Tak,
tak, tak, tak! To jest wada, ta żyłka hazardu, ten upór, gdy
pochłonięty jedną linią, nagle ślepniesz i głuchniesz na to, co
cię otacza i najprymitywniejszego, dziecinnego niebezpieczeństwa
nie dostrzegasz tuż obok siebie! Jak kiedyś z Julkiem Martowem (i
to kiedy! — niemal tuż po męce trzyletniego zesłania, po ledwie
podjętej decyzji wyjazdu za granicę!) z koszykiem bibuły, z
listem, w którym sympatycznym atramentem ukryto informacje o planach
, .Iskry” — przechytrzyli, przekonspirowali: w trakcie podróży
trzeba się było przesiąść do innego pociągu, nie pomyśleli, że
ten będzie jechał przez Carskie — i wzbudzili podejrzenie,
zostali aresztowani przez żandarmów i tylko dzięki zbawiennej
rosyjskiej bezmyślności policja dała im czas na pozbycie się
kosza, a w liście odczytała tylko tekst pozorujący, nie znalazła
dość czasu, żeby potrzymać go nad ogniem — dzięki temu
uratowana została ,,Iskra”!
Albo
jak później: w pełnej napięcia, trwającej rok wewnątrzpartyjnej
walce większości składającej się z dwudziestu jeden przeciwko
mniejszości złożonej z dwudziestu dwóch — przegapili, niemal
nie spostrzegli całej wojny z Japonią.
Z
tą jest podobnie (nawet o niej nie myślał — nie pisał, i na
Jau-resa nie zareagował). A dlatego, że: rozpełzła się
powszechna zaraza jednoczenia się, w ostatnich latach ogarnęła
całą rosyjską socjaldemokrację — jednoczenie się dla samego
jednoczenia to dla proletariatu rzecz najbardziej niebezpieczna i
szkodliwa! Ugodowość i zjed-noczeniowość to idiotyzm, zguba
partii! I inicjatywę przejęli przywódcy niedołężnej
Międzynarodówki — o n i nas będą godzić! Oni nas będą
jednoczyć! Wzywają na najbardziej obrzydliwą konferencję
zjednoczeniową do Brukseli — i jak się wyrwać? jak uniknąć? —
Cała uwaga, całe napięcie było skierowane tylko na to — i
niemal nie słyszał strzału do arcyksięcia!... Wypowiedziała
wojnę Austria Serbii — jakby nie zauważył. I nawet kiedy Niemcy
wypowiedziały Rosji! — jakby to był drobiazg... Puścili
wiadomość, jakoby niemieccy s-d przegłosowali udzielenie kredytów
na wojnę —
bluff,
nas nie nabiorą, chcą tylko narobić zamieszania wśród
socjalistów. Tak, tak, tak właśnie cię wciąga, kiedy cały
jesteś pochłonięty walką, trudno się zatrzymać, opamiętać.
Tak, tak, tak, miał dziesięć dni, żeby przemyśleć swą
dwuznaczną sytuację tuż przy rosyjskiej granicy i czym prędzej
zmykać z tego cholernego, nikomu już teraz nie potrzebnego
Poronina, i z całych tych zabitych Austro-Węgier — jakże można
pracować w walczącym kraju. Od razu trzeba było czmychnąć do
błogosławionej Szwajcarii — neutralny, bezpieczny, wolny kraj,
mądra policja, należyty porządek! — To nie! Nawet się nie
ruszył, ciągle zaprzątały go stare, przedwojenne problemy, a
tymczasem zaczęło się między Austrią i Rosją, i już następnego
wieczoru, w czasie ulewnego deszczu, zapukał wachmistrz żandarmerii.
A
tak w ogóle — to nie ma dyskusji, do wojny dojść musiało!
— była
przepowiedziana, przewidziana. Ale — nie w tym właśnie momencie,
nie w tym roku. I — dał się zaskoczyć... I — wpadł...
Gładko
wygolona, sympatyczna, wręcz delikatna twarz Hane-ckiego — teraz
taka spokojna, a z jaką pasją krzyczał na sędziego w Nowym Targu!
a jak pędził arbą! — nie opuścił w biedzie.
Po
peronie — do parowozu i z powrotem. Do parowozu — i z powrotem.
A
do odjazdu jeszcze piekielnie dużo czasu, prawie pół godziny, i
jeszcze wszystko może się zdarzyć. Chociaż tu, na stacji, tak
spokojnie przechadza się żandarm, nikt się już nie odważy.
Dialektyka:
żandarm — może być źle, ale może być i dobrze.
Ogromne
czerwone koło parowozu, niemal na wysokości człowieka.
I
jakbyś nie był czujny, przewidujący, nieufny — usypia to
przeklęte, w gruncie rzeczy mieszczańskie, beztroskie życie przez
siedem kolejnych lat. I w cieniu czegoś potężnego, nawet nie
zdając sobie z tego sprawy, opierasz się, jak o ścianę, o
potężną, litą opokę
— a
to ni z tego, ni z owego, usuwa się, a to okazuje się być tylko
wielkim, czerwonym kołem parowozu, obracanym przez długi, nie
osłonięty niczym drąg — i już zbyt późno uświadamiasz sobie,
że z całkiem innej strony, znowu dopadło cię głupie
niebezpieczeństwo.
Ale
dlaczego — właśnie jego, ledwie zaczęła się wojna? W pierwszej
chwili nawet roześmiał się: cóż mogło ich zaniepokoić? — co
jak co, ale dla austriackiej policji jest poza wszelkim podejrzeniem.
(Przeprowadził się nawet do Krakowa, usłyszawszy od Haneckie-go,
że władze austriackie zamierzają popierać wszystkie siły
anty-carskie). Rewizja. Miał rosyjskie adresy, konspiracyjne notatki
(co za pech, zawsze wpadają), ale ich właśnie cymbał wachmistrz
akurat nie zauważył, rzucił się za to na rękopis o kwestii
agrarnej: zbyt wiele cyfr! Zaszyfrowane! Zabrał rękopis. Szkoda,
ale niech tam. Jed-
10
nakże
policja głaszcze zawsze pod włos i na najgładszym grzbiecie coś
się wtedy nastroszy: Lenin obawiał się tylko o rosyjskie adresy, a
tymczasem wachmistrz szukał, szukał — i znalazł browninga z
nabojami! Lenin ze zdumieniem spoglądał na Nadię, nie wiedział,
nie pamiętał tego cholernego rewolweru, nie wziąłby go nigdy do
ręki, przecież nawet strzelać nie umiał, przecież do głowy by
mu nawet nie wpadło, żeby posługiwać się zwykłą bronią
ręczną. Gdzieżby??? (Okazuje się, że jakiś arcygorliwy rosyjski
towarzysz, idiota, namawiał, a Nadieżda, ofiara, wzięła.)
Żyjesz
— sam siebie z dystansu nie obserwujesz, nie rozumiesz. I proszę,
z punktu widzenia żandarma osiedlił się tuż przy rosyjskiej
granicy: z Rosji do niego przyjeżdżają; pieniądze przysyłają z
Rosji, i to niemałe; dużo chodzi po górach, pewnie sporządza
jakieś plany. W Nowym Targu uprzedzano wszystkich: zatrzymujcie
podejrzanych, robią zdjęcia dróg, zatruwają studnie. Szpieg! A tu
— jeszcze rewolwer! Jutro stawić się na poranny pociąg,
pojedziemy do Nowego Targu.
Spirala
głupoty! Mur głupoty! Najgłupszy, najprymitywniejszy, najbardziej
bezmyślny błąd — jak wtedy z Carskim Siołem. (I tak samo jak w
95-tym roku — przygotowywali wydanie gazety, nie wydali nawet
jednego numeru, od razu wpadli... Tak, tak, tak, tak! — Na
więzienie rewolucjonista zawsze powinien być przygotowany (nawiasem
mówiąc, lepiej tego uniknąć) — ale przecież nie tak głupio!
Ale przecież nie tak haniebniej Ale przecież nie tak nie w porę
pozwolić sobie skrępować ręce! Śmierdząca policyjna cela w
Nowym Targu! Zapleśniałe Austro-Węgry! — sąd wojenny?!?
Żadne
zewnętrzne niepowodzenie, klęską, podłość i nikczem-ność
wrogów — nic i nigdy tak nie zatruwa serca, jak własny, choćby
najmniejszy błąd, doskwiera dniem i nocą, zwłaszcza w celi.
Swojego błędu nie da się wytłumaczyć obiektywnie, dlatego nie
sposób go zatrzeć, zapomnieć, a tylko: mogło go nie być! mogło
nie być! mogło nie być!!! — ale był, przez własną
nieostrożność! Sam się pomyliłeś — i nie wyrzucisz tego z
siebie biegając przez jedenaście dni od ściany do ściany po
podłodze z płytek, nie pozbędziesz się tego przez leżenie na
skrzypiącej siatce łóżka; ciągle cię to gryzie i pali: mogło
nie być! — mogło nie być!! — sam narobiłeś — sam wpadłeś!!
I
jeszcze teraz, na 23 minuty do odjazdu pociągu, dopiero raz odezwał
się dzwonek — wyjechać by stąd jak najprędzej!
A
Hanecki — po partyjnemu Kuba, pewny siebie, o wyglądzie kupca,
wymyślna, przypominająca sznureczek linia wąsów i oczy uparte,
pełne spokoju, nie mogą nie zachwycać, w krytycznym momencie nie
opuścił, nie zmiękł, nie poddał się, tylko jak buldog wczepił
się w policyjne spodnie. I natychmiast po rewizji — właśnie do
niego, a nie do Griszki Zinowiewa, pojechał Lenin na rowerze —
11
i
nie popełnił błędu. Aby zachować twarz, starał się jeszcze
zrelacjonować zdarzenie kompletnie je bagatelizując, jakby to był
śmieszny, przykry przypadek. (Ale wewnętrznie był autentycznie
przerażony: czas przecież wojenny, kto się tam będzie
zastanawiał? — rozstrzelają! zakatrupią jak nic — i diabli
wzięli, przez głupotę, całą partię i — diabli wzięli
światową socjalistyczną rewolucję!) Ale Kuba — zrozumiał,
jakie to niebezpieczne! Nie podjął konwencji żartu,
niefrasobliwości, tylko wyrzucił z siebie jak z fontanny nazwiska —
socjaldemokratów! posłów do parlamentu! działaczy społecznych! —
do których trzeba natychmiast pisać, wyjaśniać, molestować!!
Domagać się interwencji!!
Jeszcze
tego samego wieczoru słał Hanecki pierwsze telegramy, i Uljanow
telegraficznieprosił policję w Krakowie, by potwierdziła jego
pełną lojalność wobec cesarstwa Austro-Węgier, rankiem z Nowego
Targu Lenin nie wrócił, więc Hanecki — w ciągu dnia nie ma
pociągu — dwukółką popędził do funkcjonariuszy policji, do
sędziego śledczego (sam narażając się przecież na ryzyko, bo i
Grisza potem został aresztowany, mogli więc i Kubę) i jeszcze dwie
dziesiątki listów w różne strony i od razu do Krakowa, i miał
tam spotkania (przecież dla każdego urzędnika potrafi zmyślić na
poczekaniu jakąś historyjkę), i telegrafował do Wiednia. Każdy
Słowianin na jego miejscu miałby dosyć, zrezygnowałby, dał sobie
spokój, ale Hanecki z niezwykłym uporem, tioszcząc się jak o
rodzonego brata — nie rezygnował. A po powrocie z Krakowa przedarł
się nawet do więzienia, załatwił widzenie i już zlecał mu Lenin
kolejne zadania: walczyć o natychmiastowy wyjazd do Szwajcarii!
Ponaglani
telegraficznie przez Haneckiego socjal-demokratyczni posłowie do
parlamentu Yictor Adler i Diamand, zwrócili się do kanclerza oraz
do ministerstwa spraw wewnętrznych, poręczyli na piśmie za
rosyjskiego socjil-demokratę Uljanowa, który jest wrogiem rządu
rosyjskiego i to bardziej zawziętym niż sam kanclerz Austro-Węgier.
I krakowska policja otrzymała dyrektywę:,,Uljanow mógłby
wyświadczyć nam ogromne przysługi w obecnych warunkach”. A mimo
to jeszcze prze; jedenaście dni nie chcieli go wypuścić, dopiero 6
sierpnia, sprytiie...
Ale
nawet po tym Arszytkim tydzień spędzony w Poroninie po wyjściu z
więzienia wcale nie okazał się spokojny. Tego, co udało się
wmówić austriackiemu kanclerzowi i niezbyt rozgarniętym
austriackim arystokratom,nie byli w stanie pojąć galicyjscy chłopi,
tępi, jak wszyscy chłopi na świecie — czy to w Europie czy w
Azji, czy w Ałakajewce. Dli tępych mieszkańców Poronina ten
cudzoziemiec, nawet po zwonieniu, mimo wszystko pozostawał teraz —
szpiegiem! Zdumiewające! Niepojęte! Chłopki wracały z kościoła
i, czy to same z siebie, CZT też, natknąwszy się na Nadię i dla
niej, roz-
12
wrzeszczały
się na całą ulicę, że skoro władza wypuściła, to one same
wyłupią mu oczy! same wyrżną mu język!... Nadia wróciła do
domu blada, roztrzęsiona. I jej strach udzielał się, zarażał: a
co? — mogą wyłupić, wcale by się nie zdziwił. A co? — mogą
wyrżnąć, to wcale nie wykluczone! Po prostu: przyjdą z widłami i
nożami... T a-k i e g o potwornego przerażenia nie przeżył Lenin
nigdy w życiu. Jeszcze nigdy i od nikogo, czegoś takiego nie... A
czyż mało to historia zna wybuchów odrażającej wściekłości
pospólstwa! Nie można się przed nią ustrzec nawet w państwie
cywilizowanym, nawet w więzieniu jest bezpieczniej, niż wobec
ciemnej tłuszczy...
Odczuwać
trwogę wobec zagrożenia — to nie panika, to mobilizacja.
Takie
właśnie posępne i pełne udręki były ostatnie dni i godziny w
Poroninie. Tak bezpieczna i spokojna przez dwa ostatnie lata wieś
sprężyła się jakby do skoku. Już nawet z domu nie wychodzili,
źle spali, źle jedli, nerwowo się pakowali. Lenin starał się
wybierać spośród papierów i książek to, co najpotrzebniejsze,
ale nie panował nad sobą, nie mógł się skoncentrować, a i
nazbierało się tych papierzysk z sześćdziesiąt pudów. A
przecież dopiero tej wiosny przeprowadzili się na dobre z Krakowa!
A
w ogóle, jak mógł się tak ociągać, tu, przy samej rosyjskiej
granicy?! Tu nawet Koza; y mogą wpaść — i już go mają.
Dopiero
teraz, stojąc obok zielonkitkiego, czystego pociągu, na peronie,
gdzie w obecności żandarma i urzędników kolejowych żaden
nieprzewidziany wybuch zemsty nie mógł już się wydarzyć —
emocje zaczęły wreszcie opadać. I wszystkim wracał humor. Poranek
też był wesoły, słoneczny, bezchmurny. Nie prowadzono załadunku
żadnego sprzętu wojennego, nie jechali z nimi zmobilizowani
żołnierze, peron i pociąg wyglądały jak w zwykły letniskowy
dzień. Mimo, że bilety sprzedawano bez ograniczeń tylko do Nowego
Targu, a do Krakowa potrzebne już było zezwolenie policji.
W
związku z tym wagony były niemal puste. Nadia i teściowa siedziały
już w środku, wyglądały przez okno. Odprowadzało ich kilku
towarzyszy, stali pod oknem. A Włodzimierz Iljicz, wziąwszy Jakuba
pod rękę, w tę i z powrotem chodzili wzdłuż peronu, obaj
dokładnie tego samego, niewysokiego wzrostu, obaj szerocy w
ramionach, tylko Iljicz z racji swej budowy, a Kuba z powodu tuszy.
Kiedy
widzi się, że człowiek jest w tych sprawach taki zdolny, trzeba
też wcześniej przysłuchiwać się temu, co mówi, nawet jeśli
sprawia to wrażenie marzycielstwa. Znał Jakuba od dawna, od II
Zjazdu, i to tylko ze spraw polskich, ale dopiero w tym roku, latem
pokazał się z innej strony i stał się człowiekiem
najważniejszym. W ogóle było to szczere złoto; niebywale sumienny
— i we wszystkich sprawach poważnych dyskretny, nikt obcy słowa z
niego nie wy-
13
ciągnie.
W lipcu i sierpniu, w okolicach Poronina chodzili stale razem na
spacery po górach i omawiali jego pasjonujące projekty finansowe.
Istny fajerwerk. Być może dzięki swemu burżuazyjnemu pochodzeniu,
Hanecki miał w sprawach finansowych niebywałego nosa i spryt —
rzadka, niezwykle pożyteczna cecha dla rewolucjonisty. Problem
widział w sposób właściwy: pieniądze — to nogi i ręce partii,
bez pieniędzy każda partia jest bezsilna, to czcza gadanina. Nawet
partia reprezentowana w parlamencie potrzebuje dużych pieniędzy —
na kampanie wyborcze. A cóż dopiero partia rewolucyjna, podziemna,
która musi organizować kryjówki, lokale konspiracyjne, transport,
literaturę i broń, szkolić bojowców, utrzymywać kadry i w
odpowiednim momencie dokonać przewrotu?
I
cóż tu przekonywać! Wszyscy bolszewicy rozumieli to od II Zjazdu,
od pierwszych samodzielnych kroków: bez pieniędzy — nie ma ruchu,
pieniądze decydują o wszystkim. Pierwszym sposobem było —
wyciągać datki od rosyjskich bogaczy, od Mamontowa, od „piernika”
Konowałowa, sam Sawa Morozow dawał po tysiąc miesięcznie, tyle
właśnie trzeba na utrzymanie Komitetu Petersburskiego, ale inni
odpalali nieregularnie, zależnie od kupieckiego humoru,
inteligenckiego uznania (Garin Michajłowski dał dziesięć tysięcy
jednorazowo) — a dalej znów chodź i proś. Lepsza była inna
metoda, brać samemu. Tu wydusić jakiś spadek, jak u fabrykanta
Szmidta, albo członka partii wżenić w spadkobierczynię, albo też
w górach Uralu wykiwać bandę Łbowa — wziąć od nich pieniądze,
a broni nie przywieźć. Czy też bardziej systematycznie — przez
rozwijanie środków wojskowo-technicznych: w Finlandii chcieli się
zająć drukiem fałszywych pieniędzy, Krasin już miał nawet
papier ze znakiem wodnym, i produkował bomby dla eksów. Zaczęli te
eksy niezwykle szczęśliwie: ale na V Zjeździe przez
świętoszkowatość Ple-chanowa Martowa zostały one zakazane,
jednak nie sposób było się zatrzymać, i w Tyflisie Karno i Koba
triumfalnie zagarnęli jeszcze 340 tysięcy państwowych pieniędzy.
Tylko, że przeholowali, w głowach im się poprzewracało, zaczęli
szeleszczące carskie pięćsetki wymieniać w Berlinie, w Paryżu, w
Sztokholmie, trzeba było ostrożniej, a carskie ministerstwo
rozesłało numery, Litwinów wpadł, i Sarra Rawicz wpadła w
Monachium, i na domiar złego nieumiejętnie wysłała gryps z
więzienia, i przechwycili. Zaczęli szukać wśród genewskich
bolszewików, złapali trzynastu, a Karpińskiego i Sie-maszkę
wpakowaliby z wyrokiem, gdyby nie pomogli liberałowie w parlamencie.
Jednak najgorzej ze wszystkich, najpodlej, ze swą fałszywą obłudą
i podłąpryncypialnością rozgadał się Kautsky, cóż za
nikczemny pomysł: urządzać „socjalistyczny sąd” nad
rosyjskimi bolszewikami i bezmyślnie kazać palić wszechmocne
pięćset-rublowe banknoty! (Już na sam widok tego świętoszkowatego,
si-
14
wiutkiego
staruszka w grubych okularach — niedobrze się człowiekowi robi,
jakby żabę połknął.) Warn to dobrze, niemieccy robotnicy są
bogaci, składki wysokie, partia legalna, a nam??? (Ale oczywiście
nie wszystko spalili, tacy głupi już nie są.) A potem wymyślili
kolejną bzdurę, złośliwego starca uczynili arbitrem finansowym
między bolszewikami i mieńszewikami (nie dało się uniknąć
manewru zjednoczeniowego, to co, znaczy pieniądze też niby do
wspólnej kasy, a przecież mieńszewicy to golcy: całego spadku po
Szmidtcie ukryć się nie dało, część dali Kautsky’emu na
arbitraż — to potem przy kolejnym rozłamie, nie chciał ich
bolszewikom zwrócić).
I
oto latem tego roku Hanecki zaraził Lenina projektem: utworzyć w
Europie własne przedsiębiorstwo handlowe, albo wejść na zasadzie
partnera do już działającego — a część zysków, co miesiąc,
bezpiecznie przekazywać partii. I nie była to tak typowa rosyjska
maniłowszczyzna, każdy proponowany krok zadziwiał precyzyjną
kalkulacją. Kuba sam go nie wymyślił, pomysł zrodził się w
genialnej głowie Parvusa, to on słał do Kuby listy z
Konstantynopola. Niegdyś biedak, jak wszyscy socjal-demokraci,
pojechał do Turcji organizować strajki, pisał teraz bez ogródek,
że jest tak bogaty, jak tylko chce (krążą słuchy, że bajecznie)
i że nadszedł wreszcie czas, żeby wzbogaciła się także partia.
Pisał słusznie: aby mieć pewność, że bez wątpliwości uda się
obalić kapitalizm, trzeba, żebyśmy sami stali się kapitalistami.
Socjaliści powinni najpierw stać się kapitalistami! A socjaliści
śmiali się, Róża, Klara i Liebknecht okazali Parvusowi swą
pogardę. Ale być może przedwcześnie. Wobec realnej finansowej
siły Parvusa szyderstwa więdły.
Między
innymi właśnie przez te projekty Haneckiego przegapili wybuch
wojny.
Analizowali
je i teraz, w ostatnich minutach. I jak się kontaktować. Wkrótce
się przecież zobaczą: Zinowiew pojedzie w ślad za Leninem, a za
nim także Hanecki, jak tylko wyłga się od służby w armii
austriackiej.
W
tym momencie rozległ się dzwonek. Iljicz zwinnie wskoczył na
stopień — bez kapelusza, niemal całkiem łysy, w znoszonym
ubraniu, z wyraźnie niespokojnym spojrzeniem, z zaniedbaną, nie
przystrzyżoną bródką — rzeczywiście wyglądał trochę na
szpiega. Chciał mu to żartem powiedzieć Hanecki, ale wiedząc, że
Lenin nie ma poczucia humoru, powstrzymał się.
Zresztą
i on, ze swymi smutnymi, czujnymi oczami, z twarzą kupca, w
przybrudzonym garniturze, kogóż przypominał, jak nie szpiega?...
Z
groźną miną, w wysokiej czerwono-czarnej czapce z daszkiem stał
zawiadowca stacji. Trzykrotne uderzenie w dzwon. Kierownik pociągu
dał sygnał trąbką i wskoczył w biegu.
15
I
machali odjeżdżającym. I ci machali z otwartych okien.
Mimo
wszystko żyło im się tu nieźle. Spokojnie, bez pośpiechu, nie
to, co w zwariowanym Paryżu. Ileż się Lenin poniewierał po całej
Europie — a nie stał się Europejczykiem. Warunki życia powinny
być trudne, wtedy ma się lepszy nastrój działania.
I
ileż tu przeżyli niepokojów. Radości.
Rozczarowań.
Malinowski...
Wraz
z peronem, ze stacyjką — zniknęli ci, co pozostali. I nawet
Hanecki, jaki by nie był z niego zasłużony, niezawodny towarzysz
partyjny — teraz, z kolejnego etapu życia, znikał. Bardzo
możliwe, że na którymś z następnych znowu okaże się
najważniejszym, najpotrzebniejszym z ludzi i właśnie do niego
arcypilnie polecą pisane w bezsenne noce listy z podwójnymi i
potrójnymi podkreśleniami, ale póki co, na dziś, doskonale zrobił
to, co do niego należało, i znikał.
Nigdy
nikt tego nie sformułował, ale istniało niewzruszone prawo walki
rewolucyjnej czy, może, w ogóle rozwoju ludzkości, które Lenin
wielokrotnie obserwował: w każdym okresie pojawiają się, stają
się bliscy jeden czy dwoje ludzi, których poglądy w danym momencie
są właściwie najbliższe, to oni są najbardziej interesujący,
ważni, pożyteczni właśnie teraz, skłaniają właśnie dziś do
największej otwartości, dyskusji i wspólnych działań. Ale niemal
żaden z nich nie jest w stanie utrzymać tej pozycji, bo sytuacja
codzienna się zmienia i my powinniśmy dialektycznie zmieniać się
wraz z nią
— ą
nawet szybciej, nawet ją wyprzedzając, na tym właśnie polega
polityczny geniusz! Jest rzeczą oczywistą, że ten, tamten, ów,
kiedy trafiają w orbitę Lenina, natychmiast wciągają się w jego
działalność, realizują to, czego się od nich wymaga w określonym
momencie i do tego odpowiednio szybko, wszystkimi środkami, nawet
własnym kosztem. I jest to oczywiste, bowiem robi się to nie dla
Włodzimierza Iljicza, tylko dla sprawczej siły, którą on uosabia,
on sam — jest tylko jej nieomylnym drogowskazem, który zawsze
doskonale wie, co jest słuszne właśnie dzisiaj, a nawet wieczorem
nie zawsze słuszne jest to, co było słuszne z rana. Ale gdy tylko
ci ludzie konkretnego etapu zaczynali stawać okoniem, kiedy
przestawali rozumieć potrzebę i pilność powierzanych im zadań,
wskazując na sprzeczne uczucia, które nimi kierują czy też
komplikacje w życiu osobistym
— w
sposób równie oczywisty należało usunąć ich z głównej drogi,
pozbyć się, zapomnieć, a niekiedy nawet —jeśli trzeba —
zwymyślać i przekląć — ale nawet pozbywając się ich i
przeklinając Lenin działał w imię siły, która nim powodowała.
Taką
pozycję najbliższych i jednomyślnych utrzymywali przez dłuższy
czas zesłańcy znad Jenisieju, ale wyłącznie dlatego, że tery-
16
torialnie
nikogo bliżej nie było. Taką pozycję zajmował — mogłoby się
wydawać — Plechanow, ale wystarczyło zaledwie kilka spotkań, by
dając Leninowi surową i okrutną nauczkę — zniszczył wszystko.
Taką, wręcz niebezpiecznie, niedopuszczalnie bliską pozycję miał
przez długie lata Martow. Ale i on nawalił. (Od czasu Martowa
właśnie zapamiętał sobie z goryczą na całe życie: między
ludźmi w ogóle nie może być mowy o tego rodzaju stosunkach jak
,,przyjaźń” — niezależnych od stosunków politycznych,
klasowych i materialnych.) Bliski był Krasin — póki robił bomby.
Bliski był Bogdanów, póki zdobywał dla partii pieniądze, ale to
się skończyło, a on, nie zdając sobie sprawy, że stoi nad
przepaścią, nadal pretendował do kierowania — i przepadł. A
tymczasem w wir wpadli następni wierni — Kamieniew, Zinowiew...
Malinowski...
Trzymał
się w pobliżu i dotrzymywał kroku tylko ten, który w sposób
właściwy rozumiał interes partii i tylko do momentu, póki
rozumiał. Ale gdy konkretne i pilne zadanie dobiegało końca, na
ogół kończyło się również zrozumienie i wszyscy ci niedawni
współpracownicy pozostawali beznadziejnie wrośnięci w martwą,
nieruchomą ziemię jak przydrożne słupki, i zostawali z tyłu, i
przepadali, i wylatywali z pamięci, a czasem przy kolejnym zakręcie
pędzili na spotkanie z ogromną siłą, ale już jako wrogowie. A
zdarzali się też zwolennicy, bliscy na tydzień, na dzień, na
godzinę, na jedną rozmowę, jedno spotkanie, jedno zlecenie — i
Lenin z pełną otwartością i ogromną pasją tłumac*zył im wagę
spraw, które były dziś najistotniejsze, każdy z nich był w tym
momencie najważniejszym człowiekiem na świecie — a godzinę
później już o nich nie myślał i nie miało najmniejszego
znaczenia, kim byli i po co byli. Tak rzecz się miała z
Walentynowem, który wydawał się niezwykle bliski, gdy’
przyjechał po raz pierwszy z Rosji, mimo że od pierwszej chwili
niepokoił swą tępotą, twierdząc, że jakiś wykonany przez niego
ślusarski drobiazg jest dla niego, robotnika, ważniejszy nawet od
walki politycznej. I wkrótce potwierdziło się, zabrakło mu
charakteru w sporze z Martowem, a tym samym, tak czy owak, nie różnił
się niczym od mieńszewików.
Pociąg
zjeżdżał coraz niżej, wijąc się wokół gór, a zboczami biegły
w górę i w dół ścieżki i drogi obok wsi, stogów i pól. I póki
jeszcze widać górską dróżkę, wzrokiem wspinasz się po niej,
jakbyś biegł na własnych nogach. Sporo wędrował po okolicach
Poronina, ale tu nie był.
I
— usiadł na ławce. Pomyśleć, albo czymś się zająć — tylko
nie wpaść w sentymentalizm.
I
jego rodzina, po spojrzeniu, sposobie poruszar miawszy wszystko, nie
zawracała mu głowy przyzier gami i nie zaprzątała jego uwagi,
siedząc bez ruchu /a twojej ławce.
2
— Lenin w Zurychu
Wszystkie
te męczące lata Dziewięćset Ósmego, po klęsce rewolucji, były
do siebie podobne: ladzie odchodzili i byli odsuwani. Odeszli
wpieriediści1, otzowijg^ ultimatyści3, machiści4,
bogostroiciele5... Łunaczarski, Ba^aroW| Aleksiński, Brilliant,
Rożków, Krasin, Liadow, Mienżinski, ^ozowski, Manuilski, Górki...
Cała stara gwardia, stworzona w okresią rozłamu z mieńszewikami.
I były takie chwile, w których zdawało sie mu/ 2e nie zostanie już
nikt, że cała partia bolszewików to tylk^ on z dwiema kobietami i
jeszcze około dziesięciu podrzędnych wyjadaczy, którzy
przychodzili jeszcze na bolszewickie zebrania w Paryżu. Spróbujesz
wyskoczyć na zebraniu ogólnym - swoich nie t^a j z mównicy mogą
cię wyrzucić. Odchodzili - wszyscy, jeden ^o drugim i jakąż
trzeba było mieć pewność swoich racji, żeby nie zwątpić, nie
pobiec za nimi, wyciągając rękę ku zgodzie, tylko przewidując
przyszłość, wytrwać i wiedzieć: sami wrócą, sami się
opamiętają, a ci co nie wrócą — niech idą do diabła.
Szósty
i Siódmy to wcale jeszc^ze nie była klęska, całe społeczeństwo
było jeszcze w stanie wrzer^ia/ burzyło się, było wciągane w wir
wydarzeń. Lenin siedział w K^okkale i czekał, i czekał na drugą
falę. Ale już od Ósmego, kiedy ca^y kraj opanowała reakcyjna
zgraja, a podziemie zdawało się oburr^ierać( działalność
ograniczała się do legalnej krzątaniny, w związkach zawodowych, w
kasach zapomogowych, a wraz z podziemiem obumierała, nabierała
cieplarnianego charakteru także emigracja.,.. Tam jest Duma, legalna
prasa, więc i każdy emigrant starał sie drukować tam...
Oto
dlaczego — wspaniale, ze wybuchła wojna! Prawdziwe szczęście, że
wybuchła! Tam wszystkich ich teraz zdławią, likwidatorów,
znaczenie legalnej d^iałainos-ci gwałtownie spadnie, a znaczenie i
siła emigracji, przeciwnie, wzrośnie! Punkt ciężkości
rosyjskiego życia społecznego znó\y przenosi się na emigrację!!!
Wszystko
to Lenin zrozumiał jjuż w nowotarskim więzieniu. (Na-diu! Przez
Nowy Targ już przejechaliśmy? Nie zauważyłem.) Jeszcze w celi,
przezwyciężając strach łr nie pozwalał by jego osobiste
niepowodzenie przesłoniło mu wieli ki sukces powszechny, przyjął
do wiadomości i przystąpił do analizy wojnyr która ogarnęła
całą Europę. A wszelka analiza w mózgu IJLenina prowadziła do
formułowania gotowych haseł - stworzenie^ hasła dla konkretnego
momentu historycznego było celem wszelkich przemyśleń. I ponadto -
przełożenie swych wniosków na powszechnie stosowany marksistowski
język: w żadnym innym nie r^^iiby go zrozumieć zwolennicy
i
wyznawcy.
.-
I wszystko, do czego doszed^ ._ zaraz po wyjściu z więzienia
przedstawił najpierw Haneckiem^u; trzeba zdać sobie sprawę z
faktu, że skoro wojna się jużzaczęła„l( to nie należy się od
niej odżegny-
18
wać
ani podejmować działań dla jej powstrzymania, tylko —
wykorzystać! Trzeba obalić typowy dla popów pogląd zakorzeniony
niekiedy także w umysłach proletariuszy, że wojna to nieszczęście
czy grzech. Hasło ,,pokój za wszelka cenę” — to hasło popów!
Jakąż więc linię w istniejącej sytuacji powinni realizować
rewolucyjni demokraci całego świata? Przede wszystkim: obalić mit,
że winę za wybuch wojny ponoszą państwa Centralne! Ententa będzie
teraz skomleć, że ,,my, niewinni, zostaliśmy napadnięci”. Do
głowy przychodzą im nawet takie pomysły, że „dla dobra
demokracji” należy bronić republiki rentierów. Należy obalić,
zmiażdżyć tę tezę! Co to za różnica — kto na kogo napadł
pierwszy? Należy propagować tezę, że winne są w różnym stopniu
wszystkie rządy. Istotne jest nie ,,kto winien?”, ale w jaki
sposób możemy najlepiej wykorzystać tę wojnę. „Wszyscy są
winni” — inaczej nie sposób prowadzić działań prowadzących
do obalenia caratu.
Przecież
ta wojna to szczęście! — przyniesie ona ogromne korzyści dla
międzynarodowego socjalizmu: jednym uderzeniem oczyści ruch
robotniczy z nawozu czasów pokoju! Zamiast dotychczasowego podziału
socjalistów na oportunistów i rewolucjonistów, podziału niezbyt
precyzyjnego, pozostawiającego furtkę dla wrogów, prowadzi ona w
skali międzynarodowej do wyraźnego rozłamu: na patriotów i
antypatriotów. My jesteśmy antypatriotami!
I
skończą się wreszcie pomysły Międzynarodówki o „zjednoczeniu”
bolszewików z mieńszewikami! Zalecili dalsze szukanie możliwości
pogodzenia — na kongresie sierpniowym w Wiedniu — w lipcu płonęło
już pięć frontów! Teraz już się nawet nie zająkną. Teraz już
różnice są zbyt znaczne, o zgodzie nie ma co mówić! A w lipcu —
jak przycisnęli, jakby chwycili za gardło: nie dostrzegamy
rozbieżności, które uzasadniałyby rozłam! Przysyłajcie
delegację dla zawarcia ugody! Godzić się z mieńszewickim bydłem!
A teraz, kiedy przygotowaliście kredyty — wasza Międzynarodówka
też jest skończona! Nie ma już dla was ratunku, jesteście martwym
ciałem! Długo jeszcze będziecie udawać, że żyjecie, ale trzeba
obwieścić pełnym głosem: jesteście martwi! A wyjazd Inessy do
was, do Brukseli — to ostatnie nasze spotkanie z wami, dość!
W
tym momencie teściowa zorientowała się, że zostawili jedną z
walizek. Rzucili się sprawdzać, liczyć, pod ławkami i na górnych
półkach — nie ma! Co za wstyd! Jak z pożaru! Włodzimierz Iljicz
stracił humor. Bez porządku w rodzinie i w domu — nie sposób
pracować. To może wydać się śmieszne, ale porządek w sprawach
domowych to jeden z elementów całej działalności partyjnej. Nie
mając odwagi robić wymówki Jelizawiecie Wasiljewnej — ta
potrafiła odpowiedzieć, więc szanowali się wzajemnie, pozyskiwał
j ą nawet drobnymi prezentami — powiedział parę słów do słuchu
Nadii. Cóż
19
r
z
niej za pożytek, skoro nie potrafi nawet przyzwoicie przyszyć
guzika, wywabić plamy, sam to lepiej robi. Jak się jej nie powie,
to mu nawet chustki do nosa nie zmieni.
Błędów
nie wybaczał nigdy. Błędu nikomu nie był w stanie zapomnieć, do
śmierci.
Odwrócił
się do okna.
Pociąg
wyginał się i powoli zjeżdżał z gór. Raz szary, raz biały dym
z parowozu przelatywał chwilami obok okien. Nawet gór miał już
dosyć przez tę emigrację.
A
po Nadii spływało wszystko jak po gęsi: zapomnieliśmy, trudno,
nie będziemy przecież wracać. Napiszemy z Krakowa, prześlą
pocztą.
Nadia
wiedziała dobrze, nieraz już to wykorzystywała, jeśli weźmie się
winę na siebie, bez robienia mu wyrzutów, że to także jego wina —
Wołodia uspokoi się i złość minie. Najbardziej przeżywa, kiedy
okazuje się, że on także zawinił.
Postarzały,
posępny, z niewyrównanymi, zaniedbanymi wąsami i brodą, z
gęstymi, rudymi brwiami, śniadym czołem, spoglądał przez okno,
ale z ukosa, nic nie widzącym wzrokiem. Każdą jego minę Nadia
doskonale znała. Teraz nie tylko nie wolno mu było się
sprzeciwiać, ale wręcz odezwać się, zaprzątnąć uwagę, choć
by słowem, nawet skierowanym do matki. Trzeba było dać mu tak
posiedzieć, pogrążyć się we własnych myślach, żeby w
milczeniu mógł zrzucić z siebie wszelkie zmartwienia — zapomnieć
o nowotarskim szaleństwie i o niebezpieczeństwach związanych z
pobytem w Po-roninie, o walizce. W takich chwilach wychodził zwykle
na samotny spacer, albo w milczeniu siedział i rozmyślał o niczym
pół godziny i w ciągu pół godziny jego czoło się wygładzało,
z kącików oczu znikały drobne, gniewne zmarszczki, zostawiając
tylko te stałe — głębokie.
Międzynarodowy
rozłam wśród socjalistów dojrzewał od dawna, ale dopiero wojna
ujawniła go z całą mocą i uczyniła nieodwracalnym. I —
arcywspaniale! I choć mogłoby się wydać, że masowa zdrada
socjalistów osłabia front proletariuszy, ale nie: dobrze, że
zdradzili! Tym łatwiej teraz obstawać przy swojej, niezależnej
linii.
A
jeszcze przed miesiącem? Jak się wykręcać. Pomysł: posłać do
Brukseli Inessę zamiast siebie! Jako przewodniczącą delegacji!!
InessęH! Z jej cudownym francuskim! Z jej nieznanym sposobem bycia!
— opanowaniem, spokojem, z ledwo ukrywanym poczuciem wyższości.
(Francuzi z prezydium zostaną podbici od razu. A Niemcy nie będą
zbyt dobrze rozumieli — i bardzo dobrze! A ty po każdym
wystąpieniu żądaj od Niemców przekładu.) To jest posunięcie!
Ależ potracą głowy te ultrasocjalistyczne osły!... I już —
cały płonie: prędzej! pisać! dowiedzieć się, czy pojedzie? Czy
może? Odpoczywa
20
z
dziećmi nad Adriatykiem? — drobiazg, znaleźć kogoś do dzieci,
wydatki opłacimy z partyjnej kasy. Pracuje nad artykułem o wolnej
miłości — bez obrazy (stuprocentową działaczką partyjną
kobieta nigdy nie będzie, zawsze jakieś głupstwa stają na
przeszkodzie): ten rękopis może zaczekać. Jestem przekonany, że
należysz do ludzi, którzy są silniejsi, odważniejsi, gdy spoczywa
na nich odpowiedzialność... Bzdury, bzdury, nie wierzę
pesymistom!... Doskonale sobie poradzisz!... Jestem przekonany, że
potrafisz być wystarczająco arogancka!... Wszyscy będą wściekli
(i bardzo się z tego cieszę!), że mnie nie ma i zapewne zechcą
się na tobie odegrać, ale nie mam wątpliwości: doskonale
potrafisz pokazać im swoje pazurki!... A damy ci nazwisko...
Piętrowa. A niby po co zdradzać swe prawdziwe nazwisko
likwidatorom? Ja też jestem „Pietrow” — nikt tego nie pamięta,
ale ty pamiętasz. I w ten sposób, dzięki pseudonimom, wystąpimy
wobec ludzi jako jedność — jawnie i zarazem nie jawnie. Ty w
rzeczy samej będziesz mną.) Przyjacielu drogi! Bardzo cię proszę,
zgódź się! Jedziesz?... Jedziesz!... Jedziesz!!! Oczywiście,
musimy sprawę omówić dokładniej. I arcyspieszyć się.
Likwidatorom należy po prostu łgać: obiecaj im, że być może
później przyjmiemy wspólną rezolucję. (A tak naprawdę nigdy
niczego oczywiście nie przyjmiemy! Ani jednej ich propozycji!) I: na
temat choroby dzieci, kłam, że dzieci chore, że z ich powodu nie
możesz zbyt długo zostać. Europejskich socjalistów, te kanalie
mieszczańskie trzeba przekonać, że bolszewicy to najbardziej
realistyczna partia ze wszystkich w Rosji. Dorzuć im tam o związkach
zawodowych, o kasach samopomocy
— to
na nich robi arcywrażenie. Tych co będą zadawali pytania — z
miejsca obcinaj, zbijaj z tropu, odrzucaj! Bądź stale w ataku! Różę
— ciągnij
za język, udowodnij, że nie ma realnej partii, realna jest
natomiast opozycja Haneckiego. Zrozumiałaś wszystko? Jedziesz?...
Ściskam dłoń! Very truły... Twój...
Tu
Hanecki trochę namącił — postawił ultimatum (w gruncie rzeczy
słuszne): 250 koron na wyjazd do Brukseli, inaczej nie jedzie. A
partyjne fundusze trzeba oszczędzać. (A bo to jeden Hanecki! —
wielu jest takich, których można by wykorzystać, ale nie wolno
marnować pieniędzy...) A pod nieobecność Haneckiego parszywa
polska opozycja zdradziła, poszła na zgniłe, idiotyczne
porozumienie z Różą i Plechanowem.
...Mimo
wszystko załatwiłaś sprawę lepiej, niż ja mógłbym to zrobić.
Mało, że nie znam języka, to jeszcze niewątpliwie wybuchnąłbym!
Nie wytrzymałbym komedianctwa! Nawymyślałbym im od łajdaków! A u
ciebie wszystko wypadło spokojnie, twardo, odparowałaś wszystkie
ataki. Oddałaś partii ogromną przysługę! Posyłam ci 150
franków. (Pewnie za mało? Daj znać, o ile więcej wydałaś.
Wyślę.) Napisz: czy bardzo jesteś zmęczona? Strasznie zła?
Dlacze-
21
go
jest ci „ogromnie przykro” pisać na temat tej konferencji?... A
może jesteś chora? Co to za choroba? Odpowiedz, bo nie zaznam
spokoju.
Inessa
to jedyny człowiek, którego nastrój się udziela, wciąga, nawet
na odległość. A nawet — na odległość mocniej.
Acha:
w związku z wojenną cenzurą trzeba na razie zrezygnować z tego
„ty”. Może to dać pretekst do szantażu. Socjalista musi być
przewidujący.
Od
rozpoczęcia wojny korespondencja uległa zakłóceniu, teraz powinny
dotrzeć listy do Poronina. W każdym razie po odesłaniu dzieci do
Rosji Inessa powinna wrócić do Szwajcarii. A może już tam jest.
Kobiety
rozmawiały cicho, o tym jak sobie poradzą w Krakowie. Nadia
zaproponowała, żeby mama i Wołodia posiedzieli z bagażem, a ona
tymczasem pójdzie do gospodyni, u której mieszkała Inessa: dobrze
byłoby jeszcze dziś się tam wprowadzić.
Powiedziała
— a sama patrzyła jakby obok Wołodii przez okno. Nie zareagował,
nie odwrócił się, nie odezwał, a mimo to, z poruszenia żyłek na
skroniach i powiek, Nadia zorientowała się, że słyszał — i
aprobuje.
Wygodnie,
szybko, bez szukania — owszem. Ale też wynajmowanie akurat tego
pokoju, w którym mieszkała Inessa — nie było konieczne. I
jeszcze tylko to, że Wołodia nie lubił tego okresu, kiedy trzeba
przyzwyczajać się do nowych warunków, zwłaszcza na krótko. Tylko
to usprawiedliwiało ją przed matką.
Wobec
matki zawsze czuła się upokorzona. Kiedyś — bardziej, teraz —
mniej. Ale teraz także.
Mimo
wszystko Nadia starała się przyjąć na całe życie zasadę: nie
odciągać Wołodii z obranej drogi ani na milimetr. Zawsze ułatwiać
mu życie — i nigdy go nie krępować. Być przy nim stale i w
każdym momencie, ale nigdy nie narzucać się, kiedy nie jest mu
potrzebna.
Raz
wybrałaś — bądź konsekwentna. Zaprzęgłaś się — to
ciągnij. O rywalce — nie pozwól sobie na jedno przykre słowo,
nawet jeśli ciśnie się na usta. Witaj ją radośnie, jak
przyjaciółkę — żeby nie zepsuć nastroju Wołodii ani nie
narazić na szwank jego pozycji wśród towarzyszy. Wlecz się na
spacery i siadaj poczytać — we troje...
Kiedy
się to wszystko zaczęło, a nawet wcześniej, gdy studentka Sorbony
z czerwonym piórkiem na kapeluszu (na co nigdy nie poważyłaby się
żadna z rosyjskich rewolucjonistek), choć dwukrotnie już była
mężatką i miała pięcioro dzieci, po raz pierwszy weszła do ich
paryskiego mieszkania, a Wołodia unosił się zza biurka — jak za
podmuchem wichru, stanęło przed oczami Nadii wszystko, co bę-
22
dzie,
wszystko, jak będzie. I własna bezsilność, żeby temu
przeszkodzić. I swój obowiązek — nie przeszkadzać.
Nadia
pierwsza też zaproponowała: usunie się. Nie mogła przecież wziąć
na swe barki odpowiedzialności za to, że stanie się przeszkodą w
życiu takiego człowieka. I bez tego miał dość kłopotów. I
jeszcze nie raz podejmowała próbę — rozstać się. Ale Wołodia,
po namyśle, powiedział: „zostań”. Zdecydował. I — raz na
zawsze.
Więc
— potrzebuje jej. I rzeczywiście, z nikim nie byłoby mu lepiej.
Łatwiej było pogodzić się ze swoją sytuacją, mając świadomość,
że do takiego człowieka nawet pretendować nie może jedna kobieta.
Powołaniem jest już sam fakt, że obok innych i ona może być mu
pożyteczna. Wraz z inną. A nawet — w wielu przypadkach bardziej
niż ta druga.
A
pozostając — zostałaś, żeby nigdy nie przeszkadzać. Nie
okazywać bólu. A nawet starać się go nie odczuwać. A żeby ten
ból się wypalił, obumarł — nie trzeba go sobie oszczędzać,
niech rani, niech pali. I konsekwentnie, skoro ze względów
praktycznych wygodnie było zatrzymać się w pokoju zajmowanym do
niedawna przez Ines-sę, należało w nim się zatrzymać i nie
myśleć o tym, kiedy, jak długo i jak Wołodia spędzał tu czas.
Tylko,
że przed matką...
Wkrótce
Kraków. Wołodia promieniał. To znaczy dobrze mu się myślało.
Nie,
doskonale poradziłaś sobie w Brukseli, nie żałuj. Szkoda, że nie
zdążyłaś nawiązać korespondencji z Kautskym, jak ci...
(Korespondowałabyś z nim we własnym imieniu, a listy prywatnie —
pisałbym ja.) Cóż to za podły typ! Nienawidzę go i gardzę nim —
bardziej niż kimkolwiek! Cóż za obrzydliwa i podła hipokryzja!...
Szkoda, wielka szkoda, że nie zaczęliśmy tej gry, ale byśmy mu
pokazali!
Poweselał,
zaczął sobie nawet Wołodia pogwizdywać. I, nie wspomniawszy już
o walizce: zjemy coś? I — wyciągnął scyzoryk — zawsze miał
go przy sobie.
Rozłożyli
serwetkę, wyjęli kurczaka i jajka na twardo, butelkę mleka,
galicyjski chleb, masło zawinięte w pergamin, sól w pudełeczku.
I
Wołodia zaczął żartować, że ma teściową kapitalistkę i że
kala jego rewolucyjną biografię.
A
w rzeczy samej, trzeba było zająć się sprawami finansowymi i to
jak najszybciej. W krakowskim banku leżały duże pieniądze —
któż się spodziewał tej wojny! — spadek po nowo,czerkaskiej
ciotce Nadii, siostrze Jelizawiety Wasiljewnej, ponad 4.000 rubli. I
teraz miały ulec sekwestracji jako majątek wrogich cudzoziemców, a
to ci wpadka! Za wszelką cenę trzeba wyrwać im te pieniądze,
znaleźć
23
r
odpowiednio
sprytnego człowieka. I dobrze je ulokować — w zlocie, a część
można w szwajcarskich frankach. I wywieźć ze sobą.
I
od razu — do Wiednia, nie zwlekając. I jak najszybciej załatwić
wizy i poręczenia na wyjazd do Szwajcarii, i jechać tam.
Austro-Węgry to kraj walczący, mało to się może zdarzyć.
Teściowa ma legalny rosyjski paszport, Nadia także, choć
przeterminowany. Ale Lenin nie ma żadnego.
A
jednak ta oportunistyczna Międzynarodówka miała pewne zalety —
nigdy nie odmawiała pomocy w sprawach ludzkich. I w każdym kraju —
jakby mieli swoich ministrów. Teraz na przykład, nalegał Kuba,
należałoby złożyć wizyty Adlerowi i Diamandowi (mimo, że już w
depeszy zapewniał o swej serdecznej wdzięczności), jeszcze raz
osobiście podziękować za zwolnienie i pod żadnym pozorem nie
zachować się arogancko. Uśmiechał się Wołodia krzywo, z
przylepionymi w kącikach ust resztkami żółtka i białka: no i
proszę, jaki subtelny zwrot: zmurszali rewizjoniści, mieszczańskie
kanalie, a trzeba do nich jechać i jeszcze nadskakiwać. W gruncie
rzeczy tak właśnie powinno być: nie stać ich na pryncypialną
linię, to niech przynajmniej pomagają w życiu. Oto konkretna,
realna platforma dla tymczasowego, taktycznego porozumienia z nimi.
Także później, w Szwajcarii, nie można będzie obejść się bez
tej zgrai: bez poręczenia nie wpuszczą, a któż inny poręczy?
Robert Grimm to chłopaczek, poznaliśmy go zeszłego roku w Bernie,
kiedy leżałaś w szpitalu.
Lenin
nic sobie nie robił z kpin, nie przygnębiały go upokorzenia, nie
wstydził się niczego — a mimo wszystko przykro, mając
czterdzieści cztery lata, płaszczyć się przed młodszymi, być od
wszystkich zależnym, nie mieć własnej siły.
Gdyby
w 908 nie wyjechali z Genewy do Paryża — nie musieliby się teraz
starać o powrót do Szwajcarii, jakoś by tam siedzieli dalej
spokojnie i bezpiecznie — i do tego ze swoją typografią i
kontaktami, i z całą resztą. I powiedz, co za diabeł pociągnął
nas wtedy do Paryża?
(Gdybyśmy
nie pojechali do Paryża — nie poznałbym Inessy.)
A
nawet w zeszłym roku, gdy leczyliśmy twojego Basedowa u Kochera i
zobaczyliśmy, co znaczy prawdziwa medycyna (sam Wołodia także
czytał wtedy książki na temat tej choroby, sprawdzał) — trzeba
było pomyśleć i od razu zostać w Bernie. A co. Skoro trzeba
przeżyć carat, a nie ma się już lat dwudziestu pięciu, to dla
rewolucjonisty zdrowie staje się także jego bronią. I własnością
partii. I należy o nie dbać, nie żałując na to partyjnych
pieniędzy. Trzeba żyć tam, gdzie są doskonali lekarze, a nawet
jak najbliżej największych znakomitości — gdzież więcej, jak
nie w Szwajcarii? Przecież nie sposób leczyć się u Siemaszki, to
śmieszne!... Nasi rewolu-
24
cyjni
towarzysze jako lekarze — to osły, czyż można powierzyć im
grzebanie się w naszym ciele?
I
do dziś nie wyzdrowiałaś. Musisz być bliżej Kochera.
Ależ,
Wołodia, a ta okropna mieszczańska atmosfera Szwajcarii, pamiętasz
jak nam przeszkadzała ta stęchlizna! Przypomnij sobie, jak się od
nas wszyscy odsunęli po tyfliskim eksiel — bo patrzcie państwo,
prawo mają tak nieskazitelne, że nie mogą znaleźć przestępstw
przeciw prywatnej własności!... I to są socjal-demokraci?!
To
wszystko prawda, ale w Szwajcarii taka wpadka jak w Nowym Targu nie
byłaby możliwa. A Siemaszkę i Karpińskiego uwolniliśmy bez
najmniejszego wysiłku.
A
jakie mają biblioteki, jak dobrze się pracuje! — i dawniej, a
teraz, w czasie wojny! Niezwykły wprost komfort i wygody życia.
Czysty,
zadbany kraj, malownicze góry, sympatyczne pensjonaty, przejrzyste
jeziora z ogromną ilością wodnego ptactwa.
Rezerwuar
rosyjskiej rewolucji.
I
dzięki neutralności kraju tylko stąd można będzie utrzymywać
kontakty międzynarodowe.
Myślmy,
myślmy dalej: cóż za radość — nigdy dotąd nie spotykana,
powszechna wojna w Europie! Na taką właśnie wojnę czekali, ale
się jej nie doczekali Marks i Engels. Taka wojna, to najlepsza droga
do światowej rewolucji! To, czego nie udało się wzniecić,
rozpalić w Piątym Roku — rozpali się teraz samo. Najbardziej
sprzyjający moment!
Narastało
także przeświadczenie: oto wydarzenie, dla którego poświęciłeś
życie. Dwadzieścia siedem lat politycznego samokształcenia,
książki, broszury, partyjne kłótnie, obojętne, wręcz niechętne
przyglądanie się pierwszej rewolucji. Dla wszystkich działaczy
Międzynarodówki — gwałciciel porządku, rozzuchwalony sekciarz,
słaba, nieliczna, rozpadająca się grupka mieniąca się partią —
a ty czekałeś, nawet o tym nie wiedząc, na tę właśnie chwilę.
I ta chwila nadeszła! Kręci się ciężkie zamachowe koło — jak
czerwone koło parowozu — i nie wolno stracić tej potężnej
energii. Nigdy jeszcze nie stawał przed tłumem, jeszcze ani razu
nie wskazał masom, dokąd mają zmierzać — jak więc przekazać
im energię tego koła, swego serca, porwać ich wszystkich, ale nie
tam, gdzie ciągnie ich dziś, tylko — w przeciwną stronę?
Kraków.
Ubierali
się, szykowali się do wyjścia.
Ubierał
się zamyślony, nie bardzo zdając sobie sprawę, że to już Kraków
i co należy robić.
Swoje
bagaże ponieśli sami, bez numerowego.
Tłum
oszołamiał, odwykli, a do tego jeszcze tłum to szczególny,
wojenny. Ludzi na peronie — pięć razy tyle co w dni powszed-
25
nie,
i pięć razy bardziej zaaferowani, i wszyscy się spieszą-
Zakonnice, które niby nie mają tu nic do roboty — przepychają
się, wciskają wszystkim święte obrazki i druczki z modlitwami.
Lenin cofnął rękę z odrazą. Przy pasażerskim peronie tam gdzie
należy — wagon towarowy, i niosą do niego, wnoszą jakieś
potężne skrzynie; napis: proszek na pchły. Przepychają się
żołnierze, cywile, kolejarze, pasażerowie. Przez tłum na peronie
— powoli, z trudem, niemal łokciami. A na murze dworca
transparent, żółta tkanina i czerwone litery.
Jedem
Russ — ein Schuss!*
Nie
chodziło wcale o nich, a jednak ciarki przechodziły po grzbiecie.
W
budynku dworca — ścisk i duchota. Znaleźli jakieś miejsce
— z
boku, na podwyższeniu, przy bocznej ścianie, w kącie. TU było
jeszcze tłoczniej i dużo kobiet. Nadia pojechała do gospodyni, u
której mieszkała kiedyś Inessa. Włodzimierz Iljicz pobiegł kupić
prasę i wracał pogrążony w lekturze, wpadając na ludzi, tu
przysiadł wreszcie na twardej walizce, przyciskając łokciami plik
gazet złożonych na kolanach.
W
prasie nie było nic szczególnie radosnego: zarówno o bitwie
galicyjskiej, jak o Prusach Wschodnich pisano enigmatycznie, z czego
wynika, że Rosjanom szło nienajgorzej. Ale — walki we Francji!
Ale
— wojna
w Serbii! — któż z poprzedniego pokolenia socjalistów mógł
0
tym marzyć?
A
— potracą głowy. Potrafią tylko krzyczeć: „Pokój! Pokój!”
A ci, co nie są „obrońcami ojczyzny”, w najlepszym razie będą
paplać
1
jazgotać — „skończyć z wojną!”.
Jakby
to było możliwe. Jakby ktoś był w stanie gołymi rękami
zatrzymać rozpędzone koło parowozu.
Ci
wstrętni, zapluci, mali socjaliści z drobnomieszczańską skazą,
by pozyskać masy będą bredzić: pokój, pokój! a nawet przeciw
aneksji. l wszystkim wyda się to naturalne: przeciw wojnie, a wiec
,,za pokojem”?... Właśnie w nich trzeba będzie uderzyć przede
wszystkim.
Któż
z nich jest na tyle przewidujący, żeby poważyć się na tę wielką
decyzję: nie zaprzestać wojny — tylko ją rozszerzać! Tylko
przerzucać ją! — do swego własnego kraju.
Nie
będziemy mówić otwarcie: „chcemy wojny” — ale jej chcemy.
Idiotyczne
i zdradzieckie hasło: „pokój”! I jakąż wartość ma wyprany z
jakichkolwiek treści, niepotrzebny nikomu „pokój”, jeśli
Widzisz,
że Ruś — naciskaj spust!
26
nie
przekształci się go natychmiast w wojnę domową, a do tego
bezlitosną?! Toć jak zdrajcę należy piętnować każdego, kto nie
opowie się za wojną domową!
A
najważniejsze — trzeźwo ocenić układ sił, trzeźwo przyjrzeć
się — kto jest teraz czyim sojusznikiem? Nie z popią głupotą
między frontami wznosić ręce do nieba. Ale od pierwszej chwili
uznać Niemcy — nie za jedno z państw imperialistycznych, tylko za
potężnego sojusznika. Aby dokonać rewolucji, potrzebne są
karabiny, potrzebne są pułki, potrzebne są pieniądze i musimy
szukać tych, kto jest zainteresowany, żeby nam je dać. I należy
szukać możliwości rokowań, upewnić się dyskretnie: jeśli Rosja
znajdzie się w trudnej sytuacji i zaproponuje zawarcie pokoju —
czy możemy mieć gwarancję, że Niemcy nie zgodzą się na
rokowania, nie rzucą rewolucjonistów rosyjskich na pastwę losu?
Niemcy!
Cóż za siła! Jaka broń! I jakie zdecydowanie — zdecydowane
uderzenie przez Belgię! Nic ich nie obchodzi, kto i jak będzie
skamlał. Właśnie tak trzeba bić. Skoro się już zaczęło. I to
zdecydowanie widoczne w rozkazach dowódców — nie ma ani odrobiny
tego rosyjskiego niezgulstwa. (A nawet to zdecydowanie, z jakim
chwytają i wrzucają do celi w Nowym Targu. A tym bardziej to, z
którym jednak wypuszczają.)
Niemcy
bez wątpienia wygrają tę wojnę. Tak więc — jest to najlepszy i
naturalny sojusznik w walce z caratem.
A-a,
wpadłeś, drapieżny ścierwniku z herbu! — Łapa jest już w
potrzasku, nie wyrwiesz się! Sam chciałeś tej wojny! O-k-ro-ić
cię teraz — do Kijowa! do Charkowa! do Rygi! Wytłuc z ciebie
wielkomocarstwowego ducha, żebyś zdechł! Tyle tylko potrafisz —
gnębić innych, nic więcej! Amputować Rosję ze wszystkich stron.
Polsce, Finlandii — niezależność! Krajom nadbałtyckim —
niezależność! Ukrainie — niezależność! Kaukazowi —
niezależność! Żebyś zdechł!...
Tłum
na dworcu zafalował, dopłynął tu, aż do wyjścia na peron, dalej
nie puszczała policja. Co to? Wjechał pociąg. Pociąg z rannymi.
Być może pierwszy pociąg, z pierwszej wielkiej bitwy. Tłum
rozsuwano — żeby sznur oczekujących powozów sanitarnych i aut
mógł podjechać jak najbliżej. Potężni, posępni sanitariusze w
pośpiechu wynosili z pociągu do powozów nosze za noszami. A
kobiety napierały, przedzierały się ze wszystkich stron, i między
głowami, i przez ramiona wpatrywały się pełnym przerażenia
wzrokiem we fragmenty szarych twarzy między bandażami i
prześcieradłami, w obłędnym strachu, że rozpoznają kogoś
bliskiego. Niekiedy rozlegał się lament, oznaczający poznanie albo
pomyłkę, i tłum zwierał się jeszcze bardziej i pulsował jak
żywy organizm.
Z
podwyższenia, gdzie siedzieli Uljanowowie, było widać — mimo
odległości — bardzo dobrze. Lenin jednak wstał i podszedł bli-
27
żej
wyjścia.
Brakowało
powozów i noszy, a tymczasem, podtrzymywał” przez siostry
miłosierdzia, z peronu wychodzili także na własnyc” nogach —
bladzi, w szarych kitlach i w ciemnoniebieskich płasz~ czach, grube
warstwy bandaży na głowach, szyjach, ramionach, r?~ kach, i tak
szli, jedni ostrożnie, inni śmielej — i oto już do nich, te~ raz
już do nich! zaczęli cisnąć się oczekujący, kłębił się tłum
i takLe tym razem ludzie krzyczeli przeraźliwie i radośnie, i
obejmowa.1-i całowali, swoich i obcych, odbierali od sióstr, niosąc
górą ich ple” caki — a jeszcze wyżej, ponad wszystkimi
głowami, z dworcoweJ restauracji w kierunku rannych płynęły na
wyciągniętych w gór^ ramionach kufle piwa pod białymi czapami
oraz na białych talerzar11 pieczyste.
Stał
przed wyjściem na peron — rześki, podekscytowany, w cz<ir”
nym meloniku, z niepodstrzyżoną, rudą bródką, z uważnym sp^J”
rżeniem spod uniesionych brwi, z przenikliwym, badawczym wzi°”
kiem i z jedną ręką wysuniętą do przodu, z palcem wykręcony01 w
górę, niby podtrzymując duży kufel, a w grdyce coś mu bulgota”
ło i drżało, jakby sam był w okopach i kompletnie zaschło mu w
gardle bez tego kufla. Jego oczy spoglądały złośliwie, raz
przymiu” żonę, kiedy indziej rozszerzone, wychwytując z tej
sceny wszystr0’ co się działo.
Dynamiczny
umysł rozświetliła nagle radosna myśl — zrods113 się jedna z
tych najsilniejszych, najbardziej bystrych i bezbłędny0” decyzji
całego życia! Kłębi się zapach drukarskiej farby z gazet, za~
pach krwi i lekarstw w poczekalni — i nagle jak szybujący w gó-ze
orzeł spostrzegasz maleńką, jedyną jaszczurkę prawdy, i zaczyn/
p1 bić serce, i spadasz kamieniem w dół, chwytasz ja za trzęsący
sie ogon, znikający już w szczelinie między kamieniami — i
wyciągć82-wyciągasz, wyciągasz. I w górę, rozwijasz jak
wstążkę, jak tran#f” rent z hasłem: ...,,PRZEKSZTAŁCIĆ W
DOMOWA!”-, iwłajf1^ ta wojna, i właśnie ta wojna — to kres
wszystkich rządów Europ^--
Stał
przy wyjściu na peron, ponad wszystkimi, z uniesioną”0 góry ręką
— jakby zajął już miejsce, z którego będzie mówił, aleme
decydując się jeszcze na rozpoczęcie przemówienia.
Każdego
dnia, o każdej godzinie, na każdym miejscu — gnrw~ nie,
bezkompromisowo protestować przeciw tej wojnie! Ale! (im”3”
nentna dialektyka) — życzyć jej — żeby trwała! Robić
wszystk> ~ żeby się nie skończyła! Wciągać się w nią i
zmieniać siei Takiej /°J~ ny — nie wolno przegapić, nie wolno
zmarnować!
Taka
wojna — to prezent historii!
28
Z
WĘZŁA II PAŹDZIERNIK SZESNASTEGO
38
Kegel-klubem
nazywano ich zebrania w restauracji Stussihof, mimo, że nie było
tam kręgielni.
— ...Szwajcarski
rząd rzecznikiem interesów burżuazji... „Kegel-klub” — to
nazwa ironiczna: że ich polityka nie prowadzi do niczego sensownego,
że więcej wokół niej szumu, niż to wszystko warte.
— ...Szwajcarski
rząd — pionkiem wojennej kliki...
Ale
sami też przyjęli tę nazwę z zadowoleniem; będziemy zwalać
światowy kapitalizm jak kręgle!
(To
on ich wychował. On wyleczył ich z religii. On wpoił im stosunek
do przemocy w historii.)
— Rząd
Szwajcarii bezwstydnie zaprzedaje interesy mas ludowych finansowym
magnatom...
Minęło
już kilka lat od czasu, gdy Nobs zorganizował dyskusyjny stół w
restauracji przy placu Stussihof. Zbierał młodych aktywistów. Z
czasem zaczął tu przychodzić także Lenin.
(W
tej butnej Szwajcarii — ileż trzeba było znieść upokorzeń.
Berneńscy s-d w ogóle traktowali Lenina z góry. Gdy ubiegłej
wiosny przeprowadzał się do Zurychu, próbował organizować
spotkania rosyjskich emigrantów i prowadzić dla nich wykłady —
rozpłynęli się, nie przychodzili. Wówczas przeniósł swe zabiegi
na młodych Szwajcarów. Mogłoby się wydawać, że w wieku lat
czterdziestu siedmiu przykro wyławiać i urabiać pojedynczych,
gołowąsych zwolenników, ale nawet dla jednego nie należy żałować
czasu, jeśli odrywa się go od oportunisty Grimma.)
— ...Rząd
Szwajcarii płaszczy się przed europejską reakcją i dławi
demokratyczne prawa narodu...
Prostoduszny,
o szerokiej twarzy ślusarz Platten (ślusarz, żeby było bardziej
proletariacko, ale po złamaniu ręki został kreślarzem) siedzi po
przeciwnej stronie stołu. Wchłania, wchłania całym sobą to, o
czym się mówi, takie to trudne. Twarz pełna napięcia i
przygryzione z wysiłku miękkie, grube wargi pomagają oczom,
pomagają uszom — nie przepuścić jednego słowa.
31
— ...Szwajcarska
socjal-demokracja powinna okazać swemu rządowi całkowity brak
zaufania...
Wydłużony
stół — dla dobrego szwajcarskiego towarzystwa. Bez obrusa,
heblowany, z dziurami po sękach, wyszlifowany talerzami i rękami
przez sto i z górą lat. Rozmieścili się wygodnie całą
dziewiątką na dwóch ławkach, a jedno miejsce i tak zabierał
słup. Jedni siedzą przy niewielkiej zakąsce, inni przy piwie
udając, że przyszli do restauracji, zresztą Szwajcarzy nawet nie
potrafią inaczej. Każdy płaci za siebie. A na słupie — lampka.
Najbardziej
energiczną twarz, trójkątną, pociągłą, z opadającymi na boki,
niesfornymi włosami — ma Willi Miinzenberg. Niemiec z Erfurtu.
Rozumie wszystko bez wysiłku, dla niego to jeszcze za mało.
Niespokojne, długie ręce wyciągnąłby po więcej, zresztą na
wiecach wykrzykuje głośno to samo.
(Jeśli
idzie o młodych, w Zurychu się udało. Siedzi ich tu teraz sześciu
i każdy z nich to młodzieżowy przywódca. To nie to, co w
Czternastym: posłali Inessę do działaczy szwajcarskiej lewicy —
Nai-ne poszedł na ryby, a Graber rozwieszał bieliznę, żonie
pomagał i nikogo nic nie obchodziło.)
— ...Należy
nauczyć się nie dowierzać własnemu rządowi... Lenin — na rogu,
przy słupie, słupem częściowo zasłonięty. A
Nobs
— ostrożny, przymilny kot — spogląda z ukosa, z przeciwległego
rogu. Żeby tylko nie narazić się na jakieś niebezpieczeństwo.
Sam to wszystko zainicjował — czy aby teraz sam tego nie żałuje?
Wiekiem pasuje do nich, wszyscy tu mają około trzydziestki, ale ze
względu na znaczenie w partii, solidny wygląd ą nawet dość
pokaźny brzuszek — różni się od nich, jest inny.
Nad
każdym stołem lampka w innym kolorze. Nad Kegel-klubem —
czerwona. I purpurowe światło na wszystkich twarzach — na
szerokim, szczerym obliczu Plattena, na czarnych włosach i
wykrochmalonym kołnierzyku fircykowatego, zarozumiałego Mi-mioli,
na potarganych, nietkniętych grzebieniem kędziorach Radka,
siedzącego z nieodłączną fajką w stale rozchylonych, wilgotnych
ustach.
— ...We
wszystkich krajach należy wzbudzać nienawiść do swego rządu!
Tylko takie działanie można uważać za socjalistyczne...
(Tylko
z młodzieżą warto pracować, nie ma w tym nic poniżającego, to
dalekowzroczność. Zresztą, nawet Grimm nie jest stary, o
jedenaście lat młodszy od Lenina, a już brał udział w walce o
władzę. Nie jest głupi, ale teorią nawet nie próbuje się
zajmować. Powstania zbrojnego nie chce, ale coś „lewicowego”
chętnie by dziobnął. Gdy w Czternastym Leninowi udało się
przyjechać do Szwajcarii dzięki możliwościom Greulicha i zostać
tu za poręczeniem Grim-ma — spotkali się i przegadali pół nocy.
Grimm zapytał: ,,A co by
32
p#n
zalecił w obecnej sytuacji szwajcarskim s-d?” Dla sprawdzenia, n#
co tamtego stać, wypalił: ,Ja — obwieściłbym natychmiast woj-nę
domowąl”. Grimm się wystraszył. Niemożliwe, pomyślał —
żarty...)
— ...Neutralność
kraju to burżuazyjne oszustwo i bierne podporządkowanie się
imperialistycznej wojnie...
Ogromne
napięcie — pełne męki skupienie na twarzy Plattena j w jego
zakłopotanym spojrzeniu.
Jakież
to trudne, jakież to trudne — przyswoić sobie wielką naukę
socjalizmu! Jakże te wspaniałe formuły nie pokrywają się z twoim
ograniczonym, skąpym doświadczeniem. I wojna — oszustwo, i
neutralność — oszustwo, i neutralność to, tak czy owak
wojna?... A spojrzysz na kolegów — wszystko rozumieją, i wstyd
się przyznać, więc udajesz.
