Witajcie!
Jeszcze
raz przepraszamy za zeszłotygodniową przerwę w analizach - robimy
co w naszej mocy, by się wyrabiać, ale czasem nadmiar czynników
zewnętrznych nam w tym przeszkadza.
Za
to w tym tygodniu mamy dla Was wyjątkowo okropny potteroid. Wszystko
tu jest wkurzające: od głównej bohaterki, żeńskiego wcielenia
Harry'ego, które zajmuje się głównie snuciem sadystycznych wizji
i użalaniem się nad sobą, poprzez gramatykę, która leży w kącie
i gnije, aż po zwroty akcji, których... po prostu nie ma.
Jest za to ból dupy
czterech
liter i przystojny, dwudziestoletni, brązowooki Voldzio.
Próbowałyśmy trochę rozluźnić atmosferę dużą ilością
obrazków - mamy nadzieję, że się nam udało.
Autorka
w notce o blogu pisze “Gdybyście znaleźli jakieś błędy -
śmiało walcie a je poprawie xD”
No, to walimy.
Indżojcie
(mimo wszystko)!
Adres
blogaska:
http://a-kysz-mi-z-tym-cholerstwem.blogspot.com/
Zanalizowały:
Kalevatar
i
Pigmejka
„A kysz mi z tym cholerstwem!”
Podeszła do okna, z trudem otworzyła je i oparła się rękami o
parapet, by przyglądać się zachodzącemu słońcu. Robiła to od
zawsze, gdy dostała ten pokój, z którego był idealny widok na
wielką gwiazdę, która chowała się za domami.
Tylko
za domami? To musiały być pieruńsko wielkie domy.
Uwielbiała
ten letni wiatr, okalający jej twarz i zapach świeżo skoszonej
trawy.
Zapach
oparł się tuż obok i bębnił palcami w parapet.
A
wiatr owinął wokół twarzy jak bandaż zakładany przy bólu
zęba.
Tylko
to lubiła na Privet Drive. Reszta przypominała jej wspomnienia,
których nie chciała sobie przypominać.
Dziewczyna miała około sto pięćdziesiąt centymetrów wzrostu.
(...) Wyraziste brwi zmarszczyły się, a pełne usta wygięły się
w grymasie odrazy, gdy przez okno widziała, jak daleko w parku
Dudley z kumplami niszczył ławkę. Jej szmaragdowe oczy, zwykle
przepełnione cichą radością, pozostały hałaśliwie
smutne, jakby pobyt w tym domu był dla niej istną katorgą. Rzęsy,
wyglądające na pomalowane tuszem, ale
tak naprawdę pomalowane smołą zamrugały
szybko, gdy dostrzegła panią Figg z mugolskimi siatkami na zakupy.
(Mugolskie
siatki różnią się od czarodziejskich tym, że... nie niosą się
same? Zostały wykonane w mugolskiej fabryce?)
Wyraźnie można było spostrzec, że starsza kobieta ciągle
podglądała dom pod numerem czwartym, a zwłaszcza okno od pokoju
dziewczyny...
Wkurzona do granic możliwości z hukiem zamknęła okno, by nie
widzieć kotów pani Figg. Czasami miała ochotę złapać kilka,
ukryć się w krzakach i podrzucać je wprost pod koła samochodów.
To
jest ten moment, kiedy resztki mojej sympatii do boCHaterki (kredyt
sympatii, wiecie - Święta, pierogi, trzeba szukać dobra w ludziach
i boCHaterach) spierdzieliły w podskokach, gnane falą czystej i
niczym niezmąconej pogardy. Znaczy, srsl, aŁtorko - tak starasz się
zaprezentować czytelnikom swoją heroinę? Mam ją po tej deklaracji
lubić?
Bohaterka
jest taka mroczna, nieustraszona i zbuntowana, że chce mordować
bezbronne zwierzęta. So much cool... tylko że ani, kutwa,
trochę.
Zamierzone
okrutne morderstwo... hmm... nie miałaby żadnych wyrzutów
sumienia.
Och,
dzielna ty.
Umrzyj.
Tym
wyczynem zmniejszyłaby kłopoty samej właścicielki, jak i ogrodu.
No i samej jej. Nienawidziła tego gatunku zwierząt, od kiedy
Krzywołap Hermiony podrapał ją po twarzy i rękach. A chciała go
tylko pogłaskać!
Wiesz
co? Nie lubię jak ktoś wieczorami gapi się przez okno - może
wepchnę cię za nie pod samochód? Co ty na to,
bohaterko?
