Autor: Mario Guarino
Przekład: Bogdan Nowosad
BANK BOGA I BANKIERZY PAPIEŻA
Afery i skandale watykańskiej kasy
Wydawnictwo: Forum Sztuk
Katowice 2001, ISBN: 83-915443-0-3
tłumaczenie: Bogdan Nowosad
Autorem książki jest Mario Guarino - włoski dziennikarz z tygodnika ekonomicznego II
Mondo - opisujący mniej lub bardziej kompromitujące Watykan sprawy - nie tylko zresztą
finansowe. Bowiem, jak to się w życiu zdarza, i tu zapach pieniądza miesza się nieraz z wonią
krwi. Niezwykle skomplikowany i pokrętny obraz finansów kościelnych, jaki nam Autor na
przykładzie swojego kraju serwuje, wzbudza w Czytelniku refleksję, jak też te problemy
prezentują się w życiu publicznym - i w Kościele - takich krajów, jak USA, Niemcy, Francja,
Hiszpania czy wreszcie - co nas najbardziej ciekawi - jak to wygląda w Polsce.
Bank Boga i bankierzy papieża Mario Guarino
1
Spis treści
NIERUCHOMOŚCI, TRANSAKCJE, PODATKI
............................................................................................
ZŁOTY CIELEC W KOŚCIELNEJ NAWIE
....................................................................................................
ZBŁĄKANE OWCE, ZBRUKANE HABITY
...................................................................................................
2
Od wydawcy
Przedstawiamy naszym Czytelnikom kolejna pozycję z serii poświęconej Kościołowi, jego
historii, problematyce i ludziom. Autorem książki jest Mario Guarino – włoski dziennikarz z
tygodnika ekonomicznego Il Mondo – opisujący mniej lub bardziej kompromitujące Watykan
sprawy – nie tylko zresztą finansowe. Bowiem, jak to się w życiu zdarza, i tu zapach
pieniądza miesza się nieraz z wonią krwi.
Z uwagi na to, że opowieść autora jest bogato uzupełniana cytatami z włoskiej
publicystyki oraz ilustrowana przykładami nie zawsze powszechnie znanych osobistości
tamtejszego kleru i świata polityki – Wydawca uznał za właściwe dokonanie pewnych
skrótów, zwłaszcza pominięcie tych fragmentów książki, w której obce polskiemu
Czytelnikowi realia mogą utrudniać lekturę. Z tych samych względów zrezygnowano z wielu
glos i odsyłaczy, zastępując je omówieniem w tekście głównym. Pominięto wreszcie rozdział
o przygotowaniach milenijnego jubileuszu uznając, że to już dziś i tak musztardowy deser.
Niezwykle skomplikowany i pokrętny obraz finansów kościelnych, jaki nam autor na
przykładzie swojego kraju serwuje, wzbudza w czytelniku refleksje, jak też te problemy
prezentują się w życiu publicznym – i w Kościele – takich krajów, jak USA, Niemcy, Francja,
Hiszpania czy wreszcie, – co nas najbardziej ciekawi – jak to wygląda w Polsce.
Do wielu tutaj poruszanych zagadnień będziemy mieli okazję wkrótce powrócić przy
lekturze książki Roberta A Haaslera „Polowanie na papieża”, którą w dwudziestą rocznicę
zamachu proponujemy naszym Czytelnikom.
Wiele obiecujemy sobie też po wydaniu pozycji Christophera Hitchensa o Matce Teresie z
Kalkuty, która to książkę będziemy chcieli przedstawić ocenie naszych Czytelników także
jeszcze w tym roku.
Jak zawsze dziękujemy serdecznie za nadsyłane listy oraz uwagi i propozycje nie tylko
wydawnicze.
WATYKAN, FINANSE, BANKIERZY
Papieska kasa
11 lutego 1929 roku Benito Mussolini i kardynał Pietro Gasparri podpisują w Rzymie –
pomiędzy państwem włoskim i Stolicą Apostolską – Traktaty Laterańskie. Historyczne
porozumienie składa się z trzech części: z właściwego traktatu, z konkordatu i z umowy
finansowej. Zgodnie z postanowieniami tej ostatniej Włochy zwalniają od podatków i ceł
towary importowane przez nowo powstałe Państwo Watykańskie – Citta del Vaticano.
Ponadto umowa przewiduje odszkodowanie za wszelkie straty finansowe, których Stolica
Apostolska doznała w wyniku zjednoczenia Włoch. W artykule 1 oszacowane są te straty na
kwotę 750 milionów lirów, a dodając równowartość pięcioprocentowych obligacji
państwowych, odszkodowanie to zamyka się łącznie – w przeliczeniu na warunki obecne –
kwotą ponad 2000 miliardów lirów.
Jeszcze tego samego roku Traktaty Laterańskie zostały ratyfikowane i tego samego dnia, 7
czerwca, papież Pius XI powołał Administrację Specjalną dla działań religijnych
( Amministrazione speciale delle Opere di religione) przekształcona później w Administrację
Dóbr Stolicy Apostolskiej (Amministrazione del patrimonio della sede apostolica – APSA).
No9wa instytucja wyłoniona została z dotychczas istniejących struktur Watykanu, których
zadaniem było administrowanie olbrzymim, powiększonym jeszcze przez reżim
Mussoliniego, majątkiem watykańskim.
Kierownictwo nową instytucją objął laicki finansista, brat jednego z biskupów, Bernardino
Nogara. Dysponując papieskim upoważnieniem, co praktycznie uwalniało go od wszelkiej
kontroli, Nogara natychmiast rozpoczął serię operacji spekulacyjnych na rynku złota i dewiz,
3
a także – na rynku akcji. Zlecając nabycie pakietów kontrolnych i udziałów
mniejszościowych w wielu włoskich spółkach najróżniejszych branż – w przemyśle
tekstylnym, w telekomunikacji, w transporcie kolejowym, w produkcji cementu, w
energetyce, w wodociągach – Bernardino Nogara naprawdę pojawiał się wszędzie. Kiedy w
1935 roku Mussolini gotując się do inwazji na Etiopię potrzebował broni, spore jej zasoby
zostały mu dostarczone przez jedną z fabryk amunicji, którą Nogara zakupił dla Watykanu.
W wyniku postanowień drugiego konkordatu, zawartego 20 lipca 21933 roku pomiędzy
Watykanem i Niemcami, Stolica Apostolska dostaje kolejny zastrzyk finansowy; Pius XI
uzyskuje wtedy od nowego kanclerza Niemiec, Adolfa Hitlera, potwierdzenie otrzymania
Kirchensteuer, czyli pięcioprocentowego podatku od dochodów, który obywatele niemieccy
obowiązani byli płacić na rzecz kościołów: katolickiego i zreformowanego.
Po śmierci Piusa XI, który zmarł 10 lutego 1939 roku (Achille Ratii był papieżem od 6
lutego 1922 r.), na tron Piotrowy wybrany został Eugenio Pacelli – jako Pius XII. Pierwsze
lata jego pontyfikatu przypadają na trudny okres drugiej wojny światowej (1939-1945), i
chociaż pożoga wojenna wykrwawiała kontynent europejski, kasa Stolicy Apostolskiej
napełniała się dzięki „eksterytorialności i neutralności” Państwa Watykańskiego.
Wiele źródeł historycznych wykazuje, że Watykan uczestniczył w przetrzymywaniu
majątku zrabowanego w czasie wojny Żydom i innym podbitym narodom. I tak w lipcu 1997
roku opublikowano dokumenty (zebrane w roku 1946 przez agenta skarbowego USA
Emersona Bigelowa), z których wynika, że w watykańskiej kasie znalazły się setki milionów
franków szwajcarskich, które naziści i ich pobratymcy pod wodzą Ante Pavelića zagarnęli w
Chorwacji w latach 1941 – 1945. Wiele o tych sprawach opowiada w dziesięciotomowej
Kriminalgeschichte des Christentum (Historii kryminalnej chrześcijaństwa) niemiecki
historyk Karlheinz Descher, który poddał też wnikliwej analizie życie prywatne papieża,
stwierdzając miedzy innymi, że Pius XII umarł z majątkiem w wysokości 80 milionów marek
w złocie i dewizach, a jego trzej krewniacy zgromadzili podczas dziewiętnastu lat pontyfikatu
swego wuja 120 milionów marek.
Dnia 27 czerwca 1942 roku Pius XII przekształca dotychczasową Administrację Specjalną
dla Działań Religijnych w Instytut Działań Religijnych (Istituto per le Opere di religiione –
IOR). Akt założycielski IOR wyjaśnia, ze nie chodzi o nadanie nowej nazwy dawnej
strukturze administracyjnej, ale o ustanowienie najprawdziwszego banku watykańskiego,
któremu nadana zostanie oddzielna osobowość prawna, a którego celem nie jest już tylko
samo administrowanie majątkiem Stolicy Apostolskiej, ale „strzeżenie i zarządzanie środkami
pieniężnymi oraz dobrami zbytymi lub powierzonymi instytutowi przez osoby prywatne i
prawne w celach prowadzenia działalności religijnej i szerzenia miłosierdzia
chrześcijańskiego”.
I jakkolwiek formalne kierowanie instytutem powierzone zostało przedstawicielowi
watykańskiego kleru (od 24 stycznia 1944 roku był nim biskup, a potem kardynał Alberto Di
Jorio), to rzeczywiście prowadzenie spraw banku watykańskiego pozostawało nadal w
kompetencji Bernardino Nogary, do którego, jeszcze przed końcem wojny, dołączył
przedstawiciel rzymsko – papieskiej arystokracji, znany adwokat i makler, książę Massino
Spada.
Tuż po wojnie zawiadowany przez Nogarę i Spadę IOR nabywa znaczące pakiety akcji w
takich dużych firmach, jak: Generale Immobiliare, Ceramche Pozzi, Pastificio Pantanella,
Condotte d’ AcQua itd. Wchodzi także – chociaż już bez większych inwestycji – w branżę
ubezpieczeniową ( Assicurazioni Generali, RAS), na rynek telekomunikacji (SIP) oraz do
budownictwa (Italcementi). W ten sposób w zarządach, w których watykański bank posiadał
pakiet kontrolny lub tylko pewną liczbę udziałów, znaleźli się cieszący się osobistym
zaufaniem przedstawiciele papieża.
4
Tak się stało choćby w przypadku Carla, Marcantonia i Giulia, trzech kuzynów Piusa XII.
Giulio, na przykład, reprezentował interesy Watykanu w takich dużych firmach, jak Banco di
Roma czy Societa Italiana Gas, a także w zakładach farmaceutycznych Serono czy spółkach
Esercizio Navi oraz Condil – Tubi Opere Idrauliche e Affini. Warto też dodać, że minister
finansów Włoch, Giulio Adreotti, zwolnił w 1957 roku obywatela Włoch, Giulio Pacellego,
od obowiązku płacenia podatków ze względu na status dyplomaty nadany mu przez Stolicę
Apostolską.
Prowadzony przez duet Nogara – Spada IOR był zresztą niezmiernie aktywny w
przechwytywaniu dających kontrolę pakietów akcji najróżniejszych banków. I tak w roku
1946 bank watykański nabył większościowy pakiet akcji Banca Cattolika del Vaneto, a nieco
później udało mu się odkupić 51 procent akcji Banco di Roma per la Svizzera (przy czym
reszta, a więc 49 procent, pozostawała nadal własnością Banco di Roma, który należał
wprawdzie do państwa włoskiego, ale w którym IOR posiadał też pewne udziały). W
nabytych przez Watykan instytucjach kredytowych były reprezentowane także interesy
lokalnych kurii, które w ten sposób zapewniały sobie szczególnie korzystne warunki obsługi
bankowej i otrzymywania kredytów – i to nie tylko na działania zwykłego zarządu, ale i na
realizację tzw. specjalnych „zbożnych uczynków”.
W roku 1958 zmarł Bernardino Nogara, który był w istocie mózgiem działania IOR.
Wkrótce potem umiera też Pius XII. Dnia 28 października papieżem zostaje wybrany Angelo
Roncalli – Jan XXIII.
Nowy papież, dawny patriarcha Wenecji, bardzo się różnił od swojego poprzednika.
Wprowadzając w życie model apostolstwa opartego na miłości i ukierunkowanego na masy,
Jan XXIII czynił często wyłom w tradycjach watykańskich, stąd zwano go „dobrym
papieżem”. Zaznaczyło się to również w dziedzinie finansów. Papież nakazał IOR
zaprzestania działalności spekulacyjnej, a potrzeby finansowe swojego pontyfikatu wolał
zaspakajać przez upowszechnianie w całej światowej wspólnocie katolickiej systemu datków
i darowizn. Tak wiec podczas pięciu lat panowania papieża Roncallego IIOR ograniczał się
do czynności zwyczajnego zarządzania.
Po śmierci Jana XXIII (zmarł 3 czerwca 1963 roku), papieżem wybrany został syn
przedsiębiorcy bankowego z Brescii – Giovanni Battista Montini (Paweł VI). Podobnie jak
Pacelli, również i Montini był arcybiskupem w Mediolanie, i podobnie jak Pius XII również i
Paweł VI będzie prowadził watykańskie interesy z dużym, wolnym od jakichkolwiek
zahamowań rozmachem.
Zaraz po wyborze papież Montini musiał zająć się poważnym kryzysem finansowym.
Kwoty dobrowolnych datków, hojne dzięki popularności Jana XXIII przekazywane dotąd
przez wiernych, po śmierci „dobrego papieża” poważnie się zmniejszyły: z poziomu 19
miliardów lirów spadły do kwoty poniżej 5 miliardów i nie były już w stanie zaspakajać
potrzeb finansowych Watykanu. Co więcej, papieskie kasy poważnie odczuły skutki nowego
włoskiego ustawodawstwa podatkowego – od grudnia 1962 roku podatek od zysków z
dywidend akcyjnych wzrósł do 30 procent. W Watykanie zrodziła się więc myśl całkowitego
zwolnienia z opodatkowania operacji prowadzonych na rynkach finansowo – giełdowych i, o
ile chadecja wyrażała na to zgodę, to socjaliści, którzy uczestniczyli wtedy, w centro –
lewicowym rządzie Aldo Moro, sprzeciwiali się przyznaniu tego niesprawiedliwego
przywileju. Sprawa ta stała się przedmiotem delikatnych negocjacji dyplomatycznych, które
będą się ciągnąć latami już to z powodu niestabilności kolejnych włoskich rządów, już to z
powodu uporu Watykanu w poddaniu się obowiązkowemu prawu.
Ostatecznie kwestię rozstrzygnięto w 1968 roku, kiedy to rząd oświadczył, że Watykan
zobowiązany jest płacić podatki od zysków z posiadanych akcji, i że do końca roku powinien
on rozpocząć spłatę zaległości skarbowych. W wyniku tej decyzji Watykan miał w ratach
spłacać na rzecz włoskiego fiskusa zaległości w wysokości 6,5 miliarda lirów (około 85
5
miliardów dzisiejszych lirów). Wobec takiego obrotu spraw Stolica Apostolska – aby uniknąć
opodatkowania przez włoskiego fiskusa – decyduje się przenieść posiadany akcjach majątek
poza terytorium Włoch. Zadanie przeprowadzenia tej, ocierającej się o nielegalność, operacji
otrzymuje znany z różnorodnych machinacji sycylijski finansista, przyjaciel Pawła VI i jego
doradca z Mediolanu, Michele Sindona.
Mediolańska mafia
Michele Sindona urodził się w Messynie 8 maja 1920 roku. W 1942 roku uzyskał dyplom
magistra prawa. Na okupowanej przez angielskie i amerykańskie wojska Sycylii zarabiał na
życie handlując z aliantami i z Cosa nostra: alianckim dowódcom wojskowym odsprzedawał
zboże i cytrusy, które wcześniej dostarczał mu mafijny boss Baldassarre Tinebra.
Podczas studiów uniwersyteckich Sindona pracował przez dwa lata w urzędzie skarbowym
w Messynie, co dało mu pewne obeznanie w dziedzinie przepisów podatkowych. Pod koniec
wojny przeniósł się do Mediolanu, gdzie przybył z listem polecającym podpisanym przez
arcybiskupa Messyny. W roku 1947 otworzył kancelarię doradztwa podatkowego –
znajdowała się ona w samym centrum Mediolanu, tuż obok siedziby Izby Skarbowej. Sindona
był katolikiem, ale niezbyt pryncypialnym. Wyspecjalizował się za to w znakomicie
opłacanej sztuce wynajdywania luk w prawie podatkowym, dogłębnie też poznał zasady
funkcjonowania europejskich rajów podatkowych. W 1950 roku utworzył swoją pierwszą
zagraniczną spółkę – Fasco Ag w Lichtensteinie.
W roku 1955 dokonał Sindona całej serii spekulacji budowlanych na przedmieściach
Mediolanu. W tym właśnie czasie arcybiskup Giovanni Battista Montini zamierzał
zrealizować swój plan budowy domu spokojnej starości. Katolicki Sindona nie tylko
przekazał mu do dyspozycji działkę, ale też i znalazł niezbędne do realizacji budowy kapitały.
Inwestycję ukończono w roku 1959, i arcybiskup mógł zainaugurować funkcjonowanie domu
pod wezwaniem Matki Boskiej, natomiast Sindona został doradcą finansowym mediolańskiej
kurii. Stał się nie tylko zaufanym Montiniego, ale także powiązał interesami z ekscelencją
Pasquale Macchim, wpływowym sekretarzem wielce wpływowego prałata.
Kościelne związki Sindony nie ograniczały się jedynie do arcybiskupstwa mediolańskiego,
w swych kontaktach dotarł wkrótce do Watykanu. Mógł tam zresztą liczyć na poparcie
dalekiej krewnej, Anny Rosy, będącej bratową biskupa Amleto Tondiniego, latynisty z
watykańskiego Sekretariatu Stanu.
W roku 1960 Sindona uzyskał status bankowca właśnie dzięki transakcji przeprowadzonej
z papieskim bankiem: jego zagraniczna spółka Fasco Ag – za pośrednictwem księcia Massino
Spady – nabyła kontrolny pakiet udziałów w mediolańskiej instytucji kredytowej Moizzi & C.
W krótkim czasie Sindona wyrugował pozostałych współwłaścicieli i zmienił nazwę banku na
Banca Privata Finanziaria. Następnie odsprzedał pakiet akcji IOR. Była to w istocie pierwsza
z wielu operacji bankowych, które Sindona i IOR wykonali wspólnie. I tak, na przykład, w
1964 roku IOR odstąpi Sindonie większościowy udział w Finabanku (Banque de Financement
w Genewie), ale zatrzymała dla siebie 29 procent akcji, co sprawi, że IOR stanie się
wspólnikiem wszystkich pozostałych operacji dokonywanych przez sycylijskiego finansistę.
Kiedy w 1963 roku Montini wstępuje na tron Piotrowy, sprowadza ze sobą do Watykanu
nie tylko biskupa Macchiego, ale całą grupę osobistości z lombardzkiej kurii: stanowić będą
krąg współpracowników, który szybko w kurii rzymskiej zyska przydomek „mediolańskiej
mafii”, co było w końcu o tyle uzasadnione, że widywany wśród nich Sindona, występujący
w charakterze doradcy z zewnątrz, rzeczywiście kojarzył się z mafią. W istocie Paweł VI
usiłował podreperować sytuację finansową Watykanu poprzez intensyfikację i ekspansję
działań finansowych Stolicy Apostolskiej. Dokonał formalnej reorganizacji finansów
watykańskich: w 1967 roku utworzył Prefekturę do spraw Gospodarczych, która miała
zajmować się koordynacją struktur finansowych i struktur administracyjnych Watykanu.
6
Kierowanie tą instytucją powierzył kardynałowi Egidio Vagnozziemu. Jednakże prefektura
nie sprawowała faktycznie żadnej władzy nad IOR, który choć formalnie nadzorowany był
przez komisję złożoną z kilku kardynałów, to w rzeczywistości pozbawiony był wszelkiej
kontroli. Zadanie wzmożenia aktywności IOR powierzył papież Sindonie, z którym miał
współpracować watykański ekspert finansowy Massino Spada, podczas gdy formalnie IOR –
em kierowali Luigi Mennini i Pellegrino De Strobel.
W drugiej połowie lat sześćdziesiątych Sindona nie zajmuje się już jedynie watykańskimi
finansami, ale świadczy też usługi doradcy podatkowego, miedzy innymi dla włosko –
amerykańskiego mafijnego bossa Joe Doto – znanego FBI jako Joe Adonis, – który w
Mediolanie był ukrytym właścicielem firmy Milbeton, a posiadał także sieć supermarketów
Stella. Usługi doradcze okazały się zapewne na tyle skuteczne, że skłoniły mafijnego bossa
do powierzenia sycylijskiemu finansiście innych bardziej ryzykownych i bardziej delikatnych
operacji finansowych.
Na zlecenie Adonisa Sindona udał się do Stanów Zjednoczonych (sam boss miał tam sporo
problemów z policją) i w Nowym Jorku został przyjęty przez mafijny klan Vito Genovese. Na
zlecenie rodziny Genovese Sindona prowadził sprawy kilku spółek przygotowując kanały do
prania brudnych pieniędzy. Mówiono, że w pierwszej połowie lat sześćdziesiątych Sindona
organizował pranie brudnych pieniędzy mafijnej organizacji Meyera Lasky’ego i jego prawej
ręki Santo Trafficante, która to organizacja miała podobno uczestniczyć w przygotowanym
przez CIA planie zamordowania Fidela Castro.
Sycylijski finansista, pełniący jednocześnie funkcję doradcy Watykanu i doradcy włosko –
amerykańskiej mafii, rychło zabłysnął wkrótce także i w USA stając się w krótkim czasie
bohaterem północnoamerykańskiego rynku finansowego. Prestiżowe czasopisma, takie jak
Time i Business Week, poświeciły mu sporo miejsca podkreślając jego oszałamiający sukces i
przydając mu epitet „superdynamicznego specjalisty od interesów”. Sukces ten wynikał
przede wszystkim z biznesowych układó0w łączących Sindonę z Dawidem M. Kennedym
(prezesem Continental Illinois Bank, któremu Sindona sprzeda 22 procent udziałów Banca
Privata Finanziaria) oraz z adwokatem Richardem Nixonem, który – wybrany potem na
prezydenta USA – powierzy pieczę nad skarbem państwa wspólnikowi Sindony, Davidowi
M. Kennedy’emu. Układy te wynikały prawdopodobnie z wspólnego upodobania do kręgów
międzynarodowej masonerii. Szwagier Sindony, Francesco Bellantonio, był kiedyś wielkim
mistrzem wspólnoty masońskiej Piazza del Gesu, a sam Sindona należał do tajnej łozy
Giustizia e Liberta. Latem 1973 roku zostanie także członkiem tajnej Loży P2, którą kierował
Licio Gelli. A David M. Kennedy I Richard Nixon także byli związani z środowiskami
masońskimi w USA.
Jednakże w Ameryce poczynania Sindony dosyć szybko wzbudziły podejrzenia. W piśmie
przesłanym 1 listopada 1967 roku przez szefa waszyngtońskiej policji, Freda J. Douglasa, do
policji kryminalnej w Rzymie Sindona, Daniel Antohony Porco, Ernest Gengarella i Rolf Vio
(wspólnicy sycylijskiego finansisty w wielu operacjach o posmaku afer) określeni zostali jako
„indywidua zamieszane w nielegalny handel środkami uspokajającymi, pobudzającymi i
halucynogennymi, prowadzony pomiędzy Włochami i USA a być może także i z innymi
regionami Europy”
Ale, podczas gdy w USA Sindona podejrzewany był już o związki z mafią i udział w
międzynarodowym handlu narkotykami, to we Włoszech mógł on nadal spokojnie oddawać
się swoim podejrzanym operacjom finansowym. Mógł tak czynić dzięki doskonałym
stosunkom z politykami chadecji i rekomendacji i wynikającej z faktu powiązania z
Watykanem oraz osobistej znajomości z papieżem. W roku 1968 znajomość ta staje się wręcz
zażyłością. Rzeczywiście Paweł VI, którego zamiarem było uchronić przed opodatkowaniem
we Włoszech spore pakiety posiadanych przez Watykan akcji, polegał na Sindonie.
7
Spór z włoskim fiskusem sprawił też, że ujawniono realne wartości posiadanego przez
Stolicę Apostolską majątku w akcjach. W roku 1967 wartość ich szacowano na blisko 100
miliardów lirów (obecnie około 1300 miliardów), przy czym wartość tę posiadały wyłącznie
akcje podlegające opodatkowaniu. Znawcy problematyki obliczają, że w tym samym czasie
pełna wartość realna inwestycji Watykanu we włoskie akcje wynosiła ponad 202 miliony
dolarów. Do tego należałoby także dodać wartość posiadanych w Rzymie nieruchomości, a
także inwestycji poczynionych poza granicami Włoch.
Realizacje delikatnego zadania uporania się z włoskim fiskusem powierzył papież
sycylijskiemu finansiście. A ten oczekiwań papieża nie zawiódł. Jak pisze, Luigi Di Fonzo w
opracowaniu Saint Peter’s Bank (Bank Świętego Piotra), Sindona przedstawił Ojcu Świętemu
swój plan „należy wyprowadzić inwestycje z Włoch na rynki, gdzie eurodolary zwolnione są
z opodatkowania; w operacjach tych trzeba posłużyć się siecią banków typu off-shore
(posiadających siedzibę w strefie podatkowych rajów). Papieża to niepokoił, ale tak naprawdę
to decyzję już podjął: przekazał Sindonie podpisany przez siebie dokument, na mocy, którego
powierzono mu kontrolę nad zagranicznymi inwestycjami Watykanu. Obydwaj uklękli i
zmówili modlitwę. Potem Sindona chwycił dłoń Pawła VI i ucałował papieski pierścień.
Inne źródła utrzymują, że w rzeczywistości watykańskie pełnomocnictwo dla Sindony nie
miało podpisu papieża, ale sygnował je kardynał, Sergio Guerri, odpowiadający za
działalność Administracji Dóbr Stolicy Apostolskiej – APSA, co przecież i tak nie zmienia
istoty faktów.
Jednakże konieczne było, aby zewnętrzny reżyser watykańskich operacji miał swój
odpowiednik w samym Watykanie, żeby postać tę cechowała taka sama zręczność i brak
skrupułów. W związku z tym Paweł VI postanowił, że kierowanie IOR zostanie powierzone
osobie cieszącej się jego całkowitym zaufaniem, a zarazem wielostronnie utalentowanemu
prałatowi – jego ekscelencji biskupowi Paulowi Casimirowi Marcinkusowi.
Paul Marcinkus urodził się 15 stycznia 1922 roku, w Cicero (na przedmieściach Chicago
w czasach Al. Capone’a). Na księdza został wyświecony w roku 1947, a w 1950 roku
przyjechał do Rzymu, gdzie studiował prawo kanoniczne w Uniwersytecie Gregoriańskim, a
później został słuchaczem Papieskiej Akademii Kościelnej – szkoły przygotowującej kadry
dla dyplomacji watykańskiej. Tam dostrzegł go kardynał Giovanni Benelli, czyli „Numer
dwa” kurii watykańskiej, który powołał go do kierowanych przez siebie urzędów w
Sekretariacie Stanu.
Paweł VI, który zyskał przydomek pierwszego w historii papieża podróżującego, udał się
w 1964 roku z misja apostolską do Izraela. Podróż ta okazała się organizacyjną klęską,
zwłaszcza w zakresie zapewnienia papieżowi ochrony osobistej. Wobec tego organizację
następnej podróży papieskiej, tym razem do Indii powierzono Paulowi Marcinkusowi.
Pochodzący z Chicago prałat, który znał biegle cztery języki, pojechał z papieżem oficjalnie
jako tłumacz, ale zarówno jego imponująca postura, jak i zachowanie, kiedy eskortował Ojca
Świętego, sugerowały, że prawdziwą rolą było pełnienie funkcji osobistego ochroniarza
Pawła VI. Potwierdza to fakt, że kiedy podczas kolejnej wizyty papieskiej – na Filipinach w
1970 roku – pewien niezrównoważony malarz rzucił się na papieża z nożem, nóż ten
osobiście wyrwał mu właśnie Marcinkus.
Kariera Marcinkusa jest dosyć podobna do kariery Sindony – była piorunująca. W grudniu
1968 roku Paweł VI mianuje go sekretarzem IOR. Miesiąc później Marcinkus zostaje
biskupem diecezji Orte, a wkrótce potem zostaje mu powierzona prezesura watykańskiego
banku. Jak usłyszeli to odeń, Mennini, Spada i De Strobel, a więc kolejni prezesi IOR,
Marcinkus nie czuł się ekspertem w dziedzinie finansów, ale – dzięki pomocy super fachowca
Sindony – była to wada do usunięcia.
Wiosną 1969 roku duet Sindona – Marcinkus uaktywnia się celem dokonania sprzedaży
akcji spółki Societa Generale Immobiliaria (SGI), od lat będącej oczkiem w głowie
8
Watykanu, jako że Watykan posiadał w niej 38 procent udziału o wartości szacowanej wtedy
na 30 miliardów lirów. Oficjalnym uzasadnieniem tej operacji było znaczne zadłużenie
spółki. I oto Sindona oświadcza, że skłonny jest zakupić posiadany, przez IOR pakiet tej
spółki płacąc po dolarze za każdą akcję, – co stanowiło wówczas cenę dwukrotnie wyższą od
ceny rynkowej. W rzeczywistości jednak sycylijski finansista nie dysponował środkami na
zakup całego pakietu i zakupił tylko jego część, natomiast resztę, pozostającą w posiadaniu
IOR, przeniósł Marcinkus do spółki mającej siedzibę w luksemburskim raju podatkowym, co
sprawiło, że papiery te nie podlegały już opodatkowaniu na rzecz fiskusa włoskiego.
Machinacje duetu Sindona – Marcinkus w odniesieniu do pozostającej w posiadaniu IOR
spółki SGI opierały się w istocie na pewnym oszustwie, w którym uczestniczył Charles
Bludhorn – żydowski finansista austriackiego pochodzenia, stojący na czele imperium, Gulf
and Western Industries, właściciel szybów naftowych, hoteli, kopalni, a nawet wytwórni
filmowej Paramount. W USA działalność aferzysty Bludhorna obciążona była dużymi
podejrzeniami o związek z mafijno – żydowskim syndykatem, na czele którego stali Meyer
Lansky, Harry Stromberg i Mickey Cohen. Bludhorn był wspólnikiem Sindony w Continental
Finanse (spółce, która miała największy udział w kierowanym przez Kennedy’ego
Continental Illinois Bank).
Wspominany wcześniej Di Fonzo pisze, że Bludhorn gotów był nabyć akcje SGI za kwotę
ośmiu milionów dolarów, ale nie mając gotówki zaproponował, że nabędzie je płacąc nie
dolarami, lecz pięćdziesięcioprocentowym udziałem w spółce kapitałowej, która posiadała
230 tysięcy metrów kwadratowych terenu należącego do wytwórni filmowej Paramount.
Teren ten miał być w przyszłości przeznaczony na działki pod budowę domków. Kontrahenci
dogadali się, i w ten sposób Bludhorn stał się jednym z głównych akcjonariuszy SGI, a
pierwsza operacja na rzecz Watykanu prowadzona przez tandem Sindona – Marcinkus,
znalazła szczęśliwe zakończenie.
W istocie chodziło jednak tylko o stworzenie pozorów, bowiem jakiś czas po podpisaniu
umowy wyszło na jaw, że ta operacja, jak zresztą wiele innych firmowanych przez
Bludhorna, opierała się na ukrytym matactwie; jeszcze dzisiaj obecnie wiele osób zadaje
sobie pytanie, czy wtedy naprawdę wykorzystano dobrą wiarę takich dwóch super spryciarz
jak Sindona i Marcinkus, czy też uczestniczyli oni w oszustwie na zasadzie wspólników. A
oszustwo stało się oczywiste w momencie, gdy emisariusze z Watykanu przybyli do Los
Angeles, aby przejąć w posiadanie grunt, który okazał się obłożony długami i hipoteką, a
sama okolica w ogóle nie nadawała się do zabudowy. Jak wykazało późniejsze dochodzenie
przeprowadzone przez Security and Exchange Comission (instytucję kontrolną z ramienia
amerykańskich giełd), transakcja z Bludhornem była fikcyjną operacją, która miała
generować zysk w wyniku przechodzenia przedmiotu sprzedaży z rąk do rąk.
Poczynając od tej operacji duet Sindona – Marcinkus rozpoczął długą serię machinacji
akcyjnych, zabiegów księgowych, spekulacji i oszustw podatkowych. Było to finansowe
piractwo, w których już wkrótce miał uczestniczyć trzeci bohater: katolicki bankier i mason w
jednej osobie – Roberto Calvi.
Piracka trójca
Roberto Calvi urodził się 13 kwietnia 1920 roku w Mediolanie. Dyplom z ekonomii i
handlu uzyskał na Uniwersytecie im. Bocconiego (szefa biura propagandy w uniwersyteckiej
federacji faszystów w Mediolanie). Podczas II wojny światowej razem z Navarą walczył w
oddziale artylerzystów na froncie wschodnim. Kiedy w 1944 roku został zwolniony z wojska,
rozpoczął pracę w Lecco, w „laickim” oddziale Banca Commerciale (gdzie urzędnikiem był
też jego ojciec), jednak dwa lata później – może dlatego, że był żarliwym katolikiem –
przeszedł do Banco Ambrosiano, mediolańskiej instytucji kredytowej zwanej bankiem dla
9
księży. Banco Ambrosiano został utworzony w 1896 roku przez biskupa Giuseppe Toviniego,
działającego na polecenie kardynała Andrea Ferrari. Na początku wieku bank kojarzony był z
propagowaniem działalności religijnej i dobroczynnej – kredytował instytucje religijne,
dobroczynne, kongregacje religijne. Kontrole nad nim sprawowała mediolańska kuria. Celem
utrzymania opinii banku katolickiego umieszczono w statucie zapis, na mocy którego jego
akcjonariuszami mogli być posiadacze świadectwa chrztu oraz wydawanego przez proboszcza
zaświadczenia o praktyce religijnej.
W roku 1958 Calvi awansował na asystenta dyrektora generalnego banku Carlo Alessandro
Canesi, a w 1965 roku – kiedy Canesi został powołany na stanowisko prezesa zarządu – Calvi
został dyrektorem naczelnym. Pod koniec 1970 roku, kiedy to współpracował już z Sindoną i
z dwoma przepotężnymi braćmi masonami: przyszłym przywódcą Loży P2 Licio Gellim i
Umberto Ortolanim, otrzymał funkcję dyrektoria generalnego Banco Ambrosiano. Nick
Tosches, w Il mistero Sindona (Tajemnica Sindony) powołując się na opinie Sindony pisze, że
Calvi posiadał osobowość człowieka zdecydowanego w dążeniu do władzy i bogactwa, i
prosił Sindonę o pomoc w uzyskaniu pozycji, jaką już Sindona posiadał, chciał być sam dla
siebie panem. Wtedy Sindona postanowił, że zrobi wszystko, aby go wspierać. Poinstruował
go, jak utworzyć sieć instytucji finansowych w Luksemburgu, na Bahama, w Kostaryce, w
Vaduz. Instytucje te cieszyły się poparciem banku Ambrosiano, a jednocześnie korzystały z
luksusu poufności, jaki oferowały wymienione kraje.
W Boże Narodzenie 1969 roku, w kancelarii mecenasa Umberto Ortolani, odbyła się
historyczna kolacja, w której poza gospodarzem uczestniczyli: Calvi, Sindona, Gelli. Celem
spotkania było ustalenie wspólnej strategii i określenie rodzaju pomocy, jaką każdy z
uczestników mógłby okazać Calviemu w zrobieniu przezeń kariery w Banco Ambrosiano.
Ortolani był twórcą włoskiej agencji prasowej, prezesem zrzeszenia dziennikarzy włoskich za
granicą, pozostawał w znakomitych układach z Fanfanim i Andreottim, posiadał też świetne
stosunki z Watykanem. Sindona obiecywał, że będzie wspierał Calviego z zewnątrz oraz że
chętnie zostanie wspólnikiem w prowadzonych w przyszłości interesach. Gelli natomiast
deklarował wsparcie ze strony polityków każdego szczebla.
Z chwilą nominacji Calviego na dyrektora Banco Ambrosiano pierwotny watykański
zamysł wywinięcia się z zobowiązań wobec włoskiego fiskusa nabrał nowych, zupełnie
realnych kształtów. Strategicznym celem stało się utworzenie katolickiego Lobby
finansowego, które zdolne byłoby konkurować z międzynarodowym środowiskiem
finansistów laickich na takim poziomie, który umożliwiałby nie tylko samo zabezpieczenie
interesów doczesnych Kościoła, ale i wywierania nacisku na zachodnie gremia polityczne, by
budować szeroki front zaporowy wobec komunizmu. Projekt wydawał się skrojony na miarę
cieszącego się zaufaniem papieży Sindony – który nie tylko, że był uznanym finansistą, ale
też jako związany z włoską chadecją, znał wpływowych polityków administracji
amerykańskiej, miał kontakty z włosko – amerykańską mafią oraz z międzynarodowymi
środowiskami masonerii, a wszyscy oni byli zagorzałymi antykomunistami. Jednakże
sycylijski finansista wiedział już wtedy, że dla realizacji ambitnego planu same jego banki
oraz IOR nie wystarczą, i że niezbędne będzie współdziałanie z mediolańskim „bankiem
księży”. Od początku istnienia Banco Ambrosiano wśród jego akcjonariuszy, byli także:
Papieski Instytut do spraw Zewnętrznych, spółka Fabrica del Duomo (Warsztaty Katedralne),
bank San Paolo di Brescia, Instytut Figlie del Sacro Cuore di Gesu (Instytut Córek od
Świętego Serca Jezusowego), Seminarium Arcybiskupie w Mediolanie. I rzeczywiście, pod
kierownictwem Calviego, Banco Ambrosiano bardzo szybko osiągnął w świecie
międzynarodowej finansjery najlepszą pozycję spośród wszystkich prywatnych banków
włoskich.
Jedna z pierwszych operacji wykonanych przez trio Sindona – Marcinkus – Calvi
dotyczyła spółki akcyjnej Compendium, mającej siedzibę w Luksemburgu. Spółka ta
10
pozostawała pod kontrolą IOR i grupy finansowej Sindony działającego przez Fasco Ag. W
listopadzie 1970 roku 20 procent akcji Compendium zostało sprzedanych szwajcarskiemu
bankowi del Gottardo (pakiet większościowy dający kontrolę nad bankiem należał do IOR i
do Ambriosiano), kolejne 40 procent zostało zbyte bankowi Ambriosiano, a pozostałe 40
procent akcji pozostało w Fasco Ag, a więc w gestii Sindony. Operacja została dokonana na
terytorium raju podatkowego w Nassau (na Bahama). Następnie w marcu 1971 roku,
kontrolowana przez Ambrosiano spółka Compendium utworzyła spółkę o nazwie Cisalpine
Overseas Bank, będącą instytucją kredytową z siedzib a w Nassau. Prezesem spółki został
kardynał Marcinkus.
Operacja Compendium zapoczątkowała niebezpieczną, utkaną przez trójcę Sindona –
Marcinkus – Calvi, sieć pogmatwanych transakcji miedzy spółkami. Wszystko odbywało się
na zasadzie domina: dokonywane w zawrotnym tempie operacje kupna – sprzedaży akcji
zawsze kończyły się tym, że pakiety docierały do jakichś spółek akcyjnych z siedzibą w
Liechtensteinie, na Bahama lub w innym raju podatkowym. Ruchom akcji towarzyszyły
ruchy kapitałów wysyłanych i przyjmowanych przez Banca Cattolica del Veneto, Cisalpine
Overseans Bank, Centrale Finanziaria, Bastogi, amerykański Franklin Bank oraz Credito
Varesino.
Afera ze spółką Finambro dobrze obrazuje styl działania trzech katolickich bankierów.
Dysponując kwota nie mniejszą niż 200 milionów (ówczesnych) dolarów, co do pochodzenia
których nikt w tamtych czasach nie był w stanie otrzymać żadnych wyjaśnień, Sindona
dokonuje prania tych pieniędzy tworząc inne spółki, by pod ich szyldem nabywać niewielkie
banki, w które inwestuje „niebudzące podejrzeń” kapitały, a te urastają już później do
zawrotnych kwot. W przypadku spółki Finambro dwaj ukryci wspólnicy Sindony – Calvi i
Marcinkus – w ogóle się nie ujawniają. Do utworzonej 26 października 1972 roku spółki
weszli: Cosimo Viscuso (handlarz mebli z Palermo) i Maria Sebastiani (gospodyni domowa),
wnosząc kapitał założycielski w wysokości jednego miliona lirów. Wkrótce 6 czerwca 1973
roku, Finambro przekształca się w spółkę akcyjną, a także dwukrotnie podwyższa swój
kapitał zakładowy: za pierwszym razem do kwoty 500 milionów lirów, a za drugim – zaraz
potem – do 20 miliardów lirów. Po otrzymaniu zezwolenia komisji do spraw kredytów i
oszczędności spółka Finambro, która do tej pory nie prowadziła żadnej działalności, nabywa
pakiet akcji Banca Generale di Credito, niewielkiej instytucji kredytowej, powstałej z
inicjatywy znanego konstruktora budowlanego Renzo Zingone (zresztą pierwszego męża
Donatelli Pasquali, która wyjdzie powtórnie za mąż za przyszłego premiera Lamberto Dini).
Transakcja odbyła się za cenę dwu miliardów lirów.
Interesujące, że prowadzone w późniejszym czasie śledztwo pozwoliło ustalić, iż
miejscowość Trezzano sul Naviglio, będąca miejscem spotkań wielu pochodzących z Sycylii
mafiosów (miedzy innymi rodzin Ciulla, Carollo i Guzzardi), stanowiła jednocześnie centrum
dowodzenia realizowanych akcji porwań znanych osobistości.
Tak więc, wobec zawrotnego – notowanego na mediolańskiej giełdzie – sukcesu spółki
będącej własnością Cosimo Viscuso, pojawiło się pytanie, kto naprawdę stoi za sycylijskim
handlarzem. Czyją jest marionetką?
Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać. I to właśnie sam Sindona dał do zrozumienia,
że faktycznym właścicielem spółki Finambro jest tylko i wyłącznie on sam. Fakt, że spółka to
jego własność, dość szybko znalazł swoje potwierdzenie. 2 sierpnia 1973 roku odbyło się
nadzwyczajne spotkanie akcjonariuszy Finambro, które przyjęło uchwałę o kolejnym
podwyższeniu kapitału spółki z kwoty 20 miliardów do poziomu 160 miliardów. Ruch ten
został jednak zastopowany, ponieważ włoski Urząd do spraw Obrotu Dewizowego stwierdził,
że do kasy Finambro dokonała wpłaty poważnych kwot jedna z luksemburskich instytucji
kredytowych. Spółką tą była Capisec Holding S.A., którą urząd zidentyfikował jako podmiot
kontrolowany przez znany już tercet: Sindona – Marcinkus – Calvi.
11
Układ istniejący pomiędzy trzema katolickimi bankierami od samego początku jawi się
jako rodzaj przestępczej zmowy. Sindona powiększa własne imperium, przy czym udaje mu
się prać i lokować ogromne pieniądze, przekazywane przez mafijne sycylijsko –
amerykańskie grupy przestępcze. Calvi z kolei wykorzystuje kapitały Banco Ambrosiano do
nabywania na własny rachunek kolejnych, coraz większych pakietów akcji banku,
zamierzając stać się jego jedynym właścicielem. Marcinkus natomiast dokonuje operacji
pozwalających ratować majątek watykański przed opodatkowaniem go przez włoskiego
fiskusa, co ma wpływ na rozwój doczesnych spraw papiestwa.
Ale finanse Kościoła zyskują jeszcze inne korzyści dodatkowe: IOR pobiera nie tylko
lichwiarskie prowizje od dokonywanych przez znane trio transakcji, ale też inkasuje ogromne
zyski z eksportu włoskich kapitałów. Samo przesyłanie pieniędzy odbywa się zresztą
pozornie legalnie dzięki zasadzie eksterytorialności Państwa Watykańskiego wobec Włoch.
Sam Sindona tak później o tym powie: „IOR otwierał konto we włoskim banku. Klient
włoskiego banku wpłacał na to konto gotówkę, a IOR zajmował się już przekazywaniem
pieniędzy przez klienta walucie do określonego banku za granicę. Wykonując tę operację IOR
pobierał prowizję, która była nieco wyższa od ogólnie praktykowanych. Władze włoskie ani
bank centralny nigdy się do tego nie wtrącały... Kiedy biskup Marcinkus zrozumiał, na czym
polegała cała ta operacja, mógł się przekonać, że stosowany przez IOR do przesyłania
pieniędzy system był rodzajem przestępstwa dokonanego”
W dokonywanych w latach 1971 – 1973 finansowych kombinacjach Sindona i Marcinkus
zdobyli się także na obracanie fałszywymi, sfabrykowanymi przez mafię obligacjami na
kwotę półtora miliarda dolarów. Fakty te zaczęły wychodzić na jaw pod koniec 1971 roku,
przy okazji prób przejęcia kontroli nad holdingiem o nazwie Societa Italiana perle strade
ferrate meridionali (Włoska spółka eksploatacyjna kolei południowych – znana jako Bastogi).
Spółka ta w rzeczywistości prowadziła interesy w branżach: obrotu nieruchomościami,
górniczej, chemicznej, produkcji cementu itd. Dosyć szybko poznano, kim był ten, kto
zamierzał posilić się tym ogromnym tortem: był to Michele Sindona – w spółce z
Marcinkusem.
Wkrótce do rozpowszechniających się z tej okazji w środowisku bankierów pogłosek
dochodzi nowa – oto Sindona i Marcinkus zamierzają ulokować w kilku niemieckich bankach
pakiet amerykańskich obligacji wartości stu milionów dolarów. I banki godzą się podobno
wypłacić w zamian gotówkę potrzebną na zakup 50 procent udziałów kapitałowych w spółce
Bastogi. Gdy prezes spółki, Tullio Torchiani, usiłował dowiedzieć się na ten temat czegoś
więcej, wszelkie próby napotykają początkowo ze strony niemieckich banków na mur
milczenia. Wkrótce jednak Torchiani i inni europejscy bankierzy nie mają już wątpliwości, że
nie są to tylko pogłoski. Ale mimo to nie było łatwo ani nikt nie był na tyle mocny, aby ów
mur milczenia obalić. W końcu jednakże intryga ujawniła się i próba zawładnięcia spółką
Bastogi zakończyła się fiaskiem. Coraz powszechniej też zaczęto mówić, że obligacje te były
fałszywe i że zostały przekazane do kasy pancernej watykańskiego banku, gdzie strzegł ich
Marcinkus.
Podążając śladem pierwszego pakietu fałszywych obligacji, niedługo potem, wiosną 1973
roku, agenci FBI odkryli, że włoski kombinator Mario Foglini ulokował część tych obligacji
w Handelsbanku w Zurichu – na rachunku prałata watykańskiego monsignora Mario
Fornasariego. Druga ich część trafiła na rachunek jednego z oddziałów Banco di Roma.
Dodać warto, że w niecały rok później także Banco di Roma stanie się dla klanu
Andreottiego punktem oparcia dla próby ratowania chwiejącego się imperium Sindony.
Wtedy prezesem zarządu banku zostaje mianowany Mario Barone, przyjaciel zarówno
Sindony jak i Andreottiego, i to wówczas wdrożona będzie „strategia ratunkowa”, która okaże
się prawdopodobnie odpowiedzialna za ogromne straty banku związanego z włoskimi
bankami Sindony.
12
Foligni oświadczył później, że pierwsze lokaty obligacji stanowiły wymagany przez
Marcinkusa test potwierdzenia wiarygodności tych walorów. Ujawnił też w szczegółach całą
operację i kulisy prób przejęcia przez Sindonę, co doprowadziło śledczych do watykańskich
poczekalni.
Z końcem kwietnia 1973 roku agenci FBI przesłuchali Marcinkusa. Prezes papieskiego
banku stwierdził, że z Sindoną utrzymywał „wyłącznie kontakty dotyczące mało istotnych
spraw handlowych”, zaprzeczył, że miał cokolwiek wspólnego z fałszywymi walorami, a
także sugerował, że cała sprawa spowodowana jest pomówieniami ze strony osób, które jemu,
pierwszemu amerykańskiemu prałatowi z tak wysoka pozycją w hierarchii watykańskiej,
zazdroszczą osiągnięcia znaczącego sukcesu osobistego (dwa lata później, w 1975 roku, w
wywiadzie dla dziennikarza Time Paula Horne’a Marcinkus stwierdzi, że „nigdy nie
utrzymywał w ogóle kontaktów handlowych z Sindoną”). Amerykańscy śledczy zdawali się
uwierzyć w kłamliwe oświadczenia biskupa, bowiem w lipcu 1973, kiedy przedstawili
zarzuty szesnastu osobom (w tym także Foligniemu), w tym gronie nie znaleźli się ani sam
Marcinkus, ani inni dygnitarze z IOR. Niektórzy uważają, że śledztwo FBI zostało
zablokowane właśnie, dlatego, że w sprawie obrotu fałszywymi papierami pojawił się wątek
watykański.
Poczynania trójki, Sindona – Marcinkus – Calvi znalazły się też pod lupą władz
federalnych USA. Oto komisja kontrolna giełd amerykańskich (Security and Exchange
Commission) prowadząc dochodzenie w sprawie działalności pewnej dziwnej spółki o nazwie
Fiduciary Investment Service, która usiłowała nabyć pakiet akcji korporacji Vecto Offshore
Industries z Los Angeles, odkryła liczne ślady aktywności zespołu Sindona – Marcinkus –
Calvi. Okazało się, że Fiduciary Investment działa jako spółka powiernicza na rzecz
Continental Illinois Bank z Chicago, który z kolei był parawanem innej, działającej w
Luksemburgu spółki akcyjnej Zelinka Holding, będącej właścicielem tajemniczego Amincor
Bank z Zurichu. W tej sytuacji wspomniana komisja wydała zakaz nabycia akcji Vecto przez
Fiduciary Investment, uzasadniając decyzję faktem, że operacja ta stanowiła machinację
grupy finansowych aferzystów, wśród których prym wiódł zarządca IOR Luigi Mennini, przy
czym sam, Amincor Bank (związany z grupą Sindona – Marcinkus) określono jako „wysoce
podejrzany ośrodek działalności finansowej”.
Początek końca
W pierwszych miesiącach 1974 roku międzynarodowy rynek akcji znalazł się w złej
koniunkturze. Sindona musiał stawić czoła sytuacji, w której notowania jego spółek
gwałtownie spadały i dawał się odczuwać brak pieniędzy. Taki feralny zbieg dwóch
kryzysów mógł przynieść fatalne skutki dla finansowego imperium zbudowanego przez
osobistego doradcę Pawła VI.
Poszukując wyjścia z trudnej sytuacji, Sindona liczył na uzyskanie pomocy ze strony
swoich ojców chrzestnych – polityków włoskich, a więc klerykalno – prawicowej frakcji
Fanfaniego i chadecji Andreottiego, oraz polityków amerykańskich, czyli administracji
Nixona. Jednakże rok 1974 był politycznie trudnym okresem także dla protektorów Sindony.
I chociaż sycylijski finansista wpłacił do kasy chadecji ponad dwa miliardy na wsparcie
popieranej żarliwie przez Watykan kampanii anty rozwodowej, to jednak 12 marca chadecja
batalie przy urnach wyborczych przegrywa i przezywa głęboki kryzys polityczny. W
Ameryce pozycja przyjaciół Sindony jest jeszcze gorsza: latem wybucha afera Watergate i 8
sierpnia Richard Nixon zmuszony jest opuścić Biały Dom.
Pozbawiony politycznego wsparcia zarówno we Włoszech jak i w USA, znalazł się
Sindona w trudnej sytuacji. A wkrótce stało się jeszcze gorzej. Oto 27 września sąd w
Mediolanie wszczyna postępowanie likwidacyjne Banca Privata. Na likwidatora wyznaczono
13
mecenasa Giorgio Ambrosoli. Niecały tydzień później w Stanach Zjednoczonych sąd orzeka
niewypłacalność Franklin Bank, a 14 października, sąd mediolański również ogłasza stan
niewypłacalności Banca Privata.
Nieuchronna jest reakcja łańcuchowa: 7 stycznia 1975 roku szwajcarski sąd wydaje wyrok
o upadłości Finabank w Genewie – jego dwoma właścicielami są sycylijski bankrut i IIOR. W
poufnej notatce włoskich służb specjalnych (SID) z 163 stycznia 1975 roku podaje się, że
„sytuacja księgowa Sindony wykazuje >>dziurę<< szacowaną na 600 – 700 miliardów” i że
Watykan „stracił na transakcjach z Sindoną kilka miliardów lirów”. Krach imperium Sindony
niesie w istocie poważne skutki finansowe i prawne również dla dwóch wspólników –
partnerów: IOR i Banku Ambrosiano.
Aby ratować, co się da, biskup Marcinkus i Calvi wykonują serię ryzykownych operacji
finansowych. Sytuacja staje się tym trudniejsza, że kilka miesięcy wcześniej Watykan doznał
straty 25 miliardów ulokowanych w szwajcarskim Svirobanku w Lugano, który – zarządzany
przez prezesa Giulio Pacellego i dyrektora wykonawczego Luigiego Menniniego – w 51
procentach należał do IOR. I oto jesienią 1974 roku na kontach Svirobanku stwierdzono
ogromne manko.
Odpowiedzialnością obciążono wicedyrektora Mario Tronconi. Wkrótce ciało
Tronconiego znaleziono na torach kolejowych pomiędzy Lugano i Chiasso. W kieszeni
nieboszczyk miał list pożegnalny do żony, dlatego uznano, że było to samobójstwo.
Natomiast w biurku kierownictwa IOR był inny list, podpisany przez Tronconiego,
zawierający jego „najgłębszą spowiedź”. Pojawiły się głosy, że być może nie było to
samobójstwo.
W ramach doraźnej strategii Banco Ambrosiano zakupił, na przykład, w 1976 roku pakiet
większościowy Banco Mercantile z Florencji. Dawid Yallop w książce In nome di Dio (W
imieniu Boga) podaje, że zakupu tego dokonano na rzecz banku watykańskiego. 7 grudnia
akcje znalazły się w rękach domu maklerskiego Giammei and Company, który często działał
na zlecenie Watykanu. Tego samego dnia akcje zostały „zdeponowane” w banku
watykańskim. Brak ze strony Watykanu wystarczających środków na opłacenie akcji został
wyrównany kredytem dla Banca Waticana w wysokości 8 miliardów lirów. Pieniadze te
znalazły się na otwartym od niedawna koncie nr 42801. Dnia 29 czerwca 1977 roku
Giammeni, działając za pośrednictwem Credito Commerciale, wykupił akcje od Banca
Vaticana. W trakcie odbywania tej krętej drogi wartość akcji, przynajmniej na papierze,
dramatycznie wzrosła. Pierwotnego zakupu dokonano za cenę 14 tysięcy lirów za akcję, a
kiedy wróciły one znowu do Giammei, warte były już po 26 tysięcy za sztukę. 30 czerwca
1977 roku zostały sprzedane spółce Immobiliare XX Settembre, która pozostawała pod
kontrolą Calviego. Na papierze Banca Vaticana zarobiła na tym prawie osiem miliardów
lirów. Jak powiada dalej Yallop – w rzeczywistości Calvi zapłacił bankowi watykańskiemu
800 milionów lirów za przywilej używania jego nazwy i za związane z tym ułatwienia.
Sprzedając sobie samemu za podwójną cenę akcje, które już posiadał, Calvi znacznie
podniósł – na papierze – wartość Banco Mercantile, czyli po prostu ukradł 7 724 378 100
lirów, tj. kwotę, którą wpłacił do Banca Vaticana. Następnie Calvi sprzedał akcje swojej
mediolańskiej rywalce Annie Bonomi za cenę 33 miliardów lirów. Biorąc pod uwagę, że IOR
był formalnie i faktycznie udziałowcem w Banco Ambrosiano, a także w wielu innych
spółkach kontrolowanych przez ten bank, za opisaną wyżej „kradzież” odpowiedzialność
ponoszą także i Calvi, i Marcinkus.
Tymczasem Sindona w Nowym Jorku, gdzie oczekiwał go proces w związku z krachem
Franklin Bank, czynił desperackie wysiłki, żeby ratować swoje umierające imperium
finansowe. Uaktywniał wszelkie możliwe koneksje w kręgach mafijnych i masońskich,
naciskał na Watykan i na Chrześcijańską Demokrację.
14
Aby uniknąć zażądanej w grudniu 1976 roku przez mediolańską prokuraturę ekstradycji
(włoski wymiar sprawiedliwości zamierzał pociągnąć go do odpowiedzialności za
spowodowanie bankructwa), Sindona oświadczył wobec amerykańskich sędziów, że jest
ofiarą „komunistycznego spisku” i na poparcie powyższego przedstawił złożone pod
przysięgą zeznania mistrza Loży P2 Licio Gelli, wysokiego rangą sędziego i członka tejże
loży Carmelo Spagnuolo, włosko – amerykańskiego masona Philipa Guarino, byłego mistrza
wspólnoty masońskiej z piazza del Gesu Francesco Bellantonio, członka Loży P2 Edgardo
Sogno, deputowanego z ramienia Włoskiej Partii Socjalistyczno – Demokratycznej Flavio
Orlandi oraz swojego ekswspólnika w interesach Johna McCaffery’ego.
W tym samym czasie sycylijski bankrut usiłuje wywrzeć nacisk na likwidatorze Banca
Privata Giorgio Ambrosolim, nie wahając się nawet przed groźbą, że zorganizuje porwanie
jednego z prezesów Mediobanku – Enrico Cuccia. Przede wszystkim domaga się wdrożenia
strategii ratunkowej, o której wspominał wcześniej klan Andreottiego (a więc uzdrawiającej
interwencji Banco di Roma, jawnego wsparcia ze strony Banco Ambrosiano i dyskretnych
działań IOR). Wdrożeniu tego planu sprzeciwił się jednak włoski bank centralny i likwidator
Giorgio Ambrosoli.
Calvi i Marcinkus wolą się nie ujawniać: wykonują chaotyczne ruchy, aby przyjść na
ratunek ich ekswspólnikowi, (co w istocie jest bardzo trudne) i robią wszystko, aby
ograniczyć straty wynikłe z krachu Sindony. W zaistniałej sytuacji sycylijski bankrut wybiera
sobie za cel prezesa banku Ambrosiano.
Z początkiem listopada 1977 roku Calvi otrzymuje list z pogróżkami podpisany
nazwiskiem Cavallo, a kilka dni później pojawiają się w centrum Mediolanu plansze ze
szczegółowym opisem całej serii operacji dokonanych wspólnie przez Sindonę i Calviego.
Fakty te Sindona potwierdził 24 listopada w piśmie swojego pełnomocnika Luigi Cavallo
skierowanym do gubernatora włoskiego banku centralnego Paolo Baffi. Tak rozpoczęła się
cała kampania obrzucania oskarżeniami prezesa Ambrosiano. Trwać ono będzie aż do lutego.
17 kwietnia 1978 roku włoski bank centralny zarządza kontrolę w Banco Ambrosiano.
Kontrola ta ukończona 17 listopada tego samego roku, wskazywać będzie na gąszcz
nieprawidłowości, nadużyć i protekcji w przyznawaniu kredytów na rzecz spółek Sindony, a
także innych ważnych osobistości z kręgów masońskich zbliżonych do Loży P2, oraz wielu
działań ryzykownych dla płynności finansowej, w tym też posunięć związanych z finansami
zagranicznymi, – „wobec których wykonywanie kontroli przez włoskie władze monetarne jest
niemożliwe”.
I oto 6 sierpnia 1978 roku Paweł VI umiera. Śmierć Montiniego, będącego inspiratorem
zawiązania trójcy Sindona – Marcinkus – Calvi jest ciężkim ciosem dla wątłych już i tak
nadziei Sindony. Cios ten staje się ostateczny z chwilą wyboru nowego papieża.
26 sierpnia konklawe złożone z kardynałów wynosi na tron Piotrowy byłego patriarchę
Wenecji Albino Lucianiego, który przybiera imię Jana Pawła I. Nowy papież znany jest z
surowości przestrzegania zasad moralnych, a w przeszłości miał już pewne utarczki z
prezesem IOR Paulem Marcinkusem. Miało to miejsce w 1972 roku, kiedy Marcinkus
sprzedał bankowi Ambrosiano pakiet kontrolny akcji Banca Cattolica del Veneto, w którym
niewielki udział posiadały również diecezje regionu weneckiego. Za sprawą Calviego Banca
Cattolica cofnęła korzystne warunki, którymi cieszyły się instytucje weneckie, co
spowodowało protest patriarchy weneckiego w Watykanie. W trakcie spotkania z zastępcą
sekretarza stanu Giovannim Benellinim Luciani dowiedział się o praktykach Marcinkusa.
Tuż po wyborze, 31 sierpnia, do nowego papieża zwrócił się na łamach tygodnika
gospodarczego Il Mondo dziennikarz Paolo Panerai, który w liście otwartym do Jana Pawła I
pyta: „Wasza Świątobliwość, czy właściwym jest, by Watykan działał na rynkach
finansowych jako podmiot dokonujący spekulacji? Czy właściwym jest, aby Watykan
posiadał bank, który przeprowadza nielegalne transakcje kapitałów z Włoch do innych
15
krajów? Czy właściwym jest, aby bank ten dopomagał Włochom w unikaniu opodatkowania
przez włoski system podatkowy?”.
Drugi list otwarty papież Luciani otrzymał już 12 września. Tym razem opublikowany
został przez kontrowersyjny tygodnik Op, kierowany przez członka Loży P2 Mino
Pecorelliego. W artykule zatytułowanym Wielka Loża Watykańska tygodnik Op zdecydował
się przedstawić miedzy innymi listę 121 nazwisk watykańskich dygnitarzy, którzy mieliby
być związani z masonerią. Na liście tej, wśród nazwisk innych prałatów, znajdowały się także
nazwiska Paula Marcinkusa i prawej ręki prezesa IOR – Donata De Bonisa.
W tym samym czasie Jan Paweł I otrzymał także poufne pismo od włoskiego ministra
handlu zagranicznego Rinaldo Ossoli, który przypominał, że zgodnie z niedawno wydanymi
przepisami włoskich władz finansowych IOR powinien być traktowany „formalnie i
faktycznie jako instytucja bankowa nieposiadająca stałej siedziby na terenie Włoch” i że w
związku z tym powinien podlegać przepisom regulującym stosunki miedzy włoskimi i
zagranicznymi instytucjami kredytowymi. Stanowiło to jasne wezwanie, aby nowy papież
ukrócił domniemane oszustwa walutowe polegające na nielegalnym wywozie środków
pieniężnych z Włoch za pośrednictwem IOR.
Wspomniany już wcześniej Yallop pisze, że „zarządzany przez Marcinkusa bank
watykański obracał kapitałem w wysokości ponad 1 miliarda dolarów brutto. Jego zysk w
1978 roku wyniósł 120 milionów dolarów. Dysponowanie 85% tej kwoty było wyłącznym
przywilejem papieża, który wykorzystywał ją według własnego uznania. Bank prowadził
ponad 11 tysięcy rachunków bankowych... Kiedy Albino Luciani został papieżem tylko 1047
rachunków należało do zakonów i innych instytucji religijnych, 312 do parafii i 290 do
diecezji. Pozostałe 9351 rachunków należało do dyplomatów, prałatów i
>>uprzywilejowanych obywateli<<. Spora liczba kont z tej kategorii nie należała nawet do
obywateli włoskich. Czterech z nich to: Sindona, Calvi, Gelli i Ortolani. Inne konta należały
do ważnych polityków i wielkich przemysłowców. Wielu właścicieli posługiwało się tym
przywilejem, aby potajemnie i nielegalnie przesyłać dewizy za granicę Włoch. Wszelkie
składane w banku depozyty nie podlegały żadnemu opodatkowaniu”.
Jan Paweł I zarządził przeprowadzenie dochodzenia, co do obecności masonów wśród
watykańskich dostojników, a 28 września spotkał się z sekretarzem stanu, Jeanem Villotem, z
którym omawiał delikatna kwestię – działalność IOR. Yallop opowiada, że Luciani
poinformował Villota, iż Marcinkus musi być natychmiast przeniesiony, Villot wówczas
zaproponował na to stanowisko biskupa Giovanni Angelo Abbo, pełniącego aktualnie funkcję
sekretarza Prefektury do spraw gospodarczych Stolicy Apostolskiej. Luciani wówczas dodał,
że są też niezwłocznie potrzebne inne zmiany w ramach struktur IOR. „Mennini, De Strobel i
biskup De Bonis winni odejść. Natychmiast... Chcę, żeby zostały zerwane wszelkie nasze
kontakty z Banco Ambrosiano, i winno to nastąpić w najbliższej przyszłości”.
Rankiem 29 września – kilka godzin po rozmowie z Villotem i po wydaniu tych
dyspozycji dotyczących IOR – Jan Paweł I został znaleziony martwy. Była to śmierć
nagła, pod wieloma względami tajemnicza, tym bardziej, że ciało pośpiesznie
zabalsamowano, a na mocy decyzji kardynała Jeana Villota nie dokonano sekcji zwłok.
Zdaniem Yallopa Jan Paweł I został otruty na zlecenie osób z wysokiego szczebla hierarchii
watykańskiej. Jesienią 1997 roku – a więc prawie 20 lat później – prokuratura włoska w
Rzymie wznowiła śledztwo w związku ze śmiercią Albino Lucianiego.
16 października 1978 roku konklawe wybrało papieżem polskiego kardynała Karola
Wojtyłę – jako Jana Pawła II. Na znak całkowitej ciągłości z pontyfikatem Pawła VI, Wojtyła
nie dokonał żadnych z postawionych przez Lucianiego zmian. A zatem jak pisze Yallop –
„Marcinkus, wspomagany przez Menniniego, De Strobela i biskupa De Bolisa, nadal kierował
bankiem watykańskim i nadal czynił tak, że przestępcza współpraca z Banco Ambrosiano
16
kwitła. Calvi i jego mistrzowie z Loży P2 – Gelli i Ortolani – mieli nadal swobodę
dokonywania swoich oszustw i defraudacji pod bezpiecznym skrzydłem IOR”.
