Bengt Berg MÓJ SKRZYDLATY PRZYJACIEL ORNITOLOGIA

BENGT BERG

MÓJ SKRZYDLATY PRZYJACIEL

« Przez dłuższy czas Finn i Lapończyk stali zapatrzeni weń, pełni podziwu »


Oto nieprawdopodobna, a jednak prawdziwa opowieść o ptaku, który w odludnem pustkowiu górskich szczytów Laponji zawarł przyjaźń z trzema wędrowcami.

Ja byłem jednym z tych wędrowców, drugi był z pocho­dzenia Finnem, trzeci Lapończykiem. Finn miał konia, na którym przewoziliśmy rzeczy. A ptakiem, bohaterem opo­wieści, była siewka .

Ptak ten zamieszkiwał Pidjastjokko, wysoką górę, w któ­rej wnętrzu tyle rud spoczywa, że już wczesną wiosną ścią­gają one do jej szczytu kłębiące się w letniej nawałnicy chmury, gdy jeziora u stóp góry kryją się jeszcze pod powłoką lodu. Wznosi się ta góra na południe od doliny Kalixtal, o dwa dzienne przemarsze na wschód od norweskiej granicy.

Jeżeli kiedyś, czytelniku, wtargniesz w królestwo najwyż­szych szczytów górskich, a za przewodnika mieć będziesz La-

1 Krewniak tych szarych, złotem nakrapianych skrzydlatych gości, którzy w jesiennym przelocie nad Polską spadają na świeżo zorane skiby i towarzyszą rolnikowi podczas ostatnich spóźnionych zasiewów. (Przypisek tłumacza).

pończyka, rozumiejącego język, którym do niego przemawiasz, spytaj go o Lahol.

Patrz, jak na to imię oczy mu zabłysły! Patrz, jak z jego twarzy, zgrubiałej na wichrze i słocie, znika wyraz zobojęt­nienia, cofając się przed uśmiechem i szczerym podziwem dla ciebie, który coś wiesz o Lahol.

Bo Lahol to siewka mornel (Charadrius morinellus), o rdza­wej piersi przeciętej białym półokręgiem; mało kto z mie­szkańców nizin pochwalić się może, że ją widział. Lahol jest ptakiem specjalnie chyba dla Lapończyka stworzonym; wśród śnieżnych pól górskich zboczy zamieszkuje ona ciemne plamy miejsc, najwcześniej wyzwalających się z pod śniegu, na któ­rych wiosną Lapończycy wypasają swe reny.

Lahol to radość oczu, to upragniony towarzysz samotnego człowieka, który w ciągu długich tygodni wędrować musi za stadem renów. Nawet pochmurną twarz nieużytego mruka roz­jaśni rozrzewnienie, gdy Lahol zerwie się z przed jego nóg i zatrzepocze skrzydłami, udając skaleczoną, by go zaciekawić i odciągnąć za sobą dalej od gniazda. Nawet najbezmyślniej- szego człowieka ogarnie współczucie dla tego drobnego ptaka, co wśród rozległych pustkowi własnem ciałem ogrzewa swe jajka i sam jeden pielęgnuje swe małe.

A gdy razem wedrzecie się wyżej, gdy skończą się otacza­jące was dotąd zarośla karłowatej wierzby, i będziecie tak wy­soko, że ostatni szmat lasu pozostanie hen w dole jako ciemne obramowanie rozległego płaszcza góry, wtedy zwróć się znowu do Lapończyka, zagadnij go, czy nie zapomniał o Lahol?

Spojrzy na ciebie zdziwiony, roześmieje się i powie ci, że tu «wt dole» nie gnieździ się Lahol. I wskaże ci ręką drogę wgórę przed siebie i podąży dalej ku szerokiej skalnej grani, gdzie śnieżne mgły zmagają się ze słońcem. Dopiero gdy z roz­łożystych ramion góry wdrapiecie się aż na sam jej czubek, gdzie łatwiej słońcu wysuszyć wolne od śniegu obszary, wtedy zapewne zacznie twój przewodnik zwalniać kroku i wzrokiem badawczym przeszukiwać ziemię.

Przypatrz mu się wtedy uważnie. On się tu czuje bardziej u siebie, niż tam w dole wśród lasów, gdzie obarczyłeś go swoim plecakiem. Teraz, gdy czujnie przemierza górzysty teren, rado-

Chmury zwiastujące czerwcową burzą

ścią błyszczą mu oczy i życie tryska z jego sprężystej postawy. Idź za nim, z pokorną naiwnością słuchaj jego słów i staraj się wczuć w jego rozradowanie, bo on cię wprowadza w mały światek, o którym wie, że lepiej zna go od ciebie.

Jesteście już wśród fjeldów — płaskich górskich szczytów, zajętych przez torfowiska i nędzne łąki.

Tu «w górze» gnieździ się Lahol.

Niewątpliwie, jesteś przekonany, że to musi być smutne, współczucia godne niebożę, zmuszone do zadowalania się naj- chłodniejszemi, najmniej gościnnemi okolicami gór, gdzie poza brzękiem komarów jedynemi śladami życia są gromadki renów, w rozsypkę poszukujących paszy, myszołów wiszący na białem tle obłoku i kilka lapońskich wróbli, których jednostajne ćwier­kanie zwiększa jeszcze poczucie osamotnienia. A jeżeli mimo to ptak się gnieździ na tym chłodnym skrawku ziemi, to życie jego upływa zapewne w wiecznej trwodze, bo lada wróg wnet go na tem pustkowiu odkryje. Czekaj jednak! — Lapończyk zatrzymał się; nadsłuchuje.

Niewiadomo skąd płynie ptasie nawoływanie — dźwięczny, nieregularny, ale powtarzający się w krótkich odstępach czasu, urwany gwizd.

Rozglądasz się dokoła; trudno wskazać źródło dźwięku, na pewno tylko niema go na mchem porosłej ziemi. Przed chwilą dźwięk wydawał się zupełnie bliski, za chwilę tak daleki, jak- gdyby dobiegał z gór z przeciwległego zbocza doliny.

Zwracasz się w jednym kierunku: z tej strony słychać go najwyraźniej. — Ależ nie! — Teraz płynie on ze strony wprost przeciwnej. Odwracasz się, by przekonać się, że znów jesteś w błędzie. Jedno jest niewątpliwe, że źródło dźwięku przesuwa się ciągle, chociaż powoli. Więc ptak na pewno jest daleko, bo gdyby głos jego nie był stłumiony przez oddalenie, lecz na­prawdę tak słaby, to taki ledwie uchwytny dźwięk dawno musiałby zamilknąć w miarę oddalania się ptaka.

Wzrok twój przeszukuje niebo, ale znajduje tylko myszołowa, który po dawnemu, wypatrując łupu, płynie pod chmurami.

Gdybyś był sam, zaniechałbyś już nadsłuchiwania i poszedł dalej. I, jak często w życiu, zniecierpliwienie pozbawiłoby cię tego, co ci dać miała najbliższa chwila! Wszak ptak wabi

li

^ . i ą

)

v ' *

U*-' i

Tu «w górze» gnieździ się LahoL

ft

jeszcze swem dźwięcznem gwizdaniem, a oto Lapończyk woła,, że go już wyszukał.

Osłaniasz oczy dłonią; wytężasz je, wzrokiem biegniesz w kie­runku wyciągniętej ręki Lapończyka i widzisz ciemny punkt,, który po linji prostej przecina powietrzny ocean i wnet ginie w błękitnej mgle oddalenia. Lecz po ruchu ostro zakończonych skrzydeł zdążyłeś poznać, że był to ptak. Już dawno nie widzą go twe zmęczone oczy, ale wciąż jeszcze spływa z błękitu co­raz to słabsze wabienie, i Lapończyk mówi z cichym uśmie­chem: to była Lahol.

Na pewno wnet go zarzucisz pytaniami, dlaczego ptak leci tak zdumiewająco wysoko, dokąd zmierza, gdzie ma swe gniazdo?

Lapończyk nie odpowdada nigdy na kilka pytań odrazu: powie ci więc tylko, że jest to codzienny przelot Lahol po­nad fjeldem. Dlatego to wszyscy prawdę turyści słyszeli latem jej głos, chociaż niewielu dostrzegło ją w błękicie, a jeszcze mniej jest tych, którzy wiedzą, z jakim ptakiem mieli do czynienia. Gdy bowiem później zobaczą ją na ziemi, wszelkie pozory przemawiają za tem, że to zupełnie inny ptak.

Zechcesz zapewne przeszukać okolicę, by znaleźć gniazdo siewki, i zwrócisz się o wskazówki do Lapończyka, może cię jednak spotkać taka odprawa, jaką dał mi kiedyś stary La­pończyk Aslak Turi: — «Próżnobyś szukał gniazda Lahol — leży ono tam, gdzie zechce Bóg; jeżeli nie leży właśnie na twej drodze, to go na pewno nie znajdziesz».

Jednakże Lapończycy wiedzą, gdzie Bóg pozwala leżeć gniazdku, i gdy podczas wielodniowej wędrówki po fjeldzie przewodnik wprowadzi cię wre właściwe otoczenie, gdzie suchy dywan mchu jest usiany drobnemi kamieniami, — gdy po raz setny usłyszysz nad głową wabienie przelatującego ptaka, gdy już prawdopodobnie wszelką straciłeś nadzieję i najmniej się tego spodziewasz, — naraz widzisz małą istotkę, która, piszcząc, wy­biega ci z pod nóg.

Z początku nie wiesz nawet, czy to mysz, czy ptak; ale przyglądając się bliżej, możesz odróżnić ogon i skrzydła, o które ptak potyka się z trzepotem, i wydaje się tak pokaleczony, że przez chwilę czynisz sobie wyrzuty, żeś przez nieuwagę zdeptał biedne stworzenie. Stój więc! — Ani kroku dalej! —

«Przykucnęła na kamieniu, którego jasne tło rażąco podkreśla

iej szaro-bure upierzenie»

Bo ptak ten to Lahol, a jajka Lahol są tak łudząco do ziemi podobne, że często masz je przed sobą, widzisz dokładnie, a za chwilę tracisz je z oczu i nie możesz powtórnie odszukać. Jeżeliś więc je zauważył, jak leżą na mchu podobne do trzech upstrzo­nych plamkami kamieni, to zbocz o jeden krok, rzuć kapelusz nieco za siebie, krzyknij Lapończykowi, żeby się zatrzymał, sam zaś idź powoli za ptakiem. Siewka stara się pociągnąć cię za sobą byle gdzie, byle dalej od gniazda. Nie żałuje wy­siłków, byleby na sobie skupić twą uwagę, i odpoczywa tylko wtedy, gdy ty się nie poruszasz.

Siewka nie odfrunie, jak to czynią inne ptaki. Przeciwnie —

przykucnęła na kamieniu, którego jasne tło rażąco podkreśla jej szaro-bure upierzenie, i rozpostarła ogon nakształt wachlarza, wysuwając te właśnie pióra, które są pozbawione barwy ochron­nej i służą jej tylko do ozdoby lub jak obecnie poto, by być jak najbardziej barwną i rzucającą się w oczy. W tej pozycji czeka niecierpliwie i uporczywym świegotem przypomina ci

0 swej obecności. Wystarczy jednak, byś się poruszył, a już zeskoczyła z kamienia i siedzi o kilka kroków dalej.

Teraz wiesz, dlaczego nie może ona pofrunąć. Biedactwo ma skrzydła połamane. A może tylko zwichnięte, bo trzyma je tak dziwacznie wykręcone. Twe litościwe serce chciałoby jej dopomóc. Może umiesz nawet nastawiać zwichnięte skrzy­dła? Lecz na nic się to nie przyda, bo za pierwszym twym krokiem siewka, utykając, powlokła się dalej. Skrzydła po daw­nemu obwisły, ale to jeszcze niewszystko. Okazuje się, że biedny ptaszek jest nadto chromy: powłóczy jedną łapką.

Jakie to musi być ponętne dla srebrnego lisa, który, wę­sząc, przebiegał wpobliżu i przypadkiem natknął się na tak bardzo pokiereszowanego ptaka.

Jedno jest zagadką, że ptak ten mimo kalectwa wciąż jed­nak się oddala. Prawda, że odbywa się to powoli. Przez cały czas piszczy, zawodzi i powłóczy to skrzydłem, to nogą. Ale, rzecz dziwna, podąża on dosyć szybko, by zawsze wyprzedzać cię o kilka kroków; i jeżeli trwa to dłuższą chwilę — a czas tak prędko ucieka — to znajdziecie się głęboko wdole, tam, gdzie zaczynają się .zarośla wierzby, zanim zdołasz przyjrzeć się i dokładnie zapamiętać, jak ptak ten właściwie wygląda.

1 nie dziw się, gdy ci się zdarzy to, co zwykle zdarza się srebrnym lisom, że, gdy je ptak dość daleko od gniazda odpro­wadzi, zrywa się nieoczekiwanie i odlatuje. Masz szczęście, żeś zostawił Lapończyka i kapelusz na szczycie przy jajkach, bo w prze­ciwnym razie nigdyby ci już się nie udało gniazdka zobaczyć.

Wrracaj więc tą samą drogą do Lapończyka. Jeżeli on dotąd stoi przy kapeluszu, to musiał wddzieć powrót ptaka i teraz, gdyś się wdrapał na szczyt zpowrotem, pokazuje ci małą Lahol, która znowu podskakuje dokoła, wlokąc za sobą skrzydła po ziemi.

Cofnijcie się obaj, przykucnijcie i czekajcie, nie spuszczając oka z ptaka.

«Jak kula potoczył się po łące»

Mija kilka chwil, i oto ptak nagle ozdrowiał zupełnie; ani śladu zwichnięcia skrzydeł. Teraz znać w nim tylko zaniepo­kojenie, powiedzielibyśmy «zaciekawienie», gdyby mowa była

0 człowieku. I nie dziw: przecież jest on wysoki zaledwie na szerokość dłoni, więc mimo że, jak może, wyciąga główkę, nie udaje mu się wykryć, gdzieście się podzieli. Ale namyśla się krótką zaledwie chwilę i oto biegnie ku wam, dopóki was wreszcie nie zobaczy.

Jak kula potoczył się po łące, przyciągając główkę do wy­pukłego podgardla, ozdobionego białą orderową wstęgą. Są­dziłbyś, że to grudka ziemi, gdyby nie to, że pod rdzawą piersią poruszają się nóżki, jak pałeczki dobosza, w takt ude­rzające w bęben. Wśród zarośli i różnobarwnych porostów, tworzących dywan fjeldu, ptak ginie, jak jakiś nieuchwytny cień.

I jak nagle biec zaczął, tak teraz nagle się zatrzymał, skoro tylko dobiegł do miejsca, skąd, jak mu się zdaje, najlepiej może się wam przyjrzeć. Wyciągnął się wgórę, — stał się chyba na półtora dłoni wysoki, — i patrzy trwożnie swemi dużemi, okrągłemi oczami, których czarny blask wzmaga się jeszcze przez kontrast białych nad niemi smug.

Ale nie trwa to długo, i za chwilę ze zdumieniem zada­jecie sobie pytanie, dokąd ptak zmierza, bo porzucił i was

1 gniazdo i ucieka wgórę wgłąb fjeldów.

Nie przeszkadzajcie mu! On niewielkim kręgiem chce obejść was dokoła, by zasięgnąć bliższych informacyj o przypuszczalnem niebezpieczeństwie. Zwróć zwolna oczy w przeciwnym kie­runku, a wkrótce zobaczysz, że Lahol z tej właśnie strony ku wam się zbliża. Toczy się jakiś czas szybko i zatrzymuje się nagle, co jest tak charakterystyczne dla wszystkich siewek.

Nie znać już po niej lęku. Patrzy na was i ogląda się na jajka; czasami znajduje we mchu coś do zjedzenia; zatrzymuje się na krótką chwilę i połyka chciwie. Potem raz jeszcze ogarnie cię wzrokiem i powraca do gniazda; i, nie bacząc na twoją obecność — własnym oczom nie chcesz wierzyć — zabiera się do wysiadywania. A wszystko to odbywa się o kilka kroków zaledwie od dwu żywych, brutalnych ludzi. Jakiż to nagły przewrót zaszedł w małej główce siewki? Czy przekonała się, że nie masz ani czterech łap, ani długiego ogona, którym się

«Leżą na mchu podobne do trzech upstrzonych plamkami

kamieni »

pyszni jej wróg zaciekły, srebrny lis? Bądź pewien, że nie usiadłaby tak spokojnie na jajkach, gdyby to on właśnie czaił się w odległości kilku kroków.

Czy też może zrozumiała, że nie masz względem niej takich złych zamiarów, jak naprzykład kruk, co krąży, czatując na łup, ponad fjeldem? O, bo kruka rozpozna Lahol, mimo że on tak wysoko szybuje wśród chmur. Najmniejszej zato nie okazuje trwogi, gdy dojrzy na niebie kilka dzikich gęsi; patrzy na nie i wie, że to nieszkodliwe ptaki. Ale sam widziałem, jak się ptaszek, jak zając, przytula do ziemi, gdy ukażą się nad fjeldem czarne skrzydła kruka. Może dzięki tej właśnie zdolności odróż-

«p owiedz mu, że ptak wy siaduj ący jajka jest samczykiem»

niania wrogów wie ona, że żaden z was nie jest takim bez­litosnym drapieżcą, jak żerujące na fjeldach rosomaki.

Może myśli, że jesteście najpodobniejsi do bydła Lapończy­ków', którego nikt się nie lęka. Bo reny nieraz obwąchają sie­dzącego na jajkach ptaka, ale potem spokojnie idą dalej.

Trudno zdecydować, która z tych przyczyn wpłynęła na siewkę, że z całem zaufaniem zasiadła przy tobie na jajkach. Jest jeszcze wiele innych ptaków, które nie lękają się przyjść do gniazda, mimo że człowiek znajduje się wpobliżu; ale Lahol nietylko się nie boi, ona umie okazać ujmującą ufność, której nie znajdziemy u większości innych ptaków.