Parafrazując
Nostalgia
Critica
- Nie ma żadnego wprowadzenia, żadnej próby pokazania, przez co ta
dziewczyna przechodzi, tylko zdanie: "Czasami miała ochotę
złapać kilka, ukryć się w krzakach i podrzucać je wprost pod
koła samochodów." I mam nadzieję, że wbijesz sobie różdżkę
w mózg, świński smarku. Tak, nienawidzę jej i w żaden sposób
nigdy jej nie polubię. Nie obchodzi mnie, czy zachoruje na raka, czy
Voldemort zje i wysra jej przyjaciół, i tak będę nią gardzić.
To było takie okrutne i takie zupełnie z dupy, że mam nadzieję,
że szczeniara dozna spontanicznego samozapłonu odchodząc od okna.
*podaje
Kal meliskę, a bochaterce wciska do gardła odbezpieczony
granat*
Raz na dzień dostawała list od Syriusza – jej ojca chrzestnego,
który był ścigany za morderstwo, którego nie dokonał.
Przynajmniej on mógł poprawić jej i tak już zepsuty humor.
Syriusz
z pewnością pęcznieje z dumy, że dostał tak ważną rolę w tym
opku - może poprawić humor boCHaterce!
Była
zdenerwowana przez jeden, nic nie znaczący mały szczególik –
Voldemort.
Nonszalancja
- robisz to źle. Proszę, umrzyj.
Od
jakiegoś czasu to, co nazywała swoim przekleństwem, dawało o
sobie znać. Blizna piekła niemal codziennie. Nie miała pojęcie
dlaczego tak się dzieje, ale wolała o tym nikomu nie mówić. Nie
chciała pokazywać innym strachu. Musiała być dzielna, jak jej
rodzice.
Wrzuć
jakiegoś szczeniaka pod samochód, może ci ulży.
Albo
powydymaj usteczka widząc wandali w parku. Pod żadnym pozorem nie
zniżaj się do zwracania im uwagi, to nie dowodzi
dzielności.
Podeszła do biurka i usiadła przy nim, wyciągając z szuflady
kawałek pergaminu, pióro i atrament. Poprawiła wielkie prostokątne
okulary, z czarnymi oprawkami (Ueeee,
ueeeee!!! *hipster alert*)
i jeszcze raz zerknęła na okno. Po chwili namysłu z powrotem
otworzyła je.
Okno,
okulary, oprawki...?
Z
dodatkiem świeżego powietrza zamoczyła końcówkę pióra i
zaczęła skrobać po papierze.
Atrament
wzbogacony o mieszankę tlenu i azotu był dwa razy bardziej
wydajny.
Nawet
sprawia, że pergamin zmienia się w papier! Cuda, panie.
Kochany Wąchaczu!
U mnie wszystko jest okay. Naprawdę nie musisz się o mnie martwić,
po prostu ostatnio mam nastrój zbitego psa. (Musiałam to napisać
:P).
Proszę
zwrócić uwagę na tę niesamowicie zabawną grę słów powyżej.
"Zbitego psa", rozumiecie? A Syriusz zmieniał się w psa.
Bardzo zabawne.
Ahahaha.
Ha.
Na Privet Drive straszna nuda. Dziękuję Ci za wszystkie listy. Hermiona i Ron wspominali, że odbędą się Mistrzostwa Świata w Quidditchu. Prawdopodobnie będę musiała tam jechać, co też zrobię z przyjemnością. (Łaskawa, dobrotliwa ty.) Naprawdę szkoda, że nie ma Cię tu przy mnie. Na serio tęsknie, chociaż widzieliśmy się niewiele czasu, czuję, że znam Ciebie od dziecka. :))
Co słychać? Mam nadzieję, że znalazłeś przyjemne lokum i może chajtniesz się z jakąś latynoską. Z chęcią zaopiekowałabym się chociaż parę razy Twoimi dziećmi, więc, drogi Wąchaczu, szykuj się ;D Powoli powinieneś układać swoje życie, mimo że jesteś w takiej sytuacji.
Podpisano:
Stara Upierdliwa
Ciotka Aniela, Która Zawsze Wpiernicza Się w Życie Reszty
Rodziny.
Założę
się, że uważany za mordercę przyjaciół, ścigany zbieg z
więzienia o niczym innym nie marzy, jak o płodzeniu dzieci.
Tak,
wiem, powtarzam się. Ale będę Ci to mówić w każdym liście, aż
w końcu tego nie dokonasz. Tak, tak, tak... (Becikowe
dla Dumbledore’a się samo nie uzbiera! Normę trzeba wyrobić!
Dalej, jazda do rozpłodu! )
jestem prawie podobna do Lily, tylko trochę rysy twarzy i charakter
podobny do Jamesa. (A
co, James też robił za swatkę-dziecioględę? I
też pisał do znajomych, jak bardzo przypomina rodziców, żeby
usprawiedliwić się z chamskiego wpieprzania się w cudze sprawy?)
