Maria Kuncewiczowa Cudzoziemka

Maria Kuncewiczowa –

Cudzoziemka


Cudzoziemka należy niewątpliwie do najwybitniejszych dzieł w dorobku literackim Kuncewiczowej i jest jedną z najwybitniejszych w dwudziestoleciu międzywojennym powieści psychologicznych. (*)

Utwór przedstawia poziom
artystycznej doskonałości. W formie dojrzałej występują tu wszystkie elementy pisarstwa autorki. Cudzoziemka jest studium psychologicznym kobiety, która czuje się wszędzie obca, nieprzystosowana, jakby była "cudzoziemką" nawet pośród najbliższych. Ucieka od teraźniejszości w przeszłość, we wspomnienia przekształcane pod kątem młodzieńczych, niespełnionych marzeń o przyszłym życiu, o wielkiej miłości, urodzie i muzycznej karierze.


Tylko tam czuje się "prawdziwa", odnajduje swą tożsamość. Róża z powieści Kuncewiczowej nie wynosi jednak ze wspomnień akceptującej, łagodnej przychylności wobec świata - jej duszę wypełnia niechęć, nienawiść, pomieszana z egoistyczną miłością i ustawiczna chęć odegrania się na wszystkich za własne życiowe niepowodzenia.

Stefan Licheński twierdzi, że "Cudzoziemka":

"to najświetniejsze z artystycznych zwycięstw Kuncewiczowej. Jest to właściwie tylko jeden portret psychologiczny, ale jak określony! Z jakim bogactwem szczegółów i odcieni!"



(*) Powieść psychologiczna - odmiana powieści, która przedstawia życie wewnętrzne postaci, koncentruje uwagę na jej przeżyciach, wyobrażeniach, procesie odczuwania. Powieść psychologiczna wypracowała swoje własne techniki; mowę pozornie zależną, monolog wewnętrzny, strumień świadomości. Początki powieści psychologicznej sięgają XVII w. "Księżna de Cleves Madame de Lafayette. Arcydziełem powieści psychologicznej jest dzieło Marcela Prousta "W poszukiwaniu straconego czasu".


---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Cudzoziemka” - streszczenie szczegółowe

I

Róża przyszła z wizytą do swojej córki, lecz od grubej służącej Sabiny dowiedziała się, że
Marta wyszła z domu. Matka postanowiła zaczekać w mieszkaniu. Było ono umeblowane dopiero co kupionymi meblami. Gdy spostrzegła na jednej ze ścian portret swojego ojca natychmiast zdjęła go z haczyka i schowała do torby. Róża stojąc przed lustrem wspominała dzień, gdy razem z Martą wybrały sweter, który miała właśnie na sobie. Córka zaproponowała, by matka kupiła ten najciemniejszy z białym kołnierzykiem i mankietami. Róża, przymierzając go, poczuła się staro. Mimo że Marta uważała, że matka wygląda w czarnym swetrze doskonale, ta zmierzyła ją chłodnym wzrokiem i wybrała ten w pąsowe i srebrne skrzydła, który miała właśnie na sobie. Następnego dnia strój uzupełniła parasolką, paryskim gorsetem, jasnym paltem i gumowym wyszczuplającym jej talię pasem.

Wciąż wpatrując się w lustro, Róża ponownie zdała sobie sprawę z tego, że do szesnastego roku życia nigdy nie patrzyła na swoje odbicie. Zmieniło się to wtedy, gdy jako nastolatka pobierała w Warszawie lekcje gry na skrzypcach od dyrektora Januarego Bądskiego. Mistrz był niezwykle czarującym mężczyzną. Czasami zdarzało się, że pod nieobecność nauczyciela lekcje prowadziła jego córka Aniela, pianistka. Róża była niegdyś pierwszą adeptką skrzypiec Warszawskiego Konserwatorium na Tamce. Pewnego wieczora, gdy zajęcia prowadziła córka mistrza, do pokoju wszedł Michał Bądski, jego syn. Chłopak podszedł ukradkiem do Róży i przytulił się do niej. Aniela powiedziała mu wówczas po francusku, że szesnastolatka ma piękny nos. Róża nie wiedziała jak ma się zachować w tej niecodziennej sytuacji. Gdy wróciła do domu i zamknęła się w swoim pokoju, tak by ciocia Luiza jej nie przeszkadzała. Właśnie wtedy stanęła przed lustrem i po raz pierwszy wpatrywała się w swoją urodziwą twarz.

Zaprzyjaźniła się z Michałem, który bardzo chętnie odprowadzał ją po lekcjach muzyki do domu. Pewnego razu na prośbę chłopaka Róża okłamała ciotkę, że tego dnia lekcja u mistrza będzie wyjątkowo długa. Dzięki temu mogli wynająć karetę i po zajęciach
wyjechali za miasto. Podczas przejażdżki Michał wciąż prawił dziewczynie komplementy, z czasem zaczął ją namiętnie całować. Róża wpadła wtedy w oszołomienie i zaczęła zanosić się płaczem. Poprosiła, by odwiózł ją do domu. W swoim pokoju stanęła naga przed lustrem i po raz pierwszy dostrzegła nie tylko piękną twarz, ale i piękne ciało. Dotarło do niej, że jest kobietą i to niezwykle urodziwą.


Zakochała się w Michale bez pamięci, co uczyniło ich rozstanie niezwykle dla niej bolesnym. Syn mistrza skrzypiec musiał wyjechać do Rosji, gdzie czekała na niego posada inżyniera powiatowego. Jego żoną została moskiewska kursistka.

Róża mieszkała
u ciotki Luizy od czternastego roku życia. Tante, jak nazywała ją bohaterka, sprowadziła do pod swój dach również rodziców dziewczynki. Ich sytuacja materialna z każdym dniem stawała się coraz gorsza, ponieważ Warszawa nie była przychylna dla oficerów rosyjskiej armii, a właśnie nim był ojciec dziewczynki. Matka Róży, lekkomyślna Sophie, namawiała ją, by bogato wyszła za mąż i podratowała w ten sposób rodzinny budżet. Dziewczyna jednak wciąż cierpiała po utracie Michała i nie słuchała tego, co podpowiadało jej najbliższe otoczenie.


Minęło kilka lat i w sercu bohaterki zaszła wyraźna zmiana:

Róża postanowiła się zemścić. Na Polsce, gdzie ją nieszczęście spotkało, i na mężczyznach. Uroda błyszczała na niej wtedy jak książęcy strój, wszyscy na ulicy odwracali głowy. Nie chciała ładnych paniczyków ani potężnych starców – takiego właśnie chciała: cichego, nic nie znaczącego Adama, żeby na niego zwalić swoją piękność jak miażdżący głaz. Żeby nic jej nie mógł ofiarować w zamian za dar okrutny – ani rozkoszy, ani bogactwa – żeby za nic nie musiała być wdzięczna. Chciała takiego właśnie bezwolnego petersburskiego studenta z Darwinem pod pachą, z obrazkiem Częstochowskiej w kieszeni, z kacapską brodą i romantycznym, nadwiślańskim sercem.

Róża i Adam wzięli ślub w kościele u Panny Marii na Lesznie. Młode małżeństwo zamieszkało w Saratowie, gdzie mężczyzna dostał pracę w gimnazjum jako nauczyciel matematyki. Na znak żałoby po ukochanym Michale, Róża postanowiła ubierać się na czarno. Dla Adama była oschła i nieprzystępna. W łożu małżeńskim zachowywała się niezwykle biernie, lecz ich małżeństwo zaowocowało szybko dwójką dzieci. Kobieta bez przerwy wzbudzała w mężu zazdrość, kokietując innych mężczyzn:

Szły długie lata dobrego zdrowia, kwitnącego wyglądu, szumiących kanausowych halek, częstych łatwych triumfów Róży nad męskimi żądzami. Polubiła tę grę – cierpienia mężczyzn podtrzymywały ją jak alkohol.

Nadal była piękna i bardzo dbała o swoją urodę. Używała wielu kremów i maści, a nawet spała w rękawiczkach, aby nie zniszczyć dłoni. Każda zmarszczka lub przebarwienie skóry przyprawiały ją niemal o omdlenie. Obawiała się, że jej ciało zbyt szybko się starzeje.


II

Róża wciąż czekała na powrót Marty w jej mieszkaniu. Nie mogła znieść myśli, że córka ją lekceważy, bo przecież umówiły się na to spotkanie. Bohaterka sięgnęła do torby i wyjęła z niej
gamasze, czyli ręcznie wykonane męskie pończochy. Zrobiła je na drutach dla swojego męża. Przy akompaniamencie radia wzięła się za wykończenie robótki. Znudzona przeszła do salonu. Tam, na ścianie, wisiał ozdobny szal, który niegdyś należał do jej babki Zwardeckiej. W 1831 roku krewna Róży wraz z mężem została zesłana na Kaukaz,

wtedy powstańcze wojsko biło się w mundurach, wtedy cesarz Wszechrosji tytułował się królem Polski, wtedy matrony nie chodziły jeszcze w czerni, z krzyżami na hebanowych różańcach, nie oddawały klejnotów na żebracki skarb narodowy, wtedy Polska nie nazywała się cette malheureuse et sublime martyre (franc. Ta nieszczęsna i wzniosła ofiara), nie skamlała po emigracjach, nie pleniła się po szczurzemu w niewoli, tylko gryzła wędzidło jak świeżo osiodłana klacz. Dla Róży Polska skończyła się w 1931 roku.

Bohaterka usiłowała zerwać szal ze ściany, ale okazało się, że był do niej przybity wielkimi ordynarnymi gwoździami, dlatego gdy szarpnęła mocniej sfatygowana tkanina po prostu pękła. Na biurko zięcia Marty stał osłonięty kloszem krucyfiks ulepiony z chleba przez jego ojca na zesłaniu. Bohaterka sięgając po nożyk do rozcinania kart przypadkowo zrzuciła krzyż na podłogę. Rozsypał się w drobny mak, lecz kobieta wcale się tym nie przejęła. Za pomocą nożyka wyciągnęła gwoździe ze ściany, zdjęła zniszczony szal babki i chowała go do torby.

Gdy rozległ się dzwonek telefonu Róża natychmiast odebrała. Po drugiej stronie słuchawki był Adam, który miał nadzieje porozmawiać z córką. Kobieta odpowiedziała, że właśnie na nią czeka. Zaprosiła go, by jej potowarzyszył, a przy okazji odebrał gamasze.

Róża od zawsze
uwielbiała śpiewać. Miała wieczny żal do ciotki Luizy, że zmuszała ją do nauki gry na skrzypach. Tante przeniosła się z petersburskiej pensji dla szlachetnie urodzonych panien do Warszawy. Ukończyła tam pensję, by przenieść się na jakiś czas do Paryża. Tam uczęszczała do słynnego Hotelu Lambert. Luiza znała klika języków obcych, odrzuciła miłość urzędnika samorządowego z Rosji carskiej, pozyskała przyjaźnie rodzin ziemiańskich na Kujawach. Przez długie lata pracowała w wielu domach, gdzie nauczała francuskiego. W końcu zebrała kapitał pieniężny, a także pamiątki po wychowankach – kolekcję zegarków, i zjawiła się w rodzinnym Tagangrodzie. Mieszkali tam jej brat, czyli ojciec Róży, niegdysiejszy bohater narodowy, a teraz przymuszony do służby carowi i jego żona Sophie, która ciągle chodziła po klubach oficerskich zapominając o całym świecie. Po rozmowie z bratem Luiza zdecydowała, że zabierze Różę do siebie, do Warszawy, aby ocalić dziewczynkę przed zmoskaleniem w dzikim kraju. Po przyjeździe do Polski kobieta zapisała podopieczną na prywatną pensję oraz do konserwatorium na lekcje muzyki. Po latach Róża miała pretensje do ciotki, że zniszczyła jej marzenia o śpiewaniu i to, że zabrała ją od przyjaciół z Tagangrodu, tylko dlatego, że zachciało się jej ratować polskie dziecko.


III

W mieszkaniu Marty pojawił się
Adam. Ucałował kobietę na powitanie w rękę i zapytał o samopoczucie. Róża wyżaliła mu się, że ich córka zapomniała o niej, że wszyscy ją ignorują i nikt się nią nie interesuje na starość. Ze złością w głosie wypomniała mu, iż dla niego znacznie ważniejsza jest pani Kwiatkowska, z którą Adam mieszkał już przeszło rok. Mężczyzna stanął w obronie poczciwej kobiety, starając się uspokoić jednocześnie swoją rozmówczynię.


Ciotka Luiza nadała kiedyś Róży nowe imię –
Eveline, ze względów prestiżowych. Kiedyś podczas spaceru w parku Łazienkowskim Tante krzyczała na dziewczynkę używając jej prawdziwego imienia. Słyszący imię Róża Warszawiacy oburzali się:

Do czego to dochodzi! Nawet tu, w Łazienkach, schronienia nie ma przed parchami? A na Nalewki z powrotem! Do ogrodu Krasińskich! Suma jeszcze się odprawia u Świętego Krzyża, a tu Rojza kudłami swymi potrząsa! (…) Złapać i do zrewidowania odstawić, niech prowadzi do cyrkułu! To bezprawie – tu Żydom nie wolno.

Od tego przykrego wydarzenia Luiza oznajmiła Róży, że jest córką kapitana włoskich legionów, a ludzie przez imię dziewczynki uznali ją za Żydówkę. Dlatego też Tante wymyśliła imię Eveline, by do takich sytuacji więcej nie dochodziło.

Adam przez całe życie zwracał się niej Elciu. Mężczyzna przymierzając gamasze skarżył się Róży na bóle krzyża, które powracały do niego coraz częściej. Z grymasem na twarzy Adam rozwiązywał swoje trzewiki. Róża, przyglądając się jego nieporadnym palcom u rąk, zaczęła z niego
kpić i szydzić. Wpadła w furię, a z oczu bił jej niemal prawdziwy ogień. Właśnie tego najbardziej obawiał się Adam, tych jej napadów i drwin.

Byli małżeństwem od ponad czterdziestu lat. Przez te wszystkie lata wiedział, że żona nigdy go nie pokochała. Gdy ujrzał ją pierwszy raz, była zauroczony jej urodą. Kiedy zgodziła się za niego wyjść był najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Myślał, że wszystko jakoś między nimi się ułoży i będą oboje kochać się na zabój. Jednak na samym początku ich małżeństwa, pewnej nocy Róża leżała zapłakana na łóżku z fotografią innego mężczyzny przyciśniętą do piersi. Pokazała mu ją mówiąc:
Patrz, to Michał.