Czy nie doszedłeś, czytelniku, do bolesnego wniosku, który mnie takiem przygnębieniem napawa, że jeżeli ze wszystkich dziko żyjących istot ten jedyny ptak nie lęka się ciebie, jeżeli darzy cię zaufaniem, to czyni to dlatego jedynie, że ciebie, człowieka, nie zna; żeby więc znaleźć takie zaufanie, musisz się udać aż tam w pustkowie najzimniejszych szczytów gór­skich? Bo wszystkie inne zwierzęta, o ile są dość wielkie, by świadomie wystrzegać się niebezpieczeństw, — a tej świado­mości nie brak już najmniejszemu śpiewakowi z ptasiej rzeszy,— wszystkie one boją się ciebie, uciekają i chronią przed tobą swe małe na całym obszarze ziemi, który ród ludzki od stuleci opanował, zakładając własne gniazda rodzinne i niosąc śmierć i zagładę gniazdom wszystkich innych żywych stworzeń.

Gdy ptak .przed nami ucieka, wydaje się to nam rzeczą zupełnie naturalną, bynajmniej nas to nie dziwi; przecież tak zawsze bywa.

Dopiero gdy nas maleństwo darzy zaufaniem, widzimy naraz we właściwem świetle wszystkie niegodziwości rodzaju ludzkiego.

Jak postępujemy z temi niezliczonemi żywe mi istotami, do grona których należy również nasz ptak?

Nasze zęby od wrieków daleko bliższą zawarły znajomość z ich mięsem, odgryzanem od kości, niż nasze oczy z naj- ciekawszemi nawet stronami ich życia. Zwróć się znów do Lapończyka, pytaj go dalej. On na pewno lepiej zna góry i zwierzęta, niż większość innych ludzi. On od zarania swego dzieciństwa przyglądał się tej ptaszynie i żywi dla niej niekła­maną życzliwość. Czy jednak wie coś o niej? Powiedz mu naprzykład, że ptak wysiadujący jajka jest samczykiem. Wyda mu się to, podobnie jak tobie, bajką lub zagadką. Gdzież bo­wiem byłaby samka?

Jej tu na pewno nie znajdziecie.

Jest wiele istot zagadkowych na łąkach i torfowiskach, le­żących powyżej granicy lasów.

Któż zna rosomaka (Gulo borealis), żarłocznego krewniaka kuny, zamieszkującego najdziksze pustkowia? Osiem lat prze­wędrowałem w górach i spotkałem zaledwie dwa rosomaki.

Kto potrafi wytłumaczyć, dlaczego tylko niektóre z młodych lisów polarnych (Canis lagopus) po pierwszem linieniu przy-

bierają na zimę barwę niebieską? Czy jest to ich barwa ochronna, ułatwiająca ukrycie się w mrokach nocy polarnej?

Kto wyjaśni przyczynę, dlaczego lemingi (Myodes) pewnego roku zjawiają się miljonami, mimo że poprzednich lat były tak nieliczne, że myszołowy składały tylko po dwa jajka, lę­kając się, by ich młode nie wymarły z głodu?

I czy długo jeszcze będzie nierozwiązana zagadka siewki — samiczki siewki, która wnet po złożeniu porzuca swe jajka na niedostępnych szczytach górskich, nim stopnieją śniegi, wśród których usłała swe gniazdko?

Czemuż wreszcie ta mała siewka ściele swe gniazdo wysoko w górach, gdzie i pożywienie jest skąpe i mroźne dmą wichry? Czemu nie pozostanie, nie weźmie pod skrzydła swych piskląt, gdy podczas lipcowej burzy zamieć śnieżna smaga fjeld?

Znacznie niżej na skale nad jeziorem gnieździ się para siewek obrożnych (Aegialites hiaticula). Są to najbliżsi krewniacy Lahol, podobni do niej z upierzenia i trybu życia więcej, niż który­kolwiek inny z brodźców (Grallatores). Mają tu one w do­linie niewątpliwie obfitsze pożywienie, burze nie są tu tak groźne, i małe łatwiej mogą się ukryć przed wrogami pośród wielkich głazów. Ale tu właśnie matka pozostaje na stałe przy małych i dzieli tru

Siewki złote (Charadrius auratus), większe od obu powyż­szych gatunków, żyją parami na zboczach gór i na trzęsawi­skach, począwszy od górnej granicy lasów. Tu również samiczka pozostaje przy gnieździe i nie szczędzi wysiłków. Lecz sa­miczka Lahol (Charadrius morinellus) z lekkiem sercem opu­szcza swe gniazdo i przez całe lato tylko je, fruwa dokoła w gronie innych samiczek i wygładza swe upierzenie.

Lapończycy nie wiedzą o tem zupełnie. Znają oni samotny tryb życia małego ptaszka fjeldów, ale myślą, że Lahol to sa­miczka, którą samczyk porzucił, jak się to często zdarza wielu innym samiczkom, gdy miną miodowe miesiące.

W tem nie widzieliby ludzie nic dziwnego.

Stary Aslak Turi, który dziś przeniósł się już do wieczności i poluje w ostępach krainy cieniów, znał całe pogranicze Szwecji, przylegające do północnej Norwegji, tak dokładnie, jak wieśniak

dy z samczykiem.

«Aslak odwrócił się do mnie pobłażliwie i rozstawił wszystkie

pięć palców dłoni, jak to było w jego zwyczaju »

zna swój zagon rodzinny. Przed wielu laty towarzyszył mi on pewnego razu w wędrówce po głównym łańcuchu górskim na samej granicy. Natknęliśmy się na mornela, wysiadującego jajka. Rozłożyliśmy obóz wpobliżu, by poddać ptaka dłuższej obserwacji. Powiedziałem Aslakowi, że jest to samczyk. Aslak, który był niegłupim chłopem, zaśmiał się tylko drwiąco.

Zapewniłem go powtórnie, że Lahol jest samczykiem.

Na to Aslak odwrócił się do mnie pobłażliwie i, rozstawiając wszystkie pięć palców dłoni, jak to było w jego zwyczaju, spro­stował niedorzeczne moje mniemanie. «Przecież ty dobrze wiesz», powiedział, «że Lahol jest samiczką, bo sama jedna pozostaje przy jajkach».

Gdy oponowałem nieśmiało, że mimo to mógłby to być samczyk, usłyszałem trudny do odparcia argument: «Bóg roz­kazał wszystkim zwierzętom, by matka zostawała przy małych».

Niejeden fjeld przewędrowałem w towarzystwie Aslaka, ra­niło więc boleśnie moją dumę to, że Lapończyk tak lekcewa­żąco potraktował moją wiedzę o ptakach. Nie mogłem się z tem pogodzić i wytoczyłem całą ciężką artylerję dowodów, które miałem pod ręką, powołując się zarówno na zdania powag, jak i na własne doświadczenie.

A więc mówiłem mu, że szereg uczonych badał tego ptaka i że udało im się wykazać, że zawsze samczyk pozostaje przy jajkach. Samczyka łatwo poznać po trochę mniej barwnem upierzeniu i znacznie mniejszej wielkości. Samiczki są większe i ładniejsze. Na pewno mówiłem jeszcze niejedno, o czem dziś już zapomniałem, ale wszystko to było daremne. Aslak wysłu­chał uważnie; o ile pamiętam, nic nie odpowiedział odrazu. Ale pamiętam również, że podczas całej dalszej wędrówki przez fjeldy w kierunku Norwegji panowało wśród nas przygnębia­jące milczenie. Domyślałem się, o co chodzi: Aslak był prze­konany, że chciałem zadrwić z niego, starego człowieka.

Rzadko które nawrócenie się tak silnie wyryło mi się w pa­mięci. Jak nieraz bywa, przypadek podążył mi z pomocą. Miało się ku wieczorowi, gdyśmy zeszli do pierwszej doliny za nor­weską granicą. Przez cały dzień droga wypadała nam przez fjeldy, gdzie niełatwo o chróst na ognisko, byliśmy więc po­rządnie wygłodzeni. Na suchym brzegu małego leśnego stawku

j *V ' ■ :. (&•»*' . ' 'i “

.. ,cO : • •

i Ar ^ *$v,

>.

B rodziec

rozpaliliśmy ogień i, zawiesiwszy kociołek, przykucnęliśmy jak najbliżej płomieni, chroniących przed natarczywością komarów. Tymczasem gęsty mrok ogarnął otaczające nas morze lasów. Ponad drzewami przeleciało stado brodźców (Totanus). Swoim zwyczajem spadły one prawie pionowo na łeb na szyję do wody. Chciałem właśnie zdobyć kilka tych ptaków, by zbadać ich upierzenie; chwyciłem więc strzelbę i puściłem się wzdłuż brzegu, żeby zbliżyć się na odległość strzału. Całe stado wnet się poderwało, i w chwili, gdy mnie mijało, udało mi się w pośpiechu położyć trzy sztuki. Wówczas jeszcze mniej, niż dzisiaj, wiedziałem o trybie, życia brodźców i nie podejrzewa­łem, że ptaki te parzą się wtedy, gdy żyją jeszcze gromadnie.

»

Wśród zabitych ptaków były dwie samiczki. Podnosząc jedną z nich, zauważyłem ze zdumieniem, że miała ona gotowe do zniesienia jajko. Wnet przypomniałem sobie niedowierzanie druha Aslaka i moje zapewnienie, że samiczka siewki jest większa i piękniejsza niż samczyk. Miałem teraz dowód w ręku. Bo brodziec należy również do tych ptaków, w których sam­czyk, mniejszy i skromniej upierzony, sam wysiaduje jajka i pielęgnuje małe.

Z ptakami w ręku zasiadłem znów obok Aslaka i z taką mniej więcej zwróciłem się do niego przemową. «Posłuchaj, Aslaku», mówiłem: «tyś myślał, że chcę cię wyprowadzić w pole». — Aslak nie zaprzeczył. — «Ale oto masz tu małego „vesisippi“, który pilnuje jajek, i dużego, który je porzuca».

Aslak znał brodźce z łąk, otaczających jego szałas.

«A teraz, Aslaku, powiedz, który z tych ptaków jest sam­czykiem?»

Aslak wyraził swe zdanie milczeniem i drwiącym śmiechem.

Wtedy schwyciłem nóż i wyłuskałem jajko z pięknej, dużej samiczki.

Nigdy nie zapomnę zdumienia Aslaka i swoistych sposobów, któremi je okazał. Oto był on naprawdę rozwścieczony, — ale bynajmniej nie na mnie, bo przecież teraz przekonał się, że wszystko, co mu mówiłem, było prawdą, — tylko na bezecną samiczkę, porzucającą na pastwę losu samczyka i jajka.

Z wyrazistym grymasem, w dosadnych słowach wyklinał on ptasią matkę z takiem samem świętem oburzeniem, jak pewny swej nieomylności pastor lapoński gromi próżnego grze­sznika, który ośmielił się przystrzyc sobie włosy albo nabyć fajkę ze srebrnym ustnikiem. A na moje łagodne próby wy­tłumaczenia tego zjawiska miał on ciągle tę samą odpowiedź: «Bóg wszystkim zwierzętom nakazał, by matka pilnowała dzieci».

Nie udało mi się dociec, skąd zaczerpnął Aslak tę cenną prawdę moralną, ale zauważyłem nieraz, że należał on do tych, którzy z całą surowością żądają przestrzegania zasad słuszności nawet wtedy, gdy nie broni ich moc prawa. Od tego dnia widziałem niejedną siewkę. Zawsze nęciła mię pokusa, by do­wiedzieć się jak najwięcej o tym tajemniczym ptaku. Coś niecoś już wiedziałem o jego trybie życia, ale więcej znacznie było

«Samczyk, mniejszy i skromniej upierzony, sam wy siaduj e

jajka i pielęgnuje małe»

mi nadal nieznane. Wogóle od kilku lat dopiero wiemy coś

o siewce. Stary ojciec ptakoznawstwa, wielki Brehm, pisze, że widział w Norwegji parkę morneli, towarzyszącą pisklętom. Poucza o różnicy zachowania się samca i samiczki i twierdzi, że wysiaduje samiczka. Zgodnie z Brehmem, lub powołując się na niego, wielu przyrodników opisuje w ten sam sposób życie siewki, i dopiero w ostatnich latach rozległy się głosy przeciwne, twierdzące, że to samczyk wysiaduje jajka.

Nie godzi mi się podawać w wątpliwość tego, o czem taki człowiek, jak Brehm, zapewnia, że wddział na własne oczy.

« U rzadko spotykanego brodźca krwawodzioba niepokaźny

ciernnoupierzony samczyk sam wysiaduje iajka»

Tłumaczę więc to sobie w ten sposób, że Brehm widział wpraw­dzie dwa ptaki przy stadku małych, ale były to dwa sam­czyki, które spotkały się przypadkowo przy pielęgnowaniu swych piskląt. Nie mogę się tu wdawać w liczne szczegóły, związane z tem zagadnieniem.

Ja znajdowałem wpra wadzie samca i samiczkę przy tylko co złożo­nych jajkach, ale nigdy nie widziałem, by wysiadywała samiczka; przeciwnie zawsze samczyk podejmował się zarówno wysiady-

«Kulig jest to również samczyk, który pozostaje tu sam z pisklętami»

wania, jak wyhodowania potomstwa. Zresztą zwyczaj ten dzieli siewka z liczbą ptaków znacznie większą, niż zwykło się sądzić.

U rzadko spotykanego brodźca krwawodzioba niepokaźny, ciemno upierzony samczyk sam wysiaduje jajka w ciągu ostatnich dni przed wylęgiem i sam potem karmi małe.

Kulig (Numemus arguatus), gnieżdżący się na rozległych górskich torfowiskach, jest to również samczyk, który pozostaje tu sam z pisklętami, porzuconemi przez samiczkę.

Całe to zagadnienie należy do pociągających i prawie zu­pełnie nieopracowanych rozdziałów ptakoznawstwa. Bo prze­cież niedość stwierdzić, że samiczka swe jajka porzuca, że sam­czyk podejmuje się dalszej nad niemi opieki. By rzucić światło na to niejasne zjawisko, trzeba wiedzieć, dla­czego tak się dzieje. To jednak wymaga dłu­giego szeregu dokładnych obserwacyj, do których poniższe opowiadanie jest drobnym tylko przyczynkiem.

Dzieje siewki z Pidjastjokko zaczynają się od przybycia ry­baka Lapończyka, który udawał się wgórę rzeki i przyniósł nam wiadomość, że tam, gdzie fjeld Pidja stromo ku połu­dniowi opada, można się natknąć na karłowate gęsi. Było to wieczorem. Zapadał zmrok. Rybak, Finn, ja i Lapończyk stanęliśmy we czterech nad samym brzegiem jeziora, paląc fajki i rozmawiając o ptakach. Kreśliliśmy kijami na piasku, co chwila ktoś wskazywał ręką w kierunku gór: odbywała się wielka narada wojenna. Tak codzień prawie spędzaliśmy wieczory. Gdy po pracowitym dniu nadchodziła chwila odpo­czynku, po spożyciu wieczerzy, kładliśmy się zwykle na nie- wielkiem wzgórzu na brzegu rzeki, patrzyliśmy na fjeld i roz­mawiali o tem, co się nam na nim przydarzyło. Wiosna zwle­kała, ale była już za progiem. Dokoła w dolinie było zimno i ciemno. Ale na przeciwległem wybrzeżu jeziora poza lasami wznosiły się potężne ramiona fjeld u, i jego pola śnieżne świe­ciły w blaskach zorzy. Pytaliśmy rybaka, ile widział gęsi i czy

S

K.

ciągną one parami. Finn sądził, że muszą przeważać stada, bo w górach jest jeszcze zbyt wiele śniegu, by można było zna­leźć dogodne miejsce do złożenia jajek. Rybak odrzekł, że wi­dział zarówno parki jak stada.

Znaczny szmat gór ku południowi był jakoby wolny od śniegu, mimo że północne zbocze, które mieliśmy przed sobą, całe się jeszcze bieliło. Na tym właśnie odkrytym obszarze miały być, według słów rybaka, gęsi. Nie byłem nigdy na przeciwległem zboczu Pidjasfjeldu, ale od wielu lat znałem południowe podnóże tej góry, przecięte dolinami rzek, i wi­działem stamtąd, że południowe zbocze zwykle wcześniej wy­łania się z pod śniegu niż północne. Uważałem więc za zu­pełnie możliwe, że wobec spóźnionej wiosny tam właśnie gro­madzą się gęsi, gdyż głębiej w górach natknęły się na zbyt wielkie zaspy. Wyczekują tylko roztopów, by wnet rozproszyć się we wszystkie strony, i wtedy trudno je będzie wyszukać. Dopóki zaś nie połączą się w pary, jest wręcz niepodobieństwem zbliżyć się do nich z aparatem. Byłem więc zdania, że nie opłaci się przedsiębrać wielodniowego marszu w góry bez wi­doków powodzenia.

Wtedy Lapończyk napomknął odniechcenia, że gdy wio­sną spadną obfitsze śniegi, bywa zawsze na Pidjastjokko wiele śnieguł-poświerek (Plectrophanes nivalis).

Jeżeli chodzi o ustalanie związku między życiem zwierząt a różnicami zjawisk klimatycznych w poszczególnych latach, to w tej dziedzinie spostrzeżenia Lapończyka są nieomylne. Niedarmo przecież przewędrował on po górach całe swe życie.

Przyszło mi wtedy na myśl, że widocznie niebywała obfi­tość śniegu zatrzymała poświerki w bliższej ku nam, niższej części gór, w tych okolicach, o których mówił rybak. Zwy­kle bowiem gnieżdżą się one znacznie wyżej, już w grani­cach Norwegji.

Kto wie, może zaspy śnieżne zatrzymały również inne ptaki w ich corocznej wędrówce ku szczytom. W każdym razie tłumne zjawienie się poświerek było pomyślną dla mnie oko­licznością. Bo zdawałoby się, że nietrudno wyszukać ich gnia­zda. Trzeba tylko, wdrapując się mozolnie, obejść bloki skalne na lodowcu, gdzie poświerki najchętniej się lęgną. Ale cóż

-'O/

» -

¿4. M

*,1*0

A1 i'.

\.

