BENTE PEDERSEN
Roza znad Fiordów 17
Róże zakwitły i pusząc się swą urodą, roztoczyły wokół odurzającą woń. Nawet stara altana wydawała się ładniejsza, mimo że od wielu lat nie była malowana i spod odrapanej farby prześwitywało zszarzałe drewno.
- Mógłbym się do tego przyzwyczaić - odezwał się Ole. Zerwał czerwoną pełną różę i włożył ją siostrze we włosy.
Roza uśmiechnęła się leciutko. Uczesana w miękki węzeł na karku, w rękach niosła naręcz czerwonych i białych róż, które ścięła, by postawić w wazonie na grobie Hugona. Ich krewny był wielkim estetą i cenił sobie piękno, dlatego Roza i Ville dbali o to, by od wczesnej wiosny, gdy tylko pierwsze roślinki wystawiały swe główki spod śniegu i rozchylały płatki w słonecznych promieniach, mogiłę Hugona zdobiły kwiaty.
- Wprawdzie nie takie róże miał na myśli tata, wybierając imię dla ciebie - uśmiechnął się Ole i przesunął nieco kwiat we włosach Rozy, by lepiej się trzymał w gęstwinie rudych loków. - Ale one pasują do ciebie. Pomyśleć, że ta wyspa także istnieje jakby specjalnie dla ciebie. Ze odkryła przed tobą swoje tajemnice. Rysunki, malowidła i srebrne ozdoby. Wszystkie te skarby leżały tu przez sto lat i czekały na ciebie, Roza!
- Te skarby czekały na kogoś z naszego rodu, kto potrafi docenić ich wartość - poprawiła brata Roza. - Niekoniecznie na mnie, Ole. Gdybyś interesował się historią rodziny, kochał te stare opowieści, zastanawiał się nad ukrytymi w nich zagadkami, to wszystko to czekałoby na ciebie.
Ole zacisnął usta i podążył za Rozą. Wziął od niej nóż, którym ścinała róże. Jego błękitne oczy lśniły zupełnie jak tego dnia, kiedy po raz pierwszy przestąpił próg białego pałacu na wyspie i pojął, jakie dziedzictwo przypadło Rozie w udziale. On nie pasjonował się tak jak siostra historią rodu, ale wyspę pokochał od pierwszego wejrzenia.
A w minionych miesiącach dotarł do każdego jej zakątka. Wędrował z zapałem wzdłuż i wszerz, poznając wszystko, co miała do zaoferowania. W nim, który zawsze marzył o posiadaniu własnej ziemi, Hailuoto obudziło pożądanie silniejsze od wszelkich dotychczasowych pragnień.
Ole sądził, że Roza zdaje sobie z tego sprawę, choć nigdy o tym nie rozmawiali. Nie zamierzał błagać jej o odstąpienie spadku. Miał jednak nadzieję, że siostra zrozumie, jak bardzo pragnie tej wyspy, i wspaniałomyślnie mu ją odda. Byli przecież rodzeństwem, on najstarszym spośród braci. W głębi serca uważał, że taki skarb nie powinien trafić w ręce Rozy, skoro on tak bardzo pragnął, by Hailuoto należało do niego. Gotów był nawet zaoferować siostrze Samuelsborg jako rekompensatę. Oddałby ojcowiznę, gdyby tylko Roza zgodziła się zrobić to, co należy, czyli oddać mu wyspę.
Cmentarz na wyspie był niewielki, ale każda mogiła oznaczona była głazem. Ville opowiedział Rozie, że na tutejszych mogiłach nie stawiano krzyży, lecz kamienie, na których ryto napisy, następnie powlekane warstwą złota.
Tu spoczywały prochy Mai z Lyngen, Marii Runefelt. Tuż obok został pochowany jej trzeci i ostatni mąż, William Samuli Hugo Runefelt, w ich nogach leżeli: ich syn zwany Henrikiem, choć oficjalnie nosił imiona: William Henrik Reijo Runefelt, i jego żona Kristina.
Trzy rzędy mogił.
W tym trzecim spoczywało tylko jedno ciało.
„Hugo Reijo Marcus Runefelt 1799 - 1847”. Napis wykonany odręcznie przez Villego, skopiował w kamieniu przewiezionym na ląd miejscowy kamieniarz, a potem już na wyspie Ville starannie i z wielkim oddaniem pokrył każdą literę warstwą złota. Głaz znaleźli Roza i Ville na plaży u zachodniego brzegu wyspy. Był kanciasty jak skaliste wzniesienia na wybrzeżach Norwegii, szary, poprzetykany czerwonymi żyłkami i nakrapiany żółtymi plamkami, które lśniły złoto, kiedy kamień był mokry. Zgodnie stwierdzili, że piękniejszego nie znajdą. Mattias zaś i Ole przewieźli go wozem zaprzężonym w konia. Uznali, że jest zbyt ciężki, by przewozić go łodzią. I rzeczywiście, Mattias czuł w plecach jego ciężar jeszcze przez wiele dni później. Pod nosem mamrotał, że równie dobrze mógłby przytransportować górę na grób Hugona.
Roza wyjęła z wazonu polne kwiaty i wstawiła róże. Nachyliła się, by je powąchać. Kiedy przymykała oczy, widziała inne ogrody, gdzie pachniało jeszcze intensywniej. Ale nie trawiła jej już tęsknota. Wspominać nie zawsze znaczy tęsknić. Nic już nie ciągnęło jej do Ameryki.
- Oddam szylinga za twoje myśli, siostro - zażartował Ole, obserwując ją uważnie. Nie pierwszy raz bowiem przyłapywał ją na tym, że myślami jest gdzieś daleko. Wiedział, jak bardzo przeżywa to Mattias, chociaż szwagier nigdy się nikomu nie żalił.
- Nie są tyle warte - odparła beztrosko.
- Czy ktoś tam dba o jego grób? - zapytał Ole wprost. Znał swoją siostrę. Nie była zbyt wylewna. Nawet gdy została wyprowadzona z równowagi, nie mówiła wiele.
- Czyj grób? - zapytała, pobladłszy, a jej oszpecony przez ojca policzek jeszcze bardziej spurpurowiał.
- Jego - odparł Ole z pewnością w głosie i otoczył siostrę ramieniem. Drżała. Nigdy jeszcze nie widział jej w takim stanie. - Ojca Lily, którego imię brzmi zbyt obco, bym zdołał je zapamiętać.
- Nazywał - się Seamus - odparła. Jej szept przypominał lekki wietrzyk muskający płatki kwiatów i łopotanie skrzydeł motyla, który przysiadł na jednej z róż.
- Czy ktoś się opiekuje jego mogiłą? - powtórzył swoje pytanie Ole.
- Tak - odpowiedziała. - Czemu o to pytasz? Spojrzała na brata zdziwiona, bo nie spodziewała się po nim głębszej refleksji.
- Patrząc, z jakim oddaniem dbasz o grób Hugona, pomyślałem sobie, że w ten sposób pielęgnujesz pamięć o tamtym...
Pokręciła głową i uśmiechając się lekko, odparła ze spokojem:
- Przy nagrobku Seamusa rosną lilie. Nie brakuje tam jego krewnych. Wystarczy rąk, by utrzymać porządek na jego mogile. Nie został sam.
- Kochałaś go bardziej niż Jensa? Na dźwięk tego imienia poczuła ukłucie w sercu.
Dawno już nie myślała o Jensie. Nie zaprzątał jej myśli na jawie, a i w snach pojawiał się tylko z rzadka. Przestały ją dręczyć koszmary.
- Byłam opętana Jensem - odpowiedziała. - Nie miało to nic wspólnego z miłością. Nie kochałam go, nawet nie lubiłam, to był tylko ślepy instynkt, niszczące pożądanie. - Wysunęła brodę, a jej twarz zdawała się promienieć pięknem, gdy mówiła dalej: - A Seamusa kochałam. Kochałam ponad wszelki rozsądek, a to całkiem inne uczucie. Dla takich chwil warto nawet długi czas żyć w mroku. Oddałabym całe swoje życie za tych kilka lat z Seamusem. Kochałam go i uwielbiałam każdym oddechem.
- A Mattiasa?
- Mattias jest mi bardzo bliski - powiedziała Roza. Ole nie nalegał, by wyjaśniła mu różnicę, bo domyślał się, co chciała wyrazić.
- Czasami wydaje mi się, że tutaj jest moje miejsce - odezwał się.
- Ale nie moje - odpowiedziała z uporem.
- Tylko że to twoje imię i nazwisko jest umieszczone na wszystkich dokumentach, Rozo. Może warto to zaakceptować? Pogodzić się z tym...
- Jak z losem? - zapytała Roza.
- Tak, jak z losem, twoim losem. Ole omiótł spojrzeniem bujny ogród, odwrócił się w stronę lasu, który rozciągał się za ich plecami, popatrzył na plażę i przystań, na duży, biały, piękny pałac, w którym spędzili zimę: siedmioro dorosłych i dwoje dzieci i nikomu nie było ciasno.
- Co stoi na przeszkodzie, byś przyjęła ten spadek, Rozo? - zapytał, nie mogąc jej zrozumieć. - Co w tym złego, by mieć na własność miejsce takie jak to? Przecież gospodarstwo w Alta w żaden sposób nie może się z tym równać? Poza tym tu wszyscy odnoszą się do ciebie z szacunkiem. Jesteś dla nich krewną Runefeltów, a to nie byle co. Masz służbę i majątek. W Alta spluwają na ścieżkę, którą stąpałaś, obgadują cię za plecami i obchodzą cię szerokim łukiem. Straszą tobą swoje dzieci. Za tym tęsknisz?
Miał rację, patrząc na to w ten sposób. W słowach, które rzucił jej w twarz, nie było cienia przesady. W rodzinnej osadzie na pewno nikt za nią nie tęsknił, za Rozą córką Samuela. Przeciwnie, zapewne życzyliby sobie, aby w ogóle nie wracała. I chyba właśnie z tego powodu tak się uparła.
- Tam jest mój dom, nie tutaj - odezwała się po chwili milczenia.
- Ale my wszyscy tutaj czujemy się jak w domu - odparł Ole. - Dzieci się przyzwyczaiły, Mattiasowi też tu dobrze i nawet Liisa wygląda na zadowoloną, co, uwierz mi, nieczęsto się zdarza...
- Nie jesteś dla niej dobry - wytknęła mu.
- W naszej rodzinie to normalne, Rozo. Nie zwykliśmy okazywać zbyt gorących uczuć najbliższym. Poza paroma wyjątkami, kiedy węzeł małżeński połączył osoby kochające się do szaleństwa. Ty zresztą wiesz o tym najlepiej.
- Jesteś niesprawiedliwy, Ole! Pokręcił głową.
- Nie, Rozo. Nie jestem niesprawiedliwy, lecz szczery. Czasami prawda bywa bolesna. Wiem, że dotknęły cię moje słowa, bo w gruncie rzeczy jesteśmy do siebie bardzo podobni.
- Liisa zasługuje na więcej, niż od ciebie dostaje - stwierdziła.
- Być może - odparł i bez specjalnego namaszczenia przysiadł na płycie nagrobkowej ojca Hugona. - Liisa jest moją żoną. To dobra dziewczyna, ale nie potrafię udawać i przyznaję otwarcie, że jej nie kocham.
- Mimo wszystko jest twoją żoną i powinieneś traktować ją z należnym szacunkiem.
- Tak jak ty Mattiasa? - zapytał, unosząc brew i marszcząc czoło.
Ole miał dwadzieścia pięć lat, ale wydawał się kilka lat młodszy. Długie do ramion włosy, na złość Liisie i Marji, nosił rozpuszczone, co przydawało mu chłopięcego wyglądu.
- Nie zniosłabym takiej krytyki z żadnych innych ust - odezwała się Roza po chwili milczenia. - Zresztą Mattias nie narzeka - dodała.
Uśmiechnął się krzywo i nachylił się, by wyrwać kilka suchych liści.
- Nie chcesz podarować Mattiasowi życia pozbawionego harówki? - zapytał i zmrużywszy oczy, popatrzył na otaczający ich raj.
- Nigdy nie planowaliśmy pozostać tu na stałe, Ole. I tak skorzystaliśmy na tej podróży więcej, niż ktokolwiek z nas się spodziewał. Wspólnie z Mattiasem jechaliśmy w te strony z myślą, że powrócimy wnet do domu. Co do tego jesteśmy zgodni. Nigdy nie mieliśmy co to tego wątpliwości.
- A gdyby cię poprosił o to, żebyście zostali?
- Na pewno tego nie zrobi.
- A jeśli? Na tym polegała często stosowana przez Olego słowna prowokacja. Już jako dziecko tak się zabawiał. Pozostałe rodzeństwo skakało z dachu obory, żeby udowodnić jemu i sobie, że się nie boją. Wskakiwali do fiordu na początku maja, żeby się przekonać, co się wtedy stanie. Drażnili barana sąsiadów i dosypywali soli do jedzenia ojca. Wszystko z powodu owego „jeśli”.
- Jeśli, jeśli.... Za stara już jestem na takie zabawy, Ole - oznajmiła Roza ze spokojem.
- Ty byś i tak wróciła do domu - zawyrokował Ole.
Wzruszyła ramionami.
- Po co się zastanawiać nad czymś, czego Mattias w ogóle nie bierze pod uwagę?
- Pytałaś go, czego pragnie? Nie odpowiedziała, więc Ole uczynił to za nią.
- Nie, nie pytałaś. Nawet ci to nie przyszło do głowy. Poza tym, po co ryzykować, że usłyszy się odpowiedź nie taką, jakiej się oczekiwało? Narażać się na kłopoty?
- Mówisz tak, żeby wyrównać rachunki za słowa prawdy, które usłyszałeś ode mnie, czy też masz zamiar skłócić mnie z Mattiasem?
- Pragnę jedynie twojego dobra - zapewnił Ole gładko, uśmiechając się zwycięsko.
Roza wyjęła z włosów różę i chwyciła ją w palce. Była to jedna z tych bladoczerwonych o niemieckiej nazwie. Ville znał na pamięć wszystkie gatunki. Dowiedziała się od niego, że Hugo niewiele zajmował się ogrodem. To Ville przez te ostatnie lata znajdował radość w uprawianiu roślin i nawet Pekka, który odpowiadał za utrzymanie porządku w ogrodzie, z niechęcią przyznawał, że to Ville Hurmerinta kopał i pielęgnował rabatki. W ustach starego sługi było to jedyne dobre słowo na temat Villego, oprócz uwagi, że pochodzi z szacownej rodziny.
- Nie zdołasz mnie poróżnić z Mattiasem i nakłonić do pozostania tu na stałe - oznajmiła Roza, rzucając bratu ostrzegawcze spojrzenie.
Udawał zaskoczonego.
- Nie przyszłoby mi do głowy, by tobie źle życzyć!
- Czyżby? - zapytała, kładąc na jego otwartej dłoni różę, którą wpiął jej wcześniej we włosy. Draśnięta przypadkowo kolcem dłoń zaczęła krwawić. Roza nie zauważyła tego, bo obróciwszy się na pięcie, odeszła, unosząc spódnicę, i zostawiła brata samego na niewielkim cmentarzu.
- Do diabła z twoją przenikliwością - wymamrotał Ole i wyjął zębami kolec, po czym wypluł go wraz z odrobiną krwi wyssanej z rany.
Zastanawiał się, czy zdoła na tyle wzruszyć Rozę, by zechciała mu podarować Hailuoto. Gotów do największych poświęceń, postanowił adorować tak przekonująco swą żonę, by nawet Roza uwierzyła w rozkwit uczuć między nimi. Mógłby uczynić Liisę zakochaną i szczęśliwą. To łatwiejsze, niż Roza przypuszcza. Jeśli dzięki temu mógłby zyskać wyspę, co mu szkodzi ponieść tę niewielką ofiarę.
Róża spadła na grób Mai. Roza obsadziła kwiatami każdą mogiłę Runefeltów, ale nie wszędzie rosły równie bujnie. Ole nie miał pojęcia, czy ich daleka krewna lubiła kwiaty, sądząc jednak po tym, jak mizernie krzewiły się przy głazie z jej nazwiskiem, można by sądzić, że nie zajmowała się zbytnio różami na Hailuoto.
- Pomagasz Rozie w sadzeniu roślin? - zdziwił się Mattias uszczypliwie.
Ole nie miał pojęcia, skąd tu się nagle wziął szwagier. Mattias chadzał własnymi drogami. Roza i jej mąż pozostawiali sobie swobodę. On i Liisa natomiast nie zwracali na siebie uwagi. Czasami Ole zastanawiał się, co myślą o nich Pekka i Mar ja, para służących, którzy pracowali u ostatniego z Runefeltów. Oni jednak, choć widzieli niejedno, nigdy nie wyrażali na głos swoich sądów. Znali swoje miejsce w szeregu.
- Do diabła z tymi kwiatami! - stwierdził Ole. - Siać to można zboże! Zauważyłeś, jaka tu urodzajna ziemia? I pogoda sprzyjająca...
Opuścił ręce, nie czując już pieczenia w miejscu, gdzie ukłuł go kolec. Przeskoczył niski płotek, którym odgrodzony był niewielki rodzinny cmentarz, i podszedł do szwagra.
- Tobie też już się nudzi? - zapytał zdziwiony Mattias.
- Nic podobnego. Nie tęsknię za wożeniem kamieni do Bossekopp - oświadczył Ole. - I nie próbuj mi wmówić, że z tobą jest inaczej. Wylegujemy się na słońcu, zamiast urabiać ręce po łokcie i nadwerężać barki. Nasz koń najada się do syta i odpoczywa, bo przejażdżki z twoim synem i małą Lily na grzbiecie z pewnością go nie męczą. Założę się, że zwierzęciu się zdaje, iż trafiło do nieba. I daję głowę, że wcale nie tęskni, by znów wozić rudę w Raipas.
- Ciesz się i korzystaj z chwili, póki trwa - doradził mu Mattias. - Bo na jesieni będziemy już z powrotem w domu.
- Powinieneś przemówić jej do rozsądku, Mattias. Coś chyba masz do powiedzenia.
- A skąd ci przyszło do głowy, że mam ochotę tu zostać? - zapytał Mattias, a na jego ustach pojawił się ironiczny uśmiech. Ole jednak poznał, że w szwagrze wzbiera złość. Kości policzkowe drżały mu lekko, a blizny na policzku pobielały, odcinając się wyraźnie na tle smagłej cery. - Skąd ci przyszło do głowy, że ja pragnę czegoś innego niż Roza?
Ole wzruszył ramionami. Nie miał zamiaru denerwować Mattiasa, chciał nim jedynie lekko potrząsnąć, by zdradził się, co naprawdę myśli.
Ole nie wierzył, że Roza i Mattias tak się we wszystkim zgadzają. Oboje odznaczali się silną wolą i wyrazistą osobowością, wcześniej lub później więc któreś będzie musiało ugiąć się przed drugim, a to doprowadzi do bolesnej konfrontacji tych dwojga. A wtedy może ktoś stojący z boku, przygotowany na tę chwilę, wygra coś dla siebie.
Był gotów poświęcić się, jeśli Roza nie zechce przejąć Hailuoto. W końcu jest jej bratem.
- Roza nie wydaje się całkiem przekonana - rzekł Ole z udaną lekkością. - Wydaje mi się, że ta wyspa przypomina jej miejsce, które opuściła, nim wróciła do domu.
Mattias zacisnął usta i zamilkł. Nie sądził, by Roza opowiedziała bratu całą prawdę o latach, które spędziła poza granicami Norwegii. Z trudem się przełamała, by podzielić się z Mattiasem niektórymi wspomnieniami z Irlandii i z Georgii w Nowym Świecie. Mattias domyślił się, że Ole strzela na oślep i po reakcji rozmówcy ocenia, czy trafił celnie.
- A to już wyłącznie jej sprawa - odparł więc z pozorną obojętnością. - Nas to nie powinno obchodzić.
- Jak możesz przyjmować to tak obojętnie? - zdziwił się Ole. - Przecież to twoja żona! Nie obchodzą cię jej losy?
- Kiedy Roza opuszczała Kafjord - odparł ze spokojem Mattias - zdążyłem się, jeśli dobrze pamiętasz, ożenić z Raissą. Rozę i mnie łączyła wtedy tylko przyjaźń. Mogła więc jechać tam, dokąd miała ochotę, i tak właśnie postąpiła. Ja przez te lata żyłem własnym życiem, ona własnym. Nie zaglądamy nawzajem we wspomnienia z tamtego okresu, Ole. Nie mieliśmy wówczas wobec siebie żadnych zobowiązań. Teraz, kiedy jesteśmy małżeństwem, oboje odpowiadamy za to, co się z nami dzieje. Ale żadnemu z nas nie wolno grzebać w przeszłości drugiego. Roza ma na ten temat takie samo zdanie.
- Rozmawialiście o tym?
- Pojęcia nie masz, o jak wielu sprawach ze sobą rozmawiamy - odparł Mattias. - Jeśli jednak umyśliłeś sobie, że wpłynę na Rozę, by przekazała tobie swój spadek, to źle trafiłeś. Decyzję pozostawiam jej. Martw się raczej tym, by Ville nie przekonał twojej siostry, aby jemu oddała cały ten majątek...
- Ville? - nie krył zaskoczenia Ole. - A jakie on, u licha, ma prawo do tego miejsca? Roza nie może mu oddać wyspy! Przecież on nie jest z nami w żaden sposób spokrewniony!
- Ale był najbliższą osobą dla Hugona Runefelta! - odpowiedział Mattias z diabelskim błyskiem w oku.
- Hugo Runefelt nie uczynił go spadkobiercą - oświadczył Ole wciąż mocno poruszony niedorzeczną sugestią Mattiasa. - Poczciwy Hugo, dotknięty śmiertelną chorobą, wybrał się do Norwegii, aby odnaleźć swoich krewnych. Zależało mu bowiem na tym, by to miejsce trafiło w ręce kogoś, z kim łączyły go więzy krwi. To chyba najlepszy dowód, że nie brał Villego pod uwagę jako swojego spadkobiercy. Gdyby chciał mu zapisać w testamencie Hailuoto, zaoszczędziłby sobie wyprawy do Norwegii, która, kto wie, czy nie skróciła mu życia o rok czy dwa lata. Dla niego jednak było ważne, by majątek odziedziczył ktoś z nas.
Mattias wzruszył ramionami.
- Na twoim miejscu nie byłbym tego taki pewny, Ole. Nie mam żadnych wątpliwości, że Roza tu nie zostanie, ale komu zdecyduje się przekazać spadek, nie wiem. Na twoim miejscu jednak nie wykluczałbym Villego.
- A dlaczego on miałby mieć chęć na tę wyspę?
- Dlatego, że był tak blisko związany z Hugonem - odparł Mattias.
- Roza chyba zachowała jeszcze resztki rozumu - stwierdził Ole, ale w jego głosie wyczuwało się niepewność. - Byłoby wielkim błędem pozwolić przejąć to wszystko obcej osobie. Co tam błędem, prawdziwą katastrofą!
- Oczywiście, że wujek Ole będzie pamiętał o wstążce dla ciebie, złotko!
Ole zakręcił się, trzymając wysoko nad głową małą Lily, która piszczała ze szczęścia. Wydawało jej się, że frunie jak ptak tuż pod sufitem.
- Jestem jaskółką - wołała radośnie. - Patrzcie na mnie! Jestem jaskółką!
Obracali się w kółko coraz szybciej, aż zakręciło się im w głowach, małej dziewczynce i wujaszkowi, któremu uginały się już ręce w łokciach pod tym słodkim ciężarem.
- Myślisz, że jestem jakimś zapominalskim woźnicą, który nie kupił niczego dla Kopciuszka? - pytał Ole ze śmiechem, stawiając dziewczynkę na podłodze.
Lily tańczyła teraz obok niego, trzymając ufnie rączkę w jego dłoni.
- A jesteś? - zapytała badawczo. Już taką miała naturę, że traktowała życie z wielką powagą.
- Nie - zapewnił Ole i stuknął obcasami jak żołnierz przed generałem.
Roześmiała się szczerze. Olego ucieszył ten widok. Czuł się szczególnie dumny, kiedy udało mu się rozbawić córeczkę Rozy i wprawić ją w żartobliwy nastrój, tak że przypominała swoich rówieśników.
Zwyczajna u innych dzieci wesołość rzadko objawiała się w Lily. Ta mała dziewczynka nie każdego dopuszczała blisko. To, że Ole był jej wujkiem, wcale nie musiało oznaczać, że ma w ręku klucz do jej serca. Bardzo starannie wybierała sobie przyjaciół.
- Nie jestem Kopciuszkiem!
- Ale dorównujesz mu urodą - zapewnił z powagą wujek, zaraz jednak jego twarz znów rozpromieniła się w uśmiechu. - Tylko że nie jesteś dość umorusana, uboga i nie musisz tak ciężko pracować jak ona. No i nie wysługują się tobą brzydkie i złośliwe przyrodnie siostry.
- Mam za to Mattiego - odparła Lily z dumą. - Matti jest o wiele lepszy niż jakieś tam wstrętne siostry.
Ole zaśmiał się.
- Dla Mattiego też coś kupię. Ale on chyba nie będzie chciał wstążki...
Lily zawtórowała mu śmiechem, wciąż trzymając drobną rączkę w dużej dłoni wujka.
- Ja też chcę jechać do Oulu - powiedziała, wpatrując się w niego swoimi dużymi szarymi oczami. - Czemu nie weźmiesz mnie ze sobą?
- Ponieważ wujaszek pójdzie do gospody i się upije - stwierdził uszczypliwie Mattias.
- Nie słuchaj Mattiasa! Nie możesz jechać, ponieważ twoja mama boi się, że mi wypadniesz za burtę, gdy będziemy płynąć do Oulu. Ona nie wierzy, że potrafię zaopiekować się taką małą dziewczynką jak ty. Twoja mama jest moją starszą siostrą i uważa, że nikt oprócz niej nie umie zajmować się dziećmi. A to dlatego, że zawsze pilnowała mnie, kiedy byliśmy mali.
- Sama mogę się pilnować - oświadczyła Lily z dorosłą powagą. - Przepłynęłam już wielki ocean. Droga do Oulu to jak pływanie po sadzawce. Nie ma żadnego porównania.
- Ale na oceanie pilnowała cię mama - wtrącił się Mattias, ucinając dalszą dyskusję. - Puść już wujaszka, niech jedzie. Razem z Pekką musi kupić wszystko, czego będziemy potrzebować w najbliższych tygodniach. A jeśli zapomni o wstążkach dla ciebie, osobiście sprawię mu lanie. Będziesz mogła na to popatrzeć, Lily.
Na te słowa córeczka Rozy roześmiała się serdecznie. Była taka rozbawiona zapewnieniem Mattiasa, że nawet miała ochotę, by kochany wujaszek mimo wszystko zapomniał o wstążkach.
- Ta mała przypomina jaskółeczkę - powiedział Pekka, oparty o reling łodzi oddalającej się od brzegów Hailuoto. Ani on, ani Ole nie odprowadzali wzrokiem malejącej w oddali wyspy.
Ole poznał po głosie, że stary służący jest wzruszony. Lily podbijała serca wszystkich bez wyjątku, nie wkładając w to żadnych starań. Zjednywała sobie każdego, do kogo się zbliżyła. Bez wysiłku owinęła wokół swojego pulchnego paluszka wszystkich dorosłych mieszkańców wyspy. Urokowi ślicznej córeczki Rozy trudno było nie ulec.
- Jej mama też taka była w dzieciństwie - odparł Ole stłumionym głosem.
Przymknął oczy, a w uszach znów rozbrzmiały mu krzyki.
Nigdy ich nie zapomni.
Czasami odzywały się w jego głowie ciszej, ale nigdy nie przestały go prześladować.
Krzyki dochodziły z ich piekarni. Wiedział, że tam w środku jest Roza. Nie mógł to być nikt inny.
Miał jedenaście lat i uważał się za mężczyznę. Nie potrafił jednak obronić swojej siostry, choć był to jego obowiązek. Zawiódł ją! I cokolwiek później uczynił dla niej, w żaden sposób nie równoważyło to tamtej dziecięcej bezradności i tego, że nie przyszedł Rozie z pomocą, kiedy go najbardziej potrzebowała.
Ole wiedział, że ona jest tam w środku, widział także ojca wchodzącego do pomieszczenia piekarni. Nie miał pojęcia, co takiego ojciec zrobił Rozie, ale ona tak strasznie krzyczała. Potrzebowała kogoś, kto by jej pomógł, bo nikt samotnie nie był w stanie stawić czoła Wielkiemu Samuelowi.
A Roza była taka drobna, lekka jak motyl, silniejszy podmuch wiatru mógł ją porwać jak piórko.
Ole pragnął jej pomóc. Zagłuszał jej krzyki, sam wrzeszcząc wniebogłosy, aż zachrypł. Wołał, że już idzie jej z pomocą, ale to było kłamstwo.
Szlochając, pocieszał ją, że nie jest sama, że on zawsze jest przy niej i nikt jej nie skrzywdzi, nawet ojciec, bo on ma jedenaście lat i nie boi się ojca.
Wtedy pojawiła się mama, złapała go za ramiona i przycisnęła do ściany budynku. Bolało go i nie mógł się ruszyć. Puściła go, dopiero gdy stracił czucie w rękach.
Następnego dnia nadgarstki i ramiona miał pokryte siniakami. Sino - czarno - żółte plamy odznaczały się wyraźnie na tle jasnej skóry.
Później Olemu zdawało się, że to on trzymał mamę, kiedy szalała z wściekłości i chciała wydrapać oczy mężowi, który okaleczył jej dziecko. Nie pamiętał wyraźnie, ale chyba tak musiało być. Ktoś przecież powstrzymał matkę, by nie skoczyła Samuelowi do gardła.
Nanna krzyczała coś o Rozie.
... o swoim ślicznym dziecku...
Nocami Ole wciąż słyszał podniesiony głos matki, gdy sen jak ktoś obcy czaił się w mroku. Wtedy nie miał się gdzie ukryć, nikt nie mógł go wówczas pocieszyć.
Głos Nanny wwiercał się w serce niczym grot strzały. Przecinał myśli niczym ostrze noża.
„... Co zrobiłeś z moim ślicznym dzieckiem, Samuelu? Moim najpiękniejszym dzieckiem! Oszpeciłeś moje śliczne dziecko, Samuelu!”
- Roza była taka sama jak Lily - powtórzył Ole chrapliwie, ściskając dłonią kant burty. Palce mu pobielały i stracił w nich czucie, zupełnie jak wtedy, tamtego dnia przed wielu, wielu laty. - Trudno w to uwierzyć, ale moja siostra była niczym kwiat. Bóg mi świadkiem, że piękniejszego kwiatu nie widziałeś, a przecież znasz je wszystkie, prawda, Pekko?
Służący pokiwał głową. Chociaż nie do końca pojmował, co ma na myśli brat nowej dziedziczki, żył jednak wystarczająco długo na świecie, by rozumieć, że każdy człowiek skrywa w sercu własne smutki.
A ponieważ i on nosił w sobie niejedno mroczne wspomnienie, łatwo domyślił się, że Olem zawładnęła melancholia.
- Teraz Lily jest naszą najsłodszą ptaszyną - rzucił Ole, a w każdym słowie kryło się wzruszenie. - Ta mała zasługuje na to, co najlepsze, wszyscy tak uważamy. Ale moja siostra jest taka łatwowierna! Naiwnie ufa ludziom, więc łatwo pada ofiarą różnych oszustów. Ville wypłakuje jej się na ramieniu i obawiam się, że skończy się to tym, że mała Lily straci, co jej się sprawiedliwie należy. Byłoby źle, gdyby do tego doszło, Pekko. Dlatego jestem ci wdzięczny, że okazałeś się prawdziwym przyjacielem. Prawdziwym przyjacielem rodziny!
Pekka pokiwał głową z powagą. Zawsze dobro rodziny stawiał ponad wszystko. Nie swojej bynajmniej, ale rodziny Runefeltów. Tak został wychowany i za punkt honoru stawiał sobie, by tych zasad przestrzegać. Chciał umrzeć w świadomości, że dla swoich chlebodawców uczynił wszystko, co było w jego mocy, i że nigdy ich nie zawiódł.
Pekka zdawał sobie sprawę z tego, że jego lojalność jest wartością nieco staroświecką. Młodzi służący myśleli tylko o sobie. Zauważał to i bardzo się tym oburzał. Młodzi nie mieli szacunku dla tego, co ich przodkowie pielęgnowali przez lata. Nie szanowali tradycji.
- Pan Hugo życzył sobie, żeby Hailuoto pozostało w rodzinie - oświadczył Pekka, a na jego smaganej wiatrem twarzy odmalowała się głęboka powaga. Gęste siwe włosy opadały niczym obłok na jego oblicze, zasłaniając pajęczynę zmarszczek i bruzdy. - Pragnął, by jego dziedzictwo przypadło w udziale krewnym. Wszystkie ziemskie dobra miały pozostać w rodzinie, u bliskich, z którymi łączyły go więzy krwi. Dla mojego pana było to bardzo ważne. Cokolwiek by o nim mówić, a ludzie zawsze się czegoś uczepią, nie można zapomnieć, że okazał się wierny rodzinie i tradycji. Rodzinę stawiał zawsze na pierwszym miejscu. Jako Runefelt nie miał wątpliwości, że tak należy postąpić.
Tego jednego Pekka był pewien, więc wypowiadając te słowa, nie potrzebował pochylać głowy. Mógł stać dumnie na baczność niczym żołnierz.
Gdyby Hugo jeszcze żył, powiedziałby dokładnie to samo. Przecież nie bacząc na chorobę, wyruszył do Norwegii, żeby odnaleźć przed śmiercią swój ród, swych krewnych. Chciał umrzeć spokojny, że to, co należy do rodziny, w rodzinie pozostanie. Taka była pańska wola i należy ją spełnić.
Z tego powodu Pekka, w tajemnicy przed własną żoną, postanowił podjąć pewne ryzykowne działania. Na szczęście nie sam. Wsparcie brata Rozy stanowiło dla Pekki wielką pociechę.
- Pani Roza jest kobietą, dlatego tak trudno jej zrozumieć sprawy honoru - tłumaczył Pekka swą nową chlebodawczynię, bo ją bardzo pokochał, mimo że mieszkali razem na wyspie dopiero od niedawna. Gdyby było konieczne, przytoczyłby jeszcze wiele innych usprawiedliwień wobec pani, ale z Olem rozumieli się wpół słowa.
Z początku Pekka nie darzył zbytnią sympatią brata pani Rozy. Ole Samuelsen wyglądał zbyt młodo. Wydawał mu się nazbyt urodziwym chłopcem, który nie dość dba o swoją żonę. Zarozumiałym fircykiem, który dostrzega tylko czubek własnego nosa. Marja z zachwytem rozprawiała o jego długich ciemnych rzęsach. W oczach Pekki natomiast ten walor umniejszał jego wartość jako mężczyzny. Ole wydawał mu się lalusiowaty. Starał się więc omijać go szerokim łukiem.
Tak było na początku. Po kilku tygodniach jednak Pekka zrozumiał, że Ole stoi po jego stronie, po stronie rodziny.
I że razem mogą dać odpór Villemu.
To mu wystarczyło, by zmienić dotychczasową opinię o bracie dziedziczki. Więcej nie potrzebował wiedzieć.
- Roza nie dostrzega, że Ville próbuje upiec własną pieczeń przy cudzym ogniu. Niestety każda próba uświadomienia jej tego kończy się fiaskiem. Ona nigdy się nikogo nie słucha - stwierdził z rezygnacją Ole i uśmiechnął się.
Pekka mimowolnie odwzajemnił mu się uśmiechem, co nie oznaczało bynajmniej braku szacunku. Nie śmiał się przecież z pani, lecz z jej przekornej natury. Ubawiła go absurdalna w jego przekonaniu myśl, że ktoś mógłby próbować nakłonić nową właścicielkę dóbr Runefeltów do zmiany zdania.
- Pani ma odwagę wypowiadania własnych sądów - stwierdził, nie kryjąc podziwu dla stanowczości swojej chlebodawczyni. - Trochę mi w tym przypomina moją Marję - dodał.
Ole mimowolnie uśmiechnął się, słysząc to porównanie, choć nie było one całkiem niezasadne. U żony Pekki, niezwykle stanowczej niewiasty, rozpoznawał wiele cech, które posiadała Roza.
- Tak, ale przy tym ma takie miękkie serce - dodał Ole, wzdychając ciężko, jak zawsze, kiedy wspominał o tym Pekce.
Ole wiele godzin spędził w ogrodzie, choć nie pochwalał sadzenia kwiatów w tak urodzajnej glebie. Uważał, że to niewybaczalne marnotrawstwo, lubił jednak czuć w dłoniach ziemię, a poza tym miał okazję porozmawiać z Pekką na osobności. Te godziny uważał za bardzo owocne, bo dzięki nim zyskał wiernego sprzymierzeńca.
- Roza współczuje wszystkim, których uważa się za odmieńców - stwierdził Ole. - I nie jest to znów takie dziwne, biorąc pod uwagę to, co przeszła. Roza od dawna różni się od innych. Chciałbym jednak, żebyś sobie wyobraził, iż kiedyś przypominała najpiękniejszy kwiat na łące. Naprawdę. Mała Lily też jest taka. Tymczasem Ville, wykorzystując słabość Rozy, próbuje wydrzeć Lily jej pełnoprawne dziedzictwo. Chce wykorzystać współczucie Rozy dla słabszych, innych, odtrąconych...
Pekka potrząsnął głową.
- Przez lata całe pasożytował na moim panu. Zepsuł go, oboje z Marją tak uważamy. Jakże boleliśmy, widząc ich razem... - Odwrócił się plecami do Olego i otrząsając się z odrazą, dodał z żarem: - To nienaturalne! Powtarzałem mojej Marji tysiące razy te słowa. Ale ona też jest kobietą, a Hugonowi umiała wybaczyć wszystko. Nawet gdyby mnie zabił na jej oczach, podejrzewam, że też by go usprawiedliwiła. Tak bardzo go kochała.
