1
Janet Dailey TĘCZA PO BURZY
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Gęste listowie osłaniających ulicę drzew połyskiwało w słońcu
soczystą zielenią. Równie pięknie prezentowały się starannie
przystrzyżone żywopłoty i trawniki przed domami, które zdradzały
zamożność właścicieli. Jednak nie wszyscy mieszkańcy eleganckiej
dzielnicy Denver w stanie Kolorado mogli się nie martwić stanem
swego konta bankowego.
Lainie MacLeod wyglądała przez okno, nerwowo zaciskając dłonie
na ramionach. Od razu zauważyła ogromny żony mlecz na samym
środku trawnika. Westchnęła. Przydałoby się, żeby choć dwa razy w
tygodniu przychodził ogrodnik. Wiedziała jednak, że nie ma na to
szans, i że to kolejna z rzeczy, z którymi musi się uporać sama.
Właściwie jaki miało sens udawanie, że żyje się na takim samym
poziomie, jak inni? Sąsiedzi musieli przecież wreszcie zauważyć, że
właścicielki tego domu systematycznie pozbywają się co cenniejszych
rzeczy, choć Lainie starała się to robić możliwie dyskretnie. Duma nie
pozwalała jej się przyznać, że znalazła się w nie lada opałach.
Na podjeździe zatrzymał się mały sportowy kabriolet. Siedząca w
środku szatynka poprawiła włosy, zanim wysiadła i energicznie
pomaszerowała do drzwi wejściowych. Lainie pospieszyła otworzyć,
zanim tamta zdąży zadzwonić. Z obawą spojrzała na prowadzące na
piętro schody i na widoczne drzwi sypialni. Mama przecież dopiero co
zasnęła. Lepiej nie myśleć, co by się stało, gdyby się obudziła.
Lainie wiedziała, że musiałaby się w nieskończoność tłumaczyć z
obecności Ann Driscoll. Pani Simmons nie aprobowała tej przyjaźni,
twierdząc, że Ann nie jest odpowiednim towarzystwem dla jej córki.
Nie przekonywał jej ani charakter dziewczyny, ani zamożność jej
rodziny. Po prostu nikt nie był wystarczająco dobry, żeby spoufalać
się z jej córką.
Mimo wszelkich przeszkód, ta przyjaźń kwitła. Ann nie zawiodła
nigdy, stanowiła niezawodne oparcie podczas każdego kryzysu.
Dlatego Lainie powitała ją w progu z niekłamaną radością. Jednakże
jej zaniepokojony wzrok co chwila powracał ku drzwiom pokoju
matki. Nie uszło to uwagi Ann.
Przeszły do znajdującej się na tyłach domu kuchni. Nowo przybyła
2
nie spuszczała uważnego wzroku z przyjaciółki. Ostatnie miesiące
coraz bardziej zaczynały dawać o sobie znać. Ciemne kręgi pod
orzechowymi oczami Lainie zdradzały prawdę o licznych źle prze-
spanych nocach. Biała bluzeczka z dekoltem pozwalała dostrzec
niezwykłą kruchość ramion i wystające obojczyki. Kraciasta
spódniczka była ewidentnie za szeroka, co wskazywało na duży
ubytek wagi. Nic dziwnego, że Lainie wyglądała na wykończoną i
kompletnie pozbawioną energii.
Jej ciemne włosy, niegdyś tak piękne i lśniące, straciły teraz swój
blask. Widać było, że nie miała już czasu i siły, by o nie dbać. Spinała
je więc na karku ciężką klamrą, ale nie było jej w tym uczesaniu do
twarzy. Uwydatniało ono dodatkowo i tak już wyraźne kości
policzkowe.
Ann patrzyła na to z ciężkim sercem, wiedziała jednak, że wszelkie
jej uwagi na ten temat zostaną zbyte machnięciem ręki. Od jakiegoś
czasu Lainie lekceważyła swoje własne potrzeby.
- Dziękuję - powiedziała, biorąc od przyjaciółki szklaneczkę ponczu.
- Jak się czuje mama? Czy był rano lekarz?
Lainie spochmurniała, lecz starała się, by jej głos zabrzmiał lekko.
- Tak. Był zadowolony z jej stanu, ale to dodatkowo mamę
zirytowało. - Z westchnieniem usiadła przy stole. - Zaczęła mu
wyliczać wszystkie dolegliwości. Biedny Henderson. Jest pewien, że
mama ukradkiem czyta medyczne książki taty i tam wynajduje nowe
choroby, żeby dostarczyć mu zajęcia.
- Wspomniałaś mu o tym, że wychodzisz dziś wieczorem?
Nieco niepewnie popatrzyła w szczere oczy Ann.
- Tak. Powiedział, że skoro wynajęłam dyplomowaną pielęgniarkę,
to on nie widzi żadnych przeciwwskazań. - Nerwowo stukała długimi
palcami o brzeg swojej szklanki. - Ale ja widzę, że mama źle się czuje
przy obcych. Myślę, że mogłybyśmy się umówić na jakiś inny dzień -
zaproponowała.
- O, nie, kochana! Wszystko jest ustalone już od miesiąca. Teraz,
kiedy Adam kupił bilety, nie możesz się tak po prostu wycofać -
przekonywała z werwą Ann.
Lainie wolała nie patrzeć przyjaciółce w oczy. Oparła łokieć na stole
i machinalnie zaczęła pocierać czoło dłonią.
3
- Owszem, nadal chcę iść na ten koncert, ale niepokoję się o mamę.
- A może dla odmiany zaczęłabyś się martwić o siebie? - spytała
Ann. - Największy błąd, jaki zrobiłaś w życiu, to był powrót do
Denver. Skoro mama zachorowała, to trzeba było zapewnić jej
profesjonalną opiekę, a nie brać wszystko na swoje barki. Siedzisz tu
już od siedmiu miesięcy. Ile razy wychodziłaś? Nie mówię o wizytach
w aptece i kupowaniu jedzenia.
- Och, nie wiem. Kilka razy - odparła niechętnie Lainie.
- Nie wiesz? To ja ci powiem. Trzy! Raz wyciągnęłam cię na obiad,
raz na łażenie po sklepach i raz do kina. Opamiętaj się, kobieto! - Ann
pochyliła się nad stołem i spojrzała na przyjaciółkę proszącym
wzrokiem. - Jak tak dalej pójdzie, to się wykończysz.
- Przesadzasz.
- Wcale nie, popatrz lepiej w lustro. I zrozum, że nikt nie jest nie do
zdarcia. Tak samo, jak nikt nie jest niezastąpiony. Ktoś inny
zaopiekuje się mamą równie dobrze jak ty.
Lainie zaczęła się wreszcie uśmiechać.
- Chciałabym myśleć równie trzeźwo i rozsądnie jak ty. Może wtedy
przestałabym mieć ciągłe wyrzuty sumienia.
- Czy ty nie widzisz, że twoja mama wywołuje je w tobie umyślnie?
Znowu cię kontroluje, tak samo jak kiedyś. Te trzy lata spędzone w
Colorado Springs uświadomiły jej, że musi zmienić taktykę, jeśli
znowu chce cię do siebie przywiązać. Dlatego zaczęła stosować emo-
cjonalny i moralny szantaż.
- Ależ, Ann, przecież wiesz, że to był tylko nieszczęśliwy splot
okoliczności. Nie miałam wyjścia. Wkrótce po śmierci taty mama
została prawie bez środków do życia. Owszem, w dużym stopniu
sama jest sobie winna, powinna była zawczasu zadbać o
ubezpieczenie. Ale to nie znaczy, że miałam ją zostawić na pastwę
losu! Kto miał się nią zająć, jak nie jedyna córka?
- A na jak długo wystarczą twoje pieniądze? - spytała cicho
przyjaciółka.
Lainie nie potrafiła się przemóc i wyznać, że jej oszczędności
skończyły się przed miesiącem. Miały co jeść i gdzie mieszkać
wyłącznie dzięki małej rencie po tacie i przychodzącym co miesiąc
czekom, wysyłanym przez adwokata Rada.
4
Ann postanowiła nie naciskać, choć jej niepokój nie zmniejszył się
ani na jotę.
- Dobrze, to nie moja sprawa. - Znów pochyliła się ku Lainie, a na jej
twarzy malowała się determinacja. - Ale na dzisiejszy koncert
pójdziesz, choćbym miała cię zaciągnąć siłą. Nie wiadomo, kiedy
znów będziesz miała szansę posłuchać Voighta na żywo!
Opór Lainie zaczął słabnąć. Curt Voight był wspaniałym pianistą,
uwielbiała go. Rzeczywiście, byłoby głupotą stracić taką okazję. W
dodatku już od kilku lat nie uczestniczyła w takich wydarzeniach jak
koncerty, opery, wystawy. Od czasu, gdy Rad... Gwałtownie potrząs-
nęła głową, by odegnać nie chciane wspomnienia.
- Pójdę - zdecydowała wreszcie, zaś Ann zadała sobie pytanie, skąd
ten nagły ból w oczach przyjaciółki.
- Błagam, nie zostawiaj mnie. - Pani Simmons kurczowo zacisnęła
palce na dłoni córki, gdy ta przysiadła na brzegu łóżka.
Lainie doskonale wiedziała, że tak będzie. Dlatego wcześniej nic nie
mówiła o tym, że wychodzi na koncert. Musiała postawić matkę przed
faktem dokonanym.
- Będziesz miała fachową opiekę - powiedziała uspokajająco Lainie i
wskazała na stojącą obok pielęgniarkę. - Pani Forsythe zadba o
wszystko.
Twarz matki przybrała płaczliwy wyraz, zaś jej broda zaczęła drżeć.
- A jeśli coś mi się stanie? Jeśli umrę? Chcę, żebyś była wtedy przy
mnie - upierała się.
- Nic się pani nie stanie - wtrąciła spokojnym głosem pani Forsythe. -
A sądząc po wigorze, jaki pani wykazuje, z pewnością pani nie umrze
dzisiejszego wieczoru.
Pani Simmons natychmiast zmieniła taktykę i bezwładnie opadła na
poduszki. Wyglądała jak osoba, która lada moment wyda ostatnie
tchnienie.
- Pani Forsythe wie, jak się ze mną skontaktować w razie potrzeby.
Zresztą, nie zabawię długo. Po koncercie od razu wrócę do domu.
- Nie będziesz się nigdzie włóczyć z tą okropną dziewczyną?
- Nie, mamo.
Chora powoli zamknęła oczy, jakby pokazując córce, na jak wielkie
5
zdobywa się poświęcenie, pozwalając jej iść się zabawić, podczas gdy
ona będzie tu umierać w samotności. Lainie natychmiast zaczęły
dręczyć wyrzuty sumienia. Naraz poczuła lekkie dotknięcie na
ramieniu.
- Proszę ją teraz zostawić ze mną - usłyszała szept pielęgniarki.
Skinęła głową i cicho wymknęła się z pokoju, choć wiedziała, że
mama tylko udaje sen. Chciała w ten sposób zmusić córkę, by ta
jeszcze przed samym wyjściem zajrzała na moment. Stworzyłoby to
jeszcze jedną okazję, by spróbować wymusić na niej zmianę decyzji.
Lainie czuła się winna wobec mamy, ale nie zamierzała zrezygnować
z koncertu. Była to przecież pierwsza rzecz, na jaką się cieszyła od
pięciu lat. Jednak teraz zaczynała wątpić, czy będzie się w stanie
cieszyć tym wieczorem. Świadomość, że mama czuje się opuszczona,
ba, wręcz zdradzona, pewnie zatruje Lainie tych kilka godzin.
Z goryczą pokiwała głową. I do czego to doszło? Miała dwadzieścia
sześć lat, a już zdążyła przegrać swoje życie. Kiedyś była duszą
towarzystwa, dosłownie ją rozchwytywano, w wielbicielach mogła
przebierać do woli, przyjaciół miała na kopy. A teraz? Teraz żyła jak
pustelnik. Cały jej świat zamknął się w tych czterech ścianach, które
schwytały jak w pułapkę dwie skazane na siebie kobiety.
Ale to nie konieczność opiekowania się chorą matką wpędzała Lainie
w czarną melancholię. To nie z tego powodu miała wrażenie, że niebo
nad jej głową jest zasnute ciemnymi, ciężkimi chmurami, że jest jej
duszno jak przed burzą. Właściwa przyczyna leżała zupełnie gdzie
indziej. Otóż Lainie wiedziała z całą pewnością, że już nigdy w życiu
nie zazna szczęścia, jakie daje miłość.
Kiedyś winiła za to matkę. Teraz jednak wiedziała, że sama się do
tego przyczyniła. Po prostu była zbyt młoda i niedoświadczona,
dlatego nadal słuchała rad matki. I to był jej błąd.
Pogrążona w myślach weszła do sypialni i machinalnie zaczęła
rozczesywać włosy. Zapatrzyła się w swoje odbicie w lustrze.
Przypomniał jej się ten dzień sprzed dziewięciu lat, kiedy to mama
postanowiła zająć się jej wyglądem.
Pani Simmons, wciąż nosząca ślady wielkiej urody, zmierzyła
siedemnastoletnią córkę chłodnym, szacującym spojrzeniem.
- Szkoda, że nie wyglądasz tak, jak ja za młodu - zauważyła. - Ale
6
popracujemy nad tym. Pamiętaj, że dzięki urodzie można wiele
zyskać na tym świecie. Dlatego musisz nauczyć się ją wykorzystywać
do osiągania swoich celów.
I tak się zaczęło. Zgodnie z instrukcjami Lainie zapuściła włosy,
umiejętnym makijażem podkreślała migdałowy kształt oczu,
pociągała błyszczącą szminką pełne, kuszące usta, nosiła eleganckie,
lecz proste ubrania, które nie odwracały uwagi od jej pięknej twarzy.
Nic więc dziwnego, że na widok jej nagle rozkwitłej urody wszyscy
znajomi oszaleli. Znajome z całą pewnością nie... Jedna Ann patrzyła
na nią z pozbawionym zazdrości zachwytem, nie traktując jej jak
potencjalnej rywalki.
Z czułością dotknęła oprawionej w ramki fotografii, która stała na
komódce. Kochana Ann. Była jedną z dwóch osób, którym jej dobro
leżało na sercu i które kochały ją taką, jaka była naprawdę. Drugą
osobą, kochającą ją bez zastrzeżeń, był ojciec. Wspaniały chirurg,
który zginął przed dwoma laty w katastrofie lotniczej. Lainie wciąż
widziała jego uśmiechnięte oczy o szczerym spojrzeniu. Tak bardzo
chciał, żeby była zwyczajnie, po ludzku szczęśliwa. I tak bardzo bolał
wraz z córką, gdy Rad, którego tak cenił... Nie, dosyć tego!
Pragnęła uciec przed wspomnieniami, lecz one powracały uparcie.
Wystarczyło choćby, żeby się zastanowiła, co ma na siebie włożyć.
Gdy otworzyła szafę, zdała sobie sprawę, że wszystko będzie wisiało
na niej jak na kołku. Tylko jedna rzecz mogła ją uratować w tej
sytuacji. Drżącymi dłońmi wyciągnęła wepchniętą w najciemniejszy
kąt sukienkę z czarnej koronki. Rad tak bardzo ją lubił... Już miała
wcisnąć ją z powrotem, gdy zmitygowała się nagle. Dlaczego
wiecznie pozwala przeszłości rządzić teraźniejszością?
A jednak trudno było jej się pozbierać. Wystarczyło, by weszła z
Ann i jej mężem do wielkiej sali koncertowej, a natrętne wspomnienia
znów zaczęły cisnąć jej się do głowy. Na szczęście wirtuozeria
Voighta wkrótce oderwała myśli Lainie od smutnych tematów.
Podczas przerwy Ann zauważyła z radością, iż jej przyjaciółka pod
wpływem ukochanej muzyki wyraźnie się zmieniła. Jej oczy znowu
nabrały blasku, a na pełnych ustach rozkwitł dawno nie widziany
uśmiech. Dlatego też, gdy wyszły do holu i wmieszały się w tłum,
Ann nie miała wyrzutów sumienia, gdy przeprosiła Lainie i poszła
7
zadzwonić do swojej czteroletniej córeczki.
- Kogo moje oczy widzą? - zawołał nagle z radosnym zdumieniem
przystojny blondyn i chwycił Lainie za rękę.
- Lee! - ucieszyła się. - Prawie zapomniałam, jak wyglądasz.
- Jesteś jeszcze piękniejsza, niż cię zapamiętałem. - Jego niebieskie
oczy wpatrywały się w nią z niekłamanym zachwytem. Wciąż trzymał
jej dłoń. - Gdzie się podziewałaś przez tyle czasu? Doszły mnie
słuchy, że przebywałaś w Colorado Springs, zgadza się?
- Tak, ale od jakiegoś czasu znów jestem w Denver. - Z uśmiechem
patrzyła na jego życzliwą twarz o zdecydowanych rysach. Ciekawe,
ilu jeszcze dawnych przyjaciół znajdowało się tu teraz?
- Zmieniłaś się. Wyczuwam w tobie opanowanie i spokój, nie znam
cię takiej. Co się stało z naszą małą rozbawioną Lainie?
- Po prostu wydoroślała. Przynajmniej mam taką nadzieję. -
Delikatnie cofnęła dłoń z jego uścisku. - Co u znajomych? Podobno
Mary wyszła za mąż?
- Niektórzy nigdy nie dorośleją - zauważył filozoficznym tonem. -
Tak, wzięła ślub, ale nie zmieniła się ani trochę...
Słuchała go z lekkim roztargnieniem. Jej uwaga skupiła się teraz na
nim samym. Lee właściwie nie zmienił się przez tych kilka lat.
Atrakcyjny i nieodparcie czarujący, emanował wewnętrznym
spokojem i siłą, które dawały poczucie bezpieczeństwa. Lainie zawsze
czuła się dobrze w jego towarzystwie.
Nagle skinął na kogoś, kto znajdował się gdzieś za jej plecami.
- O! Jest moja siostra... Carrie niedawno zastanawiała się, co u
ciebie. Ucieszy się na twój widok - wyjaśnił z uśmiechem Lee i chciał
powiedzieć coś jeszcze, gdy nagle słowa zamarły mu na wargach.
Zaciekawiona Lainie odwróciła się akurat w momencie, gdy
usłyszała rozradowany głos Carrie:
- Lee, zobacz, kogo spotkaliśmy!
Lainie nie zdawała sobie sprawy z tego, że rodzeństwo oraz partner
Carrie wymienili między sobą zaniepokojone spojrzenia. Cała jej
uwaga skupiła się na wysokim ciemnowłosym mężczyźnie, który
przypatrywał jej się arogancko. Krew odpłynęła jej z twarzy. Och,
gdyby tylko mogła zniknąć, rozpłynąć się w powietrzu, zapaść się pod
ziemię!
8
Wszyscy milczeli jak zaklęci, jedynie ciemnowłosy mężczyzna nie
stracił rezonu.
- Czas nie był dla ciebie zbytnio łaskawy - wycedził, przypatrując się
podkrążonym oczom Lainie i jej śmiertelnie bladej twarzy. - To musi
być bardzo przykre stracić całą urodę w tak młodym wieku.
Gniew natychmiast zabarwił jej policzki na czerwono.
- Za to ty nie zmieniłeś się ani trochę. Wciąż jesteś takim samym
cynicznym łajdakiem, Rad! - odparowała.
W jego ciemnych oczach pojawił się złowrogi błysk, lecz Lainie
postanowiła nie dać się zastraszyć i wyzywającym wzrokiem
wpatrywała się w tak dawno nie widzianą twarz. Trudno byłoby
zachwycić się jego twardymi rysami, które wyglądały jak wykute w
kamieniu i zdradzały niezłomną wolę. Przez to jednak, iż były tak
szalenie męskie, czyniły go niezwykle atrakcyjnym.
- Milutka, jak zwykle - zauważył obojętnym tonem, co ją dodatkowo
uraziło. Nie dał jej jednak okazji do odcięcia się. - Co ty tu robisz? -
spytał.
Wyprostowała się i dumnie uniosła głowę.
- Cóż, nie zdawałam sobie sprawy z tego, że Voight daje koncert
wyłącznie dla ciebie.
Zauważyła z satysfakcją, że w jego oczach pojawił się gniew, choć
jego twarz ani na chwilę nie straciła wyrazu obraźliwej obojętności.
- Wiesz doskonale, że nie to miałem na myśli. - W niskim głosie
pobrzmiewała groźba.
- Przecież moi rodzice... To znaczy, moja mama - poprawiła się
Lainie - mieszka w Denver. Czyżbyś już o tym zapomniał?
- Tak... Słyszałem o śmierci twojego ojca - oznajmił bez śladu
współczucia i skrzywił się nieco cynicznie. - Mój ojciec też już nie
żyje.
- Och! Nie wiedziałam. Tak mi przykro, naprawdę - powiedziała
impulsywnie, gdyż bardzo lubiła swego teścia. Jednak już po chwili
pożałowała, że w ogóle się odezwała.
- Czyż to nie ironia losu, że obydwaj umarli, nie doczekawszy się w
końcu wnuków, których tak bardzo pragnęli? - Patrzył na nią
pogardliwie. - Tak bardzo się starałaś, żeby ich marzenie się nie
spełniło. Dopięłaś swego.
9
Miała wrażenie, jakby jakaś stalowa dłoń zacisnęła się na jej sercu.
Poczuła ból.
- Nie pojmuję, jak można być aż tak okrutnym. - Jej głos drżał..
- Co w tym okrutnego, że chciałem mieć dziecko, podczas gdy ty ani
myślałaś przestać się bawić? - szydził bezlitośnie.
Lainie odwróciła się do niego plecami. Wiedziała, że dłużej już tego
nie zniesie. Carrie Walters natychmiast podeszła do Lainie i lekko
dotknęła jej ramienia.
- Nie wiedziałam, że to ty rozmawiasz z Lee - szepnęła
przepraszającym tonem.
Lainie skinęła głową i uśmiechnęła się z niejakim trudem, gdyż
wciąż czuła na sobie wzrok Rada.
- Nie ma sprawy. Ale teraz was przeproszę. Moi przyjaciele czekają
na mnie.
- Mam nadzieję, że twoja mama czuje się już lepiej? - spytała ze
szczerym współczuciem Carrie. - Słyszałam, że jest chora.
- Tak, czuje się już całkiem nieźle, dziękuję. - Podniosła wzrok na
wpatrującego się w nią jasnowłosego mężczyznę. - Miło było cię
znów spotkać, Lee.
Zanim jednak zdążyła się ze wszystkimi pożegnać i odejść, Rad
chwycił ją brutalnie za ramię i odwrócił ku sobie.
- To dlatego wróciłaś do Denver? Mówiono mi, że twój ojciec utopił
masę forsy w kiepskich inwestycjach. Pewnie nie zostawił po sobie
złamanego grosza, co? Nie miałyście pieniędzy na leczenie, więc
przyjechałaś mnie doić?
Tego było już nadto. Lainie, nie zastanawiając się ani przez moment,
spoliczkowała go z całej siły.
- Prędzej zacznę się sprzedawać na ulicy, niż cię o cokolwiek
poproszę! - syknęła,
Z furią szarpnął ją za ramię i Lainie przestraszyła się. Co prawda, nie
pierwszy raz widziała, jak Rad wpada we wściekłość, wciąż jednak
budziło to w niej lęk.
- MacLeod! - Lee złapał Rada za rękę. - MacLeod, puść ją! - zażądał
stanowczo.
Rad zdał sobie sprawę z tego, gdzie się znajdują i opanował się
jakoś. Zaciśnięte szczęki nie rozluźniły się co prawda, jednak jego
10
oczy ponownie przybrały wyraz całkowitej obojętności. Puścił Lainie,
poprawił krawat, po czym zmierzył wszystkich wyzywającym
spojrzeniem i oddalił się bez słowa.
Lainie zauważyła pełne współczucia spojrzenia postronnych osób,
które w milczeniu przyglądały się zajściu. Łzy napłynęły jej do oczu.
Zakryła usta dłonią i uciekła do toalety. Na szczęście nikt nie
próbował jej pocieszać ani o nic wypytywać, gdyż właśnie skończyła
się przerwa i wszyscy wrócili na salę. Mogła płakać bez przeszkód i
bez świadków.
W takim stanie znalazła ją Ann, która udała się na poszukiwania,
zaniepokojona przedłużającą się nieobecnością przyjaciółki.
Przytomnie nie zadawała niepotrzebnych pytań, tylko bez słowa
przytuliła do siebie wstrząsaną spazmatycznym łkaniem Lainie. Po
jakimś czasie łzy przestały płynąć.
- Rad jest tutaj. - Lainie odzyskała wreszcie głos i podniosła na Ann
czerwone, zapuchnięte oczy. - Podczas przerwy... Och, Boże jedyny...
Powiedzieliśmy sobie takie rzeczy... Wracam do domu. -
Konwulsyjnie zaciskała dłonie na ramionach przyjaciółki.
Było jej wstyd, że reaguje tak emocjonalnie. Z ogromnym wysiłkiem
starała się jakoś opanować. Drżącymi dłońmi otarła łzy.
- Wezmę taksówkę.
- Chyba żartujesz. Zaraz powiem Adamowi, żeby poszedł po
samochód i czekał na nas przed wyjściem.
- Ale koncert...
- E, tam, mocno przereklamowany - skwitowała Ann i już jej nie
było.
Musiała chyba wyjaśnić mężowi sytuację, gdyż nawet nie chciał
słuchać przeprosin Lainie, gdy wsiadła do samochodu. Uśmiechnęła
się więc tylko do tego przemiłego blondyna o kręconych włosach i
pogodnym spojrzeniu niebieskich oczu.
- Nie wiem, czym zasłużyłam na takich przyjaciół jak wy.
- Może tym, że poślubiłaś takiego człowieka jak Rad. - Wzrok
Adama spoważniał. - Musi przecież być jakaś równowaga.
- Myślałam, że pięć lat separacji zrobi swoje. - Na twarzy Lainie
malował się ból. - Okazuje się jednak, że nawet nie potrafimy się
przywitać jak normalni ludzie. Od razu skaczemy sobie do oczu.
11
- Domyślam się, że Sondra obserwowała tę scenę z dziką satysfakcją
- zauważyła z westchnieniem Ann.
Lainie natychmiast ujrzała oczyma wyobraźni rudowłosą sekretarkę
Rada.
- Jak to? Była tam?
- Zauważyłam ją, gdy szłam zatelefonować. - Ponury głos
przyjaciółki zdradzał, że żałuje, iż niechcący zdradziła fakt, o którym
Lainie najwyraźniej nie miała pojęcia. - Od razu domyśliłam się, że
Rad musi być w pobliżu. Miałam tylko nadzieję, że w tym tłumie nie
wpadniecie na siebie.
- Nawet mi go trochę żal - roześmiała się z lekką goryczą Lainie. -
Ale nie zasłużył na kogoś lepszego niż Sondra.
W samochodzie zapanowało ciężkie milczenie. A miał to być taki
miły wieczór...
Panującą dookoła ciemność rozświetlało agresywne pulsowanie
neonowych reklam, a cały świat wydawał się obcy i straszliwie
obojętny. Jednak ciemności, jaka ogarnęła duszę Lainie, nie rozjaśniał
nawet najmniejszy błysk światła. Rozpacz i ból panowały w niej nie-
podzielnie.
Wreszcie zatrzymali się przed domem Lainie.
- Może chcesz, żeby Ann została z tobą na noc? - zaproponował
Adam z właściwą mu bezinteresownością i życzliwością.
- Kochani jesteście, ale chyba jednak wolę zostać sama. - Lainie nie
mogła znaleźć słów, by wyrazić swą wdzięczność. Tym bardziej że
zaofiarowali się podwieźć panią Forsythe do domu. Pożegnała się
więc i pobiegła na górę, by nie musieli zbyt długo czekać.
Środek nasenny spowodował, że pani Simmons nawet się nie
obudziła, gdy córka wślizgnęła się do jej pokoju i zajęła miejsce w
fotelu. Nie było potrzeby, żeby Lainie czuwała przy matce przez całą
noc, ale wiedziała, że i tak nie zaśnie. Wolała więc siedzieć tutaj, niż
przewracać się w nieskończoność na łóżku w swojej pustej sypialni.
Odchyliła głowę na oparcie i pozwoliła odżyć wspomnieniom, przed
którymi tak długo się broniła.
Spotkała Rada przed sześcioma laty u znajomej. Wracali właśnie całą
paczką z teatru i w korytarzu wpadli na mężczyznę, którego wzrok
12
natychmiast spoczął na roześmianej Lainie w długiej wirującej sukni.
W jego spojrzeniu było coś takiego, że Lainie od razu wypytała
Andreę, w której domu to się działo, kto zacz. Okazało się, że to
znajomy rodziców, współwłaściciel prężnie działającej firmy. Udało
się przekonać Andreę, że powinna zaprosić gościa, by przyłączył się
do nich.
O dziwo, przyjął zaproszenie, choć widać było, że nie pasuje do ich
grupy. Był inny, bardziej dojrzały, pewny siebie, ale w dobrym
znaczeniu tego słowa. Chłopcy, z którymi Lainie do tej pory się
umawiała, nagle wydali jej się strasznymi smarkaczami. Jak w ogóle
mogła zwracać na nich uwagę?
Jak z kolei miała zwrócić na siebie jego uwagę? Wszystkie jej próby
flirtowania z nim kwitował kpiącym uśmiechem, jakby proponowała
mu jakąś dziecinną grę. Wreszcie przejął sprawy w swoje ręce.
- Nie ma sensu udawać - powiedział z brutalną szczerością. - Chcę
być z tobą, a ty chcesz być ze mną. Mogę cię odwieźć do domu?
Wahała się tylko przez moment.
A potem nastał tydzień randek i nie kończących się rozmów
telefonicznych. Pierwszy pocałunek udowodnił Lainie, jak bardzo się
myliła, uważając się za osobę całkiem w tej materii doświadczoną.
Wystarczyło, że Rad wziął ją w ramiona, a poczuła, jak płonie w niej
ogień. Była gotowa zapomnieć o wszystkim, wzgardzić zasadami,
jakie do tej pory wyznawała i pozwolić zrobić ze sobą wszystko. On
zaś nigdy nie tracił kontroli nad sobą i w pełni panował nad każdą
sytuacją.
Przez następny miesiąc żyła w poczuciu ciągłego rozdarcia. Gdy
zostawała sama, czyniła sobie wyrzuty, że tak otwarcie okazuje mu
swoją miłość. Że nie ukrywa, iż jest dla niego gotowa na wszystko.
Wiedziała, że to błąd. Wystarczyło jednak, by go zobaczyła, a już bez
pamięci rzucała mu się w ramiona.
A potem nastąpiła ta noc, gdy jej się oświadczył. Siedzieli w
samochodzie zaparkowanym przed jej domem. Rad właśnie
zdecydowanym gestem odsunął Lainie od siebie. Spojrzała na niego
prosząco. Jak zwykle wyglądał na zupełnie niewzruszonego, jedynie
na jego szyi pulsowała mała żyłka. Lainie uwielbiała tę pulsującą
żyłkę, gdyż nic innego nie zdradzało, że Rad pragnie jej równie silnie
13
jak ona jego.
- Jedno z dwojga: albo zostaniesz moją żoną, albo moją kochanką.
Innego wyjścia nie ma. - Jego oczy lśniły w ciemności. - Jeśli o mnie
chodzi, wolałbym cię widzieć raczej w charakterze matki naszych
dzieci niż w roli mojej utrzymanki.
Nawet nie zwróciła uwagi na to, że nie wyznał jej miłości. Była tak
oszołomiona tym nieoczekiwanym szczęściem, że umknęło to jej
uwagi. Teraz, gdy wspominała tę chwilę, zdawała sobie sprawę, iż
Rad przyjął jej wybuch entuzjazmu z kpiną i rozbawieniem.
Przypomniała też sobie reakcję rodziców. Tacie wystarczyło jedno
spojrzenie w błyszczące radością oczy córki, by zaaprobować jej
decyzję. Z kolei mama, choć nie protestowała otwarcie, wyraziła
szereg wątpliwości.
- Ależ, kochanie, dopiero co obchodziłaś zaledwie dwudzieste
urodziny. Rad MacLeod jest od ciebie starszy o jedenaście lat. Ma od
ciebie wiele więcej doświadczenia.
- I cóż z tego, mamo? - roześmiała się Lainie.
- To człowiek z ambicjami. Doskonale wie, czego chce, potrafi
manipulować innymi, by osiągać własne cele. Przywykł do
wydawania rozkazów i do tego, że ludzie są mu posłuszni. Zauważ, że
ty też tańczysz, jak on ci zagra. Zgadzasz się na wszystko. Kto to
widział, żeby urządzać ślub raptem dwa tygodnie po zaręczynach?
Tak się nie robi.
- Zrozum, wcale mi nie zależy na tłumach ludzi i wystawnym
przyjęciu. Jedyne, czego pragnę, to jego...