Papież Wojtyła będzie wysoko cenić Marcinkusa: we wrześniu 1981 roku mianuje go
arcybiskupem i powierzy mu także stanowisko wice gubernatora Państwa Watykańskiego,
odpowiadającego za przychody Watykanu wynikające z napływu pielgrzymów i turystów.
Wypełniając swoje obowiązki Marcinkus w pełni sprosta oczekiwaniom papieża, bowiem w
krótkim czasie wpływy do skromniutkiej kasy Państwa Watykańskiego osiągnęły poziom
prawie 8 miliardów lirów. Ponadto, na początku 1982 roku, Jan Paweł II będzie chciał
mianować Marcinkusa kardynałem, ale arcybiskup nie dostąpi jednak honoru noszenia
purpury właśnie z powodu sądowych implikacji największego ze skandali w historii Kościoła.
O zamiarze dokonania tej nominacji szef redakcji Reppublica, Eugenio Scalfari, napisze:
„Niech Bóg oświeci papieża Wojtyłę i powstrzyma jego dłoń! A gdyby Bóg chciał dokonać
jeszcze cudu, to niech zasugeruje swojemu Wikaremu, żeby podjął wiedzę o dwuznacznych
transakcjach dokonywanych przez swojego biskupa finansistę i niech go odeśle tam, skąd
przyszedł. Postać tak godna i tak uduchowiona jak Jan Paweł II nie może być wspólnikiem w
interesach dla Gelliego, Sindony i panamskich spółek Roberta Calviego.
Duszom zmarłych – chwała
Nastanie Jana Pawła II uratowało ekscelencję Paula Marcinkusa, który – zgodnie z wolą
Ojca Świętego – miał nadal kierować IOR. Nie umiano sobie tej decyzji papieskiej
wytłumaczyć. Wprawdzie wzbudziła opory w Watykanie i wywołała dyskusję we Włoszech,
ale tez dała płomyk nadziei Sindonie.
W Ameryce sytuacja sycylijskiego bankruta staje się coraz gorsza: w marcu 1979 roku
prokuratura w Nowym Jorku wnosi przeciw niemu oskarżenie za spowodowanie krachu
Franklin Banku. W akcie oskarżenia zarzuca mu nie tylko oszustwo, ale i bezprawne
zawłaszczenie bankowych funduszy. Sindona jest w rozpaczy. Finansista z coraz większą
determinacja przesyła groźby pod adresem Enrico Cuccia i postanawia w końcu
zorganizować zabójstwo likwidatora Banca Privata – Giorgio Ambrosoliego. 11 lipca w
Mediolanie, po złożeniu zeznań w obecności amerykańskich śledczych na okoliczność
odnalezionych podczas procedury likwidacyjnej dokumentów Sindony, stwierdzono, że
Ambrosoli został zamordowany przez Wiliama Arico, zabójcę wysłanego przez Cosa nostra.
A dopiero w 1986 roku za zlecenie zabójstwa Sindona zostanie skazany na dożywocie, a 20
marca tegoż roku w wiezieniu, w Voghera umrze po wypiciu zawierającej truciznę kawy.
Ale nie wyprzedzajmy faktów. Nie czekając na nowojorski proces, Sindona potajemnie
opuszcza USA pozorując ucieczkę porwaniem dokonanym przez Czerwone Brygady. W
rzeczywistości bankrut, dzięki kontaktom mafijnym i masońskim, które udzieliły mu
wsparcia, zdołał się ukryć na Sycylii, skąd usiłował szantażować zarówno polityków
chadeckich, jak i hierarchów Watykanu, a także Calviego. W tym samym czasie prawa ręka
Sindony, Carlo Bordoni, udziela w wiezieniu wywiadu, w którym kieruje wyraźne ostrzeżenia
pod adresem Stolicy Apostolskiej: „mam szacunek dla zmarłych i dlatego nie lubię
wymieniać nazwisk, ale na posiadanej przez Sindonę liście pięciuset eksporterów dewiz
rachunek nr 01616 należał do osób z najwyższego szczebla Watykanu”. Jednakże na nic się to
zdało, było już za późno, i Sindona wrócił do Ameryki.
6 lutego 1980 roku rozpoczął się w Nowym Jorku proces o spowodowanie krachu w
Franklin Banku. Mimo że początkowo Marcinkus i kardynał Giuseppe Caprio i Sergio Guerri
indagowani przez amerykańskich adwokatów Sindony oświadczyli, że skłonni są zeznawać
na korzyść sycylijskiego bankruta, jednak po kategorycznej interwencji watykańskiego
sekretarza stanu, kardynała Agostino Casaroli, musieli z tego zrezygnować. Cztery miesiące
później Sindona został skazany na trzy różne kary pozbawienia wolności po 25 lat każda.
17
Dokładna kwota strat watykańskich finansów w wyniku krachu Sindony pozostaje do dziś
niewiadoma. Tylko jedna watykańska instytucja – APSA, posiadająca status banku
centralnego, uznawana jest przez Bank Światowy, Międzynarodowy Fundusz Walutowy i
przez Bank of International Settlement z Bazylei. W treści dorocznego raportu,
publikowanego przez ten ostatni w odniesieniu do roku 1975, określa się wysokość
depozytów APSA w zagranicznych instytucjach kredytowych na kwotę 120 milionów
dolarów. Stwierdza się tam także, że Watykan jako jedyne państwo na świecie, nie ma
żadnego zadłużenia.
Pod koniec roku 1980 Carlo Bordoni decyduje się na współpracę z włoską prokuraturą.
Mówi miedzy innymi, o kierującym IOR Luigim Menninim, który uprzednio pełnił funkcję
doradcy w należącym do Sindony Banca Unione: „Pominąwszy fakt, że Mennini zachowywał
się jak prałat, to był znakomitym hazardzistą. Dręczył mnie, i to w dosłownym znaczeniu, bo
chciał zarabiać coraz więcej i więcej pieniędzy. Robił spekulacje w Finabanku, zarówno na
akcjach jak i na towarach. Pamiętam, że pewnego razu przekazał mi krótki liścik od Pawła
VI, w którym papież udzielał mi swojego błogosławieństwa za pracę w charakterze doradcy
na rzecz Stolicy Apostolskiej. Praktycznie Mennini był niewolnikiem zależnym od Sindony.
Sindona często groził mu, że upubliczni informacje o nielegalnych operacjach,
dokonywanych przez Menniniego w Finabanku”. W lutym 1981 roku Mennini zostaje
aresztowany za spowodowanie upadłości i przemyt dewiz, a w lutym 1984 roku sąd w
Mediolanie skaże go na 7 lat wiezienia.
Bordoni ujawnił też mediolańskiej prokuraturze nowe szczegóły odnośnie wspomnianej
„listy pięciuset”, stanowiącej spis posiadaczy rachunków, ważnych osobistości włoskich,
którzy za pośrednictwem banku i spółek powierniczych Sindony nielegalnie wyprowadzali
dewizy za granicę. Szukając właśnie tego dokumentu, 12 marca 1981 roku dwaj prokuratorzy
z Mediolanu, Gherardo Colombo i Giuliano Turone, wydali nakaz rewizji u szefa Loży P2
Licio Gelli. Zabezpieczono wtedy ważne dokumenty Sindony, rejestry członków loży i
dokumentacje operacji prowadzonych w Banco Ambrosiano.
20 maja, kiedy to – po opublikowaniu listy członków Loży P2 – wybucha skandal, członek
loży Roberto Calvi trafia do aresztu za przestępstwa dewizowe, stwierdzone zresztą jeszcze
podczas kontroli przeprowadzonej w 1978 roku przez bank centralny, a potwierdzone w
dokumentach znalezionych w archiwum Gellego. Już z więzienia prezes Ambrosiano usiłuje
skontaktować się z Marcinkusem i wysyła mu list z dopiskiem: „Ten proces będzie procesem
przeciwko IOR”. Zaraz po aresztowaniu Roberta Calvi „nadzór” nad jego żoną i dziećmi
przejmie Allessandro Mennini (pracownik banku Ambrosiano, a zarazem syn kierującego
IOR-em Luigi Menniniego). Tuż po przeczytaniu skierowanej do Marcinkusa wiadomości od
Calviego, Mennini miał powiedzieć: „Słowo IOR nie powinno być wypowiadane nawet w
konfesjonale”.
Presję na prezesie IIOR stara się wywrzeć również mason, będący agentem służb
specjalnych, Francesco Pazienza, którego Calvi zatrudnił jako swojego osobistego asystenta,
a który chwalił się posiadaniem „dobrych chodów” w Watykanie. Rzeczywiście pozostawał w
dobrych stosunkach z biskupem Achille Silvestrinim (sekretarzem kardynała Agostino
Casaroli), z biskupem Giovanni Chelim (przedstawicielem Watykanu w ONZ) i z biskupem
Virgilio Levim (dyrektorem Osservatore Romano). Ponadto Pazienza, który był wiernym
uczniem członka Loży P2 Giuseppe Santovito (agenta wojskowych służb specjalnych).
Posiadał dobre kontakty z politykami chadecji, ze służbami specjalnymi i z administracja
USA. Tenże Pazienza udaje się osobiście do Watykanu, gdzie Marcinkus uspakaja go
oświadczając, że IIOR robi wszystko, aby Calvi dostał to, o co prosi, i że „robimy to, co
powinniśmy robić”. Po rozmowie z Marcinkusem Pazienza wysyła Calviemu do więzienia
telegram: „Widziałem Paolo. Serdecznie Cię pozdrawia. Wszystko w porządku. Całuję”.
18
Jednakże zapewnienia, które prezes IOR kierował do Calviego, nie miały pokrycia w
rzeczywistości. Faktycznie biskup Marcinkus – tak jak to już czynił w przypadku krachu
Sindony – robił wszystko, aby utrzymać IOR jak najdalej od skandalu związanego z Calvim i
Ambrosiano oraz starał się ograniczyć do minimum wynikające stąd następstwa finansowe. I
tak na przykład, wysłał De Strobela do Blanca del Gottardo w Lugano, aby ten na miejscu
przejrzał dokumenty odnoszące się do transakcji banku Ambrosiano z zagranicą.
20 lipca 1981 roku sąd w Mediolanie skazuje Roberto Calvi na 4 lata wiezienia i grzywnę
w wysokości 15 miliardów lirów, uznając go winnym popełnienia przestępstw dewizowych.
W oczekiwaniu na rozprawę apelacyjną sąd zgodził się na czasowe zwolnienie go z aresztu.
Sądowe perypetie Calviego wywołują niepokój – zarówno we Włoszech jak i za granicą, –
co do sytuacji banku Ambrosiano. Włoski bank centralny, Banca d’Italia, wzywa katolickiego
bankiera do złożenia dymisji z funkcji prezesa zarządu banku, ale pod koniec lipca zarząd
Ambrosiano potwierdza, ze ma pełne zaufanie do swojego prezesa. I tak IOR nie decyduje się
na razie na usuniecie Calviego: przede wszystkim należy ratować bank, zapobiec krachowi
Ambrosiano lub przynajmniej działać na zwłokę, aby IOR zyskał czas na rozwiązanie
problemu swojego własnego zaangażowania w sprawy banku.
W sierpniu Marcinkus wzywa Calviego do Watykanu i dyktuje mu warunki porozumienia,
które chroniłoby interesy IOR, a których prezes Ambrosiano nie może nie przyjąć. Calvi
zmuszony jest podpisać pismo, w którym przyjmuje na siebie wszelką odpowiedzialność za
operacje przeszłe, obecne i przyszłe – dokonywane przez Ambrosiano, zwalniając
Marcinkusa i papieski bank od wszelkich podejrzeń. W zamian IOR przekazuje prezesowi
banku kilka „pism patronackich”, które mają stanowić zabezpieczenie debetu w kilku
zagranicznych spółkach Ambrosiano. To porozumienie nie do odrzucenia zawiera jednak
termin: do 30 czerwca 1982 roku. Po upływie tego terminu Calvi zobowiązany jest zapłacić
na korzyść IOR karę umowną w wysokości 300 milionów dolarów, jako rekompensatę za
utratę udziałów w Ambrosiano. Znaczące są daty dokumentów: list Calviego zdejmujący
odpowiedzialność IOR, nosi datę 26 sierpnia, natomiast „pisma patronackie” banku
watykańskiego datowane są 1 września i podpisane nie przez Paula Marcinkusa, ale przez
Luigiego Menniniego („Numer dwa” w IIOR). W praktyce przekazując dokumenty potrzebne
do uspokojenia rynków i znalezienia nowych kontrahentów i kapitałów, Marcinkus dał
Calviemu 10 miesięcy czasu na uregulowanie sytuacji Ambrosiano. W tym czasie IOR winien
być uwolniony od odpowiedzialności za długi spółki Ambrosiano, długi, do których sam się
przyłożył.
Calvi robił, co mógł, aby znaleźć nowy kapitał i uratować Banco Ambrosiano. Pierwszy z
nowych akcjonariuszy, Ambrosiano pojawia się na scenie w październiku: jest nim prezes
firmy Olivetti, Carlo De Benedetti, który za 50 miliardów nabywa dwuprocentowy pakiet i
przyjmuje funkcję wiceprezesa zarządu banku. Niektórzy twierdzą, że celem De Benedetiego
było wyrugowanie Calviego z kierowania bankiem. Jednak większość akcjonariuszy stała
murem za Calvim i Marcinkusem i rozgrywka szybko dobiegła końca z odejściem De
Benedetiego ze spółki. Dodać tu wypada, że Benedetti wycofał się z Ambrosiano 22 grudnia
1982 roku odsprzedając Calviemu uprzednio nabyte akcje. Za uzyskaną w tej operacji
nadwyżkę w cenie zostaje w 1992 roku skazany przez sąd pierwszej instancji, który zarzuci
mu przyczynienie się do doprowadzenia do upadłości Ambrosiano. Skazanie to jednak uległo
kasacji orzeczonej przez Sąd Najwyższy w miesiąc po odejściu Benedetiego.
26 stycznia 1982 roku kolejnym akcjonariuszem i wiceprezesem Ambrosiano zostaje
włosko – szwajcarski finansista Orazio Bagnasco, reprezentujący frakcję nie tyle
zainteresowaną w ratowaniu banku, co uważającą, że skoro krach jest nie do uniknięcia, to
trzeba być w dobrej pozycji do zabrania tego, co pozostanie. W kilka tygodni później, 10
marca 1982 roku katolicki finansista Carlo Pesenti zgłasza fakt nabycia 3,62 % akcji
Ambrosiano i tego samego dnia wchodzi do zarządu. W rzeczywistości owe sto miliardów,
19
wpłaconych formalnie przez Pesentiego do kasy banku, stanowi zabezpieczenie udzielone
przez samego Calviego. Zresztą, jak wynika z dokumentu odnalezionego w lipcu 1979 roku w
archiwum Loży P2, Calvi i Pesenti zawarli porozumienie „rozwiązaniu współpracy w
szczegółowo ustalonym zakresie... bądź poprzez współdziałanie w określonych branżach...
bądź w ramach wspólnej strategii”. Porozumienie to zostało podpisane również przez dwóch
„gwarantów”: Licio Gelli i Umberto Ortolani.
Niemniej los banku był już i tak przesądzony. 31 maja 1982 roku włoski bank centralny
zawiadamia zarząd banku, że nad Ambrosiano ciąży zadłużenie w wysokości 1400 milionów
lirów, dlatego też domaga się niezwłocznego podjęcia stosownych kroków, a przede
wszystkim pozbawienia funkcji dotychczasowego prezesa zarządu. 9 czerwca Roberto Calvi
salwuje się ucieczką. 17 czerwca ma miejsce ostatnie, dramatyczne zebranie zarządu banku. Z
samego rana gazeta Il sole – 24 ore publikuje tekst pisma Banca d’Italia i pod nieobecność
prezesa członkowie zarządu stawiają wniosek o ustanowienie komisarycznego nadzoru nad
Ambrosiano. Dnia następnego, 18 czerwca, zwłoki Roberto Calvi odnaleziono w Londynie:
powiesił się pod Black Friars Bridge
Według wersji ustalonej przez kilku śledczych sądowych Calvi miałby być zamordowany
przez członka Camorry Vicenzo Casillo na zlecenie Cosa Ostra, która w ten sposób miała go
ukarać za to, że nie chronił należycie mafijnych pieniędzy złożonych w Ambrosiano.
Pod koniec czerwca 1982 roku kontrolerzy włoskiego banku centralnego stwierdzają, że
spora część wierzytelności Ambrosiano dotyczy zagranicznych spółek powiązanych a IOR.
Zwracają się, zatem do Marcinkus wzywając papieski bank do uznania długów. Jednak
prezes, IOR jest niewzruszony: nie zamierza wydać ani grosza. Znacząca jest w tym
względzie wypowiedź jednego z kontrolerów, Giovanniego Arduino: „Zwróciłem się, zatem
do biskupa Marcinkusa po angielsku: czy zdaje sobie ksiądz sprawę z tego, co mówi? W
poniedziałek rano zawali się cały świat, i nie tylko Ambrosiano, ale także i IOR będzie
pokazywany palcem jak ktoś, kto nie płaci swoich długów. A on na to: Mnie to wcale nie
obchodzi – czy cos w tym guście – i bez żenady nas wyprosił”.
6 sierpnia 1982 roku minister skarbu Beniamino Andreatta zarządza wszczęcie
postępowania likwidacyjnego Banco Ambrosiano. Także w opinii ministra Igor jest jednym z
głównych klientów odpowiedzialnych za spustoszenie w kasie, Ambrosiano, ale również
jemu Marcinkus powtarza swoje twarde nie. W tym czasie sekretarz stanu kardynał Agostino
Casaroli powołuje watykańska komisję ekspertów do zbadania „afery” na styku IOR –
Ambrosiano. Ambrosiano jej skład wchodzą: były prezes firmy Stet Carlo Cerutti,
administrator Emigrant Savings Bank Joseph Brennan i były prezes szwajcarskiej grupy
bankowej, Union de Banques Suisses, Philippe de Wek. Końcowy raport komisji
watykańskiej trójki mędrców nie został opublikowany. Ujawniono publicznie jedynie jego
streszczenie, w którym zaprzecza się, jakoby watykańska instytucja kredytowa ponosiła
jakąkolwiek odpowiedzialność za krach banku. Później wyjdzie na jaw, że właśnie przez
grupę UB., której prezesem był De Wek, przepływały ogromne sumy z kas Ambrosiano. Po
rozwiązaniu komisji wszyscy trzej eksperci stali się oficjalnie doradcami Igor, po czym
dołączył do nich także osiemnastoletni Niemiec Hermann Abs.
W latach 1940-19445 Abs był prezesem niemieckiego banku centralnego, Deutsche Bank.
Tu znowu Yallop informuje, że „Deutsche Bank pozostawał bankiem nazistów przez całą
drugą wojnę światową. Abs był też członkiem zarządu I.G. Farben, kompleksu przemysłowo
– chemicznego, który Chojnie udzielał swojego wsparcia wojennym wysiłkom Hitlera. Abs
uczestniczył w zebraniach zarządu I.G. Farben, w trakcie, których dyskutowano nad
wykorzystaniem pracy niewolniczej w jednym z zakładów produkcji gumy, należącym do
firmy Farben i znajdującym się w obrębie obozu zagłady w Auschwitz”.
Mimo że IOR nie był skłonny uznać swoich własnych, podjętych za granicą zobowiązań
wobec Ambrosiano, to jednak doznał, w wyniku krachu banku Calviego, poważnych szkód.
20
Do tego stopnia poważnych, że sam Ojciec Święty musiał się tym zająć. I Wojtyła ogłasza, że
rok 1983 będzie wyjątkowo proklamowany Rokiem Świętym. Za decyzją tą nie stoją żadne
względy natury duchowej, podyktowana ona była koniecznością przyciągnięcia gotówki do
opustoszałych kas Stolicy Apostolskiej. Faktem jest, bowiem, ze Rok Święty ogłaszany jest,
co 25 lat. Ostatni Rok Święty przypadał na 1975, a wiec kolejny przewidywany był na rok
2000.
Skandal wywołany spektakularnym krachem Banco Ambrosiano – przestępczym
doprowadzeniem do bankructwa ze stratą ponad tysiąca miliardów lirów – miał swoje
konsekwencje na arenie międzynarodówek.
Chociaż dyplomacja watykańska długo zachowywała niewzruszona pozycję, IOR musiał
w końcu pójść na kompromis. 25 maja 1984 roku podpisano w Genewie porozumienie na
mocy, którego Watykan zobowiązał się wypłacić wierzycielom banku240 miliardów lirów.
Jednakże w porozumieniu mówi się jedynie o „dobrowolnym świadczeniu” ze strony banku
watykańskiego, uzasadnianym wyłącznie „jego szczególna pozycja”, jakby faktycznie
chodziło tylko o wspaniałomyślny akt miłosierdzia…
Mimo przysłowiowej powolności włoskiego sądownictwa, ciąg dalszy wynikający z
upadłości Banco Ambrosiano końcu następuje. 20 lutego 1987 roku mediolańska prokuratura
wydaje nakaz zatrzymania Paula Marcinkusa, Ligi Menniniego i Pellegrino De Strobela.
Prowadzący śledztwo SA przekonani, że kierownictwo IOR jest współodpowiedzialne za
przestępcze doprowadzenie do upadłości Ambrosiano. Jednakże 17 lipca Trybunał Kasacyjny
dostrzega „wadę w określeniu właściwości”, – chociaż Prokuratura Generalna twierdzi
zupełnie cos innego – i uchyla postanowienie powołując się na przepisy artykułu 11
Traktatów Luterańskich, których stronami są Republika Włoch i Watykan.
Dzięki świadomemu poparciu papieża Wojtyła, Marcinkus pozostaje u szczytu władzy
IOR aż do 19 czerwca 1989 roku, kiedy to będzie musiał w końcu wrócić do rodzinnego
Chicago.
16 kwietnia 1992 roku sąd w Mediolanie wymierzy srogie kary pozbawienia wolności
osobom odpowiedzialnym za działanie na szkodę Ambrosiano, ale wśród skazanych biskupa
Paula Casimira Marcinkusa zabrakło.
31 grudnia 1989 roku brytyjska gazeta Sudany Correspondent opublikowała tekst „Czyżby
Norwega szantażował Watykan?” W artykule przedstawiającym perypetie panamskiego
dyktatora, (wobec którego amerykańskie sądy federalne w Miami i w Tampa wydały 4 lutego
1988 roku nakaz zatrzymania w związku z międzynarodowym przemytem narkotyków)
wyrażono obawę, że Watykan będzie chciał dopomóc Noriedze w jego kłopotach z władzami
USA; w istocie, przy dokonywaniu transferów pieniędzy pochodzących z handlu narkotykami
panamski dyktator korzystał, miedzy innymi, z usług spółki Bellatrix należącej do tercetu
Marcinkus – Calvi – Sindona.
Włoski tygodnik Espresso napisał wtedy: „Nikt nie pomyślałby, że Kościół mógłby
wyrażać chęć udzielenia schronienia komuś, kto oskarżony jest o handel narkotykami… Krok
Noriegi był zuchwały, ale też i doskonale wyrachowany. Dawny mocarz z Panamy posiadał
pewien atut: znał stare tajemnice Banco Ambrosiano… >>Śmieszne i absolutnie nie do
pomyślenia<< - natychmiast zdementował z Rzymu Joaquim Navarro Valls, rzecznik papieża
Wojtyła. Jednak jego wypowiedź dla wielu zabrzmiała zbyt słabo. W istocie, bowiem wiele
śladów i ścieżek wiodących w tym kierunku nakazywało traktować to podejrzenie bardziej
poważnie niż zwykła hipotezę”.
Przeprowadzone później śledztwo wykazało, że całe connection wynikało z faktu, że
kolumbijski Banco Mercantil Agricolo posiadał udziały w Ambrosiano. Noriega był jednym z
większych klientów jednym z większych akcjonariuszy banku, tak samo zresztą jak Pablo
Escobar, szef kartelu z Medellin, światowej centrali produkcji i handlu narkotykami.
21
PURPURA, KAPTURY, PUCHARY
Masoni za spiżową bramą
W 1738 roku papież Klemens XII (Lorenzo Corsini) ogłosił w stosownej bulli
ekskomunikę członków – powstałego 20 lat wcześniej w Anglii i rozpowszechniającego się
na kontynencie europejskim – „Związku wolnomularskiego”. Nakaz zachowania tajemnicy na
temat organizacji masońskiej, a także przyjęte zasady tolerancji religijnej, którym hołdowali
masoni, zostały ocenione jako niebezpieczne dla katolicyzmu; ekskomunika została wiec
wkrótce, w 1752 roku, powtórzona przez Benedykta XIV (Prospero Lambertiniego), i dla
braci masonów bramy Świętego Piotra pozostały szczelnie zamknięte przez następne dwa
wieki, w czasie, których papieskie potępienie zostało powtórzone w czterech różnych
papieskich bullach.
Wraz z rozpoczęciem pontyfikatu Giovanniego Battisty Montiniego stanowisko Kościoła
wobec masonerii zaczęło się zmieniać. Dnia 19 lipca 1974 roku kardynał Franjo Seper
(sekretarz watykańskiej Kongregacji Doktryny Wiary) omawia ten problem w poufnym
piśmie do przewodniczącego konferencji biskupów USA – kardynała Josepha J. Krola.
„Wielu biskupów zwracało się do tutejszej Kongregacji Doktryny Wiary z zapytaniem
dotyczącym zasięgu i interpretacji kanonu 2335 kodeksu prawa kanonicznego, którego
przepis, pod karą klątwy, zakazuje katolikom przystępowania do związków wolnomularskich
i do innych pochodnych stowarzyszeń. W trakcie długiej analizy tego problemu Stolica
Apostolska konsultowała się wielokrotnie z konferencjami biskupów, które wykazały
szczególne zainteresowanie ta kwestią. Celem konsultacji było lepsze zapoznanie się z
charakterem i działalnością tych stowarzyszeń, a także poznanie opinii samych biskupów.
biskupów odpowiedziach odnotowuje się duże zróżnicowanie… w obrębie każdego narodów,
co nie pozwala Stolicy Apostolskiej na zmianę ogólnego, obowiązującego w tym zakresie
ustawodawstwa. Przepisy te obowiązują, zatem do czasu, aż właściwa komisja papieska
opublikuje nowa normę prawa kanonicznego, stanowiącą poprawkę do kodeksu prawa
kanonicznego”.
W swoim piśmie wysoki prałat podkreśla zachowanie dotychczasowego stanowiska
Watykanu wobec wolnomularstwa, ale wprowadza też pewną znaczącą dwuznaczność:
„Biorąc jednakże pod uwagę przypadki szczególne, należy uświadamiać sobie, że prawo
karne winno być interpretowane w znaczeniu restrykcyjnym. Z tego też względu można z
pewnością przyjąć i stosować interpretację tych autorów, którzy uważają, że wyżej wskazany
kanon 2335 dotyczy wyłącznie tych katolików, którzy przystąpiwszy do zgromadzeń
faktycznie prowadzą działalność konspiracyjną przeciw Kościołowi. Niemniej, w każdym
wypadku, winien przestrzegany być zakaz przystępowania do wszelkich stowarzyszeń
masońskich dla kleryków, duchownych, jak również i członków zgromadzeń świeckich”.
Dokument ten znalazł się w p[osiadaniu komisji parlamentarnej prowadzącej śledztwo w
sprawie Loży P2. A więc, w gruncie rzeczy, kardynał Seper wprowadza pewne novum
polegające na różnicowaniu na kategorie wiele istniejących masońskich związków, co tak
naprawdę stanowi wyłom w niewzruszonym i niezmiennym przez dwa wieki stanowisku
Kościoła.
Wyłom ten stanie się otwartymi drzwiami już w październiku tego samego roku, kiedy to
publicznie dyrektor czasopisma Civilta Cattolica – ksiądz Giovanni Caprile, odnosząc się do
katolików należących do organizacji wolnomularskich napisze: „Nikt lepiej od ich samych
nie umie oceniać w sumieniu i w poczuciu lojalności charakteru i rodzaju działalności
prowadzonej przez grupę masońską, do której należy. Jeżeli poczucie wiary katolickiej takiej
22
osoby nie znajduje w tym nic, co byłoby zdecydowanie wrogie, skierowane przeciwko
Kościołowi i jego zasadom doktrynalno – moralnym, taka osoba może pozostać w
stowarzyszeniu. Nie powinna być już traktowana jak ktoś wyklęty, a zatem na równi z
każdym innym wiernym może przystępować do sakramentów i w pełni uczestniczyć w życiu
Kościoła. Nie potrzebuje żadnego specjalnego rozgrzeszenia od ekskomuniki, ponieważ
ekskomunika w konkretnym przypadku do tej osoby n9ie ma zastosowania”.
Zresztą owo „pełne uczestnictwo w życiu Kościoła” sporej części katolików masonów w
jednej osobie jest od wielu lat po prostu faktem. Od końca lat pięćdziesiątych arcybiskup
Mediolanu Montini zatrudniał w charakterze doradcy finansowego żarliwego katolika a
jednocześnie masona Michale Sindona. Sindona zaraz po wyborze na papieża, Paweł VI
powierzył losy katolickich finansów właśnie temuż Sindonie, a także katolikowi też
masonowi Robertowi Calviemu. Przez tych dwóch za pośrednictwem biskupa Paula
Marcinkusa, Watykan zacieśnił więzy w interesach Lożą P2, której przewodzili arcykatoliccy
masoni Licio Legli i Umberto Ortolani. Co do Ortolaniego, to pod koniec 1974 roku, on sam,
podobnie jak i Caprile, uważał kwestie wiekowej niechęci Watykanu do braci masonów za
zamkniętą. Protegowany Andreottiego Mario Genghini oświadczył później, że kiedy
przystępował do Loży P2, brat Ortolani twierdził, że „Paweł VI zdjął już z masonów klątwę”
(cytat z wyroku sądu mediolańskiego wydanego 16 kwietnia 1992 roku w procesie Banco
Ambrosiano).
Nawet, jeżeli mistrz Loży P2 Licio Legli cieszył się utrzymywaniem bezpośrednich
kontaktów z kręgami duchownych, a w szczególności z pozostającym przez 40 lat w
watykańskich służbach dyplomatycznych toskańskim kardynałem Paolo Bertolim, to jednak
głównym inicjatorem stosunków pomiędzy Lożą P2 i samym Watykanem był Umberto
Ortolani.
Ortolani roku 1953 Ortolani znał już kardynała Giacomo Lercaro. Kontakt ten był tak
częsty i tak osobisty, że w kręgach kurii Ortolani był często określany mianem „kuzyna”
potężnego prałata. W czerwcu 1963 roku, zaraz po śmierci papieża Roncalliego, Ortolani
oddał do dyspozycji kardynałowi swoją własna willę w Grottaferrata, by mógł tam
zorganizować ważne spotkanie purpuratów przygotowujących nadchodzące konklawe.
Frakcja zgromadzona wokół Lercaro miała wypracować swoje stanowisko i określić, którego
kandydata zamierza popierać.
Kandydat wskazany przez frakcję – arcybiskup Mediolanu Giovanni Battista Montini –
został faktycznie wybrany papieżem i zaraz po wyborze, by wynagrodzić gościnnego
Ortolaniego, przyznał mu tytuł Kawalera Domu Papieskiego. Tytuł ten gwarantował
finansiście z Loży P2 nowe przywileje w dostępie do Watykanu, w tym także możliwość
bliskiego kontaktu z kardynałem Agostino Carasoli.
Zacieśnianie związków pomiędzy członkami Loży P2 i bankierami papieży odbywa się na
przestrzeni całych lat siedemdziesiątych roku 1971 trójca Sindona – Marcinkus – Calvi
tworzy w Nassau, w obrębie bahamskiego raju podatkowego, Cisalpine Overseas Bank.
Będzie to jeden z głównych kanałów operacji finansowych dokonywanych przez Banco
Ambrosiano oraz IOR. Cztery lata później włoski minister skarbu, usiłując przyhamować
ryzykowne transakcje bankowe „z zagranicą”, wydaje decyzję, aby kontrola włoskich władz
dewizowych objęła również kooperacje pomiędzy bankami Ambrosiano i Cisalpine. Ortolani
tłumaczy wtedy Calviemu, że problem ten rozwiązać można przez właściwe kontakty i
układy z pracownikami włoskiego banku centralnego oraz urzędów obrotu dewizowego
handlu zagranicznego archiwach Loży P2 zostaną odnalezione nazwiska urzędników
polityków pełniących kierownicze funkcje w organach kontroli dewizowej, a wśród nich:
Ruggrero Firrao (dyrektor generalny w Ministerstwie Handlu Zagranicznego, wicedyrektor
urzędu obrotu dewizowego) dewizowego także i samych ministrów handlu zagranicznego:
Gaetano Stammati (i jego sekretarz Giuseppe Battista) oraz Enrico Manca.
23
Ponadto we wrześniu 1975 roku, Ambrosiano oraz IOR nabywając – znowu za
pośrednictwem Cisalpine – 5% akcji urugwajskiego Banco Financiero Sudamericano,
pozostającego pod kontrolą Ortolaniego, stają się faktycznie wspólnikami włoskiego masona
– finansisty.
Związki pomiędzy Lożą P2 i Watykanem zacieśniają się jeszcze bardziej w lipcu 1977
roku, kiedy to loża przejmuje kontrolę nad grupą wydawniczą Rizzoli – Corriere della Sera.
Zetknięcie się Loży P2 i Watykanu w odniesieniu do własności grupy Rizzoli – Corriere
della Sera oznacza dokonanie się pojednania pomiędzy pewnymi kręgami masonerii i
kręgami kościelnymi. Sergio Flamingi w swej książce o sekretnej Loży P2 pisze: „W praktyce
Watykan, działając za pośrednictwem IOR, przyzwala i patronuje temu, aby tajemna loża
masońska przejęła i zdobyła kontrolę nad spółką Rizzoli Editore oraz spółką, Corriere della
Sera. W ten sposób Watykan staje się niejako wspólnikiem powyższym interesie i jest
oczywiste, że po spłacie udziału Agnellich – jak zeznawać będzie później Ortolani – kontrola
grupy Rizzoli – Corriere della Sera została przejęta przez Gelliego i że masoneria sprawowała
kontrolę nad całością”.
W roku 1979 dokonany zostaje kolejny krok na drodze urzeczywistniania ambitnego
watykańskiego projektu utworzenia katolickiego centrum finansowego, będącego w stanie
konkurować z finansjerą laicką; Legli i Ortolani cieszą się gwarancjami otrzymanymi w
wyniku porozumienia o rozwijaniu współpracy gospodarczo – finansowej, zawartego
pomiędzy Roberto Calvi (z ramienia Banco Ambrosiano) i Carlo Pesenti.
Tak oto w ciszy tajemnicy bankowej grupie braci masonów udaje się powiązać z
Watykanem i aktywnie włączyć w życie Kościoła, chociaż oficjalnie ekskomunika papieska
zachowuje jeszcze nadal swą moc.
9 sierpnia 1978 roku – a więc trzy dni po śmierci papieża Montiniego i w trakcie
przygotowań do konklawe, które ma wybrać jego następcę – dziennik Il Messaggero
publikuje dosyć osobliwy nekrolog: „Bracia Masoni! W artykule wstępnym masońskiego
czasopisma, (które ma się wkrótce ukazać) napisano, że śmierć Pawła VI oznacza dla nas
śmierć tego, który uchylił wyrok wydany przez Klemensa XII i jego następców. A zatem po
raz pierwszy w historii współczesnej masonerii przywódca religii świata zachodniego zmarł
pozbawiony uczucia wrogości wobec masonów”. W rzeczywistości jednak Paweł VI –
przynajmniej w sposób oficjalny – nie uchylił wyroku wydanego przez Klemensa XII, a
zapowiedź masońskiego wstępniaka wypada odczytać raczej jako próbę nacisku na
kardynałów zgromadzonych na konklawe.
Konklawe okresie pomiędzy 17 i 25 sierpnia, a wiec podczas trwającego jeszcze
konklawe, agencja informacyjna Euroitalia publikuje dwa artykuły, w których upublicznia
kody, numery wpisów i daty przyjęcia czterech kardynałów do pewnej loży masońskiej.
Mówi się przy tym, że każdy z nich ma szansę zostania papieżem. Podane inicjały łatwo
można rozszyfrować: „Seba” – to Sebastiano Baggio, prefekt Kongregacji Biskupów ( jak
si9ę okaże do Loży P2 należał również brat kardynała Francisco Baggio); „Salpa” – to
Salvatore Pappalardo, arcybiskup Palermo; „Upo” – to Ugo Poletti, wikary, czyli „Numer
dwa” w watykańskiej hierarchii; „Jeanvi” – to Jean Villot, sekretarz stanu Państwa
Watykańskiego.
12 września – a więc już po dokonanym 26 sierpnia wyborze papieża Albina Lucianiego –
kontrowersyjny tygodnik Op, należący do członka Loży P2, Mino Pecorelli, publikuje artykuł
pod tytułem „Wielka Loża Watykańska”, w którym postawiona została hipoteza, że
niedyskrecje podane przez agencję Euroitalia były próbą zdyskredytowania szans kandydatów
określonych jako masonów.
W artykule Op czytamy miedzy innymi: „Czyżby również w Watykanie rozbłysła gwiazda
Wielkiej Loży Wschodu? Od jakiegoś czasu w środowiskach katolickich – a w szczególności
tych powiązanych Lefebvrem – pojawiają się głosy, które bez ogródek stwierdzają, że wraz z
24
papieżem Montini loża z Piazza del Gesu weszła i do Watykanu. Wprawdzie biorąc pod
uwagę delikatność problemu, prasa uznała za stosowne przemilczeć te kwestię, ale czar prysł
w środę 9 sierpnia, kiedy to na czwartej stronie Messaggero ukazał się wielce wymowny
komunikat… Wyjście masonerii z ukrycia poprzez oficjalne wyrażenie żalu z powodu śmierci
Pawła VI oznacza, że może już wkrótce, za kilka dni, masoneria będzie się starała w jakiś
sposób wpłynąć na decyzje konklawe? Postawienie takich pytań nie przysłużyło się
utrzymaniu spokoju w tak delikatnym momencie, jakim są przygotowania do wyboru nowego
papieża. Zrodziło to cień posądzenia o schizmę w łonie Kościoła katolickiego. Na szczęście,
w trakcie rozważania tego problemu, nadeszła wiadomość o niezręczności naszego
ambasadora przy Stolicy Apostolskiej.
W dalszym ciągu Op informuje, że do prasy przedostały się notatki Vittorio Cordero di
Montezemolo na temat konklawe, przygotowane miedzy innymi dla głowy państwa. Uwagi i
oceny ambasadora na temat niejednego kardynała (nie uchronili się od nich ani Villot, ani
Pignedoli, ani Poletti, ale najbardziej gorzkie słowa – „nie jest to ktoś, kto idzie z duchem
czasu” – dostały się Benelliemu) obiegły szybko wszystkie redakcje, powodując przypływ
wyobraźni u „watykanologów”, którzy wypowiadali karkołomne hipotezy na temat losów
konklawe. Tak zrodziły się „prawdziwe” niedyskrecje na temat Baggio, Bertoliego, Pironio,
na temat kardynałów z „r” w nazwisku, na temat kardynałów wyróżnianych ze względu na
wagę i wzrost… Było to coś, czego z pewnością życzyli sobie ci, którzy pragnęli, żeby nie
mówiono już o problemie masonerii.
Innym powodem – czytamy dalej w, Op – który skłonił nas do pogłębienia kwestii styku
Watykan – masoneria, było to, że wskazani przez agencję Euroitalia kardynałowie należeli do
grupy uchodzącej za najbardziej postępową. Przeciek informacji w przeddzień konklawe był
zapewne formą nachalnej presji. I dalej tygodnik informuje, że 28 sierpnia uzyskał listę
nazwisk 121 osób, – wśród których byli kardynałowie, biskupi i inni prałaci – wraz z
zakodowanymi imionami wskazującymi na przynależność do lóż masońskich.
„Dla osoby laickiej należenie do masonerii nie jest z całą pewnością przestępstwem,
przeciwnie – może to być nawet powód do dumy. Bo przecież loże realizują cele humanitarne
propagując wolność, porządek i postęp cywilizacyjny. Jednak w przypadku osoby duchownej
rzecz ma się nieco inaczej. Pozostawanie w stanie duchownym już samo przez się zakłada
wszystkie te obowiązki, o których mówi się w masonerii, a przynależność do takiej sekty,
(chociaż obecnie, z niewielkimi wyjątkami, masoneria nie polega już na tajnych
zgromadzeniach) podlega zakazowi na mocy przepisów prawa kanonicznego, które słusznie
dba o to, aby nie dopuszczać do sytuacji, w której kapłani, podlegaliby dwóm hierarchiom.
Ten, kto narusza jedna zasadę, zdolny jest naruszać i inne – oświadczył bardzo wysokiej rangi
prałat, który zresztą wykluczył, aby tak wielka liczba księży mogła należeć do masonerii. Ale
całe Włochy przeżywają chwile dużej niepewności. Wszystkie ideologie laickie umarły, a
nawet zostały pogrzebane, kryzys gospodarczy udowodnił, co znaczy komunizm i jego mity.
W całkowitym mroku, właśnie w tych dniach, w okresie tuż po śmierci papieża Pawła VI i
Aldo Moro, Kościół katolicki jawi się znowu i to w pełnym swoim blasku jako propozycja do
rozważenia. Pozostaje dzisiaj jedynym wielkim punktem przyciągania. Ta latarnia nie
powinna być zasnuta mgłą ani ulegać deformacji. Papież Luciani ma przed sobą trudne
zadanie i wielką misję. Musi, miedzy innymi zaprowadzić porządek na szczytach władzy
Watykanu. Publikując listę duchownych, którzy, być może, należą do lóż masońskich,
sądzimy, ze dodajemy do tego nasz własny drobny przyczynek” – kończy swój artykuł Op.
Do powyższego artykułu dołączono cytowaną listę watykańskich dygnitarzy,
podejrzewanych przynależność do masonerii. Podano numer wpisu oraz zakodowane imię.
Znaleźli się na niej miedzy innymi: wspominany Giovanni Caprile, biskup Alberto Ablondi,
monsignor Fiorenzo Angelini, ojciec Ernesto Balducci, biskup Ligi Bettazzi, ojciec Dawid
Maria Turoldo, wicedyrektor Osservatore Romano, monsinior Virgilio Levi. Lista prałatów
25
będących domniemanymi masonami zawiera osoby znajdujące się na szczytach watykańskiej
hierarchii: jest tam sekretarz Pawła VI Pasquale Macchi, prezes Igor Paul Marcinkus, jego
prawa ręka Donato De Bonis, prefekt Kongregacji Biskupów Sebastiano Baggio, nuncjusz
apostolski w Argentynie Pio Lagi, kardynał wikariusz Ugo Poletti, a nawet sekretarz stanu
Jean Villot. Co do wspomnianego Ugo Poletti, to jeszcze we wrześniu 1978 roku jego
nazwisko pojawiło się w kontekście skandalu z Lożą P2: chodziło o przemyt ropy naftowej
organizowany w porozumieniu z politykami, urzędnikami państwowymi i kierownictwem z
policji skarbowej. W trakcie śledztwa zostanie wkrótce ustalone, że członka Loży P2 Raffaele
Giudice (bohatera głównego skandalu) nominowano na szefa policji skarbowej po tym, jak
kardynał Poletti przesłał na ręce Andreottiego stosowny list polecający.
W następstwie artykułu opublikowanego w Op nowo wybrany papież zwrócił się o
konsultację do wiekowego kardynała Perlcie Felicji, którego poprosił o oceną wiarygodności
listy upublicznionej przez Pecorelliego i o informację na temat przypisywanej Pawłowi VI
intencji zmiany stanowiska Kościoła wobec wolnomularstwa. Felicji poinformował papieża,
że podobna lista krążyła już po Watykanie wiosną 1976 roku i że w jego opinii tylko kilku z
wymienionych prałatów faktycznie należało do lóż masońskich. Co do zamiarów papieża
Montiniego, Felicji wyjaśnił: „W trakcie ostatnich lat pojawiło się wiele grup nacisku;
niektóre zainteresowane kręgi sugerowały, aby na masonerie patrzyć w sposób bardziej
nowoczesny. Ojciec Święty, zanim zmarł, ciągle jeszcze zastanawiał się nad tym
zagadnieniem”.
Flamingi, powołując się na oświadczenia członka loży generała Fulberto Lauro,
potwierdza fakt należenia do Loży P2 także kardynałów i biskupów. Al.’Europeo cytuje
słowa innego członka Loży P2 Piera Karpi, który w 1987 roku również będzie mówić o
obecności masonów za watykańskimi murami: „Loża ta nazywa się >>Loggia Ecclesia<< i
pozostaje w kontakcie z wielkim mistrzem >>Loggia Unita d’Inghilterra<< - hrabią
Michelem z Kent. Działa ona w Watykanie od 1971 roku, należy do niej ponad stu członków,
wśród których są kardynałowie, biskupi i wysocy dygnitarze z kurii. Udaje im się zachować
całkowity sekret, ale nie do tego stopnia, żeby informacje nie dotarły do ludzi z Opus Dei”.
Myśląc o przyszłych nominacjach nowych hierarchów watykańskich, Jan Paweł I zleca
kardynałowi Giovanniemu Benelli przeprowadzenie dochodzenia w sprawie obecności
masonów w strukturach kościelnych. Jednak papież nie pozna jego wyników. Umrze w
tajemniczych okolicznościach 29 września, właśnie wtedy, gdy przygotowywał się do
odwołania z kierownictwa IOR domniemanego masona Paula Marcinkusa i do zerwania
wszelkich kontaktów papieskiego banku z Banco Ambrosiano kierowanym przez masona
Roberto Calvi.
Przy decydującym poparciu konserwatywnego skrzydła, kierowanego przez Opus
Dei, 16 października 1978 roku konklawe wybiera nowego papieża w osobie Polaka
Karola Wojtyła. Tak, więc Marcinkus nie zostanie odwołany z funkcji szefa IOR i będzie
jeszcze przez całe lata mógł prowadzić swoje finansowe matactwa za pośrednictwem banku
papieskiego. Swoje stanowiska zachowują także inni prałaci, o których mówiono, że należeli
do lóż masońskich, masońskich, którym groziło dochodzenie zarządzone przez papieża
Lucianiego.
Loża P2 będzie się starała odwdzięczyć papieżowi Wojtyle za tę jego pobłażliwość
wyrażoną przez zaniechanie. Przydarzyło się, na przykład, że kiedy pewien fotograf zdołał
zrobić kilka zdjęć Janowi Pawłowi II w kostiumie kąpielowym w basenie w Pastel Gandolfo,
Licio Legli nakazał firmie Rizzoli natychmiast – za 170 milionów – je wykupić, by następnie
za pośrednictwem Giuliio Andreottiego przekazać je papieżowi.
Kwestia stosunków pomiędzy Kościołem i masonerią pozostaje uśpiona na kolejne pięć lat.
Temat powróci dopiero jesienią 1983 roku, w przeddzień ogłoszenia przez Stolicę
Apostolską nowego kodeksu kanonicznego. Dziennikarskim spekulacjom, jakoby miał
26
nastąpić kres potępienia masonerii, Joseph Ratzinger (prefekt Kongregacji Doktryny Wiary)
przeciwstawił 26 listopada następujące sztywne oświadczenie:
„Osąd Kościoła wobec stowarzyszeń wolnomularskich pozostaje negatywny bez zmian.
Zasady tych stowarzyszeń zawsze uważane były jako niedające się pogodzić z doktryna
Kościoła: dlatego przystępowanie do masonerii objęte jest zakazem. Wierni, którzy należą do
stowarzyszeń wolnomularskich, tkwią w ciężkim grzechu i nie mogą przystępować do
Świętej Komunii.”
Jednak słowa tradycjonalisty Ratzingera mijają się z faktami: wraz z opublikowaniem
nowego kodeksu kanonicznego Jan Paweł II uchyla normę prawną, na mocy, której masoni
przez ponad dwa wieki podlegali automatycznie ekskomunice.
Za pośrednictwem kardynała Casillo Ruini, 21 grudnia 1996 roku, Wielka Loża
Wschodu we Włoszech siedzibą w Palazzo Giustiniani przekaże papieżowi Karolowi
Wojtyle Order Galileusza, najwyższe masońskie odznaczenie honorowe nadawane
osobom spoza kręgów masonów.
Do orderu dołączono następujące uzasadnienie:
„Promował uniwersalne wartości wolnomularstwa, braterstwo, szacunek dla godności
człowieka i ducha tolerancji”.
Papież przesyłkę odeśle nadawcy.
Rycerze konnego zakonu
W pierwszej połowie lat osiemdziesiątych komisja parlamentarna odkryła nie tylko
przestępczą współpracę pomiędzy dygnitarzami Watykanu i grupą masońską z Loży P2, ale
też naświetla sprawę stosunków utrzymywanych przez hierarchów kręgi kościelne z
stowarzyszeniami innymi niż masoneria, ale również „sekretnymi” i tajemniczymi, takimi jak
Zakon Konny Grobu Świętego w Jerozolimie.
Zakon powstał pod egidą Watykanu i przez długi czas kierował nim kardynał Giuseppe
Caprio. Monsignor Salvatore Cassina, kierownik sekcji zakonu w Palermo określi
stowarzyszenie jako kontynuację dawnego Zakonu Krzyżowców Goffrego di Buglione, przy
czym, o ile dawniej, jego zdaniem była militarna obrona Ziemi Świętej, to dzisiaj działania
jego polegają przede wszystkim na obronie religii katolickiej na obszarach Ziemi Świętej oraz
na zbieraniu datków na realizację przedsięwzięć o dużym znaczeniu społecznym, takich
choćby jak tworzenie szkół, szpitali, żłobków, sierocińców czy hoteli pracowniczych.
Oficjalnie Zakon Konny Grobu Świętego w Jerozolimie miał działać na pięciu
kontynentach i przyjmować do swojego grona wyłącznie osoby godne pełnego zaufania oraz
nie miał posiadać cech stowarzyszenia tajnego. Kandydaci na rycerzy mieli być poddawani
skrupulatnym weryfikacjom, musieli przedkładać zaświadczenia o niekaralności, a także –
wystawiane im przez proboszcza – świadectwo obyczajności. Praktyka jednak miała się zgoła
odmiennie: przez długie lata przewodniczącym („zawiadującym”) sekcji regionu Lazio był
członek Loży P2 Umberto Ortolani, a w radzie tejże sekcji zasiadał, również członek P2,
generał Fulberto Lauro. Co więcej – według słów tego ostatniego – czołowe postacie loży,
takie jak Licio Legli i generałowie oraz dygnitarze policji skarbowej Donato Lo Prute i
Raffaele Giudice, również mieliby pełnić odpowiedzialne funkcje w Zakonie.
Cień i mgła przesłaniają jednak przede wszystkim sekcję zakonu w Palermo. W grudniu
1992 roku senator Carmine Mancuso, zwracając się z zapytaniem parlamentarnym do
ministra spraw wewnętrznych i do ministra sprawiedliwości, określa zakon mianem
stowarzyszenia para masońskiego, demaskując jego typową strukturę ukrytej władzy,
sprawowanej przez wiele dosyć dwuznacznych postaci. Wśród nazwisk 139 członków
wpisanych na listę sekcji zakonu w Palermo ujawnia grupę duchownych piastujących
27
wysokie funkcje w hierarchii kościelnej, wysokich urzędników sił zbrojnych,
parlamentarzystów, dygnitarzy z wymiaru sprawiedliwości oraz bankierów. A w dodatku na
kilku rycerzach zakonu ciążą podejrzenia o związki z Cosa nostra.
Najbardziej bulwersujący przykład stanowi rycerz Bruno Contrada, główny zwierzchnik
sił porządku publicznego, członek zakonu od 22 listopada 1982 roku, posiadający z czasem
tytuł zawiadującego. W latach osiemdziesiątych Contrada był wiele mogącym szefem Lotnej
Brygady w Palermo, po czym awansował do kierownictwa cywilnych służb specjalnych.
specjalnych 1996 roku Contrada zostaje skazany przez sąd pierwszej instancji na 10 lat
więzienia za przynależność do stowarzyszenia o charakterze mafijnym. Poprzednio w 1993
roku, był oskarżony w procesie o rzeź w Capaci (później postępowanie umorzono). Następnie
prokuratura postawiła mu zarzut w sprawie zamachu, w którym życie stracił sędzia Paolo
Borsellino. Na Contradzie ciążyły też poważne podejrzenia o współdziałanie z mordercami,
których ofiarami stali się jego byli koledzy: Boris Giuliano (zamordowany 21 lipca 1979
roku) i Ninni Cassara, (którego zamordowano 5 sierpnia 1985 roku).
Według śledczego Gaspare Mutoli pośrednikiem pomiędzy Contradą mafijnymi bossami
miałby być inny bardzo wpływowy członek zakonu – hrabia Arturo Cassina. O podejrzanych
związkach Cassiny ze środowiskami mafijnymi mówiono wielokrotnie w 1985 roku, kiedy to
tygodnik I Siciliani, którego redaktorem był Giuseppe Fava (również on został potem
zamordowany przez Cosa ostra), opublikował artykuł o zamordowaniu Cessary,
prowadzącym śledztwo w sprawie pieniędzy rodziny Cassina.
Cassina, z pochodzenia lombardczyk, do Palermo przeniósł się zaraz po wojnie. Do
Zakonu Grobu Świętego wstąpił 7 lutego 1951 roku. Jako rycerz Wielkiego Krzyża działał
energicznie na rzecz rozwoju zakonu na Sycylii, a jego aktywność została nagrodzona kilka
lat później nominacją na funkcję głównego zawiadującego. W pierwszej połowie lat
sześćdziesiątych hrabia Cassina był uznawany za najbardziej wpływowego budowniczego
Palermo: jego przedsiębiorstwa wznosiły w mieście liczne obiekty użyteczności publicznej, a
także zajmowały się konserwacja dróg i sieci kanalizacyjnej. 16 sierpnia 1972 roku jego syn,
Luciano Cassina, został porwany przez Cosa ostra i – według słów śledczego Mutoli – hrabia
zwrócił się wówczas pomoc do mafijnego bossa Stefano Bontaty. I wtedy Mimmo Teresi,
podwładny Bontaty, został przyjęty do pracy w biurze syna Cassiny w Cardillo.
Kolejnym efektem śledztw w sprawie mafijnych kapitałów stał się Pietro Di Miceli,
księgowy prowadzący kancelarie w Palermo Rzymie, rycerz zakonu od 9 grudnia 1987 roku.
Śledczy dotarli do Di Miceli w wyniku przechwycenia rozmów telefonicznych, które
przeprowadzili ze sobą Gaspare Gambio i Salvatore Nicolosi, dyrektor Cassa di Risparimio di
Montreale, banku podejrzanego pranie brudnych pieniędzy mafii z Corleone. Nazwisko Di
Miceli pojawiało się kilkakrotnie w dokumentach zabezpieczonych w 1992 roku w trakcie
przeszukania u przedsiębiorcy Gaspare Gambio, oskarżonego o przynależność do mafii. Ten
sam Di Miceli został wskazany przez kilka osób jako jeden z księgowych związanych z mafią
z Corleone. Podobno przez długi czas dbał o jej interesy. Di Miceli będzie utrzymywać, że
stał się ofiarą mafijnego spisku, wymierzonego przeciwko jego działaniom w charakterze
biegłego sądowego przy sądzie w Palermo.
Podczas wyżej wspomnianego śledztwa dotarto również do kilku innych sycylijskich
banków. Prokuratura podejrzewała je o utrzymywanie kontaktów ze środowiskami
mafijnymi. Najważniejszym wśród nich był Banco di Sicilia. W swojej książce Tajemnica
Sindona dziennikarz Nick Tosches przytacza fragment swojego wywiadu z mafijnym
bankrutem.
,„Którymi bankami posługuje się mafia? – zapytałem, Sindona. Ten chwilę pomyślał. To
niebezpieczne pytanie. Chwilę zastanawiał się. Wzruszyłem ramionami, a on uśmiechnął się i
nie wahając się już powiedział: Na Sycylii Banco di Sicilia, czasami…”
28
Różne śledztwa prowadzone przez prokuraturę wykażą sposoby, które stosował bank
udzielając poręczenia hierarchom mafijnych organizacji. Śledztwa wykazały też, że wśród
rycerzy zakony w Palermo trzej z nich sprawowali kierownicze funkcje w Banco di Sicilia:
byli to wicedyrektorzy Girlando Micciche (w zakonie od 29 grudnia 1971 roku) i Gaspare
Governale (rycerz zakonu od 24 grudnia 1976 roku), a także Carlo Marino (w zakonie od 25
stycznia 1974 roku).
Wśród bankierów działających Zakonie Grobu Świętego znaleźli się ponadto: Giovanni
Ferraro (od 24 czerwca 1978 roku) i Agostino Mule (od 9 grudnia 1987 roku), kolejno prezes
i dyrektor generalny banku Sicilcassa, kolejnej instytucji kredytowej podejrzewanej o związki
z mafią. W tym właśnie banku w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych pracował Marcelo
Dell’Utri (deputowany z ramienia partii Forza Italia), który w 1997 roku stanie przed sądem
za współpracę z mafią.
Pracę Dell’Utri w banku Sicilcassa określono jako pracę o wysokim ryzyku, bowiem w
kolejce przed okienkiem stawało wielu mafiosów. mafiosów tamtym czasie również oddziały
banku Vittorio Emanuele Orlando – Cassa di Risparimio delle Province Siciliani – traktowały
mafiosów ze szczególnym poważaniem. Proces przeciwko Spatoli – pierwsze poważne
śledztwo, które prowadził Giovanni Falcone – unaoczni, w jaki sposób handlarze narkotyków
z grupy Spatola – Inzerillo prowadzili swoje interesy, zarówno te legalne, jak i te nielegalne,
przy świadomym uczestnictwie niektórych funkcjonariuszy banku Orlanda.
Do Zakonu Grobu Świętego należał również (od 9 kwietnia 1981 roku) Enrico La Loggia,
senator z ramienia Forza Italia, syn byłego senatora z kręgu Fanfaniego – Giuseppe La Logia.
Podobno wybór do parlamentu La Logia senatora także promował boss sycylijsko –
amerykańskiej mafii Nick Gentile.
Zresztą w swojej późniejszej biografii Nick Gentile opowiedział historię tego poparcia.
„W 1951 roku zadałem sobie trud udzielenia poparcia Peppino La Logia. Tano Di Leo miał w
Rzymie informatora i dowiedział się o tym, przyjechał, zatem do Palermo do mojego sklepu.
Był wściekły. Powiedział mi, że nie powinienem absolutnie popierać La Logia.
Odpowiedziałem, że zaangażowałem się, ponieważ szwagier La Logia, kiedyś w czasach
faszystowskich znalazłem się w więzieniu, zeznawał na moją korzyść”.
W śledztwie zdołano też ustalić, że spośród polityków będących rycerzami para –
religijnego zakonu znaleźli się także: były chrześcijański demokrata Raimondo Maira –
pełniący w przeszłości funkcję referenta frakcji Andreottiego Caltanissetta, wobec którego w
1992 roku wydział do walki z p[przestępczością zorganizowaną będzie domagał się uchylenia
immunitetu celem wszczęcia postępowania o przynależność do organizacji mafijnej. Od
oskarżenia tego Maira zostanie następnie uwolniony.
W Palermo przedstawiciele Kościoła tworzyli w Zakonie Grobu Świętego całkiem sporą
grupę; należał doń sam biskup Sotir Ferrara (eparcha z Równiny Albańskiej), biskup
Giuseppe Carcione (diecezjalny wikariusz), biskup Alfredo Garsia (arcybiskup Caltanisetta),
biskup Francisco Guercio Mannico. A 9 kwietnia 1990 roku do grona tego dołączył również
biskup Giovanni Carella De Caro, który w dokumentach zakonnych określany był jako
„prałat Domu Papieskiego” (tzn. asystent) papieża Karola Wojtyła.
Jednakże najbardziej znanym ze wszystkich rycerzy należących do zakonu był arcybiskup
Salvatore Pappalardo, który od października 1970 roku do kwietnia 1996 roku kierował
diecezją Palermo. Ten wysoki dostojnik dał się poznać z karcącego tonu niekończących się,
wygłaszanych z ambony wysokim głosem kazań o „ machinacjach knowaniach jawnych
przestępców ukrytymi kombinatorami, prowadzącymi swoje podejrzane interesy pod
sprytnymi przykrywkami i protekcją”. Przytoczone słowa pochodzą ze znanej, skierowanej
przeciwko mafii, homilii wygłoszonej4 września 1982 roku w San Domenico nad trumnami
prefekta Carlo Alberto dalla Chipsa i jego żony Emanueli Setti Carraro, zamordowanych
przez kilerów z Cosa ostra. Zaledwie w pięć miesięcy po objęciu funkcji ordynariusza
29
Pappalardo został wyświęcony na rycerza Wielkiego Krzyża Grobu Świętego (9 marca 1971
roku). W istocie godność tą dzielił właśnie z kilkoma „ ukrytymi kombinatorami
prowadzącymi podejrzanie interesy” w środowiskach mniej lub bardziej bliskich mafii.
Natomiast zaufanym przedsiębiorcą kurii z Palermo, (zatem i samego arcybiskupa), któremu
powierzano przez wiele lat roboty remontowe i restauracyjne kościołów z obszaru
arcybiskupstwa, był Salvatore Sbeglia, oskarżony później o dostarczenie aparatu zdalnego
sterowania użytego przez Cosa ostra w trakcie rzezi w Capaci (chodzi o zamach z 23 maja
1992 roku, w którym zginęli sędzia Giovanni Falcone, jego żona Francesca Morvillo oraz
agenci ochrony). Według niektórych śledczych Sbeglia miałby należeć do rodziny mafijnej, z
Malaspina.
Innym ważnym duchownym należącym do palermiańskiej sekcji Zakonu Grobu Świętego
był biskup Salvatore Cassina, piastujący godność arcybiskupa w Montreale (największej i
najbogatszej diecezji na Sycylii). Do zakonu, gdzie posiadał tytuł zawiadującego, przystąpił
15 lutego 1979 roku. Dnia 1 listopada 1984 roku, kiedy to zakon demonstracyjnie pokazywał
swoją moc miastu Palermo Włochom w trakcie wystawnej ceremonii przyjmowania 39
nowych rycerzy, zorganizowanej w katedrze Montreale, Salvatore Cassina wystąpił
wyłącznie jako priori rycerzy Grobu Świętego i tylko w takim charakterze towarzyszył
prowadzącemu obrządek patriarsze Jerozolimy. Cztery lata później sam stanie na czele
palermiańskiej sekcji zakonu, gdy Arturo Cassina, w następstwie podejrzeń o powiązania z
mafią, zobowiązany został do złożenia płaszcza i szpady.
W lutym 1992 roku biskup Cassina dochodzi do wniosku, że potężna katedra posadowiona
na skale Montreale wymaga gruntownego remontu i prac restauratorskich. W związku z tym
zwraca się o ogromną dotację ze środków publicznych, przedkładając wraz z wnioskiem
cztery listy zaadresowane do równie znaczących chadeckich dygnitarzy: do ówczesnego
premiera Andreottiego (jeszcze przed jego procesem o powiązania z mafią), do ministra robót
publicznych Pradoliniego (przed jego perypetiami ramach akcji „Czystych rąk”), do
przewodniczącego parlamentarnej komisji bilansowej Salvo D’Acquisto i do podsekretarza
Ferdinando Russo (sycylijskiego przedstawiciela frakcji Armado Forlaniego). Dodać należy,
że Ferdinando Russo, od 12 października 1983 roku był już członkiem zakonu, a tym samym
jako rycerz podlegał Cassisie. Wspomniane wyżej listy trafiły w końcu do prokuratorskich
akt; według prokuratury biskup zgarnął do kieszeni ogromne kwoty przeznaczone na
odrestaurowanie katedry. Wraz z nim przed sądem staną również bracia Fulvio i Daniele
Lima – administrator i kierownik techniczny kurii monrealskiej.
W lipcu 1995 roku palermiańscy prokuratorzy Roberto Scarpinato i Ligi Patronaggio
wnieśli do sądu akt oskarżenia przeciwko potężnemu arcybiskupowi Cassina zarzucając mu
także oszustwo na niekorzyść Unii Europejskiej. Na potrzeby trzydziestoośmiohektarowej
posiadłości, należącej do arcybogatej diecezji Montreale, poproszono o dotację ze środków
Unii w wysokości 750 milionów lirów. Jednakże w rzeczywistości posiadłość liczyła tylko 12
hektarów, a zatem pomoc mogła wynosić tylko 180 milionów lirów: cudowne rozmnożenie
się hektarów nie było bynajmniej dziełem Ducha Świętego, ale według aktu oskarżenia było
zwykłym oszustwem w przesłanych do Brukseli dokumentach..
Na koncie rycerza Grobu Świętego – arcybiskupa Salvatore Cassina znalazły się także dwa
inne postępowania wszczęte przez prokuraturę w Palermo. Pierwsze było wynikiem
doniesienia złożonego przez jednego z wiernych, który oskarżał arcybiskupa o nielegalne
zawłaszczenie kwoty około miliarda lirów, stanowiącej spadek po zmarłej krewnej
skarżącego. Druga sprawa dotyczyła natomiast powiązań z Cosa ostra: sekretarz osobisty
Cassiny, ksiądz Campisi, był zamieszany w sprawę bossa Luca Bagarelli, szwagra Toto
Ruiny. W trakcie długiego okresu ukrywania się boss miał podobno używać telefonu
komórkowego należącego do Campisisiego.
30
Arcybiskup Cassina zawsze i wszędzie twierdził jednak, że jest niewinny. W maju 1997
roku, po uzyskaniu wieku emerytalnego (dla biskupów było to 75 lat), potężny prałat, przed
którego obliczem klękali wszyscy liczący się w Palermo, postanowił się wycofać. Decyzja
została natychmiast przyjęta przez papieża Wojtyłę, działającego zresztą zgodnie z sugestiami
przewodniczącego włoskiej konferencji episkopatu, Casillo Ruini.
Wśród 139 palermiańskich rycerzy Grobu Świętego, był także generał karabinierów
Salvatore Rovelli, który do zakonu wstąpił 7 lutego 1980 roku.
