Feehan Christine Mrok 08 Mroczna legenda

Feehan Christine







Mroczna Legenda


ROZDZIAŁ 1


Obudził się zdezorientowany, głęboko w ziemi. Najpierw poczuł głód. Ale nie był to zwykły głód, tylko skręcające wnętrzności łaknienie. Umierał z głodu. Każda komórka je- go ciała domagała się pożywienia. Leżał tam w głuchej ciszy, a głód wżerał się w niego jak szczur. Atakował nie tylko ciało, ale także umysł. I dlatego lękał się. Lękał się zarówno o ludzi, jak i o Karpatian. Lękał się o własną duszę. Tym razem ciemność szybko się rozpościerała i zagrożona była także jego dusza.

Co lub kto miał czelność zakłócić jego sen? I co ważniejsze, czy zakłócił sen Luciana? Gabriel zamknął brata pod ziemią przed wieloma wiekami. Tak dawno, że już nawet nie pamiętał, ile czasu minęło od tamtej chwili. Jeśli Lucian też się obudził, jeśli jego spoczynek zakłóciły te same poruszenia na powierzchni, bardzo możliwe że podniesie się z grobu, zanim Gabriel zbierze siły, by go zatrzymać.

Ogromnie trudno było mu zebrać myśli, gdy dręczył go ten straszliwy głód. Jak długo leżał w grobie? Wyczuł, że na zewnątrz słońce już zachodzi. Po tylu wiekach jego wewnętrzny zegar nadal potrafił wyczuć zachód słońca oznaczający początek ich czasu: istot nocy. Ziemia niespodziewanie się poruszyła. Serce Gabriela zabiło mocno. Zbyt długo czekał, zbyt dużo czasu poświęcił na ustalenie swojego położenia, na oczyszczenie zamglonego umysłu. Lucian podnosił się z grobu. I będzie tak samo wygłodniały jak on. Będzie nienasycony. Nic go nie powstrzyma, a z pewnością nie ktoś tak osłabiony jak Gabriel.

Gabriel nie miał wyboru, przedarł się więc przez warstwy ziemi, pod którymi spoczywał od tak dawna, pod którymi zapadł w wieczny sen, wtedy gdy przywiązał Luciana do siebie i postanowił zakopać się żywcem. Walka na paryskim cmentarzu była długą straszliwą bitwą. Zarówno Gabriel, jak i Lucian doznali wielu poważnych ran, ran, które powinny ich zabić. Lucian zakopał się w ziemi tuż za poświęconym obszarem starożytnego cmentarza, podczas gdy Gabriel znalazł schronienie w jego obrębie. Gabriel był zmęczony długimi stuleciami ponurego mroku, czarnej i pustej próżni swojej egzystencji.

Los nie podarował mu możliwości wyjścia o świcie na słońce, jak to czyniło wielu z jego pobratymców. Bo był Lucian. Jego brat bliźniak. Silny, bystry, wieczny przywódca. Nie istniał nikt na tyle zręczny i na tyle potężny, kto mógłby zgładzić Luciana. Poza Gabrielem. Gabriel wiele żywotów podążał za Lucianem, pomagał mu ścigać wampiry i nieumarłych. Nie istniał nikt taki jak Lucian, nikt tak jak on nie potrafił polować na wampiry, zmorę ich ludu. Lucian posiadał dar. Ale Lucian w końcu uległ zdradliwym podszeptom ciemnej mocy, podstępnej żądzy krwi. Wybierając drogę wyklętych, utracił duszę i przemienił się w potwora, takiego, jakie sam ścigał przez wieki. Przemienił się w wampira.

Gabriel przez dwa stulecia polował na ukochanego brata, ale tak naprawdę nigdy nie otrząsnął się z oszołomienia wywołanego jego przemianą. Wreszcie po niezliczonych bitwach, z których żaden nie wychodził zwycięski, Gabriel postanowił zamknąć brata pod ziemią na wieczność. Gabriel ścigał Luciana po całej Europie; ich ostateczne starcie miało miejsce w Paryżu, w mieście wampirów i rozpusty. Po straszliwej walce na cmentarzu, w której obaj odnieśli okropne rany i utracili mnóstwo krwi, zaczekał, aż Lucian, niczego nie podejrzewając, położy się do ziemi, i potem przywiązał go do siebie, zmuszając do pozostania w grobie. Walka nie była zakończona, ale wtedy Gabriel potrafi! wpaść tylko na taki pomysł. Był zmęczony, samotny i nie miał nic i nikogo, kto mógłby go wesprzeć. Pragnął odpoczynku, jednak nie mógł wyjść na słońce, bo nie zgładził Luciana. Wybrał sobie straszliwy los, martwego za życia, zakopanego żywcem na całą wieczność. Ale na lepsze rozwiązanie nie wpadł. I nic nie powinno zakłócić ich spoczynku, lecz coś go zakłóciło. Coś poruszyło ziemię nad ich głowami.

Gabriel nie miał pojęcia, jak długo spoczywał pod ziemią, ale jego organizm tak czy inaczej pożądał krwi. Wiedział, że jego skóra skurczyła się i poszarzała, opinając szkielet, jakby był starcem. Zaraz po wystrzeleniu na powierzchnię zakrył się jakimś odzieniem i długą peleryną z kapturem zasłaniającym twarz, by spokojnie przemieszczać się po ulicach miasta w poszukiwaniu ofiary. Ale już samo wydostanie się z grobu wyssało całą energię z jego wysuszonych członków. Rozpaczliwie potrzebował krwi. Był tak słaby, że prawie upadł na ziemię.

Kiedy już stanął na nogach, ze zdumieniem popatrzył na jakieś olbrzymie urządzenia, które zakłóciły jego wielowiekowy sen. To coś, tak mu obce, obudziło demona tak straszliwego, że świat nigdy nie będzie w stanie pojąć jego mocy. To coś uwolniło demona i wypuściło go na wolność. Demona, który odtąd będzie największym zagrożeniem nowoczesnego świata. Gabriel wziął głęboki oddech, wciągając w płuca nocne powietrze. Natychmiast zaatakowało go tak wiele zapachów, że jego wygłodniałe ciało ledwie mogło je przyswoić.

Głód dręczył go bez litości, bez ustanku, a on ze złamanym sercem uzmysławiał sobie, że jest bliski przemiany, bliski utraty resztek cennej kontroli. Jeśli zaspokoi głód, czający się w nim demon powstanie. Lecz on, Gabriel, nie miał wyboru. Musiał się pożywić, żeby zyskać siły do polowania. Jeśli nie wyśledzi Luciana, nie ochroni ludzi i Karpatian, kto inny to uczyni?

Otulił się szczelniej peleryną i ruszył chwiejnym krokiem przez cmentarz. Widział, w których miejscach maszyny naruszyły ziemię. Wyglądało na to, że trumny były wykopywane i usuwane. Odnalazł miejsce zaraz za poświęconą częścią cmentarza, gdzie ziemia się wybrzuszała. Miejsce spoczynku Luciana. Opadł na kolana, żeby zanurzyć dłonie w rozkopanej glebie. Lucian. Jego brat. Brat bliźniak. Schylił głowę w przypływie smutku. Ileż to razy dzielili się wiedzą? Krwią? Ile walk wspólnie stoczyli? Byli nierozłączni przez prawie dwa tysiące lat, walczyli za swój lud, polo- wali na nie umarłych i niszczyli ich. A teraz Gabriel pozostał sam. Lucian był legendarnym wojownikiem, największym pośród nich, a jednak upadł, jak wielu przed nim. Gabriel założyłby się o własne życie, że brat nigdy nie ulegnie pod- szeptowi mrocznej mocy.

Wolno się podniósł i ruszył w stronę ulicy. Świat zmienił się przez te długie lata. Wszystko było inne i Gabriel niczego nie rozumiał. Był zdezorientowany, wzrok miał zamglony. Potykając się, szedł dalej przed siebie, starając się omijać przechodniów. Ale oni byli wszędzie i wyraźnie unikali z nim kontaktu. Zaglądał do ich umysłów. Myśleli, że jest starym bezdomnym człowiekiem, może pijakiem lub szaleńcem. Nikt nie patrzył w jego stronę, nikt nie chciał go zobaczyć. Był wychudzony, skórę miał szarą. Mocniej opatulił się peleryną, kryjąc w jej fałdach zasuszone ciało.

Zalała go fala świeżego głodu, tak silnego, że kły same gwałtownie wyrosły mu w ustach, ociekając śliną w oczekiwaniu na pożywienie. Potrzebował go jak niczego innego. Chwiejąc się na nogach, prawie ślepy, szedł dalej. Miasto wydawało mu się ogromnie obce. To nie był Paryż z przeszłości, tylko wielki, rozległy kompleks budynków i ulic. Światło lało się z wnętrz olbrzymich domów i z lamp ulicznych nad jego głową. To nie było miasto, które pamiętał, ani takie, w którym czułby się dobrze.

Powinien znaleźć sobie jakąkolwiek ofiarę i pożywić się jej krwią, żeby odzyskać siły, ale silniejszy od głodu był strach, że kiedy zacznie, nic go już nie powstrzyma. Nie wolno mu dopuścić, żeby bestia nim zawładnęła. Miał zobowiązania wobec swych pobratymców, wobec ludzi, ale przede wszystkim wobec ukochanego brata. Lucian był dla niego bohaterem, bohaterem, którego stawiał nad wszystkimi innymi. Bo na to zasługiwał. Złożyli sobie przysięgę i on ją uszanuje, tak jak z pewnością uszanowałby ją Lucian. Żaden inny myśliwy nie zniszczy jego brata; to było tylko jego zadanie.

Woń krwi go przytłaczała. Drażniła mu nozdrza z tą samą intensywnością, z jaką wżerał się w niego głód, który przetaczał się gwałtownie przez żyły niczym wzburzone morskie fale. Był tak osłabiony, że nie potrafiłby zapanować nad ofiarą, zmusić ją do zachowania spokoju. A to tylko wzmogłoby moc rodzącego się w nim potwora.

- Czy mogę panu jakoś pomóc? Czy pan jest chory? - To był najpiękniejszy głos, jaki słyszał w życiu. Kobieta mówiła nieskazitelnym francuskim z doskonałym akcentem, mimo to Gabriel nie był do końca przekonany, że ma do czynienia z Francuzką. Ku jego zaskoczeniu jej głos podziałał na niego uspokajająco, jakby posiadał jakieś łagodzące właściwości.

Zadrżał. Za nic nie chciał, aby ta niewinna kobieta padła jego ofiarą. Nie patrząc na nią, pokręcił przecząco głową i szedł dalej. Ale był tak słaby, że prawie się na nią przewrócił. Była wysoka, szczupła i zadziwiająco silna. Natychmiast otoczyła go ramieniem, nie zważając na bijący od niego odór brudu i stęchlizny. W chwili gdy go dotknęła, poczuł jak do jego udręczonej duszy przelewa się spokój. Nie ustępujący głód nieco zelżał i dopóki kobieta go dotykała, dopóty czuł, że przynajmniej w pewnym stopniu jest w stanie nad sobą zapanować.

Specjalnie krył przed nią twarz, wiedząc, że jego oczach pojawiła się szkarłatna mgła rodzącego się demona. Bliskość kobiety powinna rozbudzić w nim gwałtowne instynkty, ale nieznajoma wpływała na niego uspokajająco. Z pewnością była ostatnią osobą, którą wybrałby na ofiarę. Wyczuwał w niej dobroć, chęć niesienia pomocy, całkowitą bezinteresowność. Jej współczucie i życzliwość stanowiły jedyny powód, dla którego by jej nie zaatakował, dla którego nie wbiłby kłów w jej żyłę, choć każda komórka, każde włókno jego jestestwa domagało się, by tak uczynił, jeśli chce przetrwać.

Doprowadziła go do lśniącej zamkniętej maszyny stojącej tuż przy chodniku.

- Jest pan ranny czy tylko wygłodzony? - spytała, - Niedaleko znajduje się schronisko dla bezdomnych. Pozwolą tam panu spędzić noc i dadzą ciepły posiłek. Zawiozę tam pana, dobrze? To mój samochód. Proszę wsiąść i pozwolić sobie pomóc.

Jej głos zdawał się szeptać do niego, uwodzić jego zmysły, Naprawdę bał się o jej życie, o swoją duszę. Lecz był zbyt słaby, by się jej oprzeć. Pozwolił, żeby usadziła go w samochodzie, ale skulił się w kącie jak najdalej od niej. Teraz, gdy już nie mieli ze sobą fizycznego kontaktu, słyszał krew krążącą w jej żyłach wzywającą go. Szepczącą jak najbardziej kusząca uwodzicielka. Buzujący w nim głód powodował, że cały się trząsł z pragnienia zatopienia kłów w szyi tej niewinnej kobiety. Słyszał bicie jej serca, równomierne jak tykanie zegarka, i bał się oszaleć od tego odgłosu, Prawie już czuł w ustach smak jej krwi, wiedząc, że spłynęłaby gładko do jego ust, a potem do gardła.

- Nazywam się Francesca Del Ponce - przedstawiła się ciepłym głosem. - Proszę, niech mi pan powie, czy nie jest pan ranny, może potrzebuje pan opieki medycznej... Proszę się nie martwić o pieniądze. Mam przyjaciół lekarzy. Oni panu pomogą. - Nie dodała tego, co wyczytał w jej myślach: że często sama płaci rachunki za ubogich, których sprowadza do szpitala.

Gabriel milczał. Tylko tyle mógł zrobić, żeby ukryć myśli - Lucian wpoił mu tę automatyczną ochronę, jeszcze kiedy obaj byli bardzo młodzi. Pokusa skosztowania krwi kobiety była przemożna. Jedynie emanująca z niej dobroć powstrzymywała go przed rzuceniem się na nią i posileniem się, jak pragnęła tego każda komórka jego ciała.

Francesca z niepokojem zerknęła na stojącego obok niej starego człowieka. Nie widziała wyraźnie jego twarzy, ale był poszarzały z głodu i cały aż drżał z wyczerpania. Wyglądał na wynędzniałego. Kiedy go dotknęła, wyczuła w nim jakiś straszliwy konflikt, jego ciało przeszywały gwałtowne dreszcze. Musiała bardzo uważać, żeby nie pędzić zbyt szybko do schroniska. Czuła gwałtowną potrzebę udzielenia pomocy temu człowiekowi. Ze zmartwienia przygryzła dolną wargę swymi drobnymi białymi ząbkami Te jej drobne białe ząbki. Cała drżała od lęku, emocji, której dawno już nie odczuwała. Musiała pomóc temu człowiekowi, musiała złagodzić jego cierpienie. Ta potrzeba była tak silna, prawie jak przymus.

- Proszę się o nic nie martwić. Ja się panem zajmę. Niech pan się wygodnie oprze i się odpręży. - Francesca jechała ulicami, nie zważając na ograniczenia prędkości. Większość policjantów znała jej samochód i gdy łamała przepisy, tylko się uśmiechali. Była uzdrowicielką. Wyjątkową uzdrowicielką. To był jej dar dla świata. Dzięki niemu wszędzie zyskiwała przyjaciół. A ci, którym nie zależało na pomocy lub uzdrowieniu, szanowali ją za to, że była zamożna i mogła się pochwalić znakomitymi koneksjami w kręgu polityków.

Podjechała pod schronisko i zatrzymała samochód niemal pod samymi drzwiami. Nie chciała, żeby staruszek musiał pokonywać zbyt długi dystans. Sprawiał wrażenie, jakby w każdym momencie mógł się przewrócić. Kaptur jego dziwnej peleryny zakrywał włosy, ale Francesca domyślała się, że są długie, gęste i staromodnie przycięte. Obiegła samochód i wsunęła rękę do środka wozu, żeby pomóc starcowi wysiąść.

Gabriel nie chciał przyjąć tej pomocy, ale nie potrafił nad sobą zapanować. W dotyku rąk tej kobiety było coś niezwykle kojącego, wręcz uzdrawiającego. Dzięki temu był w stanie powstrzymywać to straszliwe pragnienie. Maszyna, w której jechali, mknęła tak prędko, że czuł mdłości i kręciło mu się w głowie. Musi się zorientować w świecie, w którym się znalazł. Dowiedzieć się, który to rok. Poznać nowe technologie. Ale przede wszystkim znaleźć siły, żeby się pożywić, nie pozwalając przy tym, by demon czający się w jego duszy zdobył nad nim przewagę. Wyczuwał w sobie szkarłatną mgłę, zwierzęcy instynkt, który budził się, by przedrzeć się przez cienką warstwę człowieczeństwa.

- Francesca! Jeszcze jeden? Jesteśmy dzisiaj przepełnieni. - Marvin Challot spojrzał z niepokojem na starszego mężczyznę, którego Francesca prowadziła w stronę drzwi.

Coś w tym mężczyźnie sprawiało, że Marvinowi stawały włoski na karku. Wyglądał staro i miał dziwne paznokcie, za długie, za ostre. Jednakże był wyraźnie osłabiony, toteż Marvina opadły wyrzuty sumienia, że nie chce mieć nic wspólnego z tym człowiekiem. Ogarnął go wstyd, że poczuł odrazę do obcego, ale taka była prawda. Starzec budził w nim wstręt. Ale nie mógł odmówić Francesce. Przekazała na schronisko więcej pieniędzy, poświęciła więcej czasu i wysiłków niż ktokolwiek inny. Gdyby nie ona, schronisko w ogóle by nie istniało.

Marvin z niechęcią wyciągnął rękę, by wsunąć ją starcowi pod ramię. Gabriel gwałtownie zaczerpnął powietrza. W chwili gdy Francesca go puściła, niemal stracił nad sobą kontrolę. Kły eksplodowały mu w ustach, a szmer płynącej przez żyły krwi był tak głośny, że nie słyszał niczego poza nim. Wszystko zniknęło w szkarłatnej mgle. Głód. Straszliwy głód. Musiał się pożywić. Demon w jego wnętrzu z rykiem unosił swój przeklęty łeb, walcząc o przejęcie nad nim całkowitej kontroli.

Marvin wyczuł, że grozi mu śmiertelne niebezpieczeństwo. Ramię, które próbował pochwycić, dziwnie się wykrzywiło, kości zatrzeszczały i zazgrzytały, a na zwiędłej skórze pojawiła się sierść. Rozszedł się dziki gryzący odór, jak od wilka. Przerażony puścił ramię. Starzec wolno przekręcił głowę w jego stronę i Marvin ujrzał w oczach obcego błysk śmierci. W miejscu gdzie powinny być oczy, widniały dwa puste otwory. Marvin zamrugał i wtedy pojawiły się czerwone ślepia, płonące jak u dzikiego zwierza polującego na ofiarę. Marvin nie umiałby powiedzieć, który widok był bardziej przerażający, ale wiedział z całą pewnością, że za nic nie chce zbliżać się do tego starego człowieka. Oczy obcego wbijały się w niego niczym ostre kły.

Krzyknął i odskoczył w tył.

- Nie, Francesco, nie zgadzam się. Dzisiaj nie mam już miejsc. Zresztą nie chcę tu tego człowieka. - Głos drżał mu ze strachu.

Francesca zamierzała zaprotestować, ale coś w wyrazie twarzy Marvina kazało jej tego zaniechać. Skinęła głową na znak, że akceptuje jego decyzję.

- W porządku, Marvinie. Sama się nim zajmę. - Delikatnym ruchem objęła starca w pasie. - Chodźmy. - Jej głos był miękki, kojący. Dobrze ukrywała irytację, jaką wzbudziła w niej reakcja kierownika schroniska, co nie znaczy, że się jej pozbyła.

Pierwszy impuls kazał Gabrielowi odsunąć się od kobiety. Nie chciał jej zabić, a wiedział, że sam jest niebezpiecznie blisko przemiany. Niemniej wydawało się, że ona go do siebie czymś przykuła. Działała na niego tak kojąco, że potrafił przynajmniej na chwilę zapanować nad bestią budzącą się w jego wnętrzu. Oparł się ciężko na jej szczupłym ramieniu. Miała ciepłą skórę, a on był zimny jak sopel lodu. Mocno zaciągnął się jej zapachem, pamiętając o tym, by nie odwracać w jej stronę głowy. Nie chciał, żeby zobaczyła go w tym stanie, demona walczącego desperacko z własną duszą o zachowanie człowieczeństwa.

- Francesco - zawołał za nimi Marvin. - Wezwę kogoś, kto zawiezie go do szpitala. Najlepiej zadzwonię na policję. Nie powinnaś zostawać z nim sama. To może być jakiś szaleniec.

Gabriel, wsiadając do samochodu, odwrócił głowę, żeby spojrzeć na mężczyznę stojącego na chodniku i przyglądającemu się im ze strachem w oczach. Wbił wzrok w gardło mężczyzny i mocno zacisnął dłoń. Przez jedną przerażającą chwilę miał ochotę zmiażdżyć Marvinowi tchawicę tylko po to, żeby ostrzec tę kobietę. Jednak korzystając ze starożytnego zaklęcia, pohamował dziki odruch. Zgarbił plecy i szczelniej otulił się ciężką peleryną. Chciał nadal być blisko tej pięknej istoty, pozwalając, aby bijące od niej światło i współczucie koiły jego udręczoną duszę. A jednocześnie pragnął uciec od niej jak najdalej, żeby uchronić ją przed potworem, który w nim rósł i stawał się coraz silniejszy.

Francesca jednak nie sprawiała wrażenia, jakby się go choć trochę obawiała. Przeciwnie, raczej starała się go podnieść na duchu. Nie zważając na ostrzeżenia Marvina, uśmiechnęła się do Gabriela.

- Nie zaszkodzi, jeśli w szpitalu ktoś pana obejrzy. To zajmie tylko minutkę.

Gabriel wolno pokręcił głową na znak protestu. Kobieta tak ładnie pachniała. Świeżością. Czystością. A on był za słaby nawet na to, żeby się wykąpać, Wstydził się, że Francesca ogląda go w takim stanie. Była taka piękna, lśniła wewnętrznym blaskiem.

Zaparkowała w miejscu, gdzie znajdowało się mnóstwo takich samych maszyn jak ta, którą przyjechali, tyle że pustych.

- Zaraz wracam. Proszę tu zaczekać i nie wysiadać. Szkoda się męczyć. To zajmie naprawdę chwilę. - Dotknęła pocieszająco jego ramienia, a on natychmiast poczuł, że przygniatający go ciężar zelżał.

Gdy odeszła, znów zawładnął nim głód wżerający się we wnętrzności i domagający się pożywienia. Ledwie mógł oddychać. Serce biło mu bardzo wolno: jedno uderzenie, cisza i znów uderzenie. Jego ciało pożądało krwi. Pożądało pożywienia. Łaknęło go desperacko. To było wszystko. Tak po prostu. Pragnął krwi. Pożądał jej. Potrzebował. To było jego jedyne pragnienie.

Czuł ją. Świeżą. Słyszał ją. Ale czuł też Francescę i jej bliskość pomagała mu pokonać wycie, które słyszał w głowie. Wnętrzności miał skręcone w supeł. Jakiś mężczyzna szedł obok tej kobiety. Różnił się od poprzedniego. Ten był młody i spoglądał na Francescę tak, jakby patrzył na słońce, księżyc i gwiazdy. Przy każdym kroku jego ciało ocierało się o ciało Franceski. Coś paskudnego, coś tkwiącego głęboko w sercu Gabriela uniosło głowę i zawarczało z niechęcią. Jego ofiara. Nikt nie miał prawa stać tak blisko niej. Ona należała do niego. Naznaczył ją dla siebie. Myśl przyszła nieproszona i Gabriel natychmiast się jej zawstydził. Niemniej nie podobało mu się, że mężczyzna stoi tak blisko Franceski. Musiał użyć całej siły woli, żeby nie wypaść z samochodu i nie rzucić się na nieznajomego, pożerając go na oczach wszystkich.

- Brice, muszę wracać do domu. Ten człowiek potrzebuje pomocy. Nie mam teraz czasu na rozmowę. Wpadłam tylko na chwilę po lekarstwa i opatrunki.

Brice Ronaldo położył rękę na ramieniu kobiety, aby ją zatrzymać.

- Chcę, żebyś obejrzała jedną z moich pacjentek, Francesco. Małą dziewczynkę. To ci nie zajmie wiele czasu.

- Nie teraz. Przyjadę później. - Głos kobiety brzmiał łagodnie, lecz stanowczo.

Brice wzmocnił uścisk na jej ramieniu, zamierzając przyciągnąć Francescę bliżej do siebie, ale w tym momencie poczuł, że coś przebiega mu po skórze. Kiedy spojrzał w dół, zobaczył kilka małych pająków z groźnie wyglądającymi kłami, wspinających się mu po ręce. Klnąc, puścił Francescę i mocno potrząsnął ramieniem. Pająki zniknęły, jakby ich nigdy nie było, a Francesca szła już szybkim krokiem do auta. Patrzyła na Brice'a jak na szaleńca. Już zamierzał się wytłumaczyć, ale ponieważ pająki zniknęły bez śladu, uznał, że szkoda zachodu.

Pobiegł za Francescą i znów złapał ją za ramię, po czym schylił się i zajrzał do wozu, żeby popatrzeć na Gabriela. Jego usta natychmiast wykrzywił grymas wstrętu.

- O Boże, Francesco, gdzie ty wynajdujesz te szumowiny?

- Brice! - Francesca wyrwała rękę z uścisku mężczyzny w geście irytacji. - Czasami jesteś wyjątkowo niedelikatny. - Wprawdzie zniżyła głos, ale Gabriel, mając doskonały słuch, wyraźnie słyszał całą wymianę zdań. - To, że ktoś jest stary albo biedny, nie znaczy jeszcze, że jest bezużyteczny lub niebezpieczny. Z tego właśnie powodu nie układa się między nami, Brice. Nie potrafisz współczuć bliźnim.

- Jak to nie potrafię? - obruszył się Brice. - Tam jest mała cierpiąca dziewczynka, która nigdy nikomu nie wyrządziła żadnej krzywdy, a ja robię wszystko, żeby jej pomóc.

Francesca, obawiając się, że znów będzie chciał ją za- trzymać, ominęła go szerokim łukiem i wśliznęła się za kierownicę samochodu.

- Przyjadę później. Obiecuję, że obejrzę tę dziewczynkę jeszcze dzisiaj. - Włączyła silnik.

- Chyba nie zabierasz tego starucha do siebie? - spytał Brice, jakby nie biorąc pod uwagę wcześniejszych upomnień. - Lepiej zawieź go do schroniska. Jest brudny i pewnie zawszony. I nic o nim nie wiesz. Mówię poważnie, Francesco, nie powinnaś zabierać tego człowieka do domu.

Francesca rzuciła rozmówcy wyniosłe spojrzenie, po czym nie oglądając się za siebie, odjechała od chodnika.

- Proszę się nie przejmować tym, co mówił Brice. To bardzo dobry lekarz, ale wydaje mu się, że może mną dyrygować. - Zerknęła na swego milczącego towarzysza. Siedział skulony tuż przy drzwiach. Dotychczas nie zdążyła mu się dobrze przyjrzeć. Nie widziała nawet jego twarzy. Ukrywał ją pod kapturem i trzymał ciągle odwróconą. Francesca nie była pewna, czy rozumie, iż ona chce mu pomóc. Odnosiła wrażenie, że dawniej był kimś znaczącym, zamożnym, mającym władzę i pewnie teraz czuje się straszliwie upokorzony swoim położeniem. Niemiła uwaga Brice'a jeszcze bardziej go poniżyła. - Jeszcze tylko kilka minut i dotrzemy do miejsca, gdzie jest ciepło i bezpiecznie. I gdzie jest mnóstwo jedzenia.

Jej głos był cudowny. Docierał do głębi jego duszy, przynosząc ukojenie, sprawiając, że bestia pozostawała na uwięzi, czego nie byłby w stanie osiągnąć, gdyby był sam. Może gdyby Francesca towarzyszyła mu w trakcie pożywiania się, umiałby zapanować nad demonem, jeśli ten zacząłby się budzić. Gabriel ukrył twarz w dłoniach. Niech Bóg ma go w swojej opiece, przecież on naprawdę nie chce zabić tej kobiety. Jego ciało trzęsło się z wysiłku, jaki wkładał w to, żeby opanować przemożne pragnienie ciepłej krwi która wypełniłaby skurczone, wygłodniałe komórki. To było niebezpieczne. Straszliwie niebezpieczne.

Samochód, pokonawszy niewielką odległość, opuścił zatłoczone ulice i wjechał w wąską alejkę prowadzącą wśród drzew i gęstych krzewów. Dom był duży i w dość niezdecydowanym stylu. Staroświecką fasadę zdobiła weranda i wysokie proste kolumny. Gabriel, otworzywszy drzwi pojazdu, zawahał się. Nie wiedział, czy powinien wejść z kobietą do jej domu, czy raczej zostać na zewnątrz. Był osłabiony. Nie mógł już dłużej czekać. Musiał się pożywić. Nie miał wyboru.

Francesca wzięła go za rękę i pomogła wspiąć się na długie schody prowadzące do wejścia.

- Przykro mi. Tych schodów jest naprawdę dużo, ale jeśli chcesz, możesz się o mnie oprzeć. - Nie rozumiała, dla- czego czuje tak wielką potrzebę udzielenia pomocy temu obcemu człowiekowi, ale tego domagało się od niej całe jej jestestwo.

Gabriel ze ściśniętym sercem pozwalał kobiecie prowadzić się po schodach. Czuł, że to nieuniknione, iż ją zabije. A wtedy dołączy do rzeszy nieumarłych i nie zostanie już nikt, kto będzie w stanie zgładzić Luciana. Nie będzie nikogo, kto zgładzi ich obu. Nikogo, kto potrafiłby to zrobić. Na świecie będą istniały dwa potwory będące ucieleśnieniem największego zła. Do świtu zostało zbyt wiele godzin. Pragnienie krwi przeważy nad dobrymi intencjami. A ta bied- na, niewinna i pełna współczucia kobieta zapłaci ostateczną cenę za okazaną dobroć i życzliwość.

- Nie! - warknął i, wyrwawszy rękę z uścisku Franceski, odskoczył od drzwi. Potknął się przy tym, zachwiał i upadł.

Francesca natychmiast do niego podbiegła.

- Czego się obawiasz? Nie skrzywdzę cię. - Czuła, że starzec drży, że się przeraźliwie czegoś boi.

Odwrócił twarz, kryjąc ją w fałdach kaptura, i wysunął jedną rękę, jakby chciał się nią od niej odgrodzić. Podniósł się na nogi. Brakowało mu siły, żeby odejść od tej młodej kobiety, od ciepła i współczucia w jej głosie, od życia pulsującego w jej żyłach. Pochylił głowę i przeszedł przez próg jej domu. Modlił się o siłę. Błagał o litość. Prosił o cud.

Francesca poprowadziła go dużymi pokojami do kuchni, gdzie posadziła go za drewnianym stołem o rzeźbionym blacie.

- Tam na prawo jest łazienka. Ręczniki są świeże, jeśli miałbyś ochotę się wykąpać. Możesz to zrobić w czasie, gdy ja będę przygotowywała jedzenie.

Gabriel westchnął i pokręcił głową. Powoli wstał od stołu i przemierzył kuchnię, żeby stanąć przy Francesce. Blisko. Tak blisko, że nawet pomimo oszołomienia głodem poczuł bijący od niej delikatny kuszący zapach.

- Przykro mi. - Wypowiedział te słowa bardzo szczerze, bo rzeczywiście tak czuł. - Muszę coś zjeść, ale nie to, co chcesz mi przyrządzić. - Delikatnym ruchem wyjął miskę z jej rąk i odstawił na blat.

Francesca pierwszy raz poczuła, że znajduje się w niebezpieczeństwie. Zastygła w bezruchu, dużymi, ciemnymi oczyma wpatrywała się w zakapturzoną postać. Potem skinęła głową.

- Rozumiem. - W jej głosie nie było lęku, tylko spokojna akceptacja. - Chodź ze mną. Pokażę ci coś. Będziesz tego później potrzebował. - Wzięła go za rękę, nie zwracając uwagi na długie, ostre paznokcie.

Gabriel nie wywierał na nią presji. Nie połączył się z jej umysłem, żeby ją uspokoić. Wiedziała, że jest w niebezpieczeństwie; widział to w jej oczach. Ujęła jego dłoń, a potem pociągnęła go za sobą.

- Chodź ze mną. Mogę ci pomóc. - Była niezwykle spokojna i ten jej spokój udzielał się także Gabrielowi.

Ruszył za nią, bo każdy fizyczny kontakt z Francescą osłabiał jego cierpienie. Nie mógł znieść myśli o tym, co za chwilę zrobi. Łkał w duszy. Miał wrażenie, że jego serce przygniata ciężki kamień. Francesca otworzyła drzwi po lewej stronie kuchni. Za nimi znajdowała się wąska klatka schodowa. Przymuszony przez towarzyszkę Gabriel wszedł na schody.

- To piwnica - wyjaśniła Francesca. - Ale tam, za występem są drugie drzwi. Nie widać ich, ale jeśli położysz palce tutaj... - Zademonstrowała i kamienna ściana otworzyła się do wewnątrz, odsłaniając mroczną grotę. Francesca skinęła ręką w jej stronę. - Tą grotą schodzi się pod ziemię. Spodoba ci się tam.

Gabriel zaciągnął się słodkim, nęcącym zapachem zie- mi. Chłód dochodzący z otchłani, ciemność kusiły obietnicą wypoczynku.

Francesca odsunęła z szyi pasmo gęstych włosów i popatrzyła na Gabriela szeroko otwartymi oczami.

- Wyczuwam w tobie strach. Wiem, czego potrzebujesz. Jestem uzdrowicielką i moim obowiązkiem jest przynieść ci ulgę. Ofiaruję się tobie dobrowolnie, bez zastrzeżeń. Zgodnie z przysługującym mi prawem oddaję swoje życie za twoje. - Mówiła spokojnie i łagodnie. Jej głos był piękny jak szmer aksamitu przesuwającego się po skórze.

Gabriel prawie nie zwrócił uwagi na znaczenie słów. Słyszał przede wszystkim brzmienie głosu. Uwodzicielskie. Jej szyja pod jego palcami przypominała rozgrzany jedwab. Zamknął oczy, rozkoszując się tym niezwykłym doznaniem. Bał się, że będzie rozszarpywał i rozdzierał, a okazało się, że ma ochotę czule tulić ciało Franceski. Pochylił głowę, żeby poczuć na ustach smak jej naskórka. Był gorący jak ogień. Jego język dotknął pulsującej żyły i nagle cały się spiął w oczekiwaniu. Przyciągnął ją do siebie, do serca. Mamrocząc przeprosiny, wziął, co mu zaoferowała, zatapiając kły głęboko w żyle pulsującej na jej smukłej szyi.

Nagłe ogarnęła go gorączka, jakby uderzył w niego piorun. Przepływała płomienną lawą przez jego wygłodzone wyschnięte komórki. Moc i siła rozkwitły w nim jak pąk. I wtedy to poczuł. Białe gorąco. Niebieską błyskawicę. Jego ciało stężało. Francesca była jak rozgrzany jedwab w jego ramionach, doskonale do niego pasowała. Teraz dostrzegł, jak gładką ma skórę. Jej smak był jak narkotyk, uzależniał. Uratowała go swoją szczodrością. Zapobiegła powstaniu demona. Dobrowolnie podarowała mu swą krew. Dobrowolnie. Pomimo całej niezwykłej sytuacji nagle coś sobie uzmysłowił. Mógł odczuwać emocje. Miał wyrzuty sumienia. Przypomniał mu się ciężar, jaki poczuł w sercu, gdy szedł za Francescą do piwnicy. Zaczął coś czuć już w chwili, gdy przypadkowo natknął się na tę kobietę. Gdy się pożywiał, jego ciało przeszywał naglący ból. Coś zmysłowego, erotycznego. W jego przypadku seks nigdy nie miał nic wspólnego z pożywianiem się. Zresztą w ogóle nie powinien odczuwać seksualnego pożądania, a jednak całe jego ciało zesztywniało z nieprzemijającego bólu niezaspokojonego pragnienia.

Poczuł pod dłonią trzepotanie serca Franceski, więc szybko musnął językiem dwie ranki na jej szyi, żeby je zamknąć swą leczniczą śliną. Wyssał niemal całą krew z jej szczupłego ciała. Musiał działać szybko. Rozerwał kłami naskórek na nadgarstku i przycisnął go do ust Franceski. Był już na tyle silny, że mógł zapanować nad jej umysłem. Zaczynała znikać, jej siła życiowa po prostu odpływała. Ale Francesca nie walczyła, a wręcz była dziwnie spokojna i pogodzona z tym, co się działo. Prawie jakby czekała na śmierć. Gabriel zmusił ją, żeby wypiła krew. Znała rytualne słowa odstraszające demony. Dobrowolnie oddała swoje życie za jego życie. Co takiego powiedziała? „Zgodnie z przysługującym mi prawem". Jak to możliwe?

Gabriel spojrzał na pobladłą twarz kobiety. Jej długie rzęsy były gęste i czarne, tak samo jak jej jedwabiste włosy. Drobne ciało opinały męskie jasnoniebieskie spodnie. Kolory. Gabriel widział kolory. Od ponad dwóch tysięcy lat, od czasu młodości nie widział nic poza szarościami i czernią. Dlaczego nie rozpoznał we Francesce swej życiowej partnerki? Czyżby aż tak się zatracił w głodzie?

Przestał karmić ją krwią. Tej nocy będzie musiał udać się jeszcze na polowanie; musi zadbać, by krwi wystarczyło dla nich obojga. Przeniósł Francescę do pieczary i, kierując się zapachem, odnalazł mroczną komnatę, która mogła posłużyć za bezpieczne schronienie zarówno ludziom, jak i nieumarłym. Delikatnie ułożył Francescę na miękkiej ziemi i zesłał na nią sen, wzmacniając komendę mocnym zaklęciem, aby mieć pewność, że nie obudzi się, zanim nie dostarczy jej kolejnej porcji krwi. Jej serce i płuca działały w zwolnionym tempie, tak aby organizm mógł utrzymać się przy życiu nawet przy zmniejszonej ilości krwi krążącej w jej żyłach i arteriach.

Gabriel sunął przez dom, wydatkując tylko tyle energii, ile trzeba. Z wielką radością posiliłby się krwią Brice'a. Jednak nie było czasu na uleganie zachciankom; musi jak najszybciej znaleźć ofiarę i wrócić do swojej zbawczyni. Swą szczodrobliwością uratowała nie tylko jego życie. Uratowała też jego duszę.

Już po chwili był poza domem, podróżując w mroku. To był jego świat. Spędził w nim całe stulecia, ale teraz wydawał mu się on zupełnie obcy. Zupełnie inny. Teraz wszystko będzie inne. Ofiarę znalazł prawie od razu. Miasto aż kipiało ludźmi. Wybrał trzech postawnych mężczyzn, upewniwszy się wcześniej, że żaden nie używał nałogowo alkoholu i narkotyków, że ich krew nie jest zainfekowana żadną chorobą. Bez problemu przeniósł ich w zaciszne miejsce, po czym pochylił głowę, żeby rozpocząć konsumpcję. Wypił wystarczająco dużo łowi, by wrócić do pełni sił, nie narażając przy tym żadnej ze swych ofiar. Kiedy pierwsza z nich chwiała się nieprzytomnie, Gabriel starannie pozamykał ranki i pomógł mężczyźnie usiąść na ziemi. Potem zaczął pić krew drugiego i trzeciego mężczyzny, z wielką łapczywością, bo jego ciało pożądało pokarmu po tak długim czasie posuchy. Poza tym potrzebował też krwi dla Franceski.

Kiedy skończył, wyczyścił mężczyznom pamięć i zostawił ich siedzących na chodniku pod daszkiem osłaniającym drzwi. Rzucił się biegiem i po chwili wzbił się w powietrze, zmieniając kształt tak, że zamiast ramion miał teraz szeroko rozpostarte skrzydła. Frunął prosto do domu. Z góry mógł go sobie dobrze obejrzeć. Był piękny i niezaprzeczalnie stary, a otaczający go teren bardzo zadbany. Gdziekolwiek spojrzał, wszędzie rzucały mu się w oczy nieznane przedmioty, rzeczy, o których nic nie wiedział. Życie nie przestało się toczyć, kiedy on leżał w grobie.

Francescę znalazł w tej samej pozie, w jakiej ją zostawił. Była blada, prawie przezroczysta. Wysoka i szczupła, miała długie hebanowo czarne włosy sięgające aż do krągłych piersi. Podniósł ją z wielką delikatnością i przytulił. Czy możliwe, by ta kobieta była jego życiową partnerką? Po okresie wojen kobiet było mało. Karpatianie mogli przez wieki przeszukiwać świat i nigdy nie spotkać przeznaczonej im partnerki, drugiej połówki ich duszy. Światła rozświetlającego ich mroki. Liczba kobiet jego rasy zmniejszyła się dramatycznie w XII i XIII wieku. Jakie miał szanse, że natknie się na jedną z nich po prostu na ulicy? Była praktycznie pierwszą osobą, którą zobaczył po opuszczeniu grobu, gdzie tak długo spoczywał. To nie miało sensu. Niemniej jedno wydawało mu się oczywiste i jasne. Karpatianin nie widzi kolorów i nie odczuwa emocji, chyba że znajduje się w pobliżu swej życiowej partnerki. Gabriel widział najróżniejsze barwy. Olśniewające. Kolory, o których dawno już zapomniał. I czuł emocje, których nigdy jeszcze nie doświadczał. Wziął oddech, wciągając głęboko w płuca woń Franceski. Teraz będzie mógł wszędzie ją odnaleźć. Ponieważ jego starożytna krew krążyła obecnie w jej żyłach, będzie mógł wezwać ją do siebie, kiedy tylko zechce. Będzie mógł się z nią porozumiewać mentalnie na każdą odległość.

Otworzył sobie paznokciem klatkę piersiową i uniósł głowę Franceski, po czym przytknął jej usta do skóry. Znów dysponował pełnią mocy, a Francesca, osłabiona utratą krwi, pozostawała pod jego całkowitą kontrolą. Dał sobie czas, by się jej dokładnie przyjrzeć. Zadziwiała i intrygowała go. Wyglądała jak Karpatianka. Wysoka. Szczupła. Kruczoczarne włosy. Piękne oczy, ciemne jak noc. Znała rytualne zaklęcie. Wiedziała, że potrzebował krwi. W swoim domu miała nawet podziemną komnatę przygotowaną dla takich jak on. Kim jest? Czym jest?

Przeszukiwał jej umysł. Wydawało się, że to zwyczaj- na kobieta. Jej wspomnienia przypominały wspomnienia śmiertelnika i zawierały wiele szczegółów, o których nic nie wiedział. W czasie, kiedy pozostawał w spoczynku, świat ogromnie się zmienił. Wydawała się stuprocentowym człowiekiem, a jednak jej krew nie była do końca ludzka. Jej organy wewnętrzne też różniły się od ludzkich. A mimo to w jej umyśle pozostały wspomnienia o spacerach w pełnym słońcu, czyli o czymś, czego jego pobratymcy nie mogli robić. jej istnienie stanowiło tajemnicę, którą zamierzał rozszyfrować. Ta kobieta była dla niego zbyt ważna; nie mógł pozwolić sobie na żadne ryzyko.

Teraz organizm Franceski ponownie miał właściwą ilość krwi. Gabriel bardzo delikatnie odsunął ją od siebie i ułożył w uzdrawiającej ziemi, nie zasypując jej nią jednak. Chciał, żeby Francesca odpoczywała, podczas gdy on resztę nocy zamierzał poświęcić na poznawanie świata, w którym od teraz będzie żył. W bibliotece na pierwszym piętrze znalazł mnóstwo interesujących książek. Tam dowiedział się o istnieniu telewizji, komputerów i o historii powstania tej dziwnej maszyny - samochodu - którym poruszali się po ulicach. To wszystko było niezwykłe i Gabriel chłonął nową wiedzę jak gąbka. I niewiele się zastanawiając, połączył się z Lucianem. To się po prostu wydarzyło samo. Przez niemal dwa tysiące lat bracia nieustannie wymieniali się informacjami, dlatego też Gabriel w chwili ekscytacji bezwiednie odszukał mentalnie brata i połączył się z jego umysłem.

Lucian przyjął przesłane informacje i przekazał to, co sam zaobserwował i czego się dowiedział. Zupełnie tak, jakby minionych kilka wieków zupełnie nie istniało. Lucian był w pełni sił i, jak zawsze, szybko przyswajał sobie nowe wiadomości. Jego umysł zawsze domagał się nowości, nad którymi Lucian mógł potem rozmyślać lub do czegoś je wykorzystywać. W chwili gdy Gabriel zorientował się, co robi, wściekły na siebie, natychmiast zerwał połączenie. Lucian mógłby zobaczyć, gdzie brat bliźniak się ukrył, podobnie jak Gabriel mógł z łatwością odnaleźć miejsce pobytu Luciana. Gabriel zawsze był tym, który ścigał, który szukał brata, żeby go zgładzić. I dlatego nigdy wcześniej nie martwił się, że przez omyłkę zleje się mentalnie z umysłem brata wampira, żeby przekazać mu świeżo zdobyte informacje: gdyby Lucian wykorzystał tę wiedzę do odnalezienia Gabriela, tylko ułatwiłby mu zadanie. Ale teraz wszystko się zmieniło. Gabriel nie mógł pozwolić, żeby Lueian znał jego miejsce pobytu ani żeby wiedział, kto mu towarzyszy. Teraz musiał chronić Francescę. Lucian nie może się o niej dowiedzieć. Wampiry uwielbiają patrzeć na ludzki ból. Francesca mogłaby zapłacić straszliwą cenę za swoją interwencję.

Gabriel postanowił zrobić sobie przyjemność i wziąć prysznic jak zwykły człowiek. Wprawdzie mógłby się oczyścić, wyrażając po prostu takie pragnienie, ale teraz miał uczucia. Mógł poczuć, jak to jest być czystym. Wrażenie było niesamowite. Znów musiał się powstrzymać, żeby nie przekazać bratu swoich doznań. Nawet po tak długiej przerwie nadal automatycznie chciał zaglądać do umysłu Luciana. Wcześniej używał tego daru do śledzenia brata, a nawet przewidywania jego kolejnych zabójstw, by dotrzeć do ofiary przed nim. I choć nigdy mu się to nie udało, nie rezygnował z tych usiłowań.

Po kąpieli wrócił do lektury. Przejrzał kilka encyklopedii i almanachów oraz wszystkie książki, jakie tylko wpadły mu w ręce. Przy jego fotograficznej pamięci zajęło mu to niewiele czasu. Czytał w przyśpieszonym tempie po to, by móc od historii przejść do zagadnień związanych z nowoczesnymi technologiami. Miał ochotę przeczytać podręczniki obsługi, żeby poznać zasady działania różnych urządzeń. Chciał też, zwiedzając dom, dowiedzieć się wszystkiego o jego właścicielce.

Przechadzał się po przestronnych pokojach, dochodząc do wniosku, że Francesca lubi przestrzeń. Otwartą przestrzeń. Lubiła też dobrą sztukę i łagodne barwy. I najwyraźniej podobało jej się środowisko morskie i mieszkańcy oceanów. Znalazł książki na temat podwodnego świata, a także obrazy i akwarele przedstawiające wzburzone morza. i wyglądało na to, że jest doskonałą gospodynią, chyba że Wynajmowała kogoś do utrzymywania porządku. Żyła jak zwykły śmiertelnik. Półki w kuchni były pełne. Miała tam dużo pięknej porcelany, a w sypialniach rzadkie antyki. W jednym z pokoi natkną się na niedokończoną patchworkową narzutę. O niezwykłym wzorze. Działał kojąco. Był piękny. Gabriel czuł do niego pociąg, choć nie rozumiał, czemu tak się dzieje. W innym pokoju Francesca pracowała nad witrażami. Ich wzory przypominały te z narzuty. Mógł- by się wpatrywać w nie godzinami. Francesca miała wiele niezwykłych talentów.

Zasłony w całym domu były wyjątkowo ciężkie i grube. Wydawało się, że materiał jest specjalnie tak dobrany, aby do wnętrza domu w razie potrzeby jego mieszkańców nie mogła się wedrzeć nawet odrobina dziennego światła. To miało sens, jeśli Francesca faktycznie była Karpatianką próbującą przystosować się do życia zwykłych ludzi. Mimo to wyposażenie domu wywoływało mieszane uczucia. Był to melanż bogactwa i fantazji, mieszanka Karpatianki i zwykłej kobiety, prawie jakby dom zamieszkiwały dwie różne osoby. Gabriel szukał dowodów na istnienie drugiej osoby.

W gabinecie znalazł osobiste dokumenty Franceski: zestawienie rachunków i osobiste krótkie notatki, które za- pisywała dla samej siebie. Było ich całkiem sporo i wiele z nich przypominało, żeby nie zapominała spożywać pewnego rodzaju zupy. Karpatianin nigdy nie pożywiał się ludzkim jedzeniem, chyba że musiał to czynić, aby ukryć prawdę o swoim pochodzeniu. Ale każdy po takim posiłku szybko starałby się opróżnić żołądek, choć nie należało to do przyjemności.

Kim jest Francesca? A co ważniejsze, czym jest? Dlaczego jej krew nie jest do końca taka jak krew ludzi? Skąd znała rytualne zaklęcie, dzięki któremu nie zamienił się w wampira, mimo że był tak osłabiony? I przede wszystkim dlaczego teraz mógł rozpoznawać kolory? Czemu odczuwał emocje? I dlaczego Francesca użyła zwrotu „zgodnie z przysługującym mi prawem"?

Gabriel z westchnieniem odłożył notatki i przez chwilę gładził papier, na którym widniały drobne, starannie wykaligrafowane litery. Francesca będzie mu musiała wiele wyjaśnić. A jeśli nie będzie miała na to ochoty, znał sposoby, by ją do tego zmusić. W jego żyłach płynęła starożytna krew, pochodził z rodu obdarzonego wielką mocą. Niewielu jego pobratymców mogło się poszczycić taką wiedzą i umiejętnościami, które zyskał w trakcie wielowiekowej egzystencji. Francesca nie zdoła niczego przed nim ukryć.


ROZDZIAŁ 2


Gabriel wpatrywał się w milczeniu w kobietę, która tak spokojnie spoczywała w żyznej ziemi. Gdy znajdował się blisko Franceski, jego ciało natychmiast reagowało. Coś takiego nie przytrafiło mu się przez wszystkie stulecia istnienia. Czuł napięcie i rosnące gorąco, jakby podniecał go sam widok kobiety. Całe jego jestestwo, serce i dusza wyrywały się do niej; przepływające przez niego emocje były tak silne, że trząsł się od ich zaskakującej intensywności. W zakłopotanie wprawiał go fakt, że ktoś tak na niego działa. Wytrącony z równowagi obudził Francescę wypowiedzianą w myślach komendą.

Francesca poruszyła się, a na jej czole pojawiła się lekka zmarszczka. Jej gęste rzęsy lekko zatrzepotały. Oczy miała olbrzymie i ciemne. Natychmiast zwróciły się w jego stronę, jakby Francesca wiedziała, że Gabriel przy niej stoi. Jej drobne ząbki przygryzły lekko dolną wargę. Był to nerwowy odruch, który starała się ukryć. Siadając, zachwiała się, czując zawrót głowy.

Gabriel natychmiast objął ją ramieniem. Wszystko w nim aż krzyczało, żeby zaopiekował się tą kobietą.

Francesca odepchnęła go od siebie.

- Zostaw mnie. Wszystko popsułeś. Zmarnowałeś tyle lat. Wszystko, na co tak ciężko pracowałam. Odejdź. Zostaw mnie.

Odsunął się zaskoczony naganą w jej głosie. Była wy- raźnie na niego zła.

- Co takiego zepsułem? - zapytał łagodnym głosem, nieco zaszokowany, że Francesca wcale się go nie boi. Nie ukrywał przed nią, kim jest. Wiedziała, że pił jej krew, wiedziała, co zrobił. Do niczego jej nie przymuszał i nie wyczyścił jej potem pamięci, żeby o wszystkim zapomniała.

Francesca przyglądała się jego twarzy. Teraz już nie przypominał starca. Jego skóra miała zdrowy odcień. Gabriel wyglądał na młodego i silnego mężczyznę. I otaczała go aura mocy. Był wysoki, trzymał się prosto i kojarzył się z kimś, kim był - z niezwyciężonym wojownikiem. Miał ostre rysy i ciemne błyszczące oczy. Długie czarne włosy związał na karku rzemykiem.

- Oddałam swoje życie za twoje. Nie miałeś prawa poić mnie swoją krwią. Bo to właśnie zrobiłeś, prawda? Nie miałeś prawa. - W jej wielkich oczach, płonących wewnętrznym ogniem, pojawił się błysk. Tak mocno zaciskała dłonie, że paznokcie wbiły się w skórę. Jej szczupłe ciało aż trzęsło się z urazy. To był Gabriel. Powinna była go rozpoznać bez względu na to, w jakim znajdował się stanie. Ale rozpoznała go dopiero, gdy wziął ją w ramiona. Była tak przerażona, że się domyśli, kim jest, że nie dopuściła, by jej zmysły od- kryły przed nią prawdę.

- Umarłabyś - odparł surowo.

- Wiem. Dobrowolnie oddałam swoje życie, żebyś mógł dalej walczyć o zbawienie naszego ludu.

- A więc jesteś Karpatianką? - Wyciągnął do niej rękę i delikatnym ruchem zaczął rozprostowywać jej palce, jeden po drugim, odsłaniając czerwone znaki na opuszkach. Zanim zdążyła się domyślić, co zamierza, pochylił ciemną głowę i z wielką delikatnością musnął ustami zaczerwienienia.

Jej serce prawie przestało bić od dotyku jego ust, od gorąca jego oddechu. Wyrwała rękę i spojrzała na niego gniewnie.

- Oczywiście, że jestem Karpatianką. Jak inaczej mogłabym cię rozpoznać? Gabrielu, obrońco naszego ludu.

Jesteś największym łowcą wampirów naszej rasy. Jesteś legendą, która ożyła. Trochę mi zajęło czasu, nim się zorientowałam, że to ty, ale nic dziwnego, bo byłeś w bardzo złym stanie. Wszyscy myślą, że nie żyjesz od stuleci.

- Dlaczego nie wyznałaś mi od razu, kim jesteś? Nie narażałbym wtedy twojego życia. - Jego głos brzmiał bardzo łagodnie, ale słychać w nim było również ton karcący.

Na bladą twarz Franceski wypłynęły rumieńce.

- Tylko sobie nie myśl, że masz do mnie jakieś prawa, Gabrielu. Już dawno zostały unieważnione.

Gabriel poruszył się niespokojnie, a jego mięśnie zafalowały wyraźnie pod ubraniem, ostrzegając o jego niezwykłej sile. Czarne oczy kobiety błysnęły. Francesca zupełnie się go nie bała.

- Mówię serio. Nie miałeś prawa zrobić tego, co zrobiłeś.

- Jako Karpatianin nie mogłem uczynić niczego innego. Musiałem cię chronić. Dlaczego żyjesz tu sama, bez towarzysza, bez ochrony? Czy nasz świat aż tak bardzo się zmienił, że nasi mężczyźni nie opiekują się już naszymi kobietami? - W pozornie łagodnym głosie Gabriela wyczuwało się wyraźnie oburzenie.

Francesca dumnie uniosła brodę.

- Nasi mężczyźni nie mają pojęcia o moim istnieniu. I ciebie ono też nie powinno obchodzić, więc się nie angażuj.

Gabriel tylko na nią spojrzał. Miał dwa tysiące lat. Przy- mus chronienia kobiet był w nim mocno zakorzeniony. Stanowiło to część tego, kim, a raczej, czym był. A jeśli ta kobieta jest jego życiową partnerką? Wtedy opieka nad nią nie tylko należała do jego obowiązków, ale też stanowiła jego prawo.

- Obawiam się, Francesco, że muszę się tobą opiekować. Nie mam zwyczaju zaniedbywać swoich powinności.

Gdy tak nad nią stał, czuła się nieswojo. Dlatego też podniosła się z miejsca i z gracją przeszła przez pokój, żeby zwiększyć dystans między nimi. Obecność Gabriela sprawiała, że jej serce biło nerwowo. Zapomniała, czym jest zdenerwowanie. Nie była już podlotkiem. Zrobiła coś, czego żadna inna Karpatianka nigdy nie miała odwagi uczynić; udało jej się wymknąć niepostrzeżenie karpatiańskim mężczyznom i drapieżnym wampirom i wieść potem własne życie, na własnych zasadach. Nie pozwoli, by ten mężczyzna wszedł teraz do jej rzeczywistości i przejął nad nią kontrolę.

- Myślę, że powinniśmy od razu coś sobie wyjaśnić, Gabrielu. Nie masz wobec mnie żadnych zobowiązań. Pozwolę ci korzystać z tej komnaty, dopóki nie wyjaśnisz swojej sytuacji i nie znajdziesz własnego lokum. Ale później zerwiemy kontakt. Żyję tu sama i w moim życiu nie ma dla ciebie miejsca.

Uniósł brwi z niedowierzaniem.

- Jesteś moją życiową partnerką. - Czuł pewność co do tego. Francesca była jego drugą połową, światłem jego mroków, kobietą stworzoną wyłącznie dla niego.

Po raz pierwszy Francesca okazała strach. Odwróciła się do niego gwałtownie z oczyma rozszerzonymi przerażeniem.

- Chyba nie wypowiedziałeś rytualnego zaklęcia, które by nas ze sobą połączyło, prawda? - Dłonie tak mocno jej drżały, że ukryła je za plecami. Od chwili gdy rozpoznała Gabriela, tego obawiała się najbardziej.

- Dlaczego miałabyś się bać czegoś tak naturalnego? Wiesz, że jestem twoim życiowym partnerem. - Gabriel przyglądał się jej, uważnie rejestrując każdą zmianę wyrazu jej twarzy. Nie ulegało wątpliwości, że jest zalękniona. I że o tym, że do niego należy, wiedziała wcześniej od niego.

Uniosła podbródek w geście, który bardzo przypominał upór.

- Byłam twoją partnerką, Gabrielu. Przed wieloma stuleciami. Ale kiedy postanowiłeś nadal polować na wampiry u boku swego brata, skazałeś mnie na życie w samotności. Zaakceptowałam ten wyrok. To było bardzo dawno temu. I nie możesz teraz, ot tak pojawiać się w moim życiu i obwieszczać coś zupełnie innego.

Gabriel milczał, delikatnie zlewając się z umysłem Franceski. Natknął się tam na żywe wspomnienia, w których on wraz ż Lucianem maszerowali przez wioskę śmiertelników. Dwaj legendarni łowcy wampirów. Ludzie z szacunkiem usuwali im się z drogi. Gabriel szedł szybko, stawiając długie, stanowcze kroki. Jego długie włosy powiewały w nocnym powietrzu. Nagle jego uwagę przykuła młoda dziewczyna, na którą popatrzył, nie zwalniając kroku. Przesunął swymi cennymi oczyma po grupie kobiet i wtedy Lucian coś do niego powiedział. Gabriel odwrócił ku niemu głowę i już się więcej nie obejrzał. Młoda dziewczyna jeszcze przez jakiś czas odprowadzała go wzrokiem, w którym malowały się ból i uraza.

- Nie wiedziałem.

W jej oczach pojawił się gniewny błysk.

- Nie chciałeś wiedzieć. A to różnica, Gabrielu. Jednak teraz nie ma to już większego znaczenia. Przeżyłam jakoś ten ból i upokorzenie. Zresztą od tamtego wydarzenia minęło bardzo wiele czasu. Teraz czuję się już zmęczona i pragnę ujrzeć świt.

Gabriel obrzucił ją poważnym spojrzeniem.

- To nie do przyjęcia, Francesco - oświadczył beznamiętnym tonem.

- Nie masz prawa mi mówić, co jest lub nie jest do przyjęcia. Jeśli chodzi o moją osobę, zrzekłeś się do mnie wszelkich praw w chwili, gdy odszedłeś, nie oglądając się za siebie. Nic o mnie nie wiesz. Nie wiesz nic o moim życiu, o moich pragnieniach. Stworzyłam sobie własny świat. Czułam się w nim względnie szczęśliwa i starałam się być użyteczna. Żyję już wystarczająco długo i mam tego dość. To, że postanowiłeś powstać nagle ze zmarłych, niczego nie zmienia. Nie obudziłeś się z mojego powodu. Zrobiłeś to dla niego. Dla Luciana. On też się obudził, prawda? I znów na niego polujesz?

Gabriel powoli skinął głową.

- To prawda, ale musisz zrozumieć, że to, iż cię spotkałem, wszystko zmienia.

- Nie. Niczego nie zmienia - sprzeciwiła się Francesca. Szarpnięciem otworzyła drzwi do podziemnej komnaty i wybiegła na długi korytarz prowadzący do piwnicy. Nie uspokajało jej to, że Gabriel z łatwością dotrzymywał jej kroku, prężąc przy tym mocno i sugestywnie swe potężne muskuły. Jak on śmie tak lekko traktować jej życie?

- Nic się nie zmieniło. Ty nadal masz swoje zadanie do wypełnienia, a ja mam swoje życie. I ono należy wyłącznie do mnie, Gabrielu. Tylko ja mogę o nim decydować.

- Książę będzie się musiał wytłumaczyć przede mną z wielu rzeczy - mruknął cicho pod nosem. - Nie opiekował się tobą, jak powinien. Czy Michaił nadal jest u władzy?

- A niech cię diabli, Gabrielu! - wybuchnęła Francesca wściekła z powodu tych słów. Przeszła szybkim krokiem przez kuchnię i stanęła przed lustrem wiszącym w przedpokoju. Odsunąwszy włosy na bok, obejrzała szyję i widniejące na niej wiele mówiące ranki.

- Wychodzisz?

Gabriel mówił niskim, czułym głosem, na dźwięk którego serce Franceski zabiło mocniej. Starała się nie pokazywać mu twarzy.

- Tak. Obiecałam Brice'owi, że obejrzę jedną z jego pacjentek. Nie chcę, żeby zaczął się martwić i tu przyszedł.

- Brice może poczekać - oznajmił lekko Gabriel.

- Nie ma powodu, żeby czekał - obruszyła się. - A kiedy wrócę, ciebie ma tu nie być.

Nieznaczny uśmiech złagodził surowy grymas jego ust.

- Nie sądzę, żeby tak się stało. - Gdy wychodziła frontowymi drzwiami, patrzył za nią czarnymi jak węgiel oczyma, w których nawet przez chwilę nie pojawił się wyraz rozbawienia. W chwili gdy drzwi zamknęły się za nią z głośnym trzaskiem, przebiegł przez pokój do okna. Francesca szła szybko chodnikiem. Nie skorzystała z samochodu, jak zrobiłby człowiek, ani nie zamieniła się w krople pary i nie pofrunęła w powietrzu jak uczyniłaby Karpatianka. Na jego oczach zaczęła biec, lekko i bardzo płynnie. Był to piękny widok.

Gabriel sięgnął swym umysłem na zewnątrz i zlał się z umysłem Franceski, zamieniając się w jej cichy cień.

Ogromnie się go lękała. Wszystko, co powiedziała, mówiła bardzo poważnie. Przeprowadziła jakiś eksperyment, dzięki któremu zyskała możliwość przebywania na słońcu jak ludzie. Na swoje badania poświęciła mnóstwo czasu i energii i po kilku stuleciach osiągnęła wreszcie punkt przemiany. Potrafiła tak wiarygodnie udawać istotę ludzką w myślach i działaniach, że zwiodła nawet jego, Gabriela. A on to wszystko zniszczył, podając jej swą starożytną krew. Bardzo ją ten fakt przygnębił. Była bowiem zdecydowana, że są to ostatnie lata jej życia, które zamierzała spędzić z Brice'em, starzejąc się jak inni śmiertelnicy. Po tych kilku latach chciała napotkać świt. Planowała to już od jakiegoś czasu.

- Nie sądzę, Francesco - wyszeptał na głos. Jego ciało zaczęło wolno falować, stawać się przezroczyste. Zamienił się w delikatną mgłę i wypłynął z domu przez uchylone okno. Zaraz potem mgła przybrała kształt starej dużej sowy, jego ulubionej postaci. Rozpostarłszy szeroko silne skrzydła, uniósł się wysoko nad miastem.

Francesca biegła chodnikiem najszybciej, jak mogła. Słyszała łomot własnego serca, stukot obcasów obijających się o płyty chodnika i szum powietrza wpływającego do jej płuc i wypływającego z nich. Nawet w najdzikszych snach nie śniło jej się, że coś takiego mogłoby się wydarzyć. Gabriel. Jej pobratymcy wypowiadali to imię szeptem. Bliźniacy. Legendarni. Obaj byli martwi, nie żyli. Jak to możliwe? Gabriel odebrał jej życie, zmusił do długiej egzystencji w samotności. A teraz, gdy w końcu udało jej się znaleźć sposób życia na podobieństwo ludzi, gdy miała szansę na nawiązanie relacji, gdy mogła żyć i umrzeć jak wszyscy inni, których narodziny i odejścia obserwowała przez stulecia, Gabriel wstał z mar- twych. A jeśli zacznie sobie rościć do niej prawa?

Nie da się uciec przed kimś takim jak on. Jest wyśmienitym łowcą. Gabriel potrafiłby wyśledzić ducha, a co dopiero mówić o życiowej partnerce. Francesca przeszła z biegu do szybkiego spacerowego kroku. Może po prostu znów sobie odejdzie. Przecież potwierdził, że Lucian również się obudził. Gabriel nadal musi ścigać brata. Nie będzie nią zainteresowany. Zresztą ona nigdy nie uzna jego praw do siebie. Przez niego była zmuszona opuścić swój lud, swoją ojczyznę. Nie miała wyboru. Samotna kobieta żyjąca między mężczyznami, którzy desperacko pożądają życiowej partnerki, uczyniłaby z ich egzystencji niekończącą się torturę. A ona nie potrafiłaby znieść braku wolności. Książę jej ludu strzegłby jej z nadzieją, że któryś z mężczyzn okaże się w końcu jej prawdziwym partnerem. Karpatianie rozpaczliwie potrzebowali dzieci. Francesca Wiedziała, że pasuje tylko do jednego mężczyzny, a ten ją odrzucił, poświęcając życie ochronie braci. Przez minione wieki żyła, jak chciała, zabezpieczona świadomością, że jest silna, dysponuje mocą i dzięki temu żaden człowiek nie może jej skrzywdzić, a wampir wyśledzić. Z łatwością ukrywała się przed osobnikami swej rasy, bo jej zachowanie było zupełnie nieoczekiwane.

Na przestrzeni stuleci Karpatianie stracili tak wiele kobiet i dzieci, że kobiety były mocno strzeżone; były potrzebne, żeby wydawać na świat potomstwo, zwłaszcza dziewczynki. Większość rodzących się niemowląt to byli chłopcy, których znaczna część umierała przed upływem roku. Ich rasie groziło wyginięcie. Niemniej Francesca pogodziła się już ze swą samotną egzystencją i nie zamierzała zmieniać czegokolwiek tylko dlatego, że Gabriel postanowił się nagle pojawić.

Poczuła, że ma wilgotną twarz, i spojrzała w niebo. Było doskonałe czyste, rozgwieżdżone. Gdy w zdumieniu dotknęła twarzy, poczuła spływające po policzkach łzy. I to jeszcze bardziej utwierdziło ją w postanowieniu, że nie pozwoli Gabrielowi zmieniać swego życia. Wystarczy, że wywołał jej płacz. Wszystko zniszczył. Lekkomyślnie odebrał jej całą radość życia. Taki właśnie jest Gabriel. Sam o wszystkim decyduje i oczekuje, że cały świat mu się podporządkuje. Ustanawia prawa i chce, żeby Francesca działała pod jego dyktando.

Francesca skręciła za róg, nabrała powietrza w płuca i wkroczyła na teren parkingu przed szpitalem. Nie chciała, żeby cokolwiek w niej wzbudzało zainteresowanie. Brice pojawił się zaraz po tym, jak tylko weszła do budynku, więc domyśliła się, że kazał, by zawiadomiono go o jej przybyciu. Poprowadził ją korytarzami do pokoju udekorowanego mnóstwem pluszowych miśków, balonów i kwiatów. Mała dziewczynka, leżąca w łóżku, była bardzo blada i miała podkrążone oczy. Jak zawsze, Brice nie wyjaśnił, na co cierpi jego pacjentka, pozwalając Francesce przeprowadzić własne dziwne badanie.

- Czy jej rodzice wiedzą, że poprosiłeś mnie o pomoc? - spytała spokojnie.

Pomimo że mówiła prawie szeptem, dziewczynka się poruszyła i otworzyła oczy. Uśmiechnęła się niej.

- To pani jest tą panią, o której doktor Brice mówił, że pomogła wielu chorym? Mama mówiła, że pani przyjdzie, żeby mnie obejrzeć.

Francesca zerknęła na Brice'a z wyrazem zniecierpliwienia w oczach. Tysiące razy prosiła go, żeby nikomu o niej nie opowiadał. Nie mogła sobie pozwolić na rozgłos. Sprzeczali się o tę kwestię niejeden raz. Dotknęła koniuszkiem palca wychudzonej rączki dziewczynki.

- Dokucza ci ból, prawda?

Dziewczynka wzruszyła ramionami.

- To mi już nie przeszkadza. Przyzwyczaiłam się.

Niespodziewanie zimny podmuch poruszył zasłonami i Brice zerknął w stronę okna, chcąc sprawdzić, czy jest zamknięte. Przeciąg to ostatnia rzecz, jaka im tu była potrzebna. Francesca skupiła się całkowicie na dziewczynce. W takich chwilach nic innego nie mogło dotknąć jej umysłu. Było tak, jakby na świecie istniały tylko ona i mała pacjentka.

- Mam na imię Francesca, a ty?

- Chelsea.

- Chelsea, czy pozwolisz, żebym przez chwilę potrzymała cię za rękę? To mi pomoże zrozumieć, co się dzieje u ciebie w środku.

Twarz dziewczynki rozświetlił delikatny uśmiech.

- Nie będzie mnie pani kłuła żadnymi igłami?

Francesca odwzajemniła uśmiech.

- Myślę, że to zadanie możemy spokojnie zostawić doktorowi Brice'owi. - Ujęła w dłoń małą rączkę. Skóra na niej była bardzo cienka, niemal przezroczysta. Dziecko ginęło w oczach. - Ja tylko posiedzę koło ciebie i będę się koncentrowała. Możesz w pewnych miejscach poczuć gorąco, ale to nie będzie bolało.

Oczy Chelsea wędrowały przez chwilę po twarzy Franceski, zanim dziewczynka postanowiła jej zaufać. Z powagą skinęła głową.

- Proszę zaczynać. Jestem gotowa.

Francesca zamknęła oczy i skupiła się na dziecku - i tylko na dziecku - odpychając od siebie wszystkie inne myśli. Potem wyszła z własnego ciała, przybierając formę niematerialnej energii, ciepła i światła. Wniknąwszy do organizmu dziewczynki, rozpoczęła powolne i drobiazgowe badanie. We krwi dziecka panował wielki chaos. W krwi obiegu znajdowało się mnóstwo wirusów, z którymi z marnym skutkiem walczyły wycieńczone antyciała. Francesca obejrzała po kolei każdy organ, tkanki i mięśnie, a na koniec zbadała mózg. Na moment zalała ją fala współczucia, przez co niemal straciła kontakt mentalny ze swą pacjentką. Bardzo jej było żal dziewczynki, która cierpiała ból niemal od urodzenia.

Zachwiała się i szybko zamrugała, po czym wróciła do własnego ciała. Jak zawsze po jego opuszczeniu czuła się osłabiona i zdezorientowana. Przez chwilę siedziała, nic nie mówiąc, a następnie spojrzała na Brice'a.

- Francesco. - Brice wypowiedział jej imię czule i z nadzieją. I o nic nie pytał. Był lekarzem. Wiedział, że Chelsea umiera, jej ciało poddawało się atakowi groźnych wirusów. Wyglądał na wyczerpanego, a na twarzy miał wyraz głębokiego smutku. Zrobił wszystko, co tylko mógł, ale to nic nie dało.

- Być może. - Francesca rzuciła okiem na zegar wiszący na ścianie. Dochodziła trzecia trzydzieści nad ranem. Ile czasu zajmie jej uzdrowienie dziecka, oczyszczenie jego organizmu z każdej drobiny zrakowaciałej tkanki? Czy skończy na tyle szybko, że zdąży do domu przed świtem? A jakie to ma znaczenie? Życie dziewczynki warte jest każdego ryzyka. Zresztą Francesca z chęcią wyjdzie na słońce.

- Zostaw nas same, Brice. Zobaczę, co da się zrobić. - Francesca pogłaskała dziewczynkę po głowie. - A ty zaśnij, kochanie. Postaram się ulżyć ci trochę w bólu. - Zaczekała, aż Brice opuści pokój, i dopiero wtedy ponownie weszła w ciało Chelsea.

Kiedy uzdrawiała ludzi, czas przestawał dla niej istnieć. Znajdowała się w drobnym ciałku dziewczynki, mentalnie utrzymując ją w poczuciu bezpieczeństwa, a zarazem prowadziła ciężką walkę o życie. Była bardzo staranna w swojej pracy, niestrudzenie usuwając z organizmu wszystkie uszkodzone chorobą komórki. Nie miała pojęcia, ile czasu minęło, ani że traci siły, dopóki nie poczuła, że słabnie, mimo że jej dusza nie zakończyła jeszcze swego zadania. Natychmiast zalała ją fala mocy, silna fala potężnej energii dopływającej z zewnątrz. Przyjęła ją bez zadawania pytań, domyślając się jej źródła. Było oczywiste, że Gabriel wyczuł, że coś zagraża jej zdrowiu. Był z nią połączony więzami krwi, więc naturalne, że postanowił ją wesprzeć. W końcu to Karpatianin. Za jego pomocą nie kryło się żadne specjalne znaczenie. Na pewno nie pomagał jej dlatego, że mu na niej zależało.

Od razu wykorzystała dodatkową porcję energii wdzięcz- na za pomoc, choć nadal nie chciała mieć nic wspólnego z Gabrielem. Liczyło się tylko jedno: uzdrowienie Chelsea. Kiedy już była pewna, że usunęła wszystkie zakażone komórki, wróciła do własnego ciała.

Ciężko oddychała i cała drżała. Przez chwilę tkwiła w bezruchu, pochylona nad ciałem śpiącej dziewczynki, powoli dochodząc do siebie. Była wyczerpana nie tylko procesem uzdrawiania, ale też wysiłkiem, jaki wkładała w to, by pod mentalną tarczą ukryć przed światem swoje działania. Przez lata nauczyła się, jak ukrywać przepływ swej mocy zarówno przed Karpatianami, jak i przed wampirami.

Spojrzawszy na zegar, stwierdziła, że dochodzi piąta. Powinna wracać do domu. Niedobrze by się stało, gdyby tak zmęczona dała się zaskoczyć słońcu. Choć często powtarzała, że nie ma to dla niej znaczenia, Francesca bała się jednak bolesnej śmierci. A Gabriel już tego dopilnował, żeby światło słoneczne znów mogło jej wyrządzić krzywdę.

- Nie uczyniłem tego specjalnie, kochanie.

- Ale wynik jest taki, jaki jest.

Brice czekał na nią oparty o ścianę tuż za drzwiami.

- No i jak? Byłaś w stanie jej pomóc?

- Mam taką nadzieję. - Francesca nie chciała niczego obiecywać, choć doskonale wiedziała, że teraz dziewczynka szybko wróci do zdrowia. - Tylko proszę, zrób mi tę uprzejmość i nie wspominaj o mnie nikomu. Mówię serio, Brice. Umawialiśmy się. Nie chcę, żeby ludzie pukali do moich drzwi, licząc na cud. Poczekaj dzień lub dwa i zrób Chelsea testy. Wiesz, że nie znoszę rozgłosu. Jeśli się udało, sukces przypisz sobie.

Brice szedł tuż za nią.

- Skończyłem na dzisiaj. Dasz się zaprosić na śniadanie? W ramach drobnego podziękowania za to, że poświęciłaś całą noc mojej pacjentce.

Francesca odsunęła z czoła pasmo kruczoczarnych włosów.

- Jestem zmęczona, Brice. Wiesz, że te rzeczy komplet- nie mnie wyczerpują.

- Gdybym wiedział, co robisz, może mógłbym ci pomóc i nie musiałabyś się tak męczyć - droczył się z nią. - Przyszłaś tu na piechotę, prawda? Pozwól więc, że przynajmniej odwiozę cię do domu. - Wziął ją pod ramię i zaczął prowadzić w stronę swojego auta.

Francesca się nie opierała. Samochód pokona drogę w kilka minut, a ona padała na twarz. Usiadła na miejscu pasażera i gdy odruchowo zapięła pasy, spojrzała na Brice'a i uśmiechnęła się do niego. - Lubisz luksus, prawda?

- A co w tym złego? Wiem, czego chcę, i staram się to zdobyć. - Jego ciemne oczy przesunęły się wymownie po jej twarzy.

- Tylko nie zaczynaj - ostrzegła z rozbawieniem w głosie. - Co z tobą nie tak, Brice? Przecież już tysiąc razy ci mówiłam, że nie możemy się spotykać.

- Spotykamy się codziennie, Francesco - przypomniał jej z szerokim uśmiechem. - I całkiem dobrze nam się układa.

- Jestem zbyt zmęczona, żeby się z tobą sprzeczać. Po prostu zawieź mnie do domu i bądź miły.

- Co zrobiłaś z tym starym człowiekiem? Musisz przestać zbierać ludzi z ulicy, Francesco. Właśnie dlatego mnie potrzebujesz. Jesteś za dobra. Wcześniej czy później sprowadzisz do domu jakiegoś mordercę.

- Nie sądzę, żeby istniała taka ewentualność. - Francesca spoglądała przez okno na swój dom, który zamajaczył na końcu ulicy.

- Ale tego starca nie sprowadziłaś do siebie, prawda? - dopytywał się podejrzliwie Brice, parkując samochód i odpinając pasy.

Posłała mu szybki uśmiech.

- Domyślam się, iż masz nadzieję, że zaproszę cię do środka.

Brice szybko obszedł samochód, żeby otworzyć drzwi od strony pasażera.

- Jasne, że mam. Muszę sprawdzić, czy naprawdę trzymasz tam tego zawszonego starucha. Zresztą, jak cię znam, to pewnie ten gość tam jest.

Jakby na zawołanie drzwi frontowe otworzyły się gwałtownie i w progu stanął Gabriel, zasłaniając sobą wejście. Zupełnie nie wyglądał jak zawszony starzec. Francesca poczuła, że krew odpływa jej z twarzy, a serce podskoczyło jej do gardła. Zerknęła niespokojnie na Brice'a. Gabriel wyglądał jak niezwyciężony drapieżnik. Jakby mógł Brice'a pożreć w całości, żywcem. Wysoki, elegancki, jego nieodgadniona twarz była jak wyciosana z kamienia. Przypominał starożytnego księcia ciemności; aura oczywistej mocy otaczała go niczym druga skóra. Był niezwykle przystojny i choć Francesca nie chciała zwracać na to uwagi, nie mogła jednak tego nie dostrzec.

Brice zatrzymał ją, chwytając mocno za ramię.

- A kto to taki, do diabła? - Popchnął Francescę za siebie, chcąc ją osłonić.

Ten gest był tak słodki, że Francesca poczuła ucisk w gardle. Nikt nie był wobec niej tak opiekuńczy i uważny jak Brice. Tyle razy go odrzucała, a on wciąż próbował ją zdobyć.

Gabriel zszedł schodami na chodnik. Spłynął. Sfrunął. Poruszał się z gracją wielkiego dzikiego kota, potężne mię- śnie prężyły się pod cienkim jedwabiem koszuli.

- Dziękuję za podwiezienie jej do domu. Już zaczynałem się martwić - rzekł swobodnym tonem. Jego głos był miękki jak aksamit, łagodny, ale nie można go było zignorować. Torował drogę sugestii, jaką zamierzał wszczepić w umysł słuchacza.

Gabriel podszedł do Franceski, nie zważając na to, że się od niego odsuwała. Zamknął dłoń na jej nadgarstku i przyciągnął do swego ramienia.

- Nie było cię całą noc, kochanie. Musisz być wykończona. Mam nadzieję, że przynajmniej zdołałaś pomóc pacjentce. - Ramię zaborczo otoczyło plecy Franceski, zamykając je w mocnym uścisku.

Gdyby Francesca zaczęła się opierać lub protestować, postawiłaby Brice'a w kłopotliwej sytuacji. Pewnie uznałby, że powinien jej bronić, a jej zdaniem, na świecie nikt poza Lucianem nie potrafiłby pokonać Gabriela.

- Co ty wyprawiasz? - zapytała, łącząc się z jego umysłem, żeby zganić go telepatycznie. Był wysoki, potężny i sprawiał, że przy nim czuła się drobna i krucha, choć wcale taka nie była. Przy nim czuła się bezbronna.

- Kim jesteś? - zapytał Brice zdenerwowanym głosem.

- On wyczuwa twój strach, Francesco. Nie zmuszaj mnie, żebym zrobił coś, czego mogłabyś mi nie wybaczyć.

- Nie waż się go skrzywdzić.

- Nazywam się Gabriel. - Gabriel wysunął rękę do Brice w geście niby to przyjacielskim, ale wyglądał przy tym jak olbrzymia pantera. Był elegancki. Był groźny. Był jak dzikie, nieoswojone zwierzę. A z powodu długich gęstych włosów przewiązanych rzemykiem sprawiał wrażenie nieco staroświeckiego.

Brice potrząsnął jego dłonią, wyraźnie nie wiedząc, jak się zachować w tej sytuacji, Francesca nie dawała mu żadnych sygnałów. Jej młoda twarz była stężała i wyrażała strach. Jej olbrzymie oczy umyślnie unikały jego pytającego spojrzenia. Stała otoczona ramieniem Gabriela i wyglądała tak, jakby to było właściwe dla niej miejsce. Zaborczy sposób, w jaki Gabriel ją obejmował, nie pozostawiał miejsca na domysły. Podobnie jak ostrzegawcze spojrzenie, które mężczyzna słał Brice'owi. Dawał mu do zrozumienia, jak mężczyzna mężczyźnie, że uważa Francescę za swoją kobietę i nie wpuści nikogo innego do jej życia. Demonstrował to swoją postawą, przyciskając do swego umięśnionego torsu drobne ciało Franceski.

- Domyślam się, że wiesz, kim jestem - rzekł ponuro Brice. Czuł zagrożenie ze strony tego obcego mu człowieka. Groza go otaczała, emanowała od niego. A Francesca stała tam przy nim, bezradna, jakby nie miała pojęcia, co robić.

Pamiętając, że zaraz wzejdzie słońce, Gabriel popchnął Francescę ku schodom. Posłuchała go tylko dlatego, że tak naprawdę nie pozostawił jej wyboru. Gdyby zaczęła się opierać, Brice znalazłby się w okropnej sytuacji. Posłała mu wymuszony uśmiech.

- Porozmawiamy wieczorem, Brice.

- Nie licz na to za bardzo.

Francesca kontynuowała tę farsę, dopóki nie znalazła się wewnątrz domu.

- Jak śmiesz mieszać się do mojego życia? - Do jej żył napłynęła fala adrenaliny, w podnieceniu szybkim i nerwowym krokiem chodziła po pokoju tam i z powrotem. Nie mogłaby się zatrzymać, nawet gdyby chciała.

Gabriel natomiast, wyćwiczony w cierpliwości podczas tysięcy stoczonych bitew, nieruchomy jak skała, przyglądał się jej spod półprzymkniętych powiek.

- Widzę, że jesteś na mnie zła - powiedział bardzo łagodnie, nie zmieniając wyrazu twarzy.

Francesca rzuciła mu rozognione spojrzenie i pokręciła gwałtownie głową, tak że jej włosy zalśniły niczym gruba zasłona jedwabiu. Jego ciało natychmiast zareagowało. Francesca była niezwykle piękna, każdy jej ruch wręcz ociekał zmysłowością.

- Nie rób tego, Gabrielu. Nie traktuj mnie protekcjonalnie. Nic dla mnie nie znaczysz, nie liczysz się w moim życiu. Pomogłam ci, bo jesteś moim rodakiem, Karpatianinem. Ale to wszystko. Wypełniłam tylko swój obowiązek, nic więcej.

- Mówisz tak, jakbyś chciała o tym przekonać samą siebie, Francesco. - Przechylił głowę na bok, uważnie się jej przyglądając. - Chciałaś zaprosić tego mężczyznę do domu.

- Ten mężczyzna jest moim przyjacielem – wytknęła mu.

Gabriel nawet nie mrugnął, tylko nadal jej się przyglądał. Zbijało ją to z tropu. Był nieruchomy jak skała. Wyglądał na spokojnego, ale emanował grozą, a im dłużej tak stał, tym szybciej biło serce Franceski. Gabriel miał nad nią jakąś władzę. Pewnie dlatego, że był jej życiowym partnerem. Jako Karpatianka czuła, że jego dusza wyrywa się do jej duszy. Podobnie działo się z jego ciałem. Wyczuwała to, wyczuwała jego łaknienie, wyczuwała, jak obmywa ją całą niczym rozlewająca się gorąca lawa. Przeniosła wzrok na dywan, żeby nie patrzeć dłużej na jego kuszące ciało.

- Francesco - wypowiedział jej imię miękko. Czułe.

dziwne drżenie. Jego głos był tak piękny i czysty, że czuła, iż musi podnieść wzrok, ale na szczęście zdołała się oprzeć temu impulsowi.

Rozumiała, że Gabriel jest obdarzony ogromną mocą. Miał uwodzicielski głos, hipnotyzujące spojrzenie. A ponieważ był jej prawdziwym partnerem, przeciwstawianie się mu przychodziło jej z wielkim trudem. Ale nie miała wyboru.

- Przeżyłam już swoje życie, Gabrielu, i nie chcę go przedłużać. A już z pewnością nie chcę zaczynać od nowa, w zupełnie nowym stylu. Żyłam samotnie i przez te wszystkie długie stulecia sama o sobie decydowałam. Nie znajdę szczęścia, żyjąc pod dyktando mężczyzny. Nie możesz żądać ode mnie, żebym zmieniła to, kim się stałam. Czy zamierzasz poświęcić swój czas na wyśledzenie brata i zgładzenie go?

- To mój obowiązek. Złożyłem przysięgę i muszę ją wypełnić.

Francesca odetchnęła z ulgą. Była straszliwie zmęczona. Znów po tyłu latach odczuwała osłabiający wpływ zbliżającego się wschodu słońca.

- A więc nie mamy o czym dyskutować.

- Gdybym ci nie pomógł w uzdrawianiu tej dziewczynki, nie starczyłoby ci sił, żeby zakończyć zadanie przed świtem. - Gabriel mówił w taki sam sposób, w jaki wypowiadał się dotąd, nie modulując głosu, a jednak Francesca wyczuła w jego tonie krytykę.

Z rozmysłem lekceważąco wzruszyła ramionami.

- To nie miało dla mnie żadnego znaczenia. Mówiłam już wiele razy i nie chcę się powtarzać.

- A nie pozostawiasz mi wyboru, więc będę musiał cię ze sobą związać. - W rzeczywistości miał zamiar uczynić to już od chwili, gdy sobie uzmysłowił, że Francesca należy do niego. Przez dwa tysiące lat nie żył, lecz wiódł ponurą egzystencję na tym mrocznym, paskudnym świecie. Teraz było zupełnie inaczej. Wszystko się zmieniło. Emocje. Kolory. Francesca. Chciał wprawdzie najpierw zdobyć jej serce, ale skoro jej życie jest zagrożone, nie będzie czekał.

Spojrzała na niego czarnymi jak opal, pięknymi i błyszczącymi oczyma.

- Nieistotne, Gabrielu. I tak nic mnie nie powstrzyma przed wyjściem na słońce. Nie chcę być odpowiedzialna za twoje życie. Jeśli się ze mną połączysz, uczynisz to na własny rachunek. Ja tego nie chcę. Masz prawo pójść za mną, jeśli tak postanowisz, ale do mnie należy wybór, czy zachowam życie.

Gabriel dotknął jej umysłu; mówiła poważnie. Faktycznie chciała zrobić to, co zapowiadała.

- Francesco, powiedz, co cię łączy z tym lekarzem? Jak poważny jest wasz związek?

Usiadła w fotelu i zwinęła się w nim w kłębek.

- Nie wiem, co dokładnie chcesz wiedzieć. Nie spałam z nim, jeśli o to ci chodzi. On tego pragnie. Myślę, że chciał- by się ze mną ożenić. Wiem, że chciałby się ze mną ożenić. - Zamilkła na chwilę, nim wyznała resztę. - Zastanawiałam się nad tym.

Gabriel wysoko uniósł brwi.

- I pozwoliłaś, żeby zwykły śmiertelnik tak bardzo się do ciebie przywiązał?

- A dlaczego nie? Mój życiowy partner mnie odrzucił, a później sądziłam, że jest martwy. Miałam pełne prawo za- angażować się uczuciowo, jeśli tego pragnęłam - odparła bez cienia skruchy.

- Co czujesz do tego mężczyzny?

Głos Gabriela przypominał warknięcie, od którego po plecach Franceski przebiegł lekki dreszcz. Nie zamierzała dać się zastraszyć. Nie zrobiła nic złego. Nie będzie pogrążała się w wyrzutach sumienia tylko dlatego, że Gabriel wrócił do życia. Niczego nie była mu winna.

Gabriel, niczym cień w jej głowie, mógł z łatwością czytać w myślach Franceski. Akceptował fakt, że ponosi winę za jej samotną egzystencję. Uważał, że miała pełne prawo czuć się tak, jak się czuła. Rozumiał też, dlaczego przypuszczała, że nie będzie w stanie żyć szczęśliwie z dominującym partnerem. Ale to wszystko się nie liczyło. Spędził wiele żywotów, służąc swemu ludowi. Walczył. Brał udział w wojnach. Niszczył nieumarłych. Bez końca. Wiódł szarą i pustą egzystencję jak drapieżnik zawsze gotów do ataku i zabijania. Ciemność rozprzestrzeniała się w nim, ale dzięki sile woli potrafił ją powstrzymać, nie pozwalając, by odebrała mu duszę.

Trwał w tym wszystkim z powodu obietnicy. Ze względu na nadzieję. Wierzył, że w końcu odnajdzie swoją życiową partnerkę. A przynajmniej wierzył w to jeszcze kilka wieków temu. Później jego wiara się załamała. Może Francesca ma rację. Może wtedy, przed wiekami, faktycznie ją rozpoznał, i właśnie dlatego był tak mocno przekonany, że istnieje. I może jej decyzja, żeby po zmianie właściwości organizmu żyć jak śmiertelniczka, sprawiła, że ciemność w nim stawała się coraz gęstsza, co go skłoniło, by na całe stulecia wraz z bratem bliźniakiem ukryć się pod ziemią.

Skrupulatnie badał jej umysł; nie mógł dopuścić do żadnych pomyłek. Samotnie walczył z własnymi demonami - to było przekleństwo mężczyzn karpatiańskiej rasy - ale życie Franceski wydawało się o wiele gorsze. On nie odczuwał samotności i pustki, których doświadczał. A ona czuła je w każdej chwili. Francesca pragnęła mieć rodzinę, dzieci. Pragnęła mieć kochającego partnera, z którym dzieliłaby swoje smutki i radości. Młoda dziewczyna potraktowała jego odejście jak odrzucenie, ale Mdedziała, że nastały trudne czasy dla jej ludu, i była dumna, że Gabriel postanowił poświęcić życie dla ratowania ginących pobratymców. Sama też coś poświęciła - opuściła Karpaty, żeby oszczędzić cierpień mężczyznom, którzy tam pozostali.

Francesca walczyła ze swą samotnością za pomocą muzyki i sztuki. Studiując i czytając. Nauczyła się ukrywać swoją obecność przed innymi Karpatianami w okolicy. Przed wampirami, żeby nie ściągać nieumarłych do miasta. Poświęciła życie uzdrawianiu ludzi, służeniu im. I postanowiła, że będą to jej ostatnie łata na ziemi. Była zmęczona i pragnęła wiecznego odpoczynku. Powrót Gabriela nie wpłynął na zmianę tej decyzji. Nie umiała sobie wyobrazić innego sposobu życia. Nie potrafiła podejmować prób dopasowania się do stylu życia Karpatian, uważała bowiem, że wśród nich już nie ma dla niej miejsca.

Gabriel podziwiał ją wbrew sobie. Francesca dobrze przeżyła życie. I miała tak samo silną wolę jak on. Był gotów wiele dla niej znieść. Ale inny mężczyzna to za dużo.

- Francesco, czy nasz świat aż tak bardzo się zmienił? Czyżby nasi mężczyźni nie cierpieli już na brak kobiet? Czy możemy sobie pozwolić na to, by jedna z naszych kobiet związała się ze śmiertelnikiem? Czy Michaił rozwiązał problem narodzin dziewczynek, czy udało mu się zmniejszyć liczbę Karpatian przemieniających się w wampiry?

Francesca dumnie uniosła brodę, z całych sił próbując zignorować głos Gabriela. Głos, który jakimś dziwnym sposobem wnikał pod jej skórę i zalewał ciepłem budzącym nie- znaną tęsknotę.

- Nie byłam w stanie ulżyć w cierpieniach żadnemu z Karpatian, więc nie próbuj mnie strofować. Moja bliskość tylko zwiększałaby ich katusze.

- A co ze mną? Z moją walką przeciw ciemności?

- Sam wybrałeś takie życie, Gabrielu, i jesteś na tyle silny, że sam możesz postanowić, kiedy je zakończyć. Mało prawdopodobne, że utracisz duszę, jak wielu przed tobą. Zachowałeś ją dłużej niż którykolwiek z naszych mężczyzn. Myślę, że po tak długim czasie zagrożenie już minęło.

W tym momencie uśmiechnął się do niej, błyskając nieskazitelną bielą zębów. Uśmiech złagodził ostre rysy twarzy i niespodziewane nadał wyraz ciepła jego czarnym oczom.

- Może pokładasz we mnie zbyt dużą wiarę.

Przez chwilę Francesca również się do niego uśmiechała, jakby poruszył w niej jakąś czułą strunę.

- To więcej niż możliwe.

W tym momencie Gabriel poczuł, że mogłoby im być razem naprawdę bardzo dobrze. Tak jak być powinno, jak będzie. Będą ze sobą. Będą razem oddychali, razem się śmiali, będą się kochali. Może winien był Francesce wieczny odpoczynek, ale głęboko w duszy czuł, że jest zbyt samolubny, żeby zrezygnować z emocji, kolorów i zapowiedzi szczęścia. Stało przed nim wieczne marzenie, obietnica dana mężczyznom jego rasy, nagroda za to, że opierał się potężnej ciemności, nie odpowiedział na potężny zew mocy. Miał Francescę przed sobą i nie zamierzał z niej zrezygnować.

Wyciągnął do niej rękę.

- Wrócimy do tego tematu, gdy się obudzimy. A teraz chodźmy spocząć w ziemi.

Francesca długo wpatrywała się w jego dłoń. Już zaczął podejrzewać, że mu odmówi, ale w końcu jednak podała rękę i pozwoliła, by pomógł jej wstać na nogi. W chwili gdy dotknęła Gabriela, jej ciałem wstrząsnął silny dreszcz. Jej serce samo z siebie zaczęło bić w rytm jego serca, jej oddech zrównał się z jego oddechem. Całe jej ciało ożyło, pulsując zmysłowym pożądaniem. Chciała wyrwać dłoń z uścisku Gabriela, jakby ją parzył, ale on nie pozwolił jej się cofnąć. Kroczył tuż przy niej, gdy ruszyli razem w stronę kuchni.

- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie, a ja muszę wiedzieć, co czujesz do tego śmiertelnika. Uszanowałem twoje granice i nie odszukałem odpowiedzi w twoim umyśle, więc może w nagrodę wyjaśnisz mi, co się dzieje. - Jego głos brzmiał łagodnie, ale zawarta w słowach groźba, że sam zdobędzie potrzebne mu informacje, zdradzała charakterystyczną dla Karpatian zaborczość. Francesca, idąc u jego boku, spojrzała na twarz Gabriela. Rozglądał się dokoła, uważnie obserwując otoczenie. Zdumiewał ją swym spokojem, choć przecież znalazł się w świecie, którego zupełnie nie znał. W świecie, w którym wszystko było inne od tego, co pamiętał z przeszłości. A jednak Gabriel nie zdradzał nawet cienia niepewności, co napawało ją niepokojem.