(A
nie był to wcale pusty frazes: jadąc przez Austrię wszystko to w
ogromnym napięciu przemyślał. W Berlinie sformułował jako tezy,
później zawarł je w Manifeście KC, a jeszcze później obronił w
lozańskim sporze z Plechanowem. Można doskonale znać marksizm, ale
w konkretnym przypadku — nie znaleźć wyjścia, ten kto je
znajduje — robi autentyczne odkrycie. Jesienią 14-ego, kiedy 4/5
socjalistów całej Europy stanęło w obronie ojczyzny, a 1/5
bojaźli-wie ryczała ,,pokój, pokój” — Lenin, jedyny w
światowym socjalizmie, dostrzegł i pokazał wszystkim: jesteśmy za
wojną — ale inną! —i to natychmiast!!)
Kufel
piwa stoi także przed Leninem, choć nie znosi tego typu ludzi —
szwajcarskich polityków przy piwnym stole, ale taki tu zwyczaj.
Broński senny jak zawsze, nic go nie wyprowadzi z równowagi. A
Radek — czarne baczki biegnące od ucha do ucha pod brodą, rogowe
okulary, bystre spojrzenie, zęby mu wystają spod górnej wargi i
przesuwa, bez przerwy przesuwa językiem czarną dymiącą fajkę —
wszystko to już słyszał, wszystko wie, ciągle mu za mało i za
wolno.
— ...Nędzne
dążenia nędznych państw, żeby stać na uboczu wielkich bitew
historii świata...
Wewnętrzną
walkę toczy ze sobą Platten, starając się nie pokazać tego po
sobie. Cel światowej rewolucji jest wręcz oczywisty, ale jakże
trudno dostosować go do swojej Szwajcarii. Rozum jest za: skoro
zdołaliśmy się ocalić od światowej jatki, to nie osiadać na
laurach, tylko nawoływać do walki w sprawach społecznych. A dusza
niemądra: jak dobrze, spokojnie się żyje, chłopskie chaty
przylepione do górskich zboczy, wszyscy mężczyźni — w domach i
cztery razy kosi się trawy na łąkach, nawet na najbardziej
stromych górskich stokach, a zebrane siano wypełnia po dachy
wysokie stodoły, i całymi dniami, ze wszystkich stron słychać
dźwięk dzwoneczków
3
— Lenin w Zurychu
33
uwieszonych
na szyjach krów i owiec, jakby same góry dzwoniły.
bata
na kamienistej drodze — i niesie się echo aż na tamtą stronę
gór. Długie na dwadzieścia krów poidła przy górskich źródłach.
Zmienne wiatry na rozkołysanych trawach, wędrujące mgły skłębione
nad lesistymi wąwozami, a gdy słońce przerwie padające deszcze
bywa i tak, że tęcza nie ma gdzie się rozwinąć, więc wyrasta
prosto w górę kolorowym słupem. I na samotnym, górskim hotelu
spokojny napis: „Pod płaszczem ojczyzny schroni się każdy
śmiertelnik”.
— ...Przemysł,
związany z turystyką... Wasza burżuazja frymar-czy urokami Alp, a
wasi oportuniści jej w tym pomagają...
Nie
wytrzymał, nie zdołał ukryć swych wątpliwości Platten,
zdradziła go ufna, szczera twarz.
I
Lenin — zauważył! I z rogu stołu, wśród młodzieży jedyny
stary, wyglądał na grubo po pięćdziesiątce — żywo,
energicznie, z ukosa jak celnym trafieniem szpady, celne słowo to
klucz agitacji:
— Republika
lokajów — oto czym jest Szwajcaria!
Radek
zarechotał, zręcznie, wesoło manipulując fajeczką, za każdym
razem inaczej trzymając ją palcami, z powagą wciąga swój ważny
dym. Willi — z uśmiechem szuka wzroku Nauczyciela, długie ręce
wykręca nerwowo — mocniej! mocniej!
A
czyż Platten dyskutuje? Platten jest tylko skonsternowany. Sam kraj
może i przywodzi na myśl elegancki hotel, ale lokaje na ogół
służalczy, nadskakują, natomiast Szwajcarzy są powolni, pełni
godności. Tutaj nawet żony ministrów nie mają lokajów, same
trzepią dywany.
(Nawiasem
mówiąc, Szwajcaria nie zna przypadku zaginięcia listu. I doskonale
zorganizowane biblioteki: do dalekich górskich pensjonatów wysyła
się książki bezpłatnie i szybko.)
— ...Ochłapy
rzucane posłusznym robotnikom w postaci reform społecznych, żeby
tylko nie obalili burżuazji...
Z
tą naradą grzebali się trzy godziny i wreszcie zwołali na piątek,
21 wieczorem — tuż przed samym Zjazdem partii, w przeddzień. I
niezwykle pomógł, bardzo przydał się Radek.
(Radek,
kiedy jest dobry, to dobry — arcyprzyjacielski. Dziś nie sposób
się bez niego obejść. I — jak mówi, jak pisze po niemiecku i
każdy polityczny zakręt wydaje się z nim łatwy, niczego nie
trzeba mu wkładać łopatą do głowy. Hultaj, ale błyskotliwy,
tacy są niezwykle potrzebni. A zdarzało się, że bywał
obrzydliwy. W Bernie przestali się nawet spotykać, porozumiewali
się listownie, a od lutego — zerwali na zawsze, w Kientalu jego
wystąpienie było wręcz prowokacyjne.)
34
— ...Naród
szwajcarski cierpi coraz potworniejszy głód i ryzykuje, że
zostanie wciągnięty w wojnę i zginie w imię kapitalistycznych
interesów...
Nobs
ma sceptyczny wyraz twarzy z powodu bursztynowej cygarniczki, która
sama trzyma się na wardze.
(I
jakże miał, on jeden w całej Europie, podejmować walkę o
odrodzenie Międzynarodówki, a raczej ojej rozbicie i o utworzenie
Trzeciej? Raz ściągać swych bolszewików zza granicy, kogo się
da. Kiedy indziej, z pomocą Grimma — trzy dziesiątki kobiet, całą
Międzynarodową Socjalistyczną Konferencję Kobiet, a samemu brać
udział nie wypada, a pokierować trzeba — więc w tym samym Domu
Ludowym przesiedzieć trzy dni w kawiarni, a Inessa, Nadia i Zinka
Lilina biegały do niego z meldunkami i prosiły o instrukcje.)
— Iść
na rzeź w imię obcych interesów? Czy też ponieść największe
ofiary dla socjalizmu, w interesie dziewięciu dziesiątych
ludzkości?...
(To
znów — zajmować się Międzynarodową Socjalistyczną Konferencją
Młodzieży, nawet piętnastki ludzi nie dało się zebrać, głównie
dezerterzy z poboru, niemal na pewno nastawieni antywojen-nie, i po
raz kolejny trzy dni przesiedzieć w tej samej kawiarni, a Inessa i
Safarow przybiegają po instrukcje. To właśnie wtedy zjawił się
Willi.)
Masz
dopiero dwadzieścia siedem lat — a od siedemnastego roku życia
bezustanny młodzieżowy kocioł: spotkania, organizacje,
konferencje, demonstracje. ...I wśród równych odkrywasz nagle w
sobie głos i brawurę, i odnosisz sukces — słuchają cię — i
jak na szafot po schodkach, żeby lepiej widzieli — wchodzisz,
wchodzisz, i oto —jesteś już — stałym mówcą, delegatem,
sekretarzem... I przywódcy partii już starają się przeciągnąć
cię na swoją stronę i buntują, żebyś nie słuchał tego Azjaty
z jego dzikimi pomysłami, a ty właśnie od niego, od niego i
płomiennego Trockiego, dowiadujesz się tego, co słuszne i ważne!
— ...,,Obrona
ojczyzny” — to tylko oszukiwanie narodu, a nie żadna „wojna
o demokrację”. Z punktu widzenia Szwajcarii również...
Dwadzieścia
siedem lat! — i za sobą przedwczesna śmierć matki, cięgi od
macochy, cięgi od ojca, usługiwanie w ojcowskiej knajpie, gra w
karty z gośćmi i rozmowy o polityce, potem u macochy przy balii do
prania, ciągły wstyd z powodu podartej odzieży, zbyt dużych
butów, i jako czeladnik szewski zaangażować się w propagandę, i
mając zaledwie lat dwadzieścia emigrować do Zurychu, żeby tu,
pracując w aptece, wziąć udział we wszystkich walkach
klasowych...
Pod
czerwoną lampą pełna wiary i zaufania, wierna i stanow-
35
cza
twarz Munzenberga. Wąski, spiczasty podbródek zdradza silny,
wypróbowany charakter. Ściągnięte brwi wyrażają gotowość
przyjęcia rewolucyjnych idei. Już nie raz działał według wskazań
Lenina i odnosił sukcesy. Organizował dzień młodzieży na
Ziirichbergu, ściągnął ponad dwa tysiące, a potem z
„Międzynarodówką” na ustach, pod czerwonymi sztandarami i z
transparentami „precz z wojną” poprowadził ich przez miasto. Do
Kientalu został już zaproszony i wraz z Leninem podpisał rezolucję
lewicy.
— ...„Obrona
ojczyzny” — to obłudne hasło. Prowadzi ono do rzezi robotników
i drobnego chłopstwa...
Niezgrabny
Szmidt z Winterthuru z końca ławki daje wyraz swemu zaskoczeniu i
przez cały rząd siedzących woła:
— Ale
naszego kraju wojna przecież objąć nie może, jesteśmy
neutralni...
— Ależ
przystąpienie Szwajcarii do wojny możliwe jest w każdej chwili!
Nobs
podgryza bursztynową cygarniczkę pod jasnym, puszystym wąsem.
Uśmiecha się sympatycznie, jak kot, a nieufne oczy i sterczący
kosmyk włosów wyrażają niedowierzanie.
— Oczywiście,
odmowa obrony ojczyzny wymaga niezwykle wysokiej świadomości
rewolucyjnej!
(Całe
życie przywódca mniejszości, całe życie z garstką przeciw
wszystkim — więc i taktyka musi być ostra. A taktyka jest
następująca: jak najwięcej wywalić z rezolucji popieranej przez
większość — i mimo to jej nie przyjąć: albo wciągniecie nasze
stanowisko do protokołu, albo opuszczamy salę!... Ależ jesteście
w mniejszości — jakim więc prawem dyktujecie?... Wobec tego
opuszczamy obrady! Rozłam! Skandal! Wstyd!... Tak było na
wszystkich tych konferencjach i nie zdarzyło się, żeby większość
nie uległa. Wiatr zawsze wieje od skrajnej lewicy! — i nie ma na
świecie socjalisty, który mógłby to zlekceważyć. Stąd właśnie
brała się niepewność Grimma, z powodu której tak pospiesznie
postanowił zwołać Zimmerwald.)
— ...Ani
grosza na stałą armię, nawet w Szwajcarii!...
— Jak
to, nawet w czasie pokoju?
— Nawet
w czasie pokoju socjalista ma obowiązek głosować przeciw kredytom
wojskowym burżuazyjnego państwa!
(Długo
czekał Lenin na zaproszenie do Zimmerwaldu i cierpiał z tego
powodu, obawiając się, że Grimm go nie wezwie — a narzucać się
nie wypadało. A w ogóle, cóż to będzie za konferencja? Zbierze
się kupa gówna i znowu „opowiadamy się za pokojem i przeciw
aneksjom”. Chcemy pokoju — nie mógł słuchać tych słów!... A
tymczasem dyskretnie robił wszystko, żeby wśród delegatów
znalazło się jak najwięcej jego zwolenników: tych, którzy
występują przeciw swemu rządowi — oni właśnie będą stanowić
zalążek lewicowej Mię-
36
dzynarodówki!...
Ale udało się ściągnąć zaledwie osiem takich osób: ich troje,
z Griszką i Radkiem, Platten, jeden Łotysz i trzech Skan-dynawów.
Ale też cała „stara” Międzynarodówka, pięćdziesiąt lat po
jej utworzeniu, pomieściła się na czterech furmankach, którymi
woźnice powieźli konferencję w góry, żeby uniknąć
zainteresowania władz, a władze nawet tego nie zauważyły: ani —
przyjazdu delegatów do Szwajcarii, ani nawet — wyjazdów z
powrotem, dowiedziały się dopiero z zagranicznej prasy.)
— Ale
specyfika Szwajcarii...
— Nie
ma żadnej specyfiki! Szwajcaria — to taki sam imperialisty czny
kraj jak inne!
Platten
— aż się żachnął, twarz szczera, a zaskoczenie marszczy czoło.
Rodzi się podświadomy bunt: maleńka ta nasza Szwajcaria, to prawda
— ale czyż nie specyficzna? I od początku, od zjednoczenia trzech
kantonów — kogóż to zagarnęliśmy siłą? Ale — ogromnym
wysiłkiem umysłu zmusza się, zmusza do przyjęcia postępowej
idei. Duże, silne, bezbronne ręce — dłońmi do góry na stole.
(Przy
pomocy samego tylko Plattena, cóż z niego za wdzięczny materiał,
można by kompletnie odmienić organizację Zurychu. Gdyby tylko
więcej czasu poświęcał na samokształcenie.
— Tak
więc my, zimmerwaldzka lewica, osiągnęliśmy pełną jednomyślność
— odrzucamy obronę ojczyzny!
Nie
wszyscy, niezguły, zrozumieli:
— Ale
przecież odrzucając obronę ojczyzny, doprowadzamy do tego, że
kraj będzie bezbronny?
— Takie
stawianie problemu jest z gruntu niesłuszne! Właściwe natomiast
jest następujące: albo damy się zabijać w interesie
im-perialistycznej burżuazji, albo, za cenę mniejszych ofiar,
dokonamy socjalistycznego przewrotu w Szwajcarii; jest to jedyna
metoda, by naród Szwajcarii wyzwolić od drożyzny i głodu!
(W
Zimmerwaldzie niemal nie występował, kierował swą lewicą z
ukrycia. Tak było najrozsądniej. Przecież Radek powie co trzeba! —
inteligentnie, zręcznie, z dużą swobodą, z pewnością siebie. A
obowiązkiem przywódcy jest konsolidacja swych nielicznych
zwolenników. Wróg — to dopiero połowa wroga. Ale ten, który był
z nami i nagle od naszej linii odstępuje — to wróg podwójny! W
takich właśnie należy uderzać przede wszystkim! A jeszcze lepiej
— przewidywać i w przerwach między posiedzeniami organizować
spotkania swoich i wbijać im do głowy to, co trzeba.)
— ...Haniebność
pacyfizmu polega właśnie na tym, że wyraża on marzenia o pokoju
bez socjalistyczej rewolucji.
Radek
ma wesołe, żywe usposobienie: wszystkie kieszenie wypchane
gazetami, książkami, jedzeniem na pierwszy dzień, gdyby nagle
wybuchła rewolucja — już jest na to przygotowany, już może
37
się
w nią włączyć. A — ciekawe jak!
(Trzeba
jednak uważać na tego krętacza: w każdej chwili może się
przestawić, zdradzić. Alboż to nie kręcił, namawiając Grimma i
Plattena do zgody, podczas gdy należy ich zawsze na siebie
napuszczać.)
— ...Przewrót
jest absolutnie niezbędny, aby pozbyć się wszelkich wojen...
— A
Broński — jakby drzemał. Brońskiego mogłoby tu nawet nie być,
tylko robi frekwencję. Kiedy trzeba — przegłosuje. A kiedy trzeba
— nawet powie, co trzeba.
(To
prawda, że głupi. Ale — jest nas tak niewielu, każdy kiedyś się
przyda.)
— ...Tylko
ustrój socjalistyczny zdoła uwolnić ludzkość od wojen...
Nobs
— wygląda jakby popierał, wyraz oczu i ust świadczy o aprobacie,
a uszki — zasłuchane, a czoło bez jednej zmarszczki. Jakby nie
było — naczelny redaktor najważniejszej lewicowej gazety i z
łatwością wspina się na szczyty partyjnej władzy. Bardzo, bardzo
jest im tu potrzebny.
Ale
i oni są mu potrzebni. Nobs doskonale zdaje sobie sprawę, że wiatr
zawsze wieje z lewicy. Bo choć jest ich garstka, zaledwie kilku
ludzi, a przecież są w stanie spowodować zwrot całej
szwajcarskiej partii! Tylko nie wolno dać im wejść sobie na głowę.
— ...To
niekonsekwencja: dążyć do zakończenia wojny i odrzucać
socjalistyczną rewolucję...
(Lenin
jednak nie wytrzymał i w odpowiedzi na list Liebknech-ta do
Zimmerwaldu krzyknął: „WOJNA DOMOWA - DOSKONALE!” Ostrożność
jest dobra w 9/10, w tej 1/10 należy z niej rezygnować. Iść do
okopów z proletariackim hasłem: bratajmy się! W wojsku propagować
walkę klasową! Skierować broń — przeciw swoim! NADESZŁA EPOKA
BAGNETU! Oczywiście, dla emigranta w neutralnym kraju to dość
ryzykowne, ale — zawsze jakoś się udawało. A w Zimmerwaldzie
nikczemny, podły Niemiec Ledebour: „Pan może tu podpisywać —
nic panu tu nie grozi, a im? Niech pan jedzie do Rosji! — i
podpisuje stamtąd!” Oto poziom argumentów!...)
— ...Szwajcarska
partia uparcie ogranicza się wyłącznie do działań legalnych i
nie robi nic, aby przygotować się do rewolucyjnej walki mas...
Od
kontuaru, gdzie stoją dwie pękate, stare beczki i dziesiątki
kolorowych butelek, kelner o nieokrzesanym szwajcarskim obliczu
flegmatycznie roznosi do stołów złociste szklanice, bordowe
kielichy i szklanki. Inny, od kuchennego okienka — żółte
deseczki z na-struganymi brunatnymi wędlinami oraz talerze z
pieczystym i rybą — nazbyt obfite, jakby poczwórne szwajcarskie
porcje, wchłaniają
38
niespiesznie
szwajcarskie brzuchy. A jeszcze, na małych palnikach, obok każdego
żarłoka podgrzewa się druga połowa porcji.
— ...Socjalistyczne
przeobrażenie Szwajcarii jest całkiem realnie i stanowczo
niezbędne. Kapitalizm ostatecznie dojrzał do tego, by zastąpić go
socjalizmem — i to natychmiast!...
(Na
ostatnim posiedzeniu Zimmerwaldu, trwającym od południa do późnej
nocy, lewica szalała przy każdej poprawce, za każdym razem
domagała się zaznaczenia swego „odrębnego stanowiska” w
protokole — i tym sposobem wyraźnie przesuwała rezolucję na
lewo. Ani Wojny Domowej, ani Nowej Międzynarodówki nie zdołał
oczywiście, przeforsować. Ale stworzona została zimmerwaldzka
lewica jako odłam międzynarodowy, a Lenin był teraz jego
przywódcą, a nie jakimś rosyjskim sekciarzem. Większość w
kierownictwie mieli jednak centryści, ale sławą tej konferencji
stał się Grimm, co potwierdziła cała światowa prasa. Ma ledwie
trzydziestkę, a już się znalazł w Komitecie Wykonawczym
Międzynarodówki, bo trzymał z oportunistami. Przez całe
dwadzieścia lat, w czasie których Lenin po Szwajcarii i jeździł,
i w niej mieszkał — nikt tu o żadnym Grim-mie nawet nie słyszał.)
Sympatyczna,
pociągła twarz Willego. Zgadza się, zgadza się ze wszystkim, ale
najważniejsze, że dobrze zrozumiał: jak robić? Od czego zaczynać?
— W
Szwajcarii konieczne będzie wywłaszczenie... maksimum... nie więcej
niż trzydzieści tysięcy burżujów. No i, oczywiście, od razu
zdobyć wszystkie banki. I Szwajcaria stanie się proletariacka.
Spod
słupa z boku obserwuje ich Lenin, z ogromną wewnętrzną pasją,
spojrzeniem atakującym, z głową pochyloną — i już wie, kogo na
ile przekonał. Przerzedzona rudzizna na czubku głowy jest bardziej
widoczna pod czerwoną lampą.
— Podcinać
gałęzie panującego dziś ustroju społecznego — w praktyce! l to
już teraz!
Oto
właśnie najtrudniejszy krok dla wszystkich socjalistów na świecie.
Zmarszczył się Nobs, jakby go coś zabolało. Nawet robo-ciarz z
Winterthuru się skrzywił. I Mimiolę dusi obręcz wysokiego wy
krochmalonego kołnierzyka.
Dobry
ten nasz Uljanow — ale trochę za ostry. Równie ostrych — nie
tylko w Szwajcarii, nie tylko we Włoszech, ale na całym świecie
nie ma.
Trudno
im, trudno. Przelotnym spojrzeniem Lenin omiata wszystkie te, tak
różne, już swoje, a ciągle jeszcze nie przekonane głowy.
A
wszyscy oni boją się narazić na jego miażdżącą ironię.
(Istnieje
taka zasada: jeśli coś wchodzi z trudem — zwiększyć skalę
trudności, a wówczas to, co przedtem wydawało się trudne,
39
wychodzi
znacznie łatwiej.)
I
przez stół, do sześciu Szwajcarów, we wszystkich sześciu
kierunkach bez namysłu, zaatakował głosem pełnym napięcia, ale
niezbyt mocnym, bo czy to w środku, w piersiach, w krtani, czy w
ustach tracił go i potykał się na ,,r”:
— A
drogą prowadzącą do tego celu — jest nie tylko rozłam!
To nic innego niż mieszczańskie mizdrzenie się, jakoby w
szwajcarskiej s-d mógł istnieć „wewnętrzny pokój”!
Zadrżeli.
Zamarli. A on:
— Burżuazja
wyhodowała sobie socjal-szowinistów, swe obrończe psy! I o jakiej
ż jedności z nimi może być mowa?
(A
skoro już zaczął — atakował jedno i to samo miejsce, ten sam
punkt, zmieniając tylko trochę słowa. Jest to podstawowa zasada
propagandy i nauczania.)
— Ta
mazgajska skłonność do „pojednania” — to choroba nie tylko
szwajcarskich, nie tylko rosyjskich, ale wszystkich socjaldemokratów
świata. Dla fałszywej jedności wszyscy gotowi są zrezygnować z
pryncypiów. A tymczasem bez całkowitego organizacyjnego zerwania z
socjal-patriotami nie sposób zbliżyć się do socjalizmu — ani o
krok!!!
I
jakby to ich nie szokowało, cokolwiek by sobie pomyśleli — ale
pewność siebie nauczyciela działa na klasę: nawet jeśli cała
klasa się z nim nie zgadza — przyznają rację nauczycielowi, tak
czy inaczej. Więc —jeszcze bardziej gardłowo, i coraz bardziej
niecierpliwie i nerwowo:
— Problem
rozłamu — to problem zasadniczy! Wszelka ustępliwość w tej
sprawie to zbrodnia! Każdy, kto w tej sprawie waha się —
wróg proletariatu! Prawdziwi rewolucjoniści — nigdy nie
obawiają się rozłamu!
(Decydować
się na rozłam — zawsze! Decydować się na rozłam — na każdym
etapie naszej walki! Decydować się na rozłam dotąd, aż
pozostaniesz w najmniejszej nawet grupce — ale Centralny Komitet! I
niech wśród tej garstki znajdą się najbardziej przeciętni, nawet
najmniejsi, ale — wierni, a można osiągnąć — wszystko!!!)
— W
skali międzynarodowej — wszystko dojrzało do rozłamu! Istnieją
już w pełni wiarygodne dowody rozłamu wśród socjalistów
niemieckich. I nadszedł wreszcie czas, by zerwać ze zwolennikami
Kautsky’ego u siebie i wszędzie, w każdym kraju. Zrywać z
Drugą Międzynarodówką — i tworzyć Trzecią!
(Wszystko
to zostało sprawdzone — już na początku stulecia. W ten sam
sposób poraził i pognębił ekonomistów promieniem ,,Co robić”,
pomysłem stworzenia grupki zawodowych konspiratorów. Tak też,
jednym ruchem, zrzucił z siebie, publikując ,,Krok-Dwa kro-
40
ki”,
obmierzły worek mieńszewizmu. Nie pragnie władzy, ale nie może
nie kierować, skoro wszyscy inni kierują tak nieporadnie. Nie może
przecież pozwolić, by marnowały się, przepadały jego niezrównane
talenty przywódcze.)
I
wszystko to — jakby t u się zrodziło, właśnie teraz, przy tym
stole, jak odkrycie dokonane w mgnieniu oka, któremu ulegasz bez
reszty: przez rozłam własnej partii— do zwycięstwa rewolucji!!
I
oniemiał Nobs — od mdlącego strachu, nawet nie mruknął.
Odrzucisz — też stracisz? Być może — najlepsze miejsce jest
tu, przy tym stole?
I
łapa Plattena znieruchomiała obejmując szklankę piwa. O, ileż
jeszcze trudności będzie się piętrzyć na drodze socjalisty!
I
Mamiola pokonał uciskający go kołnierzyk, uwolnił się, wreszcie
się od niego uwolnił. Ale sposępniał.
I
pogodnie, ze zdziwieniem uśmiechał się półgębkiem Willi. Jeśli
o niego chodzi — jest gotów. I to on — poprowadzi młodzież. On
— powtórzy im to wszystko z trybuny.
I
— dalej, głowa potężna, skoro mur już przebity, mocniej!
mocniej!
— W
mej książce „Imperializm” dowiodłem ostatecznie, że we
wszystkich przemysłowych krajach Europy nieunikniona jest rewolucja
i to w najbliższym czasie!
A
tam — jeszcze dwóch, chcieliby wierzyć, ale jak to? Budzi się
człowiek, jak co dzień, w swoim pokoju, i co? Z samego rana ma
wyjść na swoją ulicę — i robić rewolucję? — Jak? Kto by ich
tego nauczył? Przecież czegoś takiego jeszcze nie było.
— Ale
w Szwajcarii...
— A
co — w Szwajcarii? Wspaniały strajk w Zurychu w Dziewięćset
Dwunastym! A — tego lata: wspaniała demonstracja Wille-go na
Bahnhofstrasse! Chrzest krwią!
Tak,
to duma Willego.
— I
ilu rannych!
Nie
tyle nawet pierwszego sierpnia, co trzeciego, w obronie poległych.
Miękną:
— Ale
mimo wszystko... W Szwajcarii?...
Jak
można — jemu — nie uwierzyć. Z każdym młodym — jak z równym
sobie, z całą powagą, nie tak, jak ci świeżo upieczeni
przywódcy, którzy opędzają się od maluczkich. Nie szczędząc
sił dla nikogo, dyskutując, atakując pytaniami do granic ich
wytrzymałości...
— Ale
jednak — w Szwajcarii...
Radek,
w czasie, kiedy to sobie wszystko wyjaśniali, zdążył przeczytać
wyciągnięte ze swych wypchanych kieszeni dwie gazety,
prze-kartkował książkę, a oni ciągle jeszcze nie mogli
zrozumieć?
41
I
kierując na nich trzonek swej fajki:
— A
wasz własny ubiegłoroczny zjazd partii... Przecież podjęliście
rezolucję w sprawie rewolucyjnej działalności mas! No! I — co?
I
— co?... Cóż z tego, że podjęli. Podjąć nie trudno.
— A
przecież w Kientalu też!
Pięciu
z nich było w Kientalu, wśród nich Nobs i Munzenberg, pięciu jest
tutaj, a tam było ich dwunastu na czterdziestu pięciu. I znów
grozili, że rozbiją, że opuszczą obrady, wychodzili z sali i
wracali. I większość uległa mniejszości, i przesuwali,
przesuwali rezolucję coraz bardziej na lewo, na lewo: tylko zdobycie
władzy politycznej przez proletariat jest gwarancją pokoju!
Wszystko
— jak być powinno, ale czegóż to nie ma w rezolucjach...
— A
u nas w Szwajcarii...
I
jakąż trzeba mieć cierpliwość, żeby nie wybuchnąć przy tych
zakutych łbach! I w kolejnym wybuchu niepojętego olśnienia —
pozbawionym emocji, ochrypłym, z trudem artykułowanym głosem!
— A
czy zdajecie sobie sprawę, że SZWAJCARIA — to najbardziej
rewolucyjny kraj świata??!
I
ledwo nie pospadali z ławek, ze stołu, wraz ze szklankami,
widelcami, aż lampka na słupie zaczęła się kiwać od podmuchu
głosu, i Nobs podtrzymywał palcami cygarniczkę, żeby mu nie
wypadła...
(A
on — widział! Widział w Zurychu, już wkrótce, w niedalekiej
przyszłości barykady — jeśli nawet nie na bankowej
Bahn-hofstrasse, to w pobliżu dzielnicy robotniczej, tam gdzie Dom
Ludowy, na Helvetiaplatz!)
I
— jednym rażącym spojrzeniem mongolskich oczu, i głosem
pozbawionym wprawdzie soczystej głębi, ale za to ostrym,
przypominającym kałmucką szablę (tylko wyszczerbioną na ,,r”|:
— Ponieważ
Szwajcaria — to jedyny kraj na świecie, w którym żołnierzom
daje się do domu, do rąk własnych — i broń, i amunicję!
I...?
— A
co to jest rewolucja — wiecie? Rewolucja to: zdobyć
banki! Dworzec! Pocztę-telegraf! I największe przedsiębiorstwa! I
to wszystko, rewolucja zwyciężyła! A czegóż do tego potrzeba?
Tylko broni! A broń właśnie — macie!
Wszystko,
cokolwiek Fritz Platten usłyszał od tego człowieka, który był
jego losem i przeznaczeniem — mroziło krew w żyłach...
A
Lenin przestał już przekonywać, tylko żądał stanowczo — od
tych nieposłusznych, nieinteligentnych oferm.
— I
na cóż czekacie? Czego wam brakuje? Powszechnego szkolenia
wojskowego? Nadszedł już czas stawiać żądania! W tym celu...
42
Improwizował.
Między jednym a drugim zdaniem myślał, co mówić dalej, między
jedna a drugą myślą obserwował ich, ale mówił równym głosem:
— Oficerowie
— wybierani przez naród. Dowolnych... stu ludzi może zażądać
szkolenia wojskowego! Z instruktorami opłacanymi przez państwo.
Właśnie prawa obywatelskie istniejące w Szwajcarii, panująca tu
efektywna demokracja — kolosalnie ułatwiają rewolucję!
Opierał
się o stół i jakby na skrzydłach wzlatywał w górę, stąd, z
salki restauracyjnej Stiissihof — poszybuje za chwilę nad
pięcio-kątnym, zamkniętym, średniowiecznym placem, wielkości
sporej sali, przeleci nad komiczną postacią rycerza stojącego z
flagą w środku fontanny, zatoczy łuk tuż przed sterczącymi
balkonami, obok fresku dwóch szewców, którzy na wysokości
drugiego piętra stukają młoteczkami siedząc na swych zydelkach,
obok herbów na frontonach czwartego i nad czerwonymi dachówkami
starego Zurychu, nad górskimi pensjonatami, tymi wykwintnymi
szaletami republiki lokajów:
— Bezzwłocznie
rozpocząć agitację w wojsku! Tłumaczyć żołnierzom i poborowym,
że dla wyzwolenia robotników najemnych od niewolnictwa użycie
broni jest konieczne i zgodne z prawem!... Drukować ulotki
propagujące bezzwłoczny socjalistyczny przewrót w Szwajcarii!
(Dla
cudzoziemców bez paszportu rady nieco ryzykowne, ale to jest właśnie
ta 1/10, bez której nie można marzyć o zwycięstwie.)
— Już
dziś trzeba przejmować kierownictwo we wszelkich organizacjach
klasy robotniczej! Domagać się od przedstawicieli partii w
parlamencie, by publicznie proklamowali socjalistyczną rewolucję!
przymusowe wywłaszczenie fabryk, zakładów przemysłowych i ziemi!
Jak
to — tak po prostu, iść i odbierać ludziom ich własność? Bez
ustawy? Ci nierozgarnięci Szwajcarzy nie mogą się nadziwić.
— Aby
wesprzeć elementy rewolucyjne swego kraju — należy bez
jakichkolwiek barier finansowych naturalizować cudzoziemców! Przy
najmniejszych nawet posunięciach rządu zmierzających do wojny —
tworzyć nielegalne organizacje robotnicze. A w razie wojny...
Pełni
odwagi przywódcy młodych, Miinzenberg i Mimiola:
— ...Odmawiać
służby wojskowej!
(Nawiasem
mówiąc, Munzenberga i Radka, jako dezerterów z armii niemieckiej i
austriackiej, prawo nie pozwala odesłać do tych krajów.)
Nicz-cz-czego
nie zrozumieli? Kpiące, pozbawione jednak złości, spojrzenie
Lenina. Nie ma rady — obniżając lot coraz niżej, obok szewców,
z niewolniczą starannością wystukujących swą robotę, nad
43
błękitną
kolumną fontanny, i — nura do restauracji, z powrotem tutaj:
— Ależ
w żadnym wypadku nie odmawiać, co wam przyszło do głowy?!
Zwłaszcza w Szwajcarii: dają broń — brać!! Żądać
demobilizacji — tak, ale — zachowując broń! I z bronią — na
ulicę! I — ani godziny spokoju w kraju. Strajki! Demonstracje!
Tworzenie oddziałów robotniczych! Wreszcie — zbrojne
powstanie!!!
Wysokie
czoło Plattena. Aż się cofnął, jak po ciosie.
— Ale
w okresie, gdy toczy się powszechna wojna... czy państwa
ościenne... pogodzą się z rewolucją w Szwajcarii? Będą
interweniować...
A
na tym właśnie zasadza się sens idei Lenina! — na szczególnej,
niepowtarzalnej specyfice Szwajcarii:
— I
to jest właśnie wspaniałe! W momencie gdy cała Europa walczy —
w Szwajcarii barykady! W Szwajcarii — rewolucją! W Szwajcarii —
trzy główne języki europejskie! I w tych trzech językach, na trzy
różne strony roz-leje się rewolucja po Europie! Sojusz elementów
rewolucyjnych obejmie proletariat całej Europy! W jednej chwili
narodzi się solidarność klasowa w trzech krajach ościennych!
Nawet gdyby zdecydowały się na interwencję — to rewolucja
wybuchnie wówczas w całej Europie! Oto dlaczego SZWAJCARIA -jest
DZIŚ CENTRUM ŚWIATOWEJ REWOLUCJI!!!
Osmaleni
czerwonym płomieniem siedzieli kegel-klubowcy jak porażeni.
Munzenberg wysunął ostry trójkąt odważnej twarzy — do przodu,
ku płomieniowi. Przypaliło także puszystość Nobsowi. Mi-miola —
już zerwałby swój krawat i poprowadziłby swych pełnych
temperamentu Włochów, nie zważając na żadne przeszkody. Broń-ski
ze swą obłudną melancholią sprawia wrażenie, jakby też był już
gotów do walki. Radek — kręci się, oblizuje wargi, pełne żaru
oczy za okularami: gdybyż tak było — jakich rzeczy można by
dokonać!
(Kegel-klub
to zalążek III Międzynarodówki)
— Wy
— stanowicie czołowy oddział szwajcarskiego
proletariatu!...
A
rezolucję na jutrzejszy zjazd partii szwajcarskiej Radek ma już
gotową. Gdyby tak Nobs ją wydrukował... Hm-m-m...
A
— kto ją przedstawi na zjeździe?... Hm-m-m...
Zbliża
się godzina zamknięcia restauracji, zaczęli się rozchodzić.
Plac
Stiissihof oświetlały trzy uliczne latarnie i wiele okien z każdej
strony. I bez trudu można było odczytać tabliczkę, że niedaleko
stąd zginął w bitwie 1443 roku burmistrz Stussi. A jego rodzinny
dom stał na tym wygwizdowie już sześćdziesiąt lat przedtem.
44
Więc
zapewne był to Stiissi — ten komiczny szwajcarski rycerz w zbroi i
w niebieskich skarpetkach. Cienkie strumienie wody spadały głośno
do niebieskawego zbiornika. Było sucho, jak zwykle tutaj, zimno.
Rozchodzili
się, dyskutując jeszcze na placu, wyłożonym równiutko drobnymi
kamykami. Plac sprawiał wrażenie zamkniętego ze wszystkich stron i
nie znając szczelin wąskich uliczek, można by pomyśleć, że to
koniec, że nie ma stąd wyjścia, że nigdy nie zdołasz się
wydostać. Jedni odchodzili w dół, po brukowanym, wyboistym stoku i
dalej niewielką uliczką w kierunku nabrzeża. Inni skręcali przy
piwiarni „Franciszkanin”. A Willi odprowadzał swego mistrza tą
samą ulicą, ale w przeciwną stronę, mijając mieszczący się na
następnym rogu kabaretu ,,Wolter”, gdzie całą noc szalała
bohema, i na wąskiej uliczce mijali prostytutki, które nie znalazły
sobie jeszcze klientów. A od kabaretu „Wolter” — stromo pod
górę, aż do najstarszej w mieście latarni zawieszonej na żeliwnym
słupie, potem uliczką — schodami, gdzie rozstawiwszy ramiona
można niemal dotknąć przeciwległej ściany, i gdzie z ledwością
mieścili się, idąc obok siebie — i dalej w górę, ciągle w
górę.
Lenin
— mocnymi alpinistycznymi obcasami po kamieniach.
Willi
pragnął przejąć od swojego mistrza jak najwięcej pewności.
Ciągle miał w pamięci tę bijatykę, latem tego roku na
Bahnhofstrasse
— ale
przecież nic to nie dało, wszystko zostało po staremu, jak
dawniej, ciągle kuszą te same witryny i ciągle bawi się to samo
mieszczaństwo, a robotnicy nadal są posłuszni wobec swych
ugodowych przywódców.
— Ale
przecież naród — nie przygotowany?...
Na
ostrym zakręcie uliczki, spod ciemnej czapki, w słabym świetle
padającym z czyichś, nie pogrążonych dotąd we śnie okien
— głos
cichy, ale ostry jak szpada:
— To
prawda, „naród” jest nieprzygotowany. Ale to nie oznacza, że
mamy prawo odkładać początek.
I
zdając sobie sprawę ze swych sukcesów odnoszonych na trybunach,
mimo że nie raz doświadczył uczucia triumfu na hałaśliwych
wiecach młodzieży:
— Ale
przecież stanowimy tak nieliczną mniejszość!
I
z mroku, zatrzymawszy się, coś, czego nie zdradził nawet tym
najlepszym, zebranym w Kegel-klubie:
— A
większość — jest zawsze głupia, i czekać aż nią będziemy
nie wolno. Zdecydowana mniejszość powinna działać — i dopiero
po tym staje się większością.
45
r
Następnego
ranka rozpoczął się zjazd — w sali Kupieckiej, na przeciwległym
brzegu rzeki. Lenin jako przywódca partii zagranicznej został
zaproszony do przekazania pozdrowień. A Radek, jako przedstawiciel
polskiej socjal-demokracji, także. Dwóch naszych, jeden po drugim.
Pierwszego
ranka nie wszyscy delegaci jeszcze dojechali, nie było jeszcze
tłumnie, lepiej więc wypadło wystąpienie. (Lenin nie był
przyzwyczajony do tłumów, nie zdawał sobie sprawy, co znaczy
przemawiać od razu do tysięcy: zdarzyło mu się to tylko raz na
wiecu w Petersburgu, i mowę mu odjęło.)
I
gdy tylko stanął przed salą — zrozumiał, że musi być
ostrożny. I podobnie jak w Zimmerwaldzie, i jak w Kientalu, nie
próbował nawet mówić rzeczy najistotniejszych — nie, całą
pasję swych przekonań, w sposób naturalny, zachowywał na
zamknięte spotkania ludzi o tych samych poglądach. Tu, oczywiście,
ani nie agitował przeciw rządowi Szwajcarii ani przeciw bankom.
Stojąc przed tą, formalnie socjal-demokratyczną, ale w istocie
burżuazyjną masą zadowolonych z siebie, opasłych Szwajcarów,
którzy rozsiedli się przy stolikach, Lenin zorientował się
natychmiast, że go tu nie rozumieją, nie zrozumieją i właściwie
nie ma im nic do powiedzenia. Nawet próba przypomnienia im ich
własnej, ubiegłorocznej, wręcz rewolucyjnej rezolucji — jakoś
nie chciała mu przejść przez gardło, a i można było tym
wszystko zepsuć.
I
jego pozdrowienia wypadłyby całkiem krótko, gdyby nie wspomniał
niepotrzebnie o strzale oddanym przez Fritza Adlera (przed dwoma
tygodniami sekretarz austriackiej s-d partii zastrzelił premiera
Austro-Węgier, w okresie wojny — szefa cesarskiego rządu!). To
zabójstwo poruszyło wszystkich, wiele się o tym mówiło, a i
samemu Leninowi też zależało na tym, żeby wyrobić sobie opinię
w tej sprawie, wypytywał więc o okoliczności: pod czyim wpływem
to zrobił (czy aby jego żona nie jest rosyjską eserką?). l
analizując w głębi duszy tę sprawę (ich odwieczny spór z
eserami), Lenin tu, na zjeździe, połowę swego wystąpienia, czego
nie powinien był robić, poświęcił terrorowi... Oświadczył, że
wysłane przez KC partii włoskiej gratulacje dla terrorysty
zasługują na pełną sympatię, jeśli uznać to zabójstwo za
sygnał przekazany socjal-demokratom, by porzucili swą
oportunistyczną taktykę. I dokładnie wyjaśnił i bronił
rosyjskich bolszewików, którzy wypowiadali się przeciw terrorowi
indywidualnemu: wyłącznie dlatego, że terror powinien być
działaniem masowym.
Ale
nie! Sobotnie posiedzenie poszło dobrze, rokowało nadzieje!
Większość oklaskiwała Plattena i 76-letni, z piękną siwizną
papa Greulich zaczął żartować, że „partia znalazła nowych
ulubieńców”. (No, jeszcze tego by brakowało, zwymyślać by was
wszystkich po
46
szwajcarska
od ostatnich. Przecież — natychmiast po zdobyciu władzy —
powiesimy was!) Dobrze, rozwijało się wszystko po ich myśli! Lenin
nabrał humoru i poczuł się jak stary wojskowy koń w czasie bitwy.
A później — rozsądny Nobs nie odmówił odczytania rezolucji
Kegel-klubu (przygotowanej przez Radka). Zjazd — powinien kierować
się uchwałami Kientalu. (Tępawi Szwajcarzy są w stanie bezmyślnie
to przegłosować, nie mając nawet pojęcia, jakie decyzje tam
podjęto, a potem będzie za późno. A potem — ich własną
uchwałą — ich samych załatwić. Załatwić Grimma!)
Drobiazg?
Wcale nie! — tak właśnie toczy się historia: od jednej
wywalczonej rezolucji do drugiej, przez nacisk mniejszości —
ściągać, stale ściągać wszystkie rezolucje — na lewo! na
lewo!
I
kolejny krok: w sobotę wieczorem, jak uradzono w Kegel-klubie,
zebrali oddzielnie, w tajemnicy (zapraszając każdego osobno), w
innym, nie zjazdowym, prywatnym domu — wszystkich młodych
delegatów na zjazd: zakładając z góry, że młodość zawsze
skłania się ku lewicy. Plan był prosty: wraz z nimi opracować
(przedstawić im przygotowaną zawczasu, Radek przyniósł ją ze
sobą) rezolucję, którą jutro, w niedzielę, w swoim imieniu
przedstawią zjazdowi i przeforsują.
Temu
prywatnemu spotkaniu młodych przewodniczył oczywiście Willi — z
całą swobodą autentycznego przywódcy, z wesołym, rześkim głosem
i zmierzwionymi włosami — a obok stał Radek, cały w kędziorach,
w zuchowatych, wesołych okularach, odczytywał swą rezolucję,
wyjaśniał, odpowiadał na pytania. (O, mówca z niego świetny, ale
— pióro! ale pióro! — nie ma na nie ceny!) A Lenin, jak zwykle,
tak jak lubił, siedział skromnie z boku i tylko uważnie słuchał.
I
wszystko byłoby dobrze: młodzi delegaci słuchali z uwagą
rosyjsko-polskiego towarzysza i potakiwali.
Wszystko
byłoby dobrze, ale wydarzyła się niezwykle nieprzyjemna historia:
nie pomyśleli, nie wpadło im do głowy, żeby zamknąć drzwi. I
przez te zamknięte drzwi weszły, w pierwszej chwili nawet tego nie
zauważyli — dwie plotkary, dwie wstrętne baby: pani Błock,
przyjaciółka samego Grimma, i Dinka Smidowicz, przyjaciółka
Mar-towa. A skoro już wlazły, nie można ich przecież wyrzucić,
zaczną jazgotać, zrobi się skandal, zrobi się skandal! A
przenieść się nie ma gdzie! I tak już widziały, słyszały —
Radka, który referował i natychmiast, oczywiście, zorientowały
się, że rezolucję szwajcarskiego zjazdu — opracowują Rosjanie.
Ach,
cóż za cholerny pech! Ach, co za straszna wpadka! Jakież podłe
babska, nędzna intryga! Oczywiście, pierwsze co zrobiły, to
doniosły wszystko Grimmowi. A ten, cham i łajdak, ostatnie bydlę,
uwierzył tym głupim babom! I wywołał ohydną aferę, w swojej
,,Ber-
47
ner
Tagwacht” wydrukował podłe, absolutnie niezrozumiałe dla 99
procent czytelników aluzje: kilku jakichś cudzoziemców, oceniając
nasz ruch robotniczy przez pryzmat swych własnych interesów, którym
absolutnie obojętne są sprawy Szwajcarii, usiłuje nie zważając
na nic sztucznie wywołać w naszym kraju rewolucję!...
Brednie!
Arcyordynarne świństwo! I to ma być — robotniczy przywódca?
I
na zjeździe rezolucja Nobsa została wyśmiana. Gdy zaproponował
podjęcie uchwały, by odtąd wybierać do parlamentu tylko tych
posłów, którzy opowiadają się przeciw obronie ojczyzny,
Greu-lich zaczął pękać ze śmiechu: gdybyśmy posłali takich
posłów, to przez swój temperament mogliby trafić do kręgielni.
I
zjazd — rechotał.
I
rozpatrzenie kientalskiej rezolucji także odłożono — na luty
Siedemnastego.
Cóż
za tragiczny los! Ileż poświęcił sił, wieczorów, argumentów,
rewolucyjnego dynamitu! — i same nic nie warte banały pełne
głupoty, oportunizmu, czcza gadanina, kurz z lamusa historii.
I
w tej zatęchłej Szwajcarii też triumfuje bakcyl
drobnomiesz-c/ańskiej tępoty.
A
mieszczański świat — stoi jak stał, choć powinien leżeć w
gruzach.
48
44
Uljanowowie
mieszkali dokładnie pośrodku drogi między biblioteką kantonalną
i miejską, a do Zentrallstelle z literaturą społeczną tylko
niewiele dalej, i do każdej z nich — bez zbytniego pośpiechu
— szło
się pięć-siedem minut. Wszystkie otwierano o dziewiątej, ale dziś
zmuszony był wyjść czterdzieści minut za wcześnie: głupio,
upokarzająco uciec przed tym kudłatym oberwańcem, krewnym
Ziem-laczki, żeby oszczędzić siebie — nie zdenerwować się,
słuchając jego prymitywnej gadaniny i nie zepsuć sobie przez to
całego dnia.
Obiektywnie
mówiąc, w rewolucyjnej emigracji nie sposób ustrzec się przed
takimi typami — tymi niechlujnymi młodzieńcami o nerwowym
spojrzeniu, co to, wprawdzie nierozgarnięci, ale w każdej sprawie
niezwykle pewni siebie, aby tylko pokazać, że mają własne zdanie.
Są wiecznie głodni, bez grosza, mogliby zarobić choćby na
przepisywaniu, w Zurychu nie ma wręcz kogo zasadzić do
przepisywania, ileż ambarasu było z kopią zaginionego
„Imperializmu”:
— ale
nic z tego, nie mają ani wykształcenia, ani przyzwoitego charakteru
pisma, a chcieliby być od razu i tylko redaktorami. Jedyne o czym
myślą, to gdzie by tu bezpłatnie coś zjeść. A nawet to, przy
budżecie Uljanowych, jest także niedopuszczalnym obciążeniem,
wetnie taki dwa jajka, a do tego cztery kanapki. Od obiadów
odstawili go stanowczo, zaczął więc zjawiać się wczesnym
rankiem, zawsze pod byle pretekstem, niby zwrócić czy pożyczyć
gazetę, książkę, w istocie na śniadanie. (Przed chwilą,
wychodząc, powiedział Nadii: w żadnym wypadku nie dawaj mu jeść,
szybciej się odzwyczai!) Żeby jeszcze cokolwiek zjadł i poszedł
sobie, ale nie, uważa za stosowne odwdzięczyć się — fontanną
połapanych gdzieś, nic nie wartych idei, wyjaśniać pryncypialne
problemy, a wszystko to niezwykle agresywnie i z ogromną pewnością
siebie.
Od
takich wizyt, od tego uśmieszku wtajemniczenia i wyższości
smarkacza Włodzimierz Iljicz od rana był chory. W ogóle wszelkie
nieoczekiwane zakłócenie normalnego życia, a zwłaszcza niefor-
— Lenin
w Zurychu
49
tunny
nieproszony gość, bezcelowa strata czasu — były najbardziej
meczące i wytrącały go z rytmu pracy. A najbardziej przykre jest
bezsensowne tracenie nerwów i siły argumentacji nie na konferencji,
nie w broszurze, nie w toku dyskusji z ważnym przeciwnikiem
partyjnym, tylko ot tak sobie, dla jakiegoś durnia, który nie myśli
nawet serio tego, co mówi. Emigranci liczą każdy grosz, ale
zmarnowanie całego dnia — to dla nich żaden problem. A Lenin —
prze-chorowywał każdą straconą godzinę! I nawet spotkanie,
rozmowa czy sprawa, które później ocenia się jako ważne i
potrzebne — w momencie zaskoczenia, jeśli nie były wcześniej
planowane, wywołują rozdrażnienie.
Istnieje
jednak etyka emigracji i jesteś bezbronny wobec takich gości, nie
możesz po prostu pokazać im drzwi, albo nie wpuścić: wśród
emigrantów natychmiast zaczyna krążyć plotka, która poważnie
zaszkodzi twojej reputacji, w jednej chwili oskarża cię o
zarozumialstwo, jaśniepaństwo, partycjuszostwo, wodzostwo,
dyktaturę... Emigracja — to wściekłe gniazdo, które przez cały
czas porusza się i syczy. I oto człowiek zmuszony jest wszystkich
tych arogantów, każdego, kto tylko był łaskaw opuścić Rosję ja
uciec z Syberii to fraszka, i wszyscy uciekają za granicę, a tu
utrzymuj ich na rachunek partii) nie tylko przyjmować, ale jeszcze
wymyślać dla nich zajęcia. I nagle widzisz, że taki łajdak już
po roku rzeczywiście staje się współpracownikiem jakiegoś pisma,
choćby miało ono ukazać się tylko raz.
I
tak właśnie wygląda sprawa z Żenieczką Bosz, urodzoną
in-trygantką — dlaczego nie wyjeżdża do Rosji, przecież się
wybierała? A tu nie ma nic do roboty, ale stale będzie czegoś
szukać i chce, żeby dla niej szukali. Straszna plaga emigracji —
wymyślanie zajęć dla emigrantów.
Oczywiście,
jak tylko wybuchnie rewolucja — w jej szerokim nurcie każde z tych
chłopaczków i dziewczynek będzie miało co robić, każde będzie
wręcz niezastąpione, i będzie ich brakowało. Ale jak dotąd
rewolucji nie ma, jest tłoczno, bidnie — i te chłopaczki są nie
do zniesienia.
Męcząca
sytuacja. Ile to już? Dziewięć lat od chwili, gdy uciekli z Rosji,
aby uniknąć klęski? Szesnaście od nieszczęsnego pierwszego
spotkania i kłótni z Plechanowem? Dwadzieścia jeden od głupiej
wsypy w Petersburgu? Ta niezwykle wyczerpująca sytuacja, gdy palisz
się do działania, przesuwałbyś góry albo kontynenty, tyle się
nazbierało, tak cię rozpiera, a nie masz jak tej energii
spożytkować, nie można przekazać jej ludziom, nie podporządkowują
się partie, tłumy i kontynenty, ale każde po swojemu bezmyślnie
pcha się i krąży, nie wiedząc co robić — a tylko ty wiesz! —
ale na nic cała twoja energia, i na nic koncepcja, wszystkie siły
tracisz na przekonywanie piątki młodych Szwajcarów w Kegel-klubie.
I całe szczęś-
50
cię,
że są, bo jeszcze nie tak dawno na zebraniach zjawiało się dwóch
Szwajcarów, dwóch Niemców, jeden Polak, jeden Żyd, jeden Rosjanin
i siedzieli, rzucali dowcipy — klęska, upadek, dość tej zabawy!
Kiedy
znalazł się już na Limmatquai, mógł mieć niemal pewność, że
tym razem ma krewniaczka z głowy, teraz —już go nie przy-dybie. I
powoli ustępowało obronne, pełne niechęci rozdrażnienie.
Stalowe,
ale porwane o białawych brzegach chmury sprawiały, że światło
dnia wydawało się zimne i groźne.
Ogromne
wystawowe szyby wypychały się na ulicę z natrętnie poukładanymi
na suknach i aksamitach przeróżnymi wyrobami dla próżniaków —
jubilerskimi, perfumeryjnymi, galanteryjnymi, bie-liźniarskimi —
republika lokajów nie mogła w sposób bardziej wyzywający pokazać
swego nietkniętego wojną luksusu.
Oddalając
się ze wstrętem od tego złotego, atłasowego i koronkowego
paskudztwa — nienawidził tych rzeczy, ale bardziej jeszcze ludzi,
których te rzeczy pociągają — Lenin poczekał, aż przejedzie
tramwaj, tuż przed tramwajem przeleciał pies, ale nic mu się nie
stało
— przeszedł
na drugą stronę ulicy i ruszył wzdłuż rzeki.
Przy
Fraumunsterskim moście poczekał, aż przejadą: samochód, dorożki,
rowerzysta z długim koszem na ramionach — i już miał przed sobą
miejską bibliotekę, chętnie wstąpiłby tu, ale jeszcze zamknięta.
Dalej
trzeba iść naokoło, bo między biblioteką i wodą nie ma
przejścia: jej gmach, dawny kościół Wasserkirche, nazywał się
tak właśnie dlatego, że wcinał się w rzekę. Już przed 400 laty
bezkompromisowy Zwingli zabrał go księżom i przekazał na cele
społeczne.
A
oto i on sam stoi przed zarekwirowanym kościołem, na wysokim
postumencie z czarnego marmuru, z zadartym nosem, z książką w ręku
i mieczem, opartym między stopami. Lenin zawsze spoglądał na niego
z uznaniem. Co prawda książką jest biblia, ale tak czy owak, jak
na XVI wiek to niebywała stanowczość, mogliby się od niego uczyć
dzisiejsi socjaliści. Doskonałe połączenie, książka i miecz.
Książka, której kontynuacją jest miecz.
Clausewitz:
wojna — to polityka, w której pióro zastąpione zostało,
wreszcie, przez miecz. Wszelka polityka prowadzi do wojny i tylko na
tym polega jej wartość.
Do
zimnego porannego powietrza dokładała się jeszcze wilgoć od
rzeki. Podobno nigdy nie zamarza. Jakoś się to kojarzyło: Rosja
— zima,
emigracja — zawsze bez zimy. Przechylił się przez balustradę, w
szerokim rozlewisku u ujścia rzeki, przy obu brzegach, cumowały w
kilku rzędach łódź przy łodzi — z masztami, bez masztów, z
kajutami albo pod brezentem. Maszty — kiwały się.
Keskula
skarży się: ktoś z ludzi zbliżonych do KC po prostu ukradł
pieniądze przeznaczone na druk broszury. Trzeba było da-
51
wać
jeszcze raz. Skandal!
Woda
— ciemna, niezbyt przejrzysta. I widoczne szare kamienie na dnie.
Trzy
aspekty wojny według Clausewitza: działania racjonalne pozostają
domeną rządu, fantazję twórczą pozostawia się dowódcom,
nienawiść — ludowi.
Na
starannie poukładanych kwadratowych płytach nadbrzeżnego chodnika
— aż gęsto od klonowych liści (umyślnie nie sprzątają). A na
jednym z drzew utrzymały się jeszcze kłujące szyszeczki —
owoce.
Wszystko
obłędnie drożeje, wkrótce żyć nie będzie za co. A papier
drożeje najbardziej! A Szlapnikow zupełnie nie potrafi wymagać,
nie umie wyciągnąć pieniędzy — od Gorkiego, od Boncza. Siłą
trzeba wyrywać. Niech płacą, i to więcej niż dotąd.
Przez
całe życie z rodzinnych funduszy pomagała mama — w wyjazdach
zagranicznych, w Petersburgu, ile by nie przetrącił, nie musiał
myśleć o zarabianiu, mógł się prawidłowo odżywiać w
więzieniu, przetrwać wszystkie etapy zsyłki, nie poznać etapowych
więzień, z emigracji w każdej chwili poprosić o pieniądze —
niemal cudem, zawsze zdołała przesłać. Ale od ostatniego lata
mamy nie ma, nigdy już nie poprosisz.
Stado
czarnych kaczek o białych główkach kołysało się, kołysało —
aż nagle wzbiło się w górę i rozpryskując wodę — przemknęło
tuż nad taflą — wylądowało. I — znów wszystkie razem. I
spokojnie płyną z powrotem.
Ale
choć mogłoby się zdawać, że Clausewitz wyjaśnił najbardziej
zasadnicze prawa wszelkich wojen, mimo wszystko nie da się jednak
zrozumieć praw rządzących wojną, która właśnie się toczy. I
praw tej wojny, którą trzeba rozpocząć.
Co
zrobić, żeby przynajmniej Szwedom nie oddawać długu? Szlapnłkow
powinien zwrócić się w tej sprawie do Brantinga: jest przecież
przedstawicielem Rosji, jemu bardziej wypada.
Zawodowy
rewolucjonista nie powinien zaprzątać sobie głowy myśleniem, za
co ma żyć. Partyjna kasa powinna z góry, na dłuższy czas,
zapewnić partyjną ,,dietę” dla najważniejszych członków KC.
Z
wielkiego mostu mieszczki rzucały kaczkom pokrojone kawałki chleba.
Kaczki przypływały niemal natychmiast, te i jakieś inne,
zielonogłowe, z żółtymi, dziobami. I szaroniebieskie.
Żeby
drukowali nas w ,,Letopisi” — trzeba rozbić blok machis-tów z
okistami6. Tam, w otoczeniu Gorkiego, intryganci pracują przeciw
nam.
A
dwie-trzy kaczki przefruwają tuż nad wodą, jedna goni drugą,
rozpryskując skrzydłami i nogami wodę.
Czekać
na pieniądze od Gorkiego — a do tego jeszcze uniżenie
prosić
tego cielaka arcybezcharakteru, żeby zechciał wybaczyć ataki na
Kautsky’ego, podlizywać mu się i wyrzucać z książki te
najważniejsze i najcelniejsze ciosy, jakie zdołał w niej zadać.
Ach,
jak przyjemnie byłoby popływać łódka, powiosłować. Ani razu
się nie wybrali, a przecież mówili o tym. A teraz — nie
wcześniej niż na wiosnę. W górach wspinaczka i wędrowaniem, w
Zurychu — chodzeniem po mieście — tylko tak mógł Lenin
rozładować swa skumulowaną energię. Ale pozostawało jeszcze
napięcie barków, a to można by — wiosłowaniem. I jeszcze ten
zaginiony rękopis „Imperializmu”, wysłany latem, bardzo go
niepokoił. A co najdziwniejsze, w odpowiedzialnym za to wszystko
wydziale poczty, nie sposób trafić na żaden ślad — jak kamień
w wodę! Angielska cenzura zaczęła robić rzeczy absurdalne,
francuska zachowuje się bezczelnie i nie dziwota, że „Imperializm”
zwrócił na siebie uwagę, bo przecież i jego autor — nie jest
jednym z tysięcy przeciętnych emigrantów, na których policja nie
zwraca najmniejszej uwagi. Niewykluczone, że już go śledzą. Może
teraz, na bulwarze, też mają go na oku. Nie zna tu dnia ani
godziny. Przecież na pierwsze (no, powiedzmy, na drugie) skinienie
ambasadora rosyjskiego lub francuskiego mogą mu urządzić sąd
wojenny, albo deportować ze Szwajcarii za pogwałcenie neutralności.
Wystarczyłoby tylko posłuchać przy sąsiednim stoliku, co mówi w
Kegel-klubie.
Wlókł
się, szedł powoli wzdłuż płotu, nad samą wodą, z biegiem
rzeki, w wytartym meloniku, poprzecieranym płaszczu, jak najuboższy
mieszkaniec Zurychu, z ceratową torbą na zakupy (a on — z
zeszytami, konspektami, wycinkami). I doszedłszy do wielkiego mostu,
cierpliwie czekał, aż przejedzie jakiś bogaty powóz, i powolne,
czterokonne wozy ciężarowe, i jednokonny tramwaj o trzech dużych
lustrzanych oknach, z odzianym w uniform woźnicą na przednim
pomoście.
Dlatego
też trzeba niekiedy palić szczególnie niebezpieczne brud-nopisy,
przechowywać ważne dokumenty u statecznych Szwajcarów, znów
podpisywać się jakimś wymyślonym nazwiskiem Frei, a w listach
między Zurychem-Bernem-Genewą korzystać od czasu do czasu z pomocy
chemii. I to w neutralnym kraju! Jak u siebie, pod okiem żandarmów...
A przepisany po raz wtóry „Imperializm” wklejać w okładkę
jakiejś książki, żeby dotarł.
Przeszedł
przez długi most. Znalazł się nad jeziorem, na szerokim bulwarze,
również przysypanym grubą warstwą zbrązowiałych, klonowych
liści.
Od
jeziora jeszcze silniej ciągnęło wilgocią i rześkim chłodem.
Tu
pływały łabędzie — białe i szaroniebieskie. A raczej nie
pływały — tylko jak wyrzeźbione siedziały na wodzie. Czasem na
pły-ciźnie nurkowały, to jeden, to drugi! Dziobem wyciągały coś
z głę-
53
biny,
przebierając łapami, a biały kuperek sterczał do góry. Potem
długo otrząsały wężowate szyje.
Z
lewej, za plecami, spoza gmachu opery, wyjrzało blade słońce. Ale
było zimne, jego promienie nie grzały.
A
widok wody uspokajał. I przestrzeń. Opada napięcie. I kiedy opada,
mija — dopiero wtedy zdajesz sobie sprawę, w jakim napięciu i
pośpiechu ciągle żyjesz.
Rozległe
jezioro. To tu, to tam rybacy stoją na kotwicach. A po drugiej
stronie, nad całym jeziorem ciągnie się wydłużony, łagodnie
opadający, lesisty Uetliberg. Gdzieniegdzie — białe plamy: w
górach spadło pewnie trochę śniegu i tak już leżał, nie
stopniał.
Rozległe
jezioro, przypomina genewskie.
Rozkoszny
plusk genewskiego jeziora — zapamięta na całe życie. To tam
przeżył największe życiowe załamanie: idol spadł z piedestału.
Z
jakimś, młodzieńczym jeszcze, uniesieniem, a nawet miłością
jechał wówczas do Szwajcarii na pierwsze spotkanie z Plecha-nowem,
by otrzymać od niego koronę uznania. Jeszcze przed przyjazdem
wysłał do niego, do „Wołgina”, list z Monachium, z wyrazami
przyjaźni. Wtedy to po raz pierwszy wpadł na pomysł, żeby
podpisać się „Lenin”. A wystarczyłoby mu tylko, żeby się
starzec nie chełpił, wystarczyłoby tylko, żeby jedna wielka rzeka
uznała inną i razem ogarnęły całą Rosję.
Młodzi,
pełni sił, po latach zesłania, uniknąwszy niebezpieczeństw,
wyrwawszy się z Rosji — wieźli im, starym, zasłużonym
rewolucjonistom, projekt ,,Iskry” i nowego pisma, projekt wspólnych
działań na rzecz rewolucji! Aż głupio wspomnieć — jeszcze
wierzył w powszechne zjednoczenie z ekonomistami, nawet bronił
Kaut-sky’ego przed Plechanowem — brzmi to dziś jak dowcip! Jakże
naiwnie sądził wówczas, że wszyscy marksiści stanowią jedność
i mogą zgodnie działać. Myśleli: sprawimy im radość; my,
młodzi, ich następcy.
A
tymczasem tu jedyną myślą było: jak utrzymać władzę i zachować
przywództwo. Okazało się, że projekt ,,Iskry” i rozpalenie
płomienia rewolucji w Rosji były Plechanowowi absolutnie obojętne
— interesowało go wyłącznie to, żeby pozostał jedynym
przywódcą. I właśnie dlatego robił uniki i przedstawiał Lenina
jako śmiesznego ugodowca i oportunistę, siebie zaś — jako
niezłomnego rewolucjonistę. I dał mu lekcję, wykazał wyższość
polityki rozłamowej: kto nawołuje do rozłamu — zawsze
reprezentuje twardszą linię.
Czyż
można zapomnieć te noc w wiosce Wiezanac — wysiedli z Potriosowem
z genewskiego parowca jak chłopcy, którym sprawiono tęgie baty,
którzy się sparzyli i zostali upokorzeni — i w ciemnościach
chodzili z jednego końca wsi na drugi, krzyczeli coś w złości,
54
wściekali
się, wstydzili się za siebie — a nad nimi, na nocnym niebie, nad
jeziorem i nad górami bez chwili przerwy szalały błyskawice, ale
deszcz nie padał. Tak było przykro, że chwilami chciało się
wręcz płakać. I diabelny chłód ściskał serce.
Po
tej gorzkiej nocy Włodzimierz Iljicz stał się innym człowiekiem.
Dopiero po tej nocy stał się taki jaki jest, stał się sobą.
Ta
sroga nauczka sprawiła, że Lenin przyjął na całe życie zasadę:
nigdy nikomu nie wierzyć, nigdy nikomu nie okazać krzty
sentymentalizmu.
Ktoś
obok zaczął karmić mewy — podrywały się z wody, łapczywie i
gwałtownie nadlatywały, zataczały koło, chwytały w locie,
wrzeszczały, biły się — i już właziły tu, na balustradę,
niemal wprost na ciebie. I na sąsiadów.
Opędził
się od jednej. Poszedł dalej.
Jak
długo pozostają w pamięci przypadkowe zdarzenia, sentymentalne
wspomnienia. To samo jezioro genewskie, tylko ono oddzielało ich od
siebie, nie znali się jeszcze, gdy on, stając się kimś,
przyjmował delegatów na II Zjazd, starał się ich poznać,
wybadać, zyskać poparcie, a ona rodziła piąte dziecko, już z
młodszym mężem — po raz pierwszy czytała pracę nieznanego jej
Iljicza , .Rozwój kapitalizmu”, niczego jeszcze nie przeczuwając.
I
— minęło dalszych pięć lat, ciągle jeszcze się nie poznali,
choć nie raz bywała w Genewie. I w tej samej Genewie na
niezapomnianej „Damie Kameliowej” ogarnął go smutek — po raz
pierwszy zwątpił w swe życie. A w Davos, właśnie wtedy, umierał
jej mąż. I w kilka zaledwie miesięcy później, w Paryżu —
przyszła.
Wiał
tu niezwykle silny wiatr, od jego podmuchów jezioro pokryło się
ciemnymi falami.
Postawił
torbę przy nabrzeżnej balustradzie, podniósł kołnierz i stał
tak, zapatrzony w jezioro. Zrobiło się zimno. Nawet według
głupiego kalendarza rosyjskiego jest już 25 października, po
europejsku — 7 listopada. A Inessa ciągle siedziała na daczy w
Zuren-bergu i marzła tam, pewnie żeby się przeziębić. Albo żeby
go zirytować.
Albo
ukarać.
Zwlekała
nawet z odpowiedzią na listy. Pozbawiała wiadomości o sobie. Raz
nie odpowie, innym razem się spóźni. I już tak się starasz:
dobierasz słowa; oczywiście, skoro nie ma pani ochoty
odpowiedzieć... czy też ma pani ochotę nie odpowiadać... nie będę
się naprzykrzał pytaniami!...
We
wszystkich kontaktach, wobec wszystkich ludzi, Lenin zawsze starał
się dostosować do ich poziomu. A tu — nie mógł, tu —
odpowiedniego poziomu nie było. Mógł tylko żartami pokrywać
niepokój. Prosić.
55
Dobrze
byłoby się nauczyć wytrzymywać to milczenie z drugiej strony.
Czekać cierpliwie na odpowiedź. Ale właśnie to jest
najtrudniejsze: zwłaszcza wtedy, kiedy nie można się spotkać,
rodzi się szczególna potrzeba pisania, podzielenia się! A przecież
i sprawy tego wymagają.
I
choćby teraz, nie czekając na jej odpowiedź, napisać do niej, bez
żadnych pretensji, kilka czułych słów. (Nie, czułych — nie
wolno, uczuć ujawniać nie należy, w czasie wojny wszystkie listy
są cenzurowane, pisze się tak, jak w obecności policjanta, przy
służbowym stole. Nie wolno dawać broni przeciw sobie.)
Tak
— był uzależniony od jej kar. Inessa była jedynym człowiekiem
na świecie, wobec którego odczuwał i uznawał swą zależność.
Najmniejszą, gdy pochłonięty był kolejną walką. Największą,
kiedy bywali razem.
Nie
— kiedy nie bywali...
Wszystko,
co w swym życiu jadł, pił, wkładał na siebie i w ogóle
wszystkie inne dobra — nie były mu do niczego potrzebne, traktował
ja wyłącznie jako środki, pozwalające podtrzymywać siebie dla
sprawy. I letnie, miesięczne wakacje i górskie spacery, w Karpatach
albo z Sórenbergu na Rothorn, widoki Alp czy też cała tabliczka
czekolady zjedzona na stoku Zurichbergu, podobnie jak przysyłane
przez mamę wołżańskie bałyki — nie stanowiły zbytku, zwykłej
przyjemności dla ciała, były tylko sposobem na podniesienie
sprawności mózgu. Zdrowie to siła rewolucjonisty.
I
tylko spotkań z Inessa, nawet tych służbowych, potrzebował jakby
specjalnie dla siebie, dla tego euforycznie bezmyślnego, lekkiego,
wesołego, jakiegoś cielęcego niemal nastroju, nawet jeśli
odwracały jego uwagę od spraw zasadniczych, pozbawiały sił i
rozpraszały.
Wszystkich
spotkanych kiedykolwiek mężczyzn i kobiety Lenin oceniał wyłącznie
przez pryzmat sprawy, tylko przez ich stosunek do sprawy — i
odpowiednio ich traktował. Tak, jak wymagała tego sprawa, i tylko
do tego momentu, póki tego wymagała. Tylko Inessa, choć także
wtargnęła w jego życie dzięki sprawie, inaczej być nie mogło,
żadna postronna osoba nie mogłaby nawet się zbliżyć — ale
istniała jakby tylko dla niego, po prostu dla niego, istota dla
istoty.
Inessa
odkrywała przed nim coś, czego się nawet nie spodziewał, czego
sobie nie uświadamiał i o czym nigdy by się nie dowiedział.
Dyskutował z nią o „wolnej miłości” — i jakże mocną,
szczelną, logiczną sieć zastawił przeciw jej niezbyt określonym
poglądom — nie do przejścia? Ale gdzie tam! Jak ciemna woda z
głębi jeziora swobodnie wpada i przelewa się przez rybacką sieć,
tak i Inessa ze swym poglądem na „wolną miłość” w żaden
sposób i nigdzie nie
56
dawała
się zatrzymać przez analizę klasową: powstrzymywana —
przechodziła bez wysiłku, bywała obrażona — ale nie pokonana.