18 grudnia 1974 roku w trakcie posiedzenia parlamentarnej komisji śledczej badającej
powiązania sycylijskiej mafii, wówczas jeszcze pułkownik, Rovelli przedstawił długie i
szczegółowe sprawozdanie na temat działalności mafii w Palermo okolicy. Sprawozdanie
zawierało opis licznych zabójstw i usiłowań zabójstw, a także porwań dokonanych przez
grupy przestępcze działające bądź na samej Sycylii bądź też na terytorium północnych Włoch.
Po tym sprawozdaniu na zebraniu komisji przesłuchano kapitana Giuseppe Russo, dowódcę
komórki śledczej karabinierów Palermo oraz byłego ścisłego współpracownika generała
Carlo Alberto dalla Chipsa (dalla Chipsa w latach siedemdziesiątych był dowódcą
karabinierów Palermo wtedy także rycerzem zakonu). Przesłuchiwany ujawnił szczegółową
listę z imionami nazwiskami boksów działających najbardziej zbrodniczych klanach mafii.
Dnia 20 sierpnia 1977 roku na ulicy w Palermo Russo i nauczyciel Filippo Costa zostali
zamordowani przez zabójców należących do grupy Toto Riina z Corleone. Tym, co łączyło
porwania opisane przez pułkownika Rovelli z zabójstwem kapitana Russo, była działalność
corleonistów, tj. środowiska, z którym bliskie kontakty utrzymywał inny wysoki prałat z
Montreale, ojciec Agostino Coppola.
Mafijne konszachty ojca Coppoli tak opisuje były prokurator Giovanni Pizzillo: „W
odniesieniu do odpowiedzialności zakonnika Coppoli za porwanie osób dokonane na terenie
Północnych Włoch należy dodać, że przy wspomnianym duchownym znaleziono banknoty,
którymi opłacono okup za uwolnienie porwanego Baraniego… Baraniego trakcie śledztwa w
sprawie porwania Cassiny pewien duchowny, jezuita, zdecydował się zeznać, że
pośrednikiem,. Którym posłużył się w rozmowach porywaczami, był ojciec Coppola, były
ekonom w seminarium w Montreale… W domu jego brata znaleziono 4 miliony 200 tysięcy
lirów pochodzących z okupu za wydanie Baraniego na terytorium Lombardii. Był to w istocie
początek nitki prowadzącej do kłębka rozlicznych powiązań pomiędzy miejscową mafią i
specjalistami od porwań >>Anonima Sequiestri<< z północnego kraju. Śledztwo prowadzone
przez policję sądową wobec Coppoli pozwoliło ponadto ustalić, że tenże zakonnik działał, na
wyraźne żądanie sprawców przestępstwa, jako pośrednik w negocjacjach rodziną porwanego
Rossi z Montelera. Sławna walizka z 3,5 miliardami lirów miała być przekazana ojcu
Coppoli; nie została jednak przekazana, bowiem szczęśliwie odnaleziono kryjówkę, gdzie
przetrzymywano porwanego i z której go uwolniono”.
Wpisany pod numerem 1529 oficjalnego rejestru mafiosów prowincji Palermo, ojciec
Agostino Coppola jest właśnie tym księdzem, który udzielił ślubu Toto Riine z Ninettą
Bagarella, siostrą Leoluca. Natomiast skruszony mafioso Francisco Marino Mannowa
opowiadał o księdzu – bossie jako o kimś bardzo dobrze zorientowanym w interesach grupy
corleońskiej: „Słyszałem od Bonate Stefano i od innych ludzi honoru z naszej rodziny, że
Calo Pippo, Ruina Salvatore, Madonna Francisco inni z tej samej grupy posiadali pewne
pieniądze – za pośrednictwem Legli Licio – zainwestowane w Rzymie. Mówiło się również,
że część z tych pieniędzy była zainwestowana w banku watykańskim. Ta sama informacja
została przekazana także ojcu Coppoli”.
Chodzi o tajemnice finansowe, które znało zaledwie kilku księgowych corleońskich
boksów. Wśród nich był księgowy, Ruini, mason Giuseppe Mandalari, aresztowany w
grudniu 1995 roku, o którym Salvatore Rovelli mówił, że pozostawał w bliskich stosunkach
ojcem Coppolą i że zamieszany był w pranie pieniędzy pochodzących z porwań –
31
przypisywanych mafii lub dokonanych faktycznie przez mafię – a przeznaczonych na zakup
posiadłości ziemskich, inwestycje rolne czy tworzenie najróżniejszych spółek.
Nazwisko Madalariego będzie często powtarzane w trakcie śledztw prowadzonych przez
sycylijską prokuraturę, która skłonna go będzie uznawać za jednego z kontaktowych
pośredników pomiędzy środowiskami mafijnymi, masońskimi, politycznymi i kościelnymi na
wyspie. Powodów dla takiej konkluzji nie brak.
Na przykład 21 listopada 1982 roku mason Giuseppe Mandalari został opisany przez
dziennik Il Giornale di Sicilia z okazji podróży papieża Jana Pawła II do Palermo. Palermo
relacji z papieskiej wizyty dziennik zwraca uwagę na powitanie Jana Pawła II przez
„członków masońskiej komisji z Piazza del Gesu”, wśród których wymienia się właśnie
Madalariego występującego w charakterze „Zwierzchnika i Wielkiego Zawiadującego,
Wielkiego Mistrza Zakonu”. Warto tu dodać, że masoni z Trinacria powitali papieża – jak
gdyby chodziło o jednego z ich braci – typowym dla organizacji wolnomularskich potrójnym
uściskiem.
Również Cosa nostra skorzystała z okazji i aktywnie uczestniczyła w wydarzeniu. Oto
fragment relacji z pisma Panorama: „Na czele świętej procesji (tj. papieskiego orszaku)
jechał biały samochód bez dachu, prowadzony przez szczególna postać – przedsiębiorcę
budowlanego, którego hobby jest uczestniczenie w wyścigach samochodowych. Pan ten
nazywał się Angelo Siino. Będzie o nim głośno dziesięć lat później, jako o ministrze robót
publicznych Cosa nostra. Tego dnia Siino pozostał przy papieżu przez całe dziewięć godzin.
Gazety rozpisywały się o spojrzeniach uśmiechach za każdym razem, gdy ich spojrzenia się
spotykały”.
NIERUCHOMOŚCI, TRANSAKCJE, PODATKI
Podatkowy raj
Rzym, styczeń 1977 roku. Parlament przygotowuje się do debaty nad projektem nowego
konkordatu z Watykanem, którego tekst przedstawia trzeci – politycznie, jednobarwny, bo
złożony wyłącznie z chadeków – rząd Andreottiego. Prezentowany projekt konkordatu jest
zdecydowanie korzystny dla Stolicy Apostolskiej przede wszystkim ze względu na
zwolnienia podatkowe. Obiekcje wysuwa jedynie Partia Radykalna, której parlamentarzyści
wielokrotnie wnosili bardzo krytyczne interpelacje i wnioski, domagając się między innymi
dokonania rzetelnej wyceny watykańskiego majątku ruchomego i nieruchomego na
terytorium Włoch. Nie umiano się jednak wobec tego żądania zdobyć na żadną
instytucjonalną odpowiedź.
Zadania częściowego choćby wypełniania informacyjnej pustki wokół watykańskich
nieruchomości znajdujących się na terenie Rzymu podejmuje należące do spółki Rizzoli
czasopismo L’Europeo, którym kieruje nowy szef redakcji Gianluigi Melega. Dnia 7 stycznia
1977 roku tygodnik publikuje pierwszy odcinek sondażu – spisu sygnowany nazwiskiem
dziennikarza Paolo Ojetti. Artykuł nosi tytuł „Watykan S.A.”. Oto jego tekst.
Czwarta część Rzymu pozostaje w rękach ulotnych spółek panamskich, spółek z
Lichtensteinu, z Luksemburga, spółek szwajcarskich. Kolejna ćwiartka należy do instytucji
publicznych do państwa. Trzecia z kolei ćwiartka jest własnością bardziej lub mniej bogatych
osób prywatnych. Ale ostatnia ćwiartka, być może najlepsza, należy do Watykanu. W
przeddzień rewizji konkordatu z 1929 roku warto, być może, zadać sobie trud zajęcia się tym
zagadnieniem. Tym bardziej, że wobec przygotowywanych zmian w układzie prawnym
pomiędzy państwem a Kościołem, skoro się mówi o religijnej edukacji w szkołach, o ustroju
32
małżeńskim, ale tylko przelotnie wspomina o przyszłym opodatkowaniu ogromnego majątku
Stolicy Apostolskiej.
Oficjalnie majątek kościelny złożony z nieruchomości położonych poza watykańskimi
murami uznawany jest za dobro korzystające z „eksterytorialności” – gwarantują to zapisy w
artykułach od 13 do 16 Traktatów Luterańskich. Chodzi o bazylikę Świętego Jana na
Luteranie, o bazylikę Santa Maria Maggiore, bazylikę Świętego Pawła (z przyległymi
zabudowaniami), zabudowaniami pałac papieski w Castelgandolfo, o willę Barberini, także
znajdującą się w Castelgandolfo, Castelgandolfo kilka budynków na wzgórzu Gianicolo,
które poprzednio stanowiły własność państwową, o budynki byłego klasztoru przyległe do
bazyliki Świętych apostołów kościoły Sant’Andrea della Halle i San Carlo i Catinari, o pałac
Tataria, o Cancelleria, o siedzibę Propaganda FIDE przy placu Hiszpańskim, o gmach
Świętego Oficjum, o Convertendi przy placu Scossacavalli, o Pałac Wikariatu i o jeden
budynek przy via della Conciliazione (gdzie w końcu przeniesiono Convertendi z poprzedniej
siedziby w Kościele Wschodnim). Analogicznie do wyżej wymienionych, z przywileju
wyłączenia od wszelkiego wywłaszczenia („chyba, że za uprzednia zgodą Stolicy
Apostolskiej”) i z prawa całkowitego zwolnienia z opłat korzystają także: Uniwersytet
Gregoriański, Instytut Biblijny, Instytut Orientalny, Instytut Archeologii, Seminarium
Rosyjskie, Kolegium Lombardzkie, oba pałace Świętego Apoloniusza oraz dom ćwiczeń dla
kleryków pod wezwaniem świętego Jana i Pawła.
Oprócz tych uprzywilejowanych budowli konkordat przewidywał specjalne zwolnienia z
podatków i opłat w odniesieniu do posiadłości Stolicy Apostolskiej oraz „instytucji
kościelnych religijnych”. Wszystko to zostało uzupełnione zamiarem uzdrowienia sytuacji
zaległej „kwestii rzymskiej”, która już w 1929 roku kosztowała państwo włoskie 750
milionów lirów. Pięćdziesiąt lat później niewiele się w tym względzie zmieniło. Czwarta
część miasta jest ciągle jeszcze w przedsiębiorczych rękach właścicieli i dysponentów
wszelkich seminariów, stancji kardynalskich, parafii, caritasów, agend apostolskich, domów
prowincjonalnych, komisariatów, sekretariatów, klasztorów, instytutów, monastyrów,
kongregacji, kolegiów i domów kolegialnych, domów świętych, domów generalnych, domów
religijnych oraz prokuratur, oratoriów, seminariów, domów studenckich, bazylik i
arcybazylik, towarzystw, zgromadzeń, opusów, modusów, pobożnych zgromadzeń,
pobożnych domów, szkół, uniwersytetów, instytutów seminariów papieskich, domów
pielgrzyma, kurii biskupich, domów biskupich, siedzib episkopalnych, diecezjalnych,
archidiecezjalnych, schronisk, kapituł, komitetów, konferencji biskupów, domów opieki,
wspólnot, konserwatoriów, bractw, arcybractw, agencji generalnych, prokuratur generalnych,
rektoratów, nuncjatur i przedstawicielstw apostolskich, sióstr (boleściwych, miłujących,
służebnic, apostolskich, wspomagających, szarych, białych, kanoniczek, katechetek od
Krzyża, klarysek, dam apostolskich, diakonek, nauczycielek, pielęgniarek, córek, opiekunek,
potulnych, miłosiernych, misjonarek, mniszek, oblatek, szlachetnych oblatek, szpitalniczek,
cierpietniczek, małych apostołek, małych sióstr, małych służebniczek, małych córek, małych
uczennic, robotnic, ubogich, wybranych, różanniczek, sakramentek, stygmatyczek, tercjarek
od Trójcy Świętej, wizytantek, panien robotnic i powołanych) i braci, (którzy w zależności od
rodzaju zgromadzenia zwą się: ojcami, duchownymi, misjonarzami, tercjanami, braciszkami,
synami, legionistami, przeorami, arcyksiężmi, bosymi, szarymi, zwyczajnymi, klerykami,
diakonami, priorami, mniejszymi, kanonikami, szpitalnikami, zreformowanymi…). Tak w
sumie tylko zgromadzeń kobiecych, które widnieją jako właściciele nieruchomości w mieście
Rzym, jest aż 325. Zgromadzeń męskich jest trochę mniej: 87.
Stolica Apostolska posiada w Rzymie swoje ulubione strefy. Z historycznego centrum
miasta do Watykanu należy obszar od Campo de’Fiori wzdłuż Tybru, naprzeciwko Zamku
Świętego Anioła, poprzez piazza Navona i przyległości. Po drugiej stronie rzeki posiadłości
watykańskie rozwidlają się: z jednej strony ocierają się o sam Watykan, w górę aż po wzgórza
33
Ganicollo, a potem w dół w kierunku Zatybrza, a następnie znowu w górę do via Aurelia, w
stronę najstarszych kolegiów i domów generalnych. Znajdują się tam – nabyte lub otrzymane
jako darowizny – posiadłości ziemskie i działki gruntów. Z drugiej strony jest ich sporo na
początku dzielnicy Prati – tej, którą po wzięciu szturmem Rzymu zbudowali Piemontczycy z
zamysłem, by z żadnego miejsca dzielnicy nie było widać kopuły bazyliki Świętego
Piotra. Wielkie enklawy: Santa Maria Maggiore i San Giovanni jak magnes przyciągnęły
pozostałe wielkie budynki należące do Kościoła. Cała strefa, która rozpoczyna się w głębi via
Nazionale i rozciąga się w kierunku Koloseum jest majątkiem Stolicy Apostolskiej. To samo
tyczy się samego serca centrum zabytkowo – handlowego: duże posiadłości Stolicy
Apostolskiej znajdują się przy via Condotti, przy placu Hiszpańskim, przy San Sebastianello,
przy piazza della Pigna, przy via Sant’Andra delle Frotte. Tarasy zgromadzenia maronitów
rozpościerają się dalej ponad wzgórzem Fatugale i cała zielona oaza, którą widać z kościoła
San Pietro In Vincoli /Świętego Piotra w Okowach/ schodzi w kierunku Koloseum. Tam,
gdzie kończy się dzielnica wokół dworca centralnego, rozpoczyna się kolejny gruby kęs
własności kościelnych: od via Merulana do via Manzoni, od piazza Dante do via Emanuele
Filiberto, od Santa Croce In Gerusalemme aż do piazza di San Giovanni In Laterano.
Pojedynczo rozrzucone budynki znajdują się jeszcze wzdłuż ulic z konsulatami aż do
peryferii miasta, a także – tu i ówdzie – w centrum dawnej eleganckiej dzielnicy Parioli.
Określenie rynkowej wartości tego imperium jest niemożliwe. Są to, bowiem zarówno
hektary działek pod zabudowę, jak i stare kamienice, które dojrzały do remontu. Co chwila
napotyka się tam kolegia lub klasztory, gdzie dzisiaj mieszka zaledwie kilku zakonników,
które powinny zostać zamienione (i taki los już wiele z nich spotkał) na dogodne, luksusowe
rezydencje, na hotele czy centra handlowe. Aktualna wartość tych nieruchomości powinna
zostać przemnożona przez tysiąc albo i przez dziesięć tysięcy. Wszystko to jak można
odczytać w części konkordatu poświęconej nieruchomościom, jest zwolniona z
opodatkowania.
Jednakże od kilku lat Stolica Apostolska poczyniła w swoim majątku pewne zmiany.
Robiła to po cichutku, bez szumu i bez nagłaśniania. I jest to całkowicie zrozumiałe. Nie
tylko Kościół jest od dawna świadomy, że szczególny i korzystny status podatkowy
podarowany Watykanowi przez stary konkordat, kiedyś przecież się skończy. Ale przede
wszystkim Kościół pragnie zmienić strukturę swojego majątku: duże i małe pałace, które były
mało wykorzystywane przez kongregacje religijne i instytucje charytatywne przekształcają się
w spółki akcyjne, spółki z ograniczona odpowiedzialnością, w hotele, przedsiębiorstwa
handlowe, rezydencje. W trakcie tych odmładzających zabiegów Kościół korzysta także z
przywilejów. Kiedy nie sprzedaje sobie samemu przez spółkę, której jest większościowym
akcjonariuszem, natychmiast zjawia się tłum chętnych: banków, towarzystw
ubezpieczeniowych, agencji nieruchomości, spółek najmujących mieszkania. Powód jest
prosty: żeby dzisiaj wyszukać w centrum miasta spory pałac należący do jednego tylko
właściciela koniecznie trzeba się udać za spiżową bramę. Z pewnością Stolica Apostolska
dobrze na tym wychodzi, do jej kas wpływają dziesiątki miliardów lirów, wpłacanych przez
banki zainteresowane bezpiecznymi inwestycjami, inwestycjami przy okazji Kościół
pozbywa się, na przykład, starego kolegium lub klasztoru, wymagających zachodu i
nieprzynoszących żadnego dochodu. Lub też sprzedaje i następnie inwestuje zarobione
pieniądze w nieruchomości nowoczesne lub w grunty znajdujące się nieco poza miastem, idąc
z biegiem naturalnego rozrastania się miasta. Lub też, w innych przypadkach, z powiązanych
z Kościołem banków otrzymuje środki niezbędne na zamkniecie starego domu generalnego,
gruntownie go remontuje i robi z niego hotel.
Ten olbrzymi majątek powstał w wyniku wielowiekowego procesu akumulacji i, w tych
mniej odległych czasach, z napływających od obywateli włoskich datków i darowizn, które
od opodatkowania zwalniał najpierw król, a potem prezydent republiki. Stolica Apostolska
34
niezbyt często przejmuje się warunkami, warunkami, których znalazły się darowizny. Jak już
majątek znajdzie się w rękach, dysponuje nim według swego uznania. Często jest tak, że
sierociniec lub dom starców, który sfinansował pobożny świętej pamięci spadkodawca, kilka
lat potem przenoszony jest gdzie indziej lub po prostu zaniedbywany.
Są przypadki – dotyczy to choćby dwóch pałaców przy via Sant’ Andrea delle Frotte
ofiarowanych szacownej kongregacji Świętego Różańca z Besazio, w diecezji Lugano, z
obietnicą „odprawiania codziennej mszy w kaplicy Świętego Różańca w Besazio i
obdarowywania, co roku nowicjuszek dwoma wyprawkami za trzydzieści rzymskich skudów
oraz białymi habitami za rzymskich skudów pięć”, – że nabywca (w tym konkretnym
wypadku nabywcą była spółka z o.o., o nazwie Milena immobiliare, która w 1974 roku kupiła
budynki za zaledwie 160 milionów lirów – praktycznie za bezcen) oprócz przejęcia samej
nieruchomości zobowiązał się zorganizować odprawianie mszy w Szwajcarii i postarania się
o białe habity dla nowicjuszek za kwotę owych pięciu rzymskich skudów, w przeliczeniu na
walutę obecną. Prawdopodobnie spółka ta odsprzeda kiedyś, po wyremontowaniu budynków
wraz z mieszkaniami, również i zlecenie odprawiania mszy oraz dostarczania habitów dla
nowicjuszek.
Administrowanie majątkiem Stolicy Apostolskiej jest nieporównanie swobodniejsze w
porównaniu z administrowaniem majątkiem państwa włoskiego. Nie podlega, bowiem żadnej
kontroli i nie potrzeba na to żadnych zezwoleń. Na mocy własnoręcznie podpisanego aktu z
dnia 13 maja 1969 roku papież powołał kardynała Villota, aktualnego sekretarza stanu, na
stanowisko zarządcy majątku Stolicy Apostolskiej. Z kolei Villot wystawia zaufanemu
biskupowi pełnomocnictwa do załatwienia konkretnej transakcji. Tworzy się rodzaj łańcuszka
uwierzytelnionych podpisów: najpierw podpis „upoważnionego notariusza dokonującego
transakcji”, potem podpis przedstawiciela Sekretariatu Stanu, przedstawiciela nuncjatury
apostolskiej, a w końcu dokument dociera na biurko w pałacu Farnesina, gdzie mieści się
watykańskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych, które wszystko zatwierdza nie wchodząc w
meritum sprawy.
Wśród wielu przykładów wybraliśmy te, które stały się najbardziej głośne i potwierdzają
to, co powiedziano wyżej o ostatnich operacjach na nieruchomościach. Oto 4 grudnia 1970
roku Stolica Apostolska sprzedaje włoskiemu bankowi centralnemu pałac Antonelli przy via
Quattro Novembre (usytuowany około 100 m od Kwirynały, dokładnie na wprost głównej
siedziby tego właśnie banku) za kwotę półtora miliarda lirów. Budynek ten przeszedł na
własność Stolicy Apostolskiej w 1932 roku w wyniku zapisu dokonanego przez hrabinę
Marię Gemmę Garcia della Palmira, wdowę po niejakim Antonellim. Już uprzednio Banca
d’Italia budynek ten wynajmował płacąc czynsz roczny w wysokości 44 milionów lirów. Cały
gmach liczy sześć pięter i ma 1350 metrów kwadratowych powierzchni. Od operacji tej ani
Banca d’Italia, ani bardziej Stolica Apostolska nie zapłacili grosza podatku. Już wcześniej
Banca d’Italia kupiła w tej okolicy inny budynek: siedmiopiętrowy pałac z wejściem od via
Parma i via Consulta. W umowie sprzedaży wskazano niewielką cenę w wysokości 240
milionów – kontrahentem w tym wypadku była spółka Immobiliare Paco, która dwa lata
wcześniej zakupiła ten sam budynek za 200 milionów od kongregacji sióstr prowadzących
szkołę. Siostry z kolei w 1957 roku otrzymały nieruchomość w darowiźnie od domu
generalnego braci młodszych z zakonu franciszkanów. Bracia ci pobili pewien rekord: wobec
wszystkich jedenastu wydano nakaz zajęcia majątku z powodu naruszenia prawa
budowlanego, w ramach remontu przeprowadzonego w będącym ich własnością ogromnym
budynku przy placu della Pigna 24, dokładnie w centrum starego miasta.
Jak przebudowywać
35
Pierwszy przykład dał bank Nazionale del Lavoro, który 14 lipca 1962 roku kupił od
Papieskiego Kolegium Będą za kwotę 355 milionów wspaniały siedmiopiętrowy pałac
usytuowany na rogu ulic via del Basilico i via San Nicola da Tolentino, dokładnie od tyły via
Vaneto. Bank miał szczęście: gmach otrzymał już uprzednio pozwolenie na wykonanie prac
restauratorskich, na podstawie, którego sami zakonnicy zaczęli wykonywać prace. Jeszcze
dzisiaj znajduje się tam część biur obsługi centrali banku (z czasem bank wykupił zresztą
także budowle okoliczne). Jednakże władze miejskie zorientowały się, że wyszczególniony w
zezwoleniu zakres robót przekroczono, wszczęto postępowanie karne i przedstawiono żądanie
zapłaty kilku miliardów lirów tytułem odszkodowania (do tej pory go nie zapłacono).
Innym przykładem interesu, który zrobiła Stolica Apostolska, jest transakcja z Banco di
Roma. Dnia 25 czerwca 1971 roku bank ten kupił za 550 milionów wielką sześciopiętrową
kamienicę przy via dell’Unita (około 100 metrów od piazza Venezia, na gruncie
przylegającym bezpośrednio do centrali tego banku). Część lokatorów została przymusowo
wysiedlona, a część opuściła pomieszczenia na zasadzie ugody. Zaraz potem rozpoczęły się
prace remontowe. Również i ta okrąglutka sumka pół miliarda lirów, powędrowała do kas
Watykanu bez żadnych podatków.
28 stycznia bieżącego roku inny bank – Credito Artigiano di Milano – nabył od Stolicy
Apostolskiej, (która tym razem podpisała umowę jako instytucja o nazwie „Zarząd miejsc
kultu dla katechumenów neofitów w Rzymie”, działająca pod przewodnictwem wikariusza
Rzymu – Ugo Poletti) zgrabny budyneczek przy via In Selci 88 (o sto metrów od Koloseum)
za kwotę 500 milionów lirów. Mimo zakazu wynikającego z planu przestrzennego
zagospodarowania miasta bank przeniesie tam swoją centralę. W szczególności interesując
jest to, że dwa hektary terenów przyległych pewna część tegoż obiektu zostały natychmiast
sprzedane - za kolejne 650 milionów lirów – jeszcze tego samego dnia powiązanej z bankiem
mediolańskiej spółce Nibbio. Również tam wszczęto roboty restauratorskie, na które
pozwolenie zostało wydane jeszcze w 1975 roku, to jest przed dokonaniem wyżej wskazanej
transakcji. I nikt tak naprawdę nie wie, co tam się będzie mieściło.
Z kolei spółka Intereuropa Assicurazioni w październiku 1973 roku nabyła za miliard
lirów Palazzo Alberti (małe arcydzieło, które zaprojektował uczeń Rafaela – Giulio Romano)
usytuowany przy ulicy Banco Santo Spirito, naprzeciw Zamku Świętego Anioła, oraz
przyległą starą manufakturę, mieszczącą się przy uliczce San Celso. Palazzo Albertyni był
dawna siedzibą Papieskiego Kolegium Portugalskiego. Prace restauratorskie zostały jednak
wstrzymane, a sędzia pokoju Adalberto Albamonte zarządził zaplombowanie pałacu
zarzucając „naruszenie zasad budowlanych”. Spółka Intereuropa, (której jednym z członków
zarządu jest były minister ramienia socjaldemokracji – Giuseppe Lupis) domagała się wręcz
zastosowania ustawy Tupiniego i wyburzenia manufaktury uznawanej za klejnot
architektoniczny. Gwoli ścisłości należy dodać, że Stolica Apostolska sprzeciwiła się takiemu
barbarzyństwu.
W poszukiwaniu nie tyle miejsca na swoja siedzibę, ale po prostu dobrej inwestycji,
również i przedstawiciele spółki Italcasse, dzięki pośrednictwu spółki Socogen, trafiają do
Watykanu i zaklepują sobie gmach byłego Międzynarodowego Kolegium Kapucynów wraz z
kościołem Świętego Wawrzyńca z Brindisi. Czworoboczny kompleks ograniczony jest
ulicami via Boncompagni, via Sicilia via Romana (jest to zaplecze via Reneto). Kapucyni
sprzedali go spółce Socogen z Mediolanu 29 kwietnia 1970 roku za kwotę 5,7 miliarda lirów.
Po remoncie kolegium, zniknęło, natomiast kościoła pozostała tylko fasada. Będzie tu
superrezydencja z basenem, pokojami, biblioteką, salą konferencyjną. Na miejscu dawnego
kolegium prowadzone są już prace wykończeniowe monumentalnego budynku
przeznaczonego na biura, mieszkania, gabinety i sklepy. W suterenie można jeszcze dostrzec
pozostałości starożytnych murów uwięzionych w żelbetonie. Aby zrozumieć czyją własnością
jest spółka Socogen wystarczy wspomnieć, że prezesem zarządu jest pewien „pracoholik”
36
Aleksandro Alexandri, pełniący również funkcję prezesa schroniska Świętej Rity i konsula
honorowego Malty. Ów boży przybytek został odkupiony 5 kwietnia 1973 roku od spółki,
Italcasse za godna uwagi kwotę 24 miliardów lirów. Proszę zwrócić uwagę, że przy tej
transakcji ze strony spółki Italcasse występował osobiście nawet sam Giuseppe Arcani, który
pod koniec 1977 roku będzie bohaterem skandalu związanego z firmą: to właśnie on za
pośrednictwem sieci banków kierował operacją udzielania „na czarno” gigantycznych
pożyczek dla polityków i przedsiębiorców.
Inna rezydencja – w istocie superluksusowa (w sprzedaży dwa miliony lirów za metr
kwadratowy), przy czym spółka Socogen ograniczyła się tym razem jedynie do wykonania
prac restauratorskich – wyrosła przy sławnej i bardzo ekskluzywnej via del’Orso w rzymskiej
dzielnicy zbudowanej przez Borgiów. Chodzi o renesansowy pałac podarowany w 1945 roku
siostrom urszulankom z Somasca celem „wsparcia uczynków religijno – dobroczynnych”.
Dnia 28 lutego 1973 roku siostry pozbywają się pałacu za niespełna 400 milionów lirów.
Nowym właścicielem staje się spółka Senefonte, kontrolowana przez enigmatyczne Satafinco
Trust et placement z Vaduz. Członkiem zarządu w Senofonte jest adwokat Tomasso Addario,
jeden z dyrektorów generalnych spółki Italcasse i prawa ręka Giuseppe Arcaini. Tomasso
Addario, który po tej transakcji podał się do dymisji, pojawia się na nowo w maju bieżącego
roku i w zamian za kwotę 840 milionów lirów staje się prawnym właścicielem ośmiu
najlepszych mieszkań w całym kompleksie. Być może interes okazał się nieco mniej
lukratywny niż przewidywano, bowiem po interwencji pozaparlamentarnej grupy z Tor di
Nona (tej od „Fruwającego osła” i autorki sławnych już dzisiaj graffiti) rezydencja z via
del’Orso została zaplombowana z powodu robót wykonywanych niezgodnie z zakresem
udzielonych zezwoleń budowlanych (z dwunastu przewidzianych w zezwoleniu mieszkań
zrobiło się ich aż dwadzieścia cztery).
Co do powiązań z Lichtensteinem, to w istocie kilka lat później udowodnione zostanie, że
w Vaduz miało siedzibę wiele efemerycznych spółek zarządzanych bezpośrednio przez
instytucje kościelne i Watykan. Spółki te sprawowały kontrolę nad większą częścią
nieruchomości Stolicy Apostolskiej. W szczególności wyjdzie na jaw, że w biurowcu Mannic
Holding S.A. w Vaduz króluje aż dwadzieścia pięć takich spółek – efemeryd z siedzibą w
Lichtensteinie Panamie (w tym ostatnim państewku, rządzonym przez dyktatora Manuela
Noriegę ma siedzibę aż czternaście spółek).
11 grudnia 1974 Stolica Apostolska sprzedaje spółce Minera z siedzibą w Rzymie za
półtora miliarda lirów sześć i pół hektara gruntu – wraz z willą mieszczącą Loyola University
– położonego przy via della Camilluccia 180 (jest to ulica najbardziej luksusowych willi w
północnej części Rzymu). W chwili dokonywania transakcji spółka Minera znajdowała się
pod kontrolą dwóch firm powierniczych należących do banków Banca Nazionale del Lavoro i
Banque Nationale de Paris. Obecnie na terenie tych sześciu hektarów znajduje się osiedle Tre
colli. Jedynym członkiem zarządu jest Klaudio Reichlin z Mediolanu, sekretarz zarządu
spółki RASS, spółki Assicuratrice Italiana oraz spółki Lloyd Siciliano. Jako „wisienkę na
ciastko z kremem” obydwa banki – działając za pośrednictwem spółki Fioranna – kupiły
sobie jeszcze 30 czerwca 1975 roku, za kwotę 290 milionów lirów, przyległy teren o
powierzchni nieco powyżej hektara. Również te dwa miliardy trafiły nieuszczuplone do kasy
Watykanu.
Najbardziej ekskluzywne osiedle mieszkalne w Rzymie nosi nazwę Residence Aldrovandi.
Znajduje się ono naprzeciwko rzymskiego zoo, w samym sercu najbardziej eleganckiej części
dzielnicy Parioli. Kilka lat temu było tam liceum prowadzone przez siostry misjonarki od
Najświętszego Serca Jezusowego. Sprzedały go – czy raczej chyba podarowały – spółce
akcyjnej Immobiliare Aldrovandi z Neapolu za kwotę 250 milionów lirów, co za działkę o
wielkości 2500 m2 i znajdujący się na niej budynek starego kolegium było prawie niczym.
Spółka Immobiliare Aldrovandi nabyła także prawo pierwokupu należącej do mniszek
37
pozostałej części posiadłości, która z tyłu osiedla dochodzi do trzech najbardziej eleganckich
ulic miasta. Pobożne misjonarki zainwestowały ten kapitał, a dokładając jeszcze 80 milionów
lirów przeniosły się do domku przy via Cortina d’Ampezzo 269, znajdującego się w innej
dzielnicy, usytuowanej równolegle do wspaniałej już wcześniej via Camilluccia.
W górnej części via Vaneto pojawiła się inna szkoła – Assunzione – gimnazjum dla
dziewcząt dobrej przedwojennej burżuazji. Przez jakiś czas w budynku tym mieściło się
Papieskie Kolegium Francuskie. Obecnie można tu ujrzeć metal i szkło luksusowego Jolly
Hotel. Spółka Ital Jolly w roku 1967 nabyła cały kompleks za kwotę 145 milionów lirów.
Wprawdzie miała tam zbudować hotel, ale nie luksusowy. Oczywiście tego warunku nie
dotrzymano.
Darowizny
Dnia 28 maja 1971 roku egipskie siostry z via Cicerone (chodzi o franciszkanki misjonarki
od Niepokalanego Serca Maryi) pozostawiły swojemu losowi inną szkołę, znajdującą się o
dwa kroki od piazza Cavour. Spółka akcyjna Residence Cicerone nabyła od sióstr
zabudowania i działkę za 1,1 miliarda lirów. Zburzyła całość i zbudowała hotel pierwszej
kategorii. Za 4,5 miliarda lirów hotel (11 pięter, 2500 m2) został odsprzedany spółce
Genghini. Genghini rzeczywistości odsprzedała hotel sobie samej, bowiem spółka Residence
Cicerone od samego początku znajdowała się – poprzez najmującą mieszkania spółkę Socan
Holding z Luksemburga – pod kontrolą Mario Genghini, prezesa spółki Immobiliare. Było to
klasyczne obejście przepisów podatkowych.
Inny klasztor także zamieniony został na hotel po zbyciu go przez instytucje
franciszkańskie. Klasztor przy via Machiavelli 22 (tuż przy bazylice Santa Maria Maggiore)
stanowił własność kurii generalnej Instytutu Świętej Rodziny z Nazaretu. Został
„podarowany” prokuraturze Instytutu Ducha Świętego. Wartość darowizny (sto milionów)
podwoiła się już w następnym miesiącu, kiedy to został odsprzedany spółce Machiavelli,
której jedynym członkiem zarządu był Fancesco Fina. Komenda policji wyraziła zgodę na
prowadzenie działalności hotelowej na czas trwania Roku Świętego. Co ciekawe, hotel
rozpoczął działalność nie posiadając stosownych zezwoleń nawet na jego budowę.
Kongregacja sióstr Najświętszej Marii Panny od Miłosierdzia Dobrego Pasterza sprzedała
w dniu 8 listopada 1972 roku za cenę 400 miliardów lirów działkę o powierzchni dwóch
hektarów przy via Aurelia – wraz z posiadanym już uprzednio zezwoleniem na remont spółce
akcyjnej Aurelia Palace, której większościowym akcjonariuszem była firma Primalux
Holding – spółka akcyjna z Luksemburga. Dwa lata wcześniej zmieniła jednak nazwę; jej
obecna nazwa brzmi Midas Hotel, a prezesem jest Aldo De Luca. Spółka Midas również
pozostaje pod kontrolą innej luksemburskiej spółki, która – co za zbieg okoliczności – także
nosi nazwę Midas. I wszystko to dla ogromnego hotelu, który od dwóch lat może budzić
podziw, przy czym znajduje się najbliżej linii prostej od lotniska Fiumicino.
Kolejny przykład: darowizna przekazana niegdyś prokuraturze Instytutu Ducha Świętego
(działka o powierzchni dwu i pół hektara, położona przy via Aurelia Antica) została z czasem
nabyta przez spółkę akcyjną Immobiliare Consea z siedzibą w Rzymie przy via Loviana 2.
Pod adresem tym spotykamy Condotte d’acqua – spółkę w części kontrolowaną przez Iri,
akcjonariusza spółki Consea, dzielącej się własnością z innym akcjonariuszem: holenderską
spółką Four Seasons Hotels Administration. Obecnie działka stanowi plac budowy. Miał tam
być już ukończony hotel, ale wszystko jeszcze jest oplombowane. Jaki los spotyka darowizny
dobrze widać również na przykładzie działki o powierzchni 101 hektarów, która administracji
watykańskiej spadła z nieba w 1969 roku. Działka, leżąca w najbliższym sąsiedztwie
miejscowości Magliana, została sprzedana przez IOR, i to zaledwie dwa lata później, spółce
Alitalia za prawie 2,22 miliarda lirów, a więc około 3,5 miliona dolarów.
38
Dobry interes ze Stolicą Apostolska zrobił także budowlany biznesmen Alvaro Marchini,
który 2 października 1965 roku nabył od włoskiej prowincji Zgromadzenia Sług Miłosierdzia
dwa pałace o krok od Koloseum, jeden przy via Celimontana 16, a drugi przy via dei Santi
Quattro Coronati. Marchii posłużył się przy transakcji swoją spółką Pomar Immobiliare. Cena
była niewiarygodna: 50 milionów lirów za obydwa pałace.
Natomiast irlandzcy bracia Ibernesi sprzedali 31 października 1968 roku prawo własności
spółce Edilcrispi do – znajdujących się zaledwie kilka kroków od via Reneto – podziemi
ogrodu przy klasztorze Świętego Izydora. Obecnie znajduje się tam podziemny
czteropiętrowy parking o powierzchni 17700 m2. Prezesem spółki Edilcrispi jest Pellegrino
De Strobela, piastujący między innymi funkcjami także i wiceprezesurę spółki Vianini, której
notowany na giełdzie kapitał Zakładowy kontrolowany jest w 40% przez OIR. Tylko, że te
40% należy w części do powstałej w 1928 roku spółki Immobiliare Tirrena posiadającej
kapitał zakładowy w wysokości 2,6 miliarda lirów. Z kolei 90% tej spółki należy także do
IOR. Reszta to własność efemerycznej spółki Etablissement Herold z Vaduz. Vaduz ostatnim
bilansie Tirrena wskazuje grunty o wartości 9,1 miliarda lirów oraz warte 5,6 miliarda lirów
budynki przemysłowe. Vianini jest oczywiście większościowym wspólnikiem Edilcrispi:
mniejszościowym wspólnikiem pozostaje natomiast – tu kolejna niespodzianka – spółka
Ambrolat Anstalt z Vaduz, zarządzana przez szwajcarskiego konsula w Vaduz. Bracia
Ibernesi dostaną w ramach czynszu za każdy kwartał 1,6 miliarda lirów.
Po przeciwnej stronie via Ludovisi, za skrzyżowaniem z via Reneta spotykamy znowu
spółkę Socogen, która nabywa w dniu 15 grudnia 1972 roku od kurii generalnej Instytutu
Sióstr od Dzieciątka Jezus pięciopiętrową kamienicę (wraz z przybudówką i ogrodem) przy
via Boncompagni. Spółka Socogen wydała 700 milionów lirów, a 6 miesięcy później
odsprzedaje całość spółce Immobiliare Ratazzi z Mediolanu za kwotę 2,65 miliarda lirów.
Prace remontowe w obrębie starego gmachu są w toku. Co z tego będzie, jest jeszcze
tajemnicą.
15 lutego 1972 roku znika również Kongregacja Braci Miłosierdzia nazywana też „braćmi
szarymi”. Wszystkie dobra należące do braci wędrują w pojemne ramiona Stolicy
Apostolskiej. Cały gmach byłego klasztoru, znajdujący się w pół drogi pomiędzy Koloseum i
kościołem Świetnego Jana zostaje sprzedany 2 maja 1975 roku spółce Edif Immobiliare z
Rzymu, za kwotę ponad miliarda lirów. Obecnie spółka ta przebudowuje wszystko na biura.
Szkoda jedynie, że Edif istnieje w zasadzie tylko na papierze, gdyż ta efemeryczna spółka
znajduje się w 90% pod kontrolą spółki komandytowej Costruzione Franconetti, której
kolejnym wspólnikiem komandytariuszem (znowu w 90%) jest Modern Building Corporation
z Panamy.
Zmienił szyld również ogromny budynek położony pomiędzy via Lanza, pasażem Visconti
Venosta, via Cavour i via Sforza. Należał kiedyś do córek Najświętszego Serca Jezusowego.
Podzielony na trzy odrębne części, sprzedany został 21 grudnia 1973 roku trzem powiązanym
ze sobą spółkom: Iniziativa Immobiliare Romana, Iniziativa Immobiliare Cavour i Fondiara
Giovanni Lanza. Wszystkie trzy spółki należą w 90% do Banca di Credito e Comercio z
siedzibą w Lugano. Siostry zainkasowały 1,4 miliarda lirów. Prace adaptacyjne w budynku
starej szkoły jeszcze trwają. Prowadzone są z rozmachem. Od maja bieżącego roku w tylnej
części znajduje się biuro ubezpieczalni Iccrea wynajmowane za 4 miliardy lirów rocznie.
W trakcie reinwestycji swojego majątku Stolica Apostolska pozbywa się sukcesywnie
nawet całego kompleksu zabudowań przy via della Tataria (pomiędzy Kwirynałem i fontanną
di Trevi), które w pewnej części otrzymały przywilej eksterytorialności na mocy Traktatów
Luterańskich. Dnia 24 października 1972 roku spółka Edilappia 77 wchodzi w posiadanie
części kawałka nieruchomości za jedyne 200 milionów lirów. Edilappia należąca do trzech
braci Tonelli (inżyniera, architekta i adwokata) zamieniła wszystko na gabinety i
apartamenty. Sprzedaż już rozpoczęto. Dwa miesiące później Stolica Apostolska praktycznie
39
daje w prezencie drugą część kompleksu Tataria spółce I Muschi właśnie w tym celu
utworzonej. Za jedyne 17 milionów maleńka spółka zapewnia sobie własność jednego z
najbardziej charakterystycznych zakątków Rzymu wokół piazza Scanderbeg. Mieszkają tam
jeszcze starzy lokatorzy, ale spółce I Muschi nie śpieszy się, tym bardziej, że za nieruchomość
zapłaciła tak niewiele.
Trzecia część kompleksu Tataria zostaje sprzedana 29 października 1973 roku. Chodzi
tym razem o kęs całkiem spory, bo zajmujący róg ulic via Omonima z via San Vicenzo, która
schodzi ku fontannie di Trevi. Również i to wygląda na ładny prezent dla spółki Tataria DI
Roberto Palea&C. Palec Turynu, gdyż nabyła nieruchomość za jedyne 170 milionów lirów.
Również Tataria dokonała przebudowy, a mieszkania i luksusowe biura wystawiła na
sprzedaż.
Dwa miesiące po tej transakcji następuje ostatni akt sprzedaży największego kawałka.
Nabywcą jest spółka ANSA, krajowa agencja informacyjna, która za kwotę 650 milionów w
gotówce i 850 milionów kredytu nabywa główna część starego, korzystającego
eksterytorialności pałacu (3900 m2 na czterech piętrach). Wnętrze tym razem nie zostało
poddane przebudowie. W odniesieniu do tej transakcji traktowanej jako sprzedaż
„nieruchomości znajdującej się w obcym państwie”, zapłacono tylko opłatę ryczałtową w
wysokości dwóch tysięcy lirów.
Sposoby robienia po swojemu
Za jedyne 280 milionów lirów 26 czerwca 1974 roku Stolica Apostolska sprzedaje
czteropiętrowa kamienicę z ogrodem przy via Priscilla, dokładnie naprzeciwko parku Willa
Ada i w sąsiedztwie wejścia do katakumb Santa Priscilla. Kupującym jest spółka Delta Tau
74, z kapitałem zakładowym w wysokości 100000 lirów, należąca do hrabiego Piero Spalletti.
Spółkę Delta Tau powołano dla tej konkretnej transakcji w tym samym czasie, co jej dwie
siostrzyczki z 1974 roku: spółka Tau Delta i Delta Sigma. Na razie hrabia Spalletti ograniczył
się do podwyższenia czynszów do kwoty dziesięciu milionów lirów rocznie.
Siostry franciszkanki Niepokalanego Poczęcia z Belle Prairie pozbywają się w lipcu 1970
siedziby swojej kongregacji przy via Dandolo (w centrum dzielnicy Trastevere). Dostają za
nią 600 milionów od spółki Willa delle Mimose (jedynym członkiem zarządu jest znowu
Francisco Fino, spotkany wcześniej przy transakcji ze spółką Machiavelli). W gronie
mniejszościowych wspólników występuje Cespelminis Holding – spółka akcyjna z siedzibą w
Genewie, z kapitałem zakładowym w wysokości 500 milionów lirów. Budynek został
zrównany z ziemią. Pozwolenie na budowę przewidywało powstanie mieszkań o średnim
standardzie dla ludności. Natomiast już w 1974 roku można tam było podziwiać
siedmiopiętrowy budynek mieszczący 27 apartamentów, apartamentów garażami, z
sześcioma windami, z ogrzewaniem i klimatyzacją oraz z basenem.
Religijna organizacja Pobożnych Nauczycielek prowadząca działalność edukacyjno –
oświatową, sprzedała 24 lipca 1970 roku spółce Restauri Centro Stolico za kwotę 225
milionów lirów (cenę faktycznie śmieszną) dwa budynki: jeden – położony przy via del
Teatro Pace, i drugi – siedemnastowieczna kamienicę pod patronatem Akademii Sztuk
Pięknych przy via del Governo 62. Spółka ta natychmiast odsprzedała pierwszy budynek
przedstawiła projekt przebudowy drugiego. Dlaczego w sumie siostry zażądały ceny tak
śmiesznie niskiej? Odpowiedź nasuwa się sama: spółka Restauri Centro Stolico to po prostu
kolejna etykietka spółki Immobiliare, (bowiem jest jej jedynym udziałowcem) i – jak
wiadomo – pozostawała wtedy pod całkowitą kontrolą Watykanu. Co do spółki Restauri
Centro Stolico należy się pewne wyjaśnienie: zawsze zadawano sobie pytanie, jak to
możliwe, że działalność Immobiliare omijała zabytkowe centrum miasta? Można było
zobaczyć tablice informacyjne budów przeprowadzanych p[przez firmę Beni Stabili i inne
duże przedsiębiorstwa, ale Immobiliare nigdy na tych tablicach nie figurowała. Obecnie dla
40
nikogo nie jest już tajemnicą: w obrębie murów Aureliusza spółka Immobiliare woli
przybierać nazwę Restauri Centro Stolico. Pod tą nazwą dokonała przebudowy dawnych
ciągów ulicznych via di Grottapinata, via di Montoro, via Giulia, via dei Cimatori, via
Caterina, zaułka delle Palle. Jej ulubionymi klientami są zawsze bądź to osoby prawne, bądź
też instytucje religijno – kościelne.
W końcu także, zupełnie przez przypadek udało nam się odkryć kilka przykładów
efemerycznych spółek zarządzanych bezpośrednio przez instytucje kościelne i przez
Watykan.
Spółka zajmująca się rolnictwem i nieruchomościami Cafaggiolo, która do maja 1976
roku należała do zreformowanej wspólnoty cysterskiej (znanej pod nazwą trapistów), przeszła
na własność tych samych spółek powierniczych, które brały udział w omawianej wcześniej
transakcji Tre colli: chodzi o Servizio Italia i spółkę SAF. Siedziba spółek – via San Nicola
dei Cesarini – wyjaśnia wszystko. Tam usytuowany jest także Banca Nazionale del Lavoro.
Spółka Cafaggiolo poza pałacem przy via San Nicola dei Cesarini (przylegającym do piazza
Argentyna, o dwa kroki od piazza Venezia), posiada magazyn przy via Monteverde 240
(czyżby był to skład czekoladek zielników trapistów), działką w dzielnicy La mamma, pół
hektara gruntu przy via Laurentina, gdzie później wzniesiono nowy dom generalny.
Innymi spółkami podobnego typu są: Pro Juventute, Pro Infantia, Pro Orfanis, Pro Castris.
Spółka Pro Juventure powstała w roku 1950, jej siedziba mieściła się przy via della
Conciliazione 10, a jej kapitał założycielski wynosi 900 tysięcy lirów. Spółką kierowała
osobistość watykańskiego świata interesów Ligi Mennini. Tuż po powstaniu spółka Pro
Juventure rozpoczęła energiczną działalność. Od kanoników Premostratensów zakupiła
ogromną pięciopiętrową kamienicę, związana z Akademią Sztuk Pięknych, położoną przy via
Urbana, u stóp bazyliki Santa Maria Maggiore (w gruncie rzeczy Watykan sprzedał
nieruchomość sobie samemu). Uzgodniona cena wynosiła 52,5 miliona lirów. Obecnie jednak
ta sama spółka zadłużona jest wobec Stolicy Apostolskiej na kwotę 63 milionów lirów.
Spółka Pro Infantia powstała także w 1950 roku, jej siedziba miała ten sam adres i
pozostawał ten sam zarząd. Nie ma dowodów na to, że prowadziła interesy w samym Rzymie.
Spółka Pro Orfanis powstała pięć lat później. Również jej działalność miała polegać na
obrocie nieruchomościami. nieruchomościami gronie udziałowców jest jeden bardzo znany –
IOR. Spółka posiadała jeden hektar gruntu w Pineta Sacchetti (na wzgórzu Monte Mario),
który został zbyty w latach sześćdziesiątych na rzecz INPDAI, który stał się nowym
akcjonariuszem.
Ostatnia z wymienionych spółek, Opus pro Castris – również utworzona w 1955 roku i
posiadająca ten sam adres – natychmiast zakupiła czteropiętrową willę przy via Monte
Nevoso 8, w dzielnicy Montesacro. Zapłaciła za nią 10 milionów lirów. Administratorka willi
przeznaczonej na działalność religijną jest siostra Maria Giuseppe Cinotti di Campobasso.
Trzy lata temu podjęto decyzję darowizny willi na rzecz sióstr Świętej Rodziny z Bordeaux.
Ale do tej pory siostry decyzji tej nie zrealizowały. Być może czekają na regulacje nowego
konkordatu.
Powyższe przykłady wskazują na nieustanne metamorfozy spółek. Chociaż występuje tu
majątek należący do Watykanu, ale zarządzany jest przez spółki, które faktycznie i prawnie są
spółkami włoskimi. A zatem powinny podlegać włoskiemu ustawodawstwu i włoskiemu
fiskusowi. Jednak są to spółki korzystające z tych wszystkich uprawnień, jakie wynikają ze
statusu spółek z o.o. Wśród dwustu tysięcy spółek wpisanych do sądowego rejestru
handlowego Rzymie, ile z nich ma podobny charakter?
Powyższa ilustracja przedstawia relacje Stolicy Apostolskiej wobec własnego majątku
zawartego w nieruchomościach, nieruchomościach przecież analizie poddano wyłącznie samo
miasto Rzym – chociaż jest prawdą, że to przede wszystkim w stolicy uformowało się przez
wieki zjawisko akumulacji watykańskiego bogactwa. Gwarancje zawarte w artykułach
41
konkordatu i ustawie wykonawczej z lutego 1929 roku zapewniają w odniesieniu do tego
majątku godny pozazdroszczenia ustrój legalnego obchodzenia przepisów podatkowych.
Byłoby to do przyjęcia w sytuacji, gdyby Kościół korzystał z tego szczególnego ustroju
prawnego we właściwy sposób. Prawdą jest, bowiem, że nie zdołałby utrzymać wspólnot
religijnych, zakonów, klasztorów i monasterów, które same nie wytwarzają zysku, a które –
przeciwnie – Służą „celom społecznym” poprzez dobroczynność, wspomaganie ubogich,
opiekę nad chorymi. Jednakże z chwilą, gdy Stolica Apostolska obraca tym olbrzymim
majątkiem i przez właściwe lub pozorne transakcje zmienia jego przeznaczenie wyłącznie w
celach spekulacyjnych, podatkowy raj panujący za watykańskimi murami nie ma już sensu.
Pobożne siostry zajmujące się nieproduktywna dobroczynnością być może zasługują na
spokój od podatków. Ale nie powinno dotyczyć to pobożnych sióstr, które na chybił trafił
obracają miliardami.
Tygodnik L’Europeo z 7 stycznia 1977 roku podaje opracowaną przez dziennikarza Ojetti
listę wszystkich posiadłości kościelnych w Rzymie – nie tylko gruntów i pałaców
stanowiących własność Stolicy Apostolskiej, ale także i poszczególnych zakonów; lista
zajmuje bite siedem stron gazety. Wyniki opublikowanych przez L’Europeo ustaleń
wywołuje burzę i natychmiastową reakcję Stolicy Apostolskiej. L’Osservatore Romano –
oficjalny organ Watykanu – atakuje wprost szczegóły opracowania Paolo Ojetti oskarżając
tygodnik o nieodpowiedzialne skandalizowanie. Jednakże L’Europeo nie pozwala się
zastraszyć i publikuje drugą część ustaleń, również autorstwa Ojettiego, zatytułowaną
„Finansiści Świętego Piotra” (z podtytułem „Konta w watykańskich kasach”).
Oto fragment tej publikacji.
Być może, dlatego, że został opublikowany w przeddzień trzeciego spotkania burmistrza
Rzymu Carlo Argana z Pawłem VI, być może, dlatego, że poruszył parlament niezbyt
zważający dotąd na rządowy slalom zapisów nowego konkordatu w kwestiach podatkowych,
może, dlatego, że radykałowie uczynili ten temat podmiotem interpelacji i wniosków –
faktem pozostaje, że opublikowane przez L’Europeo ustalenia na temat watykańskiego
majątku w nieruchomościach wywołały ciąg interesujących reakcji: władze miejskie
zapowiedziały chęć dokonania spisu wszystkich watykańskich dóbr znajdujących się w
stolicy; parlament otworzył oczy na pakiet nowego konkordatu; L’Osservatore Romano
chwycił za pióro i w dwóch gęsto zapisanych szpaltach w wydaniu z 6 grudnia przedstawił
stanowisko kurii wobec poczynań dziennikarskich, które ośmielają się uchylać zasłonę
skrywającą kościelne interesy: nasza praca – zdaniem watykańskiej gazety – była
dezinformująca, fałszywa, niekulturalna, siejąca zamęt, nieodpowiedzialna, skandalizująca,
antyklerykalna, niezręczna.
Aby uniknąć zbędnej polemiki słownej, przejdźmy do argumentów.
Zarzuty L’Osservatore Romano są następujące: że pomylono nieruchomości Stolicy
Apostolskiej, którym traktat z 1929 roku zapewnia „eksterytorialność”, ze wszystkimi innymi
nieruchomościami; że zbyt pochopnie stwierdzono, iż Watykan posiada kontrolę nad dobrami
należącymi do instytucji kościelnych; że stwierdzono, iż Watykan i instytucje kościelne
cieszą się nadmiernymi przywilejami podatkowymi.
Nie ulega wątpliwości, że
jedną sprawą są nieruchomości, które zostały wpisane do treści traktatów, traktatów, które na
mocy jego cieszą się przywilejem „eksterytorialności”, a inną – pozostałe dobra Stolicy
Apostolskiej i instytucji kościelnych. kościelnych naszych ustaleniach zostały one faktycznie
odpowiednio oddzielone. Przytoczyliśmy nawet w tym względzie tekst samego traktatu wraz
z odnośnymi przepisami późniejszych ustaw, dodając dla rzetelności Palazzo dei
„Convertendi” przy via della Conciliazione (zgodnie z treścią not wymienionych pomiędzy
ambasadorami w 1937 roku), grunty i budynki przylegające do willi Barberini w
Castelgandolfo (na mocy ustawy z dnia 21 marca 1950 roku), grunty Radia Watykańskiego
42
(około 541 ha pomiędzy Ponte Galeria i via Pontina, co w istocie było dosyć przesadnym
rozszerzeniem działki, wcale nieuzasadniającym rozciągniecie przywileju eksterytorialności
pod tym tylko pretekstem, że zamierzano zbudować tam ośrodek nadawczo odbiorczy radia).
Fakt, że w ogóle mówiliśmy o nieruchomościach eksterytorialnych Watykanu sprawił, iż
L’Osservatore Romano napisał, że L’Europeo zachowujecie w sposób niekulturalny i że nie
ma już dzisiaj nikogo „kto tak naprawdę pragnąłby ponownego otwarcia kwestii rzymskiej”
zamkniętej w 1929 roku na mocy owego porozumienia o „odszkodowaniu” w wysokości 1
miliarda (w obligacjach państwowych) państwowych 750 milionów lirów ( w odniesieniu do
obecnych realiów byłoby to około 2 tysiące miliardów lirów), a o którym to porozumieniu
Pius IX mówił, że wyrażało minimum, tego, co niezbędne.
Przez długi okres wiele środowisk katolickich zastanawiało się, co stanie się z tą sumą,
zapłaconą Watykanowi tak, jakby to było odszkodowanie za szkody wojenne. Jednak
pominąwszy to, co pisze L’Osservatore Romano na temat kwestii rzymskiej, nie wszystko jest
do końca prawdziwe. 2 grudnia bieżącego roku, w trakcie dyskusji nad projektem ustawy
dotyczącej nowego konkordatu, właśnie pewien chadek, leader prawicy katolickiej, szacowny
Giuseppe Costamagna, Piemontczyk, oświadczył: „Ja jako katolik, domagam się zmiany w
traktacie, który został wymuszony na Mussolinim, jakby to była zamiana towar na towar, a co
do dzisiaj musi ciążyć na sumieniu: na wiele zgodzono się w konkordacie, konkordacie,
konkordacie za mało w traktacie. Wobec zmian w konkordacie włoscy katolicy winni
domagać się, żeby zmiany wprowadzono również do traktatu, żeby Stolica Apostolska
otrzymała obszar godny jej wymagań, a w każdym razie nie mniejszy od obszaru uznawanego
jako minimum dla państw takich jak Księstwo Monako i Republika San Marino, których
tradycje historyczne są z pewnością dużo mniejsze niż tradycje Stolicy Apostolskiej. Tylko w
ten sposób można by zaradzić niesprawiedliwości popełnionej w 1929 roku. „Ta dosyć
ekstrawagancka homilia szacownego Costamagna została nagrodzona – przy pełnym spokoju
ze strony L’Osservatore Romano – rzęsistymi oklaskami.
Zdaniem L’Osservatore Romano, „niekulturalnych zachowań” dopuścił się także
L’Europeo, gdy mówiąc o „Watykańskim imperium” dobra Stolicy Apostolskiej mylił z
dobrami stanowiącymi własność mniejszych lub większych instytucji kościelnych.
kościelnych, więc, w gruncie rzeczy, kto jest w rzeczywistości właścicielem tych
nieruchomości? Jeżeli, jak utrzymuje urzędowy organ Watykanu, stanowią one oddzielną
własność, to należałoby równocześnie wznowić dyskusje na temat „spuścizny kanonicznej”.
Weźmy na przykład, „braci szarych”, czyli kongregację braci miłosierdzia. Kongregacja ta
została rozwiązana na mocy dekretu wydanego przez Świętą Kongregację Zakonów i
Instytutów Świeckich dnia 15 lutego 1972 roku, a sam majątek, zgodnie z prawem
kanonicznym, przypadł Stolicy Apostolskiej. A mówiąc konkretnie, pod skrzydła Stolicy
Apostolskiej przeszedł ogromny kompleks usytuowany pomiędzy via Tasso i viale Manzoni.
Aktem z dnia 2 maja 1975 roku Stolica Apostolska sprzedała całość spółce Edif zajmującej
się obrotem nieruchomościami, kontrolowanej przez inną, bliżej nieokreśloną panamska
spółkę, za cenę 1,05 miliarda lirów. Ale faktycznie już rok wcześniej spółka Edif przejęła
budynek posiadanie. Była to wprawdzie szczególna umowa kupna – sprzedaży: wraz z
przedstawicielami Stolicy Apostolskiej, która na mocy prawa kanonicznego stała się
właścicielką majątku, przy akcie było obecnych również owych kilku pozostałych „braci
szarych”, którzy w świetle włoskiego prawa cywilnego byli ciągle jeszcze prawnymi
właścicielami dopiero, co rozwiązanego zgromadzenia. W tym miejscu wypada zapytać, co
się później stało z owym miliardem.
Gdyby prawdą było to, co utrzymuje dzisiaj L’Osservatore Romano, należałoby przyjąć,
że ów miliard został podzielony później między poszczególnych braci. W rzeczywistości
jednak znalazł się on w watykańskiej kasie na zasadzie wspomnianej „spuścizny
kanonicznej”. Takie spuścizny mają, zatem faktycznego pośrednika przekazywania środków
43
pomiędzy instytucjami, które Stolica Apostolska stara się na próżno przedstawiać jako
podmioty niezależne. I zadziwiające jest też, że takie przekazywanie środków nie podlega
żadnej kontroli ani opodatkowaniu.
Przypadków takich, jak sprawa „braci szarych”, jest na pęczki. Ale istnieją tez inne formy
maskowania się, jeszcze bardziej prymitywne. Na przykład jest regułą, że przedstawiciel
Stolicy Apostolskiej reprezentuje „Miejsca kultu dla katechumenów”, „Miejsca kultu dla
katechumenów neofitów”, „Religijny instytut katechumenów neofitów”, „Religijny dom
katechumenów neofitów”. Ta ostatnia instytucja, która została określona jako „instytucja
posiadająca odrębną osobowość prawną” działa pod przewodnictwem „jego eminencji
kardynała Ugo Poletti, generalnego wikariusza jego świątobliwości papieża Pawła VI”. Rok
temu sprzedał on olbrzymi kompleks budynków i ogrodów przy via In Selci bankowi Credito
Artigiano z Mediolanu i spółce Nibbio, za kwotę 1,15 miliarda lirów. Biorąc pod uwagę, że
plan zagospodarowania przestrzennego zabrania tworzenia biur w tej części zabytkowego
centrum miasta, dlaczegóż to Credito Artigiano tak się poświęciła i to za tak znaczącą kwotę?
Odpowiedź jest prosta: część banku Credito Artigiano pozostaje pod kontrolą Watykanu. Już
w trakcie zgromadzenia wspólników roku 1971 biskup Ferdinando Maggioni,
podziękowawszy kierownictwu i pracownikom za dobrą pracę, zapewniał, że bank korzysta
„z pomocy boskiej opatrzności”.
Ten sam tryb zwolnienia z opodatkowania, który stosowany jest wobec „spuścizny
kanonicznej”, chroni także spadki i darowizny, które spływają do kas Watykanu. Dnia 26
czerwca 1974 Stolica Apostolska sprzedała utworzonej ad hoc spółce Delta Tau
pięciopiętrowy budynek oraz 103 pomieszczenia przy via di Priscilla 14 za cenę 280
milionów lirów. W taki sposób budynek przeszedł na własność Stolicy Apostolskiej, (która
tym razem występowała jako Papieski Instytut Dobroczynności)? W wyniku legatu siostry
Marii della Croce, poprzednio nazywającej się Valeria Cavalieri, w sekretnym testamencie z
28 maja 1962 roku, złożonym na przechowanie 9 czerwca 1963 roku w konsulacie włoskim w
Rio de Janeiro. Po śmierci siostry Marii spadek został zatwierdzony w 1969 roku przez
prezydenta Saragata i natychmiast przyjęty przez Stolice Apostolską. Wszystko to odbyło się
całkowicie gratis.
Część zabudowań pałacu della Dataria, ta, która znajduje się na rogu via San Vicenzo,
została sprzedana przez Stolicę Apostolską dnia 30 grudnia 1972 roku turyńskiej spółce
komandytowej Dataria Sas (własność Roberto Palea i S-ka) za kwotę 170 milionów lirów. To
faktycznie prezent. Natomiast Stolicę Apostolską nie kosztowało to nic, bo dostała go 29
lipca 1921 roku dzięki pobożności pani Elwiry Mannowi Tobia, małżonki Francisco Rosi
Bernardyni. Żeby nie płacić podatku od nieruchomości miejskich, który zaczął obowiązywać
od stycznia 1973 roku, Stolica Apostolska pośpiesznie się go pozbyła.
Przytoczmy inne, te zupełnie świeże przykłady darowizn. Dnia 8 kwietnia 1975 roku
niejaka Olga Zayo darowuje Stolicy Apostolskiej kompleks nieruchomości przy via delle
Nespole (w dzielnicy Centocelle). Dnia 9 lipca 1976 roku Stolica Apostolska, występuje tym
razem pod etykietą Administracji Dóbr Stolicy Apostolskiej, przyjmuje darowiznę działając
przez biskupów Giuseppe Giovanni De Andrea. Chodzi o mieszkanie mieszczące się na
czwartym piętrze, klatka schodowa A, numer mieszkania 12, przy via del Mascherino 12. Po
„wysłuchaniu opinii Rady Państwa” dnia 21 lutego tego samego roku darowizna została
autoryzowana podpisami Leone i Cossini. Ponieważ powołano się na przewidywane w
ustawie zwolnienia od podatków, jako że darowizna została dokonana na „cele praktyki
religijnej”, uzasadnienie zostało bezkrytycznie przyjęte przez Leone, który natychmiast wydał
podpisane przez siebie p[postanowienie. Chcielibyśmy się dowiedzieć, czy prezydent
Republiki Włoch lub Ministerstwo Spraw Wewnętrznych są nam w stanie zagwarantować, że
w tym mieszkaniu na czwartym piętrze wkrótce zostanie otworzone biuro parafialne lub
przynajmniej ośrodek kontemplacyjny.
44
Dnia 6 sierpnia 1976 roku Stolica Apostolska przyjmuje sporą darowiznę przekazaną przez
rodzeństwo: Letizia, Giuseppina, Domitilla i Luigi Mollari. Jest to działka o powierzchni 20
hektarów z zabudowaniami wiejskimi, znajdująca się w miejscowości La Mandria, przy ulicy
Laurentina 1351. We wniosku o zwolnienie od podatku podano to samo uzasadnienie. W
stosunku do tej darowizny należy podkreślić jednak dwa nowe elementy. Pierwszy – że
wycena rzeczoznawcy jest całkiem nieoczekiwana: zaledwie 500 milionów lirów. Drugi – że
decyzja prezydenta Leone nakazuje Stolicy Apostolskiej odsprzedać całość nieruchomości w
terminie do 5 lat. Bylibyśmy zainteresowani w otrzymaniu informacji, w oparciu, o jakie
przepisy ma się odbyć ta sprzedaż? Jaka korzyść otrzyma Watykan, który nieruchomość
uzyskał nieodpłatnie? Jakie „praktyki religijne, nauczanie, działania dobroczynne,
ewangelizacyjne, uczynki miłosierdzia” będą tam kiedykolwiek wykonywane, by można było
w jakiś sposób uzasadnić uzyskane zwolnienie od opodatkowania przyjętej darowizny?
