Jarosław Marek Rymkiewicz – poezje
Rymkiewicz Jarosław Marek A. Poprawa [w:] Literatura polska XX wieku. Przewodnik encyklopedyczny, t. 2, A. Hutnikiewicz, Warszawa 2003, s. 123
Urodził się w 1935 w Warszawie. Krytyk i historyk literatury, eseista, poeta, tłumacz, dramatopisarz.
Współtwórca i czołowy przedstawiciel neoklasycyzmu we współczesnej poezji polskiej (zbiór esejów Czym jest klasycyzm. Manifesty poetyckie 1967). Z perspektywy widać jednak, że sensy poezji R. nie mieszczą się w neoklasycystycznych ramach. Od swych początków (Konwencje 1957, Człowiek z głową jastrzębia 1960, Metafizyka 1963, Animula 1964) jest to twórczość w znacznym stopniu autotematyczna, co przejawia się rozłożoną na wiele wierszy i tomików kreacją poety, jak również zmiennymi sądami o poezji. Język poetycki R. wykorzystuje zróżnicowane tradycje; oprócz częstych odwołań do baroku pojawiają się nawiązania do romantyzmu i sporadycznie do doświadczeń awangardy. Poezja intertekstualna. Obie sfery, kultury i egzystencji, przedstawione są w przestrzenie tanatologiczno-eschatologicznej. Śmierć stanowi zasadniczy motyw Anatomii, wątek ten współistnieje z metapoetycką filozofią języka w tomie Co to jest drozd i dominuje we wszystkich późniejszych zbiorach.
Laureat Literackiej Nagrody NIKE 2003 za tom ZACHÓD SŁOŃCA W MILANÓWKU.
Wybrana bibliografia:
wiersze:
KONWENCJE, 1957.
CZŁOWIEK Z GŁOWĄ JASTRZĘBIA, 1960.
METAFIZYKA, 1963.
ANIMULA, 1964.
CO TO JEST DROZD, 1973.
THEMA REGIUM, 1978.
ULICA MANDELSZTAMA, 1983.
MOGIŁA ORDONA, 1984.
MOJE DZIEŁO POŚMIERTNE, 1993.
ZNAK NIEJASNY, BAŚŃ PÓŁŻYWA, 1999.
ZACHÓD SŁOŃCA W MILANÓWKU 2002
CICHO CISZEJ. WYBRANE WIERSZE Z LAT 1963-2002, 2003.
DO WIDZENIA GAWRONY, 2006.
książki eseistyczne:
CZYM JEST KLASYCYZM, 1967.
JULIUSZ SŁOWACKI PYTA O GODZINĘ, 1982.
WIELKI KSIĄŻĘ, 1983.
ŻMUT, 1987.
KILKA SZCZEGÓŁÓW, 1994.
ŻMUT (wyd. przejrzane i poprawione) maj 2005
powieści:
ROZMOWY POLSKIE LATEM 1983, 1984.
UMSCHLAGPLATZ, 1988.
komedie:
KRÓL MIĘSOPUST, 1970.
PORWANIE EUROPY, 1971.
KOCHANKOWIE PIEKŁA, 1972.
NIEBIAŃSKIE BLIŹNIĘTA, 1973.
DWÓR NAD NARWIĄ, 1979.
ZACHÓD SŁOŃCA W MILANÓWKU
Wiele
znajdziemy w poezji Rymkiewicza zachwytów nad tytułowym zachodem
słońca, nad deszczem albo sosenkami w śniegu, nad cichą
codziennością przydomowego ogródka i bogatym życiem, które w
tych milanowskich krzakach nieustannie trwa. To tam właśnie
Rymkiewicz znajduje i obserwuje bohaterów swojej poezji. Pisze o
nich wierszem rymowanym. Może się wydawać, że trochę niemodnym i
naiwnym.
Największa
tajemnica i urok jego wierszy tkwi jednak nie tylko w tych pozornie
naiwnych obrazach, ale w nagłym zderzaniu "wysokiego" z
"niskim". Rymkiewicz nie może się nadziwić śmieciom,
liściom, dziurze w płocie, ale te najprostsze zdziwienia prowadzą
go do zachwytów nad porządkiem całego stworzenia. Tak jest w
wierszu "Skośny deszczyk w połowie sierpnia" - "Ja
widzę w płocie wielką dziurę/O tam w istnienia samym środku",
w wierszu "Kosz na śmieci na stacji kolejki WKD w Milanówku
pod Warszawą": "Puszki plastik dwa psie gówna i
milczenie/Śmieci śmieci - jest w tym jakieś Boże tchnienie".
Podobnie jest również w wierszu "Ogród w Milanówku, Pieśń
nocnego wędrowca": "Kot żółty poszedł na
poszukiwanie/I może wcześniej on przed Bogiem stanie", albo w
wierszu "Ogród w Milanówku, jeże w połowie sierpnia" o
małych martwych jeżach: "Trochę zgniłe trochę krwi wycieka
z brzucha/Ponad nimi trwa kosmiczna zawierucha".
