Ann-Christin Gjersoe
Niebieska Godzina
Dziedzictwo II
Tom 15.
Przełożyła Marta Petryk
Galeria postaci:
Abelone Ladefoss – dwudziestodwuletnia żona Erika
Aksel Gimle – ojciec Abelone, właściciel Gimle
Ellen Bjerregaard – młodsza o dwa lata siostra Abelone
Marie Gimle – najmłodsza, siedmioletnia siostra Abelone
Jorgen Gimle – dwuletni młodszy brat Abelone, przyszły dziedzic Gimle
Isak Gimle – brat bliźniak Jorgena
Erik Ladefoss – mąż Abelone, były właściciel Ladefoss
Sjur Ladefoss – dziadek Erika
Ingvarda Ladefoss – teściowa Abelone
Ole Ladefoss – ośmioletni brat Erika
Blanche Bjerkely – kuzynka Abelone
Alf Bjerkely – mąż Blanche
Helenę Augusta – półtoraroczna córka Blanche i Alfa
Bera – służąca w Gimle
Hilmar – parobek w Gimle
Sofie – pokojówka w Gimle
Signe – gospodyni sierocińca
Line – siostra Signe, mamka Pernille, pracuje w sierocińcu
Pernille – niemowlę znalezione przez Blanche na schodach jej domu
Ulrik Bjerregaard – mąż Ellen
Pastor Munfhe – nowy pastor
Pani Agnes – wdowa, bratowa i gospodyni pastora
Malinę – nowa służąca w Gimle
Greger Langaard – zarządca Ladefoss
Amalie i Mathias – rodzeństwo mieszkające w sierocińcu
Abelone nigdy dotąd nie słyszała, żeby jakieś zwierzę tak ryczało. Głęboki, rozdzierający ryk, który sprawił, że niedźwiedź cały się trząsł. Odsłonił ostre, spiczaste zęby. W świetle ogniska widziała, jak oczy bestii rozszerzają się z bólu i wściekłości.
– Eriku!
Krzyknęła, gdy łapa niedźwiedzia zabójcy przejechała po żebrach Erika. Strzelba wypadła mu z rąk, opadł na kolana i chwycił się za pierś.
Nie mogła oddychać. Nie mogła myśleć. Wszystko stało się ciszą. Dźwięki ucichły. Abelone obróciła głowę w stronę Hilmara. Parobek stał jak zamurowany, nie był w stanie nic zrobić. Znów spojrzała na Erika. Niedźwiedź górował ponad nim, a Erik starał się znów chwycić strzelbę. Nieporadnie pochylił się, gdy niedźwiedź znów uniósł się na tylnych łapach.
Zacisnęła powieki. Nie chciała patrzeć. Nie chciała myśleć. Nie chciała słyszeć.
Musisz coś zrobi, Abelone, Nie możesz tak stać i patrzeć. Musisz coś zrobić.
Strzelba ojca. Tylko ona może uratować Erika.
Odwróciła się na pięcie, skoczyła do sieni i pobiegła do gabinetu. Szarpnęła drzwi oszklonej szafki, w której ojciec trzymał broń używaną na polowaniach. Me myśl, Abelone. Jedyne, co możesz zrobić, to wziąć strzelbę i amunicję, wybiec z domu, załadować broń, wycelować i zastrzelić bestię. Wiesz, jak to zrobić, zrób tak, jak uczył cię ojciec.
Nie myśl o Eriku. Nie wolno ci o nim myśleć.
Chwyciła strzelbę ojca, otworzyła szarpnięciem drewnianą skrzynkę, w której trzymał naboje, wzięła pełną garść i znów wybiegła na dwór.
Wiedziała, że nie może patrzeć na Erika. Nie może zastanawiać się, czy on jeszcze żyje, gdy tak leży przy ognisku, na brzuchu, bez oznak życia. Słyszała, ze Hilmar coś krzyczy, ale nie rozumiała jego słów.
Strzelaj. Musi zabić to przeklęte zwierzę.
Załadowała broń, nie spuszczając oczu z niedźwiedzia. Krążył wokół Erika, Abelone widziała, że potwór niepewnie trzyma się na nogach. A więc jest tak, jak myślała. Erik musiał go zranić. Ognisko trzymało niedźwiedzia na dystans, wzdrygnął się, gdy wystrzeliło z niego kilka iskier i poszybowały w czarne niebo.
Chwyciła broń i przymknęła jedno oko, żeby wycelować w niedźwiedzia. Wstrzymała oddech. Wiedziała, że inaczej nie utrzyma strzelby nieruchomo.
Stój spokojnie, potworze. Nie ruszaj się.
Niedźwiedź krążył wokół Erika. Abelone sądziła, że to ognisko powstrzymuje go teraz przed atakiem. Poza tym zwierz sprawiał wrażenie osłabionego, jednak pomimo rany miał dość sił, aby zaatakować.
Niedźwiedź wyciągnął szyję w kierunku nieba i zaczął węszyć, jakby wyczuwał coś w powietrzu. Przez chwilę stał nieruchomo.
Akurat tak długo, by Abelone zdążyła nacisnąć na spust.
Niedźwiedź stał bez ruchu. Abelone zrobiło się gorąco. Czyżby nie trafiła? Była absolutnie pewna, że miała go na muszce.
Chciała wyjąć drugi nabój, wtedy jednak zwierzę zaczęło się chwiać. Zrobiło kilka niepewnych kroków w przód, po czym przewróciło się na ziemię.
Abelone odrzuciła broń, ruszyła pędem w stronę płotu, wdrapała się na niego i zeskoczyła po drugiej stronie. Podbiegła do Erika i padła przy nim na kolana.
Leżał twarzą do ziemi, z rękami ułożonymi wzdłuż boków. Nocna koszula była zakrwawiona, Abelone widziała kałużę krwi rozlewającą się po ziemi wokół miejsca, w którym leżał. Ostrożnie chwyciła go za ramię i odwróciła na plecy.
Zaczęła gwałtownie łapać powietrze, czując obezwładniające mdłości.
Atak niedźwiedzia pozostawił na ciele Erika głęboką, ziejącą ranę od żeber aż po brzuch. Na ramieniu widać było ślad po ugryzieniu, zwisał z niego strzęp mięsa. Na szyi pazury niedźwiedzia zabójcy pozostawiły trzy krwawe bruzdy.
Najgorsza jednak była rana na brzuchu Erika.
Abelone widziała jego wnętrzności.
Ellen stała nieruchomo w pokoju dziecinnym. Odgłos zatrzaskiwanych drzwi odbijał się echem w jej uszach. Ostry zapach wypalonej świecy kręcił w nosie. Spowiła ją ciemność. Mocno zaciskała dłonie na lichtarzu, jej plecy ogarniało gorąco, a serce tłukło się w piersi.
Przeciąg, który zatrzasnął drzwi musiał być bardzo silny, skoro zdmuchnął świecę. Ellen zamknęła oczy i powtórzyła sobie samej to, co właśnie pomyślała. Przeciąg, to na pewno przeciąg to sprawił.
Ale co z dziecięcymi ubrankami? To nie ona je porozrzucała. Leżały ładnie zapakowane w walizce.
Chciała otworzyć oczy, gdy dotyk jej własnych chłodnych rąk na twarzy sprawił, że aż uniosły się małe włoski na skórze. Przez chwilę trudno było jej oddychać, a zapach spalenizny przybrał na sile.
Skoczyła do drzwi, szarpnęła je i wypadła z sypialni, błądząc po omacku wypadła na korytarz i dotarła do schodów. Szybko zbiegła po wąskich stopniach i wpadła do kuchni. Wiedziała, gdzie położyła zapałki; koło kuchenki. Jej palce macały kuchenną ławę. One muszą tu być! Była pewna, że tu są!
Palce napotkały pudełko, lecz okazała się tak niezgrabna, że pudełko spadło na podłogę. Łzy trysnęły jej z oczu, gdy opadła na kolana, żeby je odnaleźć. Jak ona nienawidzi ciemności! W mroku odchodzi od zmysłów ze strachu. I co właściwie zaszło w pokoju?
Zapałki, Ellen. Musisz znaleźć zapałki, a nie myśleć o tym, co się tam stało.
Drgnęła, gdy na nie natrafiła. Ręce jej drżały, gdy zapalała świecę w lichtarzu. Drżąc, rozejrzała się wokół, omiatając ściany złotym światłem rzucanym przez świecę. Świeca. Musi zapalić więcej świec. Przerażało ją zaglądanie do ciemnego pokoju. Nie mogła wtedy dostrzec, co tam jest, nie wiedziała, co kryje się w ciemności.
Zmusiła się do wejścia do pokoju, starając się opanować drżenie. Uniosła lichtarz do góry, aby lepiej widzieć. W mroku nie było tu inaczej niż za dnia. Meble stały dokładnie tak jak zwykle, a piec kaflowy wciąż grzał.
Ellen, nie możesz pozwolić, aby myśli wymknęły ci się spod kontroli.
Stanęła przy schodach, wpatrując się w ciemność, która ziała ku niej z góry. Przełknęła ślinę. Zbliża się północ. Ellen powinna spokojnie wejść na górę, wśliznąć się do swojego pokoju, rozebrać i pójść do łóżka.
Nie była w stanie. Wzdragała się na samą myśl tym i czuła, jak ściska się jej serce. Przeraziło ją to, co wydarzyło się na górze. Drzwi, które się zatrzasnęły i porozrzucane dziecięce ubrania. Nie mogła tego zrozumieć. Wiedziała, że walizka z ubraniami stała przy ścianie. Nie sądziła też, że to Ulrik wpadł na pomysł, aby tak porozrzucać rzeczy.
Cofnęła się kilka kroków, sam widok schodów napawał ją strachem.
Tak spokojnie, jak tylko była w stanie, zapaliła wszystkie lampy naftowe i świece znajdujące się w pokoju, nie potrafiła siedzieć w półmroku. Czuła się lepiej, kiedy wokół było jasno.
Wciąż przestraszona, siedziała wpatrując się w świecę stojącą na stole. I gdzie jest Ulrik? Obiecał, że nie wróci późno, ale Ellen wiedziała, jak bardzo potrafią się przeciągać jego karciane wieczory.
Wzdrygnęła się, kiedy zegar wybił północ. Ciężki uderzenia odbijały się od ścian, wypełniając dom nagłym, twardym dźwiękiem.
Zegar wybijał właśnie ostatnie uderzenie, gdy Ellen postanowiła pójść do kuchni po jeden z tortów Bery, miała też ochotę na odrobinę soku.
Teraz mogła usiąść na sofie i czytać książkę, czekając na powrót Ulrika.
Może uda się jej odwrócić myśli od tego, co się stało.
Spojrzała na ścienny zegar, gdy usłyszała, że Ulrik wchodzi do domu. Prawie pierwsza. Zamknęła książkę i staranniej otuliła się kocem.
Wszedł do pokoju, nie zdjąwszy wcześniej płaszcza, światło w oknie musiało go zaskoczyć.
– Siedzisz tutaj? – zapytał wyraźnie zmieszany.
Skinęła głową i podciągnęła kolana. Postanowiła nie odpowiadać. Obiecał, że nie wróci późno.
Ulrik podszedł do niej, widziała, że jest teraz bardziej zatroskany, niż zmieszany.
– Coś się stało? Usiadł przy niej i spojrzał na nią z lękiem, gładząc ja po włosach.
Patrzyła wprost na niego. – Obiecałeś, że nie wrócisz późno.
Zdenerwowała się na samą siebie słysząc, jak marudnie to brzmi. Potrząsnął głową.
– Przepraszam, Ellen, ale czas przeleciał tak szybko. Zapomniałem o zegarku.
Nie odpowiedziała, starając się na niego nie patrzeć. Strach wciąż tkwił w jej duszy.
Ulrik odgarnął z jej policzka kosmyk włosów. – Coś nie w porządku?
Mówił miękko i Ellen wiedziała, że ma wyrzuty sumienia – i słusznie. Wiedział, że ona boi się tego domu, wiedział, że nie lubi być sama wieczorami.
Westchnęła, spoglądając na niego z ukosa. Nie wiedziała, jak ma wytłumaczyć, co się stało. Poza tym może to naprawdę przeciąg spowodował zatrzaśnięcie się drzwi. Bo cóż innego mogłoby to być?
– Hm? Ulrik spojrzał na nią łagodnie i ostrożnie się uśmiechnął. – Widzę, że coś jest nie tak.
Wzruszyła ramionami. – To nic, ja tylko...
– Tylko co? – zapytał.
Ellen napotkała jego wzrok. – Kiedy się kąpałam, usłyszałam jakby stukanie i wyszłam na korytarz.
Ulrik spojrzał na nią wyczekująco. Postanowiła opowiedzieć, jak to było.
– Wydawało mi się, że dźwięki dobiegają z naszego pokoju, a kiedy tam weszłam, zobaczyłam, że okno jest otwarte na oścież.
Zmarszczył czoło. – Zostawiłaś je otwarte?
– Nie wydaje mi się. Spojrzała na swe dłonie i pokręciła obrączką ślubną. – Drzwi do pokoju dziecinnego były otwarte – ciągnęła, spoglądając na Ulrika. – Czy wyjąłeś dziecięce ubranka z walizki?
Uniósł brwi. – Ubranka, które dała ci ciotka Hilda?
Potrząsnął głową.
Ellen zacisnęła wargi, czując, jak ściska się jej żołądek. Jest więc tak, jak sądziła. – Wszystkie ubrania leżały rozrzucone po podłodze – powiedziała cicho.
Między oczami Ulrika pojawiła się głęboka bruzda, nic jednak nie powiedział.
– Weszłam do pokoju – ciągnęła Ellen – ale wtedy drzwi się za mną zatrzasnęły, a świeca, która miałam w ręce, zgasła.
Uważnie się jej przyglądał. – Ja też zwróciłem uwagę na to, że na górze mogą być przeciągi. Znajdę jakiegoś cieślę, który na to spojrzy, może wieje z dachu lub okien.
Ellen spojrzała na Ulrika, widząc, że on nie zrozumiał.
– Ale ubrania... Nie rozumiem, jak mogły zostać rozrzucone w taki sposób.
Ulrik uśmiechnął się, a Ellen uderzyło, że dostrzega w tym uśmiechu pobłażliwość. – Jesteś zmęczona, Ellen. Czas iść do łóżka.
Niechętnie pomogła mu zgasić świece, nim poszli na górę. Cieszyła się, że Ulrik idzie pierwszy.
Czuła ciężar w piersi, gdy wchodzili do swego pokoju. Ulrik poszedł do pokoju dziecinnego i zatrzymał się w drzwiach. Ellen podeszła i stanęła za nim.
Uniósł świecę, mogła więc zajrzeć do wewnątrz.
Zakryła usta dłonią z nieprzyjemnym uczuciem w żołądku.
Wszystkie ubrania, które wcześniej widziała rozrzucone po podłodze, były posprzątane, a walizka stała zamknięta w kącie.
Tak jak przedtem.
Abelone siedziała nieruchomo na krześle, wodząc oczami za doktorem Greni. Nachylał się nad łóżkiem, w którym leżał Erik. Upłynęło już kilka godzin od czasu przybycia lekarza i tyle właśnie czasu doktor szył i opatrywał jego rany.
Spojrzała w okno. Świtało już. Dlaczego Hilmar nie wrócił jeszcze z miasta? Prosiła go, żeby przywiózł Ingvarde. Stan Erika nie pozwalał im zwlekać do rana z jej sprowadzeniem, powinna już tu być.
Abelone bezszelestnie odetchnęła, ściskając ręce. Hilmar. Dlaczego poszedł do wychodka bez broni? Gdyby ją zabrał ze sobą, mogliby uniknąć tego wszystkiego.
Zapiekło ją w żołądku ze złości na bezużytecznego parobka. Kiedy to wszystko się skończy, już ona zadba o to, aby był to jego ostatni dzień pracy w Gimle.
Poczuła pieczenie pod powiekami. Twoja złość na Hilmara nic tu nie pomoże. Poza tym to sam Erik postanowił iść do owiec. Jedynym winnym nieszczęścia jest niedźwiedź zabójca, który leży martwy na pastwisku.
Wyprostowała się, otarła dłonią czoło i spojrzała znów na doktora. Pomagała mu Bera. Abelone też zaoferowała swoją pomoc, lecz Bera uważała, że to nie zrobi jej dobrze. Abelone utkwiła wzrok w swoich dłoniach. Jakby bezczynne siedzenie było lepsze. Sama widziała rany Erika i wiedziała, że tu chodzi o życie. Czy ktoś może przeżyć coś takiego? Nie wiedziała. Doktor Greni także był przerażony i z początku zastanawiał się, czy nie przewieźć Erika do szpitala w Tonsbergu, ale rany były zbyt poważne. Doktor bał się, że Erik nie przeżyje podróży.
Abelone uniosła wzrok, gdy Bera szła przez pokój z miednicą na wodę. Stara kobieta posłała jej dodający otuchy uśmiech, lecz Abelone widziała, jaka jest blada i przestraszona.
– Doktor Greni wkrótce skończy, Abelone. Bera mówiła cicho, niemal szeptem.
Abelone nie była w stanie odpowiedzieć, odczuwała zbyt wielką suchość w ustach i mdłości, skinęła jednak lekko głową, nim Bera zniknęła za drzwiami.
Jak długo lekarz może operować? Mogła zajrzeć do brzucha Erika. Widziała całą tę krew. Jednocześnie wiedziała, że Erik jest silny. Jeśli ktoś może coś takiego przeżyć, to właśnie on.
Znów spojrzała w stronę łóżka, zobaczyła białą twarz Erika. Silnie kontrastowała z prawie czarnymi włosami, wyglądała tak blado na tle białej poduszki. Doktor Greni stał w taki sposób, że nie widziała brzucha Erika. Sądziła, że to tam doktor operował na początku, teraz bandażował ramię.
Erik nie odzyskał jeszcze przytomności. Hilmar mówił, że upadł, gdy niedźwiedź rozszarpał mu ramię. Wiedziała, że to możliwe. Czasami ból bywa nie do wytrzymania i człowiek traci przytomność.
Przełknęła ślinę i spuściła wzrok. Cieszyła się z tego. To byłoby straszne, gdyby Erik musiał walczyć z bólem aż do przybycia lekarza. Uniknięcie mąk to dla niego jak wyzwolenie. Poza tym na pewno zrozumiałby, jak poważna była rana brzucha.
Znów pojawiła się Bera i nalała do miednicy czystej wody. Abelone widziała, jak służąca wymienia spojrzenia z doktorem Greni, gdy lekarz mył ręce.
Bera podeszła do Abelone.
– Doktor Greni już skończył – powiedziała cicho.
Abelone znów spojrzała na łóżko. Erika przykrywała kołdra. Widziała jedynie zabandażowane ramię. Sądziła, że z bruzdami na szyi lekarz nie zrobił nic poza ich oczyszczeniem.
Wstała, czując, jak bardzo zesztywniało jej ciało.
Doktor Greni wytarł ręce w ręcznik. – Erik jest poważnie ranny, Abelone – zaczął cicho. –Poza tym stracił wiele krwi.
Napotkała spojrzenie jego oczu. Słowa lekarza nie niosły wielkiej pociechy. W jego twarzy też nie dostrzegła oznak nadziei. Wręcz przeciwnie.
– Pierwsze dni będą miały decydujące znaczenie. Doktor skierował wzrok na Erika. Ważne jest teraz, aby nie dostał gorączki.
Abelone wolno podeszła do łóżka. Doktor przysunął się i stanął koło niej, położył jej dłoń na ramieniu i delikatnie uścisnął.
– Erik jest młody i silny, Abelone. To dobry znak, że przeżył pierwszych kilka godzin.
Wiedziała, że lekarz mówi tak, aby ją uspokoić. Ale mógł mieć rację. Erik nie przegrał tej walki. Jeszcze nie. Wciąż walczy o życie.
Bera i doktor cicho wyszli z pokoju i w końcu Abelone została sama z Erikiem.
Przysunęła krzesło do łóżka i oparła policzek na poduszce obok męża. Spojrzała na jego twarz. Twarz, którą kochała. Prosty nos, miękkie wargi. Ciemne włosy opadające na czoło.
Potarła nosem jego policzek, przytuliła swoją twarz do jego twarzy. Przeczesała palcami gęste włosy. Zbliżyła wargi do jego ucha. – Nie jesteś sam, Eriku. Siedzę przy tobie.
Przełknęła ślinę, nie wiedziała, co ma powiedzieć. Czy on ją słyszy? Nie wiedziała. Ale jeżeli ją słyszy, to co może powiedzieć? Co chciałaby usłyszeć od niego, gdyby to ona tu leżała?
– Kocham cię, Eriku – szepnęła do jego ucha. Urwała czując, jak łzy moczą jej policzki. Zamknęła oczy. Słowa wydawały się takie ubogie, takie puste.
Splotła swoje palce z palcami Erika i ostrożnie uścisnęła jego zdrową rękę.
