http://www.charaktery.eu/artykuly/Milosc-Przyjazn-i/651/I-stworzyl-B%C3%B3g-seks/3/ dnia 10.02.2010r
Seks po katolicku nie powinien być przykrym obowiązkiem, którego jedynym celem jest prokreacja. Małżonkowie powinni odkrywać swoją seksualność, szukać takich ułożeń ciała, które dostarczają im przyjemności i nie krępują ich. Ale też muszą pamiętać, że szczęśliwe życie seksualne nie polega na przetestowaniu 150 pozycji.
Aleksander Król: - Ludzie w kwestiach seksu zachowują się tak, jak w kościele: smutno, sztywno i poważnie. Taką opinię czytamy we wstępie do książki Ojca pt. Nie bój się seksu, czyli kochaj i rób co chcesz. Czy taki właśnie jest seks po katolicku?
o. Ksawery Knotz: - Absolutnie taki nie jest! Niestety, istnieje pewien stereotyp, że o Bogu w życiu seksualnym wypada mówić bardziej poważnie. I zdobywamy się na sztuczną powagę, bo wydaje nam się, że w relacji do Pana Boga przystoi tylko taka postawa. Ten stereotyp wynika z wyobrażeń niektórych ludzi, niekoniecznie wierzących. Bóg kojarzy im się przeważnie negatywnie, więc od razu odrzucają to, co dla katolików jest najważniejsze: odkrywanie Pana Boga w swoim życiu, w małżeństwie, w życiu seksualnym.
Jaki więc jest seks katolików? A raczej - jaki powinien być?
- Katolicy tak jak inni ludzie lubią seks i chcą czerpać satysfakcję z życia seksualnego. Jeżeli jakieś pary mają nieudane życie seksualne, to jest to efekt braku więzi, złej komunikacji, zaniedbania budowania związku, braku rozmów o życiu seksualnym. Ludzie wierzący mają takie same bolączki jak i niewierzący. Różnica jest tylko taka, że katolicy powinni wiedzieć - a często sobie tego niestety nie uświadamiają - że ich związek jest drogą do świętości, a Boga trzeba szukać w trudzie budowania więzi, poznawaniu siebie, w uczeniu się lepszej komunikacji, w trosce o satysfakcjonujące życie seksualne.
Niektórzy seksuolodzy twierdzą, że to nauka Kościoła dotycząca seksu przyczynia się do powstawania u katolików nerwic na tle seksualnym...
- Moim zdaniem problem tkwi nie w moralności katolickiej, ale w pewnej interpretacji nauki Kościoła, skoncentrowanej na myśleniu zakazowym, co powoduje, że seks kojarzy się z czymś negatywnym. Gdy ludzie bardziej wrażliwi zaczynają myśleć w tych kategoriach, to popadają w nerwice. Chcą przestrzegać jakichś zasad, których nie rozumieją, a które zastępują im mądrość życia. Nie można cieszyć się życiem seksualnym, gdy nie ma się naturalnej identyfikacji ze swoim ciałem i ze swoją seksualnością. Zamiast się jej uczyć - pozwalając sobie przy tym na błędy - pytają księży, co wolno, a co jest zakazane i w gruncie rzeczy nie za bardzo rozumieją, o co w tym wszystkim chodzi. Wiele par utknęło w pseudoprocesie imitującym odkrywanie dobra, pozbawionym relacji do Boga i niepozwalającym doświadczyć miłości. Czasami spotykam się z ludźmi myślącymi o seksie w taki nerwicowy sposób, ale jak się z nimi porozmawia, to okazuje się też, że mają bardzo dziwny obraz Pana Boga - daleki od chrześcijańskiej wizji... Nie definiują moralności jako drogi do szczęścia, którą warto odkrywać. Oni nie uczą się siebie, swoich reakcji, kochania, rozmawiania. Funkcjonują w pewnym zniewoleniu.
Co według Ojca jest dziś największym problemem w relacjach seksualnych?
- Głównym problemem jest brak więzi. Mężczyzna nie rozumie kobiety, a kobieta mężczyzny. Próbują stworzyć więź, ale nie udaje im się to, bo budują ją na fałszywych wyobrażeniach o partnerze. Nie ma mocnych fundamentów relacji tam, gdzie tworzywem są wzajemne projekcje, gdzie partnerzy nie rozumieją istoty męskości i kobiecości. Dzisiaj na nowo trzeba odkrywać przed mężczyzną, kim jest kobieta, a przed kobietą, kim jest mężczyzna. To dotyczy również rozumienia ciała - kobieta i mężczyzna odbierają je w odmienny sposób, nie tylko w sensie zewnętrznym, biologicznym, ale i psychicznym, duchowym. Umiejętność wchodzenia w relacje zakłada słuchanie, poznawanie, odkrywanie, rozmowę, dzielenie się swoim doświadczeniem, swoim rozumieniem siebie i świata. Bez tego wszystkiego nie ma szans na szczęśliwe życie seksualne.