- Bardzo lubię Brice'a. Spędzamy ze sobą dużo czasu. Tak jak ja ceni operę i teatr. Jest dość inteligentny - wyznała szczerze. - Sprawia, że czuję, że żyję, choć wiem, iż w środku jestem już martwa.

Gabriel spojrzał na jej pochyloną głowę i poczuł ból wywołany tymi przepełnionymi cierpieniem słowami. Ból. Prawdziwy, a nie pochodzący ze wspomnień lub wyobrażony. Prawdziwy ból wywołany myślą o tym, jak bardzo Francesca cierpiała, bo jej nie odszukał. Zacisnął palce na jej dłoni, po czym przytknął ją do swej piersi, do serca.

- Przepraszam, Francesco. To karygodne, że nie pomyślałem, jak będzie się czuć moja życiowa partnerka, jeśli jej nie odszukam. Ale mylisz się, twierdząc, że wewnątrz jesteś martwa. Nie znam drugiej bardziej żywotnej osoby.

Zaniepokoiła się, gdy poczuła, że od jego słów zalewa ją fala ciepła. Roześmiała się, żeby ukryć zmieszanie.

- Przecież nikogo poza mną nie znasz.

Gabriel spojrzał na nią ciepło, ciesząc się na widok jej rozbawienia. Mógłby patrzeć na nią przez wieki. Słuchać jej głosu. Nigdy nie znudziłby się obserwowaniem emocji ukazujących się na jej twarzy, trzepoczących rzęs. W jego oczach była cudem i z trudem przyjmował do wiadomości, że nie jest wytworem jego wyobraźni, a rzeczywistą osobą. Mógł dotknąć jej skóry, podziwiać jej gładkość.

- To nie było miłe.

- Wiem. - Francesca bardzo wyraźnie czuła moc emanującą od Gabriela, gdy schodzili do komnaty, gdzie mieli spocząć w ziemi. Od lat nie korzystała z tej podziemnej kryjówki, lecz rozumiała, że teraz jest to koniecznością. Nie mogła już dłużej spać jak zwykli ludzie, tak jak nie mogła już wychodzić na słońce. Starożytna krew Gabriela zmieniła wszystko. Była wyczerpana i tylko przyjazna miękkość ziemi mogła wrócić jej siły.

Gabriel ruchem dłoni sprawił, że ziemia się przed nimi otworzyła. Francesca przez chwilę się wahała, ale Gabriel objął ją w pasie i wraz z nią przefrunął do oczekującego ich legowiska. Dom zabezpieczył zaklęciami, które tylko nieliczni potrafiliby złamać. Lucian. Tylko Lucian znał wszystkie myśli Gabriela. Tylko on budził niepokój. Tylko ukochany brat byłby w stanie zniszczyć jego i Francescę. Przez chwilę serce Gabriela przeszył ból zdrady, uginał się pod ciężarem, który wywoływał w nim rzeczywiste, fizyczne cierpienie.

Francesca uczyniła wszystko, żeby zachować dystans między nimi, ale czując jej wyczerpanie, po prostu przytulił się do niej i, używając mentalnej komendy, kazał jej zapaść w sen. Była bardzo silna i nie poddała się bez walki. Gabriel postanowił, że zmierzy się z nią znów po obudzeniu, ale na razie rozkoszował się jej bliskością i tym, że może oprzeć czoło o jej głowę i poczuć na policzku dotyk jedwabistych włosów.

- Gabrielu? Co się dzieje? Jesteś ranny. Czuję twój ból

Lucian. Nawet teraz, gdy Gabriel leżał bezbronny w ziemi, Lucian potrafił wyczuć ból rozszarpujący serce brata bliźniaka. W jego głosie nie było satysfakcji, jak można by było spodziewać się po nieumarłym. Choć przecież przez wszystkie stulecia pościgu głos Luciana zawsze brzmiał pięknie. Gabriel starał się utrzymać pustkę w głowie, by Lucian nie odkrył istnienia Franceski.

- Gabrielu? To walka tylko między nami. Nikt inny nie powinien się do niej wtrącać. Daj mi znać, jeśli tylko będziesz mnie potrzebował.

Oddech uwiązł Gabrielowi w gardle. Głos brata był niezwykle sugestywny, przepełniony mocą. Próbował zerwać kontakt, w końcu jednak łatwiej było odpowiedzieć.

- To nic wielkiego. Małe zranienie, które ziemia szybko uleczy.

Zapadła łagodna cisza, jakby Lucian zastanawiał się, czy uwierzyć bratu, czy nie. Potem nastała pustka. Gabriel przez chwilę leżał nieruchomo, rozmyślając o bracie. Jak to możliwe, że go to spotkało? Lucian był silny, Gabriel pole- gał na nim, wierzył w niego. Lucian zawsze był przywódcą. Nawet teraz, przemieniony w wampira, zły do szpiku kości, zdeprawowany, potrafił zaskakiwać swoimi czynami. Lucian zawsze się uczył, zawsze był uczynny, zawsze dzielił się swoją wiedzą.

Gabriel nigdy nie przypuszczał, że jego brat przemieni się w wampira. Wiedział, że Lucian utracił możność odczuwania emocji i widzenia kolorów wcześniej od innych, wiele lat przed Gabrielem; jednakże Lucian był bardzo silny, pewny siebie, obdarzony ogromną mocą. Jak mogło do tego dojść? Gdyby tylko coś przeczuwał, mógłby pomóc bratu, nim zrobiłoby za późno. Gabriela dręczyły wyrzuty sumienia.

Z cichym westchnieniem jeszcze mocniej przytulił do siebie Francescę i zanurzył twarz w jej pachnących świeżością gęstych włosach. To, że mógł ją do siebie tulić, że zaborczo ją do siebie przyciskał, napawało go pewnego rodzaju spokojem. Potrzebował Franceski. Potrzebował jej o wiele bardziej niż ona jego. Wraz z ostatnim oddechem wciągnął w serce i płuca jej zapach i natychmiast zapadł w leczniczy sen.


ROZDZIAŁ 3


Gabriel obudził się rozogniony, wygłodniały, potrzebujący. Ogarnięty obsesją. W każdy milimetr jego skóry wżerały się ogniste języki. Ciało miał sztywne i obolałe. Stanowczo domagało się tego, co mu się słusznie należało. Francesca leżała obok, blada, nieruchoma i zimna. Nie zważając na konsekwencje, myślą zdarł z niej oddzielające ich od siebie warstwy materiału. Jej widok zaparł mu dech w piersiach. Jej smukłe ciało doskonale do niego pasowało.

Leżał tam, obejmując ją i rozważając różne możliwości. Nie godził się, by wybrała śmierć. Nie mógłby bez niej istnieć. Chciał, żeby los dał im szansę na wspólne życie. Ale nawet gdyby związał ją ze sobą rytualnym zaklęciem, nie powstrzymałoby to Franceski przed wyjściem na słońce. Znał przecież jej myśli, jej pragnienia. Istniał tylko jeden sposób, by zrezygnowała ze swoich zamierzeń. Sposób niewybaczalny. Ale będzie musiała się z tym pogodzić. Francesca nigdy mu tego nie daruje, ale wybierze życie. A on zyska czas na przywiązanie jej do siebie, na zdobycie jej uczuć.

Jeszcze przez jakiś czas nie widział innego rozwiązania. Kiedy tak leżał, jego determinacja tylko przybierała na sile. Francesca będzie jego. To samolubne, złe i poniżej jego standardów, ale nie pozwoli, żeby zamiast życia wybrała śmierć. Mógłby udawać, że chodzi o ratowanie jego ludu, że oboje muszą żyć, bo są to winni swoim braciom i siostrom, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że w jego decyzji nie ma nic szlachetnego. Pożądał Franceski. Należała do niego, a on już dopilnuje, żeby nie tylko tak zostało, ale również by Francesca nie miała w tej kwestii wyboru.

Zamknął oczy i wyszedł z ciała, żeby przeniknąć do ciała leżącej obok kobiety. Poruszał się wolno i z uwagą, żeby nie popełnić najmniejszego błędu. Był istotą pradawną, z olbrzymią mocą i wiedzą. Dopilnował, żeby jej ciało się pobudziło, mimo że znalazł już to, czego szukał. Pozostało mu tylko jedno do zrobienia. Kiedy wracał z powrotem do swojego ciała, rozpoznał, że Francesca jest uzdrowicielką, kobietą, która długo już żyła na świecie. Musi mieć pewność, że nie będzie czuła niczego prócz szaleńczego łaknienia. Miał w sobie tyle wiary, że ufał, iż z łatwością to osiągnie. Karpatiańskie rytuały godowe są ogniste i intensywne.

Położył się na niej, chcąc ochłodzić swe rozgrzane do czerwoności ciało dotykiem jej zimnej atłasowej skóry. Pochylił głowę i przycisnął wargi do jej ust, żeby zaczerpnąć w płuca jej pierwszy oddech, gdy już się obudzi. Potem rozkazał jej w myślach, by to uczyniła i by przepełniało ją pożądanie. Jego umysł zlał się całkowicie z jej umysłem. Nic nie mogło go powstrzymać. Był mężczyzną ogarniętym płomiennym karpatiańskim rytuałem godowym. Rytm serca jego życiowej partnerki dopasował się do rytmu jego serca, jej płuca naśladowały ruch jego płuc, jej umysł przytłaczało emanujące od Gabriela łaknienie. A on nie przestawał podsycać płomieni. Potrzebował Franceski. Bez niej by nie przetrwał. Musiał ją mieć. Jego ciało wyrywało się do niej, pożądało jej. Nikt i nic poza nią nie mogło ugasić płonącego w nim i pożerającego go ognia.

Jego głód był jej głodem, jego pragnienia stały się jej pragnieniami. Cała płonęła, piersi ocierające się o jego tors nabrzmiały, poruszała niespokojnie biodrami. Gabriel szukał ukojenia w jedwabistym cieple jej ust. Dłońmi badał każdy jej centymetr, każdy zakamarek i zagłębienie. Nie chciał się spieszyć. Rozkoszował się swoimi odkryciami. Bał się jednak, że Francesca zerwie ich mentalną łączność. Przesuwając językiem po jej szyi, wyczuł mocno pulsującą żyłę. Dłoń zsunął między jej uda. Kolanem rozepchnął nogi, by mieć łatwiejszy dostęp.

Francesca czuła tylko jedno - płomienną tęsknotę zmieszaną ze straszliwym nienasyconym głodem. Jej umysł zasnuwała szkarłatna mgła szaleństwa. Ciało płonęło pod dotykiem Gabriela. Usłyszała jęk wydobywający się z jej własnych ust, gdy Gabriel odnalazł rozgrzane, wilgotne centrum, co tylko zwiększyło intensywność jej pożądania. Poczuła ugryzienie na sutkach i napór twardego nabrzmiałego członka na łono. Jej umysł zasnuwały erotyczne wizje przesyłane przez Gabriela, wyrażające jego silną potrzebę połączenia się z nią. Nie mogła myśleć. Mogła tylko czuć. Czuć, łaknąć i płonąć.

Jej włosy były wszędzie. Jedwabiste pasma w erotyczny sposób przesuwały się po ich wrażliwej skórze. Francesca słyszała w głowie dziwne szumy. W desperackim geście wyciągnęła ręce do Gabriela. Objęła go za szyję, tuląc do siebie, podczas gdy on pieszczotą ust sprawiał, że w jej umyśle nie mogła powstać żadna myśl poza myślą o nim. Nie istniała już ziemia ani niebo, nie istniał czas i przestrzeń. Był tylko Gabriel z jego szerokimi barami, gorącą skórą i upominającym się o swoje ciałem, pożądający jej tak, jak jeszcze nikt dotąd. Już nie czuła, że jej ciało należy do niej; było miękkie i uległe, i obolałe tak samo jak ciało Gabriela.

Coś do niej szepnął, Rozpoznała starożytny język, ale słowa były niewyraźne, bo mówił, całując ją po piersiach. Uniósł jej biodra i zatrzymał się na jedno uderzenie serca. Wpatrywała się w niego, zauroczona jego czystym zmysłowym pięknem. On też na nią patrzył swymi ciemnymi oczyma.

- To pewne, że jesteś moją życiową partnerką. - Pchnął biodra w przód i posiadł ją.

Francesca krzyknęła, na znak protestu szarpiąc jego długie ciemne włosy.

- Rozluźnij się, Francesco. - Gabriel wydyszał te słowa pięknym hipnotyzującym głosem. Jego biodra poruszały się wolno, zmysłowo, dając jej ciału czas na przystosowanie się do tej inwazji. Pochylił ciemną głowę, żeby pocałować jej atłasową skórę, ustami muskał pulsującą na szyi żyłkę. Skupił się na własnym oddechu, żeby móc się powstrzymać przed gwałtownym wejściem we Francescę. Była ciasna i gorąca, otaczała go aksamitnym ogniem. Była doskonałością. Zamknął na chwilę oczy, rozkoszując się wszystkimi doznaniami.

Francesca wiedziała, że powinna zaprotestować, ale pocałunki Gabriela doprowadzały ją do szaleństwa. Biała błyskawica przetoczyła się przez nią, gdy zatopił w niej swe zęby, łącząc ich ze sobą w sposób najbardziej erotyczny z możliwych. Serce, umysł, dusza i ciało. Jej siła życiowa przepłynęła do niego, gdy jego ciało posiadło jej ciało, gdy jego biodra poruszały się w głębokim, ciężkim rytmie, prowadząc ich oboje ku wstrząsającemu uwolnieniu. Gabriel drżał, panował nad sobą z największym wysiłkiem. Smaku Franceski nie dało się z niczym porównać. Uderzał do głowy, był zmysłowy, był wszystkim, czego mógłby kiedykolwiek pragnąć. Była gorąca. Słodka. Trawiły go płomienie. Wchodził we Francescę głębiej i silniej. Stawali się jednością.

Musnął językiem jej pierś.

- Proszę, Francesco. - Głos miał stłumiony pożądaniem.

Natychmiast odpowiedziała na to naglące błaganie. Jej usta przemknęły po wyprężonych mięśniach klatki piersiowej Gabriela. Jego ciało przeszył skurcz, gdy kąsała go lekko w szyję, piersi, sutki.

- Francesco - wypowiedział jej imię z desperacją.

Francesca przekonała się, że musi mu ulec. To było coś więcej niż zaklęcie czarnej magii; znajdowała się pod wpływem pradawnego uroku. Ciało Gabriela było silne, twarde, doskonałe. Czuła jego zapach, czuła zapach jego siły życiowej wołającej do niej, kuszącej ją. Jej usta przesuwały się zmysłowo po jego skórze, podrażniła go, gryząc w pierś, aż zaczął jęczeć z podniecenia. Zatopiła w nim swe zęby. Gabriel poczuł, jakby uderzył w niego grom, i zanurzył się głęboko w gorącej ciasnej kobiecości Franceski, zatracając się całkowicie w ekstazie jej ciała.

- Jesteś moją życiową partnerką, a ja twoim partnerem. Należę do ciebie. I moje życie też. Przyrzekam, że będę cię chronił. Przyrzekam ci wierność. Oddaję ci swe serce, duszę i ciało. I w zamian biorę to samo od ciebie. - Ledwo był w stanie skończyć wypowiadanie rytualnej formuły. Jej ciało pulsowało wokół niego, rozbijając go na części, otulając gorącą aksamitną miękkością, w której spalał się na proch. - Będziesz moją życiową partnerką przez całą wieczność. A ja będę cię strzegł przez całą wieczność.

Francesca przesunęła językiem po rankach, które powstały na jego piersi od jej ukąszeń, i mocno przywarła do Gabriela. Był jedyną kotwicą teraz, gdy jej ciało zmywały fale czystej płynnej rozkoszy Tonęła; jej ciało już do niej nie należało, w uszach słyszała głośne bicie serca, krew tętniła jej w żyłach. Czuła smak Gabriela w ustach, jego członek tkwił w niej głęboko. Po raz pierwszy w swej odwiecznej egzystencji czuła się prawdziwie zaspokojona.

Gabriel leżał na niej, wtulony, jakby już nigdy nie chciał się od niej oddalać. Uniósł głowę, żeby spojrzeć Francesce w oczy, oczekując dezaprobaty. Pogładziła go po wilgotnych od potu włosach.

- A więc za tym tęskniliśmy przez te wszystkie lata - powiedziała z czułością i zdumieniem.

Pochylił głowę, żeby złożyć pocałunek na miękkim łuku jej szyi. Zaborczym gestem wsunął dłonie we włosy.

- Jesteś niezwykle piękna, Francesco.

Jego głos kusząco pieścił jej skórę. Zamknęła oczy pozwalając mu wsączyć się do jej ciała i umysłu. Gabriel złączył ich ze sobą. Miała nadzieję, że tego nie zrobi, ale teraz było to już bez znaczenia. Nic już nie miało znaczenia. Francesca cieszyła się, że doznała czegoś, co powinna była przeżyć dawno temu, ale to nie wystarczało, by przywiązać ją do świata. Minęły setki lat; jej życie ciągnęło się bez końca. Nie zacznie od nowa jako kobieta Karpatianka związana z dominującym mężczyzną. Rozluźniła się, napawając się bliskością Gabriela. Tak bardzo się od niej różnił, był taki umięśniony i żylasty, męski i twardy, same ostre kąty i płaskie powierzchnie.

Znów się w niej poruszał, powoli i delikatnie, ponownie wzbudzając między nimi żar. Gdy Francesca pojęła, że nigdy tego nie zazna, starannie unikała wszelkich myśli o seksie i intymnych zbliżeniach. Teraz żałowała, że w trakcie swej długiej egzystencji nie poznała lepiej tego aspektu życia.

- Ale ja poznałem. - Zapewnił ją Gabriel i po raz wtóry przejął kontrolę nad ich ciałami. Kierował Francescą swym umysłem; jego dłonie, przywarte do jej pośladków, poruszały nią tak, by dostroiła się do jego rytmu.

Nie mogła mu się oprzeć; zresztą wcale nie zamierzała. Przez długie wieki samotnego życia nigdy nie zdradziła swego życiowego partnera. Tak długo, jak długo sądziła, że żyje, czekała z nadzieją, jaką często żywią kobiety. Ale gdy puste lata mijały, zdała sobie sprawę, że jej partner się nie pojawi. Wtedy zaczęła się interesować zagadnieniem wy- chodzenia na światło słoneczne. Potem chciała rozpocząć życie z Brice'em. Teraz jednak wszystko się zmieniło. Nikt inny nie wywoła w niej takich uczuć jak Gabriel. Był jak ogień i ekstaza, jego dłonie wędrowały po niej, jakby próbo- wał zapamiętać każdy skrawek jej ciała. Jakby oddawał jej cześć. Jakby musiał ją mieć.

Gabriel jej pożądał. Potrzebował jej. Tylko ona była w stanie ostudzić trawiący go ogień. A Francesca z całą pewnością wiedziała, że tylko on potrafi sprawić, by poczuła, że żyje. Teraz miała wrażenie, jakby się na nowo narodziła. Tylko Gabriel mógł doprowadzić jej ciało do stanu, w którym płonęło z wielką intensywnością. Intensywnością, która fala za falą czystej zmysłowej rozkoszy rozbijała ją na kawałki, powodując utratę kontroli. Nigdy niczego takiego nie doświadczyła ani nawet sobie nie wyobrażała. Gabriel poruszał się w niej w imponującym rytmie, przywodząc ją coraz bliżej, na skraj spełnienia.

Jego usta, gorące i wygłodniałe, przesuwały się po jej pełnych piersiach. Czuła, że topnieje pod wpływem tych pieszczot, że jej wnętrze zamienia się w roztopioną lawę. Pragnęła dotyku Gabriela, pragnęła, żeby jego usta nie przestawały wędrować po jej skórze. Jego język okrążał stwardniałe sutki Franceski, a jej aksamitne wnętrze zaciskało się tak, że wprost tonęła w rozkoszy. Gabriel, zaciskając ręce na jej biodrach, poruszał się w niej z rytmiczną gwałtownością. Francesca nie chciała, żeby to się kiedykolwiek skończyło. Widziała, jak przez umysł Gabriela przepływają erotyczne obrazy, sceny tego, co zamierzał z nią jeszcze zrobić, tego, co chciał, żeby ona mu zrobiła. I ona też tego pragnęła. Czując, że traci panowanie nad sobą, przywarła do Gabriela, wydając przy tym nieświadomie cichy jęk rozkoszy. Nie chciała, żeby zbliżenie dobiegło końca, chciała, żeby trwało wiecznie. Chciała bez pośpiechu poznawać muskularne ciało kochanka. Pragnęła doprowadzić go do szaleństwa swoimi pieszczotami.

Objęła dłońmi szyję Gabriela i przyciągnęła go do siebie, podczas gdy on wchodził w nią i wychodził, sprawiając, że wznosiła się coraz wyżej i wyżej, i tak frunęła w przestworzach do chwili, gdy Gabriel eksplodował w jej wnętrzu i wraz z nią opadał w dół. Ich ciała były ze sobą splecione tak ciasno, że nie można ich było od siebie odróżnić. Gabriel przytulił do siebie Francescę, czekając, aż ich serca się uspokoją. Był zachwycony jej reakcją. A ona zamiast gniewać się, że ją uwiódł, przyciskała swe piękne usta do zagłębienia w jego ramieniu. Widział w jej myślach, że jest zadowolona, że ma ochotę na więcej. Łaknęła tego gorąca i ognia. Chciała, by znów ją pieścił. Żadne z nich jeszcze nigdy czegoś podobnego nie zaznało.

Lecz niespodziewanie Francesca znieruchomiała i odepchnęła go od siebie. Nie opierał się. Rozpadliną pomiędzy kuszącymi piersiami płynęła strużka potu. Leniwym ruchem pochylił głowę i zlizał pot językiem. Francesca zadrżała i mocno się wokół niego zacisnęła. Potem odepchnęła go, a on ponownie zajrzał do jej umysłu. Przepełniało ją poczucie winy, wyrzuty sumienia i zmieszanie faktem, że odczuwa tak silne erotyczne podniecenie, mimo że to był jej pierwszy raz.

- To naturalne, Francesco - szepnął uspokajająco, przesuwając delikatnie zębami po jej wrażliwych piersiach, a potem całując ją w usta.

- Może dla ciebie, ale nie dla mnie. Potrzebuję czasu, Gabrielu, żeby wszystko sobie poukładać. Muszę zostać sama. Muszę to przemyśleć. Proszę, pozwól mi wstać.

Czyżby słyszał łzy w jej głosie? Przez dłuższą chwilę przyglądał się jej, namawiając w myślach, by spojrzała w jego ciemne oczy, ale ona z uporem odmawiała. Puścił ją niechętnie i natychmiast poczuł się osamotniony. Ona też tak się poczuła, ale nie chciała się do tego przyznać. Chciała zostać sama. Gabriel zsuną! się z niej, lecz nim to zrobił, nie mógł się powstrzymać, by jeszcze raz nie musnąć palcami jej gładkiej skóry. Położył się obok, wpatrując się w sufit z lekkim uśmiechem zadowolenia na ustach.

Francesca pożądała go równie mocno, jak on jej pragnął. Kryła się w niej zmysłowa, namiętna kobieta. Gabriel zamknął oczy i zaczął sobie wyobrażać, że każdego poranka będzie ją do siebie tulił, że będzie się budził obok niej każdego wieczoru, że będzie mógł zatopić się w jej gorącym wnętrzu, kiedy tylko przyjdzie mu na to ochota. Przez wszystkie lata swego istnienia nie marzył o takim raju i dlatego teraz był przekonany, że nie może utracić tej kobiety.

Francesca tymczasem udała się do łazienki. Stała pod prysznicem i płakała. Jak to możliwe, że spotkało ją to dopiero teraz, tak późno? Jakim cudem Gabriel żyje, choć wszyscy w Karpatii myślą, że już dawno umarł? Był legendą, mitem, a nie kimś, kto żyje, oddycha i domaga się swoich praw.

- Nic ci to nie pomoże, że się przede mną ukryjesz. Wyczuła, że Gabriel jest blisko. Pospiesznie otarła łzy i zamknęła wodę. Po wyjściu z kabiny owinęła swe smukłe ciało dużym ręcznikiem. Jej skóra była tak wrażliwa, że przyłapała się na tym, iż bez powodu się czerwieni. To on był za to odpowiedzialny. Zmienił ją na zawsze. Nakarmił ją swoją krwią i przywrócił do świata Karpatian. Związał ją ze sobą rytualnym zaklęciem, tak że teraz ich dusze były ze sobą zlane, mieli jedno serce. Będzie go teraz potrzebowała. Do końca swych dni będzie musiała łączyć się z jego umysłem, będzie pragnęła czuć gorąco jego ciała. Ona, która nigdy nikogo nie potrzebowała. Ona, która nigdy przed nikim się nie opowiadała.

Gabriel stał w leniwej pozie, opierając się o framugę i wpatrując się bacznie we Francescę swymi ciemnymi oczami. Była tak piękna, że jej widok zapierał mu dech w piersiach. Jednak łzy lśniące na jej rzęsach sprawiły mu ból.

- Wcale się nie ukrywałam, tylko zbierałam myśli - rzekła, stając przed wysokim lustrem. Chciała sprawdzić, czy się jakoś zmieniła. Czy widać po niej, że kochała się namiętnie z mężczyzną.

- Uważasz, że nic się nie zmieniło. - To było stwierdzenie, a nie pytanie.

- Nie mogę dać ci tego, czego pragniesz. Nie naciskaj, Gabrielu, bo inaczej zmusisz mnie, żebym zwróciła się o pomoc do Księcia.

Gabriel się uśmiechnął. Drapieżnik odsłonił kły. Ale w jego oczach nie było widać rozbawienia, tylko wściekłość dzikiego zwierza. Po raz pierwszy Francesca poczuła strach.

- Nikt mi ciebie nie odbierze, Francesco. A już z pewnością nie Michaił. Nie powinnaś zresztą angażować do naszych prywatnych spraw osób trzecich. Wiem, że ty też tak uważasz. I żebyś nie miała wątpliwości: moim podstawowym zadaniem jest ochrona partnerki. Mam obowiązek dbać o jej zdrowie i życie.

- A co ze szczęściem?

- Daj mi trochę czasu, a również i to ci zapewnię. Nie próbuj ze mną walczyć, bo nie wygrasz.

- Podziwiam twoją arogancję - mruknęła Francesca pod nosem, po czym zdjęła z siebie ręcznik i zaczęła się ubierać. - Teraz jednak nie mogę rozmawiać, bo muszę wyjść - dodała. Nie zamierzała dać się wciągnąć w kłótnię.

- Podziwiam twoją arogancję - mruknęła Francesca pod nosem, po czym zdjęła z siebie ręcznik i zaczęła się ubierać. - Teraz jednak nie mogę rozmawiać, bo muszę wyjść - dodała. Nie zamierzała dać się wciągnąć w kłótnię.

- Jeśli jesteś głodna, nakarmię cię - zaproponował uprzejmie Gabriel.

Poczęła, że rumieniec okrył jej szyję i twarz. Nie chciała sobie nawet wyobrażać, jak by to wyglądało, Gabriel zamieniał zwykły posiłek w sesję erotycznych uniesień.

- Dziękuję bardzo za tę propozycję, ale muszę iść do szpitala. Dostałam wiadomość od Brice'a, że kolejna pacjentka potrzebuje pomocy.

Gabriel przytrzymał ją za nadgarstek - jego uścisk był jak pęta, których nie potrafiłaby rozerwać. Nie sprawiał jej bólu; w rzeczywistości obejmował ją bardzo delikatnie, ale nawet jeśli zaczęłaby się z nim szarpać, nie zdołałaby mu się wyrwać.

- Pilnuję tego, co do mnie należy, Francesco. Nie włączaj doktorka w środek naszej walki.

- Nie ma żadnej walki, Gabrielu - odparta łagodnie. - Brice to tylko przyjaciel. Często chodzę do szpitala, żeby pomagać jego pacjentom. To część mojego życia, tego, kim jestem. I nie ma nic wspólnego z Brice'em poza tym, że pracuje w tym szpitalu i że się przyjaźnimy.

- On snuje się w twoich myślach, bo jest zwyczajny. Znasz go i dobrze się przy nim czujesz. Ja cię przerażam.

Jej ciemne oczy spoczęły na jego twarzy.

- Nie znam twoich planów, Gabrielu, ale domyślam się, co zamierzasz. Chcesz mnie powstrzymać przed zrobieniem tego, o czym myślę już od dawna.

Wzruszył ramionami, nie trudząc się, żeby zaprzeczyć oczywistości.

- Może dobrze by się stało, gdybyś rozważyła inne możliwości, inne sposoby życia.

- Bo tobie się wydaje, że ty zmieniłeś swój. Ale to nieprawda. Za dzień lub dwa dojdzie do jakichś zabójstw w mieście i udasz się na polowanie, nie oglądając się za siebie i nie myśląc o mnie. Tak jak kiedyś.

Gabriel pokazał w uśmiechu swe śnieżnobiałe zęby.

- Będę musiał zapolować na tego wampira, ale nie tylko obejrzę się za siebie, ale też wrócę do ciebie.

Francesca szarpnęła ręką, chcąc, żeby ją puścił.

- Pamiętaj, że nigdzie nam się nie spieszy - odrzekła chłodno.

I choć jej słowa miały odstręczyć Gabriela, nieświadomie wyciągnęła dłoń, żeby poprawić kołnierzyk jego koszuli.

On zaś od razu poczuł ten sam kojący spokój, jakiego doświadczył, gdy Francesca dotknęła go po raz pierwszy. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo był spięty. Francesca jednak to zauważyła i wiedziała, co zrobić, żeby się rozluźnił.

- Jesteś wspaniałym mężczyzną, Gabrielu. Legendą wśród naszych ludzi, a twoja reputacja jest zasłużona. Bardzo bym chciała podarować ci wszystko, co ci się należy. - Jej gęste rzęsy opadły, zasłaniając malujący się w jej oczach wyraz żalu i poczucia winy. - Ale zanim się tu pojawiłeś, miałam swoje życie. Nie znam cię. Moje ciało reaguje na ciebie tak, jak powinno reagować ciało kobiety z rodu Karpatian, lecz moje serce nie należy do ciebie.

Gabriel położył sobie jej rękę na piersi.

- Podziwiasz tego lekarza, Francesco. Widzę to w twoich myślach. Jednak nie myl tego uczucia z miłością.

- Dlaczego sądzisz, że nie mogłabym pokochać śmiertelnika?

- Bo jesteś moją życiową partnerką i na świecie istnieje tylko jeden mężczyzna przeznaczony dla ciebie. Jestem tu, Francesco. Powinienem był pojawić się wcześniej, ale jestem teraz. Nie pozwól, żeby strach kazał ci uciec do tam- tego mężczyzny.

- Od dawna przyjaźnię się z Brice'em. I prawdą jest, że rozważałam myśl, by dzielić z nim ostatnie lata życia. Zasługuję przecież na odrobinę szczęścia. - Francesca nie rozumiała, dlaczego ma wyrzuty sumienia. Niczego nie była winna Gabrielowi. Nie prosiła, żeby ich ze sobą połączył, a on i tak to uczynił. Zapędził ją tym aktem w kozi róg i wprowadził zamieszanie do jej umysłu.

- Lubisz towarzystwo tego lekarza, bo macie wspólne zainteresowania. Jesteś urodzoną uzdrowicielką. On też uzdrawia ludzi. Ale wspólne pasje, to nie miłość, Francesco. Przyjaźń, podziw, życzliwe uczucia nie składają się w miłość.

- Gdyby poprosił mnie o rękę, Gabrielu, już byłabym jego żoną i mieszkałabym z nim.

Ciemne oczy Gabriela przesunęły się po jej twarzy. Delikatnym ruchem uniósł jej podbródek

- Nie muszę czytać ci w myślach, żeby wiedzieć, jak często Brice składał ci tę propozycję. Nie istnieje na świecie mężczyzna, śmiertelnik czy ktoś inny który nie chciałby, żebyś do niego należała. Ty go nie kochasz, Francesco.

- Ale też nie kocham ciebie, Gabrielu. A to najistotniejsze. Zbyt długo żyję, żeby teraz decydować się na związek tylko ze względu na seks.

W jego oczach pojawiły się iskierki rozbawienia.

- Ze względu na wspaniały seks - poprawił.

W odpowiedzi wykrzywiła kąciki ust w lekkim uśmieszku.

- Niech ci będzie, wspaniały seks - zgodziła się, - Ale się nie ciesz. Oddaję tylko diabłu, co mu się należy. Przez całe wieki nasi ludzie nazywali cię aniołem światła, a Luciana aniołem ciemności. Moim zdaniem coś im się chyba jednak pomieszało. - Wyrwała dłoń z uścisku i odwróciła się do Gabriela plecami. - Nie obrażę się, jeśli znajdziesz sobie inną sypialnię, Gabrielu, i w tej naszej bitwie nie licz za bardzo na zwycięstwo. Nawet mimo tego, co się między nami wydarzyło, nadal zamierzam się zestarzeć. Mam za sobą wiele stuleci życia i jestem już zmęczona patrzeniem, jak wszyscy wokół mnie umierają.

- Nie ma mowy o żadnej walce, kochanie - wyszeptał czule, patrząc, jak Francesca wychodzi w ciemną noc.

Nie ucieknie mu. Już on o to zadba. Teraz nikt mu jej nie odbierze, żaden śmiertelnik, Karpatianin czy wampir. A jego polisa ubezpieczeniowa lepiej niż cokolwiek innego powstrzyma ją przed szukaniem ukojenia w wyjściu na światło dzienne. Posuwistym krokiem podszedł do drzwi i zapatrzył się w migoczące światła miasta. Istne morze świateł. Miasto było rozświetlone tak jak niebo nad jego głową.

Gabriel spoczywał w ziemi bardzo długo; miał wiele do nadrobienia. Musi na nowo poznać Paryż, każdą uliczkę, wszystkie najciemniejsze zaułki. To był doskonały teren do polowań dla demona takiego, jakim stał się Lucian. Wkrótce wszystko się zacznie. Zabójstwa, śmierci, niekończący się pościg i bitwy. Gdzieś w tym uśpionym mieście grasuje bezwzględny, bezlitosny morderca. Już nikt nie jest bezpieczny, nikt nie będzie bezpieczny, dopóki Gabriel nie zgładzi tego potwora. Teraz, gdy musiał ochraniać Francescę, wiedział, że nie może chybić. Musi znaleźć sposób na zniszczenie brata. Jeśli nawet wcześniej wahał się w tej kwestii kierowany źle pojętą lojalnością, teraz nie mógł sobie pozwolić na podobny luksus. Francesca musi być bezpieczna, za wszelką cenę. Z ciężkim sercem pokonał trzy stopnie schodów i wzbił się w powietrze.

Francesca szła do szpitala niespiesznym krokiem. Kochała noc. Choć tęskniła za słońcem i zrobiła wszystko, by móc na nie wychodzić, to jednak kochała noc. Po zmierzchu świat stawał się spokojny, podczas gdy za dnia często panował chaos. Zachwycały ją odgłosy wydawane przez nocne stworzenia, trzepot skrzydeł, który słyszeli tylko nieliczni. To był sekretny świat, którego stanowiła część, a teraz Gabriel domagał się, by do niego powróciła.

Ile czasu minęło, od kiedy opuściła swą górską ojczyznę, Karpaty? Jak by to było, znaleźć się znowu pomiędzy swoimi? Zanurzyć palce w żyznej, uzdrawiającej ziemi? Już dawno temu przestała o tym marzyć. Dlaczego Gabriel wrócił po tak długim czasie? Dlaczego teraz? Jakie są jej uczucia do Brice'a? Czy możliwe, by tak chętnie oddała się Gabrielowi, gdyby kochała innego? Gabriel do niczego jej nie zmuszał. Może uwiódł ją z rozmysłem, może nawet zaszczepił w jej umyśle pożądanie, ale przecież nie jest podlotkiem. Nie wolno jej zrzucać na niego winy. Mogła go powstrzymać lub przynajmniej utrudnić mu zbliżenie. Nie, to nie jego wina. Pożądała go niemal od pierwszej chwili, gdy obudziła się z jego krwią w żyłach.

Ale co to wszystko oznacza? Czy należy do tego rodzaju kobiet, które mogą być w związku z dwoma mężczyznami naraz? Czy możliwe, że kocha Brice'a? A jeśli tak, to dlaczego nie wyszła za niego już dawno temu? Może Gabriel ma rację? Uciekała do Brice'a, bo czuła się przy nim bezpieczna i znała go. Był kimś, kto nigdy jej nie zdominuje. Czyżby nadal nosiła w sercu urazę za upokorzenie, którego doznała jako młoda dziewczyna? Sądziła, że już dawno uporała się z tym niedorzecznym uczuciem.

Była połączona z Gabrielem. Jej umysł sam dostrajał się do jego umysłu. Jej ciało tęskniło za nim. Byli ze sobą związani, a jednak jej krnąbrne serce zdawało się mieć swój rozum. Jak to możliwe? Czyżby aż tak bardzo stała się człowiekiem, że rytualne zaklęcia już na nią nie działają? Nie. Czuła przecież ten potężny głód, tę potrzebę, którą tylko Gabriel mógł zaspokoić.

Z westchnieniem potarła pulsujące bólem skronie. Sprzeniewierzyła się własnym przekonaniom. Nigdy w pełni nie zaangażowała się w związek z Brice’m, niemniej w duchu rozważała myśl, że może kiedyś się zejdą. Brice'owi bardzo na niej zależało; zawsze, gdy byli razem, czuła, że obdarza ją szczerym uczuciem. Brice nie był w stanie jej oszukać. Bez problemu czytała w jego myślach. Bardzo by przeżył, gdyby nagle zerwała ich znajomość. Pozwoliła mu darzyć się uczuciem. Czy nie powinna teraz czuć się za to odpowiedzialna? W głowie miała chaos i czuła się osamotniona. I była już bardzo znużona samotnym życiem.

- Nie jesteś sama, Francesco. Jestem tu, by z tobą rozmawiać. Nie musisz obarczać się winą za zdradę. Pojawiłem się w twoim życiu niespodziewanie. Nie mogę powiedzieć, że sprawia mi przyjemność świadomość, ii ciągle rozmyślasz o innym mężczyźnie i martwisz się bardziej o niego niż o mnie, ale rozumiem to. Moja obecność skomplikowała ci życie.

Francesca pohamowała łzy. Było coś ogromnie pokrzepiającego i bardzo intymnego w tym, że ktoś przemawiał do niej tak czule w myślach, szepcząc uspokajające słowa pełne zrozumienia dla jej trudnej sytuacji. Minęło wiele lat od czasu, gdy korzystała z takiego sposobu komunikacji. Głos Gabriela był potężnym narzędziem, muskającym jej umysł jak najczulsza pieszczota. Po raz pierwszy od wieków po- czuła, że nie jest sama na świecie. Kobiety jej gatunku potrzebują swojej drugiej połowy. Gabriel. Zamknęła na chwilę oczy. Dlaczego pojawił się właśnie teraz?

- Francesco! Dzięki Bogu. - Brice wyłonił się zza rogu i stanął przy wejściu do izby przyjęć. - Strasznie się o ciebie martwiłem. Kim był tamten mężczyzna?

Brice otoczył ją ramieniem, a ona natychmiast poczuła ciężar dezaprobaty Gabriela. Karpaccy mężczyźni niechętnie dzielą się swoimi kobietami. Gabriel należał do Starego Świata. Przez całe wieki, ochraniając innych, polował na demony. Miał w sobie instynkt drapieżnika; a jednocześnie był też odważny, uprzejmy, elegancki. Francesca czuła, że walczy ze sobą, chcąc zachować równowagę i wyrozumiałość, choć jego natura domagała się, by szybko i zdecydowanie pozbył się rywala. Minęło wiele czasu, odkąd Francesca nie żyła już w jego świecie. Prawie zapomniała, w jaki sposób mężczyźni jej gatunku traktują kobiety. Że są opiekuńczy, ale też zaborczy.

- On ma na imię Gabriel. I przepraszam. Nie wiedziałam, że tam będzie. Gdybym wiedziała, uprzedziłabym cię.

- Patrzył na ciebie, jakbyś do niego należała. - Brice mocno przytulił Francescę, bo nagle ogarnęło go poczucie, że ją stracił. W oczach miała wyraz rezerwy, którego nigdy wcześniej u niej nie widział. Była jakaś inna, ale nie umiał określić, na czym ta odmienność polega. - On tak uważa, prawda? Kim on jest dla ciebie?

- Moim mężem. Myślałam, że nie żyje - odparła Francesca cichym głosem. - Byłam zdumiona, że żyje. Przykro mi, Brice. Myślałam, że odszedł na zawsze. Nie miałam pojęcia, że może wrócić. Naprawdę przez te wszystkie lata sądziłam, że nie żyje.

- Nigdy nie wspominałaś o mężu. - Brice był wyraźnie zaszokowany.

Skinęła głową.

- Wiem, ale już dawno temu pogodziłam się z jego odejściem. Jego powrót jest dla mnie wielkim wstrząsem i muszę sobie z tym jakoś poradzić. Wszyscy musimy.

Brice z trudem przełknął ślinę. Był tak przybity, że Francesca automatycznie chciała ukoić go swym dotykiem. Natychmiast splótł palce z jej palcami.

- Ale co to znaczy? Chyba nie sądzi, że może po prostu wrócić do twojego życia po tylu latach nieobecności? Znasz moje uczucia do ciebie, Francesco. Czy twój mąż był oficjalnie uznany za zmarłego? Co jego powrót oznacza dla nas?

- Prawdę mówiąc, na razie sama nie wiem, co o tym myśleć. Mówiłam ci, że jestem w szoku. - Ponieważ nie umiała i nie chciała okłamywać Brice'a, mówiła dalej: - Ale jego powrót z pewnością wiele zmieni. To oczywiste. Gabriel jest bardzo dominujący, poza tym nigdy oficjalnie nie stwierdzono jego śmierci.

Brice odsunął się od Franeeski, wodząc krytycznym wzrokiem po jej twarzy.

- On nadal cię pociąga, prawda? - Zabrzmiało to jak oskarżenie.

Francesca odwróciła oczy, czując, że zalewa ją fala wyrzutów sumienia.

- On był moim mężem, Brice. Czego się spodziewałeś?

- A niech to szlag. Powinnaś była już dawno za mnie wyjść, Francesco. I nie zaprzeczaj, że się nad tym nie zastanawiałaś. Jego powrót się nie liczy. On już nie jest częścią twojego życia. - Po tych słowach Brice nagłe cały zesztywniał. - Chyba nie zatrzymał się u ciebie?

Francesca milczała, unikając jego spojrzenia.

Brice uderzył się ręką w czoło.

- Francesco! Czyś ty oszalała? Przecież nic nie wiesz o tym człowieku. Nie masz pojęcia, gdzie się podziewał przez ten cały czas. Czym się ostatnio zajmował? Założę się, że tego nie wiesz, a mimo to pozwoliłaś mu u siebie zamieszkać. Całkiem możliwe, że gnił po prostu w więzieniu. Na pewno tak było. - Zacisnął dłoń na ramieniu Franeeski, nie pozwalając jej odejść. - Słusznie się domyślam? Twój mąż siedział w więzieniu, a ty boisz się mi o tym powiedzieć? Uważam, że jesteś mi winna szczerość.

- Nawet gdybym chciała wyznać prawdę, nie mogłabym tego zrobić, bo nie dopuszczasz mnie do głosu - obruszyła się. - Poza tym to wyłącznie sprawa Gabriela, gdzie przebywał i co robił. Tylko jego, a ja nie mam żadnego obowiązku wyjawiać ci tych informacji.

- Spałaś z nim - domyślił się Brice.

- To też nie jest twoja sprawa. - Francesca wyprostowała się, posyłając Brice'owi ostrzegawcze spojrzenie. Może czuła się winna, ale nie zamierzała pozwolić, by Brice lub jakikolwiek inny mężczyzna ją karcił. Zawsze była z Brice'em szczera. Zawsze. Wielokrotnie namawiała go, żeby znalazł sobie inną kobietą, która będzie go podziwiała tak, jak na to zasługiwał. Ona po prostu nie miała takiego charakteru i to ją smuciło. Czuła się jakby wybrakowana, nie potrafiła oddać komuś całego serca. Coś z nią było nie tak, czegoś jej brakowało. Dobrze się więc stało, że Gabriel wybrał inną ścieżkę życiową; gdyby z nią został, nie byłby zadowolony. Życie z nią nie dałoby mu satysfakcji.

- Nie przyszło ci na myśl, że on te wszystkie minione lata mógł spędzić z inną kobietą? Może ma żonę i dzieci, a ty nic o tym nie wiesz. - Złośliwe uwagi wymknęły się Briee'owi z ust, zanim zdążył się nad nimi zastanowić.

W ciemnych oczach Franceski zabłysnął nagły gniew.

- Nie poniżaj się, Brice - odparła łagodnie.

- Francesco, proszę cię, nie rób tego. - Brice objął ją w pasie, ale gdy ją do siebie przyciągał, wiedział, że posunął się za daleko.

Francesca była spięta i sztywna. Zapach wody kolońskiej Brice'a, mimo że była droga, budził w niej lekkie mdłości. Zdziwiło ją to, bo zazwyczaj lubiła perfumy, których używał, ale teraz mogła myśleć wyłącznie o tym, jak pachniał Gabriel. Piżmem i męskością. Czy to wynik rytualnego połączenia? Czy teraz nie będzie już mogła dotykać innych mężczyzn? Czy na tym opiera się tajemniczy wpływ, jaki mężczyźni jej gatunku mają na swoje kobiety? Ze zniecierpliwieniem przesunęła ręką po włosach, przy okazji przekonując się, że jej dłoń mocno drży. Może istnieje jakiś sposób na unieważnienie rytualnego połączenia? W końcu już raz udało jej się osiągnąć niemożliwe; znalazła sposób na to, by móc wychodzić na słońce jak śmiertelnicy. Gabriel wyrażał się powściągliwie o jej osiągnięciu, ale to nie zmieniało faktu, że udało jej się dokonać tego, czego nie osiągnął nikt z jej ludu.

- Niczego nie robię, Brice. Nie wiem, co powinnam zrobić, więc nie podejmuję żadnych decyzji. I nie proszę cię, żebyś czekał, aż coś postanowię. Zawsze ci powtarzałam, że powinieneś znaleźć sobie jakąś miłą, słodką dziewczynę i założyć z nią rodzinę. - Francesca strzepnęła włosy z twarzy nerwowym gestem, który był u niej rzadkością.

- Ale ja kocham ciebie, Francesco - wyznał nieszczęśliwym głosem lekarz. - Nie chcę szukać innej kobiety, pragnę tylko ciebie. Nie podoba mi się to, że mieszkasz z byłym mężem, ale nie chcę, żebyś mnie wykluczała tylko dlatego, że uważasz, iż nie poradzę sobie z tą sytuacją.

Francesca pokręciła głową.

- To ja sobie z nią nie radzę, Brice. Nie masz pojęcia, jaki mam chaos w głowie. Ale wolę teraz o tym nie rozmawiać. Lepiej chodźmy zobaczyć twoją pacjentkę.

Brice znów chwycił ją za ramię, nie pozwalając wejść na teren szpitala.

- Kochasz go?

Francesca powoli wypuściła powietrze z płuc. Nie chciała go oszukiwać.

- Jak mogłabym go kochać, skoro tyle lat go nie widziałam? Nie znam go. Nie mogłam go poznać. I nadal nie chcę go poznawać. Ale uważam, że jest niezwykle dzielny. Nikogo tak w życiu nie podziwiałam. Moim zdaniem zasługuje na szczęście, tyle że ja niekoniecznie chcę być świadkiem, jak doznaje tego szczęścia.

Brice zaklął cicho pod nosem.

- Nie jesteś mu nic winna. Nie obchodzi mnie, że jest twoim mężem. Mówisz tak, jakbyś uważała, że jesteś mu coś dłużna, ale to nieprawda. Dla mnie to mało istotne, jeśli na- wet jest tajnym agentem ratującym świat. On nie może sobie po prostu wrócić i mówić, że do niego należysz.

Ale Gabriel naprawdę uratował świat. I to niejeden raz. A ponieważ w mieście grasuje potężny wampir, uczyni to ponownie, ryzykując własne życie. Dla ratowania innych poświęcił szczęście, zrezygnował z założenia rodziny, poświęcił kolory i emocje. Uczynił też coś więcej, narażał nie tylko życie, narażał też duszę, bo pragnął zapewnić bezpieczeństwo ludziom i innym istotom. Nie miał własnego życia i nawet pobratymców przerażała jego moc. Gabriel był zupełnie sam. Gabriel. Jej serce wyrywało się do niego z tą samą siłą, z jaką jej umysł buntował się przeciwko władzy, jaką Gabriel nad nią posiadał.

- Gabriel jest inny. Nie umiem ci tego wytłumaczyć. Poza tym prosiłam cię, żebyśmy o nim teraz nie rozmawiali. Mam za sobą ciężki wieczór i jestem zmęczona. Nie mogę odpowiedzieć ci tak, jakbyś sobie tego życzył, a jeśli będziesz naciskał, będę zmuszona ci odmówić, powiedzieć, że nie ma dla nas przyszłości, więc zapomnij o mnie. - Potarła pulsujące bólem skronie. - Co z tą twoją pacjentką? Chcesz jej pomóc czy nie?

Brice pokręcił głową, starając się ukryć frustrację.

- W porządku, Francesco, niech będzie, jak chcesz. Zostawmy na razie ten temat, ale chcę, żebyś wyrzuciła tego faceta z domu albo przeniosła go do jednego ze schronisk, które wspierasz. W którymś z pewnością znajdzie się dla niego wolne łóżko.

Francesca domyślała się, że Gabriel jest bardzo zamożny. Nieważne, jak długo spoczywał pod ziemią, na ziemi na pewno czekał na niego spory majątek w postaci sztabek złota lub czegoś równie wartościowego. Jego pobratymcy z pewnością tego dopilnowali. A jeśli nic by mu nie zostało, wszyscy Karpatianie złożyliby się, żeby ułatwić mu powrót do społeczeństwa. Karpatianie zawsze pomagali sobie w potrzebie. W ich społeczności bogactwo nie miało znaczenia. Pieniądze były narzędziem, które pomagało ludowi przetrwać, utrzymać jego istnienie w tajemnicy. Gabriel nie miał jeszcze czasu zebrać tego, co mu się zgodnie z prawem Karpatian należało, ale z pewnością wkrótce to uczyni. A Francesca nie mogła postąpić wbrew zasadom obowiązującym wśród jej krajanów i wszystkim, co do niej należało, musiała podzielić się z Gabrielem.

- Poprosiłam go już, żeby, gdy tylko się pozbiera, znalazł sobie jakieś miejsce do zamieszkania, ale nie będę go zmuszała, żeby się wyprowadził. A teraz albo opowiesz mi o swojej pacjentce, albo wracam do domu. - Mówiła serio. Jeśli Brice nadal będzie na nią naciskał, odejdzie i nieprędko wróci.

Brice zorientował się, że to nie przelewki.

- Ma czternaście lat i wygląda, jakby wpadła pod pociąg. Na prześwietleniach widać liczne połamane kości, niektóre nastawiane przez lekarzy, inne zrosły się same. Dziewczyna jest praktycznie w śpiączce. Patrzy na mnie, ale się nie odzywa. Nawet nie wiem, czy mnie słyszy. Jest w bardzo złym stanie. Plecy, ręce i ramiona ma pokryte okropnymi bliznami, zupełnie jakby się z kimś biła. Chyba ktoś ją maltretował. Do szpitala przywiózł ją ojciec, wstrętny facet z okropną gębą. Niewiele mówił. Innych bliskich brak. Policjanci twierdzą, że ten gość ma na swoim koncie jakieś przestępstwa, ale nie wspominali o maltretowaniu dzieci. Bez zeznań dziewczynki nie możemy udowodnić, że ojciec jest sadystą, a ona nie chce z nami rozmawiać. Ojciec zamierza ją zabrać do domu. Twierdzi, że jest opóźniona w rozwoju, ale ja tak nie uważam.

Francesca czuła, że jej serce ściska się z żalu. Nienawidziła takich spraw. Od stuleci walczyła o zapewnienie spokoju i bezpieczeństwa kobietom i dzieciom, ale jej wysiłki nigdy nie były wystarczające. Czternastolatka. Dlaczego ojciec torturuje i maltretuje własne dziecko, podczas gdy ludzie z jej rodu z takim trudem walczą, aby ich potomstwo przetrwało. Karpatianie zawsze chronili kobiety i dzieci, nawet kosztem własnego życia. To po prostu nie miało sensu i serce Franceski rwało się z żalu nad losem samotnej dziewczynki, która nie miała nikogo, kto ochroniłby ją przed najbliższą jej osobą. Tą, która powinna kochać ją najbardziej.

- Czy była gwałcona?

Brice skinął głową.

- Tak, bez najmniejszych wątpliwości. To dziecko było tyle razy gwałcone, że trudno uwierzyć, iż jeszcze żyje.

- Potrzebujesz mojej pomocy, kochanie? - Piękny głos Gabriela przemknął przez jej umysł jak delikatna bryza.

- Zaprowadź mnie do niej, Brice - poprosiła cicho Francesca. - Idę obejrzeć maltretowane dziecko. Brice twierdzi, że sprawcą przemocy jest ojciec. - Nie zdając sobie sprawy, przesłała Gabrielowi wszystkie informacje, jakie usłyszała od Brice'a. - Dam sobie radę.

- Oczekuję, że w razie potrzeby skontaktujesz się ze mną. - Po tych słowach Francescę zalała fala ciepła, jakby

ktoś objął ją wspierającym ramieniem, by miała siłę zmierzyć się z kolejnym emocjonalnym wyzwaniem.


ROZDZIAŁ 4


Brice otworzył drzwi do pokoju, w którym leżała jego młoda pacjentka, po czym odsunął się, żeby przepuścić Francescę. Na szczęście Skyler była sama, ojciec jeszcze się nie pojawił. Facet był tyranem i Brice się go bał. Przeszedł przez pokój, uśmiechając się łagodnie do skulonej na łóżku młodej pacjentki. Dziewczynka nie spojrzała na niego ani w żaden inny sposób nie dała po sobie znać, że zauważyła jego wejście.

- Skyler, chciałbym ci przedstawić moją znajomą. Wiem, że mnie słyszysz. To Francesca. Jest wspaniałą oso- bą. Nie musisz się jej obawiać.

Francesca, która obserwowała Brice'a, z zadowole- niem stwierdziła, że traktuje swoją podopieczną z wyjąt- kową delikatnością. Właśnie to, między innymi, pociągało ją w Brisie - sposób, w jaki postępował z dziećmi, z osoba- mi pokrzywdzonymi przez los, poranionymi. Zależało mu na nich. I na pewno nie miało to żadnego związku z pie- niędzmi. Brice naprawdę chciał czynić dobro, chciał poma- gać biednym, zagubionym duszom. Czując ciepło w sercu, Francesca uśmiechnęła się do niego i podeszła do krzesła, które ustawił tuż przy łóżku dziewczynki.

- Witaj, Skyler. Twój pan doktor chciał, żebym cię od- wiedziła. Myślę, że poprosimy go teraz, żeby wyszedł i zo- stawił nas same. - Skinęła głową w stronę Brice'a.

Ten pochylił się do niej tak nisko, że poczuła na uchu jego ciepły oddech.

- Wyjdę, ale będę pilnował, czy nie pojawi się ojciec. Nie wiadomo, co by zrobił, gdyby cię tu zastał.

- Myślisz, że może być agresywny? - Francesca zadała to pytanie szeptem, nie chcąc, żeby dziewczynka ją usłysza- ła. Ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebowała, to gwałtowna scena z udziałem ojca pacjentki.

- Raczej się nie zjawi, bo pije po nocach - uspokoił ją Brice, po czym mrugnąwszy okiem do nadal obojętnej Sky- ler, opuścił pokój.

Francesca uważnie przyjrzała się dziewczynce. Leżała na łóżku zwinięta w kłębek. Jej włosy miały różną długość, naj- wyraźniej ktoś bardzo niedbale je obciął. Na skroni widniała blada i wąska półokrągła blizna. Twarz znaczyły liczne sinia- ki. Oczy miała podpuchnięte, a szczękę zielonofioletową.

- A więc masz na imię Skyler. - Francesca zniżyła głos, żeby brzmiał łagodnie i przyjemnie.

Potem ujęła bezwładną, poznaczoną bliznami dłoń dziewczynki i zajrzała jej do umysłu. Chciała poznać jej wspomnienia, sprawdzić, co takiego się wydarzyło, że te- raz Skyler leży nieruchomo, wyraźnie pozbawiona chęci do życia. Natychmiast dopadły ją obrazy przemocy i deprawa- cji. Poczuła, że do oczu napływają jej piekące łzy. Co za straszne życie. Czuła każdy cios zadany dziewczynce, każ- dą ranę. Była tak jak ona ofiarą gwałtu, tortur, psychicznej i fizycznej przemocy. Blizny znajdowały się wewnątrz i na zewnątrz, blizny, które z czasem zbledną, ale nigdy całkiem nie znikną. Własny ojciec sprzedawał Skyler innym mężczy- znom, bił ją, gdy się opierała, i karał za każdym razem, gdy próbowała uciec. Bił ją, gdy płakała, bił, gdy mężczyźni ją zwracali, skarżąc się, że jest sztywna jak drewniana lalka.

Obrazy były przerażające: palce wpychające się do ma- łego ciałka, macające i ściskające je dłonie, cuchnące alko- holem oddechy zapijaczonych mężczyzn. Zapierający dech ból, gdy próbowali zmieścić się w ciele, które było dla nich o wiele za małe. Wielkie jak połcie szynki pięści spadające na drobną twarzyczkę; drobne ciało rzucane o ściany. Kosz- mar trwał nieprzerwanie, ilustrując okropny los pozbawio- nego pomocy małego dziecka, które utraciło już wszelką na- dzieję. Zamknięta w dusznej szafie, zamknięta w lodowatej łazience. Głodna, spragniona, wiedząc, że odgłos kroków oznacza, że wszystko rozpocznie się od nowa,

Francesca przycisnęła jedną rękę do brzucha, czuła, że jej żołądek kurczy się z żalu. Poczuła mdłości. To dziecko nie tylko przeszło przez fizyczne piekło, ale też zupełnie utraci- ło wolę walki. Francesca ominęła okres kompletnej rozpa- czy, żeby dowiedzieć się więcej. Chciała poznać prawdziwą Skyler, tę, która istniała, zanim duch został z niej przegnany pięściami. Skyler była kiedyś wojowniczką. Kochała życie, poezję. Cieszyła się otaczającymi ją rzeczami, zupełnie jak jej matka. Skyler Rose, tak ją nazwała matka. Piękna róża pozbawiona kolców. Dziewczynka miała piękny głos, ale jej brutalny ojciec zmusił ją do milczenia. Był zły w każdym ca- lu, tak zły jak wampiry. Przebiegły, okrutny, zdeprawowany do szpiku kości. Sam fakt jego istnienia wywoływał we Fran- cesce odruch wymiotny. Ten człowiek żył alkoholem i narkotykami. To był jego jedyny sposób na życie.

- Wsłuchuj się w brzmienie mojego głosu, Skyler, bar- dziej niż w słowa. - Francesca przesłała wiadomość wprost do umysłu dziewczynki, szukając zarazem jej skulonej w ja- kimś zakamarku duszy. - Nie będę cię oszukiwała. Wiem, że nie chcesz wracać do tego świata i wcale ci się nie dziwię. Odeszłaś tak daleko od swojego ciała, żeby nie widzieć i nie słyszeć ojca. Dzięki temu nie musiałaś czuć tego, co z tobą robił. Mogę cię uzdrowić. Mogę oczyścić cię z tego, co ci zrobił, oczyścić cię z blizn. Mogę osłabić wpływ tego, co ro- bił, tak że znów będziesz chciała żyć. Mogę nawet sprawić, że urodzisz kiedyś dziecko, jeśli taka będzie twoja wola. Możesz mieć własną rodzinę. I w jedno musisz mi uwierzyć bez najmniejszego zastrzeżenia; nie jesteś ani trochę winna tego, co cię spotkało. Wiem, że ojciec zmusił cię do myśle- nia, że jesteś bezwartościowa, ale prawda jest taka, Skyler, że on nie potrafił znieść twojej naturalnej dobroci, piękna, które z ciebie promieniuje, które codziennie mu przypomi- nało o jego chorym życiu i deprawacji.

Francesca pochyliła się nad dziewczynką, delikatnym ru- chem odsunąwszy z jej czoła pasma wypłowiałych włosów. Miała ochotę przytulić to dziecko do siebie, ochraniać je i kochać tak, jak powinno być kochane. Dlaczego wcześ- niej nie znalazła małej Skyler, zanim okrutny ojciec zdążył wyrządzić jej tak straszną krzywdę? Czuła spływające po policzkach łzy, jej pierś przygniatały ogromne współczu- cie i żal. Obudziły się stare emocje z przeszłości. France- sca miała ochotę położyć się obok dziewczynki i rozpłakać, ale zmusiła się, by spojrzeć poza ból, który teraz odczuwały obie z taką samą intensywnością.

Zamknęła oczy, skupiając się całkowicie na dziewczyn- ce. Jej własne ciało stopniowo od niej odpadało, aż stała się energią i światłem. I zaraz potem zlała się ze Skyler. Zna- lazła w niej gmatwaninę poszarpanych mięśni, połamanych kości, poranionej tkanki. Wszędzie pełno było wewnętrz- nych blizn. Jej ciało sprawiało wrażenie umarłego, jakby du- sza Skyler bardzo dawno je opuściła. Francesca wiedziała, że tak nie jest; nawiązała przecież kontakt ze Skyler, wie- działa, że dziewczynka jej słucha, że gdzieś głęboko kryje się jej wystraszona duszyczka. Wiedziała, że dziewczynka czeka nieruchomo w cieniu, chcąc się przekonać, czy Fran- cesca mówi prawdę. Jak mogłaby jej uwierzyć? Francesca przykuła jej uwagę wyłącznie tym, że jej głos, ten czysty, srebrzysty dźwięk, brzmiał inaczej. Ze ona sama była inna.

- Kochanie - szepnęła z czułością, nadal czując ból w sercu. - Kochanie, tak mi przykro, że nie byłam przy tobie wcześniej, ale teraz cię nie opuszczę. Zawsze będę się tobą opiekowała, przez całe twoje młode życie. Dopilnuję, żeby już nikt nigdy cię tak nie skrzywdził. - Przysunęła się bliżej do skulonej w zakamarku umysłu siły życiowej. - Wróć do świata i żyj, Skyler. Mogę ci zwrócić życie. Wiem, że nie jestem twoją matką, ale nie pozwolę, żeby spotkała cię jaka- kolwiek krzywda. Daję ci na to moje słowo, co rzadko czy- nię, ale za to szczerze. - Przybliżyła się jeszcze bardziej, ką- piąc wystraszone, nieszczęśliwe dziecko w swoim świetle, w swoim współczuciu, w swojej dobroci. - Proszę, zaufaj mi, uwierz we mnie. Jak nikt inny mogę zapewnić ci bez- pieczeństwo. Wsłuchuj się w mój głos, Skyler. Nie jestem w stanie kłamać komuś takiemu jak ty. Wiem, że czujesz, iż mówię prawdę.

Jej głos przykuwał uwagę, przyciągał pokiereszowaną duszę dziecka jak magnes. Francesca zalała dziewczyn- kę ciepłem i otuchą, obietnicą, że już nigdy więcej nie bę- dzie musiała znosić krzywd od ojca. Ze będzie zawsze pod ochroną. Wystarczyło, żeby wróciła. Pozwoliła sobie na za- ufanie.

Francesca łagodnym głosem zaczęła wypowiadać sło- wa rytualnego leczniczego zaklęcia, słowa stare jak świat. Zarazem skanowała organizm Skyler od wewnątrz, uzdra- wiając wszystkie zranienia. Czyniła to szybko i precyzyjnie, zwracając uwagę na szczegóły, nie chcąc, by w ciele małej został najmniejszy ślad po gwałtach i biciu. Po pewnym cza- sie dotarły do niej jakieś nieharmonijne dźwięki. Zespolona z dziewczynką, zesztywniała ogarnięta nagłym strachem. Nie chodziło o nią. Nie jej bała się Skyler. Wręcz przeciw- nie, skurczona dusza szukała u niej ochrony. Dziewczynka zdawała się wyczuwać obecność ojca. Był gdzieś na terenie szpitala i zbliżał się do pokoju.

Francesca przejęła na siebie część strachu, który opano- wał Skyler. To było naturalne, bo strach graniczył z przera- żeniem, a one były bardzo ściśle połączone. Francesca jed- nak umiała nad sobą panować. Wypracowywała w sobie tę cechę przez stulecia. Wiedziała, że ma wielką moc i poradzi sobie z niebezpieczną sytuacją, ale zarazem pamiętała, że musi zachowywać się tak, jakby była zwykłą śmiertelniczką. Wyćwiczyła się w tym, wprawiła się w reagowaniu jak czło- wiek. Nawet jej myśli musiały być podobne do ludzkich. To ją zabezpieczało przed nieumarłymi. A również przed Kar- patianami. Gdyby ktoś zajrzał do jej umysłu, uznałby, że jest człowiekiem, a nie Karpatianką. Nie mogła pozwolić sobie na wytrysk mocy, który mógłby ściągnąć do niej istoty jej gatunku lub nieumarłych.

- Nie bój się, kochanie, nie pozwolę, żeby cię tknął. Wiem o wszystkim, o wszystkich okropnych rzeczach, któ- re ci zrobił. Policja go stąd zabierze i zamknie w więzieniu na resztę życia. - Ponownie wykorzystała swój głos, wydo- bywając czyste tony prawdy i szczerości, aby wystraszona nadejściem ojca dziewczynka nie wycofała się znów do swe- go wnętrza.

Francesca wróciła powoli do własnego ciała. Jak zawsze gdy wychodziła z siebie, żeby uzdrawiać, po powrocie była kompletnie wyzuta z sił. Wstała spokojnie i otworzyła drzwi, zapraszając Brice'a do środka.

- To jej ojciec. To on tak straszliwie ją skrzywdził. We- zwij policję i dopilnuj, żeby od razu go zaaresztowano. Powołaj się na mnie i poproś o przysłanie Argassy'ego. Powiedz mu iż mówiłam, że sprawa jest pilna.

Brice zerknął na Skyler, która z pustymi oczyma nadal leżała na łóżku w pozycji embrionalnej.

- Jeśli ona im nie powie... - Zamilkł, widząc, że ciemne

oczy Franceski zasnuwa gniew. Chwilami ta współczująca uzdrowicielka sprawiała wrażenie osoby wprost przerażającej.

- Skyler nie będzie zeznawała. - To było rozporządzenie. Francesca odwróciła się do niego plecami.

Brice trzymał jedną dłoń na klamce, gdy nagle drzwi do pokoju otworzyły się gwałtownie, odpychając go do tyłu, na łóżko. Do środka wparował olbrzymi krzepki mężczyzna i obrzucił obecnych wściekłym spojrzeniem. Zacisnął wielkie dłonie w pięści. Jego uwaga jednak nie skupiła się na

Brisie, a wyłącznie na Francesce, której dłoń spleciona była

z dłonią skyler.

- Co się tu dzieje? - huknął. - Jakim prawem znalazłaś w pokoju mojej córki, mimo że kazałem nikogo tu nie wpuszczać? Kim ty w ogóle jesteś?

Francesca zniżyła głos, tak że stał się miękki i czysty jak zefirek.

- Jestem adwokatem pana dziecka. Ta dziewczynka jest bardzo chora, panie Thompson, i proszę, żeby opuścił pan ten pokój i nie stresował córki.

Mówiła tak przekonująco, że mężczyzna faktycznie od- wrócił się do drzwi i podniósł rękę do klamki. Potem jednak pokręcił głową i spojrzał na Francescę wzrokiem pełnym nienawiści.

- Nie będziesz mi mówiła, co mam robić z moją córką, ty dziwko. - Stawiając ciężkie kroki, mężczyzna ruszył ku Francesce przez pokój. Potrzebował Skyler. Skyler przyno- siła mu narkotyki.

Francesca musiała przyznać, że olbrzym umiał zastra- szać. Umiejętność tę doprowadził do perfekcji, ćwicząc ją na córce i jej matce. Facet był strasznym brutalem, uwiel- biał zadawać ból i wywoływać strach. Francesca bez proble- mu przejrzała go na wylot, rozpoznała w nim tę potrzebę krzywdzenia innych - mężczyzn, dzieci, kobiety. Musiał to robić. Zauważyła, że Brice skurczył się w sobie i próbuje przemknąć się chyłkiem do drzwi. Jeśli mu się uda, będzie mógł wezwać ochronę.

Wiedząc, że Skyler nadal jest z nią złączona, że spraw- dza, czy nie została oszukana, Francesca kontrolowała bicie swego serca. Wysyłała dziewczynce energię otuchy i spoko- ju, których tak naprawdę wcale nie czuła. Ojciec Skyler po- winien był na jej rozkaz opuścić pokój. Jest człowiekiem, więc dzięki ukrytej w jej głosie magicznej sugestii powinna była zdobyć nad nim kontrolę, ale tak się nie stało. Mogłaby wprawdzie użyć swych innych mocy i umiejętności, ale nie chciała ryzykować, gdy w pokoju był Brice, a po mieście krążył legendarny wampir. Lucian z pewnością poczułby nagły wzrost mocy, wiedziałaby, że jego źródłem jest kobie- ta. I wtedy Francesca sprowadziłaby sobie na własną głowę i na głowy towarzyszących jej osób jeszcze większy kłopot.

Mężczyzna stał tak blisko, że przez brudną koszulę wi- działa włosy porastające jego tors. Zalatywało od niego ta- nią whisky i wódką. Skórę miał szarą i krostowatą od zaży- wania narkotyków. Spojrzała mu prosto w oczy, spokojnie akceptując jego wściekłość. Jeśli ją uderzy, jej przyjaciele dopilnują, by na bardzo długo trafił za kratki. A on zamie- rzał ją uderzyć. Powietrze zgęstniało od napięcia.

- Ty suko. Potrzebujesz prawdziwego mężczyzny, żeby ci pokazał, jak się masz zachowywać. Ten twój głupkowaty doktorek leci pewnie do ciebie na każde twoje skinienie.

- Mężczyzna lubieżnie złapał się za krocze. - Ładnie pach- niesz, paniusiu, i założę się, że twoja skóra jest tak mięk- ka, na jaką wygląda. - Oddech olbrzyma stal się szybszy. Thompson zaczął lubieżnie oblizywać usta. Wyciągnął rę- kę, żeby dotkną ć twarzy Franceski, ale ona stała bez ruchu, mierząc go wzrokiem pełnym odrazy. Wiedziała, że jest nie- sprawny seksualnie.

Wyrzucając z siebie stek wulgarnych przekleństw, męż- czyzna uniósł pięść gotów uderzyć. Francesca spokojnie czekała na cios. Brice zaczął na cały głos wzywać ochro- nę. I nagle w czasie krótszym niż jedno uderzenie serca po- wietrze w pokoju zagęściło się ciemną wrogością. W tym samym momencie, gdy pięść Thompsona opadała w dół, drzwi pokoju z hukiem otwarły się do wewnątrz.

Gabriel z uśmiechm miażdżył dłoń Thompsona. Chwy- cił ją, nim brutal zdążył zadać cios. Poruszając się z nad- naturalną szybkością, Gabriel stanął między Francescą a Thompsonem, a w jego kamiennej twarzy żyły tylko ciem- ne oczy. W źrenicach płonął jasnoczerwony płomień demo- na ujawniający jego naturę drapieżnika.

Ku zaskoczeniu Brice'a ojciec Skyler jakby się skur- czył przed Gabrielem. Lekarz dojrzał przerażenie na twa- rzy Thompsona i zupełnie zapomniał o wzywaniu pomocy. Sam był przerażony. Czuł gwałtowny napływ adrenaliny do krwi. Gabriel wyglądał jak anioł zemsty, jak starodaw- ny, bezlitosny wojownik. Patrzył Thompsonowi prosto w oczy.

- Chyba nie miałeś zamiaru uderzyć Franceski, praw- da? - Jego głos brzmiał bardzo łagodnie, wręcz delikatnie. I choć wydawał się miły dla ucha, budził grozę faktem, że był zupełnie wyprany z emocji.

Thompson trząsł głową jak dziecko. Twarz miał wy- krzywioną bólem, Gabriel bowiem nadal ściskał jego rękę. I choć wydawało się, że nie wkłada w to żadnego wysiłku, twarz mężczyzny stopniowo szarzała, a z jego ust wydo- bywał się cichy jęk, który szybko przemienił się w szloch. Gabriel nachylił się nad nim i szepnął coś, czego Brice nie usłyszał, niemniej Thompson przestał nagle łkać, choć na- dal cicho pojękiwał. I wpatrywał się w Gabriela oczyma wy- pełnionymi przerażeniem, prawdziwą paniką.

Do pokoju wpadła ochrona, co widząc, Gabriel natych- miast odstąpił od Thompsona i stanął przed Francescą, żeby osłonić ją swym potężnym ciałem. Ochroniarze, zaskocze- ni jego potulnością, wyprowadzili Thompsona na korytarz. Rozległ się głośny huk, jakby coś ciężkiego upadło na ziemię, a potem straszliwy kaszel i rzężenie. Niemal po sekundzie zdenerwowana pielęgniarka wezwała Brice'a. Lekarz wy- biegł na korytarz, gdzie na ziemi leżał Thompson, trzymając się obiema dłońmi za szyję. Był szary na twarzy i, przewraca- jąc oczami, desperacko walczył, by nabrać powietrza.

- Co się dzieje? Co się stało? - Brice klęczał już przy duszącym się mężczyźnie.

- Ten facet zaczął dyszeć i chwycił się za gardło. Przez chwilę dziwnie się zachowywał, jakby walczył z kimś, kto go dusi, a potem się przewrócił - tłumaczył z przejęciem jeden z ochroniarzy.

Francesca, usłyszawszy to wyjaśnienie, usiadła ponow- nie na krześle stojącym przy łóżku Skyler.

- Dziękuję ci, Gabrielu - rzekła szczerze.

Gabriel nie miał pojęcia, jaką ulgę i radość sprawiło jej jego niespodziewane pojawienie się. Czułym gestem wolno przesunął dłonią po jej włosach.

- Chyba wiedziałaś, że nie pozwolę cię skrzywdzić. - Jego głos brzmiał bardzo łagodnie, niemal czule.

Wzbudził w niej nieznane dotąd uczucie. A więc tak to jest być chronioną przez Karpatianina. Zrozumiała, że Thompson nie żyje. Gabriel o wszystkim wiedział. O każ- dej straszliwej krzywdzie, jaką ten potwór wyrządził córce. Gabriel cały czas tu był jako cień w jej umyśle, monitorując otoczenie, jak często robili mężczyźni jej gatunku, starając się zapewnić bezpieczeństwo swym partnerkom.

Czuł przerażenie dziewczynki, cierpiał razem z Fran- cescą, gdy przeglądała we wspomnieniach Skyler krzywdy, jakich dziewczynka doznała. Gabriel czul każdą łzę uro- nioną przez Francescę, jej strach, gdy do pokoju wdarł się Thompson. Dziwne, ale była mu ogromnie wdzięczna, że nie musiała przeżywać tego sama. Zarazem jednak myśl, że podoba jej się ta opieka, budziła w niej opór.

Przyglądała się, jak Gabriel dotyka Skyler delikatnie i bardzo ostrożnie. Jego głos brzmiał jak instrument mu- zyczny. Na widok tak wielkiej delikatności w tym olbrzy- mim mężczyźnie coś ścisnęło ją w gardle.

- On już nie może cię skrzywdzić, maleńka. Francesca będzie się tobą opiekowała. I ja też. Jesteś pod naszą wspól- ną opieką i daję ci moje słowo, że tak już pozostanie na za- wsze. Wróć do nas, dołącz do nas.

Zawarta w jego głosie sugestia była nie do odparcia. Dziewczynka poruszyła się, zamrugała gwałtownie, a na koniec cicho jęknęła. Gabriel natychmiast się cofnął, że- by Skyler mogła zobaczyć Francescę. Skyler potrzebowała kobiety. Francesca była ucieleśnieniem współczucia, szcze- rości dobroci i czystości. Skyler z pewnością to dostrzeże. Francesca miała tak piękną duszę, że każdy, kto ją znał, wi- dział ten promień światła w jej oczach.

Skyler spojrzała najpierw na sufit zaszokowana, że nie czuje bólu. Pamiętała jakiś głos, głos anioła, który próbował dodać jej otuchy, składał obietnice. Głos, którego musiała słuchać, choć bała się, ża może sama go sobie tylko wyobra- ziła. Odwróciła głowę i ujrzała swojego anioła. Pięknego. Tak właśnie Skyler wyobrażała sobie anioły. Kobieta miała dłu- gie, falujące włosy, czarne jak skrzydła taka. Twarz przy- pominała oblicze Madonny. Miała klasyczne, delikatne rysy. Uroda kobiety zapierała dech w piersiach. Skyler od miesięcy nie odzywała się słowem. Trudno jej było odnaleźć głos.

- Czy ty istniejesz naprawdę? - głos jej drżał, załamy- wał się, był ledwie słyszalny,

Francesca poczuła, że Gabriel jest z niej dumny. Natych- miast się zawstydziła tego, że ktoś ją tak podziwia. Gabriel. Łowca. Nikt nie miał takich osiągnięć jak on. Francesca nie chciała cieszyć się świadomością, że Gabriel jest z niej dum ny, jednak on sprawiał, że czuła się tak, jakby nikt inny nie miał jej talentów, jej umiejętności. Żadna inna kobieta nie przetrwała sama przez stulecia tak jak ona. I żadna nie była tak piękna i dzielna. Gabriel wywoływał w niej te uczucia, mimo że starała się go do siebie nie dopuścić. Nie mówił tego na głos. Nie musiał, bo przecież on w niej istniał, zlany z jej umysłem i duszą. Należymy do siebie. To wprawdzie nie zostało wypowiedziane na głos, ale cóż z tego.

Francesca z lekkim uśmiechem na ustach zignorowała

Gabriela.

- Istnieję jak najbardziej, kochanie, i wszystko, co mó- wiłam, mówiłam poważnie. Już nie musisz się niczego bać.

Skyler pokręciła głową, a jej oczy wypełniło nagłe prze- rażenie.

- Oni mnie mu oddadzą. Zawsze tak jest. Albo on sam się po mnie zgłosi. Nigdy przed nim nie ucieknę. Odnajdzie mnie wszędzie. Zawsze mnie odnajduje.

Zza pleców Franceski dobiegł głos Gabriela. Był spokoj- ny, opanowany, kojący.

- On odszedł z tego świata, maleńka. Odszedł na za- wsze. Nigdy już po ciebie nie przyjdzie. Dostał zawału ser- ca, gdy zrozumiał, jak nagrzeszył.

Dziewczynka chwyciła Francescę za rękę.

- To prawda? Czy ten mężczyzna mówi prawdę? Gdzie ja się podzieję? Jak będę żyła? - Skyler opanowała panika. Potrafiła wycofać się z życia, skryć się przed bólem i brutal- nym tyranem w zakamarkach umysłu, ale nie miała pojęcia, jak żyć na świecie. Nie wiedziała nawet, czy to możliwe.

Francesca pogłaskała ją delikatnie po plecach.

- Nie musisz się o nic martwić. Mam przyjaciół, którzy ci pomogą. Oni się tobą zajmą, obiecuję. A teraz powinnaś tu spokojnie leżeć i wracać do zdrowia. Przyniosę ci jakieś ubrania i książki, i może jakieś pluszowe zabawki. Przywie- ziemy ci coś, żebyś się tu nie nudziła. Wrócę jutro wieczo- rem i wtedy porozmawiamy o tym, co chciałabyś zrobić ze swoim życiem i co będzie z tobą dalej.

Skyler mocniej ścisnęła dłoń Franceski.

- Czy on naprawdę nie żyje?

- Gabriei by cię nie oszukiwał - zapewniła Francesca łagodnie, lecz przekonująco. - A teraz powinnaś się prze- spać, dziecino. Tak jak obiecałam, odwiedzę cię jutro.

Skyler nie chciała puścić jej ręki. Uważała, że jest bez- pieczna, dopóki trzyma dłoń Franceski. Uwierzyła jej, że ma szansę na normalne życie, i bała się ją puścić. Coś, co ema- nowało z Franceski, działało na nią kojąco, sprawiało, że budziła się w niej nadzieja.

- Nie zostawiaj mnie samej - szepnęła błagalnie. - Bez ciebie nie dam sobie rady.

Francesca była tak wyczerpana, że ledwo trzymała się na nogach. Gabriel otoczył ją silnym ramieniem i przycią- gnął blisko, by mogła się o niego oprzeć. Potem pochylił się do Skyler, obrzucając ją intensywnym spojrzeniem ciem- nych oczu.

- Teraz zaśniesz, maleńka. Zapadniesz w długi, spokoj- ny i uzdrawiający sen. Kiedy przyniosą posiłek, poczujesz głód. Zjesz wszystko, co dostaniesz. Wrócimy do ciebie jutro wieczorem, a ty do tego czasu o nic nie będziesz się martwiła. Zaśnij, Skyler, i śnij piękne, kojące sny bez koszmarów.

Powieki dziewczynki natychmiast opadły. Skyler znów wycofała się ze świata, tym razem jednak w leczniczy sen, wysłana tam magią zawartą w głosie Gabriela. Miała śnić o aniołach, o pięknych rzeczach i o całkowicie dla niej no- wym ekscytującym świecie.

Kiedy zasnęła, Gabriel zwrócił się do Franceski.

- Musisz się pożywić, moja ukochana. - Jego głos był hipnotyzujący i przepełniony troską oraz niewymowną czu- łością. Przesunął dłońmi po ramionach Franceski, a potem pogłaskał jej twarz.

- To, co tu dzisiaj zrobiłaś, to cud. Zresztą sama wiesz. Prawdziwy cud. - Po tych słowach Gabriel przyciągnął Francescę do siebie i przytulił jej twarz do swej szyi pulsu- jącej przepływającą żyłami krwią.

Było to ogromnie kuszące. Francesca czuła, że uzdra- wiając Skyler, spożytkowała niemal całą swoją energię. Jednak chodziło o coś więcej, a nie tylko o to, że każda komórka jej ciała łaknęła pożywienia. Francesca zaczynała uzależ- niać się od krwi Gabriela. A on tak czule ją obejmował, tak zaborczo, tak opiekuńczo. Był jej ciepłem i światłem, dawał jej poczucie bezpieczeństwa, wspierał ją. Sprawiał, że czuła pełnię. Zamknęła oczy i zaciągnęła się jego zapachem, na chwilę opierając głowę na jego ramieniu. Na ustach czuła chłód jego skóry, szorstkość materiału koszuli na policzku. Był tak blisko. Jego skóra. Jej skóra. Jego tętniąca w żyłach krew, która do niej wołała.

- Jesteś bardzo zmęczona, Francesco. Proszę, pozzoól, żebym zrobił dla ciebie tę drobnostkę. Nie potraktuję tego jako poddania. Znam twoje myśli. Nie próbowałaś mnie w żaden sposób zwodzić. Ja się odpowiednio nasyciłem tej nocy. - Kusił ją szeptem. Był jak mroczny czarnoksiężnik, muskający jej umysł delikatnie jak skrzydła motyla.

Francesca połączyła się z jego ciepłem zarówno fizycz- nie, jak i mentalnie. Bliskość Gabriela, fakt, że ją chronił, uważała za dar losu. Bo przecież nigdy dotąd żaden mężczy- zna nie trzymał jej tak opiekuńczo w swych muskularnych ramionach. Nigdy nie czuła przy sobie mocy męskiego ciała.

- Dlaczego on nie posłuchał, gdy kazałam mu wyjść?

- To ją zaskoczyło, a nawet zaniepokoiło. Złożyła obietnicę Skyler. Nigdy wcześniej nie przytrafiło jej się coś podobne- go. Ludzie zawsze ulegali sugestii zawartej w jej głosie.

Gabriel domyślił się, że jest zmartwiona, że uważa, iż jest od niego gorsza. Że poniosła porażkę.

- Jesteś istotą światła, kochanie. Ja zaś ucieleśnieniem mroku. Thompson był do cna zepsuty. Potrafisz zatrzymy- wać i poskramiać zło, ale nigdy nie dotrzesz do samego jego jądra, jeśli sama się z nim nie połączysz. Większość ludzi ma w sobie dobro i zło. Rzadko zdarzają się istoty całkowi- cie opanowane przez ciemną stronę bytu. Na ogół umiesz dotrzeć do ludzi, bo kontaktujesz się z ich dobrą stroną. Ja mam w sobie demona; stanowi część mojej natury. Miesz- ka we mnie i tylko czeka, kiedy się zapomnę, by wydostać się na powierzchnię. Walczę ze złem każdego dnia i dlatego łatwiej przychodzi mi je niszczyć. - Gabriel umyślnie umniejszał swoje umiejętności. - Nie jesteś ode mnie słab- sza, Francesco. Nigdy nie byłaś. Ratowałaś życie, a ja je od- bierałem. Sama powiedz, co ma większą wartość?

Jej szczupłe ramiona bezwiednie otoczyły jego szyję.

- Ty ratowałeś naszych pobratymców. Ratowałeś ludzi. I nie uczyniłeś tego raz, ale robiłeś to przez wiele dziesię- cioleci. To poświęcenie wynikało z twojej natury. - Jej głos, pełen podziwu, otaczał go uwodzicielskim szeptem.

Pasmo jej jedwabistych włosów zaplątało się w jego szczeciniastą brodę. Gabriel pieszczotliwie potarł nią o czu- bek głowy Franceski.

- Musisz coś zjeść, kochanie. Z wyczerpania opadasz z sił - przekonywał ją łagodnie.

- Brice jest za drzwiami. Zrezygnował z ratowania Thompsona i zapewne za moment wejdzie do pokoju. - Jej głos muskał jego ciało, tak jak jej palce, budząc w nim dziką żądzę. Jednak Gabriel potrafił nad sobą zapanować. Fran- cesca potrzebowała jego wsparcia, pocieszenia, jego opieki, a nie tego, żeby się jej naprzykrzał.

- Posil się, a ja rzucę zasłonę iluzji na ludzi - powie- dział z nutą tęsknoty i osamotnienia w głosie. Czuł wielką potrzebę nakarmienia Franceski, a ona równie mocno po- trzebowała pożywienia.

Francesca, zamknąwszy oczy, odwróciła głowę ku jego szyi i zaciągnęła się jego męskim zapachem. Serce biło mu mocno, w rytm jej serca. Krew, wołając do niej, tętniła, prze- lewając mu się przez żyły. Ciepło jej oddechu na jego szyi podwyższało mu puls i sprawiało, że jego ciało zesztywnia- ło, wywołując tak silny ból, że aż musiał zacisnąć zęby.

Usta Franceski kusząco i zmysłowo spoczęły na jego skórze. Zareagował natychmiastowym podnieceniem i za- drżał pod wpływem przeszywającego pożądania. Poczuł ukłucie drobnych ząbków, chłód aksamitnego języka piesz- czotliwie muskającego jego szyję. Zacisnął dłonie w pięści i mocniej przytulił Francescę do swego rozgorączkowanego ciała. Ona w odpowiedzi głębiej zatopiła w nim zęby, rozpałając ogień szalonej żądzy. Gabriel poczuł, że te płomienie istniały w nim zawsze, że od wieków czuł w ciele i w sercu ten ognisty ból, który burzył mu krew.

Ciepło rozpływało się po nim jak roztopiona lawa. Jego serce wyrywało się do Franceski. I nie chodziło wyłącznie o fizyczne pożądanie, które sprawiało, iż nie mógł opanować drżenia, lecz o coś o wiele głębszego. Chodziło o bliskość ich umysłów, o to jak bardzo Francesca do niego pa- sowała. Przypomniał sobie jej łzy wywołane nieszczęściem obcej osoby, jej odwagę, z jaką zmierzyła się z potworem w ludzkim ciele, i zrozumiał, że Francesca jest kimś więcej niż tylko ciałem, które może zaspokoić jego apetyty, czy też kotwicą, która trzymała go w bezpiecznej odległości od rosnącej mocy ciemności.

Był świadom, że Brice, który nadal stał w korytarzu, odwraca się wolno w stronę drzwi z wyrazem strapienia ipodejrzliwości na twarzy. Trzeba będzie z nim ostrożnie postępować, pomyślał. Ale też bez przesady. Na usta Ga- briela wypłynął leniwy uśmieszek, w którym kryło się lekkie rozbawienie. Poruszył ręką, sprawiając, że on i Francesca stali się niewidzialni dla ludzkich oczu. Zarazem utworzył iluzoryczny obraz Franceski pochylającej się nad Skyler, szepczącej jej do ucha słowa otuchy, Swojego klona ustawił w rogu pomieszczenia, żeby wyglądało, że nie chce zakłócać obu kobietom chwili prywatności.

Brice wszedł do pokoju i gdy spojrzał na klona Gabrie- la, w jego oczach pojawił się cień czegoś, co bardzo przy- pominało strach. Potem zwrócił się ku Francesce, ale gdy spostrzegł, że jest pogrążona w cichej rozmowie ze Skyler, postanowił się nie odzywać. Zerknął ze złością na Gabriela, który przyglądał się mu z kpiącym grymasem wykrzywiają- cym klasyczne rysy jego twarzy. Brice'a irytowała uroda Ga- briela, jego tężyzna. To, że on uratował Francescę, stawiało Brice'a w złym świetle. Ale przecież nie mógł ryzykować połamania rąk. Przecież, na litość boską, jest lekarzem.

Gabriel przymknął oczy, rozkoszując się dotykiem ję- zyka Franceski, która śliną zamykała dwie małe ranki na jego szyi. Potem, gdy podniosła głowę, przekonał się, że jej oczy są nieco zamglone, że widać w nich nasycenie i zmy- słowość, jakby właśnie skończyli się kochać. Pochylił się ku niej i delikatnie cmoknął w czoło, tuląc ją przy tym mocno, po czym wypuścił z objęć, by zajęła miejsce swego klona na krześle przy łóżku.

- Dziękuję ci, Gabrielu. Czuję się o wiele lepiej.

Ze swojego miejsca w rogu pokoju skłonił się przed nią szarmancko, zanim z lekkim i dość tajemniczym uśmiesz- kiem odwróciła się od niego. Brice zacisnął pięści. Zauwa- żył, że Francesca wygląda jakoś inaczej, choć nie umiał określić, na czym ta inność polega. Była piękniejsza niż kie- dykolwiek, ale chodziło o coś jeszcze, o coś nieuchwytnego. O coś, czym dzieliła się z Gabrielem.

- Muszę porozmawiać z Francescą o mojej pacjentce - oświadczył zły na siebie, że jego głos brzmi szorstko jak głos rozkapryszonego, zbuntowanego dziecka. Postanowił więc spuścić nieco z tonu. - Ale na osobności, jeśli pozwolisz, Gabrielu.

- Ależ oczywiście.

Brice się skrzywił, bo czysty głos drugiego mężczyzny ogromnie kontrastował z tym, co wydostawało się z jego własnego gardła. Głos Gabriela był delikatny jak letnia bry- za, miękki jak aksamit.

Brice chwycił Francescę za rękę i prawie siłą wycią- gnął z pokoju. Francesca starała się nie dostrzegać różnicy w sposobie, w jaki obaj mężczyźni jej dotykali, ale było to niemożliwe.

- O co chodzi, Brice? Wyglądasz jakbyś był o coś zły.

- Mówiła łagodnym tonem, ale jednocześnie próbowała się uwolnić z mocnego uścisku towarzysza.

- Bo jestem zły. Właśnie na moich rękach zmarł czło- wiek, który był zupełnie zdrów. Nie licząc zmiażdżonej dło- ni. Kości miał połamane jak zapałki. - To było oskarżenie, a Brice zdał sobie sprawę, że znów podnosi głos.

Francesca ze zdziwieniem uniosła jedną pięknie zary- sowaną brew.

- Nie rozumiem, co mówisz. Chcesz powiedzieć, że oj- ciec Skyler zmarł z powodu zmiażdżonej dłoni? To bardzo dziwne. Nie wiedziałam, że to możliwe.

- Doskonale wiesz, że to niemożliwe - warknął w od- powiedzi Brice. - On się udusił. Jego gardło zaczęło puch- nąć, potem stało się całkowicie niedrożne. Ot tak po prostu, bez żadnej przyczyny.

- Czy przeprowadzicie sekcję?

Brice przesunął ręką po włosach. Francesca doprowa- dzała go do szaleństwa. Niczego nie rozumiała.

- Oczywiście, że tak. Ale nie w tym rzecz. - Ścisnął szczęki. Mógłby przysiąc, że słyszy stłumiony, kpiący i pe- łen rozbawienia śmiech Gabriela. - To on.

- Jaki on? - Francesca szeroko otworzyła swe piękne ciemne oczy. Brice wcale się nie dziwił, że niczego się nie domyśla. Francesca nigdy nie podejrzewała nikogo o złe in- tencje.

Ogarnięty frustracją zrobił krok w jej stronę, mając wiel- ką ochotę nią potrząsnąć. Natychmiast wyczuł zagęszczają- cy powietrze w korytarzu powiew wrogości, takiej samej, jaką wyczuł w pokoju Skyler tuż przed pojawieniem się Ga- briela. Zerknął nerwowo za siebie, po czym odchrząknął i skinął głową w stronę pokoju.

- To jego sprawka.

- Mówisz o Gabrielu? Sugerujesz, że Gabriel miał ja- kiś związek ze śmiercią Thompsona? - W głosie Franceski brzmiało zdumienie graniczące z oburzeniem. - Chyba nie mówisz poważnie?

- On zmiażdżył mu dłoń, Francesco. Ten twój Gabriel. Zmiażdżył ją jedną ręką. Patrzyłem, jak to robi, i widziałem, że nie sprawia mu to żadnej trudności. Nawet nie wiem, kiedy wszedł do pokoju. Po prostu nagle tam był. W nim jest coś dziwnego. Te jego oczy. Nie wyglądają na ludzkie. On nie jest człowiekiem.

Francesca wpatrywała się w Brice'a w osłupieniu.

- Nie jest człowiekiem? W takim razie kim? Zjawą? Duchem, który przenika przez ściany? Kim w końcu?

A może po prostu dużo ćwiczył na siłowni i ma mocne mię- śnie. Co ty wymyślasz, Brice?

- Już sam nie wiem, Francesco. - Brice przeczesał pal- cami włosy. - Nie wiem, co myśleć, ale jego oczy nie wy- glądały na ludzkie. Przynajmniej nie w czasie jego starcia z Thompsonem. On jest jakiś dziwny.

- Zna m Gabriela. Naprawdę go znam. Jest zupełnie normalny - zapewniła spokojnym tonem Francesca.

- A może się zmienił. Przecież ludzie się zmieniają, Fran- cesco. Może coś się z nim stało. To jasne, że nie jest zjawą

i że nie przenika przez ściany, ale wydaje się niebezpieczny.

- Gabriel to jedna z najłagodniejszych osób, jakie znam. Francesca już chciała ruszyć z powrotem do pokoju,

lecz Brice chwycił ją za rękę, a gniew sprawił, że jego uścisk

był silniejszy niż należało. Natychmiast poczuł ukłucie w ramieniu, które zrobiło się bezwładne. Krzyknął głośno i puścił rękę France ski.

- Co to jest, do diabła? Francesco, moje ramię! Gdzie idziesz?

- Jestem zbyt zmęczona, żeby się teraz zająć tobą. Je- steś zazdrosny, Brice. Nie mam do ciebie pretensji o to, co czujesz, ale jestem wyczerpana i nie chcę dłużej rozmawiać o Gabrielu, zwłaszcza że mówisz o nim straszne rzeczy. Nie znasz go. Nic o nim nie wiesz. - Francesca jednym szarpnię- ciem otworzyła drzwi i prawie wpadła w ramiona Gabriela.

Pochylił się ku niej z troską.

- Co się stało, kochanie? Co cię tak zdenerwowało? - Jego ramiona ochronnym gestem otoczyły jej smukłe ciało. Gabriel słyszał każde słowo wypowiedziane przez Brice'a, dotarły do niego wszystkie oskarżenia i niewypowiedziane insynuacje. Ponad głową Franceski skrzyżował spojrzenie z lekarzem. W głębi jego oczu tliła się wrogość.

