Bajka - Śniegowy bałwanek
Śniegowy Bałwanek
Na skraju lasu dzieci ulepiły bałwana. Jest całkiem spory i bardzo zabawny. Drzewa przyglądają się mu z zainteresowaniem.
- Jest całkiem przystojny! - śmieje się brzoza. - Szkoda, że nie potrafi chodzić, bo mógłby pokazać się moim kuzynkom w głębi lasu.
- A ja kiedyś znałam takiego bałwanka, który chodził po lesie! - szeleści zielona jodła - Posłuchajcie dzisiaj mojej opowieści:
Przed wielu laty pewien śniegowy bałwanek wędrował samotnie po świecie. Taki na pozór zwyczajny, z nosem z marchewki, oczkami jak węgielki, w starym, filcowym kapeluszu. Różnił się jednak innych! Był żywy! Wędrował przez pola i lasy, szukając swojego miejsca na ziemi. Latem chronił się przed słońcem w wysokich, pokrytych wiecznym śniegiem górach, a zimą wracał pomiędzy ludzi. Czuł się bardzo samotny i opuszczony. Nie miał rodziny, ani przyjaciół. W swej podróży wciąż spotykał różne dzieci. Z wieloma z nich chciał się zaprzyjaźnić, ale jakoś mu nie wychodziło. Pewnego dnia postanowił wybrać się do lasu, żeby tam poszukać szczęścia. Gdy spotkał jeża, bardzo się ucieszył:
-Dzień dobry! Czy chciałbyś być moim przyjacielem? Pobawisz się ze mną?
- Pewnie!- ochoczo odpowiedział jeż. - Teraz jednak nie mogę się bawić. My jeże w zimie śpimy, ale na moje mieszkanko spadła złamana gałąź. Czy pomożesz mi ją przesunąć?
- Nie ma mowy. Spieszę się, bo muszę znaleźć przyjaciela.
- No cóż... Do zobaczenia wiosną! Może wtedy będziesz mniej samolubny...
- Też coś! Samolubny! -fuknął obrażony Bałwanek, ale wnet zapomniał o jeżu, bo spotkał zajączka.
- Cześć Bałwanku! - zawołał zajączek, i zrobił fikołka w puszystym śniegu.
- O! Spotkałem wreszcie odpowiedniego kolegę! - ucieszył się Bałwanek.
- Pewnie! Możemy się zaprzyjaźnić - krzyknął zajączek. - Pobawmy się! Kto pierwszy dobiegnie do zielonej choinki? Start! - i pobiegł co sił w nogach. Zajączek był bardzo szybki i Bałwanek nie zdołał go dogonić.
- To głupia zabawa - wysapał, gdy dotarł do choinki.
- Nie złość się, my zajączki zawsze wygrywamy, bo mamy długie nogi. Możemy pobawić się w coś innego, jeśli chcesz- zaproponował wspaniałomyślnie.
- A więc pobawmy się w prezenty- ożywił się Bałwanek.
- Na czym polega ta zabawa? Pierwszy raz o niej słyszę…
- To proste! Możesz mi dać jakiś prezent!
- Ojej - zmartwił się zajączek - ja... ja nic nie mam...
- Nie można się z tobą pobawić. Nie chcę takiego kolegi.
- Ależ ty jesteś samolubny! Nikt nie zaprzyjaźni się z tobą, bo ty po prostu nie nadajesz się na przyjaciela. Myślisz wyłącznie o sobie!- zajączek pokręcił głową i pokicał do lasu.
Bałwanek troszkę się zawstydził. Powędrował dalej przed siebie, a wieczorem postanowił znaleźć odpowiednie miejsce na nocleg. Długo jednak nie mógł zasnąć. Myślał o nowo poznanych zwierzątkach i wciąż dźwięczało mu w uszach dziwne słowo - samolub. Nie po raz pierwszy usłyszał to określenie. Wiele osób tak go nazywało. Może to prawda, że ktoś taki jak on, nie potrafi się z nikim przyjaźnić? Zrobiło mu się bardzo smutno na myśl, że już do końca życia będzie samotny. Gdy zasnął, przyśniło mu się, że spotkał śniegowego bałwanka. Był do niego podobny jak dwie krople wody. "Może on będzie moim przyjacielem?" pomyślał uradowany i podbiegł do niego krzycząc:
-Bracie bałwanku, zaczekaj! Pobawmy się!
-A w co się pobawimy?- spytał ten drugi.
-No… na przykład w śnieżki.
- To głupia zabawa… - skrzywił się ten drugi. - Możemy pobawić się w prezenty. Ty dajesz, ja biorę. Masz coś dla mnie?
- Nie mam nic…- zmartwił się Bałwanek i posmutniał. - Może więc ty dasz coś mnie?
- Nie ma mowy. Ja nic nikomu nie daję. Zawsze tylko biorę. Nie potrzebuję takiego kolegi, jak ty - burknął ten drugi.
Bałwankowi zrobiło się przykro, a potem ogarnął go gniew i krzyknął:
-Jak możesz! Ty jesteś... ty jesteś... samolubny!
Tak, to było odpowiednie słowo. Nagle zaniemówił z wrażenia. Dopiero teraz dostrzegł, że stoi przed ogromnym lustrem, a ten drugi bałwanek jest bardzo do niego podobny. Nawet kapelusz ma taki sam.
-Ojej, to przecież jestem ja!- pomyślał i zrobiło mu się wstyd. Gdy obudził się rano, słońce świeciło na niebie, a ośnieżony las wyglądał naprawdę pięknie.