Zrobiła
kiedyś na nim wstrząsające wrażenie dzięki temu, że w
wymiernym, określonym, prawidłowym świecie — kazała mu nie
zważając na nic iść za sobą, niby przez ten sam świat, a jakby
inny, nawet nie przeczuwany, i szedł jak nieufny, zachwycony
pierwszoklasista, bojąc się wypuścić rękę, która go wiodła —
i jak dziecko jej wdzięczny, każdym nerwem, z psim oddaniem, że
wszystko to przed nim odkryła — i robiła to nadal, póki cieszył
się jej względami.
Akurat
od tej strony, od południowego zachodu, z Sórenbergu, poprzez
pomarszczoną taflę jesiennego jeziora, nawet w poświstach
listopadowego wiatru, c/yż nie odczuwał płynącej do niego stamtąd
jej przychylności? Spojrzenia przymrużonych oczu? Bieli zębów w
rozchylonych uśmiechem ustach?
Dlaczego
go karała? Dlaczego nie chciała przyjechać do Clarens, gdzie
ciepło? W Sórenbergu w ubiegłym roku śnieg spadł w połowie
października. Okropnie zimno. Znad dachu teatru z pouty-kaną na nim
mitologią, uskrzydlonymi figurami grającymi na trąbach, nagle z
pełną siłą rozbłysło słońce — takie zimne tutaj, i
pomarańczowe tam, na wzgórzu Uetliberg, gdzie już dotarło, a w
dole, gdzie piętrzyły się domy i zielonkawo szara kopuła z
dzwonnicą, było nadal pochmurno.
Szczęśliwe
dni w Longume, Brukseli, Kopenhadze, Krakowie... I w Bernie także.
Szczęśliwe lata. Siedem lat.
Nie
umiejąc żyć bez zajęcia nawet pięciu minut, żeby się nie
zirytować, nie zmęczyć bezczynnością — z Inessą spędzał po
wiele godzin z rzędu. I nie potępiał się za to, nie starał się
z tęgo otrząsnąć, ale bez reszty ulegał tej słabości. I oto
najwyższy stopień: kiedy masz do niej bezgraniczne zaufanie, kiedy
chciałoby się jej opowiedzieć wszystko, więcej, niż
któremukolwiek z mężczyzn. Jej błyskotliwe reakcje — i
błyskotliwość rad! — jakże mu ich brak od pół roku. Od
kwietnia. Od Kientalu...
Czyżby
w Kientalu coś się załamało? Wtedy tego nie zauważył.
Z
Berna koniecznie trzeba było wyjechać: tam dominował Grimm, więc
nigdy nie zdołałby zebrać kręgu zwolenników. Dobrze, że
wyjechał. Ale wyjeżdżając, czyż mógł przewidzieć, że
przestaną się widywać?
W
Kientalu niczego nie zauważył. W Kientalu toczyła się taka
wspaniała, sześciodniowa walka!
Jedyny
człowiek, którego urazić łatwo, ale naprawić tego już nie
sposób: można go stracić na zawsze. To uzależnienie, nigdy i
wobec nikogo dotąd nie odczuwane, stawia go niekiedy w sytuacji
wręcz śmiesznej. Liczyć się z jej nieszczęsnym zamiłowaniem do
pisania artykułów teoretycznych. Krytykując je nie mówić wprost
te-
57
go,
co myśli, ale wyrażać swe opinie niezwykle ostrożnie, niekiedy’
nawet łgać — cóż mógłbym mieć przeciw zamieszczeniu tego
arty-; kułu? Jestem oczywiście ,,za” — a dopiero później
wymyślać jakiś niezależny powód, który stanął na
przeszkodzie. Wszelkie zarzuty wobec niej, a nawet poprawki
polityczne sprowadzić łagodnie niemal do pochwał. Tolerować jej
samowolę w przekładach: ni z tego, ni z owego ni? przekłada tekstu
Lenina, tylko — zmienia sens! Tylko — wręcz cenzuruje: myśl,
która jej się nie podoba — wyrzuca! Komuż można na to pozwolić.
A jej — tylko łagodnie, niezwykle uprzejmie zwrócić uwagę.
Przez uprzedzającą grzeczność schlebiać. Napisał do niej list
dłuższy niż zwykle — od razu usprawiedliwić się: coś mi się
zdaje, że strasznie dużo naplotłem?...
Ale
nawet schlebianie jej nie upokarza. Wobec niej nic nie upokarza.
A
ona może karać właśnie tak jak to robi — nie pisać. Nie
odpowiadać.
A
kiedy się uprze, że czegoś nie zrobi — nie da się przekonać.
Biały
stateczek odbił się od przystani i napędził tu fale. Na falach
kołysały się dwa niewrażliwe na zimno białe łabędzie. Jakby na
zawsze zastygły z wygiętymi, nieruchomymi szyjami.
Zimno.
Wziął torbę, poszedł dalej wzdłuż parkanu.
O
ile w obecności Inessy naginał swą wolę, o tyle na odległość
był w stanie niemal całkowicie się od niej wyzwolić.
Ostre
światło na przemian pochmurnego i słonecznego poranka nad zimnym
jeziorem.
Odkąd
siebie pamiętał, odczuwał istniejący w sobie mechanizm obronny.
Każde niepowodzenie, strata czasu, przejaw słabości kumulują się
w nim, aż wreszcie następuje rozładowanie i wówczas rzuca go w
działalność tak ogromna siła, że nie potrafi się jej oprzeć.
Nie
pozwalając sobie na niepotrzebne przeżywanie, możesz sprawniej
działać.
Kiedy
byli od siebie daleko — stać go było na rozsądek.. To rozsądek
właśnie sprawiał, że do wszystkich stresów, jakie miał w życiu
nie dochodziły następne. Połączyć się z Inessą na zawsze? —
to nie byłoby życie, tylko ciągły rozgardiasz. Jest za bardzo
zmienna, samodzielna, absorbująca. A przecież są jeszcze jej
dzieci, zupełnie obce życie. I jeszcze przez te dzieci komplikować,
wydłużać drogę, którą zmierzą} — nie mógłby tego zrobić,
nie miał prawa..
Życie
z Nadią to najlepszy wariant i dobrze uczynił, że kiedyś się nań
zdecydował. Jakubowa była i bardziej energiczna i ładniejsza —
ale nigdy by tak nie pomagała. Powiedzieć o niej wspólniczka to
zbyt mało. Nadia nawet w najmniej ważnych sprawach nigdy nie czuła,
nie myślała inaczej niż on. Widziała, jak cały świat tarjga,
szarpie, drażni nerwy Iljicza, sama więc nie tylko nie
rozdrażniała, ale
58
wręcz
łagodziła, ochraniała, osłaniała. Na wszelkie jego załamania j
wybuchy reagowała podobnym załamaniem, które jednak wyrażało się
zupełnie inaczej, godnie. I jakaż była elastyczna! Kiedy Radek
zachował się nikczemnie — była wobec niego oschła i
nieprzystępna, gdy zjawiał się po jakimś pretekstem, nie
wpuszczała go za próg; ale kiedy Radek stał się wspaniałym
towarzyszem partyjnym, prawdziwym sojusznikiem — jakaż była dla
niego życzliwa i sympatyczna. Nie zakłada sobie tego, nie uprzedza
się, wtedy można nawet popełnić błąd — ale zawsze na wszystko
reaguje tak jak Iljicz. Życie z nią nie powoduje dodatkowych
stressów.
Inessa
nie jest również oszczędna, co także nie jest bez znaczenia, nie
potrafi prowadzić rozsądnego, skromnego trybu życia, dość często
wydziwia. Ni z tego, ni z owego musi się ubierać zgodnie z
obowiązującą modą. Natomiast Nadia pod względem zapobiegliwości,
oszczędności — nie ma sobie równych. I sama rozumie, nie trzeba
jej przekonywać, że każdy dodatkowy, wolny frank — to dodatkowy
czas na myślenie i pracę. A przy tym, co niezwykle u kobiet
rzadkie, nigdy się nie wygada, nie przechwala, nie wyniesie z domu
nawet słowa, jeśli wie, że ma o tym nie mówić. Sama zresztą
doskonale wie, kiedy trzeba milczeć.
A
wobec takich zalet rewolucjoniście nie wypada okazywać zażenowania
przed ludźmi, że żona jest nieładna, czy niezbyt inteligentna,
czy też o rok od niego starsza. Osiągnięcie sukcesu zewnętrznego
wymaga możliwie najmniejszego rozpraszania się na sprawy osobiste,
najmniejszego odwracania uwagi od problemów zasadniczych,
maksymalnej koncentracji wysiłków prowadzących do celu. Dla
istnienia Lenina jako polityka związek z Krupską jest absolutnie
wystarczający i rozumny.
Co
prawda, cały czas we troje, we troje — czy to, kiedy umówiwszy
się na rogu sąsiednich ulic, szli do lasu pod Bernem; na górskich
wyprawach pod Sórenberg po alpejskie róże lub grzyby (tylko do
oddalonych górskich szałasów, gdzie czasem nocowali — szli z
Inessa we dwoje); siedząc w cieniu obok pensjonatu nad książkami —
on i Nadia, a Inessa — godzinami przy fortepianie; czy na
rozgrzanym przez słońce górskim stoku, na pniach — on i Nadia
zawsze z książkami, a Inessa — po prostu, odchylona do tyłu,
rozkoszująca się wiosennym słońcem jak dziewczynka w obecności
starszych; wreszcie w czasie tych długich godzin, kiedy obu kobietom
opowiadał o swych ideach, planach, przyszłych artykułach — ileż
razy zdarzało mu się jednym rzutem oka ogarniać to, co
nieporównywalne, i wręcz ze zdumieniem i niedowierzaniem myśleć,
że to, co tak nieprawdopodobne i, zdawałoby się, niemożliwe,
mogło trwać latami. A przecież trwało! Jeśli Nadia pisała do
kogokolwiek długie, szczegółowe, pełne przyjaźni listy, to
właśnie do Inessy. Jeśli o kim-
59
kolwiek
opowiadała wszystkim dookoła i zawsze niezwykle pozytywnie — to o
Inessie. I tylko w listach do matki Wołodii (bo przecież matka
Nadii wszystko to widziała na własne oczy), w listach do teściowej,
opisując całe życie z Wołodią i wszystkie sprawy — jedynie w
tych listach pisała tak, jakby byli zawsze we dwoje. Bardzo
taktownie.
Aż
nagle, jedna po drugiej, matki umarły. Jelizawieta Wasiljew-na —
po influenzie, ubiegłej wiosny w Bernie, Maria Aleksandrow-na —
tego lata w Petersburgu. Do pensjonatu w górach, gdzie mieszkali, w
pobliżu Flumsu, pocztę przynosiły juczne osiołki, one też z
opóźnieniem przyniosły telegram o śmierci akurat z drugą
rocznicę wybuchu wojny, w dniu święta narodowego Szwajcarii —
jedno z tych nielicznych, idiotycznych tutejszych świąt, kiedy na
wszystkich wzgórzach rozpalają ogniska, puszczają rakiety i
strzelają. Siedzieli sobie wieczorem, patrzyli na te ogniska i przy
akompaniamencie tych salutów żegnali matkę. Może nawet i łatwiej
tak, na odległość.
Jeśli
oboje dobiegacie do pięćdziesiątki. I oto umierają obie matki i
czujecie się jeszcze starsi. Bliżsi sobie. I — oboje jesteście
rewolucjonistami. To, chyba, nawet...
Na
ukos przez jezioro, właśnie stamtąd, od strony Sórenbergu,
płynęła motorówka — z dużą prędkością, z uniesionym w górę
dziobem, rozcinając tafle wody, zostawiając za sobą trójkątną
płaszczyznę piany i metalicznym łoskotem rozbijając ciszę.
I
coś w niej było! — pędziła i rozgarniała, stamtąd tutaj
pędziła i rozgarniała, rozcinała, i bezceremonialnie zadarty
dziób wystawiając — zakłóciła rozmyślania, tok myśli, ostrym
hukiem — i myśli przeskoczyła — i ponad całą społeczną
analizą, ponad wszystkimi argumentami, i spojrzał na wszystko
inaczej, zwyczajnie, po prostu, co dotąd jakoś mu się nie udawało:
przecież
gdyby wolną miłość uzasadnić teoretycznie, nie dać się
przekonać, dlaczegóż by jej nie uprawiać?...
Wszelkie
aspekty stosunków między burżuazją i proletariatem
przeanalizował, przewidział i jej wymienił — i tylko to nie
wpadło mu do głowy: skoro nie widzieli się od Kientalu — a
przecież są tak blisko! — i od pół roku nie przyjeżdża, i
jego nie wzywa, i już niemal przestała pisać — to znaczy, że w
tegoroczne lato... jest z kimś innym...
Niby
dlaczego przez cały czas wyobrażał sobie, nie brał pod uwagę
innej możliwości, niż ta, że jest sama?...
Tu
świeciło jeszcze blada we słońce, ale tam nad Uetlibergiem
sunęły, sunęły z dużą szybkością gęste, sinoszare chmury —
opadając mgłą w doliny. Zasnuwały szybko górę, zbocza,
dzwonnicę i nadciągały nad ten brzeg Zurychu.
Jakież
to proste?... I dlaczego zdołał ogarnąć, przemyśleć pro-
60
blem
ze wszystkich stron — tylko tego nie brał pod uwagę?
Nie,
to niemożliwe! Towarzysz i przyjaciel! Jak wspaniale walczyli w
Kientalu z centrystami...
Chwycił
rękami za zimne pręty parkanu — i przez ten parkan, przez
jezioro, ponad Uetlibergiem, ponad wszystkimi, wszystkimi dzielącymi
ich górami, zawyć: Inessa! Nie opuszczaj mnie! I-nessa!...
Napisać,
natychmiast, nie zważając na upokorzenie — cokolwiek — żeby
tylko musiała odpowiedzieć. A przecież pocztę otwierają
wcześniej niż bibliotekę — ach, że też się nie domyślił!
pocztę otwierają o ósmej, trzeba było pójść i napisać! A
teraz już za późno.
A
teraz za późno; już walili, walili w dzwony jak wściekli, jak
szaleni! — jakby w całym mieście kuli żelazo. Dudnią dzwony
Frau-miinsteru nad pocztą, dudni podwójny Grossmiinster powyżej
szyldów na wszystkich piętrach Belleyue — a ileż jeszcze
kościołów w tym Zurychu!
Mgła
i chmura z tamtej strony jeziora opadały już i na ten brzeg,
zrobiło się ponuro.
Zgrabiałymi
palcami wyciągnął z kieszonki kamizelki zegarek
— no
tak, skoro walą w swoje wiadra — znaczy dziewiąta, po dziewiątej.
I na poczcie nie był, i stracił czas, i przeszedł kawał drogi
— teraz
nawet najszybszym krokiem poważnie się spóźni na otwarcie
kantonalnej. Źle zaczął dzień. Chciał dobrze, a zaczął źle.
Trudno,
list później, trzeba pracować.
Ruszył
szybkim krokiem — barczysty, niewysoki, nie zwracając niemal uwagi
na mijanych przechodniów. Miejska jest tuż, pod bokiem, można i
tu, ale czasopisma i książki potrzebne dziś do pracy leżą
odłożone w kantonalnej. I pędził, pędził tym obrzydliwym,
mieszczańskim bulwarem, na który wylatywały z mijanych drzwi
delikatesowe i cukiernicze zapachy, mające zwabić tych i tak już
sytych, do sklepów, gdzie stawali na głowie, żeby wcisnąć komuś
dwudziesty pierwszy rodzaj szynki i sto pierwszy gatunek ciasta.
Przyciągały wzrok witryny pełne czekolad, wyrobów tytoniowych,
serwisów, zegarków, antyków. Na tym czyściutkim nadbrzeżnym
bulwarze tak trudno wyobrazić sobie przyszły tłum z siekierkami i
pochodniami, rozwalający te szyby w drobny mak.
A
— trzeba!
Za
bardzo się tu wszystko-ustaliło i trwało w bezruchu — my, drzwi,
dzwoneczki, rygle na drzwiach.
A
— trzeba!
Walili
w dzwony ze wszystkich stron miasta — wściekle i martwo.
61
45
Niemal
proletariacką stanowczość i tu pokazał Zwingli: Kościół
Głosiciela na Zahringerplatz przeciął na pół między dwiema
iglicami, pokazując nam, jak mamy postępować, i oto połowę
kościoła, które to już stulecie — zajmuje biblioteka.
Szczególną przyjemność sprawiał fakt, że dwie największe
biblioteki Zurychu były dowodem triumfu nad religią.
Wszedł
w ciszę. Dziewięć wąskich okien zakończonych ostrymi łukami
wznosiło się na wysokość cztęrech-pięciu pięter. Jeszcze
wyżej, na niedosiężnej wysokości, ostrołukowe ramiona sklepień
zbiegały się po kilka w węzły.
Ale
cała ta wysokość pozostała niemal kompletnie niewykorzystana:
tylko dwa poziomy drewnianych chórów przylepione były do ścian. W
przedsionkach natomiast, między szafami pełnymi książek,
porozwieszano dużą ilość ciemnych portretów — nadęci rajcy
miejscy i burmistrzowie w kamizelkach i żabotach, stale brakowało
czasu, żeby je obejrzeć, czy przeczytać podpisy.
Już
otwierając ciężkie drzwi Lenin zobaczył, że jego ulubione
miejsce na chórze, przy środkowym oknie, podobnie jak inne, równie
wygodne — są już zajęte. Spóźnił się. Pechowo rozpoczął
się dzień.
Wpisał
się do księgi czytelników — a dyżurnie uśmiechnięty
bibliotekarz w okularach, zakłopotany, w żaden sposób nie był w
stanie odnaleźć jednej z trzech odłożonych dla niego stert.
Jedno
drobne niepowodzenie nakładało się na inne — mogą ukraść całe
godziny pracy.
Powodzenie
albo niepowodzenie całego roboczego dnia zależało niekiedy od
najmniejszych drobiazgów, od których ten dzień się zaczyna. I
choćby — teraz. Spóźniłeś się — a oni robią przerwę nawet
nie po połowie dnia, ale już po trzech godzinach. I nawet tych
trzech godzin już nie ma.
,,Imperializm”
był już od dawna gotowy w dwudziestu zeszy-
62
tach,
i przepisany, i zgubiony, i przepisany powtórnie — a Lenin jeszcze
zamawiał stos książek na ten temat. Jakby jeszcze czegoś mu
brakowało. A chyba nie brakowało. Wszystkie tezy książki były
dla Lenina oczywiste jeszcze przed napisaniem tych dwudziestu
zeszytów. Ostatnio coraz precyzyjniej potrafił analizować —
wnioski, do których dochodził w swych książkach formułował
znacznie wcześniej, zanim jeszcze zasiadł do pisania.
Najcelniejsze
ciosy, jakie zadał w swej książce — i ma je usunąć? Wstrętny,
nikczemny, dziadyga z bożonarodzeniowej szopki! Ohydniejszego,
bardziej podłego hipokryty nie było w całej światowej
socjal-demokracji!
Odłożonej
dla niego sterty literatury — o Persji — ciągle nie udawało się
znaleźć. Zaczął już nawet robić notatki na temat Persji. O
problemach Wschodu nikt dotąd nie myślał, a trzeba się do tego
przygotować.
A
niech tam, ciosy przygotowane na Kautsky’ego nie przepadną —
wstawimy je jeszcze gdzieś w innym miejscu.
A
przygotowywał jeszcze, opracowywał do najdrobniejszych szczegółów
zasadnicze tezy dla szwajcarskiej lewicy — jak w sposób metodyczny
naprawiać to, czego nie zdołali wywalczyć na zjeździe. Tym jednak
wygodniej nawet było zajmować się w Zentral-stelle, a nie tu.
Nie,
to niemożliwe, przecież przez cały czas pomaga i robi przekłady.
A nuż zjedzie na dół do Clarens — może przyjedzie. Po co zaraz
zakładać najgorsze? Nie ma najmniejszego powodu.
A
poza tym miał wrażenie, że nie dopracował, nie przemyślał do
końca artykułu przeciw rozbrojeniu. Jest już napisany (miał ze
sobą w torbie), ale coś mu nie dawało spokoju. To, co
najważniejsze napisał: rozbrojenie — to wyraz rozpaczy,
rozbrojenie — to rezygnacja z wszelkiej myśli o rewolucji; nie
jest socjalistą, kto uważa, że możliwy jest socjalizm bez
rewolucji i dyktatury; w przyszłej wojnie domowej będą u nas
walczyły kobiety i dzieci od 13 roku życia. Wszystko słusznie, ale
dręczyło go uczucie, że są tu jakieś konstatacje niezbyt mocno
uzasadnione. A musi być arcyostrożny, nie wolno mu dopuścić do
tego, żeby cytaty z jego tekstów można było wykorzystać przeciw
niemu — każde niebezpieczne stwierdzenie należy uzupełnić o
dodatkowe, asekuracyjne konteksty. Każde zdanie musi się samo
bronić, musi być przemyślane i wyważone — żeby nikt nie był w
stanie się przyczepić, żeby nikt nie mógł znaleźć słabego
punktu.
A
zatem warto było (i nawet zaczął) przejrzeć. I proszę, już na
samym początku nieprzemyślane zdanie: „Popieramy stosowanie
przemocy przez masy”. Przyczepią się! Dodać: „...masy — w
stosunku do swych ciemiężycięli”.
63
Zresztą,
to można robić także poza biblioteką, szkoda czasu.
Zaczął
przeglądać tezy dla szwajcarskiej lewicy. Tu czekało go jeszcze
sporo pracy. Trzeba im wyłożyć kawa na ławę wszystko z
najdrobniejszymi szczegółami; ulotki — komu dostarczyć do domu?
Najbiedniejszym chłopom i parobkom. Jakie gospodarstwa rolne
podlegają przymusowemu wywłaszczeniu? Powiedzmy, powyżej 15
hektarów. Po jak długim pobycie żądać przyznania cudzoziemcom
szwajcarskiego obywatelstwa? Powiedzmy — po trzech miesiącach, i
ważne, żeby bez żadnych opłat. Co to znaczy „rewolucyjnie
wysokie stawki podatków”? To zbyt ogólnikowe, trzeba sporządzić
konkretną tabelę: od majątku przekraczającego 28 tysięcy franków
— przekraczającego 50 tysięcy —jaki procent? I jak opodatkować
gości pensjonatów? Też trzeba im przygotować konkretna tabelę,
przecież nikt nigdy nie dochodzi do konkretów: jeżeli płaci 5
franków dziennie
— to
nasz brat, jeden procent, a jeśli płaci 10 franków — od tego od
razu 20 procent...
A
w środku ciągle wzbiera, pali jak zgaga, ostatnia podłość
Grim-ma i Greulicha. Ach, wredni oportuniści, najpodlejsi łajdacy,
poczekajcie, postawimy was jeszcze pod pręgierzem!
Ciągle
coś go rozdrażniało, rozpraszało. Zdarza się: raz ulegniesz
— i
już nie ma mowy o tym, żeby się skupić, o systematycznej pracy, a
nawet, żeby usiedzieć na miejscu.
A
jeszcze się nie uspokoił, ileż sił go kosztowała, i ciągle
przeszkadzała pracować ta ogłupiającą, niedokończona sprzeczka
z „Japończykami”. Już napisane zostały liczne artykuły i ze
dwa tuziny listów, mogło się zdawać, że konflikt został
zażegnany — a jednak tlił się ciągle.
Nigdy
nie udaje się skoncentrować całej energii na jednym zasadniczym
kierunku, zawsze ujawniają się jacyś przeciwnicy na kierunkach
pobocznych, wydawałoby się całkiem dziś nieistotnych, ale
nieistotnych nie ma, nadejdzie taka chwila, kiedy nawet te poboczne
kierunki staną się zasadnicze — trzeba więc już teraz reagować
i z pełną energią odparowywać te, zadawane z boku, ciosy. A
przecież nie idzie tylko o „Japończyków” jPiatakow ze swoja
Boszychą, po ucieczce z Syberii przez Japonię), bo z nimi jest
także Bucharin. Nie mając krzty rozumu, doprowadzili się razem z
Radkiem do zbiorowej głupoty, do szczytów ogłupienia — to w
kwestii imperialis-tycznego ekonomizmu, to znów w sprawie
samookreślenia narodów, to w traktowaniu pojęcia demokracji.
Wszystkie te młode prosiaki, nowe pokolenie partii, bardzo są z
siebie zadowolone, pewne siebie, byłyby gotowe już dziś przejąć
kierownictwo, a tymczasem zawodzą, zawodzą przy najmniejszych
kłopotach w jakiejkolwiek sprawie, żaden z nich nie ma odpowiedniej
elastyczności. Przy każdym koniecznym zwrocie trzeba mieć
błyskawiczną orientację i niekie-
64
dy
zawczasu skręcać w lewo albo w prawo, przewidując, w którym
miejscu można ześlizgnąć się z krętej drogi rewolucji.
Podobnie
ma się rzecz z demokracją. Bucharin w sposób młodzieńczo
prymitywny jej nie docenia. Pisze otwarcie: w okresie przejmowania
władzy trzeba będzie zrezygnować z demokracji. A właś-nje _ nie!
Socjalistyczna rewolucja nie jest w ogóle możliwa bez walki o
demokrację, i należy to zakarbować prosiakom na ich różowych
nosach. Nie zapominając jednak oczywiście o tym, że w konkretnych
warunkach, w określonym sensie, w określonym czasie. A nastąpi i
taki moment, że wszelkie cele demokratyczne będą wpływały
hamująco na socjalistyczną rewolucję. (To — podkreślić
dwukrotnie!) Na przykład rewolucja wybuchła, zaczęły się walki,
trzeba zdobywać banki — a tu podnosi się wrzask: zaraz, zaraz,
najpierw ustalcie podstawy prawne republiki!!
Tłumaczył
im Lenin na wielu stronach — nie, ciągle kręcili nosami! A trzeba
było tak długo męczyć się z tymi kłótnikami i intrygantami, bo
„Japończycy” mieli pieniądze na pismo, bez nich nie udałoby
się doprowadzić do wydania „Komunisty”. Sojusz z nimi miał
jednak sens tylko do czasu, póki Lenin miał większość w
redakcji, bo dać te same prawa durniom? — nigdy! do diabła!
idiotyzm i psucie całej roboty! lepiej już skompromitować tych
durniów przed całym światem. Nie chcieliście po dobroci —
dostaniecie po pysku!
Z
Bucharinem nie wyciągnął sprawy na forum publiczne, wyjaśnił mu
co myśli — listownie. Ale ten przed wyjazdem tak się na niego
rozgniewał — że nawet mu nie odpowiedział. Teraz pojechał do
Ameryki — pewnie obrażony.
A
głębi duszy musi mu przyznać — jest bardzo mądry. Ale ten jego
ciągły sprzeciw — drażni.
Każda
opozycja drażni, zwłaszcza — w kwestiach teoretycznych, od
których zaczynają się roszczenia do przywództwa.
Ale
już Radka, Radka, zafąjdaną duszyczkę, przydałoby się
wy-chłostać dla ogólnego dobra. Szczyt podłości Radka polega na
tym, że cichaczem podburzał prosiaków, a sam chował się za
plecami zim-merwaldzkiej lewicy. (A przecież już w Kientalu
usiłował skłócić Lenina z całą lewicą, a z Różą nawet mu
się to udało.) Radek zachowuje się w polityce jak arogancki,
bezczelny kupczyk —jak typowa kanalia i łajdak! Za sposób, w jaki
pozbył się Lenina i Zinowiewa z redakcji „Yorbote” —
należałoby dać mu w mordę, albo więcej go nie znać. Kto wybacza
takie rzeczy w polityce — traktowany jest jak głupiec albo łajdak.
W
tym wypadku należało z nim zerwać na zawsze. Tym bardziej, że
różnice poglądów między nim a Radkiem nie dotyczą spraw
ogólnych, ale wyłącznie zagadnień rosyjsko-polskich. W sprawach
szwajcarskich jednakże Radek i tak nie ma innego wyjścia, niż wy-
5
— Lenin w Zurychu
65
stępować
przeciw Grimmowi, musi przyłączyć się jako sojusznik, i to jaki!
Alę
w całej tej sprawie wrednie zachował się także Zinowiew,
namawiał, żeby ustąpić „Japończykom”. I tacy niepewni są
wszyscy, nawet na najbliższych nie można liczyć.
Żeby
wreszcie skończyć z tymi bucharinowskimi sztuczkami — trzeba było
spór przenieść do samej Rosji i dobić „Japończyków” na
rosyjskiej ziemi. Zlecono to Szlapnikowowi. Ale Szlapnikow to też
niezły krętacz, a zwłaszcza ta jego Kołłontaj. (A propos, zęby
nie zapomnieć: dobrze byłoby wcisnąć ja na skandynawską
konferencję neutrałów, no, choćby w charakterze tłumaczki
któregoś z delegatów — i w ten sposób wybadać ich plany!)
Iluż
ich jest, tych pseudosocjalistycznych gmatwaczy, wszędzie, i w
krajach walczących, i neutralnych, i u nas. A czymże lepszy jest
Trocki ze swymi, niby pełnymi dobrych intencji, bzdurami — „nie
ma zwycięzców, ani pokonanych”? Cóż to za brednie. Nie, to
tylko szukanie łatwej popularności, a ty się staraj, żeby carat
został jednak pokonany, nie pozwól mu się wymknąć! Nie można
występować „przeciw każdej wojnie”, socjalista przestaje
wówczas być socjalistą.
Gdzie
jest teraz Szlapnikow — nie wiadomo: siedzi jeszcze w Sztokholmie?
Czy może już pojechał do Rosji? Do Szwecji listy docierają przez
okazję, dzięki Keskuli i jego ludziom, a poza Szwecją? Tam już
kompletna ciemność, o żadnej regularności nie ma mowy.
Szlapnikowa ciągle coś zatrzymuje, do Rosji jeździ rzadko, za
każdym razem trwa to strasznie długo, okropnie jest nieruchawy. A
powiem mu — zaraz się obraża. A gdyby on nie jeździł — w
ogóle nie ma kto. Więc, żeby czuł się dowartościowany —
trzeba było dokooptować go do KC.
W
tym momencie do stolika, przy którym siedział Lenin, podszedł
bibliotekarz i, szeptem prosząc o wybaczenie, położył przed nim
plik materiałów dotyczących Persji.
Dziękuję!
Niespełna pół godziny do przerwy, a ten mi Persję przynosi! No i
co, zabierać się teraz także do tego?
Oczywiście,
do KC kompletnie nie dorasta, jeśli idzie o poziom — daleko mu do
Malinowskiego. Ale właśnie na jego miejsce. Od tytułów „członka
KC”, „przewodniczącego Biura d/s Rosji” zakręciło się w
głowię, zasmakował. I albo wtrąca się do międzynarodowych
rozmów z socjalistami, odsuwając Litwinowa, albo pcha się z
idiotycznymi radami w każdym niemal liście: dlaczego nie
przeprowadzacie się do Szwecji? Zarozumiały, że wytrzymać trudno,
a napyskować nie można, bo to przecież ktoś, więc trzeba
odpowiadać i to, według wszelkich reguł, z szacunkiem.
Praca
wyraźnie mu nie szła. Zbyt wiele myśli kłębiło się w gło-
66
wie,
nie mógł się skupić, nie był w stanie wciągnąć się w nudną,
feudalną gospodarkę Persji.
Ach,
Malinowski, Malinowski! Niespełniony rosyjski Bebel. Jakże on
pracował! Jak potrafił oddziaływać na masy! Cóż to była za
postać, osobowość! — samorodny robotniczy przywódca,
autentyczny symbol rosyjskiego proletariatu. Takiego właśnie
robotniczego przywódcy brakowało Leninowi w partii — do pomocy,
jako uzupełnienie, żeby idee wprowadzać w czyn mas. Za to właśnie
Lenin go lubił, że doskonale potrafił dostosować się do
wyznaczonej mu roli i zawsze w takim entuzjazmem, bez dyskusji —
robił to, co do niego należało! Z punktu widzenia burżuazji miał
za sobą tak zwaną kryminalną przeszłość — kilka kradzieży —
ale to tylko świadczyło o jego proletariackim, nieprzejednanym
stosunku do prywatnej własności, dowodziło nieposkromionego
charakteru. I choć nadmiernie podejrzliwi towarzysze zaczęli kopać
pod nim dołki — Lenin utwierdzał się tylko w zaufaniu do niego:
wyobrazić sobie jego jako prowokatora? wykluczone! (Teraz zresztą
także.) Jakież płomienne przemówienia wygłaszał w Dumie, jak
zręcznie w ramach frakcji odciął się od mieńszewików. I Lenin
nie tylko z przyjemnością włączył go w skład KC, ale
wystarczyło, żeby Malinowski kogoś zapro-tegował — tak było ze
Stalinem — włączał tego polecanego. Kiedy mieszkali w Poroninie,
nie było chętniej widzianego gościa z Rosji, niż Malinowski. Poza
tą ostatnią, straszliwą, majową nocą, kiedy zjawił się bez
uprzedzenia po swym samowolnym, nagłym odejściu z Dumy. Ale
przecież przyjechał, nie uciekł! Gdyby nie był czysty — czyżby
śmiał się tu zjawić?... I przez całą noc omawiali tę sprawę.
Malinowskiemu i tak nie można było niczego udowodnić (a czy w
ogóle — warto było?). Któż mógłby uwierzyć w tę idiotyczną
wersję, że ochrana sama uznała za „niewygodne”, żeby jej
informatorem był jeden z najwybitniejszych mówców Dumy i poleciła
mu, żeby odszedł? Co za bzdura, cóż to, ochrana jest tak głupia,
żeby działała wbrew własnym interesom?... Utworzyli więc wraz z
Kubą i Gri-szą coś w rodzaju sądu partyjnego — i uniewinnili
Romana Mali-nowskiego. I poręczyli za jego lojalność przed
Międzynarodowym Biurem Socjalistów.
Mimo
to jednak, bez szumu, na jakiś czas się rozstali. Z powodów
osobistych.
Takiego
pomocnika Lenin już mieć nie będzie... Szlapnikow? Nie-e.
A
tymczasem — zbliżała się przerwa. I kiedyż ci Szwajcarzy zdążą
zgłodnieć, już o 12 obiadu im się zachciewa?
Ale
Lenin nie raz już zwrócił uwagę, że urzędujący dziś
bibliotekarz nie zawsze wychodzi na obiad. Podszedł do niego,
zapytał. Nie wychodzi. A czy mógłby popracować w czasie przerwy?
Może.
67
Prawdziwy
sukces. Nie tyle ze względu na obiad, ile na dekoncentrację. Przy
pustym żołądku lepiej się pracuje. I godzinę zarobił.
Teraz
można było popracować, bez pośpiechu. A może nawet byłoby
lepiej — już teraz zaopatrzyć się w prasę. Ze względów
oszczędnościowych Lenin nie kupował i nie prenumerował ani
jednego tytułu, a przecież trzeba trzydzieści, czterdzieści
czytać, wszystkie te ,,Arbeiter” i wszystkie „Stimme”.
Pozbierał
wszystkie jakie były, przyniósł na stolik.
Lektura
prasy to jeden z najważniejszych, codziennych obowiązków. To
kontakt ze światem. Lektura prasy zmusza do odpowiedzialności,
uporu i walki, pozwala dokładnie poznać wrogów. Rozsiani po całym
świecie socjaliści, socjal-patrioci, centryści, nie wspominając
już o przeróżnych burżuazyjnych osłach, wszyscy gromadzą się
jakby wokół ciebie w czytelni i wymachują rękami, huczą,
krzyczą, każdy swoje, a tym wyłapujesz to wszystko — i
ripostujesz, dostrzegasz słabe miejsca — i bez wahań w nie
bijesz. Czytać prasę — to także sporządzać z niej notatki.
Przez analogię, przez skojarzenie, przez sprzeciw, przez niezgodność
i w ogóle w sposób niepojęty krzeszą się iskry myśli, rozlatują
się w różne strony, w prawo i lewo, na oddzielne karteczki, na
poliniowane kartki zeszytów i na marginesy, i każdą myśl, póki
nie zgasła, trzeba zdążyć wpleść płonącą nitką w papier,
żeby tliła się i czekała na swój czas, inną — do konspektu,
jeszcze inną — umieścić od razu w liście, który zaczął
właśnie pisać, żeby nie umknęło celne sformułowanie. Jedne
myśli — pomogą samemu lepiej zrozumieć, inne — staną się
argumentem w dyskusji, przygwożdżą, uderzą, trzecie — będą
najlepszą formą przekonania tych mniej rozgarniętych, czwarte —
pozwolą stworzyć wspólną płaszczyznę teoretyczną z tymi
zwłaszcza, którzy są daleko, nawet w Rosji.
Vandervelde
i Branting, Huysmans i Jouhaux, Plechanow i Po-triosow, Ledebour i
Haase, Beuer i Bernstein, obaj Adlerowie, nawet Pannekoek i Roland
Goltz — wszystkich ich uważał Lenin za irytujących oponentów z
najbliższego otoczenia, niezależnie od tego, gdzie się
zagnieździli — w Holandii, Anglii, Francji, Skandynawii, Austrii
czy Petersburgu — byli w zasięgu jego wzroku, słuchu, powiązany
był z nimi wszystkimi w jeden, pulsujący, nerwowy węzeł — we
śnie i na jawie, w czasie lektury, przy jedzeniu i na spacerze.
A
czytelnia opustoszała, okazuje się, że już zaczęła się
przerwa. Bibliotekarz wyszedł za szklane drzwi, w głąb magazynu.
Lampy na wszystkich stolikach były zgaszone, świątynia-czytelnia
majestatycznie pogrążyła się w półmroku i grobowej ciszy.
Korzystając z tej niezwykłej okazji, dla rozładowania nadmiernego
wewnętrznego napięcia, Lenin zaczął szybkim krokiem chodzić po
prostej, po najdłuższej prostej, jaka była w tej sali, od drzwi
wejściowych pod drew-
68
nianą
galerią — do dwóch poprzecznych, kamiennych, długich schodków
przed dawnym ołtarzem. Wyliczył, że było to pięćdziesiąt
kroków, a drogi nie przegradzały ani półki, ani stoliki.
Wszystkie
problemy zgłębiał na przechadzkach po ulicach i górach, a
mieszkał zawsze w pokoikach ciasnych, maleńkich, pochodzić nie
było gdzie. Teraz, w tym szybkim, jakby kogoś gonił, chodzeniu
krokiem myśliwego, roztrącając, roztrącając w myślach
Hil-ferdingów, Martowów, Greulichów, Longuetów, Presmanów i
Czcheidzów, nie pozwalając im sklecić zdania, w pół słowa
przerywając, osadzając w miejscu i wprawiając w popłoch właśnie
w tym rytmie zwariowanego wahadła — odpierał, odpierał ataki
swych wrogów.
Uwalniał
się od wrogów.
I
coraz bardziej był gotów do systematycznej pracy.
I
wreszcie nadeszła ta chwila — w połowie sali poczuł: dość!
I
usiadł do pracy.
To,
co pomyślał na temat Inessy jest niesłuszne. Nie ma podstaw, żeby
tak myśleć.
Nie!
Siedział nie przy swoim stoliku. Teraz to wszystko — książki,
gazety, zeszyty, trzeba przenieść na chór, do stołu, przy którym
zawsze pracuje. Trzeba było nieść na dwie raty.
Lekkie
poskrzypywanie schodków w gotyckiej, mrocznej ciszy.
I
nagle poczuł potworne zmęczenie. I niemal zwalił się na swoje
krzesło.
W
głowie tak jakoś...
A
mimo, że nie jadł obiadu, głodu wcale nie czuł. Mógł jeść
bardzo mało, energia wytwarzała się w nim niemal bez jedzenia.
Tuż
przy oknie, na razie bez lampy. Ale dzień pochmurny.
Czytał
prasę. Czytał na temat ogólnej sytuacji wojennej. I nie było
powodu do radości.
Ale
i nie tak źle, jak w sierpniu, w tym strasznym momencie, kiedy
niespodziewanie do wojny przystąpiła świeża Rumunia, gigantycznie
wzmacniając sojuszników i wydawało się — że teraz Rosja się
już wywinie. Ale Niemcy znalazły dość sił, żeby rozbić także
Rumunię, jakby od niechcenia, a to było zdumiewające, nie sposób
było tego przewidzieć dwa miesiące wcześniej. A mimo to, również
wbrew wszelkim przewidywaniom, Niemcy nie zdołały wygrać całej
wojny w Europie. Na froncie zachodnim zakorkowało się mocno i
beznadziejnie. Ale i na wschodnim — zdumiewające, ale i na
wschodnim żadnego zwycięstwa nie przyniósł Szesnasty Rok. Przed
rokiem carat już był nadłamany, już niemal obalony — a oto znów
stał na nogach i nie ustępował ani na jotę! Największa nadzieja,
największe zwycięstwo — rozpłynęło się, rozmydliło,
oddaliło.
W
jednym maleńkim punkcie głowy, tylko w tym jednym, w
69
okolicy
lewej skroni, powstała jakby pustka. Źle. Był zbyt
podekscytowany.
I
choć ta niebywale krwawa wojna ciągnie się już trzeci rok — nie
wygląda na to, żeby wszystkie narody się przebudziły. Ale, jak
zwykle, najbardziej beznadziejny ze wszystkich jest naród rosyjski.
To właśnie on ponosił największe ofiary. To właśnie stosy
rosyjskich ciał parły przeciw niemieckiej organizacji i technice. O
froncie wschodnim w ogóle piszą mgliście, nieprecyzyjnie,
korespondentów tam nie ma, wiedzą mało i interesuje ich mało, a
prasa Ententy wręcz wstydzi się takiego sojusznika, stara się
pisać jak najmniej, często za to podaje liczby ofiar. Te właśnie
liczby Lenin zawsze wynajdywał i paznokciem podkreślał — z
zadowoleniem i zdumieniem. Im większe były liczby, tym większa
radość: wszyscy ci zabici, ranni i wzięci do niewoli wypadali jak
kołki z absolutystycznego częstokołu i osłabiali monarchię. Ale
te same liczby doprowadzały go jednocześnie do rozpaczy, że na
całym świecie nie ma narodu bardziej bezmyślnego niż rosyjski.
Granice jego cierpliwości nie istnieją. Każde świństwo, każdą
podłość przełknie i jeszcze będzie dziękował i wielbił swego
kochanego dobroczyńcę.
Może
by zapalić lampę? Litery jakby się rozpływały.
Nie
dające się zapalić rosyjskie drwa! Do historii przeszły już
najwspanialsze pożary buntów — solnych, wywołanych w okresie
epidemii cholery, miedzianych, Razina, Pugaczowa. Czy stać by ich
było choćby na zagarnięcie sąsiedniego, położonego w pobliżu i
znanego od lat majątku, przecież żaden proletariat ani żadni
zawodowi rewolucjoniści nie zdołają nigdy poruszyć tej ciemnej,
chłopskiej masy. Zdeprawowana, osłabiona przez prawosławie,
straciła jakby pasję do siekiery i ognia. Bo jeśli już taką
wojnę znosi i nie buntuje się — cóż wart jest ten naród?
Przegrana
sprawa. Nie będzie w Rosji rewolucji.
Zasłonił
oczy dłońmi i tak siedział.
W
środku — jakby coś ciążyło. Czy to ze zmęczenia, czy ze
smutku.
Czytelnicy
powoli zaczynają się schodzić. Ktoś — przechodząc, zaczepił o
jego stół. Spadła książka. Zapalają lampki.
A
może przecież być jeszcze gorzej: carat już uwalnia się z
potrzasku? Przez zawarcie separatystycznego pokoju? (Podkreślić
trzy razy!) I Niemcom, skoro nie są w stanie wygrać wojny na dwa
fronty — cóż innego pozostaje?
I
to jest straszne — straszne. I — nic gorszego być nie może.
Wtedy — wszystko stracone. I światowa rewolucja. I rewolucja w
Rosji. I całe życie Lenina, ogromna praca dwudziestu lat.
Taką
wiadomość — o przygotowaniach do separatystycznego pokoju, o
tajnych rokowaniach toczących się już oficjalnie między
70
Niemcami
i Rosją, i że w zasadniczych sprawach oba mocarstwa już się
dogadały — zamieściła ostatnio gazeta Grimma „Berner
Tag-wacht”. Wiadomość sygnowana była — K.R. Nie warto nawet
pytać tego spryciarza Radka, żeby domyślić się, że to on. (Ale
jak zdołał przekonać Grimma?!) I znając dość dobrze jego
przebiegły charakter, można mieć pewność, że nie podsłuchał
rozmowy dyplomatów, nie dotarł do tajnych dokumentów, nawet o uszy
nic podobnego mu się nie obiło, tylko wylegując się przez pół
dnia w łóżku, z gazetami na kołdrze, gazetami pod kołdrą i
książkami pod łóżkiem, wysmażył, jak to potrafi, coś ,,od
naszego korespondenta” z Norwegii albo z Argentyny.
Ale
nie w tym rzecz, jak powstała właśnie ta informacja. I nie w tym,
że ambasador rosyjski w Bernie ją dementuje — bo niby co ma
robić?... Rzecz — w porażającej wiarygodności: dla cara to
doprawdy doskonałe wyjście! Właśnie tak trzeba! Właśnie tak
zrobiłby Lenin na jego miejscu!
I
dlatego trzeba — uderzyć! Uderzyć jeszcze raz w to samo miejsce!
Bić na alarm! Powstrzymywać! Uprzedzić! Nie pozwolić na to, żeby
carat zdołał wyrwać z potrzasku nietknięte łapy!
Oczywiście,
po Mikołaju II i jego rządzie można się spodziewać wszystkiego
najgłupszego. Bo przecież i tej wojny nie można było się
spodziewać po nich, gdyby mieli choć trochę rozsądku — a jednak
ją rozpoczęli! A jednak — zrobili nam taki prezent!
Niewykluczone
więc, że i tym razem uda się ich jeszcze nastraszyć rozgłosem —
i powstrzymać?
Separatystyczny
pokój! Oczywiście, wyjątkowo zręczne wyjście. Ale mimo wszystko:
sami na to nie wpadli.
Tak
czy inaczej: w Rosji nie da się nic zrobić. Któż tam czyta
,,Socjal-Demokratę”? A Milukowa i Szingariowa wszyscy. W Rosji
słychać tylko kadetów. I proszę — jak przyjmowana była ich
delegacja na Zachodzie. Car domyśli się, trochę ustąpi, odda
kilka ministerstw Guczkowowi i kadetom — a wtedy już nie będzie
na nich żadnej rady, nic im już nie zrobisz.
Cóż
więc można ulepić z rosyjskiego skwaśniałego ciasta? A on, czy
musiał się urodzić w tym kraju łyka?! I tylko dlatego, że masz w
sobie jedną czwartą rosyjskiej krwi, przez tę ćwiarteczkę,
uwiązał cię los do tej nędznej rosyjskiej kolaski! Cwiarteczką
krwi, ale ani charakterem, ani wolą, ani skłonnościami, w
najmniejszym stopniu nie czul się związany z tym rozmemłanym,
rozmazanym, wiecznie pijanym krajem. Nie znał Lenin nic bardziej
odrażającego niż to typowo rosyjskie spoufalanie się, te
knajpiane łzy żalu, te lamenty, niby to złamanych, zmarnowanych
charakterów. Lenin był jak struna, był jak strzała. Od pierwszego
spojrzenia doskonale oceniał sytuację, okoliczności i potrafił
podać dobry, a nawet jedyny śro-
71
dek
prowadzący do celu. I cóż go łączyło z tym krajem? Bo przecież
nie ten półtatarski język. Mógłby bez trudu opanować nawet trzy
europejskie języki, gdyby się nieco postarał. Z Rosją — wiązało
go dwadzieścia lat konkretnej, rewolucyjnej działalności! I tylko
tyle. Ale teraz, po utworzeniu zimmerwaldzkiej lewicy, jest już
dostatecznie znany w środowisku światowych socjalistów i może
przejść do nich. Socjalizm — nie ma narodowości. Trocki — na
przykład — pojechał do Ameryki i dobrze zrobił. I Bucharin
także. Pewnie też należałoby wyjechać do Ameryki.
Nie,
coś z nim jednak nie tak. Nie tak dzień się zaczął, nie tak się
potoczył. Jakby jego ciało, sam korpus, klatka piersiowa nie
nadążały za pospieszną pracą umysłu — i tuż przy lewej
skroni odczuwał pustkę, i jakaś dziura zmęczenia otworzyła się
w środku — a cała cielesna powłoka zaczęła zapadać się w tę
dziurę.
Zbiegło
się zbyt wiele naraz, i nagle poczuł, że nie uda mu się dziś
solidnie popracować, że robi wszystko niechętnie, wbrew sobie,
rozdrażniony, przygnębiony, wręcz smutny.
A
w ogóle polityk to ktoś absolutnie niezależny od wieku, uczuć,
warunków, ktoś kto o każdej porze roku i dnia jest zawsze gotów
działać, przemawiać, walczyć. I Lenin ma tę doskonałą, nie
dającą się niczym zakłócić gotowość, niewyczerpaną energię
— ale nawet on raz czy dwa razy do roku miewał dni, w których ta
energia opadała — do przygnębienia, wyczerpania, prostracji. I
takich dni aż do wieczora nie daje się poprawić, trzeba tylko jak
najwcześniej położyć się i mocno zasnąć.
Mogło
się wydawać, że Lenin doskonale panował nad swym umysłem, nad
swoją wolą — ale wobec tych stanów przygnębienia nawet on był
bezsilny. Bezwzględna prawda, jasna perspektywa, rozpoznany układ
sił — i nagle wszystko traciło ostrość, zaczynało szarzeć,
obsuwać się, wszystko odwracało się od niego szarym, tępym
zadem.
A
utajona gdzieś w środku, wiecznie przyczajona choroba wyłaziła
nagle nie wiadomo skąd, jak szydło z worka.
Wyłaziła
ku skroni.
Tak.
Zawsze wybierał drogę bez kompromisów, bez zacierania różnic
zdań — i w ten sposób tworzył zwycięską siłę. Był o tym
przekonany, przeczuwał, że zwycięską. Że jest rzeczą ważną
utrzymanie złożonej z kogokolwiek, dowolnie małej grupy, ale —
ściśle scentralizowanej. Ugodowość i skłonność do jednoczenia
się już od dawna okazały się zgubne dla partii robotniczej.
Godzić się — z rzecznikami rozbrojenia? Godzić się z tymi z
„Naszego Słowa”7? Godzić się z rosyjskimi zwolennikami
Kautsky’ego? Z nikczemnikami z mieńszewickiego OK? Pójść na
lokajską służbę do socjal-szowinistów? Padać w objęcia
socjalistycznych głupich Jasiów? Nie,
72
do
diabła! — mała mniejszość, ale twarda, wierna, swoja!
A
jednak z upływem czasu pozostawał niemal samotny, zdradzony i
opuszczony — a wszelkiej maści zjednoczeniowcy czy
roz-brojeniowcy, likwidatorzy, czy ci ,,od obrony ojczyzny”,
szowiniści czy bezpaństwowcy, funta kłaków nie warci literaci i
cała ta parszywa, pozbawiona charakteru mieszczańska zgraja —
wszyscy zbierali się gdzieś tam w ścisłym gronie. I jego
mniejszość wyglądała niekiedy tak, że już nikogo przy nim nie
było jak w przygnębiającym, samotnym 908, po wszystkich
poniesionych klęskach. Także tu, w Szwajcarii, to był najgorszy,
najcięższy rok. Inteligencja w panice porzucała szeregi
bolszewików — tym lepiej, przynajmniej partia pozbywała się
drobnomieszczańskiego plugastwa. Wśród tej obrzydliwej
inteligencji Lenin czuł się szczególnie upokorzony, mały,
zagubiony, do rozpaczy doprowadzało go poczucie, że tonie w ich
błocie, byłoby idiotyzmem upodobnianie się do nich. Wszelkie gesty
i słowa, nawet wyzwiska są dobre — byleby tylko nie upodobnić
się do nich!... Ale nie został już prawie nikt, doszło już do
tego, że trzeba było zatrzymać, zostawić przy sobie przynajmniej
dziesięciu, piętnastu zwolenników! — i tylko po to, tylko żeby
upolować piętnastu bolszewików, nie oddać ich machistom, gnać po
materiały do Londynu i pisać trzysta stron filozoficznej pracy,
której nawet nikt nie przeczytał, ale Bogdanowa — skompromitował!
Strącił z przywództwa! A potem w słotną jesień ciągle chodzić,
chodzić dygocąc z zimna wzdłuż jeziora genewskiego i z pewnością
swych racji powtarzać, że nie upadliśmy na duchu i zmierzamy do
zwycięstwa.
I
nawet z tymi mądrzejszymi, jak Trocki i Bucharin, nie można znaleźć
wspólnego języka. I na tych nielicznych, którzy pozostali przy
nim, jak Zinowiew, także nie można polegać w dłuższej
perspektywie niż miesiąc — tak słabe ma nerwy, tak niepewne
przekonania. (Gdzie tam, przecież żadnych przekonań ten Griszka
nie ma.)
I
nie udało się stworzyć siły. Cała jego droga, 23 lata
bezustannych kampanii — przeciw politycznej głupocie, frazesom,
oportunizmowi, cały ten trudny los pod gradem nienawiści — co mu
przyniosły prócz izolacji? Tylko siłą inercji trzymał się swej
linii — rozłamów, piętnowania, odcinania się, ale sam znużony,
zdawał sobie sprawę, że ugrzązł, że autentycznego sukcesu —
już nigdy nie osiągnie.
Samotność.
I
nawet opowiedzieć, porozmawiać, usłyszeć swój głos — po
prostu nie ma z kim...
Co
za dzień... Nic się nie układało, nic nie wychodziło, bezowocnie
odsiadywał godziny.
Sterty
książek, sterty gazet... A przez lata emigracji całe stosy
papierów, bel, libr — przeczytanych, przejrzanych, zapisanych...
73
Za
młodych lat — miało się nieodparte poczucie zbliżającej się
rewolucji, prosta i krótka wydawała się prowadząca do niej droga.
Powtarzał wszystkim: „Powszechna wiara w rewolucję, to już
początek rewolucji”. Szczęśliwe nadzieje!
Ale
ostatnich dziewięć lat, po drugiej emigracji — czymże były
wypełnione, nabite, natłoczone? Wyłącznie papierami, kopertami,
pakietami, banderolami, korespondencją zwykłą, pilną — ileż,
ileż czasu traci się na same listy (a i franków na znaczki, ale to
z kasy partyjnej)? Niemal całe życie, połowa każdego dnia — w
tych niekończących się listach, nikt nie mieszka blisko,
zwolennicy porozrzucani po całym świecie i trzeba z daleka nimi
kierować, trzymać na wodzy, dawać rady, wypytywać, prosić,
dziękować, uzgadniać rezolucje (to wszystko z przyjaciółmi,
przez cały czas nie zaprzestając nawet na chwilę bezlitosnej walki
z tłumami przeciwników!) — i właśnie ten dzisiejszy, konkretny
list zawsze wydaje się najważniejszy, najbardziej pilny (a bywa, że
już nazajutrz — pusty, spóźniony, błędny). Obłożyć się
projektami artykułów, korektami, protestami, poprawkami,
recenzjami, konspektami, tezami, lekturami i notatkami z prasy,
całymi stosami gazet, niekiedy wydaniami swoich miesięczników, po
kilka numerów, nie więcej — i ani jednej autentycznej sprawy, aż
trudno uwierzyć i wyobrazić sobie, że przez ten świat przywalony
stertą papierów i banderol zdoła się przebić społeczny ruch —
ku upragnionej, wymarzonej władzy w państwie i wtedy trzeba będzie
wykazać się innymi zaletami, nie tym tuzinem lat spędzonych w
czytelniach.
Kończył
właśnie czterdziesty siódmy rok życia — nerwowego,
jednostajnego, stale tylko atramentem, atramentem po papierze w
jednodniowych, jednotygodniowych wybuchach wrogości i sojuszów,
sporów i porozumień — arcyważnych, arcytaktycznych,
ar-cymisternych — i wszystko to z politykami o tyle mniejszymi od
siebie, i wszystko w bezdenną beczkę, bez zwłoki, w bezustannym
napięciu, bez rezultatu. Dzieło jego ruchliwego, pełnego zwrotów,
nieustabilizowanego życia zostało przywalone stosem śmieci, przez
które nie sposób przebrnąć.
I
oto — opadały ręce, i nie miał już sił, i chyba jest już
kompletnie wyczerpany.
A
choroba — ciążyła w środku, niekiedy promieniowała i
dokuczała. Nie wydawała najmniejszego dźwięku, nie wdawała się
w dyskusję, a groźniejszego od niej przeciwnika — nie było.
Nieszczęście,
którego się już nie pozbędzie.
Jedyne,
do czego został stworzony — wpłynąć na bieg historii — nie
było mu dane.
I
wszystkie jego niezrównane zdolności (teraz doceniane już przez
wszystkich w partii, ale sam znał je lepiej i wyżej cenił), cały
74
jego
spryt, przenikliwość, zręczność umysłu, całe bezużytecznie
pre-zycyjne zrozumienie wydarzeń zachodzących na świecie nie były
w stanie przynieść mu nie tylko politycznego zwycięstwa, ale nawet
stanowiska przynajmniej posła do parlamentu maleńkiego kraju, jakie
miał Grimm. Czy nawet — wziętego adwokata (zresztą, adwokat —
wstrętne zajęcie, w Samarze przegrał wszystkie sprawy). Czy choćby
dziennikarza.
I
tylko dlatego, że urodził się w tej przeklętej Rosji.
Ale
mając nawyk uczciwego wykonywania nawet najbardziej żmudnej,
niewdzięcznej pracy, nadal zajmował się opracowaniem szczegółowych
instruktażowych tez dla szwajcarskich lewicowych Zimmerwaldczyków.
Na temat drożyzny, na temat tragicznej sytuacji gospodarczej mas.
Jakie maksymalne wynagrodzenie ustalić dla urzędników. I w jaki
sposób kontrolować partyjne organy prasowe, l jak rugować z partii
reformistów od Grutliego...
Nie!
Praca mu nie szła... Nic z tego, co sobie zakładał nie wychodziło
i pozostała pustka. Rozbolała go głowa. Oddychał ciężko. Od
samego patrzenia na papiery robiło mu się niedobrze. Do rana atak
powinien minąć, ale teraz tak go wszystko mierziło, że marzył
tylko, żeby się położyć, choćby na podłodze.
I
— karygodnie skracając dzień pracy (zresztą, niewiele czasu już
pozostało), zmuszał się, żeby powrzucać zeszyty, rękopisy do
swej torby na zakupy, zamykał z trzaskiem książki, składał
gazety w paczkę, coś stawiał na półkach, coś zaniósł
bibliotekarzowi, ostrożnie nogami po schodkach, żeby nie wywalić
się z tą całą stertą.
Przed
wyjściem naciągnął na siebie ciężkie palto, włożył byle jak
melonik, ruszył z wysiłkiem przed siebie.
Przemierzana
codziennie droga nie zmuszała do wysiłku ani nóg, ani oczu; jakoś
się szło.
Zapadał
mrok, a do tego mgła. W oknach sklepów i restauracji już paliło
się światło.
Po
wąskiej uliczce ktoś toczył potężną beczkę, a za nią jeszcze
taczka. Nie da się ominąć.
Nie
będzie ci wcale łatwo wydostać się z tej zamkniętej, maleńkiej,
gnuśnej, mieszczańskiej Szwajcarii, i przyjdzie dokonać żywota
przy Kegel-klubie.
Przez
okno sklepu widać, jak niklowana maszynka rytmicznie kroi równe
plasterki apetycznej szynki. I cała witryna zawalona różnymi
gatunkami mięsa. Kupiec kolonialny ze szwajcarskim samozadowoleniem
wyszedł na próg swego sklepu i każdemu z przechodniów —
znajomym i nieznajomym — odważał swe bezpłatne ,,grót-zi”! W
trzecim roku wojny sklepy ciągle były pełne towaru, tylko ze
względu na łodzie podwodne bardzo podskoczyły wszystkie ceny. A
burżuje stali — i ,,przebirali”.
75
Dobrze
przynajmniej, że z powodu zimna nie wystawiali kawiarnianych
stolików na chodniki — bo to siedzą, rozwaleni, gapią się na
przechodniów, a ty ich omijaj, klnąc pod nosem. Przez całe swe
emigracyjne życie Lenin nienawidził kawiarni — tych zadymionych
przybytków gadulstwa, skąd wychodziło 9/10 rewolucyjnych frazesów.
A w okresie wojny, której granica przebiegała tuż, tuż, napłynęła
do Zurychu kolejna fala mętnego towarzystwa, nawet pokoje przez nich
podrożały, awanturnicy, kombinatorzy, spekulanci,
studenci-dezerterzy i inteligenccy gadacze, którzy swymi
filozoficznymi manifestami i artystycznymi protestami nawoływali
jakoby do buntu, sami nie wiedząc, przeciw czemu. I wszystko — w
kawiarniach.
Zapewne,
podobny dobrobyt jest także w Ameryce. Wszędzie górne warstwy
klasy robotniczej wolą się bogacić i nie robić rewolucji. Ani
tam, ani tu nikt nie potrzebował jego ogromnej energii, jego
potężnego rozmachu.
Mógłby
cały świat rozpłatać, wysadzić z posad i przebudować —
urodził się za wcześnie, tylko na swoją udrękę.
Środek
Spiegelgasse wygląda jak duży garb, leży na swoim oddzielonym
wzgórzu. Od siebie — dokąd byś nie szedł — ostro w dół. Do
siebie, skąd byś nie wracał — stromo pod górę. I kiedy idzie
się zamaszyście, w dobrym nastroju — nawet się tego nie zauważa.
Ale teraz — wlókł się z wysiłkiem. Nie szedł, tylko powłóczył
nogami.
Wąskie,
kretę schody starej kamienicy przesiąknięte zastarzałymi
zapachami. Już ciemno, a jeszcze nie zapalił światła, szedł po
omacku.
Drugie
piętro. Wielojęzyczny zgiełk, ciężkie zapachy mieszkania.
I
własny pokój, jak dwuosobowa więzienna cela. Dwa łóżka, stół,
krzesła. Żelazny piecyk, rura wchodząca w ścianę, nie napalone
(a już pora). Przewrócona skrzynka na książki pełni rolę
stolika pod naczynia (z powodu permanentnych przeprowadzek nie
kupowali mebli).
Przy
resztkach dziennego światła Nadia jeszcze pisała, siedząc przy
stole. Odwróciła się. Zdziwiła.
Ale,
nawykła do panującego półmroku, dostrzegła na 50-letniej twarzy
Lenina żółto-szarą cerę i ciężkie, martwe spojrzenie — i nie
zapytała, dlaczego tak wcześnie.
Znała
już te okresy, kiedy wpadał w apatię — niekiedy na dni, a czasem
— na kilka tygodni. Kiedy był zbyt wyczerpany ciągłym napięciem,
czy też, gdy w toku bezustannej walki odmawiał posłuszeństwa
nawet jego żelazny organizm. Takie załamanie nerwowe nastąpiło po
II Zjeździe, po ,,Krok-Dwa kroki”, po V-ym, i to nie raz.
Melonik
ciążył na głowie, stare palto na plecach. Z wysiłkiem ściągnął
je z siebie... Nadia pomogła zdjąć... Powlókł za sobą przez
76
pokój
nogi i torbę z zeszytami.
Znalazł
jeszcze siły, żeby rzucić okiem na to, co Nadia pisała, podniósł
bliżej oczu. Wydatki.
Powiększał
się, ciągle rozrastał się ten przygnębiający słupek liczb.
W
908 mimo, iż było ponuro, mimo, że samotnie, ale za to pieniędzy
w bród, po tyfliskim eksie. Konto w ,,Credit Lyonnais”. Z nudów
chodzili wieczorami na koncerty, jeździli do Nicei na uro-lop,
podróżowali, hotele, fiakry, w Paryżu wynajęli mieszkanie za
tysiąc franków, z lustrem nad kominkiem.
Usiadł
na łóżku.
Usiadł
— i skurczył się, zmalał. I zapadł się na sprężynach i głowa
opadła w ramiona, szyja niemal znikneła; potylica — na plecach,
podbródek — na piersi.
I
jedną ręką, przed sobą, przytrzymywał się krawędzi stołu.
Jedno
oko przymknięte. Usta półotwarte. Nad wargą sterczała
nieregularna szczecinka gęstych wąsów. I spłaszczony nieco nos
wysunięty do przodu.
I
tak siedział. Minutę. Drugą. Trzecią.
— Położysz
się? Rozebrać? — swym miękkim, a jednocześnie drewnianym głosem
pytała Nadia.
Milczał.
— Dlaczego
nie przyszedłeś na obiad? Nie mogłeś się oderwać od pracy?
Przytaknął
z wysiłkiem.
— Zjesz
teraz? — ale jej głos nie obiecywał nadmiernych luksusów, do
dziś nie nauczyła się gotować.
Nie
ma to jak kiedyś, w Szuszenskoje! I napalone, i ugotowane, i
usmażone, na tydzień baran, faski marynatów, bekasy, cietrzewie na
stole, mleka w bród, i do blasku wypucowane wszystko przez
młodziutką służącą.
Na
czubku głowy Iljicz już niemal kompletnie wyłysiał, tylko z tyłu
miał jeszcze włosy, niezbyt gęste. (I sami też jeszcze pogorszyli
sprawę w 902; pożałowali pieniędzy na lekarza, posłuchali rady
niedouczonego rosyjskiego medyka; wysypkę na głowie leczyli jodem,
i włosy się posypały.)
Kilka
głębokich, długich zmarszczek przecięło całe szerokie czoło, z
góry na dół.
Iljicz
westchnął spazmatycznie — jakby przytłoczony ciężarem ponad
siły. I w kompletnej apatii, nie unosząc nawet głowy, nie widząc
żony, tylko wpatrzony gdzieś przed siebie, nad stołem, wycieńczony
do cna.
— Skończy
się wojna — wyjedziemy do Ameryki.
77
To
do niego niepodobne.
— A
zimmerwaldzka lewica, co z nią? A nowa Międzynarodówka? —
wyglądała odrażająco niechlujnie.
Westchnął
Iljicz. I głuchym, chrapliwym, słabym głosem:
— W
Rosji już widać, do czego to wszystko zmierza. Do rządów kadetów.
Car — z kadetami się dogada. I zacznie się banalny, nudny,
burżuazyjny rozwój na jakieś dwadzieścia, trzydzieści lat. I —
żadnych nadziei dla rewolucjonistów. My — już nie dożyjemy.
A
co? Wyjechać, to wyjechać. Głaskała resztki jego rzadkich
włosków.
Nagle
— zastukała gospodyni: ktoś do nich przyszedł, chciałby wejść.
Jeszcze
tego brakowało! Też sobie znaleźli porę! Nadia nie pytając go
nawet o zdanie poszła — odprawić i wypędzić.
A
wróciła skonsternowana:
-
Wołodia! Sklarc! Z Berlina...
78
47
Z
kim się tylko chce, można nawiązać stałą, tajną łączność,
bez osobistych kontaktów, tworząc łańcuszek stałych pośredników
— dwóch, a jeszcze lepiej trzech. Twój pośrednik prócz ciebie
spotyka się jeszcze z dwudziestoma ludźmi, i tylko jeden z nich
jest następnym w łańcuchu; ten spotyka się z kolejnymi
dwudziestoma — już jest czterysta możliwości. Wyśledzić tego
nie jest w stanie żadna policja i żaden Burcew.
Arcyostrożny
Lenin miał kilka takich linii.
Latem
ubiegłego roku, po spotkaniu z Parvusem w Berlinie, Lenin posłał
mu, do Skandynawii, Haneckiego — na dyrektora jego biura
handlowo-rewolucyjnego. W ten sposób rozwinął swe powołanie
handlowe niestrudzony w poszukiwaniach Hanecki — a jednocześnie
nawiązana została bezpośrednia stała łączność z Parvusem.
Jednakże przerwała się linia między Kopenhagą i Zurychem — i
łącznikiem uczyniono Sklarca, jednego z udziałowców kantoru
Parvusa, berlińskiego kupca, który swobodnie mógł jeździć
zarówno do Danii, jak i do Szwajcarii. Ustalono jednak, że
przyjeżdżając do Zurychu, nie powinien osobiście spotykać się z
Leninem, tylko przysłać tu Dorę Dolinę, przyjaciółkę
Brońskiego. I fakt, że oto sam zjawił się w tym mieszkaniu
oznaczał albo naruszenie konspiracyjnej dyscypliny albo nadzwyczajne
okoliczności.
Jakże
nie w porę! Nie tylko nie miał sił, ale nie był w stanie
precyzyjnie myśleć, a nawet serce odmawiało posłuszeństwa. I za
późno, żeby go odprawić: i tak już przyszedł, widziano go na
ulicy, na schodach, w mieszkaniu.
Żeby
wyjść na spotkanie Sklarca, nie wystarczyło podnieść się z
łóżka. Trzeba było przy pomocy bezsilnych nóg podnieść, jakby
z głębokiej studni, hen, wysoko w górę — osłabione ciało. I
dopiero tam, wystawiwszy głowę, zobaczyć tego malutkiego,
energicznego Żyda, z tych tak charakterystycznych Żydów z
południowego zachodu.
Ale
przekonanego o swej ważności, coraz bogaciej ubranego i
79
palto
takie, i kapelusz (położył go, bezczelny, na jedynym stole, przy
którym jadali i pracowali, a zresztą, gdzie miałby go tu
położyć?), a w ręku — lekki korni woj ażerski kuferek z
krokodylej, a może hi-popotamiej skóry, trudno zgadnąć.
Dobrze
przynajmniej, że bez tych ceremonialnych niemieckich „Wie geht’s”,
bez tego sztucznego uśmiechu wyrażającego radość ze spotkania.
Ukłonił się oficjalnie i z ważną miną wyciągnął na powitanie
swą małą rączkę. Rozejrzał się ostrożnie czy są bezpieczni,
czy nie ma świadków. A tymczasem — Nadia też wyszła. Zostali
sami.
Mimo
wszystko dlaczego — od razu tutaj, sam.
A
— proszę. Z głębokiej wewnętrznej kieszeni — koperta.
Wytworna,
z bladozielonego papieru, z odciśniętym herbem, gruba, wypchana.
Jak
Parvusowi nie wstyd, nawet w drobiazgach chełpić się swym
bogactwem! Choćby ta koperta. A kiedy przyjeżdżał do Zurychu —
zatrzymywał się w najdroższym „Baur au lać”. W Bernie, idąc
przez salę taniej, studenckiej stołówki (obiad — 65 rappenów),
i rozglądając się za Leninem puszczał dym z najdroższego cygara.
I
z tym człowiekiem, kiedyś, w Monachium zaczynali,,Iskrę”...
No
i co z tego, że list? Nie można było przez Dorę? Z tych
zaskakujących, krótkich odwiedzin trzeba tłumaczyć się potem
przed towarzyszami.
Sklarc
jest nawet zdumiony, jak kiepsko wychowany jest pan Uljanow. Tak się
spraw nie załatwia. Było powiedziane: zniszczyć, przed wyjściem.
I
pokazuje palcami: że niby zapałką o draskę i podpalić kopertę.
Też
coś! Nigdy nie postępuję inaczej. Swoje już w życiu
spaliliśmy!...
Więc
ma czytać. Sytuacja dla konspiratora normalna. Lenin także powinien
zadbać o to, żeby jego list z odpowiedzią po przeczytaniu został
zniszczony. Jeden taki kawałeczek papieru może przekreślić całe
życie politycznego działacza.
Ani
noża, ani nożyczek pod ręką, pusty stół. A Nadia w kuchni.