W artykule wstępnym L’Osservatore Romano pisze też, iż „jest zjawiskiem pozytywnym,
że wiele instytucji religijnych – mimo wszelkich przeszkód i niedogodności, a także uznania,
iż przeniesienie swojej siedziby do innych krajów byłoby dla nich korzystniejsze – posiada
ciągle jeszcze swoje domy w Rzymie”. Pominąwszy nieco grożący ton tej wypowiedzi,
zawiera ona pewna nieścisłość: żadna instytucja, mimo „niedogodności” nie mogłaby opuścić
Rzymu, jeżeli Stolica Apostolska nie dałaby na to zgody. I przy okazji: żadna instytucja
religijna, pragnąca dokonać transakcji kupna – sprzedaży, nie może tego uczynić bez
zezwolenia, które – w zależności – od przypadku – wydawane jest przez Stolicę Apostolską
działającą poprzez Sacra congragatio clericis, Sacra congregatio pro religiosis et institutis
saecularibus, Institito di Propaganda FIDE lub w wyniku bezpośredniej i osobistej interwencji
któregoś z kardynałów.
Uzyskanie zezwolenia jest nie tylko obowiązkowe, (co potwierdza naszą tezę ścisłego
powiązania, przynajmniej w zakresie administrowania majątkiem, pomiędzy instytucjami
kościelnymi i Stolicę Apostolską), ale też i kosztowne. Gdyż, aby otrzymać potrzebne
zezwolenie dana instytucja, kolegium, instytut, dom dobroczynny musiałby – po łacinie –
„pokornie błagać” Stolicę Apostolską przez całą drabinę hierarchicznych pośredników,
obficie uzasadniając swoje błaganie i zapewniając, że gdzieś tam zupełnie pod spodem nie
skrywa się inhonestos usus, a nadto zapłacić około 200 tysięcy lirów różnorodnych opłat
libellarum italicarum.
Zatem nie jest prawdą, że Stolica Apostolska nie posiada orientacji i interesach
prowadzonych przez swoje instytucje. Tkwi w nich tak dogłębnie, że na marginesie każdego
zezwoleń wpisuje, aby rzecz była całkiem jasna, że należy pamiętać, że „ze względu na swój
specjalny charakter instytucji opierającej się na publicznym prawie kościelnym” nie
odpowiada ani finansowo, ani cywilnie za działalność wnioskodawców osób trzecich. Stolica
Apostolska, uważa na przykład, ze formułka ta uwalnia ja od odpowiedzialności za
naruszenia prawa budowlanego, pojawiające się w następstwie ryzykownych transakcji
dokonywanych przez swoje kongregacje.
Co gorsza, Stolica Apostolska, która jednak śledzi przebieg transakcji prowadzonej przez
daną instytucję kościelną, przestaje się zupełnie interesować sprawdzaniem, czy zobowiązania
podjęte przez tę instytucję zostały wypełnione. Na przykład Szacowna Wspólnota
Najświętszego Różańca z Besazio, zobowiązała się 160 milionów lirów, otrzymane ze
sprzedaży dwóch kamienic z ulicy Sant’Andrea delle Frotte, zainwestować w Rzymie. Ale
„szacowni bracia, z Besazio” nie zainwestowały w Rzym ani lira. Czyżby dokonano tego w
Szwajcarii.
W innych przypadkach (jak pałacyk w zaułku Scanderbeg) Stolica Apostolska zastrzega
sobie, że w razie zaistnienia jakichkolwiek sporów, celem uniknięcia kłopotów i
nieporozumień, jedynym właściwym sądem do ich rozstrzygania będzie sąd watykański.
45
L’Osservatore Romano szczegółowo informuje o przeznaczeniu uzyskanych korzyści ze
sprzedaży pewnego budynku przy via dell’Umilta, co ma pokazać, w jaki sposób napływające
do watykańskiej kasy pieniądze wykorzystywane są potem na godne pochwały społeczne
cele. Z tych pieniędzy (550 milionów lirów) sfinansowana została budowa części z 99
mieszkań socjalnych na peryferiach Acilia. Argument ten na niewiele się zdaje. Przede
wszystkim nikt nigdy nie będzie mógł wykazać, że właśnie te 550 milionów lirów faktycznie
na ten cel wykorzystano (w owym czasie ten miłosierny gest wykonany był bez rozgłosu, a
Stolica Apostolska nie wysunęła zastrzeżeń wobec sprzedaży na rzecz Banco di Roma). Po
drugie, fakt ten naświetla zjawisko, powszechnie uznawane za jeden z najbardziej ważkich
problemów, jakie pojawiają się w wyniku zmiany przeznaczenia uprzednio sprzedanych przez
Watykan nieruchomości. Dawnych lokatorów z ulicy dell’Umilta odprawiono za odstępne. W
miejscu ich mieszkań powstaną prawdopodobnie jakieś biura wspomnianego Banco di Roma.
Dawni lokatorzy przemienili się, nawet, jeżeli nie jest to przemiana fizyczna, w dojeżdżający
do centrum tłum – rezultat wymuszonej ucieczki poza obręb miasta oraz postępującego
wynaturzenia zabytkowego centrum.
Zamiast przywdziewać szaty dobrego filantropa, dlaczego L’Osservatore Romano nie
wspominało o wielkim budynku via della Dataria, sprzedanym agencji informacyjnej ANSA?
Oto, dlatego, że budynek ten jako „eksterytorialny” – nie podlega wpisowi do ksiąg
wieczystych, i przy jego sprzedaży Stolica Apostolska nie zapłaciła podatku ani lira(…).
Gromu rzucane przez L’Osservatore Romano miały spopielić tygodnik L’Europeo
zaledwie w tydzień po opublikowaniu wyników ustaleń. ustaleń jednak szpalty, na których
„wymieniano z nazwiska” uczyniły swoje. Wszystkie nasze tezy, potwierdzone analizą
danych i dokumentów, pozostają aktualne. Watykańskie imperium jest ciągle przeogromne.
Gdy pomyśleć, że ustalenia L’Europeo ograniczały się tylko do Rzymu, to nie sposób
wyobrazić sobie, jak jest w pozostałej części Włoch. Przypadki przebudowy, zmian sposobów
użytkowania i remontowania biur, które poprzednio miały służyć celom religijnym,
potwierdzają, że doczesna władza Kościoła opiera się i rozprzestrzenia na tych samych
układach: to właśnie banki, towarzystwa ubezpieczeniowe, kapitał tradycyjnie zbliżony do
kręgów kurii, wnoszą do kasy Stolicy Apostolskiej środki potrzebne na wzmocnienie jej
władzy finansowej. Nie sposób nie gorszyć się faktem, że mimo nadejścia nowych czasów
oraz pojawiających się w łonie samego Kościoła presji i obaw o konieczność
unowocześnienia, Kościół gruncie rzeczy zachowuje się według strategii typowych dla
ponadnarodowej firmy. Gdy przyjdzie dokonać wyboru pomiędzy inwestycja o charakterze
miłosiernym a inwestycją ukierunkowana na zysk, Kościół preferuje tę drugą. Aby utrzymać i
rozwijać swoją władzę doczesna, Watykan nawet nie musiał zbytnio wysilać się, by
wskazywać drogę swoim hierarchom. Drogę tę wytyczały mu zawsze luki we włoskim
ustawodawstwie, podporządkowanie banków tradycji katolickiej, karygodna pobłażliwość
świata laickiego, całkowita bezużyteczność formalizmów procedurach kontrolnych.
Po opublikowaniu drugiego odcinka ustaleń tygodnika L’Europeo organ Watykanu nie
zareagował. Nie było trzeba. Rizzoli Editore, kontrolowane przez lożę masońską P2,
zatroszczyło się, by szef tygodnika, Gianluigi Malega, uzyskał natychmiastowe zwolnienie.
xxx
Dokonanie spisu i oszacowanie nieruchomości będących w posiadaniu Stolicy
Apostolskiej na terytorium Włoch było i jest nadal przedsięwzięciem niemożliwym.
Nieruchomości odpowiednio wpisane do włoskich ksiąg wieczystych stanowią jedynie ich
pewną część; wiele z nich nie zostało zarejestrowanych, ponieważ, jak wiadomo, Watykan
jest państwem zagranicznym, co wywołuje określone skutki prawne.
46
Bezwzględność pozbawiona skrupułów współczesna działalność praktykowana przez
Kościół transakcjach nieruchomościami wcale nie różni się tak bardzo od sytuacji opisywanej
w L’Europeo w 1977 roku. Dosyć niedawny przykład z lipca 1997 roku. Oto podjęto decyzję
o zamknięciu liceum im. Piusa XII: klasy jednej z najlepszych rzymskich szkół katolickich
zostaną przekształcone na pokoje czterogwiazdkowego hotelu. Hiszpańscy misjonarze, którzy
do tej pory administrowali tą szkołą, tłumaczą decyzję spadkiem zapisów. Nauczyciele jednak
to dementują twierdząc, że zwolniono ich bezceremonialnie, w związku, z czym domagają się
przeniesienia do innej placówki na terytorium rzymskiego wikariatu. Watykan w tym
przypadku twierdzi, że nie ma nic wspólnego administrowaniem byłego liceum. Dziwne,
ponieważ aż do maja 1997 roku pensje nauczycieli i innych pracowników szkoły
przychodziły bezpośrednio ze Stolicy Apostolskiej. Rozwiązanie tego rebusu jest proste: w
perspektywie jubileuszu roku dwutysięcznego staje się jasne, że hotel wydawał się dużo
bardziej dochodowy niż szkoła…
W czerwcu 1996 roku deputowani Pier Paolo Cento (Zieloni), Georgio Mele (Ulico) i
Donato Manfroi (Lega Nord) zwrócili się do ministra robót publicznych Antonio Di Pietro z
zapytaniem, jak doszło do sytuacji, w której IOR „dokonał już w Rzymie sprzedaży większej
części własnych nieruchomości. Około 15 rodzin nie mogło wykupić zajmowanych mieszkań,
a stało się tak mimo podjętego przez IOR zobowiązania, że nie sprzeda ich osobom z
zewnątrz, niepotrzebującym lokali do natychmiastowego zamieszkania; natomiast dokonano
właśnie takiej sprzedaży nabywcom, >>z zewnątrz<<, uprzywilejowując ich kosztem potrzeb
dotychczasowych mieszkańców…”.
Sprawa dotyczy zabudowań z ulicy Casetta Mattei 439 (najdalsze przedmieście Rzymu).
Właścicielem budynku jest IOR, który w 1994 roku zdecydował się sprzedać go osobom
prywatnym zakwaterowując wcześniej dotychczasowych lokatorów, w dodatku skromnych
emerytów. emerytów tak dla 54 rodzin zamieszkujących budynek rozpoczął się dramat.
Wielu lokatorów z Casetta Mattei udało się na via della Conciliazione 10, aby prosić
kierownictwo IOR o wycofanie się z tej decyzji. Przyjął ich Beniamino Pintus, od września
1994 roku pełniący funkcję jedynego członka zarządu spółki GIR (zajmującej się
administrowaniem budynków w Rzymie). Ale Pintus nie miał kompetencji, żeby zmieniać
decyzje kierownictwa IOR. Wykwaterowani zwrócili się, zatem pisemnie do burmistrza
(byłego radykała i antyklerykała) Francisco Rutelli. Oto fragmenty wystąpienia:
„W 1978 roku szukaliśmy bezpiecznego mieszkania i dla 54 rodzin wydawało się nader
szczęśliwym zbiegiem okoliczności, kiedy dowiedziały się, że prawdziwym właścicielem był
IOR. Dottor Mingoli, administrator, głęboko zapewniał, że instytucja należąca do Watykanu
nigdy mieszkań nie sprzeda… Wprowadziliśmy się do budynku, mimo że mieszkania nie
były jeszcze całkowicie wykończone, i tak już pozostało, a z czasem było coraz gorzej.
Budynek to blok z betonu, gdzie pordzewiałe żelazne konstrukcje wystają na zewnątrz, a
garaże, piwnice i szyby wind zalewane są przy każdym deszczu…
Różnorodne ekscelencje z IOR – zdając sobie sprawę, że aby poprawić warunki,
należałoby wydać, na remont, co najmniej 2,5 miliarda lirów – postanowiły w 1994 roku
mieszkania sprzedać (po 265 milionów każde). Nie dało się nic zrobić, żeby ze sprzedaży
zrezygnowano, ale wynegocjowano obniżkę 25% ceny. Sprytnie w umowach sprzedaży
narzucono nabywcom klauzule, zgodnie, z którymi koszty zaszłości oraz remontu budynku
musieli ponieść oni sami. Innym zobowiązaniem, podjętym przez IOR w obecności komitetu
lokatorów, było to, że w mieszkaniach zostaną ci lokatorzy, których nie stać na wykup
mieszkań, tj. emeryci, inwalidzi itd. A mimo to sprzedano wszystko, z wyjątkiem mieszkania
portiera i dwóch pracowników…
IOR inkasował czynsze zarabiając miliardy, żeby później sprzedać te mieszkania z gipsu i
betonu po 200 milionów lirów, co daje łącznie 11 miliardów. Akty notarialne zawierają
narzucone przez nich warunki, bo i notariusz jest ich. Nikt nie może zaproponować innego
47
notariusza, zresztą i tak inny notariusz nie zgodziłby się spisać takiego aktu, bo przecież nie
istnieją do tej pory, odnośnie tego budynku, żadne wpisy do ksiąg wieczystych…. Papież,
kardynał Ruini i inne osobistości zalecają nowemu rządowi chrześcijański szacunek i
wspomaganie rodzin, podczas gdy oni sami eksmitują własnych lokatorów…”
Listy, podania i prośby nic nie zmieniają, również, dlatego, że ich echo nie dociera do
wyciszonych i komfortowych mieszkań kardynałów – zarówno tych za murami watykańskimi
jak i tych w mieście. Faktem jest, że IOR jest w sumie jednak bankiem, i jako taki musi
realizować zysk. Zysk „święty” zgodnie z zasadami doczesnych praw. Finansiści świętego
Piotra dążą do tego zysku, jak gdyby chodziło o nakaz jedenastego przykazania.
Złoty cielec w kościelnej nawie
W październiku 1995 roku prokuratura w Neapolu wszczyna śledztwo w sprawie działań
kurii i 380 miejsc kultu rozsianych w całym regionie Kampanii i najbliższych okolicach.
Trzynaście kościołów – bez uprzedniego otrzymania zezwolenia na zmianę przeznaczenia
obiektu – zmieniło faktycznie rodzaj działalności: w ich wnętrzu nie odbywa się już praktyk
religijnych, ale reperuje lub garażuje samochody, sprzedaje bądź magazynuje towary albo
przy muzyce prowadzi kursy gimnastyki… Zasady przeznaczenia obiektu określone w
kodeksie cywilnym z 1939 roku obowiązują do dzisiaj. Przepisy te przewidują sankcje za
naruszenie zakazu przeznaczania dóbr o charakterze religijnym, artystycznym i zabytkowym
na cele nieodpowiadające ich charakterowi.
Prokuratorzy neapolitańscy zajmujący się tym skandalem – prokurator Vicenzo Piscitelli i
zastępca prokuratora Raffaele Greco – postawili zarzut popełnienia przestępstwa polegający
na nadużyciu funkcji i uzyskaniu korzyści osobistych. Na liście podejrzanych znalazł się
również biskup Raffaele Petrone, ekonom miejscowej kurii.
Szef prokuratury otrzymuje w tej sprawie list protestacyjny podpisany przez kardynała
Michale Giordano, który zaciekle broni stanowiska kurii; żąda wręcz zawieszenia
postępowania nazywając je inicjatywą bez precedensu, która przeczy zasadom i przepisom
wynikającym z prawa konkordatowego, po czym grozi nagłośnieniem sprawy aż do
uczynienia z niej kwestii stosunku państwa do Kościoła, kierując jednocześnie formalny
komunikat do Stolicy Apostolskiej, uprzednio już o sprawie powiadomionej.
Odpowiedź prokuratora Vicenzo Piscitelli jest stanowcza: „Nie jest prawdą, ze zostały
naruszone postanowienia konkordatu. Dobra kulturowe Kościoła podlegają faktycznie
ustawodawstwu włoskiemu. Kuria z dużym uprzedzeniem została poinformowana o środkach
podjętych przez prokuraturę, a funkcjonariusze policji, którzy towarzyszyli biegłym
dokonującym oględzin w miejscach kultu, przebywali tam po otrzymaniu zgody władz
kościelnych. Kardynał dobrze o tym wie. A winien wiedzieć również i to, że kilka miesięcy
wcześniej, piony ekonomiczne kurii pobrały czynsz za kilka kościołów zamienionych na
biura”.
Biorąc pod uwagę sporą liczbę miejsc kultu, których przeznaczenie zostało zmienione,
śledztwo zapowiada się długie i żmudne. Prokuratura w Neapolu zamierza ponadto także
sprawdzić, czy znajdujące się w kościołach dzieła sztuki zostały skatalogowane i są
odpowiednio strzeżone. Tymczasem wielu kościołach nadal odpłatnie naprawia się silniki,
dokonuje transakcji handlowych prowadzi zabawę w stylu disco dance… Być może tak być
musi, bo sam kardynał Michale Giordano jest bardzo nowoczesnym prałatem: „Musimy
przejść na te same fale, co młodzi ludzie… największe jest to, by udało się nam przekazać
nasze nauczanie w ich własnym języku…A oni rozmawiają przy muzyce” – twierdził. W
maju 1996 roku kardynał miał odwagę zorganizować coś, czego w Europie jeszcze wcześniej
nie dokonano – na inaugurację synodu biskupów poświęconemu problemom młodzieży
48
przedstawiono wielki happening na świeżym powietrzu. W trakcie tego Woodstock w
Neapolu sam kardynał ponoć pogodnie się uśmiechał, kiedy pewna brunetka z zespołu
Baraonna poruszyła rytmicznie pępkiem widocznym miedzy częściami białego kompleciku
w stylu Saint Tropez.
A pomiędzy koncertami i wynajmowaniem kościołów kardynał Giordano zajmował się
jeszcze biznesem: w październiku 1997 roku neapolitańska kuria weszła w spółkę z firmą Fiat
Engineering, Banca di Roma, Banco di Napoli i z firmą Crediop celem utworzenia strefy
przemysłowej Interporto w Nola. Ta „boska inwestycja” o wartości 300 milionów lirów ma
dać w przyszłości wspaniałe owoce. Przewiduje się, że do roku dwutysięcznego strefa
Interporto stanie się jednym z najważniejszych węzłów przeładunkowych handlu towarami w
regionie Kampania.
Na początku roku 1998 nazwisko przedsiębiorczego kardynała Michale Giordano pojawi
się w związku z aferą stosowania lichwy. Rzecz została odkryta przez Gazzetta del
Mezzogiorno, która 11 lutego opublikowała artykuł na temat postępowania prowadzonego
przez prokuratora państwowego Lagonegro (prowincja Potenza) Michelangelo Russo. W
sprawę miało być zamieszanych wielu przedsiębiorców z regionu Puglia, z Lucka i z
Kampanii, a wśród nich także i brat dostojnego prałata – Mario Lucio Giordano. Według
dziennika z Bari policja skarbowa miała skonfiskować kilku lichwiarzom czeki (na kwotę 70
milionów lirów) podpisane przez kardynała i wystawione na nazwisko jego brata. Z tego
powodu kardynałowi miałby być postawiony przez prokuratora zarzut, co podobno zostało
autorytatywnie potwierdzone przez śledczych źródła urzędowe. Hałas spowodowany tą
sprawą uciszono w ciągu doby. Prokurator generalny z Potenza – Pasquale Cristani – po
prostu zdementował fakt, że prowadzone jest postępowanie przeciwko wysokiemu prałatowi.
Zapytywany przez dziennikarzy, nie negował wprawdzie istnienia czeków, ale uzasadnił je
pożyczkami na rzecz brata i przeznaczonymi na remont domu rodzinnego obydwóch braci
Giordano Sant’Arcangelo.
W czasie, gdy w diecezji neapolitańskiej kościoły wynajmowane są na cele niemające nic
wspólnego życiem duchowym, w skali kraju miejsca kultu SA obdarowywane
wspaniałomyślnymi przywilejami udzielanymi Watykanowi przez włoskie państwo. Rzecz
zdarzyła się w lutym 1996 roku. Wbrew przepisom obowiązującej ustawy z 1939 roku o
dziełach sztuki (ustanawiającej obowiązek nadzoru państwa nad spuścizną artystyczną
niezależnie od tego, kim jest właściciel dzieła sztuki) 113 kościołów nieocenionej wartości
architektonicznej i artystycznej zostało przekazanych pod nadzór Watykanu, co praktycznie
oznacza, że zostały podarowane Stolicy Apostolskiej. W przekazach kościelnych miejscach
kultu znajdują się dzieła takich twórców, jak: Caravaggio, Fontana, Rafael, Reni, Rubens,
Bernini, Domenichino.
Podstawą udzielonego przez państwo przywileju były ustalenia nowego, podpisanego w
1985 roku, konkordatu, który okazał się dla Kościoła bardziej wspaniałomyślny niż konkordat
z 1929 roku, i z tego powodu krytykowanego przez historyków sztuki, intelektualistów,
prawników i organizacje ekologiczne (np. Italia Nostra). Nieroztropne przywileje na korzyść
parafii uzasadniane są tym, że nadzór nad majątkiem znajdującym się w miejscach kultu,
kosztowałby instytucje państwowe zbyt dużo i że Kościół może to zadanie wypełnić lepiej.
Przekazanie własności przez państwowy Fundusz Budynków Wyznaniowych (FEC) na
rzecz parafii nie budził sprzeciwu rzymskiego konserwatora zabytków Claudio Strinati, który
oświadczył, że zjawisko go nie niepokoi, bowiem dzieła sztuki znajdujące się w kościołach
przekazanych Watykanowi zostały całkowicie skatalogowane. Ale optymizmowi
konserwatora zaprzecza rzeczywistość: zgłoszenia kradzieży dzieł sztuki w kościołach są
częste. Wystarczy przypomnieć, tytułem przykładu, że w październiku 1995 roku nawet z sal
watykańskich, watykańskich trakcie obchodów siedemnastej rocznicy pontyfikatu Jana Pawła
II, zniknęło z siedziby papieskiej Komisji ds. Dóbr Kultury, mieszczącej się w pałacu della
49
Cancelleria, czternaście płócien XV wieku, a wśród nich dzieła Belliniego i Sebastiario del
Piombo. Komisja działająca pod przewodnictwem arcybiskupa Francesco Marchisano została
utworzona przez papieża w 1993 roku właśnie w celu lepszego nadzoru nad artystyczną
spuścizną Watykanu…
Inny przykład: w marcu 1996 roku w miejscowości Montecchio Precalcino, w pobliżu
Vicenzy, Marchisano muzeum parafialnego zniknęło około osiemdziesięciu dzieł sztuki.
Proboszcz Augusto Pianalto zdradził później karabinierom, że sprzedał dzieła, żeby spłacić
dług bankowy w wysokości 600 milionów lirów, zaciągnięty na odrestaurowanie kościoła.
Kolejny z wielu przykładów, w jaki sposób strzeżone są dzieła sztuki w miejscach kultu
religijnego, dowodzący jak bardzo zdane SA one na przypadki losu. We Florencji w maju
1997 roku z wnętrza starego i wspaniałego pałacu – przekazanego w 1986 roku przez markizę
Francesca Martelli (ostatnią spadkobierczynię starego rodu kupców i mecenasów) na rzecz
wyższego seminarium duchownego – zniknęło wiele przedmiotów sztuki i obrazów
stanowiących imponującą kolekcję. Klucze pałacu otrzymał Paolo Piovanelli, brat Silvana –
kardynała toskańskiej stolicy. Stwierdzono, że zaraz po przejęciu obiektu w 1987 roku
wyższe seminarium duchowne usiłowało sprzedać cały pałac wraz ze zbiorami sztuki, ale
sprzedaż okazała się niemożliwa, bowiem przedmioty sztuki i obrazy zostały skatalogowane i
sklasyfikowane jako stanowiące nieodłączne wyposażenie całego obiektu. Paolo Piovanelli –
sam to zeznał wobec sędziego Gaetano Magnelli – w okresie od 1990 roku wielokrotnie
otwierał pałacowe sale handlarzom dzieł sztuki i innym osobom zainteresowanym
„niemożliwym zakupem”. Po czym eksponaty i obrazy ulotniły się. Piovanelli kilku
antykwariuszy stanęło przed sądem, a i sam wysoki prałat także będzie się tam musiał
tłumaczyć.
Według biskupa Alessandro Maggiolini z Como „pieniądze z ośmiopromilowego funduszu
nie są wykorzystywane przez kościół katolicki wyłącznie na uposażenie księży, ale także na
utrzymywanie zabytków artystyczno – religijnych… >>Pensja<< księdza wynosi około
miliona dwustu do miliona trzystu tysięcy lirów. Gdyby państwo miało płacić tylko za zabytki
i dzieła sztuki, których oni strzegą i które odnawiają, to i tak państwo musiałoby wydać o
wiele więcej…”.
Być może, iż państwo włoskie naprawdę w ten sposób oszczędza, ale faktem jest, że
przekazanie obowiązku strzeżenia narodowej spuścizny artystycznej na rzecz Kościoła,
przypomina nieco historię Poncjusza Piłata…
xxx
Powyżej pokazano, że kościoły nie pozostają wyłącznie miejscem kultu religijnego, ale
także miejscem prowadzenia zgoła pogańskiej działalności, a także miejscem, skąd w bardzo
łatwy sposób można skraść artystyczne skarby. A czasami są także ostatnim miejscem
spoczynku papieży, kardynałów i biskupów – ale nie tylko ich.
Gazety z 10 lipca 1997 roku poinformowały na przykład, że w krypcie wspaniałej bazyliki
Sant’Apollinare, w najbliższym sąsiedztwie dosyć centralnie położonego placu Navona w
Rzymie, leży trumna z prostym napisem Enrico De Pedis, bez daty urodzenia ani śmierci, ani
żadnej innej informacji.
Kim był ów Enrico De Pedis? Nie ma go wśród świętych, ale był za to dość znany w
kręgach rzymskiej policji, zwłaszcza pod pseudonimem Renatino. De Pedis był faktycznie
bossem cieszącej się ponurą sławą bandy z Magliana tworzącej przestępczy holding pod
przywództwem Pippo Calo, kasjera mafii, która osiadła w Rzymie w latach
siedemdziesiątych. De Pedis działał także pod fałszywymi nazwiskami: Mario Aglialoro i
Mario Salamandra. Po sporej serii ciężkich przestępstw (od udziału w związku przestępczym
– do handlu narkotykami, od nielegalnego posiadania broni – do korupcji, od napadów z
50
bronią – do zabójstw) pod koniec 1983 roku De Pedis, szef bandziorów dzielnicy Testaccio –
Trastevere, skończył w kajdankach. Mimo że popełnione przez niego czyny były szczególnie
ciężkimi przestępstwami, po kilku latach Renatino wrócił na wolność i rozpoczął na nowo
swoje przestępcze życie. Aż do 2 lutego1990 roku, kiedy to, w Rzymie na via del Pellegrino,
został zabity przez konkurencyjną bandę. Na jego pogrzebie, odprawianym przez biskupa
Pierro Vergari, byli obecni członkowie rodziny i ci z jego przyjaciół, którzy nie musieli się
chronić przed czujnym okiem policji. Trumna z ciałem zmarłego bossa została następnie
pogrzebana na cmentarzu Verano.
9 lipca 1997 roku deputowany Mario Borghezio kieruje do ministra spraw wewnętrznych
zapytanie parlamentarne o powody, dla których znany gangster Enrico De Pedis spoczywa w
bazylice Sant’Apollinare. „ To kardynał wikariusz Ugo Poletti – wyjaśnia Angelo Zama z
biura prasowego wikariatu – udzielił zezwolenia na pogrzebanie De Pedisa, na wniosek
biskupa Pierro Vergari, który był wtedy rektorem bazyliki”. Chodzi, zatem o tego samego
prałata, który na pogrzebie udzielił ostatniego błogosławieństwa zamordowanemu boksowi z
dzielnicy Testaccio – Trastevere.
Ale, z jakiego powodu ciało De Pedisa zostało przeniesione z cmentarza Verano do krypty
w sławnej bazylice, dlaczego zgodzono się na przywilej, który zgodnie z prawem
kanonicznym – przysługuje wyłącznie biskupowi Rzymu, kardynałom i biskupom z diecezji?
Zastanawia się nad tym także i rektor Marco Porta, który zastąpił biskupa Vergari po
przeniesieniu go decyzją władz kościelnych.
Nie znam powodów, dla których ten człowiek został tu pogrzebany – tylko tyle mógł
oświadczyć ksiądz Porta. Gdyby prawdą było to, co się o De Pedisie mówi, byłaby to sytuacja
kłopotliwa…
W związku z tym arcybiskup z Rawenny – Ersilio Tonini stwierdza: Z pewnością osoba ta
dała dowody głębokiej skruchy. Nie jest możliwe, aby stało się to ze względu na polecenie
lub sympatię, tym bardziej, że wszyscy wiedzą, jak ostrożny był kardynał Poletti…
W następstwie tych kontrowersji ciało bandyckiego bossa zostanie przeniesione na
cmentarz komunalny.
Szkoda, że De Pedis aż do kresu swojego życia poświęcał się przestępczej działalności i że
materialnie nie miał czasu na wykazanie skruchy w chwili śmierci. Zmarł też wszechpotężny
prałat Ugo Poletti (w lutym 1997 – w wieku 87 lat).
Według dziennika L’Unita rozwiązanie tej gorszącej tajemnicy tkwi w układzie na styku
polityki i religii: „W szczególności, jeżeli chodzi o zabójstwo Pecorelliego w 1979 roku
prokuratura w Perugii podejrzewała istnienie ścisłych kontaktów pomiędzy bandą z Magliana,
Cosa nostra i politycznymi kręgami Rzymu, skupionymi wokół Giulio Andreottiego Claudio
Vitalone. Według zeznań kilku skruszonych mafiosów, Pecorelli został zamordowany przez
ekipę, do której należeli ludzie z Magliana i płatni mordercy z Cosa nostra. W świetle
związków z 1990 roku pomiędzy Giulio Andreottim i kardynałem Ugo Polettim, szarą
eminencją watykańską, prokuratorzy z Perugii winni przeanalizować informacje na temat
przeniesienia ciała Renatina do wspomnianej bazyliki. Ścisłe związki, między nimi dwoma
znajdują potwierdzenie w aktach znajdujących się w archiwum komisji parlamentarnej
badającej sprawę Loży P2. No, bo niby, dlaczego taki kryminalista jak De Pedis zostaje
pochowany obok kardynałów i męczenników? Może chodzi o przysługę Polettiego dla
Andreottiego, który w 1990 roku był jeszcze człowiekiem posiadającym we Włoszech
największą władzę?”
Począwszy od 1991 roku bazylika Sant’Apollinare korzysta ze statusu eksterytorialności.
Wtedy właśnie została ona powierzona Opus Dei, religijnej organizacji z siedzibą w
Hiszpanii, cieszącej się dużą atencją w kręgach „czarnej arystokracji” Rzymu. A znanym jest
też fakt, że banda z Magliana miała powiązania nie tylko ze służbami specjalnymi, ale i z
kręgami faszystowskimi. Dlaczego zatem bazylika, gdzie przechowywane są dzieła sztuki, a
51
więc miejsce znajdujące się pod ochroną państwa, została powierzona zagranicznej
organizacji?
KRUCHTA, HANDEL, ZYSK
Bohaterowie katolickiego lobby
Upadek Muru Berlińskiego otwarł nowe możliwości na arenie międzynarodowej polityki.
Wraz z rokiem 1989 „rewolucja” nastąpi również w dziedzinie finansów Stolicy Apostolskiej.
Jan Paweł II decyduje się w końcu odesłać na emeryturę prezesa IOR – Paula Casimira
Marcinkusa i wprowadzić zmiany w watykańskim banku. Zarządzanie IOR zostaje
powierzone międzynarodowej grupie ekspertów finansowych pracujących pod
kierownictwem Włochów: Angelo Caloia (prezesa) i Giovanni Bodio (dyrektora
generalnego). Starając się poprawić wizerunek będący skutkiem wielu lat finansowego
piractwa trójcy: Marcinkus – Sindona – Calvi, kierownictwo IOR zostaje powierzone
mediolańczykowi Caloia, wykładowcy ekonomii uniwersytetu katolickiego w Mediolanie,
pełniącemu niegdyś funkcje prezesa banku Mediocredito Regionalne Lombardo, a także
jednemu z głównych dysponentów banku Cassa di Risparimio delle Provincie Lombardie.
Jednak dekady dwuznacznych dwu znacznych mrocznych afer, których aktorem był IOR
za czasów Sindony, rzucają nadal cień na lata dziewięćdziesiąte. Nie mogłoby być inaczej:
Kościół jest ciągle świątynią zamieszkałą przez kupców, i bardziej poświęca się władzy
doczesnej niż sprawom duchowym.
We wrześniu 1992 roku światowe rynki walutowe przeżywają wstrząs w wyniku
spekulacyjnego zamętu, który znawcy ekonomii określają mianem „walutowego Czernobyla”.
Włoski lir szczególnie ucierpiał na tym wyjątkowo mocno, i w czasie, gdy niemiecka marka
pnie się do góry, rząd Amato zmuszony jest zadekretować siedmioprocentową dewaluację lira
w odniesieniu do innych walut europejskiego systemu monetarnego.
Zanim jeszcze walutowy kryzys się zakończy, wielki mistrz Włoskiej Loży Wielkiego
Wschodu – Giuliano di Bernardo oskarża Watykan i środowiska katolickie ( a w
szczególności Opus Dei) o aktywne współuczestnictwo w działaniach spekulacyjnych
wymierzonych przeciwko lirowi.
Oskarżenia Di Bernardo poszły nawet jeszcze dalej, wielki mistrz włoskiego
wolnomularstwa stwierdza, że Opus Dei miałby „jak polip przeniknąć do międzynarodowej
finansjery a nawet do finansjery włoskiej” i jako przykład podaje nazwiska prezesa firmy
Montedison – Giuseppe Garafano, państwowego bojara Ettore Bernabei i bankiera
rozlicznych interesów Gianmario Roveraro.
Watykański „minister skarbu” – kardynał Castillo Lara, ostro sprzeciwił się oskarżeniom
wysuniętym przez mistrza loży: „Nie wymienialiśmy środków, których nie posiadamy”; ale
gazety potwierdziły, że IOR zadbał o nabycie, jeszcze przed dewaluacją, ogromnych kwot w
markach niemieckich nalegał, aby jego klienci – przede wszystkim zakony – wzorowały się
na tym przykładzie.
W roku 1993 w Turynie braciom Stefano i Pietro Paolo Marenda został postawiony zarzut
uczestniczenia w korupcji. Pierwszy jest byłym sekretarzem generalnym organizacji Unitalsi
(włoskiego związku transportowego, prowadzącego przewozy chorych do Lourdes i do
sanktuariów włoskich), a drugi jest „szlachcicem przy jego świątobliwości” oraz doradcą
watykańskiej prefektury spraw gospodarczych.
52
Śledztwo prowadzone przez prokuratora Stefano Ferrando dotyczyło domniemanej
łapówki w wysokości 250 milionów lirów, zainkasowanej w lipcu 1990 roku przez chadeka
Vito Bonsignore (prokonsula z kręgu Andreottiego Piemoncie) wpłaconej przez
przedsiębiorstwo budowlane Golardi (którego bracia Marendo byli założycielami) za
przyznanie im zlecenia o wartości 40 miliardów lirów za wykonanie robót w nowej siedzibie
turyńskiego instytutu Galileo Ferraris. Stefano Marenda okazał się być właścicielem konta
prowadzonego w watykańskim banku APSA, na którym rzekomo złożona była łapówka
przekazana Bonsignore.
Podejrzenia o korupcję ciążące na braciach Marenda w okolicznościach, które wskazują,
że zamieszana w sprawie zostaje także struktura watykańska, spowodowały ostrą reakcję ze
strony byłego prezesa Unitalsi wikariusza Rzymu kardynała Ugo Polettim. Wykluczył on
kategorycznie jakiekolwiek zjawiska korupcji, w czasie, gdy zarządzał diecezją.
W tych latach organizacja Unitalsi nawet nie otarła się o podobne posądzenia – grzmiał.
Wszystkie one pojawiły się dopiero później.
Według wielu osób autoobrona Polettiego nie była niczym innym jak brutalnym atakiem
na kardynała Camillo Ruini, następcę Polettiego na stanowisku wikariusza Rzymu i prezesa
rzymskiej Unitalsi.
Prowadzone przez turyńska prokuraturę postępowanie umorzono w marcu 1994 roku,
postanowieniem podpisanym przez prokuratora Ferrando, który rozgrzesza braci Marenda
stwierdzając, że „na koncie bankowym prowadzonym w watykańskim banku APSA nie
zostały złożone kwoty łapówek, ale prezenty turyńskiego budowniczego Gilardi dla osób
prywatnych związku ze zleceniami, którymi zainteresował się rzymski oddział firmy
Golardi”.
Również Vito Bonsignore kręgu Andreottiego wyjdzie bez szwanku ze śledztwa w sprawie
łapówek za zlecenie wykonania nowej siedziby instytutu Galileo Ferraris. Niemniej zostaje
skazany na dwa lata wiezienia za łapówki przy budowie szpitala w Asti, Astm wraz z nim,
autor tego pomysłu Grassetto Alessandro Sodano, brat watykańskiego sekretarza stanu
kardynała Angelo Sodano.
W styczniu 1994 roku wybucha skandal gigantycznej łapówki firmy Enimont. Enimont
sprawę zamieszany jest Watykan, bowiem do kas IOR miało trafić około 110 miliardów
papierach wartościowych, przeznaczonych na opłacenie łapówek dla decydentów
politycznych. Ich spieniężeniem miał się ponoć zajmować dziennikarz ANSA z kręgu
Andreottiego były członek Loży P2 – Luigi Bisignani. Po dotarciu „czarnych walorów” do
kas IOR, watykański bank miał dokonać całej serii przelewów do banków włoskich,
szwajcarskich luksemburskich. Na te nowe podejrzenia IOR zareagował oburzonym głosem
kardynała Castillo Lara: „Należy pamiętać, że trzy lata temu Feruzzi uważani byli za osoby
godne poważania i uczynne. A przelewy za granicę uznawano za zwyczajne operacje
bankowe. Adresatami były skróty literowe i liczby, a nie osoby fizyczne. Gdyby jako
właścicieli kont wskazano nazwiska takie jak Craxi albo jakieś inne, np. Forlani, być może
pojawiłoby się jakieś podejrzenie”.
Watykański „minister skarbu” nie waha się użyć nazwisk tych dwóch polityków,
uznawanych uprzednio przez Stolicę Apostolską jako „szacownych”: w 1986 roku z okazji
drugiej rocznicy podpisania nowego konkordatu, Bettino Craxi Arnaldo Forlani zostali
uhonorowani papieskim tytułem „kawalerów wielkiego Krzyża”.
W trakcie procesu o gigantyczną łapówkę w aferze Enimont, pojawiła się również kwestia
uczestnictwa watykańskiego banku i uwagę sądu zwróciła pobrana przez IOR prowizja za
spieniężenie walorów użytych w transakcji. Według „oficjalnego płatnika” firmy Montedison,
Carlo Sama, papieski bank doskonale orientował się, co do korupcyjnych implikacji operacji
zleconych przez Bisignaniego, a okoliczność tę potwierdziła wielkość zażądanej przez IOR
prowizji, rzędu 10 miliardów lirów, o wiele przewyższającej koszt zwyczajnej operacji
53
bankowej. Natomiast, według Watykanu, prowizja pobrana przez IOR nie przekraczała 2
miliardów lirów.
W trakcie rozprawy sąd w Mediolanie kieruje do Watykanu kilka międzynarodowych
wniosków udzielenie pomocy prawnej na okoliczność ustalenia dokładnej liczby walorów
złożonych w IOR i kwoty prowizji pobranej przy wymianie. W odpowiedzi nowy prezes IOR,
Angelo Caloia, przekazał włoskim sędziom precyzyjne informacje dotyczące liczby walorów
będących przedmiotem transakcji, ale też odparł, że prowizja pobrana przez IOR wynosiła
niespełna 2 miliardy lirów (1923000 dolarów zaksięgowanych na konto IOR Carity Found
prowadzone w Banca di Lugano). Analizując dokumenty przesłane przez IOR, sąd stwierdził
jednak brak dokumentacji kwoty prawie 14 miliardów, które – zdaniem IOR – zostały
pobrane w gotówce przez Luigiego Bisignani. Argumentacji tej mediolańscy sędziowie nie
uznali za prawdopodobną i w uzasadnieniu wyroku stwierdzą, że dowody każą „uznać za
prawdopodobne, iż na rzecz IOR zapłacono za transakcje sprzedaży prowizje w wysokości
wyższej niż wynika to z wpisu na konto IOR Carity Found, ale środki dowodowe nie
pozwalają określić sposobu zapłaty ewentualnego salda”. Wątpliwości pojawiły się znowu w
1997 roku wraz z nowym śledztwem wszczętym przez prokuraturę państwową z Perugii
sprawie dawania łapówek przez Sergio Melpignano. W trakcie postępowania wyszło na jaw,
że po otrzymaniu zapłaty od firmy Montedison, 6 grudnia 1990 roku Melpignano miałby
przelać ponad 5 miliardów lirów z Banco di Sicilia do Banca Popolare di Spoleto. Z tej kwoty
tydzień później, Melpignano miał podjąć ponad 3 miliardy lirów, żeby nabyć za nie papiery
wartościowe, a następnie przekazać je budowniczemu Domenico Bonifaci. Karabinierzy
ustalili, że część wspomnianych walorów (walorów wartości 2 miliardów) została spieniężona
przez IOR, który wpłacił je na konto banku Comit w Rzymie. Śledczym ta wędrówka
pieniędzy wydała się wysoce podejrzana. Zresztą w obrocie walorami – prawdziwymi lub nie
– funkcjonariusze papieskiego banku mieli już nabyte spore doświadczenie.
W trakcie procesu sędziom nie udało się nawet ustalić, czy tajemniczy „monsignor
Enimont”, (który udzielił watykańskiemu bankowi zezwolenia na zamianę na gotówkę
walorów wartości około 110 miliardów przeznaczeniem na gigantyczną łapówkę zapłaconą
politykom przez firmę Montedison) to w rzeczywistości monsignor De Bonis, pełniący w
1990 roku funkcję sekretarza generalnego IOR, którym zresztą pozostał nawet już po
odprawieniu biskupa Paula Marcinkusa, mimo że przez lata był jego prawą ręką.
Oczywistym było natomiast, że wielebny finansista De Bonis pozostawał w doskonałych
stosunkach ze wszystkimi stronami tej sprawy. Na przykład – to on osobiście w watykańskim
kościele Sant’Anna udzielił ślubu Carlowi Samie z Aleksandrą Feruzzi. Feruzzi ponadto
znajomość Luigim Bisignanim dbał do tego stopnia, że kiedy dziennikarz napisał książkę Il
sigillo della porpora (Znak purpury), wielebny De Bonis zamówił u wydawcy aż tysiąc
egzemplarzy, aby rozdawać je w upominku ważnym osobistościom. Znajomość pomiędzy De
Bonisem i spryciarzem Bisignanim osiągnęła swój punkt kulminacyjny w kwietniu 1993
roku, kiedy to prałat skierowany z IOR na emeryturę przeszedł do Zakonu Maltańskiego.
Zresztą owo przeniesienie nie przeszkodziło biskupowi De Bonisowi w pełnieniu funkcji
finansowej – chociaż dużo mniejszej rangi – generalnego skarbnika Domu Papieskiego. A
zatem w kwietniu 1993 roku, aby uczcić swoją nominację na biskupa, wielebny De Bonis
odprawiał nabożeństwo w rzymskim kościele Santa Maria della Fiducia, a sama uroczystość
została zorganizowana dzięki zapobiegliwości Bisignaniego.
Dziennikarz, Alberto Statera pisał o niej w La Stampa: „Kościelne nabożeństwo
przeistoczyło się nagle w aplauz dla Giulio Andreottiego, ustępującego premiera rządu
oskarżonego o powinowactwo z mafią, siedzącego w pierwszym rzędzie majestatycznej
nawy. Dziękuję premierowi Andreottiemu – zawołał elegancki prałat błyskając złotymi
spinkami mankietów – za to, że dziesięć lat temu swoimi radami nas uratował. W tym
momencie pobożny lud zgromadzony w kościele eksplodował dziesięciominutową owacją, w
54
której uczestniczyło 15 kardynałów, 45 biskupów i arcybiskupów, były prezydent Republiki
Włoch Francesco Cossiga i aktualnie urzędujący minister spraw zagranicznych Emilio
Colombo”.
Cień IOR pojawiał się także w tle i innych śledztw prowadzonych w ramach akcji „Czyste
ręce”. Tak było w przypadku łapówek oraz nielegalnego transferu walut i akcji, których
bohaterem był włosko – szwajcarski bankier Pacini Battaglia, (o czym pisał Corriere della
Sera w artykule „Brudne sutanny”…). Zamieszanymi w inną, ogromną aferę łapówkarską
miały być także osobistości, znane z sądowych kronik, jak m.in.: łapówkarze (Sergio
Melpignano), wydawcy (Domenico Bonifaci – właściciel Tempo), członkowie Loży P2 (ten
sam Luigi Bisignani i ekspolityk chadecki Emo Danesi), prokuratorzy (były prokurator
Cassino Orazio Savia), urzędnicy państwowi (Lorenzo Necci – wysoki funkcjonariusz kolei).
Odpowiadając na jedno z trzech zapytań sądowych Watykan poświadczył fakt wypłacenia
pieniędzy ramach gigantycznej łapówki Enimont. Prokuratorzy zdobyli wyciągi obrazujące
operacje na kontach Bisignaniego, dzięki czemu doszli do trzech depozytów określonych
nazwami Bulka, Lacey i Norange, zdeponowanych w pewnym banku w Luksemburgu, z
upoważnieniem dla socjalisty z kręgu Craxiego – Sergio Cusani, pełniącego od lat rolę
łącznika pomiędzy politykami, przedsiębiorcami właścicielami nieruchomości (w procesie
Enimont otrzymał on wyrok skazujący).
Jednym z głównych aktorów był działający w Rzymie, wcześniej już wspominany Sergio
Melpignano, którego aresztowano wiosną 1997 roku za oszustwo podatkowe w wysokości
500 miliardów lirów, o co prokuratorzy oskarżali grupę należącą do zmarłego właściciela
firmy budowlanej Renato Armelliniego. Melpignano był miedzy innymi także syndykiem
firmy z branży nieruchomości Immobiliare Tirrena, spółki akcyjnej z kapitałem
założycielskim w wysokości 47 miliardów lirów. Spółka ta utworzona w 1928 roku, w
czterdzieści lat później posiadała wspólnie z bankiem watykańskim 40% udziałów w spółce
Vanini, której wiceprezesem był Pellegrino De Strobel – jeden z finansowych mózgów IOR.
Według ustaleń kontroli sądu rejestrowego lipca 1997 roku w spółce Tirrena, oprócz
Melpignano, byli także: Anna Maria Amoretti (jego sekretarka) i De Strobelowie
(dziewięćdziesięcioletni Pietro i czterdziestoletni Francesco). Prezesem firmy okazała się
inna, dobrze znana w kręgach watykańskich osoba Tommaso Addario, ten sam, który w roku
1973 nabył – za skromną kwotę 400 milionów lirów – renesansowy pałac na ekskluzywnej
ulicy Rzymu via dell’Orso.
Istnienie koneksji środowisk katolickich (Ruch Ludowy – Movimento popolare) ze
spółkami powiązanymi z Pacinim Battaglią (nazywanym „bankierem o stopień niższym od
Boga”) wynika ze sporządzonego w 1996 roku raportu finansistów firmy Gico z Florencji. W
centrum zainteresowania śledztwa znalazła się rzymska spółka Magint zajmująca się kontrolą
ruchu lotniczego na małych lotniskach. Otóż spółka ta zależy od luksemburskiej spółki
Rinopyl, która z kolei jest kontrolowana przez Battaglię. Aż do kwietnia 1996 roku
przedstawicielem luksemburskiej spółki w zarządzie Magint był Antonio Intiglietta – były
wice burmistrz Mediolanu. Intiglietta jest jednym z trzech założycieli Towarzystwa
Sprawnego Działania (Compagnia delle Opere), ekonomicznej struktury połączonej z
arcykatolickim Ruchem Ludowym związanym z kolei z mediolańską kurią. W należącym do
Battaglii banku Karfinco (później Banque des Patrimoines Prives) odnaleziono dwa rachunki,
które zostały założone na nazwiska Intiglietty Intiglietta Antonia Simone, byłego szefa służb
medycznych Lombardii i decydenta Ruchu Ludowego. Towarzystwo Sprawnego Działania
zostało przez wiele osób uznane za strukturę związaną z kurią, choć niektórzy sądzą, że
chodzi raczej o rodzaj gospodarczego lobby. W istocie nie była to ani spółka akcyjna, ani
holding, choć Towarzystwo miało 32 siedziby rozsiane na całym terytorium Włoch i
sporządzało skonsolidowany bilans. Jego 9000 członków – wśród których znajdowały się też
najrozmaitsze małe przedsiębiorstwa, na przykład, spółdzielnia ceramiczna, ruch
55
obywatelskiego porządku, salony piękności, spółki produkujące telefony komórkowe –
płaciło składki w zamian za udzielane im najróżniejsze usługi: porady prawne, pomoc w
eksporcie, a przede wszystkim – ułatwienie w uzyskaniu korzystnych warunków kredytowych
wynegocjowanych przez towarzystwo z kilkoma bankami.
Z początkiem 1998 roku, choć to jeszcze trwają procesy sądowe spowodowane krachem
Banco Ambrosiano, dobiega końca procedura likwidacyjna banku kierowanego długi czas
przez Roberto Calviego. Celem wszczętego 6 sierpnia 1982 roku postępowania było
odzyskanie przynajmniej części z 1193 miliardów lirów deficytu, który ów krach
spowodował. Końcowy bilans, podpisany przez likwidatora Lanfrango Gerini, wykazuje, że
udało się odzyskać 580 miliardów lirów – w większości w wyniku przeprowadzonych spraw
sądowych o odszkodowanie.
W jednym z wywiadów Gerini stwierdza: „W początkowym okresie postępowania
likwidacyjnego otrzymałem mnóstwo gróźb. Miałem do dyspozycji kuloodporny samochód,
eskortę i codziennie zmieniałem trasę przejazdu. Mimo to… komuś udało się wypisać na
dachu samochodu znak P2 będący symbolem loży masońskiej kierowanej przez Licio
Gelliego. Pogróżki miały nas zniechęcić do kontynuowania pewnych wątków mających na
celu ustalenie, gdzie podziały się pieniądze. Ale kiedy zostało to już ustalone, pogróżki
ustały, bo mnie miały już racji bytu… Licio Gelli oddał nam 200 miliardów. Dzięki
współpracy szwajcarskiej prokuratury, odnaleźliśmy zablokowaliśmy jego konta w
Szwajcarii. A później przyszła kolej na IOR, bank watykański kierowany wtedy przez Paula
Marcinkusa. Ciampi (Carlo Azeglio, który wtedy był prezesem włoskiego banku centralnego
Banca d’Italia) zażądał początkowo 400 miliardów lirów, a IOR odmówił. Campi i Giovanni
Goria, ówczesny minister skarbu, odbyli długie spotkania. W końcu doszło do ugody na
poziomie 250 miliardów lirów (równowartość ponad 3000 miliardów przeliczeniu na warunki
obecne)”.
xxx
Nowy bankier papieża – Angelo Caloia miota się miedzy niebem i ziemią usiłując łączyć
księgowość duchowością. „Od kiedy jestem w IOR – oświadczył w jednym ze swoich wielu
wywiadów Corriere della Sera – próbowałem posuwać się do przodu naciskając przycisk:
przejrzystość. Niestety ostatnio znów znaleźliśmy się na pierwszych stronach gazet [z
powodu skandalu Enimont], chociaż bez naszej winy… Rachunki dają pozytywny wynik. Jest
zysk. IOR daje Kościołowi swoją działkę, co w dosyć mało zabawnej pod względem
finansów sytuacji Watykanu, jest bardziej niż błogosławieństwem. Ponadto toku są czynności
kontrolne, które maja przynieść zatwierdzenie bilansu IOR. Ukończono już badanie dotyczące
stanu majątkowego za rok 1994. Od tego roku badanie jest kompletne”. Jednakże faktyczna
przejrzystość watykańskiego banku pozostaje ciągle w strefie pobożnych życzeń: oficjalne
dane wysokości dokonanego przez IOR obrotu ciągle stanowią tajemnicę.
Aż do roku 1992 nad watykańskimi finansami wisiała zmora sporych pasywów. Od 1993
roku przywrócono pewną, niewielką, przewagę po stronie aktywów, natomiast stan
zadłużenia i inflacja zostały sprowadzone praktycznie do poziomu zerowego. Jako niezależne
państwo również i Watykan przygotowuje się do przewidzianego w Traktacie Maastricht
wprowadzenia jednolitej europejskiej waluty. Maastricht gruncie rzeczy istnieją w tym
zakresie dwa rozwiązania: pierwsze – to negocjacje bezpośrednie z przyszłym europejskim
bankiem centralnym celem zawarcia porozumienia określającego wszelkie parametry; drugie
– co bardziej prawdopodobne – to pozostać w pewnym odniesieniu do włoskiego lira, nawet,
jeżeli – w prowadzonych przez siebie na całym świecie operacjach finansowych – Stolica
Apostolska używa różnych walut. Z całą pewnością należy zabrać się do opracowania
pewnych zmian i modyfikacji w regulującym watykańskie finanse prawie dewizowym, które
56
zostało uchwalone w roku 1930 za pontyfikatu Piusa XI… Należałoby również wprowadzić
zmiany do zawartego z Włochami porozumienia, w którym ustala się jedynie na poziomie
400 milionów lirów wartość złotych monet puszczanych przez Watykan do obiegu, a
przeznaczonych przede wszystkim dla numizmatyków.
W porządkowaniu watykańskich finansów działania Caloia okazują się faktycznie
skuteczne i w połowie lat dziewięćdziesiątych prezes IOR może już pochwalić się bilansem
dodatnim przed Prefekturą do spraw Gospodarczych słowackiego kardynała Edmunda
Casimmira Szoka. Wynik ten Watykan zawdzięcza także utworzeniu w 1993 roku nowej
fundacji o nazwie „Centesimus Annus” (od tytułu encykliki społecznej Jana Pawła II
opublikowanej 2 maja 1991 roku). Fundacja ta zajmuje się wyszukiwaniem środków
mogących służyć Kościołowi w jego dobroczynnej misji poprzez działania prowadzone w
duchu zasad doktryny społecznej, co równoznaczne jest z dobroczynną „zrzutką”
organizowaną przez zarząd fundacji, którym kieruje prezes Cariplo – Roberto Mazzotta i
sekretarz generalny IOR – Andrea Gibelini. Do akcji przyłączyli się przedsiębiorcy, spółki
handlowe, banki i instytucje religijne, wpłacając po 50 milionów lirów na utworzenie kapitału
początkowego, który urósł do kwoty 3,25 miliarda lirów.
Nominacja Mazzotty na prezesa fundacji „Centesimus Annus” kończy ciąg skrytych
działań inicjowanych przez Angelo Caloia, starającego się doprowadzić do odejścia Mazzotty
ze stanowiska prezesa Cariplo.
Stanie się to jednak później. W 1994 roku Roberto Mazzotta skończy w więzieniu z
oskarżeniem o korupcję, paserstwo i naruszenie ustawy o finansowaniu partii politycznych.
Wśród inicjatyw przedsięwziętych przez Angelo Caloia na rzecz integracji i współpracy
katolickiej finansjery jest powołanie grupy „Kultura etyczna i finanse”, finanse, której
uczestniczą, z różnymi funkcjami i w różnym zakresie: prezes Banco Ambroveneto Giovanni
Bazoli, prezes Banca d’Italia Antonio Fazio, „numer jeden” Banca Popolare di Bergamo oraz
wice prezes Centrobanca (a także spory producent nabiału) Emilio Zanetti i wielu innych
bankierów, finansistów przemysłowców.
Członkiem tej grupy był też Luigi Roth, prawa ręka Roberto Formigoni. Roth był
p[pełnomocnikiem zarządu spółki finansowej Ernesto Breda, działającej w tej części branży
zbrojeniowej, której patronowała spółka Efim (kiedy skończyło się śledztwo w sprawie
Battaglii zmieniła nazwę na Breda Meccanica Bresciana oraz Oto Melasa) i prezes kolei
p[państwowych okręgu północnego.
Natomiast, co do banku Ambroveneto wypada wspomnieć, że utworzony on został w 1989
roku w wyniku fuzji Nuovo Banco Ambrosiano i Banca Cattolica del Veneto. Na początku lat
dziewięćdziesiątych Ambroveneto był czołowym prywatnym bankiem we Włoszech. IOR
posiadał 2,3% jego kapitału zakładowego i uczestniczył w kierującym bankiem syndykacie.
Watykański bank nie korzystał bezpośrednio z prawa głosu, ale działał przez firmę
powierniczą Mittel, (której prezesem był Bazoli) i przez Banca San Paulo z Brescii, (którego
Basoli był wice prezesem). Łącznie te trzy spółki posiadały 10,2% udziałów w Ambroveneto
wkrótce katolicka obecność została jeszcze wzmocniona przez 6% udziału nabytego przez
Banca Popolare di Verona.
Inny ważny ośrodek katolickiej finansjery działał pod przewodnictwem już wyżej
wspomnianego bankiera Giovanniego Bazoli. Bazoli urodził się w Brescii w 1932 roku, w
swoim czasie był wykładowcą prawa publicznego Uniwersytecie Katolickim w Mediolanie to
właśnie jemu w sierpniu 1982 roku zostało powierzone zadanie kierowania bankiem
Ambrosiano – już po zabiegach reanimacyjnych.
Bazoli dokonuje mistrzowskiego posunięcia: w lipcu 1997 roku z błogosławieństwem
trzech wpływowych i żarliwych katolików kręgów chadecji (prezydenta Republiki Włoch
Oscara Luigiego Scalfaro, prezesa Banca d’Italia Antonio Fazio i ministra obrony Beniamino
Andreatta) udaje się mu doprowadzić do fuzji banku Ambroveneto z Cariplo. Wśród
57
udziałowców nowego finansowego kolosa znalazł się również IOR: bank watykański
uczestniczy, bowiem w „Grupie lombardzkiej” (wraz z bankiem San Paulo di Brescii, spółką
powierniczą Mittel i z Istbank – centralnym instytutem zrzeszającym banki i bankierów),
która posiada 7% kapitału w tym holdingu. Niektórzy zachowali w pamięci słowa Bazoli z
1985 roku: „Nie należy sądzić, że w ogóle istnieje jakaś odmiana finansjery katolickiej, a tym
bardziej jakieś katolickie zakusy jednoczenia władzy gospodarczej”.
Oprócz działalności związanej z pomnażaniem pieniędzy, Bazoli udziela się w działalności
ewangelizacyjnej – jest, bowiem wice prezesem wydawnictwa La Scuola (założonego przez
jego dziadka) w Brescii. Brescii La Scuola nierozerwalnie związany jest pełniący funkcję
sekretarza wydawnictwa Giuseppe Camadini – zatwardziały kawaler, człowiek stroniący od
rozgłosu, zaufany kurii, prezes Instytutu Edukacji i Fundacji Tovini (wydającej gazetę
Giornale di Brescia Brescii prowadzącej Uniwersytet Katolicki). Naturalnie zasiada również
w zarządzie – kluczowego dla wszelkich dużych operacji i stanowiącego główny sztab
finansjery w Brescii – banku San Paulo. Co to za operacje, łatwo zgadnąć – nowy szpital za
100 miliardów lirów, usytuowany w dzielnicy Brescii San Polo, zatrudniający około 500
lekarzy i p[pielęgniarek, dysponujący 300 łóżkami. Pod kierownictwem Camadiniego szpital
prowadzą siostry służebniczki pańskie. Jest to jeden z największych kompleksów szpitalnych
Lombardii, gdzie siostry wykorzystują doświadczenia nabyte w prowadzeniu trzech
gigantycznych przychodni, działających dużym rozmachem w miastach: Brescia, Mantova i
Lumazzane. Ponadto, prowadzony jest oddział terminalny dla chorych na AIDS – prawie jako
naturalna konsekwencja – „Domus Salutis”, lepiej znany w okolicy pod nazwą „Domu dobrej
śmierci”. Rejent Camadini, Salutis wraz z nim cała katolicka finansjera z Brescii, pokazują te
klejnoty z dumą. Zadaje to kłam tym, którzy uważają, że etyka w interesach pasuje jak
moralność do burdeli.
W Brescii rejent Camadini jest potęgą, stoi na straży działań na rzecz chrześcijańskiej
edukacji, jest moralną instytucją nadzorującą wydawnictwa La Scuola i Morcelliana, spółki
powiernicze Mittel i Intesa, banki Ambroveneto San Paolo. Natomiast religijne centrum
całego holdingu na rzecz edukacji chrześcijańskiej mieści się w trzynastowiecznym kościółku
San Marco.
O Camadinim mówiono, że był powiernikiem dwóch kurii w Trydencie i w Brescii oraz
najbardziej tradycjonalistycznych chrześcijańskich środowisk, ale przede wszystkim
mówiono o jego ścisłym powiązaniu z potężnym przewodniczącym włoskiego episkopatu –
kardynałem Camillo Ruini, który w obliczu wyborów politycznych w marcu 1994 roku na
próżno wspierał kandydaturę rejenta – finansisty pragnącego kandydować z listy Partii
Ludowej.
W istocie, istocie latach dziewięćdziesiątych Brescia wydaje się być kolebką katolickiej
finansjery. Inne znane w Brescii osobistości balansujące pomiędzy kościołem i władzą to:
rodzina Martinazzoli (z której pochodził były sekretarz Chrześcijańskiej Demokracji Mino,
obecny burmistrz), Inżynier Piero Corna Pellegrino (gazety i programy telewizyjne), rodzina
Paolo Peroni (finanse nieruchomości). Ale tymi, których ślady prowadzą bezpośrednio do
Watykanu, są Vittorio i Giambattista Bosco Montini, bratankowie Pawła VI, będący
właścicielami przedsiębiorstw budowlanych.
W Watykanie dysponentem wielkiej władzy jest kardynał Camillo Ruini, który zasiada na
fotelu prezesa CEI (włoskiej konferencji episkopatu). Jednym z jego najbliższych
współpracowników jest biskup Giancarlo Santi, kierujący urzędem dóbr kultury, instytucją,
która sprawuje nadzór nad ogromnym majątkiem artystyczno – historycznym Watykanu.
Majątek ten to 80% ogółu włoskich dóbr kultury. Biała księga prowadzona przez Vittorio
Emiliani z włoskiego Touring Clubu wymienia miedzy innymi 100 tysięcy kościołów, 1,5
tysiąca klasztorów, 3 tysiące sanktuariów, 5,5 tysiąca bibliotek, 600 muzeów kościelnych 26
58
tysięcy archiwów diecezjalnych, parafialnych, seminaryjnych. Nie mówiąc już o
nieskończonej liczbie mebli, obrazów, rzeźb, fresków…
Kardynał Ruini, który wykazuje niezwykłą aktywność wobec mass mediów, nie jest osobą
poza wszelkimi podejrzeniami. Według zawiadomienia o przestępstwie złożonego w
listopadzie 1995 roku w prokuraturze rzymskiej przez biskupa Arrigo Pintonellego, byłego
ordynariusza polowego włoskich sił zbrojnych, metody stosowane przez przewodniczącego
konferencji episkopatu niewiele miały wspólnego chrześcijańskim miłosierdziem. Jak podaje
La Stampa, biskup oskarżył go o pozbawienie własności pewnego pobożnego dzieła, Mater
Eccelesiae, pochodzącego z fundacji Pro Gioventu od prywatnego darczyńcy – firmy
Telejolly. Wartość dzieła miałaby wynosić, według biskupa Pintonello, około 110 miliardów
lirów. Z tego powodu biskup w rzymskiej prokuraturze zarzucił kardynałowi wikariuszowi,
biskupowi Liberio Andreatta, administratorowi rzymskiej Unitalsi dwu innym prałatom,
Mario Allario i Luigiemu Moretti, przestępstwo polegające na dokonywaniu lichwy. Małe
imperium biskupa Pintonellego przeżywa pod koniec 1992 roku kryzys z powodu długów.
Biskup prosi o pomoc wikariat. Działania podejmuje biskup Liberio Andreatta, któremu były
ordynariusz polowy – za zgodą kardynała Ruiniego – udzielił pełnomocnictwa ogólnego. W
wyniku kilku transakcji ze zbywaniem udziałów w spółkach i podwyższaniem kapitałów
założycielskich, biskup Pintonello czuje się wyrugowany, odwołuje pełnomocnictwo
udzielone biskupowi Andreatta decyduje się wystąpić na drogę działań prawnych. Jednak
zanim zawiadomił prokuraturę, odwołał się do Kongregacji do spraw Kleru, ale Stolica
Apostolska nie przyznała mu racji, uznając „czynności dokonane i tryb postępowania
zastosowany przez wikariat za zgodne z prawem”.
Zresztą nawet w siedzibie konferencji włoskiego episkopatu oddycha się atmosferą
miłosiernych miliardów spływających wartkim strumieniem ze zbiórki ośmioprocentowego
podatku nałożonego na włoskich podatników. Składkę tę rozreklamowano w telewizji i w
prasie, co kosztowało w sumie ponad 10 miliardów lirów. Do watykańskich kas przybywa
średnio, od 1989 roku, około 700 miliardów lirów rocznie.