Panie. Nie odbieraj tego, co dałeś, Ty, który nas kochasz. Bo to, co Twoje, jest też nasze, jeśli my należymy do Ciebie. Zamilkła, nie była w stanie zakończyć modlitwy. Zamiast tego odmówiła w myślach inną. Pozwól mu spoczywać dziś wieczór w Twych ramionach. Niech jego sny będą. święte. Pozwól mu zbudzić się jutro, silnym i wolnym, aby mógł Ci służyć.
Przycisnęła wargi do policzka Erika i złożyła głowę na poduszce.
Amen.
Blanche wtuliła się w Alfa pozwalając, by objęły ją jego ramiona. Leżała wpatrzona w płomyk świecy stojącej na nocnym stoliku.
– Nie mam pojęcia, gdzie mogą być Mathias i Amalie.
Mocniej przytuliła się do męża, potrzebowała jego ciepła i bezpieczeństwa. Kiedy usłyszała o chłopcu, który zginął przy dworcu, bała się, że to Mathias, ale potem okazało się, że był to ktoś inny. Jego koledzy uciekli, gdy zrozumieli, że stracił życie, kiedy wpadł pod lokomotywę. Dlatego też początkowo nikt nie wiedział, kim był ten chłopiec.
– Musisz jutro porozmawiać z policją stwierdził Alf.
Wiedziała o tym. Niedługo upłynie doba od zaginięcia dzieci, nikt nie wiedział, gdzie one są. A jeśli śpią w nocy na dworze? Noce wciąż są zimne, chociaż jest już maj. I co z małą Amalie? Mathias ma mimo wszystko dziewięć lat, ale Amalie nie ma więcej niż dwa. Muszą też być głodni.
Nabrała powietrza w płuca, starając się odsunąć od siebie myśl o nich. I tak tej nocy nie mogła zrobić nic więcej. Przez całe popołudnie i wieczór szukali dzieci w mieście, pytając wszystkich, którzy przypuszczalnie mogli coś wiedzieć. Anna też brała udział w poszukiwaniach. Jeżeli ktoś znał ciemne strony miasta, to właśnie ona.
Alf pocałował Blanche na dobranoc. – Postaraj się trochę przespać. Może dzieci same wrócą jutro rano.
Zdmuchnęła świecę, lecz wciąż leżała wpatrzona w ciemność. Może Alf ma rację. Miała nadzieję, że dzieci wrócą do sierocińca, jeśli zmarzną.
Pokręciła się na bok słysząc, że Alf już śpi, zawsze zasypiał szybko. Często o tym ostatnio myślała, chciała mieć więcej dzieci i sądziła, że Alf także tego pragnie. Za pierwszym razem tak szybko zaszła w ciążę, ale teraz, kiedy naprawdę pragnęła dziecka, było to trudniejsze.
Z ciężkim westchnieniem położyła ramię na kołdrze i ułożyła się wygodnie.
Nie chciała jeszcze nic mówić Alfowi, ale był już tydzień po czasie.
Może maleństwo jest już w drodze?
*
Blanche nałożyła rękawiczki. – Nie możemy zrobić nic więcej, Signe. Muszę iść na policję.
Signe w milczeniu skinęła głową. Twarz miała szarą i ściągniętą. Blanche wiedziała, że gospodyni niewiele spała tej nocy.
– Wrócę zaraz po wyjściu z posterunku. Starała się uśmiechnąć, aby dodać Signe otuchy, lecz jej uśmiech był sztuczny i sztywny. Blanche była dokładnie tak samo zmartwiona jak gospodyni.
Szybko wyśliznęła się przez drzwi wejściowe i spiesznie ruszyła przez ogród. Nie tylko dorośli martwili się o Amalie i Mathiasa, Signe mówiła, że wiele dzieci nie spało tej nocy, bojąc się o los rodzeństwa.
Zagłębiona we własnych myślach, otworzyła żelazną bramę. Gdzie mogły skierować się dzieci? Nie miała pojęcia, gdzie mogą być.
Pani Bjerkely?
Wzdrygnęła się na dźwięk męskiego głosu wypowiadającego jej nazwisko. Odwróciła się. Nie słyszała, jak zatrzymał się za nią wytworny powóz. To pastor, który poprzedniego dnia towarzyszył jej w drodze na 0ya, gdzie mieszkali Mathias i Amalie, kiedy jeszcze żyła ich matka.
Pastor wysiadł z powozu i ruszył w kierunku Blanche. Pulchny mężczyzna otarł chusteczką pot z czoła, sprawiał wrażenie przejętego. – Pani Bjerkely – powtórzył. – Jak dobrze, że panią spotykam.
Poszła mu na spotkanie.
– Czy znalazła pani dzieci? Spojrzał na nią z lękiem.
Blanche potrząsnęła głową. – Przykro mi. Idę teraz na policję, żeby zgłosić ich zaginięcie.
Pastor pokiwał głową, lecz Blanche zrozumiała, że coś mu leży na sercu. Wyglądał na niezwykle czymś przejętego.
– W nocy coś mi przyszło do głowy, pani Bjerkely – ciągnął, wycierając swoją grubą, czerwoną szyję. – Dzieci mają ciotecznego dziadka.
Blanche wpatrywała się w niego. – Ale ja sądziłam, że nie mają nikogo, kto mógłby się nimi zająć.
Pastor skinął głową i znów osuszył czoło. –Ma pani rację, dziadek nie może się nimi zająć.
Blanche zmarszczyła czoło. – Myśli pastor, że Mathias jednak do niego poszedł? – zapytała z powątpiewaniem. Nie sądziła, że chłopiec udałby się do kogoś, kto nie chciał się nimi zaopiekować.
Pastor zawahał się. – Nie wiem, pani Bjerkely. Wiem tylko, że proponował Mathiasowi pracę w swojej piekarni.
Te informacje zainteresowały Blanche. –A więc jest piekarzem?
Pastor skinął głową. – Tak, ale matka Mathiasa nie chciała, aby chłopiec tam pracował. Uważała, że jest za młody, poza tym pragnęła, aby skupił się na nauce.
Blanche zacisnęła dłoń na swojej pompadurce. Tego nie wiedziała. Nie było nieprawdopodobne, że Mathias udał się do ciotecznego dziadka. Mimo wszystko oferowano mu tam pracę. Może Mathias wpadł na to, że mógłby utrzymać Amalie i siebie dzięki zarobionym przez siebie pieniądzom.
– Bardzo chciałabym złożyć wizytę temu piekarzowi – stwierdziła Blanche, czując narastająca nadzieję.
Pastor skinął głową, wskazując swój powóz. –Na to liczyłem, pani Bjerkely.
Powóz podskakiwał na bruku, gdy Blanche dostrzegła pojazd państwa Aaroe. Jechał w stronę sierocińca.
– To małżeństwo Aaree – wyjaśniła pastorowi. To oni chcą wziąć małą Amalie. Bardzo się martwią o dzieci.
Pastor natychmiast dał znak woźnicy, aby się zatrzymał. – W takim razie chciałaby może pani opowiedzieć im o dziadku dzieci?
Blanche skinęła głową. Zakładała, że państwo Aaroe jadą do sierocińca, żeby z nią porozmawiać.
– To pani, pani Bjerkely? – zapytała pani Aaroe, gdy oba powozy stanęły. – Czy ma pani jakieś nowe wieści o Amalie? – zapytała szybko. Na jej twarzy, skrytej pod szerokim rondem kapelusza, widniała troska.
Blanche wymieniła szybkie spojrzenia z pastorem, po czym w krótkim zarysie przedstawiła jego opowieść. Wyglądało na to, że te informacje bardzo poruszyły panią Aaroe, która aż musiała sięgnąć po chusteczkę.
Spojrzenie pana Aaroe było pełne nacisku. –Chętnie towarzyszylibyśmy pani do tego piekarza – pokiwał głową. Zgadzam się, że Mathias mógł wpaść na pomysł, żeby tam pójść.
Blanche najchętniej pojechałaby do ciotecznego dziadka dzieci sama, ale wiedziała, jaki zdecydowany potrafi być pan Aaroe.
– Mam nadzieję, pani Bjerkely, że nie ma pani nic przeciwko temu? – zapytała pani Aaroe. –Od czasu wczorajszego zniknięcia dzieci nie myśleliśmy o niczym innym.
Blanche potrząsnęła głową. Trudno im tego odmówić, sądziła jednak, iż wczoraj wystarczająco wyraźnie wyjaśniła państwu Aaroe, że nie mogą wziąć do siebie Amalie.
Chociaż wiedziała, że bardzo ich to rozczarowało.
*
Mathias chwycił pręty wózka do przewożenia chleba, chcąc przeciągnąć go przed podwórze, lecz pojazd stał w miejscu jak przymurowany.
Westchnął, puścił go i obejrzał się za siebie. Jakie to ciężkie! Nie wiedział, jak da radę pociągnąć to za sobą. Poza tym spieszyło mu się, bo musiał odwiedzić wiele miejsc, nim wózek zostanie opróżniony. Pensjonat, cukiernię w mieście, garbarnię...
Opadł na kolana i zajrzał pod wózek. Nic dziwnego, że nie dał rady go pociągnąć. Jedno koło blokował duży kamień. Chłopiec położył się na brzuchu i wpełzł pod wózek.
Mathias!
Wzdrygnął się, potem skulił na głos ciotecznego dziadka, który nawoływał go głośnym rykiem. Dziadek wyjaśnił mu już, że musi wytrwale pracować, jeżeli on i Amalie mają mieć zapewnione mieszkanie i wyżywienie.
Odrzucił kamień spod wózka i znów stanął na nogi. Pod złym spojrzeniem dziadka poczuł nieprzyjemne ssanie w żołądku. Może źle postąpił, uciekając z Amalie z sierocińca? Obrzucił spojrzeniem piekarnię. Wiedział, że siostrzyczka jest tam wraz z żoną piekarza, której się boi. A w nocy Amalie płakała przez sen mówiąc, że chce wracać do sierocińca, w którym są takie miłe panie.
Siostrzyczka wciąż nie rozumiała, że pani Bjerkely i inni znaleźli dla niej nowe miejsce, do którego będzie musiała przenieść się sama. Jego ta para nie chce wziąć.
– Mathias! – zagrzmiał dziadek. Jak sądzisz, co powiedzą klienci na to, kiedy zobaczą, jak wyglądasz?
Mathias opuścił wzrok, żeby sprawdzić, jak wygląda. Pobrudził się podczas wpełzania pod wózek.
Schylił głowę. – Ja.... nie wiem – odpowiedział cicho.
Dziadek parsknął. – Nie wiesz? W takim razie ja ci to powiem, chłopcze! Nikt nie będzie już chciał kupować ode mnie chleba! Nikt nie kupi go od kogoś, kto wygląda jakby tarzał się w błocie jak świnia.
Mathias przełknął ślinę, starając się zacisnąć zęby. Dziadek był dokładnie taki zły, jak mówiła mama. Nie było też sensu wyjaśniać, dlaczego się pobrudził. Dziadek i tak już narzekał, że Mathias robi wszystko tak wolno.
– A więc ruszaj, chłopcze! Już wystarczająco się spóźniasz!
Mathias chciał iść, lecz dziadek chwycił jego czapkę z daszkiem. Z uśmieszkiem na twarzy uderzył nią chłopca w głowę. – Musisz wziąć się w garść, chłopcze, jeśli chcesz nadal u mnie pracować. Mogę cię zapewnić, że żaden gamoń nie zagrzeje tu miejsca!
Mathias połknął łzy i wyciągnął rękę po czapkę, ale dziadek rzucił ją na ziemię.
Był dorosły, chociaż zachowywał się tak podle. Mathias zagryzł wargi. Wiedział, że gdy tylko znajdzie się na ulicy, łzy popłyną, jednak tutaj, przy dziadku, nie chciał płakać. Nie będzie płakał.
Nie patrzył na dziadka wiedząc, że to może go rozdrażnić. Dlatego schylił się, wtedy jednak dziadek znalazł się obok i kopnął czapkę, która wylądowała w błocie.
Panie Wiig!
Ostry głos sprawił, że Mathias się odwrócił.
To pani Bjerkely i pastor.
I para, która chciała zabrać Amalie.
*
– Panie Wiig!
Blanche dość już zobaczyła. Dziadek Mathiasa ściągnął mu z głowy czapkę, rzucił ja na ziemię – i kopnął, gdy chłopiec schylił się po nią.
Utkwiła wzrok w piekarzu. Był to starszy mężczyzna o siwych włosach, lecz jego ogromna broda była czarna. Oczy patrzyły wściekle spod krzaczastych brwi. Teraz ujął się pod boki i spojrzał na nią wyzywająco.
– A kim pani jest?
Podeszła, obrzucając spojrzeniem Mathiasa. Wyglądał, jakby miał ochotę uciec, jego wzrok kierował się ku państwu Aaroe.
– Nazywam się Bjerkely i zarządzam sierocińcem im. Helenę Augusty Blickenfeldt.
Mężczyzna zrobił kwaśną minę. – A więc to pani – powiedział tylko.
Blanche skinęła głową i położyła dłoń na ramieniu Mathiasa, spoglądając na pana Aaroe, który podniósł z ziemi jego czapkę i zaczął ją osuszać swoją chusteczką.
Blanche znów spojrzała na piekarza. – Czy jest pan świadomy tego, że Mathias i jego siostra mieszkają w sierocińcu?
Piekarz roześmiał się kwaśno. – Nie jest im tam za dobrze. Wczoraj o świcie dzieci stały w moich drzwiach. Skinął w stronę Mathiasa. – Chłopak żebrał, żeby móc u mnie pracować.
Blanche stanęła przed Mathiasem i nachyliła się nad nim. Pan Aaroe podszedł i wyciągnął do niego rękę z czapką. Chłopiec wziął czapkę, nie podnosząc wzroku.
– Mathiasie?
Chłopiec nie chciał spojrzeć na Blanche, jego wzrok utkwiony był w ziemi. Ręce ściskały mokrą czapkę.
– Rozumiem, dlaczego uciekliście – zaczęła cicho. Nils Johan powiedział, że usłyszał moją rozmowę z gospodynią.
Mathias spojrzał na nią pełnymi bólu oczami. Potem bez słowa skierował wzrok na państwa Aaroe. Pan Aaroe stanął koło żony. Oboje przyglądali się chłopcu z rozpaczą w oczach.
– To prawda, co mówi Nils Johan – ciągnęła Blanche. Ale zmieniłam zdanie, zanim państwo Aaroe przyjechali do sierocińca. Amalie się nie przeprowadzi.
Mathias wpatrywał się w nią. – Ale... myślałem, że...
Blanche skinęła głową. – Rozumiem, że tak pomyślałeś, ale tak się nie stanie, Mathiasie. Amalie się nie przeprowadzi – powtórzyła.
Piekarz wydał z siebie niezadowolone chrząknięcie. – I tak jest za mały – burknął. Poza tym ta młodsza robi zbyt wiele hałasu.
Blanche odetchnęła głęboko i znów spojrzała na Mathiasa. – Gdzie jest Amalie?
Mathias wskazał głową otwarte drzwi. –W piekarni.
Blanche wzięła go za rękę. – Teraz pójdziemy po Amalie i razem wrócimy do willi. Spojrzała na chłopca z uśmiechem. – Prawda?
Mocno ścisnął jej rękę. – Tak, pani Bjerkely.
Mała twarzyczka Amalie rozjaśniła się na widok Blanche. Dziewczynka przycupnęła na stołeczku w kącie. Blanche zgadywała, że kazano jej tu cicho siedzieć, aby nie przeszkadzała żonie piekarza, która właśnie zamiatała podłogę.
– Tak, tak, to słodka dziewczynka – powiedziała kobieta, gdy Blanche wyjaśniła, że zabiera dzieci z powrotem do sierocińca. – Ale ja jestem za stara, żeby mieć w domu dzieci – zakończyła kwaśnym tonem i wróciła do zamiatania.
Blanche uderzyło, że kobieta nie wyglądała na szczególnie zmartwioną, gdy Amalie wychodziła z kuchni. Tak było jednak prościej. Byłoby trudniej, gdyby piekarz i jego żona chcieli, by dzieci zostały. To mimo wszystko ich rodzina.
Pastor pomógł rodzeństwu wsiąść do powozu. Mathias przyniósł te trochę rzeczy, które zabrał dla siebie i siostry, uciekając z sierocińca.
Blanche podeszła w stronę państwa Aaroe, którzy śledzili wzrokiem dzieci, gdy pastor pomagał im wsiąść. – Przykro mi, że tak się stało – powiedziała cicho Blanche.
Pani Aaroe mocni ściskała w ręce swoją chusteczkę. – Pomyśleć, że przyprowadził tu swoją siostrę, bo nie chciał, żeby ich rozdzielono.
Blanche spuściła wzrok i nie odpowiedziała. Może Mathias myślał, że dziadek mu pomoże, ale jedyną prawdziwą rodzinę, jaką dzieci miały, stanowiły tylko one dla siebie nawzajem.
– Po tym, co dziś zobaczyliśmy, zmieniliśmy zdanie – rzekł pan Aaroe.
Blanche popatrzyła na niego ze zdziwieniem. – O czym pan mówi?
Spojrzeli po sobie, po czym zabrał głos pan Aarae. – Byliśmy przekonani, że chcemy mieć małe dziecko, dziewczynkę, lecz Mathias to niezwykły chłopiec.
Państwo Aaroe znów wymienili spojrzenia. –Kiedy pani zdaniem nadejdzie odpowiedni czas, pani Bjerkely, chcielibyśmy, żeby zapytała pani Mathiasa, czy nie chciałby się do nas przeprowadzić. Bardzo byśmy chcieli, żeby on i Amalie zamieszkali u nas.
Abelone odsunęła Małego Erika od piersi i oparła go na ramieniu, żeby mu się odbiło. Wędrując po pokoju nie odrywała wzroku od Erika. Wciąż nie było żadnych oznak, żeby się budził. Doktor Greni zajrzał do niego kilka razy w ciągu poranka, ale nie mógł powiedzieć nic poza tym, że puls jest słaby.
Abelone podeszła do łóżka i ostrożnie położyła dłoń na czole męża. Doktor bał się, że Erik dostanie gorączki. Mówił, że jego krew może zostać zatruta, lecz Erik nie był rozpalony. Przeciwnie, jego skóra wydawała się chłodna.
Dokładniej otuliła go kołdrą i już miała iść dołożyć do pieca, lecz w tej chwili ktoś ostrożnie zapukał do drzwi. Stanęła w nich Bera, a za nią Hilmar. W końcu wrócił z miasta.
Abelone podeszła do niego, nie widziała jednak Ingvardy.
– Chodzi o panią Ingvarde – wyjąkał parobek. Nietrudno było dostrzec, że jest mu ciężko. Ten dorosły mężczyzna wyglądał tak, jakby zaraz miał wybuchnąć płaczem. Ręce nerwowo przekładały czapkę.
– Gdzie ona jest? – zapytała Abelone z niecierpliwością.
– Ingvardy nie było u przyjaciółki – wybuchnęła Bera, podczas gdy Hilmar milczał.
Hilmar jakby miał ochotę zapaść się pod ziemię. – Ale rozmawiałem z jej przyjaciółką. Pani Ingvarda wczoraj po południu pojechała do Holmestrand, jednak jest oczekiwana dziś przed południem – powiedział potulnym głosem.
Abelone próbowała spojrzeć mu w oczy, lecz parobek unikał jej wzroku.
– Czy przyjaciółka wiedziała, którym pociągiem pojechała Ingvarda? – zapytała, starając się zachować spokój.
Hilmar w milczeniu potrząsnął głową.
Spojrzała na Erika. Wiedziała, że mąż balansuje między życiem i śmiercią. Hilmar musi przywieźć Ingvarde do Gimle.
Zrobiła krok do przodu i położyła dłoń na ramieniu parobka. – Czy możesz jechać na stację i tam poczekać na Ingvarde?
Hilmar spojrzał na nią podkrążonymi i zaczerwienionymi oczami. – Oczywiście, pani Abelone. Oczywiście, że tak zrobię. Twarz mu się ściągnęła. – O, pani Abelone, tak bardzo mi przykro. Łzy popłynęły mu z oczu, gdy spojrzał na Erika. – Nie powinienem był zostawiać strzelby.
Abelone potrząsnęła głową. – Nie mogłeś zapobiec temu, co się stało, Hilmarze.
Hilmar rozłożył ręce. – Nie powinienem był...
Abelone przerwała, kładąc mu rękę na ramieniu. – Nie mogłeś zapobiec temu, co się stało – powtórzyła. – Gdyby nie niesprawna ręka, Erik sam zastrzeliłby niedźwiedzia, zanim zwierzę go zraniło.
Twarz Hilmara była ściągnięta. Szybkim ruchem nałożył na głowę czapkę, a potem jak cień zniknął w korytarzu.
