Pedersen Bente Roza znad fiordów 05 Kręte ścieżki

background image

BENTE PEDERSEN

Kręte ścieżki

Róża znad fiordów 05

background image

1

Liisa była strasznie gadatliwa i nim zdążyła pomy­

śleć, z jej ust wypływał potok słów. Śmiała się jednak
szczerze i dobrotliwie i pomimo całej swojej naiwno­
ści wnosiła w progi chaty radość i osobliwą jasność.

- Tyle teraz mamy pracy w The House - trajkotała, nie

zważając na to, że Roza słucha jej z roztargnieniem. - Ale
jakież to ekscytujące! Wszyscy już się cieszą na powrót
pani. W obecności Malene Marie życie we dworze toczy
się innym rytmem. The House bez niej jest jakby pozba­

wione duszy. Żona dyrektora Crowe'a jest doprawdy wy­
jątkowa! Nikt spośród tych wszystkich wspaniałych go­

ści, którzy odwiedzają The House, jej nie dorównuje!

Roza nie zachwycała się tak jak Liisa piękną dyrek-

torową. Przyznawała, że dobrotliwa Malene Marie, ma­
dame Crowe, jak kazała służbie zwracać się do siebie,
przypomina wyjątkowej urody delikatny kwiat, ale
z tego powodu Roza nie czciła jej bałwochwalczo.

- Ciekawe, co przywiezie ze sobą z wielkiego świata - ciąg­

nęła Liisa, a w jej głosie i w jasnym spojrzeniu pojawiło się
rozmarzenie. Zakręciła się zgrabnie pomimo krągłej sylwet­
ki na zniszczonej kuchennej podłodze w Samuelsborg, do­
mostwie położonym nad Kafjord, tak blisko Krety, jak to
tylko możliwe. Było to w połowie maja 1840 roku.

- Bielizna z Francji i Włoch, suknie z Londynu, buty

z Mediolanu, biżuteria z Sankt Petersburga. Ach, Rozo!

background image

Wyobrażasz to sobie? Jak przyjemnie o tym pomarzyć...
Pomyśl, gdybyśmy to my były na miejscu pani! Gdyby­
śmy tak podróżowały do tych wszystkich wspaniałych
miejsc! Robiły zakupy w najlepszych sklepach...

Roza wzbiła oczy ku niebu.
- Proszę to dopisać do rachunku mojego męża! - Lii-

sa, niezrażona, paplała w najlepsze, starając się naśla­
dować głos pochodzącej z Hammerfest Malene Marie,
która poza niezwykłą urodą nie wyróżniałaby się ni­
czym szczególnym, gdyby nie poślubiła Anglika Johna
Rice Crowe'a, dyrektora kopalni nad fiordem Kafjord
niedaleko Alta.

- Proszę przysłać rachunek mojemu mężowi, Mr.

Crowe'owi - ciągnęła Liisa, chichocząc. - Wezmę te je­
dwabne suknie i pantofle obciągane jedwabiem. Proszę
też mi zapakować te zdobione perełkami. A co byś po­

wiedział na naszyjnik z pereł, John, kochanie? Czy ten

nie jest cudowny? Czyż nie będzie idealnie pasować do
błękitnej sukni, którą kupiłam we Włoszech? Mogła­

bym ją założyć, kiedy udamy się z wizytą do Bossekop.
Nie sądzisz? A może lepiej do madame Klerk? Musi­
my koniecznie odwiedzić ją zaraz po przyjeździe na
północ. Zgadzasz się ze mną, darling} Czyż nie mam
racji, darling? O n a z pewnością umiera z ciekawości,
by się dowiedzieć, co słychać w wielkim świecie. Już nie
mogę się doczekać, kiedy jej opowiem o tych wszyst­

kich wspaniałych ludziach, których spotkaliśmy
w Sztokholmie, zanim ruszyliśmy do Sankt Petersbur­
ga. Na pewno też zainteresuje się przedstawieniami te­
atralnymi, które widzieliśmy w Londynie. Madame
Klerk jest osobą wykształconą, światłą, a to rzadkość

w tamtych stronach...

background image

- Zupełnie jakbym ją słyszał - wyrwało się Olemu,

który siedział przy piecu i w milczeniu przysłuchiwał
się rozmowie obu kobiet.

Właściwie monologowi Liisy, bo to ona gadała jak

najęta, co chwila wybuchając śmiechem. Roza, z natu­
ry małomówna, z rzadka tylko wtrącała parę słów. Lii-
sa wzdrygnęła się, usłyszawszy tę nieoczekiwaną po­
chwałę. Spłonęła rumieńcem i zawstydzona spuściła

wzrok. Zaraz jednak uświadomiła sobie, że przecież

Ole nie może jej zobaczyć, i poczuła się głupio. Tak ła­
two zapominała o ślepocie Olego, tym bardziej że wy­
glądał zupełnie zwyczajnie, a jego twarz nie zdradzała
najmniejszych oznak kalectwa.

- Naprawdę uważasz, że dobrze naśladuję Malene

Marie? - zapytała, wstrzymując oddech, a w jej głosie
zabrzmiały nieśmiałe nutki szczęścia.

- Naprawdę! Mówisz zupełnie jak madame - zapew­

nił ją Ole, uśmiechając się szeroko jednym z tych swo­
ich uśmiechów, które ćwiczył kiedyś, kiedy jeszcze wi­
dział, w lustrze wody. Pamiętał, jak ten uśmiech działał
na dziewczęta.

Usłyszał, jak Liisa wstrzymuje oddech. Trwało to

wprawdzie tylko moment, ale świadomość, że nadal

potrafi wywoływać przyspieszone bicie dziewczęcego
serca, była osłodą dla jego poranionej duszy.

- To ostatnie, co mogłoby się przydarzyć takim jak

ty i ja - stwierdziła Roza oschle. - Nie nadajemy się do
takiego życia, Liiso. Nie mamy też niestety urody mam-
sell Waadt, która poślubiła księcia i tu nad fiordem

w Finnmark ma swoje małe księstwo.

- A jeśli już, wybrałybyśmy sobie jakieś inne księ­

stwo, z dala od naszego fiordu - zachichotała Liisa.

background image

- Na przykład Sankt Petersburg! - Roza dała się na

chwilę ponieść radosnej fantazji pulchnej Liisy, która by­
ła służącą w The House, jak nazywano dyrektorski dwór.

- Dlaczego Sankt Petersburg? - Liisa zmarszczyła

nos. - Czy tam nie jest tak samo zimno jak w naszych
stronach? Nie, ja wybrałabym Włochy, słońce, szafiro­

we niebo i piękne suknie!

Ole też się zdziwił, dlaczego Roza wspomniała

o Sankt Petersburgu.

Roza posłała ukradkowe spojrzenie swojemu urodzi­

wemu bratu, którego oczy utraciły swój blask i przesta­

ły widzieć. Dla którego kopalnia stała się przekleństwem.

- Podoba mi się nazwa - wyjaśniła pospiesznie. -

Pięknie brzmi, zupełnie jak baśń: Sankt Petersburg...

Roza nie wspomniała ani słowem o powiązaniach łą­

czących ich ród z wielką i trochę tajemniczą Rosją, do­
skonale wiedząc, że Liisa nie poprzestałaby na tym i do­
magałaby się wyjaśnień. Prosiłaby, aby opowiedzieć jej
całą historię, a na to Roza nie miała ochoty.

- Potrzebna nam będzie pomoc w kuchni! - Liisa nie­

oczekiwanie zmieniła temat. - Wciąż brakuje rąk do
pracy. Mogłabym zapytać, czy nie przyjęliby ciebie.
Dobrze byłoby dostać tę posadę, zanim pani przyje­
dzie. Ciebie zresztą ona na pewno pamięta...

Roza uśmiechnęła się kącikiem ust, tym zdrowym.

Zapewne Liisa miała rację, że pani ją zapamiętała. Ro­
za córka Samuela odciska się niczym piętno w pamię­
ci każdego, kto ją zobaczył.

- ...przecież trzymała do chrztu Synneve - ciągnęła Lii­

sa beztrosko i nie od razu zorientowała się, że powie­
działa coś niestosownego. Nie przestawała mówić, jak­
by radosną paplaniną pragnęła wypełnić ciszę, do której

background image

nie przywykła w tłocznym rodzinnym domu, gdzie za­

wsze panował gwar. Nie zauważyła jednak, że ta cisza,

jaka nagle zaległa, jest inna. Dopiero gdy Roza poderwa­
ła się i rzuciła ku drzwiom, a jej błękitne oczy zalśniły
niczym niebieskie przezroczyste szkło, ocknęła się.

Umilkła i rozejrzała wokół bezradnie. Przez otwarte

drzwi, kołyszące się na zawiasach, dostrzegła kawałek
fiordu i strome zbocza za Strammen. Na tle szarego ni­
czym ostrze noża nieba majaczyły pokryte płatami śnie­
gu stoki, gdzieniegdzie porośnięte krzewami i drzewami,
których nagie gałęzie niedługo miały pokryć się pąkami.
Morze też było szare. Wszystko było szare!

Ole oparł głowę o ścianę i przymknął oczy. Liisie

przemknęło przez myśl, że w jego przypadku to zbęd­
ne, skoro i tak nic nie widzi, ale zaraz się zawstydziła.
Ole nie zasłużył, by tak go traktować. Nie był winny
swemu nieszczęściu. Do wypadku doszło w kopalni
podczas wysadzania skały. Ledwie uszedł z życiem.

-Jestem niemądra - powiedziała Liisa, żałując, że nie

można cofnąć wypowiedzianych słów.

Ale Ole tylko się roześmiał.
- Przecież nie zrobiłaś tego umyślnie! Minęło już ty­

le czasu, zapomina się takie rzeczy.

- Ale Roza nie zapomniała - rzekła Liisa. - Powin­

nam być uważniejsza, w końcu też jestem dziewczyną.

To było dla niej straszne przeżycie. Miała tylko ją...

Synneve.

- Roza w ogóle nie mówi o dziecku - rzekł Ole. -

My zaś boimy się nawet wypowiedzieć jego imię.
A przecież też kochaliśmy małą Synneve! Tymczasem
to Roza decyduje, jak mamy obchodzić żałobę.

- Była matką Synneve.

background image

Liisa po raz pierwszy od bardzo długiego czasu roz­

mawiała tak szczerze i poważnie z bratem Rozy.

- Plotłam bzdury o sukniach i o madame, a do gło­

wy mi nie przyszło, co czuje Roza.

- Mojej siostrze dobrze by zrobiło, gdyby zajęła się

sukniami i jedwabnymi pantofelkami madame Crowe
- stwierdził Ole i westchnął ciężko. - Może w ten spo­
sób uwolniłaby się od tych przeklętych mrocznych my­
śli, w których się pogrąża. Nie mogłabyś z nią poroz­
mawiać, Liiso? Może zdołasz ją nakłonić, by zechciała
przyjąć posadę w kuchni w The House. Myślę, że two­

je towarzystwo podziałałoby na nią kojąco. Może dzię­
ki tobie znów zaczęłaby się uśmiechać...

- Tak sądzisz? - zapytała Liisa, wstrzymując oddech.
Ole pokiwał głową i kierując uśmiechniętą twarz w jej

stronę, tylko odrobinę chybił. Poruszyło to najgłębsze
struny w sercu Liisy. Podobało jej się, że nie ustaje w sta­
raniach, by nadal być podobny do innych, choć musi

zdawać sobie sprawę, że nie jest to do końca możliwe.

To dowodziło, jakim człowiekiem jest Ole syn Samuela.
- Owszem, ze mną ci się udało, prawda? Przecież sa­

ma widzisz, że się uśmiecham - rzekł, unosząc w górę
kąciki ust, co czyniło go jeszcze piękniejszym.

Liisa poczuła, jak ściska ją w piersi. W jednej chwili

wyleciała jej z głowy najnowsza garderoba madame i in­

ne nowinki z The House, którymi chciała się podzielić.

- Ja też nie miałem powodu do radości, cieszyła mnie

jedynie myśl, że przyjdziesz. Jesteś lekarstwem, tajem­
niczym lekarstwem...

- Żartujesz sobie ze mnie!
- Może odrobinkę - przyznał. - Ale prawdą jest, że

znów uśmiech zagościł na mojej twarzy.

background image

- Porozmawiam z Rozą - obiecała Liisa. - Ale nie teraz...
Wolała, by rozmowa z siostrą Ołego odbyła się w in­

nych okolicznościach. Przynajmniej będzie miała pre­
tekst, by znów tu kiedyś przyjść.

Liisa liczyła na to, że Ole nie przejrzał jej podstępu,

ale rozbawienie, jakie zauważyła na jego twarzy, kaza­
ło przypuszczać, że się myliła.

- Zajrzyj tu znowu kiedyś do nas - odezwał się tonem,

jakby był samym dyrektorem Crowe i zapraszał ją na
jedno z tych wspaniałych przyjęć, które wydawano

w The House. Liisa w każdym razie poczuła się równie

zaszczycona. - Teraz jednak chyba będzie lepiej, jeśli już
pójdziesz - uznał Ole. - Zanim Roza wróci. Wolałbym
oszczędzić zakłopotania i tobie, i jej. Nie czuj się win­
na, Liiso! Rozie takie reakcje zdarzają się częściej, niż
przypuszczasz.

- Czy ona mi wybaczy?
- Zapomni - odparł Ole. - Porozmawiamy z nią i ja­

koś się to wszystko ułoży. Mattias i ja już do tego przy­

wykliśmy. Z czasem nauczyliśmy się nawet, jak temu

zaradzić...

Siedziała sama na skraju kei. Pod nią ziała głębia, nie

szara, jak wody wokół, ale zielona, prawie turkusowa.
Bezdenna głębina. Lubiła tu siedzieć, mając za oparcie
poszarzałe, sfatygowane od uderzeń fal deski, i machać
nogami. Lubiła świadomość, że mocniejszy podmuch

wiatru może ją zepchnąć w przejrzystą zieloną toń,

która tylko czeka, by ją pochłonąć. Ciekawe, czy wo­
da jest bardzo zimna? zastanawiała się. Raczej tak, bo
do prawdziwej wiosny wciąż daleko. Tu na północy
o tej porze panują jeszcze chłody.

background image

I tak Roza siedziała sobie i rozmyślała.
Drobna postać wśród szarości i zieleni.

Moją twarz znaczą widoczne blizny. Zawsze mi się

zdawało, że to największe i najbardziej gorzkie piętno,
jakie mi przyjdzie nosić. Jakże się myliłam! Najbardziej
dokuczliwa rana jest niewidoczna dla oczu. Wszystkim
się zdaje, że tak łatwo zniosłam żałobę.

Tak widzą mnie ci, którzy mnie nie znają...
Minęło już prawie pół roku, odkąd moja Synneve

przemieniła się w aniołka. Nie pozwalam tej ranie się
zabliźnić, nie pozwalam sobie zapomnieć. Ten ból ni­
gdy nie zelżeje!

Ale oni wszyscy myślą, że jest mi to obojętne. Słyszę,

jak gadają, jak milkną w pół zdania, gdy nieoczekiwa­
nie nadejdę. Czuję, jak spływa mi po plecach błoto, któ­
rym mnie obrzucają. Wymyślają, że jestem winna śmier­
ci córki, bo przywiodłam Jensa do szaleństwa.

Tak właśnie mówią...
Podobno moje złe myśli wywołały ten straszliwy

uczynek, którego lękają się nazwać pełnym głosem.

Sprowadziłam na Jensa chorobę. Sprawiłam, że jego

ciało pokryło się ropiejącymi ranami. Ja wywołałam
burzę, która porwała ojca Jensa w najgłębsze odmęty
fiordu. Sprowadziłam chorobę na Kari, jego siostrę.
I wreszcie zesłałam jej w podarku śmierć, gdy wszyst­
ko inne zawiodło. Przecież to ja ją pielęgnowałam,
szepczą po kątach. Oczywiście, że słyszę, co mówią.
Dochodzą mnie ich głosy. To ja zesłałam na Jensa sza­

leństwo, które pchnęło go do porwania naszego
dziecka...

Mojego dziecka...

background image

Przeze mnie uciekł z Synneve w góry na południe,

jak najdalej od wszystkich.

Moje dziecko!
Chciał je przede mną uchronić, mówią...
Gadają, że zabiłam ich oboje, że moje myśli były

bronią, a zła wola nożem.

Ale kiedy sami ciężko zachorują, nadal przychodzą

do mnie...

Mattias szedł właśnie do Samuelsborg, gdy zauważył

na skraju kei samotną postać.

Nie pierwszy raz Roza siedziała tam całkiem sama.
Był ciekaw, co tym razem wypędziło ją z chaty. Cza­

sem szukała tu spokoju, bo w głowie kłębiły jej się my­
śli, pod których naporem nie wytrzymywała. Wyznała
mu kiedyś, że w takich chwilach wpatrywanie się w toń
przynosi jej ulgę.

Wszedł na keję spokojnym krokiem, zatrzymując się

co chwila i rozglądając wokół. Osady nad Kafjord bar­
dzo się rozrosły w ostatnich latach. Ci, którzy mieli
o tym jakieś pojęcie, twierdzili, że nad niewielką odno­
gą fiordu osiedliło się więcej ludzi niż w Hammerfest,
Vads0 i Vardo łącznie.

Mattias zbytnio się na tym nie wyznawał. Ale praw­

dą było, że nad fiordem stało około stu dwudziestu chat,
co oznaczało, że mieszka tu około tysiąca dusz. A gdy
tylko nastawało lato i zazieleniały się zbocza, przyby­

wali robotnicy sezonowi i było tu jeszcze tłoczniej.

The House, okazały biały dwór wznoszący się tuż

nad wodami fiordu, wyglądał teraz smutno i szaro. Nie
była to dlań właściwa pora roku. Ale już kończyła się
zimowa drzemka, podczas której tylko parę osób ze

background image

służby dbało o dwór, bo resztę na ten czas zwalniano.

Gdy dyrektor z małżonką przebywali za granicą,

w The House nie odbywały się przyjęcia i bale, dwór

nie rozbrzmiewał radosnym śmiechem. Trudno oczeki­

wać, by zamożni właściciele przebywali na północy,
odgrodzeni od świata przez śnieg i lód podczas długich

miesięcy nocy polarnej. Co roku gdy tylko dawały o so­
bie znać pierwsze jesienne chłody, wyjeżdżali na połu­
dnie do rezydencji w wielkich miastach Europy i nie

wracali do swojej północnej siedziby, nim nie zaziele­

niły się brzozy rosnące wzdłuż głównej alei prowadzą­
cej do ich wystawnego dworu, zbudowanego zgodnie

ze starą angielską tradycją.

W tym roku dyrektor Crowe i jego olśniewająca mał­

żonka, urodzona w Finnmark Malene Marie, nie wró­
cili jeszcze na swą placówkę na północy. Ale w The
House trwały już gorączkowe przygotowania na ich

powrót. Nastrój wyczekiwania ogarnął całą Kopalnię.
Nie tylko kobiety wspominały tęsknie uroczą panią.
Mężczyźni też fantazjowali na jej temat, ale większość

wyrażała się o niej z największą czcią.

Nie wypadało myśleć o niej w inny sposób, stała

w hierarchii wysoko nad nimi. Górnicy traktowali ją

bardziej jak anioła niż jak kobietę z krwi i kości. Mat-
tias nie przypuszczał, że Roza ma o tym wszystkim ja­
kieś pojęcie. Wielokrotnie powtarzała, że dyrektorostwo

ją nie obchodzą. Zresztą w ogóle nie bardzo interesowa­
li ją ludzie. Mattias powątpiewał czasami, czy Rozę ob­
chodzi ona sama.

Przeczesał dłonią gęste ciemne włosy. Były za długie,

ale nie przejmował się tym. Związywał je na karku i nic
sobie nie robił z docinków kolegów, którzy podśmie-

background image

wali się z niego i mówili, że wygląda jak baba. Lubił się
wyróżniać.

Wydawało mu się, że Roza też lubi...

- Czy mogę panią prosić do tańca? - zapytał, zatrzy­

mawszy się blisko Rozy, ale nie na samej krawędzi kei.
Lubił morze, jednak w przeciwieństwie do Rozy przy­
chodził na brzeg, gdy mu było radośnie na duszy.

- Nie tańczę.
Dobrze, że przynajmniej odezwała się do niego!
Mattias odetchnął z ulgą i włożył ręce do kieszeni.
- W moich rodzinnych stronach też mamy takie na­

brzeże - rzucił od niechcenia. - Dwóch staruszków
sprzeczało się kiedyś o jego długość. Nie mogli dojść
do porozumienia. Jeden utrzymywał, że keja ma sto
trzynaście stóp długości, drugi przysięgał, że mierzy sto
piętnaście stóp. Postanowili sprawdzić...

Słuchała go. Wiedział o tym, że go słucha, mimo że

nigdy nie zniżyłaby się do tego, by zapytać go o dalszy
ciąg historyjki. Roza już taka była.

- Obaj staruszkowie poszli więc na keję - podjął

Mattias swą opowieść, a śledząc wzrokiem szybujące

w powietrzu mewy, pomyślał, że cudownie byłoby la­

tać. - Okazało się, że mierzy ona sto trzynaście stóp.

Teraz też nie zapytała, co dalej. Mattias wiedział, że

mógłby na tym przerwać, a Roza nigdy nie domagała­
by się, by zdradził jej, jak skończyła się ta historia. Ro­
za czekała.

- Staruszek, który upierał się, że keja mierzy sto pięt­

naście stóp, nie dawał jednak za wygraną i kiedy usiło­

wał dowieść swojej racji, wpadł do wody, tak że trzeba

go było wyciągać bosakiem. Potem sam się z siebie śmiał.

Roza uśmiechnęła się lekko.

background image

- To prawda? - zapytała. - Czy zmyśliłeś wszystko?
Mattias wzruszył ramionami.
- Tego się nigdy nie dowiesz, Rozo. Przeszkadza ci to?
- Właściwie nie...
Miał nadzieję, że któregoś dnia powie mu, że prze­

szkadza jej to, iż nie opowiedział jej czegoś do końca.
Że jest jego ciekawa, że chce wiedzieć wszystko, co mu
chodzi po głowie, co ukrywa w myślach i spojrzeniach.
Że któregoś dnia zażąda, by zdradził jej swe marzenia
i opowiedział o wszystkim, co przeżył, nim ją spotkał.

Chciał, by była zazdrosna o inne kobiety, które po­

znał, nim ich dwoje połączyła niewidzialna więź. Więź
ta rwała się często, nabierała różnych odcieni, ale wciąż
istniała. Wciąż trzymali ze sobą...

- Czy już ostudziłaś swe myśli?
Westchnęła i wzruszyła ramionami. Mattias patrzył

na rudą czuprynę targaną przez wiatr. Włosy zakrywa­
ły lewą część twarzy, za co Roza w swej kobiecej próż­

ności była zapewne wiatrowi wdzięczna. Mattias znał
ją na tyle, by to wiedzieć. Roza miała doprawdy skom­
plikowaną naturę, z jednej strony przejmowała się swo­
im wyglądem, z drugiej kompletnie go ignorowała.

Ubrana w spódnicę i cienką bluzkę, strasznie marz­

ła, ale siłą powstrzymywała drżenie, by nie dać tego po
sobie poznać.

Wszystko przez tę piekielną dumę.
- Widzę, że wybiegłaś w pośpiechu...
- Dlaczego?
- Nie sądzę, by w Krecie było tak gorąco, byś uzna­

ła, że nie warto zakładać ciepłej kurtki - stwierdził i nie
patrząc na nią, uśmiechał się pod nosem.

- Nie mieszkam w Krecie! - odparowała mu bez na-

background image

mysłu, co wywołało na jego twarzy kolejny uśmiech.
Dobrze wiedział, dlaczego Roza tak się zarzeka. Gdyby
się zastanowiła przez chwilę, sama uznałaby, że to głu­
pie. Ale teraz znów zachowała się jak mała dziewczyn­
ka, powtarzająca bezkrytycznie poglądy swojego ojca.

Nie mieszkała w Krecie, mimo że ich chata znajdo­

wała się o rzut kamieniem od osiedla, w odległości, któ­

ra wraz z przybywaniem kolejnych kweńskich rodzin,

wznoszących swe proste chaty na obrzeżu Krety, wciąż

się zmniejszała. Nie mieszkała razem z Finami, mimo
że jej ojciec był Finem z krwi i kości.

Ona była Rozą z Samuelsborg!
Roza córka Samuela i jej ojciec nie mieszkali w Krecie.
Mattiasowi było właściwie obojętne, jak oni nazywają

swą chatę. Ale wiedział, gdzie ta chata stoi. Podejrzewał
zresztą, że rodzina Rozy także w skrytości ducha wiedzia­
ła, jak nazywa się to miejsce. Nie zamierzał jednak kłócić
się z Rozą o taki drobiazg. Niech jej się zdaje, że wygrała.
W jego oczach spór pozbawiony był jakiegokolwiek sensu.

- No więc jak? Było ci gorąco?
- W każdym razie cieplej niż tu - odparła, nie mając

zamiaru ustąpić dobrowolnie choćby o krok. Swoim za­
chowaniem także przypominała Mattiasowi Samuela.

- Długo zamierzasz tu siedzieć?
- To zależy od tego, czy ktoś mi użyczy ciepłego

okrycia...

Mattias zdjął samodziałowy kaftan, który sięgał mu

do bioder. Podał jej, ale ona nawet nie wyciągnęła rąk.
Zapatrzona w dal, opierała dłonie o zimny pomost
i machała nogami nad wodą.

Mattias musiał więc sam otulić drobne ciało Rozy.

Ukucnął przy niej i położył dłonie na jej ramionach.

background image

Pod czarnym kaftanem wydawały się jeszcze drobniej­
sze. Cała jej postać jakby utonęła w tym zbyt obszer­
nym okryciu. Mattiasa ogarnęło wzruszenie, przed któ­
rym się bronił, a na które nie mógł nic zaradzić.

- Czemu od razu nie powiedziałaś, Rozo? - rzekł ci­

cho, niemal szeptem, oddechem ogrzewając zdrowy
policzek dziewczyny.

Mattias nie zwracał uwagi na to, że druga część jej

twarzy nie jest równie piękna. Zresztą przypuszczał, że
ludzie, którym Roza pozwoliła się do siebie zbliżyć, od­
czuwali podobnie.

Dziewczyna dopuszczała do siebie tylko nielicznych

i dlatego spotykała się z niechęcią. Mylnie sądziła, że
spotyka ją to z powodu oszpeconej twarzy.

Mattias wiele na ten temat rozmyślał.
- Dlaczego tak tu siedzisz? - zapytał.
Miał ochotę musnąć wargami miękki, biały policzek

Rozy i ten drugi, siny, porowaty. Opamiętał się jednak,

wiedząc, że nigdy by mu nie uwierzyła, gdyby jej się

z tego zwierzył. Nie dałaby mu wiary, że chce popieścić
tę część twarzy, którą ona sama uważała za ohydną i od
której jej zdaniem ludzie wręcz uciekają spojrzeniem.

Tyle błędnych przekonań tkwiło w tej dziewczynie, ty­
le mitów, które pragnąłby obalić.

- Czyżby twój ojciec znów wybuchł gniewem? - do­

ciekał.

Wielki Samuel raz po raz dawał upust swojej złości

wśród czterech ścian własnego domu, którego po utra­

cie nóg stał się mimowolnym więźniem. Jeśli w takim
momencie ktoś znalazł się przypadkiem blisko niego,
solidnie obrywał. Ole, który dzielił izbę z ojcem, zda­

wał się zawczasu wyczuwać w powietrzu te napady gnie-

background image

wu i usuwał się do kuchni, zanim ojciec wpadał w szał.

Ale Roza miała taką naturę, że zawsze szła w najgor­

szą burzę.

- Olemu nie smakował obiad? - pytał dalej Mattias,

gdy pokręciła przecząco głową.

Posłała mu pełne dezaprobaty spojrzenie. Mattias

podziękował w duchu Stwórcy, że obdarzył go nie słab­
nącym poczuciem humoru. Ta zaleta pomagała mu do­
strzec błysk nadziei w sytuacjach, które inni uważali za
beznadziejne. Nie poradziłby sobie z Rozą, gdyby z na­
tury był pesymistą.

- Ktoś mi przypomniał o Synneve - wyznała cicho,

a twarz jej stężała.

Mattias poczuł, jak ścisnęło mu się serce. Przełknął

ślinę, starając się zapanować nad gwałtowną falą smut­
ku. Uznał jednak za połowiczne zwycięstwo to, że Ro­
za w ogóle wypowiedziała na głos imię swojej córeczki.

- Rozmawialiśmy o sukniach! - dodała Roza. -

O sukniach Malene Marie!

Czyżby Roza poświęcała uwagę strojom? Gotów był

się założyć, że kto jak kto, ale ona z pewnością nie
zwraca uwagi na suknie dyrektorowej. Doprawdy,

wciąż go czymś zaskakiwała! Co do jednego wszak się

nie mylił. Wspomnienie eleganckiej garderoby Malene
Marie nie wywoływało w Rozie radości ani jej nie ba­

wiło. Roza różniła się od innych dziewcząt. Miała w so­

bie o wiele więcej powagi.

- Nie znam się na sukniach - rzekł Mattias, wzrusza­

jąc ramionami. Na wszelki wypadek nie wypuszczał Rozy
z objęć. Uścisk jego dłoni nie był mocny, jednak w razie
gdyby chciała mu się wyślizgnąć, zdążyłby ją przytrzy­
mać. Mattias obawiał się, że Roza rzuci się do morza.

background image

Przeraziło go, że znów myśli o Synneve. Nie był głupcem,
by sądzić, że wymazała z pamięci dziecko, które utraciła.
Przeciwnie, domyślał się, że często je wspomina.

Roza jednak nie zwykła dzielić się swoimi myślami

z innymi.

- Zdecydowanie wolę damy bez sukni - zażartował,

mając nadzieję, że ją rozweseli, bo najbardziej się lękał,
gdy trwała pogrążona w mrocznych myślach.

- Czyżbyś po to tu przyszedł? - zapytała z błyskiem

rozbawienia w oczach, unosząc w górę kącik ust.

Z udawanym zdziwieniem ściągnął usta i brwi. Jego

zazwyczaj przenikliwe spojrzenie brązowych oczu zda­

wało się szczere i poczciwe. Na ustach zaś rozkwitł sze­

roki uśmiech.

- A czy tu się kręcą jakieś damy, które można by ro­

zebrać? - zapytał. - Widziałaś może jakąś?

Rozejrzał się wokół, udając przesadnie ciekawego. Puścił

Rozę, kiedy odsunęła się w tył. Potem wstał i poczekał na
nią, nawet jednym gestem nie zdradzając chęci pomocy.

Roza musiała więc sama podciągnąć kolana, a potem

oprzeć się z trudem na stopach, starając się nie nadep­
nąć na brzeg spódnicy, by się nie potknąć.

- Mało tu dam w okolicy - żartował dalej z uśmie­

chem Mattias, otaczając Rozę ramieniem. - Jeśli jednak
zaprosisz mnie do siebie, Rozo córko Samuela, zasta­
nowię się, czy nie zaliczyć cię do tego wąskiego grona.
Może nawet ulegnę pokusie, by cię rozebrać? Zazna­
czam, że tylko po to, by ci sprawić radość.

Pozwoliła mu się objąć. Odsunęła na bok wszystkie

smutki i cieszyła się obecnością Mattiasa.

- Pozwolę, byś sprawił mi radość - odparła. - Uczyń

mnie damą na tę jedną noc!

background image

2

- Kopalnia nie jest dla kobiet! - powtórzył z uporem

Wielki Samuel.

Zanim stracił nogi, jego słowo było w tym domu

święte. Umiał postawić na swoim. Teraz Roza rzadko
pozwalała mu decydować. Od dawna czuł się tak, jak­
by przestał być mężczyzną.

- Porozmawiaj z nią, Mattias! - ryknął.
Nigdy nikogo o nic nie prosił. Nie leżało to w jego

naturze. W stosunku do Mattiasa nie miał jednak żad­
nych oporów. Ten młody, silny mężczyzna z długimi
ciemnymi włosami i przenikliwym spojrzeniem piw­
nych oczu ujął go tym, że nie pogardzał ludźmi, nawet

jeśli nie dorównywali mu siłą.

- Przemów do rozsądku mojej bezmyślnej córce!

Wytłumacz jej, że w kopalni nie ma miejsca dla kobiet.

Mattias przekładał kubek z piwem z ręki do ręki. Na­

pitek wydawał mu się słabszy niż zazwyczaj. Podejrzewał,
że Roza zauważyła, jak chętnie się nim raczy, i uwarzyła
tym razem słabsze piwo. Pilnowała, by się nie rozpił. Myśl
ta nie wydała mu się wcale niemiła, zwłaszcza że córka

Samuela nigdy nie przyznałaby się do tego. Tak pilnie

strzegła swych uczuć, jakby to była tygodniowa wypłata
dla górników, ukryta w dyrektorskim sejfie.

Stał w drzwiach oddzielających alkierz od kuchni.

Od pół roku to on był w tym domu mężczyzną.

background image

Nikt nie powiedział tego na głos, ale też takich prawd

nie formułuje się w słowa i nie ogłasza wszem i wobec.
W Kopalni huczało od plotek, odkąd Jens z Synneve za­
marzli w górach, a Mattias związał się z Rozą.

Dzielił z nią łoże, choć rzadko przez całą noc, bo ciąg­

le jeszcze trzymał swoje miejsce w baraku. Przychodził
tam i wychodził, co jego kompani z roboty przyjmowali
bez komentarzy. Może rozprawiali na ten temat między
sobą, ale prosto w oczy nie śmieli mu nic mówić. Mattias
zaś nie przejmował się tym, co sobie o nim myślą.

Pracowali wspólnie pod ziemią, razem chodzili na

posiłki do jadłodajni i przynajmniej przez kilka godzin
każdej niemal nocy spali pod jednym dachem.

Resztę czasu Mattias dzielił z Rozą.
... był jej siłą...
- Roza ma własną wolę, Samuelu - odrzekł spokojnie.
Spojrzenia obu mężczyzn zderzyły się gdzieś pomię­

dzy wyblakłą niebieską zasłonką przy łóżku a framugą
drzwi, o którą opierał się Mattias. Roza znajdowała się
poza zasięgiem ich wzroku.

Ubrana na czarno, stała za plecami Mattiasa z ręka­

mi skrzyżowanymi na piersiach. Czarny strój i rude

włosy przywodziły na myśl skojarzenie skały i ognia.
Roza coraz częściej znów chodziła z rozpuszczonymi
włosami, czasami zbierała je wstążką w luźno opadają­

cy na plecy węzeł lub zakładała opaskę wokół głowy.
Zaczęła się tak nosić po śmierci dziecka.

- Jeśli twoja córka zechce pracować w kopalni, nie

będę mógł jej w tym przeszkodzić.

- Jesteś mężczyzną!
Mattias odwrócił się i spojrzał na Rozę, której nie­

bieskie oczy zapłonęły gniewem.

background image

Znał dobrze ten wzrok. Kiedy Roza wpadała w złość,

jej poparzony policzek przybierał barwę purpury, ni­
czym peleryny królów z baśni, których Mattias słuchał
w dzieciństwie.

Jego spojrzenie nabrało czułości, którą starannie ukry­

wał. Nie uszło jednak uwagi Samuela. Surowy ojciec
wziął sobie do serca to, co Roza uznałaby za obrazę.

Czułość Mattiasa czyniła ją słabą...
A przecież on miał być jej siłą...
- Roza sama o sobie decyduje - powtórzył. Przełknął

chłodny trunek i zlizał pianę z górnej wargi. Nie pa­
trząc w jej stronę, dodał: - Roza nie jest niczyją włas­
nością. Ani twoją, mimo że jesteś jej ojcem, ani moją.

- Mimo że to ciebie wpuszcza do swego łoża? - do­

kończył Samuel z goryczą.

- Roza jest samodzielna.
- Świat nie jest już taki, jakim go znałem! - westchnął

Samuel i z wysiłkiem odwrócił się na bok do ściany. Je­
go plecy nadal były szerokie, a milczenie, którym da­

wał wyraz swojemu niezadowoleniu, ciążyło równie

mocno jak niegdyś.

Tyle że Roza nie była już tym dzieckiem, którym

mógłby nadal kierować.

Gdy nastała noc, Mattias znów tulił ją w ramionach.

Jej drobne, gorące ciało tonęło w jego objęciach. Takie

znajome, takie bliskie. Tyle już nocy razem spędzili!
Mógłby je wszystkie zliczyć, sporządzić dokładny bi­
lans wspólnych chwil. Nie chciał jednak tego czynić.
Uważał, że między nimi nie powinny stać żadne ra­
chunki. Nic, co w jakikolwiek sposób mogłoby się ko­

jarzyć z kupnem bądź sprzedażą.

background image

Odwrócona do niego, tuliła twarz do jego szyi. Nie­

kiedy plecami przywierała do jego torsu. Wtedy on
wsuwał kolana w zagłębienia pod jej kolanami, kładł
dłonie na jej brzuchu, a twarz zanurzał w burzy rudych

włosów. Pasowali do siebie jak dwie różniące się roz­

miarami łyżki z tego samego kompletu.

Teraz leżała z twarzą przytuloną do jego klatki pier­

siowej. Jej oddech łaskotał go przyjemnie. Wziął ją

w ramiona, potem objął w szczupłej talii. Stanowczo

za bardzo wychudła przez okres zimy i wiosny. Tego
też nie powtarzał jej zbyt często. Raz tylko, mimocho­
dem, rzucił coś na ten temat, ale bardzo źle to przyję­
ła. Powiedziała, że sama kieruje swoim życiem i sama
będzie decydować także o tym, ile jeść. Kazała mu pa­
miętać, że nie jest jego własnością.

Mattias zapamiętał to sobie.
Starał się jej ofiarować to, czego potrzebowała: swe

ciało i wsparcie. Wszystko, co łączyło ich ponadto,
trudno było bliżej wyjaśnić, Mattias jednak wiedział,

że bez tego jego życie straciłoby smak.

Dlatego właśnie nie sprzeciwił się, kiedy Roza oznajmi­

ła mu, że chce pracować w kopalni. Tyle że ona nie była
zainteresowana ani pracą przy rozdrabnianiu rudy, gdzie
zatrudniano głównie kobiety, ani posadą w jadłodajni,
pralni czy innym zajęciem odpowiednim dla kobiety. Nie,
Roza chciała pracować pod ziemią. Chciała schodzić do

pogrążonych w ciemnościach, przesiąkniętych zimną wil­
gocią korytarzy, oświetlanych jedynie lampami karbido­
wymi, które za ciężkie pieniądze sprowadzano dla górni­
ków aż z Archangielska. Nie odstraszała jej harówka przy
rąbaniu rudy i wynoszeniu urobku na zewnątrz, nie bu­
dziły odrazy cuchnące siarką, przemoczone ubrania.

background image

Wiedziała, jak jest w podziemnej sztolni. Posłano po

nią wówczas, gdy Wielki Samuel uległ wypadkowi i le­
żał przysypany kamiennymi bryłami. Pamięta, jak
przez wiele godzin, nim udało się wydobyć ojca, klę­
czała, przytrzymując na kolanach jego głowę. W nie­
przeniknionych ciemnościach słyszała plusk wody pły­
nącej korytarzami. Wdychała odór siarki, który jeszcze
długo utrzymywał się na jej ubraniach. A kiedy wyszła
na zewnątrz, oślepił ją blask dnia.

Słyszała, jak inni opowiadali o tym, że górników cza­

sami dopada pod ziemią strach. W każdym tkwi gdzieś
głęboko ukryty ów lęk. Nie da się przewidzieć, kiedy
uwolni się pod wpływem ciemności panującej we wnę­
trzu góry.

Powinna wiedzieć o tym lepiej niż inni. Kopalnia po­

kazała się jej najbliższym z najbardziej mrocznych
stron i zabrała im więcej niż komukolwiek.

Ale Roza uparła się, by zejść do ciemnych sztolni,

od których Mattias chciał ją trzymać z daleka. Z całych
sił pragnął odwieść ją od mroku. Gotów był użyć swo­
ich mocnych ramion i umięśnionego ciała, żeby ją
stamtąd odciągnąć. Żeby pozostała poza górą i nie po­
stradała zmysłów - tak to pojmował.

Ale Roza sama o sobie decydowała...
Darzył ją szacunkiem.
Za nic w świecie nie chciałby zostać pozbawiony

tych chwil, gdy tulił ją w swych ramionach...

Mattias zamknął oczy, pochwycony w sidła natręt­

nych myśli.

To była chwila, mgnienie, moment nie dłuższy niż

uderzenie fali o skałę.

Fale biją z całej siły w stawiające opór twarde, nie-

background image

ustępliwe głazy, które powoli, niezauważalnie poddają j
się działaniu wody i pozwalają się formować. Nie sta- [
je się tak wyłącznie za sprawą jednej fali, ale tysiąca jej

podobnych na przestrzeni wieków.

Ta chwila była właśnie niczym jedna fala pośród nie­

zliczonych.

Mattias nie potrafił oddzielić jej wyraźną cezurą od

innych chwil. s

... a tak by tego pragnął...
Zdarzało się, że myślał o sobie, że jest falą, a Roza i

skałą. Ale czasami bywało odwrotnie.

A potem nadeszła następna chwila i nabrała realne­

go kształtu. Mgnienie, ułamek, błysk czasu - kiedy mi- |
nęło zakochanie i przyszła miłość. Zresztą Mattias na­
wet nie zdawał sobie sprawy z tego, że jest zakochany,
póki trwał ten stan. Może to i dobrze? Nigdy właści­
wie tego dla siebie nie pragnął. Nie chciał żywić dla ni­
kogo tak głębokich uczuć.

A już najmniej dla Rozy.

Nie potrzebował kobiety, która by zagościła na do­

bre w jego sercu.

Przy trybie życia, jakie wiódł, nie spodziewał się, by

coś takiego mogło mu się przydarzyć.

Dni wypełniała mu ciężka praca w kopalniach i przy

budowie kolei, a tam nie spotykało się kobiet. W każ­
dym razie nie takich, o których chciałby marzyć, by sta­
ły się cząstką jego życia. Chwile spędzone zaś z tymi,

które stanęły na jego drodze, najchętniej wymazałby
z pamięci, nie chcąc wracać do miłości kupowanej za pie­
niądze bądź zdobywanej na krótką chwilę kłamstwem.

Nigdy wcześniej nie przyjaźnił się z kobietą...
Nie miał zresztą żadnych bliskich przyjaciół poza Jen-

background image

sem Haldorsenem, a i ten układ trudno było nazwać
prawdziwą przyjaźnią. Mattias był Jensowi przyjacielem,
ale nie był pewien, czy Jens odpłacał mu tym samym. Mo­
że tylko tkwiła w nim tęsknota za starszym bratem?

... on sam także odczuwał głód rodziny...
Czy właśnie z tego powodu otworzył serce przed

Rozą?

Może dlatego, że na pozór była jak ptak, któremu

podcięto skrzydła?

W sercu Mattiasa nigdy nie brakowało miejsca dla

takich ludzi. Łatwo się nad nimi użalał, troszczył się
i próbował kształtować.

Nie... z Rozą było inaczej...

Wcześniej niż inni, wcześniej niż ktokolwiek, Mat­

tias się jej przestraszył. Czuł, że może być groźna dla

Jensa. Upominał go i ostrzegał przed zdradziecką sie­

cią, jaką ta dziewczyna go omotała.

A Jens się tylko śmiał.
Wtedy Mattias zobaczył ją taką, jaka była naprawdę.

Spojrzał głębiej w nią samą, dostrzegając coś więcej niż
obraz, który pokazywała światu. Zajrzał do wnętrza jej
duszy i się zakochał.

W Rozie, która była zarówno falą, jak i skałą...
W jej łagodności i harcie.
W zmienności i uporze.
Natomiast nie ujęła go tym, co wzruszyłoby go

w przypadku jakiejkolwiek innej kobiety. Nigdy nie

pokochał jej słabości...

Mattias nie potrafił zaakceptować mrocznej strony

jej osobowości. Umiał przez jakiś czas pocieszać Rozę.
Potrafił być mocnym mężczyzną i dawać jej poczucie
bezpieczeństwa, obejmować ją i chronić przed tym, co

background image

na zewnątrz, a może nawet przed tym, co nękało ją

w niej samej.

Przez jakiś czas.
Ale tego wszystkiego, co u innych kobiet podobałoby

mu się i rozrzewniało, nie potrafił zaakceptować u Rozy.

Nie znosił owego ponurego mroku pozbawiającego

ją sił. W takiej chwili ulatywały zeń gorętsze uczucia.

Nadal nazywał się jej przyjacielem. Uważał, że to

najlepiej oddaje istotę ich wzajemnych stosunków.

Roza była mu bardziej oddanym przyjacielem niż

kiedykolwiek był nim Jens.

Jens chronił tylko siebie i swoich. To stanowiło silę

napędową wszystkich jego poczynań. Zycie ukształto­

wało go na takiego właśnie człowieka. Był chłopcem
w ciele mężczyzny. Wyrośniętym dzieckiem zawsze go­

towym do obrony siebie i pilnującym tego, co do nie­
go należało. Pilnie strzegł swojej własności...

Jens nie pojmował, że ludzi nie można mieć na włas­

ność...

Roza o tym wiedziała, ale w niej z kolei często górę

brała mroczna strona, budząca taką samą grozę jak cha­
rakter Jensa.

Mattias martwił się o nią. Jego serce zdolne było do

najwyższych uczuć. Za każdym razem, gdy mu się zda­

wało, że już mu przeszło, że może złapać oddech, uczu­

cie dopadało go na nowo z jeszcze większą siłą.

Nie chciał, by Roza poszła pracować do kopalni, ale

gdyby miało jej to pomóc pozbyć się złych wspomnień,
gotów byłby zaakceptować takie rozwiązanie, choć bez
entuzjazmu.

- Tobie też się nie podoba to, co postanowiłam - ode­

zwała się cicho.

background image

Wszystkie myśli, którymi się ze sobą dzielili, wypo­

wiadane były szeptem, by nie usłyszał ich nikt inny. Za

ścianą w alkierzu sypiał ojciec Rozy oraz jej brat, ale
podczas gdy Ole nigdy nie podsłuchiwał, Samuel czy­
nił to bez skrupułów.

- N i e .
- Długo się nad tym zastanawiałam, nim podjęłam

decyzję.

Mattias domyślał się tego. Roza starannie wszystko

rozważała, zanim cokolwiek wypowiedziała na głos.
Taka już była. Teraz też wiedziała, jakich argumentów
Mattias użyje, by ją odwieść od tego pomysłu.

- To nie jest miejsce dla ciebie, nie pasujesz tam -

wyszeptał, zanurzywszy twarz w jej włosach, które

przyjemnie łaskotały i przyklejały mu się do ust. Ni­
gdy wcześniej nie troszczył się tak czule o kobietę.

- Nie pasuję do mroku?
Nie powinna usuwać się w cień. Nawet w myślach.

Ale ona tak właśnie postrzegała siebie. Chciała się ukryć
przed ludzkimi spojrzeniami, a równocześnie pragnęła
być dostrzegana. Ciągle toczyła się w niej ta sama wal­
ka. Roza niewidzialna - miłosierdzie, którego nigdy nie
zaznała. I Roza, którą widzieli wszyscy. Rozsadzająca
pierś radość, po której zawsze następowało cierpienie.

- Twoje miejsce nie jest w ciemnościach - powtórzył.
- Nie znasz mnie.
- Znam cię, Rozo - wyszeptał żarliwie. - Znam cię

lepiej, niż przypuszczasz.

... niczego nie pragnę bardziej, jak mu wierzyć...
Chyba zawsze tęskniłam za kimś, kto pozna mnie le­

piej niż ja samą siebie. Niektórych stron swojej osobo­

wości zresztą najchętniej wcale nie chciałabym rozu-

background image

mieć. O ile bardziej bezpiecznie bym się czuła, gdyby

ktoś inny powiódł mnie krętymi ścieżkami, przeprowa­
dził obok mrocznych rozstajów, wskazując mi właści­
wą drogę. Bo ja sama skręcę w każdą, nie zważając na
podszepty rozsądku.

... nie zważając na to, od czego chce mnie odwieść

rozum...

Chcę mu wierzyć, ufać i złożyć swój los w jego rę­

kach.

Chcę...

Jego dłonie odgarniają kosmyki włosów z moich

skroni. Mattias ma takie szorstkie dłonie. Ale te dłonie,
które każdego dnia dotykają kamieni, pieszczą łagod­
niej niż polne dzwoneczki letnią porą. Wiem, że te rę­
ce potrafią chwycić mocno. Wiem, że Mattias bywa

twardy i zapalczywy. Jego palce pozostawiają czasami
na moim ciele sine plamy po zbyt gwałtownych piesz­
czotach. Ale choć noszę je niczym klejnoty, on, niepo­
cieszony, ze łzami w oczach prosi, bym mu wybaczyła
nazbyt mocne uściski.

Ale przeważnie jest łagodny...
Twierdzi, że nie pasuję do kopalni.

Nasłuchuję przez chwilę.
On nie mówi tego, aby mnie przekonać, bo wydaje mu

się, że nie jest w stanie tego uczynić. Chce mieć czyste su­
mienie, że przynajmniej starał się przemówić mi do roz­
sądku. Jak każdy mężczyzna ucisza wyrzuty sumienia.