W lipcu 1996 roku minister solidarności społecznej Livia Turco zaproponowała, żeby ów
ośmiopromilowy podatek płacony na rzecz państwa został przeznaczony na realizację
konkretnych inicjatyw dla ubogich dzieci. Ta szlachetna propozycja wzbudziła oburzenie
Attilio Nicora, dygnitarza z konferencji episkopatu włoskiego, który stwierdził, ze państwo
winno unikać wszelkiej formy „niewłaściwej konkurencji” wobec Kościoła. A to konferencja
episkop[atu obawia się tej konkurencji, bowiem bardziej roztropne rozporządzanie
ośmiopromilowym funduszem przez państwo mogłoby przekonać podatników do
dopominania się, aby właśnie państwo dysponowało funduszami przekazywanymi obecnie
Kościołowi.
Oprócz kwot pochodzących z podatków konferencja episkopatu może liczyć na wolne
datki składane przez wiernych na wsparcie Kościoła, co daje sumę około 50 miliardów lirów
rocznie. W siedzibie włoskiego episkopatu zwracają ponadto uwagę, że jest wyraźny rozdział
pomiędzy przychodami Kościoła włoskiego – wykorzystywanymi, miedzy innymi, na
wypłacanie pensji i emerytur tysiącom duchownym – i przychodami Watykanu i Kościoła
Powszechnego. Tymczasem konferencja episkopatu ma z czego sowicie dotować swój
dziennik Avvenire czy finansować kosztowne „programy kulturalne” w rodzaju nowych
inicjatyw wydawniczych, a przede wszystkim – wejście na rynek płatnej telewizji.
Sekty pieniądza
Pod kościelną egidą działa aktywnie wiele organizacji, które określają się jako niezależne i
w większości laickie, a które w gruncie rzeczy są ściśle powiązane z Kościołem. Ich
59
niewielkie oddziały oddają się religijno – biznesowym marketingowi: z jednej strony
zadaniem ich jest powstrzymywanie postępującej dechrystianizacji społeczeństw, a z drugiej
– związki z Watykanem czynią z nich skuteczne narzędzia w aspekcie organizacyjno –
finansowym.
Konkretnym tego przykładem były Światowe Dni Młodzieży odbywające się w Paryżu w
dniach od 21 do 24 sierpnia 1997 roku. Pominąwszy krytykę natury czysto religijnej (późne,
bo spóźnione aż o 400 lat przeprosiny papieża za dokonaną przez katolików rzeź hugenotów),
francuskie gazety, jak np. „Ewenement du Judei”, zwróciły uwagę na handlowy aspekt tej
wielkiej imprezy. Światowe Dni Młodzieży stały się, bowiem okazja do wycieczki dla
hiszpańskich zwolenników Kiko Arguello, członków włoskiej religijnej rodziny Focolarini
d’Italia Italia Legionistów Chrystusa pod wodzą ojca Marciala Maciela – wszystkie imprezy
zostały zorganizowane przez Opus Dei i sfinansowane przez neugaullistę Alaina Juppe
(byłego premiera). Nie zabrakło też słów krytyki dla katolickich przemysłowców, którzy
wspierali ten kiermasz: dla firmy Sodexho odpowiedzialnej za dostarczenie posiłków, dla
firmy Möet i Chandon, która dostarczyła szampana dla biskupów kardynałów, podczas gdy
gawiedź musiała zadowolić się oranginą… Odpust w najbardziej klasycznym religijno –
handlowym sosie.
Komentując to wydarzenie – w wywiadzie z 20 sierpnia 1997 roku – znany ze swych
inicjatyw na rzecz biednych i bezpaństwowców francuski biskup Jacques Gaillo oświadczył:
„To zapach wielkich pieniędzy sprawił, że powróciły duchy kupców handlujących świątyni. I
żeby, chociaż pojawił się Chrystus, aby ich wygnać… Papieżowi powiedziałbym, żeby nie
zapominać o tych wszystkich, którzy znaleźli się na marginesie życia. Powiedziałbym mu na
kolanach: Kościoła nie ma tam, gdzie jest cierpienie”.
Względnie mało znanymi, w porównaniu z innymi sektami i kongregacjami, są jeszcze
Legioniści Chrystusa, którzy stopniowo zdobywają popularność kręgach katolickich
integrystów i czarnej elity, ciesząc się uznaniem głównie zwolenników francuskiego biskupa
– zbuntowanego i reakcyjnego Marcela Lefebvre’a. Legioniści zakorzeniają się przede
wszystkim w Meksyku i w Hiszpanii, ale ich ośrodki znajdują się już w około trzydziestu
krajach (w Rzymie takich ośrodków jest pięć, z których najważniejszy znajduje się przy via
Aurelia). Założyciel sekty Marcial Maciel z głoszona nauką powoli przebija się również do
środowisk wysokiej finansjery, odczuwających potrzebę „duchowej odnowy”. Dzieje się tak
przede wszystkim w Hiszpanii, gdzie Legioniści Chrystusa – jak podaje L’Espresso – wkrótce
otrzymają świetny zastrzyk gotówki. Mówi się, że Alicia Koplowitz, jedna z najbogatszych
kobiet świata, zdecydowała się sprzedać należącą do niej część (28% o wartości 1200
miliardów) rodzinnej firmy, by sfinansować kilka inicjatyw grupy, którą przed półwieczem
(w 1946) papież Pius XII witał słowami: „musicie być jak regularne wojsko”…
W Rzymie działa potężna kościelna organizacja: neokatechumeni. Grupa ta powstała z
inicjatywy Hiszpana Francisco Arguello, zwanego Kiko, pod koniec lat sześćdziesiątych.
Sekta przestrzega żelaznych reguł: ślepej wiary w najbardziej ortodoksyjne zasady
katolicyzmu oraz bezwzględnego wymogu wierności wobec wspólnoty. Pary połączone
prawowitym węzłem małżeńskim mają obowiązek zwiększania liczby potomstwa, przy czym,
o ile to konieczne, wciągnięcia do swojej grupy małżonka; muszą wyspowiadać się ze
wszystkich swoich grzechów, a także – i przede wszystkim – powinny przekazać swoje dobra
na rzecz wspólnoty. Ideę katechumenatu pomaga propagować współtwórczyni ruchu – także
Hiszpanka – Carmen Hernandes.
Łatwo spotkać tych integrystów głoszących Ewangelię na ulicach, placach targowych, czy
peryferiach miast (głównie w Rzymie, który stał się jednym z ich bastionów). Jak podaje
L’Espresso – na przestrzeni zaledwie dziewięciu lat zdołali wybudować na czterech
kontynentach 28 seminariów (seminariów, których kształciło się już ponad 1000 alumnów),
mają 200 misyjnych rodzin rozsianych po najodleglejszych zakątkach świata. We Włoszech
60
istnieje 3000 wspólnot, przy czym w samym Rzymie zdobyli, co trzecią parafię. Ale przede
wszystkim udało się im zjednać Jana Pawła II, do którego Carmen Hernandes ma swobodny
dostęp o każdej porze („nawet po obiedzie, kiedy w Watykanie zalega święta cisza…”).
Sekta Kiko nie jest zbyt dobrze widziana w innych dużych diecezjach (diecezjach
Mediolanie, Turynie, Palermo). Najbardziej krytyczny wobec neokatechumenów jest
kardynał z Florencji – Silvano Piovanelli, który w pewnym dokumencie określił ich
następująco: „Sądzą, że są lepsi od innych… w parafiach są źródłem podziałów ustanawiając
bariery, nieporozumienia i podejrzenia… wszystkim narzucają swoje doświadczenia jako
jedyną drogę ku odrodzeniu się Kościoła”.
Bardzo osobliwa z socjologiczno – politologicznego punktu widzenia jest Wspólnota
Świętego Idziego, powstała w latach sześćdziesiątych inicjatywy środowisk ruchu „Komunia
i wyzwolenie”. Obecnie działa już w świecie około 12000 aktywistów, którym patronuje –
finansowana przez sponsorów prywatnych instytucjonalnych – wspólnota. Jej członkowie
wspomagają rozmaite instytucje lokalne, świadczące pomoc osobom starszym, emigrantom,
chorym na AIDS stanie terminalnym, narkomanom.
Założyciel wspólnoty Andrea Riccardi – za milczącym przyzwoleniem włoskiego rządu –
zainicjował również formę działalności dyplomatycznej w krajach owładniętych wojną
domową. Podejmowane zabiegi czasami okazują się na tyle skuteczne, ze wspólnotę zaczęto
nazywać „dyplomatycznym ramieniem Watykanu” bądź też „ONZ z Trastevere” (od nazwy
dzielnicy Rzymu, w której mieści się siedziba wspólnoty). Spośród najważniejszych
sukcesów należy wymienić doprowadzenie (w 1990 r) do pokojowego rozwiązania sytuacji w
Mozambiku, kiedy to prosowiecki rząd zawarł ugodę z prozachodnimi buntownikami. Ale
były też i porażki. Dość wskazać na przykład Hassana Al Tourabiego, polityczno –
religijnego leadera Sudanu, walczącego o islamizację południowej części tego – w większości
katolickiego kraju. Oto, chociaż Al Tourabiego uznano za ideologa islamskiej
międzynarodówki, (którą zawiadują integrystyczni terroryści), to jednak – w wyniku mediacji
prowadzonej przez wspólnotę – został przyjęty w Rzymie przez papieża. Później zresztą
kierownictwo organizacji będzie twierdzić, że stało się tak przez czysty przypadek.
Inną polityczną klęską dyplomatyczną Wspólnoty Świętego Idziego były działania w
Algierii, gdzie od lat toczyła się wyniszczająca wojna miedzy islamskimi organizacjami
terrorystycznymi i militarystycznym rządem. Gdy w 1995 roku leaderom wspólnoty udało się
doprowadzić do wszczęcia negocjacji pomiędzy przywódcami obu walczących stron,
zawarcie porozumienia uniemożliwiła nieobecność wojskowych przywódców rządu. Zanim
zginął od bomby, którą podłożono w jego samochodzie, biskup Oranu Pierre Claverie
oskarżył właśnie Wspólnotę Świętego Idziego, że opóźniła możliwe zakończenie konfliktu.
Dnia 12 sierpnia 1997 roku moskiewski ośrodek dla bezdomnych dziewcząt, Chrystian
Mercy Socjety, prowadzony wraz z prawosławnymi Rosjanami przez Wspólnotę Świętego
Idziego przeżył napad uzbrojonych przestępców, którzy porwali trzy dziewczynki.
Prowadzące śledztwo rosyjskie władze wysunęły przypuszczenie, że chodziło o odwet na
humanistycznej organizacji, za to, że przyjmując do siebie wiele młodych dziewcząt de facto
podbiera je z lukratywnego rynku prostytucji. Lub też, że chodziło o wymuszenie na
wspólnocie zgody na uczestniczenie w nielegalnym handlu (instytucje takie, jak Wspólnota
Świętego Idziego, korzystają, bowiem z wielu ułatwień celnych i bywają rzadko przez władze
kontrolowane).
Oprócz zabiegów natury dyplomatycznej „ONZ z Trastevere” (którego sympatykami są
również Giulio Andreotti i Beniamino Andreatta) ma od niedawna nowy obowiązek zajęcia
się problemem dużo bardziej materialnym: chodzi o pozyskiwanie funduszy na remont pałacu
Leopardi, znajdującego się przy placu Santa Riccardi dzielnicy Trastevere. Wspólnota, (którą
wspierał proboszcz bazyliki Santa Maria – ojciec Vincenzo Paglia) Palia łatwością zebrała
sześć miliardów lirów – dwa miliardy pochodziły od firmy Mediaset – Fininvest, której w
61
zamian udzielono prawa do filmowania telewizyjnego kiermaszu „Trzydzieści godzin dla
życia”, a o wpłatę kolejnych czterech miliardów zwrócono się do burmistrza Francesco
Rutelli. Niegdyś radykał i antyklerykał, a obecnie czuły na papieskie zachcianki bigot –
Cicciobello Rutelli nie zawiódł oczekiwań wspólnoty: zapowiedział, że potrzebna na remont
kwota zostanie uzyskana ze specjalnych europejskich funduszy, przeznaczonych na ratowanie
spuścizny artystycznej mającej związek z „celami socjalnymi”.
Teologia, finanse tajemnica są naczelnymi hasłami najbardziej znanej, największej i
najbardziej wpływowej organizacji mającej powiązania z kościołem – chodzi o Opus Dei.
„Obra” – jak określają ją Hiszpanii – od lat uznawana jest za rodzaj przepotężnej „klerykalnej
masonerii”. W istocie do organizacji tej należy 80 tysięcy mężczyzn i kobiet. Utworzył ją w
1928 roku zakonnik Josemaria Escriva de Balaguer. Zresztą proces beatyfikacji Balaguera
okazał się najszybszy w historii, bowiem zmarł on w 1975 roku, a ogłoszono go
błogosławionym w 17 lat później. Szybkość ta stanowiła podarunek dla sekty ze strony Jana
Pawła II, który w dużej mierze właśnie jej zawdzięcza swój wybór na tron Piotrowy.
Obecnie Opus Dei skupia około 1500 duchownych, działających 50 krajach. Dysponuje
placówkami – ośrodkami, punktami pomocy społecznej, uniwersytetami (uniwersytetami, z
których dwa znajdują się w Rzymie) – na wszystkich kontynentach. Związek pomiędzy
przebogatą sektą i papieżem jest tak ścisły, że tuż po swoim wyborze papież Jan Paweł II
zdecydował wynieść ja do godności „prałatury personalnej”, tworząc z niej eksterytorialna
diecezję (obecnie funkcje prałata sprawuje biskup Saverio Echevarria. Do Obra należy szereg
znanych osobistości z hierarchii kościelnej, począwszy od samego rzecznika papieża –
Joaquin Valls.
Chociaż zasadniczo Opus Dei dba o tradycyjny aspekt swej religijności, to jednak kieruje
swoje spojrzenia w przyszłość, do której kluczem ma być nowoczesność. Przykładem tego
jest jej rzymska uczelnia Świętego Krzyża (gdzie uczy się ponad 600 studentów na
kierunkach takich jak: filozofia, teologia i prawo kanoniczne). Oto w 1996 roku uruchomiono
na niej nowe kierunki studiów: public relations i techniki marketingowe. Pochodzący z
Granady Diego Contreras (sekretarz wydziału) wyjaśnia, że „w społeczeństwie rządzonym
przyzwoleniem mas jest absolutna koniecznością znajomość zasad komunikacji. I należy znać
je wszystkie, w tym te najnowsze, które obowiązują w Internecie i w bankach danych.
Weźmy na przykład dziedzinę marketingu usług: nie polega ona tu na tym, jak robić forsę, ale
jak zarządzać organizacjami typu no – profit, które nie powstają wprawdzie, by generować
zysk, ale w sporządzanym przez nie bilansie wynik końcowy musi być na plus”. Takie
technokratyczne podejście popiera główna osobistość papieskiej uczelni – biskup Lluis
Clavell (pochodzący z Barcelony rektor): „Wykładnia ustnych technik porozumiewania się,
czyli retoryki, nie oznacza, że staramy się zrobić z naszych studentów super sprzedawców lub
też świetnych aktorów. U nas osoba kształcąca się w komunikacji musi nauczyć się, jak
sprawić, aby w kontakcie ona znikła, a istniał sam przekaż. Tak, jak to określał błogosławiony
Escriva de Balaguer: jestem kopertą, a liczy się wiadomość, którą zawiera ona w środku. Nie
oznacza to, że należy zaniedbać poznanie technik niezbędnych, aby mówić do ludzi
przyzwyczajonych do telewizji, ale też należy umieć mówić do ludzi, którzy telewizji nigdy
nie widzieli, ponieważ mamy studentów całego świata, od Włoch po Filipiny, od Polski do
Indii”.
Zgromadzenie Opus Dei posiada wielu najróżniejszych sympatyków, sympatyków tym
również osobistości ze świata interesów świata polityki. Ale nie wszystko złoto, co się świeci.
Ponad siedemdziesięcioletnia Hiszpanka Maria del Carmen Tapia – która do Opus Dei
przystąpiła w 1948 roku, a opuściła je w 1966 roku – napisała bardzo krytyczna książkę o
kongregacji (Za progiem. Życie w Opus Dei) i o „Świętej Marii”, jak sama określiła Obra w
swojej książce. Maria Tapia jest pracownikiem naukowym i obecnie pracuje na uniwersytecie
w Santa Barbara w Kalifornii. Książka daje – z pozycji kogoś, kto znajduje się wewnątrz –
62
bezlitosny obraz kongregacji z jej obyczajami tajemnicami, począwszy od samego
mechanizmu werbowania: „Pierwsze kontakty następują, gdy np. młody człowiek poznaje
jakiegoś członka Opus. Często są to osoby o wysokim poziomie intelektualnym i
duchowym, ale wkrótce powiada się takiemu młodemu człowiekowi, żeby nie mówił –
nawet swojej rodzinie – że należy do Opus Dei. Formalnie to prawda: do Opus Dei
należy się faktycznie dopiero z chwilą wypowiedzenia zobowiązania, ale jednocześnie
przecież skłania się młodego człowieka, żeby nie mówił prawdy swoim rodzicom.
Również i później członek Opus nie powinien mówić nic o swojej działalności oprócz
bardzo ogólnych rzeczy. W Mediolanie spotkałem matkę, która nie wie, co jej syn robi w
Belgii, w Szwajcarii lub we Francji. Członkowie Opus Dei nic nie mogą mówić innym w
organizacji, nawet swojemu biskupowi papieskiemu nuncjuszowi. Ja sama dostałam
upomnienie, ponieważ naiwnie wyjawiłam nuncjuszowi Hiszpanii – biskupowi Dadaglio,
ile w pewnym roku było powołań. Wszystko to nazywa się dyskrecją. W siedzibach
ośrodków widziałam mroczne miejsca, gdzie przechowywane są karty członków i gdzie
musiała stać również butelka z benzyną, na wypadek, gdyby zaistniała konieczność
podpalenia wszystkiego…
Ten, kto prosi o przyjęcie – pisze dalej Tapia – cofa się w rozwoju do etapu
psychologii dziecka… Nic nie wie, musi zachowywać się jak dzieciątko, które dopiero
musi się wszystkiego uczyć i nieustannie straszy się go przywołaniem do zachowania
odpowiedniego stanu ducha, co w gruncie rzeczy oznacza unikanie krytycznej refleksji,
przyjmowania wszelkich odpowiedzi jako takich, dostosowanie się do zasad
nieustannego kultu założyciela, Escriva de Balaguera. Ci, którzy go spotykali, musieli
uklęknąć na lewym kolanie i ucałować jego dłoń. Istnieje ciągła indoktrynacja i stała
presja, aby poddać się całkowicie swoim zwierzchnikom…”
W sprawie tego, że Balaguer na początku nie zamierzał przyjmować do organizacji kobiet,
Tapia pisze: „ Sam potwierdził to, że nie chciał. Później mówił nam, że powinniśmy
dziękować Matce Świętej, że mogłyśmy wstąpić do Opus. W praktyce w organizacji istnieje
ścisły podział na kobiety i mężczyzn. Sekcja męska podejmuje decyzje i obmyśla plany,
żeńska może je tylko wykonywać. Założyciel Escriva odczuwał wobec kobiet rodzaj strachu,
zorganizował, zatem cały system w ten sposób, że członkini (szeregowa) nie może nawet
normalnie porozmawiać z księdzem, prócz sytuacji spowiedzi… Jest ogromna presja, aby
każdy szeregowy uzyskał nawróconych. W żargonie to określa się mianem pintar, to znaczy
przywołać na gwizdek. Ten, kto nie zdobył nawróconych jest bezpłodny. Zawsze miałam
wrażenie, że bardziej niż apostolstwem w ramach Opus zajmowałam się raczej szukaniem
kandydatów do Opus. Lub też współpracowników tj. takich osób, które chociażby nie były
katolikami należały do innych religii, to mogły przydać się organizacji ze względu na sprawy
finansowe, pozycje społeczną, zawód…”
W Rzymie aktywnie działa stowarzyszenie rodzin pokrzywdzonych przez Opus Dei, które
powołuje się na doświadczenia bliźniaczej organizacji działającej w Stanach Zjednoczonych,
założonej przez byłego członka Opus, hiszpańskiego socjologa Alberto Moncada. Od kilku lat
człowiek ten zwalcza – poprzez publikacje prasowe i wystąpienia telewizyjne – wyznawane
przez parareligijną sektę credo. Rodzinom, które zarzucają Opus Dei pranie w mózgach ich
synów, Giuseppe Corigliano lakonicznie odpowiada: „Również rodzina świętego Franciszka
nie była zadowolona z jego nawrócenia”.
PO wstąpieniu do Opus Dei kawalerowie i panny przekazują organizacji otrzymywane za
pracę wynagrodzenie, a od organizacji otrzymują niezbędne środki na zakup odzieży i
przedmiotów osobistych, osobistych ile są one faktycznie konieczne, oraz środki potrzebne na
przeżycie. Reszta zarządzana jest przez organizację: mówi się, że przeznaczana jest na
„działania ewangelizacyjne” o bliżej nie sprecyzowanym charakterze i na potrzeby własne
organizacji. Prawie wszyscy adepci podpisują rodzaj rozporządzenia na wypadek śmierci w
63
formie testamentu zapisując wszystko Opus. To pewien zwyczaj – oświadcza rzecznik
organizacji Giuseppe Corigliano. Nie jest to obowiązek, ale jest to całkowicie naturalne,
biorąc pod uwagę, że osoby związane małżeństwem zapisują w testamencie wszystko na
rzecz małżonka.
Wśród 80 tysięcy członków Opus znajdują się najróżniejsze i najbarwniejsze osobowości,
a wśród nich i takie, które niezbyt licują z religijno – humanitarnym duchem inspirowanym
niegdyś przez samego Balaguera. Takim głośnym przypadkiem, by ograniczyć się choćby do
jednego przykładu, jest postać Tito Tettamanti. Jak pisze Avvenimenti (1994) – to bardzo
wpływowy człowiek, szef jednego z najpotężniejszych finansowych lobby kierujących
interesami ze Szwajcarii – grupy Sardere. Tettamanti stoi w centrum sieci układów
biznesowych, znajomościowych ułatwiających mu działanie w kręgach europejskich
finansów. Jest wspólnikiem Vittorio Ghidelli (ściganego przez prokuraturę w Bari w związku
z oszustwem na szkodę banku Cassa del Mezzogiorno), wielkiego przyjaciela byłego
wiceprezesa banku Ambrosiano Orazio Bagnasco kombinatora z Lugano Marco
Gambazziego (zamieszanego w sprawie krachu Ambrosiano najświętszego administratora
konta „Cassonetto” należącego do skorumpowanego sędziego Diego Curto). Tettamanti jest
powiązany, oprócz samego Opus Dei, z bossem z Zurychu (także z Opus Dei) Peterem
Duftem (postawionym przed mediolańskim sądem pod zarzutem udziału w szantażu wobec
Roberta Calviego) oraz z Banca Karfinco. Prasa przypominała też, że Tettamanti był podobno
jednym z tych, którzy na początku finansowali Silvio Berlusconiego.
Wpływy polityczne Opus Dei SA silne przede wszystkim w Hiszpanii, i to od czasów
dyktatury Franco. Przykładem tego były wybory parlamentarne z 1996 roku, kiedy to prawica
Jose Marii Aznara pobiła socjalistów Felipe Gonzalesa. W swojej książce pisarz Jesus
Ynfante opisuje, jak Obra w wielkim stylu powracała na scenę instytucjonalno – finansowego
życia w Hiszpanii, aby popierać swoimi wysiłkami zjednoczenie prawicy. „Opus Dei – pisze
Ynfante – stało się jednym z filarów Partii Ludowej. Jego celem było przekształcenie swojej
siły nacisku na władzę polityczną”. Pisarz wymienia wiele osobistości z Partii Ludowej, które
należą do Obra, a wśród nich: przewodniczącego parlamentu, Federico Trillo (w Opus od
młodości) i ministrów: panią Loyola del Palacio (od rolnictwa) i panią Isabel Tocino (od
środowiska). W zamian rząd Aznara dał wyraźny znak wdzięczności dla Opus Dei: mimo
poważnych cięć budżetowych subwencje, które państwo przekazywało na rzecz Kościoła,
pozostały bez zmian, a przypuszcza się wręcz, że ich poziom wzrósł.
Również we Włoszech Obra posiada pewien wpływ na scenę polityczną. Nacisk taki
wywarła, na przykład, pod koniec 1993 roku, kiedy to0 Silvio Berlusconi potajemnie
organizował swoją partię – przedsiębiorstwo Forza Italia. Projekt, który –wcześniej nim
został publicznie ogłoszony – uzyskał już błogosławieństwo czasopisma Studi Cattolici
(zbliżonego do Opus Dei). Berlusconi słusznie robi, że znowu pojawia się na scenie. Jego
zaangażowanie w politykę z całą pewnością wzmocni inicjatywę utworzenia wielkiej,
umiarkowanej koalicji – pisał naczelny czasopisma Cesare Cavalleri. Jeden z członków Obra,
były dziennikarz RAI, Alberto Michelini był nawet kandydatem w wyborach lokalnych w
kwietniu 1995 roku z ramienia Forza Italia.
Głos Opus Dei dało się także usłyszeć w gronie tych, którzy usiłowali bronić
wielokrotnego deputowanego (oskarżonego o zlecenie zabójstwa i wspomaganie mafii)
Giulio Andreottiego. Latem 1993 roku biskup Luigi Tirelli oświadczył wręcz, że ci, którzy
oskarżają Andreottiego, mówią absurdy. „Znam Andreottiego, Andreottiego jest to godna
osoba. Napisałem do niego list z wyrazami wsparcia… Oskarżający zaś nie są
dżentelmenami, są mafiosami łajdakami”. Inny prałat powiązany z Opus Dei, monsignor
Francesco Angelicchio, oświadczył dziennikarzowi tygodnika z kręgu „Komunia i
wyzwolenie” Il Sabato: „Andreotti jest symbolem katolickiej obecności w polityce… To
zmowa mafii i międzynarodowej masonerii”. A rzecznik organizacji Giuseppe Corigliano
64
dodał: „Opus Dei stanęło za Andreottim. Wiele osób osobiście świadczy na rzecz przyjaciela
oskarżonego o rzeczy nieprawdopodobne”. I faktycznie, Andreotti jest przyjacielem Obra i to
od dawna. W 1975 roku (był wtedy ministrem)_ wystosował do Pawła VI list, w którym
napisał: „Czuję sie w obowiązku wyrazić Waszej Świątobliwości mój głos za tym, aby jak
najszybciej został wszczęty proces beatyfikacyjny i kanonizacyjny biskupa Escriva, bowiem
przekonany jestem, że służył on sławie Boga i dobru dusz”.
Żeńskim odpowiednikiem potężnej hiszpańskiej sekty jest Opus Mariae, bardziej znana
pod nazwą Focolarini (Piastunki ogniska domowego). Członkinie tej sekty prowadzą wspólne
życie przekazując jej wszystko, co powiadają: wszystko jest wspólne, ale to szefowie
podejmują decyzje i wszystkim zawiadują. Zresztą Opus Mariae postało w wyniku
pewnego świętego widzenia: po odbyciu pielgrzymki do Loreto pewna dwudziestoletnia
nauczycielka z Trydentu Chiara Lubich ujrzała żłobek. Później ujrzała też orszak
dziewic. Kiedy miała 23 lata ujrzała wręcz samego Boga. Widzenia te zmieniły jej życie i
życie tysięcy osób. W czasie wojny sławna Lubich spotkała inne kobiety i założyła
pierwsze ognisko, a wszystkie wierne postanowiły żyć w czystości.
Wysiłki mające na celu nawracanie kobiet wydały z czasem swoje owoce: nauczanie
Lubich zjednało około 6000 osób zamieszkujących różne części globu (we Włoszech jest
około 50 ognisk żeńskich i tyleż samo męskich). Sympatyków członków jest już jednak
ponad dwa miliony. Wszyscy otrzymują informacje o parareligijnym ruchu poprzez
publikacje wydawnictwa Citta nuova, broszurki pisane przez sama Lubich w „cytadeli”
znajdującej się w Loppiano, w samym sercu Toskanii. Około dwadzieścia ośrodków tego
ruchu rozsianych jest na wszystkich kontynentach.
Poprzez pączkującą organizację Chiarze Lubich udaje się przyciągnąć sporą liczbę księży i
biskupów. Wśród tych ostatnich, najbardziej znane jest nazwisko Ennio Antonellego, prawej
ręki kardynała Camillo Ruini. A także i papież ma dużo estymy dla tej religijnej armady,
ponieważ realizuje ona ten sam cel: przyciągnąć do Kościoła jak największą liczbę
wyznawców innych religii. W roli papieża w spódnicy Lubich dużo podróżuje, utrzymuje
kontakty z głowami państw (przede wszystkim z Azji i Ameryki Południowej – w Brazylii
Opus Mariae ma jeden ze swoich bastionów).
Organizacja posiada jednak i pewne minusy – przede wszystkim dla tych, którzy
pozbywszy się wszystkiego, co posiadali, są zmuszeni w imię Marii Panny – ciężko
pracować, żeby zasilać machinę produkującą wiarę, a wyciskającą gotówkę.
BIZNES BOŻEJ OPATRZNOŚCI
Holding leczenia dusz
Trudno o nazwę bardziej budzącą zaufanie: Zgromadzenie Sióstr Służebniczek Bożej
Opatrzności. Ale mieszkańcy Bisceglie (w prowincji Bari), gdzie zgromadzenie ma swoja
siedzibę, są bardziej lapidarni – „Wariatkowo ojca Uva” (od nazwiska założyciela).
65
Z dwoma tysiącami pacjentów prawie taką samą liczbą pracowników Dom Bożej
Opatrzności jest jedną z największych placówek tego typu we Włoszech. Od lat
czterdziestych daje miejsca pracy i obraca rocznie setkami miliardów lirów. To, że jest to
instytucja nie ukierunkowana na zysk, stanowi tylko statutowy detal. W rzeczywistości na
działalność ośrodka w Bisceglie trzech włoskich oddziałów (Foggi, Guidonia i Potenza) oraz
oddziału w Argentynie (Parana) siostry służebniczki otrzymują, średnio, 400 miliardów lirów
rocznie, do czego należy dodać jeszcze emerytury i renty około 600 pacjentów (licząc tylko z
ośrodka w Bisceglie) uznanych za „pacjentów pozostających pod opieka prawna ośrodka”.
Zgodnie z przepisami jedna osoba może sprawować opiekę, nad co najwyżej trzema osobami.
W Bisceglie limit ten nie jest respektowany: na 600 podopiecznych przypada niewielka liczba
obsługi. Zgromadzenie zawiaduje, zatem miliardowym budżetem, co czyni zeń małe
imperium. Na jego czele stoi zarząd złożony z nominowanych przez Watykan prałatów.
O powstaniu siedziby – centrali z Bisceglie krążą legendy, które współistnieją z faktami.
Założycielem był Pasquale Uva, który urodził się w małej wiosce w regionie Puglia w 1883
roku. W 1906 roku został wyświęcony na księdza. Mówi się, że młody ksiądz łączył
powołanie religijne z dość bystrym zmysłem do interesów. Opowiada się, że w 1921 roku
sprzedał silnik do projektora kinowego za niebagatelną wtedy kwotę 9 tysięcy lirów. Kiedy
później znalazł się w Watykanie, w trakcie audiencji, której udzielił mu papież Benedykt XV
(Giacomo della Chiesa, wybrany w 1914 roku i zmarły w 1922 roku), ojciec Uva zdołał
przekonać papieża o celowości zbudowania w Bisceglie szpitala psychiatrycznego. Benedykt
XV przekazał mu 10 tysięcy lirów, a przedsiębiorczy ojciec Uva, z pomocą ośmiu sióstr
służebniczek, rozpoczął budowę i nazwał ośrodek swoim własnym nazwiskiem.
Po kilku latach ośrodek zapełnił się pacjentami potrzebującymi opieki, przede wszystkim
osobami cierpiącymi na choroby psychiczne lub też uważanymi za cierpiące na te choroby.
Coraz szybszy obieg pieniądza i najróżniejsze interesy ożywiające koniunkturę w regionie
powojennej Puglii, przy jednoczesnym ciągłym wzroście liczby pensjonariuszy, naprowadziły
ojca Uva na myśl, by zarządzanie placówka powierzyć osobom laickim, mającym niejako
więcej doświadczenia w kwestiach finansowych. Tak rozpoczęła się kariera Lorenzo Leone,
który do pracy w ośrodku przyjęty został w latach trzydziestych.
Począwszy od funkcji głównego pomocnika ojca Uva, Leone przeszedł przez wszystkie
szczeble hierarchii. Mówi się, że w ośrodku był i szewcem, i krawcem, i księgowym, aż
doczekał się odpowiedzialnej funkcji szefa pielęgniarek, (ale prawdopodobnie to tylko
legendy). Faktem jest natomiast, ze tuż przed śmiercią, w 1955 roku, ojciec Uva wyznaczył
go na szefa placówki. Potem, już w latach sześćdziesiątych, zgodnie z wolą generalnej rady
sióstr, Leone objął stanowisko sekretarza generalnego.
I tak pomiędzy kolejnymi zaszczytami religijnymi i cywilnymi – w tym nadania mu tytułu
honorowego obywatela Bisceglie – Lorenzo Leone poświęcił się tkaniu gęstej sieci powiązań.
W Watykanie miał oparcie w przyszłym kardynale Eduardo Martinez Somalo, (który zostanie
mianowany prefektem Kongregacji do spraw Duchowieństwa), a w Bisceglie i w regionie
Puglii nawiązał kontakt z sędziami, prokuratorami, przedsiębiorcami, urzędnikami
państwowymi. Te znajomości im przyjaźnie na wiele lat zapewnią mu całkowitą kurtynę
milczenia ze strony lokalnej prasy w odniesieniu do wszystkiego, co działo się w zakładzie
psychiatrycznym Boskiej Opatrzności.
W 1975 roku miał miejsce pierwszy krótki epizod odsłonięcia rąbka tego, co skrywała
zasłona – związkowiec Giovanni Gentile złożył doniesienie o różnych niesprawiedliwościach,
niesprawiedliwościach działalności domu. Lecz w trakcie jednego ze strajków został wraz z
czterema kolegami osadzony w areszcie pod zarzutem stawiania oporu wobec
funkcjonariuszy publicznych. I znowu wokół placówki religijnej zapadła cisza, w której
monarcha Leone triumfalnie powtarzał swoją naczelna zasadę: „Prawo zatrzymuje się u bram
tego szpitala. Dalej już jestem ja”.
66
Skandal ze szpitalem psychiatrycznym w Bisceglie wybucha na początku lat
dziewięćdziesiątych po donosach pracownika – związkowca Francesco Saverio Cervone. Do
ośrodka przyjęty został w 1973 roku w charakterze terapeuty. W 1990 roku stał się aktywistą
niezależnego związku zawodowego Confill i publicznie wyjawił, że w kuchni zakładu w
przygotowaniu posiłków dla pacjentów wykorzystuje się przeterminowane produkty. Zwrócił
się do dyrekcji o informację, w wobec ilu pacjentów monsignor Felice Posa i doktor Celestino
Selvaggio pełnią funkcję opiekunów prawnych, dysponując ich pieniędzmi. Zażądał też od
kierownictwa placówki okazania mu listy dostawców doradców zewnętrznych. Domagał się
wyjawienia wysokości wynagrodzenia pobieranego przez Leone i inne osoby z kierownictwa.
Ponadto złożył różne inne oświadczenia w prokuraturze i oskarżył przedstawicieli dużych
związków zawodowych, że zamykają oczy na nieprawidłowości mające miejsce w zakładzie
psychiatrycznym.
Wystąpienie Cervone zmuszają Leone do powołania komisji dyscyplinarnej, której
powierzono nadzorowanie działalności prowadzonej w obrębie szpitala. Do komisji weszli
trzej przedstawiciele największych włoskich związków zawodowych i trzej przedstawiciele
administracji zakładu: Roberto Ciaccia, Sante Pellegrino i Celestino Selvaggio. Komisji
przewodniczył prokurator Vincenzo Nardi (ten sam, który będzie kierował zespołem
inspektorów wysłanych przez rząd Berlusconiego sprawie mediolańskich prokuratorów
działających w akcji „Czyste ręce”).
W dziewięciu zawiadomieniach skierowanych przez Cervone do prokuratury w Trani i do
inspekcji pracy mówi się, miedzy innymi, o licznych pracownikach zakładu
psychiatrycznego, którzy choć nie posiadali wymaganego dyplomu psychiatrów (psychiatrów
obowiązek taki wynikał z umowy o pracę) to jednak zapewniono im zaszeregowanie do
kategorii najwyższej; dwiema osobami tej grupy byli Roberto Ciaccia i Sante Pellegrino, a
więc członkowie wspomnianej komisji dyscyplinarnej… Co się stało z donosami Cervone?
Leżą sobie gdzieś w zakątku archiwum sądu w Trani, gdzie, w podległej sądowi prokuraturze,
pracuje jako zastępca prokuratora Michele Nardi, syn przewodniczącego komisji
dyscyplinarnej…
W połowie marca 1993 roku minister zdrowia Raffaele Costa dokonuje inspekcji Domu
Bożej Opaczności. Po zakończeniu kontroli gratuluje pracownikom doskonałego stanu
higieny i organizacji, co osobiście stwierdził w placówce. Cervone wysyła do ministra
telegram: „Uznaje za swój obowiązek przesłać panu dokumentacje fotograficzną obrazującą
rzeczywisty stan efektów zarządzania w dziedzinie higieny i organizacji pracy i oświadczam,
że pozostaję do pańskiej całkowitej dyspozycji celem udzielenia dalszych wyjaśnień”.
Fotografie pokazują natomiast wielu zaniedbanych lub związanych pacjentów.
Dnia 20 lip[ca 1993 roku Leone doświadcza pierwszej porażki w zetknięciu z wymiarem
sprawiedliwości. Sąd w Potenza skazuje go i monsignor Italio Lelli na siedem miesięcy
pozbawienia wolności za zaniedbania obowiązków służbowych. Obydwaj zostają uznani za
winnych tego, że nie wprowadzili w placówce szpitalnej zasad ustanowionych w umowie
zawartej sześć lat wcześniej pomiędzy zakładem opieki zdrowotnej w Luca i Domem Bożej
Opaczności. Za to samo przestępstwo karę siedmiu miesięcy pozbawienia wolności otrzymali
także przewodniczący i wiceprzewodniczący rady regionalnej Basilicata – chadek Antonio
Potenza socjalista Gabriele Di Mauro. Ponadto skazani na sześć miesięcy więzienia zostali
dyrektor medyczny domu Luigi Morcaldi i ordynator jednego z oddziałów Antonio Calabrese,
których uznano za winnych zastosowania „środków pozbawienia wolności osobistej wobec
około dwudziestu pacjentów”. Wszyscy skazani skorzystali z dobrodziejstwa warunkowego
zawieszenia kary i nie wpisania do centralnego rejestru skazanych. Później – w wyniku
apelacji – wszyscy zostaną uniewinnieni.
W sobotę 27 sierpnia 1994 roku Dom Bożej Opatrzności w Bisceglie, jak nigdy, lśni od
czystości. Szpaler granatowych samochodów przekracza bramę wjazdową. Z samochodów
67
wysiadają politycy, prokuratorzy, przedsiębiorcy, dostawcy placówki – wszyscy zostali
zaproszeni na najbardziej wystawna uroczystość ślubną, jaką kiedykolwiek widziało to
miasto: żeni się ukochany wnuk Lorenzo Leone – adwokat Pasquale Procacci Leone. Aby
uczestniczyć w nabożeństwie odprawianym w stojącej pośrodku ośrodka bazylice św. Józefa,
z Rzymu fatyguje się nawet jeden z watykańskich protektorów Leone – biskup Donato De
Bonis.
Ów 27 sierpnia jest prawdziwie szczęśliwym dniem dla młodej pary. Szczodry dziadek
Lorenzo podarował wnukowi jako ślubny prezent willę delle Magnolie, posiadłość szacowaną
– oprócz cennego wyposażenia – na trzy miliardy lirów.
To, że monarcha religijnego zakładu psychiatrycznego mógł sobie na taki prezent
pozwolić, że był bogatym starszym panem, było faktem w Bisceglie powszechnie znanym.
Wiele osób utrzymuje, że ponieważ Leone od zawsze pracował w Domu Bożej Opatrzności,
więc wzbogacił się obracając setkami miliardów, które co roku wpływały do kasy placówki.
Czy były to tylko pomówienia? Faktem jest, że Lorenzo Leone ma się doskonale. Kamienica
przy via Andrea Ciardi, w której mieszka, należy do niego. Oczywiście zatrudnia służbę
domową i osobistego kierowcę. Ma również małą willę na przedmieściach. Jeszcze lepiej ma
się jego córka, pięćdziesięcioletnia Anastasia, na którą zapisany jest w księgach wieczystych
gmach przy corso Cavour w pobliskim Capirro. Zdaniem wielu osób jest ona także
właścicielką rozlicznych nieruchomości, działek gruntu i hoteli rozsianych po całej Kalabrii i
Val d’Osta. Nie powinien też dziwić fakt, że na wystawnym ślubie Pasquale Procacci zjawili
się lokalni politycy z ramienia chadecji: Chrześcijańska Demokracja zawsze była oparciem
dla Lorenzo Leone, który przez lata pozostawał uczniem pochodzącego z Bari ministra, Vito
Lattanzio. Za kilka miesięcy, 28 marca 1995 roku, eksminister Lattanzio zostanie
aresztowany w związku ze sprawą afery łapówkarskiej w zakładzie opieki zdrowotnej w Bari.
Oczywiście i on, i wiele innych osobistości oskarżonych w tej sprawie, zostaje później
uznanych za niewinnych przez wszystkie, do najwyższej włącznie, instancje sądowe…
Jednakże długa kariera dziadka Leone zbliżała się do końca. Echo jego pierwszej sądowej
porażki oraz dyskusje i pogłoski, które jej towarzyszyły, zmusiły Watykan do interwencji. W
połowie listopada 1994 roku Leone zostaje mianowany „honorowym prezesem” Domu Bożej
Opatrzności, a jego kompetencje przechodzą na komisarza – biskupa Riccardo Ruotolo, który
prowadził pobliski Dom Wsparcia w Cierpieniu w San Giovanni Rotondo (rodzinnej wiosce
ojca Pio).
Aby podołać wysiłkowi zarządzania ośrodkiem w Bisceglie biskup Ruotolo korzystał z
pomocy swojego młodszego brata – ojca Giuseppe, którego mianował komisarzem
wikariuszem. Ojciec Giuseppe był w istocie bardzo przedsiębiorczym zakonnikiem; piastował
funkcję członka zarządu w Cooperativa Arcobaleno, która zajmowała się prowadzeniem
przedszkoli i był pasjonatem piłki nożnej (w Andria szeptano, że prowadził jakieś interesy z
miejscowym klubem sportowym Fidelis). Nad jego aktywnością ciążył pewien cień związany
z faktem, że rok wcześniej zamieszany był w lokalny skandal, nazwany cmentarną aferą
łapówkarską.
Ustanowienie nowego kierownictwa domu w osobach braci Ruotolo, co najwyżej
symboliczna funkcja, która pozostała Leone, wywołało komentarz ze strony związkowca
Cervone: „Cervone rzeczywistości za pomocą tego manewru Stolica Apostolska usiłowała
odżegnać się od przestępstw popełnionych przez poprzednią ekipę, której niezaprzeczalnym
leaderom był szacowny Leone… Ale ta zaciągnięta przez Watykan >>nabożna zasłona<<
niewiele uczyni, bo mimo powołania zarządcy komisarycznego pozostali ci sami pracownicy,
a nieprawidłowości nadal maja miejsce”.
Tak, więc waleczny związkowiec na nowo podejmuje akcję i oskarża aktualnego
komisarza o trwonienie publicznych pieniędzy, wskazując jako przykład za dwa miliony
lirów jednorazowych strzykawek wkrótce ulegających przeterminowaniu.
68
W innym, już nie wiadomo, którym z kolei, zawiadomieniu do prokuratury Cervone mówi
o przyjęciu do pracy dziesięciu ogrodników, którzy – mimo iż faktycznie pracy nie
wykonywali przez dwa lata – pobierali regularne wynagrodzenia. Zgłasza ponadto przypadki
przyjmowania do pracy osób z rodziny i osób „z polecenia”, (przy czym sam siebie
kwalifikuje do tej właśnie kategorii). Przytacza w tym względzie wiele konkretnych
przypadków…
Dnia 10 czerwca 1995 roku w stosunku do ponad osiemdziesięcioletniego już Lorenzo
Leone zostaje wydany nakaz zatrzymania. Prokurator wydaje postanowienie o osadzeniu w
areszcie domowym w jego luksusowej willi przy via Ciardi. Przedmiotem wytoczonego
przeciwko byłemu szefowi ośrodka nowego postępowania sądowego jest naruszenie
przepisów o nawiązywaniu stosunku pracy. Chodzi o zatrudnienie Saverio Torelli w
charakterze pomocnika technicznego. Był on z zawodu fryzjerem i Leone przyjął go do pracy
jako inwalidę cywilnego, chociaż kilka miesięcy wcześniej Torelli został wykreślony z
rejestru „z powodu fałszywego inwalidztwa”, a ponadto nie posiadał ani wymaganego
wykształcenia ani też odpowiedniego stażu pracy. Lorensowi Leone poleciła go szwagierka
Francesca Micucci, sekretarka z biura obsługi administracyjnej zespołu opieki zdrowotnej,
tego samego, który określał dzienny limit wydatków należnych ośrodkowi… Lorenza Leone,
(który miał już za sobą warunkowe umorzenie postępowania) oskarżono o poświadczenie
nieprawdy i współdziałanie w przekroczeniu kompetencji w celach przysporzenia korzyści
majątkowej.
Również nowy szef ośrodka – biskup Riccardo Ruotolo, trafił w końcu na ławę
oskarżonych, ale w charakterze administratora Domu Wsparcia w Cierpieniu w San Giovanni
Rotondo, założonego przez ojca Pio. W zarządzie fundacji domu zasiadywali: Vincenzo
D’Addario (rezydujący w siedzibie arcybiskupstwa w Manfredonia), Antonio Cicchetti i
Domenico Fazio (zamieszkały w Mediolanie). Najbardziej znany z tego kwartetu Domenico
Fazio – którego nazwisko znalazło się na bolońskiej liście członków Włoskiej Loży
Wielkiego wschodu, a w latach siedemdziesiątych pełnił funkcję dyrektora w ministerstwie
oświaty – był kuzynem Aldo Moro, leadera Chrześcijańskiej Demokracji, porwanego i
zamordowanego przez Czerwone Brygady w 1978 roku.
Biskupowi Ruotolo zarzucano naruszenie przepisów prawa budowlanego, usiłowanie
oszustwa i poświadczenie nieprawdy. Wraz z Ruotolo przed sądem odpowiadało siedmiu
innych oskarżonych, wśród których znajdował się były burmistrz Nicola De Bonis i były
burmistrz Felicetta Baldinetti. Sprawa dotyczyła budowy Domu Chorego Pielgrzyma, dużej
wielospecjalistycznej przychodni z aneksem w postaci ogromnego parkingu, budowy
prowadzonej – według aktu oskarżenia – z naruszeniem norm urbanistycznych wbrew
planowi zagospodarowania przestrzennego.
Dla wpływowego biskupa prokurator Antonio Vaccaro zażądał kary sześciu miesięcy
pozbawienia wolności i grzywny w wysokości 40 milionów lirów. Prokurator domagał się
nadto wszczęcia śledztwa celem określenia sytuacji procesowej pozostałych
odpowiedzialnych osób, wśród których znajdował się dyrektor wydziału architektury Genneto
Longo, który w 1987 roku wydał zezwolenie na budowę mimo – według aktu oskarżenia –
zupełnego braku szczegółowego projektu budowy. Na Sali sądowej tenże bronił się
twierdząc, że projekt już istniał, a jego nazwa brzmiała „Święty, Święty, Święty”. Określano
też w nim technologię prac budowlanych, a przedstawiony zakres „umożliwiał traktowanie go
jako spełniającego wymogi prawne projektu budowlanego”.
W jaki sposób mogło zakończyć się postępowanie sądowe w sprawie „świętego planu”
budowy obiektu o kubaturze 100000 metrów sześciennych, którego kamień węgielny
poświęcił osobiście papież Jan Paweł II? Z pewnością nie sądowym zajęciem budynku i
nakazem jego zburzenia, ale należytym uniewinnieniem wszystkich odpowiedzialnych za
zaistniały stan.
69
Faktem jest, że Dom Wsparcia w Cierpieniu zawiaduje rocznie dziesiątkami miliardów
lirów, do których należy jeszcze doliczyć przychody z dwóch hoteli z restauracjami San
Giovanni Rotondo, gdzie przybywają ogromne rzesze wiernych. Ciekawe, jak się ma do
przykazań kościelnych treść wywieszek hotelowych w Domu Ćwiczeń Duchowych i w Domu
Wieczerzy Pańskiej im. Świętej Klary, informujących, że „zgodnie z zezwoleniem władz
napoje na bazie alkoholu i trunki wysokoprocentowe podaje się tylko gościom hotelowym”.
Pewnego dnia na zapalczywego związkowca Francesco Saverio Cervone spada gniew z
niebios: 13 września 1995 roku zostaje aresztowany i osadzony w superwięzieniu w Trani.
Ten dzień był w istocie dosyć szczególny dla Domu Bożej Opatrzności, obchodzono,
bowiem czterdziestą rocznicę śmierci założyciela – ojca Pasquale Uva. Od samego rana przez
szeroko otwarte bramy ośrodka wjeżdżały samochody wiozące osobistości duchowne,
sędziów prokuratorów, prominentnych przedstawicieli sił porządkowych. Cervone też tam
był. Sam jeden rozdawał ulotki polemizujące z zarządzeniami nowego i starego kierownictwa
domu. Przyglądało się temu kilku policjantów. Po zakończeniu uroczystości, kiedy
związkowiec wrócił do domu, dokonano aresztowania i doprowadzono go do wiezienia.
Prokuratura w Trani oskarżyła go o to, że w kwietniu 1993 roku – a więc dwa lata wcześniej
– wystawił czek bez pokrycia na dwa miliony lirów…
Jestem pierwszym włoskim obywatelem – bronił się Cervone – który trafia do więzienia za
coś takiego. Z różnych powodów nie mogłem uregulować czeku w terminie płatności.
Zrobiłem to później – 1 marca 1994 roku – pokrywając również wszelkie wynikłe koszty.
Ale postępowanie karne trwało nadal, ponieważ już wcześniej prokuratura wystawiła
dokument stwierdzający brak możliwości określenia miejsca pobytu Cervone. Chociażby z
racji prowadzonej przeze mnie działalności związkowej, która dosyć szerokie echo znalazła w
lokalnych gazetach, wszyscy wiedzą, gdzie pracuję i gdzie mieszkam… Tak samo też nie
mogłem wnosić w ustawowym terminie o zamianę kary na grzywnę pieniężną i 26 lipca 1995
roku dostałem nakaz zgłoszeni9a się do więzienia celem odbycia kary. Gdy zwróciłem się do
sądu nadzorującego przebieg kar w Bari z wnioskiem zamianę kary na przydzielenie do pracy
socjalnej, wniosek został odrzucony z powodu jego niedopuszczalności… Ale – jak opowiada
dalej Cervone – to jeszcze nie wszystko. Po tym upokorzeniu skazania mnie na więzienie,
upokorzeniu, którego doznałem i jako człowiek, i jako związkowiec, Dom Bożej Opatrzności
najpierw zawiesił mnie w obowiązkach służbowych wyniku postępowania dyscyplinarnego,
dyscyplinarnego następnie – 18 października 1995 roku – zostałem zwolniony. Stało się tak,
ponieważ zgłosiłem prokuraturze działania o charakterze administracyjnym i działania
medyczne, które nosiły znamiona poważnych przestępstw…
Prokuratura – oświadcza dalej związkowiec – winna wszcząć śledztwo w sprawie sytuacji
majątkowej wielu pracowników ośrodka, zarówno administracyjnych, jak i innych. Jest jasne,
że ktoś, kto żyje z jednej tylko pensji, nie zostaje właścicielem mieszkań, willi, luksusowych
samochodów wysokości kont bankowych… Żeby szukać sprawiedliwości zwróciłem się
także do Maurizio Costanzo, Vittorio Sgarbi i Michele Santoro, przedstawiając im znane mi
fakty. Pierwszy nawet mi nie odpowiedział; drugi kazał sobie przesłać dokumentacje, ale też
nie odpowiedział mi słowa; trzeci wysłał wprawdzie ekipę do Bisceglie, ale i tu odpowiedzi
nie otrzymałem.
Wygnany z Domu Bożej Opatrzności związkowiec Cervone nie będzie już szkodzić
wielkiemu ośrodkowi specjalizującemu się w interesach leczeniu. Dopiero teraz przywódcy
wielkich central związkowych, jakby obudzeni po długim śnie, rozpoczęli zgłaszać przypadki
malwersacji, klientelizmu i poplecznictwa. „Pomoc medyczna – pisze centrala związkowa
CGIL-FPP – jest złej jakości, a odzież pacjentów jest w stanie, który przeczy wszelkim
zasadom szacunku dla godności ludzkiej”. Wraz z nadejściem biskupa Ruotolo – stwierdza
związek zawodowy – rozpoczął się etap „ukrytych zleceń”, sankcjonując podobne praktyki,
które miały miejsce poprzednio. I jako przykład podaje usługi pralnicze: już od dawna
70
ośrodek zamierzał zlecić te usługi jakiejś prywatnej firmie z zewnątrz, prosząc zarazem
pracowników tego działu, aby dobrowolnie zatrudnili się w firmie zleceniobiorcy.
O tym jak ogromne interesy prowadzone SA wokół „holdingu szaleństwa” z siedzibą w
Bisceglie, ale z duszą w Watykanie, świadczy fakt, że wewnątrz ośrodka psychiatrycznego
działają punkty bankowe i spółki zajmujące się usługami finansowymi. Oczywiście, trudno
sobie wyobrazić, by około 2 tysiące pacjentów problemami psychicznymi prowadziło jakieś
interesy z różnymi instytucjami finansowymi. Ale przecież jest tam też prawie 2 tysiące
pracowników Domu Bożej Opatrzności i wiele tysięcy krewnych i odwiedzających.
Jeden z działających w obrębie ośrodka punktów bankowych zatrudnia trzech
pracowników. Działa tam od 1990 roku i należy do Banca del Salento, niewielkiej instytucji
kredytowej, która przekazała ośrodkowi w darze kilka karetek. Od początku lat
dziewięćdziesiątych bank ten wykazuje niemożliwy wręcz zysk. Niemożliwy, bowiem działa
w takiej części Włoch, która dotknięta jest wysokim bezrobociem i mocno zaznacza się
obecność tzw. czwartej mafii Świętej Korony Zjednoczonej (Sacra Corona Unita).
Il Mondo pisze o tym następująco: „Ambitny bank z Barletta, Banca del Salento, Popolare
z Bari, Banca della Capitanata są bohaterami wielkich finansowych manewrów dokonujących
się obecnie w regionie… Banca del Salento, największe prywatne przedsiębiorstwo
kredytowe w regionie, oczekuje właśnie odpowiedzi >>tak<< ze strony banku Credito
Populare Salentino… >>tak<< oznaczać będzie zakup całości lub części udziałów. Byłaby to
kolejna potwierdzająca odpowiedź do operacji trzech innych banków sprzedanych w tej
okolicy: Banca di Credito Cooperativo Cooperativa Pulzano, Banca Leuzzi i Megha, a także
banku Cooperativa di Maruggio. Włączając w to bank Credito Popolare, rodziny prezesa
Giovanni Semeraro i wiceprezesów Lorenzo Gordoni i Donato Mantinari tworzyłyby
kredytowy biegun dysponujący około 80 punktami kasowymi i 8000 miliardów lirów
wpływów”.
Kiedy indziej ten sam tygodnik dodaje: „To jedyny bank obecny na nowym rynku opcji na
akcje notowane na giełdzie w Mediolanie… i jedyny bank posiadający koncesję na
dokonywanie operacji na wszystkich walorach. W ten sposób Banca del Salento rozszerza
swoją specjalizację w dziedzinie finansów. To rodzaj awansu w tej branży, tuż po niedawnym
potwierdzeniu koncesji na usługi primary dealer (bezpośredniej wymiany walut) na
telematycznym rynku obligacji (wartość obligacji sprzedanych w 1995 roku osiągnęła 500
tysięcy miliardów, podczas gdy w 1994 wynosiła 200 tysięcy miliardów)”. Jak widać są to
kolosalne kwoty jak na „lokalny”, ale bardzo przedsiębiorczy bank. Tak przedsiębiorczy, że
jego nazwa padła w trakcie telefonicznych rozmów prowadzonych przez bankiera
Pierfrancesco Pacini Battaglia, właściciela banku Karfinco z Genewy, z jego dyrektorem
Josephem Pappalardo.
Wewnątrz Domu Bożej Opatrzności działa także spółka Financial Trusts świadcząca
usługi finansowe. Spółka została założona w 1982 roku, jej siedziba znajduje się przy via
Montello 15, a kapitał założycielski wynosi miliard sześćset milionów lirów. Od 1991 roku w
zarządzie spółki zasiada profesor Antonio Bertolino, a od 1989 roku Giovanni Caprioli;
pierwszy z nich jest dyrektorem do spraw medycznych domu, drugi jego dyrektorem
administracyjnym… Kiedy rzecz została upubliczniona w 1995 roku, rozpętała się burza.
Wtedy obydwaj przesłali polemiczny list do redakcji dziennika z Bari La Gazzetta del
Meziogiorno pisząc w nim miedzy innymi: „W ośrodku Dom Bożej Opatrzności działa około
dwudziestu spółek świadczących usługi finansowe, które wespół z bankami zarządzają około
20% kwot wynagrodzeń przekazywanych im przez pracowników. Wśród spółek tych znajduje
się także Financial Trusts. Wspólnikami w tej powstałej w 1982 roku spółce są również niżej
podpisani, jednakże wielkość ich udziałów jest minimalna (profesor Bertolino jest
udziałowcem od 1989 r.). Spółka jednak nie prowadzi działalności od 1991 roku. Kilka
miesięcy temu w następstwie oczerniającego oświadczenia, sugerującego prowadzenie
71
nielegalnych interesów, kwestia ta, na żądanie zgłaszającego, była p[przedmiotem
postępowania wyjaśniającego prowadzonego przez prokuraturę. Nie znaleziono nic, co
byłoby niezgodne z prawem. Ponadto, Ponadto tamtym okresie niżej podpisani nie piastowali
w Domu Bożej Opatrzności żadnych funkcji”.
Jednakże fakty, przynajmniej w części, nie odpowiadają wersji przedstawionej przez
nonszalanckich szefów ośrodka. Jak wynika z wpisów w rejestrze, byli oni w zarządzie aż do
16 lutego 1996 roku, natomiast prezesem zarządu był w tym okresie Maurantonio Caprioli,
brat dyrektora administracyjnego. Nie jest natomiast jasne, co stało się z samą spółka i z jej
kapitałem założycielskim. Pod tym samym adresem tj. przy via Montello 15, zgodnie z
wpisami w rejestrze handlowym z marca 1997 roku, istnieje spółka z o.o. Financial Trusts, ale
jej kapitał założycielski wynosi już tylko 50 milionów lirów. Nie ulega wątpliwości, że
chodzi o tę samą spółkę: świadczy o tym także numer identyfikacji podatkowej, data
utworzenia spółki, numer telefonu i nazwisko notariusza. W dniu 15 lipca 1996 roku spółka
została postawiona w stan likwidacji, a likwidatorem mianowany został Antonio Soldani,
który okazuje się być również likwidatorem pewnej spółki z branży obrotu nieruchomościami
o nazwie Abacus (z kapitałem założycielskim w wysokości 100 milionów lirów), utworzonej
w lutym 1990 roku, z takim samym adresem i takim samym numerem telefonu jaj spółka
Financial Trusts.
W sprawie tego dwuznacznego zamętu dochodzenie prowadzi zastępca prokuratora
Domenico Seccia. Jednakże postępowanie okazuje się trudne z racji prawnych konfiguracji
Domu Bożej Opatrzności, jest to, bowiem osoba prawna na prawie kościelnym, uznana przez
państwo, co oznacza, że może korzystać z pewnego rodzaju franszyzy w odniesieniu do
przestępstw o charakterze cywilnym. Pozostaje faktem, że kontynuując dochodzenia
prokuratura mogłaby ustalić okoliczności tej doprawdy szczególnej sprawy. Na przykład to,
że rzymska spółka Delta Patroli (z siedzibą przy punkcie kilometrowym 9300 przy ulicy via
Ostiense), która 29 maja 1991 roku otworzyła oddział terenowy w Bisceglie przy ulicy Largo
canonico Pasquale Uva nr 1: jest to (do 29 czerwca 1991) ten sam adres, jak pierwszej spółki
Financial Trusts. Przypadek sprawia, ze spółka Delta, (której prezesem jest rzymianin
Umberto Morpurgo, a której kapitał założycielski wynosi 700 milionów lirów) dostała
zlecenie na wywóz wszystkich śmieci z ośrodka, w tym odpadków szpitalnych. Rzeczywiście
łaskawy ten 1991 rok; w tym samym jeszcze roku Giovanni Caprioli – członek zarządu
Financial Trusts – został mianowany dyrektorem administracyjnym Domu Bożej
Opatrzności…
To, żeby dyrektor medyczny i dyrektor administracyjny jednej najbardziej znanych we
Włoszech placówek leczniczych – pisze deputowany z ramienia Rifindazione Nichi Vendola,
członek komisji prowadzącej śledztwo w sprawie mafii, w opublikowanej notatce – byli
jednocześnie wspólnikami w placówce świadczącej usługi finansowe, jest czymś, co budzi
zdziwienie i niedowierzanie… Ileż czystych interesów i ile tych brudnych ciągle jeszcze
prowadzi się w imieniu i pod przykrywką troski o zdrowie obywateli! Tłumaczy to, dlaczego
jest tyle oporów przed zamknięciem innych placówek psychiatrycznych, co winno być
dokonane zgodnie z ustawą i zasadami kultury kraju cywilizowanego – oświadczył
deputowany Nichi Vendola, członek antymafijnej komisji śledczej.
Dnia 1 lutego 1996 roku Dom Bożej Opatrzności stał się teatrem nowego skandalu. Nocą
pozostawiona bez opieki 39-letnia pacjentka, Maria De Mauro, sama urodziła wcześniak, i to
będąc przywiązana do łóżka. Epizod ten wywołał burzę nawet w samym ośrodku przerywając
zmowę milczenia. Później profesor Antonio Bertolino potwierdził, że faktycznie była
przywiązana, ale za nogę, i za pomocą paska, który dawał jej sporą swobodę ruchu…
Natomiast związkowiec Sergio Altomare oświadczył: „Jeszcze kilka dni temu na oddziale
przebywało 22 ciągle związanych pacjentów. Teraz po aferze z Marią De Mauro jest ich
mniej, tylko ośmiu… Psychotropów tutaj jest na pęczki, nawet bez zaleceń lekarzy.
72
Widziałem tylu ludzi umierających, zbyt dużo. Niedawno dwóch pacjentów umarło mi na
rękach, tak się nałykali tych psychotropów”… Reakcja kierownictwa ośrodka była
natychmiastowa: komisarz – wikariusz Giuseppe Ruotolo zawiesza związkowca na czas
nieokreślony. Ale Altomare, pełniący funkcję sekretarza centrali związkowej CGIL, nie
prowadzi donkiszoterii w stylu, Francesco Cervone, Cervone potężna organizacja związkowa
odwołuje się przeciwko wydanej decyzji do sądu i miesiąc później Altomare powraca do
pracy w ośrodku.
Radcy miejscy Gaetano Carrozzo (z partii demokratyczno – socjalistycznej) i Silvia
Godelli (z Rifindazione comunista) zwraca się do władz sanitarnych regionu o
natychmiastowe zawieszenie umowy zawartej pomiędzy miastem i szpitalem
psychiatrycznym. Twardo zabrzmi komentarz z ust prezesa Stowarzyszenia „Demokratyczna
Psychiatria” Rocco Canosy: „Wszyscy wiedzieli, że w zakładzie psychiatrycznym w
Bisceglie chorzy byli systematycznie wiązani (i szybko rozwiązywani przed momentem
inspekcji bądź wizyty ważnych osobistości), że spętały się ze sobą sfery gospodarczych
interesów ze strefą polityki, że prowadzono leczenie metodami jeszcze oficjalnie
niedopuszczonymi, ale wszystkim wydawało się to normalne… W gruncie rzeczy, ten tak
wychwalany ośrodek psychiatryczny powinien być natychmiast zamknięty, i to zanim narobi
kolejnych szkód (a ile ich już wyrządzono, tego się chyba nikt tak naprawdę nikt nie dowie).
Winno się, zatem odrzucić wszelkie już przedstawione i przyszłe propozycje zmian. Problem
personelu, który pozostałby bez pracy, kryje w sobie wyłącznie problem utracenia 120
miliardów lirów rocznie”…
Kolejny z wielu skandali, których przedmiotem był Dom Bożej Opatrzności, zmusił
Watykan do wysłania kardynała Eduardo Martineza Somalo, celem dokonania inspekcji.
Następnie Stolica Apostolska dokonuje zmiany dyrekcji ośrodka: kierowanie ośrodkiem
zostaje powierzone pięćdziesięcioletniemu bratu zakonnemu Marco Fabello, którego
wspomagać mieli: dyrektor urzędu rejestrowego w Trani Domenico Scacella, doktor Nicola
Simonetti (były dyrektor do spraw medycznych w zespole sanatoryjnym w Bari) i dwie
siostry służebniczki: Teresina Abruzzese (generalna przełożona zakonu) i Grazia Santoro.
Zatem zgodnie z decyzją podjętą przez Stolicę Apostolską, Marco Fabello i wiekowa
siostra Abruzzese nadzorują działalność czterech podległych Watykanowi placówek
psychiatrycznych. W kręgach kościelnych Fabello ma opinie przebojowego zakonnika –
managera o dużym doświadczeniu. Pod jego kierownictwem zakon bonifratrów dokonał
restrukturyzacji starego zakładu psychiatrycznego w Brescii zamieniając go na godną
zaufania „wspólnotę terapeutyczną”. Fabello zajmuje ponadto stanowisko członka zarządu w
szpitalu bonifratrów na wyspie Tiberina w Rzymie (jest to jedna z wielu placówek
szpitalnych podlegających Watykanowi). Bardzo zabiegana jest również siostra Teresina,
która podróżuje nieustannie wielkim samochodem z jednego końca Włoch na drugi. Tak
wielopłaszczyznowa aktywność duetu Fabello – Abruzzese często odrywa ich od
obowiązków związanych z zarządzaniem czterech Domów Bożej Opatrzności.
