BANK BOGA I BANKIERZY PAPIEŻA – Mario Guarino (e-book)
Autor: Mario Guarino
Przekład: Bogdan Nowosad
BANK BOGA I BANKIERZY PAPIEŻA
Afery i skandale watykańskiej kasy
Od wydawcy
Przedstawiamy naszym Czytelnikom kolejna pozycję z serii poświęconej Kościołowi, jego historii,
problematyce i ludziom. Autorem książki jest Mario Guarino – włoski dziennikarz z tygodnika
ekonomicznego Il Mondo – opisujący mniej lub bardziej kompromitujące Watykan sprawy – nie tylko
zresztą finansowe. Bowiem, jak to się w życiu zdarza, i tu zapach pieniądza miesza się nieraz z wonią
krwi.
Z uwagi na to, że opowieść autora jest bogato uzupełniana cytatami z włoskiej publicystyki oraz
ilustrowana przykładami nie zawsze powszechnie znanych osobistości tamtejszego kleru i świata
polityki – Wydawca uznał za właściwe dokonanie pewnych skrótów, zwłaszcza pominięcie tych
fragmentów książki, w której obce polskiemu Czytelnikowi realia mogą utrudniać lekturę. Z tych
samych względów zrezygnowano z wielu glos i odsyłaczy, zastępując je omówieniem w tekście
głównym. Pominięto wreszcie rozdział o przygotowaniach milenijnego jubileuszu uznając, że to już
dziś i tak musztardowy deser.
Niezwykle skomplikowany i pokrętny obraz finansów kościelnych, jaki nam autor na przykładzie
swojego kraju serwuje, wzbudza w czytelniku refleksje, jak też te problemy prezentują się w życiu
publicznym – i w Kościele – takich krajów, jak USA, Niemcy, Francja, Hiszpania czy wreszcie, – co nas
najbardziej ciekawi – jak to wygląda w Polsce.
Do wielu tutaj poruszanych zagadnień będziemy mieli okazję wkrótce powrócić przy lekturze książki
Roberta A Haaslera „Polowanie na papieża”, którą w dwudziestą rocznicę zamachu proponujemy
naszym Czytelnikom.
Wiele obiecujemy sobie też po wydaniu pozycji Christophera Hitchensa o Matce Teresie z Kalkuty,
która to książkę będziemy chcieli przedstawić ocenie naszych Czytelników także jeszcze w tym roku.
Jak zawsze dziękujemy serdecznie za nadsyłane listy oraz uwagi i propozycje nie tylko wydawnicze.
WATYKAN, FINANSE, BANKIERZY
Papieska kasa
11 lutego 1929 roku Benito Mussolini i kardynał Pietro Gasparri podpisują w Rzymie – pomiędzy
państwem włoskim i Stolicą Apostolską – Traktaty Laterańskie. Historyczne porozumienie składa się z
trzech części: z właściwego traktatu, z konkordatu i z umowy finansowej. Zgodnie z postanowieniami
tej ostatniej Włochy zwalniają od podatków i ceł towary importowane przez nowo powstałe Państwo
Watykańskie – Citta del Vaticano. Ponadto umowa przewiduje odszkodowanie za wszelkie straty
finansowe, których Stolica Apostolska doznała w wyniku zjednoczenia Włoch. W artykule 1
oszacowane są te straty na kwotę 750 milionów lirów, a dodając równowartość pięcioprocentowych
obligacji państwowych, odszkodowanie to zamyka się łącznie – w przeliczeniu na warunki obecne –
kwotą ponad 2000 miliardów lirów.
Jeszcze tego samego roku Traktaty Laterańskie zostały ratyfikowane i tego samego dnia, 7 czerwca,
papież Pius XI powołał Administrację Specjalną dla działań religijnych ( Amministrazione speciale
delle Opere di religione) przekształcona później w Administrację Dóbr Stolicy Apostolskiej
(Amministrazione del patrimonio della sede apostolica – APSA). No9wa instytucja wyłoniona została z
dotychczas istniejących struktur Watykanu, których zadaniem było administrowanie olbrzymim,
powiększonym jeszcze przez reżim Mussoliniego, majątkiem watykańskim.
Kierownictwo nową instytucją objął laicki finansista, brat jednego z biskupów, Bernardino Nogara.
Dysponując papieskim upoważnieniem, co praktycznie uwalniało go od wszelkiej kontroli, Nogara
natychmiast rozpoczął serię operacji spekulacyjnych na rynku złota i dewiz, a także – na rynku akcji.
Zlecając nabycie pakietów kontrolnych i udziałów mniejszościowych w wielu włoskich spółkach
najróżniejszych branż – w przemyśle tekstylnym, w telekomunikacji, w transporcie kolejowym, w
produkcji cementu, w energetyce, w wodociągach – Bernardino Nogara naprawdę pojawiał się
wszędzie. Kiedy w 1935 roku Mussolini gotując się do inwazji na Etiopię potrzebował broni, spore jej
zasoby zostały mu dostarczone przez jedną z fabryk amunicji, którą Nogara zakupił dla Watykanu.
W wyniku postanowień drugiego konkordatu, zawartego 20 lipca 21933 roku pomiędzy Watykanem i
Niemcami, Stolica Apostolska dostaje kolejny zastrzyk finansowy; Pius XI uzyskuje wtedy od nowego
kanclerza Niemiec, Adolfa Hitlera, potwierdzenie otrzymania Kirchensteuer, czyli
pięcioprocentowego podatku od dochodów, który obywatele niemieccy obowiązani byli płacić na
rzecz kościołów: katolickiego i zreformowanego.
Po śmierci Piusa XI, który zmarł 10 lutego 1939 roku (Achille Ratii był papieżem od 6 lutego 1922 r.),
na tron Piotrowy wybrany został Eugenio Pacelli – jako Pius XII. Pierwsze lata jego pontyfikatu
przypadają na trudny okres drugiej wojny światowej (1939-1945), i chociaż pożoga wojenna
wykrwawiała kontynent europejski, kasa Stolicy Apostolskiej napełniała się dzięki „eksterytorialności i
neutralności” Państwa Watykańskiego.
Wiele źródeł historycznych wykazuje, że Watykan uczestniczył w przetrzymywaniu majątku
zrabowanego w czasie wojny Żydom i innym podbitym narodom. I tak w lipcu 1997 roku
opublikowano dokumenty (zebrane w roku 1946 przez agenta skarbowego USA Emersona Bigelowa),
z których wynika, że w watykańskiej kasie znalazły się setki milionów franków szwajcarskich, które
naziści i ich pobratymcy pod wodzą Ante Pavelića zagarnęli w Chorwacji w latach 1941 – 1945. Wiele
o tych sprawach opowiada w dziesięciotomowej Kriminalgeschichte des Christentum (Historii
kryminalnej chrześcijaństwa) niemiecki historyk Karlheinz Descher, który poddał też wnikliwej
analizie życie prywatne papieża, stwierdzając miedzy innymi, że Pius XII umarł z majątkiem w
wysokości 80 milionów marek w złocie i dewizach, a jego trzej krewniacy zgromadzili podczas
dziewiętnastu lat pontyfikatu swego wuja 120 milionów marek.
Dnia 27 czerwca 1942 roku Pius XII przekształca dotychczasową Administrację Specjalną dla Działań
Religijnych w Instytut Działań Religijnych (Istituto per le Opere di religiione – IOR). Akt założycielski
IOR wyjaśnia, ze nie chodzi o nadanie nowej nazwy dawnej strukturze administracyjnej, ale o
ustanowienie najprawdziwszego banku watykańskiego, któremu nadana zostanie oddzielna
osobowość prawna, a którego celem nie jest już tylko samo administrowanie majątkiem Stolicy
Apostolskiej, ale „strzeżenie i zarządzanie środkami pieniężnymi oraz dobrami zbytymi lub
powierzonymi instytutowi przez osoby prywatne i prawne w celach prowadzenia działalności
religijnej i szerzenia miłosierdzia chrześcijańskiego”.
I jakkolwiek formalne kierowanie instytutem powierzone zostało przedstawicielowi watykańskiego
kleru (od 24 stycznia 1944 roku był nim biskup, a potem kardynał Alberto Di Jorio), to rzeczywiście
prowadzenie spraw banku watykańskiego pozostawało nadal w kompetencji Bernardino Nogary, do
którego, jeszcze przed końcem wojny, dołączył przedstawiciel rzymsko – papieskiej arystokracji,
znany adwokat i makler, książę Massino Spada.
Tuż po wojnie zawiadowany przez Nogarę i Spadę IOR nabywa znaczące pakiety akcji w takich dużych
firmach, jak: Generale Immobiliare, Ceramche Pozzi, Pastificio Pantanella, Condotte d’ AcQua itd.
Wchodzi także – chociaż już bez większych inwestycji – w branżę ubezpieczeniową ( Assicurazioni
Generali, RAS), na rynek telekomunikacji (SIP) oraz do budownictwa (Italcementi). W ten sposób w
zarządach, w których watykański bank posiadał pakiet kontrolny lub tylko pewną liczbę udziałów,
znaleźli się cieszący się osobistym zaufaniem przedstawiciele papieża.
Tak się stało choćby w przypadku Carla, Marcantonia i Giulia, trzech kuzynów Piusa XII. Giulio, na
przykład, reprezentował interesy Watykanu w takich dużych firmach, jak Banco di Roma czy Societa
Italiana Gas, a także w zakładach farmaceutycznych Serono czy spółkach Esercizio Navi oraz Condil –
Tubi Opere Idrauliche e Affini. Warto też dodać, że minister finansów Włoch, Giulio Adreotti, zwolnił
w 1957 roku obywatela Włoch, Giulio Pacellego, od obowiązku płacenia podatków ze względu na
status dyplomaty nadany mu przez Stolicę Apostolską.
Prowadzony przez duet Nogara – Spada IOR był zresztą niezmiernie aktywny w przechwytywaniu
dających kontrolę pakietów akcji najróżniejszych banków. I tak w roku 1946 bank watykański nabył
większościowy pakiet akcji Banca Cattolika del Vaneto, a nieco później udało mu się odkupić 51
procent akcji Banco di Roma per la Svizzera (przy czym reszta, a więc 49 procent, pozostawała nadal
własnością Banco di Roma, który należał wprawdzie do państwa włoskiego, ale w którym IOR
posiadał też pewne udziały). W nabytych przez Watykan instytucjach kredytowych były
reprezentowane także interesy lokalnych kurii, które w ten sposób zapewniały sobie szczególnie
korzystne warunki obsługi bankowej i otrzymywania kredytów – i to nie tylko na działania zwykłego
zarządu, ale i na realizację tzw. specjalnych „zbożnych uczynków”.
W roku 1958 zmarł Bernardino Nogara, który był w istocie mózgiem działania IOR. Wkrótce potem
umiera też Pius XII. Dnia 28 października papieżem zostaje wybrany Angelo Roncalli – Jan XXIII.
Nowy papież, dawny patriarcha Wenecji, bardzo się różnił od swojego poprzednika. Wprowadzając w
życie model apostolstwa opartego na miłości i ukierunkowanego na masy, Jan XXIII czynił często
wyłom w tradycjach watykańskich, stąd zwano go „dobrym papieżem”. Zaznaczyło się to również w
dziedzinie finansów. Papież nakazał IOR zaprzestania działalności spekulacyjnej, a potrzeby finansowe
swojego pontyfikatu wolał zaspakajać przez upowszechnianie w całej światowej wspólnocie
katolickiej systemu datków i darowizn. Tak wiec podczas pięciu lat panowania papieża Roncallego
IIOR ograniczał się do czynności zwyczajnego zarządzania.
Po śmierci Jana XXIII (zmarł 3 czerwca 1963 roku), papieżem wybrany został syn przedsiębiorcy
bankowego z Brescii – Giovanni Battista Montini (Paweł VI). Podobnie jak Pacelli, również i Montini
był arcybiskupem w Mediolanie, i podobnie jak Pius XII również i Paweł VI będzie prowadził
watykańskie interesy z dużym, wolnym od jakichkolwiek zahamowań rozmachem.
Zaraz po wyborze papież Montini musiał zająć się poważnym kryzysem finansowym. Kwoty
dobrowolnych datków, hojne dzięki popularności Jana XXIII przekazywane dotąd przez wiernych, po
śmierci „dobrego papieża” poważnie się zmniejszyły: z poziomu 19 miliardów lirów spadły do kwoty
poniżej 5 miliardów i nie były już w stanie zaspakajać potrzeb finansowych Watykanu. Co więcej,
papieskie kasy poważnie odczuły skutki nowego włoskiego ustawodawstwa podatkowego – od
grudnia 1962 roku podatek od zysków z dywidend akcyjnych wzrósł do 30 procent. W Watykanie
zrodziła się więc myśl całkowitego zwolnienia z opodatkowania operacji prowadzonych na rynkach
finansowo – giełdowych i, o ile chadecja wyrażała na to zgodę, to socjaliści, którzy uczestniczyli
wtedy, w centro – lewicowym rządzie Aldo Moro, sprzeciwiali się przyznaniu tego niesprawiedliwego
przywileju. Sprawa ta stała się przedmiotem delikatnych negocjacji dyplomatycznych, które będą się
ciągnąć latami już to z powodu niestabilności kolejnych włoskich rządów, już to z powodu uporu
Watykanu w poddaniu się obowiązkowemu prawu.
Ostatecznie kwestię rozstrzygnięto w 1968 roku, kiedy to rząd oświadczył, że Watykan zobowiązany
jest płacić podatki od zysków z posiadanych akcji, i że do końca roku powinien on rozpocząć spłatę
zaległości skarbowych. W wyniku tej decyzji Watykan miał w ratach spłacać na rzecz włoskiego
fiskusa zaległości w wysokości 6,5 miliarda lirów (około 85 miliardów dzisiejszych lirów). Wobec
takiego obrotu spraw Stolica Apostolska – aby uniknąć opodatkowania przez włoskiego fiskusa –
decyduje się przenieść posiadany akcjach majątek poza terytorium Włoch. Zadanie przeprowadzenia
tej, ocierającej się o nielegalność, operacji otrzymuje znany z różnorodnych machinacji sycylijski
finansista, przyjaciel Pawła VI i jego doradca z Mediolanu, Michele Sindona.
Mediolańska mafia
Michele Sindona urodził się w Messynie 8 maja 1920 roku. W 1942 roku uzyskał dyplom magistra
prawa. Na okupowanej przez angielskie i amerykańskie wojska Sycylii zarabiał na życie handlując z
aliantami i z Cosa nostra: alianckim dowódcom wojskowym odsprzedawał zboże i cytrusy, które
wcześniej dostarczał mu mafijny boss Baldassarre Tinebra.
Podczas studiów uniwersyteckich Sindona pracował przez dwa lata w urzędzie skarbowym w
Messynie, co dało mu pewne obeznanie w dziedzinie przepisów podatkowych. Pod koniec wojny
przeniósł się do Mediolanu, gdzie przybył z listem polecającym podpisanym przez arcybiskupa
Messyny. W roku 1947 otworzył kancelarię doradztwa podatkowego – znajdowała się ona w samym
centrum Mediolanu, tuż obok siedziby Izby Skarbowej. Sindona był katolikiem, ale niezbyt
pryncypialnym. Wyspecjalizował się za to w znakomicie opłacanej sztuce wynajdywania luk w prawie
podatkowym, dogłębnie też poznał zasady funkcjonowania europejskich rajów podatkowych. W 1950
roku utworzył swoją pierwszą zagraniczną spółkę – Fasco Ag w Lichtensteinie.
W roku 1955 dokonał Sindona całej serii spekulacji budowlanych na przedmieściach Mediolanu. W
tym właśnie czasie arcybiskup Giovanni Battista Montini zamierzał zrealizować swój plan budowy
domu spokojnej starości. Katolicki Sindona nie tylko przekazał mu do dyspozycji działkę, ale też i
znalazł niezbędne do realizacji budowy kapitały. Inwestycję ukończono w roku 1959, i arcybiskup
mógł zainaugurować funkcjonowanie domu pod wezwaniem Matki Boskiej, natomiast Sindona został
doradcą finansowym mediolańskiej kurii. Stał się nie tylko zaufanym Montiniego, ale także powiązał
interesami z ekscelencją Pasquale Macchim, wpływowym sekretarzem wielce wpływowego prałata.
Kościelne związki Sindony nie ograniczały się jedynie do arcybiskupstwa mediolańskiego, w swych
kontaktach dotarł wkrótce do Watykanu. Mógł tam zresztą liczyć na poparcie dalekiej krewnej, Anny
Rosy, będącej bratową biskupa Amleto Tondiniego, latynisty z watykańskiego Sekretariatu Stanu.
W roku 1960 Sindona uzyskał status bankowca właśnie dzięki transakcji przeprowadzonej z papieskim
bankiem: jego zagraniczna spółka Fasco Ag – za pośrednictwem księcia Massino Spady – nabyła
kontrolny pakiet udziałów w mediolańskiej instytucji kredytowej Moizzi & C. W krótkim czasie
Sindona wyrugował pozostałych współwłaścicieli i zmienił nazwę banku na Banca Privata Finanziaria.
Następnie odsprzedał pakiet akcji IOR. Była to w istocie pierwsza z wielu operacji bankowych, które
Sindona i IOR wykonali wspólnie. I tak, na przykład, w 1964 roku IOR odstąpi Sindonie większościowy
udział w Finabanku (Banque de Financement w Genewie), ale zatrzymała dla siebie 29 procent akcji,
co sprawi, że IOR stanie się wspólnikiem wszystkich pozostałych operacji dokonywanych przez
sycylijskiego finansistę.