>x •■; ■

Ł1

2*H

ftv*-1..>• • • » ‘i jT'*ii'V^*> t *wji53

MEwK'*'?; ^>-• • " ■ ' - •'*?

affik<a»- '*V‘-f£ ,-vp*>-y.?Łii -•,-.V•:,-Ttjt

V- JT. ^

Mi f .:

raA

C

4 ,v n-m

V' . *n^.ł

w;

»V<

?■**>

k,:v

i •'(;*. i -J* * • ^

• W a . , . — t

* 'i

*£ •**&* - • - .jr

. ■ • i -it • ni- > tiI s . T .

w-1 », ytrwy

. >,c.r:.**&/)

r*3fc i

;V>

Ł'*ł*€i

. • .V V' .«'• * y>

+■+******>*»'*- ■i'**'- •*;r;i,r ¡aftftpiilv.- ' •'.. ;-■''' 5.;.y-v^- vk»aiWF,iŁ*r'

- -*f i mr^ir^

n

V/ '1

*v

v < v ..y^*i J^-Wł

.v'v

'*"M

PM«****

i - << ■:

i> .

* . /'

* • V * n

' >.

k

.•jr,^ąv

AA,

.. ,1S

\- ■•• " • » fe. ^ J‘ s : C'i/'.V

>r v;. j v.^/vK5j^SS

- • IT/

V :

*: '-V-

t

<3

mi'

¥<

* r*

~'£

. .’ ’ »*

> '

,'r /¡.*. *.-

# ,

i.

V**łyif^

yw h *tL ^ v,r^‘ «e

K*:V

>TM

»-«•ÓW!

,<v-

rsUMW

Tś^' %

V

fWk.

rv

4S^*R

^"^¿7 *K*rS.

r>4'i^S

-^;V"'A' >«

:M

¿V

iO

l\i

>

"*>' - • . V '*^"ł

v ¡j *♦

-* •

-r^1

¡it'

>v<

v- ,f

kAJf>

Ł*%"

Srf

V«'

"r# i

.yv^'

»<v, - ; ^,

_*■>. . . ■ . > -',,ę^^* t >» r+r. -

.i' \

«iWr^ Ut^if*! jlCCi

UK« • •*: »■«_.

ł

I , • •

»▼»*!

* •*

m$%a

^ywdw*eu#<j

> -rv^ ł

ńwi

^,.

AX.)e4vf«*•»>wl»Jt<wtwW-»WM, ^r_t*ffl^

i V

:*?4

.*+4

|1

uanKs^w

-w, rr>* ^ 1» ..;■, .•.-r*.— - W.J^

' • m *mm*Ąi • »4^ Wilg *p.^ ^

1 ^e*nwWf f^7*tłvk .

Ir

>air# y% *» < •»

«* A

.'*J'

%A

- w

=:«» - ■

<.

i t

>v-

* jv ' ' , i1. ' -*v‘

,łl- • ^

"ir

ffsK

t-\W;

k.»r>

, • V: /. ,. ..«•'.^.!: -'.-<f,- •../f ^• •^^t.2Wyr'''..

>• v v" v' v ‘ ~?* f-w f wSSBS®

L' sĄ'n

V H.

..• V->^^

.*.5

¡Ai*

i ir? AV'rJt*5ł

. ). ‘a. 1 ' x

vc

. <

.4 * r*i

«Już nazaiutrz ziawily się na górach wielkie ciemne plamy»

z tego! Wszystkie gniazda są usłane głęboko pomiędzy ogrom- nemi głazami. Jeżeli zaś nawet uda się wyszukać jedno z nich nieco niżej wśród piargów między mniejszemi kamieniami, to i tu bywa ono ukryte w tak głębokiej szczelinie, że rzadko można dosięgnąć je ręką, rzadziej jeszcze okiem aparatu. Inaczej będzie teraz, gdy ptaki są zmuszone pozostać w wiel­kiej liczbie w niższych okolicach gór: tu zapewne zabrakło im głębszych szczelin. Musiały sobie wydzierać miejsca, i mogło się zdarzyć, że pewna ich liczba była zmuszona zadowolić się byle jakim kamieniem. Liczyłem na to, że po przeszu­kaniu ze dwudziestu gniazd trafię przynajmniej na jedno, nadające się do zdjęcia.

Niewątpliwie więc było czem się zająć na Pidjastjokko.

Nie wyruszyliśmy jednak w ciągu najbliższego tygodnia. Spostrzegłem bowiem szybującego w górze samca sokoła i musia­łem przeszukać te z okolicznych skał, które były dosyć dla sokoła wysokie; chciałem się dowiedzieć, gdzie miał on samkę i małe.

Zbliżał się święty Jan. Szczyt Pidja wciąż jeszcze był biały. Aż wreszcie pewnej nocy doczekaliśmy się południowo-wschod­niego wiatru, niosącego ulewne deszcze, i już nazajutrz zja­wiły się na górach wielkie ciemne plamy. Cały dzień straci­liśmy na poszukiwanie konia pod rzeczy, ale nad wieczorem przekroczyliśmy rzekę z zapasami na cztery dni i koło północy dotarliśmy do górnej granicy lasów, gdzie potok górski, skrę­powany śnieżnemi brzegami, z łoskotem dąży do doliny.

Począwszy stąd, aż do stóp fjeldu rozpościera się szeroki na milę płaskowyż, pokryty zaroślami karłowatej wierzby i małemi płytkiemi jeziorami. Tu musiały być gęsi.

Na każdym kroku napotykaliśmy ptaki. Stado kaczek rożeń- ców (Anas acuta) krążyło uporczywie, szukając szerszych wód. Myszołowy, gnieżdżące się na zboczach fjeldu, z krzykiem podążały za nami. Na każdym krzewie wierzby po obu brze­gach strumienia odbywał się turniej śpiewacki dwu co najmniej podróżniczków (Cyanecula). Widać to, że śpiewają, co się zo­wie. Z zacietrzewieniem świergocą na swych gałązkach. Ale łoskot pieniącego się potoku zagłusza ich śpiew. Zapewne więc nie słyszą się nawzajem.

«2/9Z0Juzpupod ivmdids Xqzu9im 92<n9zuy luÁpzvy vsjy>

'UT-r

Błyszcząca szata śnieżna zniknęła nagle i szybko. Gdzie śniegi stopniały, wszystkie zagłębienia gruntu pełne były wody. By ominąć większe zbiorniki wód, musieliśmy obrać drogę wzdłuż obwodu wyżyny; mieliśmy tu wprawdzie i śnieg i wodę, ale ani jednego, ani drugiego nie było w nadmiarze.

Na zboczu są tu wychodnie rudy żelaznej w szerokich czarnych żyłach. Podczas gdy moi ludzie szukali lepszej drogi dla konia, nie mogłem oprzeć się pokusie i podążyłem wgórę szlakiem żyły rudy. Podziwiałem jej rozległość i myślałem

o tem, ile to jeszcze długich lat przedrzemią tu niewyzyskane miljardy, nim ludzie przyjdą i chciwie rzucą się na nie z ki­lofami. Dziękowałem Bogu, że chwila ta jeszcze nie nadeszła, bo będzie ona wyrokiem śmierci dla wszystkich żywych istot, zamieszkujących fjeld.

Tam, gdzie złoża rud giną pod pierwszemi morenowemi wałami, leży równina usypana piargiem; na niej zobaczyliśmy pierwsze poświerki, żwawo kręcące się dokoła.

Jak na nie, było to niezwykle nisko. Toteż nie miały tu gniazd.

Prawdopodobnie przybyły tu jedynie, by szukać pożywienia, nie czuły się wxięc pewnie i, z lada powodu skrzecząc, odlaty­wały ponad pola śnieżne.

Pomyślałem zaraz o przewidywaniach Lapończyka i podą­żyłem za ptakami, by zobaczyć, czy mają one swe gniazda powyżej w górach.

Ale śnieg topniejący pod stopami zmusił mię do powrotu. W chwili właśnie, gdy zbliżałem się do moich ludzi i konia, usłyszałem głos wabiącego mornela i wnet wyszukałem go w głębi nieba.

Ale rzecz dziwna. Zamiast szybować od jednego szczytu do drugiego, jak to mają siewki wre zwyczaju, ptak z ogrom­nej wysokości szerokim łukiem zbliżał się ku nam. Wyprężył skrzydła, jak dubelt pionowo spadający na ziemię, i leciał tak szybko, że zacząłem rozglądać się dokoła, przypuszczając, że przeraził go sokół, wyruszający na polowanie. Lapończyk i Finn zatrzymali się; oni również spostrzegli siewkę.

Gdy przelatywała obok nas, podniosłem lunetę i usiłowałem na­dążyć wzrokiem za ptakiem w jego szybkim locie. Najwidoczniej zniżał on lot, by usiąść na równinie. Sokoła nigdzie nie było widać.

/

«Mewa wydrzyk przefrunęła nad nami, przyglądając

nam się uważnie»

Jedynie mewa wydrzyk przefrunęła nad nami, przyglądając nam się uważnie. Znaliśmy już te mewy. Przy małej kałuży, obok której przechodziliśmy przed chwilą, miały one dwa jajka. Podczas gdy jedna je wysiadywała, druga podążała za nami na zwiady, by sprawdzić, dokąd idziemy. Wydrzyk (Lestris) może zagrażać najwj^żej jajkom siewki, ale nie lecącemu ptakowi.

Gdybym nie schwycił siewki tak szybko w pole widzenia — a to niezawsze się udaje, gdy luneta znacznie powiększa — to na pewno straciłbym ją z oczu, gdyż pofrunęła ona dalej

o wiele setek metrów i była już znacznie poza zasięgiem go­łego oka, nim wreszcie zapadła na niezarośnięte pasmo torfo­

wiska poniżej kilku pólek śnieżnych. Jedynie obecność myśliw­skiego sokoła lub karłowatej gęsi mogły mię zmusić, bym przeszedł obok mornela, nie usiłując go sfotografować.

Jest bowiem tyle nęcącej zagadkowości w tej ptaszynie,, która przed chwilą z szybkością strzały przemierzała odległość, dzielącą dwa niebotyczne szczyty, a w następnej chwili utyka bezradnie po ziemi u nóg człowieka. Jak jej się to udaje? Dokąd zdąża ona, lecąc ponad fjeldem powyżej chmur? Nikt tego nie wie.

W ciągu wielu lat słyszałem ją w górach, widziałem ją, biegłem za nią. Mówią, ze trudno wypatrzeć ją w obłokach, trudniej jeszcze wyszukać jej gniazdo. 1 niema w tem prze­sady. Przez dwa lata szukałem siewTki w górach w tych oko­licach, gdzie się zwykle gnieździ. Wszystko, co widziałem, było to kilka samotnych ptaków, które przez chwilę skakały po mchu, by wnet zerwać się, wznieść się hen wysoko i roz­płynąć się w błękicie nieba. Dopiero w trzecim roku zupełnie przypadkowo znalazłem jej gniazdo. Na ścieżce, zbiegającej ze szczytu, potrąciłem butem ptaka, który zerwał mi się z pod nóg.

Była to siewka.

Od tego czasu widziałem ją wielokrotnie, gdy nieoczekiwa­nie zaczynała utykać przede mną po ziemi, jakgdyby swem zachowaniem się chciała mi dać do zrozumienia, że ma wpo- bliżu trzy jajka, i że powinienem iść ostrożnie, by ich nie zdeptać. Wreszcie doszedłem nawet do przekonania, że można znaleźć gniazda Lakol, trzeba się jednak nauczyć już zdaleka wybierać te miejsca na fjeldzie, które z zewnętrznego wyglądu mogłyby przypaćć do gustu siewce. Ale jakkolwiek częściej je teraz znajduję — wprawdzie nie co rok mi się to udaje — muszę jednak schylić głowę przed prostym a mądrym sądem Aslaka Turi: «Gniazda Lahol nie opłaci się szukać; leży ono tam, gdzie zechce Bóg. O ile nie leży właśnie na tej drodze, to go na pewno nie znajdziesz».

Datarłem do morenowego zwału, gdy siewka pofrunęła jeszcze dalej naprzód. Byliśmy teraz na łagodnem zboczu fjeldu. Oparłem się plecami o morenowe wzgórze, lunetę wsparłem na kolanach i w tej pozycji mogłem obserwować ptaka na całej pochyłości góry. Siedziałem tak długą chwilę. Lahol przecinała teren w przeróżnych kierunkach, szukając pożywienia.

Gniazdo poświerki

Odległość była zbyt wielka, bym mógł rozpoznać, czy był to samczyk czy samiczka. W każdym razie ptak był sam, gdy tu przybył, i drugiego nigdzie nie było widać. Minął dobry kwadrans. Aż oto ptak zniknął nagle.

Jest to sztuka nielada na znaczną odległość nie stracić z oczu ptaka, którego barwa jest tak świetnie dostosowana do tła. Dlatego myślałem nawet, że siewka wymknęła mi się tylko z pola widzenia i chciałem jej szukać, przesuwając wbok lunetę, gdy wtem. dostrzegłem dwie białe smugi nad oczami ptaka. Sama tylko głowa wystawała z poza kamienia czy też grudki ziemi — trudno to było odróżnić. Głowa była nieruchoma, wywnioskowałem z tego, że ptak siedział. Widocznie miał

tam gniazdo. Gdybym teraz odjął lunetę od oczu, to na pewno nie odnalazłbym ponownie siewki na gruncie jednostajnym

i tak bardzo podobnym do jej upierzenia. Zawołałem więc na mych ludzi, którzy trochę niżej obozowali. Nadszedł La­pończyk. Opowiedziałem mu — ciągle z lunetą przy oku — gdzie się ptak znajduje, i kazałem iść we wskazanym kie­runku.

Do połowy drogi Lapończyk szedł dobrze; tylko, jak zwykle patrzącemu przez lunetę, zdawało mi się, że ruchy jego są nużąco powolne.

Potem nieszczęście chciało, że Lapończyk znalazł się między mną a ptakiem, przez co straciłem siewkę z oczu. Wołałem

i kiwałem, lecz zbyt było daleko, by mógł mię usłyszeć. Wreszcie udało mi się wytłumaczyć mu gestami, by odszedł wbok, siewki jednak nie mogłem już odszukać.

Najwidoczniej przykucnęła ona za kamieniem, gdy zbliżał się Lapończyk, a powierzchnia ziemi wydawała się przez lu­netę tak wszędzie jednakowa, że niesposób było trafić zpowro- tem na to samo miejsce.

Poznałem tylko dawne pole śnieżne i dlatego nie traciłem nadziei. Gdy Lapończyk doszedł do miejsca, gdzie, jak mi się zdawało, najprawdopodobniej ptak się znajdował, dałem mu znać podniesieniem ręki, by stanął, a sam poszedłem do niego.

Lapończyk nie widział wcale ptaka, i było to do przewi­dzenia, bo ziemia poniżej pola śnieżnego zupełnie nie nada­wała się dla siewki. Woda z topniejącego śniegu przesycała wszystko dokoła, siewka zaś lubi ziemię suchą. Przetrzęśliśmy dokładnie suchsze punkty okolicy, ale nie znaleźliśmy niczego. Po długotrwałem bezowocnem szukaniu byłem już przekonany, że ptak chwilowo tylko przykucnął za kamieniem i odleciał za zbliżeniem się Lapończyka.

Wróciliśmy ku południowym zboczom fjeldu.

Do końca dnia czołgałem się śladem gęsi, które były spło­szone i wciąż przelatywały z jednej strony wyżyny na drugą. Nazajutrz jednak poszliśmy znowu wgórę w strefę śniegów, by szukać śnieguł-poświerek. Zgodnie z przewidywaniem zna­leźliśmy kilka gniazd, leżących tak płytko, że sięgało do nich światło dzienne. Było to wysoko wśród odwiecznych głazów,

«Osamotniony samczyk przykucnął na wzgórku z darni, a dokoła sączyły się strumyki wód z topniejących śniegów»

tuż obok skalistych zboczy szczytu góry. Posłałem zaraz mych ludzi nadół, by przynieśli większy aparat, którego nie chcieli­śmy pierwotnie dźwigać ze sobą. Czekając na nich, szukałem dalej gniazd i wdrapywałem się jeszcze wyżej. Nagle usłysza­łem gwizd, odwróciłem się więc zdziwiony. Zobaczyłem, że obydwaj moi ludzie stoją obok siebie na torfowisku tuż po­niżej pól śnieżnych i widocznie chcą mię o czemś powiadomić. Nie wołają jednak, jak zwykle, tylko wykonywają przeróżne gesty i znaki.

Nie wiedząc, o co chodzi, wołałem ich na górę i pytałem, czego chcą. Nie było tak daleko, by w czystem górskiem powietrzu nie mogli usłyszeć. Nie odpowiadali jednak i nadal przywoływali mię gestami. Zdaje się, że obaj przykucnęli.

Zacząłem się domyślać, że chodzi o dzikie gęsi, które nie­kiedy wysiadują tak wysoko. Jak najszybciej zsunąłem się ze skały i, dopiero gdy byłem zupełnie blisko, nic nie widząc, pytałem ich powtórnie. Wtedy Lapończyk położył dłoń na ustach i rzucił jedno słowo: «Lahol».

Był to sukces nielada. Byliśmy w tem miejscu, gdzie w przed­dzień zobaczyliśmy ptaka i gdzieśmy go daremnie szukali. Zdołu łatwo było poznać to samo pólko śnieżne.

A oto teraz ptak siedział o kilka kroków zaledwie od nas.

Zrozumiałem, dlaczego wczoraj w takiej trwodze spadał na torfowisko, gdyśmy się zbliżali. Zobaczył widać lecącą nad nami mewę i chciał przed nią ukryć swe jajka.

Rozejrzałem się dokoła.

Siewki musiały przybyć tu wczesną wiosną. Siewka samiczka złożyła jajka na suchej jeszcze kępce murawy. Ale nagle za­częły się roztopy, a jednocześnie samiczka porzuciła swe gnia­zdo. Osamotniony samczyk przykucnął na wzgórku z darni, a dokoła sączyły się strumyki wód z topniejących śniegów.

Biedny ptaszek! Nie było to miejsce, któreby mu bardzo do­gadzało. Lecz nie był on z tych, co łatwo ustępują z pola. Kto wie, może przewidywał, że nadejdzie chwila, gdy śnieg wreszcie stopnieje i będzie sucho, gdy lato zacznie się na dobre. Bo dotychczas tu w górach wciąż jeszcze była wiosna. Mały złoty jaskier śmiało wysunął się z jednej ze strug, a na kępie, gdzie siedział ptak, zakwitła płożąca się wierzba. Ale

«nioS fpz vu osim uidioioi{o gjusvfcn 9Jpjy ‘yovyfvi vu vjpvisjj»

jeszcze przez wiele zimnych nocy trzeba było chronić jajka przed chłodem.

