Życie na szkole jest jednostajne. Praktycznie codziennie powtarzane są takie same
zajęcia.
O 6.00 pobudka. Wstawać trzeba szybko bo mało czasu na umycie się i zasłanie
"wozów" na zaprawę. Ubieramy się i biegniemy na korytarz. Tam zostają
wytypowane osoby do poprawiania porządków. Reszta biegnie na zaprawę. Zaprawy
były różne. W zależności kto ją prowadził i jaki akurat miał humor. Zdarzały się
zaprawy gdzie biegliśmy na palarnie pod poligonem i dotlenialiśmy się paląc
papierosy. Zdarzały się również takie zaprawy po których wracaliśmy na
"drewnianych nogach", a zakwasy trzymały się przez kilka dni. Ale zdecydowana
większość zapraw to był bieg na terenie szkoły lub na terenie pobliskiego poligonu.
Czasami zamiast zaprawy, odśnieżaliśmy szkołę, wtedy przy pracy jak nikt nie
widział, można było palić do woli.
Następnie wracaliśmy na baterię. Ścieliliśmy wozy na dzień i wychodziliśmy na
śniadanie. Jednak przed zjedzeniem czegokolwiek trzeba było odstać w kolejce do
stołówki w czasami kilkunasto stopniowym mrozie. Śniadanie przebiegała szybko i
sprawnie. Pobierało się metalową tacę, kształtem przypominającą rąb i trzymając ją
w jednym ręku pobierało się posiłek. Czasu na zjedzenie było mało, czasami
człowiek zdążył napić się trochę herbaty, a już słyszał: "III bateria, kończy jedzenie,
wstaje i wychodzi." Nie było to ważne czy ktoś zjadł wszystko, czy nie zdążył nawet
spróbować.
Po śniadaniu przychodził czas na apel poranny. Apel ten odbywał się codziennie z
wyjątkiem niedziel. W jeden dzień w tygodniu odbywał się duży apel na który
spędzano wszystkie baterie na plac apelowy Wszystko polegało na sprawdzeniu
wyglądu poszczególnych żołnierzy i krótkiej pogadance na temat czystości i
prawidłowej postawy żołnierza.
Po tak pouczającym apelu przychodził czas na cykle, czyli zajęcia kształcące. W
zależności od planu były to zajęcia z przedmiotów "zawodowych", uczyliśmy się
obsługi, konserwacji i ogólnej budowy polowych agregatów prądotwórczych (są to
barakowozy w których zamontowano silnik od czołgu i prądnicę) - agregat ten
wytwarza prąd do zasilania radarów i wyrzutni rakietowych w warunkach polowych,
spalając przy tym niesamowitą ilość paliwa. Mogły być również zajęcia ogólno-
wojskowe, regulaminy itp. Jedno było pewne, zajęcia były dobre bo co 45 min w
przerwie można było zapalić.
Ok. godziny 15 prowadzono nas na obiad, a po obiedzie następowały kolejne
zajęcia. Przed przysięgą były to treningi musztry, a po przysiędze identyczne zajęcia
jak przed południem. Musztrę trenowało się do upadłego. Wbrew pozorom nie jest
wcale łatwo maszerować dużą grupą równym krokiem, tupiąc w tym czasie z całej
siły. Niektórym niszczyły się strasznie stopy i po wizycie u lekarza dostawali "receptę
na trampki". Takim trampkarzom było trochę łatwiej maszerować, ale marzły im
stopy.
Kolejne etapy życia szkolnego to kolacja, trening musztry i długo oczekiwany apel
wieczorny. Oczekiwany był ze względu na rozdawanie listów w tym czasie. Zawsze
wszyscy mieli nadzieję na wiadomości z domu. Tak to już jest, że jak człowiek jest
gdzieś zamknięty to nawet kilka zdań napisanych przez jego bliskich potrafi poprawić
nastrój i nie jest ważne ile wcześniej musiał zrobić pompek żeby taki list otrzymać,
czasami od pompek można było wykupić się papierosami.
Ostatnie etapy to sprzątanie rejonów, toaleta wieczorna, ścielenie wozów na noc i
capstrzyk. Dobrą stroną szkoły było to, że po capstrzyku nikogo już nie budzono i
było można spokojnie spać do rana.
Wyjątkowymi dniami w szkole były niedziele. Niedziela zaczynała się już w sobotę po
kolacji. Nie było sprzątania rejonów i można było oglądać telewizję, czasami
oglądaliśmy filmy na video. Przed telewizorem można było siedzieć całą noc i prawie
całą niedzielę. W niedzielę był całodniowy czas wolny. Można było odsypiać, oglądać
telewizję, pisać listy, czytać i nie było żadnych problemów z wychodzeniem na
palarnie. Niedziela kończyła się po kolacji.