Tysiąc
razy to słyszałam :P Zwłaszcza od Remusa i nauczycieli. No ale to
nie moja wina, że gen Huncwotów przeniósł się na mnie. Widocznie
mamuśka też lubiła robić niecne rzeczy, jakie robiliście Wy.
Ale
ma to taki związek z czymkolwiek, że...?
Martwię się o Ciebie. Uważaj na siebie bardzo, bo z nimi nie ma żartów.
Z
Huncwotami? Z nauczycielami? *konspiracyjnym
szeptem* Nie... z NIMI. No wiesz. *ekhm* Chyba wiesz, kim są
ONI...?
Aaaa,
ONI. Fakt, trzeba uważać.
Nie szwendaj się dużo i nie wąchaj nigdzie, Wąchaczu. :D (No chyba że suczki pod ogonami, tam nawet powinieneś.) Nie rób nic głupiego i lekkomyślnego, proszę Cię
Póki
nie sprawdzisz, kim są rodzice partnerki i czy będzie dobrą matką,
zawsze zakładaj prezerwatywę.
Powiedziała
roztropna i pełna mądrości życiowej nastoletnia boCHaterka opka.
Szczerze mówiąc nie wiem o czym tu pisać, więc będę kończyć.
Taa, to widać. Znaczy - w tym liście nie ma absolutnie żadnej treści poza usilnym namawianiem do rozpłodu. Kurde, to tylko przychodzi ci do głowy, gdy myślisz o swojej jedynej rodzinie? Nic, co chciałabyś mu powiedzieć, z czego się zwierzyć, o co zapytać?
Mocne
uściski i szczególne całusy :*
Koza
-
A niech ją cholera weźmie – mruknęła dziewczyna, patrząc na
pustą klatkę. Hedwiga znowu musiała polecieć na łowy, bo w końcu
Dursley’owie pozwolili jej wypuścić sowę, która robiła mnóstwo
hałasu.
Było
ją samej karmić - teraz byś nie miała problemu. *wyobraża sobie
Maerysójkę łapiącą myszy po piwnicach* Wspaniała wizja...
Ze
zdania wynika, że były tam dwie sowy - ta hałasująca, którą
krewni pozwolili wypuścić, i Hedwiga, która z tego tytułu też
musiała polecieć.
Przeczytała jeszcze raz list i gdy doszła do własnego podpisu,
mimowolnie parsknęła śmiechem. Przypomniała sobie historię tego
przezwiska. To Ron w pierwszej klasie przez przypadek ją tak nazwał,
albo do tego zwierza ją porównał.
Bardzo
zaszczytne przezwisko. Na jej miejscu zrobiłabym wszystko, żeby je
zachować.
Ciekawe,
czym sobie zasłużyła. Meczy? Ma brodę?
Nie
do końca to pamiętała. Chociaż... tak, zaśpiewała pewną
idiotyczną piosenkę i jej przyjaciel zaczął nazywać ją
Kozą.
Czyli
jednak meczy.
Nigdy
nie lubiła swojego prawdziwego imienia.
Rosalie... brr... też mi coś.
Te (to!) imię było takie staromodne. Nawet zdrobnienia ją (jej!!!) nie zadowalały. Rose... ma nazywać się jak jakiś przereklamowany kwiat?A nazwij się Kunegunda Napomucena Bądzisława, oryginalnie będzie.
Taa, bo Koza jest tak oryginalna. Skoro lubisz bardziej swojskie imiona, nazwij się Warząchiew, będzie pasować do nazwiska.
Nawet głupi pseudonim Koza bardziej przypadał jej do gustu. Pamiętała doskonale, jak Remus parsknął śmiechem, gdy dowiedział się o tym. Syriusz też napisał jej w listach, że to śmieszne. A przecież koza to takie ładne zwierzę, nieprawdaż?
Piękne.
Ponadto żre wszystko i śmierdzi.
I
chutliwe jest ponad miarę.
Wolała już swoje drugie imię, Lily, ale nie chciała sprawiać bólu Łapie i Lunatykowi. Chociaż imię swej matki też kojarzyło jej się z kwiatem, a ich nie lubiła.
Lubiła
za to plastikowe worki, sznury, skórzane kagańce i ćwieki. I
kozy.
I takie małe, puchate króliczki, ale do tego się nikomu nie
przyznawała.
-
No wreszcie – westchnęła, gdy zobaczyła swoją sowę. Pogłaskała
ją trochę, zawsze ten gest uspokajał ich oboje.
Jego
i sowę?
–
Kochana, tam gdzie zawsze, do Wąchacza – mówiła, gdy
przyczepiała jej list do nóżki. – Napij się jeszcze.
Po
czym polała sówce brandy, co by zwierzątko się rozgrzało przed
drogą.