Lahol nastroszyła pióra, by nic ciepła nie uronić. Przywarła główką do ziemi, by wydać się mniejszą. Ale w czystych ciemnych oczach nie było lęku; zdawało się tylko, że, patrząc na nas, zadaje sobie pytanie, co to za nowe trzy wielkie zwie­rzęta znalazły się na jej ojczystym odludnym fjeldzie? Lapoń­czyk i Finn zeszli po lepszy aparat, ja zostałem, przyglądając się ptaszkowi. Miałem wprawdzie ze sobą mniejszy aparacik, ale Lahol patrzyła na mnie z takiem zaufaniem, że nie mia­łem serca przerażać ją odrazu fotografowaniem. Zresztą poco miałem się śpieszyć.

Lahol przypominała mi małego biegusa (Tringa), którego jajka znalazłem kiedyś na darniowym wale, otaczającym gó­ralską zagrodę. Nastawiłem aparat, ale nim się spostrzegłem, ptaszyna przybiegła i usiadła na jajkach, które właśnie chcia­łem mieć na zdjęciu.

Był to ptaszek niewiększy od wróbla, ale nieustraszony. Nadto widział on przedtem na wiosnę pasące się krowy i woły

i sądził słusznie, że mam wiele podobieństwa do tych zwierząt.

To rozumiem! Dla takich odważnych ptaków mam uznanie.

Lękliwe śnieguły, do których gniazd wdrapywałem się przed chwilą, wydały mi się teraz tak nierozsądne, gdy uciekają z gniazda, chociaż niebezpieczeństwo jest jeszcze daleko. Któż je tu w górach nauczył lęku wobec ludzi? Gniewały mię również gęsi, któr}7ch tchórzostwo uniemożliwiało mi wszelkie do nich podejście. Przecież to takie skądinąd mądre ptaki! Powinny więc chyba rozumieć, że nie zadawałbym sobie tyle trudu, nie przedzierałbym się przez krzaki, nie czołgałbym się przez błota, gdyby mi chodziło tylko o odebranie im życia!

A pierzastołapy myszołów, z którego winy o mało nie zawi­snąłem na skale, gdy chcę go sfotografować, robi tyle niesły­chanych trudności, nim zechce wreszcie podejść do gniazda, że doprawdy nazwać go muszę niewdzięcznikiem. Tymczasem wrócił Lapończyk. Kazałem mu odejść, a sam z aparatem zacząłem czołgać się ku Lahol.

Ale fjątrzcie! To jej się nie spodobało!

Dopóki stałem wyprostowany, siedziała spokojnie i ufnie;

zaledwie jednak oparłem się na rękach, podniosła główkę. Nie zwracając na to uwagi, pełzłem dalej; w jednej chwili zerwała się z jajek i skoczyła ku mnie, powłócząc ogonem i skrzydłami. Podeszła jak mogła najbliżej, trzepocąc skrzydełkami i piszcząc przeciągle, by niebezpieczeństwo od gniazda odwrócić i na siebie skierować. Gdy wstałem, zatrzymała się u mych nóg. Odrazu się uspokoiła, zamilkła, złożyła rozpostarte przedtem skrzydła i ogon.

Co jej się nagle stało?

Jaka myśl zrodziła się w jej małej główce?

Przypuszczam, że przeraziła się z tej samej racji, co dzieci,

gcly dorosły zachowuje się niezwykle i w sposób dla nich niezrozumiały. Podobnie rzecz się ma z psami. Pies głupieje zupełnie i, szczekając, rzuca się na swego pana, gdy ten robi coś nowego, czego pies nigdy dotąd nie widział. Naprzykład, gdy pan wykonywa w wodzie ruchy pływackie albo, tak jak teraz, skrada się na czwrorakach. Zarówno dziecko jak pies prędko oswajają się ze zjawiskiem, gdy przekonają się o jego nieszkodliwości, ale ulegają zawsze przestrachowi na widok nowego dziwactwa. Pod tym względem siewka miała nad

niemi przewagę: nie lękała się nas, mimo że byliśmy zupełnie no- wemi dla niej istotami. Ale istotami, które chodzą wyprostowane. Widocznie liczyła ona na to, że żadna z prosto kroczących istot nie jest przyrodzonym jej wrogiem — ani człowiek, ani ren.

Zato zwierzęta, które zwykły się czołgać, znała dobrze, czy to z własnego doświadczenia, czy dlatego, że obraz ich wyrył się w pamięci wielu jej przodków. Na fjeldzie skradają się, czołgając, rosomak i srebrny lis.

Gdy przykucnąłem i oparłem się na rękach, biedny ptaszek,

który dotąd miał ufne poczucie zupełnego bezpieczeństwa, ujrzał się nagle w obliczu nieznanego wroga — i to go tak przeraziło. Ale nie stracił zimnej krwi, jakby to było z wielu innemi, mniej mądremi ptakami. Jakkolwiek groźne było nie­bezpieczeństwo — mężnie wybiegł na spotkanie.

Poświerka szponiasta (Plectrophanes lapponicus), która wy­siadywała tuż poniżej w krzakach, zwlekała, rozglądała się, cofała się tysiąc razy, nim wreszcie odważyła się opuścić swe gniazdo, chociaż wtedy tylko aparat ustawiłem wpobliżu.

Siewka zaś stała o kilka kroków zaledwie ode mnie i odrazu była gotowa wypróbować, czy nie uda się odwieść mnie od jajek, uciekając się do fortelu, który bywał skuteczny wzglę­dem lisa.

Usiadłem na kamieniu tuż obok niej i zacząłem zwolna do niej przemawiać. Było jej obojętne, czy stałem, czy siedzia­łem; nie pozwalała mi tylko skradać się na czworakach.

Wiele razy próbowałem przemawiać do ptaków. Niewątpli­wie na mądre zwierzęta głos ludzki silne wywiera wrażenie. Nieoczekiwane odezwanie się ukrytego człowieka może je zupełnie oszołomić.

Przekonało się o tem wielu ludzi. Mało kto jednak pokusił się o rzecz wręcz przeciwną, by zwierzę nakłonić do przy­słuchiwania się ludzkiej mowie i tern je uspokoić. A wysiłek w tej dziedzinie nie pójdzie na marne, trzeba tylko mieć trochę cierpliwości.

Zwierzęta rozumieją ton głosu; można przecież ze złośliwrego wiejskiego kundysa zrobić przyjacielskiego życzliwego psa, byle zawsze przemawiać doń łagodnie. Wogóle stokroć łatwiej dojść do porozumienia z mądrem zwierzęciem niż z głupim czło­wiekiem.

Ptaszek z początku siedział przede mną nieruchomo, ale podczas gdym do niego przemawiał, rozluźnił pióra, trwożnie przedtem przylegające do ciała. Złożył rozstawione pióra ogona. Nie patrzył na mnie. Podniósł główkę i zwolna skierował wzrok na jajka. Nagle wyprostował się i pobiegł. Jakgdyby zupełnie zapomniał o gniazdku, zaczął obiegać dokoła mnie.

Robią tak wszystkie siewki i wiele innych ptaków. Chcia­łyby ze wszystkich stron ogarnąć wzrokiem niebezpieczeństwo.

«Zatrzymała się i spojrzała ufnie na dziwne, wielkie

stworzenie»

Lahol przemykała się jak mysz przez torfowisko, prześlizgi­wała się między kępkami murawy, kurczyła się, jak mogła,

i starała się być jak najmniej widoczna. Co chwila jednak podnosiła główkę i spoglądała na mnie. Przebiegała bez trudu przez strumyki sączącej się wody. Kilkakrotnie nagle zatrzy­mywała się i chwytała coś z ziemi do zjedzenia — zapewne jakiegoś pędraka.

Skorzystałem ze sposobności i ostrożnie zrobiłem krok w kie­runku gniazdka do dużego głazu, na którym mogłem usiąść z aparatem wpogotowiu.

O los jajek nie lękałem się wcale: słońce przygrzewało silnie.

Opodal, niżej na zboczu siedział Lapończyk z fajką w ustach — Finna przesłaniało wzgórze. Gdy siewka przebiegła już półokręgu dokoła mnie i znalazła się między mną i obydwoma ludźmi, spostrzegła nagle Lapończyka.

Widocznie nie zauważyła go dotychczas, gdyż zbyt była mną zajęta. Biedny mały zuch poczuł się zupełnie bezradny.

«Na cóż tak chciwie patrzyła?»

i *-

. 5, / «i WŁ^VT't-A >?v V-; • - • ' .

I

C

^V-; • -

; - ■/ J.*'v5v t7r*&-*‘fe^;'« * - • '-'r ł* * * .

;* '•»,'■ -•£• r0< **-’•• •-. aT2>-'-. i / f «r. ^ , . jmzJK * V. • ^

K • ',*'c ; .7W- >• •'•«•%•" / ■• ■'V.;/"i ..

' i- ^ •'

:•"-: V -¿'’ -: ■l-v : * V';' -; * .

m* < VS;,-,» •: • '/ V

¿r*. V* t *• * « •" *j5 ' * *' .- * =■

.,^»: X ;v> :• •./; ^ ..• \ %•

: V'. ' . •- '\v- : i ... .-■ .

* # «. 1 r* * ‘ ’ i ' ‘ 1 * i.* - « ,l*r ' * « * <i4i r • • ’ "* . - * ^ ' * - ' # ■i.' "l • P■ ‘*> * 1 * « /•« c • .A

«■ * • T . "* * r • . . ’ <y> P L ^ . f • ,, s • I 1 ‘ ^ . W % M w . f • *'•• .4^* ł

t • • ‘ ' i . v* w 1 •• “ ^1’- > ** Z' / V y Y>/rCT ; • ^ . r • V * . S * ^ -i

^ • Ł * # •'-£ ■ C .1. ' * * t %w— J* > * -C r V • " * ł. « » * -*W . *

- w - # i#c • - * -fc /r r ^' •* ^ V •* - , ^ ^ ^ *' • •f<. * r< f ^ c • . t* > C-*!

;■ .'■ :Jf%'£■'>■. _;

'- , '. 1../^\v-i\',!:i^^;vivV::,-r,A -V.,- s-r• r- -z '* ^ • - V' \- *

'< ;>>v . * *.-' ' . \ -‘■¿"r<; ,^- ^v: . ••- 1 - '.-• ^ •?- • * c?' -■- r f ^

- ’ i v* * r * r. *» *, • i : •: , ••, * t * r u • S

,s .'.J--- :' ,• - H • , • . ,.\- •• ^ V . .• • .• .*,'

*:. ''-• • " c --i- ■ o *v, .--' '- - •Ayvv\.U A v> ; ‘ . r> (* ' . ;.>' ■•-« ; -- * ^

' - - -:t ::•■•• ::v-^.,--^; •. *.::-r-.. . „ w. .<

., . ■; - . • : • ■,: -.- ■•■; ^-, t-iK- • ^ •-' ^ - ••. .' ••• ■• ■ •.'■■.••■;

:. .• . ■-", :A? >::■■' ■ ''

'-•' ■- ■ - •• • -:. r ••. -'-J‘ •.«;?• " *• -

^ ł l _ ' * f ^ ^ • .j -•- “i • ^ f r * « . • _ , _

v *

< *

^ r • <•»

s.

i i % **l 0 1 ^ ł * r f

'■. . . • •• </ tr ' f •« . t£ -ij- i, r*'.i-,'-. -V ' r

S < * - ..' ''.•■*% , ‘ ■ - -

. ': «c;;'-4 v \v r; \ .

b « . : 4*

- v* . •* • . i

s

i

A.

* %

*

>

\

-S. " i •. -f ^ •*. - - ' : , ‘

s'*T'+ir; ■#: *A>-. f- . ,

T . l

<* •

p >

w

f.

r *

A

V *.

c*

s%

^ . f ł.'S i

r.

«Dzikie gęsi»

Stanął w miejscu, wspiął się na pazurki i patrzył na mnie. Potem przebiegł kilka drobnych kroków i przyglądał się La­pończykowi. Zawrócił i znowu patrzył na mnie, jakgdyby nie mógł się zorjentować, ilu jest teraz ludzi: jeden czy dwru? Wkońcu widocznie zrozumiał, że Lapończyk w każdym razie jest czemś nowem, co winno być zbadane, zaczął więc zkolei biec dokoła Lapończyka. Zawrócił jednak z połowy drogi.

Pomyślał wreszcie o jajkach, o tem, że ja byłem bliżej, a przez to o wiele bardziej im zagrażałem. Wyprostował się więc, zmierzył wzrokiem odległość do gniazda, zerwał się; zabrzmiał piękny tryl,zaszumiały skrzydła, i oto Lahol była już przy gnieździe.

Tu zatrzymała się i spojrzała ufnie na dziwne wielkie stwo­rzenie, które tak obojętnie siedzi tuż obok jej jajek.

Zbadała mnie wzrokiem bardzo dokładnie, przyglądała się zwłaszcza aparatowi. Miał on bowiem oko równie przejrzyste, tylko większe niż ona. Gdy, przygotowując się do zdjęcia, prze­sunąłem aparat, siewrka wcale się tem nie przestraszyła. Wy­ciągnęła tylko szyjkę i okazywała zaciekawienie. Gdy mówi­łem do niej, kręciła główką, jakgdyby chciała odgadnąć, skąd ten dziwny gwar pochodzi.

Potem nieoczekiwanie skierowała wzrok wgórę — ku niebu. Rozległo się szczęknięcie migawki, ale jej to wcale nie wzruszyło. Nie miała nawet czasu zaszczycić mię swem spoj­rzeniem. Na cóż tak chciwie patrzyła?

W tej chwili usłyszałem przeraźliwe gęganie.

Dzikie gęsi!

Oto co ją zainteresowało. — Zuch siew'ka! — Jej przenikliwe oczy dostrzegły ptaki, ginące hen w błękicie nieba. A sądziła widocznie, że zna mnie tak dobrze, że może obecnie nie zwracać na mnie uwagi.

Lękliwe gęsi zauważyły jednego z nas, mnie czy też La­pończyka. Zagęgały. Ale dopóki żaden z nas się nie poruszył, leciały dalej, nie zmieniając kierunku. Gdy się zbliżyły i miały właśnie przelatywać nade mną, nastawiłem już migawkę na czas wystawienia, potrzebny do uchwycenia uderzeń ich skrzy­deł. Potem skierowałem wizjer, i pięć gęsi odbiło się w lu­sterku. Szósta widocznie doszła do przekonania, że zagraża jej niebezpieczeństwo, więc w pew^nej chwili zawróciła rap­townie przy głośnem gęganiu całego stadka.

Gęsi leciały bardzo wysoko, i dlatego na zdjęciu wydają się tak małe. Na pewno nie miałbym tej kliszy, gdyby nie spostrzegawczość Lahol. O niej samej w podnieceniu na chwilę zapomniałem. Już myślałem, że odfrunęła, wystraszona gwałtow­nością mych ruchów przy nastawianiu aparatu — ale gdzie tam!

Gdy się odwróciłem, siewka wciąż jeszcze stała i przyglą­dała się gęsiom. Spojrzałem na nią ze zdumieniem. Był to naprawdę dziwny ptak! Zdawało się, że zupełnie zapomniał

o mojej obecności.

Dopiero gdy gęsi były już daleko, przypomniała sobie

o swem gniazdku. Rzuciła na nie wzrokiem; po kilku krokach była przy niem, z pieszczotliwą starannością nastroszyła

«Była teraz spokojna i zadowolona»

rdzawe pióra na piersi i zasiadła wygodnie na pięknych na- krapianych jajkach.

Była teraz spokojna i zadowolona. A gdy skierowałem na nią mój wielki aparat — dalibóg! — czyż nie patrzyła ona wciąż jeszcze za gęgającem towarzystwem, które zwolna nik­nęło we mgle oddalenia w kierunku białych chmur, skłębio­nych nad doliną?

Wpobliżu gniazda ułożyliśmy piramidę z kamieni, by móc odszukać naszego ptaszka, gdyby kiedyś wypadła nam droga przez te okolice. A potem spakowaliśmy rzeczy i wy­ruszyliśmy na poszukiwanie gęsi, które były celem naszej wy­cieczki. Po kilku dniach wędrówki znaleźliśmy się znowu w naszej siedzibie nad rzeką. Wieczorem zebraliśmy się na brzegu, by pogwarzyć o rybach i ptakach i dymem fajek bronić się przed komarami, które Bóg w tym roku obda­rzył szczególnie licznem potomstwem.

Nieraz wracaliśmy myślą do Lahol. Wówczas Finn śmiał się swym rubasznym niepohamowanym śmiechem, groził palcem w stronę gór i mówił: «ależ to był przedziwny ptak»!

Finn nie tłumaczył wprawdzie, o jakiego ptaka chodzi, aleśmy i tak wszyscy wiedzieli, o kim mowa.

Nieraz przychodził Lapończyk, siadał obok mnie, gdy spłó- kiwałem klisze w rzece, i zawsze wkońcu zjawiało się pyta­nie, czy na tych zdjęciach jest «on» $ co za «on» nie trzeba było pytać. — «Tak» — odpowiadałem — «on» był sfotogra­fowany wielokrotnie.

Gdy wtedy przeglądałem swe zdjęcia i myślałem o innych ptakach, które mi były tak bliskie, — o tej pliszce, co kiedyś usłała gniazdko w mej łodzi; o alce na Lofotach, która przez szczelinę wślizgnęła się pod płachtę aparatu, by zobaczyć, co ja tam robię, — przekonywałem się coraz bardziej, że jednak Lahol była zupełnie różną od nich wszystkich istotą.

Nie to było godne uwagi, że wysiadywała ona jajka o kilka kroków od człowieka: Lapończycy wiedzieli oddawna, że La­hol nie jest lękliwym ptakiem. Nadto jaskółki i wróble, i inne ptaki wysiadują swe jajka, nie krępując się zupełnie obecno­ścią ludzi. Siedzącą na jajkach kaczkę edredonową można na­wet czasami pogłaskać po grzbiecie. A jednak zachowanie się

«Siedzącą na jajkach kaczkę edredonową można nawet

po głaskać po grzbiecie»

tych ptaków odbiega od zachowania się siewki. Bo wszystkie one z chwilą opuszczenia gniazda płoszą się i nie pozwalają podejść do siebie. Nasz mały mornel wydawał mi się czemś nie da- jącem się z innemi ptakami porównać. Nie mogłem zapomnieć tego zaciekawienia, jakie w nim kiedyś wywołały przelatujące w górze gęsi. Nawet z ptaków swego gatunku, jako jednostka — nie potrafię tego inaczej powiedzieć — musiała się ta siewka wy­różniać jako niezwrykle mądra i bardziej od innych obdarzona

przez naturę. Gdy miałem ją teraz przed sobą na zdjęciach

i mogłem się jej spokojnie przyglądać, poczułem nieodparte pragnienie zobaczenia jej znowu, by się więcej dowiedzieć

o jej zagadkowem życiu i by wreszcie przekonać się, do ja­kiego stopnia zażyłości dojść może między człowiekiem a dziko żyjącym ptakiem.