Abelone pochyliła się ku drzwiom, gdy Hilmar już odszedł. Czuła ciężkie uderzenia serca w piersi. Hilmar miał rację. Gdyby nie zszedł ze stanowiska, Erik nie leżałby teraz w łóżku walcząc o życie.
Bera lekko poklepała ją po ręce. – To było miłe z twojej strony. Hilmar całkiem wychodzi z siebie.
Abelone spuściła wzrok czując, jak przytłaczający strach znów chwyta ją za serce, miała jednak nadzieję, że Hilmar przestanie obwiniać się za nieszczęście.
Erikowi nic nie pomoże, że Hilmar chodzi i cierpi.
*
Abelone patrzyła na twarz Erika. Miała nadzieję, że ujrzy na niej jakieś niewielkie poruszenie. Czasami wydawało się jej, że dostrzega słabe skurcze wokół oczu, ale gdy wstała, żeby przyjrzeć się dokładniej zrozumiała, że to pomyłka.
Przetarła zamglone oczy. Była tak bardzo zmęczona od tego siedzenia. Bera zaofiarowała się, że posiedzi przy łóżku Erika, żeby mogła odpocząć, ale Abelone nie chciała go opuszczać.
Jej spojrzenie padło na drugą stronę łóżka, gdzie zazwyczaj leżała ona sama. Bera zaproponowała, żeby Abelone położyła się na trochę, ale wydawało się jej dziwne leżeć obok Erika, który jest w takim stanie.
Spojrzała w stronę kołyski, w której spał Mały Erik. Jeszcze przez jakiś czas nie powinien się obudzić. Cicho wstała i ostrożnie odsunęła na bok kołdrę okrywającą Erika. Doktor Greni musiał się napracować, zszywając jego brzuch. Na bandażu nie było śladów krwi.
Przełknęła ślinę i ponownie nakryła Erika kołdrą. Postanowiła zrobić tak, jak mówiła Bera. Była bardzo śpiąca i bolało ją całe ciało. Przechodząc na swoją stronę łóżka wyjrzała przez okno. Gdzie jest Ingvarda? Zbliża się południe, niedługo będzie dwunasta, a Hilmar jeszcze nie wrócił.
Zmęczona zdjęła suknię i wśliznęła się pod kołdrę. Leżała wpatrzona w twarz Erika. Lekko przesunęła opuszkami palców po jego czole w kierunku kości policzkowej i brody.
Jej uwagę przyciągnęły jego wargi. Jakby zacisnął usta. Abelone usiadła na łóżku. Erik poruszył wargami!
– Eriku? – szepnęła i pogładziła jego włosy. Nachyliła się nad nim. Widziała, że jego powieki drżą lekko.
– Eriku? – powtórzyła i uścisnęła jego dłoń.
Jego usta leciutko się rozwarły, powieki zaczęły się unosić.
Ogarnęła ją nagła ulga. – Nie próbuj niczego mówić, Eriku – powiedziała cicho, gładząc go po policzku. Jego spojrzenie błądziło po pokoju, jak gdyby nie pojmował, gdzie się znajduje.
– Jestem tutaj, Eriku, jestem tutaj. Uchwyciła spojrzenie jego oczu i uśmiechnęła się, przestraszona, że mąż nigdy nie przyjdzie znów do siebie.
– To... to diabelskie zwierzę. Głos Erika był ochrypły, słowa niewyraźne.
Uczucie ulgi spłynęło na każdą komórkę jej ciała. Erik mówi.
– Niedźwiedź nie żyje, Eriku – powiedziała szybko.
Erik znów zamknął oczy. – Owce? Słyszała, że wypowiadanie słów przychodzi mu z trudem, twarz ściągała się z bólu.
Położyła mu rękę na piersi. – Niedźwiedź nie zrobił nic żadnemu ze zwierząt. Ale nie mów już nic, potrzebujesz odpoczynku. Bolesna bruzda na twarzy Erika wygładziła się, lecz Abelone widziała, że mąż porusza ustami. Pochyliła się nad nim, aby usłyszeć, co mówi.
– Żyć... Chcę żyć.
*
Gorączka musiała nadejść nagle. Kiedy Abelone powiedziała doktorowi Greni, że Erik odzyskał przytomność, zjadła coś, żeby potem chwilę odpocząć. Kiedy się obudziła, zwróciła uwagę na to, że twarz Erika zmieniła barwę. Z początku cieszyła się, że kolory wracają, ale gdy dotknęła jego czoła, było rozpalone.
Doktor Greni ujął nadgarstek Erika, tak jak to ostatnio robił coraz częściej. Przez chwilę patrzył na zegarek, a potem delikatnie ułożył rękę z powrotem na łóżku. Głęboka bruzda na jego czole i zatroskane spojrzenie powiedziały Abelone więcej, niż potrzebowała wiedzieć. To, czego nie chciała się dowiadywać.
– Gdyby chociaż był przytomny, moglibyśmy dać mu coś do picia – cicho powiedział lekarz.
Abelone zauważyła, że doktor unika jej wzroku. Przeraziło ją to bardziej niż wszystko inne.
Zebrała się na odwagę i odsunęła się kilka kroków od łóżka. – Czy sądzi pan, doktorze, że on przeżyje? – zapytała cicho. Nie chciała, aby Erik ją słyszał, mimo że był nieprzytomny.
Doktor Greni patrzył teraz wprost na nią. Zobaczyła w jego oczach odpowiedź, zanim znów opuścił wzrok na podłogę. – Nie wiem, Abelone. Położył rękę na jej ramieniu. – Nie wiem. Najlepsze, co możemy zrobić, to pilnować, by gorączka nie wzrastała. I modlić się.
Lekarz wrócił do Erika, a ona sama stała przy kołysce synka.
Nie wiedziała, o czym myśli. Nie wiedziała, co czuje. Jakby to nie ona tam stała. To był ktoś inny.
Ktoś inny w jej ciele.
To było jak zły sen, z którego nie można się obudzić.
Usiadła na skraju łóżka. Złożyła ręce na kolanach. Nabrała powietrza w płuca. Wypuściła je. Odwróciła głowę w stronę Erika. Jego twarz była teraz taka spokojna.
Jakby spał.
Abelone spojrzała w kierunku okna. Dzień przechodził już w wieczór, nadeszła ta dziwna pora, gdy światło staje się niebieskie, a ląd i morze spowijają różne odcienie tej barwy. Gdy zmierzch otula wierzchołki drzew, nim skryje je ciemność nocy. Babka nazywała tę porę niebieską godziną.
Abelone wstała i wolno podeszła do okna. Z niewielkiego szkieru w zatoce poniżej Gimle zerwał się kormoran, zdecydowane ruchy skrzydeł niosły go teraz ponad cichym, połyskującym morzem, nim skierował się na zachód i zniknął za horyzontem.
W tej chwili na dziedziniec zajechał powóz. Za powożącym Hilmarem, ze wzrokiem nieruchomo utkwionymi przed siebie, siedziała wyprostowana Ingvarda.
Abelone opuściła powieki, starając się nabrać powietrza głęboko do płuc, nie była jednak w stanie tego zrobić.
Daj mi siłę, Panie.
Daj mi siłę.
*
Abelone zeszła po schodach i zatrzymała się, Hilmar pomagał Ingvardzie wysiąść. Chciała wyjść teściowej na spotkanie, ale nie mogła.
Ingvarda podbiegła do niej. Twarz miała trupiobladą, z wielkie oczy wypełnione przerażeniem. – Jak on się czuje?
Jej głos przepełniony był strachem.
Abelone podeszła o krok, chciała objąć teściową, lecz nie była w stanie. Musiała użyć wszystkich swych sił, aby stać prosto, gdy wypowiadała słowa, o których wiedziała, że całkowicie zmiażdżą matkę Erika. – Przyjechałaś za późno.
Ellen nachyliła się nad ojcem, z ulgą dostrzegając lekki uśmiech na jego ustach, najbardziej jednak cieszyła się na widok spojrzenia jego ciemnych oczu, w których błyszczały, jak się jej zdawało, ulga i radość.
– Lepiej się dziś czujesz, ojcze?
Ojciec skinął głową i trochę niezgrabnym ruchem przesunął ręką po bandażu, którym miał owiniętą głowę. – Jestem tylko trochę nieprzytomny. Uśmiechnął się do córki, wydawał się taki zadowolony. Może bardziej martwił się o wynik operacji, niż chciał to przyznać. Taki właśnie był, nie należał do tych, którzy dużo mówią. W każdym razie o sobie samym.
Usłyszała za sobą kroki i odwróciła się. Nadchodził ku nim profesor Wald-Michaelsen.
Lekarz uśmiechnął się do Ellen z dużą pewnością siebie. – Jak pani widzi, pani Bjerregaard, pani ojciec jest w wyśmienitej formie.
Ellen wstała z uśmiechem. Tak bardzo bała się wczoraj o ojca, gdy odwiedziła go po operacji. Tym większą ulgę odczuła, kiedy weszła dziś do jego sali i zobaczyła, że siedzi na swoim łóżku, obficie posilając się jedzeniem, które przyniosła mu jedna z pielęgniarek. Wciąż był blady, lecz córkę uspokoił jego dobry apetyt.
– Jestem panu bardzo wdzięczna za to, co pan zrobił dla mojego ojca, profesorze.
Profesor zaśmiał się. – Wie pani, to mój zawód. Pani wydaje się to zapewne przerażające, ale taka operacja to dla mnie codzienność. Mrugnął do niej. – A za kilka dni pani ojciec będzie mógł wrócić do domu.
Spojrzał na Aksela. – Jak rozumiem, sądzi pan, panie Gimle, że bóle głowy ustąpiły?
Aksel przytaknął. – Nie mogę powiedzieć nic innego, profesorze. Znów pogładził ręką bandaż i Ellen zaczęła się zastanawiać, jak ojciec wyglądałby bez niego. Ulrik mówił jej, że lekarz wywierci w głowie ojca dziurkę, ale czy ona wciąż tam jest? Nie wiedziała tego i nie miała ochoty pytać.
– Czuję ból, lecz nie taki silny jak przedtem –ciągnął ojciec.
Profesor Wald-Michaelsen skinął głową. –To naturalne, że czuje pan pewien ból po trepanacji. Odwrócił się do Ellen. – Czy mogę panią przeprosić, pani Bjerregaard? Chciałbym obejrzeć ranę pooperacyjną.
Ellen kiwnęła głową. – Oczywiście.
Po raz ostatni uścisnęła ojca. – Przyjdę też jutro, ojcze.
Ujął jej dłoń i uścisnął. Oczy zaczęły mu błyszczeć. Nie musiał nic mówić. Ellen wiedziała, że jest wdzięczny za to, iż go odwiedziła.
*
Ellen nakryła do stołu. Było po piątej i Ulrik powinien wkrótce wrócić do domu.
Podeszła do kuchennej lady i wyciągnęła misę, na którą miała wyłożyć solone mięso. Zawsze cieszyła się, gdy Ulrik miał wrócić do domu, teraz jednak wyjątkowo wyglądała jego powrotu. Wiedziała, że mąż też martwi się o jej ojca. Mimo wszystko to Ulrik przestawił mu profesora.
Pomyśleć, że operacja poszła tak dobrze! Wiedziała, że profesor Wald-Michaelsen to zdolny chirurg, ale jednak się bała.
Wyjrzała przez kuchenne okno i dostrzegła, jak Ulrik otwiera furtkę do ogrodu. Mocniej oparła się o ladę, by móc się mocniej wychylić. Co on ze sobą niesie? Niósł niewielki koszyk z pokrywką. Wyszła mu na spotkanie do sieni, rzucając okiem na zegar w salonie. Ulrik przyszedł wcześniej niż zwykle, zazwyczaj nie pojawiał się w domu przed pół do szóstej.
Otworzyła mu drzwi. Gdy ją zobaczył, posłał jej tajemniczy uśmiech.
Nie mówiąc nic o koszyku, pocałował ją w policzek. – Jak się dziś czuje Aksel?
Opowiedziała mu o udanej operacji. – Ojciec mówił, że bóle głowy zniknęły.
Ulrik odstawił koszyk i objął żonę. – Jak dobrze to słyszeć.
Stali przytuleni, aż w końcu Ulrik skinął głową w stronę koszyka. – Mam dla ciebie niespodziankę.
Znów rozpaliła się w niej ciekawość.
Ulrik nachylił się i podniósł koszyk. – Chodź tu!
Poszła za nim do salonu, Ulrik postawił koszyk na podłodze. Ostrożnie zdjął pokrywkę i włożył do koszyka ręce.
Ellen usłyszała, zanim zdążyła zobaczyć. Jasnoszary, kudłaty kociak, który pisnął, kiedy Ulrik wziął go na ręce.
– Spał – roześmiał się Ulrik i uniósł do góry małą puchatą kuleczkę. Czy nie jest słodki?
Ellen roześmiała się, wyciągając ręce. Lubiła koty, w Gimle zawsze jakiś był. – Jest śliczny! Przytuliła kotka do piersi. – Jakie ma miękkie futerko.
Pogłaskała długie, wełniste futro. – Nigdy jeszcze nie widziałam kociaka o tak długiej sierści.
Ulrik pokiwał głową. – Jego matka też jest długowłosa.
Ellen spojrzała na męża. – Skąd go masz?
– Z muzeum – uśmiechnął się. Zwalczają tam myszy.
Ellen usiadła na sofie z kotem na kolanach. –Myślę, że wciąż jest senny – stwierdziła ze śmiechem.
Kociak przewrócił się na grzbiet i wyciągnął na całą długość. Delikatnie podrapała go po brzuchu. Brzuch i łapy miał białe. – Widziałeś, że ma niebieskie oczy?
Ulrik skinął głową. – To się z czasem zmieni. Uśmiechnął się do niej. – Chcesz go? Jeśli nie, mogę go odnieść do muzeum.
Potrząsnęła głową szczęśliwa, że Ulrik jest taki troskliwy po tym, co się stało w nocy. Poza tym kot będzie stanowił dla niej miłe towarzystwo.
– Cieszę się, że go przyniosłeś. Pogłaskała miękkie łapy kota. Pieszczoch z niego! – Musimy dać mu jakieś imię, prawda? – wymruczała. Widziała, że to kocia dziewczynka. Mała kuleczka. – Kuleczka – powiedziała, uśmiechając się do Ulrika.
Skinął głową. – To ładne imię. Usiadł przy niej. – Przepraszam, Ellen, że wczoraj wróciłem tak późno.
Napotkała jego wzrok. – Nie szkodzi. To nie jego wina, że ona boi się tego domu. – Na pewno mam po prostu bujną wyobraźnię.
Znów spojrzała na kota. Wiedziała, że Ulrik też tak uważa. Że wymyśliła sobie to wszystko, co się wydarzyło w pokoju dziecinnym, zwłaszcza tę historię z ubrankami. Teraz leżały ładnie ułożone w walizce, osobiście sprawdziła to rano. A drzwi musiały po prostu się zatrzasnąć, tak jak mówił Ulrik.
– Zaprosiłem kilku kolegów na najbliższy piątek – powiedział Ulrik. Pomyślałem sobie, że pewnie chciałabyś ich bliżej poznać. Przyjdą także żony kilku z nich.
Powiedział to tak, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie – zaproszenie do domu grona nieznajomych ludzi. Mógł ją przynajmniej najpierw zapytać. Nie dlatego, żeby miała powiedzieć nie, chociaż na to miałaby największą ochotę.
Zmusiła się do uśmiechu. – Jak miło. Ilu gości zaprosiłeś?
Ulrik uśmiechnął się tak samo spokojnie jak zwykle. – Ośmiu pracowników muzeum, pięciu z nich przyjdzie z żonami.
Trzynaście osób! Na samą myśl o tym ścisnął się jej żołądek. Do tego czasu Betsy zacznie wprawdzie pracę, ale będzie przecież całkiem nowa. A ona sama nie ma wielkiego doświadczenia w podejmowaniu takiej liczby gości. Zawsze obawiała się wielkich przyjęć, które urządzali w Gimle jej rodzice. Poza tym przygotowaniami zajmowały się Abelone i matka. Ellen tylko pomagała.
I co ma podać? Nigdy nie umiała zbyt dobrze gotować.
Ulrik wstał. – Cieszą się, że będą mogli cię poznać.
Spojrzała na niego, starając się odwzajemnić jego uśmiech.
Nie sądziła, żeby zrozumiał, że ona wcale się nie cieszy.
Blanche zapięła pod szyją broszkę i uszczypnęła się w policzki. Nigdy nie czuła się dobrze w pierwszych dniach swego miesięcznego krwawienia. Ciało miała wtedy obrzmiałe, zwłaszcza brzuch, odczuwała mdłości. Była też blada.
Po raz ostatni obrzuciła spojrzeniem swoje odbicie w lustrze i ruszyła do drzwi. Wcześniej myślała, że jest w ciąży, tak jednak nie było. Kilka dni temu powiedziała nawet Alfowi, iż podejrzewa, że znów nosi dziecko, dziś jednak pojawiło się krwawienie. Alf niezmiernie się ucieszył, tak jak ona sama, ale teraz musiała mu wyjaśnić, że jednak nie jest w ciąży.
Położyła dłoń na klamce i nabrała powietrza w płuca. Nie sądziła przedtem, że będzie jej tak przykro. Wiedziała przecież, że nie może mieć tak wcześnie całkowitej pewności, lecz rozpoznawała wszystkie oznaki. Piersi były wrażliwe, a rano miewała nawet mdłości.
A więc wszystko to sobie wmówiła.
Poszła w stronę schodów, słysząc na dole głosy Signe i Line. Dzisiaj dzień pełen napięcia. Przez ostatni tydzień państwo Aaree codziennie odwiedzali Mathiasa i Amalie. Z początku Mathias zachowywał dystans, ale Blanche zauważyła, że szczególnie pan Aaroe okazywał chłopcu zainteresowanie. Z początku Mathias nie rozmawiał z nimi dużo, lecz pan Aaroe umiał zachęcić go do rozmowy, zwłaszcza gdy mówiono o tym, co chłopiec lubi robić. Blanche nie wiedziała przedtem, że Mathias chętnie łowi ryby. Teraz obaj planowali wyprawę na ryby w sobotę.
Na początku Blanche nie mówiła Mathiasowi, że małżeństwo chce, aby on i Amalie przeprowadzili się do nich. Mathias bał się najpierw, że państwo Aaroe zabiorą do siebie jego siostrę, lecz stopniowo zaczął się uspokajać. A wczoraj Blanche powiedziała panu Aaroe, że jej zdaniem nadszedł już czas, aby powiedzieć Mathiasowi, że para chce wziąć oboje dzieci.
Nikt nie wiedział, jak zareaguje Mathias. Blanche obawiała się, że chłopiec może się rozzłościć, ale widziała wyraz jego twarzy, gdy pan Aaroe powiedział mu o tych planach. Ucieszył się, a Blanche sądziła, że to zasługa uwagi, którą pan Aaroe okazywał chłopcu. Wiedziała, że Mathias stopniowo zaczął go lubić.
A dziś Mathias i Amalie mieli jechać obejrzeć dom państwa Aaroe. Nic jeszcze nie zostało postanowione. Blanche powiedziała, że to Mathias musi podjąć decyzję, czy będzie się dobrze u nich czuł. Amalie jest za mała, żeby wyrazić własne zdanie, ale w każdym razie nie było wątpliwości co do tego, że dziewczynka lubi panią Aaroe, bo często wdrapywała się jej na kolana.
Blanche weszła do salonu. Line siedziała z Amalie i spoglądała do książki. Blanche spojrzała na wiszący na ścianie zegar. Zbliżało się wpół do szóstej. Państwo Aaroe wkrótce tu będą. – Gdzie jest Mathias?
Line podniosła wzrok. – Pomaga Signe w kuchni.
Wzrok Blanche spoczął na Amalie, która patrzyła na nią wielkimi, niebieskimi oczami. Nic dziwnego, że panią Aaroe całkowicie urzekła ta mała dziewczynka. Wygląda jak aniołek, poza tym jest taka miła i grzeczna.
Blanche weszła do kuchni, gdzie Signe przygotowywała obiad; miała być zupa na mięsie. Mathias stał przy oknie i wyciągał się na palcach, żeby móc wyjrzeć.
Signe uśmiechnęła się do Blanche. – Państwo Aaroe wkrótce przyjadą, Mathiasie.
– Widzę ich powóz w dole ulicy! Mathias odwrócił się szybko, policzki miał zarumienione, a jego oczy błyszczały oczekiwaniem.
Blanche poczuła ulgę, równie dobrze mógł powiedzieć, że nie chce wprowadzać się do państwa Aaroe. Byłoby to całkiem zrozumiałe. W każdym razie nie musi podejmować decyzji, zanim nie odwiedzi ich domu.
Mathias wybiegł z kuchni, a Blanche została tam razem z Signe.
– Mam nadzieję, że mu się tam spodoba –powiedziała Signe, odkładając chochlę na ladę.
