W Życiu na niby Kazimierz Wyka przedstawia swoje obserwacje które zaczął zbierać i spisywać od razu po wojnie. Zwraca uwagę na wymiar społeczno-polityczny, moralno–obyczajowy i gospodarczo–obyczajowy czasu okupacji.
Wyka zwraca uwagę na
Obywateli zniewolonego kraju traktuje się jak towar.
Anatomia i psychologia czasu wojny i okupacji.
Zadziwiający prymitywizm najeźdźców. Kule i bomby padły wcześniej niż słowa propagandy.
Analizuje mechanizm wojny odwołując się do przykładów z przeszłości, mówi między innymi o Aleksandrze Wielkim, Napoleonie.
Polski rachunek sumienia, czyli człowiek prawdziwy w życiu na niby
Z każdej książki Kazimierza Wyki wydobywał się jęk człowieka duszonego - przez swój czas, przez tęposarmacki brak wyobraźni, przez cenzurę. Ale nauczył on kilka pokoleń inteligencji polskiej mądrego myślenia.
Kazimierz
Wyka zmierzył się z tajemnicą - postanowił opisać codzienność
kraju okupowanego i ludzi zniewolonych. Dostrzegł trafnie, że życie
pod okupacją hitlerowską cechowała osobliwa podwójność.
Współistniały ze sobą dwa porządki: sfera legalna, zewnętrzna,
i sfera realna, utajona.
Człowiek jest istotą społeczną co najmniej w dwojakim zakresie tego terminy, wytwarza go społeczeństwo i – przeszłość, ale on również stwarza społeczeństwo i przyszłość.
Człowiek przeciętny musi żyć, zarobkować, chorować, płodzić się w narzuconych warunkach, a jednocześnie warunkom tym odmawia jakiegokolwiek sensu ideowego, odmawia trwałości. Ludzie pod okupacją dzielą swoją egzystencję na pozorną i rzeczywistą. Pracując w ramach oficjalnie istniejącej społeczności, żyją na niby, zamykając się pośród swoich, żyją naprawdę. Żyją na niby, tym bardziej na niby w swoim codziennym bytowaniu, im dobitniej odczuwają tymczasowy paradoks narzuconej im sytuacji. Kosztem okupowanego narodu, jego historii i przyszłości, okupant też żyje na niby. Dokonywa się wzajemna wymiana fikcji.
"Nieczęsto się zdarza sytuacja społeczna i ideowa podobna do okupacji. Przeżywa ją członek sekty zmuszony egzystować we wrogim religijnie otoczeniu, jakoś się przystosować, zataić, by dzięki jemu podobnym prawdziwa wiara nie zaginęła. Przeżywa członek partii politycznej zepchniętej do konspiracji.
Wszyscy oni dzielą swoją egzystencję na pozorną i rzeczywistą. Wypełniając podstawowe obowiązki swego zawodu, pracując w ramach oficjalnie istniejącej społeczności - żyją na niby; zamykając się pośród swoich - żyją naprawdę".
Tak pisał Wyka 1 września 1958 r. we wstępie do swej legendarnej - od wtedy - książki "Życie na niby" traktującej o latach okupacji. Wszelako pomieścił tam jeszcze jedno zdanie. "Życie na niby to nie tylko raz na zawsze skończona i ograniczona do kilku lat formacja socjologiczna. Kto wie, czy nie dotyczy ona również samego charakteru narodu".
Odczytuję to zdanie następująco: w życiu na niby żyjemy nieprzerwanie.
I
Moja
pierwsza lektura tej książki - przed 45 laty - była próbą
wniknięcia w korzenie i mechanizmy życia na niby, które było moim
światem. Był to świat, w którym dokonywała się „wzajemna
wymiana fikcji”. „Fikcją dla pokonanych - pisał Wyka - jest
nadany im przez zwycięzcę wygląd życia codziennego, fikcją dla
nich jest rzeczywisty byt społeczny. Fikcją zaś dla zwycięzcy
jest to wszystko, co podtrzymuje opór przeciwko bytowi i organizacji
społecznej, jaką on narzucił”.
Ponieważ byłem wśród pokonanych, była to dla mnie lektura pouczająca. Wyka analizował technikę propagandy nazistowskiej: "Ani złudzeń co do partnera, ani nadmiernych wymagań co do samej techniki Hitler nie posiada. Społeczeństwo jest głupie i można mu wszystko wmówić, byle kłamać wytrwale".
Reżyseria propagandowa nazizmu zakłada, że "nie nawiązuje się żaden dialog, nie ma partnera, a jeżeli nawet ów partner się pojawi, także i on zostaje wyreżyserowany". Rządzi monolog, bo oponenci zostali zlikwidowani. "Nie od argumentów zamilkły włoskie, niemieckie i hiszpańskie pisma socjalistyczne, liberalne i katolickie, lecz od pałek, rycynusu i taczek w obozach koncentracyjnych".
II
Należał
do "pokolenia 1910", pokolenia Andrzejewskiego i Miłosza,
Kisielewskiego i Kotta, "dziwnego pokolenia", które nie
umiało odnaleźć się w międzywojennej Polsce. Było "zbyt
młode, by brać udział we wszystkim, co stworzyło obecny porządek
rzeczy", a dochodząc do wieku dojrzałego, stało się
świadkiem "wielkiej likwidacji ideałów". Widziało
jeszcze - pisał w 1935 r. - "ziemię utraconą, kiedy można
było w Europie nie liczyć się z wymaganiami zbiorowości, a nie
widać dotąd ziemi obiecanej, gdzie wyostrzone napięcie myśli
jednostkowej zgodzi się z wzburzoną falą uczuć zbiorowych".
Świat duchowy tego pokolenia był pełen paradoksów i niekonsekwencji: ludzie do niego należący wiedzieli, jakiego świata nie aprobują, ale nie wiedzieli, do jakiego powinni dążyć. Szukali.
