Janet Dailey
TĘCZA PO BURZY
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Gęste listowie osłaniających ulicę drzew połyskiwało w słońcu soczystą zielenią. Równie pięknie
prezentowały się starannie przystrzyżone żywopłoty i trawniki przed domami, które zdradzały zamożność
właścicieli. Jednak nie wszyscy mieszkańcy eleganckiej dzielnicy Denver w stanie Kolorado mogli się
nie martwić stanem swego konta bankowego.
Lainie MacLeod wyglądała przez okno, nerwowo zaciskając dłonie na ramionach. Od razu zauważyła
ogromny żony mlecz na samym środku trawnika. Westchnęła. Przydałoby się, żeby choć dwa razy w
tygodniu przychodził ogrodnik. Wiedziała jednak, że nie ma na to szans, i że to kolejna z rzeczy, z
którymi musi się uporać sama.
Właściwie jaki miało sens udawanie, że żyje się na takim samym poziomie, jak inni? Sąsiedzi musieli
przecież wreszcie zauważyć, że właścicielki tego domu systematycznie pozbywają się co cenniejszych
rzeczy, choć Lainie starała się to robić możliwie dyskretnie. Duma nie pozwalała jej się przyznać, że
znalazła się w nie lada opałach.
Na podjeździe zatrzymał się mały sportowy kabriolet. Siedząca w środku szatynka poprawiła włosy,
zanim wysiadła i energicznie pomaszerowała do drzwi wejściowych. Lainie pospieszyła otworzyć, zanim
tamta zdąży zadzwonić. Z obawą spojrzała na prowadzące na piętro schody i na widoczne drzwi sypialni.
Mama przecież dopiero co zasnęła. Lepiej nie myśleć, co by się stało, gdyby się obudziła.
Lainie wiedziała, że musiałaby się w nieskończoność tłumaczyć z obecności Ann Driscoll. Pani
Simmons nie aprobowała tej przyjaźni, twierdząc, że Ann nie jest odpowiednim towarzystwem dla jej
córki. Nie przekonywał jej ani charakter dziewczyny, ani zamożność jej rodziny. Po prostu nikt nie był
wystarczająco dobry, żeby spoufalać się z jej córką.
Mimo wszelkich przeszkód, ta przyjaźń kwitła. Ann nie zawiodła nigdy, stanowiła niezawodne oparcie
podczas każdego kryzysu. Dlatego Lainie powitała ją w progu z niekłamaną radością. Jednakże jej
zaniepokojony wzrok co chwila powracał ku drzwiom pokoju matki. Nie uszło to uwagi Ann.
Przeszły do znajdującej się na tyłach domu kuchni. Nowo przybyła nie spuszczała uważnego wzroku z
przyjaciółki. Ostatnie miesiące coraz bardziej zaczynały dawać o sobie znać. Ciemne kręgi pod
orzechowymi oczami Lainie zdradzały prawdę o licznych źle przespanych nocach. Biała bluzeczka z
dekoltem pozwalała dostrzec niezwykłą kruchość ramion i wystające obojczyki. Kraciasta spódniczka
była ewidentnie za szeroka, co wskazywało na duży ubytek wagi. Nic dziwnego, że Lainie wyglądała na
wykończoną i kompletnie pozbawioną energii.
Jej ciemne włosy, niegdyś tak piękne i lśniące, straciły teraz swój blask. Widać było, że nie miała już
czasu i siły, by o nie dbać. Spinała je więc na karku ciężką klamrą, ale nie było jej w tym uczesaniu do
twarzy. Uwydatniało ono dodatkowo i tak już wyraźne kości policzkowe.
Ann patrzyła na to z ciężkim sercem, wiedziała jednak, że wszelkie jej uwagi na ten temat zostaną zbyte
machnięciem ręki. Od jakiegoś czasu Lainie lekceważyła swoje własne potrzeby.
- Dziękuję - powiedziała, biorąc od przyjaciółki szklaneczkę ponczu. - Jak się czuje mama? Czy był
rano lekarz?
Lainie spochmurniała, lecz starała się, by jej głos zabrzmiał lekko.
- Tak. Był zadowolony z jej stanu, ale to dodatkowo mamę zirytowało. - Z westchnieniem usiadła przy
stole. - Zaczęła mu wyliczać wszystkie dolegliwości. Biedny Henderson. Jest pewien, że mama
ukradkiem czyta medyczne książki taty i tam wynajduje nowe choroby, żeby dostarczyć mu zajęcia.
- Wspomniałaś mu o tym, że wychodzisz dziś wieczorem?
Nieco niepewnie popatrzyła w szczere oczy Ann.
- Tak. Powiedział, że skoro wynajęłam dyplomowaną pielęgniarkę, to on nie widzi żadnych
przeciwwskazań. - Nerwowo stukała długimi palcami o brzeg swojej szklanki. - Ale ja widzę, że mama
źle się czuje przy obcych. Myślę, że mogłybyśmy się umówić na jakiś inny dzień - zaproponowała.
- O, nie, kochana! Wszystko jest ustalone już od miesiąca. Teraz, kiedy Adam kupił bilety, nie możesz
się tak po prostu wycofać - przekonywała z werwą Ann.
Lainie wolała nie patrzeć przyjaciółce w oczy. Oparła łokieć na stole i machinalnie zaczęła pocierać
czoło dłonią.
- Owszem, nadal chcę iść na ten koncert, ale niepokoję się o mamę.
- A może dla odmiany zaczęłabyś się martwić o siebie? - spytała Ann. - Największy błąd, jaki zrobiłaś
w życiu, to był powrót do Denver. Skoro mama zachorowała, to trzeba było zapewnić jej profesjonalną
opiekę, a nie brać wszystko na swoje barki. Siedzisz tu już od siedmiu miesięcy. Ile razy wychodziłaś?
Nie mówię o wizytach w aptece i kupowaniu jedzenia.
- Och, nie wiem. Kilka razy - odparła niechętnie Lainie.
- Nie wiesz? To ja ci powiem. Trzy! Raz wyciągnęłam cię na obiad, raz na łażenie po sklepach i raz do
kina. Opamiętaj się, kobieto! - Ann pochyliła się nad stołem i spojrzała na przyjaciółkę proszącym
wzrokiem. - Jak tak dalej pójdzie, to się wykończysz.
- Przesadzasz.
- Wcale nie, popatrz lepiej w lustro. I zrozum, że nikt nie jest nie do zdarcia. Tak samo, jak nikt nie jest
niezastąpiony. Ktoś inny zaopiekuje się mamą równie dobrze jak ty.
Lainie zaczęła się wreszcie uśmiechać.
- Chciałabym myśleć równie trzeźwo i rozsądnie jak ty. Może wtedy przestałabym mieć ciągłe wyrzuty
sumienia.
- Czy ty nie widzisz, że twoja mama wywołuje je w tobie umyślnie? Znowu cię kontroluje, tak samo jak
kiedyś. Te trzy lata spędzone w Colorado Springs uświadomiły jej, że musi zmienić taktykę, jeśli znowu
chce cię do siebie przywiązać. Dlatego zaczęła stosować emocjonalny i moralny szantaż.
- Ależ, Ann, przecież wiesz, że to był tylko nieszczęśliwy splot okoliczności. Nie miałam wyjścia.
Wkrótce po śmierci taty mama została prawie bez środków do życia. Owszem, w dużym stopniu sama
jest sobie winna, powinna była zawczasu zadbać o ubezpieczenie. Ale to nie znaczy, że miałam ją
zostawić na pastwę losu! Kto miał się nią zająć, jak nie jedyna córka?
- A na jak długo wystarczą twoje pieniądze? - spytała cicho przyjaciółka.
Lainie nie potrafiła się przemóc i wyznać, że jej oszczędności skończyły się przed miesiącem. Miały co
jeść i gdzie mieszkać wyłącznie dzięki małej rencie po tacie i przychodzącym co miesiąc czekom,
wysyłanym przez adwokata Rada.