Ale w "Zachodzie słońca w Milanówku" są też odwołania do tradycji literackich, z którymi Rymkiewicz czuje się silnie związany. "Osipie! Witam ciebie w mojej okolicy" - pisze w wierszu-hołdzie złożonym zamordowanemu w sowieckich łagrach Osipowi Mandelsztamowi. Czym jest ta "moja okolica", do której zostaje zaproszony wybitny rosyjski poeta? Tylko podwarszawskim ogrodem czy wspólnotą myśli, poetyckiej wrażliwości? W wierszu "Gruzińscy poeci" o Tycjanie Tabidze i Mikołaju Miciszwili kolejne zwrotki zaczyna od słów: "Tabidze, Miciszwili wszyscy rozstrzelani", "Tabidze, Miciszwili wszyscy zapomniani".
Dlatego nieprzypadkowo Ryszard Przybylski pisał o "Zachodzie słońca...": "Biada temu, kto pomyśli, że ten ogród rozpościera się w rzeczywistym Milanówku". Rzeczywiście, tej poezji nie wolno ograniczać do konkretnych miejsc, prawdziwego ogródka poety, który naprawdę w Milanówku jest, do krzaków i zwierzaków, które w tym ogrodzie żyją, ani do niemal dziecięcych, drobnych zachwytów nad kawałkiem ziemi i widokiem z okna. Wszystkie one są przecież dowodem znacznie większych zachwytów i szerszego horyzontu niż tylko ten skromny, chociaż piękny, horyzont milanowski. W tym sensie smutne Rymkiewiczowskie opowieści o martwych jeżach, robakach albo rudych kotach są opowieścią o czasie, o umieraniu i o Kimś, kto całym tym niepojętym bytem, nawet w jego najbardziej nikczemnych formach, kieruje. Można nawet powiedzieć, że Rymkiewicz uprawia teologię martwego jeża, teologię kota żółtego.
CICHO
CISZEJ. WYBRANE WIERSZE Z LAT 1963-2002
"Cicho ciszej" dokumentuje rozwój twórczości Jarosława Marka Rymkiewicza, począwszy od lat 60. i sztandarowego wiersza "Czym jest klasycyzm", aż po ostatni tom. Wybór otwiera niedrukowany dotąd wiersz "Ogród w Milanówku - cicho ciszej".
To jest poezja odważna. Poezja, która wszystko podważa, nawet samą siebie. Pokazuje granice języka i doświadczenia. Jednocześnie pojawia się tu muzyka, melodia.
Od kultury do natury
Rymkiewicz zaczynał od "poezji kultury" - od kunsztownych stylizacji (ksiądz Baka, Naborowski, Morsztyn, Mickiewicz, Iwaszkiewicz, Leśmian), od poezji, która jest rozmową z tradycją - a doszedł do ogrodu w Milanówku, do piosnki, ptaszków i jeży. Do opowieści naiwnej o rzeczach przerażających. Ogród w Milanówku staje się miejscem poetyckim tak jak Stawisko Iwaszkiewicza. Tutaj greckie boginie przybierają postać podwarszawskich sosenek. To mój powiat, mój ogród, koty, które znam - mówi Rymkiewicz - moja jabłoń jest inna niż wszelkie jabłonie. Ten ogród istnieje jednak tylko w poezji, a właściwie dzięki niej. Wbrew pozorom ta poezja nie zmieniła się wiele. Tak jak w dawnych wierszach poeta oddawał głos zmarłym, tak teraz, jak twierdzi, pozostawia pisanie wierszy kotom. Zmieniają się miejsca i dekoracje, słyszymy różne głosy, które jednak ciągle mówią o tym samym, o naszym wspólnym losie, o umieraniu i o pustce, której doświadczają wszystkie istoty. Twórczość Rymkiewicza jest więc w rzeczywistości zadziwiająco spójna, konsekwentna. W tomie "Cicho ciszej" jak w muzycznym poemacie pojawiają się kolejne motywy, ale główny temat - nicość, istnienie, rozpad ciała - pozostaje niezmienny. Od zbioru "Moje dzieło pośmiertne" coraz wyraźniejszy za to staje się głos Rymkiewicza. Z tomu na tom mam wrażenie rozkwitu tej poezji, a właściwie jej rozśpiewania. To w latach 90. powstały jego najpiękniejsze wiersze i właśnie z "Mojego dzieła pośmiertnego", ze "Znaku niejasnego baśni półżywej" i z "Zachodu słońca w Milanówku" poeta wybrał najwięcej wierszy do zbioru "Cicho ciszej". Nie byłoby Rymkiewicza bez dystansu, ironii i makabrycznego humoru. Umieranie, jak w tekstach barokowych, jest tu wyśmiane, a w każdym razie skłania do śmiechu. Podobnie jak nicość i rozkład. Ślimak zdycha na ścieżce i niech sobie zdycha/ Jeżeli to jest forma no to bardzo licha/ jeśli to istnienie to ledwie istnieje (...) A ślimak martwym okiem w nicość się wpatruje/ No psuj się - mówi do mnie - bo ja też się psuję. Rymkiewicz rozróżnia różne stany istnienia - trup, upiór, a w późniejszych tomach coraz więcej istnień okazuje się półżywych lub ledwie żywych. Zanim istnienie przejdzie na drugą stronę, obserwujemy jakiś stan pośredni, przestrzeń między istnieniem i nicością, jakąś dziurę w płocie. Chwilami może się wydawać, że tak jak u Leśmiana w nicości i pustce coś tu się czai. Jakieś kształty niewyraźne. Wchodzi do dziury bury kotek. Może wie coś więcej o istnieniu?
