08 Mroczna Legenda Feehan Christine Rozdział 4

Rozdział 4

Brice otworzył drzwi do pokoju młodej dziewczyny i przesunął się w bok, aby Francesca mogła wejść. Na szczęście ojciec dziewczyny był nieobecny. Był łobuzem, a Brice bał się go. Uśmiechnął się łagodnie w stronę łóżka, wchodząc do pokoju nastolatki. Nie spojrzała na nich, ani nie pokazała w jakiś sposób, że zauważyła ich wejście.

- Skyler, chciałbym, abyś spotkała się z moją znajomą. Wiem, że mnie słyszysz Skyler. To jest Francesca. Jest niezwykłą kobietą. Nie musisz się jej bać.

Francesca przyglądając się Brice’owi, zauważyła jak łagodne stały się jego ruchy w obecności dziewczyny. To była jedna z tych rzeczy, która przyciągała ją do Brice’a. Sposób w jaki zachowywał się przy zranionych dzieciach. Troszczył się o nie. Nie robił tego dla pieniędzy, była tego pewna. Brice naprawdę chce naprawiać rzeczy, chce pomagać tym zgubionym małym duszyczkom. Jej serce ogrzało się i uśmiechnęła się do niego idąc w kierunku łóżka, przy którym siedział.

- Cześć Skyler. Twój lekarz poprosił abym przyszła i odwiedziła cię. Pomyślałam, że poprosimy go by wyszedł, tak abyśmy mogły być same.

- Wyjdę na zewnątrz, pilnować przyjścia jej ojca. Jeśli cię tu zastanie, wolę nie myśleć, co ci zrobi.

- Myślisz, że stanie się agresywny? – Francesca wyszeptała pytanie, nie chcąc by dziewczyna usłyszała jej pytanie. Ostatnią rzeczą, którą potrzebowała, była paskudna scena dotycząca jej ojca. – Spodziewasz się, że przyjdzie?

- Raczej nie szybko. Zazwyczaj spędza czas na nocnych drinkach. – Brice zapewnił ja. Z uspokajającym mrugnięciem oka, jak u beztroskiego nastolatka, opuścił pokój.

Francesca przyjrzała się dziecku z bliska. Dziewczyna leżała w pozycji embrionalnej, jej włosy były postrzępione, jakby ktoś je ścinał w dużych ilościach. Na skroni miała bliznę w kształcie półksiężyca, białą i wąską. Na jej twarzy było wiele stłuczeń. Oczy miała opuchnięte, a jej szczęka miała kilka odcieni zieleni i granatu. – Więc nazywasz się Skyler. – Ściszyła głos, aby był miękki i piękny, ukrywając przymus w srebrzystym dźwięku.

Francesca spojrzała na bezwładne, okaleczone ręce dziewczyny, sięgając w tym samym czasie jej umysłu. Chciała badać wspomnienia dziecka, odkryć, co jej się stało, że jest taka bez życia i nadziei. Od razu lawina przemocy i deprawacji uderzyła w nią jak burza. Łzy paliły, czepiały się rzęs Franceski Poczuła każde uderzenie, oparzenie, gwałt, każdy czyn wymuszony na niej, oraz wszystkie tortury, psychiczne i fizyczne, jakby to jej się stało. Blizny były wewnątrz jak i na zewnątrz dziewczyn, blizny, które z czasem może przygasną, ale nigdy nie znikną w całości. Jej własny ojciec sprzedał ją innym mężczyznom, bijąc ją, kiedy z nimi walczyła i karał ją za każdym razem, gdy próbowała uciec. Bił ją, gdy płakała, kiedy mężczyźni ją odsyłali, skarżąc się, że była jak drewniana lalka, niechętna do współpracy i oziębła.

Obrazy były straszne, palców forsujących sobie drogę do małego ciałka, ręce ściskające i poszukujące, szarpiący się w niej z alkoholem w oddechu. Ból zapierał dech w piersiach, gdy wciskali się w ciało zbyt małe, aby ich pomieścić. Ogromne pięści atakujące małą twarz, jej małe ciałko ciskane o ścianę. Koszmar ciągle się przewijał, przedstawiając okropny los dziecka, bez pomocy, bez nadziei. Zamknięta w dusznej, gorącej szafie, w przeraźliwie zimnej łazience. Głodna, spragniona, wiedząc za każdym razem, kiedy słyszy kroki, że wszystko zacznie się od nowa.

Francesca przycisnęła rękę do brzucha, w którym wszystko się ścisnęło i przewróciło do góry nogami ze współczucia. Przez chwilę, obawiała się, że może być chora. To dziecko cierpiało nie tylko z powodu fizycznego piekła, ale także utraty woli walki. Francesca przemogła rozpacz i sięgnęła po więcej. Chciała znaleźć prawdziwą Skyler, tą, która istniała przed utratą ducha. Kochała życie, poezję, znajdowała radość w otaczającym ją świecie, w prostych sprawach, dokładnie tak jak jej matka. Skyler Rose, nazwała ją swoim imieniem. Piękna róża bez cierni. Miała anielski głos, mimo to, jej brutalny małżonek dał radę ją uciszyć. Ten człowiek był tak samo zły jak wampir. Przebiegły, okrutny i zupełnie zdeprawowany. Samo jego istnienie wzbudziło w niej odrazę. Żył alkoholem i przemocą. To było jego życie, jedyne życie.