Hedwiga zrobiła to, co do niej należało i już przygotowywała się do odlotu, gdy Rose mruknęła.
- Trzeba cię przefarbować na brązowo, bo jesteś zbyt rozpoznawalna.
Cisza. Sowa popatrzyła na nią wzrokiem, jakby to wszystko rozumiała. Zagruchała bardzo głośno i jak najszybciej wyleciała. Przecież nie da zmienić swoich ślicznych białych piórek na jakiś idiotyczny brązowy kolor!
Mała
wskazówka: zmieniaj sowy.
Duża
wskazówka: umrzyj. Bo totalnie nikt nie zwróci uwagi na śnieżną
sowę pofarbowaną na brązowo. Są takie powszechne!
Mimo
wczesnej pory Rose ziewnęła. Zaczęła chodzić po skromnym
pokoiku, myśląc o Quidditchu. Jeszcze nigdy nie była na takiej
imprezie i nie mogła przegapić czegoś takiego. To by było tak,
jakby Voldemort osobiście przyszedł do niej, mówiąc „masz,
oddaję ci różdżkę i mnie zabij”, a ona odpowiedziałaby „Nie,
dzięki. Nie chce mi się, zrobię to potem, jak nie będę musiała
napisać referatu z eliksirów”.
NIE! Znowu myślała o tym zgniłym przydupasie.
Eee...
Znaczy Voldzio to jej prywatny przynieś-wynieś-pozamiataj?
Tak,
w dodatku mocno nieświeży.
Jakby nie miała lepszych myśli!
A ma w ogóle jakieś? Z listu do Syriusza żadna nie przebijała...
Nie do końca świadomie rzuciła książką o ścianę w przypływie furii.
-
O ku*wa – syknęła.
Jak
się syczy gwiazdkami?
To
był odprysk tynku ze ściany.
Nie do końca trafiła książką i ta wyleciała przez okno. Na
dodatek wolumin był o zaklęciach!
Chce
zabijać koty, rzuca książkami...
Jęknęła
cicho, gdy przypomniała sobie, że Dudley miał zaraz wrócić, tak
samo jak jego ojciec. Doskonale wiedziała, że gdyby zauważyli taką
rzecz, zostałaby ukatrupiona na miejscu. Zbiorowe
morderstwo.
Bohaterka
nam sugeruje, że istnieje w kilku osobach?
Boru,
jeżu, niech ją zobaczą, NIECH JĄ ZOBACZĄ!!! *gorąco kibicuje
Dursleyom*
Ale
ona chciała żyć, nie? Chociażby dla piwa kremowego!
Myślisz,
że jesteś zabawna? Zrób światu przysługę i umrzyj.
Z nagłym impulsem wspięła się na biurko, postawiła nogę na
parapecie i gwałtownie zaczerpnęła oddech. Mogłaby wyjść po
ludzku – przez drzwi – ale nie mogła.
Jest
sympatyczną bohaterką, ale jest wnerwiającą kretynką.
Ciotka
Petunia od razu pytałaby się o co gra. Chwyciła się ramy i już
całkowicie była na zewnątrz.
Ciotka
Petunia, oczywiście. Zawsze wychodziła w ten sposób na długie
spotkania z Panią Gramatyką.
Dlaczego
miała lęk wysokości, skoro umiała niemal perfekcyjnie latać na
miotle?
Bo
to nie unoszenie się w powietrzu, a grunt zabija?
Wyciągnęła rękę, by sięgnąć rynny. W końcu udało się jej,
ale jak na zawołanie straciła równowagę i spadła w krzak
kwiatów.
Proszę,
niech to będą róże z jakimiś dużymi kolcami.
-
Ku*wa – zaklęła po raz drugi.
Jeśli
to czas Mistrzostw Świata w Quidditchu, jesteśmy na wysokości
czwartego tomu, a ta irytująca podróba Harry'ego (plz, die) ma 14
lat. AŁtorko - rzucająca kurwami czternastolatka Nie Jest Zabawna.
Rzucająca przedmiotami w przypływie furii czternastolatka Nie Jest
Zabawna. Marząca o mordowaniu kotów czternastolatka Nie Jest,
Kurwa, Zabawna!
Dopiero
po kilku chwilach poczuła tępy ból pleców i czterech
liter.
Cztery
litery? Czyli co ją boli? Ręka? Usta? Ucho? Zęby? Mózg?
;)
ABCD?
Zacisnęła
zęby, starając się nie jęknąć. Cholera! To bolało! Dobrze, że
niczego nie złamała... Chwile poleżała i w końcu podjęła
inicjatywę, żeby wstać. Z bólem wypisanym na całym ciele
Znaczy...
ktoś tam jej zrobił przyśpieszoną skaryfikację?
zrobiła
to i wolnym krokiem podeszła do książki. Nachyliła się jak jakaś
starsza kobieta i wzięła ją do ręki.