Podobnie jak w Bisceglie również w przypadku ośrodka ojca Uva w Guidonia prawo
zatrzymuje się przed bramą. Piękne alejki i zadbane ogródki dają wrażenie, że jest to oaza
zdrowia, ale to tylko pozory. Przebywa tam niewielka grupa chorych, ponieważ większa
część pięciuset pensjonariuszy jest praktycznie stale zamknięta w budynkach, których okna
wyposażone są w ciężkie i gęste żelazne kraty.
Ustawa budżetowa z 1994 roku nakazywała zamkniecie wszystkich zakładów
psychiatrycznych do 31 grudnia 1996 roku, ale były szpital dla przewlekle chorych w
Guidonia, głuchy na zalecenia kierowane przez władze, funkcjonuje nadal. Ciągle powstają
kraty w oknach, stałą regułą jest zamykanie w pokojach, często praktykowane przywiązanie
do lóżka, a „indywidualny rozkład czasu” realizowany w formie ”godzinnego oddychania
świeżym powietrzem”, odbywa się w ten sposób, że większa część pacjentów przebywa na
73
boisku – naturalnie odpowiednio ogrodzonym i zabezpieczonym od obcych spojrzeń
wysokim żywopłotem.
Wewnątrz panuje spokój, którego zapewnia dyrektor medyczny Fernando Saraceni,
bohater błyskawicznej kariery: po wielu latach asystentury, w przeciągu kilku miesięcy, na
przełomie lat 1996 i 1997, Saraceni szybko awansował – najpierw na pomocnika ordynatora,
potem ordynatora, a w końcu na dyrektora do spraw medycznych całego zakładu
psychiatrycznego. Referencje Fernando Saraceni wzbudzają respekt: jeden z jego braci jest
ordynatorem polikliniki Gemelli w Rzymie – szpitala wysokich prałatów, łącznie z
papieżem.
Średnia wieku pensjonariuszy ośrodka w Guidonia przekracza sześćdziesiąt lat i wielu z
nich otrzymuje najniższą emeryturę. Zgodnie z dyrektywami zapisanymi w ustawie władz
regionalnych 700 tysięcy lirów, stano0wiących ów najniższy wymiar emerytury, winno zostać
przeznaczone na prowadzenie działań społeczno – przystosowawczych wobec beneficjentów,
ale tylko niewielka część z tych kwot trafia do rodziny pensjonariuszy. W sytuacji braku biura
opieki prawnej rzeczywiste zarządzanie tymi środkami powierzone jest opiekunom
społecznym, mianowanym przez ośrodek macierzysty w Bisceglie, zatrzymujący w swojej
kasie większą część emerytur należnych pensjonariuszom.
Wielu z grona około pięciuset pracowników zakładu swoje zatrudnienie zawdzięcza
wstawiennictwu sióstr i biskupów (biskupów latach siedemdziesiątych wielkim producentem
listów polecających był biskup Donato De Bonis), ale w sumie działalność zakładu – w
przeciwieństwie do Bisceglie – przebiega bez zakłóceń. Jednakże również i w tej placówce
ośmielił się ktoś wzruszyć żelazne, dyktowane z góry reguły, starając się uczynić życie
pacjentów bardziej ludzkim. Chodzi o dwoje lekarzy, którzy pracują w tymże ośrodku:
ordynatora Enzo Maria Izzo i lekarkę Annę Cannavina. Pierwszy cieszy się międzynarodową
sławą, ma na swoim koncie liczne opracowania i publikacje, jest członkiem włoskiego
towarzystwa psychiatrii, lekarka natomiast posiada dyplom specjalisty uzyskany w Instytucie
Junga w Zurychu i należy do stowarzyszenia „Demokratyczna Psychiatria”, której
założycielem był wspomniany już wcześniej Rocco Canosa.
NA początku lat osiemdziesiątych Izzo stworzył w ośrodku małą spółdzielnię rolniczo –
rzemieślniczą, która dawała zatrudnienie około pięćdziesięciu pensjonariuszom. Ta godna
pochwały działalność miała ułatwiać przystosowanie społeczne pacjentów: pracujący w
spółdzielni wychodzili poza bramy zakładu i zajmowali się sprzedażą swoich produktów,
korzystali z płatnych urlopów i mieli własne zarobki. W 1995 roku, wraz z nominacją siostry
Teresiny Abruzzese, działalność spółdzielni została brutalnie przerwana i pięćdziesięcioro
pracujących pacjentów z dnia na dzień wróciło pod klucz do swoich pokojów – sypialni. A
wobec dwójki lekarzy – innowatorów rozpoczęły się represje. W lipcu 1997 roku Izzo został
zwolniony a Cannavina zawieszona w czynnościach na czas nieokreślony. Sąd pracy w
Tivoli, do którego zwróciła się lekarka, nakazał niezwłoczne przywrócenie zatrudnienia, ale
w grudniu 1997 roku lekarka znowu została zawieszona w obowiązkach (obowiązkach
praktyce całe dnie, bez żadnego zajęcia, spędza w swoim gabinecie). Zarówno Izzo jak i
Cannavina pozwali ośrodek do sądu, ale kierownictwo – korzystając z protekcji Watykanu –
ostentacyjnie demonstruje pewność siebie.
W prokuraturze rzymskiej jest złożone oświadczenie doktora Izzo, opisującego fakt, że
około dwudziestu pensjonariuszy było systematycznie przywiązanych do łóżek, przy czym
dwie kobiety były unieruchomione nieustannie od dnia ich przyjęcia, co miało miejsce około
piętnaście lat temu.
Podczas gdy z mocy prawa, wszystkie włoskie zakłady psychiatryczne zostały
zlikwidowane, ośrodki kościelne prowadzone przez siostry służebniczki w Bisceglie, Foggia,
Potenza i Guidonia – kontynuują swoja działalność jak gdyby nigdy nic. Prowadzenie
ośrodków uzasadniane jest dwoma argumentami: niemożnością znalezienia innego miejsca
74
dla tysięcy pacjentów i brakiem zatrudnienia dla tysięcy swoich pracowników. W
rzeczywistości jednak organizatorom i kierownictwu ośrodka zależy wyłącznie na utrzymaniu
lukratywnego biznesu, zasilanego strumieniem publicznych pieniędzy, podczas gdy
pensjonariuszom oddziałów dla obłożnie chorych, dla uniknięcia dławiącego „miłosierdzia”,
pozostaje wyłącznie nadzieja rychłego powołania ich przez Stwórcę do siebie.
W kwietniu 1997 roku ojciec Fabello przedstawił senackiej komisji zdrowia projekt (przez
niektórych nazwany „faraonowym”), który przewiduje umieszczanie chorych psychicznie,
osoby niepełnosprawne, starców i cierpiących na chorobę Alzheimera w wielkich – już
istniejących lub, które trzeba zbudować – ośrodkach. Projekt ten mógłby być chwalebny, ale
kosztowny i bardzo złożony, a więc celem jego jest, być może, tak zmieniać, żeby nic nie
zmienić, odraczając w nieskończoność dzień, w którym należałoby dostosować się do
przepisów aktualnie obowiązującego prawa. Ale przecież Opatrzność Kościoła jest bardziej
doczesna niż Boża, a towarzyszą jej setki miliardów lirów, które przepływają wraz z
całkowitymi rozgrzeszeniami.
„Lourdes” ojca Pio
Po zakończeniu swojej misji komisarza w Domu Bożej Opatrzności w Bisceglie i po
szczęśliwym dla siebie rozstrzygnięciu procesu sądowego w sprawie olbrzymiej polikliniki,
pod koniec grudnia 1996 roku biskup Riccardo Ruotolo powrócił na fotel prezesa religijnej
fundacji Domu Wsparcia w Cierpieniu – Instytutu Ojca Pio w San Giovanni Rotondo (w
prowincji Foggia). Fundacja jest kolejnym holdingiem biznesowym o charakterze religijnym,
sprawującym nadzór nad kilkoma ośrodkami szpitalnymi; przede wszystkim nad
gigantycznym szpitalem o nazwie Dom Wsparcia w Cierpieniu (1200 łóżek, 34 oddziały,
około 2 tysiące zatrudnionych – usytuowanym przy viale Cappuccini), nad Domem Ćwiczeń
Duchowych Cenacolo Sant’Andrea (przy via San Salvatore), nad Domem Starców im. Ojca
Pio (z 250 komfortowo wyposażonymi mini apartamentami, także przy viale Cappuccini),
nad Ośrodkiem Rehabilitacji Ruchu im. Ojca Pio, nad Ośrodkiem Przyjęć Santa Maria delle
Grazie i wreszcie nad klasztorem kapucynów, kapucynów, więc tą placówką, gdzie działał
sławny ojciec Pio, którego prawdziwe nazwisko brzmi Francesco Forgione.
Olbrzymi kompleks religijno – finansowy wokół San Giovanni Rotondo, wioski
znajdującej się około 20 kilometrów od stolicy prowincji Foggia, znany jest o wiele więcej
niż fakt, że corocznie państwo włoskie – za pośrednictwem kasy chorych – wypompowuje w
istniejący tam szpital dziesiątki miliardów lirów. Ale znane są także perypetie, które
towarzyszyły w swoim czasie budowie ośrodka – kłótnie pomiędzy zakonnikami i skandale
finansowe.
Z ojcem Pio Kościół wojował już od 1923 roku, kiedy to nakazał pochodzącemu z
Pietrelcina bratu zakonnemu, aby msze odprawiał wyłącznie prywatnie, a w latach 1931 do
1944 otrzymał w ogóle zakaz odprawiania mszy uroczystych.
Pietrelcina San Giovanni Rotondo żyją jeszcze tacy, którzy pamiętają dobrze, co działo się
w latach czterdziestych i później. W 1934 roku – na wiadomość, że w okolicy klasztoru
kapucynów sporą część gruntu wystawiono na sprzedaż – ojciec Pio pilnie skontaktował się z
bogatą, pochodzącą z Turynu panią Marią Basilio – która porzuciwszy Piemont osiedliła się
w San Giovanni Rotondo pozwalając, aby zawładnął nią (oczywiście duchowo) zakonnik – i
poprosił ją o pieniądze na zakup działki, na której pragnął zbudować szpital.
Oto przebieg rozmowy, odnotowanej w dzienniku kobiety, odnalezionym w 1997 roku
przez wnuczkę Annę Marię Bianco.
Ojciec Pio: Mario, jeżeli się nie mylę, masz zamiar osiedlić się na stałe w tym miejscu?
75
Basilio: Oczywiście, ojcze.
Ojciec Pio: I zawsze domagałaś się od twoich krewnych, aby dokonali likwidacji
olbrzymiego kapitału, który pozostawił w spadku twój ojciec.
Basilio: To prawda, ojcze.
Ojciec Pio: A zatem proszę cię, abyś oddała Opatrzności swoje bogactwo, uczynisz
dobro, i nie stracisz ani grosza.
Basilio: Mów dalej, mój ojcze duchowy.
Ojciec Pio: Właśnie wystawiono na sprzedaż działkę ziemi naprzeciwko klasztoru, i ty ją
zakupisz, żeby zbudować pierwszy wielki dom przy viale di Cappuccini. Pomożesz wielu
biednym ludziom, a dobry Jezus wynagrodzi ci to tysiąckrotnie.
Maria Basilio, gotowa na spełnienie prośby ojca Pio, natychmiast zabrała się do dzieła.
Spotkała się z właścicielem gruntu niejakim Lombardim i parafowali warunki umowy,
następnie poleciła, aby bank w Turynie przekazał jej potrzebne na ten cel pieniądze. Ale
zanim dokonała zapłaty, kilka osób z Turynu – uciekając się nawet do zakamuflowanych
gróźb – próbowało odwieść właściciela gruntów od realizacji przyrzeczonej umowy. Zatem
na prośbę ojca Pio, Basilio napisała list do szacownego Francesco Morcaldi, dyrektora biura
ksiąg wieczystych, powiadamiając go o zawartym porozumieniu z Lombardim, zlecając mu
zarazem wykonanie prac budowlanych przy wznoszeniu obiektu – okazało się, bowiem, ze
Morcaldi był także inżynierem… Wtedy do mieszkania kobiety zapukał ojciec Ignazio,
przełożony z klasztoru św. Anny z Foggia, powiadamiając ja o swoim zdecydowanym
zamiarze zakupu tych samych gruntów. Żeby przyspieszyć sporządzenie aktu notarialnego
zakupu ojciec Pio zwrócił się do przyjaciela Ciccilio – to jest do burmistrza sprawującego
władzę w San Giovanni Rotondo, Franco Morcaldi – który zapewnił go o swoim
bezwarunkowym poparciu. I faktycznie to właśnie skrzętny Ciccilio rozstrzygnął wszystkie
kontrowersje wywieszając 15 stycznia 1934 roku na tablicy urzędu miejskiego ogłoszenie o
przeniesieniu własności.
Po zakupie gruntów projekt budowy wielkiego szpitala nie posuwał się jednak do przodu
przez kilka lat – brakowało kapitałów, a także pojawiały się „diabelskie przeszkody”,
oszczerstwa, a nawet grożono wręcz spiskiem.
W tym czasie sława ojca Pio urosła do niewyobrażalnych rozmiarów i to nie tylko we
Włoszech. Włoszech latach czterdziestych do San Giovanni Rotondo zaczęły napływać coraz
większe rzesze wiernych z najbardziej odległych stron. Zaczęły napływać także i datki, w tym
również z zagranicy – 300 milionów lirów (wartości obecnej) wysłał z Paryża Emanuele
Brunatno (wynalazca silnika Diesla), który nawrócił się na wiarę chrześcijańską właśnie
dzięki zakonnikowi. Kwotę 400 milionów obiecała wdowa po burmistrzu Nowego Jorku
Fiorello La Guarda, przy czym uzgodniono, że w dowód wdzięczności szpital będzie nosił
imię świętej pamięci mera amerykańskiej metropolii, jednak później okazało się, że z
obiecanej sumy wpłacono rzeczywiście tylko nieco ponad połowę, a zatem i wdzięczność
nie powinna być aż tak wielka…
Do ojca Pio napływały darowizny w postaci dóbr ruchomych i nieruchomości. Były to tak
znaczące kwoty, że 4 kwietnia 1957 roku papież musiał zwolnić zakonnika ze ślubów
ubóstwa - był to pierwszy taki przypadek w całej historii zakonu kapucynów. Jak wspomina
biograf ojca Pio, Enrico Malatesta, po kilku latach okaże się, że wielu innych kapucynów,
kapucynów tym biskupów, postarało się o podobną dyspensę, aby kąpać się w niezmierzonym
oceanie interesów, świętokupstwa, lichwy i spekulacji. I oto oni będą się starali wplątać w
swój niegodny pęd do bogactwa również ojca Pio. A kiedy im się to nie uda, rozpętają
przeciwko niemu serie pomówień i prześladowań…
Po śmierci papieża Piusa XII (1958) jego następcą zostaje Jan XXIII. W kręgach Stolicy
Apostolskiej, i nie tylko, narasta niechęć w stosunku do bardzo popularnego już zakonnika i
jego ciągle rosnącej fortuny.
76
Już od pewnego czasu z powodzeniem działał pozbawiony skrupułów finansista,
Giovambattista Giuffre. Zarządzał on pieniędzmi zakonu kapucynów i stał się partnerem w
interesach około setki diecezji rozsianych po całych Włoszech. Proboszczowie, dostojnicy
kościelni i biskupi powierzali – powiązanemu z chadecją – emerytowanemu urzędnikowi
bankowemu pieniądze z ofiary (bywało, że również i pieniądze wiernych), a on premiował te
kapitały bardzo wysokimi odsetkami, ale otrzymanych kwot nie zwracał… Ponad trzystu
zakonników, zakonników tym i takich, którzy uczynili śluby ubóstwa, zostało oszukanych
tracąc nie tylko sam kapitał, ale i odsetki. Co więcej, wielu z nich znalazło się w poważnych
tarapatach po krachu Giuffre, bowiem zaciągnęli piramidalne kredyty na budowę
diecezjalnych kościołów.
W październiku 1994 roku prowincja zakonna w Foggia, do której należy San Giovanni
Rotondo, stanie się centrum afery. Ojca Gerardo Saldutto, ekonoma prowincji zakonnej w
Foggia, naiwność w dziedzinie finansów i zbytnia wiara, że pieniądze szybko przyniosą
wysokie zyski, kosztowały sześć miliardów lirów. Taką, bowiem kwotę osiągnęła inwestycja
polegająca na powierzeniu pieniędzy spółce powierniczej, która później zbankrutowała.
A ponieważ te pieniądze, będące owocem hojnych datków ze strony wiernych, były
przeznaczone przede wszystkim na budowę gigantycznego sanktuarium, wiadomość o krachu
finansowym wstrząsnęła miastem ojca Pio. Bowiem to do rąk ojca Saldutto, opisywanego
jako człowiek dynamiczny, który osobiście utrzymuje kontakt z projektantem świątyni i z
firmami budowlanymi, napływał y wszystkie ofiary. Pieniądze te następnie, przez klasztor w
San Giovanni Rotondo, były rozdysponowywane na rzecz innych klasztorów kapucynów
rozsianych po Molise, Campanii i Capitanata, należących do prowincji zakonnej.
W rezultacie finansowych akrobacji Giovambattisty Giuffre – Giuffre jego zakonnych
wspólników – krach nastąpił w 1958 roku. Przewodniczący utworzonej celem wyjaśnienia
kulis skandalu stosownej komisji parlamentarnej senator Giuseppe Paratore oświadczył:
„Giuffre zajmował się budowaniem obiektów przeznaczonych dla kultu religijnego i z kultem
religijnym związanych, a więc domów parafialnych, klasztorów, seminariów itd.….
Wszystkie kwoty zostały przyjęte przez Giuffre celem „zarządzania” nimi z przyrzeczeniem
odsetek, które określał on na swój sposób jako należność, a ich stopa procentowa miała
wynosić od 40% do 70%, a czasami nawet i 100%, i więcej… Ustalono, że instytucji i osób,
które przekazały pieniądze Giuffre i które otrzymały należności, było łącznie 483, z czego
302 było instytucji i osób duchownych i 181 laickich…”. Faktem jest też, że Giuffre mógł
powoływać się na protekcje i znajomości zarówno w Watykanie, jak i w kręgach polityków z
Chrześcijańskiej Demokracji.
Jednym z najbardziej zagorzałych przeciwników ojca Pio był, również kapucyn, Girolamo
Bortignon, biskup Padwy. Aby podratować pustą już kasę swojej diecezji, Bortignon usiłował
uzyskać pieniądze od ojca Pio, ale brat zakonny mu ich odmówił. W ramach odwetu
Bortignon przekonał kilku prałatów do wysłania „wizytatora apostolskiego” – monsignora
Carlo Maccari, sprawującego w praktyce funkcję inspektora kontroli. Inspekcja Maccariego
korzystała z poparcia ze strony wpływowego biskupa Lorisa Capovilla, sekretarza osobistego
Jana XXIII, a także przyjaciela i byłego sekretarza samego Bortignona. Żeby znaleźć
argumenty na ojca Pio – źle widzianego przez samych braci zakonnych z jego klasztoru –
ukryto w jego celi (a nawet w konfesjonale) kilka mikrofonów. W ten sposób sławny
zakonnik został oskarżony o popieranie przesądów, o przyjmowanie buntowniczych postaw
wobec Kościoła i o inne „wypaczenia”, w tym i „czynności nieczyste”.
Usiłując zmienić kierunek przekazywanych dla ojca Pio ofiar, Kościół kazał wydrukować
stosowny formularz z numerem konta bankowego i z tekstem: „Ojciec Pio modli się za was,
zgodnie z waszą intencją, i prosi was o modlitwę. Błogosławi was, życząc wam wszystkiego
dobrego. By przekazać ofiarę, najlepiej dokonać wpłaty na konto bankowe (nr 13/8511)”. Na
diecezjalnym formularzu Bortignon, poszukujący usilnie pieniędzy na wzniesienie
77
seminarium duchownego i szpitala Cottolento Veneto, kazał napisać: „Odradza się
duchownym i wiernym organizowanie pielgrzymek do ojca Pio z Pietrelcina i odprawianie
mszy i wieczornic modlitewnych w intencji wyżej wymienionego ojca. Przypomina się, że nie
jest to zgodne z sensus Ecclesiae Christi, ponieważ pewne działania są zastrzeżone przez
Kościół tylko dla zmarłych sług bożych”. Niezadowolony z aktualnego stanu rzeczy prałat
zobowiązał niektórych braci9 zakonnych własnej diecezji, aby przekonywali zwolenników
ojca Pio, żeby do San Giovanni Rotondo kierowali tylko połowę ofiary, a drugą jej część
przeznaczali dla diecezji w Padwie. I by wydać się bardziej przekonywującym Bortignon
postarał się o – zaadresowane do „szacownego biskupa Padwy” – listy z poparciem podpisane
przez papieża i jego osobistego sekretarza.
Olbrzymia popularność ojca Pio oraz towarzysząca jej legenda w najmniejszym stopniu
nie doznała uszczerbku w wyniku tych upomnień i dekretów wystosowanych pod jego
adresem. A we wspomnianych dekretach urząd Watykański groził ojcu Pio poważnymi
sankcjami: czasowym odsunięciem od kontaktu z wiernymi, zakazem odprawiania mszy i
częstymi kontrolami ze strony watykańskich prałatów. Kiedy 23 września 1968 roku ojciec
Pio zmarł, jego śmierć wprawiła Kościół w prawdziwe zakłopotanie, gdyż tysiące wiernych
twierdziło, że widziało stygmaty na dłoniach zakonnika. Według Enrico Malatesta stygmaty
zniknęły z rąk zakonnika na dobę przed jego śmiercią, a „cud” zachowano w tajemnicy, aby
uniknąć napływu do klasztoru lekarzy z całego świata.
Od 1968 roku pielgrzymki do San Giovanni Rotondo stały się prawdziwą przemysłową
machiną. Dziesiątki tysięcy wyznawców świętości ojca Pio udaje się do „świętego miejsca”
zasilając nadzwyczaj dobrze prosperujący biznes. Obecnie mówi się o projekcie gigantycznej
budowli, której realizacje powierzono sławnemu architektowi Renzo Piano – chodzi o obiekt
zdolny pomieścić 30 tysięcy osób.
Obecnie największymi – obok San Giovanni Rotondo – miejscami kultu religijnego,
gdzie wiara i interesy swobodnie się przenikają, są: sanktuarium w Fatimie w Portugalii
(od 1930 roku, kiedy to trzy pasterki miały „widzenia” Matki Boskiej, do chwili obecnej
miejsce to odwiedziło około 150 milionów pielgrzymów), sanktuarium w Częstochowie,
dokąd ikona Czarnej Madonny przyciąga miliony pielgrzymów, Lourdes we Francji,
które bije rekordy jako cel turystyki religijnej (od 1858 roku, kiedy to Bernadette
Soubirous stwierdziła, że ujrzała Markę Boską, przybyło tam ponad 300 milionów
pielgrzymów) czy wreszcie miejsca święte w Palestynie, które co roku przyciągają setki
tysięcy wiernych. Miejscem kultu najświeższej daty jest Medjugorie – mała miejscowość
w Bośni Hercegowinie; również tam 24 czerwca 1981 Matka Boska miała ukazać się
kilku młodym osobom.
„Włoskie Lourdes”, które na świecie rozsławione jest dzięki działalności 2000 grup
modlących się w intencji zakonnika z Pietrelcina, jest obecnie ośrodkiem religijno –
biznesowym z szeroka infrastrukturą w postaci domów ćwiczeń duchowych, domów dla
starców, domów dla pielgrzymów, placówek rehabilitacyjnych, wielkiego szpitala i „świętego
klasztoru”. Wokół kwitnie handel kasetami wideo, figurkami, broszurkami, świeczkami,
statuetkami, zegarkami z wizerunkiem legendarnego brata zakonnego.
I być może, dlatego w Watykanie, po ogłoszeniu ojca Pio błogosławionym, myśli się także
o celowości ogłoszenia go świętym.
ZBŁĄKANE OWCE, ZBRUKANE HABITY
78
Celebra nowoczesności
Kiedyś przedstawiciele Kościoła zajmowali się duchowym formowaniem owieczek w
obrębie własnych parafii, trudzili nawracaniem tych, którzy od wiary się oddalali, a sama
religia miała przemożny wpływ na życie całych społeczeństw. Jednakże w dobie dzisiejszych
przemian społecznych i obyczajowych, wynikających również z rozwoju środków masowego
przekazu, Kościół nie potrafił zreformować się sam na tyle, by zmodyfikować swe formy
oddziaływania i w konsekwencji ulega, a czasami i popiera panujący na postprzemysłowym
Zachodzie materializmem.
U progu trzeciego tysiąclecia Kościół Rzymskokatolicki przeżywa poważny kryzys
powołań i wiernych. Wykazuje coraz mniej umiejętności i przemawiania do serc i sumień
narodów, a coraz więcej skupia się na prezentowaniu instytucjonalnej władzy, celebrowanej
przez mass media poprzez pokazywanie podróżującego Jana Pawła II. Dzisiaj to już nie
Kościół uzależnia społeczeństwo i uwarunkowuje jego wartości, ale odwrotnie. Dobitnie
poświadcza to zawartość gazet. Coraz większa liczba kościelnych dostojników wydaje się
zainfekowana nowoczesnością i jej materialnymi pokusami: seksem, deizmem, luksusem, a
przede wszystkim – pieniądzem i interesami.
Istnieją księża – uzdrawiacze – jak Roberto Peruzzi, który z ewangelią w dłoni ulega
pokusie sławy w realizacji biblijnego „wstań i idź” i udowadniając moc słowa Bożego
dokonuje „cudu za każdym razem, kiedy ktoś z wiarą o to prosi” (ostatnim uzdrowionym był
skazany na wózek robotnik, który z woli księdza nagle odzyskał władzę w nogach).
Inny prałat – ksiądz Gianni Baget Bozzo – dzięki sutannie stał się gwiazdą mass mediów
w roli politologa i komentatora służącego władzy i władcom.
Z kolei inny biskup – Girolamo Grillo z Civitavecchia, traktując instrumentalnie pewien
domniemany cud („krwawe łzy” figurki Matki Boskiej), nie ustaje w wysiłkach, aby
przekształcić swoją diecezję w ośrodek pielgrzymkowo – biznesowy. A propos owej figurki:
statuetka miałaby zapłakać krwawymi łzami po raz pierwszy 2 lutego 1995 roku, czego
świadkiem miałaby być zaledwie pięcioletnia dziewczynka. Po sceptycznym przyjęciu tej
informacji również i sam biskup Grillo potwierdził fakt analogicznego wydarzenia i
oświadczył dziennikarzom, że figurka płakała na jego rękach. Cudowna figurka została,
zatem ustawiona w kościele w Pantano, i odpowiednio chroniona szklaną zaporą, stała się
celem setek pielgrzymów. Po tym jak Watykan dał swoje przyzwolenie na kult statuetki,
komitet obrony praw konsumenta zażądał niezwłocznego przeniesienia biskupa z powodu
instrumentalnego traktowania wydarzeń pozwalających domniemywać ich „święte i cudowne
pochodzenie”. W kwietniu 1997 roku biskup Grillo znowu był opisywany w gazetach:
podobno spoliczkował pewnego księdza – ojca Salvatore Vitiello.
Faktem jest, że historii, których bohaterami są księża – również księża zamieszani
pośrednio lub bezpośrednio w historie mające swój finał w sądzie – jest na pęczki, a zdarzają
się także i poważne sprawy karne, mające związek z przestępczością zorganizowaną.
Oczywiście owe zagubione owieczki i brudne sutanny to w istocie mniejszość w ogromnej
rzeszy duchownych, ale ta mniejszość ciągle rośnie, co stanowi niewątpliwie coraz bardziej
zaznaczającą się tendencję, a zatem obfitującą w przykłady. Niżej opisane sprawy sądowe nie
dotarły jeszcze do ostatecznej instancji, (czyli do kasacji), a więc opisywane osoby mogą być
traktowane chwilowo jako winne zarzucanych im czynów.
Aktualny „Numer dwa” w Watykanie – kardynał Angelo Sodano otarł się o dwie sprawy
sądowe, w których jednym z bohaterów był jego brat – inżynier Aleksandro. Ów
przedstawiciel wolnego zawodu wplątał się w aferę łapówkarską w Asti, w związku z czym
wszczęto śledztwo i 7 lutego 1994 roku brat kardynała został aresztowany. Jednak w lutym
1997 roku inżyniera Sodano uniewinniono, podobnie jak i pozostałych oskarżonych.
79
Dnia 3 lipca 1997 roku podczas uroczystości żałobnych po śmierci inżyniera, biskup Asti
Severino Poletto wstrząs polemikę z prokuratorem Sebastiano Sorbello. „Wszyscy wiedzą –
oświadczył prałat w swoim wystąpieniu żałobnym w obecności koncelebrującego kardynała
Sodano – że inżynier był zamieszany, jak wiele innych osób, w kilka spraw, którymi żyło
nasze miasto przez kilka ubiegłych lat – i przypominając fakt aresztowania dodał – takie
zdarzenie jest samo dla siebie komentarzem i powinno stanowić dla wszystkich przestrogę.
Przypomniałem je, ponieważ możemy wyciągnąć z niego naukę, która uczyni nas bardziej
ostrożnymi; bądźmy srodzy, ale szanując prawdę bądźmy przede wszystkim bardziej wrażliwi
na godność osób, które czasami mogą zapłacić bardzo wysoką cenę za rzeczy, które w ogóle
nie pasują do tego, jak te osoby żyją”.
Na homilię biskupa odpowiedział prokurator Sorbello przypominając, że biskup Severino
Poletto zwykł zajmować się sprawami sądowymi za każdym razem, kiedy dotyczą one
wpływowych osobistości tego miasta. Zrobił tak na przykład, w 1994 roku podczas pogrzebu
innego ważnego mieszkańca Asti – byłego przewodniczącego rady miejskiej Giovanniego
Gorii. Również wtedy biskup skrytykował wydanie politykowi chadecji zakazu opuszczania
miejsca zamieszkania. Prokurator Sorbello skorzystał też z okazji, aby przypomnieć, że brat
potężnego kardynała dostał już kiedyś wyrok skazujący, o czym w trakcie gorzkiej żałobnej
polemiki biskup zapomniał…
W roku 1986 biskup Mario Peressin z Pordenone, rocznik 1923, obejmuje diecezję w
L’Acquila. Stolica regionu Abruzze jest ostatnim etapem w jego karierze – przez lata był
dyplomatą Stolicy Apostolskiej w wielu krajach. Słynący ze zdolności w sztuce
porozumiewania się biskup Peressin jest biskupem nowoczesnym, który ma słabość do
znajdywania się w centrum zainteresowania. W 1991 roku jego inwektywy przeciwko
zwolennikom aborcji były tak gwałtowne, że rozpisywały się o nich gazety i zainteresowała
telewizja. Zachęcony echem w środkach masowego przekazu, biskup Peressin wystawił na
głównym cmentarzu miasta pomnik poświęcony dzieciom nienarodzonym. Ten
prowokacyjny i teatralny gest, którego cele były nade wszystko propagandowe, wywołał ostre
reakcje (grupy feministek na murach ogrodzenia cmentarnego wywiesiły transparenty z
dedykacją „Dla kobiet zamordowanych w wyniku potajemnych zabiegów usuwania ciąży”).
Ale wytworzony zamęt wzmógł apetyt biskupa na gwiazdorstwo – wyzwanie podjął i rozesłał
do proboszczów diecezji okólnik z żądaniem, aby nagłaśniali przypadki przerywania ciąży
opowiedziane im przez parafianki w trakcie spowiedzi. A ponieważ ciągle nie był
zadowolony, podczas kampanii wyborczych nakłaniał wiernych do oddawania głosu na partie
sprzeciwiające się aborcji. Mimo prowokacyjnego charakteru wystąpień biskupa na
postępowanie jego Stolica Apostolska patrzyła łaskawym okiem udzielając swego cichego
przyzwolenia.
Po mieście zaczęły jednak krążyć mało budujące pogłoski na temat biskupa. Mówiono o
brudnych interesach w światku budownictwa i o nierzetelności podatkowej. Późniejsza
kontrola wykazała, że faktycznie Peressin nie ujął w zeznaniu podatkowym z 1989 roku
swoich osobistych dochodów w wysokości 15 tysięcy dolarów, uzyskanych z inwestycji w
Stanach Zjednoczonych. Z faktu tego wynika, że biskup musiał zainwestować w USA około
250-300 milionów lirów. Zainteresowany odpowiedział groteskową uwagą, że chodzi
wyłącznie o plotki rozpowszechniane przez „siły tajemne i szatańskie” i – być może, aby
wydać się bardziej przekonywającym – oskarżył całe dzielnice miasta, że oddają się
demonicznym rytuałom, którym towarzyszą seksualne orgie…
I tak, oprócz awersji wielu parafian, biskup zyskał sobie dodatkowo niechęć wielu
duchownych. W lutym 1991 roku dwudziestu siedmiu proboszczów diecezji wystosowało
petycję do papieża prosząc, aby obdzielił ich „łaską nowego biskupa, który miałby nieco
wiary w Boga, trochę miłości dla bliźniego i był mniej pazerny na pieniądze” (określając go
przy tym jako osobę niepohamowaną, niemoralną i patologiczną).
80
Później zdarzyła się rzecz nieoczekiwana: stary biskup dostał zawału serca i znalazł się w
klinice Gemelli w Rzymie (w ulubionym szpitalu prałatów, prałatów tym także i papieża). W
tych okolicznościach Watykan na miejsce kontrowersyjnego biskupa wysłał „administratora
apostolskiego” – Giuseppe Di Falco, biskupa z pobliskiego Sulmona, któremu później
przydzielono pomocnika w osobie koadiutora Giuseppe Molinari.
W rejonie Abruzze również miały znaleźć swój finał oszukańcze transakcje dokonywane
przez wysokiego dostojnika z zakonu klaretianów. Pochodzący z Triestu ojciec Antonio
Leghisa, od 1967 roku do 1979 pełnił funkcję generalnego przełożonego kongregacji.
Oszustwo, którego stał się on bohaterem, zostało odkryte przypadkowo po banalnej
kradzieży, dokonanej podczas podróży koleją na trasie Mediolan – Rzym. Oto anonimowy
złodziej skradł torbę należącą do zakonnika, ale później ją porzucił. Bagaż odnalazł pewien
kolejarz i przekazał torbę policji. Wewnątrz znaleziono dokumenty potwierdzające
dokonywanie przez ojca Leghisę gigantycznego oszustwa: były to setki kwitów
wielomiliardowego przemytu pieniędzy.
Okoliczności sprawy stały się bardziej jasne w trakcie rozprawy 15 października 1997
roku w sądzie w Lecco, gdzie na ławie oskarżonych zasiadał też ojciec Emilio Boccatto,
klaretianin przez wiele lat prowadzący księgi rachunkowe kongregacji we Włoszech.
Mieszkańcy pobliskiego Galbiate oskarżali obu zakonników, że zdefraudowali ich
oszczędności, które przez lata powierzali ojcom w nadziei otrzymania odsetek wyższych niż
praktykowały to banki. W sumie chodziło o sześć miliardów lirów przekazanych z Abruzze
do rzymskiej kurii i wydatkowanych na bliżej nie określone, dokonane w imię Boga,
transakcje nieruchomościami.
W trakcie procesu ojciec Boccatto – usiłując zdjąć odpowiedzialność z władz kurii –
przyznał, że odbierał od mieszkańców Galbiate wpłaty sam, i choć działania te mu się nie
podobały, o czym wielokrotnie mówił ojcu Leghisie, niewiele mógł poradzić, gdyż musiał
być swemu przełożonemu, (czyli Leghisie) posłuszny. Obrona ojca Boccetto nie była zbyt
przekonywająca. Dowody zebrane przez ofiary oszustwa przeczyły jego słowom: zarówno w
Lecco jak i w Rzymie kierownictwo kongregacji doskonale orientowało się w szczegółach
sprawy.
W Bergamo, Bergamo kręgach kościelnych i w kręgach finansjery nazywają go
„Marcinkusem 2000”. Chodzi o biskupa Aldo Nicoli, który przez piętnaście lat pełnił funkcję
pełnomocnika episkopatu do spraw działalności gospodarczej potężnej kurii w Bergamo.
Bergamo racji swojej funkcji Nicoli był również dobrze znany wysokim hierarchom z
Watykanu. I faktycznie Nicoli ma wiele wspólnego z kowbojskim bossem z IOR: również i
on, na podobieństwo biskupa z Chicago, z jednaką swobodą posługuje się Ewangelią i
bilansami spółek, i podobnie jak Amerykanin, zajmuje się sprawami wiecznymi przez
angażowanie się w najbardziej doczesne ziemskie sprawy. Corriere della Sera pisał, że kiedy
Nicoli przejmował w kurii sprawy finansowe, diecezjalne kasy były opustoszałe z powodu
olbrzymich kosztów utrzymywania seminarium w Citta Alta. W krótkim jednak czasie
nastąpił przypływ gotówki, a kuria znalazła się w centrum dużych operacji gospodarczo –
finansowych. Najbardziej spektakularna z nich to zainwestowanie w bank Credito
Bergamasco i sukcesywne przejście pod kontrole banku Credito Lyonnais. Na jego koncie
znalazło się również utworzenie centrum kongresowego przy via Paleocapa oraz
nieskończony ciąg transakcji nieruchomościami.
To właśnie do Nicoli w 1995 roku zwróciła się Stolica Apostolska, kiedy Towarzystwo
Świętego Pawła (jedna z najbogatszych włoskich kongregacji kościelnych) przeżywała kryzys
finansowy. Majątek stowarzyszenia (nieruchomości w centrum Mediolanu, hotele, domy
wypoczynkowe, „Republika młodzieży” w Civita) wykazywał olbrzymie zadłużenie, (które
osiągnęło kwotę czterdzieści miliardów lirów na około sześćdziesiąt miliardów obrotu).
81
Ujemny wynik bilansowy spowodował dymisję księdza Pierluigi Borracco (przełożonego
towarzystwa) i ekonoma generalnego Marii Teresy Sarati.
„Zbawca” w osobie biskupa Nicoli natychmiast zabrał się do pracy. Odnowił dobre
kontakty z przyjaciółmi bankierami, (którymi byli: Cesare Zonca – prezes Credito
Bergamasco, Andrea Gibellini – ówczesny dyrektor generalny Banca Popolare di Bergamo,
pracujący później w IOR), z przedsiębiorcami (rodziną Radici) i z kontrowersyjnym
finansistą Ernesto Preatoni, (z którym w 1992 roku Nicoli, według pogłosek, miał zrobić kilka
interesów o wartości dziesiątków miliardów lirów). Pięć miesięcy po objęciu tego ważnego
stanowiska „Marcinkus 2000” – oskarżony o oszustwo – stanął przed sądem wraz z innymi
członkami kierownictwa katolickiego dziennika L’Eco di Bergamo.
Oczekując na proces, biskup Nicoli kontynuuje swoje eucharystyczne interesy, w tym
również poprzez spółkę Ivet (z kapitałem założycielskim 1 350 milionów lirów), której jest
prezesem, a główną jej działalnością pozostaje organizacja pielgrzymek do Lourdes i innych
miejsc świętych na całym świecie.
„Pojechał z misją do Europy Wschodniej” albo „zachorował i jest na zwolnieniu” –
tajemnica otaczająca Bolesława Krawczyca, robiącego karierę polskiego dostojnika, jest
nieprzenikniona. Zaledwie czterdziestoletni Krawczyc nie jest jednym z wielu księży, należy
do tej wąskiej grupy zakonników, którzy mają wstęp na uroczystości celebrowane przez
papieża. Ponadto kieruje sekretariatem Kongregacji do spraw Praktyki Wiary, na której czele
stoi chilijski kardynał Giorgio Arturo Medina. Oprócz tego odpowiedzialny jest za
utrzymanie kontaktów z włoskim Czerwonym Krzyżem. I wszystko to znalazło się w
zagrożeniu, gdy 30 października 1995 roku odebrał Krawczyc prokuratorski zakaz
opuszczania miejsca zamieszkania. Rzymska prokuratura zastosowała ten środek w związku z
handlem samochodami, które były nielegalnie wywożone, a potem z zarobkiem
sprz4edawane w Polsce. Sądowe perypetie spowodowały znikniecie zakonnika.
Jak wiele innych zdarzeń dziejących się wewnątrz watykańskich murów, również i ta
sprawa otoczona jest tajemnicą. Rzecznik Joaquin Navarro Valls ograniczył się do
zdementowania faktu, że wobec Krawczyca wydano nakaz aresztowania, a zatem i brak
powodu do ukrywania się. Nie pozostaje, więc nic innego, jak tylko uwierzyć pogłoskom
krążącym po Watykanie, według których Krawczyc, po przesłuchaniu w prokuraturze (w
lipcu 1995 roku), po prostu się zapodział, wracając do… „życia prywatnego” z pewną kobietą
w mieszkaniu wynajętym od kardynała Andrzeja Marii Deskura (przyjaciela Jana Pawła II).
W Watykanie zakłopotanie jest bardziej niż wyczuwalne. I aby pomniejszyć znaczenie
osoby zakonnika w oczekiwaniu na rozwój sytuacji w sądzie, Stolica Apostolska daje do
zrozumienia, że przysługujący Krawczycowi tytuł „monsignore” został mu nadany
tymczasowo, jako że był związany z pełnioną funkcją papieskiego mistrza ceremonii.
Rzym, 16 listopada 1994 roku. W auli – bunkrze wiezienia w Rebibbia w ramach procesu
przeciwko regionalnemu deputowanemu z chadecji Enzo Culicchia, oskarżonemu o
powiązania z mafią, składa zeznania skruszony mafioso Vincenzo Calcara. Dawniejszy
„członek honoru” z „rodziny” z Castelvetrano opowiada teraz o zaistniałym przed trzynastu
laty epizodzie prania brudnych pieniędzy. W sprawę zamieszani są politycy i wysocy prałaci,
a wśród nich prezes IOR biskup Paul Marcinkus. Wyprana, pochodząca z napadów, okupów i
handlu narkotykami – podana przez bandytę – kwota jest przeogromna, równa około 10
miliardom ówczesnych lirów.
Pieniądze, wszystkie w dziesięciotysięcznych banknotach – zeznawał Calcara – zostały
zabrane z mieszkania bossa Francesco Messiny Denaro (adwokata, szefa grupy mafijnej z
Campobello di Mazara) i ułożone w dwóch walizkach. Walizki te załadowano w
Castelvetrano do dwóch samochodów, które miały bezpośrednio pojechać na lotnisko
Fiumicino.
82
Skruszony przestępca uściślił, że w samochodzie, który wyjechał z Sycylii, znajdowało się
kilku ważnych mafiosów, a wraz z nimi był burmistrz z Castelvetrano Antonio Vaccarino,
były chadek i deputowany Enzo Culicchia, regionalny deputowany socjalista Enzo Leone
(kilka lat później aresztowany za łapówki) oraz pozostający na usługach Cosa nostra kapitan
karabinierów.
Kiedy przyjechaliśmy na Fiumicino – kontynuował bandyta – czekały na nas już trzy
samochody ciemnego koloru i w jednym z nich był Marcinkus z jakimś innym kardynałem.
Po załadowaniu walizek do samochodu, gdzie siedzieli prałaci, wszyscy pojechaliśmy na via
Cassia do Rzymu, gdzie znajdowała się kancelaria notariusza Alfano.
Fakty opowiedziane przez Calcara znajdują potwierdzenie w zeznaniach składanych przez
innego, także skruszonego a bardziej znanego, mafiosa Rosario Spatolę, który parę lat
wcześniej opowiadał ówczesnemu prokuratorowi z Masali Paolowi Borsellino o handlarzu
narkotyków, który przechwalał się, że ma układy z Marcinkusem. Ten sam Calcara
zafundował późniejszemu sędziemu Paolo Borsellino dokładny przekrój sieci organizacji
mafijnych w zachodniej części Sycylii.
Na rewelacje Calcary replikował kardynał Rosalio Castillo Lara, niegdysiejszy szef IOR, a
później kierujący papieską komisją do spraw watykańskich.
Oskarżenia te są całkowicie bezzasadne, bowiem znając osobiście arcybiskupa Marcinkusa
jestem pewien, że nie przyjąłby żadnych podejrzanych kwot, tym bardziej od nieznanych mu
osób – oświadcza kategorycznie oburzony kardynał Rosalio Lara. Jestem też przekonany, że z
przebywającego od lat w Stanach Zjednoczonych arcybiskupa Marcinkusa ktoś chce zrobić
kozła ofiarnego, aby skryć już nie wiem, jakie zbrodnie, wyjawiane przez mafiosów, co do
których wiarygodności, jak wiadomo, należy zachować zdecydowanie ostrożną postawę…
Torrechiara (Parma), 31 grudnia 1995 roku. Po udzieleniu rozgrzeszenia parafiankom
pragnącym przystąpić do ostatniej w roku komunii w poczuciu obmycia z grzechów, w
klasztornej kaplicy Świętej Marii Panny dwóch policjantów podeszło do księdza Franco
Mondellini i dokonało aresztowania. Jak na ironie kościółek nosił wezwanie Świętej Marii od
Śniegów, a aresztowanie nastąpiło w związku z międzynarodowym handlem „śniegiem”,
czyli kokainą.
Pochodzący z Parabiago ksiądz spędzał czas zajmując się nie tylko eucharystią. Oznaczone
jego nazwiskiem akta spraw leżą w sądach w Locri i w Reggio Calabria, a także w Avezzano
(Abruzzo) i w Acquapendente (Lazio). Karierę duchownego znaczyły nie tylko ceremonie i
nabożeństwa kościelne. Odprawianie mszy przeplatało się z lotniczymi podróżami
odbywanymi pomiędzy kalabryjskimi spelunami i kolumbijskimi narcos, a także łapówkami,
ucieczkami, a nawet ukrywaniem się.
Na lotnisku w Santa Fe (Kolumbia) w 1991 roku dwaj agenci zażądali, aby ksiądz Franco
otworzył torbę podróżną. Zakonnik podniósł krucyfiks, ale to nie odwiodło funkcjonariuszy
od dokonania kontroli. W bagażu zakonnika znajdowała się drewniana figurka, która
wydawała się nadmiernie ciężka: faktycznie, wewnątrz ukryte były cztery kilogramy kokainy
warte ponad dwa miliardy lirów. Aby nie ryzykować zbyt długiego pobytu w cieszących się
złą sławą kolumbijskich więzieniach nie tylko otworzył książkę do nabożeństwa, ale też
wyznał śledczym, że pozostawał na usługach kalabryjskich grup przestępczych. Podając
nazwiska małych i dużych bossów wymienił nazwisko swojego kolumbijskiego kontaktu:
Antonio Julio Jimenez.
Jak to się stało, że ksiądz z Parabiago znalazł się na usługach kalabryjskich mafii? W
latach siedemdziesiątych ksiądz Mondellini został skierowany do pracy w parafii Brancaleone
(Licride) i tam właśnie rozpoczął podwójne życie – z Ewangelią i handlem narkotykami. A
kiedy jego nazwisko znalazło się na nakazie aresztowania tymczasowego, podpisanego przez
prokuratora z okręgowej dyrekcji walki z mafią, szybko zmienił styl życia. Dzięki sutannie
ksiądz Franco mógł skrywać się w monastyrach i klasztorach, gdzie obecność gości nieczęsto
83
zgłaszana jest policji. Czasami księdzu przemytnikowi przypominało się inne jego hobby
polegające na tym, że za dziesiątki milionów, powołując się na znajomości z papieżem,
obiecywał uzyskanie tytułów kościelnych i herbów szlacheckich. Oszustwo takie udawało się
w Avezzano, a także – tuz przed drugim aresztowaniem – i w Torrechiara.
Po głośnym aresztowaniu księdza Mondelliniego, ksiądz Cipriano Carini, kierujący
opactwem Santa Maria della Neve, opowie dziennikarzom, że ksiądz „potrzebował
odpoczynku fizycznego i psychicznego, ponieważ przeszedł atak serca”. Biskup z Viterbo
także się za nim wstawił. A ksiądz Franco? Po prostu powie, że aresztowanie w Kolumbii
nastąpiło w wyniku pomyłki polegającej na zwykłej zamianie walizek.
Ponad osiemdziesięcioletni biskup Simeone Duca wydaje się być żywym wcieleniem
zasady: „błądzić jest rzeczą ludzką, ale tkwić w błędzie jest rzeczą diabelską”. Na szpalty
gazet, gdzie opisywane są jego perypetie sądowe, trafił już w 1983 roku, kiedy to został
aresztowany i oskarżony w skandalu z wydobyciem nafty, a z wiezienia wyszedł po
wpłaceniu grzywny w wysokości miliarda lirów. Żywotny prałat z Zary, pełniący kiedyś
funkcję sekretarza papieskich archiwów, uległ z czasem ponownej pokusie. I to jakiej? Praniu
brudnych pieniędzy pochodzących z porwań dokonanych przez kalabryjskie grupy
przestępcze. A przy okazji wplątał się jeszcze w aferę z fałszywymi pieniędzmi. Opowiadał o
tym skruszony mafioso Severio Morabito (były boss jednego z kalabryjskich ugrupowań).
W postępowaniu karnym, w którym zarzuty powiązania z mafią postawiono 165 osobom, o
biskupie Duca mówi się, ze na podstawie podsłuchu telefonicznego i zdjęć ustalono jego
ścisłe związki z Ferraro Giovanni. Osoba biskupa – jak zauważył prokurator – wywoływała
niepokój nie tylko z powodu swoich ścisłych kontaktów z bossami przestępczych organizacji,
ale też i dlatego, że nazwisko jego pojawiło się w trakcie postępowania w sprawie handlu
narkotykami, kiedy to zachodziło podejrzenie, czy nie jest to ta sama osoba, której
dostarczona została spora partia czystej morfiny.
O Simeone Duca była mowa także w wyroku wydanym przez sąd 2 grudnia 1990 roku po
procesie „Operacja Kwiat Lotosu”, która doprowadziła do aresztowania handlarza
narkotyków Santo Pasquale Morabito. W połowie lat osiemdziesiątych pochodzący z Bova
Marina Morabito zakotwiczył w Mediolanie, gdzie oprócz wsparcia ze strony środowiska
handlowo – wojskowego mógł liczyć także na pomoc wpływowych, a przede wszystkim
pożytecznych przyjaciół: ordynatora dużego szpitala w Mediolanie, pewnego dostojnika
kościelnego, a nawet dwóch policjantów. Co do prałata, przyjaciela Morabito, to okazało się,
że był nim właściciel willi wartej miliard lirów i obligacji państwowych na cztery miliardy –
biskup Simeone Duca.
Nazwisko biskupa Duca pojawia się również w postępowaniu sądowym znanym pod
nazwą „Operacja Caravaggiio”. Sprawa ta dotyczyła handlu na wielką skalę fałszywymi
banknotami. Epicentrum tejże działalności znajdowało się we Florencji, ale ośrodki
znajdywały się także w Neapolu i w Kalabrii. W październiku 1996 roku prokuratura we
Florencji wydała wiele nakazów aresztowania i aż 130 zakazów oddalania się z miejsca
zamieszkania. Bohaterem sprawy był młody inżynier Stefano Labanti, który wykorzystując
najnowsze techniki laserowe oraz fotokopiowania, zdolny był produkować fałszywe bilety
tramwajowe, karty bankomatowe, paszporty, karty kredytowe i znaczki skarbowe, a przede
wszystkim – umiał przerabiać banknoty jednodolarowe na studolarowe. I to właśnie on
umożliwił śledczym zlokalizowanie jego licznych wspólników. Wśród nich znajdował się
Lorenzo Fallani, z którego tajnej drukarni wychodziło fałszywek na około 300 miliardów
rocznie, przy czym – według Labantiego – Fallani w przeszłości pracował jako sekretarz
osobisty biskupa Duca.
Prałat – oświadczył adwokat jednego z oskarżonych – spełniał funkcję kuriera: odbierał
fałszywe pieniądze we Florencji, by później przekazać je bossom z przestępczej organizacji
84
la’ndragheta w Kalifornii. Tamci z kolei odsprzedawali fałszywki za czterdzieści procent ich
wartości.
W innej sprawie sądowej nazwisko biskupa Duca pojawia się w związku z kontaktami
duchownego z szefostwem organizacji la’ndragheta. W roku 1983 Rocco Lo Presti,
kalabryjczyk skazany w Turynie za zabójstwo i porwanie, zwrócił się do biskupa o ułatwienie
postępowania kasacyjnego. W zamian za 30 milionów lirów prałat wyraził gotowość
wstawienia się u sędziego sądu kasacyjnego Udo Dinacci. Owa „interesowność” kosztowała
prałata wszczęcie postępowania karnego, w wyniku, którego Dinacci został uwolniony od
zarzutów, ale biskup Duca został skazany na dziewięć miesięcy więzienia za łapówkę. W
październiku 1984 roku, w trakcie procesu apelacyjnego, biskup potwierdził, że zainkasował
30 milionów od Lo Presti, ale bronił się twierdząc, że przyjął te pieniądze, aby następnie
przeznaczyć je na dobre uczynki. Było to dosyć surrealistyczne usprawiedliwienie, ale sąd
apelacyjny uznał jednak tę okoliczność za prawdopodobną i biskupa uniewinnił.
xxx
Wierni zapewniają, że nigdy nie widzieli, by w kościele Świętej Agnieszki w Nowym
Jorku (przy Czterdziestej Trzeciej Alei) ksiądz, Lorenzo Zorza odprawiał niedzielna mszę.
Ale wszyscy zgodnie opisują go jako proboszcza sympatycznego i uczynnego. Dla żebraków
okupujących chodnik przed kościołem ksiądz Zorza z jego hojnością jest prawie świętym.
W celu szerzenia chrześcijańskiego miłosierdzia proboszcz założył spółkę Family Trading
Inc. Z siedzibą w jednym z budynków przy Piątej Alei. To właśnie tam nadchodzą przesłane z
Kalabrii olbrzymie paczki z odzieżą – przeznaczone dla biednych z parafii. Zresztą father
Lorenzo nie jest jakimś przeciętnym księdzem. Jest grubą rybą w hierarchii Stolicy
Apostolskiej, gdyż pełni funkcję nuncjusza apostolskiego, a więc ambasadora Watykanu przy
ONZ. Ma amerykańskie obywatelstwo i paszport dyplomatyczny, co daje mu dużą swobodę
we wszelkich jego podróżach.
5 lutego 1988 roku w Mediolanie brygada operacyjna do walki z narkotykami dokonuje
konfiskaty pięciu kilogramów kokainy zapakowanych w torebki znanej marki brazylijskiej
kawy. W trakcie śledztwa policja odkryła istnienie siatki handlu narkotykami i kradzionymi
dziełami sztuki. Uczestniczą w niej włoskie grupy przestępcze współpracujące z grupami
amerykańskimi. W tym wszystkim przewija się nazwisko księdza Lorenzo Zorzy –
zamieszanego zarówno w handel narkotykami jak i w paserstwo dzieł sztuki.
28 marca 1988 roku prokuratura rzymska wystawia przeciwko prałatowi międzynarodowy
list gończy zarządzając, aby o powyższym środku „zostały zawiadomione wszystkie punkty
graniczne i żeby przekazany został również poza granice państwa włoskiego”. Identyczny
środek – także w związku z przemytem skradzionych dzieł sztuki – został zastosowany przez
prokuratora federalnego z Nowego Jorku, Rudolpha Giulianiego. Dwa dni po rozesłaniu
nakazu aresztowania, 30 marca, obecność watykańskiego nuncjusza apostolskiego –
oskarżonego o powiązania z mafią, o handel narkotykami i o handel dziełami sztuki – została
zgłoszona przez międzynarodowe lotnisko w Ciampino: oczekiwał na lot do Nowego Jorku.
Ale ksiądz Zorza do tego samolotu nie wsiadł, lecz po prostu – znikł. W kilka dni później, 7
kwietnia, funkcjonariusze policji skarbowej zlokalizowali go w małej willi w Montecalvo di
Pianoro (w pobliżu Bolonii) i dokonali aresztowania. Postawiono mu zarzut współudziału w
prowadzonym przez mafię przestępczym procederze handlu skradzionymi dziełami sztuki i
handlu narkotykami. A ponieważ ksiądz Zorza był obywatelem amerykańskim, w ramach
ekstradycji został odesłany do USA.
Domek, w którym skrył się ksiądz Zorza, był własnością Adrii Gialdini i jej męża, Vittorio
Santunione. Kobieta jest znaną na całym świecie konserwatorką dzieł sztuki, a jej mąż
sławnym malarzem. Obydwoje zostali oskarżeni o pomoc w ukrywaniu osoby poszukiwanej i
85
aresztowani. Później od zarzutów ich uniewinniono. Adwokat kobiety – mecenas Gianfranco
Bordoni z Bolonii napisze, że Adria Gialdini „wielokrotnie zaznaczyła w trakcie
przesłuchania, że poznała księdza Zorzę kilka lat wcześniej, w trakcie kilkumiesięcznego
pobytu w USA. Ksiądz Zorza, który był wtedy członkiem delegacji watykańskiej przy ONZ,
wykazał się wielką uprzejmością towarzysząc pani Adria w zwiedzaniu galerii i muzeów.
Chodziło, zatem o znajomość zawartą w najczystszych okolicznościach, a sama osoba
wydawała się nadzwyczaj godna zaufania…
W trakcie procesu wyszła na jaw wieloletnia przestępcza działalność księdza. Na przykład
fakt, że miał on swój udział w zniknięciu, a później w odnalezieniu obrazu Tycjana Śmierć
Świętego Piotra Męczennika (arcydzieło nieocenionej wartości, które od momentu wybuchu
w 1867 roku austriackiej bomby w kościele Świętego Piotra i Pawła w Wenecji, gdzie obraz
przechowywano – uznawane było za zniszczone). Ustalono także, że w 1982 roku sąd
amerykański uznał go winnym przemytu skradzionych we Włoszech dzieł sztuki. Wówczas to
znaleziono w jego bagażu na nowojorskim lotnisku dwa obrazy olejne z XVI wieku (wartości
200 milionów lirów) niepewnego pochodzenia. Prokuratura oskarżyła go o zainkasowanie
ośmiu tysięcy dolarów za przemycenie obu obrazów, a sąd skazał go na trzy lata więzienia (w
zawieszeniu). Włoski sąd stwierdził ponadto, że w innych okolicznościach, w Rzymie,
zabezpieczono u niego 74 tysiące dolarów w banknotach autentycznych, ale przerobionych
(pierwotnie jednodolarowe były przerabiane na banknoty studolarowe). Takimi banknotami
amerykańska Cosa nostra pokrywała różnicę w trakcie wymiany kokainy na dostarczaną
przez Włochów kokainę.
We Włoszech nazwisko księdza Zorzy pojawiło się już wcześniej w związku ze sprawą
banku Ambrosiano i śmiercią Roberto Calviego. I rzeczywiście, 18 czerwca 1982 roku, syn
zmarłego bankiera – Carlo, opowiedział mediolańskim prokuratorom o dziwnych osobach –
przyjaciołach Francesco Paziency – kręcących się wokół jego ojca.
Pazienza – mówił Carlo Calvi – powiedział mi, że bardzo ambitny biskup Luigi Cheli był
jego dobrym przyjacielem i że aspirował do stanowiska zajmowanego przez Marcinkusa. W
tym czasie nie było go w Stanach Zjednoczonych i powiedział mi, żebym poszedł do
pewnego mieszkania w Nowym Jorku, gdzie przebywał ojciec Zorza. Przy drugim spotkaniu,
to właśnie ojciec Zorza towarzyszył Carlowi, kiedy ten udał się do biskupa.
Cheli powiedział mi to – opowiadał dalej syn bankiera – co już wcześniej telefonicznie
przekazał mi Marcinkus: miałem powiedzieć mojemu ojcu w areszcie, żeby był cicho, żeby
nie zdradzał żadnych tajemnic i żeby ciągle wierzył w Opatrzność… Wydaje mi się celowe
zaznaczyć, że od śmierci ojca do dzisiaj, kontaktowało się z nami oferując bliżej nieokreśloną
pomoc i wsparcie, wielu przyjaciół Pazienzy, a wśród nich niejaki Alfonso Bove z Nowego
Jorku, niejaki ojciec Zorza, duchowny mieszkający w Nowym Jorku, niejaki Sciubba,
wykładowca z uniwersytetu katolickiego w Waszyngtonie i niejaki Alvaro Giardili…
Również Clara Canetti (wdowa po Roberto Calvi) wymieniła nazwisko księdza Zorzy
mówiąc o wysokich prałatach działających na terytorium USA.
Na przełomie lipca i sierpnia mój syn – opowiada wdowa – miał telefon od biskupa
Scarbaro, prałata mieszkającego w Waszyngtonie i – o ile wiem – pełniącego funkcję
kontrolną nad zachowaniem innych wysokich prałatów przebywających za granicą. Scarbaro,
zaprosił go do siebie, ponieważ pragnął mu osobiście złożyć kondolencje. Spotkanie to
polegało głównie na całym ciągu mniej lub bardziej ważnych stwierdzeń i uwag, zupełnie w
stylu języka jezuitów pełniących czołowe funkcje w watykańskim świecie polityki. Między
innymi Scarbaro powiedział mojemu synowi, że Kościół daje priorytet problemom wolności
narodów nad ich potrzebami materialnymi, jak głód na świecie. Robił też aluzje do faktu, że
mój mąż zapłacił swoja cenę i wyraził uwagę, że inni też podobnie zapłacą…
W jakiś czas po śmierci mojego męża – kontynuuje Canetti – przyjechał do mnie
wykładający na uniwersytecie w Nowym Jorku profesor Costa, który zasiada w zarządzie
86
banku Ambrosiano, w którym pracuje mój syn. Profesor Costa przyprowadził ze sobą
niejakiego ojca Zorzę, włoskiego duchownego, który pełnił jakąś funkcję w ONZ, ale którą
stracił w wyniku jakichś perypetii sądowych związanych z kradzieżą dzieł sztuki. Zorza
został przedstawiony mojemu synowi przez Piazenzę, który był także przyjacielem profesora
Costy. Wtedy właśnie Zorza powiedział mi, ale tak żeby nie słyszeli tego mój syn i moja
córka, że Piazenza kazał mu przekazać mi, że on sam nie miał nic wspólnego z tą straszną
sprawą…
Jak powstał układ pomiędzy rodziną Calvich i księdzem Zorzą? Już w połowie lat
osiemdziesiątych wyjdzie na jaw, że sędzia Giovanni Falcone, który zajmował się aktywnie
powiązaniami miedzy przedstawicielami sycylijskiej mafii i Cosa nostra, otrzymał od swoich
amerykańskich kolegów akta, w których to Pazienza wskazywał na związki pomiędzy sporą
niezależnością finansową księdza Zorzy a znajomością i kontaktami Zorzy z Vicentem
Restivo, zamieszanym w pranie brudnych pieniędzy należących do wpływowej familii
Bonnano. W mieszkaniu Pazienzy prokuratorzy znajdą nagranie rozmowy telefonicznej
pomiędzy Maurizio Mazzottą (sekretarzem aferzysty) i księdzem Zorzą, w której wyraźnie
była mowa o handlu skradzionymi dziełami sztuki. Ale co więcej – w aktach podano, że część
pieniędzy banku Ambrosiano podlegało kontroli ze strony księdza Zorzy. Chodziło o kwoty
przekazywane miedzy bankami mającymi siedzibę w rajach podatkowych w Panamie (gdzie
trio Calvi – Sindona – Marcinkus posiadało spółki powiernicze i banki) oraz w Brazylii. Po
krachu – dane zawarte w dokumentach Ambrosiano będą wyznaczać ślady przelewów na
ogromne kwoty, które przekazywano w okresie od 1980 do 1982 roku, do co najmniej trzech
banków z San Paolo w Brazylii: do Banco do Comercio e Industria (około 106 milionów
dolarów), wreszcie do Banco Real (560 milionów dolarów). A to właśnie San Paulo jest
miastem, gdzie w przyszłości ksiądz Zorza będzie chciał osiąść na stałe.
Charyzma pieniądza
Duchownym będącym symbolem najbardziej niepohamowanego powołania do interesów
jest znany ksiądz Luigi Maria Verze. Ów ksiądz manager jest autorem profetycznej książki
noszącej tytuł Il carisma del denaro (Charyzma pieniądza), w której ksiądz Verze doszedł
wręcz do konkluzji, że nie ma sprzeczności pomiędzy Bogiem i pieniądzem.
Biografia bezwzględnego w interesach księdza managera doskonale charakteryzuje jego
osobowość. Już w 1964 roku ksiądz Verze otrzymał od mediolańskiej kurii „upomnienie”, w
którym mu – zabroniono odprawiania mszy świętej. Powody tak poważnej sankcji nie są
znane, ale zapewne nie były budujące. Faktem jest natomiast, że po owym „upomnieniu”,
pochodzący z Werony ksiądz (urodzony w Illasi w 1920 roku) zdjął habit, założył
najbanalniejszy strój biznesmena i zaczął czynić w interesach swoje „cuda”, których efektem
– po kilku latach – były narodziny prawdziwego gospodarczego imperium.
Pierwszy biznesowy wyczyn księdza Verze wiązał się z połacią działek gruntu
przeznaczonego na organizację terenów zielonych, a położonego w okolicy lotniska Forlani i
przylegającego do cytadeli „Milano 2” wznoszonej, przez Silvio Berlusconiego (budowę
realizowano za pośrednictwem podstawionej firmy, a finansowana była z tajemniczych źródeł
pochodzących ze Szwajcarii). Oto ksiądz manager zamierzał zbudować na tym gruncie szpital
San Raffaele. Ale, za jakie pieniądze? Nie wiadomo.
