Feehan Christine Dark Legend Rozdział 1


Rozdział 1

Zdezorientowany obudził się głęboko pod ziemią. Pierwsze, co poczuł to głód. Nie był to zwykły głód, ale taki szarpiący wnętrzności. Umierał z głodu. Każda komórka w jego ciele domagała się pożywienia. Leżał tam w ciszy, podczas gdy głód zżerał go jak szczur. Atakował nie tylko ciało, ale także umysł tak, że obawiał się o wszystkich innych, zarówno ludzi jak i Karpatian. Bał się o siebie. O swoją duszę. Tym razem ciemność była bardzo blisko i jego dusza była zagrożona.

Co ośmieliło się zakłócić jego sen? I co ważniejsze, czy zakłóciło sen Luciana? Gabriel zamknął Luciana pod ziemią wieki temu, a nawet dawniej. Gdyby Lucian zbudził się w tym samym czasie, gdy on, gdyby został zbudzony przez te same ruchy na powierzchni ziemi, wtedy istniała szansa, że wstałby wcześniej zanim Gabriel mógłby znaleźć dość siły by go zatrzymać.

Trudno było mu myśleć, gdy głód był nie do zniesienia. Jak długo był w ziemi? Nad sobą wyczuwał słońce. Po tak długim czasie, jego wewnętrzny zegar wciąż wyczuwał, gdy słońce wstawało i gdy nadchodził ich czas: Istot nocy. Ziemia nagle osunęła się. Gabriel poczuł, jak jego serce trzasnęło mocno w piersi. Za długo czekał, spędził za dużo czasu rozmyślając o swoim zachowaniu, próbując oczyścić swoje mętne myśli. Lucian wstawał. Potrzeba ofiary Luciana byłaby tak wielka jak jego własna; jego apetyt byłby nienasycony. Nie będzie sposobu by go powstrzymać, nie, kiedy Gabriel był taki słaby.

Ponieważ nie miał wyboru, Gabriel przedarł się przez pokłady ziemi gdzie leżał pochowany tak długo, gdzie rozmyślnie spał, postanawiając zagrzebać się w ziemi tak jak to uczynił z Lucianem. Walka na cmentarzu paryskim była długą, straszną bitwą. Zarówno Lucian jak i Gabriel odnieśli poważne rany, takie, które powinny były ich zabić. Lucian poszedł pod ziemię tuż za starożytnym cmentarzem, podczas gdy Gabriel poszukał schronienia na jego terenie. Gabriel był zmęczony długimi wiekami ponurej ciemności, czarną pustką swojego istnienia.

Nie miał tego luksusu by wybrać spotkanie ze świtem tak jak większość z jego rodzaju miała. Tam był Lucian. Jego bliźniak. Lucian był silny i błyskotliwy, urodzony przywódca. Nie było nikogo innego wystarczająco wykwalifikowanego, wystarczająco potężnego by zapolować i zniszczyć Luciana. Był tylko Gabriel. Spędził sporo czasu podążając za Lucianem, poszukując z nim wampirów, nieumarłych, żyjąc na jego polu bitwy. Nie było drugiego takiego jak Lucian, nikt nie był tak wyśmienitym łowcą wampirów, plagi ich rasy. Lucian miał dar. Mimo to w końcu uległ gniewnemu szeptowi mocy, podstępnej żądzy krwi. Lucian zaprzedał swą duszę, wybierając drogę potępieńców i zmieniając się w tego samego potwora, którego ścigał przez wieki. Wampira.

Gabriel spędził dwa stulecia na polowaniu na własnego brata, ale nigdy w pełni nie otrząsnął się z faktu, że Lucian się przemienił. W końcu po niezliczonych bitwach, z których żaden nie wychodził zwycięsko, podjął decyzję o pogrzebaniu bliźniaka w ziemi na wieki. Gabriel gonił Luciana po całej Europie; ich ostateczna konfrontacja odbyła się w Paryżu, mieście wampirów i rozpusty. Po beznadziejnej bitwie na cmentarzu, gdzie oboje ponieśli straszne rany, zaczekał aż Lucian bez podejrzeń zejdzie pod ziemię, a następnie przywiązał swojego bliźniaka do siebie, zmuszając go do pozostania tam. Walka się nie skończyła, ale to było jedyne rozwiązanie, jakie Gabriel wymyślił. Był zmęczony, samotyny i niepocieszony. Chciał odpoczynku, ale zanim wyjdzie na spotkanie dniu musiał zniszczyć Luciana. Wybrał dla siebie straszliwy los, martwy, ale nie umarły, pochowany na całą wieczność, ale Gabriel nie widział innego wyjścia. Nic nie powinno ich niepokoić a jednak coś to zrobiło. Coś poruszyło ziemią nad ich głowami.

Gabriel nie miał pojęcia, ile czasu minęło, gdy on tkwił w ziemi, ale jego ciało zostało pozbawione krwi. Wiedział, że jego skóra jest szara i mocno naciągnięta na kości jak u starca. Od razu, jak tylko wzbił się w powietrze, ubrał się w długą pelerynę z kapturem, która ukrywała jego wygląd, gdy polował na mieście. Właśnie to małe działanie osuszyło energię z jego pomarszczonego ciała. Desperacko potrzebował krwi. Był tak słaby, że niemal spadł z nieba.

Gdy tylko wylądował na ziemi, zdumiony zobaczył olbrzymie urządzenia, które zakłóciły jego wieczny sen. Te urządzenia, tak mu obce, zbudziły demona tak niebezpiecznego, jakiego świat nigdy nie widział. Te urządzenia wyzwoliły tego demona we współczesnym świecie. Gabriel wziął głęboki wdech, wdychał noc. Od razu napadło na niego tyle zapachów, że jego zagłodzone ciało ledwie mogło przyswoić sobie je wszystkie.