Wyka obserwował i relacjonował debaty młodych Francuzów. Tak jak ich polscy rówieśnicy byli zbyt młodzi na przeżycia kombatanckie. Chcieli zaczynać od nowa. Ich zdaniem Francja stała się anachroniczna w swych przestarzałych "nawykach, egoizmie, partyjniactwie". Gdzie indziej natomiast wielkie zmiany: "dojrzewa sowiecka próba przetworzenia człowieka", umacnia się faszyzm w Italii i nazizm w Niemczech. Te projekty adresowane były do młodego pokolenia, jego dynamizmu i potrzeby heroicznej wielkości.
Cytuje też Wyka, co inny francuski publicysta pisał o włoskim faszyzmie: "Mussolini bardziej wygląda na wielkiego męża stanu niż ten czy ów polityk francuski. (...) Młodzi są zawsze wrażliwi na wielkość i nie lubią, gdy rządzą nimi marionetki".
Kryło się za tymi słowami przekonanie - to słowa jeszcze innego francuskiego publicysty - że ustrój demokracji parlamentarnej "nie wyraża człowieka pełnego i jego potrzeb", oznacza zaś "rządy oligarchii finansowych ukrytych za partiami politycznymi". Kapitalizm - nazywany produktywizmem - także zasługuje na odrzucenie, gdyż polega na produkcji permanentnej, z której zyski są udziałem tylko wąskiej grupy kapitalistów. Reszta społeczeństwa skazana jest na pierwotną walkę o przetrwanie biologiczne i zagrożona bezrobociem. W komunizmie natomiast produktywizm krzewiony jest w imię państwa.
"Człowiek - relacjonuje Wyka - staje się jeszcze większym niewolnikiem maszyny. (...) Przekreślenie swobodnej osobowości ludzkiej, jakie rozpoczął kapitalizm, dochodzi w komunizmie do ostatecznej granicy". W komunizmie "dokonuje się największy gwałt na człowieku: gwałt na jego indywidualnym spojrzeniu na los". Komunizm rosyjski "uczynił prawo i nakaz moralny z zniweczenia osoby ludzkiej".
Opiniom krytycznym Francuzów towarzyszył "podziw dla wielkości tej próby zupełnego przetworzenia roli człowieka". Francuski pisarz młodego pokolenia - cytowany przez Wykę - pisał: "Chociaż rewolucja komunistyczna odwołała się zrazu do najniższych namiętności ludzkich, jest rzeczą oczywistą, że u wodzów jej i w partii istnieje prawdziwa asceza i że całość ludu rosyjskiego, szczególnie młodzież, wykazuje bohaterstwo i wyrzeczenie, przenosząc na ludzi przyszłych, na dzieci swe i wnuki, wypełnienie obietnic szczęścia materialnego, jakie im poczyniono. W ten sposób najlepsze miesza się z najgorszym, co z najżywszą przychylnością nakazuje osądzać to ogromne przedsięwzięcie".
I dalej: "jeśli zwalczamy komunizm - stwierdzał francuski pisarz - to nie dlatego, żeby ocalić wielki kapitalizm, lecz dlatego, że w kapitalizmie i kolektywizmie odnajdujemy dwie formy tego samego błędu".
Relacja Kazimierza Wyki o debacie młodego pokolenia Francuzów miała adres oczywisty - odnajdywał w niej lustrzane odbicie polskich sporów. Pisał z goryczą o „poczuciu bezdziejowości” młodego pokolenia Polaków, które „nie wie, gdzie stanąć i czemu mówić śmiałe »tak «”.
Jego diagnoza brzmiała: "Jesteśmy wciśnięci nie tyle między dwa państwa, ile między dwie idee. Jedna zestarzała się zdumiewająco szybko ["demoliberalizm" - A.M.] i nie chcemy, by działała. Jest obca i barbarzyńska. Druga, rosyjska, w niedawnych jeszcze latach przyciągała wielu młodych. Widzimy, że komunizm stał się pewnym imperializmem obcego państwa, a z drugiej strony, że jest wewnętrzną sprawą pewnego narodu, w którym do życia kulturalnego przebudziły się ogromne, zacofane dotąd masy".
Dynamizm bolszewicki i faszystowski - "aczkolwiek nieprzeszczepialne" na grunt polski - wymuszają polską odpowiedź. Zewsząd budzą się nowe nacjonalizmy. "Ślepotą czysto polską jest np. odganianie się od problemu ukraińskiego gadaniną, że wszystkiemu Austria jest winna".
Pisał Wyka o "przygnębiających warunkach ekonomicznych", o szerzącym się oportunizmie, o krótkowidztwie kulturalnym, o "demagogii wobec samych siebie", bezrobociu, które młodym "odbiera sens wiary w Polskę".
Cóż proponował? "Wiarę w człowieka niezaślepionego namiętnością, wiarę w osobowość ludzką, bunt przeciw uciskowi schematyzmów, niweczących dzisiaj wolną jednostkę". Badacz epoki określił ówczesny światopogląd Wyki "personalizmem" filozoficznym i moralnym.
IV
Jerzy
Kwiatkowski w eseju "O krytyce literackiej Kazimierza Wyki"
podkreślił, że to pisarstwo było skierowane konsekwentnie przeciw
postawie rezygnacji.
Posłuchajmy Wyki: "Możemy sobie, my humaniści, my indywidualiści, wykazywać straszliwe niebezpieczeństwa tej przyszłości, siły władające światem nie liczą się ze słabymi głosami ostrzeżeń. Obserwacja zaś rzeczywistości uczy, że narody i państwa zmierzają i zmierzać muszą do wytworzenia najwyższej mocy, potęgi. Że ten wygra, kto najwięcej zaparcia się, wyrzeczenia zdoła w imię idei lub pod przymusem wykrzesać. (...) Na tę rzeczywistość nie wolno zamykać oczu. Dlatego (...) jestem pesymistą, na przyszłość spozieram z lękiem, nie łudzę się bowiem, ażeby to, w co wierzę, jako jutrzenka prawdy miało już jutro zabłysnąć. Raczej przekonany jestem, że idą czasy wielkiego skrępowania i ograniczenia człowieka, że idą czasy, w których myśl indywidualna i swobodna będzie zbytkiem niedozwolonym, a prawem będzie nagięcie się, przystosowanie do narzuconej wszystkim idei!".