Mattias...
Szczupłymi palcami przeczesuje moje włosy, unosi

je i ostrożnie łaskocze delikatną skórę na karku. Ma ta­
ką ciepłą dłoń! Czuję, jak przenika mnie dreszcz. Mo- I
je usta rozchylają się w uśmiechu, którego on nie wi- f

background image

dzi, ale może wyczuwa, ponieważ wargami muskam je­
go nagi tors.

Jak przyjemnie odpoczywać, dotykając jego ciepłej

skóry. Słyszeć bicie serca, miarowe niczym uderzenia

kowalskiego młota.

Nasłuchuję.
A potem wyczuwam własny puls. Próbuję oddychać

w tym samym tempie co on, wejść w ten sam rytm, ale

nadaremnie. Do innych dopasowywałam się bez trudu,
nawet do Jensa, którego ubóstwiałam bardziej niż nie­
którzy słońce, ale z Mattiasem nie potrafię.

- Zwróciłem na ciebie uwagę, gdy tylko cię ujrzałem

po raz pierwszy - mówi. Zabrzmiało to dość zabaw­
nie, ale nie śmieję się, nie chcąc urazić śmiertelnie po­

ważnego Mattiasa. Jest mężczyzną, nie lubi być wy­

śmiewany...

Nie zawsze go rozumiem. Czasami wikła się w tym,

co mówi, i podejrzewam, że sam nie do końca pojmu­
je sens swoich słów. Niekiedy wydaje mi się, że on pró­
buje się za nimi ukryć.

Nigdy się nie przejmowałam, gdy inni kryli się

przede mną, choć sądzę, że pewnie wcale bym ich nie
rozpoznała za tymi maskami, które mi pokazywali. Ale
i tak nie chciałam pamiętać ich twarzy.

Wszyscy ci mężczyźni...
Nie minęły nawet dwa lata. Tyle wydarzyło się

w tym czasie. Nigdy bym nie uwierzyła, że tyle będzie
mi pisane przeżyć.

Spełniło się to, czego pragnęłam...

A potem dosięgło mnie cierpienie, którego nikomu

bym nie życzyła...

Mój kark poddaje się pieszczotom jego dłoni, jakby

background image

niewidzialne nici oplotły nas na zawsze. Jeśli on się ru­
szy, ja także muszę się poruszyć.

Gdy odszukuję go wzrokiem, uśmiecha się. Nie poj­

muję tego, co odbija się w jego oczach, mimo to nie
proszę o wyjaśnienia. Na nic się to nie zda, będą to tyl­
ko kolejne puste słowa.

Nie chcę takich słów.
Chcę jego dłoni, jego warg i jego gorącego, mocne­

go ciała.

On wie, czego chcę...

Ujął w dłonie jej twarz. Całował z tym samym zdu­

mieniem, jakie towarzyszyło mu za każdym razem. Znał
smak jej warg, ale one wciąż fascynowały go na nowo.

Ani jeden z pocałunków, jakimi go obdarzyła albo jakie
jej skradł, nie smakował tak samo, mimo że zawsze mie­

szała się w nich słodycz, słoność i czasami smak krwi.

Zwilżył koniuszkiem języka jej wargi, musnął je,

a potem drażnił, aż stały się miękkie i zaczęły pulsować
krwią. Zapłonęły czerwienią niczym egzotyczne połu­
dniowe kwiaty, o których tylko słyszeli i których mo­

że nigdy nie ujrzą na własne oczy. Takie, o których roz­
prawiają eleganccy goście w salonach Malene Marie.

Mattias obsypywał Rozę mokrymi pocałunkami.

Czuł gorąco pulsujące w ciele i nie był w stanie dłużej
udawać rycerza.

Dłonie ruszyły na poszukiwanie.
Starał się nie robić hałasu. Łóżko skrzypiało charak­

terystycznie i mogłoby zdradzić, gdyby się dali zanad­
to ponieść emocjom i rozpalić żądzom.

Zarówno Ole, jak i Samuel dobrze wiedzieli, jakim

background image

rozkoszom Mattias i Roza oddają się po zamknięciu
drzwi do alkierza, a mimo to Mattias nie chciał, by ci
dwaj ich słyszeli. Nie chciał, by jej brat i ojciec byli
świadkami tego, co działo się między nimi.

Przez większą część życia mieszkał kątem w cia­

snych izbach. Znał tłumione odgłosy miłości dochodzą­
ce w mroku. Widywał, jak porusza się zasłonka, i sły­
szał jęki wydobywające się z ust tych, którzy daremnie
starali się ukryć namiętność.

Sam zresztą tego posmakował. Ale nie chciał, by kto­

kolwiek wiedział, jak to jest między nim a Rozą. Nikt
się nie dowie, jakich doznaje uniesień, tuląc ją w swych
ramionach. Ile ofiarowali sobie nawzajem, a ile brali.

Muskając wargami jej okaleczoną połowę twarzy, ni­

gdy nie zamykał oczu, natomiast Roza zaciskała powie­
ki, gdy tylko dotknął palcem czy ustami cienkiej skóry
na noszącym ślad poparzenia policzku. Ale pozwalała
mu na to, choć wciąż nie potrafiła się przełamać i spoj­
rzeć mu w oczy podczas tych pieszczot. Może właśnie
dlatego tak je lubił. Patrzył na nią, sam nie będąc wi­
dziany, i wygrywał melodie na najdelikatniejszych stru­
nach miłości. Ona zaś leżała jakby porażona, całkowi­

cie bezbronna. Póki dotykał jej oszpeconego policzka
i pokrytego bliznami lewego ramienia, nie miała sil, aby
poruszyć choćby palcem. Była to zupełnie inna Roza
niż ta, którą znano na co dzień.

Całował jej drżące powieki, dobrze wiedząc, że jej

zdaniem jest zbyt powolny, że wolałaby, aby ujął ją
mocniej, przycisnął do siebie, by jego palce żądały,
a pocałunki stały się śmielsze...

Chciała, by nastąpiło to równie gwałtownie, jak pę­

ka lód na rzece, gdy powieje cieplejszy wiatr. By zalał

background image

ją niszczący nurt, który łamie, miażdży i pochłania
wszystko, co znajdzie się na jego drodze. Sama wów­
czas odpowiedziałaby wszystkimi zmysłami, bez­
względna i zaborcza, nie oszczędzając niczego na póź­
niej. Ból, ogień i radość, wszystko to naraz powinno ją
wypełnić i porwać na strzępy.

Tak Roza chciała się kochać...
Całował jej lewe ramię, skubał trochę nieforemną

muszelkę ucha. Jęknęła i wbiła się paznokciami

w skórę jego pleców. Poczuł lekki ból, ale przywykł
do tego.

Kompani z baraku naśmiewali się rubasznie z tych

perełek po obu stronach kręgosłupa, żółtobrązowych
i fioletowych sińców, które zdobiły mu skórę. Recho­
cząc, powtarzali, że Mattias ostro sobie poczyna i naj­

wyraźniej nie oszczędza się w igraszkach na sienniku.

A przecież to nie tak...

Tylko że Roza była taka niecierpliwa, taka gwałtow­

na, tyle w niej było ognia...

Kiedy chwycił ją za włosy i pociągnął delikatnie

w tył, by jeszcze bardziej odsłonić jej twarz, na różo-
woczerwonych ustach pojawił się uśmiech. Wolała go
takim.

Otworzyła oczy...
Rozchyliła wargi zachęcająco.
Mattias zapomniał o tych przeklętych, trzeszczących

deskach łóżka, zapomniał o Samuelu, który czuwał za
ścianą, wyławiając każdy najmniejszy dźwięk.

Mattias przestał myśleć.
Odbierał wyłącznie doznania.
Wiedział jedynie, że jej pożąda. Pragnie wypełnić ją,

połączyć swe ciało z jej ciałem tak, by stali się jedno

background image

w tych chwilach szaleństwa, które upajały go bardziej

niż wódka.

Wejść w nią i pozostać...

... kiedy się rozpali, przestaje myśleć...
Oni wszyscy są tacy...

A ja myślę nawet w chwilach największej rozkoszy.
Kiedy jego pieszczoty stają się bardziej brutalne,

Mattias zamyka oczy, jakby nie mógł się z tym pogo­
dzić. Należy do mężczyzn, którzy chcieliby być łagod­
ni niczym wiosenny wiatr.

Niewielu jest takich. A ja miałam aż trzech w ciągu

minionego roku.

Peder.
Tomas.
Mattias.
... myślę, że wśród mężczyzn, którzy pracowali w tu­

tejszej kopalni, nie było więcej takich jak oni...

Miękkie usta, łagodne dłonie... ale kiedy płomień na­

miętności rozpali ich ciała, niczym nie różnią się od in­
nych. Wówczas ich ramiona zaciskają się mocniej.
W takich chwilach, kiedy rozkosz miesza się z bólem,

w ich oczach można zobaczyć błysk. Przestają udawać.

Poddają się falom pożądania, niezdolni myśleć o ni­
czym oprócz własnej rozkoszy.

Wówczas przestaję być dla nich ważna...
Wtedy sama muszę o siebie zadbać...
Mattias ma takie silne ciało, moje dłonie je uwielbiają.

Poddaje się mu, jesteśmy niczym fale zderzające się ze so­
bą. Moja skóra, gładka i wilgotna, dotyka pożaru trawią­
cego jego ciało. Nasz pot miesza się ze sobą. A nasze dło­
nie stają się coraz bardziej niecierpliwe, wyzwalając żar

background image

buchający gorącem większym niż piec w mroźny dzień.

Zlizuję językiem jego skórę. Jest taki słony, cudny,

najchętniej spijałabym jego ciało, delektowała się jego
smakiem, obsypywała go pocałunkami. Chciałabym go
poprosić, by uczynił to samo, ale moje usta milczą.

... Mattias zrozumie, że ja pragnę tego samego, co da­

ję, on takie rzeczy wyczuwa...

... tego samego, co daję...
... porywa mnie jak fala...
... jego usta pożądają, są gorące i mokre...
Dłońmi zatacza kręgi na moich biodrach, rozchyla

moje uda, całuje gwałtownie, a potem mnie wypełnia.

Jest włócznią...
Jego westchnienia mieszają się z moimi. Jęki stają się

moimi. Kto wie, może teraz nawet nasze serca biją tym
samym rytmem?

Gdzieś ulatuje z nas rozsądek, krzyczę rozdzierają­

co w nieprzytomnym upojeniu. Gryzę jego dłoń, któ­
rą przysłonił mi usta, by mnie uciszyć. Jest mężczyzną.
Nie chce, by inni wiedzieli o nim, o nas.

Nie chce, by ktoś dowiedział się o naszych rado­

ściach. Zwłaszcza mój ojciec. Zawsze po takiej nocy,
kiedy ochrypłam od wykrzykiwania swojej rozkoszy,

jest zakłopotany i unika wzroku Samuela.

Chcę krzyczeć!
Nigdy więcej nie będę milczeć!
Krzyczę - on mnie nie może powstrzymać, ponie­

waż mój ból jest jego bólem i napełnia mnie ekstazą
większą, niż da się to wyrazić słowami...

... gdzieś w oddali zadźwięczał kobiecy śmiech, jak­

by pod mroźnym niebem rozdzwoniły się dzwony...

background image

3

- Nie chcę tu żadnych kobiet - usłyszała Roza, kiedy

zgłosiła się do biura kopalni. Przyjrzała się z uwagą ubra­
nemu w białą koszulę i surdut kierownikowi, jego bia­
łym dłoniom i zastanowiła się, czy wygodnie jest cho­
dzić na co dzień w takim eleganckim stroju. Sztywny
kołnierzyk z pewnością uwiera w szyję. Już go miała o to
zapytać, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język.
W końcu nie wypada ucinać sobie takich pogawędek
z obcym człowiekiem! Przedłużająca się cisza stawała się
męcząca, zwłaszcza dla kierownika biura, zmuszała go
do przerwania milczenia. W ten sposób Roza zyskała
lekką przewagę nad tym wykształconym mężczyzną,
który, gdy trzeba było, potrafił rozmawiać nawet po an­
gielsku. Nie było mu to w smak, w końcu to on był
urzędnikiem, Roza zaś zwykłą wiejską dziewczyną.

- Nie chcemy w kopalni kobiet - poprawił się.
- Przecież kobiety pracują w kopalni - odparła Ro­

za, nie zamierzając łatwo ustąpić. Jeśli chce wojny, bę­
dzie ją miał. Ona potrafi walczyć!

- Przy kruszeniu rudy - rzucił z ulgą, jakby pomo­

gła mu znaleźć wyjście z trudnej sytuacji. Przyglądał jej
się ukradkiem, ale unikał patrzenia w oczy.

Roza, rozbawiona, pomyślała, że kierownik nie róż­

ni się ani trochę od górników z uwalanymi rękoma.
Okazuje się, że właściciel delikatnych dłoni też boi się

background image

patrzeć na brzydotę. Krępuje się jej dokładnie przyj­
rzeć, bo uprzejmość mu na to nie pozwala, więc zerka,
gdy myśli, że Roza tego nie widzi. Już sama jej obec­
ność wprawia go w zakłopotanie.

Zastanawiała się, co o niej wie...
- Jestem zdrowa i zręczna - oświadczyła Roza.

Nawet bieda nie zmusiłaby jej do tego, by poniżać się

i kogoś o coś prosić. Nie potrafiła więc wyjaśnić, czemu

w ogóle przyszła do biura, gotowa na kolanach błagać, by
ją przyjęto do pracy pod ziemią. Czy jest jakiś sposób, by
przekonać kierownika, wyjaśnić wszystko tak, by zrozu­
miał jej intencje, skoro nawet najbliżsi tego nie pojmują?

- Sama słyszałam, co mówił inżynier Thomas - ode­

zwała się powoli, starając opanować wzburzenie i natłok
myśli. Musi przedłożyć swoją sprawę spokojnie. Nic nie
załatwi, jeśli zasypie teraz urzędnika w białej koszuli
i surducie lawiną nieskładnych wyjaśnień. - Inżynier
Thomas powtarzał wiele razy, że tu w Kafjord wszyscy
powinni pracować, o ile na przeszkodzie nie stoi choro­
ba, zbyt młody wiek albo starość. Ja nie jestem ani zbyt
stara, ani za młoda. Ponadto cieszę się dobrym zdro­

wiem, jestem silna i chętna do pracy. I co najważniejsze,
potrzebuję pieniędzy. W mojej rodzinie nikt poza mną
nie zarobi na utrzymanie. Mam ojca inwalidę i niewido­
mego brata, dlatego to ja muszę się zatroszczyć o to, by
mieli za co żyć. Tyle pieniędzy mogę zarobić jedynie

w kopalni, pod ziemią. I to wszystko. Staram się jedynie
wypełnić przykaż inżyniera Thomasa...

Uśmiechnęła się lekko.
- Nie sądzę, by inżynier Thomas ucieszył się, gdyby

nagle wszystkie kobiety w Kafjord ruszyły do pracy

w sztolniach - odezwał się urzędnik i roześmiał uba-

background image

wiony swoim dowcipem, ale Roza spoglądała na niego

lodowatym wzrokiem. - Rozo Samuelsdatter, wiesz do­
skonale, w naszej kopalni kobiety i dzieci pracują jedy­
nie przy kruszeniu rudy...

A więc zna jej imię, wie, kim jest. Dobre i to...
- O ile mi wiadomo, ty też już wcześniej to robiłaś.

Myślę, że uda mi się znaleźć dla ciebie miejsce w kru­
szarni. Tam ciągle któraś kobieta rezygnuje, to tłuma­
czy się brakiem sił, to porodem...

Znów się roześmiał, ale i tym razem nie zaraził Rozy

swoją wesołością.

- Nie chcę pracować w kruszarni, lecz pod ziemią -

odparła stanowczo Roza. - Potrafię wywozić wózki
z urobkiem. Jestem silna. Nadaję się do sztolni!

Kierownik potrząsnął głową, zdumiony, że ktoś tak

uparcie zabiega o pracę pod ziemią. Jego zdaniem nie war­
to było się tam pchać. A już czego szukała tam kobieta?

Może chodzi o mężczyznę... przyszło mu nagle do

głowy, ale zaraz odrzucił tę myśl. Który mężczyzna
chciałby wiązać się z takim dziwolągiem? Co prawda
słyszał jakieś plotki, że ktoś zachodzi do niej, ba, na­

wet zamieszkał z nią pod dachem jej ojca, ale czy moż­

na brać na serio takie pogłoski? Poza tym ona chyba
jest żoną jakiegoś górnika, który zniknął w tajemni­
czych okolicznościach.

O tej młodej kobiecie ludzie nieustannie coś gadali,

ale brakowało potwierdzenia, że te historie są prawdzi­

we. Trudno dawać wiarę wszystkim plotkom krążącym
po osadzie. Kierownik kopalni w każdym razie nie
traktował ich poważnie i puszczał je mimo uszu.

Tymczasem Roza uparła się, by pracować pod ziemią!
U diabła, jest taka brzydka, że może rzeczywiście na-

background image

daje się do ciemnych korytarzy, w których trudno do­
strzec coś więcej niż zarys twarzy. Korciło go, by ustą­
pić. W końcu co mu szkodzi potraktować ją jak każde­
go innego człowieka szukającego pracy? Przydzieli ją
tam, gdzie jest wolne miejsce. Ciągle brakuje im ludzi do

wywożenia rudy. Pracownicy sezonowi z Finlandii poja­
wią się tak jak zwykle dopiero przed latem, a na zimę

znów wrócą w rodzinne strony. Są gorzej wynagradzani
niż ci, których kopalnia zatrudnia na stałe. Tej kobiecie
można by zapłacić tyle co Finom, warto więc ją przyjąć.

- Wywóz rudy - rzucił krótko, nie zaszczycając Rozy

nawet spojrzeniem, i przewertował papiery, by spraw­
dzić, w której sztolni brakuje ludzi.

Wyszła wcześnie, żeby nie spotkać po drodze Mat-

tiasa. Nie wspomniała mu ani słowem, co załatwiła.
Wciąż miała mu za złe, że tak jak pozostali był zdecy­
dowanie przeciwny jej planom. Próbował ją trzymać
z daleka od kopalni zupełnie tak samo jak ten kierow­
nik w biurze czy ojciec, który nie życzył sobie, by pod

ziemią zarabiała na utrzymanie.

Na szczęście nie została przydzielona do grupy Mat-

tiasa.

Uprzedzono ją, że przy zejściu do sztolni będzie na nią

czekał wyznaczony górnik, który nauczy ją wszystkiego,
co powinna wiedzieć o wywożeniu urobku na zewnątrz.
Mimo najlepszej woli Roza nie pojmowała, czego chcą jej
uczyć. Czy trudno jest wypchnąć załadowany wózek?

W miejscach, gdzie korytarze zwężają się lub schodzą
stromo w dół, trzeba zapewne rudę wynosić w wiadrach.
A co jak co, ale wiadra kobiety potrafią dźwigać!

Zanim opuściła chatę, ojciec kolejny raz starał się do-

background image

ciec, dlaczego to robi. Wciąż zadawał pytanie, na które
przecież sama nie potrafiła jednoznacznie odpowiedzieć.

Chciała pracować pod ziemią i już.
Ciągnęło ją do mrocznych korytarzy...
Chciała się przekonać, czy ciemność może wchłonąć

człowieka...

Sprawdzić, czy będzie się jej bać tak samo, jak bał

się Tomas...

Nikt by nie zrozumiał takich wyjaśnień, nikt nie

uznałby ich za rozsądne. Cóż, rozsądek od dawna nie
był mocną stroną Rozy.

Czy równie dawno cokolwiek ją cieszyło?

Szperała w pamięci, przerażona tym, że nie pamięta.

Niedługo skończy osiemnaście lat. Jest jeszcze taka mło­
da, jej wspomnienia powinny rozkwitać niczym tundra

w ciepłą majową noc. Tymczasem ona nic nie pamięta!

Roza nie chciała się przyznać sama przed sobą, ile na­

dziei wiąże z nową pracą. Była taka spięta, ściskało ją

w żołądku, nie wiedziała, co zrobić z rękoma. Ogrom­

nym wysiłkiem woli zmuszała się, by stawiać pewnie
kroki, ale serce trzepotało jej niczym skrzydła motyla.

Przed wejściem do sztolni czekał na nią Johan, z któ­

rym kiedyś razem przystępowała do konfirmacji. Przy­
pomniała sobie, jak ciężko mu było nauczyć się na pa­
mięć odpowiedzi z katechizmu. Stękał i dukał, męczył
się tak, że wszyscy mu szczerze współczuli. Ona uczy­
ła się szybko i nie mogła pojąć, że komuś może spra­

wiać trudność zapamiętanie paru zdań.

... lepiej, gdyby to nie był ktoś, kogo zna od dziecka...

Johan umknął spojrzeniem w bok, zanim Roza

spróbowała uchwycić jego wzrok. Pamiętała, że kiedyś
był brzydkim, wychudzonym dzieckiem, teraz wyrósł,

background image

sypnął mu się wąs i wyglądał całkiem zwyczajnie.

Ona przeciwnie - stała się odpychająca...

Johan splunął i jakby chcąc dodać sobie animuszu,

włożył ręce do kieszeni. Trochę się garbił i brakowało
mu pewności siebie, Roza uznała jednak, że wyrośnie

na niczego sobie mężczyznę. Któregoś dnia zmężnieje,

wyprostuje ramiona, odważy się spojrzeć w oczy oso­

bie, z którą rozmawia, a wówczas okaże się, że jest cał­
kiem przystojny. Bo wystarczyło mu się dokładniej
przyjrzeć, by stwierdzić, że ma w sobie coś. Mimo że
nauka przychodziła mu z trudem, głupi nie był. Zresz­

tą na co komu w tych stronach czytanie książek?

Tylko ktoś taki jak ona przyswoił sobie tę całkiem

zbędną umiejętność...

... ale nie czyniło jej to bynajmniej kimś lepszym...
- Nie powiedziano mi, że chodzi o ciebie - odezwał się.
Doprawdy osobliwe powitanie!
Roza spodziewała się nieco więcej serdeczności. Są­

dziła, że górnicy zostaną uprzedzeni, iż to właśnie ona
będzie z nimi teraz pracować. Bo jak przypuszczała, dla
niektórych nie było to całkiem bez znaczenia.

- Potrafię pchać wózek tak samo jak inni - żachnęła

się w odruchu obronnym, ale zaraz pożałowała swojej
gwałtownej reakcji. - Mnie też nikt nie uprzedził, że to
ty masz mnie szkolić - dodała, jakby odparowując cios,
chociaż jej słowa i tak zabrzmiały dużo uprzejmiej niż
te, które usłyszała od niego zamiast „dzień dobry".

Popatrzył na nią z ukosa.
- Chyba nie muszę, u diabła, być pastorem, żeby mi

pozwolono wywozić spod ziemi rudę - rzuciła perfid­
nie, by mu przypomnieć zagubionego chłopca, który
przed kilkoma laty przystępował do konfirmacji.

background image

Stał sam naprzeciwko niej, zdany wyłącznie na siebie.

- Nie lubimy, by baby pracowały pod ziemią - wy­

jaśnił, wzruszając ramionami.

Zamyślił się i żując źdźbło, zmierzył Rozę od stóp

do głów. Jego spojrzenie prześlizgnęło się obojętnie po
jej twarzy.

- Po prostu, nie powinny i już - dodał po chwili.
Roza nie zamierzała słuchać jego opinii o tym, co ko­

bietom wolno, a czego nie. Jakim prawem ją poucza?

Nie omieszkała mu tego wytknąć.

- Nie wiem, czy chciałbym, żebyś ze mną pracowa­

ła - odparł jej na to Johan.

Miał na sobie poszarzałą roboczą bluzę, jak wszyscy

górnicy. Choć młodszy od Rozy, ręce miał bardziej spra­
cowane i czarne od brudu, którego nie dało się doszoro-

wać. Jego skóra nabrała ziemistej barwy od unoszącego

się w podziemnych korytarzach pyłu. Kopalnia nazna­
czała ludzi, którzy dzień po dniu mieli odwagę schodzić
pod ziemię. Kobiety w Krecie prały i sprzątały na okrąg­
ło, szorowały swych mężczyzn, aż im zdzierały skórę,
ale tkwiącego głęboko brudu nie dawało się usunąć.

- Przydzielono mi tę pracę w biurze - wycedziła Ro­

za, kładąc nacisk na każde słowo. Uniosła głowę, nie
zważając na to, że całkowicie odsłania twarz. Wycho­
dząc do pracy, związała włosy, by jej nie przeszkadza­
ły, a chustkę założyła na ramiona. Ranek był pogodny,
a o tak wczesnej porze mało kto był już na nogach, nie
myślała o ukryciu blizn.

- Nie ty będziesz decydować o tym, Johan, czy mnie

przyuczyć do pracy, czy nie. Masz to zrobić i koniec.
To polecenie kierownika! - huknęła i bezwiednie pod­
parła się pod boki, a z jej postawy biła pewność siebie.

background image

- W biurze nic mi nie mówili, że chodzi o ciebie - po­

wtórzył, jak gdyby to było zaklęcie, które sprawi, że Ro­

za rozpłynie się w powietrzju, uwalniając go od kłopotu.
Bo miała rację, rzeczywiście otrzymał takie polecenie
i musi się z niego wywiązać. To jego cholerny obowiązek.

Jest tak samo zatrudniony jak i ona, nie jest kimś lepszym.

... ale nie powiedzieli mu, że to Roza...
- Nie będę się odzywać - obiecała. - Idź przodem,

a ja pójdę za tobą. Przecież w sztolni jest ciemno, praw­
da? Zaraz zapomnisz, kim jestem.

Przez twarz chłopaka przemknął uśmiech. Roza nie

da sobie w kaszę dmuchać, pomyślał. Pod tym wzglę­
dem nic się nie zmieniła, mimo że jej twarz nosi ślady
jakiegoś przykrego zdarzenia. Co jej się stało? Może lu­
dzie coś tam o tym gadali, ale nie mógł sobie przypo­
mnieć, by wspominali o jakimś wypadku. Dziwne, bo

w osadzie nad Kafjord aż huczało od plotek o Rozie.

Przez moment omal się nie wygadał, że nawet w naj­

większych ciemnościach nie mógłby przestać myśleć,

kto za nim idzie. Teraz przez cały czas ma ją na oku,
a włosy stają mu dęba.

- O co chodzi? - usłyszał nagle znajomy głos brygadzi­

sty, który kierował pracą górników w tym odcinku sztol­
ni, skąd Johan wywoził wózki z rudą. Roztrzęsiony Johan
poczuł taką ulgę, że najchętniej rzuciłby mu się na szyję.

Nils, którego ciężka sylwetka zdawała się jakby wy­

kuta ze skały, popatrzył na Johana spod krzaczastych
brwi. Zachowywał się tak, jakby Rozy tu w ogóle nie
było. Zaszczycił ją tylko jednym spojrzeniem, kiedy
przechodził obok.

- Na to wolne miejsce przysłali nam Rozę córkę Sa­

muela - wyjaśnił Johan.

background image

Zapadła cisza.
Powietrze było ostre i chłodne niczym świeżo na­

ostrzony nóż.

- Tak? - odezwał się w końcu Nils i odwrócił powo­

li, jakby chciał zyskać na czasie. Potrzebował tej chwi­
li, by się opanować. Wśród przewalających się niczym
lawina myśli uczepił się jednej: W tej części kopalni,
gdzie on odpowiada za górników, nie ma miejsca dla
Rozy.

- Nie sądzę, by coś z tego wyszło - rzekł powoli, cha­

rakterystycznie cedząc słowa. Zazwyczaj wypowiadał
się tak, by nie pozostawiać cienia wątpliwości. Teraz
też chciał być dobrze zrozumiany.

- Zostałam zatrudniona - odparła Roza wojowniczo.

Nils zasłonił przestraszonego Johana i śmiało stawił

czoło upartej młodej kobiecie. Tu na zewnątrz w świe­
tle dnia, na oczach wielu górników gotowych w razie
czego zaświadczyć, nie czuł trwogi. Ale za nic w świe­
cie nie chciałby się znaleźć z Rozą w tym samym pod­
ziemnym korytarzu.

- Skierowano mnie tutaj - nie dawała za wygraną

córka Samuela. - I poinformowano, że ktoś mi poka­
że, na czym będzie polegać moja praca.

Roza mówiła rzeczowo i chłodno. Nie chciała, by

ktokolwiek poznał po niej, że zbiera jej się na płacz.
Walczyła ze łzami napływającymi do oczu, ale nikt się
nie dowie, z jakim trudem je powstrzymuje.

- Wracaj do domu! - odparł Nils niemal tak samo

spokojnie. - Miejsce kobiety jest w kuchennej izbie,
a nie w sztolni. Kto jak kto, ale ty masz co robić w cha­
łupie w Krecie, Rozo córko Samuela. Potrzebuje cię nie
tylko ojciec, ale i brat. Po co więc gonisz tu za robotą

background image

i zabierasz zajęcie młodym chłopakom, którzy go bar­
dziej potrzebują niż ty?

Roza stłumiła gniew, ale czuła, że krew uderza jej do

głowy. Poparzony policzek w takiej chwili nabierał si-
noczerwonej barwy i jeszcze mocniej odróżniał się od
zdrowego. Nie zważała jednak na to, poruszona głębo­
ką niesprawiedliwością, jaka ją tu spotkała.

Tymczasem coraz więcej górników schodziło się do

pracy. Jak co ranka przybywali do kopalni, by wydo­
bywać z wnętrza góry rudę i zarobić cenne talary. Do
tego sprowadzał się sens życia większości mieszkańców
osady nad Kafjord.

Chciała im powiedzieć, że nie mieszka w Krecie, ale

ugryzła się w język. Sprawa tego, gdzie przebiega gra­
nica, nie budziła w niej już tak gorących uczuć jak kie­
dyś. Od dawna przestała ślepo przyjmować poglądy
ojca.

... ale chętnie widziałaby go teraz u swego boku. Je­

go, Wielkiego Samuela...

... jakże pragnęła poczuć jego siłę...
- Potrzebujecie ludzi...

- Ale nie potrzebujemy ciebie - odparł Nils.
Zabolało, choć przecież nie miała złudzeń, co o niej

myślą. Zorientowała się, gdy tylko zobaczyła, jak Johan
unika jej wzroku. Gdyby ktoś inny przyszedł ją szkolić,
od dawna byliby pod ziemią. Z pewnością nie zostałaby

przywitana wylewnie, mężczyźni bowiem naprawdę nie
lubili w kopalni kobiet, nie doświadczyłaby jednak tak
otwartej wrogości, która cięła niczym grad odsłoniętą

wrażliwą skórę.

Mężczyzn było tak wielu. Słyszała i czuła ich obec­

ność za swoimi plecami. Nie chciała się jednak odwra-

background image

cać. Wystarczyło, że dwóch widziało jej twarz i malu­
jące się na niej emocje...

Nikomu nie pokaże, co naprawdę czuje...
Przypomniała sobie słowa ojca, które powtarzał jej

przez wiele lat: „Jeśli odsłonisz przed nimi swoją twarz,
moja Rozo, zyskają nad tobą przewagę..."

Wyprostowała się jak struna.

Nikomu nie da takiej siły!
Przed nikim nie zegnie karku!
Nikt tu nie jest więcej wart niż ona. Została zatrud­

niona. Kierownik biura uczynił to niechętnie, ale prze­
cież nie odmówił przyjęcia do pracy. Przeciwnie, kazał

jej się tu zgłosić i obiecał, że ktoś ją przeszkoli. Dlate­

go przyszła. Racja jest po jej stronie!

- Mnie nie potrzebujesz, ale kogoś innego byś przy­

jął z otwartymi rękoma, tak? - zapytała z niebezpiecz­
nym spokojem, w którym najbliżsi Rozy rozpoznaliby
bez trudu oznaki nadchodzącej burzy.

- Tak, brakuje nam kogoś do wywożenia urobku.
- A mnie odsyłasz do domu?

Nils pokiwał głową, a na jego twarzy pojawiło się

coś na kształt uśmiechu. W oczach czaiła się wesołość.

- Zostanę - oznajmiła Roza.
Wesołe ogniki zniknęły, a oblicze Nilsa spochmur-

niało i poryło bruzdami. Nie pozostał on jednak sam
na placu boju z tą rudowłosą kobietą o żelaznej woli,
mimo że Johan już dawno wycofał się w stronę groma­
dzącego się za plecami Rozy tłumu. Wśród ubranych

w jednakowe poszarzałe bluzy górników nie brakowa­
ło nieustraszonych mężczyzn o poważnych twarzach
i odpychających spojrzeniach, którzy wyrośli niczym
pulsujący życiem las wokół Nilsa.

background image

... tylu mężczyzn przeciwko jednej drobnej dziew­

czynie...

- Nie chcemy cię tutaj - rzekS Nils. - Wiem, że nie

jesteś głupia. Twój ojciec ma w głowie tyle mądrości,
że dzieciom, które spłodził, nie może brakować rozu­
mu. Wiemy też, że słyszysz, co się do ciebie mówi. Być
może tam, w biurze, zatrudnili cię, ale popełnili błąd,
bo my cię tu nie chcemy. Nie jesteś nam potrzebna. By­
łabyś ostatnią osobą, którą wpuścilibyśmy dobrowol­
nie do naszej sztolni, Rozo córko Samuela.

- Dlaczego?
Uśmiech, jaki przemknął przez twarz Nilsa, zdra­

dzał, że nie jest złym człowiekiem. Roza zauważyła

w jego spojrzeniu cień współczucia. Przyzwyczaiła się

do zwracania uwagi na takie drobiazgi, których inni nie
dostrzegali. Nie była jedynie pewna, czy Nils współ­
czuł jej, czy Wielkiemu Samuelowi, ale tego się nie do­

wie za życia ojca.

- Nie każ mi wyjaśniać, bo nie chcę obrażać ani cie­

bie, ani siebie - odparł Nils.

Roza była pewna, że tylko jego surowy wzrok po­

wstrzymuje tłum, w którym wielu chętnie obrzuciłoby
ją wyzwiskami. Gdyby im tylko pozwolić, zmieszaliby

ją z błotem, zwłaszcza gdy nie patrzyła w ich stronę,
ale Nilsa traktowali z szacunkiem, jak rodzonego ojca.

A on nie był skory oskarżać zbyt pośpiesznie.

... zwłaszcza o czary...
- Boisz się mnie? - zapytała Roza.
Przez stojący tylko parę kroków za nią tłum przeszło

westchnienie. Roza usłyszała je i poczuła, jakby jakaś
fala zmoczyła brzeg jej spódnicy, podmywając niemal

stopy. Niemal, bo cofnęła się, nim zdążyła jej dotknąć.

background image

To nie był respekt, lecz strach...
Nils był prawie dwa razy szerszy w ramionach niż

ona. Żył na tym świecie też o wiele dłużej. Miał dość si­
ły, by przełamać ją na pół, gdyby tylko chciał. Stał oto­
czony równie potężnymi jak on kompanami, takimi, co
to spluwają w dłonie, widząc, że szykuje się bójka. Któ­
rzy nigdy dobrowolnie nie wycofują się, gdy dochodzi
do starcia jeden na jednego. Nie lękali się ciemności
i ciasnych podziemnych korytarzy. Wchodzili do wnę­
trza góry bez mrugnięcia okiem. Nie bali się ani czarta,
ani samego Boga, chociaż o tym nie mówili głośno.

Roza stała niczym pojedyncza trzcina. Niewysokie

źdźbło wyrosłe z nieurodzajnej ziemi. Jakby na prze­
kór wszystkiemu z uporem wyciągała się ku niebu, ale
nie chciała się poddać tej przewadze. Taka wichura nie
była dość silna, by ją zniszczyć.

Podparła się pod boki, a jej pierś falowała w ciężkim

oddechu. Emanująca z niej złość czyniła jej urodziwą
połowę twarzy jeszcze piękniejszą, a tę oszpeconą, si-
noczerwoną, jeszcze bardziej odrażającą.

- Boisz się mnie? - powtórzyła, modląc się w duchu,

by nie załamał jej się głos. Niestety, była taka zdener­

wowana, że w jej głosie wyczuwało się drżenie. Oni nie

są warci mojego lęku, myślała ze strachem w sercu, ale
jest ich tak wielu! Wszyscy kierowali na nią swoje spoj­
rzenia. Piekła ją twarz, jakby ktoś przykładał do niej
ogień, jakby smagał ją grudniowy wicher.

- Nie chcę cię tutaj - odparł Nils.
- Pytam, czy się mnie boisz?
- Zawsze robisz wokół siebie zamieszanie.
- Ale się mnie nie boisz? - powtórzyła Roza, unosząc

lekko kącik ust w zdrowej połowie twarzy. Zmrużone

background image

błękitne oczy przypominały teraz zwężone w kreski śle­
pia drapieżnika w chwili, gdy zwierzę czai się do skoku.

Ale Nils wytrzymał jej spojrzenie. Wbrew sobie po­

czuła podziw dla stojącego naprzeciwko mężczyzny,
który trwał bez ruchu niczym stuletnia sosna, odporna
na porywy wiatru. Nie wyglądał na tchórza. Może rze­
czywiście uważał, że Roza wywołuje zbyt wiele niepo­
koju i dlatego nie chciał się zgodzić, by pracowała pod
ziemią wraz z górnikami, za których odpowiadał. Ale
chyba nie był to jedyny powód.

- Wolę się nie bać, bo to niesie za sobą zbyt duże ry­

zyko - odparł Nils szczerze. Jego głos i spojrzenie błaga­
ły ją, by się opanowała. - Wolę nie ryzykować! - powtó­
rzył. - Zwłaszcza w kopalni, gdzie nawet najdrobniejszy
błąd może okazać się groźny w skutkach.

- A nie pomyślałeś, że dobrze byłoby mnie mieć

w brygadzie?

- Nie - odparł krótko. - Nie chcę cię we wnętrzu gó­

ry. I nie chodzi wyłącznie o mnie, ale o wszystkich męż­
czyzn, którzy każdego dnia schodzą pod ziemię. Oni

wszyscy myślą tak samo.

... zna jednego, który czuje inaczej...
Miała na końcu języka, że potrafi być niebezpiecz­

nym wrogiem. Ze potrafi więcej, niż on w ogóle jest
w stanie sobie wyobrazić.

... nie powinna go straszyć...
... może to zresztą nieprawda...
Roza nie zdobyła się na to, by wykrzyczeć to wszyst­

ko. Nikt się nie dowie, co naprawdę przeżywa...

W tłumie mężczyzn stał także Mattias. Trzymał się

z tyłu, ale i tak widział ją doskonale. Wokół niego zro-

background image

biło się luźno. Czuł na sobie spojrzenia górników i bał
się, że Roza odbiera jego obecność równie intensywnie.

Była czujna jak cielak łosia.

Jego Roza...

Roza nie należała do nikogo oprócz samej siebie...
Masz być jej siłą...
Uznał, że największą przysługę uczyni jej, nie odzy­

wając się. Ci wszyscy, którzy odgradzali go od niej, tak­

że przysłuchiwali się w milczeniu. Ale Roza tego nie
pojmowała. Nie chciała zrozumieć, że lepiej dla niej bę­
dzie trzymać się z dala od kopalni, bo gdyby cokolwiek
się tam stało, ją by obarczono winą...

Do diabła z jej uporem! myślał Mattias, do którego

świadomości z wolna docierała powaga sytuacji. Zupeł­
nie jakby stał w błocie i przeciekały mu zelówki. Chłód
docierał wpierw do palców u nóg, potem do kostek, da­

lej atakował łydki, potem wspinał się do kolan i pozba­

wiał nogi czucia...

Mattias znał aż nadto dobrze wyprostowany kark

Rozy. Od takiej postawy bolą plecy i ramiona, ale, co
gorsza, ona któregoś dnia przypłaci to życiem.

Dzień, w którym by odeszła, byłby straszny...
Roza nie miała zamiaru ustąpić. Znał ją na tyle, by być

tego pewny. W tym gronie jako jedyny znał ją tak dobrze.

Co prawda bliska była płaczu, ale ustąpić nie miała

zamiaru ani na piędź. To może ciągnąć się przez cały
dzień. W końcu dojdzie do rękoczynów, a wtedy kto

wie, czy Roza nie dozna uszczerbku. A jeszcze wcześ­

niej padnie wiele słów, których nie da się cofnąć.

Mattias zacisnął pięści i westchnął.
Górnicy dość długo już spoglądali na niego. Jedni

background image

otwarcie, inni z ukosa. A każdy myślał swoje. Zastana­

wiali się, czemu nic nie robi. Mimo że wciąż trzymał

miejsce w baraku, wszyscy w kopalni wiedzieli, gdzie
spędza większość nocy. Orientowali się doskonale, kim
jest dla tej drobnej upartej kobiety, która uważa, że go­
łymi rękoma skruszy wielką skałę.

Nie patrząc na nikogo, przepchnął się przez tłum.

Tylko w oczach Nilsa, który zauważył go z daleka, do­
strzegł błysk podziwu.

Mattias był pewien, że Roza wychwyciła ten błysk

i odczytała go właściwie. Wiedziała, kogo ujrzy, zanim
jeszcze odwróciła się i stanęła twarzą w twarz z Mat-
tiasem w momencie, gdy wyszedł z gromady górników.

Jeśli nawet sądziła, że stanie po jej stronie, nadzieja

zgasła w jej oczach, nim otworzył usta. Nie musiał wy­
konać żadnego gestu, by domyśliła się, za kim się ujmie.

- Nie pogarszaj sprawy, Rozo - poprosił cicho, tak

że jedynie ci na przedzie słyszeli jego słowa. Pragnął jej
dobra. Nie chciał stawiać jej w bardziej kłopotliwej sy­
tuacji niż ta, w którą sama się wplątała, nie słuchając
jego ostrzeżeń. - Brakuje ludzi w kruszarni - dodał,

przypominając sobie, co usłyszał w baraku. - Brakuje
rąk do pracy w jadłodajni i piekarni. Dyrektorostwu
będzie potrzebna służba w The House, gdy nadejdzie
lato. Może tam byś mogła się zatrudnić? Tyle jest in­
nych prac, Rozo, lepszych prac. Rąbanie rudy to pie­
kielna harówka, brud, ciemność. Przyznaj się, że tak na­
prawdę wcale tego nie chcesz.

- A skąd ty, u licha, możesz wiedzieć, czego ja chcę? -

zapytała lodowatym głosem.

Mattias omal nie cofnął się, porażony wrogością

w jej oczach. Nie spodziewał się po niej takiej reakcji.

background image

Roza nigdy nie zapewniała go o swych uczuciach, sam
też się nie łudził, że to, co ich łączy, nazwać można mi­
łością, mimo iż już od dłuższego czasu byli kochanka­
mi i we wspólnym łożu w Samuelsborg przeżyli wiele
uniesień i czułych chwil.

Roza w przeciwieństwie do niego wcale nie starała

się mówić przyciszonym głosem. Była na to zbyt dum­
na. Uważała, że nie ma nic do ukrycia i może wyrzu­
cić z siebie całą prawdę.

Ale serce swoje ukryła starannie...
- Zdawało mi się, że co nieco wiem, czego chcesz -

odpowiedział, zdenerwowany, że temu zaprzeczyła. Aż
go w środku zatrzęsło. Każdy mężczyzna zresztą po­
czułby się dotknięty, gdyby kobieta potraktowała go
jak kurz na czubkach butów. Niech nie myśli, że jest
jak owcze łajno, w które wdepnęła, i wystarczy wytrzeć
podeszwy, by się go pozbyć.

- Nic nie wiesz o moich pragnieniach - powtórzyła

z uporem. - Nic, Mattias!

Najgorsze było to, że Roza powiedziała prawdę.

Tym zraniła go najmocniej. Mniej zabolałoby go, gdy­
by na oczach tłumu splunęła mu w twarz.

Uświadomił sobie, że choć przytulał ją i pieścił jej ciało,

troszczył się o nią, martwił o te jej najskrytsze tajemnice,
z których mu się zwierzyła, to tak naprawdę nie wiedział
o niej nic poza tym, co sama pozwoliła mu zrozumieć.

- Nic nie osiągniesz, stawiając na swoim - rzekł cicho.
Odrzuciła głowę w tył. Nieoczekiwanie rozwiązał się

jej węzeł na karku i włosy kaskadą miedzi spłynęły jej
na plecy.

Z gardeł zgromadzonych mężczyzn wydobył się

przeciągły jęk.

background image

Roza uśmiechnęła się triumfalnie.
Nie zrobiła tego umyślnie, ale nie miała nic przeciw­

ko temu, by mężczyźni tak myśleli.

Mattias mimowolnie poczuł dumę. Zorientował się,

że Roza jest równie zaskoczona jak pozostali, ale na­

wet nie drgnęła jej brew. Odsłoniła jedynie leciutko zę­
by w uśmiechu jak zawsze, gdy była zadowolona.

- Jak ci się zdaje, jak będzie ci się pracować pod zie­

mią? - zapytał, skinąwszy głową w stronę zejścia do
sztolni. - Teraz... kiedy tak sobie zjednałaś wszystkich,
moja droga...

Roza nie odwróciła się, dobrze wiedziała, jak wyglą­

da zejście do kopalni, była już tam kiedyś. Spędziła

wówczas w podziemnym korytarzu na klęczkach nie­

kończące się godziny, kiedy górnicy uwalniali spod gru­
zów jej ciężko rannego ojca. Miała dobrą pamięć.

- Czy ty także lękasz się mojej obecności w kopalni?
Mattias nie pojmował, czemu w ogóle zadaje mu ta­

kie pytanie, ale wzruszyło go to. Poczuł, jak w miejsce
zerwanych tworzą się między nimi nowe więzy. Niko­
mu jednak nie życzyłby takiego związku. To, co ich łą­
czyło, niszczyło ich od środka.

... źle jest wykorzystywać siebie nawzajem...
- Jak możesz w ogóle o to pytać? - zapytał.
- Chcę znać odpowiedź.
- Jeśli chodzi o mnie, możesz przychodzić do sztol­

ni, kiedy tylko zechcesz - odparł Mattias i ominąwszy
ją, skierował się w stronę wejścia do kopalni. Poklepał
Nilsa po ramieniu i zawołał:

- Czas zabrać się do pracy, chłopy!

background image

4

Omijając Rozę szerokim łukiem, górnicy ruszyli za

Mattiasem. Ci, którzy musieli przejść blisko niej,
spuszczali głowy lub odwracali twarze, jakby udawali,
że jej tu nie ma. Chcieli jak najszybciej zapomnieć o in­
cydencie, który zakłócił ich spokój. Tylko nieliczni zer­
kali na Rozę z ukosa.

Ona też nie miała ochoty napotykać ich wzroku, ale

zdawało jej się, że tu i ówdzie dostrzega triumfalny
uśmiech. Cieszyli się z tego, że zabroniono jej wejść do
kopalni. W znajomych twarzach bez trudu rozpoznała
ten błysk zadowolenia.

Ścisnęło jej się serce.
Nie musiała się odwracać, by wiedzieć, że Nils wciąż

stoi za nią, zdecydowany, by ją powstrzymać, i będzie
tam stał tak długo, póki ona sama nie zrezygnuje.

... im wcześniej, tym lepiej...
- Nie mogłaś tu nic zdziałać - odezwał się głosem

dojrzałego mężczyzny, mądrym, niemal przyjaciel­
skim. Jego słowa zabrzmiały niczym ojcowska pocie­
cha, ale Roza potraktowała je jak szyderstwo.

Chciała mu powiedzieć, że nie musi udawać współ­

czucia. Nie za jego sprawą tak się wszystko ułożyło.
Gdyby chodziło tylko o niego, zeszłaby do kopalni, nie
zważając na nic.

... ale wówczas zatrzymaliby ją siłą...

background image

... mogliby ją poturbować...

... zabić...

Jeśli już, Nils powinien podziękować Mattiasowi,

ale tak naprawdę w całym tym zdarzeniu nie było zwy­
cięzcy.

Łzy cisną jej się do oczu, ale nie pozwoli, by ktokol­

wiek zobaczył, jak płacze. Nikomu obcemu nie poka­
że targających nią uczuć. Wszystko zniesie. Udźwignie.

Jej twarz pozostanie niewzruszona. Nie będzie jej moż­

na zarzucić, że odkryła swoje serce przed ciżbą.

Jest córką Wielkiego Samuela. Ostatnim ogniwem

w łańcuchu silnych i wyjątkowych kobiet, które potra­

fiły znieść najgorsze, gdyż miały w sobie dar. Ona rów­
nież otrzymała dziedzictwo i też sobie poradzi.

... któregoś dnia ludzie zrozumieją...

Wydawało jej się, że wszyscy w osadzie wiedzą, dla­

czego tak pośpiesznie mknie między chałupami, dum­
nie wyprostowana. Zaciskając dłoń na fałdach, uniosła
dół spódnicy, by jej nie ubłocić. Nie mogła oprzeć się

wrażeniu, że śledzący ją ludzie bawią się jej kosztem.

Przecież słowa nie mają skrzydeł, myślała, nie mogły

więc dotrzeć tu przed nią, a jednak wydawało jej się,
że wszyscy już wiedzą.

Nigdy jeszcze nikt jej tak nie upokorzył.

Jens zawiódł sam siebie.