Ann postanowiła nie naciskać, choć jej niepokój nie zmniejszył się ani na jotę.
- Dobrze, to nie moja sprawa. - Znów pochyliła się ku Lainie, a na jej twarzy malowała się
determinacja. - Ale na dzisiejszy koncert pójdziesz, choćbym miała cię zaciągnąć siłą. Nie wiadomo,
kiedy znów będziesz miała szansę posłuchać Voighta na żywo!
Opór Lainie zaczął słabnąć. Curt Voight był wspaniałym pianistą, uwielbiała go. Rzeczywiście, byłoby
głupotą stracić taką okazję. W dodatku już od kilku lat nie uczestniczyła w takich wydarzeniach jak
koncerty, opery, wystawy. Od czasu, gdy Rad... Gwałtownie potrząsnęła głową, by odegnać nie chciane
wspomnienia.
- Pójdę - zdecydowała wreszcie, zaś Ann zadała sobie pytanie, skąd ten nagły ból w oczach przyjaciółki.
- Błagam, nie zostawiaj mnie. - Pani Simmons kurczowo zacisnęła palce na dłoni córki, gdy ta
przysiadła na brzegu łóżka.
Lainie doskonale wiedziała, że tak będzie. Dlatego wcześniej nic nie mówiła o tym, że wychodzi na
koncert. Musiała postawić matkę przed faktem dokonanym.
- Będziesz miała fachową opiekę - powiedziała uspokajająco Lainie i wskazała na stojącą obok
pielęgniarkę. - Pani Forsythe zadba o wszystko.
Twarz matki przybrała płaczliwy wyraz, zaś jej broda zaczęła drżeć.
- A jeśli coś mi się stanie? Jeśli umrę? Chcę, żebyś była wtedy przy mnie - upierała się.
- Nic się pani nie stanie - wtrąciła spokojnym głosem pani Forsythe. - A sądząc po wigorze, jaki pani
wykazuje, z pewnością pani nie umrze dzisiejszego wieczoru.
Pani Simmons natychmiast zmieniła taktykę i bezwładnie opadła na poduszki. Wyglądała jak osoba,
która lada moment wyda ostatnie tchnienie.
- Pani Forsythe wie, jak się ze mną skontaktować w razie potrzeby. Zresztą, nie zabawię długo. Po
koncercie od razu wrócę do domu.
- Nie będziesz się nigdzie włóczyć z tą okropną dziewczyną?
- Nie, mamo.
Chora powoli zamknęła oczy, jakby pokazując córce, na jak wielkie zdobywa się poświęcenie,
pozwalając jej iść się zabawić, podczas gdy ona będzie tu umierać w samotności. Lainie natychmiast
zaczęły dręczyć wyrzuty sumienia. Naraz poczuła lekkie dotknięcie na ramieniu.
- Proszę ją teraz zostawić ze mną - usłyszała szept pielęgniarki.
Skinęła głową i cicho wymknęła się z pokoju, choć wiedziała, że mama tylko udaje sen. Chciała w ten
sposób zmusić córkę, by ta jeszcze przed samym wyjściem zajrzała na moment. Stworzyłoby to jeszcze
jedną okazję, by spróbować wymusić na niej zmianę decyzji.
Lainie czuła się winna wobec mamy, ale nie zamierzała zrezygnować z koncertu. Była to przecież
pierwsza rzecz, na jaką się cieszyła od pięciu lat. Jednak teraz zaczynała wątpić, czy będzie się w stanie
cieszyć tym wieczorem. Świadomość, że mama czuje się opuszczona, ba, wręcz zdradzona, pewnie
zatruje Lainie tych kilka godzin.
Z goryczą pokiwała głową. I do czego to doszło? Miała dwadzieścia sześć lat, a już zdążyła przegrać
swoje życie. Kiedyś była duszą towarzystwa, dosłownie ją rozchwytywano, w wielbicielach mogła
przebierać do woli, przyjaciół miała na kopy. A teraz? Teraz żyła jak pustelnik. Cały jej świat zamknął
się w tych czterech ścianach, które schwytały jak w pułapkę dwie skazane na siebie kobiety.
Ale to nie konieczność opiekowania się chorą matką wpędzała Lainie w czarną melancholię. To nie z
tego powodu miała wrażenie, że niebo nad jej głową jest zasnute ciemnymi, ciężkimi chmurami, że jest
jej duszno jak przed burzą. Właściwa przyczyna leżała zupełnie gdzie indziej. Otóż Lainie wiedziała z
całą pewnością, że już nigdy w życiu nie zazna szczęścia, jakie daje miłość.
Kiedyś winiła za to matkę. Teraz jednak wiedziała, że sama się do tego przyczyniła. Po prostu była zbyt
młoda i niedoświadczona, dlatego nadal słuchała rad matki. I to był jej błąd.
Pogrążona w myślach weszła do sypialni i machinalnie zaczęła rozczesywać włosy. Zapatrzyła się w
swoje odbicie w lustrze. Przypomniał jej się ten dzień sprzed dziewięciu lat, kiedy to mama postanowiła
zająć się jej wyglądem.
Pani Simmons, wciąż nosząca ślady wielkiej urody, zmierzyła siedemnastoletnią córkę chłodnym,
szacującym spojrzeniem.
- Szkoda, że nie wyglądasz tak, jak ja za młodu - zauważyła. - Ale popracujemy nad tym. Pamiętaj, że
dzięki urodzie można wiele zyskać na tym świecie. Dlatego musisz nauczyć się ją wykorzystywać do
osiągania swoich celów.
I tak się zaczęło. Zgodnie z instrukcjami Lainie zapuściła włosy, umiejętnym makijażem podkreślała
migdałowy kształt oczu, pociągała błyszczącą szminką pełne, kuszące usta, nosiła eleganckie, lecz proste
ubrania, które nie odwracały uwagi od jej pięknej twarzy.
Nic więc dziwnego, że na widok jej nagle rozkwitłej urody wszyscy znajomi oszaleli. Znajome z całą
pewnością nie... Jedna Ann patrzyła na nią z pozbawionym zazdrości zachwytem, nie traktując jej jak
potencjalnej rywalki.
Z czułością dotknęła oprawionej w ramki fotografii, która stała na komódce. Kochana Ann. Była jedną z
dwóch osób, którym jej dobro leżało na sercu i które kochały ją taką, jaka była naprawdę. Drugą osobą,
kochającą ją bez zastrzeżeń, był ojciec. Wspaniały chirurg, który zginął przed dwoma laty w katastrofie
lotniczej. Lainie wciąż widziała jego uśmiechnięte oczy o szczerym spojrzeniu. Tak bardzo chciał, żeby
była zwyczajnie, po ludzku szczęśliwa. I tak bardzo bolał wraz z córką, gdy Rad, którego tak cenił... Nie,
dosyć tego!
Pragnęła uciec przed wspomnieniami, lecz one powracały uparcie. Wystarczyło choćby, żeby się
zastanowiła, co ma na siebie włożyć. Gdy otworzyła szafę, zdała sobie sprawę, że wszystko będzie
wisiało na niej jak na kołku. Tylko jedna rzecz mogła ją uratować w tej sytuacji. Drżącymi dłońmi
wyciągnęła wepchniętą w najciemniejszy kąt sukienkę z czarnej koronki. Rad tak bardzo ją lubił... Już
miała wcisnąć ją z powrotem, gdy zmitygowała się nagle. Dlaczego wiecznie pozwala przeszłości rządzić
teraźniejszością?
A jednak trudno było jej się pozbierać. Wystarczyło, by weszła z Ann i jej mężem do wielkiej sali
koncertowej, a natrętne wspomnienia znów zaczęły cisnąć jej się do głowy. Na szczęście wirtuozeria
Voighta wkrótce oderwała myśli Lainie od smutnych tematów.
