Przemówienie
wygłoszone przez Fidela Castro Ruz, prezydenta Republiki Kuby, na
obchodach 51 rocznicy szturmu koszar Moncada i im. Carlosa Manuela
Cespedesa na Centralnym Uniwersytecie Las Villas, 26 lipca 2004
roku
(Wersje Stenograficzne - Rada Państwa)
Drodzy
rodacy!
Dostojni goście!
W tę 51 rocznicę szturmu
twierdzy Moncada 26 lipca 1953 r. poświęcę swoje słowa
złowrogiemu osobnikowi, który nam grozi, nas znieważa i obrzuca
oszczerstwami. To nie kaprys ani przyjemny wybór; to konieczność i
obowiązek.
21 czerwca na Trybunie Antyimperialistycznej
odczytałem list numer dwa do prezydenta Stanów Zjednoczonych,
odpowiadając na haniebne sprawozdanie Departamentu Stanu o przemycie
istot ludzkich, które w charakterze rzekomego najwyższego sędziego
moralnego świata ma zwyczaj sporządzać rząd owego kraju i w
którym oskarża Kubę, że należy do krajów promujących turystykę
seksualną i pornografię dziecięcą.
Minęły zaledwie dwa
tygodnie i jak doniesiono w depeszach agencyjnych, zamiast zachować
wstydliwe milczenie wobec bezspornych prawd zawartych w liście, Bush
wygłosił w Tampie na Florydzie przemówienie wyborcze zawierające
nowe i jeszcze bardziej wiarołomne oskarżenia i obelgi, które
wyraźnie miały na celu obrzucić Kubę oszczerstwami i uzasadnić
groźby agresji i brutalne posunięcia dopiero co podjęte wobec
naszego narodu.
16 lipca francuska agencja prasowa AFP doniosła
z Tampy co następuje:
"Prezydent George W. Bush wystąpił
z ostrym atakiem na Kubę określając ją jako Ťgłówny punkt
docelowy turystyki seksualnejť i stwierdził, że Stany Zjednoczone
mają obowiązek przewodzić światowej walce z przemytem osób do
prac przymusowych lub w celach seksualnych".
"Kuba
jest jednym z dziesięciu krajów wymienionych przez Departament
Stanu w rozpowszechnionym w czerwcu sprawozdaniu, w którym wskazuje
się rządy tolerujące przemyt ludzi lub nie podejmujące walki z
tym przestępstwem."
"ŤReżim Fidela Castro zamienił
Kubę w główny punkt docelowy turystyki seksualnejť zastępując
Azję Południowo-Wschodnią jako ulubiony punkt docelowy pedofilów
ze Stanów Zjednoczonych i Kanady, stwierdził Bush.
"Na
konferencji w Tampie na Florydzie prezydent wskazał na Kubę jako na
jednego z najgorszych gwałcicieli w tej dziedzinie.
"Wysunął
oskarżenie, że Ťturystyka seksualna jest życiodajnym źródłem
dewiz służących utrzymaniu na powierzchni jego skorumpowanego
rząduť.
"Bush wskazał, że położenie kresu przemytowi
istot ludzkich będzie zasadniczą częścią jego polityki
zagranicznej.
"ŤPrzemyt istot ludzkich powoduje cierpienia
i przynosi wstyd naszemu krajowi i staniemy na czele walki z nimť,
obiecał.
"ŤProwadzimy walkę ze złem, Amerykanie cieszą
się wdzięcznością za swoje poświęcenie i służbęť,
powiedział uczestnikom konferencji. ŤŻycie ludzkie jest darem
naszego Stwórcy i nigdy nie może być wystawione na sprzedaż.ť"
W
depeszy hiszpańskiej agencji EFE doniesiono:
"ŤMamy
problem zaledwie w odległości 150 kilometrów od naszego wybrzeżať,
powiedział Bush w stanie Floryda."
"Zacytował
studium, zgodnie z którym Kuba Ťzastąpiła Azję
Południowo-Wschodnią jako miejsce podróży pederastów i turystów
poszukujących seksuť.
"ŤW studium ustalono, że gdy w
latach dziewięćdziesiątych osłabły restrykcje w podróżach na
Kubę, napływ Amerykanów i Kanadyjczyków przyczynił się do
ostrego wzrostu prostytucji dziecięcej na Kubie.ť"
"ŤMój
rząd pracuje nad pełnym rozwiązaniem tego problemu: szybkim i
pokojowym przejściem do demokracji na Kubie.ť"
"ŤUruchomiliśmy
strategię mającą na celu przybliżenie dnia, w którym żadne
dziecko kubańskie płci męskiej lub żeńskiej nie będzie
wyzyskiwane po to, aby finansować zbankrutowaną rewolucję, i w
którym wszyscy Kubańczycy zaczną żyć w wolności.ť"
"Bush
powiedział, że Ťżycie ludzkie jest darem naszego Stwórcy i nigdy
nie powinno być wystawione na sprzedażť.
"ŤPotrzeba
szczególnego rodzaju deprawacji, aby wyzyskiwać i ranić
najwrażliwszych członków społeczeństwa.ť"
"ŤPrzemytnicy
osób kradną dzieciom niewinność, narażają je na to, co w życiu
najgorsze, zanim zobaczyły one wiele w życiu. Przemytnicy
rozdzielają rodziny i traktują swoje ofiary jako dobra wystawiane
na sprzedaż temu, kto da więcej.ť"
Tak, jakby było mało
tych dziwnych wiadomości, w tej samej depeszy dodano słowa Johna
Ashcrofta wypowiedziane w przemówieniu prezentującym Busha na
Ogólnokrajowej Konferencji Szkoleniowej o Przemycie Ludzi:
"ŤW
XIX wieku prezydent Abraham Lincoln określił wizję wolności dla
wszystkich i słusznie nazywa się go wielkim wyzwolicielem.ť"
"ŤW
XXI wieku mamy wielkiego przywódcę, który wzywa nas do pojmowania
wolności nie jako podarunku Stanów Zjednoczonych dla świata, lecz
jako daru Wszechmocnego dla ludzkości.ť"
W depeszy
angielskiej agencji REUTERS poinformowano:
"Prezydent
Stanów Zjednoczonych oskarżył w piątek prezydenta kubańskiego o
przekształcenie swojej wyspy karaibskiej w punkt docelowy turystyki
seksualnej i o przyczynianie się do światowego problemu przemytu
osób."