-Dobrze, że już jest nowy dzień - pomyślał Bałwanek. -Teraz chyba rozumiem, co to znaczy samolub. Od dziś spróbuję się zmienić…
Kiedy wyruszył w dalszą drogę, cały świat wydawał mu się ładniejszy. Śniegowe gwiazdki błyszczały i migotały w słońcu, a zielone choinki kłaniały się leciutko na wietrze jak gdyby chciały dodać mu otuchy. Muszę nauczyć się pomagać innym, - myślał Bałwanek - wtedy będę mniej zajmował się sobą i może przestanę być samolubny.
Przed wieczorem dotarł na skraj lasu. Stała tam maleńka chatka. Wyglądała bardzo biednie- dziurawy dach, krzywy komin, a wszystko skrzypiało i zgrzytało na wietrze, że aż uszy bolały. "Stuk-puk" zapukał bałwanek w okienko. Drzwi otworzyły się z lekkim skrzypnięciem i Bałwanek zobaczył uśmiechniętą, choć wymizerowaną twarz kobiety. Wyglądała na chorą i najwyraźniej potrzebowała pomocy! W starej chatce pod lasem nastały wesołe dni. Bałwanek dwoił się i troił, żeby doprowadzić domek do porządku. Łatał dach, naprawiał stare zawiasy i zepsute sprzęty . To była naprawdę ciężka praca, ale sprawiała też wiele radości. Gospodyni bardzo polubiła nietypowego pomocnika.
- Pan Bóg mi cię tu przysłał - mawiała, a Bałwanek uśmiechał się i kiwał głową.
- Miałam kiedyś synka -opowiadała - Był bardzo samolubny... Wiele lat temu zniknął i nigdy go nie odnalazłam. Jestem już słaba i chora, poza tym smutno samej żyć na świecie. Zostań ze mną Bałwanku, razem będzie nam weselej.
- Zostanę tu chętnie. Ale wiosną muszę ukryć się w jaskini na wysokiej górze. Tylko zimą będę mógł cię odwiedzać.
-No, tak. Zapomniałam, że jesteś ze śniegu. Dobrze, że w mojej chatce jest tak zimno. Dawniej, gdy miałam siłę chodzić po chrust, to paliłam w kominku. Dla ciebie było by tu wtedy za gorąco - powiedziała gospodyni. Bałwanek spojrzał na nią i ogarnęły go wątpliwości, czy to rzeczywiście jest takie dobre. On czuł się znakomicie, ale kobieta była chora i coraz słabsza. Miała chyba gorączkę i dreszcze. Kiedy nie mogła już o własnych siłach wstać z łóżka, Bałwanek przestraszył się nie na żarty. Po raz pierwszy w życiu znalazł kogoś bliskiego i miałby go teraz utracić? Zrozumiał, że musi coś zrobić żeby uratować jej życie. Poszedł do lasu, nazbierał chrustu i przyniósł go do domu.
- Co robisz? - spytała kobieta.
- Nic, nic...- powiedział Bałwanek i zabrał się do rozpalania ognia w kominku.
- Nie rób tego Bałwanku - prosiła gospodyni, ale daremnie. Ogień w kominku płonął już na dobre i robiło się coraz cieplej. Woda zagotowała się w czajniku. Bałwanek zdążył jeszcze zaparzyć herbatę z lipy, zanim strumyczki roztopionego śniegu zaczęły spływać z niego na podłogę. Wielka kałuża dosięgła nawet łóżka… Kobieta przestraszyła się.
- Bałwanku mój kochany, coś ty najlepszego zrobił... Roztopiłeś się…- szepnęła. Nagle zza pieca wychyliła się jasna czupryna, a znajomy głos zawołał:
- Herbata gotowa, a ja zaraz pobiegnę po doktora! Podobno we wsi za lasem mieszka jakiś lekarz.
- Bałwanku, czy to na pewno ty?!
- Chyba tak... Zimno mi...- chłopiec był jeszcze mokry. Zdjął z głowy ociekający wodą kapelusz, podniósł z podłogi niepotrzebny już marchewkowy nos i ze zdziwieniem oglądał swoje ręce. Nie mógł zrozumieć, co się właściwie stało…
- Zaraz, zaraz… Podejdź no tu bliżej. Kogoś mi przypominasz…- szepnęła kobieta.
Chłopiec spojrzał na nią uważnie. On także miał wrażenie, że kiedyś, przed laty, widział już jej twarz. Powoli pamięć dawnych lat wracała mu razem z rumieńcami na policzkach.
- Mamo! To ty! - zawołał wreszcie. Kobieta ze łzami w oczach przytuliła go mocno do serca.
- Gdzie podziewałeś się, tak długo?
- Błąkałem się po świecie w tym śmiesznym filcowym kapeluszu... Chyba miałem serce z lodu. Widać niebezpiecznie jest być samolubem. Można zamienić się w śniegowego bałwana…Tyle musiałem zrozumieć, nauczyć się pomagać innym i kochać, żeby stać się znowu człowiekiem!
- Ale z ciebie był bałwanek...- westchnęła mama- Tyle zmarnowałeś dni... Dobrze, że już po wszystkim.
Gdzie jest mój nos?! - Elżbieta Janikowska
Zima rozgościła się na dobre. Cały las przysypała biała, śniegowa kołderka, a mróz z każdym dniem stawał się coraz silniejszy i coraz bardziej dawał się wszystkim we znaki.