- I on doskonale zdaje sobie z tego sprawę - mruknęła ponuro pani
Simmons. - Zobaczysz, że wykorzysta to przeciw tobie. Będzie ci
dyktował, z kim masz się spotykać i gdzie macie bywać. Założę się,
że postara się o to, żebyś jak najszybciej zaszła w ciążę.
- Co w tym złego? Oboje bardzo chcemy mieć dzieci. - Lainie
zarumieniła się leciutko, jednak nie ze względu na myśl o potomstwie,
tylko o tym, co poprzedza przyjście na świat dzieci. Nareszcie będzie
się kochać z Radem...
- Widzę, że nie trafiają do ciebie żadne rozsądne argumenty. Jesteś
tak zaślepiona emocjami, że nie dostrzegasz prostego faktu, iż ten
mężczyzna wybrał cię tylko po to, by dodać sobie splendoru.
14
- Jak możesz tak mówić, mamo? - zawołała ze zgrozą Lainie. -
Kocha mnie i pragnie mnie poślubić. To już prędzej ja powinnam się
chlubić takim narzeczonym. Jest przystojny i bogaty, to świetna
partia.
- Mówisz, że cię kocha - powtórzyła sceptycznie matka, a po plecach
Lainie przebiegł nieprzyjemny dreszcz. - Skoro tak... Ale wspomnisz
jeszcze moje słowa. Zobaczysz, będzie próbował zagarnąć cię tylko
dla siebie. Będzie chciał, żebyś przestała prowadzić życie
towarzyskie, do jakiego przywykłaś. Nie daj się więc odseparować od
swoich przyjaciół. A z urodzeniem mu dzieci wstrzymaj się do czasu,
gdy będziesz naprawdę pewna, że poślubiłaś właściwego człowieka.
Choć Lainie starała się zapomnieć o przestrogach matki, powracały
do niej natrętnie. Zaczynała się łapać na tym, że podejrzliwie słucha
słów Rada i analizuje jego wypowiedzi, dopatrując się w nich
ukrytych podtekstów.
Potem jednak nadszedł upragniony ślub, a po nim nastąpiły czarowne
dwa tygodnie spędzone w przytulnej chacie w górach i Lainie w
ramionach Rada zapomniała o wszystkim. Gdy wrócili do Denver i
zamieszkali razem, zaczęła się czuć trochę samotna. Jej mąż spędzał
długie godziny w swojej firmie, ona zaś wyczekiwała w domu na jego
powrót. Na szczęście wieczorami wynagradzał jej to wszystko z
nawiązką.
Całymi dniami nie miała jednak nic do roboty, gdyż Rad zatrudnił
gosposię, sprzątaczkę i ogrodnika, by oszczędzić Lainie pracy.
Zaczęła więc znów spotykać się z dawnymi znajomymi, chodzić z
nimi po zakupy, grać w tenisa. Wyglądało na to, że Rad nie ma nic
przeciw temu.
Coś zaczęło się między nimi psuć, gdy Lainie poznała piękną
sekretarkę swego męża. Myśl o tym, że rudowłosa Sondra spędza
więcej czasu z Radem niż ona, stała się nie do zniesienia.
Doprowadziło to do pierwszych nieporozumień.
Dopiero po latach Lainie pojęła, że pierwsze rysy na wydawałoby się
niewzruszonym gmachu ich miłości powstały z jej winy. Była jeszcze
niedoświadczona, reagowała zbyt emocjonalnie. Domagała się, by
Rad mniej pracował, a więcej czasu spędzał z nią, by chodził z nią po
zakupy, zabierał ją do teatru. On jednak przyjmował to z pobłażliwym
15
rozbawieniem i proponował żonie, by wreszcie wydoroślała.
Cztery miesiące po ślubie nastał czas ich pierwszej rozłąki. Rad
udawał się w podróż służbową. Lainie oczywiście pojechała z nim na
lotnisko, gdzie znienacka spotkała Sondrę.
- Tu są bilety. Nasz bagaż już przeszedł kontrolę - oznajmiła
sekretarka, a jej oczy zalśniły triumfalnie, gdy zmierzyła swą rywalkę
pełnym wyższości spojrzeniem.
- To ona z tobą jedzie? - wybuchnęła Lainie.
Reakcja męża zaskoczyła ją kompletnie. Chwycił ją za ramię i
zaciągnął do kąta, gdzie mogli porozmawiać bez obawy, że ktoś ich
usłyszy. Na jego twarzy malowała się taka wściekłość, że Lainie aż
się skuliła wewnętrznie.
- Nie będę tolerować takich dziecinnych zachowań. Możesz być
zazdrosna prywatnie, ale nie publicznie! - stwierdził zimno.
- Nie ufam jej.
- Chcesz powiedzieć, że to mnie nie ufasz.
- Być może. - Jej broda zadrżała podejrzanie. Jednak chwilę później
Lainie dumnie uniosła głowę. - Jestem pewna, że Sondra zadba o to,
by uprzyjemnić ci tę podróż. Nie bez powodu tak często podkreślałeś
jej... kompetencje. Teraz zaczynam rozumieć, dlaczego.
Odwróciła się i odeszła, licząc na to, że Rad pobiegnie za nią. Srodze
się jednak zawiodła. Nic takiego nie nastąpiło. Urażona duma kazała
jej więc jeszcze tej samej nocy przenieść jego rzeczy z ich
małżeńskiej sypialni do pokoju gościnnego.
To był błąd. Błąd, którego nigdy by nie popełniła, gdyby lepiej znała
swego męża. Rad zmienił się nie do poznania, gdy wrócił i spostrzegł,
co zrobiła. Stał się chłodny i nieprzystępny. Nawet szczere
przeprosiny żony nic nie pomogły.
Była tak zmartwiona tą sytuacją, iż coraz częściej szukała pociechy i
zapomnienia wśród dawnych przyjaciół. Dochodziło do tego, że to
Rad wracał pierwszy do domu. Lainie nie przestała jednak bywać w
towarzystwie, pomna na przestrogi matki.
Zima przyniosła ochłodzenie nie tylko na zewnątrz. Wydawało się, iż
temperatura panująca w ich domu jest wręcz niższa niż ta poza nim.
Wrogość i ciągłe skakanie sobie do oczu przerodziły się w całkowitą
obojętność. A potem nadszedł ten wieczór...
16
Byli zaproszeni na wyjątkowo ważne przyjęcie, urządzane przez
jednego z przyjaciół Lainie. Rad wrócił z pracy niemalże w ostatniej
chwili.
- Zapomniałeś, że dziś wieczorem wychodzimy? - zaatakowała go
już przy wejściu.
- Co za słodkie powitanie - zadrwił nieprzyjemnym tonem Rad, po
czym udał się do barku i nalał sobie drinka.
- Mamy tam być za dziesięć minut.
Jego beznamiętne spojrzenie zirytowało ją jeszcze bardziej.
- Zadzwoń i powiedz, że nie przyjdziemy. - Odwrócił się do niej
tyłem.
- Co takiego? Nie mogę tego zrobić!
- Miałem naprawdę ciężki dzień. To cholerne przyjęcie nie jest aż
takie ważne. Dziury w niebie nie będzie, jak się tam nie pokażemy.
- Jasne, ponieważ to moi przyjaciele tam będą, dla ciebie nie jest to
ważne - odcięła się.
- Twoje ciągłe czepianie się naprawdę zaczyna działać mi na nerwy -
ostrzegł. Lainie zauważyła zaciśnięte szczęki Rada i pobladła nieco. -
Nigdzie dzisiaj nie idę i koniec dyskusji.
- Jak sobie chcesz. Ja wychodzę.
Już miała wyjść, gdy dobiegł ją jego zimny głos:
- Zastanowiłbym się nad tym, gdybym był na twoim miejscu.
Odwróciła się do niego z furią.
- Czy to groźba? - aż kipiała ze złości.
- Myślę, że najwyższy czas, żebyś wreszcie wybrała między mężem a
znajomymi.
- Uważasz, że to sposób na uratowanie naszego małżeństwa? -
zaatakowała Lainie, która nagle z przeraźliwą jasnością pojęła sens
ostrzeżeń matki. Przynajmniej tak jej się w owym momencie
wydawało. - A może po prostu chcesz, żebym znów z tobą sypiała i
zaszła w ciążę? Dzieci znacznie skuteczniej uwiązałyby mnie w
domu, prawda?
- Powinnaś była jednak zostać moją kochanką, a nie żoną.
Głos Rada był do tego stopnia wyprany z wszelkich uczuć, iż Lainie
nie mogła już mieć żadnych wątpliwości. Cokolwiek kiedyś do niej
czuł, już się wypaliło. Wstrząśnięta, złamana bólem, wyszła z pokoju.
17
Byle tylko dalej od niego.
ROZDZIAŁ DRUGI
Następnego popołudnia przyjechała Ann. Niepokój, który dręczył ją
od poprzedniego wieczora, wzrósł jeszcze, gdy zobaczyła podkrążone
oczy przyjaciółki.
- Powinnaś jednak była się zgodzić, żebym została z tobą -
upomniała ją łagodnie.
- I tak przegadałybyśmy całą noc, więc na jedno by wyszło -
uśmiechnęła się blado Lainie.
- Wcale nie na jedno. Przecież widzę, że na nowo przeżywałaś cały
ten koszmar. - Przyglądała jej się uważnie. - Wciąż nie potrafisz o nim
zapomnieć, prawda?
- Tak bardzo go kiedyś kochałam. Trudno nie pamiętać o szczęściu,
które się utraciło.
- Ale teraz już go nie kochasz?
- Nie - szepnęła cichutko Lainie, a w jej oczach mignęło coś na
kształt niepewności.
- Czy nigdy nie rozważaliście możliwości, żeby spróbować jeszcze
raz? Przecież Rad uparł się, że nie da ci rozwodu.
- Tak sobie czasem myślę, że może wciąż bylibyśmy razem, gdyby
nie moje zaślepienie. Nienawidziłam jego pracy, jego znajomych,
wszystkiego, co mi go odbierało. Gdybym była dojrzalsza,
zrozumiałabym, że należy to znosić ze spokojem, gdyż w przeciwnym
razie nasz związek się rozleci. Przecież był oparty na tak kruchych
podstawach, że mogło go zburzyć cokolwiek. Ale wtedy tego nie
rozumiałam.
- Na kruchych podstawach? O czym ty w ogóle mówisz? - zdumiała
się Ann.
Lainie spuściła wzrok i wpatrywała się teraz w swoje kurczowo
splecione dłonie.
- On mnie nigdy nie kochał - szepnęła z bólem. Do tej pory jeszcze
ani razu to wyznanie nie przeszło jej przez gardło. Podniosła na
przyjaciółkę zaszklone łzami oczy. - Sam mi to powiedział. Po prostu
uważał, że jestem atrakcyjna i świetnie się prezentuję w towarzystwie,
stanowię więc dobry materiał na żonę dla takiego mężczyzny jak on.
Nic ponadto.
18
- Ze wszystkich najbardziej wyrachowanych... - wybuchnęła Ann, po
czym nagle coś ją zastanowiło i przerwała. - W takim razie, czemu nie
chciał się z tobą rozwieść, skoro mu w ogóle na tobie nie zależało?
- O ile dobrze pamiętam, to stwierdził, że zapłacił wysoką cenę za
poślubienie mnie, nie zamierza więc ponosić kosztów po raz drugi,
tym razem, żeby się mnie pozbyć. - Starała się, by jej głos brzmiał
możliwie obojętnie, jednak wspomnienia były zbyt bolesne, by
potrafiła zapanować nad jego drżeniem. - Zrobiłam mu wtedy
awanturę. Krzyczałam, że nie chcę jego pieniędzy. Że jedyne, czego
pragnę, to uwolnić się od niego. Że będę go ciągać po sądach, jeśli nie
zgodzi się po dobroci... - Odwróciła głowę, gdy przypomniała sobie,
jak bardzo ją Rad upokorzył. Z bólem zagryzła wargi.
Ann w milczeniu patrzyła na przyjaciółkę, wzrokiem dodając jej
odwagi.
- Wezwał wtedy jednego ze swoich pracowników. Gdy ten człowiek
przyszedł, Rad spytał go, czy miewał ze mną... bliższe stosunki, kiedy
już byłam zamężna. Och, wciąż słyszę ten potwornie zimny ton jego
głosu... Ten mężczyzna odpowiedział, że owszem, kilka razy.
Zaskoczona Ann aż zachłysnęła się z wrażenia.
- Rad roześmiał się, kazał mu wyjść, po czym oznajmił, że w razie
rozprawy wystawi takich właśnie świadków i wszyscy stwierdzą, że z
nimi sypiałam. Chyba że przestanę domagać się rozwodu. Nie miałam
wyjścia, musiałam się zgodzić.
- Dlaczego nigdy mi o tym nie mówiłaś? Dopiero teraz zaczynam w
pełni rozumieć twoją sytuację. Kiedy się rozstaliście, byłam zdumiona
przemianą, jaka w tobie zaszła. Straciłaś całą pewność siebie i chęć do
życia. Bałam się, że skończy to się załamaniem nerwowym.
- Mało brakowało. Gdyby nie tata, to nie wiem, co by się ze mną
stało - przyznała Lainie. - Któregoś wieczora przyszedł do mojego
pokoju i zastał mnie pogrążoną w absolutnej rozpaczy. Przytulił mnie,
jakbym wciąż była jego maleńką córeczką i pozwolił mi się wypłakać.
A potem powiedział coś, czego nigdy nie zapomnę: „Tęczę można
zobaczyć dopiero po burzy. Dlatego najpierw trzeba przeczekać
burzę”. To dlatego wyjechałam z Denver i próbowałam zacząć
wszystko od nowa. Starałam się przeczekać burzę. Do wczoraj
myślałam, że już się uspokoiła. Wystarczyło, żebym ujrzała Rada, a
19
już byłam jak w oku cyklonu...
Naraz rozległ się dźwięk dzwonka, któremu towarzyszyło
nawoływanie z sąsiedniego pokoju. Lainie natychmiast zerwała się na
równe nogi.
- Myślałam, że twoja mama śpi - szepnęła Ann.
- Bo tak było. - Gestem pokazała przyjaciółce, żeby została na
miejscu, a sama pośpieszyła do drzwi.
W elegancko urządzonej sypialni dominował pastelowy odcień różu.
Na tapetach róże rozchylały swoje pąki, w tej samej różowej tonacji
były utrzymane suto marszczone zasłony. Przy oknie stała piękna
toaletka z marmurowym blatem, na którym pełno było figurek z
drezdeńskiej porcelany i kryształowych cacek. Na łożu z
baldachimem leżała pani Simmons, która nie przestawała wzywać
córki.
- O co chodzi, mamo? - Lainie pogłaskała szczupłą bladą dłoń, która
bezsilnie spoczywała na kołdrze.
- Słyszałam, że z kimś rozmawiasz. Wydawało mi się, że padło imię
Rada. Chyba się z nim nie widujesz?
- Ależ nie, skądże - zapewniła pośpiesznie. - Spotkałam go
przypadkiem na wczorajszym koncercie, to wszystko.
- Mam nadzieję, że nie powiedziałaś mu o naszych kłopotach. Nie
wspomniałaś, jak nisko upadłyśmy, prawda? - spytała błagalnie. - Nie
zniosłabym, gdyby wiedział o naszej ciężkiej sytuacji.
- O nic go nie prosiłam, mamo - odparła zgodnie z prawdą Lainie,
poruszona proszącym tonem matki.
- To dobrze - westchnęła z ulgą pani Simmons i powolutku wysunęła
dłoń spod ręki córki, po czym ponownie bezsilnie opuściła ją na
kołdrę. - Teraz mogę odpocząć.
Oznaczało to, że rozmowa skończona i że Lainie ma się oddalić.
Dawno już przywykła do królewskiego zachowania matki i potrafiła
je bezbłędnie interpretować. Nie umiała jednak odgadnąć, na ile jej
słabość jest udawana, a na ile autentyczna. Lainie nie miała
wątpliwości co do tego, że matka trochę przesadzała, nie zmieniało to
wszakże faktu, że naprawdę była chora. Bardzo poważnie chora.
Dwa dni później wreszcie znalazła czas, by wziąć się za robienie
20
porządków w ogródku przed domem. Mama spała twardo po zażyciu
środków nasennych, Lainie mogła więc bez przeszkód zająć się pracą
na powietrzu. Sprawiło jej to prawdziwą przyjemność.
Lato miało się już ku końcowi. Był spokojny, pogodny dzień, słońce
przygrzewało nie za mocno, ale i tak po czole Lainie spływały krople
potu, mimo iż miała na sobie tylko cienką bawełnianą bluzeczkę i
kremowe spodnie. Usuwanie uporczywych chwastów było dość
uciążliwe, jednak miało tę zaletę, że odrywało myśli od spotkania z
Radem i od trudności finansowych. W gruncie rzeczy okazało się
bardziej relaksujące od siedzenia w domu i zamartwiania się.
Lainie usłyszała zbliżające się kroki. Odwróciła się nieco i osłoniła
oczy dłonią, by przyjrzeć się nadchodzącemu.
- Lee! Co za miła niespodzianka. - Podniosła się z klęczek,
pośpiesznie ściągnęła bawełniane rękawice, by serdecznie uścisnąć
jego dłoń.
- Gdzie można wynająć taką piękną ogrodniczkę? Byłbym bardzo
zainteresowany. - Jego niebieskie oczy zalśniły na widok
uśmiechniętej Lainie.
Zarumieniła się pod jego bacznym spojrzeniem.
- Proszę, wejdź. Ja tymczasem szybko się przebiorę... Przepraszam,
ale nie spodziewałam się dzisiaj gości.
- Wyglądasz cudownie - powiedział z absolutnym przekonaniem,
wziął Lainie pod rękę i udał się w stronę domu. - Nie mogłem przestać
o tobie myśleć, więc postanowiłem zobaczyć się z tobą.
- Pochlebca! - droczyła się Lainie, z przyjemnością spoglądając na
jego sympatyczną twarz i gęste płowe włosy.
- To nie było żadne pochlebstwo - odparł tak poważnym tonem, że
nagle straciła rezon. - Nie potrafię o tobie zapomnieć już od kilku lat.
Straciłem cię, gdyż zbyt długo zwlekałem z wyznaniem moich uczuć.
Tym razem nie pozwolę, by mnie ktokolwiek uprzedził.
Aż się zatrzymała z wrażenia.
- Ależ ty nawet nie dajesz mi czasu do namysłu!
- Rad MacLeod też ci go nie dał - zauważył cicho, a Lainie pobladła.
- I wyszłaś za niego.
- Teraz już nie jestem taka impulsywna jak niegdyś. Drugi raz nie
popełnię tego samego błędu. - Stanowczo cofnęła rękę.
21
- Bardzo mnie to cieszy - odpowiedział spokojnie. Pomyślała, że ten
jego spokój udziela się również jej i działa jak kojący balsam na jej
zbolałą duszę. - Ponieważ chcę, żebyś była zupełnie pewna tego, że
chcesz mnie poślubić.
- Lee, nie tak szybko! - Potrząsnęła głową, zaskoczona i
zdezorientowana. - Nie widzieliśmy się przez pięć lat. Nawet nie
wiemy, jacy teraz jesteśmy.
- W takim razie proponuję ponownie się zaprzyjaźnić. Zjesz ze mną
kolację?
- Moja mama jest ciężko chora, praktycznie nie wstaje z łóżka. Nie
mogę zostawić jej samej. W ogóle nie ma mowy o tym, żebym biegała
na randki.
- W takim razie ja będę przybiegał tutaj, co ty na to? Jak widzisz,
niełatwo mnie zniechęcić.
- Lee, nie wiem, co powiedzieć. - Bezradnie rozłożyła ręce. - Jestem
kompletnie zbita z tropu. Zawsze uważałam cię za wspaniałego
przyjaciela, a ty nagle próbujesz ustawić nasze stosunki na zupełnie
innej płaszczyźnie.
- Czy w takim razie mogę wpadać na kolacje jako twój dawny
przyjaciel?
- Przyjaciele są zawsze mile widziani w tym domu - odparła.
- A czy dostają coś chłodnego do picia w taki dzień jak dzisiejszy? -
spytał żartobliwym tonem.
Od tej chwili zachowywał się tak, jakby nic się nie stało. Siedział w
kuchni, prowadził lekką konwersację i był równie miły jak zwykle.
Jednak Lainie miała kompletny mętlik w głowie. Gdy Lee wyszedł,
spróbowała uporządkować myśli.
Już raz się zawiodła na małżeństwie, nie zamierzała po raz drugi
popełniać tego samego błędu. Lee był jednak ze wszech miar
atrakcyjnym mężczyzną. Ale przecież w świetle prawa wciąż była
żoną Rada, więc i tak nie mogła podjąć żadnej wiążącej decyzji.
Z drugiej wszakże strony czuła się bardzo osamotniona, choć nie
chciała się do tego przyznawać nawet sama przed sobą. Sporadyczne
wizyty Ann nie wystarczały jej w najmniejszym stopniu. Byłoby miło,
gdyby Lee czasem wpadał. To porządny i godny zaufania mężczyzna,
z pewnością nie będzie nietaktownie naciskał, żeby ich przyjaźń
22
przerodziła się w coś więcej.
Gdy następnego popołudnia zadzwoniła Ann, Lainie wspomniała
pokrótce o wizycie Lee i o tym, że ma on wpaść w piątek na kolację.
Nie spytała przyjaciółki o opinię, jednakże ciekawa była jej reakcji.
- Bardzo dobrze - zaaprobowała Ann. - Właśnie takiego faceta ci
trzeba. On jest jak opoka, można na nim polegać w każdej sytuacji.
Jest solidny, odpowiedzialny i wiadomo, czego się po nim
spodziewać.
- Nie wiem, czy byłby zachwycony tym opisem. Zabrzmiało to tak,
jakby był strasznym nudziarzem. A to przecież bardzo atrakcyjny
mężczyzna.
- Nie przeczę. Ale ważniejsze jest to, że potrafi dać poczucie
bezpieczeństwa, a ono bardzo ci się teraz przyda - powiedziała Ann z
jakąś dziwną, ponurą determinacją.
Lainie zdumiała się.
- Nie rozumiem. Dlaczego to mówisz?
- Właściwie nie wiem. Po prostu mam takie przeczucie. Dobra,
nieistotne. Dzwonię po to, żeby wyciągnąć cię jutro z domu.
Pójdziemy do jakiejś knajpki, zjemy, pogadamy. Moja mama
wspomniała dzisiaj, że chętnie spotkałaby się z twoją. Czemu więc
tego nie wykorzystać?
- Byłoby mi bardzo miło...
- Żadnych „ale”! Moja mama pracowała kiedyś, dawno temu, jako
pielęgniarka. Będzie więc umiała zaopiekować się chorą. W dodatku
tak się zagadają o dawnych czasach, że twoja mama nawet nie
zauważy, że ciebie nie ma.
- Hm, właściwie powinnam iść do apteki po jedno lekarstwo -
przyznała z lekkim wahaniem Lainie.
- No widzisz, zawsze znajdzie się pretekst! - ucieszyła się Ann. -
Wpadniemy do was jutro około wpół do dwunastej. Pasuje?
Jak było do przewidzenia, Ann zabrała przyjaciółkę do jednej z
najelegantszych restauracji w Denver. Sala była rzęsiście oświetlona,
co dodatkowo podkreślało każdy detal wykwintnego wystroju.
Wyściełane złocistym aksamitem krzesła otaczały nakryte
śnieżnobiałymi obrusami stoliki. Słychać było stłumione rozmowy
23
gości, brzęk kryształowych kieliszków oraz delikatny dźwięk
srebrnych sztućców.
- Jak myślisz, czy wciąż jeszcze omawiają dolegliwości twojej
mamy, czy przeszły już do wspominania twoich chorób? - spytała
Ann, gdy kelner przyjął ich zamówienie.
Uśmiechnęła się przy tym do przyjaciółki, która, ku jej zadowoleniu,
wyglądała znacznie lepiej niż poprzedniego dnia. Lainie miała na
sobie elegancką bluzkę w kolorze kości słoniowej oraz oliwkowy
kostium, którego barwa uwydatniała zielonkawe refleksy w jej orze-
chowych oczach.
- Myślę, że zdążyły przedyskutować co najwyżej połowę
symptomów, jakie występują u mojej mamy. - W jej głosie brzmiało
lekkie rozbawienie.
Ann przyglądała jej się z zainteresowaniem.
- Żarty żartami, ale trzeba porozmawiać poważnie. Powiedz mi teraz
więcej o tej wizycie Lee.
Zdała więc szczegółową relację z wczorajszych odwiedzin Lee.
Wywołało to pełne humoru komentarze przyjaciółki, która
przyklasnęła zamiarom Lee i z miejsca przyjęła rolę swatki.
Namawiała jednak na ten związek tak dowcipnie, że Lainie nie mogła
się powstrzymać od śmiechu. Ann była cudowna. Jej pogoda ducha
była tak zaraźliwa, że nie sposób było nie zapomnieć o wszystkich
zmartwieniach.
Na miłej pogawędce czas mijał szybko i ani się spostrzegły, a już
podano im kawę po skończonym posiłku. Jednak nie śpieszyły się z
wychodzeniem, tylko plotkowały dalej. Ann właśnie wygłosiła
kolejną dowcipną uwagę o zaletach Lee jako przyszłego kochanka i
Lainie znów zaczęła pokładać się ze śmiechu.
- Przez ciebie zachowuję się jak nastolatka - wykrztusiła z trudem. -
Chichoczę jak głupia i to tylko dlatego, że jakiś chłopak za mną lata.
- Zdrowa reakcja - skwitowała Ann, po czym nagle wyraz jej twarzy
zmienił się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. - Cholera
jasna! A ten już nie miał gdzie przyjść, tylko właśnie tutaj?
Lainie zerknęła przez ramię, by zobaczyć, kto tak bardzo naraził się
przyjaciółce. Śmiech zamarł jej na ustach, gdy spojrzała wprost w
ciemne oczy Rada. Było w nich coś dziwnego, wydawało się, że
24
błysnęła w nich radość. Jednak cynicznie skrzywione wargi
świadczyły o czymś zupełnie przeciwnym.
Dopiero po chwili zauważyła, że nie jest sam. Jedną z
towarzyszących mu osób była oczywiście jego atrakcyjna sekretarka,
która nawet nie starała się ukrywać swej niechęci.
- Pani MacLeod! - zawołała z lekkim przekąsem Sondra. - Co za
niespodzianka! Nie sądziłam, że tak szybko znowu panią zobaczę.
Lainie jak zahipnotyzowana śledziła wzrokiem gest Rada, który
lekko dotknął ramienia rudowłosej. Wciąż nosił ślubną obrączkę.
Pamiętała każdy szczegół jej misternego wzoru, sama mu ją dała. A
on tą samą dłonią dotykał tej... tej...
- Zaprowadź Boba i Harry’ego do stolika. Zaraz przyjdę -
powiedział.
Gdy Sondra wraz z mężczyznami odeszła, ponownie popatrzył na
Lainie. Poczuła, jak pod jego spojrzeniem robi jej się dziwnie ciepło.
- Chcesz mi o czymś powiedzieć? - spytała z wymuszonym
spokojem, bawiąc się przy tym kieliszkiem, by dać zajęcie dłoniom i
ukryć ich drżenie.
- Sądziłem, że to ty masz ochotę ze mną porozmawiać - odparował
kpiąco. - Najpierw nie widzę cię przez pięć lat, po czym nagle
spotykam cię już drugi raz w ciągu tygodnia. To daje do myślenia.
- To oznacza tylko, że wystarczy nam tych spotkań na następnych
pięć lat - odgryzła się Lainie.
- Chyba nawet i pięćdziesiąt lat by nie starczyło, żeby utemperować
twoją zjadliwość - skwitował z gryzącą ironią.
- Słuchaj, powiedziałam ci już, że nic od ciebie nie chcę - syknęła. -
Czemu więc nie zostawisz mnie wreszcie w spokoju?
Czuła się potwornie. Pragnęła pozbyć się go jak najszybciej, gdyż nie
wiedziała, jak długo jeszcze uda jej się zachowywać pozorny spokój.
Obawiała się, że lada moment wybuchnie. A za nic w świecie nie
chciała, by Rad zorientował się, jak gwałtowne uczucia nią targają na
jego widok. Nie mogła patrzeć na jego włosy, by nie przypomnieć
sobie ich cudownej miękkości. Jeden rzut oka na jego garnitur
przywoływał wspomnienia skrytego pod nim opalonego ciała...
Ann z niecierpliwością skinęła na kelnera.
- Rachunek proszę.
25
- Chyba nie uciekacie z racji mojej skromnej osoby? - zadrwił Rad. -
Byłoby mi niewymownie przykro, gdybym wam zepsuł obiad.
- Wcale by ci nie było przykro - ucięła zimno Ann i z jawną
wrogością popatrzyła Radowi prosto w oczy.
- I tak już zbierałam się do wyjścia. Mama na mnie czeka - wtrąciła
pośpiesznie Lainie. Wiedziała, że przyjaciółka nie będzie przebierać w
słowach, gdy jej cierpliwość się wyczerpie. Dlatego wolała nie dać jej
sposobności do tego. Chciała uniknąć nieprzyjemnej scysji w miejscu
publicznym.
- Twoja matka musi się czuć całkiem nieźle, skoro jej tak pełna
poświęcenia córeczka ma czas włóczyć się po knajpach i zostawiać ją
samą - zauważył złośliwie Rad.
Lainie chwyciła głęboki oddech, by się uspokoić i nie odpowiedzieć
mu tak, jak na to zasługiwał.
- Owszem, czuje się już znacznie lepiej.
W tym momencie Ann nie wytrzymała.
- Lainie, dość już tych kłamstw! - Cisnęła serwetkę na stół i wstała. -
Pani Simmons jest śmiertelnie chora, a ty śmiesz robić sobie z tego
kpiny? Trzeba być ostatnim łajdakiem, żeby nie docenić postawy
Lainie. Zostawiła wszystko, rzuciła pracę i wróciła do Denver, żeby
towarzyszyć matce w ostatnich miesiącach jej życia. Dlatego
zabraniam ci traktować ją w ten sposób! Ma dość kłopotów z
płaceniem rachunków za wizyty doktorów, za lekarstwa i za
utrzymanie domu. A do tego wszystkiego jeszcze ty znów zatruwasz
jej życie!
Rad posłał Lainie ironiczne spojrzenie.
- Jakim cudem udało ci się wzbudzić w kimś takim jak Ann tak
godną podziwu lojalność względem takiej osoby jak ty? - zadrwił,
najwyraźniej zupełnie nie wzruszony wybuchem Ann.
- Jasne! Przecież ty nigdy nie potrafiłeś być lojalny względem mnie,
gdy byliśmy razem - rzekła zimno.
- Jeśli nie dochowałem ci wierności, a nie wiesz, czy tak właśnie
było, to mogło mną powodować wyłącznie pragnienie znalezienia
zrozumienia u innej kobiety, skoro własna żona nie chciała mnie
zrozumieć - wytknął jej. - Czyżbyś zamierzała się upierać przy tym,
że powodem rozpadu naszego związku była moja domniemana
26
niewierność? - Kpiąco uniósł jedną brew. - Miałaś pięć lat na to, żeby
wymyślić coś oryginalniejszego.
- Pięć lat, sześć miesięcy i czternaście dni - skorygowała
machinalnie, po czym natychmiast tego pożałowała, gdyż Rad
wybuchnął gromkim śmiechem.
- Widzę, że prowadzisz ścisły rachunek dni od momentu naszego
rozstania.
- Ludziom dość łatwo przychodzi pamiętanie dat, od kiedy udało im
się uwolnić spod władzy tyrana. - Natychmiastowa riposta Lainie
spowodowała, że Rad z gniewem zacisnął zęby.
- Cieszy mnie, że przynajmniej choć w ten jeden sposób udało mi się
ciebie zadowolić - wycedził. Zimno skinął głową Ann, po czym
ponownie spojrzał na Lainie. - Nie będę cię dłużej zatrzymywał.
Widzę, że aż płoniesz z niecierpliwości, żeby wyjść.
Odwrócił się i odszedł. Patrzyła za nim z ulgą, a zarazem z
niewysłowionym żalem. Nienawidziła tych ich awantur. Zawsze
potem czuła się okropnie. Zawsze też odczuwała nieodpartą potrzebę,
by w takich sytuacjach zarzucić mu ręce na szyję i przekonywać go
żarliwymi pocałunkami, że powinni się pogodzić. Teraz też miała
ochotę pobiec za nim, by znów znaleźć się w jego objęciach i jeszcze
raz zaznać słodyczy jego pieszczot. Ale na to było już za późno, o
wiele za późno. Podniosła się więc z rezygnacją i stanęła obok
przyjaciółki.
- No i zepsuł nam cały obiad - westchnęła Ann. - Obawiam się, że
nie będziesz chciała więcej ze mną wychodzić, skoro ciągle się na
niego natykamy.
- Przecież to nie twoja wina, że się tak pechowo złożyło. - Lainie
starała się ukryć swój prawdziwy stan ducha. - Zresztą, zbyt długo już
starałam się go unikać. Jestem tym zmęczona. Nie będę więcej
uciekać przed nim.