Włoska agencja ANSA poinformowała:
"ŤReżim
w Hawanie dodaje dalsze zbrodnie: udziela gościny turystyce
seksualnejť, powiedział Bush, który powtórzył rzekomy cytat z
Castro: ŤKuba ma najczystsze i najbardziej wykształcone prostytutki
na świecie.ť"
W późniejszych depeszach zdano sprawę z
tego, że cytat z moich rzekomych słów na ten temat przytoczonych
przez prezydenta Stanów Zjednoczonych we wspomnianym przemówieniu w
Tampie po to, aby uzasadnić jego ciężkie oskarżenia, opiera się
na dokumencie o Kubie sporządzonym przez Charlesa Trumbulla,
studenta prawa na północnoamerykańskim uniwersytecie w Vanderbilt,
który oświadczył z naciskiem, że w swoim przemówieniu Bush
zniekształcił prawdziwe znaczenie zdania figurującego w jego
pracy, dodając między innymi następujące wyjaśnienia:
"W
tym kraju karaibskim prostytucja nagle wzrosła po krachu Związku
Radzieckiego."
"Castro, który obejmując władzę w
1959 roku, ogłosił, że prostytucja jest nielegalna, do walki z nią
początkowo dysponował niewielkimi zasobami. Jednak mniej więcej na
początku 1996 roku władze kubańskie zaczęły podejmować surowe
środki wobec tej praktyki."
"Choć nadal istnieje,
jest znacznie mniej widoczna i byłoby nieprawdą, gdybyśmy
powiedzieli, że rząd ją promuje."
W poniedziałek 19
lipca funkcjonariusze administracji Busha przyznali, że nie
dysponują w tej sprawie żadnym innym źródłem poza pracą
wspomnianego studenta.
Choć dowiedziono, że prezydent Stanów
Zjednoczonych sformułował niezwykle ciężkie oskarżenie na
podstawie zdania zawartego w pracy studenta północnoamerykańskiego,
zdania którego celowe przekręcenie ujawnił sam autor, odpowiedź
rzecznika Białego Domu na to dementi nie mogła być bardziej
niebywała. Po prostu, jak czytamy w tej samej depeszy, "bronił
on włączenia [tego zdania] argumentując, że wyraża ono istotną
prawdę o Kubie", czyli, że dla Białego Domu "istotną
prawdą o Kubie" jest cokolwiek, co prezydent wyobrazi sobie w
swoim umyśle niezależnie od tego, czy to odpowiada rzeczywistości,
czy nie.
To jest właśnie ten rodzaj podejścia
fundamentalistycznego, do którego prezydent Bush odwołuje się
nieustannie i w którym dane, argumenty, prawdy, rozumowania, realia
są zbędne, a jedyną rzeczą, która się liczy, jest idea, jaką
on ma lub która mu odpowiada na jakiś szczególny temat: coś staje
się absolutną i bezsporną prawdą, gdy pan Bush to sobie
wyobraża.
Na świecie jest wiele osób, które bardzo mało
wiedzą o Rewolucji Kubańskiej i mogą paść ofiarą kłamstw i
oszustw rozpowszechnianych przez rząd Stanów Zjednoczonych za
pośrednictwem ogromnych środków przekazu, którymi
dysponuje.
Jednak jest również wiele innych osób, szczególnie
w biednych krajach, które wiedzą, co to jest Rewolucja Kubańska,
znają staranność, z jaką od pierwszej chwili poświęciła się
edukacji i opiece zdrowotnej dzieci i całej ludności, jej ducha
solidarności, który skłonił ją do bezinteresownej współpracy z
dziesiątkami krajów Trzeciego Świata, jej przywiązanie do
najwyższych wartości moralnych, jej zasady etyczne, jej
niedoścignione pojęcie godności i honoru Ojczyzny i narodu, o
które rewolucjoniści kubańscy zawsze są gotowi złożyć w
ofierze swoje życie. Ci liczni przyjaciele niewątpliwie zapytają w
każdym zakątku świata, jak to możliwe, że przeciwko Kubie miota
się tak niesłychane i grubiańskie oszczerstwa.
Zobowiązuje
mnie to do wyjaśnienia z całą powagą i szczerością przyczyn,
które z mojego punktu widzenia stoją za tymi niepojętymi i
nieodpowiedzialnymi twierdzeniami prezydenta najpotężniejszego
mocarstwa planety, który ponadto grozi nam starciem Rewolucji
Kubańskiej z powierzchni ziemi.
Uczynię to tak obiektywnie,
jak to tylko możliwe, bez arbitralnych twierdzeń i bezwstydnego
podrabiania słów, zdań i pojęć innych, nie powodując się
małostkowymi uczuciami zemsty czy osobistej nienawiści.
Sprawą
szeroko udokumentowaną w kilku książkach wybitnych naukowców i
innych osobistości północnoamerykańskich jest skłonność
obecnego prezydenta do alkoholu przed dwa dziesięciolecia, między
dwudziestym a czterdziestym rokiem życia. Tą sprawą zajął się z
robiącą wielkie wrażenie ścisłością naukową i z
psychiatrycznego punktu widzenia doktor Justin A. Frank w słynnej
już książce pod tytułem Bush na leżance.
Doktor Frank
zaczyna od wyjaśnienia, że ważne jest naukowe ustalenie, czy Bush
był alkoholikiem, czy też jest nim nadal, po czym stwierdza
dosłownie:
"...Najpilniejsze pytanie brzmi: czy te lata
zatwardziałego pijaka i jego późniejsza abstynencja wywierają
jeszcze wpływ na niego i na jego otoczenie?"
Wyjaśnia
następnie - cytuję go dosłownie:
"Alkoholizm jest
potencjalnie fatalną chorobą, chorobą na całe życie, którą
jest niezwykle trudno zatrzymać na stałe." (s. 40)
Następnie,
odnosząc się już do prezydenta Stanów Zjednoczonych,
stwierdza:
"Bush powiedział publicznie, że przestał
spożywać alkohol bez pomocy Anonimowych Alkoholików (organizacji
zajmujących się leczeniem nałogowych spożywców alkoholu) ani
żadnego programu walki z niewłaściwym użytkowaniem zakazanych
substancji, i stwierdził, że na zawsze rozstał się z tym nałogiem
przy pomocy takich instrumentów duchowych, jak studiowanie Biblii i
rozmowy z ewangelistą Billy Grahamem."