Głód narastał w nim bezlitośnie, bez przerwy, i zdał sobie sprawę z zamierającym sercem, że był tak blisko przemiany, miał bardzo małą kontrolę. Gdy był zmuszony do pożywienia się, demon w nim wzrastał. Niemniej nie miał żadnego wyboru w sprawie. Musiał mieć siły by polować. Jeśli nie zapoluje na Luciana, by ochronić ludzi i Karpatian mu podobnych, kto to zrobi?

Gabriel zacisnął grubą pelerynę wokół swojego ciała gdy w osłupieniu podążał przez cmentarz. Mógł zobaczyć gdzie maszyny poruszyły ziemię. Najwyraźniej miejsca pochówku były wykopywane i usuwane. Znalazł miejsce, tuż poza uświęconym terenem, gdzie gleba była rozkopana po tym jak Lucian wstał. Na moment osunął się w dół na kolana i zanurzył obie ręce w ziemi. Lucian. Jego brat. Jego bliźniak. Pochylił swoją głowę w smutku. Jak często dzielili wiedzę? Dzielili pole bitwy? Krew? Przez prawie dwa tysiące lat byli razem, walczyli o swój lud, tropili nieumarłych i niszczyli ich. Teraz był sam. Lucian był legendarnym wojownikiem, największym pośród ich ludzi, ale upadł jak wielu przed nim. Gabriel postawiłby swoje życie, że jego bliźniak nigdy nie uległby gniewnemu szeptowi mocy. Gabriel wstał powoli i zaczął iść w stronę ulicy. Długie lata, które upłynęły zmieniły kształt świata. Wszystko było inne. Nie z tego nie rozumiał. Był zdezorientowany, nawet jego wzrok był mglisty. Przeszedł niepewnym krokiem, próbując trzymać się z dala od ludzi tłoczących się na ulicach. Byli wszędzie i unikali dotykania go. Przez chwilę dotknął ich umysłów. Myśleli o nim "stary bezdomny człowiek," może pijak albo niezrównoważony psychicznie. Nikt nie wchodził mu w drogę, nikt nie chciał go zobaczyć. Był wysuszony, jego skóra była szara. Pociągnął długą pelerynę bliżej, ukrywając uschnięte ciało w jego fałdach.

Głód mącił mu zmysły, jego kły wysunęły się w dziąsłach i ociekały czekając na ucztę. Rozpaczliwie potrzebował pożywienia. Potykając się, prawie niewidomy, szedł wzdłuż ulicy. Miasto było tak inne, od starego Paryża, olbrzymi rozciągnięty kompleks budynków i wybrukowanych ulic. Światła płonęły z głębi masywnych struktur i z latarń ulicznych nad jego głową. To nie było miasto, które zapamiętał, w którym czuł się dobrze.

Powinien zapolować na najbliższą ofiarę i pożywić się by odzyskać siły, ale strach przed tym, że się nie powstrzyma blokował go. Nie mógł pozwolić bestii przejąć kontrolę. Miał obowiązki wobec swojego ludu, wobec ludzkiej rasy, ale przede wszystkim wobec swojego brata. Lucian był jego bohaterem, kimś, kogo stawiał nad innych. Złożyli sobie ślubowanie i jego powinnością było je wypełnić tak jak Lucian zrobił to dla niego. Żadnemu innemu myśliwemu nie wolno byłoby zniszczyć jego brata; to było jego zadanie.

Zapach krwi był przytłaczający. Uderzył w niego z taką samą intensywnością jako głód. Dźwięk krążącej w żyłach krwi, dźwięk życia, drażnił go. W swoim obecnym stanie, nie mógłby zapanować nad swoją ofiarą, uspokoić jej. A to tylko zwiększyłoby moc demona.

- Sir, mogłabym ci pomóc w jakiś sposób? Jesteś chory? - To był najpiękniejszy głos, jaki kiedykolwiek słyszał. Płynnie mówiła po francusku, miała perfekcyjny akcent, ale wątpił czy była prawdziwą francuską. Ku własnemu zdziwieniu, jej słowa niosły mu ulgę, jakby sam jej głos mógł go uspokoić.

Gabriel zadrżał. Ostatnia rzecz, której chciał to pożywić się niewinną kobietą. Nie patrząc na nią, potrząsnął głową i znów ruszył przed siebie. Był taki słaby, że potknął się o nią. Była wysoka i szczupła i zadziwiająco silna. Natychmiast objęła go ramieniem, ignorując zapach stęchlizny, woń brudu. W momencie, gdy go dotknęła poczuł, jak spokój przedostaje się do jego umęczonej duszy. Nieubłagany głód zmniejszył się pod jej dotykiem, czuł pozory kontroli.

Rozmyślnie odwrócił od niej twarz, wiedząc, że jego oczy były czerwone i ukazywały demona, który w nim siedział. Jej bliskość powinna uruchomić jego łowcze instynkty, ale zamiast tego uspokajało go. Była z pewnością ostatnią osobą, w której widział swoją potencjalną ofiarę. Wyczuwał jej dobroć, jej determinacje, chęć pomocy, jej całkowitą bezinteresowność. Jej współczucie i dobroć były jedynymi powodami, dzięki którym nie zaatakował i nie zatopił kłów głęboko w jej żyłach, podczas gdy każda jego komórka w ciele przypominała mu o jego instynkcie samozachowawczym.

Prowadziła go ku eleganckiej maszynie na skraju chodnika.

- Jesteś ranny, czy po prostu głodny? - spytała. - Jest na tej ulicy schronisko dla bezdomnych. Znaleźliby ci miejsce na dzisiejszą noc i jakiś ciepły posiłek. Pozwól, że cię tam zabiorę. To mój samochód. Proszę wsiądź do niego i pozwól sobie pomóc.