IV


Przez wszystkie wspólnie spędzone lata Adam nauczył się cierpliwości i wyrozumiałości w stosunku do żony. Teraz, będąc w mieszkaniu ich córki, musiał wysłuchiwać jak wyśmiewała się z jego rąk. Róża wypominała mu, jakie złe życie z nim miała, że kiedyś musiała dawać prywatne lekcje, szyć po nocach, trzymać uczniów na stancji, biegać po tańsze zapasy warzyw na targ, aby mogli żyć na w miarę dobrym poziomie. Adam wtrącał co jakiś czas, że równie ciężko pracował na dom, na nią, na dzieci.


Róża krzyczała coraz głośniej i stawała się coraz bardziej agresywna. Wypomniała mu, że gdy umierał ich syn Kazio, któremu nie pomogły: konsylium, operacja, profesor sprowadzony z Moskwy, błagała go, żeby coś robił, a on jej odrzekł jedynie: Bóg dał, Bóg wziął. Kobieta rzuciła się na Adama z pięściami i okładała go krzycząc, że Bóg zabrał jej najukochańsze dziecko i nikt nie chciał jej pomóc.

Mężczyzna podniósł się z fotela i kazał Róży natychmiast zamilknąć. Zabolały go te słowa, bo przecież on również cierpiał, gdy Kazio umierał. Między parą doszło do małej szarpaniny, ponieważ Adam usiłował uspokoić Róże. Kobieta zaczęła wówczas krzyczeć, że ją mordują i zemdlała. Mąż ułożył ją na kanapie i zaparzył herbatę. Gdy już oprzytomniała i się uspokoiła poprosiła Adama, by zadzwonił po Władysława, ich syna.

Ze szkoły wrócił syn Marty, czyli ich wnuk,
Zbyszek. Chłopak nigdy nie lubił swojej babki, ponieważ na przemian albo grała na skrzypcach, albo na kogoś krzyczała lub komuś dokuczała. Dziadek nie był dla niego ważną postacią, po prostu był.

Róża spojrzała na wnuka, był podobny do Marty, do której ona zawsze czuła niechęć, gdyż była
bardzo przypomniała Adama. Jej synowie Władyś i nieżyjący Kazio z kolei byli podobni do niej, dlatego wyobrażała sobie, że to Michał był ich ojcem. Zbyszek był też trochę podobny do jej zięcia, którego ona zupełnie nie znosiła.
Krzyknęła do wnuka, że gdy się wchodzi do mieszkania mówi się
dzień dobry. Kazała mu wyjść z pokoju. Zbyszek odburknął jej pod nosem, żeby sama wyniosła się jego domu. Wtedy Róża ponownie wpadła w szał. Nie mogła pojąć jakim prawem rodzony wnuk wypędza ją z domu jej córki. Adam poprosił ją aby dała chłopakowi spokój, bo to jeszcze dziecko. Próbował jej wytłumaczyć, że nie zachowuje się jak człowiek tylko jak ktoś opętany z nienawiści.


V

Do domu Marty przybył Władysław
z żoną Jadwigą.

Nie był człowiekiem silnym. Róża dała pierworodnemu organizm drobniutki, choleryczny – owoc panieńskiej anemii, zaostrzonej udręką niemiłego małżeństwa. W to wątłe ciało o wielkiej śledzionie, śledzionie nerwowym sercu, o bolesnych ambicjach uwikłanych w kompleks niższości – Adam wlał balsam swojej flegmatycznej natury. (…) Władysław wyrósł na mężczyznę popędliwego i wyrozumiałego zarazem: pełnego żółci wobec drobnych szykan, wobec prawdziwie ciężkich sprzeciwów życia –pełnego stoicyzmu.

Nie znosił hałasu, niepunktualności, złej pogody, bał się choroby. Niedawno odwołano go ze stanowiska państwowego w Królewcu, więc jego kariera zawodowa zawisła w próżni. Wciąż poszukiwał nowej pracy, lecz bezskutecznie. Jego żona Jadwiga Żagiełtowska – duża i uśmiechnięta kobieta – była mu bardzo oddana, uważała go wręcz za bohatera. Mieli trójkę dzieci.


Władysław już od drzwi wyczuł niepokój i napiętą atmosferę. Nie wiedział dlaczego matka go wezwała, miał nadzieję, że nic poważnego się nie stało. Widok matki leżącej na kanapie wcale nie zdziwił Władysława. Róża zawsze żądała od dzieci, by nie niepokoili się o nią i nie przejmowali jej zdrowiem. Z czasem opanowali tę sztukę do perfekcji. Syn przywitał się z matką po kilkudniowej rozłące. Witając się z Władysławem, Róża przypomniała sobie pewne zdarzenie. Władzio miał wtedy sześć lat. Była umówiona na piętnastą na próbę w Klubie Szlacheckim przed koncertem. Przed południem ćwiczyła w salonie, a domownikom nie wolno było jej wówczas przeszkadzać. Gdy trenowała grę na skrzypcach w domu panowała grobowa atmosfera. Matka Róży – Sophie, w przeddzień próby otrzymywała od córki dyspozycje zapisane na karteczkach co ma robić, jak prowadzić dom, aby jej nie przeszkadzać.

Po południu Adam wrócił z pracy z gimnazjum. Gdy nadeszła pora obiadu mąż Róży poszedł po nią do salonu.
Kobieta wpadła w szał, ponieważ przerwał jej próbę. Zaczęła krzyczeć, żeby domownicy zjedli obiad bez niej, lecz Adam nie ustąpił. Z płaczem zasiadła przy stole. W takich chwilach tylko Kazio umiał ją udobruchać miłymi słówkami czy śmieszną miną. Przy stole Adam oznajmił, że zabrani jej gry na skrzypcach i występów, jeśli nie będzie wypełniać rodzinnych obowiązków. Gdy pojechała na próbę w domu zrobiło się natychmiast wesoło, a babcia Sophie dała dzieciom konfitury.

Róża szukała w macierzyństwie ukojenia. Kiedyś zraniona przez Michała, dla pierworodnego syna Władysława chciała być bóstwem. On z kolei patrząc na dziwactwa, rozpacz i furię matki myślał, że wszystkie kobiety są do niej podobne. Róża nauczyła syna gry na fortepianie, ponieważ odziedziczył po niej smykałkę do muzyki. Adam zawsze chodził na jej koncerty, a po nich towarzyszył małżonce w drodze do domu. Gdy Władyś miał szesnaście lat pierwszy raz akompaniował jej przed publicznością. Róża szczyciła się synem, gdy stali ramię w ramię, młodzi i piękni, na scenie w deszczu oklasków.


VI

W wieku dwudziestu paru lat Władyś przebywał
za granicą na studiach. Poznał tam brzydką i biedną Halinę. Po pół roku znajomości zawiadomił rodziców o swoich zaręczynach. Róża natychmiast pojechała do niego do Berlina. Władyś przywitał ją na dworcu kolejowym z kwiatami w ręku i zawiózł do pensjonatu. Wieczorem pojechali do opery, gdzie panowie zachwycali się urodą Róży. Ona patrzyła na nich z pogardą, gdy szła u boku syna. Rozdawała jedynie sztuczne uśmiechy na prawo i lewo, niczym królowa, a mężczyźni ustępowali jej miejsc i schodzili z drogi.

Nazajutrz zwiedziła galerię sztuki, a po obiedzie Władyś przywiózł do pensjonatu Halinę, aby przedstawić ją matce. Dziewczyna ubrała się odświętnie, a o jej przejęciu sytuacją świadczyły wypieki na twarzy. Odpowiadała spokojnie na pytania Róży, która
potraktowała ją oschle. Bohaterka nawet nie poruszyła tematu zaręczyn. Nie było tajemnicą, że obie panie nie przypadły sobie do gustu.

Gdy zasmucona Halina wyszła, zapłakany Władysław miał pretensje do matki, że tak potraktowała jego narzeczoną. Jednak nie potrafił się jej sprzeciwić i pogodził się z jej decyzją. Doskonale pamiętał, jak matka dbała o niego i o brata w dzieciństwie. Zawsze byli schludnie i czysto ubrani, nie chodzili głodni, przyjaźnili się z synami wysokich dygnitariuszy, uczęszczali do dobrych szkół.
Zawdzięczał jej zbyt wiele, by teraz jej się przeciwstawić. Matka zarabiała wystarczająco dużo dzięki występom, by opuścić niezaradnego ojca i poszukać szczęścia gdzie indziej, jednak nigdy tego nie zrobiła. Nie opuściła ich, choć mogła, ponieważ była niezwykle utalentowana i piękna.


Odrzuciła Halinę jako kandydatkę na żonę Władysława i musiał się z tym pogodzić. Powiedziała wówczas do niego:

Idź i tej zmokłej kury nie próbuj ty wpychać, nie imponują mnie „wspanialsze zalety”, twojemu tatusiowi ją prezentuj!


Niemcy, słysząc jej akcent mówili o niej cudzoziemka. Nie dziwiło ją to, powiedziała Władysiowi, że od bardzo dawna, gdziekolwiek by nie była, wszyscy tak ją tak nazywają słysząc rosyjską wymowę. W Taganrogu, gdzie mieszkała jako dziecko, nie chodziła do cerkwi, tylko do kościoła. Kiedy ciotka zabrała ją do Warszawy, ludzie pytali ją be przerwy: pani z Kresów czy z Rosji? Do końca jej pobytu w Berlinie nie rozmawiali z synem o Halinie, poprosiła go jedynie o zerwanie tej znajomości, ponieważ dziewczyna nie była wystarczająco dobra dla niego. Kiedy Róża wyjechała Władysław udał się do Haliny i wycofał zaręczyny.


VII

Kilka lat później Władyś zawiadomił rodziców listownie, że
oświadczył się Jadwidze Żagiełtowskiej pochodzącej z ziemiańskiej rodziny. W kopercie znajdowała się również zaręczynowa fotografia. Na pięć godzin przed ślubem rodzice stawili się w mieszkaniu syna. Nie było już czasu na oficjalne wizyty. Władysław przyprowadził swoją przyszłą żonę, aby zapoznała się z matką. Wcześniej uprzedził Jadwigę, że Róża jest wielką artystką, a w dodatku kobietą nerwową. Strach przed spotkaniem jednak szybko znikł, kiedy matka Władysława powitała jego narzeczoną ciepłym pocałunkiem. Róża wręczyła przyszłej synowej w prezencie srebrną tackę z okrągłym chlebem i pozłacaną solniczką. Władysław nie posiadał się ze szczecią.

Po ceremonii ślubnej pan młody odnalazł swoich rodziców w bocznej nawie kościoła. Matka patrząc na niego z niemal martwą twarzą powiedziała:
Idź precz do nowej rodziny! Pchaj się w tę tłuszczę. Ja tam niepotrzebna.

Po weselu w domu rodzinnym, matka Jadwigi –
pani Kasia – zajęła się gośćmi. Jadwiga otrzymała od swego ojca dzieło o monetach szwedzkich w Polsce, od matki wachlarz romantycznej muzy, od litewskich krewnych emaliowe brodze, bransolety z granatów, turkusowe kolczyki. Na weselu śpiewano, wznoszono toasty, tańczono. Nad ranem Władysław odnalazł swoją żonę zapłakaną w pokoju. Powiedziała mu, że Róża stwierdziła, iż ślub prawosławny jest piękniejszy, że w Polsce śmierdzi, że szlachta zaprzedała ten kraj, że miłość to łgarstwo, a na koniec, że Władysław w tym związku umrze z głodu. Mężczyzna po tym co usłyszał zrozumiał, iż musi wybierać pomiędzy żoną, a matką, ponieważ to musiało się wreszcie skończyć. Natychmiast po ślubie para młoda wyjechała.


Róża często odwiedzała syna i synową. Władyś witał ją wtedy niczym królową, a matka traktowała Jadwigę jak powietrze, jak zło konieczne. W upalne dni kazała, aby jej paliła w piecu, narzekając, że mieszkanie jest zawilgocone. Żądała wyszukanych potraw, zatrzymywała syna w domu, uniemożliwiając mu pracę w biurze. Władysław spełniał jej zachcianki, uspokajał, a na swoją żonę patrzył z wrogością, chociaż ta robiła wszystko, co jej kazali. Róża wtrącała się do prowadzenia domu, kuchni, a także zgłaszała zastrzeżenia co do garderoby syna i jego żony. Pod obecność Władysława kobieta była pozornie dobra i uprzejma wobec Jadwigi. Jednak gdy wychodził urządzała istne piekło, wyśmiewała dziewczynę, mówiąc, że jej matka, choć pochodziła z wysokich polskich sfer, niczego jej nie nauczyła. Nie mogąc tego dłużej znosić, Jadwiga krzyknęła teściowej w twarz: Tylko o mojej matce nie wolno! Tylko już matki i Polski proszę nie tykać! Spokój powracał do domostwa w momencie, gdy Róża siedziała w pociągu i jechała do siebie.


Sytuacja domowa Jadwigi zmieniła się, gdy na świat przyszło ich troje dzieci. Wychowywała je w miłości i czułości, aby nie miały nieszczęśliwego dzieciństwa, jak jej mąż. Natomiast Róża nie poświęcała wnukom żadnej uwagi. Cieszyła się tylko, że odziedziczyły po Władysławie. Gdy bywała u nich wspólne posiłki były swoistym egzaminem dla dzieci. Służba i nauczyciele wnuków w obecności Róży pracowali staranniej i ciężej niż zazwyczaj, obawiając się ostrej reprymendy z jej strony. Na słowo uznania z jej strony nie mieli jednak co liczyć. Gości syna i synowej traktowała podejrzliwie, nie wierzyła w bezinteresowną przyjaźń, w ludzką dobroć. Wszędzie wietrzyła podstęp i fałsz. Z nikim się nie spoufalała i to samo radziła synowi. Na czas jej pobytu dom zamieniał się w arenę wytężonej pracy. Gotowanie, szycie, szorowanie pod jej nadzorem trwało nieustannie. Jadwiga w dni, kiedy była u nich teściowa, dostawała nerwicy.

IX

Władysław po dziesięciu latach małżeństwa otrzymał posadę na
placówce w Rzymie. Pewnego dnia zaprosił matkę do siebie, do stolicy Włoch. Na początku Róża zachowywała się bardzo poprawnie. Miała już sześćdziesiąt lat, chociaż wyglądała na zaledwie czterdzieści. Pasjonowały ją zabytki, historia i ludzie „wiecznego miasta”. Jednak po kilku dniach zainteresowanie Rzymem przeniosła na gospodarstwo domowe syna. Biadoliła nad ich meblami, nad garderobą Jadwigi, nad dziećmi i służbą.


Pewnego razu syn zabrał ją na raut do ambasady. Tak jej się tam spodobała, że postanowiła urządzić podobne przyjęcie w domu Władysława. Kazała zmienić meble i cały wystrój domu, czym naraziła syna na wielkie koszty. Jadwiga postanowiła, że i tym razem nie będzie się wtrącać.