Tak miej więcej wyglądały dni spędzone w szkole. Z wyjątkiem niedziel mieliśmy
zajęty czas od pobudki do capstrzyku. Szczególnie palacze mieli ciężkie życie. Żeby
móc iść na palarnie trzeba było wcześniej zameldować, a meldunek brzmiał tak:
"Bombardierze IKSICSKI, kanonier elew IGREKOWSKI, z prośbą o pozwolenie
wyjścia na palarnie, w celu wypalenia papierosa". I teraz wszystko zależało od
humoru tego gościa bo wcale nie musiał on puścić takiego elewa na palarnie. Bardzo
często bywało, że wypalało się 2 papierosy dziennie, a w niektóre dni wogóle się nie
paliło.
Na mojej baterii było sześciu funkcyjnych, czyli szwejów odpowiedzialnych za nas.
Trzech z nich było ze starej jesieni i nie przejmowali się tym co mają robić. Zajęci
raczej byli przygotowaniami do wyjścia do cywila. Tylko ja wiem jak im wtedy
zazdrościłem. Ja miałem do wyjścia tyle co oni i jeszcze rok. Fali jako takiej na baterii
nie było, ale nie obyło się bez apeli falowych, śpiewania dziadom i odpowiadania na
głupie pytania typu:
- witajcie leśni ludzie (to mówił dziad)
- witaj Robin Hoodzie (nasza odpowiedz)
Wówczas dowiedziałem się o wszystkim co będzie mi potrzebne w dalszej służbie.
Wiedziałem jak rozpoznać inne pobory, jak odróżnić rezerwistę od kota itp. Każda
fala miała swoje kolory:
Jesień "Dziki"
Wiosna "Bociany"
Lato "Latawce"
Zima "Sople"
Żołnierze na różnym poziomie hierarchii falowej również wyglądali inaczej ( patrz
INSYGNIA WAADZY).
Pierwsze strzelanie. Zaprowadzili nas na strzelnice oddaloną o ok. 2 km od szkoły.
Podzielili na grupy i uczyliśmy się jak konserwować broń, jak mierzyć do tarczy,
rzucaliśmy atrapą granatu, no i wreszcie przyszła kolej na strzelanie. Byłem bardzo
przejęty. Straszyli nas, że jak zle będziemy trzymać broń to oderwie nam kciuk
(oczywiście nikt w to nie wierzył). Postępowałem według komend i po
odbezpieczeniu i przeładowaniu broni zacząłem celować. Stwierdziłem, że nic nie
widzę i strzelałem na wyczucie. Ku mojemu zdziwieniu kilka razy trafiłem w tarczę i
zdobyłem kilka punktów. Następnym razem było lepiej. Świeciło słońce i tarcze były
dobrze oświetlone. Ustrzeliłem wtedy 45 pkt na 50 możliwych.
Nadchodzi długo oczekiwana przysięga. Odliczaliśmy do niej dni tak jak stare wojsko
odliczało dni do cywila. W dzień poprzedzający to "uroczyste" wydarzenie
przeprowadziliśmy gruntowne porządki. Wysprzątaliśmy na błysk sale wykładowe,
zamietliśmy chodniki i wreszcie sprzątneliśmy całą baterię. Rodziny nie były
wpuszczane na teren szkoły, a przysięga miała się odbyć na stadionie za
ogrodzeniem.
Nareszcie. Jest 9 grudnia 1995 roku. Lekki mrozek (chociaż odwiedzający mnie
narzekali na mróz). Pobudka, nie ma zaprawy. Idziemy na śniadanie i widzimy już
ludzi za płotem. Wypatrujemy swoich, ale nikt z nas nikogo bliskiego nie zauważył.
Jest jeszcze wcześnie i nie wszyscy dojechali. Słychać krzyki wolnych ludzi zza płotu
nawołujące swoich. Nie muszę chyba pisać jakie to robiło wrażenie (nie potrafił bym
tego nawet wyrazić słowami). Po śniadaniu jeszcze jakieś przygotowania. Już wiemy
że wszyscy jedziemy do domu. Jedna osoba z mojego pokoju na pięć dni (jedna z
nielicznych ludzkich decyzji podjętych przez trepów za mojej kadencji w wojsku -
chłopak miał rodzinę i dziecko), inni szczęśliwcy na 4 dni, a pozostali na 3 dni. Nikt
jednak jeszcze nie wiedział czy znajdzie się w puli szczęśliwców.
Ustawiają nas. Wszyscy są podekscytowani. Trepi nie mogą nas ustawić bo
większość z nas buja gdzieś w obłokach i myśli tylko o tym, że za ok. godzinę
przywita się ze swoimi. Może nawet uda się kogoś wypatrzyć w tłumie.