Podczas przerwy Ann zauważyła z radością, iż jej przyjaciółka pod wpływem ukochanej muzyki
wyraźnie się zmieniła. Jej oczy znowu nabrały blasku, a na pełnych ustach rozkwitł dawno nie widziany
uśmiech. Dlatego też, gdy wyszły do holu i wmieszały się w tłum, Ann nie miała wyrzutów sumienia,
gdy przeprosiła Lainie i poszła zadzwonić do swojej czteroletniej córeczki.
- Kogo moje oczy widzą? - zawołał nagle z radosnym zdumieniem przystojny blondyn i chwycił Lainie
za rękę.
- Lee! - ucieszyła się. - Prawie zapomniałam, jak wyglądasz.
- Jesteś jeszcze piękniejsza, niż cię zapamiętałem. - Jego niebieskie oczy wpatrywały się w nią z
niekłamanym zachwytem. Wciąż trzymał jej dłoń. - Gdzie się podziewałaś przez tyle czasu? Doszły mnie
słuchy, że przebywałaś w Colorado Springs, zgadza się?
- Tak, ale od jakiegoś czasu znów jestem w Denver. - Z uśmiechem patrzyła na jego życzliwą twarz o
zdecydowanych rysach. Ciekawe, ilu jeszcze dawnych przyjaciół znajdowało się tu teraz?
- Zmieniłaś się. Wyczuwam w tobie opanowanie i spokój, nie znam cię takiej. Co się stało z naszą małą
rozbawioną Lainie?
- Po prostu wydoroślała. Przynajmniej mam taką nadzieję. - Delikatnie cofnęła dłoń z jego uścisku. - Co
u znajomych? Podobno Mary wyszła za mąż?
- Niektórzy nigdy nie dorośleją - zauważył filozoficznym tonem. - Tak, wzięła ślub, ale nie zmieniła się
ani trochę...
Słuchała go z lekkim roztargnieniem. Jej uwaga skupiła się teraz na nim samym. Lee właściwie nie
zmienił się przez tych kilka lat. Atrakcyjny i nieodparcie czarujący, emanował wewnętrznym spokojem i
siłą, które dawały poczucie bezpieczeństwa. Lainie zawsze czuła się dobrze w jego towarzystwie.
Nagle skinął na kogoś, kto znajdował się gdzieś za jej plecami.
- O! Jest moja siostra... Carrie niedawno zastanawiała się, co u ciebie. Ucieszy się na twój widok -
wyjaśnił z uśmiechem Lee i chciał powiedzieć coś jeszcze, gdy nagle słowa zamarły mu na wargach.
Zaciekawiona Lainie odwróciła się akurat w momencie, gdy usłyszała rozradowany głos Carrie:
- Lee, zobacz, kogo spotkaliśmy!
Lainie nie zdawała sobie sprawy z tego, że rodzeństwo oraz partner Carrie wymienili między sobą
zaniepokojone spojrzenia. Cała jej uwaga skupiła się na wysokim ciemnowłosym mężczyźnie, który
przypatrywał jej się arogancko. Krew odpłynęła jej z twarzy. Och, gdyby tylko mogła zniknąć, rozpłynąć
się w powietrzu, zapaść się pod ziemię!
Wszyscy milczeli jak zaklęci, jedynie ciemnowłosy mężczyzna nie stracił rezonu.
- Czas nie był dla ciebie zbytnio łaskawy - wycedził, przypatrując się podkrążonym oczom Lainie i jej
śmiertelnie bladej twarzy. - To musi być bardzo przykre stracić całą urodę w tak młodym wieku.
Gniew natychmiast zabarwił jej policzki na czerwono.
- Za to ty nie zmieniłeś się ani trochę. Wciąż jesteś takim samym cynicznym łajdakiem, Rad! -
odparowała.
W jego ciemnych oczach pojawił się złowrogi błysk, lecz Lainie postanowiła nie dać się zastraszyć i
wyzywającym wzrokiem wpatrywała się w tak dawno nie widzianą twarz. Trudno byłoby zachwycić się
jego twardymi rysami, które wyglądały jak wykute w kamieniu i zdradzały niezłomną wolę. Przez to
jednak, iż były tak szalenie męskie, czyniły go niezwykle atrakcyjnym.
- Milutka, jak zwykle - zauważył obojętnym tonem, co ją dodatkowo uraziło. Nie dał jej jednak okazji
do odcięcia się. - Co ty tu robisz? - spytał.
Wyprostowała się i dumnie uniosła głowę.
- Cóż, nie zdawałam sobie sprawy z tego, że Voight daje koncert wyłącznie dla ciebie.
Zauważyła z satysfakcją, że w jego oczach pojawił się gniew, choć jego twarz ani na chwilę nie straciła
wyrazu obraźliwej obojętności.
- Wiesz doskonale, że nie to miałem na myśli. - W niskim głosie pobrzmiewała groźba.
- Przecież moi rodzice... To znaczy, moja mama - poprawiła się Lainie - mieszka w Denver. Czyżbyś
już o tym zapomniał?
- Tak... Słyszałem o śmierci twojego ojca - oznajmił bez śladu współczucia i skrzywił się nieco
cynicznie. - Mój ojciec też już nie żyje.
- Och! Nie wiedziałam. Tak mi przykro, naprawdę - powiedziała impulsywnie, gdyż bardzo lubiła
swego teścia. Jednak już po chwili pożałowała, że w ogóle się odezwała.
- Czyż to nie ironia losu, że obydwaj umarli, nie doczekawszy się w końcu wnuków, których tak bardzo
pragnęli? - Patrzył na nią pogardliwie. - Tak bardzo się starałaś, żeby ich marzenie się nie spełniło.
Dopięłaś swego.
Miała wrażenie, jakby jakaś stalowa dłoń zacisnęła się na jej sercu. Poczuła ból.
- Nie pojmuję, jak można być aż tak okrutnym. - Jej głos drżał..
- Co w tym okrutnego, że chciałem mieć dziecko, podczas gdy ty ani myślałaś przestać się bawić? -
szydził bezlitośnie.
Lainie odwróciła się do niego plecami. Wiedziała, że dłużej już tego nie zniesie. Carrie Walters
natychmiast podeszła do Lainie i lekko dotknęła jej ramienia.
- Nie wiedziałam, że to ty rozmawiasz z Lee - szepnęła przepraszającym tonem.
Lainie skinęła głową i uśmiechnęła się z niejakim trudem, gdyż wciąż czuła na sobie wzrok Rada.
- Nie ma sprawy. Ale teraz was przeproszę. Moi przyjaciele czekają na mnie.
- Mam nadzieję, że twoja mama czuje się już lepiej? - spytała ze szczerym współczuciem Carrie. -
Słyszałam, że jest chora.
- Tak, czuje się już całkiem nieźle, dziękuję. - Podniosła wzrok na wpatrującego się w nią jasnowłosego
mężczyznę. - Miło było cię znów spotkać, Lee.
Zanim jednak zdążyła się ze wszystkimi pożegnać i odejść, Rad chwycił ją brutalnie za ramię i odwrócił
ku sobie.
- To dlatego wróciłaś do Denver? Mówiono mi, że twój ojciec utopił masę forsy w kiepskich
inwestycjach. Pewnie nie zostawił po sobie złamanego grosza, co? Nie miałyście pieniędzy na leczenie,
więc przyjechałaś mnie doić?
Tego było już nadto. Lainie, nie zastanawiając się ani przez moment, spoliczkowała go z całej siły.
- Prędzej zacznę się sprzedawać na ulicy, niż cię o cokolwiek poproszę! - syknęła,
Z furią szarpnął ją za ramię i Lainie przestraszyła się. Co prawda, nie pierwszy raz widziała, jak Rad
wpada we wściekłość, wciąż jednak budziło to w niej lęk.
- MacLeod! - Lee złapał Rada za rękę. - MacLeod, puść ją! - zażądał stanowczo.