I Finn, i Lapończyk zerwali się ochoczo, gdym im zapropo­nował pójście w góry w odwiedziny do Lahol. Przez całą drogę gwarzyliśmy tylko o niej. Rzecz dziwna, jak łatwo ufne zachowanie się zwierzęcia chwyta za serce mieszkańca fjeldów. Widocznie we krwi górali więcej jest pokrewieństwa z temi mądremi stworzeniami, gdy my na nizinach zbyt wiele mamy do czynienia ze świniami i bydłem z pod jarzma. Zbliżając się do szczytu fjeldu, wypatrywaliśmy ułożonej przez nas piramidki kamieni. Bez słów doszliśmy do zgodnego wniosku, że gdyby jej nie było, nie odszukalibyśmy na­szego ptaka.

Pole śnieżne, które dotąd było świetnym drogowskazem, stopniało na znacznej przestrzeni, a zachowane jeszcze rozrzu­cone płaty śniegu tak zmieniły swą postać, że nie mogliśmy ich poznać.

Trudność odszukania czegokolwiek na fjeldzie jest wprost zdumiewająca. Wszyscy trzej byliśmy przekonani, że nasza piramida metrowej wysokości będzie się rzucać w oczy; tym­czasem musieliśmy jej szukać przez czas dłuższy.

Wreszcie jeden z mych ludzi dostrzegł ją zdaleka. Byliśmy w najwyższym stopniu zaciekawieni, czy jeszcze znajdziemy naszego ptaszka. Tyle przecież niebezpieczeństw grozi na fjeldzie!

Ale oto i on! W najlepszym humorze siedzi wygodnie na swej kępce. Przez dłuższy czas staliśmy wszyscy zapatrzeni w niego, pełni podziwu. Nieraz potem przychodziliśmy doń w góry, a ja chętnie całemi godzinami siadywałem na kamie­niu obok wzgórka Lahol, opowiadając jej wszystko, co mi przyszło do głowy. Gdy zaś musiałem podążyć za innemi ptakami, — za gęsią lub za wydrzykiem, któregośmy wtedy wyśledzili, — wówczas siedział na mojem miejscu Finn lub La­pończyk, dotrzymując towarzystwa siewce. Mógłby ktoś przy­puszczać, że nas to nudziło.

L

X&0

JO*

vji--

■•Hf?'-

<*

-^r

,*v <

v>->'

<•

^ ^ •*

*

vs

% ^ r ♦

a i

i*.

j?-r- o *

¿»7

r?*

«U»v

'X*

*-*’»-■:■■' ;*V -\ ft* '-'• " ' *

» Vr * ' •

^ 1«.

.■*;

*>

«

'**

«

7* ■ « »

# - •■• r V< ^ ;

-♦

* >v- *;

-*C

. <-N • *

<r

4

V

r- f.V

#>

i

y*\

.■

/ *

•■r

t;

v*v

ŁT**'

w

w..

A

Y ^ fet-

« .*

-.4

' ł_ *

Wi*

V v 5

k j

*v

«

* ¿-

* %.

i^Ł yv >>?-♦ .»; v“

%.*Vl^. * * ^ i* '

y*

v, • »

w >*

w

'• >. ,>

.#

H-

t\

V*7 # ^ ♦>#

Hi

«*■;

'\

< ~4

VN%

V- „

/«jw J

// r f>'

f>VTVv_- ;:^T

I

»

3Ti*

.

t r

' /;* _ _• fc*V' *•>-' f^:

>;

V

.. #

fi;-- - f -V'

;• n .. >#<5 -\

-#--‘Sfc- ^llfl t * Ż^ir-

*^ł / ,:%^

,“■ Vł4 ■••’.. •- V ■• ^ ^

',ApsAr^- r • ' s ł

V f*JP ■'-.r

. ^ ♦ r»

r^t -.

y#*

?r -

/ 1 ■ A V^-

?<r- .

A

X.

^ ^ '» _■.

r

t*

rJr-

*r;'

r

* .

r ^ ■***' ‘

>•

1

v» ^ ^

»

jLLa Sf-fo>

r/-«-*

V . •- f

* * %T > . - . -r .^t*jŁ*|^ ^ •

i V ^ * ", V :^VV ‘V :V •

X#

#«&■ •

i

%.

>

r

1 « >

I 'w4

>r^"Hjp.

>

* \

&

«Chętnie całemi godzinami siadywałem obok Lahol, opowiadaj ąc jej wszystko, co mi przyszło do głowy»

0 bynajmniej, na pewno nie! Mogliby to potwierdzić i Finn

i Lapończyk. Były to dni pełne wartkiego życia na chłodnym fjeldzie, gdy trawy zaczynały wypuszczać pędy i topniały ostatnie płaty śniegu.

1 było na co patrzeć! Nad ojczystą dziedziną Lahol otwie­rał się rozległy widnokrąg, niby okno, zachęcające do wyjrze­nia; a dokoła pod nami leżał spory szmat kraju od chat gó­rali w dole na zboczu aż po ostre krzesanice Norweskich Alp

i błyszczące w słońcu lodowce Sarjekfjeldu, odległego o wiele mil na południe.

A ileż ptaków! W obłokach gęgające gęsi, w dole wśród kry na górskich jeziorach wrzaskliwe nury lodowce (Colymbus glacialis). Za dalekoby nas zawiodło, gdybyśmy chcieli mówić

0 wszystkich. Wróćmy więc do naszej Lahol. Z początku, gdyśmy przychodzili, pochylała ona główkę, kurczyła się i przypadała do gniazdka, sądząc widocznie, że jej wtedy nie widzimy; ale już na drugi dzień naszego pobytu oprowadzała wzrokiem

1 główką każdy nasz ruch. A skoro tylko pozwoliła bardziej się do siebie zbliżyć, nadarzyła się niejedna sposobność nadania naszej znajomości cech przyjaźni i obudzenia ciekawości ptaszyny.

Wystarczyło ruchu ręki, by ściągnąć jej wzrok. Podnosiła główkę, przez chwilę zdradzała pewien lęk, ale wnet wypie­rało go zaciekawienie, dopóki oczy jej nie dostrzegły cze­goś nowego, co znowu przykuwało jej uwagę. Podczas pierw­szych odwiedzin sądziłem, że moja obecność mogłaby ją krę­pować i powstrzymywać od oddalania się i wracania, kiedy zechce. Ale obawa ta była tylko dowodem ludzkiej zarozumiałości.

Po kilkodniowem obcowaniu wyzbyliśmy się złudzeń; prze­konaliśmy się, że jest wiele innych rzeczy, stokroć więcej obchodzących ptaka, niż ludzie. Każdy dzień zbliżał nas szyb- kiemi krokami ku lepszemu zrozumieniu siewki.

Godna podziwu była siła jej wzroku. Jest to pogląd rozpo­wszechniony i ogólnie biorąc słuszny, że zasięg wzroku od­powiada wielkości zwierzęcia.

Drobną ćmę łąkową można bez trudu schwytać dłonią, ale trzeba bardzo ostrożnie się skradać, by sfotografować sfin­ksa zawisaka, a na wielkie podzwrotnikowe żeglarki, lecące z szybkością strzały, najlepiej jest polować śrutem.

^• V.. ;.v■ /-VT■ ¡Ą-^ęP “

*♦. . •* ".A#l ' "*«, .t 1*" J"

a %- ' ■ i -<v , . ■ . a, ./a i-

¡_v ■ / J .• . k v-..;V ?' ■ ' J - »■ ■:

+ •- ■ "•• - i r+ '. 0 s J y, ,. -- ic^i* - _ J

-'-r■ \; V-'- ^ WV,«V■;■->>■

-/ - -- -V- - -3 J

;; J

# *%' f *• ^ V , _ 1 v, -

': *&- y;r •'

4M?;

.« - * . A

5v£j .^i:. •.,-5> -V -¿-

53?« • *-*?&■ ^ ;>iv •

*-i, yjs' 4.f;' ^ M • %Ł

J= ■ •*¿3f'

:!;^s

J iC i lT > v L ► 'C # ^ --L' <

¿®Sfeia&.» * •.; .->% -•• •

>*■*. J .J A ^ .^i ,i

3\.

V’

y*

,A

^r-

i/i

¿6*-

£?S

$łSĆ^J

'; -- ' * ■ y^-^7 r^,vV^

: ‘ •-

rtt

¿¿^

j, - v

-?• -

W.

Łf!-

^ -^L-.

iJ-

J* f

Y‘

LVa^ r><

r-#* ■«.

.* fj

>•

<*.•

^>V •

!>:■

>#

u.

.;t^,- v. * ;\

W ^ - % • .*

m- v ■*>^ .* +-

_ -<4 •. \t.^/'’^4

l„ ' ^

- • ** ' . S

:*V

Vs

'% * •

:Ń' « :J

*v . ^ ł r

ł4 '?*•• ^'V ;,v . Vvą^l- v:

> ^ v. i

,Ov f •

*-:^:-v «iS ^ .*■-

f -i » “>vV w .

Sk*. v.*/.V?'

^> v. <-,.,

'óJ.

»¿•t' ^r,vi,v^r-> v:- >-w* ^Łię^^Aw*4< ♦ k%i

#. * 1 i

V

Fjeld po drugiej stronie doliny

«Myszołowy miały gniazdo na stromej skale nad doliną»

Wpływa na to nietyle większa tchórzliwość dużych motyli, co bardziej wyrobiona u większych zwierząt zdolność dostrze­gania przedmiotów odległych i rozróżniania, które z nich grożą niebezpieczeństwem, a które nęcą zapowiedzią zdobyczy. Łatwo zrozumieć, że szczur nie dostrzeże niebezpieczeństwa w takiej odległości, na jaką sięgnie wzrok żyrafy. Ale również nikogo nie zdziwi, że drobne larwy, które wyszukuje mysi- królik na gałęziach drzew, są nieuchwytne zarówno dla oka orła, jak i dla ludzkiego oka. Dlatego należało oczekiwać, że oczy małej siewki będą przedewszystkiem dostosowane do wy­szukiwania drobnych jadalnych żyjątek w szacie roślinnej wy-

« Lwykle samiczka z krzykiem wylatywała na spotkanie »

sokogórskich torfowisk. Przeczy jednak temu rzeczywistość. Zwłaszcza u tych małych ptaków, które przelatują wielkie przestrzenie, siła wzroku rozwija się niepomiernie, odpowiednio do wdelkich wymagań, jakie jej stawia ich życie wędrowne.

Niewiadomo,- co bardziej podziwiać, czy siłę ich wzroku, czy szybkość orjentowania się w tem, co widzą. U żadnego ptaka tak mię to nie uderzyło, jak u naszej siewki.

Dobry Bóg dał mi zupełnie niezłe oczy, które nadto pilnie wyćwiczyłem w obserwowaniu przyrody, a jednak wobec tej ptaszyny czułem się nieraz, jak uczniak wobec mistrza.

Myszołowy miały gniazdo na stromej skale nad doliną.

I

4

A

«Ptak bez szmeru przepływał nad nami»

Gdy przechodziliśmy wpobliżu, zwykle samiczka z krzykiem wylatywała na spotkanie, a potem jeden z ptaków pewien czas podążał za nami w głąb gór. Nieraz również ptak bez szmeru przepływał nad nami, polując na lemingi. Chociaż zdarzało się to często, nigdy nie mogłem pierwszy zauważyć myszołowa; zawsze dopiero Lahol skierowywała nań moją uwagę przez to, że patrzyła uparcie w odpowiednim kierunku.

Gdy myszołów był jeszcze hen daleko, już mała ptaszyna wykręcała szyjkę i w napięciu śledziła wzrokiem wielkiego władcę powietrznych szlaków.

I zdarzało się to nietylko wtedy, gdy myszołów przelatywał

wpobliżu — nie zniżał się zaś nigdy na odległość strzału — ale również w gorące bezwietrzne dni, gdy drapieżnik zawi­sał wysoko w błękicie nieba, tak, że z trudem można go było dostrzec.

Kto widział, jak drapieżne ptaki krążą w górze podczas pięknej pogody, ten wie, na jaką nieraz nieprawdopodobną wzbijają się one wysokość. Można je jeszcze dojrzeć, gdy ukazują nam dolną szeroką powierzchnię skrzydeł; gdy jednak, krążąc, zwrócą się ku nam bokiem, giną zupełnie z oczu.

Nasz myszołów na pewno zażywał tej rozkoszy częściej, niż

o tem wiedziałem, bo dowiadywałem się o jego obecności dopiero z niepokoju siewki, a prawdopodobnie nieraz uchodził

«Dopiero Lahol skierowywała nań moją uwagą przez to,

że patrzyła uparcie w odpowiednim kierunku »

on nawet przenikliwemu wzrokowi ptaka. Ale i tak jest rze­czą zdumiewającą, że ptaszyna, zajęta wysiadywaniem jajek, mimo to dostrzegała wśród chmur ciemny punkt, dla mnie ledwie widoczny. Bo zdarzało się często, że myszołów unosił się powyżej małych białych chmur letnich.

W podobny sposób zwróciła raz siewka moją uwagę na orła, który szybował woddali z jednego szczytu na drugi; a wielokrotnie dawała mi znać o stadach kruków, przelatują­cych z fjeldu na fjeld. Ale co do kruków, to wiadomo, że gdziekolwiek są, bezustannie kraczą: niesposób więc było stwier­dzić, czy siewkę ostrzegał o ich obecności wzrok, czy słuch.

Ze mornel tyle uwagi zwracał na wymienione ptaki, łatwo wytłumaczyć instynktem samozachowawczym bezbronnej istoty, która musi zawczasu chronić się przed niebezpieczeństwem. Bo zarówno myszołowy, jak wydrzyki i orły, chętnie pożarłyby jej pisklęta i jej jajka, i ją samą, byleby ją dostały w swe szpony. Było więc dla siewki kwestją życia i śmierci wyśle­dzenie drapieżców, zanim ci ją spostrzegą. Przypadała wówczas do ziemi, a barwa ochronna oddawała jej nieocenione usługi. Dopiero po dłuższym czasie i wielokrotnych obserwacjach nauczyłem się różnic w zachowaniu się siewki na widok róż­nych ptaków i doszedłem do przekonania, że rzeczywiście umie ona ocenić grozę niebezpieczeństwa i od niej uzależnić swe postępowanie. Ułatwiałem sobie zadanie, nosząc stale przy sobie aparat i notatnik i niezwłocznie utrwalając nasuwające się uwagi, ale mimo to nieraz musiałem być świadkiem sceny, której nie umiałem ani przewidzieć, ani wytłumaczyć.

Dzisiaj uważam za zupełnie naturalne, że ptaszyna umiała odróżnić wrogów od istot nieszkodliwych; ale w jaki sposób jej się to udawało? Z początku patrzyłem na to, jak na

prawdziwe czary.

Przecież poza myszołowami i krukami było na fjeldzie wiele innych ptaków. Oprócz wydrzyków gnieździły się na skałach liczne siewki złote i niezliczona skrzydlata rzesza drobnych poświerek, śnieguł, świergotków (Anthus) a nawet pardw (Lagopus). Po kilka razy dziennie przeciągały gęsi pa­rami lub stadkiem. Zwłaszcza gęsi karłowate, mimo swej tchórz- liwości, odwiedzały nas tak często, że możnaby to wytłumaczyć

Taki widok miała Lahol

tylko ich ciekawością. Czasami widzieliśmy, jak inna jakaś siewka przecinała powietrzny ocean. Sowy polarne gnieździły się tego roku głębiej dopiero w wysokich górach.

Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że moja siewka zacho­wuje się zupełnie odmiennie na widok różnych ptaków.

Gdy wydrzyk przelatywał tuż nad nami, przywierała do ziemi; nie było w tem nic dziwnego: zbliska łatwo rozpoznać ptaka tak wyraźnie różniącego się od innych. Ale Lahol po­znawała również myszołowa, krążącego wśród obłoków; i za­chowywała się już inaczej: patrzyła wgórę, przechylając główkę; nie kurczyła się zupełnie, sądziła widocznie, że wróg był za daleko, by mógł jej zagrażać; jednak ruchy jej były nace­chowane tą czujną powolnością, którą widzimy zawsze, gdy zwierzę nie chce się zdradzić przedwczesnym porywem, a jedno­cześnie lęka się stracić niebezpieczeństwo z oczu.

Raz tylko widziałem, że wyrzekła się również obserwowa­nia wroga: gdy młody niedoświadczony kruk przelatywał, kra- cząc, wprost nad nami, Lahol nie miała odwagi nawet rzucić nań okiem, tylko zupełnie rozpłaszczyła się na mchu. Gdy zaś nadlatywały inne ptaki — nieraz były to gęsi ciągnące w takiej odległości, że, jedynie patrząc przez lunetę, mogłem być pewien, że to one — wówczas siewka zachowywała się znowu inaczej.

Było widoczne, że je poznaje, bo wprawdzie jednem okiem zezowała ku nim ostrożnie, ale nie okazywała żadnego lęku.

Często, gdy zbliżał się do nas jeden z tych zupełnie nie­groźnych ptaków, skupiała na nim całą swą uwagę i, ścigając go wzrokiem, kręciła główką tak zawzięcie, jak to czynią ptaki drapieżne, gdy są całkowicie pochłonięte widokiem zdobyczy.

Małe ptaszki, jak poświerki i świergotki, obchodziły ją nie­wiele. Ale je niewątpliwie widziała. Wogóle widziała wszystko — od Lapończyka, idącego woddali, do zmęczonego komara, wy­poczywającego na gałązce wierzby na brzegu jej pagórka.

Zauważyłem nieraz, że patrzenie zastępuje ptakom rozmowę. Rozglądanie się jest dla nich źródłem rozkoszy.