Kiedy w 1963 roku Montini wstępuje na tron Piotrowy, sprowadza ze sobą do Watykanu nie tylko
biskupa Macchiego, ale całą grupę osobistości z lombardzkiej kurii: stanowić będą krąg
współpracowników, który szybko w kurii rzymskiej zyska przydomek „mediolańskiej mafii”, co było w
końcu o tyle uzasadnione, że widywany wśród nich Sindona, występujący w charakterze doradcy z
zewnątrz, rzeczywiście kojarzył się z mafią. W istocie Paweł VI usiłował podreperować sytuację
finansową Watykanu poprzez intensyfikację i ekspansję działań finansowych Stolicy Apostolskiej.
Dokonał formalnej reorganizacji finansów watykańskich: w 1967 roku utworzył Prefekturę do spraw
Gospodarczych, która miała zajmować się koordynacją struktur finansowych i struktur
administracyjnych Watykanu. Kierowanie tą instytucją powierzył kardynałowi Egidio Vagnozziemu.
Jednakże prefektura nie sprawowała faktycznie żadnej władzy nad IOR, który choć formalnie
nadzorowany był przez komisję złożoną z kilku kardynałów, to w rzeczywistości pozbawiony był
wszelkiej kontroli. Zadanie wzmożenia aktywności IOR powierzył papież Sindonie, z którym miał
współpracować watykański ekspert finansowy Massino Spada, podczas gdy formalnie IOR – em
kierowali Luigi Mennini i Pellegrino De Strobel.
W drugiej połowie lat sześćdziesiątych Sindona nie zajmuje się już jedynie watykańskimi finansami,
ale świadczy też usługi doradcy podatkowego, miedzy innymi dla włosko – amerykańskiego mafijnego
bossa Joe Doto – znanego FBI jako Joe Adonis, – który w Mediolanie był ukrytym właścicielem firmy
Milbeton, a posiadał także sieć supermarketów Stella. Usługi doradcze okazały się zapewne na tyle
skuteczne, że skłoniły mafijnego bossa do powierzenia sycylijskiemu finansiście innych bardziej
ryzykownych i bardziej delikatnych operacji finansowych.
Na zlecenie Adonisa Sindona udał się do Stanów Zjednoczonych (sam boss miał tam sporo
problemów z policją) i w Nowym Jorku został przyjęty przez mafijny klan Vito Genovese. Na zlecenie
rodziny Genovese Sindona prowadził sprawy kilku spółek przygotowując kanały do prania brudnych
pieniędzy. Mówiono, że w pierwszej połowie lat sześćdziesiątych Sindona organizował pranie
brudnych pieniędzy mafijnej organizacji Meyera Lasky’ego i jego prawej ręki Santo Trafficante, która
to organizacja miała podobno uczestniczyć w przygotowanym przez CIA planie zamordowania Fidela
Castro.
Sycylijski finansista, pełniący jednocześnie funkcję doradcy Watykanu i doradcy włosko –
amerykańskiej mafii, rychło zabłysnął wkrótce także i w USA stając się w krótkim czasie bohaterem
północnoamerykańskiego rynku finansowego. Prestiżowe czasopisma, takie jak Time i Business
Week, poświeciły mu sporo miejsca podkreślając jego oszałamiający sukces i przydając mu epitet
„superdynamicznego specjalisty od interesów”. Sukces ten wynikał przede wszystkim z biznesowych
układó0w łączących Sindonę z Dawidem M. Kennedym (prezesem Continental Illinois Bank, któremu
Sindona sprzeda 22 procent udziałów Banca Privata Finanziaria) oraz z adwokatem Richardem
Nixonem, który – wybrany potem na prezydenta USA – powierzy pieczę nad skarbem państwa
wspólnikowi Sindony, Davidowi M. Kennedy’emu. Układy te wynikały prawdopodobnie z wspólnego
upodobania do kręgów międzynarodowej masonerii. Szwagier Sindony, Francesco Bellantonio, był
kiedyś wielkim mistrzem wspólnoty masońskiej Piazza del Gesu, a sam Sindona należał do tajnej łozy
Giustizia e Liberta. Latem 1973 roku zostanie także członkiem tajnej Loży P2, którą kierował Licio
Gelli. A David M. Kennedy I Richard Nixon także byli związani z środowiskami masońskimi w USA.
Jednakże w Ameryce poczynania Sindony dosyć szybko wzbudziły podejrzenia. W piśmie przesłanym
1 listopada 1967 roku przez szefa waszyngtońskiej policji, Freda J. Douglasa, do policji kryminalnej w
Rzymie Sindona, Daniel Antohony Porco, Ernest Gengarella i Rolf Vio (wspólnicy sycylijskiego
finansisty w wielu operacjach o posmaku afer) określeni zostali jako „indywidua zamieszane w
nielegalny handel środkami uspokajającymi, pobudzającymi i halucynogennymi, prowadzony
pomiędzy Włochami i USA a być może także i z innymi regionami Europy”
Ale, podczas gdy w USA Sindona podejrzewany był już o związki z mafią i udział w międzynarodowym
handlu narkotykami, to we Włoszech mógł on nadal spokojnie oddawać się swoim podejrzanym
operacjom finansowym. Mógł tak czynić dzięki doskonałym stosunkom z politykami chadecji i
rekomendacji i wynikającej z faktu powiązania z Watykanem oraz osobistej znajomości z papieżem.
W roku 1968 znajomość ta staje się wręcz zażyłością. Rzeczywiście Paweł VI, którego zamiarem było
uchronić przed opodatkowaniem we Włoszech spore pakiety posiadanych przez Watykan akcji,
polegał na Sindonie.
Spór z włoskim fiskusem sprawił też, że ujawniono realne wartości posiadanego przez Stolicę
Apostolską majątku w akcjach. W roku 1967 wartość ich szacowano na blisko 100 miliardów lirów
(obecnie około 1300 miliardów), przy czym wartość tę posiadały wyłącznie akcje podlegające
opodatkowaniu. Znawcy problematyki obliczają, że w tym samym czasie pełna wartość realna
inwestycji Watykanu we włoskie akcje wynosiła ponad 202 miliony dolarów. Do tego należałoby
także dodać wartość posiadanych w Rzymie nieruchomości, a także inwestycji poczynionych poza
granicami Włoch.
Realizacje delikatnego zadania uporania się z włoskim fiskusem powierzył papież sycylijskiemu
finansiście. A ten oczekiwań papieża nie zawiódł. Jak pisze, Luigi Di Fonzo w opracowaniu Saint
Peter’s Bank (Bank Świętego Piotra), Sindona przedstawił Ojcu Świętemu swój plan „należy
wyprowadzić inwestycje z Włoch na rynki, gdzie eurodolary zwolnione są z opodatkowania; w
operacjach tych trzeba posłużyć się siecią banków typu off-shore (posiadających siedzibę w strefie
podatkowych rajów). Papieża to niepokoił, ale tak naprawdę to decyzję już podjął: przekazał Sindonie
podpisany przez siebie dokument, na mocy, którego powierzono mu kontrolę nad zagranicznymi
inwestycjami Watykanu. Obydwaj uklękli i zmówili modlitwę. Potem Sindona chwycił dłoń Pawła VI i
ucałował papieski pierścień.
Inne źródła utrzymują, że w rzeczywistości watykańskie pełnomocnictwo dla Sindony nie miało
podpisu papieża, ale sygnował je kardynał, Sergio Guerri, odpowiadający za działalność Administracji
Dóbr Stolicy Apostolskiej – APSA, co przecież i tak nie zmienia istoty faktów.
Jednakże konieczne było, aby zewnętrzny reżyser watykańskich operacji miał swój odpowiednik w
samym Watykanie, żeby postać tę cechowała taka sama zręczność i brak skrupułów. W związku z tym
Paweł VI postanowił, że kierowanie IOR zostanie powierzone osobie cieszącej się jego całkowitym
zaufaniem, a zarazem wielostronnie utalentowanemu prałatowi – jego ekscelencji biskupowi Paulowi
Casimirowi Marcinkusowi.
Paul Marcinkus urodził się 15 stycznia 1922 roku, w Cicero (na przedmieściach Chicago w czasach Al.
Capone’a). Na księdza został wyświecony w roku 1947, a w 1950 roku przyjechał do Rzymu, gdzie
studiował prawo kanoniczne w Uniwersytecie Gregoriańskim, a później został słuchaczem Papieskiej
Akademii Kościelnej – szkoły przygotowującej kadry dla dyplomacji watykańskiej. Tam dostrzegł go
kardynał Giovanni Benelli, czyli „Numer dwa” kurii watykańskiej, który powołał go do kierowanych
przez siebie urzędów w Sekretariacie Stanu.
Paweł VI, który zyskał przydomek pierwszego w historii papieża podróżującego, udał się w 1964 roku
z misja apostolską do Izraela. Podróż ta okazała się organizacyjną klęską, zwłaszcza w zakresie
zapewnienia papieżowi ochrony osobistej. Wobec tego organizację następnej podróży papieskiej,
tym razem do Indii powierzono Paulowi Marcinkusowi. Pochodzący z Chicago prałat, który znał biegle
cztery języki, pojechał z papieżem oficjalnie jako tłumacz, ale zarówno jego imponująca postura, jak i
zachowanie, kiedy eskortował Ojca Świętego, sugerowały, że prawdziwą rolą było pełnienie funkcji
osobistego ochroniarza Pawła VI. Potwierdza to fakt, że kiedy podczas kolejnej wizyty papieskiej – na
Filipinach w 1970 roku – pewien niezrównoważony malarz rzucił się na papieża z nożem, nóż ten
osobiście wyrwał mu właśnie Marcinkus.
Kariera Marcinkusa jest dosyć podobna do kariery Sindony – była piorunująca. W grudniu 1968 roku
Paweł VI mianuje go sekretarzem IOR. Miesiąc później Marcinkus zostaje biskupem diecezji Orte, a
wkrótce potem zostaje mu powierzona prezesura watykańskiego banku. Jak usłyszeli to odeń,
Mennini, Spada i De Strobel, a więc kolejni prezesi IOR, Marcinkus nie czuł się ekspertem w dziedzinie
finansów, ale – dzięki pomocy super fachowca Sindony – była to wada do usunięcia.
Wiosną 1969 roku duet Sindona – Marcinkus uaktywnia się celem dokonania sprzedaży akcji spółki
Societa Generale Immobiliaria (SGI), od lat będącej oczkiem w głowie Watykanu, jako że Watykan
posiadał w niej 38 procent udziału o wartości szacowanej wtedy na 30 miliardów lirów. Oficjalnym
uzasadnieniem tej operacji było znaczne zadłużenie spółki. I oto Sindona oświadcza, że skłonny jest
zakupić posiadany, przez IOR pakiet tej spółki płacąc po dolarze za każdą akcję, – co stanowiło
wówczas cenę dwukrotnie wyższą od ceny rynkowej. W rzeczywistości jednak sycylijski finansista nie
dysponował środkami na zakup całego pakietu i zakupił tylko jego część, natomiast resztę,
pozostającą w posiadaniu IOR, przeniósł Marcinkus do spółki mającej siedzibę w luksemburskim raju
podatkowym, co sprawiło, że papiery te nie podlegały już opodatkowaniu na rzecz fiskusa włoskiego.
Machinacje duetu Sindona – Marcinkus w odniesieniu do pozostającej w posiadaniu IOR spółki SGI
opierały się w istocie na pewnym oszustwie, w którym uczestniczył Charles Bludhorn – żydowski
finansista austriackiego pochodzenia, stojący na czele imperium, Gulf and Western Industries,
właściciel szybów naftowych, hoteli, kopalni, a nawet wytwórni filmowej Paramount. W USA
działalność aferzysty Bludhorna obciążona była dużymi podejrzeniami o związek z mafijno –
żydowskim syndykatem, na czele którego stali Meyer Lansky, Harry Stromberg i Mickey Cohen.
Bludhorn był wspólnikiem Sindony w Continental Finanse (spółce, która miała największy udział w
kierowanym przez Kennedy’ego Continental Illinois Bank).
Wspominany wcześniej Di Fonzo pisze, że Bludhorn gotów był nabyć akcje SGI za kwotę ośmiu
milionów dolarów, ale nie mając gotówki zaproponował, że nabędzie je płacąc nie dolarami, lecz
pięćdziesięcioprocentowym udziałem w spółce kapitałowej, która posiadała 230 tysięcy metrów
kwadratowych terenu należącego do wytwórni filmowej Paramount. Teren ten miał być w przyszłości
przeznaczony na działki pod budowę domków. Kontrahenci dogadali się, i w ten sposób Bludhorn stał
się jednym z głównych akcjonariuszy SGI, a pierwsza operacja na rzecz Watykanu prowadzona przez
tandem Sindona – Marcinkus, znalazła szczęśliwe zakończenie.
W istocie chodziło jednak tylko o stworzenie pozorów, bowiem jakiś czas po podpisaniu umowy
wyszło na jaw, że ta operacja, jak zresztą wiele innych firmowanych przez Bludhorna, opierała się na
ukrytym matactwie; jeszcze dzisiaj obecnie wiele osób zadaje sobie pytanie, czy wtedy naprawdę
wykorzystano dobrą wiarę takich dwóch super spryciarz jak Sindona i Marcinkus, czy też uczestniczyli
oni w oszustwie na zasadzie wspólników. A oszustwo stało się oczywiste w momencie, gdy
emisariusze z Watykanu przybyli do Los Angeles, aby przejąć w posiadanie grunt, który okazał się
obłożony długami i hipoteką, a sama okolica w ogóle nie nadawała się do zabudowy. Jak wykazało
późniejsze dochodzenie przeprowadzone przez Security and Exchange Comission (instytucję
kontrolną z ramienia amerykańskich giełd), transakcja z Bludhornem była fikcyjną operacją, która
miała generować zysk w wyniku przechodzenia przedmiotu sprzedaży z rąk do rąk.
Poczynając od tej operacji duet Sindona – Marcinkus rozpoczął długą serię machinacji akcyjnych,
zabiegów księgowych, spekulacji i oszustw podatkowych. Było to finansowe piractwo, w których już
wkrótce miał uczestniczyć trzeci bohater: katolicki bankier i mason w jednej osobie – Roberto Calvi.
Piracka trójca
Roberto Calvi urodził się 13 kwietnia 1920 roku w Mediolanie. Dyplom z ekonomii i handlu uzyskał na
Uniwersytecie im. Bocconiego (szefa biura propagandy w uniwersyteckiej federacji faszystów w
Mediolanie). Podczas II wojny światowej razem z Navarą walczył w oddziale artylerzystów na froncie
wschodnim. Kiedy w 1944 roku został zwolniony z wojska, rozpoczął pracę w Lecco, w „laickim”
oddziale Banca Commerciale (gdzie urzędnikiem był też jego ojciec), jednak dwa lata później – może
dlatego, że był żarliwym katolikiem – przeszedł do Banco Ambrosiano, mediolańskiej instytucji
kredytowej zwanej bankiem dla księży. Banco Ambrosiano został utworzony w 1896 roku przez
biskupa Giuseppe Toviniego, działającego na polecenie kardynała Andrea Ferrari. Na początku wieku
bank kojarzony był z propagowaniem działalności religijnej i dobroczynnej – kredytował instytucje
religijne, dobroczynne, kongregacje religijne. Kontrole nad nim sprawowała mediolańska kuria.
Celem utrzymania opinii banku katolickiego umieszczono w statucie zapis, na mocy którego jego
akcjonariuszami mogli być posiadacze świadectwa chrztu oraz wydawanego przez proboszcza
zaświadczenia o praktyce religijnej.
W roku 1958 Calvi awansował na asystenta dyrektora generalnego banku Carlo Alessandro Canesi, a
w 1965 roku – kiedy Canesi został powołany na stanowisko prezesa zarządu – Calvi został dyrektorem
naczelnym. Pod koniec 1970 roku, kiedy to współpracował już z Sindoną i z dwoma przepotężnymi
braćmi masonami: przyszłym przywódcą Loży P2 Licio Gellim i Umberto Ortolanim, otrzymał funkcję
dyrektoria generalnego Banco Ambrosiano. Nick Tosches, w Il mistero Sindona (Tajemnica Sindony)
powołując się na opinie Sindony pisze, że Calvi posiadał osobowość człowieka zdecydowanego w
dążeniu do władzy i bogactwa, i prosił Sindonę o pomoc w uzyskaniu pozycji, jaką już Sindona
posiadał, chciał być sam dla siebie panem. Wtedy Sindona postanowił, że zrobi wszystko, aby go
wspierać. Poinstruował go, jak utworzyć sieć instytucji finansowych w Luksemburgu, na Bahama, w
Kostaryce, w Vaduz. Instytucje te cieszyły się poparciem banku Ambrosiano, a jednocześnie
korzystały z luksusu poufności, jaki oferowały wymienione kraje.
W Boże Narodzenie 1969 roku, w kancelarii mecenasa Umberto Ortolani, odbyła się historyczna
kolacja, w której poza gospodarzem uczestniczyli: Calvi, Sindona, Gelli. Celem spotkania było
ustalenie wspólnej strategii i określenie rodzaju pomocy, jaką każdy z uczestników mógłby okazać
Calviemu w zrobieniu przezeń kariery w Banco Ambrosiano. Ortolani był twórcą włoskiej agencji
prasowej, prezesem zrzeszenia dziennikarzy włoskich za granicą, pozostawał w znakomitych układach
z Fanfanim i Andreottim, posiadał też świetne stosunki z Watykanem. Sindona obiecywał, że będzie
wspierał Calviego z zewnątrz oraz że chętnie zostanie wspólnikiem w prowadzonych w przyszłości
interesach. Gelli natomiast deklarował wsparcie ze strony polityków każdego szczebla.