- Czy ty wciąż go kochasz? - W ściszonym głosie Ann brzmiało
współczucie.
Lainie już miała zaprzeczyć, ale kiedy spojrzała w oczy przyjaciółki,
zmieniła zdanie.
- Nie wiem. Nic już nie wiem.
Ann popatrzyła w ślad za Radem.
27
- Tak, trudno zapomnieć o kimś takim - powiedziała w zamyśleniu.
Lainie w duchu przyznała jej rację. I nie wiadomo który już raz
zapragnęła, by w końcu udało jej się jednak zapomnieć i o tym
człowieku, i o tym, co do niego kiedyś czuła.
Następnego dnia Lainie zrobiła generalne porządki. Próbowała
wmówić samej sobie, że to ze względu na wieczorną wizytę Lee.
Starannie odsuwała od siebie myśl, iż tak naprawdę tylko szuka
pretekstu do zajęcia się czymś, co pozwoli jej przestać myśleć o
Radzie.
Mama była tego dnia wyjątkowo niespokojna. Co i raz dzwoniła na
Lainie, która musiała niemal co chwila odkładać swoją robotę i biec
na górę. W rezultacie koło trzeciej po południu nawet parter nie był
jeszcze wysprzątany, nie mówiąc już o piętrze. Lainie ponuro po-
patrzyła na zegarek. Będzie miała szczęście, jeśli zdąży wziąć
prysznic i przebrać się przed przyjściem Lee.
Ponownie rozległ się dzwonek, pobiegła więc na górę. Dopiero w
połowie schodów uprzytomniła sobie, że to telefon. Westchnęła z
irytacją i popędziła z powrotem.
- Chciałbym rozmawiać z panią MacLeod - odezwał się w słuchawce
męski głos, który Lainie na próżno starała się dopasować do jakiejś
znanej jej osoby.
- Przy telefonie.
- Mówi Greg Thomas, adwokat pani męża.
Oniemiała. Czyżby Rad w końcu zmienił zdanie i zażądał rozwodu?
Sama się przecież kiedyś tego domagała, ale nagle ta myśl wydała jej
się koszmarna.
- Pan MacLeod życzy sobie wprowadzić pewne zmiany i chce,
żebym je z panią omówił.
- Jakie zmiany? - Głos z trudem wydobył się z jej ściśniętego gardła.
- Chodzi o kwestie finansowe. Co miesiąc otrzymuje pani od męża
pewną kwotę...
Zrobiło jej się słabo. Nie sądziła, że rozgniewała Rada do tego
stopnia, iż zdecydował się zaprzestać przysyłania jej czeków. Miał do
tego pełne prawo, żadne przepisy nie zobowiązywały go do
pomagania żonie, która go opuściła. Lainie jednak nie uważała go za
28
swego dobroczyńcę, gdyż suma, na jaką opiewały czeki, była dość
skromna. Przypominało to upokarzającą jałmużnę, jednak w
połączeniu z rentą mamy umożliwiało im przeżycie kolejnego
miesiąca.
- Pan wybaczy, ale na razie nie mogę się z panem spotkać w tej
sprawie. - Z nikłym rezultatem starała się zapanować nad drżeniem
głosu. - Moja matka jest chora i nie mogę jej zostawić samej.
- Wiem, pan MacLeod wyjaśnił mi sytuację. Domyślam się, że
właśnie z tego powodu postanowił wspomóc panie finansowo -
odrzekł nieco protekcjonalnym tonem.
- Wspomóc? - powtórzyła ze zdziwieniem.
- Tak, pani mąż zdaje sobie sprawę z tego, że pani warunki życiowe
znacznie się pogorszyły od czasu państwa separacji. Pan MacLeod
rozumie to i postara się temu zaradzić. Uważam, że to bardzo
wspaniałomyślny gest z jego strony.
Następnie prawnik wymienił sumę tak znacznie przewyższającą
dotychczasową, że Lainie na moment aż zaniemówiła z wrażenia.
Wszystkiego mogła się spodziewać, ale nie tego! Z niedowierzaniem
potrząsnęła głową.
- Ale czemu miałby to robić?
- Już pani wyjaśniłem - powtórzył takim tonem, jakby tłumaczył
dziecku. - Dowiedział się o chorobie pani matki i zdaje sobie sprawę z
tego, że koszty leczenia wpędziły panią w kłopoty finansowe. Nie
przypominam sobie, żeby wspominał o jakichś innych okoliczno-
ściach, które mogłyby motywować jego decyzję. Proszę nie
zapominać, że nikt nie zmusza pana MacLeoda do uprawiania
działalności charytatywnej, mój klient okazał daleko idącą
wspaniałomyślność z własnej woli. A teraz proszę powiedzieć, kiedy
może pani przyjść do mojego biura i podpisać dokumenty.
„Działalność charytatywna”? Te słowa boleśnie uraziły jej dumę.
- Pan wybaczy, ale nie zamierzam przyjść.
- Przecież im prędzej się spotkamy, tym szybciej dostanie pani
pieniądze. Chyba pani na tym zależy?
- Sumę, jaką otrzymywałam dotychczas, uważam za w pełni
wystarczającą. Nie przypominam sobie, żebym prosiła o więcej -
ucięła zimno. - Nie obchodzą mnie nagłe wyrzuty sumienia mego
29
męża, zwłaszcza że przejawiają się w tak arogancki sposób.
- Ależ, pani MacLeod! - wykrzyknął potępiająco Greg Thomas.
- Przez pięć lat obywałam się bez jego litości czy też charytatywnych
gestów, jak był to pan łaskaw określić. A jeśli moja trudna sytuacja
sprawia mu dyskomfort psychiczny, to może się po prostu ze mną
rozwieść i uwolnić się od poczucia odpowiedzialności - wygłosiła
sarkastycznym tonem. - Niech pan będzie tak uprzejmy i przekaże tę
odpowiedź panu MacLeodowi.
Stanowczym gestem odłożyła słuchawkę, mając wrażenie, że w ten
sposób podpisała na siebie wyrok. Bóg jeden wiedział, jak
rozpaczliwie potrzebowała tych pieniędzy.
ROZDZIAŁ TRZECI
- Kto dzwonił dziś po południu? - spytała pani Simmons, gdy Lainie
przyniosła jej obiad do pokoju.
- Po południu? - powtórzyła, by zyskać na czasie, a potem
lekceważąco wzruszyła ramionami. - Och, jakiś akwizytor namawiał
nas na subskrypcję nowego pisma.
- Na pewno? - Matka przyglądała jej się badawczo. - A może ktoś
dopomina się o spłatę rachunków, a ty to przede mną ukrywasz?
- Ależ skądże - uśmiechnęła się szeroko, by pokazać, że nie ma
powodu do zmartwienia. - Może rzeczywiście chwilowo nasza
sytuacja materialna nie jest najlepsza, ale nie przesadzajmy. Nasi
wierzyciele nie wydzwaniają i nie domagają się pieniędzy, zapewniam
cię.
- Nie rozumiem, jak możesz mówić o tym tak lekko. - Matka
nerwowo skubała brzeg kołdry długimi chudymi palcami.
- A ja nie rozumiem, czemu ty tak dramatyzujesz. - Starała się, by jej
głos zabrzmiał żartobliwie. Doświadczenie nauczyło ją, że to jedyny
sposób na uniknięcie nie kończących się lamentów mamy, która
biadała nad tym, że standard ich życia znacznie się obniżył.
Lainie oczywiście nie była zachwycona faktem, iż ich status się
pogorszył, jednak nie zamierzała z tego powodu rozpaczać. Ona sama
mogłaby bez problemu żyć na niższym poziomie, ale chodziło o
mamę. Nie wiadomo było, ile czasu jej jeszcze zostało. Nie było
mowy o tym, by zaproponować jej przeniesienie się do mniejszego
30
domu. Chciała zapewnić jej jak najlepsze warunki. Przynajmniej tyle
mogła dla niej zrobić.
Pomogła mamie usiąść i wsunęła jej dodatkową poduszkę pod plecy.
Następnie położyła serwetkę na jej kolanach i postawiła na niej tacę.
- Nie przejmuj się rachunkami, tylko jedz. Przygotowałam ci bulion,
jest bardzo pożywny, i sałatkę. Mówię ci, palce lizać.
- Nie mam ochoty na jedzenie. Fatalnie się dziś czuję - mruknęła pani
Simmons z rozdrażnieniem.
- Chociaż trochę - namawiała Lainie. - Pójdę wziąć prysznic i
przebrać się, a potem zajrzę sprawdzić, jak sobie poradziłaś.
- Czy ktoś ma do nas przyjść?
- Lee Walters wpadnie na chwilę dziś wieczorem.
- Syn Damiana Waltersa?
- Tak.
- Już go sobie przypominam. Blondyn z niebieskimi oczami, prawda?
Zawsze wiedziałam, że mu się podobasz. - Na jej wymizerowanej
twarzy pojawił się smutny uśmiech. - Ale nigdy go nie zachęcałam,
żeby częściej do nas przychodził, bo i po co? Jego ojciec ma takie
dziwaczne poglądy. Jest wręcz nieprzyzwoicie bogaty, a swoim
dzieciom każe samodzielnie zarabiać na życie, żeby doceniły wartość
pracy! Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby zapisał cały swój majątek
na pomoc biednym, zamiast dać go prawowitym spadkobiercom!
Ciężko opadła na poduszki, jakby ten wybuch świętego oburzenia
pozbawił ją sił. Po chwili ciągnęła dalej:
- Dlatego nie chciałam, żebyś się zadawała z młodym Waltersem.
Jednak, zważywszy naszą obecną pozycję w towarzystwie, nie ma to
już większego znaczenia. Jestem właściwie wdzięczna temu chłopcu,
że przychodzi z wizytą. Oznacza to, że jeszcze tak całkiem nie
znalazłyśmy się na marginesie.
- Cieszę się, że nie jesteś przeciwna jego odwiedzinom. - Uścisnęła
dłoń matki. - Przepraszam, ale muszę się pośpieszyć. Zrobisz mi
przyjemność i zjesz obiad, zanim się trochę ogarnę?
- Zjem.
Lainie z uśmiechem posłała mamie całusa i pośpieszyła do swojej
sypialni. Dlaczego każda rozmowa musi w jakimś stopniu dotyczyć
pieniędzy, pomyślała gniewnie. A może niepotrzebnie się irytowała?
31
Może to przez ten telefon była tak wytrącona z równowagi? Miała
przecież świadomość, że gdyby nie jej zraniona duma, ich kłopoty
finansowe zniknęłyby w jednej chwili. Wystarczyłoby jedno jej
słowo...
Weszła do łazienki, rozebrała się, upięła luźno włosy na czubku
głowy i wzięła prysznic. Ledwie skończyła, owinęła się ręcznikiem i
sięgnęła po słoik z kremem, kiedy odezwał się dzwonek u drzwi. Z
niepokojem zerknęła na leżący z boku zegarek. Kto to może być? Lee
miał przyjść później. Niewykluczone jednak, że coś go skłoniło do
zmiany planów.
W nerwowym pośpiechu narzuciła na siebie zieloną podomkę, której
soczysta barwa uwydatniała niezwykłą przejrzystość jej cery. Uniosła
ręce, by rozpuścić włosy, gdy dzwonek odezwał się ponownie - tym
razem gwałtowniej. Jej gość najwyraźniej się niecierpliwił.
Pośpieszyła więc na dół, żałując, iż nie dał jej jeszcze choćby
kwadransa. Wtedy zdążyłaby się wyszykować na jego przyjście.
Trudno, poprosi go, żeby chwilę poczekał, przecież zrozumie.
Otworzyła drzwi i... i słowa zamarły jej w gardle.
Na progu stał Rad.
- Nie widzę powodu, dla którego moja wizyta miałaby cię zaskoczyć
- wycedził i wszedł do środka, obrzucając przy tym Lainie
nieprzyjaznym spojrzeniem. - Thomas przekazał mi twoje słowa...
Nerwowo zasłoniła dłonią dość mocno wycięty dekolt. Odczuwała
potrzebę ukrycia się przed badawczym wzrokiem Rada. Miała
wrażenie, jakby była naga, wiedziała, że szlafrok przywiera do
wilgotnej skóry i wydatnie uwypukla jej kształty. Odwróciła się, jakby
chciała uciec, wzięła się jednak w garść.
- Skoro twój adwokat poinformował cię o wszystkim, to doprawdy
nie rozumiem, co tutaj robisz - powiedziała nieco ściszonym głosem,
gdyż nie chciała obudzić matki. Była to ostatnia rzecz, jakiej teraz
pragnęła. Z obawą zerknęła w stronę sypialni na piętrze. - Wydaje mi
się, że postawiłam sprawę dostatecznie jasno. Nie mamy sobie już nic
do powiedzenia.
- I tu się mylisz - warknął.
Widać było, że ledwo się hamuje i że wystarczy byle drobiazg, żeby
Rad wybuchnął. Lainie patrzyła na niego z niepokojem. Jak zwykle w
32
porównaniu z nim czuła się szalenie bezbronna, a co gorsza,
niedojrzała i niedoświadczona. Wiedziała, że właściwie nie ma sensu
się z nim spierać, gdyż i tak znajduje się na z góry przegranej pozycji.
- W takim razie powiedz, co masz do powiedzenia i idź sobie -
zgodziła się z rezygnacją. Jej zdławiony głos zdradzał, że nie jest tak
opanowana, na jaką próbuje wyglądać.
- Czy będziemy rozmawiać tutaj? - Kpiąco uniósł brwi. - A nie lepiej
w salonie? Chcesz, żeby było nas słychać na górze?
- Nie, nie w salonie - zaprotestowała pośpiesznie. - Nie zdążyłam
posprzątać... - skłamała na poczekaniu.
Jednak Rad ani myślał przejmować się jej obiekcjami. Minął ją i
wszedł do pokoju. Lainie z ciężkim sercem stanęła w drzwiach. Na
pierwszy rzut oka urządzony meblami z epoki wiktoriańskiej salon
wyglądał elegancko i luksusowo. Jednak uważny obserwator mógł bez
trudu spostrzec jaśniejsze prostokąty na ścianach - ślady po zdjętych
obrazach.
- O ile dobrze pamiętam, to wisiało tu parę dzieł impresjonistów -
rzucił niby mimochodem, Lainie wiedziała jednak, że nie jest to luźna
uwaga.
- Wiszą teraz gdzie indziej.
- A gdzie się podziała ta cenna rzeźba z gzymsu nad kominkiem?
- Och, jak długo można patrzeć na to samo? - Nonszalancko
wzruszyła ramionami. - Stoi w pudle w jakimś schowku.
- Rozumiem - skrzywił się ironicznie. - A ta waza, z której twoja
matka była taka dumna? Ta, którą dostała od twego ojca? Czy słusznie
się domyślam, że właśnie się stłukła?
- Dokładnie tak.
- Ciekawe, ile jeszcze wartościowych rzeczy wisi albo stoi gdzie
indziej, lub też się stłukło - powiedział z nie skrywaną ironią,
przypatrując się jej wnikliwie. - Zgaduję, że najpierw sprzedałyście
biżuterię?
Lainie oblała się rumieńcem. Skrzyżowała ramiona i odwróciła się
bokiem, by choć częściowo ukryć twarz.
- Tak - syknęła ze źle maskowaną furią.
- Czy wiesz, ile dokładnie wynoszą twoje długi? Czy w pełni zdajesz
sobie sprawę z tego, jak fatalna jest wasza sytuacja?
33
Pragnęła zbyć go czymkolwiek, lecz nie pozwolił jej na to.
Bezlitośnie wyrecytował długą listę wierzycieli. Nie pominął nikogo,
nie przeoczył żadnej sumy. Piękne oczy Lainie zaiskrzyły się, nie z
gniewu wszakże, lecz od łez.
- Grzebanie się w tym sprawiło ci ogromną przyjemność, prawda? -
Mimo upokorzenia zapłonęła gniewem. - Czy poczułeś się lepiej,
dowiadując się, że tak zbiedniałyśmy?
- Do diabła ciężkiego! Próbuję ci pomóc! - On również podniósł
głos.
- Taak? - spytała urągliwie. - Łaskawie dając nam jałmużnę i
upokarzając nas jeszcze bardziej?
Jego twarz przybrała zdesperowany wyraz.
- A co mam robić? Stać z boku i przypatrywać się, jak bankrutujecie?
Mam spokojnie czekać, aż komornik wyrzuci was na ulicę? Mam
traktować was jak obcych ludzi, których los zupełnie mnie nie
wzrusza?
- Och, co za szlachetność! - zadrwiła. - Rozumiem, że rola filantropa
bardzo ci przypadła do gustu! Pławisz się we własnej
wspaniałomyślności! Ciekawe, czego oczekujesz w zamian?
- Niczego - warknął przez zaciśnięte zęby. - Potrzebujesz pieniędzy,
a ja to rozumiem i chcę ci je dać. To proste.
Lainie kurczowo zacisnęła dłonie w pięści.
- O, nie, Rad, z tobą nic nie jest proste. Owszem, potrzebuję
pieniędzy, ale od ciebie nie wezmę nic. Słyszysz? Nic!
- Mam dopuścić do tego, że poniżysz się i będziesz żyć na łasce
obcych, którzy będą chcieli cię wyeksmitować za nie spłacone długi?
Że spalisz się ze wstydu przed przyjaciółmi i znajomymi?
- Ach, to o to ci chodzi - zaatakowała. - Obawiasz się, że wszyscy
wezmą cię na języki i oskarżą o to, że mi nie pomogłeś? Nie obawiaj
się, wspomnę im o twojej zadziwiającej hojności.
- Niech cię szlag! - Skoczył ku niej, chwycił ją za ramiona i
potrząsnął mocno. Łzy, powstrzymywane dotąd z największym
trudem, spłynęły jej wreszcie po policzkach. - A co mnie obchodzi, co
ludzie mówią? Nie dbam o nich. Chodzi mi tylko o ciebie. Niepokoję
się twoją sytuacją, czy ty tego nie widzisz?
Lainie poczuła, jak włosy opadają jej na ramiona ciężką kaskadą.
34
Widocznie niedbale zapięta klamra wysunęła się z nich, gdy Rad
zaczął ją szarpać. Znieruchomiał, lecz nie puścił jej. Patrzył w
milczeniu na płynące nieprzerwaną strugą łzy. Poczuła się nieswojo.
Chciała, żeby przestał się jej tak przyglądać, otworzyła więc usta, by
mu to powiedzieć, ale nie potrafiła wydobyć z siebie ani słowa.
Wzrok Rada powędrował ku jej rozchylonym wargom.
- Przedtem nie miałaś takich oporów. Przyjęłaś moje nazwisko,
przyjęłaś mnie do swego łóżka. Czemu więc nie chcesz przyjąć moich
pieniędzy?
- Proszę cię, zostaw mnie - szepnęła prosząco.
Nagle zauważyła, że przecinająca jego czoło pionowa zmarszczka
znika. W następnej chwili bez ostrzeżenia mocno przyciągnął Lainie
do siebie. Gdy próbowała się wyrwać, tylko się roześmiał.
- Ty też mnie pragniesz - powiedział z butą w głosie. - Widzę to w
twoich oczach. Jest tak, jak dawniej. Kłócimy się równie namiętnie,
jak pragniemy się kochać.
- Nie! - zaprotestowała, jednak nie zabrzmiało to szczególnie
przekonująco, gdyż myślała już tylko o jego pieszczotach.
Rad nie zawiódł jej. Jego pocałunki były tak gorące, że w pewnym
momencie nie miała już sił, by się dalej opierać i odpowiedziała mu z
równym żarem. Wtedy odsunął ją nieco od siebie. Jeden rzut oka na
malującą się na jego twarzy satysfakcję sprawił, że Lainie ze wstydem
spuściła głowę. Czemu, och, czemu nie potrafiła mu się oprzeć?
Upokorzył ją i teraz triumfuje.
- Nie miałaś nikogo przez tych pięć lat, prawda? - spytał, choć znał
już odpowiedź.
Uniosła dumnie głowę, ale żadna cięta riposta nie przyszła jej na
myśl. Nie potrafiła też skłamać. Na szczęście uratował ją dobiegający
z piętra dźwięk dzwonka. Rad nie zatrzymywał jej, gdy wymknęła się
z jego ramion i wybiegła na korytarz. Usłyszała, że podąża za nią i
obejrzała się z niepokojem. Zatrzymał się jednak przy schodach.
Pośpieszyła więc na górę i weszła do sypialni, zostawiając za sobą
uchylone drzwi.
- Życzysz sobie czegoś, mamo?
- Czy ten chłopiec od Waltersów już przyszedł? Może zajrzałby na
górę trochę ze mną porozmawiać? Lainie, ty przecież nie jesteś
35
ubrana! - wykrzyknęła nagle ze zgrozą pani Simmons.
- Właśnie miałam to zrobić. - Starała się ukryć drżenie rąk, gdy
zabierała tacę z pustymi talerzami. - Lee jeszcze nie przyszedł, ale gdy
się pojawi, postaram się go przyprowadzić tu na chwilę.
Szybko zawróciła ku drzwiom, żeby nie przedłużać rozmowy.
- W takim razie, kto dzwonił do drzwi?
Zatrzymała się na progu. Widziała stąd Rada, który nonszalancko
palił papierosa i niewątpliwie chłonął każde słowo.
- Akwizytor - rzuciła bez namysłu. - Wyjątkowo nachalny, nie mogę
się go pozbyć.
- Och, powiedz mu, że nic od niego nie chcesz i wyrzuć go.
- Tak właśnie zrobię - obiecała i wyszła.
Powoli zeszła na dół, starannie unikając przenikliwego wzroku męża.
Wyminęła Rada i udała się do kuchni. Podążył za nią jak cień, Lainie
jednak zignorowała go. Włożyła naczynia do zlewu i zaczęła je myć,
zachowując się ostentacyjnie głośno. Miała ogromną ochotę rozbić
jakiś talerz na głowie Rada, który niedbale oparł się o pobliską szafkę.
- Czyli Lee Walters wciąż się koło ciebie kręci, co? - zagadnął
zjadliwie.
Gwałtownie uniosła głowę. Jego beznamiętne spojrzenie, utkwione w
jej oczach, przywiodło jej nagle na myśl zwiniętego w kłębek
grzechotnika, który może w każdej chwili zaatakować.
- Wcale się nie „kręci” koło mnie - sprostowała urażonym tonem. -
Spotykam się z nim pierwszy raz od wielu lat. Zresztą, to nie twój
interes.
- Mój. Wciąż jesteś moją żoną.
Zostawiła zmywanie i odwróciła się do niego rozgniewana.
- Może najwyższy czas wreszcie to zmienić? - syknęła. - Nie
przyszło ci do głowy, że już mam tego dosyć? Że chcę się od ciebie
uwolnić? A skoro zamierzasz mnie oskarżyć o romans, to proszę
uprzejmie! Sama ci dostarczę dowodów!
Nagle przeszył ją zimny dreszcz. Rad wyprostował się powoli i
podszedł do niej. W jego oczach lśniła wściekłość. Zatrzymał się tuż
przed nią, mogła więc z bliska zobaczyć, jak kurczowo zaciska
szczęki i nadludzkim wprost wysiłkiem opanowuje wzbierający w nim
gniew.
36
- Nie próbuj mnie straszyć. Jeśli ktoś źle wyjdzie na twoich
groźbach, to na pewno nie ja - ostrzegł zimno.
Wiedziała, że on nie żartuje. Znała go aż nadto dobrze. Nie miała
najmniejszych wątpliwości, że zrobiłby wszystko, by pożałowała
swego czynu, gdyby spróbowała go zdradzić. W tej nierównej walce
nie miała żadnych szans. Nagle poczuła się straszliwie zmęczona.
- Dlaczego po prostu nie zostawisz mnie w spokoju? - spytała z
trudem. Nawet mówienie wymagało od niej ogromnego wysiłku. -
Powiedzieliśmy sobie już wszystko, co było do powiedzenia.
Odrzuciłam twoją ofertę. Może źle robię, ale straciłam już tak wiele,
że został mi jedynie honor. Pozwól mi ocalić chociaż to.
- Jak sobie życzysz - skrzywił się cynicznie. - Ale nie wiem, czy
opłacisz nim rachunki za leczenie matki, albo was nim wyżywisz, i
nie myśl sobie, że masz otwartą furtkę i możesz w każdej chwili
zmienić zdanie i skorzystać z mojej pomocy. Nie, to nie. A jeśli
kiedykolwiek zdecyduję się ponowić moją propozycję, to możesz być
pewna, że na mniej łaskawych dla ciebie warunkach.
Zmierzył ją chłodnym spojrzeniem.
- Nie musisz mnie odprowadzać do drzwi. Sam potrafię znaleźć
wyjście...
ROZDZIAŁ CZWARTY
Lainie zaniosła naczynie do fondue do salonu, skąd natychmiast
rozszedł się smakowity zapach. Czekały tam już nakrycia, chrupiące
bułki, jak również długie widelczyki służące do nabijania kawałków
chleba oraz mięsa i moczenia ich w gęstym ciepłym sosie. Wróciła do
kuchni, wyjęła z nagrzanego piekarnika pokrajaną w plastry szynkę i
przełożyła ją na ogrzany półmisek. Teraz już mogła zdjąć fartuch,
który do tej pory chronił jedwabny kremowy kombinezon
przewiązany kolorową apaszką, co podkreślało smukłość jej talii.
Właśnie miała zanieść przyrumienione mięso do salonu, gdy ktoś
zadzwonił do drzwi. Tym razem to musi być Lee, pomyślała, by
dodać sobie animuszu. Nie zniosłaby kolejnej wizyty Rada. Otwierała
z duszą na ramieniu. Na szczęście ujrzała przed sobą życzliwie
uśmiechniętą twarz przystojnego blondyna, a nie drwiący uśmieszek
pewnego siebie bruneta, o którym tak bardzo pragnęła zapomnieć.
37
- Myślałem, że to ja jestem od dawania prezentów - zażartował Lee, z
lubością wdychając unoszący się z półmiska zapach..
- Przygotowałam fondue - wyjaśniła. - Właśnie miałam zanieść na
stół, kiedy zadzwoniłeś.
- Myślisz, że czerwone wino będzie do tego pasować? - Wyciągnął
zza pleców pękatą butelkę.
- Czerwone wino pasuje w zasadzie do wszystkiego. Zanieś je,
proszę, do salonu, a ja tymczasem pójdę po kieliszki. - Uśmiechnęła
się szeroko i bezceremonialnie wręczyła mu półmisek. - To też weź.
Lee nie widział w tym nic niestosownego, bez wahania pozwolił się
obarczyć i pomaszerował do pokoju. Lainie udała się do kuchni,
dziwnie rozluźniona tą krótką wymianą zdań. Czuła, że obecność Lee
dobrze jej robi. Jej rozdygotane nerwy wyraźnie się uspokoiły. Nie
oznaczało to jednak, że potrafiła zapomnieć o wizycie Rada.
Sięgnęła po kieliszki, wciąż rozpamiętując swoje zachowanie w
czasie wizyty Rada. Nie sądziła, że wciąż tak mocno na niego reaguje.
Przerażało ją to, nie zamierzała jednak wgłębiać się w przyczyny
swojej uległości. Starannie unikała dopuszczenia do siebie myśli, że
być może wciąż go kocha. Właśnie dlatego była tak zadowolona z
obecności Lee, który stanowił coś w rodzaju odtrutki na jej
zmartwienia.
Gdy weszła do salonu, właśnie kosztował kawałek szynki, zanurzony
uprzednio w aromatycznym sosie. Na widok Lainie przybrał tak
czarującą minę złapanego na gorącym uczynku chłopca, że rozbroił ją
tym natychmiast. Nagle poczuła się znów młoda i cudownie
beztroska.
- No, i przyłapałaś mnie właśnie na gorącym uczynku! - Sięgnął po
butelkę i korkociąg.
- Traktuję to jak komplement. Widać, że doceniasz moje zdolności
kulinarne - roześmiała się.
- O, i to jak! - zgodził się i napełnił kieliszki. Podał jej jeden, po
czym wzniósł toast: - Za wiele takich pysznych kolacji i za wiele
wieczorów spędzonych z tobą.
Nieco zmieszana Lainie umknęła wzrokiem i z lekkim wahaniem
uniosła kieliszek do ust. Wcale nie była pewna, czy pragnie tego
samego, co Lee. On jednak musiał to wyczuć, gdyż natychmiast
38
porzucił poważny ton i zaczął żartować, ponownie wprowadzając
beztroską atmosferę. Kiedy zaspokoili głód, Lee sięgnął do kieszeni i
wyjął srebrną papierośnicę, którą podsunął Lainie.
- Dziękuję, nie palę.
Spojrzał znacząco na stojący nie opodal podręczny stolik. Na
marmurowym blacie stała kryształowa popielniczka, a w niej
znajdowały się dwa niedopałki. Lainie odruchowo powiodła
wzrokiem za jego spojrzeniem i lekko zbladła. Lee natychmiast
zauważył jej reakcję.
- Przez chwilę myślałem, że może zaczęłaś palić - powiedział, a
wyraz jego oczu wskazywał wyraźnie, że nie trzeba mu wyjaśniać, kto
tu przed nim był.
Nerwowo poprawiła włosy, choć wcale nie było takiej potrzeby.
Musiała mieć chwilę do namysłu. Nie będzie przecież ukrywać wizyty
Rada, to nie miało sensu. Ale z drugiej strony, po co ma o wszystkim
rozpowiadać? Wahała się przez moment. Chyba najlepiej będzie
niczego nie zatajać, ale potraktować to dość obojętnie.
- Nie, to Rad - rzuciła z pozorną obojętnością, udając, iż jest bardzo
zajęta sprzątaniem ze stołu. - Wpadł dziś na chwilę.
Gdyby Lee nie był świadkiem tamtej sceny na koncercie, być może
dałby się zwieść jej lekkiemu tonowi. On jednak wiedział. Pochylił się
więc nieco do przodu i ze współczuciem uścisnął jej dłoń. Widać
było, iż z trudem próbuje znaleźć jakieś słowa pociechy. Lainie
uśmiechnęła się więc uspokajająco, by pokazać mu, że wszystko w
porządku. Zrozumieli się bez słów.
- Nasza pogawędka aż się prosi o zmianę tematu - zauważył w
zamyśleniu Lee. - Myślę, że nie byłoby w najlepszym guście
krytykowanie człowieka, którego kiedyś poślubiłaś. Dlatego
przemilczę to. Wolę pomóc ci przy zmywaniu.
- Ależ nie ma takiej potrzeby. Zamierzałam wstawić to wszystko do
zlewu i zająć się tym jutro rano.
- Przyznaję, że nie jest to zbyt romantyczny sposób spędzania
wieczoru - przyznał i wstał z kanapy. - Ale przecież możemy zmywać
i jednocześnie słuchać jakiejś dobrej muzyki. Połączymy przyjemne z
pożytecznym, co ty na to?
Zawahała się przez moment, po czym poddała się z uśmiechem.
39
- Dobrze, wybierz jakąś płytę, ja tymczasem zajrzę na chwilę do
mamy.
Reszta jego wizyty upłynęła w nadzwyczaj przyjemnej atmosferze.
Lee zabawiał ją rozmową, co i raz powodując, że Lainie wybuchała
perlistym śmiechem. Unikał poważnych lub nieprzyjemnych tematów,
nie miał też nic przeciw temu, że co jakiś czas szła na górę, by
sprawdzić, czy pani Simmons czegoś nie potrzebuje. Traktował to tak
naturalnie, że Lainie nie miała żadnych wyrzutów sumienia, iż musi
czasami zaniedbywać swego gościa. Taktownie też nie wypytywał o
stan zdrowia chorej i w ogóle okazał się absolutnie wspaniały. Doszło
do tego, że Lainie poczuła rozczarowanie, gdy postanowił pożegnać
się już i wyjść. Dlatego też spontanicznie pocałowała go na dobranoc i
wcale nie śpieszyła się z wysunięciem się z jego objęć. Pocałowała go
jednak z czystej wdzięczności. A czy wdzięczność może przerodzić
się w miłość? Tego nie wiedziała.
Dni stawały się coraz krótsze. Słońce świeciło już dość blado, zrobiło
się chłodniej. Od Gór Skalistych wiał zimny wiatr. Lato skończyło się
na dobre.
Soczysta zieleń drzew ustępowała miejsca szkarłatnej czerwieni,
złocistej żółci i ognistym oranżom. Z czasem te barwy zaczęły jednak
blaknąć, stopniowo przechodząc w odcienie rdzawe i brunatne.
Ludzie zaczęli przygotowywać się do zimy. Skwapliwie
magazynowano pod wiatami stosy porąbanych polan, które miały
płonąć na kominkach przez długie mroźne miesiące. Wyjmowano ze
schowków ciepłą, grubą odzież, sprawdzano stan narciarskiego
sprzętu. Dzieci czekały już niecierpliwie na święto Haloween i
rozgorączkowane wymyślały kostiumy wiedźm, duchów i upiorów.
Zima była już za pasem.
Nastrój pełnego podniecenia oczekiwania nie udzielił się Lainie.