Oderwawszy róg, Lenin wsadził gruby, wskazujący palec i pociągnął
jak nożem do przecinania. Rozrywało się, zostawiając za sobą z
obu stron postrzępione brzegi, jakby pies rwał zębami — a niech
was licho, do diabła z tą waszą wytwornością. O ileż
przyjemniej trzymać w rękach najtańszą kopertę, pisać — na
najtańszym papierze.
Wyciągnął.
Koperta grubą, bo papier — jeszcze wytworniejszy i grubszy. I
zapisany — szerokim zamaszystym pismem, duże odstępy między
wierszami, i tylko po jednej stronie. Właśnie w taki sposób spraw
się nie załatwia. Zapomniał już, jak ,,Iskrę” wysyłali do
Rosji — na supercienkim papierze.
80
Uwaga.
Opanować nerwy, myśleć jaśniej (ciągle jeszcze nic nie miał w
ustach od porannej herbaty). Skoncentrować się.
Sklarc
— nie chce przeszkadzać, nie, wcale nie jest taki bezceremonialny.
Bez niepotrzebnego gadania, nie zdejmując palta, zmierza w stronę
tego krzesła pod oknem. I tylko miękki, szary kapelusz, z
wciśniętym dla fasonu denkiem, zostawił na stole.
I
swego kuferka nie doniósł do okna, postawił na środku pokoju, na
podłodze.
Uprzejmość
uprzejmością, ale w pochmurny dzień akurat czytać byłoby lepiej
tam, pod oknem. Ale Sklarc już zajął to krzesło, wyciągnął z
kieszeni pogniecione ilustrowane czasopismo, otworzył z poważną
miną.
A
tu, cóż, zapalić lampę? Zapałek nigdzie nie widać. A Nadia w
kuchni.
O,
lampa już się pali! Obok kapelusza — stoi i pali się małym
krótkim płomieniem. Nadia? Zdaje się, że nie zapalała. Czyżby
wtedy, kiedy usłyszał draśnięcie — Sklarc? Więc to on...?
Dziwne.
Gruby
welinowy papier z herbami. A zapisane — wszystkiego trzy kartki. I
— jedna linijka na czwartej, reszta jest czysta.
I
w charakterze pisma Parvusa nie było nic szczególnego —
odpychającego, władczego czy bezczelnego, i nic nie mówiący
podpis - „dr Gelfond”.
Ale
z listu jakby wartkim strumieniem tryskała na coraz bardziej
rozpalone ręce, wlewała się w żyły, mieszała się z krwią
Lenina i zwalczała ją hipopotamia krew Parvusa. Nie dopuszczając
jej ponad łokcie, Lenin upuścił list na stół, jakby ciążył. I
sam opadł na krzesło, ledwo żywy.
Przez
dwadzieścia lat swego życia-walki poznał Lenin różne rodzaje
przeciwników — wyniośle-ironicznych, szyderczych, podstępnych,
podłych, upartych, wytrwałych, nie mówiąc już o tych
zachłystujących się retoryką, zachowujących się jak donkiszoci,
ospałych, nieroztropnych, płaczliwych i wszelkie inne łajno. Z
niektórymi męczył się latami, nie wszystkich pokonał, nie
wszystkich zniszczył, ale zawsze czuł swą niewątpliwą przewagę
nad nimi w precyzyjnej ocenie sytuacji, wiedział, że jest na tyle
sprytny i zdolny, by w ostatecznym rachunku pokonać każdego.
Tylko
wobec tego tracił pewność siebie. Nie był przekonany, czy
dotrzymałby mu pola, gdyby Parvus był wrogiem.
Ale
wrogiem Parvus nie był niemal nigdy, był prawdziwym
sprzymierzeńcem, wiele razy w życiu proponował, narzucał się,
pragnął zostać sojusznikiem, a zwłaszcza rok temu i teraz,
oczywiście, także.
Ale
i na ten sojusz Lenin nigdy nie mógł przystać.
Czytał.
Oczy biegały po linijkach, ale sens jakoś nie wchodził
‘ — Lenin
w Zurychu
81
do
głowy. Czuł się kiepsko.
Wszystkich
socjal-demokratów świata Lenin znał doskonale, wiedział, jakim
kluczem ich otworzyć, albo jak ich traktować, tylko Parvus nie
dawał się otworzyć, nie sprzeciwiał mu się, a jednak stał na
jego drodze... Paryus nie mieścił się w żadnej klasyfikacji.
Nigdy nie należał ani do bolszewików, ani do mieńszewików (a
nawet naiwnie usiłował ich pogodzić). Był rosyjskim
rewolucjonistą, ale mając dziewiętnaście lat przyjechał tu z
Odessy — i od razu wybrał drogę zachodnią, postanowił zostać
socjalistą typowo zachodnim, nie wracać już nigdy do Rosji, i
żartował sobie!,,Szukam ojczyzny tam, gdzie można ją kupić za
niewielkie pieniądze”. Jednakże za niewielkie jej nie kupił i
dwadzieścia pięć lat szwendał się po Europie jak Ahas-wer, nie
otrzymawszy nigdzie obywatelstwa. Dopiero w tym roku dostał
niemieckie — ale za zbyt wielką cenę.
Przypadkiem
oczy ześlizgnęły się na kuferek Sklarca — ciężki, wypchany,
jak on go może udźwignąć? Sam jest malutki, po co?
No
właśnie, zbyt słabe światło i dlatego czytanie mu nie idzie.
Przysunął lampę jak najbliżej do listu.
Tu,
przy samym końcu dwa punkty są jasne. Dwie skargi. Jedna na
Bucharina-Piatakowa za ich zbyt gorliwe śledztwo w sprawie
niemieckiej siatki w Szwecji, nie można przecież rozpuszczać tych
głupich dzieciaków, trzeba ich powściągnąć. A druga — na
Szlapni-kowa: postępuje według swego widzimisię, współpracować
nie chce, odrywa się, a w Petersburgu dla naszych sił jedność
jest niezbędna. Niech nie odtrąca naszych przedstawicieli,
napiszcie mu.
Przybrał
nazwisko Parvus — mały, ale był niewątpliwie wielki, stał się
jednym z najpoważniejszych publicystów niemieckiej
socjal-demokracji (był niemniej zdolny — niż Lenin). Pisał
błyskotliwie marksistowskie artykuły, wzbudzał zachwyt Bebla,
Kaut-sky’ego, Liebknechta, Róży i Lenina (jak wspaniale
rozprawiał się z Bernsteinem) i podporządkował sobie młodego
Trockiego. I ni z tego, ni z owego — porzucał swe gazety,
wywalczone pozycje publicysty, wyjeżdżał, uciekał, to —
zaczynał handlować sztukami Gor-kiego (i okradł go), to znów —
pogrążał się w nicość. Miał niezwykły dar przewidywania, to
on pierwszy, jeszcze w XIX wieku, podjął walkę o 8-godzinny dzień
pracy, ogłosił strajk powszechny jako główną metodę walki
proletariatu — ale gdy tylko jego postulaty przekształcały się w
praktykę, w konkretne działania, zdobywały poparcie — ich
organizacją już się nie interesował, odpadał, znikał: na swej
drodze potrafił być tylko pierwszy i jedyny.
Przeczytał
już cały list do końca, ale nie zdołał nawet zorientować się,
w jakim został napisany języku — niemieckim czy rosyjskim? W obu.
Jedno zdanie — tak, inne — tak. Tam gdzie po rosyjsku — z
błędami ortograficznymi.
82
I
wiele cech Paryusa wywoływało sprzeciw. Zawzięty rewolucjonista,
nie zadrży mu ręka, żeby burzyć imperia — a jednocześnie
namiętny handlowiec, ręce mu się trzęsły przy liczeniu
pieniędzy. Chodził w dziurawych butach, wytartych spodniach, ale
już w 901 roku w Monachium powtarzał Leninowi: trzeba się
wzbogacić! — pieniądze to potęga! Albo: jeszcze w Odessie, za
Aleksandra III sformułował tezę, że wyzwolenie Żydów w Rosji
jest możliwe tylko przez obalenie caratu — i natychmiast stracił
zainteresowanie dla spraw rosyjskich, uciekł na Zachód, raz tylko
przyjechał nielegalnie i to towarzysząc lekarzowi, ekspertowi od
spraw głodu, opublikował pracę pt. ,,Głodująca Rosja, wrażenia
z podróży”. I jakby bez reszty pogrążył się w niemieckiej
socjal-demokracji. Ale gdy tylko wybuchła wojna japońska, niemal
niezauważona przez genewskie koła emigracyjne, Parvus pierwszy
stwierdził, że jest to: „Krwawa jutrzenka wielkich wydarzeń”.
Za
mało światła. Podkręcił knot — a ten tylko żarzył się i
kopcił. A-a, pusta, nie ma nafty, nie nalała.
I
w tym samym 904 przewidział: państwa przemysłowe doprowadzą do
wojny s wiaro we/! Parvus zawsze wyskakiwał — no nie, ze względu
na tuszę raczej wysuwał się do przodu — zęby jako pierwszy
wysnuwać prognozy i to na dalszą niż wszyscy inni przyszłość.
Niekiedy bardzo słuszne, na przykład to, że przemysł rozsadzi
granice międzynarodowe. Albo: że w przyszłości nie da się
oddzielić wojny od rewolucji, a wojny światowej od światowej
rewolucji. I na temat imperializmu w gruncie rzeczy zdołał wszystko
powiedzieć przed Leninem. A czasem — wyskakiwał z jakąś
brednią: że cała Europa osłabnie i zostanie ściśnięta w
kleszczach supermocarstw, Ameryki i Rosji; że Rosja — to nowa
Ameryka, brak jej tylko szkół i wolności. Albo wbrew podstawowym
założeniom marksizmu proponował, by zrezygnować z nacjonalizacji
przemysłu, bo rzekomo okaże się to niekorzystne. Czy też plótł
monstrualne bzdury, że partia socjalistyczna zdobywszy władzę może
obrócić ją przeciw większości narodu i zlikwidować związki
zawodowe. Ale zarówno wtedy, kiedy odnosił sukcesy, jak i wówczas,
gdy doznawał porażek, zawsze dzięki swej niezwykłej pozycji i
masywnej, nieco słoniowatej postaci przesłaniał połowę
socjal-demokratycznego horyzontu i jakoś tak już było, że zawsze
stawał na drodze Leninowi — przesłaniając wprawdzie nie całą
drogę, tylko jej połowę, ale tak, że nie można było Parvusa
ominąć nie zderzywszy się z nim. Nie był przeciwnikiem, zawsze
sojusznikiem, ale takim, że uważaj, żeby ci boku nie uszkodził.
Był jedynym na świecie niezrównanym rywalem — i na ogół
odnosił sukcesy, był zawsze na przedzie. Nigdy — wróg, zawsze —
z wyciągniętą do zgody ręką — a ręki tej przyjąć nie było
można.
83
Cóż
za kufer? Wielki prawie jak świnia.
A
wiele spraw między nimi potoczyłoby się inaczej, gdyby nie Piąty.
W całej rewolucji Piątego Roku Lenin nie brał u i nic dla niej nie
zrobił — wyłącznie przez Parvusa: ten przez caty czas maszerował
pewnie, nie zbaczając z wytkniętej drogi — odebrał mu wszelką
ochotę działania i wszelką inicjatywę. Ledwie przebrzmiała
Krwawa Niedziela, Parvus natychmiast obwieścił: tworzyć rząd
robotniczy! Ta błyskotliwość, ta żywiołowość propozycji nawet
Leninowi zaparła dech w piersi: przecież niemożliwe, żeby
decydowało się to tak szybko i tak zwyczajnie! I polemi-zow#ł z
Parvusem w „Wpieriod”, że hasło jest niebezpieczne,
przedwczesne, że należy — w sojuszu z drobną burżuazją, przez
rewolucyjni demokrację, że proletariat jest zbyt słaby! A Parvus i
Trocki wysmażyli natychmiast broszurkę i rozkolportowali ją wśród
genewskiej emigracji, bolszewików i mieńszewików jednocześnie,
jak wy-ZWaJ1ie: w Rosji nie ma tradycji parlamentarnych, burżuazją
jest słaba, Jiierarchia biurokratyczna marna, chłopstwo ciemne,
niezorga-nizowane, i proletariat wręcz nie ma innego wyjścia, jak
objąć przywództwo rewolucji. A socjal-demokraci, którzy nie
podejmą inicjatywy proletariatu, staną się pozbawioną
jakiegolwięk znaczenia
sekta-
Ale
cała genewska emigracja nie zareagowała, drętwiejąc jakby \^
oczekiwaniu na ziszczenie się tego proroctwa, i tylko Trocki pogjiał
do Kijowa, potem do Finlandii, żeby przed ostatnim skokiem znaleźć
się jak najbliżej, Parvus zaś popędził już na pierwszy sygnał
o październikowym strajku powszechnym, który przecież proroczo
przewidział jeszcze w ubiegłym stuleciu. Żaden z nich nie był ani
bolszewikiem, ani mieńszewikiem, nie obowiązywała ich jakakolwiek
dyscyplina, obaj więc działali bez zahamowań.
Jak
duża świnia. Nadął się, przegrodził pokój. A Sklarc pod
ok-neni jakby zmalał.
No
cóż, nie przyznasz tego w prasie, nie powiesz na żadnej
konferencji w najściślejszym nawet gronie: tak, myliłem się
wtedy. I wiara w siebie, i polityczna dojrzałość, i umiejętność
oceny sytuacji przychodzą nie od razu, lecz z wiekiem, z
doświadczeniem. (Choć parvus jest zaledwie o trzy lata starszy.)
Tak, myliłem się wtedy, nie ze wszystkiego zdawałem sobie sprawę
i odwagi zabrakło. (Ale naWet najbliższym zwolennikom nie wolno
tego powiedzieć, żeby nie odbierać im wiary w przywódcę.) A jak
można było się nie pomylić? Dłużyły się miesiące, miesiące
tego burzliwego roku, wszędzie zaczynał się ferment, zbierało się
na burzę, a prawdziwa rewolucja nie wybuchła. I ciągle jeszcze nie
można było pojechać, i tu, w Genewie, ogarniała go wściekłość:
i cóż te jołopy, nic tam nie robią, dlaczego nie biorą się jak
należy za rewolucję? Więc — pisał,
84
pisał,
wysyłał do Rosji: już od pół roku gadacie o bombach — i ani
jednej nie zrobiliście, ani jednej! Niech każdy, kto i jak potrafi,
natychmiast zaopatrzy się w broń! — w rewolwery, w noże, w
szmaty nasączone naftą dla podpalania. I oddziały nie mają na co
czekać, nie będzie żadnego specjalnego szkolenia wojskowego. Niech
każdy oddział zacznie samodzielne szkolenie — choćby robiąc
zamachy na policjantów! Inny niech zabije szpicla! Trzeci wysadzi
posterunek policji! Czwarty zrobi zamach na bank! Te napady mogą
oczywiście doprowadzić do sytuacji skrajnych, ale to nic! —
dziesiątki ofiar opłacą się z nawiązką, zyskamy przez to setki
doświadczonych żołnierzy!...
Nie,
przemęczony umysł nie ogarniał niefortunnego listu. Nic nie
zrozumiał. Czytał — i nie rozumiał.
...Wydawało
się to takie proste: kastet! kij! szmata nasączona naftą! łopata!
Kostka piroksilinowa! drut kolczasty! gwoździe (przeciw kawalerii) —
to wszystko broń, i to jaka! A jeśli zdarzy się, że od oddziału
odłączy się jakiś Kozak — napaść na niego i odebrać szablę!
Włazić na wyższe piętra — i obrzucać wojsko kamieniami! I
oblewać wrzątkiem! Trzymać na górnych piętrach kwas, żeby
oblewać nim policjantów!
A
tymczasem Parvus i Trocki żadnej z tych rzeczy nie robili, tylko
przyjechali do Petersburga, tylko powołali i utworzyli nową formę
władzy: Rady Delegatów Robotniczych. I nikogo nie pytali o zdanie,
i nikt im w tym nie przeszkodził. Autentyczny robotniczy rząd! —
I oto już obradował! A przyjechali przecież zaledwie jakieś dwa
tygodnie wcześniej niż inni — i zdobyli wszystko. Przewodniczącym
Rady był podstawiony Nosar, głównym mówcą i ulubień-cem —
Trocki, a pomysłodawca Rady — Parvus — kierował nią z ukrycia.
Przejęli także słabiutką „Russką Gazetę” —
jednokopiej-kową, popularną, narodową w tonie, i jej nakład
natychmiast wzrósł do pół miliona, a idee dwóch przyjaciół
popłynęły w naród.
Pod
oknem Sklarc siedział na swoim krześle coraz bardziej oddalony,
coraz drobniejszy, jak ptak z dziobem wetkniętym w ilustrowane
czasopismo.
Przez
ostatnie dni w Genewie Lenin pisał, opracowywał w pośpiechu —
całą teorię i praktykę rewolucji, korzystając z najlepszych
francuskich źródeł, do jakich zdołał dotrzeć w bibliotekach. I
słał do Rosji list za listem: trzeba wiedzieć, jak liczne mają
być grupy bojowe (od trzech do trzydziestu), jak kontaktować się z
bojowymi komitetami partyjnymi, jak wybierać najlepsze miejsca dla
walk ulicznych, gdzie magazynować bomby i kamienie. Trzeba poznać
lokalizację magazynów broni i rozkład zajęć w instytucjach
finansowych, bankach, nawiązywać znajomości, dzięki którym można
będzie przeniknąć do nich i je zdobyć. Organizować w
sprzyjających
85
okolicznościach
napady - to nie tylko prawo, ale wręcz obowiązek każdego
rewolucjonisty! Najpiękniejszy chrzest bojowy - to walka z
czarnosecińcami: tłuc ich, zabijać, wysadzać ich lokale sztabowe!
I, w siad za swym ostatnim listem, sam pojechał do Rosji. A tam -
nic z tych rzeczy. Nie tworzą żadnych grup bojowych, nie magazynują
ani kwasów, ani bomb, ani kamieni. Ale nawet mieszczańska
publiczność przyjeżdża posłuchać obrad Rady Delegatów, l
frocki na mównicy, w uniesieniu, wije się i spala. Jakby stworzeni
dla tego legalnego życia, on i Parvus olśnili cały Petersburg - w
redakcjach, politycznych salonach, wszędzie są zapraszani i
wszędzie przyjmowani owacyjnie. Tworzyła się nawet jakaś frakcja
,,parvusistów”. I żadnych szmat nasączonych naftą, żadnego
skradania się zza węgła - Parvus albo przygotowywał zbiorowe
wydanie swych prac, albo kupował bilety na satyryczne przedstawienia
teatralne i rozsyłał swoim przyjaciołom. Ładna mi rewolucja,
jeśli wieczorami słychać nie miarowy mocny krok patroli na pustych
ulicach, tylko otwierane na ościerz podwoje teatrów...
Przebiec
by się teraz do okna i z powrotem - ale czarny, wypchany kufer stoi
jak skrzynia, nie da się przejść! A i sił nie ma w noparh
nogach
W
czasie przedwojennej rewolucji Lenin był przytłoczony przez
Parvusa, czuł się tak jakby go słoń przygniótł do ściany
Siedział na posiedzeniach Rady, słuchał bohaterów dnia - i był
coraz bardziej przygnębiony. I hasła Parvusa stale powtarzano i
cytowano. Były absolutnie słuszne: po zwycięskiej rewolucji
proletariat nie może wypuszczać z rąk broni - tylko czynić
przygotowania do wojny domowej! Swych sojuszników-liberałów
traktować jak wrogów! Doskonałe hasła, i on sam nie ma już o
czym mówić z trybuny Rady. Wszystko toczyło się niemal bez
zgrzytów, a nawet na tyle dobrze, że dla przywódcy bolszewików
nie było już miejsca. Całe jego życie ukie-rowane było na
działalność podziemna - i nie miał dość sił, żeby wyjść na
powierzchnię. Nie pojechał także wtedy, gdy wybuchło powstanie w
Moskwie, żeby przekonać się, czy działano zgodnie z jego
genewskimi instrukcjami, czy też nie. Stracił wiarę w siebie -i
całą rewolucję Lenin jakby przedrzemał i przeżył w ukryciu:
przez cały czas me opuszczał Kuokkale - 60 wiorst od Petersburga, a
jednak Finlandia, me złapią. Krupska za to jeździła codziennie do
Petersburga po ostatnie wieści. Sam nie mógł tego pojąć: przez
całe życie mc innego nie robił, tylko przygotowywał się do
rewolucji, a gdy wybuchła - siły go opuściły, zawiodły.
A
tu jeszcze Parvus wyciągnął z ukrycia (zawsze starał się działać
z ukrycia, me trafiać na fotografie, nie dawać pożytki biogra-tom)
i podsunął Radzie, nie ujawniając autora, Manifest Finansowy jako
jej, Rady, własną rezolucję. Pod pozorem prymitywnych, ży-
86
wiołowych
żądań prostego ludu — program doświadczonego, biegłego
finansisty — najpotężniejszy cios wymierzony w ekonomiczne
podstawy państwa rosyjskiego, żeby, przeklęte, rozleciało się w
drzazgi! Odmówić nie można — bo przecież to największy,
pouczający, rewolucyjny dokument! (Ale i rząd to zrozumiał, więc
nazajutrz aresztował całą Radę Petersburską. Przez przypadek
Pąrvus nie brał udziału w posiedzeniu, ocalał, i natychmiast
powołał kolejną Radę, w innym składzie. Znowu przyszli
aresztować — ale Parvus znów nie wpadł!)
W
lampie nie było nafty — a mimo to paliła się już od godziny,
nie zmniejszając światła.
Musiały
minąć lata, żeby żebra zgniecione przez Parvusa zdołały się
wyprostować i powróciło przekonanie, że i ty jesteś coś wart. A
co najważniejsze, trzeba było dostrzec błędy i niepowodzenia
Parvusa. Bo nawet temu słonio-hipopotamowi, gdy nie bacząc na nic
parł przed siebie, zdarzały się od czasu do czasu potknięcia i
wpadki, wyrzucono go z partii za przywłaszczenie pieniędzy,
zajmował się spekulacją, bez żenady, na oczach wszystkich
zabawiał się z pulchnymi blondynkami — i wreszcie otwarcie poparł
niemiecki imperializm: równie otwarcie wypowiedział się w prasie,
w przemówieniach i jakby nigdy nic, jawnie pojechał do Berlina.
Kapelusz
za lampą — poruszył się, ukazując atłasową podszewkę.
Ale
nie, leżał spokojnie, tak jak zostawił go Sklarc.
Poprzez
Christo Rakowskiego z Rumunii, poprzez Dawida Ria-zanowa z Wiednia
dochodziły już do Lenina słuchy, że Parvus wybiera się do niego
z interesującymi propozycjami, tak nonszalancko nie krył swoich
planów. Ale sława jawnego sojusznika Kajzera wyprzedziła Parvusa,
dotarła do Lenina zanim Parvus dojechał ze swymi propozycjami, bo
musiał się po drodze zabawić w Zurychu. Wszyscy od lat przywykli
klepać biedę, a tu dawny towarzysz zjawiał się jak wschodni
pasza, wywołując szok wśród emigrantów, a na dodatek rozdawał
jeszcze prezenty. I kiedy odnalazł Lenina w berneńskiej stołówce,
zdołał przecisnąć się ze swym ogromnym brzuchem do stolika w
obecności dziewięciu towarzyszy, bez żenady oświadczył, że
muszą porozmawiać — Lenin — bez zastanowienia, bez wahania,
natychmiast mu odmówił, traktując go ostro i niegrzecznie. Parvus
chciał z nim rozmawiać jakby był turystą w pokojowych czasach, a
nie przybyszem z walczących Niemiec?? (Lenin też chciał! Lenin też
chciał!) — więc Lenin kazał mu się wynosić! (Słusznie! Tak
trzeba!)
Rączka
na kuferku przekręciła się z jednej strony na drugą — chlap!
Ale
spotkać się z nim — było trzeba! Nie sposób przecież wszys-
87
tkiego
załatwiać korespondencyjnie, któryś z listów może wreszcie
wpaść w ręce wrogów. Lenin szepnął więc coś na ucho
Siefeldowi, ten zaś dogonił grubasa, podając mu adres, pod który
ma się zgłosić. (Siefeldowi zaś Lenin powiedział później: nic
z tego, odprawiłem rekina z niczym.) I w spartańsko ubogim pokoiku
Uljanowych gruby Parvus, z brylantowymi zapinkami na wysuniętych
spod marynarki oślepiająco białych mankietach, siedział tuż
obok, na łóżku i nie mieścił się, i napierał, spychał Lenina
na poduszkę i metalowe oparcie.
Tr-rrach!!
— puścił wreszcie kufer — uwalniając łokcie i prostując
plecy, podniósł się, stanął, ukazując całą swą wysokość i
potężne cielsko, w granatowym garniturze z kamizelką, z
brylantowymi spinkami — i rozprostowawszy nogi, stąpnął,
przysunął się tu bliżej.
Stał
— w swej naturalnej postaci — z wysuniętym mocno do przodu
brzuchem, wielką jak bania głową, nalaną twarzą buldoga z
hiszpańską bródką — i wyblakłym, uważnym spojrzeniem
przyglądał się Leninowi. Przyjaźnie.
I
w rzeczy samej! — dawno już powinni porozmawiać. Ciągle w biegu,
ciągle nie ma kiedy, albo nie mają kontaktu, albo poróżnieni, i
tak trudno się spotkać, obserwują przyjaciele, obserwują
wrogowie, a konieczna jest najgłębsza tajemnica. Ale skoro już tu
dotarł, to jednak co innego niż listy, nastąpił moment krytyczny,
porozmawiać w cztery oczy:
— Izraelu
Łazariewiczu! Zdumiewa mnie, co się stało z waszą nieprzeciętną
inteligencją. Po co wszystko tak jawnie? Dlaczego postawiliście się
w tak niezręcznej sytuacji? Sami przecież przekreślacie wszelkie
możliwości współpracy.
Ani
— „dzień dobry”, ani ręki nie wyciągnął (i dobrze, bo
Lenin nie miał teraz siły wstać i przywitać się, ręka jak
sparaliżowana i nawet „dzień dobry” nie przechodziło przez
gardło), tylko klapnął, ale nie na krzesło, tylko na to samo
łóżko, na wcisk, niezdarnym swym ciężarem zwaliwszy się na
niego, wypychając go bokiem z łóżka.
I
utkwiwszy swe blade, wyłupiaste oczy w twarzy Lenina, mową niezbyt
wyraźną, nie jak orator, ale ironiczny rozmówca:
— I
ja się dziwię, Włodzimierzu Iljiczu: ciągle zajmujecie się
agitacją i protestami? Cóż to za głupstwa? — jakieś
konferencje, raz z trzydziestoma babami w Domu Ludowym, kiedy indziej
z tuzinem dezerterów?
I
pchał go bezceremonialnie po łóżku, pochylając nad nim
chorobliwie rozdętą głowę:
— Od
kiedy to znaleźliście się ramię w ramię z tymi, co to świat
chcą zmieniać przy pomocy stalówki-rondówki? Cóż za dzieci z
tych
88
socjalistów
z ich świętym oburzeniem. Ale wy? Czy możemy poważnie działać —
chowając się po kątach, ukrywając, po czyjej stronie opowiadamy
się w tej wojnie?
I
choć słowa więzły w gardle, ale w głosie przejaśniało już pod
wpływem mocnej herbaty. I bez słów rozumieli się doskonale.
Oczywista
rzecz, Parvus to nie nikczemnik Kautsky, żeby krzyczeć ,,pokój,
pokój”, a w wojnę się nie angażować.
— Obaj
przecież nie oceniamy wojny z punktu widzenia sióstr miłosierdzia.
Ofiary krwi i cierpień uniknąć się nie da. Ale najważniejszy
jest efekt.
Oczywiście,
w zasadzie Parvus miał rację: Rosja musi zostać pokonaną, a do
tego niezbędne jest zwycięstwo Niemiec, trzeba więc szukać ich
poparcia — to wszystko prawda! Ale — tylko do tego momentu. Dalej
jednak — Parvus się zagalopował. Oszołomiony własnymi sukcesami
traci głowę, i to nie po raz pierwszy.
— Izraelu
Łazariewiczu, jedyną rzeczą, jaką socjalista posiada naprawdę,
jest jego dobre imię. Na utratę dobrego imienia nie możemy sobie
pozwolić, bo wtedy stracimy wszystko. Mówiąc między nami, jeśli
chodzi o nasze wzajemne stosunki — to oczywiście, sojusz.
Oczywiście będziemy sobie jeszcze nawzajem potrzebni i będziemy
sobie pomagać. Ale jesteśmy teraz politycznie spaleni... Wystarczy
byle Burcew — i wszystko stracone. Trzeba więc będzie zdecydować
się na publiczne ujawnienie naszych rozbieżności, na polemikę w
prasie. Niezbyt ostrą... i tylko sporadycznie, od czasu do czasu...
Tak więc, powiedzmy... — Lenin nigdy nie owijał w bawełnę,
nawet w cztery oczy, im ostrzej się powie, tym większe wrażenie, —
no, powiedzmy, na przykład... pozbawiony wszelkich zasad moralnych
sługus Hindenburga... renegat, brudny lokaj... Zrozumcie sami, nie
zostawiliście innego wyjścia...
— Ależ
drobiazg, bardzo proszę — gorzki uśmieszek przemknął po nalanym
obliczu Parvusa. — Wiosną otrzymałem w Berlinie milion marek, z
tego miliona natychmiast wysłałem pieniądze Rakow-skiemu,
Trockiemu i Martowowi, a i wam do Szwajcarii, nie dostaliście? Ach,
nie interesowało was to? To sprawdźcie, sprawdźcie u swego
kasjera, jeżeli nie zdefraudował... Trocki też pieniądze wziął
— a ode mnie zdążył już publicznie się odciąć. „Polityczny
Falstaff”... Póki co jeszcze żyję — a ten już mi napisał
nekrolog. Ja nic nie mówię, to oczywiście można, ja rozumiem.
I
nieruchomym, szklanym wzrokiem patrzył na niego spod uniesionych,
rzadkich brwi.
Z
Trockim poróżnili się wcześniej na temat permanentnej rewolucji.
A kochał go jak młodszego brata.
Ale
z Leninem wiązał wielkie nadzieje i napierał, napierał swą
potężną tuszą zmuszając go, by odsuwał się coraz bardziej, aż
do po-
89
duszki,
gdzie oparł się łokciem o zagłówek.
— A
wasze puste hasła nie popękają jak mydlane bańki — bez
pieniędzy? Będą w garści pieniądze — będzie i władza! A czym
będziecie zdobywać władzę? — oto nieprzyjemne pytanie. Ale,
jeśli mogę wam przypomnieć, w 904 na III zjazd i na „Wpieriod”,
o ile się nie mylę, wzięliście pieniądze, mimo, że wyraźnie
wyglądały na japońskie — i co, przydały się? A teraz, o mnie —
lokaj Hindenburga? — Próbował zdobyć się na uśmiech.
Wszystko
odbywało się dokładnie tak, jak poprzednio. A może to właśnie
było to poprzednie spotkanie?... W pokoju berneńskiej mieszczki? A
może w pokoju szewca w Zurychu? Albo — w ogóle nie było żadnego
spotkania. Jakby wszystko to raz już zostało powiedziane i właśnie
teraz powtórzone. Nie było stołu ani Sklarca — tylko to żelazne,
masywne, szwajcarskie łóżko, na którym oni, dwaj giganci —
unosili się nad światem, brzemiennym w rewolucję, oczekującym
rewolucji od tych dwóch, ze zwieszonymi nogami — i krążyło w
ciemności, raz jeszcze. I niewidzialnego światła było zaledwie
tyle, żeby widzieć rozmówcę, i tylko tyle dźwięku, żeby go
słyszeć:
— To
nic, to można... Ja rozumiem...
On
— gardził tym światem. Tamtym, gdzieś daleko w dole, pod
łóżkiem.
— A
ja uważam, że jeśli mamy wojnę przekształcić w domową to każdy
sojusznik jest dobry. No, ile macie przy sobie? — kpił. —
Nie pytam, wiem, że nie wypada. A ja — to znaczy nie ja, tylko dla
sprawy — wiosną dostałem milion, a latem dostanę jeszcze pięć
milionów. I będzie jeszcze nie raz. No, więc jak?
Obaj,
i on i Parvus, mieli zawsze w pogardzie emigrację za złudzenia, za
niepraktyczność, za inteligenckie mazgajstwo, ciągle tylko słowa,
słowa. A pieniądze — to nie słowa. Tak.
Lenina
do furii doprowadzała jego pewność siebie. I zachwycała
autentyczna siła.
Wybałuszył
swe blade oczy, cmoknął wargą, z której sterczały nierówne
wąsy:
— Plan!
Opracowałem ogólny wielki plan. Przedstawiłem niemieckiemu
rządowi. I na ten plan, jeżeli chcecie, dostanę nawet dwadzieścia
milionów! Ale najważniejsze miejsce w tym planie zarezerwowałem —
dla was! A wy...
I
dyszał nieświeżym oddechem, prosto w twarz:
A
wy?... Czekać?... A ja...
Ta
czaszka — nie mniejsza niż u Lenina, pół twarzy — to gołe
czoło, pół głowy — to ciemię ze słabiutkimi włosami. I —
bezlitosna, nieludzka mądrość w spojrzeniu:
-
A ja - WYZNACZAM REWOLUCJĘ W ROSJI NA 9 STYCZNIA PRZYSZŁEGO ROKU!!!
90
48
Jak
powstają proste i wielkie plany? Przez podświadome noszenie się z
myślami, których nigdzie jeszcze w sposób konkretny nie lokujesz.
Potem elementy już od dawna znane, być może nie tylko tobie, nagle
zgodnie zmierzają w określonym kierunku i właśnie w twojej głowie
łączą się w spójny plan — tak prosty i jasny, że dziwne, że
nikt nie wpadł na to wcześniej.
Jak
to się stało, że taki plan nie powstał wcześniej w niemieckim
sztabie generalnym, choć to on właśnie pierwszy powinien o tym
pomyśleć?
Co
prawda niezbyt dobrze rozumieli Rosję. I od jesieni 14 roku, po
Marnie, uświadomiwszy sobie, że nie zdołają osiągnąć
błyskawicznego zwycięstwa, aż do jesieni 15 ciągle liczyli na
separatystyczny pokój z Rosją, podejmowali rozmaite próby
nawiązania kontaktów, do głowy im nie przyszło, że Romanowowie
wszystko odrzucą. I to ich zniechęciło.
A
Parvus, wyłączony z najważniejszych wydarzeń, rzucony do
brązowo-błękitnego Konstantynopola, osiągnąwszy upragnione
bogactwo, a wraz z nim — wszelkie możliwe uciechy cielesne na
Wschodzie, gdzie bez trudu można zaspokoić każde męskie
pragnienie, z dala od wielkiej bitwy (,,w socjalistycznej rezerwie”,
jak radził mu Trocki) i zabezpieczony przed wszelkimi następstwami
tej bitwy — nigdy ani w chwilach rozkoszy, ani w chwilach słabości,
na moment nawet nie zaprzestał swych poszukiwań, rozpoczętych we
wczesnej młodości właśnie tu, na brzegu Morza Czarnego, tylko po
jego przeciwnej stronie.
Nie
rezygnował z nich i wcześniej, kiedy wybierał się dopiero na
Bałkany, gdzie jego książki miały szerszy zasięg, niż książki
Marksa i Engelsa. Nie zapominał nawet wówczas, gdy stołował się
w konstantynopolskich spelunkach i zbierał portowych obdartusów na
pierwszomajowe demonstracje. A nie zapominał tym bardziej, kiedy
bogacił się przy młodoturkach, angażując swój geniusz
finansisty już nie na popieranie siekiery podcinającej pień
rosyjski, ale na
91
łopatę
ogrodnika wzmacniającego-turecki.
Nie
oszołomiły go, nie spowodowały zapomnienia także miliony, które
w sposób dla wszystkich tajemniczy napłynęły doń szerokim
strumieniem. Nie zapominał zakładając banki, handlując z
mamą-Odessą i niemiecką macochą. Wystrzał w Sarajewie odebrał
jak smagnięcie batem: Parvus miał w sobie sejsmiczną wrażliwość
i już wiedział, że — nastąpi trzęsienie ziemi! że — tym
razem dostanie za swoje stary, głupi niedźwiedź! Nareszcie się
zaczęła, jest — Wielka, Światowa! Od dawna j ą przepowiadał,
dawał jej nazwę, przywoływał — najpotężniejsza lokomotywa
historii! najszybszy rydwan socjalizmu! Póki tam, w całej Europie,
socjal-demokracja szalała wokół wojennych kredytów — Parvus ani
razu nie przemówił. Parvus nie wydrukował ani jednej linijki, nie
tracił czasu, czas uciekał, wykorzystywał swe prywatne kontakty,
żeby przekonać władców, że tylko opowiadając się po stronie
Niemiec Turcja zdoła wreszcie uniknąć bezustannych kapitulacji,
starał się szybko sprowadzić urządzenia i części zamienne dla
tureckich kolei i młynów, zaopatrzyć w zboże tureckie miasta,
doprowadzić do tego, by Turcja nie tylko jesienią wypowiedziała
wojnę, ale w możliwie krótkim czasie podjęła realne działania
wojskowe na Kaukazie. (I identyczne zamiary miał w stosunku do
Bułgarii, ją także zdołał przygotować do wojny.) Dopiero po
dokonaniu tych ważnych przedsięwzięć mógł sobie Parvus pozwolić
na to, by rzucić się w wir zaniechanej, umiłowanej publicystyki, w
bałkańską prasę, gdzie rzucił hasło: ,,O DEMOKRACJĘ PRZECIW
CARATOWI!”
Trzeba
to było wyjaśnić, uzasadnić, żeby przekonać możliwie
najliczniejszych — i sprawne pióro z łatwością krzesało iskry:
nie należy stawiać pytania „kto ponosi winę za wybuch wojny” i
„kto jest agresorem”, światowy imperializm przez całe
dziesięciolecia przygotowywał tę wojnę i ktoś musiał zaatakować
pierwszy, nie ma to znaczenia. Nie należy szukać tych nieistotnych
powodów, trzeba natomiast myśleć na sposób socjalistyczny: jak m
y, proletariat całego świata, mamy wykorzystać tę wojnę, to
znaczy: po czyjej stronie walczyć? W Niemczech — działa
najsilniejsza na świecie socjaldemokracja, Niemcy to ostoja
socjalizmu i dlatego dla Niemiec ta wojna jest wojną obronną. Jeśli
socjalizm zostanie rozgromiony w Niemczech — zostanie rozbity
wszędzie. Drogą do zwycięstwa światowego socjalizmu jest wojskowe
umocnienie Niemiec. A to, że carat znajduje się po stronie Ententy
wskazuje nam jeszcze wyraźniej, gdzie jest prawdziwy wróg
socjalizmu: a tego zaś wynika, że zwycięstwo Ententy przyniesie
całemu światu jeszcze gorszy ucisk. Tak więc partie robotnicze
całego świata powinny walczyć przeciw carskiej Rosji. Doradzanie
proletariatowi by zachował neutralność (Trocki) — oznacza
wyłączenie się z historii, rewolucyjny
92
kretynizm.
Tak więc, zadaniem światowego socjalizmu jest ostateczne rozbicie
Rosji i rewolucja w tym kraju. Jeżeli Rosja nie zostanie
zdecentralizowana i zdemokratyzowana — niebezpieczeństwo grozi
całemu światu. Niemcy zaś ponoszą główny ciężar walki z
mo-skalskim imperializmem i ruch rewolucyjny w tym kraju powinien na
jakiś czas zostać zaniechany. A poza tym zwycięstwo w wojnie
przyniesie także proletariatowi klasowe zdobycze. ZWYCIĘSTWO
NIEMIEC TO ZWYCIĘSTWO SOCJALIZMU!
W
odpowiedzi na tę publikację pierwsi przyjechali do Parvusa na
naradę przedstawiciele ,,Związku Wyzwolenia Ukrainy” z Wiednia
(wśród nich byli znajomi z czasów „Iskry”), a później także
nacjonaliści ormiańscy, gruzińscy — dla wszystkich bojowników
walczących przeciw Rosji drzwi jego konstantynopolskiego domu stały
zawsze otworem.
Te
wytężone poszukiwania Parvusa były magnesem dla innych, którzy
dzielili się z nim swymi doświadczeniami, a połączenie
doświadczeń socjalistów i nacjonalistów stanowiło mieszaninę
wybuchową, z której rodził się Plan. Dotąd wszystkie
socjalistyczne programy stale były pełne bredni na temat autonomii
— nie! Tylko przez rozerwanie i rozczłonkowanie Rosji — można
będzie obalić absolutyzm, dać narodom od razu — i wolność, i
socjalizm.
W
okresie, gdy ponosiły klęski pierwsze ekspedycyjne grupy Ukraińców
i Kaukazczyków (zwerbowali w pośpiechu i ludzi nieodpowiedzialnych
i awanturników, o konspiracyjnym przedsięwzięciu nagle zrobiło
się głośno, pisała o nim cała emigracyjna prasa, więc
Enwer-pasza wstrzymał ekspedycję), w ogromnej, pełnej pomysłów
głowie Parvusa dokonywało się ostateczne, magnetyczne spojenie
żelaznych elementów w jednolity Plan. I tak jak mechanika lubi
trójkątne łączniki ze względu na ich odporność na deformacje,
tak elementom socjalistycznym i nacjonalistycznym brakowało
trzeciego sojusznika — rządu Niemiec: najbliższe cele całej
trójki — były zbieżne!
Całe
dotychczasowe życie Parvusa było jakby nakierowane na bezbłędne
stworzenie tego Planu. I Parvusowi, który łączył w sobie, na
szczęście, zalety teoretyka, polityka i kombinatora — pozostało
tylko w grudniu Czternastego sformułować plan w punktach, w
styczniu przedstawić go ambasadorowi Niemiec, otrzymać zaproszenie
do Berlina, w czasie spotkania wprawić w zdumienie kierownictwo
ministerstwa (przez dziewiętnaście lat kraj ten nie rzucił mu pod
nogi nawet obywatelstwa, zamykał jego redakcje, wypędzał go z
miasta do miasta, mógł wydać rosyjskiej ochranie — a teraz oczy
najwyższych dostojników rządowych wpatrywały się przezornie w
jego, prorocze), a w marcu Piętnastego przedstawić ostateczne,
szczegółowe memorandum i otrzymać awansem pierwszy milion marek.
93
Plan
był następujący: połączyć pod wspólnym kierownictwem wszystkie
możliwości, wszystkie siły i wszystkie środki, z jednego sztabu
prowadzić działania państw centralnych, rosyjskich rewolucjonistów
i narodów kresowych. (Wiedział doskonale, na co się waży — ale
był do tego doskonałe przygotowany.) Żadnych rozproszonych,
nieuzgodnionych improwizacji. Plan przekonywał zdecydowanie, że
żadne niemieckie zwycięstwo nie będzie ostateczne bez rewolucji w
Rosji: nierozdrobniona Rosja pozostanie ciągłym zagrożeniem. Ale
też nie ma takiej siły, która mogłaby samodzielnie zburzyć
rosyjską twierdzę, można tego dokonać wyłącznie wspólnym,
zsynchronizowanym działaniem wszystkich: jednoczesnym wywołaniem
rewolucji społecznej i narodowej przy finansowym i materialnym
poparciu Niemiec. Doświadczenie rewolucji 1905 roku (autor znał ją
doskonale!! I dla cesarskiego rządu gwarancja solidności doradcy
było właśnie to, że nie jest nim jakiś przybłąkany kupiec,
tylko Ojciec Pierwszej Rewolucji) pozwalają stwierdzić, że
wszystkie symptomy powtarzają się, wszelkie dane niezbędne
rewolucji nadal istnieją, a nawet, w warunkach wojny światowej,
potoczy się ona jeszcze szybciej, tylko wtedy jednak, jeśli uda
sieją umiejętnie pobudzić, działaniem z zewnątrz przyspieszyć
katastrofę. Rozruchy
0
podłożu społecznym wybuchną w pierwszej kolejności w
zawczasu do tego przygotowanych Zakładach Putiłowskich,
Obu-chowskim i Stoczni Bałtyckiej w Petersburgu, a także w stoczni
w Nikołajewie (na południu Rosji autor ma szczególnie dobre
kontakty). Wyznaczona zostaje data, w Rosji jest już taki dzień
brzemienny w wydarzenia: rocznica Krwawej Niedzieli. Zacznie się od
jednodniowego strajku ku czci poległych, jednorazowej ulicznej
manifestacji — 8-godzinny dzień pracy, demokratyczna republika,
ale kiedy zaczną rozpędzać, stawiać opór, poleje się choćby
trochę krwi — płomień ogarnie, zapali wszystkie lonty!
Jednocześnie rozruchy przekształcają się w strajk powszechny, ,,w
imię wolności i pokoju’ ‘. Ulotki w największych fabrykach —
i przygotowana już na tę chwilę broń w Petersburgu i Moskwie! W
ciągu 24 godzin wprowadzi się do akcji sto tysięcy ludzi! Do
strajku natychmiast przyłączą się kolejarze (oni także zostaną
wcześniej przygotowani), zamrze wszelki ruch na liniach
Petersburg-Moskwa, Petersburg-Warszawa
1
prowadzących na południc wy-zachód. Aby zasięg był powszechny i
działania zgodne, wysadzi się w powietrze niektóre mosty, tak jak
w 905. W kilku miejscach trzeba będzie wysadzić mosty również na
magistrali syberyjskiej, w tym celu należy wysłać tam ekspedycję
złożoną z doświadczonych agentów. Odrębna część planu
dotyczy Syberii: rozlokowane tam wojska są niezwykle słabe, w
miastach, pod wpływem zesłańców, panują nastroje rewolucyjne.
Ułatwi to prowadzenie dywersji, a gdy zamieszki się już zaczną —
94
dokonać
masowego przemieszczenia zesłańców do Petersburga, dając stolicy
zastrzyk tysięcy aktywnych agitatorów, żeby propaganda zdołała
objąć miliony rosyjskich rekrutów. Propagandę będzie także
prowadzić cała lewicowa prasa rosyjska, którą wzmocni strumień
defetystycznych ulotek z emigracji (ich druk można bez trudu
zorganizować — na przykład w Szwajcarii). Pożyteczna będzie
każda publikacja, osłabiająca wśród Rosjan wolę oporu i
wskazująca, że rewolucja społeczna jest wyjściem z wojny. Ostrze
propagandy zostanie skierowane przeciw armii czynnej. (Istniała
także możliwość wybuchu powstania we flocie Czarnomorskiej.
Jeżdżąc po Bułgarii, Parvus zdołał już nawiązać kontakty z
marynarzami z Odessy. Podejrzewał zawsze, że „Potiomkina”
zrobili Japończycy.) Doświadczonych agentów wyśle się również
z zadaniem podpalania szybów naftowych w Baku, co nie jest zbyt
skomplikowane, zważywszy na słabą ich ochronę. Dynamikę
rewolucji społecznej należałoby wzmocnić także przez posunięcia
finansowe: rozrzucając z niemieckich samolotów dla ludności
rosyjskiej fałszywe ruble, a jednocześnie — puścić w obieg
międzynarodowy, do Petersburga i Moskwy — banknoty o tych samych
seriach i numerach — aby doprowadzić do załamania
międzynarodowego kursu rubla i spowodować panikę w stolicach.
I
wraz ze wszystkimi swoimi Clausewitzami, Moltkem starszym i Moltkem
młodszym, z całą ich zarozumiałą strategią i nadętą sztabową
precyzją — zakute pruskie łby nigdy nie zdobyłyby się na taki
rozmach! na taki pomysł!!!
Nigdy
nie miały Niemcy doradcy do spraw Rosji, który by tak doskonale
znał wszystkie jej słabe punkty. (A wobec tego, że nie miały,
więc i teraz nie umiały tego docenić.)
Ale
to jeszcze nie wszystko! Jednocześnie wybuchnie rewolucja narodowa.
Jej głównym zarzewiem — ruch ukraiński, bez ukraińskiej podpory
cały gmach Rosji szybko runie. Ruch ukraiński wywoła niemal
natychmiast rozruchy Kozaków dońskich. Wydaje się oczywiste
również poparcie najbardziej do tego dojrzałych, świadomych, już
niemal wolnych Finów: bez trudu można wysłać do nich broń, a za
ich pośrednictwem — do Rosji. Polska — jest w każdej chwili
gotowa do antyrosyjskiego powstania i tylko czeka na znak. Między
zbuntowanymi Polską i Finlandią ruszy się także Nad-bałtyka. (W
innym wariancie Parvus przewidywał, że gubernie te chętnie
przyłączą się do Niemiec.) Nacjonaliści Gruzji i Armenii już
dziś realnie, i finansowo współpracują z rządami państw
Centralnych. Kaukaz —jest rozdrobniony i podburzyć go będzie
trudniej, ale dzięki pośrednictwu Turcji, poprzez muzułmańską
agitację, porwiemy go na gazawat, świętą wojnę. I w takim
okrążeniu jest rzeczą nadzwyczaj wątpliwą, żeby turscy Kozacy
chcieli nadstawiać głowy za ca-
95
ra,
a nie, jak inni, odłączyć się od Rosji.
I
scentralizowana Rosja — runie na zawsze! Walki wewnętrzne
wstrząsną Rosją aż do fundamentów. Chłopi zaczną siłą
odbierać ziemię obszarnikom! Żołnierze gromadnie będą uciekać
z okopów, żeby zapewnić sobie udział w podziale ziemi. (Zbuntują
się przeciw oficerom, wystrzelają generałów! — ale tę część
perspektywy należy ukryć, bowiem może ona wywołać u Prusaków
nieprzyjemne skojarzenia.)
Jednakże
(łapiąc oddech) — to także nie wszystko! nawet to — nie
wszystko! Potrząsnąwszy Rosją przy pomocy destrukcyjnej propagandy
od wewnątrz — otoczyć ją także z zewnątrz wrogością
światowej prasy! Kampanię antycarską podejmie wprawdzie prasa
socjalistyczna różnych krajów — jednakże, ogarniając wszystko,
od lewicy do prawicy, nagonkę podejmie następnie prasa liberalna,
to znaczy przytłaczająca większość gazet na całym świecie.
Prasowa wyprawa krzyżowa przeciw carowi! Sprawą szczególnie ważną
jest przy tym — pozyskanie opinii publicznej Stanów Zjednoczonych.
A poprzez zdemaskowanie caratu zdemaskowana i osłabiona zostanie
jednocześnie cała Ententa!
Oto
co zaproponował Parvus Niemcom: zamiast beznadziejnej jatki z
udziałem wojsk lądowych i artylerii — wyłącznie zastrzykami
pieniędzy, bez niemieckich ofiar — w ciągu zaledwie kilku
miesięcy zostanie wyrwany najsilniejszy ludnościowo członek
Enten-ty! Jakże miał nie uchwycić się tego programu rząd
Niemiec!
Co
do tego Parvus nie miał wątpliwości. Niepokoiło go raczej to, jak
w Berlinie zareaguje na ten program! Jak zareagują na ten projekt
macocha-partia, dla której jego idee zawsze były zbyt głębokie,
aby korzystać z nich w masowej agitacji, wybiegające zbyt daleko w
przyszłość, aby mogli je uznać za realne nawet przywódcy;
partia, w której obijał się przez dziewiętnaście lat sypiąc jak
z rękawa pomysłami — i nie otrzymał nigdy żadnego partyjnego
stanowiska, na żadnym zjeździe nie miał prawa głosu. Przez krótki
czas był w tej partii bohaterem — kiedy wrócił z Syberii, i
wszyscy zaczytywali się jego wspomnieniami ,,W rosyjskiej Bastylii”.
Później zaszar-gał sobie opinię nieszczęsną sprawą Gorkiego i
tajna komisja partyjna skazała go na wyrzucenie — i piętno to nie
zostało zmyte do dziś, mimo pięcioletniej nieobecności. Ale
najważniejsze było to niepojęte, legendarne, w ciągu jednego
zaledwie roku, wzbogacenie się, którego ludzie nie potrafią
wybaczyć przez swą ograniczoność, a soce przede wszystkim.
(Zadziwiająca psychologia: gdyby ten majątek był dziedziczony —
nikt i nigdy nie miąłby najmniejszych pretensji.) Już za samo
bogactwo powinni byli go znienawidzieć i odtrącić — ale dla
okazania swego oburzenia znaleźli jednak lepszy powód: stał się
wspólnikiem imperialistów! Można jeszcze zrozumieć Klarę i Lieb-
96
knechta,
ale — Róża! Kiedyś był z nią tak blisko (nawiasem mówiąc,
także wtedy wstydziła się go — ze względu na powierzchowność?
— zawsze
ukrywała ten związek) — a nawet Róża pokazała mu drzwi. W
międzyczasie umarł Bebel, Kautsky i Bernstein — odłączyli się,
byli coraz słabsi, a nowe, pewne siebie kierownictwo szukało
słabych punktów w postawie energicznego socjalisty: a jak zachowa
się rząd pruski po zwycięstwie? a niby dlaczego pod wpływem
rewolucji w Rosji miałby zmięknąć i zmienić na korzyść swój
stosunek do socjalizmu? a czy aby nie zniszczy za jednym zamachem
także sił demokratycznych w Anglii i Francji?...
I
wszystkie te wątpliwości — były uzasadnione, miały jakiś sens
— ale
nikt z nich nie miał w sobie tej porywającej pasji w dążeniu do
obranego celu, a tylko ona jest w stanie potrząsnąć światem i
stworzyć inny, nowy! Nikt, niemal nikt w Europie nie był w stanie
wybiec myślą naprzód i zrozumieć, że rozgromienie Rosji jest
dziś kluczem do historii świata! cała reszta — to sprawy
drugorzędne.
A
socjaliści Ententy już podejmowali przeciw Parvusowi kampanię, aby
go zdemaskować.
Ostrość
zarzutów wysuwanych przeciw niemu przez socjalistów zatruwała mu
całą radość z sukcesu, mimo iż większość z nich nie należała
ani do ludzi nauki, ani do ludzi realnego czynu. Mieli zbyt wąskie
horyzonty, żeby zrozumieć, że zmieniające się warunki wymagają
gruntownej zmiany metod działania. Byli to już — urzędnicy od
socjalizmu, zamknięci w korytarzach dogmatów jak w grobowcach: nie
chodzili, nawet nie czołgali się po tych korytarzach, tylko leżeli
tam i nie mieli odwagi nawet pomyśleć o jakimkolwiek zwrocie. Już
pierwsze otwarte apele Parvusa żeby pomagać Niemcom wywołały w
nich dziewicze przerażenie. Jakże byliby szczęśliwi, gdyby mogli
przesiedzieć całą wojnę zachowując całkowitą neutralność,
ograniczając się tylko do wyrazów moralnego oburzenia — na wojnę
i na tych, mają odwagę angażować się w nią!...
Ale
decydująca dla Planu była rola socjalistów rosyjskich i właśnie
ich zadania zostały w Planie szczególnie dokładnie opracowane i
przedstawione niemieckiemu rządowi. Są oni podzieleni, porozbijani
na grupki, bezsilni — a żadnej z tych grupek nie wolno przeoczyć,
wszystkie trzeba wykorzystać. W tym celu należy doprowadzić do ich
połączenia — zorganizować kongres zjednoczeniowy, najlepiej w
Genewie. Niektóre z tych grup — Bund, Spiłka, Polacy, Finowie —
niewątpliwie poprą Plan. Ale nie uda się doprowadzić do
zjednoczenia bez pojednania bolszewików i mieńszewików. A wszystko
to będzie zależało — od przywódcy bolszewików, przebywającego
obecnie w Szwajcarii.
Tu
mogło pojawić się szereg trudności, jak choćby ta, że część
rosyjskich socjalistów kierując się patriotyzmem nie zechce zaak-
7
— Lenin w Zurychu
97
ceptować
rozbicia rosyjskiego imperium. Ale istniało też pewne
zabezpieczenie: biedni ci emigranci przez całe dziesięciolecia
cierpieli na brak pieniędzy: zarówno na zwykłe, codzienne
potrzeby, żeby mieć co jeść, a zarabiać nie potrafili nigdy, jak
i na swe bezustanne podróże i zjazdy, a także niekończące się
nigdy potrzeby publikowania swych elaboratów w broszurach i prasie.
Nie oprą się wyciągniętej do nich wypchanej sakiewce. Skoro
silne, legalne zachodnie partie i związki zawodowe są zawsze skore
przyjąć pomoc finansową, dajmy na to, dla swych pracowników,
wszystko jedno — kto na świecie nie chciałby żyć dostatniej,
cieplej, ładniej, swobodniej? (dyskretna pomoc dla skromnie żyjących
przywódców również bardzo wzmacnia przyjaźń z nimi) — to
jakże mogą odmówić emigranci.
Jednak
już w drodze do Szwajcarii, Parvus z góry cieszył się na sukces
po spotkaniu z Leninem. Dawno już przeszła do historii ich
współpraca w Monachium, nie widzieli się od lat — ale bystry
wzrok Parvusa nigdy nie tracił z pola widzenia tego jedynego,
niepowtarzalnego socjalisty Europy — całkowicie bezstronnego,
wolnego od uprzedzeń, od pięknoduchostwa, gotowego na każdym
niezbędnym zakręcie przyjąć każdą metodę, prowadzącą do
sukcesu: jedynego bezwzględnego realisty w socjalizmie, po Parvusie.
Czego brakowało Leninowi — to horyzontów. Dziwna, nieznośna
ciasnota poglądów rozłamowca sprawiała, że tracił swa potężną
energię — na drobiazgi, szczegóły, bezsensowne odszczekiwanie
się, wymyślanie byle komu, kłótnie, podszczypywanie w prasie.
Powodowała, że spalał się w bezsensownej walce, zatracał w
stosach zapisanego papieru. Ta ciasnota rozłamowca skazywała go na
nieskuteczność w Europie, pozostawiała mu wyłącznie sprawy
rosyjskie, ale tym samym czyniła niezastąpionym dla działań w
Rosji! Właśnie teraz!
Teraz,
kiedy młodszy współbojownik, Trocki, najbliższy z bliskich,
wyrzekł się go na zawsze, gdy Trockiego opuściły siły żywotne i
ostrość widzenia — jakże zachęcająco mamiła Parvusa potężna
leninowska gwiazda ze Szwajcarii: niezależnie od Parvusa, twierdził
dokładnie to samo: że nie warto się zastanawiać, kto napadł
pierwszy; że carat to ostoja reakcji i powinien zostać rozbity w
pierwszej kolejności; że... Z różnych zawoalowanych myśli,
ukrytych w podrzędnych zdaniach i dla nikogo poza nim nie
zauważalnych, Parvus domyślił się, że Lenin nie zmienił się
ani pod względem skromnych wymagań, ani też co do swych zasad, że
nawet się nie skrzywi zawierając sojusz z Wilhelmem, a choćby i
diabłem — aby tylko zniszczyć cara. Dlatego właśnie posyłał
mu Panras zawczasu wieści o interesujących propozycjach: że sojusz
zostanie zawarty — nie wątpił. Tylko te nieszczęsne, wydumane
rozbieżności z mieńszewika-mi, w sprawie których Lenin był
szczególnie głupio uparty. Ale miliony marek na pomoc miały
przecież swoją wagę? W memorandum
98
do
rządu niemieckiego Paryus wręcz określił Lenina, wraz z jego
podziemną organizacją obejmującą całą Rosję — jako swoją
główną podporę. Uczynić Lenina swą prawą ręką, jak w
poprzedniej rewolucji Trackiego — oto gwarancja sukcesu.
Pewien
sukcesu jechał Parvus do Berna i szedł z cygarem w ustach przez
stołówkę, i był zdumiony demonstracyjną odmową, ale później
docenił rozsądną taktykę. I na nędznym łóżku napierał,
napierał na niepozornego Lenina swym wielopudowym ciężarem:
— Przecież
musicie mieć kapitał! Czym będziecie zdobywać władzę? Oto
nieprzyjemne pytanie.
T-to
Lenin rozumiał doskonale! Że przy pomocy samych idei nic się nie
da zrobić, że rewolucji nie da się dokonać nie dysponując siłą,
a w naszych czasach podstawową siłę stanowią pieniądze, a
dopiero z pieniędzy wynikają wszelkie inne rodzaje siły —
organizacja, broń i ludzie zdolni tą bronią zabijać — wszystko
to prawda, któż zaprzeczy!
Ze
swą niezrównaną lotnością umysłu, nie tracąc czasu na
zastanawianie się, ze swą zmieniającą się błyskawicznie mimiką
— oto właśnie uśmieszek wspólnika, który chce coś
zaproponować — bez żenady wycofywał się, z lekka grasejując:
— Niby
dlaczego — nieprzyjemne? Jeśli do pieniędzy ma się stosunek
partyjny — dla partii jest to przyjemne. Nieprzyjemnie jest tylko
wtedy, jeśli z pieniędzy czyni się oręż przeciw partii.
— Ale,
nawiasem mówiąc, coś tam jednak do was dociera — z przyjaznym
uśmieszkiem przypomniał Parvus — za coś przecież
„Socjal-Demokratę” wydajecie. A może — brzuch Falstaffa
trząsł się ze śmiechu — a może, powiedzmy, wobec szwajcarskich
agentów podatkowych twierdzicie, że przeciwnie, żyjecie z
honorariów wypłacanych przez ,,Socjal-Demokratę”?...
Uśmieszek
— często gościł na twarzy Lenina, uśmiech — niezwykle rzadko
— zamiast tego mrużył powieki, chowając jeszcze głębiej i tak
już przez samą naturę ukryte oczy. I z namysłem dobierał słowa.
— Filantropijne
fundusze zawsze skądś napływają. Przyjmowanie dobroczynności —
jest rzeczą absolutnie partyjną, dlaczegóżby nie?
(A
przecież pieniędzy nie jest znów tak mało, wszyscy mogliby żyć
nieco swobodniej, co też bezwstydnie czynią niektórzy z tych,
przez czyje ręce te fundusze przechodzą. Wręcz nieprzyzwoicie
szasta pieniędzmi Bagocki, nikt nie próbuje sprawdzić austriackich
pieniędzy u Weissa. Tu jednak nie wolno przesadzić, bo można
wszystko zepsuć. Niech już będzie jak jest.)
Oka
nie ma na czym zatrzymać — ani na wystrzępionej marynarce Lenina,
ani na połatanym kołnierzyku, ani na spranym obru-
99
się,
ani na czymkolwiek w tym pustym pokoju, gdzie zamiast półki z
książkami — stoją, jedną na drugiej, dwie skrzynki. Ale Parvus
ani trochę nie wstydził się przed nim swoich brylantów, ani —
szewiotu, ani angielskich butów: całe to leninowskie biedowanie to
tylko gra, partyjna zasadzka, żeby nadawać ton, służyć
przykładem ,,przywódcy bez skazy”. Ta wydumana, przez lata
odgrywaną rola — jest świadectwem zarówno ograniczenia, jak i
ubóstwa myśli. Ale da się to naprawić, Leninowi także będzie
można nadać rozmachu.
(A
właśnie — nie! A właśnie — nie! Wewnętrzny sprzeciw,
potrzeba przeciwstawienia się sprawiły, że Lenin sam, zawsze i
wszędzie, rezygnował z wszelkiego dostępnego mu, będącego w
zasięgu ręki zbytku. Dostatek — to co innego, dostatek — ma
sens, ale zbytek — to początek rozkładu i przez to Parvus wpadł.
Pieniądze mogą sobie płynąć nawet milionami, ale — na
rewolucję, a samemu należy ograniczać się do tego, co niezbędne,
samemu — liczyć każdy rappen i chlubić się tym. I wcale nie po
to, żeby się maskować. I tylko w niewielkim stopniu po to, żeby
dawać przykład innym, których nie można zmusić.)
Szybkim
spojrzeniem z ukosa, od dołu do góry, Lenin bez wrogości, bez
urazy:
— Izraelu
Łązariewiczu! Ta wasza bezkrytyczna wiara we wszechwładzę
pieniądza — zwiodła wąs na manowce. Zrozumcie, zwiodła.
(Bo
przy niewielkich wydatkach jest jak w zamkniętym pokoju, jak przy
zachowaniu pełnej tajemnicy; nic nie przedostaje się na zewnątrz,
czujesz się pewniej, nigdy się nie rozbestwisz, wszystko ze sobą
się łączy i wiąże. A bogactwo — przypomina niekontrolowaną
paplaninę. Nie! Dyscyplina we wszystkim, w tym także. Tylko przy
ograniczeniach może się rozwijać i pogłębiać wola działania. I
nawet: kaucja za prawo pobytu w Szwajcarii, podstawa bezpieczeństwa
i całej działalności, 1200 franków — maje, ale: nie! nie
płacić! — zabiegać, pisać — składać oświadczenia o
niewypłacalności — prosić o wyjątkowe potraktowanie, o
10-krotne zmniejszenie stawki — tracić najlepsze godziny na wizyty
u prezydenta policji, nawet wtedy, kiedy idzie się z Karlem Moorem,
w którego kieszeni znajduje się wypchany portfel i wystarczyłoby
wyciągnąć rękę, żeby wyjął asygnatę. I otrzymawszy wreszcie
zniżkę do trzystu — zapłacić tylko sto, później długo
targować się, a po przeprowadzce do Zurychu — nadal nie płacić,
tylko pisać i prosić, i korespondować z Bernem: by tamtą setkę
przesłali do tutejszego kantonu. To Lenin potrafił: zaciskać pasa
— potrafił. Tylko wtedy — naprawdę dobrze się czuł.)
Sens
każdej rozmowy: nie odsłaniając bez potrzeby siebie, wyciągnąć
z rozmówcy wszystko, do dna.
100
Złośliwym,
badawczym spojrzeniem, ze sceptycznym uśmieszkiem:
— No
i po cóż wam osobiste bogactwo? No, proszę mi odpowiedzieć?
Proszę mi to wytłumaczyć.
Dziecinne
pytanie z tych „dlaczego”, na które nawet odpowiadać nie warto.
Ależ po to, żeby wszelkie ,,chcę” przechodziło w ^mam”.
Zapewne odczuwa się podobną przyjemność jak siłacz, który czuje
siłę i sprawność swych mięśni. Potwierdzenie swego miejsca na
ziemi. Sens życia.
Westchnął:
— Przecież
to ludzkie: lubić być bogatym. Doprawdy tego nie rozumiecie,
Włodzimierzu Iljiczu?
I
— spojrzał. I nagle, patrząc na łysinę, zwiotczałą skórę na
skroniach i przesadnie uniesione, zbyt wygięte brwi, powziął
podejrzenie: rzeczywiście — nie rozumie, nie udaje. Przenikający
wszystko wzrok, ale z boku — nie widzi nic.
Trzeba
do niego łagodniej:
— No,
jakby to wam powiedzieć... Tak, jak przyjemnie jest mieć dobry
wzrok, jak przyjemnie mieć dobry słuch — podobnie jest też z
bogactwem...
Czyż
Parvus to sobie wykalkulował, czyż wynikało to z jego przekonań —
żeby stać się bogatym? Nie — była to wrodzona potrzeba, a
ciągoty do handlu, geszeftu, wykorzystania każdej, znajdującej się
w zasięgu wzroku możliwości zarobienia nie były założonym
programem, lecz działaniem niemal biologicznym, podejmowanym niemal
nieświadomie — i jednocześnie realizowanym bezbłędnie! To był
jego instynkt: w każdej chwili czuć każdym nerwem, j a k dookoła
toczy się życie gospodarcze, gdzie powstają w nim dysproporcje,
niezgodności, podziały, które aż się proszą, krzyczą — by
wsadzić tam rękę i wyciągnąć stamtąd zysk. Było to do tego
stopnia instynktowne, że swe rozmaite interesy finansowe, które
obejmowały już dziesięć krajów w Europie, prowadził bez
jakiejkolwiek księgi rachunkowej, cały ruchomy debet-kredyt —
miał w głowie.
(Ostatecznie,
osobiste bogactwo — to Privatsache, sprawa prywatna, to prawda. Ale
oczy płonęły i usiłowały wybadać: czy on w ogóle jest
socjalistą? Oto problem: dwadzieścia pięć lat socjalistycznej
publicystyki — a czy aby na pewno jest socjalistą?...)
Ale
wracając do tematu:
— Przecież
tłumaczę wam! Bogactwo — to władza! Do czego zmierza proletariat
— do władzy? Moje nazwisko jest głośne od dwudziestu pięciu lat
i znaczyło więcej niż wasze, a nic mi nie dało. A bogactwo —
otwiera wszystkie drogi. Weźmy choćby te pertraktacje. Jakiż rząd
uwierzy nędzarzowi — da mu miliony na projekt? A
101
bogaty
— sobie nie weźmie, bo ma własne miliony.
Nieproporcjonalna,
niesymetryczna głowa ufnie pochylona na bok i przyjaźnie, łagodnie
spoglądały na Lenina bezbarwne oczy filozofa:
— Nie
przegapcie chwili, Włodzimierzu Iljiczu. Taką szansę życie daje —
tylko raz.
Tak,
to zrozumiałe. Już w pierwszych dniach wojny, kiedy to doświadczył
niezwykłej wygody — przyjazne, pomocne skrzydło (wówczas —
austriackie) w mgnieniu oka przeniosło go tam, gdzie trzeba (nie
było wówczas ruchu pasażerskiego do Szwajcarii, rodzinę Uljanowów
przewiózł pociąg wojskowy) Lenin olśniony był odkryciem takich
możliwości: nie być zależnym, przestać wreszcie pływać pośród
słów i pojęć, tylko raz na zawsze zerwać z tą bezradną,
trzęsącą się z zimna emigracją, przylgnąć i przyłączyć się
do ruchu autentycznych materialnych sił. Jak zawsze i we wszystkim —
także pod tym względem Parvus go wyprzedził.
— Aby
dokonać rewolucji — potrzebne są wielkie pieniądze —
przekonywał Parvus, napierając ramieniem na ramię, przyjaźnie. —
Ale żeby po dojściu do władzy utrzymać się — potrzebne będą
jeszcze większe pieniądze.
Z
innej strony — ale niewątpliwie słusznie.
Z
punktu widzenia swych racji najwyższych, najważniejszych, Parvus
miał niewątpliwie słuszność.
Ale
z punktu widzenia swoich najwyższych racji — niewątpliwie
słuszność miał Lenin.
— Pomyślcie
tylko, gdyby połączyć moje możliwości — i wasze. I mając
takie poparcie! Przy waszym niezrównanym talencie do rewolucji! —
jak długo się można obijać po tych emigracyjnych dziurach? Jak
długo można czekać na rewolucję gdzieś tam, w przyszłości, a
kiedy jest tuż obok, chwyta za ramię — nie poznać jej?...
E,
nie! Nic! Nic — ani wspólna radość, ani ogromna nadzieja, ani,
oczywiście, pochlebstwo, nie były w stanie ani na jotę osłabić
leninowskiej ostrości widzenia! Najmniejszą szczelinę rozbieżności
— dostrzegał wcześniej i wyraźniej, niż potężne masywy
platform porozumienia. To nic, że — odsunięty, to nic, że —
nieudacznik, ale mimo wszystkich sukcesów Parvusa, mimo jego
proroctw, nie ma najmniejszych wątpliwości: nie, nie tak! albo!
nie, niezupełnie tak! I choć niczego nie osiągnąłem, słuszność
jest po mojej stronie!
Tak,
Parvusa to śmieszy, trzęsie się ze śmiechu potężne cielsko,
które nie odmawia sobie butelki szampana na czczo, i kąpieli, i
kolacji z kobietami, jeśli reumatyzm nie przykuwa do łóżka:
— Nadal
więc macie zamiar zdobywać pieniądze przy pomocy bandytów?
Będziecie teraz rabować ,,Credit Lyonnais”? Przecież wyrzucą
was do Kaledonii, towarzysze! Na galery!
102
Wybuchnął
śmiechem.