Z chwilą nominacji Calviego na dyrektora Banco Ambrosiano pierwotny watykański zamysł
wywinięcia się z zobowiązań wobec włoskiego fiskusa nabrał nowych, zupełnie realnych kształtów.
Strategicznym celem stało się utworzenie katolickiego Lobby finansowego, które zdolne byłoby
konkurować z międzynarodowym środowiskiem finansistów laickich na takim poziomie, który
umożliwiałby nie tylko samo zabezpieczenie interesów doczesnych Kościoła, ale i wywierania nacisku
na zachodnie gremia polityczne, by budować szeroki front zaporowy wobec komunizmu. Projekt
wydawał się skrojony na miarę cieszącego się zaufaniem papieży Sindony – który nie tylko, że był
uznanym finansistą, ale też jako związany z włoską chadecją, znał wpływowych polityków
administracji amerykańskiej, miał kontakty z włosko – amerykańską mafią oraz z międzynarodowymi
środowiskami masonerii, a wszyscy oni byli zagorzałymi antykomunistami. Jednakże sycylijski
finansista wiedział już wtedy, że dla realizacji ambitnego planu same jego banki oraz IOR nie
wystarczą, i że niezbędne będzie współdziałanie z mediolańskim „bankiem księży”. Od początku
istnienia Banco Ambrosiano wśród jego akcjonariuszy, byli także: Papieski Instytut do spraw
Zewnętrznych, spółka Fabrica del Duomo (Warsztaty Katedralne), bank San Paolo di Brescia, Instytut
Figlie del Sacro Cuore di Gesu (Instytut Córek od Świętego Serca Jezusowego), Seminarium
Arcybiskupie w Mediolanie. I rzeczywiście, pod kierownictwem Calviego, Banco Ambrosiano bardzo
szybko osiągnął w świecie międzynarodowej finansjery najlepszą pozycję spośród wszystkich
prywatnych banków włoskich.
Jedna z pierwszych operacji wykonanych przez trio Sindona – Marcinkus – Calvi dotyczyła spółki
akcyjnej Compendium, mającej siedzibę w Luksemburgu. Spółka ta pozostawała pod kontrolą IOR i
grupy finansowej Sindony działającego przez Fasco Ag. W listopadzie 1970 roku 20 procent akcji
Compendium zostało sprzedanych szwajcarskiemu bankowi del Gottardo (pakiet większościowy
dający kontrolę nad bankiem należał do IOR i do Ambriosiano), kolejne 40 procent zostało zbyte
bankowi Ambriosiano, a pozostałe 40 procent akcji pozostało w Fasco Ag, a więc w gestii Sindony.
Operacja została dokonana na terytorium raju podatkowego w Nassau (na Bahama). Następnie w
marcu 1971 roku, kontrolowana przez Ambrosiano spółka Compendium utworzyła spółkę o nazwie
Cisalpine Overseas Bank, będącą instytucją kredytową z siedzib a w Nassau. Prezesem spółki został
kardynał Marcinkus.
Operacja Compendium zapoczątkowała niebezpieczną, utkaną przez trójcę Sindona – Marcinkus –
Calvi, sieć pogmatwanych transakcji miedzy spółkami. Wszystko odbywało się na zasadzie domina:
dokonywane w zawrotnym tempie operacje kupna – sprzedaży akcji zawsze kończyły się tym, że
pakiety docierały do jakichś spółek akcyjnych z siedzibą w Liechtensteinie, na Bahama lub w innym
raju podatkowym. Ruchom akcji towarzyszyły ruchy kapitałów wysyłanych i przyjmowanych przez
Banca Cattolica del Veneto, Cisalpine Overseans Bank, Centrale Finanziaria, Bastogi, amerykański
Franklin Bank oraz Credito Varesino.
Afera ze spółką Finambro dobrze obrazuje styl działania trzech katolickich bankierów. Dysponując
kwota nie mniejszą niż 200 milionów (ówczesnych) dolarów, co do pochodzenia których nikt w
tamtych czasach nie był w stanie otrzymać żadnych wyjaśnień, Sindona dokonuje prania tych
pieniędzy tworząc inne spółki, by pod ich szyldem nabywać niewielkie banki, w które inwestuje
„niebudzące podejrzeń” kapitały, a te urastają już później do zawrotnych kwot. W przypadku spółki
Finambro dwaj ukryci wspólnicy Sindony – Calvi i Marcinkus – w ogóle się nie ujawniają. Do
utworzonej 26 października 1972 roku spółki weszli: Cosimo Viscuso (handlarz mebli z Palermo) i
Maria Sebastiani (gospodyni domowa), wnosząc kapitał założycielski w wysokości jednego miliona
lirów. Wkrótce 6 czerwca 1973 roku, Finambro przekształca się w spółkę akcyjną, a także dwukrotnie
podwyższa swój kapitał zakładowy: za pierwszym razem do kwoty 500 milionów lirów, a za drugim –
zaraz potem – do 20 miliardów lirów. Po otrzymaniu zezwolenia komisji do spraw kredytów i
oszczędności spółka Finambro, która do tej pory nie prowadziła żadnej działalności, nabywa pakiet
akcji Banca Generale di Credito, niewielkiej instytucji kredytowej, powstałej z inicjatywy znanego
konstruktora budowlanego Renzo Zingone (zresztą pierwszego męża Donatelli Pasquali, która wyjdzie
powtórnie za mąż za przyszłego premiera Lamberto Dini). Transakcja odbyła się za cenę dwu
miliardów lirów.
Interesujące, że prowadzone w późniejszym czasie śledztwo pozwoliło ustalić, iż miejscowość
Trezzano sul Naviglio, będąca miejscem spotkań wielu pochodzących z Sycylii mafiosów (miedzy
innymi rodzin Ciulla, Carollo i Guzzardi), stanowiła jednocześnie centrum dowodzenia realizowanych
akcji porwań znanych osobistości.
Tak więc, wobec zawrotnego – notowanego na mediolańskiej giełdzie – sukcesu spółki będącej
własnością Cosimo Viscuso, pojawiło się pytanie, kto naprawdę stoi za sycylijskim handlarzem. Czyją
jest marionetką?
Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać. I to właśnie sam Sindona dał do zrozumienia, że
faktycznym właścicielem spółki Finambro jest tylko i wyłącznie on sam. Fakt, że spółka to jego
własność, dość szybko znalazł swoje potwierdzenie. 2 sierpnia 1973 roku odbyło się nadzwyczajne
spotkanie akcjonariuszy Finambro, które przyjęło uchwałę o kolejnym podwyższeniu kapitału spółki z
kwoty 20 miliardów do poziomu 160 miliardów. Ruch ten został jednak zastopowany, ponieważ
włoski Urząd do spraw Obrotu Dewizowego stwierdził, że do kasy Finambro dokonała wpłaty
poważnych kwot jedna z luksemburskich instytucji kredytowych. Spółką tą była Capisec Holding S.A.,
którą urząd zidentyfikował jako podmiot kontrolowany przez znany już tercet: Sindona – Marcinkus –
Calvi.
Układ istniejący pomiędzy trzema katolickimi bankierami od samego początku jawi się jako rodzaj
przestępczej zmowy. Sindona powiększa własne imperium, przy czym udaje mu się prać i lokować
ogromne pieniądze, przekazywane przez mafijne sycylijsko – amerykańskie grupy przestępcze. Calvi z
kolei wykorzystuje kapitały Banco Ambrosiano do nabywania na własny rachunek kolejnych, coraz
większych pakietów akcji banku, zamierzając stać się jego jedynym właścicielem. Marcinkus
natomiast dokonuje operacji pozwalających ratować majątek watykański przed opodatkowaniem go
przez włoskiego fiskusa, co ma wpływ na rozwój doczesnych spraw papiestwa.
Ale finanse Kościoła zyskują jeszcze inne korzyści dodatkowe: IOR pobiera nie tylko lichwiarskie
prowizje od dokonywanych przez znane trio transakcji, ale też inkasuje ogromne zyski z eksportu
włoskich kapitałów. Samo przesyłanie pieniędzy odbywa się zresztą pozornie legalnie dzięki zasadzie
eksterytorialności Państwa Watykańskiego wobec Włoch. Sam Sindona tak później o tym powie: „IOR
otwierał konto we włoskim banku. Klient włoskiego banku wpłacał na to konto gotówkę, a IOR
zajmował się już przekazywaniem pieniędzy przez klienta walucie do określonego banku za granicę.
Wykonując tę operację IOR pobierał prowizję, która była nieco wyższa od ogólnie praktykowanych.
Władze włoskie ani bank centralny nigdy się do tego nie wtrącały… Kiedy biskup Marcinkus zrozumiał,
na czym polegała cała ta operacja, mógł się przekonać, że stosowany przez IOR do przesyłania
pieniędzy system był rodzajem przestępstwa dokonanego”
W dokonywanych w latach 1971 – 1973 finansowych kombinacjach Sindona i Marcinkus zdobyli się
także na obracanie fałszywymi, sfabrykowanymi przez mafię obligacjami na kwotę półtora miliarda
dolarów. Fakty te zaczęły wychodzić na jaw pod koniec 1971 roku, przy okazji prób przejęcia kontroli
nad holdingiem o nazwie Societa Italiana perle strade ferrate meridionali (Włoska spółka
eksploatacyjna kolei południowych – znana jako Bastogi). Spółka ta w rzeczywistości prowadziła
interesy w branżach: obrotu nieruchomościami, górniczej, chemicznej, produkcji cementu itd. Dosyć
szybko poznano, kim był ten, kto zamierzał posilić się tym ogromnym tortem: był to Michele Sindona
– w spółce z Marcinkusem.
Wkrótce do rozpowszechniających się z tej okazji w środowisku bankierów pogłosek dochodzi nowa –
oto Sindona i Marcinkus zamierzają ulokować w kilku niemieckich bankach pakiet amerykańskich
obligacji wartości stu milionów dolarów. I banki godzą się podobno wypłacić w zamian gotówkę
potrzebną na zakup 50 procent udziałów kapitałowych w spółce Bastogi. Gdy prezes spółki, Tullio
Torchiani, usiłował dowiedzieć się na ten temat czegoś więcej, wszelkie próby napotykają
początkowo ze strony niemieckich banków na mur milczenia. Wkrótce jednak Torchiani i inni
europejscy bankierzy nie mają już wątpliwości, że nie są to tylko pogłoski. Ale mimo to nie było łatwo
ani nikt nie był na tyle mocny, aby ów mur milczenia obalić. W końcu jednakże intryga ujawniła się i
próba zawładnięcia spółką Bastogi zakończyła się fiaskiem. Coraz powszechniej też zaczęto mówić, że
obligacje te były fałszywe i że zostały przekazane do kasy pancernej watykańskiego banku, gdzie
strzegł ich Marcinkus.
Podążając śladem pierwszego pakietu fałszywych obligacji, niedługo potem, wiosną 1973 roku, agenci
FBI odkryli, że włoski kombinator Mario Foglini ulokował część tych obligacji w Handelsbanku w
Zurichu – na rachunku prałata watykańskiego monsignora Mario Fornasariego. Druga ich część trafiła
na rachunek jednego z oddziałów Banco di Roma.
Dodać warto, że w niecały rok później także Banco di Roma stanie się dla klanu Andreottiego
punktem oparcia dla próby ratowania chwiejącego się imperium Sindony. Wtedy prezesem zarządu
banku zostaje mianowany Mario Barone, przyjaciel zarówno Sindony jak i Andreottiego, i to wówczas
wdrożona będzie „strategia ratunkowa”, która okaże się prawdopodobnie odpowiedzialna za
ogromne straty banku związanego z włoskimi bankami Sindony.
Foligni oświadczył później, że pierwsze lokaty obligacji stanowiły wymagany przez Marcinkusa test
potwierdzenia wiarygodności tych walorów. Ujawnił też w szczegółach całą operację i kulisy prób
przejęcia przez Sindonę, co doprowadziło śledczych do watykańskich poczekalni.
Z końcem kwietnia 1973 roku agenci FBI przesłuchali Marcinkusa. Prezes papieskiego banku
stwierdził, że z Sindoną utrzymywał „wyłącznie kontakty dotyczące mało istotnych spraw
handlowych”, zaprzeczył, że miał cokolwiek wspólnego z fałszywymi walorami, a także sugerował, że
cała sprawa spowodowana jest pomówieniami ze strony osób, które jemu, pierwszemu
amerykańskiemu prałatowi z tak wysoka pozycją w hierarchii watykańskiej, zazdroszczą osiągnięcia
znaczącego sukcesu osobistego (dwa lata później, w 1975 roku, w wywiadzie dla dziennikarza Time
Paula Horne’a Marcinkus stwierdzi, że „nigdy nie utrzymywał w ogóle kontaktów handlowych z
Sindoną”). Amerykańscy śledczy zdawali się uwierzyć w kłamliwe oświadczenia biskupa, bowiem w
lipcu 1973, kiedy przedstawili zarzuty szesnastu osobom (w tym także Foligniemu), w tym gronie nie
znaleźli się ani sam Marcinkus, ani inni dygnitarze z IOR. Niektórzy uważają, że śledztwo FBI zostało
zablokowane właśnie, dlatego, że w sprawie obrotu fałszywymi papierami pojawił się wątek
watykański.
Poczynania trójki, Sindona – Marcinkus – Calvi znalazły się też pod lupą władz federalnych USA. Oto
komisja kontrolna giełd amerykańskich (Security and Exchange Commission) prowadząc dochodzenie
w sprawie działalności pewnej dziwnej spółki o nazwie Fiduciary Investment Service, która usiłowała
nabyć pakiet akcji korporacji Vecto Offshore Industries z Los Angeles, odkryła liczne ślady aktywności
zespołu Sindona – Marcinkus – Calvi. Okazało się, że Fiduciary Investment działa jako spółka
powiernicza na rzecz Continental Illinois Bank z Chicago, który z kolei był parawanem innej,
działającej w Luksemburgu spółki akcyjnej Zelinka Holding, będącej właścicielem tajemniczego
Amincor Bank z Zurichu. W tej sytuacji wspomniana komisja wydała zakaz nabycia akcji Vecto przez
Fiduciary Investment, uzasadniając decyzję faktem, że operacja ta stanowiła machinację grupy
finansowych aferzystów, wśród których prym wiódł zarządca IOR Luigi Mennini, przy czym sam,
Amincor Bank (związany z grupą Sindona – Marcinkus) określono jako „wysoce podejrzany ośrodek
działalności finansowej”.
Początek końca
W pierwszych miesiącach 1974 roku międzynarodowy rynek akcji znalazł się w złej koniunkturze.
Sindona musiał stawić czoła sytuacji, w której notowania jego spółek gwałtownie spadały i dawał się
odczuwać brak pieniędzy. Taki feralny zbieg dwóch kryzysów mógł przynieść fatalne skutki dla
finansowego imperium zbudowanego przez osobistego doradcę Pawła VI.
Poszukując wyjścia z trudnej sytuacji, Sindona liczył na uzyskanie pomocy ze strony swoich ojców
chrzestnych – polityków włoskich, a więc klerykalno – prawicowej frakcji Fanfaniego i chadecji
Andreottiego, oraz polityków amerykańskich, czyli administracji Nixona. Jednakże rok 1974 był
politycznie trudnym okresem także dla protektorów Sindony. I chociaż sycylijski finansista wpłacił do
kasy chadecji ponad dwa miliardy na wsparcie popieranej żarliwie przez Watykan kampanii anty
rozwodowej, to jednak 12 marca chadecja batalie przy urnach wyborczych przegrywa i przezywa
głęboki kryzys polityczny. W Ameryce pozycja przyjaciół Sindony jest jeszcze gorsza: latem wybucha
afera Watergate i 8 sierpnia Richard Nixon zmuszony jest opuścić Biały Dom.
Pozbawiony politycznego wsparcia zarówno we Włoszech jak i w USA, znalazł się Sindona w trudnej
sytuacji. A wkrótce stało się jeszcze gorzej. Oto 27 września sąd w Mediolanie wszczyna
postępowanie likwidacyjne Banca Privata. Na likwidatora wyznaczono mecenasa Giorgio Ambrosoli.
Niecały tydzień później w Stanach Zjednoczonych sąd orzeka niewypłacalność Franklin Bank, a 14
października, sąd mediolański również ogłasza stan niewypłacalności Banca Privata.