Ruszamy. Słyszymy, że jakaś bateria idzie ze śpiewem na ustach. My śpiewać nie
potrafiliśmy więc idziemy w ciszy. Wychodzimy za ogrodzenie. Na około stadionu
widać już tłum. Ogromne zaskoczenie, ci ludzie są kolorowi. Mają ubrania w różnych
kolorach. W pewnym momencie poczułem się jakbym odzyskał wzrok. To był piękny
widok. Idziemy na murawę stadionu. Rozglądam się za bliskimi, ale nikogo nie widzę.
Pocieszam się jednak, że może podczas defilady kogoś wypatrzę.
Sama przysięga zbyt długo nie trwała. Kilka przemówień, fragment mszy i nasza
znienawidzona rota. Ale wszystko się kiedyś kończy i przystąpiliśmy do defilady. W
pewnym momencie zauważyłem kogoś z mojej rodziny, momentalnie zgubiłem krok i
zostałem trochę z tyłu. Nie mogłem się już rozglądać, tylko musiałem wyrównać i
złapać krok (nie jest to wcale takie proste) ale byłem szczęśliwy że są na miejscu i
zaraz do nich przyjdę.
Wracamy na pododdział. Zdajemy broń do magazynu i rozdają nam przepustki. Ku
mojemu zaskoczeniu dostałem urlop okolicznościowy na 4 dni. Byłem wtedy bardzo
szczęśliwym człowiekiem.
Wyprowadzają nas za mury i tu zaczyna się poszukiwanie swoich. Na szczęście
szybko ich odnalazłem (raczej to oni mnie wypatrzyli) i z uśmiechem na ustach
pojechałem do domu.
Najgorsze w wojsku są powroty, a to był mój pierwszy powrót.
Wchodziliśmy do jednostki w czasie zaprawy, a pózniej na zajęcia. Na
szczęście zdążyliśmy na śniadanie. Z dworca przyjechaliśmy specjalnie
podstawionym wojskowym autobusem. Po wejściu do jednostki
następuje kolejny szok. Ale szybko zabierają nas na zajęcia i wypełniają
nam całe dnie. Myśleliśmy, że po przysiędze będzie więcej luzu, ale
myliliśmy się. Nie było już treningów musztry, w to miejsce weszły
zajęcia ogólno wojskowe i specjalistyczne. Pocieszaliśmy się tylko
perspektywą wyjazdu na święta lub sylwestra. W wojsku żyje się od
przyjazdów do wyjazdów i to za młodego kocura jak i za starego dziada.
Pierwsza warta. Trochę się boję odprawy służb. Straszą nas, że niektórzy oficerowie
strasznie trzepią. I chociaż zostało już parę minut do odprawy to jeszcze się uczę.
Ogłaszają zbiórkę warty. Udajemy się na plac apelowy gdzie już stoją inne służby.
Od strony pomieszczenia oficera dyżurnego nadchodzi jakiś człowiek. Albo ma buty
za ciasne, albo wódka była zbyt ciepła. Okazuje się, że jest to oficer dyżurny.
Mieliśmy szczęście, człowiek ten był tak pijany, że miał kłopoty z mówieniem.
Dlatego odprawa trwała niewiele ponad 10 minut. Po odprawie idziemy na
wartownie. Mam drugą zmianę dlatego mogę spokojnie posiedzieć i oglądać
telewizję. Nadeszła moja kolej. D-ca warty ogłasza zbiórkę drugiej zmiany. Pobieram
broń z magazynu i magazynek załadowany 20 ostrymi nabojami. Wychodzą
wartownicy z rozpylaczem przed wartownie i idziemy na kolejne posterunki. Do
ochrony mam bunkry w których znajdują się magazyny uzbrojenia i chemiczne.
Najgorzej jest w nocy. Za ogrodzeniem jest las i chodzą tam zwierzęta. Dochodzą
różne odgłosy, ale staram się o tym nie myśleć, tylko chodzę wyznaczoną trasą
wokół bunkrów i melduję co 30 min. Na jednej ze zmian słyszę strzał. Jestem jednak
pewien, że to gdzieś w lesie strzela ktoś ze sztucera. Jednak jeden z wartowników
zameldował o tym i d-ca wpadł w panikę. Minęła noc i na ostatniej zmianie widzę d-
cę warty z kucharzem. Podchodzą do ogrodzenia i okazuje się, że mam wpuścić
kucharza do środka bo w jednym z bunkrów zamiast uzbrojenia znajdują się
warzywa (trzymałem wartę nad marchewką). Tak minęła moja pierwsza warta. Było
zimno i wystać 2 godzinną zmianę nie było wcale łatwo. Muszę jeszcze dodać, że na
każdym posterunku są 3 zmiany. Zmiana odpoczywająca, czuwająca i pełniąca
służbę. Co 2 godziny zmiany się zmieniają i odpoczywająca staje się czuwającą,
czuwająca pełni wartę, a zmęczeni ludzie z posterunków stają się zmianą
odpoczywającą.