Od
teraz nienawidzę zaklęć...
Obwiniać
za wypadek martwy przedmiot zamiast własny atak agresji - to
takie... Hm, jestem pewna, że mają na to jakiś termin
medyczny.
Wrzuć
je pod samochód!
...jak
ja nie znoszę tej marudzącej, pełnej pretensji do całego świata
idiotki. Argh!
Tylko jak miała się dostać do środka?
Nie
obchodzi mnie to. Ja pierdziu, cokolwiek by się działo, nie zmuszę
się, żeby jej kibicować. To opko brzmi jak przepis "Jak
sprawić, by wszyscy nienawidzili twojego bohatera".
Nie
pomyślała o tym wcześniej... Wiedziała, że i tak nie wepnie się
na górę i będzie musiała wejść do domu po ludzku – przez
drzwi.
Spróbuj
się przypiąć. Albo wypiąć. Albo, bo ja wiem - wspiąć?
Niech
zrobi z “krzaka kwiatów” kamuflaż i przemknie przez salon.
Ale
gdyby ciotka albo ktoś inny z domowników zobaczył książkę,
która pokazuje że jest się dziwadłem... nie, czarodziejem, to by
miała przerąbane na całej linii. A przecież niedługo miały się
odbyć Mistrzostwa w Quidditchu! Musiała na nich być! Trzeba ukryć
książkę od zaklęć!
A
to tak trudno włożyć ją pod bluzę? Albo poczekać, aż ciotka
pójdzie do kuchni?
Whatever.
Mam nadzieję, że uziemią cię na resztę życia.
PS
Umrzyj.
Spojrzała na podręcznik i z nagłym impulsem rzuciła ją w okno od
jej pokoju. Nie trafiła.
Miała
w ręku podręcznik i książkę, która miała własny pokój. Takie
rzeczy się dzieją, gdy nie zwraca się uwagi na gramatykę.
Niech
zbije szybę, proszę, niech zbije szybę...
-
Ja pierdzielę! – syknęła i złapała się za głowę. Znowu
bolało! Wolumin odbił się od ramy, bo oczywiście nie mogła
trafić i spadł prosto na nią! Dzisiaj musiała mieć wielkiego
pecha.
Ludzie,
którzy rzucają książkami dostają to, na co zasłużyli.
Żeby
tyle nieszczęść w parę minut? Toż to skandal! Nie,
to karma. Warkot
samochodu... Nie, Vernon przyjechał! Tak, Rosalie Lily Potter vel
Koza zostanie zamordowana, a jej zwłoki zostaną zbezczeszczone w
rzece!
Jak
by nie spojrzeć - same plusy. Go, go, Vernon!
Jeszcze
raz zamachnęła się ręką, która trzymała podręcznik i rzuciła
nim z całej siły, by trafił w sam środek okna na piętrze.
-
Yes! – ucieszyła się. Przynajmniej nie dostanie wpiernicz za to,
że ma przy sobie coś za szkoły dla dziwolągów.
-
Co ty tu robisz? – syknął wujek Vernon, gdy wyszedł z samochodu,
który zaparkował obok domu. (...)
Zdenerwowana i zestresowana dziewczyna z zaciśniętymi pięściami
podreptała w stronę drzwi. Będzie źle. Czuła, że dziś stanie
się coś takiego, że albo zwariuje lub postrada zmysły. Na jedno i
to samo wychodzi...
To
może być z nią JESZCZE gorzej?!
Weszła do kuchni, gdzie krzątała się ciocia. W głowie powtarzała
formułki modlitw, które poznała w podstawówce na lekcji religii.
Przynamniej teraz na coś się przydały. Wiedziała, że kara ją
nie ominie.
A
te modlitwy w takim razie... mają podziałać znieczulająco, czy
jak?
Ale
w końcu jest Dzieckiem, Które Przeżyło, musi wybrnąć jak
najwięcej z sytuacji.
O,
już narratorowi się na mózg rzuca.
-
Co tu robisz? Miałaś być na górze – powiedziała ciotka Petunia
głosem, który zawsze używała kiedy mówiła do Rose.
-
Właśnie, chcemy to wiedzieć, bachorze! – Twarz kogoś, kogo
przez Kozę została nazwana Prosiakiem W Ubraniu Senior, nabrała
kolor czystej purpury.
Gramatyka
za to zsiniała i padła trupem.
-
Powtarzam ci, żebyś nie wychodziła z domu gdy masz
szlaban!
Łał... to ja go miałam?
-
Jeżeli jeszcze raz...!
Ble
ble ble... Gadaj sobie, prosiaku. Myślisz, że jak będziesz ciągle
paplać tym swoim ozorem, to poziom twojej marnej inteligencji
podniesie się z linii powyżej zera?