- Słuchaj brzmienia mojego głosu Skyler, nie tylko moich słów. – Francesca wysłała swój głos do umysłu dziewczyny. – Nie mogę ci skłamać. Wiem, że nie chcesz wrócić do tego świata i nie winię cię za to. Odeszłaś z dala od tego ciała, tak, aby nie musieć widzieć go i słyszeć. Nigdy więcej nie będziesz musiała czuć tego, co ci zrobił. Mogę cię uleczyć. Mogę zabrać od ciebie rzeczy, które ci zrobił, blizny na twoim ciele. Mogę nawet umożliwić ci to, abyś znów czuła się jak dziecko. Możesz mieć własną rodzinę. Ponad wszystko, uwierz mi w to jedno: nie jesteś w żaden sposób odpowiedzialna za to, co ci się stało. Wiem, że sprawił, iż myślisz, że nie jesteś nic warta, ale prawda jest taka Skyler, iż nie mógł znieść twej niewinności i dobroci, twoje piękno oświetlało go, przypominając mu każdego dnia, o jego chorej deprawacji.

Łagodnie głaszcząc wygryzione kosmyki włosów koniuszkami palców, Francesca oparła się koło głowy dziewczynki. Chciała ją wiecznie trzymać w ramionach, chronić i kochać, ponieważ powinna być kochana. Dlaczego nie znalazła tego dziecka wcześniej, zanim jej okrutny ojciec zrobił jej tak straszną krzywdę? Mogła poczuć łzy, spływające po jej twarzy, ogromny smutek ciążący na klatce piersiowej. Starożytni czuli uczucie bólu, dużo silniej niż opierzone pisklęta. Francesca chciała kłamać przy dziewczynie i płakać, ale zmusiła się, aby pokonać ból, jaki dzieliły.

Zamknęła oczy, skupiona całkowicie na nastolatce, jej ciało oddzielające się od niej do czasu, gdy stała się czystą energią i światłem. Od razu połączyła się ze Skyler. Jej młode ciało było pokiereszowane, miała porozrywane mięśnie, złamane kości, posiniaczone tkanki. Wszędzie były wewnętrzne blizny. Czuła jakby ciało dziewczyny było martwe, jakby duch Skyler dawno temu odszedł. Francesca wiedziała, że to nie prawda; łączyła się z dziewczyną, wiedziała, że ją słuchała w głębi umysłu. Mała cząstka ducha obudzona za pomocą jej głosu. Francesca wiedziała, że dziewczyna czeka, wciąż ukryta w cieniu, czeka, aby sprawdzić czy mówiła prawdę. Jak mogłaby uwierzyć? To było tylko dziwność, czysty dźwięk głosu Franceski i fakt, że była „inna” nie zwrócił do końca jej uwagi.

- Dziecko – Francesca szepnęła łagodnie z bolącym sercem. – Dziecko przepraszam, że nie było mnie wcześniej przy tobie, ale teraz cię nie porzucę. Zawszę będę cię strzegła, przez całe twoje młode życie. Upewnię się, że nikt więcej nie zada ci takiego bólu. Wróć i żyj, Skyler. Mogę zwrócić ci życie. Wiem, że nie jestem twoją matką, ale nie pozwolę, aby stała ci się krzywda. Daję ci moje słowo, a ja nie daję go często. – Przysunęła się bliżej dając dziecku swoje światło, współczucie, pełną moc jej dobroci. – Uwierz we mnie, zaufaj mi. Wiem, że mogę cię ochronić, jak jeszcze nikt inny. Usłysz mój głos, Skyler. Nie potrafię skłamać komuś takiemu jak ty. Wiesz, że moje słowa są prawdziwe.

Jej głos przyciągał rozproszonego ducha dziewczynki, do siebie jak magnes. Zasypywała nastolatkę ciepłem i obietnicą, że nie będzie musiała nigdy więcej spotkać się twarzą w twarz z brutalem, jakim był jej ojciec. Będzie chroniona przed nim przez cały czas. Wszystko, co musi zrobić to wrócić. Po prostu pozwolić sobie na zaufanie do kogoś.

Łagodnie, Francesca monotonnie śpiewała lecznicze pieśni w starożytnym języku, słowa tak stare jak czas, ponieważ rozpoczęła pracować od wewnątrz by naprawić uszkodzenia ciała Skyler. Pracowała szybko i drobiazgowo, zwracając dużą wagę na szczegóły, nie chcąc na jej ciele żadnych śladów po biciu i gwałtach. Po czasie uświadomiła sobie fałszywie brzmiącą notatkę. Ponieważ była w dziewczynce, za późno uświadomiła sobie, że dziewczynka kuli się, nagle promieniując strachem. Nie bała się Francesca nigdy jej. Dziecko wydawało się wyczuwać obecność ojca. Był gdzieś blisko w szpitalu, idąc w kierunku pokoju.

Francesca zabrała część jej strachu. Niemożliwym było nie wyczuć go, gdy dziewczyna była tak przestraszona i były połączone. Francesca miała wspaniałą kontrolę, narodzoną z wieków cierpliwości. Wiedziała o tym, że jest potężna i mogła zajmować się niebezpiecznymi sytuacjami, jak również zdawała sobie, że musi zachować pozory ludzkości. Uczyła się być ludzka, czyniąc odpowiedzi normalnymi. Nawet jej myśli były ludzkie. Takie środki ostrożności chroniły ją przed śmiercią. Trzymały Karpackich mężczyzn z dala od niej, gdyż nie mogli jej znaleźć. Nawet jakby weszli do jej umysłu stwierdziliby, że jest człowiekiem, nie Karpatianką. Nie mogła ryzykować przypływem mocy, który mogłyby przynieść jej śmierć.

- Wszystko w porządku, kochanie. Nie pozwolę mu cię dotknąć. Wiem wszystko, każdą straszną rzecz, jaką ci zrobił. Policja zabierze go i zamknie, więc już nigdy więcej nie wyjdzie. – Jeszcze raz użyła swego pięknego głosu, czystych tonów prawdy i uczciwości, aby dziewczyna nie wycofała się zbyt daleko, gdy jej ojciec wszedł do pokoju.