Na 40 stronie
książki mówi się, że według byłego autora przemówień Davida
Fruma, po przybyciu do Gabinetu Owalnego, Bush zwołał grupę
przywódców religijnych, poprosił ich o modły i powiedział
im:
"Jest tylko jeden powód, dla którego znajduje się w
Gabinecie Owalnym, a nie w barze." "Odnalazłem wiarę,
spotkałem Boga. Jestem tutaj na skutek potęgi modlitwy."
W
tej sprawie doktor Frank stwierdza, że to zapewnienie może być
prawdziwe i pisze co następuje:
"Na pewno wszyscy
Amerykanie chcieliby wierzyć, że prezydent już nie pije, choć nie
sposób wiedzieć, czy to prawda. Jeśli tak jest, to pasuje on do
profilu byłego pijaka, którego alkoholizm został zatrzymany, ale
nie był leczony."
Dodaje:
"Byli pijacy, którzy
powstrzymują się nie korzystając z programu Anonimowych
Alkoholików, są znani jako Ťspragnieni pijacyť - taka etykietka
krąży w Internecie i gdzie indziej w odniesieniu do Busha.
ŤSpragniony pijakť nie jest terminem medycznym i nie jest to
termin, którego użyłbym w środowisku klinicznym. Nawet jednak bez
takiego zaklasyfikowanie Busha, trudno przejść do porządku nad
wieloma problematycznymi elementami jego charakteru wśród cech,
które literatura o powrocie do zdrowia kojarzy z alkoholizmem -
takimi, jak poczucie własnej wielkości, mentorska natura,
nietolerancja, obojętność, negacja odpowiedzialności, skłonność
do nadmiernych reakcji i awersja do introspekcji." (s.
41)
Doktor Frank kładzie nacisk na to, że osobiście zajmował
się alkoholikami, którzy zatrzymali swój nałóg bez odpowiedniego
leczenia i na ogół z bardzo małym powodzeniem uczą się
kontrolować lęk, który kiedyś starali się pokonać spożywając
alkohol, oraz wyjaśnia, że:
"Ich sztywne wysiłki
zmierzające do kontrolowania lęku utrudniają jakąkolwiek analizę
psychologiczną. Niektórzy nawet nie mogą sprostać lękowi, gdy
mają przyznać się do swojego alkoholizmu."
Doktor Frank
pisze dalej:
"Zauważyłem, że bez takiego przyznania się,
byli pijacy nawet nie mogą realnie się zmienić ani nauczyć się
czegoś na podstawie swojego własnego doświadczenia."
Odnosząc
się konkretnie do Busha, rozumuje następująco:
"Wzór
winy i negacji, z którym tak mozolnie starają się zerwać
alkoholicy usiłujący powrócić do zdrowia, wydaje się
zakorzeniony w osobowości alkoholicznej; rzadko ogranicza się on do
ich alkoholizmu. Nawyk obwiniania innych i negowania
odpowiedzialności jest tak dominujący w historii osobistej George'a
W. Busha, że ewidentnie wyzwala się w obliczu najlżejszego
zagrożenia.
"Sztywność w zachowaniu Busha być może
jest najoczywistsza w jego dobrze udokumentowanym zaufaniu do
codziennej rutyny - koniecznie krótkie zebrania, uświęcony program
ćwiczeń, codzienne lektury Biblii i ograniczone godziny pracy
biurowej. Osoba zdrowa potrafi zmienić swoją rutynę; osoba sztywna
nie może tego uczynić." (s. 43)
"Oczywiście",
stwierdza dalej dosłownie wybitny specjalista północnoamerykański,
"wszyscy potrzebujemy wypoczynku i relaksu, czasu, aby się
przegrupować, ale wydaje się, że Bush potrzebuje go bardziej niż
większość. Nie ma w tym nic zaskakującego, między innymi
dlatego, że lęk przed byciem prezydentem może stwarzać realne
ryzyko ponownego picia." (s. 43)
"Wraz ze sztywnymi
rutynami idą sztywne procesy myślowe - inna cecha prezydentury
Busha", z prawie matematyczną precyzją twierdzi dr Frank.
"Widać to w prawie obsesyjnym uporze, z jakim trzyma się on
idei i planów po ich dyskredytacji, zaczynając od własnego
wizerunku osoby, która Ťłączy, a nie dzieliť, aż po
przekonanie, że Irak miał broń masowego rażenia (lub w razie
braku takiej broni, że tak czy inaczej, ŤStany Zjednoczone uczyniły
w Iraku to, co słuszneť). Taka sztywność myślowa nie jest
spowodowana przez zwykły upór; nie leczony alkoholik, wycieńczony
tym, że musi kontrolować lęki, które mogłyby skłonić go do
szukania alkoholu, po prostu nie może tolerować żadnego zagrożenia
dla swojego status quo."
Dr Frank dodaje, że taka
nietolerancja na ogół pociąga za sobą reakcje nieproporcjonalne
do skali rzeczywistego zagrożenia, jakie się postrzega.
"To
mogłoby pomóc w wyjaśnieniu dramatycznego kontrastu między
odpowiedzią udzieloną przezeń Saddamowi Husajnowi a odpowiedzią
udzieloną przez jego ojca, który skrupulatnie stworzył koalicję,
podjął kroki dopiero wtedy, gdy doszło do inwazji na Kuwejt, a
następnie, gdy toczyła się walka, postępował rozważnie i
ostrożnie - było to zachowanie doświadczonego przywódcy, który
wiedział, że jest odpowiedzialny za życie niezliczonych osób, a
nie alkoholika przyzwyczajonego do podejmowania dramatycznych kroków
po to, żeby samemu się chronić."
W dalszej swojej
analizie, doktor Frank stwierdza:
"Są dwa pytania, które,
jak się wydaje, prasa jest szczególnie zdecydowana pomijać, a
które w milczeniu zawisły w powietrzu zanim jeszcze Bush objął
urząd prezydenta: Czy nadal spożywa alkohol? A jeśli nie, to czy
jest niesprawny po tych wszystkich latach, które spędził na
spożywaniu alkoholu? Na oba te pytania należy odpowiedzieć w
przypadku jakiejkolwiek poważnej oceny jego stanu psychologicznego."
(s. 48)
Jeśli chodzi o pierwsze pytanie, doktor Frank wskazuje,
że jest możliwe, iż Bush opanowuje swój lęk lekarstwami po to,
aby trzymać się z daleka od alkoholu, i odnosi się w szczególności
do jego dziwnego zachowania na konferencjach prasowych.