Nieuchronna jest reakcja łańcuchowa: 7 stycznia 1975 roku szwajcarski sąd wydaje wyrok o upadłości
Finabank w Genewie – jego dwoma właścicielami są sycylijski bankrut i IIOR. W poufnej notatce
włoskich służb specjalnych (SID) z 163 stycznia 1975 roku podaje się, że „sytuacja księgowa Sindony
wykazuje >>dziurę<>uprzywilejowanych obywateli<>Śmieszne i absolutnie nie do
pomyślenia<>Loggia Ecclesia<>Loggia Unita d’Inghilterra<>Anonima Sequiestri<>z
zewnątrz<>Pensja<>nabożna zasłona<>tak<>tak<>jednostki biologiczno – psychologiczno –
duchowej<>Uzdrawiajcie chorych<>obmyślone<>bohatera<< zmienia zawód i rolę oraz porzuca to,
co robił. Nie odczuwa obowiązku wytłumaczenia się wobec kogokolwiek – a tym kimkolwiek są tu
obywatele – mimo że powinien byłby się wytłumaczyć; następnie to jemu stawiane są zarzuty, a
mimo to wydaje się prosperować, wydając dziś jakieś oświadczenie lub coś dementując, a godząc się
jutro na jakieś spotkanie, wydając decyzje o charakterze politycznym”. Po czym, aby dopełnić obrazu,
redaktor naczelny L’Osservatore Romano ujął się za osobistością, która „stworzyła kawałek historii”,
to znaczy Giulio Andreottim. „Chce się znaleźć i osadzić faktycznych zabójców Pecorelliego [pod tym
zarzutem, miedzy innymi, stanął przed sądem Andreotti], czy też dać upust politycznym urazom
wobec osób i temu, co one reprezentowały?”.
Reakcja Agnesa była elementem prawdziwej kampanii przeciwko prokuraturze, która ośmieliła się
prowadzić śledztwo i oskarżać przed sądem wpływowe osobistości, kampanii, która nabrała formy
groteski usiłując oskarżać i prokuratorów i sędziów.
Celestine Bohlen w Herald Tribune z 26 grudnia 1996 roku porównała L’Osservatore Romano do
ówczesnej Prawdy – organu partii komunistycznej byłego ZSSR: „Niekompletny serwis informacyjny,
pomijanie niewygodnych tematów, brak możliwości, aby dziennikarze byli w stanie wyrazić
ewentualny protest, realne zagrożenie ekskomunika dla tych, którzy ośmielają się powiedzieć coś
poza wspólnym chórkiem… L’Osservatore Romano czytany jest, podobnie jak Prawda, ze względu na
informacje, których nie zamieszcza…”.
Katolickim wydawnictwem książkowym, które z maleńkiej firmy stało się bardzo dużym
przedsiębiorstwem – jest Piemme z Asti. Chociaż prowadzone przez arcykatolickiego Pietro Marietti
(47 lat, syn założyciela) wydawnictwo jest formalnie od Stolicy Apostolskiej niezależne, to jednak
wydaje się wcale takim nie być: „O wszelkich naszych decyzjach, które podejmujemy w sposób
zupełnie niezależny, powiadamiamy Sekretariat Stanu. Nigdy nie zdarzyło się, żeby wyraził sprzeciw.
Jesteśmy otwarci na wszystko, co dotyczy świata katolickiego… Nasza oficyna jest wydawnictwem
katolickim, które działa jak wielkie firmy laickie”.
Firma Marietti, założona w 1920 roku, prawie przez cały wiek miała – wraz z dwoma innymi
wydawnictwami na świecie – wyłączność na wydawanie łacińskich pozycji liturgicznych z papieskim
imprimatur. Potem, od 1983 roku, uległa pokusie działalności handlowej, i pod nowa nazwą Piemme
przeżywała boom, którego istotnym elementem było wydawanie wielonakładowych przedruków i
kalendarzy pisanych przez siostrę Germanę. W grudniu 1996 roku zakonnica podała wydawnictwo do
sądu, zarzucając mu naruszenie praw autorskich. Sąd wydał wyrok dla Piemme niekorzystny i nakazał
siostrze wypłatę sporego odszkodowania (756 milionów lirów – oprócz kwot, które zapłacono jej już
wcześniej).
Wydawnictwo Piemme wydało szereg bestsellerów napisanych przez kardynałów i biskupów
(Martiniego, Biffiego, Maggioliniego), księży (Davida Marii Turoldo), jezuitów (Pintacuda, Sorge) i
autorów preferujących katolicyzm.
Z zasady nie wydajemy – oświadczył Marietti – jedynie pozycji wychwalających przemoc oraz tych,
które zawierają bezpodstawne ataki na Kościół. Kilka miesięcy temu odrzuciliśmy opracowanie
niemieckiego teologa Eugena Drewermanna.
Wydawnictwo Piemme to dzisiaj ogromny biznes. Były harcerz Marietti i jego współpracownicy
wydają się niestrudzeni: sprzedają książki z różnymi gadżetami, miliardy lirów płacą za telewizyjne
kampanie reklamowe, przeznaczają wielomilionowe kwoty na pozyskiwanie czytelników, organizują
gigantyczne imprezy, wydają wysokonakładowe czasopismo, które wysyłają nauczycielom (wpływając
tym na dobór lektur szkolnych) i przez specjalnie utworzone w tym celu stowarzyszenie organizują
dla nauczających kursy doskonalenia zawodowego.
Od 1992 roku w zarządzie wydawnictwa, którego członkami są Marietti, Carlo Cavanna, a także
Lorenzo De Petris i Fernando Caligaris, zasiada również trzech Hiszpanów: Jorge Teig Delkader, Javier
Francisco Larrea Carretero i Manuel Pacual Gonzalez Rubio, reprezentujący Jose Luisa Cortesa
(dyrektora wydawnictwa Piemme junior, wydającego książki dla dzieci). Wszyscy czterej są członkami
fundacji Fundacion Santa Maria – katolickiego zgromadzenia, którego wydawnictwo
zmonopolizowało w Hiszpanii rynek książek dla dzieci. Wydawnictwo Piemme planuje utworzyć jego
odpowiednik we Włoszech, to znaczy zamierza zarabiać kolejne miliardy na książkach i katolickich
materiałach audiowizualnych, które będą „kształtować” umysł przyszłych ludzi dorosłych. Z
papieskim błogosławieństwem.
Poczynania spółki Piemme stanowią jedynie mały strumyk rwącej rzeki katolickiej działalności
edytorskiej. Biznes ten koncentruje się przede wszystkim w wielkich księgarniach religijnych: ponad
setka takich księgarni znajduje się we Włoszech, około osiemdziesiąt z nich należy do grupy San Paolo
– Paoline. Sprzedaje się tam zarówno beletrystykę jak i eseje, których wprawdzie nie spotyka się na
laickich listach bestsellerów, ale które znajdują się na honorowym miejscu listy miesięcznika Letture
wydawanego przez firmę San Paolo.
Z rzadka tylko Stowarzyszenie Wydawców Katolickich (UECI) podaje liczby sprzedanych egzemplarzy,
ale kiedy to robi, to prezentuje nakłady naprawdę imponujące. Pozycje takie, jak Krótkie modlitwy
przed kolacją czy Pomówmy w rodzinie o telewizji, których autorem jest Carlo Maria Martini, dawno
już przekroczyły – każda z nich – nakład miliona sprzedanych egzemplarzy. Tak jak sprzedano ponad
milion egzemplarzy Hipotez na temat Jezusa, których autorem jest katolicki historyk Vittorio Messori.
Jednak absolutne pierwszeństwo w rozmiarach sprzedaży przypada liturgicznej antologii noszącej
prosty tytuł Modlitwy. Według UECI pozycja ta sprzedała się prawie w trzech milionach egzemplarzy.
Superstar mass mediów
Sobota, 25 listopada 1995 roku, Watykan, Sala im. Pawła VI. – I oto senator Giulio Andreotti! –
zaanonsował biskup Florenzo Angellini. Obecni – sala wypełniona specjalnymi gośćmi – witali go
ponad pięciominutową owacją na stojąco. Dostojnicy, biskupi i kardynałowie klaskali z entuzjazmem.
Wśród nich był również Jan Paweł II, który z zadowoleniem wszystkiemu się przyglądał. Wiedział,
przez jak długie lata Giulio Andreotti oddawał nieocenione przysługi zarówno Kościołowi, jak i jego
politycznemu ramieniu – Chrześcijańskiej Demokracji. Ani dla długiej ławy purpuratów, ani dla Ojca
Świętego nie miało żadnego znaczenia, że przeciwko podeszłemu wiekiem chadeckiemu senatorowi,
który przez lata był bohaterem najbrudniejszych intryg w świecie władzy, toczył się właśnie proces o
jego związki z mafią (w sądzie w Palermo) i o zabójstwo Mino Pecorelliego (w Perugii). Pięć minut
rzęsistych braw ze strony przedstawicieli Boga było wręcz równoważne „boskiemu rozgrzeszeniu” dla
pięciokrotnego premiera Włoch.
13 grudnia 1995 roku z mównicy przy ołtarzu w bazylice Świętego Piotra – zgodnie ze scenariuszem
obmyślonym przez mistrza ceremonii liturgicznej biskupa Piero Mariniego – przemawiał w ramach
spotkania z młodzieżą akademicką student, Maurizio Anastasi. I – niespodziewanie – przy
marmurowej ciszy zajętej przez prałatów ławy student wypomniał papieżowi, w jego obecności, ową
owację na cześć Andreottiego oraz bezwarunkowe poparcie, którym ekspremier cieszy się wśród
watykańskiej hierarchii. Po skończonej przemowie, aby uniemożliwić wyemitowanie materiału, służby
papieskie zarekwirowały kasetę z nagraniem uroczystości, wykonanym przez katolicką stację
telewizyjną Telepace.
Ale wróćmy do momentu i miejsca wspomnianej przez studenta owacji.
Senator Andreotti i biskup Angellini promienieją z radości. Bo faktycznie, tych dwóch to świetni
przyjaciele, i to od dawna. To o tym właśnie solidarnym związku opowiadał Mino Pecorelli w czerwcu
1978 roku – o historii wspólnej religijnej wiary, ale przede wszystkim o historii wspólnych interesów i
obopólnych wzajemnych przysług.
W czasach tych monsignore Angellini skupiał godności: biskupa tytularnego Messyny, honorowy tytuł
commendatore Ducha Świętego, pełnomocnika papieskiego do niesienia posługi religijnej w
szpitalach i klinikach Rzymu, krajowego asystenta kościelnego przy zrzeszeniu włoskich lekarzy
katolickich.
Monsignore Angellini – pisał Pecorelli – jest osobistością nad wyraz znaną w kręgach farmaceutów i
lekarzy. W Ministerstwie Zdrowia mówi się, że jest jego domownikiem od chwili swego urodzenia.
Jest przyjacielem ministrów, sekretarzy, podsekretarzy, a wydaje się, że i niektórych sekretarek też.
Jest tak wpływowy i tak się go boją, że jego wizyty w Ministerstwie Zdrowia są przyjmowane z
honorowym komitetem powitalnym i z orkiestrą. Od niepamiętnych czasów jest przyjacielem
Andreottiego,, a szczególnie czczony jest przez ludzi u steru ministerstwa. Mówi się, że jemu, z racji
powiązań braterską przyjaźnią, jak i z racji wspólnoty interesów, a także zważywszy na jego żarliwą
katolicka wiarę i bogobojność, nawet profesor Poggiolini, dyrektor generalny departamentu
farmaceutyki niczego nie umiałby odmówić.
Głośno mówiono o firmach farmaceutycznych, które dzięki zabiegom wpływowego Angelliniego,
pozostającego w politycznym układzie z jeszcze bardziej wpływowym Andreottim, uzyskały podwyżkę
cen na swoje lekarstwa.
Prawdziwe powody – pisał Pecorelli – oprócz zawiadującego firmą, zna tylko biskup Angellini i kilka
innych osób. Na przykład warto byłoby o to spytać Ferruccio De Lorenzo, ówczesnego podsekretarza
w Ministerstwie Zdrowia i prezesa Krajowej Federacji Izb Lekarskich.
Pecorelli, który także był członkiem Loży P2, mówił w ten sposób o swoich „braciach”: Paggiolinim i
De Lorenzo, biskupie Angellinim, (którego nazwisko widniało na liście domniemanych członków Loży
Watykańskiej) i o Andreottim – zanim zaistniał skandal z lat dziewięćdziesiątych. Bohaterami tego
skandalu byli właśnie Poggiolini i Francesco De Lorenzo.
W połowie lat dziewięćdziesiątych biskupAngellini był w Watykanie ciągle jeszcze potęgą: należał do
najbardziej żarliwych zwolenników wcielania się papieża w rolę supergwiazdy mass mediów. I
faktycznie, Jan Paweł II został obwołany przez media żyjącym pomnikiem. Naukowiec Alfonso Maria
Di Nola (były wykładowca historii religii w uniwersytecie trzeciego wieku w Rzymie) określił go
„papieżem przeciętnym, o niezbyt wysokim poziomie intelektualnym, niezdolnym do objęcia
znaczenia obecnych czasów, ponieważ z pozycji niewyobrażalnego otwarcia przechodzi do typowych
dla teologii średniowiecza pozycji ideologicznego zamknięcia”, a który swoją ogromną popularność i
charyzmę zawdzięcza wizerunkowi, który czyni z niego papieża – idola: jest piękny, jest silny, jest
idolem, porusza instynkt Erosa i instynkt Życia, wyzwala Kościół od ponuractwa, wydaje się otwartym
na świat, bo ma basen i wyjeżdża na narty”. To papież „średniowieczny” przebrany w strój
„nowoczesności”, papież, który oczekując nadejścia święta „pierwszego milenium ery
telemediatycznej” – to jego własne słowa – podjął decyzję, czego żaden jego poprzednik nie ośmielił
się dotychczas uczynić: użyczył watykańskiego emblematu w celu reklamowania produktów
handlowych.
Stało się tak w październiku 1995 roku po ostatniej wizycie Jana Pawła II w Stanach Zjednoczonych,
kiedy to zezwolił kilku firmom na wykorzystanie emblematu papieskiego dla celów handlowych.
Według amerykańskiego dziennika finansowego Wall Street Journal, rynek USA zostanie wkrótce
zalany masą towarów z watykańskim znaczkiem: koszulkami, pocztówkami, biżuterią, zegarkami i
wszelkiego rodzaju gadżetami.
Bezwstydna operacja handlowa, upowszechniana za pomocą reklamowych spotów, prowadzona jest
przez Archiwum Watykańskie.
Uznawane jest ono za jedno z najbardziej istotnych i największych na świecie. Przechowuje zbiory
książek, dzieł sztuki, prace naukowe, około miliona egzemplarzy książek. Ponadto posiada tysiące
druków, obrazów i narzędzi naukowych..
Oblicza się, że interesy te przyniosą do kasy IOR około 20 milionów dolarów rocznie.
To legalny sposób uzyskania pieniędzy – oświadczył Leonard Boyle, kustosz Biblioteki Watykańskiej.
Zresztą zważywszy na szczupłość środków, zmuszeni jesteśmy trzymać w zamknięciu większą część
dzieł, które posiadamy.
Jednakże jakiś czas później Boyle został zdjęty ze stanowiska i zastąpiony przez ojca Raffaele Farina
(byłego rektora uniwersytetu salezjanów). L’Osservatore Romano pisał o tym, jak o najzwyklejszym
wydarzeniu; w rzeczywistości ojciec, Boyle, który przeszło trzydzieści lat szefował bibliotece, w
którego gestii pozostawała księgarnia watykańska, drukarnia i zbiory samego papieskiego dziennika –
został przeniesiony na emeryturę bez żadnego uprzedzenia, w czasie, kiedy przebywał za granicą, i to
rok wcześniej niż powinien (wiek emerytalny ustawiono na 75 lat). „Według tego, co sam prefekt
wyznał swoim przyjaciołom, zdjęcie go ze stanowiska miało miejsce w tym samym czasie, kiedy sąd
watykański wydał postanowienie o zamknięciu sklepiku, gdzie handlowano wszelkimi produktami
(kopiami pergaminów, reprodukcjami, pamiątkami) z biblioteki, a także barku. Pozornie bez żadnego
wyraźnego powodu papiescy sędziowie polegający na sprzedaży wszelkich materiałów wytwarzanych
przez Bibliotekę Watykańską. Wierząc w to, o czym głośno w Watykanie mówiono, zablokowanie to
należy łączyć z seria przegranych spraw sądowych, wytoczonych przez spółki wydawnicze, z którymi
Stolica Apostolska zawarła niegdyś umowy o wyłączności na reprinty książek i reprodukcję
dokumentów. Wydaje się, że biblioteka wielokrotnie nie dotrzymywała tych umów, dlatego też
poszkodowane firmy zażądały zapłaty kar umownych na łączną kwotę około 12 miliardów lirów”.
Po archiwum kolej przyszła na muzeum, które udzieliło zgody na korzystanie z jego znaku wraz z
osobistym błogosławieństwem Jana Pawła II. W listopadzie 1995 roku spółka Clementoni z Recanati
podpisała ze Stolica Apostolska umowę, na mocy, której nabyła prawa do produkcji puzzli
przedstawiających sławne dzieła Watykańskiego Muzeum – obrazy Michelangela, Rafaela, Perugina…
Spółka Clementoni, pracująca nad poszerzeniem oferty o licencjonowane przez Stolicę Apostolską
gry, będzie mogła sprzedawać swe towary również, a raczej – przede wszystkim – z okazji jubileuszu
roku 2000, kiedy to miliony pielgrzymów nawiedzą Rzym i inne pełne zabytków włoskie miasta.
Chociaż on sam stał się supergwiazdą masmediów, to jednak Jan Paweł II nie szczędzi słów krytyki
wobec środków masowego przekazu. Na przykład w trakcie niedzielnego spotkania 28 stycznia 1996
roku na placu Świętego Piotra papież grzmiał:
„Wolność słowa nie jest celem samym w sobie… Prasa powinna być na usługach prawdy, solidarności
i pokoju… Informacja łatwo poddaje się rynkowy gierkom”. Dwa miesiące później wezwał do
wyłączania telewizora przynajmniej p[przez jeden tydzień w trakcie Wielkiego Postu oskarżając mały
ekran o „działanie na szkodę życia rodzinnego, rozpowszechnianie fałszywych i poniżających wartości
i wzorców zachowań. Teraz już seks i przemoc jest nawet w telewizyjnych programach dla dzieci”.