Zbliżająca się pora nie mogła jej przynieść nic dobrego. Stan matki
pogorszył się znacznie, postępowało to jednak tak wolno, że nie od
razu zdała sobie z tego sprawę. Dopiero teraz spostrzegła, że wizyty
lekarza stopniowo stały się częstsze i że podawane coraz to inne leki
nie przynoszą już spodziewanych rezultatów.
Jej niepokój rósł. Rosło również ich zadłużenie. Miesięczne
40
przychody w niewielkim już stopniu zaspokajały ich potrzeby. Koszty
leczenia zwiększały się w zastraszającym tempie. Myśli Lainie
nieustannie powracały do oferty Rada, lecz duma wciąż nie pozwalała
skorzystać z tego wyjścia, tym bardziej że musiałaby sama zgłosić się
do męża, nie odezwał się bowiem od tamtego czasu. Tłumaczyła
sobie, że to świetnie i że powinna być z tego zadowolona. Ale nie
była.
Odgłos kroków na schodach przerwał jej ponure rozmyślania. Gdy
wyszła z kuchni, w korytarzu zamajaczyła przed nią potężna postać
doktora Hendersona, który właśnie wracał od pani Simmons.
Uśmiechnął się niewesoło i ojcowskim gestem położył dłoń na
ramieniu Lainie.
- Zrób mi kawy, dziecinko, dobrze? - odezwał się tubalnym głosem.
Wróciła więc do kuchni i podeszła do ekspresu, a lekarz usiadł na
krześle za stołem. Znali się od wielu lat, Henderson był przyjacielem
rodziny jeszcze wtedy, gdy żył ojciec. Lainie od razu więc wyczuła,
że ta kawa była tylko pretekstem. Miał jej coś do powiedzenia i to coś
poważnego.
Postawiła na blacie dwie filiżanki z parującym napojem. Patrzyła w
milczeniu, jak lekarz wsypuje do swojej kilka łyżeczek cukru.
- Mmm, dobra. Mocna i słodka - mruknął po spróbowaniu i z
uznaniem pokiwał głową. - Zupełnie jak ty, moja mała Lainie. No tak,
ale ty już nie jesteś przecież mała. Jak ten czas leci... Moja babka,
Niemka, mawiała często: „Za szybko się starzejemy, a za wolno
mądrzejemy” - westchnął.
Przez chwilę panowało milczenie.
- Twojej matce znacznie się pogorszyło przez ostatnich kilka
miesięcy. Macie przed sobą dwa wyjścia. Oba jednak wymagają
hospitalizacji, a co najmniej całodobowej opieki wykwalifikowanej
pielęgniarki, gdyby matka wolała zostać w domu.
Poczuła, jak przenika ją lodowate zimno i bezwiednie zacisnęła
dłonie na ciepłej filiżance.
- Dwa wyjścia? Jakie?
- Jesteś córką lekarza, nie zamierzam więc owijać w bawełnę. Sama
widzisz, co się dzieje. Wiesz, że matka jest śmiertelnie chora i że
wszystko jest jedynie kwestią czasu. Nie będę kłamać. - Popatrzył jej
41
prosto w oczy. - Tego czasu zostało już bardzo niewiele. Ale - dodał
szybko - ale istnieje szansa, że gdybyśmy zabrali ją do szpitala i
zaaplikowali jej nowe lekarstwo, być może przedłużylibyśmy jej życie
jeszcze o kilka miesięcy, w dodatku zmniejszyli ból, jaki odczuwa.
Nie ma jednak pewności, że nam się uda.
- A drugie wyjście?
Henderson był brutalnie szczery.
- Zostawić wszystko tak, jak jest. Ostateczny rezultat będzie taki
sam, ona i tak umrze. Z tym, że prawdopodobnie szybciej.
Lainie pochyliła głowę. Teoretycznie istniały dwa wyjścia,
praktycznie nie miała wyboru.
- Nie chcę, by mama cierpiała. Jeśli istnieje możliwość, że
zmniejszycie jej ból, to zabierzcie ją do szpitala. Nie mam pojęcia,
skąd wezmę na to pieniądze, ale zdobędę je!
Położył swe duże silne ręce na kruchych dłoniach Lainie.
- Niedobrze, że musisz się borykać z tym problemem zupełnie sama -
westchnął i ze współczuciem uścisnął jej ręce, zanim wstał od stołu. -
Obiecuję załatwić wszystko jak najszybciej. Twoja matka zostanie
przyjęta do szpitala już pojutrze.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Na szpitalnym korytarzu panował ożywiony ruch. Wokół kręciły się
pielęgniarki, salowe, jak również sanitariusze i pracownicy techniczni,
pod których pieczą znajdowały się różnorodne urządzenia i aparatura
medyczna.
Lainie, w eleganckim zielono-złotym kostiumie, udawała pewną
siebie zamożną kobietę, jaką wcale nie była. Dręczyły ją wątpliwości,
lecz wolała się z tym nie zdradzać. Szła więc zdecydowanym
krokiem, a obok wieziono na wózku jej matkę, pogrążoną w czymś w
rodzaju letargu.
Czy słusznie zrobiła, przywożąc ją tutaj? Każdy przecież woli leżeć
w domu niż w szpitalu. A jeśli to wpędzi ją w depresję i jeszcze tylko
pogorszy jej stan? Ze starannie maskowanym niepokojem zerknęła w
bok. Gdy spojrzała na bladą twarz o zapadniętych policzkach, po-
myślała, że chyba jednak podjęła właściwą decyzję. Zresztą klamka
już zapadła.
Sanitariusz otworzył drzwi do jednej z sal, a drugi pchnął wózek z
42
panią Simmons do środka. Lainie rozejrzała się nieco nerwowo
dookoła. W pokoju znajdowały się dwie kobiety. Jedna spała, jej
sąsiadka zaś uśmiechnęła się przyjaźnie do wchodzących.
Gdy przenoszono chorą na wolne łóżko, ocknęła się i powiodła po
obecnych nieco nieprzytomnym wzrokiem. Nagle w jednej chwili
doszła do siebie.
- To nie jest mój pokój - powiedziała z naciskiem, choć jej głos był
tak słaby, że aż drżał wyraźnie. - Pomyliliście się.
- Przykro mi, proszę pani, ale otrzymaliśmy polecenie, żeby
przywieźć panią tutaj.
- Nie, to z pewnością jakaś pomyłka - upierała się wzburzona pani
Simmons. - Lainie, zrób coś z tym.
- Już dobrze, mamo. - Pochyliła się i uspokajająco położyła rękę na
dłoni matki, która nerwowo szarpała brzeg okrywającej ją kołdry.
- Przecież wiesz, że zawsze mam oddzielny pokój - zaprotestowała
płaczliwie.
- Możemy postawić parawany - zasugerował łagodnym tonem jeden
z sanitariuszy.
Lainie uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.
- Dziękuję bardzo.
Dookoła łóżka ustawiono więc beżowe przesłony, co jednak w
niewielkim stopniu wpłynęło na zmniejszenie irytacji chorej. Młodszy
sanitariusz posłał Lainie pocieszające spojrzenie, po czym obaj
wyszli.
Wiedziała, że konieczność dzielenia sali z innymi pacjentkami
wyprowadzi mamę z równowagi, ale nie było wyjścia. Administracja
szpitala stanowczo odrzuciła jej prośbę o umieszczenie chorej w
separatce. Wciąż bowiem jeszcze nie została do końca rozliczona
pożyczka, jakiej im udzielono na poprzednie leczenie. Co prawda
Lainie co miesiąc spłacała kolejne raty, ale to wciąż jeszcze nie
pokryło całości poniesionych przez szpital kosztów.
Miała nadzieję, że uda jej się jakoś przekonać matkę, by pogodziła
się z obecnością innych pacjentek, jednak wyglądało na to, że nie ma
na co liczyć. Pani Simmons co chwila zerkała nerwowo na parawan,
za którym znajdowały się chore.
- Nie życzę sobie, żeby na mnie patrzyły - wyszeptała nerwowo.
43
- Ależ, mamo, nikt cię nie widzi - uspokajała Lainie.
- Są tam i to wystarczy. To kompletnie obcy ludzie, nic o nich nie
wiem. - Chwyciła dłoń córki i kurczowo zacisnęła na niej palce. -
Zrób z tym coś!
Zanim zdążyła odpowiedzieć, ktoś odsunął nieco jeden z parawanów.
Przy łóżku pojawiła się pielęgniarka w śnieżnobiałym fartuchu i
wykrochmalonym czepku. Nabyte w ciągu długoletniego obcowania z
pacjentami doświadczenie podpowiedziało jej, że coś jest nie tak.
Uśmiechnęła się więc przyjaźnie do chorej.
- Dzień dobry. Nazywam się Harris. - Jej głos brzmiał życzliwie i
uspokajająco. - Widzę, że ma już pani u nas zaciszne schronienie.
- To jakaś pomyłka - żaliła się płaczliwym głosem pani Simmons. -
Miałam otrzymać oddzielny pokój.
Zaskoczona pielęgniarka zerknęła na Lainie, która niemal
niedostrzegalnie potrząsnęła przecząco głową.
- Chwileczkę, zaraz zobaczymy. - Pielęgniarka sięgnęła po wiszącą
na poręczy łóżka kartę choroby. - Jest pani pod opieką doktora
Hendersona... Myślę, że to z nim powinna pani przedyskutować tę
sprawę. Niedługo rozpocznie się obchód, wtedy mu pani wszystko po-
wie. Jestem pewna, że lekarz podejmie taką decyzję, jaka będzie dla
pani najlepsza.
Wydawało się, że to nieco złagodziło wzburzenie starszej pani.
- Człowiek nawet nie wie, z kim musi dzielić pokój - mruknęła już
spokojniej.
Pielęgniarka wyprostowała się sztywno, a Lainie poczuła, jak na jej
policzki wypływa gorący rumieniec.
- Z ludźmi, którzy również są chorzy i potrzebują opieki - odparła
nieco ostro siostra Harris. - A teraz proszę mi wybaczyć, mam inne
obowiązki.
- Chciałabym, żeby Lawrence już przyszedł - westchnęła po jej
wyjściu pani Simmons, mając na myśli doktora Hendersona.
Zjawił się po jakimś kwadransie, w towarzystwie wysokiego, mocno
łysiejącego człowieka, który został przedstawiony jako doktor
Gordon, jeden z najlepszych specjalistów w swej dziedzinie. Zaledwie
zaczęli badać chorą i zadawać jej pytania, gdy ta powróciła do
kwestii, która najbardziej ją interesowała. Henderson próbował
44
zbagatelizować sprawę, co jednak tylko dodatkowo wzmogło
rozdrażnienie pani Simmons. Skinął więc na Lainie, by wyszła z nim
na korytarz.
Wyjaśniła mu stanowisko szpitala i lekarz z ubolewaniem pokiwał
głową. Chwilę później dołączył do nich doktor Gordon, który właśnie
zakończył badanie.
- W czym problem? - spytał. - Czyżby nie było już wolnych jedynek?
- Są. Ale nasza pacjentka chyba nie powinna o tym wiedzieć - odparł
Henderson i pokrótce wyjaśnił koledze całą sprawę.
Specjalista wysłuchał w skupieniu, po czym zwrócił się do Lainie:
- Przykro mi, że znalazła się pani w trudnej sytuacji. Tym niemniej
musi pani coś na to poradzić. Obawiam się, że jeśli pacjentka będzie
nadal w stanie takiego pobudzenia nerwowego, to żadne leki nie
poskutkują. Wszystkie nasze wysiłki pójdą na mamę.
Minęło południe, potem popołudnie, wreszcie nastał wieczór.
Zapewnienia doktora Hendersona, że szpital aktualnie nie dysponuje
pojedynczymi pokojami, nie poskutkowały i chora stawała się coraz
bardziej nerwowa. Musiano jej wreszcie podać środki uspokajające.
Lainie przez cały czas rozpaczliwie szukała jakiegoś wyjścia z
sytuacji. Pieniądze załatwiłyby wszystko. Tylko skąd je wziąć? W
domu zostało jeszcze kilka wartościowych przedmiotów, ale to było
stanowczo za mało. Och, gdyby przyjęła wtedy propozycję Rada...
Nie, nie wolno jej o tym myśleć. To była oferta nie do przyjęcia.
Siedziała w holu, a na jej kolanach leżał zamknięty kolorowy
magazyn, do którego nawet nie zajrzała. Była tak pogrążona w
myślach, że nawet nie zauważyła przyjścia Ann, Adama i Lee. Aż
podskoczyła, gdy przyjaciółka położyła jej dłoń na ramieniu.
- Jak się czuje mama? - Ann usiadła obok na kanapie.
Lee musnął wargami policzek Lainie, ale prawie nie zwróciła na to
uwagi.
- Nie najlepiej. Teraz śpi, ale tylko dlatego, że dali jej środki
uspokajające.
- W takim razie dobrze, że wpadliśmy. Ktoś musi cię wyrwać z tego
melancholijnego nastroju.
- Czy sytuacja jest naprawdę aż tak poważna? - Lee przyglądał jej się
45
z głęboką troską.
- Mama nie potrafi się pogodzić z tym, że musi leżeć we wspólnej
sali. To dla niej nieznośna sytuacja, która przerasta jej odporność
psychiczną. Lekarze obawiają się, że jeśli nadal będzie się tak
denerwować, to z całego leczenia nici. - Roześmiała się, ale w jej
śmiechu nie było nawet śladu wesołości. - Może znacie drogę do
najbliższego Sezamu? Och, Sezamie, otwórz się!
Przyjaciele wymienili między sobą ponure spojrzenia, a Lainie
natychmiast zaczęła czynić sobie wyrzuty, iż nie powinna obarczać
ich swoimi zmartwieniami.
- Wiecie co? - zaproponowała ze sztucznym ożywieniem. - Może
zamiast spuszczać nosy na kwintę, lepiej zejdźmy na dół na kawę?
- Znakomity pomysł - przytaknął Lee i podał jej ramię.
Następną godzinę spędzili w małej kawiarence, starając się wieść
lekką i niezobowiązującą rozmowę, jednak wszyscy wyczuwali fałsz
tej sytuacji. Coraz częściej zapadała niezręczna cisza, kiedy Lainie
zapominała się i ponownie gryzła się kwestią zdobycia pieniędzy. W
którymś z takich momentów Lee sięgnął dyskretnie pod stołem i
położył rękę na chłodnej dłoni Lainie. Przyniosło jej to pewną ulgę.
Przynajmniej nie była zupełnie sama.
- Adam, jesteś przecież prawnikiem, wykombinuj coś! - zażądała
nagle Ann. - Może mogłaby sprzedać dom? - Posłała przyjaciółce
przepraszające spojrzenie. - Nie gniewaj się, ale tak mi przyszło do
głowy... To wielki dom, jego utrzymanie musi dużo kosztować. Ale
uzyskałabyś za niego niezłą cenę, jest ładny, położony w dobrej
dzielnicy. Jednak ty pewnie uznasz, że to zły pomysł... - zakończyła
niepewnie.
Lainie zawahała się. Właściwie, czemu nie?
- Nie, dlaczego? - odparła z pewnym ociąganiem. - Już to kiedyś
mamie proponowałam. Nie zgodziła się wtedy, ale w obecnej
sytuacji... - zamilkła. Nie była w stanie głośno dokończyć swej myśli i
powiedzieć, że być może mama i tak już nigdy nie wróci do swego
domu. - Adam, czy dałoby się to jakoś załatwić?
- Teoretycznie, tak - odparł z namysłem. - Rozumiem, że dom
stanowi własność pani Simmons?
Lainie skinęła głową.
46
- W takim razie albo musisz uzyskać od niej upoważnienie, albo
otrzymać zaświadczenie lekarskie, że stan matki uniemożliwia jej
zajmowanie się swoimi sprawami. W tym przypadku sąd zezwoliłby
ci na działanie w jej imieniu.
- Czyli jest wyjście! - Niebieskie oczy Ann zalśniły, kiedy z
ożywieniem zwróciła się do Lee. - Co za szczęście, że mamy w
naszym gronie nie tylko prawnika, ale również pośrednika w handlu
nieruchomościami! Jak szybko mógłbyś sprzedać ten dom?
Entuzjazm przyjaciółki okazał się zaraźliwy. Lainie miała wrażenie,
jakby wiszące nad jej głową ciemne chmury zaczęły się przerzedzać.
Ona także spojrzała na Lee z nadzieją w oczach. Jednak Adam
ostudził jej entuzjazm mówiąc:
- Nie tak prędko, moje miłe. Uzyskanie odpowiednich zaświadczeń
trochę potrwa.
Ann bez słowa posłała mu pełne niechęci spojrzenie.
- Oczywiście, nie mówię o kilku miesiącach - zastrzegł się szybko. -
Z całą jednak pewnością potrwa to parę dni.
Lainie w rozterce zagryzła wargi. Wiedziała, że musi przenieść
matkę do osobnego pokoju tak szybko, jak to tylko możliwe.
Odruchowo spojrzała na Lee, szukając u niego jakiejś pociechy. Może
on powie jej coś podnoszącego na duchu?
- Bardzo bym chciał móc cię zapewnić, że da się sprzedać dom już
jutro. - W jego oczach widniała powaga i współczucie. - Ale nie będę
cię łudził. Obecnie podaż jest większa od popytu, znacznie więcej
ludzi pragnie się pozbyć domów, niż je kupować.
- To znaczy, że nie dałbyś rady go sprzedać? - zawołała z
rozczarowaniem Ann, zła na siebie, że niepotrzebnie wzbudziła w
przyjaciółce nadzieję.
- Dałbym radę. Ale z pewnością nie w najbliższym czasie.
Chmury nad jej głową wydawały się czarniejsze niż kiedykolwiek.
Jednak Lainie nie odrywała błagalnego wzroku od zasmuconej twarzy
Lee. Wciąż szukała w nim oparcia.
- Zrozum, nie mogę cię okłamywać, to byłoby okrutne i nieuczciwe.
Kupiec może znaleźć się równie dobrze za tydzień, jak za kilka
miesięcy. Tego się po prostu nie da przewidzieć.
- Czyli nic z tego - podsumował ponuro Adam, ostatecznie grzebiąc
47
rozbudzone nadzieje Lainie.
- Nie mów tak! - Ann niecierpliwie złapała męża za rękaw. - Ja nie
zamierzam się poddawać! Moglibyśmy na przykład namówić
rodziców, żeby kupili ten dom, traktując to po prostu jako
tymczasową, lokatę kapitału.
- Nie ma mowy - zaprotestowała stanowczo Lainie. - Nie zamierzam
wystawiać przyjaciół na takie ryzyko. Muszę znaleźć jakiś inny
sposób zdobycia pieniędzy.
- Wiesz przecież, że nie ma innego sposobu - nalegała Ann. - Zresztą,
o jakim ryzyku mówisz?
- A jeśli nikt go potem nie kupi i twoi rodzice będą mieli kłopoty z
odzyskaniem swoich pieniędzy? Nie mogę się na to zgodzić.
Mimo nalegań Ann Lainie pozostała nieugięta. Wreszcie postanowiła
zakończyć niewesołe spotkanie, sięgnęła po torebkę i wstała,
dziękując przyjaciołom za przybycie. Nie mieli wyboru, podnieśli się
również.
- Och, nie patrz na mnie takim wzrokiem, jakby mnie prowadzono na
szafot - zażartowała, gdy Ann przyglądała jej się z zatroskaną miną.
- Co w takim razie zamierzasz zrobić? - powtórzyła już chyba setny
raz jej przyjaciółka.
Lainie odwróciła wzrok. Pewna myśl zaczęła się krystalizować w jej
umyśle, jednak wolała się z nią nie zdradzać. Sama jeszcze nie była
pewna, co w końcu postanowi. Już raz duma nie pozwoliła jej
skorzystać z tego wyjścia. Czy jednak teraz powinna sobie pozwalać
na unoszenie się honorem? Tylko ona mogła udzielić odpowiedzi na
to pytanie. Nikt nie mógł jej w tym wyręczyć. Dlatego przemilczała
to.
- Na razie zajrzę do mamy, żeby sprawdzić, czy wszystko w
porządku. - Z uczuciem uścisnęła dłoń przyjaciółki. - Bardzo wam
dziękuję za to, że staraliście się mi pomóc.
- Mówisz to tak, jakbyśmy się nie wiem jak poświęcali. A przecież,
jeśli ktoś jest dla ciebie naprawdę ważny, to cieszysz się, kiedy
możesz coś dla niego zrobić.
- Oho, zaczynają się sentymentalne gadki. W takim razie ja się
zmywam - oznajmił Adam.
Ann wzniosła oczy ku niebu.
48
- Ach, ci mężczyźni! - westchnęła z komiczną rozpaczą. - Wybacz,
Lainie, ale chyba rzeczywiście muszę zabrać go do domu.
Gdy tamci dwoje pożegnali się i poszli, Lee delikatnie objął Lainie,
która na chwilę z ulgą oparła głowę na jego ramieniu. Zapragnęła
znów poczuć na ustach czuły dotyk jego warg, lecz wiedziała, że on
nigdy nie zdobyłby się na taki gest w publicznym miejscu.
Wyprostowała się więc z lekkim ociąganiem.
- Chcesz, żebym cię odwiózł do domu?
- Dziękuję, przyjechałam samochodem.
- A może poszedłbym z tobą na górę?
- Nie będę cię fatygować, nie wiem, jak długo to potrwa.
Wyszli z kawiarenki znajdującej się na parterze szpitala i Lee
odprowadził Lainie do windy. Gdy weszła do środka, wyciągnął rękę i
pieszczotliwie przesunął dłonią po jej włosach i policzku.
- Gdybyś mnie potrzebowała... - powiedział cicho.
Z uśmiechem skinęła głową. Lee cofnął rękę, a drzwi windy
zamknęły się, zasłaniając jego spokojną, poważną twarz.
Parawany wciąż otaczały łóżko, na którym leżała pogrążona w
niespokojnym śnie pani Simmons. Lainie stała bez ruchu przez długi
czas, przypatrując się chorej matce, której ongiś piękną twarz
znaczyło teraz cierpienie. Wyglądało na to, że nie opuszcza jej teraz
nawet we śnie...
Potem zajrzała jeszcze do pokoju pielęgniarek, by upewnić się, czy
mają jej telefon. Następnie zeszła na dół, udała się na parking i
pojechała do domu, właściwie w ogóle nie zastanawiając się nad tym,
co robi. Wszystkie te czynności wykonywała najzupełniej mechanicz-
nie, gdyż myślami wciąż przebywała przy matce.
Kiedy przekręciła klucz w zamku, wiedziała, że musi spełnić prośbę
mamy. Po prostu musi i koniec. Weszła do środka i udała się do
pokoju, gdzie znajdował się telefon. Nie spuszczając z niego ani na
chwilę oczu, zdjęła płaszcz, rzuciła go na skórzaną kanapę, gdzie już
uprzednio odłożyła torebkę, po czym usiadła przy biurku.
Jutro, zrobisz to jutro, przekonywała sama siebie. Teraz, zrób to
teraz, nalegała z poczucia obowiązku. Powoli wyciągnęła rękę po
słuchawkę, by nagle chwycić ją kurczowo i z nerwowym pośpiechem
49
wykręcić numer do biura Rada. Ręce jej się trzęsły, serce tłukło się w
piersi jak oszalałe, była bliska ciśnięcia telefonem o ścianę, tym
bardziej że w słuchawce odezwał się głos Sondry...
Lainie nie mogła pojąć, skąd miała dość siły i tupetu, by zażądać
rozmowy z Radem.
- A kto mówi, jeśli wolno wiedzieć? - spytała sekretarka z lekkim
przekąsem.
- Pani wybaczy, ale to sprawa prywatna - odparła zimno.
Wyczuła wahanie sekretarki. Widocznie jednak w głosie Lainie
brzmiało coś takiego, co kazało zastosować się do jej polecenia.
- Zobaczę, czy pan MacLeod jest wolny.
Na chwilę zapadła cisza. Wydawało się, że trwa to całe wieki i Lainie
ponownie była bliska odłożenia słuchawki.
- MacLeod, słucham - odezwał się męski głos, a Lainie poczuła
dziwny ucisk w gardle. - Halo? - powtórzył, gdy nie usłyszał żadnej
odpowiedzi.
Nie potrafiła wydusić z siebie ani słowa. Wreszcie z największym
trudem zdołała wyszeptać:
- Tu Lainie.
Tym razem to on zamilkł. Przez moment obawiała się, że przerwał
połączenie.
- Tak? - odparł wreszcie bezosobowym tonem.
- Chciałabym... Chciałabym z tobą porozmawiać.
Znowu cisza.
- Za pół godziny będę wolny. Przyślę po ciebie samochód.
- Nie! - wyrwało jej się odruchowo. Nagle przestraszyła się spotkania
z nim. Potrzebowała czasu, by się wewnętrznie do tego przygotować.
- To znaczy... To nie jest aż takie pilne. Możemy to załatwić jutro.
- Za pół godziny - powtórzył twardo i rozłączył się.
Lainie próbowała się do niego ponownie dodzwonić przez następne
dziesięć minut, ale numer był wciąż zajęty. Intuicja podpowiedziała
jej w końcu, że Rad celowo tak odłożył słuchawkę, by nie mogła się z
nim skontaktować i odwołać spotkania. Znał ją aż za dobrze. Wie-
dział, że będzie próbowała wycofać się z gry nawet po zrobieniu
pierwszego ruchu.
Wyobraziła sobie, jak musiał być zadowolony, gdy usłyszał jej głos.
50
Pewnie myśli, że będzie się przed nim płaszczyć i błagać, żeby
ponowił swoją ofertę. Otóż nic bardziej błędnego! Nie da mu tej
satysfakcji! Jeszcze nie do końca wyzbyła się swej dumy. Krytycznym
spojrzeniem obrzuciła swoje ubranie. Ten kostium był świetny, ale nie
nadawał się do tego, by zapewnić jej mocną pozycję podczas
konfrontacji z Radem.
Wiedziała, że ma szalenie mało czasu, pomknęła więc na górę jak
strzała. Po drodze zdążyła zdecydować, co na siebie włoży. Porwała z
garderoby suknię z dzianiny o złotawym połysku. Miękko spływała po
jej ciele i dobrze maskowała zbytnią chudość Lainie. Do tego świetnie
będzie pasować sztuczne lamparcie futro z czarnym kołnierzem i
czarnym oblamowaniem. Tak, kobieco i z klasą...
Przebrała się błyskawicznie i w rekordowym tempie poprawiła
makijaż. Upiąć włosy, czy zostawić tak, jak teraz? Usłyszała dzwonek
u drzwi, problem więc sam się rozwiązał. Zresztą, z rozpuszczonymi
włosami wyglądała chyba jednak lepiej. Narzuciła na ramiona futerko
i zbiegła na dół. Myślała, że ujrzy Rada, kiedy jednak otworzyła
drzwi, okazało się, że na progu stoi nieznajomy mężczyzna w
niebieskim uniformie.
- Pani MacLeod?
Gdy skinęła głową, pokazał jej dokument stwierdzający, że jego
właściciel nazywa się Ralph Mason i pracuje dla firmy MacLeod
Incorporated. Następnie kierowca usunął się na bok i zapraszającym
gestem wskazał luksusową czarną limuzynę. Lainie podziękowała
skinieniem głowy, gdy otworzył jej drzwi i wsiadła do środka.
Właściwie dlaczego jechała do Rada? Przecież zapowiedział, że jego
oferta nie będzie ważna w nieskończoność, że proponuje raz, a jak nie,
to nie. Dlatego wolałaby porozmawiać z nim przez telefon. On jednak
zmusił ją do spotkania w cztery oczy. Bez wątpienia czerpał jakąś
przewrotną przyjemność z dręczenia jej. Miała przejechać przez pół
miasta, denerwując się coraz bardziej, tylko po to, żeby usłyszeć, że
on i tak nie zamierza jej pomóc.
Nagle przypomniało jej się jeszcze jedno jego ostrzeżenie. Gdyby
jednak zmieniła zdanie, to warunki miałyby tym razem okazać się dla
niej gorsze. Co to mogło oznaczać? Zażąda spisania umowy? Będzie
chciał czegoś w zastaw? Mogła mu zaoferować dom, nic innego już
51
jej nie pozostało.
Samochód skręcił dość gwałtownie i Lainie wróciła do
rzeczywistości.
- Dokąd jedziemy? - Wyjrzała przez okno, ale nie rozpoznała
okolicy. - To przecież nie jest droga do domu.
- Do domu? - Kierowca ze zdziwieniem zerknął we wsteczne
lusterko. - Pan MacLeod ma przecież apartament w wieżowcu, a nie
dom.
Zaskoczył ją tym. Nie miała pojęcia, że Rad opuścił ich dom na
przedmieściach Denver, pięknie położony u podnóża Gór Skalistych.
- Ach, tak - zarumieniła się, zawstydzona. - Od dawna tam mieszka?
- Co najmniej od czasu, kiedy zacząłem dla niego pracować, czyli od
trzech lat. - Na ustach szofera zaigrał lekki połuśmieszek. Wydawał
się być rozbawiony faktem, że nawet nie wiedziała, gdzie mieszka jej
mąż.
Była zła, że Rad nie raczył jej poinformować o przeprowadzce. Przez
niego wyszła na idiotkę.
Parę minut później zatrzymali się przed eleganckim wieżowcem.
Kierowca wysiadł i otworzył Lainie drzwi. Wciąż wyglądał na nieźle
ubawionego, co dodatkowo wyprowadziło ją z równowagi. Wskazał
główne wejście.
- Tędy, proszę. Winda na prawo, ostatnie piętro.
Sztywno skinęła głową. Kierowca dotknął palcami daszka czapki,
wsiadł do limuzyny i odjechał. Lainie z ciężkim sercem podeszła do
szklanych drzwi, pchnęła je i weszła do środka. Przed windą zawahała
się. Wciąż jeszcze mogła wrócić do domu. Ale przecież nie po to tu
przyjechała. Zdecydowanie wsiadła do windy, której drzwi zamknęły
się za nią bezszelestnie. Z determinacją nacisnęła przycisk i
zauważyła przy tym, że drżą jej ręce.
Gdy wyszła na wyłożony drewnem hol, ujrzała na wprost siebie
ozdobne podwójne drzwi z drzewa orzechowego. Zmusiła się do tego,
by podejść do nich i nacisnąć dzwonek. Jeśli i tu natknie się na
Sondrę, to w ogóle nie dojdzie do żadnej rozmowy, pomyślała bun-
towniczo. Odwróci się na pięcie i wyjdzie. Rad nie może jej w
nieskończoność upokarzać.
Drzwi otworzyły się niemal natychmiast. I znów nie ujrzała przed
52
sobą męża, tylko kolejnego nieznajomego, tym razem w ciemnym
garniturze. Przedstawiła się, a on wpuścił ją do środka. No, Rad
przynajmniej nie zamierza trzymać mnie na korytarzu, skomentowała
w duchu.
Usłyszała za sobą odgłos zamykanych drzwi i szczęknięcie zamka.
Odniosła wrażenie, że odcięto jej drogę ucieczki i że znalazła się w
pułapce. Posłała mężczyźnie zaniepokojone spojrzenie.
- Zawsze zamykamy - wyjaśnił. - W przeciwnym razie każdy mógłby
wjechać na górę i wejść do apartamentu pana MacLeoda.
Było to dość oczywiste, sama powinna była na to wpaść, ale rosnące
zdenerwowanie skutecznie utrudniało jej logiczne myślenie.
Mężczyzna poprosił, aby szła za nim i zaprowadził ją do
przestronnego salonu.
- Proszę się rozgościć. Pan MacLeod zaraz przyjdzie.
Czyli jednak Rad każe jej na siebie czekać. Dobrze, niech i tak
będzie. Z westchnieniem weszła dalej i rozejrzała się dookoła,
bowiem ciekawość chwilowo wzięła górę nad rozdrażnieniem i
niepokojem.
Pokój został urządzony w różnych odcieniach bieli, czerni i szarości.
Puszysty biały dywan zaścielał podłogę, a na nim stały przepastne
kanapy i fotele pokryte szarym aksamitem. Szary był również granit, z
którego zbudowano ogromny kominek na przeciwległej ścianie.
Podręczne stoliki, wspierające sufit belki oraz postumenty pod
współczesne metalowe rzeźby wykonano z zabejcowanego na czarno
drewna. Ukryte między belkami liczne źródła światła dodawały
wnętrzu splendoru i elegancji. Było ono z jednej strony męskie i
surowe, a z drugiej wyrafinowane i zapraszające do korzystania z
przyjemności życia. Różnych przyjemności...
Lainie nagle poczuła dziwne mrowienie na plecach. Chociaż nie
dobiegł jej żaden odgłos, wiedziona nieomylnym instynktem odgadła,
że do pokoju wszedł Rad. Zebrała się więc w sobie, przybrała
wyniosłą minę i odwróciła się, gotowa zmierzyć go pełnym wyższości
spojrzeniem. Ale zaledwie jeden rzut oka w jego stronę wystarczył, by
niemal rzucić ją na kolana.
