Fikcja literacka (obok dodatkowego uporządkowania języka oraz obrazowości) to jeden z trzech wyznaczników literatury. Czy jednak ten przywilej kreowania świata i zdarzeń pozwala twórcom na zupełną swobodę? Czy autor rzeczywiście może pisać o czymkolwiek? Otóż wydaje się, że nie.
Twórczość literacka (podobnie zresztą jak np. twórczość filmowa) opiera się na pewnej niepisanej umowie: zarówno twórca, jak i odbiorca dzieła wiedzą, że dzieło jest wytworem fantazji autora, choć żadna ze stron tej umowy nie wypowiada na głos powyższego założenia. Ale to nie wszystko – jest jeszcze 1 warunek: ów wytwór fantazji autora, jakim jest np. jego powieść, musi nosić znamiona prawdopodobieństwa (oczywiście nie bierzemy tu pod uwagę literatury fantastycznej i science fiction, bo one rządzą się swoimi prawami). Co to wszystko oznacza? Mianowicie to, że istnieje pewna granica prawdopodobieństwa, które przekroczenie przez autora sprawia, że świetna książka może przerodzić się… w kicz.
Autor zasadniczo nie powinien ani tłumaczyć, ani uwiarygodniać swego dzieła. Często słyszy się, jak twórca zarzeka się: „Ale to naprawdę się wydarzyło, sam byłem tego świadkiem!”. Jeśli taka sytuacja ma miejsce, to znaczy, że zdarzenia opisane w powieści są zbyt nieprawdopodobne. Czy to znaczy, że nie mogły mieć miejsca w rzeczywistości? Otóż nie, mogły, ale to, że coś się zdarzyło, nie jest przyzwoleniem dla autora na beztroskie wplecenie tych zdarzeń (lub podobnych) w akcję powieści. Posłużę się pewnym przykładem…
W kwietniu tego roku byliśmy świadkami strasznej tragedii narodowej. Katastrofa pod Smoleńskiem była czymś nieprawdopodobnym w historii polityki światowej. Słyszałem, jak niektórzy mówili, że „w najgorszych snach nikt by czegoś takiego nie wymyślił”. Czy jednak to, że taka katastrofa jednak się zdarzyła, uprawnia teraz autorów, by na kartach swych powieści wpakowali na pokład samolotu np. 50 najwyższych rangą Amerykanów, którzy w 100. rocznicę II wojny światowej lecą do Rosji zawrzeć pakt militarny przeciw Europie, ale samolot ten niespodziewanie się rozbija? Nic podobnego! (W ogóle zresztą niezapowiedziane uśmiercanie bohaterów jest poważnym nadużyciem w literaturze. To prawda, ludzie odchodzą w najmniej spodziewanych momentach, ale nie pierwszoplanowi bohaterzy powieści – ci, jakkolwiek dziwnie to brzmi, nie powinni umierać bez powodu).
Jak więc należy rozumieć to prawdopodobieństwo w powieści? Otóż tak, że losy powieściowe bohaterów muszą być choć w niewielkim stopniu umotywowane i wiarygodne, niezależnie od tego, co dzieje się w rzeczywistości, w której żyjemy. Granica prawdopodobieństwa w literaturze jest niezmienna, a każde jej przekroczenie sprawia, że mamy do czynienia z tandetą.
Dla lepszego zobrazowania tego zjawiska zadajmy sobie kilka pytań…
Czemu faceci nie przepadają za komediami romantycznymi? Bo zawsze się dobrze kończą, a rozkochani bohaterzy muszą zdążyć wyznać miłość swej ukochanej, zanim ta wsiądzie do samolotu i odleci na zawsze albo zanim weźmie ślub z innym.
Czemu wyrastamy z oglądania bajek? Bo postacie w nich przedstawione nie są wiarygodne, są czarno-białe, a dobro zawsze zwycięża.
Czemu literatura fantastyczna ma zatem rację bytu? Bo w całości odrzuca kryterium prawdopodobieństwa!
Tego, jak wolno poprowadzić fabułę, by była wiarygodna, nie da się jednoznacznie opisać. Co więcej, granica prawdopodobieństwa, o której tu mowa, inaczej jest postrzegana przez każdego autora, inna jest też w zależności od obranego gatunku (w harlequinach może zdarzyć się wszystko, w powieści historycznej – względnie najmniej).
Co więc nam pozostaje? Najlepszą weryfikacją powieści jest odbiór czytelniczy. Powieść, która za nic ma realność zdarzeń, nie zyska raczej uznania czytelników. Powieść, która wiernie, a mimo to wciągająco opisuje naszą rzeczywistość, może stać się bestsellerem.
Konkluzja jest jedna: to nie autor ma uwiarygodniać swoje dzieło, ale dzieło ma być wiarygodne. I tej zasady warto się trzymać, myśląc o tym, jak zaskoczyć przyszłych czytelników swojego dzieła.
Autor: Łukasz Mackiewi