Podobnie jak Finka zapatrzy się przez okno swej drewnia­nej izby na łódź, zbliżającą się po jeziorze, jak rolnik przy orce zapatrzy się na przelatujące ptaki — tak ptak, siedząc

«Już dawno zniknęły obydwa mornele wśród chmur, a Lahol

wciąż jeszcze stała iak zaczarowana na kamieniu»

w swem gnieździe, podążał wzrokiem za wszystkiem, co się zjawiło w obłokach — obłoki były przecież i jego rodzimym żywiołem — i ogarniał wzrokiem szeroki widnokrąg dokoła ze wszystkiem, co działo się na ziemi. A każde zjawisko za­ciekawiało go więcej lub mniej, zależnie od tego, w jakim stopniu dotyczyło jego własnego życia, zupełnie tak samo, jak to zwykle bywa u ludzi. Największe zainteresowanie w każdym ptaku budzą ptaki tego samego gatunku. Młody kruk, wyjęty z gniazda, wychowany w niewoli, znosi obojęt­nie obecność przeróżnych innych żywych istot; ale nie może się opanować, gdy pewnego dnia usłyszy krakanie innego kruka, a nawet gdy zobaczy wypchanego ptaka.

To też najsilniejszych wrażeń doświadczał nasz mały przy­jaciel na widok innej siewki, zwłaszcza siewki mornela.

Liczne siewki złote zamieszkiwały fjeld, i widzieliśmy je niejednokrotnie. Zwykle już zdaleka słychać było ich głosy, po których łatwo je poznać. O ile jednak zbliżały się bez

nawoływania, to na znaczną odległość nie umiałem odróżnić, czy to był mornel czy złota siewka; Lahol zaś odróżniała je nieomylnie. Złote siewki wypatrywała zawzięcie. Toć byli to jej krewniacy. Ale oto pewnego dnia ukazały się dwa mornele.

Przelatywały one nad naszym fjeldem tak obojętnie, jak ptaki morskie ponad obcą dla nich wyspą. Nagle wydały obydwa przeni­kliwy gwizd, jakgdyby zachęcały się nawzajem do szybszego lotu.

Wtedy nasza ptaszyna nie mogła usiedzieć na torfowisku.

W tej chwili zapomniała na pewno, że na nią patrzę. Ze­rwała się z jajek i wskoczyła na niewielki kamień wpobliżu gniazda. Wykręciła szyjkę. W oczach zapaliły się dziwne jakieś, dzi­kie błyski. Z delikatnej krtani wydobył się chrapliwy ostry dźwięk.

Już dawno zniknęły obydwa mornele wśród chmur, a Lahol wciąż jeszcze stała jak zaczarowana na kamieniu. — Zdawało się, że nie opanuje tęsknoty, że porzuci pustkowie i w gronie innych ptaków podąży słonecznym podniebnym szlakiem hen w dalekie obce kraje.

Trudno jest człowiekowi stanąć na bliskiej stopie z nieoswojo- nem zwierzęciem głównie dlatego, że brak mu cierpliwości. Brak ten można zarzucić każdemu z nas, jednemu w mniej­szej, drugiemu w większej mierze. Mówiąc szczerze, nie mo­żemy się zdobyć na dłuższe wyczekiwanie nawet wtedy, gdy nastajemy na życie zwierząt, gdy chcemy je uśmiercić.

Dla nich ta cecha ludzka jest nader cenna. Jest dla nich ostatnią deską ratunku. Bo gdyby ludzkiej żądzy mordowania zwierzyny odpowiadał równie wielki wysiłek, oddawna nie by­łoby innych zwierząt nad te, które nie nadają się ani do zje­dzenia, ani na futra.

Spotykamy niekiedy ludzi, którzy umieli pozyskać przywią­zanie dziko żyjących zwierząt. Ktokolwiek bywał w Berlinie, widział tam staruszka, spacerującego z wróblem na ramieniu; a któż nie słyszał o dzieweczce, karmiącej z ręki gołębie na placu Świętego Marka? Z rozrzewnieniem patrzymy na ludzi, zaprzyjaźnionych ze zwierzętami. Podziwiamy ich i zadajemy sobie pytanie, jaką drogą udało im się tę przyjaźń zaskarbić?

Odpowiedź łatwa: zdobyli się oni na trochę cierpliwości.

[ Podsuwali wróblowi lub gołębiom pożywienie, które te na* pół oswojone ptaki zwykły znajdować wpobliżu ludzi. Wreszcie po dłuższym czasie ptaki nawykły otrzymywać z ich rąk swój pokarm codzienny. Z dnia na dzień wzrastało zaufanie, oparte w dużej mierze na starannem unikaniu nagłych, nieoczeki­wanych ruchów.

Bo zarówno w zwierzętach, jak w ludziach jedno nas naj­bardziej przestrasza: to nieobliczalność.

Buhaj, zły pies, despotyczny władca — cóż o nich wszyst­kich powiemy? — to, że «nigdy niewiadomo, co im przyj­dzie do głowy».

Ten właśnie lęk przed nieobliczalnem, nie dającem się prze­widzieć niebezpieczeństwem ogarnia zwierzęta wobec ludzi. Dla większości z nich, bez względu na to, czy są one dzikie, czy oswojone, jesteśmy tem, czem kapryśny tyran dla swych poddanych.

Czyż wolno nam się dziwić, że unikają nas one tak, jak mybyśmy unikali spotkania z tyranem? A mają one prawie zawsze słuszne przeczucie. Bo zabijamy je bez skrupułu dla najbłahszego powodu.

Czyż wolno nam się dziwić, że od nas uciekają? A jak my­byśmy się zachowywali względem istoty, grożącej nam śmiercią?

Żeby swe życie ocalić, uciekalibyśmy lub zabilibyśmy prze­ciwnika, gdyby to leżało w naszej mocy.

Dopiero gdy przełamiemy ten lęk zwierząt przed ludzką nie­obliczalnością, możemy liczyć na zdobycie ich zaufania.

Dzikie zwierzęta są podobne do głębszych, bardziej warto­ściowych ludzi przez to, że unikają zbyt usłużnych, narzuca­jących się natrętów. Względem obcych są ostrożne i pełne re­zerwy. Ileż to razy zbliżałem dłoń do małej siewki, by ją po­gładzić, i musiałem się zwolna wycofać, bo widziałem z za­chowania się ptaka, że pieszczota nie byłaby jeszcze na czasie.

Straciłem wkońcu nadzieję, by udało mi się kiedykolwiek dojść do większej zażyłości z Lahol, i nieraz postanawiałem wszystkiego zaniechać i zabrać się do fotografowania gęsi.

Coprawda wolno mi już było siedzieć tuż obok wysiadują­cego ptaszka. Wstawał przy mnie z gniazdka i powracał bez

*

«■Kilkakrotnie odważyłem się nawet trzymać kapelusz nad gniazdkiem i nie spostrzegłem żadnych oznak zaniepokoienia»

lęku, mimo że byłem tak blisko. Patrzył tylko na mnie ba­dawczo, ale nie ociągając się rozsiadał się znowu na jajkach. Widać było, że czuje się zupełnie bezpieczny.

Mogłem swobodnie kurzyć fajkę. Tego zaś niesposób było się wyrzec, jako jedynej obrony przed komarami. Wzrok ptaka ze zdziwieniem ścigał obłoczki dymu. Podobnie aparat i inne przybory budziły w Lahol wyłącznie zaciekawienie, nie zaś lęk. Kilkakrotnie odważyłem się nawet trzymać kapelusz nad gniazd­kiem i nie spostrzegłem żadnych oznak zaniepokojenia.

Ale najmniejsza próba osiągnięcia dalszego zbliżenia się wy­woływała podejrzliwość i niepokój.

Po tem, co opowiedziałem, niejeden zapyta ze zdziwieniem, do czego ja właściwie dążyłem i czego jeszcze żądałem od ptaszka?

Muszę się więc przyznać. Opowiadano mi raz o człowieku, który tak umiejętnie potrafił postępować ze zwierzętami, że dziki ptak wysiadywał mu jajka na dłoni, i odtąd myśl ta ścigała mię jak cień. Mógłby ktoś podać w wątpliwość pra­wdziwość tego opowiadania, ale wiemy przecież, że pustelnicy przez wielką cierpliwość osiągali to, że najdziksze zwie­rzęta szły za nimi i z ich ręki jadły. Nie wiem, czy wielu mię zrozumie, czy wielu zdoła odczuć, ile to ma nieodpartego uroku. Sądzę, że dla człowieka, który duszę całą włożył w ba­danie ptaków, wcześniej czy później nadejść musi chwila, gdy owładnie nim tęsknota, by zedrzeć ostatnie zasłony, zwalić mur podejrzliwości, którym zwierzęta bronią się przed ludźmi.

Co do mnie, nieraz odczuwałem takie pragnienie; pewnego dnia z kliszą w ręku siedziałem nad brzegiem rzeki i po raz tysiączny podziwiałem na zdjęciu ufnego ptaszka, który wzro­kiem ścigał gęsi po niebie, mimo że obcy człowiek stał tuż obok jego gniazda. Wówczas opanowała mię myśl, że to właśnie jest ptak, który winien wysiadywać swe jajka na mojej dłoni.

Nie myślałem o tem więcej. Nie łudziłem się. Wiedziałem,, że wymagałoby to długiego czasu, że byłoby niełatwym egza­minem z cierpliwości.

Mówiłem kiedyś w górach Finnowi i Lapończykowi, że Lahol będzie wysiadywała jajka na mej dłoni. Śmiali się ze mnie z niedowierzaniem. I przez długi czas zdawało się, że ich nie­wiara była uzasadniona.

wyrainem zadowoleniem zgodził się na połaskotanie

palcem po szyi»

«Wolno mi było teraz gładzić piękne pióra na grzbiecie»

Dzisiaj, gdy cel mój osiągnąłem, nie widzę w tern nic nad­zwyczajnego. Skoro coś nieprawdopodobnego stanie się rze­czywistością, traci ono urok nieprawdopodobieństwa; ale dla nas, którzyśmy całe dnie wytrwale spędzali przy gniazdku ptaka, każde zbliżenie się doń o cal nawet było już wielkiem zwycięstwem.

Wspólność zainteresowań kazała nam zapominać o zmęczeniu; w krótkim czasie wszyscy trzej tak serdecznie przywiązaliśmy się do Lahol, że za każdym pobytem na szczycie było nam coraz trudniej z nią się rozstawać.

Mieliśmy takie bolesne uczucie, jakgdybyśmy ją samą bez opieki porzucali na zimnym fjeldzie.

«Patrzyła ze zdumieniem, gdy wsunąłem ostrożnie palce pod iej ciepłą pierś»

Za każdym razem, schodząc do doliny, oglądaliśmy się wie­lokrotnie $ powiewaliśmy kapeluszem i kiwali ręką na pożegnanie, jakgdyby był to kochany człowiek a nie obojętny, niczego nierozumiejący mały ptak, którego krewniaków co wiosna przy przelocie nad Danją zabijają setkami i sprzedają na rynku w Ko­penhadze po 75 groszy (ore) za sztukę.

I za każdym razem, wracając na szczyt fjeldu, rozglądaliśmy się z trwogą, czy jest nasza ptaszyna, czy aby nie stała się łupem kruka lub jastrzębia, czy rosomak nie zrabował jej jajek. A gdyśmy ją odszukali, Finn i Lapończyk nie chcieli odejść od gniazda, nie mogli się nagadać o tem cudownem zdarzeniu

i pragnęli zaraz się przekonać, czy ptaszek się nie zmienił, czy będzie tak samo uprzejmy, jak za ostatnim razem, gdy z wy- raźnem zadowoleniem zgodził się na połaskotanie go palcem po szyi.

O ile pamiętam, aż do chwili tej pieszczoty wątpiłem, czy uda mi się kiedykolwiek zawrzeć naprawdę przyjaźń z Lahol.

Teraz wnet zmiarkowałem, że lody zostały przełamane, że dalszego rozwoju wypadków nie da się już zahamować, że ostatnie zastrzeżenia zostały zapomniane i że ciąg dalszy po­toczy się niebywale szybko.

Zapewne moje opowiadanie w niejednem miejscu jest zbyt rozwlekłe. Ale sprawozdanie z dokonanych przeze mnie obser-

wacyj wtedy tylko mieć będzie jakąkolwiek wartość, gdy z fo- tografjami w ręku wszystko wiernie opowiem, jak się rzeczy­wiście odbyło.

Zezwalając na pierwszą pieszczotę, ptak, jak się zdawało, raz na zawsze pozbył się względem mnie lęku. Wolno mi było teraz gładzić piękne pióra na grzbiecie; a musiał przecież wie­dzieć, że wystarczyłoby mi przy tem zacisnąć dłoń, by go zdusić. Ale Lahol prężyła tylko szyję, i z drobnego gardziołka wybiegał piękny tryl. Nie mogłem nigdy zrozumieć, czy oznaczał on niepokój, czy zadowolenie. Najprawdopodobniej dźwięczało w nim i jedno, i drugie.

«X(imierżyła się dziobem i schwyciła za kamień»

Nie wiedziałem, jak długo już nasza siewka siedzi na jajkach, ani też, ile czasu trwa u siewek okres wysiadywania, byłem zaś ciekaw, czy pisklęta wkrótce się wyklują. Zeby się o tern prze­konać, trzeba ostrożnie obmacać jajka; ledwie wyczuwalne kruche wzniesienie zwiastuje zbliżanie się tego ważnego wypadku.

Droga ptaszyna! Patrzyła ze zdumieniem, gdy wsunąłem ostrożnie palce pod jej ciepłą pierś, ale nie zdradzała ani lęku, ani zamiaru zerwania się z jajek. Tłukła tylko odniechcenia dziobem w moją rękę. Nagle jednak zerwała się szybko i sta­nowczo. Co się stało? Czy się zagniewała? Usiadła, lecz za chwilę zerwała się powtórnie.

Dzięki temu, że teraz chybiła, dowiedziałem się, o co chodzi. Na mej ręce siedział komar. Te małe szatany korzystają z każdej sposobności, by zatruć życie biednemu grzesznikowi, gdy ten musi się zachowywać spokojnie. Lahol dojrzała ko­mary i stanęła do walki. Jednego schwyciła dziobkiem, drugi jej się wymknął. Finn, któremu poleciłem aparat, wiecznie się spóźniał. Ruchy ptaka były tak szybkie, że myśl nasza nie mogła za niemi nadążyć. A tak bardzo chciałem mieć obrazek tego małego polowania.

Miałem na palcu stary pierścień z dużym zielonym kamie­niem. Przypominał mi on naprawdę chwilami złoto-zielonego żuka, a teraz przypomniał mi również małą czajkę, która kiedyś na bagnie na widok takiego wielkiego świecącego owada zu­pełnie straciła głowę i zapomniała o mej obecności.

Niebardzo licząc na powodzenie, pokazałem pierścień Lahol i przesunąłem go przed nią w jedną i drugą stronę, aż w słońcu zabłysnął. Zobaczyła go odrazu. Zaintrygowana podniosła główkę i zbliżyła jedno oko, by lepiej ten ciekawy przedmiot zbadać. Zamierzyła się dziobem i chwyciła za kamień.

Sądziła, że to żuk.

Uderzenie było niesłychanie szybkie, obawiałem się więc, że fotografja się nie uda. Nasz mózg nie zdoła wyodrębnić zjawisk tak krótkotrwałych, że nie zabierają nawet tysiącznej części sekundy.

By nie mieć sobie nic do wyrzucenia, kilkakrotnie jeszcze podsuwałem pierścień pod dziób ptaka, wywołując za każdym razem niezwłoczne uderzenie. Okazało się potem, że tylko jedno

t

*«*

# * *

tr' » i

«

i -

• •

n-

r* :

j* “ 4 *jV •'« '

r* .«

-VT >

* • > <

jy *-v .«-» * m ^

-v>.

ir

r <r

Ąir"

w * 2*

JT-' ‘i

•• k r1“.v >-v£ Jr-. .

V-*: *

/«* r

v” .

* -

\ >. r

< -lii* •*

- r -

n. l— • 1 v * f » '

■■ ,r<

v. ? v>;o

-j.

*'* %: ,■:■■'■:■• :^r £ ^¿7v

ŁT -¿C ^

i •■. -,, o- -V

^ ł ' ^ ¿-

-*v‘

^ . 1'

Li“"1 --1

w.«-

A. ,

Z - w V • \

* • *.

«■** >, •* ¿£-\

»r ••J> 7‘ ... * **■ *

.* . M

1uJ 4 ^i;J C- • -.5 -

«/•

\..yyź^

v:. ił*, - * -'•

I

-,:*y ?. ^.:i. .;.' , :v-'iv. '.

, «*. • '•* <r v «

. . t • • j . »*v

S

.i '5.:

' • ■ • (. •• , .■'

■■-. .: y .“, i.^

^ V , ‘J ' ' v.- •

Al V

.<>;

.r- -^;..

/T

I

ift

m_r ,

\

\

i*

V i- J v i

av-. - ■-“ . v • ♦-. *§*

* •*-^:. ^r;' ■ V

<>< • *^T-,

:•; V^'»- V^iv*^;

••-. *,- . Wv-*aiCji^ i ■

&-

iV

R- *

>t V f./'••

A-* i ••

- j&_;■.. '-.'s.- ^.

rC^.r ■ * ■• ■ ‘. k ł

y<? • s - ¡r- «.

Vr-V^ife^- •'> * ' ' . &

* ■’ .--f

" .•-• .* '

A.>

<> ^ ^ * V» ♦! t

r>.,' C].>

v* i *r

i" -

>A

v <•

4 "

-:-r ’.j^y * ■ r* r ' ^ jT *’>"■'

/ #(

« <£-

./>

M ' >•

-'. , .- v-

1 - ' ■%■"&>'*/<*+' .;• > sT 4.!r

- .4::

7.-

i

r^.

tfr r

/ *>

&4\.VN

s$rv

*•

«*• •«

>

'r .. 4J

^ &ą

\*. t> S:

*

y t

-• •- > <(%;'« i ¿iĄ-ASC ? ' tm. fk * ■ -f ■ •• - * ‘ -•*' -4

- ’ -S- « > -r* ^ -- i ■ - / *'/-• .' . Hk. k • ' m ^^

JX- i <• ^ i - / <.* y~’-T . =\- • . * jt ^

* ■* 1*?* v' 1 Ż?'/ - fy 1? : ‘f- ' ' 1

^ ' * ’& s . ■. -' ' • A - . .IIl .. i :* .r"

'.'/ ’ ’ ■ ,:,- •/-' • . ^' / 4 ^ ^ Ji ' - ' ' ;v:‘;v ^

/ ■■>. --ii.: ' '- - ' '>"' ‘ ' * - f- i- ••■' -

- j»Ł - /*•» r « ».-• i * * -.i--;* >.- ?• ?r

^'Ji ' i'-- ?'\ *-■ ■ _V '-v;'": ':V- ’>>*-

Ł \ * i- .!ma\s *■+.. f-v

-» 4

. y

> ■ £ r Jb-- *

• • •

V-

JK

*• - iHl? : •••<:

V <- - - ••> -

*J-

Vj

- ? •*

>r Łr-SBl

¥*•.' v*

w ' V I

'„V;

n •' - ' rj>:-

v V - ...