Nie dostaliśmy żadnych spadków, ani też nie było ukrytych źródeł finansowania. Były
tylko pożyczki i darowizny, jak np. 25 tysięcy metrów kwadratowych gruntu otrzymanego
nieodpłatnie od hrabiego Bonzi w 1960 roku. Reszta pochodzi z banków – stwierdzi wiele lat
później ksiądz manager w wywiadzie dla tygodnika Panorama.
87
Ale dziennikarz Giovanni Ruggeri jest bardziej zorientowany i precyzyjny, kiedy w swojej
książce podaje, że hrabia Bonzi działkę o powierzchni 46 tysięcy metrów kwadratowych
sprzedał w 1966 roku tajemniczemu ośrodkowi opieki szpitalnej Monte Tabor, działającemu
pod kierownictwem księdza Luigi Maria Verze, a rok później burmistrz z Segrate wydał
pozwolenie na wzniesienie tam prywatnego ośrodka geriatrycznego „Szpital San Raffaele”.
Zdaniem dziennikarza, zarówno klinika jak i jej pomysłodawca okazują się mieć związek z
budową „Milano 2” i z jego przedsiębiorczym (i ukrytym) budowniczym Berlusconim.
Wybucha skandal nad skandale spowodowany nadużyciami, nieprawidłowościami, a przede
wszystkim powiązaniami politycznymi.
A zatem, odmiennie od tego, co stwierdził ksiądz manager, grunty i pozwolenie na
budowę znalazły się w jego gestii dopiero w 1967 roku (kamień węgielny pod budowę
kompleksu szpitalnego położono 24 października 1969 roku), działka okazała się prawie
dwukrotnie większa, no i wcale nie chodziło o darowiznę. Co do pożyczek, to chodziło być
może o 600 milionów lirów (z 2,156 miliarda wnioskowanych), które ksiądz Verze otrzymał
od państwa dzięki wpływowym przyjaciołom z Chrześcijańskiej Demokracji. I faktycznie, ich
wsparcie okazało się dla księdza managera decydujące, gdy 15 kwietnia 1971 roku ówczesny
– chadecki – premier Emilio Colombo uznał istnienie osobowości prawnej placówki, która
rok wcześniej przyjęła nazwę fundacji religijnej Ośrodka San Romanello del Monte Tabor.
Rządowy akt pozwolił także księdzu – biznesmenowi korzystać również z dostępu do
funduszów regionalnego programu leczenia szpitalnego, ale postanowienie to regionalny
asesor do spraw opieki zdrowotnej Vittorio Rivolta (chadek) uznał za nieprawne, gdyż klinika
księdza Luigiego jako placówka prywatna nie może uczestniczyć w regionalnym programie
podziału środków rządowych.
Pomiędzy księdzem Verze i regionalnym asesorem rozpoczął się długi okres upartych
sporów. Ksiądz pozostający w dobrych stosunkach również i z socjalistami (burmistrzem
Renato Turri z Segrate oraz Aldo Aniasi z Mediolanu, a także i samym bossem włoskiej partii
socjalistycznej – mediolańczykiem Bettino Craxi) nie zaniedbał niczego, co mogłoby zjednać
asesora Rivoltę. Najpierw były naciski administracyjne, potem groźby, a w końcu także i
próba przekupstwa. Ksiądz Verze pisał do Rivolty we wrześniu 1971 roku, że rozpoczęte w
1969 roku prace budowlane zostały wkrótce wstrzymane „z powodu przerwania środków
finansowania, które państwo w swoim czasie zobowiązało się dostarczyć, a potem scedowało
na władze regionalne… Jeżeli pozycja ta nie zostanie wpisana na listę lombardzkich szpitali,
które winny być finansowane ze źródeł publicznych zgodnie z zapisami obowiązującej
ustawy, pierwsza część szpitala San Raffaele pozostanie piękną, ale nieukończoną budowlą,
zupełnie nieprzydatna dla celów szpitalnych”. W listopadzie 1973 roku ksiądz wystosował
nowe pismo do asesora. Jego ton był już odmienny: „Ponieważ wiem, bo mam tego dowody,
że nasze dzieło jest dziełem upragnionym przez Boga i że to Bóg nie pozwala nam się
poddać, radzę panu więcej nie przeszkadzać”. Później nastąpiła próba przekupstwa –
asesorowi obiecano łapówkę w wysokości 5% dotacji – ale rzecz skończyła się sprawą
sądową, w wyniku, której ksiądz Verze otrzymał w pierwszej instancji wyrok skazujący.
W końcu księdzu managerowi – dzięki potężnemu wsparciu polityków z Rzymu – udało
się pokonać przeszkody. Dnia 25 lipca 1972 roku chadeccy ministrowie Athos Valcecchi
(zdrowie) i Oscar Luigi Scalfaro (oświata) stosownym postanowieniem uznali klinikę San
Raffaele za „placówkę szpitalno – medyczną o charakterze naukowym”, co umożliwiało
księdzu Verze dostęp do państwowych funduszy i przywilejów, a władze regionalne
pozbawiło kompetencji do zajmowania się jego ośrodkiem.
Dzięki wspólnej protekcji polityków z prawej i lewej strony ksiądz Verze razem z
przyjacielem Berlusconim zdołali nawet uzyskać zmianie kierunku ruchu na pobliskim
lotnisku, aby starty i lądowanie nie zakłócały spokoju pacjentów szpitala oraz mieszkańców
luksusowego okrąglaka Milano 2. Po długiej i skomplikowanej procedurze, która miała także
88
swoje epizody sądowe, kierunki ruchu samolotów zostały zmienione, a Berlusconi mógł
podnieść cenę budowanych przez siebie mieszkań z 130 do 280 tysięcy lirów za metr
kwadratowy.
W latach siedemdziesiątych biznesowe wyczyny księdza były stałą pozycja gazetowych
kronik sądowych w lokalnych brukowcach. Ale nic nie zdołało zatrzymać „upragnionej przez
Boga Kliniki’, której funkcje jej twórca określał jako „szpital przede wszystkim dla lekarza,
nawet bardziej dla lekarza niż dla chorego, aby lekarz mógł realizować się jako mistrz i
profesjonalista w tej świętej sztuce… A chorego szpital San Raffaele przyjmuje i traktuje jako
jednostkę biologiczno – psychiczno – duchową, która, przez fakt choroby, nabyła prawo do0
najlepszego i indywidualnego leczenia… Zaś przez pojęcie >>jednostki biologiczno –
psychologiczno – duchowej<< należy rozumieć, że szpital musi widzieć w chorym pewną
organiczną jedność – złożoną ze strony fizycznej, z wartości psychiczno – intelektualnych i z
wiecznej ponad wszystko duszy – która to całość dotknięta została nową patologiczna
sytuacją… Walka przeciw chorobie jest wręcz starciem człowieka z człowiekiem…”.
Pod koniec 1990 roku, w ramach wymyślonego przez Berlusconiego projektu budowy (na
Sardynii) spekulacyjnego kompleksu „Olbia 2 Costa Turchese”, zaprojektowano wielka
klinikę, która – usytuowana na obrzeżach osiedla – miała składać się z kilku pokaźnych
budynków. Dziennik La Nuoba Sardegna wysunął hipotezę, że teren pod klinikę mógł być
szczodrym upominkiem firmy Fininvest dla księdza Verze.
W tę sprawę zaangażowałem się osobiście – oświadczył wtedy burmistrz Olbia Giampiero
Scanu. Wyjaśniam też, że nie chodzi o jakąś klinikę dla super – vipów, ani o rodzaj beauty
farm, jak zresztą to ktoś już sugerował, ale o szpital dla wszystkich z pięciuset łóżkami, z
wyposażeniem sportowym i z centrum kongresowym. I taki jest potrzebny: jeżeli komuś coś
się stanie, dzisiaj trzeba go wieść do Sassari lub Cagliari. Jednak projekt „Olbia 2” z przyległą
superkliniką nie wypalił z powodu oporu sił politycznych i ruchów ekologicznych,
zaniepokojonych tym, że budowlany harmider zakłuci życie na wybrzeżach tego regionu.
Kilka lat później, 24 października 1996 roku, ksiądz – biznesmen w wywiadzie do
należącego do Berlusconiego tygodnika Panorama zatytułowanym „Leczę Was, jak tego chce
Bóg”, przypuszcza atak na prokuratorów (a więc tych, którzy zwalczali mafię, korupcję i
aferzystów): „Sądzę, że sprawiedliwość prezentowana przez niektórych prokuratorów już nią
nie jest, ale raczej staje się prawna szykaną, arogancją, prywatą…”. A następnie wypowiada
się na korzyść pokrzywdzonego i zmuszonego do ukrywania się Bettino Craxiego:
„Niezależnie od jego problemów z sądami, ciągle jestem jego przyjacielem. A nawet coraz
większym przyjacielem…”.
Obiekt, który przez wielu usłużnych dziennikarzy został uznany jako szpital wzorcowy lub
wręcz wzór do naśladowania na skalę krajową, w styczniu 1998 roku znowu będzie
przedmiotem prokuratorskiego śledztwa. W wyniku pożaru, który tam wybuchł, stracił życie
jeden z pracowników kliniki.
Przedmiotem działalności przedsiębiorstwa Ośrodek San Raffaele del Monte Tabor, (który
wpisano do rejestru, dla poszerzenia korzyści i przywilejów, pod hasłem Dział specjalny:
przedsiębiorstwa rolne) jest realizacja programu, złożonego z mieszaniny górnolotnych haseł
chrześcijańskiego miłosierdzia i nieskrywanych aspiracji finansowych. Bowiem – jak to
wynika z dokumentu – „celem fundacji jest sprowadzenie założeń i praktyki leczenia do
zastosowania ducha ewangelicznego przykazania >>Uzdrawiajcie chorych<< (Mateusz X,8)
drogą inspiracji i podejmowania wszelkich inicjatyw, zarówno kościelnych jak i laickich,
celem spopularyzowania nowego chrześcijańskiego konceptu opieki zdrowotnej… zgodnie z
ideą założyciela księdza profesora Luigi M. Verze”. Dlatego też – czytamy dalej – „fundacja
może prowadzić, zarówno we Włoszech, jak i za granicą, wszelkie działania uznane za
niezbędne, p[potrzebne – lub w każdym razie uznane za wskazane – do osiągnięcia celów
fundacji, a także wszelka działalność gospodarczą, finansową, operacje na nieruchomościach i
89
ruchomościach, w tym uczestniczenie we wszelkiego rodzaju spółkach, ich zbywanie oraz
udzielanie poręczeń majątkowych na rzecz osób trzecich…”.
Dzisiaj stowarzyszenie San Raffaele del Monte Tabor, któremu prezesuje, oczywiście
ksiądz Verze, jest potężnym, obracającym miliardami biznesowym holdingiem posiadającym
międzynarodowe rozgałęzienia. Należy do niej sieć szpitali San Raffaele w Segrate i w
dzielnicy Eur w Rzymie (ostatni z nich, który kosztował 250 miliardów lirów, przez ponad
dwa lata nie pracował,. A zezwolenie na działalność otrzymał od maja 1997 roku). Fundacja
nadzoruje też szpitale i przychodnie, w Taranto, w Brazylii, na Malcie, w Polsce, w Indiach.
Inne rodzaje działalności prowadzi spółka powiernicza Finraf, skupiająca takie firmy, jak:
Science Park Raf (usługi), Europa Science Umane (wydawnictwo), Dom Opieki Santa Maria
(klinika), Szpital San Raffaele Resnati, Ortesa (enginneering), Torricola (obrót
nieruchomościami) a także – aby uczynić zadość statutowi całej grupy, ale przewidującemu
właśnie i ten rodzaj działalności – określone bliżej gospodarstwo produkujące wino i oliwę.
Chociaż jest placówką prywatną, to jednak szpital San Raffaele w Segrate (który zatrudnia
2255 pracowników, dysponuje 1200 łóżkami, rejestruje 60 tysięcy przyjęć rocznie) korzystał
latami z ogromnych dotacji publicznego (państwowego) systemu opieki zdrowotnej. Według
władz regionu Lombardii (dostępne dane dotyczą roku 1993) koszt dziennego pobytu
szpitalnego pacjenta wyniósł ponad 809 tysięcy lirów. Nie przez przypadek, zatem określany
jest jako szpital możnych tego świata.
Mimo miliardów wpompowywanych w szpital każdego roku, holding księdza Verze
znajduje się w poważnych kłopotach finansowych (według niektórych opinii jego pasywa
osiągnęły poziom około 500 miliardów lirów). Aby się z nimi uporać, ksiądz manager
zatrudnił byłego polityka z prawego skrzydła chadecji i jednocześnie byłego bankiera Roberto
Mazzottę, który dał się poznać jako jeden z bohaterów śledztwa akcji „Czyste ręce”. Mazzotta
poszukuje wspólników zdolnych wyłożyć gotówkę i planuje wejście na giełdę. Fundacja
pozostanie właścicielem całego majątku, ale utworzona zostanie spółka akcyjna, która
zajmować się będzie zarządzaniem szpitala i która otworzy się na nowych wspólników…
Dzisiaj, tak jak kiedyś, interesy księdza Verze mogą liczyć na poparcie polityków – z
dawnej chadecji i partii socjalistycznej – związanych obecnie na prawicy u Berlusconiego.
Zgodnie z tym, co twierdzi lombardzki oddział partii demokratyczno – socjalistycznej,
wiosna 1997 roku centro – prawicowa rada regionalna Lombardii miała stworzyć warunki na
to, aby szpitalowi San Raffaele podarować około 5 miliardów rocznie. Na mocy tak zwanej
złotej umowy, zawartej pomiędzy władzami regionalnymi i kliniką księdza Verze,
pracownicy urzędów regionalnych i członkowie ich rodzin mieliby możliwość dokonywania
kompletnych badań okresowych w szpitali San Raffaele, za kwotę 400 tysięcy lirów od
osoby, (podczas gdy cena dla osób nieubezpieczonych wynosi 750 tysięcy lirów). Kwota ta
miała być zwracana przez kasę regionalną, nawet gdyby wydatkowana była na rzecz
pozostających na utrzymaniu danego pracownika członków rodziny. Według oświadczenia
regionalnego szefa partii demokratyczno – socjalistycznej, Fabio Bienellego, jest to teatralny
gest uprzywilejowania San Raffaele na niekorzyść innych ośrodków leczniczych,
ograniczenie prawa do swobodnego wyboru lekarza, a przede wszystkim doskonały interes
dla szpitala kosztem całej społeczności, gdyż zaokrąglając liczby i kwoty faktura wystawiona
przez San Raffaele mogłaby osiągnąć właśnie wartość 4 miliardów 800 milionów rocznie.
25 czerwca 1997 roku ośrodek San Raffaele staje się bohaterem kolejnego skandalu. Na
zarządzenie mediolańskich prokuratorów, funkcjonariusze policji skarbowej dokonują
przeszukania i zajęcia wielu dokumentów. W związku z otrzymanymi sygnałami
prokuratorzy podejrzewają możliwość oszustwa, że lokalne władze sanitarne płaciły klinice
księdza Verze za badania, których nigdy nie wykonano.
Zresztą cała historia kliniki San Raffaele naszpikowana jest epizodami spraw sądowych,
zwłaszcza tych związanych z nadużyciami budowlanymi – ale i nie tylko takich – i
90
kilkakrotnie epizody te kończyły się wyrokami. Tak się stało, na przykład, 25 listopada 1995
roku, kiedy sąd w Mediolanie za naruszenie przepisów budowlanych skazał księdza Verze m.
in. na pięć miesięcy pozbawienia wolności. Nowy proces w podobnej sprawie rozpoczął się
również w Mediolanie, 10 czerwca 1997 roku. Innym razem na rok i cztery miesiące
wiezienia został skazany ksiądz Verze w październiku 1997 roku, kiedy sąd pokoju uznał go
winnym paserstwa dwóch szesnastowiecznych neapolitańskich płócien, skradzionych z
kościołów w prowincji Neapol. Zgodnie z linia obrony obydwa płótna zostały nabyte za 60
milionów lirów przez kierowcę księdza Verze – Danilo Donati, który je później podarował
księdzu managerowi. Jednak według wersji prokuratorskiej w sprawie tej uczestniczyła
aktywnie również siostra księdza Luigiego Verze – Giuliana.
MILENIJNY KRAM
Przedsiębiorczy paulini – bracia nożownicy
Jesteśmy bardziej znani od Boga – oświadczył latem 1997 roku Noel Gallagher, leader
grupy popowej Oasis (jakieś dwadzieścia lat wcześniej identyczne słowa wypowiedział
Lennon, leader Beatlesów, który jednak pospiesznie potwierdził swój „dogłębny szacunek dla
Jezusa”). Bluźniercze zdanie Gallaghera wywołało natychmiastową reakcje Kościoła. To
nasza wina – pisał ze skruchą katolicki dziennik Avvenire – chcieliśmy przemienić tych
dwudziestolatków w opimnions – leaders, a teraz musimy znosić te ich nietrzymające się ładu
ni składu wygłupy.
Kiedyś Kościół Rzymskokatolicki zajmował się wyłącznie kluczowymi zagadnieniami.
Jednak od kilku lat najbardziej autorytatywni przedstawiciele kleru wypowiadają się
publicznie na temat wszystkiego, a w szczególności na temat bzdur. Nierzadko sam Jan Paweł
II w trakcie zgromadzeń na Placu Świętego Piotra zabiera głos na tematy zupełnie
marginalnych wydarzeń: warunków meteorologicznych, swoich wakacji w górach… Jest to
zgodne z bardzo konkretną strategią porozumiewania się, realizowana przez Kościół w celu
zjednania sobie dusz zgromadzonych w tłumie, który coraz bardziej jest tłumem laickim.
Żaden papież przed Janem Pawłem II nie podróżował tyle, co on i po Włoszech i po świecie.
Nigdy przedtem Kościół nie brał udziału w takim stopniu, jak to się dzieje dzisiaj, jako
aktywny uczestnik i bohater społeczeństwa, grając sam dla siebie wielki spektakl.
Zresztą machina propagandowa, którą dziś dysponuje Kościół we Włoszech, jest
faktycznie imponująca. Oprócz rzesz duchownych wszystkich parafii, diecezji, szpitali i
wszelkiego rodzaju i poziomu szkół, słowo Boże przekazywane jest za pomocą 144
tygodników diecezjalnych, 470 lokalnych stacji radiowych, ponad 350 księgarni oraz ponad
200 wydawnictw katolickich. Wszystko to stanowi potężny arsenał środków masowego
przekazu, które są także – to też się zmieniło – dosyć dochodowym biznesem.
Wśród wszystkich stacji radiowych inspirowanych przez Święty Kościół
Rzymskokatolicki, najbardziej popularne jest rzymskie Radio Maria, które od 1990 roku
dzięki swoim 750 przekaźnikom, dociera do wszystkich zakątków kraju, a swoim
potencjałem technicznym prawie dorównuje RAI. Dzięki hojnym datkom wiernych, które
osiągają łącznie dziesiątki miliardów lirów, nosząca imię Matki Boskiej rozgłośnia nadaje już
91
w siedemnastu krajach. Oprócz pierwszego miejsca w rankingu liczby słuchaczy, Radio
Maria może się pochwalić również przodowaniem w emitowaniu „elektrycznego smogu”.
Fakt ten potwierdzili 30 stycznia 1998 roku technicy z ośrodka kontroli transmisji radiowych
przy ministerstwie poczty: religijna stacja radiowa odpowiedzialna jest za prawdziwe
bombardowanie falami elektromagnetycznymi rzymskiej dzielnicy Monte Mario, co z
pewnością nie pozostaje bez wpływu na zdrowie jej mieszkańców i całej okolicy.
Spore audytorium ma także Radio Vaticano, które z około 40 rozsianych po całym świecie
ośrodków studyjnych nadaje programy w prawie pięćdziesięciu językach. Dużym sukcesem,
co do liczebności słuchaczy, może pochwalić się także Nova Radio (mieszanka katolicyzmu i
rozrywki), będące lokalną rozgłośnią diecezji mediolańskiej.
Wśród stacji telewizyjnych należy wymienić Telepace, stacje założona przez Guido
Todeschini, nadającą z dwóch dużych ośrodków: z Rzymu i z Werony. A w lutym 1998 roku
rozpoczęła działalność nowa – zdolna rywalizować nawet z RAI i z Fininvest – katolicka
stacja SAT 2000. Finansowana przez wpływową CEI (konferencję biskupów włoskich), stacja
ta może być odbierana przez wszystkich, którzy posiadają anteny satelitarne. Kanał satelitarny
telewizji episkopatu udostępniony został przez samą RAI za skromną kwotę miliarda dwustu
milionów lirów rocznej opłaty. Mimo początkowo niewielkiego kręgu odbiorców – obok
kościelnego radiowo – telewizyjnego centrum nadawczego w Rzymie, mieszczącego się w
supernowoczesnym gmachu przy via Aurelia – organizuje się oddzielne biuro mające
zajmować się świadczeniem usług reklamowych. Oprócz zaangażowania w działalność
dostojników duchownych ze szczytów watykańskiej hierarchii – z kardynałem –
supergwiazdą mediów Ersilio Toninim – należąca do CEI stacja nadawcza opiera się na
współpracy z bardzo znanymi dziennikarzami i reżyserami.
Inauguracja telewizyjnej stacji CEI wzbudziła sceptyzm u popularnego duchownego
księdza Antonio Mazzi.
Telewizja biskupów wydaje mi się marnotrawieniem pieniędzy i pomysłów. Powinniśmy
raczej wykorzystać tę energię na robienie czegoś lepszego… Wśród księży jedni mówią:
otwierajmy nasze szkoły, wydawajmy nasze gazety, utrzymujmy nasze stacje telewizyjne. W
gruncie rzeczy takie integralistyczne podejście spowodowałoby tylko usunięcie nas na
margines. Ci z biskupiej telewizji to filozofowie z katolickiego Aventynu – chcą, aby za
wszelką cenę katolicka szkoła była dofinansowana, mówią, żeby robić swoje, ponieważ świat
jest brudny i źle urządzony. Ja natomiast należę do innej, licznej grupy księży – tych, którzy
pragną zmieniać instytucje już istniejące, nawet, jeżeli to zmusza do dużych kompromisów.
Wypowiedź swą ksiądz Mazzi kończy stwierdzeniem, że katolicyzm przefiltrowany przez
telewizję już traci sporą część swojej radykalności, bo przyjął schematy i propozycje
społeczeństwa konsumpcyjnego.
Dzisiejszą działalność wydawniczą Kościoła należy oceniać jako wyjątkowo kwitnącą.
Wśród najlepiej sprzedających się we Włoszech periodyków są dwie pozycje katolickie:
wydawany w Padwie miesięcznik Massagero di s. Antonio (Zwiastun Świętego Antoniego) i
mediolański tygodnik Famiglia Cristiana (Chrześcijańska rodzina).
Ten boom potęgowany jest setkami milionów dotacji z państwowej kasy. Na przykład
wspominany Messagero, (którego sukces wydawniczy jest w dużej części rezultatem
prenumeraty pozyskiwanej z okazji pielgrzymek do Padwy i w gruncie rzeczy nie potrzebuje
żadnych dotacji), otrzymuje corocznie od państwa około 80 milionów lirów. Dziesiątki i setki
milionów lirów dotacji otrzymują liczne religijne periodyki, ukazujące się pod szyldem nie
zawsze wyłącznie religijnych stowarzyszeń czy spółek. Dzieje się tak w oparciu o przyjętą w
1990 roku ustawę, która przewiduje subwencje dla czasopism partyjnych, spółdzielczych,
wydawanych w językach mniejszości narodowych, a także dla czasopism wydawanych przez
fundacje i inne instytucje „nienastawione na zysk”. A że pod takim szyldem działają często
właśnie czasopisma inspirowane przez Kościół, i on, jak każdy, kto wydaje gazetę lub
92
prowadzi wydawnictwo, może domagać się od państwa określonej kwoty dotacji. Możliwość
ta jest bardzo doceniana w diecezji w Novara (rodzinne miasto arcykatolickiego prezydenta
Republiki Włoch Oscara Luigiego Scalfaro), która stała się prawdziwą kuźnią wydawniczo –
dziennikarską: oprócz Nuova campana di S. Agabio (nakład: 400 egzemplarzy) w Novarze
ukazuje się dziesiątki innych maleńkich tytułów o łącznym nakładzie około 15 tysięcy
egzemplarzy – oczywiście przy wsparciu państwowych subwencji. Według Włoskiej
Federacji Tygodników Katolickich (FISC) wszystkie 11 tytułów, których redakcje mieszczą
się w Novarze i prowincji, kierowane są przez te same osoby: Giuseppe Cacciami i jego
zastępcę Piero Cerutti. Sytuacja wygląda nieco inaczej w przypadku mediolańskiego Avvenire
stanowiącego własność CEI (100000 egzemplarzy nakładu); dzięki temu, że wydaję go firma
mająca formę spółdzielni, otrzymuje ona pięć miliardów dopłaty rocznej od państwa.
Oprócz dotacji „urzędowych”, kolejne subwencje dla tytułów pozostających pod wpływem
Stolicy Apostolskiej przekazuje prawdopodobnie firma reklamowa Multimedia Pubblicita
(Mmp) będąca własnością grupy Set, która została przejęta przez operatora telefonicznego
Telecom. W styczniu 1998 roku prasa poinformowała, że rzymska prokuratura wszczęła
postępowanie zarzucając Mmp sfałszowanie bilansu i nielegalne finansowanie partii
politycznych. Akt oskarżenia zarzucał firmie (postawionej zresztą w stan likwidacji po
odnotowaniu straty około 260 miliardów), że zawierała umowy na preferencyjnych
warunkach, nieuzasadnionymi względami handlowymi, z redakcjami wydającymi tytuły
związane z partiami i ruchami politycznymi. Poprzez mechanizm „zagwarantowanego
minimum” (tj. określonej liczby reklam, które firma gwarantowała wyemitować na rzecz
danych tytułów, niezależnie od rzeczywistej kwoty uiszczonych opłat) spółka Mmp miała
bezprawnie wydatkować znaczne kwoty na rzecz watykańskiego L’Osservatore Romano,
dziennika CEI Avvenire oraz na rzecz tygodnika kongregacji paulinów Famiglia Cristiana.
Przykładem biznesu, który przynosi niezłe dochody z wydawania katolickich tytułów, jest
oficyna Periodici San Paolo (Sp. Z o.o.) z siedzibą w Alba. Jest to duże, czwarte, co do
wielkości wydawnictwo (po Mondadori, Rizzoli, Rusconi) posiadające także zakład
poligraficzny, w którym drukowane są gazety (około 10 tygodników, dwutygodników i
miesięczników) wydawane przez paulinów. Redakcje mieszczą się w Mediolanie przy via
Giotto. Najważniejszą paulińską publikacją jest Famiglia Cristiana. Jej nakład wynosi ponad
1 milion egzemplarzy, w redakcji zatrudnionych jest (wraz z korespondentami w Paryżu i w
Londynie) około 60 dziennikarzy i grafików, co stanowi zespół dwa razy większy w
porównaniu z takimi tygodnikami o charakterze rodzinnym jak Gente (Ludzie) i Oggi
(Dzisiaj), które sprzedają jednak około 700000 egzemplarzy tygodniowo. Na sukces
czasopisma składają się po trochu: praca drukarni, wpływy z reklam, sieć sprzedaży
(prowadzonej nie tylko przez parafie, ale także i w kioskach), 14 ośrodków dystrybucji
rozsianych po całych Włoszech, hojne dotacje państwowe – wszystko to czyni z Famiglia
Cristiana doskonały wielomiliardowy biznes.
xxx
Władcami wydawniczego imperium Periodici San Paolo są bracia zakonni – paulini. Ci
naśladowcy świętego Pawła – jak charakteryzuje ich L’Espresso – „składali śluby ubóstwa i
swoje zarobki przekazują do klasztornej kasy, ale jeżdżą BMW i na wzór laickich managerów
posługują się firmowymi kartami kredytowymi oraz jadają w najlepszych restauracjach.
Składali śluby posłuszeństwa swoim przełożonym i papieżowi, a później – po kolei – buntują
się przeciwko nakazom płynącym od hierarchów. Zachęcają do rozwijania ducha i służenia
innym, ale w swoich własnych redakcjach rządzą żelazną ręką. Nauczają miłości bliźniego,
ale umieją bezlitośnie posługiwać się przysłowiową szpilką. Paulini – bracia nożownicy. Są
93
faktycznie duchownymi przedsiębiorcami i to przedsiębiorcami nadzwyczaj
przedsiębiorczymi…”.
Zgromadzenie paulinów zostało założone w 1914 roku przez księdza Giacomo Alberione,
który od samego początku głosił swoją wolę ewangelizowania innych przez oddziaływanie
masmediów. Obecnie paulini działają w 27 krajach. Łącznie paulinów zakonników i paulinów
laickich (laiccy złożyli wszystkie śluby, ale nie mogą udzielać sakramentów) jest około 1200.
Zorganizowani są w ramach tzw. prowincji. Najliczniejsza i najsilniejsza jest prowincja
włoska licząca 376 członków. Grupa wydawnicza Świętego Pawła (publikuje gazety, książki,
materiały audiowizualne) stanowi przede wszystkim wielkie zaplecze finansowe, które
umożliwia dzielić zyski zarówno wśród braci włoskich i wśród prowincji zagranicznych.
Podział środków odbywa się za pośrednictwem organizacji St. Paulus International. Od roku
1980 paulini prowadzą w Rzymie także SPICS – uniwersytet ze specjalnością: środki
przekazu, (w którym rocznie pobiera naukę około 40 studentów).
Od wielu lat uznanym szefem paulinów jest ksiądz Leonardo Zega, którego wrogowie
nazywają „Nietykalnym”. Urodził się w 1928 roku w Sant’Angelo in Pontano. Od habitu woli
doskonałej jakości garnitury – jak zresztą przystało na managera niezbyt skłonnego do
studiowania Ewangelii, a o wiele bardziej zainteresowanego analizą wielomiliardowych
bilansów wydawnictwa (około 300 miliardów obrotu, 700 pracowników i ogromny majątek w
nieruchomościach). Władza księdza Zega jest, zatem bardzo rozległa, i to nie tylko w obrębie
zgromadzenia, jak i wewnątrz watykańskich murów.
W połowie roku 1995 miedzy paulinami rozpaliła się zaciekła wojna. Wszystko zaczęło
się z chwilą, kiedy to Tommaso Mastrandrea, pełnomocny członek zarządu wydawnictwa
zwolnił dyrektora handlowego Corrado Minellę. Powodem zwolnienia było odkrycie, że ten
świetny manager – jedyna osoba laicka w gronie ścisłego kierownictwa – naruszył
postanowienia zawartej umowy i uczestniczył w innych spółkach wydawniczych (Agepe,
Christian Jacques, Publistampa, Alfa Linea, Park engineering, Cep Communication Italia),
przy czym nawet jedną z tych spółek – Harnac – utworzył w 1988 roku wraz z żoną, która w
tym czasie w wydawnictwie San Paolo pełniła funkcję osoby odpowiedzialnej za utrzymanie
publics relations z RAI. Natomiast publiczna telewizja włoska (RAI) za pośrednictwem
spółki Sipra zajmowała się reklamą Famiglia Cristiana i innych gazet wydawanych przez
Periodici San Paolo. Współpraca ta podobno miała sprawić, że dziesiątki milionów lirów
rocznie trafiało do kasy Harnac.
I tak rozpoczęła się bez pardonowa wojna pomiędzy księżmi managerami całej grupy.
Mastrandrea zażądał od księdza, Zegi, aby usunął nazwisko Minelli ze stopki gazet, ale
wpływowy dyrektor – jako że Minnella był jego ścisłym współpracownikiem – zignorował to
żądanie. Natomiast ksiądz Sylvio Pigniotti, korzystając z prerogatyw przysługującym mu jako
przełożonemu zgromadzenia, postanowił unieważnić zwolnienie Minnelli z pracy. W tym
celu zwołał zgromadzenie wspólników spółki, które miało wybrać nowy zarząd spółki w
miejsce obecnego ustanowionego kilka miesięcy wcześniej, w którym działał zgodny duet
księży: Mastrandrea – Andreatta. A miedzy Stefano Andreatta, pełniącym również funkcję
dyrektora generalnego Periodici San Paolo, oraz księdzem Zegną żarzyło już pewne zarzewie
konfliktu wobec zmiany postaw tego pierwszego.
W zaistniałym konflikcie ksiądz Paolo Saorin, przełożony prowincji zgromadzenia
paulinów, przeciwstawił się księdzu Pignottiemu i pozwał do sądu Watykan. Dnia 11
listopada 1995 roku biskup Francisco Erraruiz Ossa doręczył księdzu Pignottiemu list od
kardynała Eduardo Martineza Somalo (przewodniczącego Komisji d/s Zakonów), który
wzywał księdza Pignotti do zawarcia kompromisu z księdzem Saorin. Ale wszystko okazało
się bezskuteczne: aby wyrugować rywali księdza Zegi, ksiądz Pignotti doprowadził do
zatwierdzenia uchwały o zmniejszeniu liczby członków zarządu spółki Periodici San Paolo. I
tak zgromadzenie wspólników przedłużyło ważność mandaty tylko dwóch członków: prezesa
94
księdza Giuseppe Proietti i brata zakonnego Antonio Micocci, powołując jednocześnie dwóch
nowych członków: księdza Pietro Campusa i brata Bergamini.
Na początku 1996 roku, aby uniemożliwić ewentualny powrót swojego przeciwnika
księdza Stefano Andreatty, ksiądz Zega rozgrywa decydującą kartę: rozważa swoje odejście z
kierownictwa grupy wydawniczej, ale pod określonymi warunkami. Do swoich przełożonych
pisze, zatem list.
„Strumień plotek i oszczerstw zdaje się nigdy nie wyschnąć… Nie pozostaje mi nic
innego, jak przystać na propozycję wypowiedzianą kiedyś jasno przez moich wysokich
przełożonych: opuścić włoską prowincję zakonną, w której nie widzę już dla siebie miejsca…
Nie mogę jednak ani nie chcę porzucić dzieła, które powstało z mojej inicjatywy, i to
przynajmniej do końca okresu umowy, tj. do 1998 roku. Jednakże, biorąc pod uwagę
zaistniałą sytuację, uważam za nieunikniona rezygnację z funkcji kierowniczych w Famiglia
Cristiana ale chcę zachować tytuł dyrektora… Będę, zatem także redagował rubrykę
„Rozmowy z Ojcem” i w nowej roli będę uczestniczył w życiu gazety…” – a to wszystko pod
warunkiem, że nowym dyrektorem tygodnika stanie się współdyrektor – Antonio Sciortino.
Jednakże ksiądz Zega pozostaje na swoim stanowisku, a zwolnienie Minelli jest odwołane.
Utrzymanie kontaktów Minelli ze spółkami spoza grupy – oświadczył ksiądz Zega w
jednym z wywiadów – było zlecone przez nas samych i odbywało się za naszą zgodą. W
każdym razie byliśmy o nich poinformowani, i z tego powodu fakt ten nie mógł stanowić
przyczyny wypowiedzenia umowy o pracę. Co do spółki Harnac – to wszystko jest
nieprawdą, w obiegu krążą fałszywe dokumenty, które, być może, zostały wykradzione z
mojej kasy. Niech ci, co się na nie powołują będą uważni.
Po powyższych perypetiach ksiądz Zega znowu był górą i mógł przystąpić – działając
przez podstawione osoby – do przeprowadzenia czystek wśród swoich wrogów. Z hukiem
zwolniony został, zatem ksiądz Giovanni Serra, który od lat był kierownikiem działu
dystrybucji, a który zawinił opowiadając w wywiadzie udzielonym pewnej gazecie o swoich
niesnaskach z Minellą – powodem decyzji o jego zwolnieniu było niezachowanie tajemnicy
służbowej. Później przyszła kolej na księdza Andreattę. Najpierw został wykluczony z
dyrekcji generalnej, a następnie wezwany przez przełożonego generalnego zgromadzenia
paulinów do odejścia. List, który skierował do niego ksiądz Pignotti 26 stycznia 1996 roku,
jest majstersztykiem hipokryzji: „Drogi księże Stefanie, miałem nadzieję, że przykra sytuacja,
w której się znalazłeś po usunięciu Ciebie przez dyrektora generalnego, znajdzie rozwiązanie
w trakcie najbliższych tygodni. Z informacji, które do mnie doszły – domniemywam, że ta
niezręczna sytuacja ciągle trwa. Dla Twojego dobra, radzę Ci, żebyś na kilka miesięcy
skorzystał odpoczynku odrywając się na jakiś czas od środowiska pracy i znajomych. Wiem,
że w Australii masz krewnych, z którymi utrzymujesz dobre kontakty. Mógłbyś pojechać i
spędzić jakiś czas z nimi…”. Ksiądz Andreatta nie skorzystał z „braterskiej rady” i dlatego, 8
lutego 1996 roku, został zwolniony.
Cztery dni później, przełożony prowincji zgromadzenia paulinów, Saorin poprosił swoich
zakonnych braci do wysłania pism solidarności z Andreatta. Aby go wesprzeć, fatyguje się
nawet „Numer dwa” w Watykanie, kardynał Sodano, który wzywa księdza Pignotti
(wysyłając najpierw do niego telegram, a później bezpośrednio podczas spotkania w Rzymie)
do pojednania się z księdzem Andreatta, co sprawiłoby przyjemność papieżowi. Korzystając z
poparcia księdza Zegi i księdza Pietro Campusa, (który międzyczasie mianowany został
dyrektorem generalnym), ksiądz Pignotti ignoruje watykańskie dyrektywy i do kierownictwa
czasopisma Jesus wprowadza księdza Vincenzo Marrę. Tercet ten cieszy się jawnym
poparciem ze strony znanego z postępowej orientacji kardynała z Mediolanu Carlo Marii
Martiniego.
Następnie ksiądz Zega ogłasza, że po spotkaniu z wysokimi hierarchami Watykanu zdołał
załagodzić wszystkie nieporozumienia.
95
Spotkałem się z sekretarzem stanu – stwierdził – i wszystko sobie wyjaśniliśmy. Drodzy
kardynałowie, drodzy biskupi, przedsiębiorstwa nie mogą być zarządzane zgodnie z prawem
kanonicznym, które nadaje się dla klasztorów. Jesteśmy firmą, w której paulini nie mogą być
traktowani inaczej niż pozostałych 700 pracowników laickich.
Konflikt miedzy Watykanem i księdzem Zegą rozpali się wkrótce na nowo, bowiem ksiądz
manager nie dostosował się do dyrektyw Kościoła.
W swojej cotygodniowej rubryce „Rozmowy z Ojcem” szef paulinów mówi w sposób
otwarty o aborcji, moralności w seksie, antykoncepcji, masturbacji, homoseksualizmie…
Ksiądz Zega obala również istniejące od zawsze tabu – stwarza możliwość reklamy bielizny
na stronach Famiglia Critiana.
TA polityka otwartości rozszerza się również na czasopismo Famiglia oggi (Rodzina
dzisiaj) kierowane przez siostrę Cristinę Beffa. Zakonnicy, która musiała za to odpowiadać
przed Świętym Oficjum i kardynałem Josephem Ratzingerem, nie przebaczono
autoerotycznych opisów, które w Kościele zawsze traktowano jako „obrzydliwy grzech”.
W końcu Famiglia Critiana zajmie się także dwoma arcydelikatnymi zagadnieniami:
brakiem demokracji w łonie Kościoła i problemem finansów w diecezjach. Severino Dianich,
będący jednym z najpopularniejszych teologów, pisze w tygodniku kierowanym przez
księdza Zegnę, że „wiara nie podlega decyzjom większości… Istnieje wiele rozległych
obszarów, w których decyzje mogłyby być podejmowane przez organy przedstawicielskie
ludu bożego… Wydaje się dosyć oczywiste, aby to konferencja biskupów japońskich
wybierała japońskich biskupów, a nie jakiś szczebel władzy w kurii rzymskiej, znajdującej się
12 tysięcy kilometrów od Japonii”. W powyższej kwestii (znajdującej się wśród postulatów
ruchu „My jesteśmy Kościołem”) grupa włoskich teologów i intelektualistów katolickich
rozpoczęła w1996 roku akcje zbierania podpisów, ale bez powodzenia. Jednakże w 1995 roku
w Niemczech podpis pod analogicznym dokumentem złożyły dwa miliony wiernych (w
Austrii pół miliona).
Natomiast na temat watykańskich finansów ten sam teolog pisze: „Nie byłoby w żaden
sposób sprzeczne z wiarą, gdyby w diecezji nie było biskupa, ale rada kompetentnych
wiernych, która decydowałaby o przeznaczeniu pieniędzy należących do wspólnoty, albo
gdyby w parafiach inicjatywy społeczne były prowadzone przez osoby laickie, które się na
tym dobrze znają”.
Do udzielenia odpowiedzi na powyższe kwestie Watykan zobowiązał kardynałów
Ratzingera i Ruiniego, którzy w listopadzie 1996 roku wezwali przełożonego generalnego
zgromadzenia paulinów – księdza Pignotę i zganili go za treści zamieszczone w artykułach z
trzech gazet oraz zagrozili powołaniem komisji, która miałaby sprawdzać, przed każdą
publikacją, treść artykułów – a więc wprowadzeniem pewnej formy cenzury. Ksiądz Pignotti
wystosował p[o spotkaniu do komitetu redakcyjnego wydawnictwa pismo, w którym
przedstawił zamiary hierarchów z watykańskich szczytów. Wówczas ksiądz Zega, za
poparciem redakcyjnego związku zawodowego dziennikarzy, oświadczył prasie, że Famiglia
Critiana nie zmieni swojej linii.
Do czasu, kiedy ja będę redaktorem naczelnym, nie będzie w tym zakresie zmian. Nie boję
się żadnych nacisków. Jeżeli jutro naprawdę będą chcieli zmienić linie gazety, to najpierw
będą musieli zmienić naczelnego, to znaczy mnie.
W zaistniałej sytuacji interweniuje osobiście papież. W piśmie upublicznionym przez
biuro prasowe Watykanu 28 lutego 1997 roku Jan Paweł II nakazuje zwierzchnikowi
paulinów Antonio Buoncristiani, wysokiemu prałatowi z kręgów zbliżonych do rzymskiej
czarnej szlachty, aby podjął się zadania „unormowania” działalności wydawniczej spółki
Periodici San Paolo.
W informacji podpisanej wspólnie przez biskupa Antonio Buoncristianiego i przez
generalnego przełożonego księdza Silvio Pignottiego, podaje się do wiadomości, że „paulini
96
przyjęli treść listu papieża z powagą i zamierzają bezwarunkowo dostosować się do
istniejących w nim zaleceń… Do struktury spółki w chwili obecnej nie będzie się
wprowadzało zmian, a kierownictwa poszczególnych tytułów pozostaną na swych
stanowiskach”. Z dużym taktem, aby nie powodować nowych zatargów, biskup Buoncristiani
wzywa na rozmowę niepokornego księdza Zegę (po raz ostatni 6 listopada 1997) prosząc go o
odejście ze stanowiska, ale na próżno. Naczelny redaktor odpowiada mu, że pozostawi ster
redakcji tylko wtedy, gdy zażąda tego ksiądz Pignotti, to znaczy jego wydawca.
W styczniu 1998 roku wojna wśród paulinów rozpala się na nowo. Katolicka agencja
informacyjna Adista pisze na temat watykańskiego komisarza – biskupa Antonio
Buoncristianiego: „ Wydaje się, że Buoncristiani za swoją pracę komisarza przynosi do domu
jedenaście milionów miesięcznie i że dla spokojnego wypełniania swoich służbowych
obowiązków urzęduje w biurze, którego remont (przeprowadzony na jego żądanie) ma
kosztować około 100 milionów lirów. Włączając w to także i wannę z hydromasażem
Jacuzzi”{. Watykański komisarz informację tę dementuje grożąc pozwami do sądu.
Wypowiedzi na temat seksu, otwarcie na najbardziej palące problemy życia społecznego,
różnice w odniesieniu do tendencji watykańskich – to jedno. Ale gdzieś w głębi jest jeszcze
inna ważna przyczyna ustanowienia papieskiego „zarządu komisarycznego”: obrót grupy
wydawniczej wynosi rocznie – i to według bardzo realnych oszacowań – około tysiąca
miliardów lirów, z czego trzysta miliardów tylko w samych Włoszech.
xxx
Oprócz czasopism wydawanych przez paulinów, oficjalna katolicka działalność
wydawnicza reprezentowana jest przez miesięcznik Studi cattolici (Studia katolickie) – pod
redakcją Cesare Cavallieriego, członka Opus Dei – a przede wszystkim przez dzienniki,
Avvenire (Przyszłość) i L’Osservatore Romano (Rzymski obserwator) będące autentycznymi
megafonami Stolicy Apostolskiej.
Mediolański dziennik Avvenire – własność CEI, a więc włoskich biskupów – jest rodzajem
oficjalnego organu Kościoła Rzymskokatolickiego. Dziennikowi towarzyszy opinia
przesadnej nowoczesności oraz braku uprzedzeń, czego przykładem może być choćby
zwyczaj publikowania uszczypliwych felietonów na temat takiej lub innej osobowości
telewizyjnej.
Jednakże należący do CEI dziennik zajmuje się przede wszystkim nawracaniem
najmłodszych. Od 1996 roku wydaje, co drugi tydzień dodatek Popotus będący
opowiadaniem aktualności dzieciom. Uzupełnieniem jego jest trzydziestostronicowy
miesięcznik Noi genitori e figli (My rodzice i dzieci), będący rodzajem biuletynu Minculpop
w katolickim sosie.
Organem oficjalnym Stolicy Apostolskiej jest L’Osservatore Romano, którego nakład jest
odwrotnie proporcjonalny do autorytetu. Zgodnie z maksymą papieża Montiniego, że
L’Osservatore Romano nie ma podawać wiadomości, ale tworzyć myśli, kieruje redakcją
Mario Agnes, który zwykł mówić o sobie: „jestem kamerdynerem Boga”, a który faktycznie
jest kamerdynerem czołobitnym zawsze wobec władzy, zarówno tej kościelnej, jak i
politycznej. O Agnes Corriere della Sera pisał: „Nie drukuje tego, co rzeczywiście myśli,
jego myśli zostały już wymyślone, >>obmyślone<< przez wysokich hierarchów, a doniosłe
słowa, które czasami pisze, skrywają słowa przyjaźni, których nie ujawnia… Tak oto wąskim
korytarzem wolności Mario Agnesa jest dwuznaczność…”.
Sześćdziesięciopięcioletni Mario Rosario Pompeo Agnes, pochodzący z Avellino (ma
brata Biagio – byłego dyrektora generalnego RAI i STET), od zawsze był katolickim
integrystą. Kultywując rodzinną tradycję (siostrzeniec biskupa Mariano Vigorita) od 1973 do
1980 roku pełnił funkcje przewodniczącego Akcji Katolickiej, a obecnie – oprócz kierowania
97
watykańskim dziennikiem – wykłada chrześcijaństwo na uniwersytecie. Prowadzi klasztorne
życie dzieląc je wyłącznie pomiędzy domem (w Watykanie, zajmuje wielkie mieszkanie wraz
z siostrą Luisą) i pracą w redakcji.
Z uwagi na sztandarową pozycje gazety, jego artykuły znajdują często echo w innych
dziennikach, jak na przykład 6 listopada 1995 roku, kiedy zaatakował bezpośrednio
prokuratorów uczestniczących w akcji „Czyste ręce”. Określił ich wówczas jako władzę,
która „przekroczyła granice wyznaczone przez prawo ustanowione przez państwo, stwarzając
wrażenie, i to uzasadnione wrażenie, ze stała się jedyną władzą. A ci, którzy tę władzę
uosabiają, wydają się prezentować w oczach obywateli tę postawę, którą dawniej, i wobec
innych, określano mianem arogancji”. Potem zaś – odnosząc się wprost do byłego prokuratora
Antonio Di Pietro – stwierdził: „a w tym czasie znajduje się ktoś, kto uzurpując sobie miano
>>bohatera<< zmienia zawód i rolę oraz porzuca to, co robił. Nie odczuwa obowiązku
wytłumaczenia się wobec kogokolwiek – a tym kimkolwiek są tu obywatele – mimo że
powinien byłby się wytłumaczyć; następnie to jemu stawiane są zarzuty, a mimo to wydaje
się prosperować, wydając dziś jakieś oświadczenie lub coś dementując, a godząc się jutro na
jakieś spotkanie, wydając decyzje o charakterze politycznym”. Po czym, aby dopełnić obrazu,
redaktor naczelny L’Osservatore Romano ujął się za osobistością, która „stworzyła kawałek
historii”, to znaczy Giulio Andreottim. „Chce się znaleźć i osadzić faktycznych zabójców
Pecorelliego [pod tym zarzutem, miedzy innymi, stanął przed sądem Andreotti], czy też dać
upust politycznym urazom wobec osób i temu, co one reprezentowały?”.
Reakcja Agnesa była elementem prawdziwej kampanii przeciwko prokuraturze, która
ośmieliła się prowadzić śledztwo i oskarżać przed sądem wpływowe osobistości, kampanii,
która nabrała formy groteski usiłując oskarżać i prokuratorów i sędziów.
Celestine Bohlen w Herald Tribune z 26 grudnia 1996 roku porównała L’Osservatore
Romano do ówczesnej Prawdy – organu partii komunistycznej byłego ZSSR: „Niekompletny
serwis informacyjny, pomijanie niewygodnych tematów, brak możliwości, aby dziennikarze
byli w stanie wyrazić ewentualny protest, realne zagrożenie ekskomunika dla tych, którzy
ośmielają się powiedzieć coś poza wspólnym chórkiem… L’Osservatore Romano czytany
jest, podobnie jak Prawda, ze względu na informacje, których nie zamieszcza…”.
Katolickim wydawnictwem książkowym, które z maleńkiej firmy stało się bardzo dużym
przedsiębiorstwem – jest Piemme z Asti. Chociaż prowadzone przez arcykatolickiego Pietro
Marietti (47 lat, syn założyciela) wydawnictwo jest formalnie od Stolicy Apostolskiej
niezależne, to jednak wydaje się wcale takim nie być: „O wszelkich naszych decyzjach, które
podejmujemy w sposób zupełnie niezależny, powiadamiamy Sekretariat Stanu. Nigdy nie
zdarzyło się, żeby wyraził sprzeciw. Jesteśmy otwarci na wszystko, co dotyczy świata
katolickiego… Nasza oficyna jest wydawnictwem katolickim, które działa jak wielkie firmy
laickie”.
Firma Marietti, założona w 1920 roku, prawie przez cały wiek miała – wraz z dwoma
innymi wydawnictwami na świecie – wyłączność na wydawanie łacińskich pozycji
liturgicznych z papieskim imprimatur. Potem, od 1983 roku, uległa pokusie działalności
handlowej, i pod nowa nazwą Piemme przeżywała boom, którego istotnym elementem było
wydawanie wielonakładowych przedruków i kalendarzy pisanych przez siostrę Germanę. W
grudniu 1996 roku zakonnica podała wydawnictwo do sądu, zarzucając mu naruszenie praw
autorskich. Sąd wydał wyrok dla Piemme niekorzystny i nakazał siostrze wypłatę sporego
odszkodowania (756 milionów lirów – oprócz kwot, które zapłacono jej już wcześniej).
Wydawnictwo Piemme wydało szereg bestsellerów napisanych przez kardynałów i
biskupów (Martiniego, Biffiego, Maggioliniego), księży (Davida Marii Turoldo), jezuitów
(Pintacuda, Sorge) i autorów preferujących katolicyzm.
98
Z zasady nie wydajemy – oświadczył Marietti – jedynie pozycji wychwalających przemoc
oraz tych, które zawierają bezpodstawne ataki na Kościół. Kilka miesięcy temu odrzuciliśmy
opracowanie niemieckiego teologa Eugena Drewermanna.
Wydawnictwo Piemme to dzisiaj ogromny biznes. Były harcerz Marietti i jego
współpracownicy wydają się niestrudzeni: sprzedają książki z różnymi gadżetami, miliardy
lirów płacą za telewizyjne kampanie reklamowe, przeznaczają wielomilionowe kwoty na
pozyskiwanie czytelników, organizują gigantyczne imprezy, wydają wysokonakładowe
czasopismo, które wysyłają nauczycielom (wpływając tym na dobór lektur szkolnych) i przez
specjalnie utworzone w tym celu stowarzyszenie organizują dla nauczających kursy
doskonalenia zawodowego.
Od 1992 roku w zarządzie wydawnictwa, którego członkami są Marietti, Carlo Cavanna, a
także Lorenzo De Petris i Fernando Caligaris, zasiada również trzech Hiszpanów: Jorge Teig
Delkader, Javier Francisco Larrea Carretero i Manuel Pacual Gonzalez Rubio, reprezentujący
Jose Luisa Cortesa (dyrektora wydawnictwa Piemme junior, wydającego książki dla dzieci).
Wszyscy czterej są członkami fundacji Fundacion Santa Maria – katolickiego zgromadzenia,
którego wydawnictwo zmonopolizowało w Hiszpanii rynek książek dla dzieci. Wydawnictwo
Piemme planuje utworzyć jego odpowiednik we Włoszech, to znaczy zamierza zarabiać
kolejne miliardy na książkach i katolickich materiałach audiowizualnych, które będą
„kształtować” umysł przyszłych ludzi dorosłych. Z papieskim błogosławieństwem.
Poczynania spółki Piemme stanowią jedynie mały strumyk rwącej rzeki katolickiej
działalności edytorskiej. Biznes ten koncentruje się przede wszystkim w wielkich
księgarniach religijnych: ponad setka takich księgarni znajduje się we Włoszech, około
osiemdziesiąt z nich należy do grupy San Paolo – Paoline. Sprzedaje się tam zarówno
beletrystykę jak i eseje, których wprawdzie nie spotyka się na laickich listach bestsellerów,
ale które znajdują się na honorowym miejscu listy miesięcznika Letture wydawanego przez
firmę San Paolo.
Z rzadka tylko Stowarzyszenie Wydawców Katolickich (UECI) podaje liczby sprzedanych
egzemplarzy, ale kiedy to robi, to prezentuje nakłady naprawdę imponujące. Pozycje takie,
jak Krótkie modlitwy przed kolacją czy Pomówmy w rodzinie o telewizji, których autorem jest
Carlo Maria Martini, dawno już przekroczyły – każda z nich - nakład miliona sprzedanych
egzemplarzy. Tak jak sprzedano ponad milion egzemplarzy Hipotez na temat Jezusa, których
autorem jest katolicki historyk Vittorio Messori. Jednak absolutne pierwszeństwo w
rozmiarach sprzedaży przypada liturgicznej antologii noszącej prosty tytuł Modlitwy. Według
UECI pozycja ta sprzedała się prawie w trzech milionach egzemplarzy.
Superstar mass mediów
Sobota, 25 listopada 1995 roku, Watykan, Sala im. Pawła VI. – I oto senator Giulio
Andreotti! – zaanonsował biskup Florenzo Angellini. Obecni – sala wypełniona specjalnymi
gośćmi – witali go ponad pięciominutową owacją na stojąco. Dostojnicy, biskupi i
kardynałowie klaskali z entuzjazmem. Wśród nich był również Jan Paweł II, który z
zadowoleniem wszystkiemu się przyglądał. Wiedział, przez jak długie lata Giulio Andreotti
oddawał nieocenione przysługi zarówno Kościołowi, jak i jego politycznemu ramieniu –
Chrześcijańskiej Demokracji. Ani dla długiej ławy purpuratów, ani dla Ojca Świętego nie
miało żadnego znaczenia, że przeciwko podeszłemu wiekiem chadeckiemu senatorowi, który
przez lata był bohaterem najbrudniejszych intryg w świecie władzy, toczył się właśnie proces
o jego związki z mafią (w sądzie w Palermo) i o zabójstwo Mino Pecorelliego (w Perugii).
99
Pięć minut rzęsistych braw ze strony przedstawicieli Boga było wręcz równoważne
„boskiemu rozgrzeszeniu” dla pięciokrotnego premiera Włoch.
13 grudnia 1995 roku z mównicy przy ołtarzu w bazylice Świętego Piotra – zgodnie ze
scenariuszem obmyślonym przez mistrza ceremonii liturgicznej biskupa Piero
Mariniego – przemawiał w ramach spotkania z młodzieżą akademicką student,
Maurizio Anastasi. I – niespodziewanie – przy marmurowej ciszy zajętej przez prałatów
ławy student wypomniał papieżowi, w jego obecności, ową owację na cześć Andreottiego
oraz bezwarunkowe poparcie, którym ekspremier cieszy się wśród watykańskiej
hierarchii. Po skończonej przemowie, aby uniemożliwić wyemitowanie materiału, służby
papieskie zarekwirowały kasetę z nagraniem uroczystości, wykonanym przez katolicką
stację telewizyjną Telepace.
Ale wróćmy do momentu i miejsca wspomnianej przez studenta owacji.
Senator Andreotti i biskup Angellini promienieją z radości. Bo faktycznie, tych dwóch to
świetni przyjaciele, i to od dawna. To o tym właśnie solidarnym związku opowiadał Mino
Pecorelli w czerwcu 1978 roku – o historii wspólnej religijnej wiary, ale przede wszystkim o
historii wspólnych interesów i obopólnych wzajemnych przysług.
W czasach tych monsignore Angellini skupiał godności: biskupa tytularnego Messyny,
honorowy tytuł commendatore Ducha Świętego, pełnomocnika papieskiego do niesienia
posługi religijnej w szpitalach i klinikach Rzymu, krajowego asystenta kościelnego przy
zrzeszeniu włoskich lekarzy katolickich.
Monsignore Angellini – pisał Pecorelli – jest osobistością nad wyraz znaną w kręgach
farmaceutów i lekarzy. W Ministerstwie Zdrowia mówi się, że jest jego domownikiem od
chwili swego urodzenia. Jest przyjacielem ministrów, sekretarzy, podsekretarzy, a wydaje się,
że i niektórych sekretarek też. Jest tak wpływowy i tak się go boją, że jego wizyty w
Ministerstwie Zdrowia są przyjmowane z honorowym komitetem powitalnym i z orkiestrą.
Od niepamiętnych czasów jest przyjacielem Andreottiego,, a szczególnie czczony jest przez
ludzi u steru ministerstwa. Mówi się, że jemu, z racji powiązań braterską przyjaźnią, jak i z
racji wspólnoty interesów, a także zważywszy na jego żarliwą katolicka wiarę i bogobojność,
nawet profesor Poggiolini, dyrektor generalny departamentu farmaceutyki niczego nie
umiałby odmówić.
Głośno mówiono o firmach farmaceutycznych, które dzięki zabiegom wpływowego
Angelliniego, pozostającego w politycznym układzie z jeszcze bardziej wpływowym
Andreottim, uzyskały podwyżkę cen na swoje lekarstwa.
Prawdziwe powody – pisał Pecorelli – oprócz zawiadującego firmą, zna tylko biskup
Angellini i kilka innych osób. Na przykład warto byłoby o to spytać Ferruccio De Lorenzo,
ówczesnego podsekretarza w Ministerstwie Zdrowia i prezesa Krajowej Federacji Izb
Lekarskich.
Pecorelli, który także był członkiem Loży P2, mówił w ten sposób o swoich „braciach”:
Paggiolinim i De Lorenzo, biskupie Angellinim, (którego nazwisko widniało na liście
domniemanych członków Loży Watykańskiej) i o Andreottim – zanim zaistniał skandal z lat
dziewięćdziesiątych. Bohaterami tego skandalu byli właśnie Poggiolini i Francesco De
Lorenzo.
W połowie lat dziewięćdziesiątych biskupAngellini był w Watykanie ciągle jeszcze
potęgą: należał do najbardziej żarliwych zwolenników wcielania się papieża w rolę
supergwiazdy mass mediów. I faktycznie, Jan Paweł II został obwołany przez media
żyjącym pomnikiem. Naukowiec Alfonso Maria Di Nola (były wykładowca historii religii w
uniwersytecie trzeciego wieku w Rzymie) określił go „papieżem przeciętnym, o niezbyt
wysokim poziomie intelektualnym, niezdolnym do objęcia znaczenia obecnych czasów,
ponieważ z pozycji niewyobrażalnego otwarcia przechodzi do typowych dla teologii
średniowiecza pozycji ideologicznego zamknięcia”, a który swoją ogromną popularność i
100
charyzmę zawdzięcza wizerunkowi, który czyni z niego papieża – idola: jest piękny, jest
silny, jest idolem, porusza instynkt Erosa i instynkt Życia, wyzwala Kościół od ponuractwa,
wydaje się otwartym na świat, bo ma basen i wyjeżdża na narty”. To papież „średniowieczny”
przebrany w strój „nowoczesności”, papież, który oczekując nadejścia święta „pierwszego
milenium ery telemediatycznej” – to jego własne słowa – podjął decyzję, czego żaden jego
poprzednik nie ośmielił się dotychczas uczynić: użyczył watykańskiego emblematu w celu
reklamowania produktów handlowych.
Stało się tak w październiku 1995 roku po ostatniej wizycie Jana Pawła II w Stanach
Zjednoczonych, kiedy to zezwolił kilku firmom na wykorzystanie emblematu papieskiego dla
celów handlowych. Według amerykańskiego dziennika finansowego Wall Street Journal,
rynek USA zostanie wkrótce zalany masą towarów z watykańskim znaczkiem: koszulkami,
pocztówkami, biżuterią, zegarkami i wszelkiego rodzaju gadżetami.
Bezwstydna operacja handlowa, upowszechniana za pomocą reklamowych spotów,
prowadzona jest przez Archiwum Watykańskie.
Uznawane jest ono za jedno z najbardziej istotnych i największych na świecie.
Przechowuje zbiory książek, dzieł sztuki, prace naukowe, około miliona egzemplarzy książek.
Ponadto posiada tysiące druków, obrazów i narzędzi naukowych..
Oblicza się, że interesy te przyniosą do kasy IOR około 20 milionów dolarów rocznie.
To legalny sposób uzyskania pieniędzy – oświadczył Leonard Boyle, kustosz Biblioteki
Watykańskiej. Zresztą zważywszy na szczupłość środków, zmuszeni jesteśmy trzymać w
zamknięciu większą część dzieł, które posiadamy.
Jednakże jakiś czas później Boyle został zdjęty ze stanowiska i zastąpiony przez ojca
Raffaele Farina (byłego rektora uniwersytetu salezjanów). L’Osservatore Romano pisał o
tym, jak o najzwyklejszym wydarzeniu; w rzeczywistości ojciec, Boyle, który przeszło
trzydzieści lat szefował bibliotece, w którego gestii pozostawała księgarnia watykańska,
drukarnia i zbiory samego papieskiego dziennika – został przeniesiony na emeryturę bez
żadnego uprzedzenia, w czasie, kiedy przebywał za granicą, i to rok wcześniej niż powinien
(wiek emerytalny ustawiono na 75 lat). „Według tego, co sam prefekt wyznał swoim
przyjaciołom, zdjęcie go ze stanowiska miało miejsce w tym samym czasie, kiedy sąd
watykański wydał postanowienie o zamknięciu sklepiku, gdzie handlowano wszelkimi
produktami (kopiami pergaminów, reprodukcjami, pamiątkami) z biblioteki, a także barku.
Pozornie bez żadnego wyraźnego powodu papiescy sędziowie polegający na sprzedaży
wszelkich materiałów wytwarzanych przez Bibliotekę Watykańską. Wierząc w to, o czym
głośno w Watykanie mówiono, zablokowanie to należy łączyć z seria przegranych spraw
sądowych, wytoczonych przez spółki wydawnicze, z którymi Stolica Apostolska zawarła
niegdyś umowy o wyłączności na reprinty książek i reprodukcję dokumentów. Wydaje się, że
biblioteka wielokrotnie nie dotrzymywała tych umów, dlatego też poszkodowane firmy
zażądały zapłaty kar umownych na łączną kwotę około 12 miliardów lirów”.
Po archiwum kolej przyszła na muzeum, które udzieliło zgody na korzystanie z jego znaku
wraz z osobistym błogosławieństwem Jana Pawła II. W listopadzie 1995 roku spółka
Clementoni z Recanati podpisała ze Stolica Apostolska umowę, na mocy, której nabyła prawa
do produkcji puzzli przedstawiających sławne dzieła Watykańskiego Muzeum – obrazy
Michelangela, Rafaela, Perugina… Spółka Clementoni, pracująca nad poszerzeniem oferty o
licencjonowane przez Stolicę Apostolską gry, będzie mogła sprzedawać swe towary również,
a raczej – przede wszystkim – z okazji jubileuszu roku 2000, kiedy to miliony pielgrzymów
nawiedzą Rzym i inne pełne zabytków włoskie miasta.
Chociaż on sam stał się supergwiazdą masmediów, to jednak Jan Paweł II nie szczędzi
słów krytyki wobec środków masowego przekazu. Na przykład w trakcie niedzielnego
spotkania 28 stycznia 1996 roku na placu Świętego Piotra papież grzmiał:
101
„Wolność słowa nie jest celem samym w sobie… Prasa powinna być na usługach prawdy,
solidarności i pokoju… Informacja łatwo poddaje się rynkowy gierkom”. Dwa miesiące
później wezwał do wyłączania telewizora przynajmniej p[przez jeden tydzień w trakcie
Wielkiego Postu oskarżając mały ekran o „działanie na szkodę życia rodzinnego,
rozpowszechnianie fałszywych i poniżających wartości i wzorców zachowań. Teraz już seks i
przemoc jest nawet w telewizyjnych programach dla dzieci”.
Medialna supergwiazda podoba się wszystkim. Nawet powszechnie znanemu
tradycyjnemu „księżożercy” – nobliście Dario Fo.