Te słowa, pisane w 1936 r., porażają jasnowidzeniem. Trzeźwości krakowskiego ucznia stańczyków towarzyszy przenikliwość katastrofisty, który spogląda w mroczną przyszłość. Powtarzał sam sobie: „Pesymizm, ale nie rezygnacja. Czym innym jest przekonanie, że rzeczywista przyszłość przyniesie co innego, niż nadzieje osobiste mówią, czym innym zaś powiadanie, że wobec tego nie warto w ogóle... (...). Właśnie, że warto. Warto i należy bronić człowieka, warto i należy (...) świadczyć czynem i postępowaniem w miarę skromnych sił każdego z nas, że człowiek pełny, swobodny duchem, chętny świata i drugim jest i może być rzeczywistością”.
Taki program sformułował sobie Kazimierz Wyka na całe życie.
V
To
pokolenie żyło wiarą w moc państwa polskiego. Jeszcze latem 1939
r. Wyka był przekonany, iż "nadchodząca wojna będzie dla
Polski pierwszą od czasów bodaj Batorego wojną prawdziwą,
obmyśloną i przygotowaną. Wojną godną państwa i narodu, który
pragnie być podmiotem historii i jej świadomym współtwórcą.
(...) Oczekiwaliśmy tej wojny bez lęku, nie dlatego, by zwycięstwo
było pewne, lecz dlatego, żeśmy sądzili, że potrafimy nareszcie
wejść do historii drogą bitą i trudną, hartownością w chwili
najcięższej".
Dlatego
wrzesień 1939 r. był tak strasznym szokiem. "Zamiast
dojrzałości i przygotowania odwieczna polska łatanina,
improwizacja, bałagan (...), straszliwa fanfaronada, blaga,
kołtuńskie, niegodne ludzi dojrzałych otępienie, zablagowanie się
po ostatni nerw".
Notatki te sporządził Wyka zimą z 1940 na 1941 r. tylko dla siebie - to był jego rozrachunek z własnymi iluzjami. Stąd brutalne i gorzkie słowa o sanacyjnej elicie władzy: "Tym ludziom było w Polsce dobrze, bardzo dobrze, i własny dobrobyt przesłonił im rzeczywistość. (...) I ci ludzie najhaniebniej tchórzyli i najszybciej uciekali, albowiem w tchórzostwie i ucieczce biegł przed nimi miraż przepełnionego żłobu i ukryta nadzieja, że ten żłób kiedyś powróci, byle uciec daleko od niebezpieczeństwa. (...) Rozsiedli się na swych szczeblach urzędniczych, jak ptaszki niefrasobliwe, ten niżej, tamten wyżej, i przećwierkali całą polską rzeczywistość z wyżyn swoich szczebli".
Klęska wrześniowa prowokowała wskazanie winnych - półdyktaturę pułkowników sanacyjnych. "I kiedy - pisał Wyka - przed jednym najeźdźcą uciekały władze polskie, przed drugim kryły się w popłochu, wstyd przyznać, ale nie było u nikogo współczucia i wyrozumienia. Wśród nas, inteligentów, a cóż mówić o innych warstwach narodu! Powstawała jakaś złośliwa radość, że nareszcie do wszechwiedzących i dufnych dociera inna rzeczywistość od świata papierków. Ta złośliwość przesłaniała zrozumienie, że przez upadek tych małych ludzi rozpękają się wiązadła Rzeczypospolitej".
Słowa te dyktowała rozpacz dumnego Polaka. Widział polskie nieszczęście w barwach ciemnych; w nastroju ponurym sięgał po język brutalny. "Tydzień wystarczył - pisał w sierpniu 1942 r. - ażeby rząd tego kraju stał się wędrowcem, jak każdy jego najlichszy obywatel. Gnany bombami wroga, oburzeniem podwładnych, przemykał się zatłoczonymi drogami, aż w błahej mieścinie pokuckiej porzucił swoje granice, skoro od wschodu ruszyło plemię drugie. Prezydent na obcej ziemi ukazał cudzoziemski paszport. Marszałek wojsk zgubił gdzieś buławę. Kardynał dusz nieśmiertelnych pobłogosławił je przez graniczny szlaban. Ja nie szydzę, tylko wspominam. Szydziła historia".
Pisał też o nędznej kondycji moralnej rodaków: "Lichota, sobkostwo, tępy egoizm, brak wyrozumienia dla jakichkolwiek spraw ogólnych (...) oto zjawiska codzienne, uprzykrzone. Wstyd o nich pisać, zwłaszcza gdy zacząć się musi od najbardziej palącej i haniebnej plagi donosicielstwa. (...) Donosicielstwo, zemsta za najdrobniejszą, urojoną krzywdę, za jakieś słowo obraźliwe, za miedzę przed laty zaoraną, garnek z płotu skradziony, a więc wielkie niby poczucie ważności indywidualnej, kiedy to poczucie niczym nie grozi i nic nie kosztuje. Odwrotność tej swawoli - niewolnicza pokora, zawstydzające przyświadczenie, że władzy wszystko wolno. Morda pełna plugawych zarzutów na własny rząd, na własne społeczeństwo, złośliwa radość z upadku miast i inteligencji, ale ani śladu wspomnienia, że winy nasze winami, lecz bandytyzmu napaści niemieckiej to nie zmienia".
"Krew polskiej hołoty popłynie obficie. Tyle się nagromadza podłości, zdrady, denuncjacji, tchórzostwa, volksdeutscherów, którym tłumaczyć trzeba zwrócone do nich po niemiecku odezwy. Krwią się tylko zmażą te niskie łotrostwa. Byliśmy dotąd za łagodni wobec siebie samych i własne robactwo będzie musiało być rozdeptane. Od rachunku z Niemcami ten rachunek jest ważniejszy"
VI
Te
słowa, pisane łzami i krwią serdeczną, słowa pełne gniewu i
bólu, pokazują najlepiej wymiar moralny i historyczny sens „Życia
na niby”. To jedno z najważniejszych świadectw pokolenia 1910;
świadectwo przerażenia metafizycznego i politycznego,
niemaskowanego przez językową świetność.