Podczas przyjęcia Róża
zagrała dla gości przy akompaniamencie Władysława. Publiczność była pod wielkim wrażeniem ich występu. Po mini recitalu ambasador podziękował kobiecie za prawdziwie polski sentyment z jakim wykonała utwory i zapytał, czy nie chciałaby swoją muzyką przysłużyć się polskiej propagandzie. Róża zaśmiała mu się wtedy w twarz, mówiąc:

Sentyment? Pan to nazywa polski sentyment? Na, a ja panu powiem, że ja przez polską blagę życie zmarnowałam! Ja mogłam wielką, wielką artystką być, żeby nie wasza blaga!

Władysław przeprosił ambasadora za słowa matki, mówiąc, że kiedyś pewien niesumienny profesor skrzypiec January Bądski zepsuł jej karierę. Ten wieczór gubił Różę w sercu syna. Nazajutrz kobieta była już w drodze powrotnej do domu.

Innego wieczora Władysław znalazł swoją matkę klęczącą przed kozetką. Tuliła do siebie jakieś przedmioty. Był to krzyżyk, który odebrała Michałowi zaraz po zerwaniu, smyczek ofiarowany przez Sarasatiego, lok włosów zmarłego Kazia i fotografia zaręczynowa Władysława i Jadwigi. Rzekła wtedy do syna:
Godzinami siedzę i patrzę na tych zdrajców.

Któregoś dnia Władysław zabrał ją do
Ostii, nad morze. Spacerując po starym mieście matka podziękowała mu, że pokazał jej inny świat. Była blada i wystraszona. Zapytała go wtedy: Władyś, jakże będę umierać, kiedy nie żyłam ja wcale?

X

Władysław odwiedzał rodziców w kraju co parę lat. Przez cały czas z nimi korespondował i starał się wspólnie z nimi obchodzić święta. Ojciec przeszedł na emeryturę, siostra wyszła za mąż.

Władysław przekonał się, że nic na świecie nie może Róży przebłagać, że nie ma takiego miejsca, które by chciała uznać za szczęśliwe, ani takiego czasu, który by ją uspokoił. Widział siebie czystym w sumieniu: uczyniwszy wszystko, na co było go stać, wykreślił z życia Różę: pozostawił już tylko matkę. Matkę często niepoczytalną, groźną dla otoczenia, o którą trzeba dbać, którą jednak przede wszystkim należy izolować.

Wysyłał jej pieniądze na w miarę dostatnie życie i wszelkie kuracje.

Róża odwiedziła Władysława i Jadwigę, w Królewcu, dokąd przenieśli się wraz z dziećmi z Rzymu. Bohaterka z wiekiem stała się niesłychanie wyczulona na komfort, dlatego też wiecznie narzekała mieszkając u syna, chociaż niczego jej tam nie brakowało. Między nią, a Jadwigą, nadał istniała niewidzialna ściana. Wnukom przywoziła prezenty, ale wciąż się nimi nie interesowała. Spacerowała po mieście, robiła na drutach, niewiele czasu spędzała z synem. Taki stan rzeczy odpowiadał obu stronom. Wyjeżdżała od nich zawsze o ustalonym wcześniej terminie.


W mieszkaniu Marty ojciec opowiedział Władysławowi, dlaczego matka się zdenerwowała. Róża, gdy tylko zobaczyła syna podniosła się na łóżku i, jak zwykle, zaczęła narzekać, że nikt się o nią nie martwi, że mieszka sama w wynajętym mieszkaniu, bo Adam zostawił ją dla Kwiatkowskiej, że jej się bardzo nudzi, że ma dość słuchania radia i haftowania, i tego, że córka każe jej na siebie czekać, chociaż były umówione.

Powiedziała, że poprosiła o przyjście Władysława, aby pomógł jej załatwić ponowny wyjazd do Królewca na
wizytę u doktora Gerhardta. Zmęczona narzekaniem, zasapana usiadła na łóżku. Syn poprosił ją, aby się uspokoiła i nie denerwowała. Zapewnił też, że wszyscy martwią się o nią i jej zdrowie. Na koniec oznajmił: Jeżeli za cenę zdrowia masz być dobra, wyrozumiała, to już lepiej bądź zła; moja mamo…

Róża chcąc być uprzejmą zapytała synową, co słychać u jej matki. Dla Jadwigi ten temat był bardzo drażliwy, gdyż teściowa zawsze lekceważąca podchodziła do jej rodziny. Synowa nie znosiła Róży, za to, że gardziła ludźmi, szydziła z Boga, Ojczyzny i dręczyła bliskich. Teraz na jej zapytanie o rodzinę odpowiedziała zdawkowo:
Dziękuję, moja matka ma się nieźle.

Jadwiga odzwyczaiła się od swojego rodzinnego domu, gdyż przez długie lata mieszkali z mężem za granicą. Dużo zmieniło się prze ten czas. Ojciec zmarł kilka lat temu, nie zostawiając żadnego kapitału. Dla jej rodziny skończyło się dostatnie życie. Siostrę Magdę zostawił mąż dla podstarzałej Francuzki. Druga siostra – Stasia, chorowała na gruźlicę. Matka Jadwigi – pani Kasia, niańczyła wnuki, sama prowadziła dom, aby zaoszczędzić na służbie. Nie organizowała już czwartkowych herbatek dla przyjaciół. Milczała, gdy chwalono demokratyczne rządy i literaturę bolszewicką. Wciąż dźwigała na swoich barkach szlacheckie brzemię.


XI

Do domu wreszcie wróciła Marta. Róża przypomniała sobie wówczas dzień dziesiątej rocznicy śmierci Kazia. Była z mężem na cmentarzu, potem wróciła sama do domu, a Adam poszedł na sesję do szkoły.

Bóg nigdy nie przyszedł Róży z pomocą, chociaż co jakiś czas chodziła do spowiedzi i przyjmowała komunię. Pamiętała, że gdy Michał wyjeżdżał z Warszawy na politechnikę do Petersburga, oddała mu swój krzyżyk od chrztu i razem poszli do kościoła. Wtedy prosiła Boga, aby jej ukochany wrócił do niej. Jednak Bóg jej nie wysłuchał,
miała o to do Niego żal, zresztą nie tylko o to.


Gdy wróciła z cmentarza do domu Władysław siedział nad zadaniem z matematyki, za rok miał zdawać maturę. Miała mu za złe, że nie zwraca na nią uwagi. Pomyślała nawet, że go zastrzeli, albo zaatakuje Adama nożem, wtedy ktoś ją zauważy, chociażby śmierć. Nocą sięgnęła po rewolwer męża, w świetle księżyca sprawdziła, czy w komorze są naboje, mocując się z cynglem upuściła broń. Podnosząc ją z podłogi oprzytomniała i pomyślała: Jezus, Maria, toż ja chciałam syna zabić! Dlaczego? Schowała rewolwer, przeszła do salonu i chwyciła za skrzypce. Zaczęła na nich grać bez opamiętania, z czoła spływał jej pot, a serce waliło co sił. Wreszcie zapłakana padła na podłogę. Do domu wrócił Adam, od razu przeprosił za spóźnienie, ponieważ w pracy zatrzymało go nieplanowane zebranie, a potem był u fryzjera.

Oczy Róży wręcz płonęły, gdy z wielkim żalem w głosie opowiadała mężowi o swojej
młodości. Jako stypendystka wyjechała do Petersburga, po pół roku już występowała przed wielkim księciem. Musiała udowodnić, że nie przeznaczone na jej rozwój rządowe pieniądze nie są wyrzucane w błoto. Pojechała tam jednak głównie z powodu Michała. Było jej w Rosji bardzo ciężko, gdyż myślała nieustannie o ukochanym, który zostawił ją dla kursistki. W nocy w internacie nie mogła ćwiczyć, ponieważ koleżanki chciały spać. Często była głodna, gdyż nikt tak na dobrą sprawę o nią nie dbał. Jej rówieśniczki często otrzymywały paczki z domów, a ona wstydziła się napisać do rodziców, ponieważ i tak nie było ich stać na przesłanie czegokolwiek. Rozpacz, głód, wysiłek ponad siły doprowadziły do tego, że zachorowała na tyfus. Lekarz oświadczył jej, żeby wróciła do domu i zajęła się robieniem pończoch. Czuła się upokorzona przez Petersburg.


Później był mąż, dzieci, dom, udzielanie prywatnych lekcji muzyki, przyjmowanie uczniów na stancji. Miała żal do Adama, że jej w niczym nie pomógł. Skarżyła się za swój los, na swoje życie. Zaczęła grać dla męża, gdy mu wszystko wygarnęła. Zdenerwowany Adam krzyknął: Nie po to tu jesteś, żebyś grała po nocach. Wytrącił jej smyczek i zaciągnął do sypialni. Ona krzyczała, płakała, lecz nic to nie dało. Tej nocy poczęła się ich córka Marta, w dziesiątą rocznicę śmierci Kazia.


XII

Następnego ranka Adam przeprosił żonę, za to, co zrobił. Ona nie mogła na niego patrzeć. W czasie ciąży mężczyzna wycofał się z życia żony. Często prosił o przebaczenie. Gdy Róża urodziła
niechcianą córkę, nie miała zamiaru nawet jej karmić, więc konieczne było sprowadzenie mamki. Adam natomiast nie posiadał się ze szczęścia. Opiekował się córeczką wraz z babką Sophie. Dziewczynka była jego oczkiem w głowie, pielęgnował ją, kupował zabawki, rozpieszczał. Chociaż tak chciał jej wynagrodzić odepchnięcie przez matkę. Róża nie przejmowała się dzieckiem, od początku jej nie akceptowała, dla niej była to Istota narzucona jej gwałtem, poczęta z uniesień nienawistnego człowieka.

Marta nie musiała pić tranu i gimnastykować się, jak niegdyś jej bracia. Róża ciągle jej wszystkiego
zabraniała, dokuczała gdy Adama nie było w domu. Dziewczynka miała siedem lat, gdy zachorowała na dyfteryt. Ojciec, widząc u dziecka białe naloty na języku, a także czterdziestostopniową gorączkę wpadł w rozpacz, bał się, że straci swoją córeczkę, tak jak kiedyś Kazia. Błagał Różę o pomoc, lecz ta pamiętała jego słowa, które wypowiedział, gdy umierał jej ukochany synek. Odparła mężowi z obojętnością: ,i>No cóż, Bóg dał, Bóg weźmie. Czyż nie tak? A może twoją córkę on powinien oszczędzić? Chciała, żeby poczuł to, co ona wtedy odczuła. Kobieta nie przejęła się chorobą Marty, była niczym głaz. Adam wezwał lekarza, a Róża przez wzgląd na opinię musiała asystować przy wizycie. Jej kazał doktor trzymać dziecko przy zastrzyku surowicy, jej polecił przygotować i założyć kompres.

Po wyjściu lekarza, Róża natychmiast poszła do swego pokoju, nie martwiąc się o nic. Jednak nie mogła tej nocy zasnąć. Po cichu przedostała się pod drzwi sypialni Marty, gdzie przy kaszlącej córeczce czuwali Adam i Sophie. Kobieta weszła do pokoju i spytała męża, czy podał małej lekarstwo. Okazało się, że zapomniał. Po chwili Róża przegoniła wszystkich,
zostając z małą Martą sam na sam. Przełamała się i zaopiekowała się chorą córeczką. Po dwóch dniach stan dziewczynki zaczął się poprawiać, aż w końcu wyzdrowiała. Od czasu choroby Róża zmieniła swoje podejście do córki.


Gdy zaczęła się nauka szkolna prowadziła ją na pensję, a popołudniami tkwiła z nią nad książkami. Wymagała od córki samych piątek i wyróżnień. Brała udział we wszystkich szkolnych egzaminach i występach Marty. Strofowała córkę, aby się nie garbiła i nie robiła głupich min. W wakacje uczyła ją robótek ręcznych i wpajała zasady konwenansów. Nie pozwalała dziewczynce na to by miała przyjaciółki czy chociażby koleżanki. Zezwalała tylko na to, by Marta raz do roku zapraszała inne dzieci do domu na przyjęcie z tortem. Po ich wyjściu mówiła córce, że jej koleżanki są brzydkie, zepsute i źle wychowane. Dziewczynka mogła dwa, a czasami trzy, razy rocznie udać się na wizyty do swoich rówieśniczek. Jednak nie mogła wrócić zbyt późno, ponieważ czekała ją awantura. Tak strzegła Róża córki Adama – nienawistnego swego skarbu, wydartego śmierci.


XIII

Kiedy Marta była młodsza, była skryta i zamknięta w sobie. Lubiła czytać i słuchać anegdot babki Sophie. Tylko podczas przerw w szkole dziewczyna mogła rozmawiać z koleżankami, i tylko wtedy, kiedy jej matka tego nie widziała.
Ojciec często zabierał ją na spacery za miasto. Wtedy bawili się w chowanego, czy wyścigi. Adam poświęcał jej każdą wolną chwilę, aby wynagrodzić jej matczyny rygor. Podczas zabaw Marta pytała ojca, dlaczego matka jest taka dziwna, czemu zabrania jej posiadania przyjaciół. On tłumaczył, że Róża boi się o to, że córka ponownie zachoruje, że zarazi się czymś od swoich rówieśniczek. Przypomniał Marcie, że Kazio również zmarł na dyfteryt. Adam prosił córkę, by dla dobra i spokoju matki wypełniała wszystkie jej polecenia. Dziewczyna zdawała sobie sprawę z zagrożenia, jakie niesie ze sobą dyfteryt. Babcia Sophie powiedziała jej kiedyś, że ta choroba zabrała jej aż piątkę dzieci, pozostawiając jedynie Różę przy życiu.

Gdy do ich domu przyjechał Władysław, atmosfera zmieniła się radykalnie.
Władyś lubił Martę, często przywoził jej zabawki zza granicy. Nie znali się za dobrze, gdyż dzieliła ich spora różnica wieku. Dziewczyna urodziła się na rok przed jego wyjazdem na studia, w niemal jedenaście lat po śmierci Kazia. Marta podczas wizyty brata mogła robić co chciała. Wymykała się często do koleżanek. Cała uwaga Róży skupiała się wtedy na Władysławie. Gdy zjawiał się w domu, Marta przez cały czas musiała chodzić odświętnie ubrana, a babka Sophie gotowała wyszukane potrawy dla ukochanego wnuka. W salonie wniebowzięta Róża grała i śpiewała przy akompaniamencie Władysia. Nie odstępowała go na krok i towarzyszyła mu przez czas pobytu. Niemal każdego wieczoru wybierali się razem na koncerty, a potem dyskutowali o nich prawie do rana. Zupełnie inaczej było z Martą, która nie znosiła muzyki.


XIV

Zbliżał się termin zapisów do szkół wyższych. Adam pragnął, aby po maturze jego córka poszła do
szkoły ogrodniczej, dzięki temu mógłby na starość pomagać jej w prowadzeniu jakiejś fermy.