- Dość wycierpieliście z powodu tego człowieka - stwierdził Ole, poklepując Pekkę po plecach.
- Mar ja nigdy nie powiedziała złego słowa o naszym panu - mówił dalej Pekka. - Do Villego także nigdy nie odezwała się nieuprzejmie. A on tymczasem ją oszukuje. Nie jest dla mnie żadną tajemnicą, co o niej rozpowiada. Nie podoba mi się to! Czy tak postępuje szlachetny człowiek? Marja nie zasługuje na takie traktowanie, bo zawsze odnosiła się do niego z szacunkiem. Nigdy go nie skrzywdziła. - Pekka odetchnął głęboko i ciągnął dalej: - Jaki pan był, taki był. Nie zamierzam go usprawiedliwiać. Ale myślę sobie, że mimo wszystko mógł sobie znaleźć kogoś bardziej godnego niż ten podstępny Ville Hurmerinta. Powiedziałem tak do Marji, kiedy po raz pierwszy pojawił się na wyspie. Napomknąłem też o tym naszemu panu, ale on jak zwykle nie chciał mnie słuchać. Zawsze wszystkie troski zbywał śmiechem. Nigdy nie traktował poważnie moich rad i do czego to doprowadziło? Od pierwszej chwili wiedziałem, że hoduje żmiję na własnym łonie.
- Ville nie dostanie Hailuoto! - przyrzekł Ole. - Jeśli będę miał cokolwiek do powiedzenia w tej sprawie, Pekko, nie dostanie się mu nawet jedno źdźbło trawy z tej wyspy!
- On to robi po to, by móc zostać pochowanym po śmierci obok pana Hugona - rzekł Pekka.
Ole zdziwił się. Nigdy wcześniej nie przyszło mu do głowy, że Ville może mieć takie zamiary, a i Pekka nie wspomniał mu o tym szczególe. Osobiście Ole nie zastanawiał się nad śmiercią. Wydawało mu się, że jest na to zbyt młody. Dla Pekki jednak, z racji wieku, rozmyślania tego rodzaju wydawały się bardziej naturalne.
- Głowę daję, że o tym właśnie myśli - powtórzył Pekka z powagą.
Ole miał ochotę zapytać, czy Marja jest tego samego zdania, ale słysząc stanowczość w głosie starego sługi, wolał nie zadawać pytań. Stali wyprostowani przy relingu, a na deskach pokładu odbijały się ich długie cienie.
- Proszę mi jedynie przyrzec, że on nigdy nie spocznie w grobie obok Hugona Runefelta! - poprosił Pekka.
- Myślę, że to możemy ci wszyscy przyrzec - odparł Ole. Nie wyobrażał sobie bowiem, by Roza zezwoliła na takie świętokradztwo. Tak daleko nie sięga jej wyrozumiałość.
- Pomogę panu odnaleźć właściwego człowieka - obiecał Pekka. - Musi pan porozmawiać osobiście z panem Borisem. Nie jestem tylko pewien, czy go zastaniemy w Oulu. Często bowiem wyjeżdża do Helsinek. Może jednak będziemy mieć szczęście. Proszę wyjawić panu Borisowi wszystko, co panu leży na sercu. Na pewno pana wysłucha, bo i on nie chce, żeby jego nazwisko zostało zbrukane.
Przez resztę drogi nie rozmawiali więcej na ten temat, uznając, że powiedzieli sobie wszystko. Stali na pokładzie, ramię w ramię, dwaj mężczyźni: jeden, który żył już dość długo, i drugi, u progu dorosłego życia. Właściwie specjalnie się nie lubili, ale zrozumieli, że mogą sobie nawzajem pomóc. Nie łączyła ich przyjaźń, ale byli wobec siebie bardziej lojalni niż wobec niektórych swoich przyjaciół.
Łódź wreszcie dopłynęła do Oulu. Tego pięknego letniego dnia Zatoka Botnicka była gładka niczym stół, wiała leciutka bryza, powierzchnię wody pieściły promienie słońca, pokrzykiwały mewy. W porcie jak w każdy powszedni dzień panował ruch i gwar. Wśród łodzi, towarów, wozów zaprzężonych w konie kręciły się tłumy. Jedna z wielu łodzi przybijających do nabrzeża nie wywołała więc większej uwagi.
Pekka i Ole byli jedynymi przybyszami z wyspy. Mało kto zauważył ich zejście na ląd, bo starali się nie rzucać w oczy. Nieliczni, którzy ich dostrzegli, skwitowali to krótkim komentarzem, po czym zmienili temat rozmowy i zapomnieli całkiem o tym, że widzieli mężczyzn z Hailuoto w drodze do miasta. Nie była to bynajmniej wieść, która by zasługiwała na jakąś szczególną uwagę. Wielu podobnych gości kręciło się w porcie Oulu każdego dnia.
Rozmowy Olego i Pekki w ogrodzie zaowocowały pewnym dość ryzykownym planem.
Ole nie odczuwał nawet cienia strachu przed jego realizacją. Nie starczyło mu wyobraźni, by dostrzec możliwe przeszkody. Nawet jeszcze gdy płynęli łodzią i przyglądali się rosnącym w oczach budynkom miasta, nie nękał go niepokój. Ole po prostu nie rozumiał wystarczająco wiele, by się bać. Takie uczucie było mu całkowicie obce.
Ale gdy Pekka zaprowadził go pod właściwy adres i stanęli przed wystawną piętrową kamienicą, Ole uświadomił sobie gwałtownie, że ma wkroczyć do całkiem obcego mu świata. Do świata ludzi, którzy różnią się od niego. Przymknął oczy i zobaczył siebie i Pekkę oczami tamtych. Uświadomił sobie, że po ich niepewnych gestach i skromnych samodziałowych ubraniach poznają od razu ich niskie pochodzenie.
Olemu wydało się jednak najgorsze to, że Pekka - po tylu latach służby u rodziny Runefeltów - przewyższał go znajomością dobrych manier. Ole zawsze podśmiewał się ze sztywnych konwenansów obowiązujących w The House, teraz zaś pozazdrościł zarówno rodzinie i przyjaciołom dyrektora Crowe'a, jak i Pekce znajomości tajemnic swobodnego zachowania się w kręgach osób przynależnych do wyższych sfer. On na ten temat nie wiedział niczego.
Nawet Roza znała maniery. Ole zauważył, z jaką łatwością weszła w rolę dziedziczki pałacu na wyspie. Wiedziała, co należy robić, jak się zachowywać wobec Marji i Pekki, ci zaś, dostrzegając to, przyjęli ją do swych serc.
Roza posiadła wiedzę o tajemnicach przynależnych klasie wyższej.
Ole stał w ocienionej uliczce i oddychał głęboko. Nie mógł już dłużej zwlekać, ponieważ nie chciał, by towarzyszący mu stary służący odgadł, jakie dręczą go obawy.
- Proszę rozmawiać wyłącznie z panem Borisem! - odezwał się Pekka cicho, starając się dodać mu odwagi. - Proszę się uśmiechać tak, jak uśmiecha się pan do kobiet. On nie wie, czego się może po panu spodziewać. Nie zna pana, jest pan wszak obcokrajowcem. Nie wie, z czym pan przychodzi. A pan powie, co ma do powiedzenia. Na pewno pana nie wyrzuci. Przeciwnie, z ciekawością wysłucha.
- Właśnie - odparł Ole.
- Jest w was coś takiego... - rzekł Pekka, jakby niechętnie - coś, co zmusza innych, by na was spojrzeli i wysłuchali. Pańska siostra, mój pan też... Tak, jakby biło od was jakieś światło. Pewnie nie zdajecie sobie wcale z tego sprawy, ale kiedy coś mówicie, trudno od was oderwać wzrok. To zaleta tak się wyróżniać. Wejdź, chłopcze! Nie będziesz żałował! Boris wysłucha tego, co ma pan mu do powiedzenia! I jeszcze podziękuje!
Ole nie był tego równie pewny, ale wyprostował się i wszedł do obszernego gmachu o wielu oknach. Okazało się, że w środku drzwi było jeszcze więcej, i przez chwilę nie wiedział, które są właściwe. Podszedł do niego mężczyzna, który pełnił podobne obowiązki jak Pekka w Hailuoto, i otaksował go krytycznym spojrzeniem. Ole domyślił się, że został oceniony, zanim jeszcze zdążył otworzyć usta.
- Ole Samuelsen z Hailuoto - przedstawił się, uśmiechając się promiennie pomimo chłodu, z jakim został przyjęty. - Chciałbym prosić o rozmowę z adwokatem. Chodzi o Villego Hurmerinta.
Zarówno Ole, jak i Pekka wracali do domu w wyśmienitych humorach. Zdążyli załatwić wszystkie sprawy, wieźli ze sobą potrzebne towary. Ole schował w jednej kieszeni koszuli zielone i białe wstążki, które kupił dla Lily, a w drugiej dwa lizaki, biały i czerwony, jeden dla siostrzenicy, a drugi dla Mattiego.
Poza tym został dobrze przyjęty przez adwokata rodziny Hurmerinta. Wprawdzie Ole nie był jednym z nich i nie orientował się do końca, jak należy się zachowywać wśród ludzi tego pokroju, czuł jednak, że adwokat przyjął go ciepło i wysłuchał z uwagą.
Ole nie przeciągał wizyty. Wyłożył od razu na stół wszystkie swoje karty i wydawało mu się, że uczynił to rozumnie i z taktem.
- A to dla ciebie! - oznajmił Ole z uśmiechem i z galanterią wręczył żonie bladobłękitny kupon materiału.
- Dla mnie? - wyjąkała Liisa i oblała się purpurą. - A z jakiej to okazji?
Cofnęła się, gdy Ole podał jej jeszcze jedno zawiniątko, które wyjął zza pazuchy. Zawsze był mistrzem efektu. Tym razem też potrząsnął ręką i spod jego długich palców spłynął duży jedwabny szal zakończony frędzlami delikatnymi niczym strużki letniego deszczu. Wszyscy patrzyli jak urzeczeni, kiedy Ole składał go wpół, by przypominał skrzydła dużego błękitnego motyla.
- Najpierw zobaczyłem ten szal - rzekł Ole, otulając delikatną tkaniną ramiona Liisy.
Bardzo był zadowolony, że ma widownię, bo dzięki temu ta chwila nabrała blasku i szczególnego znaczenia. Mógłby oczywiście wręczyć Liisie prezent na osobności, ale to nie byłoby to samo. Reakcja Liisy zapewne też by się różniła. Teraz wszyscy, widząc ich razem, mogli się przekonać, że traktuje swą żonę jak królową.
Opuszkami palców muskał jedwab, a Liisa czuła, jak jej ciało przenika dreszcz, ponieważ od dawna już mąż jej tak nie dotykał. Ole udawał, że nie dostrzega, jak bardzo ją ucieszył. Wszystko przebiegało zgodnie z planem. Tak właśnie sobie wyobrażał tę scenę. Nie zdradzając swoich prawdziwych intencji, uśmiechnął się czarująco. Miał nadzieję, że obecni dopatrzą się w tym uśmiechu nawrotu gorących uczuć do żony. Taki przynajmniej przyświecał mu zamiar. Zdawał sobie sprawę, że w przeszłości krzywdził Liisę, ale wierzył, że żona z czasem o tym zapomni. Już kiedyś przeżywali podobny kryzys, nie raz bowiem sprawiał jej zawód.
Zresztą Liisa dobrze wiedziała, co ją czeka, kiedy zgodziła się zostać jego żoną. Wiedziała, jaki jest. Olemu wcale nie było jej szkoda. Czasami tylko użalał się nad nią i nad sobą. Ostatnio jednak nie pozwalał sobie na takie nastroje. Postanowił zadowolić się tym, co ma, i starać się z tym jakoś żyć. Gdyby Liisa zaczęła narzekać, doradziłby jej dokładnie to samo. Oboje byli więźniami siebie nawzajem.
- Pomyślałem sobie wówczas, że ten szal ma identyczny kolor jak oczy Liisy - dodał promiennie.
Grał bardziej przed publicznością niż dla niej. Reakcja przeszła jego najśmielsze oczekiwania. Wszyscy jak na komendę popatrzyli na oczy Liisy, na jedwabny szal i kupon materiału na suknię i przyznali Olemu rację.
- Nie sądziłam, że zwracasz na takie rzeczy uwagę - szepnęła Liisa ze ściśniętym gardłem. W obawie, że głos jej się załamie, nie próbowała nawet mówić głośniej. Nie chciała się skompromitować w takiej chwili na oczach wszystkich. Bała się ośmieszyć przed Olem. Lękała się, że uśmiech na jego twarzy zgaśnie, a on sam przestanie się do niej odzywać. Nie miała też odwagi okazać prawdziwej radości. Nie dowierzała, że to wszystko dzieje się naprawdę.
To chyba sen.
Na pewno.
A nawet jeśli dzieje się naprawdę, to coś się musi za tym kryć. Liisa nabrała podejrzeń, gdyż Ole nie zwykł robić niczego bez określonego celu. Liisa jednak nie chciała się zastanawiać, co tym razem knuje mąż. Miłe niespodzianki nie zdarzały się jej często w życiu, a taka chwila może być pociechą, kiedy dni znów staną się szare i smutne, gdy doznawać będzie od męża tylko krzywdy.
- Jakże mógłbym nie pamiętać koloru twoich oczu - odparł Ole urażony i nie bacząc na to, że nie są sami, pocałował ją w skronie.
Przymknęła oczy, chłonąc bezwstydnie tę chwilę. Ole tak rzadko ją całował. A jeśli już, to brakowało w tych pocałunkach czułości, był w nich raczej gniew.
Ole wyobrażał sobie na miejscu Liisy inne kobiety, tylko w ten sposób był w stanie ciągnąć tę farsę. Dawno już nie obsypywał Liisy pieszczotami w obecności innych. Żył jednak ze świadomością, że zawsze ktoś go uważnie obserwuje, i na podstawie tego, co on czyni i mówi, wyrabia sobie o nim opinię. Przez całe życie wciąż ktoś go oceniał, najpierw ojciec, później inni.
Wciąż czuł na sobie czyjś wzrok.
Zawsze lubił pokazywać się w towarzystwie ładnych dziewczyn. Dowartościowywał się w ten sposób, zaspokajał męską dumę. Tymczasem ożenił się z Liisą i to samo w sobie stanowiło rodzaj porażki. Teraz już nie pamiętał, że był wówczas niewidomy. Jego koledzy też zapomnieli i nie pojmowali, dlaczego zdecydował się poślubić kobietę, z którą niewiele go łączyło, uległą i cichą.
Nie pasowali do siebie.
Powinien „był związać się raczej z dziewczyną o silniejszej osobowości, z taką, którą by musiał wciąż na nowo zdobywać. Ole nie miał ochoty po raz kolejny się przekonywać, jak łatwo ulega mu Liisa. Topniała pod wpływem jego pieszczot jak masło. Nie musiał o nią zabiegać ani się też specjalnie starać.
- A potem pomyślałem sobie, że sam szal nie wystarczy. Musisz przecież mieć go do czego założyć, Liiso - ciągnął Ole swobodnie, jakby mówił coś najbardziej oczywistego na świecie. - Dlatego obszedłem całe Oulu, by znaleźć odpowiedni materiał na sukienkę dla ciebie. Nie jest to wprawdzie jedwab, ale też i nie zgrzebne płótno. Spodobał mi się, a Pekka przyznał, że podobnego jeszcze nie widział. No i ten błękitny kolor! Widzisz? Prawie identyczny jak barwa szala i twoich oczu.
Oblała się rumieńcem niczym nieśmiałe, po raz pierwszy zakochane dziewczę. W Olem obudziły się wyrzuty sumienia. Zbyt łatwo mu poszło. Poczuł się tak, jakby ukradł łakocie małemu dziecku.
- Ale - rzucił pośpiesznie, udając zawiedzionego - tobie się nie podoba, prawda? Jesteś rozczarowana? Co ja sobie w ogóle wyobrażałem? Czy my z Pekką znamy się na tkaninach, na kolorach. Czy w ogóle wiemy, o czym marzą kobiety?
- Tkanina jest piękna - zapewniła pośpiesznie Liisa, której ze wzruszenia zebrało się na płacz.
- Naprawdę tak uważasz? - domagał się potwierdzenia Ole, wpatrując się intensywnie w twarz żony.
- Tkanina jest piękna - chlipała Liisa.
- A szal? - pytał, trzymając ją za ramiona i leciutko muskając jedwabne frędzle.
- Szal też jest śliczny - wyszeptała Liisa, opuszczając głowę.
- No to czemu od razu nie mówisz! - zawołał, śmiejąc się głośno.
Dwoma palcami ujął jej podbródek i pocałował leciutko w rozchylone usta.
- Ja tu przeżywam prawdziwą mękę, pocę się ze strachu, kobieto, a ty nic nie mówisz! - drażnił ją cicho, dotykając czołem jej czoła. - Już mi się zdawało, że wydałem majątek na coś, co cię wcale nie cieszy. Nie powinnaś tak straszyć swojego starego męża, Liiso!
Po jej oczach poznał, że wywołał w niej poczucie winy. Przez moment zawstydził się swego cynizmu.
- Dziękuję - odezwała się cicho, znów opuszczając głowę.
Tym razem pozwolił na to, nie uniósł jej podbródka i nie pocałował. Nie chciał przesadzić i osłabić wrażenie, jakie udało mu się osiągnąć dzięki tej misternie odegranej scenie.
- Kiedy dorosnę - odezwała się Lily z bezgranicznym podziwem i odrobiną zazdrości w jasnym głosiku - to wyjdę za ciebie za mąż, wujku Ole. I wtedy mi też kupisz materiał na sukienkę.
Słowa dziewczynki rozładowały napięcie. Nawet Liisa roześmiała się i ukradkiem otarła łzy, tak że prócz Rozy i Olego nikt ich nie widział. Śmiech wypełnił wnętrze pokoju, a Ole chwycił na ręce Lily i wykonał parę tanecznych obrotów. Okręcał nią z największą powagą i zanim postawił na podłodze, wyjaśnił jej, że niestety, gdy ona wkroczy w wiek zamążpójścia, on będzie już dla niej za stary.
- Ale bardzo mi pochlebia twoja propozycja, panno Lily - rzekł. - Będę o niej pamiętał i kto wie, może kupię ci piękny materiał na suknię, mimo że znajdziesz sobie innego kawalera, którego zechcesz poślubić. Tylko musisz uważać, by nie wybrać sobie jakiegoś zazdrośnika, który będzie się złościł, że funduję piękne suknie jego ślicznej żonie. Obiecuję jednak, że tobie nie będę kupować tkanin na sukienki w kolorze twoich oczu!
- Czemu? Są brzydkie?
- Nie, skarbie! - uśmiechnął się Ole promiennie i pocałował ją w czubek nosa. - Masz najpiękniejsze oczy na całym świecie, maleńka. U żadnej dziewczyny nie widziałem równie pięknych. Ale ten kolor, śliczny dla oczu, na sukienki nie jest dość dobry. Mam rację?
Lily nie była tego pewna.
- Mattias ma brązowe oczy - ciągnął Ole, zerkając na szwagra, a Lily poszła jego przykładem. - Oczy w takim kolorze są wyjątkowe, ale brązowa sukienka byłaby smutna, zwłaszcza gdyby ubrać w nią Mattiasa.
Lily zachichotała.
- A ty, maleńka, masz najpiękniejsze na świecie, najbardziej wyjątkowe oczy w kolorze popiołu, ale taka popielata sukienka nadawałaby się raczej dla Kopciuszka, a przecież ty nie jesteś Kopciuszkiem, mam rację?
Lily pokiwała głową.
- Ty będziesz dostawała zielone i żółte sukienki - oznajmił Ole. - Będziesz w nich wyglądać jak księżniczka i jeszcze podziękujesz swojemu wujaszkowi, że zna się na dziewczęcych oczach i sukienkach!
- Na pewno? - pytała Lily.
- Na pewno - odparł Ole.
Liisa także się uśmiechnęła, ale ona nie ufała równie mocno swemu małżonkowi, jak mała Lily wujkowi. Obawiała się, że ona nie dostanie więcej materiałów na sukienki, zresztą i tak nie miała pojęcia, z jakiego powodu Ole obsypał ją prezentami.
- Ole bardzo wszystkich zaskoczył - stwierdził Mattias, ściągając koszulę.
Zostali z Rozą sami, dzieci spały w pokoju obok. Drzwi były zamknięte, a w kominku płonął mały ogień. Delikatne koronkowe firanki poruszały się lekko w otwartym oknie, przepuszczając z ogrodu słodki zapach róż. Noc była ciepła.
- Może wreszcie wydoroślał? - rzekła Roza z nadzieją, bez pewności, czy sama w to wierzy. Zamyślona szczotkowała włosy, siedząc przed piękną toaletką z ciemnego polerowanego drewna. - Może wyprawa do Oulu wyszła mu na dobre? On lubi się trochę wyrwać i przewietrzyć. Zobaczyć innych ludzi. Ole jest bardzo towarzyski. To nie jego wina, po prostu ma taką naturę. Odkąd nauczył się chodzić, wciąż deptał mi po piętach. Nie lubił być sam. Ogarniała go bezradność, gdy nie miał nic do roboty. My, wychowani w Samuelsborg, nie przywykliśmy do tego, by się lenić - rzekła Roza.
Mattias zaśmiał się ironicznie i nagi wsunął się pod okrycie. Roza widziała w lustrze jego silne i umięśnione ciało. Zdążył już się opalić. Wystarczyło, że wystawił twarz do słońca, a już nabierała złocistej opalenizny. Przydawało mu to urody. Z brązowymi oczami i ciemnymi związanymi na karku włosami wyglądał trochę jak Indianin, nieokiełznany i dziki. Do salonów z jedwabnymi tapetami nie pasował, nawet gdy rozpuścił włosy i przepasał się prześcieradłem na biodrach.
- Wilk zawsze pozostanie wilkiem, Rozo. Nawet jeśli włoży owczą skórę - oświadczył Mattias z przekonaniem. - Znam Olego. On coś knuje. Postępując tak, pragnie coś osiągnąć. Jak zresztą każdy, kto dorastał w Samuelsborg.
- To mój brat! Mógłbyś bardziej w niego wierzyć!
- Chętnie, jeśli tylko na to zasłuży - odparł krótko Mattias, przesuwając się tak, by mógł patrzeć na żonę.
Pogasili wszystkie lampy. W pomieszczeniu oświetlonym ogniem w kominku panował półmrok. Mattias widział Rozę wyraźnie. Uwielbiał się jej przyglądać zwłaszcza wieczorami. Ubrana w nocne koszule, które pozostały po matce Hugona, rozczesywała swe rude włosy, okalające jej twarz jak płomienie.
- Nie zaplataj włosów - poprosił, kiedy Roza sięgnęła po wstążkę, aby okiełznać burzę loków. - Nie zaplataj - powtórzył, wytrzymując spojrzeniem jej pytający wzrok.
Odłożyła szczotkę i wstążki na stolik. W milczeniu wstała wreszcie i powoli podeszła do łoża. Kiedy była już wystarczająco blisko, wyciągnął rękę i chwycił Rozę za nadgarstek. Nie opierała się, kiedy powoli pociągnął ją za sobą. Wyplątał się z prześcieradła i zrobił jej miejsce obok siebie. Wciąż trzymał ją za nadgarstek.
Swobodną ręką Roza zaczesała do tyłu brunatną grzywkę męża, odsłaniając jego twarz. Kiedy patrzyła na niego tym spojrzeniem, w którym kryła się czułość i zdumienie, Mattias zastanawiał się zawsze, co takiego dostrzegała. Przeglądając się w lustrze, nigdy nie zauważył niczego, co mogłoby wywoływać taką reakcję. Wtedy pragnął móc się zobaczyć oczami Rozy.
- Nie patrz tak na mnie - poprosił cicho i wziął ją w ramiona.
Przytulił ją mocno i powiódł dłonią po cienkiej i gładkiej jak obmywane wodą kamienie tkaninie, z której uszyta była koszula nocna. Włosy Rozy otuliły ich oboje niczym delikatna koronkowa firanka i łaskotały nagą skórę Mattiasa.
- Muszę na ciebie patrzeć - odparła ze zdziwieniem, tym samym, które dostrzegał w jej spojrzeniu. - Muszę na ciebie patrzeć, Mattias, żeby się przekonać, że naprawdę istniejesz. Żeby nabrać pewności...
Pochyliła się nad jego twarzą i musnęła ustami jego wargi, jakby chciała się upewnić, że to jawa.
Mattias, obejmując ją i przytrzymując kolanami, obrócił się tak, że znalazła się pod nim. Nie mogła więc już wymknąć się mu ze śmiechem i droczyć z nim. Objęła go za szyję, palcami pochwyciła jego włosy. Pośpiesznie odnalazł jej usta, poczuł ich słodki smak i przywarł do jej warg w gorącym, intensywnym pocałunku. Nie bał się już ani jej całować, ani pieścić, ani być z nią blisko. Przestał się bać jej kochać.
Coraz silniej jej pragnął. Nie przestawał jej całować, a może to ona nie odrywała swych ust od jego warg? Stracił orientację, bo jej pocałunki zawsze działały na niego tak samo. Uderzały w niego z oszałamiającą mocą, upajały go, czyniąc bezbronnym i nieobliczalnym.
Całkowicie od niej zależnym.
Tracił przy niej rozum.
- Jestem prawdziwy - wyszeptał i pocałował ją znowu, by znów czuć jej smak. Nie potrzebował żadnych wymówek. Była jego żoną i miał wszelkie prawa obsypywać ją pocałunkami. Oparty na przedramionach, przez chwilę sycił się bliskością jej ciała. Zaraz jednak zsunął się na bok, by nie zgnieść jej swym ciężarem. Była taka delikatna i krucha. Zupełnie jak róża.
- Oboje jesteśmy prawdziwi - dodał i pogłaskał ją po ramionach przez cienkie rękawy. - Ale jeśli natychmiast nie zdejmiesz tej koszuli, to zerwę ją z ciebie i pozostaną z niej jedynie strzępy - zagroził.
Roześmiała się cicho i posłusznie rozebrała. Mattias rzucił koszulę na drugi koniec pokoju.
- Lepiej? - zapytała. Mattias słuchał rozbawiony jej prowokującego tonu. Nigdy nie sądził, że kiedykolwiek jeszcze będzie się śmiał, leżąc w łóżku z kobietą, tymczasem kochając się z Rozą często żartowali i chichotali.
- O wiele lepiej - zapewnił, błądząc dłońmi po jej piersiach, stwardniałych w oczekiwaniu na to, co nastąpi. - Chłodno ci? - zapytał z pozoru niewinnie, muskając kciukiem twardy sutek. - Zmarzłaś?
- Może - odparła i ułożyła się wygodniej, jakby zachęcając go do zabawy. Nie kazał się dwa razy prosić. Pod tym względem bardzo chętnie pozwalał sobą kierować.
Łóżko trzeszczało żałośnie, gdy toczyli ze sobą swoistą grę.
- Pozwól się ogrzać - odezwał się czule i dłońmi gładził każdy najmniejszy fragment jej ciała. To nie było złudzenie, że jej ciało płonęło gorączką, gdy jej dotykał. Czuła to samo co on. Poznawał to po jej zamglonym spojrzeniu.
- Czyżbyś ty wolała mnie ogrzać? - zdziwił się, kiedy przełożyła nogę przez jego biodra.
- Tak - odpowiedziała, obsypując go pocałunkami.
- Nie jestem zbyt przemarznięty - oznajmił, czując na twarzy, szyi, klatce piersiowej i ramionach delikatne muśnięcia jej warg, jakby dotyk różanych płatków. Przygryzała leciutko jego brodawki, aż stwardniały. Pieściła je wilgotnym koniuszkiem języka, rozbawiona tym, że ma nad mężem taką władzę.
- No dobrze - zgodził się Mattias okryty kaskadą rudych włosów. Zacisnął dłonie na jej pośladkach, przyciągnął ją do siebie i przywarł mocniej, czując, jak jego twarda męskość napotyka jej miękkie ciepło.
- Nie narzekam - wyszeptał zmysłowo i uchwycił wargami jej usta, które łaknęły pocałunków.
- Ja też nie - odpowiedziała i obróciła się tak, że znów znalazła się na wierzchu. Jej dłonie spoczywały na jego piersi niczym dwa wachlarze. Usadowiła się wygodniej, kołysaniem bioder doprowadzając go do szaleństwa.
- Nie męcz mnie! - poprosił.
- Męczę cię? - zapytała niewinnie, a w jej błękitnych oczach pojawił się demoniczny błysk.
Jej oczy lśnią jak kamienie szlachetne albo jak gwiazdy, pomyślał Mattias, ale czy ktoś poza zakochanym głupcem widział kiedyś błękitne gwiazdy?
- Męczysz mnie, żono - wyszeptał z uśmiechem. Odchyliła gwałtownie w tył głowę, odsłaniając spod firanki włosów swą twarz. Nie przejmowała się tym, że pokazuje zarówno tę białą jak mleko, olśniewającą pięknem połowę i tę sinoczerwoną, oszpeconą bliznami.
Patrząc na cienką zaczerwienioną skórę po lewej stronie na szyi i lewym ramieniu, przypomniał sobie Rozę, która zawsze przykrywała blizny ubraniem, szalem, gęstwiną włosów. Przypomniał sobie początki ich znajomości, kiedy po raz pierwszy trzymał ją w ramionach. Pamiętał ciemność i jej strach przed pokazaniem komuś, kogo kocha, poparzonego ciała.
Ta nowa Roza nie wstydziła się, nie ukrywała niedoskonałości. Ogarnęła go radość, a serce napełniło się ciepłem. Czuł, że z tego powodu kocha ją jeszcze mocniej. Nie mógł jednak o tym powiedzieć Rozie, by nie urazić jej dumy. Musiał to odkrycie zachować dla siebie.
Położył dłonie na jej biodrach, by ją unieść, a ona zaśmiała się dźwięcznie. Naprowadzała go, gdy zanurzał się w jej wilgotności.
Pozwalała mu na pieszczoty, a potem zaczęła ujeżdżać w szaleńczym rytmie, dzika i zmysłowa. Porwała go niczym sztormowa fala, wreszcie opadła nań i ukryła ich oboje pod wachlarzem rudych włosów. Zatrzęsła się ziemia, a oni ulegli wichrowi, poddali się porywom burzy, niepozorni ludzie na środku potężnego, rozkołysanego oceanu zmysłów.
Wreszcie nastąpiła pełna słodyczy rozkosz. Ciasno objęci zastygli otuleni cienkim prześcieradłem. Ochłonęli nieco, uspokoili drżenie ciał.
- Cóż za perwersja - odezwał się w końcu i pocałował szorstką, czerwoną skórę na szyi Rozy.
- Jesteśmy przecież małżeństwem - odpowiedziała leniwie. - Czy to, że się kochamy, może być nieprzyzwoite?
- Mimo to... Wydaje mi się, że jest zbyt dobrze.
- Sądzisz, że trzeba płacić cierpieniem za wszystkie chwile szczęścia? - zdziwiła się i zaśmiała cicho.
Mattias nie przyłączył się do niej. Przycisnął ją mocniej, czując, że jest szczęśliwy. Łączące ich uczucie było szczere, a jednak nie mógł się oprzeć dziwnemu wrażeniu, że wkroczywszy w krainę cielesnych rozkoszy, złamali jakieś przykazanie, a przynajmniej anielski zakaz. Nie mógł oczywiście czegoś takiego powiedzieć Rozie, bo wyśmiałaby go, mówiąc, że chodzi z głową w chmurach.
- Kiedy jest tak dobrze, Rozo, to nie może być...
- Nie ty w tym małżeństwie masz dar jasnowidzenia, Mattias - przerwała mu Roza. Podniosła do swych ust jego dłoń i obsypywała ją delikatnymi pocałunkami, póki nie zasnął.
Ona tymczasem leżała z otwartymi oczami. Chociaż śmiała się z Mattiasa, sama od wielu już dni doznawała podobnego lęku.
- On mnie wprawia w zakłopotanie - zwierzyła się Liisa szeptem, kiedy z cienkiego błękitnego materiału, otrzymanego parę dni wcześniej w prezencie, razem z Rozą kroiła kolejne części sukienki.
Ole i Mattias zabrali dzieci do lasu, żeby zbudować im szałas, jakiego jeszcze nigdy nie widziały.
- Może stara ci się przypodobać - zastanawiała się Roza. - A może trochę zmienił się tej zimy.
- Mam taką nadzieję - odpowiedziała z żarem Liisa. - Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo chciałabym w to wierzyć, Rozo!
Rozie wydawało się, że wie aż nazbyt dobrze. Zauważyła rozpromienione nadzieją oczy bratowej, która, całkowicie bezbronna, zakochała się w swoim mężu na nowo. Roza nie miała odwagi sprawdzać szczerości intencji Olego. Bała się, że odkryje, iż brat znów prowadzi jakąś grę i bawi się uczuciami swojej żony.
- Nie wiem, gdzie ja się wystroję w taką suknię - westchnęła Liisa i znów nabożnie pogładziła tkaninę. - Jest zbyt elegancka dla mnie, Ole powinien o tym najlepiej wiedzieć. Przecież nie bywam na żadnych przyjęciach ani tutaj, ani w Alta. Mógłby zaoszczędzić sporo pieniędzy, gdyby mi kupił zwyczajny materiał w kratkę. - Westchnęła. - Ale skoro już się tak wykosztował, muszę coś z tym zrobić. Bardzo mi wstyd, Rozo, bo tak naprawdę Ole wydał twoje pieniądze. Żyjemy tu przez cały czas na twój koszt, a on tymczasem kupuje coś, czego wcale nie potrzebuję, tylko dlatego, że naszła go taka ochota. Czasem jestem niemal pewna, że on w ogóle nie myśli, i bardzo się tym zadręczam. Wolałabym, żeby nie kupował mi tego materiału. W ogóle nie powinien mi nic kupować!
- Bzdury opowiadasz - stwierdziła Roza stanowczo. - Jeśli ty nie masz na tyle rozumu, żeby się cieszyć, to pozwól, że ja się będę cieszyć w twoim imieniu. Spadek po Hugonie należy się nam wszystkim, całej rodzinie, Liiso. A ty jesteś członkiem tej rodziny. I oczywiście potrzebujesz eleganckiej sukni. Daj sobie więc spokój z tymi głupstwami!
Liisa mimowolnie uśmiechnęła się, rozbawiona złością Rozy.
- Tak, już widzę, jak kręcę się po domu i ścieram kurze w tej Ślicznej błękitnej sukni. Do tego jeszcze jedwabne trzewiki, a byłaby ze mnie prawdziwa księżniczka. Coś mi się zdaje, Rozo córko Samuela, że nie jesteś przy zdrowych zmysłach. Podobnie zresztą jak twój brat.
- Moglibyśmy urządzić przyjęcie - zaproponowała Roza.
- Właśnie - odrzekła oschle Liisa. - Przyjęcie we własnym gronie, z Pekką, Marją i Villem. Nawet nie będziemy musieli rozkładać stołu, przecież zasiądzie przy nim dokładnie tyle samo osób co zwykle.
- Hugo musiał chyba mieć jakichś przyjaciół - upierała się Roza.
- Takich jak Ville - prychnęła Liisa z pogardą, nie kryjąc swej niechęci do najbliższego przyjaciela i kochanka Hugona. Liisa nie chciała nawet myśleć o istnieniu takich mężczyzn jak Ville i Hugo, mężczyzn gustujących w osobnikach własnej płci.
- Hugo musiał mieć przez te wszystkie lata jakichś przyjaciół, których można by zaprosić na obiad ku jego czci.
- Widziałaś, ile osób wzięło udział w jego pogrzebie - odparła Liisa oschle. - Zapewne podobne grono zgodziłoby się przyjść na obiad upamiętniający zmarłego. Poza tym jest jeszcze za wcześnie. Jeszcze nie minął nawet rok od śmierci Hugona, nie uchodzi więc świętować. Ludzie z wyższych sfer bardzo przestrzegają reguł i konwenansów. Przysłaliby ci uprzejmy liścik z ubolewaniem, że nie mogą przyjąć zaproszenia, podając różne powody. Jest za wcześnie, Rozo. Musisz poczekać, aż minie rok.
- Kiedy minie rok, będzie za późno - odparła Roza, która już podjęła decyzję.
- Chcesz urządzić przyjęcie po to tylko, bym miała gdzie wystroić się w moją nową suknię, która i tak jest dla mnie nazbyt elegancka? - zapytała Liisa rozbawiona, ale ścisnęło ją w gardle ze wzruszenia.
- Takie wydarzenie wprowadziłoby nieco ożywienia do naszego dość monotonnego życia na wyspie - zamyśliła się Roza. - Czyż Marja nie opowiadała, że matka Hugona uwielbiała przyjęcia? W ten sposób możemy także jej okazać szacunek.
- Nikogo tu nie znamy.
- Właśnie - odparła lekko Roza. - Nie sądzisz, że ci, którzy nas nie znają, byliby ciekawi nas poznać? Zapewne i oni chcieliby się przyjrzeć bliżej spadkobiercom Hugona. Słyszeli wiele plotek. Założę się, że w Oulu ludzie gadają o nas, Liiso! O mnie i mojej okropnej twarzy...
- Pekka ani Marja nigdy o tym nie wspominali.
- A ty na ich miejscu byś coś powiedziała? - spytała Roza. - Służba w The House też nie opowiada państwu, co myślą o nich mieszkańcy Kopalni. Nie roznoszą na prawo i lewo plotek o szczegółach z życia swoich chlebodawców, prawda? Mimo że traktujemy Pekkę i Marję po przyjacielsku, oni wiedzą, że są służącymi. Poza tym pewnie uważają, że nie o wszystkim powinniśmy wiedzieć.
- Skąd takie przypuszczenie? - zdziwiła się Liisa, kończąc wykrajać podszewkę do stanika sukni. Z dezaprobatą przysłuchiwała się entuzjastycznym projektom Rozy.