Kosmiczny dramat obierek
I tylko w jednym momencie ton poetycki Rymkiewicza wyraźnie się zmienia. W czasie stanu wojennego. Wtedy w tomie "Ulica Mandelsztama" pojawia się patos. "Kiedy się obudziłem, Polski już nie było". Znikają ważne dla Rymkiewicza dystans i ironia. Powrócą dopiero w wierszach z lat 90. Wtedy kształtuje się charakterystyczna forma żartobliwej piosnki o śmierci. Piosnki, w której kosmiczny dramat zderza się z gnijącymi obierkami. Nie można więc traktować go z pełną powagą, nie można też traktować siebie całkiem serio. Nic nie rozumiemy, możemy tylko nucić piosnkę czy słuchać muzyki. Ona jedna przenosi nas ponad nas samych i ponad niedorzeczność. Ogród, scena, na której rozgrywa się spektakl z udziałem kotów i jeży, co i raz zamiera w oczekiwaniu na wielką odsłonę. Za chwilę objawi się byt: czasem światło obejmuje krajobraz, obecność Boga wydaje się oczywista. Jednak częściej krajobraz okazuje się zasłoną pustki. Życie jest "bez przyczyny bez znaczenia bez powagi". Poszczególne istnienia, a nawet śmierć nic nie znaczą, nie mówiąc o poezji, która jest po nic. To tylko popiół sypiący się przez wieki. Nawet nieobecność się w tym ogrodzie ulatnia. Nie ma końca negacji. Trwa tylko walczyk ze śmiercią., Rymkiewicz odziera ze złudzeń - To światełko w ciemności pojawiające się w wierszu nie jest wcale znakiem nadziei, to po prostu okienko sąsiadów - mówił na jednym ze spotkań.
Usta me jak szron topnieją
A w co kości się odzieją
Kości me jak lód się kruszą
Czym się będziesz żywić duszo
Dusza ma jak śniegi taje
Już się z ciałem nie poznaje
Z czego siebie mną uczynię
Ciało me jak strumień płynie
Lód śnieg woda tyle bywa,
Nie wiem ze mnie gdzie upływam
Gdzie ta strona gdzie ta łąka
Gdzie me ciało cieknąc wsiąka
I gdzie w glinie się zagrzebie
Drugi raz nie wstąpię w siebie
Niekiedy to jest róża wtedy jest spróchniała
Niekiedy to są kości ale nie ma ciała
Niekiedy to jest słowik ale ten co gnije
Niekiedy to jest gniazdo ale już niczyje
Niekiedy język wtedy obrośnięty szronem
Niekiedy motyl ale skrzydła ma spalone
Niekiedy to są usta ale pełne pleśni
Niekiedy sen ten który nikomu się nie śni
Niekiedy to jest błękit wtedy skrzydła zwija
Niekiedy gwiazda księżyc zabłąkany mija
Niekiedy to jest obłok wtedy się rozwiewa
Niekiedy ktoś zbudzony łzami się zalewa
Niekiedy to jest jabłoń lecz nie rzuca cienia
Niekiedy jabłoń wtedy wszystko w dym się zmienia
Niekiedy to ja jestem z dymu snu i pleśni
Bo śni mi się niekiedy że nic mi się nie śni
Te białe wargi to jest popiół biały
Ten siny język to są wody sine
A palce glina palce gdy zwietrzały
I teraz masz mnie przebudzoną glinę
A weź tę glinę a co ziewa w glinie
A weź ten popiół a co drży w popiele a weź tę wodę ale się rozpłynie
A w co mnie złączysz gdyś mnie tak podzielił
A cień kim jest ci a trup kim ci bywa
Gdy woda jestem woda w co ci wzbiera
Glina w co ciecze popiół w co ubywa
Byle chwast co jest byle kto pokrzywa
A co ci żyło to ci w nic umiera
A masz co chciałeś gdy nic nie masz teraz
Na trupa (I)
Nie ma łokci na u łokci księżyc słomy
Nie ma powiek ma u powiek trzy planety
Nie ma palców ma u palców krzew zielony
Nie ma włosów a ma włosy w wodach Lety
Nie wysłowi ani słowa ani drzewa
Ani liści o świtaniu nie ma ani
Ptaków wszelkich gdy ptak wszelki się rozśpiewa
Nie wysłowi ani ptaka nie ma krtani
Ani siebie ani duszy nie ma w sobie
A co posiąść miało siebie co posiędzie
Każdym ptakiem będzie milczeć w każdym grobie
Każdym słowem w każdym słowie milczeć będzie
Co wstać miało siebie zbyte z czego wstanie
Mnie czyniący co uczynisz teraz Panie