Gdy po ślubie z Różą wyjechali z Polski do Saratowa, Adam snuł plany, że po przejściu na emeryturę kupi chałupkę i kawałek ogródka pod uprawę. Jednak gdy Władysław wyjechał na studia, a Marta była maleńka, Róża zdecydowała, że muszą wrócić do Polski, do Warszawy. Nie pozwoliła mu pozostać w Rosji. Po paru latach zmieniła zdanie i uznała, że muszą wyjechać na prowincję, gdzie Adam mógłby objąć stanowisko dyrektora gimnazjum.


Teraz, przy wyborze szkoły dla Marty, zadecydowała, że przeniosą się znowu do Warszawy. Zbieg okoliczności sprawił, że Adam dostał intratną propozycję objęcia kierownictwa kursów matematyczno-przyrodniczych w stolicy, co przypieczętowało przeprowadzkę. Róża wymarzyła sobie, że Marta zostanie wielką śpiewaczką, a nie ogrodnikiem.

Jako dziecko dziewczynkę wręcz
zmuszano do gry na fortepianie. Marta opanowała technikę i zasady, ale nie wykazywała pasji i zaangażowania muzyką. Dopiero w okresie maturalnym, przez przypadek, gdy miała osiemnaście lat, matka odkryła jej talent i piękny głos. Jeden na tysiąc, tak o nim mówiła.

Po przenosinach do Warszawy Marta zaczęła uczęszczać na
lekcje śpiewu do pewnego Włocha. Wszystkie dotychczasowe obyczaje domowe uległy zmianie. Marta chciała zostać ogrodnikiem, tylko dlatego, by spełnić choć jedno marzenie ukochanego ojca, jednak poddała się woli matki. Dziewczyna miała doskonały kontakt z Adamem, często rozmawiali na temat przeczytanych artykułów, artykułów, o literaturze, jego wspomnieniach z dzieciństwa. Kiedy tylko zaniedbywała kosztem ojca śpiew lub naukę gry, matka nie odzywała się do ich obojga przez kilka dni. Dopiero ponowne zabranie się za ćwiczenia powodowały ustąpienie terroru domowego i psychicznego stosowanego przez Różę. Matka nie znosiła przyjaźni i znakomitych relacji pomiędzy Martą i Adamem. Najzwyczajniej w świecie zazdrościła mu tego.

XV

Kiedy Marta była na pierwszym roku studiów śpiewaczych, odwiedził ich Władysław. Mniej więcej wtedy też
umarła babka Sophie. Po kilku tygodniach od jej śmierci domownicy zorientowali się jak bardzo im jej brak. Co prawda nikt jej nie kochał, ale to ona dotychczas prowadziła dom, a oni wszyscy się nią wyręczali.


Podczas odwiedzin Władysław zauważył, że Marta jest jakaś nieswoja i roztargniona. Niezwłocznie powiedział o tym matce. Róża wystraszyła się, że córka się przeziębiła, przez co będzie musiała na jakiś czas odłożyć lekcje śpiewu. Wieczorem zapędziła ją z powrotem do ćwiczeń. Matka rozłożyła nuty, zasiadła do fortepianu i spoglądając surowo na córkę zaczęła grać. Marta zaśpiewała pierwszą frazę piosenki patrząc w lustro, Policzki Marty ścierpły – twarz w lustrze pobladła. Marta zrozumiała: żal, gniew, obłudne przebaczenie – to były jej własne uczucia; twarz w lustrze była jej twarzą; pieśń Schumanna stała się jej pieśnią. Śpiewała dalej, wtedy po raz pierwszy w życiu melodia ją poniosła w inny świat, poczuła ją, zrozumiała muzykę, która nią zawładnęła. Kiedy skończyła śpiewać, czuła jakby przebudziła się z transu. Po chwili ciszy ktoś w salonie zapalił światło. Spostrzegła ojca siedzącego na kanapie, pytająco patrzył jej prosto w oczy. Brat stał pod ścianą, jego twarz wyglądała inaczej niż zwykle. Władysław rzekł, że dopiero teraz dostrzegł podobieństwo Marty do matki, właśnie podczas śpiewu. Róża po raz pierwszy była zachwycona głosem córki. Podeszła do niej i powiedziała patrząc w oczy: Córeczko moja… własna…


Marta oparła głowę na ramieniu matki. Płakała ze szczęścia, a Róża tuliła ją do siebie. Zgarbiony i smutny ojciec powłócząc nogami wyszedł z salonu.

XVI

Trzydziestoletnia Marta, znana w całym kraju śpiewaczka, gdy spostrzegła Różę w jej mieszkaniu przypomniała sobie, że były umówione. Władysław wyjawił jej, że ich matka ma zamiar ponownie udać się na kurację do doktora Gerthardta.

Róża pożegnała się czule z synem i synową,
przepraszając ją za całe wyrządzone w przeszłości zło. Kobieta poprosiła Jadwigę o przebaczenie. Nie chcąc spłoszyć tej dobroci małżeństwo szybko opuściło mieszkanie Marty. Władysław musiał się pospieszyć, aby zdążyć załatwić matce paszport na wyjazd do Królewca.

Marta zmierzyła matce puls, trochę porozmawiały. Ku zaskoczeniu córki Róża nie miała pretensji o jej spóźnienie. Do mieszkania powrócił mąż Marty –
Paweł. Służąca Sabina podała obiad do stołu. Przy posiłku Róża przeprosiła zięcia i wnuka za najście ich domu. Jej zachowanie było dla wszystkich wielkim zaskoczeniem. Nie było tajemnicą, że kobieta nie znosiła Pawła, traktowała go jak powietrze, a nawet wyśmiewała. Za nic w życiu go jeszcze nie przeprosiła, to był pierwszy raz.


Podczas obiadu Róża zachowywała się inaczej niż zwykle. Miała zwyczaj narzekać na jedzenie, a teraz jadła z wielkim apetytem, bez słowa skargi. Przy stole opowiedziała wnukowi o swoich najszczęśliwszych latach życia, czyli dzieciństwie spędzonym w Taganrogu.

Tam się urodziła i wychowała. Jej ojciec
Adolf Żabczyński był weteranem, prawdziwym bohaterem. Gdy przybył do Taganrogu był już niemłodym, lecz dobrym, pracowitym, szlachetnym, ale i smutnym mężczyzną. Matka Róży, Sophie, miała piętnaście lat, kiedy jej ojciec zmusił ją do wyjścia za mąż za Adolfa. Nigdy go nie pokochała. Na świat przyszło ich sześcioro dzieci, ale przeżyła jedynie Róża. Pozostała piątka, sami chłopcy, zmarła na dyfteryt. Mieszkali z rodzicami Sophie: Anastazją Zwandecką – Litwinką i jej mężem. Dziadek Róży na zesłaniu dorobił się, jako doktor, dużego folwarku niedaleko miasta. Bardzo dobrze się im powodziło. Później z dnia na dzień wszystko zaczęło się zmieniać. Koleżanki Róży i nauczyciele, stali się jej wrogami, Moskalami, kiedy Taganrog anektowano do Rosji. Jej rodzicom kazano wracać do Polski, dla nich był to powrót do ojczyzny, dla Róży zesłanie. Później dziewczynka trafiła do Warszawy, gdzie opiekowała się nią ciotka Luiza. Po dwóch latach dołączyli do niej rodzice. Róża nie ukrywała, że lata spędzone w Taganrogu były najszczęśliwszymi latami jej życia.


Paweł, Marta, Zbyszek i Adam zasłuchali się w jej opowieść. Wszyscy patrząc na kobietę byli zaszokowani jej zachowaniem, spokojem, opanowaniem. Marta, choć w swoim życiu doznała wielu krzywd i upokorzeń ze strony matki, teraz przytuliła się do niej. Wnuczek przeprosił babcię za swoje wcześniejsze niegrzeczne zachowanie w stosunku do niej.

Adam od ponad czterdziestu lat wspólnego życia nigdy nie widział tak zachowującej się Róży. Dostrzegł w niej kogoś zupełnie innego. Domyślał się, że
żona próbuje pogodzić się z całym światem i Bogiem, ale nie wiedział dlaczego. Przecież chorowała już znacznie ciężej, a wtedy pozostawała sobą, czyli nieznośną, niesympatyczną, znerwicowaną i złośliwą.

Róża przeraziła wszystkich swoim zachowaniem. Siedziała przy stole pozbawiona gniewu, dostojeństwa, skłonna do wszelkiej ugody i porozumienia. Gdy wstali, kobieta rzekła:
Cały dzień dzisiaj widzę czasy, rzeczy, miejsce tak dawno minione… Co to znaczy? Czemu wszystko naraz wraca do mnie?


Opuszczając dom Marty, poprosiła ją, aby jeszcze dziś przyszła do jej mieszkania, bo ma jej coś bardzo ważnego do powiedzenia. Jeszcze raz przeprosiła zięcia i wnuka za swoje wcześniejsze zachowanie i poprosiła o przebaczenie. Zapytała Adama czy ją odprowadzi, ponieważ musi się z nim poważanie rozmówić. Kiedy wyszli Marta się rozpłakała. Widząc tak odmienioną matkę zaczęła się o nią bać.


XVII

Róża z Adamem
pojechali dorożką do jej mieszkania. Kobieta od roku żyła sama, wynajmując mały pokoik przy ulicy Wilczej z całodziennym wyżywieniem od pewnej kulturalnej rodziny. W mieszkaniu służąca podała im kawę. Róża miała zamiar wyjaśnić Adamowi pewne sprawy, gdyż jak powiedziała: (…) moje życie tutaj kończy się.

Mężczyzna od roku mieszkał z panią Kwiatkowską na Mokotowie. Pasowali do siebie, mieli wspólne zainteresowania i pasje, doskonale się dogadywali, chadzali do kina, pili herbatki, uczęszczali na msze do kościoła, rozmawiali o Bogu i społeczeństwie. Pani Kwiatkowska byłą dobrą kobietą, która świetnie rozumiała Adama.

Róża powiedziała mężowi, że
nie ma żalu o to, że ją opuścił dla innej. Od początku małżeństwa nie pasowali do siebie. On był synem burmistrza Nowego Miasta, a ona pochodziła z rodziny wygnańców, tułaczy legionowych. Ona nigdy nie przejmowała się ludźmi, domem, życiem we dwoje. Nie byli prawdziwą parą. On ją kochał, a jej prawdziwą miłością była muzyka. Każde z nich żyło własnym życiem. Na koniec poprosiła męża o przebaczenie całego zła, jakie mu wyrządziła przez ostatnie czterdzieści lat. Adam również prosił o wybaczenie dla swoich czynów. Zapłakani padli sobie w objęcia.

XVIII

Wychodząc z mieszkania żony Adam minął się Martą. Kobieta spytała ojca, czy z matką wszystko dobrze. Mężczyzna po chwili namysłu odparł, że chyba tak i poszedł w swoją stronę.

Zanim weszła do mieszkania, Marta przypominała sobie swoje dzieciństwo i moment, w którym matka w końcu ją zaakceptowała. Od tamtej chwili bardzo się do siebie zbliżyły, spoufaliły. Dopiero wtedy matka opowiedziała jej o swoim szczęśliwym dzieciństwie w Taganrogu, czasie spędzonym u ciotki Luizy, miłości do Michała, męczarniach na stypendium w Petersburgu, o swoim małżeństwie i samotności.


Kiedy za Martą zaczęli oglądać się chłopcy, matka mówiła jej, że w życiu serce warto ofiarować tylko sztuce. Dziewczyna w to uwierzyła. Spotykała się z pewnym chłopcem o imieniu Stefan, ale za namową Róży rozstali się. Wtedy dziewczyna zupełnie oddała się muzyce. Przez pierwsze dwa lata nauki zdobyła sławę jako śpiewaczka. Potem poznała Pawła, ambitnego naukowca. Za namową matki zgodziła się przyjąć jego oświadczyny. Róża uważała go za odpowiedniego partnera dla córki, ponieważ lubił słuchać jej śpiewu i rozumiał sztukę. Pobrali się, po jakimś czasie urodził się Zbyszek. Paweł wstydził się okazywania swoich uczuć wobec żony.


Marta przekonała się, że sama też jest typem zimnej kobiety. Współżycie z mężem uważała za przykry fizjologiczny przymus. Nie była z nim szczęśliwa. Ich małżeństwo przybrało formę bardziej bezinteresownego koleżeństwa. Na pierwszym miejscu zawsze była jego praca i jej śpiew. Wspierali się nawzajem w zawodowych sukcesach. Uważali, że wychowaniem ich syna powinna zająć się szkoła i pedagodzy.

XIX

Marta zastała matkę spieszącą w fotelu po babce Sophie. Róża opowiedziała córce o swojej niedawnej wizycie w Królewcu, gdzie odwiedziła Władysia i jego żonę. Źle się wtedy czuła, dlatego syn umówił ją na wizytę do doktora Gerthardta. Róża poszła, choć nie przepadała za Niemcami. Lekarz przeprowadził z nią wywiad i dokładnie zbadał. Chcąc przysłuchać się rytmowi jej serca przyłożył głowę do piersi kobiety. Mówił wtedy ciepłym głosem, a jej wydawało się, że rozmawia z Michałem. Poczuła, jakby doktor wzrokiem przeszył jej serce na wylot i odczytał z niego, że życie Róży było męczarnią. Po badaniu prosił ją, by się nie denerwowała, zachowała spokój, aby wyrzuciła z swego serca wszystkie złe uczucia i wspomnienia, żeby więcej się uśmiechała, ponieważ w jej przypadku uśmiech oznaczał życie. Zachęcał ją do otworzenia się przed światem, a ona widziała w nim Michała.

Dzięki doktorowi Gerthardtowi zrozumiała, że przez tyle lat
żyła wspomnieniami szczęśliwego dzieciństwa, potem pamięcią po ukochanym Michale. To zamieniło jej życie w udrękę. To niemiecki lekarz obudził ją z koszmaru, to dzięki niemu doznała olśnienia i postanowiła się zmienić. Odzyskała wiarę w siebie, Boga, ludzi, ojczyznę.


Dopiero teraz wybaczyła Michałowi zdradę, choć nie wiedziała, czy on jeszcze żyje. Przeprosiła wszystkich i sama też prosiła o przebaczenie. Wiedziała, że córka nie jest szczęśliwa ze swojego życia. Na koniec powiedziała jej:

(…) tak samo ty przy nim, jak i ja przy Adamie, udajesz tylko człowieka, pustkę zapchać usiłujesz. Nie zapchasz, nie zapchasz córko! Serca nie oszukasz (…) Słuchaj mnie. Ja już odchodzę. Nie wolno tak żyć! Z takiego życia wyrastają zbrodnie. (…) idź szczęścia twojego, póki czas szukaj, inaczej w śmierci nie zaznasz spokoju, upiorem tu powrócisz, kobieto!!