7fcv>

«Stanęła opodal, popatrżyła; zrobiła kilka niespokojnych kroków»

zdjęcie uchwyciło błyskawiczny ruch dzioba, i wówczas czas na­świetlania był tak krótki, że całe tło wypadło czarne. To, że siewka z takiem ożywieniem biła dziobem w pierścień, obu^ dziło we mnie obawy, czy nie jest ona głodna? Może moja obecność przeszkadza jej w szukaniu niezbędnego pożywienia?

Było to mało prawdopodobne ze względu na to, że odwie­dzaliśmy siewkę zwykle w południe podczas najcieplejszych, peł­nych słońca godzin, wysiadujące zaś ptaki żerują rankami i wie­czorami, a więc nie w czasie moich obserwacyj. Ale nie miałem dowodu, że się mylę, więc obawa pozostała, dopóki sama siewka nie wykazała, że była ona bezpodstawna. Oto pewnego dnia, gdy siedziałem opodal, zerwała się i wybiegła porywczo z gniazda. Zdziwiłem się, co jej się nagle stało: okazało się, że dostrzegła na ziemi owada. Słońce świeciło jasno, i Lahol dobrze wie­działa, że porzuconym jajkom nie grozi żadne niebezpieczeństwo. W okamgnieniu była poza gniazdkiem, schwyciła zdobycz i, nim uporałem się z aparatem, siedziała znowu spokojnie i przyglądała mi się, jakgdyby nic nie zaszło. Zaczęło się to powtarzać.

Właśnie podczas jednego z takich polowań na owady, gdy stanęła obok najbliższego krzewu, — było niepojęte, jak mogła dostrzec owada na tak wielką odległość, — skorzystałem z okazji i zabrałem jajka z gniazda. Byłem zdania, że jesteśmy już do­brymi starymi znajomymi. Siewka nie okazywała wcale nie­pokoju, gdy dotykałem jajek pod jej piersią. Wziąłem więc prędko do ręki garść mchu i łodyg, ostrożnie umieściłem na nich jajka i włożyłem dłoń w małe zagłębienie, stanowiące gniazdo.

Czekałem, by ptak wrócił i usiadł na ręce. Zamarłem w bezruchu.

Ale Lahol nie przyszła. Była to dla niej zmiana zbyt wielka i niezwykła. Stanęła opodal, popatrzyła; zrobiła kilka niespo­kojnych kroków, podeszła i znowu patrzyła, a potem znowu zaczęła obchodzić dokoła.

Naraz rozpostarła ogon, zatrzepotała skrzydłami i powrlokła się po ziemi z pięknem, pełnem skargi wołaniem — zupełnie tak samo, jak przy pierwrszem naszem spotkaniu, gdy chciała odciągnąć od swego najdroższego skarbu nieznane niebezpie­czeństwo — człowieka.

Biedna ptaszyna! Wydała mi się w tej chwili małem dzieckiem, które wybucha łzami, gdy wielki, nieporadny czło-

Rozłożyliśmy się utartym zwyczajem kołem przy ogniu

wiek odważy się dotknąć zabawek, strzeżonych tak zazdrośnie. A przecież nie chciałem jej wyrządzić krzywdy!

Ostrożnie stoczyłem jajka z dłoni na dawne miejsce w gniazdku,

i znowu wprawiło mię' w zdumienie szybkie zrozumienie sy­tuacji przez ptaka. Wzrok jego śledził każdy mój ruch. Skarga zamilkła. Ptaszek wyprostował się. W kilku krokach był znowu w gniazdku, ułożył się wygodnie i patrzył na mnie mądremi oczętami, jakgdyby on zkolei chciał mię uspokoić i powiedzieć mi: — «teraz znowu wszystko jest w porządku».

We trzech staliśmy dokoła. Z bezradnym uśmiechem pa­trzyliśmy jeden na drugiego. Jedna myśl cisnęła nam się na usta.

Cóż mamy teraz począć z tym ptaszkiem? Był on za mądry, by można nim było powodować.

Świetny pomysł miał Lapończyk.

Nie mogliśmy się potem wydziwić, że nikomu z nas wcze­śniej myśl ta nie przyszła do głowy. Przecież się ona poprostu narzucała, zwłaszcza od chwili, gdy Lahol zabrała się do dzio­bania pierścienia.

Ale było z tem, jak z jajkiem Kolumba. Po czasie wydaje się to dziecinne, proste. Zaczynam dalsze opowiadanie od po­nownych odwiedzin fjeldu po upływie dni kilku. Jak zwykle, spędziła nas przedtem do doliny jedna z silnych burz. Chmury mają nieprzeparty pociąg do rud żelaza Pidjastfjeldu i wiszą nad niemi dopóty, aż się burza zupełnie wyszumi.

Gdy pioruny zaczęły prażyć fjeld, nie pozostawało nic in­nego, jak zejść w dolinę i czekać na lepszą pogodę.

Po powrocie przekonaliśmy się, że nasza ptaszyna cieszy się jak najlepszem zdrowiem. Wybraliśmy wpobliżu cokolwiek suchszą kępę i zrzuciliśmy plecaki na ziemię. Wchodziliśmy po stromem zboczu, byliśmy zmęczeni i głodni. Poszedłem z Lapończykiem trochę wyżej, by zasięgnąć wieści o nowych ptakach; Finn zabrał się do zbierania chróstu na ognisko. Gdy wracaliśmy po chwili, przywitał nas już zdaleka zapach kawy w kociołku. Rozłożyliśmy się utartym zwyczajem kołem przy ogniu. Finn wyciągnął z worka suszoną rybę, Lapończyk zabrał się do krajania suchej ćwiartki rena. Naraz ożywił się. Schwy­cił coś na koniec palca i podniósł wysoko — «Hatjitjin!» zawołał.

«Lahol wnet dała sobie radę

»

Nie widzieliśmy powodu do zachwrytu, bo lapoński wyraz «hatjitjin» oznacza robaka, a robak nie był wcale miłem od­kryciem przy jedzeniu.

Ale Lapończyk był widocznie innego zdania. Podsunął mi pod nos koniec palca z wijącą się zdobyczą. Była to larwa ow^ada.

«Lahol» — powiedział.

«O tak, Lahol» — potaknął Finn z radosnym śmiechem. — «Lahol też trochę zjeść».

Była to świetna myśl.

Porzuciliśmy z pogardą i suszone mięso, i rybę, i inne przy-

smaki, potem ja ostrożnie wziąłem «hatjitjin» między końce dwu palców, i pociągnęliśmy ku Lahol, by ją zaprosić do jedzenia.

Aparat był nastawiony. Finn przygotował się do zdjęcia. Ostrożnie wyciągnąłem dłoń przed siebie i pokazałem larwę siewce.

Oczy wszystkich czujnie śledziły los «hatjitjin» w tej nie­zwykłej, bogatej w następstwa chwili. Nie trwało to coprawda długo. Bo Lahol wnet dała sobie radę: schwyciła larwę, pod­niosła ją swym małym czarnym dzióbkiem wgórę, i więcej nie widzieliśmy «hatjitjin».

Finnowi udało się naczas zrobić zdjęcie.

Wróciliśmy do ogniska. Chodziło teraz o znalezienie następ­nych «hatjitjin». Przejrzeliśmy uważnie suszone mięso. Jego plaga, wywołująca tyle narzekań, — pasorzyty — były teraz w najwyższej cenie. Ale mimo najstaranniejszych poszukiwań nie znaleźliśmy już żadnego «hatjitjin». Szukaliśmy więc na ziemi. Daremnie! Podnosiliśmy kamienie; nic szczególnego się tam nie znalazło. Za całą zdobycz mieliśmy dwie żółte larwy. Brałem je za każdym razem w palce i podawałem ptakowi. Lahol chwytała je równie szybko, jak poprzednie. Dopominała się o więcej.

Przypomniał mi się oswojony słowik z mych lat dziecinnych. Zimą, gdy nie było nic lepszego, zadowalał się on małemi robaczkami, utoczonemi z surowego mięsa.

Może znajdzie to uznanie również u siewki. Nie wiedzie­liśmy, czy na dotychczasowych zdjęciach jest widoczne, jak La­hol bierze «hatjitjin», a ja chciałem przynajmniej mieć pew­ność posiadania odbitki z ptakiem, jedzącym z ręki.

Odciąłem pasek mięsa, wybierając miejsce najbardziej mięk­kie — było ono coprawda wszędzie dosyć twarde, ale niewę- dzone, ani nie solone — i utoczyłem zeń robaka. Wyglądał on świetnie i mógłby w błąd wprowadzić nawet doświadczo­nego okonia. Ale Lahol spojrzała tylko, dziobnęła od niechce­nia i odrzuciła z pogardą.

Cóż było robić? Nie ulegało wątpliwości, że droga do serca siewki, tak jak droga do wielu serc ludzkich, prowadzi przez żołądek. Byleśmy tylko mogli choć cokolwiek dla niej znaleźć.

Nie opłacało się szukać larw po fjeldzie. Tem bardziej, że

Ale Lahol dziobnęła odniechcenia i odrzuciła z pogardą

«Zdawało się, że to ponętne zjawisko zupełnie ją oczarowało »

na zdjęciach nie byłyby one prawie wcale widoczne. Musie­liśmy mieć coś lepszego, coś, w czemby nasz przyjaciel na­prawdę mógł zasmakować. Wróciliśmy więc zaraz do do-

liny, i posłałem

Finna w głąb

kraju, by zakupił dżdżownic.

Za następnym razem, przyszedłszy w odwiedziny do Lahol,

przynieśliśmy jej prawdziwe, niebyłe jakie,

długie

dżdżownice

z południowej bogatej Szwecji. Gdy, jak zwykle, podeszliśmy z przywitaniem, zdawało nam się, że jej żywe oczęta dopomi­nają się o jedzenie.

Była to już szósta nasza wizyta; chociaż wszyscy trzej wy­szliśmy dawno z lat chłopięcych, to opiekowanie się ptakiem sprawiało nam dziecinną radość.

O kilka kroków od gniazda ustawiliśmy aparat o wielkiej sile świetlnej objektywu.

Zauważyliśmy, że Lahol zupełnie się tem nie przejmuje. Spogląda tylko i wypatruje, co dla niej mamy. Finn był zda­nia, że siewka, zamieszkując chłodne wyżyny, na pewno dotąd takich wielkich glist nie widziała. I nie mogło mu się w gło­wie pomieścić, gdy starałem się go przekonać, że mały ptaszek odlatuje na zimę do dalekiego kraju, gdzie są krokodyle

i węże. Opisywałem mu je, jako glisty długie na trzy łodzie.

Ponieważ okazało się, że Finn nie zdąża na czas naciskać pompkę migawki, aby uchwycić szybkie ruchy ptaka, przecią­gnąłem więc przewodnik elektryczny i tak umieściłem kontakt, że sam nogą mogłem wprawić w ruch migawkę. Następnie ująłem długiego, wijącego się robaka i podałem Lahol. Od. tej chwili dalszego opowiadania podjąć się muszą obrazki.

Wydaje mi się bowiem, że słowa nie mają dostatecznej mocy przekonywania, i gdyby każde twierdzenie mojego opo­wiadania nie było poparte fotografją, nie miałbym prawa wy­magać, by mi ktokolwiek uwierzył.

Gdy robak wił się nad główką Lahol, doznawałem tych samych wzruszeń, jakich doznaje rybak, gdy zanurza metalową rybę-przynętę do wody nieznanego stawu. Czy weźmie ją wiele ryb, czy żadna? Ale moje obawy były zupełnie płonne.

Jeżeli Lahol widziała już przedtem glisty, to widocznie za każdym razem jej smakowały, bo gdy teraz robak, wijąc się, zbliżył się do niej, zdawało się, że to ponętne zjawisko zupeł­nie ją oczarowało.

Odchyliła wtył główkę, a oczy uporczywie ścigały ruchy robaka. Zaledwie zaś robak tak się zbliżył, że mogła go do­sięgnąć, chwyciła go jednem uderzeniem dzioba.

Cofnąłem robaka, by zyskać na czasie i nacisnąć kontakt migawki. Ale Lahol nie chciała czekać. Trzymała robaka mocno i chciała go zabrać w całości. Silnem szarpnięciem oderwała połowę i wyskoczyła ze swą zdobyczą z gniazda.

W odległości kilku kroków usiadła, spożyła przysmak i, nim zdołałem wstać, by zajrzeć do aparatu, wróciła już do swych jajek. To na pewno nie lęk przede mną znaglił ją do ucieczki. Był to ten sam objaw instynktu, co u psa, który pochwycił

Odchyla się wstecz i ciągnie ze wszystkich sil

« Z,erwała się więc z jajek i chwyciła dziobem dżdżownicę »

tłusty kąsek i ucieka z tłumu, bo mu inny pies mógłby łatwo zdobycz wydrzeć. Gdy się Lahol na nowo wygodnie w gnie- ździe rozsiadła, podałem jej resztę robaka. Przyjrzyjcie się na obrazku, z jakim apetytem pakuje go sobie do buzi. Odchyla się wstecz i ciągnie ze wszystkich sił, bo chce cały przysmak zagarnąć. A gdy go dostała, oddala się znowu nieznacznie, żeby go spożyć.

Zaciekawienie, jakiem darzyła nas siewka, przybrało obec­nie zupełnie inny charakter. Przedtem mimo braku lęku trzy­mała się jednak zdaleka. Teraz, gdy przekonała się, że jej dobrze życzymy, witała nas zawsze chętnie, nie wymagając nowych wysiłków z naszej strony.

Zgodziła się już przedtem na nasze sąsiedztwo i przez cały czas z pewnem zajęciem obserwowała nasze zachowanie się.

«Z uporem ciągnie ku sobie robaka»

Teraz jednak to zajęcie się stało się szczególnie żywe: ciągle czegoś od nas wyczekiwała. Ilekroć zbliżałem się do niej, sta­rałem się odgadnąć, jakie myśli zaprzątają jej małą główkę. Widziałem, że jej żywe spojrzenie cały czas spoczywało teraz na mojej dłoni. Nie ulegało wątpliwości, że myśli ona tylko

o tem, że ręka ta może jej dać coś do zjedzenia.

Żeby zatrzeć ostatnie ślady bojaźliwej powściągliwości, kar­miłem ją coraz to inaczej, coraz bardziej wystawiając na próbę jej zaufanie. Trzymałem wijącego się robaka przy ziemi na- zewnątrz gniazdka. Patrzyła na niego z wahaniem. Nie odrazu bowiem decydowała się na nowy krok: trzeba jej było dać trochę czasu, by mogła przezwyciężyć dotychczasowe przyzwy­czajenie. Namyślała się jednak niedługo: dokoła panował spo­kój, budzący zaufanie; całą jej uwagę mimowoli pochłaniał

«W połowie drogi podawałem jej nowy kawałek»

robak, wijący się to tu, to tam. Pokusa była zbyt wielka, zerwała się więc Lahol z jajek i chwyciła dziobem dżdżownicę. Jaką żądzę wywoływała w niej chęć posiadania tego skarbu, widać to na zdjęciu, gdy z uporem ciągnie ku sobie robaka.

Zabawne było, jak po spożyciu tłustego kęska błysnęła oczami, zupełnie jak to czynią niekiedy ludzie, gdy zjedzą coś smacznego, a żadna troska ich nie gnębi. Przyjrzyjcie się temu na szeregu obrazków, gdzie Lahol trzyma w dziobie upragniony przysmak.

Nie da się więc chyba zaprzeczyć, że ptak nietylko zaspokajał głód, ale z upodobaniem zgadzał się na karmienie go przez ludzi.

Czy teraz dopiero dowiedział się, że dżdżowTnice nie są do pogardzenia, czy też już przedtem poznał ich smak?

Tak czy inaczej, zjadał je z rozkoszą.

A trzeba dobrze pamiętać, że były to właśnie dżdżownice!

ż znajdzie się ptak, któryby niemi zaspokajał głód? Zarówno dla kruka i kukułki, jak dla słowika i żórawia, dżdżownica jest przysmakiem. Myślę nadto, że ten gatunek dżdżownic miał dla Lahol urok zupełnej nowości.

Stałym celem moich zabiegów było osiągnięcie tego, by ptaszek wysiadywał jajka na mej dłoni. Zacząłem zatrzymywać ptaka w powrocie do gniazdka; zarazem mogłem się tą drogą przekonać, czy nie zostało jeszcze coś z dawnego lęku.

Za każdym razem po schwyceniu kawałka robaka Lahol wybiegała z gniazda i dopiero po spożyciu zdobyczy za naj­bliższą kępką murawy, drepcząc, biegła zpowrotem. Wtedy w połowie drogi podawałem jej nowy kawałek dżdżownicy. Jak zwykle przy każdem nowem mojem posunięciu, ptak za­trzymywał się i przez chwilę się namyślał. Ale ostatecznie zabierał się do przysmaku.

«Szybkiemi uderzeniami dzioba zaatakowała nieznośnych

utrapieńców »

Gdy powtórzyło się to kilkakrotnie, tak się do tego przyzwy­czaił, że z własnej inicjatywy zatrzymywał się o kilka kroków przed gniazdem i patrzył na mnie, jakgdyby chciał zapytać, czy nic więcej mu nie dam.

Żarłoczność Lahol była zdumiewająca.

Osiem do dziesięciu dżdżownic jedna po drugiej były zja­

dane

z niezmiennym apetytem

Czuję się zmuszony odbiec

w

słowach od opo­

wiadania i zwrócić się do tych, których w naiwności ducha grozą przejmuje los biednych robaków, rozszarpywanych przez

ieżnego ptaka i

w ego

człowieka.