Blanche odwzajemniła jej uśmiech. Signe mówiła tak, jakby już było postanowione, że dzieci się przeprowadzą. – Ja też na to liczę.
Signe uśmiechnęła się krzywo. – Tak w ogóle to wiem, że mu się spodoba. Dla pana Aaroe będzie jak syn. Nie zauważyłaś, jak bardzo jest zajęty chłopcem?
Blanche wyjrzała przez okno i zobaczyła, państwo Aaroe idących przez ogród. Szli ramię w ramię, uśmiechając się do siebie, przejęci i pełni oczekiwania.
Mathias i Amalie mieli szczęście.
*
Dom państwa Aaroe wyglądał tak, jak Blanche go zapamiętała. Był to duży, biały, drewniany budynek położony na obrzeżach miasta, otoczony dużym, wspaniałym ogrodem. Coś się jednak zmieniło. Dwa z pokoi znajdujących się na górze zostały zamienione na pokoje dziecinne.
Pani Aaroe otworzyła drzwi do pokoju, który miał należeć do Amalie. Wyczekująco spojrzała na dziewczynkę, która natychmiast wbiegła do ślicznie urządzonego pomieszczenia. Blanche nigdy dotąd nie widziała takiego pięknego pokoju dla dziewczynki. Ściany oklejone były tapetą w białe i jasnoróżowe pasy, a jasne, lekkie zasłonki ładnie udrapowano wokół okien.
Pani Aaroe podeszła do okna. – Zleciłam zamontowanie rolety, żeby wieczorem było tu ciemno – powiedziała, zaciągając roletę. Ukazał im się ładny widoczek małej dziewczynki i jej matki, stojących nad potokiem. Nietrudno było dostrzec, że pani Aarae poświęciła dużo czasu i wysiłku na urządzenie pokoju dla Amalie. Poza tym Blanche sądziła, że musiało to kosztować majątek. A jeżeli Mathias postanowi, że on i siostra nie zamieszkają tu?
Pani Aarae znów podciągnęła roletę. Amalie zajęła się już lalkami, które leżały na łóżku. Pani Aarae kupiła dla dziewczynki nie jedną lalkę z porcelany, kupiła trzy. Koło łóżka dziewczynki stało niewielkie łóżeczko dla lalek z małą kołdrą i małą poduszką.
Pani Aarae podeszła do pomalowanej na biało półki. – A tutaj mamy mały serwis do kawy dla twoich lalek.
Pochyliła się, wyciągając rękę ze spodeczkiem i filiżanką w różyczki.
Blanche spojrzała na Mathiasa stojącego w drzwiach. Wodził wielkimi oczami po pokoju. W sierocińcu pokoje też były ładnie urządzone, ale Blanche wiedziała, że nie mogą mierzyć się z tym. Poza tym każde z dzieci miało tu dostać własny pokój. Bardzo niewielu dzieciom było dane coś takiego.
Pan Aaroe położył dłoń na ramieniu Mathiasa. – I co ty na to, Mathiasie? Chciałbyś zobaczyć pokój, który może być twój?
Mathias spojrzał na niego i w milczeniu skinął głową. Blanche podążyła za nimi. Amalie była zajęta zabawą w podawanie kawy pani Aaroe.
Pan Aaroe otworzył najdalsze drzwi w korytarzu. Mathias przestąpił próg.
Jego pokój był większy niż pokój Amalie. Nietrudno było dostrzec, że pani Aaroe ma talent do urządzania. Pokój Mathiasa wytapetowano na niebiesko, pod oknem stało biurko z ciemnego drewna. Blanche widziała, że z drewna tego samego gatunku wykonane jest łóżko. Przy krótszej ścianie stał regał wypełniony książkami. Mathias uwielbiał czytać.
Chłopiec postawił kilka ostrożnych kroków w głąb pokoju i stanął, rozglądając się dookoła.
Blanche postanowiła trzymać się z tyłu.
Pan Aaroe podszedł do szary na ubrania, otworzył drzwi i wyciągnął wędkę.
Trochę niezgrabnie podał ją Mathiasowi. –Musisz mieć przecież własną wędkę, teraz, gdy mamy razem łowić ryby – powiedział stłumionym głosem.
Blanche widziała, jak sztywna była jego twarz. Musiał się bać, że Mathias nie przyjmie prezentu.
Tego nie musiał się obawiać. Twarz Mathiasa rozjaśniła się w szerokim uśmiechu. – Dziękuję, panie Aaroe!
Pan Aaroe nachylił się i uśmiechnął. – Chciałbym, żebyś nazywał mnie Bernhardem.
Mathias skinął głową, wciąż uśmiechnięty. – Dobrze. Wyciągnął dłoń, aby podziękować. –Dziękuję za wędkę, Bernhardzie – powiedział na próbę.
Przez chwilę stali naprzeciwko siebie trochę zażenowani, obrzucając się spojrzeniami. Potem pan Aaroe nachylił się i uścisnął Mathiasa.
Blanche przełknęła ślinę, widząc, jak obydwu błyszczą oczy.
Mathias i Amalie trafią do dobrego domu. Mathias powie tak, nim dzień dobiegnie końca.
Dobrze wiedzieć, że los może obejść się łaskawie z dwojgiem dzieci, które utraciły rodziców.
Ellen obrzuciła spojrzeniem udekorowany do obiadu stół. Wszystko wyglądało tak, jak sobie zaplanowała. Serwis w kwiatki dobrze się komponował z białym obrusem z adamaszku i srebrnymi sztućcami. Wykrochmalone sztywno serwetki ładnie ułożyła na talerzach, a dekoracja z niebieskich kwiatów świetnie pasowała do serwisu.
Wszystko było gotowe na przyjście gości Ulrika. Ellen miała tylko nadzieję, że jedzenie będzie im smakowało, nie była pewna, co podać. Ulrik zaproponował dania, o których ledwo słyszała, a już na pewno nie zdarzyło się jej ich przygotowywać – jak flądra z ostrygami i boczkiem oraz peklowana kaczka w sosie z reńskiego wina. Powiedział, że Ellen może poprosić o radę jego matkę, która bardzo dobrze gotuje, lecz ona chciała przygotować coś, co sama potrafi przyrządzić. W końcu zgodzili się, że na przystawkę zostanie podana zupa z homara, jako danie główne szynka w sosie burgundzkim, groszek, podsmażone ziemniaki i mus kasztanowy, a na deser krem kawowy i ciasteczka. Wprawdzie Ellen nigdy jeszcze nie robiła musu kasztanowego, ale dostała przepis od matki Ulrika.
Nerwowo spojrzała na zegar, zbliżała się siódma, godzina nadejścia gości. Ulrik przebierał się na górze, ona sama zrobiła to wcześniej, gdy Betsy zajmowała się ostatnimi przygotowaniami w kuchni. Na szczęście dziewczyna bardzo Ellen pomagała. Była bystra, poza tym najwyraźniej otrzymała dobre przeszkolenie u poprzedniej chlebodawczyni, nieżyjącej już wdowy. W każdym razie nie wyglądała na specjalnie zdenerwowaną tym, że ma podawać tego wieczoru i to cieszyło Ellen. Ona sama odczuwała takie napięcie, że aż rozbolał ją żołądek, chociaż przez ostatnią godzinę starała się nie denerwować.
Odetchnęła głęboko, podeszła do portier i trochę je poprawiła. Na wieść o śmierci Erika pomyślała z początku, że muszą odwołać przyjęcie, ale Ulrik chciał, żeby się jednak odbyło. I tak Ellen nie chciała wyjeżdżać z Christianii, póki ojciec nie mógł jechać razem z nią. Wraz z lekarzami postanowili, że będzie mógł pojechać do domu jutro, dzień przed pogrzebem Erika, chociaż profesor Wald-Michaelsen uważał, że Aksel powinien zostać w szpitalu całe dziesięć dni. Ojciec jednak wydawał się być prawie taki sam jak przedtem, chociaż wiadomość o śmierci Erika odcisnęła na nim swoje piętno.
Słyszała, że Ulrik schodzi po schodach i odwróciła się. Dobrze mu było w bieli i we fraku. Podszedł do niej z uśmiechem i lekko pocałował ją w policzek.
– Jak ładnie wyglądasz – powiedział miękko, ujął jej dłonie i uścisnął.
Spojrzała po sobie. Brzuch zaczynał się już powiększać, wciąż jednak była dość szczupła w talii. Jeśli ktoś nie wiedział, że jest w ciąży, mógłby sądzić, że tylko trochę przytyła. Na szczęście jej ciało nie spuchło, tak jak podczas poprzedniej ciąży.
– Dziękuję – odrzekła, czując, że pod wpływem słów Ulrika na jej policzki występują rumieńce. Miała dobrego i oddanego męża, miał zwyczaj tak po prostu prawić jej komplementy.
Ulrik puścił jej dłonie i spojrzał w stronę kuchni. – Czy wszystko już gotowe?
Ellen skinęła głową zadowolona, że Ulrik jest tak samo spokojny, jak zawsze. Nie okazywał najmniejszego niepokoju, chociaż ona po raz pierwszy przygotowywała przyjęcie. Nie rozumiała, jak może być taki rozluźniony, jednocześnie wiedziała, że mąż cieszy się na ten wieczór. Powiedział, że czeka, aż będzie ją mógł przedstawić swoim kolegom i ich żonom, a ona wiedziała, iż liczy na to, że Ellen odnajdzie się w towarzystwie tych kobiet i też będzie miała w Christianii znajomych. Teraz nie zna tu wielu osób, tylko kilku sąsiadów, matkę Ulrika i swoją własną ciotkę Sibylle.
– Czy jest tu odpowiednio ciepło? – zapytała. – Wydaje mi się, że jest gorąco.
Ulrik potrząsnął głową i uśmiechnął się. –Nie jest za gorąco, Ellen.
A więc tylko jej jest za ciepło. Może to dlatego, że jest w ciąży. Chociaż nie utyła jeszcze bardzo, zaczęła zauważać, że jej ciało staje się coraz bardziej ociężałe.
Miała właśnie pójść do kuchni, żeby zobaczyć, czy wszystko jest w porządku, gdy ktoś zadzwonił do drzwi.
Wzdrygnęła się, czując ściskanie w żołądku.
Wieczór mógł się zacząć.
*
Powinna była wiedzieć, że nie ma się czego bać. Przyjaciele Ulrika okazali się bardzo mili, ich żony także. Ellen nie wiedziała, czego się od niej oczekuje; na weselu odniosła wrażenie, że niektórzy znajomi męża mają dość sztywny sposób bycia, jednak podczas obiadu wcale tak nie było, wręcz przeciwnie. Zrozumiała, że koledzy Ulrika i ich żony dobrze się już znają, więc tylko ona musiała zostać przedstawiona.
Nie musiała się też obawiać o jedzenie. Zupa smakowała dokładnie tak, jak powinna, podobnie szynka i mus. Sos burgundzki był może odrobinę za słony, ale to nie szkodzi. A krem i ciasteczka smakowały tak jak te, które podawała na deser matka.
Sama Ellen nie była w stanie delektować się jedzeniem, była na to zbyt zajęta konwersacją ze swoim towarzyszem przy stole, starszym profesorem zoologii. Na szczęście z czasem zaczęła podzielać zainteresowanie Ulrika przyrodą, więc wydawało się jej, że zadaje teraz odpowiednie pytania. Poza tym profesor okazał się sympatycznym człowiekiem i łatwo się z nim rozmawiało.
Obrzuciła stół spojrzeniem, chyba wszyscy się najedli. Teraz już tylko jej towarzysz powinien podziękować za posiłek.
Posłała mu przyjazny uśmiech. – Jeśli goście już się nasycili, możemy przejść na pokoje. Wiedziała, że po tych słowach to on powinien wygłosić podziękowanie.
Profesor wstał i uśmiechnął się do niej z sympatią. Uwaga pozostałych gości skierowała się na niego.
Słuchała jednym uchem, gdy profesor dziękował za wyśmienitą zupę, za pyszną szynkę i słodki, odświeżający deser.
Przed przyjściem gości czuła się nieswojo, ponieważ się bała, lecz w trakcie obiadu było gorzej. Spływała potem, jakby miała gorączkę, poza tym czuła się otępiała. A miało jeszcze upłynąć kilka godzin, nim pierwsi z gości ruszą do domów. Najpierw zostanie podana kawa, potem mężczyźni przejdą do palarni, a ona będzie musiała rozmawiać z ich żonami.
Goście unieśli kieliszki, gdy profesor zakończył swą mowę. Kiedy dziękowali za posiłek, Ellen wstała, wsparła się na ramieniu swojego towarzysza i poszli do pokoju, gdzie przystanęła, aby przyjmować podziękowania.
Spojrzała na Ulrika i zobaczyła, jaki jest dumny. Odwzajemniła jego uśmiech i dalej pełniła obowiązki gospodyni, jak tego od niej oczekiwano.
Najchętniej poszłaby na górę i się położyła, kręciło się jej w głowie, gdy wstała, ale byłoby niegrzeczne odejść tak wcześnie.
Może poczuje się lepiej, gdy wypije trochę kawy.
*
Głowę miała ciężką, gdy wreszcie mogła wśliznąć się do łóżka. Kociak też tam wskoczył i wygodnie ułożył się na kołdrze. Zaczęła głaskać miękkie futerko, a on otarł się wtedy o jej twarz i przytulił do policzka. Roześmiała się cicho. Kuleczka to przymilne kocię, poza tym miło jest tak leżeć i głaskać małe ciałko. Wydawało się jej niemal, że to uśmierza ból, który odczuwała w całym ciele, także w gardle. Sądziła, że ma też gorączkę, taka była rozpalona.
Naciągnęła kołdrę aż pod brodę i zamknęła oczy. Większość gości już poszła, zostali tylko dwaj mężczyźni, którzy grali teraz w karty z Ulrikiem. Gdyby Ellen dobrze się czuła, nie poszłaby do łóżka przed odejściem wszystkich gości, ale Betsy obiecała, że zadba, aby ostatni goście otrzymali wszystko, czego będą potrzebowali. Poza tym Ulrik, który zauważył, jaka jest blada, odwołał ją na stronę i zapytał, czy nie jest chora. Nie chciała mu tego mówić, ale on zbyt dobrze ją znał i zażądał, żeby poszła na górę i położyła się. Powiedział, że musi dbać o dziecko.
Myśli zaczęły się rozpływać, gdy Ellen zapadała w sen, poczuła też, że ból głowy stopniowo ustępuje. Tak dobrze było nareszcie móc odpocząć.
*
Nie wiedziała, jak długo spała ani co ją obudziło. Może to ból głowy, który powrócił i był teraz bardzo silny.
Spojrzała na stronę łóżka, po której zwykle sypiał Ulrik. Wciąż go jeszcze nie było, zatem siedział pewnie na dole i grał w karty. Kociak musiał uznać, że jest mu przy niej za ciepło, bo zwinął się na kołdrze Ulrika, leżał sobie tam i spał.
Obróciła się na łóżku. Może powinna zejść i przynieść sobie coś do picia? Czuła taką suchość w ustach.
Odsunęła od siebie tę myśl, czuła się tak marnie. Chciała tylko spać.
Właśnie zapadała znów w sen, gdy jakiś prawie niesłyszalny głos sprawił, że otworzyła oczy. Leżała nasłuchując. Czyżby usłyszała, że ktoś coś mówi? Może to goście Ulrika się żegnają?
Spojrzała na Kuleczkę, która lekko się poruszyła, wyciągnęła na grzbiecie, ziewnęła i zwinęła się w kłębek.
Mamo?
Ellen aż podskoczyła. Głos. Teraz usłyszała go wyraźnie. Cienki dziecięcy głosik. Dziewczynka.
Leżała wpatrzona w ciemność czując, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi. Mamo? Wyraźnie słyszała, że ktoś powiedział: mamo. A może śniła?
Wstrzymała oddech i nastawiła uszu. Coś sprawiało, że źle się czuła. Bała się też, chociaż nie wiedziała czego.
Słyszałaś mężczyzn z dołu, Ellen. Tutaj nikogo nie ma. A w każdym razie nikogo, kto szukałby matki.
Starała się uspokoić tą myślą. Poza tym była zmęczona, bardziej niż przypuszczała. Zmęczyły ją przygotowania, miała za wiele do myślenia i bała się, czy goście będą się dobrze bawili.
Mama!
Usiadła na łóżku. Nie śniła, lecz głos, który słyszała, nie dochodził z żadnego miejsca. Płynął przez powietrze jak słaby szept.
Kot też się teraz obudził, wyprężył swój mały grzbiet i wyciągnął pazury, a potem pougniatał trochę kołdrę i znów się ułożył. Przez chwilę leżał mrugając oczami, ale potem jego powieki się zamknęły.
Ellen rozejrzała się po ciemnym pokoju, wciąż niepewna, co właściwie słyszała.
W końcu postanowiła zejść do Betsy. Poza tym chciało jej się pić, gardło miała wyschnięte i obolałe. Narzuciła na ramiona szlafrok i ruszyła do drzwi, rzucając spojrzenia na boki. Jak zimno jest w pokoju, nie dołożyła do pieca, gdy się kładła, bo było jej tak gorąco.
Wyszła na schody i zatrzymała się nasłuchując, nie chciała, aby przyjaciele Ulrika zobaczyli ją w tym stroju, słyszała jednak, że wciąż siedzą w palarni.
Chciała zejść na dół, gdy z kuchni wyszła Betsy – Ależ pani Ellen, czy nie powinna pani leżeć w łóżku? Słodka twarzyczka Betsy spoglądała na nią z troską.
Ellen zawahała się, po czym zeszła dwa stopnie w dół. – Czy na pewno dasz sobie radę sama?
Betsy pokiwała głową. – Oczywiście, wciąż tam jestem i pilnuję, żeby mieli przez cały czas coś do picia i do jedzenia. Trzymała w rękach tacę z kanapkami. – Pomyślałam, żeby podać im teraz coś jeszcze.
Ellen skinęła głową, zadowolona, że Betsy jest taka zaradna. – To miłe, że o to zadbałaś.
– Czy życzy sobie pani, żebym coś przyniosła na górę? Może pani też chciałaby coś zjeść?
Ellen potrząsnęła głową, czując jak ciężkie jest całe jej ciało. Powinna wracać do łóżka. – Nie, dziękuję, ale czy mogłabyś przynieść mi trochę wody, kiedy już podasz jedzenie gościom?
Betsy skinęła głową. – Oczywiście, proszę pani.
Ellen weszła z powrotem na górę, czując szum w uszach. Musiała nabawić się silnego przeziębienia. A przecież jutro ma jechać do Gimle! Nie wiedziała, jak sobie poradzi w tym stanie.
Ociężałym krokiem weszła do pokoju, po omacku znalazła łóżko i zapaliła świecę w lichtarzu.
Senna usiadła na skraju łóżka i rozejrzała się dookoła. Gdzie się podział kot?
– Kiciu? – szepnęła do kota, lecz nie mogła go dostrzec, chociaż zazwyczaj przychodził na jej wołanie.
Może zostawiła otwarte drzwi i wymknął się na korytarz? Nie, była pewna, że zamknęła drzwi. Ulrik był zdania, że powinni trzymać zwierzę z dala od gości, nie wszyscy lubili koty.
Wstała i opadła na kolana, żeby móc zajrzeć pod łóżko. Kota nie było. Znów go zawołała i teraz usłyszała już miauczenie.
– Kuleczko?
Rozejrzała się zdziwiona dookoła, a potem odkryła, skąd dochodzi dźwięk. Z zamkniętego pokoju dziecinnego.
Stanęła, wpatrując się w drzwi. Słyszała drapiącego w nie kota. Była pewna, że drzwi były wcześniej zamknięte. Po tej nocy, gdy widziała rozrzucone ubrania, wolała je zamykać.
Z ociąganiem podeszła do drzwi, kot miauczał teraz głośniej, musiał być zdesperowany. Kuleczka wyskoczyła z pokoju dziecinnego, gdy tylko drzwi się otworzyły, otarła się jej o nogi. Ellen z powrotem zamknęła drzwi i wzięła kota na ręce.
Coś ją zastanowiło. Zagłębiła nos w kocie futro. Pachniało dymem, niemal spalenizną. Zaczęła węszyć w powietrzu. To muszą być cygara mężczyzn. Ulrik nie palił, lecz jego goście – owszem.
Czuła się nieswojo, kładąc się znów do łóżka. Tym razem kot nie położył się na kołdrze Ulrika, zwinął się koło Ellen, wtulając się w nią jak najmocniej.
Przez chwilę leżała, czekając na dźwięk kroków Betsy na schodach i wkrótce je usłyszała. – Czy życzy sobie pani czegoś jeszcze? – Betsy nalała wody do szklanki, którą postawiła na nocnym stoliku.
Ellen najchętniej poprosiłaby ją, żeby została z nią aż do przyjścia Ulrika, lecz musiała wreszcie skończyć z porywami takich uczuć. – Nie, dziękuję, Betsy – uśmiechnęła się do niej. – To miło, że zostałaś tak długo.