Brice zamarł z przerażenia. Teraz już nie miał wątpli- wości, że Gabriel jest niebezpieczny. Był osłabiony. Poczuł, że jego ramię powróciło do normalnego stanu. Zanotował w pamięci, żeby się później przebadać. Postanawiając wyja- śnić sytuację do końca, sięgnął ręką do klamki.

- Francesco, musimy zadecydować, co zrobimy ze Sky- ler. Wątpię, żeby ojciec cokolwiek jej zostawił, a z tego, co mówił, wynikało, że prócz niego dziewczynka nie ma żad- nych innych bliskich.

Francesca szybko odwróciła się do Brice'a.

- Nie martw się o Skyler. Nie będzie sama. Chcę zostać jej prawnym opiekunem. Obiecałam, że się nią zajmę.

Brice wzniósł ramiona w górę w geście skrajnej irytacji.

- Nie wolno ci tego zrobić, Francesco. Znów chcesz ra- tować kolejną straconą duszę. Nie jesteś odpowiedzialna za życie tej dziewczynki. Nawet jej nie znasz. Możliwe że skończy jak jej ojciec. To dziecko będzie potrzebowało tera- pii przez następnych dwadzieścia lat.

- Brice... - Głos Franceski brzmiał tak, jakby zbierało się jej na płacz. Wzięła głęboki oddech, żeby się uspokoić. - Na litość boską, co się z tobą dzieje?

Brice próbował się opanować.

- Wiem, że pragniesz pomóc Skyler. Ja też tego chcę. Ale na tym kończy się nasza rola. To dziecko potrzebuje po- mocy profesjonalistów, a nie naszej.

- Więc co pan proponuje, doktorze Ronaldo? - odezwał się Gabriel cichym i łagodnym głosem.

Lecz w jego uważnym, mrocznym spojrzeniu nie było śladu pobłażliwości. Przypominał groźnego wilka i Brice poczuł, że ten widok wzbudza w nim dziwny lęk.

- Uważam, że Skyler należy zostawić w rękach profe- sjonalistów, a Francesca, jeśli chce, może wesprzeć ją finan- sowo.

Francesca spojrzała na mówiącego.

- Dałam jej słowo, Brice. Wróciła do świata, bo mi za- ufała.

- W takim razie możesz ją od czasu do czasu odwie- dzać. Nie musisz poświęcać jej całego życia. Mamy plany, Francesco. Nie powinnaś podejmować tego typu decyzji beze mnie.

Gabriel poruszył się lekko, a w zasadzie napiął tylko mięśnie, lecz to wystarczyło, żeby Brice znów poczuł łęk.

- Zajmę się dziewczynką, Francesco. Mogę usunąć z jej pamięci wspomnienie twojej obietnicy i zastąpić je własną. Zaopiekuję się Skyler; zadbam o jej szczęście, żebyś miała czas i spokój na podjęcie decyzji, co chcesz zrobić z tym człowiekiem. Nie chcę ci jeszcze bardziej komplikować ży- cia, ale, podobnie jak ty, nie mogę porzucić Skyler.

- Dotrzymam obietnicy, Gabrielu. - Francesca pokrę- ciła głową. - Nie będę się teraz z tobą sprzeczała, Brice. Jestem zbyt zmęczona. Chcę wyjść na zewnątrz i popatrzeć na rozgwieżdżone niebo. Muszę zaczerpnąć świeżego po- wietrza. Zresztą dałam Skyler słowo, więc o czym tu dys- kutować?

- Uważam, że jest o czym - warknął Brice zły, że Ga- briel jest świadkiem ich scysji. Rzadko się sprzeczali, ale tym razem Brice nie potrafił się pohamować. Obecność Skyler zakłóci ich wspólne życie. Nie pozwoli, żeby jakaś niezrównoważona dziewczyna mieszkała z nimi pod jed- nym dachem. Nie ma takiej możliwości. Gabriel też musi zniknąć.

Gabriel, czując, że Francesca jest smutna, na skraju wyczerpania i że koniecznie musi wyjść na zewnątrz, wziął sprawy w swoje ręce. Brice nie miał pojęcia, przez co prze- chodziła, uzdrawiając jego pacjentów. Ile ją kosztowało zlewanie się z ich umysłami, poznawanie ich doświadczeń, przeżywanie wraz z nimi ich cierpień. Brice tego nie rozu- miał, w przeciwieństwie do Gabriela.

Obejmując Francescę ramieniem, łagodnie skierował ją ku drzwiom. Nie opierała się. Szła obok niego niemal bez- wolnie. Tymczasem Gabriel powoli odwrócił głowę i, patrząc przez ramię, przesunął ciemnym i bezlitosnym spojrzeniem po twarzy Brice'a. I przez krótką chwilę, w uśmiechu po- zbawionym cienia wesołości zabłysły jego ostre jak żyletki śnieżnobiałe kły.


ROZDZIAŁ 5


Francesca spoglądała w rozgwieżdżone niebo, a jej twarz muskał chłodny wiatr. Wzięła głęboki oddech, chciwie wchłaniając czyste powietrze, żeby usunąć z płuc szpitalne zapachy. Gabriel szedł obok niej niespiesznie, w rytmie do- skonale dopasowanym do jej kroku. Nie odzywał się, nie za- dawał pytań, nie mówił, co powinna robić. Po prostu szedł obok, niczego od niej nie żądając.

Jak zawsze kierowała się do swojego ulubionego miej- sca. Minąwszy kilka krętych uliczek, znalazła się tam, gdzie zamiast asfaltu jezdni pokrywał stary bruk. Potem wspięła się na wzgórze i doszła do kładki przerzuconej przez małe jeziorko. Kładka służyła wyłącznie spacerowiczom, a o tak później porze było tu zupełnie pusto. Mieli park i jezio- ro tylko dla siebie. Francesca przeszła na środek pomostu i wychyliła się przez poręcz.

- Wygląda na to, że ciągle muszę ci za coś dziękować - szepnęła, nie patrząc na Gabriela.

Spoglądała na jezioro. Taflę wody, niemal czarnej w bla- sku księżyca, marszczyły drobne fale. Od czasu do czasu słychać było plusk. To ryby wyskakiwały nad powierzch- nię. Ten dźwięk oraz szum fal uderzających o brzeg doda- wały Francesce otuchy i w jakiś dziwny sposób uspokajały. Uśmiechnęła się, spoglądając przez ramię na Gabriela.

- Często tu przychodzę.

- Kiedy czujesz się samotna - domyślił się. Spojrzała na jezioro i przestała się uśmiechać.

- Pewnie wyczytałeś to w moich wspomnieniach. Pochyliwszy się, wyszukał okrągły, płaski kamyk i zręcz-

nie rzucił go tak, że odbił się kilka razy od powierzchni wody.

- Nie, nie miałem zbyt dużo czasu na śledzenie twoich wspomnień; ale wciąż staram się poznać kobietę, którą się stałaś. Jestem ci obcy i wiem, że twoje serce jest związane z kimś innym, dlatego uznałem, że nie wypada wkraczać w twoją prywatność bardziej niż to konieczne.

Francesca roześmiała się głośno.

- Wkraczanie w moją prywatność może być czasami koniecznością?

- Jestem Karpatianinem, a ty moją życiową partnerką. Nie zmienię siebie; muszę robić niektóre rzeczy, żeby za- chować spokój umysłu. Ale staram się nie wdzierać tam, gdzie mnie nie chcą. - Stał tam, wysoki i samotny, a wiatr rozwiewał jego długie ciemne włosy. Nie czekał na akcepta- cję, po prostu stwierdzał fakt.

Francesca przyglądała się jego twarzy oblanej srebrzy- stym blaskiem księżyca, Gabriel był bardzo przystojny, miał twarz dojrzałego mężczyzny, nie młodzieńca - usta zmy- słowe, oczy raz płonące namiętnością, a raz zimne jak lód. Uśmiechnęła się, patrząc na jego rzęsy. Były długie, czarne i gęste. Niejedna kobieta pozazdrościłaby mu takich rzęs. Gabriel starał się być powściągliwy, uważał, by nie wywie- rać na Francescę presji. Doceniała to. Miała wrażenie, że ze wszystkich stron jest naciskana, i czuła ulgę, widząc, że Gabrielowi wystarcza sama jej obecność.

- Potrzebowałam miejsca, które nie kojarzy się z mia- stem. Kiedy tu przychodzę, wyobrażam sobie, że jestem w górach. Czasami słyszę, jak się nawołują wilki. - Odgar- nęła z czoła włosy, ale wiatr i tak je zaraz rozwiał. - Bardzo tęsknię za domem. Chciałabym przynajmniej raz tam wró- cić, choć od tak dawna mieszkam w Paryżu, że nie wiem, czyby mi się tam aż tak bardzo podobało, jak niegdyś.

Gabriel skinął głową.

- Wiem, co masz na myśli. Ja też całe wieki tam nie by- łem. Ludzie się denerwowali w mojej obecności, a po prze- mianie Luciana musiałem za nim podążyć.

- Co zresztą robiłeś przez całe swoje życie - zwróciła mu uwagę Francesca, ale bez cienia zgryźliwości. - Jestem z ciebie dumna, Gabrielu. Wiem, że nie zachowałam się, jak powinnam, ale na swoją obronę powiem, że zaskoczy- łeś mnie nagłym pojawieniem się, czego zupełnie nie było w moich planach. Na swój sposób zawsze wspierałam twoją walkę o przetrwanie naszego ludu. Rozumiałam, dlaczego jesteś jej tak oddany i że musisz wypełniać swój obowiązek. Sama też starałam się tak postępować. I nie chciałabym, żebyś myślał, że zmarnowałam życie. - Spojrzała na swoje dłonie. - Tak długo byłam sama.

- Bałaś się? - zapytał łagodnie.

Ton jego głosu sprawił, że jej serce przeszył ból.

- Tak, zwłaszcza na początku. Ale wiedziałam, że mu- szę zniknąć dla dobra naszych mężczyzn. Uczyniłam to, gdy trwały jeszcze te straszliwe wojny, w których zginęło tak wielu naszych. Musiałam się starannie przygotować do odejścia. Byłam wtedy bardzo młoda, wręcz podlotek. Ba- łam się, że Gregori mnie odnajdzie i zaprowadzi do Micha- iła. To był mój największy lęk, choć czasami czułam się taka samotna, że modliłam się, by mnie jednak odnaleźli. A po- tem wstydziłam się własnego egoizmu.

- Przykro mi, że przeze mnie znalazłaś się w tak okrop- nej sytuacji. - Jego głos, pełen skruchy, brzmiał szczerze. Gabriel sprawiał wrażenie zasmuconego, a w jego hipno- tycznym spojrzeniu malowało się wzburzenie.

Francesca dotknęła jego umysłu; nie umiała się przed tym powstrzymać, choć w głębi duszy była zażenowana tym, że mu nie ufa. Musiała jednak wiedzieć, czy mówi prawdę, czy raczej to, co, jego zdaniem, chciałaby usłyszeć. Ostrożnie badała jego myśli. Była o wiele młodsza, nie mia- ła jego umiejętności ani mocy, ale nie była też podlotkiem, którego łatwo zwieść. Gabriel szczerze żałował, że przyczy- nił się do jej osamotnienia. Wiedział, że nie mógł postąpić inaczej - zbyt wiele istnień ucierpiałoby na tym - ale wola- łaby, żeby ich losy potoczyły się w innym kierunku. Znaj- dował się sam w mrocznej próżni. Za każdym razem, gdy zabijał, ciemność w jego duszy rosła, nigdy nie zaprzestając prób zawładnięcia nim. To był niekończący się bój.

Francesca westchnęła głęboko, gdy zorientowała się, że omal nie przegrał walki z bestią. Wydarzyło się to mniej wię- cej w czasie, gdy postanowiła przemienić się w człowieka. Czy możliwe, że ta decyzja wpłynęła na wynik walki? Czyż- by między nimi istniała jakaś więź i jej poczynania utrudni- ły życie Gabrielowi?

- Francesco - odezwał się czule. - Nie przyszło ci do głowy, że na twoją decyzję mogła wpłynąć moja bliska prze- grana z bestią? Dlaczego z uporem chcesz przyjąć winę na siebie? Przecież ja skazałem cię na samotność. Nie chcę, że- byś się obwiniała. Nie ponosisz za to żadnej odpowiedzial- ności. Nawet jeśli łączyła nas jakaś więź...

- Co jest bardzo prawdopodobne - przerwała mu. Skinął twierdząco głową.

- Zgadzam się. Ale ty nie zrobiłaś nic złego. Nigdy. To ja jestem Karpatianinem. Przetrwałem dłużej niż większość naszych mężczyzn, co prawdopodobnie zawdzięczam wła- śnie tobie i temu, że istniejesz. Moja dusza znała prawdę. Tak więc przez cały czas byłaś dla mnie pocieszeniem i do- dawałaś mi sił.

- Jestem od ciebie młodsza o tysiąc łat - zauważy- ła, po czym wybuchnęła głośnym śmiechem. - Długo ży- łam w ludzkim świecie, myślałam po ludzku. Zdajesz sobie sprawę, jak śmiesznie brzmią w moich uszach twoje sło- wa? Nie pasujemy do siebie. Jesteś dla mnie stanowczo za stary.

Gabriel też się roześmiał. Obecność Franceski sprawia- ła, że czuł w sercu ciepło i radość. Przy niej ogarniały go spokój i ukojenie, czego nigdy wcześniej nie doświadczał. Przez tyle lat niczego nie czuł. Teraz była jasność, śmiech i żywe barwy, uroki życia, którymi mógł się napawać. Fran- cesca. Ona mu to podarowała.

- Twoja uwaga wskazuje na brak szacunku. Młodzi nie powinni być tak porywczy.

- Tak sądzisz? - Francesca pochyliła się, podniosła z ziemi płaski kamyk i zaczęła go gładzić kciukiem. - Je- stem w tym całkiem dobra. Nie tylko ty potrafisz puszczać kaczki. Założę się, że mój kamyk w dziesięciu podskokach dotrze na drugą stronę jeziora.

Gabriel wysoko uniósł brwi.

- Nie wierzę własnym uszom. Powiedziałbym, że to właściwa młodości arogancja.

Francesca pokręciła głową.

- Nie arogancja młodości, łecz pokaz kobiecej mocy. Gabriel prychnął kpiąco, lekko rozbawiony jej ripostą.

- Pokaz kobiecej mocy? Nigdy o czymś takim nie sły- szałem. Może kobiecych czarów, ale nigdy mocy. Co dokład- nie masz na myśli? - żartował.

- Sam się prosisz o baty, Gabrielu - ostrzegła go. - Masz do czynienia z mistrzynią.

Skinął głową w stronę jeziora.

- W takim razie sprawdźmy, w co się wplątałem.

- Chciałbyś wstępnej prezentacji. Nie ma mowy. Załóż- my się: jeśli wygram, dostaję komnatę do spania dla siebie. Jeśli ty wygrasz, ty ją dostaniesz.

Gabriel potarł nos w zastanowieniu. Jego oczy się śmiały.

- Próbujesz wciągnąć mnie w coś, czego będę żałował do końca swoich dni. Ale skoro już musimy się zakładać, niech wygraną będzie coś innego niż sypialnia. Jeśli prze- gram, przez miesiąc po przebudzeniu będę szczotkował twoje włosy. Jeśli ty przegrasz, będziesz czesała mnie przez cztery tygodnie.

- A cóż to za niedorzeczny zakład? - obruszyła się Fran- cesca ze śmiechem. Nie umiała się pohamować. Gabriel był wyjątkowo przystojny. W jego czarnych oczach lśniły wesołe iskierki. Tak więc mimo iż zarzekała się, że nie da się zauro- czyć jego urodzie, jego zmysłowość robiła na niej ogromne wrażenie. Natychmiast jednak przegnała tę myśl. Niestety zdradził ją rumieniec, który wypłynął jej na policzki.

Nie zamierzała więcej oddawać Gabrielowi swego ciała. Ich zbliżenie nie miało nic wspólnego z miłością. Chodzi- ło wyłącznie o chemię i karpatiańską namiętność. Chciała mieć partnera, który pragnie jej dla niej samej, a nie dla- tego, że musi zaspokoić swą żądzę. Nie dlatego, że nie ma w tej kwestii wyboru. Choć raz, zanim opuści ten świat, chciała poczuć się kochana. Naprawdę kochana. Dla niej samej.

- Francesco. - Powiedział tylko to. Jej imię. W jego gło- sie brzmiał ból. Aksamitna uwodzicielskość. Czarna magia.

Zamknęła oczy, żeby ukryć niespodziewane łzy.

- Przestań, Gabrielu. Nie udawaj. Nie jestem już czło- wiekiem. Zna m twoje myśli.

- Nigdy nie byłaś człowiekiem, kochanie. Może się zbli- żyłaś do tego stanu, ale nigdy tak naprawdę nie zamieniłaś się w istotę ludzką. Należysz do mojego świata. Dokonałaś rzeczy, na jakie nie zdobył się nikt inny, i podziwiam cię za to, ale zostałaś stworzona, aby być drugą połową mojej duszy. Naprawdę myślisz, że cię nie kocham i nie szanu- ję dla ciebie samej? Że nie znam cię lepiej niż jakiś lekarz czy nawet inny Karpatianin? Mam wgląd do twojego serca i umysłu. Powinienem był je poznać już dawno temu. Po- winienem był cię ochraniać, dbać o ciebie, stworzyć z tobą rodzinę. Ukarz mnie. Francesco, miej do mnie za to preten- sję. Zasłużyłem sobie. Ale nie myśl, że nie kocham cię dla ciebie samej.

Łamał jej serce szczerością tego wyznania. Nie mogła dotknąć jego umysłu; gdyby to uczyniła, straciłaby nad sobą kontrolę. Ostatnio przeszła tak wiele - najpierw by- ło wstrząsające odkrycie, że Gabriel żyje, potem wymiana krwi, do tego uzdrawianie dwóch pacjentek z ich straszny- mi doświadczeniami. A w dodatku Brice i Thompson.

W tym momencie Gabriel się poruszył. A raczej zaczął płynąć w powietrzu. Jak uosobienie mocy i zręczności, tak zwinny, że na jego widok zaparło jej dech w piersiach. Po- ruszał się jak zwierz, jak olbrzymi wilk zakradający się ci- cho do ofiary. Zamknęła oczy, gdy położył dłoń na jej szyi. Uczynił to z niezwykłą delikatnością. Zaborczo.

- Nie próbuję przejąć twojego życia. Chcę tylko, żebyś je ze mną dzieliła. Proszę tylko, żebyś dała mi szansę. Tylko o to. O szansę. Zamierzałaś żyć jeszcze kilka lat. Spędź je ze mną. Pozwól, żebym ci wynagrodził zło, jakie ci wyrządziłem.

- Nie lituj się nade mną, Gabrielu. Nie zniosłabym te- go. Miałam dobre życie, a nawet wyjątkowe jak na kobietę naszej rasy. - Wykonała gest, jakby chciała się cofnąć.

Dłoń Gabriela zacisnęła się mocniej na jej karku.

- Jesteś niezwykle piękną kobietą, Francesco, z wielo- ma talentami. Nie ma potrzeby litować się nad tobą. Zresztą nie musimy teraz o tym rozmawiać. Masz za sobą trudny czas. Nie musisz więc zastanawiać się nad uczuciami ob- cego ci mężczyzny. Nad tym, czy jesteś mu coś winna, czy nie, - Gabriel delikatnie pogładził Francescę po włosach.

- Wiem, że na razie dla ciebie jestem kimś obcym. Jednak mam nadzieję, że dasz mi szansę, bym został twoim przy- jacielem.

Dotyk jego dłoni wywołał w niej gorący dreszcz. Może się zorientował, że Francesca potrzebuje przestrzeni, a po- nieważ zależało mu na niej, postanowił jej to zapewnić.

- Uważam, że to dobry pomysł - odparła, ale w jej gło- wie rozdzwoniły się alarmowe dzwoneczki. Gabriel był sta- nowczo zbyt przystojny, zbyt uprzejmy. Wszystkiego było w nim za dużo. A jeśli zdoła jednak skraść jej serce? Była zmęczona i chciała wracać do domu.

Gabriel, wstydząc się swych emocji, szybko stłumił na- gły przypływ tryumfu. Uśmiechnął się do Franceski, błyska- jąc w jej stronę śnieżnobiałymi zębami.

- Nie odpowiedziałaś. Chcesz się założyć? Skinęła głową zadowolona ze zmiany tematu.

- Chcę. Założę się z tobą, ale tylko dlatego, że nigdy

nie poznałeś prawdziwej kobiecej mocy. - Tym razem, gdy zaczęła się od niego odsuwać, nie protestował. Unikając je- go spojrzenia, skupiła się na jeziorze i trzymanym w dłoni kamieniu. Rzuciła go szybkim, energicznym ruchem nad- garstka. Przemknął po powierzchni jeziora, odbijając sie dokładnie dziesięć razy.

Nie mogła się powstrzymać, by nie spojrzeć ze zwycię- skim uśmiechem na Gabriela, który natychmiast zaczął szu- kać dla siebie odpowiedniego kamyka,

- Mój kamień musi podskoczyć po wodzie jedenaście razy, żebym wygrał?

Przytaknęła mu ruchem głowy.

- Oczywiście.

Znów się uśmiechnął. Tym razem jak zadowolony z siebie drapieżnik. Szelmowsko. Zmysłowo. Stanowczo zbyt uwodzicielsko. Francesca dumnie uniosła podbródek, z wielkim wysiłkiem oderwała wzrok od kuszącego ciała Gabriela i spojrzała na lśniącą taflę jeziora. Czy Gabriel na- prawdę musi wyglądać tak szalenie męsko? Był taki umię- śniony, taki silny.

- Czekam - odezwała się, świadoma aż nadto bliskości Gabriela. Jakże wspaniale pachniał. Z trudem powstrzyma- ła westchnienie i, zapatrzona w wodę, udawała, że urok Ga- briela zupełnie na nią nie działa.

Kamyk wyfrunął z jego dłoni, przecinając powietrze ze świstem. Skakał po wodzie jak żabka. I zatrzymał się dopie- ro na drugim brzegu.

- Cóż - mruknął cicho Gabriel z lekką kpiną. - Powie- działbym, że to wszystko wyjaśnia. Dwadzieścia dwa od- bicia. - W jego głosie brzmiało zadowolenie. - Co znaczy, że od dzisiaj będziesz moją służką i zawsze, gdy wstanę, będziesz mi czesała włosy.

Francesca pokręciła głową.

- Nie tak szybko. Moim zdaniem oszukiwałeś. Zastoso- wałeś jakąś sztuczkę, żeby wygrać.

- Tę sztuczkę nazwałbym doświadczeniem. Niejeden raz w życiu puszczałem kaczki.

Francesca lekko się roześmiała.

- Kłamiesz, Gabrielu. Nie wierzę, żebyś kiedykolwiek wcześniej to robił. Oszukiwałeś.

- Naprawdę tak uważasz? - zapytał niewinnie. Zbyt niewinnie.

- Przecież wiesz, co zrobiłeś. Oszukiwałeś, żeby wy- grać głupi zakład. Aż trudno w to uwierzyć.

Gdy wyciągnął rękę, żeby wsunąć jej za ucho niesfor- ne pasemko włosów, serce Franceski natychmiast mocniej zabiło.

- To nie był zwykły głupi zakład, kochanie. To był spo- sób, żeby cię zmusić, abyś mnie czesała. Nikt nigdy mnie nie czesał, więc chyba jestem złakniony takich pieszczot. - Potarł palcem nos i wyszczerzył do niej zęby, zupełnie jakby był młodym chłopcem. - Raz poprosiłem o to Luciana, ale zagroził, że zbije mnie na kwaśne jabłko. - Gabriel wzruszył ramionami. - Więc zrezygnowałem, bo nie warto było aż tak się narażać.

- Jesteś szalony - uznała Francesca, nie mogąc pohamo- wać śmiechu. - Ale zgoda, będę cię czesała - oznajmiła, już teraz mając ochotę zanurzyć palce w jedwabistych pasmach. Nie zdawała sobie sprawy, że godzi się na coś znacznie wię- cej niż szczotkowanie włosów. Gabriel będzie spędzał z nią dnie w komnacie do spania. Będą się tam udawać razem.

Gabriel doskonale to sobie uświadamiał. Czuł, że robi postępy.

- Co zamierzasz zrobić z tą młodą dziewczyną, France- sco? Z małą panną Skyłer? Możemy uzdrowić jej umysł, ale nie usuniemy wszystkich blizn, nie czyszcząc jej pamięci. Może najlepiej będzie osłabić ich wpływ. Możemy zapewnić jej edukację, zaopatrzyć w odzież, we wszystko, czego bę- dzie potrzebowała łącznie z emocjonalnym wsparciem, ale nie będziemy mogli przy niej być za dnia. Zastanawiałaś się, co zrobić, żeby miała opiekę w tym czasie?

Francesca chwyciła się poręczy, zamierzając na niej przysiąść. Gabriel objął ją w pasie swymi dużymi dłońmi i bez wysiłku uniósł w górę. Zadziwiające, że Gabriel wie- dział, co chciała zrobić, natychmiast gdy tylko o tym pomy- ślała. To ją zarówno ekscytowało, jak i przerażało. Tak dłu- go nie dzieliła się z nikim swym umysłem, swymi myślami, że zapomniała już, jak to jest. Pokusa. Krążyła wokół niej, szarpała jej serce.

- Wiem, wiem. Pospieszyłam się z obietnicą, że zawsze przy niej będę, ale na obronę mam to, że przez długi czas mogłam spokojnie wychodzić na słońce i zapomniałam, że to się zmieniło. Tak czy inaczej, nie jestem w stanie znieść myśli, że Skyler trafi do miejsca, gdzie może nie otrzymać niezbędnej do życia dawki miłości i uwagi. Ona tego potrze- buje. Potrzebuje wsparcia. Poznałam jej życie. - Francesca w zdumieniu spojrzała Gabrielowi w oczy zaskoczona tym, co nagle do niej dotarło. - Poznaliśmy je oboje. Wiem, że mam w sobie miłość, której ona potrzebuje. A ty?

Gabriel wolno pokiwał głową.

- Skyler to dziecko, Francesco. Nie możemy zrobić nic prócz ofiarowania jej naszej miłości i opieki. Nikt poza na- mi nie zrozumie ani jej, ani ogromu jej cierpienia. I dlatego uważam, że nie powinniśmy jej nikomu oddawać.

Francesca odetchnęła z ulgą. Nie zdawała sobie sprawy, że wstrzymała oddech, czekając na odpowiedź.

- A więc w tej sprawie się zgadzamy. Teraz powinniśmy ustalić, co zrobimy ze Skyler.

Gabriel wzruszył swymi muskularnymi ramionami.

- Widzę w twoich myślach, że uważasz, iż twój prawnik bez problemu załatwi wszystko, co trzeba, abyś otrzymała zgodę na przejęcie opieki nad Skyler. Zabierzemy ją więc do domu, tylko musimy znaleźć kogoś, kto pomoże nam opie- kować się nią. Jeśli mnie pamięć nie myli, w naszym kraju żyła pewna rodzina, której gospodarstwem zajmowali się ludzie. Okazali się bardzo lojalni wobec swoich pracodaw- ców. To było przed kilkoma wiekami, ale może warto poszu- kać jakichś informacji na ich temat. Zaglądałem wcześniej do twojego komputera i odnoszę wrażenie, że to urządzenie bardzo mogłoby nam pomóc.

Francesca usłyszała własny śmiech. Beztroski. Radosny. Była zdumiona swoją reakcją.

- Szukasz wymówki, żeby dorwać się do komputera. Jesteś technologicznym świrem, ot co.

Wyszczerzył do niej zęby w uśmiechu.

- Sama wiesz, że to dobry pomysł. Ktoś z naszego ludu musi pamiętać tę rodzinę i może coś nam o niej powie. Jeśli nie, zawsze możemy wyssać krew z jakichś ludzi, których potem przyjmiemy na służbę. Wtedy będą nam całkowicie posłuszni. Nie jest to rozwiązanie, z którego chciałbym ko- rzystać, tylko jedna z możliwości. W zamian zaoferujemy tym ludziom naszą ochronę.

Gabriel, oparty o barierkę, nagle się wyprostował i prze- ciągnął jak rozleniwiony kot. Wyraz jego twarzy nie zmienił się, lecz Francesca zdała sobie sprawę, że nie wiadomo cze- mu cała drży ze strachu. W Gabrielu nastąpiła jakaś wielka przemiana. Objął ją dłońmi w pasie i posadził na barierce.

- Jesteśmy obserwowani, kochanie, ale na szczęście, to nie Lucian.

- Chyba jakiś nieumarły. - To było stwierdzenie, a nie pytanie. Francesca czuła skradające się zło, czuła jego szka- radną moc w powietrzu. - Co zrobimy? - Dotychczas zawsze potrafiła ukryć się przed nienawistnymi zabójcami. Teraz jed- nak znajdowała się na wolnej przestrzeni i to ją przerażało. Wiedziała przecież, do czego zdolne są te potwory.

- Przede wszystkim musisz schować się w jakimś bez- piecznym miejscu. Jesteś Karpatianką Jesteś ich celem. - Dłonie Gabriela gładziły ją po karku, kojąc nieco napięcie. Gabriel pochylał się nad nią opiekuńczo, jak kochanek, je- go usta znajdowały się tuż przy jej wargach.

Francesca wiedziała, że to tylko gra pozorów, ale i tak było jej przyjemnie. Zapragnęła nagle przytulić się do Ga- briela. Do jego siły i spokoju. Obecność wampira nie robiła na nim żadnego wrażenia. Jakby miał pewność, że bez pro- blemu sobie z nim poradzi.

- Wywabię go na otwartą przestrzeń, a ty poczekaj, pó- ki się nie upewnię, że jest sam. Dam ci znać, kiedy już się o tym przekonam. Przemienisz się w możliwie najmniejsze cząsteczki, które potrafi wyśledzić tylko wytrawny myśli- wy. Idź do domu i zabezpiecz go zaklęciami. Będę miał z to- bą mentalny kontakt przez cały czas, do momentu walki. Nie próbuj wtedy łączyć się ze mną, chyba że coś ci będzie zagrażało. Nie chcę, żebyś była świadkiem przemocy. Nie ma takiej potrzeby. - Jego wargi dotknęły jej ust, Gabriel celowo przedłużał tę chwilę, rozkoszując się miękkością i smakiem tego pocałunku.

Francesca po raz kolejny uprzytomniła sobie, że to tyl- ko pozory, więc jej ciało niepotrzebnie oblewa się gorącem, a jej serce wcale nie musi bić tak szybko.

- Powiedz, co mam zrobić, żeby ci pomóc. Nie chcę zo- stawiać cię samego. Nie chcę, żebyś musiał walczyć sam.

Roześmiał się, ciepłym oddechem łaskocząc włoski na jej delikatnej szyi. Było mu miło, że zaoferowała pomoc, mi- mo że czuł w sobie jej strach. Nie mógł się powstrzymać. Wiedział, że wykorzystuje sytuację, by móc dotykać i ca- łować Francescę, coraz bardziej ją do siebie przywiązując. Przyrzekał sobie, że nie będzie się spieszył, że nie będzie zbyt mocno na nią naciskał. Byłoby mu znacznie łatwiej, gdyby nie była taka słodka. Zaatakował ją podstępnie. Oto- czył, wprowadził się do niej i przejął na nią kontrolę, zanim się zorientowała, co się dzieje.

- Jestem pradawnym myśliwym, kochanie. Bez proble- mu rozbroję tego nieczystego. - Złożył na jej czole delikatny pocałunek i z wyraźną niechęcią wypuścił z objęć. A potem odwrócił się i przeszedł na koniec kładki. Spojrzał w niebo.

- Ujawnij się, maleńki. Pokaż się i stań twarzą w twarz z tym, którego otwarcie zaczepiłeś. - Jego głos był spokojny, łagodny i uwodzicielski. Wnikał w głowę i tak długo naci- skał, aż nie było drogi odwrotu. Pozostawało tylko jedno wyjście. Posłuszeństwo. Gabriel oddalił się od Franceski i wyszedł na rozległy trawnik. - Prosisz, by wymierzyć ci sprawiedliwość naszego ludu, o nieczysty, więc nie pozosta- je mi nic innego, jak spełnić twą prośbę. Przyjdź tu do mnie.

Francesca nie mogła oderwać wzroku od tego starożytne- go wojownika. Stał tam, wysoki i barczysty, z rozwianymi wło- sami. Twarz miał skupioną, ale nie było w niej gniewu. Wyda- wał się zrelaksowany, a przy tym emanowała z niego ogromna moc. Jego głos brzmiał hipnotyzująco, a ruchy znamionowały pewność siebie. Sprawiał wrażenie niezwyciężonego. France- sca wstrzymała oddech, bo nagle z gęstych krzaków po lewej stronie Gabriela wyłonił się wampir i zaczął kroczyć w jego stronę. Dyszał przy tym wściekle, powarkiwał i syczał z nie- nawiścią. Francesca jeszcze nigdy nie widziała wampira z tak bliska. Był obrzydliwy. Miał zapadnięte oczy z czerwoną ob- wódką. Zęby przegniłe, wyszczerbione, z czarnymi plamami. Skóra na nim wisiała jak źle dobrany, za duży garnitur.

Ale bardziej przerażające niż wygląd były emanujące z bestii przebiegła, podstępna wściekłość i determinacja, które Francesca doskonale wyczuwała, mimo że stała dość daleko od potwora. Jednakże zmusiła się, by na niego spoj- rzeć, poczuć jego zło. Musiała poznać to, z czym Gabriel musiał walczyć całe życie. Z iloma takimi potworami miał do czynienia? Jak często? Ile z nich znał osobiście, zanim przeszły przemianę? Myślała, że jej życie było trudne i sa- motne, ale teraz, wpatrując się w nieumarłego, zaczynała rozumieć, jak wyglądało życie Gabriela.

Odkąd sięgała pamięcią, zawsze uważała go za bohate- ra, otoczonego czcią legendarnego obrońcę istot nieśmier- telnych i ludzi. Teraz jednak przekonywała się, jak naprawdę wygląda życie łowcy. Swoją mocą i umiejętnościami wzbu- dzał łęk nawet w krajanach. Mężczyźni starali się trzymać od niego z daleka w obawie, że mogą w przyszłości paść jego ofiarą. I dlatego Gabriel nie miał przyjaciół. Nie mógł sobie na to pozwolić. A co gorsza, jego brat przemienił się w wampira i Gabriel musiał odtąd polować także i na niego, przez kolejne stulecia stawać z nim do walki.

- Mogę ci pomóc.

- Rób, co ci kazałem. Będę w większym zagrożeniu, je- śli zacznę się o ciebie martwić. Ten wampir wykorzysta cię przeciwko mnie. Kiedy zda sobie sprawę, że mnie nie poko- na, w ramach zemsty będzie chciał zniszczyć ciebie. - Prze- słał jej falę ciepła. - Ale dziękuję ci, Francesco, i wracaj do domu. Wkrótce tam do ciebie przyjdę.

Gabriel skierował uwagę na wampira, który zaczął się zbliżać uwolniony od uroku jego głosu. Gabriel błysnął w stronę bestii śnieżnobiałym uśmiechem.

- Widzę, że spieszno ci ponieść karę. Płynie we mnie starożytna krew, krew obrońcy mego ludu. Nazywam się Gabriel. Na pewno o mnie słyszałeś, dorastałeś otoczony opowieściami o moich wyczynach. Nie jesteś w stanie mnie pokonać. Podejdź i przyjmij swą karę ze spokojem i godno- ścią, pamiętając o tym, że kiedyś byłeś wielkim Karpatiani- nem.

Wampir zasyczał, a w jego szkarłatnych ślepiach za- płonął ogień. Mimo że tego nie chciał, nogi same niosły go w stronę Gabriela, którego glos, czysty i szczery, wdzierał mu się pod skórę, sprawiając ogromny ból. Bestia nie była zdolna zmierzyć się z tym głosem, tak jak nie mogła patrzeć na własne odbicie w lustrze. Nie potrafiła zignorować roz- kazu wplecionego w głos; nie mając wyboru, wampir mu- siał podejść do Gabriela. Jego słowa podkopywały pewność siebie bestii. Któż potrafiłby zwyciężyć takiego łowcę? Ilu przed nim padło, przegrywając z tym starożytnym wojow- nikiem?

Wampir pokręcił mocno głową i zaczął nucić jakąś pieśń, próbując bronić się w ten sposób przed zaklęciami Gabrie- la. Ale mimo wielkich starań nadal przybliżał się do niego. A straszliwy głos, niski i czysty, nie przestawał dźwięczeć mu w uszach.

- Nie jesteś w stanie mi się oprzeć. Zabraniam ci zmie- niać kształt. Podejdziesz do mnie i poddasz się sprawiedli- wości wymierzonej przez naszego prawdziwego Księcia.

Gabriel się nie poruszył. Nie zrobił nawet kroku. Stał na swoim miejscu spokojnie, z rękami spuszczonymi po bo- kach, z twarzą niewyrażającą żadnych emocji. Ani wście- kłości. Ani wyrzutów sumienia. W kamiennej twarzy żyły tylko jego intensywnie błyszczące oczy. Bezlitosne. Nie- ustępliwe. Oczy drapieżnika. Groźne, surowe, dzikie. Ale wampir mimo wszystko nie mógł się zatrzymać. Teraz już warczał i rzucał nogami na boki, opierając się sile, która pchała go do przodu, która kazała mu słuchać spokojne- go, łagodnego głosu. Głosu śmierci. Który nie cichł. Miękki i przekonujący, uporczywy, nie do odparcia.

Francesca wiedziała, że powinna wykonać polecenie Gabriela. Przemieniła się w drobną mgiełkę i oddaliła od walczących. Nigdy nie widziała czegoś równie przerażające- go jak ów wampir. Otaczało go samo zło, a jednak Gabriel stał przed nim spokojnie, emanując swym niezwykłym pięk- nem, światłem i prawdą. Kojarzył jej się z aniołem uzbrojo- nym w miecz, z mrocznym strażnikiem bram, obrońcą słab- szych. Jego widok zapierał jej dech. I była z niego naprawdę dumna. Dumna, że tak się poświęcał.

Wampir próbował rozwiać się w powietrzu, ale przeko- nał się, że nie jest w stanie tego zrobić. Zupełnie jakby tkan- ki przestały słuchać jego poleceń. Myśliwy zdołał go w jakiś sposób usidlić, schwytać w pułapkę głosu, tak że teraz jego ciało reagowało wyłącznie na te czyste, doskonałe dźwięki.

Potwór, kipiąc z wściekłości, zwrócił swą ohydną twarz w stronę Gabriela. Głowa wampira kiwała się na boki jak łeb ohydnego gada, oczy płonęły nienawiścią. Spomiędzy wyszczerbionych połamanych zębów wydobył się przecią- gły syk, a gruba gałąź nad głową Gabriela zatrzeszczała zło- wieszczo, ze strasznym hukiem lecąc w dół.

Francesca ze strachu wstrzymała oddech, serce jej zało- motało, ale Gabriel tylko uniósł dłoń i gałąź, zamiast na je- go głowę, spadła na ziemię w znaczniej odległości od niego.

- Jesteś za młody, żeby podążać tą drogą. Utrata duszy jest dla starych i słabych, a jednak ty o wiele wcześniej do- konałeś wyboru. Jak do tego doszło?

- Naszą jedyną szansą na zbawienie jest kobieta. Ksią- żę obdarował kobietami swoich ulubieńców. Resztę czeka życie pozbawione nadziei. - Nieumarły ukradkowo opuścił dłoń, żeby sprawdzić, czy będzie mógł zmienić kształt, jeśli skupi się na jednej części ciała. Na jego ramieniu nagle po- jawiła się sierść, paznokcie wydłużyły się w pazury.

W tej samej chwili na jeziorze niespodziewanie zerwał się wiatr, który z całą mocą uderzył w pierś potwora. Wam- pir zamrugał i spojrzał na Gabriela, który stał tuż przed nim z wyciągniętymi rękami. Twarz nieumarłego wykrzywił gry- mas zaskoczenia. Spojrzał w dół, zastanawiając się, dlacze- go nie widzi dłoni Gabriela. Nie widział, ponieważ były za- topione głęboko w jego piersi.

Gabriel wyszarpnął demonowi serce, czemu wtórował odgłos przypominający głośne mlaśnięcie. Wampir zaczął przeraźliwie się drzeć. Ciemna krew tryskała w powietrze jak z gejzeru. Demon z wyciągniętymi w stronę myśliwego ramionami opadł bezwładnie na ziemię. Nad ich głowami błyskawica łukiem przeskakiwała z chmury na chmurę, a na koniec uderzyła w ziemię, tworząc niebieskawobiałą smugę energii. Straszliwe wyładowanie oczyściło splamione krwią dłonie myśliwego i spopieliło spoczywające w nich serce wampira.

Gabriel poruszał się płynnie, z gracją tancerza. Ponownie uniósł dłonie i przesłał nimi strumień palącej energii do leżą- cego demona. Jego ciało natychmiast zamieniło się w popiół.

Mocarny myśliwy odwrócił się powoli. Jego samotna postać odcinała się na tle nocnego nieba. Gabriel, którego twarz była niewidoczna w ciemności, spojrzał w miejsce, gdzie stała Francesca, która już powróciła do swej postaci materialnej.

~ Nic ci nie jest? - Podeszła do niego szybkim krokiem, ujęła dłoń i splotła palce z jego palcami.

Gabriel natychmiast poczuł przypływ spokoju, który wlał się szerokim strumieniem do jego udręczonej duszy. Jeszcze nie spotkał kogoś, kto miałby tak silne uzdrowiciel- skie moce jak Francesca. Właśnie zniszczył kolejne życie, jedno z wielu. Już dawno temu postanowił resztę swych dni poświęcić na polowanie na brata bliźniaka. Przez wiele lat zajmował się tylko tym, ściganiem Luciana, rzadko kiedy wdając się w pojedynki z nieumarłymi. Teraz, po łatach, znów jednego z nich zabił. Tyle że wcześniej spotkał swoją życiową partnerkę. I zadana śmierć wpłynęła na jego emo- cje. Nie czuł się winny. To, co robił, uważał za swój święty obowiązek. Niemniej było mu przykro, że odebrał komuś życie na oczach Franceski. Była taka czysta, taka dobra, miała tyle współczucia dla innych. Przez wszystkie stulecia, kiedy zabijał, ona obdarzała świat uczuciami.

Gabriel starał się nie patrzeć w oczy Franceski, krępo- wał go malujący się w nich wyraz niewinności. O wiele ła- twiej było bez emocji stawać twarzą z twarz z tymi, którzy się go obawiali. Był przyzwyczajony, że ludzie szepczą za jego plecami, że schodzą mu z drogi. Przyzwyczaił się do lęku w ich umysłach i sercach. Był potrzebny, ale nikt go nie akceptował.

Drobna dłoń Franceski przesunęła się po jego ramieniu w czułym geście, który sprawił, że poczuł ciepło w sercu, ale też bezradność. Ta kobieta zakradła się do jego wnętrza, przetarła w nim ścieżki prowadzące do jego duszy. Nie był na to przygotowany. Teraz już rozumiał, kim jest życiowa partnerka. Jaka to ważna postać. Intelektualnie wiedział, że karpatiańskie kobiety są światłem dla mężczyzn. Zaakcep- tował Francescę i to, co musi być między nimi. Ich związek nie tylko zapewniał mu przetrwanie, ale też gwarantował, że on, Gabriel, nie dołączy do Luciana i grona nieumarłych.

Choćby z tego powodu niezwykle szanował Francescę. Pożądał jej. Był zupełnie nieprzygotowany na ataki zazdro- ści, które utrudniały mu decyzję, by nie pozbywać się Brice'a. Był kompletnie nieprzygotowany na dziką żądzę, jaka się w nim odzywała, gdy znajdował się blisko Franceski. Ale naj- bardziej nieprzygotowany był na to, że serce w nim topniało, ilekroć Francesca posmutniała lub czuła się zmęczona. Nigdy by się nie spodziewał, że tak będzie na nią reagował. Pragnął przez cały czas słyszeć jej głos, patrzeć, jak się uśmiecha, jak jej twarz się rozpromienia, a jej piękne łagodne oczy stają się zamglone. Stanowczo za dużo o niej myślał.

- Gabrielu. - Głos Franceski owiał go niczym lekki po- dmuch letniego wiatru. Jego ciało od razu zaczęło się pocić.

- Kazałeś mi opuścić to miejsce i powinnam była tak postą- pić. Niemniej bardzo cię proszę, nie czuj się skrępowany, że wykonałeś swoje zadanie w mojej obecności. Wiem, że porównujesz swój talent z moim i uważasz, że jesteś kimś gorszym ode mnie.

- Ty ratujesz życie. Ja je niszczę. - Już sam dotyk jej palców był dla niego czymś cudownym. Jej zapach, taki czysty i świeży. Taki kobiecy. Wcześniej żadna inna kobieta nie przykuwała jego uwagi takimi aspektami i w taki spo- sób. Nie zauważał, jak pachną; teraz jednak zapach France- ski wypełniał całe jego płuca. Chciał zachować go w swym wnętrzu na zawsze. - Nie jestem pewien, czy zabijanie moż- na nazwać talentem.

- Nieumarli już nie żyją. Przecież sam to wiesz. Wybra- li drogę, przez którą utracili to, czemu zawdzięczali możli- wość życia. Wampiry to bezlitosne potwory, istniejące tylko po to, by zaspokajać swe zdeprawowane pragnienia i żądzę zabijania. Gabrielu, gdybyś nie stał na straży, nasz lud nie mógłby ukrywać swojego istnienia. Nawet teraz sama myśl o tym, że istniejemy, napawa niektórych śmiertelników czy- stą nienawiścią. Założyli stowarzyszenie, w którego skład wchodzą zawodowi łowcy, polujący na nas, chcący nas po- wybijać. W mojej opinii gdyby nie ty, nasz lud już dawno zniknąłby z powierzchni ziemi.

Na usta Gabriela, nim zdążył się powstrzymać, wypły- nął lekki uśmieszek. Francesca była niezwykłą kobietą. Nic dziwnego, że spodobała się Brice'owi. I wcale nie chodziło o to, że jest tak jak on uzdrowicielką. Ani o jej karpatiańską urodę. Chodziło o całość. Francesca. Jego Francesca.

- Przeceniasz moje dokonania, kochanie - odparł ła- godnie. - Mimo to dziękuję ci. Dziękuję za chęć ulżenia mi w trudnej sytuacji. Nie przypuszczałem, że będę się tak czuł. - Posłał jej kolejny ciepły uśmiech. - Te wszystkie emocje to naprawdę duży kłopot.

Przechyliła głowę, żeby na niego spojrzeć. Taka uro- da powinna być zakazana. Poczuła w brzuchu trzepotanie skrzydeł motylich, a jej serce wykonało kilka gwałtownych podskoków. Gabriel samym spojrzeniem potrafił rozpalić w niej ogień. Nawet na odległość był w stanie sprawić, że czuła, iż się rozpływa. Odchrząknęła i zarumieniła się, bo nagle uprzytomniła sobie, że Gabriel najprawdopodobniej dotyka teraz jej umysłu i słyszy te jej intymne rozważania.

- Powinniśmy wracać do domu.

- Chcesz iść piechotą czy może masz ochotę pofrunąć?

- Zadał to pytanie łagodnym głosem, nie chcąc wywierać żadnego nacisku. Na ogół Francesca zachowywała się jak ludzie. Dla zachowania pozorów swego dotychczasowego stylu życia pozwoliłaby nawet się uderzyć temu potworowi, ojcu Skyler. Gabriel bardzo chciał, by uznała, że jest Karpa- tianką. Żeby to w pełni zaakceptowała. Wiedział, że to jesz- cze za wcześnie, ale najmniejszy nawet znak, świadczący o postępie w tej kwestii, dodałby mu nadziei,

Francesca ponownie ujęła jego dłoń.

- Zostało jeszcze dużo czasu do świtu, więc może przejdźmy się i porozmawiajmy o Skyler.


ROZDZIAŁ 6


Gdy szli opustoszałymi ulicami, trzymając się za ręce, Francesca starała się nie patrzeć na Gabriela. Był taki mę- ski, poruszał się z taką lekkością. Przyłapywała się na tym, że ma ochotę odgarnąć mu włosy z twarzy, wygładzić rysu- jące się na niej zmarszczki. Miał piękne usta. Zerknęła na niego spod rzęs i natychmiast poczuła mrowienie, jej wargi gwałtownie zapragnęły pocałunku Gabriela. I ten jego głos, kiedy do niej mówił, niski, zmysłowy, nieprzyzwoicie intym- ny. Uśmiechnął się do niej, a ona od razu na to zareagowa- ła. Otarł się o nią lekko, prawie niezauważalnie, a mimo to jej serce natychmiast mocniej zabiło, a po skórze przebie- gły drobne języczki ognia. Dłonie rwały się, by spocząć na twardych muskułach, musnąć tors, brzuch. Spojrzała niżej, tam gdzie spodnie ściśle opinały biodra. Marzyła o dotyka- niu, o pieszczotach. Chciała całować Gabriela i patrzeć na jego reakcje. Słyszeć, jak jęczy z rozkoszy.

Nie mogła myśleć o niczym innym. Czuła ból w na- brzmiałych piersiach, wilgotne ciepło pomiędzy udami. Ubranie nagle zaczęło jej przeszkadzać, uwierać. Zastana- wiała się, co zrobiłby Gabriel, gdyby zerwała z siebie bluzkę i ofiarowała mu swe piersi tutaj, na ulicy. Mogła myśleć tyl- ko o nim. O jego muskularnym ciele, dłoniach wędrujących po jej skórze. I o jego pięknych słowach. O tym, że chciał pomóc obcej dziewczynce, która nie miała pojęcia, czym jest miłość. O tym, jak ją osłonił własnym ciałem przed mężczyzną, który chciał ją uderzyć. Wszystko w nim było wyjątkowe, a Francescą targało niepohamowane pragnie- nie, by się do niego tulić, by go dotykać i całować.

Stanęli przed sklepem pustym o tej późnej godzinie.

- Ten sklep należy do mojej przyjaciółki. Dała mi do niego klucz i kod do alarmu. Zostawiam jej listę zakupów, a ona obciąża kosztami mój rachunek. - Mówiła ochrypłym., zmysłowym głosem. Było to jawne zaproszenie. - Możemy tam zajrzeć i wybrać różne rzeczy dla Skyler. - Jej dłoń drża- ła, gdy przekręcała klucz w zamku.

Gdy wystukiwała cyfry kodu, Gabriel przyglądał się jej uważnie swymi czarnymi, aksamitnymi oczyma. W sklepie było ciemno i pusto. Ciszę zakłócały jedynie ich urywane oddechy. Francesca odwróciła się i dotknęła policzka Ga- briela, a potem, jakby jej dłoń kierowała się własną wolą, wsunęła rękę w jego gęste włosy.

Z ust Gabriela wydarł się cichy jęk.

- Francesco, musisz przestać, nim będzie za późno. Nie jestem aniołem, mimo że często tak o mnie myślisz. Potra- fię odczytać każdą twoją myśl i to, co robisz ze mną w wy- obraźni, jest naprawdę grzeszne. - Pieszczotliwie musnął kciukiem jej brodę, a potem obrysował kontur ust.

- Naprawdę? - Chwyciła skraj jego koszuli i wyszarp- nęła ją ze spodni. Potem natychmiast położyła dłonie na je- go piersi, rozkoszując się miękkością skóry. Pożądając Ga- briela, wodziła palcami po napiętych mięśniach torsu. ~ Od dawna myślę, że warto się przekonać, jak smakuje grzech.

- W jej głosie brzmiała zachęta. Był jawnie uwodzicielski.

Gabriel odchylił do tyłu głowę Francesld, wsunąwszy dłonie w jej włosy, i roziskrzonym wzrokiem przyglądał się jej pięknej twarzy.

- Jestem ciebie złakniony, Francesco. Pożądam cię. Nie potrafię nie reagować, kiedy dotykasz mojego umysłu i cia- ła, Cały pulsuję pragnieniem i mam wrażenie, że tak było zawsze. Czy wiesz, jak często śniłem o tobie? Jak często budziłem się w środku nocy, czując samotność, bo ciebie nie było przy mnie?

- Czułam to samo - powiedziała, spoglądając mu w oczy z powagą. I nie odwróciła wzroku, gdy ujrzała w nich na- miętność. - Gabrielu - wyszeptała jego imię i pochyliła się, by przycisnąć usta do jego piersi. Od ich dotyku zawrzała w nim krew. - Za wiele mówisz, a ja czekam na działanie.

- Uniosła głowę i jej ciemne oczy roześmiały się do niego.

- Potrafisz działać, prawda? Czuję, że moje ubranie zrobiło się dziwnie ciężkie i niewygodne - dodała, nachylając się, by musnąć językiem płaski sutek. Wspięła się na palce, by móc przycisnąć nabrzmiałe piersi do jego torsu.

Gabriel nie był w stanie dłużej znosić tego, że ich ciała coś rozdziela. Ściągnął więc z Franceski bluzkę, po czym rozogniony i podniecony rzucił ją na ziemię. Jego dłonie przesuwały się delikatnie po obnażonej skórze, wędrując po linii delikatnego kośćca i krągłych piersiach. Jego od- dech stał się szybszy, gdy zamykał w dłoniach miękki ciężki biust, kciukami trącając sutki.

W sklepie panowała głucha cisza, manekiny ustawione pomiędzy rzędami wieszaków z ubraniami gapiły się przed siebie pustym wzrokiem. Gabriel wciągnął Francescę w głąb pomieszczenia, z dala od witryn wystawowych, w mroczny kąt, gdzie nie mógł ich zobaczyć żaden zbłąkany przecho- dzeń. Żar i głód karpatiańsldego rytuału godowego, rozbu- dzone erotycznymi myślami życiowej partnerki, zawładnęły nim zupełnie. Francesca była piękna, ciałem i duszą. Ekscy- towało go, że tak bardzo go pożąda, że dokładnie wie, czego pragnie i czego od niego oczekuje.

Jej życiowy partner. Francesca rozkoszowała się tym, że ma prawo dotykać Gabriela, że może go rozpalać do bia- łości, że budzi w nim pożądanie równe jej ogromnej na- miętności. Dotyk jego palców na skórze był dla niej zarów- no torturą, jak i przyjemnością. Kiedy wolno pochylił swą ciemną głowę, by ciepłymi wilgotnymi ustami odnaleźć jej piersi, zadrżała z rozkoszy, jakiej dotąd nie znała. Przyciąg- nęła go do siebie jak najbliżej, wczepiwszy palce w jego buj- ne włosy.

- Zalewa mnie tyle uczuć, Gabrielu, że nie wiem, czy to wytrzymam.

Rozkoszował się i pieścił krągłości jej ciała, wędrując dłońmi po jej skórze i zdejmując z niej ubranie.

- Zdołasz. Jesteś do tego stworzona - szepnął czule. Pochylił głowę, by musnąć językiem jej płaski brzuch. - Zo- stałaś stworzona dla mnie. - Bez wysiłku podniósł ją i po- sadził na brzegu lady sklepowej. - Zostałaś stworzona na długie noce, Francesco. Na długie noce leniwej miłości. - Zaczął pieścić jej uda, a potem gorące centrum jej kobieco- ści i uśmiechnął się, gdy poczuł, że wstrząsnął nią dreszcz rozkoszy. Pochylił głowę jeszcze niżej, muskając ją po no- gach jedwabistymi pasmami włosów.

Francesca cicho jęknęła. A gdy poczuła jego gorący oddech, gdy poczuła pierwsze dotknięcie języka, głośno krzyknęła.

- Czy wiesz, jak smakujesz? - zapytał czule.

Jego głos rozniecał ogień w jej umyśle, jego język rozpa- lał płomienie w jej wnętrzu. Czuła, że coraz bardziej zaciska ciało, a narastająca rozkosz nabierała takiej siły i intensyw- ności, że gdy nadszedł kulminacyjny moment, fale spełnie- nia obezwładniły Francescę tak, że musiała się wczepić pal- cami we włosy Gabriela.

- Gabrielu. - Wypowiedziała jego imię, wydyszała je, wciągając w płuca zapach mężczyzny. - Gabrielu.

- Dopiero zaczynamy, moja śliczna - szepnął, uśmie- chając się do niej z czułością.

Był taki przystojny, tak doskonale do niej dopasowany. Francesca poczuła w przełyku pieczenie łez. Ta noc była wy- jątkowa. Ta noc rozbudzała w nich dzikość. Gabriel wbił w nią wzrok płonący pożądaniem. Gorący. Niecierpliwy. Tak długo czekała, by ktoś patrzył na nią w ten sposób.

A potem Gabriel wymazał z jej umysłu cały rozsądek, zaszczepiając w jego miejsce szaloną namiętność. Francesca nie była w stanie myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, żeby znalazł się głęboko w niej. Jego dłoń jeszcze raz mocno zacisnęła się na jej kobiecości, potem wolnym ruchem wsu- nął w nią palce, przez cały czas obserwując jej twarz, obser- wując, jak się zmienia pod wpływem zalewającej ją rozkoszy.

- To za mało. - W jego głosie słychać było rozbawienie;

pochylił się i, wysunąwszy z niej palce, zastąpił je ustami. Potem rozchylił wargi i wsunął między nie język tak głębo- ko, że Francesca aż jęknęła z przyjemności. - i to też za ma- ło. - W jego głosie brzmiała czysta męska satysfakcja. Taka sama malowała się na jego twarzy.

Znowu poczuła gorące ciśnienie, stopioną lawę piętrzą- cą się tak, że zaczęła się bać, iż jej ciało eksploduje. A Ga- briel nadal zanurzał w niej palce, nadal ją pieścił roztańczo- nym językiem.

- Tego właśnie chcę, kochanie. Tego. Wybuchnij, pro- szę. Chcę to widzieć na twojej twarzy. Chcę wiedzieć, że ty też to czujesz. - Głos jego zrobił się ochrypły. - No już kochanie, puść, nie trzymaj.

Cała drżąca, wijąc się w niepohamowanej namiętności, ze zduszonym okrzykiem dotarła na skraj przepaści. Ga- briel pieszczotą ust wzmacniał ten efekt, doprowadzając ją do orgazmu, który zdawał się trwać w nieskończoność, a jednak to nie wystarczało. Zamknęła więc oczy i po prostu poddała się uczuciom i temu, co Gabriel wyczyniał palcami i językiem w jej wnętrzu. Teraz już cała pulsowała podnie- ceniem, już nie panowała nad biodrami, które poruszały się konwulsyjnie. I wtedy Gabriel dołączył swój umysł. Wszedł w nią, wyobrażając sobie rzeczy, które zamierzał z nią robić, tak żeby poczuła swoje ciało jego umysłem, to jedwabiste gorąco, te zaciskające się twarde mięśnie.

Francesca czuła rosnące podniecenie Gabriela, czuła, że jego ciało płonie, że sztywnieje boleśnie. Ruchy jego dłoni stały się gwałtowniejsze, bardziej namiętne, a ona rozko- szowała się myślą, że zaraz on też utraci nad sobą kontrolę.

- Chcę cię poczuć w środku, Gabrielu - wymruczała ci- cho. - Chcę poczuć twoje ciało w moim. I nie chcę, żebyś mnie traktował jak kruchą laleczkę. - Powiedziała to celowo, wie- dząc, jak to na niego podziała, wiedząc, że przetacza się przez niego taki sam sztorm, jaki przed chwilą poruszył nią do głębi.

Spojrzała ponad jego ramieniem w stronę ściany z lu- strami, w których odbijało się jego doskonale harmonijne ciało, napięte muskuły, długie lśniące włosy, i ten widok wy- wołał w niej taką eksplozję, że aż się zachwiała.

- Gabrielu, teraz, właśnie teraz - krzyknęła przepełnio- na namiętnością.

- Ale na podłodze, żebym mógł głęboko w ciebie wejść. Tak głęboko, że nie będę w stanie znaleźć drogi powrotnej - powiedział zduszonym głosem, po czym zdjął ją z lady i po- łożył na grubym dywanie. A potem, cały pulsujący pożąda- niem, sam się na nim położył.

Francesca uniosła biodra, a Gabriel wszedł w nią gwałtow- nie, głęboko, wypełniając sobą jej śliskie, wilgotne, ściśle go otaczające, gorące wnętrze. Odebrało jej dech; on też przestał oddychać. Podniecenie było jak narkotyk. Gabriel, przytrzy- mując ją za biodra, ustanowił rytm ostrymi, pewnymi pchnię- ciami. Szukając jej duszy, wchodził w nią coraz głębiej.

Gdy odwróciła głowę do lustra, ujrzała w nim odbicie ich splecionych w uścisku ciał. Ujrzała piękno zgodności. Na twarzy Gabriela malowały się ekstaza, a także wyraz niezwykłego skupienia. Francesca wiedziała, co chce zro- bić, zanim jeszcze o tym pomyślał. Wiedziała, jak się po- ruszać, jaką przybrać pozycję, aby mógł wnikać w nią co- raz głębiej, coraz bardziej ją sobą wypełniać. Uniosła głowę i, wpatrując się w niego, językiem zebrała z lubością krople potu z jego piersi. Jego dłonie jeszcze mocniej zacisnęły się na jej ciele. Kąsała go lekko, przesuwając zębami po skórze.

Gabriel odrzucił głowę do tyłu, jego długie włosy przez chwilę otoczyły jego twarz jedwabistą aureolą. Napierał na nią coraz mocniej, szybciej i głębiej, z taką intensywnością, że groziła im zupełna utrata kontroli. Francesca leniwym ruchem oblizała wargi.

- Zaraz spłonę! - Jego głos brzmiał niemal błagalnie, jak rozkaz zmieszany z prośbą, jak ochrypła zmysłowa pieszczota.

Francesca w nagrodę zatopiła w nim zęby, by mogli do- znać połączenia nie tylko ciał, ale też umysłów i dusz. Mię- dzy nimi przepłynęła biała błyskawica, która wywołała po- żar w ich sercach. Ciało Franceski już nie należało do niej, lecz do Gabriela. Mógł z nim zrobić, co chciał, wszystko, czego potrzebował. A jego ciało stało się jej ciałem. To była uczciwa wymiana. Francesca głośno krzyczała, ulatywała w przestrzeń, mknęła po falach spełnienia.

Gabriel też po nich mknął i też krzyczał, wołając imię Franceski. Wykrzykiwał je pod niebiosa, do przyglądają- cych się im milczących manekinów, do nienazwanego miej- sca czystego uczucia. Francesca, dysząc z braku powietrza, przesunęła językiem po dwóch drobnych rankach. Jej serce biło mocno. Była zaszokowana dzikością tego, co się wła- śnie wydarzyło.

Gabriel przytulił się do niej, pamiętając jednak, by nie przygnieść jej swym ciężarem.

- Wszystko w porządku? - zapytał czule. Wolną ręką odgarnął włosy z jej twarzy. Jego ciemne oczy wpatrywały się w nią z przejęciem.

- Ależ oczywiście. To było tak piękne, że nie potrafię te- go opisać, Pragnęłam cię, Gabrielu. Byłeś dla mnie taki czu- ły. - Obwiodła palcem jego usta. - i doceniam twoją troskę. Naprawdę ją doceniam. Ale jestem silną kobietą i potrafię o sobie decydować. Nie kochałabym się z tobą, gdybym tego nie chciała.

Była w jego umyśle, czuła, że ma wyrzuty sumienia, ale przecież Gabriel był bardzo doświadczonym kochankiem. Wyczuwała w nim jeszcze coś, czego nie umiała rozpoznać.

Pochylił głowę i pocałował ją. Z oddaniem. Namiętnie. Pocałunkiem, który roztapiał jej wnętrze i sprawiał, że do jej oczu niespodziewanie napłynęły łzy.

- Zadziwiasz mnie, Francesco. A sądziłem, że na tym świecie już nic mnie nie zaskoczy. Jednak prawda jest ta- ka, że jeszcze nigdy nie poznałem kogoś takiego jak ty. - Pocałował ją znów, tym razem delikatniej, leniwiej. Potem z wyraźną niechęcią oderwał się od niej i podniósł się bez wysiłku. Podał jej dłoń, pomagając wstać. - Podłoga jest za twarda. Następnym razem powinniśmy znaleźć sobie jakieś łóżko. - Wypowiedział te słowa ostrożnie, jakby się obawiał, że Francesca uzna, iż wywiera na nią presję.

Francesca nie umiała pohamować radości; ekscytowało ją to, że posiada taką moc nad starożytnym karpatiańskim wojownikiem. Pochyliła się i złożyła na jego ustach poca- łunek. Powolny, gorący, dający do zrozumienia, że pragnie więcej.

- Już zawsze, gdy wejdę do tego sklepu, będę myślała o tym, co się tu dzisiaj wydarzyło. - Odsunęła się i z lekko- ścią charakterystyczną dla karpatiańsldch kobiet zaczęła po- prawiać włosy i ubranie. Bycie Karpatianką miało wiele za- let, z których nie mogła korzystać, gdy żywiła się iluzją, że jest zwykłą śmiertelniczką. Te wszystkie drobiazgi, o których wcześniej starała się nie myśleć, były zabawne, dawały radość.

- A teraz, gdy ty będziesz odzyskiwał równowagę, ja poszukam czegoś dla Skyler - zażartowała, posyłając Ga- brielowi zuchwały uśmieszek.

On jednak nie pozwolił jej odejść, lecz chodził z nią po sklepie, przyglądając się, jak z uwagą wybiera ubrania, jej zdaniem, odpowiednie dla nastolatki. Domyślał się, że chęt- nie wybrałaby najmodniejsze ciuszki, ale na takie zakupy nie mieli czasu.

- Weźmy to dla Skyler - zaproponował, gdy jego uwagę niespodziewanie przykuł pluszowy wilk z błyszczącymi nie- bieskimi oczami. - Ta przytulanka mówi, że chce się znaleźć w naszym domu.

Francesca roześmiała się głośno.

- Ta zabawka pochodzi z fundacji Dimitrija. Jest teraz strażnikiem wilków na terenie Rosji i pisze o nich książki, w których zamieszcza piękne fotografie. Kiedy go poznałeś, był jeszcze dzieckiem. Pamiętasz? Część pieniędzy ze sprze- daży trafia do jego fundacji, dzięki czemu wielu naszych wil- czych braci unika przedwczesnej śmierci lub pojmania.

- Dobrze wiedzieć, że Dimitrij nadal jest wśród nas. Ja- ko dziecko różnił się od swoich rówieśników. Już wtedy lubił samotność i wyczuwało się w nim skłonność do agresji, co jest cechą dobrego myśliwego, ale może też oznaczać, że taki osobnik wcześniej niż inni przejdzie na ciemną stronę mocy.

- Cóż, Dimtirij przez ostatnie stulecie zajmował się ochroną wilków żyjących na wolności. Jest szanowanym naukowcem, jego fundacja też cieszy się uznaniem. Wcale się nie dziwię, że zwróciłeś uwagę na jego wyroby. Każda z tych zabawek to dzieło sztuki.

Gabriel wyszczerzył w uśmiechu białe zęby.

- Widać mam doskonały instynkt. - W jego głosie za- brzmiała niewypowiedziana sugestia.

Francesca roześmiała się, po czym na kartce spisała wszystko, co wybrali, dodając prośbę, by przyjaciółka prze- słała spisane przedmioty na jej adres domowy następnego dnia wieczorem. Potem szybko sprawdziła cały sklep i włą- czyła alarm.

- Lubię twoje towarzystwo, Gabrielu. Chodźmy. Gabriel objął ja w pół i zajrzał jej do umysłu, by się

upewnić, że znajdzie tam akceptację tego, co się między ni-

mi działo. Francesca potrzebowała czasu, aby się przyzwy- czaić do myśli, że odnalazła życiowego partnera, ale pociąg fizyczny przy najdrobniejszym kontakcie wybuchał w niej wielkim płomieniem. Gabriel planował powolne zaloty, za- mierzał łagodnością zdobywać jej serce, a nie rzucać się na Francescę za każdym razem, gdy na nią patrzył. Kroki, jakie stawiała, były o wiele krótsze od jego kroków, więc starał się iść wolniej. Zadziwiało go, że zwykły nocny spacer u boku Franceski daje mu aż tyle zadowolenia i poczucia, że jest na swoim miejscu.

- W razie gdyby nie miało się to więcej powtórzyć, Fran- cesco, chcę ci podziękować za ten spacer. - Te słowa wyszły z jego ust, nim zdążył się zastanowić, co mówi. Spojrzał w dół na jej pochyloną głowę. - Nie chciałem cię zmieszać. Po prostu nigdy tego nie robiłem. Nigdy nie szedłem sobie spokojnie nocą bez celu, bez żadnych planów, bez pośpie- chu. A już z pewnością nie w towarzystwie tak pięknej ko- biety. Dla ciebie to może coś zwyczajnego, ale dla mnie to naprawdę wyjątkowe przeżycie.

Podniosła głowę i zerknęła na niego, dzięki czemu mógł dostrzec jej długie rzęsy, a także klasyczny profil.

- Jestem przekonana, że miałeś mnóstwo okazji, Ga- brielu. - Był niezwykle przystojny w ten mroczny, mę- ski sposób i Francesca wiedziała, że swoją urodą musiał wzbudzać zachwyt kobiet. - Nie chcesz chyba, żebym uwie- rzyła, że przez te wszystkie stulecia... - Zamilkła, kiedy nie- spodziewanie się zatrzymał. Doskonale wyczuwał, co może sprawić jej przyjemność, jakie są jej potrzeby.

Ujął ją pod brodę, zmuszając, by na niego spojrzała.

- Jestem myśliwym, Francesco. Myśliwym z rodu Kar- patian. Nie odczuwałem namiętności w sposób, o jakim my- ślisz. Nie tęskniłem za kobietami. Chciałem tego, więc cza- sami zlewałem się z umysłami ludzi, żeby sprawdzić, co to za uczucie. Ale nigdy nie pożądałem żadnej kobiety, zanim nie wstałem z grobu i nie usłyszałem twojego głosu. - Na jego usta wypłynął delikatny uśmieszek, który zaraz znikł.

- Uczucia, które we mnie wzbudzasz, bardzo się różnią od tych, których doświadczają ludzie. Są o wiele bardziej in- tensywne. - Zdją ł rękę z jej biodra. - Ale moje słowa odbie- rasz jako presję, której ci teraz nie trzeba. Zresztą ja wca- le nie chcę na ciebie naciskać. Naprawdę pragnę utrzymać między nami dystans, o jakim mówiłaś. Zamierzam czekać, aż w kwestii naszego związku poczujesz się swobodniej.

Roześmiała się lekko.

- Nie możesz obwiniać siebie za to, że się kochaliśmy, Gabrielu. Przecież doszło do tego wyłącznie z mojej winy.

Przez jego twarz przemknął wyraz rozbawienia.

- Nie wiem, czy faktycznie tak było, ale uważam, iż miałaś dzisiaj tyle wrażeń, że wystarczyłoby ich na kilka na- stępnych przebudzeń.

- Musisz się nauczyć mówić „dni i nocy" - poprawiła go delikatnie. - Mamy wiek komputerów. Wiek, w którym informacja rozprzestrzenia się w tempie wręcz zastraszają- cym. Długo cię nie było. Wiem, że potrafisz szybko wchła- niać wiedzę, ale nowoczesna technologia powoduje, że co- raz trudniej ukryć przed światem fakt naszego istnienia. Ty jesteś przyzwyczajony do świata, w którym ludzie prawie nam nie zagrażali, lecz to się zmieniło wraz z erą kompute- rów. - Jego dłoń przypadkowo dotknęła jej ręki i Francesca, idąc dalej ulicą u jego boku, odruchowo splotła swoje palce z jego palcami.

- Faktycznie, nigdy nie obawiałem się ludzi. Tak łatwo nimi manipulować.

- To, co mówisz, Gabrielu, wydaje mi się aroganckie, choć domyślam się, że wcale nie miałeś takiego zamiaru. Nasza rasa jest w krytycznej sytuacji, grozi jej zagłada. Cały czas mam świeże wiadomości, które otrzymuję w okrężny sposób, więc wiem, co się dzieje. Na świecie istnieją śmier- telne kobiety obdarzone parapsychicznymi mocami, które potrafią się dopasować do naszej rasy. Partnerka życiowa naszego Księcia była kiedyś śmiertelniczką.

Na chwilę zapadła cisza, podczas której Gabriel nie- świadomie połączył się mentalnie z bratem, żeby przekazać mu nowe wiadomości. Dotknął jego umysłu z łatwością, z lekkością, tak jak to się działo wcześniej przez niemal dwa tysiące lat. Lucian pogrążony był w lekturze jakiegoś skom- plikowanego tekstu, który wydawał mu się ogromnie inte- resujący. Gabriela zawsze zadziwiał fakt, że Lucian mimo przemiany zachował pragnienie zdobywania wiedzy. Wchła- niał informacje jak gąbka. I teraz też, odwzajemniając się, dzielił się z bratem wszystkim, czego się dowiedział o no- wożytnym świecie, zalewał go tyloma faktami, że Gabriel zaczął się głośno śmiać.

- O co chodzi? Co cię tak rozśmieszyło? - zapytała z ciekawością Francesca, dostrzegając w oczach Gabrie- la błysk szczerego uczucia. - Przeszedłeś od szczęśliwego uśmiechu do grymasu, którym przypominasz wilka. Zrobi- łeś się nagle czujny. Co się wydarzyło w tak krótkim czasie?

- Jej głos brzmiał ciepło i pokrzepiająco, zawierał w sobie troskę i współczucie.

Gabriel pokręcił głową.

- Popełniam błąd za błędem. Ten długi spoczynek nie wyszedł mi na dobre. Jestem skołowany z powodu wszyst- kich emocji i tego, że widzę tyle barw. Wszystko jest żywe i jasne. A emocje? Są tak gwałtowne i ostre, że trudno nad nimi zapanować. A moje ciało przez cały czas ciebie pragnie.

Gabriel mówił z zastanowieniem, tak rzeczowo, że Fran- cesca pomyślała, iż po prostu powtarza na głos własne myśli.

- Czy zdajesz sobie sprawę, że ja ściągnąłem do ciebie tego wampira? - Gabriel przeciągnął ręką po błyszczącej masie granatowoczarnych włosów. - Tak długo udawało ci się przed nimi ukrywać, a teraz ja ściągnąłem na ciebie ich uwagę. I ten wampir nie był jedynym, który próbował cię odszukać. - Zamilkli spojrzał Francesce w twarz, kładąc dłoń na jej szyi. - Nie powinienem był doprowadzać do na- szego połączenia bez twojej zgody. Moim obowiązkiem jest dbać o twoje bezpieczeństwo bez oglądania się na własne potrzeby i pragnienia. Skrzywdziłem cię w niewybaczalny sposób.

Francesca dotknęła jego ust. Te słowa i szczerość, z jaką je wypowiadał, wywracały jej świat do góry nogami. Już sa- ma nie wiedziała, czego chce. Gdy była z dala od Gabriela, wszystko wydawało się jasne, ale gdy znajdował się blisko i pozwalał jej zaglądać do swej udręczonej duszy, czuła się zupełnie inaczej.

- Nie mógłbyś tak łatwo wziąć mojego ciała, Gabrielu, gdybym tego nie pragnęła. Do niczego mnie przecież nie przymuszałeś.

Masował jej kark. Jego kciuki przesuwały się po jej pod- bródku. Te pieszczoty wywoływały gorąco, powodowały, że na jej skórze tańczyły palące języczki ognia. Gabriel, pogrą- żony w żalu, nawet nie zauważał, jak wpływ ma na nią jego dotyk.

- Obudziłem cię, wydając polecenie, abyś mi była ule- gła. Twoje ciało zastosowało się do komendy i odpowiedzia- ło na moje podniecenie. Powinienem był poczekać, aż mnie lepiej poznasz. Powinienem był zabiegać o ciebie tak, jak na to zasługujesz.

- Nie chodziło tylko o ciebie, Gabrielu. Nie jestem dziec- kiem. Gdy się obudziłam, zorientowałam się, że jestem pod wpływem sugestii. Pamiętaj, że ja także mam pewne moce. Nie mógłbyś mnie tak łatwo posiąść bez mojej zgody. Ja też ciebie pragnęłam. Chciałam cię poczuć, sprawdzić, jak to jest. - Wyznała to odważnie, bez zastanowienia biorąc na sie- bie część winy. - Do niczego mnie nie przymusiłeś. Zresztą wcześniej czy później odezwałby się w nas karpatiański cykl i niewiele mielibyśmy do powiedzenia w tej kwestii.

- Bez twojej zgody wypowiedziałem rytualne zaklęcie, które nas ze sobą związało.

- Mężczyźni naszej rasy wciąż tak robią, Gabrielu. Tak to się już dzieje w naszym świecie od tysięcy lat. Nie zrobi- łeś niczego niewybaczalnego. Obojgu nam jest ciężko w tej sytuacji.

Gabriel odsunął się, bezradnie opuszczając ręce.

- Dlaczego tak łatwo wszystko przyjmujesz, France- sco? Dlaczego nie jesteś na mnie zła, mimo że powinnaś? Twój gniew dałby mi... - Zmierzwił sobie włosy. - A ja zno- wu swoje. Ciągle chcę sobie wszystko ułatwiać. Jestem sa- molubem, kochanie, wstrętnym egoistą, który cię do siebie przywiązał.

- Gabrielu? Jesteś przygnębiony. Potrzebujesz mnie?

Głos pojawił się w jego umyśle niespodziewanie. Prze- nikał tam z łatwością. Gabriel walczył o utrzymanie pust- ki w głowie, chcąc mieć pewność, iż żadna informacja nie przedostanie się do brata. Lucian zawsze potrafił komen- derować głosem. Potrafił sprawić, że każdy wierzył w to, co mówił. To była jego broń. Gabriel nigdy nie słyszał czegoś tak pięknego. A Lucian zachował ten dar nawet po przej- ściu na ciemną stronę.

Gabriel nie odpowiadał i w końcu przypłynął do niego śmiech, szyderczy, jakby rozleniwiony. Mrożący krew w ży- łach. Gabriel wiedział, że musi ochronić Francescę przed sztuczkami Luciana. Jego brat był sprytny i podstępny. Bez- względny. Bezlitosny. Gabriel wiedział o tym lepiej niż kto- kolwiek inny. Przez dwa tysiące lat obserwował działania Luciana.

Poczuł na ramieniu dotknięcie ręki Franceski.

- Próbujesz mi coś powiedzieć, ale ja cię nie rozumiem.

- Jesteś przy nadziei. - Wypowiedział to zdanie pew- nym siebie, stanowczym głosem.

Francesca patrzyła na niego oczyma rozszerzonymi zdumieniem.

- To przecież niemożliwe. To nie takie proste. Dlaczego, twoim zdaniem, naszej rasie grozi wyginięcie? Nasze ko- biety są w stanie zajść w ciążę tylko co kilkaset lat. Jestem uzdrowicielką. Zajmowałam się tym tematem przez długi czas. Chciałam znaleźć klucz do naszych ciał, tak byśmy częściej zachodziły w ciążę i abyśmy mogły ją donosić do szczęśliwego rozwiązania. Chciałam się dowiedzieć, dlacze- go częściej rodzą się chłopcy niż dziewczynki, ale na nic nie wpadłam. - Pokręciła głową. - Nie, to po prostu niemoż- liwe.

- Wiesz, że mówię prawdę. Oczywiście ja też wiem, że nasze kobiety mogą zachodzić w ciążę tylko co jakiś czas, ale ponieważ ciebie to nigdy nie spotkało, założyłem, że są duże szanse, iż stanie się to właśnie teraz.

Francesca wpatrywała się w niego przez chwilę w mil- czeniu.

- Ale przecież jestem kobietą, uzdrowicielką. Nie mógł- byś do czegoś takiego doprowadzić bez mojej wiedzy... - Znów zamilkła, z niejakim zaskoczeniem przyciskając dło- nie do płaskiego brzucha. - To niemożliwe. - Ale mimo że nie wierzyła, zamknęła oczy i wniknęła w głąb siebie. I to tam było. Cud życia. Coś, za czym zawsze tęskniła. Cze- go straszliwie pragnęła. Bardziej niż czegokolwiek innego. Coś, co jej zdaniem, już nigdy nie miało się jej przydarzyć. To coś w niej rosło. Zmieniało się. Komórki się dzieliły. Dziecko. Sądziła, że ta wiadomość ją przygnębi. Już kilka- set lat temu pogodziła się z myślą, że nigdy nie zostanie matką. Była gotowa przejść do innego świata.

Podniosła głowę i spojrzała Gabrielowi w oczy.

- Naprawdę to zrobiłeś?

- Wiedziałem, że pragnęłaś dziecka najbardziej na świecie. Wyczytałem to w twoich wspomnieniach. Widzia- łem tam również twoją rezygnację i to, że się pogodziłaś z myślą, iż nie będziesz matką. Chciałbym ci powiedzieć, że zrobiłem to ze względu na ciebie, ze względu na dobro na- szej rasy, ale prawda jest inna. Brzydsza. Zrobiłem to, żeby cię nie stracić. Żeby przywiązać cię do tego świata, żebyś nie umknęła do innego. Nie mógłbym tam za tobą podążyć, dopóki żyje Lueian. Nie chciałem dłużej być sam. Zachowa- łem się samolubnie. Przed wiekami nieumyślnie zmieniłem bieg twojego życia i teraz znów to uczyniłem.

Francesca, zaskoczona, znieruchomiała ze zmienioną twarzą.

- Dziecko. Zupełnie zapomniałam o tym, że mogłabym mieć dziecko. - W jej głosie nie było potępienia, a tylko nuta zadumy, jakby nie potrafiła objąć umysłem tego wszystkie- go, co usłyszała.

- Przepraszam, Francesco, choć tu już niczego nie da się naprawić. - Gabriel potarł czoło. - Nic mnie nie tłuma- czy i nie ma dla mnie wybaczenia.

Francesca go nie słuchała; była skupiona na swoim wnętrzu. Tęskniła za dzieckiem. Chciała mieć rodzinę. Ale przede wszystkim pragnęła dziecka. Mimo że planowała ostatnie dni swego życia spędzić z Brice'em, wiedziała, że nie będą mieli dziecka. To, że zaszła w ciążę, było cudem, którego w tej chwili nie potrafiła pojąć.

- Dziecko. Już zapomniałam, jak to jest marzyć o dziec- ku. To niemożliwe, Gabrielu. Jak do tego doszło? Dlaczego się nie zorientowałam?

- TV mnie w ogóle nie słuchasz, Francesco - odparł, spo- glądając w niebo, jakby się spodziewał, że stamtąd otrzyma wsparcie. Znów potarł dłonią czoło. Chciał koniecznie wy- dostać się z chaosu, który sam stworzył, ale nie wiedział jak. Musi być szczery z Francescą. Za bardzo ją szanował, żeby nie powiedzieć jej prawdy. Zresztą była jego życiową part- nerką, więc w końcu i tak kiedyś pozna jego wspomnienia.

Powinien był zaczekać, nie spieszyć się. Gdyby zaszła taka potrzeba, potrafiłby powstrzymać Francescę przed wyj- ściem na słońce. Ale uznał, że ona do niego należy, że win- na mu jest całkowite oddanie.

Francesca zaczerpnęła powietrza i dotknęła ramienia Gabriela. Wiedziała, że jest wzburzony, zły na siebie. Co do niej sama nie wiedziała, co czuje, ale nie podobało jej się, że on tak się pogrąża w wyrzutach sumienia. Gabriel, jej legendarny myśliwy. Tak wiele poświęcił dla swoich pobra- tymców, zawsze czynił to, co należało. Francesca nie zamie- rzała go potępiać.

- Na swoją obronę masz to, że twoja decyzja nie do końca była świadoma.

- Francesco! - Gabriel odsunął się od niej, nie mogąc teraz znieść jej dotyku. Tak bardzo ją przecież skrzywdził.

- Zaglądasz do mojego umysłu, ale mnie nie słyszysz. Nie widzisz tego, co masz przed oczami. Nie chcę, by nasz zwią- zek zaczął się od kłamstwa. Moja decyzja była jak najbar- dziej świadoma. Świadomie wpłynąłem na to, co wyniknie z naszego zbliżenia, tak samo jak wywołałem w tobie pod- niecenie nie tylko swoim ciałem. - W zdumieniu pokręcił głową. - Ty naprawdę jesteś zupełnie inna niż ja. Nie po- trafisz nawet pomyśleć o oszustwie, a ja nie umiem być tak dobry jak ty. Musisz widzieć mnie takim, jakim jestem, Francesco. Ze wszystkimi wadami. Nie chcę, żebyś mnie akceptowała tylko dlatego, że pochodzę z Karpatii i że tęsk- nisz za ojczyzną. Sądziłem, że wystarczy mi to, iż cię mam, ale okazuje się, że to za mało. Sama nie wiesz, jak bardzo zostałaś skrzywdzona. Lucian będzie na ciebie polował, a ja nie wiem, czy zdołam cię przed nim ochronić.

Francesca ze spokojem spojrzała na jego zatroskaną twarz.

- Ależ na pewno zdołasz, Gabrielu. Lucian nie ma nad tobą władzy, chyba że mu na to pozwolisz. - Przechyliła głowę, a jej długie kręcone włosy opadły na ramię czarną kaskadą. - I stanowczo jesteś dla siebie zbyt surowy. To prawda, że niechętnie i nie w pełni się z tobą łączę, ale kie- dy dotykam twojego umysłu, potrafię odczytać twoje myśli. Chciałeś, żebym z tobą została, ale to pragnienie nie wyni- kało z czystego egoizmu. Po prostu nie jesteś w stanie do- puścić, by karpatiańska kobieta, wszystko jedno która, ode- brała sobie życie. Ta zasada została odciśnięta w twej duszy, jeszcze zanim się urodziłeś. Nawet gdyby chodziło o zupeł- nie inną kobietę, też byś coś wymyślił, żeby ją powstrzymać przed wyjściem na słońce.

Spojrzał na rękę Franceski zaciśniętą na jego ramieniu. Delikatnym ruchem nakrył ją swoją dłonią i podniósł do ust. Francescę wzruszył ten czuły, intymny gest.

- Twoja dobroć i współczucie zapierają mi dech w pier- siach, Francesco. Na całym świecie nie ma nikogo takiego jak ty. Nikogo tak dobrego. Nie zasługuję na ciebie,

Kąciki jej ust uniosły się w lekkim uśmiechu.

- Oczywiście, że nie zasługujesz. Wiedziałam to od sa- mego początku - zażartowała, chcąc, żeby Gabriel nieco się rozluźnił. - Ale idźmy dalej. Chcę ci pokazać kilka uroczych miejsc.

Gabriel chwycił dłoń Franceski i posłusznie ruszył za nią ulicą.

- Nie skarciłaś mnie, Nie skrytykowałaś nawet jednym słowem.

- A po co miałabym to robić? Czy to by coś zmieniło? Na pewno nie zmieniłoby przeszłości. Dlaczego miałabym chcieć, byś czuł się jeszcze gorzej? Twój żal i wyrzuty su- mienia są szczere. Krytyka nie pomoże ani tobie, ani mnie. Zresztą sama nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Za- stanowię się nad tym później, gdy będę sama. W tej chwili wiem tylko, że jestem strasznie zmęczona i, co zdumiewa- jące, bardzo szczęśliwa. Mamy piękną noc, a miasto też wy- daje się pełne uroku. I cieszę się, że właśnie z tobą mogę je oglądać.

Gabriel musiał odwrócić od niej wzrok. Nie mógł dłu- żej patrzeć na promieniujące z niej wewnętrzne piękno. Do jego oczu napłynęły piekące łzy. Czuł się zawstydzony. Nie zasługiwał na Francescę. Nie był w stanie naprawić krzywd, jakie jej wyrządził, nawet jeśliby bardzo się o to starał. Przy- sunął się do niej opiekuńczo i, trzymając za rękę, szedł wraz z nią dalej opustoszałymi ulicami.


ROZDZIAŁ 7


Opowiedz mi o swoich witrażach. Są bardzo piękne i ema- nuje z nich wielki spokój. Kiedy im się przyglądałem w two- jej pracowni, wyczuwałem w nich obecność mocy. Przy- pominają talizmany ochronne. - Gabriel czuł respekt dla uzdrawiających talentów Franceski. U niewielu osób były one rozwinięte aż do takiego stopnia. Wystarczył sam jej dotyk, by na człowieka spływał spokój, taki sam, jaki Ga- briel wyczuwał w jej dziełach.

Francesca uśmiechnęła się szczęśliwa, że zainteresowa- ło go coś, co jej także przynosiło wielką radość. Cieszyła się, że znalazła w końcu kogoś, z kim mogła porozmawiać o swoich odkryciach.

- Zaczęłam dawno temu od niewielkich prac. Wymy- śliłam sobie, że narzuty z naturalnymi wzorami mogą po- móc chorym. Często, badając pacjentów, przekonywałam się, że problemem jest nie tylko fizyczna choroba. Czasami chodziło też o takie rzeczy, jak żal po stracie kogoś bliskie- go, o kłopoty materialne i tym podobne. Zaczęłam ekspery- mentować i robiłam specjalne narzuty dla poszczególnych osób. Wzory, jakich używałam, miały uzdrawiać pacjentów podczas snu. W końcu moje prace stały się sławne. Ludzie chcieli moich narzut, bo działały na nich kojąco. - Fran- cesca zerknęła na Gabriela. - Trochę niejasno ci to przed- stawiłam. Po prostu zaglądam ludziom do umysłów i do- wiaduję się, czego im potrzeba, a potem staram się im to dostarczyć. Takie były początki.

- Jesteś naprawdę niezwykła - rzekł ze wzruszeniem Gabriel. Francesca zadziwiała go swymi osiągnięciami. - A jak jest teraz?

- Założyłam firmę, ale nie pod swoim nazwiskiem, więc jeśli nawet ktoś by mnie szukał, nie dotarłby do mnie tym tropem. - Uśmiechnęła się szeroko, wyraźnie dumna, że z taką łatwością potrafiła zwieść karpatiańskich mężczyzn,

- Zabezpieczyłam się też przed wścibskimi śmiertelnikami.

- Dla Karpatian moc emanująca z twoich wyrobów i starożytne symbole, jakich używasz, to jasny przekaz, że są to dzieła kogoś z naszego ludu - zauważył Gabriel,

- Masz rację - zgodziła się. - I dlatego właśnie zadałam sobie trud i stworzyłam fikcyjną postać. Postać karpatiań- skiego mężczyzny, pustelnika. Moje wyroby są popularne wśród Karpatian, bo używają ich jako talizmanów zabez- pieczających domy i sprowadzających do nich spokój. Prze- syłają zamówienia do mojej firmy, a ja je wykonuję. Kilka osób chciało się spotkać z artystą, ale odmówiłam.

- Każdy sprytniejszy Karpatianin od razu zauważy róż- nice w dziele wykonanym przez kobietę i mężczyznę.

Francesca uniosła brew.

- Czyżby? Chyba jednak mnie nie doceniasz, Gabrie- lu. Przez setki lat moje miejsce zamieszkania pozostawało tajemnicą. Na mój trop nie wpadli ani nieumarli, ani od- wiedzający miasto Karpatianie, nie wspominając już o to- bie i twoim bracie. Choć co do Luciana, czasami wydawało mi się, że wie o moim istnieniu. Często bywał w Paryżu i z pewnością czegoś tu szukał.

- Co ty powiesz? - Gabriela zaniepokoiło to, co usły- szał. Jeśli Lucian podejrzewał, że w Paryżu mieszka Kar- patianka, nie spocznie, póki jej nie odnajdzie. Jego uwadze nigdy nic nie umykało. Przypomniał sobie, że brat faktycz- nie często ściągał go do Paryża. Nawet ich ostatnia walka odbyła się właśnie tutaj. Czyżby Lucian jakimś sposobem domyślał się, że w Paryżu mieszka kobieta z ich ludu? Cały czas wymieniali się informacjami. Wiedzieli o sobie wszyst- ko. Czyżby Lucian jednak coś przed nim ukrywał?

Francesca z powagą skinęła głową.

- Tak. W minionych stuleciach często wyczuwałam je- go obecność i przyznam, że zawsze zakopywałam się głębo- ko w ziemi, żeby się przed nim ukryć. Bałam się, że mnie odnajdzie. Już tak długo żyłam samotnie, że się do tego przyzwyczaiłam i nie chciałam, by w moim życiu pojawił się mężczyzna. - Nie wyjawiła, że bała się ponownego od- rzucenia, którego prawdopodobnie nie umiałaby znieść.

- Francesco, Francesco - wyszeptał Gabriel czule. - Ależ z ciebie mała kłamczuszka. Mówisz, że nie chciałaś mężczy- zny w swoim życiu. A ten lekarz? To przecież mężczyzna. Dlaczego chciałaś zaznać miłości kogoś takiego jak on?

Wyrwała dłoń z jego uścisku, odcinając go od swego ko- jącego dotyku. Twarz miała zwróconą w bok, zasłoniętą pa- smami włosów, tak że Gabriel nie mógł dostrzec jej wyrazu.

- To się wydarzyło niespodziewanie.

- Tak długo żyłaś wśród śmiertelników, kochanie - rzekł łagodnie. - Zapomniałaś zapewne, jak to jest obcować z naszymi ludźmi, z naszymi mężczyznami. Jestem cieniem w twoim umyśle, czytam w twoich myślach. Możesz okła- mywać Brice'a, ale nie mnie. Żyłaś jak człowiek i czułaś to, co czują ludzie. Bałaś się silniejszych emocji. Bałaś się intensywności uczuć naszej rasy. Zraniłem cię, Francesco,

i nie chciałaś więcej doświadczać podobnego bólu.

Przerzuciła na plecy swe długie, dziko się wijące włosy. Z udawaną obojętnością lekko wzruszyła ramionami, lecz drżenie dłoni zdradzało prawdziwy stan jej uczuć,.

- Nie wiem, czy masz rację, ale jedno jest pewne: ni- gdy nie miałam do ciebie pretensji. Wprawdzie na początku czułam się zraniona, ale mimo że byłam jeszcze dzieckiem, rozumiałam już, że dobro naszego ludu jest o wiele ważniej- sze niż szczęście poszczególnych osób.

Gabriel chwycił ją za ramiona i zmusił, by się zatrzyma- ła. Kontrolowana wściekłość wyczuwalna w jego uścisku wywołała silniejsze bicie jej serca. Gabriel był niezwykle silny.

- Nie wolno ci myśleć, że cię porzuciłem, kierując się szlachetnymi pobudkami. Gdybym wiedział o twoim ist- nieniu, nigdy bym nie odszedł. Jestem o wiele bardziej sa- molubny, niż to sobie możesz wyobrazić. A nie możesz, bo w tobie nie ma nawet odrobiny egoizmu. Nie opuściłbym cię wtedy, tak jak i teraz nie zamierzam cię zostawić. Tylko ty liczysz się w moim życiu. Widziałem w twoim umyśle wspomnienia z tego dnia przed wieloma wiekami. Szedłem przez wieś, tak jak przez wiele innych wcześniej. Poczu- łem coś niezwykłego, ale byłem zajęty myślami o wojnie. Obejrzałem się, dostrzegłem grupę kobiet, ale tak naprawdę wcale ich nie widziałem. Twarze kobiet i dzieci przeraża- ły mnie, prześladowały. Nigdy nie umiałem patrzeć na nie. Odwróciłem głowę, gdy tylko mój brat się do mnie odezwał. Gdybym wtedy cię zauważył, nasze życie wyglądałoby zu- pełnie inaczej. Mam swoje obowiązki, ale porzuciłbym je tamtego dnia. Pozwoliłbym Lucianowi polować samotnie.

Francesca przez dłuższą chwilę przypatrywała się jego twarzy; potem na jej usta powoli wypłynął uśmieszek i po- kręciła głową.

- Nie, z całym przekonaniem poświęciłbyś swoje szczę- ście dla dobra naszych pobratymców.

- Swoje tak, ale nie twoje. Ciągle nie rozumiesz. Nie poświęciłbym twojego szczęścia. Nigdy nie pozwoliłbym, abyś cierpiała. Nienawidzę siebie za to, przez co, odrzuco- na i niechciana, musiałaś przejść, żeby samotnie przetrwać.