Francesca powoli powróciła do swojego ciała. Jak zawsze, gdy opuszczała ciało, aby uleczyć inną osobę, była wyczerpana. Wstała ze spokojem, nie śpiesząc się, pchnęła drzwi i skinęła Brice‘owi. – To jej ojciec, jest sprawcą okropnych przestępstw przeciwko temu dziecku. Zadzwoń po policję i upewnij się, że kiedy tylko tu przyjdzie, aresztują go. Poproś o Argassy’ego, użyj mojego nazwiska. Powiedz mu, że to nagły wypadek.

Brice rzucił okiem na Skyler, wciąż leżącej w pozycji embrionalnej, jej oczy były puste i otępiałe. – Jeśli ona nie może im tego powiedzieć, Francesca… - Oddalił się od jej tlącego, mrocznego spojrzenia. Czasami pełen współczucia uzdrowiciel, mógł wyglądać przerażająco.

- Nie będzie musiała zeznawać – to był wyrok. Francesca odwróciła się do niego plecami.

Brice miał jedną rękę na drzwiach, kiedy nagle się otworzyły, ciskając go na łóżko. Potężny, krzepki człowiek, przypominający niedźwiedzia, stał w osłupieniu patrząc na nich z nienawiścią w oczach. Jego ręce były olbrzymie, otwierając i zaciskając się w pięści. Ledwie spojrzał na Brice’a, najwyraźniej nie uznając go za przeszkodę. Jego spojrzenie spoczęło na Francesce, której ręka była połączona ze Skyler.

-Co to jest? – wrzeszczał. – Jakim prawem weszłaś do pokoju mojej córki, skoro powiedziałem, że nikt nie może do niej przychodzić. Kim jesteś? Francesca obniżyła głos tak, że był łagodny i czysty jak lekki wietrzyk. – Jestem adwokatem tego dziecka. Jest bardzo chora, panie Thompson i życzę sobie, aby pan opuścił ten pokój, zanim wyrządzi jej pan więcej krzywdy.

Jej głos, był tak frapujący, że mężczyzna odwrócił się, aby wyjść i położył rękę na drzwiach. Nagle odwrócił się i umieścił na niej zdziczałe spojrzenie. Skyler była mu niezbędna, jego jedyny sposób na zdobycie leku.

Był dobry w zastraszaniu innych, musiała to przyznać. Udoskonalił metodę przez lata praktyki na Skyler i jej matce. Był obrzydliwym, brudnym człowiekiem, z wielką potrzebą zadawania bólu i strachu. Łatwo było go rozszyfrować, dostrzec, jaką przyjemność sprawia mu zadawanie bólu. Mężczyźni, kobiety, dzieci, to nie ma znaczenia. Musiał to robić. Mogła dostrzec, jak Brice kurczy się kuląc się w kącie, próbującego dostać się do drzwi. Jeśli mu się uda, będzie mógł zadzwonić po ochronę i natychmiast im pomóc.

Francesca kontrolowała bicie swego serca, wiedząc, że Skyler wciąż trzyma się jej kurczowo, czekając na potwierdzenie wierności jej słów. Wysłała jej falę gwarancji i spokoju, którego sama nie odczuwała. Ten człowiek powinien opuścić pokój, gdy mu rozkazała. Był człowiekiem i ukryty przymus w jej głosie powinien wystarczyć, aby nad nim zapanować, ale to nie zadziało. Mogła zająć się sytuacją, używając innych talentów, ale to było ryzykowne, robić to przy Brice i wampirze grasującym w mieście. Lucian poczuje nagły przypływ mocy, wiedząc, że należy do kobiety. Mogłoby to doprowadzić do natychmiastowych kłopotów w szpitalu Zarówno dla niej jak i jej przyjaciół.

Mężczyzna podszedł tak blisko, że mogła zobaczyć włosy na jego klatce piersiowej, widoczne przez jego brudną koszulę. Pachniał tanim whisky i żytem. Spotkała się z jego wściekłym spojrzeniem. Gdyby ją uderzył, jej przyjaciele dopilnowaliby, aby został zamknięty na bardzo długi czas. Zamierzał to zrobić. Powietrze było przepełnione napięciem.

- Suko. Potrzebujesz stuprocentowego mężczyzny, aby ci pokazał jak masz się zachować. Pewnie twój mizdrzący się lekarz biegnie do ciebie na każde twoje skinienie. – Rozmyślnie przykrył lubieżnie krocze. – Dobrze pachniesz, panienko założę się, że twoja skóra jest tak miękka, na jaką wygląda. –Miał przyśpieszony oddech, był sztywny i oblizywał usta w oczekiwaniu. Jego ręka poruszyła się, aby dotknąć jej twarz, chciał sprawdzić, czy jej skóra jest taka, na jaką wygląda. – Nie! – to było ostre polecenie. Nie poruszyła się. Jej oczy płonęły, piorunując w pogardzie. Nie potrafił nie okazywać seksualności. Wiedziała o nim tak dużo.

Niegustownie, wypluł wianuszek przekleństw w chwili, kiedy zamachnął się na nią pięściom. Francesca stanęła spokojnie, czekając na uderzenie. Brice wrzasnął z całych sił. Przez uderzenie serca, malutki kawałek czasu, ale w tym czasie powietrze w pokoju zgęstniało od ciemnej wrogości. Drzwi pękły do wewnątrz w tym samym czasie, w tym samym miejscu, gdzie pięść Thompsona łączyła się z resztą ciała.