Przed
chwilą trzęsła portkami i mamrotała modlitwy, teraz jest mocna w
gębie - ale tylko w myślach! Brawa, brawa dla odwagi i
nieprzeciętnej dzielności naszej boCHaterki!
[Nagle
Petunia słabnie, a BoCHaterka przeżywa atak herzklekotki.]
Czuła
się tak samo, jak ze spotkaniem z dementorami. Nie słyszała nic,
poza głosem Voldemorta i krzykami jej mamy.
Co
się dzieje?
Nic,
po prostu narrator uznał, że poziom dramatyzmu jest za niski i
pompuje go taką wielką pompą, przez którą wzrasta ciśnienie w
opku - a wy macie objawy uboczne.
Nie wiedziała kiedy upadła na podłogę. Nigdy nie pomyślałaby,
że ból psychiczny może przewyższać cielesny. Starała się
nabrać powietrza, ale nie mogła. Zaczęła się dusić.
Whatever.
Miałoby mnie to obchodzić?
Krzyk.
Nigdy
nie słyszała tak przerażającego wrzasku. Nie uświadamiała
sobie, że to ona krzyczała. Ból.
Całe ciało płonęło żywym ogniem. Złapała się za bliznę,
która paliła jak nigdy dotąd. Otworzyła oczy. Wszystko co
widziała było rozmyte. Pewnie nie miała na sobie okularów...
Hulk.
Drzwi razem z futryną eksplodowały w wyniku zetknięcia się z
zaklęciem.
Zaklęcie
brzmiało "Smash", oczywiście.
Proszę,
niech to, co weszło, zrobi bohaterce tak:
Wrzasnęła
z bólu, który podwoił się. Pragnęła umrzeć. Oddałaby
wszystko, byleby ktoś ją dobił.
Ja
też niemało dołożę od siebie. Czy ktoś mógłby ją zabić?
Proszę. Mam ciastka.
*dorzuca
do puli żelki*
W drzwiach stanęli ludzie, odziani w czarne szaty z białymi maskami
na twarzach.
Gdzie
szaty mają twarze?
Może
o TAKIE
COŚ
chodzi?
Było
ich dziesięciu. Naprzodzie stał natenczas
młody mężczyzna, wyglądał na około dwadzieścia lat. Nie
miał maski, więc można było zobaczyć jego twarz. Niemożliwe!
Cera
młodzieńca była niezwykle blada, a czarne włosy jeszcze bardziej
to podkreślały. Brązowooki zrobił parę kroków w stronę
dziewczyny, a na jego przerażającej, a jednocześnie przystojnej
twarzy można było odczytać tylko jedno – tryumf.
-
Minęło dwanaście lat... – wyszeptał, wpatrując się w
rudowłosą z teatralnym zafascynowaniem. – Co, boli? – zakpił,
kiedy Rose ponownie zwinęła się z bólu.
Błagam... niech ktoś przyjdzie... ktokolwiek... Aurorzy, policja...
pani Figg!
Voldemort spojrzał z pogardą na mugoli.
Więc
to był Voldemort. Przystojny dwudziestolatek z nosem i
brązowymi oczami.
Przecież on miał wtedy prawie siedemdziesiąt lat... nie
wspominając o tym, że kanonicznie odrodzi się dopiero za
rok.
Kanonicznie
to tej bohaterki tu nie powinno w ogóle być.
Tak
jak Voldemorta, w końcu dom był chroniony blokadą
antyvoldkową.
Tylko
mi nie mówcie, że z tego będzie Truloff albo coś w ten
deseń.
Trochę
się na to zanosi, z innych powodów nie występowałby w wersji
Young&SoDamnHot.
Ciotka
Petunia nadal była nienaturalnie blada, a pozostała dwójka
wpatrywała się na nowoprzybyłych z olbrzymim strachem. A Potter
miała dość.
Tiaa,
teraz dopiero im pokaże. Będzie zrzędzić i narzekać i fochać
się o wszystko i
wpatrywać się NA nich złowieszczo i posępnie,
aż Voldi z rozpaczy potnie się gumochłonem.
-
Zabić ich – rozkazał Riddle, a Rosalie nagle oprzytomniała.
-
NIE!!! Błagam! – wrzasnęła, otwierając oczy. Mimo palącego
bólu blizny odszukała okulary, założyła je i spojrzała na
Toma.
-
Dlaczego nie? – Mężczyzna kucnął obok niej z kpiną, a
potem poważnie wstał i wykonał patetyczną jaskółkę.
– Dlaczego mam ich nie zabijać?
Potter po raz kolejny wrzasnęła.
Rycz,
mała, rycz
Płacz
maleńka, płacz
Masz
to u mnie od dziś...