- Byłam wtedy dzieckiem, nie kobietą. Miałam w życiu cel, który nadawał mu znaczenie. To, że jestem zmęczona, nie znaczy wcale, że życie nie sprawiało mi radości. Żyłam, jak mogłam najlepiej, i starałam się coś z siebie dać. Miałam wiele takich doświadczeń, jakich kobiety naszej rasy nigdy nie zaznały. Byłam niezależna i bardzo mi się to podobało. Tak, tęskniłam za rodziną, ale miałam inne zajęcia. To nie było złe życie. I zawsze miałam wybór. Mogłam się ujawnić. Mogłam wyjść na słońce. I mogłam też wrócić do naszej ojczyzny, gdzie ludzie i ziemia przyniosłyby mi pociesze- nie. Ale tego nie wybrałam. Decyzja należała wyłącznie do mnie. Nie podjęłam jej pod twoim wpływem. Jestem kobietą obdarzoną mocą, a nie dzieckiem kryjącym się w kącie ze strachu. Wszystko, co robiłam, robiłam z własnej woli. Nie jestem ofiarą, Gabrielu, i proszę cię, żebyś nie przydzielał mi tej roli.

- Nie kochasz Brice'a. Ty go tylko podziwiasz. Macie ze sobą wiele wspólnego. Szanujesz to, w jaki sposób traktuje dzieci i że potrafi je leczyć. Podziwiasz jego zainteresowanie medycyną. Ale masz też co do niego pewne zastrzeżenia.

- Wcale nie - zaprzeczyła z przekonaniem. - Czemu tak uważasz?

- Gdyby było inaczej, Francesco, związałabyś się z nim. Zaglądałem do twojego umysłu...

- Lepiej w takim razie trzymaj się od niego z daleka.

- To nie jest łatwe, kochanie, a wręcz niemożliwe. Nie podoba ci się sposób, w jaki Brice traktuje biedniejszych pacjentów. Tych bezdomnych. Nie lubisz tego, że zapomi- na o pacjentach, gdy tylko ich wyleczy. Masz co do niego wiele poważnych zastrzeżeń. Razem uzdrawiacie dzieci, ale ty wiesz, że Brice robi to głównie ze względu na swoje ego.

W ciemnych oczach Franceski pojawił się gniewny błysk.

- A może ja też kieruję się egoizmem. - Słowa Gabriela zawierały dużo prawdy i Francesca była zła, ale raczej na siebie niż na kogoś innego. Pragnęła zbliżyć się do Brice'a, bo on nigdy nie zraniłby jej tak jak Gabriel. Życiowy part- ner złamał jej serce. Już sam jego głos, tak spokojny, tak szczery, wystarczał, że wiła się ze wstydu. Jest silną kobietą, a nie dzieckiem, które musi się chować za plecami śmier- telnika; a jednak właśnie to robiła, zamiast zmierzyć się ze swym życiowym partnerem.

- Pomagasz ludziom, bo jesteś urodzoną uzdrowiciel- ką obdarzoną, wielkim talentem. Nigdy nie zostawiłabyś Skyler z kimś obcym, wiedząc, przez co przeszła. Nawet na myśl by ci to nie przyszło. Nawet gdybyś nie mogła opieko- wać się nią osobiście, zawsze troszczyłabyś się o to, co się z nią dzieje. Taka właśnie jesteś. A twój doktor po prostu by o niej zapomniał.

- Jesteś dla niego niesprawiedliwy, Gabrielu. To on za- uważył, że Skyler jest bardzo zamknięta w sobie. I domyślił się, że musi chodzić o jakąś traumę. Doskonale wie, jakie są somatyczne efekty złych doświadczeń. Ale nie jest specjalistą od emocji i umysłu, dlatego po wyleczeniu pacjentów z cho- roby oddaje ich w ręce tych, którzy się na tym znają. - Fran- cesca odwróciła się od Gabriela i ruszyła przed siebie chodnikiem, - Ale może masz rację. Zresztą sama już nie wiem. Pogubiłam się. - Gabriel złamał jej serce. I może to zrobić ponownie, gdy uda się w pościg za Lucianem, co w końcu będzie zmuszony uczynić. Wyczuła, że Gabriel delikatnie za- gląda jej do umysłu, więc szybko zaczęła myśleć o Skyler.

- Wiem., że jesteś pogubiona, kochanie, i wcale się nie dziwię - rzekł łagodnym głosem, choć w jego ciemnym spoj- rzeniu malowało się napięcie. - Ale teraz musimy się zasta- nowić, w jaki sposób sprowadzimy Skyler do domu i stwo- rzymy jej rodzinną atmosferę. Musimy postanowić, które z jej wspomnień wyczyścimy całkowicie, a które warto tylko nieco złagodzić.

- Nie sądzę, abyśmy mieli prawo usuwać wspomnienia jej przejść, ale faktycznie możemy je nieco złagodzić, żeby była w stanie dać sobie z nimi radę. Najważniejsze, żeby- śmy pomogli jej poczuć się bezpiecznie. Żeby nam zaufała. Moim zdaniem ona tego właśnie potrzebuje najbardziej - wyjaśniała Francesca spokojnym głosem, w którym jednak wyczuwało się troskę. - A poza tym Skyler prawdopodob- nie ma zaległości w szkole.

Gabriel obojętnie wzruszył ramionami.

- To nasze najmniejsze zmartwienie. Jeśli będzie trze- ba, przekażemy jej wiedzę. W tym momencie potrzebne są jej przede wszystkim stabilność i normalny rodzinny dom. Kiedy już będzie to miała, odzyska pewność siebie, a wtedy zajmiemy się jej wykształceniem.

- Pomoc Skyler będzie wymagała dużego zaangażowa- nia, Gabrielu. Nie proszę cię, żebyś dzielił ze mną ten obo- wiązek.

- Czułem jej ból. Jest jeszcze dzieckiem, ale wkrótce sta- nie się kobietą. Kobietą z parapsychicznymi zdolnościami.

Francesca odwróciła się gwałtownie.

- Jesteś o tym przekonany? Ja też tak pomyślałam, bo nasza łączność była bardzo bliska.

- Nie mógłbym się pomylić przy rozpoznaniu takie- go daru. Moim zdaniem idealnie się stało, że trafi właśnie w nasze ręce. Zadbamy o jej szczęście, będziemy ją chronili i strzegli, gdyby nieumarli wykryli jej obecność. Jest taka młoda i tak wiele wycierpiała, że nie możemy dopuścić, by spotkała ją kolejna krzywda. A kiedy dorośnie, może zosta- nie życiową partnerką któregoś z naszych mężczyzn.

Francesca zesztywniała.

- Ona musi być wolna, Gabrielu. Powinna sama de- cydować o swoim losie. Nie wolno ci sprowadzać do niej Karpatian. Nie oddasz im jej. Mówię poważnie. Skyler już i tak dużo wycierpiała z rąk mężczyzn, a nasi są dominują- cy i czasami brutalni. Skyler ma już zakodowane w głowie, żeby unikała tego typu relacji, a my powinniśmy uszanować jej pragnienia. Możliwe że nigdy całkowicie nie odzyska równowagi psychicznej po tym, co ją spotkało.

Gabriel roześmiał się lekko i otoczył ręką szczupłe ra- miona Franceski.

- My, mężczyźni, nigdy nie jesteśmy brutalni wobec na- szych życiowych partnerek. Coś mi się wydaje, że mówisz jak zazdrosna, nadopiekuńcza mamuśka. Można się prze- straszyć. Ale dokładnie taką kobietę wybrałbym na matkę moich dzieci.

Francesca się skrzywiła.

- To nie jest odpowiedni moment na poruszanie tego tematu. Możesz przez to wpaść w kłopoty, - Ale jej głos wcale nie brzmiał groźnie. Raczej się z nim droczyła. I choć w jej ciemnych oczach błyskał gniew, łagodny wyraz ust przeczył tym słowom.

- Skyler będzie u nas dobrze. Będę ją kochał i strzegł jak własnej córki. Będzie z nami szczęśliwa, kochanie. Bar- dzo szczęśliwa. Nie pozwoliłbym, żeby jakiś mężczyzna połączył się z nią bez jej zgody, tak jak ja zrobiłem z to- bą. Zresztą zapominasz, że może nie pasować do żadnego z naszych mężczyzn. Wierzę w przeznaczenie. Jeśli Skyler pisane jest zostać partnerką życiową Karpatianina, niech on ją znajdzie i niech się o nią odpowiednio postara. My będziemy ją tym bardziej szanowali. Tak jak ja szanuję cie- bie. - Gabriel mówił szczerą prawdę, panujący między nimi klimat wyczuwało się w powietrzu.

Franeesca oblaia się szkarłatnym rumieńcem i spuści- ła długie rzęsy, żeby ukryć zadowolenie iskrzące się w jej oczach. Gabriel był taki szczery. Uwielbiała starożytny ak- cent w jego wypowiedziach i jego płomienną namiętność, którą z trudem krył pod maską uprzejmości. Jeszcze nikt tak bardzo jej nie pożądał. Francesca myślała dotąd, że Ga- brielowi niczego nie brakowało, ale teraz widziała, że był bardzo samotny. Wojownik bez ustanku przemierzający ziemię w poszukiwaniu wroga. Nie chciała mu współczuć z powodu jego osamotnienia, nie chciała podziwiać jego po- święcenia.

- A ty znów się uśmiechasz. Znów masz na ustach ten tajemniczy uśmieszek, który sprawia, że mam ochotę wziąć cię w objęcia i pocałować. Przyrzekałem sobie, że w twojej obecności będę nad sobą panował, Francesco, ale bardzo mi to utrudniasz. - Wypowiedział te słowa czule, jego aksamit- ny głos brzmiał uwodzicielsko.

Francesca nagle zaczęła bać się powrotu do domu, a za- razem nie mogła się już doczekać, kiedy tam dotrą.

- Nie powinieneś mnie całować, Gabrielu. Już i tak doprowadzasz mnie do szaleństwa i zupełnie nie wiem, co mam z tobą począć. Żyłam sobie spokojnie, z radością pa- trząc w przyszłość, wszystko miałam poukładane, a ty się zjawiłeś i wywróciłeś mój świat do góry nogami.

Wyszczerzył do niej białe zęby w niemal chłopięcym, za- wadiackim uśmiechu.

- Nic na to nie poradzę, kochanie. Jesteś tak piękna, że na twój widok tracę rozsądek. Który mężczyzna nie miałby takich myśli, spacerując z tobą nocą po ulicach? W dodatku te gwiazdy na niebie i ten wiaterek przynoszący twój zapach drażniący nozdrza?

- Uspokój się, Gabrielu. - Francesca starała się, żeby w jej głosie nie zabrzmiał najmniejszy nawet ślad zadowole- nia. Gabriel nie potrzebował dalszych zachęt. - Jak na męż- czyznę, który twierdzi, że nie zna się na kobietach, świetnie wiesz, jakich słów użyć.

- Bo mnie inspirujesz - odparł.

Francesca wybuchnęła śmiechem; nie potrafiła się po- wstrzymać. Gabriel z minuty na minutę zachowywał się co- raz bardziej zaskakująco.

- Zaraz będzie świt, a ja jestem bardzo zmęczona. Chodźmy do domu.

Podobało mu się brzmienie tego słowa. Dom. Nigdy go nie miał. Gabriel musiał przyznać, że mu się poszczęściło, jeśli chodzi o niepowtarzalną relację z Lucianem. Często czuł się samotny, ale nigdy nie był sam jak wielu mężczyzn jego rasy. Często łączył się z umysłem brata, nawet gdy Lu- cian już przemienił się w wampira. Niełatwo zerwać z na- wykiem trwającym dwa tysiące lat. Kontakt z bratem był niejako automatyczny.

Jednakże niepokoiło go, że dotąd nie słyszał jeszcze o żadnych ofiarach Luciana. Lucian, wyrwawszy się z wie- lowiekowego więzienia pod ziemią, z pewnością musiał odczuwać olbrzymi głód. Najprawdopodobniej zaspokoił go, pijąc krew pierwszej napotkanej osoby, jednak Gabriel, mimo że przeszukał całe miasto, nie znalazł żadnych śla- dów morderstwa. Zdawał sobie sprawę, że w okolicy grasu- je więcej wampirów. W gazetach nieraz czytał o dziwnych morderstwach, ale żadne z nich nie było dziełem Luciana. Lucian był artystą i miał swój wyjątkowy, indywidualny styl. Wystrzegał się niechlujstwa. Każde zabójstwo nosiło jego pieczęć, taki osobisty podpis, jakby drwił sobie z brata i prowokował go do pościgu. Czasami Gabriel myślał, że

Lucian po prostu się z nim bawi.

- Znów się ode mnie oddaliłeś, Gabrielu - odezwała się ciepło Francesca. - Dokąd się udajesz, kiedy tak milkniesz? Rozmawiasz z nim?

Gabriel nie udawał, że nie wie, o kogo chodzi.

- Czasami łączymy się zupełnie nieumyślnie i wtedy je- steś w wielkim niebezpieczeństwie.

- Bardzo go kochasz, prawda? - Francesca ujęła Gabrie- la za rękę i żeby poczuł jej wsparcie, przysunęła się bliżej.

Jej bliskość wpłynęła na niego kojąco. Ogarnął go spo- kój, jak zawsze, gdy poczuł dotyk Franceski. Przez głowę przemknęło mu pytanie, czy potrafiłaby uzdrowić również Luciana, zanim przeszedł przemianę. Czy jemu też, jak jego bratu, potrafiłaby wlać do duszy taki sam spokój? Skręcili w ulicę prowadzącą do jej domu. Gabrielowi podobał się dom Franceski, który zdawał się zapraszać ich do siebie. Dom. To był dom. Czy możliwe że wreszcie będzie miał ro- dzinę? Czy rzeczywiście będą tu razem mieszkali? Wycho- wywali wspólnie ich dziecko? Opiekowali się Skyler? Czy Francesca kiedykolwiek go pokocha? Pragnęła go, jej ciało go pożądało, ale czy go pokocha? Czy mu kiedyś wybaczy?

- Kiedy o nim myślisz, stajesz się milczący - zauważy- ła Francesca. - Czuję ból, jaki wywołują w tobie te myśli. A jednak kiedy dotykam twojego umysłu, znajduję tam tyl- ko dobre myśli na jego temat. Musiał być naprawdę kimś wyjątkowym.

- Nie istniał drugi taki jak on. Był mistrzem walki. Mi- strzem we wszystkim. Nie musiałem patrzeć, żeby wiedzieć, że jest koło mnie. Po prostu wiedziałem. Lucian to legenda. W ciągu wielu stuleci uratował tyle istnień, tylu śmiertelni- ków i Karpatian, że nikt by ich nie zliczył. Nigdy nikogo nie zawiódł. Nigdy. Byliśmy sobie bliscy, Francesco - wyznał ze wzruszeniem Gabriel. - Bardzo bliscy.

Szli wzdłuż otaczającego dom ogrodzenia, zmierzając do frontowego wejścia.

- Opowiedz mi o nim. Może ci pomoże, jak podzielisz się z kimś wspomnieniami. Czuję, że niechętnie o nim opo- wiadasz; uważasz to za nielojalność. Ale ja nie śmiałabym go oceniać. Kochałeś go i podziwiałeś, więc mnie pozostaje czynić to samo.

Gabriel pchnął drzwi wejściowe i odsunął się, żeby prze- puścić Francescę przodem. Nieustannie uważnie lustrował otoczenie pod wpływem głęboko zakorzenionego nawyku, który dawno temu zaszczepił w nim brat. Nie wiadomo skąd w jego sercu pojawiła się żałość.

- Czasami przychodzi mi do głowy, że zgładziłbym go już dawno, gdyby nie to, że nie mogę znieść myśli, iż miał- bym żyć na tym świecie bez niego. Przed wiekami obiecałem mu, że jeśli przejdzie na ciemną stronę, ja będę tym, który go unicestwi. Obydwaj sobie to obiecaliśmy. Jeśli jeden z nas przemieniłby się, drugi miał go wyśledzić i zniszczyć. Jednak dotąd nie udało mi się wypełnić obietnicy. I pewnie robię to umyślnie. Nie sądzisz, Francesco? - Ton jego głosu zdradzał, że czuje się ogromnie zagubiony i bardzo samotny.

Francesca starannie zamknęła drzwi, żeby nie wpuścić do wnętrza blasku słońca, który już zaczął się pojawiać na nocnym niebie.

- Nie, Gabrielu. Uważam, że gdybyś miał taką możli- wość, z pewnością wypełniłbyś swoją obietnicę. I wierzę, że ją wypełnisz. Że dotrzymasz słowa danego bratu.

- Lucian utracił możliwość odczuwania emocji w cza- sach, gdy był jeszcze nastolatkiem, znacznie wcześniej niż większość mężczyzn naszej rasy. A mimo to wytrwał kolej- ne dwa tysiące lat. Ja zachowałem uczucia o wiele dłużej, więc dzieliłem się z nim tym, co odczuwałem. Nadal nie mogę uwierzyć, że doznał przemiany. Widziałem dowody je- go zbrodni, kiedyś nawet złapałem go na gorącym uczynku. Ale nadal nie chcę w to uwierzyć. Nie umiem pojąć, że ta- ki silny mężczyzna, taki wielki przywódca, obrońca nasze- go ludu zdecydował się oddać duszę w zamian za wieczne ciemności.

- Kochasz go, Gabrielu, więc naturalne, że w swoim sercu chciałbyś go wiedzieć takim, jakim był wcześniej - rzekła łagodnym głosem Francesca. Pociągnęła Gabriela za rękę, prowadząc za sobą przez dom. - Muszę zadzwonić do mojego adwokata, żeby go poprosić o zebranie odpowied- nich dokumentów, które zapewnią mi prawną opiekę nad Skyler. I zanim się położymy, powinniśmy rozesłać pytanie, czy ktoś z naszych krajan zna ludzką rodzinę, która zajęła- by się Skyler za dnia.

Gabriel udał się do gabinetu Franceski i tam przysłu- chiwał się, jak szybko i stanowczo rozmawia z prawnikiem. W gruncie rzeczy nie dała mu szans na sprzeciw; w jej głosie pobrzmiewała ukryta sugestia i Gabriel, słysząc to, automa- tycznie wspomógł ją, wzmacniając jej moc swoją. Prawnik obiecał załatwić wszystko do wieczora. Zapewniał, że nikt nie będzie oponował. Bo kto chciałby zaopiekować się Sky- ler Rose Thompson? Dziewczynka była sierotą i nie miała żadnych krewnych. Francesca zaś posiadała majątek i wpły- wy. Każdy sędzia z chęcią spełni jej życzenia.

Po rozmowie z adwokatem Francesca siadła do kompu- tera i zaczęła coś szybko pisać. Gabriel był zafascynowany możliwościami, jakie oferowała nowoczesna technologia. Jej palce tańczyły po klawiaturze z niezwykłą zręczno- ścią. Francesca była świadkiem rozwoju tej technologii. Doświadczyła czegoś, o czym on mógł tylko sobie poczy- tać. Mógł poczytać, ale nie był w stanie cofnąć się w cza- sie i osobiście przyglądać się przemianie świata. Francesca czuła się swobodnie z pędzącymi samochodami, samolota- mi z hukiem przeszywającymi powietrze. Ze statkami kos- micznymi i satelitami. Z Internetem i komputerami.

- Coś znalazłam, Gabrielu - obwieściła. - Znalazłam Aidana Savage'a. Mieszka w Stanach. Zrobiłam kilka pięk- nych wyrobów do jego domu i jestem raczej pewna, że ktoś mi mówił, iż życiowa partnerka Aidana to śmiertelniczka obdarzona zdolnościami parapsychicznymi. Aidan ma brata bliźniaka, Juliana.

Na twarz Gabriela powoli wypłynął uśmiech.

- Julian, pamiętam go. Był jeszcze chłopcem o blond włosach, bardzo nietypowych dla naszej rasy. Podsłuchał rozmowę, jaką ja i Lucian prowadziliśmy z Michaiłem i Gre- gorim. Był sprytny już jako dziecko. Wyczuwałem w nim ciemność, ale nie miałem czasu bliżej mu się przyjrzeć. - Gabriel błysnął białymi zębami. - Zresztą nie chciałem de- nerwować Gregoriego, który bardzo lubił chłopaka. Byłem od niego o setki lat starszy, ale w naszych żyłach płynęła ta sama krew. Ciekaw jestem, co się stało z nim i z Gregorim.

- Cóż, mało wiem o losach Juliana. Nie chcę o niego za bardzo wypytywać, żeby nie wzbudzać niepotrzebnego za- interesowania, ale Aidanowi kilka razy coś sprzedałam. On mnie nie zna. Wie tylko o wymyślonym przeze mnie karpa- tiańskim artyście, właścicielu mojej firmy. Napiszę do niego i zobaczymy, co powie o pracującej dla niego rodzinie śmier- telników i czy taki układ w ogóle się sprawdza. Jeśli chcesz, mogę też zapytać o Juliana. A co do Gregoriego, to wszy- scy wiedzą, że jego życiową partnerką jest córka naszego Księcia.

- Skoro tak, to oczywiście zapytaj. I powiem ci, że to niesamowite, że możesz tak szybko skontaktować się z kimś, kto znajduje się na drugiej stronie świata. Z jednym z naszych. Tylko uważaj. Ktoś przecież może przejąć twoją korespondencję - ostrzegł Gabriel.

- Uwierz mi, Gabrielu, jestem bardzo ostrożna. Zawsze byłam. - Francesca wyłączyła komputer, chwyciła Gabriela za rękę i wraz z nim ruszyła do groty pod ziemią, Jej serce biło tak mocno, że była pewna, iż Gabriel to słyszy. Szli nie- spiesznie korytarzami, a potem przejściem znajdującym się w kuchni, prowadzącym do tajemnej komnaty.

Gabriel musnął ustami skroń Franceski.

- Pożądam cię, Francesco. Nie będę udawał, że tak nie jest, ale już mówiłem, że chcę, abyśmy byli przyjaciółmi. I dlatego wystarczy mi, że będę mógł trzymać cię w obję- ciach. - Bardzo pragnął poczuć kojącą bliskość Franceski.

Ona w odpowiedzi mocniej ścisnęła jego dłoń. Pozna- wała jego myśli równie łatwo, jak on odczytywał jej umysł. Żeby ją zaspokoić, był gotów odsunąć na bok własne po- trzeby. Chciał jej dać czas, by się przyzwyczaiła do jego obecności. Bardzo ją wzruszała ta jego wielkoduszność.

- Jakim sposobem udawało ci się wychodzić na słońce? Nie potrafią tego nawet najstarsi osobnicy z naszego ludu - rzekł Gabriel głosem pełnym podziwu.

Francesca aż się zaczerwieniła.

- Wiedziałam, że chcąc zachować tajemnicę mojego pochodzenia, muszę zacząć myśleć i zachowywać się jak śmiertelnicy. Gdy osiągnęłam punkt, kiedy chciałam wycho- dzić na słońce, zdążyłam już zrezygnować z tyłu darów, że umiejętność życia za dnia wyglądała jak rewanż losu. Pro- wadziłam badania, które miały wyjaśnić, dlaczego nasze ko- biety mogą zajść w ciążę tylko raz. Doszłam do wniosku, że jest to sposób natury na równoważenie naszej populacji. Potem zajęłam się szukaniem odpowiedzi na pytanie, dla- czego tracimy tak wiele dzieci w pierwszym roku ich życia. Nasze dzieci są bardzo podobne do dzieci śmiertelników: nie piją krwi, nie mają kłów i nie potrafią zmieniać kształtu. Nie potrafią wielu rzeczy, które umieją robić dorośli osobni- cy, A ich rodzice muszą odpoczywać za dnia, co znaczy, że w tym czasie dzieci są same, wystawione na ryzyko, bo nikt ich nie pilnuje.

- To bardzo interesujące, co mówisz, ale nie tłuma- czy tego, że byłaś w stanie wychodzić na słońce. - Gabriel pieszczotliwie potarł brodą o czubek głowy Franceski. Pa- sma jej włosów wczepiły się przy tym wr sztywne włoski jego zarostu, przez co wyglądali jak para połączona jedwabnymi nićmi.

Francesca uśmiechnęła się do niego.

- Przyszło mi do głowy, że jest to możliwe, skoro ja- ko dzieci potrafiliśmy znieść światło dzienne. Pytałam sie- bie, co się w nas zmienia wraz z dorastaniem, i doszłam do wniosku, że przede wszystkim zmienia się skład naszej krwi oraz to, że aby przetrwać i zachować nasze paranor- malne umiejętności, musimy się nią żywić. Ale potrafimy przez długi czas wytrwać tylko dzięki transfuzjom oraz pi- jąc krew zwierząt. Zaczęłam eksperymentować i na koniec zmieniłam skład mojej krwi. Byłam z tego powodu osłabio- na i nie mogłam zmieniać kształtu ani robić wielu innych rzeczy, które są nieodzowne dla osobników naszej rasy.

Gabriel, który stał blisko Franceski, poruszył się niespo- kojnie, a ona wyraźnie poczuła, że jego serce zabiło nagle ze zwielokrotnioną siłą. Jego życiowa partnerka była sama, bez ochrony i przeprowadzała na sobie niebezpieczne eks- perymenty, które miały jej zapewnić możliwość wychodze- nia na słońce. Był z niej dumny, ale myśl o tym, co robiła, budziła w nim przerażenie. Jego reakcja sprawiła Francesce przyjemność. Ukrywając uśmiech, mentalnym poleceniem przesunęła duże łóżko, tak by mogli wejść do podziemnej komnaty.

W grocie było chłodno i mroczno. Ciemność zachęcała do odpoczynku. Francesca machnęła ręką i ziemia się otwo- rzyła. Gabrieł zerknął na ich posłanie, na którym leżała gru- ba, miękka narzuta pokryta starożytnymi symbolami. Pu- ścił dłoń Franceski i pochylił się, żeby przyjrzeć się bliżej wyjątkowej tkaninie. Francesca tak wiele osiągnęła podczas swojego pobytu na ziemi.

- Jak ci się udało zmienić skład krwi? - zapytał. - To niezwykły wyczyn, który mógłby się bardzo przysłużyć na- szej rasie.

Francesca z żalem pokręciła głową.

- Eksperymentowałam przez wiele lat, Gabrielu, ale to była wymiana: moje zdolności za możliwość wychodzenia na słońce. Byłam zupełnie bezbronna. Znalazłam pewne zioła, które mieszałam i robiłam z nich różne napary. Mia- ły zmienić mój metabolizm, żeby przypominał metabolizm naszych dzieci. Mogłam tak jak one wychodzić na słońce

i nie mogłam spoczywać w ziemi. Być może starsi Karpatia- nie, ci co mieliby ochotę wypróbować nowe rzeczy, mogliby skorzystać z moich odkryć, ale proces jest bardzo przykry i długi. Trwa co najmniej sto lat. Poza tym moje oczy tak naprawdę nigdy nie dostosowały się całkiem do światła sło- necznego. Wciąż mnie bolały. Wszystko to zapisałam staran- nie w naszym starożytnym języku i te zapiski zamierzałam przed śmiercią przekazać Gregoriemu.

Odwróciła głowę, by spojrzeć w roziskrzone oczy Gabrie- la. Były mroczne. Były niebezpieczne. To był Gabriel, legen- da, która ożyła. Chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie.

- Pożądam cię. Przez cały czas - wyznał wprost, bez upiększeń. Przyciągnął jej dłoń do swojego krocza, które już nie było osłonięte materią spodni, ponieważ sposobem swych ziomków pozbył się ich sekundę wcześniej. Jego członek był nabrzmiały, gorący, pulsujący.

Francesca otoczyła go palcami, by już po chwili zacząć nimi poruszać w górę i w dół. Zarazem przyglądała się re- akcji Gabriela i wsłuchiwała w jego myśłi, które zdradzały jego odczucia. Był szczęśliwy, był zachwycony.

- To posłanie wygląda bardzo zachęcająco - mruknęła cicho.

- Rozbierz się dla mnie tak, jak robią to ludzie - popro- sił niespodziewanie Gabriel. Jego oczy nagle pociemniały, aż płonęły od intensywności malującego w nich napięcia. Francescę na ten widok przebiegł gorący dreszcz. - Jest coś ogromnie podniecającego w rozbierającej się kobiecie.

Uniosła wysoko brwi.

- A ja uważam, że podniecające jest to, że twoje spodnie nagle rozpłynęły się w powietrzu i stanąłeś przede mną na- gi. - Głos Franceski uwodził, aż kipiał zachętą. Opuszczając dłonie, odsunęła się i przekrzywiła głowę, a jej jedwabiste włosy spłynęły czarną kaskadą na ramię. Jej dłonie powę- drowały do perłowych guziczków przy sweterku. Zaczęła je rozpinać jeden po drugim, a przez dziurki zaczęły prze- świtywać jej nabrzmiałe piersi. Potem umyślnie wolnym ru- chem ściągnęła sweterek, pozwalając mu opaść na ziemię. W nagrodę ujrzała jeszcze mroczniejszy błysk w oczach Ga- briela oraz jego nabrzmiały członek, który przybrał impo- nujące rozmiary.

Zsunęła z bioder spodnie, odsłaniając jedwabne maj- teczki, skrawek materii ledwo zakrywający ciemne loki ło- na. Potem zrzuciła sandałki, ściągnęła do końca spodnie i przez chwilę stała przed Gabrielem w samej bieliźnie. Jej sutki, które zdążyły już stwardnieć, naciskały koronkę biu- stonosza, której szorstkość jeszcze bardziej drażniła i tak już wrażliwy naskórek. Powolnym, niespiesznym ruchem rozpięła haftki stanika i zdjęła go z siebie.

- Tak cię pragnę, że aż boli - wyszeptała, obejmując piersi dłońmi. - Chcę, żebyś mnie ssał. Masz zawsze takie gorące usta, Gabrielu. - Zsunąwszy dłonie po płaskim brzu- chu, ściągnęła majteczki.

Oczy Gabriela płonęły pożądaniem.

- Czy jesteś już wilgotna i śliska, Francesco? - wychry- piał, wpijając wygłodniałe spojrzenie w krągłości jej ciała.

Francesca wsunęła ręce między uda i zanurzyła palce w wilgoci swego łona, a potem wyciągnęła rękę do Gabriela. Nie odrywając wzroku od jej oczu, podszedł i wylizał jej palce. Pod Francescą ugięły się kolana. Roztapiała się. To, co robił Gabriel, bardzo jej się podobało. Była wręcz za- chwycona, że tak jej pożąda.

Otoczył ramionami jej talię i przyciągnął do siebie, a po- tem namiętnie pocałował.

- Masz taki zmysłowe usta, Francesco. Mógłbym cię smakować bez końca - wyszeptał w jej rozchylone wargi. - Sama tego posmakuj, kochana. Poczuj, co znaczy dla mnie, gdy mogę cię mieć. Kiedy bierzesz mnie w swoje usta i mnie ssiesz, gorącego i nabrzmiałego, kiedy jestem głęboko w to- bie. Nieważne, jak to robimy, zawsze jest cudownie. - Jego usta powędrowały do piersi Franceski, dłonie ugniatały jej pośladki. Naciskał na nie, żeby jeszcze bardziej czuć jej ło- no na swoim członku.

Francesca, poddając się wspólnej ekstazie, przytuliła głowę do jego czoła. Gabriel pchnął ją lekko, układając na brzegu posłania

- Czego pragniesz, kochanie?

Nie zastanawiała się. Nie było takiej potrzeby. Jest ży- ciową partnerką Gabriela. Nie ma nic zdrożnego w tym, że razem zaznają rozkoszy. Miała pełne prawo zakosztować miłości, której zresztą pragnęła. Szeroko rozsunęła nogi i położyła dłonie na swoim rozgrzanym, wilgotnym łonie. Potem znów podała palce Gabrielowi do wylizania.

- Chcę karmić cię sobą przez całą wieczność. Dopro- wadź mnie do orgazmu, Gabrielu. Doprowadź mnie do dłu- giego niesamowitego orgazmu. Chcę, żebyś wszedł we mnie głęboko, i chcę obudzić się z tobą w środku.

Podsunął jej nogi do góry i pochylił swą ciemną głowę; jego język muskał, pieścił, smakował tak długo, aż France- sca, nie mogąc się powstrzymać, zaczęła wić się na łóżku. Palce Gabriela badały ją, zgłębiały, zanurzały się w niej głę- boko, a po chwili zastąpił je język. Francesca krzyknęła, drżąc z rozkoszy, i zamknęła oczy, gdy Gabriel pociągnął jej ciało w dół do swych bioder i, wchodząc w nią, posiadł ją gwałtownie, wypełniając ją sobą do cna.

Wbijał się w nią ostro i szybko, tak samo jak ona złak- niony bliskości. Takiej właśnie pożądał, niecierpliwej, spra- gnionej, z ciałem pulsującym namiętnością, budzącą w nim dziką żądzę. Chciał, żeby ich zbliżenie trwało wiecznie, chciał ją ujeżdżać bez końca, chciał czuć jej unoszące się biodra. Chciał, by ich ciała nie przestawały tańczyć w zgod- nym rytmie, by jej pełny i twardy biust trząsł się przy każ- dym jego pchnięciu, by włosy rozsypywały się wokół jej twarzy, by cały czas patrzyła mu w oczy. Byli razem. Tak jak być powinni.

Kiedy nadeszło spełnienie, oboje stanęli w płomieniach, oboje porwała spirala uniesienia, pod obojgiem zatrzęsła się ziemia. Leżeli objęci i obsypywali się pocałunkami, a ich usta roztapiały się od gorączki nienasyconej żądzy i głodu. I tak ze sobą spleceni, złączeni w namiętnym pocałunku, przefrunęli wspólnie do leża wypełnionego ziemią.

Opadli na nie łagodnie, ale nadal nie mogli się od sie- bie oderwać. Gabriel wziął Francescę po raz drugi, kochając się z nią jeszcze ostrzej i jeszcze gwałtowniej niż poprzed- nio, lecz nawet po tym akcie nie wypuścił jej z objęć. Leżał obok niej z dłońmi wplecionymi w jej włosy, z ustami na jej piersiach. Trwali tak razem, aż wschodzące słońce przypo- mniało im o potrzebie snu. Gabriel z niechęcią zabezpieczył grotę zaklęciami i zakrył ich miejsce spoczynku. Ich ciała potrzebowały odświeżającego snu w ziemi. Musieli czasami zaznać jej leczniczego i ożywczego działania.

Francesca zwinęła się w kłębek w jego ramionach, czu- jąc, że jest strzeżona i bezpieczna. Czując, że wreszcie nie jest sama na świecie. Hiląc się do Gabriela, wdychała je- go męski zapach. Jego ciało zostało stworzone właśnie dla niej. Było doskonałe. Ona doskonale do niego pasowała, tak doskonale, że zdawało się, iż jest jego przedłużeniem. A w swym wnętrzu miała jego dziecko, żyjące, rosnące, roz- wijające się, ciepłe i bezpieczne, dar od partnera życiowego tak cenny, że nic nie mogło go przewyższyć.

- Śpij, moja piękna partnerko. Odpoczywaj, póki mo- żesz - rzekł czule Gabriel.

Poczuła, jak delikatnym pocałunkiem musnął jej włosy. Jego ramiona objęły ją mocno i obydwoje pozwolili, by od- dech opuścił ich ciała, a serca przestały bić.


ROZDZIAŁ 8


Francesca weszła do pokoju Skyler, niosąc torbę z ubra- niami i pluszową zabawkę, błękitnookiego wilka, które- go kupiła poprzedniej nocy. Nastolatka leżała na plecach wpatrzona w sufit. Jej długie rzęsy zatrzepotały na znak, że dziewczynka ma świadomość, iż nie jest już sama, ale to było wszystko. Skyler nie odwróciła nawet głowy. Francesca zauważyła, że jej drobne, zmaltretowane ciało zesztywnia- ło. Strach dziecka wypełniał cały pokój.

- Skyler. - Francesca z rozmysłem przybrała ciepły, ła- godny ton. - Pamiętasz mnie?

Głowa dziewczynki przekręciła się wolno w bok i duże szare oczy Skyler spoczęły na twarzy Franceski, jakby to była lina ratująca życie.

- Przecież nie mogłabym cię zapomnieć. - Skyler, tak jak Francesca, mówiła po francusku, ale Francesca odnosiła wrażenie, że nie jest to rodzimy język dziewczynki. Zapa- dło krótkie milczenie, po czym Skyler zapytała z wyraźnym wysiłkiem. - Czy to prawda? Czy on naprawdę nie żyje?

Francesca przeszła przez pokój płynnie, z wdziękiem baletnicy. Nie miała w sobie sztywności, gwałtowności; gdy się poruszała, słychać było tylko lekki szmer powietrza. Paczkę z ubraniami położyła w nogach łóżka, a pluszowego wilka na poduszce obok Skyler, po czym ujęła jej dłoń. De- likatnie, Z czułością.

- Tak, moja droga. On odszedł z tego świata i już ni- gdy cię nie tknie. Mam nadzieję, że zechcesz teraz zamiesz- kać ze mną. - Wolną ręką odgarnęła do tyłu niesforne włosy dziewczynki. - Bo ja bardzo tego pragnę. - W czystym sre- brzystym głosie Franceski pobrzmiewały nutki sugestii.

Ku jej zaskoczeniu otępiałe spojrzenie Skyłer uległo na- głej przemianie. Dziewczynka zamknęła powieki, a jej dłu- gie, gęste rzęsy niczym dwa półksiężyce spoczęły na bla- dych policzkach.

- Czułam cię w środku. Czułam, że się ze mną kontak- tujesz. Wiem, że nie jesteś jak inni ludzie - powiedziała le- dwo słyszalnym szeptem. - Wiem o ludziach takie rzeczy, jakich nie powinnam wiedzieć. Dowiaduję się tego, kiedy ich dotykam. Ty też tak masz. Wiesz, co on mi zrobił, wiesz, co pozwalał robić ze mną swoim kolegom. Chcesz, żebym wyzdrowiała, ale nawet gdybyś odebrała mi wspomnienia, nie sprawisz, że będę znów niewinna i dobra.

- Nie wierz w to, Skyler. Jesteś za mądra, żeby wierzyć w takie rzeczy. Oni zbezcześcili twoje ciało, ale nie duszę. Mogli zniszczyć ciało, ale nie byli w stanie zniszczyć two- jej duszy. Jesteś i zawsze byłaś niewinna i dobra. Krzywdy, które ci wyrządzono, nie mogły zmienić twojej właściwej natury. Co najwyżej mogły one wpłynąć na twój charakter, wzmocnić go. Wiesz, że jesteś silna, prawda? Udało ci się przetrwać coś, co innych ludzi z pewnością by zabiło.

Skyler, wyraźnie poruszona, przygryzła drobnymi ząb- kami dolną wargę, ale nic nie odpowiedziała.

Francesca uśmiechnęła się do niej, jakby tym łagodnym uśmiechem chciała ją zapewnić, że wszystko będzie dobrze.

- Masz rację co do mnie. Rzeczywiście jestem inna, tale jak ty. Świat zewnętrzny z pewnością ma na nas wpływ, ale je-

steśmy silne od wewnątrz. Jesteś całością. Na twojej duszy nie ma najmniejszej skazy, więc nie obawiaj się ze mną zamiesz-

kać. Znam całą twoją przeszłość, wiem, ile wycierpiałaś bólu

psychicznego i fizycznego, jak bardzo się bałaś. Chcę, żebyś ze

mną zamieszkała, bo chcę się tobą zaopiekować, chcę ci dać

wszystko, co powinnaś mieć, na co w pełni zasługujesz. Doty- ikasz mojej ręki, więc wiesz, że mówię szczerze.

- Byli inni, którzy ci towarzyszyli, kiedy oglądałaś moje wspomnienia. Czułam dwóch mężczyzn.

- Był tylko jeden - sprostowała łagodnym głosem Fran- cesca. - Gabriel. On ma ogromną moc. Pod jego opieką nikt nie będzie mógł cię skrzywdzić.

Skyler sprawiała wrażenie zaskoczonej.

- Jestem pewna, że był jeszcze drugi mężczyzna. Je- den był bardzo cichy i wspomagał siłą ciebie i mnie. Drugi nic nie robił, ale pamiętam, że kiedy wyszłaś, trzymał mnie w ramionach, choć wcale mnie nie dotykał. Jego uścisk był bardzo silny i różnił się od uścisku tego pierwszego męż- czyzny. On niczego ode mnie nie chciał. Pragnął tylko mi pomóc i dodać otuchy. Kto to był?

- Tylko Gabriel był z nami, kochanie. Może ten drugi mężczyzna tylko ci się przyśnił?

- Bardzo wyraźnie czułam obecność waszej trójki. Od tego mężczyzny emanowała ogromna siła. Nie czułam od niego żadnej złości ani gniewu, tylko spokojną akceptację. On oglądał moje wspomnienia i wiem, że poprzez mnie zbierał informację na twój temat. Czułam to. - Skyler wes- tchnęła. - Nie wierzysz mi. Uważasz, że zmyślam.

- Nie, wcale tak nie uważam, Skyler - zapewniła France- sca. On poprzez mnie zbierał informacje na twój temat. - Po prostu nie mam pojęcia, kto to mógł być. Czułam tylko cie- bie. Później zorientowałam się, że towarzyszy nam również Gabriel, ale byłam skupiona wyłącznie na tobie. Wierzę, że masz ten dar. Jak mogłabym nie wierzyć? Nie oszukiwałabyś mnie. I choć nie umiem zobaczyć tego mężczyzny w twoim umyśle, nie znaczy to wcale, że nie był przy tobie. Ty wie- działaś, że zaglądam do twoich wspomnień, a to rzadkość. Niewielu ludzi jest w stanie zorientować się co do tego. Masz świadomość, że różnię się od innych. Zostań z nami, Skyler. Z Gabrielem i ze mną. Jesteśmy inni. Nie będę udawała, że tak nie jest, ale nasze uczucia do ciebie są szczere. - Przesłała Gabrielowi szybki mentalny raport z rozmowy. Była zaniepo- kojona, że Skyler tak wyraźnie pamiętała, iż ktoś jeszcze brał udział w łączeniu się ich umysłów.

- Jak mogłabym kiedykolwiek spojrzeć sobie w twarz. Znów popatrzeć na siebie w lustrze? - Po raz pierwszy w słabym, piskliwym głosiku pojawiły się emocje. Szloch i palący ból, które szybko zostały zdławione.

Cierpienie Skyłer natychmiast przykuło uwagę France- sld. Uścisnęła mocniej jej dłoń.

- Spójrz na mnie, kochanie. Spójrz na mnie. - To było polecenie wypowiedziane jednak bardzo łagodnie.

Skyler odwróciła głowę i uniosła długie rzęsy. W ciem- nych oczach Franceski mogła ujrzeć odbicie swojej twarzy. Niczym w lustrze. Skyler była piękna.

- To nie ja.

- To ty, kochanie. Tak właśnie cię widzę. Tak widziała cię twoja matka. Tak widzi cię Gabriel. Kto inny się liczy? Ten mężczyzna, który twierdził, że jest twoim ojcem? Pi- jak, który marzył tylko o zażywaniu narkotyków, żeby uciec przed tym, kim się stał? Jego opinia nie powinna mieć dla ciebie żadnego znaczenia.

- Nie chciałam wracać. Tam, gdzie byłam, byłam bez- pieczna - W jej głosie słychać było łamiące serce błaganie.

- Nie jestem w stanie znów mierzyć się ze światem.

Francesca ponownie odgarnęła włosy z czoła dziew- czynki, uspokajając ją swym. dotykiem.

- Możesz to zrobić, ponieważ jesteś silna, Skyler, a poza tym nie jesteś już sama. Wiesz, że różnię się od reszty ludzi, że mam pewne zdolności. Mogę trochę złago- dzić twoje wspomnienia, abyś mogła spokojnie wrócić do zdrowia. Nadal będziesz odczuwała ból, ale będzie on zno- śny. Otaczają cię teraz ludzie, którzy cię kochają. Popatrz na siebie naszymi oczami, a nie oczami tego potwora. On był martwy w środku, całkiem pogrążony w narkotykach i alkoholu.

- Ale nie jest to jedyny potwór na świecie.

- To prawda, kochanie. Na świecie jest pełno takich kreatur, a my musimy robić wszystko, co możliwe, żeby je powstrzymać i ratować niewinne dusze z ich rąk. Gabriel poświęcił na ten cel całe swoje życie i ja, na swój sposób, również. Daj nam szansę, byśmy mogli cię kochać i dbać o ciebie, jak na to zasługujesz.

- Boję się - odparła Skyler. - Nie wiem, czy jeszcze kie- dyś będę mogła być całością. Nie mogę znieść widoku męż- czyzn. Wszystko mnie przeraża.

- Skyler, głęboko w sercu wiesz, że nie możesz potępiać wszystkich mężczyzn za te okropne rzeczy, które zrobił ci ojciec. Nie wszyscy mężczyźni są tacy, jak on. Większość to porządni i kochający ludzie.

- Tak się boję, Francesco. Nieważne, że wiem, iż to, co mówisz, może być prawdą. Nie chcę ryzykować. Nie chcę.

Francesca łagodnie pokręciła głową.

- Wycofałaś się, ponieważ bałaś się, że staniesz się taka jak oni. Chciałaś być podobna do matki, chciałaś widzieć w ludziach dobro, chciałaś im współczuć. Widzę to w two- ich wspomnieniach.

Powieki dziewczynki zatrzepotały, ale już nie zamknęła oczu.

- Pragnęłam jego śmierci.

- Oczywiście, że pragnęłaś. Ja też chciałam, żeby znik- nął z tego świata. Ale to nie znaczy, że jesteśmy potworami. To znaczy tylko, że nie jesteśmy święte. Dołącz do nas. Chcę mieć cię blisko siebie. Poznałam twoją przeszłość i znam cię tak dobrze, jakbym była twoją matką. Może nawet lepiej. Byłabym najszczęśliwszą istotą na ziemi, gdybyś zgodziła się dzielić swe życie ze mną. Ale jeśli pragniesz czegoś in- nego, będę łożyła na twoją naukę i wychowanie. Tak czy inaczej, wybór należy do ciebie. Nigdy cię nie porzucę.

Skyler mocno ścisnęła dłoń Franceski.

- Ty wiesz, o co mnie prosisz. Wiem, że tak jest. Będę mu- siała wyjść do świata, będę musiała kontaktować się z ludźmi. Nigdy nie będę taka jak oni. Nigdy nie będę do nich pasowała.

- Ale będziesz pasowała do mnie - upierała się Fran- cesca. - Do mnie i do Gabriela. Bardzo sobie cenimy dar, który posiadasz. Naprawdę. Możemy ci pomóc go rozwijać. Są sposoby na wyciszenie go lub powiększenie, w zależno- ści od potrzeb. I będziesz miała mnóstwo czasu na powrót do pełnego zdrowia, zanim wyjdziesz do świata. Spróbuj usiąść, Skyler. Masz już dość sił, by to zrobić.

- Nie wiem, czy chciałabym, żeby moje umiejętności rozwinęły się jeszcze bardziej. Kiedy dotykam ludzi, do- wiaduję się o nich rzeczy, których nie powinnam wiedzieć. Czasami widzę rzeczy straszne. Nikt mi nie wierzy, kiedy

o tym opowiadam. - W głosie Skyler ani w jej umyśle nie było nawet śladu użalania się nad sobą. Dziewczynka po prostu mówiła o faktach. Niechętnie wypuściła dłoń Fran- ceski i przy jej pomocy zdołała usiąść.

- Przyniosłam ci parę drobiazgów. Bieliznę, bluzki

i szlafrok. - Francesca podniosła pluszowego wilczka. - i to. Gabriel pomyślał, że może chciałabyś mieć przyjaciela.

Dziewczynka przez chwilę wpatrywała się w zabawkę szeroko otwartymi oczyma.

- To dla mnie? Naprawdę? - Wzięła do rąk wilczka i przytuliła go do siebie. I natychmiast w jej serce, kropla po kropli, zaczął się wlewać spokój.

- Do tej pory nikt poza matką niczego mi nie podaro- wał. Dziękuję ci, Francesco, i, proszę, podziękuj Gabrielo- wi. - Skyler była bliska łez. Przytuliła do policzka pluszowe- go wilczka i przez chwilę wpatrywała się zahipnotyzowana

jego błękitnymi ślepiami. Obudziła się z długiego koszmaru i świat wydawał jej się bardziej fantazją niż rzeczywistością. Walczyła o to, by w nim pozostać, by nie ześliznąć się z po- wrotem w mroki własnego umysłu.

Francesca przyglądała się Skyler. Dziewczynka była wy- chudzona, kości wręcz przeświecały przez bladą skórę. Wy- dawała się taka krucha. Jakby w każdej chwili mogła się roz- paść. Francesca obłożyła ją poduszkami i opatuliła kołdrą. Na jej twarzy nadal widniały siniaki, lecz ogólny stan jej zdrowia ogromnie się poprawił już po jednej zaledwie sesji z France- scą. W wynędzniałej twarzy Skyler błyszczały piękne gołębio-

szare oczy. Wystraszone. Oczy, które widziały za dużo.

- I jak? Bardzo źle wyglądam? - spytała obojętnym to- i nem. Głos Skyler wyrażał w większym stopniu znużenie niż ciekawość. Cały czas tuliła do siebie pluszowego wilka.

- Gabriel chyba ma rację. Będziemy musieli cię porząd-

nie dożywić. Czy próbowałaś się zagłodzić?

- Zastanawiałam się nad tym. Myślałam, że jeśli nie umrę, to przynajmniej będę tak chuda, że jego koledzy nie będą mnie więcej chcieli. - Pluszowa przytulanka skurczyła się w dłoniach Skyler, gdy dziewczynka mocno zacisnęła na niej palce. - Ale był taki jeden, któremu to nie przeszkadza- ło. Mówił, że jestem paskudna, ale i tak przychodził. Był chyba gorszy od ojca.

Francesca przesłała dziewczynce fałę wspierającego cie- pła, ale nie odzywała się, bo chciała, żeby Skyler mówiła dalej, żeby wszystko z siebie wyrzuciła. Wiedziała, o któ- rym mężczyźnie dziewczynka mówiła. Widziała go we wspomnieniach Skyler. Widziała, jaki był brutalny wobec tego małego, niewinnego dziecka, nad którym miał pełną kontrolę. Paul Lafitte. Skyler nigdy go nie zapomni, nigdy nie zapomni trzech innych, którzy też ją gwałcili i bili. Ich twarze wryły się w jej umysł, ich głosy na zawsze pozostaną w jej pamięci.

- On znowu tu był - powiedziała nagle Skyler. - Był tu ze mną.

Francesca gwałtownie poderwała głowę i szybko rozej- rzała się dokoła, ale nie znalazła niczego niepokojącego. Ani śladu mocy, żadnych zawirowań świadczących o bli- skości zła. Ten ktoś łub coś, co kontaktowało się ze Skyler, miało tak dużą moc, że było niewyczuwalne dla Franceski.

- Co masz na myśli, mówiąc „on"? Chodzi o Laffite'a? A może któregoś z pozostałej trójki? Wyjaśnij mi to, Skyler.

Dziewczynka pokręciła głową.

- On jest taki jak ty. To ten, który był tu wcześniej, kie- dy mnie uzdrawiałaś. Kontaktuje się z moim umysłem, kie- dy wspomnienia zaczynają mnie przytłaczać. Sprawia, że czuję się bezpieczna.

- Mówisz o Gabrielu? - zapytała.

Francesca sądziła, że Gabriel szuka w mieście śladów działalności Luciana. Czytałając gazetę, nagłe wydał z sie- bie cichy okrzyk i znikł, zanim zdążyła o cokolwiek go zapy- tać. Kiedy zajrzała do gazety, znalazła artykuł o jakimś nie- znanym mężczyźnie, którego znaleziono w bocznej uliczce z poderżniętym gardłem. Znaleziono go w tej części miasta, do której porządni ludzie bardzo rzadko się zapuszczają. Francesca była pewna, że rozpoznałaby obecność Gabriela w umyśle Skyler. Postanowiła się z nim skontaktować i od razu osiągnęła sukces.

- Nic ci nie zagraża? - zapytała z pewnym wahaniem, bo wyczuła, że Gabriel jest bardzo skoncentrowany, a to oznaczało, że zajmuje się czymś ważnym.

- On tu byt. Lucian. On popełnił to morderstwo. Na- dal jest w mieście. Nie wiem, dlaczego na mnie nie czekał, choć powinien.

- Byłeś tu może z nami przed chwilą? Skyler mówi, że gdy rozmawiałyśmy, wyczuła czyjąś obecność.

Zapadła chwila ciszy. Gabriel oglądał wspomnienia

Franceski z rozmowy ze Skyler.

- To nie byłem ja, kochanie, i to mnie niepokoi. Lucian potrafi być bardzo przebiegły i lubi takie szarady. Jeśli wie o istnieniu Skyler; wie też o tobie. I nie przepuści okazji, by za pośrednictwem którejś z was dotrzeć do mnie. Musisz być bardzo ostrożna. On teraz zabija i porzuca swoje ofiary w takich miejscach, żebym mógł je znaleźć.

- Ale dlaczego on pocieszał Skyler?

~ Nie . wiem. Zapewne po to, by wykorzystać ją prze- ciw tobie. Nie mam pojęcia, Francesco, ale nie możemy go lekceważyć. Musimy założyć, że znalazł Skyler i że wie, że ona ma łączność ze mną poprzez ciebie. Lucian potrafi zuy- czuć najmniejsze drgnienie mocy. Od tej chwili musimy naprawdę bardzo uważać.

- Potrafiłbyś go wyczuć, gdyby się z nami połączył, kie- dy byliśmy u Skyler? Skyler twierdzi, że wyczuwała trzecią obecność. Jest przekonana, że był to mężczyzna, ale nie ty, i że on jej dotykał, choć nie fizycznie.

Ponownie zapadła cisza.

- Nie podoba mi się to, Francesco. To musiał być Lu- cian. Tylko on potrafi zlać się z moim umysłem bez mojej wiedzy. Grozi ci wielkie niebezpieczeństwo, tobie i Skyler. On coś knuje. To zabójstwo popełnił z rozmysłem. Jakby przesyłał mi wiadomość, że gra się rozpoczęła i że teraz mój ruch.

- Skąd to wiesz?

- Jego ofiarą był jeden z oprawców Skyler.

Francesca przygryzła dolną wargę tak mocno, że pod skórą pojawił się rubinowo-szkarłatny krwiak. Powoli wy- puściła z płuc powietrze. Teraz Skyler połączyła się z jej umysłem, żeby wesprzeć ją na duchu.

- Co się stało? Dlaczego nagle posmutniałaś?

- Nie wiem, kim jest ten mężczyzna. Ten, który odwie- dził cię z rana. Miałam nadzieję, że to był Gabriel, ale oka- zuje się, że nie. W mieście jest jeszcze jeden osobnik taki jak my, który potrafi kontaktować się z innymi na odległość, ale on jest inny niż my. Jest niebezpieczny. - Francesca sta- rała się, żeby w jej głosie nie dało się wyczuć strachu. Wie- działa, do czego zdolne są wampiry. Ten był bezwzględnym, bezlitosnym zabójcą, który bawił się ludźmi, a także ich uczuciami, Nieumarli potrafią przybierać bardzo pociągają- cą postać, potrafią być uprzejmi, przyjaźni i delikatni, pod- czas gdy w rzeczywistości są mroczni i demoniczni. Poza Gabrielem Lucian był najpotężniejszym żyjącym Karpatia- ninem. A gdy postanowił zaprzedać duszę, stał się jeszcze potężniejszy i bardziej niebezpieczny. Już wcześniej się go bano; obecnie uważano, że jest najgroźniejszym przeciw- nikiem na całym świecie. Myśl, że mógł je śledzić z jakichś swoich mrocznych powodów, była przerażająca.

- Nie czułam od niego niczego złego - zapewniła mięk- ko Skyler. - Na ogół boję się mężczyzn. Denerwuję się, na- wet rozmawiając z panem doktorem, ale z jakiegoś powodu z tym mężczyzną jest inaczej. W jakiś sposób przypomina Gabriela. Czuję się z nim bezpieczna, ale nigdy wcześniej nie zaznałam tego uczucia, więc sama nie wiem.

Francesca skinęła głową.

- Mam nadzieję, że się nie mylisz, kochanie. Tak czy inaczej, bądź ostrożna z tym mężczyzną. Bardzo ostrożna. A teraz opowiedz mi o swoim darze.

Powieki Skyler same opadały.

- Jestem już trochę zmęczona, Francesco. A co do mo- jego daru, nie jest to jakaś specjalna umiejętność. Po pro- stu wiem różne rzeczy. I czasami potrafię czytać ludziom w myślach, podobnie jak ty. Jak Gabriel i ten drugi mężczy- zna. Wolę zwierzęta niż ludzi. Nie mogłam mieć w domu żadnego, ale wszystkie zwierzątka z sąsiedztwa były moimi przyjaciółmi, nawet psy, które podobno były złe. Łączyłam się z nimi, wiesz.

- Jak widzisz Gabriela i mnie? Co możesz powiedzieć na nasz temat? - spytała Francesca ciekawa, ile tak napraw- dę Skyler potrafi dostrzec.

Skyler wsunęła się pod kołdrę. Po tak długim milcze- niu prowadzenie rozmowy sprawiało jej trudność i bardzo ją wyczerpywało.

- Naprawdę chcesz, żebym odpowiedziała na to pyta- nie, Francesco? Widzę więcej, niż przypuszczasz.

- Myślę, że skoro mamy razem mieszkać i stać się ro- dziną, to powinniśmy być wobec siebie szczerzy, nie są- dzisz? - spytała łagodnie Francesca.

- Nie jesteś taka jak ja i jak inni. Nie wiem, kim jesteś, Francesco, ale potrafisz uzdrawiać chorych i pocieszać po- trzebujących. W tobie jest sama dobroć, Wyłącznie dobroć. Chciałabym być taka jak ty. I bardzo chciałabym być czę- ścią twojej rodziny. - To ostatnie Skyler dodała z niejakim smutkiem, a jej długie rzęsy opadły na policzki, bo zaczął ją morzyć sen.

Francesca podniosła do ust chudą, poznaczoną blizna- mi rączkę. Ucałowała bliznę na grzbiecie dłoni i odwróciła ją, żeby obejrzeć od spodu. Skyler broniła się przed kimś, kto zaatakował ją kawałkiem ostrego szkła. Czy napastni- kiem był jej ojciec? Gabriel wymierzył mu sprawiedliwość, szybko i bez litości. Francesca ponownie zajrzała do wspo- mnień dziewczynki. Tym razem nie był to ojciec. Widzia- ła jakiegoś wysokiego, chudego mężczyznę z potarganymi ciemnymi włosami i wielkimi łapami. Był wściekły, bo Sky- ler nie chciała go całować i pieścić. Miała wtedy nie więcej niż osiem, dziewięć lat.

Czując, że zrobi się jej niedobrze, Francesca opuściła rączkę dziewczynki. Bała się, że obudzi Skyler swą gwał- towną reakcją na jej straszne doświadczenia. Przytknęła dłonie do pulsujących skroni, a gdy je odjęła, okazała się, że ma na nich krew.

- Oddychaj, Francesco. Nie pomożesz Skyler, przeży- wając teraz jej wspomnienia. Lucian rzucił mi rękawicę, ale nie wie, że nieświadomie pomaga mi w wymierzeniu sprawiedliwości oprawcom tego dziecka. Naszego dziecka. Będziemy je kochali. - Gabriel wysłał Francesce falę pocie- szającego ciepła. Francesca czuła uścisk jego ramion, czuła jego siłę, zupełnie jakby był przy niej, choć w rzeczywisto- ści znajdował się bardzo daleko.

- Gdzie jesteś? - Przed oczyma mignął jej obraz poko- ju, w którym stały biurka i gdzie było pełno mężczyzn.

- Na posterunku policji. Jestem niewidoczny. Muszę do- wiedzieć się wszystkiego o tym zabójstwie. Chcę usłyszeć, co mówią śledczy, i zobaczyć raporty. Byłem już wcześniej na miejscu zbrodni. Nie wiem, co knuje Lucian, ale chcę, żebyś była bardzo ostrożna. Przeglądaj wspomnienia Skyler przy każdych odwiedzinach.

- Ona zasnęła i robi się niespokojna.

- Chcę, żebyś była bezpieczna, kochanie. Może powin- naś wrócić do domu i zabezpieczyć go zaklęciami. Choć to nie powstrzyma Luciana, jeśli postanowi do ciebie dotrzeć. Jeśli coś będzie ci zagrażało, natychmiast się ze mną skon- taktuj. Nie zwlekaj.

- Muszę się spotkać z moim adwokatem. Podobno za- łatwił już wszystkie wymagane dokumenty i spotkanie z sędzią. Sędzia zgodził się na nie z uprzejmości, więc mu- szę być na nim obecna. Sędzia zapyta Skyler, czy zgadza się z nami zamieszkać, i jeśli Brice również wyrazi zgodę, będziemy mogli zabrać Skyler do domu. Mam jeszcze jed- ną wiadomość. Odezwał się Aidan Savage. Pisze, że w tej chwili w Londynie znajduje się kilka osób z jego rodziny. Skontaktuje się z nimi i zapyta, czy będą mogli nam po- móc. Czy zechcą zająć się Skyler za dnia.

- Błagam cię, Francesco, uważaj. - Gabriel jeszcze raz powtórzył ostrzeżenie, po czym pozwolił, by łączność mię- dzy nimi powoli zaczęła wygasać. To wszystko bardzo mu się nie podobało. Wiedział, że tylko Lucian mógł łączyć się ze Skyler. Wiedział, że brat z łatwością potrafi wyśledzić osobników ich rasy oraz nieumarłych. Wszystkie poszlaki wskazywały na niego. To jego robota. Czysta. Elegancka. Rozpoznać ją mógł tylko Gabriel. To była otwierająca za- grywka w ich grze.

Zaczął się zastanawiać, czy nie wywieść Luciana za miasto, z dala od Franeeski i Skyler. Obie znajdowały się w wielkim niebezpieczeństwie.

Najpierw jednak chciał obejrzeć zdjęcia ofiary, potem zamierzał udać się do kostnicy, by na własne oczy przeko- nać się, czy nie znajdzie śladów wampiryzmu. Wampiry, kiedy zabijały, na ogół były niechlujne i trzeba było usuwać pozostałe po nich ślady, żeby policja niczego nie odkryła. Ale Lucian tak nie działał. Wyglądało, jakby chciał, aby cała gra toczyła się wyłącznie między nim a bratem.

Jednak to morderstwo z pewnością było jego dziełem. Dokonano go z wręcz chirurgiczną precyzją. Lucian wyssał krew z ofiary, nie pozostawiając na jej ciele najmniejszej ran- ki. Na szyi widniało równe przecięcie, przypominające sze- roki uśmiech. Patolog nigdy się nie domyśli, co posłużyło za narzędzie zbrodni. Ślady wskazywały na jeden ostry jak brzy- twa pazur, taki jakie miały wymarłe przed wiekami olbrzymie gady. Cienka czerwona linia otaczająca gardło jak naszyjnik stanowiła jedyny ślad krwi, jaką można było znaleźć na ze- wnątrz łub wewnątrz ciała ofiary. Makabryczna tajemnica stanowiła wizytówkę Luciana, jego wyobrażenie żartu. Jesz- cze się nie zdarzyło, żeby w przypadku poprzednich zabójstw policja odkryła, jak doszło do morderstwa i jak ofiara została pozbawiona krwi. Kiedy Gabriel był krok za Lucianem, tak jak obecnie, zabójstwa dokonane przez brata zawsze wzbu- dzały ogromną sensację. Wszyscy lubią zagadki.

Policja na razie tylko spekulowała na temat obrażeń. Gardło zostało tak precyzyjnie poderżnięte, że śledczy zakładali, iż dokonał tego chirurg jakimś specjalnym narzę- dziem. Gabriel chodził pomiędzy policjantami i choć był dla nich niewidzialny, zauważył, że niektórzy są bardziej wraż- liwi niż inni. Jeden nawet niespodziewanie zadrżał i rozej- rzał się dokoła, sprawdzając, skąd się wziął nagły powiew chłodnego powietrza.

Dużym zagrożeniem były obecnie komputery. Potrafiły rozszyfrować wszystko od DNA do odcisków palców, co mo- gło ogromnie utrudnić zachowanie w tajemnicy istnienia rasy Karpatian. Gabriel zdał sobie sprawę, że musi jak najszybciej poznać nowoczesne technologie. Nie rozumiał wielu pojęć, jakimi posługiwali się policjanci. Automatycznie podzielił się tą informacją z Lucianem i ze zdumieniem stwierdził, że brat już się zapoznał z nowinkami w badaniach medycznych. Ilość wiedzy, jaka do niego napływała, była szokująca, choć, prawdę mówiąc, Gabriel nie powinien się temu dziwić. Lu- cian zawsze był jednym z najinteligentniejszych przedstawi- cieli ich rasy, szybciej niż inni przyswajał sobie nową wiedzę. Wydawało się, że jego umysł nieustannie jej pożądał. Natu- ralnie zdążył już dojść do tego, że rozwój nauki może bardzo utrudnić życie ich ludowi. Karpatianom i wampirom w obec- nych czasach będzie o wiele trudniej ukryć swe istnienie.

- Nie przejmuj się tak, Gabrielu. Jestem bardzo ostroż- ny. Ludzie nie znajdą niczego, czego nie chcę, żeby znaleźli.

Gabriel chciał wykorzystać okazję, by spojrzeć na oto- czenie oczami brata. Gdyby udało mu się odkryć miejsce jego pobytu, może w końcu zdołałby nawet wypełnić swą obietnicę. Jednak w jego głowie natychmiast zabrzmiał miękki i kpiący śmiech Luciana, a obraz się zamglił, tak że Gabriel nie mógł zobaczyć niczego, co naprowadziłoby go na trop brata bliźniaka.

- Chyba nie sądzisz, że aż tak ułatwię ci zadanie? Mu- sisz podążać śladami, które ci zostawiam. Takie są zasady. Nie wolno ci oszukiwać, Gabrielu.

- To sprawa między nami, Lucianie. W mieście mogą się znajdować inni myśliwi, ale nasza sprawa niech pozo- stanie tylko naszą.

- Nie martw się aż tak bardzo o bezpieczeństwo swoje- go brata. Jestem pewien, że z łatwością pokonam każdego, kto się na mnie zasadzi. Szybko uczę się wszystkiego, co tyczy się tego nowego świata, a wiedza, którą zdobywam, jest oszałamiająca. Pojawiło się tak wiele ciekawych rze- czy. Podoba mi się tu i nie chcę zbyt szybko kończyć naszej zabawy.

Lucian znikł, ot tak, po prostu, a Gabriel poczuł bolesny skurcz w sercu. Jego brat. Tęsknił za jego towarzystwem. Tęsknił za człowiekiem, za którym tyle lat podążał. To był wielki umysł. Wojownik, który nie miał sobie równych. Nikt nie potrafił tak zaplanować bitwy jak Lucian. Gabriela ogar- nął tak wielki żal, że prawie zwalił go z nóg. Ma zgładzić ko- goś tak wielkiego. Ma zgładzić kogoś, kto zawsze przy nim był, kto tak wiele razy ratował mu życie. Takie zadanie jest prawie niemożliwe do wykonania.

- Gabrielu, nie jesteś sam. - Głos Franceski brzmiał ciepło i kojąco. - Przecież wiesz, że to już nie jest Lucian. Uszanujesz pamięć swojego brata, jeśli wypełnisz daną mu obietnicę, jeśli zniszczysz to, przeciwko czemu walczył przez wiele stuleci.

- Często to sobie przypominam. Rozum mi podpowia- da, że tak właśnie powinienem uczynić, ale w sercu czuję ogromny ciężar.

- Na szczęście masz mnie. Wystarczy, że się ze mną skontaktujesz. W końcu jestem uzdrowicielką. - Ostatnie słowa Francesca powiedziała tonem lekko żartobliwym.

Gabriel natychmiast poczuł ciepło w sercu. I tak wła- śnie powinno być. Już nigdy nie będzie sam. Będą szli z Francescą razem przez życie, będą sobie pomagali. Bę- dą się wspierali duchowo w każdej krytycznej sytuacji, jaka się przed nimi pojawi.. Ciepłe nuty w głosie Franceski do- dały mu otuchy, napełniły nadzieją. Skontaktował się z jej umysłem, żeby sprawdzić, czy rozmawiała z Brice'em. Nie chciał jej o to pytać i wstydził się, że jest na tyle zazdrosny, iż narusza jej prywatność, by się dowiedzieć, czy spędzała czas z lekarzem.

- Może powinnaś zostawić Skyler i zająć się kwestią przejęcia nad nią opieki, żebyś mogła potem bezpiecznie wrócić do domu. - Wypowiedział tę sugestię ostrożnym to- nem, żeby nie zabrzmiała jak polecenie.

Francesca tylko się roześmiała.

- fa też zaglądam do twojego umysłu. Nie jesteś wcale tak subtelny, jak ci się wydaje. Ale opuszczę szpital, Ga- brielu, bo mam inne sprawy, którymi muszę się zająć.

Zamierzała go uspokoić i wyznać, że z własnej woli uni- ka spotkania z Brice'em, na którego teraz patrzyła zupełnie inaczej. Czuła przez to wyrzuty sumienia. Nie minła poję- cia, co powinna mu powiedzieć. Wiedziała, że przeznacze- niem Skyler jest zamieszkać z nią, jednak Brice nie chciał mieć z dziewczynką nic wspólnego. Nie wiedział, kim jest Francesca i czego potrzebuje, żeby przetrwać. Teraz, kiedy wrócił Gabriel, wszystko się zmieniło. Francesca czuła się zagubiona i potrzebowała czasu, by wszystko sobie w gło- wie poukładać.

Dotknęła brzucha i delikatnie go pogłaskała. Dziecko. Gabriel dał jej dziecko, mimo że przez tyle lat uważała, że nigdy nie otrzyma od życia takiego daru. I była jeszcze Sky- ler. Dzięki umiejętności czytania we wspomnieniach ludzi Francesca wiedziała wszystko o dziewczynce. I już kochała ją jak własną córkę.

Usłyszała w głowie miękki męski śmiech.

- Nie wyglądasz na kobietę, która mogłaby mieć córkę w wieku Skyler.

- Mam tyle lat, że mogłabym być jej wielokrotną pra- babką. Ona wie, że nie jesteśmy ludźmi.

- Nie do końca. Wie, że jesteśmy inni. Myśli, że jeste- śmy medium tak jak ona. Ale kiedyś wyjawimy jej całą prawdę, jednak na razie powinniśmy traktować ją tak, jak traktują swoje dzieci zamożni śmiertelnicy. Będzie potrze- boioała ochrony za dnia, kiedy nie będziemy jej mogli to- warzyszyć, oraz gospodyni, która zajmie się jej potrzebami.

- Muszę się tym zająć, Gabrielu. Nie mogę jej zostawić i pozwolić, żeby sama mierzyła się ze światem. Ona mnie potrzebuje. - Francesca nie była pewna, czy jej słowa to sku- tek wyrzutów sumienia, czy może coś innego.

- Ona potrzebuje nas obojga - poprawił ją łagodnie Ga- briel. -Musi się od kogoś dowiedzieć, że nie wszyscy mężczyź- ni są takimi potworami, jak ci, których dotąd znała. Skyler jest nadal niezdecydowana, Pragnie wrócić tam, gdzie nic nie może jej dotknąć, z drugiej strony dłoń, którą do niej wycią- gasz, również ogromnie ją kusi. Ona ciebie wyczuła. Wyczuła w tobie miłość do innych istot, wyczuła współczucie w twoim sercu i to wszystko ogromnie do niej przemawia.

- Skyler zostanie z nami, Gabrielu. To bardzo odważna dziewczynka.

Francesca ruchem dłoni przywołała taksówkę, która miała ją zawieźć do biura sędziego, gdzie czekał już na nią jej adwokat.

- Spotkamy się w szpitalu, kiedy już załatwię wszyst- kie papierkowe sprawy. Sędzia pojedzie do Skyler i zapyta ją, czy zgadza się, abym ja sprawowała nad nią prawną opiekę. Boję się, że Brice zacznie robić sceny z twojego po- wodu. Jesteś gotowy na takie sensacje?

Gabriel natychmiast ocenzurował swoje myśli. Miał na- wyk, aby bez potrzeby nie ściągać na siebie uwagi. Jednak ta sytuacja była dla niego nowością. Instynkt kazał mu usunąć wszystko, co zagrażało jemu, Francesce, a nawet Skyler. Nie powinien pozwalać Brice'owi wtrącać się do tych planów.

- Gabrielu? - W głosie Franceski brzmiał strach. - Dla- czego zamknąłeś się przede mną? Nie skrzywdzisz Brice'a, prawda? Był dla mnie dobrym przyjacielem, kiedy tego po- trzebowałam.

Gabriel zaklął pod nosem w kilku językach. Francesca umiała zmusić go do uległości. Czuł się z tym jak kaleka. Co miał robić, skoro ona ciągle ograniczała jego działania?

- Idź na to swoje spotkanie, kobieto, i zostaw mnie w spo- koju. Jeśli będziesz potrzebowała, dołączę do ciebie później. Teraz poluję i nie mam czasu wspierać cię na duchu.

- Nie warcz na mnie, ty oszuście. Nie ja monitorowa- łam twoje myśli. I to ty rozpocząłeś tę rozmowę, nie ja.

Śmiała się z niego. Z Gabriela. Łowcy wampirów. Wo- jownika, który miał dwa tysiące lat. Wszyscy się go bali, a Francesca się z niego śmiała. To było dla niego nowe do- świadczenie, choć takie, do którego z pewnością mógłby się przyzwyczaić. Francesca potrafiła zmiękczyć mu serce i du- szę, tak że już sam nie wiedział, kim jest.

Przemierzał miasto, zaglądając w każde miejsce, które pamiętał sprzed wieków. Teraz już znał rozkład tej wielkiej, zaludnionej metropolii. Znał każdą mysią dziurę, każdą ciemną uliczkę, każdy zaułek. Wiedział, gdzie są cmentarze, katedry, szpitale i banki krwi. Zajrzał wszędzie, gdzie mógł się spodziewać obecności Luciana. Wiedział, że brat jest w mieście, ale miał wrażenie, że szuka wiatru; nigdzie nie było śladu Luciana, nie licząc zwłok, które zostawił policji.

Gabriel dotknął umysłu Franceski i przekonał się, że wróciła do szpitala i wchodzi właśnie do pokoju Skyler. Postanowił tam się z nią spotkać. Francesca potrzebowa- ła czyjegoś wsparcia, nieważne, czy się do tego przyznawa- ła, czy nie. Z całym przekonaniem zamierzał być tym kimś. Frunął przez powietrze jako strumień mgiełki, zmieszanej z unoszącymi się nad ziemią oparami. Nie pozwoli, żeby lekarz był sam na sam z Francescą, w razie gdyby coś źle się potoczyło. Nie chciał ryzykować, nie wolno było dopuścić, żeby Brice wpłynął na sędziego, który mógł nie wyrazić zgo- dy na zamieszkanie' Skyler z Francescą. Gabriel w lekkim uśmiechu uniósł kąciki ust, ale jego ciemne jak węgiel oczy nadal były poważne. Wiedział, jakim sposobem sprawić, że- by sędzia przystał na wszystko, czego zapragnie Francesca. Wniknął do pokoju przez szparę pod drzwiami jako delikat- na mgiełka. Gdy był już w środku, wrócił do swojej zwykłej postaci, ale pozostał niewidoczny dla obecnych.

Francesca siedziała na brzegu łóżka Skyler i trzymała dziewczynkę za rękę. Już sam jej widok zaparł Gabrielowi dech w piersiach. Wiedział, że tak będzie zawsze. Sędzia był wysokim, szczupłym mężczyzną z siwiejącymi włosami i życzliwym spojrzeniem. Natomiast adwokat wydał się Ga- brielowi stanowczo zbyt młody i zbyt przystojny. On rów nież wpatrywał się w twarz Franceski z wyrazem przypo- minającym zachwyt. Kolejny adorator. Francesca miała ich chyba wszędzie.

- A więc rozumiesz, Skyler. Pan sędzia chce się zgo- dzić, żebyś ze mną zamieszkała, ale musisz najpierw z nim otym porozmawiać - tłumaczyła Francesca łagodnym gło- sem, w którym jednak nie było nacisku.

Sędzia podszedł do łóżka. Skyler wyraźnie drżała. Ga- briel automatycznie połączył się z jej umysłem. Dziew- czynka była pod jego opieką, dziecko o parapsychicznych zdolnościach, cenny skarb, którego należało strzec ponad wszystko. Nie podobało mu się zdenerwowanie Skyler, wy- raz straszliwego niepokoju na jej twarzy. Francesca też po- łączyła się z jej umysłem, dodając Skyler odwagi, uspokaja- jąc ją, pomagając zmierzyć się z mężczyznami, którzy naszli ją w jej pokoju. Horror przeszłości dziewczynki był zbyt świeży, by Skyler sama dała sobie radę z obecną sytuacją.

Gabriel natychmiast objął ją mentalnym uściskiem, wle- wając w nią siłę i moc, aż dziewczynka zamrugała z zasko- czenia. Otaczał jej umysł, powtarzając uzdrawiające zaklę- cie w starożytnym języku jego ludu, szepcząc kojące słowa, trochę bezsensowne, przez co Skyler miała kłopot z utrzy- maniem powagi. Jej duże łagodne oczy poszukiwały go w całym pokoju, ale Gabriel pozostał niewidzialny. Zerknę- ła pytająco na Francescę, która tylko uśmiechnęła się, wzru- szając ramionami. Ona też nie wiedziała, gdzie dokładnie stoi Gabriel, choć doskonale wyczuwała jego obecność.

- No cóż, Skyler - zaczął łagodnym głosem sędzia. - Nie bój się niczego. Nam zależy wyłącznie na twoim dobru iszczęściu. Francesca twierdzi zdecydowanie, że pragnie się tobą zaopiekować. Ma duży dom i wszystko, co może być ci potrzebne, ale jesteś już w takim wieku, że możesz sama wybierać. Chciałbym usłyszeć, co o tym sądzisz.

Drzwi do pokoju otworzyły się niespodziewanie i do środka wszedł Brice.

- Czy mógłbym się dowiedzieć, co się tu dzieje? Ta dziewczynka jest moją pacjentką.

Sędzia odwrócił się powoli, unosząc w górę jedną brew.

- Myślałem, że ten pan wyraził zgodę na dzisiejsze prze- słuchanie - rzekł, spoglądając z irytacją na adwokata Skyler.

Gabriel połączył się z umysłem Brice'a. Brice był wi- rującą, chaotyczną masą sprzeczności. Zły na Francescę, przekonany, że już wybrała Gabriela, zamierzał sabotować jej wysiłki zmierzające do przejęcia opieki nad Skyler. Ga- briel postanowił natychmiast interweniować. Na korytarzu przyjął materialną postać, po czym otworzył drzwi do poko- ju i wszedł do środka.

Brice zaklął głośno, odsuwając się szybko od drzwi, że- by przepuścić Gabriela, który, wysoki i potężnie zbudowa- ny, górował nad lekarzem. Mijając go, pochylił się tak, żeby tylko on mógł go słyszeć.

- Będziesz mówił prawdę o sytuacji Skyler. - Wypowie- dział to polecenie miękkim głosem, ale z naciskiem, zmu- szając lekarza do posłuchu.

Brice przekonał się, że na zadane pytanie odpowiada inaczej, niż zamierzał.

- Wyraziłem zgodę na przesłuchanie - przyznał niechęt- nie i łypnął gniewnie na Gabriela. - Ale dziewczynka jest jesz- cze niestabilna, więc odwiedziny tylu osób mogą ją zdenerwo- wać i doprowadzić do pogorszenia stanu jej zdrowia. - Unikał ciemnych oczu Francesld i krytyki, jaką spodziewał się w nich ujrzeć. - Poza tym mam poważne zastrzeżenia co do pomysłu, żeby Skyler zamieszkała z Francescą. Tak się składa, że wiem, iż ostatnio jej sytuacja życiowa uległa zmianie i Francesca nie mieszka już sama. - Brice mówił wojowniczym tonem, pod wpływem zazdrości zapominając o ostrożności.

Sędzia zerknął na Gabriela.

- To pan jest zapewne mężem Franceski. - Mężczyzna wyciągnął dłoń do Gabriela. - Francesca opowiadała mi o panu fascynujące rzeczy. Czuję się zaszczycony, mogąc pana poznać.

- Co ty mu powiedziałaś? - Gabriel przyjął dłoń sędzie- go i silnie nią potrząsnął, wbijając spojrzenie w oczy star- szego mężczyzny.

Mężczyzna stał przed nim jak zahipnotyzowany, jakby tonąc w jego spojrzeniu.

- Znajdą na twój temat jedynie akta oznaczone jako ściśle tajne. Stworzyłam je, żeby wyjaśnić twoją nieobec- ność. Bohatersko ratowałeś swój kraj. Nietrudno coś takie- go sprokurować, gdy się wie, jak posługiwać się kompute- rem. Jest to również pomocne, kiedy potrzebujesz, żeby ktoś na wysokim stanowisku był ci winien przysługę. W oczach każdego, kto zeche sprawdzić twoją przeszłość, będziesz bo- haterem. - Dźwięczny głos Franceski, zabarwiony nutą du- my przemknął po jego umyśle.

- Mam nadzieję, że fakt, iż mieszkam z Francescą, nie stanowi żadnego problemu - odezwał się Gabriel, patrząc sędziemu prosto w oczy. - W końcu nadal jesteśmy małżeń- stwem, a ona była na tyle uprzejma, że przyjęła mnie z po- wrotem do siebie. Moim zdaniem Francesca to najlepsza opiekunka dla Skyler i dlatego nie chciałbym, by z powodu mojej osoby coś pokrzyżowało jej plany.

Sędzia jeszcze nigdy nie słyszał czegoś tak pięknego i czystego jak głos Gabriela. Cały lgnął do tego głosu, pra- gnąc zaspokoić pragnienia jego właściciela.

- Francesco, nie musisz nadal być jego żoną. Nie jesteś do tego zobowiązana tylko dlatego, że pojawił się znikąd po łatach - wtrącił z furią Brice. - Czy on zrobił coś, przez co postradałaś rozum? Przecież nie wiesz, kim jest ten męż- czyzna. Nie widziałaś go od lat. Nic o nim nie wiesz. Nie po- winien był do ciebie wracać! - Brice nagłe zdał sobie spra- wę, co wygaduje, i postanowił za wszelką cenę się uspokoić.

Skyler mocno ściskała dłoń Franceski. jej długie rzęsy zasłaniały szare oczy, w których coraz malowało się coraz większe przerażenie. Francesca natychmiast połączyła się z umysłem dziewczynki, żeby ją uspokoić. Podobnie uczynił Gabriel.

- Jesteśmy z tobą, Skyler. Nie bój się.

Ku zdumieniu zarówno Franceski, jak i Gabriela Skyler odpowiedziała im drogą mentalną, z której nigdy wcześniej żadne z nich nie korzystało.

- A jeśli pan doktor nie zgodzi się mnie wam oddać? Nie przeżyję bez waszej pomocy. Chyba lepiej się poddać.

- Skyler była przerażona. Ktoś potraktował ją z łagodną wyrozumiałością. Ktoś, kto w jej przekonaniu miał dobre serce. Ktoś, kto rozumiał, jak bardzo jest inna. Ktoś, kto ją szanował pomimo tych strasznych rzeczy, których doświad- czyła. Teraz mogła utracić swych wybawców.

Gabriel pociemniałym wzrokiem przemknął po sylwetce

Skyler, tulącej się do Franceski.

- Spójrz na mnie. ~ To był łagodny rozkaz, któremu jed- nak nie mogła się oprzeć. Wielkie oczy Skyler natychmiast spoczęły na jego twarzy. - Masz zaufać mnie i Francesce i uwierzyć, że damy sobie radę z tą sytuacją. Nie musisz się o nic martwić. Tych, którzy znajdują się pod moją ochroną, nigdy nie spotka żadna krzywda. Francesca nadal będzie cię uzdrawiała, a ty przestaniesz się przejmować takimi błahostkami, jak ta obrzydliwa sprzeczka. Oni nie mogą nic ci zrobić, moja maleńka. Nigdy im na to nie pozwolę, im się tylko wydaje, że mają taką moc.

Skyler wyraźnie się rozluźniła i odetchnęła z ulgą, a Francesca, spoglądając na Gabriela promiennym wzro- kiem, przesłała mu wyrazy wdzięczności.


ROZDZIAŁ 9


Brice spojrzał na Francescę i zaklął cicho, gdy zobaczył, że patrzy z dumą na Gabriela. Wiedział, że musi trochę po- luzować, inaczej ją straci. Nigdy wcześniej nie był zazdro- sny i teraz się przekonywał, że zazdrość to wyjątkowo nie- przyjemne uczucie. Co go napadło? Czyżby to właśnie był jego prawdziwy charakter? To oczywiste, że dla Skyler naj- lepiej by się stało, gdyby zamieszkała z Francescą. Ale Bri- ce nie chciał się z nikim nią dzielić; po prostu. Francesca miała wielu znajomych, którzy uważali się za jej przyjaciół, ale tylko do niego zbliżyła się naprawdę. Brice już się przy- zwyczaił, że odgrywa w jej życiu wyjątkową rolę. W jego planach na przyszłość nie było miejsca dla tej nastoletniej dziewczynki. Francesca znała wiele osób; miała pieniądze i koneksje w wielu środowiskach. Była piękna i lubiana za- równo przez mężczyzn, jak i przez kobiety. Dzięki temu, że bywał z nią na balach charytatywnych i przyjęciach, jego również zaakceptowano w towarzystwie.

Gabriel się poruszył, a w zasadzie tylko lekko napiął mięśnie, ale to wystarczyło, by Brice poczuł strach, W Ga- brielu było coś przerażającego, choć Brice nie umiał stwier- dzić, o co dokładnie chodzi. Miał coś w oczach, które nie do końca przypominały ludzkie. Brice starał się nie patrzeć w te czarne puste oczy, ale na próżno; odnosił wrażenie, że wręcz w nich tonie. Natychmiast zawstydził się własnego zachowania. Ogarnęło go silne pragnienie cofnięcia tego, co powiedział. Odchrząknął i zaczął mówić, jakby wbrew woli.

- Francesca będzie doskonałą opiekunką. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości.

Udało mu się wreszcie oderwać wzrok od tych zimnych ciemnych oczu. Miał wrażenie, że Gabriel śmieje się z niego w duchu. Z zaskoczeniem stwierdził, że zaciska pięści. Nie należał do osób agresywnych, a mimo to w tej chwili miał wielką ochotę kogoś uderzyć. Miał także dziwne poczucie, że Gabriel doskonale zna jego myśli i celowo próbuje go jeszcze bardziej zdenerwować. Widać to było w każdym je- go spojrzeniu, w każdym uśmiechu, w jego bezdennie głę- bokich oczach. Dlaczego Francesca nie widzi, że te oczy są zimne jak śmierć?

Gabriel znów się uśmiechnął, błyskając nieskazitelnie białymi zębami.

- Oczywiste, że Francesca będzie doskonałą opiekun- ką. Ty też tak uważasz, prawda, Skyler? - Głos Gabriela był miękki, łagodny i tak piękny, że głos Briee'a wydawał się w porównaniu z nim ostry i chrapliwy, Ale chodziło o coś więcej, chodziło o sposób, w jaki Gabriel wypowiedział imię Franceski, przez co Brice miał ochotę czymś w niego rzucić. Gabrieł mówił bardzo intymnym i zaborczym tonem.

Sędzia odwrócił się, żeby spojrzeć na Skyler.

~ Tak jest, Skyler? Chciałabyś zamieszkać z France- scą? Decyzja należy do ciebie. Jeśli wolisz odpowiedzieć na osobności, możemy wszystkich wyprosić i tylko my oboje usłyszymy, co masz do powiedzenia.

Skyler pokręciła głową, mocno przyciskając do siebie pluszowego wilczka.

- Wiem, czego chcę - odparła cicho, lecz stanowczo. - Chcę zamieszkać z Francescą.

Sędzia rozpromienił się zadowolony, że Skyler jest taką mądrą dziewczynką.

- Nie dziwię się. Widać, że ty i Francesca zdążyłyście się już zaprzyjaźnić. Co znaczy, że wszelkie formalności po- winny być jak najszybciej załatwione. - Sędzia wbił surowe spojrzenie najpierw w adwokata, potem w Brice'a.

Prawnik Franceski z powagą skinął głową, ale Brice się skrzywił.

- Moim zdaniem nie rozpatrzyliśmy jeszcze kwestii sy- tuacji życiowej Franceski. W7 końcu to ja mam ostatecznie zadecydować, czy nowe otoczenie Skyler będzie dla niej ko- rzystne. Dziewczynka przeszła ogromną traumę. Nie wiem, czy fakt, iż zamieszka z obcym mężczyzną, nie spowolni jej zdrowienia.

- Brice... - odezwała się Francesca z naciskiem. - Nie zmuszaj mnie, żebym poszła z tym do sądu. Skyler powinna ze mną zamieszkać. Chcę, żeby stała się częścią mojej rodziny.

Brice przesunął ręką po włosach.

- Wcale się temu nie sprzeciwiam, Francesco. Po prostu uważam, że nie powinniśmy się spieszyć. To normalne, że sprawdza się osoby, które starają się o przejęcie prawnej opieki nad małoletnimi, i nie sądzę, żeby zaniechanie tej procedury było w tym wypadku właściwe, bo przecież nic nie wiem o twoim przyjacielu.

- Ale przecież Francesca stara się o opiekę, nie Gabriel

- przypomniał sędzia. - Miałem dość czasu, żeby przejrzeć akta przygotowane przez pana Ferriera, i wnoszę z nich, że Gabriel to dobry i porządny człowiek. Odpowiednia osoba do opieki nad dzieckiem.

- Jakie znów akta? Nie widziałem żadnych akt - zapro- testował Brice.

Sędzia ponownie znalazł się w pułapce przenikliwego spojrzenia czarnych oczu Gabriela. Mężczyzna uśmiechnął się ciepło.

- Zapewniam, że dokładnie przejrzałem te dokumenty i o Gabrielu wiem wszystko, co trzeba. Akta są tajne i oso- by postronne nie mają do nich wglądu. - Sędzia przeniósł wzrok na Brice'a. - Jestem przekonany, że uwierzy mi pan na słowo.

Brice był teraz pewien, że Gabriel manipuluje sędzią. Szantaż? Pieniądze? Czy Gabriel jest bogaty? Czy o to wła- śnie chodziło? Za każdym razem, gdy Brice wysuwał, zda- wałoby się, niepodważalny argument, Gabriel w jakiś spo- sób przykuwał do siebie uwagę sędziego i obracał wszystko przeciwko Brice'owi. Lekarz obrzucił rywala gniewnym spojrzeniem. Gabriel odwzajemnił mu się tym samym, je- go przeklęte czarne oczy przesunęły się z nienawiścią po Brisie, który poczuł, jak po jego krzyżu przemknął dreszcz strachu. Kim jest ten człowiek? Gdzie się podziewał przez minionych kilka lat? Czy to płatny morderca wynajmowa- ny przez rząd? Czy rząd ma zabójców, którzy chodzą sobie na wolności? Czy Gabriel to kryminalista, a sędzia zna go z przeszłości? Brice był przekonany, że Gabriel kryje coś w zanadrzu, że czymś szantażuje Francescę. Na pewno o to chodzi. Wymusza na Francesce posłuszeństwo. Może i do- brze, że Skyler z nimi zamieszka. Dowie się, co się dzieje,

i o wszystkim mu opowie. Będzie musiał wkupić się w łaski dziewczynki i przekonać ją, aby pilnowała Franceski. Musi zrobić ze Skyler swojego sprzymierzeńca.

Brice wolno pokiwał głową.

- W takim razie, skoro zna pan przeszłość Gabriela, wyrażam zgodę, panie sędzio.

Gabriel uśmiechnął się uprzejmie.

- Dziękuję, doktorze, choć nie wiedziałem, że potrze- bujemy pańskiej zgody w tej kwestii. Z prawnego punktu widzenia Skyler podlega decyzjom sądu. - W głosie Ga- briela brzmiało lekkie rozbawienie, jakby uważał, że Brice w ogóle do niczego nie jest potrzebny.

Brice poczerwieniał. A nich szlag trafi tego zarozumial- ca i jego sposób bycia. Głos Gabriela był piękny, urzekający, tak doskonale uprzejmy, że nikt nie mógłby go podejrzewać o złośliwość, mimo że z rozmysłem starał się obrazić Brice'a.

- Skyler jest moją pacjentką i nie może opuścić szpitala bez mojej zgody. Traktuję swoją pracę bardzo poważnie. - Brice ruszył przez pokój, żeby od razu zająć się papierko- wymi formalnościami.

Gabriel skinął w jego stronę niczym udzielny książę od- prawiający podwładnego. Brice tylko zazgrzytał zębami

i z wielkim trudem pohamował się, by nie zakląć głośno. Nie- nawidził wszystkiego, co dotyczyło Gabriela. Nienawidził jego muskularnego ciała, jego szerokich barów, długich, lśniących włosów przewiązanych na karku rzemykiem. Jak możliwe, by dorosły mężczyzna prezentował się tak dobrze w podobnym uczesaniu? Brice nienawidził elegancji Gabriela, jego zmysło- wych ust, oczu o nieludzkim spojrzeniu. Ale najbardziej nie- nawidził emanującej od niego mocy, tej jego niezwykłej pew- ności siebie. Gabriel zachowywał się jak ktoś przyzwyczajony do rządzenia innymi. Łatwo było sobie wyobrazić, że w prze- szłym wcieleniu mógł być kimś w rodzaju feudalnego władcy. Brice miał wrażenie, że Gabriel w duchu naigrawa się z niego, jakby widział w nim jedynie powód do żartów.

Gabriel posłał mu kolejny uprzejmy uśmiech, znów odsłaniając śnieżnobiałe zęby. Jak to możliwe, że są takie białe? Brice miał ochotę wepchnąć Gabrielowi te jego białe ząbki w gardło.

- Skyler zdrowieje. Francesca twierdzi, że z każdym dniem jest coraz silniejsza, więc domyślam się, że już nie- długo będzie mogła z nami zamieszkać.

Ku zaskoczeniu wszystkich obecnych odpowiedzi udzie- liła sama Skyler.

- To prawda, że jestem już o wiele silniejsza. - Dziew- czynka mówiła głosem cichym i drżącym, ale nie pozbawio- nym uporu i stanowczości. - I jeśli moje pragnienia mają w ogóle jakieś znaczenie, to powtarzam, że chcę zamiesz- kać z Francescą i Gabrielem. - Nie wiedziała, dlaczego na- gle poczuła przymus dodania imienia Gabriela, choć po- czątkowo zamierzała wymienić tylko Francescę. Mężczyźni ją przerażali. Nawet Gabriel, choć czuła, że mu na niej za- leży. Była zaskoczona swoim wybuchem bardziej niż reszta zebranych. Od miesięcy nie odzywała się do nikogo, a teraz znajdowała się w pokoju pełnym całkiem obcych dorosłych, którzy decydowali o jej przyszłości. To ją przerażało i cie- szyła się, że ma w rękach pluszowego wilczka, do którego mogła się przytulić i który, o dziwo, dodawał jej otuchy.

- Cieszę się, że to słyszę - rzekł od razu Brice, rozumie- jąc, że czas się wycofać. - Wszyscy cieszymy się, że jesteś co- raz silniejsza. - Mówiąc to, odwrócił się plecami do Gabriela, wiedział bowiem, że w przeciwnym razie Gabriel wyczytałby fałsz w jego oczach. Skyler powinna być mu wdzięczna: on był jej lekarzem; on zaryzykował utratę licencji, sprowadza- jąc Francescę do pacjentki bez zgody jej rodziny.

Brice uśmiechnął się ciepło do Skyler. W końcu potrafił czarować kobiety. To był jego największy atut.

- Szybko wypiszę cię ze szpitala, młoda damo, co pew- nie sprawi ci ogromną radość. - Przeniósł wzrok na urzęd- ników. - Panowie, jeśli skończyliście, proponuję, żebyście wyszli i pozwolili mojej pacjentce odpocząć. Skyler wyraź- nie zmęczyła ta rozmowa.

Francesca pochyliła się do dziewczynki, żeby ją uściskać.

- Jestem szczęśliwa, że mogę zacząć szykować dla cie- bie pokój. Wiem, co lubisz.

Skyler chwyciła ją za rękę i zaczęła mówić głosem zni- żonym do szeptu.

- W mojej starej sypialni ukryłam medalion należący do mamy. Schowałam go za boazerią tuż przy łóżku. Nie chcę niczego poza nim, Nie chcę niczego, co należało do niego.

Francesca z powagą skinęła głową.