W tej
sprawie pisze:
"Tom Shales, krytyk z ŤWashington Postť,
pisząc o niezdecydowanym zachowaniu Busha na konferencji prasowej
dokładnie przed rozpoczęciem wojny z Irakiem, spekulował, że
Ťprawdopodobnie prezydent był lekko odurzony
lekarstwamiť."
"Bardziej niepokojące są jednak
wystąpienia, które wywołują podejrzenia nie z powodu sposobu, w
jaki mówi, ale ze względu na to, co mówi. Wielokrotnie zaplątał
się w konfabulacjach, wypełniając pustki w pamięci tym, co uważa
za fakty - najbardziej pod tym względem wymowny był 14 lipca 2003
roku, kiedy to stanął obok Kofi Annana i wymyślił, że Stany
Zjednoczone dały Saddamowi Ťszansę, aby pozwolił na wejście
inspektorów, a on nie pozwolił im wejśćť. (Jak zauważono w
ŤWashington Postť, Ťw rzeczywistości Husajn zgodził się na
inspektorów, a Bush przeciwstawił się przedłużeniu ich pracy,
ponieważ uważał, że nie są skuteczniť. Konfabulacja to
pospolite zjawisko wśród konsumentów alkoholu, podobnie jak
wytrwałość, z jaką przejawia się skłonność Busha do
powtarzania kluczowych słów i zdań, tak, jakby repetycja pomagała
mu zachować spokój i się skupić." (s. 49)
Doktor Frank
kończy swoją analizę tych dwóch pytań następującymi
słowami:
"Co więcej, nawet jeśli przyjmiemy, że dni
alkoholizmu George'a W. Busha należą do przeszłości, pozostaje
jeszcze pytanie o permanentną szkodę, jaką mógł on wyrządzić
zanim Bush przestał spożywać alkohol - wychodząc poza poważny
wpływ na jego osobowość, który możemy prześledzić aż do
chwili, gdy zaczęła się u niego abstynencja bez leczenia. Każde
integralne studium psychologiczne lub psychoanalityczne prezydenta
Busha będzie musiało rozpoznać, do jakiego stopnia w ciągu ponad
dwudziestu lat alkoholizmu zmienił się mózg i jego funkcje. W
niedawnym studium przeprowadzonym przez Centrum Medyczne Uniwersytetu
Kalifornijskiego w San Francisco, badacze udowodnili, że
zatwardziali pijacy, którzy nie uważają się za alkoholików,
ujawniają, iż Ťich poziom konsumpcji alkoholu stanowi problem,
który wymaga leczeniať. W studium zauważono, że objęci próbką
reprezentacyjną zatwardziali pijacy są Ťznacznie niesprawni w
pomiarach pamięci pracy, szybkości obróbki, skupieniu, funkcji
wykonawczej i równowadzeť. Jeszcze prowadzi się badania nad
powrotem na długą metę do zdrowia po niewłaściwej konsumpcji
alkoholu. Nauka ustaliła, że sam alkohol jest toksyczny dla mózgu,
zarówno dla jego samodzielności (ponieważ mózg się zmniejsza i
rozszerzają się szczeliny między półkulami i wokół nich), jak
i dla jego neurofizjologii. Jednak wraz z ciągłą
wstrzemięźliwością odzyskuje się zdrowie - w przypadku wielu
alkoholików trwa to ponad pięć lat. Bush twierdzi, że zachował
wstrzemięźliwość przez ponad piętnaście lat i jest zupełnie
możliwe, że jego stan poprawił się aż do poziomów
poprzedzających konsumpcję alkoholu. Jednak nawet chroniczni
alkoholicy, którzy odzyskują swoje poszkodowane funkcje umysłowe,
na ogół doznali trwałych szkóed w sferze zdolności do obróbki
nowej informacji. Uszkodzeniu ulegają ważne funkcje
neuropsychologiczne: nowa informacja umiejscawia się zasadniczo w
pliku, który gubi się w mózgu."
"Byli zatwardziali
pijacy z reguły mają trudności w odróżnianiu ważnej informacji
od informacji bez znaczenia. Mogą również stracić część swojej
zdolności do skupienia. Po to, aby zaobserwować nieuwagę Busha,
trzeba zrobić tylko jedno - przyjrzeć mu się, gdy słucha
przemówienia wygłaszanego przez inną osobę, obserwować jego
zachowanie przy okazjach, jakie mamy, gdy kampania wyborcza idzie
pełną parą, lub dostrzec ewidentnie rozpaczliwy wysiłek, jaki
podejmuje, aby skupić się podczas wszystkich przemówień, które
wygłasza." (s. 50)
W końcu doktor Frank wskazuje, że
Bush ulżyłby obawom wielu Północnych Amerykanów, gdyby poddał
się badaniom psychologicznym, które pozwoliłoby naukowo zmierzyć
skutki alkoholizmu dla funkcjonowania jego mózgu, i ostrzega:
"W
przeciwnym razie możemy tylko - słusznie - podejrzewać, że nasz
prezydent może być niesprawny w sferze swojej zdolności rozumienia
złożonych idei i informacji." (s. 51)
Kończy taką oto
sentencją:
"Prawdopodobnie wszyscy trochę balibyśmy się
to stwierdzić; w końcu sprawował już urząd prezydencki przez
kilka lat i doprowadził nasze państwo do wojny. Jeśli jednak tego
nie uczynimy, konsekwencje mogłyby okazać się fatalne nas
wszystkich i każdego z osobna." (s. 51)
Inny aspekt
potraktowany dogłębnie i szczegółowo we wspomnianej książce pt.
Bush na leżance doktora Justina A. Franka, odnosi się do
fundamentalizmu religijnego prezydenta Busha.
Doktor Frank
wyjaśnia, jak Bush, starając się ulżyć chaosowi wewnętrznemu,
który w pewnych chwilach alkohol uśmierzał, ale w ostatniej
instancji intensyfikował, musiał znaleźć w religii źródło
spokoju niezupełnie odmienne od alkoholu oraz zbiór reguł, które
pomagają mu zarządzać światem zewnętrznym i jego wewnętrznym
światem duchowym.