Myszka Klementynka, która nie była już najmłodsza i musiała nosić grube okulary, siedziała sobie wygodnie w wiklinowym, bujanym fotelu tuż obok buchającego cieplutkimi ognikami kominka. Łapki miała przykryte wełnianym, przytulnym kocem. Klementynka czuła, że jest naprawdę szczęśliwą myszką - jej spiżarnia zapełniona była po brzegi zapasami na zimę, drewna na opał również miała tyle, że nawet największy mróz nie był straszny, miła, przestronna norka zapewniała jej ochronę przed zimowymi śnieżycami i zawieruchami. Mogła bez obawy czekać na cieplejsze dni.
Nagle miarowe tykanie ściennego zegara przerwało pukanie do drzwi - najpierw delikatne, potem coraz silniejsze i głośniejsze. Klementynka westchnęła, z niechęcią podniosła się z fotela i podreptała w kierunku drzwi. Nie mogła uwierzyć, że ktoś chciałby odwiedzać ją w taką pogodę!
Nieśmiało, z lekką obawą uchyliła drzwi i ujrzała śniegowego bałwanka, którego wczoraj dzieci ulepiły na polance pod lasem. Ale jakże żałośnie teraz wyglądał - z węgielkowych oczu kapały czarne łzy, zostawiając na śniegu szarobure plamy.
- Ratuj, Klementynko! - jęknął bałwanek - Zobacz, jak ja wyglądam!
Dopiero teraz myszka zauważyła, że w miejscu gdzie powinien tkwić nos bałwanka pozostało tylko spore wgłębienie. Myszka chuchnęła w łapki, które zaczęły jej marznąć pod wpływem zimnego podmuchu wiatru dochodzącego z zewnątrz.
- Wybacz bałwanku, że nie zaproszę Cię do domu, ale w mojej norce jest tak ciepło... Nie minęłaby chwila, a zamieniłbyś się w wielką kałużę. Poczekaj na mnie. Zaraz wychodzę.
Naciągnęła na uszy ciepłą, wełnianą czapeczkę, owinęła szyję długim szalikiem w kolorowe paski i wybiegła z norki. Bałwanek wciąż tam był, patrzył z taką nadzieją i błaganiem w swych węgielkowych oczach, że myszce aż serce ścisnęło się z żalu.
- A co właściwie stało się z twoim nosem? - zapytała.
- Ba - westchnął żałośnie bałwanek - gdybym to ja wiedział. Jeszcze wczoraj miałem piękny, pomarańczowoczerwony marchewkowy nos. A kiedy obudziłem się rano - po nosie ani śladu! I co ja teraz pocznę - zaczął biadolić. - Co to za bałwan bez nosa?!
Klementynka poklepała go serdecznie:
- Nie płacz bałwanku! Mam w spiżarni kilka marchewek. Chętnie podaruję ci jedną na twój nowy nos.
- Naprawdę?! - ucieszył się bałwanek - Jesteś taka dobra, Klementynko!
Wkrótce bałwanek wrócił na swoją polanę z nowym, czerwonym nosem.
Jednak następnego dnia, gdy tylko świt przegonił mroki nocy, do drzwi Klementynki znowu ktoś zapukał.
- Otwórz, Klementynko, to ja! - usłyszała myszka znajomy głos bałwanka, zanim jeszcze otworzyła drzwi.
Okazało się, że podarunek myszki - śliczny marchewkowy nos znowu zniknął, przepadł bez wieści!
- No nie! - rozgniewała się nie na żarty Klementynka. - Tak dalej być nie może! Otwieram śledztwo w sprawie kradzieży twojego nosa. Zaprowadź mnie bałwanku na miejsce przestępstwa!
Bałwanek posłusznie poczłapał w stronę swojej polanki, a za nim drobnymi kroczkami wśród śniegowych zasp podreptała myszka.
- To właśnie tu - wskazał bałwanek, gdy byli już na miejscu. - Spałem jak nowo narodzony, a wiatr tak przyjemnie kołysał mnie do snu. Obudziłem się i nie ma nosa...
Klementynka uważnie rozglądał się dookoła, marszcząc przy tym brwi jak najprawdziwszy detektyw. Obejrzała dokładnie dwie małe sosenki, które ledwie odrosły od ziemi, nieco większy świerczek, okryty śniegiem niczym białą pelerynką, a kiedy zbliżyła się do krzaku jałowca, ten zaczął dziwnie się trząść.
- Coś mi się tu nie podoba... - mruknęła, a jałowiec zaczął jeszcze bardziej dygotać i zza krzaczka dobiegło cichutkie: - Oj, ojoj, ojojojoj!
Klementynka rozsunęła gałązki - ze śnieżnej zaspy sterczały tylko uszy małego zajączka szaraczka, który drżał nie wiadomo dlaczego: ze strachu czy z zimna.
- Hej, maluchu, co tu robisz?! - krzyknęła Klementynka.
- Przyznaję się! - zapiszczał zajączek - Przyznaję się do wszystkiego! To ja zjadłem marchewki. Byłem taki głodny, że nie mogłem się powstrzymać. A na dodatek one wyglądały tak apetycznie...
- No wiesz! - oburzył się bałwanek - Mój nos miał wyglądać apetycznie?!
Klementynka poruszyła szybko noskiem:
- Rzeczywiście, bardzo nieprzyjemna sprawa. Nawet głód, zajączku, nie usprawiedliwia twojego postępku. Tak nie można! Powinieneś porozmawiać z bałwankiem, a najlepiej gdybyś przyszedł do mnie - na pewno nie wypuściłabym cię głodnego!
- Ale ja... - rozpłakał się zajączek - ja jestem bardzo nieśmiały... i przepraszam...
Klementynce żal się zrobiło biedaka. Pogłaskała go po szarej łepetynce i obiecała, że zaraz wszystkiemu zaradzi. Pobiegła do norki i za chwilę wróciła ze zgrabnym patykiem.