Rad stał w wejściu i wyglądał tak atrakcyjnie, że aż sprawiało jej to
ból. Dość obcisłe czarne spodnie podkreślały smukłość jego bioder, a
53
mocno zbluzowana jedwabna czerwona koszula uwydatniała urodę
południowca. Doprawdy, trudno byłoby mu się oprzeć...
Poczuła, jak krew odpływa jej z policzków. Odwróciła się więc z
powrotem do kominka, by ukryć nagłą bladość i swą reakcję na niego.
Było gorzej, niż przypuszczała. Musiała wziąć się w garść albo jak
najszybciej opuścić to miejsce.
Bardziej wyczuła, niż usłyszała, że Rad się poruszył. Na szczęście
nie skierował się w jej stronę, miała więc chwilę, by dojść do siebie.
Dobiegł ją odgłos otwieranych drzwiczek, brzęk szkła, bulgotanie
przelewanego napoju, wreszcie grzechot kostek lodu. Potem zapadła
cisza. Bezwiednie zastygła w napięciu. Gdzie on jest? Przez ten gruby
dywan zupełnie nie słychać kroków. Na szczęście po chwili ponownie
rozległo się grzechotanie lodu, niemal tuż za jej plecami. Nastawiła
się więc wewnętrznie na to, że zobaczy Rada z bliska i z determinacją
odwróciła się do niego.
- Wydaje mi się, że coś mocniejszego dobrze ci zrobi. - Podał jej
szklaneczkę z przezroczystym napojem, ozdobionym fantazyjną
spiralą z cytrynowej skórki.
Lainie z wahaniem wzięła od niego drinka, starannie przy tym
uważając, żeby nie dotknąć dłoni Rada. W jego oczach błysnęło
rozbawienie, gdy zauważył ten dziecinny manewr. Odsunęła się więc
nieco i piła bez pośpiechu, by zyskać na czasie. Czuła zresztą, że ta
wódka z lodem rzeczywiście zaczyna jej pomagać. Przyznała z
niechęcią, że miał dobry pomysł.
- No i?
- Ładnie tu - rzuciła, choć doskonale wiedziała, że nie takiej
odpowiedzi oczekiwał. Wciąż jednak nie czuła się na siłach, by
zdradzić mu prawdziwy powód swej wizyty. Co gorsza, podejrzewała,
że on doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
- Cieszę się, że ci się podoba - roześmiał się.
Lainie zaczęła nerwowo krążyć po pokoju, podczas gdy Rad rozparty
wygodnie na sofie przyglądał jej się badawczo. Czuła się coraz
bardziej nieswojo, w dodatku zaczęło jej się robić gorąco. Dyskretnie
rozpięła górne guziki futerka.
- Panie Dickerson! - zawołał Rad. Niemal natychmiast w wejściu
pojawił się mężczyzna, który wpuścił Lainie do apartamentu. - Proszę
54
wziąć okrycie pani MacLeod.
Czy on musi zawsze wszystko zauważyć? Lainie uśmiechnęła się z
przymusem i zdjęła futerko, ale od razu tego pożałowała. Po pierwsze,
nie mogła już teraz wyjść w dowolnym dla siebie momencie, a po
drugie, pozbawiona wierzchniego okrycia, czuła się jak naga pod
taksującym spojrzeniem Rada.
- Na dzisiaj to już wszystko, Dickerson. Dobranoc - powiedział Rad i
mężczyzna opuścił pokój, skinąwszy uprzednio głową.
Lainie popatrzyła na męża z niepokojem. Czemu go odprawił, skoro
ona jeszcze nie wyszła? Przecież będzie potrzebowała, by ktoś
przyniósł jej z powrotem futerko i wypuścił ją.
Rad bezbłędnie zinterpretował jej pełne obaw spojrzenie.
- Chyba nie chcesz, żeby jakieś postronne osoby były świadkami
naszej rozmowy? - odpowiedział na jej nieme pytanie.
Zapadła cisza. Lainie nie wiedziała, co ze sobą począć, wreszcie z
ociąganiem zajęła miejsce naprzeciw Rada. Nie mogła już tego dłużej
odwlekać, ale nie miała pojęcia, od czego zacząć. Nerwowo obracała
w dłoniach szklaneczkę z resztką alkoholu.
- Dziś rano zawiozłam mamę do szpitala - odezwała się w końcu. -
Istnieje szansa, że jej stan się polepszy po zastosowaniu pewnych
nowych metod leczenia. Znalazła się pod opieką specjalisty.
Przerwała i podniosła wzrok na twarz Rada, jednak nie potrafiła z
niej niczego wyczytać. Wyglądał na zupełnie obojętnego, co
wstrząsnęło nią do głębi. Każdy normalny człowiek okazałby choć
cień współczucia. Ale oczywiście nie on!
Odstawiła szklankę na stolik z takim impetem, że reszta alkoholu
wylała się na blat.
- Czy nie wystarcza ci, że tu przyszłam? - krzyknęła, tracąc
panowanie nad sobą. - Przecież wiesz, po co tu jestem!
Wystudiowanym gestem uniósł brwi w ironicznym zdumieniu.
Rozdrażniona Lainie poderwała się z furią. Przez chwilę nie
wiedziała, co zrobić, dokąd pójść, wreszcie podeszła do kominka i
zaczęła się wpatrywać w jego ciemną gardziel, pełną zimnego po-
piołu. Uraza i upokorzenie walczyły w jej duszy z głosem rozsądku,
który nakazywał domagać się pomocy Rada.
- Chcesz się dowiedzieć, czy nadal podtrzymuję moją ofertę -
55
odezwał się, stając przy niej.
- Nie myśl, że chcę twoich pieniędzy! - wybuchnęła.
- Ale twoja matka ich potrzebuje - zauważył impertynencko. -
Zgadza się?
- Jesteś skończonym draniem!
- Hm, uważasz, że to właściwy sposób zwracania się do kogoś, od
kogo chce się wyciągnąć forsę?
- A co? Mam może czołgać się u twoich stóp albo całować cię po
rękach? - parsknęła z furią.
- To mogłoby być całkiem ciekawe - odparł spokojnie, zupełnie nie
poruszony jej atakiem.
- Niedoczekanie twoje! - Gniewnie odwróciła się do niego plecami. -
Jedyne, czego od ciebie chcę, to usłyszeć „tak” lub „nie”.
- Za to ja od ciebie chcę znacznie więcej - mruknął cicho.
Zabrzmiało to tak dziwnie, że odruchowo odwróciła głowę i zerknęła
na niego przez ramię. W jego oczach pojawił się błysk, którego
znaczenia nie potrafiła rozszyfrować. Rad wyciągnął rękę i owinął
sobie wokół palca pojedyncze pasmo ciemnych i ciężkich włosów
Lainie.
- Jeśli... jeśli chodzi ci o jakieś zabezpieczenie - odezwała się
drżącym głosem - to możesz wziąć dom pod zastaw.
Roześmiał się gardłowo.
- To za mało, żeby pokryć twoje długi, stanowczo za mało. Pomogę
ci...
Znacząco zawiesił głos. Lainie spojrzała na niego z nadzieją w
oczach. Nie potrafiła jednak znieść intensywności spojrzenia Rada,
spuściła więc wzrok. Patrzyła teraz na jego rozpiętą pod szyją koszulę,
która rozchylając się, ukazywała zarys muskularnego torsu. Zapra-
gnęła wsunąć dłonie pod jedwabny materiał i jak dawniej poczuć
ciepły dotyk skóry Rada. Już sama myśl o tym wystarczyła, by
zakręciło jej się w głowie.
- Więc czego chcesz w zamian? - spytała niepewnym głosem.
- Tego, co i tak należy do mnie. Tego, za co zapłaciłem
wystarczająco wysoką cenę. Jestem głupcem, że jestem gotów płacić
za to ponownie - mówił zimno.
Gdy zerknęła na niego ze zdumieniem, zauważyła, że nie patrzy na
56
nią, tylko przygląda się trzymanym w dłoni jej włosom. Poczuł na
sobie pytający wzrok i spojrzał jej prosto w oczy.
- Chcę ciebie, Lainie.
Cofnęła się gwałtownie.
- To nonsens!
- Wciąż jesteś moją żoną - zauważył. - Nie żądam więc niczego
niezwykłego, chcę tylko, żebyś zachowywała się zgodnie z
istniejącym stanem rzeczy. Po prostu podejmiesz na nowo swoje
obowiązki.
Pomyślała, że powinna z miejsca odrzucić tę propozycję. Czemu
więc się waha? Czemu się zastanawia? Czemu nie mówi, że nigdy nie
przystanie na takie warunki?
- A jeśli się zgodzę? - Czy to możliwe, że wypowiedziała te słowa i
głos jej nawet nie zadrżał?
- Spłacę wasze długi oraz pokryję wszelkie koszty leczenia twojej
matki - odparł, przyglądając się uważnie Lainie, która staczała
wewnętrzną walkę.
Chwileczkę... Co miały oznaczać owe obowiązki żony? Rad nie
potrzebował przecież, by mu gotowała, sprzątała dom czy też
prasowała koszule. Pozostawało więc tylko jedno. Łzy napłynęły jej
do oczu. Nie sądziła, że może być aż tak okrutny i że potraktuje ją tak
pogardliwie.
- Nie! - zaprotestowała zdławionym głosem.
- Nie próbuj mi wmawiać, że nie masz na mnie ochoty. - Chwycił ją i
przyciągnął do siebie. Obronnym gestem oparła dłonie o jego tors. -
Drżysz w moich ramionach jak przerażona kotka, ale założę się, że już
za chwilę będziesz mruczeć z rozkoszy.
Zrozumiała, że miał rację, ale to odkrycie czyniło ją jeszcze bardziej
bezbronną.
- Sondra już ci się znudziła? - zaatakowała rozpaczliwie, licząc na to,
że trafi w jego czuły punkt.
Ale Rad chyba spodziewał się takiego pytania. W jego oczach ujrzała
nie skrywaną ironię.
- Bynajmniej. Jestem z niej zadowolony pod każdym względem.
- W takim razie, po co ci jeszcze ja? - jęknęła, czując wcale nie
stępione przez czas ostrze dawnej zazdrości.
57
Jeden z mięśni na policzku Rada zadrżał mimowolnie.
- To chyba oczywiste? Nadal mi się podobasz.
Lainie utkwiła błagalny wzrok w jego twarzy.
- Naprawdę tak bardzo mnie nienawidzisz, że chcesz mnie aż tak
poniżyć?
- Poniżyć? To chyba znacznie lepsze wyjście, niż sprzedawanie się
na ulicy, nie sądzisz? - zadrwił.
Zawstydzona, próbowała się odsunąć, lecz on nie zamierzał jej
puścić.
- Wiesz, że nie mówiłam tego serio.
- Wiem. Tak samo jak wiem, że tak naprawdę chcesz znowu być
moją żoną.
- Nie! - wyszeptała ze zgrozą, która wzięła się stąd, że... że Rad miał
rację!
Przygarnął ją mocno do siebie. Lainie poczuła przemożną pokusę, by
wtulić twarz w jego szyję i poddać się sile, która popychała ich ku
sobie. Z rozpaczą zamknęła oczy, by nie patrzeć na Rada i dzięki temu
zwalczyć pragnienie. Przez chwilę przyglądał się jej twarzy, na której
widniał przestrach, po czym wypuścił ją z objęć. Cofnął się o krok i
zapalił papierosa.
- Już wiesz, jaka jest moja propozycja. To, czy ją przyjmiesz, czy też
nie, zależy tylko od ciebie. - Odwrócił się i sięgnąwszy po pustą
szklankę, udał się do barku.
Śledziła go wzrokiem. Miała równie wielką ochotę go zamordować,
jak pobiec za nim i utonąć w jego ramionach. Jak ma teraz wybrnąć z
tej sytuacji? Och, czemu nie przyjęła jego pomocy za pierwszym
razem? Teraz jej potrzeba była większa od jej dumy. Najgorsze było
jednak to, że wiązało się to z potrzebą, jaką odczuwała Lainie, a nie
jej matka...
Potrzebowała go. Pragnęła. Kochała. Czy w ogóle kiedykolwiek
przestała go kochać? Zaczynała już w to wątpić.
- Na jak długo? - wyrwało jej się.
Posłał jej cyniczne spojrzenie, nalał sobie drinka i oparł się leniwie o
barek. Zmarszczył przy tym brwi, zastanawiając się nad odpowiedzią,
na którą czekała z drżeniem. Liczyła na to, że będzie chciał zatrzymać
ją przy sobie na zawsze i że jej to wyzna. Nieuleczalna idiotka.
58
- Sądzę, że do momentu, kiedy się tobą znudzę.
Zabolało, ale starała się tego po sobie nie pokazać.
- A ile to potrwa? - spytała z goryczą. - Dzień, miesiąc, rok?
- Żądasz, żebym wyznaczył konkretną datę? To może dzień pogrzebu
twojej matki będzie najbardziej odpowiedni? - zadrwił. - Za jednym
zamachem uwolnisz się od dwojga tyranów.
- Jesteś podły!
- Ja? Przed chwilą mogłem sobie bez trudu wziąć, co moje.
Miękniesz pod moim dotknięciem jak wosk. Wystarczyłoby kilka
czułych słówek, trochę pieszczot i już zgodziłabyś się na wszystko.
Ale nie uwiodłem cię, bo nie chcę takimi sposobami wpływać na
twoją decyzję. Czy postępuję z tobą nieuczciwie? - Umilkł i przez
chwilę patrzyli sobie w oczy. - To jak będzie? Zostajesz czy mam
wezwać taksówkę?
Nie mogła odmówić słuszności jego rozumowaniu. Gdyby zaczęli się
kochać, bez namysłu przystałaby na wszelkie warunki. Ale ta decyzja
zostałaby podyktowana emocjami. Rad dobrze zrobił, że dał jej
możliwość spokojnego zastanowienia się. Dzięki temu doszła do
wniosku, że naprawdę chce być znowu z nim. Ale zachowywał się
przy tym zupełnie bezdusznie, co sprawiło, że wciąż się wahała.
Odwróciła się nieco, by ukryć twarz.
- Proponujesz mi upokarzający kontrakt. Właściwie mam ci się
sprzedać - powiedziała z trudem.
- Tak czy nie? - Nieoczekiwanie usłyszała jego głos tuż za swoimi
plecami.
- Tak! - jęknęła z udręką, przerażona perspektywą tego, co ją czeka.
Lekko położył dłoń na jej ramieniu i odwrócił ją do siebie. Spuściła
wzrok. Nie była w stanie patrzeć mu prosto w twarz, na której
niechybnie malował się triumf i poczucie zwycięstwa. On jednak ujął
ją pod brodę i zmusił, by spojrzała na niego. Ku swemu niebotyczne-
mu zdumieniu, ujrzała w jego oczach niezwykły spokój i... czyżby
czułość?
- Nie ma w tym dla ciebie nic poniżającego - powiedział cicho. -
Jesteś jedyną kobietą, jaką pragnąłem mieć za żonę, a to oznacza
ogromny szacunek z mojej strony.
Wziął ją w ramiona, a jego palce pieszczotliwie rozgarnęły jej
59
ciemne włosy. Lainie wolałaby, żeby mówił o innym uczuciu niż
szacunek, ale musiała się zadowolić tym, co usłyszała. Dobre
przynajmniej i to...
Tulił ją do siebie tak długo, aż poczuła, jak przenika ją cudowne
ciepło emanujące z jego ciała. Rozluźniła się nieco. Wtedy on, jakby
wyczuwając jej przyzwolenie, zaczął delikatnie błądzić wargami po
jej zamkniętych oczach i ustach. Gdy wziął ją na ręce, nie wzbraniała
się, co więcej, splotła palce na jego szyi i pozwoliła się zanieść do
sypialni.
Ramieniem zgasił światło i na chwilę zatrzymał się przy łóżku.
Pożałowała, że nie widzi wyrazu jego twarzy. Następnie powoli złożył
Lainie na pościeli.
I zdało jej się, że wyszeptał jej imię, zanim się nad nią pochylił.
Satynowa pościel była tak miła w dotyku, że Lainie z lubością
wtuliła się mocniej w poduszkę. Dawno odwykła od takich luksusów.
Nagle poczuła zapach męskiej wody kolońskiej i gwałtownie
zamrugała powiekami. W jednej chwili rozbudziła się i przypomniała
sobie wszystko. Jej spojrzenie natychmiast powędrowało w bok.
Na sąsiedniej poduszce wciąż widniało wgłębienie, potwierdzające,
że to nie sen, że Rad naprawdę tu spał, choć jego samego nie było już
w pokoju. Lainie przeciągnęła się z uśmiechem i rozejrzała dookoła.
Rozejrzała się po sypialni. Wspomnienie minionej nocy napełniło ją
rozkoszą.
I znów biel, tym razem połączona z błękitem. Również jej prywatne
niebo wydawało się teraz błękitne, pozbawione owych ciężkich
czarnych chmur, które wisiały nad jej głową od tak dawna. Poczuła,
że znów chce jej się żyć. Okazało się, że wystarczy odrobina miłości,
a wszystko przedstawia się w zupełnie nowym świetle.
Stojący na komodzie zegar wskazywał wpół do dziewiątej. Ciekawe,
co porabia Rad? Miała nadzieję, że nie, udał się do pracy. Tak bardzo
pragnęła mieć go przy sobie, by móc jak najszybciej zacząć pracować
nad utrwalaniem ich związku. Ostatnia noc przekonała ją, że nie jest
Radowi tak do końca obojętna. Uznała więc, iż istnieje szansa, by
uratować ich małżeństwo. Może tym razem uda jej się postępować
tak, że Rad ją wreszcie pokocha...
60
Rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę! - zawołała z ożywieniem, przekonana, że za chwilę ujrzy
męża.
Jednak do pokoju weszła czterdziestoparoletnia kobieta z zastawioną
tacą.
- Pan MacLeod kazał przynieść pani śniadanie - powiedziała
wyjątkowo chłodno, sznurując usta. - Chociaż podawanie posiłków do
łóżka nie należy do moich obowiązków.
- Ja też nie jestem zwolenniczką jadania w łóżku. - Lainie starała się
udobruchać gospodynię. - Ale to miło ze strony Rada, prawda? Czy
mogłaby pani postawić tacę na stoliku pod oknem?
Gospodyni żachnęła się lekko, ale wykonała polecenie. Najwyraźniej
nie była przyzwyczajona do obsługiwania obcych kobiet. Zwłaszcza
że Lainie pojawiła się zupełnie nie wiadomo skąd, a w dodatku
podobno była samą panią MacLeod, Lainie wiedziała, że musi postę-
pować z wyczuciem, o ile nie chce popaść w konflikt z gospodynią
Rada.
- Przepraszam, nie wiem, jak się pani nazywa - powiedziała, zanim
tamta zdążyła opuścić pokój.
- Dudley.
Lainie uśmiechnęła się do niej życzliwie.
- Miło mi panią poznać, pani Dudley. Czy mój... Czy Rad wyszedł do
pracy?
- Nie. Panna Sondra Gilbert przyszła parę minut przed ósmą.
Omawiają jakieś sprawy - wyjaśniła gospodyni i wyszła.
Lainie wstała, sięgnęła po leżący na pobliskim krześle błękitny
szlafrok, który musiał należeć do Rada, sądząc po wielkości.
Podwinęła przydługie rękawy i podeszła do stolika. Zignorowała
pieczywo i jajka na bekonie, nalała sobie kawy i machinalnie
podniosła filiżankę do ust.
No tak. Ledwo zdążyła ponownie zostać jego żoną, a natychmiast
wróciły stare kłopoty. Jednak to niebo nad jej głową nie było tak
zupełnie bezchmurne. Myślała, że przez te pięć lat separacji wiele się
nauczyła, że okaże się teraz bardziej wyrozumiałą żoną i że wszystko
się w końcu ułoży. A jeśli nie? A jeśli Rad wkrótce się nią znudzi, tak
jak zapowiedział?
61
- Dzień dobry. Pani Dudley powiedziała mi, że już nie śpisz.
Zerknęła na niego kątem oka. Gdyby wszedł tu parę minut temu, bez
wahania pobiegłaby uściskać go na powitanie. Teraz jednak obawiała
się odrzucenia. Została więc na miejscu, choć jej serce wyrywało się
do niego.
- Dzień dobry - mruknęła.
Spojrzał na nią pytająco, wydawał się być zaskoczony jej chłodem.
Odchyliła nieco zasłonę i wyjrzała za okno. Wolała, by mąż nie mógł
wyczytać z jej oczu, jak bardzo jest zagubiona.
Podszedł i stanął po przeciwnej stronie stolika.
- Jedzenie ci wystygnie.
- Nie jestem głodna - odparła sztywno.
Nie, to naprawdę prowadziło donikąd. Rozmawiali jak nieznajomi, a
nie jak ludzie, którzy spędzili noc w miłosnym uniesieniu. Lainie z
determinacją puściła zasłonę, która wróciła na miejsce i odgrodziła ich
od zewnętrznego świata.
- Dlaczego chciałeś, żebym wróciła? - Musiała poznać odpowiedź na
dręczące ją pytanie.
- A jak myślisz? - Jego głos zabrzmiał ostro.
Zapatrzyła się niewiążącym wzrokiem w trzymaną w dłoni filiżankę.
- Nie wiem. Może chciałeś się zemścić na tej dziewczynie, którą
niegdyś poślubiłeś, a która nie okazała się wystarczająco dojrzała? Ale
przecież wciąż mnie pragniesz. - Głos zaczął jej się łamać, z
wysiłkiem nakazała sobie spokój. - Ja też nie potrafię przejść obok
ciebie obojętnie...
Niepotrzebnie odwróciła się i spojrzała na niego. Jego twarz, zimna i
nieruchoma, wyglądała niczym wykuta z kamienia.
- Jasne - syknął. - A jakiż mógłby być lepszy sposób odegrania się,
niż upokorzenie cię przez spłacanie twoich długów w zamian za
możliwość kochania się z tobą?
- I to jest ten powód?
Patrzyła na niego błagalnie. Tak bardzo pragnęła, by temu
zaprzeczył.
- Widzisz, jaka z ciebie mądra dziewczynka, jak sprytnie to sobie
wydedukowałaś? - natrząsał się bezlitośnie. - No, bo cóż innego
mogłoby mną powodować? Rozpaczliwa miłość, która kazałaby mi
62
zrobić wszystko, żeby cię tylko odzyskać?
- Ale ty mnie nigdy nie kochałeś! - wyrwało jej się.
- Jasne. Nigdy cię nie kochałem - zgodził się tak zimno, że aż
przebiegł ją lodowaty dreszcz. - Skoro w takim razie mamy już z
głowy wstępne nieprzyjemności, to proponuję zająć się interesami.
- Interesami?
- Dałem dziś rano Sondrze listę waszych wierzycieli, każąc ich
natychmiast spłacić. Oto ona. - Wręczył jej kartkę papieru. - Sprawdź,
czy nikogo nie brakuje.
Odruchowo wzięła listę, a na jej twarzy malowało się zaskoczenie.
- Najpierw zajrzy oczywiście do szpitala. Poleciłem jej, by się
upewniła, czy twoja matka ma oddzielny pokój.
Lecz ona wciąż myślała o tym, co przedtem od niego usłyszała. I po
co domagała się odpowiedzi na swoje pytanie? Czy nie lepiej byłoby
się łudzić, że jednak coś do niej czuje?
Wzrok Rada ześlizgnął się nieco niżej i spoczął na wycięciu
szlafroka, gdzie rysowały się piersi Lainie.
- Trzeba też pojechać do waszego domu i wziąć twoje rzeczy. Musisz
mieć się w co ubrać.
A ona przez chwilę myślała, że Rad tak jej się przygląda, gdyż
wydaje mu się pociągająca... O, nieśmiertelna naiwności zakochanej
kobiety!
- Skoro nie chcesz jeść, to proponuję, żebyś się ubrała. Będziemy
mogli wyjść i wszystko załatwić.
- Nie idziesz do pracy? - zdziwiła się.
- Akurat dzisiaj bez problemu mogę sobie na to pozwolić.
- Ale dlaczego chcesz mi towarzyszyć? - nalegała.
Rad przystanął w drzwiach.
- Powiedzmy, że wolę być pewien, że dotrzymasz umowy i
przeprowadzisz się tutaj.
- Już ci to wczoraj powiedziałam i dotrzymam słowa. - Dumnie
uniosła głowę.
- Czasami ludzie zmieniają zdanie. O ile dobrze pamiętam, to już
kiedyś coś mi obiecałaś. To mianowicie, że mnie nie opuścisz aż do
śmierci.
- Przyrzekłeś to samo. Ślubowałeś mi również miłość i wierność. -
63
Lainie natychmiast odparowała atak, ale tylko ona wiedziała, ile ją to
kosztowało.
- To ty mnie porzuciłaś, a nie ja ciebie. To była wyłącznie twoja
decyzja. - To powiedziawszy wyszedł, głośno trzaskając drzwiami.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Gdyby tylko mogła rzucić się na łóżko i wypłakać cały swój żal!
Może by jej choć trochę ulżyło. Nie mogła trafić do Rada, przebić się
przez pancerz cynizmu i chłodu. Co gorsza, zaczynała tracić nadzieję,
że kiedykolwiek jej się to uda. Jak mogła aż tak zakochać się w kimś,
kto wiecznie nią pomiatał?
I gdzie ta tęcza, tato? - żałośnie odezwało się w niej dziecko. - Kiedy
w końcu ta burza przetoczy się nad moją głową?
Wiedziała jednak, że musi wziąć się w garść. Przetarła twarz
ręcznikiem zmoczonym zimną wodą, pociągnęła usta szminką, gdyż
był to jedyny kosmetyk, jaki miała w torebce, następnie wzburzyła
dłońmi nieco przyklapnięte włosy, tworząc na głowie nonszalancką
fryzurę - coś w rodzaju artystycznego nieładu.
Hm, całkiem nieźle, stwierdziła z satysfakcją. To dodało jej sił.
Weszła do salonu, mając na sobie swoją złocistą sukienkę. Rada nie
było. Niech sobie tylko nie myśli, że będzie go szukać po całym
apartamencie, albo, co gorsza, czekać jak pies na swego pana.
Stanowczym krokiem udała się w stronę drzwi. Tak, jak przewidziała,
natychmiast pojawił się kamerdyner.
- Dickerson, o ile dobrze pamiętam? - spytała tonem kobiety, która
wie, jakie przysługują jej prawa. A zdeterminowana Lainie nie wahała
się w obecnej sytuacji wykorzystywać pozycji pani tego domu. -
Proszę przynieść moje okrycie i powiadomić pana MacLeoda, że
jestem gotowa do wyjścia.
Wrócił po chwili z jej lamparcim futerkiem.
- Pan MacLeod już idzie - zapewnił.
Rzeczywiście, pojawił się niemal natychmiast po tym, jak Dickerson
pomógł jej się ubrać. Rad szarmancko otworzył przed nią drzwi, a na
jego ustach błąkał się lekki uśmieszek. Lainie jednak, chłodna i
wyniosła, traktowała go niemal jak powietrze. Odezwała się dopiero
wtedy, gdy wsiedli do samochodu. Tym razem był to biały mercedes.
- Chciałabym najpierw zobaczyć się z mamą.
64
- Jak sobie życzysz - odparł takim tonem, jakby zupełnie nie robiło
mu różnicy, dokąd się udadzą.
- Mam tu do załatwienia kilka spraw w administracji - poinformował
ją, gdy przybyli na miejsce. - Nie czekaj, idź do matki. Tylko zapytaj
najpierw o numer pokoju. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby już
znajdowała się gdzie indziej niż wczoraj.
Okazało się, że miał rację. Mamę przeniesiono na inne piętro do
pojedynczego pokoju. Zmiana jej stanu była zauważalna gołym
okiem! Nie pozostało w niej prawie śladu wczorajszej nerwowości,
powitała córkę uśmiechem i wyglądała na niemal zadowoloną z życia.
Lainie nie miała serca psuć jej dobrego nastroju, starannie więc
przemilczała fakt, że wróciła do męża. Dlatego skróciła rozmowę do
minimum, by Rad nie zdążył wejść na górę i pojawić się w pokoju.
Wyjaśniła, że ma w domu masę rzeczy do zrobienia, jeśli nie chce, że-
by wszystko zarosło brudem, co matka przyjęła ze zrozumieniem i nie
domagała się, by Lainie przedłużyła wizytę.
Szła korytarzem pogrążona w myślach, nic więc dziwnego, że nie
zauważyła dwojga ludzi stojących w drzwiach dyżurki pielęgniarek i
minęła ich obojętnie. Nie usłyszała też, że wołają za nią.
Oprzytomniała dopiero wówczas, gdy ktoś ją złapał za ramię i
odwrócił ku sobie.
- Na Boga, Lainie, gdzie ty byłaś?! - Lee Walters gorączkowo omiótł
jej sylwetkę badawczym spojrzeniem, jakby sprawdzał, czy aby na
pewno nic jej się nie stało. - Umierałem z niepokoju!
Jego jasne włosy były potargane, zdawało się, że musiał je we
wzburzeniu mierzwić rękami, i to wielokrotnie. Lainie przyglądała mu
się z lekkim zdziwieniem. Zawsze spokojny Lee wyglądał na
kompletnie wytrąconego z równowagi. Pod wpływem jej zdumionego
spojrzenia opanował się nieco, przypomniał sobie, iż znajdują się w
miejscu publicznym, zaciągnął ją więc do świetlicy, gdzie mogli choć
trochę skryć się przed spojrzeniami postronnych osób. Dopiero teraz
Lainie spostrzegła, że była z nim także Ann. Na twarzy przyjaciółki
również widniał wyraźny niepokój.
- Co się właściwie dzieje? Co wy tutaj obydwoje robicie? - zdumiała
się.
65
- Szukamy cię! - niemal warknęła wciąż jeszcze zdenerwowana Ann.
- Ale dlaczego?
- Zadzwoniłem do ciebie wczoraj wieczorem, żeby sprawdzić, czy
bez przeszkód wróciłaś do domu - zaczął tłumaczyć Lee. - Ale nikt
nie odbierał. Początkowo się nie przejąłem, miałaś przecież zostać u
mamy. Zadzwoniłem ponownie i znowu nic. Skontaktowałem się ze
szpitalem, powiedzieli, że już dawno wyszłaś.
- Naszego numeru nie miał, a nie znalazł go w spisie, bo jest
zastrzeżony - wtrąciła Ann.
- Pomyślałem, że może pojechałaś do niej, bo nie chciałaś zostać
sama na noc - dopowiedział.
- Dlatego pojawił się dziś u nas z samego rana. Przyznaję, że
zdenerwowaliśmy się nie na żarty, na szczęście Adam to przytomny
człowiek. Od razu zadzwonił na policję, dowiedzieliśmy się
przynajmniej tyle, że nie padłaś ofiarą jakiegoś wypadku.
Przyjechaliśmy więc tutaj, bo nie było innego punktu zaczepienia.
Lainie poczuła straszliwe wyrzuty sumienia.
- Nie macie pojęcia, jak mi przykro, że was na to naraziłam -
powiedziała przepraszająco.
Pogodną twarz Ann okrasił ciepły uśmiech.
- To nie ma znaczenia, najważniejsze, że jesteś cała i zdrowa. I że
mama dostała osobny pokój. Właśnie, jakim cudem udało ci się to
załatwić?
Lee z kolei zainteresował się zupełnie inną kwestią.
- Gdzie byłaś przez całą noc?
Skonsternowana, przenosiła wzrok z jednego na drugie. Oto stawiano
jej pytania i domagano się udzielenia odpowiedzi, a ona nie
znajdowała w sobie dość siły, by wyznać prawdę. Sytuacja stała się
niezręczna. Wpatrywali się w nią wyczekująco, Lee wciąż trzymał ją
za ramię. Cofnęła się nieco, by uwolnić rękę. Nie zatrzymywał jej.
- Gdzie byłaś, Lainie? - powtórzył znacznie bardziej ponurym tonem.
Poczuła, że krew zaczyna napływać jej do twarzy. Przenikliwe
spojrzenie Lee zdradzało, że natychmiast spostrzegł te rumieńce.
- Kiedy... Kiedy wróciłam wczoraj do domu... - zaczęła z
ociąganiem. - To... To zadzwoniłam do Rada.
Wyraz ich twarzy zmienił się diametralnie, patrzyli teraz na nią z
66
najwyższym zdumieniem. U Lee doszła do tego również wściekłość,
gdy w pełni do niego dotarło znaczenie jej słów. Gwałtownie postąpił
krok w jej kierunku, po czym zatrzymał się.
- Pomyślałam, że mógłby mi pomóc. Po prostu już nie wiedziałam,
do kogo jeszcze mogłabym się zwrócić - tłumaczyła, starając się ich
przygotować na kolejne rewelacje. Nie ulegało bowiem wątpliwości,
że Lee będzie drążył temat i nie spocznie, dopóki nie pozna całej
prawdy.
- Ech, ten MacLeod! - żachnął się. - Skąd w ogóle ci przyszło do
głowy, żeby się z nim kontaktować?