Betsy dygnęła i wyszła.
Ellen ułożyła się wygodniej w łóżku i leżała, wpatrując się w płomień świecy, który spowijał pokój złotą poświatą.
Lepiej się czuła ze świecą w pokoju.
Postanowiła jej nie gasić.
I tak Ulrik na pewno niedługo przyjdzie się położyć.
Sen nie chciał nadejść, chociaż Ellen była chora i zmęczona. Leżała w półśnie, czekając na Ulrika. Dlaczego te obiady i wieczorne gry w karty muszą tak długo trwać? Poza tym oni wszyscy idą jutro do pracy, muszą chyba być zmęczeni?
Spojrzała na świecę. Wypalił się już dość duży kawałek, może wkrótce powinna ją zgasić. Rozejrzała się, nie chciała zdmuchiwać świeczki. Z jakiegoś powodu znów czuła strach. Może to dlatego nie mogła zasnąć.
Jej dłoń odnalazła kota, leżał cicho jak myszka, odkąd wypuściła go z dziecinnego pokoju. Bicie małego serduszka pod puchatym futrem działało na nią uspokajająco. Zamknęła oczy, czując ogarniający ją sen, myśli przeszły w marzenia senne.
Czy śniła? Wydało jej się, że usłyszała lekkie stuknięcie. Zmęczona otworzyła oczy. Ciemność. A więc świeca musiała się wypalić. Jednocześnie usłyszała dźwięk zamykanych na dole drzwi i Ulrika zamieniającego kilka słów z Betsy na schodach. W końcu nadchodzi.
Położyła się na plecach i czekała na odgłos jego kroków w korytarzu. Szybkie, raźne stąpanie. Ulrik nigdy nie bywał zmęczony po takich wieczorach, pomyślała, tylko rozradowany, chociaż nigdy nie pił zbyt dużo.
Drzwi otworzyły się bezszelestnie i Ellen odwróciła się w stronę Ulrika, który trzymał w ręku lichtarz.
– Nie śpisz? – zapytał. Słyszała zatroskanie w jego głosie.
– Nie mogłam spać – odparła cicho.
Ulrik podszedł do niej usiadł na skraju łóżka. – Rozlałaś swoją wodę?
Ellen zdziwiona spojrzała na nocny stolik. Szklanka się przewróciła, i zauważyła, że świeca również. Lichtarz spadł na podłogę. To właśnie musiało ją przed chwilą obudzić.
Ulrik przytrzymał świecę wysoko w górze, aby Ellen mogła zobaczyć leżący na podłodze lichtarz. W miejscu, gdzie leżała świeca, na podłodze widniała czarna, zwęglona plama.
Ellen zakryła usta dłonią. A gdyby coś się naprawdę zajęło?
Ulrik nachylił się i podniósł lichtarz, postawił go na stoliku. – Musiałaś zrzucić lichtarz i szklankę – powiedział.
Ellen wpatrywała się w kałużę wilgoci tam, gdzie płomień świecy sięgnął podłogi. Me mogła zrzucić obu przedmiotów naraz. Świeca nie zostawiłaby wtedy wypalonego śladu. Szklanka musiała spaść później.
Usiadła na łóżku, czując, że drży. Ulrik objął ją ramionami i przytulił. – Nie myśl o tym, Ellen.
Uśmiechnął się, żeby dodać jej otuchy. –Wszystko dobrze się skończyło, prawda? Każdemu może coś się przydarzyć.
Pogłaskał ją po policzku. – Wyglądasz na chorą.
Spojrzała mu w oczy, nie mogąc nic powiedzieć.
Kociak wśliznął się między nich i otarł o Ulrika, który wziął go na ręce.
Zaczął wąchać jego futerko. – Myślę, że tu mamy winowajcę – powiedział, podając kota Ellen. Czujesz? Jego futro pachnie spalenizną. Musiał przejść koło lichtarza i go przewrócić.
Ellen przytulił kota, zatopiona w myślach.
Futro pachniało spalenizną, zanim świeca spadła na podłogę.
Czy wciąż pani marznie, pani Bjerregaard? Betsy podeszła do łóżka.
Ellen skinęła głową, starając się skulić pod kołdrą, aby utrzymać ciepło. Czuła się marnie. Drżała z zimna, chociaż naciągnęła grube, wełniane pończochy, a Betsy zadbała o to, aby w piecu było dobrze napalone. Poza tym bolało ją całe ciało, wszystkie członki, każdy mięsień. Dręczył ją też ból głowy, jakby jej czoło uciskała opaska, schodząca ku ramionom. Kark miała sztywny.
– Czy mogę coś jeszcze dla pani zrobić? Służąca okazała się nie tylko obowiązkowa, była także mądra i troskliwa.
Ellen odchrząknęła, żeby oczyścić obolałe gardło. – Czy mogłabyś pójść do apteki?
Betsy skinęła głową. – A co mam kupić?
– Krople kamforowe, balsam ryski, miód, spirytus kamforowy i roztwór lukrecji – powiedziała stłumionym głosem, ledwo mogła mówić. – Pieniądze leżą w skrzynce, w szufladce po lewej stronie.
Betsy dygnęła. – Pospieszę się, proszę pani.
Służąca wyszła z pokoju i Ellen znów została sama. Ulrik jakąś godzinę wcześniej wyszedł do pracy, ale miał też wstąpić po drodze do szpitala, aby powiadomić jej ojca, że nie jest w stanie jechać dziś do Gimle. Miała ogromną nadzieję, że będzie mogła pojechać z ojcem na pogrzeb Erika, ale ledwo była w stanie wstać, zaraz potem musiała znowu się kłaść. Ustalili, że zamiast tego Ulrik i ojciec pojadą razem. Betsy obiecała zostać z Ellen aż do powrotu Ulrika.
Ellen przekręciła się na bok i zamknęła oczy. Chciała tylko spać.
*
Mamo? Mamo, ratuj mnie. Musisz mi pomóc, mamo!
Ellen gwałtownie usiadła na łóżku i nic nie rozumiejąc rozejrzała się dookoła. Betsy pozostawiła odsunięte zasłony, w pokoju było więc jasno.
Maaamooo!
Ellen zatkała uszy rękami, chciała odizolować się od tego cienkiego, dziecięcego głosiku, pełnego śmiertelnego przerażenia.
Czy popada w obłęd? Tak właśnie sądziła. Zaczyna słyszeć głosy w biały dzień!
Ręce jej opadły, drżała na całym ciele. Głos umilkł – a może tylko go sobie wyobraziła? Wyśniła? Przesunęła dłońmi po policzkach. Czuła, jak jej ciało trawi gorączka. Może to dlatego wydaje jej się, że widzi i słyszy rzeczy, które naprawdę nie istnieją. Wiedziała, że czasami gorączka zaćmiewa umysł.
A co z dzieckiem, które nosi? Czy tej małej istotce może jakoś zaszkodzić jej choroba?
Opadła z powrotem na poduszki i leżała tak, starając się zapomnieć o dziecięcym głosiku. Może powinna posłuchać Ulrika, który chciał wezwać doktora, nie znała jednak tego lekarza. W domu było inaczej, doktora Greni znała od zawsze.
Na dole zaskrzypiały otwierane drzwi. Na szczęście Betsy się pośpieszyła.
Potem usłyszała, że służąca wchodzi po schodach, a po chwili dziewczyna zastukała do drzwi i ostrożnie zajrzała do środka.
– Wejdź, Betsy, nie śpię. Ellen usiadła na łóżku.
Betsy wyciągnęła koszyk z zakupami. – Czy mam sporządzić miksturę?
Ellen skinęła głową i wyjaśniła, jak należy zmieszać składniki. – Wlej wszystko do szklanej butelki. Na jedną szklankę wody powinnaś użyć dziesięciu kropel.
Betsy znów poszła ku drzwiom. – Zaraz wrócę, proszę pani.
Ellen siedziała, patrząc na zamknięte drzwi. Właściwie powinna udać się w ustronne miejsce, nie wiedziała jednak, czy da radę. Wciąż marzła i nie miała najmniejszej ochoty wstawać. Jednak powinna kazać Betsy zmienić pościel, ta jest już przepocona. Może dlatego marznie.
Leżała czekając na Betsy, postanowiła wypić najpierw miksturę, potem dziewczyna może znaleźć czystą pościel.
Służąca wróciła i Ellen przyjęła od niej kubek z lekarstwem. Pachniało właśnie tak, jak zapamiętała, Zapach był ostry lecz gdy tylko zaczęła go wdychać, wydało się jej, że ból głowy trochę zelżał.
Zmusiła się do przełknięcia wszystkiego i odstawiła kubek, kiedy skończyła pić. Betsy musi zmienić pościel, teraz to czuła. Ta jest wilgotna i zimna.
Spojrzała na Betsy, bojąc się wstać. Czuła się taka otępiała. – Czy będziesz taka dobra i zmienisz pościel?
Betsy uśmiechnęła się. – Oczywiście, proszę pani.
Ellen chciała wstać, lecz czuła się tak źle, że postanowiła położyć się na stronie Ulrika i tam poczekać, aż Betsy skończy.
Z mozołem przetoczyła się na drugą stronę łóżka i naciągnęła kołdrę pod brodę. Jak strasznie marzła! Spojrzała na Betsy. Dlaczego jest taka przerażona? Jakby chciała się rozpłakać.
– Och, pani Bjerregaard...
Ellen spojrzała na nią zdziwiona. – O co chodzi, Betsy?
Betsy odsunęła kołdrę. Ukazała się wielka, czerwona plama.
– Pani krwawi.
*
Ulrik chodził tam i z powrotem, przystając co jakiś czas i spoglądając w sufit. Jak długo doktor już tam jest? Spojrzał na ścienny zegar, chociaż nie mogło minąć więcej niż kilka minut od czasu, gdy patrzył na niego poprzednio.
Wkrótce upłyną trzy godziny, od kiedy po niego posłano. Dowiedział się jedynie, że Ellen jest poważnie chora, ale nie sądził, że coś jest nie tak z dzieckiem.
Zakrył twarz rękami, usiadł na sofie, ale zaraz znów wstał, nie był w stanie spokojnie siedzieć.
Niezwłocznie wyszedł z muzeum, a gdy dotarł do domu, lekarz był tam już od pół godziny. Służąca odchodziła od zmysłów, mówiła, że Ellen może stracić dziecko. Z doktorem zamienił tylko kilka słów w korytarzu na górze, potem lekarz wszedł do Ellen. Ulrik znał go dobrze, doktor Hartvig był rodzinnym lekarzem u jego rodziców przez te lata, kiedy mieszkali w Christianii.
Usłyszał kroki Betsy na schodach i szybko poszedł w jej stronę. – Czy wiadomo coś nowego?
Blada na twarzy służąca spojrzała na niego poważnie swoimi wielkimi oczami. – Doktor chce z panem porozmawiać.
Na te słowa właśnie czekał. W trzech krokach znalazł się na górze i pędem ruszył do ich pokoju. Zatrzymał się na chwilę. Czy ma zapukać? A może lekarz wyjdzie? Jego zdaniem doktor Hartvig uważał, że Ulrik nie ma w pokoju nic do roboty.
Uniósł dłoń i ostrożnie zapukał. Czekał.
Usłyszał kroki doktora, drzwi się otworzyły.
Serce mu zamarło, gdy zobaczył poważną twarz lekarza. – Chciałbym porozmawiać z panem w cztery oczy – powiedział doktor Hartvig.
Ulrik wyciągnął szyję, aby zobaczyć Ellen. Widział, że leży. Brązowe loki były rozrzucone jak wachlarz na poduszce, oczy miała zamknięte. Ulrik chwycił doktora za ramię, czując, że trudno mu oddychać.
– Czy ona...
Doktor potrząsnął szybko głową i zamknął za sobą drzwi. – Pańska żona jest bardzo chora, panie Bjerregaard, ale przeżyje.
Ulrik cofnął się o krok i oparł plecami o ścianę. Starał się oddychać spokojnie. – A dziecko?
Wzrok doktora napotkał jego oczy. – Przykro mi, panie Bjerregaard.
Ulrik ukucnął i wplótł palce we włosy. Zacisnął powieki. Oparł głowę o ścianę. Ellen tak się cieszyła, że dziecko przyjdzie na świat, on sam zresztą też.
Doktor cicho chrząknął i położył dłoń na klamce.
– Może pan do niej wejść, ale jest bardzo słaba.
*
Ulrik wolno podszedł do łóżka. Czy Ellen śpi? Leżała teraz na boku, odwrócona do niego plecami. Ostrożnie usiadł na skraju łóżka, wyciągając się tak, aby dostrzec twarz żony. Zamarł. Ellen leżała z uchem przykrytym dłonią i zaciśniętymi powiekami.
– Ellen? Nakrył jej rękę swoją dłonią.
Ellen wzdrygnęła się, obróciła ku niemu i otworzyła zaczerwienione oczy. Jej wzrok wyrażał zagubienie.
– Ellen. Ujął jej dłoń i uścisnął. Wydawała się taka przerażona, taka zagubiona. – Tak bardzo mi przykro.
Ellen leżała nieruchomo, jej ręka w jego dłoni była zimna. Łza spłynęła po policzku i zmoczyła poduszkę. Wargi drżały, a skóra była biała jak porcelana, niemal szara.
Ulrik położył się obok żony i odgarnął mokry lok. Oparł czoło o czoło Ellen, zamknął oczy. On też żałował dziecka, ale wiedział, że kobiety odczuwają to inaczej. Ellen czuła, jak dziecko kopie, przez wiele miesięcy nosiła je pod sercem. Ich dziecko żyło w niej.
A teraz już go nie było.
– Boli cię? – zapytał cicho, otwierając oczy.
Ellen potrząsnęła głową, oczy jej się zamgliły.
Spojrzał na nią, pragnąc, aby powiedziała cokolwiek. Wiedział, że Ellen nie należy do kobiet, które dużo mówią, ale akurat teraz chciałby, żeby coś powiedziała. Chociaż nie wiedział, co sam ma powiedzieć. Co ona by chciała, żeby powiedział. Poza tym odczuwał wyrzuty sumienia. To on chciał wyprawić wczoraj przyjęcie, chociaż wiedział, że dla Ellen oznacza to wiele przygotowań. Myślał tylko o tym, że miło jej będzie poznać jego przyjaciół.
Dotknął jej twarzy ręką, przytulił do niej policzek. – Powiedz coś, Ellen.
Zapadła między nimi cisza, słyszał jednak, że Ellen nabiera powietrza do płuc, jakby chciała coś powiedzieć, jednak zatrzymała się.
– Co chciałaś powiedzieć? – zapytał cicho Ulrik.
Ellen splotła swe palce z jego palcami. Jej ręka była teraz lepka. Mocno ją uścisnął. – Słyszałam małą dziewczynkę wołającą swą matkę.
Ulrik starał się zrozumieć, o czym mówi żona, ale nie pojmował, o co jej chodzi. – O czym mówisz, Ellen? – spytał, patrząc na jej bladą twarz. Z brązowych oczu wyzierał strach.
Ellen spuściła oczy i potrząsnęła głową. – O niczym.
Ulrik wsunął rękę pod jej podbródek. – Powiedz mi, co miałaś na myśli.
Ellen popatrzyła na niego, ale nic nie powiedziała.
– Powiedz mi, o czym myślisz – powtórzył cicho.
Ellen znów opuściła głowę na poduszkę, patrząc w sufit. – Słyszałam go także wczoraj, po tym, jak się położyłam.
Ulrik spojrzał na nią zdziwiony. – Co słyszałaś?
Twarz Ellen była mroczna, oczy rozszerzone. – Głos dziecka. Małej dziewczynki. Pytała o swoją matkę. A dziś prosiła matkę, żeby ją ratowała.
Ulrik poczuł ciężar na sercu. Ellen mówiła o tym już wcześniej, wychodziła z siebie tego dnia, gdy za późno wrócił do domu. Utrzymywała wtedy, że część dziecięcych ubrań leżała rozrzucona po podłodze, ale kiedy poszedł to obejrzeć, walizka stała tak, jak powinna. Żadne z ubrań nie było ruszone.
Pogładził ją po włosach i delikatnie pocałował w policzek. – Masz gorączkę, moja droga. To dlatego słyszysz głosy, które nie są rzeczywiste.
Widział, że czuje się zraniona, nie wątpił, iż ona sama uważa, że to wszystko prawda.
Uścisnął jej dłoń. – To był dla ciebie ciężki czas, Ellen. Operacja twojego ojca i to, co się stało z Erikiem.
Musiał przełknąć ślinę, odwrócił więc wzrok. Erik należał do jego najlepszych kolegów, a teraz został rozszarpany w straszny sposób. Żeglowali razem po dalekich krajach, Erikowi udało się przeżyć w dziczy wśród Indian, a teraz jego życie zakończył niedźwiedź zabójca w Norwegii. A jutro pogrzeb. Plan był taki, że Ulrik wyjdzie wcześniej z pracy, żeby pojechać do Tonsbergu pociągiem, razem z Akselem, teraz jednak było to nie do pomyślenia. Nie mógł zostawić Ellen w tym stanie. Była chora i słaba, poza tym miała te swoje zwidy, które przerażały go bardziej niż choroba. To było do niej niepodobne, Ellen jest kobietą mocno stąpającą po ziemi, lecz Ulrik wiedział wystarczająco dużo o ludzkim umyśle, aby zdawać sobie sprawę z tego, że coś takiego może się przytrafić każdemu.
Ellen wysunęła rękę z jego dłoni i trochę się o niego odsunęła. Leżała wpatrując się pustym wzrokiem w sufit, jakby nie zauważała męża.
Ulrik podniósł się z łóżka. – Niedługo wrócę.
Nie wiedział, czy Ellen chce, aby z nią siedział, ale musiał porozmawiać z lekarzem. Ellen nie musi tak cierpieć, są lekarstwa, które mogą jej pomóc w tym trudnym czasie.
Gdy szedł ku drzwiom, usłyszał od zewnątrz drapanie kociaka. Gdy otworzył, zwierzę wpadło do środka jak szary cień, przemknęło do łóżka Ellen, wskoczyło i otarło się o jej twarz. Ellen zaczęła głaskać długą sierść.
– Chcesz, żeby kot tu został, czy mam go zabrać? – zapytał Ulrik.
– Może tu zostać – odpowiedziała Ellen, nie patrząc na niego.
Westchnął bezgłośnie, zamknął za sobą drzwi i zszedł do salonu, gdzie Betsy podejmowała doktora Hartviga kawą i kanapkami.
Lekarz natychmiast wstał, lecz Ulrik dał mu znak, aby znów usiadł.
– Poronienie było silnym przeżyciem dla pana żony – zaczął doktor, odstawiając filiżankę.
Ulrik spojrzał na niego. Przypuszczał, że doktor nie po raz pierwszy był świadkiem czegoś takiego, wyglądał jednak na naprawdę zagubionego.
– Ma pan rację, doktorze – odparł Ulrik i upił trochę kawy, którą podała Betsy. Czy ma powiedzieć o głosach, które słyszała Ellen? Z niechęcią myślał o przedstawieniu Ellen jako chorej na umyśle, ale nie wiedział, jak powinien wyłożyć tę sprawę.
Postanowił po prostu to powiedzieć. – Mówiła mi doktorze, że słyszy głosy – powiedział niepewnie i poprawił się na krześle.
Doktor przekrzywił głowę, a między jego brwiami ukazała się głęboka zmarszczka. – Czy to się pojawiło niedawno?
Ulrik zawahał się. – Tak, tydzień temu.
Postanowił opowiedzieć o dziecięcych ubrankach. – Ellen uważa, że głos, który słyszy, należy do małej dziewczynki – dodał.
Doktor Hartvig siedział przez chwilę w milczeniu. Ulrik widział, że lekarz zastanawia się nad tym, co usłyszał. – Pańska żona z radością wyczekiwała narodzin dziecka, prawda? – zapytał zamyślony.
Ulrik skinął głową. – Jak zapewne panu mówiła, straciła kiedyś dziecko. Chyba bała się, że to się znów wydarzy, ale cieszyła się, że to dziecko przyjdzie na świat.
Doktor westchnął ciężko i potrząsnął głową. – Tak to jest z kobietami, panie Bjerregaard. To, czego chcą od życia, to zostać matką. I czymże byłoby nasze społeczeństwo bez tych ofiarnych matek?
Doktor Hartvig wstał, podszedł do swojej walizeczki i otworzył ją. Na stole pojawiła się mała, niebieska butelka. – Proszę jej podawać chloral po południu i wieczorem albo wtedy, gdy zaczyna być niespokojna. Lekarstwo wywoła zmęczenie i będzie mogła odpocząć.
Ulrik wysłuchał, jak powinien dozować lekarstwo, a potem lekarz wziął swoją walizkę i poszedł do drzwi. – Chciałbym, aby powiadomił mnie pan, jeśli pańska żona nie będzie zdrowiała, panie Bjerregaard.