- Doskonale nadaje się na twój nos, bałwanku - powiedziała. - A poza tym nikt go nie będzie chciał zjeść.
Bałwanek nie mógł się nadziwić, że tak mu do twarzy z nowym nosem.
- Jest o wiele ładniejszy niż tamten! - zachwycał się. - Dziękuję ci, Klementynko.
Myszka zaprosiła szaraczka do swej norki. Ugościła go soczystą marchewką i ziarenkami pszenicy.
- Zamieszkaj ze mną, przynajmniej dopóki jest zima - zaproponowała. - Zapasów wystarczy dla nas dwojga. Gdy przyjdzie wiosna, doskonale sam sobie poradzisz i nie będziesz potrzebował mojej pomocy.
Zajączek mieszkał u Klementynki aż do marca. Wieczorami grali w warcaby, albo pili ciepłą, malinową herbatkę. Często odwiedzali bałwanka, który ze swoim nowym nosem wyglądał tak dostojnie, że aż sarenki przychodziły z lasu, aby go obejrzeć. Nawet wrony kiwały głowami powtarzając swoje „kra, kra”, które tak naprawdę nie wiadomo co znaczy.
A kiedy nastała wiosna, bałwanek na lodowej krze odpłynął do Krainy Wiecznej Zimy, żegnany ze łzami przez zajączka, myszkę i wiele innych zwierząt. Szaraczek wrócił do lasu, do swoich krewnych. Nie zapominał jednak o swojej przyjaciółce i gdy tylko mógł wpadał do niej na pyszne ciasto rabarbarowe.
Elżbieta Janikowska
Bajka o bałwanku
Pewnego zimowego dnia dzieci z przedszkola ulepiły bałwanka. Nie był to zwykły bałwanek, taki jakiego mogą ulepić dzieci. Był to bałwanek niezwykłej urody, a do tego potrafił jeszcze mówić!!!
O tym, że bałwanek potrafi mówić nie wiedziały dzieci z przedszkola, bo jakby coś wiedziały na ten temat, to na pewno by z nim porozmawiały.
Bałwanek chociaż istniał dopiero kilka chwil miał już naprawdę dużo do powiedzenia. Mógł na przykład, bardzo dużo opowiedzieć o kocie, który mieszkał na podwórku obok, tuż za płotem przedszkola. Mógłby opowiedzieć o psie, który właśnie przechodził koło furtki przedszkola i zrobił coś co psy zwykłe były robić, gdy wychodzą na spacer.
Mógłby bardzo dużo powiedzieć o panu, który bardzo się starał by śnieg, który cały czas prószył, nie zakrywał chodnika. Mógłby opowiedzieć o starszych dzieciach, które przychodzą do przedszkola, gdy wszystkie przedszkolaki już poszły do domu.
Nikt go o nic nie pytał, więc stał sobie jakby go prawie nie było i patrzył co się dzieje na tym świecie. Już nawet zaczął liczyć guziki z węgielków i spoglądać na swój piękny marchewkowy nos, gdy nagle .... kot z sąsiedztwa wpadł z wielkim impetem na jego śliczny nowoulepiony brzuch! Pchnął bałwanka tak gwałtownie, aż ten zatrząsł się niebezpiecznie.
Strasznie się przestraszył nasz bałwanek, a kot, który gonił za coraz grubszymi płatkami śniegu, poturlał się dalej jak piłka odbity od bałwanka.
Bałwanek otrząsnął się, pogładził po brzuszku i wtedy TO zauważył!
Po niemiłym spotkaniu z kotem okazało się, że brakuje mu jednego guziczka!
Policzył bałwanek swoje guziczki myśląc, że może jednak się pomylił....
- Jeden, dwa, trzy, cztery.... O nie!! - krzyknął nie zważając na to, że ktoś mógł go usłyszeć - To nie może być prawdą! Brakuje mi jednego guziczka!
Próbował zobaczyć gdzie spadł guziczek, ale nie mógł za wiele zobaczyć, gdyż jego piękny brzuch przesłaniał mu cały widok. Chciał przesunąć się kawałek, ale nie udało mu się, gdyż dzieci nie ulepiły bałwankowi nóżek!
- Co ja teraz zrobię? Bez mojego guziczka nie wyglądam już tak pięknie! Już nikt przechodząc koło mnie nie zawoła: Jaki piękny bałwanek! Może zawołam tego kota, co mnie popchnął, by poszukał mi mojego guziczka??
Kota jednak też nie było widać. Nie dość, że narozrabiał to jeszcze nie przeprosił! To bardzo niegrzecznie z jego strony!
- Kotku! Koteczku! - wołał bardzo smutny bałwanek.
- Kocie! - zawołał znowu już naprawdę zły, ale kot gdzieś zniknął.
W końcu bałwanek przestał wołać i zaczął myśleć.
- Jeżeli kot nie przychodzi , gdy go wołam to może go nie ma, może pobiegł gdzieś daleko? Hm.., a może kot po prostu mnie nie rozumie, może nie słyszał nigdy jak mówią bałwanki, a może koty mówią w zupełnie innym , w kocim języku?
Jeżeli mnie nie rozumie, to nie mogę się na niego gniewać za to, że do mnie nie przychodzi, gdy go wołam. Poczekam cierpliwie i gdy do mnie przyjdzie zapytam go?
Kotek tymczasem przechadzał się dostojnie za płotem i ani myślał zaglądać do bałwanka.
Bałwanek stojąc i czekając na kotka znowu zaczął liczyć swoje guziczki.