Brwi
Lenina uniosły się lekko z wyraźną dezaprobatą. Ale badawcze
spojrzenie — bez uprzedzeń analizuje problem.
Napady
na banki jeszcze przed uprawomocnieniem powszechnej ekspropriacji
kapitałów — teoretycznie nie są żadnym błędem, to — jakby
branie pożyczek od samych siebie, z przyszłości. W praktyce jednak
— różnie bywa. Jeśli bolszewicy w latach rewolucji osiągnęli w
jakiejś dziedzinie niewątpliwe sukcesy — to właśnie w ek-sach.
Zaczynali od napadów na kasy biletowe, na pociągi. A już pierwsze
200 tysięcy z Gruzji przeobraziło życie partii. A gdyby jeszcze w
907 zagarnęli w Berlinie z banku Mendelsona 15 milionów (Kanio po
drodze został aresztowany, nie udało się) — to ho, ho! Metoda
ryzykowna, ale niezwykle efektywna, w każdym razie nie szarga opinii
partii tak, jak kontakty ze sztabami obcych państw.
— Szarga?
Boicie się wpadki? — także przez szparki przymrużonych oczu i z
umyślną ironią, lekceważeniem i wyższością pyta Parvus. — A
ja wam powiem, na podstawie całego swego doświadczenia: przy
wielkich... przedsięwzięciach — nie wpada się nigdy. Tylko ci,
którzy rozmieniają się na drobne — właśnie oni wpadają.
Gruboskórny!
To co się mówi — ma gdzieś, wali przez świat swymi nogami jak
słupy, tratując wszystko, co mu staje na drodze.
Prawe
oko Lenina patrzy zezem. Ze złością.
Parvus
życzliwie. Swymi zimnymi dłońmi chwyta obie ręce Lenina,
nieprzyjemny zwyczaj, mówi jak oddany przyjaciel (kiedyś o mało
nie przeszli na ,,ty”):
— Włodzimierzu
Iljiczu, przemyślcie to jeszcze raz! Musicie przecież
przeanalizować: dlaczego przegraliście już jedną rewolucję? Czy
aby nie z powodu waszych własnych wad? To ważne ze względu na
przyszłość. Uważajcie, żebyście nie przegrali następnej.
Skąd
ta bezczelna pewność siebie? Po kiego diabła pcha się na
nauczyciela? Znowu chciałby siebie narzucić jako przywódcę?
Samouwielbienie kompletnie go oślepia!
Wyrwał
ręce! I — z uśmieszkiem, złośliwym, szyderczym uśmieszkiem, z
wysoko uniesionymi brwiami, gdy dostaje rumieńców, rozkoszując się
swym triumfującym szyderstwem:
— Izraelu
Łazariewiczu! Byłoby lepiej, gdybyście więcej uwagi poświęcili
analizie — swoich wad. Tamtej rewolucji ja nie przegrywałem, bo
nie ja ją prowadziłem. Przegraliście ją — wy. Co wy sobie
wyobrażacie?!
I
jeszcze nic nie zostało powiedziane, rzeczowy argument, jeszcze
można się zatrzymać. Ale zadyszka z powodu tuszy, uciskającej
żebra przez tyle lat, ale sama natura drwiny popycha dalej niż
trzeba (a cóż właściwie posiada prócz własnej ambicji? prócz
żądzy władzy? prócz bogactwa?):
103
— A
w Pietropawłowce — dlaczegoście się tak szybko załamali, z
powodu pojedynczej celi, z powodu wilgoci? Cóż to za litowanie się
nad swym trupem? Cóż to za patetyczny, żenujący pamiętnik w
guście niemieckiego filistra? I te brednie na temat amnestii!
Niewiele brakowało, a złożylibyście skargę do cara. Czyż to
przystoi wodzowi rewolucji? Jakiż z was przywódca rewolucji!
A
sam? — maleńki, łysawy, z nastroszonymi brwiami, przenikliwym
spojrzeniem, o ruchach nerwowych, niespokojnych?
Ale
poza nimi dwoma nikt się nie liczył.
Parvus
nigdy się nie rumienił, jakby ciecz która krążyła w jego żyłach
nie była czerwona, tylko — wodnistozielona, i taka sama skóra. I
— wcale by się teraz nie obraził, ale gdy Lenin posunął się do
szyderstwa, a przy tym jeszcze podrygiwał — nie mógł się
powstrzymać i zapominając o wszystkich jego zaletach odciął się
nierozsądnie:
— Pomyślałby
kto, że walczyliście na barykadach! Pomyślałby kto, że choć raz
wzięliście udział w ulicznej demonstracji wiedząc; że narażacie
się na nahajki! Ja przynajmniej uciekłem z wywózki na Sybir! A wy
— cóż mieliście uciekać, skoro dzięki fałszywemu zeznaniu
zamiast północnej Syberii dostajecie Syberyjskie Włochy!
(I
ledwie się powstrzymał, żeby nie powiedzieć: nie sztuka nawoływać
do wojny z neutralnej Szwajcarii, a do tego nigdy w życiu nie
służywszy w wojsku!)
Gdyby
coś równie obraźliwego zarzucono mu publicznie — należałoby
politycznie zabijać, szkalować aż do zniszczenia. Ale jeśli nie
publicznie — można zareagować różnie. Można nawet uznać, że
ta krytyka nie jest pozbawiona pewnej życzliwości. Niewykluczone,
że sam też zareagował ostrzej niżby należało, taki to już
nawyk, w dyskusji.
Ach,
niepotrzebnie to powiedział! Nie po przecież jechał do Szwajcarii,
żeby się kłócić.
Parvus
— bardzo może się przydać, jego pozycja jest szczególna, po cóż
się z nim kłócić?
Lenin
— to podstawa całego Planu. Jeśli on się wycofa, kto będzie
robił rewolucję?
I
— znów ten leninowski uśmieszek, ale już inny, nie kąśliwy,
tylko — porozumiewawczy uśmiech między najmądrzejszymi ludźmi
na świecie, i ręka na ramię, i niemal szeptem:
— A
wiecie? A chcielibyście wiedzieć, jaki był największy błąd,
popełniony przez was w Piątym Roku? Błąd, który sprawił, że
rewolucja została przegrana?
Z
pełnym wyrozumiałości samozaparciem uczonego, który gotów jest
przyjąć każdy, najcięższy nawet zarzut:
— Manifest
finansowy? Pospieszyłem się?
Między
pochylonymi ku sobie głowami — pokiwał Lenin pal-
104
cem
i uśmiechnął się jak Kałmuk na astrachańskim bazarze
zachwalający arbuzy:
— Nie-e.
Manifest finansowy — jest genialny! Ale te wasze Rady...
— Moje
Rady — jednoczyły całą klasę robotniczą, a nie dzieliły jej,
jak to robią socjal-demokraci. Moje Rady stopniowo przekształcały
się już we władzę. I gdybyśmy zdołali wtedy wywalczyć
8-godzinny dzień pracy, tylko tyle! — za naszym przykładem
wybuchłyby powstania w całej Europie — i to właśnie byłaby
permanentna rewolucja.
Lenin
przebiegle, spod przymrużonych powiek obserwował, jak z każdą
chwilą ujawniała się coraz silniej miłość własna Parvusa i nie
spieszył się, aby mu przerwać. A do tego ta przeklęta,
mętnia-cka, permanentna rewolucja skłóciła całą ich trójkę; w
różnych latach, jak na karuzeli, jeden za drugim, opowiadali się
za nią, a kiedy udawało się im spojrzeć z dystansu, twierdzili z
przekonaniem, że dwaj pozostali nie mają racji. Dwaj pozostali
zawsze albo już, albo jeszcze nie byli ze sobą zgodni.
— Ależ
nie! — opędzał się Lenin konspiracyjnym szeptem, z przylepionym
do ust chytrym i jednocześnie dobrodusznym uśmiechem Azjaty. —
Przecież sami tak słusznie wówczas pisaliście: nieustająca wojna
domową! proletariat nie może wypuszczać broni ze swoich rąk! —
a przecież była to wasza broń?
Parvus
zasępił się. Nikt nie lubi przypominać sobie o swoich błędach.
Ciągle
z ręką na ramieniu rozmówcy, pochyliwszy się, z oczami jak
szparki i przenikliwym spojrzeniem (wiele na ten temat myślał!
najwięcej myślał właśnie na ten temat!), i teraz jest gotów
powiedzieć co o tym myśli:
— Nie
trzeba było czekać na żadne Zgromadzenie Narodowe, inne jeszcze
poza Radami. Zwołaliście Radę Petersburską — i dobrze, to było
właśnie narodowe klasowe zgromadzenie. A trzeba było...
I
jeszcze bardziej konfidencjonalnie, ruszył jakby atakując szczyt,
prosto do celu, i napięciem na twarzy, i spojrzeniem, i myślą, i
słowami:
— A
trzeba było od razu, nazajutrz utworzyć przy Radzie zbrojną
organizację karną. I to — byłaby wasza broni
l
— zamilkł, mając przed oczami tylko cel, który sobie wytknął.
W tym momencie nic nie wydawało mu się równię ważne.
Właściwość
oderwanego od życia myśliciela, marzyciela — myślał przez lata,
i oto, gdy coś wreszcie odkrył, nie było dlań nic ważniejszego,
nawet po upływie dziesięciu lat. Destrukcyjne emigracyjne życie,
dalekie od autentycznego działania, od rzeczywistych sił! —
105
żałosny
los. Energia wielu, wielu lat została zmarnowana na waśnie, na
spory, na rozłamy, na wzajemne zagryzanie się — i oto Parvus
otwierał przed nim pole walki obejmujące cały świat — a on
siedział na łóżku jak skurczony suseł i uśmiechał się do
własnych myśli.
Drugi
pod względem siły umysł europejskiego socjalizmu — marnował się
w emigracyjnej dziurze. Trzeba było go ratować dla niego samego.
Dla
sprawy.
Dla
Planu.
— A
czy mój Plan rozumiecie? Plan — aprobujecie?!? Trzeba przełamać
to jego odrętwienie: przysnął? schował się w
swej
skorupie? Nic do niego nie dociera.
Przysunął
się jeszcze bliżej — i wprost do ucha, przecież musi wreszcie
zrozumieć:
— Włodzimierzu
Iljiczu! Przystąpicie do naszego sojuszu? Jakby ogłuchł. Oko —
szklane. Nie odpowiada.
I
z ręką opartą na jego ramieniu:
— Włodzimierzu
Iljiczu! Nadeszła wasza godzina! Nadszedł czas, by wasze podziemie
— zaczęło wreszcie działać i zwyciężać! Nie mieliście dotąd
sił, to znaczy, nie mieliście pieniędzy — teraz ja wam naleję,
ile tylko chcecie. Tylko otwórzcie te rury, przez które dałoby się
wlewać! W jakich miastach — komu płacić pieniądze, proszę
wymienić. Kto będzie odbierał ulotki, literaturę? Broń przewieźć
trudniej — ale przewieziemy także broń. I w jaki sposób będziemy
realizować centralne kierowanie rewolucją? Stąd, ze Szwajcarii,
dziwię się, że dajecie sobie radę. Chcecie, przewiozę was do
Sztokholmu? To bardzo proste...
Przypierał
do muru, zarażał swym entuzjazmem! Wysunął się spod jego
ramienia.
106
49
Doskonale
wszystko słyszał i rozumiał. Ale bariera nieufności i obcości
powstrzymywała Lenina przed całkowitą szczerością.
Na
temat Dziewięćset Piątego powiedział mu już wystarczająco dużo.
Jak
mógłby nie docenić tego Planu, któż poza nim byłby w stanie go
docenić? Doskonały, niezawodny program! Przewidywane akcje —
możliwe do przeprowadzenia, wybrane środki właściwe, zaangażowane
siły realne.
Teraz
można już było mieć całkowitą pewność: trzeciego, równie
potężnego umysłu nie było w całej Międzynarodówce. Tylko oni
dwaj.
Należało
być niebywale ostrożnym. W politycznych pertraktacjach, nawet w
momentach zupełnie oczywistych — bądź podejrzliwy! Strzeż się
zasadzki.
Cóż,
Parvus znów go wyprzedził? Nie. Teoretycznie, ogólnie Lenin
sformułował to samo już w pierwszych dniach wojny. W aspekcie
ogólnym — Lenin do tego właśnie dążył, właśnie o to
walczył. Ale Parvus zadziwiał konkretnym działaniem. Finansista.
Temu
wspaniałemu programowi Lenin nie był w stanie niczego zarzucić —
ani błędów, ani braku dobrej woli.
Jest
bez zarzutu. Zgodnie z prostą zasadą — największy wróg mego
największego wroga — głównym sojusznikiem na całym świecie
okazał się być rząd Kajzera. Że taki sojusz jest dopuszczalny,
Lenin nie wątpił ani przez chwilę: ostatnim głupcem jest ten, kto
lekceważy poważne środki w poważnej walce.
Sojusz
— tak. Ale jeszcze ważniejsza — ostrożność. Ostrożność —
nie jako asekuracja, ale jako warunek wszelkiego działania. Bez
arcy-arcy-ostrożności — diabli wezmą wasz sojusz i cały wasz
plan! Nie wolno było dopuścić do tego, żeby chór
socjal-demokratycznych babć atakował i opluwał was po całej
Europie. Lenin także sugerował ostrożnie, że co tam. Francja to
republika rentierów, nie ma jej co żałować. Ale zawsze znał
miarę, wiedział gdzie nie dopowiedzieć
107
i
ile zapasowych wyjść pozostawić. A Parvus, afiszując się —
postawił wszystko na jedną kartę i na zawsze stracił polityczną
twarz.
Oto
kiedy Lenin ocenił jego słabość i swą przewagę nad Parvusem.
Parvus zawsze umiał lepiej wystartować i maszerował pierwszy,
tarasując drogę. Ale na długim dystansie nie starczało mu
kondycji: nie był zdolny prowadzić Rady dłużej niż dwa miesiące,
pracować ponad dwadzieścia lat nad tym, żeby niemieccy soce
zmienili swój sposób myślenia — rezygnował, odpadał. A Lenin
czuł, że kondycji mu wystarczy — na bieg bez końca, bez
wytchnienia, na bieg przez całe swoje życie — aż po grób. I
nawet zwali się do tego grobu, nie osiągnąwszy celu. Ale — nie
zrezygnuje.
Sojusz
— owszem, chętnie, bardzo proszę. Ale w tym sojuszu być grymaśną
narzeczoną, a nie wytrwałym narzeczonym. Niech o ciebie zabiegają.
Robić wszystko, żeby nawet będąc słabszym zachować przewagę i
niezależność. Czegoś takiego Lenin już nawet dokonał w Bernie.
Oczywiście nie poszedł kołatać do drzwi niemieckiego ambasadora
Romberga, jak Parvus w Konstantynopolu. Lenin wszędzie nadawał
rozgłos swym tezom, wiedząc doskonale, komu mogą się spodobać —
i tezy docierały tam, gdzie należało. Romberg sam przysłał do
niego estońskiego rewolucjonistę Keskulę, żeby ten zorientował
się w zamiarach Lenina. Cóż, nie rezygnując ze swego prawdziwego
programu — obalenie caratu, separatystyczny pokój z Niemcami,
uniezależnienie narodów, wyrzeczenie się cieśnin — można było
pozwolić sobie na drobne kłamstewko: bez sprzeniewierzania się
sobie, bez wypaczania swej linii obiecać Rombergowi, że rosyjska
armia rewolucyjna wejdzie do Indii. Pryncypia nie zostały zdradzone:
należy przecież atakować brytyjski imperializm, a któż inny
miałby to uczynić? Kiedyś wejdziemy i tam. Oczywiście, było to
drobne ustępstwo, niewielki ochłap, zakręt, koła zabuksowały,
jednakże niebezpieczeństwa w tym nie było. A i Keskula miał
spojrzenie i narowy wilcze, charakterem i pracowitością o ileż
przewyższał rozmemłanych rosyjskich s-d — ale i tu nie
przewidywał Lenin kłopotów: Estonię i tak trzeba będzie, tak jak
wszystkie inne narody, wypuścić z rosyjskiego więzienia, linia nie
została wypaczona: wykorzystywali się wzajemnie, unikając
fałszywego kroku-. Wciągnęli do współpracy Artura Siefelda i
Mojsieja Charitonowa, Keskula wyjechał do Skandynawii i bardzo
aktywnie tam pomagał, zwłaszcza w działalności wydawniczej,
zdobywał pieniądze na nasze broszury, pomógł nawiązać kontakty
ze Szlapnikowem, a tym samym — z Rosją.
Wszystko
to nie miało takiego rozmachu jak plan Parvusa, niemniej jednak
jakiś, choć może niezbyt widoczny, pożytek z tego płynął. Ale
za to — oblicze polityczne pozostawało czyste.
A
Parvus wykazał na dodatek brak cierpliwości (oto kolejna je-
108
go
wada). Widząc, że rozmowa nie przebiega po jego myśli, rezygnuje
ze swego kandydata — z goryczą, z pogardą (a to nie może pomóc
w niczym).
— A
więc i wy?... Jak wszyscy? Boicie się rączki zabrudzić? Czekacie?
A
tak liczył na Lenina! — już kto jak kto, myślał, ale ten jest
po jego stronie! A skoro nawet z nim nie sposób się dogadać — to
z kim?
I
wyciągając ostatnie argumenty, denerwował się, stracił gdzieś
swą pewność siebie milionera:
— Włodzimierzu
Iljiczu. Nie zostawajcie z tyłu. Komu jak komu, ale wam nikt tego
nie wybaczy. Czyż nie widzicie, nie zrozumieliście jeszcze, że
epoka rewolucjonistów z paczką bibuły czy bombą własnej roboty —
minęła bezpowrotnie? Tacy — nie są już w stanie nic zrobić.
Współczesny rewolucjonista — to gigant, jak my dwaj. Operuje
milionami — ludzi, rubli, i musi mieć w swym ręku te dźwignie,
przy pomocy których można państwo zniszczyć albo postawić na
nogi. A uzyskać dostęp do tych dźwigni nie jest łatwo, zdarza się
i tak, że trzeba iść ręka w rękę z szowinistami.
To
też prawda. Prawda. Ale...
(Można
by zapytać: a jaka jest cena, którą będzie musiała zapłacić
rewolucja rosyjska za niemiecką pomoc? Ale nie zapytał,
zrezygnował, tylko zachował to pytanie dla siebie, w pamięci.
Naiwnością byłoby liczyć, że ta pomoc będzie bezpłatna.
Ale...
Przystępując do sojuszu, po pierwsze nie ufaj sojusznikowi. Skoro
dałeś się wciągnąć w dyplomatyczną grę — w każdym
sojuszniku powinieneś widzieć oszusta.
Lenin
wcale nie drzemał — rozmyślał. Jeżeli już ktoś drzemał, to z
pewnością nie on, już raczej Parvus — w trakcie berlińskich
pertraktacji. Lenin podniósł w tym momencie oczy i w jego pytającym
spojrzeniu czaił się niepokój. I przesłuchiwał, każdym pytaniem
waląc jak w bęben:
— Czy
rząd Wilhelma naprawdę zechce obalić rosyjską monarchię? Po co
im to? Im zależy wyłącznie na pokoju z Rosją. A z monarchią
rosyjską nadal będą chętnie współpracować i żyć w przyjaźni.
Wszystkie nasze strajki potrzebne są im tylko po to, żeby
zastraszyć cara i wymusić na nim pokój. Nic więcej.
Czyżby
Parvus tego nie rozumiał? Nie, sprawia tylko takie wrażenie —
bogaty, odżywiony, wypielęgnowana hiszpanka wyrasta z nalanego
podwójnego podbródka. A mówiąc szczerze (czasem, do kogoś trzeba
też szczerze) cień separatystycznego pokoju prześladował go w
czasie wszystkich rozmów z niemieckim rządem. Pokój między Rosją
a Niemcami uśmierciłby całą jego Wielką Ideę. I to bezustanne
podejrzenie, że nawet dając pieniądze na rewolucję, o
109
niczym
innym nie marzą jak tylko o separatystycznym pokoju z carem, w
tajemnicy posyłają kogoś dla nawiązania kontaktów. Tego rodzaju
próby podejmuje się dyskretnie, bez rozgłosu i należy być na nie
przygotowanym — w porę je skompromitować, zniweczyć, przecież
car nie jest już w stanie zawrzeć pokoju! a nawet gdyby, ni stąd,
ni z owad, podpisał z wami pokój — wówczas władzę w Rosji może
przejąć silny, nacjonalistyczny, prawicowy rząd, który i tak nie
zechce respektować carskich zobowiązań. A wy wzmocnicie tylko jego
pozycje! ...Wbijać Prusakom do głowy: ależ nie, realny pokój z
Niemcami może podpisać tylko taki rząd, który cieszy się
zaufaniem narodu. Pozwólcież więc żeby pokój stał się
pierwszym hasłem rewolucji, podstawową troską nowego rządu!
Takiemu rządowi łatwiej też będzie pójść na ustępstwa:
ponieważ nie ponosi winy za wojnę. Taki rząd — da Niemcom
znacznie więcej...
Widział
już ten układ i gotów byłby go nawet sam podpisać przed czasem.
I
w tej samej chwili dostrzegł w spojrzeniu Lenina, że i on widział.
Wszystkich
szczegółów powiedzieć się nie da (i nie trzeba!): wśród
Niemców istnieją różne tendencje. Większość jednak przychyla
się do opinii, że wrogiem numer jeden jest Anglia, gotowi są więc
podpisać pokój z Rosją. I, na nieszczęście, nawet
staats-sekretarz Jahow, Prusak nad Prusakami, mimo, iż uważa napór
słowiańszczyzny za większe niebezpieczeństwo od Anglii, ale
patrzcie państwo, nie odpowiada mu plan rozkładu Rosji przez
rewolucję. (Nie sposób tego wytłumaczyć, pokrętność
arystokratycznej tradycji, sceptyczna słabość intelektualna, Jahow
nie ukrywa swej odrazy do dyplomacji agentów, osób zaufanych i
maklerów. To, że właśnie taki jest szef ministerstwa spraw
zagranicznych, szalenie, oczywiście, komplikuje sprawę.)
Ale
przy swej wykwintnej brzydocie Parvus potrafi także zdobywać
zaufanie ludzi. I niemiecki ambasador w Kopenhadze hrabia
Brokdorf-Rantzau — już został zdobyty, dał się oczarować
niezrównaną inteligencją Pąrvusą.
Wszystkie
argumenty przeciw katastrofie separatystycznego pokoju! Przekonywać
wszelkimi możliwymi sposobami: rewolucja w Rosji jest nieunikniona,
ferment ogarnął cały kraj, objął wojsko, częściowo także
oficerów, a wykształcona część społeczeństwa jest już w
stanie wrzenia, cóż dopiero mówić o robotnikach, a nawet
przemyśle wojennym — wystarczy zapałka i wszystko wybuchnie!
Można nawet wyznaczyć konkretną datę — i dotrzymać jej!
Ale
wielkogłowy, z potężną łysiną, maleńki, sprytny, z niemal
przylepionym do ust uśmieszkiem, a z jeszcze mniejszym, jak się
zdaje przekonaniem niż Jahow, bezlitośnie:
110
— Ale
porozumienia jeszcze ciągle nie ma? Brak zgodności? Czy może to
wszystko tylko pozory?
Odwieczna
wyższość tych, którzy nie działają: wypytywać, być
niezadowolonym, wskazywać braki.
Machając
obiema rękami, jakby usiłował powstrzymać wywracające się do
tyłu workowate cielsko, Parvus łapie wreszcie równowagę, prostuje
się:
— Nie
na herbowym papierze, oczywiście! Stale coś się w nim zmienia! —
i w każdej chwili trzeba widzieć wszelkie odcienie i nadawać mu
pożądany kierunek.
Nadawać
kierunek nawet dla uderzeń strategicznych, wyjaśniać, przekonywać,
doradzać z naciskiem: tylko nie natarcie na Petersburg! Wywołałoby
to patriotyczny zryw, cała Rosja zjednoczyłaby się, a rewolucja
zgasła. Ale z drugiej strony — nie można pozwolić, by car
osiągnął jakiekolwiek sukcesy militarne, nie wolno zwłaszcza
dopuścić go do Dardaneli, stanowiłoby to bowiem niepowetowane
wzmocnienie jego prestiżu. Najlepiej uderzyć na południową
flankę: przez sprzymierzoną Ukrainę, odciąć doniecki węgiel —
i wtedy Rosja jest skończona.
Boją
się jeszcze i tego, żeby to trzęsienie ziemi nie spowodowało
rezonansu w Berlinie. Trzeba więc ich przekonywać, że rewolucja
rosyjska nie przeniesie się do Niemiec.
— Jak
to? jak to? — rzucił się malutki, popychając przy tym
brzuchatego, ciągle starając się odzyskać swe miejsce na łóżku.
— Co też wy?! Zgodziliście się na to, że rewolucja ograniczy
się do samej Rosji? I — rzeczywiście tak uważacie? — ostro, z
ironią, dociekliwie, badawczo przypatrywał się, sprawdzał, wręcz
z oburzeniem, nigdy, dla zasady, nie łagodząc swych ocen: —
Przecież to — zdrada!
(Nie,
Parvus po prostu nie jest socjalistą, to ktoś zupełnie inny!)
Nie
ruszając się na krok ze Szwajcarii, nie zetknąwszy się na-‘wet
z żadnym działaniem, znowu miał rację, atakował, ganił:
Zabrakło
wam wyobraźni! Oto, co znaczy brak przewidywania? Czyż rewolucja
może ograniczyć się do jednego kraju?
No
oczywiście, ciągle ta permanentna, ta niekończąca się, zaklęta
karuzela, na której zmuszeni byli się kręcić, kręcić, ciągle
zmieniając miejsca i razić się nawzajem pretensjami o to, co było,
o to, co będzie, i nikt nigdy nie ma racji.
Czyżby
— nawet nie chciał rewolucji w Niemczech? Nawet do niej nie dążył?
Przecież niemożliwe, żeby to, co o nim piszą było prawdą —
stał się niemieckim patriotą?
Ale
Parvus nie jest przecież dzieckiem, skoro kręci się na tej samej
karuzeli. To rewolucjonista nowego typu, rewolucjonista milioner,
finansisto-przemysłowiec, może sobie pozwolić na większą
szczerość:
111
— Światowa
rewolucja jest w tej chwili niemożliwa, natomiast socjalistyczny
przewrót w Rosji — tak. Właśnie przeciwko caratowi powinny
zjednoczyć się wszystkie robotnicze partie świata.
Większa
szczerość — to nie znaczy szczerze. Problem jest delikatny, nie
da się go z pełną otwartością ujawnić w publicznej dyskusji
między socjalistami. Ale nawet w rozmowie w cztery oczy,
współtowarzyszowi — nie każdemu można powiedzieć.
Ten
okrągłogłowy, ruchliwy, cięty — jest niemal nieuchwytny. Nie da
się prawię nigdy przewidzieć hasła, z którym wystąpi —
zdumiewa wszystkich i zawsze. I nigdy nie wiadomo, co naprawdę
myśli. Szczególnych zadań socjalizmu w Rosji nie rozumie? Czy też
ich nie przyjmuje? A może — w ogóle osłabło w nim to
specyficzne zainteresowanie dla Rosji?
Nawet
z Brokdorfem łatwiej omawiać ten problem. (A w ogóle Parvus
zauważył, że z dyplomatami o wszystkim rozmawia się prościej i
łatwiej, niż z socjalistami.)
Pozostaje
więc tylko obstawać przy sprawie najważniejszej:
— Wszelkimi
sposobami należy teraz zniszczyć — właśnie carat, tylko o tym
trzeba myśleć!
I
— teraz to, co najważniejsze: j a k zniszczyć? Na tym polega
właśnie cały sens przyjazdu i cały sens tej rozmowy: jakie
organizacje w stolicy, jakie organizacje podziemne na prowincji
zgodzi się teraz Lenin oddać do dyspozycji w okresie przygotowań
do powstania? Kim i gdzie są ci ludzie z ich doskonałymi kontaktami
i stałą gotowością do działania? Parvus wiedział przecież,
kogo rekomendował rządowi Niemiec jako najbardziej zdeterminowanego
rewolucjonistę rosyjskiego! Wiedział, po jakiego sojusznika tu
przyjechał! Przez dziesiątki lat mogło się zdawać, że to tylko
obłąkany rozłamowiec! Odrzucał wszystkich sojuszników,
rozdrabniał wszystkie siły, nie chciał słyszeć o partii
profesorów, nie chciał słyszeć o płynnym rozwoju gospodarczym,
ciągle tylko — podziemie! tylko — podziemie! partia zawodowych
rewolucjonistów! W okresie pokoju wydawało się to bzdurą — i
Parvusowi, i wszystkim innym — ale teraz, gdy toczy się wojna,
wyszło wreszcie na jaw, jaki z niego przezorny, przewidujący
mądrala! Oto armia się przyda. Właśnie licząc na nią prowadzone
były pertraktacje w Berlinie, licząc na nią opracowany też został
Plan.
Ale
Lenin w ten sposób nie da się przekabacić, nie da się zawrócić.
Swoje widzi zawsze i swoje z uporem przeprowadza:
— I
jakże w sposób tak prymitywny możecie przenosić sytuację
rewolucyjną Piątego Roku na sytuację obecną?
Przecież
to oczywiste: wojna jest bardziej destrukcyjna, trwa dłużej,
zmęczenie i rozgoryczenie mas nieporównywalne, organizacje
rewolucyjne — silniejsze, liberałowie — także, a carat nie
umocnił
112
się
ani na jotę.
A
Lenin ciągle swoje, jego oczy patrzą jakby na wprost, tylko błądząc
po liniach łamanych:
— Zgoda.
Ale jak możecie stąd, z taką pewnością siebie wyznaczać datę
rozpoczęcia?
— Ależ
Włodzimierzu Iljiczu, jakąś datę trzeba przecież wyznaczyć —
jako cel, dla jedności działań. Bardzo proszę, zaproponujcie
inną. Ale 9 stycznia — jest datą najlepszą, symboliczną,
wszyscy o niej pamiętają i nawet bez naszego sygnału wielu ruszy.
Łatwiej wyjdą na ulice. A — jak już pierwsi wyjdą, dalej —
poleci!!!
Ale
Lenin wyraźnie się waha, waha się. No oczywiście, można to
zrozumieć. Ujawnić swoje ukochane podziemie znaczy tyle, co je
oddać. Nie bardzo się chce.
Już
sam fakt, że Parvus tak gorąco namawia — oznacza, że chce cię
wykorzystać.
— No
więc jak, Włodzimierzu Iljiczu? Nadeszła chwila, kiedy trzeba
działać!
(O,
przejrzałem wasz plan! Wystąpicie teraz w roli tego, kto zjednoczy
wszystkie ugrupowania partyjne, plus wasza siła finansowa, plus wasz
talent teoretyczny, i oto mamy przywódcę zjednoczonej partii i
drugiej rewolucji? Znowu?!)
Ale
— z nieprzeniknionych oczu, ale z ust, z których nie wymknęło
się ani jedno słowo, ale poprzez łysinę szczelnie pokrywającą
czaszkę — z równie nieprzeciętną przenikliwością, Parvus
wyrwał jednak leninowskie myśli, otworzył je, odczytał i odparł
znienacka:
— Dlatego
właśnie proponuję wam wyjazd do Sztokholmu: żebyście mogli sami
od początku do końca kierować. Możecie nie podawać mi żadnych
nazwisk, niczego nie ujawniać — weźcie tylko pieniądze, ulotki i
broń — i wysyłajcie! Ja — westchnął zmęczony Paryus, ileż
się człowiek namęczy w tych politycznych rozmowach — ja,
Włodzimierzu Iljiczu — nie jestem już ten sam co przed
dziesięcioma laty. Ja — do Rosji nie pojadę. Ja — uważam się
teraz za Niemca.
(Tym
bardziej podejrzane. Dlaczego więc mówi ciągle — tylko o Rosji?)
— Mnie
zależy już tylko na tym, żeby został zrealizowany Plan. ...Ale
niewykluczone, że także Plan — rozumie inaczej? Nieuchwytny jak
rtęć, nie sposób go złapać ani przy pomocy
rąk,
ani argumentów.
— To
znaczy, że tak jak wy, mamy splamić się otwartą współpracą z
niemieckim sztabem generalnym?
Rewolucjonista-internacjonalista nie może sobie na to pozwolić.
I
znowu wymachując raz po raz obiema rękami — przylgnął do
Lenin
w Zurychu
113
50
Dobrym
konspiratorem jest nie ten, kto chowa się pod ziemię jak mysz,
unika świata i działalności publicznej. Dobry, zręczny
konspirator bierze niezwykle aktywny udział w powszednim, normalnym
życiu, z jego słabościami i namiętnościami, nie ukrywa się,
pozornie tkwi na powierzchni wydarzeń i zajmuje się czymś
absolutnie jawnym, i może poświęcić na tę codzienną działalność
większość czasu i sił — a jego zasadnicza, skryta działalność
toczy się obok — i z tym większym powodzeniem, im bardziej
organicznie związana jest z tą jawną, codzienną. I to jest
najbardziej naturalne: działalność konspiracyjną prowadzić w
bezpośrednim związku z działalnością legalną.
Rozmawiając
w ten sposób (Parvus nie miał zbyt wielkiego doświadczenia w
działalności podziemnej — kilka miesięcy w 1905 od rozbicia Rady
do aresztowania, potem od ucieczki z zesłania do ucieczki za
granicę), a, co więcej, stojąc na stanowisku, człowiek powinien w
sposób naturalny zajmować się właśnie tym co go pasjonuje, do
czego ma powołanie i zdolności — Panras, po destrukcyjnej odmowie
Lenina w maju 1915, kiedy zaproponował mu wspólne robienie
rewolucji, decydując się teraz na samodzielną działalność,
wymyślił, a nawet nie wymyślił, tylko wyszło to samo z siebie:
że on i jego współpracownicy zajmą się w pierwszej kolejności i
przede wszystkim handlem — a rewolucja zostanie do tego handlu
doczepiona.
I
już latem tego roku założył w neutralnej Danii, która jako
pierwsze państwo zachodnie uzyskała przywilej wolnego handlu —
Biuro Importowo-Eksportowe, które w sposób naturalny mogło teraz
podjąć handel z firmami dowolnego państwa — Niemiec, Rosji,
Anglii, Szwecji czy Holandii, kupować tam gdzie korzystniej i tam
gdzie korzystniej sprzedawać. Dyrektorem handlowym tego
przedsiębiorstwa» został natychmiast, za zgodą Lenina, Hanecki.
Skojarzenie dwóch tak przedsiębiorczych kupców oznaczało nie
tylko podwojenie ich zdolności handlowych, ale wręcz ich
pomnożenie. A później dołą-
116
czył
do nich trzeci, niewiele ustępujący tamtym dwóm — Georg Sklarc
(trudno byłoby powiedzieć, że znalazł się tam przez zrządzenie
losu, został w ramach przyjaźni przysłany do współpracy przez
wywiad niemieckiego sztabu generalnego). Ten Sklarc (po wojnie było
o nim w Niemczech głośno, nawet dzięki licznym procesom sądowym,
w których na dodatek okazał się jeszcze wybitnym aktorem) , stał
się tym najbardziej potrzebnym trzecim dla tej dwójki — także
handlowy geniusz, sprytny, pojętny, natychmiast i bez dyskusji gotów
wykonać każde polecenie, zdecydowany na wszystko i umiejący z
każdej sytuacji wyjść obronną ręką. (A za sobą ciągnął
jeszcze następnych dwóch braci Sklarców. Yoldemara, który podjął
pracę w samym kantorze handlowo-rewolucyjnym, oraz Henryka — ten
pod pseudonimem Pundik prowadził już w Kopenhadze wraz z
Ro-manowiczem i Dogopolskim zakonspirowane biuro, przechwytując dla
niemieckiego sztabu generalnego nielegalny eksport z Niemiec.)
Przemyślne połączenie działalności gospodarczej i politycznej
sprawdziło się bardzo szybko: geszeft pracował na rzecz polityki,
a polityka stwarzała ułatwienia dla geszeftu. Dzięki poparciu
niemieckich władz wojskowych działalność biura Parvusa stawała
się coraz łatwiejsza i jeszcze bardziej dochodowa.
Ledwie
utworzone Biuro Importowo-Eksportowe w ciągu zaledwie kilku miesięcy
rozkwitło i kupowało, sprzedawało i przewoziło, nie usiłując
nawet szukać ścisłej specjalizacji — miedź, chrom, nikiel,
gumę, z Rosji do Niemiec szczególnie — zboże i żywność, z
Niemiec do Rosji przede wszystkim urządzenia techniczne, chemikalia,
lekarstwa ale także skarpety, i środki antykoncepcyjne, i
sal-warsan, kawior i koniak, używane samochody (w Rosji udało się
załatwić, żeby nie podlegały one później konfiskacie na rzecz
wojska). W zachodnim handlu rozpychało się łokciami także wiele
innych podobnych biur, ale w handlu z Rosją, na głównym kierunku
swej działalności, biuro Parvusa zajęło pozycję monopolistyczną.
Część towarów przewożono legalnie na podstawię legalnych
licencji eksportowych. Część zaś — posługując się fałszywymi
dokumentami, albo wręcz prowadząc kontrabandę; wymagało to nie
lada pomysłowości w pakowaniu i ładowaniu, zdarzało się, że
ktoś wpadał i musiał ponosić odpowiedzialność — ale we
wszystkim tym kręcili się właśnie Hanecki i Sklarc, umożliwiając
Parvusowi pozostawanie w ulubionym cieniu i prowadzenie wielkiej
polityki.
Genialność
połączenia ze sobą handlu i rewolucji na tym właśnie polegała,
że agenci rewolucyjni udając agentów handlowych, na czele z
petersburskim adwokatem Kozłowskim, jeździli od Parvusa całkowicie
legalnie do Rosji, i po Rosji, i z powrotem. Ale superge-nialnie
załatwiano przesyłanie pieniędzy: zadanie zdawałoby się
niewykonalne — bez przeszkód i szybko przekazywać pieniądze
otrzy-
117
mane
od niemieckiego rządu w ręce rosyjskich rewolucjonistów —
realizowane było przez biuro handlowe bez najmniejszych trudności:
eksportowało ono do Rosji tylko i wyłącznie towary, ale — więcej
niż za pośrednictwem biura kupiono — a zyski firm
współpracujących, takich jak Fabian Klingsland, zgodnie z
powszechnie obowiązującą zasadą trafiały do banku (Bank
Syberyjski w Petersburgu), a dalej wewnętrzną sprawą biura była
decyzja — wywozić je z Rosji, czy nie, dla Rosji było nawet
korzystniejsze, żeby pieniądze pozostawały w kraju. Mieszkanka
Petersburga Żenią Sumenson, pośredniczka Haneckiego w dowolnym
czasie i dowolną sumę podejmowała i przekazywała rewolucjonistom.
Na
tym polegał geniusz Parvusa: import towarów, tak potrzebnych Rosji
do prowadzenia wojny, przynosił pieniądze na to, by ją z tej wojny
wyłączyć!
Dzięki
tej samej wytrwale stosowanej metodzie łączenia działalności
konspiracyjnej z legalną Parvus werbował także rewolucyjnych
współpracowników firmy. W tym celu zorganizował w Kopenhadze
jeszcze jedną podległą mu instytucję — Instytut zajmujący się
badaniem skutków wojny, dla werbowania współpracowników tego
instytutu odbywał, nie kryjąc się z tym, wiele spotkań, kontaktów
i dyskusji z socjalistami. I za każdym razem, gdy kandydat wyrażał
ochotę i przejawiał zdolności do pracy podziemnej — schodził do
podziemia i pozostawał w konspiracji. A kiedy okazywał się
niezdolny i nie nadawał się — nie udzielano mu żadnych
wyjaśnień, i rozmowa była całkowicie naturalna, i można było
zaangażować go jako legalnego pracownika legalnego Instytutu:
Instytut także nie był fikcją, on również zaspokajał tak
charakterystyczną dla Parvusa pasję do teoretycznych badań
ekonomicznych, podobnie jak wydawany w Niemczech, szczodrze dotowany
,,Kołokoł” zaspokajał jego zainteresowania socjalistyczne.
(Bardzo palił się do tego Instytutu Bucharin i rzeczywiście nie
było dlań lepszego miejsca, a dla takiego instytutu — lepszego
współpracownika, ale wybredny i uczciwy Lenin zabronił swemu
młodemu partyjnemu koledze wiązać się z tym mętnym Paryusem,
podobnie jak Szlapnikowowi — zakazał jakichkolwiek kontaktów z
tym podejrzanym Haneckim.)
Wszystko
to Parvus zorganizował błyskotliwie — do tego bowiem był
stworzony. Dalej było już znacznie trudniej: komu przekazywać w
Rosji te pieniądze? i jak wywołać rewolucję w ogromnej Rosji przy
pomocy tuzina handlowych agentów i kilku zachodnich socjalistów w
rodzaju Krausego? Najłatwiej było w Petersburgu, tu istniały
liczne kontakty, tu nawet Kozłowski mógł, nie wzbudzając
najmniejszych podejrzeń, prowadzić kancelarię adwokacką i
werbować potrzebnych ludzi ze środowisk fabrycznych, tu działała
także wściekła grupa mieżrajonców8, nie uznająca ani
mieriszewików, ani
118
bolszewików,
a przez to od dawna najbliższa Parvusowi. I poprzez ich
współtowarzysza Urickiego mieli z tą grupą dobre kontakty. Mimo
podziałów istniejących miedzy socjalistami w Petersburgu,
Parvusowi udało się stworzyć dobry aktyw, zwłaszcza — w
Zakładach Putiłowskich. I choć słusznie uważa się, że o
sukcesie rewolucji w całym państwie decyduje rewolucja w stolicy —
to, aby mieć pewność, że w tak ogromnym kraju pierwsze uderzenie
będzie skuteczne — niezbędne były także rozruchy na prowincji.
A własne, żywe kontakty miał Parvus tylko w Odessie i przez Odessę
w Mikoła-jewie. Całego tego niemego, zacofanego, ogromnego kraju
nie miał kto ruszyć: kilku agentów, nawet nie szczędząc grosza,
w ciągu kilku zaledwie pozostałych miesięcy nie było w stanie
stworzyć sieci. A istniejącą już swoją — Lenin zdradziecko
ukrył.
Ale
Parvus doskonale wiedział, pamiętał z Piątego Roku, także i to:
jak dochodzi do rozruchów. Do podjęcia strajku, do wywołania
niepokojów, do tego aby ludzie wyszli na ulicę, nie tylko nie jest
niezbędna zgodna decyzja większości, ale nawet czwartej części,
nawet jednej dziesiątej ludzi nie warto przygotowywać. Pojedynczy,
ostry okrzyk z tłumu, jeden mówca przy wyjściu z fabryki, dwóch
trzech zuchów, którzy wzniosą w górę pięści lub kije, to
zupełnie wystarczający impuls, żeby cała zmiana robotników nie
rozeszła się po swych wydziałach, tylko wyszła na ulicę. A
pozostawały przecież jeszcze — krytykujące władzę rozmowy z
sąsiadami, szerzenie panicznych plotek (taka plotka jak wyładowanie
elektryczne uderza dalej bez dodatkowych bodźców), a pozostawało
jeszcze rozrzucenie ulotek w fabrycznych ubikacjach, palarniach, pod
maszynami. Na wszystkie te inicjujące akcje w fabryce z
pięciotysięczną załogą wystarczy nawet pięciu ludzi, a tych
zawsze uda się znaleźć, jeśli nawet nie wśród własnych
zwolenników, to z pewnością można ich kupić w najbliższej
knajpie: któryż z knajpianych żebraków nie zechce łatwo zarobić?
W
innych warunkach te akcje pojedynczych fabryk zapewne nie byłyby
wystarczające, ale w drugim roku wojny, która kosztowała już tyle
ofiar, wobec nieoczekiwanego głodu, wobec klęsk na frontach, przy
powszechnym fermencie i po jednej, już przeżytej przez pokolenie
rewolucji — tych kilka akcji wystarczy, Parvus był
0
tym przekonany, żeby spowodować lawinę. Jego strategia polegała
na tym, by wywołać lawinę przy pomocy kilku rzuconych śnieżków.
Bez pomocy Lenina, w ciągu pozostałych do rozpoczęcia miesięcy
więcej osiągnąć nie mógł. Ale już w samej dacie — 9 stycznia
— kryło się fatum caratu: nawet gdyby nie było żadnych agentów
1
ani jednego rubla od Żeni Sumenson — ten dzień nie mógłby minąć
spokojnie. Warto jednak było mu pomóc.
I
tak, oczarowawszy bez reszty hrabiego Brokdorfa-Rantzau, nie-
119
mai
dyktując mu jego kopenhaskie raporty do ministerstwa spraw
zagranicznych, Parvus z pemyrn pokonaniem obiecywał rewolu-
CJę
^SJ1 7 na 9 Stycznia Szesnastego Roku.
Miał
nadleje, że tak będzie. Zepsuty trafnością swych, wybiegających
daleko w przyS2łość przepowiedni, pozostając jednak zwykłym
człowiekiem, niezawsze poira& oddzielić swe proroctwa od marzeń
Niszczycielskiej rosyjskiej rewolucji pragnął tak mocno, że można
było wybaczyć mu, jeśli w porywie natchnienia popełniał
Ale
nie mógł mu tego wybaczyć rząd Niemiec, a zwłaszcza
staats-sekretarz Gotfryd von Jahow.: bez t zawgze fen ironii|
pogardliwie
traktujący tego socjalistycznego, brudnego milionera, Jahow
stwierdził teraz, że Parvus oszukiwał cesarstwo niemieckie, żadnej
rewolucji w istocie nie przygotowywał, a otrzymane miliony
najprawdopodobniej wsadził do własnej kieSZeni. Zgodnie z zasadami
obowiązującymi w pracy wywiadów za tego typu wydatki me żąda się
dokładnych rozliczeń. Ale odtąd, w Szesnastym Roku, ministerstwo
spraw zagraniczriych nie wypłaciło już parvusowi ani
Nie
była to kompletna klęska, a nawet - pozornie - wcale nie kieska.
Biuro Importow0-Eksportowe ciągle działało i było coraz bogatsze.
Ministerstwo spraw zagranicznych zastąpił życzliwy sztab
generalny. Instytut do sPraw badań - coś tam zbierał, badał.
Parvus aktywme włączył się d0 akcji zaopatrywania Danii w tani
węgiel, wykorzystał do tego duńskie związki zawodowe, dogadał
się jak równy z równym z przywódcami duńskich, a potem także
niemieckich socjalis ów. Otrzymał ^reszcie niemieckie obywatelstwo,
o które zabiegał i prosił od 1891 roku _ i teraZ| w pierws ch
powojennych wyborach niewątpliwie znalazłby się wśród liderów
socjalistycznej frakcji w parlamencie. Jego „Kołokoł” wychodził
nadal, agitując Niemcy do patriotycznego socjalizmu. Jego osobiste,
i tak już nadmierne bogactwo ciągle rosJ0,kapitały ulokowane
zostały w pakietach akcji we wszystkich niemal krajach neutralnych
i, oczywiście, także tam skąd fortuna brała swój początek, to
znaczy w Bułgarii i Turcji. W arystokratycznej dzielnicy Kopenhagi
jego willa otoczona była rożnymi dziwolągami i, co tak typowe dla
nuworysza, chroniona przez złe psy, a gdy chcial gdzieś jechać,
pod dom podjeżdżał elegancki Adler I nawet wpływ na hrabiego
Brokdorfa udało mu się zachować taki jak dawniej, potrafil swojemu
rozmówcy uświadomić całą złożoność rewoiucyjnycn zadan {
cał^ mechanizm trudności. I poprzez Brokdorfa, na ile tylko
pozwalało mu dobre wychowanie ~ starał się przeszkadzać w
podejmowanych znowu przez Niemcy próbach doprowadzenia do
separatystycznego pokoju z Rosją. I wydawałoby się, że pasmo
sukcesow na dr°dze tego człowie-
120
ka
powinno go w pełni usatysfakcjonować. Ale nie! — tajemniczy
niepokój z powodu niewykonanego, mimo wszystko, zadania — mimo, że
do tego kraju nie miał zamiaru wracać — męczył go i gnębił. I
w czasie długich kolacji z pruskim arystokratą uwzględniając
niemiecki punkt widzenia modyfikował i objaśniał swój — teraz
już nie tyle program, co raczej — polityczny testament,
nieprecyzyjny zarys przyszłości. Że rewolucja już na samym
początku nabierać powinna rozmachu, wzorując się na Wielkiej
Francuskiej — przez osądzenie i stracenie cara: bowiem tylko taka
ofiara otwiera przed rewolucją nieograniczone perspektywy. Że
chłopi powinni mieć prawo swobodnego parcelowania majątków — i
tylko w ten sposób anarchia nabierze autentycznego rozmachu. A gdy
anarchia sięgnie szczytu i rozleje się na cały kraj — właśnie
wtedy Niemcy interweniując zbrojnie mogłyby, przy najmniejszych
stratach i maksymalnych korzyściach, pozbyć się potężnego
wschodniego zagrożenia: zatopić jego flotę, rozbroić, zniszczyć
umocnienia, po wsze czasy zakazać posiadania armii, przemysłu
wojennego, a może i, jeszcze lepiej, jakiegokolwiek, osłabić je
odcinając wszystko, co tylko da się odciąć — i pozostawić jak
wyheblowaną, gładką deskę, niech zapomni o dziesięciu wiekach
popełnianych przez siebie łajdactw i zaczyna swą historię od
nowa!
Parvus
nigdy nie zapominał krzywdy!
Ale
dziś nie wiedział, co mógłby jeszcze zrobić.
A
cesarski rząd haniebnie szukał możliwości separatystycznego
pokoju z tym, niezniszczonym ciągle, mocarstwem.
A
zdrowie staats-sekretarza von Jahowa pogarszało się, pogarszało z
dnia na dzień — i późną jesienią Szesnastego Roku, na
szczęście, przeszedł w stan spoczynku, ustąpiwszy miejsca
energicznemu Zimmermannowi, który nie odziedziczył po swym
poprzedniku niemodnej już niechęci do tajnych agentów i
politycznych maklerów.
I
— porwały go do działania nowe plany! I — co oczywiste —
odżyły zadawnione pretensje Lenina: a on co!! a on co??
Łóżko
— zwaliło się z połamanymi czterema nóżkami na podłogę—a
Parvusa poderwało, postawiło na słupowate nogi. I, prostując się
z trudem, zrobił krok, dźwigając wór swego wydelikaconego ciała.
Obszedł Lenina dookoła, usiadł z drugiej strony stołu, nie
zważając na to, że może pobrudzić swe<śnieżnobiałe
mankiety o niezbyt czystą ceratę Uljanowów.
I
uśmiechnął się — już nie jak do kogoś silnego, już nie jak
do kogoś równego sobie, tylko jak do godnego politowania zwierzątka
w norce:
— N-no?...
Mówcie: Zimmerwald?... Kiental?.. I lewica głosuje
121
jak
należy?... A czegóż dokonała wielka partia przez ostatnie dwa
lata w swojej ojczyźnie?... Dlaczego nawet śladów działalności
nie ma na rosyjskiej ziemi?
Lenin
siedział ciągle na łóżku, przygaszony, i ciężka głowa opadała
coraz niżej, bez słowa.
— Mówiliście
przecież — że pieniądze wam niepotrzebne? Lenin odpowiadał
przybity, niemal szeptem:
— My
— nigdy tak nie mówiliśmy, Izraelu Łazariewiczu. Pieniądze są
bardzo potrzebne. Diabelnie potrzebne.
Przecież
proponowałem! A wyście odmówili! Lenin — z niezwykłym
wysiłkiem:
— Skąd
wniosek, że odmówiliśmy? Przyjęcia rozsądnej, umiarkowanej
pomocy — nigdy nie odmawiamy. I nawet chętnie...
— To,
czym zajmujecie się w Szwajcarii, jest tylko dziecinną zabawą —
chciałoby się triumfować, ale triumfu nie było: Rosja nie
przegrywała wojny, Niemcy nie wygrywały, ich wspólny, główny
sojusznik załamał się.
Lenin
z trudem przez ściśnięte gardło:
— Ale
wielka gra jest bardzo kosztowna, także dla grającego. Miał wzrok
człowieka chorego. Otworzył oczy szerzej niż zwykle
— oczy
chore, i jakby po to, żeby się od tej choroby uwolnić, tylko po
to, ale osłabiony i bez przekonania:
— Ale
przecież i wasza rewolucja, Izraelu Łazariewiczu — to też byle
co, mydlana bańka... I naiwnością było spodziewać się czegoś
innego.
Żachnął
się wzburzony Parvus i płomyk knota, pod wpływem jego oddechu,
zachwiał się, skoczył, zakopcił:
— Przecież
w Petersburgu strajkowało czterdzieści pięć tysięcy! A
gdybyście tak stąd poderwali jeszcze swoich czterdzieści pięć?!
I
nie dał Leninowi zaprotestować, że wśród tych czterdziestu
pięciu — byli też jego.
— Putiłowskie
nawaliły mi z terminem — ale jak już zaczęły, to aż się
zakotłowało! Zuchy! A Newska Zastawa mnie zawiodła —
dlaczegoście jej nie poderwali? W Nikołajewie — strajk mi się
udał doskonale — 10 tysięcy! i żądania wysunęli nie do
przyjęcia, powstanie było pewne! — ale także spóźnili się o
cztery dni. Nie tak łatwo będąc tutaj, wszystko tam zorganizować
na konkretny dzień. A Moskwa nawet się nie ruszyła! I gdzie wasz
moskiewski komitet?!
(Lenin
też chciałby to wiedzieć!)
A
Parvus rozochocił się, chełpił się, jak bogactwem, zaginając
palce:
— Jekatierinosławski
metalurgiczny — ja poderwałem! I tulską walcownię miedzi! I
tulską fabrykę amunicji!...
122
C°
Wszystkie
te strajki, rzeczywiście, wvbuchłv prawda nie 9-tego, ale - kto je
tam wywołał kto wał? Stad nie widać, udowodnić nie sposobi ws
sobie, mieńszewicy też. ws*yscy
przypisują
-
A jak niewiele brakowało - gdzież byli wasi, Mieżraioncv pomogli
mi z pełnym oddaniem, wspaniałe chłopaki ale tylko ear stka A wy i
mieńszewicy .- ciągle tylko odbijacie soblerteclw Może to waszynn,
a nie moimi ulotkami, cała Rosj^es zastana co?... A - Cesarzową
Marię” ja wysadziłem w powietr^ nie zauważyliście? - grzmiał,
oczy wychodziły mu z orbTpaTcernfka na Morzu Czarnym - nie
zauważyliście?!? rancerniKa
Wypieszczone,
białe dłonie wysunął przed siebie - tvmi ręka mi pancernik
wysadziłem! y
ęka’
-
Dlaczego nie chcieliście się przyłączyć, Włodzimierzu Iliiczu?
Gdzież są wasze strajki? Gdzież są wasze powstania?™ jakich fab
rykach możecie zorganizować strajk w określonym dni.,? 7 iS?”
mi organizacjami narodowymi współpracujecie?... ‘”
J
Naprawdę
nie rozumie?... Z całą j to znaczy, że doskonale sie maskuje
trzymać.
Dlaczego
się nie przyłączyli!... Oczywiście, można było jakoś
mienszewikow wmanewrować. I jakoś dałoby się n H l •
-wództwem (chociaż to właśnie, właśnie to, najbardzief boH ł
iest S” mejsze niż cokolwiek innego!) A...
oon i jest trud-
A.
. . każdy ma ograniczone umiejętności. Lenin ^ Disał ły.
Broszury. Wygłaszał referaty. Przemawiał. Agit * lewicy.
Po całej Europie chłostał oportunistów. Do zdaje, zdołał poznać
problemy przemysłu, rolnictwa T strS zkow zawodowych. Teraz, po
lekturze Clausewitza, L Już wiedział, co to jest wojna i jak
przeprowadza się zbrojne ma. z pełnym przekonaniem mógł to
wszystko wyjaś^
I
tylko jednego nie mógł - zrobić. Tylko nie mógł _1 w powietrze
pancernika.
-
Ale i teraz nie wszystko jeszcze stracone, Włodzimierzu Tlii czu -
pocieszał, dodawał mu animuszu Parvus sied7 !f strony stołu.
Wyciągnął z kieszonki kamizelki złoty zeg^k’ nań pokiwał
głową z uznaniem. - Rewolucję - ‘
stycznia
Siedemnastego Roku! Ale teraz już -razem?
No,
dlaczego by - nie razem?? Nie rozumiał przenikl ‘ I brakowało już
argumentów do dalszej rozmowy mu co odpowiadać. W sytuacji, do
czego się nie Pr mai beznadziejnej - do jakiegoż sojuszu można
było albo me przystępować? Należało tylko, dla zachowana
l]
nie
‘
123
ukryć
swą bezsilność: że żadnej działającej swojej organizacji w
Rosji nie ma, żadnego podziemia — nie ma. A jeżeli coś istnieje
— to rusza się samo, niezależnie od niego i w terminach, na które
nie ma żadnego wpływu. Co tam jest — po prostu nie wie, nie ma
regularnych kontaktów z Rosją, nie ma możliwości posłania
dyspozycji, ani też otrzymania odpowiedzi. Cieszy go, jeśli jeden
jedyny Szlapnikow zdoła przerzucić przez granicę paczkę ,
,Socjal-Demokraty”. Z Anią, siostra, korespondowali posługując
się sympatycznym atramentem — ale i to się urwało. A cóż
dopiero mówić o podrywaniu się do walki jakichś narodów? —
byłoby dobrze, gdyby udało się ocalić choćby cząstkę własnej
partii...
A
Parvus kiwając się w tę i z powrotem na skrzypiącym krześle z
niezmienną wielkodusznością:
— A
w jaki sposób wasi współtowarzysze przechodzą przez rosyjską
granicę? Bo chyba — nie na własnych nogach albo łódeczką?
Przecież to archaiczne metody, XIX wiek, trzeba dać sobie z tym
spokój! Bardzo proszę, wyrobimy dla nich przyzwoite dokumenty, będą
jeździli pierwszą klasą, jak moi...
Parvus
może i wygląda szkaradnie, ale chyba tylko dla kobiet, czy na
trybunie. Jego bezbarwne, wodniste oczy są bezsprzecznie mądre, to
akurat Lenin potrafi ocenić.
Tylko
— uciec by teraz od nich. Żeby się tylko nie domyślił.
Że
właśnie — robić — Lenin nie mógł. Wszystko inne potrafił.
Jednego tylko nie mógł: przyspieszyć ten moment i zrobić.
A
Parvus ze swymi milionami, a zapewne także z bronią w portach, ze
swą konspiracją, trzymając już mocno w garści Zakłady
Pu-tiłowskie — ściskał swe białe, pulchne dłonie, które
jednakże potrafiły robić, i dopytywał się:
— Na
cóż więc czekacie, Włodzimierzu Iljiczu? Dlaczego nie dajecie
sygnału? Jak długo można czekać?
A
Lenin czekał — żeby stało się cokolwiek. Żeby jakaś
przypadkowa materialna fala przeniosła jego wątłą łódeczkę na
ląd rzeczy już dokonanych.
Jak
na ironię, wszystkie leninowskie idee, którym poświęcił życie,
nie były w stanie zmienić ani przebiegu wojny, ani przekształcić
jej w domową, ani sprawić, żeby Rosja przegrała.
Czółenko
leżało w piasku jak dziecinna zabawka, a fala nie przypływała...
A
list na drogim zielonkawym papierze leżał i pytał: no więc cóż,
Włodzimierzu Iljiczu? Wezmą wasi udział — czy nie? Wasze
konspiracyjne adresy? Wasi odbiorcy broni?... Czym dysponujecie
realnie, powiedzcie?
Właśnie
na pytanie czym — Lenin nie mógł odpowiedzieć, bo nie miał nic.
Szwajcaria była na jednej planecie, Rosja na innej.
124
Miał
tylko... Maleńką grupkę, która nazywała się partia i nie sposób
nawet wymienić wszystkich jej członków, bo możliwe, że już się
odsunęli. Miał tylko... „Co robić”, „Krok-Dwa kroki”,
„Dwie taktyki”, „Empiriokrytycyzm”, „Imperializm”. Miał
też — głowę, która w każdej chwili była w stanie
scentralizowanej organizacji — podsunąć decyzję, każdemu
rewolucjoniście — szczegółową instrukcję, masom — porywające
hasła. I nic więcej nie miał ani dzisiaj, ani półtora roku
wcześniej. Dlatego też — z wojennej przezorności i ze zwyczajnej
dumy — nie mógł odsłonić Parvusowi swego słabego miejsca także
dziś, podobnie jak przed półtora rokiem.
A
Parvus przechylony przez stół, z ironią w rybich oczach, z czołem
równie potężnym jak u Lenina, czekał i żądał odpowiedzi.
Tak
umiejętnie przejął inicjatywę: pytać, pytać, wtedy nie trzeba
samemu wyjaśniać. Ale i on miał powody — dlaczego przez półtora
roku milczał, a teraz właśnie przyjechał?
Unikając
natarczywego, zdziwionego spojrzenia spod uniesionych, bezwłosych
brwi, Lenin biegał i biegał wzrokiem po liście, zastanawiając
się, jak, w sposób możliwie zręczny, odmówić pomocy, nie tracąc
jednocześnie sojusznika, jak ukryć swoją tajemnicę i przejrzeć
tajemnicę rozmówcy. Omijając wzrokiem to, co w liście było i
szukając tego, czego w nim nie było.
Każdy
słaby punkt, jak najdrobniejszą szczelinę, Lenin dostrzegał
natychmiast.
Nie
pytał jeszcze: dlaczego Parvus znowu z taką natarczywością
usiłuje go przekonać? Czy to znaczy, że sił mu zabrakło? A może
— i pieniędzy? Agentura osłabła? A może rząd niemiecki nie
płaci znowu tak dużo? Och, ciężka to służba, kiedy nie ma
ucieczki...
Jak
dobrze być niezależnym! E-e, wcale nie jesteśmy jeszcze tacy
słabi, najsłabsi jeszcze nie jesteśmy.
Prawa
ręka z ołówkiem jak zwykle sunęła po liście zaznaczając
fragmenty, do których trzeba będzie odnieść się w odpowiedzi —
liniami prostymi, falistymi, ogonkami, znakami zapytania,
wykrzyknikami... A lewa energicznie pocierała czaszkę, a czaszka
zbierała argumenty.
Trocki
zarzucał swemu byłemu mentorowi lekkomyślność, brak wytrwałości,
i że przyjaciół opuszcza w biedzie — ale to wszystko
sentymentalne bzdury. Wszystkie te wady można wybaczyć i nie byłyby
one przeszkodą w sojuszu. Gdyby Parvus nie popełnił poważnych
błędów politycznych. Nie wolno było tak ulegać mirażowi
rewolucji, publicznie się ujawniając. Nie wolno było robić z
„Ko-łokoła” kloaki niemieckiego szowinizmu. Wytarzało się
hipopota-misko w hindenburgskim błocku — i reputację diabli
wzięli! I — dla socjalizmu był stracony na zawsze.
A
— szkoda. A — jakiż to był socjalista!
125
(Był
stracony — ale kłócić się, mimo wszystko, nie należy. Jeszcze
— ho-ho, jak może Parvus pomóc.)
Znad
kartki papieru, siedząc z boku przy stole, Lenin śmielej podniósł
głowę, by spojrzeć na swego niestrudzonego konkurenta. Kontury
jego głowy, i bez tego niekształtnej, opasłych ramion —
zacierały się i kołysały.
Jakby
rozpaczał, że nawet z Leninem nie był w stanie dogadać się bez
niedomówień.
I,
z twarzą już niemal niewidoczną, podobną raczej do ciemnej plamy
— wycofywał się smutny, pochylał, jego sylwetka rozmywała się,
niknęła w oknie.
Ale
póki nie było jeszcze za późno, Lenin krzyknął w ślad za nim,
bez triumfu, ale dla zasady:
— Pozwolić
się związać w polityce?? Za nic! Oto na czym polega wasz błąd,
Izraelu Łazariewiczu! Wziąć od innych to, co konieczne? — tak!
Ale sobie skrępować ręce? — nie!!! To bez sensu, sojusz z
kimkolwiek nie może polegać na tym, żeby nam krępowano ręce!
Dym
przesłonił wszystko, zagarniając i Sklarca, i kufer. I kapelusz,
spóźniony, zerwał się ze stołu — i poleciał za nim.
Lenin
okazał się bardziej przewidujący! To nic, że nie robił żadnej
rewolucji, to nic, że był bezradny i pozbawiony pomocy, ale
widział, że ma rację, że się nie myli: idee są bardziej
długowieczne niż wszelkie miliony, bez milionów też można
wytrzymać. To nic, to nic, i te konferencje z babami i dezerterami —
też się opłacą. Z czerwonym sztandarem Międzynarodówki można
nawet następnych trzydzieści lat przeczekać.
Zachował
skarb największy — dobre imię socjalisty.
Nie,
poddawać się jeszcze za wcześnie! I za wcześnie na porzucenie
Szwajcarii. Jeszcze kilka miesięcy wytrwałej pracy i można będzie
dokonać rozłamu w szwajcarskiej partii.
A
wtedy, po niedługim czasie — rozpocząć tu rewolucję!
I
stąd rozniesie się — na całą Europę!
126
Z
WĘZŁA III MARZEC SIEDEMNASTEGO
L-1
Miniona
zima wypełniona była arcydramatyczną walką i mogłaby zakończyć
się proletariacką rewolucją w Szwajcarii, poprzez nią i w całej
Europie — gdyby nie nikczemna zdrada szajki przywódców, którzy
zbrukali, obrzucili błotem, wyprowadzili na manowce całą partię
szwajcarską. A przede wszystkim najpodlejszego z podłych, łajdaka,
intryganta, tej prostytutki politycznej — Grimma. I rozsypującego
się ze starości — Greulicha. I innych podłych szubrawców.
Charakterystyczna
dla powierzchownego, filisterskiego widzenia — a tak właśnie
widzi większość ludzi, nawet rewolucjonistów — jest właściwość
niedostrzegania drobnych rys w potężnych górskich masywach oraz
niezdawania sobie sprawy, że przez taką rysę, jeśli się to
potrafi, można rozwalić cały masyw. Wystraszony mieszczuch
obserwując wojnę toczącą się w całej Europie z udziałem
milionowych armii i miliony wybuchających pocisków, nie jest w
stanie uwierzyć, że powstrzymać ten stalowy huragan (czy też
zmienić jego kierunek) może nawet najmniejsza grupka, ale
zdecydowanych na wszystko ludzi. Co prawda, niezbędne jest do tego
wydarzenie ogromne — rewolucja, która objęłaby całą Europę.
Ale dla wywołania rewolucji w Europie może wystarczyć rewolucja w
maleńkiej, neutralnej, ale trójjęzycznej, ale leżącej w sercu
Europy, Szwajcarii. A w tym celu należy opanować szwajcarską
partię socjaldemokratyczną. A jeśli nie można jej opanować, to
trzeba ją rozbić i wyodrębnić z niej część zdolną do walki. A
po to, żeby rozbić taką partię jak szwajcarska — nie uwierzą w
to oportuniści i książkowi teoretycy! — wystarczy zaledwie
pięciu zdecydowanych członków tej partii i jeszcze ze trzech
obcokrajowców, którzy są w stanie przedstawić tym miejscowym
towarzyszom program, przygotować dla nich teksty i tezy wystąpień,
pisać dla nich broszury.
A
więc, żeby wywrócić do góry nogami Europę, wystarczy niespełna
dziesięciu wytrawnych, nieugiętych socjalistów! Kegel-klub.
Jesienią
w Kegel-klubie przemyślane, w kręgu Kegel-klubu za-
9
— Lenin w Zurychu
129
częły
się też przygotowania do tej pracy. Po niepowodzeniu na
listopadowym zjeździe szwajcarskiej partii, najpierw jakby tylko po
to, żeby młodym dać psychologiczną satysfakcję, Lenin sporządził
dla nich realne, praktyczne tezy — o zadaniach, jakie muszą podjąć
w swej walce. Dogłębna, wielomiesięczna praca, a nawet lektura
marnej szwajcarskiej prasy — wszystko okazało się tu przydatne.
Później, w związku z tezami, zaczął organizować zebrania
wyjaśniające dla przedstawicieli młodej lewicy. Rozesłali tezy po
całej Szwajcarii. Pomysł był następujący: żeby przynajmniej
jedna, choćby najmniejsza lokalna organizacja partyjna przyjęła te
tezy — a wówczas, z pełnym uzasadnieniem można byłoby żądać
opublikowania ich w socjalistycznej prasie — i w ten sposób tezy
zostałyby poddane jeszcze szerszej dyskusji. Zastanawiali się, jak
wydrukować tezy w ulotkach, jak je rozkolportować w kilku tysiącach
egzemplarzy (a wszyscy tylko gadają, nic nie robią, jedni mają
chandrę, inni udają — nikt nie potrafi rozkolportować z sensem).
A
może sami zaczęliby wydawać ulotki? Ale główna podpora,
przywódca młodzieży, Miinzenberg zrzędził, że literatury i bez
tego jest dość. (Jakby kiedykolwiek mieli taką literaturę!).
Słaba ta szwajcarska lewica, diabelnie słaba.
I
niecierpliwe spojrzenie rewolucjonisty dostrzegło inną upragnioną
szczelinę, bardziej obiecującą i dającą nadzieję na szybszy
efekt: zbliżał się kolejny zjazd szwajcarskiej partii wyznaczony
na koniec stycznia i poświęcony specjalnie (zmuszono kierownictwo,
żeby wyraziło zgodę) stosunkowi do wojny. Była to doskonała
okazja, żeby rozbić, skłócić całe to oportunistyczne
kierownictwo i na oczach szwajcarskich mas zastrzelić je pytaniami,
od których wykręcić się nie są w stanie; czy jest rzeczą
dopuszczalną, żeby Szwajcaria włączyła się do wojny? czy jest
dopuszczalne, by potomkowie Wilhelma Telia ginęli za międzynarodowe
banki? Czy jest rzeczą dopuszczalną... itd., itd., wiele tu można
zrobić. Taki zjazd był szczególnie niebezpieczny dla oportunistów
także dlatego, że we wrześniu przyszłego, 17-go roku miały się
odbyć wybory do parlamentu i jakby się teraz nie opowiedzieli —
za ojczyzną, czy przeciw — wybory doprowadzą bez wątpienia do
rozłamu lub wręcz likwidacji partii — tego właśnie nam trzeba!
Oportuniści
zorientowali się i zaczęli manewrować; czy nie dałoby się w
ogóle przesunąć pochopnie obiecanego zjazdu, czy nie dałoby się
w ogóle uniknąć dyskusji nad problemem wojny, niby, na razie, póki
Szwajcaria jeszcze nie walczy, albo też zająć się tym problemem
dopiero wówczas, gdy wojen już nie będzie?
I
nie wiedzieli jeszcze, jak zostanie im zadany cios, jak sprawa
zostanie postawiona: nie po prostu ,,za ojczyzną” czy „przeciw
mi-litaryzmowi”, ale — z bezwględną stanowczością: nie można
wal-
130
czyć
przeciwko wojnie inaczej, niż poprzez socjalistyczną rewolucję?
Głosować, w istocie rzeczy, już nie w sprawie wojny, tylko: za czy
przeciw natychmiastowej ekspropriacji banków i przemysłu! W
Kegel-klubie energicznie przygotowywano rezolucję dla zjazdu —
Platten napisał, zbyt słabo, Lenin przerobił w imieniu Plattena.
(Praca niełatwa, ale wdzięczna. Trzeba było wszystkimi
międzynarodowymi siłami pomóc szwajcarskiej lewicy.) Trzeba było
zaostrzyć rezolucję we wszystkich kierunkach: natychmiast
zdemobilizować szwajcarską armię! obrona Szwajcarii to hasło
obłudne! Właśnie szwajcarska polityka pokoju —jest zbrodnicza!