Peder odszedł w swoją stronę.
... tymczasem Mattias ją upokorzył - przed setką lu­

dzi, setką twarzy, którym potrafiła przypisać imię...

To było coś gorszego.
To była prawdziwa zdrada.

background image

- Zdawało mi się, że to dziś jest ów wielki dzień! -

zagadnął Ole.

Nie odzywał się, gdy Roza bladym świtem tuż przed

wyjściem do kopalni krzątała się po kuchni. Uznał, że

ojciec wystarczająco już nagadał siostrze, by ją zniechę­
cić. Wyczuwał natomiast niecierpliwe oczekiwanie
Rozy. Drżące, słodkie. Był wyczulony na takie rzeczy,
na które kiedyś, gdy jeszcze miał dobry wzrok, w ogó­
le nie zwracał uwagi.

... na tym polega różnica między człowiekiem widzą­

cym a ociemniałym...

Teraz Roza krząta się zupełnie inaczej. Zdaje się, że

pochyla się raz za razem nad kufrem z bielizną, a jej
ruchy są tak gwałtowne, jakby rąbała pieńki brzozowe.

- Owszem - odparła podenerwowanym głosem, zła

na cały świat.

- Ktoś inny dostał tę pracę? - dopytywał się brat, usa­

dowiony przy stole. Kiedy po wypadku odważył się

w końcu wyjść z alkierza, najchętniej siadał właśnie tu.

Dzięki Rozie i Mattiasowi wydobył się z izolacji. A mo­
że po trosze była to zasługa Liisy...

- Nie, to miejsce wciąż jest wolne - prychnęła Roza.

Nie panowała nad sobą i nerwowo poruszając dłońmi,
zaśmiała się chrapliwie. - Ale oni nie chcą, bym pracowa­
ła z nimi pod ziemią, braciszku. Najpierw upierali się, że
kobiety nie powinny pracować w kopalni. Takie tam mę­
skie przesądy, którym jakoby dają wiarę. Dobrze wiem,
jak to jest naprawdę. Szybko jednak wyszło na jaw, że
nie lękają się kobiet jako takich, ale boją się konkretnie
mnie! A może ty też obawiasz się mieszkać pod jednym
dachem z kimś takim jak ja? Może też wolałbyś mnie wy­
rzucić, żeby się nie narażać na niebezpieczeństwo?

background image

- Wyolbrzymiasz, Rozo! - zaśmiał się Ole.
- O nie, braciszku! Sądzisz, że wróciłabym do domu,

gdyby wszystko poszło, jak należy? Cieszyłam się, że
będę pracować pod ziemią!

- Nie pojmuję, dlaczego - mruknął Ole i westchnął

ciężko z otchłani własnej ciemności. Słyszał jej pło­
mienne słowa, słyszał, jak drżała podenerwowana.

- Wydawało mi się to właściwe - odparła z we­

wnętrzną pasją. - Ta góra przemawia do mnie! Jest
w niej coś takiego... Mam wrażenie, że do niej należę...

- Teraz to już ponosi cię wyobraźnia!

Ale Roza, jakby nie słysząc brata, mówiła dalej:
- Żaden z nich nawet nie ruszył palcem, by mi po­

móc, Ole. Zagrodzili mi wejście do kopalni. Gotowi by­
li powstrzymać siłą, gdybym ich nie posłuchała. Sły­
szysz mnie, Ole? Ani jedna osoba nie stanęła po mojej
stronie. Ani jedna...

- Nawet ten jedyny? - zapytał Ole z ociąganiem, nie

do końca przekonany, czy powinien to powiedzieć.

W odpowiedzi Roza zatrzasnęła z hukiem wieko kufra.
- Ten jedyny? - powtórzyła. - Ten jedyny! Dobry Bo­

że, Ole, co ty w ogóle mówisz? Co znaczy: „jedyny"?

- Ty wiesz, Rozo, najlepiej, co to znaczy - odparł jej

ukochany brat, najbardziej spośród rodzeństwa podob­
ny do niej. - Ty najlepiej wiesz, kim jest Mattias i ile

dla ciebie znaczy.

- On, ten jedyny, także oznajmił, że nie powinnam

pracować pod ziemią - odparła Roza ze spokojem. -
Był zresztą jednym z nielicznych, którzy się w ogóle
do mnie odezwali.

Ole wyobraził sobie całą sytuację.
- Nie rozumiesz, że on ci pomógł? - zapytał.

background image

Roza zaśmiała się szyderczo.
- Co by się stało, gdybyś zignorowała zakaz i zeszła

do sztolni?

Roza nie odpowiedziała. Wolała o tym nie myśleć. Nie

chciała przyznawać Olemu racji, bo to by oznaczało, że
rację miał także Mattias, a przecież to nieprawda. Złość
niczym czerwona płachta falowała w jej sercu. Niech po­
zostanie tam, płonie, żarzy się i pali, tak by Roza jak naj­
dłużej pamiętała o tym, co czuje człowiek zdradzony
przez osobę, która zdawała się bliższa niż rodzina.

- Dostałam tę pracę - powtórzyła z uporem, nie

chcąc spojrzeć na całą sprawę tak, jak naświetlił ją brat.

- Nie, do diabła! - zdenerwował się Ole.
- Poza tym potrafię sama siebie pilnować, u licha!
Nie sprzeciwiał się dłużej, Roza uczepiła się jedynie

swojej wersji zdarzeń. Może potrzebuje trochę więcej
czasu, by odświeżyć pamięć? Jego nie było w tłumie gór­
ników, rozumiał jednak lepiej niż ona to, co się stało.

... Roza jak zawsze oceniała wszystko inaczej...
- Co zamierzasz? - zapytał, żeby zmienić temat. -

Nie ma takiej potrzeby, byś się zaharowywała, Rozo.
Poradzimy sobie jakoś. Bywało kiedyś gorzej i też so­
bie radziliśmy. Zresztą, póki dzieci są u babci Lei...

- Teraz to ja powędruję wysoko w góry i będę krzy­

czeć z całych sił! - odparowała.

Ole uśmiechnął się zadowolony. Tak właśnie powin­

na brzmieć odpowiedź Rozy! pomyślał. Przez chwilę
już się bał, że tym razem gniew utkwił w niej zbyt głę­
boko. Płomienny gniew. A ogień w ich rodzie stanowił
zagrożenie. W rodzinnych sagach często się to powta­
rzało. Wszystkie największe tragedie w ich rodzinie
miały związek z wybuchem pożaru.

background image

- Zanim wyjdę, ugotuję wam coś do jedzenia - po­

wiedziała, pobrzękując i stukając kociołkiem.

Zupę rybną Ole z ojcem zjedzą dziś sami. Czy za­

mienią razem parę słów, czy posilać się będą w milcze­
niu, to już zależy od ojca.

Wielki Samuel nie wezwał swojej córki, żeby się do­

wiedzieć, co ją tak wzburzyło. Roza i Ole dobrze wie­
dzieli, że ojciec podsłuchuje ich przez ścianę. Specjal­

nie nie zniżali głosu, by nie trzeba mu było wszystkie­
go jeszcze raz tłumaczyć. Uznali, że dzięki temu będzie
zadawał mniej pytań.

... albo w ogóle o nic nie zapyta...
Wielki Samuel tymczasem wcale nie zdążył porozma­

wiać z córką, gdyż Roza trzasnęła drzwiami i skierowała

swe kroki w stronę pnącej się w górę ścieżki. Będzie się
musiał zadowolić wyjaśnieniami Olego, choć brat nie do­

da nic nowego ponad to, co Samuel usłyszał przez ścianę.

- Roza?
Mattias wszedł, nie pukając do drzwi. Po powrocie

z kopalni nawet się nie umył ani nie przebrał. Bluza
robocza zesztywniała mu od brudu i siarczanego pyłu.
Włosy sterczały na wszystkie strony, a na zakurzonej
twarzy, w miejscach, gdzie ocierał pot, widniały ja­
śniejsze smugi. Całkiem przemokły mu stopy, bo jak

zwykle gdy miało się ku wiośnie, ziemia powoli roz­
marzała i w podziemnych korytarzach górnicy brodzi­
li w wodzie.

- Gdzie ona jest? - zapytał Olego, który wciąż sie­

dział przy stole nad miską zupy.

W piecu buzował ogień. Kiedy Mattias z daleka zo­

baczył cienką smużkę dymu, unoszącą się z komina,

background image

odetchnął z ulgą, bo to oznaczało, że Roza nie rzuciła

wszystkiego.

... że zachowała resztki rozsądku...
- Pewnie nie zechce ze mną rozmawiać - ciągnął Mat-

tias, zatrzymując się na środku kuchni. - Ale nie zwa­
żam na to! Gdzie ona jest? Poszła już do obrządku?

- Poszła w góry - wyjaśnił Ole. - Tak przynajmniej

mówiła. Minęło już parę godzin, odkąd wyszła. Ruszy­
ła krótko po tym, jak wróciła z kopalni.

- Od tamtej pory jej nie ma?
Ole pokiwał głową. Uznał, że lepiej wyjaśnić wszyst­

ko od razu, niż potęgować niepokój już i tak zdener­
wowanego Mattiasa.

- Mówiła coś?
Ole przytaknął.
- Co ja miałem zrobić? - zapytał Mattias, zaciskając

bezsilnie pięści. Chętnie uderzyłby kogoś lub coś, by
dać upust złości, ale nie miał gdzie wyładować gniewu.

Roza oddaliła się w nieznanym kierunku.
... bo wiedziała, jak się wszystko potoczy, zanim się

to zdarzyło...

- Gdyby nie posłuchała i weszła do kopalni, znisz­

czyliby ją. Ona wiedziała o tym tak samo dobrze jak ja.
Wszyscy zdawali sobie z tego sprawę. Coś wisiało w po­

wietrzu, Ole. To było okropne. Jeszcze nigdy czegoś ta­
kiego nie przeżyłem. W ludziach dosłownie buzowało.

Nie tylko gniew, strach, ale wyczuwało się coś jeszcze,
coś, co wprawiało mnie w przerażenie. A Roza stała

w samym środku tej zawieruchy i nie chciała przyjąć do
wiadomości, że sprawy idą w złym kierunku.

- Obroniłeś ją - skwitował Ole.
- Obroniłem.

background image

... będziesz siłą Rozy...
- To znaczy, że już nie boisz się, że jest czarownicą -

rzucił Ole lekko, uśmiechając się swoim chłopięcym
uśmiechem. Ole, choć śmiał się z pozoru swobodnie
i beztrosko, rozumiał wszystko do głębi. - Właściwie

w to nie wierzysz, prawda, Mattias?

Zapadło dłuższe milczenie.

- Nie wiem - odparł Mattias. - Już od dawna nie je­

stem pewien, co sądzę. Z Rozą wszystko jest takie trud­
ne. Martwię się o nią. Tam przed kopalnią wiedziałem

jedynie, że muszę zapobiec grożącemu jej nieszczęściu.
Nie pozwoliłbym jej skrzywdzić. To byłoby straszne
dla wszystkich... - Rozejrzał się wokół. Zauważył, że
kończy się zapas drewna, w naturalnym odruchu więc

przyniósł pełną naręcz opału. Niepokój go jednak nie
opuszczał. - Jak to było? Roza wróciła do chaty, ugo­
towała zupę i tak po prostu wyszła? - dociekał.

Ole przytaknął.
- Mówiła, że idzie w góry?

Znów nieme potwierdzenie.
- Powinna już wrócić - odezwał się Ole, uprzedza­

jąc kolejne pytanie Mattiasa. - Tylko że z nią nigdy nic

nie wiadomo. Zawsze chodzi własnymi ścieżkami.

- To prawda - przyznał Mattias coraz bardziej zde­

nerwowany.

- Ona zawsze uciekała w góry, kiedy była zła - ciąg­

nął Ole, a jego wypowiedziane ze spokojem słowa za­
brzmiały rozsądnie. - Już w dzieciństwie taka była. Gdy
odezwaliśmy się do niej nie tak, nie reagowała płaczem
jak to zwykle czynią małe dziewczynki. Nie wykrzy­

wiała ust w podkówkę, nie leciała do mamy z płaczem
i nie skarżyła. Roza patrzyła na ciebie przeciągle, pro-

background image

stowała się jak struna, po czym uciekała w góry. Ona

nigdy nie płacze przy innych. To nie w jej stylu...

Mattias nie był pewien, czy to prawda. Ten opis pa­

sował do Rallar-Rozy, Rozy twardszej niż skała, z któ­
rej wyrąbywali rudę.

Ale Mattias poznał też inną Rozę, czułą, gorącą i tak

delikatną jak poranna rosa na moroszkach.

Ta Roza wypłakiwała się na jego piersi i pozwalała

mu ocierać łzy opuszkiem kciuka. Ta Roza nie kryła
przed nim swoich uczuć. Dzieliła się nimi i nie wsty­
dziła ich.

O tę właśnie Rozę Mattias tak się lękał i pragnął wie­

rzyć, że nie zniknęła na zawsze.

- Powinienem pójść po nią?
- A dokąd ty pójdziesz? - zdziwił się Ole.
Mattias znał parę takich miejsc. W końcu już nie raz

Roza szukała schronienia w górach. Mówiła, że tam,
pod niebem, myśli jej się klarowniej, bo wiatr zdmu­
chuje, niczym suche liście, wszystkie nieistotne proble­
my. Twierdziła, że musi spojrzeć z góry, by ogarnąć
gąszcz niejasności i zrozumieć, co jest ważne.

Miał blade pojęcie, w którą stronę mogła się udać. Pa­

rę razy już szedł jej śladem i ją odnalazł. I dzielił wraz
z nią nie tylko pieszczoty wiatru, ale i gorączkę zmysłów.

Dzielił z nią ogień...
Gdy gniew w niej ucichał, budziła się w niej namięt­

ność.

Mattias odsunął tę myśl, uznając ją za niestosowną.

Zastanawiał się, skąd bierze się w nim ten głęboki nie­
pokój. Czy z Rozą działo się coś niedobrego? Czy da­

wała o sobie znać ta osobliwa więź, która ich łączyła?

... może ona go potrzebuje...

background image

- Roza sobie poradzi - stwierdził z przekonaniem

Ole. - Była na ciebie zła. Myślę, że jesteś ostatnią oso­
bą, którą by chciała teraz widzieć.

- Nie wyjdę stąd, póki nie wróci!
Ole westchnął.
- On wie? - spytał Mattias, skinięciem głowy wska­

zując na alkierz.

- Tylko tyle, co usłyszał przez ścianę. Co mam mu

powiedzieć? Przecież ja sam niewiele więcej wiem, mi­
mo że z nią rozmawiałem.

- Minęła już pora obrządku. Pójdę do obory - rzekł

Mattias, nie zważając na zmarznięte, przemoczone nogi.

Wciąż mu coś w tym wszystkim nie pasowało.
Przecież Roza nie pozostawiłaby na pastwę losu nie-

nakarmionych zwierząt, rozmyślał, dojąc krowę i do­
kładając siana. Owcom powinien wrzucić wodorostów,

żeby zaoszczędzić na paszy, ale zrobiło mu się ich żal,
miały małe jagnięta, przyniósł więc im trawy i zielo­
nych gałązek ze świeżymi pączkami.

- Nie opuściłabyś zwierząt, Rozo - mówił do siebie,

opierając policzek o krowi bok. - A może? Aż tak się
na mnie rozgniewałaś?

Chyba zasnął...
Był taki zmęczony po tym wyjątkowo długim i wy­

czerpującym dniu, pełnym nieoczekiwanych zdarzeń.
Powinien zajść do jadłodajni, by się posilić, zanim po­
pędził do Samuelsborg. Przypomniawszy sobie, jak
bardzo Roza się na niego rozgniewała, zapragnął jak
najprędzej ją spotkać. Bardzo mu zależało, by się z nią
rozmówić, wyjaśnić jej wszystko, nakłonić, by go zro­
zumiała i wybaczyła.

Przecież jej bronił...

background image

Nie zasłużył na jej gniew...
Gdyby nie odwrócił uwagi rozsierdzonego tłumu od

jej osoby, mogłoby dojść do czegoś strasznego...

- Zdaje się, że nie radzisz sobie z kobietami naszego

pokroju, prawda?

Głos brzmiał chłodno, wyraźnie. Przypominał nieco

głos Rozy, ale równocześnie różnił się.

- W ogóle nie radzę sobie z kobietami - westchnął

i przestraszył się, słysząc siebie. Jego wargi poruszały się.
Z jego pulsujących krwią ust płynęły słowa, które wy­
rażały to, co myśli. Był świadomy, to nie mógł być sen.

... a więc może ona też jest prawdziwa...
- Roza nie jest tu dla ciebie - mówiła kobieta.
Nazywał ją kobietą, bo nie wiedział, jak mógłby ją

inaczej nazwać. Odrzucał to, co natrętnie cisnęło mu
się na myśl, w co za nic w świecie nie chciał wierzyć.

- Roza nie pojawiła się na tym świecie dla ciebie,

Mattias! Bardziej ty istniejesz dla niej. Dlatego powi­
nieneś starać się ją zrozumieć. Jeśli nie pojmiesz, two­
ja obecność okaże się zbędna. Jeśli nie potrafisz być dla
Rozy oparciem, tarczą i siłą, jeśli nie będziesz strzegł
jej, gdy popadnie w kłopoty, staniesz się niepotrzebny...

Zapadło mu to głęboko w serce, ale równocześnie

rozbawiło go.

- Możesz mnie z tego wyłączyć! - rzucił z pasją.
Krowa obejrzała się, wlepiając weń swe wielkie brą­

zowe ślepia, zdziwiona, czemu ten człowiek o obcych
dłoniach przemawiał tak żarliwie, skoro nikogo poza
nim tu nie ma. Trochę niespokojna, uderzała kopytem

w drewnianą przegrodę. Machnęła ogonem, żeby mu

dać do zrozumienia, że musi wziąć się w garść. Ale nie-

background image

wiele to pomogło, więc pochyliła się nad sianem i prze­

żuwała dalej. Ludzi doprawdy trudno zrozumieć.

- Nikt nie utrzyma Rozy w ryzach - wyrwało mu

się. - Ani mężczyzna, ani kobieta. Roza chodzi własny­
mi ścieżkami, wytycza własne szlaki. Nikomu nie po­
zwoli, by stał się dla niej tym, co mi nakazujesz. Są gra­
nice tego, o co można prosić. Ja, nawet gdybym chciał,
nie potrafię. Nie jestem w stanie, nawet gdybym po­
święcił całe życie.

- A chciałbyś je poświęcić? - usłyszał znów głos ko­

biety.

Wiedział, gdzie ona jest.

Stała za nim, oddzielając go od wyjścia. Przypuszczał,

że nie potrzebuje drzwi, by dostać się do środka. Przy­
chodziła, kiedy chciała. Zadawała swoje pytania, także
i nieprzyjemne, a potem znikała, nie pozostawiając po
sobie innych śladów, jak tylko niepokój w jego głowie...

- Chciałbyś poświęcić całe swoje życie, by stać się

kimś takim dla niej?

Jej głos dolatywał z mroku, z przeszłości, którą led­

wo mógł sobie wyobrazić. Z nocy targanych wichrem

i rozświetlonych zorzą polarną. Z rozległych zielonych
pastwisk pod pogodnym, błękitnym niebem. Z niewiel­
kich namiotów i unoszących się przyjaznych smużek
dymu.

- Chciałbyś poświęcić swoje życie, Mattias?
- Nie wiem - odparł ochrypłym głosem.
- Pochodzisz z płaskowyżu tak jak on...
- Nie wiem - powtórzył.
Nie chciał ulec namowom kobiety, która żyła daw­

no temu. Nie jest nikomu nic winien, nawet Rozie.
Nikt go nie zmusi do niczego wbrew jego woli.

background image

- Nie wiem - powtórzył udręczony. - Nie wiem,

u diabła!

Pozostawiła go w spokoju. Zniknęła po cichu, a mi­

mo to wciąż prześladował go jej śmiech.

Odeszła bez śladu.
Mattias rozglądał się, nie przyznając się sam przed

sobą, czego szuka. Poczułby się znacznie lepiej, gdyby
zobaczył świeże ślady kobiecych stóp przy drzwiach
obory. Ale na udeptanym klepisku nic nie znalazł.

Chwycił więc wypełniony do połowy cebrzyk z mle­

kiem i zaniósł do chaty. Postawił na ławie, nie mając
pojęcia, co dalej z nim zrobić.

Może Roza chłodzi mleko w studni? Zdaje się, że

gdzieś na podwórzu jest też wykopana w ziemi piwni­
ca. Nigdy nie przyszło mu do głowy, by się o to dopy­
tywać, wiedział jedynie, że do posiłku Roza zawsze po­
daje zimne mleko, tak samo zimne, jak i piwo.

- Pytał o ciebie - oznajmił Ole, skinąwszy w stronę

alkierza. - Chyba wie tyle, co my obaj. Przez cały dzień

podsłuchiwał.

... a teraz Wielki Samuel potrzebuje kogoś, z kim

mógłby porozmawiać...

Mattias rozumiał go, ale przekroczył próg alkierza

z ciężkim sercem.

- Gdzie ona jest? - zapytał Wielki Samuel bez ogró­

dek. - Gdzie jest moja córka?

Mattias opowiedział o wszystkim, co wydarzyło się

rankiem przed kopalnią. Nie pominął niczego. Nie sta­
rał się ukazać siebie w lepszym świetle.

- Ona jest na mnie zła - rzekł. - Uważała, że powi­

nienem stanąć po jej stronie.

background image

Na twarzy Samuela ukazał się rzadki uśmiech. Sil­

nymi dłońmi uchwycił się boków łóżka i podźwignął
ciało do pozycji siedzącej.

Mattias nie zdradził swego zaskoczenia, mimo że nie

miał pojęcia, iż Samuel potrafi tak sobie poradzić. Zwy­
kle bowiem to Roza sadzała i kładła ojca, przy osobi­
stej toalecie chyba pomagał mu Ole.

- Być może nie zrozumiała, że to właśnie uczyniłeś.
Mattias wzruszył ramionami.
Poczuł się trochę nieswojo, gdy Samuel, który znał

go wystarczająco długo, by mu ufać, wbił w niego swe
przenikliwe błękitne oczy.

- Zdawało mi się, że jej pilnujesz - odezwał się wresz­

cie Wielki Samuel, nerwowo splatając i rozplatając dło­
nie na szarobrunatnym pledzie.

... choć w tych dłoniach nadal drzemała siła, nie by­

ły już do niczego przydatne...

- Pilnuję jej, na ile to możliwe - odparł Mattias i wes­

tchnął ciężko. - Ale Roza nie jest dzieckiem. To doros­
ła kobieta. Daremnie próbowałem ją odwieść od tego

pomysłu, tak samo zresztą, jak i ty. Ole też ją przeko­
nywał. Nikogo nie chciała słuchać! Trochę się o nią bo­
ję. Chyba pójdę się rozejrzeć po okolicy. Znam parę
miejsc, w których chowa się przed światem. Pewnie
i tak w swym uporze nie zgodzi się wrócić ze mną...

Samuel patrzył nieprzeniknionym wzrokiem na

mężczyznę, z którym jego córka dzieliła łoże. Uniósł

w górę kąciki ust. Roza uśmiechała się podobnie.

- Tak, z pewnością znasz jej kryjówki - rzekł Wielki

Samuel z frywolnym błyskiem w oku. - Ale nie sądzę,

byś ją znalazł! Idź jednak i szukaj, żeby nie zadręczyły
cię wyrzuty sumienia. Wątpię jednak, czy coś wskórasz...

background image

Mattias poczuł lepkie ciepło rozchodzące się wzdłuż

kręgosłupa. Zupełnie jakby ktoś polał mu skórę syropem.

- Czy opowiadałem ci kiedyś, jak rozgniewałem się

na Nannę?

Samuel zaśmiał się sam do siebie. Mattias przeraził

się, że zanosi się na dłuższe opowiadanie. Czuł niewy­
jaśniony lęk o Rozę, o to, że stało jej się coś złego,
a tymczasem jej ojciec wstrzymuje go, zanudzając opo­

wieściami z dawnych lat. Przecież on powinien czym
prędzej udać się na poszukiwania!

Z nie zrozumiałych dla siebie powodów stał jednak

wciąż na środku alkierza i czekał, aż Samuel dokończy

historię, której słuchał jednym uchem. Nie pojmował,
czemu nie odwrócił się na pięcie i nie pobiegł od razu
szukać Rozy.

... to nie wydawało się potrzebne...

- Szukałem jej dwa dni - ciągnął Samuel. - Po kolana

brnąłem w głębokim na pół metra śniegu stąd aż po na­
brzeże. Wydeptałem ścieżki wzdłuż fiordu, myślałem, że
ta szalona kobieta utopiła się w morzu. Często się sły­
szy, że brzemienne kobiety miewają dziwne pomysły.
Pokłóciliśmy się, ta moja żona potrafiła doprowadzić
człowieka do szewskiej pasji. Ale na jarmarku Bossekop
nigdy nie pojawiła się ładniejsza dziewczyna niż moja
Nanna. Konkurentów miała tylu, że nie sposób było ich
zliczyć na palcach jednej ręki, a jednak wybrała mnie.
Zawsze łączyły nas bardzo intensywne i gorące uczucia.
Kochaliśmy się do szaleństwa, ale potrafiliśmy też kłó­
cić się zaciekle. Ja jednak nigdy nie podniosłem na nią
ręki. Tym bardziej nie mógłbym uderzyć brzemiennej
kobiety. Walczyliśmy na słowa gorętsze niż piekło. Mó­

wię ci to tylko dlatego, Mattias, że nie jesteśmy ze sobą

background image

spokrewnieni. Trudniej byłoby mi się zdobyć na szcze­
rość wobec bliskich, z którymi łączą mnie więzy krwi...

Tak.. Nanna, niech Bóg ma ją w swojej opiece, strasznie

się na mnie rozgniewała. Jej oczy aż kipiały ze złości! Od­

wróciła się na pięcie i wybiegła z chaty. To było w grud­

niu, ziąb okropny. Psa byś w taką pogodę nie wygnał
z domu. Pomyślałem, że zaraz wróci, a trochę chłodu nie
zaszkodzi, by ostudzić jej porywczą naturę. - Westchnął.
- Gdy w końcu zacząłem jej szukać, odnalazłem ślady jej
stóp jedynie na schodach, nigdzie więcej. Gęsty śnieg za­
sypał wszystko wokół gładką puchową pierzyną.

Mattias nie miał pojęcia, co Samuel chce mu powie­

dzieć, do czego zmierza cala ta historia. Nie wiedział,
jak zareagować. '

- Nie było jej przez dwa dni - ciągnął dalej Samuel. -

Trzeciego wieczoru zastałem ją w chacie. Siedziała przy
stole w kuchni i jakby nigdy nic dziergała na drutach. Py­
tałem po wielokroć, gdzie była, ale mi tego nie wyjaśniła.
Spojrzała na mnie jedynie takim wzrokiem, jakiego nigdy

wcześniej u niej nie widziałem. - Wielki Samuel spoważ­
niał nagle i dodał: - Ale potem widywałem jeszcze nie raz
u Nanny to spojrzenie. Tak samo patrzy czasem Roza.

Sądzę, że ona postanowiła zniknąć na jakiś czas i twoje

poszukiwania na nic się nie zdadzą.

Mattias nie zgadzał się z nim, ale nie chciał go na si­

łę przekonywać, że zniknięcie Rozy nie przypomina
w niczym tej starej historii, którą Samuel mu opowie­
dział. Sam przyznał, że między nim a Nanną układało
się różnie. Kochali się i kłócili, nie uznawali kompro­
misów. Ich życie nie było usłane różami, szczęście nie
gościło w ich domu każdego dnia. Teraz po latach wo­
lał zapomnieć te najmniej przyjemne chwile. Nanna

background image

miała zaledwie dwanaście lat, gdy zaszła w ciążę. On
był dorosłym mężczyzną, ona zaś cudownej urody na

wpół dziewczynką, na wpół kobietą. Oczywiste, że sta­

rał się znaleźć jakieś wytłumaczenie, gdy, brzemienna,
zniknęła na parę dni w mroźny czas polarnej nocy.

- Nanna wywodziła się z rodu, w którym było wie­

le osobliwych kobiet - zakończył Samuel słowami, któ­
re jeszcze dobitniej świadczyły o tym, jak dalece Samu­
el gotów był je tłumaczyć: najpierw Nannę, teraz Rozę,
i jak mocno potrafił kochać.

Nocami wciąż panował chłód. Mattias byłby znacz­

nie spokojniejszy, gdyby miał choć nikłe pojęcie o tym,
gdzie przebywa Roza. To zupełnie niepodobne do niej,
żeby pozostawić ojca i brata samym sobie! Nie zatrosz­
czyć się ani o nich, ani o inwentarz.

Nie chciało mu się wierzyć, że liczyła na niego. By­

ła na niego zła! Nie chciałaby przyjąć od niego pomo­
cy. Niemożliwe więc, że spodziewała się, że on zajmie
się jej pozbawionymi opieki bliskimi.

- Poszukam jej! Sprawdzę wszystkie jej kryjówki! -

obiecał Olemu, zbierając się do wyjścia. - Wpierw jed­
nak muszę się przebrać w suche ubrania i coś przeką­
sić. Pobiegnę do baraku, potem do jadłodajni i jeszcze
do was zajrzę.

Otworzył drzwi i stanął twarzą w twarz z Liisą. Na

jego widok dziewczyna zarumieniła się lekko, ale jej
oczy nabrały prawdziwego blasku, gdy odszukała

wzrokiem Olego.

- Roza powiedziała, że nie będzie jej przez jakiś czas,

i prosiła mnie, bym się zajęła Olem i ojcem - oświad­
czyła Liisa i pomimo swej tuszy przemknęła zwinnie
obok Mattiasa.

background image

5

Byłam w drodze na wyspy. Nie wiedziałam, co praw­

da, jak się tam dostanę, bo o tej porze roku nie kursu­
ją statki, ale pomyślałam, że spróbuję dotrzeć do Alta
i stamtąd zabiorę się jakimś kutrem. Właściwie nie

wiem, co tak naprawdę chodziło mi po głowie. Czułam
jedynie, że muszę się wyrwać z Krety. A przecież
oprócz babci Lei i dziadka nie mam nikogo. Zależało
mi, żeby porozmawiać z babcią!

... ona żyje z dziedzictwem, którego ja nie potrafię

przyjąć...

Nie wiem, jak to możliwe. Trudno uwierzyć, ale po­

grążyłam się w wieczności. Czuję pod stopami miękką
zieloną trawę. Najpierw zdumiało mnie, że jestem bo­
so. Wychodząc z domu, założyłam ciepłe buty. Nawet

pomyślałam sobie wówczas, że odstraszam nimi wio­
snę, ale uznałam, że w tak daleką drogę są najbardziej
odpowiednie.

Jestem boso, nie wiem, gdzie się podziała torba, któ­

rą zapakowałam. Chyba jej nie zgubiłam?

Czuję, że nie jest mi tu potrzebna.
Mam wyrzuty sumienia z powodu Liisy. Przecież

ona ma teraz tyle pracy w The House! Nie znam jed­
nak nikogo innego, do kogo mogłabym się zwrócić
o pomoc...

background image

- Co ci Roza powiedziała? - zapytał Mattias, cofając

się z powrotem do izby.

Liisa zdążyła przysiąść na ławie i wyswobodzić się

z kurtki, którą rzuciła niedbale. Zawstydzona, zerknę­
ła ukradkiem na Olego. Nie chciała, by sobie o niej źle
pomyślał, uświadomiła sobie jednak, że przecież on nie
może zobaczyć jej twarzy. Ole nie odezwał się, mimo
że wyczuwał niepokój Liisy.

- Przyszła rano do The House - wyjaśniła Liisa. - Już

z daleka zauważyłam, że jest jakaś niespokojna. Łatwo
to poznać po sposobie, w jaki się porusza, gestykuluje,
odchyla głowę...

Liisa poczuła się nieswojo. Nie chciała, by któryś

z obecnych mężczyzn uznał ją za głupią. Zwłaszcza
Ole. Kiedyś zagadywał ją prawie tak samo jak inne
dziewczęta. Kiedyś... zanim stracił wzrok i całkiem od­
sunął się od ludzi.

Liisa porzuciła pośpiesznie te myśli jakby w obawie,

że mężczyźni je odgadną. Zarumieniła się lekko, a jej
oczy powędrowały mimowolnie znów ku Olemu.
Przez chwilę zatrzymała na nim spojrzenie, ale zaraz
odwróciła głowę. Nie przejmowała się tym, że Mattias
coś zauważy i domyśli się prawdy.

- Powiedziała, że musi opuścić osadę - odpowiedzia­

ła krótko i zwięźle, jak zapewne oczekiwał tego od niej
Mattias. Wyczuwała, że jego nie obchodzi, co pomyśla­
ła, ujrzawszy siostrę Olego. Liisa domyśliła się, że ten
mężczyzna naprawdę lęka się o Rozę.

Żeby odczuwać taki strach, trzeba kogoś bardzo ko­

chać i starannie to ukrywać przed światem.

- Dokąd poszła? - zapytał.
- Nie pytałam jej o to. - Liisa pokręciła głową. - Wła-

background image

ściwie nie pomyślałam... Roza bardzo się spieszyła. Na
schodach postawiła niezbyt dużą torbę, po tym pozna­
łam, że już jest w drodze. Miałam pełne ręce roboty.
Nie dopytywałam się o nic, domyśliłam się jednak od
razu, że to dla niej ważne. Ważniejsze niż cokolwiek.
Przyszło mi chyba do głowy, że ma to jakiś związek
z jej młodszymi braćmi. Nie sądziłam, że chodzi o coś
zupełnie innego. - Głos jej zadrżał, jakby się miała roz­
płakać. Wilgotne spojrzenie kierowała to na Olego, to
na Mattiasa, którego pociemniała, surowa twarz zdra­

dzała wielki niepokój. - Chyba nie wyjechała sobie ot
tak, bez powodu? Nic nie wiedzieliście o jej zamiarach?

- Roza zawsze ma jakiś powód - uciął Mattias i ściąg­

nąwszy brwi tak, że przypominały skrzydła ciemnego,

ponurego ptaka, rzekł stanowczo: - Powiedz, jakich
słów użyła, prosząc, byś tu zaglądała!

- Dokładnie? - zapytała Liisa, która wolałaby tego

nie powtarzać. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że Mat­
tias obarcza ją winą za to, co się stało, i zrobiło jej się

przykro. Nie pomyślała, by zapytać Rozę o jej plany,
co teraz okazało się takie ważne. Gdyby wiedziała, za­
trzymałaby ją siłą, ba, wezwałaby innych, żeby jej po­
mogli. Ale przecież nie miała o niczym pojęcia.

- Dokładnie - powtórzył rozkazująco Mattias i po­

kiwał głową.

Liisa nabrała powietrza w płuca i patrząc na niego

nieruchomym wzrokiem, odpowiedziała cicho:

- Roza zapytała mnie: „Jak bardzo lubisz mojego

brata, Liiso?"

Ole odwrócił się w jej stronę, jakby chciał ją lepiej

słyszeć, a na jego twarzy zajaśniała nadzieja.

Liisa na moment wstrzymała oddech, a potem wes-

background image

tchnęła z drżeniem i popatrzyła w bok. Tak łatwo zapo­
minała, że te błękitne oczy nie widzą. Że nie odbierają
nawet najdrobniejszego promyka światła. Oczy ślepca
zazwyczaj wyglądają inaczej - są puste i nieruchome!

Mattias uśmiechnął się lekko, mimo że jego lęk o Rozę

nie zelżał ani odrobinę. Młoda Finka zarumieniła się i ucie­
kła spojrzeniem. Nagle izba wydała jej się zbyt ciasna, po­

wietrze zgęstniało. Liisa nie wiedziała, w którą stronę się

odwrócić. Krępowała się przyglądać Olemu, mimo że nie
mógł tego zobaczyć. Dokończyła więc pośpiesznie:

- Roza zapytała, czy troszczę się o Olego na tyle, że

gotowa jestem przyrzec, iż przyjdę tu ugotować jedze­
nie, ogarnąć chałupę i zrobić obrządek. Zadbam, by
Ole miał pod ręką to, co potrzebne, i mógł po to sięg­
nąć, kiedy zechce. Powiedziała, że chodzi o parę dni.
I że nie muszę tu zostawać na noc...

Liisa zamilkła na chwilę, po czym dodała z ciężkim

westchnieniem:

- ... zresztą i tak bym nie mogła. Mój tata nie zgo­

dziłby się na to. Nie wiem, czy w ogóle mówić mu
o tym, że wam pomagam. Uważałby, że to dziwne.
Chyba więc skłamię, że pracuję dłużej w The House.
Obawiam się jedynie, że ktoś mnie zobaczy, bo wieczo­
ry są już takie jasne, i ludzie zaczną gadać. Tyle plot­
kują o Rozie... Nie wiem, co powiedzieć tacie...

- Ale troszczysz się na tyle, żeby tu przychodzić? -

odezwał się Ole.

- Tak - odpowiedziała po krótkiej chwili głosem ci­

chym jak szept wiatru albo trzepot skrzydeł niewielkie­
go ptaszka.

Ole westchnął ciężko i pochylił głowę. Pod biało-nie-

bieską koszulą w paski, którą uszyła Roza, zadrżały mu

background image

ramiona. Olemu było do twarzy w niebieskim. Ten ko­
lor pasował do jego jasnych włosów i wciąż nazbyt nie­
bieskich oczu... Na długo ukrył twarz w dłoniach, tak że
nie wiadomo było, czy płacze, czy się śmieje. A może nie
był to ani smutek, ani radość, a jedynie bezsilność?

- Ciągle nam to nic nie mówi - przerwał Mattias

ostro. - Nadal nie wiemy, dokąd się wybrała!

Liisa była mu wdzięczna, że przerwał tę grę niedo­

powiedzeń między nią a Olem.

... to się stało zbyt gwałtownie, za szybko na takie

wyznania...

Mattias nie był człowiekiem bez serca, a jego zacho­

wanie podyktowane było bardziej niecierpliwością

i zdenerwowaniem niż złą wolą. Usprawiedliwiał się

w duchu, że tych dwoje, jeśli są sobie przeznaczeni, od­

najdzie do siebie drogę. Jeszcze będą mieli dość czasu
na trzymanie się za ręce...

Pierwsze lody zostały między nimi właśnie przeła­

mane.

- Zaraz po rozmowie ze mną Roza odeszła - dokoń­

czyła Liisa. - Jakby pod wpływem jakiegoś wewnętrz­
nego głosu, obejrzałam się za nią i odprowadziłam

wzrokiem. Patrząc, jak odchodzi ścieżką, pomyślałam

sobie, że wygląda dziwnie samotnie. Z daleka wydawa­

ła się taka drobna i mała. Wyglądała tak, jakby była zu­
pełnie sama na świecie.

Mattias poczuł ukłucie w piersi, gdy to sobie wyobraził.
- Dokąd mogła pójść? - zapytał zapatrzony nieru­

chomo przed siebie.

Ole wyrwany z marzeń, które obudziła w nim Liisa,

odrzekł niemal obojętnie:

- Czy ojciec nie opowiedział ci o naszej mamie?

background image

Czyż nie okazał ci zaufania, wyjaśniając ci to wszyst­
ko, o co my jako dzieci nie mieliśmy nawet prawa za­
pytać? - mówił. - Mama zniknęła nie tylko ten jeden
raz tuż przed narodzeniem Rozy. Mama znikała za­

wsze, kiedy było jej trudno. Przywykliśmy do tego. Po­

szukiwania na nic się nie zdawały, bo ginął po niej

wszelki ślad. W końcu przestaliśmy się dopytywać,
gdzie była, bo i tak nam nigdy nie odpowiadała. Uśmie­

chała się jedynie obco, jakby nosiła w sobie tylko jej
znane tajemnice. Długo sądziłem, że mama wyjeżdża
do babci i dziadka, póki nie zrozumiałem, że w ciągu
tych paru dni nieobecności nie dałaby rady pokonać
drogi tam i z powrotem. I wtedy przestałem się zasta­
nawiać. Nie chciałem znać prawdy. Po tych swoich
eskapadach mama zachowywała się normalnie, była ta­
ka jak zwykle. Jej nieobecność nie szkodziła nikomu.

Wszystko wracało do normy.

Ole zamilkł, oparł głowę o ścianę, a po chwili dodał:
- Nie chcę wiedzieć, Mattias, gdzie jest Roza.
Widać było, że wymawia te słowa z ciężkim sercem,

niechętnie. Jakby wbrew swej woli odsłonił przed nimi
mroczne strony własnej osobowości.

- Nie tylko Roza nosi w sobie mrok. To dziedzictwo

przypadło też nam, jej rodzeństwu. Dźwigamy je pogo­
dzeni albo zbuntowani, wszak nie pozostawiono nam wy­
boru. Jesteśmy skazani na to, by przenieść je dalej. Dlate­
go właśnie nie chcę wiedzieć, gdzie jest moja siostra...

Brat Rozy westchnął ciężko. On, najbliższy jej chyba

ze wszystkich żywych istot i najbardziej do niej podobny.

Jestem taka samotna.

Poruszam się nieprzerwanie, przemierzam zielony

background image

krajobraz, ale nie mam pojęcia, gdzie właściwie jestem.
To jakaś obca kraina. Wszystko tu jest nieznajome,
choć równocześnie odnoszę wrażenie, że dopiero co
mijałam podobne miejsca.

Bezkresne równiny wszędzie są takie same. Wpatru­

ję się w błękitne niebo, po którym wędruje słońce,
i próbuję według niego ustalić kierunki. Zupełnie jak­
bym żeglowała po zielonym oceanie z trawy. Wydaje
się to jakieś takie nienaturalne i wpędza mnie w zdu­
mienie równie duże jak to, że widoki wokół mnie są
powieleniem tych, które już widziałam.

... zabłądziłam...
Czuję, zdjęta niepokojem, że ktoś mnie wzywa.
... głos czysty jak dzwon...
Nie przybyłam tu z własnej woli.
... przecież wyruszyłam do babci Lei, do Bossekop!

Czyżby coś mi się stało po drodze?

... noce są chłodne...
... leżę nieprzytomna i umieram gdzieś w górach...
Nie przypuszczałam, że można odbyć taką wędrów­

kę. Zdawało mi się, że mam czasem dziwne sny. Ale
przecież nigdy nie zasypiam i nie śnię w ciągu dnia!
Niemożliwe, by sny były takie realistyczne. Dotykam
bosymi stopami trawy i czuję każde źdźbło.

... umieram...
... a przecież chciałam tylko, byśmy odpoczęli od sie­

bie przez jakiś czas...

... byłam taka zła...
... Mattias...
... może on jest tym najlepszym, co mnie w życiu spo­

tkało...

Ich twarze były niczym wykute w kamieniu. Twarze

background image

mężczyzn w wieku mojego ojca. Dorośli mężczyźni,
dojrzałe ciała. Niektórzy trzymali mnie w swoich ra­
mionach. Kiedy zamknę oczy, czuję dotyk ich rąk na
swojej nagiej skórze. Nie umiałabym jednak dopaso­

wać ciał do twarzy.

... mógłby to być ktokolwiek z nich...
Oblewa mnie zimny pot, gdy o nich myślę.
Nie wiem, kogo oni widzą, patrząc na mnie.
... to mnie najbardziej przeraża...
... lubię wiedzieć...
Nie wiem, czy widzą ciało, na którym leżą i odwró­

coną lepszą połową do wierzchu twarz. Czy może pa­
miętają mnie na czworakach, ułożoną tak, bym ich nie
prześladowała wzrokiem.

Jeden z nich powiedział mi kiedyś, że dręczą go mo­

je oczy. Kiedy na niego patrzę, wydaje mu się, że wi­
dzę go na wskroś. Kazał mi zacisnąć powieki, bo nie
mógł się sprawdzić, gdy mu się przyglądałam. Zrobi­
łam, co mi kazał. Leżałam pod nim, pod tym nachal­
nym, przepoconym ciałem, słyszałam jęki i uderzania
klamry od paska o podłogę, bo spodnie w pośpiechu
tylko opuścił do kolan. Zupełnie jak kopulujący pies.

... żadnych uczuć...
... zawsze byłam z tego taka dumna...
... żadnych uczuć...
Nie wiem, kogo oni widzą.
Niektórzy patrzyli w bok, jakby się bali.
Nie wiem, co czuję, kiedy myślę o tym, że się mnie

boją. Ogarnia mnie jakaś dziwna, obca moc, ale chyba
niebezpiecznie jest dać się jej ponieść. Można się nią
upić. Zupełnie już nie wiem, co jest dobre, a co złe...

Ci mężczyźni są w wieku mojego ojca. Założę się, że

background image

Wielki Samuel nadal budzi w nich respekt. Nie lubią
jednak przypominać sobie, co się z nim stało. Dlatego
go nie odwiedzają. Zresztą ojciec nigdy chętnie nie
wpuszczał obcych za próg swej chaty.

D o m był jego twierdzą, jego świątynią.
Teraz ma ją tylko dla siebie.
Koledzy z pracy pozostali kolegami z pracy. Wolą

nie przypominać sobie, że kopalnia może pozbawić
człowieka kończyn i ze zdrowego uczynić kalekę. Mo­
że nie przychodzą, bo boją się jego szalonej córki? Mo­
że między sobą nazywają ją czarownicą i lękają się, że
mogłaby ich otruć?

... albo rzucić urok...
... plotkują, że rzuciłam urok na Jensa...
... i Pedera...
... i Mattiasa...
... rzuciłam urok...
Gdyby wiedzieli o Tomasie, i o nim mówiliby to samo.
Często się zastanawiam, gdzie teraz jesteś, Tomas.

Rozmyślam, czy powiew wiatru nad płaskowyżem zdo­
łał uleczyć w tobie to, co pękło w ciemnościach sztol­
ni. Jak ułożyło się życie najmłodszemu spośród synów,
któremu nic się nie należało, który sam musiał zatrosz­

czyć się o swą przyszłość.

Myślę sobie, że ożeniłeś się z piękną dziewczyną, je­

dyną córką właściciela stada tłustych białych reniferów,
zaczarowanych reniferów z Saiwo.

Myślę, Tomas, że potrzebowałeś właśnie takiej żo­

ny, która otworzyłaby przed tobą bogactwo. Dzięki
niej renifery wędrują swobodnie między jawą a tą dziw­
ną nierealną rzeczywistością. Zasłużyłeś na taką żonę
i takiego teścia!

background image

Ale to tylko marzenia, moje marzenia dla ciebie. Bo

tak naprawdę szczęście nie spada z nieba najmłodsze­
mu synowi, który mylił się, sądząc, że potrafi zarabiać
dla rodziny pieniądze w taki sam sposób jak Norwego­

wie. Najmłodszemu synowi, który tak ukochał płasko­
wyż i wieczną wędrówkę, że nie zdołał wytrzymać ży­

cia, które sam sobie wybrał. Niełatwo ci było, Tomas,
ale nie zapominaj, że również nie wszyscy Norwego­

wie dobrze znoszą pracę pod ziemią...

... mam nadzieję, że pamiętałeś, by im o tym powiedzieć...
Tak często o tobie myślę, Tomas.
Wybrałabym cię na przyjaciela także bez pomocy

moich prababek. Ale kiedy się dowiedziałam, że to one
postawiły cię na mej drodze, wszystko potoczyło się
nie tak, jak powinno, i obróciło się na złe. Nie chcę

w ten sposób znajdować przyjaźni. Nie chcę, by one

kogokolwiek nastawiały przeciwko mnie.

Jens...

Moje oczy nie widziały nigdy kogoś równie urodzi­

wego...

Piękny Jens, którego kochałam nad życie...

Ale nie bardziej niż Synneve...

Nigdy mu tego nie wybaczę...
Nie pojmuję, co ja tu robię.
Wokół zieleń i błękit nieba. Na tych rozległych pa­

stwiskach można by wykarmić więcej zwierząt, niż li­
czy inwentarz wszystkich gospodarstw w Krecie i w za­
grodach aż po samo ujście Alty. Myślę, że nawet

w Norreisa i w Kvaenangen nie rośnie bardziej soczy­

sta trawa. Gdyby tutaj osiąść i założyć gospodarstwo,
można by się stać bardzo zamożnym. Krowom nigdy
nie zabrakłoby pożywienia.

background image

Wydaje mi się, że ktoś mnie tu przyprowadził.

Nie przyszłam tu z własnej woli. Nawet tego nie

pragnęłam. Chciałam dotrzeć wpierw do Alta, a tam
znaleźć kogoś, kto przeprawiłby mnie do Bossekop. Je­
stem pewna, że nawet o tej porze roku można przepły­
nąć na wyspy. Gdyby do naszej osady zawijały kutry
i łodzie, próbowałabym dostać się na pokład którejś
z nich na miejscu. Tak by było najprościej.

Wybierałam się do Bossekop.
Co do tego nie mam wątpliwości. Pamiętam to do­

kładnie w odróżnieniu od innych rzeczy, które docie­
rają do mnie jak przez mgłę. To jedno utkwiło mi w pa­
mięci. Zresztą czy można mi zarzucić brak rozsądku?
Dziadek handluje z kupcami w Alta, stąd wiem o krą­
żących między lądem a wyspami łodziach. Chciałam
porozmawiać z babcią Leą. Ona wie, o czym myślę, bo
to ona właśnie starała się nauczyć mnie żyć z dziedzic­
twem, przed którym tak się wzbraniam.