Ulrik kiwnął głową, zadowolony, że istnieje lekarstwo na dolegliwości Ellen. – Dziękuję, doktorze.
Patrzył przez chwilę na odchodzącego lekarza, a potem poszedł do Ellen. Nie było żadnych powodów, żeby zwlekać z udzieleniem jej pomocy.
Wśliznął się do pokoju, zatrzymał się jednak w drzwiach. Ellen zasnęła, leżała z kociakiem mocno wtulonym pod jej pachę. Na jej twarzy malował się spokój, wyglądało na to, że śpi twardo.
Ulrik cicho zamknął drzwi.
Nie chciał budzić żony, gdy nareszcie udało jej się zaznać spokoju.
Abelone usiadła na skraju łóżka i splotła ręce na podołku. Oddech wydawał się ciężko zalegać jej w piersi, podobnie jak przez ostatnie osiem dni. Od ośmiu dni była wdową.
Nie wiedziała, jak sobie z tym poradzi. Nie wiedziała, jak uda się jej zejść do pokoju, w którym wystawiono ciało, jak da radę stać wyprostowana przy trumnie Erika, gdy ksiądz będzie wygłaszał kazanie, a ludzie zaśpiewają zwyczajowe psalmy.
W pokoju odszedłem daleko, Przyjaciel mój na mnie czekał, Bóg, Zbawca uratował mnie.
Zacisnęła dłonie, które trzymała na kolanach, wpatrując się w sufit.
Jak ja przez to przejdę?
Musiała głęboko odetchnąć, starając się powstrzymać łzy, jednak nie udało jej się to. Zakryła oczy rękami i opadła na łóżko.
Jakim cudem będzie w stanie stać prosto, gdy jedynym, czego chce, to położyć się przy trumnie Erika? Gdy jedynym, czego pragnie, to objąć go, wziąć w ramiona – krzycząc do Boga, aby go jej zwrócił?
Zagłębiła twarz w poduszce, bijąc pięścią kołdrę. Chwyciła ją i mocno ściskała, płacząc z twarzą wtuloną w pościel.
Eriku. Wróć do mnie. Wróć do mnie. Wiedziała, że nikt jej nie słucha, nawet Pan. Tak samo, jak nie słuchał jej modlitw, gdy Erik walczył o życie. Błagała Go, aby nie zabierał do siebie jej męża, żebrała, aby pozwolił mu żyć. Prosiła, żeby Mały Erik nie tracił ojca. Modliła się, aby ona sama nie została wdową.
Modliła się, żeby Erik mógł żyć.
Objęła się ramionami i skuliła. Nie da rady. Nie da rady zejść do pokoju, w którym leży Erik. Nie da rady iść za trumną na cmentarz, gdzie jest już przygotowany grób.
Chciała jedynie leżeć tu w spokoju, sama. W ten sposób mogła być najbliżej Erika. To martwe ciało leżące na dole nie było mężczyzną, którego kochała. To tylko pusta skorupa. Erik – on jest tutaj. W tym pokoju, gdzie wydał swe ostatnie tchnienie. To tutaj wyczuwa jego obecność. To tutaj kochali się po raz ostatni. To tutaj snuli plany na przyszłość. Tutaj byli tylko oni.
I Mały Erik.
Abelone spojrzała na kołyskę synka. Była pusta. Przez ostatnie dni tak było najlepiej, po tym, jak straciła mleko. Mały Erik wykrzykiwał z siebie płuca, bo matka nie miała dla niego pokarmu, chociaż postępowała według rad akuszerki i przystawiała dziecko mimo wszystko do piersi. Może mleko wróci. Ale Mały Erik był głodny, nie mógł czekać, aż znów będzie miała dla niego pokarm, więc zaczęli karmić go zwykłym mlekiem i odrobiną owsianki, chociaż był jeszcze taki mały.
Łzy znów się pojawiły, smutek ogarnął całe jej ciało. Nie jest nawet w stanie podać piersi własnemu dziecku.
Odwróciła głowę od kołyski, leżała wpatrując się w okno. Nie mogła pojąć, jak słońce może świecić w taki dzień, wydawało się jej, że Bóg z niej drwi.
Zamknęła oczy, nie chcą patrzeć na czyste, niebieskie niebo i silne, wiosenne słońce.
Wiedziała, jaki obraz pojawi się w jej myślach. Powracał zawsze, gdy zamykała oczy. Ostatnie spojrzenie, które posłał jej Erik, zanim zamknął powieki po raz ostatni. Jego ostatnie słowa. Chcę żyć. Czy wiedział, że zbliża się jego koniec? Że rany, które odniósł, są tak poważne, iż spowodują jego śmierć?
Usiadła na łóżku i potarła czoło palcami. Nie da się o tym myśleć. Była taka szczęśliwa, gdy Erik wreszcie się obudził, a kiedy zaczął mówić o owcach i niedźwiedziu, wydawało się jej, że przeżyje. Lecz potem zapadł w sen, z którego już się nie obudził.
Oparła czoło o kolana, pozwoliła łzom płynąć. Wiedziała, że Erik chciał żyć. Miał wszelki powody, aby żyć dalej. Jego plany, żeby sprzedawać towary kolonialne, budowa domu, Mały Erik, z którego był taki dumny. Było mu ciężko, gdy zranił rękę, ale w ostatnim czasie jaśniej spoglądał na życie.
A potem stało się to.
Znów ogarnął ją przemożny żal, okrutny i wyniszczający. Wydawało się, że do jej ciała przywarła, całkiem je omotując, bolesna żałoba. Nie opuszczała jej ani na moment, ani w dzień, ani w nocy. Nic nie pomagało, nic nie mogło uśmierzyć bólu.
Abelone?
Wzdrygnęła się, nie słyszała pukania ojca.
Odwróciła głowę, starając się osuszyć łzy, nie chciała, by ojciec zobaczył, że płakała.
Wszedł do pokoju, podszedł do niej i usiadł. Ostrożnie położył dłoń na ramieniu córki.
– Nie musisz kryć przede mną swego żalu, Abelone. Wiem, czym jest żałoba.
Słowa ojca trafiły ją prosto w serce. Odwróciła się do niego wiedząc, że on nie przejmuje się jej obrzmiałą, czerwoną twarzą. To jej ojciec.
Uśmiechnął się do niej, wyciągając ramiona. – Moja mała dziewczynka.
Zniknęła w jego objęciach, płacząc na jego piersi. Tak się cieszyła, że przyjechał wczoraj do domu, była jednak rozczarowana, że Ellen nie przybyła wraz z nim. Ojciec mówił, iż siostra tak się przeziębiła, że nie była w stanie udać się w podróż, lecz Abelone miała nadzieję, że przynajmniej Ulrik przyjedzie. Może Ellen jest poważniej chora, niż chcą jej powiedzieć. Czy oni nie rozumieją, że wolałaby znać prawdę? Ellen na pewno nie zrezygnowałaby z przyjazdu na pogrzeb Erika tylko z powodu przeziębienia. Poza tym Ulrik należał do najlepszych przyjaciół Erika.
Musi kryć się za tym coś innego, ale nie była w stanie o tym myśleć, nie była w stanie męczyć ojca, żeby jej to powiedział. Nie miała siły.
Ojciec pozwolił jej płakać, wolno gładząc jej włosy. – Teraz wydaje ci się, że nigdy już nie będzie lepiej, ale obiecuję ci, Abelone. Pewnego poranka obudzisz się myśląc, że czujesz się lepiej. Że żałoba nie jest już taka ciężka, taka okrutna.
Nie mogła w to uwierzyć. Wydawało się jej, że spada, spada i nikt nie może jej zatrzymać, a ona sama też nie może zrobić nic, aby przestać lecieć dalej w dół.
Spojrzała na ojca. Wokół głowy miał owinięty bandaż, ale zapewnił ją, że czuje się dobrze. Wyglądał też lepiej, nie był taki wyczerpany jak wtedy, gdy jechał do Christianii. Mówił, że bóle głowy zniknęły.
– Nie wiem, czy przetrwam pogrzeb. Słyszała, jak cichy i cienki jest jej głos. Nie chciała być taka. Chciała być silna, wziąć ze sobą Małego Erika i podziękować wszystkim, którzy – jak wiedziała – czekają na dole, za to, że przyszli. Wiedziała, że niemało osób przyszło na pogrzeb i czekają teraz na nią. Nie była jednak w stanie. Chciała jedynie leżeć w łóżku.
Ojciec pogładził jej czoło. – Tak to jest, Abelone, gdy tracimy kogoś, kto był nam bliski. Jedyne, czego pragniemy, to odzyskać go, żeby życie było takie, jak dawniej.
Wolno potrząsnął głową. – Nie da się zrozumieć, jakie plany ma wobec nas Pan, czasami może się to wydawać bezsensowne, a także niesprawiedliwe, lecz takie bywa życie. Zamilkł i patrzał przed siebie. – Czasami nie możemy zrobić nic innego, jak tylko wytrzymać. Sądzisz być może, że nie dasz rady przetrwać dziś pogrzebu, lecz wieczorem będziesz wiedziała, że dałaś radę.
Jej wzrok napotkał oczy ojca. Wiedziała, o czym on myśli. Czuł się tak, kiedy zmarła jej matka. Nigdy nie widziała ojca takim, jak wtedy, ani przedtem, ani potem. Zaczął nawet pić, on, który potrafił wytrzymać wszystko. Wraz z upływem czasu stopniowo zaczął jednak odzyskiwać swe dawne ja.
Może jest tak, jak ojciec mówi. Że żal z czasem przestanie być taki straszny. Może to prawda, ale teraz jej to nie pomagało.
Ojciec wstał i wyciągnął do niej rękę. – I co powiesz, Abelone? Zejdziemy na dół?
Nie była w stanie wstać, a jednak tego dokonała. Ruszyła ku ojcu, mimo że nogi miała jak z waty. Wyprostowała się, chociaż najchętniej skuliłaby się pod kołdrą.
Da radę.
Dla Erika.
*
Widziała, że Ingvarda płacze, ale nie słyszała jej szlochu. Widziała, że pastor Munthe czyta Biblię, lecz nie słyszała jego słów. Widziała, że ludzie śpiewają, lecz nie słyszała ich śpiewu.
Jej wzrok omiótł innych żałobników. Sjura, małego Olego, który stał ze łzami w oczach, kurczowo ściskając rękę dziadka. Ojca, który mrugał oczami, na próżno starając się odgonić łzy. Przyjaciół, znajomych, sąsiadów. Wszyscy ubrani byli na czarno i stali ramię w ramię ze spuszczonymi głowami.
Nie mogła patrzeć na Erika. Nie była w stanie spojrzeć na jego twarz. Nie chciała zapamiętać jej takiej. Takiej innej, takiej zimnej i bez życia. Tej twarzy, którą tak wiele razy pieściła, warg, które tak często dotykały jej ust. Czasami delikatnie, czasami miękko i ciepło, a czasami łapczywie, przepełnione żądzą.
To nie Erik tam leży. Nie mój Erik. To nie jest mężczyzna, którego kocham.
Spuściła głowę, starając się nie patrzeć na trumnę.
Marzła. Palce miała zdrętwiałe, mróz wypełniał całe ciało.
Zamknęła oczy, modląc się, aby ceremonia wkrótce dobiegła końca. Nie wiedziała, jak długo jeszcze da radę tak stać.
Myśleć. Muszę myśleć o czymś innym.
W jej myślach pojawiło się wspomnienie. Dzień, w którym ojciec wysadził bobrzą tamę. Dzień, w którym uratowała Olego z kipieli. Twarz Erika, gdy dotarła na brzeg. Ulga w brązowozielonych oczach, uśmiech igrający na wargach.
Marzła wtedy tak jak teraz, lecz Erik narzucił jej na ramiona koc.
I ten dzień, kiedy patrzyła, jak łowi perły. Tak przyjemnie było leżeć na nagrzanej słońcem trawie. To wtedy po raz pierwszy się pocałowali.
Ogarnęła ją fala wspomnień, ciepłych i dobrych. To właśnie chciała zapamiętać. Swojego żywego, dobrego i przystojnego męża. Ojca Małego Erika. Chciała pamiętać, jak trzymał syna w ramionach, z jaką dumą patrzył na małego człowieczka, który narodził się z ich miłości.
Nie takiego, jaki leżał w trumnie.
Otworzyła oczy, słysząc, że psalm już przebrzmiał. Czy ona sama też śpiewała?
Tak sądziła.
Wydawało się jej, że otwarta trumna przyciąga jej wzrok. Nie mogła już dłużej powstrzymywać się od patrzenia na niego.
Oddychaj, Abelone, musisz oddychać.
Łapała powietrze, ale nie dawała rady. Poczuła czyjeś chwytające ją dłonie. Ojciec. Mocno ją trzymał i przyciskał do siebie.
Wiedziała, że głośno płacze, wiedziała, że innym przykro jest słuchać takiego szlochu, ale nie mogła zatrzymać tego wybuchu żalu, który ją ogarnął.
Nie było w niej żadnych myśli, żadnych słów.
Ktoś położył jej dłoń na ramieniu i ostrożnie uścisnął. Odwróciła się zdziwiona, bo nie sądziła, że ktoś za nią stoi.
Nikogo tam nie było.
Wpatrywała się w pustkę, ale wiedziała, że to był on. Z ociąganiem położyła na ramieniu własną dłoń. Wciąż czuła tam lekki ucisk. Nie wiedziała, co się stało, ale nagle dotarł do niej płacz Małego Erika. Musiała się nim zajmować Sofie albo Malinę, Abelone ledwo go słyszała.
Odwróciła się do ojca, napotykając spojrzenie jego oczu. – Przyniesiesz Małego Erika? –szepnęła.
Wydawało się, że ojciec ma wątpliwości, ale skinęła lekko głową na potwierdzenie swych słów.
Została przy trumnie. Pastor spojrzał na wychodzącego ojca, podobnie żałobnicy.
Zacisnęła pięści i wargi. Podeszła bliżej do trumny. Jej oddech przyspieszył, a po policzkach spływały łzy. Spuściła wzrok i spojrzała na jego twarz.
Przysięgliśmy sobie wierność póki śmierć nas nie rozłączy, Eriku. Lecz śmierć nas nie rozdzieli. Wciąż jestem twoja, jak zawsze byłam i zawsze będę.
Delikatnie nakryła dłonią rękę Erika i uścisnęła. Nachyliła się i po raz ostatni potarła nosem jego policzek. Jej wargi dotknęły jego ust.
Zobaczymy się jeszcze, Eriku. Nie dziś, ani nie jutro, ale pewnego dnia znów się spotkamy.
Zamknęła oczy i oparła się policzkiem o jego policzek, zbliżając swe zimne wargi do jego ucha.
Kocham cię, Eriku.
Oparła głowę o jego czoło, nie mogła się ode^ rwać.
Wszystkie chwile, które dzielili. Wszystkie te dni. Życie, które mieli przed sobą, którego jednak nie dane im było spędzić razem. Czegóż by nie dała, aby mieć Erika z powrotem.
Płacz Małego Erika sprawił, że powróciła do rzeczywistości. Płakał tak rozpaczliwie. Wyprostowała się, odwróciła od trumny i wzięła synka na ręce. Przytuliła do siebie małe, gorące ciałko dziecka. Ostrożnie go zakołysała, wiedziała, że tak lubi.
Nie miała już dla niego mleka, ale wiedziała, jak ma pocieszyć swoje dziecko. Po chwili płacz ucichł. Mały Erik oparł główkę na jej ramieniu.
Podparła mu głowę dłonią; gdy ojciec przyniósł wieko trumny, mocno przycisnęła dziecko do siebie.
Ojciec spojrzał na nią pytająco. Chciał wiedzieć, czy ma już zamknąć trumnę. Abelone spojrzała na Erika. Nadszedł czas. Pożegnała się z mężem, ale czuła, że to nie jest ostateczne pożegnanie. Me chciała, żeby trumna została zamknięta. Nie chciała, żeby Erik zniknął. Tak bardzo bała się jego widoku w trumnie, ale teraz chciałaby przy niej pozostać na zawsze.
Po raz ostatni spojrzała na jego twarz, zamknęła oczy i przytuliła Małego Erika. Zmusiła się, żeby patrzeć, gdy zamykano trumnę. Chciała ujrzeć po raz ostatni przebłysk twarzy Erika, gdy nakładano wieko.
Odwróciła się, kiedy wbijano gwoździe. Uderzenie za uderzeniem. Przycisnęła do siebie Małego Erika. Ich syna. Najpiękniejsze, co mogli stworzyć.
Wciąż żyjesz, Eriku. Zawsze będziesz żył w swoim synu.
12 listopada 1884 roku
Kochany Eriku,
minęło już sześć miesięcy od Twojej śmierci. Nie mogę uwierzyć, że tak dawno temu po raz ostatni słyszałam Twój głos, że tak dawno temu Cię dotykałam. Wciąż czasami wydaje mi się, że żyjesz. Wydaje mi się, że w każdej chwili możesz stanąć w drzwiach albo że wkrótce przyjdziesz, aby usiąść do stołu. Wczoraj zdawało mi się, że zobaczyłam Cię w mieście. Byłam taka pewna, że idziesz przede mną, taka pewna, że zaczęłam biec za Tobą. Ale okazałeś się kimś innym.
Abelone zakryła oczy dłonią. Pisanie dziennika dobrze jej robiło, pisała codziennie od dnia pogrzebu Erika, sprawiało jej to jednak też ból. Jednocześnie mogła pisać o tym, co czuje, nie zwracając uwagi na to, jak się wysławia. Tak trudno było o tym mówić. Słowa nie okazywały się takie, jak myślała, poza tym nie chciała obciążać innych swoją żałobą. Zatem łatwiej przychodziło jej przelewanie swoich uczuć na papier. Poza tym inni nie odczuwali tak samo, jak ona. Nie myśleli o Eriku przez cały czas, tak jak ona.
Zawsze był obecny w jej myślach, cały czas.
Może już zawsze będę na Ciebie czekała. Tak czuję. Zawsze czegoś brakuje, gdy Ciebie tu nie ma. Jakby brakowało części mnie. Nie ma już nas.
Zanurzyła stalówkę w atramencie i zastanawiała się przez chwilę, nim zaczęła pisać dalej.
Myśli innych zajmuje tak wiele różnych rzeczy. Odczuwają żałobę po Tobie, ale nie w ten sposób, co ja. Jestem pogrążona w żałobie nie tylko dlatego, że byłeś moim mężem, ale też dlatego, że Mały Erik nie będzie miał żadnych wspomnień o swoim ojcu. Żal mi też, że nigdy nie zobaczysz, jak dorasta Twój syn.
Wyjrzała przez okno, patrząc na uderzające w szybę krople deszczu. Pomyśleć, że to już listopad. Prawie nie pamiętała wiosny. Czas tuż po śmierci Erika wydawał się pustką. Nie robiła nic poza trwaniem. Poza mozolnym pokonywaniem dni dla Małego Erika.
Znów pochyliła się nad pamiętnikiem.
Jest tak, jak mówił ojciec. W pewne dni żyję tylko po to, aby przetrzymać. Wytrzymać do następnego dnia w nadziei, że nie będzie już przepełniony taką beznadzieją.
Spojrzała na ostatnie słowo. Beznadzieja.
Beznadzieja to niewłaściwe słowo. Najgorsze są te dni, kiedy żyję nie żyjąc. Gdy ciało chce umrzeć. Nie sądziłam, że można tak się czuć. Ale ojciec miał jednak rację, gdy mówił, że pewnego dnia poczuję się trochę lepiej.
Zapatrzyła się przed siebie. Pamiętała, kiedy po raz pierwszy poczuła, że żałoba już tak jej nie ciąży. Jedna z krów się ocieliła. Cielenie było długie i ciężkie, ale gdy cielak chwiejnie stanął na nogi, Abelone poczuła coś, czego nie zaznała od dawna. Radość.
Dlaczego nie mówiłam częściej, że Cię kocham? I dlaczego nie kochaliśmy się częściej?
Po narodzinach Małego Erika kochali się tylko jeden raz.
Wciąż za Tobą tęsknię, Eriku. Tęsknię za Tobą, gdy wstaję rano, gdy wychodzę do zwierząt, gdy kładę się spać wieczorem. Tęsknię za Tobą, kiedy Mały Erik robi coś nowego. Jest takim ładnym, wesołym małym chłopcem. Twoja matka mówi, że przypomina Ciebie, kiedy byłeś mały, chociaż odziedziczył po mnie niebieskie oczy. Myślę, że będzie miał ciemne włosy.
Spojrzała w stronę kołyski, usłyszawszy, że Mały Erik właśnie się budzi. Szybko dmuchnęła na atrament. Synek nie sypiał już ani tak dużo, ani długo jak dawniej, ale przestał na szczęście budzić się w nocy. Abelone sądziła, że zawdzięczają to owsiance, to samo mówiła Bera. Mały Erik najadał się do syta wieczorem, zanim kładziono go spać, a potem spał aż do świtu.