Rad zdał sobie sprawę z tego, gdzie się znajdują i opanował się jakoś. Zaciśnięte szczęki nie rozluźniły
się co prawda, jednak jego oczy ponownie przybrały wyraz całkowitej obojętności. Puścił Lainie,
poprawił krawat, po czym zmierzył wszystkich wyzywającym spojrzeniem i oddalił się bez słowa.
Lainie zauważyła pełne współczucia spojrzenia postronnych osób, które w milczeniu przyglądały się
zajściu. Łzy napłynęły jej do oczu. Zakryła usta dłonią i uciekła do toalety. Na szczęście nikt nie
próbował jej pocieszać ani o nic wypytywać, gdyż właśnie skończyła się przerwa i wszyscy wrócili na
salę. Mogła płakać bez przeszkód i bez świadków.
W takim stanie znalazła ją Ann, która udała się na poszukiwania, zaniepokojona przedłużającą się
nieobecnością przyjaciółki. Przytomnie nie zadawała niepotrzebnych pytań, tylko bez słowa przytuliła do
siebie wstrząsaną spazmatycznym łkaniem Lainie. Po jakimś czasie łzy przestały płynąć.
- Rad jest tutaj. - Lainie odzyskała wreszcie głos i podniosła na Ann czerwone, zapuchnięte oczy. - Pod-
czas przerwy... Och, Boże jedyny... Powiedzieliśmy sobie takie rzeczy... Wracam do domu. -
Konwulsyjnie zaciskała dłonie na ramionach przyjaciółki.
Było jej wstyd, że reaguje tak emocjonalnie. Z ogromnym wysiłkiem starała się jakoś opanować.
Drżącymi dłońmi otarła łzy.
- Wezmę taksówkę.
- Chyba żartujesz. Zaraz powiem Adamowi, żeby poszedł po samochód i czekał na nas przed wyjściem.
- Ale koncert...
- E, tam, mocno przereklamowany - skwitowała Ann i już jej nie było.
Musiała chyba wyjaśnić mężowi sytuację, gdyż nawet nie chciał słuchać przeprosin Lainie, gdy wsiadła
do samochodu. Uśmiechnęła się więc tylko do tego przemiłego blondyna o kręconych włosach i
pogodnym spojrzeniu niebieskich oczu.
- Nie wiem, czym zasłużyłam na takich przyjaciół jak wy.
- Może tym, że poślubiłaś takiego człowieka jak Rad. - Wzrok Adama spoważniał. - Musi przecież być
jakaś równowaga.
- Myślałam, że pięć lat separacji zrobi swoje. - Na twarzy Lainie malował się ból. - Okazuje się jednak,
że nawet nie potrafimy się przywitać jak normalni ludzie. Od razu skaczemy sobie do oczu.
- Domyślam się, że Sondra obserwowała tę scenę z dziką satysfakcją - zauważyła z westchnieniem Ann.
Lainie natychmiast ujrzała oczyma wyobraźni rudowłosą sekretarkę Rada.
- Jak to? Była tam?
- Zauważyłam ją, gdy szłam zatelefonować. - Ponury głos przyjaciółki zdradzał, że żałuje, iż niechcący
zdradziła fakt, o którym Lainie najwyraźniej nie miała pojęcia. - Od razu domyśliłam się, że Rad musi
być w pobliżu. Miałam tylko nadzieję, że w tym tłumie nie wpadniecie na siebie.
- Nawet mi go trochę żal - roześmiała się z lekką goryczą Lainie. - Ale nie zasłużył na kogoś lepszego
niż Sondra.
W samochodzie zapanowało ciężkie milczenie. A miał to być taki miły wieczór...
Panującą dookoła ciemność rozświetlało agresywne pulsowanie neonowych reklam, a cały świat
wydawał się obcy i straszliwie obojętny. Jednak ciemności, jaka ogarnęła duszę Lainie, nie rozjaśniał
nawet najmniejszy błysk światła. Rozpacz i ból panowały w niej niepodzielnie.
Wreszcie zatrzymali się przed domem Lainie.
- Może chcesz, żeby Ann została z tobą na noc? - zaproponował Adam z właściwą mu
bezinteresownością i życzliwością.
- Kochani jesteście, ale chyba jednak wolę zostać sama. - Lainie nie mogła znaleźć słów, by wyrazić
swą wdzięczność. Tym bardziej że zaofiarowali się podwieźć panią Forsythe do domu. Pożegnała się
więc i pobiegła na górę, by nie musieli zbyt długo czekać.
Środek nasenny spowodował, że pani Simmons nawet się nie obudziła, gdy córka wślizgnęła się do jej
pokoju i zajęła miejsce w fotelu. Nie było potrzeby, żeby Lainie czuwała przy matce przez całą noc, ale
wiedziała, że i tak nie zaśnie. Wolała więc siedzieć tutaj, niż przewracać się w nieskończoność na łóżku
w swojej pustej sypialni. Odchyliła głowę na oparcie i pozwoliła odżyć wspomnieniom, przed którymi
tak długo się broniła.
Spotkała Rada przed sześcioma laty u znajomej. Wracali właśnie całą paczką z teatru i w korytarzu
wpadli na mężczyznę, którego wzrok natychmiast spoczął na roześmianej Lainie w długiej wirującej
sukni. W jego spojrzeniu było coś takiego, że Lainie od razu wypytała Andreę, w której domu to się
działo, kto zacz. Okazało się, że to znajomy rodziców, współwłaściciel prężnie działającej firmy. Udało
się przekonać Andreę, że powinna zaprosić gościa, by przyłączył się do nich.
O dziwo, przyjął zaproszenie, choć widać było, że nie pasuje do ich grupy. Był inny, bardziej dojrzały,
pewny siebie, ale w dobrym znaczeniu tego słowa. Chłopcy, z którymi Lainie do tej pory się umawiała,
nagle wydali jej się strasznymi smarkaczami. Jak w ogóle mogła zwracać na nich uwagę?
Jak z kolei miała zwrócić na siebie jego uwagę? Wszystkie jej próby flirtowania z nim kwitował
kpiącym uśmiechem, jakby proponowała mu jakąś dziecinną grę. Wreszcie przejął sprawy w swoje ręce.
- Nie ma sensu udawać - powiedział z brutalną szczerością. - Chcę być z tobą, a ty chcesz być ze mną.
Mogę cię odwieźć do domu?
Wahała się tylko przez moment.
A potem nastał tydzień randek i nie kończących się rozmów telefonicznych. Pierwszy pocałunek
udowodnił Lainie, jak bardzo się myliła, uważając się za osobę całkiem w tej materii doświadczoną.
Wystarczyło, że Rad wziął ją w ramiona, a poczuła, jak płonie w niej ogień. Była gotowa zapomnieć o
wszystkim, wzgardzić zasadami, jakie do tej pory wyznawała i pozwolić zrobić ze sobą wszystko. On zaś
nigdy nie tracił kontroli nad sobą i w pełni panował nad każdą sytuacją.
Przez następny miesiąc żyła w poczuciu ciągłego rozdarcia. Gdy zostawała sama, czyniła sobie
wyrzuty, że tak otwarcie okazuje mu swoją miłość. Że nie ukrywa, iż jest dla niego gotowa na wszystko.
Wiedziała, że to błąd. Wystarczyło jednak, by go zobaczyła, a już bez pamięci rzucała mu się w ramiona.
A potem nastąpiła ta noc, gdy jej się oświadczył. Siedzieli w samochodzie zaparkowanym przed jej
domem. Rad właśnie zdecydowanym gestem odsunął Lainie od siebie. Spojrzała na niego prosząco. Jak
zwykle wyglądał na zupełnie niewzruszonego, jedynie na jego szyi pulsowała mała żyłka. Lainie
uwielbiała tę pulsującą żyłkę, gdyż nic innego nie zdradzało, że Rad pragnie jej równie silnie jak ona
jego.
- Jedno z dwojga: albo zostaniesz moją żoną, albo moją kochanką. Innego wyjścia nie ma. - Jego oczy
lśniły w ciemności. - Jeśli o mnie chodzi, wolałbym cię widzieć raczej w charakterze matki naszych
dzieci niż w roli mojej utrzymanki.