- Już raz mi zaoferował pomoc, ale wtedy duma nie pozwoliła mi jej
przyjąć. Obecna sytuacja kazała mi zapomnieć o dumie.
- Ponieważ twoja mama znajduje się w pojedynczym pokoju,
rozumiem, że twoje przewidywania były słuszne i że Rad
rzeczywiście pomógł - wtrąciła rozsądnie Ann, która szybciej
ochłonęła z szoku.
- Owszem.
- No, dobrze, zadzwoniłaś do Rada, trudno. Ale czemu nie było cię w
domu? - indagował Lee.
Lainie wzięła się w garść. Mydlenie oczu niczego nie załatwi. I tak
prędzej czy później sytuacja stanie się zupełnie jasna.
- Ponieważ musiałam pojechać do niego, żeby wszystko omówić
osobiście.
Wzburzony Lee chwycił ją mocno za ramiona.
- Co takiego?
- Hej! Czy ty się aby nie zapominasz? - Ann złapała go za rękę i to
go otrzeźwiło.
Puścił Lainie i nerwowo zmierzwił dłonią włosy.
- Mogłaś przynajmniej wstrzymać się z tym do rana - rzucił z urazą. -
Naprawdę musiałaś do niego jeździć w środku nocy?
- To był zaledwie wczesny wieczór - sprostowała.
- Gdzie się w takim razie podziewałaś aż do rana? Jak długo tam
zostałaś, mów!
Lainie poczuła, że ma dość. A jakie on miał do niej prawo, żeby
mógł prowadzić takie przesłuchanie?
- Nie twoja sprawa! - ucięła ostro.
67
W tym momencie ktoś zaklaskał z aprobatą i cała trójka ze
zdumieniem odwróciła się w stronę wejścia. W drzwiach świetlicy stał
Rad i przyglądał im się z wyraźnym rozbawieniem.
- Bardzo byłem ciekaw, Lainie, kiedy wreszcie nie wytrzymasz -
roześmiał się i dołączył do nich.
- Co ty tutaj robisz?! - niemal krzyknął Lee.
Rad uniósł brwi, dając w ten sposób do zrozumienia, że zachowanie
spokojnego zazwyczaj Lee zadziwia go.
- Chciałeś wiedzieć, gdzie Lainie podziewała się tak długo. Otóż
opuściła mój apartament o dziewiątej rano.
Rozjuszony Lee odwrócił się do niej.
- Czy to prawda?
Bez słowa przytaknęła głową.
Zaczął nerwowo krążyć po pomieszczeniu, przypominając
rozwścieczonego lwa w klatce. Nigdy nie widzieli go w takim stanie.
- Gdybyś tylko powiedziała, jak bardzo potrzebujesz... Gdybym tylko
wiedział... - Zatrzymał się nagle, jak rażony gromem. - I pomyśleć, że
chciałem cię poślubić!
- Zważywszy fakt, że Lainie już ma męża, byłoby to cokolwiek
trudne - wtrącił uprzejmie Rad.
Lee posłał mu mordercze spojrzenie, po czym spojrzał zimno na
Lainie.
- A ja zawsze myślałem, że jesteś taka szlachetna i pełna cnót! Dobre
sobie - zadrwił z goryczą. - Ty wcale nie żartowałaś wtedy na
koncercie, kiedy mówiłaś o sprzedawaniu się!
- Jeśli chcesz opuścić ten pokój o własnych siłach, masz natychmiast
przeprosić moją żonę - warknął Rad z taką wściekłością, że cała trójka
spojrzała na niego z niekłamanym zdumieniem.
Lee nie dał się zastraszyć.
- Owszem, przeproszę, ale nie dlatego, że ty sobie tego życzysz -
powiedział twardo, po czym jego głos złagodniał, gdy zwrócił się do
Lainie. - Wybacz mi te nie przemyślane słowa. Ale zrozum, że
wypowiedział je mężczyzna, który właśnie stracił jedyną kobietę, na
jakiej mu kiedykolwiek zależało. Dlatego chciałem cię zranić.
W mgnieniu oka pojęła, przez co musiał teraz przechodzić.
- Nie żywię do ciebie urazy - odparła łagodnie.
68
- To dobrze. Bo w razie, gdybyś mnie potrzebowała... - posłał
Radowi wyzywające spojrzenie - ...zawsze możesz na mnie liczyć. -
Odwrócił się na pięcie i wyszedł.
Ann zawahała się nieco. Przeniosła zaskoczone spojrzenie z
rozgniewanego Rada na spiętą twarz przyjaciółki. Lainie chciała się
uśmiechnąć, by pokazać, że wszystko w porządku, ale nie zrobiła
tego. Bała się, że wyszedłby z tego płaczliwy grymas i że nie
powstrzymałaby się od łez.
- Ja chyba też już pójdę - powiedziała niepewnie Ann. - Jakby co, to
zadzwoń.
- Zadzwonię.
Zostali sami i zapadło pełne skrępowania milczenie. Rad sięgnął do
kieszeni, wyjął papierośnicę i wyciągnął ją w stronę Lainie.
Właściwie nie paliła, ale w tym momencie była tak roztrzęsiona, że z
ulgą wzięła papierosa. Rad podał jej ogień. Zaciągnęła się i
nerwowym gestem poprawiła włosy. Wciąż starannie omijała go
wzrokiem.
Rad pierwszy przerwał niezręczną ciszę.
- Jak się czuje twoja matka?
- Lepiej.
- Jak zareagowała na wiadomość, że wróciłaś do mnie?
- Nie powiedziałam jej.
- A kiedy zamierzasz ją poinformować o tym fakcie? - spytał nieco
zgryźliwie.
- Już niedługo - westchnęła i spojrzała na niego z ukosa.
Z rozdrażnieniem zgasił papierosa w popielniczce.
- To jak? Idziemy?
Kiedy jakiś czas później zatrzymali się przed domem jej matki,
Lainie była zadowolona, że wreszcie może wysiąść z samochodu.
Przez całą drogę nie zamienili ani słowa, co zaczęło doprowadzać ją
do rozpaczy. Czuła się osaczona, schwytana w pułapkę i
bezgranicznie nieszczęśliwa. Tak bardzo pragnęła, by Rad zjechał na
pobocze, zgasił silnik, wziął ją w ramiona i przytulił do siebie. Żeby
jakoś na nią zareagował, żeby pokazał, że mu choć trochę zależy...
Ale on nie zwracał na nią najmniejszej uwagi. Równie dobrze mógłby
69
znajdować się w tym mercedesie zupełnie sam.
Gdy stanęła przed drzwiami i wyjęła klucz z torebki, Rad zabrał go
bezceremonialnie, włożył do zamka, przekręcił i pierwszy wszedł do
domu, nonszalancko rzucając płaszcz na balustradę schodów.
Wiedział, że Lainie musi pójść za nim i posłusznie zamknąć drzwi za
jaśnie panem. Poczuła się jak pociągana za sznurki marionetka. Ze
ściśniętym sercem popatrzyła na odwróconego do niej plecami
mężczyznę. Że też naprawdę nie miałam się w kim zakochać,
strofowała samą siebie nie wiadomo który już raz.
Nieoczekiwanie odwrócił się do niej.
- Długo to potrwa?
- Nie, nie długo. - Pośpiesznie weszła na schody. Chciała jak
najszybciej zejść mu z oczu.
- To dobrze. Ja tymczasem zadzwonię.
Przede wszystkim musiała się przebrać. Wybrała żakiet ze spodniami
w odcieniu zgaszonego oranżu. Sięgnęła też po rudobrązową apaszkę i
przewiązała nią włosy, by nie spadały jej na twarz i nie przeszkadzały.
Wytuszowała jeszcze rzęsy oraz musnęła różem policzki i dopiero
wtedy wyjęła walizki z szafy. Była nawet zadowolona, że dzięki temu
może oderwać się od ponurych rozważań. Skupiła się wyłącznie na
składaniu i pakowaniu swoich rzeczy.
W drzwiach sypialni pojawił się Rad. Stał tam przez chwilę, a potem
wszedł do środka, nic jednak nie mówiąc. Spojrzała na niego z ukosa,
bezskutecznie próbując odgadnąć powód jego przyjścia. Wyglądał na
zniecierpliwionego, kręcił się bez celu po pokoju, co jakiś czas
wyglądał przez okno. Atmosfera znów zaczęła robić się napięta.
- Nie musisz zabierać wszystkiego. - Przystanął przed toaletką i
przyglądał się leżącym na niej drobiazgom. - Masz już otwarte na
twoje nazwisko rachunki w najlepszych sklepach w Denver. Możesz
mieć tyle rzeczy, ile zechcesz.
- Wystarczy mi to, co mam - mruknęła niechętnie.
- Pozwolisz, że ja będę o tym decydował - zaproponował
niebezpiecznie cichym głosem. Lainie zadrżała mimowolnie. - Przed
laty udowodniłaś mi swoim zachowaniem, że podejrzewasz mnie o to,
iż zamierzam zamknąć cię w domu i nigdzie nie wypuszczać. Nie
mam pojęcia, skąd taki idiotyczny pomysł przyszedł ci do głowy.
70
Zapewniam cię jednak, że byłaś w wielkim błędzie. Chcę, żebyś
wiedziała, że czeka cię teraz bardzo urozmaicone życie towarzyskie.
Jako moja żona będziesz brać udział w różnych spotkaniach i
przyjęciach. Masz więc odpowiednio wyglądać, jasne?
- Nie ma obawy, nie przyniosę ci wstydu. - Nie potrafiła ukryć urazy
i goryczy.
Rad nagle znalazł się tuż przy niej.
- W takim razie zaczniesz od noszenia tego. - Chwycił ją za rękę i
błyskawicznym ruchem wsunął jej na palec obrączkę.
Lainie spojrzała na toaletkę, obok której Rad stał przed chwilą. Na
blacie leżała otwarta szkatułka z biżuterią.
- Dziwię się, że to jej nie sprzedałaś w pierwszej kolejności -
zauważył kąśliwie.
- Tylko dlatego, że zamierzałam ci ją odesłać.
- Proszę, jaka przewidująca dziewczynka. Zaoszczędziłaś mi kłopotu
kupowania ci nowej.
- Czy my naprawdę nie możemy wreszcie przestać się kłócić? -
Lainie gwałtownie odsunęła się od niego i demonstracyjnie z głośnym
trzaskiem zamknęła pełne walizki.
- Czy to już wszystko? - warknął.
- Prawie. Jeszcze tylko...
- Później przyślę kogoś, żeby zabrał to, co będziesz chciała - uciął
ostro. - A teraz idziemy. Zarezerwowałem dla nas stolik na pierwszą.
Musimy już się zbierać.
Zabrał ją do eleganckiej restauracji, w której jeszcze nie była.
Powściągliwy, nieco nawet surowy wystrój zdradzał, że została
zaprojektowana z myślą o biznesmenach, spotykających się tu
głównie w interesach. Wnętrze zostało wyłożone ciemnym drewnem i
ożywione jedynie kępami palm i różnych pnączy, które nieco
osłaniały poszczególne stoliki, stwarzając warunki do dyskretnych
rozmów.
Rad złożył zamówienie, po czym dopiero po odejściu kelnera spytał
Lainie, czy dokonał słusznego wyboru! Było to pytanie czysto
retoryczne, ponieważ doskonale orientował się w jej upodobaniach.
Nie zmieniało to jednak faktu, że poczuła się urażona. Przyniesione
potrawy okazały się wyśmienite, ale każdy kęs rósł jej w ustach.
71
Panująca między nimi cisza z każdą chwilą była coraz trudniejsza do
wytrzymania. Odczuła ulgę, gdy skończyli i Rad zamówił kawę.
Oznaczało to, że na szczęście już niedługo wyjdą.
- Wygląda na to, że w ciągu ostatnich miesięcy dość często
spotykałaś się z Lee Waltersem - rzucił nagle.
Lainie podniosła gwałtownie głowę, zaskoczona nie tylko tym, że się
nagle odezwał, ale również pobrzmiewającą w jego głosie
niebezpieczną nutą.
- Owszem - powiedziała tylko.
- Wiedziałaś, co do ciebie czuje?
- Tak - niemal warknęła. Zaczynała się domyślać, do czego zmierza
to przesłuchanie.
- A co ty do niego czujesz?
- Czy to ma jakieś znaczenie? - spytała gorzko.
Twarz Rada przybrała posępny wyraz, Lainie już miała go zapewnić,
że traktowała Lee jedynie jako przyjaciela. Naraz przypomniała sobie,
jak bardzo Rad był pewny siebie ostatniego wieczora, jak się chełpił,
że wystarczyłaby chwila pieszczot, a zgodziłaby się na wszystko...
Postanowiła się zemścić za tamto upokorzenie.
- Było mi z nim bardzo dobrze. Coraz lepiej, prawdę mówiąc. -
Ciekawe, jakim cudem udało jej się patrzeć mu przy tym prosto w
twarz bez mrugnięcia okiem? - Jeszcze trochę, a przerodziłoby się to
w miłość. - Na jej pełnych ustach pojawił się smutny uśmiech. -
Spokojną miłość, na której można się oprzeć i która nigdy nie
zawiedzie. Przy Lee czułam się bezpiecznie. Chronił mnie, pomagał
mi, zawsze mogłam na niego liczyć.
Dziwny błysk w oczach Rada przypomniał jej, że to właśnie Lee ją
dziś zaatakował i że to ktoś inny stanął w jej obronie. Pożałowała, że
tak niezręcznie dobrała słowa.
- Masz powody, by przy mnie nie czuć się bezpiecznie? - kpił z niej
otwarcie.
- Przy tobie czuję się tak, jakbym nieustannie balansowała na skraju
przepaści. Może potrafisz bronić mnie przed innymi, ale nie obronisz
mnie przed samym sobą!
- Ostatniej nocy... - Przypatrywał jej się w taki sposób, jakby
rozbierał ją wzrokiem. Lainie zarumieniła się. - Ostatniej nocy
72
wyglądało na to, że wcale nie pragniesz ochrony przede mną.
Tego było już nadto. Wstała gwałtownie, chwyciła torebkę oraz
skórzany płaszcz i szybkim krokiem wyszła z restauracji. Wiedziała,
że Rad będzie musiał zapłacić rachunek, prawdopodobnie nie zdąży
więc jej dopaść. Musiała się od niego uwolnić choć na trochę.
Nienawidziła go. Nienawidziła go za to, że wiedział, jak bardzo go
pragnie. Nienawidziła siebie za to, że zdradziła się przed nim.
Gdy znalazła się na zewnątrz, rozejrzała się gorączkowo. No tak, ani
jednej taksówki. Bez namysłu ruszyła w stronę przystanku, do którego
właśnie podjeżdżał autobus, kiedy ktoś ją chwycił za ramię. Rad
odwrócił ją do siebie i gniewnym gestem wskazał parking, gdzie
zostawili samochód. Miała ochotę krzyczeć, wyrwać się z jego
uścisku i uciec, ale wiedziała, że szarpanie się z nim nic nie da.
Poddała się więc i apatycznie podążyła we wskazanym kierunku.
Gdy wsiedli do samochodu, Rad przez chwilę siedział bez ruchu i
obserwował Lainie, która z uporem wpatrywała się w jakiś punkt
przed sobą w oczekiwaniu na awanturę, jaka niechybnie za moment
wybuchnie. Wreszcie Rad dotknął dłonią jej brody i odwrócił jej
twarz ku sobie. Lainie szarpnęła się do tyłu, po czym nieoczekiwanie
dla samej siebie znalazła się w jego ramionach.
- Rozumiem, że mówiłaś szczerze - odezwał się cichym głosem. Gdy
odsunęła się od niego, jego oczy natychmiast przybrały obojętny
wyraz. - Ale chcesz niemożliwego. Zapomnij o Lee Waltersie. Po
prostu jak najszybciej zapomnij.
- Dlaczego znowu wszedłeś w moje życie? - jęknęła. Nie udało jej się
opanować drżenia głosu.
- To ty do mnie przyszłaś i poprosiłaś o pomoc.
- Mogłeś po prostu dać mi pieniądze i pozwolić mi odejść.
- Mogłem - przytaknął spokojnie, zarazem przeszywając ją
badawczym spojrzeniem. - I pewnie bym tak zrobił, gdyby...
Zamilkł.
- Gdyby? - podchwyciła.
Ujął jej dłoń, wsunął pod swój płaszcz i położył na swojej szerokiej
piersi. Nie mogła nie zauważyć, jak mocno i szybko bije jego serce.
- Gdybym ciągle tak na ciebie nie reagował. Tym razem jednak będę
ostrożniejszy. Nie pozwolę zamienić ci mojego życia w piekło.
73
Wyrwała się, a on nawet nie próbował jej powstrzymać. Przekręcił
kluczyk w stacyjce i ruszyli. Wydawało, się, że powiedział to, co miał
do powiedzenia i uznał sprawę za zakończoną. Lainie była
zszokowana, zmieszana i zawiedziona. Chodziło mu więc tylko o
seks, o to, że wciąż go podniecała. Nic więcej go nie obchodziło, nie
postrzegał jej jako człowieka, lekceważył jej uczucia. Wyrachowany i
bezwzględny, sięgał po to, na co miał ochotę, o resztę dbając tyle, co
o zeszłoroczny śnieg.
A ona wciąż go kochała...
Tego ranka liczyła na to, że być może fizyczna fascynacja stanie się
podstawą do odbudowania ich małżeństwa. Wierzyła, że istnieje
szansa, że z czasem połączy ich coś więcej. Niestety, wyglądało na to,
że jemu na tym zupełnie nie zależy. Odwróciła twarz i wyjrzała przez
okno. Gdy znajdowali się już nie opodal jego mieszkania,
przypomniało jej się, jak jechała tą samą trasą poprzedniego dnia i
nurtowało ją pewne pytanie.
- Dlaczego już nie mieszkasz w naszym domu?
- Był za duży dla jednej osoby. Sprzedałem go jakiś rok po twoim
odejściu.
- Sprzedałeś go?!
- Myślałaś, że zatrzymam go z powodu jakiegoś sentymentu? -
parsknął cynicznie. - Przyznam, że nie łączyłem z nim zbyt wielu
przyjemnych wspomnień.
W duchu przyznała mu rację. Prawdziwego szczęścia zaznali jedynie
w małym drewnianym domku w górach, dokąd wyjechali zaraz po
ślubie. Miłość musiała odebrać jej rozum, gdyż wtedy uważała swego
męża za cudownego i czułego kochanka. Tamten Rad w niczym nie
przypominał tego zgorzkniałego mężczyzny obok niej.
Chwilę później zatrzymali się przed znajomym wieżowcem. Rad
wystawił walizki na chodnik. Lainie czekała na niego przy szklanych
drzwiach, ale on zawrócił do samochodu.
- Mam jeszcze parę rzeczy do załatwienia - rzucił przez ramię. -
Wrócę wieczorem na obiad. A po bagaże ześlij Dickersona.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Popołudnie wydawało się ciągnąć w nieskończoność, zwłaszcza że
Lainie nie miała zbyt wiele do roboty. Rozpakowała się, zadzwoniła
74
do szpitala, żeby podać swój nowy numer telefonu i adres, ale okazało
się, że Rad zadbał i o to. Porozmawiała więc chwilę z mamą, jednak
znów nie zdobyła się na odwagę, by wyznać, że wróciła do męża.
Wreszcie wzięła długą, ciepłą kąpiel, a potem zaczęła się
przygotowywać do kolacji.
Wybrała prostą złoto-czarną spódnicę sięgającą do kostek, oraz
czarną bluzkę, którą ożywił blask złotej biżuterii. Blisko godzinę
spędziła przed lustrem, wypróbowując różne warianty fryzury. Nic jej
nie odpowiadało, wszystko dlatego, iż była coraz bardziej rozdrażnio-
na. Obawiała się ponownego spotkania z Radem, nie spodziewała się
bowiem niczego dobrego.
Wreszcie upięła włosy w kok i przeszła do salonu. Na podręcznym
stoliku leżało wieczorne wydanie gazety, widać było, że Dickerson
nie zapomina o niczym. Ale nawet i to ją zaczęło irytować. Sięgnęła
jednak po gazetę i zaczęła ją z roztargnieniem przeglądać.
Niemal w tym samym momencie pojawił się Dickerson i
zaproponował szklaneczkę sherry, na co przystała z ochotą, gdyż
czuła się coraz bardziej spięta. Poinformował też, że obiad zostanie
podany, gdy tylko wróci pan MacLeod, po czym wycofał się
dyskretnie.
Rad zjawił się zaledwie kilka minut później i po chwili wszedł do
salonu. Puls Lainie przyśpieszył w jednej chwili, starannie jednak
symulowała kompletny brak zainteresowania, ani na moment nie
przerywając przeglądania gazety, choć na dobrą sprawę nie bardzo
wiedziała, co czyta.
- Rozgościłaś się już tutaj? Odpowiada ci? - spytał.
- Tak, dziękuję. A jak twoje sprawy? - odparła machinalnie.
- Całkiem nieźle, o ile w ogóle cię to interesuje.
- A czy ciebie naprawdę obchodziło, czy mi tu dobrze? - odgryzła się
natychmiast.
- Owszem. W odróżnieniu od ciebie, potrafię pomyśleć o kimś
innym, a nie tylko o sobie. Zależy mi na tym, żeby nam obojgu było
tutaj miło.
- Czyżby? To czemu mam dziwne wrażenie, że wolałbyś spędzić ten
wieczór samotnie i nie być skazanym na moje towarzystwo? Może
więc nie zawracaj sobie mną głowy?
75
Wcale nie chciała zachowywać się tak złośliwie, ale była to reakcja
obronna. Lainie wolała być nieprzyjemna, niż okazywać mu swe
prawdziwe uczucia. Nie miała wątpliwości, że napełniłoby go to
satysfakcją i że na każdym kroku wykorzystywałby swoją przewagę.
Nie mogła na to pozwolić.
- To ja będę decydował o tym, kiedy chcę być sam, a nie ty.
- Prawda, jak to wygodnie być mężczyzną i bez przeszkód wybierać
sobie towarzystwo?
- Owszem, wygodnie - odpowiedział spokojnie Rad, który
oczywiście zrozumiał aluzję, ale postanowił ją zignorować. - Nasz
obiad jest już gotowy, jak sądzę. Idziesz?
Stanął w drzwiach, wyraźnie dając do zrozumienia, że jeśli do niego
nie dołączy, to bez wahania pójdzie sam. Wstała więc z ociąganiem i
ostentacyjnie wolno podeszła do niego, mimo że patrzył na nią z nie
skrywanym zniecierpliwieniem.
- Nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy psuć sobie posiłek
kłótniami - wycedził, gdy weszli do jadalni. - Proponuję więc w ogóle
nie rozmawiać i w ten sposób zaoszczędzić sobie przykrości.
- Wreszcie się w czymś zgadzamy - odparła równie zjadliwie.
Jednak to nie był dobry pomysł, gdyż panujące między nimi
milczenie powoli stawało się nie do wytrzymania. Przynajmniej dla
Lainie. Bez przekonania dziobała widelcem po talerzu, jakoś w ogóle
nie odczuwając głodu. Co się z nią działo? Skoro pragnie zdobyć
uczucie ukochanego mężczyzny, powinna być czarująca, zabawiać go
miłą rozmową, roztaczać nieodparty urok... Zamiast tego już od
pierwszej chwili zachowywała się jak ostatnia jędza. Nic więc
dziwnego, że znów skoczyli sobie do oczu.
Co teraz? Zastanowiła się przez moment. Albo dalej będą tak
milczeć, jak już ustalili, albo ona zacznie niezobowiązującą rozmowę
i postara się jakoś załagodzić sytuację. W pierwszym wypadku
narażała się na to, że odtąd wszystkie ich posiłki będą przebiegać w
zupełnej ciszy, w drugim zaś ryzykowała tym, że usłyszy od Rada
jakiś złośliwy przytyk na temat tak szybkiej zmiany zdania. Wybrała
to drugie.
- Chciałabym zajrzeć jutro do szpitala - odezwała się nagle. - Dobrze
byłoby porozmawiać z doktorem Hendersonem, żeby mieć
76
wiadomości z pierwszej ręki. Posiedziałabym też trochę z mamą.
Uniósł brwi, zdziwiony tym, że przerwała milczenie. Z pewnością
nie omieszka uczynić jakiejś uszczypliwej uwagi.
- Będzie ci potrzebny samochód. Kluczyki od mercedesa znajdziesz
na stoliku w holu - powiedział tylko.
- Ale to przecież twój wóz?
- Oczywiście - uśmiechnął się z lekkim rozbawieniem. - Jakże
inaczej mógłbym ci go dać?
- Chodziło mi o to, że przecież musisz jakoś dojeżdżać do pracy.
- Mam jeszcze drugi. Miło mi, że się o mnie zatroszczyłaś.
Popatrzył na nią jakoś tak miękko, że na moment aż przestała
oddychać. Na jej wargach zaczął się błąkać nieśmiały uśmiech.
- Ponieważ ty też potrzebujesz mieć jakiś środek transportu,
mercedes jest więc do twojej wyłącznej dyspozycji - ciągnął. -
Rozumiem, że pewnie będziesz się często widywała z Ann.
- Nie masz nic przeciw temu? - wyrwało jej się, ale natychmiast
pożałowała tego, gdyż Rad w jednej chwili przestał się uśmiechać.
- Nie jesteś moim więźniem - przypomniał dobitnie, po czym dodał: -
Ale byłbym ci wdzięczny, gdybyś mnie uprzedzała o swoich
wyjściach. Nie dlatego, że chcę cię kontrolować, ale po to, by nie
kolidowało to z moimi planami zabrania cię dokądś. - Jego oczy znów
ciepło zalśniły.
- Oczywiście - zgodziła się szybko, zadowolona, że nie rozgniewała
go swoim nieprzemyślanym pytaniem.
Znienacka poczuła wilczy apetyt. Jak mogła przedtem nie zauważyć,
że jedzenie jest pyszne, że mus czekoladowy wprost rozpływa się w
ustach i że jest to bardzo udana kolacja? Lainie poczuła, że w
atmosferze ciepła i zrozumienia zaczyna znowu rozkwitać.
Po obiedzie wrócili do salonu. Usiadła wygodnie na kanapie, podczas
gdy Rad zaprogramował wieżę stereo tak, by zagrała po kolei kilka
wybranych płyt kompaktowych. Rozległa się nastrojowa muzyka i
spojrzeli na siebie z lekkim uśmiechem. Zapowiadał się długi, miły
wieczór...
Nagle w drzwiach zjawił się Dickerson.
- O co chodzi? - spytał ostro Rad z wyraźnym niezadowoleniem, co z
kolei sprawiło przyjemność Lainie. Nie było wątpliwości, że on też
77
uległ magii tych chwil i że chciał być z nią tylko sam.
- Przyszła panna Gilbert. Ma dla pana jakieś dokumenty.
- O tej porze? - zawołała Lainie.
Rad zmarszczył brwi, więc umilkła.
- To nie potrwa długo - oznajmił i wyszedł.
Odprowadziła go wzrokiem. Sondra z pewnością postara się, by nie
potrwało to krótko, pomyślała z urazą.
Minęła dziewiąta, potem dziesiąta, a Rad nie wracał. Wreszcie
Lainie, powodowana niewytłumaczalnym impulsem, podniosła się
nagle i wyszła na korytarz. W pełni zdała sobie sprawę z tego, co robi,
gdy usłyszała głosy dobiegające zza zamkniętych drzwi. Przystanęła
odruchowo, choć zrobiło jej się strasznie wstyd, że podsłuchuje.
- ...najwyżej kilka miesięcy, nie więcej - dobiegi ją głos Rada.
- To strasznie długo - odpowiedziała Sondra.
- Nie podoba ci się to?
- Oczywiście, że nie. A co myślałeś?
Nie odpowiedział. Cisza za drzwiami zaczęła się niepokojąco
przedłużać. Potem Lainie znów usłyszała Rada, ale tym razem mówił
tak cicho, że nie mogła rozróżnić słów. Położyła dłoń na klamce i
nagle oprzytomniała. Wejdzie i znajdzie własnego męża w czułym
uścisku z sekretarką. Nie, takiego upokorzenia by nie zniosła.
Odwróciła się i oddaliła szybkim krokiem. Tym razem była
zadowolona z wyściełających podłogi dywanów, gdyż poruszała się
bezszelestnie i nikt jej nie przyłapał na podsłuchiwaniu. Gdy weszła
do sypialni, z bólem w oczach spojrzała na łóżko. Prędzej czy później
Rad znów będzie chciał się z nią kochać. Ale czy ona będzie w stanie
to znieść, skoro wie, że na jego powrót czeka inna kobieta?
Przebierała się do snu zupełnie mechanicznie, jej myśli wciąż krążyły
wokół tego, co właśnie usłyszała. Na długą nocną koszulę narzuciła
zielony szlafrok, sięgnęła po szczotkę, przysiadła na brzegu łóżka i
zaczęła niezwykle skrupulatnie rozczesywać swoje długie włosy.
Monotonne ruchy przynosiły jej ulgę, gdyż uspokajały ją nieco.
Wreszcie popadła w całkowitą apatię.
Gdy jakiś czas później do pokoju wszedł Rad, była w stanie przyjąć
go z całkowitą obojętnością, choć jeszcze kilkanaście minut wcześniej
78
nie potrafiłaby się na to zdobyć. Ale w tym momencie nic już nie
miało znaczenia.
- Przepraszam. Nie sądziłem, że zajmie mi to tyle czasu.
Ostatni raz przejechała szczotką po włosach i wstała, by odłożyć ją
na toaletkę. W żaden sposób nie zareagowała na jego słowa, co
oczywiście zwróciło jego uwagę. Stanął jej na drodze, gdy chciała
wrócić do łóżka.
- O co chodzi?
- O nic. - Jej twarz była pozbawiona wszelkiego wyrazu, ponieważ
Lainie już nic nie czuła. Zupełnie nic. I tak było najlepiej. Teraz nie
można było jej skrzywdzić.
-
Posłuchaj,
wynikły
pewne
trudności,
musieliśmy
je
przedyskutować.
- Nie musisz się przede mną tłumaczyć.
- Odnoszę zupełnie inne wrażenie - zauważył ironicznie.
- Przecież w naszej umowie nie było mowy o dochowywaniu
wierności, więc czym się przejmujesz? - Minęła go i podeszła do
łóżka.
Odłożyła szlafrok na krzesło i wsunęła się pod kołdrę, nieświadoma
furii, jaką w nim rozbudziła. Gdyby nie jej przytępione odczucia, jego
zachowanie dałoby jej do myślenia i nakazałoby ostrożność. Rad
krzątał się po pokoju i łazience, gniewnie trzaskając drzwiami i szu-
fladami, a Lainie słuchała tego z satysfakcją, zamiast zacząć się
obawiać.
- Dobranoc, Rad - rzuciła obojętnie, gdy po jakimś czasie w sypialni
zgasło światło.
- Dobranoc? Ja ci dam dobranoc!
W jednej chwili leżała już bez żadnego okrycia. Ze strachem uniosła
ręce, by odepchnąć pochylającego się nad nią nagiego mężczyznę, ale
przycisnął ją do materaca swym ciężarem. Chciała krzyczeć, lecz on
zmiażdżył jej wargi brutalnym pocałunkiem.
Usiadła i rozejrzała się na pół przytomnie, próbując zidentyfikować
dźwięk, który ją obudził. Po chwili dotarło do niej, że to nie dźwięk ją
obudził, ale nagła cisza. Ktoś zakręcił prysznic w łazience i tym kimś
musiał być Rad. Pośpiesznie sięgnęła po szlafrok, by okryć swą
79
nagość, a jej spojrzenie padło przy tym na mocno posiniaczone ramię.
Przypomniała sobie, jak ostatniej nocy walczyła z Radem.
Zapamiętale okładała go pięściami i próbowała zrzucić go z siebie.
Nie chciała go. Ale on był bezlitosny i w końcu musiała ulec jego
brutalnej namiętności. Co gorsza, odpowiedziała na nią chętnie i to z
całej siły...
Jej nocna koszula leżała na podłodze przy łóżku - zupełnie podarta.
Sięgnęła po nią drżącą ręką. Przypomniał jej się natarczywy szept,
jaki słyszała podczas tej szalonej nocy: „Kochaj mnie, kochaj”. Ale
przecież Rad nie musiał jej tego nakazywać, i tak go kochała, i to bar-
dziej, niż mogła znieść. Rozpaczliwym gestem przycisnęła
poszarpany materiał do ust, a po jej policzkach zaczęły spływać
gorące łzy.
- Wybacz, nie chciałem cię obudzić.
Stał w drzwiach do łazienki, prawie nagi, jedynie z ręcznikiem na
biodrach. Odwróciła szybko głowę, nie zauważyła więc wyrazu jego
oczu, gdy spostrzegł jej zapłakaną twarz.
- Nie obudziłeś, sama się obudziłam, to ten prysznic, zresztą i tak jest
już późno - chaotycznie wyrzucała z siebie urwane zdania.
Niezgrabnie wytarła dłonią mokre policzki. - Teraz ja pójdę się umyć.