Jej głos wydawał się szeptać ponad nim, uwodził zmysły. Naprawdę bał się o swoje życie, o swoją własną duszę. Ale był zbyt słaby by się opierać. Pozwolił jej zaprowadzić się do samochodu, ale usiadł jak najdalej mógł od niej. Teraz, gdy już nie było żadnego kontaktu fizycznego, słyszał krwi płynącą w żyłach, wzywającą go. Szeptała jak najbardziej kusząca uwodzicielka. Głód ryknął w nim tak, że zadrżał z potrzeby zatopienia swoich zębów w jej wrażliwej szyi. Mógł usłyszeć jej serce, równe bicie, które trwało bez końca, grożąc, że doprowadzi go do szału. Prawie mógł poczuć smak krwi, wyobrażając sobie jak spływa mu do gardła, gdy się pożywia.

- Nazywam się Franceska Del Ponce - powiedziała do niego delikatnie. - Proszę powiedz mi, czy jesteś ranny, czy potrzebujesz pomocy medycznej. Nie martw się o koszty. Mam przyjaciół w szpitalu, pomogą ci. - Nie musiała nic dodawać, wyczytał to w jej myślach; często pomagała ubogim i pomagała finansowo.

Gabriel milczał. Tylko tyle mógł zrobić by ochronić własne myśli, automatyczna zapora, którą Lucian wpajał mu od maleńkości. Przepływ krwi był przytłaczający. Tylko dobroć promieniująca od niej powstrzymywało go od rzucenia się na nią, choć jego wysuszone komórki domagały się czegoś innego.

Franceska spojrzała na starca z niepokojem. Nie widziała jego twarzy wyraźnie, ale był szary z głodu i trząsł się ze zmęczenia. Wyglądał na zagłodzonego. Gdy dotknęła go wyczuła, straszny konflikt w nim, a jego ciało szalało z pragnienia. Mknęła przez ulicę do schroniska. Chciała mu rozpaczliwie pomóc. Swoimi niewielkimi białymi zębami przygryzała dolną wargą. Czuła niepokój, uczucie, które nie nawiedzało Franceski od dłuższego czasu. Musiała pomóc temu człowiekowi i pocieszyć go. Pragnienie to było tak silne, to był prawie przymus.

- Nie martw się, zajmę się wszystkim. Po prostu siedź tutaj i odpręż się. - Franceska mknęła znajomymi sobie ulicami. Większość policjantów znała jej samochód, a kiedy łamała prawo wystarczył tylko jej uśmiech. Była uzdrowicielką. Wyjątkową uzdrowicielką. To był jej dar dla świata. To dawało jej przywileje. Ci, którym nie zależało na jej trosce albo leczeniu, zależało na jej pieniądzach albo powiązaniach politycznych.

Zatrzymała się prawie pod drzwiami schroniska. Nie chciała by starzec musiał chodzić tak daleko. Wyglądał jakby w każdej chwili miał się przewrócić. Kaptur jego oryginalnej peleryny ukrywały jego włosy, ale miała wrażenie, że są długie i grube i staromodne. Obeszła samochodu, i sięgnęła do środka by pomóc mu wyjść. Gabriel nie chciał by go dotykała, ale nie był w stanie samemu to zrobić.

Było coś bardzo kojącego w jej dotyku, leczniczego. Pozwalało mu to wytrzymać straszny głód trochę dłużej. Szybka jazda tym pojazdem, sprawiała, że czuł się bardziej chory, miał zawroty głowy. Musiał przystosować się do świata, w którym się znalazł. Odnaleźć rok. Poznać nową technologię. Przede wszystkim musiał odnaleźć dość siły by pożywić się bez uwalniania demona, który w nim siedział. Mógł go poczuć, czerwone opary, zwierzęce instynkty, które w nim wzrastały.

- Francesca! Jeszcze jeden? Mamy dzisiaj komplet. - Marvin Challot rzucił okiem na starszego człowieka, któremu pomagała dojść do drzwi. Coś w tym mężczyźnie sprawiało, że włos mu się jeżył na karku. Wyglądał staro i sękato, jego paznokcie były długie i zbyt ostre, ale był też słaby, co sprawiło, że Marvinem poczuł się winny, że nie chciał mieć nic wspólnego z tym nieznajomym. Wstydził się obrzydzenia, które wywoływał w nim starzec. Ledwie mógł odmówić Francesce. Włożyła więcej pieniędzy, więcej czasu i wysiłku niż ktokolwiek inny jeszcze. Gdyby nie ona, nie byłoby żadnego schroniska.

Marvin niechętnie wyciągnął rękę by wziąć starca pod rękę. Gabriel oddychał ostro. W momencie, gdy Franceska go puściła, niemal stracił całą kontrolę. Kły wysunęły się w ustach a dźwięk płynącej krwi był tak głośni, że nie słyszał niczego więcej. Wszystko zniknęło w czerwonych oparach. Usychaj. Umierał z głodu. Musiał się pożywić. Demon w nim podniósł głowę z rykiem, walczył z nim o całkowitą kontrolę.

Marvin wyczuł, że jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Ramię, które próbował chwycić wydawało mu się wykręcać, kości trzeszczały i przemieszczały się, a ponad zwiędłą skórą zdawało się wyrastać futro. Marvin poczuł zapach dzikiej, gryzącej woni, jakby wilka. W przerażeniu puścił ramię mężczyzny. Wolno obrócił głowę w jego stronę i zobaczył śmierć. Tam gdzie powinny być oczy, były puste, bezlitosne dziury. Marvin mrugnął i zobaczył oczy czerwone i płonące, jak dzikiego zwierzęcia tropiącego swoją ofiarę. Marvin nie wiedział, które wrażenie było gorsze, ale nie chciał mieć nic wspólnego z tym starcem, kimkolwiek był. Oczy cieły go niczym kły.

Marvin krzyknął i odskoczył.

- Nie, Francesko, nie mogę na to pozwolić. Nie mam dzisiaj już wolnych pokoi. Nie chcę go tutaj. - Jego głos trząsł się ze strachu.

Francesca prawie zaprotestowała, ale coś w twarzy Marvina zatrzymało ją. Kiwnęła głową, akceptując jego decyzję.

- W porządku, Marvin. Sama się nim zajmę. - Bardzo delikatnie objęła starca w pasie. - Chodź ze mną. - Jej głos był cichy, kojący. Ukrywała swoje rozdrażnienie na reakcję Marvina, ale on znał prawdę.