Gabriel uśmiechał się w tym momencie, gdy miażdżył pięść Thompsona w swojej. Złapał ją, zanim brutal mógł uderzyć Francesca. Poruszając się z nadnaturalną prędkością, ułożył swoje ciało pomiędzy nią, a mężczyzną, łapiąc pięść, zanim spotkała się z twarzą jego partnerki życiowej. Na jego nieruchomej twarzy tylko ciemne oczy wyglądały na żywe. Głęboko w nich płonął jasny czerwony płomień demona. To ujawniło jego prawdziwą naturę, drapieżnika.

Ku zdziwieniu Brice ojciec Skyler wydawał się maleć przed Gabrielem. Brice wyczytał przerażenie z twarzy mężczyzny i zapomniał o wzywaniu pomocy. Zaczął się bać o siebie, narastał przypływ adrenaliny, który nie chciał się zmniejszyć. Gabriel przypominał anioła zemsty, dawnego wojownika, niezwyciężonego, bezlitosnego. Patrzył prosto w oczy Thompsona. – Nie chcesz uderzyć Franceski, prawda? – jego głos był miękki, niemal łagodny. Pomimo tego, że był przyjemny dla ucha, był przerażający, bo nie było w nim żadnym uczuć.

Thompson potrząsnął głową jak dziecko. Na jego twarzy był wyryty ból, Brice mógł zobaczyć, że Gabriel dalej trzyma jego rękę. Knykcie Gabriela nie były blade, nie wyglądał, nawet, że wywiera nacisk na Thompsonie, który poszarzał i wydawał z siebie niskie jęki, które szybko przeistoczyły się w płacz. Gabriel schylił się do mężczyzny i powiedział coś, czego Brice nie mógł usłyszeć, ale Thompson natychmiast przestał łkać, kontynuując jedynie żałosne kwilenie. Jego oczy były przymocowane do twarzy Gabriela, oczy napełnione strachem, czystym przerażeniem.

Ochrona wpadła do pokoju, a Gabriel natychmiast oddalił się od mężczyzny, jego wielkie ciało troskliwie ochraniało Francesce. Wyprowadzili Thompsona z sali na korytarz, dziwiąc się, że wyszedł z nimi tak chętnie. Nagle z korytarzu dobiegł dźwięk czegoś ciężkiego uderzającego o ziemię, straszliwego kaszlu i na końcu gruchot. Prawie od razu, Brice został wezwany przez pielęgniarkę, jej głos był napięty. Wyszedł pośpiesznie by znaleźć Thomsona leżącego na podłodze, jego twarz była szara, jakby desperacko walczył o powietrze, a jego oczy wywróciły się białkami do zewnątrz.

- Co się dzieje? Co się stało? – Brice klęczał przy mężczyźnie.

- Zaczął sapać i złapał się za gardło. Zachowywał się jak szalony, przez chwilę jakby walczył z kimś, wyglądało to tak, jakby go ktoś dusił, a następnie upadł. – wypalił ochroniarz.

Francesca wysłuchała wyjaśnień i po raz kolejny usiadła przy łóżku Skyler. – Dziękuję Gabriel – powiedziała szczerze. Nie miał pojęcia, jaką ulgę i szczęście przyniósł jej swoim przybyciem.

Jego ręka przesunęła się pieszczotliwie po jej jedwabistych włosach. – Powinnaś wiedzieć, że nikomu nie pozwolę cię tknąć. – Jego głos był bardo łagodny, prawie czuły. To obudziło w niej nieznane uczucie. Właśnie tak czuje się kobieta jej rasy chroniona przez Karpackiego mężczyznę. Kochana. Wiedziała, że Thompson nie żył. Gabriel wiedział wszystko, dosłownie wszystko, każdą straszliwą rzecz, którą potwór zrobił własnej córce. Był tam z nią, cień w jej głowie od samego początku, pilnując czy na pewno jest bezpieczna.

Czuł przerażenie od dziecka, cierpiał wraz z Francesca, kiedy oglądała wspomnienia dziewczynki z okropnych tortur, jakie zostały jej wyrządzone. Dzielił jej łzy i strach, kiedy poczuła, że Thompson wpadł do pokoju. Była mu dziwnie wdzięczna, że nie musiała tego sama przeżywać. W tym samym czasie czuła złość za to, że myślał, iż chce, by ją chronił.

Oglądała sposób, w jaki Gabriel dotykał Skyler, miał łagodne ręce, a jego głos był jak instrument muzyczny. Czułość tego ogromnego człowieka, spowodowała gulę w jej gardle. – Nigdy więcej cię nie skrzywdzi, malutka. Ja i Francesca będziemy cię strzec. Jesteś pod naszą ochroną i daję ci słowo honoru, że pozostanie tak na wieki. Wróć i dołącz do nas.

Nie dało się zignorować przymusu w głosie Gabriela. Dziewczynka mrugnęła kilka razy, wydając delikatny odgłos udręki. Gabriel od razu się odsunął, tak, że dziecko mogło zobaczyć Francesce. Skyler potrzebowała kobiety. Francesca była ucieleśnieniem współczucia i uczciwości, dobroci i czystości. Skyler zauważyła to. Dusza Franceski była tak piękna, że każdy, kto ją spotka będzie mógł zobaczyć to w jej oczach.

Skyler na początku spojrzała na sufit, zszokowana brakiem bólu. Zapamiętała głos anioła, uspakajający ją, składający obietnicę. Głos który słyszała, ale obawiał się, że go wymyśliła. Obróciła w bok głowę i znalazła swego anioła. Była piękna. Każda jej cząstka była tak piękna, jak jeszcze żaden anioł jakiego sobie kiedykolwiek wyobraziła. Jej włosy były długie i płynne, tak czarne jak skrzydło kruka. Jej twarz była tak piękna jak Madonny. Miała klasyczne kości policzkowe, delikatne, prawie kruche, jej piękno zaparło Skyler dech w piersiach. Nie odzywała się przez miesiąc. Trudno jej było odnaleźć głos. – Jesteś prawdziwa? – Jej głos zadrżał, zwykła nić dźwięku.