Jak tu zielono...

Mattias nie wierzył Samuelowi.
Nie wierzył też Olemu.
Ole przecież był dzieckiem, kiedy działo się to,

o czym wspomniał Samuel. Mattias, sam niewiele pa­
miętając z dzieciństwa, nie dowierzał, że z Olem było
inaczej. Nasłuchał się po prostu najróżniejszych histo­
rii o tym, jakie to niezwykłe kobiety należały do rodu,
z którego oni się wywodzą.

Tych opowieści strzeżono w rodzinie Rozy niczym

klejnotów. W gronie najbliższych opowiadano często
sagi i historie z życia kobiet obdarzonych ponadnatu-
ralnymi zdolnościami. Roza zresztą mu także czasem

background image

przybliżała takie opowieści. Zauważył, jak bardzo jest

w nich rozkochana. Ole pewnie słuchał ich z takim sa­

mym oddaniem. Byli prawie równolatkami, często się

wspólnie bawili i opowiadali sagi. Umieli je na pamięć.

Kiedy byli mali, Nanna znikała raz po raz na parę

dni. Nietrudno ją zrozumieć. Była przecież taka mło­
da, a na jej wątłych barkach spoczywała odpowiedzial­
ność za całą gromadkę potomstwa.

Samuel wprawdzie nie wypływał w morze na poło­

wy, ale i tak to Nanna dźwigała ciężar codziennych

obowiązków. Nic dziwnego, że od czasu do czasu rzu­
cała wszystko i znikała, żeby się pozbierać.

Trudno też się dziwić Samuelowi, który przedsta­

wiał własną wersję tych zdarzeń. Miał mówić, że jego

piękna młoda żona bez uprzedzenia znika z domu, ot
tak po prostu? A czym tu się chwalić? Wystarczyło, że
sam się tym zadręczał.

A może z czasem przyzwyczaił się do tych eskapad

żony? Może znosił je i tolerował dlatego, że uwielbiał ją
ponad wszystko? Wiedział, że wróci, mimo że nigdy nie
opowiadała mu, gdzie była. Na swój dziwny sposób się
z tym pogodził. Może układał baśni powodowany we­

wnętrzną potrzebą wyjaśnienia tego wszystkiego? Być

może Nanna właśnie niczym bohaterka baśni pojawiła
się w życiu Samuela z Tornedalen i Kafjord, zwiewna
istota, którą pragnął zatrzymać przy sobie za wszelką ce­
nę. Nawet kłamiąc przed samym sobą. Wymyślał więc
opowieści, które pasowały do rodzinnych sag. A dzieci

przywykły przyjmować najdziwniejsze rzeczy za praw­
dę, więc bez zastrzeżeń zaakceptowały i to.

Ole nadal w to wierzył, co do Rozy zaś Mattias nie

miał pewności.

background image

Nie wiedział, co naprawdę o tym wszystkim myśleć.
Nie wykluczał jednak, że i ona przyjmowała to wszyst­

ko za prawdę. Nie wzbudzało w niej podejrzeń to, że lu­
dzie znikają, nie pozostawiając śladów, by potem pojawić
się jakby nigdy nic, bez żadnego wyjaśnienia, a życie to­
czy się dalej. Roza przywykła do takiej rzeczywistości.

Zresztą jej życie też obfitowało w najdziwniejsze wy­

darzenia.

Co o niej myśleć?
... czy chciałby jej chronić, tak jak mu się zdawało, że

chroni, gdyby w pełni wierzył, że Roza posiada jakiś po-
nadnaturalny dar? Że dysponuje jakąś tylko sobie wła­
ściwą mocą, która pozwala jej rządzić innymi, budzić

wiatr i niepogodę, mieć władzę nad życiem i śmiercią...

Nie umiał sobie na to odpowiedzieć.

Był natomiast pewien, że Roza nie mogła się rozpły­

nąć w powietrzu. Zbyt często ją tulił w ramionach, by
sądzić, że coś takiego jest możliwe. Roza istniała. Jej
życie, jej cielesność nie mogła ulec unicestwieniu, na­

wet jeśli Roza stanowiła ostatnie ogniwo w łańcuchu

nadzwyczajnych kobiet.

Aż tak osobliwy nie był żaden ród!

Nie odzyska spokoju, póki jej nie odnajdzie.
Miał pewne domysły, gdzie tym razem się ukryła, ale

po rozmowie z Liisą uznał, że nie ma sensu penetro­

wać tych miejsc, w których Roza zwykle szukała sa­

motności. Zrozumiał, że tym razem nie chodziło jej je­
dynie o to, by odpocząć od ludzi. Nie poszła w góry,
by lizać rany i studzić gorące myśli.

... chodziło o coś innego...
O n a ruszyła ku jakiemuś celowi.
Dokąd mogłaby się udać, jak nie w kierunku wyspy,

background image

na której mieszkali jej krewni i gdzie przebywali jej
młodsi bracia? Roza nie miała nikogo poza nimi...

... wydawało mu się, że słyszy pełen uznania głos, roz­

brzmiewający w jego głowie...

Nadal idę.
Nie chcę być sama.
Czas płynie niczym fale. Nie przepadam za morzem.

Nie wiem, czy minął dopiero dzień, czy dzień i noc. Nie
pamiętam, ile razy słońce przewędrowało po niebie.
Raz, dwa, a może trzy. Wszystko wydaje się jednako­

we, nie wiem, czy tu w ogóle istnieją jakieś kierunki.

Może słońce stoi przez cały czas w jednym miejscu

i nie można kierować się według jego położenia?

Moje stopy poruszają się teraz wolniej. Przedtem

biegłam co sił w nogach, w ustach czułam smak krwi,
a serce waliło mi młotem. W uszach mi szumiało, dud­
niło w skroniach. A w środku był we mnie rozdziera­
jący krzyk, nieustające wycie. Pragnęłam ogłuchnąć.
Chciałam uciec jak najdalej, dlatego nie przestawałam
biec, mimo iż padałam ze zmęczenia.

Kiedy się wreszcie zatrzymałam, moje serce przesta­

ło się tłuc, ustał szum w uszach, ale krzyk nadal roz­
brzmiewał...

Dopiero gdy musiałam odetchnąć, zrozumiałam, że

to ja sama krzyczę.

... że to mój głos...
Ucichł dopiero, gdy nabrałam powietrza w płuca.

Wystarczyło po prostu zatrzymać się i odetchnąć.

Teraz, słaniając się, idę dalej.
Krok za krokiem.
Czegoś szukam i ogarnia mnie złość, bo nie rozu-

background image

miem, po co tu jestem. Błądzę w kółko po falujących
łąkach porośniętych soczystą zieloną trawą. Gdybym
była krową, pewnie zanurzyłabym w niej pysk i rycza­
ła ze szczęścia.

... nie wiem, czy krowy bywają szczęśliwe...
... może...
A czy ja jestem szczęśliwa z Mattiasem?
Nietrudno przywołać jego obraz. Jest taki urodziwy.

Wszyscy wybrani przeze mnie mężczyźni wyróżniają
się urodą spośród innych.

Moje oczy cenią piękno.

Jest taki przystojny. Wysoki i szczupły, wąski w bio­

drach, ale w ramionach szeroki i silny. Tacy jak on
przyciągają spojrzenia kobiet.

Podoba mi się.
Lubię, gdy inne kobiety wpatrują się w niego pożądli­

wie. Żadna oczywiście nie przyznałaby się przede mną

do tego, ale ja wiem swoje. Zdradza je błysk w oku. Znam
się na tym, bo sama patrzę na niego w ten sposób.

Nie boję się przyznać, że i ja go pożądam.
Ma taką wyrazistą twarz. Jego czoło jest wysokie, ale

do niego to pasuje. Lubię jego zmrużone brązowe oczy.
Lubię płonący w nich żar, namiętność. Lubię jego zmy­
słowe usta.

I blizny, dwie blizny wokół szyi i jedna ukośna na

policzku, nie szpecą go w moich oczach, ale czynią jesz­
cze bardziej interesującym.

Zawsze pożądałam tego, co nieznane i nieosiągalne.
Wykrzykuję jego imię wśród zielonego bezkresu.
- Mattias!

background image

6

Budzi mnie własny krzyk.

Jestem kompletnie oszołomiona.

Może on mnie usłyszy. Może potrafi uwierzyć, że je­

stem przy nim szczęśliwa. A jeśli uwierzy, to może tu

po mnie przyjdzie.

Może jestem z nim szczęśliwa.
Mattias. Mattias. Mattias.

Jego imię brzmi niczym rytm mojego serca. Muszę

dopasować się do tego rytmu, nie znam bowiem inne­
go, ponieważ inny nie istnieje. Umrę, jeśli go nie znaj­
dę albo on nie znajdzie mnie.

Mattias.
Idę i idę, choć nogi są mi nieposłuszne. Im dłużej wę­

druję, tym trudniej mi postawić kolejny krok. Zaczy­
nam powątpiewać, czy kiedykolwiek dojdę do jakiegoś
celu. Tu nie ma żadnych ścieżek. Moje stopy też nie po­
zostawiają śladów. Przez nieuwagę chyba niepotrzeb­
nie skręciłam.

Powinnam bardziej się pilnować.
Na pewno chodzę w kółko.
Ale trawa przygnieciona moim ciężarem podnosi się

natychmiast i jej zielone źdźbła znów prężą się dum­
nie ku słońcu i ciepłu. Poddają się chłodnym pieszczo­

tom wiatru i mówią, że nie dadzą się zniszczyć. Zaczy­
nam wierzyć, że trawa przemawia do mnie.

background image

Nigdy nie dotrę do celu. Będę tak krążyć, póki nie

padnę wycieńczona, a potem umrę z głodu i pragnie­
nia.

Zostałam tu wezwana.
Ta pewność tkwi we mnie głęboko.
Pamiętam głos.
Wyraźny i dźwięczny niczym kościelne dzwony.

Wabił mnie i kusił jak jasny szelest liliowych dzwo­
neczków na ukwieconej łące. Pozbawił mnie woli
i przywiódł tutaj...

... zostałam wezwana...
W moich myślach ani w marzeniach taki obraz ni­

gdy się nie pojawia, nie jest odzwierciedleniem moich
ukrytych pragnień. Nigdy nie śniłam o rozległych łą­
kach, które mogłyby wykarmić stado liczniejsze niż
tłum ludzi przewijający się przez naszą osadę. Zycie na
roli nigdy mnie nie pociągało. Nigdy nie myślałam
o tym, by poślubić gospodarza. To brat mój, Ole, chciał
uprawiać ziemię. Ale stracił wzrok i nie może gospoda­
rować, mimo że jest krzepki i ma mocne ramiona. Kie­

dy o nim myślę, zbiera mi się na płacz. Jest jeszcze ta­
ki młody, a już musiał porzucić marzenia.

Ufam Liisie. Wiem, po co tak często zachodzi do nas.

Nie mnie odwiedza. Jestem jedynie pretekstem! Tak na­

prawdę Liisa przychodzi do Olego. Czuje do niego sła­
bość. Kocha go.

Trochę boję się takich słów!
Kochać kogoś...
Liisa kocha mojego brata.
Kocha go całym sercem i całą sobą... Jej twarz pro­

mienieje, kiedy ktoś mówi o Olem. Nic nie może na to
poradzić, nawet gdyby chciała. To silniejsze od niej.

background image

Ale, o dziwo, ona wcale nie chce ukrywać i z dumą

ukazuje światu, że kogoś kocha...

Dziwne, że tym wybranym jest mój brat.
... Ole, którego i ja kocham...
... Ole, któremu z całego serca życzę szczęścia...
Cieszę się, ale równocześnie odczuwam strach i wcale

nie wstydzę się do tego przyznać. Boję się, bo miłość jest

taka ulotna. Nie da się jej zacisnąć w dłoni, by mieć pew­
ność, że zostanie tam na zawsze. Im bardziej kurczowo
ktoś stara się ją utrzymać, tym szybciej może ją stracić.

Dziwię się, ponieważ moje oczy nigdy nie promie­

niały takim blaskiem, kiedy patrzyłam na Jensa. Nie
promieniały tak jak oczy Liisy wpatrzonej w mojego
młodszego brata, Olego!

Moje oczy nie lśniły, gdy myślałam o Jensie, ani gdy

byłam z nim razem. Kochałam Jensa, ale nie w taki spo­
sób. Nie odbijał się we mnie równocześnie blask słoń­
ca, srebrzysta poświata księżyca i wszystkie barwy tę­
czy. Uczucie Liisy do mojego brata jest inne, dlatego
tak się boję. Dziwię się i obawiam, że czar pryśnie.

To zbyt piękne, by mogło być prawdziwe.
Tak bardzo bym chciała, żeby Olemu dane było

przeżyć miłość...

I boję się, ponieważ wiem, że Ole nie ma Liisie nic

do zaoferowania. Jest niewidomy, a więc, według tutej­
szych norm, bezwartościowy.

Mężczyzna niemężczyzna.
Ojciec Liisy uzna go za ciężar. Bo to Liisa będzie mu­

siała pracować na utrzymanie. Ole ma zdrowe ciało
i zdrowe ręce, każdego dnia widzę, jak zmienia się

w przystojnego mężczyznę. Niejeden powtarza, że

szkoda urody dla takiego jak Ole...

background image

... wtedy chce mi się wyć...
Będzie piękny, ale czym może zająć ręce? Nie będzie

w stanie uprawiać roli, nie wypłynie na połów, nie pój­
dzie na polowanie. Nigdy nie zetnie drzewa w lesie,

a już w ogóle nie pójdzie pracować do kopalni, by za­
robić na rodzinę.

Mój brat stanowi zbiór niewykorzystanych możli­

wości. To, kim jest, co umie, co może zrobić, jest bez
wartości, gdyż z tego nie urosną na drzewie talary.
A wartość człowieka mierzy się właśnie tą miarą...

Liisa na razie tego nie dostrzega, ponieważ patrzy na

niego zakochanymi oczyma. Ona widzi pięknego młode­
go mężczyznę. Jest trochę podobny do mnie, ma delikat­
ne rysy jak krewni z rodu mamy, których urodę sławio­

no, ale włosy w kolorze dojrzałego zboża odziedziczył
po ojcu. Jego oczy wcale nie przypominają oczu ślepca.

Mój brat ma siedemnaście lat, a blisko niego jest isto­

ta o gorącym sercu, która go kocha i nie wstydzi się te­
go. Boję się jednak, co się stanie, kiedy inni powiedzą

jej, co o tym sądzą. Kiedy ojciec oświadczy, że przez ca­
łe życie nie będzie jego córką, więc powinna rozejrzeć
się za mężem, który będzie umiał zadbać o nią i o dom.

Ole zajmuje krótszą ścianę w alkierzu, który dzieli

z ojcem. Tylko tyle ma do zaoferowania młodej żonie.

Ma ojca kalekę i dorosłą siostrę, z którą Liisa będzie

zmuszona dzielić honory gospodyni. Siostrę - wiedźmę...

Liisa nie myśli o tym teraz, a ja wcale nie próbuję jej

tego uświadomić. Zapytałam ją, jak bardzo zależy jej
na moim bracie, i odwołując się do jej uczuć, łatwo
osiągnęłam to, co chciałam.

Nie muszę się bać, że moi najbliżsi zostali bez opieki.

Wiem, że przy nich jest Liisa.

background image

Może także Mattias...

Są do siebie tacy podobni.

Poczuwają się do odpowiedzialności.
... jestem zła na niego...
... na nikim się jeszcze tak nie zawiodłam...

Jestem taka samotna!

To pierwsze, co pomyślałam, gdy się tutaj znalazłam.

Ale przemierzywszy tysiące kroków i nie dotarłszy do
celu, uświadomiłam sobie, że to coś więcej. Smakuję tę
myśl, przeżuwam i odkrywam nagle, że zawiera ona
najgłębszą prawdę o moim życiu.

... a jeśli to jest próba, czy potrafię być sama...

Jestem taka samotna!

Powtarzam te słowa każdemu zadeptywanemu

źdźbłu trawy. Unoszę dłonie i dotykając każdego pal­
ca z osobna, mówię:

Jestem taka samotna!

Zawsze byłam samotna.
Ale umiałam sobie z tym radzić.
Nawet wtedy, gdy miałam trzynaście lat i kochałam

tak mocno, że serce mi omal nie pękło, a ten, którego
uwielbiałam każdym skrawkiem swego ciała, nigdy na
mnie nie spojrzał.

Nie pamiętam nawet teraz jego imienia.
Przeżyłam wówczas przedsmak miłości. Właśnie

wtedy przerwała się we mnie tama i utonęłam w powo­

dzi gwałtownych uczuć.

Po nim był tylko Jens.

Jens...

Z Jensem też byłam samotna. Jedyne, co zrobił, by mi

w tej samotności ulżyć, było to, że spłodził Synneve.

Ale potem ją zabrał...

background image

Jens, a nie moja zła wola...
Jestem taka samotna!

Wykrzykuję te słowa prosto w niebo. Stoję sama po­

śród bezkresnej zielonej równiny. Jak okiem sięgnąć,
ciągnie się połyskliwa zieleń. Obracam się dookoła
i wszędzie wciąż ta zieleń.

Zieleń i lazur.

Jestem taka samotna!

Krzyczę z całych sił. Bolą mnie płuca, dusi mnie w żo­

łądku, na skroniach zaciska się obręcz, a w oczodołach
koncentruje się przeraźliwy ból. Tracę całkowicie orienta­
cję i nie wiem, czy nadal wiruję. Słyszę swój własny krzyk.

Słyszę swój płacz...

I spadam...
Gdzieś z oddali dochodzi mnie głos ojca nakazujący

mi, bym przestała płakać. Jego słowa dźwięczą mi

w uszach. Nagle staje przede mną, pomiędzy kciuk i pa­
lec wskazujący chwyta mój podbródek, unosi go i ob­
raca moją twarz tak, by widzieć oszpecony policzek.

Czuję piekący ból. Gdy próbuję się uśmiechnąć i coś po­

wiedzieć, pęka cienka powłoka skóry pokrywająca blizny.

Staram się więc nie śmiać i nie płakać, nawet nie mówić.

Oddycham ostrożnie przez nos.

Jego twarz też nie odzwierciedla żadnych uczuć.

Wiem, że powinnam go naśladować. On chce, żebym
pokazywała ludziom twarz-maskę. Z pozoru wydaje się
to proste, ale wcale nie jest łatwo patrzeć pusto i uda­

wać, że się o niczym nie myśli.

Mój ojciec wpatruje się w mój oszpecony policzek

i mówi, że nigdy nie powinnam płakać. Nie wolno mi
pokazywać innym, co naprawdę czuję, by nie użyli te­
go przeciwko mnie. Chyba nie chcę, by moje uczucia

background image

stały się bronią skierowaną przeciwko mnie i całej na­
szej rodzinie...

Ale on chyba nie może być prawdziwy, bo widzę je­

go stopy obute w wysokie oficerki. Mój ojciec przecież
nie ma nóg.

Widzę więc wytwór swojej wyobraźni.
... ułudę...
... jaka ulga...

Słyszę jeszcze jeden, łagodniejszy głos. Głos kobiety,

która prosi, bym płakała. Lubię wierzyć, że ją znam.
Gładzi mnie po włosach i nie opuszcza nawet, gdy ją
próbuję odepchnąć. Jest moją matką. Jest matką

wszystkich.

Nigdy mnie nie porzuci.

Wykrzykuję, by mnie zostawiła w spokoju, choć

wcale tak nie myślę i ona to rozumie.

Zawsze mnie rozumie.
Boję się, że ona użyje tego przeciwko mnie. Ale chy­

ba nie może, przecież jest jedną z nas. Należy do ro­
dziny, a rodzina trzyma się razem. Nasza rodzina za­

wsze się trzyma razem.

- Walczysz z tym, Rozo, sprzeciwiasz się - mówi

i gładzi mnie najdelikatniejszymi dłońmi na świecie.

... ale to przecież nie jest chyba świat...
... dłonie przyjemnie chłodzą...
- Sama sobie utrudniasz, Rozo. Nie rozumiesz tego?

Walczysz przeciwko sobie i walczysz przeciwko nam.

Stajesz się nie do zniesienia dla najbliższych.

- Jestem taka samotna - mówię, ale z moich ust wy­

dobywa się tylko przeciągłe westchnienie i głuchy jęk.

- Jesteś samotna na własne życzenie - odpowiada.
Nie pojmuję, jak ona może tak mówić. Zupełnie jak-

background image

by była bez serca. Jej głos brzmi surowo, robi mi wy­
rzuty, obarcza winą.

Ale przecież to one mnie wybrały! One uczyniły in­

ną. Przez nie odsunęłam się od ludzi i pogrążyłam w sa­
motności!

Poddaję się losowi i żyję tak, jak jest mi przeznaczone...
- Jesteś jedyną kobietą spośród rodzeństwa - mówi

ona, a w jej głosie pobrzmiewają weselsze nuty.

Ocieram więc wierzchem dłoni piekące mnie w po­

liczki łzy i podnoszę spuchniętą od płaczu twarz. Wło­
sy mam w nieładzie, szczypią mnie poczerwieniałe
oczy. Już brzydsza być nie mogę.

... uroda tutaj nic nie znaczy...
... ale tak strasznie bym chciała być piękna...
Pozostała mi tylko połowa twarzy.
Ona widziała mnie już wcześniej. Niczego przed nią

nie ukryję.

Jest taka śliczna, gdy się uśmiecha.

- Dziedzictwo przypadło tobie, ponieważ jesteś je­

dyną córką - tłumaczy Natalia. Mój anioł stróż. Moja
strażniczka. Mój sędzia. Moja pramatka.

- Twarz oszpecił ci ojciec - dodała ze śmiertelną po­

wagą w błyszczących zielonych oczach. Nigdy wcześ­

niej nie widziałam u niej takiej powagi. Wcześniej za­

wsze przychodziła do mnie uśmiechnięta i rozmawiała
ze mną, gdy nikt inny nie chciał.

- Nie miałyśmy na to żadnego wpływu - dodała. -

A co do życia, jakie teraz wiedziesz, Rozo, sama pono­

sisz za nie odpowiedzialność. Odpychasz wszystkich
od siebie. Odwracasz się plecami do ludzi ci życzli­

wych, wystawiasz kolce, nim ktoś zdoła podejść na ty­
le blisko, by cię poznać. Odsuwasz się od tych, którzy

background image

pragną twojego dobra. Jesteś zawzięta. Czy w taki spo­
sób zdobywa się przyjaciół?

Nie odpowiadam.
Nie podoba mi się to, co usłyszałam.
- Nazywają mnie czarownicą.
- A może nią jesteś? - uśmiechnęła się. - A jeśli tak,

co uczyniłaś z tym talentem?

Po co pyta? Wie doskonale, do czego użyłam swoich

zdolności, swojego daru.

- Pewnie ci się wydaje, Rozo, że jesteś z nas wszyst­

kich najważniejsza?

Milczę. Bo nie wiem, o co jej chodzi.
- Jesteś ostatnim ogniwem w łańcuchu. Póki co... -

mówi, unosząc leciutko brew, i pozwala, by te słowa do­
tarły do mnie. - Jedynym powodem, dla którego jesteś
teraz dla nas taka ważna, jest ten, że na tobie spoczywa
przedłużenie tego łańcucha. Nie nadszedł bowiem jesz­
cze czas, na który się przygotowujemy. Jesteś ważna,
ponieważ musisz zebrać doświadczenia życiowe. Po­

winnaś uczyć się, pielęgnować tę mądrość i zabrać ją po­
tem ze sobą tutaj. Nadejdzie kiedyś pora, kiedy przyda

się cała nasza wiedza i wszystkie umiejętności. Nastanie
bowiem wielka ciemność, przez którą będziemy musia­
ły przebrnąć, Rozo. W przyszłości, nie teraz. Ty popro­

wadzisz dalej nasz ród. Masz począć nowe życie. Spo­
czywa na tobie wielkie zadanie, ale poza tym jesteś tyl­
ko liściem na wietrze.

Oczyma wyobraźni widzę targany porywami wiatru

liść.

Czyż jest coś bardziej samotnego?
Ona czyta w moich myślach i śmieje się ze mnie. Nie

podoba mi się, że pokazuje mi moją małość, ale nie po-

background image

trzebuję niczyjego współczucia. Nawet swoich prababek.

- Chcę, żebyś wszystko dobrze zrozumiała. Pokażę ci,

jak to się zaczęło, i wyjaśnię, jak nasz ród wszedł w po­
siadanie tego daru - mówi Natalia. - Pokażę ci początek.

Ciemno ubrana dziewczyna otulona brudnym brą­

zowym szalem, spod którego wystają czarne włosy, stoi
na brzegu złotej plamy na kompletnym pustkowiu.

... pustkowie...

Ale nie całkiem. Bo oto pojawia się zrazu niewyraźna,

ale powoli nabierająca ostrości postać. Młoda, może
osiemnastoletnia dziewczyna zagryza do krwi dolną war­
gę, która nieprzyjemnie piecze smagana wiatrem. Ale zja­

wa nie znika, nadal stoi na samym środku placu. Pojawi­
ła się znikąd. I stoi zwrócona twarzą ku dziewczynie.

Zjawa ma postać kobiety, właściwie jeszcze dziewczę­

cia. Smukła, niewysoka, ubrana zbyt lekko jak na tę po­
rę roku, w prosty kaftan z cienkiej skóry. Na stopach ma
miękkie kumagi z różnobarwnymi taśmami oplatającymi
łydki. Długie blond włosy opadają na wąskie ramiona.

Jakby blada słoneczna tarcza użyczyła im swej barwy.

Powoli zjawa podchodzi do czarnowłosej. Stawia

nieduże kroki, jak każda młoda dziewczyna. Pod mięk­
ką skórą, dopasowującą się do kształtów ciała, uwidacz­
niają się zaokrąglone biodra.

Tak, kaftan wypełniony jest ciałem, a nie pustką, tak

jak czarnowłosa przez moment skłonna była przypusz­
czać. Koszmarne opowieści z dzieciństwa pozostawiły
najwyraźniej ślad w jej pamięci. Dość się nasłuchała
o upiorach i błąkających się duszach, które nie mogą
zaznać spokoju. Ale zjawa pod postacią jasnowłosego
dziewczęcia jej nie przeraża.

background image

Im bliżej podchodzi, tym silniej czarnowłosa odbie­

ra przyjazne wibracje. Tym wyraźniej odczuwa ciepło
i życzliwość.

Oczy dziewczyny otulonej szalem dostrzegają to, co

u innych wywołałoby przerażenie - zjawa nie pozosta­

wia na śniegu śladów. Czarnowłosa nie wpada jednak
w panikę.

Zjawa podchodzi ku niej, jakby płynęła tuż nad zie­

mią, nie dotyka stopami zewnętrznej, lekko zlodowa­
ciałej warstwy śniegu i pozostawia ją nienaruszoną.

Czarnowłosa wie, że to sprzeczne z prawami natu­

ry, ale nie odczuwa niepokoju. Zjawa zatrzymuje się
przed nią. Mogłaby jej dotknąć, gdyby nie rozdzielał
ich niewidzialny mur.

Czarnowłosa uważnie się jej przygląda. Ciało o lek­

ko zaokrąglonych kształtach zachowało dziecinną
pulchność. Zjawa porusza się jak młoda, wyzwalająca
się z kokona dziewczyna, która wyczuwa swoją zmy­
słowość i uwielbia ją sprawdzać na innych. Ale z jej bla-
dobłękitnego spojrzenia wyziera tysiącletnia mądrość.
To nie są oczy dziecka. Kryją w sobie ból i smutek, tę­
sknotę, miłość i nienawiść.

- Wiedziałam, że przyjdziesz - przemawia zjawa, po­

ruszając niemo ustami.

- Musiałam.
Czarnowłosa uświadamia sobie, że z jej ust też nie

wydobywa się głos. Prowadzą rozmowę w myślach.

To też jej nie dziwi, przeciwnie - wydaje się naturalne.

Równie naturalne jak to, że myśli, którymi się wymienia­
ją, formułowane są w języku, którym posługiwała się
przez parę łat jako dziecko. To język zamieszkujących tę
bezkresną równinę nomadów, spośród których wywodzi

background image

się jasnowłosa. Tego zimowego dnia pojawiła się niczym
sen tam, gdzie tańczą huldry.

- Jesteś inna, niż się spodziewałam - mówi otoczona

niewidzialnym murem zjawa i zamyśla się.

- Dlaczego? - pyta żywa istota także bez słów.

Jest ciekawa jasnowłosej bardziej, niż potrafiłaby to

wyrazić słowami. Rozpoznaje w niej bowiem dziewczę

z koszmarnego snu, jaki śniła po śmierci Taaviego.

W tym śnie na szczupłej szyi dziewczyny odcisnęły się
ślady ubroczonych krwią rąk Taaviego.

- Myślałam, że ktoś z moich przyjdzie mi z pomocą -

rzecze zjawa, nie spuszczając wzroku z czarnowłosej. -
Myślałam, że wywodzisz się z mojego ludu, ale się pomy­
liłam.

Jej twarz łagodnieje w uśmiechu.

- Mimo to dużo o nas wiesz. Nie pojmuję tylko, dla­

czego nie mogę dotrzeć do tych pokładów twojej pa­
mięci, które by mi wszystko wyjaśniły. Ukryłaś głębo­

ko w sobie znaczną część swojego życia.

Czarnowłosa z trudem przełyka ślinę.
Kochany Mikkalu, mówi w myślach i nie spuszcza­

jąc wzroku ze zjawy, uwalnia wspomnienia.

Przez długą chwilę stoją tak i patrzą na siebie. Czar­

nowłosa odsłania przed ukrytą za niewidzialnym mu­
rem zjawą swoje serce. Na twarzy jasnowłosego dziew­

częcia pojawia się zrozumienie.

- Jesteś prawie jedną z nas. Na tyle, na ile to możliwe

w przypadku kogoś, kto nie urodził się pośród mego lu­

du. Wiedziałam, że dokonałam właściwego wyboru. Po­
trzebuję młodej nieulęknionej kobiety, która potrafi zro­
zumieć i wczuć się w czyjeś życie. Która pojmuje, czym
jest miłość, i nie cofnie się przed wybuchem nienawiści.

background image

Która potrafi obudzić w sobie wstręt i pogardę i będzie
umiała się zemścić...

Na jej twarzy pojawia się okrutny uśmiech, pełen na­

dziei i wyczekiwania.

- Pozwól mi zrozumieć, dlaczego mnie potrzebujesz -

prosi czarnowłosa, nie czując lęku. - Kim jesteś?

Zjawa poważnieje, a w odzwierciedlającej się na jej ob­

liczu gamie zmiennych uczuć górę bierze stanowczość.

- Otworzyłaś przede mną serce, więc i ja odpłacę ci

tym samym. Dowiesz się o mnie wszystkiego i zrozu­
miesz mnie, tak jak ja zrozumiałam ciebie, a kiedy spo­
tkasz człowieka, który stał się moim przekleństwem,
który mnie ograbił ze wszystkiego, a potem pozbawił
życia, staniesz się narzędziem w moich rękach...

Czarnowłosa przełyka ślinę. Emocje przepływają

przez nią niczym rwący, nieujarzmiony nurt rzeki, któ­
rej wody wezbrały podczas wiosennych roztopów i wy­
stąpiły z brzegów.

Stopniowo pojmuje dramat tej drugiej, napełnia się

jej nienawiścią i goryczą. Przyjmuje powierzoną jej mi­
sję i czyni ją zadaniem swego życia.

- Zrobię to - zapewnia poruszając ustami. W ciszy

pustkowia jej głos brzmi donośnie.

Stojąca przed nią postać blednie, jej kontury łagod­

nieją i powoli rozpływa się w powietrzu, zamieniając

w przezroczysty obłok.

Ulega unicestwieniu?
Nie, to nieprawda. Staje się szeptem nad równiną

i drżącym podmuchem nad bielą śniegu.

Nieszczęśliwa udręczona dusza, która nie może za­

znać spokoju. Która nie spoczęła w poświęconej ziemi.

Bezbronna ofiara pozbawionego wszelkich skrupu-

background image

łów mężczyzny skrywającego swe okrucieństwo pod
ujmującą powierzchownością. Parł do przodu i piął się
po trupach, hołdując zasadzie, że cel uświęca środki.
Bezlitośnie wykorzystał młodziutką jasnowłosą Lapon-
kę z dalekiej północy, splamił ręce jej krwią i żyje spo­
kojnie dalej, nie dręczony wyrzutami sumienia.

Zjawa odkryła przed czarnowłosą całe swoje życie

i opowiedziała szczerą do bólu prawdę o owym okrut-
niku.

Czarnowłosa dziewczyna poznała jego bezwzględ­

ność i uczuciowy chłód. Przeraziła się, ale równocześ­
nie poczuła, jak napełnia ją moc. Przyrzekła sobie, że
pomści Laponkę. Jej los nie zostanie zapomniany. Be­
stia przestanie krzywdzić innych.

Wcześniej zdawało jej się, że nienawidzi Taaviego.

Teraz w porównaniu z okrutnikiem, którego miała od­
naleźć, Taavi wydał jej się niewiniątkiem.

Powstrzyma jego bezwzględne dążenie do kariery.

Zakończy jego okrutne zabawy z życiem ludzkim. Od­
najdzie i zdemaskuje bestię ukrytą pod powłoką ujmu­
jącego mężczyzny.

Zjawa dokładnie jej go pokazała.
Wie, że to mężczyzna w wieku około trzydziestu lat,

oznaczający się niezwykłą urodą. Ma jasne włosy, szare
oczy i uśmiech rodem z innego świata. Jest czarujący,
zwinny, przystojny. Zna go i to stanowi jej siłę. Nawet
gdyby miało to zająć jej całe życie, znajdzie go i zniszczy.

- Wiedziałam, że jesteś właściwą osobą - wyszeptał

wiatr.

Czarnowłosa dopiero teraz zauważyła, jak bardzo

przemarzła.

Z trudem poruszając palcami, założyła rękawice.

background image

Z wolna wracała do rzeczywistości z nierealnego

świata, w którym się nieoczekiwanie znalazła.

Wiatr szarpał jej włosy i chłodził czoło, jakby chciał

wymazać z jej pamięci wywołujące niepokój myśli.

Daremnie...
Młoda dziewczyna wiedziała, że nie zapomni. Nie

uzna tego za wytwór swojej wyobraźni. To nie był sen.

To się naprawdę zdarzyło.
Miała na to dowód.

- Tak właśnie było - mówi Natalia, która zabrała mnie

w podróż w czasie i przestrzeni. - Wtedy po raz pierw­
szy przekazany został ów dar. Wcale nie było oczywiste,
że właśnie nasz ród go otrzyma. Czarnowłosej i Lapon-
ki nie łączyły więzy krwi. Czarnowłosa została wybrana.

Natalia wzdycha i poważnieje.
- By pomścić - odpowiadam.
- By posłużyć się nadzwyczajną mocą dla kogoś in­

nego. Nie dla siebie - prostuje prababka. - I chociaż ów
dar użyty został po raz pierwszy, by zabić, to chyba nie
był to zły uczynek...

- Nie jestem pewna, czy plamiąc dłonie krwią, do­

konuje się czynu szlachetnego.

- Ona nie zrobiła tego dla siebie - mówi Natalia. -

Później dar także nigdy nie służył wyłącznie nam, któ­
reśmy go strzegły. Naszym zadaniem jest go przecho­
wać i przekazać dalej, dodając cząstkę samych siebie.
W ten sposób czynimy dar cenniejszym dla tych, któ­
rzy przyjdą po nas. Dar odbywa wędrówkę, a my go
tylko strzeżemy. Wszystkie byłyśmy strażniczkami,
Rozo, my, targane wiatrem liście...

background image

7

Ole i Liisa poczuli się trochę skrępowani, gdy zostali

sami. Była jedyną dziewczyną, z którą zamienił więcej niż
trzy słowa po tym, jak uległ wypadkowi. Dziewczęta,
które znał wcześniej, nie odwiedzały już go tak chętnie
jak kiedyś. One zwracały uwagę głównie na jego urodę.
Podobał im się przystojny i towarzyski Ole, który nieźle
tańczył, miał wciąż nowe pomysły i potrafił rozbawić

wszystkich. Pozwalały, by je obściskiwał i ukradkiem ca­
łował, a niekiedy dawały mu nawet więcej. Mówiły, że
nie mogą się oprzeć spojrzeniu jego niezwykłych oczu.
Może to była prawda, choć ostatnio Ole coraz częściej
myślał, że dopiero teraz ma niezwykłe oczy.

... ich niezwykłość polega na tym, że nie widzą...
Okazało się, że jego urok mocno zblakl po utracie

wzroku.

Liisy prawie nie pamiętał z jadłodajni. Pierwszy raz

zwrócił na nią uwagę, kiedy Roza leżała nieprzytomna
na jego pryczy w baraku i walczyła o życie swoje
i dziecka. Gdy Liisa pojawiła się wtedy, wniosła ze so­
bą jakiś spokój, uciszyła jego rozdygotane serce i przy­

wróciła mu wiarę, że siostra wyjdzie z tego.

I stało się tak dzięki Liisie, wyłącznie dzięki niej. Nie

należała do tego typu dziewczyn, za którymi się oglą­
dał, kiedy jeszcze miał dobry wzrok.

Była całkiem zwyczajna, a on smalił cholewki wy-

background image

łącznie do najbardziej urodziwych dziewcząt. Nie do­
strzegał jej, kiedy widział, zauważył ją dopiero, o iro­
nio, gdy stracił wzrok. Ojciec pewnie by się serdecznie
uśmiał, gdyby Ole mu się zwierzył. Ale oni nie rozma­

wiali ze sobą o takich sprawach.

Nie o uczuciach...
Teraz, kiedy Ole żył pogrążony w ciemnościach, Liisa

kojarzyła mu się z niskim rozbawionym głosem, ciepłym
niczym pogodne jesienne dni. Pobrzmiewał w nim obcy ak­
cent, nieznany, a zarazem znajomy. Taki sam jak u ojca,
który jednak nigdy nie pozwolił dzieciom poznać swojej oj­
czystej mowy. Ta pieśń z Finlandii dziwnie wabiła Ołego.

Przywróciła mu radość.
Liisa rozmawiała z nim tak samo jak z innymi. W jej

głosie nie wyczuwał więcej współczucia dla siebie niż
na przykład dla Mattiasa. Ole był na to szczególnie wy­
czulony i natychmiast rozpoznawał tych, którzy lito­

wali się nad nim.

Liisa taka nie była.
- A więc moja siostra zadała ci kłopotliwe pytanie? -

odezwał się, próbując różnych wybiegów, by przeciągnąć

wizytę Liisy. Bardzo mu zależało, by została jak najdłu­
żej. Gdyby mógł, wywołałby śnieżną zamieć, która by

odcięła jej odwrót do domu na najbliższe dwa tygodnie.

- Roza najwyraźniej dobrze wiedziała, o co zapytać -

odparła Liisa oględniej niż zwykle.

Dziwnie było tak siedzieć z Olem tylko we dwoje.

Zrobiło się już późno. W domu pewnie .zastanawiają
się, co się z nią dzieje. Nie powinna tu zostawać...

Jego twarz nabrała innego wyrazu, gdy Mattias ka­

zał Liisie słowo w słowo przytoczyć pytanie, jakie za­
dała jej Roza.

background image

- Nie domyśliłeś się tego wcześniej? - zapytała cicho.

Rozmawiali szeptem, żeby nie usłyszał ich ojciec. Nie
dlatego, by obawiali się, że wejdzie nieoczekiwanie do
kuchni, spojrzy chłodno na Liisę i odeśle ją do domu.
Liisa czułaby się równie zażenowana, gdyby wezwał do
siebie Olego i zaczął ciskać gromy.

Ole zarumienił się po czubki włosów. Nie pamiętał,

kiedy ostatnio się czerwienił, co jeszcze bardziej zbiło
go z tropu, ale nagle poczuł, jak drobna dłoń ściska go
za rękę. Wydawało mu się, że Liisa się uśmiecha.

- A więc nie domyśliłeś się tego wcześniej - powie­

działa, a w jej glosie pobrzmiewały nutki zadowolenia.
Skojarzyła mu się z sytym kotem wygrzewającym się na
słońcu i oblizującym z wąsów resztki tłustej śmietanki.

- Nie myślałem w ten sposób - wyznał zakłopotany,

czując, jak napełniają go dobre uczucia. Liisa nie cof­
nęła swojej dłoni, gdy zaczął gładzić ją i kciukiem za­
taczać kółka. To stało się tak naturalnie. Nie była to

jedna z jego wyrafinowanych sztuczek, nie czynił tego
z premedytacją, by coś osiągnąć.

- Takie sprawy zamknąłem wraz z przeszłością - do­

dał, zdając sobie sprawę, że jego słowa zabrzmiały głupio.
Przeczucie mu jednak podpowiadało, że Liisa wcale nie
uważa go za głupca. Jej mógłby zwierzyć się ze wszystkie­
go. Zresztą już od dawna traktował ją jak przyjaciela...

Wiedział, że ona się uśmiecha.
Słyszał to w jej głosie. Jak miło było pomyśleć, że

uśmiecha się właśnie do niego. Ze może to on wywołał
na jej twarzy promienny ciepły uśmiech. Liisa cała ema­
nowała ciepłem. Miał ochotę jej dotknąć, pogładzić
opuszkami palców jej krągłe policzki, przytulić ją do
siebie, poczuć jej bliskość. Ale nie był pewien, czy to

background image

nie za wcześnie. Rozmawiać mogli o wszystkim, ale czy
mógłby jej dotknąć, tego nie był pewien.

Nie chciałby jej przestraszyć...
To był początek...
- Nie myślałeś o mnie w taki sposób - powtórzyła.
Ole otoczył dłońmi jej drobne ręce. Siedzieli tak bli­

sko siebie, że ich kolana dotykały się zrazu przypadko­

wo, aż wreszcie przestały się rozłączać. Nagłe dozna­

nia wywołały dreszcze na jego ciele. W głosie Liisy nie

wyczuwał niepewności, przeciwnie, ona drażniła się
z nim. Gdyby mu nie ufała, nie otworzyłaby nawet ust,

by wypowiedzieć słowa, które padły tego wieczoru.
Ukryłaby starannie swoje uczucia, gdyby nie cień na­
dziei, że on je odwzajemnia.

Nie mógł powstrzymać się od uśmiechu, kiedy tak

siedział opromieniony emanującym z niej ciepłem. Po­
zwoliła mu przebywać w blasku, jakiego nie doświad­
czył nigdy w czasach, kiedy jego oczy jeszcze widziały.
Czuł, jak w tym blasku tonie.

- Nie pomyślałem chyba, że ty mogłabyś w taki spo­

sób myśleć o mnie - przyznał, nie mówiąc jej jednak
całej prawdy. On po prostu nie sądził, że którakolwiek
dziewczyna spojrzy jeszcze na niego jak na mężczyznę.
Nie wierzył, że zdoła zaprzątnąć czyjeś myśli, że ktoś
na jego widok obleje się gorącem, zapragnie być z nim
blisko, zechce utulić się w jego ramionach...

Uniósł w górę kąciki ust i nie przestawał się uśmie­

chać. Gdyby ktoś ich teraz zobaczył, uznałby, że za­
chowują się jak głupie dzieciaki. Ale byli tylko we dwo­
je, a Liisa nie uważała go za głupca. Liisa go lubiła.

Był niemal pewien, że i ona uśmiecha się w ten sam

sposób co on.

background image

- Nie mogłam przestać o tobie myśleć - przyznała.

Jej kolana poruszyły się niespokojnie, dłonie także, cie­

płe i miękkie.

Ole był pewien, że Liisa byłaby mu bardziej powol­

na niż którakolwiek z dziewcząt, z którą bywał kiedyś
blisko. Ale postanowił oswoić się najpierw z tą myślą,
zanim przemieni ją w czyn. Myśl wydawała mu się do­
bra sama w sobie.

Jeśli nie dozna rozczarowania.

... jeśli...

- Od dawna mnie lubisz? - zapytał, bo nagle stało to

się dla niego bardzo ważne.

- Nie śmiałam nawet o tobie marzyć - wyznała

szczerze.

Ole wyczuwał zresztą, że Liisa nie umie być nie­

szczera. Cieszył się, że udało mu się zrozumieć coś, cze­

go kiedyś by nie pojął.

- Lubiłam się tobie przyglądać - wyjaśniła.

Ole wolałby, żeby nie wspominała wszystkich szcze­

gółów. Niektórych rzeczy wolałby nie pamiętać.

- Ale wokół ciebie zawsze było pełno ludzi. Kręciły

się najpiękniejsze dziewczęta. Ty im się wcale nie przy­

glądałeś. Wyciągałeś po prostu rękę i wybierałeś którąś
z nich. Nigdy nie spojrzałeś na żadną dwa razy. Zupeł­
nie jakby cię w ogóle nie obchodziły. Nie potrafiłam
tego pojąć, bo przecież te dziewczyny były piękne. Pa­
miętasz, dla ciebie musiały być te najpiękniejsze, praw­
da? A skoro one cię nie obchodziły, to czy mógłbyś się

w ogóle zainteresować mną, zauważyć mnie...

Nie wiedział, co jej odpowiedzieć. Liisa mówiła

prawdę. Jego urodziwa twarz onieśmielała skromne
dziewczęta. Za to dziewczyny pewne siebie lgnęły do

background image

niego, zupełnie jak ćmy ciągną do światła. Miał je na

wyciągnięcie ręki. Był leniwy, nigdy się nie troszczył

o żadną i nie przywiązywał wagi do tych podbojów.

- Nie byłem żadną zainteresowany - rzekł powoli,

zdobywając się także na szczerość. - Podchodziły zbyt
blisko, bym mógł im się dokładnie przyjrzeć.

- Ale w końcu się zakochałeś?
Pokiwał głową i posmutniał. Ból nadal tkwił w nim

głęboko jak drzazga, która dawała znać o sobie, gdy jej
dotknąć.

- Z tego mogło coś być - rzekł z goryczą, przypomi­

nając sobie swą pierwszą miłość.

- Tylko że wtedy straciłeś wzrok?
Ole potwierdził skinięciem.
- Tak, straciłem wzrok - powtórzył, ale zaraz popra­

wił się: - Nie, to było trochę inaczej. Na przeszkodzie

moim planom stanął wypadek ojca. Jako najstarszy syn
musiałem wrócić tutaj i wziąć na siebie utrzymanie ca­
łej rodziny.

Liisa przysłuchiwała się wyczekująco.
- Służyłem u bogatego gospodarza, który miał jedną

córkę - zwierzył się. - Była trochę starsza ode mnie, ale
jej to nie przeszkadzało. Polubiła mnie, zanim jeszcze
ja się w niej zakochałem. Jej ojcu także przypadłem do
gustu. Uważał, że byłbym znakomitym zięciem, bo
brak majątku nadrabiałem zręcznością i pracowitością.
Nie boję się pracy. Nie bałem się... On potrzebował sy­
na, który zadbałby o rolę i spłodził jego wnuki. Podo­
bało mu się, że mam jasne włosy i błękitne oczy, tak
samo jak oni. Często powtarzał, że nie zniósłby w ro­
dzinie ciemnowłosego Lapończyka z gór. Pokochałem
ją całym sercem. Kiedy jednak dotarła do mnie wiado-

background image

mość, że tata uległ wypadkowi i nie może pracować,
nie miałem wyboru, musiałem wracać. Byłem przecież
po ojcu najstarszym mężczyzną w rodzinie... - Wes­
tchnął. - A potem to już w ogóle nie było możliwe.

- Wciąż się smucisz z tego powodu?
Zastanowił się. Nadal czuł ból, ale nie dokuczał mu

już tak bardzo jak na początku, gdy nie potrafił myśleć
o niczym innym na jawie i we śnie i ciągle miał przed
oczyma twarz ukochanej z Alteidet...

- Trochę - rzekł zgodnie z prawdą. - Ale już nie tak

jak kiedyś.

Uświadomił sobie, że choć wciąż boli go wspomnie­

nie ukochanej, to już nie grozi mu, że z tego powodu
odbierze sobie życie. Dzięki Liisie odważył się spojrzeć

w przyszłość.

- Chyba mi już trochę przeszło - dodał po chwili. -

Choć nie ukrywam, że wciąż sprawia mi przykrość,
gdy pomyślę, jak wierzyłem w jej zapewnienia o miło­
ści. Mówiła, że nie zważa na to, iż wywodzę się z bied­
niejszej niż ona rodziny. Że nic nigdy nie zmieni jej
uczuć. Kochałem ją i kochałbym nadal, mimo że mu­
siałem wracać do domu. Ale ona odwróciła się ode

mnie. Kazała wybierać: ona i gospodarstwo albo moi
bliscy. A przecież nie byliśmy jeszcze rodziną...

Ole zamilkł, wspomnienia bowiem rozjątrzyły wciąż

niezagojone rany.

- To, że kiedyś ktoś cię tak bardzo zawiódł, nie zna­

czy, że to się powtórzy. Pamiętaj, że niektórym moż­
na zaufać. Ja to nie ona - dodała Liisa cicho.

Wiedział, że Liisa wypowiedziała te słowa ze szcze­

rego serca, a mimo to wciąż się lękał. Człowiek raz od­
rzucony nie potrafi tak łatwo zaufać ponownie. Jego

background image

potraktowano jak niegodziwca tylko dlatego, że zrobił
to, co do niego należało.