Medialna supergwiazda podoba się wszystkim. Nawet powszechnie znanemu tradycyjnemu
„księżożercy” – nobliście Dario Fo.
Karol zaczął mówić do ludzi, do mas, do osób, które cierpią… Podróżując wiele zrozumiał. Chyba
zrozumiał to, że pokazywano mu sztuczne miasta i kraje, miejsca „podrasowane”, gdzie rzeczywistość
była… pieczołowicie ukryta, a bieda na czas jego pobytów dokładnie zakamuflowana. Chyba
zrozumiał też, że wśród tych zafałszowań były również i takie, że przed nim czy obok niego stawali
autentyczni bandyci, łobuzy, łajdaki, którzy ściskali jego dłoń…
Uroczystym napomnieniom na temat mediów towarzyszą fakty zadziwiające. Jak, na przykład,
zdarzenie z marca 1996 roku, kiedy papież zdecydował się wystąpić w pewnym filmiku
reklamowanym dla telewizji (trwającym 45 sekund, emitowanym w wielu krajach, gdzie katolicyzm
cieszy się dużym poparciem). Ojciec Święty pokazywany jest w trakcie samotnego spaceru (w 1984
roku w kanadyjskim lesie), ma żwawą minę – choć podpiera się laską – i odmawia różaniec po łacinie
– wraz z innymi głosami spoza kadru i śpiewem chóru Radia Watykańskiego. Spot reklamuje zestaw
dwu płyt CD – lub, do wyboru, audiokaset – zatytułowanych Jan Paweł II i Papież z różańcem, oraz
podręcznik, różaniec i mały plakat…
Reklamowany spot, zrealizowany przez amerykańską spółkę Alliance Entertainment Corporation,
został przedstawiony po raz pierwszy 21 marca 1996 roku w siedzibie Radia Watykańskiego przez
biskupa Franco Ceriottiego (dyrektora urzędu d/s komunikacji społecznej CEI) i przez ojca Pasquale
Borgomeo (dyrektora generalnego radia); obaj pospiesznie uprzedzili, że inicjatywa pozbawiona jest
jakiejkolwiek formy kokieterii, dewocyjności i „kultu jednostki”… Po czym setki tysięcy pakunków ze
wspomnianymi zestawami (w sprzedaży w cenie 79 tysięcy lirów) zostało skierowanych do diecezji,
parafii i rozsianych po całym świecie zgromadzeń zakonnych.
Gigantyczna operacja handlowa – określona przez organizatorów z rzadkim do prawdy brakiem
krytycyzmu jako wyjątkowo duchowa – uzyskała wsparcie masowej i superkosztownej kampanii
reklamowej w najbardziej nakładowych czasopismach. Pod sugestywnym tytułem „W każdym domu,
aby trafić do każdego domu” i ze zdjęciem papieża odmawiającego w skupieniu różaniec widniał
reklamowy slogan: „Ojciec Święty modli się wraz z Tobą w skupieniu Twojego domu. Po raz pierwszy
na dwóch płytach CD lub Na dwóch kasetach audio”, po czym następowało zaproszenie, aby
natychmiast zamówić zestaw Papież z różańcem wysyłając kupon pod wskazany adres.
Według angielskiego dziennika Sunday Telegraph w listopadzie 1995 roku spółka McKenzie’s
Smokehouse zawarła z Watykanem porozumienie, którego pozazdrościli jej wszyscy konkurenci:
chodziło o umowę na dostawę wędzonego łososia na papieski stół. Dwieście kilogramów cenionej ze
względu na smak ryby z dołączeniem szampana miało urozmaicić posiłki Jana Pawła II i jego
otoczenia.
Rok później dostawy, realizowane dotąd przez szkocka firmę, zostały nagle wstrzymane: Stolica
Apostolska nie zapłaciła odpowiednich faktur i zalegała na kwotę 6 milionów lirów. Na pytanie
jednego z dziennikarzy kardynał Rosario Jose Castillo Lara wyraził przypuszczenie, że powodem tego
stało się najprawdopodobniej jakieś zwyczajne „techniczne niedopatrzenie”.
Jednakże w sprawie papieskiego stołu, warto jeszcze zaakcentować dbałość o szczegóły. I tak, od
1996 roku, obsługa kredensowa Ojca Świętego wpada w zachwyt nad pucharami w stylu „Leonardo”.
Artystycznie wykonane kielichy są owocem nowej umowy handlowej zawartej pomiędzy Stolicę
Apostolską i sieneńskim przedsiębiorstwem Calp. Tym razem papież nie reklamuje już przedmiotów
związanych z religią. W ogłoszeniach reklamowych na stronach L’Osservatore Romano i Avvenire (a
także w innych gazetach) firma ze Sjeny pisze: „Pragnąc oddać hołd Ojcu Świętemu, mistrzowie w
produkcji szkła artystycznego z firmy Calp wykonali cenną monstrancję, a dla jego prywatnych
apartamentów serwis pucharów w stylu Leonardo z serii Da Vinci Crystal”. Kryształowa monstrancja,
która osiągnęła metr wysokości i wagę osiemnastu kilogramów, została ręcznie oszlifowana, co
kosztowało kilka miesięcy pracy. Wraz z setka zrobionych na zamówienie kielichów ozdobionych
papieskim emblematem, monstrancja została podarowana papieżowi 28 marca 1996 roku z okazji
jego podróży do Sjeny. Pastersko – handlowa wizyta była reklamowana na całych stronach katolickich
gazet (jakżeby nie) tekstem: Jego Świątobliwość papież Jan Paweł II wybrał firmę Calp, aby nieść
swoje błogosławieństwo całemu światu pracy.
Umberto Trezzi, dyrektor toskańskiej firmy, w sprawie tej wizyty powiedział:
„Zleciliśmy przeprowadzenie tej małej kampanii informacyjnej podobnie jak setki innych firm podczas
papieskiej wizyty. Co więcej, aby nie wykraczać poza przyjętą konwencję, sprawdziliśmy, jak robili to
inni, a biorąc pod uwagę fakt, że papież przyjeżdża do nas, byliśmy szczególnie wrażliwi na formę.
Nasze reklamy ukazały się zresztą za zgodą i diecezji, i episkopatu”.
Ale jakie były warunki finansowe umowy miedzy Stolicą Apostolską i firmą Calp – o tym się nie mówi.
W trakcie wizyty w Sjenie Ojciec Święty spotkał się z krytyką grupy młodzieży, która zarzuciła mu, że
Stolica Apostolska sprzeciwia się używaniu prezerwatyw jako metodzie prewencyjnej. Prezerwatywy i
środki antykoncepcyjne są także przedmiotem sporu pomiędzy Watykanem i Unicefem (agendą ONZ,
której zadaniem jest promowanie inicjatyw na rzecz dzieci). Dnia 4 listopada 1996 roku nuncjusz
apostolski Renato Martino, który kierował stałą misją Watykanu przy ONZ, w trakcie „Konferencji na
rzecz promowania rozwoju” ogłosił drastyczną redukcję rocznego budżetu przekazywanego na
Unicef. W oficjalnej nocie wystosowanej przez misje papieska wytłumaczono, że składka roczna jest
symbolicznym gestem, za pomocą, którego Kościół katolicki potwierdza fakt uczestnictwa w pracy
takich organizacji, które – jak Unicef – zajmują się dziećmi. W nocie precyzuje się ponadto, że
fundusze przekazywane przez Stolicę Apostolską pochodzą ze zbiórek pieniężnych przeprowadzonych
wśród katolików, dlatego też działalność organizacji, które z tych subwencji korzystają, nie powinny
być rozbieżne z odczuciami katolików. No to, czym w końcu Unicef zawinił? Oto – wyjaśnia
watykańska nota – chodzi o wykorzystywanie środków na promowanie tego rodzaju działalności, jak
„popularyzowanie podręcznika Narodów Zjednoczonych na temat środków antykoncepcyjnych
stosowanych post coitum” albo też medycznych środków wywołujących poronienie, a także
wykorzystywanie swoich pracowników w akcjach rozdawnictwa środków antykoncepcyjnych w
krajach Trzeciego Świata. A zatem jest to retorsja, która warta jest toastu pucharami „w stylu
Leonardo”.
xxx
Kontrast miedzy teologicznym obskurantyzmem papieża Wojtyły i jego „nowoczesnością” w
dziedzinie interesów i masmediów jest przeogromny. Z jednej strony polski papież jest zwolennikiem
archaicznej, zamkniętej i nietolerancyjnej doktryny, a z drugiej – uczestnicząc w „społeczeństwie
spektaklu”, godząc się na działanie Kościoła na modłę wielkiego biznesowego holdingu, kreuje
wizerunek pontyfikatu „nowoczesnego”.
I tak papież Wojtyła, który aborcji i rozwodom grozi anatemami, który na homoseksualistów rzuca
klątwę, a kobietom odmawia prawa do kapłaństwa, który potępia stosowanie wszystkich bez wyjątku
metod antykoncepcji, jest tym samym papieżem, który zerka na „asów włoskiej giełdy”, gdzie w
rubryce publikowanej od września 1996 roku przez tygodnik Affari & Finanza, wśród posiadaczy
największych pakietów, Jan Paweł II z portfelem 93 miliardów lirów znajduje się na 51 miejscu, tuż za
właścicielem nieruchomości z półświatka – Salvatorem Ligresti. Głowa katolickiego Kościoła jest
głuchy i ślepy na wszelkie teologiczne otwarcie, ale jako udziałowiec spółki IMI (w której IOR posiada
0,84 % udziału) jest zainteresowany zyskami ze spółek Eni, Aeroporti di Roma, Banco San Paolo, a
nawet Mediaset. Jan Paweł II, który demonizuje związki miedzy osobami tej samej płci, upatrując zło
nawet w fakcie ich legalizowania na gruncie prawa cywilnego, jest tym samym papieżem, który od
1996 roku podróżuje superluksusowym Mercedesem S500 Landaulet.
Za czasów papieża Wojtyły niestosowności i sprzeczności w poczynaniach Kościoła
Rzymskokatolickiego jest aż nazbyt dużo. Przykładem niech będzie wystawna ceremonia
zorganizowana w grudniu 1996 roku przez księdza Santino Spartę (dziennikarza Radia
Watykańskiego) w parafii Świętej Anny, wewnątrz watykańskich murów. Podczas tej wydawniczo –
towarzyskiej imprezy ksiądz Sparta przedstawił swoją książkę zawierającą „wyznanie wiary”
dokonane przez wiele osobistości ze świata sceny. Wśród wielu tekściarzy, tancereczek, showmanów,
aktoreczek, dziennikarzy i śpiewaków, kuriozalną była obecność i wypowiedź byłej bohaterki filmów
erotycznych Edwige Fenech, która wyznała, że zdobyła ją osobowość Jezusa i to „on sprawił, że czuje
się jego córką i córką Matki Boskiej, wobec której mój Anioł Stróż służy mi za pośrednika”.
Udział w „nowoczesności” udowadnia również tygodnik Famiglia Cristiana, który nawet dedykował
swoją okładkę showmanowi Fiorello, mającemu niedawno kłopoty z prokuraturą z powodu
narkotyków. Wydawany przez paulinów tygodnik nie waha się wskazywać młodzieży showmana jako
pozytywny wzór do naśladowania, bowiem zadeklarował on w wywiadzie decyzje unikania skandali w
życiu prywatnym (później dopiero okaże się, że dwa tygodnie wcześniej Fiorello swoim talentem
urozmaicał wieczór uczestnikom zorganizowanej przez chwalących Boga paulinów morskiej wycieczki
do Ziemi Świętej).
Z pozycji supergwiazdy kapitalistycznych masmediów, dumny antykomunista Wojtyła rozszerza
marketing dusz również na młodzież, która – jako te zbłąkane owieczki – lgnie do „demonicznej”
muzyki rockowej. „Dzisiaj piosenkarze są nowymi autorytetami od porozumiewania” – stwierdził
papież, a Stolica Apostolska zorganizowała w Bolonii 27 września 1997 roku najprawdziwszy koncert
Hope music (muzyki nadziei) z udziałem, za zawrotnym wynagrodzeniem, legendarnej gwiazdy
muzyki pop – Boba Dylana. Być może wszystko to dlatego, że dla Rzymskokatolickiego Kościoła dusze
młodych ludzi są prawdziwą zgryzotą. Oto – według przeprowadzonego we Włoszech sondażu,
opublikowanego w kwietniu 1997 roku – 68% dziewcząt i chłopców, którzy ukończyli 14 lat, ani nie
chodzi już do kościoła, ani nie uczestniczy w grupach parafialnych, ani też nie uczęszcza na lekcje
religii; odsetek tych, którzy odmawiają modlitwę zmniejszył się o 31%, a uczestnictwo w
nabożeństwach aż o 68%. Wszystko to zdaniem ekspertów, jest konsekwencją złego przykładu ze
strony rodziców, a ogólniej – „rozrywek” życia codziennego, a zwłaszcza telewizji i muzyki.
„Merkantylny modernizm” wojtyłowskiego pontyfikatu powołuje jednak czasem też nieprzyjemne
incydenty. W czasie, gdy 16 lutego 1996 roku papież namawiał usilnie księży i biskupów, aby
rozpowszechniali Ewangelię przez Internet, Stolica Apostolska była zmuszona napiętnować dosyć
kłopotliwa inicjatywę, która podjęła niemiecka spółka o nazwie Lazarus Gesellschaft (dosłownie
spółka Łazarza). W sierpniu 1996 roku firma ta przekazała do sprzedaży płytę CD, która po
wprowadzeniu jej do cd-romu stawała się „multimedialnym spowiednikiem”, zaprogramowanym na
udzielenie rozgrzeszenia za wszystkie grzechy. Na płycie znajdowała się lista około dwustu grzechów,
przy czym za każdy z nich przewidziano inny rodzaj pokuty. Maksymalna kara (50 Ojcze Nasz i tyle
samo Zdrowaś Mario) groziła temu, kto splamił się zabójstwem. Płyta CD podaje też adresy
spowiedników, z którymi można skontaktować się przez Internet, a także i „prawdziwych” księży.
Watykan określił tę inicjatywę mianem „dyskusyjnej operacji handlowej, która nie ma nic wspólnego
z rzeczywistym znaczeniem sakramentu spowiedzi”. Jednakże Peter Seyel – dyrektor ekumeniczno –
humanitarnej organizacji z Kolonii – odpowiedział na ten zarzut: „Na miłość Boską, wyprodukowane
przez nas oprogramowanie nie jest i nie będzie przedstawiane jako surogat spowiedzi. Sakrament
zawsze był i pozostanie pewnym wzajemnym stosunkiem pomiędzy dwiema osobami, i tak też musi
pozostać. Za pomocą płyty CD staraliśmy się jedynie udzielić pomocy w poruszeniu sumienia każdego
z nas”.
Również i sam Wojtyła – superstar nie oparł się pokusie informatyki: papież jest bohaterem płyty CD,
która ukazała się – podobnie jak wcześniejsza książka – pod tytułem Przekroczyć próg nadziei i
sprzedawana była przez wydawnictwo Mondadori New Media. Jak entuzjastycznie zapowiadała
należąca do Berlusconiego Panorama, płyta wymaga oprogramowania Windows i Windows 95,
będzie kosztować 59 tysięcy lirów i będzie do nabycia w księgarniach i sklepach komputerowych
całego świata – przy czym jej pierwszy pokaz odbędzie się na Targach Książki we Frankfurcie, gdzie
Jan Paweł II – w wersji elektronicznej – będzie gwiazdą stoiska Mondadori.
A jednocześnie interesującym przykładem hipokryzji Jana Pawła II było jego wystąpienie we wrześniu
1996 roku, kiedy to z balkonu rezydencji w Castelgandolfo wydawał się wykazywać swój dystans
wobec cywilizacji informatycznej masmediów.
Dobra wytwarzane przez cywilizację przemysłową – mówił papież – mogą uczynić nasze życie
wygodniejszym, ale nie zrealizują potrzeb serca. Telewizja i informatyka, w pewnym sensie niosą
świat do naszych domów, ale to nie zawsze zapewnia głębię i spokój stosunków międzyludzkich…
Wiele osób manifestuje, zatem pilną potrzebę powrotu do korzeni, mocne pragnienie ciszy,
kontemplacji, poszukiwania absolutu. Wśród tylu słów – często ściągających na manowce i pustych –
szuka się słów potrzebnych do życia.
Ale to są też tylko słowa – fakty mówią coś przeciwnego. Stolica Apostolska otworzyła swój własny
portal na tym mediatycznym stworzonym przez Internet bazarze, na którym się znajduje wszystko –
od informacji dziennikarskich do nowości technologicznych, od seksu do sportu, od acid music do
najbardziej pogmatwanych gier elektronicznych. I watykański portal jest faktycznie gigantyczny:
działa dniem i nocą, informacje podawane są w ośmiu językach, a wszystko to dzięki trzem potężnym
komputerom nazwanym – od imion biblijnych trzech archaniołów - Raffaele, Michele i Gabriele. To
Ojciec Święty tak zdecydował – potwierdziła Judith Zoobelein, amerykańska zakonnica
odpowiedzialna za działanie całego działu Internetowa rewolucja dotarła dzisiaj już wszędzie, a zatem
i Kościół musi w niej uczestniczyć.
