Kręte ścieżki prawdy
Janusz A. Majcherek
2011-03-02, ostatnia aktualizacja 2011-03-01 17:44
"Prawda" to niebezpieczne pojęcie, któremu należy się podejrzliwość, nawet gdy
używają go naukowcy
Dwudziestowieczna humanistyka nie bez powodu wypracowała takie ostrzegające określenia, jak: "terror prawdy", "przymus prawdy" czy "dyktat prawdy". Wynika to stąd, że służbę zwycięstwu prawdy, jej obronę i propagowanie deklarują wszyscy dyktatorzy i tyrani.
Tytuł "Prawda" nosiła najważniejsza gazeta sowieckiego reżimu. Określenia "prawdziwa wolność", "prawdziwa demokracja" czy "prawdziwa dyskusja" skrywają często brak wolności, demokracji i debaty. Fraza "prawdziwi Polacy" to jedna z najbardziej złowieszczych spośród używanych w polskiej debacie publicznej. "Prawdziwi patrioci" też mogą napędzić strachu.
Natomiast "fałszywa świadomość" czy "fałszywie pojmowana wolność" to określenia używane przez tych, którzy chcieliby innych pozbawić wolności i zapanować nad ich świadomością. "Żądamy prawnych działań przeciw szerzeniu rozmyślnych kłamstw politycznych i rozpowszechnianiu ich w prasie" - to fragment deklaracji programowej NSDAP z 1920 r.
Prawda jest także kontrowersyjna i kłopotliwa. "Nie ma boga prócz Allaha, a Mahomet jest jego prorokiem" - to najświętsza prawda dla prawie 1,5 mld ludzi. To, że pozostali nie podzielają tego przekonania, niekoniecznie pozwala im otwarcie nazywać je nieprawdą. "Jam jest prawdą" - głosił Jezus i prawie 2 mld ludzi w to wierzy. Ale nawet części katolików trudno się zgodzić na to, by słów Chrystusa "prawda was wyzwoli" używać jako motta lustracyjnej działalności IPN.
"Bóg jest jeden", a także "bóg istnieje" to nie jest niekwestionowalna prawda. Lecz wielu spośród wierzących uważa kwestionowanie tego za niedopuszczalne, a respektowanie - za warunek właściwych stosunków międzyludzkich, także politycznych. Twierdzą też, że wiedzą, na czym takie stosunki mają polegać, i domagają się, by inni to przyjęli.
Załóżmy (trochę na wyrost), że żyjemy w państwie świeckim, więc prawdy wiary wyłączamy z debaty publicznej. Ale poglądy polityczne też nie podlegają kryteriom prawdy. Liberalizm nie jest prawdziwy, a konserwatyzm nieprawdziwy, chadecja nie jest wyrazicielką prawdy, a socjaldemokracja - kłamstwa. W demokratycznej polityce nie chodzi o wybór między prawdą i fałszem, demokratyczna rywalizacja nie toczy się między reprezentantami prawdy i szerzycielami kłamstw. To ci, którzy tak twierdzą, są oszustami.
Jeśli polityka nie jest domeną prawdy i miejscem jej ustalania, to według powszechnej opinii funkcję taką pełni nauka. To przekonanie nieco pochopne (mówiąc oględnie), choć podtrzymywane przez samych pracowników nauki, zainteresowanych pozycją szerzycieli i strażników prawdy. Nauki humanistyczne i społeczne to arena permanentnej rywalizacji alternatywnych koncepcji i teorii, przypominającej tę polityczną. W przypadku koncepcji i doktryn ekonomicznych rywalizacja między nimi jest dokładnym odpowiednikiem rywalizacji doktryn i koncepcji politycznych, dla których stanowią zresztą teoretyczne zaplecze.
Niektórzy uważają, że domeną prawdy są nauki faktograficzne, np. historia, która ustala - według wykładni niemieckiego teoretyka Leopolda von Ranke - "jak to naprawdę było". Skądże zatem wzięło się powiedzonko o historykach, że są mocniejsi od samego Boga, bo mogą zmieniać przeszłość? Najprościej to wyjaśniając, współczesna teoria nauki wie, że nie ma faktów niezinterpretowanych, a interpretacje mogą być rozbieżne.
To wyjaśnia, dlaczego nie można z litewskimi historykami ustalić, co się zdarzyło pod Grunwaldem w 1410 r., a podręczniki do historii w krajach europejskich tak znacznie się różnią. A także dlaczego polscy historycy spierają się co do tego, jak naprawdę było w Stoczni Gdańskiej w 1980 r. i przy Okrągłym Stole w 1989 r., jaką rolę historyczną w dziejach Polski odegrał Lech Wałęsa, a jaką gen. Wojciech Jaruzelski.