Ale czy tylko my? Czy tych słów, gorzkich i surowych, nie da się powiedzieć o całej niemal okupowanej Europie? Czyż całego kontynentu nie ogarnęło "leniwe tchórzostwo narodów"? Na tym tle - mitygował sam siebie Wyka - "człowiek nabiera szacunku dla własnego narodu za te jego właściwości, które pozornie nie powinny budzić takich uczuć: za lekkomyślność, za poryw, za lekceważenie tzw. realnych obliczeń, nawet za fanfaronadę, bo gdyby nie było narodów lekkomyślnych i porywczych, rabusie kolejno wyciągnęliby z legowisk spokojnych ospalców (...). Jest większa szlachetność i mądrość w nieroztropności polskiej aniżeli w rozważnym kunktatorskie kibiców historii".
Ten zapis czasu jest zapisem niekonsekwencji człowieka zrozpaczonego. Przecież chwilę później pisał o polskim bohaterstwie - "niedorzecznym i niepotrzebnym". Jednak w tej niekonsekwencji ukryty jest ważny sekret polskich losów.
VII
Polacy
dotknięci nieszczęściem modlili się do Boga. Te modlitwy, pełne
"wzniosłej nieużyteczności", skłoniły Wykę do
obszernej refleksji religijnej. "Bóg istnieje - pisał - ale
Bóg nie interweniuje w historii bezpośrednio. (...) Historia jest
wyłącznie tworem ludzi i
składa się z przypadków i sił, z uderzeń nieprzewidzianych i
nagłych zatok spokoju".
W procesie historycznym liczą się takie cnoty jak chytrość, siła, podstęp - "sentymentalnym złudzeniem jest wiara w Opatrzność, która wynagrodzi słuszność".
Na przełomie 1940 i 1941 r. napisał Wyka esej "Pesymizm a odbudowa człowieka", opublikowany dopiero po 1989 r. Jest tam namysł nad sytuacją świata wykolejonego, w którym brak miejsca na autorytety moralne i polityczne - nastał czas chaosu. Zrodził on rządy nowych elit rekrutujących się "z ludu", czyli z ludzi owładniętych "ciemnymi instynktami", a te "instynkty stały się prawem".
I
dalej: "Zaraźliwość doktryn chaosu - tylko znaczki ferajny
odmienne - bo w każdym narodzie tkwi, słabiej lub mocniej opanowany
przez wieki łaski i kultury, człowiek nagi, dziki i samotny. I
wystarczy mu wmówić, że ta samotność (...) jest jego prawem i
wyższością, że powinien się w niej pogrążyć, a usłucha.
Widząc gnębienie Żydów, zapomni, że wykruszają życie jego
narodu, bo ma sklepik pełniejszy zgłodniałych nabywców; widząc
chwilowy swój dostatek, zapomni w chwili sytości, że i na niego
czeka kolej; pójdzie za ramię do zbrodni, bo tutaj się dopiero
wyżyje i będzie czymś groźniejszym i wyższym. Diabeł skażonej
natury ludzkiej jest wszędzie ten sam, choć mówi rozmaitymi
językami i porozumiewa się natychmiast, zwąchuje się
błyskawicznie. Tu zbrodniczość doktryn chaosu już nie przeciwko
słabszym skierowana, ale przeciw Bogu".
U podstaw katastrofy duchowej kryje się pycha ludzka; pycha, która pogardza dorobkiem ludzkiej kultury i nie chyli czoła nawet przed Bogiem. Wypełniane pychą zwarte szeregi "młodzieńców gotowych do okrucieństw" wolne są od poczucia zła, w którym uczestniczą - zło jest dla nich niedostrzegalne.
Są barbarzyńcami w swym prymitywnym pomyśle zreformowania świata, gdyż "prymitywne reformowanie jest ojcem niszczenia tego, co się w planie prymitywnym nie mieści. Ta karla, nikczemna niezaradność jakżeż łączy ustroje duchowe i polityczne, które miały zbawić świat. (...) Te systemy duchowe najbardziej były pozbawione przyprawy, bez której wszelka przebudowa świata czy człowieka staje się bezradnym, choć pysznym doktrynerstwem: nie posiadały odrobiny pesymizmu, odrobiny widzenia świata pod kątem niedoskonałości i braku. Dla komunisty, narodowego socjalisty czy faszysty rzeczywistość dotąd nie będzie doskonała, dopóki nie przybierze formy nakazanej przez uzdrawiającą doktrynę".
Zmagając się ze światem relatywizmu i pychy, z czasem pogardy i triumfów Wielkiego Chama, Wyka zwraca się ku religii. Tam szuka oparcia, "w instytucji, której tradycja i hierarchia daje miejsce indywidualnym przekonaniom, która nadaje im własność nie sądu własnego, ale dopracowania się do prawdy istniejącej, a tylko przed oczyma własnymi zasłoniętej. Zgodność drogi szukania, która w końcu okazuje się równoległą szlakowi biegnącemu od tysiącleci, tak że bez szkody dla kierunku, a z gwarancją pewniejszego osiągnięcia celu przejść można na szlak odwieczny, jest świadectwem, że nie błądziło się indywidualnie. Szlakiem tym Kościół katolicki i jego ustalona od wieków nauka o naturze ludzkiej. Tylko przez udział w tej zbiorowości metafizycznej i ponadczasowej posiąść się daje gwarancja prawdy i skuteczności dla własnej ścieżki. Przekreślić ścieżynę, pójść za drogowskazem wiekuistym".
Trudno o bardziej dobitne i przemyślane wyznanie wiary. Wiara chrześcijańska i Kościół katolicki stawały się opoką oporu przeciw światu zamętu i okrucieństwa. Rozważania o pesymizmie chrześcijańskim były rozrachunkiem ideowym i metafizycznym z epoką.
VIII
"Życie
na niby" było natomiast rozrachunkiem narodowym, historycznym i
politycznym. Rozrachunkiem intelektualnym i emocjonalnym, gorzkim i
odważnym.
Ileż trzeba było odwagi cywilnej, by wtedy, w 1945 r., napisać pamiętne frazy o stosunku części społeczeństwa polskiego do zagłady Żydów. Te słowa pozostaną na zawsze chlubną kartą humanistyki polskiej.