Przytuliły się na pożegnanie. Róża powiedziała córce, że listownie umówiła się na wizytę u doktora Gerthardta. Jej paszport stracił ważność, ale jak Władysław załatwi nowy, natychmiast wyjedzie. Od doktora miała zamiar uczyć się życia.

XX

Gdy Marta wyszła, Róża została sama. Zgasiła światło, zaciągnęła zasłony, usiadła wygodnie w fotelu. To był dla niej męczący dzień. Poczuła się źle, serce zaczęło jej mocno bić, zrobiło jej się słabo, gorąco i duszno. Położyła się do łóżka, a po chwili zasnęła. Przyśnił jej się Michał, a po nim same zmory, które zaczęły ją dusić. Róża jęczała przez sen.

Do pokoju wbiegł pan Strawski ze służącą Janiną. Mężczyzna natychmiast zaczął
cucić i wachlować bohaterkę. Gdy Róża oprzytomniała i doszła trochę do siebie zabroniła panu Strawskiemu wzywać do niej Martę.

Gdy mężczyzna i służąca wyszli, kobieta zwlokła się z łóżka. Nerwowo przechadzała się po pokoju. Czuła
wewnętrzny niepokój, po chwili zaczęło jej dzwonić w uszach. Lewa ręka jej zdrętwiała, a w piersiach poczuła ogromny ciężar, w ustach czuła niesmak. Pociemniało jej przed oczami, po omacku przeszła do łóżka, położyła się i przymknęła powieki. Wszystko jest we mnie. To tętno Michała w mojej piersi. Jego ciepło w sercu… Ruhe, Ruhe, mein Kind. Michał cały jest we mnie, pomyślała.

Do pokoju weszła służąca z herbatą. Jak zobaczyła sztywno leżącą Różę z wykrzywionym uśmiechem na ustach, zaczęła krzyczeć. Zaraz przybiegł pan Strawski z żoną.

XXI

Wpół do drugiej w nocy Marta otrzymała telefon od pana Strawskiego. Mężczyzna zawiadomił ją o złym stanie zdrowia jej matki. Marta przez cały miniony dzień miała złe przeczucie, które właśnie się potwierdziło. Wiedziała, że jej matka umiera. Natychmiast z Pawłem taksówką pojechali do mieszkania Róży. Lekarz, który był już na miejscu powiedział, że z matką nie jest dobrze. Zrobił jej dwa zastrzyki po których powinna zasnąć, a ona wciąż była przytomna. Poprosił Martę, by co jakiś czas mierzyła chorej tętno, a jeśli zacznie ono gwałtownie słabnąć lub będzie gwałtownie kaszlała, to niech natychmiast po niego dzwonią.


Róża siedziała w łóżku wsparta o poduszki. Po chwili przyszedł Władysław z Jadwigą. Syn był blady i smutny. Nikt o nic nie pytał. Matka powiedziała, że niepotrzebnie się do niej fatygowali po nocy, bo nic wielkiego się nie stało.

Marta kucała przy jej łóżku, trzymała ją za rękę i mierzyła tętno. Róża trochę drzemała, w pewnej chwili otworzyła oczy i splotła dłonie
jak liście. Spoglądając na swoje palce grubym głosem zapytała, dlaczego ma sine paznokcie. Zaraz po tym zaczęła mocno kaszleć. Powoli stawała się bezwładna. Paweł i Władysław podeszli do niej i próbowali rozcierać jej ciało. Posadzili ją, aby podać jej wody, lecz usta Róży były zbyt spuchnięte, by się otworzyć. Marta zadzwoniła po lekarza i uklękła przy łóżku tuląc ręce matki do policzka. Chora otworzyła szeroko oczy, spojrzała na córkę, z jej piersi dochodził cichy szmer, a tętno wciąż słabło. Doktor odciągnął Martę od matki, po chwili stwierdził jej zgon.


Zapłakaną kobietę z podłogi podniósł mąż. W drzwiach pojawił się zatroskany i przerażony Adam, który w kółko powtarzał: Elciu, Elciu kochana. Myślał, że Róża jeszcze żyje, ponieważ ułożona była w pozycji siedzącej, a jej oczy wciąż były otwarte. Władysław przykładając palec do ust dał mu jednak znak, że kobieta nie żyje. Adam padł na kolana i sunął w kierunku łóżka. Szeptał, że musi jej jeszcze coś ważnego powiedzieć, o coś zapytać. Nie docierało do niego, że żona nie żyje. Dopiero Władysław z Pawłem dźwignęli go z podłogi posadzili na sofie.

Oczy Róży po chwili same się zamknęły. W pokoju panowała
cisza. Po chwili wszyscy zgromadzeni podeszli do łóżka. Marta przykryła ciało matki wielkim, czarnym, koronkowym szalem z czasów taganroskiej świetności. Piękna głowa zapadła głęboko w puchy, tonęła, uchylała się światu.


---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Charakterystyka Róży Żabczyńskiej

Stworzona przez Marię Kuncewiczową postać Róży Żabczyńskiej jest jedną z najbardziej złożonych i wielowymiarowych w polskiej literaturze. Dzieje się tak za sprawą niezwykłej kreacji psychologicznej. Główna bohaterka jest kobietą skrzywdzoną, która postanawia zemścić się na wszystkich za swoje cierpienie. Zawirowania historyczne i doświadczania życiowe ukształtowały jej charakter i sprawiły, że do ostatniego dnia życia pozostawała osobą zimną, szorstką, wyniosłą i niesympatyczną nawet wobec najbliższej rodziny.

Od pierwszego kontaktu z Różą czytelnik orientuje się, że ma do czynienia z osobą temperamentną, pełną werwy, ale i wyniosłą i zarozumiałą. Wpadając do mieszkania Marty spodziewała się iście królewskiego przyjęcia i nie mogła pojąć, jakim cudem córka zapomniała o jej wizycie. Przechadzając się przez mieszkanie Marty nie krępuje się zmieniać jego wystrój. Krytycznie spogląda na rozstawienie mebli i ściąga ze ścian rodzinne pamiątki, które w jej mniemaniu zostały zbezczeszczone. Wtrąca się do wszystkiego, ponieważ jest święcie przekonana, że ma do tego prawo, gdyż jest osobą wyjątkową.

Punktem zwrotnym w jej życiu było
rozstanie z Michałem. Porzucona przez ukochanego już jako nastolatka stała się zgorzkniała, oschła, zawistna, o czym świadczy fragment: Zrobiła się zarozumiała, nieprzystępna. „Zimna piękność” – mówiono. Wyszła za Adama jedynie z chęci zemsty, nieświadoma tego, że zniszczyła i sobie i jemu życie.

Osoby obce i te najbliższe traktowała niemal identycznie. W kontaktach międzyludzkich była niezwykle
szorstka, formalna, dominująca, uparta, niemiła, gniewna i złośliwa. Pogardliwie odnosiła się przez ponad czterdzieści lat do swojego męża, którego tak naprawdę nigdy nie kochała. Podobnie traktowała dzieci, a zwłaszcza córkę, do której się nie poczuwała przez pierwsze siedem lat. Była niezwykle sroga i wymagająca wobec służby, traktując ją z góry. Była wobec innych niesympatyczna, dlatego nie mogła liczyć na sympatię innych, ale sama zawsze mówiła, że nie ma zamiaru z nikim się spoufalać. Jedyną osobą, która mogła liczyć na dobre słowo z jej ust był syn Władysław, ale tylko dlatego, że nie był podobny do Adama, przez co Róża wyobrażała sobie, że jego ojcem jest Michał.


Mimo podeszłego wieku pozostała kobietą piękną, była nią przez całe życie. Odkryła swoją urodę jako szesnastolatka: Twarz odtąd stałą się dla Róży na długo przedmiotem wytężonej uwagi, wielkiej troskliwości. Z niepokojem studiowała cerę, ściągała wargi i rozciągała w uśmiechu, mrużyła, to znów rozszerzała oczy, wkładając kapelusz przed lustrem. Za sprawą Michała odkryła również swoje ciało: Ożyły piersi, biodra, kolana – wszystko, czego dotykały poprzez suknię dłonie Michała. Ze swojej niebagatelnej urody uczyniła swój największy oręż, który miał jej posłużyć w walce z wszystkimi mężczyznami świata. To właśnie swoim pięknem zamierzała zmiażdżyć Adama, który nie miał jej w zamian nic do zaoferowania. Róża była kobietą wielce próżną, powierzchownie postrzegała też innych. Duże znaczenie przywiązywała do stroju. Jak zauważa Urszula Lementowicz: Jest kobietą piękną, zadbaną, o ciągle młodej zdrowej cerze. Stara się retuszować mankamenty figury, stosuje pas wyszczuplający. Lubi barwy jasne, pastelowe i kolorowe stroje, unika czerni i kreacji czarno-białych, ponieważ uważa, że nadają się dla osób starszych. Mimo wieku, czuje się młoda i naiwnie nie zgadza się na upływający czas.


W postaci Róży łatwo dostrzec specyficzne rozdwojenie. Pisze o tym sama Kuncewiczowa: Dwa imiona – dwa życia: pierwsze krótkie i prawdziwe; drugie – wymyślone, długie, nadto długie… Pierwsze – kwiat, miłość i szczęście. Drugie: szacunek ludzki, honor, powolna śmierć duszy. Tak opisuje fakt, iż bohaterka jako dziecko nazywała się Róża, lecz jako panna i dorosła kobieta nosiła imię Eveline. Jednak rozdwojenie wewnętrzne bohaterki jest o wiele głębsze. Była zdolna do skrajnie różnych zachowań względem najbliższych osób. Raz zachwycała się Władysławem, a raz z chęci zwrócenia na siebie uwagi sięgnęła po rewolwer, aby go zastrzelić. Przez myśl przeszło jej nawet otrucie Marty, aby ukarać Adama odbierając mu jego największy skarb – córkę. Z drugiej strony to właśnie Władysław i Marta mieli z nią najlepszy kontakt, ponieważ podzielali jej pasję, czyli muzykę. Poprzez wspólne koncerty chociaż na moment stawali się prawdziwą rodziną.

Róża jest typem człowieka
ukształtowanym przez przeszłość. Chociaż obiektywnie patrząc nie ucierpiała w szczególny sposób, to w swoim mniemaniu nie mogła już nikomu zaufać, wszędzie wietrzyła spisek, była zbyt ostrożna i asekurancka, zamknięta na świat i innych ludzi. Krzywda, jaką wyrządził jej Michał nie pozwoliła jej ruszyć na przód, zapomnieć o przeszłości. Inną determinantą, która ukształtowała jej charakter były niespełnione ambicje artystyczne. Chciała zostać wielką śpiewaczką, a zamiast tego stała się średniej klasy skrzypaczką. Miała za złe ciotce, że nie pozwoliła jej realizować swojej pasji, ale sama narzuciła córce studia śpiewacze, chociaż ta chciała zostać ogrodniczką. Niemożność całkowitego zrealizowania się jako artystka sprawiła, że bohaterka stała się gnuśna i nadwrażliwa.


Zupełnej przemianie uległa natomiast po wizycie u doktora Gerthardta w Królewcu, który uzmysłowił jej, że przez całe życie żyła przeszłością, czym krzywdziła siebie i najbliższych. W ostatnich godzinach życia Róża stała się spokojna, stonowana, uprzejma, przyjacielska, pogodziła się z wiekiem. Udało jej się uzyskać przebaczenie Adama i rodziny zanim zmarła.


Charakterystyka Adama


Adam – mąż Róży, ojciec Władysława i Marty, był cichy, skryty, spokojny, dobry, ustępliwy i cierpliwy. Za młodu studiował w Petersburgu matematykę. Jego ojciec był burmistrzem Nowego Miasta. Po powrocie z Rosji z dyplomem poznał Różę i szybko wzięli ślub.

Tak naprawdę to wyswatały go jego siostry. Po ślubie wyjechali do Saratowa, gdzie dostał posadę naczelnika gimnazjum. Początkowo mieli dwóch synów: Władysia i Kazia, ale młodszy z nich zmarł na dyfteryt. Starszego niejako zagarnęła całkowicie Róża, uniemożliwiając mu kontakt z synem.


Dopiero gdy po ponad dziesięciu latach od śmierci Kazia na świat przyszła Marta, obdarzył ją wielką ojcowską miłością i uczynił swoim największym skarbem. Opiekował się dziewczynką do momentu, kiedy zachorowała w wieku siedmiu lat. Potem odebrała mu ją Róża. Od początku małżeństwa nie układały mu się relację z żoną, chociaż początkowo miał nadzieje, że rozkocha ją w sobie. Jednak gdy zastał ją płaczącą ze zdjęciem Michała w ręku zrozumiał, iż nigdy nie będzie miłością jej życia. Zawsze był na drugim planie, stał z boku. Kochał Różę, znosił jej humory i kłótnie z pokorą, pieszczotliwie nazywając Elcią przez ponad czterdzieści lat wspólnego życia.

Po przyjeździe do Warszawy, gdzie miała studiować Marta, nie wytrzymał i
wyprowadził się od żony. Nigdy do siebie nie pasowali, nie mieli wspólnych zainteresowań i pasji, nie mieli o czym rozmawiać, pochodzili z innych światów. Ona często z niego szydziła, wyśmiewała, dokuczała mu, a on znosił to spokojnie. Czasami jednak, kiedy miarka się przebierała stawiał się jej i zmieniał się nie do poznania. Tak było między innymi wtedy, gdy zmusił Różę do jedzenia wspólnych obiadów z rodziną, chociaż ona wolała ćwiczyć grę na skrzypcach, czy wtedy, gdy w dziesiątą rocznicę śmierci Kazia zmusił ją do współżycia, czego efektem było poczęcie Marty.

Po wyprowadzeniu się od żony zamieszkał z dobrą,
poczciwą panią Kwiatkowską na Mokotowie. Pomagał Róży przez cały czas, głównie finansowo. Dbał o nią, martwił się jej słabym zdrowiem. Na kilka godzin przed śmiercią żony odbył z nią długą i szczerą rozmowę, po której przebaczyli sobie wszystkie krzywdy i pogodzili się. Nie zdążył do umierającej Róży, pojawił się w jej pokoju na chwilę po jej śmierci i widząc ją padła zapłakany na kolana.