Debiut wirtualnego papieża miał miejsce w czasie Świąt Wielkanocnych 1997 roku przy okazji
udzielanego Urbi et orbi błogosławieństwa. Dwa tygodnie później – cieszył się papieski rzecznik
prasowy Jaquin Navarro Valls – już dwa miliony 386 tysięcy osób z siedemdziesięciu krajów świata
odwiedziło strony Stolicy Apostolskiej, gdzie mogło odczytać treść papieskiej przemowy. Na nasz
elektroniczny adres nadeszło 4678 wiadomości w dziesięciu różnych językach i to w czasie jednego
tylko tygodnia.
Co może znaleźć katolik dryfujący po papieskim portalu? Treści papieskich przemówień, dokumenty
Stolicy Apostolskiej (zarówno te z przeszłości, jak i obecne), encykliki, informacje na temat
Jubileuszu… Szkoda tylko, że aby się na te strony dostać, trzeba zapłacić 15 tysięcy lirów. A więc
znowu biznes, który dostarczy do kas Watykanu dziesiątki miliardów lirów rocznie.
Jan Paweł II to prawdziwy motor watykańskich, rozlicznych interesów, nawet tych dokonywanych
niejako w sposób pośredni. Tak było choćby w przypadku Vittorio Gassmana i Moniki Vitti, przyjętych
przez papieża w dniu 6 listopada 1997 roku. Z tej okazji dwójka aktorów przekazała Ojcu Świętemu
płytę CD Towarzysze podróży, na której Gassman recytuje około piętnastu wierszy napisanych przez
Karola Wojtyłę (z tłem muzycznym autorstwa Olimpio Petrassi). Natomiast Monica Vitti nagrała wraz
z Alberto Sordi (uczestnikiem reklam telewizyjnych CEI) kolejne piętnaście liryków papieża,
opublikowanych na CD z okazji nadchodzących Świąt Wielkanocy.
W księgarniach sprzedawane są także płyty CD wytwarzane przez organizacje i osoby z kręgów
bliskich Stolicy Apostolskiej. Jedna z takich płyt W poszukiwaniu szczęścia, przeznaczona dla dzieci w
wieku od 8 do 13 lat, powstała z inicjatywy rzecznika prasowego Opus Dei – Giuseppe Corigliano i
dostojnika mediolańskiej kurii – księdza Luca Bagatin. Jej cena – 80 tysięcy lirów. Dorośli natomiast
mogą nabyć za 99 tysięcy lirów Żywą historię Całunu Turyńskiego, przygotowana przez Emanuelę i
Maurizia Marinellich, opublikowana przez wydawnictwo San Paolo.
Wśród inicjatyw fonograficzno – religijnych nie pominięto także i głosu samego papieża. Na płycie CD
Hymn for the World, Jan Paweł II odmawia modlitwę za pokój, a w tle słychać chór i orkiestrę Santa
Cecilia, którą dyryguje Koreańczyk Myung Whum Chung. Inne pozycje wykonywane są przez Andrea
Bocellego i Cecilię Bartoli.
I kolejne modlitwy, kolejna płyta CD, ale tym razem z odrobiną suspense, bowiem całą operację
otacza nimb tajemnicy. Chodzi o album, w którym papież śpiewa kilka modlitw. Pomysł, żeby nagrać
papieża śpiewającego, pochodzi od pewnego oboisty Andrea Mariottiego – opowiada Francesco
Battistini. Przedsięwzięcie zyskało poparcie ze strony ojca Pasquale Borgomeo, dyrektora Radia
Watykańskiego, jezuity z Neapolu, który od 19 lat w otoczeniu papieża zajmuje się strzeżeniem praw
autorskich każdego słowa Jana Pawła II… NO i papież śpiewa. Na płycie CD znajduje się około
czterdziestu minut modlitwy. Łacińskim inwokacjom z Praefatio towarzyszy śpiew chórów
prawosławnych i popisy gitarowe w stylu Pink Floyd. Pater noster przy akompaniamencie perkusji.
Victimae Pascalis w rytmie nowojorskiego rapu. Płytę emitowało ciągle to samo wydawnictwo
paulinów. Produkt dyskograficzny miał ambicję dostać się na szczyty list przebojów.
Wojtyła – superstar nie sprzeciwia się też swojej obecności nawet na dużym ekranie. Krzysztof
Zanussi wyłowił dziełko napisane przez Jana Pawła II w młodości i przy pomocy biskupa Jana Chrapka
(również przyjaciela Wojtyły) wykrzesali z tego film Brat naszego Boga. Produkcję filmu ukończono w
marcu 1997 roku. To dzieło kinematografii jest, jak można się spodziewać, również wspaniałym
interesem – prawa do rozpowszechniania filmu zostały już wykupione przez telewizje wielu krajów…
Ale jest też coś więcej i znacznie gorszego. Oto papież – gwiazdor użycza swojego wizerunku
najbardziej pogańskiej i obrazoburczej spośród wszystkich merkantylnych dziedzin – reklamie. Rzecz
przydarzyła się 16 czerwca podczas meetingu zorganizowanego w Mediolanie przez klub Santa
Chiara. W debacie poświęconej reklamie, zainspirowanej właśnie papieskim dokumentem Etyka w
reklamie papież wziął udział za pośrednictwem nagrania na kasecie video. Przy stole konferencyjnym,
jako przedstawiciel papieża, zasiadał arcybiskup John Foley, obok którego znaleźli się reprezentanci
mediów Berlusconiego: Giulio Malgara (prezes zrzeszenia reklamodawców) i Giuliano Adreani
(pełnomocny członek zarządu firmy Pubitalia, działającej z ramienia Mediaset), Alberto Contri (prezes
włoskiej konfederacji środków masowego przekazu), Mauro Miccio (prezes firmy Ferpi) i Antonello
Perricone (pełnomocny członek zarządu firmy Sipra).
W kwietniu 1997 roku na stronach kilku czasopism ukazało się ogłoszenie reklamowe
przedstawiające papieża i wypowiedziane przez niego słowa: „Konieczne jest, aby etapem
przygotowania do Świętego Jubileuszu była praca w każdej rodzinie”. Niżej – po facsimile papieskim –
następowała reklama lansująca czasopismo Tertium Millenium, które miało być oficjalnym organem
Wielkiego Jubileuszu: „Wielkiej watykańskiej inicjatywie na rzecz przygotowań do Wielkiego
Jubileuszu roku 2000”.
Te ogłoszenia to mieszanka wiary i biznesu. „Jubileusz roku 2000! U progu światowego wydarzenia,
które zaznaczy przyszłość milionów ludzi, również i Ty przyjmij zaproszenie papieża do starannego
przygotowania się do niego! Dla wiernych, którzy pragną pogłębić własne przeżycie związane z wiarą,
Watykan stworzył…”, i dalej „Pytaj o Tertium Millenium przez cały rok korzystając z niepowtarzalnej
oferty, którą gwarantuje Ci 25 procent zniżkę. Przedstawiając poniższy kupon zapłacisz tylko 69
zamiast 90 tysięcy lirów. Złap w lot tę niepowtarzalną okazję i powiedz o niej także drogim Ci
osobom! Będziesz w ten sposób świadkiem…”. Zakończenie jest w iście handlowym stylu: „Gratis
kaseta video Odkrycie Chrystusa na nowo…Dodatkowo otrzymasz prezent”. Kupon na prenumeratę i
przyjmowanie datków zaadresowany jest do wydawnictwa Piemme, które zachwala siebie sloganem
„jakość naszych czasów”. Amen.
DOKUMENTY
Clara Calvi zeznaje…
W ramach śledztwa prowadzonego w sprawie śmierci bankiera Roberto Calvi mediolańscy
prokuratorzy Bruno Siclari i Pierluigi Dell’Osso przyjęli zeznania złożone przez panią Clarę Canetti, po
mężu Calvi. Śmierć katolickiego bankiera, a jednocześnie masona, którego znaleziono 18 czerwca
1982 roku powieszonego pod mostem Brackfriars w Londynie, (co, zdaniem tamtejszej prokuratury,
było aktem samobójstwa), obciąża osoby z kręgów: Loży P2 – mafii – Watykanu.
Oto fragmenty zeznań wdowy Calvi.
19 października 1982 roku.
Mój mąż, jak powiedziałam już wcześniej, około roku 1971 nawiązał znajomość z panem Minciaroni
Aladino, przedsiębiorcą budowlanym, z którym spotykał się w Rzymie. Aladino był dobrym
przyjacielem Francesco Consentino, sekretarza generalnego Izby Deputowanych. Sądzę, że mąż
poznał Minciaroniego – poprzez pana Mario Valeri Manera – w Wenecji podczas ceremonii wręczania
nagrody Campiello… W tym czasie mąż często jeździł do Rzymu i pewnego razu zabrał mnie tam ze
sobą. Wzięliśmy pokój w Grand Hotelu i mąż powiedział, że chce przedstawić mi Umberto Ortolani i
Licio Gelli, z którymi spotykał się dość często w tamtym okresie, i którzy byli ważnymi osobistościami.
Podjęliśmy wyżej wspomnianych, Gellego i Ortolaniego, kolacją w restauracji hotelowej. Po kolacji
przyszli do nas Minciarioni, Cosentino i niejaki Firrao, i w tym gronie wszyscy zaczęliśmy rozmawiać o
trwającym właśnie kryzysie rządowym [jak się okazało Minciaroni i Cosentino byli członkami Loży P2,
tak samo zresztą jak Ruggero Firrao, który wówczas pełnił funkcję dyrektora generalnego w
Ministerstwie Handlu Zagranicznego].
Panowie ci mówili ze sobą o różnych kandydatach na stanowiska w rządzie, a z treści wypowiedzi
można było wnioskować, że byli dobrze zorientowani w środowiskach politycznych i dobrze znali
rządzące tymi środowiskami mechanizmy. Tego samego dnia miałam też sposobność poznać inne
osoby… Mąż przedstawił mi Lorisa Crobi [członek Loży P2, prezes spółki „Condotte”], Gaetano
Stammati [członek Loży P2, chadek i senator] oraz dziennikarza Cesare Zappulli…
Owi Gelli i Ortolani podejmowali działania, aby ułatwiać mojemu mężowi nawiązywanie kontaktów, o
których sądził, ze ich potrzebuje ze względu na swoja pracę. Gelli i Ortolani pośredniczyli także w
niektórych interesach, ale co to były za interesy, nie umiem tego sprecyzować….
Sądzę, że w tym okresie [w roku 1971] mąż przystał do masonerii. Powiedział mi sam on o tym, ale
później, twierdząc, że został „wtajemniczony” w Genewie. W tych latach mąż prowadził różne
interesy i utrzymywał intensywne kontakty z bankiem watykańskim IOR, a w szczególności z Luigim
Menninim, który w tym banku był najbardziej wpływowym specjalistą. W zakres kontaktów
wchodziły również spotkania w gronie rodzin. Częste były także kontakty z prezesem IOR biskupem
Marcinkusem, który – w wyniku decyzji mojego męża, i właśnie ze względu na ścisłe i częste kontakty
pomiędzy bankiem IOR i bankiem Ambrosiano – wszedł do zarządu zagranicznej wspólniczki banku
Ambrosiano – firmy Overseas z Nassau na wyspach Bahama. Z tego też powodu widywaliśmy często
Marcinkusa w Nassau, gdzie bywał naszym gościem podczas wszystkich zebrań zarządu.
Później w zbliżeniu się mojego męża do kręgów kościelnych miał swój udział wspominany już
Ortolani, bardzo z tymi kręgami związany, szczególnie, że był dobrym przyjacielem zmarłego
kardynała Lercaro. Pragnę podkreślić, że w tym okresie, jak zresztą i później, mąż bywał w Watykanie
bardzo często i utrzymywał kontakty ze zmarłym papieżem Pawłem VI. Były to stosunki na tyle zażyłe,
że mąż mógł się do niego udawać z wizytą nie potrzebując żadnej uprzedniej formalności…
Niedługo potem [20 maja 1981] nastąpiło aresztowanie mojego męża. Skontaktowałam się z
przebywającą wtedy w Genui adwokatką Lagosteną Bassi… Adwokatka zgodziła się przyjść do mnie
do domu, gdzie została na obiedzie wraz z towarzyszącym jej synem. Na moją prośbę udzieliła mi
wskazówek, jak powinnam się zachować; zasugerowała, abym nic absolutnie nie mówiła w trakcie
ewentualnego przesłuchania i żebym robiła wrażenie takiej z kategorii „żon idiotek”, która o niczym
nie wiedziała… Pożegnałyśmy się i, chociaż nie udzieliłam adwokatce żadnego pełnomocnictwa, w
kilka miesięcy później adwokatka przesłała mi rachunek na 2 miliony lirów, który odpowiednio
uregulowałam…
20 października 1982
W dniu następnym [po aresztowaniu Roberto Calvi] ja, córka, syn, Pazienza, Mazzotta i Ciarrapico,
pod eskortą prywatnej ochrony, udaliśmy się do gabinetu szacownego Andreottiego. O ile pamiętam,
jego gabinet znajdował się dosyć blisko naszego domu w Rzymie, dlatego poszliśmy tam pieszo. Na
gorę weszliśmy tylko ja, córka i Carrapico, który to spotkanie umówił, a inni czekali na nas na dole.
Nie pamiętam, czy z nami poszedł również Pazienza, czy tez czekał razem z innymi na dole. Od razu
zostaliśmy przyjęci przez szacownego Andreottiego, którego miałam już okazje dawniej kilka razy
spotkać w domu pani Marii Angiolillo [wdowy po założycielu rzymskiego centroprawicowego Il
Tempo], u której bywałam czasami razem z mężem. W jej domu spotykaliśmy także pana Piccoli, jego
żonę i wielu wpływowych polityków, głównie z kręgów chadecji. Tam wielokrotnie miałam możliwość
spotkania kardynałów Casaroliego i Silvestriniego.
Premier Andreotti powiedział mi, że włoski bank centralny zamierza narzucić bankowi Ambrosiano
dwóch komisarzy i dodał, że Cuccia z Mediobanca zaoferował się kupić udziały Ambrosiano, żeby
przyjść z pomocą przyjacielowi Calviemu. Premier Andreotti powiedział jeszcze, że on doradzał, aby
komisarzem w Ambrosiano został prezes Banca Popolare di Novara, Venini i pan Orazio Bagnasco.
Poprosił mnie, bym powiedziała to mężowi, aby usłyszeć jego zdanie… Mąż odpowiedział, że jeśli do
banku wprowadzą Veniniego i Bagnasco, to on będzie skończony [w 1995 roku, Lino Venini stanie
przed sądem z powodu doprowadzenia do krachu spółki Sasea].
Zaraz po aresztowaniu mojego męża otrzymałam grzecznościowy telefon od żony premiera Craxiego.
Podała mmi swój telefon w Rzymie, na wypadek gdybym potrzebowała się z nią skontaktować.
Mówiłam o tym wszystkim również z Piecenzą i z Ciarrapico, i wtedy powstał pomysł pójścia do
premiera Craxiego. Ciarrapico sugerował mi, żebym powiedziała bez ogródek „panie premierze,
trzydzieści iliardó9w to nie żart”. Nigdy nie słyszałam od mojego męża nic na ten temat, ale uznałam
za stosowne polegać na sugestiach Ciarrapico, który wydawał się być pewny tego, co mówił, dając mi
do zrozumienia, że mogłam spokojnie i bez obaw powiedzieć zasugerowane mi zdanie.
Umówiłam się, zatem na spotkanie z panią Craxi w Rzymie, w hotelu [San Raphael], gdzie mieszkała
razem z mężem. Udałam się tam wraz z moją córką i moim bratem pod eskortą tych samych, co
zawsze, prywatnych ochraniarzy… Zostaliśmy uprzejmie przyjęci przez panią Craxi, a nieco później
dołączył do nas pan Formica, z którym przez pewien czas rozmawiałam na tarasie mieszkania na
osobności, a pani domu rozmawiała wtedy z moją córką i z moim bratem. Od razu powiedziałam obu
politykom, że oczekiwałam z ich strony, że udzielą mojemu mężowi pomocy i włączyłam także owo
zdanie, że trzydzieści miliardów to nie żart. Obydwaj panowie na moje oświadczenie nie zareagowali
nawet mrugnięciem oka i nie zrobili żadnych komentarzy, odpowiedzieli tylko, że zamierzali pomóc
mojemu mężowi, bo jest ich przyjacielem. Ja ze swej strony dodałam, że to, co powiedziałam, to nie
było moje własne zdanie, ale że zostało mi przekazane przez kogoś innego. Pamiętam, że
powiedziałam także, że dopóki będzie tam Cuccia z Mediobanca, to mój mąż będzie prześladowany i
dodałam – co chyba także było wcześniej zasugerowane mi przez Ciarrapico – że „Pan, szanowny
panie premierze, działając przez swego De Michelisa, może w półgodziny odprawić Cuccię”.