Zastanawiał się Wyka: „czy formy, w jakich dokonała się eliminacja Żydów, i sposób, w jaki społeczeństwo nasze pragnęło ją zdyskontować, były moralnie do przyjęcia?”.
I odpowiadał: „nie, po stokroć nie. Te formy i nadzieje były haniebne, demoralizujące i niskie. Skrót bowiem gospodarczego i moralnego stanowiska przeciętnego Polaka wobec tragedii Żydów wygląda tak: Niemcy mordując Żydów popełnili zbrodnię. My byśmy tego nie zrobili. Za tę zbrodnię Niemcy poniosą karę (...), ale my już teraz mamy korzyści nie brudząc sumienia, nie plamiąc dłoni krwią. Trudno o paskudniejszy przykład moralności, jak takie rozumowanie naszego społeczeństwa. (...) Formy, jakimi Niemcy likwidowali Żydów, spadają na ich sumienie. Reakcja na te formy spada jednak na nasze sumienie. Złoty ząb wydarty trupowi będzie zawsze krwawił, choćby już nikt nie pamiętał jego pochodzenia. Dlatego nie wolno dozwolić, by ta reakcja została zapomniana lub utrwalona, bo jest w niej tchnienie małostkowej nekrofilii” (z artykułu „Gospodarka wyłączona” opublikowanego bezpośrednio po napisaniu; wszedł potem do „Życia na niby”).
Te słowa jeszcze dziś zdumiewają moralną bezkompromisowością - wtedy były wyzwaniem rzuconym powszechnemu stereotypowi martyrologii i heroizmu.
IX
W
pisanym zimą 1939/40 "Pamiętniku po klęsce" Wyka
zanotował: "obydwaj partnerzy [Hitler i Stalin - A.M.]
chcieliby tego samego, zapanować nad Europą w sposób
antyeuropejski, jedynowładczy. Ich cele właściwie się wyłączają,
a zgoda jest zgodą rabusiów, z których każdy na własną rękę
pragnąłby się dostać do pancernego skarbca". Notował:
"Staliśmy się królikiem doświadczalnym dla dwojga zwycięzców
i świat na skórze naszej odczytać winien, jak wyglądać by
musiało ich panowanie i zwycięstwo zupełne".
Świat nic nie odczytał, a cenzura PRL-u konfiskowała przez lata te fragmenty dokumentujące pełną trzeźwość sądu Wyki na temat faszyzmu i bolszewizmu. Inna, późniejsza cenzura PRL-u skonfiskowała - w 1971 r. - fragment o antysemityzmie. Wyka napisał kiedyś, że w obrębie polskiej kultury cenzura obywatelska (czyli autocenzura) była groźniejsza od cenzury państwowej zaborców. Sądzę, że nie do końca miał rację. Cenzura, z którą zmagał się Wyka, miała wymiar podwójny. Wszak on sam łatwiej radził sobie z obywatelską - wobec cenzury państwowej był bezsilny. Dlatego to, co mógł opublikować, było nieuchronnie ułomne.
A przecież te pisma okupacyjne Wyki są rezultatem długiej ewolucji intelektualnej w II RP. Widać tu zmagania z Norwidem i Brzozowskim, z Sorelem i Pascalem, z duchem relatywizmu i totalizmem Wielkich Chamów. Szukał odpowiedzi na wyzwanie swojego czasu: ludzkie i polskie. Esej "Pesymizm a odbudowa człowieka" to wybór Kościoła katolickiego. "Pamiętnik po klęsce" to rozrachunek z trudnym polskim losem w chwili nieszczęścia. "Życie na niby" jest szukaniem nadziei w świecie, gdzie o nadzieję było bardzo trudno; było budowaniem nadziei wbrew nadziei.
Wyka dobrze rozumiał naturę systemów totalitarnych; wiedział dużo więcej, niż napisał - niż mógł napisać - w "Życiu na niby". Dlatego też ta książka - niezwykła i fascynująca - jest zarazem książką pękniętą i okaleczoną. Historia tamtego czasu bez Stalina i 17 września 1939 r., bez Katynia i deportacji Polaków musiała być historią okaleczoną; równie okaleczona była analiza rezultatów II wojny.
W skłamanym świecie nie było miejsca na prawdę nieokaleczoną. Tu, w Polsce, w latach sowieckiej dominacji wszyscy kaleczyli prawdę. Można było milczeć - przeto prawda była albo zamilczana, albo okaleczona. Wyka, znakomity opowiadacz i analityk klęski wrześniowej, życia okupacyjnego i Powstania Warszawskiego, szukał języka porozumienia z czytelnikiem, by ogarnąć rzeczywistość jeszcze jednej klęski - zwycięstwa Stalina, zdobycia władzy przez komunistów.
Jan Nowak-Jeziorański opisuje w "Kurierze z Warszawy" rozmowę z Janem Karskim, który w 1943 r. powiedział mu, że teraz polityka polska powinna skupić się na tym, jak tę wojnę przegrać. Karski należał do nielicznych, którzy trafnie przewidywali bieg zdarzeń: zwycięstwo Stalina i zajęcie Polski przez Armię Czerwoną. Ale z tą chłodną świadomością opinia polska nie umiała się pogodzić - wyzwolenie od hitlerowców wiodło do zniewolenia przez Związek Sowiecki. Postanowienia konferencji jałtańskiej oznaczały zgodę aliantów na ten stan rzeczy. Polska wkraczała w nowy kontekst historyczny. "Życie na niby" jest również zapisem szamotaniny polskiego pisarza z nowym przekleństwem polskich losów.
X
Kazimierz
Wyka pisał o niemieckich okupantach na dwa sposoby: antytotalitarny
i antyniemiecki. Kładł akcent na wymiar antytotalitarny, gdy
analizował politykę zagraniczną III Rzeszy i propagandę
nazistowską, "grę
uśmiechu i pięści, grymasu dyplomatycznego wobec ofiar, na które
jeszcze nie była pora, pięści wobec ofiary będącej na
rozkładzie".