Sukces mógł być kolosalny: taka rezolucja szwajcarskiego zjazdu
wywołałaby najbardziej entuzjastyczne poparcie klasy robotniczej we
wszystkich krajach cywilizowanych!
Ale
oportuniści przystąpili do działania. Dochodziły już poufne
informacje, że góra przygotowujeprze/ożenie zjazdu, cóż za
bezczelne typy! W takich przypadkach — trzeba zadać wyprzedzający
cios! Odebrać inicjatywę! Polecili więc Brońskiemu, żeby na
zebraniu organizacji miejskiej Zurychu uchwalili rezolucję —
„przeciw zakamuflowanej, zakulisowej agitacji nawołującej do
przełożenia zjazdu! potępić wszelkie przejawy popadania w
socjal-szowinizm!”. A mieli jeszcze możliwość drobnej kosmetyki
wyników głosowania — i doprowadzili do tego, że rezolucja
została przyjęta. Doskonałe uderzenie w centrystów — przecież
okropnie się boją posądzenia’ o szowinizm.
Ale
tak się ta szajka rozzuchwaliła, że nawet to ich nie wystraszyło:
już następnego dnia zwołali prezydium partii i zrzucili maskę. (W
posiedzeniu prezydium uczestniczyli i Platten, i Nobs, i
Miin-zenberg, więc o wszystkim były dokładne informacje). Stary
Greu-lich zdecydował się nawet na oszkalowanie całej organizacji
partyjnej Zurychu: że, niby, jest w niej wielu dezerterów, my
poręczaliśmy za nich i można by się spodziewać, że właśnie w
kwestii obrony ojczyzny będą oni... A ktoś inny krzyczał: jeżeli
partia będzie tak szargała swe imię, to my, z Sankt Gallen,
wystąpimy z niej! Ci towarzysze nie mają zbyt wysokiego mniemania o
szwajcarskich robotnikach (a nawet z aluzjami, że to cudzoziemcy
mącą).. A kolejny wpadł wręcz w szowinistyczną histerię:
wynoście się z waszymi formułami międzynarodowych kongresów!
Dyskutowanie problemu wojny w chwili kiedy trwa wojna — to
idiotyzm! W takich chwilach, krzyczał, cały naród jednoczy się we
wspólnym losie. (Ze swymi kapitalistami...) Jak można demobilizować
armię, skoro broni ona naszych granic? A tak, jeśli Szwajcarii
zagrozi niebezpieczeństwo, klasa robotnicza wystąpi w jej obronie!
(Słuchajcie, słuchajcie!) Ale najbezczelniej zachowywał się
Grimm. Przewodniczący Zimmerwal-du, Kientalu — a taki łajdak w
polityce: jak to, zacznie się wojna
131
— a
my mamy wywoływać powstanie?... Robił nikczemne aluzje, wymierzone
przeciw cudzoziemcom i młodym. I, łącząc się z szowinistami, 7
głosami przeciw 5, ze znikomą przewagą uzyskaną właśnie dzięki
jego, Grimma, centrowemu głosowi — zjazd został przesunięty na
czas nieokreślony (czytaj — do końca wojny)... Niesłychana,
haniebna decyzja! Grimm zdradził na całej linii.
Ach,
oszust, bydlę, zdrajca, szlag trafia! Tym bardziej więc teraz
trzeba rozpocząć w partii taką wojnę, jakiej jeszcze nie było!
Pozostawało tylko jedno wyjście: wykończyć Grimma! Wszystkiemu
był winien Grimm — i należało go natychmiast zniesławić,
ujawnić prawdziwe oblicze, zerwać z niego maskę.
I
jak w czasie bójki ręka sama szuka jakiegoś przedmiotu, który
można by chwycić i rzucić w przeciwnika, tak też mózg walczącego
polityka wyłapuje błyskawicznie możliwości odpowiednich posunięć.
Pierwsza myśl, która mu się nasunęła: Naine! To niezwykłe, że
Naine, niezbyt przecież lewicowy, głosował za nami. To znaczy, że
najkorzystniej będzie niszczyć Grimma poprzez Naine’a! A jak?
Napisać do gazety Naine’a list otwarty, publicznie wyzwać Grimma
od łajdaków i stwierdzić, że nie sposób pozostawać wraz z nim w
jednej zimmerwaldzkiej organizacji!... Nie, nie tak, niech wszyscy
piszą listy otwarte do gazety Naine’a, wszyscy, których uda się
nam pozyskać — i pod tą lawiną listów otwartych i rezolucji
protestacyjnych pogrzebać Grimma na zawsze! Każda chwila jest
droga, należy wszędzie zbierać ludzi lewicy — i nastawiać ich
przeciw Grimmowi.
Dramatyczny
moment. W Chaux-de-Fond przyłączył się wierny Abramowicz. W
Genewie wahali się Brilliant i Guilbeaux.
A
w Zurychu co wieczór zbierała się lewica i młodzież,
opracowywali metody ataku. I nie było wątpliwości: listy otwarte
nie wystarczą. Należy popełnić polityczne morderstwo — żeby
Grimm już nigdy nie zdołał się podnieść.
I
oto co wymyślili. Nie tracąc na to nawet godziny, zebrali się wraz
z Krupską, Zinowiewem, Radkiem, Levim, wszyscy którzy byli pod ręką
— i przez całe miasto poszli do Miinzenberga, do domu. I stąd,
gdy już wszyscy zdecydowani dotarli — Willi zatelefonował i
wezwał do siebie Plattena, nie udzielając mu żadnych wyjaśnień,
tylko — natychmiast! Trzeba było zwabić go w pułapkę, tak, żeby
się nie zorientował, Platten ostatnio wyraźnie bał się — i
Grimma, i rozłamu, nie wyciągał wniosków z
internacjonalistycznych doświadczeń, zachowywał się jak typowy,
ograniczony Szwajcar, podobnie zresztą jak Nobs. (A dla
przypomnienia — skąd się wzięli? W Zimmerwaldzie po prostu
zapisali się do „lewych”...) Tak więc, należało wziąć
Plattena z zaskoczenia, złapać za gardło. Wszedł
— i
kiedy ujrzał, że Munzenberg nie jest sam, jak się spodziewał,
132
ale
czeka na niego sześć osób w ciasnocie małego pokoiku, troje
ściśniętych jedno przy drugim na łóżku, i wszyscy posępni —
na jego dużej, szczerej twarzy, niezdolnej do maskowania uczuć,
odmalowało się zaskoczenie, trwoga. Szukał wzrokiem choćby
jednego sprzymierzeńca, jednego człowieka przychylnego! — ale nie
znalazł. Wepchnęli go, posadzili w kącie — jak najdalej od
drzwi, za komodą, bez odwrotu, a cała szóstka — ci na krzesłach
przesunęli się bliżej, ci z łóżka, pochylili się mocniej. I
Miinzenberg (tak się umówili)
— dźwięcznym,
nie znoszącym sprzeciwu głosem oznajmił: my, wszyscy tu obecni,
nasza grupa, postanowiliśmy natychmiast i definitywnie zerwać z
Grimmem i skompromitować go przed całym światem! Platten ma do
wyboru: albo z nami, albo z Grimmem. Plat-ten zaczął się wiercić
— a ruszyć się nie ma gdzie, zdenerwował się, spoglądając po
twarzach szukał mniej zdeterminowanych, ale nawet Nadia patrzyła na
niego wzrokiem jędzy. Platten wycierał pot z czoła, szczypał swój
zwisający podbródek, prosił o czas do namysłu. Mówił, a cała
szóstka siedziała bez ruchu, milcząc posępnie, i patrzyła na
niego jak na wroga (wszystko to wymyślił ten wesołek Radek) — i
to było najgorsze. Platten stracił głowę, ustępował, mówił:
przecież nie trzeba tak natychmiast! Wystarczy posłać Grim-mowi
ostrzeżenie, uprzedzić, że... Nie!!! Decyzja — zapadła!!! I
Plat-tenowi pozostaje tylko wybór; albo jest z nami, w uczciwym
inter-nacjonalistycznym sojuszu, albo — ze swym szwajcarskim
zdrajcą, a wtedy skompromitujemy jednocześnie ich obu! I
odpowiedzieć ma
— już,
teraz!
Obiema
rękami złapał się Platten za głowę. Siedział tak przez jakiś
czas.
Poddał
się.
Broszurę,
która miała skompromitować Grimma polecono napisać Radkowi. I —
tej samej nocy, w jedną noc, pykając swą fajeczkę, bez
najmniejszego wysiłku mógłby napisać, leń. Ale — nie napisał.
I jeszcze wiele godzin musiał Lenin wędrować z nim po Zurychu,
namawiać i musztrować, żeby napisał, i to jak najostrzej, jak
tylko on to potrafi. Co by nie mówić — dziennikarz z niego
niezrównany!
Kolejny
krok — zaatakowali Grimma na posiedzeniu Międzynarodowej
Socjalistycznej Komisji. Sam Lenin nie poszedł, żeby się nie
narażać, a Zinowiew, Radek, Miinzenberg i Levi rzucili się z
oskarżeniami, że działalność Grimma w Szwajcarii to zbrodnia,
hańba, pederastia! — i dlatego właśnie należy go wyrzucić z
kierownictwa Zimmerwaldu! (Zdetronizować.) Jednocześnie
przypuszczano atak na Grimma w młodzieżowej, miinzenbergowskiej
Międzynarodówce. Jednocześnie narodził się pomysł, żeby żądać
wewnątrzpartyjnego referendum — w sprawie zwołania zjazdu
natychmiast,
133
w
marcu! A motywacja referendum (sam ją musiał napisać) była
najlepsza w całej kampanii: że odkładanie zjazdu to klęska
socjalizmu*.
I
tu się dopiero zaczęło! Cóż to była za rozróba! C-cudownie!!
Partyjni przywódcy ryknęli z oburzenia, rzucili się dementować —
któż zdoła wytrwać w socjalizmie wobec ostrego, pryncypialnego
oskarżenia z lewicy?! Jeden oskarżycielski głos jest w stanie
powalić tysiąc oportunistów!
C-cudownie!
To się naprawdę udało! Tego — właśnie było trzeba!
A
jeszcze na kantonalnym zjeździe partii udało się zebrać dla
poparcia rezolucji lewicy jedną szóstą wszystkich głosów —
było to poważne zwycięstwo!
Ale
jednocześnie — szczytowy punkt kampanii. Odtąd zaczęła opadać.
Grimm
wściekle zaatakował referendum — i wystraszył naszych młodych.
Ostrożny
jak lis Nobs publicznie odcinał się od referendum.
A
Platten — a Platten nawet się nie odezwał, mięczak... Tak
właśnie można na niego liczyć w walce. Nie, nic z niego nie
będzie. Nie chce się uczyć, jak należy organizować partię
rewolucyjną.
I
nawet broszury Radka — nie chcieli drukować: „Wydrukujemy —
wyrzucą nas z partii”. I to się nazywa — lewical Wojacy — od
siedmiu boleści!
A
Grimm, czując naszą słabość, zorganizował arcyprywatną naradę
i zaprosił na nią lewicę. Miinzenberg i Broński oczywiście nie
poszli. Ale Nobs i Platten poleźli... do swego pana.
Nie,
już w trzech-czwartych ześlizgnęli się na pozycje
socjal-patriotyczne. Nie, szwajcarska lewica to arcydrąnie, ludzie
bez charakteru.
Gmatwać,
tuszować różnice zdań, zamiast je wyostrzać — cóż to za
podłość!
A
do tego wszystkiego ta skandaliczna historia z Brońskim. Na zebraniu
organizacji miejskiej wybierano nowe władze, kilku kandydatów
zrezygnowało, więc objęto głosowaniem tych, którzy na liście
zajmowali dalsze pozycje — w tym, szczęśliwie, także
Broń-skiego. Broński ni z tego ni z owego — wszedł! A wtedy
rozzuchwaleni przedstawiciele prawicy oświadczyli, że z Brońskim
współpracować się nie da, w związku z czym oni rezygnują. A
Nobs, który przewodniczył obradom — zgodził się anulować
wybory!
I
Platten — przełknął te obelgę.
Lenin
siedział na zebraniu — milcząc, ale jego spokój był pozorny!
Tej nocy nie zasnął nawet na chwilę.
W
ogóle od tych codziennych zebrań — nerwy jak postronki, bóle
głowy, bezsenność.
134
I
cała ta szwajcarska partia — sami oportuniści, instytucja
dobroczynna dla mieszczuchów. Sami urzędnicy, albo przyszli
urzędnicy, albo garstka, zastraszona przez urzędników.
Odżegnała
się cała lewica od naszej pomocy — i w Zurychu, i w Bernie. Tylko
u Abramowicza sprawy idą dobrze, ale ten jest daleko. A Guilbeaux i
Brilliant — niezdecydowani.
I
przywódcy młodych — nawet silny, stanowczy, nieugięty Munzenberg
— poszli na kompromis. Miinzenberg! — nawet on odrzucił broszurę
Radka! (I wyjechał Radek do Davos, podleczyć się — też był
wykończony.)
Byłoby
to śmieszne, gdyby nie było takie podłe. Wygląda na to, że w
Zurychu — kłopoty z lewicą już się skończyły.
Ale
— nie należy żałować, mimo porażki. Zawsze wiedział, jak
przegniłe są europejskie partie socjalistyczne. A teraz sam się o
tym przekonał, w praktyce.
Żałować
nie trzeba. To co zostało zrobione — nie przepadnie. Po nas, nasi
następcy — stworzą jednak lewicową partię w Szwajcarii!
Na
23 lutego wyznaczono zebranie lewicy — nawet się nie odbyło: po
prostu nie przyszli, nikomu to nie było potrzebne. Lenin miał
zamiar wygłosić referat — poszedł na próżno, wrócił
wściekły. I wściekłość dławiła go przez całą noc.
Zazdrościł
— Inessie, Griszce Zinowiewowi, że gdzieś tam jeździli,
wygłaszali referaty: tam masz przed sobą nie socjalistycznych
mieszczan, tylko — ludzi niezepsutych, robotników, tłum, i masz
bezpośredni wpływ na masy.
Nie
brakowało też innych powodów do przygnębienia. Z Radkiem — na
przemian przyjaźń i kłótnie (nie da się z nim wytrzymać, kiedy
wpada w akademizm), a Inessa i Griszka z dużą przykrością
przyjęli niesnaski między nimi. To znów kłótnia z Usijewiczem.
(A z Bucharinem nie przestawali się kłócić, całe szczęście, że
nie wyszło to na forum publiczne.) A to Szkłowski roztrwonił kasę
partyjną. A to Inessa wpadła na pomysł, żeby jeszcze raz
,,rozpatrzyć” problem obrony ojczyzny — i ileż energii trzeba
było stracić na przekonywanie.
W
listach. Bo nie przyjechała do Zurychu ani razu.
Wkrótce
minie rok...
A
to — ni stąd, ni z owad, plotka, że Szwajcaria lada dzień
przystąpi do wojny, i od razu niepokój, i błyskawiczne kalkulacje;
on z Nadią zostanie w strefie okupacji niemieckiej, a Inessa niech
jedzie do Genewy, w ten sposób znajdzie się na terenach
zagarniętych przez Francję — i dzięki temu poprawimy kontakty z
Rosją. Ale nie potwierdziło się: wojny nie będzie. To znów Nadia
chorowała — bronchit, gorączka, biegał po lekarza, bezustanne
kłopoty.
135
Ale
nie wolno przecież bezczynnie załamywać rąk. A gdyby tak sami,
bez pomocy Szwajcarów — zbuntowali szwajcarską armię. I wpadł
mu do głowy pomysł: napisać ulotkę („rozpalimy rewolucyjną
propagandę w wojsku! przekształcimy obmierzły mieszczański spokój
w klasowe akcje rewolucyjne!”) — ale przy zachowaniu absolutnej
tajemnicy (można za to nieźle oberwać, wyrzucą ze Szwajcarii) —
a podpisać: „szwajcarska grupa zimmerwaldzkiej lewicy (niech sobie
podejrzewają kogo chcą, choćby Plattena) — i rozkolportować
okrężną drogą, jakby nie od siebie. Inessa szybko przetłumaczy
na francuski. Tylko z zachowaniem pełnej konspiracji, paląc kalki.
(A poczta nie kontroluje listów, to zostało sprawdzone.)
Zaczęli
to robić. Ale wtedy przyszedł im do głowy kolejny pomysł: a może
by tak, też sami, tylko nie w swoim imieniu, przygotowali taką
ulotkę: poderwać cały europejski proletariat do strajku
powszechnego w dniu l maja? dlaczego by nie? Czyż proletariat nie
zareaguje? A w szczytowym momencie wojny — jakaż by to była siła
potężna! Jakaż demonstracja! A strajk sam przez się spowoduje
wybuch masowych ruchów rewolucyjnych. Jedna dobra ulotka — i
wrzenie w całej Europie, co?! Tylko trzeba się pospieszyć, do l
maja czasu niewiele — prędzej tłumaczyć na francuski, prędzej
drukować, jak najprędzej kolportować. (I — pełna konspiracja!)
Ale
zanim przemyśleli do końca strajk powszechny w Europie, nim
przetłumaczyli ulotki, niespodziewanie nadszedł list od Kołłon-taj,
która z Ameryki wróciła do Skandynawii. I do sporządzonego prochu
— dodany został kolejny zapalnik; okazuje się, że nastąpił
rozłam na zjeździe partii szwedzkiej!
Cóż
za niespodziewany sukces! Jak można było zapomnieć o swych
wiernych zimmerwaldzkich współbojownikach? I cóż tam się teraz
dzieje w szwedzkich głowach — z pewnością kompletny zamęt i
niesamowite zamieszanie!
I
jak by tu wpłynąć? Jak pomóc? Olśnienie: oto gdzie czeka nas
zadanie do spełnienia, najważniejsze i wdzięczne: nie w Szwajcarii
trzeba robić rewolucję, tylko w Szwecji! Zaczynać stamtąd!
Dalej
pisała Kołłontaj: szwedzcy młodzi postanowili zwołać na 12 maja
zjazd, aby powołać do życia nową partię na „zimmerwaldzkich
zasadach”. Ach, dzieciaki nieopierzone, szczere i niedoświadczone,
i któż wam wytłumaczy: zasady Zimmerwaldu i Kientalu zostały
zdradzone! Zdradzone, wdeptane w błoto przez wszystkie niemal partie
Europy! Umarł Zimmerwald, umarł i zbankrutował! Ale wy —
jesteście szczerzy i czyści i za wszelką cenę trzeba jeszcze
przed zjazdem zrobić wszystko, żebyście zrozumieli, jak trywialna
jest postawa Kautsky’ego, jak nikczemna jest zimmerwaldzka
większość. (Ach, czemuż nie jestem tam, z wami?) Nadszedł
wreszcie czas, żeby przyciąć pazury Brantingowi! Natychmiast
trzeba wam przesłać
136
na
pomoc moje tezy! Moralnie i politycznie wszyscy ponosimy za was
odpowiedzialność. Decydujący moment w skandynawskim ruchu
robotniczym!
1
cały ten chwilowy pesymizm i załamanie, jakie przezywał po
porażkach z podłą, pozbawioną charakteru, beznadziejną
szwajcarską lewicą — przerodziły się teraz w radosną
niecierpliwość, żeby podpalić Europę od północy!!! A czasu
było niewiele, a roboty — bezmiar, a korespondencja przez Niemcy
idzie zbyt wolno. Ale nareszcie — energiczna, aktywna, rozumna
walka! Wracało życie! Nowe światło rozjaśniało mroczne
sklepienia zurychskich kościołów-czytelni, stosy gazet i szorstkie
broszurki w Zentrałlstelle: na l maja — ulotkę! na 12 maja —
tezy i dogadać się! Wszystkie siły — na strajk w Europie i na
rozłam w Szwecji! Tylko nad młodzieżą warto pracować! My już
nigdy niczego nie zdołamy zrobić ani zobaczyć! Ale dla nich
zaświeci jeszcze szkarłatne słońce rewolucji!
2
marca kończył w domu obiad, nagle stukanie. Broński. Trochę nie w
porę. (W tym niepowodzeniu z lewicą tyle nadziei pokładano w
Brońskim, a do tego te wybory-niewybory, więc spotkać się teraz z
Brońskim nie było zbyt przyjemnie. A w nowe projekty nie został
jeszcze wprowadzony.) Wszedł — i nie siadając, z
charakterystyczną ociężałością, jak to on, nieco
melancholijnie:
— Nic
nie wiecie? - A co?
— Przecież
w Rosji... rewolucja... podobno... Piszą...
Ma
taki zwyczaj — nigdy nie podnosić głosu, to rozciąganie
wypływające jakby z niepewności — uniósł Iljicz oczy znad
talerza z gotowaną wołowiną, zupę już skończył, spojrzał na
stojącego spokojnie Brońskiego. Wyglądał jakby przyszedł z
informacją, że kilogram mięsa potaniał o 5 rappenów. W Rosji?
Rewolucja?
— Co
za brednie! Skąd to wiadomo?
Jadł
dalej, kroił kawałek w poprzek, żeby mięso razem z tłuszczem.
Jak to możliwe, tak ni stąd, ni z owad? Brednie jakieś. Maczał
kawałki w musztardzie na brzegu talerza. I nieprzyjemnie, kiedy
przeszkadzają ci w jedzeniu, nie dadzą w spokoju.
A
Broriski stał, nie zdejmując palta, i mokry pilśniowy kapelusz, o
który zawsze bardzo dbał — gniótł w rękach. Już z tego było
widać, że jest bardzo zdenerwowany.
A
Nadia po bokach swojej szaro-kraciastej sukni przejechała rękami,
jakby wycierała:
— Cóż
to znowu, Mojsieju? W jakich gazetach? Gdzie pan to czytał?
— Depesze.
W niemieckich.
— No!
Niemieckie, a do tego o Rosji. Łżą. Dojadał spokojnie.
137
O
Rosji w europejskiej prasie pisali mało i zawsze coś przekręcali.
Nie mając własnych, wiarygodnych informacji, trzeba było z dużym
trudem wyławiać z niej prawdę. A listów z Rosji niemal nie było.
Przemknęli, na przykład, dwaj nowi Rosjanie, uciekinierzy z
niemieckiej niewoli — biegał popatrzeć na nich, porozmawiać, to
interesujące. O Rosji trzeba było także wspominać w referatach,
ale nie częściej niż o Komunie Paryskiej, która od dawna już nie
istniała.
— I
cóż tam konkretnie napisano?
Broński
spróbował powtórzyć. I, co charakteryzuje większość ludzi —
ale zawodowemu rewolucjoniście przynosi wstyd — nie umiał
powtórzyć nie tylko dokładnych sformułowań, ale nawet
precyzyjnie oddać sensu.
— W
Petersburgu — ludowe powstanie... tłumy... policja... Rewolucja...
zwyciężyła...
— A
niby na czym polega zwycięstwo?
— ...Ministrowie...
podali się do dymisji, nie pamiętam...
— Sami
przecież czytaliście? A — car?
— O
carze — nic...
— O
carze — nic? Na czym więc polega zwycięstwo?
Cóż
za brednia. A może to nie Brońskiego wina, tylko sama informacja
jest taka nieprecyzyjna.
Nadia
nerwowo przebierając palcami zagniatała fałdy na biuście
znoszonej sukienki, która wyglądała na jeszcze bardziej znoszoną
w półmroku panującym w pokoju — na ulicy od rana siąpi deszcz:
— A
jednak — coś w tym jest, Wołodia? Bo niby skąd?
Skąd!
Zwyczajna burżuazyjna kaczka dziennikarska, rozdmuchiwanie każdego
niepowodzenia u przeciwnika. Ileż to już razy ile spraw w toku tej
wojny tak rozdmuchano.
— Czyż
w taki sposób dochodzą wieści o rewolucjach? Przypomnij sobie
Genewę, Łunaczarskich.
W
styczniowy wieczór szli z Nadią ulicą — a z przeciwka
Łuna-czarscy, radośni, promienni: ,,Wczoraj, dziewiątego, w
Petersburgu strzelano do tłumu! Wielu zabitych!!” Jak można
zapomnieć ten triumfalny wieczór rosyjskiej emigracji! —
popędzili do rosyjskiej restauracji, zebrali się tam wszyscy,
siedzieli podekscytowani, śpiewali, ileż sił przybyło, jakże się
wszyscy ożywili... Długi Trocki, wyciągnąwszy jeszcze ręce,
biegał, wznosząc toasty, wszystkim gratulował, mówił, że jedzie
natychmiast. (I pojechał.)
— Dobra,
daj nam herbaty. A może — nie pić?
Iść
znowu do czytelni i kontynuować normalną pracę — też chyba nic
z tego nie wyjdzie: coś jednak dręczy, przeszkadza. Trzeba by
sprawdzić. Psuje mu to wszystkie plany.
Ale
prasa z dzisiejszymi doniesieniami trafi do czytelni dopiero
138
jutro.
A
na Bellevue w witrynie ,,Neue Zurcher Zeitung” — wywieszają
tylko nadzwyczajne.
Dobrze,
idziemy.
Nadia
niewiele ostatnio wychodziła, po lutowym, niedawnym bronchicie.
Została w domu. A Iljicz nałożył ciężkie, stare, pocerowane
palto, nasadził, jak na bałwana, stary melonik — poszli.
Na
domu obok — ,,Tu mieszkał poeta Georg Buchner...” Mokrą, wąską
uliczką, gdzie pulchny, wodnisty śnieg nie stopniał jeszcze pod
murami — szybko, niemal biegiem, ruszyli pod górę. Skracając
drogę, przechodnimi uliczkami — szli w stronę Bellevue.
Szwajcarskim
zwyczajem wszyscy chodzili z parasolami, z trudem mijając się w
wąskich uliczkach, ledwie nie wykłuwając sobie nawzajem oczu. Ale
Lenin nie lubił taszczyć ze sobą parasola: raz się przyda, raz
nie. A poza tym ma na sobie same stare rzeczy, nie żal. Broński też
tak szedł.
Z
,,Neue Zurcher Zeitung” dowiedzieli się mniej więcej tyle, ile
wiedział już Broński. Aresztowano jakoby tylko ministrów.
Aresztowano?... I jeszcze: władzę objęli członkowie Dumy. A —
car? O carze, ani słowa. Z tego wyraźnie wynika, że car jest na
wolności, wraz z wojskiem. I zaraz sprawi im łaźnię.
Jeżeli
w ogóle to wszystko od ,,a” do ,,z” nie jest łgarstwem.
Nie,
coś takiego w dzisiejszej Rosji nie mogło się zdarzyć.
I
przy witrynie wcale nie było tłoku, poza nimi — nikogo.
Drobny
deszcz siąpił na plac, na jezioro. Chmury równomiernie zasnuwały
wszystko nad jeziorem i mleczno-szary całun pokrywał cały
Uetliberg aż do przeciwnego brzegu. Jechały dorożki z
podniesionymi czarnymi budami, jeden za drugim sunęły czarne
parasole. Jaka tam rewolucja!...
A
mimo wszystko warto by to wyjaśnić do końca.
Poszli
na Hein-platz do kiosku z gazetami, może coś się trafi. Gazet
Lenin nie kupował nigdy, ale z takiego powodu można, z partyjnej
kasy.
Prostoduszny
kioskarz oświadczył jednak, że w żadnej nie ma nic takiego —
nie kupili więc ani jednej.
Dać
sobie spokój z tą brednią, iść do czytelni i pracować. A
Broński zrezygnowany, zdezorientowany, gotów był zdaje się
ciągnąć za nim, wałęsać się po ulicach albo czekać w deszczu
przed witryną na kolejne depesze — bezradność typowa dla ludzi
bez charakteru. Przejrzał jego zamiary — i rozstał się z nim. I
znowu, znowu, tysiąckrotnie przemierzanymi uliczkami, nie widząc
ani domów, ani wystaw, ani ludzi — poszedł w stronę kantonalnej
czytelni.
Ale
tuż przed strzelistymi oknami — zawahał się.
Coś
go powstrzymywało przed wejściem. Jakby miał utknąć w
139
drzwiach.
Jakby coś mu nabrzmiało w środku przez te pół godziny — i nie
puszczało.
A
tymczasem deszcz przestał padać.
Postał
trochę, zły na siebie. Oczywiście, mógłby się zmusić i
wysiedzieć nawet do wieczora, ale... wzywała go konkretna, ważna
praca — dla Szwedów, a tymczasem... Coś go powstrzymywało, nie w
porę. I notatki — „marksizm o państwie”... A jakoś nie
mógł...
Przeciwnie,
przyszła mu do głowy niezgodna z jego charakterem, obca, wręcz
zbrodnicza myśl: pójść do czytelni rosyjskiej. Gniazdo eserowców,
anarchistów, mieńszewików i wszelkiej rosyjskiej hałastry. Jak
gniazdo żmij, starał sieje zawsze omijać, nie chodzić po
Culmannstrasse, nie oddychać tym powietrzem, nikogo nie spotykać,
nie widzieć. A teraz pomyślał sobie: przecież tam, z pewnością,
zebrali się, zbierają się... Wiedzą, nie wiedzą, ale —
rozmawiają, będą rozmawiać. Można coś usłyszeć. Samemu nic
nie mówić, a — czegoś się jednak dowiedzieć.
I
— wbrew wszelkim swoim zasadom, ciągnęło go do tego obrzydliwego
miejsca — poszedł.
I
rzeczywiście, z zimnej, wilgotnej ulicy do niewielkiego ogrzanego
pokoju wcisnęło się już ze dwadzieścia osób, w przesiąkniętej
wilgocią odzieży, jedni siedzieli, inni nie, nawet nie zamierzali
siadać — nikt jednak nie milczał, wszyscy mówili na raz.
Harmider, wrzask i ogólny zgiełk falami przelewał się przez
pokój. A jakżeby inaczej! — Rosjanie uwielbiają otwierać przed
kimś duszę.
Pomylił
się tylko co do jednego: sądził — rzucą się na niego, będą
zdziwieni, potraktują wrogo — nic podobnego. Jedni zauważyli jego
przybycie, inni nie, ale wszyscy przyjęli go tak naturalnie, jakby
był tu stałym gościem.
Lenin
komuś odpowiedział (tak, jakby nie odpowiedział). Nikogo wprost o
nic nie pytał. Usiadł na końcu ławki, w kącie, zdjął melonik.
I siedząc słuchał, jak tylko on potrafił: wychwytując to, co go
interesowało, a czego inni nawet nie słyszeli.
Okazuje
się, że nikt nie wiedział nic ponadto, co zawierały znane już
depesze. Jeszcze tylko tyle, że ,,po trzydniowych walkach”
zwyciężyła. Wiadomość o tych trzech dniach ktoś właśnie
przyniósł. Wyglądało to dość wiarygodnie, więc już — byli
zachwyceni, i już nie mieli najmniejszych wątpliwości. Lenin nie
widział powodu, by głośno kwestionować: dlaczego więc przez trzy
dni nie było żadnych informacji? A w ogóle, nikt nie wiedział nic
więcej, niż wynikało z depesz, ale rzeką słów zalewali całą
ogromną przestrzeń wokół tych wieści.
Jeden
z obecnych (nigdy go nie widział) w rozluźnionym, starym krawacie,
podbiegał to tu, to tam, machał rękami jak kogut skrzydłami i
myśli nie kończąc, mówiąc niewyraźnie — pędził da-
140
lej.
A jakaś inna, wysoka, wpatrywała się tylko i wąchała ciągle
bukiecik świeżych dzwoneczków: ktoś coś do niej mówił, a ona
nic — kiwała się tylko w zadumie i wąchała kwiatki.
Lenin
gardził tą paplaniną niby rewolucjonistów, którzy pełnym głosem
rozprawiali na temat wolności i rewolucji, nie ogarniając
wszystkich, szachowych niemal możliwości, w jakich te wydarzenia
mogą się rozgrywać, nie zdając sobie sprawy, jacy wrogowie i jak
zręcznie potrafią je wykorzystać nie tylko w trakcie tych
wydarzeń, ale już na samym ich początku. Rozprawiali jak o
powszechnym święcie, jakby wszystko się już dokonało i stało (a
co się stało? a co się stać powinno? — czy ktoś z nich
rozumiał?). Ale co robi car? I jaka armia kontrrewolucyjna zmierza
na Petersburg? I jak, nie ulega wątpliwości, przerażona jest Duma,
i że stara się możliwie szybko dogadać z reakcją? I jak słabe i
niezorganizowane są jeszcze siły proletariatu? — o tym nie
myśleli, tych odpowiedzi nie poszukiwali. Tylko nagle, wszyscy jakby
pogodzeni, zapomniawszy o międzypartyjnych różnicach poglądów,
te podekscytowane damy ze wstążkami na kapeluszach przekazywały
sobie nawzajem jakąś radosną bzdurę. I oto, godzinę czy dwie
później, nie czuli się już przymusowymi mieszkańcami Szwajcarii,
ale — przedstawicielami ,,wszechrosyjskiej wspólnoty”, tylko i
wyłącznie — Rosjanami, snuli typowo rosyjskie i bezpodstawnie
rosyjskie plany, jak wszyscy razem mogliby już teraz, bez zwłoki,
dostać się do Rosji.
N-no!...
Z
tymi amikoszoriskimi pomysłami i maniłowskimi projektami pchali się
także do Lenina, dosiadali się, jedni — wiedząc kim jest, inni —
nie wiedząc, część towarzystwa nie miała bowiem nic wspólnego z
polityką. Obserwował spod przymrużonych oczu tych
podekscytowanych, tych pijanych bez wina, te szczebioczące damy —
nikomu nie odpowiedział ostro, ale też nic nie odpowiedział.
A
różne rzeczy przychodziły im do głowy: wszyscy emigranci powinni
się teraz zjednoczyć niezależnie od różnic partyjnych
(drob-nomieszczariskie łby, pełne śmieci!) i utworzyć
ogólno-szwajcarski Rosyjski Komitet Emigracyjny, który zająłby
się zorganizowaniem powrotu do ojczyzny. I... i... i w jakiś sposób
wracać, ale jak — nikt nie wiedział, a propozycje padały jedna
za drugą. I już na dziś wieczór zwoływali komisję
przygotowawczą.
Wracać,
kiedy nie wiadomo, co się tam dzieje. A niewykluczone, że już pod
każdą ścianą rozstrzeliwują rewolucjonistów.
Przybywali
ciągle nowi ludzie, ale — nie myśli. I wszyscy znowu
konfrontowali między sobą wiadomości — i nadal nikt nie wiedział
nic więcej. I aby uwolnić się od tej ich jałowej gadaniny, Lenin
wyszedł równie niezauważalnie, jak wszedł.
Na
ulicy nie tylko przestało padać, ale wyraźnie przejaśniało,
141
r
chmury
przerzedziły się znacznie. Było mniej mokro, ale — nadal —
zimno.
Nogi
niosły go w dół, w stronę biblioteki i domu.
A
może by rzeczywiście — pójść do domu?
W
ogóle teraz nie wiadomo, dokąd iść.
Zatrzymał
się.
Jeszcze
przed dwiema godzinami, przed obiadem, wszystko wydawało się takie
jasne: doprowadzić do rozłamu w szwedzkiej partii, i w związku z
tym odpowiednie rzeczy przeczytać, napisać, zrobić. Ale oto
zaskoczyło go niepojęte, nieprawdopodobne i niepotrzebne wydarzenie
i, wydawałoby się, że nawet nie poruszyło, nie wytrąciło z
równowagi — ale zaczynało już wytrącać. Już pochłaniało
siły i rozpraszało.
I
wrócić do biblioteki — nie był w stanie.
I
do domu iść się nie chciało. Od roku wyraźnie nudziło go
omawianie wszystkiego z Nadią: rozwlekle i z poważną miną
wygłaszała takie banały, że słuchać hadko. I nic świeżego,
oryginalnego nie wynosił z tych rozmów.
A
nogi ciągnęły, żeby trochę pochodzić.
Ale
— nie ulicami, znudziły mu się, patrzeć już na nie nie mógł.
A może by wejść na Zurichberg, przecież to dwa kroki.
Dął
lekki wiatr — chłodny, ale niezbyt mocny. Nie, tylko nie będzie
padało, ale wyraźnie przejaśnia się.
W
palcie, które w czytelni niemal zupełnie wyschło, Lenin poszedł
ostro pod górę. W górach i nogi się rozchodzą, i łatwiej o
koncentrację, można coś przemyśleć.
Im
bardziej stromo, im krótsza uliczka — tym bliżej tam, na szczyt.
Nogi miał silne, jak za młodu. W tę samą stronę szli szybko
młodzi chłopcy z tornistrami na plecach, z poobiednich lekcji —
Lenin dotrzymywał im kroku. I nie miał zadyszki, i serce biło
równym rytmem.
Gdyby
ż tak było ze wszystkim. Ale — głowa... Ale głowę nosił Lenin
jak coś drogocennego i chorego. Aparat do natychmiastowego
podejmowania bezbłędnych decyzji, do znajdowania celnych argumentów
— aparat ten przez podłą mściwość natury był chorobliwie
jakby, wielokierunkowo porażony, dając o sobie znać w coraz to
innych miejscach. Tak zapewne rozwija się pleśń w kawałku czegoś
żywego — chleba, mięsa, grzyba — zielonkawy nalot i niteczki
wrastające w głąb: jak gdyby wszystko było jeszcze całe a
jednocześnie porażone, nie dające się oczyścić, a kiedy boli
cię głowa, nie czujesz bólu wszędzie, tylko w poszczególnych
warstewkach i nitkach. Można by pomyśleć: co boli to trudno,
każdego czasem boli, wziąć proszek i przejdzie! Ale jeżeli
dopuścisz do siebie czasem myśl, że boli w sposób szczególny,
nieodwracalny, że proszek — tylko oszu-
142
ka
cię na kilka godzin, a tam niteczki wrastają coraz głębiej —
ogarnia cię takie przerażenie^ jak w nowotarskim więzieniu: wyrwać
się nie sposób! A nie ma na tę głowę rady. Wszystko na tym
świecie czeka na twoje opinie i decyzje! Wszystkim można pokierować
zgodnie z twoją wolą! — a sam jesteś już w okowach i wyrwać
się — nie sposób!
Zdrowe
serce, płuca, wątroba, żołądek, ręce, nogi, zęby, oczy, uszy —
możesz tak wymieniać i pękać z dumy. Ale natura jak nieubłagany,
przenikliwy egzaminator — wie, że czegoś nie wymieniłeś.
Wszystkiego przecież wymienić nie sposób — a choroba już
dostrzegła puste miejsce i tajemnymi przejściami sączy
zniszczenie, coraz głębiej, coraz głębiej. A wystarczy drobna
rysa, żeby zburzyć cały pomnik zdrowia.
I
to było powodem, że nie przeżywał już tak mocno zatargów i
nieporozumień między nimi — które nie wiadomo dlaczego, coraz
trudniej było zażegnać w chwilach, kiedy usiłował doprowadzić
do tego. Przez rok — można się nawet odzwyczaić. Ona — była
mu potrzebna. Potrzebna. Ale — czy on jej jest równie potrzebny?
Być
tak blisko i nie przyjechać przez cały rok?
No,
oczywiście. Ma kogoś...
Ale
ogarniała go apatyczna niemal obojętność.
Od
kantonalnego szpitala szedł górą, krętymi uliczkami, gdzie co
bogatsi szwajcarscy biirgerzy przeprowadzali się w góry, ponad
miasto, bliżej lasu i nieba, z widokiem na odległe jezioro, i tu
budowali sobie wille, małe pałacyki burżujów. I każdy myślał
tylko o tym, jak swoją upiększyć — jedni ozdobną kładką, inni
kafelkami, jedni wieżyczkami, inni bramą, werandą, powozownią,
fontanną, albo nazwą ,,R6ża gór”, ,,Hordevia”, „Nisetta”.
I znad wszystkich dachów unosił się w górę dym — oczywiście,
wszędzie palono w kominkach, żeby było przytulniej.
To
urządzenie sobie piękna i wygód odgrodzonych parkanami,
sztachetami, notarialnymi aktami i dogodnymi szwajcarskimi
przepisami, wyżej niż inni, żeby odseparować się od pospólstwa
— wywoływało w nim narastającą wściekłość. O, jak cudownie
byłoby wparować tu z dołu z całym tłumem i rozwalić te furtki,
okna, drzwi, kwietniki — kamieniami, kijami, obcasami, kolbami
karabinów — czy można wyobrazić sobie coś lepszego, weselszego?
Czyżby do tego stopnia dała się zniewolić i zniechęcić ta masa
pokrzywdzonych, że już nigdy nie zdobędzie się na bunt? Nie
przypomni sobie płomiennych słów Marata: człowiek ma prawo
wydrzeć innemu nie tylko to, co tamten ma w nadmiarze, alei to, co
niezbędne. Aby samemu nie zginąć, ma prawo zarżnąć innego i
pożreć jego dygocące ciało!
Właśnie
ten słynny jakobiński stosunek do świata nigdy nie
143
przebudzi
się w proletariacie republiki lokajów, ponieważ ciągle spadają
kąski z pańskiego stołu, dokarmiają. I omotują go swa pajęczyną
oportuniści Grimma.
A
— w Szwecji?
A
— co teraz w Rosji?...
W
Rosji mogłoby być wiele rzeczy, tylko nie ma kto pokierować. Z
pewnością dziś wszystko zostało już przegrane i topią we krwi —
ale depesze potwierdzą to dopiero pojutrze.
Nie
ze względu na wysokość, tylko z powodu poprawiającej się pogody
— było coraz widniej. Szedł już po suchych, czystych (nigdy nie
bywały brudne ani zabłocone), gładkich, równo poukładanych
kamieniach chodników i ulic. I jeśli nawet zdarza się, że
przejeżdżający powóz ochłapie cię wjeżdżając w kałużę, to
czystą wodą. Na ulicach położonych na stoku — sporo drzew, a
wyżej — gęściej, a jeszcze wyżej — las.
Tu
chodziło się po prostu na spacery, spokojnie i bez pośpiechu.
Minęły go jedna, potem druga, stateczne, dostojne pary burżu-jów
ze złożonymi parasolkami i psami na smyczach. Później — dwie
starsze damy, jak to zwykle w Szwajcarii, bardzo z siebie zadowolone,
perorujące głośno. Jeszcze ktoś. Podziwiali swe posiadłości. Po
chwili nie było już ani przechodniów, ani zgiełku życia.
Tuż
pod lasem jedna z ulic biegła po stoku, nie opadając ani nie
wznosząc się w górę. Prowadziła na ogrodzony parkanem taras
widokowy. Stąd można było przez gałęzie rosnących niżej drzew
podziwiać oddaloną zatokę jeziora i całe miasto spowite szarą
nizinną mgiełką — wieże, kominy, niebieskie, dwuwagonowe
tramwaje przejeżdżające przez mosty. I aż tu docierał z
jednostajnie szarych kościołów, ciągle ten sam, mechaniczny,
metaliczny, zimny dźwięk dzwonów.
I
— alejka, pod wysokimi drzewami, wysypana żwirem, z ławeczkami,
dróżka długości zaledwie dziesięciu kroków, prowadząca do
jednej, jedynej samotnej mogiły. Kiedy wybierali się z Nadią na
wielki, owalny Zurichberg, wchodzili pod górę z innej strony i
dochodzili gdzie indziej, tu nigdy nie zbłądzili. Podszedł teraz
do tej mogiły położonej na wysokim, widocznym miejscu.
Stał
tu wysoki, sięgający mu niemal do ramion nagrobek z nierównego,
chropowatego, szarego kamienia, a na wmontowanej w kamień metalowej,
gładkiej płycie wyryty był napis ,,Georg Buch-ner. Zmarł w
Zurychu nie dokończywszy poematu Śmierć Danto-na...”
Nie
od razu skojarzył, skąd zna to nazwisko, Georg Buchner... Znał
przecież wszystkich — socjaldemokratów, działaczy politycznych.
A — poeta?...
I
jak ukłucie: oczywiście — sąsiad. Mieszkał na Spiegelgasse 12,
144
obok,
ściana w ścianę, trzy kroki od drzwi do drzwi. Emigrant. Mieszkał
po sąsiedzku. I umarł. Z niedokończoną ,,Śmiercią Dantona”.
Co
za licho. Danton to oportunista. Danton to nie Marat, Dantona nie
żal, ale i nie o niego chodzi — sąsiad tu leży. On też, z
pewnością, chciał stąd się wyrwać, wrócić z tego przeklętego,
ciasnego, małego kraju. A umarł — w Zurychu. W kantonalnym
szpitalu, a może i na Spiegelgasse. Nie napisali, na co umarł, może
też go tak bolała głowa, bolała...
I
cóż tu, doprawdy, robić z tą głową? Ze snem? Z nerwami?
I
w ogóle, co będzie dalej? Jeden człowiek nie jest w stanie walczyć
przeciwko wszystkim, poprawiać wszystkich i wszystkimi kierować.
Niezbyt
przyjemne spotkanie.
Cały
Zurych, pewnie ze ćwierć miliona ludzi, miejscowych i z całej
Europy, tam, na dole, jak w mrowisku, pracowali, zawierali
transakcje, wymieniali pieniądze, sprzedawali, kupowali, jedli w
restauracjach, brali udział w zebraniach, szli i jechali ulicami —
i każdy w swoją stronę, i każdy ze swymi niepozbieranymi,
nieukierun-kowanymi jak należy myślami. A on — został tu na
górze i wiedział, potrafiłby nimi wszystkimi pokierować, połączyć
ich wolę w jedność.
Tylko
nie miał takiej władzy. Mógł tu stać nad Zurychem albo leżeć
tu w grobie — ale zmienić Zurychu nie mógł. Mieszkał tu już
drugi rok i wszystkie wysiłki na nic, nic nie zostało zrobione.
Trzy
tygodnie temu to miasto bawiło się na swym idiotycznym karnawale:
sunęły jedna za drugą orkiestry w błazeńskich strojach, oddziały
gorliwych doboszy, wrzaskliwych trębaczy, to — postaci na
szczudłach, to — z długimi, zrobionymi z pakuł, metrowej
długości włosami, krzywonose wiedźmy i beduini na wielbłądach,
na kołach jechały karuzele, sklepy, martwe olbrzymy, strzelające
armaty, które wraz z dymem wypluwały z luf confetti — ile
zasiedziałych nierobów zajmowało się przygotowaniami, szyciem
kostiumów, repetycjami, ileż swych nie znających wojny, sytych sił
musieli tu włożyć! — gdybyż choć połowę tych sił użyć na
strajk powszechny!
A
miesiąc później, już po Wielkiej Nocy, będzie święto
pożegnania zimy, świąt tu bez liku — jeszcze jeden pochód, już
bez masek i charakteryzacji, parada rzemieślniczego Zurychu, tak jak
w ubiegłym roku: przeogromne wory z przeogromnym ziarnem, ogromne
warsztaty, maszyny introligatorskie, kamienie szlifierskie, żelazka,
na bryczce cała kuźnia pod ułożonym z dachówek dachem i w czasie
jazdy dmą w miechy i odkuwają młotki, topory, widły, cepy
(nieprzyjemne wspomnienie, jak kiedyś w Ałakajewce mama zmuszała
go, żeby został rolnikiem, obrzydzenie go brało na widok tych
wideł i cepów); wiosła na ramionach, ryby na kijach, buty z
cholewami na cechowych sztandarach, dzieci z wypieczonymi bochen-
10
— Lenin w Zurychu
145
kami
chleba i preclami — można by się nawet pochwalić ta pracą,
gdyby to wszystko nie nabierało burżuazyjnego charakteru i nie
świadczyło tak natrętnie o swym konserwatyzmie, gdyby nie było
tylko wczepianiem się w przeszłość, którą należy zburzyć do
cna. Gdyby za rzemieślnikami w skórzanych fartuchach nie jechali
jeźdźcy w czerwonych, białych, błękitnych i srebrzystych
kamizelkach, w liliowych frakach i różnokolorowych trójrogach, nie
maszerowały jakieś kolumny starców — w staroświeckich surdutach
i z czerwonymi parasolkami, uczeni sędziowie z przesadnie wielkimi
złotymi medalami, a wreszcie i markizy-hrabiny w barchanowych
sukniach i białych perukach — zabrakło na nich gilotyny Wielkiej
Francuskiej! I znów setki trębaczy i dziesiątki orkiestr, wśród
nich dęta na koniach, jeźdźcy w hełmach i kolczugach,
halabardziści i piechota z czasów napoleońskich, ostatniej wojny,
którą pamiętają — z jakąż ochotą bawią się w wojnę, kiedy
nie trzeba maszerować na rzeź, a zdrajcy socjal-patrioci nie robią
nic, żeby ci ludzie się zmienili i rozpoczęli domową!
A
i cóż oni tu mają za klasę robotniczą? Ich berneńską
właścicielka mieszkania, prasowaczka, proletariuszka, kiedy
dowiedziała się, że matkę spalili w krematorium, nie było
pogrzebu, więc nie chrześcijanie — wyrzuciła z mieszkania. Inna,
za to tylko, że w ciągu dnia zapalili lampę, żeby pokazać
Szkłowskim, jakie daje jasne światło — też ich wyrzuciła.
Nie,
nie da się ich porwać.
Czegóż
może dokonać piątka cudzoziemców, nawet jeśli ich idee są
najsłuszniejsze?...
Skręcił
z bulwaru i poszedł stromo pod górę, do lasu. Chmury były teraz
wyraźnie mniej gęste, na zachodzie miały nawet łagodną,
jasnożółtą barwę. Można było domyślić się, że tam, za nimi
kryje się wieczorne słońce.
I
już w lesie. Nieuporządkowany, ale tu i ówdzie poprzecinany
alejkami. Na przemian z sosnami — jakieś szaro-białe pnie, ale
nie brzozy i nie osiki. Mokra ziemia zasłana obficie starym
listowiem. I brudno tu i poślizgnąć się można, ale w alpejskich
butach, nie najlepszych na miejskie chodniki, to akurat doskonale.
Szedł
stromo pod górę, z wysiłkiem. Był sam. Tam gdzie mokro i błoto
przyzwoite pary nie spacerowały.
Przystawał,
żeby zaczerpnąć tchu.
Na
gołych drzewach mokły czarne, puste jeszcze domki dla szpaków.
Nie
ma nic trudniejszego, niż przejście z konspiracji do działalności
legalnej. Przecież nie bez kozery istnieje słowo podziemie: nie
ujawniając się, zawsze anonimowo, i nagle, ni stąd, ni z owad
wyjść na podium i powiedzieć: tak, to ja! bierzcie broń,
poprowadzę was!
146
Dlatego
właśnie tak ciężko poszło mu w Piątym Roku, a Trocki i Parvus
przechwycili całą rosyjską rewolucję. Jakież to ważne —
włączyć się do rewolucji w odpowiednim momencie! Spóźnisz się
o tydzień — i tracisz wszystko.
Co
teraz zrobi Parvus? Ach, należało go potraktować nieco
przyjaźniej.
Więc
— jechać? Jeżeli wszystko się potwierdzi — jechać?
Tak
od razu? Rzucić wszystko? I — przefrunąć w powietrzu.
Za
pierwszym wzgórzem teren opadał w wilgotny, ciemny, świerkowy las,
a biegnąca tędy droga była kompletnie rozmokła, pełna błota. A
można było pójść samym grzbietem, bez ścieżki — oczywiście
tu jest sucho, rośnie trawą i idzie się pod sosnami.
No,
jeszcze na ten pagórek.
Stąd
znowu otwiera się panorama, jeszcze bardziej rozległa. Widać było
duży fragment spokojnego, szarego jeziora i cały Zurych pokryty
jakby potężną czaszą powietrza, nie rozrywaną jeszcze nigdy
przez artyleryjskie pociski, nie rozcinaną wrzaskami rewolucyjnej
tłuszczy. A słońce — właśnie zachodziło, ale wcale nie nisko,
tylko niemal na poziomie oczu — za łagodnie opadająca linię
Uetlibergu.
Jak
po przebudzeniu z narkozy wypłynęło znowu to, co przygnało go nie
w porę, w dniu przeznaczonym na pracę — w tę wilgoć w górach:
złe samopoczucie, wzburzenie, jakie owładnęło nim w rosyjskiej
czytelni na ten zgodny, barani ryk, że zaczęła się rewolucja.
Jakże
łatwowierni są ci wszyscy zawodowi rewolucjoniści, nie ma takiej
bujdy, w którą by nie uwierzyli.
Właśnie
teraz trzeba wykazać szczególną podejrzliwość i ostrożność.
Poszedł
dalej przez suche bezdroże, grzbietem góry, po brunatnej trawie, po
suchych gałązkach. Tu, na górze, spotkać można skaczące
wiewiórki, a czasem i młodziutkie sarenki wielkości psa migną w
oddali, przebiegając drogę.
Wysoko
i w ciszy, w czystym powietrzu — z głową było lepiej, znikała
uciskająca obręcz. Całe zdenerwowanie, wszyscy denerwujący ludzie
— znikali, wypadali z pamięci, zostali na dole.
Ciężka
była ostatnia zima, dała mu się we znaki. Nie może żyć w takim
napięciu, trzeba się trochę oszczędzać.
A
— w imię czego się oszczędzać? Jeżeli ma nic nie robić — to
w imię czego się oszczędzać?
Alę
— i tak długo nie pociągniesz. Z głową kiepsko. Źle.
Wzgórek,
po którym szedł, opadał ku poprzecznej żwirowej drodze. No,
oczywiście, znajome miejsce, obelisk. Ścieżka prowadziła właśnie
do niego. Był to pomnik ku czci dwóch bitew 1799 roku stoczonych o
Zurych między rewolucyjną armią francuską i austro-węgierską
reakcją.
147
Naprzeciw
obelisku Lenin przysiadł na wilgotnej ławce, był zmęczony.
Tak,
to prawda, i tu strzelali. Strach pomyśleć: aż tu doszły
rosyjskie wojska! i tu dosięgła carska łapa!
Miarowy
stukot kopyt po bitej drodze dał się słyszeć z góry, spoza garbu
drogi. I niemal w tej samej chwili, z ciemnego lasu, w niezbyt jasnym
świetle zapadającego mroku, wyłonił się damski kapelusz opasany
wstążką — a po chwili także kobieta ubrana na czerwono — i
jasno kasztanowy koń. Koń szedł stępa, kobieta siedziała
wyprostowana — i coś w jej zachowaniu, i w postawie... -Inessa?!
Zadrżał,
zobaczył, uwierzył! — choć było to absolutnie niemożliwe.
Bliżej
— nie, nie ona oczywiście, ale — jakieś podobieństwo istniało.
W postawie, w zachowaniu — duma i poczucie własnej wartości.
Wynurzyła
się z mrocznej gęstwiny — w czerwieni, i jechała tak przez
wilgotny, czysty, bezdźwięczny wieczór.
Ale
o swej niezrównanej urodzie najbardziej przekonany był koń —
jasno rudy, niemal żółty, wymuskany, w strojnej uździe, dostojnie
przebierał kopytami.
A
amazonka siedziała opanowana albo smutna, nie widząc przed sobą
nic prócz spadku drogi, nie spojrzała nawet na obelisk, ani na byle
jak ubranego, wciśniętego w stojącą na dole ławkę, w czarnym
meloniku grzyba.
On
także siedział nieporuszony, wpatrzony w jej twarz, czarny kosmyk
włosów spod kapelusza.
Gdyby
tak wyzwolić się od myślenia o koniecznych i słusznych zadaniach
— przecież jest pięknie! Piękna kobieta!
Jej
ramiona i talia unosiły się w górę i opadały w dół, ale
trzymała się prosto. Nogi w strzemieniach umiejętnie amortyzowały
unoszoną w górę i opadającą w dół postać.
Przejechała
w dół, tam droga zakręcała — i jeszcze tylko przez chwilę
słychać było miarowy stukot kopyt.
Przejechała,
coś jeszcze mu zabierając — i zniknęła.
148
L-2
Z
licznych dotychczasowych rewolucyjnych prób Lenin wiele się nauczył
(tylko dla rewolucji bowiem urodził się i żył, cóż mógłby
znać lepiej?) i miał swoje ulubione postaci, momenty, metody i
myśli. A na własne oczy widział tylko jedną — ale nie od
początku, nie całą, nie w najważniejszych miejscach — i w niej
właśnie w ogóle nie uczestniczył, wbrew swej woli tylko
obserwował, wyciągał wnioski i z nich dalsze wnioski.
Ale
była jeszcze inna — w innym kraju i za jego niemowlęcych lat, z
którą czuł serdeczny, nierozerwalny związek. Na myśl o niej
serce biło jak na wspomnienie imienia ukochanej, odczuwał coś na
kształt nie dającej się przezwyciężyć słabości, bólu i
miłości: jej błędy — bardziej bolą niż czyjekolwiek, jej
siedemdziesiąt jeden dni, jak te najistotniejsze, decydujące o
wszystkim dni własnego życia — przeanalizował dokładnie, jeden
po drugim. Jej imię zawsze na ustach: Paryska Komuna!
Na
Zachodzie, jeśli czekano na jego komentarze, jeśli uznawano jego
opinie za ważne, to — w sprawach rewolucji rosyjskiej piątego
roku. Regularnie więc ją omawiał, najczęściej — 9 stycznia, w
dniu, który na zachodzie wywoływał najwięcej skojarzeń (tak i w
tym roku, w zurychskim Domu Ludowym ostrzegał słuchaczy:,,Europa
jest brzemienna rewolucją”!, mając na myśli przede wszystkim
szwajcarską). Ale o tej, wyrwanej mu niemal z rąk rewolucji mówić
było przykro (a o wnioskach, jakie z zazdrości wyciągnął
oceniając krytycznie działalność Parvusa i Trackiego, lepiej było
na razie głośno nie mówić). O Komunę Paryską natomiast nikt go
nie pytał, wielu mogłoby opowiedzieć bardziej wiarygodnie, ale
samego ciągnęło go, żeby do niej przylgnąć — miejscem
zbolałym do zbolałego, raną do rany, jakby mogli się nawzajem
odrodzić. I kiedy wszyscy — ci, co bili i ci, co nie brali
udziału, musieli pojedynczo, skrycie uciekać z przegranej Rosji —
w zgniłą genewską zimę 908 roku, przygnębiony, skłócony ze
wszystkimi współtowarzyszami, rozdrażniony do gra-
149
nic
nerwowej wytrzymałości, samotnie rzucił się do pisania o lekcjach
płynących z Paryskiej Komuny.
Tak
i teraz, w czasie tej nerwowej zimy, wymęczony ciągłą szep-taniną
w kręgu Kegel-klubu, odczuwał fizyczną wręcz potrzebę, by stanąć
przed wielką, wypełniona salą, przed masą ludzi. Gdy więc
niespodziewanie dostał załatwione przez Abramowicza zaproszenie,
żeby 5 marca wygłosić w Chaux-de-Fond referat w rocznicę Komuny
Paryskiej (w okolicy Chaux-de-Fond jeszcze od hugenockich czasów
mieszkało wielu francuskich uciekinierów, do nich uciekali także
komunardzi, a teraz żyli tu ich wszystkich potomkowie) — Lenin
zgodził się z największą przyjemnością.
A
tu jak z nieba spadła wiadomość o rosyjskiej rewolucji i z każdym
dniem dochodziło coś nowego.
Nie
minęły jeszcze trzy doby od pierwszych, niepotwierdzonych wieści z
Rosji (trzy doby — bez chwili przerwy, bo sen nie przychodził
przez całe trzy noce, ale ustąpił ból głowy, coś
nadzwyczajnego! ustąpiły wszystkie objawy choroby, tyle sił
przybyło nagle!) a ileż w ciągu tych siedemdziesięciu godzin
myśli przemknęło — przepaliło się i przegrzmiało — przez
serce i głowę jak przez szyber wielkiego pieca! Wiedząc tak
niewiele, odtwarzał z fragmentów, zestawiał obraz za obrazem —
co się tam dzieje? i na każdy wariant dawał dyspozycje. Te
dyspozycje przy obecnym jego doświadczeniu były teraz bezspornie
słuszne, ale za każdym razem obraz okazywał się złudny i kolejne
depesze obalały i zmieniały treść poprzednich. A własnej
wiarygodnej informacji z Rosji — nie miał, nie miewał i nie mógł
mieć żadnej.
Z
wiekiem coraz lepiej siebie poznajesz. Nawet bez inteligenckiego
grzebania w duszy trudno nie zauważyć niektórych swoich cech. Na
przykład inercji. W wieku czterdziestu siedmiu lat nie tak łatwo
rzucić się w wir wydarzeń. Nawet widząc, przewidując właściwe
polityczne posunięcia — nie od razu jesteś w stanie działać z
odpowiednią energią. A kiedy już jej nabrałeś — zatrzymać się
jest równie trudno.
Porażająca
nowina z Rosji nie zdołała go zepchnąć od razu na inny tor, nie
owładnęła nim w jednej chwili — ale pochłaniała go,
pochłaniała coraz bardziej. I już pierwszej nocy męczyła go
świadomość własnego błędu: dlaczego, dlaczego nie przeniósł
się do Szwecji już półtora roku temu, kiedy wzywał go
Szlapnikow, kiedy proponował Parvus? Po co został w tej
beznadziejnie tępej, burżuazyj-nej Szwajcarii? A przez wszystkie
wojenne lata wydawało się to takie oczywiste: za nic ze Szwajcarii,
przesiedzieć tu do końca. A teraz stało się tak oczywiste: ach,
trzeba było wyjechać w porę! Żeby doprowadzić do rozłamu
szwedzkiej partii, czy też, żeby znaleźć się bliżej wydarzeń w
Rosji — byle do Sztokholmu! Tam można nawet
150
wezwać
z Rosji kogoś z naszych, na przykład delegatów do Dumy, jeżeli
wrócą z Syberii.
I
wtedy można było to zrobić nie zwracając niczyjej uwagi — przez
Niemcy, oczywiście, jedyną mądrą drogą. A teraz, kiedy wszyscy
się ruszyli, zaczął się harmider, dyskusje — o tym, żeby
czmychnąć niezauważenie, nie ma mowy. Ech, do diabła!
Jednakże
siedzieć bezczynnie nie wolno ani chwili: uda się coś, czy nie uda
— trzeba zacząć działać! I rankiem 3-go, zaraz po przebudzeniu,
postarał się wysłać sprawdzonymi kanałami swoją fotografię do
paszportu na przejazd — Haneckiemu. (Biedny Kuba też swoje
przeszedł: w styczniu aresztowano go za nielegalny handel, wydalono
z Danii.) I natychmiast wysłał telegram, wyjaśniając otwartym
tekstem (jakby sami się nie domyślili, bez sensu, pospieszył się,
cierpliwości zabrakło): fotografię wujka (znaczy Lenina)
natychmiast przesłać Sklarcowł do Berlina, Tiergartenstrasse 9.
Nie
zwlekając musiał pogodzić się z całym tym towarzystwem: nikt
inny nie mógł mu pomóc i wywieźć go stąd.
Ranek
3-go przyniósł także nowe depesze: podobno car abdy-kował!!! (Czy
to możliwe, żeby tak nagle? bez walki?? cóż go mogło do tego
zmusić??? E-e, jest w tym jakaś pułapka. A kto na jego miejsce?
Nie ma Mikołaja, to będzie inny, mądrzejszy.) I utworzono podobno
rząd tymczasowy (a czy to aby pewne, że aresztowano carskich
ministrów) z Guczkowem, Milukowem, a nawet Kiereńskim (nikczemnicy
spod znaku Louis Blanca, jakże ci fałszywi socjaliści uwielbiają
sadzać swoje tyłki na burżuazyjnych fotelach).
I
— jakiż zapał ogarnął tych emigracyjnych gadaczy — ani jedna
gęba nie zamknie się od rana do wieczora, beczą jak w euforii. A
pomyśleć tylko: przez cały tydzień topili Petersburg w
robotniczej krwi — i jak zawsze w europejskiej historii, 1830,
1848, ta ciągła ufność mas! — oddali pełną władzę tym
burżuazyjnym draniom, tym Szingariowom-Milukowom. Jakiż to znany,
wyświechtany szablon!
W
emigranckiej bibliotece mogą sobie strzępić języki, ale ty,
prawdziwy rewolucjonisto — bądź czujny! skoncentruj się! patrz
uważnie! Tam teraz tak naplączą, wszystko oddadzą w przypływie
popiego wzruszenia, przecież nie ma tam ani jednego taktycznego
umysłu. Dręczyło go — że nie jest tam, że nie może się
wtrącić, nie może pokierować.
Przez
całą zimę nie wspominał ani razu o Kołłontaj, ale oto w ciągu
kilku zaledwie dni stała się jednym z najważniejszych
korespondentów, wydarzenia przeniosły się tam, do niej. I zaraz po
wysłaniu swej fotografii do Haneckiego zaczął pisać list do
Aleksandry Michajłownej: wyjaśnić, jak wyglądają nasze sprawy.
Nasze hasła — oczywiście, bez zmian: przekształcić
imperialistyczną w domo-
151
wą!
A to, że kadeci mają władzę, złapali się, głupcy, to — nawet
— nawet — dobrze! Doskonale, niech to cudowne towarzystwo zapewni
narodowi obiecywaną wolność, chleb i pokój! A my — popatrzymy.
A my — w zbrojnym pogotowiu! Przygotowania zbrojne do wyższego
etapu rewolucji. I wobec socjalistów-centrystów, Czcheidzego — za
grosz zaufania, żadnego łączenia się z nimi! My — osobnol tylko
osobno! I — nie pozwolimy się wmanewrować w żadne próby
zjednoczeniowe. A w ogóle będzie największym nieszczęściem,
jeżeli rząd kadetów zgodzi się na legalną partię robotniczą —
to nas szalenie osłabi! Miejmy nadzieję, że pozostaniemy
nielegalni! A jeżeli nawet zdołają narzucić nam legalność, to
bez wątpienia zachowamy część podziemia: w podziemiu — nasza
siła, całkowicie zrezygnować z podziemia — nie możemy! Będziemy
musieli wydrzeć tym ka-deckim oszustom całą władzę. I dopiero
wtedy nastąpi „słynna wielka” rewolucja!... Jestem
niepocieszony, niepocieszony, że nie mogę niezwłocznie pojechać
do Skandynawii!
A
4-go z rana wszystkie dotychczasowe informacje okazały się
nieaktualne: rząd kadetów wcale jeszcze nie zwyciężył, car —
wcale nie abdykował, tylko — uciekł, tylko — nie wiadomo gdzie
się znajduje, a z szablonu wszystkich europejskich rewolucji wynika
w sposób oczywisty: zbiera swą kontrrewolucyjną zgraję, zwołuje
swoją Koblencję. A nawet jeśli mu się to nie uda, może wywinąć
choćby taki numer, na przykład: ucieknie za granicę i ogłosi
manifest o separatystycznym pokoju z Niemcami! Tak, cóż prostszego!
Przecież niezwykle przebiegli są ci Romanowowie. (I na jego miejscu
tak właśnie należy zrobić, doskonałe posunięcie; chłopski car
— anioł pokoju!) I natychmiast w całej Rosji lud jest pełen
uznania dla cara, rząd kadetów chwieje się i ucieka, a Niemcy —
Niemcy przestają być sojusznikiem naszej rewolucyjnej partii, nie
jesteśmy im już potrzebni... (O-o-o, z wyjazdem do Rosji trzeba
jeszcze spokojnie poczekać, nie ma tam jeszcze nic do roboty. I po
co właściwie wysłał ten telegram do Haneckiego! — cóż za
głupota, zblamował się.
Aleksandro
Michajłowna, obawiamy się, że nie uda nam się tak szybko wyjechać
z tej przeklętej Szwajcarii, to bardzo skomplikowana sprawa.
Pomożemy najlepiej, posyłając wam rady ze Szwajcarii.
Tak
więc, towarzyszom, wyjeżdżającym ze Sztokholmu do Rosji, należy
dać precyzyjny program taktyczny. Można to przedstawić w tezach...
Ręka pisze już tezy... Dla proletariatu rzeczą najważniejszą
jest — uzbroić się, przyda się to w każdych warunkach: najpierw
w obaleniu monarchii, a później— kadeckich imperialistycz-nych
grabieżców... A, to to, Grigorij. Chodź, będziesz pomagał,
siadaj... Nowy rząd nie będzie w stanie dać narodowi chleba, a bez
chleba ich wolność nie jest nikomu potrzebna. A chleb można tylko
ode-
152
brać
siłą obszarnikom i kapitalistom. A zdoła tego dokonać tylko rząd
robotniczy (tylko my)..xTak! dopisać jeszcze do Kołłontaj:
zapoznajcie z tymi tezami Piatakowa i Jewgienię Bosz. (Takie dziś
czasy — nawet prosiaków nie wolno lekceważyć. Nikogo teraz
lekceważyć nie wolno. Kto by się teraz naprawdę przydał — to
Malinowski! ach! Obsmarowali człowieka, że nie ma go jak
zrehabilitować. A tymczasem prowadzi w obozach jenieckich bardzo
pożyteczną robotę. W styczniu raz jeszcze złożyli oświadczenie
w jego obronie. Trzeba go ratować, trzeba — przywrócić)...
Dalej... Bardzo ważna myśl: nie zapomnieć o podburzaniu służby
przeciw pracodawcom — bardzo to pomoże w ustanowieniu władzy Rad.
Co dzisiaj znaczy prawdziwa wolność? To, po pierwsze, że żołnierze
będą wybierali swoich oficerów. I w ogóle — powszechne zebrania
i wybory, wybory na wszystkie stanowiska. I zniesienie wszelkiego
nadzoru urzędników nad życiem, nad szkołą, nad... A wolność,
jaką mamy dziś w Rosji jest nad wyraz względna. Ale trzeba umieć
ją wykorzystać do przejścia na wyższy etap rewolucji. I ani
Kiereński, ani Gwozdiew nie potrafią wskazać drogi klasie
robotniczej...! Dobrze, pocztę wkrótce zamykają, trzeba zanieść
i wysłać.
Popatrz
no, Grigorij, ogłosili amnestię. Amnestia — dla wszystkich, to
znaczy także swoboda działania dla wszystkich partii lewicowych?
Czyżby się zdecydowali? Źle. To źle. Teraz legalny Czchei-dze ze
swymi mieńszewikami będzie mógł się zaktywizować — i zajmie
wszystkie pozycje, wszystkie pozycje przed nami. I znowu nas
wyprzedzą?...
Nie,
nie! Nie wolno siedzieć z założonymi rękami, trzeba coś
przygotować. I to szybko! Pojedziemy czy nie pojedziemy, rewolucja
może jeszcze się potoczyć w odwrotnym kierunku, ileż razy tak
bywało, w nic nie można wierzyć — a my, na wszelki wypadek,
powinniśmy przygotowywać drogę. I wiesz co... Otóż... Dziś —
sobota? Źle. A zresztą wszystko jedno: jedź z powrotem do Berna,
tak, wracaj natychmiast, nie ma nikogo innego: postaraj się złapać
w domu Weissa, byłoby najlepiej dziś późnym wieczorem, bo gotów
jeszcze na niedzielę gdzieś wyjechać. Niech natychmiast idzie do
niemieckiej ambasady. W poniedziałek! Trzeba przecież przerwać ten
zaklęty krąg. Dlaczego Romberg sam się nie odzywa i nie posyła
nikogo? Należy się dziwić. Oni powinni być bardziej
zainteresowani niż my: my możemy przynajmniej rozważać wybór
drogi przez Anglię, ale oni przecież nie mają innego wyjścia. I
poucz Weissa: pod żadnym pozorem nie ma mówić konkretnie o mnie,
ani o tobie, że to właśnie my dwaj musimy jechać, tylko że spora
grupa chciałaby i my między innymi. — Wysondujemy w ten sposób
—jakie są możliwości... O co należy prosić? Powiedzmy, żeby
Niemcy ogłosiły publicznie, że gotowe są przepuścić do Rosji
wszystkich, którzy... ko-
153
go
ciągnie tam umiłowanie wolności. Właśnie tak. Dla nas takie
oświadczenie byłoby podstawą w pełni możliwą do przyjęcia.