Przypominam sobie, że pan Craxi odpowiedział, że w półgodziny to nie jest to możliwe, ale w dwa
miesiące – tak. Przy okazji powiedziałam też, że w sytuacji, w której się znalazłam, byłam skłonna
nawet doprowadzić się do śmierci głodowej… Rozstaliśmy się, kiedy na to moje stwierdzenie
odpowiedziano, że nikt nie potraktuje tego poważnie. Wyszłam w poczuciu, że pomoc zostanie mi
udzielona i muszę powiedzieć, że później dochodziło do licznych kontaktów ze strony pani Craxi,
która odwiedzała mnie w moim mieszkaniu. Kilkakrotnie pani Craxi przynosiła mi powycinane z gazet
artykuły pana Craxi, w których brał on w obronę mojego męża… Kilka dni przed wszczęciem procesu,
[który przeciwko osobom oskarżonym o doprowadzenie do krachu banku Ambrosiano – rozpoczął się
10 czerwca 1981 roku] udałam się na widzenie do więzienia do mojego męża. Byłam wtedy w
towarzystwie mojej córki i Alessandro Menniniego. Na rozmowę poszłyśmy dwie, ja i moja córka,
której ojciec kazał zapisać do załatwienia różne rzeczy. Miedzy innymi powiedział córce, żeby zapisała
drukowanymi literami na kartce następujące zdanie: „Ten proces oznacza postawienie pod sąd IOR”.
Powiedział nam też, żeby spytać Menniniego, czy kapelan więzienny, który poprosił go o rozmowę,
zrobił to, aby przedyskutować kwestię dotyczące IOR. Dodał, że od lutego 1981 roku błagał na
wszystkie możliwe sposoby kierownictwo IOR, aby za wątki związane z IOR, o których będzie mowa
na procesie, wzięło na siebie odpowiedzialność. Powiedział jeszcze, żebym szybko udała się do
Rzymu, aby zobaczyć się, z Marcinkusem, i żebym dowiedziała się, czy to możliwe jest to, czego do tej
pory nie mógł doprosić się on sam, to jest żeby IOR potwierdził, że to on dokonał transakcji z Toro, w
sprawie, której prowadzono śledztwo, a przynajmniej żeby zwolniono Banca Gottardo z tajemnicy
bankowej, co umożliwiłoby złożenie zeznań tym wszystkim, którzy tej transakcji dokonali. Muszę
przyznać, że słysząc to wszystko, zaczynałam rozumieć różne rzeczy dotyczące stosunków pomiędzy
bankiem Ambrosiano i IORem i znalazłam wyjaśnienie dla faktu, że Alessandro Mennini, syn szefa
IOR, w tym okresie zawsze był gdzieś w pobliżu mnie.
Po wyjściu z więzienia zastałam Menniniego w jeszcze gorszym humorze niż wcześniej, gdy
zostawiłyśmy go samego. Jak tylko spostrzegł, że ja i moja córka wsiadłyśmy do samochodu, on tez do
niego wskoczył, a córka pokazała mu kartę, na której zapisała zdanie podyktowane jej przez ojca. Ja,
w nawiązaniu do tego zdania, zapytałam go wtedy, czy kapelan więzienny, który chciał rozmawiać z
moim mężem, miał rzeczywiście przedyskutować wyżej wspomniane sprawy. Mennini wydawał się
dosłownie przerażony i na moje pytanie powiedział: „Tego słowa nie należy wypowiadać nawet w
konfesjonale”. A zaraz potem Mennini chwycił do rąk kartkę, by ją podrzeć, ale ja ją mu z rąk
natychmiast wyrwałam…
Uprzedziłam również i mojego syna Carla, który przebywał w Waszyngtonie, o tym, czego
dowiedziałam się od mojego męża o IOR. Syn, jak mi to potem powiedział, skontaktował się z
Watykanem wysyłając teleks, w którym prosił Marcinkusa o oddzwonienie do niego o danej godzinie.
Marcinkus punktualnie o wskazanej godzinie oddzwonił, a mój syn opowiedział mu o tej sprawie, ale
otrzymał jedynie niejasne i wymijające odpowiedzi. Mój syn wysłał tez teleksy do kardynała
Casaroliego i do kardynała Silvestriniego, prosząc ich o interwencję, zaklinając ich na wszystko, co
święte, aby spowodowali ujawnienie prawdy. Od Pazienzy dowiedziałam się, że też rozmawiał z
Marcinkusem i że przekonał go, aby podjął działania. Pazienza powiedział mi także potem, że poprzez
swoich znajomych ze służb specjalnych dowiedział się, ze Marcinkus i Luigi Mennini z całą pewnością
przekroczyli w wielkiej tajemnicy granicę i udali się do Lugano, do Szwajcarii, celem wydania
dyspozycji bankowi Gottardo, aby zezwolił szwajcarskim prokuratorom przejrzeć dokumenty banku
mimo tajemnicy bankowej, i żeby kierownictwo banku poświadczyło, że to nie mój mąż był
wszystkiemu winien. Miała miejsce także rozmowa telefoniczna pomiędzy Alessandro Menninim i
moim synem, który czynił wyrzuty jemu samemu i IOR za to wszystko, co przydarzyło się ojcu.
Ja sama otrzymałam telefon od Olgiatiego, który prosił o0 możliwość złożenia mi wizyty, i ja się na nią
zgodziłam. Olgiati przyszedł do mnie w towarzystwie, Menniniego, którego zupełnie nie oczekiwałam.
Mennini opowiedział mi o rozmowie telefonicznej z moim synem i spytał, czy sama chciałabym cos
dodać. Twardym tonem odpowiedziałam, że nie, i Mennini, wściekły, poszedł sobie. Olgiati
powiedział mi wtedy, że źle zrobiłam, bowiem potrzebowaliśmy pomocy Menniniego w sprawie
dostępu do poświadczających niewinność męża dokumentów z Banca del Gottardo. Odpowiedziałam,
ze doszła do mnie już wiadomość, że Marcinkus i Luigi Mennini pojechali do Szwajcarii do
wspomnianego banku. Kilka dni później Alessandro Mennini pojechał – w imieniu IOR, a nie banku
Ambrosiano, którego był pracownikiem – do Lugano, żeby odebrać postanowienia szwajcarskiego
wymiaru sprawiedliwości, w których poświadczano, że mój mąż nie miał nic wspólnego z tą sprawą. O
ile wiem, to Mennini przekazał te postanowienia bezpośrednio adwokatom mojego męża, którzy
bronili go przed sądem.
W trakcie trwania procesu chodziłam wielokrotnie do więzienia do męża korzystając z widzeń, które
mi przyznano. W czasie jednego z takich widzeń, opowiedziałam mężowi, to, co powiedziałam panu
Craxi, to jest to zdanie, które zasugerował mi Ciarrapico. Mój mąż powiedział mi, że miał już dość
poświecenia dla innych, i że – o ile ta sytuacja nie zmieni się natychmiast – jest całkowicie
zdecydowany powiedzieć na rozprawie w sądzie rzeczy, które wiedział na temat IOR i polityków.
Sądzę, że słowa te powtórzyłam przez telefon żonie pana Craxi, z która utrzymywałam częsty kontakt.
Muszę powiedzieć, że przez cały czas trwania procesu ciągle wydzwaniała do mnie pani Angiolillo,
która prosiła o kolejne informacje i przekazywała mi ze swej strony różne wiadomości. Pani Angiolillo
przekazywała mi pozdrowienia od Piccolego i mówiła mi, że robiła, co mogła na rzecz mojego męża i
że chodziła na rozmowę w jego sprawie do Banca d’Italia, do jego prezesa, a przede wszystkim do
dyrektora generalnego Diniego. Muszę przyznać, że potem, po wyjściu z więzienia, mój mąż dał pani
Angiolillo najpierw 10 milionów lirów, a potem kolejne 50 milionów lirów, z okazji Bożego Narodzenia
– tym razem korzystając z pośrednictwa mecenasa Gregori z Rzymu. Były to pieniądze za to, co pani
Angiolillo zrobiła dla męża – była ona znana z tego, że w swoim domu organizowała spotkania
pomiędzy biznesmenami, działaczami i innymi, przyjmując w zamian pieniężne gratyfikacje…
Powiedziałam Pazienzy, że dowiedziałam się od pani Angiolillo, że była ona u prezesa banku
centralnego Ciampiego i u dyrektora Diniego, a Pazienza skontaktował się z panią Angiolillo, żeby
dowiedzieć się czegoś więcej. Pani Angiolillo pogniewała się na mnie za to, że Pazienzy o tym
powiedziałam…
Pani Angiolillo przekazała mi także, że Ciampi i Dini pragnęli powiadomić mojego męża, że podział
grupy dokona się za pięć lat, tak jak chciał on sam, a zatem, ze może pozostawać spokojny i nie
martwić się. Pragnę podkreślić, że kiedy kierownictwo Banca d’Italia objęli Ciampi i Dini, mój mąż
powiedział mi, że dowiedział się od Gellego, ze tych dwóch było przyjaciółmi, że należeli obaj do Loży
P2 i że to sam Gelli przyczynił się do ich nominacji. Gelli powiedział mu też, że Dini otrzymał
polecenie, aby Calviemu nie stwarzał problemów i żeby był dla niego przyjazny, i muszę powiedzieć,
że mąż, od samego początku, był zadowolony ze sposobu, w jaki traktował go Dini, który przyjmował
go, kiedy mąż chciał, także i w sposób prywatny i w tajemnicy przed innymi [nazwisk Carlo Azeglio
Ciampiego i Lamberto Diniego nie było w zarekwirowanych Licio Gelliemu dokumentach Loży P2; nie
było także nazwiska Carlo De Benedettiego, o którym w swych zeznaniach mówi wdowa Calvi] Mój
mąż mówił mmi, że Dini pozostawał w bardzo bliskich związkach z niejakim Battistą z Loży P2 i że
Battista dawał mu miliard, półtora miliarda lirów za każdą załatwiona sprawę, (którą mu Dini
załatwił).
21 października 1982 roku.
Proces [przeciwko oskarżonym z banku Ambrosiano] skończył się i mąż mój został tymczasowo
zwolniony z aresztu, ale przebywał jeszcze w szpitalu w Lodi. Wyszedł kilka dni później i
potwierdzono, że ma nadal pełnić funkcję prezesa zarządu banku Ambrosiano… Dość szybko po
wypisaniu ze szpitala [Calvi próbował popełnić samobójstwo] mąż zaczął znowu często jeździć do
Rzymu, zawsze mu w tym towarzyszyłam…
W Rzymie widywałam się z Marcinkusem i z dyrektorem włoskiego banku centralnego Dinim; z nim
widywał się w wielkiej tajemnicy, jak zresztą przez cały ten okres, a także i później – na przykład w
przeddzień święta Wniebowzięcia. Mąż opowiadał mi, że jego stosunki z Dinim układały się bardzo
dobrze i że Dini z nim współpracował, natomiast z Marcinkusem stosunki stały się fatalne. Marcinkus
nie przyjmował już do wiadomości, że wobec banku Gottardo powinien był nadal zachowywać takie
stanowisko, jak to obiecał uczynić wcześniej. Według słów mojego męża, Marcinkusowi bardzo
zależało, aby tajemnice Banca del Gottardo nie wyszły na jaw. Mąż mawiał wtedy: „Księża każą mi
zapłacić za wszystko, a nawet za wszystko już płacę”…
Z czasem zaczęło się pojawiać nazwisko niejakiego Hilarego Franco, papieskiego kapelana,
monsignora, z którym mój mąż, nawiązał kontakt i z którym miał kilka różnych spotkań w Rzymie.
Mąż mówił mi, że ten Hilary Franco trzymał jego stronę i że często, aby podtrzymać go na duchu,
powtarzał mu pewne zdanie po angielsku, które dosłownie brzmiało: „Jesteś pod moją całkowitą
ochroną”. Właśnie w tym czasie, jak mi opowiadał mąż, miewał on bezpośrednie kontakty z
papieżem. Nie jestem w stanie opisać, w jakich okolicznościach, dokładnie, kiedy i na jakich
warunkach odbywały się te kontakty. Mogę jedynie przytoczyć usłyszane od męża słowa: „Papież
powiedział mi, że jak tylko rozwiążemy nasz problem, powierzy mi całość watykańskich finansów,
żebym je mógł uzdrowić”.
24 października 1982 roku
Kiedy po nominacji [Carlo] De Benediettego na stanowisko w banku Ambrosiano minął już jakiś czas,
zaczęły się pierwsze zatargi miedzy nim a moim mężem. Mąż mówił, że ten De Benedetti początkowo
był z nim zgodny i można się było dogadać, ale później, jak już dostał się do banku, zaczął siać zamęt i
nawiązał bliskie stosunki z Rosone [wiceprezesem], z którym nieustannie spotykał się na obiadach i
kolacjach. Pewnego razu mój mąż powiedział mi nawet, że widziano dokumenty, które potwierdzały,
że De Benedetti należał do Loży P2 i przypomniał mi fakt, iż kiedyś pokazywał mi w Buenos Aires
pewna kamienicę, o której mówił, że są w toku rozmowy na temat jej sprzedaży przez firmę Olivetti
na rzecz banku Ambrosiano.
Wtedy, gdy mój mąż przypomniał mi ten epizod z kamienicą i kiedy wspomniał o członkostwie De
Benediettego w Loży P2, odpowiedziałam: „A więc za ta umową sprzedaży musiał stać Gelli”, a
wówczas mój mąż powiedział mi: „Oczywiście, że tak, był pośrednikiem”. Mąż powiedział mi tez, że
wspomniał De Benedettiemu o jego przynależności do loży i dodał, że potem przez jakiś czas De
Benedetti wydał się zdezorientowany, ale że później nastąpił z jego strony cały ciąg zdarzeń – na
przykład jego pisma do prezydenta Włoch pana Pertiniego i zaraz potem wyjazd do Genewy, czego,
według słów mojego męża, nigdy nie robił, ponieważ ze swoja rodziną, która mieszkała w Genewie,
widywał się we Włoszech i kazał dzieciom przyjeżdżać do siebie. Zatargi pomiędzy moim mężem i De
Benedettim pogłębiały się coraz bardziej.
Jakiś czas później – przebywaliśmy wtedy w Drezzo – chciałam wrócić do tematu z De Benedettim i
spytałam męża, czy to była prawda, że istniały faktycznie dokumenty potwierdzające przynależność
De Benediettego do Loży P2, i dlaczego tych dokumentów nie ujawniono. Na to mój mąż – który już
wtedy, kiedy po ich rozmowie De Benedetti pojechał do Genewy, wyraził opinię, ze najpewniej
pojechał do Ortolaniego, a nie żeby zobaczyć się z rodziną – odpowiedział mi, że dokumenty te
istniały na pewno, ponieważ były w posiadaniu obu braci Vitalone [chodzi o chadeckiego
deputowanego – Claudio Vitalone i o jego brata – adwokata Wilfredo].
25 października 1982 roku
NA początku wiosny [prawdopodobnie 1982] mąż powiedział mi, że zamierza pojechać do Hiszpanii.
Byłam bardzo zdziwiona i spytałam go, po co tam chce jechać, ale najpierw mój mąż uśmiechał się
robiąc przekorna minę, a potem odpowiedział, że w Hiszpanii Opus Dei, które tam jest bardzo bogate,
posiada ogromną władzę. Było to pierwszy raz, kiedy mąż wspomniał mi o Opus Dei i kiedy
powiedział, że Opus Dei może rozwiązać problemy finansów Watykanu i że Opus Dei mogło
przeważyć szalę w walce o władzę w łonie Watykanu pomiędzy dwiema frakcjami, które od lat ze
sobą konkurowały – frakcją opowiadającą się za prowadzeniem Ostpolityk i frakcją ją zwalczającą,
będącą skrzydłem konserwatywnym.
Mój mąż wyjaśnił mi, że miał ułatwić działania Opus Dei, ponieważ jedynie w ten sposób mogły być
rozwiązane jego własne problemy z bankiem IOR, a także i problemy finansowe Watykanu.
Powiedział mi, że zmieniłoby to gruntownie polityczne stosunki w obrębie samego Watykanu,
ponieważ Opus Dei uzyskując silniejszą pozycję, dałoby przewagę skrzydłu konserwatywnemu. O
podróży do Hiszpanii nie było już więcej między nami mowy… W tym czasie Carboni nagle przestał w
ogóle dzwonić i przez około tydzień nie dał znaku życia. Kiedy znowu się pojawił, to znaczy przyjechał
do nas do Drezzo, powiedział mi, że porozumiał się z biskupami – masonami… Carboni utrzymywał
wówczas stałe kontakty zarówno z masoneria jak i z dostojnikami watykańskimi…
Mogę dodać, że już od jakiegoś czasu słyszałam, jak mój mąż mawiał, że „sprawa posuwała się do
przodu dzięki wspólnym wysiłkom”. Mąż dodawał, że zakończenie sprawy, będzie dla niego sporym
plusem w procesie apelacyjnym, który miał się odbyć w Mediolanie. Wyjaśnił mi, że był zmuszony
przyspieszyć moment zakończenia sprawy, bo proces apelacyjny już wkrótce miał się zacząć, i kiedy
już wyjaśnią się wszystkie rzeczy z IOR, to z pewnością wynik procesu będzie dla niego pozytywny…
Mój mąż podszedł do mnie i widząc, że czytam artykuł, w którym mowa była o końcu Ostpolityk,
powiedział mi dosłownie: „To ja wykończyłem Ostpolityk. Jeżeli w trakcie następnych dwóch tygodni
Andreotti nie podstawi mi nogi, to wszystko będzie w porządku”. Nie minęło dużo czasu, a mój mąż
zaczął mi wspominać o sporych zatargach, które zaczęły się otwarcie pojawiać miedzy mim a panem
Andreottim… Potem powiedział mi o wyraźnym grożeniu mu śmiercią bezpośrednio przez samego
Andreottiego. I już wtedy samopoczucie i humor mojego męża stale się pogarszały… W tym, co do
mnie mówił, często pojawiało się zdanie, „jeżeli mnie zamordują”, i często powtarzał „to już koniec”.