Takie były strategie zarówno Hitlera, jak i Stalina. Powtórzmy słowa Wyki: "diabeł skażonej natury ludzkiej jest wszędzie ten sam, choć mówi rozmaitymi językami i porozumiewa się natychmiast, zwąchuje się błyskawicznie". Na tym polega utajony związek bolszewizmu z nazizmem. Jedni i drudzy "odsunęli moce religii i moce kultury". Odrzucając je, oświadczyli, że "cały zakres duszy ludzkiej jest dobry. A jeżeli gnębią, katują, trzymają w niewolnictwie i hańbie, to nie ażeby jakieś zarody zła wypędzić, lecz z tego powodu, że odkryli, śmiałkowie, w ludziach władzę gnębienia, znęcania się, niewolnictwa i czynią z niej użytek".
Totalizm - tak pojmowany - miał wymiar uniwersalny. Wszelako Wyka postrzegał totalizm także na sposób narodowy. Pisał w lutym 1945 r., że Zachód nigdy nie poznał prawdziwego oblicza germanizmu. „Prawdziwe oblicze znali tylko Słowianie, szczególnie my, Polacy. Oblicze germańskie, kiedy opadną z niego wszelkie maski, a wyjrzy sama naga wola przemocy, rozrostu bezwzględnego, tępoty psychologicznej, niszczycielstwa pod zaspokojenie własnego brzucha. Jest gorzkim, na szczęście całe nie spóźnionym, tryumfem Słowian, że tej wojny ową prawdziwą, dotąd jedynie zwracaną ku wschodowi twarz niemieckości ujrzała cała Europa”.
Tu już totalizm traci swój wymiar uniwersalny - staje się specyficznie germański. Ta całkiem odmienna perspektywa poznawcza miała swoją przyczynę: nienawiść do nazizmu, w którym wielu - nie tylko Wyka - widziało kontynuację niemieckiego ducha autorytaryzmu, buty i podboju. Był jednak i powód drugi - identyfikacja faszyzmu z germanizmem ułatwiała drogę do porozumienia z nowymi realiami kraju, w którym komuniści - z poręki Stalina - sięgnęli po władzę. Temu służyła retoryka "antygermanizmu" i "słowiańskości" - tym językiem posługiwali się także komuniści. Jeszcze na przełomie 1939/1940 r. Kazimierz Wyka zanotował:
"Historia tylko raz daje swoje nauki, nie powtarza przestróg, nie zwykła powracać do głuchych na jej ostrzeżenia. Przez długą niewolę udzieliła nam nauki. Dała czas niepodległości, by ta nauka obrodziła, by stały się z niej skutki obowiązujące nasz naród, i na cóż to wszystko! Czy przystanie jeszcze nad nami po tej próbie, czy zechce drobne nasze racje wciągnąć na przeciwwagę potwornych błędów?".
Słychać w tej frazie ton krakowskiej szkoły historycznej: przeciw trwaniu "na straconych placówkach", przeciw logice Somosierry, lekkomyślnej, upartej i beznadziejnej. Stąd - dowodził nieco później Wyka - w 1944 r. "kruszyła się londyńska koncepcja zwycięstwa", a zmiana nadchodziła ze wschodu.
Pomijanie tej oczywistości w rozumowaniach politycznych musiało prowadzić do katastrofy. Pytał więc z rozpaczą i gniewem: "Czyżby gorzkim przywilejem historii na tych ziemiach było to, że za głupotę rządzących, za ciasnotę egoizmu klasowego, za własną ślepotę rządzonych, za wygodę schematów myślowych niekontrolowanych, póki sama historia nie sprawdzi ich z bezwzględnością, jaką do wszystkich spóźnionych stosuje, zwykły człowiek w tym kraju płacić musi potrójną cenę cierpienia, marnotrawionego bohaterstwa?".
Wyka najwyraźniej nie chciał być wśród "spóźnionych"; nie chciał podzielać traumy przegranych. Trauma ta - pisał - polegała na przeświadczeniu, że Powstanie Warszawskie przegrało, ponieważ dowództwo sowieckie "celowo i rozmyślnie" nie przyszło mu z pomocą. Ci sami ludzie, którzy nie kryli antysowieckiej intencji powstania, zachowywali pretensję, że Stalin nie pospieszył na pomoc swoim wrogom. "I również szczerze, również bez zająknienia w jednym zdaniu łączyli oba twierdzenia".
XI
Czesław
Miłosz - wspominając epokę okupacji - przypominał konflikt
pomiędzy "podziemną kulturą a podziemną polityką". W
podziemiu obowiązywała zasada, że "nie czas żałować róż,
gdy płoną lasy". Natomiast Miłosz - także Wyka
- był zdania, że należy wykorzystywać pieniądze na wydawanie
książek, a nie tylko gazet patriotycznych,
"co jednak nie spotykało się z życzliwym przyjęciem władz
podziemia" dysponujących pieniędzmi.
Konflikty ideowe w podziemiu były kontynuacją sporów z lat 30. „Dotychczas widzę - wspominał Miłosz - wąskie, fanatyczne usta Stanisława Piaseckiego, redaktora »Prosto z mostu «, i jego rozstrzelanie na Palmirach nie zmieniło mego sądu o groźnych wariactwach na łamach tego pisma. Całe szowinistyczne i rasistowskie hecowanie się tuż przed wybuchem wojny, jakby komuś zależało na wpędzeniu Polaków w zbiorowego kręćka, znajdowało dla mnie dalszy ciąg w programowych elukubracjach »Sztuki i Narodu « i bohaterstwo tych chłopców płacących swoim życiem nadawało sprzeciwowi wobec ich upicia się »ideolo « szczególnie bolesną tonację. Kim byliśmy my, jak określaliśmy wobec nich siebie? My, to znaczy starsi, jak Wyka, jak Andrzejewski, jak ja. Rozmowy z tymi młodymi nie udawały się. Byliśmy dla nich »panowie humaniści « i naprawdę słowo »demokracja « brzmiało wtedy starczo, niby bezzębne miamlanie”.
Potem nastąpiło „przejście od działań ukrytych do jawnych z końcem wojny” - pisał Miłosz, wspominając Wykę. Zaczęły funkcjonować wyższe uczelnie, teatry, szkoły. „Ta ciągłość wyjaśnia rozliczne obowiązki Wyki jako wykładowcy na Uniwersytecie Jagiellońskim, redaktora »Twórczości «, organizatora” (cytaty za „Zaraz po wojnie” - zbiorem korespondencji Miłosza z innymi pisarzami).