Pierwsze, co chciał zrobić Gabriel to zmniejszyć odległość między nimi. Nie chciał jej zabijać, ale wiedział, że przemiana jest niebezpiecznie blisko. Mimo to wydawało się, że ona go przed tym chroniła. Uspokajała go, trzymała bestie na smyczy, na razie. Gabriel oparł się ciężko o jej smukłe ciało. Jej skóra była ciepła, podczas gdy jego była lodowata. Wciągnął głęboko w płuca jej zapach, uważając przy tym by nie pokazywać jej twarzy. Nie chciał by go zobaczyła, ponieważ demon desperacko walczył z jego własną duszą o jego ludzkość.

- Franceska - Marvin zaprotestował. - Zadzwonię po kogoś żeby go zabrał do szpitala. Może po policjanta. Nie zostawaj z nim sama. Myślę, że on może być szalony.

Gdy tylko Gabriel wszedł do samochodu, obrócił głowę i spojrzał w tył na człowieka stojącego na chodniku, patrzącego na nich z lękiem w oczach. Wpatrywał się w gardło mężczyzny, jego ręka zacisnęła się w pięść. Przez jedną straszną chwilę miał ochotę zmiażdżyć jego tchawicę, bo chciał ostrzec kobietę. Miękką starożytną przysięgą powściągnął impuls. Garbiąc się, ciaśniej owinął się peleryną. Chciał zostać blisko tej pięknej kobiety i pozwolić jej światłu i współczuciu kąpać jego torturowaną duszę. Jednocześnie chciał trzymać się możliwie jak najdalej od niej by chronić ją przed potworem tkwiącym w nim, który stawał się coraz silniejszy.

Franceska nie zdawała się być zdenerwowana jego obecnością. Co więcej próbowała go pocieszyć. Pomimo ostrzeżeń Marvina, uśmiechnęła się do Gabriela.

- Nie zaszkodziłaby wizyta w szpitalu. Poważnie, to zajmie chwilę.

Gabriel pokręcił powoli głową w proteście. Pachniała tak dobrze. Świeżo. Czysto. On sam był zbyt słaby by się umyć. Było mu wstyd, że widziała go w takim stanie. Była taka piękna, błyszczała wewnętrznym światłem.

Zaparkowali w miejscu gdzie znajdowało się więcej takich maszyn jak jej tylko, że pustych.

- Zaraz wrócę. Nie próbuj wysiadać, to tylko pogorszy twój stan. To zajmie tylko chwilę. - Dotknęła jego ramienia, ten gest miał go pocieszyć. Natychmiast poczuł się lepiej.

W momencie, gdy jej nie było głód atakował go boleśnie, rzucał się z pazurami na jego wnętrzności, wymagając od niego pożywienia. Ledwie mógł oddychać. Jego serce biło wolniutko: jedno uderzenie, cisza i znów uderzenie. Jego ciało błagało o krew. O pożywienie. Wołało o nie. Potrzebowało go. Tylko tyle. Tak po prostu. Potrzeba. Pragnienie. Mieszały się w jedno.

Poczuł zapach. Świeży. Usłyszał coś. Poczuł jej zapach i bliskość, która pomogła mu pokonać szum w głowie. Jego żołądek się skurczył. Jakiś mężczyzna szedł przy niej. Był inny niż ten ostatni. Ten był młody i patrzył na Franceskę jakby były słońcem, księżycem i gwiazdami jednocześnie. Co kilka kroków ciało młodzieńca ocierało się o Franceskę.

Coś nikczemnego, coś głębokiego w nim podniosło łeb i warknęło z niespodziewaną niechęcią. Jego ofiara. Nikt nie miał prawo stać tak blisko niej. Ona była jego. Naznaczył ją dla siebie. Ta myśl przyszła nieproszona i od razu się jej wstydził. Nadal jednak, nie lubił, kiedy mężczyzna stał tak blisko niej i musiał się bardzo kontrolować by nie rzucić się na człowieka i nie pożreć go tu na miejscu.

- Brice, muszę jechać do domu. Ten dżentelmen potrzebuję pomocy. Nie mam teraz czasu na rozmowy. Zatrzymałam się tylko po kilka rzeczy.

Brice Renaldo położył ręce na jej ramionach, żeby ją zatrzymać.

- Potrzebowałbym żebyś spojrzała na pacjenta dla mnie, Franceska. Małą dziewczynkę. To nie zajmie dużo czasu.

- Nie teraz, wrócę później dziś wieczorem. - Głos Franceski był miękki, ale bardzo stanowczy.

Brice zacieśnił swój chwyt, mając zamiar ją powstrzymać, ale gdy to zrobił, poczuł, jak coś porusza się po jego skórze. Spuszczając wzrok zobaczył kilka niewielkich pająków z przerażająco wystającymi kłami, pełzające wzdłuż jego ramienia. Z przerażeniem puścił Franceskę i potrząsnął mocno ramieniem. Pająki znikły jakby w ogóle ich nie było a Franceska już odchodziła szybko do swojego samochodu. Popatrzyła na niego jakby był stuknięty. Chciał się wytłumaczyć, ale kiedy nie dostrzegł dowodów w postaci pająków, zaniechał dalszych prób.

Brice pospieszył do samochodu, rozmyślnie biorąc ją znów za rękę, schylił się nisko do okna będąc teraz na równi z Gabrielem. Jego usta natychmiast wykrzywiły się w grymasie.

- Mój Boże, Franceska, gdzie znalazłaś tego żula?

- Brice! - Franceska zabrała od niego rękę w małym, bardzo kobiecym geście irytacji. - Czasami jesteś taki bezduszny. - Obniżyła swój głos, ale Gabriel, ze swoim wybornym słuchem, wyraźnie usłyszał całą rozmowę. - Tylko dlatego, że ktoś jest stary albo nie ma pieniędzy nie czyni go bezużytecznym albo mordercą. To jest powód, dla którego nigdy nie będziemy razem, Brice. Nie masz żadnego współczucia dla ludzi.