Liczyła na to, że go wyminie i zniknie w łazience, ale nie pozwolił na
to. Chwycił ją za rękę, ale niefortunnie trafił akurat na posiniaczone
miejsce i Lainie odruchowo krzyknęła z bólu. Rad natychmiast obna-
żył jej ramię i przyjrzał mu się w milczeniu. Wciąż odwracała od
niego głowę, nie chciała, by spojrzał jej w oczy i dostrzegł w nich
rozpaczliwe błaganie o miłość.
Puścił ją, wydarł z jej kurczowo zaciśniętych palców podarty
materiał i gniewnie cisnął sponiewieraną koszulę na łóżko.
- Nie chciałem tego - powiedział dziwnym głosem.
Nie chciał się z nią kochać? Nagle ogarnęło ją nieznośne zimno.
Szczelnie otuliła się szlafrokiem.
- Nic już nie mów - szepnęła błagalnie.
Uniósł dłonią jej brodę, ale nawet wtedy nie spojrzała na niego. Jej
wilgotne rzęsy pozostały opuszczone.
- Wczoraj w restauracji zarzuciłaś mi, że nie potrafię cię obronić
przed samym sobą. Potrafię. - Odwrócił się od niej raptownie. - To się
80
już nigdy więcej nie powtórzy. Przyrzekam.
- Rad, proszę... - jęknęła z bólem.
Nie, wszystko, tylko nie to! Skoro nie mogła zdobyć jego miłości,
skoro musiała się pogodzić z tymczasowością swej sytuacji i z
istnieniem rywalki, to niech przynajmniej nie odbiera jej tych krótkich
chwil szczęścia, jakiego zaznaje w jego ramionach. Przecież tylko w
takich momentach myślał wyłącznie o niej! Jedynie to jej zostało.
Lecz on błędnie zinterpretował jej prośbę.
- Nie myśl sobie, że pozwalam ci odejść. Reszta naszego układu
pozostaje nie zmieniona.
- Ale dlaczego? - wyrwało jej się.
W odpowiedzi usłyszała niewyobrażalnie gorzki śmiech.
- Bo mnie to bawi.
Słysząc to, uciekła do łazienki i zamknęła za sobą drzwi. Teraz już
mogła płakać bez przeszkód.
ROZDZIAŁ ÓSMY
- Czekałam na ciebie, kochanie. - Matka pocałowała ją lekko, gdy
Lainie pochyliła się nad jej łóżkiem. - Szkoda, że minęłaś się z
Lawrence’em, wyszedł dosłownie przed chwilą.
- Nie minęłam się z nim. Spotkaliśmy się na korytarzu i
porozmawialiśmy trochę - uśmiechnęła się. - Wyglądasz dziś znacznie
lepiej, mamo.
- Wyobraź sobie, że spałam dzisiaj całą noc. Nic mnie nie bolało -
oznajmiła radośnie pani Simmons. - Dawno nie czułam się tak
wypoczęta.
- Naprawdę wyglądasz dziś lepiej - powtórzyła niezręcznie.
- Już to mówiłaś - roześmiała się matka swoim dawnym,
dźwięcznym i perlistym śmiechem.
- Ponieważ tak się cieszę tą poprawą, że aż nie wiem, co powiedzieć
- wytłumaczyła pośpiesznie.
- Twoja wczorajsza wizyta wywołała tu niezłe poruszenie - rzuciła
pozornie bez związku matka, a Lainie spochmurniała natychmiast. No
tak, zaraz się zacznie. - Słyszałam, jak pielęgniarki z przejęciem
plotkowały o niesamowicie przystojnym blondynie, który odchodził
od zmysłów, próbując cię znaleźć.
81
- Domyślam się, że chodziło o Lee Waltersa - mruknęła Lainie, ale
nie podjęła tematu i nie powiedziała całej reszty. Wciąż nie miała
odwagi.
- Wszystkie siostry oddziałowe były aż zielone z zazdrości -
zachichotała pani Simmons. - Zwłaszcza gdy zobaczyły, że zostawiłaś
blondyna dla „obłędnie”, jak to określiły, atrakcyjnego bruneta.
Lainie wiedziała, że nie pozostało jej nic innego, jak tylko wyznać
prawdę. Chwyciła głęboki oddech i...
- Zauważyłam, że znów nosisz obrączkę - ciągnęła matka. - To
oznacza, że tym mężczyzną musiał być Rad.
Wypuściła powietrze niemal z jękiem.
- Tak, mamo.
- Chyba spotkałaś go kilkakrotnie w ciągu ostatnich paru miesięcy?
- Tak, mamo - powtórzyła.
- Właśnie. Domyślałam się, że się czymś gryziesz, ale byłam zbyt
skupiona na sobie, żeby zwracać uwagę na innych - uśmiechnęła się
samymi ustami. - Ale to przecież nic nowego. Przez całe życie
zajmowałam się wyłącznie sobą.
Lainie spodziewała się, że usłyszy protesty, groźby, była nawet
przygotowana na tę ewentualność, że matka posunie się do szantażu.
Ale nigdy by nie przypuszczała, że zostanie to przyjęte z takim
spokojem!
- Czy to znaczy, że nie masz nic przeciw temu, że wróciłam do
niego? - spytała zdumiona.
- Nie - westchnęła chora. - Chyba nawet jestem z tego zadowolona.
- Ale przecież nigdy go nie lubiłaś!
- Trudno, żeby apodyktyczna teściowa kochała zięcia, który w
niczym nie przypomina potulnego baranka. - Oparła się wygodniej o
poduszkę i popatrzyła w sufit. - Kiedy się pobraliście, byłaś taka
szczęśliwa... Promieniałaś radością, myślałaś tylko o nim. Nagle
poczułam się porzucona, zdradzona, czy ja wiem, jak to określić?
Nienawidziłam Rada za to, że zabrał mi ciebie. Pamiętam, jak twój
ojciec brał mnie za rękę i powtarzał: „Spójrz na to z innej strony.
Przedtem mieliśmy jedno dziecko, a teraz mamy już dwoje”.
Zapewniał mnie też, że niedługo doczekamy się wnuków. - Spojrzała
na córkę przepraszającym wzrokiem. - Ilekroć poruszał przy was ten
82
temat, patrzyłaś z niepokojem na Rada. Wiedziałam, że to ja
przekonałam cię, że powinnaś jeszcze poczekać.
Lainie pochyliła głowę i taktownie przemilczała, ile zła wyrządziły
rady matki.
- Potem go opuściłaś, a ja cieszyłam się, że będę cię miała znów przy
sobie. Ale ty uciekłaś do Colorado Springs. Wtedy zaczęłam się
zastanawiać, dlaczego nie wróciłaś do mnie. Czyżbyś miała do mnie
żal? Może właśnie moje ostrzeżenia stały się przyczyną rozpadu
waszego małżeństwa?
- Cóż, miały w tym pewien udział. Przestałam ufać Radowi. Ale z
czasem uporałabym się z tym i nie byłoby problemu. Prawdziwy
powód leżał zupełnie gdzie indziej - odparła szczerze, lecz nie
zdradziła, że wszystkiemu było winne odkrycie, iż Rad jej nie kochał.
Nie była w stanie powiedzieć tego głośno. Zamrugała powiekami, by
powstrzymać napływające do oczu łzy. - Och, mamo, czemu
wcześniej tak nie rozmawiałyśmy?
- Bo nigdy nie byłam dobrą matką. Nadal nią nie jestem... Lainie -
spytała nagle z niepokojem - ale nie wróciłaś do niego dlatego, że
potrzebowałyśmy pieniędzy? Kochasz go, prawda?
- Bardzo go kocham - odparła zdławionym z bólu głosem i poczuła,
jak pęka w niej jakaś tama. Nie protestowała, gdy matka przytuliła ją
do siebie, by Lainie mogła się wypłakać.
Na chodniku leżał topniejący śnieg. Białe płatki wirowały powoli w
powietrzu, a zasnute ołowianymi chmurami niebo zwiastowało
kolejne opady. Mroźny podmuch wiatru spowodował, że Lainie
szczelniej otuliła się swoją białą kurtką z kapturem.
Właściwie nie wiedziała, czy ma się cieszyć, czy martwić. Lekarze
byli zaskoczeni tempem, w jakim poprawiał się stan zdrowia
pacjentki. Przypuszczali, iż nowe lekarstwo rzeczywiście na jakiś czas
zatrzymało postęp choroby, Lainie widziała jednak, że główna
przyczyna leżała gdzie indziej. Mama przez te wszystkie lata czuła się
winna, że spowodowała rozpad jej małżeństwa. Teraz zaś promieniała
radością, ponieważ wszystko się jakoś ułożyło, jej córka wreszcie
znalazła szczęście. Lainie zaciskała więc zęby i w szpitalu starała się
stwarzać wrażenie, że życie u boku ukochanego mężczyzny jest
83
nieprzerwanym pasmem rozkoszy. W istocie było zupełnie inaczej.
Rad dotrzymał słowa. Więcej już jej nie niepokoił. Co więcej, polecił
pani Dudley przenieść wszystkie jego rzeczy z sypialni do pokoju
gościnnego, co bynajmniej nie poprawiło i tak już napiętych
stosunków między panią domu a gospodynią.
Nadal jadali razem późne obiady, podczas których nieodmiennie
toczyła się uprzejma i niezobowiązująca konwersacja, która nie
zbliżała ich do siebie ani trochę. Sondra nie wpadała już więcej z
wieczornymi wizytami, co jednak nie zmieniało niczego. Między
Lainie a Radem panowała obojętność i chłodna uprzejmość.
Większość czasu spędzali oddzielnie, razem bywali jedynie na
różnych przyjęciach, gdzie Rad załatwiał interesy. Tego dnia również
wychodzili wieczorem i dlatego Lainie znajdowała się teraz w
centrum handlowym. Wczoraj kupiła sukienkę, którą zamierzała dziś
włożyć, ale zażyczyła sobie kilku drobnych przeróbek. Właśnie szła ją
odebrać.
Pośród licznych odgłosów wielkomiejskiego gwaru usłyszała
znajomy głos. Rozejrzała się i ujrzała Lee Waltersa, który właśnie
żegnał się z jakimś mężczyzną. Miała ochotę pójść dalej, jakby nigdy
nic, i w ten sposób uniknąć niezręcznego spotkania, ale już było za
późno. Zauważył ją.
Podszedł do niej powoli. Wymruczeli niewyraźnie jakieś słowa
powitania, po czym Lee ujął jej dłoń i zaciągnął ją pod arkady dużego
domu towarowego, gdzie byli choć trochę osłonięci przed wiatrem.
Chciwym wzrokiem wpatrywał się w piękną twarz Lainie.
- Tęskniłem za tobą - powiedział wprost. - Tysiące razy sięgałem po
słuchawkę, po czym przypominałem sobie, że przecież nie mam do
ciebie żadnego prawa.
- Pewnie i tak byś mnie nie zastał. Z reguły przesiaduję u mamy w
szpitalu, muszę też towarzyszyć Radowi na różnych przyjęciach.
Patrzyła na jego czarujący uśmiech, na osiadające na jego jasnych
włosach płatki śniegu, na patrzące z uczuciem niebieskie oczy i
pomyślała, jak łatwo było się poddać jego miłości, która nie żądała
niczego w zamian. Mało brakowało...
- Czy jesteś z nim szczęśliwa?
- Nigdy nie jest tak, że człowiek czuje się szczęśliwy przez cały czas.
84
Ale owszem, generalnie jestem zadowolona - odparła szczerze.
Przecież wciąż była z Radem, była jego żoną, dobre i to, skoro nie
mogła liczyć na więcej. - A ty? Co u ciebie?
- W porządku. Co teraz robisz? Mógłbym cię zaprosić na kawę?
Odsunęła rękaw kurtki i spojrzała na zegarek.
- Obawiam się, że nie mam czasu. Muszę odebrać sukienkę, wracać
do domu i przygotować się na kolejne przyjęcie, tym razem u
Fredericksonów.
- U Fredericksonów? - Jego twarz rozpromieniła się, a oczy
rozbłysły. - Ja też zostałem zaproszony. W takim razie zobaczymy się
dziś wieczorem.
Uradowany tą myślą, pochylił się i pocałował Lainie w policzek.
Gdy odszedł, odwróciła się, by wejść do domu towarowego i nagle
ujrzała przed sobą parę jarzących się zielonych oczu, które patrzyły na
nią ze złośliwym triumfem. Sondra najwyraźniej była świadkiem
spotkania z Lee, musiała też wszystko słyszeć, gdyż stała nie opodal.
Już otwierała usta, by coś powiedzieć, lecz Lainie wyminęła ją
pośpiesznie, znikając we wnętrzu.
Ostrożnie, by nie naruszyć fryzury ani makijażu, włożyła przez
głowę nową sukienkę. Soczysty, lecz nie jaskrawy odcień oranżu
podkreślał miedziane refleksy w jej ciemnych włosach. Sukienka była
uszyta z wyrafinowaną prostotą, z przodu wydawała się nawet skrom-
na, wystarczyło się jednak obrócić i ukazać odważny dekolt na
plecach, by kreacja od razu stała się nad wyraz seksowna.
Lainie sięgnęła rękami do tyłu, by zapiąć suwak. Niestety, już po
chwili zahaczył o materiał i nie chciał ruszyć dalej. Szarpanie go tylko
pogorszyło sprawę i wkrótce zaklinował się na amen. Westchnęła z
irytacją, wyszła z łazienki i zawołała gospodynię.
- Jest zajęta - dobiegł ją ostry głos.
Spojrzała w kierunku Rada, nie kryjąc zaskoczenia.
- Nie wiedziałam, że już wróciłeś. Jest jeszcze wcześnie.
- Do czego ci potrzebna pani Dudley?
- Zaciął mi się suwak.
- Myślę, że suwaki w sukniach żon, to specjalność mężów -
powiedział jakimś dziwnie dwuznacznym tonem i podszedł do niej.
85
Dotyk jego palców na jej nagich plecach wydawał się parzyć. Lainie
zrobiło się gorąco i ogarnęło ją przemożne pragnienie, by Rad objął ją
i przyciągnął do siebie. Kiedy jednak uwolnił materiał z suwaka,
zapiął sukienkę i odsunął się od żony.
- Pięknie wyglądasz. To nowy zakup?
- Tak - odparła zadowolona, że usłyszała od niego komplement. Już
tak dawno się to nie zdarzyło...
- Czy właśnie w tej kreacji zamierzałaś wystąpić dziś u
Fredericksonów?
Zdziwiła się. Skąd ten nacisk na słowo „zamierzałaś”? O co mu
chodzi?
- Tak.
- Czy kupiłaś ją specjalnie na to przyjęcie?
Nie miała pojęcia, czy to przesłuchanie, czy tylko zdawkowe pytania.
Głos Rada brzmiał dość bezosobowo, co przemawiało raczej za tym
drugim.
- Kupiłam ją, ponieważ nie mam żadnej naprawdę eleganckiej
wieczorowej sukni. Uważasz, że nie jest odpowiednia na taką okazję?
- zaniepokoiła się.
- Jest bardzo odpowiednia. Szkoda tylko, że Walters nie będzie cię
mógł w niej zobaczyć. - Jego oczy zalśniły złowrogo, choć cały czas
starał się zachowywać pozory obojętności.
Nagle poczuła gniew. Zaczynała się domyślać, ku czemu to zmierza i
co Rad chce zasugerować.
- Czy to znaczy, że nie idziemy na przyjęcie?
- Rozczarowana? - zadrwił. - No tak, przecież to pokrzyżuje twoje
plany dotyczące randki z Lee.
- Nie wiem, co ci Sondra nakłamała, ale prawda jest taka, że
spotkałam go przypadkiem na ulicy. Podczas rozmowy okazało się, że
jesteśmy zaproszeni na to samo przyjęcie. To wszystko.
- Cóż, nasze plany się zmieniły.
- Jak to miło, że raczyłeś mnie zawczasu powiadomić - wytknęła mu
ironicznie.
- Nie miałem okazji, przez cały dzień nie było cię w domu - odparł
nieprzyjemnym tonem. - Zdecydowałem rano, że spędzimy weekend
w Vail.
86
- Jedziemy na narty? - zdziwiła się.
- To też. Ponadto mam tam coś do załatwienia. Wyjeżdżamy jutro z
samego rana.
Lainie czuła, że wszystko się w niej gotuje. Nie znosiła, gdy mówił
do niej takim tonem i jej rozkazywał.
- To jednak nie wyjaśnia, dlaczego mamy nie iść dziś na przyjęcie.
- Przecież będziesz potrzebowała trochę czasu, żeby się spakować,
prawda? Ponadto pomyślałem, że skoro nas przez parę dni nie będzie,
to pewnie będziesz chciała skontaktować się jeszcze dzisiaj z matką.
A ona przez chwilę łudziła się nadzieją, że jest zazdrosny o Lee.
Poczuła rozczarowanie. Zazdrość świadczyłaby o tym, że Radowi
choć do pewnego stopnia na niej zależy. Niestety, każdym słowem
okazywał, jak dalece jest mu obojętna.
- Skoro jedziesz w interesach, to czemu chcesz mnie zabrać ze sobą?
- spytała jeszcze, gdyż kołatała się w niej resztka nadziei.
- Myślałem, że może odmiana dobrze ci zrobi. Ale nie musisz jechać,
jeśli nie masz ochoty. Mnie jest wszystko jedno.
W tym momencie powinna była się poddać, ale wiadomo, że
nadzieja umiera ostatnia. Podjęła więc jeszcze jedną próbę.
- Gdzie się zatrzymamy?
- Czemu pytasz?
- Zastanawiałam się... Bo może... - Jej oczy przybrały błagalny
wyraz. - Czy przypadkiem nie w małej drewnianej chatce niedaleko
Vail?
- W jakiej chatce?
Lainie umilkła. W tej sytuacji nie było już nic więcej do
powiedzenia. Ze znużeniem wzruszyła ramionami i poszła do sypialni,
by zdjąć swoją piękną wieczorową suknię.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Śnieg przestał padać o poranku. Wszystko było pokryte nieskalaną
bielą, która lśniła oślepiająco w promieniach słońca. Tu i ówdzie
dmuchnięcie wiatru podrywało do góry garść srebrzystego pyłu, który
przez chwilę wirował w mroźnym powietrzu, po czym z cichym
szelestem opadał w dół. Okryte szronem gałęzie drzew przypominały
staroświecką koronkę o misternym wzorze. Zielone świerki uginały
87
się pod puszystymi białymi czapami.
Tablica z nazwą miejscowości ledwo wystawała z ogromnej zaspy, a
oblepiający ją śnieg niemal uniemożliwiał odcyfrowanie liter, które
układały się w słowa: Loveland Pass. Biały mercedes zjechał na
boczny pas, by wyminąć pług śnieżny, z daleka już widoczny dzięki
pulsującym żółtym światłom.
Wydawało się, że panująca w samochodzie temperatura jest równie
niska jak na zewnątrz. Między Lainie a Radem panowało lodowate
milczenie. Liczyła co prawda na to, że piękno tego poranka
pozytywnie wpłynie na nastrój męża, ale jej pragnienie nie spełniło
się. Gdy wyjechali z Denver, próbowała nawiązać rozmowę, lecz
krótkie i niechętne odpowiedzi Rada wskazywały na to, że żałuje, iż w
ogóle ją ze sobą zabrał.
Nie odrywając oczu od drogi, podał jej paczkę papierosów.
- Przypal mi, proszę.
Zawahała się przez moment, wyjęła jednego papierosa i włożyła do
ust. Było w tym coś szalenie intymnego, coś przypominającego
skradziony pocałunek. Gdy oddała Radowi żarzący się papieros,
zastanowiła się, czy poczuł na nim ciepło jej warg. Ale nie potrafiła
nic wyczytać z jego obojętnej twarzy.
- Jutro jestem umówiony z jednym z moich pracowników.
Zaproponowałem, że spędzisz ten czas z jego żoną, chętnie się
zgodzili. Chyba że wolisz obyć się bez towarzystwa? - Zerknął na nią
przelotnie.
- Nie - westchnęła z rezygnacją, jednak nie mogła się powstrzymać
przed dodaniem cierpkiej uwagi: - Ciekawe, w jaki sposób zamierzasz
pozbyć się mnie dzisiaj?
Posłał jej gniewne spojrzenie.
- Chciałem zabrać cię na narty. Miałem nadzieję, że gdy się
zmęczysz, będziesz nieco milsza. Nie będziesz miała siły się stawiać.
- Ciekawe, na co liczysz w związku z tym? - spytała ostro.
Ze znużeniem odgarnął włosy z czoła.
- Chyba nie oczekujesz, że będę odgrywał rolę czułego kochanka i
starał się ciebie uwieść? To chyba byłaby pewna przesada, nie
sądzisz?
Czy on naprawdę na każdym kroku musiał jej uświadamiać, jak
88
dalece o nią nie dba? Nie było takiej potrzeby, ona nie zapominała o
tym ani na chwilę! Broda zaczęła jej podejrzanie drżeć.
- Och, myślałam, że w czasie podróży służbowych przychodzi ci to w
sposób naturalny, że wcale nie musisz się zbytnio wysilać. Powinieneś
mieć w tym doświadczenie, wziąwszy pod uwagę twoje liczne
wyjazdy z Sondrą...
- Czy ty nigdy nie przestaniesz?!
Odchylił się mocniej do tyłu i zaciągnął się głęboko, jakby
potrzebował chwili relaksu. Lainie zauważyła ze zdziwieniem, że był
bardzo spięty i wyraźnie zmęczony.
- Wiem, że jesteś zła, bo odciągnąłem cię od twojego cacanego
Waltersa, ale skoro już tu jesteśmy razem, to mogłabyś przynajmniej
udawać, że sprawia ci to jakąś przyjemność. Przynajmniej na kilka dni
zapomnijmy o przeszłości, przyszłości i o różnych innych sprawach.
Poczuła na sobie jego natarczywy wzrok, ale nie spojrzała mu w
oczy. Uporczywie wpatrywała się w rozciągającą się przed nimi biel.
- To co? Umowa stoi?
Przytaknęła ledwo słyszalnym głosem.
Apartament Rada w Górach Skalistych nie wyglądał aż tak
olśniewająco jak ten w Denver, ale i tak nie można mu było odmówić
elegancji i luksusu. Składał się z sypialni, pokoju gościnnego,
niewielkiej kuchni i przytulnego salonu wyłożonego dębową boazerią.
W tym ostatnim królował ceglany kominek, otoczony z trzech stron
przepastnymi kanapami i fotelami, utrzymanymi w ciepłej, czerwono-
żółtej tonacji. Kontrastowało to z prostokątami ostrej bieli, gdyż okna
wychodziły wprost na ośnieżone stoki.
Rad zaniósł swoje bagaże do mniejszego pokoju, zaś Lainie
ulokował w sypialni. Impulsywnie zaoferowała, że rozpakuje jego
rzeczy, ale odmówił. Zaproponował natomiast, by wyjęła swoje,
przebrała się i za jakąś godzinę była gotowa do wyjścia na narty.
Ponieważ powiedział to spokojnie, a nie wydał jej rozkazu, jak to miał
w zwyczaju, bez słowa protestu pośpieszyła do swego pokoju.
Trzy kwadranse później weszła do salonu w złocistym kombinezonie
w brązowe pasy. Jednak Rad zupełnie nie docenił tego, że była
gotowa wcześniej, skinął tylko głową i z niecierpliwością już otwierał
89
drzwi. Najwyraźniej chciał jak najszybciej znaleźć się na powietrzu.
Lainie liczyła na to, że w trakcie tego wyjazdu Rad się odpręży i że
wreszcie zniknie to poczucie obcości, jakie panowało między nimi od
tamtej pamiętnej nocy. Nic jednak nie wskazywało na to, by
cokolwiek miało się zmienić na lepsze.
Gdy jechali na górę wyciągiem, zdała sobie sprawę z tego, że przez
cały czas podświadomie żywiła nadzieję, iż wyjazd w miejsce, gdzie
spędzili niezapomniane chwile, spowoduje powtórzenie miodowego
miesiąca. Otaczały ich wszak te same szczyty, to samo niebo, ta sama
przyroda, która była świadkiem ich szczęścia. Wszystko to samo.
Tylko ludzie już inni.
Ogarnęła ją zupełna apatia. Wkrótce jednak Lainie musiała się
otrząsnąć z uczucia zniechęcenia, gdyż góry mają swoje prawa. Gdy
stanęła na szczycie, przestała się nad sobą roztkliwiać. Założyła gogle,
a ich żółtawy kolor sprawił, że wszystko wydawało jej się weselsze.
Poczuła dreszcz podniecenia. Dawno nie jeździła, ciekawe, jak jej
pójdzie. Śmignęła w dół.
Wiatr zaświstał jej w uszach. Fantastycznie! Odzwyczajone od
wysiłku mięśnie co prawda trochę protestowały, ale radość z jazdy
przyćmiła wszystko. Naraz kątem oka dostrzegła sylwetkę Rada w
czarno-białym kombinezonie. Stał już u podnóża stoku i obserwował
ją. Pojechała wprost na niego i niemal w ostatniej chwili wykonała
efektowny zwrot, wzbijając tuman śniegu.
Zatrzymała się i podciągnęła gogle na czubek głowy. Była
podekscytowana, jej oczy lśniły, policzki i czubek nosa zaróżowiły się
wyraźnie. Zapomniała o wszystkich smutkach, a jej usta same
rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. Rad również tryskał energią i
radością.
- Chcesz zrobić sobie przerwę przed następną turą? - spytał.
- Odpocznę na wyciągu - sapnęła, zastanawiając się, skąd ten nagły
brak oddechu. Zadyszała się podczas zjazdu, czy też tak ją oszołomił
jego pełen ciepła uśmiech?
Tym razem zjeżdżali wolniej. Rad nie popędził znowu jak strzała do
przodu, tylko dostosował tempo do tempa Lainie. W połowie stoku
dał znak, by się zatrzymała, następnie wziął ją za rękę i razem weszli
na niewielkie wzniesienie. Roztaczał się stąd piękny widok na obie
90
strony doliny, w której się znajdowali. Po ich prawej ręce bezdrzewne
zbocze opadało w dół szeroką nartostradą, poznaczoną meandrami
śladów nart, po lewej zaś rozciągała się pokryta dziewiczą bielą
puszcza. Na dnie doliny wił się strumień, raz kryjąc się pod śniegową
pokrywą, a kiedy indziej wypływając na powierzchnię.
- Góry to najpiękniejszy kościół świata - powiedziała z uczuciem
Lainie, po czym nagle zawstydziła się swego pełnego zachwytu
wyznania. Niepewnie zerknęła na Rada. Wykpi ją?
Ale on też z oczarowaniem wpatrywał się w bajkową scenerię, jaka
widniała przed ich oczyma.
- Majestatyczne i wzniosłe... Tak, masz absolutną rację - uśmiechnął
się do niej. - Jedziemy dalej?
Wrócili na stok i bez pośpiechu zaczęli zjeżdżać na dół łagodnymi
trawersami. Lainie czuła się cudownie beztroska, gdyż nagle okazało
się, że jednak jest możliwa między nimi jakaś komunikacją. Czyli nie
wszystko jeszcze stracone! W jej sercu znów nieśmiało zaświtała
nadzieja.
Na moment odwróciła głowę w stronę Rada, by spytać, czy zrobią
trzecią turę, gdy nagle niespodziewanie trafiła na muldę. Wyrzuciło ją
do góry, po czym spadła na stok i ciężko klapnęła na siedzenie. Przez
moment rozglądała się dookoła, mrugając ze zdziwieniem oczyma,
gdyż nie bardzo pojmowała, co się z nią stało. Rad już klęczał przy
niej i z trudem powstrzymywał śmiech.
- Nic ci nie jest?
Lainie doceniła to, że nie śmiał się z jej upadku, który musiał
wyglądać dość zabawnie.
- Kto by pomyślał, że śnieg może być taki twardy. - Oparła się na
łokciu, a drugą ręką rozmasowywała obolałe miejsce.
- Co bardziej ucierpiało na tym upadku, twoja duma czy pewna część
ciała?
- Pierwsza jest urażona, a druga potłuczona - mruknęła uśmiechając
się.
Rad ujął ją pod pachy i pomógł jej wstać. Podniosła się niezgrabnie i
ustawiła narty równolegle.
- Pojedziemy sobie powolutku, korzystając z tego, że nie uszkodziłaś
sobie zbytnio tego i owego.
91
Tym razem Lainie nie odbierała jego wypowiedzi jako kpin.
Określiłaby je raczej mianem przyjaznych żartów, gdyż ton głosu
Rada był miły i ciepły. I patrzył na nią jakoś tak inaczej... Kiedy
znaleźli się już na dole, spojrzał na nią pytająco.
- Chyba muszę trochę odpocząć - powiedziała.
- Nie masz nic przeciw temu, że wykonam jeszcze jedną rundkę?
- Oczywiście, że nie. Poczekam na ciebie w tym małym barku.
Kubek gorącego kakao dobrze mi zrobi.
- To ja się odmeldowuję.
Zasalutował jeszcze z uśmiechem, zanim udał się w stronę wyciągu.
Może i dobrze. Będzie miała czas, by trochę ochłonąć. Była tak
podekscytowana zmianą na lepsze w ich wzajemnych stosunkach, że
lada moment mogła zacząć okazywać mu więcej uczucia, niż zamie-
rzała. Musiała zachować rozsądek i pilnować się, by nie ulec urokowi
Rada. Już niemal zapomniała, jak bardzo potrafił być czarujący i
uwodzicielski. Wystarczyła mała próbka, a znowu kręciło jej się w
głowie...
Godzinę później ujrzała jego barczystą sylwetkę, gdy torował sobie
drogę w jej stronę poprzez tłum narciarzy. Serce Lainie natychmiast
zaczęło wyprawiać przedziwne rzeczy. W dodatku pochlebiało jej, że
liczne kobiety śledziły Rada pełnym uznania wzrokiem. Gdy więc
podszedł do niej, ujął pod ramię i wyprowadził na zewnątrz, poczuła
się bardzo dumna. On również pysznił się jak paw, pewnie świetnie
mu poszło na stoku i stąd ta mina zwycięzcy.
Nawet nie pytała, dokąd ją zabiera. Mogła iść choćby na koniec
świata, proszę bardzo. Byleby z nim.
Dopiero gdy weszli do jakiegoś wnętrza, które oślepionej słońcem
Lainie wydało się zupełnie ciemne, podniosła na Rada pytające
spojrzenie.
- Nie uważasz, że coraz lepiej nam idzie? - uśmiechnął się do niej
wesoło. - Myślę, że teraz czas na małego drinka.
W jego słowach nie było już nawet cienia kpiny czy sarkazmu.
Uszczęśliwiona tym odkryciem Lainie pozwoliła się zaprowadzić do
stolika. Ostrożnie usiadła na krześle.
- Jak się czujesz? - spytał, obserwując ją.
- Całkiem nieźle. - Poprawiła się tak, by nie siedzieć na najbardziej
92
obolałym miejscu.
Rad zamówił dla nich grzany rum. Nie bardzo mogli rozmawiać,
gdyż w kawiarence, wypełnionej kolorowym tłumem narciarzy,
panował głośny zgiełk. Było tu przytulnie i ciepło, jednak z uwagi na
hałas wyszli, gdy tylko się napili. Poczuli głód i poszli poszukać
jakiejś dobrej restauracji.
Powoli zapadał zmierzch. Ostatnie promienie zachodzącego słońca
barwiły szczyty gór złotem i purpurą. Gdy Lainie i Rad zjedli obiad i
wyszli na zewnątrz, na granatowym niebie świeciły już gwiazdy.
Pomiędzy nimi widniał blady sierp księżyca.
- Zmęczona? - spytał Rad, ponieważ Lainie westchnęła głęboko, gdy
zatrzymali się przed domem.
- Zadowolona. - Posłała mu pełen słodyczy uśmiech.
No, prawie zupełnie zadowolona, skorygowała w myślach. Na
zakończenie tego pięknego dnia przydałoby się, żeby Rad wziął ją
wreszcie w ramiona...
Kiedy weszli do apartamentu, Lainie przestraszyła się, że atmosfera
stanie się bardziej napięta. Zaistniała sytuacja stwarzała bowiem
rozliczne możliwości, właściwie nie wiadomo było, jak się zachować.
- Czy tu jest kawa? - spytała może cokolwiek zbyt nerwowo.
- Powinna być w kuchni.
- Zrobię cały dzbanek. Może w tym czasie rozpaliłbyś w kominku?
Rad zgodził się bez oporów i bez żadnych uwag, co ją zaskoczyło i
ucieszyło. Ten wyjazd rzeczywiście dobrze im obojgu robił.
Jakiś czas później siedzieli w zgodnym milczeniu na kanapie,
delektując się kawą i wpatrując się w tańczące płomienie. Ponieważ
Rad nie zapalił światła, w salonie panował nastrojowy półmrok.
Lainie z trudem oderwała wzrok od hipnotyzującej gry ognia.
- Powiedz mi coś o tych ludziach, z którymi się jutro spotykamy -
zaproponowała.