Nawet nie zwróciła uwagi na to, że nie wyznał jej miłości. Była tak oszołomiona tym nieoczekiwanym
szczęściem, że umknęło to jej uwagi. Teraz, gdy wspominała tę chwilę, zdawała sobie sprawę, iż Rad
przyjął jej wybuch entuzjazmu z kpiną i rozbawieniem.
Przypomniała też sobie reakcję rodziców. Tacie wystarczyło jedno spojrzenie w błyszczące radością
oczy córki, by zaaprobować jej decyzję. Z kolei mama, choć nie protestowała otwarcie, wyraziła szereg
wątpliwości.
- Ależ, kochanie, dopiero co obchodziłaś zaledwie dwudzieste urodziny. Rad MacLeod jest od ciebie
starszy o jedenaście lat. Ma od ciebie wiele więcej doświadczenia.
- I cóż z tego, mamo? - roześmiała się Lainie.
- To człowiek z ambicjami. Doskonale wie, czego chce, potrafi manipulować innymi, by osiągać własne
cele. Przywykł do wydawania rozkazów i do tego, że ludzie są mu posłuszni. Zauważ, że ty też tańczysz,
jak on ci zagra. Zgadzasz się na wszystko. Kto to widział, żeby urządzać ślub raptem dwa tygodnie po
zaręczynach? Tak się nie robi.
- Zrozum, wcale mi nie zależy na tłumach ludzi i wystawnym przyjęciu. Jedyne, czego pragnę, to jego...
- I on doskonale zdaje sobie z tego sprawę - mruknęła ponuro pani Simmons. - Zobaczysz, że
wykorzysta to przeciw tobie. Będzie ci dyktował, z kim masz się spotykać i gdzie macie bywać. Założę
się, że postara się o to, żebyś jak najszybciej zaszła w ciążę.
- Co w tym złego? Oboje bardzo chcemy mieć dzieci. - Lainie zarumieniła się leciutko, jednak nie ze
względu na myśl o potomstwie, tylko o tym, co poprzedza przyjście na świat dzieci. Nareszcie będzie się
kochać z Radem...
- Widzę, że nie trafiają do ciebie żadne rozsądne argumenty. Jesteś tak zaślepiona emocjami, że nie
dostrzegasz prostego faktu, iż ten mężczyzna wybrał cię tylko po to, by dodać sobie splendoru.
- Jak możesz tak mówić, mamo? - zawołała ze zgrozą Lainie. - Kocha mnie i pragnie mnie poślubić. To
już prędzej ja powinnam się chlubić takim narzeczonym. Jest przystojny i bogaty, to świetna partia.
- Mówisz, że cię kocha - powtórzyła sceptycznie matka, a po plecach Lainie przebiegł nieprzyjemny
dreszcz. - Skoro tak... Ale wspomnisz jeszcze moje słowa. Zobaczysz, będzie próbował zagarnąć cię
tylko dla siebie. Będzie chciał, żebyś przestała prowadzić życie towarzyskie, do jakiego przywykłaś. Nie
daj się więc odseparować od swoich przyjaciół. A z urodzeniem mu dzieci wstrzymaj się do czasu, gdy
będziesz naprawdę pewna, że poślubiłaś właściwego człowieka.
Choć Lainie starała się zapomnieć o przestrogach matki, powracały do niej natrętnie. Zaczynała się
łapać na tym, że podejrzliwie słucha słów Rada i analizuje jego wypowiedzi, dopatrując się w nich
ukrytych podtekstów.
Potem jednak nadszedł upragniony ślub, a po nim nastąpiły czarowne dwa tygodnie spędzone w
przytulnej chacie w górach i Lainie w ramionach Rada zapomniała o wszystkim. Gdy wrócili do Denver i
zamieszkali razem, zaczęła się czuć trochę samotna. Jej mąż spędzał długie godziny w swojej firmie, ona
zaś wyczekiwała w domu na jego powrót. Na szczęście wieczorami wynagradzał jej to wszystko z
nawiązką.
Całymi dniami nie miała jednak nic do roboty, gdyż Rad zatrudnił gosposię, sprzątaczkę i ogrodnika, by
oszczędzić Lainie pracy. Zaczęła więc znów spotykać się z dawnymi znajomymi, chodzić z nimi po
zakupy, grać w tenisa. Wyglądało na to, że Rad nie ma nic przeciw temu.
Coś zaczęło się między nimi psuć, gdy Lainie poznała piękną sekretarkę swego męża. Myśl o tym, że
rudowłosa Sondra spędza więcej czasu z Radem niż ona, stała się nie do zniesienia. Doprowadziło to do
pierwszych nieporozumień.
Dopiero po latach Lainie pojęła, że pierwsze rysy na wydawałoby się niewzruszonym gmachu ich
miłości powstały z jej winy. Była jeszcze niedoświadczona, reagowała zbyt emocjonalnie. Domagała się,
by Rad mniej pracował, a więcej czasu spędzał z nią, by chodził z nią po zakupy, zabierał ją do teatru. On
jednak przyjmował to z pobłażliwym rozbawieniem i proponował żonie, by wreszcie wydoroślała.
Cztery miesiące po ślubie nastał czas ich pierwszej rozłąki. Rad udawał się w podróż służbową. Lainie
oczywiście pojechała z nim na lotnisko, gdzie znienacka spotkała Sondrę.
- Tu są bilety. Nasz bagaż już przeszedł kontrolę - oznajmiła sekretarka, a jej oczy zalśniły triumfalnie,
gdy zmierzyła swą rywalkę pełnym wyższości spojrzeniem.
- To ona z tobą jedzie? - wybuchnęła Lainie.
Reakcja męża zaskoczyła ją kompletnie. Chwycił ją za ramię i zaciągnął do kąta, gdzie mogli porozma-
wiać bez obawy, że ktoś ich usłyszy. Na jego twarzy malowała się taka wściekłość, że Lainie aż się
skuliła wewnętrznie.
- Nie będę tolerować takich dziecinnych zachowań. Możesz być zazdrosna prywatnie, ale nie
publicznie! - stwierdził zimno.
- Nie ufam jej.
- Chcesz powiedzieć, że to mnie nie ufasz.
- Być może. - Jej broda zadrżała podejrzanie. Jednak chwilę później Lainie dumnie uniosła głowę. -
Jestem pewna, że Sondra zadba o to, by uprzyjemnić ci tę podróż. Nie bez powodu tak często
podkreślałeś jej... kompetencje. Teraz zaczynam rozumieć, dlaczego.
Odwróciła się i odeszła, licząc na to, że Rad pobiegnie za nią. Srodze się jednak zawiodła. Nic takiego
nie nastąpiło. Urażona duma kazała jej więc jeszcze tej samej nocy przenieść jego rzeczy z ich
małżeńskiej sypialni do pokoju gościnnego.
To był błąd. Błąd, którego nigdy by nie popełniła, gdyby lepiej znała swego męża. Rad zmienił się nie
do poznania, gdy wrócił i spostrzegł, co zrobiła. Stał się chłodny i nieprzystępny. Nawet szczere
przeprosiny żony nic nie pomogły.
Była tak zmartwiona tą sytuacją, iż coraz częściej szukała pociechy i zapomnienia wśród dawnych
przyjaciół. Dochodziło do tego, że to Rad wracał pierwszy do domu. Lainie nie przestała jednak bywać w
towarzystwie, pomna na przestrogi matki.
Zima przyniosła ochłodzenie nie tylko na zewnątrz. Wydawało się, iż temperatura panująca w ich domu
jest wręcz niższa niż ta poza nim. Wrogość i ciągłe skakanie sobie do oczu przerodziły się w całkowitą
obojętność. A potem nadszedł ten wieczór...
Byli zaproszeni na wyjątkowo ważne przyjęcie, urządzane przez jednego z przyjaciół Lainie. Rad wrócił
z pracy niemalże w ostatniej chwili.