Doktor Frank stwierdza, że analiza roli
fundamentalizmu w życiu Busha wykaże, iż zastąpienie zakazanych
substancji jest tylko jedną z wielu form, w jakich Bush zależy od
religii jako mechanizmu obrony i że wykorzystuje on religię do
uproszczenia, a nawet zastąpienia myślenia w taki sposób, że w
pewnej mierze nawet nie musi myśleć. Dodaje, że Bush, stając po
stronie dobra - obok Boga - sytuuje się ponad dyskusją i doczesną
debatą. Religia służy mu za tarczę do ochrony przed wyzwaniami,
również takimi, które w innym przypadku on sam sobie
stwarzałby.
Doktor Frank zastanawia się, jak Bush doszedł do
takiego punktu, a następnie wyjaśnia, że tradycja rodziny Bushów
opierała się przez wiele lat na wierze - na wierze w Boga ściśle
związanego z prawością moralną, ale czyni następujące
rozróżnienie:
"Jednak orientacja religijna prezydenta
Busha stanowi znaczną zmianę w stosunku do tradycji rodzinnej.
Nawet jeśli pewne aspekty tradycji rodzinnej zostały zachowane, w
szczególności formalność uczestnictwa religijnego, jego
nawrócenie w wieku dojrzałym na bardziej fundamentalistyczne
podejście dramatycznie kontrastuje z życiem duchowym
ojca."
"Analiza wydarzeń, które skłoniły Busha do
świadomego przyjęcia fundamentalizmu, dowodzi, że rzeczywiście
nastąpiło to w chwili, w której rozpaczliwie szukał rozwiązań,
w sytuacji palącej potrzeby."
Dalej doktor Frank wyjaśnia,
że religie fundamentalistyczne zawężają pole możliwości i
dzielą świat na dobrych i złych, czyniąc to w kategoriach
absolutnych, które nie pozostawiają miejsca dla zakwestionowań, i
w tej sprawie stwierdza:
"Upraszcza się również pojęcie
ego. Tak samo, jak nauczania fundamentalistyczne o stworzeniu negują
historię, tak też fundamentalistyczne pojęcie nawrócenia lub
odrodzenia stymuluje u wierzącego skłonność do postrzegania
siebie samego jako istoty oderwanej od historii. Wykrętna i
interesowna obrona własnego życia przez Busha przed odrodzeniem
dowodzi właśnie takiej skłonności. ŤNiedobrze robić inwentarz
błędów, które popełniłem, gdy byłem młodyť, nalega Bush.
ŤUważam, że sposób? w jaki należy odpowiadać na pytania o
specyficzne zachowania polega na przypominaniu ludziom, że gdy byłem
młody i nieodpowiedzialny, byłem młody i nieodpowiedzialny.
Zmieniłem się?ť Dla wierzącego moc rozgrzeszenia duchowego nie
zamazuje grzechów przeszłości, lecz doprowadza do rozwodu między
obecnym ego a dawnym grzesznikiem."
Doktor Frank wyjaśnia,
że nie ma nic nieodłącznie nadprzyrodzonego w tym, iż Bush szuka
ochrony w swojej wierze i że choć ta czyni go silniejszym,
sztywność jego wzorów myślenia i dyskursu, jego programu wskazują
na poważną ułomność. Wyjaśnia, że obawy Busha wobec
wszystkiego - od sporu po ataki terrorystyczne - czasami są boleśnie
ewidentne, nawet (lub zwłaszcza) w jego abstynencjach, i że jest to
człowiek rozpaczliwie szukający ochrony. Doktor Frank zadaje sobie
pytanie: ale przed czym George W. Bush tak rozpaczliwie stara się
chronić?, na które udziela odpowiedzi przedstawiając następującą
analizę:
"System wierzeń, przy którym tak stanowczo
obstaje, chroni go przed wyzwaniami wobec jego własnych idei, przed
tymi, którzy go krytykują, przed oponentami, a co jeszcze
ważniejsze, przed samym sobą. Gdy się w tym zagłębiamy, trudno
nie dojść do wniosku, że cierpi on na wrodzony strach przed
upadkiem, strach zbyt przerażający na to, aby mógł stawić mu
czoło."
"Dla osoby, która rozpaczliwie stara się
nie zgubić drogi, trzymanie się wiary (lub nawet nielicznych
kluczowych zdań) i ogradzanie się nią jest formą ochrony przed
upadkiem. Konferencje prasowe prezydenta Busha to alarmujące próbki
tego nieustannego lęku - tak nieomylny dowód, że wcale nie dziwi,
iż Biały Dom ma tyle wątpliwości, gdy trzeba je zaprogramować.
Po jednej szczególnie katastrofalnej konferencji prasowej w lipcu
2003 roku, felietonista polityczny ŤSlateť, Timothy Noah, zauważył,
że ŤBush wydawał się rozstrojonyť. W krytycznym artykule
wstępnym opublikowanym następnego dnia, w ŤNew York Timesť
wskazano, że odpowiedzi prezydenta były Ťmętne i czasami niemal
niespójneť, wnikliwie sugerując, że Bush jest Ťzaślepiony mitem
wymyślonym przez jego własny rządť."
Doktor Frank
podaje garść przykładów zdań, które Bush w kółko powtarzał
na tej konferencji prasowej:
"Tak więc, robimy postępy.
To idzie powoli, ale na pewno robimy postępy sprawiając, że ci,
którzy terroryzują swoich rodaków, zapłacą, i robimy postępy
przekonując naród iracki, że wolność jest realna. I im bardziej
się przekona, że wolność jest realna, weźmie na siebie
odpowiedzialność, jakiej wymaga wolne społeczeństwo..."
"A
zagrożenie jest realnym zagrożeniem. I jest to zagrożenie, o
którym oczywiście nie mamy specyficznych danych, nie wiemy kiedy,
gdzie, co. Ale owszem, wiemy parę rzeczy... Oczywiście rozmawiamy z
rządami zagranicznymi i z zagranicznymi liniami lotniczymi, aby
wskazać im, jak realne jest zagrożenie..."
"Nie
wiem, jak bliscy jesteśmy schwytania Saddama Husajna. Jak wiecie,
dziś jesteśmy bliżsi schwytania go niż wczoraj. Przypuszczam.
Wiem tylko, że polujemy. To tak, jak byście zapytali mnie, zanim
schwytano jego synów, jak bliscy jesteśmy schwytania jego synów.
Powiedziałbym nie wiem, ale polujemy."