Nadchodzą święta i mam już pewne, że jadę na nie do domu. Połowa baterii jedzie
na święta na 3 dni. Mam trochę szczęścia bo po kolegę z mojego pokoju (chłopak był
też z Płocka) przyjeżdża wujek i będę mógł się z nimi zabrać. Święta mijają szybko
tak jak każda przepustka i znowu muszę wracać.
Sylwester na baterii minął raczej mało hucznie. Mieliśmy flaszeczkę na siedmiu, ale
najgorsza była perspektywa, że ten nowy 1996 rok spędzimy w całości w wojsku.
Nadchodzą egzaminy i wywózka. Mieliśmy obowiązek zdać egzaminy na
uprawnienia energetyczne, uprawnienia specjalisty wojskowego, egzaminy
sprawnościowe, egzaminy ogólno-wojskowe i regulaminy. Nie wiem jak to zrobiłem
ale zaliczyłem wszystko na łączną ocenę 5. Wogóle się nie uczyłem no i nie zbyt
wiele pamiętałem z zajęć. No i niestety, zostałem awansowany do stopnia starszego
szeregowego (stopnie wojskowe w międzyczasie zostały ujednolicone i bombardier w
moim rodzaju wojsk był również st.szer.)
Zbliża się wywózka. Wszyscy zastanawiają się nad tym gdzie się znajdą. Doszły do
nas plotki, że jeden z kaprali wypisywał przydziały i że można się u niego dowiedzieć
wszystkiego. Trzeba było tylko go przekupić paczką papierosów lub batonem (z
drugiej strony niezle się obłowił). Dowiedziałem się wtedy, że pojadę do Koszalina
(drugi koniec Polski).
Faktycznie, dostałem przydział - Koszalin City (i tak dobrze bo mogłem trafić gdzieś
na wieś). Bez adresu lub jakiego kolwiek numeru. W dzień pożegnania zagnali nas
na plac apelowy i tam mieliśmy się zgłaszać do trepów stojących z odpowiednimi
tabliczkami. Okazało się, że ja jako jedyny jadę do Koszalina i nie ma trepa który by
mnie transportował. Załapałem się jednak do jednej grupy. Zawiezli nas na dworzec
kolejowy i tam wsiedliśmy do pociągu z zarezerwowanym wagonem dla młodego
wojska. Dojechaliśmy tak do Gdyni. Tam jednak w kilka osób rozstaliśmy się z
opiekunem i na własną rękę jechaliśmy dalej (oni jechali w innym kierunku).
Wykupiliśmy miejscówki i wsiedliśmy do pociągu Inter-City do Koszalina. Chłopaki po
drodze wysiadali w różnych miejscowościach. Ostatni wyszedł z pociągu w Słupsku,
a ja do Koszalina jechałem już sam.
W Koszalinie byłem ok. godz. 22.00. Kupiłem kartę magnetyczną i chciałem
zadzwonić do domu. Jednak złapała mnie żandarmeria i musiałem się
wylegitymować. Po chwili jednak zadzwoniłem. Wyszedłem z dworca. Było już
ciemno, nie znałem miasta i nie było ludzi na ulicach. Ponieważ miałem stawić się
dopiero następnego dnia, postanowiłem przeczekać na dworcu i rano rozpocząć
poszukiwanie jednostki. Jak tylko zrobiło się widno i ludzie zaczęli wylegać na ulice
wyruszyłem w miasto. Z wielkim trudem odnalazłem moją jednostkę i zgłosiłem się
do kogoś na biurze przepustek.
W ten sposób zakończył się kolejny etap mojej "kariery wojskowej".
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Wykaz zagadnień egzaminacyjnych z nasiennictwa i szkółkarstwaSzkółkarstwo ROŚLINY OZDOBNE CORAZ WAŻNIEJSZE W ŻYCIU CZŁOWIEKASzkółkarstwo OGRANICZENIE OBJAWÓW ZMĘCZENIA GLEBY W SZKÓŁCEszkolka wygladplclematis mainOomycetes i Fusarium w szkółkarstwieszkolka wygladenclematis mainszkolka materialplclematis mainSzkółkarstwo PODŁOŻE W POJEMNIKOWEJ PRODUKCJI SZKÓŁKARSKIEJ08 Zakładanie i prowadzenie szkółkiidu54szkolka wlascicieleenclematis mainSzkolka drzew owocowychdeszczowanie szkółkaszkolkaplclematis mainSzkółkarstwo PRZYSZŁOŚĆ SZKÓŁKARSTWA SADOWNICZEGOSzkółkarstwo AUKSYNY W ROZMNAŻANIU DRZEW I KRZEWÓW OZDOBNYCH PRZEZ SADZONKI (CZwięcej podobnych podstron