Nie da się zaprzeczyć faktom

«Podeszła spokojnie»

Lecz na moje usprawiedliwienie zechciejcie pomyśleć, ile żywych istot zdepcze każdy krok człowieka w czasie wiosen­nego wyroju, — ile tysięcy robaków i owadów połykają co­dziennie żywcem nasze słowiki, — ile miljonów glist wije się żywcem na haczykach wędek poto, by ludzie mieli ryby do jedzenia, — i ile miljardów pędraków przecina pług rolnika, zaopatrującego nas w chleb powszedni. A zresztą niechaj te serca tkliwe uwzględnią to, o czem nas poucza przyrodoznaw­stwo, które też bezlitośnie niejednego robaka zamęczyło pod­czas doświadczeń, zdołało jednak przytem wykazać, że biedny robak, rozcięty napół, tyle tylko na tem traci, że nadal żyją dwa robaki zamiast jednego.

Lahol zjadała równie chętnie nietylko robaki. Pewnego dnia, gdy komary cięły niemiłosiernie, poprawiałem coś przy apa­racie. Finn podsunął siewce rękę, którą obsiadły owady. La­hol zaraz zrozumiała zaproszenie i szybkiemi uderzeniami dzioba zaatakowała nieznośnych utrapieńców.

Ponownie doszedłem do przekonania, że naprawdę znamy się już teraz dosyć długo, i że powinny zginąć ostatnie ślady podejrzliwości.

Skorzystałem z nieobecności Lahol, zajętej spożywaniem smacz­nego kęska, usłałem na dłoni miękkie gniazdo z łodyg podob­nej do wrzosu modrzęwnicy (empetrum) i, położywszy na nie trzy jajka, czekałem powrotu ptaka. Nie wiem, kiedy w La-

hol zaszła ta przemiana, ale obecnie nie miała już żadnych zastrzeżeń. Podeszła spokojnie i usiadła na ręce. Wnet jednak zerwała się ponownie z gniazdka. Była z czegoś niezadowolona.

Drżałem przez chwilę, że odfrunie. Było to jednak dowo­dem, że ją jeszcze za mało znałem. Lahol obeszła dłoń dokoła, przyglądając się jajkom.

Nie podobało jej się ich ułożenie, chociaż trudno odgadnąć,

«Wyczuwałem dłonią bicie jej serca»

co mu właściwie mogła zarzucić. Zaczęła więc dziobem prze­suwać i odwracać jajka, jak to zwykle czynią ptaki, — dopóki nie leżały wt sposób odpowiedni. Wtedy weszła z zupełnem zaufa­niem na dłoń i zajęła się wygodnem usłaniem gniazda. Po­prawiła dziobem w posłaniu to i owo, co jej się nie podobało. Potem rozsiadła się na nowo i patrzyła na mnie po przyjaciel­sku. Droga ptaszyna! Na pewno się nie domyślała, jaką ra­dość sprawia człowiekowi. Bo wprawdzie nieraz udawało mi się już przedtem trafiać do serc lękliwych stworzeń i podstępem przełamać ich nieufność względem ludzi, ale dla tej ptaszyny, samotnej mieszkanki odludnych fjeldów, mam szczere uczucie wdzięczności za jedną z najpiękniejszych chwil mego życia.

Nie wiem, ile godzin dnia tego spędziłem przy siewce.

Notes miałem w kieszeni kurtki, pozostawionej przy ogni­sku, nie mogłem więc notować czasu.

Na kamieniu przy gnieździe rozłożyłem się jak najwygod­niej, licząc się tylko z tem, by ptaszek czuł się swobodnie,

i tak przeleżałem długo, patrząc nań z rozrzewnieniem. Do­koła nas drgało powietrze w żarze lipcowego upału, a na mej dłoni mała ptaszyna z zupełnem zaufaniem wysiadywała swe jajka.

Tyle lat pielęgnowane marzenie stało się rzeczywistością.

Przez cienką warstwę posłania wyczuwałem dłonią bicie jej serca.

W każdym kielichu znaleźć się musi kropla goryczy.

Tak bardzo cieszyłem się myślą, że te zdjęcia ludziom po­każę i przekonam ich, że nawet najdziksze stworzenie może obdarzyć człowieka zupełnem zaufaniem, i że warto zdobyć się na niejeden wysiłek, by na to zaufanie zasłużyć.

Ale radość zmąciły mi zaraz przykre refleksje.

Są ludzie, przepełnieni miłością, których serce wypełnia piesek-ulubieniec lub uwięziony w klatce kanarek, i którzy mają zupełnie błędne pojęcie o dobrobycie i cierpieniu zwie­rząt. Cóż oni o mnie powiedzą? Posłuchajcie! Oto ten wstrętny człowiek wziął do ręki jajka miłej ptaszyny i zmusił przera­żone biedactwo, by przyszło do niego.

Zgoda, możnaby to tak fałszywie tłumaczyć, że ptak był nastraszony, i że zmusiłem go, by się do mnie zbliżył. Ale przewidziałem ten zarzut i gotów jestem go odeprzeć.

Spokojne spojrzenie siewki, gdy wysiaduje na mej dłoni, nie zdradza lęku. A czyż mogłem ją zmusić, by obchodziła dokoła, przesuwała i odwracała jajka, nadając im właściwe położenie? To jednak jeszcze nie wszystko. Gdyby ptak był spłoszony, nawet gdyby w najmniejszej mierze czuł się nie-

!pewny, to zgodnie z tern, co wiemy o zwierzętach, nie za­biegałby tak o jedzenie.

A to właśnie rzucało się w oczy. I nie tylko to. Mały zuch był tak daleki od lęku, że porzucał jajka na dłoni i biegł do przysmaku, który mu pokazywano.

«Stoi na rozstawionych łapkach na gnieździe»

Ci, co się znają na ptakach, niechże mu się przypatrzą! Oto stoi na rozstawionych łapkach na gnieździe. Nastroszył pióra na piersi — widocznie tylko co wstał z jajek.

Zauważcie puszystość piersi i najeżone podgardle. Czy tak wyglądają zalęknione ptaki?

. * >

4

*

V

.* *

»

V

#*

/•

*

/

'4

"•V

. N

A#*

*

V.

f

'V

„•s

«

«Tak mało troszczy się o jajka, że wystarczy,

A g'dy

by natknęła się na lada robaka»

na następnem zdjęciu bierze kawał dżdżownicy, z ja­

kim zapałem go szarpie! Oparł się tak silnie na nóżkach, że odsunął jajka (widać to ze zmienionego układu plam na jajkach).

Siła, z jaką ptak ciągnie, musi być uznana za dowód tę­żyzny. pewności siebie, uporu. Ale stanowczo nie lęku.

Wreszcie przyjrzyjcie się jeszcze, jak do połowy przymknął oczy, jakgdyby chciał okazać, że mu to przypada do gustu.

Jeszcze jedno: gdyby tu rzeczywiście mogła być mowa o przy-

, «a wnet zaczyna się polowanie»

musie, to musiałby on odbić się gdzieś w postawie lub zacho­waniu się ptaka.

Trzeba sobie przypomnieć zdjęcia ptaków w większości tych opowiadań z ptasiego życia, których akcja odbywa się w gnieź- dzie. W niektórych ustępach mych własnych prac są również takie obrazki, gdzie ptaki skurczone i przerażone skradają się do gniazda, rozglądając się niespokojnie.

Odrazu widać, że przeczuwają coś złego — jakieś niebezpie-

«Z jej zuchwałe go zachowania się biła pewność,

że osiągnie zwycięstwo»

czeństwo, ukryte w trzcinie lub krzewach. Jeżeli nawet nie okazują wyraźnego lęku, to jednak przezorność nakazuje im mieć się na baczności.

Zdradza to ich postawa. I z niej wolno słusznie wniosko­wać, że ptaki jedynie pod przymusem zbliżają się do gniazda. Gdyby bowiem nie było w gnieździe piskląt lub jajek, to wnetby odfrunęły. I byłoby wręcz niemożliwe zrobić zdjęcie z rzeczywistego zachowania się ptaków w gnieździe, gdyby

«Zacząłem ostrożnie — jak najostrożniej —

podnosić naszego ptaszka do góry»

nie to, że z zasady wracają one po upływie dnia czy nawet godziny, nie myśląc już o niebezpieczeństwie, które przestało być widoczne.

A jakże się rzecz ma z lękiem siewki, która, zbliżając się do gniazda, spostrzega, że jajka leżą na mej dłoni? Zechciejcie, proszę, powtórnie przejrzeć obrazki. Ptaszek jest tak beztroski, że napuszył pióra i stał się kulisty jak piłka. U ptaków ścisłe przyleganie piór do ciała jest niezawodną oznaką zaniepokoje-

nia. Mówią, że ptak wtedy «staje na baczność, jest gładki

i pełen lęku». Gdyby lęk o jajka zmuszał siewkę do przyjścia, to nicby jej nie mogło w drodze do gniazda zatrzymać. Ale gdzie tam! Ona tak mało troszczy się o jajka, że wystarczy, by natknęła się na lada robaka, a wnet zaczyna się polowa­nie. A po schwytaniu, czy biegnie ona do gniazda? Bynaj­mniej. Zawraca na torfowisko, by spożyć schwytaną zdobycz; lęka się bowiem, by jej kto robaka nie odebrał. Bądź co bądź, nie zanadto troszczy się o jajka.

Raz, gdy siewka schwyciła robaka, oparłem się jej, nie chcąc go oddać odrazu. I wtedy między mną a ptakiem wy­wiązały się formalne zapasy; gdzież tu może być mowa o lęku? Siewka ciągnęła i szarpała z całej siły. Z jej zuchwałego za­chowania się biła pewność, że osiągnie zwycięstwo.

Wprawdzie niezliczone robaki są codziennie żywcem poże­rane przez naszych miłych niewinnych śpiewaków, nie budząc niczyjego współczucia, trudno więc osądzić, gdzie robakowi było lepiej, czy w żołądku siewki, czy wtedy, gdy go ptak szarpał.

Ale ze względu na to, że i robak mógłby w kimś litość obudzić, oddałem go w całości siewce, i ta go żywcem po­łknęła. Gdybym jednak tego nie zrobił i nie wypuszczał z ręki robaka, to mógłbym ptaka pociągnąć za sobą, gdziebym zechciał, tak jak psa ciągnąć można za kość, w którą wbił zęby.

Czy znajdzie się jeszcze ktoś, ktoby twierdził, że ptak, opie­rając się i ciągnąc za robaka, jest ofiarą przymusu? Czy wy­gląda na to, że choć trochę niepokoi się o swe jajka?

Chyba nie!

Ale to jeszcze nie wszystko. Sprzykrzyło mi się wreszcie siedzieć w kucki na kamieniu z opuszczonem ku ziemi i wy- ciągniętem ramieniem. Każdy wie, jak prędko męczy niena­turalna poza.

Musiałem się jednak wystrzegać gwałtownych ruchów, za­cząłem więc ostrożnie — jak najostrożniej — podnosić naszego ptaszka do góry.

Z początku lękałem się podnieść go wyżej niż na kilka cali od ziemi. Bo przecież podróż powietrzna mogła mu się wy­dać dziwna, mógł się przerazić i sfrunąć.

- I rzeczywiście Lahol rozglądała się i była nieco zdumiona

«Spojrzała na nie i nie raczyła ich przyjąć»

swą podróżą. Ale odczuwałem dłonią, że jej serduszko biło nadal spokojnie i równo. Kilkakrotnie opuszczałem dłoń zpo- wrotem na ziemię. Ptak siedział po dawnemu spokojny i pełen ufności, aż wreszcie podniosłem go tak wysoko, że mogłem rękę oprzeć na kolanie.

«O, teraz na pewno sfrunie» — rzekł Finn przy aparacie.

«Dawaj mi lepiej robaka» — odpowiedziałem szorstko.

«Odwróciła się tylko na jajkach»

Finn zbliżył się z robakiem, i znowu zakołysały się łakocie przed dzióbkiem Lahol. Spojrzała na nie i nie raczyła ich przy­jąć. Nie przejąłem się tem wcale. Na pewno nie niezwykła pozycja przeszkodziła jej spałaszować robaka; poprostu była już nasycona. Nic dziwnego, karmiłem ją przecież z tysiąc razy tego dnia, miała więc dosyć jedzenia. Nie było rady. A tak bar­dzo chodziło mi o to, by w tej właśnie pozycji nakarmić siewkę.

Ostrożnie podniosłem rękę i położyłem dłoń na nodze pewnie

i wygodnie. — Minął kwadrans, może nawet więcej. Lahol wysiadywała, jakgdyby nic. Aż oto zauważyła mój krawat, trzepoczący się na wietrze, i uderzyła weń dziobkiem. Wnet pomyślałem o robaku i zacząłem zbliżać dłoń z pokarmem. Ale w połowie drogi musiałem się zatrzymać. Ptak okazywał nie­pokój; obawiałem się, że wstanie i sfrunie z ręki, a wtedy wszystko byłoby stracone.

Wnet jednak okazało się, o co chodzi.

Zamiast sfrunąć, siewka odwróciła się tylko na jajkach — Finn uchwycił na fotografji tę właśnie chwilę — i rozsiadła się tak samo zadowolona jak przedtem, tylko główkę zwróciła w przeciwną stronę, by łatwiej móc widzieć, co się dzieje na świecie. Najwidoczniej znudziło jej się ciągle patrzeć na mój krawat, zwłaszcza gdy się przekonała, że go się nie da zjeść; odwróciła się więc, by mieć rozległy widok na ukochany fjeld. Finn przezornie zaopatrzył mię w robaka, a właśnie w siewce obudził się znowu apetyt. Spokojnie grzejąc jajka na mej lewej dłoni, wzięła z prawej ręki robaka i ku memu wielkiemu zdzi­wieniu, spożywając go, siedziała nadal wygodnie.

Dotychczas przecież miała we zwyczaju wstawać z jajek i od­dalać się ze zdobyczą. Ale w tej chwili nie mogłem jej na to pozwolić, bo właśnie powinna była pozować do zdjęcia. Wi­docznie Lahol to zrozumiała, i nie po raz pierwszy musiałem podziwiać jej mądrość, wielokrotnie przewyższającą moje ocze­kiwania. To też dziś dla tego niezwykłego ptaka nie umiem zakreślić granic zdolności rozumienia otaczających go zjawisk.

Gdybym tak przed czternastu dniami powiedział mym to­warzyszom, że siewka, z głosu jedynie nam znana, przelatu­jąca hen ponad naszemi głowami, pewnego pięknego dnia będzie wysiadywała jajka na mej dłoni i brała z drugiej ręki pokarm — byłbym najsłuszniej wyśmiany.

Teraz, gdy się to stało rzeczywistością, mogliśmy tylko pa­trzeć z podziwem i, schylając głowy przed tym cudem, uznać, że wiele jeszcze luk ma nasza wiedza o życiu stworzeń Bożych.

Nazajutrz musieliśmy przed burzą uciekać w doliny. Widzie­liśmy już w nocy, że dokoła słońca, niezachodzącego o tej porze roku, tworzą się promieniste smugi, zwiastujące niepogodę.

»

« vyvqou iarnvud 2 v^izm

iiiojp Í9¡n9j íam vu vyívl oblazuS djuioqodç»

A tak bardzo chciałem pozostać na wyżynie, bo kilka nie­uchwytnych pęknięć na skorupkach zwiastowało, że małe wy­klują się w najbliższych dniach; jakże to było ponętne spró­bować, czy nam się nie uda wykarmić pisklęta.

Myśleliśmy, że burza rychło przeminie, i, odchodząc, poże­gnaliśmy się jak zwykle, osładzając chwilę rozstania ostatnim robakiem. Lahol patrzyła zdziwiona, jak składamy nasze rzeczy

« Dokol a słońca, niezachodzącego o tej porze roku, tworzą się

promieniste smugi»

i udajemy się w drogę. Byliśmy przekonani, że powrócimy niebawem.

Ale niebo tego nie chciało. Nie był to bowiem przelotny deszczyk z chmur, ściągniętych przez rudy żelaza, ale najgor­sza, uporczywa ulewa, jaka kilka razy co lato sroży się w tych okolicach.

Cztery dni i cztery noce lał deszcz, a gdy z pierwszemi

promieniami słońca wdrapaliśmy się na wyżynę w odwiedziny do naszego ptaszka, jużeśmy go nie znaleźli.

Pozostała tylko jedna jedyna pstra skorupka, zmieciona przez wiatr pod kamień. Było to tylko pół jajka, ale bez śladów zniszcze­nia. Delikatna żyłka na czułej wewnętrznej powierzchni zdra­dzała, że Lahol ma już małe. Gdzie więc się z niemi podziała?

Wiedzieliśmy aż nadto dobrze. Siedzi sobie spokojnie mię­dzy kamieniami, tuląc pisklęta pod skrzydła. Przechodzimy zapewne tuż obok niej.

Ona nas widzi na pewno; tylko my nie możemy jej zobaczyć.

Byliśmy zasmuceni jak dzieci, które zgubiły ulubioną zabawkę. Szukając daremnie, chodziliśmy w różne strony, a nie mogąc znaleźć, wołaliśmy ją najpieszczotliwszemi imionami:

Lahol, mały przyjacielu, gdzie jesteś? Mamy dla ciebie smaczną, śliczną glistę!

Byliśmy prawie przekonani, że Lahol zerwie się z pośród kamieni i podejdzie. Ale jej nie było. I odczuliśmy wtedy, że fjeld dokoła jest tak zimny i beznadziejny, jakiemi byłyby wszystkie nasze niwy, gdyby ich nie ożywiał gwarny świat zwierząt.

t


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
opowiadanie moj najlepszy przyjaciel
Data 10 Skrzydlaci przyjaciele, Scenariusze i hospitacje - praktyki
nasi skrzydlaci przyjaciele, Ekologia, przyroda
Nasi skrzydlaci przyjaciele
Nasi skrzydlaci przyjaciele, Scenariusze zajęć
opowiadanie moj najlepszy przyjaciel
199706 skrzydlaci przyjaciele
Anioł mój nieodłączny przyjaciel
Mój kochany przyjacielu
Mój kochany przyjacielu II
Mój szkolny Prz
Mój przyjaciel

więcej podobnych podstron