- Jeden, dwa, trzy, cztery.... , jeden, dwa, trzy, cztery....Ojej! A co to? Tu na moim brzuszku, takiego twardego?
Bałwanek nie mógł uwierzyć w to co odkryła jego bałwankowa rączka. Na samym dole jego ślicznego okrągłego brzuszka był jeszcze jeden guziczek, trochę bardziej wciśnięty niż pozostałe, ale był!
Policzył jeszcze raz guziczki - Jeden, dwa, trzy, cztery... i pięć. Tak to prawda!
Jednak bałwanek nie wiedział czy się cieszyć czy też nie? Co prawda cieszył się, ze wszystko znowu jest tak jak powinno być, cieszył się , że znowu wszyscy będą mówić: Jaki piękny bałwanek! Smutno było mu jednak, bo zdenerwował się na biednego kota, który nie zrzucił mu jego pięknego węgielkowego guziczka. Smutno mu było dlatego też, że zdenerwował się na niego za to , że nie przyszedł, gdy bałwanek go wołał. Co prawda kotek nie przeprosił, a zrobił bardzo źle, bo popchnięty bałwanek mógł się przewrócić i rozsypać na trzy kule, ale kotek jest mały i na pewno jeszcze się nauczy! Wystarczy, że bałwanek powie mu, że tak nie wolno robić i kotek, ponieważ jest mądrym kotkiem, na pewno nigdy więcej tego nie zrobi. Dobrze też, że kotek nie przyszedł, gdy zły bałwanek go wołał, bo teraz bałwankowi byłoby bardzo wstyd z powodu swojego zachowania. Zawsze trzeba najpierw wszystko dokładnie sprawdzić, a potem na kogoś się gniewać. Gdy bałwanek tak rozmyślał, poczuł nagle, że ktoś przyjemnie gładzi go miękkim futerkiem po bałwankowym brzyszku. Spojrzał nasz bałwanek na dół i kogo zobaczył ?
Oczywiście zobaczył kotka, który łasił się, zupełnie tak jak to robią koty, gdy chcą powiedzieć, że kogoś bardzo lubią, a mruczał przy tym tak piękna kołysankę, że bałwanek przestraszył się, że się roztopi, bo tak jakoś ciepło mu się zrobiło na jego bałwankowym serduszku.
- Miły jesteś kotku! Szkoda, że nie rozumiem co do mnie mówisz. Twoja kocia mowa bardzo różni się od bałwankowej, ale widzę, że możemy zostać przyjaciółmi. Wiesz kotku, jak będziesz do mnie często przychodził , to obiecuję ci, że nauczę cię bałwankowej mowy i zostaniemy przyjaciółmi, aż do wiosny. A gdy roztopię się i zamienię w wodę, postaram się zamienić w chmurkę, by ko
lejnej zimy znowu spaść jako śnieg, aby dzieci zrobiły ze mnie twojego przyjaciela - bałwanka.
Ach jaki mądry jest ten nasz bałwanek! Stali tak razem do momentu, gdy bałwanek usłyszał głos pewnego chłopca, który już z samego rana szedł do przedszkola!
- Mamusiu widzisz! Nasz piękny bałwanek jeszcze stoi! Widzisz mamo?
- Widzę synku! To musi być bardzo miły bałwanek, bo kotek z sądziedztwa już go polubił, a on nie lubi byle kogo!
I tak bałwanek stał sobie dalej słuchając jak dzieci idące do przedszkola zachwycały się jego urodą i dobrocią. Słuchał też jak kotek mruczy coś pod noskiem w swoim kocim języku.
- Bardzo lubię cię mój kotku - powiedział- i nie ważne, że się nie rozumiemy, bo w końcu przyjdzie taki dzień, gdy każde słowo będzie dla nas jak najpiekniejsza bajka.
A wy dzieci znacie takiego miłego kotka, który nie rozumie jeszcze co do niego mówicie?
Pamiętajcie ci powiedział bałwanek! Nikt nie jest zły, tylko dlatego, że go nie rozumiemy.
Po bliższym poznaniu może okazać się, że to nasz najlepszy przyjaciel!!!
Bajeczkę napisała: Jolanta Jedrzejewska
Ze specjalna dedykacją dla „Słoneczek”
Niegrzeczny Pawełek
Cz. I Czarodziejskie słowa
Pawełek to zwykły chłopiec, który chodzi do przedszkola. Niedawno skończył 6 lat, więc jest już dużym chłopcem.
Pewnego zwykłego dnia wrócił z mamą , jak zawsze, z przedszkola do domu, ominął babcię, która otworzyła mu drzwi i szybko wbiegł w zabłoconych bucikach do swojego pokoju. Kurtkę, czapkę i szalik rzucił na podłogę...
Babcia, która przyjechała do Pawełka w odwiedziny, miała bardzo smutną minę.
- Babciu, chcę pić! - krzyknął Pawełek bardzo niewyraźnie, bo właśnie włożył do buzi całą garść chrupek.
Babcia nic nie odpowiedziała, tylko ze smutkiem pokiwała głową.
- Babciu, pić! - krzyknął znowu Pawełek.
Babcia weszła do pokoju z pysznym sokiem z malin, który Pawełek po prostu uwielbia, potknęła się o buty, które leżały obok kurtki, czapki i szalika i postawiła sok na stoliku.
- Proszę Pawełku! - powiedziała cichutko i szybko wyszła z pokoju.
Cały wieczór babcia i rodzice Pawełka byli bardzo, bardzo smutni.
Na drugi dzień Pawełek wrócił, jak zwykle, z przedszkola do domu, wbiegł do swojego pokoju i głośno zawołał:
- Babciu, pić!