- Byłam zarówno służącą u ludzi z wyższych sfer, jak i panią, Liiso - odparła krótko i we wspomnieniach znów ujrzała Georgię. Trudno było uniknąć takich porównań. Przypomniało jej się, jak kobiety z rodu O'Connorów szyły sobie suknie na bal z najtańszych materiałów, kupionych w pobliskich sklepach takich samych tkanin, z których nosiły ubrania niewolnice.
Dopóki nie opuściły wnętrz Favourite, wydawało się im, że wyglądają olśniewająco. Czuły się jak królowe. W Blossom Hill zauważono natychmiast, że ich suknie nie zostały uszyte w pracowni krawieckiej. Wypadły żałośnie na tle innych gości. Roza wciąż jeszcze słyszała szepty rozbrzmiewające za ich plecami: „white trash...”, białe śmieci.
Nie dały się jednak upokorzyć. Żadna z nich nie musiała przypudrowywać policzków tego wieczora, u wszystkich zachowały tę samą naturalną barwę. Nikt z bogaczy i wysoko urodzonych nie zdołał zmusić ich, by ugięły karku z powodu niskiego pochodzenia. Były dumne z tego, że wywodzą się z O'Connorów. A na następnym balu ich suknie przyćmiły suknie pozostałych dam.
Większość ludzi zwraca uwagę jedynie na to, co widoczne dla oka, tymczasem liczy się zupełnie co innego. Roza miała ochotę pokazać osobom ze sfer, z których wywodził się Hugo, że oni, przybysze z Norwegii, nie są gorsi od tych, którzy afiszują się tytułami, nazwiskami i błękitną krwią. Sądziła, że przyjęcie znakomicie posłuży temu celowi.
- Mar ja w każdym razie z pewnością nie zgodzi się na tańce - oświadczyła Liisa.
- Możemy wystawić stoły do ogrodu - snuła tymczasem plany Roza, nie zważając na powątpiewanie widoczne na twarzy Liisy. - Jedzenie ustawimy na stołach. Będzie cudownie. Białe obrusy i mnóstwo kwiatów w srebrnych wazonach wykonanych przez Ailo. Wokół altany zawiesimy girlandy z róż i udekorujemy drzwi w środku i na zewnątrz pałacu. Wielkie drzwi do ogrodu zimowego będą otwarte na oścież, tak byśmy mogli po obiedzie wejść pod dach. Tu można poczęstować panów koniakiem, a panie słodkim winem. Koniecznie musi być sherry! Hugo bardzo lubił sherry. A może zrezygnujemy z koniaku dla mężczyzn i nakłonimy panów, by wypalili swoje cygara w towarzystwie dam? To będzie zamieszanie, nie sądzisz? Powiedzą, że wywołujemy skandale, całkiem jak poczciwy Hugo. Jak myślisz, jemu spodobałoby się takie przyjęcie? Sądzisz, że uśmiecha się do nas tam ze swojego nieba?
Stała przy szklanych drzwiach i wpatrywała się w ogród. Już sobie to wszystko wyobrażała. Przy balach urządzanych w Georgii takie przyjęcie to fraszka, ale przynajmniej stanowić będzie namiastkę tamtego życia. Przywoła drobny fragment amerykańskiego Południa, by ożył na tej wyspie, która stała się jej własnością.
- Nie sądzę, że Hugo Runefelt trafił do nieba - odparła Liisa, tnąc uważnie tkaninę. Uznała, że tak czy inaczej musi się pospieszyć z szyciem sukni. Jeśli trafi się jej okazja, założy ją, a jeśli nie, to powiesi w szafie. W żadnym z tych przypadków nie stanie się katastrofa.
Prawie dała się porwać i oczarować wizji Rozy, jej entuzjastycznej opowieści o tym, jak to wszystko urządzą. Prawie. Bo w końcu rozsądek przeważył. Zrozumiała, że to kolejna mrzonka dzieci Samuela, której nie da się wcielić w czyn. Dobrze znała te mrzonki. Ole wciąż zapalał się do nowych pomysłów. Tak łatwo dawał się uwieść każdej nowej idei, rozprawiał o niej z zapałem i tracąc poczucie rzeczywistości, rozbudowywał o kolejne pomysły. Jak Ville, który zdobił meble i skórę warstwą złota, by nadać im mniej codzienny wygląd, by uczynić zwyczajne rzeczy piękniejszymi.
Tacy właśnie byli i Roza, i Ole. Potrafili zwyczajną myśl przemienić w olśniewające marzenie. Liisa nie miała równie bujnej wyobraźni. Zresztą już nieraz przekonała się na własnej skórze, że sny na jawie rozwiewają się jak dym. Nie chciała już więcej budować zamków na lodzie. Nie może zabronić tego Rozie i Olemu, ale też nie pozwoli się w to wciągnąć.
- Nie znam się na przyjęciach - rzekła przepraszająco, zastanawiając się, ile dni zajmie Rozie powrót na ziemię.
- Ale potrafisz gotować - rzekła Roza.
- Mar ja za nic w świecie nie wpuści mnie do kuchni! - odparła Liisa, nie wyjaśniając Rozie, że sama nie śmiałaby naruszyć rewiru Marji.
- W takim razie zwalniam cię z przygotowań! - rzuciła Roza beztrosko. - Zajmiesz się szyciem swojej sukienki, Liiso! Ja poproszę o pomoc Marję. Ona przecież się tym zajmowała przez wiele lat, służąc u Runefeltów. Poza tym kto, jak nie ona, zna przyjaciół Hugona.
- Co do przyjaciół, sądzę, że więcej na ten temat może wiedzieć Ville - rzekła Liisa. - Przypuszczam, że Marja umieści na liście raczej tych, których chętnie by widziała jako przyjaciół Hugona.
- A może właśnie ich chciałabym tu zaprosić? - rzuciła lekko Roza, otwierając podwójne drzwi do ogrodu.
Całkiem zapomniała, że wykrajała z Liisą suknię i obiecała pomóc przy szyciu. Rozę pochłonęła już inna sprawa. Wyobraziła sobie słoneczny dzień i uginające się od jadła stoły w ogrodzie. Widziała już dekoracje z róż, eleganckich gości, parasole. Pożałowała, że zostawiła wszystkie swoje krynoliny w Ameryce. Przyjemnie byłoby poczuć słodki smak zemsty, przewyższając modną kreacją damy, w których żyłach płynie błękitna krew. Ale przecież nie można mieć wszystkiego. Roza poszła poszukać Marji.
- Najgorsze, że Hugonowi na pewno by się ten pomysł spodobał - rzekł Ville, pomagając Mattiasowi rozkładać białe adamaszkowe obrusy na stołach wystawionych wcześniej w ogrodzie. - Hugo był bardzo towarzyski. Ciężko znosił to, że wszyscy odwrócili się od niego. Nie potrafił zrozumieć, że czasem trzeba z czegoś zrezygnować.
Przyjęcie zapowiadało się wspaniale. Już trzeci dzień pod rząd świeciło słońce i nie wiała nawet lekka bryza. Było tak gorąco, że Lily stanowczo odmówiła zakładania butów, więc i Matti uznał, że najlepiej zrzucić „swoje. Boso biegali po zielonej trawie, umorusani i szczęśliwi. Mattias był zadowolony, że Roza okazała się nieustępliwa i nie pozwoliła im wcześniej założyć odświętnych ubranek, chociaż Lily prosiła o to błagalnym głosikiem.
Widząc, że Ole wynosi jeszcze jeden stół, Mattias stwierdził, że to pewnie już ostatni, jaki stał w pałacu.
- Pośpieszcie się - zawołał żwawo Ole. - Nasz domowy generał daje wam tylko pół godziny na przebranie. Potem wyniesiemy jedzenie, a Roza zajmie się dziećmi i kwiatami.
- Pół godziny? - zawołał Mattias oburzony.
- To nie moja wina - odparł Ole, rozkładając ręce bezradnie. - Powtarzam tylko to, co kazała mi przekazać. Ona powinna pracować w naszej kopalni w Kafjord. Podkręciłaby do pracy nawet najbardziej opieszałe brygady. Co ja mówię, ona i na wojnie by sobie poradziła. Z takimi generałami żołnierze odnosiliby zwycięstwo za zwycięstwem w każdej bitwie...
- Roza zaangażowała się w to przyjęcie duszą i ciałem - stwierdził Ville i chwycił jeszcze jeden obrus. Poruszał się zgrabnie pomimo mocnej budowy. - Lepiej zróbmy to, co do nas należy, żeby nas nie obwiniała, gdy coś wyjdzie nie tak.
- A cóż miałoby nie wyjść? - spytał Mattias, ale i on obawiał się, że tym razem Roza wzięła na siebie zbyt wiele.
Gdyby coś się nie udało, przeżyłaby wielkie rozczarowanie. Tak bardzo pochłonęło ją planowanie przyjęcia, tyle czasu poświęciła na to, by uroczystość upamiętniająca Hugona wypadła jak najlepiej. Była taka ożywiona przez ostatnie dni. Swoim zapałem zaraziła Marję.
Przez całą noc układała bukiety w wazonach. Nie było pomieszczenia w pałacu, którego nie ozdobiła kwiatami. Wszędzie stał przynajmniej jeden wazon. Na niewielkim cmentarzu groby także zostały uprzątnięte i wszędzie postawiono świeże róże. Największy bukiet na grobie Hugona.
Ville pomógł Rozie upleść girlandy, którymi ozdobiła drzwi wejściowe, a także wszystkie inne drzwi wewnątrz pałacu. Całymi dniami kobiety czyściły srebra i polerowały kryształowe kieliszki, które lśniły tak, że odbijało się w nich niebo.
Przez równie wiele dni przygotowywano jedzenie. Gotowano, smażono i pieczono w kuchni dniem i nocą. Mar ja nawet otworzyła drzwi kuchni i wpuściła Rozę i Liisę, jedynie mężczyznom zdecydowanie zakazała wstępu do swojego królestwa.
- Najgorsze, że nigdy nie wiadomo, co się zdarzy. A jak się coś nie uda? - zafrasował się Mattias.
- Roza pomyślała o wszystkim - uznał Ole. - Zdążyła nawet upiąć fryzurę Liisie. Do diabła, nie miałem pojęcia, że Roza orientuje się w tylu sprawach. Jestem ciekawy, jakich jeszcze szczegółów ze swej przeszłości nam nie zdradziła.
- Wszystko się uda - odezwała się Roza, wychodząc boso z trzema wazonami. Musiała słyszeć pełne niepokoju pytanie Mattiasa. - Nie dopuszczam nawet takiej myśli, że coś mogłoby pójść niezgodnie z planem - powtórzyła stanowczo, stawiając wazony na stole. - Nalejcie wody i włóżcie kwiaty, do każdego wazonu! Bukiety mają przypominać gałęzie drzew równomiernie rozkładające się na boki. Poradzicie sobie?
- Na pewno - mruknął Matttias i sięgnął po nóż do pochwy przymocowanej do paska. - Nigdy nie sądziłem, że będę dla niej ścinać naręcza kwiatów. Poza tym, zdaje się, że mieliśmy się przebierać.
- Na pewno za chwilę przyjdzie z nowym rozkazem. Kiedy uzna, że upłynęło dość czasu na wykonanie zadania - zażartował Ole, daremnie próbując powstrzymać wesołość. Skończyło się na tym, że obaj z Mattiasem trzymali się za brzuchy, zanosząc się od śmiechu.
- Na pewno wszystko się uda - stwierdził Ole, kiedy już się uspokoili. Znów ścinali róże, klnąc pod nosem przy każdym ukłuciu ostrymi kolcami. - Większość gości potwierdziła swe przybycie. Słyszałem, jak kobiety w kuchni liczyły talerze. Spodziewają się około trzydziestu osób. Bóg raczy wiedzieć, co Roza napisała w zaproszeniu. Musiała im chyba obiecać coś więcej niż tylko wyżerkę za darmo!
Spojrzał na puste na razie stoły w zielonym ogrodzie w obramowaniu puszących się urodą kwiatów.
- Odnoszę wrażenie, że Roza już brała udział w takich przygotowaniach, prawda? - rzekł z namysłem Ole. - Jakie ona właściwie prowadziła życie zagranicą? Wiesz coś o tym? Opowiedziała ci? Chyba całkiem inne niż to, które wiedziecie w Alta. Wydaje mi się, że nie ma zupełnie tremy przed tym wydarzeniem, podczas gdy ja, taki chojrak, trzęsę się cały ze strachu.
Mattias nie odpowiedział na pytanie szwagra. Uważał bowiem, że nikogo nie powinno obchodzić to, co Roza wolała zachować dla siebie.
Ale sam także odczuwał lęk. Nie przed tym, że się ośmieszy przed gośćmi brakiem ogłady, lecz przed tym, że coś pójdzie nie tak, jak zaplanowała sobie Roza. Bał się, że z jakiegoś powodu spadną na nią kłopoty albo spotka ją niepowodzenie. Nie miał pojęcia, co może zrobić, by zapobiec katastrofie.
- Wynosimy ciasta - usłyszał głos Rozy, która razem z Marją i Pekką pojawiła się z tacą pełną cudowności, których Mattias nigdy jeszcze nie widział na oczy. - Idźcie się przebrać - poprosiła.
Mattias poczekał, aż Roza odstawi tacę, i objął ją ramieniem, po czym pocałował ją tak gorąco, że spojrzała na niego zdziwiona.
- Co z tobą? - zapytała.
- Jesteś wspaniała - powiedział.
- Wspaniała?
Pokiwał głową i pocałował ją w czoło. Wciąż jeszcze tyle zostało do zrobienia. Na ile znał Rozę, wiedział, że osobiście przypilnuje każdy najmniejszy szczegół przygotowań.
- A kiedy zamierzasz się ubrać? - zapytał.
- Za chwilę.
- Mogę ci w czymś pomóc?
- Nie - odparła stanowczo. - Załóż swoje eleganckie ubrania, leżą na łóżku. Wypoleruj buty. I na miłość boską nie przypinaj pochwy z nożem do paska! Położyłam ci też nową apaszkę. Zawiążę ci, kiedy przyjdę się przebrać. Jest tam też czarna aksamitka do włosów.
- Też mi zwiążesz sama? - zapytał z lekką ironią, bo wydawało mu się, że trochę przesadza.
- Sam sobie możesz związać, za to ja będę potrzebowała twojej pomocy przy sznurowaniu gorsetu.
- Gorsetu? - zapytał zdumiony. - A skąd ty wzięłaś gorset? Naprawdę masz zamiar wciskać się w to narzędzie tortur?
- Marja załatwiła dla nas gorsety. Liisę już zasznurowałyśmy, właśnie się przyzwyczaja do niego. Z początku trochę zbladła, bo nie mogła złapać tchu, ale jakoś się udało. Ten jeden wieczór jakoś wytrzymamy. Chyba rozumiesz, że nie możemy się pokazać tym arystokratycznym paniusiom bez gorsetu. Poza wszystkim to nie uchodzi, mój mężu. A chyba nie chcesz, by twoją żonę uznano za nieprzyzwoitą.
- Zdążyłem się do tego przyzwyczaić - rzucił krótko.
Zamilkł pod wpływem fali słów, jaka wypłynęła z jej ust. Ta zupełnie nowa Roza wprawiła go w zakłopotanie. Nie widział jej wcześniej takiej podekscytowanej.
- Idź już! - poprosiła i poklepała go po plecach, po czym wspięła się na palce, pocałowała lekko w usta i pobiegła z powrotem do swych zajęć.
- Gorset - wymamrotał pod nosem Mattias. - Gorset... apaszka... aksamitka. Chyba śnię jakiś zupełnie zwariowany sen. Mam nadzieję, że zaraz się obudzę.
Nieco ponad godzinę później Roza stała przed nim i wiązała mu bordową apaszkę. Mattias, widząc swoje odbicie w lustrze, miał wrażenie, że patrzy na dandysa, który z pewnością by go śmieszył, gdyby spotkali się przypadkiem. Okropna, ozdobiona koronkami koszula w kolorze ecru podobno wspaniale podkreślała jego urodę i nieokiełznaną naturę. Roza mruknęła coś o tym, że przypomina nieco pirata z Karaibów, a ton jej głosu brzmiał obiecująco.
Właśnie te niewypowiedziane na głos obietnice skłoniły Mattiasa do włożenia na siebie przygotowanego przez Rozę stroju. Wyczuł bowiem słabość żony do karaibskich piratów i postanowił, że nie poskąpi jej grzesznych uciech, kiedy już skończy się to cholerne przyjęcie. Przetrzyma niedogodności. Zresztą nie raz już tego dowiódł.
Roza podała mu surdut, a gdy go założył, wygładziła materiał na ramionach i obciągnęła rękawy. Mattias nie czuł się dobrze, ale nic nie powiedział, mając w pamięci czekającą go nagrodę.
- Czy mogę mieć przypasany nóż, kiedy będę twoim piratem? - zapytał prowokująco i odsunął jej dłoń, która usiłowała wymierzyć mu przyjacielskie razy.
- Teraz musimy się zachowywać jak jaśniepaństwo z Hailuoto - rzekła, upinając spinkami włosy na czubku głowy w efektowny kok.
Mattias z wrażenia stracił mowę.
Nie odezwał się też, gdy włożyła podwójną warstwę halek, a na to dopiero złotawą spódnicę zapinaną w talii.
- Skąd masz tę kreację? - zapytał.
- Przerobiłam ze starej sukni matki Hugona - odparła lekko Roza i sięgnęła po stanik. - Była nie dość szeroka, więc by nadać jej bardziej modny fason, wszyłam wstawki.
Roza uniosła fałdy, a wówczas Mattias ujrzał turkusowe wstawki, których nie zauważył w pierwszej chwili. Nieczęsto oglądał takie suknie. Nie sądził, że Roza przywykła do noszenia podobnych strojów, tymczasem ona poruszała się w eleganckiej sukni z gracją i swobodą.
- Musisz mi pomóc zapiąć - powiedziała, wkładając rękawy turkusowego stanika sukienki. - Na szczęście jestem tak samo szczupła jak matka Hugona - powiedziała, prostując plecy, by mógł zapiąć maleńkie guziki.
- Za nic w świecie nie poradzę sobie z zapięciem tych wszystkich guzików - roześmiał się Mattias.
- Ależ oczywiście, że sobie poradzisz! Ty, który uganiałeś się za tyloma dziewczętami, masz w tym wprawę.
Oboje wybuchnęli śmiechem.
- Nie sądziłem, że moja własna żona wysunie taki argument, by mnie przekonać.
Roza odpowiedziała mu uśmiechem, uchwyciwszy jego spojrzenie w lustrze. Wtedy Mattias uświadomił sobie, że ona też na niego patrzy. Nie mógł się powstrzymać, by nie przytulić się policzkiem do jej policzka i spojrzeć na ich odbicie w lustrze.
- Ależ z nas para - stwierdził z podziwem i wrócił do zapinania guzików.
- Jesteśmy państwem na Hailuoto - odparła Roza z powagą.
- To ty jesteś panią na Hailuoto - zaprotestował. Nie zauważył, że Roza gwałtownie pobladła, gdy tak ją nazwał. Skupiony na guzikach, nie zwrócił uwagi na to, że zadrżała.
- Pośpiesz się - poprosiła, biorąc się w garść. - Widzę łódź płynącą w stronę wyspy.
Ustawili się przed pałacem. Moment był podniosły. Czuli się tak, jakby uczestniczyli w jakimś świętym rytuale. Mattias spocił się pod bordową apaszką, a i czarny strój chyba nie najlepiej nadawał się na letnie przyjęcie, bo słońce prażyło go niemiłosiernie. Nie mógł uwierzyć, że się na to wszystko zgodził. Dopiero teraz zrozumiał, że akceptując pomysł Rozy, nie miał pojęcia, w co się wplątuje. Zależało mu jedynie na tym, by sprawić jej radość.
Stała obok niego, z włosami upiętymi tak wymyślnie, że pewnie elegantkom z Sawannah odjęłoby mowę z podziwu, gdyby ją teraz ujrzały. Krygując się i uśmiechając kokieteryjnie, mówiła, że w Sawannah taki lekko wyzywający styl bardzo się wszystkim podoba.
Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć, że Roza wygląda, jakby właśnie wstała z łóżka i nie zdążyła się jeszcze uczesać. Mattias obawiał się, że arystokratki z Oulu takie właśnie odniosą wrażenie i że zaszkodzą tym jego żonie. Ta jej fryzura, jak mu się zdawało, zbyt mocno rzucała się w oczy. Suknia natomiast zupełnie nie wyglądała na przerobioną ze starej. Jedynie góra przyozdobiona wysokim kołnierzem, z głębokim dekoltem odsłaniającym więcej niż zakrywającym, nie odpowiadała najnowszej modzie. Wszyscy jednak, którzy popatrzą na twarz Rozy i zauważą blizny ciągnące się wzdłuż szyi, zrozumieją, po co przy sukni ten nieco staromodny detal.
Liisa i Ole stali parę kroków za nimi. Ole, w tych samych kolorach co Mattias, miał na szyi apaszkę w kolorze złotym, tak jak suknia Rozy. Kobiety najwyraźniej zadbały o każdy szczegół. Ole zerkał ukradkiem na swoją żonę, a w jego spojrzeniu krył się niekłamany zachwyt.
Błękitnej tkaniny starczyło nie tylko na suknię dla Liisy, ale i na sukienkę Lily. Roza namówiła Liisę, by ozdobić suknię jedwabiem w jeszcze jaśniejszym kolorze błękitu. W kufrach matki Hugo znalazły strój z gęstego lśniącego jedwabiu. Kristina Runefelt była szczuplejsza od Liisy, więc nie dało się wykorzystać żakietu, a Liisa nie miała serca go pociąć, skoro idealnie pasował na Rozę. Wykorzystały więc spódnicę, z której uszyły wąskie rękawy i lśniącą sztywną kryzę wokół dekoltu. Kiedy Liisa nałożyła gorset, miała wrażenie, że się udusi, ale gorset podniósł jej obfity biust i wyszczuplił ją. Śmiejąc się serdecznie, stwierdziła, że wreszcie odzyskała talię. Suknia miała obniżony stan, a zaczynające się od połowy bioder fałdy spódnicy opadały niczym błękitne strugi wodospadu.
Gdy Ole zobaczył żonę, pośpiesznie przykrył szalem jej głęboki dekolt. Roza mrugnęła porozumiewawczo do bratowej, która zbladła, ujrzawszy w lustrze swe odbicie. Za późno jednak było na zmiany, Roza musiała więc kilka razy powtórzyć zapewnienie, że Liisa w żadnym przypadku nie wygląda nieprzyzwoicie.
- W Anglii dla takiej sukni kobiety dałyby się zabić - przekonywała bratową. - A niejeden mąż nie zawahałaby się zrobić awanturę tym, którzy pożerali wzrokiem ich żony ustrojone w takie suknie - wtrącił się Ole, ale w jego błękitnych oczach pojawił się błysk podziwu. Był nieco zszokowany, ale nie odczuwał złości. Przeciwnie, spoglądał na Liisę jak na fascynującą nieznajomą. Gdzieś zniknęła jego nudna, szara, nie wyróżniająca się niczym żona. Roza żałowała, że nie mogła poświęcić Liisie jeszcze więcej czasu. Miała jednak nadzieję, że bratowa wzbudzi zainteresowanie nie tylko swojego męża, ale i innych mężczyzn, którzy pojawią się na przyjęciu. Liisie dobrze by to zrobiło, a Ole przynajmniej stałby się trochę czujniejszy, a może też bardziej zazdrosny.
- W Alta nie mogłabym założyć tej sukni - odezwała się Liisa, drżąc lekko. - Ludzie stwierdziliby, że oszalałam, a mama nigdy więcej by się do mnie nie odezwała. Wszyscy by mnie uznali za niemoralną.
- A kto mówi o powrocie do Alta? - zapytał Ole cicho, tak by nie usłyszała go Roza.
- Nie przywykłam do biżuterii - westchnęła Liisa, co chwila podnosząc ręce i sprawdzając, czy nie zgubiła pierścionków.
- Nie przesadzaj! - prychnął Ole. Liisa miała na sobie klejnoty Runefeltów. Choć wybrała najskromniejsze ze szkatułki, to i tak czuła się zbyt strojnie. Na szyi zawiesiła krótki sznur drobnych perełek z lśniącym szafirem przy zapięciu, a w uszach miała dyskretne klipsy z pereł. Nigdy nie nosiła kolczyków, więc choć Roza zapewniała, że bardzo jej w nich do twarzy, nie dowierzała i była przekonana, iż goście na jej widok wybuchną śmiechem. Roza odmówiła założenia jakichkolwiek ozdób, poza wisiorkiem złotego ptaka na skórzanym rzemyku. Traktowała go jak amulet i nigdy się z nim nie rozstawała. Mar ja próbowała ją namówić na szmaragdową kolię po Kristinie, ale Roza, uniósłszy dumnie brodę, oznajmiła, że nie są jej potrzebne inne klejnoty. Mar ja zrezygnowała, widząc, że nic nie wskóra. Kiedy Roza powiedziała: „nie”, znaczyło „nie”.
- Jak nas zobaczą, będą się śmiać - krakała Liisa.
- Cii! Wyglądasz ślicznie - uspokoił ją mąż i osłaniając dłonią czoło, popatrzył w stronę płynącej powoli w stronę przystani łodzi. Trudno mu było ustać w miejscu. Serce waliło mu młotem, nie słyszał własnych myśli.
Liisie zdawało się, że została obsypana płatkami róż. Wstrzymała oddech, a na jej twarzy odmalowało się oddanie, graniczące z czcią. Ole jednak tego nie dostrzegł. To, co ona wzięła za wyszukany komplement, było z jego strony jedynie próbą uspokojenia zdenerwowanej żony.
Liisa, która nie pamiętała, kiedy Ole powiedział jej coś tak miłego, poczuła się uskrzydlona szczęściem. Nabrała przekonania, że mąż w ciągu minionej zimy naprawdę się zmienił.
- A co, u diabła, stało się z gośćmi? - zapytał Mattias, krążąc niespokojnie po ogrodzie. Roza strofowała go, że znów wypycha kieszenie w spodniach.
- Nie zapominaj, Mattias, że to nie kopalnia! Nie wyjął rąk z kieszeni z przekory. Nie lubił, gdy ktoś nim dyrygował. W oknach holu zauważył twarze Pekki i Marji, na których malowało się pełne napięcia oczekiwanie, podobnie jak na twarzy Rozy. Ostatnie tygodnie przygotowań wywołały falę wspomnień. Mar ja przypomniała sobie radosne lata, kiedy uwielbiająca tańce i zabawy Kristina Runefelt była młodą panią na Hailuoto.
Ville także postanowił poczekać w pałacu. Choć Roza niemal błagała go, by razem z nimi powitał gości, uprzejmie, acz stanowczo, odmówił. Nie był w stanie wyjaśnić tego dokładnie Rozie. Sam nie rozumiał do końca wszystkich swoich uczuć, jak więc inni mieli je pojąć.
Roza pogodziła się w końcu z jego decyzją, domyślając się, że Ville kieruje się wyczuciem i taktem. Nie chciał uczynić niczego, co mogłoby rzucić cień na osobę Hugona i zbrukać pamięć o nim.
- Jakoś pusto na tej łodzi - stwierdził Ole, dłonią osłaniając oczy od słońca.
- Może przewoźnik wypłynął wcześniej? Wprawdzie to niepodobne do Ardvo, ale kto wie...
Samotna postać kierowała się w stronę pałacu.
- Albo całkiem nie trafiłaś z modą, przygotowując stroje dla nas - rzucił Mattias, zerkając na Rozę - albo ten mężczyzna nie jest ubrany odświętnie. Któż to taki?
Roza nie zareagowała na jego żarty. Wyprostowała się jak struna i odparła, wzruszając ramionami:
- Nie mam pojęcia. Ale nikogo z zaproszonych gości nie znam z wyglądu, więc to nic nie znaczy.
- Ale gdzie są pozostali? - dziwiła się Liisa. Ole westchnął i pomyślał, że za chwilę stanie się najgorsze. Bezwiednie stanął za żoną i otoczył ją ramionami. Liisa zamarła, bojąc się odetchnąć.
- Nie wiem - odpowiedział Ole i spojrzał na Rozę, która przejęła się jeszcze bardziej niż Liisa. Zrobiło mu się jej żal.
Kiedy przybyły gość przekroczył bramę ogrodu, zauważyli, że jest nieco starszy niż Mattias. Poruszał się dostojnie z ogromną pewnością siebie. Ole poznał po lnianych włosach, kim jest ten mężczyzna.
- Witamy w naszych progach! Zapraszamy na przyjęcie - odezwała się Roza, postępując jeden krok do przodu.
Ukłoniła się i podała dłoń. Nieznajomy skłonił się lekko, prawie nie zginając karku, i złożył pocałunek tuż nad jej dłonią. Maniery miał nienaganne. Twarz pozostała nieprzenikniona. Ale trudno byłoby uznać, że ubrał się stosownie do okoliczności.
- Obawiam się, że dziś na Hailuoto nie pojawią się goście - oznajmił ze spokojem.
Roza potrząsnęła głową, przekonana, że widzi tego człowieka nie po raz pierwszy, ale nie mogła sobie przypomnieć, gdzie i kiedy go już spotkała. A przecież nie powinno to być takie trudne, skoro w okresie pobytu na Hailuoto tylko kilka razy odwiedziła Oulu. Poznała niewiele osób, nie powinna była więc mieć problemu z ich rozpoznaniem.
- Uważam, że to przyjęcie byłoby nie na miejscu, dlatego odprawiłem waszych gości, którzy przybyli na przystań w Oulu.
- Wszystkich? - jęknęła Liisa.
- Kim pan jest? - zapytała Roza lodowatym głosem i mrużąc oczy, popatrzyła na nieznajomego.
Ledwie się powstrzymała, by nie ująć się pod boki. Ole zauważył, jak z trudem zdołała się opanować i zachować z godnością. Wywołało to w nim szczery podziw. Siostra nie dała się przyprzeć do muru. Nie miał pojęcia, skąd czerpie siły, ale był z niej dumny.
- Kim pan jest, który ośmiela się przychodzić nieproszony i psuć przyjęcie na cześć mojego zmarłego krewnego, Hugona Runefelta? - zapytała dobitnie. - Jakim prawem odsyła pan moich gości, którzy wsiadali na pokład mojej łodzi?
- Zapewniam, że miałem takie prawo - odparł mężczyzna.
- Kim pan jest? - powtórzyła swoje pytanie Roza.
- To mój brat - usłyszeli nagle glos Villego.
Wszyscy jak na komendę odwrócili się, nie słyszeli bowiem wcześniej jego kroków. Ville stanął na schodach i napotkawszy spojrzenie brata, skinął lekko głową na powitanie. Bracia najwyraźniej nie byli zbyt wylewni.
- Boris Hurmerinta - przedstawił się nieznajomy i skierował kolejny ukłon w stronę Rozy. - Pani nie musi się przedstawiać, wiem, kim pani jest - oznajmił, uśmiechając się z uznaniem. - Plotki rozchodzą się lotem ptaka. - A to pani mąż?
Mattias uścisnął dłoń gościa. Zachowywał się, zgodnie z oczekiwaniami Rozy, jak człowiek dobrze wychowany, chociaż zmrużył groźnie oczy, a na jego ogorzałej twarzy jaśniej odcinały się blizny. Siląc się na uprzejmość, przedstawił starszemu bratu Villego Liisę i Olego.
Boris Hurmerinta uniósł brew, ściskając dłoń Olego, ale nie powiedział niczego, co mogłoby zdradzić, że się znają.
- Nie ma pan prawa psuć przyjęcia na cześć Hugona Runefelta, Borisie Hurmerinta! - oznajmiła Roza.
- Sądzę, że jak najbardziej mam - odparł ze spokojem i skierował się w stronę zastawionych stołów. - Poczęstuję się - rzekł jakby nigdy nic, zerkając przez ramię, i nałożył na talerz zarówno wędzone mięso, jak i rybę, a także różne rodzaje pieczywa. Sięgnął po kieliszek i nalał sobie szampana.
- Nie ma sensu, byście dłużej czekali - dodał, tak jakby był gospodarzem jakiegoś zwykłego spotkania towarzyskiego. - Obawiam się, że oprócz mnie nikt więcej nie przybędzie. Szkoda, żeby zmarnowało się tak dobre jedzenie! Ville i ja otrzymaliśmy nieco staroświeckie wychowanie. W naszym rodzinnym domu nie zwykło się trwonić czegokolwiek.
- Szkoda tylko, że nikt nie nauczył pana dobrych manier - wyrwało się Rozie. - Pan splugawił pamięć mojego krewnego! Jak miał pan czelność dopuścić się tego? Przecież nawet nie był pan zaproszony! Wiedziałabym, gdyby pan znajdował się na liście gości, ponieważ osobiście wypisywałam wszystkie zaproszenia!
- Pani wybaczy, że przerywam - wszedł jej w słowo Boris Hurmerinta. - Pozwolę sobie jednak zauważyć, że Hugo Runefelt za życia wystarczająco zadbał o splugawienie własnego nazwiska. I wciąż pozostaje taki w pamięci. Nazwisko „Runefelt” okryte było niesławą, jeszcze zanim urodził się mój brat i łaskawa pani, jak mniemam. Ludzie doskonale wiedzą, kim był Hugo. Takich spraw nie zapomina się łatwo. Goście przybyliby na to przyjęcie nie z szacunku dla zmarłego, ale z ciekawości. Zawróciłem ich z przystani. Zresztą żaden z nich nie miał ochoty zostać uznany za przyjaciela zmarłego.
- Jak pan śmie? - powtórzyła Roza.
Nie zważała na Mattiasa ani Olego, którzy próbowali skłonić ją do milczenia. W ogóle ich nie słuchała. Widziała jedynie brata Villego, bezczelnie częstującego się jedzeniem, w którego przygotowanie włożyła wraz z Marją i Liisą tyle pracy. Jej gniew był niebezpieczny jak grzęzawiska, o których często mówił Seamus. Bezdenne bagienne otchłanie na Florydzie, gdzie człowiek albo mógł utonąć, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu, albo jeśli ominął grząski grunt, mógł zostać pożarty przez aligatory. Była wściekła, ale uprzejma. Wiedziała, że nie może dać się sprowokować, bo wtedy ten zadufany arystokrata będzie opowiadał znajomym, że krewni Hugona Runefelta to nieokrzesane gbury z najbardziej dzikich okolic Norwegii.
Bywała w miejscach, w których Boris Hurmerinta nigdy nie postawi swojej stopy. Nie wolno jej o tym zapominać. On o tym nie ma pojęcia, ale wystarczy, że ona wie i potrafi zachować się tak, jak przystało na damę. Ma swoją godność i nie pozwoli jej sobie odebrać, cokolwiek ten intruz zamierza.
- Hugo Runefelt zbrukał nie tylko własne imię - odparł chłodno Boris Hurmerinta. - Zniszczył także mojego brata. Jeszcze za życia sprawił, że Ville okrył się skandalem, i póki Ville zamieszkuje tę wyspę, również zza grobu okrywa hańbą mojego brata.
- To bzdura, dobrze o tym wiesz, Borisie! - wtrącił się Ville z pasją. - Jakoś dziwnie nie kwapiłeś się, by dopuścić mnie blisko siebie i sobie podobnych. Słałeś mi pieniądze w nadziei, że nie pojawię się na żadnym z twoich przyjęć. Skąd więc nagle ta braterska miłość, którą mi tak nieoczekiwanie okazujesz?
Boris Hurmerinta udawał, że nie słyszy sarkazmu w słowach młodszego brata. Jako jedyny częstował się potrawami wystawionymi na stołach i chwalił to, co według niego było szczególnie smaczne. Gospodyni nie wyglądała na zadowoloną z jego pochwał.
- Zbytnio ci pobłażałem, Ville - odparł, wzdychając ciężko. - Może liczyłem na to, że dzięki temu się opamiętasz? Że wreszcie odpowiedzialność weźmie w tobie górę? Niestety, daremnie. - Wzruszył ramionami. - Skoro jednak łagodnością nie zdołałem zawrócić cię ze złej drogi, braciszku, zmuszasz mnie, bym użył bardziej radykalnych środków. Czynię to z bólem, ale jeśli to jedyny sposób, by cię uchronić, nie mogę się wahać. Potrafię żyć z cierpieniem. Pogodzę się jakoś z tym, mając świadomość, że przynajmniej próbowałem. Nigdy bym sobie nie darował, że zrezygnowałem i pozwoliłem ci brnąć dalej ku zatraceniu, Ville. Stoczyć się tak jak Hugo. Ty, Ville, nie jesteś tak zepsuty. Ty wciąż masz jeszcze wybór. Możesz jeszcze uczynić w życiu wiele dobrego.
- Skończyłeś? - zapytał Ville beznamiętnie. Roza ujęła Villego pod rękę, jakby chciała dodać mu otuchy w konfrontacji z niesprawiedliwym bratem, który potrafił głosić długie mowy, ale nie chciał zaakceptować Villego takim, jakim był. Roza nie pojmowała, dlaczego nie chciał zrozumieć, że Ville jest dobrym człowiekiem?
- Czego chcesz? - zapytał Ville.
- Chcę, byś wreszcie zaczął żyć, jak należy, bracie.
Ville odchylił głowę i zaśmiał się w pogodne letnie niebo. Pozwolił się oślepić słońcu i śmiał się do łez. Reakcja była tak gwałtowna, że Mattias zaniepokoił się o niego. Obawiał się też o Rozę. Nie sądził, by żona rozumiała, w co się wplątała, stając bezwarunkowo po stronie przyjaciela Hugo.
- Nie możesz mnie zmusić! - zawołał Ville.
- Owszem, mogę - odparł Boris, odstawiając talerz i kieliszek. Wytarł dłonie w surdut, co natychmiast rzuciło się Rozie w oczy. Była pewna, że prawdziwy arystokrata tak by się nie zachował. Może rodzina Villego także była nowobogackimi, choć nie tak świeżymi jak Roza i jej najbliżsi.