"Więc, przede
wszystkim, wojna z terroryzmem trwa, jak nieustannie przypominam o
tym ludziom... Zagrożenie, o które pytasz, Steve, przypomina nam,
że musimy polować, ponieważ wojna z terroryzmem trwa..."
"Właśnie
powiedziałem wam, że istnieje zagrożenie dla Stanów
Zjednoczonych..."
"Nie mam żadnej wątpliwości,
Campbell, że Saddam Husajn stanowił zagrożenie dla bezpieczeństwa
Stanów Zjednoczonych i zagrożenie dla pokoju w regionie..."
"Saddam
Husajn był zagrożeniem. Narody Zjednoczone uważały go za
zagrożenie. To powód, dla którego zaaprobowały dwanaście
rezolucji. Moi poprzednicy uważali go za zagrożenie. Zgromadziliśmy
wiele informacji. Te informacje były dobre, to była solidna
informacja, na podstawie której podjąłem decyzję..."
Doktor
Frank kontynuuje:
"Jego leki są tak potężne, że nawet
nie może stawić im czoła. Jego ciesząca się smutną sławą rada
dla Amerykanów w niespełna dwa tygodnie po wydarzeniach z 11
września - doradził Amerykanom, ażeby nadal wychodzili po zakupy
i, jak dawniej, podróżowali, co pozostawało w oczywistej
sprzeczności z radykalnymi posunięciami, jakie podejmował w
odpowiedzi na właśnie odkrytą podatność państwa na zagrożenia
- to dowód prostackiego sposobu analizowania sytuacji, polegającego
na odwracaniu się plecami do lęku i niepokoju. Proszę porównać
jego reakcję z reakcja burmistrza Nowego Jorku Rudolpha Giulianiego,
który stawił czoło swoim lekom, zakasał rękawy i wziął się do
pracy, sprawiając, że ludzie czuli się bezpieczniejsi niż w
przypadku forsownego oddalenia się Busha."
"Od chwili
objęcia urzędu prezydenta, Bush ciągle cytuje boskie instrukcje po
to, aby uzasadnić swoje czyny. Jak to odnotowano w ŤHaaretz Newsť
w Izraelu, Bush oświadczył: ŤBóg powiedział mi, abym zaatakował
Al-Kaidę i ją zaatakowałem, a następnie poinstruował mnie, abym
zaatakował Saddama, co uczyniłem.ť"
Na koniec doktor
Frank dzieli się następującą refleksją:
"Biblijna
batalia między dobrem a złem rozbrzmiewała w jego wszystkich
dyskursach od 11 września, od używania w kółko terminu Ťkrucjatať
przez charakterystykę terrorystów jako Ťzłoczyńcówť po
umieszczenie Iraku, Iranu i Korei Północnej na ŤOsi Złať.
Jednocześnie Bush przedstawia Stany Zjednoczone jako państwo
zupełnie niewinnych ofiar. Eksterioryzując w ten sposób zło, a
jednocześnie zwalniając Stany Zjednoczone od wszelkiej
odpowiedzialności, przeobraził on swoją zdezintegrowaną i
dziecinną wizję świata w absolutnie bojową (i prymitywną)
politykę zagraniczną."
"Retoryka Busha",
konkluduje doktor Frank, "wykazuje, jak kojarzy on pojęcia
siebie jako prezydenta z Bogiem i Stanami Zjednoczonymi. Wydaje się,
że dla niego te trzy pojęcia stały się wymienne. Nie zdolny
opłakiwać zabitych z 11 września na tyle, aby pozwolić na
wyczerpujące zbadanie, jak to tego doszło - i jaką
odpowiedzialność my mogliśmy za to ponosić - na ślepo atakuje
Ťwrogať, którego widzi wszędzie, tak, jakby nagle terrorysta
siedział pod każdym kamieniem."
W swojej książce pt.
Biali głupcy Michael Moore wskazuje, że u Busha występują wyraźne
objawy niezdolności czytania na poziomie człowieka dorosłego i
mówi co następuje, a co stanowi część listu otwartego do
Busha:
"1. George, czy możesz czytać i pisać na poziomie
człowieka dorosłego?
"Mnie i wielu innym wydaje się, że
- niestety - możesz być analfabetą funkcjonalnym. Nie ma się
czego wstydzić. Miliony Amerykanów nie mogą czytać powyżej
poziomu czwartej klasy."
"Pozwól mi jednak zadać ci
następujące pytanie: jeśli masz problemy ze zrozumieniem
dokumentów o złożonej sytuacji, które przekazuje ci się jako
Przywódcy Prawie Wolnego Świata, to jakże możemy powierzyć ci
coś takiego, jak nasze tajemnice nuklearne?"
"Tu są
wszystkie oznaki tego analfabetyzmu - i jak się wydaje, nikt nie
rzucił ci wyznania w tej sprawie. Pierwszym śladem było to, że
jako swoją ulubioną książkę z dzieciństwa wymieniłeś The Very
Hungry Caterpillar (Bardzo głodną gąsienicę).
"Niestety,
ta książka ukazała się dopiero w rok po tym, jak skończyłeś
studia."
"Jedno jest dla wszystkich jasne - nie
potrafisz mówić po angielsku zdaniami, które można
zrozumieć.
"Jeśli będziesz naczelnym dowódcą, musisz
mieć umiejętność komunikowania swoich rozkazów. Co się stanie,
jeśli nadal będą zdarzały się te małe pomyłki? Czy wiesz, jak
łatwo byłoby zamienić mały fałszywy krok w koszmar
bezpieczeństwa narodowego?"
"Twoi asystenci
powiedzieli, że nie czytasz dokumentów z instrukcjami, które oni
ci dają, i że prosisz, aby czytali je za ciebie lub czytali je
tobie.
"Proszę, abyś niczego z tego nie brał do siebie.
Być może to niezdolność uczenia się. Około sześćdziesięciu
milionów Amerykanów jest niezdolnych się uczyć."
W
książce pt. Przeciwko wszystkim wrogom Richard Clarke opowiada, że
gdy Bush przybył do Białego Domu, "bardzo wcześnie ostrzeżono
nas, że prezydent nie jest wielkim czytelnikiem".
W
książce pt. Bush na wojnie Bob Woodward opowiada, że podczas wojny
w Afganistanie, na posiedzeniu Narodowej Rady Bezpieczeństwa, Bush
oświadczył: "Ja nie czytam stron ze wstępniakami. Ja tego nie
robię. Hiperwentylacja, która ma tendencję tworzyć się wokół
tych depesz, każdy ekspert i każdy były pułkownik i to wszystko,
to właśnie szum w tle."