Abelone zamknęła książeczkę i podeszła do kołyski. Para niebieskich oczu spojrzała na nią z wyczekiwaniem, a pulchne ramionka wyciągnęły się w górę. Tak się cieszyła, że Mały Erik jest radosnym, spokojnym dzieckiem. Dużo płakał, gdy straciła mleko, ale potem przyzwyczaił się do zwykłego mleka i owsianki. Zaczęła go karmić także innym jedzeniem, jej mały chłopiec miał dobry apetyt.
Wyjęła go z kołyski i przytuliła jego ciepły policzek do swojej twarzy. Mały Erik zawsze miał takie policzki po obudzeniu; czerwone i ciepłe.
– Dobrze spałeś? – zapytała, pocierając nosem jego policzek. Zawsze tak ładnie pachniał.
Mały Erik zaszczebiotał coś w odpowiedzi, lecz Abelone wiedziała, że wkrótce synek zaocznie okazywać niecierpliwość.
– Tylko doprowadzę cię do porządku, a dostaniesz swoje jedzenie – zapewniła go, zaczynając go przewijać. Tak jak myślała, wpadł w kwaśny nastrój, kiedy prawie już skończyła. Zmarszczył małe czółko i zaczął kopać nogami. Kilka tygodni wcześniej przestała go owijać, nietrudno było zauważyć, że Mały Erik nie lubi być zawinięty. Poza tym zaczynał być już duży, lubił się ruszać.
– Patrz, jesteś gotowy – uśmiechnęła się i wzięła go na ramię. Objął ją za szyję, jak to miał w zwyczaju i zaczął się bawić włoskami na jej karku. Przytuliła policzek do jego twarzy. Jaki grzeczny chłopiec.
Niezależnie od tego, jak bardzo załamana się czuła, zawsze robiło się jej lepiej, gdy trzymała go przy sobie albo gdy się do niej uśmiechał. Wcześniej sądziła, że wie, jak to będzie stać się matką, lecz było inaczej, niż myślała. Wiedziała, że pokocha swoje dziecko, ale że aż tak7. Miała nadzieję, że Ellen też będzie dane to przeżyć, utrata dziecka, które nosiła, musiała być dla niej strasznym przeżyciem. Nic nie wiedziała początkowo, co sprawiło, że jej siostra i Ulrik nie przyjechali na pogrzeb Erika, dopiero jakiś czas później jej to powiedziano. Ojciec mówił, że nie chcieli dokładać kolejnego kamienia do brzemienia, które dźwigała, ale gdy tylko Ellen poczuła się na siłach, żeby udać się w podróż, przyjechali do Gimle.
Abelone nigdy nie zapomni żalu, który ujrzała w oczach siostry, gdy zobaczyła Małego Erika. Sądziła, że chłopiec przypomniał siostrze o dziecku, które ona sama miała urodzić.
Mały Erik gaworzył zadowolony, kiedy niosła go do kuchni, gdzie Bera przygotowywała już dla niego owsiankę.
Abelone usiadła na swoim krześle z synkiem na kolanach. Wiedział już, co się szykuje, bo natychmiast zaczął radośnie wywijać nogami. Twarzyczkę miał rozpromienioną. Abelone dolała do owsianki mleka i zamieszała, a potem spróbowała. Akurat odpowiednio ciepła. Nabrała trochę na łyżkę, a Mały Erik nie zwlekał z otwarciem ust. Łapczywie zjadł zawartość łyżki.
Karmiła go dalej, a jej myśli krążyły, jak to się często ostatnio zdarzało. Wiedziała, że stała się taka po śmierci Erika. Była obecna ciałem, lecz jej myśli błądziły gdzie indziej. I nie zawsze myślała o Eriku. Mogło to być cokolwiek, chociaż starała się poświęcać Małemu Erikowi tyle uwagi, na ile zasługiwał.
Abelone?
Zmieszana spojrzała na Berę, która podniosła głos.
Służąca uśmiechnęła się. – Mówiłam, że masz gościa.
Abelone usłyszała teraz, że ktoś idzie przez korytarz, któraś ze służących musiała otworzyć. – Kto to?
– Pani Agnes – odparła Bera i przygotowała się do karmienia Małego Erika. – Idź, dam mu resztę owsianki.
Abelone wstała, trochę oszołomiona. Nie była w nastroju ani na przyjmowanie wizyt, ani na rozmowy z kimkolwiek. Dość miała swoich spraw w ostatnich dniach. Gdy nadchodził wieczór, rzucała się na łóżko, chociaż prawie zawsze miała problemy z zaśnięciem.
Wyszła na spotkanie gospodyni, a zarazem bratowej pastora. Zauważyła, że pani Agnes stale ma jakieś sprawy w Gimle. Zachowywała się bardzo przyjaźnie i Abelone miała wrażenie, że pani Agnes chciałaby rozmawiać z nią bardziej poufnie. Wiele razy mówiła, że Abelone nie powinna zwlekać z otwarciem przed nią swego serca.
Ale co mogłaby powiedzieć? Że tęskni za Edkiem aż do bólu? Że dni, które są przed nią, wydają się jej nieskończone, że nigdy nie cieszy się na wstanie z łóżka? Inni nie byli już pogrążeni w żałobie, wydawało się, iż myślą, że ona też powinna już z tym skończyć. Dlatego nic nie mówiła. Mówili tylko o tym, że powinna się cieszyć z Małego Erika. Oczywiście, że cieszyła się, iż go ma! Kochała swego synka ponad wszystko, ale to nie znaczyło, że nie opłakiwała Erika.
Sjur odczuwał tak samo silną żałobę jak ona. Widziała to w jego oczach, rzadko jednak mówił o Eriku i o tym, co się wydarzyło, gdy zginął. Nikt z pozostałych też tego nie robił. Nie rozumiała tego. Zauważyła to w ciągu lata, ludzie przybierali dziwny wyraz twarzy, kiedy ktoś wspominał Erika i niedźwiedzia zabójcę. Wyraźnie było widać, że nie chcą o tym rozmawiać. Stopniowo zaczęła rozumieć, że najlepiej jest milczeć na ten temat. Z Ingvarda rozmawiała coraz rzadziej, a gdy się spotykały, ich rozmowy były uprzejme, lecz powierzchowne. Ingvarda znalazła sobie pracę w sklepie tekstylnym w mieście i Abelone z zaskoczeniem stwierdziła, że chyba jej się to podoba. Nigdy nie przypuszczała, że Ingvarda znajdzie pracę – nie sądziła, że zechce pracować – ale Ingvarda musiała zrozumieć, że nie może dłużej służyć tylko za ozdobę. Znalazła też w mieście mieszkanie.
Abelone bezgłośnie westchnęła i zmusiła się do uśmiechu, zbierając siły na rozmowę.
– Dzień dobry, pani Abelone – uśmiechnęła się do niej pani Agnes. – Mam nadzieję, że nie przeszkadzam?
Abelone z obowiązku potrząsnęła przecząco głową. – Ależ skąd, pani Agnes. To bardzo miło, że przyszłaś.
Wydało się jej, że uśmiech pani Agnes był jeszcze bardziej promienny niż zazwyczaj i starała się odgadnąć, jaka mogła być tego przyczyna. Często zapominała, o czym opowiadali jej ludzie. Po śmierci Erika niemal nie potrafiła zebrać myśli.
Wtedy to zauważyła. Że też nie zwróciła na to uwagi od razu! Po raz pierwszy widziała panią Agnes bez żałobnego stroju. Wdowa miała na sobie bawełnianą suknię w kolorze butelkowej zieleni, która ładnie komponowała się z jej rudymi włosami. Musiał więc upłynąć już rok, od czasu, kiedy pani Agnes owdowiała. Abelone sądziła, że jednym z powodów częstych wizyt była chęć podzielenia się doświadczeniami związanymi z utratą męża. Czasami bywało to niemal irytujące, pani Agnes mogła być zbyt pełna zrozumienia.
A niezależnie od tego nie mogła wiedzieć, jak to jest być matką pozbawionego ojca niemowlęcia.
– Jaką ładną ma pani suknię! – wykrzyknęła Abelone.
W oczach pani Agnes natychmiast pojawił się przepraszający wyraz. – Rozumie pani, tęskniłam za moimi codziennymi ubraniami.
Właśnie to jest takie męczące, pomyślała Abelone. Jej nic nie obchodziło, że pani Agnes nie musi już nosić czarnych strojów, chociaż ona sama ubierała się na czarno, lecz pani Agnes zawsze bardzo się bała, żeby jej nie dotknąć.
– Cieszę się razem z panią – odpowiedziała Abelone, mając nadzieję, że pani Agnes wkrótce powie, po co naprawdę przyszła. Poza tym zauważyła, że przyniosła ciasto. Pani Agnes musiało więc leżeć na sercu coś wyjątkowego.
Jej twarz znów się rozjaśniła. – O czym ja tu myślę!
Wydała z siebie ten swój nerwowy śmieszek, a potem wyciągnęła swój prezent. – Przyniosłam ciasto. Mam nadzieję, że lubi pani tarte jabłkową?
Abelone z uśmiechem skinęła głową i wzięła ciasto. Wiedziała, że przez ostatnie miesiące schudła, ale nie mogła dużo jeść. Najczęściej zmuszała się do jedzenia, chociaż nic jej nie smakowało, a zdawała sobie sprawę, że ciało potrzebuje pożywienia. Zawsze wydawało się jej, że w gardle ma kulę, która sprawia, że jest jej niedobrze.
– Mam nadzieję, że ma pani czas usiąść na chwilkę, abyśmy mogły spróbować ciasta i napić się kawy? – zapytała Abelone, tak jak tego od niej oczekiwano. Inna reakcja byłaby niegrzeczna.
– Na pewno nie przeszkadzam? Pani Agnes zbliżyła się o krok. – Chciałabym z panią o czymś porozmawiać.
Usiadły i pani Agnes opowiedziała o kiermaszu, który miał się odbyć za kilka dni u pastora. – Mam nadzieję, że będzie pani mogła pomóc – zakończyła, odstawiając filiżankę.
Abelone upiła kawy, ociągając się z odpowiedzią. Naprawdę, miała co innego do roboty! Poza tym świetnie wiedziała, dlaczego pani Agnes do niej przyszła. Wciąż mówiła o tym, jak ważne jest, aby mieć o czym myśleć i co robić, lecz Abelone miała przecież gospodarstwo i Małego Erika. Zaczęły się już także przygotowania do świąt, szybko mijały tygodnie dzielące ich od Bożego Narodzenia, kończył się już listopad.
– Oczywiście, że pomogę przy kiermaszu powiedziała grzecznie. Co innego mogła zrobić? Nie odpowiada się, że nie jest się w stanie albo że nie ma się czasu.
Na twarz pani Agnes wypłynął uśmiech zadowolenia. – Sprawiła mi pani radość. Jest tak wiele rzeczy do zrobienia. Musimy mieć więcej stoisk, ale to nie powinno nastręczyć trudności. Poza tym nie zdążyłam jeszcze pomyśleć o loterii. Ani o nagrodach.
Dochód z kiermaszu przeznaczony był dla potrzebujących we wsi, Abelone wiedziała, że takie przedsięwzięcie przyniesie duże zyski. Poza tym wieczorem miał odbyć się koncert, bilety miały kosztować po dziesięć ore.
– Chciałam zapytać, czy mogłaby pani zająć się nagrodami? I losowaniem? Pani Agnes spojrzała na nią prosząco.
Abelone skinęła głową, chociaż nie miała na to najmniejszej ochoty. – Chętnie się tym zajmę – odparła z wymuszonym uśmiechem.
Pani Agnes siedziała jeszcze przez chwilę i gawędziła z nią, potem jednak wstała. – Należy się pani podziękowanie za kawę i ciasto – uśmiechnęła się.
Abelone podniosła się z miejsca, czując ulgę, że pani Agnes postanowiła już się pożegnać. – To ja muszę podziękować pani. Tarta była pyszna.
Pani Agnes stała trochę niespokojnie. – Może przyszłaby pani jutro na plebanię? Mogłybyśmy omówić szczegóły losowania, a jednocześnie możemy miło spędzić czas. Na takich kiermaszach zawsze tyle się dzieje.
– Oczywiście.
Abelone odprowadziła panią Agnes na dwór. Gdy wdowa odjechała, stała przez chwilę w przedsionku, spoglądając w stronę, gdzie zniknął powóz.
Przemknęło jej przez myśl, że na kiermaszu może być miło, zapomniała jednak, że będzie musiała jechać tam sama. Bez Erika.
Zaraz po losowaniu przeprosi i wróci do domu.
Nikt nie będzie uważał tego za dziwne. Jako wdowa może pomagać podczas takich dobroczynnych przedsięwzięć, ale większość ludzi sądziłaby, że nie wypada jej brać udziału w wieczornych zabawach.
Jak gdyby mogło jej to sprawić jakąkolwiek radość.
*
Aksel stanął przy oknie i popatrzył na Abelone kroczącą przez dziedziniec w stronę stajni. Nadszedł czas wieczornego obrządku.
– Mogła kazać dziewce oporządzić dziś zwierzęta – mruknął cicho do Bery, która podeszła do niego i stanęła obok.
Bera potrząsnęła głową. – Wydaje mi się, że ona lubi być u zwierząt.
Aksel odgarnął włosy z czoła. – Tak, zawsze lubiła przebywać w stajni. Jak zwykle palce natrafiły na małe zagłębienie za prawym uchem, które zawsze będzie mu przypominało o wiosennej operacji. Wciąż nie mógł uwierzyć, że zabieg spowodował ustąpienie bólów głowy, ale sądził, że profesor Wald-Michaelsen zrobił kawał dobrej roboty. Liczyło się tylko to, że teraz Aksel czuł się jak dawniej.
Ale jego córka nie.
Tak bardzo schudła.
Odwrócił się do Bery.
Skinęła głową. – Staram się przygotowywać potrawy, które lubi, ale nie wygląda na to, żeby to wpłynęło na jej apetyt.
Bera podreptała do salonu, a Aksel nadal stał, przyglądając się Abelone, która weszła do stajni. Wiedział, dlaczego córka lubi tam przebywać. Dawało jej to spokój, wiedział, że woli być na razie sama. Tak jak on po śmierci Louise.
Wyszedł z kuchni i ruszył w stronę gabinetu. Zobaczył, że jedna ze służących siedzi w pokoju z Małym Erikiem na kolanach. Nie wiedział, co byłoby z jego córką, gdyby nie. ten mały chłopiec. Po śmierci Erika pogrążyła się w tak głębokiej żałobie, że aż zaczął się tego bać. Wcześniej była radosną dziewczyną, ale gdy zginął Erik, zmieniła się. Może trzeba po prostu poczekać. Nie mówiła też wiele, najchętniej w spokoju wypełniała swoje obowiązki. Synem jednak zajmowała się dobrze, chociaż załamała się, kiedy nie mogła podawać mu już piersi. Wykonywała także inne zadania w gospodarstwie.
Otworzył drzwi do gabinetu. Miał nadzieję, że córka niedługo poczuje się lepiej, że czas przygasi jej żałobę – wiedział, że tak się stanie. Że wspomnienia o tym, co zaszło wiosną, powoli zbledną.
W każdym razie zatroszczył się o to, żeby córka nigdy już nie zobaczyła niedźwiedzia. Zaraz po ściągnięciu z niego skóry zakopał ciało, a futro sprzedał.
Usiadł przy biurku, odchylając się na oparciu. Sześć miesięcy. Pół roku. Dla innych, którzy nie stracili małżonka, to dużo czasu. Wiedział, że to nieprawda. Poza tym Abelone jest taka młoda, niedawno pobrali się z Erikiem. Że też życie może się z dnia na dzień tak bardzo zmienić.
Sądził, że w młodym wieku utrata małżonka jest na pewno straszniejszym przeżyciem niż wtedy, gdy ma się już swoje lata. W każdym razie teraz. Stopniowo Abelone zacznie czuć się lepiej, a kiedyś spojrzy może przychylnie na innego mężczyznę.
Pochylił się nad biurkiem i wydał z siebie głębokie westchnienie. Liczył na to.
Po tym, jak Erik musiał sprzedać Ladefoss, Aksel widział zięcia jako nowego gospodarza w Gimle, póki gospodarstwa nie przejmie Jorgen. Dobrze było móc liczyć na pomoc Erika i Aksel zaczął już nastawiać się na to, że to Erik właśnie stopniowo przejmie największą odpowiedzialność za Gimle. Był taki pracowity i uczciwy.
Teraz Aksela czekało wiele lat trudnej odpowiedzialności.
Ellen leżała w łóżku, wpatrując się w nieciekawą aurę za oknem – ołowiane niebo i bicze deszczu uderzające o szybę.
Która może być godzina? Prosiła Betsy, żeby obudziła ją około pół do czwartej, żeby mogła wstać i przygotować obiad przed powrotem Ulrika z pracy. Ulrik nie musi wiedzieć, że Ellen dużą część dnia spędza w łóżku. Zazwyczaj wstawała razem z nim rano, potem wspólnie jedli śniadanie, a następnie Ulrik szedł do pracy. Ellen najczęściej wykonywała wtedy trochę prac domowych, a potem znów się kładła, zawsze była taka zmęczona.
Odetchnęła głęboko i przekręciła się na bok. Poza tym jest tak mało do zrobienia. Nie ma nic do zrobienia poza przygotowaniem obiadu. Dlatego postanowili, że Betsy nie musi przychodzić do nich codziennie, wystarczy co drugi dzień.
Gdyby tak Ellen znów zaszła w ciążę. Tak się jednak nie działo. Każdego miesiąca miała nadzieję, że krwawienie nie nadejdzie i zawsze czuła żal i rozczarowanie, gdy się pojawiało. Tak jak wczoraj.
Naciągnęła kołdrę pod brodę i leżała, czując lekkie skurcze w brzuchu. Zawsze tak to wyglądało, gdy nadchodziło krwawienie. Bolało ją, czasami tak bardzo, że nie była w stanie stać prosto. Dziwiło ją, że odczuwa takie same bóle, jak te, które dręczyły ją, gdy traciła dziecko.
Przesunęła ręką po twarzy, wiedziała, że powinna wstać, ale ciało miała takie ociężałe. Każda czynność wydawała się potwornym wysiłkiem. Jedyne, na co czekała, to podróż do Gimle, gdzie mieli spędzić święta.
Rozległo się delikatne pukanie do drzwi j i do środka zajrzała Betsy. – Pani Bjerregaard? Służąca weszła do pokoju. – Zbliża się wpół do czwartej. I Ellen skinęła głową. – Zaraz zejdę.
– Czy czegoś sobie pani życzy7.
Ellen potrząsnęła głową. – Nie, dziękuję Betsy
Dziewczyna zniknęła z pokoju, a Ellen leżała jeszcze kilka minut. Gdyby nie wiedziała, że musi wstać, zasnęłaby znowu.
Zmusiła się, żeby odrzucić kołdrę na bok i wstać. Szybko doprowadziła się do porządku, ubrała i ułożyła włosy. Szybko obrzuciła wzrokiem swoje odbicie w lustrze toaletki. Jak nieporządnie wygląda. Skórę ma szarą, a włosy jakby bez życia. Pod oczami widać ciemne kręgi. Nigdy nie była specjalnie kształtna, lecz teraz suknia niemal na niej wisi.
Może pomoże jej trochę, jeśli weźmie się w garść i zacznie trochę więcej jeść.
Starała się słuchać, co mówi Ulrik. Zawsze miał tak dużo do powiedzenia o swojej pracy w muzeum, a ona sama rzadko mogła dodać coś równie interesującego. Ograniczała się do tego, o czym rozmawiała z sąsiadami albo powtarzała, co ciekawego opowiedziała )t) Betsy o swojej rodzinie.
– Jutro przyjeżdża profesor z Niemiec – ciągnął Ulrik i mówił dalej o odkryciu przez kolegę nieznanego wcześniej gatunku żuka.
Ellen przytknęła do ust szklankę z wodą. Czy tak ma być? Wszystkie interesujące sprawy, które jej się przytrafiały, to opowieści innych o ich życiu. Ona sama nie robi nic oprócz chodzenia po domu, który Betsy utrzymuje w porządku i czystości, i czasami spacerami do miasta po niezbędne sprawunki.
Wbiła widelec w przygotowaną przez Betsy baraninę. Myślała o powrocie do kształcenia się na nauczycielkę, ale nie pociągała jej ta myśl. Nie po tym, co zaszło w Danii, gdy rodzice uczniów powiedzieli, że nie są zadowoleni z jej pracy. Ulrik mówił jej wiele razy, że wdowa Abildholm mogła ją okłamać, ale Ellen i tak nie miała ochoty.
Jedyne, czego chciała, to zostać matką.
– Ellen? Ulrik spojrzał na nią z troską.