- Właśnie to jest najwspanialsze, Ville, że mogę cię zmusić. - Poklepał się po kieszeni. - Tutaj, mój bracie, mam dokumenty o twoim ubezwłasnowolnieniu. Mnie się powierza prawną opiekę nad tobą.
Roza jęknęła.
- Mam też dokument, gdzie ja, jako twój prawny opiekun, podpisałem zgodę na przymusowe umieszczenie cię w szpitalu dla obłąkanych.
- Szpital dla obłąkanych? - zapytał Ville, ściskając dłoń Rozy tak mocno, że aż jęknęła. - Mój własny brat chce mnie odizolować od świata?
- Jestem za ciebie odpowiedzialny - odpowiedział Boris Hurmerinta. - Troszczę się o to, by mój brat, który, niestety, jest wrakiem człowieka, mógł podleczyć swoje nerwy. By na powrót stał się mężczyzną, a nie żałosną kreaturą, jaką jest teraz. - Boris splunął w trawę i zagrzmiał: - Spójrz na siebie! Spójrz na siebie, Ville! Mdli mnie, gdy na ciebie patrzę. Stoisz tu uczepiony cudzej żony jak matczynej spódnicy.
Ville puścił Rozę, jakby się nagle oparzył. Pozwoliła mu na to. Nawet cofnęła się parę kroków, by mógł udowodnić starszemu bratu, że jest mężczyzną i potrafi sam o siebie zadbać.
- Nie jestem obłąkany.
- Czyżby? - zapytał Boris.
- Popełnisz błąd, wysyłając mnie pod przymusem do azylu.
- Tak? Udowodnij!
- W jaki sposób? - zapytał Ville, siadając na najniższym stopniu schodów.
Brat podszedł do niego.
- Wracaj do domu - rzekł.
- Tylko tyle? Żadnych dodatkowych warunków? - zdziwił się Ville. - To do ciebie niepodobne, Boris!
- Stań się szanowanym obywatelem, ożeń się, spłodź dzieci. Może ludzie z czasem zapomną, co o tobie opowiadano, zapomną o twoim związku z Hugonem Runefeltem.
- Nieźle - stwierdził ironicznie Ville. - Może uda mi się tego wszystkiego dokonać w ciągu najbliższej doby. Przecież aż się roi od dziewcząt z dobrych rodzin, które pragną mnie poślubić. Może niektóre są głuche i nie słyszały plotek krążących o mnie i o Hugonie. Może kilka tych głuchych to przy okazji sieroty i rodzice nie przeszkodzą im popełnić tego największego błędu w ich życiu. Może któraś ma jedynie prawnego opiekuna, który nie troszcząc się zbytnio o to, że niszczy jej życie, pozwoli jej poślubić mężczyznę, który do kobiety jest w stanie żywić jedynie uczucie przyjaźni...
Gdy urwał, zapadła cisza.
- Jeszcze tej doby mogę cię ożenić - odparł Boris.
- O czym ty mówisz?
- Znalazłem dziewczynę, która jest chętna ciebie poślubić - wyjaśnił Boris. - I to jeszcze dziś.
- Kiedy planowane jest przyjście dziecka na świat? - zapytał Ville cynicznie, wytrzymując spojrzenie brata.
Boris nie mrugnął nawet powieką ani się nie zarumienił.
- Dziecko uznasz za swoje, będzie nosić twoje nazwisko.
- A kiedyż to miałbym spłodzić szczęśliwej pannie młodej potomka? - zapytał Ville i wzdrygnął się.
- Dziecko urodzi się w lutym.
- Nie opuszczałem wyspy w maju. Boris Hurmerinta nie dał się wyprowadzić z równowagi, przez co jeszcze bardziej zyskał w oczach Olego. Nie potrafił pojąć, że brat Villego zdołał tak wiele załatwić w przeciągu zaledwie miesiąca, bo tyle czasu upłynęło od jego wizyty u adwokata w Oulu, kiedy to zwierzył się mu ze swych rozterek.
- Możesz wybierać: trafisz do szpitala albo ożenisz się jeszcze dziś wieczór. Po ślubie wsiądziesz wraz z małżonką na pokład statku płynącego do Helsinek. Tam przesiądziecie się na inny statek płynący do St. Petersburga.
- Ale czy tak długa podróż morska nie odbije się na zdrowiu mojej ciężarnej żony? - zapytał Ville. - Nie chciałbym, aby cierpiała podczas naszej podróży poślubnej.
- Z St. Petersburga udacie się do Paryża - ciągnął Boris. - Nasi krewni z największą radością gościć was będą u siebie, kiedy narodzi się dziecko.
- A tu nikt się nie dowie, kiedy dziecko dokładnie przyszło na świat - zrozumiał Ville olśniony. - Fantastyczny plan!
- Nie może pan tego zrobić swojemu bratu - wtrąciła się Roza.
- Szpital dla obłąkanych albo ślub - oznajmił Boris Hurmerinta. - Nie przypłynąłem łodzią sam, Ville. Albo pójdziesz dobrowolnie, albo zabierzemy cię stąd siłą. Cokolwiek się zdarzy, pamiętaj, że pozostawiłem ci wybór.
Ville wzruszył ramionami.
- Cóż, w takim razie mogę się zacząć pakować. Wolałbym to zrobić sam.
Roza wyjęła spinki z włosów, potrząsnęła głową, tak że loki opadły jej swobodnie. Ból głowy nieco zelżał, choć wciąż dudniło jej w skroniach. Ścisnęła je opuszkami palców, ale nie pomagało. Nie była w stanie pomóc sobie.
- To dla dobra Villego - zapewnił Boris, ale gdy zobaczył, że brat podchodzi do grobu Hugona i tam klęka, wzruszył ramionami i rzekł: - Znowu ta maskarada! Ville zawsze kochał teatr. Popisuje się, żeby zwrócić na siebie uwagę. Uwielbia, gdy wszyscy na niego patrzą. W końcu musiał uczynić jeszcze i to, by wywołać zainteresowanie własną osobą.
- Sam pan w to nie wierzy - przerwała mu Roza. - Widziałam ich razem. To była miłość. Prawdziwa miłość. Jak może pan nazywać to grą?
- Bo inaczej musiałbym nazwać grzechem, i to śmiertelnym. A nie życzę mojemu bratu wiecznego potępienia. Przybyłem tu, ponieważ chcę jego dobra.
Roza nic na to nie odpowiedziała.
Ville ciężkim krokiem opuścił cmentarz. Wciąż miał na sobie odświętny strój, rozwiązał jedynie apaszkę. Włosy opadły mu na czoło. Roza zauważyła na jego policzkach ślady łez.
- Co postanowiłeś? - zapytał Boris Hurmerinta.
- Odosobnienie czy małżeństwo? Oto jest pytanie - odrzekł Ville. - Zniszczyć życie młodej kobiecie czy sobie? Nie wiem, Boris. Jestem takim tchórzem, że skłaniam się ku myśli, by zmarnować życie jej. Pozwól jednak, że jeszcze się zastanowię w drodze do miasta.
Borys skinął głową na znak, że się zgadza.
- Nie płacz! - poprosił Ville, całując Rozę. - Zniosę niemal wszystko, ale nie to, że płaczesz być może w dniu mojego ślubu.
- Nie będę płakać - obiecała i otarła łzy.
Ville chwycił swą niewielką walizkę i poszedł za bratem w stronę łodzi, która czekała na przystani.
Roza złamała obietnicę natychmiast, gdy Ville odwrócił się plecami. Rzuciła się w ramiona Mattiasa i płakała tak rozdzierająco, że ten obawiał się, czy nie postradała zmysłów.
Nikt z pozostałych nie odezwał się na temat przyjęcia, które się nie odbyło.
- Z głodu w każdym razie nie umrzemy - odezwał się Ole, patrząc na stoły uginające się od jadła.
Przykryte białymi ukrochmalonymi obrusami z adamaszku kontrastowały z wiosenną zielenią ogrodu i soczystą zielonością przystrzyżonych trawników. Stoły udekorowane były białymi różami. Biel i zieleń. Te dwie barwy nadawały ton. Ole uwolnił się gwałtownym ruchem z surdutu, w którym było mu za gorąco, i zdjął z szyi apaszkę. Zwichrzył włosy i potrząsnął głową, tak że grzywka opadła mu niesfornie na czoło, tak jak na co dzień. Roześmiał się i za przykładem Borisa Hurmerinta zaczął się częstować smakołykami obficie wystawionymi na stołach.
- Jesteś kompletnie pozbawiony uczuć, mam ochotę tobą wstrząsnąć - mruknął Mattias, ale i on zdjął surdut i podwinął rękawy koszuli do łokci.
- Proszę bardzo! - odparł Ole, przełykając zapiekane w chlebie ryby. - Będzie więcej zabawy niż z tego całego przyjęcia.
- Dla Rozy to było bardzo ważne.
- Wiem o tym - odpowiedział Ole. - Ale to nie ja zepsułem jej przyjęcie, lecz brat Villego. Nie musisz się ze mną bić tylko dlatego, że ci dwaj są już w połowie drogi do Oulu. Tym razem bowiem nie ja zawiniłem.
Mattias ugryzł się w język, wszak swoje wiedział.
- Nie będzie przyjęcia? - zapytała Lily jasnym głosikiem i popatrzyła po twarzach dorosłych. Miała na sobie piękną niebieską sukienkę, podobną do tej, w którą ubrana była Liisa. We włosy skręcone w korkociągi miała wpięte nowe wstążki. Nigdy jeszcze nie była tak ślicznie ubrana, a tymczasem wszyscy dorośli złoszczą się i krzyczą.
- Będzie przyjęcie! - oświadczyła Roza z groźną stanowczością.
- Tylko że bez obcych - dodał Ole i odstawił talerz niebezpiecznie blisko krawędzi stołu. Chwycił Lily za rękę i sięgnął po talerzyk dla niej. - Teraz poczęstujesz się tym, na co masz ochotę, kochanie.
- Czy tak właśnie robi się na przyjęciach? Ole pokiwał głową z powagą i pomógł jej wybrać.
- Co jeszcze się robi na przyjęciach? - pytała dalej Lily, za którą krok w krok podążał mały Matti. Ole sięgnął więc po drugi talerz. Miał już pod opieką dwoje dzieci, które z ufnością przyjmowały każde jego słowo.
- Na przyjęciach ludzie ze sobą rozmawiają - mówił Ole, jakby doskonale się orientował w życiu wyższych sfer.
- E, tam - stwierdził Matti.
- Nuda - dodała Lily. - Nic ciekawszego się nie robi na takich przyjęciach?
- Tańczy się - odpowiedział Ole.
- Możemy więc potańczyć? - zapytała Lily, wpatrując się w wujka swymi szarymi oczkami. - Zatańczysz ze mną wujku Ole?
- Najpierw coś zjemy - odparł Ole.
- A potem Mattias nam zagra - obiecała Roza, biorąc męża pod rękę.
- Co takiego? - zareagował gwałtownie Mattias. - Byłbym wdzięczny, gdybyś uprzedzała mnie wcześniej o takich niespodziankach, kochanie.
Roza oparła się mu policzkiem na ramieniu. Jak dobrze było poczuć jego ciepło przenikające przez cienką koszulę. Czuła się przy nim tak bezpiecznie.
- Dzisiejszy dzień jest kompletną klęską - powiedziała Roza.
- Owszem, ale jeśli zmusisz mnie do muzykowania, będzie jeszcze większa katastrofa. Na czym zresztą miałbym grać? Na grzebieniu?
- Nie, na skrzypcach.
- No tak - odparł z rezygnacją Mattias. - Jens kiedyś opowiadał, że potrafisz grać na skrzypcach - rzekła cicho Roza.
- Umiałem, kiedyś. I to bardzo kiepsko. Poza tym nie mam skrzypiec.
- W tym domu są skrzypce. Pekka je zaraz przyniesie. Piękne stare skrzypce.
Mattias roześmiał się.
- Ty rzeczywiście jesteś uparta, Roza. Westchnął i popatrzył na dzieci, które intuicyjnie szukały towarzystwa beztroskiego brata Rozy. Ciągnęły do wesołości i życia niczym ćmy do światła. Ole był pogodny, wesoły i zabawny. Nic dziwnego, że tak go lubiły. Gdyby ktoś im powiedział, że wujek Ole jest nieodpowiedzialny jak dziecko, nie miałoby to dla nich żadnego znaczenia. Wiedziały swoje.
- Zagraj, żeby Ole mógł zatańczyć, Mattiasie. Na pewno potrafisz! - prosiła Roza. - Przy okazji odpędzisz także moje smutki i może dzięki temu nie będę płakać. Sami urządzimy sobie przyjęcie.
W jej słowach kryła się błagalna prośba, a przecież dumna Roza nie umiała nigdy o nic poprosić. Mattias popatrzył na nią z czułością i w tym momencie uzmysłowił sobie, że znów jest w niej po uszy zakochany. Rozsądnie postąpił, żeniąc się z nią. Oboje mogli na tym jedynie zyskać. Byli dobrymi przyjaciółmi, oboje przeżyli już tyle rozczarowań, że nie szukali namiętności, w którą już nie wierzyli. Ich małżeństwo miało być spokojną, cichą przystanią, w której nikomu nie może stać się krzywda. Żadnemu z nich nie groziło roztrzaskanie się na skałach z powodu tego drugiego. Nie groził im żaden sztorm, w którym mogliby się rozbić lub utonąć.
W pewnym sensie każde z nich dla drugiego było łodzią ratunkową.
W życiu, które mieli razem dzielić, nie było miejsca na wielkie szaleństwa. Wybrali siebie nawzajem dlatego, że nie mieli już siły zmagać się z gwałtownymi uczuciami.
A tymczasem jego znów dosięgła miłość. Patrzył na Rozę, wpatrywał się w jej przepastne błękitne oczy i czuł gwałtowną tęsknotę za jej bliskością.
Zapragnął przytulić ją mocno i uścisnąć w ramionach. Pragnął opowiedzieć jej, że znów zyskała nad nim taką władzę, że mogła go pozbawić spokojnego snu nocą i radości za dnia.
Kocha ją.
- Zagraj coś dla mnie, Mattias - prosiła, powstrzymując go od wyznań miłosnych.
Zobaczył Pekkę niosącego stary instrument. Staruszek trzymał skrzypce ostrożnie, niczym niemowlę. Mattias zrozumiał dlaczego, kiedy ujął je w dłonie. Różniły się od tych skrzypek, których grajkowie wzdłuż wybrzeża Helgeland dotykali osmolonymi rękami i naciskali struny stwardniałymi od ciężkiej pracy palcami. Mimowolnie pogładził pieszczotliwie instrument.
- To nie są zwykłe skrzypki, Rozo - rzekł nabożnie. - To koncertowe skrzypce, Rozo. Cenny stary instrument, którego taki domorosły grajek jak ja nie powinien dotykać...
Uśmiechnął się zakłopotany, ale Roza, w której ów cenny przedmiot nie wzbudził takiego respektu, orzekła brutalnie:
- Gdy nikt na nich nie gra, skrzypce są jedynie martwym kawałkiem drewna z kocimi jelitami.
Mattias skrzywił się, nie pojmując, jak można powiedzieć coś równie trywialnego. Nie rozumiał jej reakcji, pamiętał, ile miała szacunku dla wszystkich wspaniałości, które pozostawił po sobie Ailo.
- Są nastrojone - rzekł Mattias zdziwiony, sprawdzając dźwięk skrzypiec.
- Pozwoliłem sobie to uczynić - chrząknął Pekka, a na jego twarzy odmalowała się duma. - Ojciec Hugona, pan Henrik, nauczył mnie trochę grać - dodał mimochodem. - Te skrzypce należały do pana Henrika, który grywał na nich z wielką radością. Potrafił też grać na klawesynie. Z szacunku dla jego pamięci staram się utrzymywać skrzypce w należytym stanie. Zawsze stroję instrument. Trochę też na nim grałem. Dbam o te skrzypce tak, jak on o nie dbał. Czynię to z wielką przyjemnością.
- No, no - mruknął Mattias, dotykając leciutko strun. - Nie potrafię już tak dobrze śpiewać - rzucił wesoło - ale grać tak całkiem nie zapomniałem. - Gotowy do tańca, Ole?
- Czy ja jestem gotów? - spytał Ole. - Też mi pytanie. W całym probostwie Alta i Talvik nie znajdzie się lepszy tancerz ode mnie! Lily, kochanie! - Wziął na ręce córeczkę Rozy i stanął gotowy do pląsów, gdy tylko Mattias dotknie smyczkiem strun. - Gadasz czy grasz, Mattiassen? - zapytał wyzywająco.
Mattias zagrał.
Roza i Liisa skierowały swe kroki do letniego pawilonu. Otworzyły na oścież drzwi i popatrzyły na świeżo uszyte poduszki zdobiące ławki umieszczone pod szklanymi ścianami. Usiadły obok siebie zadowolone z odrobiny cienia. Słońce bowiem prażyło niemiłosiernie, mimo że już dawno minęło południe.
- Jak mogłam być tak naiwna i wierzyć, że to się uda? - odezwała się Roza. - Czemu was nie posłuchałam?
Liisa wzruszyła ramionami.
- Może doświadczyłaś tego, że ludzie są równi, obojętnie, czy wywodzą się z dołów społecznych tak jak my, czy z wyższych sfer.
Roza uśmiechnęła się lekko do swych myśli. Ona najlepiej ze wszystkich powinna wiedzieć, że to nie jest niemożliwe. Powinna przewidzieć, że tę chwilę, którą planowała z taką starannością, ktoś zechce wykorzystać, by zaszkodzić jej lub komuś z jej bliskich. Z bólem pomyślała o Villem.
- Ktoś z zaproszonych musiał powiadomić o tym jego brata - powiedziała Roza z namysłem. - Nie znajduję innego wytłumaczenia. A ten wyczekał odpowiedni moment, zaczajony niczym pająk. Przecież gdyby chciał, zjawiłby się na wyspie kiedy indziej. Ale on przybył akurat dziś, w tak ważnym dla nas dniu, ważnym także dla Villego. To straszne, Liiso.
- Biedny Ville! - westchnęła Liisa.
- Biedny Ville! - powtórzyła Roza.
- Chociaż nie rozumiem, jak on może... - zaczęła Liisa i zarumieniła się. Zagryzła dolną wargę i ciągnęła odważniej, mimo że niełatwo jej było o tym mówić: - Nie pojmuję jego postępowania, ale wiem, że Ville nie jest złym człowiekiem. Rozumiem, że nic nie poradzi na swoje uczucia. Wydaje mi się, że jemu jest jeszcze ciężej z tym żyć niż innym ludziom, którzy też nie zawsze dobrze ulokują swoje uczucia...
Roza nie „odpowiedziała. Słowa wydawały się zbędne.
- Jak sądzisz, co wybrał? - podjęła po chwili Liisa. Roza popatrzyła w stronę ciągnącej się po horyzont Zatoki Botnickiej.
- Nie wiem - odparła szczerze. - Zresztą, co to za wybór? Szpital dla obłąkanych albo małżeństwo. Tak czy owak straci wolność.
Przez chwilę obie pogrążyły się w milczeniu.
- Sądzę, że się ożeni - rzekła w końcu Roza.
- Ja też - odparła Liisa. - Mam nadzieję, że ma na tyle rozumu w głowie, by wybrać ślub. W końcu w małżeństwie bez miłości da się jakoś żyć. Wydaje mi się, że większość ludzi żyje w takich związkach, nie będzie więc z pewnością osamotniony. Większość ludzi pobiera się z rozsądku, Rozo. Nawet bogaci nie wiążą się ze sobą z miłości...
Powiedziała to głosem delikatnym jak porcelana. W jej słowach Roza wyczuła wielką samotność, ale cóż miała powiedzieć, by pocieszyć bratową? Liisa była zbyt dumna, za nic w świecie nie przyznałaby się, że miała na myśli siebie i Olego. Zaparłaby się, przywołując wszystkie świętości, i nigdy więcej nie otworzyłaby swego serca przed Rozą.
- Zapewne to prawda - rzekła więc Roza i westchnęła ciężko.
Wyjrzała, by popatrzeć na Mattiasa, który grał na cennych starych skrzypcach. Ole obracał się w tańcu wraz z Lily, a mały Matti naśladował kroki wuja. Z daleka Roza dostrzegła jeszcze wyraźniej, jak bardzo Matti przypomina Mattiasa.
- Nie będzie takiego przyjęcia, jakie sobie zaplanowałam - rzekła, patrząc przepraszająco na Liisę. - Chciałam, żebyś i ty spędziła przyjemnie czas, żebyś wywiozła stąd jakieś miłe wspomnienie, Liiso. W naszych rodzinnych stronach nie mamy okazji stroić się w suknie balowe. Nikt nas tam nie zaprosi na przyjęcie do The House.
Liisa uśmiechnęła się. Oparła się o ścianę i pogładziła się po brzuchu.
- Może to i lepiej. Te druty mnie zabiją. Chyba będę miała jutro ślady.
- Ale przecież i tak jest uroczyście, prawda, Liiso? Tak pięknie wyglądasz!
- Owszem - odparła Liisa.
- Chciałam, żeby Ole zobaczył cię w tej sukni - wyjaśniła Roza.
Liisa spuściła wzrok.
- Dla Olego ja się nie liczę - rzekła zdruzgotana. - Nie zmieni tego ani gorset, ani najpiękniejsza suknia na świecie. On mnie nie dostrzega.
- Patrzył na ciebie - zaprzeczyła Roza, poprawiając fałdy sukni. Wstała, a kiedy Liisa chciała uczynić to samo, Roza podniosła ostrzegawczo rękę i powiedziała stanowczo: - Ty tutaj zostaniesz. Będziesz tu sobie siedzieć niczym kusząca uwodzicielka i snuć grzeszne rozmyślania, a ja przyślę po ciebie mojego bezmyślnego brata.
- Nie... - chciała się sprzeciwić Liisa.
- Zamilcz, moja droga - poprosiła Roza. - Nikt nie wie lepiej niż ja, jak bardzo zajęty sobą jest mój kochany braciszek. Ale wiem też, że ma oczy na właściwym miejscu i bardzo gorącą krew. Więc od czasu do czasu udaje się sprawić, by się ocknął.
Pochyliła się lekko i poprawiła suknię Liisy. Obciągnęła dekolt, by jeszcze bardziej odsłaniał biust.
- Świetnie! - oznajmiła zadowolona i ściągnęła z ramion Liisy niebieski szal. Ta poczuła się nieprzyzwoicie obnażona. - Nie potrzebujesz tego szala - rzekła Roza po cichu z wyrachowaniem. Sądzę, że zgubiłaś go w ogrodzie. Nawet Ole będzie musiał go zauważyć.
- Roza - odezwała się błagalnie Liisa. - Nie wprawiaj Olego w zakłopotanie!
- Chyba nie będzie, u diabła, zakłopotany faktem, że czuje pociąg do własnej żony!
- Roza! Poruszenie Liisy i gwałtowne rumieńce na jej twarzy rozbawiły Rozę. Bratowa była pokryta pąsem od cebulek włosów po brzeg sukni.
- Chcesz, by ciebie pragnął - wyszeptała Roza intensywnie.
- Tak - przyznała Liisa zawstydzona, przymykając powieki. Nie potrafiłaby powiedzieć tego, patrząc Rozie prosto w oczy.
- Nie ma się czego wstydzić - stwierdziła Roza z natury bardziej bezpośrednia. - Wprawdzie jest jasno, ale niech trochę pokrąży wokół ciebie, mając ciasno w spodniach. O ile wiem, to nie szkodzi na zdrowie. Niech trochę pocierpi. Życzę mu tego!
- Roza!
- Może nie zachowuję się jak dama - przyznała Roza - ale lubię osiągnąć swoje cele. Nie udało mi się urządzić porządnego przyjęcia na cześć Hugona, to przynajmniej spróbuję zrobić coś dla ciebie.
Zatrzymała się przez chwilę w otwartych drzwiach, chłonąc intensywną, oszałamiającą niemal woń róż. Tu, przy pawilonie, woń ta była tak słodka i ciężka, że wprawiała w stan upojenia.
- Wróżę, że nie minie pół godziny, gdy mój brat, Ole, zabłądzi pod twoją spódnicą. A może pod dekoltem? A nim dzień się skończy, będzie cię błagał, byś się rozebrała. A to oznaczać będzie, że suknia spełniła swoją rolę, prawda? Nawet jeśli przyjęcie, które miałam nadzieję ci podarować, nie doszło do skutku...
- Tak, wtedy się okaże, że suknia spełniła pokładane w niej nadzieje - wyszeptała Liisa i zerknęła pośpiesznie w stronę ogrodu, gdzie jej mąż wciąż tańczył ze swą czteroletnią siostrzenicą. Nie mogła nic poradzić na to, że wciąż go kochała ponad wszelki rozsądek. Wciąż nie widziała poza nim świata. Olśniewająco urodziwy Ole pochwycony w sidła przez taką nieciekawą kobietę.
- Nie powinnaś go tak mocno kochać - odezwała się Roza. - Ale to pewnie silniejsze od ciebie, prawda?
- Owszem - odpowiedziała Liisa i nawet nie próbowała kłamać. - To silniejsze ode mnie. Nie mam na to wpływu. Kocham go. I choć czasami wolałabym nienawidzić, nie potrafię kierować swoimi uczuciami. Wiem, że on nie zasługuje na moją miłość, ale i tak go kocham. Kocham tylko jego.
- Jedzenie trzeba wnieść do środka - zarządziła Roza, zwracając się do Mattiasa. - Zresztą spytaj Marji! Ona Już zaczęła uprzątać.
- Zapewne uważasz, że dzieciom dobrze by zrobiło, gdyby trochę pomogły - rzucił, patrząc na żonę z powątpiewaniem. - Za to Ole lekkoduch może i tym razem się wykręcić, prawda?
Roza pokiwała głową.
- Dobrze zrozumiałeś. Wiedziałam, że mam mądrego męża.
- Właśnie - odparł Mattias. - A kiedy skończymy, wybierzemy się razem z dziećmi na spacer wzdłuż plaży?
- Naprawdę miałbyś ochotę? Mattias westchnął:
- Nie wydaje mi się, byś mogła zmienić Olego tym chytrym podstępem, ale jeśli tego chcesz, to próbuj, kochanie.
Ole nie był głupcem i w lot przejrzał zamiary Rozy. Oboje wyrośli z tego samego pnia. Siostra na ogół na próżno próbowała go przechytrzyć. Teraz też jej z pozoru przypadkowe upomnienia, że powinien więcej uwagi poświęcić Liisie, brzmiały niemal jak rozkaz. Śmieszyło go udawanie, że nie rozumie, o co chodzi. Z rozbawieniem pozwalał siostrze odgrywać rolę generała.
Tak naprawdę jednak to on ich wszystkich wodził za nos. To dzięki niemu brat Villego przybył na Hailuoto. To on okazał Liisie zainteresowanie, które wprawiło ją w zakłopotanie. Kupił materiał na suknię i jedwabny szal. Wiedział, że uszyta z tego zostanie piękna suknia.
Jego wyobraźnia jednak nie posunęła się tak daleko, by przypuszczać, że Roza wymyśli przyjęcie. Siostra miała swoisty dar zaskakiwania wszystkich.
Ale wszystko to cudownie wpasowało się w jego plany i realizację własnego celu.
Teraz znów Roza taktownie kierowała nim, a on udawał, że robi to, co ona chce. Jak bezwolny głupiec dawał się prowadzić w otwarte ramiona stęsknionej żony, której serce waliło młotem. Udawał tak przekonująco, że Roza nie miała najmniejszej wątpliwości, iż to ona wszystko zaaranżowała.
Piękny ten szal, pomyślał Ole, podnosząc go z trawy tuż obok letniego pawilonu. Ułożony w kunsztowny sposób niczym nurt wartkiej rzeki, nie spadł tam sam. Poznał, że to sprawka Rozy. Uśmiechając się pod nosem, zastanawiał się, o czym myśli Liisa.
- Wymknąłem się spod rozkazów generała w spódnicy - odezwał się, wchodząc do altany.
W środku było duszno. Słońce nagrzało przeszklone ściany pawilonu i chociaż drzwi były otwarte na oścież, to jednak w niewielkim pomieszczeniu nie przewietrzyło się dostatecznie.
- Powinnam pójść pomóc Rozie - zerwała się Liisa, ale Ole ją powstrzymał.
Była tak poruszona, że pod skórą w okolicach ucha widać było wyraźnie, jak szybko bije jej puls. Drobne kolczyki z pereł nie bardzo pasowały do niej, bo należały niegdyś do delikatniejszych kobiet niż jego krępej budowy żona, ale w tej chwili wydawały się właściwą dla Liisy ozdobą. Może dzięki tym perłom dostrzegł w niej bezbronność, której nigdy wcześniej nie zauważył, a która poruszyła w nim najczulszą strunę.
Nigdy jej takiej nie widział, wystrojonej jak prawdziwa dama.
Ole nie miał pojęcia, co Roza zrobiła z jej fryzurą. Zazwyczaj proste, spłowiałe włosy upięte były teraz tak, że tworzyły kaskadę lekkich loków. Okrągła twarz nie wydawała się wcale pucołowata. Nie pamiętał już, by oczy żony lśniły takim blaskiem. Zastanawiał się nawet, czy Roza nie poczęstowała Liisy, którą łatwo było upić, sherry, ale porzucił tę myśl, uznając, że nawet Roza by na to nie wpadła.
Suknia dopełniała dzieła. Nie było w niej nic codziennego. Gdyby przyjęcie się odbyło, nie musiałby się wstydzić za swoją żonę. Zapewne nie tylko on zerkałby pożądliwie na dekolt odsłaniający bujną pierś. Ole mógłby przysiąc, że nawet wzrok Mattiasa zatrzymał się zbyt długo na głębokim dekolcie Liisy, nim Ole zdążył ją przykryć szalem. Teraz siedziała tu, a jej gładka jak atłas skóra przyciągała jego spojrzenie. Można by było uznać Liisę niemal za piękność. Mimowolnie poddał się jej urokowi.
Gdyby Ole nie zobaczył tego na własne oczy, za nic w świecie by nie uwierzył, że możliwa jest taka przemiana.
- Przecież jest środek dnia! - wyszeptała Liisa poruszona, kiedy klęknął przed nią i włożył ręce pod spódnicę.
- Wiem - rzekł chrapliwie, posyłając jej pełne blasku spojrzenie, równie gorące jak tarcza słoneczna na niebie.
Sunął dłońmi wzdłuż jej ud, odchylał halki, luzował tasiemki bielizny, nie zważając na wypowiadane szeptem protesty. Poznał, że nie wzbrania się z przekonaniem, ale przesuwając się i unosząc, pomaga mu uwolnić się z bielizny.
Oparła głowę o ścianę, przymknęła oczy i czuła, jak jego pieszczoty rozbudzają jej zmysły. Miał takie zręczne palce, podniecał ją, głaskał niczym spragnionego pieszczot kociaka, atakował niczym wojownik. Śladem dłoni podążyły usta. Usłyszała jego chrapliwy śmiech, gdy wygięła się w łuk i wydała z siebie pełen rozkoszy jęk.
Pod wpływem jego pocałunków całkiem straciła nad sobą panowanie, a wtedy on opuścił jej spódnicę, otulił dokładnie jej nagość i wstał, trzymając w ręku bieliznę.
Liisa zarumieniła się.
Ole uśmiechnął się. Musnął lekko jej wargi, a Liisa, czując na jego ustach swój zapach i smak, spąsowiała jeszcze bardziej.
- Zabieram ten fant - odezwał się Ole i schował do kieszeni. - Zamierzam zresztą zgromadzić ich więcej do końca dnia. A może skradnę jeszcze jakiś nocą...
Odszedł od niej tak jak przybył, pewny siebie i zadowolony, pozostawiając ją drżącą niczym osika. Potrzebowała czasu, by zebrać się w sobie po tym, co się stało. Nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć.
Tyle przykrości od niego doznała, tak wiele cierpkich słów padło między nimi, że trudno jej było uwierzyć w tak zaskakujący zwrot. Miała wrażenie, że śni.
- A jednak suknia spełniła pokładane w niej nadzieje - wyszeptała, głęboko wdzięczna Rozie za jej pomysł.
Gdyby nie to przyjęcie, które w końcu się nie odbyło, nie zostałaby uszyta tak elegancka i frywolna zarazem suknia. A gdyby nie suknia, Ole nie pieściłby jej tak cudownie jak przed chwilą.
- Doprawdy, suknia dokonała cudu - szepnęła, wygładzając fałdy.
Roza i Mattias stali razem przy grobie Hugona. Zaczynało zmierzchać. Dwie godziny zajęło im ułożenie dzieci do snu. W promieniach zachodzącego słońca odbyli spacer wzdłuż plaży. Wracając w stronę pałacu, bezwiednie skierowali swe kroki na niewielki cmentarz.
- To był zupełnie inny dzień, niż zaplanowaliśmy - rzucił sucho Mattias.
Roza pokiwała głową i odparła z namysłem:
- No cóż, wydaje mi się mimo wszystko, że to, co dziś przeżyliśmy, bardzo by ubawiło Hugo. Zwykłe przyjęcie pewnie uważałby za nudne, a z dzisiejszych zdarzeń śmiałby się do rozpuku. Zwłaszcza z ich nieoczekiwanego zwrotu.
- Z Villego by się nie śmiał...
- N i e w i a d o m o - odparła Roza i zadrżała od chłodnego powiewu wiatru. Pozwoliła, by Mattias otulił ją swoją kurtką, i z przyjemnością przyjęła ciepło, jakiego jej użyczył. - Hugo z natury nie był wyłącznie dobry - dodała i miała wrażenie, że gdzieś wśród gwizdu wiatru słyszy śmiech ostatniego z Runefeltów.
- Ludzie mówią, że Ville Hurmerinta został odesłany do azylu w Helsinkach.
Takie wieści przywiózł Pekka, który popłynął na stały ląd odwiedzić paru krewnych. Wszyscy się domyślali, że tak naprawdę był ciekaw plotek. Chciał się dowiedzieć, czy głośno jest o przyjęciu na wyspie, które się nie odbyło. Krewni Pekki nie należeli do wyższych sfer, ale wiedzieli, czym żyją arystokraci, pracowali bowiem w ich domach jako służący.
- To znaczy, że się nie ożenił? - zapytała Roza z niedowierzaniem.
- Nie - odpowiedział Pekka.
On także był zaskoczony. Zaliczał Villego do tego typu ludzi, którzy idą po linii najmniejszego oporu, dlatego był pewien, że Ville nie odrzuci wygodnego życia w luksusie, nawet jeśli przystać będzie musiał na nie całkiem zgodne ze swymi przekonaniami warunki.
Ville miał szansę na kamuflaż, który zapewniłby mu powszechne poważanie. Oczywiście, że ludzie trochę by gadali, ale przecież oni zawsze znajdą pretekst do plotek. Po jakimś czasie sprawa by przycichła i kto inny stałby się obiektem zainteresowania. Tak jak to na ogół bywa.
Ville mógł mieć żonę, dziecko, dom. Nieszczęśliwa dziewczyna byłaby mu wdzięczna za to, że pozwolił jej uniknąć skandalu. Oboje mogliby potem wziąć sobie kochanków, jeśli tylko by chcieli. Wystarczyłoby, żeby zachowali dyskrecję i dbali o pozory.
Tymczasem Ville zrezygnował z takiej możliwości.
Podobno dziewczyna (Pekka wiedział, kim jest, bo o tym plotkowały wszystkie służące w okolicy) w pośpiechu została wysłana zagranicę na naukę języka francuskiego. Tak brzmiała oficjalna wersja. Wszyscy wiedzieli, że ta nauka potrwa około roku. Wróci potem szczuplejsza w talii, dziecko zostanie oddane na wychowanie, a ona wyjdzie za mąż za kogoś niższego stanem albo w najgorszym wypadku skończy jako zgorzkniała dama do towarzystwa dla starego krewnego bądź guwernantka dla dzieci równie dobrze urodzonych jak ona.
Skandal, jaki wywołała, odbił się zbyt szerokim echem, by rodzina mogła kupić jej męża. Jej ostatnią nadzieją był Ville.
Nikt nie przypuszczał, że Ville odmówi. Wszyscy znali jego upodobanie do wystawnego życia. Spodziewali się, że wystarczy mu pomachać przed nosem papierami nakazującymi odseparowanie go od społeczeństwa, by chętnie podjął się roli rycerza w lśniącej zbroi.
- To znaczy, że wszyscy się pomylili co do Villego - zaśmiała się Roza.
- Na to wygląda - odparł Pekka.
- Czy ludzie uważają, że oszalał?
- Nazywają to załamaniem nerwowym - poinformował Pekka. - W gruncie rzeczy to jest to samo. Pewnie za jakiś czas go wypiszą, ale po tym wszystkim nikt nie będzie chciał mieć z nim nic wspólnego. A to jeszcze gorsze niż plotki, które krążyły o nim wcześniej.
- Wydaje mi się, Pekka, że on zdawał sobie z tego sprawę - stwierdziła Roza. - Ville nie jest głupcem.
- Skoro pani tak sądzi...
- Hugo uważałby to za zabawne - rzekła Roza.
- To prawda - zgodził się służący i posmutniał. Wydawał się zmęczony. - Pan Hugo ubawiłby się całą tą sytuacją.
Pekka znał Hugona przez całe jego życie. Rozumiał go i kochał. Ale nie był ślepy i dostrzegał także mniej ujmujące strony jego osobowości.
- Szkoda, że odesłali go tak daleko - zmartwiła się Roza. - Inaczej odwiedziłabym go. Na pewno byłoby mu przyjemnie, gdyby przyszedł do niego z wizytą ktoś znajomy. Taki szpital dla obłąkanych to z pewnością okropne miejsce.
- Nazywają to sanatorium - rzekł Pekka.
- Niech sobie nazywają, jak chcą, ale i tak każdy myśli, że przebywają tam sami wariaci, prawda? Ville nie pasuje do tego miejsca! - Roza zdenerwowała się i nie zważając na to, że Pekka gwałtownie zamilkł, zapytała: - A o nas też coś mówią?