- Zapomniałeś, że dziś wieczorem wychodzimy? - zaatakowała go już przy wejściu.
- Co za słodkie powitanie - zadrwił nieprzyjemnym tonem Rad, po czym udał się do barku i nalał sobie
drinka.
- Mamy tam być za dziesięć minut.
Jego beznamiętne spojrzenie zirytowało ją jeszcze bardziej.
- Zadzwoń i powiedz, że nie przyjdziemy. - Odwrócił się do niej tyłem.
- Co takiego? Nie mogę tego zrobić!
- Miałem naprawdę ciężki dzień. To cholerne przyjęcie nie jest aż takie ważne. Dziury w niebie nie
będzie, jak się tam nie pokażemy.
- Jasne, ponieważ to moi przyjaciele tam będą, dla ciebie nie jest to ważne - odcięła się.
- Twoje ciągłe czepianie się naprawdę zaczyna działać mi na nerwy - ostrzegł. Lainie zauważyła
zaciśnięte szczęki Rada i pobladła nieco. - Nigdzie dzisiaj nie idę i koniec dyskusji.
- Jak sobie chcesz. Ja wychodzę.
Już miała wyjść, gdy dobiegł ją jego zimny głos:
- Zastanowiłbym się nad tym, gdybym był na twoim miejscu.
Odwróciła się do niego z furią.
- Czy to groźba? - aż kipiała ze złości.
- Myślę, że najwyższy czas, żebyś wreszcie wybrała między mężem a znajomymi.
- Uważasz, że to sposób na uratowanie naszego małżeństwa? - zaatakowała Lainie, która nagle z przera-
źliwą jasnością pojęła sens ostrzeżeń matki. Przynajmniej tak jej się w owym momencie wydawało. - A
może po prostu chcesz, żebym znów z tobą sypiała i zaszła w ciążę? Dzieci znacznie skuteczniej
uwiązałyby mnie w domu, prawda?
- Powinnaś była jednak zostać moją kochanką, a nie żoną.
Głos Rada był do tego stopnia wyprany z wszelkich uczuć, iż Lainie nie mogła już mieć żadnych
wątpliwości. Cokolwiek kiedyś do niej czuł, już się wypaliło. Wstrząśnięta, złamana bólem, wyszła z
pokoju. Byle tylko dalej od niego.
ROZDZIAŁ DRUGI
Następnego popołudnia przyjechała Ann. Niepokój, który dręczył ją od poprzedniego wieczora, wzrósł
jeszcze, gdy zobaczyła podkrążone oczy przyjaciółki.
- Powinnaś jednak była się zgodzić, żebym została z tobą - upomniała ją łagodnie.
- I tak przegadałybyśmy całą noc, więc na jedno by wyszło - uśmiechnęła się blado Lainie.
- Wcale nie na jedno. Przecież widzę, że na nowo przeżywałaś cały ten koszmar. - Przyglądała jej się
uważnie. - Wciąż nie potrafisz o nim zapomnieć, prawda?
- Tak bardzo go kiedyś kochałam. Trudno nie pamiętać o szczęściu, które się utraciło.
- Ale teraz już go nie kochasz?
- Nie - szepnęła cichutko Lainie, a w jej oczach mignęło coś na kształt niepewności.
- Czy nigdy nie rozważaliście możliwości, żeby spróbować jeszcze raz? Przecież Rad uparł się, że nie
da ci rozwodu.
- Tak sobie czasem myślę, że może wciąż bylibyśmy razem, gdyby nie moje zaślepienie.
Nienawidziłam jego pracy, jego znajomych, wszystkiego, co mi go odbierało. Gdybym była dojrzalsza,
zrozumiałabym, że należy to znosić ze spokojem, gdyż w przeciwnym razie nasz związek się rozleci.
Przecież był oparty na tak kruchych podstawach, że mogło go zburzyć cokolwiek. Ale wtedy tego nie
rozumiałam.
- Na kruchych podstawach? O czym ty w ogóle mówisz? - zdumiała się Ann.
Lainie spuściła wzrok i wpatrywała się teraz w swoje kurczowo splecione dłonie.
- On mnie nigdy nie kochał - szepnęła z bólem. Do tej pory jeszcze ani razu to wyznanie nie przeszło jej
przez gardło. Podniosła na przyjaciółkę zaszklone łzami oczy. - Sam mi to powiedział. Po prostu uważał,
że jestem atrakcyjna i świetnie się prezentuję w towarzystwie, stanowię więc dobry materiał na żonę dla
takiego mężczyzny jak on. Nic ponadto.
- Ze wszystkich najbardziej wyrachowanych... - wybuchnęła Ann, po czym nagle coś ją zastanowiło i
przerwała. - W takim razie, czemu nie chciał się z tobą rozwieść, skoro mu w ogóle na tobie nie zależało?
- O ile dobrze pamiętam, to stwierdził, że zapłacił wysoką cenę za poślubienie mnie, nie zamierza więc
ponosić kosztów po raz drugi, tym razem, żeby się mnie pozbyć. - Starała się, by jej głos brzmiał
możliwie obojętnie, jednak wspomnienia były zbyt bolesne, by potrafiła zapanować nad jego drżeniem. -
Zrobiłam mu wtedy awanturę. Krzyczałam, że nie chcę jego pieniędzy. Że jedyne, czego pragnę, to
uwolnić się od niego. Że będę go ciągać po sądach, jeśli nie zgodzi się po dobroci... - Odwróciła głowę,
gdy przypomniała sobie, jak bardzo ją Rad upokorzył. Z bólem zagryzła wargi.
Ann w milczeniu patrzyła na przyjaciółkę, wzrokiem dodając jej odwagi.
- Wezwał wtedy jednego ze swoich pracowników. Gdy ten człowiek przyszedł, Rad spytał go, czy
miewał ze mną... bliższe stosunki, kiedy już byłam zamężna. Och, wciąż słyszę ten potwornie zimny ton
jego głosu... Ten mężczyzna odpowiedział, że owszem, kilka razy.
Zaskoczona Ann aż zachłysnęła się z wrażenia.
- Rad roześmiał się, kazał mu wyjść, po czym oznajmił, że w razie rozprawy wystawi takich właśnie
świadków i wszyscy stwierdzą, że z nimi sypiałam. Chyba że przestanę domagać się rozwodu. Nie
miałam wyjścia, musiałam się zgodzić.
- Dlaczego nigdy mi o tym nie mówiłaś? Dopiero teraz zaczynam w pełni rozumieć twoją sytuację.
Kiedy się rozstaliście, byłam zdumiona przemianą, jaka w tobie zaszła. Straciłaś całą pewność siebie i
chęć do życia. Bałam się, że skończy to się załamaniem nerwowym.
- Mało brakowało. Gdyby nie tata, to nie wiem, co by się ze mną stało - przyznała Lainie. - Któregoś
wieczora przyszedł do mojego pokoju i zastał mnie pogrążoną w absolutnej rozpaczy. Przytulił mnie,
jakbym wciąż była jego maleńką córeczką i pozwolił mi się wypłakać. A potem powiedział coś, czego
nigdy nie zapomnę: „Tęczę można zobaczyć dopiero po burzy. Dlatego najpierw trzeba przeczekać
burzę”. To dlatego wyjechałam z Denver i próbowałam zacząć wszystko od nowa. Starałam się
przeczekać burzę. Do wczoraj myślałam, że już się uspokoiła. Wystarczyło, żebym ujrzała Rada, a już
byłam jak w oku cyklonu...
Naraz rozległ się dźwięk dzwonka, któremu towarzyszyło nawoływanie z sąsiedniego pokoju. Lainie
natychmiast zerwała się na równe nogi.
- Myślałam, że twoja mama śpi - szepnęła Ann.
- Bo tak było. - Gestem pokazała przyjaciółce, żeby została na miejscu, a sama pośpieszyła do drzwi.