- Gdybym nie wrócił do domu, gdybym jej posłu­

chał, może nadal bym widział - wyszeptał.

- Wolałbyś nie wrócić?
To było właśnie jedno z tych trudnych pytań, które

wciąż go nurtowało.

- Tak... nie... nie wiem... gdybym mógł wybierać... -

plątał się.

Zapadło długie milczenie.
- Gdybym mógł wybierać... teraz - rzekł przełykając

ciężko - to wolałbym tam zostać. Wolałbym posłuchać
jej i jej ojca. Wolałbym nie pamiętać o obowiązku, ro­
dzinie, honorze. Zaparłbym się w drzwiach, gdyby po
mnie przyszli. Niechby sobie gadali, co im ślina na ję­
zyk przyniesie. Mogliby nawet wypisać smołą na ścianie
chałupy, jakim jestem nikczemnym synem! Wolałbym
zostać z nią w Alteidet, uprawiać rolę, być jej mężem
i ojcem naszych dzieci. Takiego powinienem dokonać

wyboru, Liiso. Gdybym wiedział to, o czym wiem teraz.

Zdyszałem się, by wyrzucić to wreszcie z siebie. Tyle się
nad tym zastanawiałem! Przyznaję szczerze, że wolał­
bym raczej mieć zdrowe oczy...

- Ale ten Ole syn Samuela, którego znam, nie mógł

dokonać takiego wyboru - odrzekła szeptem Liisa. Ba­
ła się, że gdyby mówiła głośniej, głos zadrżałby jej
i zdradził więcej, niż Ole zdołał już pojąć. A obawiała
się, że na to jest jeszcze za wcześnie. - Ten Ole nie jest
głuchy na krzywdę i nie ma tak zamkniętego serca. Wie,
że na najstarszym synu spoczywa wielka odpowiedzial­
ność, i dlatego nie mógł postąpić inaczej.

- Oceniasz mnie zbyt wspaniałomyślnie, Liiso -

background image

uśmiechnął się ze smutkiem. - Nawet nie masz pojęcia,
jakie myśli chodziły po głowie temu pierworodnemu!
Nie przypuszczasz, co gotów byłem uczynić, by odzy­

skać wzrok. Nie wiesz, do czego byłbym zdolny dla te­
go jednego celu...

Cofnęła dłoń, którą ściskał, i pogłaskała go po po­

liczku.

- Tak ci się tylko wydaje - zapewniła go, jakby znała

go lepiej. W jej głosie pobrzmiewało takie przekonanie
o słuszności tego, co mówi, że Ole gotów był jej uwie­
rzyć. Nie postrzegał siebie w taki sposób, ale na pewno
chciałby się kimś takim stać. - Jesteś rozżalony i zły na
cały świat, a wtedy człowiek myśli o różnych głupstwach.

- A tobie zdarza się także myśleć o głupstwach? - za­

pytał, wywołując uśmiech na jej twarzy.

- Jestem na to zbyt poważna.
- Nie wierzę ci...
- Może wcale nie chcę, żebyś mi wierzył...
Olemu zaśpiewało w duszy. Tak się cieszył obecno­

ścią Liisy, że miał ochotę śmiać się w głos.

- Czy to głupie? - zapytała, nagle niepewna, czy zro­

zumiał właściwie to, o czym mówiła. Przestraszyła się,
że ją wyśmieje. Może pomyliła się co do niego...

Ole pokręcił wolno głową.
- To piękne - przyznał. - Ale inaczej się myśli, kie­

dy człowiek zostaje sam, gdy wokół niego na zawsze
zapada ciemność...

- Nieprawda - wyrwało się Liisie i z zapałem uścisnę­

ła jego dłonie. - Nigdy nie pogrążysz się w całkowitych
ciemnościach, Ole! Świat się nie zmienił od tamtej po­
ry, gdy zdarzył ci się wypadek. Posłuchaj, teraz na dwo­
rze jest właściwie całkiem jasno. Jedynie lekka szafiro-

background image

wa poświata zdradza, że to już późny wieczór. Mrok

odchodzi, nim na dobre zdąży zapaść. Dzisiaj zachmu­
rzyło się, dlatego jest trochę ciemniej. Nie zapaliłam jed­
nak w kuchni lampy na wszelki wypadek, gdybyśmy się
trochę zapędzili i zachowali nie całkiem tak jak należy.

Ole oddychał szybciej. Podobało mu się, że powie­

działa: „my".

- Noce jednak wciąż przynoszą chłody, pomimo te­

go że idzie ku wiośnie. Zrobiło się strasznie zimno, dla­
tego podłożyłam do pieca. Słyszysz trzask ognia?

Uśmiechała się, nie widział tego, ale wyczuwał sercem.
- Jeśli zamknę oczy, Ole, nadal będę miała pod po­

wiekami obraz czerwonozłotych płomieni. Nawet gdy

zamknę drzwiczki w piecu, widzę nadal czerwoną ramę
ciepła wokół nich. Czerwień i czerń tak pięknie pasują
do siebie, nie sądzisz? Zawsze marzyłam o czerwono-
-czarnej sukni, ale Amanda twierdzi, że jestem głupia,
bo takie kolory nie pasują do moich jasnych włosów
i bladej cery. Ale myślę, że to ona jest głupia. Mnie się
zdaje, że wyglądałabym całkiem ładnie...

Ole wydobył z pamięci obraz Liisy, jej bladą twarz

i często rumieniące się pulchne policzki, bardzo jasne

włosy i miękkie, obfite kształty ciała. Wyobraził ją so­
bie w czarno-czerwonej sukni. Bardziej w czerwonej

niż w czarnej. Z Liisy promieniały jasność i łagodność,
których nie powinien zagłuszać nadmiar surowej czer­
ni. Pomyślał jednak, że wyglądałaby ładnie.

- Amanda się myli - skwitował krótko.
Tym razem nie usłyszał jej śmiechu.
- Ole, ty nadal widzisz w swoich myślach - wyszep­

tała. - Widzisz też sercem. Dlatego wokół ciebie nigdy
nie zapadnie całkowita ciemność.

background image

Ole nagle pojął, że tego wieczoru nie może wypuścić

Liisy, póki nie weźmie jej w swoje ramiona, nie obej­
rzy opuszkami palców i nie pocałuje...

Nieważne, że może jest jeszcze na to za wcześnie.

Jego dłonie wyruszyły na wędrówkę. Sunęły wzdłuż

jej rąk, okrążyły łokcie, dotarły do ramion i pleców.
Przyciągnął dziewczynę do siebie. Nie opierała się, gdy
posadził ją na kolanach. Poczuł miękki ucisk na udach.
Objął ją, a ona zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła
się. Zanurzyła dłonie w jego odrobinę za długich wło­
sach. Przyjemnie było przeczesywać palcami jedwabiste
i stanowczo nazbyt miękkie jak u chłopaka, jak u męż­

czyzny, włosy... Miał takie piękne rysy, pełne, lecz deli­
katne usta, błękitne oczy w oprawie ciemnych rzęs.

Dotknął jej twarzy opuszkami palców lekko niczym

piórkiem. Łaskotał jej skórę, wywołując dreszcze aż po
czubki palców u nóg. Całe jej ciało przenikało pełne
nadziei wyczekiwanie. To nie powinno się zdarzyć...

Ale te zakazane pieszczoty wydały jej się takie cudow­

ne i delikatne, a przecież były ledwie zapowiedzią bar­
dziej intensywnych doznań...

Na twarzy Olego malowało się zdumienie.
Niby pamiętał Liisę, ale teraz odkrywał ją na nowo.

Niby była ta sama, a jednak inna. Niepodobna do tej,
której obraz zachował w pamięci. Wydało mu się to tak
osobliwe, że nie potrafiłby tego wyjaśnić. Liisa wypeł­
niła nowymi obrazami ciemność, z którą powoli zaczy­

nał się już oswajać. To, co powiedziała, było prawdą.
Potrafił patrzeć sercem. Nie przypuszczał, że coś takie­
go mu się przydarzy.

Opuszki jego palców i wnętrze dłoni wodziły z mi­

łością po jej twarzy. Kiedy dotyka się drugiego człowie-

background image

ka, wtedy obrazy stają się wyraźniejsze. A może doty­
czyło to tylko Liisy? Trudno powiedzieć. Była pierw­
sza, którą ujrzał sercem, ale nie sądził, by chciał w ten
sam, jakże intymny, sposób oglądać inne.

- Jesteś śliczna - wyszeptał, ujmując w dłonie jej

twarz. Niemal ocierali się czubkami nosów.

- Dobrze, że nie mówisz, że jestem olśniewająca -

wyszeptała mu w odpowiedzi i zaśmiała się cichym per­

listym śmiechem. - Bo wówczas wiedziałabym, Ole, że
kłamiesz, albo że straciłeś rozum...

Potrafiła i z tego żartować.
Uśmiech zamienił się w pocałunek.
Ich wargi ostrożnie, jakby na próbę dotknęły do sie­

bie. Zdumione. Uważne.

Ole przygarnął ją mocniej do siebie. Pociągnęła go

lekko za włosy, ale on tylko uśmiechnął się. A potem
już oboje się zatracili.

Uchylone usta, wilgotne wargi, języki szukające dro­

gi... Omal nie zderzyli się zębami.

Głodni, młodzi, podnieceni...
Ich usta zamykały się i otwierały, smakowali je i ob­

lizywali, jak by to były cenne kostki karmelu. Uśmie­
chali się i znów smakowali, odsuwali się od siebie
i znów szukali bliskości.

- Jesteś śliczna - powtarzał Ole, opierając się czołem

o jej czoło.

Jakie to niezwykłe być tak blisko drugiej osoby, czuć

dotyk jej ciała, zapach skóry i przy tym się nie lękać.
Wcześniej sądził, że jeśli kiedykolwiek znajdzie się

w takiej sytuacji, sparaliżuje go strach. Nie myślał przy

tym o żadnej konkretnej kobiecie, jedynie o tym, że
kiedyś będzie kogoś dotykał...

background image

... trzymał tak...
... choć nie tak czule...
... nie sądził, że ta czułość będzie odwzajemniona...
I był pewien, że wpadnie wówczas w panikę, głównie

dlatego, że nie będzie widział tej drugiej osoby. Nie bę­
dzie się mógł przekonać, czy ona sobie z niego nie drwi,
nie zabawia się jego kosztem, czy się go nie brzydzi...

Strasznie bał się tego, że ktoś go wykorzysta.

A tymczasem okazało się, że pierwszą, która pojawi­

ła się w jego życiu po wypadku, nie była obca kobieta,
tylko Liisa. Było to tak cudowne uczucie, że całe ciało
mu płonęło. Nie pragnął niczego więcej, jak siedzieć
tak, tulić ją w swoich ramionach i całować leciutko jej
miękkie usta przez całą długą noc. I nie ustawać, póki
nie wstanie świt.

... tego był pewien...
- Stało się to odrobinę za szybko - wyszeptała.
Rozmawiali ze sobą cicho i Ole obawiał się, że ojciec

nabierze z tego powodu jakichś podejrzeń i zawoła, by
mu to wyjaśnił. Samuel zawsze pilnie nadsłuchiwał, co
się dzieje w domu, kto wszedł, a kto wyszedł z chaty.

- Tak, odrobinę za szybko - potwierdził Ole. - Ale

nie żałuję.

Uśmiechnęła się i przygryzła mu leciutko wargi, jak­

by się z nim drażniła. Niczym ptaszek dziobiący ziar­
no z ziemi.

Czujnie...
Ale nie bez ufności...
- Ja też nie.
Olemu przyjemnie było to usłyszeć, mimo że nie

spodziewał się innej odpowiedzi. W ciągu tego wieczo­
ra poznali się na tyle, by był tego pewien.

background image

- Nic więcej się nie zdarzy - obiecał. I chociaż naj­

chętniej trwałby przytulony do niej, poczekał, aż zej­
dzie mu z kolan, po czym powoli wstał. Przez chwilę
stali objęci.

... dwa młode splecione ciała...
Ole całował jej włosy i chłonął jej zapach. Dłoń po­

łożył na nagiej szyi dziewczyny. Policzkiem przywarł
do jej policzka. Uczucia odcisnęły się w jego sercu ni­
by pieczęć. Wargi zapamiętały łaskotanie rzęs podob­
nych do jedwabnych wachlarzy.

Nie sądził, że można przeżyć coś takiego, całym so-

bą.

- Musisz już iść - wyszeptał. - Ale jutro przyjdź ko­

niecznie...

- Przecież obiecałam Rozie!
Dopiero te słowa przypomniały Olemu o siostrze.

Poczuł się tak, jakby dostał w głowę obuchem. Zakło­
potany zaśmiał się i pocierając wargami o czoło Liisy,
westchnął:

- Do diabła, całkiem zapomniałem o Rozie. Sądzisz,

że Mattias naprawdę poszedł jej szukać?

- Myślisz, że ona sobie jakoś poradzi?
- Roza zawsze sobie daje radę - odparł Ole jakby nie­

obecny, bardziej bowiem martwił się o Mattiasa.

- Czy mogłabyś jeszcze trochę zostać? - prosił.
Liisa była zakochana. W ramionach Olego było jej

tak błogo. Jego usta smakowały słodyczą. Nie pragnę­
ła więcej, jak zanurzać palce w jego miękkich długich

włosach. Chciała siedzieć przy nim blisko, tulić się do

niego, wiedząc, że i ona mu się podoba, że i jemu spra­

wia to taką samą przyjemność.

Ole zapomniał o wcześniejszych obietnicach, że pu-

background image

ści już Liisę. Zapomniał, że sam mówił, iż między nimi

wszystko dzieje się zbyt szybko...

... jak dobrze było się zapomnieć...

Marznę.
Plecy całkiem mi zesztywniały. Nogi i ręce ścierpły. Bo­

lą mnie ramiona. Muszę obejrzeć dłonie, by sprawdzić,
czy mam wszystkie palce. Liczę do dziesięciu. Mylą mi się
liczby, zapominam, co ma być po ośmiu, muszę więc za­
cząć liczyć od nowa. Na szczęście się zgadza. Mam dzie­
sięć palców. Zaciskam dłonie i obejmuję rękoma podkur­
czone kolana. Wewnątrz dłoni nadal widzę odciśnięty

splot tkaniny, z której uszyta jest moja spódnica. Palce są
zupełnie białe, niemal sine. Zginam je, zginam ponownie,
i jeszcze wiele razy, nim odzyskuję w nich czucie. Pod pa­
znokciami strasznie mnie kłuje, jakby ktoś mi je zdzierał.
Do oczu napływają mi łzy. Niech sobie płyną.

Nic nie szkodzi.
Nikt mnie nie widzi.

... było tak zielono...
... byłam taka samotna...
... póki ona się nie zjawiła...
Tu nie widać zieleni. Zbocze wokół mnie pokrywa­

ją bladożółte kępki trawy z ubiegłego roku. Tu i ów­
dzie leżą jeszcze płaty śniegu. Opieram się plecami

o skałę, o jakiś wielki głaz. Chyba siedzę po ocienionej
stronie, osłonięta od wiatru, którego podmuchy słyszę.

Ale jestem taka zmarznięta, że z trudem udaje mi się

wstać. Nie zgubiłam swojej torby. Leży u moich stóp.

Na nogach mam buty, tak jak pamiętałam. Sięgam po
torbę, ale muszę uklęknąć i odpocząć, nim udaje mi się

ją chwycić. Spódnica nasiąkła mi od mokrej ziemi

background image

i chłodzi mi nogi. Ale jestem tak zmarznięta, że już
zimniej mi być nie może.

W końcu udaje mi się wstać. Zakładam torbę na ple­

cy i przyglądam się śladom moich stóp w miejscach,
gdzie leży śnieg. Pamiętam, że trzymałam się ścieżki, któ­
ra w tę noc majową powinna być widoczna. Omal nie
rozsadza mnie wewnętrzna radość, kiedy ją odnajduję.

- Potrafię wędrować swoimi ścieżkami, mimo że są

tak kręte - rzucam w powietrze i wiem, że zabrzmiało
to jak odgrażanie się upartej smarkuli. - Nie zgubię się,
jeśli wrócę tą samą ścieżką...

background image

8

Wydawało jej się, że wędruje już przez cały dzień.

Dawno minął wieczór, co oznaczało, że do domu nie
uda jej się dotrzeć przed świtem. Wciąż nie była pew­
na, czy postąpiła słusznie, zawracając, i nadal zmagała
się ze sobą, niepewna, czy nie pójść jeszcze raz po swo­
ich śladach. Ostatecznie przeważyło to, że od Alta,
skąd chciała się przeprawić na wyspy, dzielił ją szmat

drogi. Poza tym zyskała już pewność, że u babci Lei
niewiele się dowie.

Ogniwo w łańcuchu...
Mogłaby przechytrzyć prababki. Położyć się tu, na

odludziu pod gołym niebem, i leżeć, póki nie zamarz­
nie. Chociaż... O tej porze roku mogłaby się nie docze­
kać wymarzonego końca. A może rzucić się ze skały

w przepaść?

W ten sposób przerwałaby ów przeklęty łańcuch.
Wywiodłaby je w pole...

Bijąc się z myślami, wciąż kroczyła przed siebie, jak­

by popychana jakimś wewnętrznym nakazem. Coś ją

wstrzymywało przed tym, by się położyć na skałach al­

bo skręcić w bok na skraj przepaści. Klękała jedynie
przy strumykach, by zaczerpnąć lodowatej wody i uga­
sić pragnienie. Parę łyków i szła dalej, do następnego
strumyka...

Nie nękały jej żadne głosy, sny ani zjawy - była sa-

background image

ma. Wraz z każdym krokiem jednak nabierała coraz

większej pewności, że chce żyć! I to nie zważając na

kłopoty w domu ani na to, co mówią o niej w osadzie.

... nawet jeśliby jej przyszło żyć samotnie...

Wiele razy w ciągu tej nocy bliski był rezygnacji. Za

każdym razem jednak, gdy miał już zawrócić, coś go
powstrzymywało. Zastanawiał się, czemu do tej pory
jeszcze tego nie zrobił. Ale powód był wciąż ten sam,
oczywisty aż do bólu: Roza. Musi ją odnaleźć!

Nie może wrócić do osady bez niej.

Wydawało jej się, że wciąż trwa noc, ale nie była te­

go do końca pewna. Denerwowało ją to, bo przecież
tak dobrze znała te okolice. Przybiegała tutaj, gdy ucie­
kła z domu, odkąd urosła na tyle, by wspinać się po
skałach. Tu, pod otwartym niebem, wytupywała swoją
złość, której niemymi świadkami były jedynie płynące
po niebie chmury.

Tymczasem nie może się zorientować, czy jest póź­

na noc, czy wczesny poranek, choć właściwie jakaż to
różnica?

Pomimo to, że przez cały czas trzymała się ścieżki,

wciąż nękało ją niejasne przeczucie, że błądzi tu tak sa­

mo, jak błądziła boso po zielonej bezkresnej równinie
z pogranicza jawy i snu.

Nie przyjmowała do wiadomości - ani tam, ani tu -

że kieruje nią jakaś tajemnicza siła, prowadząc na nie­

widzialnej nici. Nie mogła się pogodzić z tym, że ktoś
decyduje za nią o jej życiu, narzuca jej swą wolę, na­
wet jeśli tym kimś była przemawiająca do niej miłym
głosem Natalia.

background image

... nie chciała...
Przemarzła na wskroś, mimo że przez cały czas była

w ruchu. Od kolan w dół nie czuła nóg, zmarzły jej dło­

nie, policzki, uszy i nos. Piekły ją oczy i z trudem pod­
nosiła opadające wciąż powieki. Potykała się ze zmęcze­
nia, ale choć niewiele brakowało, na szczęście nie upadła.

Pewnie zaraz nastanie ranek...
Powinnam znaleźć jakieś zaciszne schronienie, by

odpocząć, myślała, ale nie była w stanie rozejrzeć się
za miejscem na postój. Poruszała się mechanicznie sta­

wiając krok za krokiem, wciąż naprzód i naprzód.

Kiedy w oddali zamajaczył jakiś cień idącej ku niej

postaci, była tak zmęczona, że chociaż ją dostrzegła,
nie dotarło to do jej świadomości.

Szła obojętnie dalej, nie zważając na obolałe i prze­

marznięte ciało.

Przed siebie.

Mattias, wytężając siły, wspinał się po skałach, a na­

trętne pytanie, po co to wszystko robi, nie dawało mu
spokoju. Wiedział, że nawet jeśli odnajdzie Rozę, ona
i tak mu za to nie podziękuje. Przeciwnie, zapyta, cze­
mu ugania się za jej spódnicą.

Nie czynił jednak tego, by zasłużyć na wdzięczność

Rozy.

Nie zatrzymał się więc, nie zawrócił, mimo że tak by

nakazywał rozsądek. Zaszedł już zresztą zbyt daleko,
by zdążyć wrócić na czas do pracy. Znów zaciągał dług
u swych kompanów z brygady.

Kolejny raz trzej przyjaciele będą musieli odwalić ro­

botę za czterech. Postanowił odstąpić im swoją dniówkę,
a nazajutrz dać z siebie wszystko, by im się odwdzięczyć.

background image

Przez całą noc niebo spowijały gęste chmury. Krót­

ko przed świtem pogoda jeszcze się pogorszyła. Mattias
szedł prosto pod wiatr, który zacinał nieprzyjemnie
i kłuł w policzki. Z niepokojem pomyślał o okaleczo­
nym policzku Rozy, o cienkiej warstwie skóry nie naj­
lepiej chroniącej wrażliwą na chłód połowę twarzy. Li­
czył na to, że Roza miała na tyle rozumu, by zawrócić,
a jeśli tak, to wiatr nie smaga jej, lecz wieje w plecy.

Słońce powoli wychylało się zza chmur. Pojedyncze

promienie przedzierały się przez szarobiałe wełniste
obłoki, przypominające stado stłoczonych owiec. Zło­
te nitki spływały ku ziemi świetlistym wachlarzem, do­
tykając wciąż pokrytej połaciami śniegu ziemi. Czy
oślepiły go, gdy zbyt długo się w nie wpatrywał?

W pierwszej chwili nie zauważył otulonej w świetli­

stą pajęczynę postaci, która wyłoniła się wprost z ru­
mieniącego się światła poranka, z utkanej specjalnie dla
niej szaty z niebiańskich promieni.

Mattiasowi zaparło dech w piersiach. Zastygł w pół

kroku przekonany, że mami go wzrok, ale serce ją roz­
poznało. To nie mógł być nikt inny! Promienie słońca
rozpłynęły się i jakby poblakły. Roza wynurzyła się ze
światła, już nie anioł, lecz człowiek.

Dopiero teraz zauważył, jak powłóczy nogami i niepew­

nie stawia stopy na nierównym podłożu. Za sobą ciągnęła
torbę. Szal zsunął jej się z głowy i zwisał na ramionach...

Podbiegł.
- Sama sobie poradzę - odezwała się Roza, kiedy zna­

lazł się przy niej i podparł ją ramieniem. Zachwiała się,
zaprzeczając swoim słowom, ale powtarzała je wciąż
z uporem, póki całkiem nie opadła z sił.

Mattias chwycił ją mocniej. Nad ich głowami prze-

background image

darło się przez chmury słońce, jakby chciało pobłogo­
sławić tych dwoje obejmujących się ludzi. Mattias był
pewien, że Roza nawet nie zdaje sobie sprawy, jak kur­
czowo się go uczepiła. Zapewne przytrzymywałaby się
tak samo pierwszego lepszego człowieka napotkanego
po drodze, ale to bynajmniej nie zepsuło mu radości
z tego, że ją odnalazł i może ją przytulić.

Roza na wskroś przemarzła i ledwie trzymała się na

nogach. Usta miała sine, ubrania przemoczone.

- Gdzie ty, u licha, wędrowałaś? - wycedził przez zę­

by i nie namyślając się wiele, wziął ją na ręce.

- Mogę iść sama - próbowała się sprzeciwiać, ale po­

mimo tych zapewnień nie miała na to siły. Z wdzięcz­
nością oparła głowę na ramieniu Mattiasa i nim zdążył
jej cokolwiek powiedzieć, zasnęła.

Mattias westchnął, ale mimowolnie uśmiechnął się.
- Tak, tak, możesz iść o własnych siłach - rzekł ci­

cho, całując ją w zimne czoło.

Zawrócił na ścieżkę, którą jeszcze przed chwilą wspi­

nał się bez wiary. Jak to dobrze, że nie zrezygnował
i odnalazł Rozę tak, jak sobie postanowił. O ile łatwiej­
sza wydała mu się teraz droga powrotna!

Wiatr hulał niemiłosiernie, a chłód przenikał na wy­

lot. Mattias przypomniał sobie, że niedaleko stąd mijał
poniżej stromizny miejsce, gdzie można by się na chwi­
lę schronić. Przypuszczał, że jest tam zacisznie, gdyż
z jednej strony gęsto rosły karłowate brzozy, z drugiej
zaś przed podmuchami osłoni skała. Pewnie, że nie za­
stąpi to dachu nad głową, ale zawsze będzie tam cieplej

niż na odkrytej przestrzeni. Poza tym wystarczy chru­
stu na rozpalenie ogniska, przy którym będzie można
wysuszyć Rozie ubrania, a i ona się trochę rozgrzeje.

background image

Świadomy celu ruszył w dół. Łatwiej by mu było

schodzić, gdyby niósł Rozę na plecach, ale nie miał ser­
ca jej budzić. Niósł ją więc na rękach nawet w najbar­
dziej stromych miejscach. To prawdziwy cud, że nie
spadli i się nie potłukli.

Kiedy Mattias dotarł wreszcie do zarośli, stwierdził, że

nie są tak gęste, jak mu się wydawało w drodze pod gó­
rę, ale i tak wiało tam znacznie mniej. Mattias położył na
chwilę Rozę na ziemi. Pomruczała coś przez sen, ale nie
obudziła się, nawet kiedy zdejmował jej z pleców torbę.

Rozpakował swój worek, w którym nie mieściło się

wiele, ale na szczęście Mattias wykazał się przytomno­

ścią umysłu i włożył do niego dwie skóry z renifera. Po­
śpiesznie rozłożył na ziemi jedną z nich, kucnął i prze­
niósł na nią Rozę, wpierw za ramiona, a potem za nogi.
Dziewczyna oparła się policzkiem na złożonych dło­
niach i uśmiechając się przez sen, skuliła się i obróciła
na bok. Mattias zachował w pamięci ten obraz.

Nie było mu już zimno, ale poczuł nagle straszne

zmęczenie. Już całą dobę był na nogach. Najpierw

w kopalni miał ciężki dzień, a potem umierał ze stra­

chu o nią. Wyczerpało go to bardziej, niż przypuszczał.

Drugą skórą z rena okrył Rozę, zmartwiony, że nie

może jej otulić dokładnie. Lepsze jednak to niż nic.

... gdyby nie nadszedł, mogłaby runąć w przepaść...
... będziesz siłą Rozy...

Wyraźnie zapamiętał ten głos.
Zmusił się, by się uspokoić i nie myśleć o tym, co mog­

łoby się stać, gdyby nie natknął się na Rozę. Czyhało na
nią tyle niebezpieczeństw! Aż ścisnęło go za serce, gdy
sobie uświadomił, jak niewiele brakowało, by ją stracili.

Szybko nazbierał kilka naręczy na wpół suchych ga-

background image

łęzi o grubości kciuka. Przyciągnął też lekko zbutwia­
łą brzozę powaloną przez zimowe zawieruchy.

Wrzosy i trawa nasiąknięte wilgocią nie stwarzały

niebezpieczeństwa pożaru, jednak Mattias z przyzwy­
czajenia wygrzebał zagłębienie w ziemi i starannie
przygotował miejsce na ognisko.

Sporo się jednak namęczył, zanim udało mu się je

rozpalić. Wilgotny chrust nie chciał się zająć, płomyk
tlił się i gasł, a Mattias nałykał się sporo dymu, nim zdo­
łał w końcu rozniecić ogień.

- Wreszcie - mruknął sam do siebie, gdy zaskwiercza-

ło i zatańczyły płomienie. Cierpliwie podkładał zrazu
patyki, a potem grubsze gałązki, na końcu wrzucił do
ognia długie na łokieć gałęzie z powalonej szarej brzo­

zy. Wilgotne drewno na chwilę zdławiło ogień, buchnę­
ły kłęby dymu, zaraz jednak strzeliły w górę wysokie
czerwone języki, a podmuch wiatru rozpędził dym.

Mattias podniósł się skostniały.
- To był ciężki dzień, staruszku - odezwał się sam do

siebie, zdejmując przemoczone buty. Postawił je blisko
ogniska, żeby wyschły, nie zważając na to, że dobra skó­
ra może popękać, jeśli grzać ją zbyt długo. Rozsupłał
następnie sztywne rzemyki przemoczonych butów
Rozy, zdjął z nóg i ustawił przy ogniu obok swoich.

Korciło go, by zdjąć jej też mokre skarpety, ale w tor­
bie nie znalazł innych na zmianę.

Porządnie podłożył do ognia, aż snop iskier buchnął

z gniewnym sykiem w niebo. Uśmiechnął się na ich wi­
dok, bo przypominały mu Rozę.

Potem wsunął się na posłanie ze skóry renifera

i przytulił mocno Rozę. Przylgnęła do niego, dłonią ob­
jęła go w pasie. Miał wrażenie, że szuka jego bliskości.

background image

... jego...
... niczyjej innej...
Mattias uśmiechnął się znów do siebie, usiłując przy­

kryć siebie i Rozę drugą skórą. Nie było to łatwe, gdyż
renifer był znacznie chudszy niż oni oboje razem. Otu­
lił więc Rozę, by jak najszybciej odzyskała ciepło. Zapadł

w sen, nie zważając na chłód. Był tak wyczerpany, że za­

snąłby pewnie nawet na stojąco oparty o pień brzozy.

Przytulił Rozę do piersi i wsłuchał się w jej równy

oddech. Brzmiał tak znajomo w jego uszach, w jego ser­
cu. Ileż to nocy leżał tak, nasłuchując. Posłanie miewał

wprawdzie wygodniejsze, ale nigdy nie oddawał się
w objęcia snu równie szczęśliwy.

Jest trochę niesforną rudowłosą dziewczynką. Jako

jedyna córka zawsze mogła pozwolić sobie na więcej
niż inni. Nikt nie miał serca jej strofować. Ciekawa
i głodna wrażeń musi wszystkiego spróbować, dotknąć.
Chce zrozumieć więcej, niż rozumieją dorośli i mą­
drzejsi od niej.

Zawsze różniła się od innych. Gdy tylko nauczyła się

mówić, zabawiała zarówno tych, co chcieli jej słuchać,
jak i tych, których nudziły wielokrotnie powtarzane
opowieści o tym, że urodziła się w obcym mieście
i w obcym kraju, a do jej wuja ze strony matki, arma­
tora i kapitana, nadal należy niemal połowa miasta.

- ... właściwie jestem Rosjanką - szeptała, a jej oczy

lśniły. Nie rozumiała, dlaczego inne dzieci odsuwają się
od niej. Czy nie dzieliła się z nimi najcenniejszymi hi­
storiami? Niemożliwe, by im się nie podobały...

Później nauczyła się milczeć na temat swojego po­

chodzenia. Przestała opowiadać też o wujku ze wscho-

background image

du, zresztą wraz z upływem lat zapomniała, jak wyglą­
dał. Przynajmniej tak jej się zdawało. Gdyby tata nie
opowiadał jej wciąż na nowo o jej dzieciństwie, pew­
nie nic nie pozostałoby w jej pamięci, bo mama nie

wspominała tamtego czasu ani słowem.

- Nie chcę, by różniła się od innych - mówiła mężo­

wi, tłumacząc, że zależy jej na dobru dziecka.

- Ona już jest inna - odpowiadał ojciec i przekazy­

wał córce to, o czym powinna wiedzieć, uważając, że

dziewczynka ma do tego prawo.

Wyróżniała się wśród innych.
Była tak urodziwa, że gdy patrzył na nią, łzy kręciły

mu się w oczach. Zerkał na nią ukradkiem, siłą odrywa­
jąc od niej wzrok. Nie chciał bowiem stać się zabawką

w jej rękach, którą zaraz porzuci. Znał na pamięć jej

śmiech. Ale za każdym razem, gdy dawała kosza innym
chłopakom, jego serce radowało się. Przyjaźnił się z ty­
mi chłopakami, słyszał więc, jak przechwalali się i łga­
li, choć niektórzy mówili prawdę. Była bez serca.

Widywał ją i zauważył, że zerka w jego stronę. Po­

przysiągł na wszystkie świętości, że nie ulegnie jej du­
żym lśniącym oczom i słodkim ustom, niby przypad­
kowo ściągniętym w ciup. Nie da się oczarować temu,

w jaki sposób odchyla głowę, tak że długie rude włosy

spływają niczym wezbrane wiosenną powodzią wody
rzeki na jej ramiona, plecy, krągłe piersi, sięgając aż do
szczupłej talii i rozszerzającej się łukiem linii bioder.

... kusiły, by dotknęły ich dłonie chłopców...

... dłonie mężczyzn...
Dorośli mężczyźni pogwizdywali na nią, rozmawia­

li o niej wulgarnie i fantazjowali, co by z nią zrobili,
gdyby dała się zaciągnąć do łóżka. Wiedział, że niektó-

background image

rym uległa, i gdy o tym myślał, zżerała go zazdrość.

Starał się odsunąć te wspomnienia, ale obrazy same

cisnęły mu się do głowy...

A ona śmiała się swoim radosnym śmiechem przy­

pominającym plusk strumyka, odrzucała w tył głowę
i patrzyła na niego spod długich rzęs. On zaś udawał
nieczułego na jej wdzięki i zarzekał się, że nigdy, prze­
nigdy nie ulegnie miedzianym włosom i żarowi w jej
oczach, nie da się skusić zaproszeniu uwodzicielskich
ust i kołysaniu bioder. Postanowił, że już nigdy na nią
nie spojrzy, a każdą grzeszną myśl odpokutuje rąba­
niem drewna. Wypędzi ją ze swych myśli, nim zdąży
zatruć mu krew, tak jak zatruła innym.

... nie da się potraktować jak zużyta ścierka...
Ale wciąż na nią zerkał. To było silniejsze od niego.
Nie było dnia, aby o niej nie myślał i nie marzył. Gotów

był na wszystko, by choć przez chwilę nacieszyć nią oczy.

... ale tak, by się tego pod żadnym pozorem nie do­

myśliła...

... żeby nie pochwyciła go w swe sidła...
... nigdy nie może się dowiedzieć, jaką ma nad nim

władzę...

Pożądał jej każdego dnia. Miewał takie grzeszne my­

śli. Zdawał sobie sprawę, że jeśli z tym nie skończy, bę­
dzie się kiedyś smażył w piekielnym ogniu, bo na nic
innego nie zasłużył...

... doprowadzała go do szaleństwa...
... inni chłopcy nie zmagali się z podobnymi myślami...
... oni chcieli jedynie ją wziąć, i tyle...
On pragnął mieć ją na zawsze, na całe życie. Gotów

był pójść nawet do piekła, gdyby tylko wiedział, że ją
tam spotka.

background image

... zresztą dokąd indziej mogłaby pójść...
Zniósłby powolne konanie w ogniu piekielnym, gdy­

by w tym samym ogniu smażyła się ona. Gdyby jego
krzyki mieszały się z jej wołaniem. Gdyby z gardła wy­
dobywał się chrapliwy dźwięk, dolatujący do jej uszu.
Ostatni, który by usłyszała.

Takie go wciąż dręczyły grzeszne myśli...
Nikomu się z tego nie zwierzał, nikogo nie zadręczał

swoimi problemami. Zresztą nie znał nikogo, kto wy­
słuchałby ich cierpliwie, nie próbując go osądzać.

Chłopaki ze szczegółami zdawali relacje z tego, jak

im się oddawała, jak dyszała i pojękiwała. Mówili, że
straszna z niej gaduła. Podobno buzia jej się nie zamy­
kała i śmiała się nawet, kiedy z nią to robili.

Śmiała się.
Nie lubił o tym myśleć...

To było gorsze niż wizje piekielnego potępienia...
Trzymał się od niej z daleka. Parę razy wyraził się

o niej z pogardą i rozpowiadał, że jej brat zwariował.

Tak naprawdę cała wieś o tym wiedziała. Nikt jed­

nak nie śmiał mówić o tym głośno, ponieważ ich ojciec
miał dość ziemi, by wzbudzać respekt, a także dlatego,
że większość ludzi uwielbiała jej matkę. Trudno by się
było z nimi nie zgodzić, bo pomimo że i ona miała ru­

de włosy, była łagodna niczym letnia bryza.

Brat dziewczyny, obdarzony, tak jak i ona, niezwy­

kłą urodą, uchodził w wiosce za półgłówka. Bez prze­
rwy coś do siebie mówił, jakby wszędzie, dokąd cho­
dził, towarzyszył mu niewidzialny przyjaciel.

To było dziwne.
Rodzice straszyli nim swoje dzieci, powtarzając: „Je­

śli natychmiast nie przyjdziesz, to zabierze cię Mikkal!"

background image

On też się go bał. Wszystkie dzieciaki się bały jego,

a może bardziej tego, z którym rozmawiał.

Niewidzialnego mężczyzny.
... ducha...
Był odmieńcem, mieszkańcy wioski więc odetchnęli

z ulgą, gdy podciął sobie żyły tak skutecznie, że wy­
krwawił się na śmierć. Nikt jednak nie powiedział tego
głośno. Mimo że wszyscy dobrze wiedzieli o samobój­
stwie, trzymali solidarnie język za zębami, nie nazywa­
jąc tego inaczej jak nieszczęśliwym wypadkiem. Między
sobą jedynie rzucali jakieś uwagi o złym dziedzictwie,
powtarzając, że to, co się stało, było nieuniknione.

... ale wobec obcych milczeli...
Bardzo kochała swojego najstarszego brata. To mu

się w niej spodobało, chociaż sam się wyśmiewał i wy­
gadywał o nim najgorsze rzeczy.

... niebezpiecznie zrobiło się tego dnia, gdy zaczął ją

lubić...

... tak więc pochwyciła go w swoje sidła...
Poleciał do niej jak ćma do światła. A kiedy był cał­

kowicie bezbronny i bardzo samotny, gdy przeżywał
najboleśniejsze chwile swojego życia, przyszła do niego.

... i wtedy on, który kochał ją od zawsze, nie potra­

fił się oprzeć...

Otworzył ramiona i poczuł smak własnych łez, kie­

dy koniuszkiem języka zwilżał usta, by móc wyszeptać
jej imię.

- Natalia...

Roza chciała wyciągnąć ręce, by ją zatrzymać. Czy

ona nie rozumie, jak bardzo jest jej potrzebna?

Nie wystarczy, że ukazała jej się w miejscu, które nie

background image

miało ani nazwy, ani kierunków i zganiła niczym niesfor­
ne dziecko. Przecież ona jest już dorosła, zamężna i nie po­
trzebuje nauczyciela. Parę lat minęło już od konfirmacji

- Natalia! - zawołała.
Miał to być okrzyk, ale przez spierzchnięte usta wy­

dobył się jedynie jęk - chrapliwy niczym zardzewiałe
żelastwo.

Nie mogła unieść rąk, była uwięziona.
Roza walczyła z krępującymi ją linami, szarpała się,

by uwolnić związane ramiona...

- Natalia! - próbowała wołać, ale głos znów ją za­

wiódł.

Gdy po raz kolejny otworzyła usta, odezwała się

jeszcze ciszej, prawie szeptem:

- Natalia?
Czy leżę martwa? pomyślała jeszcze, nim odważyła

się otworzyć oczy.

Poczuła, że jest jej ciepło. W pierwszej chwili nie zdziwi­

ła się, ujrzawszy słońce wysoko na niebie, które choć w po­
równaniu z latem świeciło blado, to jednak już grzało.

Nawet stopy ma ciepłe...
Poruszyła palcami u nóg i zerknęła przez jedno ra­

mię. Zauważyła kupkę popiołu z wypalonego ogniska,
a tuż obok ustawione w rzędzie dwie pary skórzanych
butów. Wciągnęła w nozdrza powietrze i poczuła lek­
ki swąd nadpalonej skóry.

Dopiero wówczas dostrzegła mężczyznę, który leżał

obok niej i obejmował ją mocno, a jego ramiona trzy­
mały ją jak powrozy...

- Skórzane buty mogą popękać, jeśli stawia się je

zbyt blisko ognia - odezwała się Roza napastliwie, bez
powodzenia usiłując odepchnąć Mattiasa.

background image

Nie miała siły usiąść. Czuła ból w każdym skrawku

ciała.

Leżała więc, a on nadal ją obejmował.
Obudził się wcześniej niż ona, ale trwał nieruchomo

i przyglądał się jej. Zapragnął, by na zawsze zagościł

w niej ten spokój, który malował się na jej twarzy, gdy

spała. Za dnia Roza przypominała drapieżnego rysia lub
rosomaka i szczerzyła groźnie zęby, we śnie zaś spływał
na nią spokój. Wydawała się wtedy taka młodziutka, że
budziła w sercu Mattiasa ogromne wzruszenie.

Wtedy właśnie najbardziej pragnął, by mogła być

zwykłym osiemnastoletnim dziewczęciem.

... była taka śliczna...
- Śniło ci się to samo, co mnie - odezwał się z prze­

konaniem.

Ułożony na boku, obejmował ją ramieniem i trzy­

mał tak mocno, jakby chciał ją poskromić.

- Co takiego? - zapytała Roza zdziwiona.
- Obojgu nam śnił się ten sam sen - odparł Mattias

z niezmąconym spokojem.

Nie miał pojęcia, skąd brał się w nim ten spokój.

Przecież powinno go to wytrącić z równowagi, tymcza­
sem mówił bez lęku. Gdyby kiedyś przytrafiło mu się
coś podobnego, nie uwierzyłby i podejrzewałby raczej,
że traci rozum.

- Słyszałem, jak wypowiadałaś jej imię - rzekł cicho.
Roza rozglądała się wokół rozbieganym spojrze­

niem, unikając jego wzroku.

Mattias nie zdradził się, że i on obudził się z imie­

niem Natalii na ustach. Roza nie musi wiedzieć wszyst­
kiego. I tak łączą ich silne więzy.

- Wymówiłaś jej imię, Rozo.

background image

Usta Rozy zadrżały lekko.
- Czego się boisz? - próbował ją uspokoić. - Ty, któ­

ra przekonujesz ludzi, że jesteś czarownicą? Tyle razy
opowiadałaś mi o niezwykłym rodzie, z którego się wy­

wodzisz, o kobietach obdarzonych ponadnaturalnymi

zdolnościami, a teraz drżysz z powodu jakiegoś snu?

- To nie był sen - odparła Roza z powagą, która go

rozbawiła. Wyczuł, że ona nie udaje, i wzruszyło go, że
tak się tym przejęła. Jej młodość i niewiedza stały

w sprzeczności z tym, za kogo się podawała.

... kim chciała być...

- Nie rozumiesz? - zapytała, powstrzymując się od

płaczu. - W mojej głowie jest jakiś inny świat, a teraz
jeszcze przeniknął on do twoich myśli. Nie pojmujesz,
jak strasznie się boję, Mattias? Czego ona ode mnie
oczekuje? Nie chcę wykonywać bezwolnie tego, co na­
kazują mi głosy...

Nie mógł zlekceważyć jej rozpaczy. Lęk Rozy zasko­

czył go i nie potrafił jej przed nim uchronić.

Mógł ją jedynie przytulić.
Gdzieś w oddali rozległo się zawodzenie siewki.

background image

9

- To, że oboje mamy takie same sny, coś znaczy -

rzekł cicho Mattias.

Jakiś diabeł, chichocząc, podszeptywał mu, żeby wy­

myślił cokolwiek, aby uspokoić Rozę, a sama padnie
mu w ramiona, jego zaś aż korciło, by to sprawdzić.

Kiedy Mattias był głodny, nie potrafił jasno myśleć.

Z trudem nadążał za tokiem myślenia Rozy. Wytężał
umysł, a w skroniach czuł uporczywe stukanie.

Opowiedział jej swój sen i poznał, choć tego nie po­

twierdziła, że jego treść zgadza się w najdrobniejszych
szczegółach z tym, co ona zapamiętała.

Mało kto znał Rozę tak dobrze jak Mattias. Wyczu­

wał jej niepokój nawet wówczas, gdy starannie go skry­
wała. Ten sen dręczył na równi ich oboje. Mattias za­

pragnął, by jego życie znów potoczyło się spokojnym,
zwykłym torem. Odkąd Roza stała się jego częścią, nic
już nie było zwyczajne.

Zaczęło się to tamtej dramatycznej zimowej nocy,

kiedy na świat przyszła Synneve...

Mattias wciąż pamiętał zawiniątko z maleńkim no­

worodkiem, które Roza złożyła mu w ramionach, bła­

galnie szepcząc, by pokazał dziecko zorzy polarnej. Po­
myślał wówczas, że zwariowała, ale ponieważ tyle się
nasłuchał o fanaberiach położnic, że uczynił to, o co go
prosiła. Wziął na ręce maleństwo i prawie potykając się

background image

o leżącego na podłodze bez przytomności ojca dziec­
ka, podszedł do niewielkiego okienka w alkierzu i po­
kazał córeczkę Rozy żółtozielonej zorzy, która zafalo­

wała niespokojnie, jakby ją błogosławiąc.

Na niewiele się to błogosławieństwo zdało, jak się

później miało okazać...

Tamtej nocy Mattias bardzo zbliżył się do Rozy

i przestał uważać ją za zagrożenie dla swego kompana

Jensa.

- To przez nią! - odezwała się Roza, odrywając go

od wspomnień. Wyrwany z zamyślenia, pomrugał po­

wiekami, nie pamiętając w pierwszej chwili, o czym

rozmawiali.

- To wszystko przez nią, Mattias! Nie ma w tym mo­

jej winy! - zabrzmiał żałośnie jej głos.

Przespana noc przyniosła ukojenie jej wyczerpanemu

ciału, dzięki czemu gotowa była podjąć trudy kolejne­
go dnia, ale wciąż odczuwała niepokój. Rozie wystar­
czyło parę godzin snu, by odzyskać siły. Zwykle nawet
po tak krótkim odpoczynku jak ten, który miała za so­
bą, potrafiła pracować pilnie przez cały dzień.

Przestała się już wstydzić tego, że ograbia z sił Mat-

tiasa. Już od dawna zdała sobie sprawę, że go wyko­
rzystuje, mimo że uważała, iż jest na to zbyt dobry.
Wydawał jej się zawsze taki zwyczajny. Dopiero teraz
zrozumiała, kim naprawdę dla niej jest, i porzuciła

wcześniejsze skrupuły. Zresztą teraz Roza już wiedzia­
ła, kto go tutaj przysłał.

- Nie prosiłam cię, żebyś za mną szedł - rzuciła gwał­

townie.

Mattias pokręcił głową, ale nie wypuścił jej z objęć,

mimo że usiłowała się wyswobodzić. Wciąż zdawało

background image

mu się, że powinien ją chronić, nawet jeśli żadne z nich
nie dostrzegało zagrożenia.

- Czy to ona kazała ci przyjść za mną? - zapytała

Roza, a na jej twarzy malowała się śmiertelna powaga.
- Przyznaj się, ona ci kazała?

Mattias wyobraził sobie, jakże zdumiony byłby ktoś,

kto podsłuchałby przypadkiem ich rozmowę, i zoriento­

wał się, że Roza ma na myśli swoją praprababkę, która

urodziła się w 1752 roku, a więc przed osiemdziesięciu
ośmiu laty. A Roza mówiła tak, jakby Natalia wciąż żyła.

A przecież to jakiś absurd. Zwłaszcza że niezwykłe

kobiety z tego rodu nie osiągały sędziwego wieku. Wspo­
mniana praprababka przeżyła czterdzieści osiem lat, co
i tak w porównaniu z innymi uznać można za rekord.

- Przyznaj się, przysłała cię Natalia? - usiłowała do­

ciec Roza.

- Nie - odpowiedział, zastanawiając się, jak ma ją

przekonać o tym, że nie kłamie.

- Nie wierzę ci.
Mattias mógłby na poczekaniu wymienić dziesiątki

powodów, dla których podjął poszukiwania, zwierzyć
się ze swojego niepokoju, opowiedzieć, jakie obrazy
podsuwała mu wyobraźnia, ale Roza i tak by mu nie
uwierzyła, przekonana, że przywiodła go tutaj, bezwol­
nego, jakaś kobieta ze snu.

Jak ma jej wytłumaczyć, że tym razem to on sam,

gnany strachem, postanowił działać? Trudno, jeśli nie
chce mu wierzyć, to już jej wybór.

Być może tak jest jej wygodniej.
Mattias wstał gwałtownie, uwalniając ją z uścisku.

Odwrócił się do niej plecami i z rękami w kieszeniach,

w samych tylko skarpetach przeszedł po popiele pozo-

background image

stałym z ogniska i zatrzymał się kawałek dalej. Z tru­
dem odnalazł wzrokiem ścieżkę, którą mieli wracać, bo
na tej wysokości leżało jeszcze sporo śniegu. W oddali

widocznych było więcej brązowozłotych plam odsło­

niętej ziemi, a krajobraz przypominał wielką, uszytą

z łatek kołdrę. Tu i ówdzie wznosiły się pagórki, wysta­
wały szaroczarne skały, a tam znowu ciemniały gęste za­
rośla, które jakby nie pasowały do tego wystawionego
na smagający wiatr terenu, gdzie roślinność płożyła się
blisko ziemi.