Francesca poczuła nagły przypływ dumy z niej, od Gabriela i napływ skromności, że mogła od niego otrzymać tyle pochwały. Gabriel. Myśliwy. Nikt nie osiągnął tyle doświadczenia, co on przez wszystkie te wieki. Nie chciała odczuwać ciepła na myśl, że był z niej dumny, ale poczuła się tak, jakby jeszcze nikt nie miał takiego talentu, jej zdolności. Żadna inna kobieta nie przetrwała na własną rękę przez tyle wieków. Żadna inna kobieta nie była taka piękna lub odważna. Sprawił, że odczuwała to w ten sposób, pomimo determinacji, że nie pozwoli mu jej dostać. Nie powiedział tego, po prostu w niej był, połączone umysły i dusze. Poczuła to. Stanowimy jedność.

Zignorowała go, mały uśmiech wykrzywił jej usta. – Jestem bardzo prawdziwa, kochanie. Miałam na myśli każde słowo jakie powiedziałam. Nie masz się już czego bać.

Skyler potrząsnęła głową, jej oczy nagle zdziczały z przerażenia. – Oddadzą mnie do niego, zawsze to robią, albo on po prostu mnie zabiera. Nie mogę od niego uciec. Znajdzie mnie. Zawsze mnie znajduje.

Głos Gabriela zabrzmiał zza Franceski Był łagodny, spokojny, uspokajający. – Odszedł z tego świata, maleńka. Odszedł na zawsze. Nigdy nie będzie mógł cię znaleźć, ani się do ciebie zbliżyć.

Dziewczyna chwyciła rękę Franceski – Naprawdę odszedł? Ten mężczyzna mówi prawdę? Gdzie pójdę? Jak będę żyć? – była panicznie przerażona. Nie miała pojęcia jak żyć na tym świecie. Nawet nie wiedziała, że to jest możliwe.

Francesca łagodnie pogłaskała włosy dziewczyny. – Nie musisz się o nic martwić. Mam przyjaciela, który ci pomoże. Dobrze się tobą zaopiekuje, obiecuję ci to. Od teraz, wszystko co będziesz musiała zrobić to leżeć tu, w tym pokoju i zdrowieć. Przyniosę ci trochę ubrań i książek, może pluszowego misia lub dwa. Przyniesiemy ci rzeczy, dzięki którym będziesz się mniej nudzić. Przyjdę tu jutro wieczorem i spotkam się z tobą. Możemy porozmawiać, o tym, co chcesz zrobić z swoim życiem i co od tego momentu będziemy robić.

Skyler mocniej zacisnęła swój uchwyt – On naprawdę nie żyje?

- Gabriel nie powiedział by kłamstwa. – Powiedziała to cichutko, lecz z wielką stanowczością. – Potrzebujesz teraz snu, dziecko. Będę tu jutro zgodnie z obietnicą.

Skyler nie mogła się zmusić, by puścić rękę Franceski. Kiedy były fizycznie połączone, miała poczucie bezpieczeństwa. Wierzyła, że ma możliwość, by normalne żyć. Przerażało ją puszczenie się ostatniej deski ratunku. Coś w Francesce ją uspakajało, pozwalało wierzyć, że ma szansę. – Nie zostawiaj mnie samej – jej oczy prosiła – nie będę zdolna tego zrobić bez ciebie.

Francesca słaniała się ze zmęczenia. Gabriel objął ją swoimi silnymi ramionami i przyciągną do siebie, aby mogła się o niego oprzeć. Pochylił się do Skyler, łapiąc ją w intensywną czerń swoich oczu. – Będziesz spać, mała, długim, szczęśliwym, leczniczym snem. Gdy przyniosą ci jedzenie, będziesz głodna. Zjesz wszystko, co ci przyniosą. Wrócimy jutro wieczorem i nie będziesz się niepokoić, do czasu, aż przyjdziemy ci pomóc uporządkować twoje życie. Idź spać Skyler, pięknym, szczęśliwym snem, bez strachu.

Od razu bicie jej serca zwolniło i wycofała się ze świata, do leczniczego snu, gdzie została wysłana przez magiczny głos Gabriela. Będzie śniła o aniołach, o pięknych rzeczach i o całkowicie nowym świecie, ekscytującym dla niej.

Kiedy dziecko usnęło, Gabriel zwrócił całą swoją uwagę na Francesce – Musisz się nakarmić, ukochana. – Jego głos hipnotyzował, napełniony niepokojem, nieskończenie czuły. Zdjął swoje ręce z jej ramion, aby objąć nimi jej twarz. – To, co tu zrobiłaś to cud. Wiesz to. Cud

Jego zapach był ostry i kuszący. Jej praca pochłaniająca mnóstwo energii, wyczerpała ją. Trzymał ją w ramionach, tak łagodnie, zaborczo i troskliwie. Był ciepłem i światłem, bezpieczeństwem i towarzystwem. Sprawiał, że czuła się kompletna. Zamknęła oczy i wdychała jego zapach, przez chwilę pozwalając sobie odpocząć w jego ramionach. Jej usta były przy jego odsłoniętej skórze, materiał jego koszuli ocierał się o jej policzek. Był tak blisko. Jego skóra. Jej skóra. Jego krew wezbrała i płynęła, przyzywając ją do siebie.