- Co masz na myśli mówiąc o braku współczucia? - Brice zaprotestował. - Tam jest mała dziewczynka, która nigdy nikogo nie skrzywdziła i cierpi, a ja zrobię wszystko, by jej pomóc.

Francesca ominęła go, kiedy chciał ją powstrzymać, i usiadła za kierownicą samochodu.

- Później wieczorem. Obiecuję, że spojrzę na dziewczynkę dziś wieczorem dla ciebie. - Uruchomiła samochód.

- Nie zabierasz tego starca do domu, prawda? - Brice zażądał mimo jej zapewnień. - Lepiej by było gdybyś zabrała go do schroniska. Jest brudny i prawdopodobnie ma wszy. Czy ty wiesz cokolwiek o nim? Naprawdę, Franceska, ani mi się waż zabrać go ze sobą do domu.

Franceska posłała mu jedno znaczące spojrzenie zanim ruszyła przed siebie nie oglądając się na niego.

- Nie zwracaj uwagi na Brica. Jest bardzo dobrym lekarzem, ale lubi myśleć, że zrobię wszystko, co mi rozkaże. - Rzuciła okiem na swojego milczącego towarzysza. Był bardzo zgarbiony siedząc w samochodzie. Wciąż nie mogła mu się dobrze przyjrzeć. Ani jego twarzy. Ukrywał się w cieniach, trzymał twarzy odwróconą od niej. Nie była nawet pewna, że rozumie, że próbuje mu pomóc. Sprawiał wrażenie wielkiego człowieka, z bogactwem i władzą, prawdopodobnie szalenie upokorzonego przez jego obecny stan. Nie pomogło, że Brice był taki niegrzeczny. - Jeszcze kilka minut i znajdziesz się w miejscu gdzie będzie ciepło i bezpiecznie. Będzie też mnóstwo jedzenia. Jej głos był wspaniały. Dotykał go gdzieś tam w głębi, uspakajając go, trzymając bestię na smyczy, kiedy on sam nie mógł tego zrobić. Może gdyby była obok niego gdy się będzie pożywiał, mógłby zapanować nad demonem. Gabriel ukrył swoją twarz w dłoniach. Bóg mu świadkiem, nie chciał jej zabijać. Jego ciało zadrżało z wysiłku kontrolowania gorącej potrzeby wlania krwi w wysuszone, głodne komórki. To było takie niebezpieczne. Niewiarygodnie niebezpieczne.

Samochód wiózł go po ruchliwych ulicach miasta wzdłuż wąskiej uliczki gdzie rosły drzewa i bujne krzewy. Dom był wielki ale nie charakteryzował się żadnym stylem. Był staromodny z szeroką werandą i długimi prostymi kolumnami. Gabriel zawahał się gdy otworzył drzwi pojazdu. Powinien iść z nią czy powinien zostać? Był słaby. Nie mógł czekać dłużej. Musiał się pożywić. Nie miał wyboru.

Franceska objęła go ramieniem i pomogła mu dość pod schody domu.

- Przepraszam, wiem, że tu jest sporo schodów. Możesz oprzeć się na mnie, jeśli chcesz. - Nie wiedziała, dlaczego tak konieczne chce pomóc temu obcemu, ale wszystko w niej zażądało by to zrobiła. Z drżącym sercem, Gabriel pozwolił jej pomóc pokonać mu te liczne schody prowadzące do jej mieszkania. Obawiał się, że to nieuniknione, że pozbawi jej życia. Wstąpi w szeregi nieumarłych i nikt już nie zdoła pokonać Luciana. Nikt też nie zniszczy jego. Żadnego z nich. Świat miałby dwa potwory niezrównanie złe.

Pozostało zbyt wiele godzin do świtu. Potrzeba krwi przezwyciężyłaby jego dobre intencje. I ta biedna, niewinna kobieta, taka współczująca zapłaciłaby najwyższą cenę za dobroć i łaskę, którą mu ofiarowała. - Nie! - Zaprzeczenie było ostrym pomrukiem. Gabriel wyrwał z jej rąk swoje ramię i dopadł do drzwi. Wprawił ją w osłupienie, stracił równowagę i spadł.

Franceska od razu znalazła się przy nim.

- Czego się boisz? Nie skrzywdzę cię. - Drżał pod dotykiem jej palców, promieniując surowym strachem. Jego głowa była nieruchoma, ukryta głęboko w fałdach kaptura, zgarbił się chcąc się zasłonić przed nią.

Gabriel stanął powoli na nogach. Nie miał siły by trzymać się z daleka od tej młodej kobiety, od ciepła i współczucia w jej głosie, od życia promieniującego z jej żył. Skłonił głowę i wszedł przez drzwi do domu. Modlił się o siły. O wybaczenie. Modlił się o cud.

Franceska poprowadziła go przez duży pokuj do kuchni gdzie stał misternie rzeźbiony stół.

- Tam jest mała łazienka po twojej prawej. Ręczniki są czyste jakbyś chciał wziąć prysznic. Możesz z niego skorzystać, podczas gdy ja przyszykuję jedzenie.

Gabriel westchnął i pokręcił głową. Wstał powoli i ruszył przez kuchnię by stanąć przed nią. Blisko. Tak blisko, że poczuł jej kuszący zapach przez mgłę jego surowego głodu.

- Przepraszam. - Wyszeptał te słowa delikatnie. - Muszę zjeść, ale to nie jest tym, czego potrzebuję. - Bardzo delikatnie wziął miskę z jej rąk i odłożył ją na ladzie.

Po raz pierwszy Francesca poczuła, że jest w niebezpieczeństwie. Stała cicho, jej duże, czarne oczy studiowały jego zamaskowaną postać. Potem skinęła głową.

- Widzę. - Nie było strachu w jej głosie, tylko cicha akceptacja. - Chodź ze mną. Jest coś, co chcę ci pokazać. Możesz tego potrzebować później. - Ujęła jego dłoń, ignorując długie, ostre pazury.