Zasłuchał się w głosy przyrody.
Wiatr długo już prowadził rozmowę. On nigdy nie

milczał. Unosił swe tajemnice od horyzontu po hory­

zont i szeptał je tym, którzy potrafili słuchać.

Ptaki zaś śpiewały niemal całą noc, aż drgały im gar-

dziołka. Wiele ptaków wróciło już z zimowych wędró­

wek i w każdych zaroślach, które dawały schronienie,
budowały sobie gniazda. W powietrzu słychać było
trzepot kolorowych skrzydełek.

- Na rękę jest ci tak myśleć, prawda? - odezwał się

Mattias, wciąż odwrócony plecami do Rozy. - Wszyst­
ko jest dla ciebie takie cholernie oczywiste. Nawet nie
dopuszczasz do siebie myśli, że niektórzy ludzie na­

prawdę się o ciebie troszczą. Wszystkich bez przerwy
od siebie odpychasz, podejrzewając, że przychodzą do
ciebie z innych powodów niż te, które podają. Wolisz
myśleć, że każdy z nich ma jakieś ukryte intencje. To
bardzo wygodne, bo zamykasz się przed wszystkimi
i nie dopuszczasz do siebie nikogo. Dzięki temu nie
musisz się wysilać. Nie chcesz uwierzyć, że ktokolwiek

pragnie mieć do czynienia z prawdziwą Rozą. A jeśli
nawet czyjeś intencje wydają ci się szczere, jeszcze

background image

większe budzą w tobie podejrzenia. Tłumaczysz sobie,
że to nie może być prawda. Mówisz, że to nie ja pod­

jąłem taką czy inną decyzję. Że na pewno ktoś mną kie­
rował, bo przecież sam nie zdobyłbym się na nic takie­
go. To, co robię, nie wynika z mojej woli. Uważasz
mnie za narzędzie w rękach jakiejś kobiety, która nie
żyje od diabli wiedzą ilu już lat. Wybrałaś, Rozo, nisz­
czącą drogę. Niech licho porwie takie życie! Ale może
tak jest ci łatwiej? Tkwisz w przekonaniu, że nikogo
nie obchodzisz i nikt nigdy się naprawdę o ciebie nie
zatroszczy, w związku z czym sama też nie musisz się
starać, by kogoś polubić czy pokochać. Nie musisz się
przejmować losem przyjaciół, bo tak naprawdę nie
chcesz mieć nikogo bliskiego. Skoro tak, Rozo, dobrze.
Będziesz miała spokój. Na mnie nie musisz się oglądać.
Chcę jednak, u licha, żebyś zrozumiała, że w ten spo­

sób skazujesz się na samotność.

Dysząc ciężko, wyrzucił wreszcie z siebie to, co tak

długo w sobie tłumił. Był zadowolony, że jej to w koń­
cu powiedział, i nie obchodziło go, że Roza poczuje się
dotknięta i rozżalona.

Lepiej, żeby się piekliła, niż gdyby miała zamykać się

w sobie i odgradzać murem od innych, tak jak miała
w zwyczaju.

Mowa Mattiasa zabrzmiała niczym echo tego, cze­

go Roza niedawno musiała wysłuchać, i tak samo za­
bolała.

... nie powinien mówić do niej w taki sposób...
... miał być po jej stronie...
... należy do niej...
... tymczasem mówi jak Natalia...
Zadrżała. Skóra z renifera, którą była nakryta, zsu-

background image

nęła jej się z ramion, a słowa, jakie wypowiedział Mat-
tias, przeniknęły ją lodowatym chłodem.

- Mówię to dlatego, Roza, że mnie obchodzisz - ciąg­

nął chrapliwie, wciąż nie patrząc w jej stronę.

... lepiej by było, gdyby na nią spojrzał...
... gdyby mogła zdecydować, czy kłamie, czy mówi

szczerze...

... a może równocześnie gorzej - bo wtedy by się do­

wiedziała prawdy...

- Obchodzisz mnie, a nie pozwalasz mi się o siebie

zatroszczyć - ciągnął Mattias gorąco. - Nie dopuszczasz
mnie do swojego życia. Nie traktujesz mnie poważnie.

Tłumaczysz sobie opacznie moje uczucia i oddanie. Nie
chcesz uwierzyć w to, że ktoś może cię pokochać taką,
jaka jesteś. Z jaką łatwością odrzucasz miłość, Rozo!
Wciąż na nowo mnie odtrącasz! Zaczynam się bać, że
pewnego dnia znienawidzę cię za to, że ciągle odgra­
dzasz się ode mnie murem. Któregoś dnia mogę mieć
dość przedzierania się przez ten mur i zdrapywania do
krwi palców. Nie mam ochoty, Rozo, doczekać chwili,
gdy zabraknie mi sił. Mówię poważnie. Nie chciałbym

dojść do takiego momentu, że nienawiść stanie się jedy­
nym uczuciem, jakie będziesz we mnie budzić...

Roza próbowała wstać, zabolał ją krzyż, usiadła więc

najpierw, uklęknęła, aż wreszcie dźwignęła się na nogi,
zagryzając usta. Spódnica oblazła jej włosiem z sierści
renifera. Chciała się otrzepać, ale nagle wydało jej się

to nieważne.

... jak strasznie bolą jego słowa...
... niech on wreszcie przestanie mówić...

W samych skarpetach ruszyła w jego stronę, nie

zwracając uwagi na wbijające jej się w stopy kłujące pa-

background image

tyki i ostre kamienie. Przywykła do niewygód. Życie jej
nie rozpieszczało...

Stanęła za szerokimi plecami Mattiasa i wtulając

w nie swój policzek, objęła go w pasie. Dłońmi pogła­

dziła twardy brzuch osłonięty kaftanem, swetrem i weł­
nianą bielizną.

Biło od niego takie ciepło!
Nawet kiedy tak stał obrażony, emanowało z niego

ciepło, które pobudzało do życia. Potrzebowała tego...

- Czy ja cię odtrącam? - zapytała cichym głosem,

w którym pobrzmiewały wesołe nutki. - Do jakich ty

kobiet przywykłeś, Mattias, i co one z tobą robią, sko­
ro twierdzisz, że ja cię odtrącam...

Jej dłonie dobrze znały jego ciało. Wsuwała je pod

kolejne warstwy ubrań, aż poczuła pod palcami roz­
grzaną skórę.

- Jesteś taki gorący - wyszeptała, nasłuchując jego

oddechu.

Dłonie wsunęła za pasek, pod samodziałowe spodnie.

Uśmiechała się przytulona do szorstkiej kurtki, gdy pod

wpływem dotyku jej palców wciągnął brzuch.

Zwilżyła usta, a gdy Mattias spojrzał na nią, wysu­

nęła koniuszek języka i zatoczyła nim kółka. Wiedzia­
ła, że to go podnieca.

Jedną dłonią gładziła jego silny tors, drugą zaś sunę­

ła w odwrotnym kierunku i gładziła, dopóty jego mę­
skość nie nabrzmiała pod pieszczotami jej palców. Czu­
ła, że sprawia mu tym przyjemność.

Jej też się podobało, że wywołała w nim tak silne po­

żądanie.

... ona...
... nie ktoś inny...

background image

Pod wpływem tych myśli ogarnęło ją gwałtowne

podniecenie, które przypominało zalewające brzeg fa­
le przypływu albo pożar trawiący wrzosowisko.

Krew szybciej zaczęła krążyć w jej ciele, docierając

aż po koniuszki palców. Czuła, jak pulsuje na szyi, war­

gach. W uszach jej dudniło, zagłuszając radosny świer­
got ptaków.

Jej ciało stało się ociężałe. Piersi, stęsknione za piesz­

czotą, wystawiały twarde sutki. Jakże pragnęła, by je
poczuł przez te wszystkie warstwy ubrań!

Była taka gorąca, kręgosłup zdawał się parzyć. Przy­

warła do niego biodrami i poruszając nimi coraz gwał­

towniej, zapraszała, gotowa, go przyjąć. Buzowała na­
miętnością, szalona, nieprzewidywalna. Pragnęła go,
niemal błagała, by w nią wszedł.

... była gotowa...
... płonęła...
... pulsowała...
... ociekała wiosennymi gorącymi sokami...

- Odtrącam cię? - zapytała raz jeszcze i nawet tembr

jej głosu zdradzał, jak bardzo jest podniecona. Jak nie­
cierpliwie czeka, by ją wypełnił. Tęskni za tą gorączko­
wą walką, jaką stoczą ze sobą ich ciała, nim splotą się

w jedno...

Mattias westchnął.
Mógłby się sprzeciwić. Mógłby się bronić. Mógłby

odtrącić ją i jej namiętność. Mógłby odepchnąć jej go­
rące, niecierpliwe dłonie, które tak szatańsko kusiły je­
go ciało, zmuszając, by wyznało to, co najchętniej za­
chowałby dla siebie.

... mógłby...

Ale był tylko człowiekiem i też ulegał pokusom.

background image

Gdyby uczucia ulokował gdzie indziej, byłoby mu ła­
twiej. Ale w tej sytuacji tak naprawdę wcale nie chciał
się wzbraniać.

... nie teraz...
Kiedy tak przywierała do jego ciała, głodna jego

pieszczot, czuł przenikające go dreszcze. Jej dłonie ro­
biły z nim takie rzeczy, o których nie śmiałby marzyć.

Rozkoszował się przyjemnym mrowieniem. W każ­

dym skrawku ciała odczuwał niecierpliwe oczekiwanie.

Jego usta tęskniły za jej wargami. Za smakiem jej po­

całunków, wilgotnym dotknięciem ruchliwego ko­
niuszka języka. Bolały go mięśnie brzucha. Wciągał go,
by mogła wsunąć swoje doświadczone, zręczne dłonie
tam gdzie chciała. A niech to diabli!

Przecież idzie ku wiośnie!
Dlaczego nie miałby wypełnić jej sokami!
Mattias poruszył się ostrożnie i powoli odwrócił do

Rozy. Wysunęła dłoń spod jego swetra, drugiej jednak
nie cofnęła, co Mattias przyjął z wdzięcznością. Po
omacku rozpięła mu spodnie. Odsunęła się lekko, by
móc pieścić go oburącz.

Z półotwartych ust Mattiasa wydobył się jęk.
- Jesteś wiedźmą, Roza - wyszeptał, uśmiechając się

nabrzmiałymi od pocałunków wargami.

Roza popatrzyła mu w twarz, której nie pozbawiły

urody ani podkrążone oczy, ani dwudniowy zarost.
Przytuliła zdrowy policzek do kłującego zarostu, a po­
tem musnęła ustami szorstką jak tarka twarz.

... tak przyjemnie drapało...
... leciutko drażniło wrażliwe wargi...
W ten sam sposób pogładziła bliznę na jego policz­

ku, a potem zanurkowała w zagłębienie na jego szyi

background image

i dotknęła śladu po sznurze. Lubiła to delikatne zgru­
bienie, jakie utworzyła blizna, lubiła całować tę ozdo­
bę na szyi, która pozostanie mu na całe życie.

- ... wiedźma...
Chwycił ją za ramiona i pocałował namiętnie. Wsu­

nął język między jej miękkie wargi, które wystarczają­
co długo już go wabiły i obiecywały, doprowadzając do
szaleństwa. Nie odsunęła się, wyszła mu na spotkanie.
Przycisnęła usta do jego warg z gwałtownością, która
nigdy nie przestała zadziwiać Mattiasa.

Nie musiał jej dłużej przytulać do siebie, bo oboje

znaleźli się w niewoli własnych pocałunków. Napoty­
kali atak głodnych warg, przywierali doń, by potem sa­
memu atakować...

... ich usta były niczym dwa orły walczące w powie­

trzu wysoko pod lazurowym niebem...

... wałczące albo odprawiające taniec godowy...
Mattias czuł, że przetaczają się przez niego fale go­

rąca, że poddaje się rytmowi pulsującej krwi i przyspie­
szonym uderzeniom serca. Pieszczoty jej dłoni dopro­

wadzały go do szaleństwa. Zdawało mu się, że wnet
prześcigną ten rytm i doprowadzą go do kresu, do któ­
rego tęsknił, ale jeszcze nie chciał, by nastąpił...

... jeszcze nie...
... nie tak szybko...
- Niebezpiecznie balansować nad przepaścią - mam­

rotał, nie odrywając warg, ale po jej zdziwionych błę­
kitnych oczach poznał, że nie rozumie, o co mu cho­
dzi. Mattias jednak niczego nie zamierzał tłumaczyć.

Nie mógł oderwać się od jej ust. Nie chciał się zna­

leźć poza zasięgiem jej pocałunków. Nie mógł pozba­

wić się smaku cudownych warg...

background image

Uchwycił wąskie nadgarstki Rozy i choć odczuwał

nieprzyzwoitą rozkosz, powstrzymał jej dłonie.

- Diablica - wyszeptał, nie przestając wargami draż­

nić jej warg. Smakował je, lekko ssał, znów smakował
i skubał.

... drażnił...
- Daj mi szansę! - poprosił chrapliwie pomiędzy po­

całunkami.

Puścił jej dłonie, odszukał guziki przy bluzce i zma­

gał się z nimi nieporadnie, by je odpiąć. Roza zaśmie*

wała się cicho, jednak mu nie zamierzała pomóc. Za­

rzuciwszy mu ręce na szyję, przeczesywała mu palcami
opadające na kark włosy.

... skóra na karku była wrażliwa na dotyk opuszków

jej palców...

Mattias jęknął, dobrze wiedząc, że Roza się z nim

bawi. Ocierała się o niego, a on wciąż był tak samo pod­
niecony jak przed chwilą, gdy obu dłońmi pieściła naj­
gorętszą i najbardziej pulsującą część jego ciała. Nie
mógł nasycić się jej smakiem. Nie potrafił przestać ca­
łować jej w momencie, gdy odpinał guziki. Pragnął tych
głębokich pocałunków, które w jednej chwili przemie­
niały się w jesienny sztorm. To dzikie i nieujarzmione,
to lżejsze od muśnięcia skrzydeł motyla. Ich pocałun­
ki, zabawa, która nigdy nie była taka sama...

Rozsądek podpowiadał mu dość powodów, by ją wy­

puścić z objęć. By zrezygnować z czekających ich roz­
koszy. Rozsądek mówił mu, że się na niej sparzy. Za
każdym razem, gdy się z nią kocha, rana tylko się po­
głębia i długo będzie ropieć i wywoływać ból, nim się
zabliźni. Długo...

Ale nie chciał jej zostawić!

background image

Nie chciał wypuścić jej z rąk!
Nie przygnały go tutaj żadne głosy ani sny. Wszyst­

ko, co działo się między nimi, działo się z ich woli.

... popęd...
Ból w podbrzuszu narastał, ale wytrzyma go jeszcze

jakiś czas. Byle tylko go już nie dotykała, byle nie na­
zbyt drażniła...

Przedzierał się przez warstwy ubrań. Zima jest

okropną porą roku! Na dodatek tu, na północy, trwa

,tak piekielnie długo. Rozgorączkowane dłonie błądzić

muszą wśród tylu niepotrzebnych warstw. Mattias wes­
tchnął z ulgą, gdy wyczuł pod palcami nagą skórę.

... jej ciało płonęło...
Wydała z siebie jęk rozkoszy, gdy kciukiem zaczął

pieścić sutek, który stulił się, jeszcze nim go dotknął,
i przypominał dojrzałą moroszkę.

Roza przywarła do niego, jej miękka pierś wypełniła te­

raz jego dłoń. Gładził ją, pieścił opuszkami palców i ściskał.

Druga dłoń, która przez cały czas zmagała się z gu­

zikami, nieoczekiwanie otrzymała pomoc. Roza niecier­
pliwie odpięła kurtkę, wełniany kaftan i bluzkę. Wyję­
ła ją ze spódnicy, by ułatwić mu dostęp do sznurków.

Mattias nauczył się, jak luzować gorsecik.
Niechętnie oderwał usta od jej warg, ale wiedział, że

w innych rejonach czekają go jeszcze większe przyjem­

ności. Pochylił głowę i obsypywał pocałunkami jej po­
liczki, brodę, szyję. Odsłonił jej ramiona, całował płat­

ki uszu, zuchwały łuk karku, dotknął pulsującej na szyi
tętnicy, odznaczającego się pod skórą obojczyka. Ni­
czym dziki ptak, którego podmuch wiatru przygnał
nad morze, a który zmęczony wypatruje pasma lądu,
tak on opadał wargami w upatrzone miejsca.

background image

Koniuszkiem języka drażnił brodawkę. Uśmiechnął

się, wychwyciwszy przyspieszony oddech Rozy, która

wpijała się palcami w jego ramiona.

... mocno...
Wziął w usta sutek, ssał go i bawił się nim, masując

dłońmi obie piersi. Gorączkowo wodziła dłońmi po jego
plecach. Czuł, że jest gotowa i pragnie go natychmiast,
ale ją powstrzymywał. Opadł przed nią na kolana i pod­
niósł jej spódnicę. Nierozsądna wyruszyła z domu w naj­
lepszej halce pod niedzielną zapaską. Powinien wygłosić
jej kazanie, że póki w górach leży śnieg, należy wkładać

wełniane halki.

Tymczasem zanurkował pod spódnicę, nie zważając

na to, że zapadła nagle ciemność niczym w jesienną noc.

Roza zaśmiała się śmiechem przypominającym ra­

dosny plusk strumyka...

... chciał smakować jej soki...
Rozchylił jej uda i opuszkami palców dotknął twar­

dego maleńkiego pączka. Popchnął Rozę lekko, a ona,
kładąc się na plecach, pociągnęła go za sobą. Dyszała
coraz mocniej, Mattias wdychał jej zapach i pieścił ją
palcami, wprawiając w drżenie.

Jego męskość pulsowała także, ale wciąż się po­

wstrzymywał.

... to był przyjemny ból...
Ostrzegł ją gorącym oddechem, nim ustami dotknął

miejsc, które do tej pory pieścił palcami. Roza przywar­
ła do niego niecierpliwie. Opierał się dłońmi o ziemię,

wcale nie musiał przytrzymywać Rozy, kierować nią.

Ona wiedziała, czego chce, i sama nadawała rytm...

... rytm zgodny z biciem jego serca...
Pobudził ją równie silnie, jak wcześniej ona jego, po

background image

czym zwinnie wstał i nim Roza otrząsnęła się z leniwe­
go rauszu, w który ją wprawił, wziął ją na ręce i prze­
niósł do ich zacisznego nocnego posłania. Rozłożył
obok siebie dwie skóry z rena, by mieli dość miejsca na
igraszki. Ziemia nadal była bowiem wilgotna i zimna.

Roza leżała na wznak z uniesionymi kolanami. Sut­

ki zwinięte w twarde różowoczerwone pączki kontra­
stowały z bielą jej piersi. Trudno było się oprzeć poku­
sie, by ich nie pocałować.

Kiedy odchyliła głowę, tak że jej plecy przypomina­

ły wygięty łuk, uniósł jej spódnicę i kolanem rozchylił
uda, po czym opadł na nią biodrami i jednym ruchem

wszedł w nią.

Roza wciąż wygięta w łuk przywarła do niego, nie

pozwalając mu się wysunąć. Kiedy unosił ciało, podno­
siła się razem z nim, byleby tylko nie uwolnił się od jej

gorącego ciała.

Mattias obrócił się na plecy, pociągając ją za sobą,

tak że teraz ona znalazła się na górze. Silnymi dłońmi
ściskając pośladki Rozy, unosił ją w górę i w dół, tak
jak chciał, póki jej twarz nie rozluźniła się i nie poja­

wił się na niej uśmiech...

... szatański uśmiech...
Wówczas przyciągnął ją do siebie, tak że jej piersi

dotykały jego torsu twardymi sutkami, i znów obrócił
się, by mieć ją pod sobą.

Tym razem ona dopasowała się do jego rytmu. Stra­

cił rachubę czasu, przestał myśleć, co ona lubi i jak po­

winien ją zaspokoić.

... stał się nurtem rzeki...
Poczuł w sobie zalew czułości. Tulił ją i całował,

czuł, jak ona poddaje mu się, jak go przytula, gdy wo-

background image

kół niego wszystko porusza się rytmicznie, jak zaciska
łydki na jego udach.

Była bliska płaczu.
Mattias przestał myśleć. Stracił nad sobą kontrolę. Moc­

niej przywarł do jej bioder i cały drżący pozwolił otoczyć
się ramionami, gdy potężna fala znalazła swe ujście.

Kiedy potem otworzył oczy, Roza odgarniała mu

z czoła mokrą od potu grzywkę. Pocałował ją czule, de­
likatnie. Był to delikatny dotyk w porównaniu z wal­
ką, którą stoczyły ze sobą ich ciała i usta przez tę chwi­
lę równą wieczności.

Słońce przesunęło się na niebie.

Mattias nigdy nie wiedział, co powinien powiedzieć

Rozie zaraz po tym, gdy ich ciała zaspokoiły swą tęsk­
notę i głód, w tych leniwych chwilach uspokojenia.

Założył spodnie i zsunął jej spódnicę na okryte poń­

czochami nogi. Roza nie poruszała się. Leżała na wznak
i przechyliwszy głowę, patrzyła na niego. Jej włosy roz­
sypały się na szaro nakrapianej skórze rena.

... ogień...
... Roza i ogień...
... pochłonie go...
Kierowany nagłym odruchem, dotknął tego miedzia­

nego wachlarza i nawinął na palec kosmyk włosów.

Twarz Rozy zdawała się nieodgadniona.
- Babka Natalii podarowała ukochanemu pukiel

swoich włosów, gdy jeszcze była dzieckiem. Nosił go

w skórzanym woreczku zawieszonym na szyi przez ca­
łe życie. - Jej głos brzmiał obco. Dziwnie. - Nigdy tak
naprawdę nie mogli być razem, ale nigdy nie przestali
się kochać. Spoczywają razem w niepoświęconej ziemi
w nieoznaczonej krzyżem mogile...

background image

Mattias cofnął dłoń, jakby włosy Rozy parzyły.
Roza nie dokończyła tej historii.
- Nadal sądzisz, że cię odtrącam? - zapytała po chwili.
Mattias nie odpowiedział jej. Otworzył torbę i wy­

pakował chleb oraz suszoną rybę. Podzielił na pół i rzu­
cił jej jedzenie na kolana.

Sam zjadł odwrócony do niej plecami.
Nie mieli sobie nic więcej do powiedzenia.

background image

10

Szli wąską ścieżką.
Roza za Mattiasem.
Poruszali się gęsiego, by nie brnąć w głębokim śniegu.
Niewiele mieli sobie do powiedzenia przez resztę

dnia. Tak naprawdę stawali się sobie bliscy jedynie

w chwilach, gdy ulegali namiętności, ale i wówczas kry­

ła się za tym jakaś dziwna desperacja.

Roza i Mattias zdawali sobie z tego sprawę, że za

każdym razem, gdy sycą swe ciała i zanurzają się w ot­
chłani zmysłów, ich serca doznają uszczerbku. Miesza­
li ze sobą uczucia, których nie należało łączyć.

Dziwne, skoro wszystko między nimi zaczęło się od

słów, które powinny wyjaśnić ich wzajemne relacje.

Na początku znajomości nie lubili się wręcz i trak­

towali podejrzliwie. Mieli o sobie nawzajem jak najgor­
sze mniemanie i przypisywali jedno drugiemu niskie

motywy postępowania.

Nieoczekiwanie zaprzyjaźnili się. Stało się to tak na­

turalnie, jak nigdy dotąd im się nie zdarzyło. Połączy­
ła ich głęboka przyjaźń i zrozumienie. Takich przyja­
ciół, jakimi oni byli dla siebie, nieczęsto się spotyka na­

wet w ciągu długiego życia.

A jeszcze później zostali kochankami.
Nigdy nie mieli odwagi porozmawiać o tym szcze­

rze. Starali się nie dociekać, dlaczego do tego doszło

background image

i czemu tak gorąco się pożądali. Nie dopuszczali do sie­

bie myśli, że może oprócz namiętności łączą ich głęb­

sze uczucia.

Niebezpiecznie jest igrać z ogniem.

W końcu stali się sobie obcy.
I to bolało najmocniej. A zaczęło się to dużo wcześ­

niej: kiedy Mattias wszedł do chaty Rozy i Jensa tam­

tej nocy, gdy urodziła się Synneve. Wtedy gdy Jens

w napadzie szału omal nie zabił Rozy.

Obcy.
Całego roku potrzebowali, by stać się sobie obcy,

a może nazbyt dobrze znajomi - w zależności od tego,

jak na to patrzeć. Tak czy owak, odgradzał ich coraz

wyższy mur, którego nie powinni pokonywać.

- Po co uciekłaś w góry? - zapytał Mattias, kiedy

w oddali wśród skalistych wzniesień ujrzeli zarysy ko­

palni i błyszczące wody fiordu.

Chyliło się ku wieczorowi, ale wciąż jeszcze było ja­

sno. Od osady dzieliła ich już niewielka odległość

i Mattias uznał, że jeśli chce się czegoś dowiedzieć, mu­

si zapytać Rozę właśnie teraz. Czy zechce mu opowie­

dzieć, to już inna sprawa.

- Zależało mi na tym, by porozmawiać z babcią Leą.
- Dlaczego więc zawróciłaś? - zdziwił się i zatrzymał.

W drodze powrotnej nie robili żadnych postojów

poza krótkimi przerwami przy strumykach, gdzie gasi­

li pragnienie.

Gdy tylko mocniej zaświeci słońce, wąskie strumyki

zamienią się w rwące potoki. Śnieg powoli tajał, ale

wciąż zalegał zbocza. Do lata nie pozostało jednak już

wiele czasu.

Zima tu, na północy, ciągnęła się miesiącami, by na-

background image

gle pewnego dnia ustąpić miejsca latu. W jednej chwi­
li, jak za dotknięciem różdżki, przyroda zmieniała sza­
tę i okrywała się zielenią. Nastawała pora podwijania
rękawów i chodzenia boso. W tych stronach właściwie
nie było wiosny, która stanowiłaby łagodne przejście
pomiędzy mroźną zimą a gorącym latem.

Mattias tęsknił za prawdziwą wiosną, która nastawa-

łaby niespiesznie, za nastrojem oczekiwania na pogod­
ne dni, za pąkami nabrzmiewającymi w ciepłych pro­
mieniach słońca. Za wiosną, której ślady odkrywać by
można każdego dnia, wiosną mieniącą się wieloma bar­

wami, a nie oślepiającą naglą zielonością.

Tęsknił za prawdziwą wiosną, taką, jaka bywa na po­

łudniu.

- Zawróciłam, bo po drodze poznałam odpowiedź -

odparła Roza cicho, siadając obok Mattiasa. Przez ca­
ły dzień nie usłyszał od niej słowa skargi, choć nieła­
two było jej nadążyć, bo narzucił ostre tempo. Gdyby
nawet przyszło jej do głowy narzekać, miał na końcu
języka gotową odpowiedź:

Sama jest sobie winna, że tu się znaleźli. To był jej

zwariowany pomysł wspinać się o tej porze wysoko
w góry!

... odczuł taką ulgę, kiedy ją odnalazł...
... ale teraz wyszła z niego cała złość na nią...

- Słucham, mów! - rzekł.
Niełatwo było im rozmawiać ze sobą po tym, co się

między nimi wydarzyło o poranku.

Kochali się zupełnie inaczej niż w łóżku stojącym

przy ścianie, za którą znajdował się alkierz. Tam,

w skalnym zaciszu, pod dachem nieba byli wolni. Nie

musieli tłumić namiętności w obawie, że ktoś ich usły-

background image

szy, bo świadkami ich miłości było jedynie słońce zsy­
łające ciepłe promienie i wiatr.

Włosy Rozy płonęły rudością na tle szarej skóry z re­

na, a w jej oczach odbijało się niebo.

... oczy Rozy były bardziej błękitne niż niebo...
- Więc poznałaś odpowiedź, Rozo. A nie mogłaś

przemyśleć wszystkiego w domu?

Milczała.
- Nie chodzi o mnie, Rozo, chociaż i ja straciłem

dzień pracy. Oczywiście, dla chłopaków z mojej bryga­
dy było to utrudnienie, ale jakoś im to wytłumaczę. Mo­
gę na przykład powiedzieć, że beze mnie mieli w sztol­
ni więcej miejsca. Jak myślisz, rozśmieszy ich taki żart?
Oni i tak już uważają mnie za wariata! I to z twojego

powodu, Rozo. Kiedy wydaje im się, że nie słyszę, nazy­
wają cię czarownicą i są przekonani, że rzuciłaś na mnie
urok. Zapewne zastanawiają się, jak mnie uwolnić spod
twojego wpływu, pamiętając, do jakich nieszczęść przy­

wiodłaś mężczyzn, z którymi wcześniej byłaś związana...

Roza zamknęła oczy. Nie chciała go słuchać, ale nie

miała wyboru.

- Peder... - wymieniał z ociąganiem. - Tomas... Jens...
Po każdym imieniu robił przerwę.
- Nie musisz ich wszystkich nazywać z imienia - rze­

kła gwałtownie.

- Mattias - dodał na zakończenie i uśmiechnął się do

niej. Przykro mu było, że zadaje jej ból, ale przecież
trudno, by był zawsze miły. Tym bardziej że sam wie­
lokrotnie został przez nią zraniony.

... przez nią...
- Wszyscy pamiętają, w jakich okolicznościach tam­

ci trzej zniknęli. Dzisiaj więc pewnie gadają wyłącznie

background image

o tym, że przepadłem gdzieś w górach. Musiałem prze­
cież powiedzieć swoim kompanom, dokąd wychodzę,
gdy późnym wieczorem opuszczałem barak. Zresztą lu­
dzie i tak już o nas gadają, wymieniając jednym tchem
nasze imiona, jakby naprawdę stanowiły jedno.

- Ale przecież ty wrócisz - wyszeptała.
- Tak - odparł Mattias. - Wrócę. A następnym ra­

zem, gdy wybierzesz się na taki spacer, pilnie się roz­
glądaj, by dokładnie zapamiętać drogę, bo ja już na
pewno nie pójdę cię szukać!

Zdenerwowany dyszał i trząsł się cały.
Kiedy zamykała oczy, wciąż czuła dotknięcie jego

dłoni i jego pocałunki. Na samo wspomnienie jego
pieszczot oblewała ją fala gorąca.

Minęło ledwie pół doby od chwili, gdy oddawali się

sobie z namiętnością, której dotąd nie zaznali, wykrzy­
kując w niebo swoją radość i ekstazę, bez skrępowania,
bez wstydu, bez unikania się spojrzeniem.

Twarzą w twarz...
Upojeni...
A teraz...
- Przecież wracam do domu - próbowała się bronić

przed jego napastliwością.

- Tak, tylko że nim to nastąpi, Liisa pewnie musiała

zwalniać się w The House, by zadbać o twojego brata
i ojca. Pomyślałaś o tym, jak trudno zwolnić się dziew­
czynie, która pomaga w kuchni? I to w powszedni
dzień? Wiesz, ile oni mają teraz roboty, Rozo Pedera?

- Państwo jeszcze nie wrócili...
Nie zareagowała na to, że łączy jej imię z imieniem

męża. Peder nie był już częścią jej życia. Prawie o nim
nie myślała. Zupełnie jakby umarł.

background image

- Ale lada dzień przyjadą - odparł Mattias. - Cały

dwór jest postawiony na nogi przed przybyciem dyrek­
tora i jego małżonki. Jak sądzisz, czy chcieliby zastać
pajęczyny w kątach? Tam wszyscy teraz pracują za
dwóch, Liisa też pomaga nie tylko w kuchni. Pomyśla­
łaś o tym?

Rosa pokręciła głową.
- A zastanawiałaś się, jak to przyjmie jej rodzina? Jej

ojciec pewnie nie będzie zadowolony, zwłaszcza kiedy
się zorientuje, czemu Liisa tak chętnie oddaje ci przy­
sługę. Wiem, co jej powiedziałaś! Wymusiłaś na niej tę
obietnicę! Nie mogła ci przecież odmówić. Ciekawe,
czy pomyślałaś, że możesz zranić tych dwoje, twojego
brata i Liisę... Wiem, że życzysz Olemu jak najlepiej,
nie jestem jednak pewien, czy to, co zrobiłaś, jest roz­
sądne. W waszej rodzinie płynie gorąca krew, prawda?

Wydaje mi się, że i Ole nie jest wolny od tego dziedzic­
twa. Mam nadzieję, że w izbie nie było nazbyt gorąco
podczas naszej nieobecności. Nie byłbym taki pewien,
czy Ole nie wykorzystał sposobności i nie grzeje dla
nas łóżka. A jeśli tak, to nie jest w nim sam. Nie wy­
daje mi się bowiem, by Liisa była mu niechętna. Jej oj­
ciec jednak z pewnością nie wykaże się takim samym
zapałem. A jeśli zostanie postawiony przed faktem do­
konanym? - Mattias głęboko wciągnął powietrze w płu­
ca, czując, że rozsadza go złość, i jeszcze raz zapytał

ostro: - Nie pomyślałaś o tym, Roza?

- Nie miałam się do kogo zwrócić o pomoc! - krzyk­

nęła mu prosto w poczerwieniałą od gniewu twarz. -
Słyszysz? Kogo miałam poprosić?

Mattias nie miał już siły dłużej się złościć. Uśmiechnął

się i odgarnął kosmyk z jej czoła. Gęste włosy Rozy nie

background image

dawały się tak łatwo ujarzmić. Wysuwały się spod ciasno
związanej chustki, pozwalając się targać wiatrowi.

Mattias chwycił lok między kciuk i palec wskazują­

cy i nawinął powoli.

... czerwony niczym miedź...
- Zaczynam rozumieć tego twojego pradziadka, któ­

ry przez całe życie nosił na piersi kosmyk włosów uko­
chanej - rzekł z przepraszającym uśmiechem i dodał: -
Oboje jesteśmy zmęczeni, głodni i mówimy rzeczy,
których wcale nie mamy na myśli...

- To nie był mój pradziadek - wyjaśniła Roza, kiedy ru­

szyli w dalszą drogę. - Babka Natalii miała wielu mężczyzn...

- A więc to także należy do dziedzictwa? - zapytał

Mattias, a na jego twarzy pojawił się grymas. Nie miał
ochoty wysłuchiwać historii rodzinnych.

- Tak, gorąca krew stanowi nasze dziedzictwo - od­

powiedziała Roza z głęboką powagą.

- A jakież to pytanie tak cię dręczyło, że postanowi­

łaś szukać rady babki? - ciekaw był Mattias, który wo­
lał nie rozmawiać z Rozą o namiętności.

- Chciałam się dowiedzieć, czego one ode mnie chcą.
Mattias nie zapytał o nic więcej. Wiedział, o kim Ro­

za mówi, kim według niej są tajemnicze „one". O tym
także nie miał ochoty rozmawiać.

- I co, teraz już wiesz? - zapytał jedynie lakonicznie,

idąc przodem.

Nie odwrócił się, jakby dawał jej do zrozumienia, że

pyta jedynie po to, by podtrzymać rozmowę. Zależało
mu na tym, by wiedziała, że on właściwie nie chce znać

tych wszystkich odpowiedzi, które uzyskała, przeby­

wając gdzieś w nicości. Odszukał ją dlatego, że się o nią

troszczy. Gniew już mu przeszedł.

background image

- Tak - odparła równie niechętnie, jak on niechętnie

pytał. - Teraz już wiem.

- On mnie przeraża - wyznała ściszonym głosem Lii-

sa, wskazując skinięciem głowy w stronę alkierza na
znak, że ma na myśli Samuela. Zaraz jednak uświado­
miła sobie, że Ole przecież tego nie widzi. Zawstydzo­
na, spuściła głowę, czując jak pąsowieją jej policzki.

- Zarumieniłaś się - uśmiechnął się i pogładził dłoń­

mi jej twarz.

- Skąd wiesz? - spytała zaskoczona.
- Słyszałem - odparł, przesiewając palcami jej włosy.

Z upiętej fryzury uwalniał coraz więcej loków, by po­
czuć je w dłoniach.

Zawsze miał słabość do dziewczęcych włosów.
- Nie wierzę.
Oparł się czołem o jej czoło i chłonął uczucie blisko­

ści i ciepła. Mógłby tak siedzieć z nią bez końca albo
przynajmniej mieć ją na wyciągnięcie ręki. Chciałby na­
słuchiwać, kiedy się uśmiecha. Poznawał to po tym, że

wstrzymywała oddech. Chciałby słyszeć jej ciche wes­

tchnienie za każdym razem, kiedy wydawało jej się, że
była odrobinę nieuważna...

- Jesteś taka ładna - wyszeptał, ogarnięty nagłym lę­

kiem. Czuł, że angażuje się w niebezpieczną grę, zako­
chując się w dziewczynie, której nie widzi.

Serce zabiło mu niespokojnie.
Młode dziewczęta są zmienne niczym fruwające

z kwiatka na kwiatek motyle, a ich serca przypomina­
ją złote mlecze na łące. Jednego dnia promienieją sło­
neczną barwą, a następnego pozostaje z nich jedynie
szary puch.

background image

Ole bał się uwierzyć, że Liisa sobie z niego nie drwi.

Wciąż nie potrafił wyzbyć się nieufności. Nie zasko­
czyłoby go wcale, gdyby nagle odsunęła się od niego

i z pogardliwym uśmieszkiem zapytała, co on sobie

w ogóle wyobraża.

Wciąż nie do końca wierzył w szczerość uczuć Liisy.

Jednocześnie silnie odbierał jej doznania i wydawa­

ło mu się, że trudno byłoby udawać takie rozkoszne
krótkie westchnienia, podobnych nigdy nie słyszał...

Niemal wstrzymała oddech, gdy przysuwał się do

niej blisko, wyczuwał ciepłe tchnienie. Nie chciało mu
się wierzyć, by można było tak udawać.

Ole pocałował Liisę.
Pocałował, nie widząc jej twarzy.
Właściwie kiedyś też zawsze zamykał oczy przy po­

całunku. Dziewczęce usta miały wówczas słodszy
smak, tak mu się przynajmniej zdawało. Teraz zaś nie
miał innej możliwości.

Liisa cofnęła 'się, serce zabiło jej mocniej, ale czub­

kami palców nadal dotykała jego dłoni.

... delikatny, ledwo wyczuwalny dotyk...
... przyjemny...
- Co dzisiaj robiłaś? - zapytał. - O czym plotkują

w The House?

- Państwo przysłali list z Trondheim - odpowiedzia­

ła Liisa. - Teraz pewnie już dotarli dalej na północ.
Wiesz, jak długo idą listy...

- Właściwie Crowe i madame mogli wsiąść na statek

pocztowy - uśmiechnął się Ole. - Przypłynęliby równo­
cześnie z nadanymi przez siebie listami. Tylko że wów­
czas pewnie sami musieliby ścierać kurze we dworze!

Klepnęła go w ramię.

background image

- A fe, jak ty się wyrażasz o dyrektorze i jego mał­

żonce! Przecież to jaśnie państwo. Tego by jeszcze bra­
kowało, by Malene Marie sama wycierała kurze! Nie,
ona jest stworzona do tego, by być ozdobą męża. Mi­
ło jest pomyśleć, że niektórzy nie muszą pracować.
Można sobie trochę pomarzyć, że...

Liisa ugryzła się w język.
- ... że mogłabyś być taką Malene Marie?
Zaśmiała się stłumionym śmiechem.

- Czyż dyrektor nie jest dla ciebie, Liiso, trochę za

stary? - zapytał Ole, uśmiechając się szelmowsko. - Są­
dziłem, że nie przepadasz za starymi zgredami. A mo­
że ty zabawiasz się tylko ze mną i tolerujesz mnie, pó­
ki nie wróci właściciel dworu?

- Co za bzdury opowiadasz! - zaśmiała się Liisa. -

Jak możesz wygadywać takie rzeczy! Nie chciałabym

mieć żadnego dyrektora ani stać się jaśnie panią. Ale
pomyśl... być kimś trochę do nich podobnym...

- Wówczas musiałabyś zapraszać lensmana, kupców

z Alta wraz z ich pulchnymi małżonkami - stwierdził
Ole. - Musiałabyś znosić nudne towarzystwo doktora
i pastora, bogatych gospodarzy i inżynierów. Masz po­
jęcie, o czym oni w ogóle rozmawiają? Przysłuchiwałaś
im się kiedyś? Ciekawe, czy rozprawiają o czymś inte­
resującym, na okrągło napełniając brzuchy? Przyznaj
się, Liiso, pewnie nie raz podsłuchiwałaś pod drzwiami.

Pozwoliła mu się znów przytulić. Kiedy tak dowcip­

kował, nie czuła się niepewnie. Nie znała nikogo, kto

by potrafił opowiadać tyle głupstw naraz co Ole.

- Oni rozmawiają o pogodzie - zachichotała. -

O tym, ile spadło deszczu...

- Ile spadło deszczu? - kpił Ole.

background image

Liisa pokiwała głową, ale zaraz znów uświadomiła

sobie, że on tego nie widzi. Pomyślała, że nie powinna
popełniać wciąż tego samego błędu.

- Rozmawiają też o zawartości miedzi w poszczegól­

nych złożach. Chwalą, że tegoroczne łososie łowione

w rzece Altaelva są wyjątkowo dobre...

- Pani Malene Marie też o tym rozmawia? - zdziwił

się Ole, nie mogąc sobie tego zupełnie wyobrazić. -
Gdyby chodziło o maliny z doliny Altadalen, byłbym
ci pewnie uwierzył, Liiso. A tak mi się zdaje, że stroisz
sobie ze mnie żarty.

- Nie, panie rozmawiają o modzie - wyjaśniła Liisa. -

O tym, jak powinny układać się suknie, w którym miej­
scu ma być zaznaczona talia, czy fałdy bądź falbanki ma­
ją ozdabiać przód czy tył.

- Kobiety?
- Sukni, głuptasie! Nic ci więcej nie powiem, jeśli bę­

dziesz się wciąż wyśmiewał! W ogóle nie można z to­
bą porozmawiać poważnie, Ole!

- No, więc co dzisiaj robiłaś? - zapytał ponownie.
- Polerowałam anioły - odparła.
Nie powtórzył jej słów, ale jego mina zdradzała to

samo rozbawienie.

- No wiesz, te małe aniołki zdobiące balustradę przy

schodach - wyjaśniła, a w brzuchu zabulgotał jej rados­
ny śmiech. Starała się jednak zachować powagę.

- Masz na myśli te gołe dzieciaki ze skrzydełkami? -

zapytał.

Wybuchnęła śmiechem.
- Sądziłem, że anioły powinny mieć na sobie szaty -

stwierdził Ole ze śmiertelną powagą. - Nie myślałem,
że pozwala się im tak fruwać bez ubrania. Pomyśl, prze-

background image

cięż tam na górze musi być zimno. Może w Anglii jesz­
cze jakoś by wytrzymały, ale nie u nas, nie w Finnmark.

- Uważasz więc, że powinnam raczej je okryć, a nie

polerować?

Ole z powagą skinął głową, ale jego usta rozciągały

się w uśmiechu.

- Czy to są aniołki chłopcy, czy aniołki dziewczyn­

ki? - zapytał niewinnie.

Liisa poderwała się z ławy i pewnie by go klepnęła

po głowie, gdyby nie przytrzymał jej nadgarstków.

- Muszę zanieść jedzenie twojemu ojcu - powiedzia­

ła Liisa, zaniepokoiwszy się, że znów znalazła się zbyt
blisko Olego.

Pokiwał głową i zapytał:
- Już się go nie boisz?
I wtedy Liisa zrozumiała, że Ole specjalnie się wy­

głupiał, by zapomniała o swoim lęku.

- Właściwie już nie - odparła, czując, jak jej serce za­

lewa fala ciepłych uczuć. Była wdzięczna Olemu za je­
go troskliwość.

On tymczasem rozluźnił uścisk i cofnął ręce, pozwalając

Liisie wrócić do obowiązków, które powierzyła jej Roza.

- Czy coś z tobą jest nie tak? - zapytał Wielki Samu­

el, lustrując Liisę spod ściągniętych brwi.

Ręce jej drżały, mimo że starała się zapanować nad

zdenerwowaniem. Na stoliku obok łóżka postawiła mi­
skę i kubek, ale pozostałe rzeczy, które przyniosła, nie
mieściły się na nim. Wielki Samuel zazwyczaj trzymał
na kolanach deskę, ale teraz nigdzie jej nie widziała.
Ole wspominał, żeby zajrzała w takim przypadku pod
łóżko albo obok stolika.

background image

Uprzedził ją też, że ojciec będzie wobec niej nie­

uprzejmy.

Niemiły.
Śmiała się z tego, sądząc, że Ole sobie z niej żartuje.

Poza tym nie przejmowała się ludźmi. Przywykła do
ich chamstwa, pracując w jadłodajni. Wyzwiska, jakie
tam słyszała za swoimi plecami, nie nadawały się do po­

wtórzenia w obecności dzieci.

Teraz jednak zadrżała.
W jadłodajni zetknęła się z innego typu grubiań-

stwem, od którego się odgrodziła grubym murem, tłu­
macząc sobie, że jej nie dotyczy. Ale Wielki Samuel był
ojcem Olego.

A Ole ją obchodził...
Ta myśl wydała jej się niemal ponura.

Ole ją obchodził...

- Nie - odpowiedziała z fińskim akcentem na nie­

uprzejme pytanie Samuela.

Zwykle nie zwracała na to uwagi, w końcu była Fin­

ką. Ale po norwesku z dnia na dzień mówiła popraw­
niej. Bardzo się starała. Przysłuchiwała się, jak wysławia­
ją się jaśnie państwo i ich goście, jak mówi norweska
służba. Potrafiła naśladować. Po norwesku mówiła le­
piej niż sam dyrektor, który wciąż wtrącał angielskie
słowa. Ale on chyba robił tak specjalnie, żeby podkre­
ślić swe angielskie korzenie.

- Coś musi być z tobą nie tak - wycedził Samuel,

świdrując wzrokiem Liisę.

Od tego spojrzenia jeszcze bardziej zatrzęsły jej się

ręce.

- Jak to? - zapytała.
- Bo inaczej po co byś tu przychodziła? - odparł. - Nie

background image

umiesz znaleźć sobie chłopaka tam, gdzie jest ich tylu, że
nawet moja córka nie może się od nich opędzić? Co z to­
bą jest nie tak, że cię nie chcą? Jesteś puszczalska? Ciąg­
nie się za tobą gorsza opinia niż za Rallar-Rozą?

- Dlaczego opowiadacie takie rzeczy? - wybuchnęła

Liisa, z trudem powstrzymując łzy.

Za nic w świecie nie pokaże jednak tego człowieko­

wi o ponurym spojrzeniu. Na pewno śmiałby się z niej

i cieszył się, że doprowadził ją do płaczu. Nie lubiła go!
Nie pomoże mu nawet to, że jest ojcem Olego.

Zachowywał się jak pozbawiony serca prostak.
- Nikt mi nic nie mówi, muszę więc pytać, by się

czegoś dowiedzieć - odparł Wielki Samuel z błyskiem

w oku, który mógł świadczyć zarówno o rozbawieniu,
jak i odzwierciedlać tkwiące w nim zło. - Czemu tak
cię interesuje mój ślepy syn?

- Jesteśmy przyjaciółmi - odparła Liisa, której prze­

kora dodała sił. - Lubię Olego!

Uniosła dumnie brodę z postanowieniem, że nie po­

zwoli, by ten człowiek ją upokarzał.

- Aha, więc lubisz go...

Samuel nabierał łyżką zupę i siorbiąc, pochłaniał ją

z apetytem, nie zważając, że jest jeszcze gorąca.

- Gotujesz dobrą zupę mięsną - pochwalił. - I lubisz

mojego syna...

Urwał, ale nawet podczas jedzenia nie spuszczał

dziewczyny z oczu.

- Niestety, on nigdy nie zarobi na to, by utrzymać

ciebie i dzieci, które pewnie chciałabyś z nim mieć -
oznajmił, jakby poczuwając się do obowiązku, by ją
o tym uprzedzić. - Jest jeszcze młody i podoba się
dziewczętom. Jeśli jednak nie będzie się ruszał ze swo-

background image

jego stołka, wnet jego ładne ciało zbrzydnie. On nie
może pracować w kopalni ani uprawiać roli. Nie mo­
że być ani rybakiem, ani drwalem. Nie wiem, w jaki
sposób mógłby zarobić jakieś szylingi, bo o talarach

w ogóle nie ma co mówić. Chociaż z pewnością potra­

fiłby spłodzić dużo ładnych dzieci. W moim rodzie ro­
dzi się wiele dzieci. Płyną w nas dobre soki.

Odsłonił usta w szerokim uśmiechu, widząc, jak Lii-

sa rumieni się po cebulki włosów. Z jego gardła wydo­
był się głęboki rechot.

- Masz szansę dostać kogoś lepszego niż on, dziew­

czyno. Nie musisz być żoną, matką i oczami mojego
ślepego syna.