–
Zrobię wszystko... tylko ich nie zabijaj.
Nie wiedziała dlaczego miała takie uczucia do Dursley’ów. Cichy
głosik podpowiadał jej, by rzucić ich w cholerę. Przecież od
zawsze traktowano ją u nich jak dziwoląga. Nie okazywali jej choć
złamanego grosza szacunku i miłości.
I
poprawnego używania związków frazeologicznych też jej nie
nauczyli.
Nic.
Jednak... gdyby nie oni... No właśnie... nie zawdzięczała im
niczego... chociaż był tylko jeden powód – przygarnęli ją
dwanaście lat temu do swojego domu.
Voldemort spojrzał na sługi ze wzrokiem „nie zabijajcie ich”.
Sługi
ze wzrokiem "zabijcie wszystkich" wciąż czyniły swą
powinność.
A
wąż o imieniu Niekąsaj radośnie wbił zęby w nogę ciotki
Petunii.
Sam
nie wiedział dlaczego to robi, przecież nienawidził mugoli. Po
prostu chciał zobaczyć reakcję tej smarkuli.
Voldi,
ale wiesz, że zaliczasz właśnie najważniejszy punkt z listy
"Rzeczy, których nie będę robił jako Czarny Lord"? Po
prostu ją zabij, damnit!
Nie
wymagajmy od niego zbyt wiele. Kanonicznemu zajęło to 6 lat, a i
tak zdupił na koniec.
-
Przepraszam za moje maniery, panno Potter – powiedział, prostując
się i lekko jej się pokłonił. – Mam nadzieję, że ugościsz
mnie w tym... mieszkaniu. – Oczywiście było widać i słychać,
że mówił to z ironią.
PIERDZIELISZ?!
–
Dwanaście lat... Szmat czasu, co nie?
Jednak Rose połowy wypowiedzi nie ogarniała. Ciągle czuła
przerażający ból, który był nie do zniesienia. Chciała jedynie
śmierci. A to, co Tom mówił, miała za przeproszeniem w czterech
literach.
Bo
w końcu od tego zależy tylko, ja pierdolę, życie twoich krewnych
i twoje. Jasne, miej to w dupie. I umrzyj.
Ale
zobacz, już jest per “Tom”. Ja ci mówię, on ją jeszcze w
sobie rozkocha.
-
Widzę, że nie chcesz mnie słuchać, Rosalie – zauważył
Voldemort z uśmiechem, który nie oznaczał nic dobrego. Dziewczyna
wzdrygnęła się i zamknęła oczy, oczekując ciosu. – Och, już
myślałaś, że będę cię torturował? – zapytał z udawanym
urazem
łękotki
Riddle. – Nie jestem niekulturalny, Rose. Zrobią to za mnie moi...
towarzysze.
Moja
wesoła kompania.
Moja
drużyna wojów.
Mój
chór wujów.
Dlaczego nikt mi nie pomoże? – zapytała w myślach i próbowała
zatuszować swój szloch.
Wiesz,
mogłabyś na przykład słuchać tego, co się do ciebie
mówi...
Albo
nie wiem, miotnąć w nich jakimś zaklęciem, czy coś...
Marzyła
tylko o jednym, jednak śmierć nie była łaskawa i specjalnie
opóźniała ich spotkanie.
Klątwy, zaklęcia, kopniaki, złośliwe słowa, śmiechy, krew,
błagania o litość, łzy, upokorzenie. Tylko to było w domu przy
Privet Drive.
Wiesz
co? Wciąż mnie to nie obchodzi.
A
mnie przeogromnie:
Sąsiedzi
nawet nie mieli zielonego pojęcia co się dzieje, gdyż
śmierciożercy użyli odpowiednich zaklęć, by to zatuszować.
Petunia zatykała uczy, tak samo jak Dudley, by nie słyszeć krzyków
dziewczyny, jednak nie dawało to żadnych rezultatów. Kobieta nie
miała pojęcia, że świat tych dziwaków może być taki okrutny.
Znaczy,
już zapomniała, że jej siostra rzeczywiście nie zginęła w
wypadku? Że jeden z tych dziwaków chciał zabić roczne dziecko?
I
ostatecznie - czy sama wraz z mężem nie robiła wszystkiego, by
zrobić dzieciakowi z życia piekło?
Kolejne klątwy, kolejny ból, który nigdy nie zniknie. Rose powoli
uświadamiała sobie, że nie ma sensu walczyć. Przecież i tak
Riddle ją zabije.
Hmmm.
Dumbledore
jej nie pomoże. Nikt tego nie zrobi. Tym razem nie wyjdzie z tej
potyczki cało.
Jakiej
potyczki? Przecież Voldemort wali w nią jak w bęben a nie widzę,
by ona choć raz mu oddała.