Od maja panowała w domu atmosfera przygnębienia i strachu… W rytmie uzależnionym od rozwoju
wypadków w Watykanie, gdzie toczyła się ostra walka miedzy przeciwnymi frakcjami, a która
dotyczyła bezpośrednio stosunków pomiędzy IOR i bankiem Ambrosiano – u nas w domu chwile
zupełnej beznadziei przeplatały się z euforią.
Mój mąż powtarzał z przekonaniem: „jeżeli coś mi się przydarzy, papież będzie musiał podać się do
dymisji” i dodawał, że Watykan będzie miał takie problemy, że nawet będą zmuszeni przenieść
siedzibę Watykanu…
Mąż wspominał mi, że później polecił Carboniemu nawiązać kontakt z ważnymi osobistościami z Opus
Dei ze Szwajcarii, żeby przyspieszyć działanie Opus Dei dla uregulowania długów IOR. W niedziele
wieczór, w przeddzień mojego wyjazdu do Waszyngtonu, kiedy weszłam do sypialni, zobaczyłam
męża, jak leżał na łóżku i wyglądał na bardzo przygnębionego. Podeszłam żeby powiedzieć mu coś
pokrzepiającego, ale on powiedział mi „jeżeli mnie zamordują”, a później dodał „być może już się nie
zobaczymy” i zaczął okropnie płakać. Ogromnie mnie to zmieszało i wyszłam, żeby nie zmieniać
zamiaru wyjazdu, który miał być nazajutrz, i na który on zresztą bardzo nalegał… W ostatniej
rozmowie telefonicznej, którą odebrałam od męża przed wiadomością o jego zniknięciu, powiedział
mi, że dzwoni, o ile dobrze zrozumiałam, z naszego domu w Mediolanie. Pamiętam, że powiedział mi,
mówiąc po angielsku, iż sprawa miała się ku końcowi, i że była to już kwestia godzin. Na koniec
powiedział po włosku: „Miejmy nadzieję, że wszystko dobrze się skończy”.
26 października 1982 Clara Calvi opowiedziała o rozmowie telefonicznej odbytej na kilka dni przed
londyńska tragedią.
Mąż zadzwonił do mnie do Waszyngtonu tylko jeden raz… Pamiętam, że powiedział mi wtedy, że
„rzecz idzie do przodu z dużymi oporami, ale jednak do przodu; niestety, w trakcie zaistniały przykre
incydenty”. Te ostatnie słowa powiedział głosem, w którym wyczuwało się ogromną przykrość.
Chciałam go spytać mówiąc „Ale ty, ty…”, ale był jakiś defekt na linii i rozmowa została przerwana.
Zaraz potem mąż zadzwonił znowu mówiąc, że „wkrótce wyjdą na jaw rzeczy niesamowite, ale
bardzo dla nas korzystne, co może zmienić całe nasze życie”. I to powiedział już z radością.
Przekazałam mu, że nasz syn otrzymał wyrazy solidarności od dyrektora banku Ambrosiano z
Managua – Alvaresa, który oświadczył, że jest wyrazicielem słów przyjaźni pochodzących z Ameryki
Południowej i Ameryki Środkowej. Alvares powiedział też, że ze strony prezydenta Kostaryki
zgłoszona została nawet oferta przyjęcia go do swego kraju i o wydaniu mu paszportu
dyplomatycznego. Kiedy przekazałam mu tę informację mąż odpowiedział chłodno „dobrze
wiedzieć”. I spytał mnie jak ja się czuję, dodając: „Bądź cierpliwa, jeszcze trochę”. Powiedział mi też,
żebym absolutnie nie ruszała się z domu, gdzie było mi dobrze, i gdzie, powtórzył, pozostawałam pod
ochroną bardzo wpływowych osób. Ja pytałam ciągle, co się z nim dzieje, ale on nie powiedział nic
więcej… Dzień później, pamiętam, że było to około godziny wpół do trzeciej popołudniu, w pewnej
chwili poczułam się źle i całe popołudnie przeleżałam na kanapie w stanie ogromnego przygnębienia.
Zadzwonił do mnie mój brat, Luciano, który powiedział mi o samobójstwie Corrochera i o decyzji
kierownictwa banku, Ambrosiano, które zwróciło się z wnioskiem o ustanowienie zarządu
komisarycznego… Przed pójściem spać ja i moja córka rozmawiałyśmy przez chwilę i ja wyraziłam
przypuszczenie, że być może mąż załatwił sprawę, którą zajmował się ostatnio, i że może do nas
wkrótce przyjedzie. W środku nocy zbudził mnie telefon od mojego brata, Luciano, który powiedział
mi o śmierci mojego męża. Powiedział mi, że martwe ciało mojego męża zostało znalezione w
Tamizie, w Londynie… Zareagowałam gwałtownie, i owładnięta rozpaczą wybuchłam płaczem…
Dnia 2 listopada 1983 roku dziennik Corriere della Sera publikuje nekrolog zamieszczony przez
rodzinę Calvi:
„W to smutne święto zmarłych, Clara, Anna i Carlo Calvi proszą rodzinę i przyjaciół o modlitwę za
duszę bankiera Roberto Calvi, którego wykorzystano, ścigano i w końcu zamordowano z
wyrafinowanym okrucieństwem. Rodzina nie zapomni, nie przebaczy, nie pogodzi się z tym, ale prosi
Boga o sprawiedliwość w tym życiu i w życiu wiecznym”.
9 kwietnia 1997 roku sędzia rzymski Otello Lupaccini wyda postanowienie o zastosowaniu aresztu
tymczasowego wobec bossa Pippo Calo, byłego kasjera mafii, i wobec Flavio Carboni. Według tezy
oskarżenia prokuratora Giovanni Salviego obaj zorganizowali zabójstwo Roberta Calviego. Trzymając
się zeznań trójki skuszonych mafiosów (Buscetta, Calderone i Mannoia) bankier miałby być
zamordowany na zlecenie Calo i Gelliego, którzy powierzyli mu do zainwestowania ogromne kwoty
pieniężne, które do nich później nie powróciły. Udusić Calviego miał – według słów bossa Ignazio
Pullara – Francesco Di Carlo, który temu zaprzeczył (obecnie przebywa w wiezieniu w Londynie za
handel narkotykami). W trakcie przesłuchania w Nowym Jorku Manoia dodał, że „Calo, Riina i
Francesco Madonia ulokowali w Rzymie – za pośrednictwem Gelliego – pewne kwoty pieniędzy. O
pieniądze miał dbać Gelli… Salvatore Inzerillo i Stefano Bontade mieli Sindonę”.
Anna Calvi wspomina
22 października 1982 roku prokuratorzy Bruno Sinlari i Pierluigi Dell’Osso przesłuchali w ambasadzie
włoskiej w Waszyngtonie również córkę bankiera Roberto Calviego – Annę. Jej zeznania pozwalają
poznać kolejne zakulisowe okoliczności skandalu z bankiem Ambrosiano, dotyczące stosunków
bankiera z IOR i jego osobistych kontaktów z papieżem. Oto wybrane, najważniejsze fragmenty jej
zeznań.
W miesiącu maju [roku 1982 na około miesiąc przed śmiercią Calviego], a dokładniej – w drugiej
połowie maja, mój ojciec przekonał moją matkę, żeby wyjechała z Włoch, powtarzając jej
wielokrotnie, że ciąży nad nimi poważne niebezpieczeństwo. Pamiętam, że w trakcie ostatniego
weekendu spędzonego w Drezzo przed wyjazdem matki, która faktycznie wyjechała następnego
poniedziałku, przyjechał do nas jak zwykle, Carboni. Przyjechał do nas, wtedy w towarzystwie pana
Pisanu [byłego chadeka, a obecnie prawej ręki Berlusconiego]. Po obiedzie ojciec odszedł na stronę,
żeby porozmawiać z Carbonim, natomiast matka gawędziła w tym czasie w innym miejscu z panem
Pisanu.
Muszę przyznać, że owładnęła mną ciekawość, żeby usłyszeć, o czym to mój ojciec i Carboni mogli
między sobą w trakcie tych długich, dysput rozmawiać, więc zaczęłam im się za uchylonymi drzwiami
przysłuchiwać. Usłyszałam – a mówili dosyć głośno – że dyskutowali o czymś, co wiązało się z
Watykanem. Konkretnie usłyszałam, jak mój ojciec powiedział do Carboniego, żre winien on dać do
zrozumienia w Watykanie, iż księża powinni zdawać sobie sprawę ze swych zobowiązań, ponieważ w
przeciwnym razie on o wszystkim opowie. Pamiętam dokładnie, że mój ojciec tę myśl Carboniemu,
który tego słuchał i potakiwał, powtórzył wielokrotnie. Rozmowę na temat problemów istniejących
pomiędzy moim ojcem a Watykanem, a w szczególności między ojcem i IOR słyszałam nie po raz
pierwszy. Słyszałam, jak ojciec wspominał o tym już w czasie jego aresztowania, a także i później, jak
wielokrotnie mówił, że największym problemem do rozwiązania były jego układy z IOR.
Pewnego razu powiedział mi właśnie to, że prawdziwym problemem nie były jego perypetie związane
z toczącymi się sprawami sądowymi, ale właśnie kłopoty z IIOR. Pamiętam, że powiedział do mnie
wtedy: „Księża nas wykończą”. A potem dodał: „oni sądzą, że w sumie, jeżeli ktoś umrze, nadal jego
dusza żyje, i dlatego nie stanowi to takiego zła”. Dobrze pamiętam poważny i gorzki ton głosu mojego
ojca, kiedy mówił mi takie rzeczy… Mówił, że gdyby nie udało mu się rozwiązać ostatniego problemu
z Watykanem, to będą z tego koszmarne kłopoty. Podkreślał, że pracuje nad problemem, który z
pewnością wielu osobom spędza sen z powiek, i że te osoby będą chciały wyrządzić nam krzywdę…
W trakcie jednego z weekendów, który ja i on spędziliśmy w Drezzo – sądzę, że było to w ostatnich
dniach maja – poprosiłam go o wyjaśnienie, co się tak naprawdę stało. Ojciec odpowiedział mi, że aby
rozwiązać problem stosunków z IOR opracowali i realizowali pewien plan, który przewidywał
bezpośrednią interwencję Opus Dei, organizacji, która będzie musiała wyłożyć przeogromną kwotę,
rzędu ponad tysiąca miliardów lirów, na pokrycie zadłużenia IOR wobec banku Ambrosiano.
Mój ojciec powiedział, że rozmawiał o tym bezpośrednio z papieżem, który zapewnił go o swoim dla
niego poparciu i przyzwoleniu. Ojciec dodał też jednak, że w Watykanie istniały przeciwne sobie
frakcje, które różniły się zupełnie poglądami w kwestii realizacji tego planu, który – jeżeliby miał
zostać doprowadzony do końca – to stworzyłby zupełnie nowy układ sił w samym Watykanie: a to,
dlatego, że Opus Dei przejęłoby kontrolę nad IOR, a zatem zyskałoby pozycję dużej przewagi
wewnątrz Watykanu. I właśnie z powodu tych zatargów i tych wewnętrznych walk ojciec był tak
zmartwiony. Powiedział mi, że realizacji planu sprzeciwiał się kardynał Casaroli i powiedział jeszcze,
że gdyby plan nie był realizowany, to doszłoby do bankructwa IOR, a to spowodowałoby również
krach banku Ambrosiano. Dodał, że Watykan byłby zmuszony w takiej sytuacji sprzedać plac Świętego
Piotra, a powiedział to tonem, który bardziej niż ironię, wyrażał przygnębienie i powagę. Po
opowiedzeniu mi tego wszystkiego, ojciec stwierdził, że pieniądze, o które w tym wszystkim chodzi,
ludzie są w stanie nawet zabijać.
Rozmowa z ojcem kontynuowana była również przy obiedzie, w trakcie, którego powiedział mi, że
niedawno rozmawiał z panem Andreottim, który dziwnie do niego mówił i wydawał się nie znać
ostatnich faktów, a który – przeciwnie – dawał mu do zrozumienia, że wiele wie… Powiedział mi, że
bardzo się bał Andreottiego, ponieważ wiedział, że związany jest z frakcja istniejącą w łonie
Watykanu, tą, która walczyła przeciw realizacji planu z Opus Dei… Wyjaśnił mi, że pozycja Marcinkusa
w Watykanie była dość delikatna, i że przeciw niemu prowadzono wewnętrzne śledztwo z powodu
realizowanych przez niego nielegalnych transakcji, a także, dlatego, że prowadził niegodne
duchownego życie prywatne. Mój ojciec powiedział mi, że najprawdopodobniej będą chcieli
doprowadzić do przeniesienia Marcinkusa, aby pozbawić go funkcji w IOR, na jakąś ważna funkcję w
Stanach Zjednoczonych. Dodał, że jego proces w Mediolanie skończył się źle, ponieważ IOR nie
udzielił mu pomocy, mimo że miał taki obowiązek i mimo że był w stanie to zrobić…
Po południu zauważyłam, że mój ojciec wydobył z jednej z szaf swój rewolwer, który kupił wiele lat
temu, i zaczął go czyścić. Spytałam go, po co go wyjął…, a on odpowiedział mi dosłownie: „jeżeli
przyjdą, będę strzelać”, i pokazał mi, jak ładuje się pistolet. Spytałam go, kto w sumie miałby przyjść,
a on odpowiedział, że w tym czasie wiele osób byłoby zainteresowanych, aby go wyeliminować i
dodał, że miał już sygnały, że operacja, nad którą pracował, przysparza mu wielu wrogów… Na koniec
powiedział: „jutro pójdę do Watykanu, usiądę tam i nie pójdę, dopóki nie zdecydują się zrobić w
końcu to, co zrobić powinni”.
W sobotę 5 czerwca 1982 roku, bardzo wcześnie rano – sadzę, że było koło piątej może szóstej –
ojciec przyszedł mnie obudzić i powiedział mi bardzo zdenerwowanym głosem: „Sytuacja się wali i nie
mogę dłużej tutaj pozostać. Muszę wyjechać i kontynuować moja pracę za granicą, a żeby ja
kontynuować, muszę być w bezpiecznym miejscu”…
Wieczorem w poniedziałek 7 czerwca ojciec przyszedł do domu w towarzystwie Carboniego i razem
zjedliśmy coś na zimno… Ojciec i Carboni nieustannie ze sobą rozmawiali mówiąc o czymś, czego w
ogóle nie byłam w stanie zrozumieć, ale to dotyczyło, jak mogłam wywnioskować, w gruncie rzeczy
spraw związanych z IOR… Mój ojciec powiedział mi, żebym wyniosła mu te dwie walizki, które
spakował w miniona sobotę i które przywieźliśmy ze sobą z Drezzo. Ja po nie poszłam i przekazałam
je Carboniemu, który zabrał je ze sobą. Po wyjściu Carboniego spytałam ojca, co się dzieje, a on mi
odpowiedział, ze sprawy zaczęły się okropnie komplikować, że IOR został zamknięty, że
zbankrutował. Dodał, że biskupi, którzy mieli ocenić działalność Marcinkusa, stwierdzili nie tylko to,
że Marcinkus dopuścił się rzeczy okropnych, ale że sam IOR musi być zamknięty. Ojciec tez stwierdził,
że tego, iż Marcinkus zostanie odstawiony na boczny tor, on się spodziewał, ale nie tego, że zostanie
zablokowany IOR, bo to zrodziłoby fatalne następstwa. I zakończył słowami: „Teraz ty musisz stąd
wyjechać, nie możemy dłużej tu zostać”.
Następnego ranka, było to w środę, ojciec przed swoim wyjściem pożegnał się ze mną mówiąc
głosem szczególnie przybitym:, „jeżeli nie będziesz miała ode mnie wiadomości przez dłuższy czas, to
się tym nie przejmuj, muszę wyruszyć w podróż…”.
Spis treści
BANK BOGA I BANKIERZY PAPIEŻA 1
Afery i skandale watykańskiej kasy 1
Od wydawcy 1
WATYKAN, FINANSE, BANKIERZY 1
Papieska kasa 1
Mediolańska mafia 4
Piracka trójca 8
Początek końca 11
Duszom zmarłych – chwała 15
PURPURA, KAPTURY, PUCHARY 20
Masoni za spiżową bramą 20
Rycerze konnego zakonu 25
NIERUCHOMOŚCI, TRANSAKCJE, PODATKI 30
Podatkowy raj 30
Darowizny 36
Sposoby robienia po swojemu 38
Złoty cielec w kościelnej nawie 46
KRUCHTA, HANDEL, ZYSK 50
Bohaterowie katolickiego lobby 50
Sekty pieniądza 58
BIZNES BOŻEJ OPATRZNOŚCI 64
Holding leczenia dusz 64
„Lourdes” ojca Pio 73
ZBŁĄKANE OWCE, ZBRUKANE HABITY 77
Celebra nowoczesności 77
Charyzma pieniądza 85
MILENIJNY KRAM 89
Przedsiębiorczy paulini – bracia nożownicy 89
Superstar mass mediów 98
DOKUMENTY 105
Clara Calvi zeznaje… 105
Anna Calvi wspomina 113
Spis treści 115