To tyle, jeśli chodzi o
króciutką syntezą tego, czemu na niektóre tematy dały wyraz
ważne osobistości północnoamerykańskie i co pomaga wyjaśnić
dziwne zachowanie i wojowniczość prezydenta Stanów
Zjednoczonych.
Nie chcę się teraz szerzej wypowiadać o
jeszcze delikatniejszych sprawach, takich jak te, których
rozpowszechnienie przypłacił życiem J. H. Hatfield, autor książki
pt. Udany syn, czy o innych bardzo interesujących sprawach
podejmowanych przez wybitnych, naprawdę błyskotliwych i odważnych
autorów.
Oszczerstwa i kłamstwa pana Busha i jego najbliższych
doradców wypracowano pospiesznie, aby usprawiedliwić okrutne kroki
wymierzone w obywateli pochodzenia kubańskiego mieszkających w
Stanach Zjednoczonych i utrzymujących stosunki z bliskimi krewnymi
na Kubie.
Jak ostrzegliśmy 21 czerwca br., taka zniewaga będzie
miała niekorzystne konsekwencje polityczne w stanie Floryda, który
może być decydujący w obecnych zmaganiach wyborczych. Wśród
tysięcy Kubanoamerykanów, z których wielu normalnie głosowałoby
na Busha, szerzy się pomysł karnego głosowania.
Nienawiść i
zaślepienie doprowadziły administrację do niemoralnej i głupiej
akcji pod presją mafii terrorystycznej, która zapewniła Bushowi
oszukańcze zwycięstwo, choć w całym kraju dostał on milion
głosów mniej niż jego rywal i uzyskał nędzną przewagę 537
głosów na Florydzie, gdzie - poza tym, że z prawa do głosowania
"skorzystało" wielu umarłych, tysiące czarnych obywateli
siłą pozbawiono takiej możliwości. Piętnaście czy dwadzieścia
tysięcy wyborców może zniweczyć jego dążenia do reelekcji.
Brutalne posunięcia skrytykowano również w całym kraju.
Ta
mafia terrorystyczna, która ni mniej, ni więcej, tylko przesądziła
o wyborze prezydenta Stanów Zjednoczonych, w ogromnej większości
składa się lub jest kierowana przez dawnych batistowców i ich
potomków; grupy, które przez dziesięciolecia uczestniczyły w
akcjach terrorystycznych, atakach pirackich, planach zabójstw
kubańskich przywódców rewolucyjnych i wszelkiego rodzaju agresjach
zbrojnych na naszą Ojczyznę; poszkodowanych przez prawa rewolucyjne
wielkich obszarników i członków rodzin wielkiej burżuazji, którzy
wraz z poprzednio wymienionymi kategoriami uzyskali wszelkiego
rodzaju przywileje, a wielu zgromadziło wielkie fortuny i uzyskało
wpływy w ważnych sferach władzy w łonie rządów Stanów
Zjednoczonych.
Ponad 90 procent tych, którzy wyemigrowali z
Kuby od chwili zwycięstwa rewolucji, uczyniło to normalnymi
kanałami i z powodów ekonomicznych, a na wyjazdy bez żadnych
przeszkód uzyskali oni zezwolenie rewolucji. Lecz emigranci kubańscy
byli zmuszeni przechodzić przez jarzma kaudyńskie owej potężnej
mafii, bez wpływów której nie mogli się łatwo obejść.
W
odróżnieniu od wielu milionów Latynoamerykanów, w tym
Haitiańczyków i mieszkańców Karaibów, którzy legalnie czy
nielegalnie emigrowali do Stanów Zjednoczonych i są uważani za
emigrantów, Kubańczyków bez żadnego wyjątku zalicza się do
uchodźców.
Z drugiej strony, absurdalny Cuban Adjustment Act
kosztował życie niezliczonych Kubańczyków, premiując i
stymulując nielegalny wyjazdy i przyznając wyjątkowe przywileje,
których nie przyznaje się obywatelom żadnego innego kraju na
świecie.
Jednak Kuba od lat, jeszcze przed krachem Związku
Radzieckiego i okresem specjalnym, mimo ryzyka szpiegostwa i planów
terrorystycznych pochodzących ze Stanów Zjednoczonych, wydawała
emigrantom pozwolenia na odwiedzanie rodzin i kraju, z którego
pochodzą, podczas gdy administracja Busha raptem zatrzaskuje im
drzwi przed nosem, powodowana fanatyczną obsesją zmuszenia Kuby do
kapitulacji poprzez jej zduszenie gospodarcze.
W tym samym celu
pozbawienia kraju jakichkolwiek dochodów, określa przemysł
turystyczny na Kubie jako turystykę seksualną, a przyjeżdżające
ze Stanów Zjednoczonych osoby, które odwiedzają nasz kraj, jako
"pedofilów" i "poszukiwaczy rozkoszy".
Pan
Bush nie waha się obdarzyć tym samym określeniem turystów
kanadyjskich, gdy wszyscy wiedzą, że w ogromnej większości chodzi
o emerytów i osoby w trzecim wieku, które w towarzystwie swoich
rodzin szukają spokoju i wyjątkowego bezpieczeństwa, edukacji,
kultury i gościnności, znajdują je w naszym kraju i z nich
korzystają.
Do kogo pan Bush zalicza dziesiątki milionów
turystów, którzy co roku odwiedzają Stany Zjednoczone, gdzie roi
się od kasyn, domów gry, ośrodków prostytucji męskiej i damskiej
i wielu innych form działalności związanej z pornografią i
seksem, z których żadna nie istnieje na Kubie i które są obce
rewolucyjnej kulturze naszego narodu?
Jak zaliczyłby dziesiątki
milionów Europejczyków, którzy corocznie odwiedzają Hiszpanię,
gdzie liczne strony w prasie poświęca się publikowaniu nazwisk,
adresów, cech fizycznych, kulturalnych i umysłowych, specjalności
i odpowiadających wszelkim upodobaniom darów indywidualnych osób
praktykujących stary zawód- prostytucję? Czy północnoamerykański
i hiszpański przemysł turystyczny zaliczyłby do turystyki
seksualnej?