- Nie martw się, kochanie, medalion będzie na ciebie czekał w domu. Dopilnuję tego osobiście - zapewniła cie- pło, całując Skyler w czoło.

Gabriel wysunął się przed Brice'a, jakby go tam w ogóle nie było, i ująwszy rękę Franceski, splótł palce z jej dłonią, zupełnie jakby do siebie należeli.

- Musisz podpisać dokumenty, kochanie, a potem po- winniśmy zajrzeć do różnych sklepów, żeby kupić parę rze- czy dla tej młodej damy. - Spojrzał na Skyler z uśmiechem, który mógłby rozświetłić całe niebo i który zaparł Francesce dech w piersiach.

W tej właśnie chwili Francesca poczuła, że go kocha. Kochała Gabriela za to, że tak dbał o Skyler. Był jej życio- wym partnerem i gdyby udawał, od razu by to wyczuła. Ale Gabriel naprawdę chciał, żeby Skyler z nimi zamieszkała, naprawdę pragnął się nią zaopiekować. Pragnął ją chronić. Gabriel miał w sercu wielkie pokłady dobroci.

Francesca razem z nim opuściła pokój i korytarzem przeszła do poczekalni, gdzie miała dokończyć formalno- ści z sędzią i adwokatem. Gabriel stał obok, wspierając ją w milczeniu. Nie próbował w żaden sposób przyciągnąć do siebie jej spojrzenia lub uwagi, a mimo to ona myślała pra- wie wyłącznie o nim. Był przy niej, ważniejszy niż wszystko inne. Był jej życiem. I radością. Już sama myśl o nim spra- wiała, że miała ochotę się uśmiechnąć. Jak w tak krótkim czasie udało mu się doprowadzić do tak wielkiej zmiany w jej nastawieniu do niego?

Jako młoda dziewczyna, wiele stuleci wcześniej, była pewna, czym jest, była dumna z tego, kim jest. Wiedziała, że się urodziła, żeby zostać życiową partnerką kogoś wyjątko- wego. Zawsze to wiedziała. Była dumna z Gabriela, zawsze, nawet gdy sądziła, że go utraciła. Był legendą, wielkim wo- jownikiem, łowcą wampirów, nie miał sobie równych. Fran- cesca zdawała sobie sprawę, że zew życiowego partnera jest czymś potężnym, ale sądziła, że z upływem lat ta siła osłabła. Liczyła na to. Przygryzła dolną wargę, próbując się skupić na tym, co mówił prawnik: a jednak przez cały czas Gabriel tkwił w jej myślach, wypełniając zmysły i wprowa- dzając ogromne zmieszanie.

Pragnęła spokoju. Po tylu latach pustki, po długich la- tach samotności zasłużyła na odpoczynek. Pomagała lu- dziom, nie zmarnowała swojego życia i talentu.

- Nie, moja kochana, nie zmarnowałaś. Z nikogo nie jestem tak dumny, jak z ciebie. Osiągnęłaś bardzo wiele i wszystko, co robiłaś, robiłaś z dobroci serca. ]a zabija- łem, ty ratowałaś życie. - Czuły głos był pełen szacunku, ale brzmiała w nim nutka żalu. Tak jakby Gabriel uważał, że nie jest jej wart.

Natychmiast jej duże ciemne oczy zwróciły się w jego stronę.

- Ty także ratowałeś życie, Gabrielu. Jesteś naszym strażnikiem. Musisz wiedzieć, że stałeś między rodzajem ludzkim a nieumarłymi. Poświęciłeś swoje szczęście, by móc to czynić.

Brice, który, stojąc przy drzwiach, przyglądał się tej parze, w pięknych oczach Franceski patrzącej z oddaniem na Gabriela, dojrzał wyraz silnego wzruszenia. Francesca sama nie wiedziała, co czuje, jak głębokie, jak intensyw- ne są jej uczucia, ale Brice dostrzegł prawdę w jej oczach. Odniósł wrażenie, że Francesca i Gabriel żyją we własnym sekretnym świecie. Porozumiewali się bez słów. Brice moc- no zacisnął pięści, a jego ciałem wstrząsnął dreszcz gnie- wu i zawodu. Od dawna zalecał się do Franceski, był jej bardzo oddany, a jednak ona nigdy nie spojrzała na niego tak, jak teraz na Gabriela. Wyglądała przy tym piękniej niż zwykle, bardziej ponętnie. Przyglądając się jej, Brice uzmy- słowił sobie, że jest najbardziej seksowną kobietą na świe- cie. Zawsze myślał o Francesce jako o wspaniałej ozdobie, idealnej, żeby się z nią pokazywać w elitarnych kręgach, do których pragnął wejść. Jednak nigdy nie kojarzył jej z ma- rzeniami o upojnych nocach i seksie. Teraz to się zmieniło i, patrząc na nią, ledwie mógł nad sobą zapanować.

Potem nagle Gabriel uniósł głowę i spojrzał na niego, posyłając mu przeciągłe, lodowate spojrzenie, od którego po plecach Brice'a przeszedł zimny dreszcz. Lekarz odwró- cił się na pięcie i odszedł. Niemożliwe, żeby Gabriel potrafił czytać w myślach, żeby wiedział, jak bardzo Brice go niena- widzi. Nie mógł przecież znać jego erotycznych wizji. Brice potrzebował Franceski i zasługiwał na nią. Nie zamierzał pozwolić Gabrielowi wejść na scenę, nie zamierzał pozwo- lić, by mu ją odebrał. Może nikt inny tego nie dostrzegał, ale on wiedział, że z Gabrielem jest coś nie tak, że tkwi w nim jakaś ciemna groźna siła. Że w jego wnętrzu czai się potwór; Brice chwilami dostrzegał tę kreaturę w oczach Gabriela. Zamierzał ochronić Francescę przed jej własną współczującą naturą.

Gabriel automatycznie potrząsnął dłonią sędziego i prawnika. Był przyzwyczajony do myślenia, a nawet mó- wienia na kilku różnych poziomach, Teraz też prowadził uprzejmą rozmowę i jednocześnie rozmyślał nad Brice'em. Zazdrosny lekarz miał obsesję na punkcie Franceski. Za- czynał być niebezpieczny. Nienawiść nie pasowała do jego mdłej osobowości. Czyżby Gabriel nie dostrzegł subtelne- go elementu mocy w zachowaniu doktora? Tylko nieliczni spośród nieumarłych potrafiliby ukryć przed nim coś takie- go. Lucian. Czyżby bliźniak znów uprawiał te swoje gierki, wykorzystując przeciwko Gabrielowi istotę ludzką? Gabriel zajrzał do umysłu Brice'a, by sprawdzić, czy jest skażony mocą nieumarłego. Jeśli tak, mógł tego dokonać tylko ktoś o wyjątkowych zdolnościach. Gabriel powinien bez proble- mu rozpoznać rękę brata, a jednak jej nie rozpoznał. Mimo to Brice zdawał się opętany zazdrością. Skupił ją na France- sce, czego Gabriel się spodziewał. Brice chciał ją za wszelką cenę odzyskać, nastawić przeciwko Gabrielowi. Jeśli nawet nieumarły wykorzystywał lekarza do swoich celów, Gabriel nie potrafił wykryć subtelnej mocy.

- O co chodzi? - spytała łagodnym głosem Francesca, wsuwając palce w jego dłoń.

Uśmiechnął się do niej. Była jego światem. Jedyną oso- bą, która się liczyła. Bardzo wolno uniósł jej rękę do swych ciepłych ust, by przez chwilę napawać się jej zapachem.

- Jesteś wyjątkową kobietą, Francesco.

Francesca była zadowolona, że wszyscy poza nimi już opuścili pokój. Słyszała, jak idąc korytarzem, sędzia i ad- wokat z zadowoleniem omawiają wynik spotkania. Na jej twarz wypłynął rumieniec, jakby była podlotkiem; czerwie- niła się tylko z tego powodu, że Gabriel pocałował ją w rę- kę. Spróbowała wyswobodzić dłoń z jego uścisku.

Gabriel jej jednak nie wypuszczał i w wesołym uśmie- chu błysnął w jej stronę białymi zębami.

- Wstydzisz się mnie, choć tyle nas łączy? - Z rozmy- słem mówił lekko ochrypłym, uwodzicielskim głosem.

- Wcale się ciebie nie wstydzę - skłamała zmieszana własnymi reakcjami. W oczach, które niegdyś były wypra- ne z emocji, teraz widziała takie łaknienie, tak intensywny głód, że zakręciło jej się w głowie.

Gabriel znów uśmiechnął się do niej, błyskając białymi zębami.

- Chyba powinniśmy poszukać teraz jakiegoś sklepu i wybrać meble dla naszej nastolatki. Nigdy nie przypusz- czałem, że będę odgrywał rolę ojca wobec tak młodej istoty i że będzie to istota ludzka. Współczuję każdemu młodzień- cowi, który zechce zaprosić Skyler na randkę. W pewnych sytuacjach czytanie w myślach może się okazać ogromnie przydatne.

Francesca podniosła rękę, aby pogłaskać Gabriela po policzku.

- Dziękuję, że mi pomagasz. Jestem naprawdę podeks- cytowana tym, że Skyler z nami zamieszka, i miło mi, że chcesz być częścią tego wydarzenia. To śliczna dziewczynka.

- Tak, to prawda. I powinna mieć stroje, w których bę- dzie się czuła jeszcze piękniejsza. - Gabriel niespodziewa- nie uśmiechnął się szeroko. - Wiem sporo o świecie, znam się na prawie każdej dziedzinie, ale nie mam zielonego po- jęcia, co nastolatka chciałaby mieć w swoim pokoju. W tych sprawach muszę się całkowicie zdać na ciebie, kochanie, tym bardziej że w umyśle Skyler nie natknąłem się na żadne obrazy jej pragnień.

- Nie sądzę, żeby Skyler w ogóle się nad czymś takim zastanawiała. Jej życie polegało głównie na walce o prze- trwanie. Ale pomyślałam, że moglibyśmy przeznaczyć dla niej pokój na piętrze, ten z balkonem, w małej wieżyczce.

Gabriel z powagą skinął głową.

- Myślę, że bardzo jej się spodoba. - Po tych słowach ujął dłoń Franceski. - Może dzisiaj zamiast piechotą udamy się do sklepów, lecąc w powietrzu. Ukryjemy swoją obec- ność i ujawnimy się dopiero, gdy zdecydujemy, co chcemy kupić. Poczuj jeszcze raz wolność płynącą z przywilejów naszej rasy. Przecież już tak dawno tego nie doświadczałaś.

Ten pomysł wywołał lekki uśmiech na jej ustach. Ga- briel miał rację. Przestała korzystać z wielu talentów cha- rakterystycznych dla jej rasy, by myśleć i czuć jak ludzie. Musiała to zrobić, żeby nikt jej nie odkrył. Teraz rozwinęła zmysły i, obserwując otoczenie, czekała, chcąc się upewnić, że w pobliżu nikogo nie ma, po czym dała susa w górę. Kie- dy już znalazła się w powietrzu, u jej ramion z szelestem wyrosły piękne opalizujące skrzydła, które poniosły ją cicho przez rozgwieżdżone niebo.

Płynąc w przestworzach, miała uczucie tak niezwykłej swobody, że ledwie mogła je znieść. Minęło wiele czasu od chwili, gdy pozwalała sobie na luksus myślenia jak Karpa- tianie. Chciała, żeby jej wzorce myślowe przypominały spo- sób myślenia ludzi. Teraz znów mogła się cieszyć specjalny- mi przywilejami swojej rasy. Szybując po niebie, śmiała się radośnie.

Dołączył do niej Gabriel - olbrzymi drapieżny ptak, ci- chy, zwinny i niebezpieczny - i wraz z nią sunął niebem w stronę centrum miasta. Znał myśli Franceski, wiedział, że najpierw uda się do domu Skyler po drogocenny meda- lion. Podfrunął bliżej, zdecydowany chronić ją nawet przed jej własnym entuzjazmem. Tkwił w jej umyśle, upewniając się, że utrzymuje w nim obraz frunącego ptaka, tak by nie popełniła żadnego błędu. Podzielał jej radość i cieszył się jej wolnością, ale pozostawał cieniem, żeby w razie potrzeby udzielić jej pomocy.

Ona tymczasem sfrunęła na dach starego domu, w któ- rym mieszkał ojciec Skyłer. Dom wyglądał jak ruina. W oknach i drzwiach były kraty, które jednak nie stanowi- ły przeszkody dla dwojga potężnych Karpatian. W małym mieszkanku wszędzie walały się potłuczone butelki po alko- holu i brudne naczynia. W szafce kuchennej stało pudełko z krakersami i dwie puszki zupy. Francesca dotknęła jedne- go z leżących w zlewozmywaku poszczerbionych kubków.

Ze łzami w oczach odwróciła się do Gabriela. Czuła przemoc, którą przesiąknięte było małe mieszkanko. Czuła przerażenie małego dziecka. Brutalność dorosłych. Zoba- czyła przebłyski z życia Skyler, jej ojca, olbrzymiego męż- czyznę, których brał zamach, trzymając w ręce pas. Skyler, skulona w kącie łazienki, czekała na razy.

Gabriel chwycił Francescę za ramię i lekko nią potrząsnął.

- Nie zagłębiaj się w to zło, jesteś zbyt wrażliwa.

- Podobnie jak Skyler. To wspaniałe dziecko padło ofia- rą ogromnego zepsucia. Oni ją doprowadzili niemal na skraj szaleństwa.

Gabriela przytłoczyły ból i żal, jakie dosłyszał w jej głosie.

- Ale teraz jest już bezpieczna, Francesco. A my nie po- zwolimy, żeby kiedykolwiek jeszcze spotkała ją jakaś krzywda.

- Ona jest ludzkim medium, rzadkim skarbem dla na- szych mężczyzn. Byłaby nieoceniona dla naszej rasy, ale po tak okrutnych doświadczeniach nie wyobrażam sobie, by mogła pokochać kogoś tak dominującego i dzikiego, jak na- si mężczyźni. Czy możemy jakoś temu zaradzić? - rzekła Francesca z rozpaczą.

- To problem przyszłości, kochanie, i nie musimy się nim teraz zajmować. Zresztą nie wiemy, czy Skyler okaże się partnerką życiową któregoś z naszych ludzi. Naszym podstawowym obowiązkiem jest zadbać o nią samą. To na- sza córka i musimy się nią zaopiekować. Idź, a ja poszukam medalionu jej matki - zarządził Gabriel.

Francesca chwyciła go za rękę, szukając otuchy, którą dawała jej bliskość Gabriela. Nie zastanawiała się, dlacze- go jego dotyk tak dobrze na nią działa. Wiedziała tylko, że chce się znaleźć w jego objęciach, poczuć jego ogromną siłę w tym miejscu, gdzie wszędzie wokół czaiło się zło. Gabriel objął ją ramieniem, instynktownie wiedząc, że woli być z nim w tym przesiąkniętym nikczemnością miejscu niż sa- ma w czystym powietrzu. Ta świadomość wzbudziła w nim uczucie pokory. Podniósł dłoń Franceski do ust i złożył na niej ciepły pocałunek, którym bez słów mówił, że Francesca jest cudem jego życia.

Znaleźli medalion matki Skyler, Gabriel zawiesił go na szyi i ruszyli w dalszą drogę, do sklepów. Tam Francesca czuła się jak u siebie. Znała miasto, znała sprzedawców. Często wydawała duże kwoty na ubrania, które przekazy- wała biednym. Gdy wchodzili do pierwszego sklepu, Ga- briel chwycił jej dłoń. Zakupy nie były jego mocną stroną, niemniej chciał dzielić z Francescą jej radości. Patrzył jak rozkwita, jak jej uroda staje się wręcz nieziemska. Rozświe- tlała cały sklep, a on nie mógł przestać myśleć o wspólnej nocy spędzonej w butiku jej przyjaciółki. Kiedy uśmiechnął się do Franceski, spłoniła się i szybko odwróciła wzrok; ona również myślała o ich szalonym zbliżeniu.

Nadeszła pora zamykania sklepów, jednak wszyscy sprzedawcy, do których Francesca zadzwoniła, z radością otwierali przed nią drzwi swych magazynów. Gabriel przeko- nał się, że sprawia mu przyjemność obserwowanie Franceski przechadzającej się po sldepie, oglądającej odzież i meble. Wybierała rzeczy w stylu młodzieżowym, takie, jakie mogły się spodobać najmłodszemu członkowi ich rodziny.

- Chcesz jej sprawić całą garderobę? - droczył się, gdy mu pokazała parę wyblakłych niebieskich dżinsów. - I dlaczego nowoczesne kobiety tak się fascynują męskimi spodniami? - Gabriel w zamyśleniu potarł nos. - Czy nasza córka musi nosić takie rzeczy? Sukienki i spódnice lepiej do niej pasują.

Francesca w odpowiedzi wysoko uniosła brwi i wygięła usta w lekkim uśmiechu.

- Może i masz rację; może powinniśmy poszukać dla

Skyler strojów bardziej kobiecych.

W jej głosie zabrzmiało ostrzeżenie, że być może nie wszystko się ułoży po jego myśli. Z pewną ciekawością ru- szył do dalszej części sklepu, gdzie Francesca zdjęła z wie- szaka granatową sukienkę i podniosła ją w górę.

- Ta jest urocza, Gabrielu, nie uważasz? Tak, na pewno masz rację. Musimy się skupić na bardziej kobiecych łaszkach.

Gabriel dotknął miękkiego materiału.

- A gdzie reszta? - Był bardzo poważny, jego ciemne oczy szukały na jej twarzy znaku, że się z nim przekomarza.

- To cała sukienka. W dzisiejszych czasach dziewczęta noszą dość krótkie, Nie zauważyłeś? - Francesca nie mogła uwierzyć, że Gabriel nie zwrócił uwagi na inne kobiety i na ich często odsłonięte nogi.

- Ty takich nie nosisz - stwierdził zwięźle.

- Ależ noszę. Mam długie i krótkie sukienki. W tych czasach wszystko jest dozwolone.

- Wkładasz na siebie takie rzeczy i pokazujesz się w nich mężczyznom? - Gabriel poczuł w żołądku dziwne wiercenie. Nie do końca rozumiał, dlaczego nagle naszła go chęć urwania głowy doktorowi. Czy Brice widział France- scę w takim stroju? Na samą myśl o tym w jego trzewiach pojawiło się nieznane gwałtowne uczucie.

Francesca wybuchnęła śmiechem. Śmiała mu się wprost w twarz. Jej ciemne oczy patrzyły na niego z rozbawieniem.

- W twoim głosie słyszę po prostu zwyczajną zazdrość. Odruchowo wyciągnął rękę i objął ją za szyję.

- Mam nadzieję, że ze mnie nie żartujesz?

Francesca próbowała zachować powagę.

- Ależ skąd - zapewniła słodkim głosikiem. - Ale fak- tem jest, że kiedy włożę na siebie coś takiego, wyglądam naprawdę zabójczo.

- Nie chcę sobie tego nawet wyobrażać - odparł Gabriel.

-A przynajmniej nie sytuacji, gdy pokazujesz się w takich rze- czach innym mężczyznom. Więcej mi o tym nie opowiadaj.

- Widać masz już swoje lata - roześmiała się, kłując go tym śmiechem prosto w serce. - Ale otrząśnij się z tej głu- piej zazdrości i pomóż mi wybrać coś ładnego dla Skyłer.

- Poszukam dla niej sukienek, w których będzie mogła pokazywać się publicznie - burknął ponuro, po raz pierw- szy spoglądając na sukienki zawieszone na manekinach. - Gdzie znajdę takie, które sięgają do kostek?

- Zamierzasz być jednym z tych opiekunów, którzy wy- najmują dla córek ochroniarzy i wyznaczają ściśle godziny powrotu do domu? - spytała Francesca, unosząc jedną brew.

- Oczywiście. Powinnaś się z tym liczyć. - Gabriel na- wet się nie starał udawać, że będzie inaczej.

Francesca omiotła go spojrzeniem, uśmiechem dając do zrozumienia, że jego kamienna mina i ponury grymas nie zrobiły na niej najmniejszego wrażenia. Następnie przeszła do działu z bielizną i zajęła się wybieraniem majteczek i sta- niczków z jedwabnej koronki. Patrząc na to, Gabriel tylko kręcił głową ze zdumienia. Po ustaleniu, że zakupy zostaną dostarczone następnego dnia wieczorem, oboje wyszli ze sklepu w ciemną noc.

Pokój Skyler miał być zaprojektowany tak, by znalazły się w nim takie sprzęty, jakie pojawiały się w jej wspomnie- niach i najbardziej jej się podobały. Resztę Gabriel i France- sca wybrali sami, jednak z myślą o zadowoleniu i wygodzie Skyler. Wymyślony przez Francescę wzór na pościeli i na- rzutach miał przyspieszać zdrowienie, emanując spokojem i radością. Pokój, który przeznaczyli dla Skyler, znajdował się w okrągłej wieżyczce i miał witrażowe okna z założo- nymi na nie skomplikowanymi zaklęciami, chroniącymi mieszkańca przed niebezpieczeństwem z zewnątrz i przed nocnymi koszmarami.

Francesca uśmiechnęła się do Gabriela, gdy już wylą- dowali na balkonie jej domu i ponownie przyjęli materialny kształt.

- To była wspaniała noc, Gabrielu. Bardzo ci dzięku- ję, że ze mną byłeś. O wiele przyjemniej doświadczać życia w czyimś towarzystwie.

- Zaczynasz się do mnie przyzwyczajać, choć tak się przed tym wzbraniałaś - zauważył nieśmiało, prowadząc Francescę schodami w dół do kuchni.

- Musimy pamiętać, żeby zaopatrzyć lodówkę w to, co lubią młodzi - rzekła Francesca, nie zamierzając dać się wciągnąć w rozmowę na temat ich związku. Jeszcze nie by- ła na to gotowa.

~ Skyler powinna jeść to, co dobre dla jej rozwoju. Jest strasznie wychudzona. I musisz coś zrobić z jej włosami. Zasłania nimi twarz, bo myśli, że blizny ją szpecą.

Francesca szła za Gabrielem do podziemnej komnaty.

- Wiem, że tak myśli, ale bardziej chodzi o to, że blizny ukazują jej brzydką przeszłość. Już nie mogę się doczekać, kiedy się do nas sprowadzi. Ten dom będzie taki inny. Mu- zyka, różne odgłosy, gospodyni, może jacyś strażnicy, nasze życie bardzo się zmieni, Gabrielu.

Otoczył ją ramieniem, ciesząc się, że go nie odtrąciła. Robił postępy, których Francesca nawet nie zauważała.

- Zmiana to dobra rzecz, Francesco. Od dwóch tysię- cy lat żyję w szarej próżni i dlatego zmiany ogromnie mnie ucieszą. - Zsuną ł rękę z ramienia Franceski na brzuch, w którym rosło ich dziecko. Zamknął na chwilę oczy, roz- koszując się tym, co czuł, rozkoszując się istnieniem ich jeszcze nienarodzonego potomka.

Francesca uśmiechnęła się do niego.

- Świt się zbliża, Gabrielu. Musisz odpocząć.

- To ty jesteś w ciąży. - Otworzył ziemię i, unosząc się wraz z Francescą przefrunął do ich leża. Tam opiekuńczo objął Francescę ramionami. - Śpij, kochanie, a jutro przygo- tujemy pokój dla Skyler. - Jego ciało i dusza, serce i umysł przepełniało zadowolenie. Miał Francescę przy sobie, trzy- mał ją w objęciach, jej zapach wypełniał mu nozdrza, i to mu wystarczało.

To ty jesteś w ciąży. Francesca powtarzała te słowa w myślach, tuliła je do siebie, zdumiona cudem, jaki się wy- darzył. Poczuła usta Gabriela na swojej skroni, jego dłoń na brzuchu i uszczęśliwiona zamknęła oczy, by zapaść w sen.

Gdy się obudziła, Gabriela już nie było. Wyszedł na mia- sto szukać Luciana. Ich świat był miejscem kruchym i nie- bezpiecznym, przynajmniej dopóty, dopóki w Paryżu polował brat Gabriela. Francesca czuta jego obecność w umyśle, czu- ła jego ciepło, a mimo to drżała, krocząc przez dobrze zna- ne pomieszczenia własnego domu. Za dnia przybyli dostaw- cy, zostawiając w przedsionku pudła różnych rozmiarów i kształtów. Francesca zapomniała już, ile rzeczy kupili dla Skyler poprzedniej nocy. Cieszyła ją każda chwila spędzona na urządzaniu pokoju dziewczynki i rozwieszaniu nowych ubrań w jej szafie. Bardzo starannie szykowała też narzutę dla Skyler, dziergając ją z wielką miłością i oddaniem.

Po pewnym czasie zaczęła się jednak niepokoić o Ga- briela. Wiedziała już, bo poinformował ją o tym mental- nie, że Lucian ponownie uderzył; policja będzie musiała się zmierzyć z kolejnym tajemniczym zabójstwem. Fran- cesca przeczuwała, że Lucian rozmyślnie drażni Gabriela, chcąc go wciągnąć w pułapkę. Przed wyjściem do Skyler zajmowała się domowymi sprawami, dzwoniła do różnych organizacji, przedstawicieli stowarzyszeń i do znajomych. Uważała, że teraz, jako opiekunka Skyler, musi pamiętać

o zachowaniu pozorów bardziej niż dotychczas.

Najpilniejszym zadaniem jednak było wyszukanie god- nej zaufania gospodyni. Aidan Savage ze Stanów rekomen- dował pewną parę, syna jego własnej gospodyni, Santino,

i jego żonę, Drusillę. Oboje mieli przeprowadzić się do Franceski i opiekować Skyler za dnia. Santino wiedział, że Aidan jest Karpatianinem, Aidan zapewniał Francescę, że nie musi niczego kryć przed Santino. Że może bezpiecznie powierzyć mu wszystkie tajemnice.

Zadowolona z załatwienia tych spraw Francesca udała się do szpitala. Gdy weszła do pokoju Skyler, dziewczynka uśmiechnęła się do niej ciepło.

- Już się bałam, że może zmieniłaś zdanie - powiedzia- ła. Pluszowa zabawka znajdowała się na swoim miejscu, czyli w objęciach dziewczynki.

- Nie wierzę, że tak pomyślałaś - obruszyła się z uśmie- chem Francesca. - To był pewnie tylko napad paniki, ale wszystko dobrze się układa, kochanie. Razem z Gabrielem odnaleźliśmy twój medalion. Jest w twoim pokoju w szka tułce na biżuterię. Wszystko, czego możesz potrzebować, już na ciebie czeka w domu. Teraz musisz tylko zdrowieć. Jadłaś coś?

- Próbuję - odparła szczerze Skyler. - Ale to niełatwe. Tak długo głodowałam, że wcale nie chce mi się jeść. Gdzie jest Gabriel?

Francesca uznała, że to dobry znak, iż Skyler pyta o Ga- briela.

- Na polowaniu.

Skyler przez chwilę milczała.

- Na polowaniu? - powtórzyła. - Nie sądziłam, że nale- ży do osób, które mogłyby zabić żywe stworzenie. - Dziew- czynka sprawiała wrażenie rozczarowanej.

Skyler wyraźnie żywiła sympatię do zwierząt.

- Ale nie na zwierzęta, głuptasku - wyjaśniła ciepło Francesca. Czułym gestem odgarnęła włosy z czoła Skyler. Dzięki temu kontaktowi uzyskała dostęp do jej emocji.

Dziewczynka była wystraszona, ale starała się być odważ- na. Przyszłość ją przerażała, życie ją przerażało, ale nie Fran- cesca i Gabriel. Skyler postanowiła, że da życiu drugą szansę.

- Nie mogę iść do szkoły - wybuchnęła nagle. - Nigdzie nie mogę wychodzić. Nie chcę, żeby ktokolwiek mnie widział.

Francesca z powagą skinęła głową.

- Rozumiem cię, kochanie, i uważam, że przez jakiś czas powinnaś przebywać tylko w z nami i naszą gospody- nią. Zamierzam wynająć do pracy pewne małżeństwo, które będzie się tobą opiekowało.

Francesca ujęła dłoń Skyler, przesyłając w ten sposób dziewczynce siłę i otuchę.

- A teraz odpoczywaj, młoda damo. Poproszę Brice'a, żeby jak najszybciej cię wypisał, ale ty też musisz się posta- rać. Jeśli będziesz miała kłopoty z jedzeniem lub będziesz się bała, skontaktuj się mentalnie ze mną albo z Gabrielem. Podobnie jak ty, mamy zdolności telepatyczne, więc cię usłyszymy i przyjdziemy z pomocą. Da j nam znać w razie potrzeby. Oczekuję tego, rozumiesz?

Dziewczynka z powagą skinęła głową.

- Wciąż czuję się zmęczona.

- To naturalne. Przeżyłaś traumę, Skyler, i byłaś strasz- liwie bita. Twoje ciało i umysł potrzebują czasu, żeby wy- zdrowieć, podobnie jak twoja dusza. Zajrzę jeszcze do ciebie później. A teraz odpoczywaj. - Pomachawszy dziew- czynce na pożegnanie, Francesca opuściła pokój.

- Czy pani nazywa się Francesca Del Ponce?

Za drzwiami pokoju Skyler stał jakiś mężczyzna. Fran- cesca wyczuła, że czaił się tam od dłuższego czasu. Oczywi- ście zajrzała mu do umysłu - to było dla niej tak naturalne, jak oddychanie - i dowiedziała się, że nieznajomy czekał, żeby z nią porozmawiać.

Uśmiechnęła się uprzejmie, spuszczając długie rzęsy, by nie było widać, że jest zniecierpliwiona. Przez moment za- stanawiała się, czy nie zastosować wobec mężczyzny men- talnego nacisku, ale nieznajomy wydał jej się jakiś dziwny. Nie umiała określić, o co chodzi, więc postanowiła z nim jednak porozmawiać.

- Tak, zgadza się. Nazywam się Francesca. - Znów się uśmiechnęła, co natychmiast przykuło uwagę mężczyzny.

- Barry Woods, panno Del Ponce. Jestem dzienni- karzem i szukam ciekawej historii. Wiem, że potrafi pani uzdrawiać ludzi.

Francesca uniosła brwi, a na jej usta wypłynął lekki uśmieszek.

- Przykro mi, ale ktoś panu naopowiadał bzdur. Co ja takiego robię?

- Uzdrawia pani ludzi. Powiedziano mi, że wyleczyła pani małą dziewczynkę z raka.

Francesca przez chwilę zastanawiała się nad odpowie- dzią. Jej rozmówca nadał wydawał się dziwny, coś z nim by- ło nie tak. Był przebiegły. Miał w sobie jakieś subtelne zło. Może się myliła, ale jego bliskość wywoływała w niej nie- przyjemny dreszcz. Bardzo delikatnie dotknęła jego umysłu.

Natychmiast oddech u wiązł jej w gardle. Zmusiła się do uśmiechu i szeroko otworzyła oczy, tak że stały się czarne jak noc.

- Chciałabym mieć takie zdolności, ale prawda jest ta- ka, że ich nie posiadam. - Czując skurcz w żołądku, ponow- nie zajrzała do umysłu nieznajomego.

Gabriel będzie potrzebował informacji. Ten mężczyzna nie był tym, za kogo się podawał. To fanatyk, jego umysł wypełniony był obrazami wampirów, jesionowych kołków i wianków czosnku. Dziennikarz przez cały czas ściskał za- wieszony na szyi złoty łańcuszek. Francesca wiedziała, że w dłoni trzyma krzyżyk.

- Moje źródło informacji jest bardzo wiarygodne, pan- no Del Ponce.

- Tutejsi lekarze należą do najlepszych specjalistów - odparła spokojnie Francesca. - Nie sądzi pan, że fakt, iż rak się cofnął, może być ich zasługą? Często przychodzę do szpitala, żeby poczytać chorym dzieciom, ale ich nie uzdra- wiam, choć bardzo bym tego pragnęła. Widział pan te chore dzieci? Są takie śliczne i dzielne. To wzruszające. Może po- winien pan je odwiedzić. Czytelników zainteresują ich hi- storie, nie sądzi pan? - W ostatnim zdaniu zawarła subtelny nacisk mentalny.

Dziennikarz pokręcił głową, jakby chciał pozbyć się ja- kichś myśli.

- Faktycznie, muszę się zainteresować tymi dziećmi. Francesca łagodnie skinęła głową, a jedwabiste włosy

zafalowały na jej ramionach jak poruszana powiewem wia- tru zasłona.

- No właśnie. I niech pan się jeszcze zainteresuje leka- rzami z tego szpitala, są naprawdę wspaniali. - Francesca wbiła wzrok w oczy reportera. - Musi pan koniecznie napi- sać artykuł o ich pracy.

Woods złapał się na tym, że się odwraca, aby udać się do oddziału, na którym leczono chore na raka dzieci. Znów pokręcił głową, jakby chciał się wyswobodzić z pajęczej sie- ci. Przez chwilę był kompletnie zdezorientowany i nie pa- miętał, co miał zrobić. Myśl podpowiadała mu, że musi jak najszybciej napisać artykuł o dzieciach chorych na raka. Ponownie pokręcił! głową pewien, że nie po to przybył do szpitala. Kobieta, z która rozmawiał, oddalała się już, lekko kołysząc biodrami. Gęste lśniące włosy sięgały jej do pasa. Była piękna, jej widok zapierał mu dech w piersiach, a prze- cież nawet nie widział dobrze jej twarzy.

Dziennikarz przez chwilę stał w miejscu, odprowadza- jąc nieznajomą tęsknym spojrzeniem. Chciał, żeby się do niego odwróciła, chciał zobaczyć jej twarz. Chciał za nią pójść, ale jego stopy zrobiły się ciężkie jak z ołowiu. Przy- szedł do szpitala w jakiejś sprawie. W bardzo ważnej spra- wie. Ale teraz myślał tylko o tym, że ma napisać artykuł o dzieciach z chorobą nowotworową. I że musi porozma- wiać z pewnym lekarzem, który nie jest Francuzem, tylko Brytyjczykiem. Brytyjczykiem o dziwnym imieniu. Brice. Brice coś tam. Woods podrapał się po głowie i skierował się ku drzwiom prowadzącym na oddział onkologiczny. Czuł się zagubiony i zmieszany. Nie miał pojęcia, co robi.


ROZDZIAŁ 10


Jak długo zamierzasz mnie unikać? - zapytał ze wzburze- niem Brice, zachodząc Francescę od tyłu.

- Nie pochlebiaj sobie, Brice - zirytowała się Frances- ca. - Poza tym to nie pora na wyrzuty. Właśnie rozmawia- łam z jakimś podejrzanym dziennikarzem, który chyba miał mnie za wariatkę. Zdaje się, że tobie powinnam za to po- dziękować.

Brice miał w sobie jeszcze tyle przyzwoitości, że poczuł wstyd, choć jednocześnie próbował całą sprawę skwitować lekceważącym wzruszeniem ramion.

- Powiedziałem mu tylko prawdę. Zbadałaś moją pa- cjentkę. Pacjentka była wtedy śmiertelnie chora. Co do te- go nie ma cienia wątpliwości. Jej stan został doskonałe udo- kumentowany. Po twojej wizycie badanie krwi wykazało, że pacjentka jest zdrowa. Została całkowicie wyleczona. To nie była moja zasługa i nie mam pojęcia, jak to się mogło stać.

- I dlatego wygadałeś się o mnie przed jakimś dzien- nikarzyną, przed maniakiem poszukującym cudów. Dopil- nowałeś, żeby moja prywatność została naruszona. I dalej liczysz na moją przychylność? - Francesca pokręciła głową tak gwałtownie, że zafalowały jej gęste granatowoczarne włosy. - Zapomniałeś, Brice, że nie chcę mieć nic wspólne- go z prasą? Nie mam czasu na takie bzdury.

- Francesco, to nie tak. Przecież mnie znasz. Przyznaję, że lubię rozgłos, ale nie ja rozmawiałem z dziennikarzami, - Brice chwycił Francescę za ramię, zmuszając, by się zatrzy- mała. - Przestań przede mną uciekać. Jestem już tym zmę- czony. To nie ja. To rodzice dziewczynki. Chelsea Grant. Jej ojciec jest senatorem. Nie zastanowiłem się, wspomina- jąc o tobie matce dziewczynki. Chelsea nie miała żadnych szans. Zero. Jej rodzice byli tego świadomi. Chelsea badało wielu lekarzy, nie tylko ja. Pan Grant kazał cię sprawdzić. Kilku byłych pacjentów bez oporów opowiedziało mu o to- bie i twoich niezwykłych działaniach.

Francesca spojrzała na palce Brice'a zaciskające się na jej ramieniu. W przeszłości muśnięcie tych palców wywo- ływało ciepło w jej sercu; teraz ją irytowało. Czyżby była tak płytka, że mogła z taką łatwością i w tak krótkim czasie zmieniać uczucia? Czy może raczej oszukiwała się dotąd w sprawie Brice'a, ponieważ była samotna? Pragnęła choć raz wejść z kimś w związek, zanim zakończy życie. Teraz jednak widziała, jak ważny jest dla Brice'a rozgłos. Jak za- leżało mu na zdobyciu sympatii żony senatora.

- Tak bardzo, że sprzedał mnie bez zastanowienia - po- wiedziała na głos. - Chciałeś, żeby żona senatora winna ci była przysługę.

- Wybacz, Francesco, ale przede wszystkim miałem na względzie dobro pacjentki. Jednak prawdą jest też, że rodzi- ce Chelsea mogą znacznie ułatwić dostęp do mojego wyma- rzonego szpitala. Do miejsca, w którym moje umiejętności będą w pełni wykorzystane.

- Myślałam, że zależy ci na chorych dzieciakach.

- Oczywiście, że mi na nich zależy Poświęciłem dla nich życie. Ty nie musiałaś się uczyć, że nie ma nic złego w tym, że człowiek pragnie zarobić na przyzwoite życie. Jesteś za- można, Francesco. Posiadasz więcej, niż potrzebujesz, choć rozdajesz swój majątek w zastraszającym tempie. W przeci- wieństwie do ciebie ja muszę pracować, żeby się utrzymać. Zresztą leczenie chorego dziecka z bogatej rodziny wymaga tyle samo poświęcenia, co leczenie bezdomnych sierot.

- Takich jak Skyler - zauważyła cicho Francesca. - Tyle że ona w żaden sposób nie może ci pomóc w karierze. Nie chcesz jej w swoim życiu i próbujesz zrobić wszystko, żeby nie znalazła się również w moim. To doprawdy godne po- gardy, Brice. To dziecko potrzebuje domu i ja mogę jej taki zapewnić. To niewybaczalne, że próbowałeś nie dopuścić do tego, żebym wzięła do siebie Skyler. Jak mogłeś tak postąpić?

- A niech to szlag, Francesco. To ty się zmieniłaś, nie ja. Znasz moje pragnienia. I nie chodzi o mnie, a o niego, o Ga- briela, Kim on właściwie jest? Rządowym szpiegiem? Szefem mafii? Czy on cię czymś szantażuje? A może ma w garści sę- dziego? Wszyscy się go boicie? Nie myśl, że nie zauważyłem, że coś z nim jest nie tak. Czy siedział w więzieniu za jakieś przestępstwo? Gdzie się podziewat przez te wszystkie lata?

- Słyszałeś, co mówił sędzia. Wie wszystko, co trzeba, na temat Gabriela. Jego przeszłość jest utajniona, dostęp to tych informacji mają tylko osoby upoważnione.

Brice pohamował wybuch przekleństw.

- I to ci właśnie powiedział? A ty mu po prostu uwie- rzyłaś? Nie widzisz tego, Francesco? To może być krymina- lista. Jesteś zbyt ufna. Facet przychodzi znikąd, pojawia się nagle w twoim życiu, a ty go przyjmujesz bez zastrzeżeń. Podobnie twój prawnik. Mój Boże, nie widzisz tego? On nie jest taki jak my.

- Nie jest. Jest dobry i życzliwy i nie kieruje się ukry- tymi motywami, jeśli chodzi o Skyler. - Czarne oczy Fran- ceski rzucały gromy. Była tak piękna, że Brice miał ochotę wziąć ją w ramiona. Na chwilę przymknął powieki i nie za uważył, kiedy zdążyła się od niego odsunąć. Jego wyciągnię- te ręce opadły bezwładnie.

- Mówisz o mnie jakieś okropieństwa. Ja też pragną- łem, żeby Skyler się polepszyło. Przecież sam cię poprosi- łem, żebyś ją obejrzała. Jej ojciec nie miał pieniędzy. Nie za- pominaj o tym, Francesco, kiedy tak mnie oskarżasz. I nie sądź, że twój wspaniały Gabriel nie kieruje się ukrytymi motywami w kwestii Skyler. Jego motywem jesteś ty. On ciebie pożąda i wykorzysta każdego, żeby cię zdobyć. On cię czymś szantażuje, prawda? O to chodzi? Możesz mi to spokojnie wyjawić. Pomogę ci. On nie jest aż tak potężny, żebyśmy razem nie dali sobie z nim rady.

Francesca z trudem powstrzymała wybuch śmiechu. Brice nie miał pojęcia, na czym naprawdę polega moc Ga- briela. Nikt nie był w stanie go pokonać, ani oni dwoje, ani cała armia.

- Nie, Brice. Nie boję się Gabriela, ale dziękuję, że się o mnie troszczysz. Jestem ci wdzięczna za chęć pomocy.

- Dlaczego tak łatwo przyjęłaś go z powrotem? - dopy- tywał się lekarz. - Wystarczyło, że zapukał do twoich drzwi, a ty go wpuściłaś bez słowa sprzeciwu. Dlaczego? Dlaczego nie dałaś sobie trochę czasu, żeby go lepiej poznać? Nie widzisz, że popełniasz ogromny błąd? Jestem twoim przyja- cielem i patrzę na Gabriela bardziej obiektywnie niż ty. On jest niebezpieczny, Francesco. Naprawdę niebezpieczny. To jakiś kryminalista. Przecież to jasne.

Francesca ze znużeniem pokręciła głową.

- Brice, nie chcę się już dłużej z tobą sprzeczać, ale za- pewniam cię, że Gabriel nie jest kryminalistą. Sędzia zna jego przeszłość i zgodził się, żeby Skyler z nim zamieszkała, więc i ty musisz zaakceptować fakt, że Gabriel jest uczci- wym człowiekiem. Dobrze wiesz, że nie jest przestępcą. Po prostu jesteś zły, bo przyjęłam go z powrotem do mojego ży- cia. Nie wiem jeszcze, co zrobię z Gabrielem, ale to będzie wyłącznie tylko moja decyzja, niczyja inna. Nigdy też nie zwodziłam cię w kwestii naszych relacji. Nigdy ci nie mówi- łam, że cię kocham, i nigdy nie byliśmy parą.

- Od dawna wiesz, co do ciebie czuję, i nic się w tym względzie nie zmieniło. Przykro mi, że jestem zazdrosny, ale i tak bardzo bym chciał, żebyś spędziła ze mną trochę czasu. - Głos Brice'a stał się nagle proszący przymilny. - Pojedź do mnie. Spędźmy razem noc. - Brice nachylił się do Franceski, a na jego twarzy odmalowała się nagle dzika żądza, oczy miał puste i obce.

Serce Franceski mocno zabiło na alarm. Nie mogła jed- nak zrobić nic, żeby odsunąć się od Brice'a. Uścisk jego dłoni na jej ramieniu był bardzo silny, kiedy przyciągał ją do siebie. Wydawał się jakiś inny, obcy, zupełnie inny niż Brice, którego znała. Czy mogła się aż tak bardzo pomy- lić? Czyżby tak bardzo pragnęła towarzystwa, że zupełnie nie rozpoznała jego prawdziwego charakteru? To wszystko było bez sensu. Francesca nie miała w zwyczaju urządzać scen, a poza tym już od dawna starała się w każdej sytuacji zachowywać jak ludzie. Stała nieruchomo jak sarna zahip- notyzowana światłami reflektorów pędzącego samochodu. Na szczęście w chwili, gdy Brice miał już dotknąć ustami jej warg, lekarz zaczął nagle kaszleć i chwycił się oburącz za gardło, jakby się dusił. W jego oczach pojawił się błysk przerażenia.

- Co się stało? - Francesca dotknęła jego ramienia, że- by sprawdzić, co się dzieje w ciele Briee'a. Czy to spraw- ka Gabriela? Nie czuła wprawdzie powiewu mocy, który świadczyłby o jego obecności, ale przecież Gabriel to istota starożytna. Francesca nie znała prawdziwego rozmiaru jego mocy. Wiedziała tylko, że Brice ma zablokowane drogi od- dechowe. Jego gardło spuchło jak w ataku alergii. Nie rozu- miała, co się stało.

Brice zwiotczał, przewrócił oczami, kolana się pod nim ugięły i zaczął się osuwać na podłogę. Francesca dzięki swej nadprzyrodzonej sile ułożyła go na ziemi, po czym rozpię- ła mu koszulę, sprawdzając ze strachem, czy odzyskał już oddech.

- Gabrielu! - Wezwała go niemal automatycznie. - Po- móż mi.

Pojawił się natychmiast - poczuła jego kojącą obecność w swoim umyśle - i ze spokojem zajął się oceną sytuacji. Francesca starała się wdmuchnąć trochę powietrza w płu- ca Brice'a, ale jego drogi oddechowe nadal były niedrożne. Gdy chciała wejść do jego ciała w postaci energii i światła, napotkała na przeszkodę, której nie umiała pokonać. Ga- briel cieszył się, że podejrzewała go tylko przez moment i że zaraz wezwała go na pomoc. Zaczynała mu ufać bardziej, niż to sobie uświadamiała.

- Lucianie, wiem, że tam jesteś. - Gabriel był bardzo spokojny. - Zabijasz tego człowieka. Zostaw go.

- Bo ty nie chcesz tego zrobić. - Zabrzmiało to jak kpią- ca reprymenda.

Francesca ponowiła próbę przedostania się do ciała Bri- ce'a, ale przeszkoda była jak mur z cegły. Ponieważ nadal miała połączenie z umysłem Gabriela, dokładnie słyszała wymianę zdań pomiędzy braćmi.

- Kim jest ten człowiek, który przysparza ci tylu kłopo- tów, a ty go nie chcesz usunąć? Zrobiłeś się miękki, Gabrie- lu. Chcesz się zaopiekować tymi dwiema kobietami, a nie potrafisz zniszczyć wroga?

Głos był piękny. Tak piękny, że Francesca musiała na- tychmiast się od niego odgrodzić. Kusił, mimo że wampir nawet się o to nie starał. Aż bała się pomyśleć, jak wielką mocą dysponuje Lucian.

- Pospiesz się, Gabrielu - szepnęła, korzystając z ich osobistego mentalnego kanału.

Brice stanowczo zbyt długo nie odzyskiwał oddechu. Natychmiast usłyszała miękki, piękny śmiech, odbijający się echem w jej umyśle.

- Ona błaga o życie dla tego bezwartościowego czło- wieka. Twoja kobieta błaga o życie dla innego mężczyzny. Co to ma znaczyć, bracie? Nie potrafisz nawet utrzymać przy sobie kobiety?

Fakt, że wampir mógł tak łatwo podłączyć się pod osobi- sty kanał mentalny używany przez życiowych partnerów, był szokującym odkryciem. To nie zdarzało się w przeszłości. Serce Franceski zaczęło bić głośno. Czuła się zupełnie bez- bronna i teraz już z całej duszy pragnęła uratować Brice'o- wi życie. Gabriel jednak okazywał spokój. Był, jak zawsze, niewzruszony.

- To zoalka między nami i niech tak pozostanie. Two- je pokazy stają się już nużące. Takie popisy przed kobietą tylko ciebie poniżają. Aż tak się boisz, że nie poświęcam ci wystarczająco wiele uwagi? Natychmiast do ciebie przybę- dę, jeśli tego zolaśnie pragniesz. - Gabriel szukał sposobu na zlokalizowanie miejsca pobytu brata.

W tej samej chwili Brice zaczął kaszleć, krztusić się i ciężko łapać powietrze. Francesca poczuła wyraźny po- wiew mocy. Wypełniła przestrzeń wokół niej, wibrując w powietrzu, a potem znikła. Francesca zadrżała, po czym przysiadła obok Brice'a i, trzymając go za ramiona, wpa- trywała się w niego wielkimi, ciemnymi, pełnymi niepokoju oczyma.

- Czy mam kogoś wezwać?

- Wody - zaskrzeczał lekarz zduszonym głosem. Wciąż trzymał się za gardło i widać było, że jest straszliwie osła- biony.

Francesca czuła frustrację Gabriela, który zdał sobie sprawę, że po raz kolejny brat mu się wymknął, nim zdą- żył dokładnie określić, gdzie się znajduje. Ponieważ jednak nie mogła w żaden sposób pomóc Gabrielowi, pobiegła po wodę dla Brice'a. Później omal jej wylała, gdy pomagała mu przyjąć półsiedzącą pozycję.

- To był Gabriel - wychrypiał Brice oskarżycielsko. - Czułem jego dłonie na gardle, kiedy mnie dusił.

- To nie był Gabriel, Brice. Nie ma go w szpitalu. Za- krztusiłeś się, a ja oczyściłam ci drogi oddechowe, żebyś mógł nabrać powietrza. - Francesca wypowiedziała to kłam- stwo wyraźnie i ze spokojem.

Brice spojrzał na nia z pretensją.

- To był Gabriel. Czułem nawet jego zapach. To jego ręce ściskały mi gardło. Chciał mnie zabić. Widziałem go. Jestem tego pewien, a ty próbujesz go kryć.

- Nie ma sensu go przekonywać, że było inaczej, Fran- cesco. - Gabriel powiedział to spokojnie, rzeczowym to- nem, wyraźnie nie przejmując się opinią lekarza na swój temat. - Lucian jest zbyt potężny, abyś zdołała przełamać zaklęcie, które rzucił na tego człowieka. Widziałem, jak niszczy całe armie. Kiedy jeszcze polowaliśmy razem, czę- sto zdarzało mu się nakazywać wampirom, żeby same usunęły się z tego świata, i czynił to bez walki, wyłącznie za pomocą głosu. Wampiry słuchały go, a przecież wiesz, że zrobią wszystko, żeby zachować życie. Jednak Lucian potrafi na nie wpływać samym głosem. Nie masz pojęcia, jakie posiada moce. Niech Erice myśli, co chce, ja sobie wyrobię doskonałe alibi i wykorzystam do tego sędziego. To nie będzie trudne.

Francesca powoli podniosła się na nogi, postanawiając skupić całą uwagę na bieżącym problemie,

- Możesz sobie myśleć, co chcesz, Brice, tylko pamię- taj, że jeśli oskarżysz Gabriela o coś tak potwornego, oskar- żysz również mnie o współudział. Byłam tu z tobą. Pomo- głam ci. Po co miałabym cię okłamywać?

Brice pokręcił głową, pocierając obolałą szyję.

- Wiem, że Gabriel jest przesiąknięty złem, i wiem, że ty robisz, co on ci każe. Jestem przekonany, że nie chciała- byś mnie skrzywdzić. To on zmusza cię do mówienia i ro- bienia tego, co mówisz i robisz. Boisz się go, prawda? Praw- dopodobnie uratowałaś mi życie, ale kryjesz go ze strachu. Gdybyś mi wyznała, czym cię szantażuje, może mógłbym ci pomóc.

Francesca westchnęła i ze zniecierpliwieniem przesunę- ła ręką po swych długich jedwabistych włosach.

- Myślałam, że mnie znasz, Brice. Że naprawdę mnie znasz. Gdybym bała się Gabriela i uważała, że jest zdolny do popełnienia morderstwa, gdyby mi w jakikolwiek sposób za- grażał, nawet czymś tak trywialnym jak szantaż, sądzisz, że pozwoliłabym mu zbliżyć się do Skyłer? Nigdy. Nigdy, w żad- nych okolicznościach nikt nie zmusiłby mnie, bym naraziła Skyler na niebezpieczeństwo. Przynajmniej to powinieneś o mnie wiedzieć. A gdyby Gabriel chciał cię udusić, już byś nie żył. Nie miałabym siły, żeby mu się przeciwstawić,

i z pewnością w takim przypadku bym go nie kryła.

- Nie wiem, co on ci zrobił, ale spodziewaj się wizyty policji, bo zamierzam wnieść na niego oskarżenie. - Brice zakaszlał, masując kark i szyję.

- Zrobisz, co uznasz za stosowne, Brice - odparła spo- kojnie. - Choć widzę, że uważasz, iż jestem zdolna współ- uczestniczyć w zbrodni. - Po tych słowach, odwróciwszy się wyniośle, odeszła w stronę podwójnych drzwi, zostawiając Brice'a samego.

- Nie wiem, gdzie jest Lucian, Francesco. - Głos Ga- briela brzmiał jak zawsze spokojnie, ale Francesca poznała go już go na tyle, że domyśliła się, iż jest zmartwiony. - Nie opuszczaj szpitala beze mnie. Już się do ciebie udaję.

- A może jemu właśnie na tym zależy? Może wykorzy- stuje mnie, żeby zwabić cię w pułapkę? - W jej głosie sły- chać było prawdziwy strach.

- On jeszcze nigdy nie pokonał mnie na polu bitwy, kochanie. Powinnaś mieć więcej wiary w swojego życio- wego partnera. Lucian to wyjątkowy wampir, tak jak był wyjątkowym Karpatianinem. Nie ma drugiego takiego jak on. Dlatego lepiej nie zgadywać, jakie ma plany. Zawsze zaskakuje czymś niespodziewanym. Mógł przecież zaatako- wać ciebie albo Skyler. Jest bardziej inteligentny, niż sobie wyobrażasz, i potężniejszy, niż mówią legendy. Nie da się odgadnąć, co planuje, ale odnalazł ciebie i odnalazł Skyler. Nie chcę, abyś wychodziła sama w noc beze mnie.

Z jakiegoś powodu Francesca poczuła irytację.

- Nie dopuszczę, żeby ten wampir wpłynął na mój styl życia, Gabrielu. To moje miasto. Działam w nim i kocham je. Na przestrzeni wieków pojawiało się w nim i odchodziło z niego wiele wampirów. Zjawiali się też Karpatianie, a jed- nak dalej tu mieszkałam i robiłam to, co mi się podobało.

- Lucian lubi gierki, Francesco. Jego umysł pragnie cią- głej ekscytacji. Nie należy do tych, z którymi możesz stanąć w szranki i wygrać.

- Nie będę żyła w strachu przed nim.

Powiedziała to stanowczo, zwracając się zarówno do Gabriela, jak i do jego brata, w razie gdyby podsłuchiwał ich rozmowę. Nie sądziła, że to możliwe, ale przecież wcześniej nie sądziła, że ktokolwiek może podłączyć się do ich osobi- stego mentalnego kanału. Wszyscy Karpatianie komunikują się, korzystając ze wspólnego kanału, ale w ich przypadku było inaczej. Gabriel to jej życiowy partner. Mieli własne, indywidualne łącze. Nikt inny nie powinien mieć do nie- go dostępu. Lucian rzeczywiście był istotą potężną i wyjąt- kową. Francesca opuściła szpital i weszła w ciemność no- cy, która była jej światem. Tutaj mogła zaczerpnąć głęboko świeżego powietrza, nieskażonego ludzkim cierpieniem. Gabriel natychmiast zmaterializował się u jej boku i objął ją ramieniem.

Jej serce prawie stanęło, tak bardzo zaskoczył ją swym nagłym pojawieniem się.

- Myślałam, że załatwiasz sobie alibi.

- To nic trudnego, kochanie, przesłać mentalne obrazy ludziom, których wcześniej dotykałem. Razem z sędzią spę- dziliśmy przyjemny wieczór w jego domu. Sędzia gra w sza- chy, wiedziałaś o tym? Naturalnie wygrałem, ale walka była wyrównana. Sędzia wierzy, że piłem jego ulubioną brandy i że dyskutowaliśmy na wiele różnych tematów. Ponieważ mieszka sam, nie miałem kłopotu z zasianiem w jego umy- śle tych wspomnień.

- Doszło do kolejnego morderstwa? - spytała France- sca, choć było to całkiem zbędne. - To Lucian, prawda? Co on wyprawia? Co chce osiągnąć?

Gabriel wzruszył lekko swymi potężnymi ramionami.

- Próbuje mnie wciągnąć w swoją sieć. Ale nie martw się, kochanie, nie pokona mnie. Może dzięki tym wszyst- kim zabójstwom czuje się potężny, ale znam jego sztuczki. Wiem, jak walczy, jak myśli i jak planuje. Jest o wiele spryt- niejszy od zwyczajnego wampira i z pewnością przygoto- wał jakiś mistrzowski plan. To zaledwie początek, coś jak pierwszy ruch w szachowej rozgrywce. - Gabriel pochylił głowę, żeby zaciągnąć się zapachem Franceski. Miał wielką ochotę wtulić twarz w jej słodką szyję. Czuł odwieczny zew jej pulsu, jej krwi. Czuł zew samej esencji życia. Jego ciało zesztywniało, a zwierzęcy głód się nasilił.

Francesca była zdumiona reakcją własnego organizmu. Na sam widok Gabriela wszystkie komórki ożywały, ciepło rozlewało się w jej ciele. Mimo śledzącego ich wampira, mimo Brice'a, który zamierzał zbezcześcić imię Gabriela, mogła myśleć tylko o jego muskularnym ciele, o gorącu bu- chającym od jego skóry, o miękkości jego włosów i o jego pięknych kuszących ustach.

- Przestań. - W chropowatym głosie Gabriela czaiła się zmysłowość. Mówił cicho i przesunął dłoń na jej żebra tuż pod biustem, tak że przy każdym kroku czuła, jak jego kciuk muska spód jej nabrzmiałych piersi. - Próbuję być myśliwym, legendą, jak mnie nazwałaś, a ty mnie kusisz. Kochanie, nie jestem aż tak opanowany, jak bym tego pragnął.

Uśmiechnęła się do niego, jej długie rzęsy przysłoniły błysk nagłego pożądania w jej oczach. Lubiła to uczucie, gdy Gabriel był obok. Miała wrażenie, że jest bezpieczna, że jest chroniona. Że ktoś się o nią troszczy. Tak długo żyła samotnie. Polowanie może sobie zaczekać.

Gabriel zatrzymał się gwałtownie, ujmują c ją za pod- bródek.

- Ja też żyłem samotnie, Francesco. Przez wiele lat, wiele lat. Zupełnie sam. To prawda, że się o ciebie troszczę. To prawda, że jesteś bezpieczna i chroniona. Istnieję tylko dla ciebie, jesteś jak powietrze, którym oddycham.

Jego kciuk przesunął się zmysłowo po jej policzku. W ciemnych oczach Gabriela błyszczał żar namiętności. Francesca traciła dech za każdym razem, gdy całą jej postać ogarniał swym zaborczym spojrzeniem.

- Pragnę cię. - Wypowiedziała te słowa niskim gło- sem. Chciała, żeby płonął pożądaniem, żeby nie mógł się jej oprzeć. Chciała, żeby stracił nad sobą kontrolę. To było do niej niepodobne. Wiedziała, że źle postępuje. Gabriel ma zadanie do wykonania i nie powinna go rozpraszać, nawet nie powinna myśleć, że on pragnie jej w tej chwili tak moc- no, jak ona jego. Wiedziała, że igra z ogniem, ale nie miało to dla niej znaczenia. Świat spadał jej na głowę i chciała, żeby Gabriel osłonił ją przed nim swymi ramionami, swym ciałem, płomieniami, które tylko on potrafił w niej roznie- cić. Chciała, żeby przestał myśleć, żeby przestał się kontro- lować; żeby pożądał jej ponad wszystko. Żeby zapomniał o polowaniu na Luciana.

Z gardła Gabriela, który znał myśli swej towarzyszki, wydarło się niskie warknięcie.

- Nie ułatwiasz mi sprawy, Francesco. Jesteśmy w miej- scu publicznym, a mnie każdy krok zaczyna sprawiać coraz większy ból.

Na jej usta wypłynął lekki uśmieszek, a jej dłoń otarła się najpierw o jego pierś, a następnie powędrowała niżej, do zachęcającego wybrzuszenia w spodniach. Francesca, dro- cząc się, wsunęła swe długie palce pod tkaninę, z rozmy- słem jeszcze bardziej pobudzając Gabriela. Kierowała się w stronę rzeki, kusząc towarzysza każdym ruchem ciała. Czuła ból w nabrzmiałych piersiach i coraz silniejszy głód pożądania. Przez jej głowę przesuwały się gorące, erotyczne wizje.

- Przecież zauważymy, jeśli ktoś się będzie zbliżał - szepnęła, a gdy docierali do kępy drzew, zaczęła rozpinać guziki bluzki.

Gabriel patrzył, zafascynowany, jak rozchyla bluzkę, od- słaniając kremowy, prężący się zachęcająco biust. Uśmiech na twarzy Franceski był ucieleśnieniem uwodzenia.

- Myślisz, że jesteś w stanie mi się oprzeć, życiowy partnerze?

- Nie jesteśmy w bezpiecznym miejscu - odparł, ale je- go ciemne spojrzenie przesuwało się po jej nagiej skórze z tak palącą intensywnością, że w odpowiedzi jej sutki na- tychmiast stwardniały jak kamienie. Tak jak ona, Gabriel rozglądał się po okolicy i wiedział, że są sami, co wcale nie pomagało mu nad sobą zapanować. Wiedział też, że potra- fiłby, w razie gdyby ktoś nadchodził, ukryć ich obecność.

Francesca zerwała mu koszulę z ramion, pragnąc ujrzeć falowanie mocy przepływającej przez napięte mu skuły. Jej dłoń przesuwała się po skórze, pałce kodowały w mózgu kształty ciała.

- Chcę poczuć to, co ty czujesz - stwierdziła żarli- wie. - Chcę wiedzieć, co jestem w stanie zrobić z twoim ciałem, z twoim umysłem. - Zsunęła dłonie do paska przy spodniach i, robiąc to umyślnie powoli, rozpięła rozporek, z którego uwolnił się ciężki i nabrzmiały penis, pulsujący gotowością i pożądaniem. Natychmiast zamknęła go w dło- niach, chcąc również i jego kształt zachować na zawsze w pamięci.

Gabriel stęknął z zadowolenia, pozwalając, by umysł Franceski połączył się całkowicie z jego umysłem, tak by mogła poczuć intensywność doznawanej przez niego przy- jemności, intensywność wzbierającego w nim podniecenia, intensywność jego łaknienia, które w każdej chwili mogło spalić go żywcem. Długie jedwabiste włosy Franceski otarły się o czubek jego penisa, gdy się nachyliła, by obsypać mu pierś gorącymi pocałunkami i podążyć z nimi drogą, którą wcześniej przebyły jej dłonie. Gabriel znów stęknął, bo po- chyliła się jeszcze niżej, czyniąc to tak wolno, iż miał wra- żenie, że umrze, zanim zdąży dotrzeć do celu.

Jej usta przesuwały się po jego całej twardej długości. Smakowała go językiem, z początku delikatnie, potem jed- nak jej gorące, mocno na nim zaciśnięte wargi zabrały go do rajskiego miejsca, jakiego sobie nawet nie wyobrażał, zabrały ją tam wraz z nim. Francesca czuła każde drgnie- nie rozkoszy, jaką dawała Gabrielowi, dokładnie wiedziała, czego akurat potrzebuje, czego pragnie. Przeniosła dłonie na jego osłonięte tkaniną spodni naprężone pośladki i, na- ciskając na nie, zmuszała go, by wchodził w nią głębiej. Za- razem rozkoszowała się władzą, jaką w tej chwili nad nim posiadała. Napawała się tym, że nie był w stanie zrobić nic poza tym, że poruszał bezwolnie biodrami i kurczowo za- ciskał palce wczepione w jej włosy. To uczucie było czymś, czego nigdy wcześniej nie doświadczała, było gorące, zmy słowe i ogromnie erotyczne. Nie mogła wręcz uwierzyć, że posiada tak wielką władzę nad legendarną przecież istotą.

Gabriel wymamrotał jej imię i odrzucił głowę do tyłu. Głos miał ochrypły z pożądania. Podciągnął ją w górę, wpi- jając się w nią ustami, twardo i bezwzględnie, dominujący, złakniony, niezwykle męski.

Całował ją aż do chwili, w której poczuł, że w niej tonie. Połączył się z nią tak bardzo, że już nie umiał określić, gdzie przebiega granica pomiędzy ich ciałami. Francesca. Jego ży- cie. Powietrze, którym oddychał. Opłótł ją mocno ramiona- mi w nagłym odruchu zaborczości. Jego usta oderwały się od jej gorących ust i zsunęły na szyję, a potem dalej, do kre- mowego, miękkiego, kuszącego i pełnego biustu. Zamknął wargi na twardym wzgórku i zaczął go mocno ssać. To była tortura dla nich obojga.

Francesca otoczyła dłońmi jego głowę i przytuliła do siebie.

- Powiedz, że to się dzieje naprawdę, Gabrielu. Że to my, ty i ja, a nie tylko karpatiańskie pożądanie. - W jej gło- sie pobrzmiewały błagalne nuty, bolesne pragnienie, by to, co mówi, okazało się rzeczywistością.

- Tylko ty, Francesco - wyszeptał dziko. - Zajrzyj do mojego umysłu i zobacz prawdę; czeka tam na ciebie. Chcę ciebie i tylko ciebie. Ze względu na ciebie, a nie na twoje piękne ciało. Dla mnie inne kobiety mogą nie istnieć. Żadna nie byłaby w stanie zaspokoić mojego głodu. Głodu starego jak czas. Pięknego i magicznego. - Jego dłoń wędrowała po jej skórze, zsunęła się nisko, za pasek spodni. - Patrzę na ciebie i przypominają mi się te wszystkie stulecia, te wszyst- kie wojny i bitwy, moi ludzie zamieniający się w nieumar- łych i te niezliczone razy, gdy musiałem ich zabijać. Ty byłaś powodem, dla którego to robiłem, powodem, dla którego przetrwałem. Tylko ty. Nie jakiś szczytny cel, ale fakt, że wiedziałem, że gdzieś istniejesz, że jesteś jeszcze dziec- kiem, które należy chronić.

Jego dłoń przesuwała się po jej biodrze, gdy zsuwał z niej spodnie, wędrowała w dół po miękkiej skórze jej smu- kłych ud.

- Myślałem o tobie za każdym razem, gdy zabijałem, gdy moje życie stawało się puste i szare, pozbawione na- dziei. Myślałem o tobie w mieście, na wsi, w górach, w doli- nach. Szeptałem do ciebie, że nadchodzę, że dopóki istnie- ję, nic ci nie grozi. I dlatego starałem się przeżyć stulecie za stuleciem. - Gabriel zamknął oczy i po omacku wodził ręką po ciele Franceski, napawając się jego doskonałością, za- pamiętując jego kształty. Żeby na zawsze utrwalić je w pa- mięci. Na zawsze. - Dla ciebie, Francesco. Żyłem dla ciebie.

- By mieć je w pamięci nawet po śmierci.

Francesca czuła, że jej oczy wilgotnieją. Była zaszoko- wana, że słowa Gabriela aż tak ją poruszyły. Dotyk jego ust przemykających po jej piersiach, gorąco jego oddechu, gdy szeptał te piękne słowa, były zniewalające jak najsilniejsze zaklęcie czarnej magii.

- Sprawiasz, że wstydzę się tego, iż w końcu straciłam nadzieję - wyznała szeptem, głosem zdławionym od łez, podczas gdy Gabriel tulił jej głowę do swej piersi.

Uniósł ją w górę, lekko i bez wysiłku.

- Wcale nie chcę, byś czuła się zawstydzona - skarcił ją czule. - To, że istniejesz, daje mi siłę, daje mi wytrwałość. Jesteś taka dzielna i piękna, duszą i ciałem, że nie zasługuję na ciebie. Tak długo żyłaś w samotności, odcięta od bliskich

- dla kogoś innego to byłoby piekło, a jednak ty potrafiłaś zrobić ze swoim życiem coś dobrego.

Francesca zarzuciła mu ręce na szyję, odchyliła głowę w tył i, objąwszy jego biodra nogami, wsunęła się na je- go członek. Jej włosy rozsypały się wokół nich jak zasło- na z czarnego jedwabiu, zamykając oboje w ich własnym świecie. Pragnęła tego zjednoczenia ciał, tak doskonałego w nocnym powietrzu. Należeli do nocy. Noc była ich ży- ciem, ich domem. Francesca przyciskała Gabriela do siebie, ujeżdżała go, z początku powoli, zachwycona jego gorącą śliskością, którą ją wypełniał, która rozsyłała rozkosz po jej smukłym ciele. Zaciskała na nim ręce, drżąc w ekstazie.

Potem wolno nachyliła głowę do jego szyi. Gabriel do- brze się posilił tej nocy, a ona cała aż wibrowała z pragnienia, by go zakosztować, jednocześnie zalewając go swą płomien- ną mroczną żądzą. Wyszeptał jej imię, trzymając ją blisko w swych silnych ramionach, jakby to były żelazne sztaby. Zamknął oczy, gdy przesuwała piersiami po jego torsie, gdy otoczyła go swą atłasową ścisłą kobiecością. To była niewy- obrażalna rozkosz. A gdy jej zęby zatopiły się głęboko w jego szyi, przeszyła go rozgrzana do białości błyskawica, przeszyła ich oboje, jeszcze mocniej ich ze sobą scalając.

Potem Gabriel zaczął się poruszać, przejmując przewod- nictwo, zwiększając tempo, wchodząc coraz głębiej, próbu- jąc dotrzeć do samego centrum kobiecości Franceski. Jej włosy muskały jego skórę, jeszcze bardziej go uwrażliwia- jąc. Wydawała się jego światem, jego oddechem, jego krwią, ciałem, źródłem wszelkiej rozkoszy. Podniecenie rosło w nim jak kula ognia, jak szalejąca dzika burza. Usłyszał, że Francesca westchnęła spazmatycznie. Potem w zmysłowej pieszczocie zamknęła językiem ranki na jego szyi, jej ciało wczepiało się w niego, wyciskało z niego wszystkie soki, aż zapragnął wykrzyczeć swą radość na cały głos. Wykrzyczeć, co czuł, czego doznawał. Zalewało go uczucie miłości. Jego ciało, podążające za ciałem Franceski, eksplodowało, wszę- dzie wokół rozbłysły gwiazdy, kolory wirowały jak w kalej- doskopie.

Gabriel przytulił Francescę do siebie, ich serca biły w zgodnym rytmie, ich ciała były jak jedno. Należeli do sie- bie. Stał tak w ciemności, trzymając ją blisko.

- Kocham cię, Francesco. Naprawdę cię kocham. Znieruchomiała, kryjąc głowę na jego ramieniu.

- Gabrielu.

- Kocham cię, Francesco. Nie sądziłem, że można ko- goś tak kochać. Nie wiedziałem, że to uczucie może być tak mocne. I nie myśl, że czegoś od ciebie oczekuję. Chcę tylko, żebyś wiedziała, co czuję. Chciałem powiedzieć to na głos. I żebyś wiedziała, kocham również twoje ciało.

Roześmiała się cicho.

- To ja cię uwiodłam. - Chciała, żeby to było jasne. - Kolejny raz.

- Dobrze wiesz, że ja ciebie też pożądałem, ale niczego nie próbowałem, bo chciałem się zachować jak dżentelmen.

- Opuścił ją delikatnie na ziemię. - i to ja pierwszy wyzna- łem ci miłość. Pamiętaj o tym następnym razem, kiedy bę- dziesz się wymądrzała.

Francesca przeciągnęła się zmysłowo, odwracając twarz do gwiazd.

- Zabierz mnie do domu, Gabrielu. Zabezpiecz Skyler ochronnymi zaklęciami i zabierz mnie do domu. Chcę resz- tę tej nocy spędzić, kochając się z tobą. - Uśmiechnęła się do niego łobuzersko. - I kiedy ty będziesz się wymądrzał, pamiętaj, że pierwsza ci to zaproponowałam.

- Nie ma nic złego w tym, że pragniesz spędzić jakiś czas z życiowym partnerem. Tym bardziej że wkrótce w na- szym domu pojawią się inni ludzie. Zresztą chyba już pora, żebyś przyznała, że popełniłaś ogromny błąd, interesując się tą kiepską imitacją człowieka.

- Brice nie jest taki zły, jak to teraz wygląda. - W głosie Franceski brzmiało szczere zdziwienie. Jednak w tej chwi- li nie chciała się zastanawiać nad zachowaniem Brice'a, więc poprawiła ubranie i znów mocno przytuliła się do Gabriela.

- Mnie wcale nie przeszkadza, że go błędnie oceniłaś

- oświadczył Gabriel z poważną miną. - W końcu w wielu innych dziedzinach wykazałaś się znacznie większym roz- sądkiem.

Francesca zaczęła się śmiać tak bardzo, że musiała się przytrzymać ramion Gabriela, żeby się nie przewrócić.

- Nie mogę uwierzyć, że choć masz dwa tysiące lat, po- trafisz powiedzieć coś tak bezdennie głupiego. Myślałam, że wiesz, jak się rozmawia z kobietami.

Pochylił do niej swą ciemną głowę.

- Kochanie, chcesz, żebym mówił do ciebie jak do ko- biety? - Jego głos był aksamitny, niebiański. Natychmiast czarne oczy Franceski odnalazły jego spojrzenie. Patrzył na nią z chciwością. Nie było innego określenia. Chciwość. - Bo ja mam na to ogromną ochotę. - Jego dłoń zamknęła się na jej piersi, jego kciuk delikatnie gładził stwardniały sutek.

- Słyszysz, co do ciebie mówię?

Francesca zadrżała i otoczyła go ramionami.

- Chodźmy do domu, Gabrielu. Skyler musi zostać w szpitalu jeszcze kilka dni, a ja nie chcę zmarnować nawet jednej minuty, jaką mogę spędzić tylko z tobą. - Jej wargi odnalazły jego usta. Były tak chciwe, jak wygłodniałe spoj- rzenie jego oczu.


ROZDZIAŁ 11


W mieście działo się coś strasznego. Francesca z przera- żeniem słuchała wiadomości. Podobno w różnych częściach Paryża doszło do serii zabójstw, okaleczeń i innych okrop- nych wydarzeń. Czy to Lucian? Czy to on odpowiada za wysyp przestępstw w jej ukochanym mieście? Gdyby ona i Gabriel wyprowadzili się z Paryża, czy Lucian podążyłby za nimi? Chodziło o coś więcej niż brutalne morderstwa, chodziło o atmosferę. Czuło się, jakby w mieście zagościło najgorsze, najohydniejsze zło. Mroczne, nienawistne, skra- dające się, czekające na właściwy moment, by uderzyć. To coś zdawało się przenikać Paryż i wpływać na jego miesz- kańców. Wybuchały bójki uliczne, dochodziło do licznych stłuczek, ludzi się kłócili.

Francesce zależało na tym, by jak najwięcej czasu spę- dzić z Gabrielem. Chciała być przy nim, kiedy się budzili, gdy noc wydawała się jej tak piękna, że z zachwytu traciła dech. Chciała być z nim, gdy zbliżały się wczesne godzi- ny poranne. Chciała się z nim kochać, przyglądać się jego oczom, w których pojawiało się takie napięcie, że robiło jej się gorąco na całym ciele. Spędzali ze sobą każdą chwilę, a ich jedynym obowiązkiem były odwiedziny u Skyler. Mi- mo to Francesca nie czuła się jeszcze gotowa na dłuższą rozłąkę z Gabrielem. Ale Gabriel był myśliwym, gazety zaś podawały, że miastem zawładnęło zło. Gabriel nie miał wy- boru, musiał zniszczyć to, co zagrażało jego bliskim.

Podszedł do niej od tyłu, poruszając się bezszelestnie, i położył jej rękę na karku. Jego dotyk był ciepły.

- To nie Lucian, kochanie. Moim zdaniem ty i Skyler stałyście się celem dla nieumarłych, którzy w końcu dowie- dzieli się o waszym istnieniu. Wystawiłem cię na niebezpie- czeństwo, którego tak długo udawało ci się unikać. A Skyler, choć to jeszcze dziecko, jest obdarzona naprawdę dużymi zdolnościami mediumicznymi. Poza tym ona też wyszła nie- dawno z kryjówki swojego umysłu. Nieumarli poszukują ta- kich osób jak ona. Musimy jak najszybciej przenieść ją do domu i zabezpieczyć stosownymi zaklęciami.

- Brice powiedział, że ma spędzić w szpitalu jeszcze tyl- ko jeden dzień - wymamrotała Francesca, świadoma dłoni Gabriela spoczywających na jej ramionach. Zawsze bardzo głęboko odczuwała jego bliskość. Jego zapach, moc emanu- jącą z jego ciała, gdy się poruszał. I przede wszystkim to, jak jej pożądał, To, że musiał jej dotykać, że musiał choć- by pogładzić jej włosy, musnąć jej skórę. Ta więź pomiędzy nimi. Francesca uwielbiała, gdy zachodził ją od tyłu i ota- czał ramionami, zamykając opiekuńczo dłonie na brzuchu, w którym rosło ich dziecko.

Ich dziecko. Rozwijało się w niej, było jej częścią, czę- ścią niego. Cud, jakiego się nie spodziewała. Gabriel my- ślał, że popełnił niewybaczalne przestępstwo, ale ona miała ochotę płakać z radości. Podarował jej coś bezcennego, coś, o czym nawet nie marzyła. Chciało jej się śmiać z samej sie- bie. Jakże była głupia i dziecinna, sądząc, że pragnie ujrzeć świt.

Jest uzdrowicielką obdarzoną mocą, kobietą, która doskonale zna swoje ciało. Gabriel nie mógłby jej zwieść, gdyby sama tego nie chciała. Przyjęła jego mroczną stro- nę z ochotą, bez oporów. Gabriel myślał, że ją kontroluje, ale ona, na pewnym poziomie, przez cały czas wiedziała, co się dzieje. Wiedziała. Nie jest już przecież podlotkiem; ma wielowiekowe doświadczenie. Gabriel nie byłby w stanie jej uwieść bez jej zgody.

Czy zew życiowego partnera może mieć aż tak wielką moc? A może to urok samego Gabriela? Legendy. Postaci mitycznej. Karpatianina, który chce dzielić z nią życie, nie, który musi dzielić z nią życie. Przytuliła się do niego; jej ciało natychmiast znalazło odpowiednie wklęsłości w jego ciele, jakby byli dla siebie stworzeni.

Gabriel, cień w jej umyśle, powstrzymał się przed przy- pomnieniem, że tak właśnie jest, że zostali dla siebie stwo- rzeni. Wyłącznie dla siebie. Francesca była drugą połową jego duszy, jego serca. Całym jego światem, powodem, dla którego wytrzymał dwa tysiące lat życia w mroku. To dla niej tak się poświęcał i próbował usunąć ze świata wszyst- kich nieumarłych. Chciał, żeby wiedziała, że z jej powodu trzymał się życia tak długo, jak ona. Należeli do siebie.

Francesca obejrzała się przez ramię, jej duże, ciemne oczy były pełne wyrazu.

- Czytam w twoich myślach, Gabrielu - wyznała czule, lekko unosząc kąciki ust w intrygującym uśmieszku.

- Gdybyś to robiła - odparł łobuzersko - zarumieniła- byś się.

Sam ton jego głosu sprawił, że Francesca poczerwienia- ła; był jak muśnięcie aksamitu, jak delikatne tchnienie. Nie musiała oglądać w umyśle Gabriela obrazów aż kipiących od erotyzmu.

- Przestań. Czeka nas praca. - Wzięła głęboki oddech.

- A zwłaszcza ciebie. - Czuła, że przy tych słowach jej serce lekko zadrżało. Wysyłała Gabriela na miasto, żeby wyśledził wampira, żeby sprawdził, co się działo w jej ukochanym Pa- ryżu. Panoszyło się w nim zło. Lucian. Mroczny anioł, upa- dły anioł. Francescę ogarnął nagły smutek i zrozumiała, że połączyła się ze smutkiem Gabriela, który wstrząsał nim jak gwałtowny sztorm.

Gabriel odwrócił się od niej, zdejmując dłonie z jej ra- mion i zamykając swój umysł, żeby oszczędzić Francesce intensywności dręczącego go żalu. Ale ona natychmiast do niego podbiegła i zamknęła go w objęciach swych ra- mion. Była źródłem ukojenia, spokoju, jego uzdrowicielką, jego partnerką. Bez przeszkód wniknęła do jego umysłu, przesyłając fale pocieszenia i otuchy.

- Jestem z tobą, Gabrielu, na zawsze. Nie wyobrażaj so- bie, że zostaniesz sam ze swoim zadaniem.

- Francesco, skoro zaglądasz do mojego umysłu, to uj- rzyj Luciana takim, jakim był, wojownikiem niemającym sobie równych. Ryzykował życie dla ludzi, dla Karpatian. Zawsze mu ufałem, a on mnie nigdy nie zawiódł. Po nie- zliczonych bitwach, gdy tyle razy widziałem, jak zabijał, moje serce nadal nie może zaakceptować rzeczywistości. - Gabriel przeczesał dłonią długie czarne włosy, jego ciem- ne oczy wyrażały ból i zdumienie. - Niestrudzenie zwalczał wampiry. Odnosił straszliwe rany. I często się zdarzało, że mnie zastępował, gdy doznałem jakichś obrażeń. Stawał wtedy między mną a nieumarłym, z którym walczyłem. Przez te wszystkie stulecia nigdy ani razu się nie poskarżył. Zawsze robił to, co należało, nie myśląc o sobie, a jednak teraz ja muszę go zgładzić.

Francesca odezwała się, bardzo uważnie dobierając słowa:

- Nie ścigasz człowieka, Gabrielu, lecz tylko pustą sko- rupę. To, co było wielkie w twoim bracie, jego dusza, umysł i serce, już dawno odeszło z tego świata. Nie możesz my- śleć, że jest tym samym człowiekiem, którego tak bardzo kochałeś, którego tak poważałeś. Lucian jest teraz wampi- rem, nieumarłym. To już nie jest twój brat bliźniak.

Gabriel przycisnął do serca jej rękę.

- Wiem, że to, co mówisz, jest prawdą, a jednak Lucian nie jest jak inni nieumarli, na których polowałem i których zabijałem przez całe życie. To zaskakujące, ale on zachował pewne cechy, które powinnny były zaniknąć.

Francesca zbliżyła się do niego, był to drobny gest wsparcia, który jednak Gabriel bardzo sobie cenił.

- Może właśnie dlatego nie udaje ci się go zniszczyć, Gabrielu. Może jest na tyle przebiegły, że domyśla się, iż szybciej niż on pokonają cię twoje własne wspomnienia.

Podniósł jej dłoń do gorących ust.

- Wiem tylko, że niegdyś był wielkim człowiekiem i że bardzo go kochałem. Byliśmy ze sobą przez dwa tysiące lat, Francesco. Liczą się również ostatnie stulecia, gdy prze- ciwko sobie walczyliśmy. Lucian był zawsze dostępny, znał moje myśli, dzielił się informacjami, stanowił wyzwanie w świecie pustki. To on pomógł przetrwać czas, gdy zagra- żała mi ciemność i gdy jej zew był bardzo silny. Był ze mną zawsze, jest moją misją na tym świecie. Gdybym komuś in- nemu pozwolił go zgładzić, popełniłbym świętokradztwo. Zresztą dałem mu swoje słowo. - Gabriel pokręcił głową. Jego smutek był tak wielki, że przytłaczał ich oboje, ciążył kamieniem na ich sercach.

Gabrielu?

Głos zaszumiał cicho w jego umyśle. Francesca słyszała go tak samo wyraźnie jak Gabriel. Był ciepły, piękny. Czu- ło się w nim osamotnienie. Zatroskanie. Wywoływał drże- nie w najgłębszej części duszy Franceski. Jak możliwe, by ktoś tak przesiąknięty złem miał taki dar, taką broń? Gdyby Lucian nakazał jej posłuszeństwo, czy zdołałaby się oprzeć urokowi jego głosu?

- Jeśli mnie szukasz, Lucianie, po prostu wyjaw, gdzie jesteś, a natychmiast się do ciebie udam. - Gabriel mówił ze znużeniem.

To zaniepokoiło Francescę. Mocniej zacisnęła palce na jego ramieniu przerażona, że hipnotyzujący głos w jakiś sposób go osłabia, sprawiając, że przestaje ufać we własne możliwości.

- Jesteś zmęczony, bracie. Nie chcę tego wykorzysty- wać, tym bardziej że wokół jest tyle interesujących ofiar. Zostawię cię teraz, byś mógł spokojnie odpocząć.

Kontakt się urwał równie szybko i łatwo, jak został na- wiązany. Gabriel wtulił twarz w ciepłe zagięcie szyi Fran- ceski.

- Widzisz, o czym mówię? To mój smutek przyciągnął umysł Luciana. On utrzymuje ze mną ścisłą łączność, której nie potrafię zniszczyć. - Gabriel uniósł głowę, jego ciemne oczy wpatrywały się w twarz Franeeski z trudną do zniesie- nia intensywnością.

- Chcę, żebyś coś wiedziała, Francesco. Przez ten krót- ki czas, który z tobą spędziłem, zaznałem więcej szczęścia niż przez wszystkie minione stulecia. Czuję się zaszczyco- ny, że los przeznaczył mi taką wspaniałą partnerkę, kobietę dzielną i piękną, podczas gdy ja poznałem tylko samo zło. Wcześniej nigdy nie miałem własnego domu. Rozglądam się po twoim mieszkaniu i wszędzie cię widzę. Poszedłem do pokoju, który przygotowałaś dla Skyler, i aż mi się łzy w oczach zakręciły, gdy zobaczyłem, jaki jest taki piękny. Dotknąłem narzuty, którą dla niej zrobiłaś. To byłaś ty. Ko- jąca. Współczująca. Ta narzuta emanuje miłością i radością. Wyczułem wplecione w nią zaklęcie, które ma strzec Skyler przed koszmarami. Silne zaklęcie, takie jak ty sama.

Zażenowana tymi słowami Francesca odwróciła wzrok od ciemnych głębin źrenic Gabriela. W pewnym sensie prze- rażało ją to, co mówił, ponieważ brzmiało tak, jakby się z nią żegnał. Ujął ją pod brodę i odwrócił twarz, by spojrzeć jej prosto w oczy.

- Nie odwracaj ode mnie wzroku. Zasługujesz na to, by patrzeć w moje serce i mój umysł, abyś mogła tam ujrzeć potwierdzenie tego, co ci wyznałem. Na świecie nie ma dru- giej takiej kobiety jak ty. Nie chciałbym żadnej innej. Wiem, że gdyby coś mi się stało, zdecydowałabyś się pozostać na tym świecie, żeby wychowywać nasze dziecko, kochając je mocno za nas dwoje. Dopilnowałabyś, żeby wiedziało, kim byłem i o co walczyłem.

- Gabrielu, przestań! - Francesca odsunęła się od niego gwałtownie. - Mówisz tak, jakby już cię nie było. Zgładzisz Luciana, jestem tego pewna.

Powoli pokiwał głową.

- Tak, nie mam wyboru.

Francesca chwyciła go za ramię i lekko nim potrząsnęła.

- Ty nie wierzysz, że do mnie wrócisz.

- Nie. Lucian zabierze mnie ze sobą. - Objął dłońmi jej twarz. - Mam cię w swoim sercu. Gdziekolwiek pójdę, zabiorę ze sobą wspomnienie o tobie i zachowam je do czasu, aż będziesz mogła do mnie dołączyć. Wystarczy mi, że ty, Skyler i nasze dziecko będziecie bezpieczni.

- Jestem twoją życiową partnerką, Gabrielu. To ty upar- łeś się, żeby przeprowadzić rytuał, ty nas ze sobą związałeś, ty dałeś mi dziecko. Nie możesz teraz udać się na walkę w przekonaniu, że nie wrócisz. Życiowi partnerzy pozosta- ją ze sobą na zawsze - tłumaczyła z oburzeniem France- sca. Gabriel wierzył w to, co mówił, a ona nagle zdała sobie sprawę, że jest wszystkim, czego pragnęła w życiu. Gabriel. Jej życiowy partner. Jej legenda.

Na usta Gabriela wypłynął lekki uśmieszek.

- Jesteś taka dzielna, moja ukochana, że zostajesz tam, skąd wszyscy inni dawno by uciekli. Mało kto zniósłby to, przez co przeszłaś w życiu. Nigdy nie opuściłabyś Skyler, wiedząc, jak bardzo cię potrzebuje. Skyler trzeba chronić, trzeba pomóc jej rozwijać się i dorastać, tak by poznała wła- sną moc i siłę. Gdyby nie ty, z powrotem ukryłaby się w za- kamarkach umysłu i byłaby stracona dla ludzi. Zresztą sa- ma o tym wiesz. Wiesz, że tylko łącząca was więź utrzymuje ją przy życiu. Nie możesz jej opuścić. I jest jeszcze nasze

dziecko, które rośnie w tobie, które jest częścią mnie i cie-

bie. Ty musisz je wychować, ty musisz je poprowadzić, żeby miało siłę, jakiej zabrakło wielu innym. Nie chciałbym, że- by ktoś prócz ciebie wychowywał nasze dziecko. Ono musi cię poznać, a przez ciebie pozna mnie. - Gabriel delikatnie

ucałował Francescę w czoło, gładząc jej włosy.

- A ty musisz tu być, żeby pomóc mi w wypełnianiu tych zadań - odparła Francesca, z trudem zachowując spo- kój. Natomiast Gabriel był spokojny. A nawet dziwnie wyci- szony. Prócz głębokiego smutku wyczuwała w nim również akceptację, całkowite pogodzenie się z tym, co niosła ze sobą przyszłość. - Mówię poważnie, Gabrielu. Wezwij innych.

Wezwij Gregoriego. To wyśmienity łowca nieumarłych. Nie znasz jego reputacji, ale drżą przed nim wszystkie wampiry. Jest też kilku innych, którzy mogą pomóc. Aidan przybę- dzie ze Stanów. Ci, na których poluje, boją się go. Jego brat również ma wielką moc. Książę także przybędzie ci z pomo- cą. Wszyscy odpowiedzą na twoje wezwanie. A Lucian nie zdoła pokonać was wszystkich.

Gabriel podniósł jej rękę i przytknął usta do pulsującej krwią żyły na nadgarstku.

- Dla Luciana to tylko zabawa, Francesco. Na razie napawa się tym, co obecne stulecie ma do zaoferowania, karmi swój intelekt, ale wkrótce znudzi się i wtedy zabawa zacznie się na dobre. Jeśli złamię dane mu słowo honoru, nie będę mógł żyć w zgodzie ze sobą, a co gorsza, Lucian wykorzysta swą moc w taki sposób, że zniszczy wszystkich, którzy go poszukiwali. Książę ma życiową partnerkę; inni, jak sądzę, również. One właśnie mogą się stać jego celem. Nie wolno nam podejmować takiego ryzyka. Nie chciała- byś, żebym tak postąpił.

Francesca oparła głowę na jego piersi, usiłując pohamo- wać łzy.

- Boję się, Gabrielu. Podziwiam cię, podziwiam twój charakter, ale jestem kobietą, która, zanim się pojawiłeś, postanowiła zakończyć swą samotną egzystencję. A teraz oczekujesz nie tylko tego, że z tobą zostanę, ale że będę żyła jeszcze przynajmniej dwa stulecia. I to sama.

- Albo dłużej, jeśli będzie trzeba. Nasze dziecko to prawdopodobnie chłopiec. Będzie cię potrzebował, żebyś przekazała mu wspomnienia, które przetrwają do czasu, aż odnajdzie swą życiową partnerkę.

- Pokonasz Luciana. Wiem, że jesteś w stanie to zrobić. Musi istnieć jakiś sposób, Gabrielu. Musimy go znaleźć. - Podniosła głowę, żeby spojrzeć mu w oczy. - Przeglądałam twoje wspomnienia o nim. Wiem, że już raz udało ci się go pokonać. Zaskoczyłeś go i zamknąłeś w ziemi. Nie spodzie- wał się takiego ataku z twojej strony i to podziałało. Musimy wymyślić coś podobnego, coś, czego nie będzie się spodzie- wał. Pomogę ci. Lucian nie oczekuje ataku ze strony kobiety. Nie uśmiechaj się, Gabrielu, mówię bardzo poważnie.

Pochylił ciemną głową, chcąc ją pocałować. Była taka piękna i to pod każdym względem. Gdy na nią patrzył, robi to mu się ciepło na sercu. A gdy mówiła w ten sposób, cały topniał.

- Nie potrafiłabyś skrzywdzić muchy, Francesco. Pró- bowałabyś mi pomóc, to pewne, ale jako uzdrowicielka nie mogłabyś zadać cierpienia drugiej istocie. Nawet nieumar- łemu. A Lucian nie jest taki jak wampiry, które widziałaś lub o których słyszałaś. Jest piękny i przez to groźniejszy niż one. Zawahałabyś się, a on by cię zabił. Nigdy na to nie pozwolę.

- W takim razie nie walcz z nim, dopóki nie wymyślisz jakiejś skutecznej strategii - odrzekła stanowczo. - Nie oddam cię mu tak łatwo. Nie oddam, Gabrielu. Musisz go zgładzić i żyć.

- Byliśmy ze sobą związani przez dwa tysiące lat - od- parł łagodnie.

- A teraz jesteś związany ze mną. Wszystko, co dzieje

się z tobą, dotyczy również mnie. Nie pozwolę, żeby zabrał

cię ze sobą - oświadczyła, z furią kręcąc głową. Jej jedwabi- ste włosy powiewały na wszystkie strony. - On nie może cię zabrać, Gabrielu. Używa swojego głosu, żeby cię pokonać,

wykorzystuje twoje emocje. Jesteś starożytną istotą i siła

twojej miłości jest potężna. On wie, że go kochasz, pod-

czas gdy on nie żywi żadnych uczuć. To daje mu przewagę.

Musisz oddzielić to, co pozostało na świecie, od tego, co j już straciłeś. To już nie jest Lucian, twój brat bliźniak, twój bohater; lecz istota nieczysta, potwór, który z własnego wy-

boru przeszedł na ciemną stronę,

Gabriel pokręcił głową.

- Chciałbym, żeby taka była prawda, kochanie. Bardzo

by mi to ułatwiło zadanie, ale Lucian nie miał wyboru. Dłu-

go się ociągał, czekając na mnie. Czekał, żeby mnie ochra-

niać, mimo że utracił możliwość odczuwania emocji wiele

stuleci przede mną. Czekał zbyt długo z mojego powodu.

W końcu nie był w stanie podjąć racjonalnej decyzji. Był zbyt blisko, Powstał beze mnie i stało się, - Gabriel ze wsty-

dem pochylił głowę. - To ja walczyłem z demonem. Czaił

się we mnie od zawsze, wzywając mnie, szepcząc, że dla mnie wszystko już stracone. Myślałem, że jeśłi nie wyjdę na słońce, przemienię się w nieumarłego. Wokół nas było tyle śmierci, tyle przemocy. Często się zastanawiam, czy nie ta moja wewnętrzna walka pchnęła Luciana na skraj.

Francesca zarzuciła mu ręce na szyję.

- Nie obwiniaj się o to, Gabrielu. Niesiemy na swych barkach dość ciężarów, więc nie musimy przyjmować na siebie cudzego brzemienia. Powinieneś zgładzić Luciana, spełniając jego ostatnią prośbę. Pamiętaj o swoim prawdzi- wym bracie, tym, z którym dzieliłeś życie przez dwa tysiące lat. Chronił cię, żebyś mógł mnie odnaleźć, i tak się stało. Twój prawdziwy brat chciałby, żebyś żył, a nie żebyś zginął.

Potarł brodą pasma jej hebanowoczarnych włosów, któ- re przylgnęły mu do twarzy.

- Dałaś mi wiele do myślenia, Francesco. Tymczasem i tak muszę udać się na polowanie, ścigać pomniejsze wam- piry, które nawiedziły miasto. W powietrzu roznosi się smród zła, niemożliwy do zignorowania,

- A ja powysyłam narzuty i witraże, nad którymi pra- cowałam. Nie mogę przecież zapominać o mojej firmie - oświadczyła Francesca zdecydowana zająć się przyziemny- mi sprawami, żeby tylko nie umierać ze strachu o to, co Lucian może zrobić Gabrielowi.

- Nie martw się tak, kochanie. Nie ma takiej potrzeby - zapewnił ciepło Gabriel, głosem tak czarownym i czystym, że Francesca od razu poczuła się lepiej. Był jak świeża bry- za owiewająca jej ciało i odganiająca strach.