- O Hansonach? - Rad nie odwracał wzroku od kominka. -
Chodziliśmy ze Steve’em do szkoły średniej, byłem świadkiem na
jego ślubie, potem zaczął pracować dla firmy mojego ojca. Teraz
pracuje dla mnie.
- Nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek o nim wspominał.
- Gdy mieszkaliśmy razem, Steve siedział akurat w naszej filii w
93
Luizjanie. - Po raz pierwszy w jego głosie nie słychać było goryczy,
gdy wspominał tamten okres. - Tam urodziło się ich trzecie dziecko.
- To ile ich mają?
- Czworo. Trzy dziewczynki i chłopiec. Mały jest moim
chrześniakiem. - Spojrzał na Lainie i uśmiechnął się. - Sean to żywe
srebro. Kiedy miał dwa latka, po każdej zabawie z nim miałem ślady
jego zębów. Gdy miał trzy, wychodziłem posiniaczony, bo jeździł na
mnie i kopał mnie piętami. Linda, żona Steve’a, mówi, że mały jest
teraz na etapie zabawy w Indian. To oznacza, że tym razem zostanę
oskalpowany.
Lainie roześmiała się i popatrzyła na męża z zachwytem. Nie znała
go od tej strony.
- Czy wiesz, że po raz pierwszy od tych kilku tygodni, gdy jesteś ze
mną, słyszę twój śmiech? - Wpatrywał się w nią tak intensywnie, że
na moment aż przestała oddychać z wrażenia.
Zmieszała się nieco i nie wiedziała, co na to odpowiedzieć, lecz Rad
nie czekał na odpowiedź. Podniósł się, wyciągnął do niej rękę i
pomógł jej wstać. Lainie nie cofnęła potem dłoni i stali tak, patrząc na
siebie.
- Robi się już późno - zauważył. - Pewnie jesteś zmęczona, musisz
odpocząć. Idź spać.
- Rad... - szepnęła z niewysłowioną tęsknotą.
Przysunęła się bliżej, lecz on puścił jej rękę i ze smutnym uśmiechem
odmownie potrząsnął głową. Następnie pochylił się i pieszczotliwie
musnął wargami pełne usta Lainie.
- Idź spać. Jeszcze tym razem...
Posłuchała go, a jej serce napełniło się radością. To znaczy, że innym
razem... Och, Rad!
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Steve Hanson był mniej więcej tego samego wzrostu, co Rad, ale
potężniej zbudowany. Proste włosy w kolorze pszenicy opadały mu na
czoło, silnie kontrastując ze spaloną na brąz skórą. Linda, popielata
blondynka o falujących włosach, była znacznie niższa od męża.
Rad przedstawił ich Lainie, po czym cała czwórka usiadła razem w
salonie, żeby panie miały możliwość zapoznać się ze sobą, zanim
94
zostaną same. Był to bardzo dobry pomysł, gdyż dzięki obecności
swoich mężów były rozluźnione i już po kilkunastu minutach czuły
się w swoim towarzystwie całkiem swobodnie. Dopiero wtedy Rad i
Steve podnieśli się i oznajmili, że można się ich spodziewać po
południu.
Dwie starsze córki państwa Hansonów poszły na narty, młodsza
przebywała u przyjaciół rodziny i w domu został tylko czteroletni
Sean, który rzeczywiście ani przez chwilę nie potrafił spokojnie
usiedzieć na miejscu. Przez całe przedpołudnie biegał między domem
a ogrodem, gdzie lepił bałwana. Nieustannie domagał się, żeby mama
wychodziła na zewnątrz i patrzyła, jak mu idzie.
Mały był śliczny. Miał jasne włoski i rozkosznie zaróżowione od
mrozu policzki, jednak ta anielska uroda była zwodnicza. Łobuzerskie
błyski w jego oczach ujawniały, że bynajmniej nie miało się do
czynienia ze słodkim cherubinkiem.
Linda zabawiała Lainie niezliczonymi anegdotami o psotach Seana,
spędziły więc miłe, aczkolwiek dość męczące przedpołudnie. Po
lekkim posiłku matka namówiła synka na małą drzemkę, mogły więc
z Lainie wreszcie spokojnie usiąść i napić się kawy. Panująca w domu
cisza nastrajała do poważniejszej rozmowy.
- Opowiedz mi o sobie i o Radzie - zaproponowała pani domu.
Lainie poczuła się nieco zaambarasowana. Nie znała przecież tej
kobiety, cóż więc miała jej powiedzieć? Raczyć ją wyssanymi z palca
bajeczkami o szczęśliwym małżeństwie? Prawdy wyznać nie mogła, a
kłamać nie chciała.
- Właściwie nie ma o czym mówić - wykręciła się.
- Jak długo się znacie? - dociekała Linda, bynajmniej nie
zniechęcona.
- Od sześciu lat.
- Musiałaś więc znać jego żonę! - zawołała poruszona. - Byliśmy
wtedy ze Steve’em w Luizjanie, nie spotkaliśmy jej nigdy.
Lainie osłupiała. Nagle skojarzyła, że Rad przedstawił ją wyłącznie z
imienia, nie powiedział, że są małżeństwem.
- Owszem, znam ją - przyznała, unikając spojrzenia w szczere oczy
Lindy.
- Mam wrażenie, że musiała być strasznie rozkapryszona. W dodatku
95
Rad wybrał nie najlepszy czas na ożenek.
- To znaczy?
- Jego ojciec prowadził firmę razem ze wspólnikiem. Wtedy
postanowił zostać wyłącznym właścicielem i właśnie finalizował
transakcję wykupienia udziałów tamtego człowieka. Oznaczało to dla
niego i dla jego syna masę roboty w najbliższym czasie. Dlatego Rad
tak nalegał na szybki ślub. - Linda w zamyśleniu pokiwała głową. -
Trochę mi szkoda tej dziewczyny. Najpierw Rad spędzał z nią każdą
wolną chwilę i robił wszystko, by zgodziła się wyjść za niego, a po
ślubie natychmiast rzucił się w wir pracy, gdyż miał sporo do
nadrobienia. Nic dziwnego, że jego żonie trudno było się z tym po-
godzić.
- Tak, z całą pewnością nie było jej łatwo - zgodziła się wytrącona z
równowagi Lainie. Gdyby przedtem wiedziała, czemu Rad
przesiaduje w firmie całymi dniami...
- Kiedy się rozeszli, zmienił się bardzo. Stał się zgorzkniały i
cyniczny. Ale widzę, że przy tobie jest inny, odżył wyraźnie. Do tej
pory ożywiał się tylko przy dzieciach, uwielbia je. Szaleją za sobą z
Seanem.
Linda najwyraźniej całkiem dobrze orientowała się w sytuacji. Lainie
nie potrafiła więc oprzeć się pokusie spytania o coś, co dręczyło ją od
lat.
- A jego sekretarka?
- Sondra? - Roześmiała się Linda i zerknęła na swoją rozmówczynię.
- Zazdrosna? Zapewniam cię, że nie masz najmniejszych powodów.
Gdyby była dla niego kimś więcej niż sekretarką, z pewnością
napomknąłby o tym Steve’owi, znają się jak łyse konie i opowiadają
sobie prawie o wszystkim. A gdyby Steve wiedział, to i ja też. Co nie
oznacza, że nie próbowała zarzucić na niego swojej sieci.
Lainie pomyślała właśnie, że gdyby Hansonowie nie mieszkali przed
pięcioma laty w Luizjanie i że gdyby znała Linde wcześniej, to
wszystko pewnie dałoby się naprawić. Ba, właściwie nie trzeba by
było niczego naprawiać...
- Myślisz... - zaczęła zdławionym głosem. - Myślisz, że Rad kochał
swoją żonę?
- Nigdy nie chciał o tym mówić, wyraźnie sprawiało mu to ból. Ale
96
nie wyobrażam sobie, by poszedł do ołtarza z kobietą, która niewiele
by dla niego znaczyła. Bardzo sobie cenił swoją niezależność. Ale na
twoim miejscu nie przejmowałabym się tym. - Uśmiechnęła się, by
dodać Lainie otuchy. - Ona ci nie zagraża. Było, minęło. Rad nie
popełniłby dwa razy tego samego błędu i z pewnością nie zechce mieć
nigdy więcej nic wspólnego z tą kobietą.
Ale zechciał! Lainie coraz mniej z tego wszystkiego rozumiała.
Natrętnie nasuwało się przypuszczenie, że zszedł się z nią ponownie
wyłącznie dla zemsty, gdyż to tłumaczyłoby wszystko. Czując mętlik
w głowie, sprowadziła rozmowę na inny temat.
Sean obudził się dopiero koło trzeciej, wypił szklankę mleka, zjadł
kilka herbatników i już chciał biec, by dokończyć lepienie swego
bałwana.
Ponieważ
Linda
przygotowywała
obiad,
Lainie
zaproponowała, że to ona ubierze małego.
Sean, jak to dziecko, nie bawił się w podchody, tylko stawiał sprawę
wprost.
- Ile masz dzieci? - spytał, gdy owijała mu szyję szalikiem.
- Ani jednego - odparła z uśmiechem. - Ale mam nadzieję, że
któregoś dnia będę miała.
- Ile chcesz mieć? - niestrudzenie dopytywał się malec.
- Myślę, że trójkę.
- Sami chłopcy - zażądał stanowczo Sean.
- A co sądzisz o dwóch chłopcach i jednej dziewczynce? -
zaproponowała.
Za plecami usłyszała stłumiony chichot Lindy.
- Dobra, może być - zgodził się z lekkim ociąganiem, po czym
spojrzał gdzieś za nią, a jego twarzyczka rozpromieniła się. - Wujek
Rad! - wykrzyknął i wyrwał się z rąk Lainie.
Zaskoczona, odwróciła się błyskawicznie. Rad stał w drzwiach i
przypatrywał jej się wzrokiem, w którym widniało coś więcej niż
tylko rozbawienie. Pod jego spojrzeniem zarumieniła się po same
uszy. Na szczęście Sean domagał się, żeby wujek się nim zajął,
skorzystała więc z okazji i umknęła do kuchni, gdzie natychmiast
zaofiarowała się z pomocą przy robieniu obiadu. Linda wręczyła jej
nóż i torbę marchwi. Lainie zawzięcie strugała warzywa, gdy nagle
97
poczuła na ramionach dłonie Rada.
- Tęskniłaś za mną? - usłyszała przy uchu jego szept.
W tym momencie do kuchni wpadł Sean z wiadomością, że jest
telefon do wujka Rada, i to zamiejscowy, i że wujek natychmiast musi
z nim iść, bo ktoś na wujka czeka i bardzo pilnie chce z wujkiem roz-
mawiać.
Westchnął z żalem, uścisnął Lainie i poszedł do salonu. Zanim
wrócił, zdążyły z Linda ułożyć dania na półmiskach i były gotowe do
podania obiadu. Gdy Rad ponownie pojawił się w kuchni, odwróciła
się do niego z niepewnym uśmiechem, lecz mars na jego twarzy nie
wróżył niczego dobrego.
- Przykro mi, ale musimy przełożyć ten obiad na kiedy indziej.
Natychmiast wracamy do Denver.
- Co się stało? - spytała Linda, uprzedzając tym samym pytanie
Lainie.
Rad popatrzył na żonę.
- Dzwonili ze szpitala, stan zdrowia twojej matki nagle się pogorszył.
Mamy przyjechać jak najszybciej.
Lainie zbladła jak ściana, lecz Rad już był przy niej i opiekuńczo
otoczył ją ramieniem. Jak w transie skinęła głową, przyjmując wyrazy
współczucia od Hansonów, ale nie była w stanie odpowiedzieć.
Zresztą, nawet nie miała czasu. Rad chwycił ich ubrania i bez chwili
zwłoki zaprowadził ją do samochodu. Wrócili do apartamentu,
spakowali się w mgnieniu oka i wyruszyli w drogę.
Podróż do Denver była dla niej koszmarem. Starała się być dzielna i
nie wpadać w histerię, ale gdyby nie uspokajające spojrzenia Rada,
mogłaby nie wytrwać w swoim postanowieniu. Och, jak to cudownie,
że miała go teraz przy sobie. I jak dobrze, że pomyślał o tym, by
zostawić w szpitalu wszystkie numery telefonów, pod którymi mieli
się znajdować podczas wyjazdu. Gdy wyskoczyła z samochodu, ze
zdumieniem spostrzegła biegnącą ku niej znajomą postać.
- Po otrzymaniu wiadomości zadzwoniłem do Ann - wyjaśnił cicho
Rad. - Pomyślałem, że w takiej chwili będziesz potrzebowała jej
obecności.
Tak więc to Ann towarzyszyła jej, gdy weszła do pokoju matki. Rad
tymczasem poszukał lekarza. Lainie stanęła przy łóżku i popatrzyła na
98
leżącą na nim drobną sylwetkę. Kiedyś byłaby przekonana, że matka
celowo wmawiałaby sobie i otoczeniu jak najgorszy stan zdrowia,
byleby tylko ściągnąć córkę do siebie. Jednak przez ostatni miesiąc
zbliżyły się do siebie jak nigdy przedtem. Ich zażyłość i wzajemne
zrozumienie stało się tak wielkie, że Lainie nie miała najmniejszych
wątpliwości, że mama nie zrobiłaby jej czegoś takiego.
- Kiedy na ciebie czekałam, pielęgniarka powiedziała mi, że chyba są
oznaki poprawy - szepnęła Ann.
Lainie skinęła głową. Och, oby to była prawda!
- Jak długo jest nieprzytomna? - spytała równie cicho.
- Ona właściwie nie jest nieprzytomna - wyjaśniła przyjaciółka. - To
bardziej przypomina letarg.
Jakby na potwierdzenie tych słów, pani Simmons powoli uniosła
powieki. Lainie natychmiast przysiadła na brzegu łóżka i ujęła
wychudzoną dłoń matki. Chora powiodła dookoła błędnym
spojrzeniem, które w końcu spoczęło na jej twarzy.
- Lainie?
- Tak, mamo, jestem przy tobie. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
- Przecież powiedziałam im, żeby cię nie wzywali - mówiła z trudem
chora. - Chciałam, żebyś spędziła ten czas z Radem.
- Ćśś, nic nie mów. Odpoczywaj i wracaj szybko do zdrowia.
- Dobrze. - Pani Simmons posłusznie zamknęła oczy, ale po chwili
otworzyła je ponownie. - Ponieważ nie zamierzam jeszcze umierać,
nie życzę sobie, żebyś się o mnie martwiła.
- Nie będę.
Na ustach chorej pojawił się cień uśmiechu. Zamknęła oczy i zapadła
w sen. Lainie poczuła na ramieniu dotyk dłoni. Odwróciła się do Ann.
- Właściwie to mama mnie pocieszała, a nie ja ją - szepnęła w
zamyśleniu.
- Skoro jest już lepiej, to chodźmy może do świetlicy? Myślę, że
filiżanka kawy dobrze by ci zrobiła. Poproszę pielęgniarki, na pewno
nie odmówią. Zresztą, lada moment wróci Rad i powie nam, co mówił
lekarz.
Skinęła głową i pozwoliła przyjaciółce wyprowadzić się z pokoju.
Gdy znalazły się na korytarzu, wpadły na Lee Waltersa.
- W końcu jednak zadzwoniłem do ciebie, ale gospodyni
99
poinformowała mnie, że szukali cię ze szpitala i że twoja matka źle się
czuje. - Patrzył na nią ze współczuciem. - Przyjechałem ci
powiedzieć, że gdybyś czegoś potrzebowała, to jestem do twojej
dyspozycji.
- To bardzo miło z twojej strony - powiedziała szczerze Lainie, ale
nagle zrozumiała, że wolałaby, żeby Lee nie przyjeżdżał. - Na
szczęście mama czuje się już lepiej.
- Cieszę się.
Zamierzał dodać coś jeszcze, lecz przerwała mu:
- Wybacz, ale czeka na nas mój mąż, ma nam przekazać opinię
lekarza.
Lee wyraźnie zesztywniał, po czym bez słowa odsunął się na bok, by
je przepuścić. Ann posłała przyjaciółce zdziwione spojrzenie. Lainie
zdała sobie sprawę z tego, że zachowała się niezbyt uprzejmie, ale
naprawdę spieszno jej było zobaczyć Rada. Nie tylko ze względu na
to, co powiedział mu lekarz.
Już z daleka zauważyła jego sylwetkę. Stał w drzwiach dyżurki
pielęgniarek i rozmawiał z kimś. Odwrócił głowę na odgłos
zbliżających się kroków, a rysy jego twarzy stwardniały. Lainie
szukała w jego oczach poprzedniego ciepła i wsparcia, ale na próżno.
Nawet nie kryła zawodu. Znowu miała wrażenie, jakby odgrodził się
od niej niewidzialną ścianą, której nie potrafiła sforsować.
Bezosobowym tonem poinformował ją, iż rzeczywiście matka
powinna z tego wyjść i że lekarze są dobrej myśli. Następnie
oznajmił, że musi zadzwonić w parę miejsc. Lainie prosząco położyła
dłoń na jego ramieniu i chciała zaproponować, by został z nią choć
przez chwilę, lecz słowa zamarły jej na ustach. Rad popatrzył na
dotykającą go rękę z taką odrazą, że Lainie natychmiast cofnęła się i
sama poszła do świetlicy, gdzie już czekała na nią Ann.
Przez jakiś czas siedziały w milczeniu nad filiżankami z kawą, gdyż
przyjaciółka taktownie powstrzymywała się od pytań. Gdy jednak
Lainie trwała w bezruchu i wpatrywała się przed siebie niewidzącym
wzrokiem, Ann w końcu zdecydowała się. Wyjęła z jej dłoni pustą już
filiżankę i usiadła obok.
- Co się dzieje?
Lainie pokręciła głową, gdyż nie zamierzała udzielać odpowiedzi na
100
to pytanie. Jednak Ann była nieustępliwa.
- Przecież wiesz, że i tak w końcu wszystko z ciebie wyciągnę. Nie
lepiej więc, żebyś powiedziała mi od razu?
- Widziałaś, jak on na mnie spojrzał? - spytała drżącym głosem, a do
jej oczu napłynęły łzy. - Choćbym nie wiem jak się starała, to nic z
tego nie będzie.
- Że też musiałaś go spotkać na tym koncercie...
- Przeznaczenie. - Lainie bezradnie wpatrywała się w swoje
kurczowo zaciśnięte dłonie. - Miłość przychodzi, kiedy chce i do kogo
chce.
W niebieskich oczach Ann widniało współczucie i zrozumienie.
- Czy on wie, że go kochasz? Powiedziałaś mu?
- Nie. Wtedy byłoby jeszcze gorzej.
Nagle od strony drzwi dobiegł ją jakiś cichy odgłos, odruchowo więc
uniosła głowę i spojrzała wprost w twarz Rada. Wpatrywał się w nią z
taką pogardą, że aż zmartwiała. Teraz już wiedział. Słyszał ich
rozmowę i stąd jego reakcja. Skuliła się wewnętrznie w oczekiwaniu
na drwiny. Przecież stało się zupełnie jasne, że przez swoje uczucie
jest wobec niego zupełnie bezbronna i że on może zrobić z nią, co
zechce. A Rad z pewnością nie omieszka tego wykorzystać, przecież
pragnął się na niej zemścić.
- Muszę z tobą zamienić parę słów - rzucił tak nieprzyjemnym
tonem, że Lainie poczuła, jak ogarnia ją przenikliwy ziąb.
Ann podniosła się i wyszła bez słowa. Rad nadal stał w drzwiach i
nie odrywał ponurego spojrzenia od twarzy żony. Na co czekał?
Napawał się poczuciem triumfu i dlatego odwlekał moment
ostatecznego upokorzenia jej? Czy naprawdę musiał ją aż tak
dręczyć? Lainie myślała, że już dłużej tego nie wytrzyma. On jednak
wreszcie przestał się w nią wpatrywać i sięgnął do kieszeni po
papierosy.
Jego ruchy znamionowały tłumiony gniew, co ją zaskoczyło. W
dodatku wyglądało na to, że jest wściekły na samego siebie. Nic z
tego nie rozumiała. Gdy w końcu wszedł do środka, zauważyła
malującą się na jego twarzy rozterkę. Dziwne. Rad, którego znała,
zawsze wiedział, czego chce i nigdy się nie wahał.
- Naszą umowę uważam za spełnioną - warknął nagle. - Oczywiście
101
nadal będę pokrywał koszty pobytu twojej matki w szpitalu, dopóki...
Dopóki będzie to konieczne. Ale ty nie musisz już dłużej ze mną
zostawać. Jesteś wolna.
- Wolna? - powtórzyła ze smutkiem. Wiedziała, że to niemożliwe.
Kochała go, a miłości nie można rozkazać, by odeszła.
- Tak. Zgadzam się na rozwód. - Skrzywił się na widok jej
zdumienia. - Przecież czekałaś na to całe pięć lat, prawda? - spytał
sarkastycznie. - No, to wreszcie dopięłaś swego. Byłbym ci
wdzięczny, gdybyś wróciła do nazwiska Simmons. Nie życzę sobie,
by po świecie kręciła się jakaś była pani MacLeod.
Poczuła przeszywający ból. Zamknęła oczy. Nawet to... Nawet nie
chciał pamiętać tych kilku pięknych chwil, które przeżyli razem. Nie
sądziła, że nienawidził jej aż do tego stopnia. Zaczęło ją dławić w
gardle.
- Każę odesłać ci twoje rzeczy - dodał, kiedy Lainie nie odzywała się.
Jego głos stracił nieco na ostrości.
- Wolałabym sama się tym zająć.
Nie wiedziała, jakim cudem udało jej się cokolwiek powiedzieć przez
boleśnie ściśnięte gardło. Rad popatrzył na nią pytająco. Domyślała
się, że wykpiłby ją, gdyby podała mu prawdziwy powód. Otóż nie
zamierzała zabierać tych ubrań, które kupiła w ciągu ostatniego
miesiąca za jego pieniądze. Po prostu nie mogła ich wziąć. Ale on by
tego nie zrozumiał. Dlatego zdecydowała się na pierwsze kłamstwo,
jakie jej przyszło do głowy.
- Nie wiem, gdzie się zatrzymam.
Przypatrywał jej się w milczeniu przez dłuższą chwilę. Wreszcie
odwrócił się i pełnym znużenia gestem przejechał ręką po włosach.
- Mój adwokat skontaktuje się z tobą.
Te straszne słowa zabrzmiały jak ostateczny wyrok. Rad wstał i
skierował się ku drzwiom. Lainie wiedziała, że to koniec, że już
więcej go nie zobaczy. Nagle poczuła w ustach smak krwi. Nie miała
pojęcia, że aż tak mocno zagryzała wargi, żeby się nie rozpłakać. Och,
nie, nie, jeszcze choć tylko chwilę! Nie wiedząc, co robi, zawołała go
z rozpaczą. Odwrócił się powoli. Lainie przemogła ogarniającą ją
niemoc i podniosła się.
- Chciałam ci podziękować - powiedziała słabym głosem.
102
- Za co? Za rozwód? - zadrwił i omiótł ją pogardliwym spojrzeniem.
- Nie musisz dziękować, cała przyjemność po mojej stronie. Nareszcie
znikniesz z mojego życia!
Zachwiała się, jakby wymierzył jej cios.
- Nie, nie za to. - Nadludzkim wysiłkiem opanowała się jakoś i
znalazła siłę, by mówić dalej. - Za to, że mnie tu dziś przywiozłeś. Za
twoją pomoc.
Zaciągnął się głęboko. Lainie zauważyła, że choć starał się nie dać
tego po sobie poznać, jej słowa coś w nim poruszyły.
- Żałuję, że powiedziałem kiedyś, że pozwolę ci odejść, kiedy ona
umrze. Przepraszam. - W jego patrzących zimno oczach pojawiło się
coś na kształt współczucia. - Naprawdę cieszę się, że jej się
polepszyło.
Skinęła głową.
- Wiem. Nie użyłbyś mojej matki jako narzędzia swojej zemsty.
Na jego ustach pojawił się pełen goryczy uśmiech.
- Czymże jest ludzka zemsta w porównaniu z cierpieniami, jakie
potrafi zadać los?
Pochyliła głowę, by ukryć łzy. Tak, miał rację. Los skazał ją na nie
odwzajemnioną miłość. Jakież udręki, wymyślone przez człowieka,
mogły się temu równać?
Gdy ponownie podniosła wzrok, Rada już nie było.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Dopiero po dwóch dniach Lainie znalazła w sobie dość siły, by udać
się do apartamentu po swoje rzeczy. Przez ten czas niczego jej nie
brakowało, gdyż Rad zostawił jej walizkę, którą miała w Vail. Na
szczęście nie istniała więc konieczność natychmiastowego powrotu do
jego mieszkania.
Spędziła ten czas u Ann i Adama, gdyż przyjaciółka usilnie nalegała
i nie chciała przyjąć do wiadomości odmowy. Lainie była tak
przygnębiona, że nie opierała się zbyt długo i z prawdziwą
wdzięcznością przyjęła propozycję.
Czyli jednak rozwód. Nie mogła w to uwierzyć. Nie potrafiła sobie z
tym poradzić. Kiedy rozstawali się przed pięcioma laty, nie miała
pojęcia, jak bardzo go kocha. Zresztą, wtedy Rad stanowczo
103
wykluczył możliwość wzięcia rozwodu. Za to teraz już nie mógł się
doczekać chwili, gdy wreszcie się od niej uwolni raz na zawsze... Jego
zemsta dokonała się. Rozkochał ją w sobie i teraz mógł już ją
porzucić.
Drżącą dłonią włożyła klucz do zamka. Wtedy w szpitalu była zbyt
odrętwiała, żeby o tym pomyśleć i oddać klucze. Jak to dobrze, że
tego nie zrobiła. Mogła teraz przyjść do apartamentu w dowolnym
momencie. Godzinę wcześniej zadzwoniła, by upewnić się, że Rada
nie ma w domu. Poinformowała też panią Dudley, że przyjedzie
zabrać swoje rzeczy. Gospodyni z wyraźną niechęcią spytała, czy ma
jej w czymś pomóc, lecz Lainie odmówiła. Teraz jednak ogarnęła ją
dziwna słabość i wcale nie była pewna, czy poradzi sobie sama.
Weszła do salonu, spojrzała na wystygły kominek, w którym leżał
jedynie popiół i przypomniała sobie swoją pierwszą wizytę. Nagle
poczuła, że nienawidzi tego miejsca. To tutaj uświadomiła sobie z całą
ostrością, jak bardzo kocha męża. Męża... Już niedługo.
Zacisnęła zęby, żeby się nie rozszlochać i spojrzała na trzymaną w
dłoni kopertę. Pomyślała, że musi działać szybko, zanim się rozmyśli.
Wsunęła do niej klucz. Zadźwięczał, gdy uderzył o obrączkę, która
znajdowała się w środku. Była tam jeszcze krótka notatka. Lainie
pisała ją wciąż od nowa, gdyż za każdym razem wydawało jej się, że
przelała w nią zbyt wiele emocji. Po wielu próbach wreszcie udało jej
się ułożyć dwa zdania, wyprane z wszelkich uczuć.
Oddają klucz i obrączką. Więcej już nie będą ich potrzebować.
Lainie
Gdyby wiedział, ile zawarła w tym niewypowiedzianego bólu i
miłości... Dobrze, że nie będzie wiedział. Pobudziłoby go to tylko do
śmiechu. Zdecydowanie zakleiła kopertę i postawiła ją na gzymsie
kominka. Przez chwilę patrzyła na wypisane na niej imię Rada, po
czym otarła łzy i uciekła do sypialni. Im szybciej się z tym upora, tym
prędzej wyjdzie.
Nie miała pojęcia, ile czasu zajęło jej spakowanie się. Nie patrzyła na
zegar, za to dość często jej wzrok wędrował w stronę łóżka, gdzie
spędziła w ramionach Rada dwie niezapomniane noce. Wreszcie
104
skończyła pakowanie i wbrew samej sobie stała przez długi czas w
milczeniu, po raz ostatni patrząc na pokój. Czy Rad będzie mógł tu
wejść i nie przypomnieć sobie o niej? Tu przecież spała, w tej szafie
wisiały jej rzeczy, na komódce leżały należące do niej drobiazgi...
Te myśli sprawiały jej nieznośny ból, z ponurą determinacją
chwyciła więc dwie walizki i wyszła do salonu. Puszyste dywany
tłumiły jej kroki.
Nagle przystanęła. Odwrócony tyłem Rad siedział na sofie,
konwulsyjnie zaciskając palce na kartce papieru, która zawierała
oschłą notatkę od Lainie. Zgarbiony, wpatrywał się przez chwilę w
trzymaną w drugiej dłoni obrączkę, po czym zerwał się na równe nogi
i z niewypowiedzianą furią cisnął ją precz od siebie. W tym momencie
spostrzegł, że nie jest sam.
Lainie z absolutnym niedowierzaniem patrzyła na jego wykrzywioną
bólem twarz, po której... po której spływały łzy! Walizki wymknęły
się z jej zmartwiałych palców i ciężko upadły na podłogę.
- Co tu, do cholery, robisz?! - krzyknął z wściekłością, ale zdał sobie
sprawę, że nie uda mu się gniewem zamaskować rozpaczy. Bezsilnie
opadł z powrotem na kanapę i odwrócił wzrok. - Zresztą, teraz to już
nie ma znaczenia.
W jego głosie zabrzmiało takie rozgoryczenie i żal, że Lainie
poczuła, iż serce jej się kraje.
- Wydało się, trudno. Ale może zasłużyłaś sobie na tę satysfakcję, bo
przecież nieźle się odegrałem za to, co mi zrobiłaś - zaśmiał się z
pogardą, lecz śmiał się z samego siebie. - I pomyśleć, że przez tych
pięć lat całkiem nieźle mi szło udawanie, że cię nie kocham! Byłem
gotów zrobić wszystko, byleby tylko ukryć swoje uczucia do ciebie i
nie dostarczyć ci broni do dalszego dręczenia mnie.
Lainie, wciąż niezdolna do wyduszenia z siebie choćby słowa,
wpatrywała się w niego z osłupieniem. Jak to? Przecież to na odwrót!
Rad podniósł na nią błagalny wzrok.
- Wiem, że to bez sensu, ale szaleję za tobą. Nie potrafiłem się ciebie
wyrzec... Wybacz mi, że cię zaszantażowałem i zmusiłem, żebyś
znów była moją żoną. Nie widziałem innego wyjścia... - Jego głos
przeszedł w chrapliwy szept.
- Rad! - zawołała zmienionym głosem.
105
Zrozumiał to opacznie i w jednej chwili przeszedł do ataku.
- Tylko się nade mną nie lituj! - zażądał gniewnie i podniósł się
gwałtownie. - Nie życzę sobie tego, jasne?
- Och, nie, to nie to. - Podbiegła szybko do niego, lecz odwrócił się
do niej plecami. Lekko dotknęła jego ramienia.
- Zostaw mnie! - żachnął się. - Idź do swojego Waltersa. Pewnie już
się nie może doczekać ciebie i tych dwóch chłopców i dziewczynki!
- Kochany - szepnęła i poczuła, jak Rad zesztywniał na dźwięk tego
słowa. - Lee wcale na mnie nie czeka. A już z pewnością nie na moje
dzieci. Tylko ty możesz być ich ojcem... Tylko ty...
Odwrócił się nagle i zatopił wzrok w orzechowych oczach Lainie.
Wyczytał w nich coś takiego, że kurczowo chwycił ją za ramiona. Na
jego twarzy rozpacz walczyła z niepewnością, niedowierzaniem i
budzącą się nadzieją.
- Kocham cię. Rad. Zawsze cię kochałam.
Nadal wpatrywał się w nią z bolesnym napięciem. Stopniowo jego
spojrzenie łagodniało, a na ustach pojawił się uśmiech.
- Czy to prawda? - wyszeptał z bezbrzeżną ulgą. - Ty naprawdę mnie
kochasz? - Odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się z całego serca. -
Kiedy przypadkiem podsłuchałem cię w szpitalu, byłem przekonany,
że mówiłaś o Lee! Przecież dopiero co widziałem was razem na
korytarzu, zaś Ann wspomniała o tym waszym spotkaniu podczas
koncertu.
Porwał ją w objęcia i przytulił do siebie tak mocno, że niemal nie
mogła oddychać. Ale jakoś wcale jej to nie przeszkadzało. Wręcz
przeciwnie, pragnęła tego.
Nagle zadrżał i Lainie odgadła, że musieli w tej chwili pomyśleć o
tym samym.
- Ależ byliśmy niemądrzy, najmilsza - wyszeptał. - Mało brakowało,
a oboje zmarnowalibyśmy sobie życie.
- Na szczęście nie udało nam się. - Uniosła dłonie do jego twarzy i ze
wzruszeniem dotknęła wilgotnych śladów na jego policzkach. - I
mamy przed sobą całą resztę życia...
Rad pocałował ją delikatnie, z ogromną czułością. I choć oczy Lainie
pozostawały zamknięte, miała nieodparte wrażenie, że burzowe
chmury rozpierzchły się, a niebo i ziemię spiął kolorowy łuk tęczy.