Wzruszył ramionami. Oczywiście, wiele plotkowano na ich temat. Pekka zdawał sobie sprawę, że jako służący z Hailuoto nie słyszał wszystkiego, co ludzie opowiadali o jego chlebodawcach. Ale domyślał się, że za jego plecami naśmiewają się także z niego.
- Nie bardziej niż można się było spodziewać - odpowiedział dyplomatycznie.
Roza huknęła:
- Nie opowiadaj mi tu bzdur, Pekka! Nie rozmawiasz z głupawą paniusią, której można wszystko wmówić. Jestem na tyle roztropna, by rozumieć, że w Oulu aż huczy od plotek na nasz temat. Założę się, że wszędzie, gdzie się pojawiałeś, ludzie gwałtownie urywali rozmowy.
Pekka uśmiechnął się. Lubił tę nową panią na Hailuoto. Dawno nie było tu osoby obdarzonej takim charakterkiem. Pan Henrik był podobny, ale musiał poskramiać nieco swój krewki temperament, ponieważ jego żonę bardzo to raziło. Mawiała, że w swoich salonach nie ma ochoty widzieć plebejuszy. Pekka zawsze sądził, że była to starannie skrywana przez kolejne pokolenia Runefeltów rodzinna słabość, ale gdy na Hailuoto pojawiła się Roza córka Samuela, zrozumiał, że ta cecha ma swoje źródło u tej, którą nazywano na wyspie panią Marią.
- Rzeczywiście było trochę jak w kurniku - przyznał z lekkim uśmiechem.
- Nie próbuj niczego przede mną ukrywać! - nakazała Roza. - Wiesz doskonale, że ja tu umieram z ciekawości i chcę usłyszeć wszystkie plotki. Więc opowiadaj, proszę! Nawet jeśli to są najgorsze kalumnie. Nie potrzebujesz mnie chronić. Chcę wiedzieć, co oni o tym wszystkim sądzą.
Pekce spodobała się jej postawa, więc opowiedział o wszystkim, co usłyszał. Opowiedział Rozie znacznie więcej niż swojej żonie. Nigdy wcześniej mu się to nie zdarzyło.
Przez cale lato od Villego nie nadeszły żadne wieści.
Pod koniec lata Ole zaczął się domyślać zamiarów Rozy. Nie przestali wszak być rodzeństwem, mimo że Roza utrzymywała teraz większy dystans. Nie czytał w jej myślach, łączące ich więzy były innego rodzaju. Wyczuwał jej nastroje, wiedział, co się za nimi kryje. Dlatego też z niechęcią oczekiwał nadchodzącej jesieni.
Sprawy miały się niedobrze.
Bał się, że pomimo swych usilnych starań zostanie ogołocony jak drzewa z liści. „Wszystko postawił na jedną kartę, wciąż przypominając siostrze o powinnościach wobec rodziny i tradycji. Chciał, by zrozumiała, że jest odpowiedzialna za to, by zachować dla rodziny to, co do niej należy.
Nawet Hugo Runefelt nie lekceważył sobie tego. Ole miał nadzieję, że Roza będzie odczuwała to samo zobowiązanie. Drobnymi gestami podsycał w niej to uczucie, ale rychło się okazało, że nie dość wystarczająco.
Już w sierpniu Roza zaczęła się pakować. Z początku gromadziła tylko drobne przedmioty, biżuterię i niewielkie srebrne ozdoby wykonane przez artystę z kamiennej chaty. Potem sięgnęła po większe, nie czyniąc jednak spustoszenia we wnętrzu pałacu. Wybierała przedmioty, które miały wartość sentymentalną. Ole bacznie ją obserwował, dlatego rzuciło mu się w oczy, że zbyt wiele chce pozostawić.
Roza już postanowiła, że nie zostanie na wyspie. Przygotowywała się, by jak najszybciej, dokładnie po upływie roku od przybycia na Hailuoto, wrócić do domu.
Z nikim na ten temat nie rozmawiała. Ole dowiedział się tego od Mattiasa, który u progu jesieni potrzebował kogoś, z kim mógłby pogadać, i zwrócił się z tym do Olego.
Wyznał z niechęcią, że stosunki między nim a Rozą ochłodziły się.
Ole spodziewał się tego, świadom, że siostra przeżywa głęboką rozterkę.
Znał ją i dobrze wiedział, że siostra pochłonięta jakąś sprawą nie potrafi myśleć o niczym innym. Ta sprawa stawała się dla niej wszystkim, świat wokół przestawał istnieć.
Teraz miała Lily i dla niej znajdowała czas, opiekowała się też małym Mattim, ale Mattiasa odsunęła od siebie. Ten zaś pomimo całej swojej wyrozumiałości nie należał do tego typu mężczyzn, którzy potrafią zadowalać się okruchami. Był na to zbyt dumny.
Długo dusił to w sobie, w końcu jednak potrzebny był mu ktoś, komu mógłby się wyżalić, a wówczas Ole zadbał o to, by być w pobliżu.
Siedzieli w pogrążonej w półmroku bibliotece. Często się tu zaszywali, by zapalić cygara, jakie pozostały po Hugonie Runefelcie, i napić się czegoś mocniejszego. Raczyli się takimi gatunkami alkoholi, o których istnieniu przed przybyciem na wyspę nie mieli nawet pojęcia, a których zapewne po wyjeździe z Hailuoto nie będą mieli okazji więcej zakosztować. Biblioteka stała się ich azylem, chociaż i tu mogli się spodziewać nalotu Rozy. Tyle że ona od lata przestała uczestniczyć w życiu innych. Zamknęła się w sobie i pochłonięta własnymi sprawami, nie dostrzegała otoczenia.
- Czasem jest gorętsza niż słońce - mówił Mattias przygnębiony. - A zaraz potem jak styczniowa noc. Nie mogę się na niej wyznać.
- A czy ktoś kiedykolwiek potrafił? - rzekł Ole bezwiednie, ale zaraz uświadomił sobie, że powinien bardziej ważyć słowa.
- Przypuszczam, że tak - odparł Mattias. Obaj dobrze wiedzieli, że ma na myśli ojca Lily.
- Ona pakuje teraz szkice i rysunki - powiadomił krótko Mattias. - Zabiera jej to sporo czasu!
Nie wspomniał, że jeden szkic upodobała sobie szczególnie: ten, który przedstawia mężczyznę w butach do konnej jazdy. Szkic ów zawsze znajduje się na wierzchu teczki, którą właśnie przegląda. Przekłada go z teczki do teczki, tak by zawsze mieć go pod ręką.
- Pozostało jeszcze parę tygodni - westchnął Mattias - a potem to miejsce zostanie oddane potrzebującym.
Ole poczuł, jak drży mu szczęka.
- Może to i dobrze - westchnął Mattias. - Nie urodziłem się do takiego życia.
Rozłożył ręce, jakby chciał objąć cały pokój, który wciąż nosił ślady dostatku i władzy. Roza wyniosła wszystko, co jej zdaniem miało związek z ich rodem, resztę pozostawiła na miejscu. A pomieszczenia stały się przez to jakby jeszcze bardziej przytulne. Przedmioty ze srebra łamały wcześniejszy styl. Kiedy zapakowała je, przywróciła bezwiednie wcześniejszy urok i elegancję wnętrz.
- Taki pałac może być dobry dla tych, którzy się w dostatku urodzili i innego życia nie znają. Ja wolę mniejsze pomieszczenia. Poza tym nie lubię być na cenzurowanym. Czuję się obco w tym kraju i tęsknię do domu, u diabła! Jeśli o mnie chodzi, to chciałbym, żeby czas płynął szybciej. Może kiedy to wszystko minie, Roza znów będzie sobą?
- Mów za siebie - rozgniewał się Ole. - Ja chętnie tu zostanę. Ale czy ona mnie o to pyta?
Mattias zaniósł się pełnym goryczy śmiechem.
- Roza nie pyta. Ona czeka, żebyś zrozumiał, co powinieneś uczynić.
- Mógłbym tu osiąść na stałe - zapewnił Ole.
- Powinieneś porozmawiać z Rozą - zaproponował Mattias.
Olego przeszyły dreszcze.
Mattias zaśmiał się i dodał z namysłem:
- Zapewne nie przekonałeś jej, że zasługujesz na takie miejsce. Nie twierdzę, że nie próbowałeś, ale w oczach Rozy chyba niewystarczająco.
Ole przypomniał sobie, jak adorował żonę przez minione miesiące. Ciągnął tę grę z Liisą od pamiętnego dnia nieudanego przyjęcia. Rozkochał ją w sobie na nowo, a widząc jej bezgraniczne oddanie, nawet trochę jej współczuł. Otworzyła przed nim swoje serce na oścież.
- Ustatkowałem się. Mam żonę. Może będziemy mieć dzieci. Potrzebuję takiego miejsca jak to. Oszaleję, jeśli będę musiał wracać z powrotem do Samuelsborg, pamiętając o tym, co straciłem.
- Powinieneś spłodzić jej dziecko! - stwierdził cynicznie Mattias.
Ole połknął łyk alkoholu. Nie smakował mu, palił w przełyku i wywoływał nieprzyjemny skurcz żołądka.
- Z twojej strony to nie są szczere uczucia - stwierdził krótko Mattias. - Obserwuję cię. Jesteście z Rozą bardzo podobni. Nie podoba mi się to. Póki co jednak nie skrzywdziłeś jeszcze Liisy. Wprawiłeś ją w zdziwienie, zawróciłeś jej w głowie, wodzisz ją za nos, obsypujesz pięknymi słówkami. Ale nic w tym złego, jak przypuszczam, bo to w końcu twoja żona, i ona wygląda na uszczęśliwioną.
- Dzieci nie rodzą się na zamówienie - odparł krótko Ole.
- Słyszałem, że tobie się urodziło kilkoro! Ole wzruszył ramionami.
- Nic o tym nie wiem. Może Liisa nie może mieć dzieci? Nie mam pojęcia. Nie rozmawiamy o tym.
- To o czym rozmawiacie? - zapytał Mattias zaciekawiony. Nie zauważył bowiem, by Liisę i Ole - go jeszcze coś łączyło. On sam bardzo lubił rozmawiać z Liisą. Uważał ją za bardzo ciepłą, wrażliwą osobę, która ma własne przemyślenia. Chętnie dzieliła się nimi z kimś, kto potrafił jej słuchać i jej nie wyśmiewał.
- My nie rozmawiamy - odparł Ole.
- Wydaje mi się, że Roza byłaby gotowa podarować Hailuoto Liisie.
- Liisie?
- Pomyśl o tym! - poprosił Mattias.
Ole myślał o tym tak intensywnie, że mało nie oszalał. Próbował zrozumieć, co chodzi Rozie po głowie, ale ona pilnie strzegła swych myśli.
Nie potrafił jej rozszyfrować.
Nie mógł odgadnąć, co siostra zamierza.
W końcu nie wytrzymał i ją o to zapytał.
Kiedy któregoś wieczoru wyruszyła o zmierzchu w stronę letniego pawilonu, poszedł za nią. Roza chętnie zaczynała swój spacer wśród ostatnich kwitnących róż, bo wciąż była pod ich urokiem, a kończyła zawsze na przystani. Nie patrzyła stamtąd na ląd, lecz w kierunku morza.
- Po co wciąż jeździsz do miasta? - chciał wiedzieć Ole.
- Załatwiam to, co powinno być załatwione - odparła Roza, krzyżując ręce na piersi.
Robiło się coraz chłodniej, w powietrzu czuło się już zapach jesieni. Jednak to nie zima nad Zatoką Botnicką przerażała Olego.
- Tęsknisz za domem? - zapytał z ociąganiem, nie mając odwagi podejść bliżej do siostry i pokazać swoją twarz. Nie chciał się zdradzić, póki nie odgadnie, jakie są jej zamiary. - Tęsknisz za Alta?
- Tęsknota? To nie jest właściwe słowo - odpowiedziała Roza zmęczonym głosem.
Ole rozumiał, że ciężko jej dźwigać samej brzemię odpowiedzialności, ale przecież on gotów był jej pomóc, gdyby tylko mu na to pozwoliła. Chętnie wziąłby na swoje barki odpowiedzialność za majątek Hugona. Poświęciłby się z ochotą dla niej, no i dla siebie.
- Zamierzasz wracać? - pytał dalej.
- Tak - odpowiedziała.
To jedno słowo przesądziło o wszystkim. Ole poczuł się, jakby z kamieniem u szyi wrzucono go w bezdenną głębinę.
- Ja nie mam ochoty wracać - rzekł. Roza zastygła na moment i wstrzymała oddech.
Wiedział, że to koniec.
- Mogłabyś mnie zostawić posiadłości Runefeltów, Roza.
- Mogłabym - odparła. - Ale nie sądzę, żeby to było właściwe. Wydaje mi się, że nie takie jest twoje przeznaczenie. Nie jest ci pisane życie tutaj - rzuciła w mrok.
Jeszcze tego samego wieczoru Ole wyprowadził się z sypialni, którą dzielił z Liisą. Nie wyjaśnił, dlaczego. Do Rozy po tym wszystkim prawie się nie odzywał. Zachowywali się wobec siebie uprzejmie, lodowato uprzejmie, ale na Hailuoto zapanowała zdecydowanie niemiła atmosfera.
Z jednej ze swych wypraw do Oulu Roza wróciła z Villem. Był blady i wychudzony. Rysy twarzy mu się wyostrzyły, oczy jakby pociemniały. Niechętnie mówił o tym, co go spotkało.
- Wypisali mnie z powodu niedostatecznego stopnia szaleństwa - oznajmił jedynie.
Od Rozy też nie dowiedzieli się niczego, choć najwyraźniej znała więcej szczegółów. Nawet Pekka nie przyniósł żadnych wieści, mimo że pytał znajomych służących w pałacach w Oulu i w okolicy. Po prostu nikt nie wiedział, co się działo z Villem. Nikt też nie miał pojęcia, jak Roza go odnalazła. Jego powrót był dla wszystkich zagadką.
Dokładnie w rok po śmierci Hugona Reijo Marcusa Runefelta Roza wypełniła to, co przyrzekła swemu dalekiemu krewnemu.
Spędziła na jego ukochanej wyspie na Zatoce Botnickiej okrągły rok. Poznała każdy kąt w białym pałacu, każdy kamień w domku należącym niegdyś do Ailo syna Mikkala, mężczyzny w masce. Polubiła to miejsce. Wydeptała tu własne ścieżki, zachwyciła się pięknymi widokami. Z altany oglądała ogród we wszystkich porach roku. Poznała każdy przedmiot, który był ważny dla Hugona, i przez to daleki krewny, mimo że już nieobecny wśród żywych, stał się jej bardziej bliski.
Nauczyła się wszystkiego, co ważne, o ich wspólnych korzeniach. Przyjęła to, co stanowiło jej dziedzictwo. Była spadkobierczynią Hugona, od dnia jego śmierci w 1847 do tego samego dnia dokładnie rok później.
Tak, jak się umówili, po roku z całym majątkiem Hugona Runefelta mogła zrobić to, na co miała ochotę. Mogła tu zamieszkać na stałe albo podarować wyspę, komu chciała. Takie dyspozycje pozostawił Hugo w testamencie.
Roza kazała sporządzić nowe papiery. W rocznicę śmierci krewnego podpisała je własnym nazwiskiem. Potem wsiadła na łódź, na której już czekali jej najbliżsi.
Ville odczekał trzy dni. Zależało mu na tym, aby Roza odjechała na tyle daleko, by nie doszły ją plotki ani nie tknęło nagłe przeczucie. Nie chciał, by wróciła z powrotem i płakała z jego powodu.
Jej bratu bardzo zależało na Hailuoto. Ville podsłuchał, jak Mattias prosił Rozę, by mu podarowała wyspę. Widział, jak rozmawiali podenerwowani w altanie, krążąc więc w pobliżu, starał się wyłapać urywki ich rozmowy. Ole błagał i groził, złościł się i upokarzał, ale Roza nie zgodziła się mu przekazać spadku po Hugonie. Nie pomogło Olemu nawet to, że jak powiedział, jako najstarszy syn ma większe prawo do spadku niż ona. Roza uparła się i stanowczo trwała przy swoim.
Roza córka Samuela była uparta. Ville nie był jej do końca pewien. Dopiero gdy podsłuchał jej kłótnię z bratem, przekonał się, że jest po jego stronie, i wtedy zaczął się zastanawiać, jak powinien postąpić. Co według Hugona byłoby najlepsze.
Roza i Ville nie byli zgodni co do treści dokumentów. Ostro się spierali, ale w końcu spotkali się wpół drogi, choć sugestie Villego odcisnęły się silniej na ostatecznym kształcie zapisów. Roza zabrała ze sobą większość pamiątek po artyście w masce. To, co pozostawiła, Ville przeniósł do kamiennej chaty. Umieścił tam też książki, które Hugo najbardziej cenił, oraz portrety ukochanego i jego rodziców. Zajęło mu to trzy dni po wyjeździe Rozy i jej najbliższych z wyspy.
Roza pozostawiła Villemu ziemskie dobra Hugona, ale Ville przemycił klauzulę, że po jego śmierci majątek przypadnie dzieciom Rozy Samuelsdatter.
- Ja nie będę miał potomków - tłumaczył cicho, przekonany, że Roza ulegnie, widząc żałość w jego oczach.
Wszystko poszło dokładnie tak, jak zaplanował. Roza była wrażliwa na cudze cierpienie, Ville zaś potrafił wykorzystać słabości w ludziach ze swojego otoczenia. Roza zgodziła się i powiedziała nawet, że nie chce pozbawiać córki takiej możliwości. Kiedy nadejdzie ten czas, Lily będzie już dorosła i sama podejmie decyzję, co zrobić.
Roza złożyła podpis i wyjechała.
Dzień później opuścili Hailuoto Pekka i Marja. Przenieśli się do niewielkiego domu w Oulu, który nabył dla nich Ville. Do końca życia adwokat w mieście miał im też wypłacać miesięczne pobory.
Ville został na wyspie sam.
Odwiedził grób Hugona. Przeprowadził z nim długą rozmowę, wreszcie pocałował kamień z wyrytym nazwiskiem przyjaciela. Zbierając się do odejścia, rzucił:
- Już się wkrótce spotkamy, ukochany. Spocznę tu razem z tobą.
Może Hugo nie życzyłby sobie tego, ale to on podjął decyzję. Sam wybrał sobie grób. Był tylko jeden sposób.
Wszystkie drzwi i okna w pałacu pozostawił otwarte. Ubrał się w najelegantszy strój. Wypił szklaneczkę sherry, a potem cicho przeszedł od pokoju do pokoju. Zaczął od najwyższego piętra, kiedy dotarł do schodów, dym był już tak gęsty, że nie widział swojej ręki. Zasłaniając dłonią twarz, przedzierał się przez dym, płomienie i żar. Zanosząc się od kaszlu, zrozumiał, że nie zdąży obejść już pomieszczeń na parterze.
Zresztą nie potrzebował.
Spokojnie, ze świadomością, że był dostatecznie dokładny, wszedł do biblioteki i przyłożył płonącą pochodnię do półki z książkami i do zasłon, tak samo jak w każdym z pomieszczeń na piętrze. Ogień pożerał łapczywie wszystko. Wreszcie Ville polał się najlepszym koniakiem i wszedł w płomienie.
Droga powrotna do domu była znacznie mniej przyjemna niż wyprawa na Hailuoto przed rokiem, a to dlatego, że wyruszyli dopiero z nastaniem chłodów i niepogody. Gdy opuszczali rejon Zatoki Botnickiej, miało się już ku zimie.
Od kilku dni Lily męczył kaszel, a przecież nie przekroczyli jeszcze obszaru graniczącego z Norwegią. Zresztą tak naprawdę granice w tych rejonach były dość umowne, a mieszkańcy odludnych, narażonych na kaprysy pogody traktów czuli się bardziej mieszkańcami płaskowyżu niż konkretnego państwa.
Przez parę dni nie napotykali ludzkich siedzib, choć sądzili, że w pobliżu powinny być jakieś gospodarstwa. Dwie noce spali na wozach otuleni w skóry z renifera, z zamocowanym nad głowami prowizorycznym dachem z koca. Mimo że rozpalili ogień, by było im trochę cieplej, w nocy zmarzli na kość. Stan Lily pogorszył się.
Roza zamartwiała się o córeczkę, choć ukrywała swój niepokój. Mattias, który doskonale wyczuwał jej nastroje, uważał, że żona przesadnie trzęsie się nad dzieckiem. Roza ukradkiem próbowała użyć swej mocy, by pomóc Lily, ale bez skutku. Uznała więc, że skoro nie jest w stanie przyjść z pomocą córeczce ukochanego Seamusa, straciła dar, dzięki któremu koiła cierpienia wielu ludzi. Za dnia przeklinała ostry wiatr, który przenikał ich na wskroś, zmuszał do zaciskania powiek i utrudniał oddychanie, gdy skuleni z zimna przedzierali się na północ. Z równą zaciekłością klęła podczas mroźnych klarownych nocy, bo miała wrażenie, że rozsiane na niebie gwiazdy sobie z niej drwią.
- Małej na pewno nie dolega nic poważnego - pocieszał Mattias Rozę, gdy poranek nie wiadomo kiedy zamienił się w popołudnie.
Zauważył pogłębiającą się bruzdę między brwiami Rozy. Widział, jak żona kurczowo tuli córeczkę. Posyłał jej uspokajające spojrzenia, ale nie miał pewności, czy je dostrzega. Trzymał w rękach lejce i nie mógł dotknąć ani żony, ani chorej dziewczynki, a tak bardzo pragnął osłonić je obie. Zadręczał się w duchu, że nie potrafi sprostać trudnej sytuacji, a Roza jakby się od niego odgrodziła.
Obawiał się, że pokonują dziennie zbyt krótkie odcinki, ale Roza nie chciała za długo przebywać z dzieckiem na mrozie. Dziecko było dla niej ważniejsze niż życie. Mattias poczuł ucisk w sercu, tłumaczył sobie jednak, że i on szalałby ze strachu, gdyby zachorował Matti.
Rozumiał dobrze, że Lily jest dla Rozy najważniejszą istotą na świecie, ukochanym dzieckiem, owocem miłości jej i tego obcokrajowca, którego imienia nie potrafił nawet wymówić. Zapamiętał je jednak, dlatego że żona wiele razy powtarzała przez sen. Łamał sobie język, ale to imię jakby nie pasowało do jego ust. Nawet w samotności, gdy targany zazdrością i gniewem, starał się je wykrzyczeć, nie chciało mu przejść przez gardło.
- Jest taka gorąca - żachnęła się Roza, wysuwając stanowczo podbródek, jakby spodziewała się z jego strony sprzeciwu. Mattias, dostrzegłszy to, poczuł się zraniony. - Na mrozie nie powinna być tak gorąca, Mattias. Musimy koniecznie zatrzymać się gdzieś na nocleg!
Ole i Liisa jechali przodem. Oni ustalali tempo oraz pilnowali, by trzymać się wyznaczonego kierunku. Na ich wozie siedział Matti. Mattias wolałby mieć syna przy sobie, ale byłoby za ciasno. Poza tym udzielił się mu niepokój Rozy, uznał więc, że chłopcu będzie lepiej u Liisy, która poświęci mu całą swoją uwagę. Zdawał sobie sprawę, że Liisie obecność chłopca jest na rękę. Przy dziecku bowiem Ole musiał liczyć się ze słowami i nie mógł mówić, co mu ślina przyniesie na język. Musiał powstrzymać się od grubiańskich uwag wobec swojej żony.
- W pobliżu nie ma żadnych gospodarstw - oznajmił Mattias, starając się ze wszystkich sił zachować spokój.
Roza nie chciała mu wierzyć. Złościła się, że ośmiela się mówić coś takiego, ale w jej głosie wyczuwało się panikę.
- Przecież muszą tu mieszkać jacyś ludzie!
- Tu nie, musimy jechać dalej!
- Przecież jechałeś tędy tylko raz, skąd więc możesz wiedzieć, czy tu ktoś mieszka, czy nie?
- Rozmawialiśmy z Olem o tym, zanim ruszyliśmy w drogę. Trzymaliśmy się rzeki, póki to było rozsądne, a potem odbiliśmy, żeby skrócić trasę. Teraz przejeżdżamy przez pustkowia, Rozo. Tłumaczyliśmy to tobie i Liisie i zgodziłyście się na nasz plan, żeby pojechać skrótem.
Roza przypomniała sobie, że rzeczywiście po długiej naradzie z Olem zapytał ją o zdanie na temat trasy. Było to po nocy spędzonej w zagrodzie, podczas której prawie nie zmrużyli oka. Zatrzymali się za dnia u z pozoru zwyczajnej rodziny. Matka, ojciec kilku dorosłych synów i parobek mieli dość miejsca w chacie, by odstąpić jedną izbę podróżnym. Późnym wieczorem okazało się, że spokojni mieszkańcy zamienili się we wrzeszczący motłoch.
Ole i Mattias na zmianę czuwali, ale z powodu kłótni i bijatyk właściwie żadne z nich nie spało tej nocy. Tylko gospodarze leżeli jak kłody pogrążeni w głębokim śnie, kiedy oni opuszczali rankiem niegościnną zagrodę.
Nie pierwszy raz byli świadkami awantur pijanych gospodarzy, dlatego Roza z ochotą przyjęła pomysł, aby ominąć ludzkie siedziby. Pod wpływem niepokoju i lęku chętnie przystała na pomysł Olego i Mattiasa. Teraz jednak gorzko tego żałowała.
- Musimy się zatrzymać gdzieś pod dachem - upierała się przy swoim. - Lily nie zniesie tej jazdy.
- Może trzeba było pomyśleć o tym wcześniej - rzucił od niechcenia Mattias i dodał zapatrzony przed siebie: - Ostatecznie na Hailuoto nie było nam tak źle. Ze względu na dzieci byłoby o wiele rozsądniej poczekać z powrotem do wiosny. Nie mówiąc już o tym, że wrócimy do domu w środku zimy, a nie mamy żadnych zapasów.
- Mamy dość pieniędzy, by kupić, co potrzeba.
Mattias popatrzył na konia, silnego, brunatnej maści ogiera, i z wdzięcznością pomyślał o Pekce, który pomógł im go kupić. Koń sprawował się bez zarzutu.
Roza wciąż miała o coś pretensje, ale Mattias wyczuwał jej strach. Zdawał sobie sprawę, że to absurd, ale był zazdrosny o jej dziecko. Wstydził się targających nim uczuć i sam przed sobą nie chciał się do tego przyznać, szukając usprawiedliwienia.
- To nie był nasz dom, Mattias. Nie pasowaliśmy do tamtego miejsca - broniła swojej decyzji Roza.
Patrzył przed siebie, usiłując wyobrazić sobie świat, w jakim żyła Roza przez tych kilka lat, gdy opuściła Kafjord. To była zupełnie inna rzeczywistość: inne domy, inne łóżka, inni ludzie. Roza bywała na salonach, przy jakich chaty, których progi przekraczali teraz, muszą wyglądać żałośnie. Kiedyś on był od niej dojrzalszy, ale to się zmieniło. Roza wyprzedziła go i pozostawiła daleko w tyle. Mattias kiepsko to znosił. Nie miał Rozie za złe tego, że wydoroślała, ale nie mógł się pogodzić z tym, że czuł się przy niej teraz taki mały. Ich wzajemne relacje zostały zachwiane.
- Jeszcze trochę - powiedział. - Jeszcze trochę, Roza. Póki jest jasno. Nie możemy zatrzymać się tu, na tym kompletnym pustkowiu. To by było nierozsądne.
- Zatrzymamy się przy pierwszej napotkanej chacie - poprosiła.
- Dobrze, przy pierwszej chacie - obiecał, nie patrząc na nią.
Hailuoto stanowiło dla nich nowy początek. Mattias uwolnił się od wszystkich wyobrażeń na temat Rozy, jakie pielęgnował w sobie po jej powrocie. Znów był w stanie się z nią kochać. Stali się sobie bardzo bliscy, połączyła ich nowa więź.
Wraz z opuszczeniem Hailuoto oddalili się od siebie. Może to właśnie wyspa stanowiła spoiwo i teraz, gdy stamtąd wyjechali, nie ma już dla nich żadnej nadziei?
Chciał już dotrzeć do ludzkich siedzib, ale równocześnie trochę się tego obawiał. Kiedy byli bowiem sami, przynajmniej nie musieli niczego przed sobą udawać. W towarzystwie innych momentalnie stawali się bardzo uprzejmi wobec siebie, a pod maskami, za jakimi kryła się Roza, trudno było dostrzec jej prawdziwą twarz.
Może z nim było podobnie. Wiele ukrywał, zbywał milczeniem, dusił w sobie to wszystko, co powinien był jej powiedzieć. Tyle się tego zebrało. Ale może uczyni to później, kiedy nadarzy się ku temu jakaś lepsza okazja. Kiedy Roza nie będzie miała powodu do zmartwień o dziecko, kiedy już wrócą do domu. O ile w ich gospodarstwie w Alta wszystko będzie jak należy.
... jeśli, kiedy...
Nie padło między nimi już żadne słowo, nie patrzyli też prawie na siebie. Roza siedziała, trzymając na kolanach córeczkę i obejmując ją kurczowo. Mattias słyszał, jak coś szepcze dziecku do ucha. Uspokajała małą, tak jak potrafiła najlepiej. Lily nie marudziła. Zresztą Mattias nigdy nie widział, by dziewczynka grymasiła. Zaciśnięte usteczka w tej drobnej twarzy porcelanowej lalki tworzyły cienką kreskę.
Gdyby nie zadarty nos i piegi Lily wyglądałaby tak jak lalki, którymi bawią się dzieci arystokratów, pomyślał Mattias. Miała twarzyczkę w kształcie serca, alabastrową cerę i niewielki prosty podbródek. Jej brwi nie przypominały gotowych uderzać gniewnie ptasich skrzydeł, a oczy szare jak popiół patrzyły niewinnie. Miała płomiennie rude włosy, tak samo jak mama. Mattias wyczuwał, że w jego pasierbicy, dziecku mężczyzny, którego Roza ukochała ponad wszystko, drzemie równie silna wola i zdecydowanie.
Obawiał się, że w pobliżu nie ma żadnych zabudowań, a najbliższe ludzkie siedziby napotkają dopiero za parę dni. Za nic w świecie nie powiedziałby jednak tego teraz Rozie. W głębi serca przypuszczał, że ona jest tego świadoma. Musiałby się chyba zdarzyć cud, żeby przed nadejściem nocy znaleźli jakiś dach nad głową.
Miał nadzieję jednak, że z małą nie jest tak źle, a niepokój Rozy podyktowany jest przesadną matczyną troską.
Żona przestała narzekać, mimo że powoli zmierzchało i miało się ku wieczorowi. Mattias czuł na plecach jej palące jak ogień spojrzenie. Ucieszył się więc, kiedy jadący przed nimi Ole zatrzymał się. Obaj wyskoczyli z wozu, by rozprostować kości. Roza nie ruszyła się z miejsca.
Okolica wyglądała dokładnie tak samo jak krajobrazy, jakie mijali przez cały dzień. W porośniętej wrzoścami i mchem tundrze prawie nie było widać drogi. Niedaleko szemrał strumyk. W deszczowej porze cały teren zamieniał się w grzęzawisko i nie sposób było przejechać tędy wozem. Rosnące tu i ówdzie karłowate zarośla nie dawały osłony przed wiatrem. Wystarczy jednak chrustu, by rozpalić ogień i zagotować jakąś ciepłą strawę, która pozwoli im przetrwać noc.
- Prosiłam o dach nad głową - odezwała się Roza.
Mattias zacisnął dłonie na kancie wozu, aż pobielały mu kłykcie. Zdenerwowała go jej niesprawiedliwość. Wszak się starali, wytężali siły i forsowali konie. Całe szczęście, że rosną tu kępy traw, tak że zwierzęta posilą się i będzie je można napoić. Owies zostanie na gorsze chwile. Do domu przecież daleko. Czeka ich jeszcze wiele dni drogi i nie zawsze na postoju będzie można paść konie.
- Niestety, nie ma tu w okolicy żadnych gospodarstw - powiedział, pochylając głowę. Nie miał siły spojrzeć jej w oczy i wyczytać w nich zawód. - To jedyne, co mogę ci zaproponować, Rozo. Zresztą wszyscy jesteśmy w tej samej sytuacji.
Odszedł, pozostawiając za sobą kompletną ciszę. Nawet dziecko nie pokasływało. Razem z Olem wyprzągł konie i poprowadził je napoić do strumienia. Ole zerknął przez ramię. Jasna grzywka opadła mu na czoło i zasłoniła oczy.
- Z małą nie najlepiej, co? - zapytał.
- Nie - odpowiedział Mattias.
- Jutro ty możesz jechać przodem - zaproponował Ole. - Koło południa powinniśmy dotrzeć do jakichś zabudowań. Sam zadecydujesz, gdzie się zatrzymamy, tak by moja siostra znów uznała cię za bohatera. Odpowiada ci to?
Mattias odsłonił zęby w uśmiechu, a oczy pod ciemnymi brwiami zwęziły mu się w szparki.
- Nigdy już nie będę bohaterem dla Rozy - rzucił krótko.
- Dziś to ona życzyła sobie gwiazdki z nieba - uznał Ole, wcale nie odczuwając współczucia dla siostry. - Zdarza jej się pragnąć rzeczy niemożliwych. Zastanawiam się jednak, czy wiedziałaby, co z nimi począć, gdyby je dostała. Nie przejmuj się jej humorami, Mattias. Znamy wszyscy Rozę i wiemy, jak bardzo potrafi być niesprawiedliwa. Wieje lekki wiatr, ale noc nie powinna być mroźna. Jeśli chce, niech się boczy, nie pofruniemy z tego powodu.
Mattias nie odpowiedział. Słyszał gdzieś za plecami śmiech synka i spokojny głos Liisy. Liisa miała takie pogodne usposobienie i wspaniałe podejście do dzieci. Mattias poczuł w sercu ukłucie zazdrości i postanowił z czasem nadrobić zaległości w kontaktach z synem.
Później, wciąż później.
Wypuścił z rąk lejce, wiedząc, że Ole zadba o konia, i rzucił krótko:
- Nazbieram chrustu. W jakiś czas po tej rozmowie pod osłoną wozów zapłonął wesoło ogień. Płomienie strzelały wysoko, więc Mattias dorzucił wilgotnego torfu. Na moment utworzyła się gruba warstwa dymu, a potem znów zapalił się ogień. W ten sposób zaoszczędzili nieco chrustu. Liisa ugotowała kaszę. Dzieci posiliły się, a dorośli zaspokoili pierwszy głód. Mattias ugotował zupę na suszonym mięsie. Matti jadł ciepłą strawę i starał się zachowywać jak dorosły, Lily tymczasem zaciskała buzię i nie chciała więcej, mimo że nie zjadła nawet połowy.
Mattias zaczynał utwierdzać się w przekonaniu, że Roza jednak nie przesadzała. Mała naprawdę wyglądała niedobrze. Opróżnił swoją miskę i wziął dziewczynkę z kolan Rozy.
- Teraz ty coś musisz zjeść - nakazał żonie.
- Nie wystawiaj jej na wiatr! Mattias nie zważał na upominania żony. Potrafił zająć się maluchami: Lily i Mattim. To jego Lily nazywała tatą i jego zapamięta jako ojca. Ten prawdziwy, biologiczny, pozostanie tylko trudnym do wymówienia imieniem i kojarzyć się będzie jedynie z opowieściami, które z czasem też zblakną w pamięci. To żadna konkurencja dla żywego ojca, którego Lily będzie miała na co dzień, póki nie dorośnie.
Nie musiał obawiać się upiorów i cieni.
To on jest ojcem Lily i troszczy się o dziecko tak samo jak Roza. Potrafi równie dobrze zaopiekować się małą.
- Jesteś chora? - zapytał, patrząc uważnie w drobną twarzyczkę dziecka i tuląc je w ramionach.
- Jest mi strasznie gorąco - westchnęła Lily.
Mała nie była zbyt rozmowna, jej szare oczy płonęły, a na policzkach pojawiły się wypieki, czerwone jak róże w ogrodzie na Hailuoto. Pogłaskał twarzyczkę małej opuszkami palców, dotknął czoła i poczuł, że Lily ma wysoką gorączkę.
- Boli cię coś? - zapytał. Lily tylko na niego patrzyła.
- Boli cię głowa, a może gardło? - wypytywał dalej. Pokiwała lekko.
- Nie możesz przełykać? Przytaknęła.
- Tutaj mnie boli - wyszeptała i dotknęła rączką szyi za uchem.
Mattias dostrzegł tam opuchliznę i pomyślał, że to może być coś znacznie poważniejszego, niż przypuszczał.
- Bardzo cię boli?
- Nie, trochę.
Może tylko mu się zdaje, że jest spuchnięta? Może Roza zaraziła go swym strachem?
- Zmęczona?
- Uhm.
- Dziś przenocujemy na wozie - wyjaśnił jej cicho. - To będzie dopiero przygoda, co?
Szare oczy przejrzały go na wylot. Mała miała już prawie pięć lat. Niełatwo było ją oszukać. Wiedziała, że nie czeka ich żadna fascynująca przygoda. Będzie im ciasno i niewygodnie, a nad ranem okropnie zmarzną.
- Za to już jutro przenocujemy pod dachem - obiecał z powagą, gorąco wierząc w to, że nie rzuca słów na wiatr. Byłoby niewybaczalne skłamać dziecku.
- Na pewno? - zapytała Lily.
Mattias pokiwał głową, przyrzekając sobie w duchu, że zrobi wszystko, co w jego mocy, by dotrzymać słowa. Ole twierdził, że do południa powinni dotrzeć do jakiejś zagrody. Dowiedzą się, jakie są odległości pomiędzy gospodarstwami, i zadecydują, jaki odcinek tego dnia przejechać, by wcześniej zatrzymać się na odpoczynek.
- Wyzdrowiejesz - zapewnił dziewczynkę.