Proponuje więc Ojciec jako grę wstępną otwartą rozmowę o tym, co w łóżku sprawia przyjemność kobiecie, a co doprowadza do rozkoszy mężczyznę?
- Na rekolekcjach mamy spotkania w grupach, w czasie których małżonkowie rozmawiają o swoim życiu seksualnym, np. o tym, jak radzą sobie z komunikacją w różnych fazach cyklu kobiety, jak przeżywają oczekiwanie na seks. Jest też czas na osobistą rozmowę, np. o najprzyjemniejszych wspomnieniach związanych ze współżyciem, o swoich nawet najskrytszych marzeniach w alkowie. Takie rozmowy są bardzo potrzebne, ale żeby były możliwe, trzeba umieć nazwać swoje przeżycia, znaleźć język, który wyrazi potrzeby i oczekiwania.
Namawia Ojciec katolików, aby mówili sobie o tym, co sprawia im w łóżku przyjemność, a pewnie wielu myśli: Jak to? Przecież na naukach przedmałżeńskich uczono, że seks służy do prokreacji, a nie do odczuwania przyjemności!...
- Niewiele wiemy o tym, jak ludzie interpretują naukę Kościoła i czego nie rozumieją, dopóki nie poruszymy tych tematów na głos. Gdy mało się mówi o czerpaniu przyjemności, a dużo o prokreacji, to niektórzy myślą, że Bóg jest przeciwko przyjemności. A przecież wcale tak nie jest, bo człowiek został stworzony przez Boga jako mężczyzna i kobieta - znak miłości, bycia ze sobą, stworzony przez ich ciała, także nagie i zespolone w akcie seksualnym, jest podniesiony do rangi sakramentu, czyli wyraża obecność Boga.
Ojciec nie neguje potrzeby poszukiwania nowych pozycji seksualnych, a jednak przestrzega przed zbytnim koncentrowaniem się na technice w małżeńskim łożu.
- Jeżeli chodzi o wybór pozycji seksualnych, to małżonkowie muszą się czuć wolni w poszukiwaniu atrakcyjności współżycia, szukaniu przyjemności. Trzeba tylko pamiętać, że te poszukiwania służą budowaniu więzi między nimi. Mam sygnały od małżeństw, że czują się źle, gdy eksperymentowania jest za dużo. Szkodzi ono czemuś głębszemu - okazaniu partnerowi miłości i większej troski. Kobiety czują się w takiej sytuacji używane. Bez rozmowy nie uchwycimy tej subtelnej granicy, która przebiega wewnątrz człowieka - w sferze jego odczuć. Szczęśliwe życie seksualne nie polega na przetestowaniu 150 pozycji. Oczywiście ważne jest, żeby ludzie wiedzieli, że mogą odkrywać swoją seksualność, szukać takich ułożeń ciała, które dostarczają im przyjemności, są przez nich lubiane i nie krępują ich. Ale równie ważne jest, aby byli wyczuleni na to, że w ich sercu przebiega pewna granica głębszego odniesienia do siebie. By towarzyszyło im poczucie, że naprawdę się kochają i myślą o swoim dobru.
Czy wspomaganie się pornografią można uznać za urozmaicenie ars amandi?
- Pornografia narzuca pewne wzorce, które mogą się wydawać szansą ubogacenia życia seksualnego, ale tylko pozornie. Relacja seksualna jest tak intymna, że próba odtwarzania w małżeństwie wzorców czerpanych z pornografii może zniszczyć niepowtarzalność relacji, która opiera się na wsłuchiwaniu się w drugą osobę, jej ciało, pragnienia. Można rozwijać swoje życie seksualne w różny sposób i trzeba skądś brać wzorce, ale niekoniecznie z pornografii.
Skąd zatem?