Jednak babcia nie przyszła i nie przyniosła Pawełkowi jego ulubionego soku z malin.
Zdenerwowany Pawełek poszedł do kuchni.
- Mamo, gdzie jest babcia? - zapytał
- Babcia wyjechała dzisiaj rano! Pojechała do Warszawy do twojej kuzynki Michasi. - odpowiedziała mama.
- Ale dlaczego? Powiedziała dlaczego tak szybko wyjeżdża, mamo?
- Nic nie powiedziała, ale była bardzo smutna i zostawiła ci list. Jeżeli chcesz mogę ci go przeczytać.
- Przeczytaj mi mamo! - powiedział Pawełek niezbyt grzecznie.
- Dobrze, to słuchaj - powiedziała mama i zaczęła czytać list.
Drogi Pawełku!
Bardzo Cię kocham, bo jesteś moim jedynym wnuczkiem, ale było mi u ciebie bardzo smutno, więc postanowiłam pojechać do Twojej kuzynki - Michasi, do Warszawy. Było mi bardzo przykro, gdy zapominałeś o czarodziejskich słowach. Było mi smutno, gdy widziałam jak Twoje buciki płaczą błotem na dywan w Twoim pokoju i gdy twoja kurteczka, czapka i szalik leżały smutne na podłodze.
Marzę o tym byś zachowywał się jak grzeczny chłopiec.
Twoja Babcia
Mama przerwała czytanie listu i spojrzała na Pawełka, a Pawełek spojrzał na mamę i zaczerwienił się od samych koniuszków palców u nóg po brodę, nos i uszy. Było mu bardzo wstyd, że nie potrafił się odpowiednio zachować.
Spytał tylko cichutko: - Mamo, a jakie to są te czarodziejskie słowa?
- Czarodziejskie słowa? - spytała mama -
dzień dobry, dowidzenia,
proszę, dziękuję, przepraszam,
to są czarodziejskie słowa,
pamiętaj o nich zawsze,
w sercu je zachowaj!!!!
Pawełek postanowił, że się poprawi i od dzisiaj zawsze będzie grzeczny. Zawsze będzie używał czarodziejskich słów. Mamie obiecał, że kurtka, czapka, szalik i buciki będą szczęśliwe w szafce na przedpokoju, a do babci (przy pomocy mamy) napisał list.
Dzień Dobry Kochana Babciu!
Bardzo przepraszam Cię za to, że było Ci u mnie smutno!
Dziękuję za pyszny sok z malin, który mi przynosiłaś i proszę Cię
przyjedź jeszcze do mnie, a obiecuję, że będziesz zawsze uśmiechnięta.
Dowidzenia Twój Pawełek
Ps. Buciki, kurtka, czapka i szalik odpoczywają zadowolone w szafce.
Bardzo Cię kocham, Babciu!
Pomysł: wp.pl - autor: Jolanta Jedrzejewska
O tym jak wróbelki śniadanko znalazły!
Na dworze pada śnieg. Wiatr wieje, ale dzieci z przedszkola nie czują chłodu i mróz nie szczypie je w noski. Bawią się w swojej sali z panią, śpiewają piosenki, a gdy im się to znudzi to siadają do stolika i rysują przepiękne rysunki!
Właśnie w tej chwili pani rozdała dzieciom białe kartki, kolorowe kredki i poprosiła, by dzieci narysowały jakie prezenty dostały od św. Mikołaja.
Sylwia bardzo lubiła rysować, ale dzisiaj nie miała zupełnie na to ochoty i pani pozwoliła jej popatrzeć przez okno na opadające płatki śniegu. Dziewczynka siedziała tak przy oknie i obserwowała bałwanka, którego dzieci z przedszkola niedawno ulepiły, patrzyła tez na kotka, który podskakiwał i przewracał się w świeżym puchu. Nagle... kotek zatrzymał się w bezruchu i patrzył na śnieg. Stał już tak dosyć długo, ale Sylwia nie wiedziała co on tam zobaczył takiego ciekawego! Bardzo chciała się dowiedzieć, dlaczego kotek tak dziwnie się zachowuje, więc zawołała panią, bo pani znała bardzo dobrze zwyczaje przedszkolne
go kota, (e tam! pani znała zwyczaje wszystkich kotów na świecie!)
- Hm, wydaje mi się, ze nasz kotek jest po prostu głodny! Znalazł coś w tym śniegu i zastanawia się czy nadaje się ta rzecz do jedzenia, czy tez nie! Tak zachowują się koty, gdy chcą na cos zapolować! - powiedziała pani, a potem poprosiła, aby dzieci odsunęły się od okna, by mogła je uchylić i postawić kotkowi odrobinę mleka nalanego do spodeczka (jak dobrze, że była w pobliżu pani!)
Gdy tylko kotek skoczył na parapet, by napić się mleczka, ze śniegu wyfrunął wróbelek. Na pewno bardzo się przestraszył tego kotka! Tak bardzo był zajęty szukaniem czegokolwiek do jedzenia, że zapomniał o kotku, który mieszka obok przedszkola. Sam mógł stać się drugim śniadaniem, ale co miał biedny począć? Śnieg już dawno przykrył ziemię! Wróbelkowi coraz trudniej było znaleźć coś do jedzenia z powodu śniegu i zimna. Biedaczek czasami nie mógł znaleźć nic do dziobnięcia przez trzy dni!