- Czy już niedługo będziemy w domu? - zapytała Lily.
- Niedługo.
- Tam jest tak samo jak na Hailuoto?
- Nie - odparł.
- Nie pamiętam domu - wyszeptała. - Ale nie mów o tym mamie, dobrze?
Mattias zacisnął mocno usta. Rozbawił tym dziewczynkę, która zrozumiała z tego grymasu, że łączy ich wspólna tajemnica. Lily była bardzo podobna do Rozy, a jednak miała w sobie coś zupełnie osobliwego.
- W domu też jest ładnie - powiedział. - Może jak zobaczysz, to wszystko ci się przypomni?
- Może - ” odparła z powątpiewaniem w głosie.
- Chcesz się załatwić? Skrzywiła się i pokręciła przecząco głową.
- W takim razie budź mamę, jeśli w nocy zachce ci się siusiu - rzekł, udając powagę.
Lily oparła się policzkiem o jego ramię i objęła go mocno za szyję.
- Jesteś kochany, Mattias - powiedziała i zasnęła z uśmiechem na ustach.
Wiele miłych słów usłyszał w swym życiu od kobiet. Gromadził te słowa jak dzieci kwiaty na łące. Żadne jednak nie trafiły wprost do serca, tak jak zwyczajne, ale jakże gorące wyznanie miłości córki Rozy. Mattias ukrył je w pamięci. Spacerując niedaleko ogniska i wozów, ukołysał dziecko do snu. Biedna maleńka, powinna odpocząć.
Roza nie przełknęła wiele. Kiedy Mattias zbliżył się z powrotem do obozowiska, mościła właśnie dno wozu skórami z renifera. Osłoniła też boki, by nie wiało przez szpary. Z Hailuoto zabrała puchowe kołdry i poduszki miękkie jak obłoki. Mattias kręcił nosem, uważając, że niepotrzebnie ciągną to wszystko ze sobą, ale po paru nocach pod gołym niebem docenił ich przydatność.
- Zasnęła - wyszeptał.
Roza skuliła się z brzegu wozu. Mimo że była drobna, nie mogła się wygodnie wyciągnąć. Jedynie Lily nie musiała zginać kolan. Mattias ułożył ją ostrożnie obok Rozy, a ta przytuliła małą i okryła pledem. Dziewczynka instynktownie przywarła do leżącej obok mamy.
Uśmiechnął się, widząc je obie. Wzruszył go obraz matki i córki, ale nie chcąc dać tego po sobie poznać, zakrzątnął się i przykrył je skórami z renifera. W dwóch narożnikach wozu umieścił kije i przymocował do nich wełniany tkany koc, który utworzył nad śpiącymi ukośny daszek. Nie chronił całkiem przed powiewami wiatru, stanowił jednak osłonę przed deszczem, gdyby zaczęło padać. Poza tym było trochę przytulniej.
- Zawsze to jakiś dach - rzucił z uśmiechem.
Roza popatrzyła na niego z wyrzutem i zamknęła oczy. Nie dostrzegła zawodu w jego spojrzeniu. Nie widziała już, jak odwrócił się plecami i odszedł.
- Obiecałem Mattiemu, że my, mężczyźni, śpimy osobno - rzucił Ole dziarsko, niosąc na barana syna Mattiasa.
- Pod gołym niebem - wykrzykiwał radośnie Matti, wyraźnie próbując naśladować wujka. Miał bardzo podobne ruchy i gesty. Mattias nigdy wcześniej nie zwrócił na to uwagi.
- Ciii - uciszył synka i sam usłyszał, że jego głos zabrzmiał szorstko. W jednej chwili z twarzy chłopca zniknęła radość.
- Lily jest chora - wyjaśnił. - Najlepiej będzie, jeśli ja zaopiekuję się Rozą i Lily, a Ole i Liisa przypilnują ciebie. Sprawiedliwie?
- Nie - odparł synek, trzymając się jasnych gęstych włosów Olego.
- Jutro zatrzymamy się w jakiejś chacie na postój.
- Nie składaj obietnic, jeśli nie wiesz, czy będziesz je mógł dotrzymać - upomniała go Liisa ostrzegawczo.
Ale przecież Mattias już wcześniej złożył podobną obietnicę. Dwojga dzieci nie mógł zawieść.
- Wolę spać na wozie - rzekł Matti. - Ja z Olem i tak będziemy spać na wozie, prawda, Ole?
Brat Rozy zaśmiał się zakłopotany, ale i mile połechtany tym, że malec uważa go za taki autorytet.
- Jeśli będzie ładna pogoda, to może prześpimy się na wozie, ale jeśli będzie padać deszcz, to ja nie mam zamiaru przemoknąć, stary druhu. Coś mi się zdaje, że z ciebie większy twardziel niż ja i twój tata razem wzięci.
Matti był zadowolony z pochwały. Wypiął dumnie pierś i uniósł głowę, nie zwracając już uwagi na ojca. Mattias poczuł ukłucie w sercu, ale cieszył się, że Matti otrzymuje należne mu zainteresowanie. Pomyślał w duchu, że gorzej by było, gdyby wszyscy go zbywali, tak jak on był zmuszony to czynić.
Ale przecież nie mogę się rozerwać, usprawiedliwiał się. Nie mogę objąć ramionami wszystkich naraz. Roza i jej mała córeczka bardziej mnie teraz potrzebują. Tylko jak to wytłumaczyć pięciolatkowi?
Długo siedział przy ogniu, kiedy Liisa i Ole udali się na spoczynek, prowadząc za ręce jego syna. Mattiasowi wydawało się wprawdzie, że Liisa wolałaby przespać się razem z Rozą i Lily, ale ona nie zwykła protestować. Dorzucał chrustu do ognia, odsuwając dręczące myśli, a kiedy był już bardzo zmęczony, wsunął się pod pierzynę i skóry obok Lily.
Roza na szczęście już spała.
Następnego dnia nie dotarli wprawdzie do zabudowań, ale natknęli się na ludzi. Mattias odetchnął z ulgą, kiedy ujrzał pośród jednostajnej równiny lapońskie namioty ustawione w nierównym, jakby przerwanym kręgu. Z niektórych przez dymniki unosiły się smużki dymu i rozmywały bez śladu na tle szaroniebieskiego jesiennego nieba.
- Bogu dzięki! Ludzie! - wykrzyknął i odetchnął z ulgą.
Roza, pochylona nad gorączkującym dzieckiem, tylko na moment podniosła wzrok. Od poprzedniej doby stan Lily pogorszył się. Policzki miała pąsowe. Roza bardzo się bała. Zdenerwowana, rzucała mężowi nieprzyjemne uwagi, które raniły go niczym kamienie. Mattias nic nie mówił, choć jego strach był równie” silny. On także bardzo kochał to dziecko. Nie był tak nieczuły i zimny, jak sądziła. W duchu zanosił do nieba gorące modły, by napotkać tego dnia jakichś ludzi. Dręczyła go obawa, że nie zdoła dotrzymać obietnicy. A przecież przyrzekł, że kolejną noc spędzą pod dachem.
- Obozowisko Lapończyków! - zawołał Ole, który lekko zeskoczył z kozła i stanął obok wozu Mattiasa. - Chyba zadowolimy się namiotem, co? Ostatecznie najważniejsze, że nic nam nie będzie kapać na głowę - dodał z pozorną beztroską. Nie spodziewał się odpowiedzi ze strony siostry. Nie do niej przemawiał. Unikali siebie, na ile to było możliwe, i udawali, że nie dostrzegają, iż nawzajem sprawiają sobie tym przykrość. Nie wybaczył jej i wiedział, że ona się tego domyśla. Zresztą Roza też nie zapominała łatwo doznanych krzywd i wybaczenie komuś zawsze przychodziło jej z trudem. Taka była ich rodzinna słabość.
- Jak Lily? - zapytał Ole, także się martwiąc o tę dziewczynkę, która miała w sobie coś osobliwego. Swojego żalu do Rozy nie przenosił na jej córeczkę.
- Ma gorączkę - odparł krótko Mattias. - Przenocujemy tutaj. Chyba niedaleko już stąd do Kautokeino. Nie sądzę, bym się mylił.
W jego słowach pobrzmiewała pełna desperacji nadzieja.
- A więc niebawem będziemy w domu - zauważył Ole i zmrużywszy oczy, prześliznął się spojrzeniem po otaczającym ich pejzażu.
Wszędzie widział to samo. Otwartą przestrzeń tylko tu i ówdzie porastały karłowate drzewa. W Finlandii mijali ciemne świerkowe lasy, niezliczone jeziora i stawy. Ale im dalej na północ, tym bardziej krajobraz stawał się monotonny.
Ole wzdrygnął się.
- Nie ma jak w domu - rzucił z westchnieniem i wrócił do swego wozu. Skierowali się w dół ku obozowisku koczowników.
Nad niewielkim strumykiem stało rozstawionych kilka namiotów, a także stojaki z żerdzi, na których leżały zapasy żywności, sanie bez płóz, które zwano tu pułkami, narzędzia i przedmioty codziennego użytku. W pobliżu znajdowało się ogrodzenie z kamieni z dużym otworem wejściowym. Mattias wiedział, że to zagroda, w której dokonuje się selekcji łań. Obok pasło się niewielkie stado reniferów.
Kiedy wjechali wozami do obozu, okrążyła ich gromada czarno - białych ujadających psów, które jednak nie wyglądały groźnie. Mattias zagadnął napotkane kobiety, które potwierdziły, że mężczyźni, tak jak się domyślał, poszli ubijać renifery.
Była to wspólnota rodzinna - zapewne kilku braci wypasało razem swoje stada, a mężczyznom towarzyszyły żony i dzieci, a także paru wyrostków, zapewne jacyś siostrzeńcy, bratankowie albo kuzynowie z dalszej rodziny.
- Czy moglibyśmy zatrzymać się u was na nocleg? - zapytał Mattias i uśmiechnął się swoim czarującym uśmiechem, który sprawiał, że zwykle otrzymywał to, o co prosił.
Zagadnięta przez niego ciemnowłosa kobieta, mniej więcej w tym samym wieku, odpowiedziała przyjaźnie, że jej brat ma w swym namiocie sporo miejsca, więc nie zabraknie dla nich posłania ani strawy. Wyjaśniła też, że do najbliższych osad jest stąd daleko. Pozostałe kobiety, dowiedziawszy się, o co chodzi przybyłym, rozeszły się do swoich spraw. W obozowisku każdy miał swoje obowiązki, o czym Mattias dobrze wiedział.
Laponka, która się nimi zajęła, miała na imię Elen i jak wspomniała, niedawno straciła męża, a brat przybył jej pomóc przy stadzie. Przez jej twarz przemknął cień. Miała wystające kości policzkowe, krótki płaski nos, a nad ciemnymi oczami brwi w kształcie prostych kresek. Niektóre rysy w jej twarzy wskazywały na młody wiek, ale zmęczone spojrzenie kryło wiele trosk. Może to rozpacz po śmierci męża? zastanawiał się Mattias. Utrata małżonka zawsze pozostawia głęboką ranę.
- Brat nie bardzo się zgadza z moimi szwagrami - wyjaśniła, zerkając trwożliwie na boki, jakby zdradzała jakąś tajemnicę i lękała się, że ktoś ją usłyszy. - Dlatego postawił swój namiot na uboczu. Z natury jest raczej odludkiem, ale pracuje razem z innymi. Nie ma zresztą innego wyjścia, tu nikt nie poradzi sobie sam - mówiła. - Musimy łączyć się we wspólnoty, a w nich nie można sobie pozwolić na waśnie. Nie to, żeby brat kłócił się z moimi szwagrami, ale stroni od ich towarzystwa. Chodzi własnymi ścieżkami. Już jako dziecko miał taką naturę. Opiekuje się moimi synami. Mam dwóch małych chłopców w wieku czterech i pięciu lat. Mają na imię Jakob i Peder. Dużo jeszcze czasu upłynie, nim dorosną i będą mogli sami zajmować się wypasem reniferów. Mój brat jest uczciwym człowiekiem. Zadba o pozostawione przez mojego męża stado. Uczyni to dla moich synów.
Zaśmiała się, powstrzymując potok słów. Przeczesała dłonią czarne włosy i założyła za ucho niesforny lok. Mattiasowi ten gest wydał się dziwnie znajomy. Od początku rozmowy z tą kobietą miał wrażenie, że skądś ją zna. Jednak zmęczony długą podróżą nie miał siły się nad tym zastanowić, zresztą przestał już ufać swoim przeczuciom.
- Poprowadzę was - zaproponowała Laponka, siląc się na uśmiech.
Ruszyła przodem w stronę średniej wielkości namiotu ustawionego najbliżej strumienia. Mattiasowi wydal się wystarczającym schronieniem przed chłodem i wiatrem. Elen odchyliła tkaninę przesłaniającą otwór wejściowy i weszła do środka.
Kiedy Mattias wniósł na rękach Lily, Laponka już rozpalała ogień w palenisku pośrodku namiotu.
- Mój brat sypia tam - rzuciła Elen krótko, wskazując na zwinięte skóry i wełniane pledy, ułożone na ziemi po przeciwnej stronie wejścia. Posłanie było tak miękkie, że Mattias domyślił się, że skóry układano warstwami. Kiedy ogień rozpalił się, a otwór wejściowy został zasłonięty, w pomieszczeniu zupełnie nie czuło się chłodu.
Mattias ostrożnie położył Lily na posłaniu i pogłaskał ją delikatnie po policzku. Pomrugała chwilę, ale zaraz znów zasnęła.
- Twoja córeczka jest chora? - zapytała Elen, zerkając to na dziecko, to na Mattiasa.
- Od paru dni źle się czuje - wyjaśnił Mattias, nie widząc powodu, by tłumaczyć Laponce, że Lily nie jest jego córką.
- Będziemy tu dzisiaj nocować? - zapytał Matti, wpadając z hałasem do namiotu. - Naprawdę będziemy spać w namiocie? - powtórzył, a w jego głosie Mattias usłyszał zachwyt.
- Tak, zanocujemy tutaj, Matti - odrzekł. - Ale jeśli chcesz skakać i krzyczeć z radości, to proszę, zrób to na zewnątrz. Lily jest chora i właśnie zasnęła.
Chłopiec zacisnął usta i nic nie odpowiedział. Obszedł wnętrze namiotu, po czym wybiegł, ale jego twarz nie była już tak radosna jak wiosenny poranek.
- Możecie tu zostać, póki mała nie wyzdrowieje - oświadczyła Elen w imieniu wszystkich członków siity.
Mattias poczuł ulgę, że sam nie musiał o to prosić.
- Masz śliczne dzieci, i do tego prawie w tym samym wieku! - Uśmiechnęła się ze zrozumieniem. - Widać, że nie dałeś długo wytchnąć swojej żonie.
Mattias nie wyjaśnił, że dzieci są dokładnie w tym samym wieku. Uznał, że nie musi się nikomu tłumaczyć ze swoich spraw. Obcy ludzie nie muszą znać prawdy. A jeśli będą zbyt ciekawi, powie im, że dzieci są bliźniętami. Nikt nie pozna się na tym kłamstwie, bo bywają czasem bliźnięta jeszcze bardziej różniące się od siebie niż Matti i Lily.
Posiedział przy dziewczynce w przyjaznym mroku namiotu, póki do środka nie weszła Roza.
- Przyniosę nasze rzeczy - powiedział i obrzucił żonę pełnym miłości spojrzeniem, którego ona zdawała się nie dostrzegać.
Skinęła tylko głową. Była taka zmęczona, że ledwie trzymała się na nogach. Bardzo jej współczuł. Minionej nocy oboje prawie nie spali, obojgu troski spędzały sen z oczu, a podróż tak bardzo nadszarpnęła ich siły, że nie próbowali nawet rozmawiać. Bo gdy zaczynali rozmowę, warczeli na siebie jak wściekłe psy. Lepiej więc było milczeć.
Kiedy wychodził z namiotu, omal nie zderzył się z Liisą. Ona też miała sińce pod oczami i smutną minę. Ta podróż wszystkim się dała we znaki. Liisa z trudem dźwigała pledy i skóry, które zdjęła z ich wozu.
- Ja się zajmę resztą - oświadczył Mattias stanowczo. - Posiedź z nią, dobrze?
Starał się tak sformułować prośbę, by Liisa poczuła, że zrobi mu przysługę, zostając z Rozą, ale Liisa przejrzała jego intencje. Zgodziła się jednak, kiwając w milczeniu głową. Nie potrzebowali wielu słów, by się zrozumieć.
Mattias miał nadzieję, że do Kautokeino nie jest już daleko, a stamtąd tylko parę dni dzielić ich będzie od Alta. Zbliżała się nieuchronnie pora chłodów i niebawem należało się spodziewać pierwszych śniegów. Noce zrobiły się już strasznie zimne. „Kautokeino”. Już w samym tylko brzmieniu tej nazwy tkwiła nadzieja.
Ole zdążył wyprząc konie i zaprowadzić je nad strumień. Matti jak cień podążał jego śladem, starając się naśladować ruchy wujka. Mattias z goryczą zauważał, że to nie on jest autorytetem dla swojego syna.
Być może nie zasłużyłem na to, pomyślał z rosnącą goryczą. Tyle razy w krótkim życiu syna zawiódł go. W pewnym sensie ranił go zawsze wtedy, gdy większą uwagę poświęcał Lily. Ale mała Lily była taka zachwycająca, miała tyle uroku. Jego syn nigdy taki nie będzie. Lily to fruwający motyl i nawet Matti, choć niechętnie się do tego przyznawał, był nią zafascynowany i gdy bawili się razem, naśladował ją we wszystkim.
Mattias usłyszał, jak chłopiec śmieje się z jakiegoś żartu Olego, i pomyślał sobie po raz kolejny, że jego syn w gruncie rzeczy nie trafił najgorzej. Ole potrafił zajmować się dziećmi. Miał przecież tylu młodszych braci i od dzieciństwa przywykł do opieki nad nimi i rozstrzygania sporów. Potrafił być równie miły dla wszystkich. Mattiego traktował zupełnie naturalnie na równi z Lily. Był sprawiedliwy. Czynił to bez wysiłku. Różnił się pod tym względem od innych dorosłych.
Mattias wyładował najpierw swój wóz, potem wóz Olego, a następnie wniósł wszystko do namiotu. Niby nie mieli ze sobą wiele, ale w środku zrobiło się ciasno.
- Jedzenie brat trzyma tutaj, blisko swojego posłania - wyjaśniła Elen i podniosła kawałek płótna zakrywający masło i miski.
Przez jej twarz przemknął uśmiech tak nikły, że Mattias zastanawiał się nawet, czy nie było to złudzenie.
- Zajmuje miejsce gospodyni, ale skoro nie ma żony, tak pewnie musi być. My sobie trochę z niego żartujemy. Złoszczą go nasze żarty, nie lubi, gdy się z niego śmiać. Ma już prawie trzydzieści lat, więc najwyższa pora, by się ożenił!
Powiedziała to takim tonem, jakby mówiła o jakimś starcu, bo w jej świecie mężczyźni żenili się w młodym wieku.
Na samym końcu Mattias wniósł pierzyny. Trochę nie pasowały do wnętrza Japońskiego namiotu, nie chciał ich jednak zostawiać na wozie, obawiając się, że przemokną i trzeba je będzie potem długo suszyć.
Roza zdjęła wierzchnie okrycie i uklęknąwszy, rozbierała dziecko z kilku warstw ubrań. Ubrała Lily tak ciepło, bo bała się, że dziewczynka zmarznie, tymczasem ona płonęła w gorączce.
W palenisku, zwanym przez Elen „arran”, buzował już ogień. Mattiasowi spodobała się ta nazwa i pomyślał, że warto ją zapamiętać. Praktyczni Lapończycy układali chrust przy otworze wejściowym. Mattias zauważył niedaleko namiotu zarośla, postanowił więc donieść chrustu. Nie chciał sprawiać kłopotu gospodarzowi, mimo że Elen wciąż zapewniała, że bratu nie będą przeszkadzać. Mattias miał swoją dumę i nie lubił być nikomu ciężarem.
- Wydoję łanię i przyniosę dzieciom mleka - zaproponowała nieśmiało Laponka. - Moje dzieci chętnie piją świeże mleko. O tej porze roku jest ono najbardziej pożywne. Dodaje sił. Mamy też juobmo... - Domyśliwszy się, że nie wiedzą, co ma na myśli, wyjaśniła: - Mleko zmieszane z liśćmi ziół juobmo, nadającymi kwaskowaty smak. Moi synowie bardzo je lubią.
- Może trochę później - odpowiedziała Liisa serdecznie, nie chcąc urazić kobiety. - Lily ma gorączkę, a w gorączce dzieci nie mają ochoty na mleko. A mały pewnie zaspokoi pragnienie wodą ze strumienia, podobnie jak konie.
Uśmiechnęła się przyjaźnie. Swym łagodnym usposobieniem zjednywała sobie ludzi. Elen czuła się tak, jakby znała Liisę od dawna. Już w pierwszej chwili odniosła takie wrażenie. Nie bała się na nią patrzeć. Roza budziła w niej lęk. Raz tylko na nią spojrzała i dreszcz przeszedł jej po plecach, gdy zobaczyła pokryty bliznami chropowaty policzek nieznajomej.
Nie pojmowała, jak kobiecie z taką twarzą udało się poślubić tak przystojnego mężczyznę jak Mattias. Co dziwniejsze, on zdawał się ją uwielbiać. Nie ulegało wątpliwości, że z jego strony jest to miłość. Elen domyśliła się tego, ujrzawszy ich dzieci. Małżonek najwyraźniej nie mógł utrzymać się z dala od żony, kiedy ta była jeszcze w połogu. Elen nie potrafiła sobie tego wyobrazić, ale szybko porzuciła tę myśl, stwierdzając w duchu, że to nie jej sprawa.
Rudowłosa nieznajoma wywoływała w niej sprzeczne uczucia, z jednej strony przyciągała jej spojrzenie, z drugiej napawała przerażeniem. Zastanawiała się, co się stało, że twarz tej kobiety została tak okropnie oszpecona, ale nie starczyło jej wyobraźni, by odpowiedzieć na to pytanie, którego za nic w świecie nie odważyłaby się zadać.
Przyszło jej nagle na myśl, że powinna uprzedzić brata, by nie czuł się zaskoczony, gdy wróci do swojego namiotu. Co prawda przywykł do tego, że nieznajomi zatrzymywali się u niego na nocleg, kobiety z taką twarzą jednak na pewno jeszcze nie widział. Wprawdzie nie był lękliwy i z niejednego pieca jadł chleb, ale Elen uznała, że tym razem powinien wiedzieć o gościach, by nie zareagować zbyt gwałtownie na widok oszpeconej twarzy kobiety. Brat był dumnym mężczyzną, a tacy nie lubią się ośmieszać.
- Znajdziecie tu mięso, ser i kawę. Częstujcie się wszystkim, na co macie ochotę. Na pewno zgłodnieliście po tak długiej podróży - powiedziała na odchodnym i pochyliwszy się, wyszła przez otwór namiotu.
- Dziękujemy - odrzekła Liisa. - Ale nie chcemy sprawiać kłopotu.
- Żaden kłopot! - zapewniła Elen w imieniu brata, którego mieli spotkać dopiero późnym wieczorem.
- Nie wydaje ci się, że mała silniej gorączkuje? - zapytała Roza, pozwalając Mattiasowi dotknąć czoła i pleców Lily. Przestała już ufać swojej ocenie.
- Jest gorąca - rzekł z ociąganiem.
- Tyle to i ja wiem - rzuciła zgryźliwie Roza. Mattias nie odpowiedział jej od razu. Nie umiał z całą pewnością osądzić, czy Lily ma teraz wyższą gorączkę niż rano. Roza sama nie była pewna, inaczej by go przecież nie pytała.
- Jesteśmy pod dachem - odezwał się po chwili. - Mała będzie mogła spokojnie spać w cieple. To nie to samo, co kolejna noc pod gołym niebem. Na pewno wydobrzeje. Możesz ją rozebrać i trochę ochłodzić, bo z pewnością tu nie zmarznie.
Roza zdążyła już zdjąć z córeczki wierzchnią odzież, tak że dziewczynka leżała w samej tylko koszulce. Mattias położył Lily na jednej połowie pierzyny, drugą zaś ją przykrył.
- Ma trochę mniejsze wypieki - osądziła Liisa. Mattias i Roza odetchnęli z ulgą. Głaskali na zmianę Lily po główce, a mała poruszała się lekko pod wpływem tych pieszczot i uśmiechała przez sen. Wydawało się, że nic ją nie boli.
- Co z kawą? - zapytał Ole, wchodząc do namiotu i popychając przed sobą Mattiego. - Nie mówcie, że jeszcze nie zaczęliście gotować kawy!
Mattias podał mu czajnik. Ole wymienił z Mattim poważne męskie spojrzenia, po czym z rezygnacją chwycił chłopca za rękę i ponownie skierowali się do wyjścia.
- Na dodatek jeszcze musimy przynieść wodę - usłyszeli głos Olego.
- Właśnie - odparł mu z powagą Matti.
- Zupełnie jakbym słyszała Olego w dzieciństwie - powiedziała mimowolnie Roza.
- To niemożliwe - sprzeciwił się Mattias. - Matti jest moim synem i nie może być podobny do twojego brata.
- A mimo to jest - powtórzyła z uporem.
- Znalazłam woreczek z kawą - odezwała się Liisa, zapobiegając kolejnej, nie prowadzącej do niczego sprzeczki.
W minionym roku na tym właśnie polegała jej rola. Czuła się tym zmęczona i w pewnym sensie cieszyła się z powrotu do domu. W Samuelsborg może zamknąć się w swojej chacie. Nie musi liczyć się z nikim poza Olem, a do jego humorów zdążyła przywyknąć.
Elen opowiedziała kobietom z siity o podróżnych, których ulokowała w namiocie brata, zwłaszcza o rudowłosej kobiecie z oszpeconą twarzą, a potem stwierdziła, że pora podzielić się nowinami z bratem. Nie miała cierpliwości czekać do wieczora, aż skończy się ubój zwierząt.
Rzuciła swoje obowiązki i pobiegła tam, gdzie mężczyźni prowadzili ubój. Szwagierki obiecały się zaopiekować jej dziećmi, była więc pewna, że nie grozi im żadne niebezpieczeństwo. Kiedy któraś z kobiet musiała się gdzieś oddalić, pozostałe doglądały dzieci. Mieszkańcy obozowiska stanowili jedną wielką rodzinę i wzajemnie się wspierali.
Pobiegła lekkim krokiem, a za nią dwa psy. Nie zwracała na to uwagi. Wiedziała, że psy jeśli zechcą, same odnajdą drogę powrotną.
Mężczyźni nie oddalili się zbytnio, ale pozostawali niewidoczni, gdyż zasłaniało ich lekkie wzniesienie.
Elen biegła wzdłuż strumienia, a serce biło jej równie szybko, jak poruszały się nogi. Kiedy psy wyczuły stado, wyprzedziły ją i pognały przodem. Była już tak blisko, że dochodziły ją wśród ujadania psów i pokrzykiwania mężczyzn charakterystyczne odgłosy towarzyszące jesiennemu ubojowi. Dźwięki te tworzyły w jej głowie melodię, stały się lapońską pieśnią, której nikt nie usłyszy, bo joik był zabroniony.
... joik to „grzech...
Zauważyła, jak brat biegnie, trzymając na naprężonej linie samca. Pociągnął mocniej i zebrał arkan. Samiec zapierał się tylnymi nogami i dyszał ciężko, aż z nozdrzy buchała mu para, a oczy wydawały się całkiem białe.
Elen wstrzymała oddech.
W chwilę później brat chwycił samca za poroże i choć ten się szarpał, Tomas bez ociągania wbił nóż w kark zwierzęcia, które w jednej chwili osunęło się na ziemię, i ugodził je w serce.
Elen z uznaniem kiwnęła głową. Brat wciąż pamiętał pobrane w młodości nauki. Mimo że tak długo przebywał z dala od swoich, nie zapomniał niczego. A tak się bali, że upodobni się do Norwegów i wyprze się swoich korzeni. Tomas pozostał jednak sobą.
Zręcznymi palcami rozsupłał pętlę z poroża zwierzęcia, po czym zwinął arkan, tak by był gotów do ponownego użycia. Nie, niczego nie zapomniał!
- Dobrze, że przyszłaś - odezwał się do niej, musiał więc zauważyć ją wcześniej, mimo że, jak sądziła, pochłonięty był ubojem. - Przyda się każda para rąk. Przynieś miskę, to spuścimy krew.
Dwaj szwagrowie zrobili sobie przerwę na odpoczynek. Widząc, jak szkło zalśniło w ich rękach, poczuła chłód w sercu.
- Mają tylko tę jedną butelkę - rzucił krótko Tomas, ale Elen wiedziała, że złości to go jeszcze bardziej niż ją.
Przyniosła miskę.
Otwór w piersi zwierzęcia napełnił się krwią. Tomas musiał teraz wyssać krew z martwego renifera, otworzyć klatkę piersiową, wyjąć żołądek, wypłukać go ostrożnie, tak by można go napełnić krwią. Na jesień i zimę będzie z tego wspaniały pokarm dla ludzi i zwierząt. Potem trzeba będzie tuszę poćwiartować i zanieść do obozowiska.
- Zatrzymali się u nas przejezdni - zawiadomiła brata, z tego wszystkiego omal nie zapominając, po co właściwie tu przyszła. - Odstąpiłam im twój namiot. Mają chore dziecko.
- Dobrze zrobiłaś - odrzekł. Nie patrzył na nią, pochłonięty pracą. Zrobił odpowiednie nacięcia, żeby odrzeć skórę z martwego zwierzęcia. Ręce miał zakrwawione, ale nie zwracał na to uwagi. - Co to za ludzie? - zapytał.
- Norwegowie - odparła Elen. - Dwie pary z dwojgiem dzieci. Jedna z kobiet ma taką twarz, jakby przypiekała policzek w palenisku.
Na te słowa Tomas podniósł wzrok i na chwilę przerwał pracę.
- Rudowłosa? - zapytał z napięciem w głosie.
- Znasz ją? - zdziwiła się Elen, wpatrując się w brata. Twarz mu stężała, a niebieskie oczy pociemniały.
Oddychał z trudem. Ścisnął mocniej rękojeść noża, tak że kłykcie całkiem mu pobielały, i pociągnął mocno, robiąc zbyt długie nacięcie. Spostrzegłszy to, rzucił nóż w trawę i oparł dłonie na udach.
- Przybyli z południa - dodała Elen z ociąganiem, nie mając pewności, czy brat chce słuchać dodatkowych wyjaśnień. Nabrała nagle przeświadczenia, że postąpiła zbyt pochopnie, odstępując namiot brata nieznajomym. - Nigdy się nie gniewałeś, kiedy pozwalałam podróżnym zanocować u ciebie.
- Teraz też się nie gniewam.
- Kim jest ta kobieta? Nie odpowiedział.
- Jej mąż jest bardzo przystojny - mówiła dalej Elen. - Mają śliczne dzieci. Ale kiedy patrzę na nią, ogarnia mnie przerażenie.
Przez twarz Tomasa przemknął uśmiech. Brat wydał jej się taki bezbronny, że mimowolnie zatrwożyła się o niego.
- Niektórzy uważają, że ona naprawdę jest przerażająca - rzucił krótko i podniósł nóż.
- To znaczy, że nie masz mi za złe, że odstąpiłam im twój namiot?
- Nie, tyle różnych ludzi w nim nocowało. A ci to moi starzy znajomi.
- Gdzie ją poznałeś? - odważyła się zapytać Elen.
- W Kopalni - rzekł Tomas. - Ma na imię Roza i była mi najlepszym przyjacielem.
Elen o nic więcej nie pytała. Wiedziała, kiedy zamilknąć. Życie ją tego nauczyło.
Pracowali, póki nie zapadł zmrok. Im bliżej zmierzchu, tym śmielej podfruwały kruki i chwytały w dzioby kąski, których ludzie nie zdążyli zgarnąć. Wcześniej krążyła para myszołowów zwabiona zapachem krwi. Głosy tych ptaków przypominały miauczenie kotów. Myszołowy szybowały wysoko w powietrzu, ale przenikliwym wzrokiem odnajdowały ofiarę i spadając znienacka, wbijały się w nią pazurami.
Elen została z bratem i szwagrami. Była tu potrzebna. Po śmierci męża stała się taka bezradna. Mąż utonął podczas wędrówki z letnich pastwisk. Wiedziała, że sam był winien swojej śmierci, ale wolała o tym nie pamiętać. Przychodziło jej to z trudem, bo wystarczyło, że spojrzała na swoich szwagrów, by wspomnienia ożywały na nowo.
Tomas omiótł spojrzeniem stos ubitych zwierząt. Dobrze wiedział, że nie ma co liczyć na pomoc towarzyszy. Okazało się bowiem, że opróżnili nie jedną, lecz trzy butelki spirytusu. Jedna butelka na trzech mężczyzn nie stanowiła zagrożenia, ale gdy każdy wypił po jednej, trudno się spodziewać, że będą pracować. A Tomas przecież nie mógł zostawić roboty i czekać, aż szwagrowie Elen wytrzeźwieją, bo uboju nie dało się tak po prostu przerwać.
Śpieszył się, ponieważ zbliżała się pora rui, kiedy już nie będzie można zabijać zwierząt, bo ich mięso jest wówczas niesmaczne. Skoro trzej dorośli mężczyźni nie myśleli, on musiał za nich ruszać głową. I nie robił tego bynajmniej dla siebie, bo wikt miał zapewniony. Chciał pomóc Elen i jej synom. Miał nadzieję, że gdy siostrzeńcy dorosną, przejmą opiekę nad stadem i pilnować będą swego dziedzictwa. Nie mógł pozwolić na to, by ich wujowie zaprzepaścili całą spuściznę, której nie zdążył sprzeniewierzyć ich własny ojciec. Wystarczy, że pozbawiali dobytku swoje dzieci.
Jeśli tak spojrzeć na całą sprawę, to śmierć męża Elen była błogosławieństwem. Przynajmniej coś zostało dla chłopców. Tomas nigdy nie powiedział tego swojej siostrze, która mimo wszystko bardzo kochała męża i wiele gotowa była znieść. Nie ona jedyna zresztą.
Nastały takie czasy, że ojcowie ograbiali własnych synów. Czasy, w których chwilowe upojenie liczyło się bardziej niż dola własnego potomstwa, a więzy krwi straciły na znaczeniu.
Nadeszła pora kruków.
- Chyba nie starczy nam nocy, by ściągnąć ubite reny do obozowiska - odezwał się Tomas, wycierając ostrze noża o spodnie. - Zwłaszcza że z pomocą kiepsko - dodał, skinieniem głowy wskazując na pijanych.
- Najgorsze, że musisz pracować jeszcze dodatkowo za nich - odpowiedziała Elen przygnębiona. - Wszystko spadło na ciebie i na parobków. A przecież Mons i John to jeszcze wyrostki. Nie mogą wykonywać tej samej roboty co dorośli. A ty masz tylko jedną parę rąk.
- Trudno, Elen, trzeba to skończyć - odparł krótko Tomas. - Zima za pasem. Musimy ją jakoś przeżyć. Nie poradzimy sobie sami. Nie możemy żyć osobno: ty, chłopcy i ja. To za duże ryzyko na takim odludziu. Nie uchronilibyśmy stada przed drapieżnikami i stracilibyśmy jedyne dziedzictwo, jakie twój mąż pozostawił synom. Dlatego opłaca się trzymać razem ze wspólnotą, choć pozornie wiążą się z tym same kłopoty. Zimą przeniesiemy się bliżej ludzkich siedzib i będzie nam łatwiej. Trzeba więc jakoś przetrzymać tę jesień. Damy radę, choć wiele spada na nasze barki. Ale czas szybko minie.
- Powinieneś zostać w Jukkasjand u Hendrika - rzekła Elen z rezygnacją, ocierając twarz noszącą ślady potu, ziemi i krwi. - A ja powinnam była sprzedać albo oddać stado, zabrać chłopców i też tam pojechać. Tych tu zostawić, niech się sami rządzą. Hendrik zaopiekowałby się mną.
- Hendrik ma własnych dwóch synów - odparł Tomas. - I myśli przede wszystkim o ich dobru. Tak zresztą powinno być. Za parę lat Ande może pracować u ciebie jako parobek. Hendrik na pewno będzie wolał pozostawić sobie Jona, najstarszego. Ale Ande to sprytny chłopak. Dobrze mu zrobi wyjazd z domu, szybciej wydorośleje.
- A czego on może się tutaj nauczyć? - spytała Elen z goryczą. - Chlać wódkę?
- Wydaje mi się, że on ma silniejszy charakter niż ci tutaj - odparł Tomas. Odetchnął głęboko i wyprostował nogi. Nic dziwnego, że po takim pracowitym dniu bolało go całe ciało. Ale przecież tyle jeszcze było do zrobienia!
- Mattias i Ole przyjechali wozami? - zapytał.
- Nie wiem, jak nazywa się ten blondyn - odparła siostra. - Ale ten przystojny, mąż kobiety, o której ci wspomniałam, ma na imię Mattias. Do synka wołał Matti. Zwróciłam na to uwagę, bo nie zdarza się, by Norwegowie nadawali swoim dzieciom takie imiona.
- Mają wozy? - powtórzył swoje pytanie Tomas. Elen pokiwała głową. Tomas przerzucił przez plecy najmniejszą tuszę, a parobkom kazał chwycić we dwóch oprawione zwierzę. Na piechotę powędrowali z powrotem do obozowiska. Nastał już wieczór, ale nie było jeszcze całkiem ciemno. Najgorsze, że z głodu skręcało mu kiszki, a przecież na razie nie miał czasu na jedzenie.
Ułożyli tusze przy stojaku z żerdzi, zbudowanym specjalnie w tym celu, po czym Tomas pobiegł wprost do swojego namiotu. Już z daleka zauważył smużkę dymu ulatującą z dymnika i naszedł go gwałtowny żal, że nie może siąść przy palenisku, ogrzać się i zapomnieć o obowiązkach, które dźwigał na swych barkach.