- Pewne małżeństwo, które dwa lata temu było u mnie na rekolekcjach, napisało teraz erotyk. Mają zamiar go wydać. Jest to historia małżeństwa, które przeżyło kryzys po zdradzie, ale odbudowali swoje życie. Opisują współżycie seksualne w różnych sytuacjach i okolicznościach życia małżeńskiego - raz narrację snuje żona, innym razem patrzymy oczami męża. Ten erotyk może być źródłem wzorców. Autorzy nie chcą szokować czytelnika: piszą nie tylko o samym seksie, ale również o swoim codziennym życiu, w którym jest i Bóg, i zabawa, i dzieci, i problemy. Nie robią z seksu tabu i nie unikają ważnych tematów z nim związanych.
Gdy małżeństwo przeżywa kryzys, partnerzy prześcigają się w złośliwościach. W dzień żona oskarża męża o to, że nie poświęca czasu rodzinie i bardziej troszczy się o swoją matkę, a w nocy jest zdziwiona, że mąż nie okazuje jej uczucia, nie przytula, nie ma ochoty na seks. Co Ojciec radzi takim parom?
- Często spotykam się z takimi sytuacjami, z problemem przesadnego przywiązania mężczyzny do matki. A przecież to żona powinna być najważniejszą osobą w jego życiu, w przeciwnym razie nie będzie zdolny do wejścia w głębszą relację z nią, co żona dotkliwie odczuje. Znam przypadek, gdy rodzice męża próbują przeciągnąć syna na swoją stronę. A ponieważ on jest lojalny wobec swojej żony i solidarny z nią, to jego matka w ogóle z nim nie rozmawia. Ale on jest dzielny i wie, że ważniejsze jest, żeby był z żoną jednością niż żeby pogodził się z matką, która nie potrafi zaakceptować drugiej kobiety w jego życiu. Takie problemy „rodzinne” są dość częste i zawsze wpływają na więź małżeńską, a tym samym na życie seksualne. Staje się ono wtedy mniej satysfakcjonujące, bo nie wyraża więzi, którą ta para powinna tworzyć. Co ja mogę wtedy zrobić? Porozmawiać z małżonkami i uświadomić im, gdzie tkwi ich problem. Czasami nie da się go rozwiązać bez terapii.
Jak można zmienić sposób patrzenia na seks tych kobiet, dla których jest on przykrym obowiązkiem? Jak zmienić podejście mężczyzn, dla których seks jest tylko zaspokojeniem popędu?
- Dla sporej grupy wierzących kobiet życie seksualne nie stanowi wielkiej wartości. Realizują się w innych wymiarach życia - w pracy zawodowej, wychowaniu dzieci, prowadzeniu domu... Ale gdy pokaże się im wartość życia seksualnego dla więzi małżeńskiej, dla poprawnej relacji oraz jako realizację sakramentu małżeństwa, to zaczynają je doceniać. Po drodze trzeba jeszcze rozbroić różne „bomby moralne”, czyli pewne konflikty i zahamowania ludzi w życiu seksualnym - mam tu na myśli niepotrzebne wątpliwości, na co dzień niewypowiedziane, ale powracające i hamujące radość seksu, odbierające poczucie wolności.
Potrzebna jest szczera rozmowa o życiu seksualnym, która rozwieje mity i wyobrażenia o „cudownych” innych mężczyznach i kobietach. Żona dostrzega wtedy, że jej mąż jest podobny do innych mężczyzn, a mąż zrozumie, że podejście jego żony do współżycia nie różni się od podejścia wielu innych kobiet. A on już myślał, że ona nie kocha go wystarczająco!
Od wielu kobiet słyszałem, że dopiero otwarta rozmowa pomogła im docenić życie seksualne i uświadomić sobie, jak ono jest ważne dla małżeństwa. Wcześniej nie zdawały sobie sprawy z tego, że ograniczała je taka nakazowo-zakazowa mentalność, pozbawiona troski o budowanie relacji. Dostrzegły też, że religia docenia rolę współżycia i wcale nie zakłada, że seks jest mniej wartościowy niż wychowanie dzieci. Jeden ze stereotypowych sposobów myślenia, które bardzo psują życie seksualne kobiet, dotyczy kwestii prokreacyjnych: mam już dwoje dzieci, więc ten seks już nie jest taki ważny. Skoro mąż tak bardzo chce tego seksu, to niech już co jakiś czas będzie...
W trosce o satysfakcjonujące relacje sposób myślenia o seksie muszą zmienić nie tylko kobiety, ale i mężczyźni. Muszą bardziej szanować żony, poświęcać im więcej czasu, zadbać o ich emocjonalne przygotowanie do aktu seksualnego, zamiast skupiać się wyłącznie na własnych doznaniach.