W elegancko urządzonej sypialni dominował pastelowy odcień różu. Na tapetach róże rozchylały swoje
pąki, w tej samej różowej tonacji były utrzymane suto marszczone zasłony. Przy oknie stała piękna
toaletka z marmurowym blatem, na którym pełno było figurek z drezdeńskiej porcelany i kryształowych
cacek. Na łożu z baldachimem leżała pani Simmons, która nie przestawała wzywać córki.
- O co chodzi, mamo? - Lainie pogłaskała szczupłą bladą dłoń, która bezsilnie spoczywała na kołdrze.
- Słyszałam, że z kimś rozmawiasz. Wydawało mi się, że padło imię Rada. Chyba się z nim nie
widujesz?
- Ależ nie, skądże - zapewniła pośpiesznie. - Spotkałam go przypadkiem na wczorajszym koncercie, to
wszystko.
- Mam nadzieję, że nie powiedziałaś mu o naszych kłopotach. Nie wspomniałaś, jak nisko upadłyśmy,
prawda? - spytała błagalnie. - Nie zniosłabym, gdyby wiedział o naszej ciężkiej sytuacji.
- O nic go nie prosiłam, mamo - odparła zgodnie z prawdą Lainie, poruszona proszącym tonem matki.
- To dobrze - westchnęła z ulgą pani Simmons i powolutku wysunęła dłoń spod ręki córki, po czym
ponownie bezsilnie opuściła ją na kołdrę. - Teraz mogę odpocząć.
Oznaczało to, że rozmowa skończona i że Lainie ma się oddalić. Dawno już przywykła do królewskiego
zachowania matki i potrafiła je bezbłędnie interpretować. Nie umiała jednak odgadnąć, na ile jej słabość
jest udawana, a na ile autentyczna. Lainie nie miała wątpliwości co do tego, że matka trochę przesadzała,
nie zmieniało to wszakże faktu, że naprawdę była chora. Bardzo poważnie chora.
Dwa dni później wreszcie znalazła czas, by wziąć się za robienie porządków w ogródku przed domem.
Mama spała twardo po zażyciu środków nasennych, Lainie mogła więc bez przeszkód zająć się pracą na
powietrzu. Sprawiło jej to prawdziwą przyjemność.
Lato miało się już ku końcowi. Był spokojny, pogodny dzień, słońce przygrzewało nie za mocno, ale i
tak po czole Lainie spływały krople potu, mimo iż miała na sobie tylko cienką bawełnianą bluzeczkę i
kremowe spodnie. Usuwanie uporczywych chwastów było dość uciążliwe, jednak miało tę zaletę, że
odrywało myśli od spotkania z Radem i od trudności finansowych. W gruncie rzeczy okazało się bardziej
relaksujące od siedzenia w domu i zamartwiania się.
Lainie usłyszała zbliżające się kroki. Odwróciła się nieco i osłoniła oczy dłonią, by przyjrzeć się
nadchodzącemu.
- Lee! Co za miła niespodzianka. - Podniosła się z klęczek, pośpiesznie ściągnęła bawełniane rękawice,
by serdecznie uścisnąć jego dłoń.
- Gdzie można wynająć taką piękną ogrodniczkę? Byłbym bardzo zainteresowany. - Jego niebieskie
oczy zalśniły na widok uśmiechniętej Lainie.
Zarumieniła się pod jego bacznym spojrzeniem.
- Proszę, wejdź. Ja tymczasem szybko się przebiorę... Przepraszam, ale nie spodziewałam się dzisiaj
gości.
- Wyglądasz cudownie - powiedział z absolutnym przekonaniem, wziął Lainie pod rękę i udał się w
stronę domu. - Nie mogłem przestać o tobie myśleć, więc postanowiłem zobaczyć się z tobą.
- Pochlebca! - droczyła się Lainie, z przyjemnością spoglądając na jego sympatyczną twarz i gęste
płowe włosy.
- To nie było żadne pochlebstwo - odparł tak poważnym tonem, że nagle straciła rezon. - Nie potrafię o
tobie zapomnieć już od kilku lat. Straciłem cię, gdyż zbyt długo zwlekałem z wyznaniem moich uczuć.
Tym razem nie pozwolę, by mnie ktokolwiek uprzedził.
Aż się zatrzymała z wrażenia.
- Ależ ty nawet nie dajesz mi czasu do namysłu!
- Rad MacLeod też ci go nie dał - zauważył cicho, a Lainie pobladła. - I wyszłaś za niego.
- Teraz już nie jestem taka impulsywna jak niegdyś. Drugi raz nie popełnię tego samego błędu. -
Stanowczo cofnęła rękę.
- Bardzo mnie to cieszy - odpowiedział spokojnie. Pomyślała, że ten jego spokój udziela się również jej
i działa jak kojący balsam na jej zbolałą duszę. - Ponieważ chcę, żebyś była zupełnie pewna tego, że
chcesz mnie poślubić.
- Lee, nie tak szybko! - Potrząsnęła głową, zaskoczona i zdezorientowana. - Nie widzieliśmy się przez
pięć lat. Nawet nie wiemy, jacy teraz jesteśmy.
- W takim razie proponuję ponownie się zaprzyjaźnić. Zjesz ze mną kolację?
- Moja mama jest ciężko chora, praktycznie nie wstaje z łóżka. Nie mogę zostawić jej samej. W ogóle
nie ma mowy o tym, żebym biegała na randki.
- W takim razie ja będę przybiegał tutaj, co ty na to? Jak widzisz, niełatwo mnie zniechęcić.
- Lee, nie wiem, co powiedzieć. - Bezradnie rozłożyła ręce. - Jestem kompletnie zbita z tropu. Zawsze
uważałam cię za wspaniałego przyjaciela, a ty nagle próbujesz ustawić nasze stosunki na zupełnie innej
płaszczyźnie.
- Czy w takim razie mogę wpadać na kolacje jako twój dawny przyjaciel?
- Przyjaciele są zawsze mile widziani w tym domu - odparła.
- A czy dostają coś chłodnego do picia w taki dzień jak dzisiejszy? - spytał żartobliwym tonem.
Od tej chwili zachowywał się tak, jakby nic się nie stało. Siedział w kuchni, prowadził lekką
konwersację i był równie miły jak zwykle. Jednak Lainie miała kompletny mętlik w głowie. Gdy Lee
wyszedł, spróbowała uporządkować myśli.
Już raz się zawiodła na małżeństwie, nie zamierzała po raz drugi popełniać tego samego błędu. Lee był
jednak ze wszech miar atrakcyjnym mężczyzną. Ale przecież w świetle prawa wciąż była żoną Rada,
więc i tak nie mogła podjąć żadnej wiążącej decyzji.
Z drugiej wszakże strony czuła się bardzo osamotniona, choć nie chciała się do tego przyznawać nawet
sama przed sobą. Sporadyczne wizyty Ann nie wystarczały jej w najmniejszym stopniu. Byłoby miło,
gdyby Lee czasem wpadał. To porządny i godny zaufania mężczyzna, z pewnością nie będzie
nietaktownie naciskał, żeby ich przyjaźń przerodziła się w coś więcej.
Gdy następnego popołudnia zadzwoniła Ann, Lainie wspomniała pokrótce o wizycie Lee i o tym, że ma
on wpaść w piątek na kolację. Nie spytała przyjaciółki o opinię, jednakże ciekawa była jej reakcji.
- Bardzo dobrze - zaaprobowała Ann. - Właśnie takiego faceta ci trzeba. On jest jak opoka, można na
nim polegać w każdej sytuacji. Jest solidny, odpowiedzialny i wiadomo, czego się po nim spodziewać.
- Nie wiem, czy byłby zachwycony tym opisem. Zabrzmiało to tak, jakby był strasznym nudziarzem. A
to przecież bardzo atrakcyjny mężczyzna.
- Nie przeczę. Ale ważniejsze jest to, że potrafi dać poczucie bezpieczeństwa, a ono bardzo ci się teraz
przyda - powiedziała Ann z jakąś dziwną, ponurą determinacją.