Francesca wiedziała, że Gabriel używa swego głosu, te- go magicznego instrumentu, żeby ją wesprzeć, ale nie prze- szkadzało jej to. Przycisnęła ręce do brzucha i żeby poczuć się jeszcze lepiej, pomyślała o ich dziecku. Gabriel, jak każ- dy przedstawiciel ich rasy, uważał, że to będzie chłopiec. Ale ona wiedziała, że nosi w swoim łonie dziewczynkę. Że będą mieli córkę. Kruchą. Tak bardzo bezbronną. Francesca nabrała powietrza i wolno je wypuściła. Czy urodzi córkę, co przecież tak rzadko się zdarzało, bo udało jej się na tyle zmienić chemię swego organizmu, że mogła wychodzić na słońce? Odpowiedź była dla niej istotna jako dla uzdrowi- cielki. Wśród Karpatian dziewczynki były rzadkością i rzad- ko ich kobietom udawało się donosić ciążę. Te nieliczne, jedna na stulecie, którym się to udawało, musiały jeszcze przetrwać trudny okres pierwszego roku. Francesca nie chciała przechodzić tych stresujących chwil bez Gabriela. Nie chciała stracić dziecka i nie mieć Gabriela przy sobie, twardego jak skała, żeby mogła się na nim wesprzeć.

Gabriel popatrzył jej w oczy z nagłym zrozumieniem.

Chwycił ją w ramiona w mocnym uścisku. A zarazem tulił

ją tak czule, że chciało jej się płakać.

- To niemożliwe. W naszej rodzinie przez osiemset i lat urodziła się tylko jedna dziewczynka. Ale nie przeżyła pierwszego roku. To byłby wielki cud, gdybyśmy spłodzili

dziewczynkę.

Francesca nachyliła się do niego, rozkoszując się cie- li płem jego skóry, jego ciałem, tak różnym od jej ciała.

- Przeniknęłam do niej wcześniej, gdy wyszedłeś się po- żywić. To dziewczynka i bardzo wytrwale trzyma się życia. Nie chcę sama przechodzić tej próby, Gabrielu. Znajdź spo- sób i zachowaj dla nas życie. Miałeś rację w sprawie Sky- ler. Bez mojej pomocy, gdyby utraciła wiarę we innie, znów ukryłaby się w zakamarkach umysłu. Co znaczy, że kolejny raz któryś z naszych mężczyzn przemieniłby się w nieumar- łego. A nawet więcej, utracilibyśmy rzadki, cenny skarb. Nie

dam sobie rady bez ciebie, Gabrielu. Żyj dla nas.

Zanurzył twarz w jej jedwabistych włosach.

- Muszę posłuchać twojej prośby, kochanie. Mam obo- wiązek dbać o twoje szczęście. Znajdę jakiś sposób.

Mówił poważnie. Francesca słyszała zdecydowanie w je- i go głosie. Zniknęło przygnębienie oraz zgoda na własną za-

gładę. Lucian trzymał Gabriela przy sobie przez dwa tysiące i lat. Francesca nie zamierzała tak łatwo oddać go mroczne- I mu bratu. Zamierzała walczyć o Gabriela, wykorzystując i każdą broń, dzięki której będzie mogła go przy sobie za- trzymać. Lucian nie wygra tej bitwy. Nie liczyło się, że jest bliźniakiem Gabriela i że kiedyś był wielkim człowiekiem; teraz stanowił największe zagrożenie dla ich rodziny. Ona znajdzie sposób, żeby go pokonać. Taki sposób istnieje. Mu- si istnieć.

Tulili się do siebie jeszcze przez dłuższą chwilę, każde świadome myśli drugiego, każde zdecydowane znaleźć spo- sób na pokonanie potężnego wampira.

- Musisz już iść - wyszeptała w końcu Francesca. - Czeka mnie dzisiaj dużo pracy i muszę się zająć Skyler. Za- niedbałam wiele moich obowiązków.

Uśmiech, który wypłynął na usta Gabriela, był powolny i zmysłowy, zapierający dech w piersiach.

- Bardzo się cieszę, że wprowadziłem tyle zamieszania w twoje życie.

Bez szczególnego powodu Francesca nagle się zarumie- niła. Natychmiast schyliła głowę, zakrywając twarz włosa- mi. Gabriel cicho się roześmiał.

- Moja piękna kobieta. Nie mogę uwierzyć, że jeszcze się czerwienisz po tym wszystkim, czego razem doświad- czyliśmy.

- Przynajmniej nie wspomniałeś o moim wieku - od- cięła się.

- Nie jestem aż tak nietaktowny, choć przyznaję, że mam małe doświadczenie w obcowaniu z kobietami. - Ga- briel złożył jej szarmancki ukłon, który zawsze powodował, że serce w niej stawało.

Spojrzała na niego ostro.

- Powinieneś już iść, Gabrielu, widzę to po twoich oczach, a ja muszę się zająć swoimi sprawami.

Jego dłoń prześliznęła się zaborczo po jej długich ciem- nych włosach.

- Nie ma nic ważniejszego niż zaspokojenie potrzeb ży- ciowego partnera. - Na jego twarzy widniał wyraz niewin- ności i powagi.

Francesca zamrugała, po czym mocno go pchnęła.

- Takie słowa może pasowałyby do poprzedniego stule- cia, ale ja jestem nowoczesną kobietą i mam mnóstwo zo- bowiązań.

- Jesteś kobietą, za którą uganiają się śmiertelnicy, co zaczyna już być trochę nużące.

Francesca wysoko uniosła brwi.

- Nużące? - powtórzyła jak echo. - Czyżby w twoich słowach kryła się zawoalowana groźba?

Pochylił głowę, żeby ją pocałować.

- Nie aż tak bardzo zawoalowana. - Jego uśmiech był chłopięcy i zarazem uwodzicielski. - Nie powiem, żebym się przejmował zalotnikami szukającymi twych względów. W końcu jestem starożytną istotą, która patrzy na takie try- wialne rzeczy z góry.

Francesca roześmiała się wbrew swej woli.

- To, że patrzysz na coś z góry, to pewne. Nie wiem tyl- ko, co to takiego.

- Uważaj dzisiaj na siebie, Francesco - ostrzegł ją Ga- briel, przechodząc płynnym krokiem przez pokój i kierując się do drzwi. - Musisz pamiętać, że jesteś teraz na celowni-

ku, podobnie jak Skyler.

- Skontaktuję się z rodziną Aidana i poproszę, żeby nie zwlekali z przybyciem. Wtedy, gdy Skyler już się do nas prze-

prowadzi, będzie chroniona podczas naszego snu. - Ciemne

spojrzenie Franceski wypełnił nagły niepokój. - Gabrielu, nie

pozwól, żeby Lucian osłabił twoją wiarę w siebie. Naprawdę

cię potrzebuję, tak jak nasze dziecko. Jak nasze dzieci.

Gabriel zatrzymał się przy drzwiach, oglądając się na

Francescę, na jego cały świat, jedyną radość, jakiej zaznał

w życiu,

- Uwielbiam twój dom - rzekł ciepło.

Patrzyła za nim, jak wychodzi.

- Nasz dom - poprawiła, wiedząc, że ją słyszy, mimo że drzwi już się za nim zamknęły. Gabriel miał doskonały słuch, a poza tym często łączył się z jej umysłem,

To był ich dom, ich życie. Gabriel musi się oddzielić od brata, jeśli chce przeżyć zbliżającą się walkę. Francesca sta- rannie układała narzuty w dużych kartonach, gdy nagle do- tarło do niej, że Lucian może wyciągnąć Gabriela z miasta, z dala od niej. Przerażenie chwyciło ją za gardło.

- Przestań się zamartwiać tym, co się jeszcze nie wyda- rzyło. - W glosie Gabriela brzmiało całe morze miłości. Był jak pieszczota.

Francesca spojrzała na swoje odbicie w lustrze.

- Przestań się rozklejać i weź się do roboty. Masz dużo pracy, a mało czasu. - Była dla siebie bardzo surowa, ale na- gle przez jej ciało przelało się wibrujące ciepło, a w umyśle usłyszała miękki śmiech Gabriela.

Pracowała więc, ile starczyło jej sił. Odebrała zamówie- nia na witraże i narzuty. Wysłała te, które już spakowała, oraz popłaciła skrupulatnie wszystkie rachunki. Pozostały jej jeszcze do załatwienia telefony do schronisk i szpitali, a także do organizacji charytatywnych, które zaniedbała, oraz do przyjaciół, z którymi chciała utrzymać kontakt. Ponieważ oboje z Gabrielem wstali niezbyt wcześnie, a po- tem dość długo rozmawiali, godzina zrobiła się późna i do wielu miejsc nie wypadało już zadzwonić. Jednakże roz- mowy telefoniczne, które mimo wszystko przeprowadziła, były krótkie, lecz pełne optymizmu. Musiała pamiętać, że nadal powinna zachowywać jak człowiek. Była zakorzenio- na w społeczeństwie i nie mogła, ot tak po prostu zniknąć. Zresztą jej kontakty przydadzą się kiedyś Skyler.

Gdy już wykonała wszystkie telefony, pojechała do szpi- tala, po drodze bacznie obserwując okolicę. Martwiła się o Skyler, martwiła się, że coś pokrzyżuje plany, jakie miała w związku z dziewczynką. Od czasu rozmowy z dziennika- rzem czuła lekki strach. Coś ją w nim ogromnie zaniepo- koiło. Należał do ludzi, którzy potrafią sprawić wiele kło- potów.

Weszła do szpitala, przywitała się z pielęgniarkami machnięciem dłoni i udała się korytarzem prosto do Skyler. Serce jej zamarło, gdy kilka kroków od pokoju dziewczyn- ki spostrzegła drepczącego w miejscu dziennikarza. Zatrzy- mała się na chwilę, tworząc swojego klona, a obraz samej siebie zamazując. Wysłała swój dźwięczny głos przed siebie, tak by się wydawało, że idzie szybko korytarzem i woła coś do znajdującej się za rogiem pielęgniarki.

Dziennikarz natychmiast odwrócił głowę w tamtą stro- nę i zobaczył smukłą sylwetkę Franceski i jej długie powie- wające włosy. Rzucił się przez korytarz, chcąc ją dogonić. Francesca roześmiała się cicho, poczekała, aż mężczyzna zniknie, po czym weszła do pokoju Skyłer.

Dziewczynka odwróciła głowę, jej piękne gołębioszare oczy o ciepłym spojrzeniu były szeroko otwarte. Błyszczały radością, której wcześniej w nich nie było.

- Czekałam na ciebie. - Głos Skyler był mocniejszy i Francesca po raz pierwszy zauważyła, że jest bardzo melo- dyjny. - Myślałam, że już nigdy nie przyjdziesz.

- Miałam sporo pracy - wyjaśniła Francesca i, usiadł- szy, sięgnęła po dłoń Skyler. - Robię witraże i narzuty dla ludzi w potrzebie.

Na ustach dziewczynki ukazał się lekki uśmiech.

- Jest tu pewien przyjaciel, który dotrzymywał mi to- warzystwa. - Skyler przytuliła do siebie pluszowego wilcz- ka. - Podoba mi się, jak to mówisz. „Ludzie w potrzebie". Ludzie tacy jak ja. Działasz na mnie tak, że czuję, iż wszyst- ko będzie dobrze. Czasami, gdy zaczynam wpadać w pani- kę, myślę o tobie i czuję cię w umyśle. - Dziewczynka przy- mknęła długie rzęsy, ukrywając wyraz oczu, ale Francesca trzymała ją za rękę i znała mieszane uczucia Skyler. Dziew- czynka walczyła z myślą o ponownym powrocie do życia.

- Będę przy tobie na każdym kroku, Skyler - zapewniła łagodnie. - Nie zostawię cię samej i nikt nie będzie od cie- bie oczekiwał, że weźmiesz na siebie więcej, niż zdołałabyś unieść. Widzę, że martwisz się o szkołę. Ale niepotrzebnie o tym teraz myślisz.

Skyler odwróciła twarz do ściany.

- Doktor Brice powiedział, że będę musiała od razu wró- cić do szkoły, żebym nie miała zaległości. Nie chciałam mu tego mówić, ale ja prawie w ogóle nie chodziłam do szkoły. Jestem inna, nigdy nie będę pasowała do takich miejsc.

- jesteś inna - potwierdziła Francesca - ale to nie jest nic złego. Nie przejmuj się szkołą. Jesteś utalentowa- na i bardzo bystra. Zatrudnimy nauczycieli i ja też będę ci pomagała w razie potrzeby. Naprawdę nie ma się o co mar- twić. Doktor Brice to dobry człowiek i chce dla ciebie jak najlepiej, ale nie ma pojęcia o twoich specjalnych umiejętno- ściach i talentach. Nie rozumie, co to znaczy być maltreto- waną, nie jest w stanie pojąć, co cię spotkało. Nie rozumie, co znaczy być dzieckiem i nie mieć nikogo, kto by się tobą opiekował i obdarzał bezwarunkową miłością. Doktor Brice nie ma nic do powiedzenia w kwestii twojej przyszłości.

Skyler nerwowo zacisnęła dłonie.

- Nie podoba mi się tutaj. Nie czuję się tu bezpiecznie, chyba że ty jesteś ze mną albo... - Dziewczynka zamilkła, jakby powiedziała coś złego. - Czasami ten drugi kontaktu- je się ze mną w myślach i wtedy czuję się pewniej.

Serce Franceski na chwilę zamarło.

- Nie chodzi o Gabriela, prawda?

- On też czasami się ze mną kontaktuje, ale inaczej. Ten drugi tak naprawdę nigdy nic nie mówi. Po prostu jest w mojej głowie, ale wtedy czuję, że nie jestem sama, a on się zjawia tylko wtedy, kiedy się boję. Na przykład gdy się budzę, bo śnił mi się koszmar. W południe był tu ktoś obcy. Nie spodobał mi się i bardzo się go wystraszyłam. Wtedy ten drugi połączył się ze mną. To mnie uspokoiło.

Francesca przygryzła dolną wargę. Ten drugi to pewnie Lucian. Czyżby miał aż tak wielką moc, że potrafi połączyć się ze Skyler nawet za dnia, gdy dziewczynka się czegoś ba- ła? Czy jest z nią już aż tak związany, że może czytać w jej myślach nawet wtedy, gdy jego moce znajdują się na naj- niższym poziomie? Francesca wypuściła powietrze z płuc, starając się zachować spokój.

- Kim był ten obcy, który do ciebie zaglądał, Skyler?

- To był mężczyzna. Zadawał mi mnóstwo pytań na twój temat, ale ja nie odpowiadałam. Nawet na niego nie patrzyłam. Wycofałam się, jak mam w zwyczaju. Schowa- łam się we własnym umyśle. - Skyler nadal patrzyła w ścia- nę, jakby była sobą zawstydzona. Tak mocno ściskała w rę- kach pluszową zabawkę, że pobielały jej kostki. - Nie wiem, czy potrafię tego nie robić, kiedy się naprawdę boję.

Francesca delikatnym ruchem odgarnęła jej włosy z czoła. Nie mogła się doczekać chwili, gdy zabierze dziewczynkę do domu, gdzie Skyler będzie otoczona miłością i różnymi ko- biecymi drobiazgami. Nie mogła się doczekać momentu, gdy zajmie się jej włosami, które od tak dawna były zaniedbywane.

- To był tylko dziennikarz, kochanie. Ktoś naopowia- dał mu o mnie różnych historyjek i on chce teraz napisać artykuł. To nie ma nic wspólnego z tobą, ale dopilnuję, że- by przy twoich drzwiach postawiono strażnika. Nikt obcy więcej tu nie wejdzie. - Już dawno powinna była załatwić ochronę.

Z gardła Skyler wydobył się cichy dźwięk, coś pomiędzy śmiechem a płaczem.

- Strażnik? Nie sądzę, żeby trzeba było posuwać się aż tak daleko. Zresztą chyba za późno na strażników.

Francesca nachyliła się i z czułością musnęła ustami czoło dziewczynki.

- Jesteś całkiem głupiutka, moja panienko, jeśli uwa- żasz, że za późno na strażnika. Jesteś piękna i wyjątkowa jak rzadki skarb. Będę cię zawsze strzegła i dbała o twoje bezpie- czeństwo. Nie chcę, żeby jacyś wścibscy dziennikarze wdzie- rali się do twojego pokoju i zasypywali cię pytaniami.

- On pytał o takie dziwne rzeczy. Chciał wiedzieć, czy widuję cię kiedykolwiek za dnia. Czy to nie dziwne pytanie?

Francesca zamarla.W Paryżu znalazłoby się mnóstwo osób, które mogłyby zaświadczyć, że widziały ją za dnia; istniały też fotografie, które tego dowodziły. Jej zdjęcia po- jawiały się w wielu gazetach z okazji różnorodnych funkcji, jakie pełniła w organizacjach charytatywnych. Dziennikarz wkrótce przestanie się nią interesować, pod warunkiem że istotnie jest tylko dziennikarzem; nie będzie pasowała do profilu osoby, której szukał. Ale jeśli to nie dziennikarz, lecz członek stowarzyszenia ścigającego Karpatian, szukający dowodów na ich istnienie? Francesca powinna to wiedzieć.

- Francesco? - odezwała się Skyler, była już zmęczona i przygnębiona. - Chcę jak najszybciej przeprowadzić się do ciebie. Kiedy będę mogła stąd wyjść? Tu wszystko mnie przeraża, nawet doktor Brice, a przecież wiem, że chce dla mnie dobrze. Tylko że ja po prostu nie mogę już znieść jego obecności. On nie czuje tego, co ja.

Skyler była bardzo wrażliwa na emocje innych ludzi, At- mosfera wokół niej się zagęszczała. Francesca uznała, że musi przekonać Brice'a, by pozwołił dziewczynce opuścić szpital. Będzie musiała się z nim zobaczyć, a jeśli to okaże się konieczne, użyje sugestii zawartej w głosie. Gdy Skyler znajdzie się w domu, łatwiej ją będzie strzec.

- Myślę, że masz rację, kochanie. Poszukam naszego dobrego pana doktora i poproszę, żeby się zgodził cię wy- puścić. Spodoba ci się mój dom. Jest duży i przestronny, jest tam mnóstwo książek i różnych skarbów.

- Widziałam witraże w kościołach. Robisz właśnie coś takiego?

- Przeważnie robię witraże do prywatnych domów. Czasami jednak jestem proszona o zrobienie witraży do okien kościelnych łub do katedry. Ale największą przyjem- ność sprawia mi robienie witraży do rezydencji. Lubię wte- dy wiedzieć jak najwięcej o ich mieszkańcach, poznać ich i ich potrzeby. We wzorach staram się zawrzeć poczucie bezpieczeństwa i spokoju. - Francesca lekko wzruszyła ra- mionami. - Czasami mi się to udaje.

- Nauczysz mnie robić witraże? - W głosie dziewczynki brzmiało szczere zainteresowanie. - Niegdyś często ryso- wałam wilki. Są takie piękne. Czytałam o nich wszystko, co tylko wpadło mi w ręce. Dlatego tak kocham mojego niebie- skookiego wilczka. Zawsze chciałam zająć się zawodowo wilkami, ale wiem, że to niemożliwe. A przynajmniej nie tutaj. Ale może mogłabym zrobić witraż z wilkiem.

- Będziesz mogła robić, co tylko zechcesz, Skyler. Co tylko zechcesz. Jeśli marzysz o studiowaniu zachowań zwierząt, będę cię w tym wspierała z całego serca. I jestem pewna, że zrobisz piękny witraż. Z przyjemnością będę z tobą pracowała. A teraz odpoczywaj, a ja pójdę poszukać Brice'a. - Francesca delikatnie poklepała pluszowego wilcz- ka i pochyliła się, żeby przed wyjściem pocałować Skyler.


ROZDZIAŁ 12


Francesca, przygryzając usta, cicho zamknęła za sobą drzwi od pokoju Skyłer. Dziennikarz czekał już na nią, jak się tego zresztą spodziewała. Wcześniej słyszała jego zbli- żające się kroki i gdy jeszcze gawędziła ze Skyłer, wyczuła jego zdenerwowanie. Chciał za wszelką cenę z nią poroz- mawiać. Ale to było w porządku, bo ona też tego chciała. Potrzebowała informacji, a dziennikarz na szczęście stał za drzwiami. Nie musiała go szukać.

Mężczyzna odwrócił się do niej gwałtownie. Na twarzy miał wyraz determinacji.

- Muszę z panią porozmawiać.

Uśmiech Franceski był tajemniczy i zachęcający.

- Jak mogę panu pomóc?

Pożerał ją oczami, prześlizgując bezwstydnym spojrze- niem po całym jej ciele. We Francesce było coś, co powodo- wało, że czuł się trochę jak szaleniec. Jej wygląd, ruch bio- der, ten kpiący uśmieszek. Nigdy nie widział kobiety, która poruszałaby się w taki sposób. Lubił kobiety, ale zawsze ku- pował sobie prawo do ich ciał, znajomość z nimi traktował czysto biznesowo. Żadnego zamieszania, żadnych emocjo- nalnych więzi. Francesca różniła się od przeciętnych kobiet. Miała w sobie coś tajemniczego i zmysłowego. Mógłby wpa- trywać się w jej oczy i słuchać jej głosu przez całą wiecz- ność. W jednej chwili wszystkie podejrzenia wydały mu się niedorzeczne. Nie miał do czynienia z czyhającą na ludzkie życie wampirzycą. Miał przed sobą utalentowaną kobietę i pragnął ją chronić przed tymi, którzy jej szukali, żeby się dowiedzieć, kim jest tak naprawdę.

Francesca czuła moc Gabriela, która przepłynęła przez nią w chwili, gdy spojrzała dziennikarzowi w oczy. Moc róż- niła się od jej mocy, była o wiele bardziej agresywna. Ga- briel zrobiłby wszystko, żeby dziennikarz jej nie skrzywdził, oddałby życie, żeby ją uratować. Przesyłanie sugestii do dziennikarza poprzez nią przychodziło mu łatwo, jak wszyst- ko, co robił. Pomagał jej, a zarazem polował na nieumarłych i obserwował okolicę w poszukiwaniu zastawionych na nie- go pułapek. Najwyraźniej potrafił działać na kilku pozio- mach jednocześnie. Nawet gdy w grę wchodziło jego życie.

- Nic nie jest dla mnie ważniejsze od twojego życia. -

Jego głos się rozmywał, jakby Gabriel był w ruchu.

Francesca nie starała się utrzymać z nim łączności. Chciała się całkowicie skoncentrować na dziennikarzu. Musiała koniecznie dowiedzieć się wszystkiego na temat organizacji, do której należał, organizacji polującej i mor- dującej zarówno ludzi, jak i Karpatian, których członkowie stowarzyszenia uważali za wampirów. Uśmiechnęła się do dziennikarza.

- Pan Woods, prawda? Barry Woods? Mówił pan, że jest dziennikarzem. Przepraszam za wczorajszy wieczór, ale bardzo się spieszyłam, bo byłam spóźniona, a miałam przed sobą jeszcze mnóstwo spotkań. Nie pamiętam też dobrze, o czym rozmawialiśmy, ale teraz przyrzekam, że poświęcę panu całą uwagę. Może poszlibyśmy gdzieś na herbatę?

- Spokojniej, Francesco. On jest bardzo podejrzliwy i samo to może być groźne. - Tym razem w głosie Gabriela usłyszała wyraźny pomruk gniewu.

Francesca wysunęła dumnie podbródek, choć wiedzia- ła, że Gabriel nie może jej widzieć.

- Odejdź. Sama dam sobie radę z tym problemem. Ty masz większą rybę do złowienia. - Mówiła lekko wynio- słym tonem i dość ostro, chcąc, żeby Gabriel dał jej spokój.

Barry Woods gapił się na nią zdumiony informacją, że go szukała. Pochyliła się do niego, owiewając go swym ta- jemniczym zapachem.

- Nigdy więcej nie będziesz próbował zobaczyć się ze Skyler Rose. - Sugestia należała do najsilniejszych, jakie kiedykolwiek wypowiedziała.

Wiedziała, że dziennikarz jej posłucha, ale i tak popro- wadziła go do jednego z ustronnych pokoi; aby mieć więk szą pewność, że jej sugestia została w pełni przyjęta, posta- nowiła wypić z Woodsa trochę krwi.

- Nie wolno ci tego robić! - Polecenie zostało wydane tonem ostrym i rozkazującym. Gabriel już się z nią nie ba- wił. Zagrożenie było teraz bardzo realne. - Sam dopilnuję, żeby ten bufon nigdy nie skrzywdził naszej dziewczynki, ale tobie nie wolno tego robić.

Znużona tymi przepychankami Francesca postanowi- ła ustąpić i zastosować się do tych autorytatywnych naka- zów Gabriela. Od razu poczuła, że się rozluźnił, a nawet uśmiechnął, pokręciła więc głową rozbawiona męskimi dzi- wactwami.

- Ma pan jakieś pytania, które chciałby mi pan zadać?

- spytała spokojnym głosem, spoglądając Barry'emu Wood- sowi prosto w oczy. - A może uzyskał pan jakieś informacje i uznał, że powinien mi je koniecznie przekazać...

Woods miał wrażenie, że coraz głębiej tonie w spojrze- niu Franceski, w końcu dał się tak zahipnotyzować, że naj- chętniej na całą wieczność pozostałby w stanie, w jakim się znalazł. Odchrząknął, nie potrafiąc i wcale nie chcąc ode- rwać się od pięknych oczu Franceski.

- Mam przyjaciół, którzy słyszeli o pani pewne rzeczy. To niebezpieczni ludzie. Polujemy na wampiry. Prawdziwe, nie te udawane z filmów. Poza nami nikt nie wierzy w ist- nienie tych istot. Przez lata zebraliśmy liczne dowody. Żeby świat potraktował nas poważnie. Potrzebujemy jeszcze tylko jednego: jakiegoś ciała, czegoś namacalnego. Na razie ludzie uważają nas za fanatyków, za śmiesznych czubków, ale my jesteśmy naukowcami i próbujemy uratować świat.

Francesca zalała Woodsa falami ciepła, przesyłając mu swoją aprobatę, dając mu do zrozumienia, że wierzy w nie- go i w to, czym się zajmuje. Dziennikarz zaczął się pocić, ale jego wzrok nadal pozostawał na uwięzi jej spojrzenia. Pra- gnął spełniać wszystkie życzenia Franceski, robić wszystko, co tylko mogłoby ją uszczęśliwić. Chciał, żeby w niego wie- rzyła. Przechyliła głowę na bok, uwodzicielsko odrzucając na ramię pasma swych jedwabistych włosów.

- Dlaczego ktoś miałby coś takiego o mnie myśleć? Przecież żyję w społeczeństwie i jestem zaangażowana w wiele ludzkich przedsięwzięć. Moje życie to raczej otwar- ta księga. Nietrudno znaleźć osoby, które mnie znają.

Woods pochylił się do przodu, by lepiej słyszeć jej kry- stalicznie czysty głos, a może miał ochotę dotknąć jej wło- sów. Naprawdę nie wiedział, co w tej chwili było dla niego istotniejsze.

- Sądzę, że uda mi się zdobyć niepodważalny dowód na to, że nie jest pani wampirem. - W jego głosie wyczuwa- ło się nutkę rozbawienia. Pomysł, żeby zaliczać Francescę do grona nieumarłych, był całkiem niedorzeczny. Woods był pewien, że zdoła przekonać kolegów, iż mylą się w tej kwe- stii, a wtedy wykreślą ją ze swojej listy.

- Czy was jest wielu? - spytała Francesca łagodnym to- nem. - Czy na tej liście potencjalnych zagrożeń znajdują się jeszcze jakieś inne? Może mogłabym panu w jakiś sposób pomóc?

- Musimy się teraz chronić. Straciliśmy wielu z na- szych najlepszych łudzi. To jest wojna, prawdziwa wojna, pomiędzy nimi a nami. Znam tylko kilka nazwisk moich kolegów; nasze spotkania są bardzo rzadkie. Używamy nu- merów telefonów i miejsca w Internecie, gdzie zostawiamy sobie wiadomości. Dzięki temu, w razie gdyby ktoś zamie- rzał zniszczyć naszą organizację, stracilibyśmy tylko kilka osób.

Francesca widziała, że coś sprawia, iż Woods wzbrania się przed wymienieniem nazwisk z listy wampirów, mimo że pozostawał pod dużym wpływem jej sugestii. Zajrzała głę- biej do jego umysłu i znalazła tam coś dziwnego. Zaskoczo- na swoim odkryciem natychmiast skontaktowała się z Ga- brielem i podzieliła się z nim tą informacją.

- Został poddany jakiejś silnej formie hipnozy - odparł Gabriel. - Możesz to ominąć, ale możliwe że pozostaną mu jakieś wspomnienia. Mogę usunąć mu z pamięci wszelkie obrazy z tobą. Bez trudu wyłuskam informację z jego umy- słu. Woods się nawet nie zorientuje.

- W takim razie zrób to, Gabrielu. Nie chcę, żeby zaj- mował mi więcej czasu. - Francesca chciała mieć tę spra- wę z głowy. Pragnęła wrócić do Gabriela. Nie podobało jej się, że krąży po mieście, poszukując nieumarłych. Chciała, żeby już był w domu. Chciała, żeby w jej domu znalazła się też Skyler. Chciała, żeby dziennikarz dał jej wreszcie spokój.

- Próbujesz tymi swoimi rozwiązłymi myślami ode- rwać mnie od mojego zadania? - Głos Gabriela, muskający wnętrze jej umysłu, brzmiał pieszczotliwie i zalewał jej cia- ło ciepłem i podnieceniem.

- Rozwiązłymi myślami? Powinieneś chyba przebadać się na głowę, kochany, bo twoja fantazja z każdym dniem coraz bardziej wymyka ci się spod kontroli. - Patrzyła pro- sto na Woodsa, tak by Gabriel mógł ją wykorzystać jako narzędzie, poprzez nią zobaczyć dziennikarza i wyciągnąć z jego umysłu potrzebne informacje. Żarty Gabriela pod- niosły ją na duchu, jakby przez jej umysł przeleciał oczysz- czający podmuch chłodnego powietrza, usuwając z niego wszelkie zmartwienia.

Francesca uśmiechnęła się do dziennikarza. Gabriel uzyskał już to, na czym mu zależało, czas więc, by teraz ona wzmocniła swą najważniejszą sugestię. Wpatrzona w oczy Woodsa nachyliła się do niego.

- Nigdy, pod żadnym pozorem, nie zbliżysz się więcej Skyler. - Natychmiast poczuła moc Gabriela przepływają- cą przez jej umysł, szybką i śmiertelnie groźną, niezłomną, bezlitosną. Gabriel wypowiedział własną sugestię, silniej- szą niż taka, którą byłaby w stanie wyprodukować France- sca. Dziennikarz miał ją teraz ochraniać i dopilnować, by jego koledzy zostawili ją w spokoju.

Francesca pokręciła głową, zauważywszy intensywność pasji zawartej w sugestii, czuła, że jest kimś ogromnie waż- nym dla Gabriela.

- Bo jesteś dla mnie kimś ważnym. A teraz zajmij się czymś, czym normalnie zajmują się kobiety, czymś, czym nie będę się musiał przejmować.

- I kto to mówi! - Próbowała nadać głosowi ton obu- rzenia, ale Gabriel zbyt ją rozśmieszał swoimi bzdurnymi uwagami.

- To nie są żadne bzdurne uwagi, tylko polecenia wy- dawane przez twojego życiowego partnera i powinnaś ich słuchać. - Jego głos brzmiał wyjątkowo arogancko.

- I znów widać, jaki jesteś stary. Pamiętaj, że obudzi- łeś się w XXI wieku. Kobiety już nie słuchają i nie wyko- nują poleceń mężczyzn. Rozumiem, że nie czujesz się z tego powodu szczęśliwy. Mam mnóstwo pracy, a ty znajdujesz się w jakimś zatęchłym miejscu, gdzie cuchnie wilgocią

i kurzem. Co robisz?

- Odprawiam tajemne męskie rytuały.

Francesca mimo woli roześmiała się na głos. Woods wy- straszył ją, uśmiechając się do niej i sięgając po jej dłoń, żeby nią potrząsnąć. Prawie zapomniała o jego istnieniu.

- Bardzo dziękuję, że zechciała mi pani poświęcić swój czas. I dziękuję za herbatę. - Dziennikarz mówił szybko i rzeczowo. Gabriel swymi sugestiami zapewnił sobie po- słuch Woodsa, który postępował dokładnie według tej in- strukcji. Chciał się już pożegnać z Francescą i udać do swoich kolegów, żeby przekazać im wszystko, czego się dowiedział. Był przekonany, że mu uwierzą: Francesca jest zwykłą śmiertelniczką i, wprawdzie obdarzona wyjątkowy- mi talentami, może wychodzić na słońce i pić herbatę. Woods miał pewność, że był tego świadkiem.

Francesca uśmiechnęła się łagodnie.

- Miło mi było pana poznać, panie Woods. Życzę powo- dzenia w pracy.

Odwróciła się i niemal bezszelestnie odeszła koryta- rzem. Szukała Brice'a, który, jeśli pracował do późna w no- cy, sypiał często w jednym z pustych pokoi. Lekarz, jeśli nie udzielał się towarzysko, większość czasu spędzał w szpita- lu. Francesca wyczuła jego zapach i skręciła w stronę ma- łego pokoju na końcu korytarza. Tam właśnie najchętniej wypoczywał.

Gabriel szedł cicho przez cmentarz, ten sam, na którym przez tyle lat spoczywał w grobie. W miejscach, z których trumny zostały usunięte, ziemia była rozkopana. Gabriel pokręcił głową, jakby zdumiewając się nad kolejami losu. Jeszcze sto lat wcześniej nikt nie śmiałby w ten sposób za- kłócić spokoju nekropolii. Uznano by to za świętokradztwo. W Paryżu panoszyło się zło, czaiło się także w tym starożyt- nym miejscu.

Idąc cmentarnymi alejkami jak duch, myślał o bitwie, którą stoczył tu przed prawie dwoma wiekami. Znalazł Luciana pochylonego nad jego ostatnią ofiarą, mężczyzną lekko po trzydziestce. Człowiek nie miał już w sobie kropli krwi, był bezwładny jak szmaciana lalka, którą Lucian upu- ścił niedbale na ziemię, odwracając się do zbliżającego się brata. Gabriel, jak zawsze, był zaskoczony elegancją Lucia- na i tym, że potrafił się poruszać niemal bezszelestnie. Na jego ubraniu, kłach i paznokciach nie widniała nawet jed- na plamka krwi. Wygląd Luciana nie uległ żadnej zmianie, a jednak był straszliwym potworem, a nie legendarnym my- śliwym, o którym z czcią szeptali między sobą Karpatianie.

Już na samo wspomnienie o bracie wysokim, eleganc- kim, uprzejmym Gabriela ogarnęło uczucie miłości, jakie- go od dawna nie doświadczał. Pamiętał tylko jego barwę i smak. Teraz jednak to uczucie było silniejsze i bardziej intensywne niż kiedykolwiek. Pochylił głowę. Lucian. Jego brat. Zalała go fala przytłaczającego smutku, więc gwałtow- nie pokręcił głową, żeby się od niego uwolnić. W przeciw- nym razie sam na siebie sprowadzał zagładę. Jego umysł musi pozostać czysty i skoncentrowany wyłącznie na pości- gu. Potrzebował wszystkiego, co da mu przewagę nad prze- siąkniętymi złem nieumarłymi. A na tym cmentarzu posia- dali oni wielką moc.

Jego uwagę przykuł pewien grób. Odwrócił się, chcąc mu się lepiej przyjrzeć. Był świeżo wykopany, jeden z naj- nowszych na cmentarzu. Ciężkie maszyny nie dotarły jesz- cze do tego zakątka w pobliżu kamiennego muru. Gabriel dotknął ziemi i od razu poczuł wibracje niszczącego zła. Szybko cofnął dłoń. Ziemia wokół grobu wydała jęk zgrozy. Gabriel, klęcząc, przeczesywał wzrokiem teren wokół gro- bu, podczas gdy jego zmysły skanowały całą okolicę.

Westchnął. Słyszał miękki szelest kroków na żwirze, słyszał ciężki oddech upiora, którego stworzył wampir. Nie- bezpieczne stwory, upiory istniały, aby służyć swoim pa- nom, żywiąc się zbrukaną krwią i ciałem martwych ludzi. Były nienawistne i bezlitosne. Gabriel czekał, a jego moc ro- sła w siłę, aż w końcu wypłynęła z niego i rozlała się w ota- czającym go powietrzu.

Upiór zbliżał się do niego od tyłu, istota zła, niezdarna, ale bardzo przebiegła i niezwykle silna. Człowiek, który by napotkał tego sługusa wampirów, znalazłby się w wielkim niebezpieczeństwie. Gabriel jednak był istotą starożytną, posiadał więc ogromną moc i tak duże doświadczenie, że upiór nie robił na nim najmniejszego wrażenia. Gdy grote- skowa postać podeszła jeszcze bliżej, szybko się odwrócił, chwycił głowę upiora w dłonie i przekręcił tak mocno, że skręcił potworowi kark, Trzask rozniósł się głośnym echem w nocnej ciszy. Potwór zawył dziko, machając rękami, ale Gabriel, o wiele szybszy od makabrycznej marionetki, roz- płynął się w powietrzu.

Upiór skrzeczał i wył ogarnięty zwierzęcą wściekłością, bólem i gniewem. Szedł, cały się trzęsąc i kołysząc na bo- ki, szukając Gabriela i poruszając się tak, jakby był zapro- gramowanym robotem. Głowę miał odchyloną w bok pod dziwnym kątem, z ust ciekła ślina. Gabriel zmaterializo- wał się tuż przed nim, wbił ręce głęboko w jego pierś i wy- rwał z niej martwe już serce. Natychmiast w ziemię uderzył grom, zamieniając ciało upiora w drobny pył. Gabriel rzucił gnijący organ w niebieskobiałą smugę i, przepełniony odra- zą dla upiornej istoty, odwrócił się od niej.

Wyczuł ich obecność znacznie wcześniej, nim je ujrzał. W jego stronę skradały się trzy wampiry, unosiły się lekko w powietrzu, nie dotykając stopami ziemi. Gabriel poczuł w nozdrzach ohydny, trujący odór ich ciał. Odwrócił się po- woli, stając do nich twarzą. Były starsze, niż sądził, i mocarne.

- Podejdźcie do mnie jeszcze bliżej - zachęcił łagod- nym głosem. - Podaruję wam mroczną śmierć i uwolnię od

egzystencji, którą sami sobie wybraliście.


Brice usiadł, gdy Francesca wypowiedziała jego imię.

Obrzucił ją zaskoczonym spojrzeniem, przeczesując włosy

palcami,.

- Francesco, nie spodziewałem się ciebie tu dzisiaj. - I Wstał i wygładził pomięte ubranie.

Francesca zauważyła, że jest poplamione. Wcześniej I Brice zawsze prezentował się nienagannie. To ją zaszokowało. Na jego twarzy widać było nawet cień zarostu, coś,

czego w przeszłości Brice wręcz się brzydził, do swojej aparycji bowiem przykładał wyjątkową wagę. Twierdził, że jest

to bardzo istotne, ponieważ często musi brać udział w ofi-

cjalnych spotkaniach i konferencjach prasowych. Chciał zawsze wyglądać bez zarzutu.

Francescę ogarnęły wyrzuty sumienia. Czy to jej wina? Czy ona stała się powodem załamania Brice'a?

- Chciałam cię zobaczyć, Brice. Jesteśmy przecież przy-

jaciółmi. - Francesca lekko westchnęła. Z szacunku dla ich

przyjaźni nigdy nie czytała Brice'owi w myślach, chyba że i chodziło o pacjenta lub jakiś problem, z którym lekarz się l' borykał. Zależało jej na tym, by w jego towarzystwie zacho- i wywać się jak najbardziej „po ludzku". Teraz jednak ku- siło ją, żeby sprawdzić, co dzieje się w jego umyśle. Czy

Brice da sobie radę? Czy faktycznie złamała mu serce?

Może powinna posłużyć się mentalną sugestią, żeby o niej i zapomniał.

- Nie byłem pewien, czy nasza przyjaźń nadal trwa -

odrzekł. - Ale może wyjdźmy stąd i chodźmy gdzieś, gdzie będziemy mogli spokojnie o tym porozmawiać,

Francesca rozejrzała się po pokoju.

- Tu jest całkiem spokojnie, Brice. - Z jakiegoś dziwne-

go powodu nie chciała opuszczać szpitala w jego towarzy-

stwie. Gabriel polował w mieście na nieumarłych. A ona po- winna jeszcze opatrzyć zaklęciami pokój Skyłer, więc póki nie zyska pewności, że dziewczynka jest bezpieczna, wolała się od niej nie oddalać.

- Dobrze wiesz, że jeśli tu zostaniemy, zaraz ktoś nam przeszkodzi. Naprawdę chcę utrzymać naszą przyjaźń. Chodź, Francesco. Przecież nie proszę cię o nic wielkiego.

Niechętnie skinęła głową. Brice natychmiast otworzył drzwi i wyszedł na korytarz. Potem, idąc tuż za Francescą, kładł dłoń na jej karku. Nawet przez ubranie czuła, że je- go ręka jest gorąca i spocona. Miała ochotę uciec, ale tylko przyspieszyła kroku i wyszła ze szpitala w noc. Nad ich gło- wami złowieszczo kłębiły się chmury.

- Chyba zaraz zacznie padać. Gdzie chcesz mnie za- prowadzić?

- Wcześniej nigdy nie przejmowałaś się małym deszczy- kiem, Francesco. Wcześniej, to znaczy nim zaczęłaś dbać o idealny wygląd dla swojego bohatera.

Francesca gwałtownie przystanęła.

- Jeśli zamierzasz prawić mi złośliwości, to nasz spacer nie ma sensu. Nie chcę się z tobą sprzeczać. Naprawdę nie chcę. Zawsze bardzo ceniłam sobie twoją przyjaźń i wolała- bym jej nie stracić, ale jeśli nie potrafisz być uprzejmy wobec Gabriela, a przynajmniej unikać rozmowy na jego temat, to nie ma sensu, żebyśmy przedłużali spotkanie. - Nagle poczu- ła, że nie chce nigdzie iść z Brice'em. Ogarnęło ją mroczne uczucie lęku i zapragnęła wrócić do Skyler albo jeszcze lepiej skryć się w domowym zaciszu w ramionach Gabriela.

Brice chwycił ją za rękę.

- Przepraszam. Wiem, że zazdrość to brzydkie uczucie, Francesco. Ale już będę się zachowywał jak należy. Tylko chodź ze mną. Bardzo cię proszę.

Przynajmniej tyle była mu winna. Brice zawsze trakto- wał ją po przyjacielsku. Nie jego wina, że Francesca nie jest człowiekiem. Nie miał pojęcia o jej prawdziwej naturze. Nie potrafiłby nawet wyobrazić sobie tego, co łączy życiowych partnerów. Idąc obok Brice'a, spojrzała na jego twarz. Wy- dało jej się, że w głębi jego oczu przez krótką chwilę dostrze- gła jakiś oślizgły błysk przebiegłości, ale w tym momencie Brice zamrugał i zanim zdobyła pewność, wyraz jego oczu się zmienił. Ale niepokój jej nie opuścił.

Brice, prowadząc ją nabrzeżem w stronę opustoszałego parku, cicho odchrząknął.

- Nie lubię ostatnio swojego zachowania - wyznał. - Nie podoba mi się to, czego się o sobie dowiaduję.

- Brice... - rzekła Francesca z łagodnym smutkiem. - Nie chciałam zrobić ci przykrości. Naprawdę nie chciałam. Powinnam cię przeprosić, bo istotnie nie wspomniałam ci wcześniej o istnieniu Gabriela. Ale sądziłam, że on nie żyje. W przeciwnym razie nigdy nie pozwoliłabym ci myśleć, że nasz związek ma jakieś szanse. Wiedziałeś, że cię nie ko- cham. Mówiłam ci to przecież.

- Ale ja kocham cię za nas dwoje. Jego słowa ukłuły ją w serce.

- Brice, nie da się sklecić związku z kimś, kto tego nie chce. Do miłości trzeba dwojga. Chciałabym być odpowied- nią kobietą dla ciebie, ale mam pewność, że nią nie jestem. Na świecie na pewno istnieje ktoś wyjątkowy, kto pokocha cię tak, jak na to zasługujesz. - Mimo że nie lubiła tego robić przy- jaciołom, w głosie zawarła delikatną mentalną sugestię. Było jej bardzo przykro, że Brice cierpi, a w dodatku z jej powodu.

Lekarz przez jakiś czas milczał; potem puścił jej ramię i złapał się za głowę. Francesca dotknęła go. Natychmiast poczuła jego ostry, rozdzierający ból, który przybierał na si- le w zastraszającym tempie.

- Pozwól sobie pomóc, Brice. Przecież wiesz, że to po- trafię.

Ciężko dysząc, odskoczył od niej.

- Nie, Francesco. Po prostu daj mi chwilę. Mam te bóle głowy od kilku dni i one mnie zabijają. Zrobiłem sobie na- wet tomografię komputerową, żeby sprawdzić, czy to nie rak. - Wyciągnął z kieszeni spodni buteleczkę z lekarstwa- mi, zdjął nakrętkę i wrzucił do ust kilka pastylek.

Francesca widziała, że trzęsą mu się ręce.

- Nie potrzebujesz lekarstw. Mogę ulżyć ci w bólu - oświadczyła ciepło trochę urażona tym, że odtrącił jej pomoc.

Ponownie pokręcił głową, tym razem z większą stanow- czością.

- Szkoda twojego czasu i talentu, Lekarstwo wystarczy. Za kilka minut podziała i będę się czuł zupełnie dobrze.

Francesca lekko się skrzywiła.

- Brice, wiem, że jesteś na mnie zły, ale bóle głowy mo- gą oznaczać coś poważnego. Wiesz, że mogę ci pomóc. Jak często bierzesz te pigułki? Co to w ogóle jest?

Wzruszył ramionami i wszedł na ciemną ścieżkę przeci- nającą park, przytrzymując rosnące nisko gałęzie, żeby nie uderzały we Francescę.

- To bez znaczenia. Dlaczego chciałaś się ze mną zo- baczyć?

- Na Boga, gdzie ty idziesz, Brice? Ta ścieżka prowadzi przez park do cmentarza. Wracajmy.

Odwrócił się gwałtownie, żeby na nią spojrzeć, a jej znów się wydało, że w jego oczach dostrzega jakiś przebie- gły błysk. Potem zamrugał i znowu patrzył na nią zwyczajny Brice, może tylko trochę bardziej smutny. Francescę ogar- niał coraz większy niepokój. Wszystko wydawało jej się ja- kieś podejrzane: Brice, ścieżka, którą szli, noc. Przygryzając dolną wargę, zastanawiała się, co on knuje. Brice, o ile wie- działa, nie należał do mężczyzn o gwałtownym charakterze. Pomimo swojej wybujałej ambicji był łagodny i troskliwy.

- Nie zawrócimy, dopóki tego nie omówimy. Jeśli nie da się inaczej, chcę, żebyśmy przynajmniej pozostali przyja- ciółmi. Czuję się zraniony. Nie będę temu zaprzeczał i wiem, że zachowywałem się jak rozkapryszony dzieciak, ale my- ślałem, że kiedyś w końcu za mnie wyjdziesz. Naprawdę tak myślałem. W moim wyobrażeniu byliśmy narzeczeństwem.

- Pokręcił głową, wyszukując równiejszych miejsc na ścież- ce, którą szli. - Nigdy nie oglądałaś się za innymi mężczy- znami. Nigdy. Sądziłem, że to oznacza, iż naprawdę coś do mnie czujesz, a nie okazujesz tego, bo ktoś cię kiedyś zranił i boisz się ponownie zakochać.

Francesca dostrzegła pierwsze nagrobki, które niczym milczący wartownicy strzegły zmarłych w grobach. Miej sce było doprawdy przepiękne, wiekowe. Wydawało się, że tutaj święte musi być oddzielone od tego, co przeklęte. Jedna część cmentarza była uświęcona, pobłogosławiona święconą wodą. Druga przeznaczona dla tych, którzy żyli w grzechu, rozpasaniu, dla kryminalistów i morderców. Te- raz jednak teren cmentarza wyglądał jak miejsce budowy. Zmarłych przenoszono na nowy cmentarz, z dala od cen- trum miasta. I choć koparki nie dotarły jeszcze do części, po której spacerowali, Francesca poczuła wielki smutek z po- wodu nieuchronnego zniszczenia; na cmentarzu spoczywa- ło wielu jej znajomych.

- Nigdy nie byłam zainteresowana nikim innym, Brice. Wolałam twoje towarzystwo, ale czułam do ciebie tylko przyjaźń lub coś w rodzaju siostrzanej miłości. Chciałam czasami poczuć coś więcej i gdy rozmyślałam o przyszłości, pragnęłam cię pokochać, jak tego chciałeś, ale nigdy nie ko- chałam nikogo poza Gabrielem. Przez wszystkie te lata my- ślałam, że nie żyje, co nie znaczy, że przestałam go kochać.

- Dlaczego nigdy o nim nie wspominałaś? - spytał Brice, znów nadąsany. - Ani razu w twoich ustach nie po- jawiło się jego imię. Skoro byliśmy takimi dobrymi przy- jaciółmi, dlaczego nie podzieliłaś się ze mną tragicznym przeżyciem, jakim jest utrata męża? - Ostatnie słowo wypo- wiedział z wyraźnym wstrętem. - Nie wiedziałem, że byłaś mężatką. - Brice szedł coraz szybciej, pokonując niewyso- ki kamienny murek, żeby wejść na rzadko używaną ścieżkę prowadzącą do mauzoleum.

- Nigdy z nikim nie rozmawiałam o Gabrielu. To było dla mnie zbyt trudne. - Francesca mówiła prawdę. Nawet jej matka nie wiedziała o tym drobnym incydencie we wsi sprzed wielu wieków. Gdy wybito jej rodzinę podczas wo- jen, Francesca uciekła z Karpat i udała się do Paryża, gdzie nauczyła się ukrywać przed osobnikami swej rasy. Niespo- dziewanie w jej ciemnych oczach zalśniły łzy Wspomnienie tamtych czasów nadal było bardzo żywe w jej sercu. Zamru- gała, żeby pohamować płacz, i znów ruszyła za Brice'em krętą ścieżką.

- Nie byłem byle kim, Francesco. Byłem twoim najlep- szym przyjacielem. Ale ty zawsze coś przede mną ukrywa- łaś. Nigdy nie mogłem tak naprawdę zbliżyć się do ciebie.

Okropnie ją irytował płaczliwy ton w jego głosie i przez to czuła się jeszcze bardziej winna. Brice miał prawo być zły z powodu tego, co się między nimi wydarzyło. Przecież my- ślała o tym, by spędzić z nim resztę lat, jakie jej zostały. Po- chyliła głowę, kryjąc twarz za kaskadą opadających włosów.

- Nie próbowałam cię zwodzić, Brice. Mam nadzieję, że mi wierzysz. Chciałam być z tobą szczera i czasami fak- tycznie myślałam, żeby wejść z tobą w poważny związek. Pewnie dlatego, że to rozważałam, musiałam wysyłać ci sy- gnały, które mogły natchnąć cię myślą, że ostatecznie się zejdziemy. Postąpiłam źle, ale nie robiłam tego celowo.

Na chwilę odwrócił do niej twarz, w oczach miał wściek- łość.

- To nie zmienia ani tego, jak się czuję, ani nie pomniej- sza twojej winy.

Westchnęła. Brice miotał się między chęcią zarzucania jej oskarżeniami a szczerym pragnieniem zachowania ich przyjaźni.

- Może za wcześnie na taką rozmowę. Może powinni- śmy odczekać kilka tygodni, aż sam zrozumiesz, że nigdy nie byłam odpowiednią dla ciebie kobietą. Nigdy nie czuła- bym do ciebie tego, na co byś liczył.

- To akurat nie jest wcale takie pewne, prawda? - od- burknął. Szedł nerwowym krokiem przez cmentarz, oddala- jąc się od nowszych nagrobków ku starszej części nekropo- lii, w której kilka grobów kruszyło się ze starości.

Francesca zwolniła kroku.

- Brice, czy wiesz, dokąd idziesz, czy gnasz przed siebie bez celu, bo jesteś na mnie zły? - Słyszała, jak krew przele- wa się z hukiem przez jego serce, jak adrenalina wypełnia każdą komórkę.

Złapał ją za nadgarstek i szarpnął, wykrzywiając twarz w grymasie złości.

- Pospiesz się, Francesco.

Poszła za nim kilka kroków, łącząc się przy tym z je- go umysłem. Natychmiast ogarnęło ją przerażenie. Brice myślał tylko o tym, żeby zaciągnąć ją w pewne miejsce na krańcu cmentarza. Zamierzał użyć każdego sposobu - od zachęty, przez rozśmieszanie jej, po przemoc. Potrzeba, że- by osiągnąć cel, była tak silna, że blokowała wszystko inne.

- Brice - rzekła bardzo spokojnym tonem. - Zadajesz mi ból. Puść mnie, proszę. Mogę iść sama. - Potrzebne mu była natychmiastowe wsparcie. Cokolwiek mu dolegało, na- wet jeśli zawładnął nim wampir, nawet jeśli zaczął się nar- kotyzować lub znalazł się na skraju załamania nerwowe- go, Francesca chciała mu pomóc. W tym momencie bała się o niego bardziej niż o siebie. Z Brice'em działo się coś bar- dzo złego, a ona koniecznie chciała go uzdrowić.

- Więc pospiesz się - warknął, nie puszczając jej rę- ki. Ale osłabił nieco uścisk, ponieważ przyspieszyła i szła za nim, nie opierając się. - Szczerze mówiąc, Francesco, zawsze musisz postawić na swoim. Nie chcesz rozmawiać o naszej przyjaźni, za to pewnie z ochotą porozmawiałabyś o naszej małej pacjentce.

- Chciałam się dowiedzieć, kiedy będę mogła zabrać Skyler do domu. Nudzi się jej w szpitalu i nie czuje się tam pewnie. Poza tym do jej pokoju wdarł się jakiś dziennikarz. Bardzo się go wystraszyła. - Idąc obok Brice'a, Francesca starała się mówić spokojnym głosem, a przy tym uważnie obserwowała towarzysza. Gdyby wykorzystała swoją moc, jej wibracje rozniosłyby się w atmosferze i niepotrzebnie przyciągnęłyby do niej uwagę. Będzie musiała użyć perswa- zji, żeby zaprowadzić Brice'a do siebie do domu, gdzie bę- dzie mogła mu pomóc, nie obawiając się czyjejś interwencji.

~ Skoro tak się wystraszyła, to czemu mi o tym nie po- wiedziała? - spytał zaczepnie Brice, który znów się rozzłościł.

- To przecież ja ją leczę, nie ty czy Gabriel. Jeśli chciała się na coś poskarżyć, mogła się zwrócić z tym do mnie. Wszyscy wie- dzą, że odzyskała mowę, chociaż rozmawia tylko z tobą.

- Brice - zaprotestowała Francesca, znów zwalniając kroku. Brice ciągnął ją za sobą na złamanie karku, jakby ogarnięty szałem nie zdawał sobie sprawy, co robi. - Zwol- nij, bo się przewrócę. Umówiłeś się tu z kimś? Chodźmy lepiej do mnie. Zrobię ci filiżankę twojej ulubionej herbaty i porozmawiamy.

Natychmiast zaczął iść wolniej, ale pokręcił głową na znak sprzeciwu.

- Przepraszam, przepraszam. Wybacz mi - powtarzał.

- Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Ale to niedobrze, że dziewczynka jest tak bardzo z tobą związana. Nie chciała rozmawiać z psychologiem, którego do niej posłaliśmy, ani z pielęgniarkami, ani ze mną. Rozmawia tylko z tobą.

- Przeszła poważną traumę, Brice. Przecież wiesz. Nie da się szybko czegoś takiego wyleczyć. Ja też bardzo ostroż- nie postępuję ze Skyler. Kiedy już się do mnie przeprowa- dzi, załatwię jej psychologa. Pójdę za twoją radą. Wiesz, że szanuję cię jako lekarza. Przykro mi, że nasze drogi tak się rozeszły, ale przecież szczerze się lubimy. Chcę, żebyśmy nadal byli przyjaciółmi. Może teraz nie przyjmiesz tej pro- pozycji, ale z czasem na pewno. A na razie, żeby zupełnie nie stracić ze sobą kontaktu, możemy utrzymywać relacje zawodowe. - Francesca miała nadzieję, że Brice się z nią zgodzi. Dotknęła serdecznie jego ręki, żeby go zatrzymać, żeby go zachęcić, by poszedł z nią do jej domu. Naprawdę się o niego bała. Była pewna, że lekarz traci nad sobą kon- trolę.

Brice pokręcił głową, po czym skręcił w zarośniętą dróżkę prowadzącą w stronę kępy krzaków. Francesca mia- ła wrażenie, że znalazła się w labiryncie. Narastało w niej przeczucie zbliżającego się zagrożenia. Nad ich głowami wi- siały ciężkie i czarne chmury. Zerwał się silny wiatr, który rozwiewał jej włosy. Zebrała je więc i spięła w kucyk. Wraz z wiatrem nadleciał zapach niebezpieczeństwa i Francesca nagle stanęła w miejscu. Czemu nie rozejrzała się wcześniej po okolicy, jak powinna była? Przecież wiedziała, że gdzieś w mieście czają się nieumarli.

- Gabrielu! - zawołała w myślach. Znalazła się w pu- łapce, a razem z nią nieszczęsny Brice. już i tak zniszczyła mu życie, a teraz, ponieważ nie była czujna, może je na do- datek stracić.

W powietrzu wokół nich unosił się odór nieumarłych. Brice ponownie szarpnął ją za rękę, wyciągając z krzaków na otwarty teren. Francesca natychmiast dostrzegła stoją- cego w oddali Gabriela. Wysoki, silny, mocarny, ręce miał spuszczone po bokach. Ciemne włosy opadały mu na ra- miona. Wyglądał na spokojnego.

Z trzech stron otaczali go wrogowie, poruszając się ryt- micznie w nadziei, że zdołają rzucić na niego zaklęcie, które go unieruchomi. Z początku wydali się Francesce wysocy, szczupli i przystojni, ale szybko otrząsnęła się z tej iluzji, Brice, ujrzawszy Gabriela, zatrzymał się gwałtownie ze zmieszania. Co on tu robi w tym mrocznym, przerażającym miejscu? Gabriel wydawał się niesamowicie potężny w oto- czeniu trzech innych mężczyzn.

Zanim Brice zdołał wykrztusić słowo, Francesca zaciąg- nęła go z powrotem w krzaki. Zupełnie o tym nie myśląc, przejęła nad nim kontrolę i, przedzierając się zarośniętą ścieżką, ruszyła do innej, która była usytuowana powyżej mężczyzn stojących na otwartej przestrzeni. Trzy wampiry wydawały się bardzo podniecone niedawnymi morderstwa- mi. Adrenalina aż od nich buchała. Możliwe że Gabriel bę- dzie potrzebował jej pomocy lub, jeśli odniesie rany, jej krwi.

Połączyła się z jego umysłem, nie mogąc się przed tym powstrzymać. Ale on był taki jak zawsze. Spokojny. Opa- nowany. Nieustraszony. Czując jego siłę, Francesca ode- tchnęła z ulgą. Potem pchnęła Brice'a i wraz z nim przeszła jeszcze wyżej. Chciała mieć lepszy widok na to, co działo się poniżej. A scena wydawała się przerażająca. Ze swo- jego punktu obserwacyjnego mogła dostrzec zarys ciemnej postaci leżącej na ziemi w pobliżu jednego z grobów. Wyda- wało się, że jest to młoda kobieta. Miała rozszarpane gar- dło. Leżała na ziemi niczym połamana lalka, z jedną ręką wyciągniętą ku krzyżowi ustawionemu na grobie. Gabriel z pewnością czuł, że na cmentarzu doszło do przemocy, że kogoś tu zabito, ale nie mógł dostrzec ciała kobiety, bo widok zasłaniały mu stojące w pobliżu grobu koparki. Dla- tego Francesca natychmiast przesłała mu obraz zmarłej, ostrzegając go, co się wydarzyło.

Potem na chwilę zamknęła oczy, by odmówić krótką, łecz płomienną modlitwę za ofiarę i jej rodzinę. Jak mogła- by chcieć, by Gabriel był kimś innym niż jest, wojownikiem unicestwiającym przesiąknięte złem potwory, zdolne do po- pełniania tak bezsensownych, okrutnych czynów? Stojący obok niej Brice poruszył się, bo wreszcie ocknął się z wcześ- niejszego otępienia.

- Co tu się, do diabła, dzieje? - warknął, spoglądając z wściekłością na scenę, która rozgrywała się poniżej. Wy- raźnie widział ciało młodej kobiety i po prawej, w większej od nich odległości, w miejscu gdzie stał ciężki sprzęt, dru- gie, leżące obok spycharki. Było to ciało mężczyzny, mniej więcej jego postury. - Mówiłem ci, że Gabriel jest przestęp- cą. Że to morderca.

Francesca uciszyła go machnięciem dłoni, całą uwagę skupiając na tym, co działo się w dole. Wampir stojący na lewo od Gabriela rzucił się nagle w jego stronę. Gdy wzbił się w powietrze, z pleców wyrosły mu skrzydła, a z palców szpony. Twarz kurczyła się i krzywiła, aż pojawił się na niej dziób ostry jak brzytwa. Wampir zaatakował, a w tym sa- mym czasie drugi pokrył się sierścią, twarz mu się wydłuży- ła, zamieniając się w pysk z wielkimi i licznymi zębiskami. Ptak atakował z góry, wilk z ziemi. Ciało trzeciego wampira wibrowało, aż stało się zupełnie przezroczyste, zamieniając się w krople rosy przemieszczającej się w stronę Gabriela.

Francesca z przerażeniem spostrzegła, że po ziemi wi- je się winorośl, której długie, groźne kłącza próbują owi- ną ć się wokół stóp jej życiowego partnera. Stłumiła krzyk, przyciskając dłoń do ust. Nie chciała rozpraszać Gabriela. Musiała zaufać jego doświadczeniu, zaufać, że spostrzeże każde zagrożenie, mimo że atak nadchodził z kilku stron równocześnie.

- Natychmiast wracaj do domu! - rozkazał jej w my- ślach. Uczynił to ostrym tonem i, używając silnej sugestii, by wymusić posłuch. Francesca wiedziała, że nie ma aż tyle energii, by marnować ją na nią.

Jej ciało mocno odczuło sugestię zawartą w rozkazie. Gabriel bardziej niż o siebie dbał o jej bezpieczeństwo. A wiedział, że w każdej chwili mogła się stać bezbronnym celem dla jego wrogów. Te informacje zalały jej umysł, przy- bywając jakby znikąd; nie była wcale przekonana, że po- chodzą od Gabriela, ale odwróciła się, zamierzając wypełnić zawarte w nich polecenie.

Chwyciła Brice'a za rękę.

- Chodź, musimy się stąd wydostać.

Zaczęli biec nasypem w stronę rzeki, jak najdalej od cmentarza i toczącej się tam straszliwej walki. Gdy France- sca zwróciła się ku światłom bijącym od miasta, z mroków nocy wyłoniła się postać, zagradzając jej i Brice'owi drogę do wolności.

Bestia była wysoka i chuda. Miała szarą skórę, ściśle przywierającą do kości czaszki. Jej zęby były poczerniałe i poszczerbione, poplamione krwią wielu niewinnych istot. Potwór rozciągnął swe usta w makabrycznym uśmiechu skierowanym do Franceski.


ROZDZIAŁ 13


Francesca krzyczała, choć z jej gardła nie wydobywał się żaden dźwięk. Gabriel toczył straszliwą walkę z trzema prze- rażającymi przeciwnikami. Jego życie było zagrożone. Fran- cesca natychmiast zerwała z nim mentalną łączność, żeby go nie rozpraszać. Zresztą Gabriel i tak nie mógłby jej pomóc.

- Do cholery, co się tu dzieje? - pytał Brice zduszonym głosem. Był przerażony i przekonany, że ktoś podstępnie nafas zerował go halucynogenami. Te walczące potwory, de- mony przemieniające się w wilki i skrzydlate gargulce nie mogiy być rzeczywistością. Francesca automatycznie złą- czyła się z jego umysłem, chcąc wlać w Brice'a nieco spo- koju. Ujęła go delikatnie za rękę, by móc nim manipulować. Mówiła niskim, przekonującym głosem, starając się dotrzeć swoją sugestią jak najgłębiej. Może nie zdoła uratować mu życia, ale przynajmniej sprawi, że, umierając, nie będzie cierpiał. Nawet nie poczuje kłów zatapiających się w jego gardle, rozrywających je i miażdżących, gdy bestia będzie chciała dorwać się do świeżej krwi.

Wysoko unosząc głowę, spojrzała demonowi w twarz. W jej oczach błyszczał bunt, usta wykrzywiał grymas odrazy.

- Jak śmiesz zachodzić mnie w ten sposób? - odezwała się spokojnym głosem. - Dobrze wiesz, że to wbrew pra- wom obowiązującym w naszym narodzie.

Uśmiech wampira był makabryczną parodią uśmiechu.

- Odsuń się, uzdrowicielko, i pozwól mi się posilić. Francesca, nie puszczając dłoni Brice'a, wysunęła się

lekko przed niego. Bestia starała się połączyć z jego umy- słem, jej nacisk mentalny czuć było w powietrzu, ale Fran- cesce udało się odciąć Brice'a od całego świata. Stał ze spuszczoną głową, jak małe dziecko, nieświadomy wyda- rzeń toczących się wokół.

- Nie odsunę się. To ty stąd odejdź. Nie masz prawa tu przebywać.

Wampir zasyczał przerażająco, tryskając śliną w powie- trze.

- Uważaj, kobieto. Twój myśliwy jest zajęty i nie będzie miał czasu cię ratować. Nie chciałbym, żeby spotkała cię jakaś krzywda, ale jeśli sama mi nie ulegniesz, będę musiał cię do tego przymusić.

- To ty uważaj, potworze. Nie jestem dzieckiem, na któ- rym można wymusić posłuszeństwo. Nie zamierzam też ni- gdzie z tobą iść - odparła spokojnie, przyciskając dłoń do brzucha. Obawiała się, że wampir będzie ją zmuszał do na- picia się jego splamionej krwi, która z pewnością skaziłaby jej dziecko. Znów krzyknęła przeraźliwie w duchu, wyko- rzystując całą siłę woli, by nie wzywać Gabriela. Jej jedyną szansą było to, że Gabriel pokona wrogów i przyjdzie jej z pomocą. Ale dziecko... Dla dziecka będzie już za późno. Wampiry błędnie wierzyły, że mogą odzyskać duszę, jeśli tylko spotkają na swej drodze kobietę światła. Poszukiwały kobiet Karpatianek i śmiertelniczek obdarzonych parapsy- chicznymi zdolnościami w nadziei na odzyskanie tego, co same postanowiły niegdyś utracić.

Francesca wiedziała, że nie pozostaje jej nic innego jak poświęcić Brice'a; że ostatecznie będzie musiała wybrać - albo on, albo jej córka. Zacisnęła palce na jego nadgarstku, jakby chciała go do siebie przykuć. Starała się też nie my- śleć o Skyler i nie wzywać w duchu Gabriela. Wiedziała, że się zjawi, gdy tylko będzie mógł. Na razie jednak musiała jakoś powstrzymać wampira.

- Nie denerwuj mnie, kobieto, jestem znacznie potęż- niejszy od twojego życiowego partnera. Tego nikomu nie- znanego ważniaka, który mieni się łowcą wampirów. Znam ich wszystkich i ten akurat przez nikogo nie jest poważany. Jestem starożytną istotą. Nie sądź, że on zdoła cię urato- wać.

Wampir nie ma pojęcia, kim jest Gabriel.

Francesca zachowała tę informację dla siebie, bo była jak amunicja, która mogła jej się jeszcze przydać. Wampir zaczął kręcić głową na boki niczym gad, co miało zaska- kująco hipnotyzujący wpływ na patrzącego. Francesca wie- działa, że nie wolno jej skupiać się na tym ruchu. Coś ją jednak w nim fascynowało, a zarazem odstręczało. To było wystarczające ostrzeżenie. Wampir zamrugał przekrwiony- mi ślepiami,

Francesca rozmyła obraz postaci swojej i Brice'a, po czym ciągnąc go za sobą, rzuciła się do ucieczki w tej samej chwili, w której wampir, wyciągając swe szponiaste dłonie, runął w jej stronę, by zaatakować. Nie zdążył jednak. Bestia zawarczała wściekle i spowodowała, że w powietrze wzbił się wysoko tuman z kurzu i połamanych gałęzi.

Serce Franceski zabiło na alarm. Udało jej się rozwście- czyć demona, ale nie wiedziała, co on teraz zrobi. Nad jej głową zbierały się burzowe chmury niczym zwiastun nad- chodzącej zagłady. Pomiędzy chmurami przeskakiwały bły- skawice, a niebo zrobiło się czarne, nie widać było na nim ani jednej gwiazdy.

Wampir znowu zasyczał, a wiatr załopotał jego poszar- paną odzieżą i splątanymi, wiszącymi w strąkach włosami otaczającymi twarz kościotrupa.

- Zostaniesz za to ukarana. Pojmę tego śmiertelnika, a jego śmierć będzie długa i bolesna. Zniszczę wszystkich, którzy kiedykolwiek coś dla ciebie znaczyli.

Serce Franceski biło jak oszalałe, wzięła więc głębo- ki oddech, by się nieco uspokoić. Czuła, że dziecko w jej wnętrzu kuli się ze strachu. Natychmiast zakryła brzuch obydwiema dłońmi i spojrzała na wampira. Znowu koły- sał hipnotycznie głową, szykując się do ataku. Zanim jed- nak zdążył do niej dopaść, coś pojawiło się pomiędzy nimi, zmuszając demona do zatrzymania się. Bestia z wściekłym rykiem odskoczyła w tył.

Pomiędzy nią a Francescą zaczęła się materializować jakaś postać. Francesca przez moment sądziła, że to Ga- briel. Postać była wysoka, barczysta, z takimi samymi dłu- gimi ciemnymi włosami i regularnymi rysami twarzy jak jej życiowy partner. Oczy nieznajomego były ciemne i puste, choć Francesca dostrzegała na ich dnie migoczące szkarłat- ne płomyki. Od mężczyzny emanowała wielka moc, jakby był jej ucieleśnieniem. Poruszał się z płynną gracją, choć gdy się zatrzymał, wydawał się nieruchomy jak skała. Był taki jak Gabriel, a jednak inny. Skłonił się przed Francescą z kurtuazją i dopiero potem zwrócił się w stronę wampira.

Oddech uwiązł Francesce w gardle. Lucian. To nie mógł być nikt inny. Brat bliźniak Gabriela i wampir niemający sobie równych. Serce Franceski ścisnęła rozpacz. Poprzed- niego wampira się bała, ale ten ją po prostu przerażał. Lu- cian miał w sobie coś, czego nie umiała nazwać, a przy tym sprawiał wrażenie niezwyciężonego, zdawał się tak mocar- ny, że nawet cała armia myśliwych nie dałaby mu rady. To był śmiertelny wróg Gabriela, a zarazem ktoś, kogo kochał ponad wszystko. Zagryzła mocno dolną wargę, żeby nie wzywać Gabriela na glos.

I wtedy Lucian się odezwał. To było tak, jakby zagrała muzyka nie z tego świata, tak czysta i piękna, że niemoż- liwością było ją zapomnieć. Jego głos był najpiękniejszym dźwiękiem, jaki Francesca słyszała w życiu.

- Pojawiłeś się w tym miejscu, o nieumarły, i zakłóciłeś mój spokój. Wybrałem sobie to miasto na swój prywatny plac zabaw, a ty sądzisz, że wolno ci ignorować mój wybór. Wysłałeś swych sługusów na mojego brata, a sam zaatako- wałeś wybrankę jego serca. Ona pozostaje pod jego opieką, ja zaś nie pozwolę, by ktoś z zewnątrz wtrącał się do naszej gry. Zrozumiałeś? - Głos był tak cudowny, tak rozsądny, że każdy by zrozumiał. - Straciłeś duszę wiele stuleci temu. Jesteś teraz martwy i tęsknisz za wolnością ostatecznego unicestwienia. Odejdź stąd. Twój oddech nie może dłużej podtrzymać twego istnienia; twoje serce przestaje bić. - Lu- cian uniósł dłoń i powoli zacisnął pięść.

Francesca z przerażeniem i fascynacją przyglądała się, jak nieumarły wykonuje polecenie zawarte w słodkim, śmiercio- nośnym głosie. Wampir zaczął ciężko dyszeć, z trudem łapiąc powietrze, a gdy dłoń Luciana zacisnęła się jeszcze mocniej, jego twarz zmieniła kolor. Demon zaczął się krztusić i dusić na ich oczach. Chwycił się za pierś, w której mocno łomotało jego serce, Niemniej nie walczył z wydanym poleceniem, tak wielka była siła głosu Luciana. Francesca nie mogła oderwać od niego oczu; ona też dała się oczarować jego mocy zahip- notyzowana niezwykłym pięknem jego głosu. Dopiero gdy Lucian wbił pięść głęboko w pierś wampira i wyrwał z niej serce, gdy niebieskobiała postrzępiona błyskawica uderzyła w ziemię i spopieliła martwe już serce oraz samego demona, zdołała się ocknąć z osłupienia i uświadomiła sobie po raz kolejny, w jak przerażającej znalazła się sytuacji.

Czekała w milczeniu z jedną ręką na brzuchu, osłaniając swą nienarodzoną córkę, a z drugą zaciśniętą na nadgarstku Brice'a, który nadal pozostawał pod kontrolą jej umysłu, nie rozumiejąc nic z tego, co działo się wokół niego.

Lucian był tysiąckroć potężniejszy, tysiąckroć groźniej- szy niż wampir, który ją przed chwilą zaatakował. Stała, wpatrując się w niego ciemnymi oczyma, drobnymi ząbka- mi w zdenerwowaniu przygryzając dolną wargę. Potem Lu- cian się poruszył - kwintesencja gracji i ponadczasowego piękna, miecz z obustronnym ostrzem, bardziej niszczyciel- ski niż wszystko, co Francesca dotychczas widziała. Gabriel słusznie polował na tego potwora. Nic nie mogło go zatrzy- mać, żadna ludzka broń nie powstrzymałaby go, gdyby po- stanowił porzucić morderczą grę, którą prowadził z bratem, żeby zająć się czymś jeszcze groźniejszym.

Francesca przełknęła twardę kulę strachu blokującą jej gardło i buńczucznie uniosła głowę.

- Muszę ci podziękować za to, że przybyłeś mi z pomo- cą, o mroczny.

- Przybyłem z pomocą bratu - poprawił ją łagodnie Lu- cian, poruszając się płynnie wokół Franceski. Zdawało się, że jego stopy nie dotykają ziemi, że unosi się w powietrzu. Poruszał się miękko, nie wydając przy tym żadnego odgło- su. Jego czarne oczy przesuwały się po twarzy Franceski i zdawało się, że gdy tak na nią patrzy, dociera wzrokiem na samo dno duszy. - Tylko mój brat jest w stanie zapewnić mi rozrywkę. Życie jest tak straszliwie nudne, gdy jest się inteligentniejszym od całej reszty.

- Dlaczego mu pomagasz? - spytała łagodnym głosem Francesca, zdumiona tym, że Lucian nie wydał się tak zły jak inne wampiry, z którymi miała kontakt w ciągu wieków. Czy był aż tak dobry w tworzeniu iluzji, że nawet ona, tak doświadczona starodawna istota, nie umiała rozpoznać w nim mroczności i czystego zła?

Leniwym gestem wzruszył szerokimi ramionami.

- Nie chcę, żeby inni przeszkadzali nam w zabawie. Ty zaś jesteś kotwicą, która ściąga Gabriela w dół swym cięża- rem. Jesteś pionkiem, który mogę wykorzystać, jeśli tak mi się będzie podobało. To, co łączy mnie z bratem, powinno na zawsze pozostać niezmienione. Każdy, kto śmie się wtrącać między nas, łowca, wampir czy kobieta, zginie z mojej ręki.

Francesca przechyliła głowę na bok.

- Co zamierzasz ze mną zrobić?

Na pięknych ustach Luciana ukazał się krótki, pozba- wiony radości uśmiech.

- Wezwij go na pomoc. Chyba nie chcesz, żebym uczy- nił cię moją niewolnicą. Wezwij go. - Jego głos brzmiał miło i łagodnie, jak podstępny szept czystości. Wydawało się, że Lucian nie zmienił miejsca, a jednak był tak blisko, że Fran- cesca czuła jego zapach, zapach czystości, a nie zła. Czuła też emanującą od niego moc.

Z trudem przełknęła ślinę i zrobiła krok do tyłu, kręcąc głową, by się upewnić, że nie pozostaje pod wpływem men- talnej sugestii.

- Nigdy. Niczym mnie nie zmusisz, żebym go zdradziła, przynajmniej nie z własnej woli. Gabriel to wielki człowiek

i mój życiowy partner. Z chęcią oddam za niego życie. - Czekała na atak, ale nastąpiła tylko długa i pusta cisza. Nie słyszała oddechu Luciana, nie słyszała bicia jego serca, jeśli w ogóle je miał.

Jej długie rzęsy zatrzepotały, gdy popatrzyła na mistrza wampirów, który stał przed nią nieruchomo jak posąg sta- rożytnego bóstwa. Dopiero po chwili zorientowała się, że w jego głosie nie kryła się żadna prowokacja, że był tylko ucieleśnieniem czystej czarnej magii. Glos Luciana po pro- stu zmuszał innych do spełnienia jego życzeń.

- Dlaczego nie wymuszasz na mnie posłuszeństwa? - spytała z zaciekawieniem, przesuwając nerwowo dłonią po swych długich granatowoczarnych włosach.

- W walce nie potrzebuję pomocy kobiety. - Jego sło- wa były pełne pogardy. - Choć nieco mnie to dziwi, że mój brat stał się tak słaby, iż pozwala zachować życie śmiertel- nikowi, którego ochraniasz. Co widzisz w tym śmiertelniku, że wolisz jego towarzystwo od towarzystwa jednego z na- szych? To egoista; jego umysł wypełniają myśli o zemście. Głównym celem jego życia zdaje się chęć dorwania się do mojego brata. - Czarne oczy wpijały się w twarz Franceski.

- Ale ty to wszystko wiesz, Francesco.

Zadrżała. Nagle zrobiło jej się tak zimno, że zaczęła po- cierać ramiona. To znowu działanie głosu Luciana. Ton po- został taki sam. Miękki. Czysty. Piękny. A jednak teraz Fran- cesca czuła się zagrożona. I co gorsza, pod wpływem nagany Luciana czuła ogarniające ją wyrzuty sumienia. Jego słowa nie powinny mieć dla niej żadnego znaczenia. Lucian jest nieumarłym. A jednak czuła się jak młoda dziewczyna kar- cona przez Księcia ich ludu. To bolało i upokarzało. Nie była w stanie spojrzeć w te puste, mroczne oczy. Zamiast tego skierowała wzrok na stopy. Chciała, żeby Lucian ją zrozu- miał, choć sama nie pojmowała własnych emocji. Jak więc mogła wytłumaczyć je komuś, kto ich nie doświadczał?

- Zostanę i jeszcze się z nim pobawię, ale ten głupiec za- pomniał o wszystkim, czego się nauczył. - Lucian wypowie- dział te słowa łagodnie. Jego ciało zaczęło nagle wibrować i stawać się przezroczyste, tak że Francesca mogła przez nie zobaczyć rosnące z tyłu drzewa. Zanim Lucian całkowicie przemienił się w krople mgły i odpłynął w dal przez wilgotne powietrze, jego ciało przez chwilę dziwnie promieniowało, czego Francesca nigdy wcześniej nie widziała.

Gdy zniknął, wypuściła wolno powietrze z płuc i roz- luźniła mięśnie zdziwiona, że aż tak zesztywniały. Natych- miast też połączyła się z umysłem Gabriela, żeby go ostrzec. Gabriel nadal toczył desperacką walkę z trzema wampira- mi, sługusami tego, którego zniszczył Lucian. Upiory rzu- cały się na Gabriela, próbując dosięgnąć go długimi ostrymi szponami, usiłując poranić mu skórę, żeby go osłabić.

- Lucian tu jest.

Przez jej umysł przemknął miękki śmiech. Z początku myślała, że to Lucianowi udało się w jakiś sposób przedrzeć do jej umysłu, ale potem zorientowała się, że Lucian tkwi w umyśle Gabriela. Ponieważ dzieliła myśli i wspomnienia Gabriela, mogła słyszeć dziwną rozmowę braci.

- Zapomniałeś zuszystko, czego cię nauczyłem, bracie. Dlaczego pozwoliłeś, żeby te słabe wampiry tak cię otoczyły?

- Ciało Luciana zmaterializowało się między Gabrielem a naj- większym i najbardziej agresywnym z trzech nieumarłych.

Gabriel rzucił się na najmniejszego z wampirów stoją- cego tuż za nim. Poruszał się tak szybko, że zdążył wbić mu pięść w pierś i wyrwać pulsujące serce, gdy zaszokowany wampir wpatrywał się jeszcze w Luciana. Rzucając na zie- mię serce pierwszego wampira, Gabriel doskoczył do na- stępnego. Potwór wrzasnął i zaczął się bronić, ale było już za późno. Gabriel wyrwał mu serce i zwrócił się ku ostat- niemu demonowi, nie zważając na walące w ziemię jeden po drugim pioruny, spopielające na proch splamione serca i ciała dwóch nieżywych potworów.

Wszystko działo się w tak szybkim tempie, że Francesca nie umiała pojąć, jakim cudem Gabrielowi udało się poko- nać wrogów. W jego umyśle nie widziała żadnej myśli, żad- nego planu, nie słyszała nawet, żeby bracia się porozumie- wali. Tak czy inaczej, Gabriel wykorzystał pojawienie się Luciana, żeby zniszczyć dwa wampiry. Lucian zaś pozbawił życia trzeciego, który leżał teraz bezwładnie na ziemi. Lu- cian rzucił jego serce w kulę energii, których Gabriel używał do palenia ciał martwych przeciwników.

I dopiero potem Gabriel niespodziewanie zdał sobie sprawę, że jego brat, śmiertelny wróg ich ludu, po raz kolej- ny udzielił mu pomocy w walce. Francesca wyczuwała jego poczucie winy, jego złość na samego siebie, że nie wykorzy- stał okazji, by zgładzić Luciana. Był tak nawykły do współ- pracy z bratem, że działał instynktownie. Zanim zdążył rzu- cić się w jego stronę, Lucian już znikł, nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu. Nie została po nim nawet kro- pelka mgły, nawet najmniejsza cząsteczka, nie było żadnej oznaki mocy czy próżni, które Gabriel mógłby wykorzystać jako drogowskaz prowadzący do kryjówki Luciana.

Gdy skończył spopielać zwłoki wampirów i usunął wszelkie ślady walki, zaczął rozmyślać nad każdym szcze- gółem pojawienia się brata, nad tonem jego głosu, nad tym, co mówił. Lucian przekazał mu kolejne informacje na temat miasta, kryjówek ludzi żyjących w zakamarkach metra, któ- rych nieumarli często wykorzystywali do różnych posług.

Gabriel zaklął cicho pod nosem w starożytnym języku.

- Jestem do niczego.

- Nie mów tak, Gabrielu.

- Sama widzisz, dlaczego go nie zgładziłem. Zawsze za nim podążam. On to wie i naigrawa się z mojej porażki. Gdyby nie to, miałbym dzisiaj nad nim ogromną przewagę.

- Musiałbyś walczyć z czterema wampirami, Gabrie- lu. Lucian by cię pokonał. Już byś nie żył, a ja musiała- bym uciekać w Karpaty, żeby tam urodzić nasze dziecko. Nie wolno ci tak ryzykować. - Przerażała ją myśl o śmierci. Gabriel stał się już częścią jej samej, zakorzenił się głęboko w jej duszy. Bez niego życie nie miałoby sensu. I nie mo- głaby nawet udać się za nim. Nosiła w swym łonie ich cór- kę, którą musiała bezpiecznie wydać na świat. Musiałaby szukać schronienia i opieki u Księcia ich ludu. - Gabrielu.

- Wyszeptała jego imię w nagłym przypływie przerażenia. On nie może jej zostawić, przynajmniej nie teraz, gdy ścią- gnął ją z powrotem do świata, który przecież zamierzała opuścić.

- On nie chciał, żeby tamci mnie zgładzili. - Gabriel mówił, jak zawsze, spokojnie, głosem łagodnym i pociesza- jącym. - To dla niego zabawa. Nikogo innego do niej nie dopuści. Tylko ja posiadam moc, by go zniszczyć. Chciałby, żebym go zaatakował, i prawdopodobnie jest zawiedziony, że tego nie uczyniłem.

W ich umysłach zabrzmiał nagle piękny i czysty głos.

- Zrobiłeś się miękki, Gabrielu. Byłem przygotowany na walkę, ale ty zaprzepaściłeś tę wspaniałą okazję.

- Sprawiałeś wrażenie zmęczonego, Lucianie. Nie chciałem z tobą walczyć, gdy nasze szanse nie były równe - odgryzł się Gabriel. - Musisz odpocząć. Od zawsze szukasz miejsca odpoczynku, sposobu, żeby porzucić ten świat. Zdradź mi, gdzie jesteś, a przyjdę do ciebie i wyślę cię w tę wymarzoną podróż.

Na te słowa serce Franceski podskoczyło gwałtownie, do jej krwiobiegu przeniknął strach tak silny, że poczuła mdłości. Czekała na odpowiedź przerażona, że Lucian we- zwie do siebie Gabriela, żeby stoczyli ostateczną walkę na śmierć i życie. I byta przekonana, że Gabriel nie wyjdzie bez szwanku z potyczki z tak mocarną istotą.

Śmiech, który rozległ się po jego słowach, powinien być ohydny i przerażający, ale głos Luciana brzmiał jak pięk- ny instrument muzyczny napełniający słuchaczy ukojeniem i spokojem. Spokój jednak szybko się rozproszył, gdy Lu- cian znów się odezwał.

- Nie sądzę, abyś byt w stanie wciągnąć mnie w jaką- kolwiek pułapkę.

- Już raz mi się to udało.

- Zamknięcie mnie pod ziemię przy sobie było inte- resującym posunięciem, którego się nie spodziewałem. - W pięknym głosie słychać było nutę podziwu.

- Byłeś osłabiony utratą krwi.

- A teraz próbujesz mnie rozzłościć, mając nadzieję, że przeciągniesz tym sposobem naszą rozmowę i będziesz mógł pójść moim tropem. Ja jednak nie jestem w stanie odczu- wać emocji, nawet gniewu. Nie otrzymałem tego cennego daru, ponieważ jestem jednym z wielu z legionu nieumar- łych. Niemniej z radością wyjawię ci, gdzie teraz jestem. Pochylam się nad dzieckiem, które uznałeś za swoje. Ona jest niezwykła, prawdziwa rzadkość w świecie pełnym ko- pii. - W głosie Luciana pobrzmiewała ukryta groźba, sub- telne wyzwanie.

Francesca krzyknęła i natychmiast puściła dłoń Brice'a. Zupełnie o nim zapomniała. Zresztą teraz mogła myśleć wyłącznie o Skyler leżącej bezradnie w łóżku, z wampirem pochylającym się nad jej szyją. Pchnęła Brice'a tak, żeby usiadł, rozkazując mu ocknąć się ze snu, po czym zamieniła się w miliony kropel pary i pomknęła do szpitala.

- Nie rób tego, Francesco. - Gabriel mówił spokojnym tonem, lecz bardzo stanowczo. - To pułapka.

- Nie oddam mu jej. - W głosie Franceski była rozpacz. Rozpacz wypełniała też jej umysł. Wiedziała, że Gabriel już leci za nią.

- Przykro mi, moja ukochana, ale nie pozwolę, że- byś wystawiała się na takie niebezpieczeństwo. - Szept Gabriela otarł się o ścianki jej umysłu delikatnie jak skrzy- dła motyla.

Francesca bez ostrzeżenia zmieniła nagle kierunek lo- tu. Przestraszona wezwała Gabriela. Nie panowała już nad swoimi ruchami, ktoś inny kontrolował jej lot. Chciała opaść na ziemię, przyjąć materialną postać, ale nie mogła.

- Gabrielu!

- Nie bój się, Francesco. Robię tylko to, co do mnie na- leży. Zaczekasz na mnie w bezpiecznym schronieniu na- szego domu.

Lekko kpiący śmiech znowu rozlał się po ich umysłach i ciałach niczym gorące promienie słońca. Siła głosu Lucia- na była niewiarygodna.

- /ákich zaklęć zamierzasz użyć, żeby nade mną zapa- nować? Czyżbyś nauczył się czegoś nowego, czym nie po- dzieliłeś się z własnym bratem?

- Niech ci się nie wydaje, że jesteś niezwyciężony, Lu- cianie. Już raz cię pokonałem i mogę to zrobić ponownie - odparł spokojnie Gabriel.

Jego spokój dodał Francesce sił, pomógł otrząsnąć się z przerażenia. Była zaszokowana mocą Gabriela, tym że po- trafił kontrolować kogoś tak starożytnego jak ona, że potra- fił zmienić kierunek jej lotu, ochraniać ją, a zarazem kon- tynuować podróż do szpitala, spokojnie przy tym gawędząc ze swym śmiertelnym wrogiem. Ten spokój nie był udawany. Gabriel, starożytny wojownik, który przez wszystkie stule- cia nieustannie staczał bitwy, miał niezachwianą pewność siebie. A nadchodząca walka miała być zwieńczeniem je- go wielowiekowego doświadczenia. Francesca postanowiła przestać się opierać, nie chcąc jeszcze bardziej utrudnić mu tego zadania.

Niemniej musiała powstrzymywać się z całych sił, by nie zacząć błagać Luciana, aby oszczędził Skyler cierpień. Wampiry żywiły się bólem. To był dla nich prawdziwy rary- tas. Poprzez swoje ofiary przez krótką przynajmniej chwilę czuły to, co utraciły. Wprawdzie emocje były mroczne i od- rażające, ale mimo wszystko były emocjami.

Francesca wyciszyła myśli, postanawiając się skupić.

- Skyler? Słyszysz mnie? - Dziewczynka spała. - Nie otwieraj oczu. Jesteś w niebezpieczeństwie.

Coś się poruszyło i Skyler nagle oprzytomniała. France- sca tak dobrze znała jej umysł, że czuła nawet, jak dziew- czynka skanuje otoczenie w sposób, w jaki czynią to Karpa- tianie. Jej puls był równy; serce nawet nie drgnęło.

- To niemożliwe. On tu ze mną jest, a to znaczy, że nic mi nie grozi.

- Czy on wziął sobie twoją krew?

Nastąpiła dłuższa chwila milczenia, Skyler była zasko- czona tym pytaniem.

- On przecież nie jest pracownikiem laboratorium. Wiem, że nie jest. Dlaczego miałby pobierać mi krew?

Francesca zastanowiła się nad sytuacją. Skyler wykonała jej polecenia; nie poruszała się, oddychała spokojnie, udając, że śpi. I z jakiegoś powodu czuła się bezpieczna, pomimo że zagrażało jej straszliwe zło. Skyler miała dar wyczuwania za- grożeń. To by znaczyło, że Lucian wcale nie chce wyrządzić jej krzywdy. Zastawiał tylko pułapkę na Gabriela.

Francesca wiedziała, że Gabriel ma łączność z jej my- ślami, że kontaktuje się z jej umysłem. Powinna była jed- nak pamiętać, że również i Lucian poprzez Gabriela mógł poznać jej myśli. Jego śmiech znów do niej przypłynął, ta melodyjna symfonia piękna.

- Teraz już widzisz, że walka z kimś tak potężnym jak ja jest daremna. To ludzkie dziecko, choć jest wyjątkowe, nie zwiedzie mnie, udając sen. Nie możesz jej przede mną ochronić, przynajmniej nie za sprawą szuoich mocy czy pró- bując ją ukryć. Wszystko, co wie Gabriel, wiem i ja. Jeśli zapragnę uczynić z niej swoją niewolnicę, nic mnie nie po- wstrzyma. Ale na razie nawet sama myśl o tym wydaje mi się nużąca.

- Lucianie. - Gabriel wypowiedział imię brata czule, łagodnie. - Jesteś zmęczony życiem i nic cię już nie trzy- ma na tym świecie. Postanowiłeś oddać duszę i pójść drogą ciemności, lecz to nie wróciło ci emocji, nie zyskałeś dzięki temu mocy większych niż te, które już posiadałeś. Pozwól mi pomóc sobie porzucić to szaleństwo. Przecież tego prag- niesz. Zawsze tego pragnąłeś.

- Złożyłeś przysięgę, bracie, i nie masz innego wyjścia, jak tylko ją uszanować. Jednak powiem ci, że ten świat, w którym obecnie się obudziłem, wydaje mi się jakiś inny. To prawda, że nudno jest żyć, gdy wokół nie ma się so- bie równych, ale na szczęście istniejesz ty. Czyżbyś również chciał wyjść na słońce? - Lucian cicho się roześmiał, jakby sam do siebie. - Myślę, że jeszcze przez jakiś czas powin- niśmy kontynuować naszą grę w tym dziwnym świecie. - Głos wampira stawał się coraz słabszy; Francesca wyczu- wała to dzięki połączeniu, jakie utrzymywała z Gabrielem. Lucian zwabił brata do szpitala, zamierzając tam wdać się z nim w walkę, ale szybko przestał się tym interesować i zniknął z pokoju Skyler, ulotnił się z atmosfery, nie pozo- stawiając po sobie najmniejszego śladu.

Gabriel westchnął z rozczarowaniem. Lucian wiedział o istnieniu Franceski i Skyler. Zresztą jak miałby nie wie- dzieć? Kobiecą moc unoszącą się w powietrzu mógł wy- czuć każdy z ponadnaturalnymi zdolnościami. Nieumarłi już ściągali do miasta w poszukiwaniu jedynej rzeczy, któ- ra mogła ich uratować. Lucian nie mógł przegapić znaków, musiał się domyślić istnienia Franceski i Skyler. I wiedział również o tym, że Gabriel wybrał sobie Francescę na życio- wa partnerkę oraz że Francesca jest pradawną Karpatianką. Prawdopodobnie wiedział też o jej ciąży. Wiedział wszystko to, co Gabriel. Skyler nie była już bezpieczna w szpitalu, z dala od ich ochrony.

Lądując, zmienił kształt i ruszył żwawym krokiem przez parking do wejścia. Zamazał swą postać, nie chcąc mieć do czynienia ze śmiertelnikami, gdy na własne oczy będzie się przekonywał, że Lucian nie tknął Skyler. Muszą jak najszyb- ciej przenieść ją do domu Franceski. Lucian może wyko- rzystać ludzkich sługusów do skrzywdzenia Skyler za dnia, w czasie gdy Gabriel nie będzie w stanie jej strzec. Skyler koniecznie musi znaleźć się w domu, który on zabezpieczy odpowiednimi zaklęciami. Gdzie śmiertelni strażnicy będą pilnować Skyler, gdy on i Francesca udadzą się na spoczy nek. Przez wszystkie stulecia ich walki Lucian ani razu nie posłużył się człowiekiem, żeby zaatakować Gabriela za dnia, ale w kwestii Skyler Gabriel nie mógł ryzykować. Poza tym po mieście krążyły też inne wampiry, wprawdzie o mniejszej mocy, niemniej równie złe i wredne. Każdy z nich może pró- bować dopaść Skyler. Gabrielowi nie wolno do tego dopu- ścić. Umysł dziewczynki nie zniesie kolejnych urazów.

Gdy wszedł do pokoju, Skyler leżała spokojnie na łóżku wpatrzona w sufit. Pierwszy dotarł do niej jego cień. Ktoś o mniejszych zdolnościach nie zauważyłby lekkiego drże- nia, które wstrząsnęło drobnym ciałem dziewczynki.

- Obawiasz się mnie? - spytał Gabriel łagodnie, z sza- cunku do Skyler nie zaglądając jej do umysłu. Wiedział, że i tak będzie się musiał z nim połączyć, żeby sprawdzić, czy Lucian nie pił jej krwi, ale wolał nie zakłócać bez potrzeby niczyjej prywatności.

Skyler nerwowo zacisnęła palce na kołdrze.

- Nie bardzo. - Pod cienkim nakryciem wyraźnie od- znaczał się zarys pluszowego wilczka, który leżał obok Sky- ler. Jej głos był szczery, choć bardzo słaby.