Liisa nie pojmowała, jak ten człowiek może być ta­

ki okrutny wobec własnego dziecka! O Rozie też nie

wyrażał się pochlebnie.

- Skąd w tobie, Samuelu, tyle bezwzględności i go­

ryczy? - zapytała, niewiele się namyślając.

Nie odpowiedział, zresztą wcale się tego po nim nie

spodziewała. Poczuła się nagle dużo starsza i silniejsza,
odwracając się do niego plecami i wychodząc. Ręce
przestały jej się trząść.

- Słyszałem go - powiedział Ole.
- Właśnie o to mu chodziło, żebyś słyszał.
Ole pokiwał głową.
Liisie ścisnęło się serce z żalą Zapragnęła, by Samuel zo­

baczył, jak bardzo zranił swojego syna, który na to bynaj­
mniej nie zasłużył! Ale ta krótka chwila spędzona przy łóż­
ku kaleki uświadomiła jej, że on się nie poprawi. Samuela
nie zmieni ani ona, ani nikt inny, ponieważ brakuje mu wo­

li, by się zmienić. Chciał pozostać taki, jaki jest

background image

... był przekonany o swej racji...
- On oczywiście ma rację - ciągnął Ole, starając się

bardzo, by głos mu się nie łamał. Oparł na stole sple­
cione dłonie noszące ślady ciężkiej pracy. Nie lenił się,
odkąd dorósł na tyle, by być pomocny. Ale ślady tych
lat wytężonej pracy zaczną z czasem zanikać i skóra na
dłoniach Olego wydelikatnieje.

- Nigdy nie będę w stanie ciebie utrzymać.
- Nie wolno ci tak myśleć - poprosiła i już chciała ob­

jąć go, ale uświadomiła sobie, że zachowałaby się wów­
czas jak Samuel. Pokazałaby, że nie wierzy, iż on może
poradzić sobie sam i jest zdany na pomoc, jej pomoc.

... nie chce być jego matką...
... ani jego oczami...
- Muszę tak myśleć - odrzekł, zwieszając głowę. -

Chyba że uważasz, że nie powinienem traktować tego,
co między nami, na poważnie? Czy to właśnie masz na
myśli, Liiso? Czy dla ciebie to tylko zabawa?

- Nie...
- W takim razie musi mi być wolno myśleć o tym

poważnie!

Powoli wypuściła powietrze. Serce waliło jej tak

mocno, że na pewno je słyszał. Na szczęście nie mógł
zobaczyć jej płomiennych rumieńców. Przynajmniej

jedna korzyść z jego ślepoty. Rozbawiła ją ta myśl, ale
nie mogła się zaśmiać na głos.

... nie teraz...
Może kiedyś, gdy opowie mu o tym, Ole będzie

śmiał się razem z nią. Na pewno nie będzie miał jej te­
go za złe. Rozumiał przecież, że chciałaby, aby odzy­
skał wzrok, a najlepiej by ten wypadek w kopalni ni­

gdy się nie wydarzył.

background image

Ale był niewidomy i tego nie da się odmienić. Lubi­

ła go jednak mimo to. To, co do niego czuła, nie mia­
ło żadnego związku z litością.

... zakochała się...
... była drżąco, oszałamiająco i radośnie zakochana...
Musi mu pozwolić wyrzucić z siebie wszystkie my­

śli, które go dręczą, bo traktuje go poważnie. On też
mówił „my", bo traktował ją poważnie...

- On ma rację - odezwał się Ole, nabrawszy głębo­

kiego oddechu w płuca. Zacisnął dłonie, które nadal by­
ły tak mocne, że mógłby bez trudu powalić dorosłego
mężczyznę.

... gdyby tylko widział, gdzie uderzyć...
- Nie mogę wykonywać żadnej z wymienionych

przez ojca prac: zrobić obrządku, skosić trawy, pomóc
przy cieleniu ani przy jesiennym uboju. Nie mogę po-

wiosłować i wypłynąć na fiord, by złowić ryby na

obiad. W ogóle nie mogę wypływać na połowy. W ło­
dzi nie ma ze mnie żadnego pożytku! Nie mogę upra­

wiać ziemi, być drwalem, nie mogę polować. Nie mo­

gę wydobywać wreszcie rudy w kopalni. - Westchnął
i zakończył: - Nie mogę w żaden sposób cię utrzymać.

- W takim razie ja będę utrzymywała ciebie - odpar­

ła Liisa stanowczo.

Ole pokręcił głową.
- To w ogóle nie wchodzi w rachubę.
- Dlatego, że tak mówi twój ojciec?
- Po prostu nie wchodzi w rachubę i już.

Wciąż walczyła z chęcią, by zarzucić mu ręce na szy­

ję, przytulić się do niego, pogłaskać go po jasnych wło­
sach i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Musi być
dobrze!

background image

... przecież zdecydowała się na niego...
... wybrała właśnie jego...
- Jeśli według ciebie to nie wchodzi w rachubę - za­

częła - to wymyślimy coś innego, Ole. Coś, do czego
wzrok nie będzie niezbędny.

Roześmiał się chrapliwie śmiechem trochę podob­

nym do śmiechu Samuela. Wielki Samuel nadal śmiał
się tak, jakby władał światem. Przebijała w nim pew­
ność siebie człowieka, który posiadł wszystko. Może

wyobrażał sobie, że wciąż w swych silnych rękach
dzierży władzę nad wszystkimi.

... może...
Ole stłumił śmiech, ale kąciki ust wciąż miał unie­

sione w górę. Liisa czuła, jak ściska ją w piersi. Był ta­
ki piękny! Przypomniało jej się, że nigdy nie miała od­

wagi, by napotkać jego śmiałe błękitne oczy, obawiając

się, że odpowie jej pogardliwym spojrzeniem.

... z tego, że stracił wzrok, wyszło mimo wszystko

coś dobrego...

... nie może jednak powiedzieć mu tego, nigdy...
- Mógłbym naprawiać sierpy - rzekł. - Co o tym są­

dzisz, Liiso? Może to by było coś dla mnie. Oczywi­
ście, musiałbym uważać na palce, bo ślepiec z obcięty­
mi palcami to już w ogóle katastrofa. Ale to jest myśl!
Sierpy wciąż się łamią i trzeba wymieniać je na nowe

podczas żniw. Nie sądzisz, że z tego dałoby się wyżyć?

- Sierpy albo coś innego - odparła lekko, uważając,

że najważniejsze, by miał jakieś, pomysły, nawet jeśli
mówił o nich z czarnym humorem. - Nie spędzisz resz­
ty życia przy tym stole, użalając się nad tym, kim się
nie stałeś i czego nie zrobiłeś. Bo wciąż pozostało wie­
le innych rzeczy, które możesz robić.

background image

- Tylko że w pośpiechu nic ci nie przychodzi do gło­

wy? - rzucił, kpiąc sobie bardziej z siebie niż z niej. W je­

go głosie pobrzmiewał smutek, który Liisa pragnęłaby
odgonić na zawsze. Smutek do niego nie pasował. Ole
powinien się śmiać. Tyle zawsze było w nim pogody.

Kiedyś...
Obserwowała go z daleka...

Śmiech...

Zycie...

Światło...

Zapragnęła znaleźć się blisko niego, by poczuć biją­

ce od niego ciepło, by znaleźć się w emanującej od nie­
go aurze, by znaleźć się w objęciach pulsującego, rados­
nego życia...

- Nie chodzi o to, by wymyślić coś na poczekaniu -

odpowiedziała ze spokojem.

Nie miała pojęcia, skąd czerpie ten spokój, w środ­

ku bowiem wszystko się w niej trzęsło.

... nie może go stracić...
... jeszcze się na dobre nie zaczęło, a już mogło się

skończyć...

- Wieczorem, kiedy będę wracała do domu, Ole, pój­

dziesz razem ze mną - oznajmiła.

background image

11

Ole roześmiał się, ubawiony jej powagą. Zdawało mu

się, że w jej głosie słyszy niebezpieczne tony. Bał się, że
chce go pozbawić woli, by potem nieoczekiwanie zra­
nić. Śmiech stanowił dla niego formę obrony...

Podniósł uśmiechniętą twarz i odwrócił do Liisy.

Dziewczynę uderzyła nagła myśl, że się myli, że wszy­
scy się mylą co do Olego.

On widzi!
Niemożliwe, by te oczy nie dostrzegały niczego! Opa­

miętała się jednak, patrząc na źrenice poruszające się jak­
by bez celu i ta szalona myśl umarła w niej równie szyb­
ko, jak się pojawiła. Nigdy nie podzieli się nią z Olem.

- A w jakim celu, jeśli mogę zapytać? - odezwał się

Ole, nie mając odwagi potraktować pomysłu Liisy ina­
czej niż w kategoriach żartu. - Uważasz, że zaczynam
tyć, więc powinienem się trochę poruszać i dlatego
chcesz mnie zabrać na wieczorny spacer?

- To też - odpowiedziała, zastanawiając się, czy jej bez­

pośredniość nie zniszczy tak delikatnych jeszcze więzów
między nimi. Jeśli tak, jej wyjaśnienia na nic się nie zda­
dzą, równie dobrze więc może wyłożyć mu resztę. Może
popełnia błąd, ale nie potrafi dłużej dusić tego w sobie.

To wszystko między nimi stało się tak nagle: piesz­

czoty, niecierpliwe dłonie i pocałunki, które mogłyby
trwać wiecznie...

background image

... niebezpieczna tęsknota za bliskością...
... ma prawo wyznać mu to, o czym myśli...
- Chciałabym, żebyś poszedł ze mną do domu i po­

prosił mojego ojca, by pozwolił ci się ze mną ożenić.

Ole otworzył usta ze zdumienia.

Tego się nie spodziewał.

Spacery i ukradkowe pocałunki, a potem powolne

oswajanie się z jej rodziną, tak sobie wyobrażał ich naj­
bliższą przyszłość. Liczył na to, że Liisa zdoła nakłonić
swoich najbliższych, by go zaakceptowali, a potem, gdy
go poznają bliżej, może sami go polubią.

... mimo że był niewidomy...
... mimo że był najgorszym kandydatem na męża

w okolicach fiordu Kafjord...

Tymczasem Liisa proponuje całkiem coś innego.
Pozbawia go jakichkolwiek szans.
Nie pojawi się w jej domu jako przyjaciel, którego

stopniowo będą mieli okazję poznać i przyzwyczaić się
do tego, że jest dla Liisy kimś więcej.

Ma wtargnąć do ich chaty jako niewidomy brat

Rozy, o której tutejsi mają jak najmniej pochlebne zda­
nie, jako syn Samuela, najstarszy, całkiem nieużytecz­
ny syn, który nie może przejąć po ojcu odpowiedzial­
ności za rodzinę.

Syn, który nie potrafi utrzymać swojego chorego ojca.

Ma stanąć w obcym domu, ociemniały, wśród ob­

cych ludzi, których nawet nie pamięta z czasów, gdy
jeszcze miał dobry wzrok. Ma zwrócić się do jej ojca,
nie widząc jego twarzy, i poprosić go o rękę córki.

O tak! Był wspaniałym kandydatem na zięcia. Każ­

dy ojciec w okolicach Kafjord wręcz marzy o takim
mężu dla swojej córki!

background image

Już to sobie wyobraża, jak ojciec Liisy klepie go po

ramieniu i wyjmuje butelkę bimbru z narożnej szafki,
czy gdzie tam trzyma mocniejsze trunki. Przecież na
pewno dojdą do porozumienia!

Jakże by inaczej? Ole pojawi się wszak z propozycją

nie do odrzucenia: przejścia na dożywotnie utrzymanie
swojej przyszłej żony. Który ojciec by nie wiwatował
z radości na samą myśl o takiej przyszłości dla swojej
córki? Pewnie jeszcze przywiąże go do krzesła, żeby
czasem nie przyszło mu do głowy pukać do innych

drzwi w osadzie i pytać o to samo innych ojców dora­
stających córek.

- A to dopiero myśl - rzekł po długiej chwili milcze­

nia. - Już to widzę, jak mi dziękuje, że przyszedłem. -
Roześmiał się. - ... widzę...

- Kochasz mnie? - zapytała Liisa swoim czystym, ja­

snym głosem.

Ole chciałby jej powiedzieć, że to wszystko między

nimi stało się zbyt szybko, że to jakieś szaleństwo. Że
nigdy nie przeżywał czegoś podobnego.

Chciałby powiedzieć, że nie można pozwolić, by

krótka chwila decydowała o reszcie życia. Ale przecież
był ostatnim, który w to wierzył.

... o reszcie jego życia zadecydował ułamek chwili...

Między nimi wszystko potoczyło się zbyt szybko.
Poprzedniego wieczoru omal nie znaleźli się w łóż­

ku Rozy. Miał na to diabelną ochotę i wiedział, że bez
trudu zdołałby namówić Liisę.

Ona też zdawała sobie z tego sprawę. Pozwalała jego

dłoniom wędrować po zakamarkach swojego ciała, któ­
rych na pewno nikt jeszcze nie pieścił. Dla niego gotowa
była porzucić zasady, których trzymała się na co dzień.

background image

Ole wiedział, że była bardzo porządną dziewczyną,

a te odstępstwa dotyczyły tylko jego osoby.

Nikomu innemu by na to nie zezwoliła.
Młodzieńcy raczej nie szukali jej towarzystwa. Była

zbyt porządna i poza uśmiechem na nic innego nie
mogli u niej liczyć.

Nie należała do tego typu dziewcząt, które łatwo uwieść.
Ale w jego ramionach stawała się uległa i gorąca, a jej

pocałunki były słodkie jak syrop. Mógłby odżywiać się
tymi pocałunkami.

Roza wiedziała, co robi, prosząc Liisę o pomoc. Nie

znalazłaby nikogo, kto tak jak ona gotów byłby trwać
przy nim bezwarunkowo.

Dzięki niej mógłby się stąd wyrwać...
Mógłby się uwolnić...
- To potoczyło się zbyt szybko - rzucił.
Trudno mu było rozmawiać o uczuciach. Unikał te­

go tematu, choć odkąd skończył czternaście lat, trzymał

w ramionach niejedno dziewczę. Wzdychając, mówiły
o sympatii, zakochaniu, ale nic poza tym. Sam nigdy nie

miał odwagi mówić o miłości, bo kojarzyła mu się
z uczuciem tak wielkim i mocnym jak skała.

Ledwie przemknęła mu taka myśl wtedy, gdy poznał

tę jedyną.

Ale na głos nie złożył nigdy takiego wyznania.

... Liisa zaś miała dla niego najgłębsze uczucia...
... mogła poślubić mężczyznę, który spoglądałby

w dal, wiedząc, gdzie postawić stopy, takiego który za­

dbałby o przedłużenie rodu, miał zdrowe oczy i moc­
ne dłonie...

- Miłość to poważna sprawa - rzekł. - Bardzo cię lu­

bię, Liiso, piekielnie lubię! Ale kiedy mówisz o oświad-

background image

czynach, napawasz mnie lękiem. Mam dopiero siedem­
naście lat!

- Chcesz się ze mną ożenić?
Zamyślił się.

Wyobraził sobie dni wypełnione obecnością Liisy

i noce, gdy będzie ją trzymał w ramionach. Wyobraził
sobie jej ciało uległe i gorące, które tak go podniecało,
a które zdążył poznać gruntowniej, niż powinien.

Jakże rozpalała jego zmysły! Przypomniał sobie jej

długie namiętne pocałunki i poczuł, że jego ciało żyje,
zwłaszcza pewne jego części, na szczęście zakryte przez
blat stołu.

Liisa tak zręcznie wykonywała wszystkie zajęcia do­

mowe.

Pomyślał też o tym, co wcześniej nie przyszło mu do

głowy. Ludzie mówili, że Finki są najlepszymi żonami.
Prały i sprzątały, a wokół nich zawsze było czysto i po­
rządnie. Nie oszczędzały się. Ich dzieci były zawsze ład­
nie ubrane, mimo że ich odzież też ciągle trzeba było
łatać, jak i innym dzieciakom. Umiały tak gospodaro­

wać, że rodzinie nigdy nie zabrakło jedzenia. Były po­

mysłowe i nie uchylały się przed obowiązkami.

Ole odsunął od siebie te myśli. Przecież nie szukał

gosposi. U nich w chacie też było czysto, mimo że to
Roza wykonywała wszystkie kobiece zajęcia.

... męskie też...
... Liisa pomogłaby mu może się stąd wyrwać...
- Może bym i chciał - odpowiedział powoli.
- Może to za mało, Ole Samuelsen!
- O tym zadecydować musi twój ojciec.
Na Boga, oczywiście że tak. On mógł jedynie zapy­

tać, ale przecież nie on podejmie decyzję!

background image

- Ale to ty musisz go o to spytać - zażądała.
Odetchnął głęboko, czując, że powinien podjąć to

wyzwanie. Liisa prosiła go przecież tylko o to, by był

odważny, by zachował się jak mężczyzna. I ofiarowała
mu siebie na resztę życia.

... Liisa jest odważna...
- Może to uczynię - powiedział.

Kiedy późnym wieczorem, a właściwie już w nocy,

Roza i Mattias dotarli do Samuelsborg, powitała ich
grobowa cisza.

Z chaty nie dochodziły żadne odgłosy.
Nawet powietrze zdawało się nieruchome.
Ostatni odcinek drogi do osady przemierzyli wol­

nym krokiem. Nie umawiali się, ale oboje zwolnili tem­
po, pragnąc dojść na miejsce, kiedy mieszkańcy udadzą
się na spoczynek i nie będą podglądać ich ciekawie zza
firanek. Woleli uniknąć świadków. Chcieli dotrzeć nie­
zauważeni przez nikogo.

W kuchni było pusto. Czysto, ale pusto. Roza zdję­

ła buty przy wejściu, by nie zadeptać wyszorowanych
do białości desek podłogi. Ostrożnie otworzyła drzwi
do alkierza.

Ojciec nie spał. Na pół leżąc, popatrzył na nią.

Twarz miał ziemistą, pokrytą jednodniowym zarostem
i malowało się na niej zmartwienie.

Udawał, że nie jest zaskoczony jej widokiem. Nie

wykazywał też żadnych oznak radości. W tym był

prawdziwym mistrzem. Przed nikim nie odkrywał swo­
ich uczuć. Nigdy nikt nie zyska przewagi nad Wielkim
Samuelem...

- Wróciłaś? - zapytał.

background image

- Tak.

- Na dobre?
- Na teraz.
Samuel przyjął do wiadomości jej odpowiedź, nie

pytając o nic więcej. Nie czynił jej wymówek ani nie
skierował przeciwko niej swojego gniewu, którego Ro­
za wciąż się bała. Leżał przykryty wełnianym pledem
i patrzył na nią swymi przenikliwymi błękitnymi ocza­
mi. Nie próbował jej karać ani wychowywać.

... od dawna...
Roza omiotła spojrzeniem puste łóżko Olego.

- Twój brat ma ukochaną - oznajmił Samuel krótko. -

Słyszałem, jak razem wychodzili. To ta dziewczyna, któ­
ra przychodziła do nas i się nami opiekowała. Podobno

ją o to prosiłaś.

Roza pokiwała głową potakująco, ale strach ścisnął

ją za gardło. Przeraziło ją, że nie wie, gdzie jest teraz
Ole. Żeby tylko nikt go nie zranił!

- Czy o to ci chodziło? - zapytał ją ojciec.
Roza nie wiedziała.
Pragnęła jedynie oddalić się stąd na jakiś czas i po­

trzebowała kogoś, kto przejąłby odpowiedzialność cią­
żącą na jej barkach. Nie poprosiłaby o pomoc pierwszej

lepszej dziewczyny umizgującej się do Olego. Domyśla­
ła się uczuć Liisy.

- W tym dziewczęciu kryją się dwie natury - stwier­

dził Samuel.

Roza zamknęła drzwi i zamyśliła się.

Mattias uśmiechał się ironicznie oparty o framugę

drzwi. Stał w drzwiach, jakby udawał, że jest tu go­
ściem. Nie poprosiła, by usiadł. Po co miałaby to ro-

background image

bić? Nie był przecież obcy w tych ścianach. Był to te­
raz tak samo jego dom, jak i jej.

Ale najwyraźniej nie chciał dłużej utrzymywać tego

stanu rzeczy.

- Przygotuję dla nas jakiś posiłek - odezwała się.
Nie podziękował ani się nie wzbraniał, mówiąc, że

może sobie nie robić kłopotu.

Roza czuła, że ściska ją w żołądku, jakby tam umiej­

scowił się lęk. Powiedziała, że przygotuje dla nich jedze­
nie. Przecież to niemal równoznaczne z prośbą, by usiadł.

Niemożliwe, by tego nie zrozumiał!
Mattias jednak pozostał w tym samym miejscu, mi­

mo że musiał być co najmniej tak samo zmęczony jak
Roza. Szli przez cały dzień, zatrzymując się jedynie na
bardzo krótkie postoje, by odrobinę odpocząć.

Stanowiło to także część ich cichego porozumienia.

Wyruszyli z miejsca, gdzie się kochali na rozłożo­

nych na ziemi skórach z renów, pozostawiając za sobą

wszystkie niebezpieczne, płomienne i wywołujące za­

męt uczucia.

Roza, pobrzękując kubkami i miskami, cieszyła się, że

ma czym zająć ręce. Czuła na sobie jego spojrzenie. Nie­
mal palił ją żar płynący z jego wąskich piwnych oczu.

Wbrew swojej woli obejrzała się na niego.
Włosy miał gładko zaczesane do tyłu. Odgarniał je

z czoła dłonią zmoczoną w strumykach, przy których
zatrzymywali się po drodze. Wyglądał, jakby miał na
głowie ciemny kaptur. Nie wszystkim byłoby do twa­
rzy w takiej fryzurze, ale Mattiasowi tak.

Proste ciemne brwi, lekko uniesione ku górze, nie­

mal łączyły się nad nosem. Często ściągał je, ale nie
przypominał drapieżnego ptaka na tle słonecznej tar-

background image

czy. Tworząca się wówczas pomiędzy brwiami bruzda
ciemniała, gdy się zamyślał. Tak, bruzda na czole sta­
wała się bardziej widoczna, kiedy był poważny, roz­
gniewany albo smutny.

Jego oczy były niczym węgle, skrzydła kruka albo

wysmołowane łodzie, choć tak naprawdę miały kolor

brązowy.

Zazwyczaj patrzyły pogodnie, ale potrafiły także być

przenikliwe.

Na policzku jaśniała lekko wypukła blizna, pozosta­

łość po ranie zadanej ostrzem noża. Roza widziała na
własne oczy, jak to się stało.

... widziała w snach...
... we śnie dowiedziała się o tym...
Przymknął wargi, ale nie zacisnął ich w wąską kres­

kę. Miał takie zmysłowe usta, o których marzą nawet
te dziewczęta, które nigdy nie poznały ich smaku.

Roza chyba najbardziej lubiła właśnie jego usta.
... bardziej niż oczy...
... bardziej niż wysokie, szczupłe, ale mocne ciało...
... bardziej niż umięśnione ramiona i silne dłonie...
... usta bowiem kryły w sobie nie tylko słowa, ale

i pokłady namiętności...

Mattias był taki mądry.
Teraz paliło ją jego spojrzenie. Drżącymi dłońmi

przełamała chleb, krusząc przy tym bardziej niż zwy­
kle. Na stół niczym obfity deszcz spadły brązowe okru­
szyny żytniego chleba.

- To już koniec - rzekł spokojnie.
Roza podniosła na niego wzrok, zaintrygowana to­

nem, jakim wypowiedział te słowa. Ręce jej znierucho­
miały, ale w środku zadrżała jak ważka na wietrze.

background image

- Z nami skończone, Roza - dodał z powagą w oczach.
Brwi miał ściągnięte. Roza zapragnęła, by jej pozwolił

scałować i wygładzić zmarszczki na czole. Nie chciała,
by zestarzał się z takimi śladami zmartwień na twarzy.

- Dłużej tego nie można ciągnąć - wyjaśnił Mattias

z ciężkim westchnieniem.

Stał naprzeciwko niej ze skrzyżowanymi na pier­

siach rękami. Nie chciał jej dotykać. Nie chciał też, by
ona dotykała jego. Roza dopiero teraz odkryła, że jest
piękny jak młody bóg.

- Nie mam siły, Roza - ciągnął. - Mam wrażenie, że

to uczucie niszczy mnie od środka. Nie chcę, by tak by­
ło. Dlatego z nami koniec.

- To znaczy? - zapytała.
Serce waliło jej jak szalone, wśród przyspieszonego

łomotania ledwie słyszała własny głos. Nie pojmowała,
dlaczego Mattias tego nie słyszy. Dudnienie jej serca
przypominało grzmot schodzącej w górach lawiny. Al­
bo łoskot spadających drewnianymi rynnami brył za­

wierających rudę.

Ale na jego twarzy nie odmalowała się najmniejsza

oznaka zrozumienia. Nosił w sobie swój ból, nie przyj­
mując jej strachu. Nie chciał, odgrodził się od niej włas­
nym murem.

- Co to znaczy, Mattias? - powtórzyła. - O czym ty

w ogóle mówisz?

Roza bardzo chciała, by jej głos nie brzmiał histe­

rycznie, ale była nazbyt zmęczona, by to kontrolować.
Nie była w stanie udawać, mimo że miała świadomość,
iż leżący za ścianą ojciec z całą pewnością podsłuchu­

je ich rozmowę. Nagle wydało jej się nieważne nawet
to, że ojciec nakrzyczy na nią, iż nie potrafi maskować

background image

swoich uczuć. I będzie powtarzał, że nigdy nie powin­
na nikomu wręczać klucza do swego serca.

... bo wtedy ów ktoś zyska nad nią przewagę...
- To znaczy, że więcej tu nie przyjdę - odparł Mat-

tias. - Nie jesteśmy już kochankami i nie będę przycho­
dził tu na noc, by leżeć w twoich ramionach. To znaczy,
że nie będę popijał uwarzonego przez ciebie wyśmieni­
tego piwa. Że nie przyjdę z tobą porozmawiać, Roza, bo
nie jesteśmy już nawet przyjaciółmi.

Przyjęła jego słowa. Oddychała spokojnie.
W każdym razie spokojniej.

Znam waszą wolę...
To dla was takie proste...
Chodziło o to, by w mym łonie poczęło się jego

dziecko...

To by urzeczywistniło wszystkie twoje marzenia,

Natalio...

Nareszcie stałoby się to, co miało się stać...
Natalia i Mattias...

Roza i Mattias...
Dziecko - córka - nowe ogniwo w łańcuchu...

Rosa oddychała spokojnie, nabierając głęboko po­

wietrza. Kąciki jej ust drżały leciutko, a w piersi bulgo­

tał śmiech. Równocześnie odczuwała ból nie do znie­
sienia, do którego nie chciała się jednak przyznać.

Jakże żałowała, że tak późno odkryła urodę Mattia-

sa, choć lepiej byłoby w ogóle nie zauważyć, jaki jest
piękny. Czemu nie porzucił jej wcześniej? To byłoby

wobec niej bardziej sprawiedliwe.

Wówczas mogliby ze sobą zerwać na dobre, do cze-

background image

go tak uparcie dążył. Rozstaliby się jednak jak przyja­
ciele i żadne z nich nie czułoby się przegrane.

Ale ona ukrywała swoje uczucia głęboko na dnie serca.

Ojciec byłby z niej dumny. Kto wie zresztą, czy nie jest.
Może leży w swoim łóżku, nasłuchując uważnie, i puszy
się, że Roza z taką godnością przyjęła słowa Mattiasa.

Mattias odtrącił ją całkowicie. Postanowił ją usunąć

ze swojego życia. Nie życzył sobie ani by była jego ko­
chanką, ani kucharką, ani nawet przyjaciółką.

Nikt jeszcze tak jej nie odepchnął.
Dla swoich wcześniejszych mężczyzn pozostała na­

dal kimś, nawet gdy ich drogi się rozeszły. Nigdy nie
stała się im całkowicie obojętna. W najgorszym razie

wzbudzała w nich odrazę, czasami nienawiść.

Mattias zaoferował jej obojętność.
... a był jej najlepszym przyjacielem...
- Masz rację - odparła chyba swoim głosem, bo prze­

cież oprócz nich dwojga w izbie nikogo innego nie by­
ło. Głos jednak brzmiał obco, choć słowa, jakie wypo­

wiedziała, przemyślała dobrze. Zrodziły się w jej głowie

i uznała, że właśnie to chce mu powiedzieć.

- Sprawy między nami zaszły za daleko.
Mattias był zadowolony, że przyjęła to z takim spo­

kojem, wiedząc, że po niej można się spodziewać

wszystkiego. Słusznie się domyślał, że go nie kocha. Łą­

czyły ich po prostu silne więzy innego rodzaju. Roza
była wrażliwą, młodą kobietą, wielokrotnie odtrącaną.

- Nie chciałem cię zranić - rzekł powoli. - Wiesz, że

wciąż rozpalasz moje zmysły.

Roza uśmiechnęła się, rozbawiona tym, z jakim trudem

mówi o uczuciach. Niemal siłą wyrywał z ust słowa, jakby
każde z nich, przechodząc przez wargi, sprawiało mu ból.

background image

Kromka chleba wyleciała jej z rąk. Wytarła dłonie

w spódnicę, dopiero teraz zauważając, że wciąż jest wil­

gotna. Powinna się przebrać. Chodzenie w mokrych ubra­
niach to najpewniejszy sposób, by nabawić się choroby.

Stopy same poniosły ją w stronę Mattiasa. Nie kie­

rowała nią żadna ukryta myśl. Nie zamierzała wysta­

wiać go na próbę. Nigdy by jej to nie przyszło do gło­
wy. Nie chciała go prowokować, kusić. Nie myślała

o sobie w taki sposób.

Pogładziła dłońmi wierzch jego kurtki. Poczuła pły­

nące od niego ciepło. To nie było złudzenie. To nie

wspomnienia gorącego poranka, który spędzili razem
pod gołym niebem.

Roza zdjęła jego skrzyżowane na piersi ramiona,

rozplatała węzeł, który sam zapętlił, a on przesunął
swoje dłonie wokół jej talii i oparł je nisko na plecach,

w miejscu, które uważała za szczególnie wrażliwe. Lu­

biła, gdy ją tam głaskał. Lubiła tak bardzo, że i teraz
mimowolnie ciaśniej do niego przywarła. Mattias stał

pod ścianą. Wiedziała, że to on jest silniejszy, a mimo
to czuła nad nim przewagę. Ona teraz była mocna.

... drzwi nie były zamknięte...
... Ole był z Liisą na spacerze...
... poczuła przyjemny dreszcz na myśl o tym, że któ­

reś z nich może nieoczekiwanie wejść...

Wspięła się na palce i zarzuciwszy Mattiasowi ręce

na szyję, odszukała ustami jego wargi. Musnęła je lek­
ko i wysunęła czubek języka, połaskotała i przecisnęła

język między jego zębami...

Jej gorące wargi przywarły do jego ust. On obejmował ją.

... jest silna...
... ma przewagę...

background image

Nagle gwałtownym ruchem Mattias odsunął ją od

siebie na odległość ramion. Dysząc ciężko, uśmiechnął
się krzywo i dłonią zaczesał do tyłu swe sztywne wło­
sy. Były takie długie, że inaczej nie dało się ich ułożyć.

... czyniły go tak urodziwym...
- Wiesz, że mnie rozpalasz - powiedział z wymuszo­

nym uśmiechem. - Ten krótki moment dowodzi tego
bardziej niż słowa. Wiesz też, że lubię z tobą rozma­

wiać. Wydaje mi się jednak, że nie powinniśmy tych

spraw ze sobą mieszać tak jak do tej pory. Przez chwi­
lę wydawało się to słuszne, ale teraz uważam, że to nie­

właściwe. Nie chcę się obudzić któregoś dnia komplet­

nie wypalony od środka. Nie chcę, byśmy się nawzajem
niszczyli. Chodzi mi także o ciebie, Rozo...

- Nic nie wyjaśniaj - poprosiła.
Ona też odsunęła się od niego. Zrozumiała. Osłabła

jej lekka przewaga. Nie chciała, by pomyślał, że złamał
ją jak suchą gałązkę.

- Rozstańmy się w zrozumieniu...
Mattias pokiwał głową, wdzięczny, że nie poprosiła,

by rozstali się jak przyjaciele. Nie chciał powtarzać, że
już nie może być jej przyjacielem.

Chętnie wziąłby ją w ramiona i po raz ostatni pocało­

wał, ale to było zbyt niebezpieczne. Między nimi za moc­
no iskrzyło. Dlatego też wolał nie podchodzić blisko. Świe­
żo wyszorowana podłoga rozdzielała ich niczym kremowy

ocean. Nie chciał pozostawić na niej brudnych śladów.

Nie znajdował właściwych słów na pożegnanie. Je­

dynie popatrzył na Rozę przeciągle, uchwycił spojrze­
nie błękitnych oczu i z bólem serca wyszedł.

Roza odchyliła głowę w tył, przymknęła oczy i za­

śmiała się.

background image

u

Ole zorientował się od razu, gdy tylko przekroczył

próg chaty, że w rodzinie Liisy nikt nie pracuje w kopal­
ni. W izbie nie unosił się zapach siarki, którym przesią­
kali górnicy, za to nozdrza drażniła woń obory, morza
i smażonego tłuszczu. Pomieszczenie musiało być nie­
wielkie, gdyż odgłosy dochodziły z bliska. Ciepło buch­
nęło mu w twarz. W piecu buzował ogień, trzaskając cha­
rakterystycznie, jak zwykle gdy pali się suchy torf.

Niemal fizycznie wyczuwał badawcze spojrzenia do­

mowników. Był na to szczególnie wyczulony. Kiedy
ktoś mu się przyglądał, w niewyjaśniony sposób kłuły
go policzki. Nawet gdy nie miał pojęcia o obecności lu­
dzi, poznawał, że kierują na niego pełen ciekawości

wzrok. Ich spojrzenia paliły mu skórę.

Liisa, nie zważając na nic, własnym ciałem utorowa­

ła mu drogę pomiędzy obcymi mu ludźmi. Trzymała
go za rękę. Jej niewielka, ale dającą mu poczucie bez­

pieczeństwa dłoń była zmarznięta, szli bowiem powo­
li, przeciągając do granic możliwości moment spotka­
nia z rodzicami Liisy.

Szli objęci.

Liisa zapewniała go, że nikt ich nie widział po dro­

dze, ale oczywiście mogła kłamać. A może po prostu
nie zauważyła poruszających się firanek. Przecież mija­
li jakieś domostwa.

background image

Ole właściwie nie wiedział, czy to ma jakieś znacze­

nie, że ktoś zobaczył ich razem. I tak zatrzasną mu
drzwi przed nosem. Zgodził się pójść wyłącznie ze

względu na Liisę, żeby nie karmić się złudzeniami co

do wspólnej przyszłości, która i tak nie jest im pisana.

Gdyby jej to powiedział, nie uwierzyłaby mu. Zresz­

tą nie miał ochoty sam jej tego mówić. Zdawał sobie jed­
nak sprawę, że nie ma prawa bawić się jej kosztem. Lii-
sa, z natury bardzo poważna, traktowała uczucia serio.
Z takimi jak ona mężczyźni się żenili. Była znakomitym
materiałem na żonę i matkę, kobietą na dobre i na złe.

Liisa chyba sama to wiedziała. Ole podejrzewał, że

o ich związku myślała znacznie dłużej niż tylko przez
ostatnie dwa dni, które tak ich do siebie zbliżyły.

Zgodził się pójść z nią do jej domu, by mieć to już za

sobą, by nie przekonywać jej osobiście o tym, że ich wspól­
ne życie nie jest możliwe. Nie raniąc samemu jej uczuć.

... gdyby to było wcześniej, pewnie zraniłby ją, nawet

się tego nie domyślając...

... gdyby to było wcześniej, nawet by na nią nie spoj­

rzał...

Dał się zaciągnąć do jej rodziców. Pozwolił, by go

przedstawiła, mimo że rodzice z pewnością doskonale
orientowali się, kim jest. On także już wiedział, bo po­

wiedziała mu o tym po drodze, że mama ma na imię
Eewa, a tata Sakarias.

Nie przypuszczał, że jej ojciec ma taki mocny uścisk

dłoni.

- A więc już wiemy, gdzie Liisa spędza wieczory -

odezwał się Sakarias.

Olemu serce ciążyło jak ołów. Liisa zadbała, by zna­

lazło się dla niego krzesło. Przysunęła je, specjalnie szu-

background image

rając, by zorientował się, gdzie stoi. Niech zobaczą, że

sobie sam radzi. Czuł się fatalnie, jak eksponat wysta­

wiony na wystawę.

Unikał jak ognia spotkań z rodzicami dziewcząt, któ­

re obściskiwał, nim utracił wzrok, a przecież w porówna­
niu z przeprawą, która go teraz czekała, wydawać by się
mogły dziecinnie proste. Co innego jest bowiem widzieć
ludzi, z którymi się rozmawia, odczytywać z twarzy ich
emocje i domyślać się ich reakcji. Teraz mógł jedynie kie­
rować się tym, co usłyszał, co wyczuwał, reagować na zna­

ki, jakie dawała mu Liisa, lekko ściskając mu dłoń. Było
z jej strony dużą odwagą trzymać go za rękę na oczach
rodziców.

- Dość późna pora na wizytę - zauważył ojciec Liisy.
Ole wiedział, że nie powinien tu z nią przychodzić.

Niech się to szybko skończy, a będzie mógł wrócić do
Samuelsborg i o wszystkim zapomnieć.

- Poprosiłam Olego - wyjaśniła Liisa swym jasnym

głosem. - Mówiła po norwesku, ale dużo wolniej niż

wtedy, gdy rozmawiała z Olem. Rodzice nie mówili tak
poprawnie. Ole domyślił się, że w domu między sobą

rozmawiają po fińsku, a teraz przeszli na norweski wy­
łącznie ze względu na niego.

- Ole i ja rozmawialiśmy sporo o tym i owym - do­

dała Liisa.

Teraz nadeszła jego kolej. Wiedział, że nie może się

ociągać, chrząkać i robić uników. Ale równocześnie nie

wolno mu zachowywać się zanadto pewnie.

- Bardzo chciałbym poślubić Liisę - oświadczył sta­

nowczo.

Usłyszał stłumiony śmiech i skrzypienie drzwi. Matka

Liisy zawołała coś po fińsku i nawet Ole zrozumiał, co

background image

miała na myśli. Drzwi zaskrzypiały ponownie i chichot
ucichł. Nie pamiętał, ile rodzeństwa ma Liisa. Wiedział je­
dynie, że są od niej młodsi. Więcej miała sióstr, a chłopcy

w tej gromadce byli na końcu. Tak samo jak u nich w ro­
dzinie, tyle że w Samuelsborg była tylko jedna siostra.

Sakarias uznał za stosowne odchrząknąć.
Liisa ścisnęła dłoń Olego.

- Zdaję sobie sprawę z tego, że Liisa mogłaby poślu­

bić kogoś odpowiedniejszego niż ja - ciągnął Ole. -
Skończyłem dopiero siedemnaście lat i jestem niewido­
my. Właśnie wyjaśniłem jej, że nie będę w stanie sam
jej utrzymać. Nigdy nie zostanę rolnikiem ani drwalem,
ani rybakiem, ani górnikiem w kopalni. Nawet nie je­
stem w stanie sam zastawić sideł. Mieszkam razem z oj­
cem i siostrą. To Roza troszczy się o nas i prowadzi
dom. - Nabrał powietrza w płuca i ciągnął dalej: -
Wiem, że nie pochodzę z rodziny, w której chętnie wi­
dzielibyście swoją córkę. Wiem, jakie krążą o nas plot­
ki, co ludzie gadają o mojej siostrze. Ale jestem synem
swojego ojca i swojej matki! Cokolwiek by uczynili, nie
przestanę ich kochać i poważać tak, jak dziecko powin­
no szanować i kochać swoich rodziców. A Roza jest mo­
ją siostrą, zawsze byliśmy sobie bliscy, ją także kocham.

Oparte na jego kolanach dłonie, jego i Liisy, splotły

się ze sobą, co nie mogło ujść uwagi jej rodziców. Mło­
dzi nie starali się zresztą tego ukryć.

- Nie jesteś pierwszy, który prosi o rękę Liisy - od­

powiedział po chwili milczenia Sakarias. - Do tej pory
zawsze odmawiałem, gdyż uważałem, że Liisa jest jesz­
cze za młoda na małżeństwo.

- A teraz odmawiacie, ponieważ nie odpowiada wam

kandydat? - spytał Ole i uniósł twarz w stronę człowie-

background image

ka, którego nie widział. W izbie wyczuwał tłumione na­
pięcie, ale nie była to niechęć ani odrzucenie, jak się
spodziewał.

- To twoje słowa, chłopcze - odparł Sakarias. - Wo­

lałbym wiedzieć, z czego zamierzacie żyć?

- Coś wymyślimy - odezwała się Liisa z naciskiem, peł­

na determinacji, o którą Ole by jej nie podejrzewał. - Znaj­
dziemy dla Olego jakieś zajęcie. Na pewno coś będzie
mógł robić. A ja nie przestanę pracować w The House. Po­
radzimy sobie. Jestem pewna, że sobie poradzimy.

Ojciec zaśmiał się cicho.
- Jak widzę, za tymi oświadczynami kryje się silna

wola - rzekł.

- Zdarza się, że młodzi małżonkowie mieszkają ra­

zem ze swoimi rodzicami - odezwał się Ole, nie do koń­
ca przekonany co do swoich słów, bo tak naprawdę nie
miał ochoty mieszkać z Liisą w Samuelsborg. - Może
wkrótce będziemy mogli sobie pozwolić na własny kąt.
Nie prosimy o wiele. Chcę spróbować być takim mę­
żem, jakim Liisa wierzy, że mogę być.

- Chcesz zrobić to dla niej?
- Dla niej i dla siebie samego. Dla nas obojga - od­

parł Ole. - Kiedy po wypadku straciłem wzrok, byłem
zły na cały świat. Odsunąłem się od wszystkich i popa­
dłem w apatię. Liisa ma rację, że niepotrzebnie. Bo
przecież wiele jest różnych zajęć, które nadal mogę wy­
konywać. Może będę mógł kruszyć rudę. Przecież

wciąż mam siłę w rękach, a palcami wymacam, czy gru­
dy są wystarczająco rozdrobnione. Cóż więcej trzeba?

- Twój ojciec jest z pochodzenia Finem. Znasz język

fiński?

-Nie.

background image

- Dzieci Liisy będą się uczyć rozmawiać po fińsku.
Ole nie wierzył własnym uszom. Powoli wypuścił

powietrze przez zęby, a Liisa, chyba równie zaskoczo­
na jak on, zapomniała uścisnąć mu rękę.

- Wolałbym, żebyście z początku zamieszkali tutaj -

ciągnął ojciec Liisy. - Podoba mi się, że szanujesz swo­
ich bliskich, chłopcze, ale sam wiesz, co ludzie gadają.
Wolałbym, żeby moja córka nie mieszkała pod jednym
dachem z twoim ojcem. Przynajmniej póki gospodynią
jest tam twoja siostra.

Ole milczał.
- Jestem pewien, że znajdziesz sobie jakieś zajęcie,

by zarobić na utrzymanie. Może przy kruszeniu rudy,
a może gdzieś indziej. Ufam, że mnie nie zawiedziesz.
Pod moim dachem będziesz pomagał na tyle, na ile
dasz radę. Sprawdzimy, co możesz robić. Nie ma takiej
pary rąk, której bym nie zagonił do pracy!

- To znaczy, że wyrażacie zgodę? - zapytał Ole zdu­

miony.

- Skoro Liisa się zgodziła, a na to wygląda, to nie

rozumiem, czemu miałbym stać na drodze waszemu
szczęściu - odparł Sakarias. - Ale zapowiadam, że nie
życzę sobie, by urodziło się wam dziecko, zanim mi­
nie równo dziewięć miesięcy od dnia ślubu. Nie chcę

wysłuchiwać o mojej córce plotek, których można

uniknąć. Poza tym masz moje błogosławieństwo,
chłopcze. Później porozmawiam z twoim ojcem. Chcę
poznać człowieka, który zostanie teściem mojej pier­

worodnej córki. Ta rozmowa nie zmieni danej wam

obietnicy, myślę jednak, że powinienem zawrzeć zgo­
dę z tym, który jest najbliższym krewnym mojego sy­
na. Tak, bo w tym domu będziesz traktowany jak mój

background image

syn, Ole. Ja nie tracę córki, ja zyskuję kolejnego syna.
Tak na to patrzę.

Kiedy Liisa odprowadzała Olego do domu, szli jesz­

cze wolniej niż wtedy, gdy kierowali się w stronę Kre­
ty. A Ole już się nie przejmował tym, że ktoś może ich
zobaczyć. Był taki radosny i śmiał się w głos, aż Liisa
musiała go uciszać, ale w jej głosie także wyczuwało się
rozbawienie.

- Nigdy jeszcze nikt mnie tak nie podszedł - przy­

znał, obejmując ją ramieniem. Sprawiało mu to przy­
jemność i wcale nie było mu trudno tak iść. Drogę wy­
czuwało się łatwo stopami. Liisa starała się, by się jej
trzymali. Ole stawiał więc swobodnie kroki.

- Gratuluję - dodał. - Prawdziwa z ciebie szelma, Lii-

so. Wiedziałaś, że ojciec nie odmówi, gdy się zorientu­

je, że dokonałaś już wyboru...

- Nieee - odparła przeciągle i roześmiała się wraz z nim.
- A wyłożyłaś mu jasno, że wybrałaś mnie - rzekł

Ole. - Do końca życia będziesz mi musiała opowia­
dać, jaką minę miał twój ojciec, gdy to zrozumiał.
Obiecuję, że będę sięgał do tej historii przy każdej
okazji, póki nie wyciągnę nóg. A ja myślałem, że mam
do czynienia z porządną dziewczyną, której obce są

podstępy i kłamstwa. Sądziłem, że proszę o rękę cno­
tliwej panny.

- Bo to prawda - odparła. - I zamierzam dotrwać

w cnocie, póki nasz związek nie otrzyma należnego
błogosławieństwa.

Ole jęknął.

- Czy oświadczyłbyś się, gdybyś przypuszczał, że

mój ojciec wyrazi zgodę na nasz ślub? - zapytała Liisa,

background image

znienacka nabierając powagi. - Przyznaj się, spodzie­
wałeś się z jego strony stanowczego „nie".

- To prawda. Ja w każdym razie zdecydowanie od­

mówię, jeśli w naszym domu pojawi się jakiś pierwszy
lepszy ślepiec i poprosi o rękę naszej najstarszej córki -
oznajmił Ole, uśmiechając się kącikiem ust. - Nie prze­
raża cię, że będę takim srogim ojcem?

- Wolałbyś spotkać się z odmową?
Poczuł się przyciśnięty do muru. Wiedział, że powi­

nien jej teraz złożyć wyznanie, wypowiedzieć słowa,
które szepczą sobie zakochani. Jemu jednak nie chcia­
ły przejść przez gardło.

- Oświadczyłem się, ponieważ tego chciałem - odpo­

wiedział, mocniej przytulając Liisę. - Daleko jeszcze do

domu?

- Nie wykręcaj się! - upomniała go i zatrzymała się.

Słychać było szum morza. Tu, w osadzie nad fiordem

zewsząd dochodziły odgłosy fal, trudno więc było się
zorientować, w którym miejscu się teraz znajdują. Ole

wytężył słuch, ale wśród wielu dźwięków późnego wie­
czora nie wyłowił szemrania potoku, po którym poznał­

by, że do Samuelsborg już niedaleko.

- Chcesz mnie poślubić? - zapytała Liisa niepewnym

głosem.

- O, to ja powinienem zapytać ciebie - poprawił ją i ob­

jął mocno. Brodę zanurzył w jej miękkich włosach. - Jesteś
pierwszą dziewczyną, którą poprosiłem o rękę, Liiso. Spo­
tkałaby mnie sroga kara, gdybym teraz wrócił i oznajmił
twojemu ojcu, że się rozmyśliłem. Zapytałem go o zgodę,
a on tak samo jak ty odpowiedział: „tak". Dogadaliśmy się.
Omówiliśmy, jak w praktyce wyglądać będzie nasze życie.
Dlaczego więc zawracasz sobie głowę jakimiś bzdurami?

background image

Potargał delikatnie włosy Liisy, a palcem wskazującym

powiódł po jej policzku. Lubił przytulać ją mocno, czuć
pod palcami dotyk gładkiej skóry dziewczyny. Wzrusza­
ła go jej troska i ciepło. Chciał należeć do kogoś.

... Ole i Liisa...
- Wolałabym nie myśleć wciąż o tym, że cię do tego

zmusiłam.

- Czy mnie można do czegoś zmusić? - zaśmiał się.
- Kiedyś może nie - odparła z ociąganiem. - Ale nie

wiem, jak teraz. Nie wiem, kim jestem dla ciebie, Ole.
Może tylko źdźbłem, którego się chwytasz z braku in­
nych? Albo... nie, nie wiem. Kiedyś mnie nie dostrzega­
łeś. Nic dla ciebie nie znaczyłam.

- Kiedyś byłem głupcem - rzucił pośpiesznie. - A te­

raz, kiedy straciłem wzrok, zmądrzałem.

- Musisz wciąż z tego kpić? - zapytała zduszonym

głosem.