Jesteś taka zmęczona, Francesca. Proszę pozwól mi zrobić tak małą rzecz dla ciebie. Nie wezmę tego, jako kapitulację. Znam twój umysł. Nie próbowałaś mnie oszukać w jakiś sposób. Karmiłem się dziś w nocy. Jego wyszeptane słowa były uwiedzeniem, kuszeniem; był mrocznym czarnoksiężnikiem, który szeptał w jej umyśle, lekko, jak dotyk skrzydeł motyla.

Francesca połączyła się z jego ciepłem zarówno fizycznie jak i psychicznie. Uczucie jego ciała tak blisko, ochronnie, był dla niej jak prezent. Kiedy ostatnio mężczyzna trzymał ją w ramionach dla ochrony? Kiedy ostatnio mężczyzna dał jej schronienie w swoich ramionach?

Dlaczego nie odpowiedział, kiedy rozkazałam mu wyjść? To ją zaskoczyło, nawet zaniepokoiło. To się jeszcze nigdy nie wydarzyło. Ludzie zawsze słuchali i przestrzegali „nacisku” w jej głosie.

Gabriel dostrzegł jej udrękę, zrozumiał, uważa się za gorszą od niego, uznał to za niepowodzenie. Jesteś ze światła, moja miłości. Ja jestem ciemnością. Thompson był złem. Możesz hamować i spowolniać zło, ale nie możesz dotknąć jego rdzenia, ponieważ nie możesz się z nim połączyć. Większość ludzi ma w sobie dobro i zło. Nie czyste zło. Możesz dotykać części, która jest dobra. Mam w sobie demona; to jest moja natura. On tam mieszka, przyczajony, czekając by wyskoczyć, kiedy zapomnę go przytrzymać. Znam zło od początku mojego istnienia. Odkąd kontrolujesz je codziennie, to nie taki wielki wysiłek, trzymać je na smyczy. Gabriel zlekceważył łatwo swoje czyny. – Nie jesteś ode mnie gorsza, Francesca. Nigdy nie byłaś gorsza. Ratowałaś życia i odbierałaś je. Kto jest lepszy?

Jej smukłe ramiona powoli okrążały jego szyję, pozornie bez jej woli. – Ratowałeś naszych ludzi. Ratowałeś ludzką rasę. Nie raz, ale dekadę po dekadzie. To twoja natura pozwoliła ci to zrobić. – Jej głos szeptał koło niego, delikatny odgłos podziwu, uwodzenie samo w sobie.

Kilkudniowym zarostem na szczęce dotknął kosmyków jej włosów, gdy potarł brodą czubek jej głowy w delikatnej pieszczocie. – Musisz się pożywić, kochanie. Słabniesz ze znużenia. – Nakłaniał ją łagodnie.

- Brice jest zaraz za drzwiami. Przestali ratować Thompsona. Zaraz tu przyjdzie. – Jej cichy głos otarł się o niego jak jej palce, przynosząc brutalny, nieubłagany ból, ale Gabriel trzymał się surowo pod kontrolą. Musi się nią opiekować, pocieszać, nie napadać.

- Weź co potrzebujesz, mogę utrzymać złudzenie dla ludzi.

Prawie po omacku Francesca odwróciła głowę w stronę jego gardła, wdychając jego pikantny, męski zapach. Jego serce biło mocno w tym samym rytmie co jej.

Ciepło jej oddechu na jego skórze, przyśpieszyło mu tętno, jego ciało zacisnęło się w bolesnym pożądaniu, w odpowiedzi zacisnął zęby i wplótł palce w jej gęste włosy.

Jej usta poruszały się na jego skórze, miękko, uwodzicielsko. Potrzeba uderzyła w Gabriela tak nagle, że szok opanował całe jego ciało, trząsł się z nagłej żądzy. Jej zęby skrobały skórę przy tętnicy, język wirował w miękkiej pieszczocie. Pięść Gabriela zacisnęła się na jej włosach, przyciągając ją bliżej, do swojej nagle gorącej skóry. W odpowiedzi na jego zachętę, zanurzyła głęboko zęby. Przepłynął przez niego piorun, rozżarzony do białości, niebiesko płonący ogień, który już nigdy więcej nie będzie mógł zostać ugaszony. Pozostanie w jego ciele i umyśle na wieki.

Ciepło rozprzestrzeniło się jak roztopiona lawa. Jego serce biło dla niej. To był nie tylko fizyczny pociąg, ale coś, co zaszło o wiele głębiej. Przypomniał sobie łzy, które wylała dla nieznajomego, jej odwagę, kiedy stała przed potworem, ukrywającym się w ciele człowieka i zdał sobie sprawę, z tego, że ma dużo więcej niż ciało do zaspokajania swoich dzikiego apetytu i kotwicę, aby trzymać go bezpiecznie w rosnącej ciemności.

Zdawał sobie sprawę z Brice'a stojącego w przedpokoju, obracającego się powoli w stronę drzwi z grymasem na twarzy i podejrzeniami w umyśle. Z Brice’m będzie musiał byś bardzo ostrożny. Ale nie zbyt ostrożny. Wolny uśmiech wykrzywił usta Gabriela i nie było w nim nic wesołego. Machnął ręką, ukrywając siebie i Francesce, tak, aby byli niewidzialni dla ludzkiego oka. Stworzył iluzję Franceski nachylonej nad Skyler, szepczącej łagodnie z zachętą. Jego klon stał w kącie, dając dwóm kobietom wrażenie zacisza.

Brice wszedł do pokoju, mając w oczach coś zbliżonego do strachu, kiedy spojrzał na klona Gabriela. Rzucił okiem na Francesce rozmawiającą tak blisko z nastolatką. Spiorunował wzrokiem Gabriela, który uśmiechnął się do niego ironicznie. Brice'a zdenerwowało to, że mężczyzna jest tak przystojny i nieustępliwy.