- Czy wiesz, czemu do ciebie przyszedłem?

Wtedy na niego spojrzała. Jej wielkie i ciepłe szare oczy były szeroko otwarte, a gęste rzęsy rzucały cień na policz- ki. Wyglądała prześlicznie. Skyler z trudem przełknęła ślinę i podniosła dłoń, by zakryć bliznę na twarzy. Gabriel deli- katnie wstrzymał tę dłoń, nie pozwalając dziewczynce za- słonić białej szramy. Z czułością przesunął palcem po bli- znach znaczących przedramię, nadgarstek i samą dłoń.

- Jesteśmy rodziną, córko, prawdziwą rodziną. Niczego nie musimy się przed sobą wstydzić. Jestem z ciebie dumny, dumny z tego, jak się broniłaś, i z tego, że pozostałaś wier- na swojej duszy. Nie kryj oznak swojej odwagi, Skyler. Nie przede mną i nie przed Francescą.

Dziewczynka utkwiła w jego twarzy ponure spojrzenie swych wielkich szarych oczu.

- Zawsze byłam sama. Od kiedy pamiętam. Byłam sa- ma od śmierci mamy. Nie jestem pewna, czy potrafię żyć z innymi.

Gabriel bez skrępowania wykorzystał swój czarujący uśmiech.

- W takim razie witaj w rodzinie, Skyłer. Ja również bardzo długo żyłem samotnie, tak samo Francesca. Razem będziemy się uczyli życia w grupie. - Pogładził Skyler deli- katnie po włosach. - Może na początku będzie trudno, ale z pewnością w końcu nam się to uda.

Przez twarz dziewczynki przemknął cień uśmiechu.

- Tak sądzisz?

- Jestem pewien. Zawsze osiągam cele, które sobie wy- znaczam, nawet te, które budzą we mnie odrazę. A teraz po raz pierwszy robię coś dla samego siebie i na pewno nie poniosę porażki.

Spojrzała na Gabriela nie jak dziecko, lecz jak osoba dorosła.

- A jakie cele napawają cię odrazą?

Jego białe zęby błysnęły w uśmiechu wyrażającym po- dziw dla jej bystrości, dla jej wyjątkowego talentu.

- Bywają chwile, że nie mam wyboru i muszę nakazać kobietom z mojej rodziny, by czyniły to, co im polecę - od- parł przebiegle.

W szarych oczach Skyłer na moment zalśniły iskierki wesołości, co bardzo Gabriela ucieszyło.

- I coś takiego napawa cię odrazą? Wątpię, Gabrielu. - Bardzo odważnie się z nim droczyła.

Usiadł, żeby nie przytłaczać jej swym wzrostem. Zależa- ło mu, żeby Skyler nie odczuwała przy nim lęku. Francesca przekonała ją, by go zaakceptowała, by widziała w nim ko- goś dobrego, ale jego pozycja nadal była chwiejna. Dlatego starał się zachowywać szczególnie delikatnie przy Skyler, żeby jej nie przerażać.

- Gdybym ujął cię za rękę, tak jak to robi Francesca, mógłbym odczytać twoje myśli - wyjaśnił łagodnym to- nem. - W podobny sposób jak ty zbierasz informacje o lu- dziach. Nie chcę cię wystraszyć swoim dotykiem, ale muszę koniecznie poznać twoje wspomnienia o tym drugim męż- czyźnie, który tak często cię odwiedza.

Skyler zatrzepotała długimi rzęsami i przymknęła oczy.

- A czy ja będę mogła poznać twoje wspomnienia? - zapytała z wahaniem, jakby w obawie, że go rozgniewa.

- A chciałabyś?

- Zazwyczaj to potrafię - odparła wstydliwie, gniotąc palcami brzeg kołdry. - Zawsze umiałam odczytywać my- śli ludzi, gdy ich dotykałam. - Obrzuciła Gabriela szybkim, podejrzliwym spojrzeniem. - Choć ty i Francesca robicie to chyba inaczej. Ja po prostu wiem niektóre rzeczy. Słyszę i czuję, gdy Francesca do mnie mówi. Wiem, że przy mnie jest. - Skyler wciąż nerwowo ściskała brzeg kołdry. - Tak jak ten drugi mężczyzna, który się zjawia, gdy się czegoś boję.

- Skyler - zaczął Gabriel bardzo łagodnym głosem - je- śli nie chcesz poznać moich myśli, mogę cię od nich odgro- dzić. Jeśli doda ci to pewności, wystarczy, że powiesz.

Jej duże, pełne wyrazu, gołębioszare oczy przesunęły się po jego twarzy. Gabriel nie popędzał dziewczynki, czekając spokojnie, aż podejmie decyzję. W końcu skinęła głową. Ga- briel z ogromną delikatnością ujął jej dłoń i pochylił się niżej, by móc uwięzić spojrzenie Skyler w głębinach swych czar- nych oczu. Dziewczynka nawet nie mrugnęła. Gdy na coś się decydowała, robiła to całym sercem i duszą. Gabriel zapisał sobie w myślach, że musi o tym pamiętać, gdy w przyszłości będzie próbował odgrywać wobec niej rolę rodzica.

Zaskoczyła go śmiechem, który rozległ się tylko w jej umyśle.

- Ja też czytam ci w myślach - przypomniała mu.

- Wspaniale. Będziesz takim samym utrapieniem jak Francesca - burknął, choć jednocześnie jego umysł zalało uczucie miłości, jaką żywił do swej życiowej partnerki, oraz opiekuńczości w stosunku do Skyler. Ona zaś czasami czu- ła w umyśle jego obecność, ale nie zdawała sobie sprawy, że Gabriel zdążył już zapoznać się z jej wspomnieniami z dzie- ciństwa. Czułaby się wtedy upokorzona, czego Gabriel in- stynktownie się domyślał. Nie chciał zawstydzać Skyler za żadną cenę. Dziewczynka obejrzała tyle jego wspomnień, ile chciała. Dowiedziała się o tym, że bardzo pragnie, by stała się częścią jego rodziny, że miał nadzieję być dla niej dobrym opiekunem, kimś, kto będzie ją chronił i prowadził, i zawsze dbał, żeby czuła się bezpieczna. Podzielił się z nią swoimi wątpliwościami co do tego, czy spisze się jako mąż, swoimi lękami, że w jakiś sposób może zawieść Francescę. Kochał ją nad życie i przekonywał Skyler, że z czasem ją również pokocha równie mocno.

Gdy poznawała jego myśli, on coraz bardziej zagłębiał się w jej wspomnieniach, szukając oznak mocy, jakiegoś śladu, który świadczyłby o tym, że jego brat próbował ją wykorzystać przeciwko Francesce. Natknął się na oznaki działań Franceski i był nimi zachwycony. Natknął się na ich wspólne zaklęcie, silną ochronę, którą razem zainstalowali w umyśle Skyler, aczkolwiek nie znalazł śladu działalności Luciana, nawet cienia jego mocy, żadnych ukrytych suge- stii. Gabriel był skrupulatny, szukał wszędzie, nawet naj- drobniejszej anomalii, znajdując ich wiele, dokładnie je ba- dając. Skyler zdawała się wolna od wszelkich zewnętrznych wpływów.

Gabriel cicho westchnął, szybko opuszczając umysł Skyler, żeby nie dotknął jej nagły gniew, który nim zawład- nął. Dziewczynka była straszliwe maltretowana i w jej umy- śle na zawsze pozostaną blizny po świeżych jeszcze ranach. Była wyjątkową osobą, która jak mało kto potrafiła wyczuć ludzi, i była obdarzona bezcennymi, nadnaturalnymi zdol- nościami. Jednak mężczyzna, który powinien był ją kochać i chronić, stał się tym, który pierwszy zadał jej ból.

Gabriel oddychał głęboko, chcąc zachować spokój i opa- nowanie. Wiedział, że Skyler byłaby przerażona, gdyby w jej obecności wpadł w furię. Lucian zdążył już wybić wszyst- kich, którzy ją maltretowali. Zabijał oprawców Skyler w ra- mach zabawy z Gabrielem, żeby pokazać, że zna jego myśli.

- Czy zobaczyłeś tam coś, co sprawiło, że zmieniłeś zdanie i już nie chcesz, żebym zamieszkała z tobą i France- scą? - Głos Skyler brzmiał zaczepnie, ale jej wzrok umknął przed spojrzeniem Gabriela, gdy tylko opuścił jej umysł.

Gabriel ujął ją pod brodę tak, żeby musiała patrzeć mu w oczy.

- Twój umysł jest niezwykły. Podziwiam ciebie i to, co osiągnęłaś, oraz to, co jesteś w stanie robić. Będę zaszczy eony, jeśli pozwolisz mi zostać swoim opiekunem. Czy nie widziałaś siebie moimi oczyma? - Zadał to pytanie bardzo ciepłym głosem.

Na twarz Skyler wypłynął lekki rumieniec.

- Ale ja wcale taka nie jestem. Nie jestem taka, jak o mnie myślisz, odważna, dzielna i piękna. Nikt inny tak o mnie nie myśli. - Ponieważ nie przestawał się w nią wpa- trywać, Skyler zarumieniła się jeszcze bardziej. - No mo- że Francesca, ale ona nie ma w sobie nawet odrobiny zła. Umiałaby powiedzieć coś miłego nawet o potworze.

Usta Gabriela wykrzywił nieznaczny uśmiech.

- Prawdopodobnie nie mylisz się w ocenie Franceski. Ona z pewnością znalazłaby coś dobrego nawet w bestii, ale nie zapominaj, że Francesca jest bardzo spostrzegawcza i widzi cię dokładnie tak samo jak ja. Dlatego ty też mu- sisz się nauczyć patrzeć na siebie inaczej. Jesteśmy twoimi opiekunami i musisz się nauczyć nam ufać i na nas polegać. Kiedy tylko zechcesz, możesz zaglądać do mojego umysłu. Zawsze będzie stał przed tobą otworem.

- Chcę opuścić już to okropne miejsce i zamieszkać z tobą i Francescą.

- Francesca omawiała z doktorem Brice'em twój wypis, gdy nam przerwano.

Skyler przygryzła wargę, zaczęła coś mówić, ale nagle zamilkła, zasłaniając twarz pluszowym wilczkiem.

- Mów, kochanie - zachęcił ją łagodnie Gabriel. - Ocze- kuję, że w naszym domu wszyscy będziemy się nawzajem szanowali i mówili sobie samą prawdę. Jeśli chcesz mi coś powiedzieć, wysłucham cię i powiem, co o tym sądzę.

- Nie uwierzysz, ale ja wiem, że się nie mylę. - Skyler w zdenerwowaniu mocno ściskała pluszową zabawkę.

Gabriel delikatnie dotknął jej dłoni, przesyłając falę cie- pła i otuchy.

- Jeśli tak uważasz, to ci uwierzę, Skyler.

Uwielbiała brzmienie jego głosu, jego akcent, którego nie umiała określić, ten śmieszny sposób, w jaki wymawiał i czasami przekręcał pewne słowa. Ale najbardziej lubiła to, że mu ufa, to, że sprawiał, że mu wierzyła.

- Myślę, że doktor Brice wcale nie jest dobry. Dzieje się z nim coś złego.

Gabriel skinął głową.

- Doktor Brice jest zakochany we Francesce i mój po- wrót wcale go nie ucieszył. Widzisz, Francesca myślała, że ja nie żyję. Zdaj e się, że pan doktor ma problem z okiełzna- niem swej zazdrości.

Skyler wpatrywała się w Gabriela przez dłuższą chwilę, po czym pokręciła głową.

- To coś więcej. Czuję to, kiedy mnie dotyka.

Przez chwilę w oczach Gabriela i w jego sercu tańczyły krwawe płomienie demona. Zanim odpowiedział, najpierw kilka razy głęboko odetchnął.

- Co masz na myśli, maleńka? - Jego głos brzmiał teraz jeszcze ciszej i piękniej.

Skyler poczuła, że powietrze w pokoju zgęstniało i znie- ruchomiało, tak jakby i ono czekało na jej odpowiedź. Za- słoniła oczy swymi długimi rzęsami.

- Kiedy tu przychodzi, żeby mnie zbadać, próbuje to ukryć, ale wiem, że dzieje się z nim coś złego. On coś knuje. Chodzi o coś więcej niż zazdrość, Gabrielu.

- Dopilnuję, żeby wypisali cię stąd już jutro wieczo- rem. Będziemy musieli z Francescą przygotować dom, że- byś miała wszystko, czego trzeba, abyś jak najszybciej wy- zdrowiała. Na razie Francesca wynajęła dla ciebie strażnika. To twój osobisty strażnik, a nie pracownik szpitala. Będzie pilnował twojego bezpieczeństwa podczas naszej nieobec- ności. Jeśli poczujesz się zagrożona, powiesz mu, żeby cię stąd wyprowadził i zawiózł do domu. - Z kieszeni wyjął klucz do frontowych drzwi domu Franceski. Potem zdjął złoty naszyjnik i zawiesił na nim klucz. - To klucz do na- szego domu, maleńka. - Zawiesił łańcuszek na szyi Skyler.

- Jeśli będziesz potrzebowała się do niego dostać, klucz już masz.

Poczuł, że Skyler ulżyło. Oglądała klucz i tuliła go do twarzy, jakby podarował jej coś ogromnie cennego. Gabriel wstał.

- Twój pokój jest już gotowy, Francés ca przeszła sa- mą siebie. - Zapisał adres na skrawku papieru i wcisnął go w rękę Skyler.

Delikatny uśmiech wypłynął na jej usta.

- Wiedziałam, że będzie wariowała. - Uśmiech znikł z bladej twarzyczki dziewczynki. - Wierzysz w to, co po- wiedziałam o doktorze? - W głosie Skyler zabrzmiała nuta niepokoju.

Gabriel popatrzył na nią ponuro i z powagą.

- Wierzę, Skyler. Ja też czuję to samo w obecności doktora Brice'a. Nie martw się jednak o Francescę. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby nic złego jej nie spotkało.

Skyler przez dłuższą chwilę wpatrywała się w jego twarz, po czym jej rzęsy opadły i dziewczynka ułożyła się wygodniej, jakby uspokojona zapewnieniami.

Gabriel, który gdy tylko nie spał, zawsze automatycznie skanował otoczenie, wyczuł, że w szpitalu pojawił się Brice. Odszedł od łóżka, kierując się do drzwi. Zatrzymał go jed- nak cichy okrzyk zdumienia.

- Co się stało? - spytał ciepło.

Skyler wpatrywała się w niego, jakby był duchem. Zaraz jednak się roześmiała, choć zabrzmiało to nieco sztucznie.

- Właśnie zdałam sobie sprawę, że przypominasz mi...

- Zamilkła.

Gabriel szeroko się uśmiechnął. Chłopięco, łobuzersko.

- Jakąś gwiazdę rocka? - spytał z nadzieją. Jednak Sky- ler była o wiele bardziej spostrzegawcza, niż się spodziewał.

Znów roześmiała się nerwowo.

- Niezupełnie, Gabrielu. Przypominasz mi wilka. Du-

żego, złego wilka. - Podniosła pluszową zabawkę. - Takiego jak ten.

On również się roześmiał, ale wychodząc i machając Skyler na pożegnanie, starał się wyglądać jak zwykły śmiertelnik.


ROZDZIAŁ 14


Gospodyni z mężem przyjeżdżają dzisiaj, Gabrielu - oznajmiła Francesca. Siedziała przy swoim biurku, zszy- wając kawałki tkanin. Dla Gabriela były to właśnie tylko kawałki materiału, jednak widział, że Francesca, mimo iż niezbyt skoncentrowana na tym co robi, z lubością przesu- wa palcami po każdym szwie.

Gabriel przemierzył pokój i stanął przy niej, pragnąc po- czuć bliskość smukłego ciała Franceski.

- Wiem o tym, ale odnoszę wrażenie, że o czymś mi nie mówisz - rzucił z lekkim rozbawieniem. Był życiowym partnerem Franceski i wystarczyłoby zajrzeć jej do umysłu, by się dowiedzieć, co ją dręczy.

Francesca głęboko nabrała powietrza. Nieświadomie zaczęła gładzić palcami skrawek materiału.

- Aidan poprosił, żebyśmy nie pili ich krwi.

Zapadła krótka, lecz bardzo wymowna cisza. Powietrze wypełniła dezaprobata Gabriela. Francesca doskonale go rozumiała. Bardzo niewielu śmiertelników wiedziało o ist- nieniu Karpatian. Gabriel był starożytną istotą, myśliwym niemającym sobie równych, nie licząc jego brata. Zachował życie, ponieważ bardzo starannie ukrywał miejsce swojego spoczynku oraz dzięki temu, że potrafił się wtopić w ludz- ką społeczność. Karpatianie z łatwością mogli kontrolować tych śmiertelników, których krwi skosztowali, jednak Aidan prosił, by w tym wypadku tak się nie stało. Gdyby jakiś śmiertelnik dowiedział się o ich pochodzeniu i zamieszkał w ich domu, miałby nad nimi ogromną władzę. Dla Gabriela oznaczało to narażanie rodziny na ryzyko, ufanie ludziom, których nie znał.

- I co sądzisz o tej dziwnej prośbie? Serce Franceski zadrżało.

- Gabrielu. - Wypowiedziała jego imię prawie szeptem, rozkoszując się jego brzmieniem. Od tak dawna była panią siebie, samodzielnie podejmowała decyzje, podobnie jak Gabriel, a jednak on uznał za stosowne zapytać ją o zdanie jak prawdziwego partnera.

Gabriel uśmiechnął się lekko. Francesca była jego partnerką, jego drugą połową. Jej zdanie liczyło się ponad wszystko. Był ogromnie dumny z jej osiągnięć. Wydawało się jednak, źe ona nie ma pojęcia, jak wiele dla niego zna- czy. To go zdumiewało. Chciał, żeby spojrzała na siebie je- go oczyma. Jego zdaniem na świecie nie było kobiety, która mogłaby się z nią równać.

- Oczywiście, że cenię sobie twoją opinię. Wprawdzie od dawna nie masz kontaktu z naszymi ludźmi, ale jesteś na bieżąco z tym, co się z nimi działo. Udało ci się ukryć własną tożsamość przed tymi, którzy posiadają władzę, oraz przed nieumarłymi nieustannie poszukującymi kobiet naszej rasy. Uważam, że masz większe prawo do oceny tej dziwacznej prośby niż ja. Bo ja przecież przez prawie przez dwa wieki spoczywałem w grobie.

- Słyszałam pogłoski, że Aidan nie kontroluje tej rodzi- ny, że nigdy nie wykorzystywał jej do pożywiania się, że da- rzy jej członków ogromnym szacunkiem. Ci ludzie pomagali w potrzebie również innym osobom naszego gatunku. Nie wszyscy znają nasze sekrety, ale ci, którzy je znają, nigdy nas nie zdradzili. Skoro Aidan zarekomendował dwie osoby z tej ludzkiej rodziny, znaczy to, że ufa im bezgranicznie. Mówił, że to syn jego gospodyni. Ten człowiek zna naszych ludzi już od dłuższego czasu. Co do żony, to dowiedziała się o nas dość niedawno, ale okazała się lojalna. Jej mąż zapew- niał Aidana, że można jej zaufać.

- Nie podoba mi się pomysł, że nie będziemy mieli nad nią kontroli ~ wyznał szczerze Gabriel. - Ten mężczyzna wie o nas od dawna i niejeden raz wykazał się lojalnością, ale kobieta w trudnej sytuacji może się okazać wielkim za- grożeniem. Może nas zdradzić.

Francesca skinęła głową.

- To, co mówisz, to szczera prawda zwłaszcza obecnie, gdy w Paryżu jest Lucian i na nas poluje, ale wydaje się, że możemy zachować kontrolę nad sytuacją, monitorując myśli tej kobiety. Jeśli uznamy, że istnieje jakieś ryzyko, bę- dziemy mieli czas, by skontaktować się z Aidanem.

Słysząc to, Gabriel wysoko uniósł brwi. Francesca od- wróciła twarz, żeby ukryć rozbawienie, jakie ją nagle ogar- nęło. Gabrielowi nie podobał się pomysł, że miałaby konsul- tować się z Aidanem Savage'em w jakiejkolwiek sprawie, a już z pewnością nie w sprawie kogoś z domowników.

Gabriel leniwym ruchem wyciągnął rękę i chwycił ją za ramię.

- Czy ty się ze mnie śmiejesz? - spytał ciepło, choć w jego głosie słychać też było nutkę irytacji.

- Jakżebym śmiała. - Jej ciemne, niemal czarne oczy błyszczały wesoło.

Gabriel porwał ją w objęcia.

- Owszem, śmiałabyś - szepnął, pochylając swą ciemną głowę do jej kuszącej szyi. Jego usta przesunęły się delikat- nie po gładkiej miękkiej skórze. - A poza tym, czy aż tak bardzo jesteś zajęta sprawami tych ludzi, że nie masz czasu zająć się moimi dolegliwościami? Potrzebuję twoich uzdro- wicielskich czarów.

Wysunęła ręce do tyłu i otoczyła nimi jego szyję, wtu- lając się w Gabriela tak mocno, że wszyskimi mięśniami przylegał do jej smukłego ciała. Odszukała ustami jego war- gi. Ziemia pod jej stopami zastygła w bezruchu. Na jedną chwilę straciła dech. Ich serca biły w zgodnym rytmie, umy- sły zlały się ze sobą, a dusze połączyły. Francesca stapiała się z Gabrielem, jej ciało było miękkie i uległe. Sprawiał to sam jego pocałunek. W jednej sekundzie powodował, że jej krew zamieniała się w roztopioną lawę, a temperatura ciała podnosiła się o kilka stopni.

- Mamy dziecko - wyszeptała czule w jego szyję. - Wła- śnie do nas idzie.

Gabriel cicho jęknął. On też słyszał miękki odgłos ma- łych stopek Skyler, która chodziła po całym domu, żeby dobrze obejrzeć wszystkie zakamarki. Zaraz po obudzeniu się Gabriel wyruszył na łowy, żeby porządnie nasycić się krwią, dla siebie i Franceski. Mieli wiele do zrobienia, głów - nie w związku z przeprowadzką Skyler. Gabriel zaakcepto wał ochroniarza wybranego przez Francescę. Jarrod Silva, mężczyzna około trzydziestki, sprawiał wrażenie bardzo zręcznego. Nie wścibiał nosa, gdzie nie powinien, a Gabriel wyczytał w jego myślach, że pragnie jak najlepiej wypełniać swoje obowiązki. Gabriel wzmocnił to pragnienie subtelną sugestią, pewien, że Jarrod ochroni Skyler, jeśli zajdzie taka potrzeba.

Francesca, nadal w jego objęciach, odwróciła się do nie- go twarzą i znów się w niego wtuliła. Roześmiał się cicho, wzmacniając uścisk na jej ramionach.

- Patrzę na ciebie, Francesco - wyszeptał, obejmując jej drobną twarz dłońmi - i nie mogę się nadziwić swojemu szczęściu. Jesteś moim życiem, jesteś obecna w każdym oddechu. Mam nadzieję, że zawsze będziesz o tym pamiętała

i że ta wiedza zapadnie ci głęboko w serce. Sprawiasz, że i nie żałuję już męczarni, jakie znosiłem przez stulecia.

Francesca poczuła, że w jej oczach zbierają się łzy. Wiedziała, że Gabriel mówi szczerze, czuła intensywność jego emocji. Oczywiście pożądał także jej ciała. Wyczuwała biją- cy od niego żar namiętności, który narastał niczym wielka fala na wzburzonym morzu, ale miłość, jaką do niej czuł,

była jeszcze silniejsza. Nabrała powietrza, żeby zaciągnąć

się głęboko magicznym zapachem Gabriela,

Jakiś cichy odgłos kazał im obojgu odwrócić głowy.

- Uwielbiam to w was - odezwała się Skyler. Porusza- ła się powoli i ostrożnie, bo nadal była obolała. - To jak na siebie patrzycie. Nigdy nie widziałam, żeby ludzie tak na siebie patrzyli. Robicie to z wielką miłością. Miłość z was promieniuje.

Francesca natychmiast wyciągnęła ręce do dziewczynki.

- I pewnie się zastanawiasz, czy w tej miłości znajdzie

się miejsce również dla ciebie.

Skyler sprawiała wrażenie ogromnie kruchej. Miała bła-

dą, prawie przezroczystą cerę, w szczupłej twarzy jej oczy

I wydawały się ogromne. Wyglądała na znacznie młodszą, niż

była w rzeczywistości, dopóki nie spojrzało się w jej zbyt

dojrzałe oczy.

Skyler pochyliła głowę, a długie rzęsy przesłoniły wyraz jej oczu, ale dalej idąc przed siebie, chwyciła wyciągniętą do niej rękę. Francesca delikatnie ją do siebie przyciągnęła. Gabriel nakrył ich dłonie swoimi.

- Mamy wystarczająco dużo miłości dla wszystkich, Skyler - zapewnił czule. - A nawet więcej niż trzeba, je- steśmy rodziną, cała nasza trójka, i tak będzie zawsze, nie- zależnie od tego, co przyniesie przyszłość. Ale zaczyna się ona już teraz. Francesca żyła dotąd samotnie. Tak jak ja i ty. Razem stworzymy rodzinę i będziemy sobie pomagali na każdym kroku. - jego piękny głos brzmiał przekonująco. Mógł wydawać rozkazy niebiosom i sprawić, by ziemia pod ich stopami się rozstąpiła. Nie stosując żadnych sugestii, powodował, że Skyler wierzyła mu bez zastrzeżeń.

Francesca wygładziła postrzępione końce jej włosów.

- Dzisiaj przyjeżdża nasza gospodyni. Ona i jej mąż za- mieszkają z nami na stałe. Gabriel i ja mamy wiele obowiąz- ków i przez kilka godzin za dnia nie będzie nas w domu. Chcę, żeby ktoś godny zaufania opiekował się tobą przez cały czas, żebyś czuła się bezpieczna. Tylko pamiętaj, to jest twój dom. Jeśli ktoś powie lub zrobi coś, co ci się nie spodo- ba, oczekuję, że mi o tym powiesz, żebyśmy mogli wspól- nie się tym zająć. Gdybyś chciała coś zmienić w domu, po prostu mnie o tym poinformuj. Dla nas najważniejsze jest twoje szczęście i wygoda.

- Mój pokój jest śliczny, Francesco - zapewniła Skyler. Jej głos nadal brzmiał tak cicho i słabo, że Francesca miała ochotę porwać dziewczynkę w ramiona i mocno uścisnąć. - Dziękuję, że zadałaś sobie tyle trudu.

- To była dla mnie przyjemność i zabawa. Tak jak zaba- wą będą nasze wspólne zakupy. - Francesca roześmiała się lekko. - Widzę, że zbladłaś na wzmiankę o sklepach. Więk- szość dziewcząt byłaby zachwycona. W końcu mam córkę lub, jeśli wolisz, młodszą siostrę, która nie chce chodzić ze mną na ubraniowe zakupy?

Skyler podniosła drżącą dłoń i na pół świadomym ge- stem potarła bliznę na twarzy.

- Już od dawna nie bywałam w mieście, wśród tłumu - wyznała.

Gabriel ujął ją delikatnie za rękę i przytulił do twarzy w miejscu, gdzie na dłoni widniały najgorsze blizny.

- Gdy uznasz, że już jesteś gotowa, razem wybierzemy się na zakupy i będziemy się gapić na tych dziwacznych lu- dzi. To będzie świetna zabawa.

Skyler przyglądała mu się przez dłuższą chwilę, prze- suwając wzrokiem po jego ostrych rysach, studiując każdy centymetr jego twarzy. Uśmiech powoli i z trudem wypły- wał na jej usta, ale w końcu rozświetlił również jej oczy.

- Mam wrażenie, że boisz się tych wszystkich dziwa- ków niemal tak samo jak ja, choć z innego powodu.

Francesca roześmiała się, widząc kwaśną minę Gabriela. Radosny dźwięk wypełnił cały dom uczuciem miłości. Ona to potrafi, pomyślał Gabriel. Francesca jest w stanie wy- pełnić miłością wszystkie zakamarki tego wielkiego domu. Każda chwila, którą z nią spędzał, tylko pogłębiała uczucie, jakie do niej żywił. Promieniowała takim światłem, że cią- gle był nią zafascynowany. Gabriel tak długo żył w świecie ciemności i przemocy, że teraz patrzył na Francescę z czcią niemal nabożną. Jego ciemne oczy napotkały gołębioszare spojrzenie Skyler i oboje uśmiechnęli się do siebie poro- zumiewawczo. Skyler czuła to samo co on. Oboje pragnęli przez wieczność kąpać się w uzdrawiającym świetle otacza- jącym Francescę.

Francesca objęła Skyler w pasie, czyniąc to tak natu- ralnie, że dziewczynka nawet nie pomyślała o tym, żeby się odsunąć.

- Nie musimy wychodzić w miejsca publiczne, dopóki nie będziemy na to gotowi, kochanie. Najważniejsze, żebyś czuła się bezpiecznie i swobodnie tutaj, w domu i coś mi się wydaje, że polubisz naszą nową gospodynię.

Skyler lekko się skrzywiła i wymieniła z Gabrielem ko- lejne porozumiewawcze spojrzenie. On również się krzywił. Francesca na ten widok wybuchnęła śmiechem.

- Już widzę, jak to będzie. Wy dwoje jesteście samot- nikami, jednak nie ma mowy, żebyście sprzysięgali się przeciwko mnie za moimi plecami. Skyler, polubiłaś swoje- go ochroniarza, prawda?

Dziewczynka wzruszyła ramionami.

- Staram się na niego nie patrzeć.

- Cóż, powinnaś. Jest całkiem przystojny - odparła

Francesca.

- Wystarczy już tego dobrego - wtrącił się Gabriel. - Nie musisz się rozglądać za żadnymi przystojnymi mężczy- znami poza mną.

Francesca uśmiechnęła się słodko.

- Tak? Wspaniale, tylko nie pamiętam, żebym kiedykol- wiek powiedziała, że jesteś przystojny.

Skyler, nie mogąc się powstrzymać, wybuchnęła śmie- chem, na jedną krótką chwilę zapominając o bliznach na ciele. O bliznach na umyśle i duszy. W tym momencie była po prostu młodą dziewczyną cieszącą się chwilą szczęścia z dwojgiem ludzi, których zaczynała ogromnie lubić. Wyda- wało się prawie niemożliwością, by tak szybko im zaufała, a jednak tak się stało.

- I zamierzasz jej to darować? - zwróciła się z pyta- niem do Gabriela, spoglądając na niego roziskrzonym wzro- kiem. - Przecież jesteś przystojny i ona doskonale o tym wie. Mam co do tego pewność.

Francesca próbowała mu umknąć, lecz Gabriel chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie.

- Zahipnotyzuję ją i umieszczę w jej umyśle mnóstwo sugestii. Możesz mi pomóc, Skyler. Uważam, że ona powin- na mnie czcić.

- Kiedy będziesz jej coś sugerował, możesz jej powie- dzieć, że nikt inny nie musi się mną opiekować. Chcę tylko Franceski - wyznała Skyler na pół serio.

- Nikt poza mną nie ma do ciebie żadnych praw, Skyler. Ci ludzie będą tu po to, żeby ci pomóc, gdy mnie nie będzie

- wyjaśniła łagodnie Francesca. - Robią nam ogromną przy- sługę, przeprowadzając się do nas, żebyś nie była w domu sama. - Francesca mówiła melodyjnym głosem, który wni- kał głęboko w umysł Skyler, zaszczepiając w nim uzdrawia- jącą sugestię.

Gabriel prychnął, chcąc przyciągnąć uwagę dziewczynki.

- Powiedziała „nikt poza mną"... Zauważyłaś to, Sky- ler? Czyżby zapomniała o mnie? Czyżbym nie miał nic do powiedzenia w tym domu?

- Ty nie jesteś nawet przystojny - wytknęła mu Skyler, śmiejąc się pomimo powagi sytuacji.

- Och, więc ciebie też należy zahipnotyzować - zagro- ził. - Powinienem wiedzieć, że wy, kobiety, będziecie się trzymały razem. Pamiętaj o tym, jeśli w swoim pokoju za- czniesz szczekać jak pies, nie rozumiejąc, jak to się stało.

- Ja też bym się zdziwiła w takiej sytuacji - wtrąciła się

Francesca. - Ale szczekanie to chyba trochę za wiele.

- No nie wiem - zastanawiała się na głos Skyler. - Gdy- byśmy wszyscy zaczęli szczekać, to pewnie nowa gospodyni szybko by się stąd wyniosła.

- Ale dasz jej szansę, prawda Skyler? - spytała łagodnie

Francesca.

Dziewczynka lekko westchnęła.

- Zdaje się, że nie mam wyboru. Ale przecież sama mo- gę się sobą zająć. Nie jestem już dzieckiem. Zresztą całe życie byłam sama.

- Racja - zgodził się Gabriel. - Jednak postaraj się nas zrozumieć, Skyler. Francesca i ja chcemy wynająć gospody- nię tylko po to, żeby było ci wygodniej i żebyś czuła się tu bezpieczna, a nie dlatego że ci nie ufamy. Jesteśmy zamożni, maleńka, i z tego powodu możesz się stać celem czyjegoś ataku. Francesca straszliwie by się o ciebie zamartwiała, gdybyśmy nie zapewnili ci odpowiedniej opieki.

Skyler wpatrywała się intensywnie w twarz Gabriela. Dziewczynka zastanawiała się, czy powinna mu uwierzyć. W końcu skinęła głową.

- O tym nie pomyślałam, ale nie chciałabym, żebyście się o mnie martwili.

Dotyk Franceski był, jak zawsze, kojący.

- Sprawdź przez jakiś czas, jak to będzie, kochanie. Jeśli nie spodoba ci się ta gospodyni, znajdziemy kogoś innego.

Skyler nie chciała, żeby Francesca tak się nią przejmo- wała.

- Nie uważasz, że za bardzo mnie rozpieszczacie? - za- pytała.

Francesca natychmiast się uśmiechnęła, a jej ciemne oczy wypełniła radość.

- Mam taką nadzieję. Bardzo lubię cię rozpieszczać.

- Ty chyba nie masz zielonego pojęcia o wychowaniu dzieci, prawda? - droczyła się z nią Skyler. - Widać, że pew- nie ja będę musiała pilnować tu porządku.

Dzwonek do drzwi przerwał tę żartobliwą wymianę zdań. Z twarzy Skyler znikł uśmiech, ale Francesca natych- miast otoczyła ręką jej szczupłe ramiona.

- To oni, prawda? - spytała szeptem dziewczynka, jak- by się bała mówić głośniej. Francesca czuła, że jej drobne ciałko drży.

Zerknęła niepewnie na Gabriela.

- Może za bardzo na nią naciskamy. Może popełnia- my błąd, oczekując, że tak szybko zaakceptuje tyle nowych osób w swoim otoczeniu?

- Musimy ją chronić, kochanie. Innym wyjściem było- by zmuszenie jej do posłuszeństwa, a zgodziliśmy się obo- je, że nie będziemy tego robić bez wyraźnej konieczności.

- Gabriel ują ł dłoń Skyler. - Ja też nie lubię obcych w domu, maleńka. Może dodasz mi sił, gdy Francesca będzie odpra- wiała swoje czary. Jeśli nie wyczujemy niczego złego w tych ludziach, spróbujemy ich zaakceptować. Co ty na to?

- A jeśli nie polubię męża gospodyni? - spytała Skyler, wyrażając na głos swoją największą obawę.

- Posłuchaj, Skyler - zaczął Gabriel. - Gdybyś kiedy- kolwiek miała jakieś wątpliwości, uzasadnione lub nie, na temat jakiegokolwiek mężczyzny, włącznie ze mną, od razu udaj się z tym do Franceski. Nie zastanawiaj się, nie martw ani się nie wahaj, tylko od razu zwróć się do Franceski. Obiecaj mi, że tak zrobisz. - Jego głos był magiczny, deli- katny i tak zniewalający, że nie można było się mu oprzeć.

Skyler przez chwilę stała nieruchomo, po czym z powagą skinęła głową. Idąc z Francescą i Gabrielem do drzwi wej- ściowych, trzymała ich mocno za ręce. W jakiś sposób kon- takt z nimi ją uspokajał. Było coś wyjątkowo kojącego w tej parze. Gdy stała między nimi, ich spokój udzielał się jej i od- ganiał od niej lęki. Nie umiała sobie przypomnieć czasu, gdy się nie bała, co trwało aż do momentu, gdy Francesca ją od- nalazła, skuloną w zakamarkach własnego umysłu, i zalała falami ciepła i otuchy. I nie przeszkadzało jej nawet to, że Ga- briel był dominującym mężczyzną. Wiedziała, że ma ogrom- ną moc, wyczuwała to, gdy stała blisko niego, ale ta moc tyl- ko dodawała jej sił. Gabriel dał słowo, że jej nie skrzywdzi, i ona mu zaufała. Zaufała im obojgu. Za wszelką cenę chcie- li, żeby wyzdrowiała, żeby poznała miłość i życzliwość, żeby zasmakowała uczucia prawdziwego bezpieczeństwa.

Czarne oczy Franceski ponad głową Skyler napotkały ciemne spojrzenie Gabriela. Oboje z łatwością czytali w my- ślach dziewczynki, Gabriel uśmiechnął się wspierająco, ża- łując, że nie może objąć Franceski, zamknąć jej w swych ra- mionach, w swym sercu i umyśle. Zawsze myślała o innych, zawsze chciała pomagać potrzebującym, a on stopniowo za- rażał się jej współczującą naturą.

- Bardzo cię kocham, Francesco. - Uczucie było tak in- tensywne, że niemal samo przelewało się z jego umysłu do umysłu Franceski.

Francesca poczuła, że się czerwieni. Gabriel potrafił sprawiać, że czuła się jak nastolatka, a jej serce zaczynało trzepotać w piersi od samego jego dotyku. Czasami pozwa- lał sobie na wielką bezbronność, co było ogromnie rzadkie u karpatiańskich mężczyzn.

Jego ciepły śmiech rozbrzmiewał echem w jej głowie, gdy otwierała frontowe drzwi.

- Nie masz zielonego pojęcia, jacy są karpatiańscy mężczyźni.

Francesca posłała mu wyniosłe spojrzenie, choć tak na- prawdę najchętniej rzuciłaby mu się w ramiona. Zamiast tego uśmiechnęła się uprzejmie do pary stojącej na ganku.

- Zapraszam do środka. Aidan poinformował nas o wa- szym przyjeździe. To bardzo uprzejme z waszej strony, że chcecie nam pomóc w potrzebie.

Mężczyzna zrobił krok do przodu i z miłym uśmiechem celowo wyciągnął rękę najpierw do Gabriela.

- Nazywam się Santino, a to moja żona, Drusilla. - Mężczyzna wyraźnie czuł się swobodnie, choć z pewnością się domyślał, kim są Francesca i Gabriel. Zupełnie się nie bał tego, że Gabriel może odczytać jego myśli, i Gabrielowi bardzo się to spodobało.

Santino był dobrym człowiekiem, odpowiedzialnym i pragnącym za wszelką cenę ochraniać swoją rodzinę. Brał udział w walkach z wampirami oraz ich upiornymi sługusa- mi i wiedział, jak trudno łowcy wampirów ochraniać ludzi i Karpatian. Chętnie dołączył do grona wojowników, akcep- tując odpowiedzialność, która wynikała z faktu, iż wiedział, że wampiry naprawdę istnieją. Otaczała go aura spokojnej pewności siebie, a także zaradności, co Gabrielowi z miej- sca przypadło do gustu.

Widział, jak Francesca oddycha z ulgą w duchu. Skyler natomiast przez całe powitanie milczała. Była też bardzo blada, jednak Santino i jego żona potraktowali ją z ogromną delikatnością. Drusilla należała do drobnych kobiet, miała budowę bardzo podobną do Skyler, lecz była od niej pulch- niejsza. W przeciwieństwie do męża sprawiała wrażenie lekko zdenerwowanej, niemniej ani Francesca, ani Gabriel nie wyczuli w niej niczego poza szczerym współczuciem dla Skyler i chęcią ulżenia jej cierpieniu. Francesca od razu ją za to polubiła. Skyler też chyba wyczytała w parze same za- lety, bo powoli zaczynała się rozluźniać i już nie ściskała tak mocno rąk swoich opiekunów, a podczas rozmowy udało jej się nawet raz czy dwa razy uśmiechnąć.

Francesca oprowadziła małżonków po domu, celowo omijając sypialnię Skyler. Zależało jej, żeby dziewczynka wiedziała, że dysponuje swoją prywatną przestrzenią, gdzie nikt nie może wchodzić bez jej pozwolenia lub zaprosze- nia. Drusilli najbardziej spodobały się kuchnia i ogródek. Santino krzywił się, że dom nie jest dobrze zabezpieczony od strony ulicy i że łatwo się do niego dostać. Dla niego ochrona tego terytorium jawiła się jako logistyczny kosz- mar. Oboje małżonkowie mówili płynnie po francusku, choć z nieznacznym amerykańskim akcentem.

W domu Franceski niemożliwością było czuć się nieswo- jo i obco. Panowała w nim kojąca, uspokajająca atmosfera. Drusilla uśmiechała się do męża, bo nagle poczuła zadowo- lenie z podjętej decyzji. A nie było to łatwe. Ich dwoje dzieci uczęszczało jeszcze do koledżu i choć dzieciaki lubiły zmia- ny, to przeprowadzka do Francji nie leżała w ich pianach.

Jednak przeważyła myśl o małej dziewczynce, którą tak straszliwie maltretowano i która potrzebowała kogoś, kto będzie ją kochał i troszczył się o nią. Niemniej Drusilla oba- wiała się nowej sytuacji. Kochała Aidana i jego żonę Ale- xandrę, znała ich od wielu lat. To, co opowiadał o nich jej mąż, było tak niesamowite, że nie wiedziała, czy powinna mu wierzyć. Faktycznie nigdy nie widywała ani Aidana, ani jego żony w świetle słonecznym, choć jej wspomnienia były lekko zamazane. Zanim Santino wyjawił jej prawdę, mogła- by przysiąc, że często spotykała się z nimi w dzień. Teraz wiedziała, że tak nie było.

Uważnie przyglądała się Francesce, rzucając jej ukrad- kowe spojrzenia. Chciała się przekonać, jaki ma charakter, czy łatwo będzie dla niej pracować. Drusilla pragnęła, żeby ten dom był taki jak poprzedni, do którego się przywiązała. Pragnęła pokochać biedną małą Skyler jak córkę. I chciała też pokochać Francescę i Gabriela, tak jak pokochała Aida- na i Alexandrę. Rodzice Santino pracowali w domu Aida- na od swego ślubu i ogromnie polubili swojego pracodaw- cę. Drusilla wiedziała, że lojalność jej męża wobec rodziny Aidana sięga bardzo głęboko, że jest z nią związany prawie tak mocno jak z nią. A może nawet mocniej. Westchnęła i spojrzała na męża. Santino. Jakże ona go kochała. I była z niego ogromnie dumna.

Drusilla spostrzegła, że Francesca uśmiecha się do niej ciepło, więc szybko zrewanżowała się równie życzliwym uśmiechem.

- Ten dom bardzo mi się podoba - wyznała, chcąc, tym komplementem przełamać lody.

Uśmiech rozjaśnił piękne oczy Franceski.

- Dziękuję. Długo już w nim mieszkam i bardzo go ko- cham. Mam nadzieję, że wy też będziecie się tu dobrze czuli. Jeśli nie spodobają się wam pokoje na górze lub czegoś za- braknie w kuchni, powiedzcie mi o tym. W końcu będzie to wyłącznie wasze królestwo.

- Ja też umiem gotować - oświadczyła niespodziewanie Skyler, zaskakując wszystkich tym, że się w ogóle odezwa- ła. Dotąd cały czas milczała, przyglądając się tylko rozma- wiającym, gdy zwiedzali dom. Trzymała się blisko Franceski i od czasu do czasu dotykała jej ramienia, jakby chciała się upewnić, że ona rzeczywiście istnieje.

- To wspaniale - ucieszyła się Drusilla. - Będziesz mi musiała pokazać swoje najbardziej ulubione przepisy. Bo wiem, co lubi Santino: wszystko, co tylko da się zjeść.

Na twarzy Skyler pojawił się cień uśmiechu, który jed- nak nie dotarł do oczu. Dziewczynka nagle zacisnęła moc- niej palce na dłoni Franceski i przez jej twarz przemknął dziwny wyraz. Skyler zwróciła twarz do Franceski.

- Chciałaś, żebym ci powiedziała, kiedy pojawi się ten drugi. Właśnie teraz czuję jego obecność.

Francesca znieruchomiała, odruchowo obejmując dło- nią nadgarstek Skyler.

- Kochanie, nie patrz na nikogo, lecz skoncentruj się na czymś trywialnym, co zajmie twoje myśli. Gabrielu, on jest teraz ze Skyler. Boję się, że ją wykorzysta, chcąc kogoś skrzywdzić. Skyler by tego nie zniosła.

- Nie łącz się z jej umysłem, póki on tam jest. Ja się połączę z Lucianem i sprawdzę, o co mu chodzi. Najprazodopodobniej szuka nowych informacji. I oczywiście chce się z nami podro- czyć. On to uwielbia. - Gabriel uśmiechnął się pokrzepiająco do Skyler, jednocześnie przesyłając Francesce milczące polece- nie, by nie przerywała rozmowy z Santino i jego żoną.

- Bądź ostrożny, Gabrielu - przestrzegła go ze stra- chem Francesca. Naprawdę bała się Luciana. Wiedziała, że jest potężny; wiedziała, że posiada wielką moc. - Myślisz, że wykorzysta Skyler przeciwko mnie, ale mnie się zdaje, że użyje jej przeciw tobie.

Jedyną odpowiedzią Gabriela była fala ciepła, która za- lała jej umysł.

- Chodź ze mną, maleńka - zwrócił się do Skyler, bio- rąc ją delikatnie za rękę, żeby zejść z nią na parter. Przecho- dząc koło półki z książkami, wybrał jedną na chybił trafił

i podał dziewczynce. - Jestem pewien, że ci się spodoba.

Skyler bez słowa wzięła od niego książkę i otworzyła ją. Szybko pogrążyła się w lekturze, a na jej ustach ukazał się lekki uśmieszek.

- Te opowieści płaszcza i szpady są ogromnie wciągają- ce, nie uważasz, Gabe?

Czarne brwi Gabriela uniosły się niemal pod sufit. Przez wszystkie stulecia jego egzystencji nikt nie wpadł na po- mysł, żeby mówić do niego „Gabe".

- Więcej szacunku, młoda damo. - Szybko połączył się z umysłem Skyler, nie dając jej czasu na zastanowienie się ani na to, by powiadomiła Luciana, że Gabriel do nich dołą- czył. Natychmiast poczuł falę mocy sygnalizującą obecność brata w umyśle dziewczynki.

Lucian od razu go wyczuł.

- Trochę tu za mało miejsca na nas dwóch.

- A więc upadłeś tak nisko, że wykorzystujesz do swo- ich matactw umysły dzieci? Sądziłem, że jesteś na tyle sil- ny, iż możesz stanąć ze mną twarzą w twarz. Najwyraźniej twoje moce bardzo osłabły. - Gabriel mówił łagodnym, czy- stym i hipnotyzującym głosem.

- Próbujesz mnie zdenerwować, Gabrielu, ale to nigdy nie działało. Wątpię, czy jesteś w stanie tak mnie wzbu- rzyć, abym przyjął twoje wyzwanie. Miękniesz w tym domu otoczony kobietami, ja zaś buduję sobie królestwo, którym będę rządził.

Gabriel westchnął.

- Mówisz jak dziecko, Lucianie. Znudzi cię rządzenie królestwem. Znajdź lepiej jakiś klasztor i zacznij czytać książki.

- Już to robiłem. - Zanim Gabriel zdążył zobaczyć oczami Luciana jego otoczenie, Lucian wycofał się z umy- słu Skyler.

Dziewczynka spojrzała na Gabriela.

- On wiedział, że dałeś mi tę książkę. Podawał z niej różne cytaty i poradził, żebym zajrzała na osiemdziesiątą drugą stro- nę. Sprawdziłam urywki, które cytował, i wszystko się zgadza- ło co do słowa - powiedziała z wielkim podziwem w głosie.

- Lucian jest genialny i ma fotograficzną pamięć. Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczyma.

- iy też masz taką zdolność, prawda? Gabriel skinął głową.

- Tak, kochanie. Lucian jest moim bratem bliźniakiem.

Lubi różne zabawy, niekoniecznie przyjemne. Nie chcę cię straszyć, ale on posiada wielką moc, której nie zawsze uży- wa w dobrym celu.

Skyler pokręciła głową i podała Gabrielowi książkę.

- Nie boję się go. Wcale się go nie boję. Dlaczego Fran- cesca kazała mi na nikogo nie patrzeć? - zadała to pytanie, żeby sprawdzić, czy Gabriel wyjawi jej prawdę,

Błysnął w uśmiechu białymi zębami i po raz pierwszy Skyler poczuta na plecach dreszcz strachu. Przez chwilę wyraźnie ujrzała w Gabrielu drapieżnika.

- Lucian potrafi znacznie więcej niż tylko porozumie- wać się mentalnie. Ma zdolności nie tylko telepatyczne. Może cię wykorzystać, jeśli się z tobą połączy.

Skyler nie spodziewała się takiej odpowiedzi. Stanęła, patrząc Gabrielowi w oczy.

- naprawdę odpowiadasz na moje pytania. Nawet je- śli dotyczą złych rzeczy, zawsze mówisz prawdę.

- A czego oczekiwałaś, Skyler? Wzruszyła ramionami.

- Większość ludzi oszukuje dzieci, jeśli prawda jest zbyt trudna. - Skyler pochyliła głowę, tak że włosy opadły jej na twarz. - Nie powinnam cię tak sprawdzać, ale coś ta- kiego chyba właśnie podejrzewałam.

- Czy to ci się wydaje niewiarygodne? - zaciekawił się

Gabriel.

- A czy jest wiarygodne, że ty i Francesca rozmawiacie ze mną w myślach? Czy nie dziwne, że potrafię rozmawiać ze zwierzętami?

Gabriel uniósł lekko jedną brew.

- A potrafisz?

Skinęła głową, nie patrząc na niego, chyba obawiała się, że jej nie uwierzy.

- Wiem, że nauczyłaś się wyczuwać zbliżające się kło- poty, ale nie miałem pojęcia, że jesteś aż tak uzdolniona. Będziemy musieli popracować nad tym wyjątkowym talen- tem. Lubisz zwierzęta?

- Bardziej niż ludzi - wyznała z lekkim uśmiechem. – o wiele bardziej. Zwierzęta są mi bliskie. Mają zasady, we- dług których żyją. Zdrowe zasady.

- Niektórzy ludzie też mają zasady, kochanie. Niektó- rzy mają nawet honor i są uczciwi. Powinnaś to wiedzieć, bo też jesteś człowiekiem.

- Naprawdę możesz mnie nauczyć lepiej porozumie- wać się ze zwierzętami?

- Pomogę ci rozwinąć wszystkie twoje zdolności - odparł.

- I bardzo możliwe, że razem z Francescą nauczymy cię, jak będąc wśród ludzi, osłaniać się przed niechcianymi emocjami.

- Chciałabym to umieć. - Dziewczynka przygryzła dol- ną wargę. - Wiesz, że twój akcent jest dziwny i czasami przekręcasz słowa? Ale mnie się to podoba.

- Jak to się stało, że znasz nie tylko francuski, ale także angielski?

Skyler znów wzruszyła ramionami.

- Łatwo uczę się obcych języków. Nie wiem, dlaczego tak jest, ale mama miała chyba tak samo.

- Musiała być wyjątkową kobietą. Żałuję, że jej nie po- znałem.

- Dziękuję - wyszeptała Skyler ze słodyczą, jej głos przypominał Francescę. Potem nagle jednym susem rzuciła się w stronę schodów i zniknęła.

Po rozmowie z nią Gabriel chodził w milczeniu po po- kojach, przysłuchując się odgłosom wydawanym przez lu- dzi. Przebywanie z nimi pod jednym dachem wcale nie było aż tak bardzo niewygodne, jak się obawiał. Wcześniej połą- czył się z umysłem Santino i przekonał się, że jest lojalny i odważny. Nigdy nie spędzał dużo czasu ze śmiertelnikami, nie miał wśród nich przyjaciół. Ale Santino był człowiekiem solidnym, o dobrym sercu. Niczego nie ukrywał. A jego żona miała łagodny charakter. Nie wiedziała, czy ma wierzyć mę- żowi w to, co jej opowiadał o Aidanie i jego towarzyszce ży- cia, ale chciała być z Santino i chciała mu stworzyć szczęśliwy dom.

Gabriel przekonał się, że idąc przez pokój, uśmiecha się do siebie. Wszystkie odgłosy wydawały mu się znajome, nie- mal uspokajające. A różne nowe zapachy, które wypełniały pomieszczenia, sprawiały, że dom stał się jeszcze bardziej przytulny.

- Polubiłeś ich - stwierdziła Francesca, zakradłszy się do Gabriela od tyłu i objąwszy go w pasie rękami. Głowę oparła o jego szerokie plecy.

- Tak, polubiłem - przyznał. - Tylko nie wiem, czy ta kobieta nie ucieknie z krzykiem, kiedy dom faktycznie za- atakują wampiry.

- Nie wiem, czy sama nie uciekłabym z krzykiem - roze- śmiała się Francesca. - Skyler poszła się położyć. Była bar- dzo zmęczona. Posiedziałam z nią chwilę, żeby się upewnić, że zdrowieje. Ale teraz, kochanie, mam straszliwy apetyt. - W głosie Franceski brzmiała delikatna sugestia.

Gabriel nakrył jej dłonie swoimi.

- Znowu? Więc jak często będę musiał cię karmić? Przesunęła rękoma po jego ciele, pieszcząc napięte mię-

śnie klatki piersiowej oraz inne bardziej intymne miejsca.

- Chodzi nie tylko o mnie - przypomniała. - Zresztą dobrze wiesz, że wcale nie mówię o zwykłym głodzie.

Odwrócił się i wziął ją w ramiona, unosząc w górę z ta- ką łatwością, jakby ważyła tyle co dziecko. Jego ciemne oczy wpatrywały się w jej twarz tak pożądliwie, że na ten widok aż jej dech zaparło.

- Jeśli nie o zwykłym głodzie, to o czym, Francesco? Uwielbiam, kiedy prosisz mnie o to, czego potrzebujesz.

- Gabrielu. - Wypowiedziała jego imię jakby ze zdumie- niem, przesuwając zarazem dłonią po jego buńczucznie za- ciśniętej szczęce. To był jej Gabriel. Jej legendarny wojow- nik. Ogromnie zmysłowy wojownik.

- O nic cię nie proszę, partnerze życiowy, tylko żądam. Moje ciało ciebie potrzebuje. Płonę w środku i tylko ty wiesz, jak ugasić ten pożar.

Szli szybko korytarzem w stronę komnaty, w której sypiali.

- W takim razie muszę zaspokoić twe życzenia.

- Hm, to ciekawe, bo ja też mam ochotę zaspokoić two- je. Chcę cię poczuć w ustach, chcę widzieć twoją twarz, kie- dy się ze mną kochasz. Chcę cię czuć, twardego i gorącego, stapiającego się ze mną tak bardzo, że nie będę mogła nigdy cię z siebie wypuścić.

Gdy ustami odnalazł jej wargi, poczuła, jakby ziemia pod jej stopami zadrżała. Jego palce zanurzały się już głę- boko w jej wilgotnej kobiecości. I przez cały czas Gabriel nie przestawał jej całować, co robił z taką intensywnością, że Francesca zatraciła poczucie istniejącej między nimi granicy. Gdy dotarli do sypialni, pchnęła go lekko w pierś, upierając się, że teraz ona go będzie smakowała i pieściła. I połączyła się z jego umysłem, żeby razem z nią doświad- czał tego, co było jej udziałem, żeby wiedział, że pragnie go podniecić do czerwoności, do utarty kontroli. A Gabriel, za- wsze taki opanowany, rzucał się bezradnie, i gdy Francesca kosztowała jego esencji, z jego gardła wydarł się ochrypły okrzyk. Przyciągnął ją, posadził sobie na kolanach i, wypeł- niwszy sobą, ujął za biodra. A potem przyglądał się, jak go leniwie ujeżdża, okryta tylko długimi włosami, spod któ- rych prowokacyjnie sterczały nabrzmiałe sutki.

- Jesteś najpiękniejszą, najseksowniejszą kobietą na świecie - wyszeptał z czułością, przeczuwając, że tej nocy żadne z nich szybko nie zaśnie.


ROZDZIAŁ 15


Melodyjny dzwonek obwieścił przybycie gości. Santino zerknął na żonę z pewną obawą. W domu Gabriela i Franceski wszystko było harmonijne, nawet dzwonek do drzwi, jednak jego dręczyło przeczucie nadciągającej katastrofy. Skyler wy- lękniona i wyraźnie pobladła zwinęła się w fotelu w kłębek, tuląc do siebie pluszowego wilczka. W drobnej twarzyczce jej oczy wydawały się olbrzymie. Santino miał ochotę ją objąć, ale Skyler zdecydowanie unikała fizycznego kontaktu.

Drusilla zerknęła na męża, po czym podeszła do fote- la Skyler, częściowo zasłaniając ją sobą przed wzrokiem przybyłych. Małżeństwo zauważyło już, że Skyler wyczuwa zbliżające się kłopoty, a w tym momencie wydawała się bar- dzo niespokojna.

Brice ponownie nacisnął dzwonek, za wszelką cenę chciał zobaczyć się z Francescą. Miał obsesję na jej punk- cie. Nie spał nocami przekonany, że coś jej zagraża. Za dnia nieustannie o niej myślał i snuł plany, jak wyrwać ją spod mrocznego uroku Gabriela. W końcu wpadł na to, co jej powie i co z pewnością do niej przemówi. Zjawił się pod jej drzwiami, ale otworzył mu ktoś obcy. Brice poczuł szum w uszach. To preludium do bezlitosnego bólu głowy powta- rzało się coraz częściej.

- A kim pan jest, do diabła? - zapytał niegrzecznie. Ilu jeszcze mężczyzn znajduje się w życiu Franceski, zastana- wiał się. Czy będzie musiał uciec się do przemocy? Gabriel trzyma tu pewnie jakichś swoich kumpli; może faktycznie należy do przestępczej organizacji.

Santino wysoko uniósł brwi.

- Co proszę? - spytał z twarzą pozbawioną wyrazu. Brice zacisnął pięści.

- Ten dom należy do Franceski Del Ponce, mojej bardzo

bliskiej znajomej. Gdzie ona jest?

- Wyszła. Czy może mi pan podać nazwisko, abym mógł przekazać, kto ją odwiedził? - rzekł uprzejmie Santi- no. Uważnie przyglądał się przybyszowi, trochę zaskoczony jego wyglądem. Nikt go nie ostrzegał, że powinien spodzie- wać się kłopotów ze strony osobników w drogich garnitu- rach.

Brice przełknął gniew i przycisnął dłonie do pulsujących bólem skroni.

- Jestem lekarzem Skyler, Przyszedłem ją zbadać. Drusilla poczuła, że dziewczynka zesztywniała ze stra-

chu. Spojrzała na nią. Skyler była blada jak duch. Ukryła

twarz w pluszowym futerku przytulanki, tak że było widać tylko jej wystraszone oczy. Drusilla dotknęła delikatnie jej ramienia. Dziewczynka drżała.

- Nic mi nie wiadomo, by do Skyler miał przybyć le- karz, a Francesca na ogół ze szczegółami zaznajamia mnie z planem całego dnia - improwizował bez większych trud- ności Santino.

- Francesca obiecała, że przyprowadzi Skyler do szpita- la na badania kontrolne.

Skyler jęknęła tak cicho, że tylko Drusilla ją usłyszała. Santino spojrzał w jej stronę, a ona szybko pokręciła głową.

- Przykro mi, doktorze, ale obawiam się, że do powrotu Franceski niewiele mogę panu pomóc. Ale przekażę jej, że pan był - odparł spokojnie i ze swobodą.

- Sam zabiorę Skyler do szpitala - zaoferował się na- tychmiast Brice.

Skyler wbiła się w poduszki fotela, nieruchomiejąc jak skała. Wpatrywała się w Santino bezradnie.

Santino uśmiechnął się do niej pokrzepiająco.

- Proszę wybaczyć, sir, ale nie otrzymałem takiego po- lecenia od Franceski i nie mogę wypuścić Skyler z domu. Je- stem przekonany, że Francesca wkrótce umówi się z panem na wizytę. - Santino zagrodził sobą wejście.

Brice nie mógł się przecisnąć przez drzwi. Na jego szyję i twarz wypłynął rumieniec, policzki spurpurowiały. W gło- wie czuł taki ból, że musiał mocno przycisnąć palce do skro- ni, żeby choć trochę złagodzić cierpienie.

- Skyler jest moją pacjentką, czy to się Gabrielowi po- doba, czy nie. Nie pozwolę, żeby mi dyktował, czy i kiedy mam ją badać.

Uprzejmy uśmiech nie znikał z twarzy Santino.

- Przykro mi, sir, ale chyba mój francuski nie jest naj- lepszy i pan mnie nie zrozumiał. Gabriel nie przekazywał mi żadnych poleceń dotyczących pańskiej osoby. Mówiłem o Francesce. To ona uznała, że Skyler powinna pozostawać w domu, unikając stresu, jaki powoduje towarzystwo osób obcych. Oczywiście z pewnością nie miała na myśli pana, sir, bo jest pan przecież lekarzem Skyler, ale nie mogę postą- pić wbrew poleceniom Franceski. Jestem pewien, że kiedy tylko wróci, wyjaśni to nieporozumienie.

Brice zaklął ze złością, patrząc na Santino takim wzro- kiem, jakby chciał go zasztyletować.

- Nawet pana nie znam. Czemu Francesca miałaby zo- stawiać Skyler pod pańską opieką? Nalegam, żeby mnie pan wpuścił i pozwolił porozmawiać ze Skyler. Chcę się upew- nić, że z nią wszystko w porządku.

Santino nadal się uśmiechał, ale jego spojrzenie było zimne jak lód.

- Chce pan powiedzieć, że przetrzymuję tę dziewczyn- kę jako więźnia w jej własnym domu?

- Nie wiem, co pan tu robi. Francesca to moja bliska znajoma. - Ton głosu Brice'a był dwuznaczny. - Powiedzia- łaby mi, gdyby załatwiła kogoś do opieki nad Skyler.

- Może nie jest pan jednak tak bliskim znajomym, jak się panu wydaje, sir - bardzo spokojnie odparł Santino.

Brice zrobił krok w jego stronę ogarnięty furią, która zaczynała już przyćmiewać mu rozsądek.

- Jak śmiesz?

Santino trwał nieruchomo. Nawet nie drgnął. Stał po prostu w drzwiach, zbita masa mięśni, której nie ruszyłby z miejsca nawet czołg. W głębi za plecami Brice'a ukazał się jakiś mężczyzna. Ochroniarz Skyler stał na szczycie scho- dów z rękoma splecionymi na piersiach. Brice przełknął wściekłość i odsunął się od Santino.

- Skyler, podejdź tu. Pojedziesz ze mną. Mówię poważ- nie. Jeśli nie przyjdziesz, udam się prosto do sędziego i zała- twię, żeby natychmiast oddano mi cię pod opiekę.

Skyler tylko jęknęła cicho ze strachu i ukryła twarz w dłoniach.

Pod ziemią, w sekretnej komnacie, leżały dwa nierucho- me ciała. W pewnym momencie zabiło jedno serce, choć wcześniej w grocie panowała kompletna cisza. Do Gabrie- la dotarł strach Skyler i to go obudziło. Natychmiast poczuł też obecność brata. W tej chwili byli jedną istotą i mieli jedno serce. Ktoś zagrażał dziecku, którym się opiekowali, a tego nie można było tolerować.

Gabriel nie potrafiłby wyjaśnić Francesce tego fenome- nu. Z tego powodu Lucian był kimś wyjątkowym. Dlatego tak trudno było go potępiać i ścigać. Lucian zlał się z nim, silny i śmiertelnie groźny, i bez względu na motywy, podob- nie jak Gabriel nie chciał, żeby Skyłer cierpiała. A Gabriel nie był w stanie zamknąć się przed bratem, tak jak nie mógł zapomnieć o obowiązku chronienia pozostających pod jego opieką kobiet. W tym momencie on i brat byli naprawdę jednością.

Odłączył się od swojego ciała. Jego dusza przebiła się przez ziemię i przeniosła szybko do domu. Uczucie przeby- wania poza ciałem było bardzo dziwne, ale zarazem ogrom- nie ekscytujące. O tej porze dnia siły Gabriela znajdowały się na najniższym poziomie, a mimo to mógł opuścić ciało i tak też uczynił. Przemierzając szybko dom, dotarł do miej- sca zamieszania.

Do przedsionka wpływało światło, mimo że Santino swą wielką postacią tarasował wejście. Gabriel się skrzywił, choć był poza ciałem i promienie słońca nie mogły go oślepić. Zbli- żył się do Skyler, drżącej i skulonej na fotelu, samotnej i zagu- bionej bez opiekunów, którzy obroniliby ją przed światem. Za- lał ją ciepłem i poczuciem bezpieczeństwa, a Lucian użyczył mu swej siły i mocy, tak by Skyler szybko doznała ukojenia.

Dziewczynka podniosła głowę i rozejrzała się dokoła zdziwiona, że wyczuwa obecność Gabriela, choć nie było go z nią w pokoju. Zerknęła na Drusillę, żeby sprawdzić, czy ona też coś czuje. Skyler nie zamierzała pójść z Brice'em, niezależnie, co kto powie.

- Oczywiście, że nigdzie z nim nie pójdziesz, kochanie.

~ Niewyraźny męski głos działał na nią kojąco, dodawał otuchy i napełniał pewnością siebie. - Ani ja, ani Santi- no nie pozwolimy, żeby ktoś zabrał cię z tego domu wbrew twej woli. Brice jest chory.

Skyler poczuła silną obecność Gabriela w swoim umy- śle. Rozpoznała też dotyk tego drugiego, którego wszyscy się obawiali. On także, podobnie jak Gabriel, wlewał w nią siłę. Skyler wiedziała już, że jest chroniona. Nigdy wcześ- niej nie czuła się częścią rodziny. To było dla niej dziwne, wręcz nienaturalne uczucie, a mimo to tęskniła za nim wprost niewyobrażalnie. Chciała wierzyć, że Santino, Dru- silla i ochroniarz, Jarrod Silva, obronią ją i będą wobec niej lojalni, tak jak Gabriel i Francesca. Co do tajemniczego mężczyzny nawiedzającego jej umysł, nie do końca mu ufa- ła, ale tylko dlatego, że Gabriel i Francesca żywili wobec niego jakieś obawy. Nie mogła zrozumieć, dlaczego tak jest,

i nieraz się nad tym zastanawiała, a nawet próbowała połą- czyć się z umysłami opiekunów, gdy ich dotykała.

Teraz spróbowała powiedzieć coś do Gabriela i gdy jej się to w końcu udało, roześmiała się cicho sama do siebie. Zastanawiała się przez chwilę, co chce mu powiedzieć.

- Mówiłam Francesce, że z doktorem Brice'em coś jest nie tak. Jego uczucia do niej się zmieniły. Boję się bardziej o nią niż o siebie. Moim zdaniem doktor Brice oszalał.

- Musisz mi zaufać. Nie pozwolę, żeby Brice skrzyw- dził Francescę. - Gabriel znał obawy Skyler, wiedział, że się lęka, iż Brice skrzywdzi Francescę, że w jakiś sposób je rozdzieli. - Nic takiego się nie stanie. Nikt nam ciebie nie odbierze. - Mówił z takim przekonaniem, z takim spokojem, tak kojąco, że Skyler od razu odzyskała pewność siebie i, wyjrzawszy zza Drusilli, trochę impertynencko uśmiechnę- ła się do Brice'a.

- Myślę, że straszy pan Skyler, sir - zauważył Santino jeszcze łagodniejszym tonem. Jednak tym razem w jego gło- sie kryła się też nuta ostrzeżenia.

Gabriel, który stał przy Santino, poruszył się i jak lek- kim podmuchem owiał Brice'a, zalewając go uczuciem przerażającego strachu, jakiego lekarz jeszcze nigdy nie do- świadczył. Mężczyzna zaczął się krztusić, miał wrażenie, że po jego skórze pełzają tysiące maleńkich insektów. Zaczął się drapać po całym ciele, żeby się ich pozbyć.

Nad jego głową Santino wymienił zaniepokojone spoj- rzenia z Jarrodem. Lekarz zachowywał się jak w delirium. Co jeszcze bardziej przekonywało Santino, że trzeba chro nić przed nim Skyler. Facet powinien wylądować w pokoju bez klamek lub w dobrym ośrodku odwykowym. Próbując przedrzeć się do Skyler, Brice bez ostrzeżenia rzucił się na Santino.

Później nie umiał sobie przypomnieć, dlaczego to zro- bił. W skroniach mu łomotało, cała skóra swędziała; był bli- ski szaleństwa. Jedyną spójną myślą, jaka przelatywała mu przez głowę, była myśl o Francesce. Jej imię jak echo roz- brzmiewało w jego umyśle. Odbił się od klatki piersiowej Santino jak od muru i wylądował na plecach.

Natychmiast ujrzał nad sobą Jarroda, którego kamienna, pozbawiona wyrazu twarz przypominała zastygłą maskę.

- Moim zdaniem najlepiej pan zrobi, jeśli pan stąd odej- dzie, sir - oświadczył ochroniarz stanowczo. - Nie chcę ro- bić panu wstydu, wzywając policję, która usunie pana z po- siadłości. Wiem, że jest pan dobrym znajomym Franceski,

i wiem, że Francesca byłaby oburzona pańskim zachowa- niem. I proszę wybaczyć, sir, ale uważam, że powinien pan dać się zbadać jakiemuś psychiatrze. - Chłopak pochylił się i z łatwością postawił Brice'a na nogi.

Brice czuł się jak wrak, fizycznie i psychicznie. W gło- wie szumiało mu tak, że nie mógł myśleć. Trząsł się i podry- giwał jak w ataku epilepsji. Lekarstwo, musi zażyć lekar- stwo, a wtedy jego organizm i umysł się uspokoją. Starał się myśleć rozsądnie. Resztki dumy i godności nakazywały mu odejść, ale nie był w stanie zmusić do tego ciała. Ochroniarz musiał wywlec go z terenu posesji.

Skyler zakryła oczy dłońmi, żeby nie patrzeć na to, co działo się z Brice'em, któremu gdy mówił, z ust ściekała spieniona ślina.

- Co się z nim stało? - spytała cicho, zwracając się do Gabriela. Mimo że Drusilla gładziła ją uspokajająco po ra- mieniu, Skyler zaczęła wycofywać się w siebie. Francesca i Gabriel natychmiast ją zalali falami ciepła i siły. Skyler czuła również wyraźną i pełną mocy obecność tego drugie- go mężczyzny.

Santino zamknął drzwi, odgradzając ją od wstrętnego widoku.

- Przykro mi, Skyler, ale zdaje się, że twój doktor nad- używa jakichś lekarstw. Najwyraźniej był odurzony.

- Ale dlaczego chciał się do mnie dostać? - spytała ci- chym głosem dziewczynka. Zaczynała wierzyć, że jednak w tym domu jest bezpieczna.

Gabriel uznał, że powiedzenie prawdy będzie najlep- szym rozwiązaniem.

- Chyba chciał cię w jakiś sposób wykorzystać, żeby dokuczyć Francesce.

- Nie wiem - odparł Santino łagodnym głosem. - Może w swoim pokręconym umyśle uznał, że coś ci zagraża, więc musi cię ratować. Nie zna mnie, niedawno przyjechałem do waszego kraju. Ale niezależnie od tego, co on uważa, nie za- bierze cię stąd. Jesteś tu całkowicie bezpieczna, Skyłer. Powie- działem Francesce, że będę cię ochraniał, i dotrzymam słowa.

Skyler była bardzo zmieszana. Dlaczego ci wszyscy lu- dzie nagle chcą ją chronić? Są jej zupełnie obcy, a jednak ryzykują zdrowie, żeby zapewnić jej bezpieczeństwo. Dla- czego to robią? Ścisnęła mocno palcami pluszową zabawkę, pierwszy prezent, jaki dostała w życiu.

- jesteś teraz częścią naszej rodziny. - Powiedziano to spokojnie i z wielkim przekonaniem. Pięknemu głosowi Gabriela nie można się było przeciwstawiać. Mówił z taką szczerością, że Skyler musiała mu uwierzyć. Natychmiast się rozluźniła i zaczęła normalnie oddychać.

Jej widok sprawiał, że Gabrielowi ściskało się serce. Była taka drobna, wcale nie wyglądała na czternaście lat. Oprócz oczu. W jej dużych szarych oczach kryła się gorzka wiedza. Gabriel chciałby wymazać ten wyraz z oczu dziew- czynki, jednak wiedział, że to niemożliwe.

- Zrobiłeś się taki miękki, Gabrielu. To dziecko, do któ- rego rzekomo żywisz tak ciepłe uczucia, powinno zostać po- mszczone.

Francesca, która miała łączność z umysłem Gabrie- la, znieruchomiała, po czym dotknęła umysłu Skyler, żeby sprawdzić, czy Lucian również do niej przemawia drogą mentalną. Mogła go słyszeć dzięki połączeniu z Gabrielem. Skyler jednak nie miała pojęcia o toczącej się konwersacji i była skupiona na Santino.

- Mam już dosyć twoich gierek, Lucianie. Chyba został ci tylko ten jeden sposób, żebyś mógł innie dręczyć, ale to staje się nudne i już na mnie nie działa. Zemsta nigdy nie była w naszym stylu. Dla nas najważniejsze jest utrzymanie w tajemnicy istnienia naszej rasy. Zabijamy nieumarłych, ale z obowiązku, a nie żeby się mścić. Tak czy inaczej męż- czyzna, który mienił się ojcem dziewczynki, powinien był zostać usunięty z tego świata. Resztę oprawców Skyler zgła- dziłeś ty, oszczędzając mi trudów. Zapomniałeś już, na czym polega różnica między wymierzaniem sprawiedliwości a ze- mstą. Spotkajmy się, Lucianie, i zakończmy naszą wojnę.

- Wiem, co ci chodzi po głowie, bracie. Ciągle na mnie polujesz. Ciągle ci się wydaje, że jesteś w stanie mnie zgła- dzić. Gdybym chciał, mógłbym zabić dziewczynkę, tę twoją głupią kobietę i tych ludzi, których zainstalowałeś w domu twojej kobiety. I nie powstrzymałyby mnie żadne twoje za- klęcia. Przecież sam ich cię nauczyłem.

Gabriel wzruszył w myślach ramionami. Płynął w po- wietrzu, wracając do komnaty, gdzie znajdowało się jego leże. Z dala od dziennego światła, w objęcia uzdrawiającej ziemi. Ujrzał tam ciało śpiącej Franceski, ale wiedział, że jej esencja nie śpi. Jej widok natychmiast wlał w jego du- szę uczucie spokoju i ciepła. Bez zastanowienia połączył się z bratem i podzielił się z nim intensywną miłością, jaką od- czuwał. Zanim jednak się zorientował, że to uczynił, zanim zdążył odnotować reakcję brata, Lucian znikł.

Okrzyk bólu z powodu odrzucenia, który wydarł się z serca Gabriela, odbił się echem w umyśle Franceski. Ga- briel wniknął do swojego ciała, całkowicie rozbudzony, ale bez możliwości poruszania się. Jego serce głośno łomotało, pierś ściskał przejmujący ból po utraconym bracie.

Serce leżącej obok Franceski również się rozbudziło i zaczęło cicho bić. Odwróciła głowę i spojrzała na Gabrie- la. Stanowiło to dla niej ogromny wysiłek, a jednak na jej twarzy widniała taka miłość, że Gabrielowi na ten widok zaparło dech w piersiach. Francesca wolno wysunęła dłoń, aż ich dłonie się spotkały i połączyły.

- Nie jesteś sam, moja miłości. - Jej słowa brzmiały wy- raźnie i mocno. - To nieważne, że Lucian nie może czuć tego, czym się z nim dzielisz. To nieumarły, a nie twój uko- chany brat bliźniak. Opłakuj tego, który już dawno odszedł z tego świata. Pozostawił po sobie pustą skorupę, ale ten, którego tak bardzo kochasz, którego tak szanujesz, jest już w świecie, gdzie nie ma bólu i cierpienia, festem przy tobie, nasze dziecko rośnie w moim łonie, a nasz dom wypełniają ciepło i nadzieja na dobrą przyszłość.

- Dlaczego on się ze mną połączył i dodał mi sił, żebym pomógł Santino i Jarrodowi ochraniać Skyler? Jaki uknuł plan? Dlaczego chce użyć tego dziecka jako broni?

- Jego plany się nie liczą, Gabrielu. Razem jesteśmy na tyle silni, że z pewnością go pokonamy. Jesteśmy lustrem, w które nie będzie mógł spojrzeć. - Głos Franceski napeł- niał go ciepłem i miłością. Czuł wielki spokój, pragnął na zawsze pozostać u boku swej życiowej partnerki.

- Chciałbym, żebyś ujrzała go takim, jakim ja go nie- gdyś widziałem. - Gabriel chciał, żeby Francesca zrozumia- ła, skąd bierze się jego ogromny smutek. Pragnął, żeby wie- działa, iż z jego powodu ceni ją sobie o wiele bardziej, a nie mniej. Szeroko otworzył przed nią swój umysł, dzieląc się wspomnieniami straszliwych dawnych bitew i swojej cią- gnącej się w nieskończoność samotności, którą znosił tyl- ko dzięki łączności z bratem. Pokazał jej siłę i moc Lucia- na, jego geniusz, jego pogoń za wiedzą, za zrozumieniem tajemnic ich rasy Lucian wówczas nieustannie ryzykował ciałem i duszą, żeby ratować Gabriela, żeby ratować Kar- patian i ludzi.

Francesca przyglądała się scenom odgrywającym się w pamięci Gabriela. Ujrzała Luciana takiego, jakim był. Bez odrobiny wampiryzmu. Inteligentnego. Wystawiające- go się na zagrożenia, żeby chronić brata, przewodzącego we wszystkich niebezpiecznych sytuacjach. Trudno zliczyć, ile razy oddawał swoją krew, mimo że sam był śmiertelnie ran- ny, trudno zliczyć, ile razy podczołgiwał się do Gabriela, gdy ten byt bliski śmierci, żeby go uzdrowić. Gabriel uważał go za najmniej samolubnego Karpatianina, jaki kiedykolwiek się narodził, i podzielił się tym wspomnieniem z Francescą. Zrozumiała jego uczucia i tym bardziej mu współczuła.

On i Lucian złożyli sobie przysięgę. Gabriel obiecał, że zgładzi brata, gdyby ten utracił duszę i stał się tym, na co od wieków polowali. Lucian przyrzekł mu to samo i Gabriel wiedział, że brat nie spocząłby, dopóki nie wykonałby swo- jego zadania, zatem on też nie mógł sobie pozwolić na spo- czynek. Francesca rozumiała, jak ważna jest dla niego ta przysięga, wiedziała, że jest częścią Gabriela tak jak jego płuca łub serce. I kochała go jeszcze bardziej za jego odda- nie, przysięgając sobie, że znajdzie sposób, żeby mu pomóc.

Teraz Lucian był dla niej kimś żywym. Poznała życie jego i Gabriela, poczuła samotność, jaką znosili przez wieki. Ga- briel miał teraz ją, ale Lucian był stracony dla swojego ludu, stracony został jego geniusz, żelazna wola i potężna moc. Je- go przemiana była bezsensowną straszliwą tragedią.

Francesca z wysiłkiem przysunęła się do Gabriela, tak by ich ciała się dotykały. Ich kończyny były jak ołów, cięż- kie i ospałe. W normalnej sytuacji oboje za dnia spowalnia- li działanie serca i płuc, oszczędzając sobie przerażającej świadomości, że są bezbronni i bezradni w razie ewentual- nego ataku wroga. Francesca długo leżała w milczeniu u bo- ku Gabriela, nim się odezwała.

- Kiedy poczułeś poruszenie, a potem strach Skyler, czy skontaktowałeś się z Lucianem?

Gabriel chwilę się zastanawiał.

- Nie umiem na to odpowiedzieć. Czułem go jak za- wsze, gdy potrzebuję siły i mocy. To jakiś głęboko zakorze- niony nawyk, którego żaden z nas nie umie się pozbyć. - Zamilkł na kilka sekund. - Jeśli zamierzasz wykorzystać ten dziwny mechanizm do pokonania Luciana, to wiedz, że już tego próbowałem. To się dzieje naturalnie jak oddychanie. Ani ja nie wiem, kiedy to robię, ani Lucian.

- Tak, ale on jest wampirem. Istotą martwą. Nie powi- nien móc przemieszczać się za dnia. Ty jesteś najpotężniej- szym mężczyzną wśród Karpatian, a jednak musiałeś się bardzo wysilić, żeby twoja dusza mogła opuścić ciało. Jak robi to Lucian, skoro Jest wampirem?

Gabriel wzruszył w myślach ramionami.

- Jego umysł był złączony z moim. Przekazywał mi moc. Ale równie dobrze mógłby próbować mnie zatrzymać lub nie pozwolić mi wrócić do ciała. Rzecz w tym, że te jego zabawy zawsze mają związek ze Skyler. On jest obdarzony ogromną mocą, Francesco. Ja chciałem zatrzymać Brice'a, stawiając przed nim niewidzialną zaporę, ale Lucian miał inne plany. Użył mojej mocy tak, że Brice poczuł na ciele tysiące pełzających po nim owadów.

- Nie przypominaj mi o tym. - Francesca wcale nie by- ła szczęśliwa z powodu tego incydentu. Już i tak czuła się winna wobec Brice'a. Działo się coś, czego nie rozumiała.

- Próbowałam załagodzić jego wspomnienia o mnie, tak by uważał mnie tylko za przyjaciółkę, ale na próżno. Nigdy wcześniej coś takiego mi się nie zdarzyło.

Gabriel ścisnął jej dłoń. Znał powód, dla którego Fran- cesca nie miała kontroli nad umysłem lekarza, i uważał, że ona też go zna. Po prostu nie miała odwagi ujrzeć prawdy. Gabriel zapragnął wziąć ją w objęcia i przytulić. W myślach otoczył ją miłością i dodał otuchy.

- Brice'em zawładnął jakiś wampir. To jedyne wytłu- maczenie.

Francesca przecząco pokręciła głową.

- Jest też inne. Widziałam, że faszeruje się jakimiś le- karstwami.

- A dlaczego wyprowadził cię na cmentarz, gdzie cze- kały wampiry? On jest z nimi w zmowie, chociaż o tym nie wie. Wykorzystują go, żeby dotrzeć do ciebie. Dlatego nie możesz kontrolować jego umysłu. Kontrolują go już nie- umarli. Kiedy do niego sięgasz, nie znajdujesz nic poza po- leceniami, które zaszczepiły mu demony.

- Lucian? Czy to on robi, żeby mnie ukarać za moje uczucia do Brice'a?

- Chyba nie rozumiesz, co to znaczy nie móc doświad- czać emocji. Lucian nie ma potrzeby nikogo karać. On ni- czego nie czuje. Wykorzystuje innych jak marionetki w nadziei, że to go zabawi, ale nie osiąga zadowolenia. Nie znalazłem śladów jego mocy, choć nie mogę być pewien. Zresztą Lucian woli działać w pojedynkę. O ile wiem, ni- gdy nikogo nie wciągnął w to, co nazywa swoją „zabawą".

- Czy potrafisz cofnąć to, co zrobił Brice'owi? Istnieje jakiś sposób, żeby Brice powrócił do normalności? To moja wina, Gabrielu, wyłącznie moja, bo zaprzyjaźniłam się ze śmiertelnikiem. Teraz wampiry chcą go wykorzystać prze- ciwko nam. A Brice jest całkowicie bezradny.

Gabriel nie mógł znieść nieszczęścia Franceski. Zrobił- by wszystko, żeby usunąć smutek z jej umysłu. Ściskając jej dłoń, zalewał ją ciepłem, miłością i spokojem.

- Powiedziałaś świętą prawdę, kochanie. Nie jesteśmy osamotnieni w naszej walce. Mamy siebie nawzajem i mo- żemy dodawać sobie sił. Jeśli tylko będziemy w siebie wie- rzyli, wszystko dobrze się ułoży. Zrobię, co będę mógł dla Brice'a. Rozumiesz jednak, że jeśli chcesz, żebym go ura- tował, będę musiał napić się jego krwi. Bez więzi krwi nie zdołam przełamać zaklęć, którymi spętały go wampiry.

Francesca zaczęła się zastanawiać nad tym pomysłem. Więzy krwi to potężna broń. Czy w takim przypadku Ga- brielowi coś by zagrażało? Czy wampiry, może nawet Lu- cian, spodziewają się takiego posunięcia, aby w jakiś spo- sób zaszkodzić Gabrielowi?

Gabriel, połączony z umysłem Franceski, ucieszył się, że jej pierwszą myślą była myśl o nim, o jego bezpieczeń- stwie. Kochała go miłością prawdziwej życiowej partnerki. Za to kim i czym był. Bezwarunkowo. Widziała w nim do- bro, choć on sądził, że go w sobie nie ma. I właśnie dlatego ciągle usiłował sprostać jej oczekiwaniom.

- Zatem zrób to, Gabrielu. Napij się jego krwi, a ja z twoją pomocą będę czuwała nad jego zdrowieniem. Przy- najmniej tyle mu jestem winna. To świetny lekarz i gdyby coś mu się stało, świat poniósłby wielką stratę. - Francesca uśmiechnęła się do Gabriela, wstydliwie zasłaniając oczy swymi długimi rzęsami.

Gabriel poczuł ten jej uśmiech w samym sercu. Tak wła- śnie było z Francescą. Potrafiła zmienić wszystko jednym swoim spojrzeniem. Jednym przymknięciem powiek. Leżał jeszcze przez jakiś czas pod ziemią, czując jej wibrowanie, pozwalając, by do niego mruczała, kojąco i uspokajająco, odmładzając jego ciało swymi odżywczymi właściwościami. Ale gdy tylko nastał zmierzch, wstał i, nie budząc France- ski, wyszedł się pożywić. Po powrocie wziął ją w ramiona

i pofrunął do drugiej komnaty, również ukrytej pod ziemią, ale wyposażonej w sprzęty śmiertelników - łoże z baldachi- mem, długie ciężkie zasłony i setki świec.

Zapalił je machnięciem dłoni, a ich blask natychmiast zalał pokój ciepłą poświatą. Nabrał głęboko powietrza, a potem spojrzał na Francescę. Była taka piękna, taka ko- bieca. Pochylił się nad nią i czule szepnął:

- Obudź się, kochanie. Tak bardzo cię pożądam, że chyba nie wytrzymam do chwili, aż zaczniesz odpowiednio głęboko oddychać. - Przesuwał ustami po jej szyi, po jej kształtnych, przypominających muszelki uszach. Odnalazł jej puls i czekał, aż ożyje, aż jej ciało stanie się cieplejsze. Zębami skubał jedwabistą skórę. Tak miękką, tak gładką.

Z przyjemością patrzył, jak blask świec tańczy po ciele Franceski. Jej jędrny biust unosił się zachęcająco. Pochyliw- szy głowę, wzrokiem ścigał cienie rzucane przez płomienie świec, językiem muskał jej skórę, wzbudzając w sobie coraz większe pożądanie. Jego wargi eksplorowały mały wzgórek pępka, intrygujące kragłości bioder.

Francesca uśmiechnęła się, choć oczy wciąż jeszcze mia- ła zamknięte. Serce jej biło mocno, krew wrzała, a cały świat jakby przestał istnieć, nie czuła nic prócz podniecenia. Ga- briel głaskał ją swymi gęstymi włosami, lekko skubiąc zębami i liżąc, aż w końcu krew w jej żyłach zamieniła się w stopioną lawę. Z nabożną wręcz czcią, delikatnymi ruchami wodził po niej dłońmi, skupiając się na wrażliwych miejscach. Leżała w milczeniu, rozkoszując się wrażeniami, które Gabriel wy- woływał muśnięciami języka i jedwabistych włosów.

Jak w ogóle mogła kiedykolwiek budzić się bez niego? Jak mogła otwierać oczy, wiedząc, że nie ujrzy ukochanej twarzy? Znała każdą zmarszczkę. Kochała jego brwi, zarys brody, kształt ust. Westchnęła cicho z zadowolenia i ułożyła się tak, by miał lepszy dostęp do jej piersi. Uściskiem rąk oplotła jego szyję.

Teraz, gdy wdychała jego zapach, zaczęło jej się robić coraz cieplej. I rosło pożądanie. Poruszyła się niespokoj- nie, czując przenikające ją sekretne pragnienia. Była ucie- leśnieniem kusicielki. Zanurzyła twarz w zagłębieniu szyi Gabriela, wtuliła się w jego rozgrzane do czerwoności cia- ło. I uśmiechnęła się zmysłowo jak kobieta, która zna swo- ją moc. Przesunęła zębami po szyi ukochanego, zataczając językiem kręgi. Szerzej otworzyła umysł przed Gabrielem, aby mógł widzieć jej pożądanie, dzielić z nią uczucia, a tak- że przyjemność, jaką jej sprawiał.

Natychmiast zareagował na erotyczne wizje w jej umy- śle i zsunął rękę do jej gorącej, pulsującej kobiecości. Fran- cesca była już wilgotna z pożądania i ekscytacji, nie mogła się doczekać chwili, gdy podzieli się z Gabrielem swym cia- łem i sercem. On zaś nie umiał powstrzymać dreszczu roz- koszy, który nim wstrząsnął, gdy zaczęła wodzić dłońmi po jego ciele, gdy jej palce zacisnęły się na jego członku, a usta wpiły mu się w szyję. Wyszeptała w jego umyśle swoją proś- bę, pragnienie, głód, którego nie potrafiła ukryć.

Chwyciwszy za biodra, wsunął ją pod siebie, żeby była bliżej. Zaparło mu dech, gdy przez moment, trzymając ją zupełnie nieruchomo, spoglądał w jej piękne oczy. Ujrzał tam czysty głód, tak zmysłowy, tak erotyczny, i chodziło o niego. Zapragnął zatrzymać tę chwilę, przedłużyć ją, ale Francesca wolno opuściła głowę i z rozmysłem dotknęła językiem jego szyi. Było to tak seksowne, że przekraczało wszelki erotyczne wizje, jakie mogła wyczarować jego wy- obraźnia.

Ujrzał piękno jej ust, gdy ześlizgiwały się po jego piersi, usłyszał jej dziki nieopanowany jęk, a potem rozpalona do białości błyskawica zaskwierczała i przetoczyła się przez jego ciało, umysł i serce. Pchnął biodra w przód, jednym, ostrym ruchem biorąc w posiadanie ciało Franceski, podczas gdy ona wbiła mu zęby w skórę. Usłyszał własny ochrypły krzyk wydobywający się z głębi duszy, a w gardle i oczach poczuł piekące łzy wywołane zachwytem nad tym, co się działo.

Francesca była jak ogień i aksamit, jak burza z pioruna- mi, jak płynna lawa niosąca go do miejsca, o którego istnie- nia nigdy sobie nawet nie wyobrażał. Wbił palce w jej biodra, przyciągając jak najbliżej, podczas gdy Francesca wykonywa- ła najbardziej erotyczne tango jego życia. Wiedziała, jak się ma poruszać, żeby sprawić mu przyjemność, dopasowywała się do jego rytmu, zanim jeszcze pomyślał o jego zmianie. Myślała tylko o nim, o jego ciele, o dawaniu mu przyjemno- ści, o rozkoszy, którą on jej dawał. Gdy skończyła się posilać, przesunęła językiem po małych rankach na jego piersi.

A potem, chwyciwszy za gęste włosy, przyciągnęła jego głowę, odnajdując usta i zasypując je pocałunkami. Delektu- jąc się jego egzotycznym smakiem, coraz szybciej poruszała biodrami, unosząc je tak, by mógł wchodzić w nią możliwie jak najgłębiej. Jej mięśnie zaciskały się mocno wokół niego, ocierały płomiennie, ssały, kusiły, by stał się tak dziki jak ona.

Wyciągnął jej ręce ponad głowę i ujeżdżał ją raz za ra- zem; jej cały świat trząsł się w posadach, a ciało i umysł pło- nęły. On jednak nie dawał jej spokoju, zlizując z niej kro- ple potu, smakując jej podniecenie również tą drogą, chcąc zapamiętać ją całą, w razie gdyby musiał tę pamięć zabrać ze sobą do innego świata. Pragnął dać jej tyle rozkoszy, ile tylko może dać mężczyzna ukochanej kobiecie. Pragnął, by pamięć o nim wpisała się w jej skórę, ciało i duszę.

Kiedy, znużona, leżała bezwładnie w jego objęciach, od- nalazł jej piersi, pełne i kuszące, i wypełnił usta kremową miękkością, aż sutki zrobiły się twarde, błagając o dalsze pieszczoty. Objął dłońmi jej pośladki, przyciskając je do sie- bie, jego dłonie były wszędzie, podniecając, zapamiętując, po prostu oddając Francesce cześć. Gabriel czuł, że nigdy się nią nie nasyci, jak długo będzie żył, a ponieważ obawiał się, że jednak nie potrwa to długo, pragnął sprawić France- sce tyle przyjemności, ile był w stanie, podarować jej tyle dobroci, na ile zasługiwała.

Leżała pod nim spokojnie, wiedząc, co robi, wiedząc, że potrzebuje z nią być, zanim wstanie i uda się na spotkanie ze swym największym wrogiem. Chciała, żeby się z nią ko- chał, żeby nigdy nie przestawał. Pragnęła, by ją obejmował. Chciała, żeby był bezpieczny w ich komnacie, w ich wła- snym świecie rozkoszy, piękna i miłości, a nie tam, w mro- kach nocy, gdzie czaiło się zło.

W pewnym momencie, śmiejąc się do rozpuku, spadli z łóżka na podłogę. Nie mieli pojęcia, jak do tego doszło, ale gdy Francesca wdrapywała się z powrotem na posłanie, Gabriel przyszpilił ją do materaca i, położywszy się na niej, zaczął znów ją ujeżdżać z taką intensywnością, że oboje po chwili kolejny raz znaleźli się w płomieniach. To był raj, a zarazem piekło. Przez cały czas bowiem oboje wiedzieli, że Gabriel wkrótce wyruszy, by polować na nieumarłych. Wreszcie, gdy świeczki zaczęły dogasać, a ich ogniki rzucały słabą poświatę na ściany, Francesca i Gabriel objęli się ra- mionami i mocno do siebie przytulili.

- Posłuchaj mnie, ukochana - odezwał się Gabriel z dłońmi we włosach Franceski i z ustami przy jej piersiach.

- Wysłuchaj mnie uważnie. Jeśli poniosę tej nocy porażkę, nie przejmuj się, tylko zabierz Skyler i nasze dziecko w Kar- paty. Michaił zajmie się tobą. Tylko ty możesz wychować naszą córkę. Chcę, żeby znała ciebie i żeby przez ciebie po- znała mnie. Wiem, że będzie ci ciężko, ale jesteś silna, a ja będę ci towarzyszył w twym sercu. Gdziekolwiek będę, za- czekam tam na ciebie cierpliwie, wiedząc, że ty na ziemi wypełniasz ważne zadanie. Ważne dla mnie i dla ciebie.

Francesca zacisnęła powieki, żeby powstrzymać napły- wające do oczu łzy. Czuła gorący oddech Gabriela na skó- rze, czuła mocny uścisk jego ramion. Ich nogi były ze sobą splecione, a jednak to nie wystarczało. Nigdy nie wystarczy. Francesca nie mogła towarzyszyć Gabrielowi w walce, a je- śliby poległ, nie mogła udać się za nim, ponieważ będzie potrzebna dziecku.

Gabriel uniósł się na łokciu i spojrzał w jej piękną twarz.

- Francesco, zrobisz to dla nas obojga. Daj mi swoje słowo.

- Czy rozumiesz, o co mnie prosisz? - powiedziała zdu- szonym głosem i gdy wypowiedziała ostatnie słowo, w kom- nacie równocześnie zgasły wszystkie świece. Pomieszczenie pogrążyło się w ciemności.

Jednak Gabriel doskonale widział ukochaną twarz Fran- ceski, jej błyszczące łzy, które z takim wysiłkiem próbowała powstrzymać. Pochylił się, żeby ich posmakować.