Charakterystyka pozostałych bohaterów Cudzoziemki


Władysław – pierworodny syn Róży i Adama, mąż Jadwigi, nie był silnym człowiekiem. Drobny, popędliwy, wyrozumiały, odczuwał potrzebę ciągłych zmian, przewodnictwa, triumfów, lecz również strach przed odpowiedzialnością. Był podobny do swej matki. Nauczyła go ona gry na fortepianie, by akompaniował jej w czasie koncertów. Razem wzbudzali zachwyt słuchających ich tłumów. Studiował w Berlinie, gdzie poznał Halinę. Zakochany w ubogiej dziewczynie zerwał z nią zaręczyny, kiedy nie zaaprobowała jej Róża. Matka była jego wyrocznią i bóstwem. Nie posiadał się ze szczęścia, kiedy zaakceptowała jego drugą narzeczoną, pochodzącą z dobrego domu i bogatą Jadwigę. Razem z żoną i dziećmi wyjeżdżał na placówki do Rzymu i Królewca. Aktualnie poszukiwał posady. Był dużo starszy od Marty, swojej siostry. Kiedy ona miała roczek, on wyjeżdżał właśnie do Berlina na studia. Praktycznie jej nie znał, ale bardzo lubił. Jednak to matka była największą miłością jego życia. Opiekował się nią, przyjmował w gościnę, chociaż nikt jej nie znosił, opłacał leczenie, zabierał na spacery, na koncerty, dbał, by nigdy niczego jej nie brakowało.


Kazio – drugi syn Róży i Adama, który w dzieciństwie zapadł na dyfteryt. Pomimo konsylium lekarskiego i operacji chłopczyk zmarł. Róża kochała go szczególnie mocno, ponieważ nie był podobny do Adama, przez co mogła wyobrażać sobie, że tej dziecko jej i Michała. Dlatego niezwykle dotkliwie przeżyła jego śmierć i nigdy się z nią nie pogodziła. Miała za złe Adamowi, że pogodził się losem i wybaczył Bogu, że zabrał ich wspaniałego synka. Pragnęła nawet śmierci Marty, będącej oczkiem w głowie Adama, by mąż poczuł się tak, jak ona kiedyś.

Marta
– trzecie dziecko Róży i Adama, została poczęta w dziesiątą rocznicę śmierci Kazia. Po narodzinach opiekował się nią ojciec i babka Sophie, ponieważ matka uważała ją za niechciane dziecko. Poza tym Marta była bardzo podobna z wyglądu i charakteru do Adama, co dodatkowo zrażało Różę. Kiedy w wieku siedmiu lat zachorowała na dyfteryt, zajęła się nią matka. Wtedy przeszła pod jej opiekę. Róża była wobec niej niezwykle surowa i zimna. Zakazywała jej wielu rzeczy, na przykład posiadania przyjaciółek i koleżanek. Wiele od niej wymagała. Praktycznie zmusiła ją do pokochania muzyki, choć jej to zupełnie nie interesowała. Róża zdecydowała, że pójdzie na studia śpiewacze i zostanie artystką, a nie ogrodniczką, jak chciałby Adam. Dopiero na drugim roku studiów Marta poczuła w sercu muzykę i pokochała ją. Wtedy też matka całkowicie ją zaakceptowała, ale miłości i czułości macierzyńskiej nie dała jej nigdy. Wyszła za Pawła, chociaż nigdy go nie kochała, za namową matki. Mieli razem syna, Zbyszka. Nie czuła się szczęśliwa w małżeństwie, jej największą pasję był śpiew i na scenie czuła się jak w domu. Szybko stała się popularną i rozpoznawalną śpiewaczką. W wieku trzydziestu lat była już sławna na cały kraj. Inaczej niż Władysław, bardziej niż matkę kochała ojca. Liczyła się ze zdaniem Róży, słuchała jej rad, ale to wobec Adama czuła więź. Bardzo chciała zostać ogrodniczką, jak ją prosił, ale nie potrafiła się postawić matce. Dopiero przed śmiercią Róża okazała jej odrobinę matczynej czułości.


Adolf Żabczyński – ojciec Róży i niegdysiejszy kapitan włoskich legionów, był bohaterem narodowym, kiedy pojawił się w Taganrogu. Tam poślubił piękną Sophie, z którą miał sześcioro dzieci, lecz przeżyła jedynie Róża. Pozostała piątka chłopców zmarła w dzieciństwie na dyfteryt. Pan Żabczyński był dobrym, pracowitym, szlachetnym, ale i smutnym człowiekiem, ponieważ zdawał sobie sprawę z tego, iż żona nigdy go nie kochała. Dwa lata po oddaniu Róży pod opiekę Luizy, sprzedał majątek i konie w Taganrogu i razem z małżonką przyjechał do Warszawy, do córki. Życie w stolicy okazało się zbyt trudne dla weterana i oficera rosyjskiej armii, dlatego też popadli w niedostatek.


Sophie Żabczyńska – matka Róży, która w wieku piętnastu lat została zmuszona przez ojca do poślubienia Adolfa. Kobieta dzieliła z nim swój los aż do jego śmierci, chociaż nigdy nie była szczęśliwa u jego boku. Zanim wyjechali do Warszawy Sophie większość czasu spędzała z koleżankami bawiąc się w klubach oficerskich. Nie przejmowała się życiem, dziećmi, była lekkomyślna. Na starość prowadziła dom Róży i mieszkała w nim. Nikt się z nią nie liczył, lecz wszyscy odczuli jej brak, gdy po jej śmierci nagle domownikom przestano usługiwać.

Luiza
– siostra Adolfa Żabczyńskiego, która opiekowała się nastoletnią Różą w Warszawie. Sama za młodu wyłamała się z petersburskiej pensji dla szlachetnie urodzonych panien. Trafiła do Warszawy, gdzie ukończyła pensję, a następnie do Paryża, gdzie uczęszczała do słynnego Hotelu Lambert. Jako panna odrzuciła miłość urzędnika samorządowego z Rosji carskiej. Znała biegle kilka obcych języków i przyjaźniła się z zamożnymi rodzinami ziemiańskimi na Kujawach. Pracowała na wielu dworkach jako nauczycielka języków, głównie francuskiego. Po zgromadzeniu kapitału wyjechała do Taganrogu, skąd zabrała córkę brata na wychowanie do Warszawy. Zajęła się jej edukacją. Posłała na prywatną pensję oraz do Konserwatorium na naukę gry na skrzypcach. Tate, jak nazywała ją Róża, zmieniła dziewczynce imię na Eveline, pod wpływem przykrego incydentu w Łazienkach, kiedy wzięto je za Żydówki. Dla Luizy było to niezwykle dotkliwe przeżycie. Kobieta zaangażowała się w rozwój podopiecznej do tego stopnia, że kontrolowała niemal każdy jej krok, co działało Róży na nerwy. Ciotka ściągnęła do Warszawy również rodziców dziewczynki, obiecując im dostatnie życie.


Michał Bądski – jedyna prawdziwa miłość w życiu Róży. Był synem Januarego Bądskiego, dyrektora Warszawskiego Konserwatorium na Tamce i nauczyciela gry na skrzypcach głównej bohaterki powieści. Poznali się w mieszkaniu mistrza, gdzie Róża przychodziła na lekcje. Młodzi szybko zakochali się w sobie i spędzali mnóstwo czasu ze sobą. Dziewczynka oszukiwała ciotkę, by wymykać się do Michała. Na studiach w Petersburgu ożenił się z moskiewską kursistką. Po powrocie do kraju złamał serce Róży i wyjechał z żoną do Wierchnieudinska, gdzie czekała na niego posada inżyniera. Nigdy więcej się nie spotkali, chociaż bohaterka do końca trzymała blisko siebie jego zdjęcie i śniła o nim.


Paweł – mąż Marty, zięć Róży i Adama, był ambitnym naukowcem, który jednocześnie wysoko cenił i rozumiał sztukę. Mężczyzna ten wstydził się okazywać publicznie swoje uczucia do żony. Małżeństwo z Martą miało dla niego formę bezinteresownego koleżeństwa. Wspierali się tylko w sprawach zawodowych. Nie przykładał się do wychowywania Zbyszka, swojego syna, pozostawiając je szkole i pedagogom. Nie znosił Róży, a ona jego.

Zbyszek – syn Marty i Pawła, wnuk Róży i Adama, nie lubił swojej babki i nie ukrywał tego. Często odburkiwał jej pod nosem lub komentował złośliwie jej zachowanie. Wobec dziadka wydawał się być obojętny. Lubił Adama, ale nie uważał go za kogoś ważnego.

Jadwiga z domu Żagiełtowska – żona Władysława, synowa Róży i Adama, pochodziła z wpływowej, zamożnej szlacheckiej rodziny. W dzieciństwie była rozpieszczana przez swoich rodziców. Miała dwie siostry. Była dobrą, opiekuńczą i wyrozumiałą osobą. Władysław był miłością jej życia. Mieli razem trójkę dzieci. W trakcie małżeństwa dużo mieszkała z mężem i dziećmi poza granicami kraju. Nie znosiła teściowej, gdyż wtrącała się w prowadzenie domu, wychowywanie dzieci i wszelkich innych możliwych spraw. Przez Różę nabawiła się nerwicy. Nigdy nie pozwalała, by teściowa w jej obecności obrażała jej matkę, rodzinę czy Polskę.


Portret Róży Żabczyńskiej


Powieść to portret kobiety złej, jędzy, neurasteniczki. Róża nie jest niezwykłym zjawiskiem. Jest nieszczęśliwą kobietą, wyżywającą się na bliskich za swoje nieszczęśliwe życie. Została pokazana cała jej złość. Autorka nie tuszuje jej wad, nie stara się wybielić. Portret kreśli przekonująco, nie obawia się ośmieszenia bohaterki. Ukazuje pierwotną, prostą złość. Dopóki Róża znajduje się na tle codziennych, zwykłych spraw, jest zwyczajną złośnicą, wybucha pospolitą złością, okazuje się prostą sekutnicę.


Ukazana na tle innych warunków, wyjątkowych sytuacji, całkowicie się zmienia. Jest inną istotą, kobietą przeznaczoną do wielkiego, bohaterskiego życia, do niezwykłych przeżyć, do których klucz może dać tylko muzyka lub niezwykła miłość.

W rzadkich chwilach, kiedy ma okazję wznieść się ponad codzienność, okazuje się kobietą wspaniałą, o niezwykłym wnętrzu.
Fascynującą i urzekającą. Bijąca od niej siła ma moc przemiany wszystkiego dookoła na lepsze. Jej złości i humory mają siłę twórczą. W takich momentach wybacza się jej wszystko. Ten niesamowity efekt osiąga Róża, grając na skrzypcach albo z czułością zajmując się chorym dzieckiem.

Pisarka z prawdziwym mistrzostwem oddała tę
dwoistość bohaterki. Wciąż oscyluje ona między natchnioną muzą a ordynarną złośnicą. Bogactwo psychiki zdaje się uzasadniać i gwarantować kontrasty. Złość, wzgarda ukazane na tle wspaniałości zdają się nabierać nowego znaczenia. I odwrotnie - zalety na tle wad chronią postać przed papierowością, urealniają.

Egoistka, pozbawiona zrozumienia i miłości, szczera do bólu, znajduje uznanie i entuzjazm, gdy tylko wykaże odrobinę dobroci. Wystarczy prosty uśmiech, by była uwielbiana. Sekret tkwi w jej samowystarczalności. Jest niezależna od otoczenia, żyje sama dla siebie. W jej świecie każdy jest od kogoś zależny, o coś zabiega. Tylko ona nie potrzebuje nikogo. Złość, na jaką sobie pozwala, jest triumfem jej niezależności.

Ale złość nie kończy się na awanturach i scenach histerii. Jest znacznie groźniejsza i ma swoje konsekwencje.
Łamie życie Adamowi, fatalistycznie odbija się na życiu dzieci, a nawet czasem podsuwa pomysł zbrodni -jak wtedy, gdy chciała zabić Władysia. Zdajemy sobie sprawę, że złość, desperackie akty mają swoje podłoże i cel, że są skierowane pod zły adres. Wchodzimy na teren podświadomości. Okazuje się, że autorka posłużyła się techniką swobodnego kojarzenia, zupełnie jak na seansie psychoanalitycznym. Już na początku powieści „przemyciła” istotę życia bohaterki, jej przekleństwo, fatum, czyli zachwyty Michała nad jaj urodą. Słowa: „diese, diese Nase” stały się źródłem nieszczęścia, ale uświadomi to sobie zbyt późno. Komplementy Michała obudziły ją do życia, uczyniły z niej kobietę, ale gdy Michał odszedł, złamały ją, zamknęły na zawsze jej kobiecość.


Te słowa to szczęście i tragedia Róży. Według nich odczytywała swoje życie. Kiedy ich zabrakło, nie chciała przyjąć żadnego zadośćuczynienia. Odrzucała wszystkie kontrpropozycje świata. Jej życie zatrzymało się. Róża nie chciała namiastki życia, żadnych zastępstw. Nie obchodziło ją nic, co stanowiło treść życia i szczęścia każdej normalnej kobiety: małżeństwo, dzieci, ich szczęście, kariera. To dla niej świat zewnętrzny, niewłaściwy.


Życie ukazane jako kompleks, złapane jak w potrzask, wyrywa się jednak ku wolności przez sztukę, ambicję, karierę. I Róża rozpaczliwie chwyta się tych możliwości. Najtragiczniejsze są chyba jej spotkania z muzyką. Nie dopuszcza do siebie myśli, że nie ma wielkiego talentu. A im jest starsza, tym bardziej jej możliwości maleją. Mimo to walczy o swoje miejsce na muzycznych wyżynach. Piękny jest fragment, gdy Róża gra koncert skrzypcowy D-dur Brahmsa. Wydaje się wtedy na moment te wyżyny osiągnąć. Zdaje się być przez chwilę wolna i szczęśliwa. W chwili uniesienia przeżycie estetyczne staje się metafizycznym, objawia tajemnicę świata.

Róża żyje przeszłością, jej życie skierowane jest do wewnątrz. Miłość Michała to dla niej sprawa ponadczasowa, wieczna. Jak do mety zmierza wstecz jej życie. Bo przecież na koniec mówi, że jest szczęśliwa jak wtedy, gdy miała szesnaście lat. A więc dotarła! Osiągnęła swój cel.

Niezwykłe jest jej spotkanie z dr. Gerhardtem. Lekarz przypadkowo użył takich samych słów jak niegdyś Michał. To przekonało Różę, że kochanek nigdy jej nie zdradził, zawsze był przy niej. Jej dzieci są jego dziećmi. Na chwilę lekarz zajmuje miejsce Michała, staje się nim. Ten jedyny raz Bóg jej wysłuchał i zachował Michała. Nieszczęśliwe życie z Adamem było tylko snem. Róża właśnie się obudziła, znów jest dziewczyną i ma przed soba całe życie. Sytuacja z Michałem stała się wieczna. Miejsce, czas, osoby nie mają znaczenia. Róża może być zbawiona, uszczęśliwiona tylko tymi słowami. Kruszy swój pancerz złości, wymazuje całe swoje dotychczasowe życie. Wreszcie jest szczera i radosna. Nową zasadą jej życia jest uśmiech, który „z sytego serca płynie”. Na koniec Róża staje się po prostu człowiekiem.