Pani od razu zauważyła na co miał ochotę zapolować kotek, dlatego dała mu mleka! Nie mogła pozwolić na to, by coś się stało biednemu ptaszkowi. Nie raz już ratowała go z opresji! Wczoraj, na przykład, nasypała wróbelkowi okruszków, a kilka dni wcześniej ziarenka słonecznika. Znała wróbelka bardzo dobrze i opowiedziała o nim dzieciom!
Wszystkie dzieci słuchały uważnie opowieści o losie biednego ptaszka i bardzo go polubiły, a wróbelek siedział w nastroszonych piórkach na gałązce i patrzył na dzieci. Gdy tak sobie patrzył, to mu się nawet cieplej robiło i zapominał, ze w brzuszku już dawno niczego nie miał, że jego dziobek, dawno już niczego nie dziobnął. Tak patrzył, patrzył, aż .... zasnął! A gdy się obudził dzieci nie było już w sali. Smutno mu się zrobiło i odleciał! Latał tak tu i tam, zaglądał gdzie się da, ale do jedzenia nie znalazł nic! Już mu sił zaczęło brakować, już skrzydełka zmarzły i nie chciały go unosić w powietrzu, więc postanowił wrócić na podwórko przedszkolne z nadzieją, że pani może znowu rozrzuci kilka okruszków. Pofrunął pod drzwi, ale nie było nawet jednego okruszka! Biedny wróbelek! Ptaszek usiadł na chodniku przed przedszkolem i miał zamiar już się rozpłakać, gdy usłyszał inne wróbelki ćwierkające radośnie!
To niemożliwe! Ptaszki ćwierkały coś o pysznym jedzonku! O nasionkach, okruszkach, słonince dla sikorek.... To niemożliwe! - pomyślał wróbelek i ostatkiem sił wzbił się w powietrze, aby sprawdzić co się dzieje! Był bardzo słaby unosił się w górę i opadał w dół, ale ciągle leciał! Inne ptaki wyprzedzały go radośnie ćwierkając o dzieciach, które razem z panią zbudowały karmnik i nasypały smakołyki dla ptaszków, a potem zawiesiły go na drzewie. Co to za uczta!
W końcu doleciał! Ale co to? Nie, to niemożliwe! Inne wróbelki i ptaszki już wszystko zjadły! Spóźnił się... już niczego tam nie ma! Wróbelek usiadł w karmniku i nie miał siły nawet ruszyć się z miejsca... Chyba przyjdzie mi już pożegnać się z tym światem! - pomyślał, ale bardzo się pomylił, gdyż dzieci z panią właśnie wyszły na spacer i wzięły ze sobą mnóstwo wcześniej przygotowanych smakołyków dla biednych, zmarzniętych i głodnych ptaszków!
Pani nasypała świeżych ziarenek, jeszcze cieplutkich, prosto z ciepłych rączek dzieci i powiedziała:
- Smacznego biedny wróbelku! Od dzisiaj już nigdy nie będziesz głodny! - .... iw tym momencie zleciały się jeszcze inne wróbelki z okolicy.
A nasz wróbelek nie tylko nie był głodny, zdobył również wielu przyjaciół. Codziennie przylatywał na wspaniały posiłek do karmnika, a potem siadał na gałązce, z której mógł obserwować dzieci i kochana panią, która opowiedziała o nim wszystkim przedszkolakom.
Koniec.
autor: Jolanta Jędrzejewska
Nowy Rok
Dawno, dawno temu, za górami, za lasami żyła sobie mała królewna.
Była małą królewną i mieszkała w zamku tylko z dorosłymi, dlatego nie miała zbyt wiele do roboty i strasznie, strasznie się nudziła. Siedziała na swoim łóżku, na atłasowych poduszkach haftowanych w złote wzory, jadła zupkę ze złotego talerzyka złotą łyżeczką i piła soczek ze złotego kubeczka. A gdy była syta jej niania przynosiła jej do zabawy złotą lalkę, którą przykrywała złotą kołderką.
- Jakie to nudne! - mówiła królewna, a wtedy niania przynosiła jej złotą lornetkę, by mogła przez nią spoglądać na świat zza złotej firanki.
A muszę wam powiedzieć, że ten świat bardzo królewnę ciekawił. Świat zza złotej firanki wyglądał zupełnie inaczej! Nie było tam wcale złota, ale piękne zielone łąki, nie było tam atłasów, ale piękne kolorowe kwiaty, nie było tam nawet złotej firank, tylko przepiękne, bezkresne, błękitne niebo.
- Jakie to piękne!- mówiła królewna i zamykała oczy, by jak najdłużej obraz, który zobaczyła został w jej pamięci.
Niania zawsze wychodziła, gdy królewna oglądała świat zza złotej firanki, dlatego dziewczynka mogła patrzeć na co jej się tylko zachciało.
Pewnego dnia zobaczyła chłopca, który ciężko pracował innego razu dziewczynkę haftującą prześliczną chustkę w kwiaty, a innym razem krowę pasącą się na pastwisku. Zimą oglądała dzieci lepiące bałwana, wiosną drzewa budzące się do życia, latem rolników pracujących w polu, a jesienią opadające liście.
- Jak to się dzieje, że nikomu nic się nie pomyli i każdy robi dokładnie to co trzeba?- zastanawiała się królewna
Spytała o to swoją nianię, jednak ta nie znała odpowiedzi. Spytała o to sługę, który otwierał przed nią drzwi, ale i on nie potrafił odpowiedzieć na tak trudne pytanie. Już miała biec by zapytać o to swojego tatę, który był bardzo mądrym królem, ale stwierdziła, że król ma ważniejsze sprawy na głowie niż wyjaśnianie pytań dotyczących życia ludzi zza złotej firanki.