Gabriel przymkną oczy, kiedy język Franceski zawirował na jego szyi w celu zamknięcia małych nakłuć. Podniosła głowę, jej wzrok był senny, erotyczny, zaspokojony, prawie jak gdyby właśnie się kochali. Schylił głowę i pocałował ją łagodnie w czoło, trzymał ją w ramionach jeszczę chwilę, niechętnie pozwalając jej wymknąć się, aby zajęła miejsce iluzji na krześle przy łóżku. Dziękuję Gabriel, teraz czuję się o wiele lepiej.

Ukłonił się w kącie, wytworny, uprzejmy gest, przez który Francesca się uśmiechnęła. Ręce Brice'a zacisnęły się w pięści. Było coś innego w Francesce, coś, czego nie mógł określić. Była piękniejsza niż kiedykolwiek, ale to było coś nieuchwytnego.

- Muszę porozmawiać z Francesca o moim pacjencie, - ogłosił Brice, zły na siebie, za to, że brzmiał jak głośne, rozkapryszone dziecko. Szorstko. Surowo. Uczynił wysiłek by spuścić głos. – Na osobności, jeśli można Gabrielu.

- Oczywiście, że nie.

Brice wzdrygnął się na czystość i dobroć w tym głosie, w przeciwieństwie do jego własnego. Był tak łagodny, jak bryza lata, miękki niczym aksamit.

Brice złapał Francesce za ramię i wyprowadził ją z pokoju. Próbowała nie zauważyć różnicy w sposobie dotykania jej przez dwóch mężczyzn, ale nie była w stanie. – O co chodzi, Brice? Jesteś zmartwiony.

- Oczywiście, że jestem. Właśnie straciłem człowieka, który był całkowicie zdrowy. Jedynie zmiażdżona ręka. Sprawdziliśmy to. Kość została złamana jak zapałka. - To było oskarżenie i jeszcze raz Brice zdał sobie sprawę, że podniósł głos.

Podniosła jedną perfekcyjną brew. – Nie rozumiem o czym mówisz. Chcesz powiedzieć, że ojciec Skyler zmarł z powodu zmiażdżonej ręki? Nie wiedziałam, że to jest możliwe.

- Cholera, wierz, że to niemożliwe, – warknął – Udusił się. Jego gardło spuchło, było całkowicie zamknięty, właśnie w ten sposób, bez widocznego powodu.

- Zamierzają zrobić sekcję zwłok?

Przeczesał ręką włosy. Doprowadzała go do szaleństwa. Po prostu tego nie rozumiała. – Oczywiście, że zrobią sekcję zwłok. To nie o to chodzi. – Zacisnął szczękę. Mógłby przysiąc, że usłyszał w głowie śmiech Gabriela, niski i rozbawiony.– To ten facet.

- Jaki facet? – Czarne oczy Franceski były szerokie i piękne, całkowicie niewinny. Oczywiście nie wiedziała, nigdy nie podejrzewałaby nikogo o naruszenia prawa.

Zirytowany, Brice zrobił krok do przodu pragnąc nią potrząsnąć. Od razu poczuł przytłaczająca wrogość zbierająca w przedpokoju, zagęszczanie powietrza, dokładnie takie samo uczucie, jak w pokoju zaraz przed przyjściem Gabriela. Brice nerwowo spojrzał w stronę drzwi. Oczyścił gardło, skinął głową na pokój Skyler. – On.

- Gabriel? Sugerujesz, że Gabriel miał coś wspólnego ze śmiercią Thompsona? - Francesca zabrzmiała gdzieś pomiędzy oburzoną i rozśmieszoną. - Nie mówisz poważnie, Brice.

- Roztrzaskał jego rękę, Francesca. Twój Gabriel to zrobił. Zmiażdżył jego pięść jedną ręką. Widziałem jak to robił, nawet nie napiął mięśni. Nawet nie widziałem jak wszedł do pokoju. Z nim jest coś nie tak. Jego oczy. One nie są ludzkie. On nie jest człowiekiem.

Francesca wpatrywała się w niego wybałuszonymi oczami. – Nie jest człowiekiem? Jak co? Zjawa? Duch latający w powietrzu? Goryl? Co? Może podnosi ciężary? Może jest silny ponieważ podnosi ciężary, a adrenalina na pewno też zrobiła swoje? Nie pomyślałeś o tym?

- Nie wiem, Francesca. - Brice ponownie przeczesał rękę włosy. - Nie wiem co mam myśleć, ale jego oczy nie były ludzkie. Nie gdy stanął twarzą w twarz z Thompsonem. On jest inny.

- Znam Gabriela. Znam. Jest całkowicie normalny, - Francesca nalegała łagodnie.

- Może kiedyś go znałaś. Ludzie się zmieniają, Francesca. Coś mu się stało. Oczywiście nie jest zjawą, i nie może latać, ale jest niebezpieczny.

- Gabriel jest jednym z najłagodniejszych ludzi jakich kiedykolwiek znałam. – Zaczęła idąc w kierunku pokoju. Brice chwycił jej ramię w mocnym uchwycie, fala gniewu sprawiła, że jego chwyt był znacznie silniejszy niż potrzeba. Natychmiast coś szczypnęło nerw w jego ramieniu, powodując całkowicie zdrętwienie. Krzyknął, nie miał innego wyboru jak puścić jej ramię. – Co do diabła? Francesca, moje ramię. Gdzie idziesz?

- Jestem zbyt zmęczona, żeby teraz się tym zająć. Jesteś zazdrosny, Brice. Jestem wyczerpana i nie chcę rozmawiać o Gabrielu, zwłaszcza jeżeli mówisz o nim tak okropne rzeczy. Nic o nim nie wiesz. - Otworzyła drzwi i niemal wpadła w ramiona Gabriela.