OPRACOWANIE


Znaczenie tytułu „Cudzoziemka


Mój kraj… W Taganrogu nie chodziłam do cerkwi, tylko do kościoła. Koleżanki, kiedy pop szedł korytarzem, odsuwały się ode mnie: Polaczka. A w kościele kazania były po francusku i nikt na mnie jak na swoją nie patrzył… Do Warszawy przyjechałam – powiedzieli „moskiewka, akcent kacapski i śniada jak diablica”. W Petersburgu – warszawskaja barysznia. Nad Wołgę mąż zawiózł – grafinia ze stolicy, artystka. Teraz na starość – do Warszawy z powrotem. Znowu to samo: „pani z kresów czy z Rosji? Bo od razu poznać, że obca”. No i tutaj: eine Fremde… Czyż nieprawda? Zawsze i wszędzie tak: cudzoziemka.


To słowa wypowiedziane przez Różę do Władysława podczas jednego z ich wspólnych spacerów w Berlinie. Oddają one znakomicie położenie tytułowej bohaterki, która gdziekolwiek się nie pojawiła, to nigdzie do końca nie pasowała.


Od najmłodszych lat nosiła piętno odmienności. Jedynym miejscem, gdzie czuła się na swoim miejscu była muzyka. Grając na skrzypcach, przenosiła się w inny świat, w którym nie ważne było jej pochodzenie, akcent, wiara, przekonania, karnacja. Wszędzie indziej Róża zawsze postrzegano jako cudzoziemkę, osobę z zewnątrz. Ona sama się tak czuła nawet w małżeństwie, czy jako matka. Pozostawała obca i zimna wobec Adama przez ponad czterdzieści lat ich wspólnego życia. Marcie nie okazała matczynej czułości aż do momentu, gdy ta nie poczuła muzyki w sercu na drugim roku studiów.

Zwykli cudzoziemcy mają jednak o tyle dobrze, że mają możliwość powrotu do siebie, do domu. Róża takiej szansy nie miała. Zawirowania historyczne sprawiły, że nie mogła czuć się do końca Polką i nie do końca Rosjanką.
Była kimś pomiędzy. Nie miała swojej ojczyzny, była skazana na wieczną tułaczkę. Między innymi na tym polegał tragizm Róży Żabczyńskiej.


Czas i miejsce akcji „Cudzoziemki


Budowa powieści warunkuje brak rygoru chronologicznego, przynajmniej na jednej płaszczyźnie czasowej. Cudzoziemka posiada bowiem dwie płaszczyzny, nazwijmy je teraźniejszą i przeszłą. Na pierwszej zawarte są wydarzenia z ostatniego dnia życia Róży, czyli wizyta w mieszkaniu Marty, spotkanie z rodziną, obiad, powrót do mieszkania z Adamem i śmierć w otoczeniu najbliższych.


Druga płaszczyzna związana jest z faktem, iż jest to powieść psychologiczna. Część akcji rozgrywa się niejako w głowie, w świadomości, w pamięci tytułowej bohaterki, a nie w rzeczywistości. Poszczególne opisywane wydarzenia nie wynikają z poprzednich, brak tutaj ciągu przyczynowo-skutkowego, chronologii. Cudzoziemka w doskonały sposób naśladuje ludzki umysł, ponieważ opisywane fakty pojawiają się na zasadzie skojarzeń, na przykład widząc Martę w drzwiach, Róży przypomniała się noc, kiedy poczęła córkę. Jak pisze Urszula Lementowicz:


Różne bodźce wywołujące minione sytuacje, sylwetki osób, wypowiedziane słowa są nagłe, przypadkowe. Wychodząc od nich, Róża Żabczyńska zatapia się we wspomnieniach, na nowo przeżywa przeszłe chwile, wracają silne doznania, rzadziej przyjemne, znacznie częściej przykre, smutne a nawet potworne lub pełne rozpaczy.


Płaszczyzny ty przecinają się wielokrotnie. Wydarzenia z ostatniego dnia z życia Róży poprzeplatane są jej wspomnieniami z przeszłości. Można zaobserwować, że w czasie teraźniejszym dzieje się o wiele mniej. To wydarzenia z przeszłości są najważniejsze w powieści. To na ich tle obserwujemy zaskakującą przemianę tytułowej bohaterki w ostatnim dniu jej życia.

Również miejsce akcji rozłożone jest na dwie płaszczyzny, ściśle związane z tymi czasowymi. I tak, wydarzenia teraźniejsze toczą się głównie
w warszawskim mieszkaniu Marty, którego wygląd przybliża nam następujący fragment:


Róża, złowroga, sunęła w głąb mieszkania. Przystawała przy nowoczesnych, niedawno nabytych sprzętach, mruczała zjadliwie nad niskim dressoirem i nad wileńską tkaniną. W stołowym, między zegarem a lustrem, wisiał portrecik jej ojca (…)


Drugim miejscem, do którego przenosi się akcja rzeczywista jest mieszkanko Róży, a raczej pokoik przy ulicy Wilczej. Tam rozmawia z Adamem i Martą, a w nocy umiera.


We wspomnieniach Róża przenosi nas do bardzo wielu miejsc. Szeregując je chronologicznie odwiedzamy: czasy młodości i dzieciństwa bohaterki w Taganrogu, okres spędzony z ciotką Luizą w Warszawie, przeprowadzka z Adamem do Saratowa, powrót do Warszawy. Róża składała również wizyty Władysławowi, który najpierw studiował w Berlinie, a kilka lat później mieszkał w Rzymie i Królewcu. Odwiedzając syna w Niemczech, bohaterka zwiedzała galerie sztuki, chadzała na koncerty. W Rzymie gościła na rautach, koncertach, wyjechała też nad morze do Ostii. W Królewcu odwiedziła gabinet doktora Gerthardta, który odmienił jej życie.


Problematyka „Cudzoziemki


Cudzoziemka jest dziełem wielowymiarowym, poruszającym wiele problemów. Pierwszym, najbardziej widocznym (nawet w tytule) jest samotność głównej bohaterki. Róża Żabczyńska jest cudzoziemką we własnym państwie, a nawet we własnej rodzinie. Jako osoba o bardzo skomplikowanej i nadwrażliwej psychice, trudno jej budować normalne relacje z otoczeniem, tym bardziej, że myślami wciąż tkwiła w przeszłości. Niespełniona miłość z czasów młodości odcisnęła na niej piętno na całe życie. Od momentu rozstania z Michałem do końca pozostała samotna, mimo że przez ponad czterdzieści lat żyła z Adamem i mieli razem trójkę dzieci. Poprzysięgając zemstę wszystkim mężczyznom po tym jak porzucił ją ukochany, wyrządziła sobie i przyszłemu małżonkowi wielką krzywdę. Zrujnowała i sobie i jemu życie. Powieść można odczytywać zatem jako piętnującą zacietrzewienie, kompleksy, rozdrapywanie starych ran, życie przeszłością, instrumentalne traktowanie innych ludzi, ale również jako studium psychiki kobiety skrzywdzonej i samotnej.


Powieść Kuncewiczowej porusza również problem zawodowego i życiowego niespełnienia. Róża od dziecka marzyła o zostaniu śpiewaczką, lecz została zmuszona do pobierania nauki gry na skrzypcach. Chciała być do końca życia żoną Michała, ale wyszła za Adama, u boku którego nie zaznała szczęścia przez ponad czterdzieści lat. Marta chciała być ogrodnikiem, lecz jej matka zdecydowała za nią i posłała ją na studia śpiewu, aby realizowała jej marzenia. Córka Róży wyszła za Pawła, chociaż go nie kochała, lecz posłuchała namowy matki. Władysław nie chcąc postępować wbrew woli Róży zerwał zaręczyny z Haliną. Wszystkie wymienione przypadki odnoszą się do niespełnionych marzeń bohaterów, którzy poddawali się zbyt łatwo lub ulegali presji. Członkowie rodziny Żabczyńśkich nie potrafili podążać za głosem własnego serca, dlatego tak niewielu z nich zaznało prawdziwego szczęścia.

Cudzoziemka porusza również w bardzo wyraźny sposób temat relacji małżeńskich i rodzinnych. Na łamach książki Kuncewiczowa zaprezentowała niebywały przypadek związku, który trwał ponad czterdzieści lat, a który od pierwszego dnia skazany był na niepowodzenie. Mowa oczywiście o Róży i Adamie. O ile mężczyzna wydawał się przez cały czas kochać małżonkę, był wyrozumiały, cierpliwy, zwracał się do niej pieszczotliwie, to ona nigdy nie powiedziała mu, ze go kocha, wręcz przeciwnie pokazała mu zdjęcie Michała oznajmiając, że to jest jedyna miłość jej życia. Róża często kpiła z Adama, nie mogła na niego patrzeć, nie znosiła jego niezaradności i niezdecydowania. Właściwie nie wiadomo jakim cudem wytrzymali ze sobą tyle czasu, lecz wreszcie po przyjeździe do Warszawy się rozstali. Można przypuszczać, że Adam był jej potrzebny jedynie do dania potomstwa. Najbardziej cieszyła się z chłopców, którzy nie byli podobni do ojca. Dzięki temu wyobrażała sobie, że ma Władysia i Kazia z Michałem. Zupełnie inaczej, przynajmniej do czasu, traktowała Martę, będącą podobną do Adama. Przez pierwsze sześć lat życia nie uważała jej za własną córkę. Róża zbyt mocno ingerowała w życie własnych dzieci, przez co w jakiś sposób uzależniła je od siebie. Widać to najlepiej na przykładzie Władysława, którego żona nie może znieść obecności teściowej, a mimo to on wciąż cieszył się na przyjazd matki, która rozstawiała po kątach wszystkich domowników i służbę.


Powieść ukazuje też jak wielkie znaczenie w życiu człowieka może odgrywać sztuka. Gdyby nie muzyka i piękny śpiew Marty, matka pewnie nigdy by jej nie zaakceptowała. Gdyby nie gra na skrzypcach, Róża nie miałaby żadnego „azylu”, nie miałaby jedynego świata, gdzie nie czuła się cudzoziemką.

Powieść porusza też tematy filozoficzne, o czym pisze Ludwik Fryde w opracowaniu dziełu Kuncewiczowej:


Finał Cudzoziemki – objawienie potwornej pustki nie poza życiem, ale w nim samym, w jego ostatecznym rozrachunku – może budzić uczucia metafizyczne i przejmować dreszczem Tajemnicy Istnienia. Używamy terminów Stanisława Ignacego Witkiewicza – bo też znaleźliśmy się na jego terenie.


Patrząc na powieść z tej perspektywy możemy stwierdzić, że opowiada ona o sensie ludzkiego życia. Róża spoglądając w przeszłość pojmuje popełnione przez siebie błędy, wyrządzone bliskim krzywdy i przeprasza za nie. Kuncewiczowa w subtelny sposób pokazuje nam jak żyć, aby być szczęśliwym.



Cudzoziemka” jako powieść psychologiczna


Powieść psychologiczna jako odrębny gatunek powstała w okresie międzywojnia. Jej podstawową cechą, która wyróżnia ją od pozostałych rodzajów powieści, jest prezentacja życia wewnętrznego postaci, jej psychologizm. Celem autora jest wskazanie psychologicznych uwarunkowań ludzkich działań, wyborów, decyzji.


W klasycznej postaci powieść psychologiczna zawiera monologi wewnętrzne bohaterów (tak jest między innymi w W poszukiwaniu straconego czasu Marcela Prousta czy Pani Dalloway Wirginii Woolf). Podobnie jest też w Cudzoziemce, o czym zapewnia Halina Turkiewicz w pracy O twórczości Marii Kuncewiczowej pod redakcją Lecha Ludorowskiego:


Ocena zjawisk otaczającego świata przez pryzmat widzenia jednostki, subtelna analiza psychologiczna, mistrzowskie operowanie najbardziej złożonymi jej sposobami (indywidualizacja postaci, mowa pozornie zależna, monolog wewnętrzny, zestrajanie wnętrza duszy z obrazem przyrody, swobodne kojarzenie), pozwalają umieścić utwór Kuncewiczowej pośród arcydzieł prozy psychologicznej.


Cudzoziemka, której akcja utkana jest z retrospekcji i wspomnień głównej bohaterki, przeplatającej się z rzeczywistością, ukazuje mechanizmy działania jej psychiki. Powieść jest swoistym studium psychologicznym nieszczęśliwej kobiety, niezwykłej kobiety. Róża jest nadwrażliwa, skomplikowana, skryta. Autorka poddała jej psychikę głębokiej analizie, w efekcie czego odkrywamy między innymi, że:


Postać Róży – to bardzo udany w literaturze polskiej przykład rozdwojenia jaźni. Dwa jej oblicza symbolizują dwa imiona. Żeby pokazać miotające bohaterką sprzeczności, został jakby wprowadzony sobowtór, któremu na imię Ewelina. Imię Róża – to symbol życia pełnym tego słowa znaczeniu, to znak wywoławczy dla innych symboli: Taganrog, Michał, a więc dzieciństwo, młodość, wiosna, miłość itp. Imię Ewelina, nadane przez zrzędzącą ciotkę, używane przez niekochanego męża Adama – to symbol sztuczności, śmierci niemal. Skłonna do samoanalizy bohaterka doskonale zdaje sobie sprawę z tej dwoistości.


Kuncewiczowa poszerza jednak perspektywę studium psychologicznego Róży o takie aspekty jak historia, jej pochodzenie, pozycja społeczna, obyczajowość. Dzięki temu poznajemy główną bohaterkę na wielu płaszczyznach, jest ona trójwymiarowa, rzeczywista. Znamy ją od podszewki, rozumiemy jej zachowanie, chociaż jest ono złe, a czasami i okrutne. Towarzysząc jej podczas ostatniego dnia życia, obserwujemy, jak odzyskuje ona wewnętrzną równowagę, by umrzeć pogodzona z otoczeniem i samą sobą.


Jedną z najważniejszych cech powieści jest oddanie złożoności, zawiłości kobiecej psychiki. Właśnie jako studium kobiecej psychiki można ona być przestrogą przed zasklepieniem się w kompleksach i w przeszłości, wskazówką do przekraczania granic własnej psychiki w kierunku wyzwolenia się z obciążeń i zmierzania do szczęścia osobistego, pisze Lementowicz.




Tragizm Róży Żabczyńskiej


Cierpienie, krzywda, niezrozumienie, brak miłości, niespełnienie zawodowe i życiowe – to tylko część z odczuć, z jakimi przez całe życie musiała radzić sobie Róża Żabczyńska. Bohaterka Cudzoziemki jest postacią tragiczną pod wieloma względami. Już jako nastolatka straciła miłość swojego życia. Nie potrafiła zapomnieć o Michale, chociaż ten zostawił ją dla moskiewskiej kursistki. Zakochana bez pamięci postanowiła zemścić się na wszystkich mężczyznach, przez co sama zamieniła swoje życie w pasmo udręk.