I
jeszcze! Przecież wszyscy ci dyplomaci — to tępaki, jeśli idzie
o działalność rewolucyjną, nie mają pojęcia o nikim ani o
niczym. Niech Weiss doda nam znaczenia. Niech powie zagadkowo, w ten
sposób: ruch rewolucyjny w Rosji jest od początku do końca
kierowany ze Szwajcarii. Każda ważna akcja najpierw musi zostać
postanowiona w Szwajcarii. Dosłownie: w Rosji nie podejmuje się ani
jednego ważnego kroku bez otrzymania naszych dyrektyw. Dlatego też,
w istniejących warunkach... Zrozumiałeś? No, więc jedź. Ja też
muszę jutro skoro świt na pociąg, do Chaux-de-Fond, mam tam
referat.
Taki
dobry nastrój z Komuną miał jeszcze trzy dni temu — i proszę,
wszystko na nic.
Rankiem,
z pośpiechu i roztargnieniu, włożył kompletnie podartą czapkę,
nie tę — i w Chaux-de-Fond przewodniczący związku zawodowego
uznał go za włóczęgę, nie chciał wierzyć, że to jest właśnie
oczekiwany lektor.
W
niedzielne przedpołudnie w klubie zegarmistrzów wygłosił po
niemiecku — nie z kartki, tylko na podstawie krótkich, swobodnie
rozwijanych tez — referat ,,Czy rosyjska rewolucja pójdzie drogą
Paryskiej Komuny?”. Mówił do dwustu zebranych, źle ocenił
słuchaczy, nie zorientował się, co ich interesuje, czego oczekują,
jakby stracił wyczucie — nie widział sali, nie czuł papieru w
ręce i stracił poczucie czasu. Co więcej: stracił serce do swej z
dawna ukochanej Komuny i oto brnął, nawet nie zdając sobie z tego
sprawy, brnął coraz dalej, już łączył dwa doświadczenia dwóch
rewolucji, nie tylko w sformułowaniach, ile w wybiegających naprzód
myślach i uczuciach, dwa doświadczenia — Komuny i to, nagle
rozkwitłe — złudne? czy może to jedyne, całym życiem
przygotowywane: żebyśmy nie powtórzyli błędów Komuny, jej dwóch
podstawowych błędów: nie przejęła w swe ręce banków i była
zbyt wielkoduszna: zamiast masowego rozstrzeliwania wrogich klas —
wszystkim darowała życie i zamierzała resocjalizować. Tak więc,
największe niebezpieczeństwo grożące proletariatowi to
wielkoduszność w toku rewolucji. Proletariat należy uświadomić,
żeby nie obawiał się bezlitosnych, masowych represji!
Co
z tego zrozumieli zegarmistrze z Chaux-de-Fond trudno powiedzieć, on
sam odczuwał coraz większą trwogę: przecież czas ucieka! On tu
wygłasza referat, a tymczasem tam, w Petersburgu, coś nieubłaganie
ucieka, ktoś nikczemny i niegodny coraz silniej wczepia się we
władzę.
Teraz
miejsce na mównicy zajął francuski lektor, a Abramowicz zebrał
wszystkich miejscowych Rosjan i w czasie pozostającym do odjazdu
pociągu, około 25 minut, Lenin i do nich wygłosił coś w
154
rodzaju
referatu — ciągle na ten sam temat, tylko teraz już bez porównań,
wprost — o tym, co zarówno ich, jak i jego absorbowało, i
zakończył bez owijania w bawełnę:
— Jeżeli
będzie trzeba, nie zawahamy się powiesić na słupach ośmiuset
burżujów i obszarników!
Pociąg
kiwał się z lekka, a on — ciągle myślał i myślał. W
Petersburgu nie ma prawdziwej siły. Siła — to car z jego
aparatem, ale oni zostali wyrzuceni. Siła — to armia, ale ta jest
przykuta do frontu. A kadeci — to żadna siła. A Rada Delegatów —
ile jest warta? jak sobie radzi? I poważne niebezpieczeństwo,
niemal pewność, że opanowują ją teraz mieńszewicy Czcheidzego.
W Petersburgu — pustka, w Radzie — pustka, i wręcz natrętnie
wszystko to czeka — domaga się —jego siły. I gdyby jeszcze
zdążyć i zdobyć Petersburg — można byłoby zmierzyć się i z
wojskiem, i z carem.
No
więc — jechać? Zdecydować się — jechać???...
Kiwając
się w rytmie szybko jadącego pociągu, w wagonie drugiej klasy,
Lenin siedział przy oknie, obserwując w nim siebie na tle
oświetlonego wnętrza przedziału. Patrzył, patrzył, nie
zauważając nawet, że dawał raz i drugi bilet do kontroli, nie
słyszał przechodzących pasażerów, ani ogłaszanych nazw stacji —
myślał.
Jechać?...
Ten
stan, kiedy nie widzisz, nie słyszysz — czy tu, w wagonie jest
jeszcze ktoś poza tobą. Przy oknie — sam, w pociągu — sam. I
dlatego Inessa nie jest wcale w Clarens, Inessa jedzie z nim razem.
Jak dobrze, dawno tak ze sobą nie rozmawiali.
Rozumiesz,
jechać — absolutnie nie można. I nie jechać — też nie
można... Ale, wiesz, co? Może na razie pojechałabyś pierwsza?
Przecież nic nie ryzykujesz. I wszędzie cię przepuszczą.
(Propozycja — całkiem niewinna, nie ma tu żadnej sprzeczności:
jeśli kogoś lubisz — to właśnie jego wysyłasz naprzód, to
naturalne, ktoś na kim ci najbardziej zależy — to człowiek,
któremu, tak jak tobie, zależy na sprawie. Tak jest zawsze, a jakże
mogłoby być inaczej? I skoro nie odmówiła wprost — znaczy, że
się zgadza.)
Wkrótce
minie rok od ostatniego spotkania. I już jakoś się to
rozlatywało... Ale w dniu tak pamiętnym, w rocznicę Komuny,
szczęśliwy, kiwając się w pociągu ramię przy ramieniu z Inessa
— ciepło i radośnie poczuł dawną jej bliskość, i to, że
ciągle jest mu potrzebna. Uczucie było tak silne, że zapragnął
powiedzieć jej choćby dwa słowa i to natychmiast, bez odkładania
do jutra!
I
na jednej ze stacji wyskoczył, kupił kartę pocztową. Na następnej
— wrzucił do skrzynki.
...Droga
przyjaciółko!... Przeczytałem o amnestii... Wszyscy marzymy o
wyjeździe...
Dokładnie
— tak: marzymy. To precyzyjne określenie: marzenie!
No,
przecież to oczywiste, trzeba się przecież spotkać... Cóż za
olśnienie! Przyjedź!...
...Poprosiłbym
was o dyskretne zorientowanie się w Anglii, czy mógłbym tamtędy
przejechać...
Anglia,
oczywiście, nie zechce przepuścić: wróg wojny, wróg Ententy. Ale
jakby ją oszukać, Anglię?
A
zresztą, przejazd przez Francję — Anglię — Norwegię — może
trwać nawet miesiąc. A w tym czasie nowa władza umocni się,
znajdzie swą koleinę, potoczy się — i już nie zdołasz nią
zachwiać, już jej nie obalisz. Trzeba się spieszyć, póki nie
okrzepła.
Podobnie
z wojną: ludzie oswoją się z myślą, że nawet w trakcie
rewolucji wojna trwa i uznają, że tak być powinno.
Prócz
tego: niemieckie łodzie podwodne. Doczekać takiej chwili
— i
teraz ryzykować? Mogą tylko durnie.
Nocą,
już u siebie, na Spiegelgasse, niespokojnie spał. I we śnie i na
jawie coraz natarczywiej dręczyło go pytanie: jechać? Pojechać?...
A
ranek przyniósł kolejne depesze, we wszystkich to samo, żadnych
sprzeczności: car abdykował! nie ma wątpliwości — abdyko-wał!
I on, i Michaił, cała dynastia, cała szajka abdykowała!!!
Restauracji
— nie będzie!!!
I
teraz dopiero miał problem: jak? którędy? w jaki sposób? Byle
szybciej! Teraz nie wolno stracić ani godziny — jak najprędzej
tam! Nie spóźnić się! Przechwycić ster! Poprawić, pokierować,
prędzej!
Dziś
Weiss jest u Romberga. Ale to jeszcze, póki co... sondowanie,
pytania, odpowiedzi... Przemawiał dziad do obrazu — rzucił przed
trzema dniami, także do Haneckiego, ale żartem. Poważniej
— fotografia
do paszportu (dobrze, że posłał): czy mogła już dotrzeć do
Sklarca? Oczywiście nie. Pojutrze. A potem — będą analizować w
ministerstwie, w sztabie generalnym. Oni mogliby nawet nie czekać,
powinniby się sami domyślić i pospieszyć — posłać,
zaproponować. Milczą. Tępąki. Biurokratyczna drabina.
Albo
drożą się, żeby więcej wyciągnąć? W takim razie — marni z
nich politycy. Najpierw, na długim odcinku drogi — realny sojusz,
separatystyczny pokój. (A później, a później... Praskie,
junkierskie mózgi oczywiście nie nadążą za spiralą dialektyki.
Czyż widzą oni choć odrobinę dalej, niż swoje dzisiejsze okopy?
Cóż wiedzą o światowej rewolucji proletariackiej? Później,
oczywiście, wykiwamy ich, nie na darmo jesteśmy mądrzejsi. Ale na
razie obchodzi ich tylko separatystyczny pokój, i jeszcze oderwanie
guberni nadbałtyckich, Polski, Ukrainy, Kaukazu — a to przecież
oddajemy z własnej woli, dawno już o tym mówimy.)
I
Siefelda nie widać. I Moor się nie odzywa.
Ale
— Parvus? wypróbowany mądrala Parvus? — a cóż on? Iz-
156
raelu
Łazariewiczu! Siedzę w tej Szwajcarii jak w zakorkowanej butelce!
Przecież rozumiecie, wy przecież to wiecie, że na rewolucję
należy przybyć na czas! Dlaczego nie otrzymuję propozycji wyjazdu?
Czy coś się w ogóle robi?...
W
pokoju na Spiegelgasse —jak w norze, słońca — nigdy w oknie nie
widać.
Ta-ak...
Ta-ak, nie ma czasu pomyśleć, zawsze coś umknie. Co oni tam, w
Petersburgu, robią — Kamieniew, Szlapnikow? Na Kamienie wa spada
historyczna odpowiedzialność. Tezy do nich poszły i to jak
dawno... Ale właśnie: trzeba je zwięźle powtórzyć w depeszy.
Depesza do Sztokholmu, partyjna kasa nie zbankrutuje. Nadia, Mojsiej,
któreś z nich pójdzie i nada: nasza taktyka — ani odrobiny
zaufania do nowego rządu! najmniejszego zbliżenia z jakąkolwiek
partią! tylko — zbroić się! zbroić się!... Okryj się chustą,
bronchit!...
A
w ogóle, na wszelki wypadek, gdybyśmy się nie doczekali na
Niemców, trzeba przygotować drogę również przez Anglię. Niech
się tym zajmie, powiedzmy, Karpiński: niech bierze dokumenty
przejazdowe na swoje nazwisko, a zdjęcie dolępimy moje. Moje, ale w
peruce, bo po łysinie poznają. Napisać do niego, pilnie! Pilnie do
Genewy! Kto zaniesie na pocztę? Dobrze, sam skoczę.
Silny,
coraz zimniejszy wiatr wiał w wąskich uliczkach, w porywach,
zwłaszcza kiedy dął w twarz — wręcz zatrzymywał w miejscu. A
dobrze się idzie — na przekór, przeciw! Przywykłem do tego przez
całe życie, tak szedłem zawsze — i nie żałuję. I innego życia
wcale bym nie pragnął!
Ten
sam wiatr wepchnął go uliczką pod górę, do domu — i w samą
porę: wołają go do telefonu na piętro. Któż to może być? Nikt
prawie nie zna tego numeru, podawał go tylko na wyjątkowe
okoliczności.
Ciemnymi
schodami.
Inessa!
Prosto z Clarensu! Ten głos cudowny —jak fortepianowe pasaże pod
jej palcami...
— Inesso,
jak dawno cię nie słyszałem!... Kochana!... A ja wczoraj z drogi
posłałem do ciebie kartkę... Trzeba natychmiast jechać, wszyscy
powinniśmy jechać! Przygotowuję tu różne warianty, któryś z
pewnością się sprawdzi. Ale należałoby, na wszelki wypadek,
zbadać także możliwości przejazdu przez Anglię. I może byłoby
najlepiej, gdybyś to ty... Co?... Nie wypada?... No, wiesz przecież,
że nigdy nie zmuszam... Nie jesteś pewna, czy w ogóle pojedziesz?
W ogóle?... Wahasz się? (Coś się nie klei, nie wiąże się ta
rozmowa. Gdy nie widujesz kogoś dłużej — zawsze tak jest, trudno
się dogadać, a do tego jeszcze przez telefon)... A dlaczego nie?
Jakże można wytrzymać!... A ja byłem absolutnie pewien! Do głowy
mi nie... Tak, oczywiście, że nerwy... Tak, nerwy... (Przez telefon
na temat nerwów
157
nie
da się rozmawiać, frank za minutę.) No, dobrze... Jakoś spróbuję,
ale...
Ach,
byłoby lepiej, żeby w ogóle nie dzwoniła, stracił tylko humor...
Zepsuła i humor, i cały plan...
Jakże
pogorszyły się ich wzajemne stosunki, nie do wiary. I — z jakiego
powodu? I niby dlaczego? Już tak jak on jej idzie na rękę,
ustępuje — jak nigdy nikomu...
Zdumiewało
go, że we troje — i jakoś się trzyma. I oto właśnie
— nie
utrzymało się.
I
tak nieprzyjemnie, przykro po tej rozmowie, nie sposób się zająć
czymkolwiek. Usiadł przy oknie, gdzie trochę jaśniej, żeby
naprędce napisać program działania dla Pętersburczyków, przecież
sami nigdy i nic... Za oknem wiatr wręcz wył i wiało przez
wszystkie szpary, których dotąd nie zauważał. Marzec, a może by
w piecu napalić? Gospodarze powiedzą, że marnujemy węgiel!
Narzucił palto.
Zacząć
trzeba od analizy sytuacji. Dokładnej sytuacji nie znał i nie był
w stanie jej odtworzyć na postawie skąpych informacji prasowych,
ale dobrze wiedział z teorii, że nic innego w Petersburgu dziać
się nie mogło... Czy w Rosji dokonał się cud? Alę cuda nie
zdarzają się ani w przyrodzie, ani w historii, tylko w
mieszczańskich głowach może powstać złudzenie... Demoralizacja
carskiej szajki, całe zezwierzęcenie rodziny Romanowów, tych
pogromowców, którzy topili Rosję we krwi Żydów, robotników...
Ośmiodniowa rewolucja... Ale jej próba odbyła się w 1905 roku...
Wywrócił się wóz monarchii Romanowów, unurzany we krwi i
brudzie... W istocie to jest właśnie początek powszechnej,
wielkiej wojny domowej, do której nawoływaliśmy...
Nieudana
rozmowa z Inessą — nie pozwalała pracować. Od dzwonka się
zaczęło — i nie przechodziło. Jakiś brak zrozumienia,
nieustępliwość... Dręczy...
Jest
rzeczą naturalną, że rewolucja wybuchła najpierw w Rosji. Tego
właśnie należało się spodziewać. Tego właśnie spodziewaliśmy
się. Nasz proletariat — jest najbardziej rewolucyjny... Prócz
tego przebieg wydarzeń dowodzi wyraźnie, że ambasady Anglii i
Francji oraz ich agenci brali bezpośredni udział w organizowaniu
spisku wraz z oktiabrystami i kadetami...
I
co, my pojedziemy — a ona zostanie? Zostanie — na zawsze.
Przecież wydarzenia tak nas mogą porozrzucać, rozdzielić...
W
nowym rządzie Milukowa stać tylko na międlenie słodkich
profesorskich przemówień, a decydują o wszystkim wspólnicy
Sto-łypina — wieszaciela... Rada delegatów robotniczych musi
dążyć do sojuszu — nie tylko nawet z chłopstwem, ale w
pierwszym rzędzie
— z
robotnikami rolnymi i z chłopską biedotą — przeciw bogatym...
Ważne jest, żeby już dziś skłócać chłopów między sobą i
przeciw-
158
stawić
biedniejszych — bogatym. Tu jest pies pogrzebany.
No,
prawdziwy huragan! I jakby zaczął padać śnieg. Nawet od okna nie
dochodzi światło, znowu lampę...
Nie,
nie uspokoi się, póki znowu nie napisze do Inessy. Od razu trzeba
siąść i napisać.
...Nie
będę przed wami ukrywał, że jestem bardzo rozczarowany. Teraz
trzeba — wykonać skok, a ludzie nie wiadomo na co „czekają”..
Przez Anglię, pod własnym nazwiskiem — niewątpliwie mnie
aresztują... A byłem przekonany, że wy popędzicie bez wahania...
A może zdrowie nie pozwala?... To niech przynajmniej Krylenko
spróbuje — dowiemy się, jak tam? co się dzieje?
I
oto wewnętrzny niepokój minął, napięcie opadło, zaświtała mu
natomiast i porwała nowa idea, żeby ten list wykorzystać:
...
Bo zastanówmy się tylko: w waszym otoczeniu jest tylu
socjal-patriotów i różnych bezpartyjnych rosyjskich patriotów, a
do tego bogatych! — dlaczegóż im nie wpadnie do głowy prosty
pomysł, żeby jechać przez Niemcy? — to oni właśnie mogliby
poprosić o wagon do Kopenhagi. Ja tego zrobić nie mogę, ja jestem
„defetystą”. A oni — mogą. O, gdybym mógł nauczyć tych
łajdaków, tych durniów, żeby byli mądrzejsi!...Czy nie
mogłybyście im tego podpowiedzieć?... Sądzicie, że Niemcy nie
dadzą wagonu? Założę się, że dadzą! Jestem przekonany!
Oczywiście, gdyby propozycja wyszła ode mnie albo od was —
wszystko na nic... A — w Genewie nie ma głupców, którzy by się
tego podjęli?...
Do
tego właśnie sprowadzał się teraz cały problem: wcale nie trzeba
zajmować się badaniem sytuacji w Anglii i Francji, nie, należy
jechać wyłącznie przez Niemcy! Ale: jak, żeby nie od siebie, żeby
to wyszło od kogokolwiek innego?...
Gdyby
ktoś miał wątpliwości, można go przekonać w sposób
następujący: wasze obawy — są wręcz śmieszne! Czy robotnicy
rosyjscy mogą uwierzyć, że starzy, doświadczeni rewolucjoniści
prowadzą działalność gwoli przypodobania się niemieckiemu
imperializmowi? Powiedzą — że „sprzedaliśmy się Niemcom?”
Przecież o nas, internacjonalistach, i tak od dawna już się to
mówi, tylko dlatego, że nie popieramy wojny. Ale działalnością
swoją udowodnimy, że nie jesteśmy niemieckimi agentami. A na razie
trzeba — jechać, jechać, choćby przy pomocy samego diabła.
Ale
— komu zasugerować podjęcie inicjatywy? Bo bez tego, nawet jeśli
zdarzy się taka możliwość — nie będziemy mogli pojechać. My
sami, pierwsi — w swoim imieniu — nie możemy. W Rosji byłoby
nam niezwykle trudno.
I
tak przeleciał dzień, nie przynosząc rozwiązania, ani wyjścia...
A
przez ten jeden dzień — co tam w Rosji pozawalali?
Tam,
w ryczący mrok, oprzeć się o szybę — błysk za błyskiem,
159
niebo
rozcinały ukośnie pociski! Tak właśnie jest teraz i w
Petersburgu. Wściekle wyło w kominie, łomotało na dachu, nigdy
tak nie łomotało, wiatr coś zerwał. Ale dmucha!
Tak
jakbyśmy ostatnie godziny marnowali, ostatnie godziny. Pisać do
nich, pisać dalej.
— ...Milukow
i Guczkow to marionetki w rękach Ententy... To nie robotnicy powinni
popierać nowy rząd, tylko niech ten rząd , .poprze”
robotników... Pomóżcie uzbroić robotników — i wolność w
Rosji będzie niezwyciężona!... Trzeba uczyć naród, by nie
wierzył w słowal... Lud nie zechce cierpieć głodu i wkrótce się
dowie, że chleb w Rosjijesf i można go odebrać.. I w ten sposób
wywalczymy demokratyczną republikę, a potem także socjalizm...
Wszystko
w nim dygotało, ręce i nogi ćmiły z bezczynności. A może by
wyjść w tę burzę, zmęczyć się łażeniem! Inaczej i tak
przecież nie uda się zasnąć. Niech wiatr trochę poszturcha,
przewieje.
Już
na dole, przy schodach — pozapinał się, mocniej wcisnął starą
czapkę. (Przewodniczący związkowców w Chaux-de-Fond zapytał:
,,0o to za pilot?”)
I
od drzwi — jakby go ktoś pchnął, jakby go poniosło. Prawdziwy
huragan! A — sucho, śniegu mało. Latarnie wszystkie widać, a
niebo czarne. Brz-dęk? — wywaliło szybkę z ulicznej latarni.
Klekocą dachówki, i na głowę może coś spaść.
Wąskie,
wąskie, wąskie uliczki starego miasta, gdzie byś nie poszedł —
labirynt. Możesz tu zabłądzić, jak mysz, to nie to, co ogromne
przestrzenie placów w Petersburgu.
Rządziło
Rosją 40 tysięcy obszarników — czyżbyśmy nie mogli zebrać
takiej ilości ludzi i rządzić lepiej?...
Na
Niederhofstrasse, nocnym deptaku, niemal pusto, wszyscy pochowali się
tam, za tymi oświetlonymi oknami. I szamocze się w tym wietrzysku
bezradny — skulony, przygięty, przyciężka, tęga, znajoma
sylwetka... Grigorij!
Z
dworca? Przyjechał znowu?
— Włodzimierzu
Iljiczu, masa ważnych spraw, postanowiłem przyjechać.
— No,
co Weiss? Był u Romberga?
— .Był
dzisiaj. Zaraz opowiem. Ten się ucieszył!
Jednego
pcha w jedną, drugiego w drugą stronę, rękami utrzymując
równowagę w podmuchach wiatru, przytrzymując czapki — pobrnęli
z powrotem. Rozmawiać trudno, ale i powstrzymać się nie sposób.
W
Bernie przez cały dzień obradował emigracyjny komitet powrotu do
ojczyzny, i Grigorij był tam w naszym imieniu. No co, jak?
Nic,
tylko czcza gadanina. Analizowali wszelkie warianty i przez państwa
sojusznicze i przez Skandynawię. A Martow zaproponował
160
— przez
Niemcy!
— Martow??
— Przez
Niemcy!!
— Martow???
Brakuje
powietrza w płucach, żeby krzyknąć.
— Tak!
Na wymianę za niemieckich jeńców wojennych w Rosji! - Martow???
— Otrzymać
zgodę Rządu Tymczasowego... Poprzez Grimma
— zacząć
pertraktacje z władzami Szwajcarii...
Co
za sukces? Ależ sukces! Julik zaproponował — nie my! tak go
nazwiemy — plan Martowa! A my — tylko się dołączamy. Pierwsze
słowo — zostało powiedziane!
11
— Lenin w Zurychu
161
DOKUMENTY
10
marca (23 marca)
Niemiecki
ambasador w Bernie baron Romberg —
do
MSZ. Szyfrowka. Ściśle poufne.
Wybitni
tutejsi rewolucjoniści pragną wrócić do Rosji przez Niemcy,
ponieważ obawiają się jechać przez Francję ze względu na łodzie
podwodne.
10
marca (23 marca)
Staats-sekretarz
niemieckiego MSZ Zimmermann —
do
Kwatery Głównej Naczelnego Dowództwa.
Ponieważ
leży w naszym interesie, żeby w Rosji wzięło górę radykalne
skrzydło rewolucjonistów, wydaje mi się, że należałoby wyrazić
zgodę na ich przejazd.
12 marca
(25 marca) Kwatera Główna — do MSZ
Nie
mamy nic przeciw zbiorowemu przejazdowi rosyjskich rewolucjonistów
pod odpowiednim konwojem.
13 marca
(26 marca)
Niemiecki
MSZ — do ambasadora Romberga. Szyfrówka.
Zbiorowy
transport pod ochroną wojska. Data wyjazdu i lista nazwisk powinny
zostać przedstawione w ciągu 4 dni. Sprzeciw Sztabu Generalnego
wobec poszczególnych osób — mało prawdopodobny.
14 marca
(27 marca)
Ambasador
w Bernie Romberg — do Reichskanclerza Bethmanna-Hollwega. Ściśle
poufne.
Na
podstawie szczegółowej rozmowy z naszym rosyjskim zaufanym Weissem
ustaliłem, w jaki sposób możemy poprzeć rewolucję w Rosji... Za
wszelką cenę powinniśmy unikać wszystkiego, co
162
mogłoby
zostać wykorzystane przez podżegaczy wojennych w Rosji i w krajach
Ententy. Zwolennicy pokoju w Rosji będą górą... Odpowiedziałem,
że jeśli Niemcy trzymali się przede wszystkim dynastii carskiej,
to dlatego, iż w przeszłości tylko z tej strony spotykaliśmy się
ze zrozumieniem i poparciem dla naszej pokojowej polityki. Skoro
jednak obecnie podobne skłonności okazuje skrajna lewica, jest nam
to także na rękę.
Jeśli
idzie o warunki pokoju oświadczył, że jego partia nie będzie
prowadzić wojny z powodu Kurlandii i zgadza się na utworzenie
neutralnej Polski.
Wyjaśnił
mi, że kadeci w sojuszu z Ententą dysponują nieograniczonymi
środkami na propagandę, rewolucjoniści natomiast mają pod tym
względem poważne trudności. Weiss zabiegał dotąd wyłącznie o
nader małe sumy w obawie, że operowanie dużymi wywoła wobec niego
podejrzenia we własnej partii. Obecnie jednak wątpliwości te
odpadają. Im większe sumy możemy mu zapewnić, tym więcej może
on zdziałać dla dobra pokoju. Radziłbym z naciskiem, by zaoferować
panu Weissowi w każdym razie 30 tysięcy franków jeszcze w
kwietniu. Chciałby je on wykorzystać w pierwszym rzędzie na
umożliwienie wyjazdu do Rosji najwybitniejszym towarzyszom
partyjnym. Uważam, że byłoby rzeczą niemądrą w tym decydującym
momencie ograniczyć go i przez to odtrącić. Czy mogę mu obiecać
także dalsze subsydia?
163
L-3
Od
tego wieczoru 6 marca, kiedy na Zurych spadła burza i całą noc
waliła na stare miasto, a o świcie sypnęła gęstym śniegiem, i
zaraz po tym deszczem, a potem deszczem ze śniegiem, i znowu
śniegiem, i znowu deszczem, a przed wieczorem śniegiem i dopiero po
kolejnej nocy, pokrywszy bielą całe miasto, uspokoiła się — od
tej burzliwej nocy i tego dnia, przemierzając i przebiegając w tę
i z powrotem skąpą jak w więziennej celi powierzchnie swego
pokoiku, od stołu, gdzie jadali obiady, do półciemnego okna,
ciągle nie wypuszczany z klatki Szwajcarii, przez niepogodę
uwięziony w pokoju i nie mogąc powstrzymać narastającego w klatce
piersiowej pragnienia, by włączyć się w działanie — Lenin nie
zdecydował sam, zdecydowało życie: skoro nie może pojechać, to
stąd, bez zwłoki, trzeba pisać i posyłać bolszewikom do Pitra
program działania, pisać i wysyłać, wysyłać i pisać bez końca
coś w rodzaju listów i zaraz po zakończeniu, ile tylko zebrało
się tego w ciągu doby, jak najszybciej dać komuś, żeby zaniósł
na pocztę, a samemu natychmiast do czytania prasy (teraz już
kupując wszystko jak leci, cały pokój zawalony) i wyszukiwać po
kawałeczku z tego, co wyłapali i zdołali dostrzec krótkowzroczni
zachodni korespondenci i uznały za godne swej gazety marne
burżuazyjne móżdżki — wyszukiwać i wyłapywać, i oceniać z
porażającą partyjną przenikliwością — i odkręcać, wyjaśniać
tym, którzy nie rozumieją, są zgubieni albo niezbyt rozgarnięci.
„Obrona nowej republiki rosyjskiej” — to oszukiwanie i
nabieranie robotników! Hasło ,,a teraz wy obalcie swego Wilhelma!”?
— jest fałszywe, wszystkie siły należy skierować na obalenie
burżuazyjnego rządu w Rosji! Rząd Tymczasowy — to rząd
zmierzający do restauracji monarchii, agentura angielskiego
kapitału! I — lepiej doprowadzić do rozłamu z kimkolwiek z
naszej partii, niż współpracować z Kiereńskim albo Czcheidzem,
niż ustąpić im choćby na cal!
A
z tego odkręcania i wyjaśniania sam wiele korzystał, ale
jednocześnie robił coś dla partii — uzupełniał brakujące
ogniwa i pla-
164
ny
organizacji: w odpowiedzi na wspaniały manifest bolszewickiego KC
(to — Kamieniew, tęga głowa, z pewnością on!) ogłoszony w
Pitrze już 28 lutego, a który tu dotarł 10 dni później w postaci
fragmentu zamieszczonego w przypadkowej gazecie — zaproponować im
i wytłumaczyć, jak należy się organizować (nie tak, jak radził
w 905-tym, tylko jak teraz): powszechne uzbrojenie mas ludowych!
milicja ludowa, w której szeregach znajdzie się cała bez wyjątku
ludność między 65 a 15 rokiem życia (wciągać wyrostków w
polityczne życie!) niezależnie od płci (wyrwać kobiety z
ogłupiającego zajmowania się kuchnią!) — i żeby ta milicja
stała się zasadniczym organem władzy państwowej! Tylko wtedy,
kiedy uzbrojeni będą wszyscy można będzie zapewnić absolutny
porządek, bezzwłoczny rozdział chleba, a wkrótce potem — pokój
i socjalizm!
I
od wtorku 7-ego do niedzieli 12-ego napisał cztery takie ,, listy z
daleka” i natychmiast zostały wysłane ekspressem (to co już
napisane — tym bardziej pali, nie sposób zatrzymać, nie sposób
utrzymać) — do kogo? — do Haneckiego, mądrego, uroczego,
roztropnego Kuby, a on je będzie ekspediował, kierował dalej, tam,
do Petersburga! (A kopie — od razu do Inessy, a ta — do
Usijewicza, a ten — do Karpińskich, a ci — z powrotem i wszystko
ekspressem, wszystko to ze względów taktycznych jest niebywale
ważne.) Niemal ciągle ktoś kursuje — na pocztę a do tego
jeszcze szuka po kioskach i czytelniach gazet, których Lenin nie
czytał i znowu analizować, zgadywać — i błyskawicznie
formułować nowe punkty programu! A tu Łunaczarski wykręca się od
wystąpienia przeciw Czcheidzemu — trzeba go potraktować z wyraźną
rezerwą. Tu głupkowaty Górki pcha się do polityki: wyrazy uznania
dla Rządu Tymczasowego i bajeczki o „honorowym pokoju”,
arcywredne wystąpienie, trzeba mu będzie dać po łapach! (Nie
jesteś w stanie trzymać się linii partii, to się nie pchaj, pisz
swoje obrazki.) A tam, w Pitrze, przykrości z Czernomazowem, mało
im Malinowskiego, chcą koniecznie unurzać naszą partię w błocie.
A tam znów Kołłontaj jedzie do Rosji, szczęśliwa! A tu, póki
co, utknęli, dobrze byłoby zdążyć przepisać na maszynie 500
stron „Programu agrarnego”, kto by się mógł za to zabrać? A
poza tym: jak tu nie napisać ulotki do rosyjskich jeńców
wojennych, jest ich dwa miliony: oświadczcie dobitnie, że wrócicie
jako armia rewolucji, a nie armia cara (równie dobrze mogliby ich
wykorzystać i w przeciwną stronę): a my przyspieszymy nasz wyjazd
i będziemy wam z Rosji posyłać pieniądze i chleb... A poza tym:
czy można wyjeżdżając nie napisać pożegnalnego listu do
proletariatu Szwajcarii, piętnując jeszcze raz szowinistów,
jeszcze raz wskazując robotnikom własną drogę (tylko, że to
niebezpieczne, może utrudnić wyjazd. Ale lepiej zrobić w ten
sposób: napisać, zostawić tutaj, a już będąc w Rosji telegramem
spowodować wybuch, niech
165
drukują).
A tymczasem...
...A
tymczasem całkiem źle z Inessą. Jest obrażona. Gniewa się.
Siedzi w Clarens (a może już nawet nie w Clarens? Listy przestały
przychodzić, może już jej tam nie ma). Gniewa się, ale jak to
zawsze u kobiet, weksluje to na zupełnie inne tory: że niby
ujawniły się między nimi „teoretyczne rozbieżności”,
sprzeciwia się i grymasi tam, gdzie dziecko by zrozumiało. Jakże
by się przydała, gdyby była pod ręką? Co za czasy! Czyż teraz
pora na babskie dąsy? Nie ma kto się zająć zbieraniem,
uporządkowaniem wszystkich telegramów z Rosji, można przecież
przepuścić coś niezwykle ważnego! Mało, że nie chciała zbadać
możliwości powrotu przez Anglię, nawet na jeden dzionek nie chce
przyjechać do Zurychu! W Czternastym jechała specjalnie dla niego
znad Adriatyku do Brukseli, zostawiając dzieci, a teraz, bez dzieci
i z Clarens — ani razu nie przyjechała, choćby na dzionek.
I
trudno zgadnąć: czy w ogóle pojedzie z nami?...
Ale
wszystko to, wszystko kręciło się jak wiry na powierzchni wody,
nawet z Inessą — a wydarzenia najważniejsze, jak wielkie, tłuste,
ciemne ryby bezgłośnie przepływały przy samym dnie.
Hanecki
potwierdził krótko: będziel Ale oczekiwanie to prawdziwa tortura.
Z rachunku wynikało, że w Berlinie mógł już być przygotowany i
przesłany tutaj jego paszport — a ciągle go nie było.
I
wszechmocny Parvus milczał.
A
nie bez podstaw, mógł czuć się obrażonym. I nie wykluczone, że
wystawiał nerwy Lenina na próbę, wzmacniał swą pozycję
wyczekiwaniem.
Ale
jeden bez drugiego nie mogli się obejść: wydarzenia ich
jednoczyły.
Skoro
dawali mu miliony na miraże — to właśnie teraz mają na co
płacić.
I
— będzie na co brać. I teraz właśnie trzeba, nie wtedy.
A
tymczasem w hałaśliwych „Komitetach powrotu”, mimo większości
zimmerwaldczyków, wszyscy nagle zapragnęli działać legalnie,
czekali aż wyrazi swą zgodę sprzedajny rząd Guczkowa, który już
wysłał 180 tysięcy franków z prywatnych składek — na powrót
dla drogich rodaków, ale oczywiście przez państwa sojusznicze
(gdzie też niemieckie łodzie podwodne zatapiają transporty
głupcówf — i już wokół tych pieniędzy zaczęły się intrygi,
przy podziale mogli pominąć bolszewików, na zebraniach dochodziło
niemal do bójek.
Iljicz
oczywiście na te zebrania nie chodził, ale relacjonowano mu je ze
szczegółami. I im bardziej się te wszystkie spory zaostrzały —
a nastroje wśród szwajcarskiej emigracji stanowiły zaledwie słabe
odbicie tego, co zaczyna wyrabiać się w Rosji — Lenin zrozumiał,
że się zanadto pospieszył, niepotrzebnie: nie wolno mu brać
żadne-
166
go
indywidualnego paszportu, sam jechać nie może.
I
10-go, równo tydzień po fotografii, wysłał do Haneckiego
odwołujący telegram: „Droga oficjalna dla pojedynczych osób nie
do przyjęcia”.
Koniec,
zrezygnowali.
Za
to Ciwin-Weiss ciągle chodził do Romberga. Ten zapewniał, że
toczy się intensywna korespondencja z Berlinem, nawet przy pomocy
kurierów. I powoli — z mroku, z przyszłości, z niebytu,
wynurzały się kontury wielkiej idei — jak wielki parowóz z mgły
— tyle tylko, że koła tego parowozu obracały się niezwykle
wolno, albo nawet nie obracały się wcale.
A
za nim — wagon.
Wynurzał
się z mroku — wagon.
Nieźle.
Na to można się zgodzić.
Ale
na razie, ci ględziarze, ten cały Komitet powrotu, mam nadzieję...?
nie dostrzegli jeszcze tych możliwości...?
Nie,
nie. Nie-nie. Tamto odbywa się oficjalnie, a tu —
konfidencjonalnie.
Dobrze,
dobrze. I tak, powoli, przy pomocy kilku myślących osób, wspólnym
wysiłkiem — do czegoś jednak dochodzimy, coś znajdujemy. Na
czymś stoimy. (Ale — jakże się to ciągnęło! Ale — aż to do
Niemców niepodobne, jak! Przecież powinno ich jeszcze mocniej
przypiec, gdy Tymczasowy oświadczył, że kontynuuje wojnę.)
Zaczęli
układać listę wyjeżdżających. Zbierali swoich po całej
Szwajcarii, ale — dyskretnie, to ważne, żeby nie włączyć
nikogo obcego. A jednocześnie (to także ważne!) na głos mówili
wszystkim coś zupełnie odwrotnego: i Anglia nas nie przepuści i
przez Niemcy się nie uda. I hałaśliwie analizowali próby
anegdotyczne: Wala Safaro-wa podjęła starania przez konsulat
angielski, ktoś wysłał telegram protestacyjny do Milukowa, a Sarra
Rawicz wpadła na pomysł fikcyjnego małżeństwa ze Szwajcarem —
by w ten sposób zdobyć prawo do przejazdu bezpośredniego. Lenin
śmiał się i radził jej, zęby wyszła za staruszka ,,w
odpowiednim wieku” — starego Akselro-da, który w żaden inny
sposób nie mógł już przydać się rewolucji.
U
Niemców, z jednej strony — przeciągało się, z drugiej —
kręciło się aż nazbyt mocno, wyraźnie —jedna maszyna pracowała
niezależnie od drugiej. 14 rnarca wieczorem, wracając z Domu
Ludowego, gdzie przez dwie i pół godziny wygłaszał Szwajcarom
odczyt na temat przebiegu rewolucji rosyjskiej — że autentyczna,
druga rewolucja jeszcze się nie dokonała, i istnieje już dla niej
odpowiednia forma — Rady Delegatów, i że już dziś należy
przygotowywać powstanie przeciw burżuazji — doskonale go ten
referat odprężył, pozwolił oderwać się od tych dręczących
beznadziejnych planów wy-
167
jazdu,
z przyjemnością wracał piechotą w pogodny wieczór, wszedł do
siebie na górę — i stanął zaskoczony: malutki, chudy,
siwiejący, z rożkiem chusteczki wystającym z butonierki, siedział
i uśmiechał się, jakby oczekując na powitalny wybuch radości i
wyniośle nie spieszył się, by wstać i podać rękę.
Sklarc!!!
Nie
zganił, ale nie chwalił, nie powiedział ani „źle” ani
„dobrze” — tylko ruszył Lenin na Sklarca ze swym
przeszywającym, kosym spojrzeniem (ten wzrok zawsze wywoływał
strach) — ten wstał, tracąc całą pewność siebie i Lenin
uścisnął mu rękę, jakby chciał ją urwać:
— No,
z czym przyjechaliście?
Bez
wrażeń z podróży, bez wstępów, bez sentymentalizmów: z czym
przyjechaliście?
Kupiec,
coraz bardziej zaangażowany w wielką politykę wielkich Niemiec,
przyjmowany z szacunkiem przez co znaczniejszych generałów i w
ministerstwach, na dodatek przeświadczony o szczodrości swej
dzisiejszej misji — speszył się tym ostrym spojrzeniem
przymrużonych oczu i nie wróżącym nic dobrego wygięciem brwi,
wąsów, a cała reszta — jakby futbolową piłką dostał prosto w
twarz
— speszył
się, zginął gdzieś uśmiech i nie odważył się rozpocząć swej
charakterystycznej paplaniny, która miała rozmówcę zabawić,
nawet żarciki sobie na tę okazję wcześniej przygotował — tylko
bez żadnych wstępów, to co najważniejsze wypowiedział i wyłożył
na stół.
I
nie siadał.
Lenin
też nie siadał.
A
Zinowiew siedział i sapał.
A
sprawa wyglądała tak. Sklarc przyjechał tu nie tylko z polecenia
Parvusa, choć hipopotami łeb wszystko zainicjował (a zaczął sam,
jeszcze zanim Lenin go prosił, prośba dotarła później, zaczął
natychmiast, gdy tylko usłyszał o rewolucji w Petersburgu,
uznaw-szy, że nie gorzej od Lenina wie, co należy robić), Sklarc
przyjechał i miał ze sobą wszelkie pełnomocnictwa sztabu
generalnego na przejazd przez Niemcy i zapewnienie, że pomoc przy
wyjeździe okaże niemiecki konsul w Zurychu, a gdyby zaszła taka
potrzeba, również ambasador w Bernie — ale Sklarc przywiózł też
gotowe dokumenty
— i
oto leżały one, prawdziwy cud, choć cuda nie zdarzają się —
leżały na wytartej ceracie w żółtym kręgu światła naftowej
lampy.
Proszę.
Pan Uljanow. Pani Uljanowa. Wszystko w porządku.
A
— Zinowiew?...
Bardzo
proszę. I pani Lilina. Wszystko w porządku.
Tak,
ale... A...?
I
jeszcze jeden, piąty, tak, oto i on: pani Armand.
168
Wszystko,
dokładnie wszystko wiedział, wszystko sam przewidział genialny
Parvus!
I
— Inessa...
I
Już! I wszystkie problemy rozwiązane! I ani godziny nie trzeba już
czekać, manewrować, uprawiać dyplomacji, denerwować się, posyłać
umyślnych, czekać na wiadomości, być od kogolwiek zależnym —
tylko spakować rzeczy — a rewolucjonista ich nie ma! I jechać
choćby jutro rano! Choćby jutro wieczorem! Dwanaście dni temu
abdykował car — a my za trzy dni będziemy w Pitrze —
przestawimy cała rewolucję rosyjską na właściwy tor. Czy w
czasie wojny światowej można szybciej? Nim jednak ktokolwiek coś
zepsuje — pierwszemu wedrzeć się na pierwsza petersburską
trybunę, wyprzedzając nawet zesłańców z Syberii — i wyrwać
Radę Delegatów spod wpływów nikczemnego rządu Guczkowa i tworzyć
ogólnonarodową milicję, od 15 do 65 roku życia kobiety i
mężczyźni, i co się tylko chce!
Dokumenty
— leżały. Z niemieckimi, gotyckimi wykrętasami, niemieckimi
orlimi pieczęciami i — dobrze, że posłał, przydała się jednak
— już wklejona, właśnie wróciła do niego jego własna
fotografia — w świetle naftowej lampy drogocenny dokument na
taniej ceracie, poprzecieranej tu i ówdzie niemal na wylot.
Na
takie dokumenty sam kanclerz musiał powiedzieć: ,,tak”, żeby je
przygotowano.
Parvus
spłacał dług za to, że kiedyś go prześcignął.
I
tłusty Zinowiew — uśmiechnął się od ucha do ucha, wyciągnął
ręce po dokumenty.
Lenin
rzucił się na niego jak na wroga — ten zamarł.
Niestety,
już to wiedział: nie da się bezkarnie włożyć ręki w płomień
rewolucji — można się poparzyć.
I
potarłszy, i potarłszy nerwowo nad dokumentami już nieco poparzone
dłonie, Lenin energicznie cofnął je za siebie, założywszy je z
tyłu.
Takiej
transakcji nie dałoby się później ukryć. Nie da się jej
przekonywująco uzasadnić. I wszystko wyjdzie na jaw, rozpłacze się
nić aż do samego Paryusa — i na nic nie zda ci się jego
wspaniała rewolucyjna przeszłość — a przypiszą ci te same
niegodziwoś-ci, co jemu i ster rewolucji wyrwą z rąk.
Czy
Parvus aby nie dlatego tak się stara, żeby właśnie — Lenin miał
równie zaszarganą opinię, jak on sam? Właśnie przy pomocy takiej
indywidualnie-rodzinnej wyprawy narzucić pętlę — a potem mieć
go w garści? A potem dyktować jeszcze warunki — jak ma prowadzić
rewolucję?
Ale
— w samą porę spostrzegł Lenin tę pułapkę!
— Przecież
sam pan zamawiał, panie Uljanow! — Nie ma gor-
169
szej
zniewagi dla kupca, niż to, kiedy na dobry towar mówią: zły.
— Zamawiałem.
Ale to był błąd. Sytuacja go naprawia — ponuro mówił Lenin,
nadal nie siadając, z ogromnym napięciem nawet nie w głosie, tylko
tam, w środku, w myśli, i stamtąd proroczo dyktując: — Trzeba —
dużą grupę. Ze czterdzieści osób. Wagon. Izolowany,
eksterytorialny wagon.
Podniósł
oczy, spojrzał na Sklarca uważnie, uważniej — i teraz już z
większym zrozumieniem, a nawet weselej. (Zdał sobie sprawę:
przecież ten człowiek w ciągu jednej doby może dojechać do rządu
Niemiec! Przecież to wspaniale, że przyjechał. Dziękuję, Parvus!
No, zmieniony troszkę wariant, no —jeszcze najwyżej kilka dni.)
I
poczuwszy, że Lenin wobec niego trochę złagodniał — rozluźnił
się Skląrc, uśmiechnął: nawet w wysokich sferach nie był
przyzwyczajony do takiego traktowania, niczym na nie nie zasłużył.
— Izrael
Łązarycz prosił o pośpiech — przypomniał. — Żeby ten rząd
zaufania narodowego nie doprowadził tymczasem do zawarcia pokoju!
— Nie
ma obaw, nie ma obaw — w szparkach oczu Lenina pojawiło się
rozbawienie.
Posadził
gościa, sam usiadł na przeciwległym rogu stołu — nie samymi
słowami, ale wzrokiem przekonywał, hipnotyzował, żeby ten
wszystko zapamiętał i dokładnie wykonał:
— Jedźcie
i dogadajcie się bezpośrednio. Innymi kanałami trwa to zbyt długo.
Muszą zrozumieć, że nie wolno nam skompromitować się, i niech
nas nie stawiają w takiej sytuacji. Niech nas nie ograniczają —
że kogoś nie możną, na przykład tych, którzy podlegają służbie
wojskowej i tak dalej.
(Akurat
sam Lenin właśnie podlegał. Ale jako najstarszy syn w rodzinie nie
był nigdy powoływany — stracenie brata dało mu ten przywilej.)
— Albo
— stosunek do wojny i pokoju. Żeby nie robili kontroli
paszportowej, kontroli osobistej. Jak wjechaliśmy — tak
wyjeżdżamy, jak nienaruszone jajko, rozumiecie? I żeby — ani
słowa w prasie.
Wszystko
— błyskawicznie. Przepuścić wagon —jak pocisk. Po co wszyscy
mają o tym wiedzieć, dyskutować?
— Acha!
— przypomniał sobie Skląrc, ciesząc się, że za chwilę powie
coś nad wyraz przyjemnego. — Koszt przejazdu rząd niemiecki
bierze na siebie.
— Jeszcze
czego! — Zapłonęły gniewem i to każde inaczej, oczy Lenina. —
Dziwnie wyglądałby taki przejazd. Cóż tam macie za głupców obok
siebie. Za przejazd, bez dyskusji — płacimy my! — I łagodniej!
— Ale — według taryfy trzeciej klasy.
I
dodał jeszcze:
170
— Wybieracie
się do mnie — i nie możecie się ubrać skromnie. Mógł was
widzieć ktoś z towarzyszy. W związku z tym pozostańcie tu jeszcze
na jutro, siedźcie w hotelu, a do mnie niech przyjdzie Do-ra.
Oczywiście bez dokumentów, tylko niech coś do mnie mamrocze, a ja
jej będę odmawiał. I dopiero potem będziecie mogli wyjechać. I
jak tylko rząd wyrazi zgodę — niech nam natychmiast dają znać!
Gdy
Sklarc wszystko zrozumiał, pozbierał dokumenty, uścisnął rękę
f ogromnym szacunkiem, wdzięcznością i wyszedł.
— Jakże
można im jeszcze stawiać warunki? — zdziwił się oklapnięty
Zinowiew, wzruszając przyciężkimi ramionami.
Lenin
zmrużywszy mocno oczy:
— Nic
nie szkodzi. Bardziej im zależy, niż nam.
— Na
temat Sklarca — nic nie mówimy.
— Nie,
Plattenowi powiemy. Byłoby gorzej, gdyby się sam dowiedział.
Plattena, Miinzenberga — nie wolno nam stracić.
A
jeszcze, na wszelki wypadek — natychmiast list do Haneckie-go (może
go komuś pokaże):
„Korzystać
z pomocy ludzi, którzy mają cokolwiek wspólnego z wydawcą
„Kołokoła”, oczywiście nie mogę...”
I
nawet:
...,,Wasz
plan podróży przez Anglię...”
Im
więcej skoków i fałszywych ruchów, tym nora bezpieczniejsza.
Oto
— zaproponowany przez Romberga wagon. Wagon. Trzeba ubrać go w
odpowiednie słówka, trzeba temu wagonowi, jak kurczakowi, pomóc
wykluć się do publicznej świadomości. Mówić, pisać, rzucać
zdania:
— A
może wagon dostanie rząd szwajcarski?...
— A
czy rząd angielski nie zgodziłby się na przepuszczenie wagonu?
-
Jak to?
— A...
od portu do portu. Dlaczego by Anglia nie miała przepuścić
zamkniętego wagonu? Na przykład, z towarzyszem Plattenem na dowolną
ilość osób, niezależnie od ich poglądów na wojnę i pokój?
— Jakże
to tak: Anglia jest wyspą, a — wagon?
— A...
dalej — neutralnym statkiem. Z prawem powiadomienia wszystkich —
wszystkich — wszystkich krajów o godzinie jego odpłynięcia.
(Żeby mianowicie niemiecka łódź podwodna przez głupotę nie
potopiła swoich.)
A
o wyjeździe mówią — wszyscy i dużo. I kilka emigracyjnych
komitetów i wszystkie odłamy partii prosiły Grimma, żeby
przystąpił do rokowań z niemieckim ambasadorem. (Zgodnie z
propozycją Martowa — za każdego emigranta zwolnimy niemieckiego
jeńca.)
171
Doskonale,
doskonale, plan Martowa działa!
Grimm
— podjął się! (Jeszcze lepiej.) Ale przecież jest on nie tylko
przywódcą Zimmerwaldu — ale również posłem do szwajcarskiego
parlamentu, i nie byłoby rozsądne podejmowanie takiego kroku bez
aprobaty rządu, na przykład ministra spraw zagranicznych Hoff-mana.
(A skoro Grimm się podjął — to znaczy, że się konsultował,
zauważmy to. A niby dlaczego Szwajcaria miałaby być przeciw?
Szwajcarii też byłoby na rękę wyprawić tę hałaśliwą bandę.
Wojna sprawia niemałe kłopoty również samej Szwajcarii.) Grimm
chodzi i chodzi do Romberga, prowadzi rokowania absolutnie tajne,
żeby nic nie przedostało się do prasy, żeby nie narazić na
szwank szwajcarskiej neutralności — a głównych przedstawicieli
poszczególnych partii (Natansona, Martowa, Zinowiewa) jednak
informuje. My — wiemy.
Ślimak
jedzie — kiedyś dojedzie. No i dobrze. No i dobrze.
A
Romberg wszystkim odpowiadał: ,,tak”. I Grimm uznał, że zrobił
co do niego należało: jak tak — to tak. Teraz, towarzysze,
pozostaje wam prosić o zgodę swój Rząd Tymczasowy.
Ach,
dziękujemy! Ach, zapomnieliśmy pokłonić się wam z wdzięcznością!
I potem przez wiek padać do nóżek Louis Blancowi-Kiereńskiemu?
W
okresie tych pełnych napięcia dni bardzo przydałby się cwa-ny
Radek, wezwano go więc telefonicznie z sanatorium w Davos,
odpoczywał sobie, nawet wieść o rewolucji w Rosji nie skłoniła
go do natychmiastowego wyjazdu. Ale już w drodze domyślił się, o
co idzie i zapronował kolejne, opóźniające, sondażowe
posunięcie: w Bernie, przez niemieckiego korespondenta.
I
cóż, i jemu Romberg odpowiedział jak wszystkim pozostałym: tak,
tak, oczywiście, wszystkich chętnych przepuścimy.
— Ale
— nie otwierała się przed nimi na oścież niemiecka granica, a i
wszyscy chętni chcieli się tylko dowiedzieć, i porównać, i
poprosić Tymczasowy o zgodę (słali telegramy do Kiereńskiego) a w
gruncie rzeczy ociągali się.
Wszyscy
byli zgodni — i nic się nie działo. Stare, dyplomatyczne metody
są mało skuteczne.
A
nie działo się nic, póki ciemne, grube ryby przy samym dnie nie
przepłyną swoim kursem.
Póki
Sklarc nie przekaże w Berlinie kontrpropozycji Lenina.
I
niemieckie Naczelne Dowództwo nie powie definitywnie: tak.
I
nie zaniepokoi się ministerstwo spraw zagranicznych: już tyle jest
publicznych rozmów na temat tego powrotu, już książę Lwów
otwarcie oświadczył wysłannikowi Szwajcarii, że szybki wyjazd
emigrantów ze Szwajcarii jest niepożądany. Więc trzeba
przyspieszyć! — Kto opóźnia? — ta szansa dla Niemiec już nie
powtórzy!
172
118
marca, w sobotę, ambasador Romberg w Bernie otrzymał wreszcie
polecenie, by możliwie najszybciej poinformować Lenina, że jego
propozycje dotyczące eksterytorialności zostały przyjęte, nie
będzie osobistej kontroli i żadnych ograniczeń.
W
sobotę — i „możliwie jak najszybciej”! A oznacza to — nie
mitrężyć czasu przez niedzielę. I, wbrew wszystkim zasadom
ostrożności, wykorzystując kontakty zarezerwowane na nadzwyczajne
okoliczności, niemiecki ambasador zaczął wydzwaniać przez
telefon, w Domu Ludowym odnalazł wreszcie socjalistę — Niemca
Paula Levi: należy natychmiast przekazać Leninowi, że...
I
kolejny dzwonek przywołał Lenina do telefonu u sąsiadów na
Spiegelgasse — i szedł, przejęty, że to Inessa.
A
to była — odpowiedź!!!
I
oto wreszcie — droga stała otworem! Oto wreszcie można było
40-osobowej grupie wyznaczyć termin wyjazdu nawet za dwa dni, dając
tylko czas, by towarzysze zdążyli spakować rzeczy, oddać książki,
uporządkować sprawy finansowe, dojechać do Genewy, Clarens, Berna,
Lucerny, kupić żywność na drogę, można by jechać już we
wtorek, a już w sobotę — tylko o jedną sobotę później, niż
ze Sklar-cem — włączyć się w rosyjską rewolucję!
Ale
już w półmroku ponurych, zatęchłych schodów, a potem w dziennym
półmroku swego pokoju-celi (od rana sypał gruby, gęsty śnieg,
albo śnieg z deszczem na przemian) wciskając ręce w wycięcie
kamizelki, żeby zbyt wcześnie nie wyrwały się do działania i
przytłoczony ciężką jak palto, starą, wytłuszczoną marynarką
— Lenin zmusił się, żeby nie pędzić do nikogo z informacją,
tylko — pomyśleć. Pomyśleć. Pomyśleć, biegając.
Człowiek
twardy nie może tracić głowy, ani w okresach klęski, ani w
momentach przygnębienia. Ale stracić głowę od sukcesu — bardzo
łatwo, i jest to największe niebezpieczeństwo dla polityka.
Wszystko
stawało teraz otworem — a wykorzystać tego nawet teraz nie było
można: bo jak potem wyjaśnisz: dzięki komu i jak udało się to
załatwić, że ni stąd, ni z owad oddano do dyspozycji kierownictwa
bolszewików wagon — i pojechali?
Trzeba
wykonać jeszcze kilka opóźniających, pozorujących posunięć.
Nie
ma gdzie się wybiegać, i na ulicę w taką pogodę nie wyskoczysz
(i czytelnie już kompletnie zapomniane) — i cała nierozłado-wana
energia skoncentrowała się w wirujących, ognistych spiralach
przewiercających mózg.
Jechać
— można, to fakt, ale — dokąd? Do aresztu na fińskiej granicy?
Czy do więzienia, gdzie wsadzi cię Rząd Tymczasowy? Można sobie
wyobrazić, jak tam teraz szaleje szowinizm! Według
rozpowszechnionych, drobnomieszczańskich poglądów — to
173
przecież
nic innego niż tak zwana „zdrada ojczyzny”. I nawet tu w
Szwajcarii — mieńszewicy, eserowcy, cała ta pozbawiona zasad
emigracyjna banda, podniesie wrzask, że „zdrada”.
Nie!
Nie.
Nie...
I
gdyby wstrzymywały okoliczności, ale powściągać samego siebie,
kiedy już się jest wolnym, wyrywać się — i powstrzymywać,
jakież to trudne!
Ale
trzeba... Trzeba...
Wszystko,
co dotychczas jak grube, ciemne ryby płynęło tuż przy samym dnie,
przeprowadzić teraz po powierzchni jak białą żaglówkę.
Pertraktacje
zakończone? — teraz dopiero należy je rozpocząćl Dopiero dziś
podjąć je jakby po raz pierwszy!...
I
nikt tego lepiej nie zrobi niż ufny, nie mający w sobie za grosz
obłudy Platten.
Przygotowywać
grupę — oczywiście. Lista jest już nawet przygotowana.
(Inesso!
Nawet teraz nie pojedziesz!? Zdumiewające! Z nami — nie
pojedziesz? Do Rosji! — na święto, na z dawna oczekiwane.
Zostaniesz w tej zgniliznie?...)
Czterdziestu
osób — o zdradę już oskarżyć się nie uda. Po czterdziestu
ludziach piętno się rozmyje — i jakby go nie było. Oczywiście
można by wziąć ze sobą także maksymalistów i różnych innych
desperatów, wyglądałoby to jeszcze bardziej niewinnie. Ale...
Obcych lepiej z sobą nie zabierać, niepotrzebni świadkowie w
czasie podróży, niepotrzebni świadkowie każdego kroku, kto wie,
co się może zdarzyć. I na czym miałby polegać nasz sukces,
gdybyśmy dzięki własnym zabiegom, w swoim własnym wagonie mieli
przewozić wrogów, a potem w Pitrze z nimi walczyć? Nie! Do
ostatniej chwili, wszystko — w absolutnej tajemnicy, dzień, i
godzina odjazdu — w tajemnicy.
Tylko
pertraktacje — jawne.
Nie
mając w kieszeni zgody — nie wolno tych pertraktacji zaczynać: bo
jeżeli nic z tego nie wyjdzie, co za hańba! Ale ze zgodą w
kieszeni — właśnie należy je prowadzić.
I,
tak jak doskonała organizacja niezbędna jest we wszelkiej
działalności prowadzonej w imię proletariatu, na każdym jej kroku
— podobnie z tym wyjazdem. Bezwzględna dyscyplina. Żeby jakieś
byle zero nie przysporzyło nam kłopotów. Żeby wszyscy trzymali
się razem — i nikt się nie wyłamywał, nie mógł potem
powiedzieć: a ja nie brałem w tym udziału! A ja nie podejrzewałem
nawet, o co w tym wszystkim chodzi!
174
I
dlatego każdy musi złożyć swój podpis. Jakby złożył
przysięgę, jakby ślubował. Tak jak zbójcy całują nóż. Żeby
nikt się potem nie odłączył, nie zaczął nagle „demaskować”.
Odpowiedzialność jest ogromna i powinna się rozkładać na całą
czterdziestkę.
(Czy
Inessa naprawdę nie pojedzie?)
I
już — siedział, formułował tekst odpowiedniego zobowiązania.
Już coś notował, siedząc na krześle pod oknem, na kolanach, w
półmroku śnieżnej zawiei, swym nerwowym, pochyłym pismem, jakby
starając się doścignąć swe myśli, w poprzek kartki, literami
większymi niż zazwyczaj, taki był przejęty — formułował punkt
po punkcie to, co powinno się tu znaleźć; potwierdzam... że o
warunkach postawionych przez ambasadę Niemiec towarzyszowi
Platte-nowi zostałem poinformowany... i podporządkowałem się im z
pełną odpowiedzialnością polityczną wobec wszelkich możliwych
następstw...
I
nagle z korytarza — sympatyczny, wysoki, kpiący głos Radka.
Przyjechał? No, lepszego gościa i pomocnika trudno sobie teraz
wymarzyć! Karol, Karol, dzień dobry, rozbierajcie się, och,
napadało wam za kołnierz. Zdajecie sobie sprawę, że jesteśmy w
całkiem nowej sytuacji?!?
Krótki
okrzyk, lśniące zęby wystające spod górnej wargi, kędzierzawy,
w aureoli bokobrodów — roześmiany zawadiacko Radek!
No,
nie ma co, będziemy formułować wspólnie. Równie twarde warunki
należy przygotować dla Romberga.
— Wy
— im — warunki? - Tak. A co?
— Cudownie!
Oto
— coś dla Radka. Ten — i poradzi, i pożartuje, a jego pomysły
i wnioski są niezwykle przezorne.
Niestety
w tym pokoju nie wolno palić, ssie więc pustą fajkę. I... E-e...
— Włodzimierzu
Iljiczu! A co będzie ze mną? Czyżbyście mogli nie zabrać mnie ze
sobą?
— Niby
dlaczego mielibyśmy nie zabrać?
— No,
bo przecież piszemy — ,,emigranci rosyjscy”, a ja jestem
poddanym austriackim?
A,
do diabła, austriacki poddany! Diabli nadali! Przywykli, że jest
swój, tylko dla pozoru przecież uchodzi za polską partię. Ale
jakże można Radka nie zabrać? Radka — i nie zabrać!
A
Radek ma już gotowe wyjście: jeżeli Platten będzie podpisywał z
Rombergiem umowę na piśmie (bo gdyby nie na piśmie, to ustnie
zamącić jeszcze łatwiej) trzeba tylko pominąć słowo „rosyjscy”,
napisać — „emigranci polityczni”, bo o kogóż innego może
chodzić? Niemcy się nie domyśla, podpiszą.
175
A
w ogóle w tak arcyodpowiedzialnej chwili, w tak niebywale poważnej
sprawie, nie można sobie pozwolić na jakąkolwiek grę, a
niemieckie Naczelne Dowództwo — to nie jest partner do żartów.
Ale dla Radka — niezastąpionego, niezrównanego, fontanny
pomysłów, dowcipnego, złośliwego, aroganckiego Radka — możnaby
jednak spróbować?
— Ale
czy Platten zgodzi się prowadzić te pertraktacje? Zgodzi się
pojechać?
— Nie
ma nikogo innego. Więc zgodzi się.
— A
może Miinzenberg? Jest twardszy.
— Willi?
Przecież uważany jest za niemieckiego dezertera. Jakżeby mógł —
z ambasadorem? I w jaki sposób przez Niemcy?
— A
mimo wszystko — postukiwał Radek ustnikiem po zębach, a mimo
wszystko, Platten — to sekretarz partii, a tu jakiś wyjazd z
emigrantami? A jeśli nagle zacznie się dręczyć, czy aby nie
przyniesie to szkody jego Szwajcarii?...
— A
co — Szwajcarii? Dla niego nawet lepiej.
Nie,
tu Lenin nie miał wątpliwości, w stosunku do Grimma Platten nie
czuł się zbyt pewnie, to prawda, ustępował, ale w sprawach
najważniejszych — nie zawiedzie, nasze argumenty go przekonają.
To człowiek pracy, proletariacka krew. O pertraktacjach z udziałem
Parvusa nic przecież nie wie i nigdy się nie dowie.
A
Radkowi na temat Parvusa można opowiadać lub nie — sam wszystko
rozumie. Radek wręcz nieprzyzwoicie ulega Parvusowi: w berneńskich
knajpach powinien by go nie wiem jak potępiać, choćby tylko z
internacjonalistycznego obowiązku — za niewybaczalne zbliżenie z
szowinistami, za bogactwo, za ciemne interesy, za nieuczciwość, za
przygody z kobietami — nic z tego, siedzi wpatrzony w niego z
otwartą gębą, z pianą w kącikach ust, cały w zachwycie: ach, co
za zuch! ach, gdybym ja tak potrafił!...
— Na
temat Sklarca powiedział mu, że to chłopak na posyłki
niemieckiego rządu i że go przepędziłem! O Grimmie powiem:
zachowuje się podejrzanie, hamuje wyjazd, robi jakieś geszefty na
swój rachunek. A my — nie możemy dłużej czekać, rewolucja
wzywa! Po proletariacku, bez owijania w bawełnę, bez jakichkolwiek
sekretów — po prostu zwrócimy się do niemieckiej ambasady!
Zgodzi się! — Lenin był o tym przekonany.
Tylko
jak go nauczyć rozmawiać z Rombergiem? Przecież to zupełnie nowy
tekst. Że niby w Rosji sprawy przybierają niebezpieczny dla świata
obrót. Trzeba wyrwać Rosję z łap angielsko-francuskich podżegaczy
wojennych. My ze swej strony podejmiemy oczywiście starania, by
uwolnić niemieckich jeńców wojennych (a później szukajcie wiatru
w polu!...) Ale powinniśmy być zabezpieczeni przed kompromitacją i
mieć gwarancję, że nie będzie żadnych niespodzia-
176
nek
w trakcie podróży... Jesteśmy gotowi jechać w zamkniętych, a
nawet zasłoniętych przedziałach. Ale musimy mieć pewność, że
wagon nie zostanie zatrzymany...
Lenin
dostosował się do rozmiarów pokoju i biegał po przekątnej —
trzy kroki, trzy kroki, trzy — z jedną ręką z tyłu, machając
drugą — a Radek notował, pustą fajką przytrzymując kartkę.
Z
Radkiem prześcigają się w pomysłach: w tym celu przydałoby się
jeszcze zebrać popierające podpisy od zachodnich socjalistów.
Socjalistów — owszem, ale warto by mieć także poparcie jakichś
ludzi o nieposzlakowanej opinii... Tylko gdzie takich znaleźć?...
— A,
na przykład, Romain Rolland! Doskonały pomysł, świetnie!
Już
teraz warto byłoby zarzucić na niego haczyk. Kto mógłby nam pomóc
dotrzeć do Rollanda?
Wraz
z przyjściem Radka zmniejszył się rozsadzający, natrętny szum w
głowie: można zebrać myśli, można je wypowiedzieć, usłyszeć
odpowiedź. Proszę... Jeśli mamy demonstracyjnie zaczynać nowe
rozmowy przez Plattena, należałoby w sposób równie demon’
stracyjny zerwać z Grimmem:
Właśnie
tak — zerwać z hukiem!
— I
to tak, żeby całą winę zwalić na niego!
— I
jeszcze dołożyć mu, draniowi, za stare sprawki! Niech popamięta
za to, że odłożył szwajcarski zjazd?
A
do tego trzeba: po pierwsze, opublikować wszelkie konfidencjonalne
informacje o jego poufnych rozmowach!
To
zawsze wywołuje ogromne wrażenie: niespodziewane opublikowanie
tego, co okryte było tajemnicą. Wręcz wywołuje szok.
No
więc, teraz, zaraz, od ręki przygotować taką publikację.
— ...I
odpowiednio rozłożyć akcenty?
— ...I
natychmiast, już jutro, opublikować!
No,
z Radkiem nawet najbardziej odpowiedzialna praca przeradza się w
wesołą zabawę! Radka szczególnie lubił za to, że potrafił być
tak doskonale stronniczy!
I
już siedzieli i pisali: Radek pisał, przesuwając ustnik pustej
fajki między zębami, nie ma wolnej chwili, żeby wyjść na
korytarz — czasami śmiejąc się, a nawet skacząc do góry przy
szczególnie udanych sformułowaniach — a Lenin siedział z boku i
doradzał.
Radek
był jedynym człowiekiem, któremu, siedząc z boku, Lenin bez
wahania mógł oddać pióro i ograniczyć się wyłącznie do
kpinek. Lepszego pióra niż Radek nie miał nikt i nigdy w całej
partii bolszewików. Bogdanów, Łunaczarski, Bucharin — wszyscy
pisali gorzej.
— Ale
ważne jest także — co z tego wyniknie: że to właśnie
Szwajcaria prowadzi wszystkie pertraktacje i chce się nas pozbyć.
12
— Lenin w Zurychu
177
Wcale
nie my!
Ach,
jakiż on mądry, inteligentny, złoto!
— I
już jutro to opublikujemy — u Nobsa albo...
— Jutro
jest niedziela. Więc zrobimy tak! — wesołe iskierki posypały się
zza okularów Radka — skoro jutro jest niedziela poślijmy do
Grimma od razu, nie zwlekając — telegram! W sobotę
wieczorem, już, natychmiast! — Uśmiechał się i podskakiwał do
góry, jakby miał szpilki na krześle.
Lenin
też podskakiwał z zadowolenia.
I
mówili, mówili, jeden przez drugiego, poprawiali, a Radek od razu
zapisywał:
...Nasza
partia postanowiła... przyjąć bez zastrzeżeń... propozycję
przejazdu przez Niemcy... i natychmiast przystąpić do organizacji
wyjazdu... Absolutnie nie możemy ponosić odpowiedzialności... za
dalszą zwłokę... zdecydowanie protestujemy... i jedziemy s a-m
i!...
— Tak-ak!
— podrapał się Radek za uchem — zawiniemy mu to w tabliczkę
czekolady:
...Stanowczo
prosimy natychmiast porozumieć się...
— Jutro,
w szwajcarską niedzielę, porozumieć się! ...Acha! a na dodatek
jutro według zachodnich zwyczajów jest prima aprilis!
— Prima
aprilis?!! — Lenin dawno już się tak nie śmiał, ogromne
napięcie ostatnich tygodni uchodziło z jego piersi silnymi,
gwałtownymi wybuchami. — Niezłą bombonierkę dostanie, centrowe
bydlę!
— Porozumieć
się... i, jeśli to możliwe, już jutro...
— Kiedy
cała Szwajcaria będzie chrapać!
— ...Zakomunikować
nam decyzję!... Z wdzięcznością...
Jak
na szachownicy, kiedy zrobiłeś już z dawna obmyślany ruch i nagle
dostrzegasz większe szansę i możliwości, niż przewidywałeś.
Ale ten żarcik — z l kwietnia i niedzielnym zadaniem dla
towarzysza Grimma — wymyślił Radek-wesołek!
— A
jeżeli przez niedzielę tego nie zrobi — to w poniedziałek rano
mamy prawo działać sami!
— No,
powiedzmy, we wtorek...
Ale
gdzie tam! Na jeszcze lepszy pomysł wpadł Radek:
— Włodzimierzu
Iljiczu! A — do Martowa? Przecież do Marto-wa tym bardziej mamy
obowiązek napisać, jakby nie było to on jest inicjatorem planui? —
dusił się Radek ze śmiechu.
— A
niby co do Martowa? — tak szybko nawet Lenin nie skojarzył.
— A
to, że bez wahania przyjmiemy propozycję Grimma, żeby jechać
przez Niemcyl Roztrąbić, że to jego propozycja!!! Na cały świat
— jego! Szwajcarscy socjaliści nas wyrzucają! Poseł do
szwajcarskiego
178
parlamentu!