Goście nie sięgnęli po zapasy gospodarza. Ugotowali strawę i kawę z własnych zapasów i tylko Ole, który z nich był najśmielszy, sięgnął po drewnianą skrzyneczkę, w której przechowywany był ser. Przysięgał, że nie ma nic lepszego do kawy jak ser z reniferowego mleka. Ułamał po kawałku i poczęstował wszystkich. Liisie nie smakowało, ale pozostali skłonni byli przyznać Olemu rację.
I kiedy tak sobie siedzieli z kubkami z kawą w dłoniach, nagle odsłonił się otwór, do namiotu wszedł gospodarz i przywitał się z nimi po norwesku oraz po lapońsku.
Na tle zapadającego zmierzchu zobaczyli zrazu tylko ciemną sylwetkę, dopiero gdy zbliżył się do paleniska, ujrzeli mężczyznę ze zwichrzoną grzywką, w przekrzywionej bluzie, z arkanem przewieszonym przez ramię.
- W imię Boże! - wyrwało się Olemu. - To ty jesteś bratem Elen?
- Tomas! - wykrzyknęła Roza zaskoczona.
- A niech to! Mattias poderwał się na nogi i wyciągnął dłoń na powitanie. Wyściskał Tomasa, omal go przy tym nie zgniótłszy. Wciąż był roślejszy i silniejszy.
- Elen powiedziała, że mam gości - odezwał się cicho. - Domyśliłem się, że to wy.
Roza wiedziała, z jakiej przyczyny odgadł, że to oni zatrzymali się w obozowisku na nocleg. Na bezkresnym płaskowyżu Laponii nie co dzień spotykało się kobietę podobną do niej.
Tomas patrzył na nią i uśmiechał się samymi tylko oczami, spojrzeniem prosząc o wybaczenie. Ale Roza poznała, że przyjaciel jak zawsze, gdy krzyżowały się ich drogi, bardzo cieszy się ze spotkania.
- Czyżbyś zaszlachtował pozostałych członków wspólnoty? - zapytał żartobliwie Ole. - Wydawało mi się, że coś mało tu ludzi, a teraz przynajmniej wiem, dlaczego. Zjawiasz się tu upaprany krwią...
- Potrzebuję pomocy - odezwał się Tomas. - Mam dwadzieścia sztuk ubitych zwierząt na pastwisku. Przytaszczenie do obozu każdej sztuki z osobna zajmie mi mnóstwo czasu. Nie wszystkie są wypatroszone i nie ze wszystkich zdążyłem utoczyć krew. Mam więc jeszcze dużo roboty.
- Jesteś sam? - spytała Liisa z niedowierzaniem.
- Niby nie. Mam do pomocy dwóch parobków w wieku trzynastu i czternastu lat. Na trzech dorosłych mężczyzn, szwagrów Elen, nie mogę liczyć. Są pijani. Zostawiłem ich na pastwisku. Prześpią się tam równie dobrze jak gdziekolwiek.
- Na wozie zmieści się sporo tusz - oświadczył Mattias i założył ciepły kaftan.
- A na dwóch dwa razy tyle - dodał Ole i w jednej chwili gotów był do wyjścia.
- Przypuszczam, że patroszenie renów nie różni się wielce od patroszenia owiec - dorzucił. - A owiec ubiłem w swym życiu sporo.
- Kto by pomyślał, że natkniemy się na Tomasa! - rzuciła cicho Liisa. - To prawdziwe zrządzenie losu, że zatrzymaliśmy się na nocleg właśnie w jego namiocie. Czyż nie mam racji, Rozo?
Roza z roztargnieniem pogłaskała Lily po włosach. Córeczka spala. Matti zresztą też. Biegał przez cały wieczór, póki nie opadł z sił. Zdążył się już zaprzyjaźnić z lapońskimi dziećmi. Dla dzieci bariera językowa nie miała żadnego znaczenia. Kiedy pokonały onieśmielenie, bawiły się razem tak, jakby się znały od zawsze. Śpiącego chłopca przyniosła jedna z miejscowych kobiet. Opowiedziała, że malec obgryzł kość ze szpikiem i zjadł kawałek świeżego mięsa, po czym padł zmęczony. Widać było, że chłopiec zawiązał już wiele przyjaźni.
- Nie wiedziałam, że Tomas ma siostrę - ciągnęła Liisa.
- W większości zdarzeń ukryty jest głęboki sens - odparła Roza, zdając sobie sprawę, że jej refleksja nie nawiązuje bezpośrednio do słów Liisy. Ale bratowa nie miała jej tego za złe. Zawsze starała się zrozumieć innych.
- A więc twoim zdaniem to nie przypadek, że wybraliśmy inną drogę powrotną niż ta, którą jechaliśmy na południe - rzekła Liisa z namysłem. - Kiedy tak o tym myślę, to robi mi się nieswojo. Dziwne, że nie kierujemy własnym losem, mimo że cały czas tak nam się zdaje.
Roza zastanawiała się nad tym wiele razy.
Już wcześniej usiłowała podzielić się swymi refleksjami z Liisą, ale być może używała niewłaściwych słów, bo miała wrażenie, że nie docierają do bratowej.
- Wszystko ma głęboki sens - stwierdziła Roza. - Widocznie teraz znów miały się skrzyżować nasze ścieżki.
Jak dobrze było ujrzeć Tomasa. Mattias chyba nie był z tego powodu zazdrosny, przynajmniej tak sądziła. Zresztą nie miałby teraz ku temu żadnego powodu.
To Jens szalał z zazdrości.
... on miał powody...
Tomasa i ją łączyło głębokie zrozumienie, które trudno było wytłumaczyć wyłącznie przyjaźnią.
Przyjaźń wyrasta na różnej glebie. Między nimi narodziła się bliskość zupełnie wyjątkowa, która wzięła początek gdzieś pośród gwiazd. Dobrze było go znów zobaczyć.
- Myśleliśmy, że wreszcie odpoczniemy - mówił Ole, kiedy ładowali na wozy ubite zwierzęta. - Przez kilka nocy spaliśmy pod gołym niebem. Mattias obiecał Rozie, że kolejną noc spędzi pod dachem. Bałem się już, że będziemy musieli jechać do samego Kautokeino!
- Żąda gwiazdki z nieba? - spytał krótko Tomas.
- Czasem nosi spodnie - odparł Ole z ironicznym błyskiem w oku.
- Ole jest zły na Rozę - wyjaśnił Mattias. - Oddała cały spadek. Niestety, nie jemu, mimo że bardzo mu na tym zależało.
- Ach, tak! - odezwał się Tomas, niewiele z tego rozumiejąc.
- Opowiem ci dokładnie, jak było - zaproponował Ole i żeby wyładować swoją złość, rzucał zabite zwierzęta wyżej niż pozostali. - Moja siostra odziedziczyła wyspę z pięknym pałacem i ogrodem. Pałac był mniej więcej takiej wielkości jak The House. Oprócz tego dostała w spadku jeszcze kilka posiadłości w Finlandii. Mówię poważnie!
- Nie śmieję się - zapewnił Tomas.
- Na tej wyspie, która przypadła jej w udziale, spędziliśmy cały rok. Człowiek szybko przyzwyczaja się do wygodnego życia, Tomas! Nigdy nie żyło mi się tak dobrze i pewnie już nigdy nie będzie. Nikt jej nie bronił wracać do ciasnej chaty w Alta, skoro takie miała życzenie, ale, u licha, czemu pożałowała mi lepszego życia? Nie pozwoliła zeń czerpać pełnymi garściami? Prosiłem ją na kolanach, chłopie, błagałem, by oddała mi to, czego sama nie chce...
- Ale ona się nie zgodziła? - domyślił się Tomas, który nie wierzył ani jednemu słowu opowiedzianej przez Olego historii. W rodzinie Rozy było wielu gawędziarzy. Ubarwiali swoje opowieści, by je ożywić. Nie kłamali przemyślnie, ale chcąc wzbudzić zainteresowanie słuchaczy, niekiedy mijali się nieco z prawdą.
- Moja siostra oddała to wszystko człowiekowi, którego jeszcze rok temu w ogóle nie znaliśmy.
- Ach, tak.
- Gdyby Mattias tu nie stał z nami, to założę się, że spytałbyś, czy ten człowiek był jej kochankiem - ciągnął Ole.
Mattias zachował kamienną twarz.
- Zapytaj mnie! - dopraszał się Ole. Tomas rzucił Mattiasowi przepraszające spojrzenie, wzruszył ramionami i zapytał:
- Ten mężczyzna był kochankiem twojej siostry?
- Ha! - odparł Ole i uderzył pięścią w bok wozu. - Ha! Owszem, ten mężczyzna był kochankiem, ale tego, kto swój majątek zapisał w spadku Rozie. Pojmujesz?
- Kochankiem mężczyzny? - spytał Tomas, coraz mocniej przekonany, że cała ta historia jest mocno naciągnięta.
Mattias wrzucił na wóz ostatnią tuszę i chwycił lejce. Niełatwo było podjechać na miejsce uboju pustymi wozami, trudno się więc spodziewać, że droga powrotna w kompletnych ciemnościach i przy pełnym załadunku okaże się lżejsza.
- Najgorsze jest to, że to wszystko prawda - powiedział, mijając Tomasa. - Ole z pewnością opowie ci wszystko ze szczegółami, tyle czasu trzymał gębę zamkniętą na kłódkę, że aż się pali do gadania. Roza i on nie rozmawiają ze sobą. Jesteśmy w drodze już od dwóch tygodni, a oni się do siebie nie odzywają. Nie ma co, miłe towarzystwo!
- A więc to wszystko prawda?
- Najprawdziwsza prawda, przecież mówię! - rzucił z żarem Ole. - Moja własna siostra, z którą łączą mnie więzy krwi, odmawia mi lepszego życia, życia w dostatku! Mnie i mojej rodzinie. Powiedziała, że bogactwo nie wyjdzie mi na dobre. Piękne, co? Podobne do niej, no nie?
- Zacznij od początku! - poprosił Tomas. Olego nie trzeba było dwa razy prosić.
Obok obozowiska rozpalono kilka ognisk, których płomienie rozjaśniały mrok na tyle, by można było pracować. Ponieważ szwagrowie Elen gdzieś zniknęli, Ole i Mattias zakasali rękawy i wyjęli noże z pochew. Pod kierunkiem Tomasa zrobili wszystko, co należało.
Kiedy skończyli, panowała już głęboka noc, a wszystkie tusze, których nie zdążyli poćwiartować, umieścili na specjalnie wzniesionym w tym celu stojaku.
Mimo nocnej pory kobiety zajęły się gotowaniem świeżego mięsiwa. Z kociołka wystawały kości. Starsze dzieci przecierały oczy, ze wszystkich sił starając się nie zasnąć. Nad obozowiskiem rozchodził się smakowity zapach. Głód, którego nie czuli, ciężko pracując i robiąc to wszystko, czego nie można było odłożyć, nagle ścisnął mężczyznom trzewia. Mieli wrażenie, że żołądki wywracają im się na drugą stronę.
- Może się doprowadzimy najpierw trochę do ładu - rzekł Tomas, spoglądając na swój poplamiony krwią kaftan.
- Gdyby zobaczył nas teraz lensman, mógłby nabrać podejrzeń - uśmiechnął się Ole, przeczesując dłonią posklejane od potu włosy.
- Zwłaszcza gdyby wcześniej zaginęła Roza, a ty pojawiłbyś się w takim stanie - rzucił Mattias.
- O rany, co za żart! - wzdrygnął się Ole. - Rozie z pewnością by się nie spodobał.
- Przecież nie słyszy - odparł Mattias.
- Niedaleko stąd, w dole, jest niewielki staw - oznajmił Tomas. - Wykąpiemy się tam. Tylko musimy wziąć coś do przebrania.
Ole dobrowolnie zadeklarował się, że pójdzie z Tomasem po czystą odzież. Wyczuł, że Mattias, który ruszył w kierunku stawu, ma ochotę pobyć przez chwilę sam.
- Nie tylko ja byłem ostatnio małomówny - powiedział cicho Ole Tomasowi. - Roza i Mattias też niewiele ze sobą rozmawiają.
- On też miał ochotę zostać nad Zatoką Botnicką?
- Nie sądzę. Ale ona nawet go o to nie zapytała! Wciąż tylko wspominała ojca Lily. Kilka razy sam słyszałem, jak w nocy na werandzie mówiła coś do siebie. - Ole pokiwał głową na to wspomnienie. - Przysłuchiwałem się przez chwilę i zorientowałem, że ona rozmawia właśnie z nim, ojcem Lily, mimo że on podobno nie żyje. Rozmawiała, jakby siedział obok niej żywy.
- Czasami tęsknota za drugim człowiekiem bywa tak silna, że człowiek ów ożywa w twoich myślach.
- Mogłem się spodziewać, że będziesz jej bronił - prychnął Ole.
- Rzeczywiście, mogłeś się tego po mnie spodziewać - potwierdził Tomas.
Mattias zanurzył się w stawie, nie czekając na nadejście Olego i Tomasa. Zdjął przesiąknięte krwią i tłuszczem cuchnące ubrania i rzucił na kupkę na brzegu. Tylko wysokie skórzane buty ustawił porządnie na trawie. Pomyślał, że musi poprosić Rozę, by mu je natarła tłuszczem, tak jak zwykła to robić. Nikt inny nie potrafił tak zadbać o buty. Tę wiedzę posiadła za morzem.
Ten jej mąż o trudnym do wymówienia imieniu jeździł konno i hodował konie. Jego buty do konnej jazdy musiały być miękkie, bo poruszał się raz po piachu suchym jak pieprz, innym razem zaś po bagnistych mokradłach. Buty musiały znieść wszelkie niedogodności. Roza opowiadała kiedyś, że mężczyźni nawet do spania rzadko zdejmowali buty, a gdy o tym mówiła, w jej głosie pobrzmiewał śmiech.
Poprosi Rozę, by zadbała o jego buty, gdy tylko wyschną. Nikt tego nie zrobi lepiej.
Szczękając zębami, doszedł na środek stawu, gdzie woda sięgała mu do piersi. Zesztywniały z zimna, zmusił się jednak, by zanurzyć się cały. Z zaciśniętymi zębami zanurkował, czując, jak lodowate szpilki wbijają mu się w ciało. Mocno natarł włosy, mając nadzieję, że te gwałtowne ruchy trochę go rozgrzeją.
Kiedy Ole i Tomas przyszli nad staw, Mattias wciąż się kąpał. Nie tyle z potrzeby, co z konieczności. Musiał znieczulić wszystkie zmysły. Narastający w jego wnętrzu niemy krzyk zdawał się go rozsadzać. Zapragnął przestać cokolwiek odczuwać! Chciał się uwolnić od wszelkich doznań. Nie czuć ani rąk, ani nóg. Kiedy już mu się zdawało, że osiągnął taki stan, próbował wyjść na brzeg. Wciąż jednak nie był jeszcze przesiąknięty zimnem na wskroś. Ale oto przyjemne uczucie powoli ogarnęło jego członki. Przestał marznąć, zrobiło mu się ciepło. Dziwne, przecież widział nad sobą klarowny gwieździsty nieboskłon. Gwiazdy drwiły z niego.
- Zwariowałeś? - krzyknął Ole i nie zdejmując ubrań, wskoczył do stawu. Chwycił mocno Mattiasa za ramiona i wyciągnął go na brzeg, mimo że szwagier był od niego znacznie potężniejszy. - Co ty, u diabła, wyprawiasz? Chcesz się utopić czy zamarznąć na śmierć?
- Wy - wy - ką - pać - szczękając zębami, wymamrotał Mattias.
Ole cisnął go na ziemię i dopiero wówczas Mattias poczuł zimno. Ciało pokryło mu się gęsią skórką jak u oskubanego ptaka.
- Ubieraj się - zakomenderował Ole, podając mu ubrania nie pierwszej już czystości. Ostatnie noce spędzali pod gołym niebem i nie mieli ich jak uprać. Ale nawet niezbyt świeża odzież była czyściejsza niż ta, w której patroszyli zwierzynę.
Mattias zdołał się ubrać bez pomocy. Wycisnął włosy z wody, ale i tak w jednej chwili zesztywniały mu na mrozie. Przemarznięty na wskroś, dopiero przy namiocie poczuł, że zaczyna się rozgrzewać.
- Nic jej nie powiemy o tym, jaki z ciebie głupiec - szepnął Ole.
- Dzięki - odparł Mattias. Właściwie nie wiedział, dlaczego zapragnął zadać samemu sobie taki ból. Ale tam w stawie nie potrafił się oprzeć pokusie. I przez chwilę czuł błogość, przez chwilę nie był świadom niczego innego poza całkowitym zespoleniem z wodą. Nie czuł już, gdzie kończy się jego ciało, a zaczyna woda. To miało sens.
- Gdyby nie to, że z nią nie rozmawiam, powiedziałbym jej o wszystkim - rzekł Ole.
Mattias skwitował milczeniem jego słowa, Tomas zaś nie zamierzał się wtrącać. Był świadkiem gorszych kłótni między spokrewnionymi osobami.
- Ubrania zostawcie na zewnątrz - doleciał z namiotu głos Rozy.
A więc słychać ich było w środku.
- Już komenderuje - rzucił Ole wystarczająco głośno, by go usłyszała. - Szybko odzyskała siły, Roza córka Samuela! Widzisz, Tomas, nie wolno ci wnieść do własnego namiotu swoich ubrań. I co ty na to?
Tomas uśmiechnął się.
Ubrania zostały na zewnątrz.
Usiedli przy palenisku. Ogień, choć niewielki, sprawiał, że w pomieszczeniu było ciepło i przytulnie. Mattias naniósł chrustu, zanim się dowiedzieli, kto jest właścicielem namiotu. Dlatego drewna nie brakowało.
- Zaraz dostaniemy jakąś strawę - oświadczył Tomas. - Jestem taki głodny, że zjadłbym rena z kopytami.
- Ja też już dłużej nie wytrzymam - odparł Ole, spoglądając w stronę Liisy. Z jakiegoś powodu nieoczekiwanie rozczulił się. Jasne, niewidoczne prawie przy dziennym świetle rzęsy żony rzucały teraz cień na policzkach. W blasku ognia Liisa wydała mu się piękna jak istota z baśni. A może to ogień w palenisku rzucił na nich wszystkich czar? Czy inaczej Mattias zachowałby się tak głupio?
Coś skłoniło go, by podać Liisie dłoń i wyciągnąć ją z namiotu.
- Chodź, najmilsza! - powiedział. - W mroku nocy czeka nas jedzenie i zabawa.
Liisa nie oponowała, choć nie pojmowała, co się właściwie Olemu stało. Wystarczyło jednak, że był dla niej miły.
- Nie mogę odejść od Lily - odezwała się Roza, odpowiadając na pytający wzrok Mattiasa.
- Możesz - zapewnił Mattias zachrypniętym głosem. - Zmarzłem trochę w kąpieli. Zostanę tu z dziećmi, a ty w tym czasie zjesz coś z Tomasem i pozostałymi. Ja posilę się później.
- Ale przecież pracowałeś przez cały dzień...
- Idź! - prosił.
- Mała nie ma już tak wysokiej gorączki - rzekła Roza i wstała niechętnie.
Widząc przez dymnik gwieździste niebo, domyśliła się, że jest bardzo zimno. Odnalazła więc gruby wełniany sweter i dodatkowo otuliła się brzydkim żółtobrązowym szalem z wełny.
Tomas czekał.
- Mam chłodne dłonie - uśmiechnął się Mattias - to trochę ochłodzę Lily.
- Myślisz, że to przeziębienie? - zapytała Roza, wstrzymując oddech.
- Nie wiem. Idź i coś zjedz! A ja tu posiedzę. Westchnęła i wyszła w noc razem z Tomasem.
- To niezwykłe znów cię widzieć - rzekł Tomas cicho, gdy tylko wyszli z namiotu.
- Ciebie także - wyszeptała.
Tomas długo się jej przyglądał, a potem skierował swe kroki w przeciwną stronę niż obozowisko, skąd dolatywał gwar i rozchodziła się apetyczna woń mięsa. Poszedł tam, gdzie nie sięgał blask płomieni z ognisk, gdzie w ciemnościach tajemniczy szept wiatru tłumił głosy.
Roza podążyła za nim.
Tomas ukucnął. W mroku prawie się nie widzieli. Oparł ręce na udach. Roza usiadła na wrzosowisku obok niego.
- Dziwna noc - rzekła.
- Chcesz ze mną trochę pomilczeć? - zapytał. Nikt jeszcze nigdy nie zadał jej takiego pytania, ale nie była nim zdziwiona.
Uklęknęła, opierając się na stopach, i podniosła twarz ku niebu, gdzie rozróżnić można było poszczególne gwiazdozbiory. Z każdą gwiazdą wiązała się jakaś historia.
- Tak, Tomas - odpowiedziała. - Chętnie z tobą pomilczę.
Mikkal skierował kroki poza obozowisko, tam gdzie nie dochodził blask płomieni z ognisk, a głosy tłumił tajemniczy szept wiatru. Raija pospieszyła za nim, ale chłopak zachowywał się tak, jakby jej w ogóle nie widział.
Dopiero gdy się zatrzymał i przykucnął, rzekł, z trudem wymawiając słowa:
- Chcę się już teraz z tobą pożegnać, Raiju. Jutro, kiedy wyruszysz w drogę, mnie tutaj nie będzie.
- Chyba nie mówisz tego poważnie! - Raija opadła na kolana, daremnie usiłując pochwycić w ciemności spojrzenie chłopaka.
Mikkal pochylił głowę. Nie był w stanie opisać targających nim uczuć. Być może po raz ostatni rozmawia z Raiją, ostatni raz ją widzi...
Opanował się ogromnym wysiłkiem woli. Wsunął rękę za kaftan, po czym chwycił Raiję za rękę i nic nie mówiąc, włożył coś do jej drobnej dłoni.
Raija poczuła na skórze metal. Nie był jednak chłodny, bo Mikkal ogrzał go własną piersią. Nim jeszcze otworzyła dłoń i zobaczyła błyszczący w mroku przedmiot, domyśliła się, że to srebrna broszka. Tyle razy się nią zachwycała! Stanowiła część srebra odziedziczonego po babce Mikkala ze strony ojca. Srebra, którym Mikkal miał w przyszłości obdarować narzeczoną.
- Nie mogę jej przyjąć - wyszeptała Raija, wpatrując się jak zaczarowana w srebrną ozdobę.
Mikkal próbował zmusić się do uśmiechu, ale jego twarz wykrzywiła się tylko w żałosnym grymasie.
- Jest dla ciebie, Raiju - odezwał się zmienionym głosem. - Jedynie tobie chcę ją ofiarować.
- Ale przecież ta broszka stanowi nieodłączną część rodzinnego srebra - protestowała nadal Raija.
- Mimo to chcę ci ją dać - odparł stanowczo Mikkal i żeby uciąć dalszą dyskusję, chwycił drobną dłoń dziewczyny i zacisnął ją wokół broszki. - Chcę, by ta broszka stała się dla ciebie pamiątką. Obiecaj mi, że nigdy się jej nie pozbędziesz, a kiedy ją będziesz przypinała, bo mam nadzieję, że czasem się w nią ustroisz, pomyślisz o mnie.
Na gęstych, ciemnych rzęsach Raiji zalśniły łzy.
- Dziękuję! - wyszeptała uroczyście. - Dziękuję, Mikkalu! Nigdy cię nie zapomnę! Zawsze będę o tobie pamiętać, nie tylko wtedy, gdy przypnę broszkę... I nigdy się z nią nie rozstanę, nigdy...
- Tylko nie pokazuj jej mojemu ojcu - ostrzegł Mikkal.
Raija zrozumiała i przypięła broszkę na piersi od spodu koszuli tak, by czuć przez cały czas jej dotyk. Policzki miała mokre od łez, jej duże, głębokie oczy wyrażały na przemian radość i smutek. Dziewczyna ściskała mocno dłonie Mikkala. W ciemności, do której oboje zdążyli już przywyknąć, widzieli swoje zmienione twarze.
- Co mogłabym ci ofiarować, Mikkalu, żeby odwdzięczyć się za taki podarek? Nie posiadam niczego równie pięknego...
Mikkal zmusił się do uśmiechu.
- Owszem, Raiju - odezwał się miękko. – Masz coś o wiele piękniejszego, co po tysiąckroć przewyższa wartość tej broszki...
Popatrzyła na swego przybranego brata, nie rozumiejąc jego słów. O czym on mówi? Chyba sobie z niej żartuje?
- Twoje włosy, Raiju - wyszeptał uroczyście i zanurzył dłonie w czarnej gęstwinie, opadającej kaskadą na szczupłe ramiona dziewczyny.
Zaskoczona Raija pomyślała, że Mikkal chyba stracił rozum.
- Nigdy nie widziałem piękniejszych włosów niż twoje, Mały Kruku! Daj mi pukiel, na pamiątkę po mej uko... małej siostrze...
Popatrzyła na niego uważnie. Czyżby sobie z niej kpił? To do niego niepodobne. Patrzył jednak śmiertelnie poważnie. Policzki mu pobladły, brwi się ściągnęły, a nozdrza drgały niczym u spłoszonego zwierzęcia. Ani w oczach, ani w kącikach ust nie dostrzegła cienia uśmiechu.
Raija wzruszyła ramionami i roześmiała się lekko. Uniesiona jej dłońmi czarna grzywka zatańczyła przed twarzą Mikkala.
- Proszę bardzo - zawołała wesoło. - Dużo chcesz? Mam nadzieję, że zostawisz mi trochę, bo wiesz... nie chciałabym wyglądać tak jak Elle.
Mikkal uśmiechnął się. Stara ciotka Elle miała takie liche włosy, że ledwie przykrywały jej czaszkę, i by to ukryć, nie zdejmowała czapki nawet w nocy. Widać zachowała jeszcze resztki kobiecej próżności.
- Nie, Mały Kruku, nie będziesz wyglądać jak Elle! Smukłymi palcami pogładził jej jedwabistą grzywkę i delikatnie obciął pukiel czarnych włosów. Nawet sposób, w jaki to uczynił, zdradzał jego troskę i czułość.
- Zachowam go na zawsze! - zapewnił, a w jego zachrypniętym głosie słychać było wzruszenie.
Raija, do głębi przejęta tym, co się stało, zapragnęła powstrzymać napór niezrozumiałych uczuć i zmusiła się, by myśleć praktycznie.
- Jeśli chcesz zachować na zawsze moje włosy, nie możesz ich tak trzymać luzem - stwierdziła, po czym zdjęła z szyi skórzany mieszek, w którym ukrywała różne swoje skarby: ładne kamyki, zasuszone kwiatki, grzebyk z kości, kilka igieł. Wysypała wszystko na dłoń. Kiedyś i tak musiałaby się pozbyć tych śmieci, bo przecież tak naprawdę nie były to skarby. Akurat nadarzała się po temu okazja.
- Schowaj tutaj! - poleciła, zawieszając Mikkalowi mieszek na szyi.
Uśmiechnął się i posłuchał, a potem nie był już dłużej w stanie opierać się pokusie. Wziął Raiję w ramiona i stali tak, objęci, przez długą chwilę.
Brat i siostra - choć nie zrodzeni z jednej matki.
Młody mężczyzna i dziewczynka, która zaczynała przeobrażać się w kobietę.
- Postaraj się mnie odwiedzić, Mikkalu - wyszeptała Raija z desperacją w głosie. - Umrę, jeśli cię już nigdy nie zobaczę...
- Odwiedzę cię - odpowiedział, nie do końca pewien, czy nie karmi jej kłamstwem. - Odwiedzę cię, nie zapomnij mnie!
Oślepiona łzami, pokręciła głową. Jej wargi ułożyły się w słowo „nigdy”, ale głos nie wydobył się z gardła.
Mikkal pocałował ją szybko w policzek.
- Idź już spać, Raiju! Żegnaj, Mały Kruku!
- Żegnaj! Uścisnęła go mocno raz jeszcze i, nie oglądając się za siebie, pobiegła w stronę namiotu. Mikkal widział, jak wchodzi do środka. To było pożegnanie, być może na zawsze. Punkt zwrotny w życiu Raiji, a także w jego życiu.
- To moglibyśmy być my - odezwał się Tomas, co tylko utwierdziło Rozę w przekonaniu, że mieli tę samą wizję.
Nabrała też pewności, że prababki nie porzuciły jej mimo wszystko, i przestała się lękać o Lily. Wiedziała, że przy nich jej dziecku nie może się stać nic złego.
- To moglibyśmy być my - powtórzył.
- Wiem - odparła. - Jesteś szczęśliwa? - zapytał szeptem. – Jesteś szczęśliwa z Mattiasem?
- Nie wiem - odparła, wpatrując się w niebo. Gdyby nie pora roku, niebo rozświetliłaby zapewne falująca zorza, bo chwila zdawała się ku temu wyjątkowa. - Kiedy byłam mała - zaczęła z namysłem - wydawało mi się, że człowiek powinien być szczęśliwy przez cały czas. W każdej godzinie dnia, każdego dnia w roku. Wydawało mi się, że wszystkie one, kobiety z mojego rodu, które żyły przede mną, odczuwały nieustanne szczęście. Tak też myślałam o Raiji, która kochała z wzajemnością Mikkala, i wszystkich tych innych mężczyzn, takich wyjątkowych. Zdawało mi się, że to najpiękniejsze, co dane jest przeżyć kobiecie, to właśnie miłość.
- Tak człowiek myśli, kiedy jest młody - przyznał nie bez wysiłku.
Usiadł na ziemi obok Rozy. Skórzane spodnie, jakie nosił, nie przemakały, ale wełniana spódnica Rozy łatwo nasiąkała wilgocią.
- Ole wspomniał, że nie najlepiej układa ci się z Mattiasem - zaczął nieśmiało, ale gdy Roza wybuchnęła śmiechem pozbawionym radości, powiedział, co naprawdę go dręczy: - Kiedy wróciliśmy nad staw, zastaliśmy Mattiasa odrętwiałego w wodzie.
Czuł, że powinna o tym wiedzieć. Zawsze był wobec niej lojalny.
- Nie wydaje mi się, by Mattias nie dał rady wyjść ze stawu, kiedy poczuł pierwsze kurcze. Gdyby chciał...
Roza przypomniała sobie gwałtowny chłód, jaki ogarnął jej ciało, gdy siedziała sama przy Lily. Mattias mówił coś po powrocie, że jest mu zimno, że strasznie zmarzł i może ochłodzić rozpalone czoło Lily. Nie zwróciła wtedy na to uwagi, pochłonięta całkowicie chorą córeczką.
- Dziękuję, że mi powiedziałeś - odrzekła po chwili. - Mam prawo o tym wiedzieć.
- Czy ty za kimś tęsknisz? - zapytał znienacka. Roza oparła się policzkiem o ramię, odwrócona lewą stroną twarzy do Tomasa.
- Ole ci to powiedział, prawda? Tomas pokiwał głową.
- Proszę, jaki rozmowny! Szkoda, że do mnie się nie odzywa.
- A ty odzywasz się do niego?
- Niewiele - westchnęła. - Właściwie ostatnio nie odzywam się prawie do nikogo. Nawet do Mattiasa.
- Mała wyzdrowieje.
- Mnie też się tak wydaje.
- Nie pytasz, skąd wiem?
- Może nie muszę pytać - odparła Roza po chwili, usiłując dostrzec w mroku jego twarz.
Dawno już nie przyglądała się mu uważnie. Tak naprawdę, to chyba tylko raz zadała sobie ten trud: kiedy po raz pierwszy spotkali się późnym wieczorem wysoko na szczycie wzniesienia górującego nad Kopalnią. Nie ukrywała przed nim swej twarzy, nie próbowała zasłonić oszpeconej bliznami połowy, ale on nie zareagował strachem ani odrazą. Nie drwił też z niej. Opowiedział jej wówczas swoje historie.
Zaakceptował ją bez żadnych zastrzeżeń.
- Może wiedziałam o tym, zanim cię jeszcze spotkałam, Tomas. Wydaje mi się, że gdzieś w głębi serca zrozumiałam to przy naszym pierwszym spotkaniu.
- Mogłabyś być nią, a ja nim - rzekł Tomas.
- Ja potrafię udowodnić moje pokrewieństwo z Raiją - rzekła Roza. - Ale ty przecież nie jesteś jego potomkiem. Całe życie Mikkala przedstawione jest w naszych rodzinnych opowieściach.
- Jestem równie mocno spokrewniony z rodem zorzy polarnej jak ty, Rozo - twierdził dalej Tomas. - A może nawet mocniej, skoro to Mikkal był dzieckiem zorzy, a nie Raija. To on roztoczył nad nią ten świetlny most, którego i ty dotykasz, mimo że nie wywodzisz się z lapońskiego rodu Mikkala tak jak ja.
- Ty?
Pokiwał głową z powagą.
- Jak to? - nie pojmowała. - Masz na to jakieś dowody?
- Tylko jedną historię.
- My też mamy jedynie rodzinne historie.
- Moja babka ze strony ojca nazywała się Elle Marja - zaczął Tomas. - Miała młodszego brata Mikkala Aslaka. Oboje byli dziećmi Maret i Antego Mikkalsonów. Antego urodziła w bardzo młodym wieku dziewczyna o imieniu Anna. Miała zaledwie piętnaście lat, gdy chłopiec przyszedł na świat, i nie chciała go. Ludzie powiadali, że uwiódł ją dużo starszy mężczyzna. Gdzieś zostało zapisane, że około roku 1728 czternastoletnie dziewczę zostało zgwałcone przez mężczyznę o imieniu Mikkal, który był już ojcem. Tylko tyle zdołano wyciągnąć z dziewczyny, a uczyniono to po to, by chłopiec miał nazwisko. Mikkal to dość zwyczajne imię, ale sprawdziłem, że oni oboje pochodzili z tych samych stron. Wyliczyłem, że Mikkal miał wówczas dwadzieścia cztery lata.
- Mikkal to popularne imię! - Roza odniosła się sceptycznie do opowieści Tomasa. Nie chciało jej się wierzyć, by Mikkal Raiji był zdolny popełnić gwałt na młodej dziewczynie. Nie takim go sobie wyobrażała.
- Antę syn Mikkala dorastał u mężczyzny, którego nazywał swoim wujem, choć nie był z nim spokrewniony. Mężczyzna ów nazywał się Anders syn Pawy. Ten sam, którego siostra Sigga poślubiła Mikkala syna Pehra i była matką Ailo. To wszystko brzmiało wiarygodnie.
- To znaczy, że twój pradziadek był przyrodnim bratem Ailo?
Tomas pokiwał głową.
- To znaczy, że i my jesteśmy ze sobą spokrewnieni - mówiła Roza, wciąż nie do końca przekonana, czy powinna w to wierzyć.
- Tak, wywodzimy się z jednego rodu. Roza wbiła w niego wzrok.
- Mój dziadek ze strony ojca, ten, który ożenił się z Elle Marją, nie był Lapończykiem, lecz pół - Norwegiem, pół - Finem. Przybył z Lyngen i nazywał się Reino Mattisson. Jego rodzicami byli Elise i Matti.
- Matti? Brat Raiji? Roza oniemiała ze zdumienia.
- Matti, brat Raiji, był moim pradziadkiem - oświadczył uroczyście Tomas. - A Mikkal, którego Raija ukochała ponad wszystko, był moim prapradziadkiem. Te dwa rody spotykają się w mojej osobie, w moim rodzeństwie i kuzynostwie. Sama więc rozumiesz, Rozo, że to ja należę do rodu zorzy polarnej, nie ty...
Wiedział o jej rodzie więcej, niż mogła wiedzieć jakakolwiek osoba postronna. Wiedział o sprawach, o których mu nigdy nie opowiadała. Z historii, których wysłuchiwała od dzieciństwa, wynikało, że przybrana córka Raiji, Elise, miała lśniące błękitne oczy. Takie same jak ma Tomas: lśniące, niebieskie i głębokie niczym polarna noc.
Może nabrały tej głębi w kolejnych pokoleniach.
- Mikkal pilnował mnie, gdy byłem mały - powiedział Tomas. - W wyobraźni towarzyszył mi przyjaciel o imieniu Mikkal. Miał błyszczące kocie oczy, brązowe i żółte równocześnie. Trudno było określić, który odcień przeważa. Wydawało mi się, że go sobie wymyśliłem. Ale on był zbyt realny. Chyba nie potrafiłbym wymyślić kogoś takiego.
- Mikkal opiekuje się wybranymi dziećmi - odezwała się Roza, z trudem poruszając ustami.
- Co takiego?
- On opiekuje się wybranymi dziećmi - powtórzyła. - Mnie także zawsze wspierał.
- Też go sobie wymyśliłaś? Pokiwała głową.
- Jesteś jedynym mężczyzną, którego wziął pod swe skrzydła, o ile mi wiadomo.
- Wybrany... - Tomas sprawdzał smak tego słowa. - Pewnie byłem wybrany dla ciebie.
- Kiedy spotkałam cię po raz pierwszy na szczycie wzniesienia, wydałeś mi się podobny właśnie do niego - zrozumiała nagle. - Dlatego się ciebie nie bałam.
- Chyba istotnie jestem do niego podobny - przyznał z ociąganiem Tomas, bo tak naprawdę jeszcze nigdy z nikim nie dzielił się swoimi przemyśleniami. - Parokrotnie, gdy obserwowałem swoje odbicie w wodzie widziałem, jak twarz Mikkala nachodzi na moją. Jakby on był w wodzie albo jakby stał za mną i nasze odbicia pokrywały się, tworząc jedno tylko odbicie.
- Jesteś do niego podobny - stwierdziła Roza z przekonaniem.
Chyba musiała być zmęczona, skoro to tak gładko przełknęła. Szumiało jej w głowie i nie mogła zebrać myśli.
- Wszystko się zgadza, Roza. Jeśli nitki mają utkać nowy wzór, to muszą się wpierw spotkać.