Pragnęła męża, którego mogłaby zdominować swoją urodą i dostała Adama. Szybko dała mu do zrozumienia, że go nie kocha i nigdy nie pokocha, ponieważ jej serce należy do Michała. Przez czterdzieści lat ich związku nie przybliżyli się do siebie ani o krok. Róża nigdy nie wyrzekła się miłości do Michała, przez cały ten czas cierpiąc katusze zakochanej nastolatki. Niechęć do Adama i tęsknota za Bądskim zrujnowały jej zdrowie. Nie dość, że cierpiała na ataki nerwicy, to na starość zachorowała na serce.

Na własne życzenie ściągnęła na siebie
cierpienie i ból, nie potrafiąc pogodzić się przeszłością. Zmarnowała życie nie tylko sobie, ale przede wszystkim Adamowi, który kochał ją pomimo jej wad. Dzięki ostatnim godzinom życia, kiedy zrozumiała swoje błędy i za nie przeprosiła, udało jej się odmienić swój tragiczny los. Można powiedzieć, że w ostatnich chwilach znów była uśmiechniętą Różą, a nie zgorzkniałą i gnuśną Eweliną.


Konstrukcja i język „Cudzoziemki


Powieść składa się z dwudziestu jeden rozdziałów o mniej więcej jednakowej długości. Najważniejszą jej cechą jest dwupłaszczyznowość czasowa. Akcja toczy się na dwóch torach: w teraźniejszości i we wspomnieniach głównej bohaterki. Ważniejsze wydają się być wydarzenia przeszłe, ponieważ pozwalają czytelnikowi spojrzeć na Różę z właściwej perspektywy. Poznając jej przeszłość, rozumiemy jej zachowanie w teraźniejszości. Aby osiągnąć efekt wniknięcia w psychikę tytułowej bohaterki, Kuncewiczowa posłużyła się subiektywną narracją. Dzięki niej czytelnik poznaje wszelkie intymne przeżycia Róży, jej przemyślenia, tajemne myśli, lęki, pasje, odczucia wobec otaczających ją ludzi.


Jak zauważa Urszula Lementowicz:

Kuncewiczowa dostosowuje do treści język dzieła. Narrator często przejmuje perspektywę Róży i posługuje się jej językiem. Ona zaś jest przecież Cudzoziemkę – słychać w jej języku rusycyzmu, mówi się o jej specyficznym akcencie. Ponadto Róża pochodzi przecież z rodziny szlacheckiej, w której dbano o językowe kształcenie – stąd upodobanie do francuszczyzny. Jest osobą zafascynowaną pieśniami niemieckimi i włoskimi ariami (…) W jej języku odbija się z całą konsekwencją owa nieakceptowana „cudzoziemskość”.


To doskonałe spostrzeżenie najlepiej uwypuklą następujące fragmenty zaczerpnięte z powieści:


- Zagram czy nie zagram? Allegra nie ma co próbować. Adagio. Pamiętam każdą nutę. Tylko czy pasaże wyjdą?


- Kiedy wstałam, doktor powiada: „Wam nie igrat’ na skripkie, a czułki wiazat’ – sjerdce jele bjotsa.


- Asystując przy egzaminach lub innych jakichś występach publicznych córki matka patrzyła na nią przez face-á-main, jak na obcą.


- Wszystko jest we mnie. To tętno Michała w mojej piersi. Jego ciepło w sercu… Ruhe, Ruhe, mein Kind. Michał cały jest we mnie.


Niezwykle cennego spostrzeżenia odnośnie całej twórczości Kuncewiczowej dokonał Lech Ludorowski w Laudacji Promotora z okazji nadania pisarce tytułu doktora honoris causa na UMSC w Lublinie w 1989 roku:


(…) to, co szczególnie wyróżnia sztukę pisarską Marii Kuncewiczowej – jej niezwykłe wprost umuzykalnienie, jej muzyczne oczarowanie. W wielkich działach Autorki Cudzoziemki zdaje się królować muzyczna sztuka kontrapunktu – przenikająca wszystkie jej warstwy ontologiczne i kształtująca ich literacką fakturę wedle reguł form muzycznych: allegra sonatowego, wariacji, koncertu, fugi, symfonii.


Czas akcji i narracja w „Cudzoziemce


W Cudzoziemce wydarzenia nie są przedstawiane chronologicznie. Ukazywane są zgodnie z kolejnością wspomnień bohaterki tudzież z jej czynnościami w ostatnim dniu życia. Poznajemy Różę w różnych momentach jej życia i w różnych rolach: raz starszą, raz młodszą, jako córkę, matkę, żonę i babkę. Gdy np. Róża siada do fortepianu, następuje dygresja o znaczeniu muzyki w jej życiu. Później, gdy kolejno pojawiają się członkowie rodziny, dowiadujemy się o ich życiu i stosunku głównej bohaterki do nich. Na koniec większy nacisk położony jest na teraźniejszość i ostatnie rozmowy Róży z Adamem i Martą. Czas teraźniejszy jest tu klamrą, rozpoczyna i kończy powieść, a w jej trakcie „przypomina” o sobie od czasu do czasu. Powieść sprawia wrażenie „autobiograficznego filmu”, który ponoć wyświetla się w pamięci człowieka w chwili jego śmierci.

Czas wydarzeń biegnie w obrębie ostatniego dnia życia - lecz wciąż rwie się, na pozór bezwładnie podążając za tokiem myśli bohaterki. Toteż funkcję ważniejszą niż właściwa akcja pełnią w Cudzoziemce dygresje, przekształcające się jakby w osobne opowieści, mające swój początek i koniec. Wycieczki w przeszłość - dla których pretekstem stają się nagłe skojarzenia, widok jakiegoś przedmiotu, spojrzenie w lustro - stanowią klucz do zrozumienia charakteru Róży, lecz zbyt są epizodyczne, by wedle nich można było zrekonstruować jej biografię.

Rola
narratora zewnętrznego zostaje ograniczona do minimum, w ukazywaniu świata przedstawionego dominuje perspektywa bohaterki (taki sposób rezygnacji narratora z tradycyjnej wszechwiedzy nazywa się narracją personalną). Znika dzięki temu osobliwa dwugłosowość, która w tradycyjnych realistycznych powieściach wprowadzała postrzeganie świata równolegle w dwóch wersjach: przez postacie i przez narratora. Tu ów podział został zatarty.


Konstrukcja „Cudzoziemki”


Konstrukcję powieści można porównać do konstrukcji muzycznej. W pierwszym rozdziale podany jest temat, czyli psychika Róży. Kolejne rozdziały rozwijają to, podają różne warianty. Ton utworu podnosi się w punktach kulminacyjnych (myśl o zabiciu syna, poczęcie córki).

Obok, stopniowo, pojawia się drugi temat,
kontrtemat – przemiana charakteru bohaterki, oczyszczenie psychiczne i jego konsekwencje. Tok utworu robi się mętny, dwa tematy idą razem, nakładają, krzyżują. Dopiero w finale wszystko się wyjaśnia. Przeszłość wpada w teraźniejszość, zlewają się, godzą ze sobą. Róża, przebaczywszy wszystkim, umiera spokojna, pogodzona ze światem.



Takie myślenie bez troski o chronologiczny porządek i wzajemne związki wynikania nazywa się w psychologii, a w psychoanalizie w szczególności, swobodnym kojarzeniem lub
myśleniem przypadkowym. Rolę korelatora różnorodnych zdarzeń w powieści Kuncewiczowej pełni narrator, którego pozycja ulega ciągłym zmianom. Wkracza on do akcji, gdy trzeba dokonać przejścia od jednego wątku do drugiego. Wtręty czystej narracji znajdujemy w każdym rozdziale, one informują czytelnika o przeskokach czasowych w akcji, jak też o dowolności w doborze fragmentów. Ów wszechwiedzący narrator relacjonuje, jak naoczny świadek, perypetie życiowe bohaterki, jej opinie, sądy i myśli.

Podobieństwo konstrukcji powieści do
mechanizmu marzeń sennych pojawia się w dynamice, zmienności obrazów, wątków, motywów, które przepływają przez świadomość, powracając w trochę zmienionej postaci. Ta metoda artystyczna, oparta na technice swobodnego kojarzenia, czyli na zespalaniu różnych treści psychologicznych, dała świetne rezultaty w manipulowaniu czasem powieściowym.

Akcja powieści rozmieszczona jest na dwóch planach czasowych. Czas teraźniejszy nazwać by można czasem narratora, który ukazuje wydarzenia ostatniego dnia życia Róży; drugą płaszczyznę czasową, obszerniejszą od poprzedniej, stanowi plan retrospektywny. W tym właśnie planie wydarzenia nie układają się chronologicznie, lecz pojawiają przemieszane; co najwyżej narratorska lojalność nakazuje zaznaczyć, że od opisanych wypadków minęło kilka tygodni, miesięcy czy lat. Takie wypowiedzi narratora prowadzą do selekcji spraw i zagadnień; porządkują ten dziwny konglomerat zdarzeń o różnej wartości emocjonalnej i odmiennej motywacji psychologicznej. Funkcjonalna wartość takiego układu faktów ukazuje się dopiero po ogarnięciu całości dzieła. Wtedy dopiero każdy szczegół, z początku sprawiający wrażenie zbytecznego, okazuje się zapowiedzią jakiegoś istotnego epizodu lub sceny.


Płaszczyzny czasowe przenikają się tu wzajemnie. W punktach ich przecięcia powstaje - przez dublowanie motywów - coś w rodzaju zgrubień fabularnych, a równocześnie dokonuje się dopełnianie treści. Świadome powtórzenia nawet tych fraz w różnych rozdziałach są klamrą spinającą całość na płaszczyźnie współczesności.



Walory językowe „Cudzoziemki


Kuncewiczowa zastosowała w Cudzoziemce motywy muzyczne, które przewijają się w różnych wariantach jako element fabularny, konstrukcyjny i jako regulator napięć psychicznych.

Autorka wykorzystała w tej książce również możliwości ekspresywne języka, dostosowując do treści i stanów emocjonalnych swoich bohaterów sposób informowania czytelnika o sytuacji psychicznej postaci. Zmiana rytmiki frazy idzie zawsze w parze ze zmianami sytuacji i napięć emocjonalnych. Relacje narratora o rzeczach, ludziach czy wydarzeniach, te o charakterze czysto informacyjnym, mają spokojny, długi oddech, niezakłóconą płynność. Jest to objaw stabilizacji wewnętrznej narratora i dystansu, jaki go dzieli do opowiadanych zdarzeń. Natomiast Róża nigdy nie mówi spokojnie. Ile razy zabiera głos, zawsze odnosi się wrażenie niepokoju, paniki, która udziela się otoczeniu.


Posłużyła się Kuncewiczowa w Cudzoziemce w sposób wirtuozowski onomatopeicznymi właściwościami języka, wykorzystując pewne głoski, które same w sobie nie mają wartości dźwiękonaśladowczej, ale odpowiednio użyte, kilkakrotnie powtarzane nabierają znaczenia - pisze T. Milewski w książce Zasady analizy stylistycznej tekstu. Skupienie głosek sz, s, (szelest, szyba, plusk, sadzawka, szklisty, słyszała) i z, ź, ś, cz, f wywołuje efekt miękkości, łagodności; wskazanie na określone instrumenty, wiolonczele, flety, altówki, potwierdza autentyczność tego wrażenia. Orkiestracja przenosi się w sferę syntaktyczną języka, kształtuje frazę, która jest podporządkowana tempu i rytmowi muzycznej partytury. Wzrastające tempo muzyki domaga się zdań krótkich i pisarka subordynuje język muzyce również w tym przypadku.

Umiejętne rozmieszczenie akcentów uczuciowych w tekście pozwala pisarce dyktować czytelnikowi typ przeżycia. Jest to jak w muzyce. Jeśli się ją rozumie, można się poddać jej działaniu i przeżywać najpiękniejsze złudzenia.

Nastąpiło przebudzenie z marzenia, w którym spełniły się tęsknoty niedouczonej skrzypaczki do wirtuozerii i wielkich osiągnięć, tęsknoty, których w całym życiu nie dane jej było zrealizować.
Takie jest właśnie tworzywo fabularne Cudzoziemki. Uczucie Róży obumarło dawno, a teraz, sprowokowane przez sytuację, wyłania się z głębi świadomości, aby jeszcze raz wywołać dreszcze w sercu nieszczęśliwej kobiety. Symfonia Kuncewiczowej jest tak przerażająco smutna, opiewa bowiem uczucia niespełnione.

Jak pisze krytyk, w opisie wykonywania koncertu Brahmsa


"[...] Kuncewiczowa zdobyła rzadki rekord: dokonała orkiestracji słownej skomplikowanego przeżycia muzycznego. Tak! Właśnie przeżycia. Bo w koncercie Brahmsa chodzi nie tylko o uplastycznienie doznań akustycznych, ale i o wzbierający dramat wirtuozowskiego natchnienia Róży. Ten fragment demaskuje nie tylko wyjątkową muzykalność autorki, ale i jej kongenialność w przekładzie niematerialnej mowy tonów na konkretny język słów."


Według Magdaleny Lubelskiej –


"...cała "Cudzoziemka" jest takim ekwiwalentem nienowoczesnego portretu z profilu. Uwydatniającym klasyczny kształt nosa i pół wieku cierpienia roztopionego w pełnym godności starczym uśmiechu. Gdyby taka fotografia kiedyś powstała lub gdyby pisarka miała taki portrecik swej matki, byłby on, na kształt wszystkich dawnych fotografii, obwiedziony owalnym konturem, wypełnionym jakimś nieziemskim, pierzastym powietrzem.”


















7



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Maria Kuncewiczowa Cudzoziemka streszczenie
Maria Kuncewiczowa Cudzoziemka
Maria Kuncewiczowa, Cudzoziemka treść 2
15 Maria Kuncewiczowa, Cudzoziemka
Fryde, Maria Kuncewiczowa, Cudzoziemka
Maria Kuncewiczowa Cudzoziemka streszczenie
Maria Kuncewiczowa Cudzoziemka
Maria Kuncewiczowa Cudzoziemka
Maria Kuncewiczowa Cudzoziemka streszczenie
MARIA KUNCEWICZOWA Cudzoziemka(1)
32. CUDZOZIEMKA MARII KUNCEWICZOWEJ JAKO POWIEŚĆ PSYCHOLOGICZNA, Cudzoziemka, opracowanie, MARIA KUN
Cudzoziemka, MARIA KUNCEWICZOWA
15 Cudzoziemka Maria Kuncewiczowa
Cudzoziemka Maria Kuncewiczowa
kuncewiczowa cudzoziemka
M. Kuncewiczowa - Cudzoziemka - streszczenie, #### matura liceum, polski
Kuncewiczowa Cudzoziemka Jak opisać muzykę
M Kuncewiczowa Cudzoziemka streszczenie
kuncewiczowa cudzoziemka

więcej podobnych podstron