No,
to było wręcz genialne! Wspaniale, Radek! No, teraz dopiero
dostanie Grimm za swoje! Natychmiast zacznie dementować. A oczyścić
się zawsze trudniej, niż plunąć. Trzeba umieć szybko i w
odpowiednim momencie plunąć jako pierwszy.
— Późno
już. Trzeba będzie pójść nadać na Fraumiinster.
— Ja
pobiegnę, Włodzimierzu Iljiczu.
— Chodźmy
razem, skoro już tak.
A
wobec tego trzeba się przez chwilę zastanowić, pomyśleć — co
jeszcze? Acha, do Haneckiego do Sztokholmu:
— Przyślijcie
pilnie trzy tysiące koron na wydatki związane z wyjazdem!
(A
w takim razie i do Inessy... O pieniądze proszę się nie martwić...
Jest ich więcej niż się spodziewaliśmy... Bardzo pomagają
towarzysze ze Sztokholmu... Mam nadzieję, że jedziemy razem z
Wami?...)
I
jeszcze: w kantonalnym banku złożona jest kaucja za pobyt w
Szwajcarii, 100 franków, nie ma co rozpuszczać lokajskiej
republiki, trzeba odebrać.
Ubierali
się, Iljicz — w swoje ciężkie, jak z żelaza palto na watolinie,
a Radek — w letni płaszczyk, całą zimę w nim przechodził,
wszystkie kieszenie wypchane książkami.
Nabijał
fajkę tytoniem, przygotowywał sobie zapałki.
— Drobiazg.
Między Plattenem i Rombergiem — jakież mogą być pertraktacje?
Romberg wyciągnie z szuflady i da. Ale tych kilka dni trzeba, trzeba
było rzucić tym szowinistycznym draniom.
Radek
wiercił się jak młodzieniaszek, wesoły, szczęśliwy:
— Ręce
świerzbią, język świerzbi — chciałoby się jak najprędzej do
Rosji, do agitacyjnej roboty!
I,
puszczając Lenina przodem, zapałka w pogotowiu, żeby już w
korytarzu zapalić.
— No,
to cóż, Włodzimierzu Iljiczu: za sześć miesięcy albo będziemy
ministrami — albo będziemy wisieć.
179
DOKUMENTY
18
marca (31 marca). Berlin.
Raport
na piśmie urzędnika MSZ ze Sztabu Generalnego.
..
.przede wszystkim powinniśmy uniknąć kompromitacji jadących przez
zbytnią uprzejmość z naszej strony. Byłoby niezwykle pożądane
uzyskanie jakiegolwiek oświadczenia rządu Szwajcarii. Jeżeli bez
takiego oświadczenia wyślemy ni stąd ni zowąd ten niespokojny
element do Szwecji, może to zostać wykorzystane przeciwko nam.
18
marca (31 marca)
Pomocnik
staats-sekretarza — do ambasadora w Bernie, Rom-berga. (Szyfrówka)
Pilne!
Przejazd rosyjskich rewolucjonistów przez Niemcy pożądany jak
najszybciej ponieważ Ententa podjęła już przeciwdziałania w
Szwajcarii. W miarę możliwości przyspieszcie pertraktacje.
20
marca (2 kwietnia)
Niemiecki
ambasador w Kopenhadze hrabia Brokdorf-Rantzau — do MSZ. Ściśle
poufne.
...Powinniśmy
teraz bez wątpienia starać się wywołać w Rosji jak największy
chaos. W tym celu unikać wszelkiej jawnej ingerencji w przebieg
rosyjskiej rewolucji. Dyskretnie jednak robić wszystko dla
pogłębienia sprzeczności między partiami umiarkowanymi i
radykalnymi, jesteśmy bowiem nader zainteresowani zwycięstwem tych
ostatnich, ponieważ wówczas przewrót stanie się nieunikniony i
przybierze formy, które wstrząsną podstawami państwa
rosyjskiego... Nasze poparcie dla elementów radykalnych —jest
bardziej pożądane, ponieważ dzięki temu prowadzona jest bardziej
swobodna praca, a efekty osiąga się szybciej. Wszelkie prognozy
pozwalają mniemać, że w ciągu mniej więcej trzech miesięcy
nastąpi na tyle poważny rozkład, iż nasza ingerencja wojskowa
zagwarantuje załamanie rosyjskiej potęgi.
180
UWAGI
AUTORA
Ci,
którym wyrażenia W. I. Lenina, jego sposób myślenia czy też
zachowania wydadzą się szokujące, mogą nieco uważniej przeczytać
jego prace wykorzystane w tej książce:
,,Do
Komitetu Bojowego przy Komitecie Sankt Petersburskim”;
Wybór
dzieł, wyd. IV .......................................... t. 9,
str. 315
Zadania
oddziałów armii rewolucyjnej ................ tamże, str. 389
O
haśle „rozbrojenia” .........................................
t. 23, str. 83
Przemówienie
na zjeździe szwajcarskiej partii
socjąl-demokratycznej
4.11.1916 ........................ tamże, str. 110
Zadanie
zimmerwaldzkiej lewicy
w
szwajcarskiej partii s-d .................................... tamże,
str. 126
Tezy
o stosunku szwajcarskiej s-d do wojny ....... tamże, str. 138
Pryncypialne
tezy związane z problemem
wojny
..................................................................
tamże, str. 141
List
otwarty do Charlesa Naine’a ........................ tamże, str.
212
Dwanaście
krótkich tez o obronie przez
Greulicha
obrony ojczyzny .................................. tamże, str. 247
Zarys
tez 4/17 marca 1917 ................................. tamże, str.
282
Listy
z daleka ......................................................
tamże, str. 289
Listy
Lenina z lat wojny 1914-1917 ..................... wyd.Y, t.48-49
Uważam
za swój obowiązek przytoczyć cztery współczesne rozprawy, które,
pośród wielu innych, szczególnie pomogły mi przy pisaniu tych
rozdziałów:
Werner
Helweg — Lenin’s Riickkehr nach Russland 1917 — Lei-den 1957
Winfried
B. Scharlau, Zbynek A. Zeman — Freibeuter der Revo-lution - Koln,
1964
Willi
Gautschi — Lenin als Emigrant in der Schweiz — Koln 1973
Fritz
N. Platten, jr. — Von der Spiegelgasse in den Kreml —
,,Volksrecht” (13.3 - 17.4. 67)
181
i
wyrazić autorom uznanie za baczne obserwowanie wydarzeń
wyznaczających przebieg XX wieku, ale tak starannie ukrytych przed
historią, a ze względu na kierunek rozwoju Zachodu nie cieszących
się zbytnim zainteresowaniem.
Moskwa,
1971; Zurych, 1975
182
INFORMACJA
(rewolucjoniści i osoby zbliżone)
ABRAMOWICZ
ALEKSANDER E. (ur. 1894). Urodzony w Odessie. Członek SDPRR od 1908.
Od 1911 w Szwajcarii: studiuje w Genewie, pracuje w fabryce zegarków
w Chaux-de Fond. Wrócił do Rosji w grupie Lenina. Istnieją
uzasadnione podejrzenia, że w 1918 był radzieckim agentem przy
Republice Bawarskiej. Współpracownik Kominternu.
ARMAND
INESSA TEODOROWNA (1874-1920). Urodziła się w Paryżu, w rodzinie
francuskich aktorów. Wychowana w Rosji przez ciocię-guwernantkę,
wyszła za mąż za fabrykanta Armanda, z którym miała czworo
dzieci, następnie przeszła do jego młodszego brata i urodziła (w
Szwajcarii) jeszcze syna. W czasie rewolucji 1905 roku była związana
z moskiewską grupą eserów, następnie na zesłaniu, skąd uciekła
na emigrację. Po śmierci drugiego męża studiowała na Sorbonie,
spotkała się z Leninem w 1909, odtąd przyłączyła się do
bolszewików. Była przyjaciółką Lenina, z krótkimi przerwami aż
do śmierci, należąc stale do jego najbliższych współpracowników.
W 1912 jeździła do Rosji, przez krótki czas siedziała w
więzieniu, zwolniona dzięki staraniom pierwszego męża.
Uczestniczka konferencji w Kientalu (z ramienia bolszewików).
Wróciła do Rosji wraz z grupą Lenina. Po przewrocie
październikowym przez pewien czas była przewodniczącą
Moskiewskiej Gubernialnej Rady d/s Gospodarki Narodowej, później —
kierowała Wydziałem d/s Kobiet przy KC RKPb.
BAGOCKI
SIERGIEJ JUSTINOWICZ (1879-1953). Polak z Rosji, lekarz. Był wraz z
Leninem w Krakowie, w ślad za nim przeniósł się do Szwajcarii. W
owym czasie był praktycznym pomocnikiem Lenina w sprawach bytowych i
finansowych, w podtrzymywaniu — przez pośredników —
konspiracyjnych kontaktów z Niemcami. Będąc na emigracji w
Szwajcarii — żył na szerokiej stopie, rozrzutnie (zeznanie
Nobsa). Od 1918 — przedstawiciel rosyjskiego Czerwonego Krzyża w
Szwajcarii.
183
BOGDANÓW
(MALINOWSKI) ALEKSANDER ALEKSANDRO-WICZ (1873-1928). Syn nauczyciela
fizyki, ukończył gimnazjum w Tulę, w 1899 — medycynę na
uniwersytecie w Charkowie. Z tamtejszego inteligenckiego koła
socjal-demokratów , ,wystąpił z powodu różnych poglądów na
kwestię moralności, której nadawali oni szczególne znaczenie”.
Lekarz, socjolog, filozof. Kilkakrotnie na lekkich zesłaniach (Tuła,
Kaługa, Wołogda), w 1904 przyłączył się do Lenina, wszedł do
pierwszego kierownictwa bolszewików. Teoretyk powstania zbrojnego,
organizator taktycznych napadów, ekspro-priacji, zdobywania funduszy
dla partii. W 1905 aresztowany wraz z całą Petersburską Radą
Delegatów Robotniczych, ale wkrótce zwolniony. Rewolucyjne lata
1906-1907 spędził wraz z Leninem w Kuok-kale. Stanowczo nalegał na
bojkotowanie działalności parlamentarnej i legalnej, od czego Lenin
w 1907 odstąpił. Niezadowolony z udziału Bogdanowa w kierownictwie
partii Lenin zaatakował go na polu filozofii („Materializm i
empiriokrytycyzm”, 1909) — i w ogóle wyrzucił Bogdanowa z
partii. B. już nigdy odtąd nie zajmował wysokich stanowisk ani w
partii, ani w radach. W okresie wojny zmobilizowany, lekarz na
froncie. Wydał wiele prac z dziedziny ekonomii politycznej,
filozofii, organizacji nauki i gospodarki, dwie powieści
fantastyczne. Zginął przy ryzykownym eksperymencie związanym z
transfuzją krwi.
BOSZ
JEWGIENIA GOTLIBOWNA (1879-1924), urodzona w Oczakowie. Mając lat 16
wyszła za mąż za syna fabrykanta, w 21 roku życia opuściła męża
i rzuciła się w wir działalności s-d (Kijów), bolszewiczka.
Przyjaciółka Piatakowa. W 1913 zesłana do guberni irkuckiej,
stamtąd wraz z nim uciekła przez Władywostok. Przez krótki okres
w Szwajcarii, następnie w Skandynawii. Po rewolucji lutowej —
przewodnicząca Kijowskiego Gubernialnego Komitetu Partii, agituje
gwardyjski korpus do marszu na Kijów w celu obalenia Rady. Członek
kijowskiego Komitetu Wojskowo-Rewolucyjnego. W pierwszym rządzie
komunistycznym Ukrainy (Charków — 1918) — ,,Ludowy sekretarz
spraw wewnętrznych”. W okresie wojny domowej oddelegowana do zadań
administracyjno-pacyfikacyjnych w skali całych guberni (Penza,
Astrachań, Homel), komisarz Frontu Kaspijsko-Kaukaskiego. W 1923
oskarżona o trockizm, w 1924 popełniła samobójstwo.
BRILLIANT
- patrz SOKOLNIKOW.
BROŃSKI
(WARSZAWSKI) MOJSIEJ (1882-1941), urodzony w Łodzi. Polski s-d,
następnie bolszewik. W 1907 wyemigrował do Szwajcarii. Bliski
pomocnik Lenina, wysłany przezeń na konferencję w Kientalu. Po
przewrocie październikowym — przez pewien czas redaktor Prawdy,
zastępca ludowego komisarza do spraw handlu
184
i
przemysłu. 1920-22 — przedstawiciel pełnomocny (ambasador) w
Austrii. Po śmierci Lenina nie zajmował poważniejszych stanowisk.
BUCHARIN
MIKOŁAJ IWANOWICZ (1888-1938). Jeden z najwybitniejszych teoretyków
partii bolszewickiej i jej niespełniony przywódca. Urodził się w
rodzinie nauczycielskiej. Połączenie wychowania inteligenckiego i
prostego. Ukończył l Moskiewskie Gimnazjum, od 18 roku życia —
członek partii bolszewików, jako 20-letni student dookoptowany do
Moskiewskiego Komitetu Partii. Kilka lekkich aresztowań, z zesłania
udał się na emigrację. Od 1911 za granica, wiele się uczył,
rozpoczął działalność publicystyczną. Wrócił do Rosji w 1917
przez Amerykę, Japonię, Syberię. Od lata 1917 — członek KC.
Będąc przeciwnikiem pokoju brzeskiego, stanął na czele opozycji
,,lewicowych komunistów” (nie wzmacniać Niemiec przez
separatystyczny pokój, tylko dążyć do światowej rewolucji). W
latach władzy radzieckiej dużo publikował (prace ekonomiczne,
polityczne, popularyzacja). Po śmierci Lenina — w kierowniczej
siódemce (Politbiuro) i wykorzystany przez Stalina dla jej
likwidacji: przy jego pomocy rozbita została trójka — Trocki,
Kamieniew, Zinowiew, po czym i on został zlikwidowany wraz ze swym
zwolennikiem Ry-kowem i Tomskim. Na początku lat 30-tych wydawało
się, że rozumiał zbrodniczość polityki Stalina, prowadzącej do
zniszczenia chłopstwa i zdrowej narodowej gospodarki, ale nie
potrafił stanowczo i skutecznie przeciwstawić się. Po pokazowym
procesie z typowym ,,przyznaniem się do winy” rozstrzelany.
BURCEW
WŁADIMIR LWOWICZ (1862-1942) - rewolucjonista—narodowiec od lat
80-tych, terrorysta końca XIX wieku. Po aresztowaniu zbiegł. W
Anglii nawoływał w druku do zabójstwa Aleksandra III, za co nawet
u Anglików dostał półtora roku więzienia. Za propagowanie
terroru wydalony także ze Szwajcarii. Wyspecjalizował się w
demaskowaniu agentów policji w rosyjskim ruchu rewolucyjnym. W
rewolucjach 05 i 17 roku — redaktor pisma Było-je, od 1911 do 1914
— gazety Buduszczeje i zza granicy wysyłał ją do cara, wielkich
książąt, ministrów, do biblioteki Państwowej Dumy. Wraz z
rozpoczęciem wojny światowej stał się patriotą, dobrowolnie
poddał się na rosyjskiej granicy, sądzony, zesłany,
amnes-tionowany (1915). Za bolszewików kilkakrotnie aresztowany,
znowu wyda wał Byłoje, następnie u białych — Obszczeje dieło.
Znowu emigrował.
CHARITONOWMOJSIEJM.
(1887-1948). S-dod 1905, bolszewik. Od 1912 — w Szwajcarii, student
prawa. Zbliżony do Lenina, wrócił do Rosji w jego grupie. Po
przewrocie październikowym naczelnik piotrogrodzkiej milicji. W
latach 20-tych — sekretarz guber-nialnego komitetu na Uralu, w
Permie, w Saratowie. W 1925 poparł opozycję Zinowiewa-Kamieniewa,
następnie ich blok z Trockim.
185
Później
nie zajmował poważniejszych stanowisk.
CIWIN
EWGEN (pseudonimy z niemieckiego i austriackiego wywiadu —
,,Weiss”, ,,Ernst Koller”). Rosyjski rewolucjonista, pracujący w
Szwajcarii w latach wojny w porozumieniu z austriacką a następnie
niemiecką służbą specjalną.
CZUDNOWSKI
GRIGORIJISAKOWICZ (1894-1918). S-d mień-szewik, przez długie lata
na emigracji. Do Rosji wraca wraz z Tro-ckim, wchodzi w skład
,,mieżrajonców”, potem — bolszewik. Wraz z Antonowem-Owsiejenką
prowadzi szturm na Pałac Zimowy. Wojskowy komisarz Kijowa. Zabity na
Ukrainie.
GREULICH
HERMAN (1842-1923). Urodzony we Wrocławiu, introligator. Jeden z
założycieli szwajcarskiej partii s-d i jej organu Berner Tagwacht.
Najpopularniejszy szwajcarski przywódca robotniczy (,,papa
Greulich”). Od 1902 do śmierci — poseł do parlamentu
szwajcarskiego.
GRIMM
ROBERT (1881-1958). Typograf, mechanik. Jeden z przywódców s-d
partii Szwajcarii. Od 1905 — sekretarz związków zawodowych w
Bazylei. Od 1909 — sekretarz partii, naczelny redaktor Berner
Tagwacht. Od 1911 — poseł do parlamentu Szwajcarii, od 1946 jego
przewodniczący. Inicjator i przewodniczący konferencji w
Zimmerwaldzie i Kientalu. Jeden z organizatorów II1/2
Międzynarodówki (bardziej lewicowej niż socjalistyczna, bardziej
umiarkowanej niż komunistyczna).
GUILBEAUX
HENRY (1885-1938) - francuski s-d, internacjo-nalista. Jako
przeciwnik wojny — od 1915 — w Genewie, od 1916 wydawca pisma
Demain. Uczestnik konferencji w Kientalu. Działacz Kominternu, ale w
latach trzydziestych oddalił się od ZSRR.
HANECKI
(FURSTENBERG) JAKUB (1879-1937). Z bogatej rodziny warszawskiej, do
s-d przyłączył się w końcu XIX wieku, uczestnik II Zjazdu SDPRR
z ramienia polskich s-d, przez wiele lat był człowiekiem zarówno
partii polskiej jak i rosyjskiej. Kilkakrotnie na krótko
aresztowany, żadnego poważnego wyroku. W czasie służby wojskowej
zwymyślał dowódcę pułku, ale wybaczono mu to „ze względu na
stan podniecenia”. Dwa razy będąc na zesłaniu — wyjechał.
Przed wojną wraz z Radkiem prowadził rozłamową działalność w
polskiej partii s-d (opozycja przeciw Róży Luksemburg). Od 1912
bliski współpracownik Lenina, razem z nim w Krakowie, potem w
Szwajcarii, stad w 1915 przeniósł się do Parvusa do Skandynawii,
gdzie był dyrektorem jego przedsiębiorstwa. W marcu 1917 wraz z
Radkiem i Worowskim na polecenie Lenina pozostał w Sztokholmie,
gdzie pod szyldem biura zagranicznego KC zajmował się regularnym
przekazywaniem środków finansowych dostarczanych przez Parvusa na
umocnienie bolszewickiej organizacji i prasy w Ro-
186
sji,
a także dla prowadzenia propagandy bolszewickiej na Zachód. Po
przewrocie październikowym — pracuje w ludowym komisariacie
finansów (główny komisarz banków). Uczestnik „Porozumienia
Dodatkowego” z Niemcami w sierpniu 1918 — zgodnie z którym,
rozszerzając układ w Brześciu, Rosja Radziecka zobowiązała się
do zwiększenia żywnościowej i materialnej pomocy dla Niemiec w
przeddzień ich klęski. Uczestnik ważnych rokowań dyplomatycznych
w latach 1920-1925. Wiele ciemnych plam w biografii. Po śmierci
Lenina — ludowy komisariat handlu, mniej ważne funkcje. W 1937
aresztowany i rozstrzelany wraz z żoną i synem.
INESSA
- patrz ARMAND.
KAMIENIE
W (ROSENFELD) LEW BORISOWICZ (1883-1936). Ukończył gimnazjum w
Tyflisie, na uniwersytecie w Moskwie (wydział prawa) rozpoczął
działalność rewolucyjną, wyrzucony, po krótkim aresztowaniu
wyjeżdża za granicę, tam w 1903 przyłącza się do bolszewików.
Kilkakrotnie wraca do Rosji, dwukrotnie na krótko aresztowany,
działalność propagandowa w okresie rewolucji, długotrwała
emigracja od 1908, wchodzi w nowe otoczenie Lenina. Po zdemaskowaniu
Malinowskiego w 1914 zostaje oddelegowany do Rosji, aby kierować
frakcją bolszewicką Dumy Państwowej z zewnątrz (od wybuchu wojny
— z Finlandii). W listopadzie 1914 aresztowany na tajnym spotkaniu
z nimi pod Petersburgiem, w toku procesu 1915 złagodził swój los
wyrzekając się leninowskiego defetyz-mu, popieranego przez frakcję
w Dumie. Zaraz po Lutym, wróciwszy do Piotrogrodu i ciesząc się
największym zaufaniem Lenina, staje na czele partii do jego powrotu.
Jedyny w partii sprzeciwił się leninowskim tezom kwietniowym. Po
opanowaniu przez bolszewików II Zjazdu Rad w noc przewrotu —
przewodniczący Zjazdu i nowego CKW. Uczestnik brzeskich rokowań z
Niemcami. W 1922 wraz z Rykowem i Ciurupą —jeden z zastępców
chorego Lenina. Podzielił wraz z Zinowiewem wszelkie niepowodzenia
walki ze Stalinem. Będąc już w beznadziejnej sytuacji, na zjeździe
partii w 1934 żądał w stosunku do „kułackiej” opozycji
„riutyńców”: nie prowadzić z nimi sporów ideologicznych,
tylko rozstrzeliwać. Rozstrzelany po procesie 1936 roku.
KAMO
(TER-PETROSJAN) SIEMION ARKASZOWICZ (1882-1922) urodzony w Gori, syn
bogatego dostawcy. Wyrzucony ze szkoły za wolnomyślicielstwo
religijne. Znajdował się pod wpływem swego starszego krajana
Dżugaszwilego. Pomysłowy i sprytny w nielegalnych akcjach z bronią,
przeprowadzał na zlecenie Stalina udane rekwizycje pieniędzy,
między innymi słynne zagarnięcie funduszy państwowych w Tyflisie
w czerwcu 1907. Jadąc na kolejną akcję do Berlina aresztowany
przez niemiecką policję z wali-
187
zką
materiałów wybuchowych. Uniknął wydania rządowi rosyjskiemu
dzięki temu, że przez kilka lat umiejętnie symulował chorobę
umysłową. Mimo to jednak został wydany, ale uratowany od egzekucji
dzięki kampanii prasy niemieckiej w obronie , ,niewątpliwie chorego
człowieka”. Z więziennego szpitala uciekł za granicę — do
Lenina. W 1912 wrócił na Kaukaz i przy kolejnej grabieży
pocztowego transportu z pieniędzmi został ranny i aresztowany,
skazany na śmierć. Jednakże liberalny prokurator wstrzymał
wykonanie wyroku do manifestu z okazji 300-lecia domu Romanowów i w
ten sposób go uratował. Uwolniony z więzienia dzięki Rewolucji
Lutowej. Lenin wysłał go do uzdrowiska w górnym Kaukazie, aby się
podleczył. Następnie Karno służył w CzK w Baku. Po ustanowieniu
władzy mieńszewików prowadził działalność podziemną. Nie
zgodził się na propozycję Lenina, aby wstąpić do Akademii Sztabu
Generalnego. Zginął przejechany przez samochód.
KARPIŃSKI
WIACZESŁAW ALEKSIEJEWICZ (1880-1965). S-d od 1898, bolszewik od
czasów rozłamu. Stale na emigracji w Genewie od 1904.
Wykorzystywany przez Lenina do mniej ważnych prac wydawniczych i
technicznych. W czasach radzieckich — doktor nauk ekonomicznych.
KESKULA
ALEKSANDER EDUARD (1882-1963) - Estończyk z Tartu, uczestnik
rewolucji 1905. Aresztowany, ale amnestionowa-ny. Emigrował. Przed
wojną niesystematycznie studiował w Szwajcarii. Od 1914 oddał się
do dyspozycji niemieckiego ambasadora w Szwajcarii barona Romberga,
zabiegał o poparcie Niemiec dla estońskiego ruchu wyzwoleńczego.
Romberg wykorzystał go do kontaktów z różnymi odłamami
rosyjskich rewolucjonistów w Szwajcarii, między innymi z Leninem.
Aby mógł rozwinąć działalność przeniesiony przez Niemców do
Skandynawii, skąd wysyłał agentów do Rosji i gdzie finansował
publikacje bolszewików (Bucharina, Piatako-wa i in.|, nie informując
ich o pochodzeniu środków. Organizował dla bolszewików kontakty
między Skandynawią i Szwajcarią.
KOŁŁONTAJ
ALEKSANDRA MICHAJŁOWNA (1872-1952). Córka generała (Ukraińca) i
fińskiej chłopki. Wychowywała się w bogatej rodzinie
obszarniczej, nie posyłano jej ani do gimnazjum, ani na kursy
Bestużewa, aby nie zetknęła się z elementami rewolucyjnymi.
Prywatne lekcje u profesorów historii, literatury. Wczesne,
krótkotrwałe małżeństwo, którego celem było wymknięcie się
spod kurateli rodziców. Towarzystwa kulturalno-oświatowe, wszystkie
związane z pomocą dla rewolucjonistów. Wykształcenie ekonomiczne
zdobyte za granicą. S-d od końca XIX wieku. Była świadkiem
strzelaniny na placu Pałacowym 9 stycznia 1905 roku. Pisała
proklamacje dla obu frakcji s-d. „Duchowo bliższy był mi
bolszewizm
188
z
jego bezkompromisowością”, ale od 1915 roku była mieńszewicz-ką,
w 1914 zwolenniczka powszechnego pojednania, dopiero po pewnym czasie
przychyliła się do leninowskiej koncepcji „wojny domowej” i,
tym samym, do bolszewizmu. W latach przedwojennych i w czasie wojny —
przyjaciółka Szlapnikowa. W pierwszym rządzie bolszewickim —
ludowy komisarz ubezpieczeń społecznych. Później przez długie
lata — ambasador ZSRR w Norwegii i Szwecji.
KOZŁOWSKI
M. J. (1876-1927) - s-d, petersburski adwokat, w konspiracyjnych
związkach z przedsiębiorstwem Parvusa. W 1917 — członek komitetu
wykonawczego Rady Piotrogrodzkiej. W lipcu po opublikowaniu
demaskujących materiałów na temat powiązań bolszewików z
Niemcami — aresztowany wraz z kilkoma przywódcami bolszewików
(wszyscy zostali uwolnieni w czasie powstania Korniłowa). Po
przewrocie październikowym — przewodniczący Nadzwyczajnej Komisji
Śledczej w Piotrogrodzie i przewodniczący Małej Rady Komisarzy
Ludowych. Następnie — ludowy komisarz sprawiedliwości
Litwy-Białorusi.
KRASIN
LEONID BORISOWICZ (1870-1926). Pochodzi z guberni tubolskiej,
rewolucjonista od lat studenckich (środowisko zesłańców) . Z
przerwami na aresztowania i zesłania otrzymał wykształcenie
techniczne, inżynier. To określiło jego późniejszą rolę
technika partii: konspiracja, przygotowywanie materiałów
wybuchowych, napadów. To on nawiązał kontakt z fabrykantem Sawwą
Morozo-wem, otrzymywanie stałej pomocy finansowej dla partii. Od
1903 bolszewik, a nawet członek KC. U szczytu swej działalności
rewolucyjnej doskonale poradził sobie z obowiązkami sprawowania
nadzoru nad przewodową siecią oświetleniową całego Petersburga.
W 1908 wyemigrował, w 1909 został odsunięty od kierownictwa partii
bolszewickiej i zrezygnował z działalności politycznej. Pracował
jako inżynier w Berlinie, wrócił do Rosji, tu zajmował stanowiska
dyrektorskie. Od 1917 powrócił do partii. Uczestnik rokowań w
Brześciu, a następnie dodatkowych pertraktacji w Berlinie (sierpień
1918 — patrz Hanecki). Jeździł do Naczelnego Dowództwa do
Lu-dendorffa daremnie prosząc go, żeby Niemcy nie zajmowały
Kaukazu i Turkiestanu (plan Ludendorffa został udaremniony przez
lądowanie Amerykanów we Francji). Szereg wysokich stanowisk
gospodarczych, ludowy komisarz handlu zagranicznego, komunikacji. Od
1920 — ambasador w Londynie, uczestnik innych rokowań
dyplomatycznych, konferencji w Genui i Hadze.
KRUPSKA
NADIEŻDA KONSTANTINOWNA (1869-1939). Córka urzędnika sądowego. Od
1897 — żona Lenina (ślub kościelny, ze względów czysto
formalnych). Dzieliła z nim całe życie, prowadziła techniczną
robotę partyjną. Próbowała samodzielnie pisać prace
189
z
dziedziny pedagogiki, ale nie odniosła sukcesów. Po przewrocie
październikowym — w kierownictwie ludowego komisariatu oświaty.
Od 1925 przyłączyła się do nieudanej opozycji
Zinowiewa-Kamieniewa przeciw Stalinowi. Odtąd przez cały okres
stalinowskiej dyktatury nieobecna w życiu publicznym.
LEVI
(HARTSTEIN) PAUL (1883-1938) - niemiecki s-d, adwokat. W czasie
pobytu na emigracji w Szwajcarii — uczestnik zim-merwaldzkiej
lewicy, później w Niemczech — komunista. W latach 20-tych
powrócił do s-d.
LITWINÓW
MAKSIM MAKSIMOWICZ (1876-1951) syn zamożnej polskiej rodziny.
Zgłosił się do wojska jako ochotnik i tam zainteresował się
marksizmem. W 1901 aresztowany w składzie Kijowskiego Komitetu
SDPRR, w 1902 — uciekł z kijowskiego więzienia za granicę, od
1903 — bolszewik. W 1905 bez powodzenia próbował dostarczać broń
z Anglii do Rosji. Prócz krótkich wyjazdów do Rosji — niemal
cały czas na emigracji, od 1907 w Londynie. Reprezentował
bolszewików w Międzynarodowym Biurze Socjalistycznym (II
Międzynarodówka). Po przewrocie październikowym — pierwszy
radziecki przedstawiciel polityczny (ambasador) w Anglii, aresztowany
w retorsji za aresztowanie Lockharta w Moskwie i za niego też
wymieniony. Udana działalność dyplomatyczna, zastępca ludowego
komisarza, od 1930 do 1939 — w szczytowym okresie stalinowskiego
terroru — ludowy komisarz spraw zagranicznych, zwiastun pokoju na
Zachodzie; jego przemówienia wypełniały kolumny radzieckiej prasy
i były popularne. Zdegradowany w latach przyjaźni z hitlerowskimi
Niemcami, od 1941 — ambasador w Stanach Zjednoczonych.
ŁUNACZARSKI
(WOINOW) ANATOLIJ WASILJEWICZ (1875-1933). Płodny dziennikarz i
lektor, słaby dramaturg i pisarz (o poziomie literackim świadczy
wybrany pseudonim). Pochodzi z Połtawy, z rodziny urzędnika o
radykalnych poglądach, od 15 roku życia studiował marksizm, od 17
agitował robotników. Po ukończeniu gimnazjum pojechał na
uniwersytet w Zurychu. W 1899 roku wraca do Rosji, prowadzi
działalność propagandową. Trzykrotnie na krótko aresztowany,
wyroki nie przekraczają kilku miesięcy, z zesłania do Kaługi,
Wołogdy, pogłębia wiedzę, pierwsze publikacje. Od 1903 — na
emigracji i, przyłączywszy się do bolszewików popularyzuje ich
stanowisko objeżdżając wszystkie środowiska emigracyjne w
Europie, nie odmawia także wygłoszenia na III Zjeździe partii
referatu o zasadach powstania zbrojnego. W czasie rewolucji 1905 —
działa w prasie, po miesięcznym aresztowaniu — emigruje aż do
następnej rewolucji. Współpracownik wielkich emigracyjnych
wydawnictw bolszewickich. Uczeń Avenariusa, rozszedł się z Leninem
190
po
konfliktach na tle filozoficznym w latach 1908-09. Nieudana próba
stworzenia nowej partii (grupa Wpieriod). W latach wojny — w grupie
Trockiego-Martowa. Wrócił do Rosji przez Niemcy z drugim
transportem emigrantów, przez kilka miesięcy był „mieżrajoncem”,
aż do chwili włączenia się ich do bolszewików w lipcu 1917 roku.
W ten sposób powrócił do Lenina. Przez krótki czas siedział w
więzieniu w okresie Rządu Tymczasowego, oskarżony (wraz z czołówką
bolszewików) o zdradę państwa — kontakty z Niemcami. ,,I przed
uwięzieniem i w więzieniu niejednokrotnie znajdowałem się w
niezwykłą niebezpiecznej dla mego życia sytuacji”. Wypuszczony w
miesiąc po październikowym przewrocie — ludowy komisarz oświaty
(do 1929). W latach wojny domowej wiele jeździł po frontach i
strefie przyfrontowej, stale zajmując się agitacją. Znany z
niespożytej działalności wykładowej — również w Moskwie. W
1923 wydał książkę o przywódcach rewolucji, nie wspomniawszy o
Stalinie. Ten błąd kosztował go wieloletnią niełaskę i sprawił,
że znalazł się w autentycznym niebezpieczeństwie. Umarł w drodze
do Hiszpanii, gdzie mianowany został ambasadorem.
MALINOWSKI
ROMAN WACŁAWOWICZ (1876-1918). Polak urodzony pod Płockiem.
Krawiec, następnie tokarz. Trzy kradzieże, procesy karne. W czasie
służby wojskowej został agentem tajnej policji. Najpierw —
mieńszewik, od 1910 przeszedł do bolszewików. Przez Lenina
dokooptowany do KC, mianowany przewodniczącym Biura Rosyjskiego
(szefem partii na terytorium Rosji). Na polecenie Lenina dokonał
rozłamu we frakcji s-d Dumy Państwowej i został przywódcą
frakcji bolszewickiej. Jej działalnością kierował i pisał swe
przemówienia jednocześnie pod kierunkiem Lenina i Departamentu
Policji. Ale w 1914 nowy naczelnik Departamentu Policji uznał, że
mieć za informatora wybitnego posła do parlamentu jest sprzeczne z
samą ideą państwa, wypłacił Malinowskiemu pewną sumę pieniędzy
i polecił wycofać się z działalności w Dumie. (Istnieje pewne
podobieństwo ze zdemaskowaniem Azefa przez samą policję.)
Malinowski bez żadnych wyjaśnień zrzekł się pełnomocnictw
parlamentarnych i zniknął. Zaczęły krążyć pogłoski, że był
prowokatorem, ale Lenin-Zinowiew-Hanecki zrehabilitowali go w 1914 i
po raz kolejny w 1917: „Instancje kierownicze partii są absolutnie
przeświadczone o politycznej uczciwości Malinowskiego... Oskarżenia
są absolutnie bzdurne”. W czasie wojny — w wojsku, dostał się
do niemieckiej niewoli. W 1918 postanowił wrócić do Rosji
Radzieckiej po zagwarantowaniu mu przez Lenina osobistego
bezpieczeństwa (sądząc z pogłosek, notatkę poręczającą z
podpisem Lenina zarekwirowano mu na granicy). 5 listopada 1918
postawiony przed Trybunałem w obecności Lenina. Malinowski wygłosił
6-godzinną mowę obrończą. Rozstrzelany natychmiast.
191
MARTOW
(CEDERBAUM) JURIJ OSIPOWICZ (1873-1923). Działalność rewolucyjną
rozpoczął jako student, wielokrotnie wyrzucany, aresztowany. W
latach 90-tych w Wilnie sformułował ideologię Bundu, ale sam stał
się wkrótce jego przeciwnikiem. Wraz z Leninem aresztowany w
Petersburgu w 1896, skazany na trzy lata zesłania, ale w
przeciwieństwie do Lenina, nie mając protekcji, odbył je w kraju
Turchańskim. Od 1901 na emigracji. Przywódca mień-szewików. Nie
znosił moralnego prostactwa bolszewików. Opowiadał się za
legalnym rozwojem s-d. Od początku wojny wypowiadał się przeciw
obronie ojczyzny, ale jednocześnie był przeciwnikiem
przekształcenia wojny w domową. Wrócił do Rosji przez Niemcy z
drugim transportem emigrantów w maju 1917. Wypowiadał się za
powszechnym rządem socjalistycznym bez zagarniania władzy. W dniach
przewrotu październikowego na posiedzeniach Zjazdu Rad odradzał
szturm Pałacu Zimowego. Ostro protestował przeciw rozporządzeniu
Zgromadzenia Ustawodawczego, w szczycie czerwonego terroru —
przeciwnik kary śmierci. W 1920 za zgodą Lenina wyjechał do
Niemiec, tam wydawał Socjalisticzieskij Wiestnik. Jeden z
założycieli II1/2 Międzynarodówki (,,Za dyktaturą proletariatu,
ale bez terroru”). Zmarł na gruźlicę gardła.
MOOR
CARL (1852-1932). Szwajcarski s-d. 1892-1906 brał udział w
redagowaniu Berner Tagwacht. Zamożny. W czasie wojny pod pseudonimem
,,Bajer” — podwójny agent niemieckiego i austriackiego wywiadu.
Wiele pomagał Leninowi. Opiekował się Miin-zenbergiem w
szwajcarskim więzieniu, Plattenem — w litewskim, wyciągnął
Radka z więzienia berlińskiego (1919). Realizował tajne misje
dyplomatyczne rządu radzieckiego. Po Październiku — honorowy
obywatel ZSRR i tam też przeważnie mieszkał do 1927. Ostatnie lata
życia — w Berlinie.
MUNZENBERG
WILHELM (1889-1940) urodzony w Erfurcie, emigrował do Szwajcarii w
1910. Tu — sekretarz Socjalistycznej Międzynarodówki Młodzieży,
redaktor jej organu Jugend Internationale. Organizator demonstracji
robotniczych w Zurychu w latach wojny. Uczestnik konferencji w
Kientalu. Od 1916 — w kierownictwie s-d partii Szwajcarii. W 1917
podróżował niejednokrotnie przez Niemcy przy poparciu władz
niemieckich (będąc niemieckim dezerterem). W 1917 doprowadził do
krwawych walk na barykadach w Zurychu, po czym, w 1918 r. został po
raz kolejny aresztowany. Po zakończeniu wojny wydalony do Niemiec.
1919-1921 — sekretarz Komunistycznej Międzynarodówki Młodzieży,
w 1920 — u Lenina w Moskwie. Od 1924 w Niemczech utworzył lewicowy
koncern prasowy. Do 1933 — komunistyczny poseł do Reichstagu. W
1933 wyemigrował do Francji. Odmówił przyjazdu do ZSRR na wezwanie
Stalina. Latem 1940 znaleziono go powieszonego w lesie pod Grenoble.
192
NOBS
ERNST (1886-1957), syn krawca, nauczyciel. Od 1915 — naczelny
redaktor partyjnego organu Yolksrecht i innych socjalistycznych
wydawnictw. Od 1916 — przewodniczący organizacji partyjnej
Zurychu. Od 1917 — członek kierownictwa partii szwajcarskiej. Od
1919 — poseł do szwajcarskiego parlamentu, od 1943 do 1951 —
członek rządu, w 1948 — prezydent Szwajcarii.
PARYUS
(GELFOND) ALEKSANDER (IZRAEL) ŁAZARIEWICZ (1867-1924). Urodzony w
guberni mińskiej (Berezino), dzieciństwo w Odessie. 1885 —
ukończył odesskie gimnazjum, w 1891 — uniwersytet w Bazylei.
Zaczął z powodzeniem publikować swe teksty w lewicowej prasie
niemieckiej („publicystyczna rewolucja”), działał na rzecz
zbliżenia niemieckich s-d z rosyjskimi (Plechanow, Potriosow).
Organizował drukowanie Iskry w Lipsku i sam w niej publikował. Za
swą publicystykę wydalany z różnych krajów niemieckich,
przenosił się do innych. Faktyczny przywódca Rady Petersburskiej w
1905, kilka miesięcy w Kriestach i Pietropawłowce, administracyjne
zesłanie na trzy lata na Syberię, ucieka w czasie podróży, wrócił
do Petersburga, wyjechał za granicę. Ostro krytykował „rosyjski
kurs” (zbliżenie) polityki niemieckiej, która zapoczątkowana
została w 1907. Od 1910 do 1915 — w Turcji i na Bałkanach, zdobył
poważny majątek, doradca finansowy rządów Turcji i Bułgarii w
okresie, kiedy oba państwa przystępowały do wojny światowej. Od
lutego 1915 w pertraktacjach z niemieckim MSZ. Podjął się dokonać
rewolucji w Rosji i wyprowadzić ją z wojny. Pod pozorem
działalności handlowej przekazywał niemieckie pieniądze rosyjskim
rewolucjonistom, po Rewolucji Lutowej — wyłącznie bolszewikom,
umożliwiając im dzięki temu szybkie umocnienie swej prasy i
organizacji, zupełnie słabej i liczebnie niewielkiej do lutego
1917. Po zdemaskowaniu w lutym 1917, nie doprowadzonym jednak do
końca, ostro atakował w niemieckiej prasie Kiereńskiego. W 1917
hamował ogólno-socjalistyczne próby doprowadzenia do pokoju,
wpływał na rząd niemiecki, aby wyczekał do anarchii w Rosji i
następnie unieszkodliwił ją. Po przewrocie październikowym chciał
wrócić do Rosji (nie dowierzał zdolnościom organizacyjnym
bolszewików. Leninowi zarzucał „ustępstwa” wobec chłopów).
Lenin odmówił. Od momentu, gdy rząd radziecki wyasygnował 2
miliony rubli „na poparcie rewolucji europejskiej”, Parvus zaczął
atakować Lenina (po raz pierwszy). To, że bolszewicy uczynią Rosję
silnym mocarstwem wojskowym — uważał za niebezpieczne. Po
rewolucji w Niemczech w listopadzie 1918 wyjechał do Szwajcarii,
zamieszkał w willi nad jeziorem zurychskim. Orgie, jakie tu
urządzał, w połączeniu ze skandalem berlińskim wokół Sklarca,
który przekupił rząd socjal-demokratyczny, doprowadziły do
wydalenia Parvusa ze Szwajcarii. Urządził sobie bogate mieszkanie
na wyspie Schwannerverder (Niemcy) i pozostał tam do śmierci.
13
—-Lenin w Zurychu
193
PIATAKOW
GIEORGIJ LEONIDOWICZ (1890-1937). Syn inżyniera. Jako 15-letni uczeń
gimnazjum realnego brał udział w ulicznych wiecach, wyrzucony ze
szkoły. W wieku 16 lat prowadził anarchistyczną propagandę i brał
udział w „ekspropriacji”, przygotowywał się do terroru. Od
dwudziestego roku życia s-d. W 1913 zesłany na osiedlenie na
Syberii, stamtąd przez Japonię wyjechał do Europy — Szwajcaria,
Szwecja. Po Lutym — przewodniczący Kijowskiego Komitetu
Bolszewików, a później także Kijowskiej Rady Delegatów
Robotniczych, aktywny uczestnik przewrotu październikowego w
Kijowie, działalność podziemna na Ukrainie, od końca 1918 —
pierwszy szef radzieckiego rządu Ukrainy. W czasie wojny domowej
przeważnie był komisarzem, nie stronił od działalności
pacyfikacyj-nej, w 1920 roku wraz z Trockim próbował utworzyć
Armię Pracy (pierwowzór obozów pracy) na Uralu. W 1922 —
przewodniczący Trybunału na procesie eserów w Moskwie. Od 1923 —
członek KC. Przez wszystkie lata — w kierownictwie gospodarki
ZSRR, do lat 30-tych — faktycznie kierował całym przemysłem
ciężkim. Aresztowany, torturowany, po pokazowym procesie
rozstrzelany.9
PLATTEN
FRITZ (1883-1942) ślusarz, następnie kreślarz. Sekretarz
szwajcarskiej partii s-d, uczestnik konferencji w Zimmerwaldzie i
Kientalu, gdzie był bliski poglądom Lenina. Odwożąc grupę Lenina
nie został przepuszczony do Rosji przez angielską kontrolę na
granicy. Powróciwszy do Szwajcarii, odnowił kontakty z ambasadorem
Rombergiem, by móc organizować kolejne transporty emigrantów.
(,,Należy zwiększyć w Petersburgu ilość przekonanych zwolenników
pokoju, poprzez dowiezienie ich zza granicy”.) Od 1917 poseł do
parlamentu Szwajcarii. W 1918 — założyciel szwajcarskiej partii
komunistycznej. W tym okresie niejednokrotnie jeździł do Moskwy,
jedna z wybitniejszych postaci przy tworzeniu Kominternu w 1919,
członek biura Kominternu. Do 1923 — sekretarz Komunistycznej
Partii Szwajcarii, od 1923 aż do śmierci — w ZSRR. Zmarł na
zesłaniu.
PLECHANOW
GIEORGIJ WALENTYNOWICZ (1856-1918). Pierwszy wybitny rosyjski
marksista i przez długi czas (do rozłamu z Leninem w 1903)
przywódca rosyjskiej socjal-demokracji. (W 1883 utworzył
marksistowską grupę „wyzwolenie prący” w Genewie.) Ale nawet
na rozłamowym (II) Zjeździe występował jako zwolennik
rewolucyjnej dyktatury. Później znowu utworzył wspólny blok z
Leninem, bez powodzenia próbując odzyskać dla siebie czołowe
miejsce w partii. Od 1914 przyjął postawę patriotyczną, którą
zachował i pogłębiał aż do śmierci. W 1917 wrócił do Rosji
przez Anglię kilka dni przed Leninem. W wyniku rozdrobnienia partii
s-d od dawna już nie był przywódcą mieńszewików, lecz liderem
grupy , Je-dinstwo” (tzn. jedności narodowej) szukającej
porozumienia z kadetami i rozbitej w wyniku przewrotu
październikowego.
194
POTRIOSOW
ALEKSANDER NIKOŁAJEWICZ (1869-1934). Szlachcic, syn pułkownika
artylerii. Matka wpoiła mu miłość do ludu. Ukończył wydział
przyrodniczy, wstąpił na prawo, ale zaabsorbowała go działalność
polityczna. W 1892 — pierwszy wyjazd do Szwajcarii, związki z
grupą „Wyzwolenia Pracy”, z Plechanowem — staje się jego
wydawcą w Rosji. 1898-1900 — zesłanie do guberni wiatskiej; wraz
z Martowem i Leninem (korespondencja miedzy trzema miejscami
zesłania) stworzył plan Iskry i w 1900 pojechał do
Szwajcarii,realizować go. 1901-1903 wycofał się z powodu choroby.
W 1905 jako jeden z pierwszych wrócił do Petersburga (by wziąć
udział w rewolucji) i wraz z Parvusem i Trockim brał udział w
działalności wydawniczej. Po rozgromieniu rewolucji nie pojechał
na emigrację z powodów zasadniczych: należy być w Rosji.
Plechanow zza granicy zaatakował Potriosowa odpowiadając na jego
krytykę wyrażaną w prasie, wykorzystał to Lenin (tak powstał
termin „likwidator”). Potriosow był zdania, że podziemie nie
może wyrażać interesów robotniczych i należy skoncentrować się
na organizacjach legalnych. Wojnę 1914 uznał za początek zagłady
Rosji. Popierał wojskowo-przemysłowy Komitet Guczkowa. Uznany
przywódca ,,mieńszewików-obrońców ojczyzny”. Zdecydowany
przeciwnik separatystycznego pokoju, za bolszewickich czasów ukrywał
się, był kilkakrotnie aresztowany przez CzK, zwolniony dzięki
staraniom starych znajomych. W lutym 1925 z gruźlicą kręgosłupa
wypuszczony na leczenie do Berlina, już nigdy nie wrócił do
zdrowia.
RADEK
(SOBELSOHN) KARL BERNHARDOWICZ (1885-1939). Błyskotliwy dziennikarz,
śmiały, inteligentny polityk. Urodzony w Galicji polski
socjal-demokrata. Emigrował, przyjeżdżał na rewolucję 1905 do
Warszawy, znowu emigrował do Berlina. W polskiej s-d przeciwnik Róży
Luksemburg, z niemieckiej s-d wyrzucony za nieprzyzwoite postępki,
na początku wojny wyjechał z Niemiec do Szwajcarii, żeby uniknąć
mobilizacji. Uczestnik Zimmerwaldu i Kien-talu, to skłócony z
Leninem, to znów w sojuszu z nim, a wówczas jego ulubieniec. Przez
Niemcy przejechał z grupą Lenina, rok 1917 spędził w
sztokholmskim Biurze Zagranicznym bolszewików (patrz Hanecki).
Uczestnik rokowań w Brześciu Litewskim. W końcu 1918 pojechał do
Niemiec pomagać w organizowaniu tam rewolucji proletariackiej,
aresztowany, w więzieniu odwiedzali go znani politycy. Zwolniony.
Niejednokrotnie był w Niemczech także w innych tajnych misjach
(próba zawarcia sojuszu przeciw Polsce itd.j. W 1923 roku wysłany
tam po raz kolejny, aby doprowadzić do wybuchu rewolucji (nie udało
się). Członek KC, członek Komitetu Wykonawczego Kominternu. W
1923-25 stracił wpływy wraz z upadkiem kolejnych opozycji, zniknął
z ważniejszych stanowisk politycznych. Przez wiele lat — pierwsze
pióro rosyjskiej prasy. Przed procesem
195
1937
składał zeznania obciążające innych, po procesie nie został
rozstrzelany, ale wkrótce zmarł w więzieniu w niewyjaśnionych
okolicznościach.
RAKOWSKI
CHRISTIAN GIEORGIEWICZ (1873-1941) - z zamożnej bułgarskiej rodziny
i rodu zasłużonego w walce o uniezależnienie od Turcji. Jako
14-letni gimnazjalista uczestniczył w działalności politycznej,
mając 17 wyemigrował do Genewy, gdzie znalazł się pod wpływem
Plechanowa i nawiązał kontakty ze światowym ruchem
socjal-demokratycznym. Przez ślub z Rosjanką był związany z
Rosją, jeździł tam, publikował w lewicowej prasie j,,Insarow”).
Przez wiele lat europejskiej emigracji konsekwetna działalność
rewolucyjna w Rumunii i Bułgarii. Uczestnik Zimmerwaldu. Z
rumuńskiego więzienia uwolniony przez Rewolucję Lutową, udał się
do Petersburga, przyłączył się do bolszewików. Po Październiku
— komisarz na południu Rosji (oddziału marynarzy, odesskiego
kolegium nadzwyczajnego itd.). Na polecenie rządu radzieckiego
prowadził rozmowy ze Skoropadskim i Niemcami na temat odłączenia
Ukrainy i pokoju z nią. I przeciwnie, po zagarnięciu Ukrainy przez
bolszewików za każdym razem stawał na czele Rady Komisarzy
Ludowych — i tak do 1923 stał na czele Ukrainy. (Łączył to z
wieloma funkcjami polityczno-wojskowymi i gospodarczymi). W 1923 —
polityczny przedstawiciel (ambasador) w Anglii, 1925 — we Francji.
Od 1919 w KC partii, we władzach najwyższych. Stracił wpływy wraz
z upadkiem kolejnych opozycji. Osądzony na procesie pokazowym 1937.
Zmarł w więzieniu w niewyjaśnionych okolicznościach.
RAWICZ
SARRA NAUMOWNA (1879-1957). S-d od 1903, w Genewie od 1907. Została
aresztowana w Monachium przy rozmienianiu pieniędzy państwowych
zagrabionych w Tyflisie. Wróciła do Rosji wraz z grupą Lenina,
weszła do Piotrogrodzkiego Komitetu Bolszewików. Aresztowana
prawdopodobnie w 1938, ale w obozach przeżyła. Napisała powieść
o dekabrystach.
RIAZANOW
(GOLDENBACH) DAWID BORISOWICZ (1870-1938). Od 17 roku życia w ruchu
rewolucyjnym, ,,niemal pierwszym był w Odessie marksistą”.
Skłaniał się ku teorii i działalności literackiej, stał się
historykiem marksizmu. Kilkakrotnie aresztowany, kilkakrotnie
emigrował. Od 1907 pisze historię I Międzynarodówki za granicą,
publikuje nie wydane dotąd prace Marksa i Engelsa, staje się jednym
z najlepszych znawców ich spuścizny. Uczestnik Zimmerwaldu. Do
Rosji powróci przez Niemcy z drugim transportem emigrantów. Od 1917
— w partii bolszewików. Lektor, założyciel i dyrektor Instytutu
Marksa-Engelsa. W 1931 wydalony z partii. Zmarł na zesłaniu.
SAFAROW
GIEORGIJIWANOWICZ (1891-1942). S-d od 1908, 196
emigrant
w Szwajcarii od 1912, przyłączył się do Lenina i wyjechał wraz z
nim do Rosji. Naczelny redaktor ,,Leningradzkiej prawdy”, w 1925 —
aktywny członek opozycji Zinowiewa-Kamieniewa. W 1927 usunięty z
partii jako trockista. W 1935 aresztowany.
SIEFELD
ARTUR RUDOLF (1889-1938), Estończyk z Tallina. Wypróbował niemal
wszystkie kierunki rewolucyjne, przyłączył się do bolszewików.
Od 1913 do 1917w Zurychu. Pomagał Lenino wi w kontaktach z Keskułą.
Opuścił Szwajcarię z drugim transportem emigrantów’przez
Niemcy.
SIEMASZKO
NIKOŁAJ ALEKSANDROWICZ (1874-1949). Syn orłowskiego szlachcica,
krewny Plechanowa, ukończył gimnazjum jeleckie, z przerwami
(krótkotrwałe aresztowania, zesłania do rodzinnego majątku) —
ukończył medycynę. W czasie rewolucji 1905 bierze aktywny udział
w zebraniach w Niżnym Nowgorodzie, aresztowany, zwolniony za kaucją,
emigruje. W Genewie i Paryżu zbliżony do Lenina. Po październiku —
ludowy komisarz ochrony zdrowia y ego imieniem nazwano w ZSRR mnóstwo
szpitali i ulic przy których znajdują się szpitale — podobnie
jak nazwiskiem Podbiel-skiego — ulice gdzie znajdują się urzędy
pocztowe).
SKLARC
GEORG (ur. 1878). Handlowiec, poglądów politycznych nie ujawniał.
Od początku wojny 1914 — agent niemieckiego wywiadu i głównego
sztabu Marynarki Wojennej. Współpracownik przedsiębiorstwa
Parvusa, prowadził następnie poważne operacje na własny rachunek
— dostawy wojenne i działalność handlowa w powojennych,
zniszczonych Niemczech. Oskarżony w skandalicznym procesie o
przekupstwo i finansowe uzależnienie czołowych działaczy
niemieckiej s-d — Scheidemahna, Noskego, Eberta, wybitniejszych
wojskowych.
SOKOLNIKOW
(BRILLIANT) GRIGORIJ JAKOWLEWICZ (1883-1939). Syn romeńskiego
lekarza, uczył się w moskiewskim gimnazjum. Bolszewik od 1905,
uczestnik ,,biura wojskowo-technicznego” (organizacja napadów). Z
zesłania nad Jenisejem uciekł na emigrację w 1909. W Paryżu
ukończył wydział prawa. W czasie wojny oscylował między
,,naszesłowcami” (Martow-Trocki) i bolszewikami. Wrócił do Rosji
wraz z grupą Lenina. Od lipca 1917 — KC bolszewików, redaktor
Prawdy, w chwili przewrotu — w Biurze Politycznym. Kierował akcją
zdobywania banków i został ich generalnym komisarzem. Podpisał
pokój brzeski (przewodniczący delegacji), uczestnik porozumień
dodatkowych w Berlinie. Sprawował kierownictwo polityczne przy
tłumieniu powstań w zakładach Iżew-skich i Botkińskich, a także
powstań chłopskich w guberni wiatskiej, później — represjami
nad Donem, które wywołały powstanie Dońskie. Dowodził armią
przy zdobywaniu Rostowa i noworosyjskiej
197
ewakuacji
białych. W 1920 wraz z Safarowem, Kaganowiczem i Pe-tersem kierował
akcją tłumienia powstania w Turkiestanie. Stanął po
nieszczęśliwej stronie w partyjnej dyskusji ,,o związkach
zawodowych”. Od 1921 do 1926 — ludowy komisarz finansów. Od 1929
— ambasador w Anglii, od 1934 — zastępca ludowego komisarza
spraw zagranicznych. Sądzony na pokazowym procesie w Moskwie, zmarł
w więzieniu.
SZKŁOWSKI
GIEORGIJ LWOWICZ (1875-1937). S-d od 1898, emigrant w Szwajcarii od
1909. Chemik. U Lenina — na stanowiskach technicznych, skarbników
i in. Wrócił do Rosji latem 1917 z trzecią grupą emigrantów.
1918 — kieruje przedstawicielstwem radzieckim w Bernie, potem
zajmuje także inne stanowiska dyplomatyczne. W 1927 zdegradowany
jako trockista. W latach czystek popełnił samobójstwo.
SZLAPNIKOW
ALEKSANDER GAWRIŁOWICZ (1885-1937). Ze staroobrzędowej muromskiej
rodziny. Ojciec — rzemieślnik zmarł wcześnie, matka została z
czwórką dzieci. Ukończył trzyletnią szkołę ludową, marzył o
zostaniu mistrzem, z czasem został ślusarzem i wysoko
wyspecjalizowanym tokarzem. Od ortodoksyjnej religii staroob-rzędowej
z czasem przeszedł na socjal-demokratyzm. Pracował w Sormowie, w
Petersburgu. Kilkakrotnie aresztowany, nigdy na dłużej niż rok,
zwalniany, czy to dzięki amnestii, czy też za kaucją. Od 1905
bolszewik. W 1908 emigrował, pracował w wielu fabrykach Europy. W
czasie wojny kilkakrotnie przekraczał rosyjską granicę ze
Skandynawii, jedyny w całej partii bolszewickiej utrzymywał realne
kontakty między emigracją i metropolią: przewoził literaturę
propagandową, pobudzał działalność organizacji w stolicach i na
prowincji (konspiracyjnie objeżdżał je). Od 1915 —
przewodniczący Rosyjskiego Biura KC, tzn. faktyczny i formalny szef
całej partii na terytorium Rosji, wszyscy inni wybitni działacze
partyjni w okresie wojny zaniechali działalności, większość
komitetów siedziała bezczynnie. Rewolucja Lutowa zastała
Szlapnikowa w Petersburgu, z ramienia bolszewików wszedł do
Komitetu Wykonawczego Rady Delegatów, tworzył Gwardię Czerwoną,
organizował powitanie Lenina. Wkrótce jednak został odsunięty
przez licznych przyjezdnych. Na wiele lat został przewodniczącym
związku metalowców. Wszedł jako komisarz ludowy do pracy do
pierwszego rządu radzieckiego. Po ucieczce rządu do Moskwy
powierzono mu zorganizowaną ewakuację Piotrogrodu. W 1921 stanął
na czele ,,opozycji robotniczej”, oskarżającej przywódców
partii o lekceważenie robotniczych interesów i wyradzanie się.
Został gwałtownie zaatakowany przez Tro-ckiego, Lenina i większość
KC, tej opozycji nigdy mu nie wybaczono. Odtąd zajmował wyłącznie
drugorzędne stanowiska. Był stale inwigilowany. Stalin w 1929,
wzywając go niejednokrotnie w środ-
198
ku
nocy, żądał od Szlapnikowa samooczerniania się. W 1933 wyrzucony
z partii, zesłanie, rok później aresztowany. Niemal trzy lata w
śledztwie, nie poddawał się, doprowadzenie do procesu pokazowego
okazało się niemożliwe, rozstrzelany we wrześniu 1937 roku. Przez
prokuraturę zrehabilitowany w 1956, ale rehabilitacji partyjnej mu
odmówiono do dnia dzisiejszego: ,, robotnicza opozycja” nie może
zostać wybaczona.
URlCKI
MOJSIEJ SOŁOMONOWICZ (1873-1918) - z kupieckiej rodziny w mieście
Czerkassy, gimnazjum w Białej Cerkwi, wydział prawa uniwersytetu w
Kijowie. Udział w ruchu s-d, bez trudu ucieka z miejsc zesłania,
emigruje. Mieńszewik, w latach wojny — ,,naszesłowiec” z
Trockim, podtrzymuje kontakty Parvusa z „mież-rajoncami” w
Petersburgu. Wraz z jjjyjjJDrzyłącza się do bolszewików, od razu
— członek KC. W czasie pisz^totu październikowego — członek
Komitetu Wojskowef-Rewolucyjneg?i kierującego powstaniem. ,,
Komisarz Zgromadzenia Ustawodawczego” — rozwiązał je. Naczelnik
Piotrogrodzkiego tzK, kieruje terrorem w byłej stolicy. Zabity przez
studenta Kanegfssera.
WEISS
patrz CIWIN. V
ZINOWIEW
(APFELBAUMf’T3*ttf:foRIJ JEWSIEJEWICZ (1883-1936) pochodzi z
Jelizawietgradu. Bez wykształcenia, w młodości — biuralista. W
18 roku życia przyłączył się do s-d, od 19, ani razu jeszcze nie
aresztowany, wyemigrował. W 1903 poznał Lenina i przyłączył się
doń na zawsze. Próbował studiować na uniwersytecie w Bernie to na
wydziale chemii, to znów na wydziale prawa. Zrezygnował. W okresie
rewolucji 1905 skarżąc się na serce (w wieku 22 lat) otrzymał od
profesora zakaz ,, wszelkiej działalności politycznej” i znowu
wyjechał za granicę. Gdy najważniejsze wydarzenia rewolucji
przebrzmiały — wyzdrowiał, wrócił do Rosji. W 1908 aresztowany
po raz pierwszy, po kilku miesiącach zwolniony za poręczeniem —
wyemigrował definitywnie. Począwszy od 1907 — stały członek
bolszewickiego KC. Gdy Lenin zmienił krąg współpracowników, w
1908 został jego najbliższym pomocnikiem, współredaktorem
wszystkich wydawnictw, wyjeżdża jego śladem do Galicji i jeszcze
raz do Szwajcarii, zabrany przez Lenina na konferencję w
Zimmer-waldzie i Kientalu, przez wszystkie lata wojny ,,KC” to:
Lenin, Zi-nowiew oraz ci, których sobie dobierają. Wrócił do
Rosji przez Niemcy w grupie Lenina, wtajemniczony we wszystkie
kontakty Parvusa oraz sprawę niemieckiej pomocy, w lipcu 1917, po
zdemaskowaniu w prasie ukrył się wraz z Leninem (Razliw), aby
uniknąć prawdopodobnego postawienia przed sądem. Ukrywał się aż
do przewrotu październikowego. Po nim — przewodniczący
Piotrogrodzkiej Rady Delegatów Robotniczych, przewodniczący
ludowego komisa-
199
riatu
Związku Komun Obwodu Północnego, to znaczy po ucieczce rządu
radzieckiego do Moskwy w marcu 1918 został faktycznym dyktatorem
Piotrogrodu i północno-zachodniej Rosji, pod jego kierownictwem
przeprowadzony został terror 1918-1919. Od 1919 — na czele
Kominternu. W latach 1923-24 pomógł Stalinowi usunąć Tro-ckiego
oraz umocnić się na stanowisku generalnego sekretarza. W 1925 wraz
z Kamieniewem stanął na czele „opozycji leningradzkiej”,
próbując zagarnąć władze w partii, ale został pokonany przez
Stalina sprzymierzonego z Bucharinem. Następnie próbował stworzyć
blok z Trockim, ale odzyskać swych pozycji nie byli już w stanie.
Od 1926 stracił wszystkie najważniejsze funkcje i znaczenie. W
procesach lat 1935 i 1936 skazany na rozstrzelanie. Istnieją dowody,
że całował buty czekistów prowadzących go na rozstrzelanie,
błagając o litość.
200
PRZYPISY
1. Wpieriedisty
— grupa lewicowych socjal-demokratów, która odłączyła się od
bolszewików. Istniała od 1909 r. do Rewolucji Lutowej 1917 r. Nazwa
grupy pochodzi od jej organu prasowego Wpieriod. ,,W” wypowiadali
się przeciwko taktyce bolszewików przyjętej po klęsce rewolucji
1905 roku (patrz ,,otzowisty”). Do „W” należeli m.in. F. I.
Kalinin, M. J. Jakow-lew, A. W. Łunaczarski, D. Manuilski, A. A.
Bogdanów, M. N. Pokrow-ski.
2. Otzowisty
— wroga bolszewikom grupa, która powstała w szeregach tej partii
na początku 1908 r. Gdy po rewolucji 1905 roku bolszewicy przeszli
od otwartej walki z caratem na drogę wykorzystywania wszelkich,
realnych w nowej sytuacji możliwości działania (m.in. zakładania
kas samopomocy, udziału w Dumie). Grupa ,,O” negowała tę
taktykę, nawołując do kontynuowania pracy wyłącznie
konspiracyjnej, prowadzenia energicznych przygotowań do kolejnego
powstania zbrojnego, domagała się odwołania socjal-demokratycznej
frakcji z Dumy (stąd nazwa ,,ot-zowisty”). Organizatorami i
przywódcami ,,O” byli: A. A. Bogdanów, Aleksiński, A.
Łunaczarski, M. Pokrowski.
3. Ultimatisty
— grupa członków SDPRR nawołująca do przeciwstawienia się w
partii zwolennikom Lenina. Postulowała: odrzucenie pracy w Dumie i
rezygnację partii z działalności legalnej. Grupa ta domagała się
postawienia ultimatum frakcji bolszewickiej z żądaniem
natychmiastowego wycofania się z Dumy. W końcu 1909 r.
,,ultimatisty” wraz z ,,otzo-wistami” utworzyli grupę
,,wpieriedistów”.
4. Machiści
— machizm lub empiriokrytycyzm — kierunek filozofii odrzucający
istnienie obiektywnej rzeczywistości. Twórcami jego są niemiecki
filozof Avenarius i austriacki fizyk Ernst Mach.
5. Bogostroitieli
— ruch religijno-filozoficzny, który cieszył się dość dużą
popularnością w środowisku radykalnej inteligencji rosyjskiej po
klęsce rewolucji 1905 r. Ten pół-filozoficzny, pół-literacki
ruch usiłował stworzyć ,,religię bez Boga”.
6. Okisty
— mieńszewicy. Okisty — skrót od OK (Organizacyjna Komisja).
7. Nasze
Słowo — pismo mieńszewików wydawane w Paryżu, organ grupy
związanej z Trockim i Martowem.
201
8. Mieżrajoncy
— Mieżrajonnaja Organizacja Objedinionnych Socjal-Demo-kratow —
centrystyczna, mieńszewicka organizacja powstała w Petersburgu w
1913 r. Występowała przeciw rozłamowi z socjal-szowinistami,
zwalczała bolszewickie hasła o przekształceniu wojny
imperialistycznej w domowa, odrzucała możliwość zwycięstwa
socjalizmu w Rosji. Jednakże w trakcie przewrotu październikowego
uznała słuszność polityki i programu bolszewików. Na VI Zjeździe
przyjęto ich z powrotem do partii.
9. Informacja
nie jest ścisła. Piatakow przez rok — mimo strasznych tortur —
nie przyznawał się do winy. Nie odbył się więc żaden proces
pokazowy, rozstrzelano go w 1938 po dwudziestominutowym posiedzeniu
,,sądu” w więzieniu. Patrz: Julia Piatnicka, „Dniewnik żeny
bolszewika”, wyd. Czalidze, Nowy Jork 1987 — przyp. tłumacza.
202
EDITIONS
SPOTKANIA
Od
1978 roku Editions Spotkania wydaje niezależne Pismo Młodych
Katolików — SPOTKANIA ukazujące się bez cenzury od 1977 (Kraków,
Lublin, Warszawa). Publikuje książki o tematyce historycznej,
religijnej, kulturalnej i społeczno-politycznej. Dotychczas nakładem
Editions SPOTKANIA ukazały się:
1. Ks.
Władysław Bukowiński — Wspomnienia z Kazachstanu
2.
Ks. Adam Boniecki — Budowa kościołów w diecezji
przemyskiej
3. Aleksander
Kamiński, Antoni Wasilewski — Józef Grzesiak ,,Czarny”
4. Ks.
prof. Józef Tischner — Polski kształt dialogu
5. O.
Gleb Jakunin — Rosyjski Kościół Prawosławny
6. Piotr
Woźniak — Zapluty karzeł reakcji
7. Ks.
prof. Józef Tischner — Etyka Solidarności
8. Marian
Kukieł — Dzieje Polski porozbiorowe 1795-1921
9. Władimir
Bukowski — Pacyfiści kontra pokój
10. Tadeusz
Żenczykowski —Dwa komitety 1920, 1944. Polska w planach Lenina i
Stalina
11. Czesław
Leopold, Krzysztof Lechicki — Więźniowie polityczni w Polsce 1945
— 1956
12. Stefan
Kisielewski — Walka o świat
13. Bohdan
Cywiński — ...Potęgą jest — i basta. Z minionych doświadczeń
ruchów społecznych na wsi
14. Antoni
Pawlak, Marian Terlecki — Każdy z was jest Wałęsą
15. Andrzej
Drzycimski, Marek Lehnert —Osiem dni w Polsce
16. Józef
Czapski — Na nieludzkiej ziemi
17. Bohdan
Cywiński — Doświadczenie polskie
18. Maciej
Łopiński, Marcin Moskit, Mariusz Wilk — Konspira — rzecz o
podziemnej Solidarności
19. Ks.
Józef Kuczyński — Między parafią a łagrem
20. Tadeusz
Żenczykowski — Samotny bój Warszawy
21. Ks.
Rudolf Adamczyk — Czyściec
22. Bohdan
Cywiński — Rodowody niepokornych
23. O.
Ryszard Czesław Grabski OFMC — Gdyby nie Opatrzność Boża
24. Polska
1985 — Spojrzenie na gospodarkę
25. Kazimierz
Iranek-Osmecki — Emisariusz Antoni
26. Adam
Ludwik Korwin-Sokołowski — Fragmenty wspomnień (1910-1945)
27. Jerzy
Popiełuszko — Zapiski 80-84
28. Maria
Byrska — Ucieczka z zesłania
29. Anna
Mironowicz — Od Hajnówki do Pahlawi
30. Władysław
Bartoszewski — Warto być przyzwoitym
31. Nijole
Sadunajte — Pamiętnik
32. Ryszard
Legutko — Dylematy kapitalizmu
33. Andriej
Płatonow — Wykop
34. Michał
Tymowski, Jan Kieniewicz, Jerzy Holzer — Historia Polski
35. Zapis
Rokowań Gdańskich — sierpień 1980
36. O.
Tomasz Rostworowski — Zaraz po wojnie...
37. Z.Z.Z
— Syndykat zbrodni
38. Jan
Dzieduszycki — Trzy lata wykreślone z życia
39.
Grudzień 1970
40. Ewa
Jabłońska-Deptuła — .. .Czyż może historia popłynąć przeciw
prądowi sumień? (Kościół - Religia - Patriotyzm)
1764-1864, 1987
41. Władysław
Bartoszewski — Na drodze do niepodległości, 1987
42. Stefan
Kisielewski — Bez cenzury, 1987
43. Tadeusz
Żenczykowski — Polska lubelska 1944, 1987
44. Grażyna
Lipińska — Jeśli zapomnę o nich...
45. Markiz
Astolphe de Custine — Listy z Rosji, 1988
46. Edmund
Banasikowski — Na zew Ziemi Wileńskiej, 1988
47. Ks.
bp Ignacy Tokarczuk — Wytrwać i zwyciężyć, 1988