Gabriel nie używał wobec niej przymusu. Nie używał żadnej mocy by ją uspokoić. Wiedziała, że jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie; widziała to odzwierciedlone w jego oczach. Jej ręka zacisnęła się na jego dłoni, pociągnęła go.

- Chodź ze mną. Mogę ci pomóc. - Była prawie spokojna, i ten spokój ogarnął również jego.

Poszedł za nią, ponieważ każdy kontakt fizyczny z nią łagodził jego cierpienie. Nie mógł znieść myśli o tym, co zamierza jej zrobić. W środku chciało mu się płakać. Ciężki kamień wydawał się miażdżyć jego pierś. Franceska otworzyła drzwi po lewej stronie od kuchni, za nimi były schody. Za jej namową zszedł za nią w dół.

- To jest piwnica- powiedziała mu - ale tu, tuż za załamem tej skały, są inne drzwi. Nie możesz ich zobaczyć, ale jeśli sięgniesz swoimi palcami właśnie tutaj … - zaprezentowała, a skała nagle zaczęła się przesuwać. Machnęła ręką. - To prowadzi pod ziemię. Możesz z tego skorzystać.

Gabriel wdychał słodki witający zapach bogactwa ziemi. Chłód i ciemność dotarła do niego z obietnicą pokoju.

Franceska zarzuciła swoje włosy na plecy i spojrzała na niego szerokimi, łagodnymi oczami.

- Wyczuwam twój niepokój. Wiem, czego ci trzeba. Jestem uzdrowicielką i nie mogę uczunić nic innego jak tylko przynieść ci uciechę. Dobrowolnie, bez zastrzeżeń, ofiaruję ci moje życie, bo takie jest moje prawo. - Słowa te były delikatne, tak piękne jak aksamitny szept na skórze.

Słowa ledwie do niego docierały. Jedynie dźwięk. Uwodzenie. Pokusa. Jej szyja była ciepłym atłasem pod jego głaszczącymi palcami. Gabriel zamknął oczy i pozwolił sobie ją poczuć. Gdzieś podziały się jego wątpliwości, że ją skrzywdzi, ułożył delikatnie koło siebie jej ciało, niemal czule. Schylił głowę i poczuł jej skórę pod swoimi wargami. Ciepło i ogień. Językiem przesunął po jej tętnie, jego ciało napięło się w oczekiwaniu. Przyciągnął ją w swoje ramiona, blisko serca. Zamruczał przepraszającą i przyjął jej ofiarę, jego zęby wbiły się w głąb jej smukłej szyi.

Od razu coś uderzyło w niego jak kula ognista, rozpraszając myśli o głodzie powodującym kurczenie się komórek. Moc i siła zakwitły w nim. Poczuł to. Biały żar. Niebieski piorun. Jego ciało zacisnęło się. Poczuł ją, gorący jedwab w swoich ramionach, jakby była wprost stworzona dla niego. Uświadomił sobie jak miękka była jej skóra. Jej smak był uzależniający. Ocaliła go swoją hojnością. Z powodzeniem uniemożliwiła demonowi przejęcie kontroli. Jej krew była dobrowolnie oddana. Dobrowolnie. Nowa myśl przerwała jego szaleństwo karmienia. Poczuł coś. Winę. Zdał sobie sprawę z wagi, która spoczywała na jego piersi, za którą poszedł w dół po schodach do piwnicy. Czuł, że nie spotkał jej przypadkiem. Jego ciało było twarde, i bolesne, kiedy się pożywiał. Zmysłowe. Erotyczne. Karmienie nigdy nie było w jakiś sposób pokrewne seksowi. Powinien być niezdolny do seksualnych uczuć mimo to, jego ciało było jednym, twardym, nieubłaganym, pilnym bólem.

Pod jego ręką czuł jak jej serce słabnie, Gabriel natychmiast przejechał językiem wzdłuż rany zamykając ją za pomocą swojej leczniczej śliny. Wypił większość krwi z jej szczupłego ciała. Musiał działać szybko. Rozciął nadgarstek i przysunął go jej ust. Był na tyle silny by przejąć kontrolę nad jej myślami. Znikała, jej życie po prostu nikło. Franceska nie próbowała walczyć; raczej wydawała się być całkiem spokojna, jak gdyby nie bała się śmierci.

Gabriel wmuszał w nią krew. Znała rytualne słowa, które utrzymały bestię na smyczy. Dobrowolnie oddała mu swoje życie. Co powiedziała? Że to jej prawo. Jak mogło nim być? Gabriel spojrzał w dół na jej twarz. Była bardzo blada; jej długie rzęsy były bardzo grube, koloru głębokiej czerni jak jej długie, proste włosy. Na jej szczupłe ciało ubrane były męskie spodnie, w kolorze niebieskim. Kolorze. On widział kolory. Nie widział nic prócz szarości i czerni od ponad dwóch tysięcy lat. Dlaczego nie rozpoznał w niej swojej życiowej partnerki? Czy to było możliwe po tym wszystkim?

Powstrzymał ją przed wzięciem zbyt dużej ilości krwi. Będzie musiał zapolować dziś w nocy; musi być pewien, że wziął wystarczająco dużo dla nich obojga. Zaniósł ją do jaskini, idąc za jej zapachem, znalazł ciemną salę, która była bezpieczna przed ludźmi i nieumarłymi. Położył ją delikatnie na łóżku z ziemi i uśpił ją, zwiększając polecenie nakazem snu, by upewnić się, że nie zbudziłaby wcześniej niż w chwili, gdy mógł dać jej więcej krwi. Jej serce i płuca były sprawne pomimo niewielkiej ilości krwi w żyłach.

Gabriel sunął po domu, zużywając jak najmniej było możliwe swojej energii. Byłby bardziej niż zadowolony mogąc wziąć krew od Brica. Ale Gabriel nie miał czasu na swoje kaprysy; musiał szybko schwytać ofiarę i wrócić do swojej wybawczyni. Swoją hojnością uratowała coś więcej niż jego życie. Uratowała jego duszę.