- Tak - odparł Ole. - Muszę. To mój sposób na prze­

trwanie. Rozumiesz, Liiso? Ty znów jesteś taka śmier­

telnie poważna. Musisz się także nauczyć śmiać. Ja cię
nauczę. Razem będziemy śmiać się z tego, nad czym in­
ni płaczą.

Chyba się uśmiechnęła.
- Pokocham cię, Liiso - rzekł Ole.

- Ciekawie to ująłeś!
Pokiwał głową i oparł się czołem o jej czoło. Jakże

pragnąłby zobaczyć ją na własne oczy, dostrzec blask

w jej spojrzeniu i uśmiech na twarzy, którego tylko się
domyślał.

- Chciałabyś, żebym ci już teraz wyznał miłość -

rzekł cicho. - Ale to za wcześnie, Liiso. To uczucie spa­
dło na mnie znienacka. Jeszcze wczoraj nie myślałem

background image

wcale o dziewczętach, a dziś odbyłem rozmowę z two­

im ojcem i otrzymałem jego zgodę, by cię poślubić. Nie
sądzisz, że pośpieszyliśmy się trochę? Czy wczoraj

w ogóle przyszłoby ci do głowy, że się oświadczę?

- Nie chcę, żebyś tego żałował.
- Nie będę żałował! - zapewnił ją Ole. - Lubię cię.

Mam taką piekielną ochotę na ciebie, że z trudem mi
przyjdzie trzymać się od ciebie z daleka. Ale twój oj­
ciec nie żartował, upominając nas, by dzieci zostały po­
częte w małżeńskim łożu. Z pewnością nie spotkałoby
się z jego aprobatą, gdyby wyszło na jaw, że robiliśmy
to jeszcze przed ślubem. O, jestem pewien, że byłby
bardzo niezadowolony...

Obsypywał pocałunkami jej czoło i policzki, nie

przestając mówić jej czułych słówek. Wreszcie przywarł
ustami do jej warg. Nie mógł się nimi nasycić. Najchęt­
niej trzymałby ją tak bez końca w objęciach i całował.

- Lubisz mnie i pożądasz... - mruknęła Liisa, kiedy

wreszcie ich usta się rozdzieliły.

-1 jeszcze jestem do ciebie bardzo przywiązany. Ale nie

wiem, co tak naprawdę znaczy miłować. Nie chciałbym

mówić ci czegoś, co nie jest prawdą. Obiecuję, że gdy któ­
regoś dnia nabiorę pewności, że to prawdziwa miłość, po­

wiem ci o tym. Co tam powiem, wykrzyczę na cały głos!

- A kochałeś tamtą? Córkę gospodarza, u którego

pracowałeś?

- Byłem w niej zakochany - przyznał Ole. - Ale nie

sądzę, by to było to samo co miłość.

- Trochę więcej jednak niż przywiązanie...
Usłyszał w jej głosie zawód i zapragnął powiedzieć

coś, co tchnęłoby w nią radość. Nie chciał jednak kła­
mać. Ani kłamać, ani sprawiać jej zawodu.

background image

- Tego też nie wiem - przyznał. - Przyjemnie i pięk­

nie jest być do kogoś przywiązanym. Człowiek czuje
się wtedy tak bezpiecznie. Zupełnie inaczej niż wów­
czas, gdy jest zakochany. Wtedy poci się, nęka go nie­
ustanny lęk, a w środku rozrywa go jakiś straszny ból.

Wtedy wszystko się może zdarzyć. Przyjemniej jest od­
czuwać przywiązanie. - Nabrał głębokiego oddechu
i palcem wskazującym uniósł jej podbródek. - Nie za­
pominaj poza tym, że jestem tobą oczarowany. Ocza­
rowanie wraz przywiązaniem jest chyba więcej warte
niż jakieś nędzne zakochanie.

- Ty to masz gadane, Ole! - roześmiała się Liisa.
Pocałował ją, zadowolony z siebie.
- Kocham cię - wyszeptała, gdy ruszyli przed siebie

objęci. Ona założyła mu obie ręce na biodrach, a on
otoczył ją ramieniem.

Przyjemnie było usłyszeć te słowa, które w jej ustach

zabrzmiały szczerze. Nie przeraziły go ani nie wprawi­
ły w popłoch, jak z początku sądził.

... dobrze jest być kochanym...
- Ja też cię pokocham - rzekł z pewnością w głosie. -

A teraz jestem oczarowany...

- ... i przywiązany - dodała, jakby chciała się z nim

podrażnić, ale w jej głosie nadal pobrzmiewał ton nie­
pewności. Wciąż się obawiała, że Ole ją zrani.

... rozczaruje...
Ole postanowił w duchu, że nigdy nie uczyni nicze­

go, co mogłoby Liisie sprawić zawód. Może jest tym
najlepszym, co go spotkało. Ona stanie się jego drogą

wyjścia z apatii, dzięki niej wróci do życia...

background image

Kiedy Ole przekroczył próg chaty, usłyszał od razu

postukiwanie drutów.

Nie pozwolił Liisie wejść do środka, uznając, że to

nie byłoby właściwe. Teraz chciał, by między nimi

wszystko toczyło się tak, jak należy. Poza tym postano­
wił radzić sobie sam. Przecież potrafi wejść po schod­
kach, po których biegał już jako mały szkrab. Potrafi
odnaleźć klamkę, przekroczyć próg, pochylić się, by nie
zahaczyć głową o framugę drzwi. Nie powinien też
mieć problemu, by odnaleźć drogę do własnego łóżka.

Ole zatrzymał się przy drzwiach.
Ojciec przecież nie robi na drutach, a to znaczy, że

wróciła Roza.

Zamknął za sobą drzwi, starając się wyczuć, czy Ro­

za jest w izbie sama, czy nie, ale nie wychwycił innych
odgłosów. Mattias powiedziałby coś, gdyby był w cha­
cie. Prostolinijny i szczery, nie miał zwyczaju zabawiać
się cudzym kosztem. Gry i niedopowiedzenia bardziej
leżały w naturze Rozy.

Może w mojej też, przemknęło mu nagle przez myśl.
... jako rodzeństwo są do siebie podobni...
- Wróciłaś do domu? - zagadnął, wieszając kurtkę na ha­

ku. Tu, w Samuelsborg, zna każdy skrawek ścian i podło­
gi. Tu może zachowywać się jak mężczyzna. Nawet mógł­
by wystąpić na równej stopie z kimś obcym, kto widzi.

- Tak - odpowiedziała Roza, nie uważając za stosow­

ne przerwać dziergania. Zresztą Ole wcale się tego po
niej nie spodziewał. Wiedział, że Roza będzie udawała,
że nic się nie stało.

- Mattias cię odnalazł?
- Już zawracałam - rzekła przekornie. - Sama odna­

lazłabym drogę. Przecież to proste, wystarczy trzymać

background image

się tej samej ścieżki, którą się szło pod górę. Po co by­
ło robić tyle zamieszania.

Ole wzruszył ramionami i usiadł przy stole.
- Tłumaczyliśmy mu - wyjaśnił. - Tyle że Mattias

jest zakochanym głupcem, któremu się zdaje, że męż­
czyzna musi chronić swoją kobietę, dlatego pobiegł za
tobą. A może także miał ochotę na górską przechadz­
kę? Nie zabawił tu długo, jak się domyślam? Gdyby zo­
stał, nie dziergałabyś na drutach. Czym innym zajmo­

wałabyś dłonie...

- Musisz być taki grubiański? - prychnęła, rozbawia­

jąc Olego. - Poza tym nie jestem kobietą Mattiasa.

- Skoro tak mówisz... - odparł Ole, unosząc w górę ką­

ciki ust. - Cóż, ty chyba powinnaś wiedzieć to najlepiej.

Ale coś mi się zdaje, że nie jesteś wobec mnie szczera, bo

przecież kiedy kładę się spać i zostawiam was tu samych,
nie rozmawiacie chyba wyłącznie o pogodzie. - Udawał,

że wzdycha. - Ale cóż, ja jestem tylko siedemnastoletnim
smarkaczem, zaś ty doświadczoną osiemnastoletnią ko­
bietą. Chylę więc czoło przed wiekiem i doświadczeniem
życiowym, siostrzyczko, i przyjmuję, że racja jest po
twojej stronie. Gdy tylko zalśni księżyc w pełni, wdrapię
się na nieboskłon i sięgnę go dla ciebie. Będziemy mieć
ser do chleba na wiele lat. Obiecuję!

- Piłeś? - zapytała, a Ole usłyszał, jak wdycha w noz­

drza powietrze, starając się wyczuć zapach alkoholu.

- Ani kropelki!
- Gdzie byłeś? Ojciec mówił, że wyszedłeś z Liisą.
- Skoro wiesz, po co pytasz? - uśmiechnął się. Roz­

sadzała go taka radość, że śmiał się sam do siebie. Ba­

wił się myślą, jak zareaguje Roza na tę nowinę, którą

jej zaraz oznajmi. - Byłem na spacerze z Liisą - wyją-

background image

śnił. - Poza tym rozmówiłem się z jej ojcem. Miły chłop
z tego Sakariasa! Matka też wydaje się sympatyczna,
chociaż nie odzywała się wiele.

- Byłeś u nich w domu?
- Musiałem. Jak inaczej mógłbym oznajmić Sakaria-

sowi, że chcę się ożenić z jego córką.

- Ze co? - zapytała Roza, nie wierząc własnym

uszom, i odłożyła na kolana druty.

To ona dzierga dla niego skarpety, a on jakby nigdy

nic oznajmia jej, że wkrótce nie będzie potrzebował od
niej takiej pomocy?!

- Żartujesz - rzekła po chwili, uznawszy to za absurd. -

Nikt ci jeszcze nie mówił, że przez gadulstwo napytasz so­
bie kiedyś biedy? Jeśli ktoś weźmie na serio twoje dowci­

py, nie pomoże ci nawet to, że jesteś niewidomy.

- Ojciec Liisy wziął moje słowa na serio i zgodził się -

odparł.

-Co?
Właśnie w tym momencie najbardziej by chciał zoba­

czyć jej zdziwioną minę. Był pewien, że by się ubawił.

- Zamierzasz ożenić się z Liisą?
-Tak.
- Nasz ojciec wie o tym?
Pokręcił głową i uśmiechnął się.
- Porozmawiam z nim! Zdążył chyba przywyknąć do

wyskoków swoich dzieci. Ty pojawiłaś się z brzuchem

i zalotnikiem, który wcale nie był ojcem twego dziecka.
Potem wzięłaś sobie do łóżka kochanka, którego Samu­
el nie chciał zaakceptować, a jeszcze później pojawił się
u twojego boku mężczyzna, którego znów ojciec gotów
był błagać, by dzielił z tobą łoże. Słyszałem na własne
uszy. To najdziwniejsze błogosławieństwo, jakie kiedy-

background image

kolwiek usłyszał zalotnik. Mattias nic ci o tym nie mó­

wił?

- Nie chcę rozmawiać o Mattiasie!
Wyczuł w jej głosie rozdrażnienie.
- N i m wyruszyłam w góry, w ogóle nie zwracałeś

uwagi na tę dziewczynę, a dziś się oświadczyłeś? - dzi­

wiła się Roza, marszcząc brwi.

- Miłość od pierwszego wejrzenia - uśmiechnął się

Ole. - Nigdy o tym nie słyszałaś? Zaraz... jak to odnieść
do ślepca? Może miłość od pierwszego słyszenia?

- Przecież ty jej nie kochasz!
- Pokocham ją! - odparł Ole z niezłomnym postano­

wieniem. - A ty chyba nie zamierzasz mi prawić mora­
łów? Sama wyszłaś za mąż bez miłości, teraz znów mi
wmawiasz, że nie kochasz Mattiasa. Jestem na tyle do­
rosły, by odróżniać miłość od kotłowania na sienniku.
Niewielu mężczyzn kochałaś, Rozo. .

- Nie mów o Mattiasie - poprosiła ponownie. - On

nie jest już moim przyjacielem.

Ole dopiero teraz zorientował się, że coś musiało się

stać.

- Pokłóciliście się? - zapytał. - Ostatniej nocy, którą

spędziliście ze sobą w tym łożu, byliście jeszcze przy­

jaciółmi. Słyszałem was...

- Odnalazł mnie w górach - odpowiedziała Roza. -

Przespaliśmy noc w zacisznym miejscu przy skalach,
a rano kochaliśmy się. Zjedliśmy razem, a potem wy­
ruszyliśmy w drogę powrotną do domu. Rozmawiali­
śmy. On chyba mówił nawet więcej niż ja. A kiedy już

wróciliśmy do chaty, oznajmił, że nie chce dłużej być
ze mną, bo nie ma już na to siły. Uznał, że nie może­
my być dłużej kochankami ani nawet przyjaciółmi.

background image

Roza opowiedziała wszystko w wielkim skrócie, jak­

by to, o czym mówiła, nie dotyczyło jej samej, tylko
kogoś innego.

- Nie kłóciliście się? - zapytał Ole ostrożnie. - Nie

padły między wami żadne obraźliwe słowa? Ty potra­
fisz czasem nawet kamienny głaz doprowadzić do fu­
rii, Roza. Mówię ci to tylko dlatego, że jesteś moją sio­
strą i cię kocham.

- Nie było żadnej kłótni.
Ole rozumiał w pewnym sensie Mattiasa. Wiedział

najlepiej, jak trudne jest życie u boku Rozy. Domyślał
się, co naprawdę czuł do niej Mattias.

- Mówił o tym na poważnie? - zapytał.
- Tak - odparła zduszonym głosem. - Raczej nie żar­

tował.

- W takim razie będziesz się musiała nauczyć żyć bez

niego. Czy to niemożliwe? Przecież go nie kochasz. Był
jedynie twoim przyjacielem.

- Strata przyjaciół najbardziej boli - przyznała Roza.
- Powinnaś może znaleźć sobie przyjaciółki - wy­

mknęło się Olemu, ale wypowiedziawszy te słowa, na­
tychmiast uświadomił sobie, że Roza nie potrafiłaby się
przyjaźnić z kobietami.

Roza umiała wyrażać swoją przyjaźń tylko w jeden

sposób. Zawsze tak było, odkąd okaleczono jej twarz.

Z największą ufnością oddawała się cała i w większości
przypadków doznawała zawodu.

Tylko czasami trafiał się ktoś, kto odwzajemniał jej

uczucia, a nie tylko brał. Wtedy Roza patrzyła przyja­
cielowi prosto w oczy. Jej rzadkie przyjaźnie zrodziły
się w pocie po miłosnym akcie.

Ole nie przepraszał za wypowiedziane nieopatrznie

background image

słowa. Roza go zrozumiała. Zawsze dobrze się rozumieli.

- Wiesz o tym, że i ty zostałeś obdarzony wyjątko­

wymi zdolnościami? - spytała nieoczekiwanie.

Ole drgnął jak porażony.
- Wiedziałeś, że masz być moim pomocnikiem?
Ole nie chciał tego słuchać. Najchętniej poprosiłby,

żeby umilkła, ale górę w nim wzięła ciekawość dziec­
ka, dla którego rodzinne historie nie straciły nigdy swe­
go uroku i wciąż ich łaknął.

- Tych zdolności, Ole, nie możesz przekazać dalej.

Dziedzictwo przekazują wyłącznie kobiety. Tylko one
mogą stworzyć kolejne ogniwo w łańcuchu.

- Tego właśnie się dowiedziałaś? - spytał, właściwie

nie oczekując odpowiedzi.

- Jestem jedynie ogniwem w łańcuchu - rzekła Ro­

za. - Muszę urodzić dziecko, dziecko moje i Mattiasa,
bo tak zostało zaplanowane. Ale tak się nie stanie! Ni­
gdy nie powiję jego dziecka! Niczyjego dziecka nie za­
mierzam rodzić. Będę ostatnim ogniwem w łańcuchu,
Ole! Ostatnim przeklętym ogniwem...

Rozumiał ją i nie rozumiał. Słyszał jej głos, powta­

rzający, że i on obdarzony został silą.

... on także ma nadprzyrodzone zdolności...
Wszystko wydało mu się takie zawikłane.

background image

13

- Jeśli o mnie chodzi, to niech się żeni - oświadczył

Wielki Samuel z goryczą. - Ale ani myślę wykładać na
to choćby orta*! Nie wierzę, że ich małżeństwo potrwa
długo, ale skoro oboje tak się uparli, niech próbują!
Chłopak jest w takim wieku, że już może się żenić.
Niech zobaczy, jak to smakuje. Nie będę jednak tego
tolerować pod własnym dachem!

- Strasznie jesteś zatwardziały - odparł mu Sakarias

w swym ojczystym języku.

Zapadła długa cisza, po czym Samuel odpowiedział

także po fińsku:

- No cóż, tak mnie ociosało życie!
A potem padło jeszcze wiele słów.
Roza i Ole w zdumieniu przysłuchiwali się swojemu

ojcu, który po raz pierwszy we własnej chacie rozma­

wiał po fińsku.

- Nie pozwolę, by ktoś mnie nosił, póki jeszcze jestem

na tyle mężczyzną, by wypowiedzieć kategoryczne „nie"
- oświadczył Samuel i skrzyżował ręce na piersi.

Zawsze tak o siebie dbający, tego ranka nawet się nie

ogolił. W Samuelsborg wszyscy zerwali się na długo
przed tym, nim ptaki radosnym świergotem oznajmiły

*Ort - dawna moneta; lort=24 szylingi (przyp. tłum.).

background image

nadejście poranka. Samueł oczywiście też się obudził,
ale nie brał udziału w zamieszaniu i gorączkowych
przygotowaniach.

- Nie bądź uparty, Samuelu! - prosił Mattias. Ubra­

ny w białą koszulę z rękawami podwiniętymi do łokci,
oparł ogorzałe dłonie na biodrach. Chociaż zazwyczaj
potrafił się dogadać z ojcem Rozy, teraz zupełnie nie
miał pomysłu, jak przemówić mu do rozsądku. - Prze­
cież to twój syn, Samuelu. Twój najstarszy syn idzie
dziś do ślubu - przekonywał. - Nie chcesz zobaczyć tej
uroczystości w kościele?

- ... skoro widzę na oczy, tak? To chciałeś powie­

dzieć? - wtrącił ochryple Samuel.

- Przecież to wyjątkowy dzień - tłumaczył Mattias,

udając że nie słyszy zgryźliwych słów starszego człowie­
ka. - Zbierze się cała rodzina Liisy. Twoje dzieci przyje­
chały specjalnie z rodzicami Nanny. A ty jeden nie chcesz
pójść do kościoła? Co sobie ludzie o tobie pomyślą?

- Ludzie rozumieją, że nic tam po kałece - odparo­

wał Samuel, nie dając się zapędzić w kozi róg. - Nie
było mnie na ślubie córki ani na chrzcinach jej dziec­
ka. Nie wziąłem udziału w pogrzebie własnej żony ani
wnuczki. Więc i na ślubie Olego nie muszę być obec­
ny. Zresztą po co taki chłopak jak on się w ogóle żeni?
Możesz mi to wyjaśnić? A może kłamał mi, zapewnia­

jąc, że nie zrobił tej dziewczynie dziecka?

- Nic o tym nie wiem - westchnął Mattias.
- Nie wiesz, nie wiesz, bo i skąd? W ogóle tu nie by­

wasz! - zrzędził Samuel. - Zdaje się, że ci dopiekło ży­
cie u boku mojej córki, co?

- Wolałbym o tym nie rozmawiać - odparł Mattias

całkiem zrezygnowany.

background image

Przyszedł tu wyłącznie z tego powodu, że Ole po­

prosił go na swojego drużbę. Nie odmawia się w takich
sprawach. Ze względu na Olego także próbował prze­
konać jego ojca, by zgodził się pójść do kościoła.

W Samuelsborg panował gwar i kręciło się wiele

osób.

Z Rozą zamienił ledwie parę słów...

Ole siedział poważny, ubrany już od śniadania w od­

świętną koszulę i kamizelkę. Pod szyją miał zawiązaną
muszkę. Wyglądał prawie jak dorosły mężczyzna. Roza
ledwie go przekonała, by nie zakładał jeszcze czarnej ma­
rynarki. Popatrzyła na niego z dumą i uściskała, ale Ole
opędzał się od niej jak od natrętnej muchy. Ją zaś dławi­
ło w gardle za każdym razem, gdy na niego spojrzała.

Kątem oka dostrzegła, że Mattias wyszedł z alkierza.

Poznała po głębokiej poprzecznej zmarszczce na jego
czole, że nic nie udało mu się załatwić.

Byłoby to zbyt piękne, by mogło być prawdziwe.

Przecież rozmawiali wielokrotnie z ojcem, i ona, i Ole.
Hans i Edvart także próbował go przekonać, kiedy
przybyli do Kafjord.

Nawet Lea, która zwykle starała się nie irytować Sa­

muela, wspierana przez męża Edwarta, również się włą­
czyła. Ale Samuel nie chciał posłuchać ani swoich dzie­

ci, ani teściów.

Roza wyczuła, że Mattias podszedł bliżej. Nie mu­

siała patrzeć, by to wiedzieć. Wciąż utrzymywało się
między nimi dziwne napięcie, które może nigdy nie
zniknie. Minęło już ponad dwa miesiące, odkąd się roz­
stali. Mattias dotrzymał słowa. Nie przychodził do niej
ani jako przyjaciel, ani jako kochanek.

background image

Nie wiedziała, czy powinna być mu za to wdzięczna...
Czy tęskni za nim...
... a może wiedziała, tylko nie dopuszczała do siebie

tej prawdy...

... nie chciała się przyznać do tego, co naprawdę no­

si w sercu...

Stanął tuż za nią, tak że czuła płynące od niego cie­

pło, ale jej nie dotknął. Odbierała dziwne wibracje. Obo­
je musieli bardzo się pilnować, by nie poruszać dłońmi.

- On nie chce o niczym słyszeć - powiedział Mattias

ściszonym głosem, tak żeby nie usłyszał tego Ole. Bez
względu bowiem na to, jakie Samuel miał powody, by
odmawiać, Olemu byłoby przykro, gdyby ojciec nie
przyszedł na jego ślub.

- Do licha, jaki on jest uparty! - wyrwało się Rozie.
Mattias mimowolnie się uśmiechnął, był bowiem

pewny, że Roza tak właśnie zareaguje, zanim jeszcze
otworzyła usta. Tak dobrze ją znał...

- Dziwne, że ty to mówisz, Roza - szepnął. - Ale nie

poddawajmy się, pozostały nam dwie godziny. Idź i po­

rozmawiaj z nim jeszcze raz. Jeśli już kogoś posłucha,
co rzadko się zdarza, to właśnie ciebie. A jeśli odmówi,

wtedy zawołasz mnie...

- Po co?
Roza odwróciła się i popatrzyła wprost w wąskie

brązowe oczy, które hipnotyzowały ją i kierowały jej
myśli w rejony, o których sama nie śmiałaby marzyć.
Chyba zadrżała. Pojęła nagle, że postąpiła lekkomyśl­
nie, patrząc z bliska na jego urodziwą twarz, regularne
rysy, wystające kości policzkowe, mocno zarysowany
podbródek, dołek w policzku i blizny. Jedna jaśniała na
policzku, druga zaś tworzyła na szyi podwójną obwód-

background image

kę. Brwi, ściągnięte tuż nad prostym nosem, wysokie
czoło, badawczy wzrok i zmysłowe, pełne usta...

Postąpiła lekkomyślnie...

Spojrzeniem przyciągał ją do siebie. Jego usta wabiły.

Zauważyła już wcześniej, jak dobrze wygląda w białej
koszuli i czarnych odświętnych spodniach podkreślają­
cych jego wąskie biodra. Kiedy przyszedł, miał podwi­
nięte do łokci rękawy, a marynarkę trzymał pod pachą.
Pod rozpiętym kołnierzykiem widać było czarną chus­
teczkę. Chętnie dotknęłaby jej palcami. Zdawało jej się,
że to jedwab, a jedwab jest taki miły w dotyku.

... może pogładziłaby też jego skórę...
Miał stanowczo za długie włosy. Mimo że przygła­

dził je na mokro i założył za uszy, wyglądał trochę nie-
porządnie, ponieważ opadały aż na kołnierzyk.

Nieporządnie, ale jakże pociągająco...
Nieokiełznany...
Niebezpieczny...
Roza chętnie związałaby mu włosy jedwabną apasz­

ką, wyglądałby wówczas niczym książę z baśni, a mo­
że bardziej jak przyrodni brat księcia: ciemnowłosy,
zmysłowy i zuchwały...

- Po co? - zapytała ponownie zachrypniętym głosem,

gdy nie od razu jej odpowiedział.

Wyglądało na to, że też gdzieś błądzi myślami. Mia­

ła nadzieję, że nie w tych samych rejonach co ona. Nie
powinien się domyślić, co zobaczyła, napotykając jego
spojrzenie.

- Żebym mógł mu powiedzieć, że zaniosę go do ko­

ścioła nawet wbrew jego woli!

Roza ściągnęła brwi ze zgrozą, wyobraziwszy sobie

taką scenę. Najgorsze, że uwierzyła, iż Mattias zdolny

background image

jest to uczynić. Mattias ze swym diabelskim błyskiem

w oku nie zawaha się przed czymś takim. Nie będzie

się przejmował tym, co pomyślą sobie ludzie ani co po­

wie Samuel. Nie musi już się starać przypodobać jej oj­
cu. Może swobodnie robić i mówić, co chce.

- Zrobiłbyś to?
- Dla Olego tak.
Roza nie zdołała ukryć uśmiechu. Niezauważona

przez kręcących się po kuchni bliskich, wsunęła się do
izby, w której leżał ojciec.

- A więc jednak rozmawiacie ze sobą? - mruknął i wy­

dawał się zadowolony, mimo że starał się ukryć twarz pod
ponurą maską. - Nie zdziałał niczego, więc wysłał ciebie?

Roza przysiadła na brzegu łóżka.
- Mattias powiedział, że wciąż jesteś nierozsądny.

Ponoć nie chcesz się ruszyć z łóżka. Nie pomyślałeś, że
sprawisz tym zawód Olemu?

- Sprawiłem zawód tobie, kiedy leżałem tutaj, pod­

czas gdy ty brałaś ślub, Rozo?

Roza umknęła spojrzeniem. Nie chciała pamiętać

tamtego jesiennego dnia. Wtedy wszystko było inaczej...

- Ja tobie pierwsza sprawiłam zawód, więc to nie to

samo - rzekła, głośno przełykając ślinę. - Ole żeni się
z właściwych powodów, tato. Dobrze o tym wiesz. On
i Liisa są tak pochłonięci sobą, że to się wyczuwa, prze­
bywając w ich towarzystwie.

- On nigdy nie będzie w stanie utrzymać rodziny -

stwierdził Samuel ponuro.

- Może dla nich nie jest to takie ważne.
- To mój syn! Jest mężczyzną i musi to być dla nie­

go ważne. Nie powinien brać sobie żony, jeśli nie po­
trafi zapewnić jej bytu.

background image

Roza pogładziła lekko dłoń ojca, ale zaraz cofnęła rę­

kę. Nie pamiętała z dzieciństwa wielu pieszczot. Za­
wsze lękała się uczynić coś wbrew woli ojca, a mimo
to chyba ona najbardziej przyczyniła się do tych
zmarszczek i bruzd, które poorały jego twarz. Najstar­
sza spośród rodzeństwa, była jedyną córką i ją ojciec
najbardziej kochał.

- Ole to nie ty, tato. Jest jeszcze młody. Dobrze so­

bie radzi w kruszarni. Zarabia pieniądze.

- W kruszarni pracują kobiety, a nie mężczyźni -

prychnął Samuel.

Roza wstała.
- Przyniosę ci brzytwę, miskę z wodą i mydło. Kie­

dy już się umyjesz, namydlę ci twarz i ogolę, bo strasz­
nie zarosłeś. Pomogę ci się ubrać.

- Nie wybieram się do kościoła! - trwał w uporze Sa­

muel.

Roza uchyliła drzwi i prawie podskoczyła na widok

opartego o ścianę Mattiasa. Uniosła zrezygnowana
brwi i kiwnęła ręką, by wszedł.

- Dobrze, że rozmawiacie ze sobą - odezwał się Sa­

muel, ujrzawszy, kto wchodzi. - Nie podoba mi się jed­
nak to, o czym rozmawiacie.

- Roza zaraz pójdzie po wodę - rzekł Mattias. -

Uprzedziła cię, że mam zamiar zanieść cię do kościoła,
nawet wbrew twojej woli, jeśli okaże się to konieczne?

Samuel pobladł.
- A więc nic ci nie powiedziała! No cóż, zawsze by­

ła zbyt łagodna w stosunku do ciebie. Ale ona wie, że
jestem gotów to uczynić. Tobie też radzę potraktować
poważnie moje słowa, bo jeśli nie, przekonasz się na
własnej skórze, że nie żartowałem.

background image

Samuel zgodził się wreszcie udać wraz ze wszystki­

mi do kościoła, pod warunkiem wszak, że Hans i Mat-
tias zaniosą go tam na krześle. Pod żadnym pozorem
nie pozwolił, by ktoś niósł go na rękach.

Siedział dumnie jak król ubrany w białą koszulę. Pod

szyją zawiązał ciasno krawat. O muszce nawet nie
chciał słyszeć, a tym bardziej o chustce na szyi.

- Nie jestem jakimś tam jatkę - wykrzykiwał. Często

używał obrażliwie tego słowa, które po fińsku znaczyło
tyle co „drwal", tak samo jak Norwegowie, żeby pokazać
swoją wyższość nad kimś, kto różnił się od nich jedynie
tym, że urodził się w Finlandii. Kiedy fińscy drwale prze­
kraczali granice Norwegii, spotykali się z pogardą.

Nogawki czarnych spodni zwisały do ziemi, ale kiedy

Roza chciała je podwinąć albo zaszyć, żeby nie wygląda­
ły dziwnie, Samuel warknął na nią tak, że aż odskoczy­

ła. Powiedział, że jego spodnie mają pozostać takie, jakie
zawsze były. A jeśli będzie potrzebował nowych, to też
mają być uszyte według tego samego fasonu.

Roza ogoliła go i uczesała, a jego gęste jasne włosy

ułożyły się w ładną fryzurę. Wielki Samuel nadal był

przystojnym mężczyzną.

... niebezpiecznie przystojnym, pomyślała Roza...
... zupełnie jak Mattias...
Ciemnowłosy Hans, który skończył już piętnaście

lat, z powagą pomagał Mattiasowi wnieść do kościoła
usadowionego na krześle ojca. Gdy otworzyli fronto­

we drzwi, rozległo się głośne szuranie i wszyscy jak na
komendę odwrócili się w tył, by popatrzeć na osobli­
wy orszak. Przodem szedł Mattias i Hans, niosąc Sa­
muela, a za nimi kroczyła Roza razem z bratem, panem

młodym. Zapadła kompletna cisza. Roza doświadczyła

background image

podobnej tylko raz, kiedy przyniosła do chrztu Synne-

ve, a towarzyszyli jej Jens i Mattias. Gdy pastor popro­

sił żonę dyrektora, by zgodziła się zostać matką
chrzestną małej Synneve, wtedy też wszyscy zamilkli

w jednej chwili.

Nikt nie miał odwagi napotkać spojrzeniem iskrzą­

cych błękitnych oczu Samuela. Ludzie pochylili karki
i odwrócili twarze, on zaś siedział dumnie wyprosto­

wany, nie uciekając wzrokiem.

Hans i Mattias postawili krzesło obok ławki zupeł­

nie z przodu i na nim Samuel przesiedział całą uroczy­
stość. Nikt nawet nie pomyślał o tym, by go przesadzać
do ławki na oczach wiernych stłoczonych w kościele na
cyplu Gabrielneset.

Roza zdawała sobie sprawę z tego, że ojciec uczestni­

czy w tej uroczystości tylko dzięki Mattiasowi. Zaprag­
nęła mu powiedzieć, a przynajmniej okazać, jak bardzo
jest mu za to wdzięczna. Ale on stał obok Olego, wy­
prostowany niczym brzoza, i nawet na nią nie spojrzał.

Jedynie raz zerknął przelotnie, kiedy wszyscy od­

wrócili się, by popatrzeć na kroczącą środkiem pannę

młodą prowadzoną przez ojca do ołtarza. Ale może tyl­
ko się jej wydawało. Wolała nie karmić się złudzenia­
mi, jeśli chodzi o Mattiasa. To, co zrobił, uczynił nie
dla niej, lecz dla Olego.

Mattias nie należał do tych, którzy się łatwo wzru­

szają. Ale trudno mu było ukryć radość, kiedy patrzył
na twarze Liisy i Olego. Gdy wypowiadali sakramen­
talne „tak", bił od nich jakiś niezwykły blask.

Liisa wydawała się piękna, mimo że tak naprawdę

nie wyróżniała się urodą, Była uczesana w dwa ciasno
splecione warkocze zwinięte nad uszami w obwarzan-

background image

ki. Ta fryzura nie pasowała do jej pulchnych, oblanych
pąsem policzków, poszerzając twarz. Jasne oczy zlewa­

ły się z jasną karnacją i płowymi włosami.

Liisa miała na sobie nową spódnicę i bluzkę o bar­

dzo skromnym kroju. Spódnica opinała się jej na bio­
drach, co przy szczupłej talii wyglądało bardzo kobie­
co, a prosta bluzka odciągała uwagę mężczyzn od ob­
fitej piersi panny młodej. Dla dziewczyny o tak jasnej
karnacji jednak czarny kolor ślubnego stroju nie wyda­

wał się zbyt twarzowy.

Mattias bardzo lubił Liisę i zapragnął, by w dniu swe­

go ślubu olśniła i rzuciła wszystkich na kolana. Zasta­
nawiał się, czy Roza też o tym myśli...

Zmuszał się, by na nią nie patrzeć, aż od tego rozbo­

lał go kark. Wiedział, gdzie Roza siedzi i jak wygląda.
Ona także miała na sobie czarny strój. Żakiet, jeszcze
skromniejszy niż bluzka Liisy, zapinany na małe guzi­
ki niemal pod samą brodę, sięgał szczupłej talii. Pliso­

wana spódnica układała się ładnie na biodrach, a licz­

ne fałdki przypominały spływające z gór strumyki. Na
nogach miała zapinane trzewiki. Włosy związane na
plecach w luźny węzeł, wyglądały z przodu tak, jakby
były rozpuszczone, a ich miedziana barwa odcinała się

wyraźnie od czarnego stroju.

Siedziała z uniesioną wysoko głową, nie zauważając

niczego poza piękną uroczystością. Ani razu nie spoj­
rzała w jego stronę, tego był pewien.

Roza kontrolowała siebie.
Widział jej białe dłonie złożone na kolanach, nie

zdradzające żadnego zdenerwowania. Nie wyginała pal­
ców ani ich nie splatała. Siedziała spokojnie, bez uśmie­
chu, wpatrzona w to, co działo się przed ołtarzem.

background image

Blada twarz Samuela pozostała także niewzruszona.

Tylko błękitne oczy w niej żyły. Siedzieli obok siebie,
ojciec i córka, ale nie zamienili z sobą nawet słowa.

Mattiasa uderzyło, jak bardzo są do siebie podobni.

Nigdy nie dostrzegał tego tak wyraźnie jak teraz. Chy­
ba żadne inne dziecko Samuela nie odziedziczyło po
nim usposobienia.

... tylko Roza...
Kiedy już uroczystość dobiegła końca, Liisa i Ole nie

odstępowali siebie na krok. Przez cały czas trzymali się
za ręce i stali tak blisko, jakby pragnęli zrosnąć się ni­
czym splecione gałęziami drzewa, których nie sposób
rozdzielić. Jeśli jedno zostanie powalone, pociągnie za
sobą drugie.

Mattiasa zmroziła ta przerażająca wizja.
Popatrzył Rozie w oczy, kiedy podszedł, by pomóc

wynieść Samuela, a ona spokojnie wytrzymała jego
wzrok.

... powinien się cieszyć...
... przecież to on zerwał z nią...
... on przekonywał, że nie ma siły ciągnąć tego dłużej...

Wynieśli Samuela na zewnątrz. Na dworze owiała ich

rześka letnia bryza, a z daleka doleciał krzyk mew. Lii­
sa, roześmiana, przyjmowała życzenia od mieszkańców
Krety, którzy tłumnie przybyli tego pięknego czerwco­

wego dnia do kościoła. Wszyscy ją tu znali i życzyli

szczęścia zarówno jej, jak i jej świeżo poślubionemu mę­
żowi. Ole zebrał równie dużo całusów i uścisków. Więk­
szość życzeń została wypowiedziana po fińsku.

Będzie musiał nauczyć się fińskiego...
- Chcę wrócić do domu - oznajmił Samuel, kiedy za­

trzymali się blisko wozu zaprzężonego w konia.

background image

- Mogę cię odwieźć - zadeklarował się Mattias i po­

mógł ojcu Rozy ulokować się na wozie. Krzesło poło­

żyli obok.

Hans dreptał i przebierał nogami niecierpliwie, naj­

wyraźniej nie mając ochoty wracać do Samuelsborg. Po

ślubie miało się odbyć wesele, by młodzi radośnie we­
szli w małżeński stan. Chata Sakariasa i Eewy była nie­
duża, więc stoły ustawiono na podwórku, by pomieścić

wszystkich gości, którzy w pogodną letnią noc będą
jeść, pić, tańczyć i weselić się aż do rana. Trudno się
dziwić, że piętnastoletni chłopak aż się palił, by wziąć

udział w zabawie.

- Idź z nimi, Hans - pozwoliła mu Roza i potarmo­

siła czuprynę młodszego brata.

Chłopak, choć niechętny tej siostrzanej pieszczocie,

uśmiechał się jednak zadowolony. W jego ciemnych
oczach znać było tę samą wesołość, którą miała w spoj­
rzeniu Nanna, nim nie przytłumiły jej liczne porody

i nadmiar obowiązków.

Chłopak pobiegł za innymi, a Roza, udając, że nie

widzi pomocnej dłoni Mattiasa, usiadła jednak na koź­
le, gdzie zrobił jej miejsce.

- Miło widzieć, że znów ze sobą rozmawiacie - rzu­

cił za ich plecami Samuel.

Roza i Mattias wymienili tylko spojrzenia.

- Możesz już jechać na wesele - oznajmił z powagą

Mattias, siadając nieproszony przy stole, i wydawało
się, że tak naprawdę myśli.

Wniósł Samuela na rękach do alkierza. Oczywiście

nie obyło się bez pomstowania ze strony ojca Rozy, na
które córka odpowiadała z równą zaciekłością, ale Mat-

background image

tias nie wtrącał się. A kiedy tylko Samuel zdjął odświęt­
ne ubranie i położył się w łóżku, zaciągnął niebieskie
zasłonki i poprosił, żeby go zostawić w spokoju.

- Jest zmęczony - stwierdził Mattias.
Roza rozpięła żakiecik, pod którym miała zieloną bluz­

kę. W zieleni było jej do twarzy. Nie sądził jednak, że Ro­
za jest tego świadoma. Nigdy nie uważała się za ładną.

- Ja nie jadę, ale ty nie musisz rezygnować z wesela,

Mattiasie Mattiasen.

Przeczesał włosy dłonią, leniwie, niemal obojętnie.

Mówił, że Samuel jest zmęczony, tymczasem sam chy­
ba odczuwał zmęczenie.

- Nie wybieram się - odparł. - Wystarczy im gości.
- Ale ty jesteś drużbą Olego.
- Ole to zrozumie. Zresztą on teraz nie widzi niko­

go poza Liisą... - zaśmiał się cicho. - Pojmujesz, że moż­
na być tak zakochanym? Tych dwoje jaśniało przed oł­
tarzem niczym lampy karbidowe z Archangielska...

- ... i to te w najlepszym gatunku - dodała Roza z ta­

kim samym uśmiechem. Wiedziała, co Mattias ma na
myśli. Bardzo kochała swojego brata za ten dzień.

- Ole zasłużył na kobietę, która by go kochała. A Lii-

sa chyba zasługuje na Olego...

Mattias uniósł w górę kąciki ust.
- Chyba? Czyżbyś nie była o tym do końca przeko­

nana? Czy twój brat nie jest dość dobry dla Liisy? A czy­
ja to wina, że tak się stało? Mam ci przypomnieć, Rozo

Samuelsdatter? Ty też jesteś za to odpowiedzialna...

- Liisa być może jest za dobra dla Olego - rzekła Ro­

za z nagłą powagą. - Mój brat ją pewnie lubi, jest w niej
zakochany, ale nie wiem, czy ją kocha. W ogóle nie

wiem, czy on jest zdolny do miłości. Jest jeszcze taki

background image

młody. Kochałeś kogoś, gdy miałeś siedemnaście lat?

- Sercem? - zapytał i wzruszył ramionami. - Wątpli­

we. - Ale zaraz dodał: - Ale ty, Rozo, kochałaś. Dlacze­

go Ole miałby się różnić od ciebie? Przecież to twój brat.

- No tak, rzeczywiście, czemu miałby się różnić... -

powtórzyła za nim zamyślona.

Mattias nie chciał poddać się nagłej melancholii,

która jak zwykle pojawiła się u Rozy znienacka ni­
czym mgła nad rybackimi łowiskami. Kiedy ogarniał
ją taki nastrój, trudno było na siłę ją rozweselać. Jedy­
ne, co można było dla niej wtedy zrobić, to po prostu
być blisko...

- Twój ojciec pewnie zaciera dłonie z zadowolenia,

słysząc, jak ze sobą rozmawiamy...

- Nie, on wpisuje właśnie w swojej Biblii dzisiejszą

datę i imię Liisy jako nowego członka rodziny - oznaj­
miła, nadal nieskora do żartów. - Mój ojciec jest bar­
dzo skrupulatny, jeśli chodzi o rodzinne więzy.

Mattiasowi zdawało się, że Samuel chętnie wpisałby

także jego imię, ale nagle przypomniał mu się Peder...

- Naprawdę nie chcesz iść na wesele brata? - zapy­

tał. - Przecież tam jest niemal cała wasza rodzina. Bę­

dą się śmiać i bawić do białego rana...

Roza pokręciła głową. Oczy zalśniły jej jak górski

potok w słońcu. Mattias dopiero teraz zauważył, że

walczy, by się nie rozpłakać.

Mimo że sam ją od siebie odsunął, sam pozbawił ją

jakiegokolwiek miejsca w swoim życiu, to jednak nie
mógł obojętnie patrzeć na jej łzy. I nieważne w tym
momencie było, dlaczego płacze.

Przysunął się do Rozy i przytulił mocno. Pozwolił

jej się oprzeć policzkiem na swym ramieniu. Pogłaskał

background image

ją po plecach i miękkich jedwabistych włosach. Obej­
mował ją i bez słowa starał się pocieszyć.

Milcząca bliskość...
Płakała bezgłośnie. Roza wszystko potrafiła robić

bezgłośnie. Kiedy jeszcze kochali się ze sobą niemal
każdej nocy w łóżku pod ścianą, zachowywała się ci­
szej niż wietrzyk. Z początku wydawało mu się to

wręcz nienaturalne, że z jej ust nie wydobywa się naj­

mniejszy nawet jęk, podczas gdy na twarzy malują się
tak intensywne uczucia. Z czasem otworzyła się bar­
dziej, ale on już przywykł, że ich akt miłosny odbywa
się w całkowitej ciszy.

- Twoja koszula - chlipnęła. - Poplamię ci koszulę...
Uwolniła się ostrożnie z jego ramion, a z jej oczu

wyczytał, że nie powinni się dotykać. Przesunął krze­

sło, na którym siedział, odrobinę dalej, ale tylko na ty­
le, by nie ocierali się kolanami.

Nie pozwolił jej jednak cofnąć rąk. Powiódłszy de­

likatnie palcami wzdłuż jej ramion, ujął jej drobne dło­
nie i wcale nie zamierzał ich puścić.

Roza nie protestowała.
- Podoba mi się twoja fryzura - powiedział.
Uśmiechnęła się lekko.
- Porozmawiasz ze swoją babcią, skoro już tu jest?
- Tak - odpowiedziała Roza, ale zaraz poprawiła się: -

Nie, raczej nie. Unikamy takich rozmów. Nie wiem, czy
chciałaby o tym ze mną pomówić. Wymiguje się, gdy tyl­
ko zbliżam się do tego tematu. Kiedy mam już na koń­
cu języka to ważne pytanie, ona nagle tłumaczy się nad­
miarem pracy. Wije się jak piskorz. Zupełnie jakbym ją
zawiodła, jakby czuła się mną rozczarowana...

- To może i dobrze, że wtedy na wiosnę zawróciłaś

background image

z drogi... - Uśmiechnął się pośpiesznie. - Wygląda na
to, że i tak byś się niczego nie dowiedziała.

- Czy to jedwab? - zapytała Roza nieoczekiwanie. -

Masz jedwabną apaszkę, Mattias?

Zauważył już wcześniej, że zwróciła uwagę na chust­

kę, którą zawiązał sobie na szyi. Uśmiechnął się i piesz­
czotliwym spojrzeniem omiótł jej twarz.

- Tak, to jedwab, miękki jak twoje włosy...
Pamiętał historię, którą mu opowiadała wtedy w gó­

rach, o mężczyźnie, który przez cale życie nosił na szyi
kosmyk włosów ukochanej. To była piękna saga. On jed­
nak nigdy nie da się tak omotać żadnej kobiecie, by stać
się bohaterem tego typu opowieści. Jeśli pokocha, to tyl­

ko kobietę, którą do końca swych dni będzie mógł mieć
u swojego boku, obojętnie czy będzie spał, czy jadł.

Nie chce tak tęsknić.

Bo to nie jest wcale miłość, tylko niszczycielska si­

ła...

Roza uwolniła dłoń z jego uścisku i dotknęła palca­

mi czarnej apaszki. Jedwab był chłodny, tłusty i gład­
ki, dokładnie tak, jak sobie wyobrażała.

Niemal żywy...

Zupełnie jak skóra...
Chciała cofnąć rękę, ale on chwycił ją i zaczął zmy­

słowo całować jej palce, by potem przywrzeć ustami do

jej dłoni. Poczuła się tak, jakby ogrzewał ją dobry
ogień. Na wargach, w piersi, między udami poczuła
znajome pulsowanie.

Mattias pomrugał gwałtownie powiekami, westchnął

ciężko i zerwał się na równe nogi. Prezentował się

wspaniale. Nie, on nie był księciem z bajki, raczej roz­
bójnikiem!

background image

- Pójdę już, Roza! - rzekł. - Zanim oboje będziemy

tego żałować...

Skinęła głową.
Mattias podszedł do drzwi i zerknął jeszcze raz na

nią. Nie powinien tego robić! Roza w zielonej bluzce
z luźno opadającymi włosami spływającymi miękką je­
dwabistą kaskadą uniosła w górę kącik ust w uśmiechu,
a oczy błysnęły jej jak górskie jeziorka.

Mattias w nagłym impulsie przekręcił klucz w zam­

ku i cofnął się.

- Do diabła! - Przywarł ustami do jej warg, a potem

wyznał: - Nie mogę odejść, kiedy tak na mnie patrzysz,

Roza. Czy nikt ci nie powiedział, że nie powinnaś w ta­
ki sposób spoglądać na mężczyznę?

- Nie - wymamrotała między pocałunkami.
Zsunął jej spódnicę, odpiął guziki pięknej zielonej

bluzki i rozwiązał wstążkę na włosach. Kiedy i palce
Rozy niecierpliwie zmagały się z guzikami i sprzączką,
gdy rozwiązywały jedwabną chustkę, zaśmiał się głębo­
kim śmiechem.

- Znów znaleźliśmy się na krętych ścieżkach - wy­

szeptała Roza, ale Mattias, choć słyszał jej słowa, nie
zrozumiał, co miała na myśli. Chciał ją jedynie cało­

wać, tulić w ramionach i kochać się z nią.

... w oddali tymczasem rozległ się dźwięczny kobie­

cy śmiech...


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Pedersen Bente Roza znad fiordów 16 Dziedziczka
Pedersen Bente Roza znad fiordów 07 Nadzieja
Pedersen Bente Roza znad fiordów 12 Diabelski taniec
Pedersen Bente Roza znad Fiordów 22 Płomienie w nocy
Pedersen Bente Roza znad Fiordów 19 Pokrewne dusze
Pedersen Bente Roza znad fiordów 01 Uwiedziona
Pedersen Bente Roza znad Fiordów 16 Dziedziczka rtf
Pedersen Bente Roza znad Fiordów 15 Echo przeszłości rtf
Pedersen Bente Roza znad Fiordów 17 Pora kruków rtf
Pedersen Bente Roza znad Fiordów 02 Najsłabsze ogniwo
Pedersen Bente Roza znad fiordów 06 Roza z Anglii
Pedersen Bente Roza znad fiordów 15 Echo przeszłości
Pedersen Bente Roza znad Fiordów 11 Droga Łez
Pedersen Bente Roza znad Fiordów 04 Cień czarownicy
Pedersen Bente Roza znad Fiordów 01 Uwiedziona
Pedersen Bente Roza znad fiordów 03 Czarodziejskie więzy
Pedersen Bente Roza znad Fiordów 04 Cień czarownicy
Pedersen Bente Roza znad Fiordów 21 Czarny łabędź
Pedersen Bente Roza znad fiordów 17 Pora kruków

więcej podobnych podstron