Nachylił się nad nią, jego postawa była ochronna. – Co się stało, kochanie, co cię zmartwiło? - Jego ramiona okrążyły jej smukłe ciało i wciągnęły ją do schronienia jego dużego ciała. Słyszał każde słowo Brice, które do niej powiedział, każde oskarżenia i każdą aluzję. Ponad jej głową jego oczy spotkały się ze spojrzeniem lekarza. Paliły się płomieniem czystej groźby.

Brice stanął jak wryty, zatrzymany przez przerażenie. Bardziej niż kiedykolwiek był przekonany, że Gabriel jest niebezpiecznym człowiek. Jego ramię nagle powróciło do normy i zanotował sobie w pamięci by to sprawdzić. – Francesca, musimy zdecydować, co zrobić ze Skyler. Wątpię, czy ojciec jej cokolwiek zostawił, a z tego co mówił był jej jedyną rodziną.

Francesca odwróciła się natychmiast by stanąć naprzeciw niego. – Dobrze o nią zadbam. Mam zamiar zostać jej opiekunem prawnym.

Brice wyrzucił ręce w górę w przypływie irytacji. – Nie możesz tego zrobić, Francesca. Znowu chcesz zbawić każdą zranioną duszę. Nie jesteś odpowiedzialna za tę dziewczynę. Ty nawet jej nie znasz. Mogła stać się taka jak jej ojciec. Będzie potrzebować terapii przez następne dwadzieścia lat.

- Brice… - Francesca zabrzmiała jakby była bliska łez. Robiąc głęboki wdech, spróbowała spokojnie odkryć powód. – Co się z tobą dzieje?

- Wiem, że chcesz pomóc tej dziewczynie; Bóg wie, że ja też chcę jej pomóc, ale możemy robić tylko to co dotychczas robiliśmy. Potrzebuje profesjonalnej opieki, nie tylko nas dwóch.

- Więc co proponujesz Dr. Renaldo? - Gabriel zapytał łagodnie.

Nie było nic łagodnego w jego wciąż, czujnych oczach. Przypominały Brice'owi drapieżnika. Wilka ze śmiertelnym zamiarem. Spojrzenie dało Brice'owi przerażające uczucie. Walczył by utrzymać opanowanie. – Sugeruję żebyś zostawiła resztę profesjonalistom. Są ludzie, którzy zajmują się tym rodzajem rzeczy. Jeśli Francesca chce, może ofiarowywać pieniądze.

Francesca patrzała na Brice'a. - Dałam jej słowo, Brice. Wróciła ponieważ uwierzyła we mnie.

- Będziesz odwiedzać ją co jakiś czas, nie jesteś jej dłużna całe życia. Mamy plany, Francesca. Nie możesz podejmować takich decyzji beze mnie.

Mogę wejść do głowy dziecka, Francesca. Usunę pamięć twojej obietnicy i zastąpię to z moją. Będę dbał o nią i jej szczęście podczas gdy ty będziesz podejmowała decyzję co zrobisz z tym człowiekiem. Ja nie chcę komplikować twojego życie bardziej niż już to zrobiłem, ale tak jak ty, nie mogę porzucić tego dziecka.

"Dotrzymuję swoich obietnic, Gabriel. Francesca potrząsnęła głową. - Nie zamierzam się z tobą sprzeczać, Brice. Jestem zmęczona. Zamierzam wyjść w noc i spojrzeć w gwiazdy albo coś w tym stylu. Potrzebuję świeżego powietrza. Dałam Skyler moje słowo. Nie ma o czym dyskutować.

- Myślę, że jest. - Warknął Brice, zły, że Gabriel był świadkiem tej wymiany argumentów. Rzadko się sprzeczali, ale nie mógł siedzieć cicho. Ta nastolatka wpłynęłaby na ich wspólne życia. Nie chce ryzykować że wariat mieszkałby z nimi w domu. W żadnym wypadku. I Gabriel musiał odejść.

Gabriel po prostu przejął sprawę z rąk Franceski. Mógł wyczuć, jej wyczerpanie, smutek, przytłaczającą potrzebę by wyjść na świeże powietrze. Brice nie jest w stanie pojąć jak to jest leczyć jego pacjentów, jak ciężko jest łączyć się z nimi i znać każdy szczegół ich żyć, każdą chwilę cierpień. To było niepojęte dla Brice'a, ale nie dla Gabriela.

Z ramieniem dookoła jej ramion, wyszedł cicho z pokoju, biorąc ją ze sobą, trzymając ją delikatnie, ale nieprzejednanie.




















Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
08 Mroczna Legenda Feehan Christine Rozdział 3
Mroczna Legenda Feehan Christine rozdział 7
Mroczna Legenda Feehan Christine rozdział 5
Mroczna Legenda Feehan Christine rozdział 6
Feehan Christine Mrok 08 Mroczna legenda
11 Mroczne Pochodzenie Feehan Christine
Feehan Christine Dark Legend Rozdział 2
Feehan Christine Mroczny Opiekun 09 rozdział 4
Feehan Christine Dark Legend Rozdział 1
Feehan Christine Mroczny Opiekun 09 rozdział 3
Feehan Christine Mroczny Opiekun 09 rozdział 1
Feehan Christine Mroczny Opiekun 09 rozdział 2
Feehan Christine Karpaty 03 Mroczny blask (tłum nieof )
Feehan Christine Mrok 14 Mroczna żądza
Feehan Christine Karpaty 11 Mroczne Pochodzenie Całość
Feehan Christine Mroczny Opiekun 09 prolog cz 2
Feehan Christine Mrok 01 Mroczny książę [Cała PL]
Feehan Christine Mrok 01 Mroczny książę
Feehan Christine 11 Mroczne pochodzenie

więcej podobnych podstron