- Ale nie było nam pisane być razem - rzekła cicho, kładąc dłoń na jego ręce. Ich palce splotły się ze sobą. Pasowały do siebie, była tego pewna. Nieważne, czy istniały na to jakieś dowody, czy nie. Łączyło ich pokrewieństwo dusz. Wydawało jej się, jakby byli rodzeństwem.
- Chyba nie - westchnął.
- Nie cieszysz się z naszego spotkania - raczej stwierdziła niż zapytała Roza. - Nie próbuj mnie przekonywać, że jest inaczej, bo ja wyczuwam twój smutek. - Kiedy tak trzymam cię za rękę, czuję ból, cierpienie i wielki, wielki mrok, przyjacielu...
- Nastały niedobre czasy - odpowiedział. - Pora kruków, jak nazywam je w myślach. W moich koszmarnych snach widzę krążące po niebie stado kruków. Ptaki zasłaniają słoneczną tarczę i robi się całkiem ciemno. Ich skrzydła połyskują w mroku. Wiem, że czają się na porzuconą na ziemi padlinę. Muszę przyzwyczaić wzrok do nagłej ciemności. Ptaki kraczą chrapliwie nad moją głową, słyszę trzepot ich skrzydeł, gdy sfruwają na ziemię. Wyczuwam zapach krwi, charakterystyczną woń uboju. A gdy spoglądam w dół, dostrzegam, że to nie zwierzęca padlina, lecz martwe ludzkie ciała. Widzę, jak ptaki wydziobują oczy i języki. Widzę poszarpane tułowia i żerujące na ludzkich wnętrznościach kruki...
Rozę przeszedł dreszcz. Ona też miewała złe sny, ale z takim koszmarem nie musiała się nigdy zmagać.
- Ten sen wciąż powraca, Rozo. Wiem, że obrazuje fakty.
Nie pojmowała, jak taki koszmar może być prawdą.
- Mąż Elen utonął podczas wędrówki z letnich pastwisk, dlatego że był zbyt pijany, by utrzymać się w łodzi, kiedy prowadził stado z wysp na stały ląd. Mógłby się zapewne uratować, gdyby pomogli mu jego bracia. Oni jednak również upili się niemal do nieprzytomności.
Tomas nie starał się upiększać tej tragicznej historii.
- Dziś też szwagrowie Elen stracili czucie w rękach. Jedyne, co byli w stanie utrzymać, to butelka ze spirytusem! - Tomas wypowiadał te słowa w gniewie. - Upijają się, kiedy powinni pracować. Upijają się, gdy jest pora na odpoczynek. Upijają się, kiedy powinni zachować się porządnie i jechać do kościoła. Przepijają pieniądze potrzebne, by kupić rodzinie to, co należy. Zaciągają długi i stają się niewolnikami. Przepijają swoje stada. Zamroczeni wódką biją dzieci i żony, a potem niczego nie pamiętają. Nie są ani trochę lepsi od psów skaczących sobie do gardła. Wynoszą z domu i sprzedają jedzenie przeznaczone na zimę, by zdobyć wódkę. Nastała pora kruków. Kruki już karmią się wnętrznościami ludu zamieszkującego płaskowyż.
- Nie tylko płaskowyż - wtrąciła Roza cicho, przypomniawszy sobie wiele rodzin mieszkających przy traktach, które mijali. - Po drodze z Finlandii na własne oczy widzieliśmy straszne skutki pijaństwa.
- Dzieją się okropne rzeczy - mówił Tomas. - A ci, którzy swą mądrością powinni wskazywać ludziom, jak należy żyć, nie są ani trochę lepsi. Skoro kupiec płaci za mięso spirytusem, trudno się dziwić, że ludzie o słabszych charakterach ulegają pokusie. Jeśli kupiec sam pogrąża się w pijaństwie, zwyczajnym ludziom wydaje się, że tak należy postępować. Jeśli pastor upija się na umór, jego parafianie myślą, że i im wolno. Mężowie i ojcowie wracają z kościoła albo z jarmarku przywiązani do sań, bo inaczej po pijanemu wypadliby po drodze i zamarzli na śmierć gdzieś na bezkresnym płaskowyżu. Wielu jest takich, którzy żerują na ludzkiej słabości i nędzy i bogacą się na cudzej krzywdzie. Nietrudno przecież okraść człowieka, który ledwie widzi na oczy swoje stado, a już w ogóle nie jest w stanie go wypasać. - Westchnął. - Nad Laponią wieje lodowaty wicher, Rozo. Czuję, jak przenika mnie na wskroś. Zawładnęło mną straszliwe zwątpienie, a ból w sercu trudno mi nawet opisać.
Po jego głosie Roza poznała, jak bardzo jest mu ciężko. Przepełniony rozpaczą, ścisnął lekko jej dłoń.
- Jakie szczęście, że Elen i jej synowie mają ciebie - wyszeptała.
- Pogrążamy się w grzechu - rzekł Tomas. - Wszystko, co kocham, tonie w wódce i ulega zniszczeniu, a nikogo to nie obchodzi. Zaczynam tracić nadzieję. Słowa nie są w stanie oddać bezmiaru mojej rozpaczy. Na Wielkanoc pojechałem do Karesuando - powiedział, oddychając głęboko. - Od paru lat dochodziły nas słuchy o tamtejszym pastorze, który bardzo lubi kwiaty. Nazywa się Laestadius. Pamiętasz, kiedyś do Kafjord przybyła francuska ekspedycja, on też był wówczas wśród nich.
W głosie Tomasa Roza słyszała głęboki podziw dla tego człowieka. Sama nie pamiętała go dokładnie. Przypominała sobie jedynie mgliście ciemnowłosego mężczyznę o zatroskanym spojrzeniu. Ale w tamtym czasie, gdy odwiedzał ich strony, pastor był ostatnią osobą, na którą zwracała uwagę.
- Słyszeliśmy tutaj, że ludzie od jego kazań dostają pomieszania zmysłów. Mówiono nawet, że cała parafia Karesuando straciła rozum, ale to nieprawda.
- Jak tam było? - zapytała Roza zaciekawiona.
- Okazał się łagodny i pogodny. Przyjazny niczym ojciec, a równocześnie twardy jak skała. Piętnował surowo wszelki grzech i zło, ale nauczał łagodnie o tym, co dobre. Nigdy jeszcze nie słyszałem takiego kazania. Właściwie nigdy tak naprawdę nie wsłuchiwałem się w słowa pastora. Ale tego nie można było nie słuchać. - Tomas wzniósł oczy ku niebu i opowiadał dalej: - On promieniał, bił od niego blask jak od tych gwiazd, Rozo. To zniżał głos do szeptu, to mówił normalnym głosem. Chwilami przemawiał tak cicho, że zdawało mi się, iż kieruje swe słowa tylko do mnie, ale zaraz po chwili zaciskał dłonie na krawędzi ambony i grzmiał z niej niczym piorun.
Roza nie wiedziała, co myśleć o zachowaniu pastora. Do tej pory spotykała wyłącznie sztywnych duchownych w czarnych sutannach i białych kołnierzach, którzy mówili po duńsku. Jedynie ojciec Frank był inny, ale jego trudno brać pod uwagę.
- W Karesuando ludzie przestali się upijać - mówił Tomas z wielką żarliwością. - Przestali kraść sobie nawzajem renifery. Nie biją żon i dzieci. Zrozumieli, że zgrzeszyli, bo on im to uświadomił. Sprawił, że zobaczyli ogrom własnych win, i nakłonił, by się nawrócili. To dzięki niemu odrzucili wódkę i na nowo stali się dobrymi ludźmi.
- Skoro tam się udało, to może się też udać gdzie indziej - stwierdziła Roza ostrożnie.
- Nie wiem - westchnął Tomas. - Nie mam pojęcia, ale łudzę się tą nadzieją.
Długo siedział w milczeniu, po czym zerwał się gwałtownie i pociągnął za sobą Rozę.
- Musisz coś zjeść. Strasznie wyszczuplałaś. Nie karmili was tam na tej pięknej wyspie, którą Ole tak pragnął mieć na własność?
- Opowiem ci, jak to było naprawdę - odparła Roza, idąc z Tomasem za rękę w stronę ognisk. - Ole zapewne wspomniał ci tylko to, co dla niego wygodne.
- Właśnie. A ty mi opowiesz prawdę. Podczas posiłku Roza opowiedziała Tomasowi wszystko. Nauczyła się rozgniatać kości i wysysać galaretowaty, gorący, tłusty szpik. Na szczęście miała mocne zęby.
Zauważyła, że Ole się uśmiecha i trzyma dłoń na kolanie Liisy.
Kiedy wróciła do namiotu, Mattias już spał. Objął ramieniem Lily, a do jego pleców leżał przytulony, zwinięty w kłębek mały Matti.
Roza nie budziła ich. Dotknęła tylko policzka Lily. Gorączka ustąpiła. Okazało się, że było to zwykłe przeziębienie.
Po cichu rozebrała się i położyła obok Mattiego. Tej nocy nie dręczyły jej żadne senne koszmary.
Następnego ranka miniona noc wydała się wszystkim jakaś nierzeczywista. Za dnia wszystko wyglądało inaczej.
- Powinniśmy zostać i trochę ci pomóc - zwrócił się do Tomasa Ole.
Tylko Tomas wstał, nim słoneczna tarcza wychyliła się zza horyzontu. Zdążył już zajrzeć do stada i wrócić, gdy goście się obudzili.
- Kastrować pewnie potrafisz? - spytał Tomas, a Ole pobladł.
- Może z jeden wykastrowany przeze mnie baran chodzi po wsi - odparł Ole, unosząc dłonie na znak, że wycofuje swą propozycję pomocy.
- Potrzebujemy najwyżej piętnaście sztuk samców rozpłodowych - oświadczył ze spokojem Tomas. - Pozostałe trzeba wykastrować.
- Chyba tę przyjemność pozostawimy tobie. Sam będziesz obcinał, co trzeba - stwierdził Ole.
- A kto ci mówił, że to się obcina nożem? Ja to obgryzam...
- Co Tomas obgryza? - zainteresował się Matti. Kiedy Liisa zorientowała się, że Tomas zamierza odpowiedzieć na pytanie chłopca, oblana rumieńcem, wtrąciła pośpiesznie:
- Innym razem wujek ci to wytłumaczy. Tomas nie pamiętał, by w dzieciństwie dorośli ukrywali przed nim szczegóły uboju, kastrowania i parzenia się zwierząt. Od małego wiedział o wszystkim i nie wydawało mu się, by mu to zaszkodziło.
- Tak jest, o tym porozmawiamy innym razem, Matti - poparł Liisę Ole.
- O, przynajmniej co do jednego są zgodni - mruknęła Roza do Mattiasa, powstrzymując się od śmiechu.
- O, dziś rano także byli bardzo zgodni - odszepnął jej mąż i odwracając głowę, tak by Ole i Liisa nie widzieli jego uśmiechu, dodał: - Kiedy Thomas wyszedł, zamierzałem wstać i ja, ale wtedy ich usłyszałem. Uznałem, że byłoby nietaktem przeszkadzać im w takiej chwili, więc zamknąłem oczy i udawałem, że śpię. W końcu zresztą naprawdę przysnąłem.
- Nic tu po waszej pomocy - stwierdził Tomas, poklepując Olego po ramieniu. - Ale w podziękowaniu za wczorajszą pracę dostaniecie od nas po pół renifera na rodzinę. Przynajmniej pomyślicie sobie o nas miło, kiedy w następną niedzielę będziecie jeść na obiad pieczeń!
- Pewnie sami sobie musimy przynieść? - zapytał żartobliwie Ole.
Tomas pokiwał głową i wskazując na stojaki, na których umieścił oprawione tusze, powiedział:
- Możecie wybierać. Najedli się i zapakowali wozy. W nocy gorączka Lily całkiem ustąpiła i dziewczynka była wesoła i ożywiona jak zawsze. Na śniadanie zjadła tyle samo co Liisa. W ogóle nie było po niej znać śladów choroby. Biegała za Mattim, naśladując go we wszystkim.
- Ta twoja córeczka przypomina jaskółkę - odezwał się Tomas do Rozy uważnie obserwującej Lily. - Wygląda tak, jakby w każdej chwili miała pofrunąć.
- Pragnę wierzyć w to, że poradzi sobie ze wszystkim - rzekła Roza z powagą. - I mam nadzieję, że jeśli będzie miała chęć pofrunąć, to pofrunie.
Tomas przysunął się do niej o krok bliżej. Stanęli w cieniu namiotu, podczas gdy pozostali zajęci byli własnymi sprawami. Był dzień, nie pora, by powtarzać coś, co powiedzieli sobie pod gwiaździstym niebem poprzedniej nocy. Oboje jednak czuli, że stali się sobie jeszcze bliżsi. Nic nie mogło ich rozdzielić ani odebrać im tego, co ich łączyło. Związani byli zorzą polarną.
Tomas pośpiesznie wsunął rękę za kaftan i coś wyjął w zaciśniętej dłoni. Rozie ten gest wydał się dziwnie znajomy. Jakby już kiedyś przeżyła podobną sytuację.
Zobaczyła, że Tomas ma na szyi zawieszony skórzany mieszek. Zbladła, a on, obserwując jej reakcję, roześmiał się. Ściskając dłoń na zniszczonym woreczku, powiedział:
- To nie upiory z przeszłości. To mój amulet. Zauważyłem, że i ty nosisz na szyi cenny wisiorek przedstawiający ptaka. Ja też mam coś cennego...
Rozchylił woreczek, wyjął zeń błyszczącą srebrną broszkę i pokazał ją Rozie.
Serce waliło jej młotem. Nie pojmowała, jak to możliwe. Tomas trzymał w ręce broszkę, o której wiedziała, że leży na dnie wyprawnego kufra Raissy w chacie w Alta. Była tego pewna, bo sama ją tam schowała, zamknęła kufer i ukryła klucz.
Tomas położył broszkę na dłoni Rozy i zacisnął jej palce wokół ozdoby. Musiała ją przytrzymać, czy chciała, czy nie.
- Nie znajduję takich słów, które pojawiają się w moich snach, ale bardzo chcę, żebyś przyjęła broszkę. Należy tak samo do ciebie, jak i do mnie. Przypuszczam, że masz też tę drugą...
- Drugą broszkę? - zapytała Roza. Odważyła się wreszcie otworzyć dłoń i spojrzeć na srebrną ozdobę.
Była zupełnie podobna do tej, którą pozostawiła Mattiasowi Raissa. Jeśli nawet różniła się jakimiś drobnymi detalami, to nie sposób było to odkryć, nie widząc obu broszek równocześnie.
- Właściwa broszka została znaleziona przy mężczyźnie bez twarzy. Przed stu laty zamarzł na płaskowyżu. Jego wuj, Anders syn Pawy, zatroszczył się o to, by został pochowany w okolicy, którą tak ukochał. Anders rozpoznał broszkę z rodowego srebra po babce Mikkala. W jego rodzinie bowiem żywo rozprawiano, kiedy siostra Sigga nie otrzymała pamiątkowej ozdoby w prezencie zaręczynowym od Mikkala. Później Anders widział ją u Raiji. Ailo umarł, więc prawo do broszki przypadło w udziale drugiemu synowi Mikkala.
- Dostał ją Antę? Tomas pokiwał głową.
- A więc to jest twój dowód?
- Jedna historia mogłaby ci nie wystarczyć, by uwierzyć - odparł. - Pomyślałem więc, że dołożę do tego jeszcze broszkę. Antę był z natury sprawiedliwy i traktował jednakowo swoje dzieci. Srebrna broszka została stopiona i na jej wzór zrobione zostały dwie mniejsze. Jedną otrzymała Elle Mar ja, moja babka, a drugą brat mojej babki Mikkal Aslak.
- Ta jest po twojej babce? Potwierdził.
- Córka Mikkala Aslaka wyjechała do Finlandii i słuch po niej zaginął. Lubię myśleć, że wnuczka Mikkala Aslaka wróciła do Norwegii ze swoją broszką.
- Sądzisz, że Raissa była jego wnuczką? Tomas mrugnął na znak potwierdzenia.
- Nie wiem - westchnęła Roza.
- Jej broszka jest dokładnie taka sama jak moja. Nie zapominaj, że ją widziałem.
Roza wiedziała, że ma rację.
- Weź tę na pamiątkę ode mnie, na pamiątkę rodu, z którego oboje się wywodzimy. - Wzruszając ramionami, dodał: - Kto wie, może któregoś dnia zechcesz stopić obie broszki i zrobić z nich jedną dużą dla twojej jaskółeczki?
Roza pożegnała się. Nie starała się ukryć ozdoby, którą podarował jej Tomas. Rai ja przypięła broszkę od spodu koszuli, tak by nikt nie zauważył cennej ozdoby, którą obdarował ją przybrany brat. Roza jednak wiedziała już, że przemilczanie wywołuje niepotrzebne cierpienie. Pokazała więc broszkę Mattiasowi i przypięła na piersi. Broszka pochwyciła słoneczne promienie i lśniła, póki Roza nie zasłoniła jej połami żakietu, by mieć pewność, iż jej nie zgubi.
Na koniec pocałowała Tomasa raz jeszcze w podziękowaniu za prezent i na pożegnanie.
- Odszukajcie mojego przyjaciela Aslaka, kiedy dojedziecie do Kautokeino - upominał Tomas. - W tamtej okolicy też nie jest teraz bezpiecznie. Nie wszyscy żyją tak, jak należy. Nie chcę, żebyście z tymi swoimi aniołkami trafili nie wiadomo do kogo. U Aslaka spokojnie możecie zatrzymać się na noc. To porządny człowiek. On mnie namówił na wyjazd do Karesuando w Wielkanoc. Gdyby nie on, nie usłyszałbym Laestadiusa tak pięknie nauczającego o zbawieniu. Nie zdawałbym sobie sprawy z tego, co złe, i nie wiedziałbym, jak odnaleźć właściwą drogę.
Obiecali Tomasowi, że odnajdą Aslaka.
Trzy dni później byli już w domu.
W Samuelsborg zastali chatę w opłakanym stanie. Ktoś powybijał wszystkie okna, drzwi wisiały na jednym zawiasie, a wnętrze wyglądało jak stratowane przez bydło.
Roza obeszła izby razem z bratem. Liisa nie miała siły wejść do środka. Odwróciła się plecami do zagrody i płakała wtulona w ramię Mattiasa. Nawet dzieci zrozumiały, że stało się coś złego, i nie marudziły, by im pozwolono pobiegać.
- Kto robi takie rzeczy? - zapytał Ole, podnosząc z podłogi nogę od stołka. Rozejrzał się wokół jakby w poszukiwaniu niewidzialnego wroga, gotów wymachiwać drewnianą nogą jak mieczem w walce ze smokiem. - Kto, na niebiosa, waży się na taką niegodziwość?
Walił drewnianą nogą o grube ściany z bali, przeklinając tych, którzy dopuścili się podłości, wreszcie, opadłszy z sił, oparł się o ścianę i osunął na podłogę. Wstrząśnięty, patrzył na zniszczenia dokonane w pomieszczeniu, które w niczym nie przypominało teraz kuchni.
- Ktoś zrobił to specjalnie! Jak można niszczyć czyjś dom? Kto robi takie rzeczy?
- Spłodziłeś dziecko tej dziewczynie? - zapytała Roza.
- Jakiej? - zapytał, nie rozumiejąc, kogo Roza ma na myśli. Jego błękitne oczy przypominały kawałeczki nieba.
- Tej, którą sprowadziłeś do domu przed rokiem. Tej, która niby miała wam tu usługiwać.
- A... tej... Naprawdę zapomniał o tym dziewczęciu! Roza nie była w stanie pojąć, jak można być do tego stopnia pozbawionym uczuć.
- Możliwe, że spłodziłem - odparł niechętnie.
- I jeszcze się pytasz, kto mógł dokonać tu takich zniszczeń? - Teraz Roza była zaskoczona. - Przecież ta dziewczyna miała na pewno braci albo ojca, w którym nagromadziło się dość złości, by szukać zemsty.
- Ja ciebie nigdy nie pomściłem - odezwał się cicho.
- Nie - odparła Roza z pociemniałą twarzą. - Ale mojej czci nie było co bronić. To jednak mogła być porządna dziewczyna. To do ciebie podobne, Ole: zniszczyć życie porządnej dziewczynie.
- Pewnie była...
- Czy to dla ciebie wystarczająca nauczka? - zapytała. - Mam nadzieję, że teraz już będziesz pamiętał, by nie rozpinać spodni, gdy w pobliżu są młode dziewczęta.
- A co z wdowami i mężatkami? - zapytał przekornie Ole.
- Lepiej powiedz, co z Liisą? - weszła mu w słowo Roza i usiadła na zniszczonym stole. Duży solidny stół z gładkim blatem, zrobiony jeszcze przez ojca, wyglądał, jakby ktoś rąbał na nim drwa. Cały w drzazgach, przegniły... - Co z Liisą, Ole? - powtórzyła swoje pytanie Roza. - Zamierzasz ją nadal ranić?
- Od dawna już nie ranie Liisy - bronił się zmęczony. - Chyba musiałaś zauważyć, że staram się nie robić jej przykrości.
Zamknął oczy i przypomniał sobie czas, gdy stracił wzrok. Był wtedy tak załamany, że nie widział przed sobą żadnej przyszłości. Ale potem w jego życiu pojawiła się Liisa, a wraz z nią chwile szczęścia. Może nie jakieś szaleńcze uniesienia, ale coś, co sprawiało, że chciało mu się żyć.
Liisa była jego żoneczką, która kręciła się przy nim. Lubił jej zapach. Lubił jej dotykać. Wyczuwać dłońmi i opuszkami palców jej ciało i miękkie włosy. Cenił sobie jej śmiech. Zasypiał, tuląc ją w ramionach, i tak też się budził. To były dobre czasy.
Cudowne i nieskomplikowane.
Nie mógł pobłądzić, ponieważ to Liisa była jego oczami i laską, na której się wspierał. A ona nigdy nie wyprowadziłaby go na manowce.
- Czy czasem żałujesz tego wszystkiego, co zrobiłaś, bym mógł odzyskać wzrok? - zapytał.
- Nie wiem, czy miałam na to jakikolwiek wpływ, Ole.
On pamiętał to inaczej.
- Zawdzięczam ci nowe życie. Gdyby nie ty, pracowałbym przy rozdrabnianiu rudy, wdzięczny, że w ogóle znalazła się dla mnie jakaś robota, którą mogę wykonywać.
- Byłeś niewidomy i odzyskałeś wzrok. Innym winien jesteś wdzięczność, nie mnie.
- Wyrównałaś rachunki, odstępując Hailuoto Villemu.
- Wciąż mnie za to nienawidzisz?
- Wciąż jestem na ciebie zły - przyznał brat Rozy niechętnie, rozglądając się po zniszczonej chacie. Przypomniał sobie cudowny biały pałacyk na wyspie na Zatoce Botnickiej i możliwości, jakie się tam przed nim otwierały. Nie musiał przecież tu wracać!
- Zostaniemy tu i pomożemy wam doprowadzić gospodarstwo do porządku - zaproponowała Roza. - Posprzątamy raz - dwa. Zdarzało się nam nocować w gorszych miejscach...
- Nie - stanowczo zaprotestował Ole. - Jeszcze jest dzień. Jedźmy do was. Nie chcę, żeby Liisa musiała to oglądać. Sam tu wrócę i wszystko uporządkuję. Mattias na pewno mi pomoże. Liisa zostanie u was, póki Samuelsborg znów nie będzie się nadawał do zamieszkania.
- A więc jednak troszczysz się o nią? - zdumiała się Roza. - No proszę! Jednak troll ma serce! A ja już myślałam, że jesteś istotą z boskiej urody twarzą i zamarzniętym na kamień sercem.
- Dałabyś mi Hailuoto, gdybyś miała pewność, że kocham Liisę? - zapytał Ole, kiedy opuszczali rodzinny dom.
- Tego się nigdy nie dowiesz - odparła Roza stanowczo, więc nie próbował jej więcej naciskać.
W domu Rozy i Mattiasa trzeba było tylko przewietrzyć i oczyścić z kurzu sprzęty. Pierwszego dnia byli zbyt zmęczeni, by robić porządki. Przewietrzyli więc tylko i rozłożyli sienniki w kuchni na podłodze koło pieca, po czym ułożyli się do snu w domowym cieple.
Najbliższe tygodnie mężczyźni przeznaczyli na doprowadzenie do ładu Samuelsborg. Roza i Liisa tymczasem posprzątały w domu i w oborze w Altadalen, przyjmując przez cały czas wścibskie sąsiadki. Po pierwszym tygodniu jednak zainteresowanie ich przyjazdem zmalało.
- Nie lubią mnie dokładnie tak samo jak wtedy, gdy stąd wyjeżdżaliśmy - rzekła Roza do Liisy, kiedy usiadły wieczorem przy piecu i zabrały się do szycia.
Lubiły te wieczorne pogaduszki. Przywykły do nich na Hailuoto. Mieszkało tam w minionym roku niewielu ludzi, ale wystarczyło, by prowadzić rozmowy i czuć się częścią wspólnoty.
- Chyba się nie spodziewałaś, że coś się zmieni - odparła Liisa rozsądnie. - Oni nie mają pojęcia o tym, co przeżyliśmy, a jeśli im o tym opowiemy, pomyślą, że ich okłamujemy. Najlepiej więc będzie, jeśli poznają tylko część prawdy.
Roza pomyślała, że Liisa nigdy nie zrozumie, jak to jest wzbudzać w ludziach lęk. Bo tego nie da się wytłumaczyć. Na ogół to Liisa wszystkiego się bała. Roza nie życzyła jej tego, by kiedykolwiek doznała takich upokorzeń, jakich ona doświadczyła.
- Może Ole mimo wszystko miał rację? - zastanawiała się Roza. - Może rzeczywiście byłoby rozsądniej zostać tam, na wyspie? Zapomnieć o rodzinnych stronach i rozpocząć nowe życie. Tam nikt nie szeptał za moimi plecami „wiedźma”.
- Już za późno, by się nad tym zastanawiać - odparła Liisa. Nie chciała o tym rozmawiać, mimo że z wielką niechęcią opuszczała wyspę. - Było nam tam z Olem bardzo dobrze - zwierzyła się Rozie, oblewając się rumieńcem.
- A teraz coś się zmieniło? - zapytała Roza.
Musiała nakłonić Liisę do zwierzeń, by się dowiedzieć, jak się sprawy mają, ponieważ brat nabrał wody w usta i mówił tylko to, co oczywiste, widoczne dla postronnych. „Gdyby zadowalały mnie takie odpowiedzi, nie pytałabym”, mówiła Olemu, a on śmiał jej się w twarz i nazwał ciekawską.
- Spodziewam się dziecka - powiedziała Liisa. Roza z wrażenia upuściła robótkę i przez długą chwilę nie mogła znaleźć igły.
- Zaszłam w ciążę na Hailuoto - dodała Liisa cicho, bo wciąż była to tajemnica, ale jej głos przepełniało szczęście. - Dlatego tak bardzo ukochałam tę wyspę, Rozo.
Roza uściskała bratową. Jakże się cieszyła! Liisa tak bardzo pragnęła mieć swoje dziecko. Jak dobrze, że wreszcie dostała tę szansę. Roza nie miała najmniejszych wątpliwości, że Liisa będzie cudowną matką, bo tkwiły w niej nieprzebrane pokłady miłości.
- Ole już wie? - zapytała. - Jeszcze nie - odparła Liisa. - Pragnęłam jakiś czas zachować to wyłącznie dla siebie. Chciałam oswoić się z tą nowiną, bo inaczej bym zwariowała.
- Kiedy zamierzasz mu powiedzieć? - pytała Roza, odsuwając się nieco od bratowej.
Liisa z wypiekami na policzkach mrugnęła do Rozy łobuzersko i powiedziała:
- Powiem, kiedy wprowadzimy się z powrotem do Samuelsborg. - Najwyraźniej dokładnie to sobie wszystko przemyślała. - Kiedy przyjedzie tu po mnie, a w domu wszystko będzie, jak należy. Powiem mu, kiedy zostaniemy sami we dwoje. To będzie mój prezent dla niego.
Zamilkła na chwilę, po czym podjęła temat, który najwyraźniej nie dawał jej spokoju, odkąd zorientowała się, że jest przy nadziei.
- Sądzisz, że Ole się ucieszy z tego, że zostanie ojcem? Myślisz, że będzie zadowolony, że będzie miał dziecko ze mną? Nigdy słowem nie wspomina o dzieciach, które ma z innymi kobietami. Jest wobec nich całkowicie obojętny, choć nie wypiera się ojcostwa. Odnoszę wrażenie, jakby te dzieci nic dla niego nie znaczyły. Dlatego obawiam się, że o nasze dziecko jeszcze mniej będzie dbał...
- Dlaczego? - zapytała Roza. - Ole kocha dzieci. Widziałaś, jak wspaniale rozumieją się z Lily i Mattim. One go uwielbiają.
- Tyle że to ja będę matką tego maleństwa... Tamte miał z pięknymi dziewczętami, a mimo to nie troszczy się o dzieci, które im spłodził. A ja nawet nie jestem piękna...
- Ale między wami układa się teraz lepiej? Liisa pokiwała głową.
- W takim razie nie masz powodu do zmartwień, moja droga - zapewniła ją Roza. - Żałuję tylko, że nie zobaczę jego miny, gdy mu wyjawisz tę wielką nowinę.
- Opowiem ci, jak było...
Roza nie miała wątpliwości, że tak się właśnie stanie. Przez resztę dnia starała się wysyłać do Olego przyjazne myśli i prośby, aby był miły dla Liisy, by pokochał całym sercem żonę i ustatkował się, bo naprawdę warto.
Dwa dni później Ole przyjechał po swoją żonę. Ta weszła na wóz zadowolona niczym panna młoda. Roza zastanawiała się, czy Liisa zdoła utrzymać w tajemnicy wielką nowinę, póki nie dojadą do domu, czy też nie wytrzyma i zdradzi mu ją po drodze. Tak czy inaczej Roza trzymała kciuki za powodzenie.
- Liisa sprawiała wrażenie zadowolonego kota, który upolował mysz - stwierdził Mattias, który miał wyjątkową zdolność dostrzegania tego, na co nikt inny nie zwracał uwagi. - Który to miesiąc?
- Skąd wiesz?
- Ma się to doświadczenie - zażartował. - Kiedy urodzi się dziecko?
- Liisa twierdzi, że w maju - odparła Roza. - Majowe dziecko dla Olego. Nie zdąży się obejrzeć, a już będzie ojcem.
- Dobrze mu tak. Z jakiej racji ma mieć lepiej niż inni?
Roza wiedziała, że Mattias mówi to w żartach.
- Mam dla ciebie prezent - powiedział i wyciągnął żonę na schody, by od razu zobaczyła, co jej przywiózł.
- Zrobiłem pięć ram do obrazów - oznajmił. - Było trochę kłopotów ze zdobyciem szkła, ale udało mi się załatwić. Pomyślałem sobie, że będziesz chciała powiesić obrazy na ścianie.
- Ależ ty masz pomysły! - powiedziała Roza zaskoczona, ale ze wzruszenia serce zabiło jej mocniej. Nikt poza Mattiasem nie wymyśliłby czegoś podobnego. Drewniane ramy wygładził tak starannie, że miało się ochotę pocierać je dłonią.
- Nie są tak piękne jak ramy na Hailuoto, ale pomyślałem, że można je trochę ozdobić.
Sięgnął ze skrzynki małą buteleczkę i postawił na stole. Roza, zaciekawiona, podeszła zobaczyć.
- To złoto - wyjaśnił Mattias z dumą. - Nie starczy, by pomalować całe ramy, ale można pociągnąć cieniutki pasek wzdłuż brzegów. Pamiętasz, jak to robił Ville...
Przytaknęła.
- Pomyślałem, że powinnaś przynajmniej powiesić portret jeźdźca, który przypomina ci ojca Lily.
To ostatnia rzecz, jaką by się spodziewała usłyszeć. Popatrzyła uważnie na Mattiasa, ale w jego twarzy nie zauważyła drwiny ani gniewu, ani nawet zazdrości.
- Byłem zazdrosny - wyznał. - Ale wydaje mi się, że przez ostatni rok trochę zmądrzałem. Uważam, że Lily powinna się dowiedzieć, jak wyglądał jej ojciec. Powinnaś jej o nim opowiedzieć, by poznała go bliżej. - Przerwał na chwilę, po czym, nabrawszy tchu, dodał: - Pomyślałem, że ten portret zawiesimy w gościnnym pokoju.
- Dlatego, że tam rzadko zaglądasz? - zażartowała Roza.
- Może dlatego. Walczę wciąż z zazdrością, ale zobaczysz, z czasem na pewno całkiem mi przejdzie.
Roza przytuliła się do męża. Poczuła jego zapach i smak. Ich usta odnalazły się. Całowali się powoli, niespiesznie.
- Potrafię już nawet pogodzić się z tym, że otrzymujesz prezenty od innych mężczyzn, więc chyba nie jest ze mną tak źle, prawda?
- Srebrna broszka! - zawołała Roza.
Całkiem o niej zapomniała. Kiedy wrócili do domu, wetknęła ją do komody, potem zupełnie wyleciało jej to z pamięci.
Teraz odnalazła broszkę, którą podarował jej Tomas, a potem sięgnęła po klucz do kufra Raissy i zanurzyła dłoń w jego wnętrzu. Wyczuła palcami chłodny metal i wyjęła ukrytą broszkę.
Obie ozdoby położyła obok siebie na stole.
- O mój Boże, są zupełnie takie same - zawołał Mattias zaskoczony. - Czyżby to jednak nie była broszka z rodowego srebra Mikkala, tak jak sądziłaś? A może w komplecie były dwie broszki?
- Na to wygląda - odparła Roza i owinąwszy ozdoby starannie w jedwabną chustkę, schowała z powrotem na dno kufra, po czym zamknęła go na klucz.
- Dbam o wartościowe przedmioty, jakie znalazły się w naszym posiadaniu - wyjaśniła Mattiasowi, widząc jego zdziwioną minę.
Nie do końca była to prawda.
Przypomniała sobie sen, w którym Mikkal zlecił jej zadanie, które wydawało jej się beznadziejne, ponieważ wówczas nie rozumiała, co miał na myśli, nakazując jej skompletować srebro.
Teraz już wiedziała, że oto udało jej się tego dokonać.
- A może i dla mnie masz coś cennego? - zapytał Mattias.
Roza pociągnęła go za sobą na łóżko.
- Położyłaś dzieci spać? - upewnił się.
- Położyłam.
- Czy te cenne rzeczy są tylko dla mnie?
- Tylko dla ciebie, pod warunkiem, że będziesz miał dość rozumu, by czerpać z tego bogactwa.
List z Oulu przebył krętą drogę. Roza uśmiechnęła się, gdy Liisa go przywiozła, bo uświadomiła sobie, że list pokonał tę samą drogę, którą wcześniej przewędrowali jej przodkowie.
- Jakiś urzędnik przywiózł go z Tromso - wyjaśniła bratowa. - Tam podobno dostarczył go kupiec powracający z wielkiego jarmarku w Skibotn, dokąd dowieźli go sprzedawcy masła z Tornio. Nie otworzysz? - zdziwiła się Liisa. - Nawet Ole był ciekaw, co nowego na Hailuoto. Miałam wrażenie, że stęsknił się za Villem!
Zaśmiały się obie, bo zabrzmiało to dość absurdalnie. Ole nie cierpiał Villego, i to najpewniej z wzajemnością.
- Coś się chyba stało - rzekła Roza, marszcząc czoło. Złamała pieczęć, w której nie rozpoznała pieczęci Runefeltów, i rozwinęła cztery złożone kartki. Musiała się mocno skupić, aby zrozumieć wyszukane szwedzkie zwroty. Nie od razu dotarło do niej to, co zawierało pismo.
- No i co? - ponaglała ją Liisa, która pomimo styczniowych mrozów przebyła długą drogę z Kafjord na drugą stronę szczytu do Altadalen, by dostarczyć ten list. - Co nowego nad Zatoką Botnicką?
- Ville nie żyje - odparła Roza bezbarwnym głosem i zgniotła papier, nie zważając na to, że niszczy list. - Pałac spłonął - dodała ponuro. - Stało się to zaraz po naszym wyjeździe.
- Myślisz...?
- Nie wiem - zareagowała ostro. Nie chciała wiedzieć, ale w jej głowie pojawiły się obrazy, które wyjaśniały jasno to, o co próbowała zapytać Liisa. Roza nie chciała dać im wiary, ale nie pozostawiały żadnych wątpliwości.
- To musiał być wypadek - stwierdziła Liisa i marszcząc czoło, rozważała wszystkie możliwości. - To na pewno był wypadek - powtórzyła. - Czy to list od Marji i Pekki? Co z nimi?
- Marja i Pekka czują się dobrze - wyjaśniła Roza. - Ten list napisał adwokat Villego.
Liisa, wpatrując się w Rozę, poczuła, jak uginają się pod nią nogi. Siadła przy stole i zacisnęła dłonie.
- Ville przed śmiercią sporządził nowy testament - ciągnęła Roza. - Przekazał w nim swoją ostatnią wolę, aby spuściznę po nim przejęły moje dzieci i ich potomkowie.
- A więc tam wrócisz? - zapytała Liisa, wstrzymując oddech. Jej oczy rozbłysły nadzieją. Liisa z sentymentem wspominała wyspę, czuła się tam jak w domu, zwłaszcza że znała język fiński.
- Dopiero za sto lat to przekleństwo straci moc - rzekła Roza z irytacją. - Jeśli nikt z moich potomków nie zgłosi swych praw do spadku w ciągu stu lat, posiadłości zostaną rozparcelowane i rozdane okolicznym dzierżawcom. Za sto lat, Liiso. Będzie wówczas rok 1949! Bóg raczy wiedzieć, czy w tak dalekiej przyszłości będzie żył ktoś z mojego rodu!
- A ty tam nie wrócisz? - spytała Liisa.
- Nie - odparła Roza, składając list. - Nigdy tam nie powrócę.