O tym, jak pokrętne bywają ścieżki prawdy, świadczy niedawny list otwarty grupy naukowców wystosowany w obronie jej miejsca w debacie publicznej ("W obronie prawdy", "Rzeczpospolita", 8 lutego), poparty przez inną grupę kolejnym listem ("Rzeczpospolita", 23 lutego), w których to oświadczeniach wszystkie przedstawione wyżej aspekty i problemy są wymieszane bez ładu i składu.
Żądanie swobody badań naukowych przeplata się z deklaracjami uznania Lecha Kaczyńskiego za wybitnego prezydenta, krytyce zmian w ustawie o szkolnictwie wyższym towarzyszą ostrzeżenia przed dominacją PO w polskiej polityce, opis eksperymentu Ascha współwystępuje z oceną przyjęcia konwencji chicagowskiej w badaniu katastrofy smoleńskiej, uwagom o "zdziczeniu języka debaty publicznej" towarzyszy teza o jakimś niesprecyzowanym embargu na informację "egzekwowanym żelazną dyscypliną" w mediach.
Kontrowersyjne interpretacje przedstawiane są jako fakty, a ideowi przeciwnicy jako tych faktów fałszerze. Sugeruje się, że kto nie uznaje wielkości Lecha Kaczyńskiego, ten boi się prawdy, nowelizacja ustawy zmieniającej system nauki to zamach na swobodę badań naukowych, a krytycyzm wobec niej zobowiązuje do kwestionowania władzy PO.
Domagając się prawdy, zaprzeczają powszechnie znanym faktom, np. żądają choć jednego przykładu używania obraźliwych słów przez Lecha Kaczyńskiego wobec swoich krytyków, gdy łatwo przytoczyć ich wiele ("spieprzaj, dziadu!", "ta małpa w czerwonym", "wykończę panią, Stokrotko"). Ostrzeżenie o "bezprecedensowej w III RP koncentracji władzy w ręku jednego obozu politycznego" przemilcza okres koncentracji władzy w rękach braci bliźniaków.
O tym, jak przynajmniej niektórzy sygnatariusze apelu "W obronie prawdy" oraz popierającego go listu "Przeciw degradacji nauki i zagrożeniu wolności debaty" wyobrażają sobie właściwe stosunki polityczne i formy prowadzenia debaty, świadczy obecność ich podpisów pod "listem do przyjaciół Węgrów". Listem wychwalającym twarde poczynania premiera Orbána, którego zamach na wolność mediów został na tyle stanowczo potępiony przez Komisję Europejską, że on sam obiecał się wycofać z części pomysłów. Sygnatariusze wspomnianego listu dali do zrozumienia, że oni by nie "pękli", i urządzili debatę publiczną w Polsce konsekwentnie tak, jak chciał to zrobić Orbán.
Wartość debaty publicznej polega na obecności w niej wielości poglądów, a nie dominacji tych uznanych przez ich głosicieli za prawdziwe. Jeśli zaś niektórzy skarżą się, że ten pluralizm nie obejmuje ich samych, bo nie są zapraszani do mediów, to może powinni się zastanowić, czy mają do powiedzenia coś ciekawego i odkrywczego, wzbogacającego publiczną debatę, popartego rzeczowymi argumentami, jakich sami się domagają. Ich listy otwarte na to nie wskazują.
*Janusz A. Majcherek jest profesorem w Instytucie Filozofii i Socjologii krakowskiego Uniwersytetu Pedagogicznego
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
GALAROWICZ - Na ścieżkach prawdy, PedagogikaSłowniczek do audio Dhammapady, Hinduizm, Ezo - Audio, Dhammapada - Ścieżka Prawdy Buddy - AudioFurbringer Agatha Wyspy Szczęścia 63 Kręte ścieżkiBhikkhu Bodhi Dhammapada Ścieżka Prawdy BuddyJan Galarowicz na ścieżkach prawdyPedersen Bente Roza znad fiordów 05 Kręte ścieżkiDhammapada Sciezka Prawdy BuddyKrete sciezki Aleksander Lawskiod relatywizmu do prawdyprezentacja ścieżki sygnalizacyjne z udziałem receptora błonowego2015.05, Religijne, !Ksiega Prawdy-Oredzia Ostrzezenie, 2015Zaplanuj zmianę swojej ścieżki zawodowej, Szukam pracy, Szukanie pracyGKF - Bacon i Hobbes - Nowa koncepcja prawdy (Aforyzmy i Lewiatan), Główne kierunki filozofii, PracOdważny głos prawdy, Encyklopedia Białych Plam, ♠NIEZAKNEBLOWANEPrawdy i mity o zabiegach medycyny estetycznejGłówne prawdy wiarywięcej podobnych podstron