Królewna długo myślała nad tym kto może odpowiedzieć na jej pytanie, aż w końcu wpadła na genialny pomysł.
- Zaproszę do zamku człowieka, który mieszka tam zza złotą firanka niech on mi opowie o tym jak to się dzieje, że nic się nikomu nie myli.
Jak pomyślała tak zrobiła. Na drugi dzień przyszedł człowiek, który mieszkał za złotą firanką.
Po wielu powitaniach i ukłonach oddanych królewnie człowiek zaczął opowiadać o życiu jakie wiódł.
- Droga królewno! W naszych ubogich stronach ludzie zawsze wiedzą co kiedy trzeba zrobić, a dzieje się to tak dlatego, że żyjemy w zgodzie z naturą. Wstajemy razem ze słonkiem i idziemy razem z nim spać! Pomagamy ziemi zbudzić się do życia wtedy, gdy ona wypuszcza pierwsze trawy, kwiaty. Zbieramy plony jakie nam rodzi i pomagamy zasnąć, gdy przychodzi na to pora.
- Tak, tak! - niecierpliwiła się królewna - Ale skąd wiecie, że ta pora właśnie nadchodzi? Natura nigdy się nie myli? Nigdy nie jest tak, że wtedy gdy czas jest na sen to ona nie chce spać, a gdy jest czas na obudzenie to ona jeszcze śpi?
- Każdy ma prawo się pomylić i natura też! - odpowiedział człowiek - Bywa , że zimą nie ma śniegu, a wiosną, kiedy go nie powinno być to spada sobie jakby nigdy nic i nie pozwala nam siać i orać pola. Latem natomiast bywa, że pada deszcz, a jesienią kiedy deszcz powinien padać - świeci gorące słonko.
- Pięknie... - pomyślała królewna - i dalej nic nie wiem....
Jednak człowiek nie przestawał mówić. Opowiadał i opowiadał, a królewna słuchała o życiu za złotą firanką, aż do momentu gdy człowiek rzekł:
- Nam tez się wiele rzeczy myliło, dlatego poukładaliśmy sobie i ponazywaliśmy każdy dzień, aby można było łatwo powiedzieć kiedy coś już się działo, a kiedy coś powinno się dopiero dziać.
- Jak nazwaliście te dni? Powiedz mi szybko! - ożywiła się królewna.
- To bardzo proste! - mówił dalej człowiek - pierwszy dzień nazwaliśmy poniedziałek, drugi wtorek, trzeci środa, czwartek- czwarty, piątek - piaty, szósty to sobota, a ten najpiękniejszy, w którym możemy odpocząć po trudach pracy- to niedziela.
Ten dzień lubię najbardziej!
Te siedem dni nazwaliśmy tygodniem - by łatwiej było nam je policzyć. Cztery tygodnie to już cały miesiąc, a miesięcy mamy 12.
- A jak nazwaliście te miesiące? - pytała ciekawa królewna
- Z miesiącami to jest tak: Pierwszy - styczeń - jest zimą, gdy drzewa i ziemia śpi smacznie pod śniegiem, drugi - luty - lodem skuwa stawy, jeziora i rzeczki, jest wtedy bardzo zimno, marzec - jest strasznie niezdecydowany i nie wie czy chce by była zima czy już wiosna, dlatego pogoda jest kapryśna, raz świeci słońce, a raz śnieg puszysty prószy. Kwiecień - to dopiero wspaniały miesiąc. Cały świat budzi się do życia: liście na drzewach i kwiaty w ogrodzie, a pomaga mu maj w którym
kwitnie już wszystko nawet kwiaty kasztanowca. W czerwcu wody są już tak ciepłe, że pozwalamy sobie na pierwsze kąpiele w jeziorach. W lipcu dojrzewają zbiory w ogrodach, sadach i na polach. W sierpniu plony te możemy zebrać i spróbować chleba upieczonego ze świeżej mąki!
- Ach jak pięknie opowiadasz! - rozmarzyła się królewna - ale to jeszcze nie wszystkie miesiące, o których miałeś mi opowiedzieć!
- Tak, to nie wszystkie! Jest jeszcze wrzesień, październik, listopad i grudzień. We wrześniu królewno pieczemy świeżo zebrane ziemniaki na polu, rozpalamy ogniska i świętujemy w ostatnie ciepłe dni odchodzące lato. Październik i listopad to czas zasypiania przyrody. Liście na drzewach zmieniają kolory z zielonych na żółte, brązowe, czerwone i złote!
- O na złote? - zdziwiła się królewna - to tam za firanka też jest złoto?
- A jest królewno! Jest złoto, a nawet prawdziwy skarb - przyroda.
- No tak! Opowiedz mi coś jeszcze!
- Jest jeszcze grudzień! Przepiękny miesiąc dobrych uczynków i miłości. Właśnie wtedy gdy na dworze spadają pierwsze płatki śniegu ludzie cieszą się i obdarowują siebie prezentami i życzą sobie, aby nowy nadchodzący rok był tak samo szczęśliwy jak ten co właśnie minął.
- Nowy rok? - zapytała królewna
- Tak królewno! Nowy Rok! Gdy wszystkie dni, tygodnie i miesiące, o których ci mówiłem, przeminą, to wszystko rozpoczyna się od nowa i wtedy właśnie wiemy co kiedy trzeba zrobić i nigdy nam się to nie myli.
- To teraz wszystko rozumiem - powiedziała królewna. Właśnie wtedy zapragnęła odsłonić złotą firankę, by móc powitać Nowy Rok i wyszła z zamku do ludzi, gdzie wszystko było bardzo ciekawe.
autor: Jolanta Jędrzejewska