-
Crucio!
Kolejny wrzask. Gdy śmierciożercy zrobili sobie przerwę, rudowłosa
pomyślała o bliskich. Ciekawe co robił Syriusz... Może
rzeczywiście styknie się z jakąś kobitką?
Tak,
na pewno na takie nonszalanckie rozważania stać torturowaną
nastolatkę. Czekam, aż przejdziemy do kontemplacji wzoru na
kafelkach i wyższości masła nad margaryną.
Pewnie
gdy dostanie list, to jej już nie będzie. (...)
Kolejne zaklęcie. Kolejny ból.
-
Proszę... nie – szepnęła dziewczyna ostatkiem sił.
-
Że co? Nie usłyszałem? – Voldemort zmarszczył brwi,
przybliżając się do niej. - (...) Mam taki układ. – Kucnął
obok niej i wykrzywił głowę, jakby przyglądał jej się
dokładnie. – Oszczędzę cię, w zamian za życie tej trójki –
wskazał wzrokiem na Petunię, jej męża i syna. Tym jeszcze
bardziej zabiło serce. Teraz mieli pewność, że zginą.
Tak
bardzo im współczuję.
Rose zamknęła oczy. Pokusa była wielka, ale przecież Voldemortowi
nie można było ufać. I tak umrze, więc po co skazywać na to
innych. Wiedziała, że Dursley’owie też pójdą pod różdżkę,
więc była tylko jedna odpowiedź. No... jedna odpowiedź, ale można
było ją wyrazić w różnych słowach.
-
Pieprz się z królową Elką, Tom – warknęła i zaniosła się
ostrym kaszlem.
Ofiarowanie
się za innych jest ze wszech miar szlachetne i godne podziwu... ale
pieprzyć to. Jesteś tak niesamowicie głupia, arogancka i
irytująca, boCHaterko, że po prostu nie mogę wykrzesać z
siebie nawet odrobiny sympatii. Na miejscu Voldemorta przejechałabym
cię kombajnem. Proszę, umrzyj.
I
nie mieszaj do tego Elki. Nie ma gustu do kapeluszy, ale to jeszcze
nie powód, żeby ją wsadzać do tego opka.
-
Myślisz, że Avada i po kłopocie? – zagadnął Tom i uśmiechnął
się jeszcze szerzej. – (...) Pozdrów swoich rodziców, skarbie.
Patiendoinipse! – Srebrny promień wyleciał z końca różdżki i
trafił w rudowłosą. Śmierciożercy i mugole spodziewali się
nieludzkich krzyków i wrzasków, lecz Rose tylko znieruchomiała.
Jednak żyła nadal. Nie mogła ruszyć swoim ciałem, mogła tylko
oddychać i patrzeć się w swojego oprawcę.
O,
był taki motyw w Criminal
Minds.
To niezły odcinek był.
Rose jęknęła, gdy poczuła nieprzyjemne mrowienie palców u rąk.
Jednak te uczucie powoli się zmieniało. Zmieniało się w ból.
Ogień. Tylko ogień. Chciała wrzeszczec, lecz jej się nie udawało.
Pragnęła wiccanką
zostać
i tarzac się na podłodze z Tarzanem
bólu,
lecz była unieruchomiona.
-
Żegnaj, skarbie – powiedział Voldemort, uśmiechając się
tryumfalnie i zniknął, uprzednio wypowiadając dziwne
zaklęcie.
Po chwili dom stanął w płomieniach.
Rose słyszała, jak Dursley’owie umierają, jak wrzeszczą w
ogniu, krzycząc pomocy. Ogień dosięgał także i ją, lecz nie
czuła różnicy. Klątwa była taka sama jak ogień.
Ostatnią myślą dziewczyny byli bliscy. Muszą przeżyć tę
wojnę...
Jak
długo ona będzie martwa - dla mnie spoko.
______________
Blog
jest dedykowany internetowej.33, Yokicie, Mike’owi, Rockowej Pumci,
Linkowypotwórr (pewnie źle napisałam ;D), AnaRose, Shizu-chan,
Czarnej, Kai i wszystkim komentującym.
Buziaki,
buziaki i jeszcze raz buziaki! :**
Biedne
dziewczyny.
Rozdziały
będą się pojawiać w dużych odstępach czasowych, gdyż piszę
Zaklinacza. A notki będą długie, po dziesięć stron, więc
kolejnego rozdziału spodziewajcie się za kilkadziesiąt lat
xD
Dzięki
ci, dobry zielonolistny Borze.
Mam
nadzieję, że się spodobało. :) To mój najdłuższy prolog jaki
napisałam... ;D
Komentujcie!
xD
No
a myślisz że co robiłam przez ostatnie kilka godzin?