Kultura to umiejętność dziedziczenia wartości i obyczajów - ta myśl wciąż była obecna w pisarstwie Wyki. Także w świecie nasyconym paskudztwem i zakłamaniem. Z pewnością Wyka nieraz zastanawiał się nad kompromisami, do których był zmuszony. "Życie na niby" w Polsce rządzonej przez komunistów nie było lekkie, łatwe i przyjemne. Wszelako to "życie na niby" - w odróżnieniu od okupacji hitlerowskiej - było zarazem życiem prawdziwym. Tym życiem żył naród.
Już
od roku 1945 było oczywiste że wybór oporu zbrojnego prowadzi
donikąd. To była droga na kolejne heroiczne manowce. Był Wyka w
swych ocenach - powtórzmy - uczniem krakowskich konserwatystów,
którzy przestrzegali przed polityką emocji i liberum conspiro.
XII
„Życie
na niby” jest zatem również opowieścią o potrzebie zawierania
kompromisu z realiami Polski rządzonej przez komunistów. Wszelako
kompromis nie oznaczał dla Wyki kapitulacji. Od początku spierał
się o kształt życia kulturalnego. Walczył tą bronią, którą
narzucała mu rzeczywistość. Jego „obrachunki inteligenckie”
były przecież otwartym sporem z nadciągającym socrealizmem. Nie
był to więc oportunizm
- choć chętnych do takich oskarżeń nigdy nie brakowało - lecz
„szacunek dla rzeczywistości, filozoficzny zmysł realizmu”
(Marek Zaleski); realizmu w świecie „zarażonych śmiercią”.
Czy Kazimierz Wyka wierzył w socjalizm budowany w PRL-u? Posłużmy się słowami Miłosza z listu do Melchiora Wańkowicza z 1952 r. „Pyta Pan: wierzyłem czy nie. Nie w stalinizm. Ale oczywiście wierzyłem. Wierzyłem, że da się coś zrobić”. Wyka powtarzał często: „Nie jest to złe, skoro jest konieczne” - taka była jego strategia afirmowania rzeczywistości.
Akceptacja zasad ustrojowych PRL-u i opór wobec stalinizmu w kulturze - ta mieszanina składała się na wewnętrzny konflikt pisarza, niezrozumiały dla ludzi "emigracji wewnętrznej" i oporu integralnego, zwłaszcza dla "niezłomnych" z Londynu. Dla ludzi kompromisu był to nierzadko dramat. Jaką cenę można płacić za udział w życiu publicznym? Gdzie jest granica ustępstw wobec władzy, zwłaszcza wtedy, gdy władza "wpycha pisarzowi pięść do gardła"?
te pytania były wciąż żywe, istotne, dojmujące. Ale prościej - pisał Wyka z goryczą - "insynuować strach. Oportunizm. Krętactwo". Prościej - odmówić ideowości. Odmówić jej pisarzowi wybitnemu - "to równie proste, co kłamliwe w skutkach".
„Niedawno temu - kontynuował Wyka w 1957 r. - Gołubiewowi, Malewskiej, Zawieyskiemu, Kisielewskiemu odmawiano ideowości. Odkąd jeden z tych pisarzy został jedną dziesiątą kolektywnej głowy państwa ludowego, a innego pełnym zaufaniem obdarzył lud Wrocławia - ustało. Odmawiają natomiast ideowości autorowi »Bagnetu na broń «. Odmawiają twórcy »Kordiana i chama «. Jutro, jak chorągiewka się przekręci, będą odmawiać - dajmy spokój ponurym żartom...”.
Te słowa warto zapamiętać, gdyż traktują o dylematach wpisanych trwale w polskie losy. Kilkanaście lat temu - już po przełomie 1989 r. - znany publicysta wspominał o "spacyfikowanych intelektualistach". Pisał: "Za darmo nie dostawało się tytułu profesora i nie siedziało na katedrze. (...) Jak głęboko trzeba się było ubabrać w kłamstwie, aby móc zrobić coś zasadniczo pożytecznego? Czy nasi luminarze, Kotarbiński, Tatarkiewicz, Infeld, Kalecki i inni - zrobili na tym dobry interes? Opłacalny czy nie - w etycznym bilansie społeczeństwa żyjącego i tak na krawędzi katastrofy. Na tak postawione pytanie nikomu nie wolno wzruszyć ramionami".
Dla Stefana Kisielewskiego sprawa była oczywista: "Istnieli ludzie - pisał - którzy konsekwentnie a niezależnie budowali dzieło swego życia, a z nim polską kulturę duchową, jak gdyby nigdy nic: mimo przeszkód, lat przerwy, milczenia, szykan, cenzury". Czy tym ludziom można odmówić ideowości? Raz jeszcze przywołajmy Wykę i jego formułę z 1957 r. - "odmowa ideowości".
Zjawisko to "jak szarańcza obsiadło polemiki ideowo-artystyczne i wygryza ich treść". "Widowisko takie jest zjawiskiem groźnym i społecznie szkodliwym", gdyż "trwa w nim dziedzictwo zamordyzmu intelektualnego".
Konkluzja Wyki: "Odmowa ideowości musi wypaść z zasobu dozwolonych chwytów, jeżeli rzecz sama nie ma utonąć w powszechnej rozróbce".
W "Życiu na niby" Wyka nie odmawia swym adwersarzom ideowości - podejmuje spór o idee.
XIII
Tematem
zasadniczym pisarstwa Wyki "jest człowiek romantycznie uwikłany
w historię, pojmowaną bądź jako demoniczna niszcząca siła, bądź
jako źródło nadziei. Zarazem: przedmiotem refleksji Wyki był też
człowiek moralny, świadomy wagi swej wolności i odpowiedzialności.
Jak również: człowiek wrzucony w istnienie, postawiony wobec
fundamentalnych (granicznych?) przejawów egzystencji, zwłaszcza -
wobec umierania i śmierci".