Przełknęła kilka łyków wody i odstawiła szklankę. – Coś mi utkwiło w gardle – przeprosiła, wiedząc, że zwrócił uwagę na jej błyszczące oczy.
Ulrik spojrzał na żonę z powątpiewaniem, ale pokiwał głową i posłał jej pełen otuchy uśmiech. – No więc, jak minął dzień mojej małej żonce?
Nienawidziła tego pytania, które zawsze zadawał jej przy obiedzie, każdego dnia. Jak gdyby nie wiedział, co robiła! – Sporządziłyśmy z Betsy listę rzeczy do zrobienia przed świętami – zaczęła, biorąc do rąk nóż i widelec. Czuła się taka niepotrzebna!. Wielokrotnie myślała, że powinna zwolnić Betsy, mogłaby wtedy przynajmniej sama zająć się domem, ale ta sympatyczna dziewczyna stanowiła dla niej miłe towarzystwo. Poza tym była zręczna i przyjazna. Co by było, gdyby Ellen nie miała do kogo otworzyć ust?
– Myślałem, że moglibyśmy zaprosić kilku sąsiadów na spotkanie przedświąteczne – zaproponował Ulrik i spojrzał na żonę wyczekująco. – Poznałaś przecież dobrze siostry Skagen, prawda?
Nie, Ulriku, nie poznałam dobrze Caroline i Fanny. Dwie siostry były tak różne od niej. W przeciwieństwie do Ellen, wydawały się zadowolone ze swojego życia, chociaż nie sądziła, żeby zajmowały się specjalnie czymś innym, niż przyjmowanie gości i składanie wizyt.
– Oczywiście, że moglibyśmy – odparła, chociaż najchętniej by odmówiła. Ulrik uwielbiał przyjęcia, ale to ona musiała zajmować się wszelkimi przygotowaniami.
Ulrik mrugnął do niej. – Może zaprosimy ich w sobotę albo niedzielę przed świętami? Bo w same święta nie będzie nas w domu.
Starała się sprawiać wrażenie podekscytowanej, kiedy planowali co podadzą i kogo wypada zaprosić.
Ulrik zrozumiał chyba, że dni jej się dłużą, ale wyraźnie nie pojmował, jak męczące są dla niej przyjęcia.
Chciałaby mieć jakieś zajęcie, ale nie wiedziała jakie.
Zajęcie na czas, gdy oczekiwała, aż znów zajdzie w ciążę.
*
Leżała wpatrując się w ciemność, Ulrik już zasnął. Byli małżeństwem już dobre pół roku i wiedziała, że mąż ma swoje potrzeby, ale ona sama już ich nie odczuwała. Nie wiedziała dlaczego. Kochała Ulrika, ale nigdy nie miała ochoty się kochać. Jedynym powodem, dla którego się z nim kochała było to, że dzięki temu znów mogła zajść w ciążę. Ulrik jednak nie rozumiał, że ona nie czerpie z miłosnych aktów tej samej radości, co on.
Położyła się na boku, mając nadzieję, że wkrótce ogarnie ją zmęczenie. Wiedziała, że spałaby lepiej nocą, gdyby nie spała tyle w dzień, ale wieczorami nigdy nie czuła się znużona. Tylko w dzień.
Leżała jeszcze przez chwilę, wiedziała jednak, co powinna zrobić, żeby zasnąć.
Zapaliła świecę w lichtarzu i wstała z łóżka. Mała buteleczka chloralu stała na jej nocnym stoliku. Niewiele było nocy, gdy nie brała swego lekarstwa, ale sprawiało przynajmniej, że zaczynała czuć senność.
Wpuściła kilka kropel do szklanki z wodą i wypiła. Kiedy znów położyła głowę na poduszce, czuła się już zmęczona i po chwili zapadła w sen.
*
Czuła zapach dymu.
Wyskoczyła z łóżka, czując, że dym kręci ją w nosie.
– Ulriku! – wykrzyknęła, szukając po omacku zapałek. Drżącymi rękami zapaliła świecę w lichtarzu.
Spojrzała przez ramię na łóżko, na stronę należącą do Ulrika. Nie było go tam! Dlaczego go nie ma?
Poczuła ogarniający ją strach. Naprawdę pachniało dymem. Ostry, kwaśny zapach, jakby ktoś właśnie zdmuchnął świecę, tylko silniejszy.
Trzymając w ręku lichtarz, omiotła światłem świecy ściany pokoju. Zatrzymała gwałtownie rękę, gdy spojrzała na drzwi pokoju dziecinnego.
Ze szpary pod drzwiami sączył się dym.
– Ulriku! Teraz już krzyczała. – Ulriku, gdzie jesteś?
Zrobiła dwa kroki w stronę drzwi, położyła dłoń na klamce, ale natychmiast ją cofnęła. Klamka była taka gorąca!
Mamo! Mamo, musisz mi pomóc. Ratuj mnie, mamo!
Głos dziecka. Głos, który słyszała już wcześniej. Dochodził z tamtego pokoju.
Nie dbała o to, że klamka parzy. Wiedziała, co słyszy. W środku jest dziecko. Dziecko, które woła o pomoc.
Szarpnęła drzwi, ale musiała się cofnąć, gdy buchnęło w jej stronę morze płomieni.
Ujrzała małą dziewczynkę w białej koszuli nocnej. Dziewczynka krzyczała, stojąc w płomieniach. Przyciskała do siebie lalkę, która już prawie się stopiła od gorąca. Spojrzenie dziecka padło na Ellen, mała twarzyczka wykrzywiła się w histerycznym płaczu.
Mamo, ratuj mnie! Ratuj mnie, mamo!
Ulrik pędem wbiegł na górę, słysząc krzyk Ellen. Poczuł pragnienie i zszedł na dół, żeby wziąć sobie szklankę wody. Stał właśnie w kuchni, kiedy usłyszał po raz pierwszy jej wołanie. Teraz jednak krzyczała.
Wbiegł do ich sypialni, w której Ellen leżała skulona przed otwartymi drzwiami do pokoju dziecinnego. Ukląkł przy niej i objął ją ramionami. Wtuliła się w niego, wciąż rozpaczliwie łkając.
– Ellen, Ellen, co się stało?
Nie odpowiadała, czuł jednak, jak bardzo drży.
Pogłaskał ją po włosach i przytulił policzek do jej twarzy. – Miałaś zły sen Ellen, znów śniły ci się koszmary.
Zauważył, że żona potrząsa głową i spojrzał na nią. Twarz miała wykrzywioną, ujrzał na niej śmiertelne przerażenie.
– Widziałam w środku dziecko – wyjąkała.
Czy znów prześladują ją te jej fantazje? –O czym mówisz?
Ellen ruchem głowy wskazała drzwi do pokoju dziecinnego. – Mała dziewczynka – ciągnęła cicho, prawie niesłyszalnie.
Ulrik wciąż gładził jej włosy i plecy. – To był sen – powtórzył, ale Ellen wyrwała się mu, zerwała na nogi i drżącą ręką wskazała na pokój. –To nie był sen – powiedziała lekko drżącym głosem. Rozpuszczone i potargane włosy otaczały jej twarz. – Widziałam ją. Odwróciła się do Ulrika. Nigdy jej takiej nie widział. Oczy miała wielkie, szkliste i wilgotne. Usta drżały. Twarz była trupio blada.
– Widziałam ją w płomieniach – powtórzyła z naciskiem.
Ulrik przełknął ślinę, musiał odwrócić wzrok. Znów stała się taka. Wmawiała sobie, że słyszy rzeczy, których nie widzą ani nie słyszą inni. Sądził, że z powodu utraty dziecka. Tak bardzo to przeżywała, a on wiedział, jak mocno odbija się na niej, że nie zachodzi ponownie w ciążę. Niczego nie pragnął bardziej niż dobra Ellen, ale teraz stała się taka... Ona traci rozum.
Spokojnie podszedł do żony i delikatnie ujął ją za ramiona. Wiedział, iż nie ma sensu tłumaczenie jej, że to, co zobaczyła, nie jest rzeczywiste. Dla niej to była rzeczywistość.
I nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że widoki, które uznawała za prawdziwe, śmiertelnie ja przerażały.
– Chodź się położyć, Ellen – powiedział spokojnie i poprowadził ją do łóżka. Na szczęście nie protestowała, lecz widział, że jej wzrok jest wciąż utkwiony w pokoju dziecinnym. Czy nadal widzi małą dziewczynkę otoczoną płomieniami? W takim razie nic dziwnego, że jest przerażona.
Usiadł przy niej na łóżku i objął ją ramieniem. – Widzisz? – powiedział, wskazując na pokój dziecinny. Nikogo tam nie ma. Nic się nie pali.
Ellen wciąż siedziała ze wzrokiem sztywno utkwionym przed siebie i nie odpowiadała.
Ulrik wstał, wziął lichtarz i wszedł do pokoju dziecinnego. To tutaj Ellen miała wizje, może dlatego, że zaplanowała, iż ten pokój będzie należał do ich dziecka?
Uniósł świecę, żeby Ellen się uspokoiła. – Widzisz? – powtórzył.
Szybko do niej podszedł, gdy łzy znów zaczęły płynąć po jej policzkach. – Ze snami tak bywa – starał się ją pocieszyć, pomagając jej ułożyć się w łóżku. – Mogą wydawać się takie prawdziwe, że sądzimy, iż to rzeczywistość.
Przykrył Ellen kołdrą i domieszał do jej szklanki z wodą trochę chloralu. – Masz, wypij trochę, a poczujesz się lepiej.
Ellen wypiła pół szklanki, a potem bez słowa opadła z powrotem na poduszkę.
Ulrik położył się przy niej, mając nadzieję, że żona odwróci się w jego stronę, ale ona leżała plecami do niego. Ostrożnie się nachylił i pocałował ją w policzek. – Zostawię świecę zapaloną, póki nie zaśniesz.
Ellen nie odpowiedziała, tak się właśnie zachowywała, kiedy coś ją martwiło. On sam leżał wpatrzony w sufit, rozmyślając nad tym, co się wydarzyło. Dotąd sądził, że da sobie radę sam, ale wyraźnie widać, że Ellen nie jest zdrowa.
Jutro Ulrik musi porozmawiać z doktorem Hartvigiem.
*
Ellen postawiła na stole świece i omiotła pokój spojrzeniem. Wyglądał ładnie i porządnie, jak zawsze, dziś jednak wyjęła elegancki serwis i włożyła dużo wysiłku w obiad, który chciała podać Ulrikowi: mięso miękkopióra z warzywami i mocnym brązowym sosem.
Betsy miała tego dnia wolne, więc Ellen przygotowała wszystko sama. Była zadowolona, że dziewczyna ma wolne, bo mogła bez przeszkód porozmawiać z Ulrikiem.
Podeszła do okna i zaczęła wyglądać, czy nie zbliża się ciemną ulicą. Wkrótce powinien być w domu, zbliża się wpół do szóstej.
Szybko poszła do kuchni, aby zamieszać sos, żeby nie pojawił się na nim kożuch. Wciąż nie była pewna, jak powinna przedstawić to, co ma do powiedzenia, ale musiała porozmawiać z mężem. W nocy nie była w stanie protestować, kiedy mówił, że to tylko koszmarne sny. To nie były koszmarne sny, nie mogła w to uwierzyć. Wszystko wydawało się takie realne. A jeśli nie sny, to co?
Czuła dziwny niepokój w żołądku. Ona naprawdę widziała małą dziewczynkę. Widziała, jak krzyczy ze strachu. Widziała małą twarzyczkę tak wyraźnie – tak samo wyraźnie, jak gdyby to Ulrik tam stał. I płomienie.
Pogładziła swoje ramię. Tego właśnie nie mogła pojąć. Gdy otwierała drzwi do dziecinnego pokoju, klamka była gorąca, lecz kiedy buchnęły ku niej płomienie... nie czuła wtedy ich żaru. Rozpoznawała jednak zapach, ostry zapach pożaru. I dźwięk. Trzask płonącego drewna. To ją też dziwiło, bo ich dom był murowany.
A może jest tak, jak sądzi Ulrik i ma koszmary. Wiedziała przecież, że to nie jest prawdziwe. Nie było tam żadnej małej dziewczynki, a w ich domu nic się nie paliło. Odkryła to, gdy nadbiegł ku niej Ulrik, kiedy krzyknął jej imię. Odwróciła się wtedy ku niemu, ale gdy znów spojrzała w stronę pokoju dziecinnego, było tam znowu ciemno.
Podeszła do stołu i usiadła. Oparła czoło na dłoniach. Gdyby to się wydarzyło tylko raz, nie myślałaby o tym tak dużo, ale to nie pierwszy raz przeżyła coś takiego.
Wiedziała, że słyszała i widziała rzeczy, które nie są prawdziwe. Tak jak szaleńcy.
Wzdrygnęła się na dźwięk kroków Ulrika w przedsionku. Szybko poprawiła włosy i wygładziła suknię, chciała, żeby Ulrik uważał, iż bardzo się postarała. Ostatnio nie przykładała zbyt wiele uwagi do wyglądu.
Szybkimi krokami wyszła na korytarz. Na twarzy Ulrika pojawił się pełen zaskoczenia uśmiech, kiedy całował ją na powitanie i zdejmował zimowy płaszcz, nic jednak nie powiedział.
– Jak ci upłynął dzień? – zapytała wieszając płaszcz.
Ulrik uśmiechnął się. – Myślę, że jak zwykle.
Spojrzała na niego, odwzajemniając jego uśmiech. – Czy przyjechał ten niemiecki profesor?
Ulrik skinął głową i zasiadł do stołu, a Ellen podała jedzenie.
– Bardzo dobrze wygląda i pachnie – powiedział.
Ellen miała nadzieję, że będzie też smaczne. Nigdy przedtem nie przyrządzała miękkopióra, ale przygotowała go według przepisu od sióstr Skagen.
Siedzieli przy stole i gawędzili podczas jedzenia. Ellen zauważyła, że Ulik lustruje ją spojrzeniem i uśmiechnęła się do niego. Dawno już tak nie siedzieli i nie rozmawiali – i to z jej winy. Nie starała się słuchać opowieści Ulrika o muzeum ani nie odpowiadała porządnie, gdy on pytał, jak upłynął jej dzień.
Sprzątnęła po obiedzie i podała deser: waniliową leguminę z czerwonym sosem. Postanowiła, że przy deserze powiedzie, co jej leży na sercu. Zaspokoili już głód i miała nadzieję, że Ulrik ją wysłucha.
Odłożyła łyżkę i wytarła usta serwetką, kiedy zjedli już połowę deseru.
– Ulriku, chcę z tobą o czymś pomówić.
Ulrik spojrzał na nią, dokładając sobie drugą porcję. – Słucham – odparł i mrugnął do niej.
Bezgłośnie nabrała powietrza w płuca i wyprostowała się. – Chodzi o to, co się stało w nocy.
Twarz Ulrika spoważniała i Ellen zauważyła, jak bardzo mąż jest zajęty nabieraniem leguminy na łyżkę. Starała się rozmawiać z nim na ten temat także wcześniej i wiedziała, że najchętniej pominąłby go milczeniem.
Ulrik oparł łyżkę o krawędź miseczki i uchwycił jej wzrok. – Rozumiem, że to musiało być dla ciebie wstrząsające.
Kiwnęła głową, ale wiedziała, iż Ulrik wciąż myśli, że śniła. – Widziałam ją naprawdę, Ulriku – zaczęła. – To nie był sen. Widziałam ja tak wyraźnie, jak teraz ciebie.
Ulrik spuścił wzrok i siedział bawiąc się serwetką. – Ellen – powiedział, a potem znów na nią spojrzał. – Wiem, iż wierzysz, że widziałaś dziewczynkę i płomienie, ale musisz zrozumieć, że to wyobraźnia płata ci figle. Wmawiasz sobie, że widzisz i słyszysz dziewczynkę, tak samo jest z pożarem. Tak czasami jest ze snami. Wydają się rzeczywiste.
Ellen nachyliła się nad stołem i potrząsnęła głową. – A co z walizką z ubrankami dla dziecka? I kotem, który był zamknięty w pokoju dziecinnym? I lichtarzem, który spadł na ziemię.
Odetchnęła głęboko, widząc, jak mroczna jest jego twarz. – Słyszę, jak ona mówi, Ulriku. Nie wiem dlaczego, ale jest tu mała dziewczynka, która woła swoją matkę.
Poczuła, że głos jej drży, ale tak musiało być. – Myślę, że dziewczynka nie żyje, ale nie zaznała spokoju po śmierci.
Widziała, jakim wzrokiem patrzy na nią Ulrik i szybko zaczęła mówić dalej. – Chciałabym, żebyśmy wezwali tu pastora. Może pomóc nam zrozumieć, co się tu dzieje i zadba, żeby dziewczynka dostała się do Królestwa Niebieskiego.
Ulrik wciąż siedział wpatrzony w stół i Ellen wiedziała, że mąż przygotowuje się do zabrania głosu. Wolno uniósł głowę i złożył ręce przed sobą. – Ellen, musisz mnie posłuchać –powiedział cicho. – Nie ma żadnej dziewczynki. Słyszałem już opowieści o ludziach, którzy powracają po śmierci, ale jeśli spytasz jakiegoś naukowca, powie ci, że to niemożliwe.
Ellen odchyliła się na krześle i wpatrywała się w męża. On nie chce zrozumieć. Nawet nie chce posłuchać.
Wiedziała, co on myśli. – Uważasz, że jestem obłąkana.
Ulrik szybko potrząsnął głową. – Oczywiście, że nie, Ellen! Mówię tylko, że wmawiasz sobie te wszystkie rzeczy. Duchy nie istnieją. To twoje myśli sprawiają, że wierzysz, iż widzisz i słyszysz dziewczynkę. Ona nie istnieje naprawdę.
Nie odpowiedziała mu. Bała się właśnie tego, co powiedział.
On uważa, że ona traci rozum.
*
– Nie wiem, co mam robić, doktorze. Ulrik patrzył z powagą na doktora Hartviga. – Utrzymuje, że widzi i słyszy tę małą dziewczynkę, sądzi, że dziecko nie żyje.
Doktor cmoknął swoje cygaro i odchylił się w swoim fotelu z uszakami. – I to trwa już jakiś czas?
Ulrik skinął głową. – Zaczęło się dość szybko po naszym ślubie.
Doktor w zamyśleniu wpatrywał się w przestrzeń przed sobą. – A więc to może być coś, co ją dręczyło, zanim się pobraliście?
Ulrik zastanawiał się nad tym, lecz Ellen nigdy wcześniej nie wspominała o czymś takim. – Nic mi o tym nie wiadomo, doktorze.
Oczy lekarza zwęziły się, jakby się nad czymś zastanawiał. – Czy ma jakieś inne słabości? Histerie? Napady złości? Nerwy?
Ulrik wiedział, że to pytanie w końcu padnie i postanowił powiedzieć prawdę. Chciał jedynie, żeby Ellen była zdrowa, a widział, że tak nie jest. – Jako młoda dziewczyna próbowała odebrać sobie życie – powiedział cicho i utkwił wzrok w swoich dłoniach.
Nie rozmawiali o tym nigdy, poza tym jednym razem i nie chciał o tym wspominać, ale doktor wiedział o ludzkim umyśle więcej niż on sam.
Doktor Hartvig pochylił się w przód i odłożył cygaro. – Tak pan mówi? Zaczął bębnić palcami o blat stołu. – Jak dawno temu to było?
Ulrik zastanowił się. – Chyba jakieś trzy lata temu.
– A dlaczego chciała to zrobić?
Ellen nie mówiła wiele o powodach, tylko tyle, że została zdradzona. – Kochała mężczyznę, który ożenił się z jej kuzynką. Gdy Ellen odkryła, że nosi jego dziecko, próbowała odebrać sobie życie.
Doktor wolno pokiwał głową. – Mówiła mi o dziewczynce, która zmarła zaraz po porodzie.
Ulrik spuścił wzrok. Sądził, że to dlatego Ellen jest tak ciężko, z powodu dwojga dzieci, które straciła. Gdyby tylko znów zaszła w ciążę! Był pewien, że znów byłaby sobą. W każdym razie miał na to nadzieję.
– Co pan sądzi, doktorze? – zapytał z napięciem.
Doktor w zamyśleniu zmarszczył czoło. Gwałtownym ruchem wyciągnął kartkę, zapisał coś i podał papier Ulrikowi.
– Chciałbym, żeby pan i pańska żona odwiedzili profesora Calmeyera w szpitalu psychiatrycznym. Proszę wziąć ze sobą tę kartkę i powiedzieć mu to samo, co mnie. On zdecyduje, jakie leczenie będzie odpowiednie dla pana żony.
Ulrik wpatrywał się w trzymaną w dłoni kartkę. Szpital psychiatryczny? Zacisnął wargi. A więc jest tak, jak on sam myślał – i jak się bał.
Doktor Hartvig także sądzi, że Ellen jest chora na umyśle.