Chwilę później wyszedł z domu, prosto w ciemność. Do jego świata. Żył w nim przez stulecia, teraz jednak był zupełnie inny. Wszystko było inne. Wszystko miało być teraz inne. Niemal natychmiast znalazł ofiarę. Miasto było pełne ludzi. Wybrał trzech wielkich mężczyzn, takich, w których nie wyczuł alkoholu ani narkotyków, a ich krew nie była zanieczyszczona jakąkolwiek chorobom. Gabriel z łatwością podprowadził ich do drzwi i schylił głowę, aby napić się do syta. Wziął tyle, aby odzyskać w pełni siły, a przy okazji nie narazić żadnego z nich. Kiedy pierwszy z nich zaczął zataczać się z zawrotami głowy, Gabriel ostrożnie zamknął ranę i pomógł mu usiąść mu na ziemi. Spijał z drugiego i trzeciego łapczliwie, jego ciało potrzebowało pożywienia po tak długim czasie spędzonym pod ziemią. Potrzebował tyle krwi by zapewnić Francesce przetrwanie.

W momencie, w którym skończył wyczyścił im pamięć i pozostawił siedzących pod drzwiami. Gabriel zrobił trzy kroki i wzbił się w powietrze, jego ciało zmieniło kształt tak, że teraz unosił się na rozpostartych skrzydłach. Poleciał prosto do domu kobiety. Z powietrza mógł dostrzec w pełni budynek. Oczywiście był to stary dom, o pięknym kształcie, starannie utrzymany. Wszędzie widział nieznane sobie przedmioty, rzeczy, o których nie miał pojęcia. Życie toczyło się dalej, gdy on spoczywał śpiący pod ziemią.

Znalazł Franceskę tak jak ją zostawił, jej skóra była biała, prawie przejrzysta. Była wysoka i szczupła z burzą hebanowych włosów, które okalały jej twarz i spadały w dół jej ciała, podkreślając niesamowite krzywizny. Podniósł ją z wielką łagodnością, ułożył ją ostrożnie blisko siebie. Jak to było możliwe, że ta kobieta była jego życiową partnerką? Po wojnach, kobiety trafiały się rzadko. Karpacki mężczyzna mógł przeszukiwać świat wiek po wieku i nigdy nie zauważyć swojej partnerki, drugiej połówki swojej duszy, swojego serca. Światło w jego ciemności. Kobiety jego gatunku stały się rzadkością w dwunastym, trzynastym wieku. Jaką miał szansę spotkać ją chodzącą tą samą ulicą? Praktycznie była pierwszą osobą, którą spotkał po wydostaniu się na powierzchnię. To nie miało sensu dla niego. Nic, co się wydarzyło nie miało sensu.

Ale jedno było jasne i proste. Karpaccy mężczyźni nie widział kolorów ani nie odczuwał emocji do czasu spotkania swojej prawdziwej życiowej partnerki. Gabriel mógł zobaczyć całą gamę kolorów. Wspaniałych kolorów. Żywych kolorów. Kolorów, których istnienia nie pamiętał. Uczuć, których nigdy nie doświadczył. Wziął wdech, wciągają w płuca jej zapach. Mógłby ją teraz odnaleźć wszędzie. Z jego starożytną krwią płynącą w jej żyłach mógł wezwać ją do siebie, przemówić do niej, połączyć umysłami z jakiejkolwiek odległości.

Paznokciem przeciął swoją pierś, trzymając w dłoniach jej twarz przybliżył jej usta do swojej skóry. Był potężny, znów w pełni sił, a ona była taka słaba. Franceska była całkowicie podporządkowana jemu. Wykorzystał ten czas, aby ją poznać. Była zagadką i zaintrygowała go. Wyglądała jak Karpacka kobieta. Wysoka. Szczupła. Z burzą włosów. Z pięknie ciemnymi oczami, jak noc. Znała rytualne słowa. Wiedziała, że potrzebował krwi. Miała nawet podziemną komnatę, przygotowaną jakby dla jego gatunku. Kim ona była? Czym była?

Gabriel przeszukał jej umysł. Wydawała się być człowiekiem. Jej wspomnienia były takie jak u większości ludzi, choć nie znał wiele z rzeczy, które zobaczył. Świat tyle zyskał, kiedy on spał. Zdawała się być ludzka, chociaż o jej krwi nie można było powiedzieć tego samego. Jej organy wewnętrzne nie były takie jak u ludzi. Wciąż jednak miała wspomnienie spaceru w pełnym słońcu, coś, czego ludzie jego gatunku nie mogli robić. Jej istnienie było zagadką, którą planował rozwiązać. Ta kobieta była dla niego zbyt ważna; nie mógł ryzykować.

Ciało Franceski na powrót napełniło się odpowiednią ilością krwi. Bardzo delikatnie Gabriel powstrzymał ją od karmienia i pozostawił ją w leczniczej ziemi nie zamykając jej ponad jej głową. Chciał by odpoczęła, podczas gdy on przez resztę nocy będzie poznawał ten nowy świat. Znalazł skarb książek w bibliotece na pierwszym piętrze. Z nich dowiedział się o telewizji i komputerach, o historii pojazdów -samochodów - których używano do poruszania się. To było zdumiewanie dla niego i napawał się tą techniką jak gąbka. Bez niczego połączył się z Lucianem. Po prostu stało się. Przez ponad dwa tysiące lat dzielili się informacjami. Gabriel był tak podniecony, że wyciągnął rękę do swojego bliźniaka i połączył się z nim.