Żadna z wymienionych dziedzin działalności nie ma
miejsca na Kubie. Jednak w rozgorączkowanym i fundamentalistycznym
umyśle wszechpotężnego pana Białego Domu i jego najbliższych
doradców, teraz trzeba "ratować" Kubę nie tylko przed
"tyranią" - trzeba "ratować dzieci kubańskie przed
wyzyskiem seksualnym i przemytem osób", "trzeba uwolnić
świat od tego okrutnego problemu, który istnieje w odległości 150
kilometrów od Stanów Zjednoczonych".
Czy nikt mu nie
powiedział, że na Kubie, przed zwycięstwem rewolucji w 1959 roku,
z powodu ubóstwa, dyskryminacji i braku pracy około 100 tysięcy
kobiet zajmowało się bezpośrednio lub pośrednio prostytucją i że
rewolucja je wychowała i znalazła im pracę, w wyniku czego od tego
czasu zostały zakazane tak zwane "strefy tolerancji",
które istniały w uzależnionej republice i neokolonii narzuconej
przez Stany Zjednoczone?
Czy nikt mu nie powiedział, że dzieci
kubańskie, których zdrowie fizyczne, umysłowe i moralne stanowi
najbardziej priorytetowy cel rewolucji, są chronione przez o wiele
surowsze prawa niż w Stanach Zjednoczonych i że wszystkie chodzą
do szkoły, w tym ponad 50 tysięcy tych dzieci, które cierpiąc na
określone formy niepełnosprawności, wymagają starannej opieki w
ośrodkach edukacji specjalnej i bez żadnego wyjątku ją
uzyskują?
Czy nikt nie powiedział mu, że na Kubie
śmiertelność noworodków jest mniejsza niż w Stanach
Zjednoczonych i w dalszym ciągu maleje?
Czy nikt nie odważył
się szepnąć mu do ucha, że Kuba zajmuje w edukacji wybitne i
uznane w skali międzynarodowej miejsce, że wszystkie służby
edukacyjne i zdrowotne są bezpłatne i obejmują ogół ludności,
że w edukacji, służbie zdrowia i kulturze rozwija się dziś
programy, które wyniosą ją nad wszystkie inne kraje świata?
Na
swojej historycznej sesji, która odbyła się 1 i 2 lipca br.,
Zgromadzenie Narodowe Władzy Ludowej zdemaskowało i ośmieszyło
groteskowe, ponad czterystustronicowe sprawozdanie, w którym mówi
się szeroko i szczegółowo o programach neokolonialnych i
aneksjonistycznych, jakie zamierza zastosować grupa faszystowska,
która spłodziła tak odrażający projekt przeciwko narodowi i
suwerenności Kuby. Nie osiągnięto tym nic poza większym
zjednoczeniem naszego narodu i wzmożeniem jego ducha walki.
Trzeba
być niebywale szalonym, aby - jak to się czyni we wspomnianym
sprawozdaniu - mówić ni mniej, ni więcej, tylko o wdrożeniu
programów walki z analfabetyzmem i szczepień na Kubie, gdzie już
dawno wykorzeniono analfabetyzm, minimalny poziom wykształcenia to
dziewięć klas, a dzieci są zaszczepione przeciwko trzynastu
chorobom. W tym przypadku tego rodzaju programy powinno się
zaaplikować dziesiątkom milionów Północnych Amerykanów, którzy
są wykluczeni, nie korzystają z dobrodziejstw ubezpieczenia
medycznego lub nie chodzili do szkoły czy są totalnymi lub
funkcjonalnymi analfabetami.
Administracja Stanów Zjednoczonych
nie odważyła się powiedzieć ani słowa o szczodrej, złożonej
przez nasz naród ofercie uratowania w krótkim czasie pięciu lat
życia jednej osoby za każdą osobę, która zginęła w Wieżach
Bliźniaczych, a więc zapewnienia bezpłatnej opieki trzem tysiącom
obywateli północnoamerykańskich, którzy nie mają zapewnionej
opieki zdrowotnej nieodzownej do zachowania życia. Nie odpowiedziała
również na pytanie, czy będą karani, czy nie, ci, którzy
postanowią pojechać na Kubę i skorzystać z tej okazji.
Naprawdę
znamienny jest fakt, że tego samego dnia, w którym pan Bush miotał
tak haniebne oszczerstwa i groźby pod adresem Kuby, prestiżowa
północnoamerykańska instytucja naukowa z Kalifornii podpisała z
Centrum Immunologii Molekularnej Kuby porozumienie o transferze
technologii rozwiniętej w naszym kraju w celu przeprowadzenia prób
klinicznych, a następnie uruchomienia produkcji trzech obiecujących
szczepionek do walki z rakiem, choroby, która - jak wiadomo - co
roku zabija ponad pół miliona obywateli
północnoamerykańskich.
Trzeba przyznać, że w tym przypadku
nie było obstrukcji ze strony władz północnoamerykańskich.
Fakt
ten pokazuje, jak owoce tego, o czym przedtem mówiłem, wszędzie
zaczyna się zbierać w naszym kraju, mimo 45 lat okrutnej blokady i
agresji ze strony rządów Stanów Zjednoczonych.
I nie chodzi o
broń biologiczną, broń chemiczną ani broń nuklearną; chodzi o
postępy nauki, które mogą pomóc całej ludzkości.
Oby w
przypadku Kuby Bóg nie zechciał "udzielić instrukcji"
panu Bushowi, nakazując mu zaatakować nasz kraj, i skłonił go
raczej do uniknięcia takiego kolosalnego błędu! Bush powinien
upewnić się co do autentyczności każdego boskiego mandatu
wojennego, konsultując go z papieżem i zasięgając opinii innych
prestiżowych dygnitarzy i teologów Kościołów
chrześcijańskich.
Proszę wybaczyć, panie prezydencie Stanów
Zjednoczonych, że przy tej okazji nie piszę do pana trzeciego
listu. Trudno byłoby zanalizować tę sprawę w ten sposób. Mogłoby
to wyglądać na zniewagę osobistą. Tak czy inaczej, stosuję się
do zasad kurtuazji.
Witaj, Cezarze, ale tym razem dodaję: my,
którzy jesteśmy gotowi umrzeć, nie boimy się twojej olbrzymiej
władzy, twojego niepohamowanego gniewu ani twoich niebezpiecznych i
tchórzliwych gróźb pod adresem Kuby!
Niech żyje
prawda!
Niech żyje ludzka godność!
26 lipca 2004 r.