- Dałaś mi więcej szczęścia, niż mógłbym sobie wy- obrazić. Chcę, żeby nasza córka cię poznała, Francesco, twoją odwagę, współczucie, twoją istotę. Jesteś lepszą częś- cią mnie. Kocham cię bardziej niż życie, niż brata. Każdego dnia dziękuję za ciebie Bogu. - Zaczął wodzić leniwie usta- mi po jej twarzy, po długich, wilgotnych rzęsach, po policz- kach, kącikach ust, po szyi. - Błagam cię, nie bądź smutna. We wszystko, co robiłem, wkładałem całe serce i duszę. Nie żałuję teraz swoich wyborów, niczego bym w swym życiu nie zmienił, żałuję tylko, że tak mało czasu z tobą spędzi- łem. Wieczność wydaje się czymś dobrym, gdy wiem, że w końcu podzielę ją z tobą.

Francesca objęła go ramionami, tuląc mocno do siebie. Miłość to obezwładniające uczucie. Gabriel był jej całym życiem; jej wszystkim.

- Wróć do mnie, Gabrielu. Nie zmuszaj mnie, abym zno- wu musiała znosić samotność. Przedtem byłam silna w prze- konaniu, że działamy wspólnie: ty polujesz, a ja uzdrawiam. Byliśmy rozdzieleni, ale przez te wszystkie wieki byłeś ze mną.

Jego język okrążył kremowy wzgórek jej piersi, a potem przeniósł się niżej, podążając za linią żeber.

- I nadal z tobą będę. Nieważne, gdzie znajdzie się mo- je ciało, ja pozostanę w twoim sercu, w twojej duszy. - Mu- skał ustami jej skórę, wywołując płomienne dreszcze.

- Musisz uwierzyć, że jesteś w stanie go pokonać, Ga- brielu. Musisz w to uwierzyć. Możemy działać razem. Ja cię wesprę całą moją siłą i mocą.

Gabriel uśmiechnął się i znów musnął ustami jej piersi, nie umiejąc się oprzeć takiej pokusie.

- Nie możesz mi pomóc. Nie wolno ci łączyć się zc mną, gdy poluję. To niebezpieczne, moja ukochana. Lucian od razu by się zorientował i wykorzystałby mnie, abym w ja- kiś sposób cię skrzywdził. Musisz mi zaufać, wiem, co robię.

Jej ciało było dla niego cudem. Wszędzie, gdzie jej do- tykał, za każdym razem, gdy jej dotykał, wrażenie było nie zwykłe- Znowu się na niej położył, prostując jej nogi, żeby móc do niej przywrzeć.

A Francesca natychmiast odpowiedziała żarliwie na je- go podniecenie. Uśmiechnęła się, unosząc biodra, gdy w nią wchodził, pozostawiając ją bez tchu, piękną i znowu go po- żądającą.

- Po prostu do mnie wróć, Gabrielu - szepnęła z ustami przy jego szyi. - Tak bardzo cię kocham i nie jestem już taka silna jak kiedyś.

Był delikatny i czuły, jego ciało wykonywało posuwiste leniwe ruchy.

- Zawsze z tobą będę, Francesco. Tylko ty dla mnie ist- niejesz, zarówno na tym, jak i na tamtym świecie. Przysięgam ci, że nigdy cię nie opuszczę.


ROZDZIAŁ 16


Było dobrze po północy, światła miasta przyćmiewały tu- many unoszącej się w nocnym powietrzu mgły. Gabriel stał na balkonie, wpatrując się nie w panoramę miasta, lecz w dziew- czynkę śpiącą w pokoju za oknem. W wielkim łożu wydawała się o wiele mniejsza; drobna postać, ściskająca w ręce pluszo- wą zabawkę, okryta kolorową narzutą wykonaną przez Fran- cescę. Serce Gabriela aż wyrywało się do Skyler. We śnie wy- glądała tali bezbronnie i dziecinnie. Nadal nie była do końca bezpieczna. Stanowiła rzadki Idejnot dla Karpatian, którzy z pewnością będą jej szukali. Gabriel strzegł bardzo cenne- go skarbu i miał tego pełną świadomość. Skyler, dziewczynka o drobnym ciele, obdarzona wielkim talentem mogła nieść ży- cie lub śmierć jednemu z karpatiańskich mężczyzn.

Machnięciem dłoni dokładnie zamknął drzwi. Zapadki zasuwy opadły na swoje miejsce. Z gracją poruszał dłońmi, zakładając skomplikowane ochronne zaklęcia na wszyst- kie otwory w pokoju. Skyler nic już nie zagrażało. Poza Lucianem. Gabriel nie mógł się oszukiwać i łudzić, że brat nie potrafiłby złamać jego zaklęć. Pomniejsze wampiry za- pewne wpadłyby w tę zasadzkę i pozostałby w niej aż do świtu, aby spotkała je sprawiedliwa kara, ale nie Lucian. On przez dwa tysiące lat nie dał się złapać w żadną pułapkę, nie istniało zaklęcie, którego nie potrafiłby obejść.

Gabriel oparł ręce na żelaznej poręczy balkonu i spoj- rzał w dół, na ogród. Był wspaniały, zachwycając barwami nawet nocą. Gabriel stwierdził, że się uśmiecha. Francesca. Potrafiła sprawić, że wszystko, czego dotykała, promienio- wało pięknem. I oczywiście do ogrodu wybrała rośliny roz- kwitające w ciemności. Chciała, by jej otoczenie było kojące i przyjemne dla oka nawet nocą.

Wypełnił umysł myślami o Francesce, a ona, oczywi- ście, natychmiast, zalała go swym ciepłem. Zawsze stawiała innych przed sobą, przed własnymi potrzebami. Próbowa- ła być wobec niego twarda, ale od chwili, gdy znalazła się w jego życiu, zawsze tylko dawała. Koiła osoby wokół siebie pięknem swej duszy. Nie musiała robić nic innego, tylko być tym, kim była, a jednak robiła znacznie więcej. Nawet teraz pozwalała mu odejść, choć wiedziała, że może do niej nie wrócić. Użyczała go światu, mimo że tak bardzo pragnęła mieć go przy sobie. Była w ciąży. W ciąży z jego dzieckiem. Gdyby zginął tej nocy, obiecała, że zachowa życie, choć wie- działa, że czekają ją katusze samotności.

Gabriel już za nią tęsknił, mimo że przecież spędził z nią wiele bezcennych, cudownych godzin, podczas któ- rych otrzymał o wiele więcej, niż sądził, że to możliwe. Jego serce i dusza wyrywały się do Franceski. Jej dom był jego domem. Zamieszkujące go istoty należały do jego rodziny. Ale na zewnątrz, w mrokach nocy na niewinnych ludzi czy- chało zło, toteż Gabriel nie miał wyboru i musiał spróbować je pokonać.

Przyglądał się gęstej mgle zasnuwającej miasto. Nie by- ła to zwykła mgła, lecz opar wytworzony przez nieumar- łych, by mogli, niezauważeni, polować na swe ofiary. Uniósł twarz do księżyca i zaczął się sycić jego pięknem. Był noc- nym łowcą. Urodzonym drapieżcą. Z łatwością wskoczył na barierkę i szeroko rozłożył ramiona, obejmując nimi powie- trze, po czym rzucił się w przestrzeń.

Jego ciało zafalowało i natychmiast stało się przezroczy- ste, tak że unosząca się w powietrzu gęsta mgła prześwie- cała przez niego. Zamienił się w miliony maleńkich cząste- czek i poszybował w górę poprzez obłoki mgły, przecinając widniejące na niebie chmury. Leciał nad miastem, szukając martwych miejsc, w których mogli się kryć jego wrogowie. Niezbyt liczna grupa wampirów polowała w mieście na ży- we ofiary, żeby je wykorzystać, a potem porzucić martwe.

Gabriel zamierzał tej nocy oczyścić Paryż z nieumar- łych, a także odszukać Brice'a. Wiedział, że troska o los le- karza nurtuje Francescę, i dlatego chciał naprawić krzyw- dy, jakie go spotkały. Jemu samemu Brice był obojętny, jednak Francesca żywiła do lekarza wielką sympatię. Poza tym trudno było mieć pretensje o jego ostatnie zachowania, działał bowiem pod wpływem wampirów. Może nawet pod wpływem Luciana, w co Gabriel jednak wątpił. Lucian nie wysłałby przecież Brice'a po Skyler i nie pomagałby potem bratu przepędzić go z domu Franceski. To nie miało sensu.

Mimo później pory kilka miejsc w mieście tętniło ży- ciem. Był to doskonały teren dla wampirów. Tu łatwo mogły znaleźć dowolną ofiarę, młodych mężczyzn i kobiety, któ- rych przed odebraniem im życia zmuszały do dziwacznych i zdeprawowanych zachowań. Wyłącznie dla zabawy.

Gabriel przemierzał miasto, poszukując nieumarłych i rozglądając się za Brice'em. Zajrzał nawet do szpitala, wiedząc, że lekarz zwykle długo tam pozostawał wieczo- rami, ale go nie zastał. Znalazł go za to na cmentarzu, na który z pewnością ściągnął go jakiś wampir. Gabriel unosił się w zamglonym powietrzu, dokładnie przeszukując cmen- tarz w poszukiwaniu nieumarłych. Brice szedł chwiejnym krokiem, jakby był pijany, mamrotał coś pod nosem i nie- ustannie drapał się po całym ciele, otrzepując się z nieist- niejących insektów.

Gabriel zdjął z niego tę iluzję, gdy tylko Brice znalazł się poza obszarem posiadłości Franceski, ale najwidoczniej jakiś wampir zajrzał lekarzowi do pamięci i żeby go ukarać za to, że nie udało mu się przejąć Skyler, znów rzucił na niego przykre w skutkach zaklęcie. Gabriel wyczul niena- wistną obecność jednego z nieumarłych. Nie był to wieko- wy wampir, raczej młodziak, który trzymał się grupy star- szych wampirów, aby jak najszybciej i jak najwięcej się od nich nauczyć. Takim młodziakom wydawało się, że wampi- ry zbierają się w bandy, by skuteczniej ochraniać się przed myśliwymi, jednak w rzeczywistości starsze wampiry wyko- rzystywały młodsze jako pionki do stracenia w walce.

Czy Lucian dołączył do takiej grupy? Pytanie to dręczy- ło Gabriela, szybko się jednak z niego otrząsnął, uznając, że bardziej prawdopodobne, iż Lucian obserwował bandy z dystansu, by móc w razie potrzeby zapanować nad ich członkami. Gabriel często był świadkiem takiego wydarze- nia. Głos Luciana był najpotężniejszą z broni. Poza tym Lu- cian nigdy nie pozwalał, by ktokolwiek wtrącał się do jego walk. Zawsze likwidował wszystkich nieumarłych w oko- licy, w której miałby walczyć z bratem. I nigdy nie pozo- stawiał po sobie śladów, które mógłby odkryć inny łowca. Lucian nie był niechlujnym zabójcą.

Gabriel sfrunął na ziemię w miejscu, gdzie Brice nie mógł go zobaczyć. Przez chwilę jego potężna postać migota- ła i falowała, zanim z molekuł zamienił się w istotę cielesną. Potem ruszył przez cmentarz, chcąc zagrodzić Brice'owi drogę, by lekarz nie mógł dotrzeć do jaskiń, w których cze- kały na niego wampiry.

Czuł siłę sugestii, którą nieumrli przyciągali do siebie ofiarę. Brice mamrotał pod nosem, jego odzież była brudna. Na skórze miał długie zadrapania w miejscach, z których próbował się pozbyć wyimaginowanych owadów. Gabriel chciał współczuć lekarzowi, wiedząc, że Francesca z pew- nością by się nad nim użaliła. Jednak Brice uległ sugestii wampirów wyłącznie z powodu zazdrości, a poza tym Ga- briel nie umiał mu jednak wybaczyć tego, że pomagał nie- umarłym w próbie pojmania Skyler i Franceski.

Brice z determinacją zdążał przed siebie, głowę mia! spuszczoną. Zdawał się nie widzieć Gabriela, który stanął mu na drodze. Gabriel machnął dłonią, żeby zainstalować na ziemi barierę niewidoczną dla oczu, ale na tyle mocną, by sugestia płynąca w powietrzu nie mogła się przez nią przedostać. Krew Brice'a została z pewnością splamiona krwią wampirów, bo choć lekarz nie był w stanie pokonać przeszkody, nie przestawał jednak dreptać w miejscu.

W jego wybałuszonych oczach o rozszerzonych źreni- cach malowało się otępienie. Brice znajdował się pod wpły- wem silnego uroku. Gabriel połączył się z jego umysłem, żeby zaszczepić w nim nową sugestię i dać lekarzowi nieco wytchnienia. Jego twarz natychmiast się rozluźniła i Brice przestał kompułsywnie przebierać nogami. Gabriel delikat- nie zmusił go, by usiadł, co Brice zrobił posłusznie jak bez- radne dziecko.

Gabriel usłyszał dobiegający z bliska piskliwy wrzask wściekłości. Wampiry nie lubią, gdy ktoś im wykrada ofiarę sprzed nosa. Lalkarz manipulujący marionetką nie zamie- rzał łatwo jej oddać. Gabriel z uśmiechem zwrócił twarz do nieba. Chmury nad jego głową groźnie pociemniały, a mię- dzy nimi zaczęły przeskakiwać wąskie języczki błyskawic. Gabriel nieznacznie pokręcił głową, a gdy napięcie elek- tryczne wokół niego zaczęło rosnąć, uniósł rękę i zebrał wy- ładowania w mały półokrąg.

Ktoś, kto by mu się przyglądał, pewnie nie zauważyłby tego drobnego gestu, ale błyskawice w chmurach zareago- wały natychmiast, uderzając w ziemię tuż za małym wznie- sieniem. Dźwięk wyładowania był ogłuszający, podobnie jak huk błyskawic uderzających w glebę i zmurszałe ze sta- rości groby. Wraz z gwałtownymi podmuchami w powietrzu wzniosły się mściwe wrzaski. Drzewa trzeszczały w nawał- nicy, tracąc najpierw gałęzie, a potem całe konary, które wicher znosił w stronę Gabriela.

Ten dmuchnął lekko w dłonie i stał nadal wysoki, wypro- stowany jak struna, nie przejmując się spadającymi wokół gałęziami. Brice przyklęknął, nic nie widząc i nie zważając na zagrożenie. Wiatr nieoczekiwanie zmienił kierunek i te- raz liście, gałęzie i konary sypały się z nieba na niewysokie wzgórze. Gabriel wzniósł się w powietrze wraz z najwięk- szym konarem, wykorzystując go jako osłonę.

Dopadł wampira, nim ten się zorientował, że nadcią- ga śmiertelny wróg. Gabriel spadł z nieba niczym pocisk prosto na kościstą postać stojącą na osmalonym trawni- ku. Wszędzie wokół walały się potłuczone nagrobki rozbite przez pioruny, konary drzew i szalejącą wichurę. Wampir, na którego nadal spadały z nieba ciężkie gałęzie, stał nieru- chomo niezdecydowany, co ma robić.

Gabriel, zasłonięty konarem, zbliżył się do niego i zadał tak potężny cios, że nieumarły gwałtownie runął do tyłu, ciągnąc za sobą Gabriela, którego dłoń znajdowała się już głęboko w piersi demona. Gabriel zacisnął palce na sczer- niałym, pulsującym sercu i szarpnął nim, wydzierając z cia- ła. Potem szybko odskoczył, by nie obryzgała go splamiona krew wampira.

Rozpaczliwy wrzask wampira rozniósł się dudniącym echem po cmentarzu, sprawiając, że w powietrze wzbi- ły się chmary nietoperzy. Nieumarły zgiął się w pół i padł na zalaną krwią ziemię, podrygując konwulsyjnie i wlokąc swe ciało ku Gabrielowi, ku mrocznemu, ohydnemu orga- nowi, który Gabriel rzucił na kamienie poza zasięg szpo- nów wampira. Prawie automatycznie spowodował wzrost napięcia w powietrzu, po czym skierował ładunek na obrzy- dliwy organ, szarpiący się w wysiłkach dotarcia do ciała, z którym tak brutalnie go rozdzielono. Wąska, rozgrzana do białości smuga spopieliła serce i z sykiem przeskoczyła do nieumarłego, jego też zamieniając w proch. Gabriel na- tychmiast obmył ręce w gorącym jeszcze powietrzu, żeby usunąć wszelkie pozostałości po splamionej krwi, i dopiero potem obejrzał ziemię, czy nie zostały na niej jakieś zainfe- kowane resztki.

Wampir musiał przejść przemianę dość niedawno, był niedoświadczony i dość powolny. Nie mógł być tym, który rzucił na Brice'a tak silny urok. Lekarz był przesiąknięty ciemnością plamiąca mu krew, odbierającą wolną wolę i po- wodującą, że zaczynał gnić od środka. Ten, kto rzucił taki urok, nie mógł być zwykłym upiorem żywiącym się ciałem martwych ludzi. To musiał być ktoś potężny, Gabriel nie widział jednak ręki Luciana w opętaniu Brice. Jego brat uznałby takie działania za poniżające. Mógł chcieć skrzywdzić lekarza, a nawet po prostu go zabić, ale nie wykorzystałby go do zastawienia pułapki na Skyler, a w ostateczności również na Francescę. Nie musiał zniżać się aż do takich rzeczy. Lucian był prawdziwym geniuszem. Miał wielki umysł i nieustające łaknienie wiedzy. Potrzebo- wał trudności, zagadek, w które mógłby się wgryźć. Tylko intelektualne wyzwania chroniły go przed obłędem.

Gabriel pokręcił głową sfrustrowany. Przecież Lucian wpadł w obłęd, gdy przed wiekami postanowił oddać duszę. Jeśli Gabriel chce ochronić swą rodzinę, musi przestać my- śleć o bracie, jakby był jego częścią.

Teraz Francesca jest jego sercem i duszą. Nie może do- puścić, żeby Lucian wyrządził jej krzywdę. Ruszył z powro- tem do Brice'a, którego chciał zabrać do domu i tam zabez- pieczyć silnymi zaklęciami, żeby wampiry nie były w stanie skrzywdzić go jeszcze bardziej. Jednakże Brice był już tak splamiony, że Gabriel nie wiedział, czy zdoła mu pomóc. Było jasne, że od dość dawna podlegał subtelnemu wpływo- wi wampirów.

Lekarz siedział na ziemi skulony, nieświadom tego, co się wokół niego dzieje, pozostając pod silnym wpływem za- klęcia Gabriela. Gabriel nie znał nikogo poza Lucianem, kto potrafiłby złamać zaklęcie chroniące umysł Brice'a. Ry- zykował, sprowadzając go do domu Franceski. Będzie mu- siał ukryć go w podziemnej komnacie, żeby nie wystraszyć Skyler. I jeśli nie da się go uzdrowić, od Gabriela będzie zależało, czy okaże mu litość; nie było to coś, za co, jego zdaniem, Francesca mu podziękuje.

Podźwignął Brice'a z łatwością, jakby lekarz ważył ty- le co piórko. Pod wpływem silnego hipnotycznego transu, w który wprowadził go Gabriel, Brice okazywał mu całko- wite posłuszeństwo. Leżał nieruchomo w jego ramionach, gdy Gabriel wzbił się w powietrze. Niebo było tak zachmu- rzone, że przypadkowy obserwator dostrzegłby jedynie nie- wyraźną smugę mknącą przez firmament.

Francesca czekała na Gabriela na balkonie, na jej za- zwyczaj spokojnej twarzy malował się lęk. Gabriel nie pró- bował ukrywać przed nią rozmiarów szkód i Francesca ro- zumiała, że jeśli chcą uratować zdrowie psychiczne Brice'a, muszą się spieszyć.

- Dziękuję, że próbowałeś, Gabrielu - szepnęła piesz- czotliwie swym aksamitnym głosem. Omiotła go spojrze- niem, chcąc się przekonać, czy nie doznał jakichś obrażeń.

Natychmiast ogarnęło go to dziwne uczucie roztapiania się, do którego zaczynał się już przyzwyczajać. Francesca martwiła się o niego i sprawdzała, czy nic mu nie jest, mimo że sprowadził do niej jej przyjaciela, śmiertelnika, którego umysł zniszczyli nieumarli. Francesca pomyślała najpierw o nim i ta jej troska była dla niego wszystkim.

- Kazałem Santino i Drusilli wyjść z kuchni, żebyśmy mogli bez przeszkód zaprowadzić Brice'a do podziemnej komnaty. Skyler śpi w swoim pokoju, ale dopilnuj, żeby tam pozostała - rzucił nieco szorstkim głosem, zduszonym emocjami, nad którymi nie potrafił zapanować. Francesca była taka piękna, wysoka i smukła, z włosami splecionymi w gruby warkocz i z oczyma błyszczącymi miłością. Prze- sunął czule dłonią po jej policzku - Myślę, że istnieje szan- sa na jego uzdrowienia, Francesco, ale nie będzie to łatwe. Trucizna zdążyła głęboko przeniknąć do organizmu.

- Czy wampiry mogą go dosięgnąć w naszym domu? - Francesca niepokoiła się o Skyler. Dziewczynka wystarcza- jąco wiele wycierpiała z rąk ludzkich potworów; nie powin- na wiedzieć, do czego zdolni są nieumarli.

- Jeśli to nie Lucian zawładnął jego umysłem, nie ma ryzyka, by inne wampiry złamały moje zaklęcia. Ale nie wie- rzę, że to robota Luciana, choć wampir, który opętał Brice'a, musi być starożytną istotą, skoro zdołał zwieść nas oboje. Musiał jakiś czas temu napić się jego krwi. Brice zażywa lekarstw, żeby pozbyć się bólów głowy, ale tak naprawdę nie rozumie, co się z nim dzieje. Myśli tylko to, co podsuną mu wampiry. Jest jak marionetka pozbawiona własnej woli. Ostrzegam cię, Francesco, że jego umysł został poważnie uszkodzony. Brice może już nigdy nie być taki jak kiedyś.

- Spróbuję go wyleczyć - odrzekła Francesca z żarliwoś- cią, idąc za Gabrielem przez kuchnię do podziemnej komnaty.

Gabriel ułożył Brice'a na łóżku i odwrócił się, żeby po- móc Francesce, która zaczęła napełniać pomieszczenie in- tensywnym zapachem leczniczych ziół. Pozbawiona wyrazu twarz Brice'a zmarszczyła się i lekarz poruszył się niespo- kojnie. Gabriel chwycił dłoń Franceski i podniósł ją do ust.

- Wiesz, że muszę wracać na zewnątrz, by poszukać tego przeklętego wampira. Jeśli go nie zabiję, Brice zginie bez względu na nasze wysiłki. Ten wampir wie, że go prze- chwyciliśmy, i jest straszliwie rozwścieczony. Poza tym nie możemy trzymać tu Brice'a przez całą wieczność.

Francesca odwróciła się, żeby ukryć twarz przed Ga- brielem. Znów wybierał się na łowy. Oboje wiedzieli, że tak musi być, ale jej to się wcale nie podobało. Gabriel objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie.

- Nie pozwolę, żeby któryś z tych wampirów coś mi zrobił, kochanie, skoro wiem, jak wielkie jest ryzyko. Ale muszę zniszczyć tego, kto zagraża zdrowiu psychicznemu Brice'a. Potem zobaczymy, co da się zrobić, żeby w pełni odzyskał władze umysłowe.

Francesca niechętnie wypuściła go z objęć, a on jeszcze przez chwilę zanurzał dłonie w jej włosach. Wiedział, że Fran- cesca boi się o niego, ale był zadowolony, że zamiast mówić to na głos, tylko uśmiecha się do niego czule na pożegnanie.

- Nie próbuj go uzdrawiać, póki nie wrócę. Ma krew splamioną krwią wampira. Nie wolno ci samej, bez mojej pomocy łączyć się z jego umysłem. Gdybym nie wrócił, we- zwij do pomocy drugą uzdrowicielkę. Obiecaj mi to, Fran- cesco. To zbyt groźne, żebyś sama podejmowała takie próby bez wsparcia i dodatkowej mocy. Pamiętaj, że nosisz w so- bie drugie życie.

Posłała mu spod długich rzęs szybkie karcące spojrzenie.

- Nie musisz mi o tym przypominać. I nie chcę nawet dopuszczać do siebie myśli, że nie wrócisz. A co do nasze- go dziecka, to nawet przez chwilę o nim nie zapomniałam. Nasza córka to cud. Nigdy nie zaryzykowałabym jej życia, nawet dla Brice'a. A ty wrócisz do mnie jeszcze tej nocy, i to bez najmniejszego zadraśnięcia. A teraz idź już i rób to, po co się narodziłeś. - Przytuliła się do niego na moment, napawając się jego męskością i mocą.

Nie spodziewała się nigdy, że tak bardzo go pokocha. Podobnie jak nie spodziewała się, że będzie tak bardzo ko- chana. Gabriel nie wstydził się okazywać emocji. Pożądał jej z niewyobrażalną intensywnością. I nie chodziło tylko

o jej ciało, ale też o towarzystwo, jej serce i duszę. Lubił przebywać w jej umyśle, śmiać się wraz z nią, patrzeć jej oczyma na świat. Lubił jej styl życia. Był z niej ogromnie dumny i bardzo jej ufał.

- Gabrielu - wyszeptała jego imię, jej miękkie i uległe ciało wtapiało się w niego. - Wracaj do mnie jak najszybciej.

- Nie myślała o uwodzeniu, była daleka od myśli o upra- wianiu cielesnej miłości, a jednak czuła, że go ogromnie potrzebuje.

Gabriel, tuląc ją do siebie, wypełnił jej umysł miłością

i ciepłem; a potem odszedł korytarzem prowadzącym do schodów i kuchni. A gdy tam dotarł, był już niewidzialny, poruszał się szybko jak chłodny powiew powietrza.

Tym razem wypłynął otworem pod drzwiami wprost do ogrodu i natychmiast wzbił się w niebo. Zniszczył sługu- sa wampira i odebrał mu jego marionetkę. Wampir będzie wściekły i dzięki temu z łatwością go zlokalizuje. Już w tej chwili Gabriel czuł niepokojące wibracje. Napływały z nie- ba, prowadząc go jak drogowskaz do nieumarłego.

- Podążasz do jego kryjówki jak amator, a on zastawił na ciebie pułapkę.

Gabriel nie zatrzymywał się, mimo że Lucian zdawał się być niebezpiecznie blisko. Nie wiadomo po której stronie by stanął, gdyby postanowił przyłączyć się do walki.

- Proponujesz więc inną strategię? - zapytał.

- Wycofaj się. Nie uderza się na wroga, kiedy wiado- mo że ten cię oczekuje. - Głos jak zawsze brzmiał miękko i łagodnie, bez cienia krytyki. Gabriel złapał się na tym, że się uśmiecha. Obecność Luciana była mu tak dobrze znana, była częścią niego.

- Wielkie dzięki za poradę, o starożytny. - Ten docinek miał przypomnieć Lucianowi, że jest o kilka minut starszy od brata. Gabriel nie zmienił kierunku lotu, ale stał się bar- dziej czujny. Nie obawiał się zbliżającej się bitwy z wampi- rem, jednak Lucian to całkiem inna sprawa.

- Widzę, że nie chcesz skorzystać z mojej porady.

- Ten nie jest aż tak potężny jak ci, z którymi zoalczy- liśmy wcześniej.

- Ten jest istotą starożytną.

Gabriel przerwał połączenie, żeby zastanowić się nad sytuacją. Do czego zmierzał Lucian? Zmienił kurs, zata- czając krąg, żeby podejść wroga z innej strony, przez ca- ły czas obserwując teren poniżej. Znajdował się nad rze- ką, przez którą przerzucony był spory most. Wzdłuż brzegu biegły dwie rury, których zawartość spływała do wody. Rury wyglądały na dość potężne i porastała je trzcina. Gabriel wyczuwał obecność wampira. W powietrzu unosiło się coś mrocznego, ciężkiego i przytłaczającego.

Gabriel znał ten odór nieumarłych, który przenikał po- wietrze jak żaden inny smród. Nieumarli byli mistrzami iluzji i swoim ofiarom ukazywali się jako przystojni i uro- dziwi ludzie, choć w rzeczywistości byli ohydnymi, wychu- dzonymi, poszarzałymi kreaturami o wyszczerbionych, po- czerniałych, ostrych zębach. Gabriel ich bliskość odczuwał jak cios prosto w żołądek; brzydził się, że tak się bezcześci talenty i zdolności, które powinny być wykorzystywane do czynienia dobra.

Teren poniżej wyglądał spokojnie, ale wiatr mówił co innego. Wampir czekał zaczajony w mroku, niewidoczny, podniecony własną mocą, wściekły. Zapach krwi dotarł do Gabriela, zanim jeszcze usłyszał zduszony okrzyk sygna- lizujący czyjąś śmierć. Wiatr niósł ze sobą całą opowieść, strach, adrenalinę we krwi ofiary, która jeszcze bardziej podnieciła i wzmocniła zabójcę.

Wampir wiedział, że Gabriel nachodzi, założył więc dla niego przynętę i czekał jak pająk w swojej sieci. Miał przy sobie śmiertelnika, żywego, ale przerażonego, z buzującą w jego żyłach adrenaliną. Nieumarli byli od niej uzależnieni. Wierzyli, że dodaje im sił i są dzięki niej niezwyciężeni. Ga- briel nie potrafił dokładnie zlokalizować kryjówki wampira; w powietrzu czuć było więcej niż jedno podejrzane martwe miejsce,

Jeszcze raz przeleciał nad całym terenem, po czym opadł na ziemię, która od razu lekko się poruszyła i jego stopy za- częły zapadać się w czarne grzęzawisko. Bagno wciągało go w siebie z zaskakującą siłą. Coś się zbliżało w jego stronę pod powierzchnią, szybkie, wijące się, wielkie, rozchlapują- ce porośnięte zielskiem błoto. Gabriel pospiesznie zamienił się w krople pary, stapiając się z gęstą mgłą. Natychmiast zerwał się porywisty wiatr, który uderzył w cząsteczki ukry- te we mgle z zamiarem rozbicia ich i powstrzymania Ga- briela przed ponownym przybraniem cielesnej formy. Jakaś ohydna, ciemna postać przemykała się przez mgłę bezpo- średnio w stronę kropel pary,

Ale nim udało jej się dosięgnąć bezcielesną formę, w jakiej znajdował się Gabriel, uderzyła w niewidzialną przegrodę i spadła z nieba w bagnisko, Gabriel zaś szybko podfrunął w górę, żeby nie dać się obryzgać czarnej mazi. Potwór ukryty w błocie zaatakował natychmiast, rzucając się na broniącą się postać na oczach Gabriela, który obser- wując scenę w dole, zmieniał już swój kształt.

To nie on wyprodukował przegrodę, uważając ją za zbęd- ną, ale domyślał się, że jest dziełem Luciana, który najpraw- dopodobniej kolejny raz dołączył do brata podczas walki. Jednakże Gabriel nie wyczuwał jego obecności. Ale Lucian miał takie zdolności; jak nikt inny potrafił ukrywać swoją obecność. Nic go nie zdradzało, nawet najmniejszy ślad.

Wampir poniżej wył z wściekłości i bólu, walcząc z wę- żowatym potworem, którego sam stworzył. W końcu jednak udało mu się wygrzebać z błota i zaraz potem, ciskając się na wszystkie strony, zaczął szukać Gabriela. Ten spadł z gó- ry, jednym ciosem ostrego pazura przecinając wampirowi gardło. Demon wrzasnął wściekle i w tej samej chwili na niebie z hukiem pojawiła się błyskawica, a powietrze za- wrzało mroczną nienawiścią.

Ciemnoskrzydłe gargulce uderzały ze wszystkich stron, napadały na Gabriela, drapiąc go szponami i gryząc, cze- piając się jego głowy i ramion, chcąc go przewrócić tak, by wpadł w czarne bagnisko. Gabriel, nie tracąc spokoju, roz- płynął się w powietrzu i poszybował w górę w stronę wam- pira. Przybrał cielesną formę i uderzył ręką w pierś wroga, w momencie gdy jego stopy unosiły się nad ziemią.

Przebił pięścią klatkę piersiową wampira, który jed- nak zdołał zbiec. Wydawał przy tym z siebie tak drażniące, obrzydliwe i nieharmonijne dźwięki, że Gabriela rozbola- ły uszy. Nie mogąc znieść piekielnego hałasu, natychmiast go wygłuszył i skierował z powrotem do wampira. Paliła go dłoń pokryta zatrutą krwią. Nie mógł się jednak zatrzymy- wać, bo wpadłby w szpony gargulców, które cały czas pró- bowały go otoczyć i rzucić się na niego z pazurami.

Gabriel był cierpliwy. Wampir odniósł dwa poważne obrażenia i zaczynał opadać z sił. Coraz trudniej mu było kontrolować potwora w grzęzawisku, który oszołomiony odorem krwi rzucał się w szale na swojego stwórcę, chcąc dopaść jego poszarpanee zakrwawionee ciało.

Tymczasem Gabriel, odgrodziwszy się od bólu i zmę- czenia, skupił się na walce. Gdy szykował się do kolejnego ataku, niespodziewanie niebo przecięła błyskawica. Gabriel nie poczuł nagłego wzrostu mocy, toteż był równie zdumio- ny jak wampir, gdy smuga białej energii przemknęła po nie- boskłonie, poszarpany zygzak, który natychmiast oczyścił powietrze z rozwścieczonych gargulców. Upiory pospada- ły w bagnisko, poparzone i poprzepalane wybuchem ener- gii. Wężowaty potwór wychynął na powierzchnię i natych- miast je pożarł. Z nieba uderzył kolejny piorun, nie trafiając wampira, lecz zamieniając potwora z grzęzawiska w popiół. Smród spalenizny był nie do zniesienia. Korzystając z te- go, że wampir nadal był w szoku wywołanym hałasem i bły- skami piorunów, Gabriel zaatakował. Zamglił swoją postać i, poruszając się z nadnaturalną prędkością, rzucił się na wampira, wbijając pięść we wcześniej zrobioną ranę. Tym razem dosięgną! poczerniałego zgniłego serca demona.

Gdy zaczął je wyszarpywać z klatki piersiowej, usłyszał w głowie ostrzeżenie, więc szybko zmienił pozycję. Coś jed- nak uderzyło go w bok, gruchocząc żebra i kości. Ból był straszliwy; Gabriel stracił dech. W tej samej chwili całe nie- bo gwałtownie pojaśniało, wydawało się, że świat stanął na- gle w płomieniach. W powietrzu wisiało zagrożenie. Gabriel nigdy jeszcze nie czuł czegoś podobnego. Czarny firmament rozbłyskiwał czerwonopomarańczowymi płomieniami, a po- między mknącymi na wysokości chmurami przeskakiwały skwierczące białoniebieskie żyłki błyskawic, które na koniec spadły na ziemię, uderzając w nią z takim hukiem, że wyda- wało się, iż wszędzie dokoła wybuchają granaty.

Gabriel ze spokojem wyciągnął serce z wampira i rzucił je w ognistą smugę, po czym się odwrócił, by stanąć twarzą w twarz z kolejnym wrogiem. Starożytny nieumarły ujawnił się, sądząc, że Gabriel zajęty jest jego koleżką. Ten wampir był chudy i szary, jego wyschnięta skóra ściśle przylegała do kośćca. Włosy miał białe i splątane. W krwistoczerwonych oczach błyszczała zwierzęca przebiegłość. Odsuwał się od Gabriela, rzucając spojrzeniem na boki, szukając drogi ucieczki. Nie rozumiał, skąd ta wściekła burza z piorunami, Nie rozpoznawał łowcy, z którym miał się teraz zmierzyć. Potrafił tylko unikać myśliwych, umiał ich obserwować, wy- czekując odpowiedniego momentu na atak.

Jakiś głos szeptał mu coś w głowie, ale z powodu wa- lących wszędzie piorunów nie potrafił rozróżnić słów. Przy- glądał się, jak myśliwy powoli się od niego oddala. Głos był piękny i czysty. Tak czysty, że słuchanie go sprawiało mu ból. Wampir cały się skurczył, żeby tylko uniknąć tego dźwięku.

Głos był jak muśnięcie czarnego aksamitu, jak mięk- ki szept śmierci. Wampir nie odrywał wzroku od myśliwe- go, sądząc, że w każdej chwili może mu zadać śmiertelny cios. Był na to przygotowany. Znał sztuczki, potrafił roz- siewać iluzje, miał moc. I był w miarę wypoczęty, bez obra- żeń, podczas gdy myśliwy zmarnował mnóstwo energii na walkę z jego sługusami. Nieumarły wiedział, że zadał łow- cy straszliwy cios i że jego gargulce upuściły z niego wiele cennej krwi. Jednak łowca stał przed nim wyprostowany jak struna, a jego oczy były czarne jak oczy śmierci.

Czy jego głos słyszy w umyśle? Skąd on dochodzi? Ża- den Karpatianin nigdy nie wymieniał się z nim krwią. Nie był z nikim złączony, a jednak słyszał ten łagodny szept na- wołujący go do zguby. Słowa stawały się coraz wyraźniej- sze. Mówiły o śmierci i o tym, że już nie ma dla niego na- dziei. Ten myśliwy odbierze mu życie. Zginie tej nocy, choć przetrwał to, czego inni nie zdołali przetrwać.

- Kim jesteś? - wrzasnął piskliwie.

- Śmiercią - wyszeptał piękny głos.

- Nazywam się Gabriel - odparł Gabriel, który śmiał się z piorunów przewalających się po niebie, cały skupiony na tym, by zlokalizować tego, który je wywoływał. Był to ktoś o ogrom- nej mocy. Lucian. Ale nic nie zdradzało jego obecności. Nic nie wskazywało, gdzie znajduje się źródło mocy, która otoczyła Gabriela i jego przeciwnika jak podmuch zniszczenia.

Wampir zawarczał, odsłaniając ostre zęby poczerniałe od wieloletniego spożywania splamionej krwi.

- Sądzisz, że mnie pokonasz tymi sprytnymi sztuczka- mi? Od stuleci nie udało się to żadnemu łowcy, a jednak tobie, choć nikt cię nie zna, wydaje się, że to osiągniesz.

Gabriel z miejsca poczuł znużenie. Odgrywał tę scenę od stuleci i zawsze było tak samo. Wampir próbował użyć swojego głosu, żeby go osłabić.

Uniósł głowę, a jego ciemne rysy stwardniały, zamienia- jąc się w pozbawioną wyrazu maskę.

- Ty mnie znasz, o starożytny, ale nie chcesz pamiętać, bo przez naszych ludzi zostałem nazwany legendarnym my- śliwym i wiesz, że nie zdołasz mnie pokonać. Ta bitwa jest już rozstrzygnięta i za chwilę poniesiesz zasłużoną karę.

Przez umysł Gabriela przemknął jakiś dziwny szept. Coś jak subtelna nagana, ale niezupełnie. Gabriel nie używał su- gestii w głosie, walcząc z przeciwnikiem, a powinien. Był jednak osłabiony utratą krwi; jego umysł i serce wypełniał odór śmierci. Miał już dość zabijania własnych braci. Robił, co do niego należało, ale nie musiało mu się to podobać.

Wampir niespodziewanie zakrył uszy i zaczął wyć wy- sokim głosem, próbując zagłuszyć nieustępliwy aksamitny szept. Ten szept miał w sobie coś, co zmuszało słuchacza do wsłuchiwania się w niego. Odbierał siły, odbierał moc i umiejętności. Wykrzykując swój strach i nienawiść, wam- pir wyciągnął ostatnią kartę i, rozłożywszy szeroko ręce, przywołał swoich sługusów.

Grzęzawisko natychmiast zabulgotało, pojawiły się w nim setki olbrzymich, wijących się pijawek, które pod- niosły łby, kierując je w stronę Gabriela. W tym samym mo- mencie w powietrzu rozległo się pohukiwanie sów i czarna chmara ptaszysk o ostrych pazurach runęła w stronę my- śliwego. Wampir odwrócił się, chcąc umkną ć z pola walki,

i wpadł prosto na Gabriela, który wyrósł nagle przed nim jak duch o twarzy jak maska z granitu.

Demon spojrzał na swoją poszarpaną klatkę piersiową

i sczerniałe serce pulsujące w garści myśliwego. Wpraw- dzie nie zmienił się na twarzy, ale wydawało się, że jego postać zblakła, jakby był iluzją. I tylko jego pięść była jak najbardziej realna. Wampir wrzasnął z nienawiścią i rzucił się na przeciwnika, żeby odzyskać serce. Ale przewrócił się i padł twarzą w błoto, gdzie już czekały na niego pijawki olbrzymy. Natychmiast pokryły całe jego ciało, wpełzając w otwartą ranę na piersiach.

Gabriel był zmuszony rozpaść się na cząsteczki, gdy wampir przywołał sługusów. Uniósł się wysoko w niebo i ukrył w chmurach. Potem zaczął smagać ziemię pejcza- mi z naelektryzowanego powietrza, spopielając pijawki i olbrzymie sowy, które spadały z nieba na ziemię, wprost do mrocznego grzęzawiska, Gabriel ujrzał tam również cia- ło wampira i przez chwilę zastanawiał się, co to za nowa sztuczka. Jaki sens ma to, że wampir udaje martwego?

Mając jednak doskonały wzrok, dojrzał serce demona leżące kilka metrów dalej na stosie kamieni. Lucian. A więc brat ostatecznie przyłączył się do walki i usunął wszystkich innych przeciwników. Gabriel spostrzegł, że wampir zaczy- na się czołgać po błocie, próbując najwyraźniej dotrzeć do sczerniałego serca. Natychmiast skierował tam bicz energii, zamieniając serce w kupkę popiołu i tym samym sprawia- jąc, że nieumarły już nigdy nie powstanie. Wampir w ostat- nim sprzeciwie zasyczał obrzydliwie, po czym jego także trafił piorun, usuwając ze świata wszelkie ślady jego istnie- nia. Teraz już należało tylko posprzątać po walce. Gabriel usunął z okolicy wszelkie ślady łącznie z grzęzawiskiem, które również zdematerializował, używając do tego resztek drogocennej energii. Musiał to uczynić, żeby w bagnie nie potopiły się leśne zwierzęta i ludzie. Wiele czasu zajęło mu, nim każdą złą rzecz przemienił w coś dobrego.

A jeśli chodzi o Luciana, to Gabriel musiał odłożyć tę sprawę na później. Był poważnie ranny i już brakowało mu sił. Nie zamierzał teraz ścigać brata. Mógł tylko odnaleźć go we własnym umyśle, by mu podziękować, że stanął do walki po jego stronie.

Czując ogarniające go zmęczenie, chciał jak najszybciej znaleźć się w domu. Był osłabiony, rany doskwierały mu coraz bardziej. Potrzebował krwi i uzdrawiającej bliskości Franceski. I czuł ogromną wdzięczność do losu za to, że ma dom oraz życiową partnerkę, do której mógł wrócić.


ROZDZIAŁ 17


Kiedy tylko wszedł do domu, od razu wiedział, że coś jest nie tak. W powietrzu wisiało coś groźnego. Jakieś zło zakłó- cało panujący tu zazwyczaj spokój. Gabriel automatycznie połączył się z umysłem Franceski i stwierdził, że jest prze- pełniony strachem. Ale Francesca bała się o niego i o ich nienarodzone dziecko, a nie o siebie. Szedł przez pomiesz- czenia na piętrze, prawie nie dotykając stopami podłogi. Z głębokich zadrapań na rękach sączyła się krew, żebra przy każdym ruchu pulsowały bólem. Tak silnym, że Ga- briel prawie nie mógł oddychać. Był straszliwie zmęczony i osłabiony.

Nic dziwnego, że Lucian wybrał właśnie ten moment na stoczenie walki. Gabriel wiedział, że brat jest w domu; nie istniało żadne inne wytłumaczenie. Tylko Lucian był tak po- tężny, że potrafił ukryć swoją obecność, sprawić, iż nie dało się jej wyczuć w powietrzu. Idąc przez dom, Gabriel posta- nowił wyciszyć emocje, odsunąć lęk o Francescę i Skyler, strach, że nie zdoła pokonać brata, zapomnieć o bólu płyną- cym z obrażeń i zmęczenia. Przemienił się w pozbawionego uczuć robota, bo tylko tak miał szansę pokonać największe- go, najpotężniejszego wampira na świecie.

Przestronny pokój dzienny był pusty, ale kątem oka Ga- briel spostrzegł Santino i jego żonę leżących na podłodze w ich sypialni. Nie tracił czasu, by sprawdzić, czy są żywi czy martwi; w tym momencie nie miało to znaczenia. Wie- dział, że zanim udzieli pomocy małżeństwu, musi najpierw wykonać swoje najważniejsze zadanie. Musi zniszczyć Lu- ciana. Zeskanował dom, szukając obecności Skyler, i zna- lazł ją w jej sypialni pogrążoną w głębokim śnie. Wyczuwał w tym rękę Franceski, bo w pokoju dziewczynki w powietrzu unosiła sie moc o bardzo kobiecych właściwościach. Zresztą to pasowało do Franceski, że nawet w chwili największego przerażenia, myślała najpierw o swoich podopiecznych. Mia- ła nadzieję, że Skyler po prostu prześpi cały koszmar.

Gabriel szukał dalej, sprawdzając podziemną komnatę, w której spał Brice. Splamiona krew wampira nadal krąży- ła w organizmie lekarza, zatruwając go, powodując, że był niespokojny mimo leczniczych ziół i głębokiego snu, w któ- ry został wprowadzony. Ale przynajmniej nie zagrażał mu Lucian. Zaklęcia były nietknięte.

Gabriel przemieszczał się przez dom, nie próbując ukry- wać swojej obecności. Lucian na niego czekał. Wolnym krokiem wszedł do bawialni. Francesca siedziała w fotelu z wysokim oparciem i wpatrywała się w Luciana. Brat stał w cieniu, więc Gabriel nie mógł dostrzec jego twarzy, widział jednak jego szerokie barki i eleganckie, jak zawsze, ubranie.

- Mamy gościa, Gabrielu - odezwała się Francesca rzeczo- wym tonem. - Kiedy zapukał do drzwi, Skyler myślała, że to ty.

Gabriel skinął głową. Połączył się z Francescą, żeby obejrzeć jej wspomnienia, nie chcąc o nic pytać w obecno- ści brata. Skyler nie wiedziała, że wpuściła do domu wroga. Lucian, potężna starożytna istota, z łatwością potrafił uda- wać sposób myślenia brata bliźniaka i przyjąć jego aurę. Nie ujawnił swojej prawdziwej tożsamości przed Skyler i Fran- cesca też tego nie uczyniła. Sprowadziła na dziewczynkę sen, żeby oszczędzić jej widoku tego, co miało się wydarzyć.

- Czy on cię tknąi, w jakikolwiek sposób skrzywdził?

- Zadawał mi tylko pytania. - W głosie Franceski brzmiał ton, którego Gabriel nie umiał określić. - Osobiste pytania na mój temat. Nie zbliżał się do mnie, tylko cały czas trzymał się cienia, żebym nie mogła go zobaczyć ani dotknąć. Nie próbował napić się mojej krwi ani krwi pozo- stałych domowników.

- Mam nadzieję, że już się przywitaliście i że na tym koniec - rzekł Lucian swym pięknym głosem, który zdawał się promieniować czystością i dobrocią.

- Witamy cię w naszym domu, bracie - rzekła niespo- dziewanie Francesca łagodnym tonem. - Proszę, usiądź wy- godnie i rozgość się. już dawno ty i twój brat nie mieliście okazji porozmawiać ze sobą spokojnie w normalnym oto- czeniu. - Uprzejmym gestem wskazała krzesło.

Francesca - jej głos, sposób, w jaki się poruszała, sama jej obecność - rozsiewała wokół kojący spokój. Teraz też odprawiała swoje czary, próbując dotrzeć do Luciana. Zda- wała sobie jednak sprawę, że nie ma na to szans. Jeśli Kar- patianin postanowił sprzedać duszę, nie było już dla niego ratunku. Nie było powrotu. Nawet Francesca, z jej wielkimi uzdrowicielskimi mocami, nie mogła osiągnąć tego, co nie- możliwe. Gabriel bardzo chciał wziąć ją w ramiona i przy- tulić, żeby dodać otuchy i jej, i sobie.

- Chcesz, żebyśmy okazali sobie uprzejmość przed wal- ką. - Lucian rozejrzał się po pokoju. - To miejsce faktycznie bardziej sprzyja pokojowi niż wojnie. - Zniżył głos, żeby stał się bardziej sugestywny. - Podejdź więc do mnie, sio- stro, i podziel się ze mną swą siłą.

Gabriel natychmiast stanął między swoją życiową part- nerką a bratem, pochylił się, jakby szykując się do walki. Stojąca za nim Francesca ze smutkiem patrzyła, jak wysoki, elegancko ubrany mężczyzna robi krok do przodu. Już nie osłaniał go cień i widać było wyraźnie, że jest tym, kim był - mrocznym, groźnym drapieżcą. Jego czarne oczy błyszcza- ły złowrogo. To były martwe oczy, wyprane z emocji. Oczy śmierci. Poruszał się ze zwierzęcą gracją, emanując siłą.

- Nie zbliżaj się, Lucianie - ostrzegł go ze spokojem Ga- briel. - Nie pozwolę ci skrzywdzić mojej życiowej partnerki.

- Sam wystawiłeś ją na niebezpieczeństwo, Gabrielu

- odrzekł łagodnie. - Powinieneś był zrobić to, co obieca- łeś przed setkami lat. A zamiast tego wprowadziłeś kolejne osoby do naszej rozgrywki. Ja nie miałem z tym nic wspól- nego. - Głos był rozsądny i pełen słodyczy. - Widzę, że je- steś ranny Mam jednak nadzieję, że to cię nie powstrzyma i że mnie zniszczysz.

- A więc ty zabiłeś tego starożytnego nieumarłego.

- O czym ty mówisz? Lucian zabił wampira? ~ zapyta- ła Francesca w zdumieniu.

Zamiast odpowiedzieć w myślach, Gabriel postanowił uczynić to na głos, aby zwieść czujność brata.

- Lucian nie pozwolił, żeby wampir jeszcze bardziej mnie poranił, i użył głosu, by go osłabić. Nie słyszałem go wyraźnie, ale czułem, że tam jest. Wywołał potężną burzę i w końcu zniszczył nieumarłego, podczas gdy ja wzbiłem się w powietrze i patrzyłem na to z chmur.

Lucian wzruszył swymi szerokimi ramionami i prze- niósł ciemne, puste spojrzenie na brata.

- Złożyłeś mi obietnicę, Gabrielu, i teraz ją wypełnisz.

- Głos brzmiał jak szelest jedwabiu, jak czuła komenda.

Gabriel rozpoznał ukrytą w nim sugestię i rzucił się ku bratu tak szybko, że nawet Francesca nie spostrzegła, kiedy to zrobił. O całą wieczność za późno, przy wtórze okrzyku protestu wydobywającego się z ust jego życiowej partnerki, Gabriel zamachnął się ręką z ostrymi jak żyletki szponami, celując nią w gardło brata, który szeroko otworzył przed nim ramiona, gotowy na śmierć. Lucian z własnej woli od słonił przed nim pierś i szyję. Czegoś takiego nie zrobiłby żaden wampir. Nieumarli do końca walczą o życie. Pos?vię canie własnego życia nie należało do ich zwyczajów!

Ale te myśli były spóźnione. Szkarłatne krople krwi obryzgały już pokój, łącznie z ciężkimi zasłonami na oknach. Krew wypływała równym strumieniem z otwartej rany na szyi. Gabriel próbował podejść do brata, ale mo- ce Luciana były o wiele potężniejsze. Gabriel nie mógł się poruszyć, zatrzymany w miejscu samą siłą woli brata bliź- niaka. Zdumiony taką potęgą, szeroko otworzył oczy. Sam był istotą starożytną. Miał większą moc niż inni. I aż do tej chwili sądził, że jego siła dorównuje potędze Luciana.

Spojrzał bezradnie na Francescę. Oczy miała pełne łez.

- Pomóż mu. Uratuj go dla mnie. On mi nie pozwoli sobie pomóc.

- On chce zakończyć swoje życie. Czuję to. - Francesca ruszyła przed siebie wolno, spokojnie, z płynną gracją. - Po- zwól, żebyśmy ci pomogli - powiedziała łagodnie. Jej głos był krystalicznie czysty, kojący. Miała ogromny dar uzdra- wiania; jeśli ktokolwiek mógł zapobiec śmierci Luciana, to tylko ona. - Wiem, co zrobiłeś. A teraz chcesz zakończyć życie.

Białe zęby Luciana zabłysły w mroku.

- Gabriel ma ciebie. Teraz ty będziesz go strzegła. Przez wieki to było moje zadanie, ale dobiegło końca. Mogę wresz- cie udać się na spoczynek.

Krew, która przesiąkła przez ubranie, spływała teraz po ramieniu Luciana. Nie próbował jej zatamować. Po prostu stał tam, wysoki i wyprostowany. W jego oczach, głosie, wy- razie twarzy nie widać było oskarżenia.

Gabriel, nieruchomy jak skała, patrzył na brata z bólem i rozpaczą.

- Zrobiłeś to dla mnie. Oszukiwałeś mnie przez setki lat. Nie pozwalałeś mi zabijać, żebym nie przemienił się w wampira. Dlaczego? Dlaczego wystawiałeś na takie ry- zyko swoją duszę?

Wokół ust Luciana zaczęły się pojawiać drobne zmarszczki bólu.

- Wiedziałem, że masz życiową partnerkę. Powiedział mi to przed wieloma wiekami ktoś, kto mógł znać praw- dę. Zapytałem, wiedząc, że mnie nie okłamie. Nie utraci- łeś możliwości odczuwania emocji tak wcześnie jak ja. Za- jęło to stulecia. A ja przestałem czuć już w dzieciństwie. Ty jednak łączyłeś się z moim umysłem i dzięki temu mo- głem razem z tobą cieszyć się życiem, patrząc na nie twoimi oczyma. Pomagałeś mi pamiętać o tym, czego sam nigdy nie mógłbym doświadczyć. - Lucian nagle się zachwiał. Siły opuszczały go, życie z niego uchodziło.

Gabriel czekał na moment, kiedy Lucian osłabnie i osłab- nie rzucone przez niego zaklęcie. Korzystając z okazji, przedarł się przez jego barierę i doskoczył do boku brata, wylizując ję- zykiem ranę na szyi, żeby się zamknęła. Francesca podeszła z drugiej strony i chwyciła Luciana za ramię. Potem wsunę- ła dłoń w jego dłoń, żeby się z nim połączyć.

- Uważasz, że twoje dalsze istnienie nie ma sensu. Lucian zamknął oczy.

- Polowałem i zabijałem przez dwa tysiące lat, siostro. Moja dusza jest podziurawiona jak sito. Jeśli nie odejdę te- raz, mogę nie zechcieć odejść później i mój ukochany brat będzie zmuszony ścigać i zabić prawdziwego wampira. A to nie przyjdzie mu łatwo. Gabriel musi zachować życie. W tej chwili nie mogę już sam z własnej woli wyjść na słońce, mu- szę skorzystać z jego pomocy. Ale wykonałem na tej ziemi swoje zadanie, więc pozwólcie mi udać się na spoczynek.

- Jest jeszcze ktoś - szepnęła Francesca. - Nie taki jak my. To śmiertelniczka. W tej chwili jest bardzo młoda i bar- dzo cierpi. Mogę ci tylko powiedzieć, że jeśli nie zostaniesz, jej życie będzie pełne takiego cierpienia i rozpaczy, że nie potrafimy sobie tego nawet wyobrazić. Musisz żyć dla niej. Musisz dla niej przetrwać.

- Chcesz powiedzieć, że to moja życiowa partnerka?

- I bardzo cię potrzebuje.

- Skyler nie jest moją życiową partnerką. Łączyłem się z nią, gdy cierpiała w samotności i gdy miała koszmary. Ale nie jest moją partnerką. - Mimo tych wszystkich zaprzeczeń Lucian nie opierał się, gdy Francesca zajęła się jego ranami.

- Możliwe że nie jest, ale też nie mam zamiaru cię okłamywać po to, żeby zatrzymać cię na tym świecie. Nie umiem powiedzieć, gdzie jest ta kobieta ani skąd to wszyst- ko wiem, ale ona istnieje. Czasami wyczuwam jej obecność i teraz już jestem pewna, że należy do ciebie. Pozwól, bym cię uzdrowiła, bracie - nalegała ciepło Francesca. - Jeśli nie ze względu na ciebie i na nas, to przynajmniej ze względu na twoją partnerkę, która ogromnie cię potrzebuje.

Gabriel wypełnił pokój wonią leczniczych ziół i zaczął nucić starożytne uzdrawiające pieśni. Zrobił nacięcie na swoim nadgarstku i przytknął go do ust brata.

- Oddaję z własnej woli swoje życie za twoje. Pij, ile po- trzebujesz, żeby wyzdrowieć. Położymy cię głęboko w ziemi i będziemy cię strzegli, aż odzyskasz pełnię sił.

Lucian nie chciał pić krwi brata, wiedząc, że Gabriel jest osłabiony z powodu odniesionych ran. Gabriel jednak mocno przycisnął nadgarstek do jego ust, pilnując, żeby Lu- cian się pożywił. Był zdecydowany uratować mu życie. Nie mógł uwierzyć w to, przez co brat przeszedł ze względu na niego. Powinien był wiedzieć, powinien był się domyślić, że Lucian robił to wszystko, żeby go chronić. To Lucian za- wsze walczył z najstarszym i najbardziej doświadczonym z ich wrogów, zawsze osłaniał Gabriela własnym ciałem, że- by uchronić go przed śmiercią.

- Pozbądź się tych wyrzutów sumienia - rozległ się ła- godny głos Franceski w jego umyśle. - To byt jego wybór. Podejmował go, rozumiejąc, jakie czekają go konsekwen- cje. Ty nigdy byś się na to nie zgodził. Nie umniejszaj jego poświęcenia swoim poczuciem winy.

Francesca uśmiechnęła się do Luciana, przykładając mu do rany garść drogocennej ziemi z ich ojczyzny, którą trzy- mała w ukryciu na krytyczne sytuacje. Przechowywała ją razem z ziołami, które hodowała na takie właśnie okazje.

- Chcę ci podziękować za to, że tyle razy pomogłeś Skyler i że wymierzyłeś sprawiedliwość ludziom, którzy ją skrzywdzili, oszczędzając Gabrielowi tego trudu. Początko- wo nie zrozumiałam, dlaczego mój życiowy partner ma taki kłopot ze zniszczeniem istoty, którą uważał za wampira, ale teraz już to pojmuję. Gdzieś w głębi duszy Gabriel wiedział, że nie przeszedłeś przemiany.

Gabriel pomógł Francesce ułożyć Luciana na kanapie, prze- konując się, że sam też jest ogromnie osłabiony. Razem z bratem potrzebowali więcej krwi. Spojrzał na spokojną twarz Franceski i od razu poczuł się lepiej. Ona zawsze wiedziała, czego mu po- trzeba, Mógł bez wahania powierzyć jej życie swoje i brata.

- Muszę uzdrowić twoją ranę, Lucianie - odezwała się łagodnym głosem.

Lucian zamknął śliną ranę na nadgarstku Gabriela i spojrzał Francesce w oczy.

- Nie jestem łagodnym barankiem. Od tak dawna za- bijam, że nie umiem już robić nic innego. Dla kobiety, Kar- patianki lub śmiertelniczki, związanie się ze mną oznacza życie z potworem.

- Może potwór taki jak ty potrzebny jej jest do ochro- ny przed potworami, które polują na takie jak ona. Two- im pierwszym obowiązkiem, Lucianie, jest zapewnić bez- pieczeństwo swojej życiowej partnerce. Musisz ją odnaleźć i odsunąć od niej to zagrożenie.

- Mam w sobie mrok, ciemność na stałe zamieszkała w moim sercu.

- Miej wiarę w moc swojej życiowej partnerki - pora- dził Gabriel - tak jak ja wierzę w moc Franceski. Byłeś na tyle silny, że poświęciłeś dla mnie życie. Niech teraz nie za- braknie ci sił na odszukanie tej kobiety.

Francesca dała znak Gabrielowi i zamknęła oczy, odci- nając się od rozmowy i wszystkiego, co ją otaczało. Potem oddzieliła się od własnego ciała, wnikając w poranione ciało Luciana. Uzdrawiała je z wprawą najzręczniejszego chirur- ga. A Gabriel przez cały czas nucił uzdrawiające pieśni, po- wietrze wypełniał zapach ziół.

Francesca, opuściwszy ciało Luciana, natychmiast prze- niosła się do ciała Gabriela. Nie zamierzała pozwolić, że- by jej partner cierpiał niepotrzebnie. Zajęła się skrupulat- nie wszystkimi obrażeniami, wszystkimi ranami i oczyściła organizm z trucizn pochodzących od sługusów wampira, z którym Gabriel walczył. Najwięcej czasu zajęło jej napra wianie żeber i płuc, a gdy wreszcie wypłynęła na zewnątrz, słaniała się na nogach.

Gabriel natychmiast objął ją ramieniem.

- Odpocznij teraz, kochanie, a ja pójdę zapolować na krew, bo bardzo jej potrzebujemy.

Francesca obrzuciła go karcącym spojrzeniem.

- Nie sądzę, Gabrielu. Zostaniesz tutaj. Ja jestem uzdrowicielką i masz mnie słuchać w sprawach zdrowia. TV i Lucian zostaniecie w domu, bo w waszym stanie tylko tu- ta j nic wam nie zagraża, a ja zaraz wrócę z krwią.

Podniosła się, nieznacznym bardzo kobiecym ruchem bioder wyrażając swoje zniecierpliwienie lekkomyślnością mężczyzn. Postawę miała tak wyniosłą, że Gabriel bał się spojrzeć na brata i wyraz jego twarzy. Dopiero gdy był pe- wien, że Francesca opuściła dom, odwrócił głowę i napotkał ciemne spojrzenie Luciana.

- Nic nie mów - rzucił groźnie.

- Nic nie mówię - odparł niewinnie Lucian.

- Ale uniosłeś brwi w ten swój obrzydliwy sposób - za- uważył Gabriel. - Już i tak bardzo mi podpadłeś, że lepiej do swoich grzechów nie dodawaj kpin.

- Ona jest inna niż kobiety z naszej młodości.

- O jakich ty kobietach mówisz - odburknął Gabriel, dodając: - Francesca sama jest sobie panią. Przez stulecia ukrywała się przed naszym Księciem i naszymi krajanami.

- I przede mną - zauważył Lucian, układając się wy- godniej na kanapie. - Nieraz wyczuwałem jej obecność i sprowadzałem cię do Paryża w nadziei, że się na nią na- tkniesz, ale zawsze mi się wymykała.

Gabriel był ogromnie dumny z Franceski. Żaden nie- umarły nie potrafił zwieść Luciana, gdy ten postanowił go wyśledzić, a Francesce udawało się to przez stulecia. Lu- cian ze znużeniem pokręcił głową.

- Gdyby nie była taka sprytna, odnaleźlibyśmy ją już dawno temu, i ty już od dawna byłbyś bezpieczny.

- A wtedy ty zakończyłbyś życie, a twoja życiowa part- nerka na zawsze pozostałaby samotna - odgryzł się Gabriel, wyraźnie z siebie zadowolony.

W pustych oczach Luciana pojawił się ostrzegawczy błysk. Gabriel wyszczerzył do niego zęby jak mały chłopiec.

- Bardzo nie lubisz, kiedy mam rację.

- Ona jest w ciąży - rzekł niespodziewanie Lucian, przymykając oczy. Długie rzęsy łagodziły nieco wygląd jego napiętej twarzy. - Nie może wniknąć w ciało lekarza, nie narażając siebie i dziecka. Nawet z twoją pomocą. Dobrze o tym wiesz.

- Tak, wiem - przyznał Gabriel. - Ale nie mówiłem jej

o tym, bo nie wiedziałam, czy wrócę. Obiecała mi, że jeśli zginę, zwróci się po pomoc do Gregoriego. On nigdy nie do- puściłby, żeby coś zagroziło jej lub dziecku.

Zapadło krótkie milczenie. Lucian spowolnił działanie serca i płuc, bo jego ciało łaknęło krwi. Gabriel westchnął.

- Nie powinieneś był tego robić, Lucianie. Miałeś ra- cję, że byłem bliski przemiany. Wydaje mi się, że podświa- domie wyczułem, iż Francesca zamierza wycofać się ze świata. Znalazła sposób, dzięki któremu mogła egzystować prawie jak zwykła śmiertelniczka. Zamierzała się zestarzeć

i wkrótce umrzeć. Eksperymentowała, szukając sposobów dokonania zmian w swoim organizmie, by mogła jeszcze przez jakiś czas żyć jak ludzie.

- To wyjątkowa kobieta. Zdumiała mnie swoją siłą i pomysłowością - szepnął Lucian ledwo słyszalnie. - By- łeś jedynym powodem, dla którego dalej istniałem. Gdyby nie ty, już dawno zrezygnowałbym z tego świata i przeniósł się do innego. Nie wierzyłem, że jest jeszcze dla mnie na- dzieja. Możność widzenia barw i odczuwania emocji utraci- łem prawie równocześnie. Przed upływem dwustu lat, czyli o wiele wcześniej niż to się zdarza innym naszym mężczy- znom. Latami korzystałem z twoich uczuć, ale później ty także utraciłeś emocje i dla nas obu pozostała tylko jedna droga przetrwania. Musiałem cię przekonać, że zagrażam światu, w przeciwnym razie obaj bylibyśmy straceni. Gdy- byś nie uwierzył, że jestem aż tak niebezpieczny, że nikt poza tobą nie potrafiłby mnie zniszczyć, mógłbyś przejść przemianę. A ja, gdyby tak się stało, z pewnością nie mógł- bym cię zgładzić.

Francesca poczuła dreszcz na plecach. Gabriel zawsze tak na nią działał, bez względu na okoliczności. Objął ją mocniej ramieniem, przyciągając do siebie, by mieć lepszy dostęp. Pomimo ogarniającej go fali pożądania pamiętał, że nie są sami. Nie chciał posilać się przy bracie, był to bowiem intymny rytuał. Zaprowadził więc Francescę za ciężkie za- słony i tam jego usta zsunęły się z ramienia na kremowe piersi ukochanej.

We Francescę z miejsca wstąpiło nowe życie. Wstrzymy- wała oddech przez cały czas od chwili, gdy Gabriel wyruszył na polowanie. Bała się o niego. Teraz jej serce przepełniał już nie strach, lecz ekscytacja. Myślała o tym, że od same- go początku coś jej się nie zgadzało w obrazie Luciana ja- ko wampira. Zbyt często pomagał bratu i tym, których on kochał. Odwiedzał Skyler nie po to, by ją straszyć, lecz by sprowadzić na nią spokój i ukojenie. Francesca miała do siebie pretensję, że tak późno domyśliła się rozwiązania za- gadki.

Odchyliła głowę do tyłu, mocniej tuląc do siebie Ga- briela, bo rozgrzane do białości błyskawice zaczęły tańczyć w jej krwi. Gabriel zatopił w niej zęby i zaczął się posilać. Rozgorączkowany puls zwolnił i Francesca poczuła leniwe przyjemne podniecenie. Zawsze, gdy Gabriel dotykał jej w ten sposób, czuła ogarniające ją pożądanie; zaczynała pragnąć, by znalazł się w niej.

Gabriel przyciągnął ją bliżej, wodząc dłońmi, zsuwając bluzkę z ramion, żeby poczuć dotyk jej skóry. Była miękka i ciepła, była rajem w jego mrocznym świecie wojen i nie- bezpieczeństw. Językiem zamknął małe ranki i przez chwi- lę delektował się smakiem atłasowej skóry. Potem dolinką między piersiami, po obojczyku, dotarł do miękkiej bez- bronnej szyi.

Czuł pod ręką, że serce Franceski bije w rytm jego serca. Jej umysł wypełniały pożądliwe myśli, jej ciało było rozpalone.

- Jestem w domu - wyszeptał te słowa, muskając war- gami kącik jej ust. - W prawdziwym domu.

Francesca uśmiechnęła się, a on zasypał pocałunkami jej twarz, dołeczki w policzkach, brodę.

- Oczywiście, że jesteś w domu, kochanie. A teraz po- całuj mnie jeszcze raz i idź nakarm brata, żebyś potem mógł nakarmić i mnie.

Jej ciepły szept był cichy jak oddech, ale Gabriela prze- szył dreszcz, gdy dotarło do niego znaczenie słów. Zaczął namiętnie całować Francescę, przenosząc ich oboje do in- nego świata, czasu i miejsca, gdzie byli tylko oni, ich rozpa- lone ciała i przepełnione rozkoszą umysły.

Lucian dyskretnie zakaszlał.

- Staram się nie zaglądać do twojego umysłu, Gabrie- lu, ale jesteś bardzo blisko, a wasze emocje nie mieszczą się wręcz w tym niewielkim pomieszczeniu. To wielka pokusa dla kogoś, kto od tak dawna niczego nie czuje.

Gabriel natychmiast oderwał się od Franceski. Jego czarne oczy błyszczały. Francesca roześmiała się, jej policz- ki zarumieniły się jak u nastolatki.

- Zupełnie się zatraciliśmy - powiedziała w myślach, poprawiając ubranie i odchodząc.

Sposób jej poruszania się budził w Gabrielu zachwyt. Chodziła niemal bezszelestnie, bardzo kobieco. Gdy na nią patrzył, tracił dech w piersiach. Usłyszał w głowie ciche westchnienie. Brat przypomniał mu o zadaniu. Francesca pochyliła się nad Lucianem i dotknęła rany na jego szyi. Ze spokojem i bardzo delikatnie. Gabriel wiedział, że przepro- wadza kolejną uzdrawiającą sesję. Nie potrafiła dotykać ko- goś, kto miał jakieś obrażenia, żeby w ten czy inny sposób nie przynieść mu ulgi.

Lucian, nie otwierając oczu, spróbował zmusić się do uśmiechu.

- Faktycznie jesteś cudem, jak cię nazywa w myślach mój brat.

- Nazwa mnie cudem?

Dla Gabriela nawet jej głos był kojący i leczący. Pragnął ją pieścić, napawać się jej pięknem i spokojem. Była cudem po stuleciach chaotycznego życia w mrocznym świecie wo- jen.

- Tak, i choć raz ma rację. - W pięknym głosie Luciana słychać było wyraźne znużenie.

Gabriel mocno się zaniepokoił, bo jeszcze nigdy nie wi- dział, żeby jego niezwyciężony brat był aż tak wyzuty z sił.

- Zawsze mam rację - sprostował, natychmiast pod- chodząc do boku brata. - To taka moja właściwość, z którą Lucianowi ciężko jest żyć, niemniej...

Lucian otworzył oczy, obrzucając Gabriela lodowatym spojrzeniem, a jego wzrok miał go chyba wystraszyć.

- Francesco, moja siostro, złączyłaś się z kimś, kto ma stanowczo zbyt wygórowane mniemanie o własnej osobie. Nie przypominam sobie ani jednego przypadku, by Gabriel miał w czymś rację.

Gabriel usiadł na kanapie obok brata.

- Nie słuchaj go, kochanie, i nic się nie bój. On ćwiczy te groźne miny codziennie przed lustrem, sądząc, że w ten sposób zmusi mnie do milczenia. - Gabriel bardzo ostroż- nie zrobił sobie nacięcie na nadgarstku i przytknął go do ust brata, żeby ten napił się życiodajnego płynu. - Pij, bracie, żebyś zachował życie. Dobrowolnie dzielę się z tobą swą krwią dla ciebie i dla twojej przyszłej życiowej partnerki, gdziekolwiek ona teraz jest. - Gabriel celowo przypomniał Lucianowi o kobiecie, która gdzieś na niego czekała.

Nadal czuł jednak emanujące od niego znużenie. Lucian był zmęczony pustą szarą egzystencją, jaką wiódł od ponad dwóch tysięcy lat. Jego ciało pożądało krwi; jego oczy wi- działy tylko szarości i czernie; nie odczuwał żadnych emocji poza tymi, którymi dzielił się z nim od czasu do czasu brat. Żył pozbawiony nadziei, poświęcał się, żeby tylko Gabriel nie musiał zabijać.

Lucian niechętnie przyjmował starożytną krew. Przez całe wieki dbał tylko o brata i teraz też myślał tylko o jego wyzdrowieniu. Mimo to czuł, że wyschnięte komórki jego ciała ochoczo napełniają się życiodajną cieczą, wracając mu siłę i moc.

Ponownie zamknął oczy, nie życząc sobie tej odnowy. Już dawno temu postanowił, co się z nim stanie, a teraz musiał wszystko zmieniać. A jeśli Francesca się myli? Skąd ona może wiedzieć takie rzeczy? Przecież nie łączą ją żad ne więzy krwi z tą mityczną kobietą. Czyżby wspomniała o niej, chcąc zatrzymać go na tym świecie?

- Ona nie zrobiłaby czegoś takiego - zapewnił go Ga- briel, którego głos też zdradzał zmęczenie. - Francesca nie potrafi kłamać. Jeśli twierdzi, że gdzieś czeka na ciebie two- ja życiowa partnerka, to tak jest.

- Ale jakim cudem to wiesz? - zwrócił się Lucian do

France s ki.

Na ustach kobiety ukazał się delikatny, ciepły uśmiech.

- Chciałabym ci to wyjaśnić, ale szczerze mówiąc, nie potrafię. Przez jakiś czas czułam łączność z jakąś kobietą. Bardzo młoda, chyba kilka lat młodsza od Skyler, i bardzo cierpi, ale jej dusza jest silna. Przebywa daleko, może na innym kontynencie, jednak gdy cię dotknęłam, ujrzałam ją w myślach. Ona jest częścią ciebie, Lucianie. Żałuję, ale tyl- ko tyle mogę ci powiedzieć.

Lucian, dbając o zdrowie brata, śliną zamknął ranę na jego nadgarstku.

- Nie przejmuj się, siostro, i nie myśl, że mnie zawiodłaś. Francesca zdumiała się i szybko spojrzała na Gabriela,

który tylko się roześmiał.

- Lucian chciałby, abyś uwierzyła, że jest aż tak potęż- ny, iż potrafi czytać w myślach wszystkich Karpatian, ale prawda jest taka, że czyta w moich, a ja jestem połączony z twoim umysłem. Przeze mnie odczuwa twoje emocje.

Lucian uniósł wysoko brwi.

- Nie bądź taki pewny, bracie. Przecież nie wiesz o tym, czy potrafię czytać w myślach innych istot poza tobą, czy nie.

Francesca też się roześmiała.

- Widzę, że obaj jesteście okropni. Gabriel ma rację, Lucianie. Nie okłamałabym cię w tak ważnej sprawie, jaką jest kwestia życiowego partnera, jestem pewna, że się nie mylę. To dziecko, ta dziewczynka nocami wypłakuje oczy. Czuję jej ból i rozpacz mocniej niż cierpienie Skyler. Ona jest z nami połączona jak nikt inny wcześniej. A teraz mu- simy położyć cię do ziemi, żebyś zdrowiał. Musisz być silny, zanim wybierzesz się na poszukiwanie ukochanej.

- Najpierw zajmę się twoim lekarzem, bo sama nie mo- żesz tego zrobić - oświadczył twardym głosem Lucian, w je- go ciemnych oczach malował się lodowaty upór,

Francesca rzuciła mu gniewane spojrzenie. Jej oczy groźnie błyszczały.

- Sama się nim zajmę. Ty tu nie masz nic do powiedzenia. Puste oczy Luciana zwróciły się na brata.

- Pozwolisz na to szaleństwo?

- To są trudne sprawy. - Gabriel wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć, że Lucian nie zna kobiet.

Francesca przerzuciła gruby warkocz na lewe ramię.

- Zdaję sobie sprawę, Lucianie, że urodziłeś się przed wieloma wiekami i dlatego powinnam okazać więcej cierpli- wości. Rzecz w tym, że obecnie kobiety nie słuchają już męż- czyzn jak niewolnice - powiedziała tonem pełnym wyższości.

- Francesco/ - W ciemnych oczach Gabriela tliło się rozbawienie zmieszane z naganą. Gabriel nie przypominał sobie, by ktokolwiek w ten sposób zwracał się do jego brata.

Francesca odwróciła się do niego plecami, z trudem ha- mując śmiech. Poglądy i zachowanie obu mężczyzn uznała za bardzo staroświeckie. Ale byli przy tym eleganccy i zmy- słowi, zachowywali się kurtuazyjnie. Ta myśl przypłynęła do niej całkiem nieproszona i Francesca szybko się jej pozbyła. Miała łączność z umysłem Gabriela, toteż wiedziała, że po- stanowił nie dopuszczać jej do Briee'a, póki sam nie oczyści jego organizmu ze splamionej krwi. Ale Gabriel, tak samo jak Lucian, potrzebował spoczynku w uzdrawiającej ziemi. Obaj starożytni wojownicy byli poranieni i wyczerpani.

- Zauważyłam, że w obecnych czasach kobiety zajmu- ją się mniej znaczącymi sprawami. Dopilnuję zatem, żeby Brice przespał dzień aż do wieczora. Trzeba też przygo- tować leże dla twojego brata. Mimo że udaje nieznisz- czalnego, bardzo tego potrzebuje. Nie martw się, jestem rozsądna, poza tym od wielu stuleci jakoś daję sobie radę bez niczyjej pomocy, nie potrzebuję też niczyjego kierow- nictwa. Tak więc ja, biedna, słaba istotka, zajmę się tymi trywialnymi kwestiami, gdy wy, chłopcy, będziecie odpo- czywali.

- Ale nie będziesz się zbliżała do Brice'a? - upewniał się Gabriel, starając się przybrać taki ton, by zabrzmiało to jak stwierdzenie, a nie nakaz.

Francesca wyminęła go i ruszyła korytarzem w stronę kuchni i podziemnej komnaty, To jasne, że nie zamierza- ła ryzykować życia dziecka, próbując sama, bez pomocy, uzdrowić Brice'a. Czy oni mają ją za wariatkę? Jeśli tak, niech sobie śpią razem w podziemnej grocie!

- Nie będę spal z bratem, kobieto, zapewniam cię. Będę spal u twego boku, tam gdzie moje miejsce. - Tym razem w głosie Gabriela słychać było wyraźne rozbawienie, przez co wydawał się jeszcze bardziej męski i zmysłowy. Zresztą zawsze w jego słowach brzmiał taki szczególny leniwy ero- tyzm, co bardzo działało na Francescę.

- Nie licz na to, że w tej sytuacji pomoże ci twój urok osobisty. - Francesca otworzyła ziemię, robiąc w niej dość miejsca, aby mogło tam spocząć potężne ciało Luciana.

- Cieszy mnie, że uważasz, iż mam w sobie urok.

- Powiedziałam coś takiego? Nie przypominam sobie. Myślałam raczej o tym, że mężczyźni naszej rasy są okrop- nie irytujący i że słusznie robiłam, ukrywając się przed wa- mi przez tyle wieków. - Francesca celowo mówiła bardzo wyniośle, chcąc rozzłościć Gabriela, choć zarazem czuła do niego ogromną miłość i nie mogła się już doczekać, kiedy zostaną sami. Gabriel.

- Myślałaś o kochaniu się ze mną, a nie o tym, by ska- zywać się na samotne spanie.

- Masz o sobie bardzo wysokie mniemanie, szanowny panie.

- Dlatego, że ty dobrze o mnie myślisz. Masz o mnie o wiele lepsze zdanie niż ja sam.

Francesca rozsypała na miejscu spoczynku Luciana lecznicze zioła, dodając nieco ziemi z Karpatii, którą od wieków trzymała w dobrze strzeżonej skrzyni. Tego leku Lucian potrzebował najbardziej.

- Gotowe.

Gabriel pochylił się, pomagając bratu wstać. Cieszył się, że znów ma go blisko. Szli obok siebie z dokładnie takimi samymi minami. Gabrielowi nagle przyszło na myśl, że mo- że Francesca nie będzie potrafiła ich od siebie odróżnić.

- Nie bądź śmieszny. Jesteś częścią mnie, drugą polową mojej duszy. Naprawdę, Gabrielu, przestań wymyślać takie bzdury. - Jej szept brzmiał zapraszająco.

Sam dźwięk głosu Franceski rozgrzewał w Gabrielu krew. Przeprowadził brata przez komnatę, w której spał Brice. Obaj bracia jednocześnie połączyli się z umysłem śpiącego śmiertelnika i automatycznie natychmiast podzie- lili się ze sobą wrażeniami.

Francesca odsunęła się na bok, żeby przepuścić Luciana w wąskim przejściu prowadzącym do miejsca spoczynku.

- Śpij dobrze, bracie.

Lucian popatrzył na nią ciemnymi, pustymi oczyma.

- Dziękuję ci za uprzejmość, siostro, ale przede wszyst- kim jestem ci wdzięczny za to, że tak dbasz o mojego brata

- powiedział z całą szczerością.

Jego głos był magiczny i Francesca złapała się na tym, że słodko się do niego uśmiecha. Uważała, że Lucian jest nie- bezpiecznie potężny, ale wiedziała też, że kocha Gabriela, co rozwiewało wszelkie wątpliwości.

Gdy tylko Lucian przefrunął do swojego leża i ziemia zamknęła się nad jego głową, Gabriel objął Francescę w pa- sie.

- Nareszcie sami. Już myślałem, że nigdy się nie docze- kam.

Francesca posiała mu wymowne spojrzenie.

- Chyba zapomniałeś o Santino i Drusilli. Trzeba im wy- jaśnić, co tu się dzisiaj wydarzyło. Starałam się oszczędzić im nerwów, tak samo jak zapewne Lucian, ale nie kontrolu- jemy umysłu Santino. Przyrzekliśmy to Aidanowi. Poza tym wyszedłeś i wróciłeś ranny. Tego też nie wyjaśniliśmy.

Gabriel pochylił się, ocierając się nosem o jej szyję, wchłaniając jej woń.

- Uwielbiam twój zapach. Czuję go od razu po wejściu do domu i wiem, że jestem u siebie.

Francesca dotknęła jego twarzy.

- Bardzo cię kocham, Gabrielu, ale przestań już, bo w końcu posiwieję z frustracji, a nie chciałabym, skoro mam zostać matką.

- Będziesz wyglądała bardzo seksownie z siwymi wło- sami - odparł, chwytając ją za rękę i odwracając tak, by po- całować wnętrze jej dłoni. - Ale może teraz sama porozma- wiaj z Santino, a ja pójdę na górę i sprawdzę, co u Skyler.

Ugryzła go lekko w rękę na znak protestu.

- Nigdzie beze mnie nie pójdziesz i nie będziesz zrzucał na mnie drobnych obowiązków.

Udało mu się przybrać minę niewiniątka.

- A chciałem coś takiego zrobić?

Francesca roześmiała się szczęśliwa, że ma go koło sie- bie i są bezpieczni w ich własnym domu.


ROZDZIAŁ 18


Francesca obudziła się w objęciach Gabriela, który dwa dni leżał w ziemi, zdrowiejąc. Teraz jednak, gdy jego rany były już całkowicie uleczone, uznała, źe może go bezpiecz- nie do siebie przywołać. Uważała, że wystarczająco długo była cierpliwa, mimo że całym swoim jestestwem wyrywała się do ukochanego. Nad ich głowami noc budziła się do ży- cia, a dom wypełniały znajome, cieszące serce dźwięki.

Skyler śmiała się w kuchni z Drusillą. Francesca leża- ła przez chwilę bez ruchu, napawając się tym odgłosem. Skyler nieczęsto się śmiała, a jeśli już, to bardzo krótko, za to niezwykle pięknie. Francesca polubiła Drusiłlę. Ko- bieta miała w sobie wiele macierzyńskiego ciepła i świetnie zajmowała się domem. Była szczera i życzliwa. W jej sercu znalazło się dużo miejsca dla Skyler.

Santino też był wspaniały. Zaraz po przeprowadzce wraz z ochroniarzem Jarrodem zabrał się do zabezpiecza- nia domu od środka i z zewnątrz. Okazało się, że Francesca będzie musiała się pogodzić z widokiem wysokiego ogro- dzenia wokół posesji. Na szczęście Santino znalazł takie, które pasowało do staroświeckiej architektury domu.

Właśnie je instalowano; Santino nie lubił opieszałości. Francesca miała pewność, że z czasem on i Gabriel bardzo się ze sobą zaprzyjaźnią.

- Słusznie rozumujesz - mruknął Gabriel, którego serce biło już w rytm serca Franceski. Była jego światem i uwielbiał się budzić ze świadomością, że ona istnieje, że na niego czeka, taka spokojna i piękna.

Francesca odwróciła się do niego z uśmiechem. Jej ciało było ciepłe i uległe, jej skóra się rozgrzewała, spra- wiając, że temperatura ciała i krwi Gabriela też zaczę- ła się podnosić. Francesca uwielbiała czuć go przy sobie; tak bardzo się od niej różnił, był taki twardy i umięśniony. Zaczęła wodzić dłonią po jego biodrach, udach, po klatce piersiowej, zatrzymując się na dłużej w miejscu, gdzie był ranny.

- Jesteś wygłodniały - stwierdziła. Wiedziała, że obudzi się głodny i była gotowa zaspokoić jego pragnienia. Czuła rosnący, nasilający się w nim głód.

Gabriel ukrył twarz w zagłębieniu jej szyi, muskając ustami ciepłą skórę. On też wodził dłońmi po smukłym cie- le Franceski, gładząc jej wydatne piersi, krągłe biodra, pła- ski brzuch. Pod jego ręką rosło ich dziecko, o czym myślał z ekscytacją i wielką radością. Jak piorun uderzył w niego nagły podmuch gorąca, eksplodując w podbrzuszu.

- Francesco - wydyszał jej imię w kremowy biust, draż- niąc palącym oddechem sutki, które od razu zmysłowo się skurczyły. Zaczął pieścić szyję, a potem usta, na nich też składając zmysłowy, bardzo męski pocałunek. Francesca była dla niego wszystkim. - Jesteś dla mnie wszystkim - szepnął, wsuwając język pomiędzy jej wargi.

Zamknął oczy, żeby tylko czuć. Jego dłonie pieściły, a usta znów zsunęły się na szyję, a potem w zagłębienie między piersiami. Czuł, że cały tężeje, że jego ciało staje się napięte od rosnącego pożądania. Francesca cicho wymru czata coś pieszczotliwego, uwodzicielskiego, a potem zsu- nęła ręce na jego biodra i niżej, obejmując palcami dowód jego rosnącego podniecenia. Mial wrażenie, że wybuchnie, gdy wsunęła się pod niego, prężąc ku niemu piersi w zapra- szającym geście.

Poczuł, że wyrastają mu kły, i od razu opuścił je do pulsującej żyły na szyi Franceski, która przez cały czas nie wypuszczała z rąk jego męskości, sprawiając, że stanął w płomieniach. Zatopił kły głęboko i wtedy w niego i we Francescę uderzyła kula ognia. Gorące języki błyskawic tańczyły po ich ciałach, gdy Gabriel gorączkowo poił się słodkim i życiodajnym płynem.

Jego ciało płonęło. Trawił je ogień nie do ugaszenia. Wrzał tak wielkim podnieceniem, że myślał, iż zaraz się roztopi. Nie przerywając ssania, chwycił kształtne biodra Franceski i ustawił je tak, by mógł wejść szybko i głębo- ko w ciasną otchłań ukochanej. Była podniecona, gorąca i wilgotna. Kolory wirowały i tańczyły, a trawiący ich ogień żył własnym życiem. Gabriel jednak nic z tym nie robił, po- zwalał, by płomienie go pochłaniały. W tej chwili liczyło się tylko ciało Franceski z jego wszystkimi sekretnymi miejsca- mi. Zatapiał się w nią coraz głębiej i głębiej, aż znalazł to miejsce schronienia, ów azyl, gdzie mógł się ukryć przed ścigającymi go przez wieczność demonami.

Poruszał się coraz szybciej, coraz gwałtowniej, długimi, posuwistymi ruchami rozpalając Francescę do czerwoności, wywołując w niej tę samą gorączkę, która trawiła i jego. Wy- szeptał jej imię i liźnięciem zamknął dwie małe ranki na jej piersi. Francesca przytuliła go do siebie, rozkoszując się do- tykiem jego wspaniałego ciała. Był stracony na wieczność; Francesca stała się jego światem i wszystkim, co w nim było dobre.

Wpatrywała się w jego twarz w uniesieniu. Patrzyła w oczy błyszczące pożądaniem, błyszczące niespodziewa- nymi łzami. Westchnęła i palcem starła łzę, która zawisła na jego długich rzęsach. Na pięknych ustach Gabriela ukazał się uśmiech.

- Jesteś taka piękna, Francesco, a ja nadal nie mogę uwierzyć, że cię mam, że dzielę z tobą życie, że cię dotykam. Nie masz pojęcia, co to dla mnie znaczy.

Uniosła głowę, by go pocałować, łącząc się przy tym z jego umysłem, żeby mu przekazać, że w pełni akceptuje jego dziką naturę, że z rozkoszą odpowiada na jego pło- mienne potrzeby. Potem długo leżeli objęci, wsłuchując się w bicie swych serc, napawając się tym, że mogą tak po pro- stu się do siebie tulić i czuć emanującą z nich miłość.

- Kocham cię, Francesco - oświadczył z powagą Ga- briel. - I nie potrafię wyrazić słowami, ile dla mnie zna- czysz.

Uśmiechnęła się do niego.

- Uważam, że radzisz sobie całkiem dobrze. Uniósł wysoko brwi.

- Całkiem dobrze?

- Już i tak jesteś bardzo zarozumiały, toteż nie nazwę cię najlepszym na świecie kochankiem.

Objął dłonią jej miękki biust, kciukiem gładząc twarde sutki.

- Ale powiedziałabyś to, gdybyś się nie obawiała, że mi się przewróci w głowie?

Francesca, ponownie rozbudzona pieszczotami, czując oblewające ją gorąco, wspięła się na Gabriela i, odsunąw- szy gęste włosy na bok, dosiadła go. Gabriel głośno jęknął, w ekstazie na moment przymykając oczy, które jednak szyb- ko otworzył, by patrzeć z lubością na wolno poruszającą się na nim Francescę.

- Zarezerwowałam miejsce dla Brice'a w klinice w Me- diolanie. Mam tam znajomych, którzy potwierdzą moją wersję wydarzeń. Powiedziałam, że Brice stara się wyjść z uzależnienia i że my mu w tym tu pomagaliśmy. Ci lu- dzie z Mediolanu są mi winni przysługę - dodała, widząc, że Gabriel marszczy czoło. Nie zwykł korzystać z pomocy śmiertelników, jednak Francesca świetnie odnajdywała się w obu światach. Znała wartość pieniądza i pozycji społecz- nej. Wiedziała też, że kliniki medyczne są mocno uzależ nione od majętnych ofiarodawców. Ona właśnie była kimś takim i rzadko o coś prosiła w zamian za swoją szczodrość Jeśli chciała, żeby jeden z jej przyjaciół, a zwłaszcza znany lekarz, został przyjęty na oddział w ramach leczenia skutków silnej grypy, klinika nie zamierzała jej tego utrudniać

- I tak wiem, że ty i Lucian pomożecie mi usunąć z jego organizmu splamioną krew. Z łatwością czytam ci w myślach, kochanie, więc już przestań się martwić. Naszej córce nic nie grozi. Jednej i drugiej. Zaczekam, aż oczyścicie Brice’a, i dopiero wtedy zacznę go uzdrawiać.

- Dobrze, ukochana - zgodził się ciepło Gabriel, kładąc dłonie na jej biodrach.

Francesca zaczęła się poruszać szybciej, próbując urzyczywistnić erotyczną wizję, jaka nagle pojawiła się w umyśle kochanka. Uśmiechnęła się zmysłowo, czując rosnące podniecenie Gabriela.

- Myślisz, że to rozsądne włączać do sprawy kolejną klinikę - spytał, z trudem zachowując normalny głos. Francesca znów sprawiała, że cały tężał, że zamieniał się w węzeł napiętych mięśni. - Brice chyba nie może tak po prostu porzucić pracy.

- Oczywiście, ale to żaden problem. Z kliniki w Mediolanie zadzwoniono do szefów Brice'a, zapraszając go na fikcyjne seminarium. A później sekretarka z kliniki powiadomiła szpital, że Brice się rozchorował i że zostanie w klinice do wyzdrowienia. Kiedy go wyleczymy, nadal będzie poważany w społeczności lekarskiej. - Francesca starała się nie śmiać na głos z Gabriela, którego oczy pod wpływem jej pieszczot stały się szkliste i zamglone. Desperacko próbował kontynuować rozmowę, mimo że znajdował się w ekstazie.

- Ze wszystkim tak zręcznie sobie radzisz? spytał

unosząc głowę do jej kuszących piersi. Nie potrafił się powstrzymać. Musiał jej dotknąć, posmakować. Jej skóra przypominała gorący miód. Obejmował jej biodra, a ona, niewyobrażalnie piękna, nie przestawała go ujeżdżać. Uwielbiał jej twarz, jej oczy, jej zmysłowe usta.

Francesca zwiększyła tempo, odchylając głowę do tyłu. Była gorąca, była zmysłowa. Jej nagi biust tańczył mu przed oczami, czarne włosy powiewały jak atłasowa zasłona. Wi- dząc, że oddech Gabriela staje się urywany, uśmiechnęła się i znów przyspieszyła, mocno zaciskając mięśnie łona.

- W sumie to tak - odpowiedziała. - A zwłaszcza świet- nie radzę sobie z tobą. Choćby dlatego że wiem, co lubisz.

Oddychał z trudem, patrząc, jak go ujeżdża z tym swo- im seksowym uśmiechem na ustach.

- Więc co na przykład lubię? - odważył się zapytać. Odchyliła się, osuwając się na niego jeszcze bardziej,

drocząc się z nim, kusząc, patrząc, jak się jej przygląda. Niezwykle ją podniecało to, że Gabriel pozwala jej tak so- bą zawładnąć. Uwielbiała być jego życiową partnerką. Jego drugą połową. Uwielbiała czytać mu w myślach, gdy się ko- chali, uwielbiała to, co o niej myślał i jak rozkoszował się jej ciałem.

- Rozkoszuję się nie twoim ciałem, lecz tobą - poprawił i nagle sam zaczął gwałtownie i twardo rzucać biodrami. Patrzył na Francescę, której widok, gdy tak go ujeżdżała, tylko wzmagał jego podniecenie, aż w końcu mógł tylko bezradnie wić się pod nią, czując narastającą w nim falę spełnienia. Nic się nie liczyło, tylko Francesca dzika, zmy- słowa i gwałtowna. Gabriel zaczął głośno wykrzykiwać jej imię, a Francesca, przywierając do niego, śmiała się i pła- kała.

Potem przez długi czas odpoczywali, starając się uspo- koić oddech. Tulili się do siebie szczęśliwi, że są razem. Ga- briel, wsłuchany w odgłosy domu nad ich głowami, z za- dowoleniem myślał o tym, że wszystko zaczyna się dobrze układać. Brice miał duże szanse na wyzdrowienie. Skyler uczyła się bliskości. Lucian, jego ukochany brat, spoczywał pod ziemią, nabierając sił. A on trzymał w objęciach Francescę, jego serce i duszę, symbol nowego dobrego życia.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Feehan Christine Mrok 14 Mroczna żądza
Feehan Christine Mrok 01 Mroczny książę [Cała PL]
Feehan Christine Mrok 01 Mroczny książę
Feehan Christine Mrok 01 Mroczny książę [rozdz 5 6]
Feehan Christine Mrok 01 Mroczny książę [CAŁA]
Feehan Christine Mrok 11 Mroczne zejście
Feehan Christine Mrok 01 Mroczny książę [rozdz 1 4]
08 Mroczna Legenda Feehan Christine Rozdział 3
08 Mroczna Legenda Feehan Christine Rozdział 4
Feehan Christine Karpaty 03 Mroczny blask (tłum nieof )
Feehan Christine Karpaty 11 Mroczne Pochodzenie Całość
Feehan Christine Karpaty 11 Mroczne pochodzenie (tłum nieof )
Mroczna Legenda Feehan Christine rozdział 7
Mroczna Legenda Feehan Christine rozdział 5
Mroczna Legenda Feehan Christine rozdział 6
Feehan Christine Mroczny Opiekun 09 rozdział 4
Feehan Christine Dark Legend Rozdział 1
Feehan Christine Mroczny Opiekun 09 prolog cz 2

więcej podobnych podstron