Karol zaczął mówić do ludzi, do mas, do osób, które cierpią… Podróżując wiele
zrozumiał. Chyba zrozumiał to, że pokazywano mu sztuczne miasta i kraje, miejsca
„podrasowane”, gdzie rzeczywistość była… pieczołowicie ukryta, a bieda na czas jego
pobytów dokładnie zakamuflowana. Chyba zrozumiał też, że wśród tych zafałszowań były
również i takie, że przed nim czy obok niego stawali autentyczni bandyci, łobuzy, łajdaki,
którzy ściskali jego dłoń…
Uroczystym napomnieniom na temat mediów towarzyszą fakty zadziwiające. Jak, na
przykład, zdarzenie z marca 1996 roku, kiedy papież zdecydował się wystąpić w pewnym
filmiku reklamowanym dla telewizji (trwającym 45 sekund, emitowanym w wielu krajach,
gdzie katolicyzm cieszy się dużym poparciem). Ojciec Święty pokazywany jest w trakcie
samotnego spaceru (w 1984 roku w kanadyjskim lesie), ma żwawą minę – choć podpiera się
laską – i odmawia różaniec po łacinie – wraz z innymi głosami spoza kadru i śpiewem chóru
Radia Watykańskiego. Spot reklamuje zestaw dwu płyt CD – lub, do wyboru, audiokaset –
zatytułowanych Jan Paweł II i Papież z różańcem, oraz podręcznik, różaniec i mały plakat…
Reklamowany spot, zrealizowany przez amerykańską spółkę Alliance Entertainment
Corporation, został przedstawiony po raz pierwszy 21 marca 1996 roku w siedzibie Radia
Watykańskiego przez biskupa Franco Ceriottiego (dyrektora urzędu d/s komunikacji
społecznej CEI) i przez ojca Pasquale Borgomeo (dyrektora generalnego radia); obaj
pospiesznie uprzedzili, że inicjatywa pozbawiona jest jakiejkolwiek formy kokieterii,
dewocyjności i „kultu jednostki”… Po czym setki tysięcy pakunków ze wspomnianymi
zestawami (w sprzedaży w cenie 79 tysięcy lirów) zostało skierowanych do diecezji, parafii i
rozsianych po całym świecie zgromadzeń zakonnych.
Gigantyczna operacja handlowa – określona przez organizatorów z rzadkim do prawdy
brakiem krytycyzmu jako wyjątkowo duchowa – uzyskała wsparcie masowej i
superkosztownej kampanii reklamowej w najbardziej nakładowych czasopismach. Pod
sugestywnym tytułem „W każdym domu, aby trafić do każdego domu” i ze zdjęciem papieża
odmawiającego w skupieniu różaniec widniał reklamowy slogan: „Ojciec Święty modli się
wraz z Tobą w skupieniu Twojego domu. Po raz pierwszy na dwóch płytach CD lub Na
dwóch kasetach audio”, po czym następowało zaproszenie, aby natychmiast zamówić zestaw
Papież z różańcem wysyłając kupon pod wskazany adres.
Według angielskiego dziennika Sunday Telegraph w listopadzie 1995 roku spółka
McKenzie’s Smokehouse zawarła z Watykanem porozumienie, którego pozazdrościli jej
wszyscy konkurenci: chodziło o umowę na dostawę wędzonego łososia na papieski stół.
Dwieście kilogramów cenionej ze względu na smak ryby z dołączeniem szampana miało
urozmaicić posiłki Jana Pawła II i jego otoczenia.
Rok później dostawy, realizowane dotąd przez szkocka firmę, zostały nagle wstrzymane:
Stolica Apostolska nie zapłaciła odpowiednich faktur i zalegała na kwotę 6 milionów lirów.
Na pytanie jednego z dziennikarzy kardynał Rosario Jose Castillo Lara wyraził
przypuszczenie, że powodem tego stało się najprawdopodobniej jakieś zwyczajne „techniczne
niedopatrzenie”.
Jednakże w sprawie papieskiego stołu, warto jeszcze zaakcentować dbałość o szczegóły. I
tak, od 1996 roku, obsługa kredensowa Ojca Świętego wpada w zachwyt nad pucharami w
102
stylu „Leonardo”. Artystycznie wykonane kielichy są owocem nowej umowy handlowej
zawartej pomiędzy Stolicę Apostolską i sieneńskim przedsiębiorstwem Calp. Tym razem
papież nie reklamuje już przedmiotów związanych z religią. W ogłoszeniach reklamowych na
stronach L’Osservatore Romano i Avvenire (a także w innych gazetach) firma ze Sjeny pisze:
„Pragnąc oddać hołd Ojcu Świętemu, mistrzowie w produkcji szkła artystycznego z firmy
Calp wykonali cenną monstrancję, a dla jego prywatnych apartamentów serwis pucharów w
stylu Leonardo z serii Da Vinci Crystal”. Kryształowa monstrancja, która osiągnęła metr
wysokości i wagę osiemnastu kilogramów, została ręcznie oszlifowana, co kosztowało kilka
miesięcy pracy. Wraz z setka zrobionych na zamówienie kielichów ozdobionych papieskim
emblematem, monstrancja została podarowana papieżowi 28 marca 1996 roku z okazji jego
podróży do Sjeny. Pastersko – handlowa wizyta była reklamowana na całych stronach
katolickich gazet (jakżeby nie) tekstem: Jego Świątobliwość papież Jan Paweł II wybrał firmę
Calp, aby nieść swoje błogosławieństwo całemu światu pracy.
Umberto Trezzi, dyrektor toskańskiej firmy, w sprawie tej wizyty powiedział:
„Zleciliśmy przeprowadzenie tej małej kampanii informacyjnej podobnie jak setki innych
firm podczas papieskiej wizyty. Co więcej, aby nie wykraczać poza przyjętą konwencję,
sprawdziliśmy, jak robili to inni, a biorąc pod uwagę fakt, że papież przyjeżdża do nas,
byliśmy szczególnie wrażliwi na formę. Nasze reklamy ukazały się zresztą za zgodą i
diecezji, i episkopatu”.
Ale jakie były warunki finansowe umowy miedzy Stolicą Apostolską i firmą Calp – o tym
się nie mówi.
W trakcie wizyty w Sjenie Ojciec Święty spotkał się z krytyką grupy młodzieży, która
zarzuciła mu, że Stolica Apostolska sprzeciwia się używaniu prezerwatyw jako metodzie
prewencyjnej. Prezerwatywy i środki antykoncepcyjne są także przedmiotem sporu pomiędzy
Watykanem i Unicefem (agendą ONZ, której zadaniem jest promowanie inicjatyw na rzecz
dzieci). Dnia 4 listopada 1996 roku nuncjusz apostolski Renato Martino, który kierował stałą
misją Watykanu przy ONZ, w trakcie „Konferencji na rzecz promowania rozwoju” ogłosił
drastyczną redukcję rocznego budżetu przekazywanego na Unicef. W oficjalnej nocie
wystosowanej przez misje papieska wytłumaczono, że składka roczna jest symbolicznym
gestem, za pomocą, którego Kościół katolicki potwierdza fakt uczestnictwa w pracy takich
organizacji, które – jak Unicef – zajmują się dziećmi. W nocie precyzuje się ponadto, że
fundusze przekazywane przez Stolicę Apostolską pochodzą ze zbiórek pieniężnych
przeprowadzonych wśród katolików, dlatego też działalność organizacji, które z tych
subwencji korzystają, nie powinny być rozbieżne z odczuciami katolików. No to, czym w
końcu Unicef zawinił? Oto – wyjaśnia watykańska nota – chodzi o wykorzystywanie środków
na promowanie tego rodzaju działalności, jak „popularyzowanie podręcznika Narodów
Zjednoczonych na temat środków antykoncepcyjnych stosowanych post coitum” albo też
medycznych środków wywołujących poronienie, a także wykorzystywanie swoich
pracowników w akcjach rozdawnictwa środków antykoncepcyjnych w krajach Trzeciego
Świata. A zatem jest to retorsja, która warta jest toastu pucharami „w stylu Leonardo”.
xxx
Kontrast miedzy teologicznym obskurantyzmem papieża Wojtyły i jego „nowoczesnością”
w dziedzinie interesów i masmediów jest przeogromny. Z jednej strony polski papież jest
zwolennikiem archaicznej, zamkniętej i nietolerancyjnej doktryny, a z drugiej – uczestnicząc
w „społeczeństwie spektaklu”, godząc się na działanie Kościoła na modłę wielkiego
biznesowego holdingu, kreuje wizerunek pontyfikatu „nowoczesnego”.
I tak papież Wojtyła, który aborcji i rozwodom grozi anatemami, który na
homoseksualistów rzuca klątwę, a kobietom odmawia prawa do kapłaństwa, który potępia
103
stosowanie wszystkich bez wyjątku metod antykoncepcji, jest tym samym papieżem, który
zerka na „asów włoskiej giełdy”, gdzie w rubryce publikowanej od września 1996 roku
przez tygodnik Affari & Finanza, wśród posiadaczy największych pakietów, Jan Paweł
II z portfelem 93 miliardów lirów znajduje się na 51 miejscu, tuż za właścicielem
nieruchomości z półświatka – Salvatorem Ligresti. Głowa katolickiego Kościoła jest głuchy i
ślepy na wszelkie teologiczne otwarcie, ale jako udziałowiec spółki IMI (w której IOR
posiada 0,84 % udziału) jest zainteresowany zyskami ze spółek Eni, Aeroporti di Roma,
Banco San Paolo, a nawet Mediaset. Jan Paweł II, który demonizuje związki miedzy osobami
tej samej płci, upatrując zło nawet w fakcie ich legalizowania na gruncie prawa cywilnego,
jest tym samym papieżem, który od 1996 roku podróżuje superluksusowym Mercedesem
S500 Landaulet.
Za czasów papieża Wojtyły niestosowności i sprzeczności w poczynaniach Kościoła
Rzymskokatolickiego jest aż nazbyt dużo. Przykładem niech będzie wystawna ceremonia
zorganizowana w grudniu 1996 roku przez księdza Santino Spartę (dziennikarza Radia
Watykańskiego) w parafii Świętej Anny, wewnątrz watykańskich murów. Podczas tej
wydawniczo – towarzyskiej imprezy ksiądz Sparta przedstawił swoją książkę zawierającą
„wyznanie wiary” dokonane przez wiele osobistości ze świata sceny. Wśród wielu tekściarzy,
tancereczek, showmanów, aktoreczek, dziennikarzy i śpiewaków, kuriozalną była obecność i
wypowiedź byłej bohaterki filmów erotycznych Edwige Fenech, która wyznała, że zdobyła ją
osobowość Jezusa i to „on sprawił, że czuje się jego córką i córką Matki Boskiej, wobec
której mój Anioł Stróż służy mi za pośrednika”.
Udział w „nowoczesności” udowadnia również tygodnik Famiglia Cristiana, który nawet
dedykował swoją okładkę showmanowi Fiorello, mającemu niedawno kłopoty z prokuraturą z
powodu narkotyków. Wydawany przez paulinów tygodnik nie waha się wskazywać
młodzieży showmana jako pozytywny wzór do naśladowania, bowiem zadeklarował on w
wywiadzie decyzje unikania skandali w życiu prywatnym (później dopiero okaże się, że dwa
tygodnie wcześniej Fiorello swoim talentem urozmaicał wieczór uczestnikom zorganizowanej
przez chwalących Boga paulinów morskiej wycieczki do Ziemi Świętej).
Z pozycji supergwiazdy kapitalistycznych masmediów, dumny antykomunista Wojtyła
rozszerza marketing dusz również na młodzież, która – jako te zbłąkane owieczki – lgnie do
„demonicznej” muzyki rockowej. „Dzisiaj piosenkarze są nowymi autorytetami od
porozumiewania” – stwierdził papież, a Stolica Apostolska zorganizowała w Bolonii 27
września 1997 roku najprawdziwszy koncert Hope music (muzyki nadziei) z udziałem, za
zawrotnym wynagrodzeniem, legendarnej gwiazdy muzyki pop – Boba Dylana. Być może
wszystko to dlatego, że dla Rzymskokatolickiego Kościoła dusze młodych ludzi są
prawdziwą zgryzotą. Oto – według przeprowadzonego we Włoszech sondażu,
opublikowanego w kwietniu 1997 roku – 68% dziewcząt i chłopców, którzy ukończyli 14 lat,
ani nie chodzi już do kościoła, ani nie uczestniczy w grupach parafialnych, ani też nie
uczęszcza na lekcje religii; odsetek tych, którzy odmawiają modlitwę zmniejszył się o 31%, a
uczestnictwo w nabożeństwach aż o 68%. Wszystko to zdaniem ekspertów, jest
konsekwencją złego przykładu ze strony rodziców, a ogólniej – „rozrywek” życia
codziennego, a zwłaszcza telewizji i muzyki.
„Merkantylny modernizm” wojtyłowskiego pontyfikatu powołuje jednak czasem też
nieprzyjemne incydenty. W czasie, gdy 16 lutego 1996 roku papież namawiał usilnie księży i
biskupów, aby rozpowszechniali Ewangelię przez Internet, Stolica Apostolska była zmuszona
napiętnować dosyć kłopotliwa inicjatywę, która podjęła niemiecka spółka o nazwie Lazarus
Gesellschaft (dosłownie spółka Łazarza). W sierpniu 1996 roku firma ta przekazała do
sprzedaży płytę CD, która po wprowadzeniu jej do cd-romu stawała się „multimedialnym
spowiednikiem”, zaprogramowanym na udzielenie rozgrzeszenia za wszystkie grzechy. Na
płycie znajdowała się lista około dwustu grzechów, przy czym za każdy z nich przewidziano
104
inny rodzaj pokuty. Maksymalna kara (50 Ojcze Nasz i tyle samo Zdrowaś Mario) groziła
temu, kto splamił się zabójstwem. Płyta CD podaje też adresy spowiedników, z którymi
można skontaktować się przez Internet, a także i „prawdziwych” księży.
Watykan określił tę inicjatywę mianem „dyskusyjnej operacji handlowej, która nie ma nic
wspólnego z rzeczywistym znaczeniem sakramentu spowiedzi”. Jednakże Peter Seyel –
dyrektor ekumeniczno – humanitarnej organizacji z Kolonii – odpowiedział na ten zarzut:
„Na miłość Boską, wyprodukowane przez nas oprogramowanie nie jest i nie będzie
przedstawiane jako surogat spowiedzi. Sakrament zawsze był i pozostanie pewnym
wzajemnym stosunkiem pomiędzy dwiema osobami, i tak też musi pozostać. Za pomocą
płyty CD staraliśmy się jedynie udzielić pomocy w poruszeniu sumienia każdego z nas”.
Również i sam Wojtyła – superstar nie oparł się pokusie informatyki: papież jest
bohaterem płyty CD, która ukazała się – podobnie jak wcześniejsza książka – pod tytułem
Przekroczyć próg nadziei i sprzedawana była przez wydawnictwo Mondadori New Media.
Jak entuzjastycznie zapowiadała należąca do Berlusconiego Panorama, płyta wymaga
oprogramowania Windows i Windows 95, będzie kosztować 59 tysięcy lirów i będzie do
nabycia w księgarniach i sklepach komputerowych całego świata – przy czym jej pierwszy
pokaz odbędzie się na Targach Książki we Frankfurcie, gdzie Jan Paweł II – w wersji
elektronicznej – będzie gwiazdą stoiska Mondadori.
A jednocześnie interesującym przykładem hipokryzji Jana Pawła II było jego wystąpienie
we wrześniu 1996 roku, kiedy to z balkonu rezydencji w Castelgandolfo wydawał się
wykazywać swój dystans wobec cywilizacji informatycznej masmediów.
Dobra wytwarzane przez cywilizację przemysłową – mówił papież – mogą uczynić nasze
życie wygodniejszym, ale nie zrealizują potrzeb serca. Telewizja i informatyka, w pewnym
sensie niosą świat do naszych domów, ale to nie zawsze zapewnia głębię i spokój stosunków
międzyludzkich… Wiele osób manifestuje, zatem pilną potrzebę powrotu do korzeni, mocne
pragnienie ciszy, kontemplacji, poszukiwania absolutu. Wśród tylu słów – często
ściągających na manowce i pustych – szuka się słów potrzebnych do życia.
Ale to są też tylko słowa – fakty mówią coś przeciwnego. Stolica Apostolska otworzyła
swój własny portal na tym mediatycznym stworzonym przez Internet bazarze, na którym się
znajduje wszystko – od informacji dziennikarskich do nowości technologicznych, od seksu do
sportu, od acid music do najbardziej pogmatwanych gier elektronicznych. I watykański portal
jest faktycznie gigantyczny: działa dniem i nocą, informacje podawane są w ośmiu językach,
a wszystko to dzięki trzem potężnym komputerom nazwanym – od imion biblijnych trzech
archaniołów - Raffaele, Michele i Gabriele. To Ojciec Święty tak zdecydował – potwierdziła
Judith Zoobelein, amerykańska zakonnica odpowiedzialna za działanie całego działu
Internetowa rewolucja dotarła dzisiaj już wszędzie, a zatem i Kościół musi w niej
uczestniczyć.
Debiut wirtualnego papieża miał miejsce w czasie Świąt Wielkanocnych 1997 roku przy
okazji udzielanego Urbi et orbi błogosławieństwa. Dwa tygodnie później – cieszył się
papieski rzecznik prasowy Jaquin Navarro Valls – już dwa miliony 386 tysięcy osób z
siedemdziesięciu krajów świata odwiedziło strony Stolicy Apostolskiej, gdzie mogło odczytać
treść papieskiej przemowy. Na nasz elektroniczny adres nadeszło 4678 wiadomości w
dziesięciu różnych językach i to w czasie jednego tylko tygodnia.
Co może znaleźć katolik dryfujący po papieskim portalu? Treści papieskich przemówień,
dokumenty Stolicy Apostolskiej (zarówno te z przeszłości, jak i obecne), encykliki,
informacje na temat Jubileuszu… Szkoda tylko, że aby się na te strony dostać, trzeba zapłacić
15 tysięcy lirów. A więc znowu biznes, który dostarczy do kas Watykanu dziesiątki
miliardów lirów rocznie.
Jan Paweł II to prawdziwy motor watykańskich, rozlicznych interesów, nawet tych
dokonywanych niejako w sposób pośredni. Tak było choćby w przypadku Vittorio Gassmana
105
i Moniki Vitti, przyjętych przez papieża w dniu 6 listopada 1997 roku. Z tej okazji dwójka
aktorów przekazała Ojcu Świętemu płytę CD Towarzysze podróży, na której Gassman
recytuje około piętnastu wierszy napisanych przez Karola Wojtyłę (z tłem muzycznym
autorstwa Olimpio Petrassi). Natomiast Monica Vitti nagrała wraz z Alberto Sordi
(uczestnikiem reklam telewizyjnych CEI) kolejne piętnaście liryków papieża,
opublikowanych na CD z okazji nadchodzących Świąt Wielkanocy.
W księgarniach sprzedawane są także płyty CD wytwarzane przez organizacje i osoby z
kręgów bliskich Stolicy Apostolskiej. Jedna z takich płyt W poszukiwaniu szczęścia,
przeznaczona dla dzieci w wieku od 8 do 13 lat, powstała z inicjatywy rzecznika prasowego
Opus Dei – Giuseppe Corigliano i dostojnika mediolańskiej kurii – księdza Luca Bagatin. Jej
cena – 80 tysięcy lirów. Dorośli natomiast mogą nabyć za 99 tysięcy lirów Żywą historię
Całunu Turyńskiego, przygotowana przez Emanuelę i Maurizia Marinellich, opublikowana
przez wydawnictwo San Paolo.
Wśród inicjatyw fonograficzno – religijnych nie pominięto także i głosu samego papieża.
Na płycie CD Hymn for the World, Jan Paweł II odmawia modlitwę za pokój, a w tle słychać
chór i orkiestrę Santa Cecilia, którą dyryguje Koreańczyk Myung Whum Chung. Inne pozycje
wykonywane są przez Andrea Bocellego i Cecilię Bartoli.
I kolejne modlitwy, kolejna płyta CD, ale tym razem z odrobiną suspense, bowiem całą
operację otacza nimb tajemnicy. Chodzi o album, w którym papież śpiewa kilka modlitw.
Pomysł, żeby nagrać papieża śpiewającego, pochodzi od pewnego oboisty Andrea
Mariottiego – opowiada Francesco Battistini. Przedsięwzięcie zyskało poparcie ze strony
ojca Pasquale Borgomeo, dyrektora Radia Watykańskiego, jezuity z Neapolu, który od 19 lat
w otoczeniu papieża zajmuje się strzeżeniem praw autorskich każdego słowa Jana Pawła II…
NO i papież śpiewa. Na płycie CD znajduje się około czterdziestu minut modlitwy.
Łacińskim inwokacjom z Praefatio towarzyszy śpiew chórów prawosławnych i popisy
gitarowe w stylu Pink Floyd. Pater noster przy akompaniamencie perkusji. Victimae Pascalis
w rytmie nowojorskiego rapu. Płytę emitowało ciągle to samo wydawnictwo paulinów.
Produkt dyskograficzny miał ambicję dostać się na szczyty list przebojów.
Wojtyła – superstar nie sprzeciwia się też swojej obecności nawet na dużym ekranie.
Krzysztof Zanussi wyłowił dziełko napisane przez Jana Pawła II w młodości i przy pomocy
biskupa Jana Chrapka (również przyjaciela Wojtyły) wykrzesali z tego film Brat naszego
Boga. Produkcję filmu ukończono w marcu 1997 roku. To dzieło kinematografii jest, jak
można się spodziewać, również wspaniałym interesem – prawa do rozpowszechniania filmu
zostały już wykupione przez telewizje wielu krajów…
Ale jest też coś więcej i znacznie gorszego. Oto papież – gwiazdor użycza swojego
wizerunku najbardziej pogańskiej i obrazoburczej spośród wszystkich merkantylnych
dziedzin – reklamie. Rzecz przydarzyła się 16 czerwca podczas meetingu zorganizowanego w
Mediolanie przez klub Santa Chiara. W debacie poświęconej reklamie, zainspirowanej
właśnie papieskim dokumentem Etyka w reklamie papież wziął udział za pośrednictwem
nagrania na kasecie video. Przy stole konferencyjnym, jako przedstawiciel papieża, zasiadał
arcybiskup John Foley, obok którego znaleźli się reprezentanci mediów Berlusconiego:
Giulio Malgara (prezes zrzeszenia reklamodawców) i Giuliano Adreani (pełnomocny członek
zarządu firmy Pubitalia, działającej z ramienia Mediaset), Alberto Contri (prezes włoskiej
konfederacji środków masowego przekazu), Mauro Miccio (prezes firmy Ferpi) i Antonello
Perricone (pełnomocny członek zarządu firmy Sipra).
W kwietniu 1997 roku na stronach kilku czasopism ukazało się ogłoszenie reklamowe
przedstawiające papieża i wypowiedziane przez niego słowa: „Konieczne jest, aby etapem
przygotowania do Świętego Jubileuszu była praca w każdej rodzinie”. Niżej – po facsimile
papieskim – następowała reklama lansująca czasopismo Tertium Millenium, które miało być
106
oficjalnym organem Wielkiego Jubileuszu: „Wielkiej watykańskiej inicjatywie na rzecz
przygotowań do Wielkiego Jubileuszu roku 2000”.
Te ogłoszenia to mieszanka wiary i biznesu. „Jubileusz roku 2000! U progu światowego
wydarzenia, które zaznaczy przyszłość milionów ludzi, również i Ty przyjmij zaproszenie
papieża do starannego przygotowania się do niego! Dla wiernych, którzy pragną pogłębić
własne przeżycie związane z wiarą, Watykan stworzył…”, i dalej „Pytaj o Tertium Millenium
przez cały rok korzystając z niepowtarzalnej oferty, którą gwarantuje Ci 25 procent zniżkę.
Przedstawiając poniższy kupon zapłacisz tylko 69 zamiast 90 tysięcy lirów. Złap w lot tę
niepowtarzalną okazję i powiedz o niej także drogim Ci osobom! Będziesz w ten sposób
świadkiem…”. Zakończenie jest w iście handlowym stylu: „Gratis kaseta video Odkrycie
Chrystusa na nowo…Dodatkowo otrzymasz prezent”. Kupon na prenumeratę i przyjmowanie
datków zaadresowany jest do wydawnictwa Piemme, które zachwala siebie sloganem „jakość
naszych czasów”. Amen.
DOKUMENTY
Clara Calvi zeznaje…
W ramach śledztwa prowadzonego w sprawie śmierci bankiera Roberto Calvi mediolańscy
prokuratorzy Bruno Siclari i Pierluigi Dell’Osso przyjęli zeznania złożone przez panią Clarę
Canetti, po mężu Calvi. Śmierć katolickiego bankiera, a jednocześnie masona, którego
znaleziono 18 czerwca 1982 roku powieszonego pod mostem Brackfriars w Londynie, (co,
zdaniem tamtejszej prokuratury, było aktem samobójstwa), obciąża osoby z kręgów: Loży P2
– mafii – Watykanu.
Oto fragmenty zeznań wdowy Calvi.
19 października 1982 roku.
Mój mąż, jak powiedziałam już wcześniej, około roku 1971 nawiązał znajomość z panem
Minciaroni Aladino, przedsiębiorcą budowlanym, z którym spotykał się w Rzymie. Aladino
był dobrym przyjacielem Francesco Consentino, sekretarza generalnego Izby Deputowanych.
Sądzę, że mąż poznał Minciaroniego – poprzez pana Mario Valeri Manera – w Wenecji
podczas ceremonii wręczania nagrody Campiello… W tym czasie mąż często jeździł do
Rzymu i pewnego razu zabrał mnie tam ze sobą. Wzięliśmy pokój w Grand Hotelu i mąż
powiedział, że chce przedstawić mi Umberto Ortolani i Licio Gelli, z którymi spotykał się
dość często w tamtym okresie, i którzy byli ważnymi osobistościami. Podjęliśmy wyżej
wspomnianych, Gellego i Ortolaniego, kolacją w restauracji hotelowej. Po kolacji przyszli do
nas Minciarioni, Cosentino i niejaki Firrao, i w tym gronie wszyscy zaczęliśmy rozmawiać o
trwającym właśnie kryzysie rządowym [jak się okazało Minciaroni i Cosentino byli
członkami Loży P2, tak samo zresztą jak Ruggero Firrao, który wówczas pełnił funkcję
dyrektora generalnego w Ministerstwie Handlu Zagranicznego].
107
Panowie ci mówili ze sobą o różnych kandydatach na stanowiska w rządzie, a z treści
wypowiedzi można było wnioskować, że byli dobrze zorientowani w środowiskach
politycznych i dobrze znali rządzące tymi środowiskami mechanizmy. Tego samego dnia
miałam też sposobność poznać inne osoby… Mąż przedstawił mi Lorisa Crobi [członek Loży
P2, prezes spółki „Condotte”], Gaetano Stammati [członek Loży P2, chadek i senator] oraz
dziennikarza Cesare Zappulli…
Owi Gelli i Ortolani podejmowali działania, aby ułatwiać mojemu mężowi nawiązywanie
kontaktów, o których sądził, ze ich potrzebuje ze względu na swoja pracę. Gelli i Ortolani
pośredniczyli także w niektórych interesach, ale co to były za interesy, nie umiem tego
sprecyzować….
Sądzę, że w tym okresie [w roku 1971] mąż przystał do masonerii. Powiedział mi sam on
o tym, ale później, twierdząc, że został „wtajemniczony” w Genewie. W tych latach mąż
prowadził różne interesy i utrzymywał intensywne kontakty z bankiem watykańskim IOR, a
w szczególności z Luigim Menninim, który w tym banku był najbardziej wpływowym
specjalistą. W zakres kontaktów wchodziły również spotkania w gronie rodzin. Częste były
także kontakty z prezesem IOR biskupem Marcinkusem, który – w wyniku decyzji mojego
męża, i właśnie ze względu na ścisłe i częste kontakty pomiędzy bankiem IOR i bankiem
Ambrosiano – wszedł do zarządu zagranicznej wspólniczki banku Ambrosiano – firmy
Overseas z Nassau na wyspach Bahama. Z tego też powodu widywaliśmy często Marcinkusa
w Nassau, gdzie bywał naszym gościem podczas wszystkich zebrań zarządu.
Później w zbliżeniu się mojego męża do kręgów kościelnych miał swój udział
wspominany już Ortolani, bardzo z tymi kręgami związany, szczególnie, że był dobrym
przyjacielem zmarłego kardynała Lercaro. Pragnę podkreślić, że w tym okresie, jak zresztą i
później, mąż bywał w Watykanie bardzo często i utrzymywał kontakty ze zmarłym papieżem
Pawłem VI. Były to stosunki na tyle zażyłe, że mąż mógł się do niego udawać z wizytą nie
potrzebując żadnej uprzedniej formalności…
Niedługo potem [20 maja 1981] nastąpiło aresztowanie mojego męża. Skontaktowałam się
z przebywającą wtedy w Genui adwokatką Lagosteną Bassi… Adwokatka zgodziła się
przyjść do mnie do domu, gdzie została na obiedzie wraz z towarzyszącym jej synem. Na
moją prośbę udzieliła mi wskazówek, jak powinnam się zachować; zasugerowała, abym nic
absolutnie nie mówiła w trakcie ewentualnego przesłuchania i żebym robiła wrażenie takiej z
kategorii „żon idiotek”, która o niczym nie wiedziała… Pożegnałyśmy się i, chociaż nie
udzieliłam adwokatce żadnego pełnomocnictwa, w kilka miesięcy później adwokatka
przesłała mi rachunek na 2 miliony lirów, który odpowiednio uregulowałam…
20 października 1982
W dniu następnym [po aresztowaniu Roberto Calvi] ja, córka, syn, Pazienza, Mazzotta i
Ciarrapico, pod eskortą prywatnej ochrony, udaliśmy się do gabinetu szacownego
Andreottiego. O ile pamiętam, jego gabinet znajdował się dosyć blisko naszego domu w
Rzymie, dlatego poszliśmy tam pieszo. Na gorę weszliśmy tylko ja, córka i Carrapico, który
to spotkanie umówił, a inni czekali na nas na dole. Nie pamiętam, czy z nami poszedł również
Pazienza, czy tez czekał razem z innymi na dole. Od razu zostaliśmy przyjęci przez
szacownego Andreottiego, którego miałam już okazje dawniej kilka razy spotkać w domu
pani Marii Angiolillo [wdowy po założycielu rzymskiego centroprawicowego Il Tempo], u
której bywałam czasami razem z mężem. W jej domu spotykaliśmy także pana Piccoli, jego
żonę i wielu wpływowych polityków, głównie z kręgów chadecji. Tam wielokrotnie miałam
możliwość spotkania kardynałów Casaroliego i Silvestriniego.
Premier Andreotti powiedział mi, że włoski bank centralny zamierza narzucić bankowi
Ambrosiano dwóch komisarzy i dodał, że Cuccia z Mediobanca zaoferował się kupić udziały
108
Ambrosiano, żeby przyjść z pomocą przyjacielowi Calviemu. Premier Andreotti powiedział
jeszcze, że on doradzał, aby komisarzem w Ambrosiano został prezes Banca Popolare di
Novara, Venini i pan Orazio Bagnasco. Poprosił mnie, bym powiedziała to mężowi, aby
usłyszeć jego zdanie… Mąż odpowiedział, że jeśli do banku wprowadzą Veniniego i
Bagnasco, to on będzie skończony [w 1995 roku, Lino Venini stanie przed sądem z powodu
doprowadzenia do krachu spółki Sasea].
Zaraz po aresztowaniu mojego męża otrzymałam grzecznościowy telefon od żony
premiera Craxiego. Podała mmi swój telefon w Rzymie, na wypadek gdybym potrzebowała
się z nią skontaktować. Mówiłam o tym wszystkim również z Piecenzą i z Ciarrapico, i wtedy
powstał pomysł pójścia do premiera Craxiego. Ciarrapico sugerował mi, żebym powiedziała
bez ogródek „panie premierze, trzydzieści iliardó9w to nie żart”. Nigdy nie słyszałam od
mojego męża nic na ten temat, ale uznałam za stosowne polegać na sugestiach Ciarrapico,
który wydawał się być pewny tego, co mówił, dając mi do zrozumienia, że mogłam spokojnie
i bez obaw powiedzieć zasugerowane mi zdanie.
Umówiłam się, zatem na spotkanie z panią Craxi w Rzymie, w hotelu [San Raphael],
gdzie mieszkała razem z mężem. Udałam się tam wraz z moją córką i moim bratem pod
eskortą tych samych, co zawsze, prywatnych ochraniarzy… Zostaliśmy uprzejmie przyjęci
przez panią Craxi, a nieco później dołączył do nas pan Formica, z którym przez pewien czas
rozmawiałam na tarasie mieszkania na osobności, a pani domu rozmawiała wtedy z moją
córką i z moim bratem. Od razu powiedziałam obu politykom, że oczekiwałam z ich strony,
że udzielą mojemu mężowi pomocy i włączyłam także owo zdanie, że trzydzieści miliardów
to nie żart. Obydwaj panowie na moje oświadczenie nie zareagowali nawet mrugnięciem oka
i nie zrobili żadnych komentarzy, odpowiedzieli tylko, że zamierzali pomóc mojemu mężowi,
bo jest ich przyjacielem. Ja ze swej strony dodałam, że to, co powiedziałam, to nie było moje
własne zdanie, ale że zostało mi przekazane przez kogoś innego. Pamiętam, że powiedziałam
także, że dopóki będzie tam Cuccia z Mediobanca, to mój mąż będzie prześladowany i
dodałam – co chyba także było wcześniej zasugerowane mi przez Ciarrapico – że „Pan,
szanowny panie premierze, działając przez swego De Michelisa, może w półgodziny
odprawić Cuccię”. Przypominam sobie, że pan Craxi odpowiedział, że w półgodziny to nie
jest to możliwe, ale w dwa miesiące – tak. Przy okazji powiedziałam też, że w sytuacji, w
której się znalazłam, byłam skłonna nawet doprowadzić się do śmierci głodowej…
Rozstaliśmy się, kiedy na to moje stwierdzenie odpowiedziano, że nikt nie potraktuje tego
poważnie. Wyszłam w poczuciu, że pomoc zostanie mi udzielona i muszę powiedzieć, że
później dochodziło do licznych kontaktów ze strony pani Craxi, która odwiedzała mnie w
moim mieszkaniu. Kilkakrotnie pani Craxi przynosiła mi powycinane z gazet artykuły pana
Craxi, w których brał on w obronę mojego męża… Kilka dni przed wszczęciem procesu,
[który przeciwko osobom oskarżonym o doprowadzenie do krachu banku Ambrosiano –
rozpoczął się 10 czerwca 1981 roku] udałam się na widzenie do więzienia do mojego męża.
Byłam wtedy w towarzystwie mojej córki i Alessandro Menniniego. Na rozmowę poszłyśmy
dwie, ja i moja córka, której ojciec kazał zapisać do załatwienia różne rzeczy. Miedzy innymi
powiedział córce, żeby zapisała drukowanymi literami na kartce następujące zdanie: „Ten
proces oznacza postawienie pod sąd IOR”. Powiedział nam też, żeby spytać Menniniego, czy
kapelan więzienny, który poprosił go o rozmowę, zrobił to, aby przedyskutować kwestię
dotyczące IOR. Dodał, że od lutego 1981 roku błagał na wszystkie możliwe sposoby
kierownictwo IOR, aby za wątki związane z IOR, o których będzie mowa na procesie, wzięło
na siebie odpowiedzialność. Powiedział jeszcze, żebym szybko udała się do Rzymu, aby
zobaczyć się, z Marcinkusem, i żebym dowiedziała się, czy to możliwe jest to, czego do tej
pory nie mógł doprosić się on sam, to jest żeby IOR potwierdził, że to on dokonał transakcji z
Toro, w sprawie, której prowadzono śledztwo, a przynajmniej żeby zwolniono Banca
Gottardo z tajemnicy bankowej, co umożliwiłoby złożenie zeznań tym wszystkim, którzy tej
109
transakcji dokonali. Muszę przyznać, że słysząc to wszystko, zaczynałam rozumieć różne
rzeczy dotyczące stosunków pomiędzy bankiem Ambrosiano i IORem i znalazłam
wyjaśnienie dla faktu, że Alessandro Mennini, syn szefa IOR, w tym okresie zawsze był
gdzieś w pobliżu mnie.
Po wyjściu z więzienia zastałam Menniniego w jeszcze gorszym humorze niż wcześniej,
gdy zostawiłyśmy go samego. Jak tylko spostrzegł, że ja i moja córka wsiadłyśmy do
samochodu, on tez do niego wskoczył, a córka pokazała mu kartę, na której zapisała zdanie
podyktowane jej przez ojca. Ja, w nawiązaniu do tego zdania, zapytałam go wtedy, czy
kapelan więzienny, który chciał rozmawiać z moim mężem, miał rzeczywiście
przedyskutować wyżej wspomniane sprawy. Mennini wydawał się dosłownie przerażony i na
moje pytanie powiedział: „Tego słowa nie należy wypowiadać nawet w konfesjonale”. A
zaraz potem Mennini chwycił do rąk kartkę, by ją podrzeć, ale ja ją mu z rąk natychmiast
wyrwałam…
Uprzedziłam również i mojego syna Carla, który przebywał w Waszyngtonie, o tym, czego
dowiedziałam się od mojego męża o IOR. Syn, jak mi to potem powiedział, skontaktował się
z Watykanem wysyłając teleks, w którym prosił Marcinkusa o oddzwonienie do niego o danej
godzinie. Marcinkus punktualnie o wskazanej godzinie oddzwonił, a mój syn opowiedział mu
o tej sprawie, ale otrzymał jedynie niejasne i wymijające odpowiedzi. Mój syn wysłał tez
teleksy do kardynała Casaroliego i do kardynała Silvestriniego, prosząc ich o interwencję,
zaklinając ich na wszystko, co święte, aby spowodowali ujawnienie prawdy. Od Pazienzy
dowiedziałam się, że też rozmawiał z Marcinkusem i że przekonał go, aby podjął działania.
Pazienza powiedział mi także potem, że poprzez swoich znajomych ze służb specjalnych
dowiedział się, ze Marcinkus i Luigi Mennini z całą pewnością przekroczyli w wielkiej
tajemnicy granicę i udali się do Lugano, do Szwajcarii, celem wydania dyspozycji bankowi
Gottardo, aby zezwolił szwajcarskim prokuratorom przejrzeć dokumenty banku mimo
tajemnicy bankowej, i żeby kierownictwo banku poświadczyło, że to nie mój mąż był
wszystkiemu winien. Miała miejsce także rozmowa telefoniczna pomiędzy Alessandro
Menninim i moim synem, który czynił wyrzuty jemu samemu i IOR za to wszystko, co
przydarzyło się ojcu.
Ja sama otrzymałam telefon od Olgiatiego, który prosił o0 możliwość złożenia mi wizyty, i
ja się na nią zgodziłam. Olgiati przyszedł do mnie w towarzystwie, Menniniego, którego
zupełnie nie oczekiwałam. Mennini opowiedział mi o rozmowie telefonicznej z moim synem
i spytał, czy sama chciałabym cos dodać. Twardym tonem odpowiedziałam, że nie, i Mennini,
wściekły, poszedł sobie. Olgiati powiedział mi wtedy, że źle zrobiłam, bowiem
potrzebowaliśmy pomocy Menniniego w sprawie dostępu do poświadczających niewinność
męża dokumentów z Banca del Gottardo. Odpowiedziałam, ze doszła do mnie już
wiadomość, że Marcinkus i Luigi Mennini pojechali do Szwajcarii do wspomnianego banku.
Kilka dni później Alessandro Mennini pojechał – w imieniu IOR, a nie banku Ambrosiano,
którego był pracownikiem – do Lugano, żeby odebrać postanowienia szwajcarskiego
wymiaru sprawiedliwości, w których poświadczano, że mój mąż nie miał nic wspólnego z tą
sprawą. O ile wiem, to Mennini przekazał te postanowienia bezpośrednio adwokatom mojego
męża, którzy bronili go przed sądem.
W trakcie trwania procesu chodziłam wielokrotnie do więzienia do męża korzystając z
widzeń, które mi przyznano. W czasie jednego z takich widzeń, opowiedziałam mężowi, to,
co powiedziałam panu Craxi, to jest to zdanie, które zasugerował mi Ciarrapico. Mój mąż
powiedział mi, że miał już dość poświecenia dla innych, i że – o ile ta sytuacja nie zmieni się
natychmiast – jest całkowicie zdecydowany powiedzieć na rozprawie w sądzie rzeczy, które
wiedział na temat IOR i polityków. Sądzę, że słowa te powtórzyłam przez telefon żonie pana
Craxi, z która utrzymywałam częsty kontakt.
110
Muszę powiedzieć, że przez cały czas trwania procesu ciągle wydzwaniała do mnie pani
Angiolillo, która prosiła o kolejne informacje i przekazywała mi ze swej strony różne
wiadomości. Pani Angiolillo przekazywała mi pozdrowienia od Piccolego i mówiła mi, że
robiła, co mogła na rzecz mojego męża i że chodziła na rozmowę w jego sprawie do Banca
d’Italia, do jego prezesa, a przede wszystkim do dyrektora generalnego Diniego. Muszę
przyznać, że potem, po wyjściu z więzienia, mój mąż dał pani Angiolillo najpierw 10
milionów lirów, a potem kolejne 50 milionów lirów, z okazji Bożego Narodzenia – tym
razem korzystając z pośrednictwa mecenasa Gregori z Rzymu. Były to pieniądze za to, co
pani Angiolillo zrobiła dla męża – była ona znana z tego, że w swoim domu organizowała
spotkania pomiędzy biznesmenami, działaczami i innymi, przyjmując w zamian pieniężne
gratyfikacje… Powiedziałam Pazienzy, że dowiedziałam się od pani Angiolillo, że była ona u
prezesa banku centralnego Ciampiego i u dyrektora Diniego, a Pazienza skontaktował się z
panią Angiolillo, żeby dowiedzieć się czegoś więcej. Pani Angiolillo pogniewała się na mnie
za to, że Pazienzy o tym powiedziałam…
Pani Angiolillo przekazała mi także, że Ciampi i Dini pragnęli powiadomić mojego męża,
że podział grupy dokona się za pięć lat, tak jak chciał on sam, a zatem, ze może pozostawać
spokojny i nie martwić się. Pragnę podkreślić, że kiedy kierownictwo Banca d’Italia objęli
Ciampi i Dini, mój mąż powiedział mi, że dowiedział się od Gellego, ze tych dwóch było
przyjaciółmi, że należeli obaj do Loży P2 i że to sam Gelli przyczynił się do ich nominacji.
Gelli powiedział mu też, że Dini otrzymał polecenie, aby Calviemu nie stwarzał problemów i
żeby był dla niego przyjazny, i muszę powiedzieć, że mąż, od samego początku, był
zadowolony ze sposobu, w jaki traktował go Dini, który przyjmował go, kiedy mąż chciał,
także i w sposób prywatny i w tajemnicy przed innymi [nazwisk Carlo Azeglio Ciampiego i
Lamberto Diniego nie było w zarekwirowanych Licio Gelliemu dokumentach Loży P2; nie
było także nazwiska Carlo De Benedettiego, o którym w swych zeznaniach mówi wdowa
Calvi] Mój mąż mówił mmi, że Dini pozostawał w bardzo bliskich związkach z niejakim
Battistą z Loży P2 i że Battista dawał mu miliard, półtora miliarda lirów za każdą załatwiona
sprawę, (którą mu Dini załatwił).
21 października 1982 roku.
Proces [przeciwko oskarżonym z banku Ambrosiano] skończył się i mąż mój został
tymczasowo zwolniony z aresztu, ale przebywał jeszcze w szpitalu w Lodi. Wyszedł kilka dni
później i potwierdzono, że ma nadal pełnić funkcję prezesa zarządu banku Ambrosiano…
Dość szybko po wypisaniu ze szpitala [Calvi próbował popełnić samobójstwo] mąż zaczął
znowu często jeździć do Rzymu, zawsze mu w tym towarzyszyłam…
W Rzymie widywałam się z Marcinkusem i z dyrektorem włoskiego banku centralnego
Dinim; z nim widywał się w wielkiej tajemnicy, jak zresztą przez cały ten okres, a także i
później – na przykład w przeddzień święta Wniebowzięcia. Mąż opowiadał mi, że jego
stosunki z Dinim układały się bardzo dobrze i że Dini z nim współpracował, natomiast z
Marcinkusem stosunki stały się fatalne. Marcinkus nie przyjmował już do wiadomości, że
wobec banku Gottardo powinien był nadal zachowywać takie stanowisko, jak to obiecał
uczynić wcześniej. Według słów mojego męża, Marcinkusowi bardzo zależało, aby tajemnice
Banca del Gottardo nie wyszły na jaw. Mąż mawiał wtedy: „Księża każą mi zapłacić za
wszystko, a nawet za wszystko już płacę”…
Z czasem zaczęło się pojawiać nazwisko niejakiego Hilarego Franco, papieskiego
kapelana, monsignora, z którym mój mąż, nawiązał kontakt i z którym miał kilka różnych
spotkań w Rzymie. Mąż mówił mi, że ten Hilary Franco trzymał jego stronę i że często, aby
podtrzymać go na duchu, powtarzał mu pewne zdanie po angielsku, które dosłownie
brzmiało: „Jesteś pod moją całkowitą ochroną”. Właśnie w tym czasie, jak mi opowiadał mąż,
111
miewał on bezpośrednie kontakty z papieżem. Nie jestem w stanie opisać, w jakich
okolicznościach, dokładnie, kiedy i na jakich warunkach odbywały się te kontakty. Mogę
jedynie przytoczyć usłyszane od męża słowa: „Papież powiedział mi, że jak tylko
rozwiążemy nasz problem, powierzy mi całość watykańskich finansów, żebym je mógł
uzdrowić”.
24 października 1982 roku
Kiedy po nominacji [Carlo] De Benediettego na stanowisko w banku Ambrosiano minął
już jakiś czas, zaczęły się pierwsze zatargi miedzy nim a moim mężem. Mąż mówił, że ten De
Benedetti początkowo był z nim zgodny i można się było dogadać, ale później, jak już dostał
się do banku, zaczął siać zamęt i nawiązał bliskie stosunki z Rosone [wiceprezesem], z
którym nieustannie spotykał się na obiadach i kolacjach. Pewnego razu mój mąż powiedział
mi nawet, że widziano dokumenty, które potwierdzały, że De Benedetti należał do Loży P2 i
przypomniał mi fakt, iż kiedyś pokazywał mi w Buenos Aires pewna kamienicę, o której
mówił, że są w toku rozmowy na temat jej sprzedaży przez firmę Olivetti na rzecz banku
Ambrosiano.
Wtedy, gdy mój mąż przypomniał mi ten epizod z kamienicą i kiedy wspomniał o
członkostwie De Benediettego w Loży P2, odpowiedziałam: „A więc za ta umową sprzedaży
musiał stać Gelli”, a wówczas mój mąż powiedział mi: „Oczywiście, że tak, był
pośrednikiem”. Mąż powiedział mi tez, że wspomniał De Benedettiemu o jego przynależności
do loży i dodał, że potem przez jakiś czas De Benedetti wydał się zdezorientowany, ale że
później nastąpił z jego strony cały ciąg zdarzeń – na przykład jego pisma do prezydenta
Włoch pana Pertiniego i zaraz potem wyjazd do Genewy, czego, według słów mojego męża,
nigdy nie robił, ponieważ ze swoja rodziną, która mieszkała w Genewie, widywał się we
Włoszech i kazał dzieciom przyjeżdżać do siebie. Zatargi pomiędzy moim mężem i De
Benedettim pogłębiały się coraz bardziej.
Jakiś czas później – przebywaliśmy wtedy w Drezzo – chciałam wrócić do tematu z De
Benedettim i spytałam męża, czy to była prawda, że istniały faktycznie dokumenty
potwierdzające przynależność De Benediettego do Loży P2, i dlaczego tych dokumentów nie
ujawniono. Na to mój mąż – który już wtedy, kiedy po ich rozmowie De Benedetti pojechał
do Genewy, wyraził opinię, ze najpewniej pojechał do Ortolaniego, a nie żeby zobaczyć się z
rodziną – odpowiedział mi, że dokumenty te istniały na pewno, ponieważ były w posiadaniu
obu braci Vitalone [chodzi o chadeckiego deputowanego – Claudio Vitalone i o jego brata –
adwokata Wilfredo].
25 października 1982 roku
NA początku wiosny [prawdopodobnie 1982] mąż powiedział mi, że zamierza pojechać do
Hiszpanii. Byłam bardzo zdziwiona i spytałam go, po co tam chce jechać, ale najpierw mój
mąż uśmiechał się robiąc przekorna minę, a potem odpowiedział, że w Hiszpanii Opus Dei,
które tam jest bardzo bogate, posiada ogromną władzę. Było to pierwszy raz, kiedy mąż
wspomniał mi o Opus Dei i kiedy powiedział, że Opus Dei może rozwiązać problemy
finansów Watykanu i że Opus Dei mogło przeważyć szalę w walce o władzę w łonie
Watykanu pomiędzy dwiema frakcjami, które od lat ze sobą konkurowały – frakcją
opowiadającą się za prowadzeniem Ostpolityk i frakcją ją zwalczającą, będącą skrzydłem
konserwatywnym.
Mój mąż wyjaśnił mi, że miał ułatwić działania Opus Dei, ponieważ jedynie w ten sposób
mogły być rozwiązane jego własne problemy z bankiem IOR, a także i problemy finansowe
112
Watykanu. Powiedział mi, że zmieniłoby to gruntownie polityczne stosunki w obrębie
samego Watykanu, ponieważ Opus Dei uzyskując silniejszą pozycję, dałoby przewagę
skrzydłu konserwatywnemu. O podróży do Hiszpanii nie było już więcej między nami
mowy… W tym czasie Carboni nagle przestał w ogóle dzwonić i przez około tydzień nie dał
znaku życia. Kiedy znowu się pojawił, to znaczy przyjechał do nas do Drezzo, powiedział mi,
że porozumiał się z biskupami – masonami… Carboni utrzymywał wówczas stałe kontakty
zarówno z masoneria jak i z dostojnikami watykańskimi…
Mogę dodać, że już od jakiegoś czasu słyszałam, jak mój mąż mawiał, że „sprawa
posuwała się do przodu dzięki wspólnym wysiłkom”. Mąż dodawał, że zakończenie sprawy,
będzie dla niego sporym plusem w procesie apelacyjnym, który miał się odbyć w Mediolanie.
Wyjaśnił mi, że był zmuszony przyspieszyć moment zakończenia sprawy, bo proces
apelacyjny już wkrótce miał się zacząć, i kiedy już wyjaśnią się wszystkie rzeczy z IOR, to z
pewnością wynik procesu będzie dla niego pozytywny…
Mój mąż podszedł do mnie i widząc, że czytam artykuł, w którym mowa była o końcu
Ostpolityk, powiedział mi dosłownie: „To ja wykończyłem Ostpolityk. Jeżeli w trakcie
następnych dwóch tygodni Andreotti nie podstawi mi nogi, to wszystko będzie w porządku”.
Nie minęło dużo czasu, a mój mąż zaczął mi wspominać o sporych zatargach, które zaczęły
się otwarcie pojawiać miedzy mim a panem Andreottim… Potem powiedział mi o wyraźnym
grożeniu mu śmiercią bezpośrednio przez samego Andreottiego. I już wtedy samopoczucie i
humor mojego męża stale się pogarszały… W tym, co do mnie mówił, często pojawiało się
zdanie, „jeżeli mnie zamordują”, i często powtarzał „to już koniec”. Od maja panowała w
domu atmosfera przygnębienia i strachu… W rytmie uzależnionym od rozwoju wypadków w
Watykanie, gdzie toczyła się ostra walka miedzy przeciwnymi frakcjami, a która dotyczyła
bezpośrednio stosunków pomiędzy IOR i bankiem Ambrosiano – u nas w domu chwile
zupełnej beznadziei przeplatały się z euforią.
Mój mąż powtarzał z przekonaniem: „jeżeli coś mi się przydarzy, papież będzie musiał
podać się do dymisji” i dodawał, że Watykan będzie miał takie problemy, że nawet będą
zmuszeni przenieść siedzibę Watykanu…
Mąż wspominał mi, że później polecił Carboniemu nawiązać kontakt z ważnymi
osobistościami z Opus Dei ze Szwajcarii, żeby przyspieszyć działanie Opus Dei dla
uregulowania długów IOR. W niedziele wieczór, w przeddzień mojego wyjazdu do
Waszyngtonu, kiedy weszłam do sypialni, zobaczyłam męża, jak leżał na łóżku i wyglądał na
bardzo przygnębionego. Podeszłam żeby powiedzieć mu coś pokrzepiającego, ale on
powiedział mi „jeżeli mnie zamordują”, a później dodał „być może już się nie zobaczymy” i
zaczął okropnie płakać. Ogromnie mnie to zmieszało i wyszłam, żeby nie zmieniać zamiaru
wyjazdu, który miał być nazajutrz, i na który on zresztą bardzo nalegał… W ostatniej
rozmowie telefonicznej, którą odebrałam od męża przed wiadomością o jego zniknięciu,
powiedział mi, że dzwoni, o ile dobrze zrozumiałam, z naszego domu w Mediolanie.
Pamiętam, że powiedział mi, mówiąc po angielsku, iż sprawa miała się ku końcowi, i że była
to już kwestia godzin. Na koniec powiedział po włosku: „Miejmy nadzieję, że wszystko
dobrze się skończy”.
26 października 1982 Clara Calvi opowiedziała o rozmowie telefonicznej odbytej na kilka
dni przed londyńska tragedią.
Mąż zadzwonił do mnie do Waszyngtonu tylko jeden raz… Pamiętam, że powiedział mi
wtedy, że „rzecz idzie do przodu z dużymi oporami, ale jednak do przodu; niestety, w trakcie
zaistniały przykre incydenty”. Te ostatnie słowa powiedział głosem, w którym wyczuwało się
ogromną przykrość. Chciałam go spytać mówiąc „Ale ty, ty…”, ale był jakiś defekt na linii i
rozmowa została przerwana. Zaraz potem mąż zadzwonił znowu mówiąc, że „wkrótce wyjdą
na jaw rzeczy niesamowite, ale bardzo dla nas korzystne, co może zmienić całe nasze życie”.
I to powiedział już z radością. Przekazałam mu, że nasz syn otrzymał wyrazy solidarności od
113
dyrektora banku Ambrosiano z Managua – Alvaresa, który oświadczył, że jest wyrazicielem
słów przyjaźni pochodzących z Ameryki Południowej i Ameryki Środkowej. Alvares
powiedział też, że ze strony prezydenta Kostaryki zgłoszona została nawet oferta przyjęcia go
do swego kraju i o wydaniu mu paszportu dyplomatycznego. Kiedy przekazałam mu tę
informację mąż odpowiedział chłodno „dobrze wiedzieć”. I spytał mnie jak ja się czuję,
dodając: „Bądź cierpliwa, jeszcze trochę”. Powiedział mi też, żebym absolutnie nie ruszała się
z domu, gdzie było mi dobrze, i gdzie, powtórzył, pozostawałam pod ochroną bardzo
wpływowych osób. Ja pytałam ciągle, co się z nim dzieje, ale on nie powiedział nic więcej…
Dzień później, pamiętam, że było to około godziny wpół do trzeciej popołudniu, w pewnej
chwili poczułam się źle i całe popołudnie przeleżałam na kanapie w stanie ogromnego
przygnębienia. Zadzwonił do mnie mój brat, Luciano, który powiedział mi o samobójstwie
Corrochera i o decyzji kierownictwa banku, Ambrosiano, które zwróciło się z wnioskiem o
ustanowienie zarządu komisarycznego… Przed pójściem spać ja i moja córka rozmawiałyśmy
przez chwilę i ja wyraziłam przypuszczenie, że być może mąż załatwił sprawę, którą
zajmował się ostatnio, i że może do nas wkrótce przyjedzie. W środku nocy zbudził mnie
telefon od mojego brata, Luciano, który powiedział mi o śmierci mojego męża. Powiedział
mi, że martwe ciało mojego męża zostało znalezione w Tamizie, w Londynie…
Zareagowałam gwałtownie, i owładnięta rozpaczą wybuchłam płaczem…
Dnia 2 listopada 1983 roku dziennik Corriere della Sera publikuje nekrolog zamieszczony
przez rodzinę Calvi:
„W to smutne święto zmarłych, Clara, Anna i Carlo Calvi proszą rodzinę i przyjaciół o
modlitwę za duszę bankiera Roberto Calvi, którego wykorzystano, ścigano i w końcu
zamordowano z wyrafinowanym okrucieństwem. Rodzina nie zapomni, nie przebaczy, nie
pogodzi się z tym, ale prosi Boga o sprawiedliwość w tym życiu i w życiu wiecznym”.
9 kwietnia 1997 roku sędzia rzymski Otello Lupaccini wyda postanowienie o
zastosowaniu aresztu tymczasowego wobec bossa Pippo Calo, byłego kasjera mafii, i wobec
Flavio Carboni. Według tezy oskarżenia prokuratora Giovanni Salviego obaj zorganizowali
zabójstwo Roberta Calviego. Trzymając się zeznań trójki skuszonych mafiosów (Buscetta,
Calderone i Mannoia) bankier miałby być zamordowany na zlecenie Calo i Gelliego, którzy
powierzyli mu do zainwestowania ogromne kwoty pieniężne, które do nich później nie
powróciły. Udusić Calviego miał – według słów bossa Ignazio Pullara – Francesco Di Carlo,
który temu zaprzeczył (obecnie przebywa w wiezieniu w Londynie za handel narkotykami).
W trakcie przesłuchania w Nowym Jorku Manoia dodał, że „Calo, Riina i Francesco Madonia
ulokowali w Rzymie – za pośrednictwem Gelliego – pewne kwoty pieniędzy. O pieniądze
miał dbać Gelli… Salvatore Inzerillo i Stefano Bontade mieli Sindonę”.
Anna Calvi wspomina
22 października 1982 roku prokuratorzy Bruno Sinlari i Pierluigi Dell’Osso przesłuchali w
ambasadzie włoskiej w Waszyngtonie również córkę bankiera Roberto Calviego – Annę. Jej
zeznania pozwalają poznać kolejne zakulisowe okoliczności skandalu z bankiem Ambrosiano,
dotyczące stosunków bankiera z IOR i jego osobistych kontaktów z papieżem. Oto wybrane,
najważniejsze fragmenty jej zeznań.
W miesiącu maju [roku 1982 na około miesiąc przed śmiercią Calviego], a dokładniej – w
drugiej połowie maja, mój ojciec przekonał moją matkę, żeby wyjechała z Włoch,
powtarzając jej wielokrotnie, że ciąży nad nimi poważne niebezpieczeństwo. Pamiętam, że w
trakcie ostatniego weekendu spędzonego w Drezzo przed wyjazdem matki, która faktycznie
wyjechała następnego poniedziałku, przyjechał do nas jak zwykle, Carboni. Przyjechał do
114
nas, wtedy w towarzystwie pana Pisanu [byłego chadeka, a obecnie prawej ręki
Berlusconiego]. Po obiedzie ojciec odszedł na stronę, żeby porozmawiać z Carbonim,
natomiast matka gawędziła w tym czasie w innym miejscu z panem Pisanu.
Muszę przyznać, że owładnęła mną ciekawość, żeby usłyszeć, o czym to mój ojciec i
Carboni mogli między sobą w trakcie tych długich, dysput rozmawiać, więc zaczęłam im się
za uchylonymi drzwiami przysłuchiwać. Usłyszałam – a mówili dosyć głośno – że
dyskutowali o czymś, co wiązało się z Watykanem. Konkretnie usłyszałam, jak mój ojciec
powiedział do Carboniego, żre winien on dać do zrozumienia w Watykanie, iż księża powinni
zdawać sobie sprawę ze swych zobowiązań, ponieważ w przeciwnym razie on o wszystkim
opowie. Pamiętam dokładnie, że mój ojciec tę myśl Carboniemu, który tego słuchał i
potakiwał, powtórzył wielokrotnie. Rozmowę na temat problemów istniejących pomiędzy
moim ojcem a Watykanem, a w szczególności między ojcem i IOR słyszałam nie po raz
pierwszy. Słyszałam, jak ojciec wspominał o tym już w czasie jego aresztowania, a także i
później, jak wielokrotnie mówił, że największym problemem do rozwiązania były jego
układy z IOR.
Pewnego razu powiedział mi właśnie to, że prawdziwym problemem nie były jego
perypetie związane z toczącymi się sprawami sądowymi, ale właśnie kłopoty z IIOR.
Pamiętam, że powiedział do mnie wtedy: „Księża nas wykończą”. A potem dodał: „oni
sądzą, że w sumie, jeżeli ktoś umrze, nadal jego dusza żyje, i dlatego nie stanowi to takiego
zła”. Dobrze pamiętam poważny i gorzki ton głosu mojego ojca, kiedy mówił mi takie
rzeczy… Mówił, że gdyby nie udało mu się rozwiązać ostatniego problemu z Watykanem, to
będą z tego koszmarne kłopoty. Podkreślał, że pracuje nad problemem, który z pewnością
wielu osobom spędza sen z powiek, i że te osoby będą chciały wyrządzić nam krzywdę…
W trakcie jednego z weekendów, który ja i on spędziliśmy w Drezzo – sądzę, że było to w
ostatnich dniach maja – poprosiłam go o wyjaśnienie, co się tak naprawdę stało. Ojciec
odpowiedział mi, że aby rozwiązać problem stosunków z IOR opracowali i realizowali
pewien plan, który przewidywał bezpośrednią interwencję Opus Dei, organizacji, która będzie
musiała wyłożyć przeogromną kwotę, rzędu ponad tysiąca miliardów lirów, na pokrycie
zadłużenia IOR wobec banku Ambrosiano.
Mój ojciec powiedział, że rozmawiał o tym bezpośrednio z papieżem, który zapewnił go o
swoim dla niego poparciu i przyzwoleniu. Ojciec dodał też jednak, że w Watykanie istniały
przeciwne sobie frakcje, które różniły się zupełnie poglądami w kwestii realizacji tego planu,
który – jeżeliby miał zostać doprowadzony do końca – to stworzyłby zupełnie nowy układ sił
w samym Watykanie: a to, dlatego, że Opus Dei przejęłoby kontrolę nad IOR, a zatem
zyskałoby pozycję dużej przewagi wewnątrz Watykanu. I właśnie z powodu tych zatargów i
tych wewnętrznych walk ojciec był tak zmartwiony. Powiedział mi, że realizacji planu
sprzeciwiał się kardynał Casaroli i powiedział jeszcze, że gdyby plan nie był realizowany, to
doszłoby do bankructwa IOR, a to spowodowałoby również krach banku Ambrosiano. Dodał,
że Watykan byłby zmuszony w takiej sytuacji sprzedać plac Świętego Piotra, a powiedział to
tonem, który bardziej niż ironię, wyrażał przygnębienie i powagę. Po opowiedzeniu mi tego
wszystkiego, ojciec stwierdził, że pieniądze, o które w tym wszystkim chodzi, ludzie są w
stanie nawet zabijać.
Rozmowa z ojcem kontynuowana była również przy obiedzie, w trakcie, którego
powiedział mi, że niedawno rozmawiał z panem Andreottim, który dziwnie do niego mówił i
wydawał się nie znać ostatnich faktów, a który – przeciwnie – dawał mu do zrozumienia, że
wiele wie… Powiedział mi, że bardzo się bał Andreottiego, ponieważ wiedział, że związany
jest z frakcja istniejącą w łonie Watykanu, tą, która walczyła przeciw realizacji planu z Opus
Dei… Wyjaśnił mi, że pozycja Marcinkusa w Watykanie była dość delikatna, i że przeciw
niemu prowadzono wewnętrzne śledztwo z powodu realizowanych przez niego nielegalnych
transakcji, a także, dlatego, że prowadził niegodne duchownego życie prywatne. Mój ojciec
115
powiedział mi, że najprawdopodobniej będą chcieli doprowadzić do przeniesienia
Marcinkusa, aby pozbawić go funkcji w IOR, na jakąś ważna funkcję w Stanach
Zjednoczonych. Dodał, że jego proces w Mediolanie skończył się źle, ponieważ IOR nie
udzielił mu pomocy, mimo że miał taki obowiązek i mimo że był w stanie to zrobić…
Po południu zauważyłam, że mój ojciec wydobył z jednej z szaf swój rewolwer, który
kupił wiele lat temu, i zaczął go czyścić. Spytałam go, po co go wyjął…, a on odpowiedział
mi dosłownie: „jeżeli przyjdą, będę strzelać”, i pokazał mi, jak ładuje się pistolet. Spytałam
go, kto w sumie miałby przyjść, a on odpowiedział, że w tym czasie wiele osób byłoby
zainteresowanych, aby go wyeliminować i dodał, że miał już sygnały, że operacja, nad którą
pracował, przysparza mu wielu wrogów… Na koniec powiedział: „jutro pójdę do Watykanu,
usiądę tam i nie pójdę, dopóki nie zdecydują się zrobić w końcu to, co zrobić powinni”.
W sobotę 5 czerwca 1982 roku, bardzo wcześnie rano – sadzę, że było koło piątej może
szóstej – ojciec przyszedł mnie obudzić i powiedział mi bardzo zdenerwowanym głosem:
„Sytuacja się wali i nie mogę dłużej tutaj pozostać. Muszę wyjechać i kontynuować moja
pracę za granicą, a żeby ja kontynuować, muszę być w bezpiecznym miejscu”…
Wieczorem w poniedziałek 7 czerwca ojciec przyszedł do domu w towarzystwie
Carboniego i razem zjedliśmy coś na zimno… Ojciec i Carboni nieustannie ze sobą
rozmawiali mówiąc o czymś, czego w ogóle nie byłam w stanie zrozumieć, ale to dotyczyło,
jak mogłam wywnioskować, w gruncie rzeczy spraw związanych z IOR… Mój ojciec
powiedział mi, żebym wyniosła mu te dwie walizki, które spakował w miniona sobotę i które
przywieźliśmy ze sobą z Drezzo. Ja po nie poszłam i przekazałam je Carboniemu, który
zabrał je ze sobą. Po wyjściu Carboniego spytałam ojca, co się dzieje, a on mi odpowiedział,
ze sprawy zaczęły się okropnie komplikować, że IOR został zamknięty, że zbankrutował.
Dodał, że biskupi, którzy mieli ocenić działalność Marcinkusa, stwierdzili nie tylko to, że
Marcinkus dopuścił się rzeczy okropnych, ale że sam IOR musi być zamknięty. Ojciec tez
stwierdził, że tego, iż Marcinkus zostanie odstawiony na boczny tor, on się spodziewał, ale
nie tego, że zostanie zablokowany IOR, bo to zrodziłoby fatalne następstwa. I zakończył
słowami: „Teraz ty musisz stąd wyjechać, nie możemy dłużej tu zostać”.
Następnego ranka, było to w środę, ojciec przed swoim wyjściem pożegnał się ze mną
mówiąc głosem szczególnie przybitym:, „jeżeli nie będziesz miała ode mnie wiadomości
przez dłuższy czas, to się tym nie przejmuj, muszę wyruszyć w podróż…”.
116