Lucian zaakceptował informacje, przyjął je i zaczął studiować, jakby parę ostatnich wieków nigdy nie miało miejsca. Lucian był w pełni sił i, jak zawsze, szybko przyswajał sobie wiedzę. Jego umysł zawsze domagał się nowości. W momencie, w którym Gabriel zdał sobie sprawę, co zrobił, zerwał połączenie, wściekły na siebie. Lucian byłby zdolny "zobaczyć" gdzie Gabriel był, tak jak Gabriel łatwo mógł znaleźć Luciana. Gabriel zawsze był krok za bliźniakiem, tropiąc go, aby go zniszczyć. Nigdy wcześniej nie martwił się połączeniem ze swoim bratem wampirem, by dzielić się nowymi informacjami: gdyby Lucian postanowił użyć wiedzy o nim by odnaleźć Gabriela, to tylko uczyniłoby zniszczenie go łatwiejszym. Teraz wszystko było inne. Gabriel nie mógł pozwolić sobie na to, by Lucian wiedział gdzie był albo, z kim był. Teraz musiał chronić Franceskę. Lucian nie mógł się dowiedzieć o niej. Wampiry lubiły zadawać ból innym ludziom. Franceska byłaby zmuszona zapłacić straszną cenę za jego ingerencję.

Gabriel poszedł wziąść prysznic. Miał czyste i świeże myśli, teraz także ciało. Mógł poczuć smak czystości. To było niesamowite uczucie. Co więcej musiał się powstrzymywać by nie podzielić się tym uczuciem z bliźniakiem. Nawet po tak długim czasie, czuł potrzebę wśliznięcia się do umysłu brata. Na przestrzeni wieków używał swojej umiejętności by tropić Luciana a nawet przewidywać, kiedy i gdzie zaatakuje kolejną ofiarę. Jak do tej pory nie powstrzymał nigdy Luciana ale Gabriel musiał próbować dalej.

Po prysznicu, Gabriel powrócił do lektury. Odkrył kilka encyklopedii i roczników i pochłaniał wszystkie te książki. Ze swoją pamięcią fotograficzną zabrało mu to mało czasu. Czytał w szybkim tempie, aby móc dotrzeć do historii i nowych technologii. Chciał przeczytać wszystkie podręczniki i odkryć jak to wszystko działało. I chciał dowiedzieć się wszystkiego o domu i jego właścicielce.

Przechadzał się po olbrzymich pokojach. Lubiła przestrzeń. Otwarte przestrzenie. Doceniała sztukę i delikatne kolory. Z pewnością kochała ocean i jego mieszkańców. Było tam dużo książek na temat podwodnego życia i grafik i akwarel przedstawiających rozbijające się fale. Była skrupulatną gospodynią, oczywiście, o ile ktoś inny nie wykonywał tej pracy. Żyła tak jak człowiek. Szafki były pełne. Miała piękną porcelanę w kuchni i rzadkie antyki w sypialniach. Był tam pokój z zaczętą kołdrą, studiował tą pracę. Wzór był niezwykły.

Kojący. Piękny. Uspokajając. Piękny. Przykuwał uwagę, choć nie wiedziała, dlaczego. W innym pokoju pracowała ze szkłem witrażowym. Projekty były w dużej mierze jak te na kołdrze. Kojące i spokojne. Każdy był wspaniały. Mógł wpatrywać się w nie całymi godzinami. Była bardzo utalentowaną kobietą. Draperie w całym domu były wyjątkowo ciężkie, w każdym oknie tak, że, gdyby mieszkaniec zapragnął, ani jeden snop światła nie mógł wejść do pokoju. To miałoby sens gdyby była Karpatianką. Już nic w tym domu się nie zgadzało. To była mieszanina bogactwa i upodobania, Karpatian i ludzi, jak gdyby dwie różne osoby zamieszkiwały to miejsce. Poszukał dowodów na obecność drugiej osoby.

Podczas poszukiwań znalazł jej osobiste papiery, dowody zapłat i prywatne małe notatki, które pisała dla siebie. Było sporo tych notatek, niektóre z nich przypominały by zjeść pewne zupy. Karpatianie nigdy nie jedli ludzkiego jedzenia, chyba, że to powstrzymywałoby ludzi przed odkryciem prawdy. Żaden Karpatianin nie miał tyle siły by móc zjeść i później nie przypłacić tego bólem żołądka, a było to bardzo nie komfortowe.

Kim była Francesca? A co ważniejsze, czym była? Dlaczego jej krew nie była w pełni ludzka? Skąd znała słowa rytuału, które powstrzymały go od przemiany w wampira? A przede wszystkim, dlaczego widział kolory? Dlaczego odczuwał emocje? Dlaczego użyła słów "to moje prawo"?

Gabriel westchnął i zostawił jej rzeczy, jego palce przez moment studiowały jej mały, staranny charakter pisma. Mogła mieć odpowiedzi dla niego. A gdyby nie chciała mu ich udzielić, wydobyłby je z niej. Był starożytnej krwi, z rodu wielkości i mocy. Niewielu z jego ludzi miało taką wiedzę i umiejętności uzyskane przez wieki istnienia. Nie mogłaby ukryć nic przed nim.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Feehan Christine Dark Legend Rozdział 2
Feehan, Christine Dark The Carpathian Reading Guide
Feehan, Christine Dark 12 Dark Melody
12 Feehan Christine Dark Melody
Feehan Christine Dark Gold [tłum nieof ]
Feehan, Christine Dark The Carpathian Reading Guide
Mroczna Legenda Feehan Christine rozdział 7
08 Mroczna Legenda Feehan Christine Rozdział 3
Christine Feehan (8) Dark Legend (Dark Carpathians)
Mroczna Legenda Feehan Christine rozdział 5
Mroczna Legenda Feehan Christine rozdział 6
08 Mroczna Legenda Feehan Christine Rozdział 4
Feehan Christine Mrok 08 Mroczna legenda
Feehan Christine Mroczny Opiekun 09 rozdział 4
Feehan Christine Mroczny Opiekun 09 rozdział 3
Feehan Christine Mroczny Opiekun 09 rozdział 1
Feehan Christine Karpaty 03 Dark Gold(1)
Christine Feehan (17) Dark Celebration Deleted Scenes (Dark Carpathians)

więcej podobnych podstron