Andrzej Kijowski natomiast pisał: »Życie na niby « mieści w sobie kilka znaczeń: jest samoistną wypowiedzią historyka i moralisty, jest potencjalną krytyką literatury, która - prócz wyjątków sporadycznych - poszła za echami starych, zasymilowanych prawd historycznych, jest wreszcie wspaniałym źródłem literackiej inspiracji - uczy patrzeć, analizować, tworzyć z chwili kształt epicki, uczy składać do kupy to, co sąsiad powiedział, i to, co na szosie się dzieje, i to, co w księgach, i to, co w powietrzu, uczy sondować społeczeństwo do dna, do samego dna, z zimnym okrucieństwem, które częściej od humanistów mają właśnie powiatowi, ludowi statyści”.
Kazimierz Wyka napisał wielką książkę o Polsce i Polakach. Zasłużył na miano "Tacyta krzeszowieckiego powiatu".
"Życie na niby" to książka o polskiej glorii i mizerii; książka nasycona mądrym patriotyzmem polskim - pełnym tragiczności, ironii i drwiny. Wyka, ten Polak mądry, był zarazem Polakiem konsekwentnie duszonym przez swój czas; przez "magiel i tęposarmacki brak wyobraźni na cudze idee", przez knebel cenzury, przez "dotkliwe jak ból zęba przeświadczenie", że zmagać się musi z przeszłością, "jarzmem nadanym, a nie wybranym". Jeden ze swych esejów zatytułował "Wyznania uduszonego".
Można też powiedzieć inaczej - Kazimierz Wyka próbował dyktat komunistyczny uczłowieczyć i spolszczyć. Tak rozumiem jego credo ideowe, obecne także w "Życiu na niby". W tej materii sukcesy miał umiarkowane. Z pewnością jednak nauczył kilka pokoleń inteligencji polskiej mądrego i klarownego myślenia, choć z każdej z jego książek wydobywał się jęk człowieka duszonego. Ale tylko w taki sposób mógł mówić i pisać o sprawach najważniejszych.
Pisał: "Prosta przychylność, ludzka łagodność, zdolność do radości, te cnoty naiwne zanikły niemal doszczętnie. Jakże ich brak w tym szczególnie kraju. By zaświecić zapałkę, zużywa się w tym kraju tyle energii, co gdzie indziej na rozniecenie ogniska. Bo tę zapałkę z reguły wydziera się sąsiadowi i pociera o jego nos. A jeśli nawet poda zapaloną, najpierw się ją gasi, by sprawdzić, czy to nie podstęp z owym ogniem. Podejrzliwość i zawiść to szczególnie polskie uczucia. Lebioda i łopuch rosną w tym kraju pod każdym płotem".
Po katastrofie
Świetny znawca literatury dawnej i współczesnej okazał się przenikliwym analitykiem okupacyjnej codzienności, historiografem, który obserwacje poczynione w mikroskali przekształca w instrument pozwalający odsłonić i opisać toczący się proces historyczny
Szkice składające się na książkę pisane były w latach II wojny, od 1942 roku, i tuż po jej zakończeniu, całość ukazała się dopiero po Październiku ’56. Drugie wydanie poszerzono o dwa ważne, również podczas wojny powstałe szkice: „Goebbels, Hitler i Kato” (o mechanizmach propagandy, nie tylko nazistowskiej) i „O porządkach historycznych”. Do kolejnego wznowienia, w 1984 roku, dołączono wydobyty z papierów pośmiertnych autora „Pamiętnik po klęsce”. Obszerny, choć nieukończony esej z przełomu lat 1939/1940 został jednak pocięty przez peerelowską cenzurę; teraz poznajemy go w kształcie nieokaleczonym. Pomiędzy „Pamiętnikiem...” a „Życiem...” umieszczono szkic „Pesymizm a odbudowa człowieka” z przełomu 1940 i 1941 roku. I na koniec inne znalezisko sprzed lat: „Potęga ciemnoty potwierdzona”, artykuł z września 1945, z tygodnika „Odrodzenie”, komentujący pogrom Żydów na krakowskim Kazimierzu.
Teksty te wzajemnie się dopełniają, pokazując, jak wielkim wstrząsem była klęska wrześniowa (a potem klęska Powstania Warszawskiego) dla Wyki i całego pokolenia ludzi, którzy dorastali w II Rzeczypospolitej. „Jak to się mogło stać? Jak się mogło stać, że w przeciągu kilkunastu dni rozpadło się państwo niepoślednie, obfite w obszar i mieszkańców” – pyta autor na początku „Pamiętnika...”. Nie chodzi jednak tylko o rozliczenie z Polską przedwrześniową – katastrofa staje się wyzwaniem w wymiarze znacznie szerszym. Domaga się przepracowania poglądów zarówno na postawę własnego narodu, jak i na całą kulturę europejską. To rzeczywiście „Polski rachunek sumienia”, rachunek pełen emocji i goryczy, a zarazem intelektualnej precyzji.
Wiele w tym zbiorze fragmentów uderzających ostrością widzenia, do których warto sięgnąć zwłaszcza dziś, gdy odżywają rozmaite stereotypy, a czas okupacji przedstawiany bywa jako gra wojenna, w której nasi zwyciężają. U Wyki mamy z jednej strony przerażającą planowość niemieckich zbrodni i polityki wobec okupowanego narodu – z drugiej demoralizujące skutki, jakie zawieszenie wszelkich praw wywołuje wśród Polaków. Genialny esej o „Gospodarce wyłączonej” opisuje mechanizmy, które funkcjonowały nie tylko pod rządami niemieckimi, a ich późne refleksy obserwujemy jeszcze i dzisiaj.
W „Życiu na niby”, wydanym pod peerelowską cenzurą, nie ma, jak zauważa Michnik, Stalina i 17 września, Katynia i deportacji Polaków. W „Pamiętniku...”, którego autor nie próbował po wojnie drukować, czytamy jednak: „Staliśmy się królikiem doświadczalnym dla dwojga zwycięzców i świat na skórze naszej odczytać winien, jak wyglądać by musiało ich panowanie i zwycięstwo zupełne”. Wyka nie robił sobie złudzeń – po wojnie uznał jednak, że trzeba próbować kompromisu, że w nowym ustroju mimo wszystko da się coś zrobić. Jemu – naprawdę się udało. I to bardzo wiele.