Lainie zdumiała się.
- Nie rozumiem. Dlaczego to mówisz?
- Właściwie nie wiem. Po prostu mam takie przeczucie. Dobra, nieistotne. Dzwonię po to, żeby
wyciągnąć cię jutro z domu. Pójdziemy do jakiejś knajpki, zjemy, pogadamy. Moja mama wspomniała
dzisiaj, że chętnie spotkałaby się z twoją. Czemu więc tego nie wykorzystać?
- Byłoby mi bardzo miło...
- Żadnych „ale”! Moja mama pracowała kiedyś, dawno temu, jako pielęgniarka. Będzie więc umiała
zaopiekować się chorą. W dodatku tak się zagadają o dawnych czasach, że twoja mama nawet nie
zauważy, że ciebie nie ma.
- Hm, właściwie powinnam iść do apteki po jedno lekarstwo - przyznała z lekkim wahaniem Lainie.
- No widzisz, zawsze znajdzie się pretekst! - ucieszyła się Ann. - Wpadniemy do was jutro około wpół
do dwunastej. Pasuje?
Jak było do przewidzenia, Ann zabrała przyjaciółkę do jednej z najelegantszych restauracji w Denver.
Sala była rzęsiście oświetlona, co dodatkowo podkreślało każdy detal wykwintnego wystroju. Wyściełane
złocistym aksamitem krzesła otaczały nakryte śnieżnobiałymi obrusami stoliki. Słychać było stłumione
rozmowy gości, brzęk kryształowych kieliszków oraz delikatny dźwięk srebrnych sztućców.
- Jak myślisz, czy wciąż jeszcze omawiają dolegliwości twojej mamy, czy przeszły już do wspominania
twoich chorób? - spytała Ann, gdy kelner przyjął ich zamówienie.
Uśmiechnęła się przy tym do przyjaciółki, która, ku jej zadowoleniu, wyglądała znacznie lepiej niż
poprzedniego dnia. Lainie miała na sobie elegancką bluzkę w kolorze kości słoniowej oraz oliwkowy
kostium, którego barwa uwydatniała zielonkawe refleksy w jej orzechowych oczach.
- Myślę, że zdążyły przedyskutować co najwyżej połowę symptomów, jakie występują u mojej mamy. -
W jej głosie brzmiało lekkie rozbawienie.
Ann przyglądała jej się z zainteresowaniem.
- Żarty żartami, ale trzeba porozmawiać poważnie. Powiedz mi teraz więcej o tej wizycie Lee.
Zdała więc szczegółową relację z wczorajszych odwiedzin Lee. Wywołało to pełne humoru komentarze
przyjaciółki, która przyklasnęła zamiarom Lee i z miejsca przyjęła rolę swatki. Namawiała jednak na ten
związek tak dowcipnie, że Lainie nie mogła się powstrzymać od śmiechu. Ann była cudowna. Jej pogoda
ducha była tak zaraźliwa, że nie sposób było nie zapomnieć o wszystkich zmartwieniach.
Na miłej pogawędce czas mijał szybko i ani się spostrzegły, a już podano im kawę po skończonym
posiłku. Jednak nie śpieszyły się z wychodzeniem, tylko plotkowały dalej. Ann właśnie wygłosiła kolejną
dowcipną uwagę o zaletach Lee jako przyszłego kochanka i Lainie znów zaczęła pokładać się ze
śmiechu.
- Przez ciebie zachowuję się jak nastolatka - wykrztusiła z trudem. - Chichoczę jak głupia i to tylko
dlatego, że jakiś chłopak za mną lata.
- Zdrowa reakcja - skwitowała Ann, po czym nagle wyraz jej twarzy zmienił się jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki. - Cholera jasna! A ten już nie miał gdzie przyjść, tylko właśnie tutaj?
Lainie zerknęła przez ramię, by zobaczyć, kto tak bardzo naraził się przyjaciółce. Śmiech zamarł jej na
ustach, gdy spojrzała wprost w ciemne oczy Rada. Było w nich coś dziwnego, wydawało się, że błysnęła
w nich radość. Jednak cynicznie skrzywione wargi świadczyły o czymś zupełnie przeciwnym.
Dopiero po chwili zauważyła, że nie jest sam. Jedną z towarzyszących mu osób była oczywiście jego
atrakcyjna sekretarka, która nawet nie starała się ukrywać swej niechęci.
- Pani MacLeod! - zawołała z lekkim przekąsem Sondra. - Co za niespodzianka! Nie sądziłam, że tak
szybko znowu panią zobaczę.
Lainie jak zahipnotyzowana śledziła wzrokiem gest Rada, który lekko dotknął ramienia rudowłosej.
Wciąż nosił ślubną obrączkę. Pamiętała każdy szczegół jej misternego wzoru, sama mu ją dała. A on tą
samą dłonią dotykał tej... tej...
- Zaprowadź Boba i Harry’ego do stolika. Zaraz przyjdę - powiedział.
Gdy Sondra wraz z mężczyznami odeszła, ponownie popatrzył na Lainie. Poczuła, jak pod jego
spojrzeniem robi jej się dziwnie ciepło.
- Chcesz mi o czymś powiedzieć? - spytała z wymuszonym spokojem, bawiąc się przy tym kieliszkiem,
by dać zajęcie dłoniom i ukryć ich drżenie.
- Sądziłem, że to ty masz ochotę ze mną porozmawiać - odparował kpiąco. - Najpierw nie widzę cię
przez pięć lat, po czym nagle spotykam cię już drugi raz w ciągu tygodnia. To daje do myślenia.
- To oznacza tylko, że wystarczy nam tych spotkań na następnych pięć lat - odgryzła się Lainie.
- Chyba nawet i pięćdziesiąt lat by nie starczyło, żeby utemperować twoją zjadliwość - skwitował z
gryzącą ironią.
- Słuchaj, powiedziałam ci już, że nic od ciebie nie chcę - syknęła. - Czemu więc nie zostawisz mnie
wreszcie w spokoju?
Czuła się potwornie. Pragnęła pozbyć się go jak najszybciej, gdyż nie wiedziała, jak długo jeszcze uda
jej się zachowywać pozorny spokój. Obawiała się, że lada moment wybuchnie. A za nic w świecie nie
chciała, by Rad zorientował się, jak gwałtowne uczucia nią targają na jego widok. Nie mogła patrzeć na
jego włosy, by nie przypomnieć sobie ich cudownej miękkości. Jeden rzut oka na jego garnitur
przywoływał wspomnienia skrytego pod nim opalonego ciała...
Ann z niecierpliwością skinęła na kelnera.
- Rachunek proszę.
- Chyba nie uciekacie z racji mojej skromnej osoby? - zadrwił Rad. - Byłoby mi niewymownie przykro,
gdybym wam zepsuł obiad.
- Wcale by ci nie było przykro - ucięła zimno Ann i z jawną wrogością popatrzyła Radowi prosto w
oczy.
- I tak już zbierałam się do wyjścia. Mama na mnie czeka - wtrąciła pośpiesznie Lainie. Wiedziała, że
przyjaciółka nie będzie przebierać w słowach, gdy jej cierpliwość się wyczerpie. Dlatego wolała nie dać
jej sposobności do tego. Chciała uniknąć nieprzyjemnej scysji w miejscu publicznym.
- Twoja matka musi się czuć całkiem nieźle, skoro jej tak pełna poświęcenia córeczka ma czas włóczyć
się po knajpach i zostawiać ją samą - zauważył złośliwie Rad.
Lainie chwyciła głęboki oddech, by się uspokoić i nie odpowiedzieć mu tak, jak na to zasługiwał.
- Owszem, czuje się już znacznie lepiej.
W tym momencie Ann nie wytrzymała.
- Lainie, dość już tych kłamstw! - Cisnęła serwetkę na stół i wstała. - Pani Simmons jest śmiertelnie
chora, a ty śmiesz robić sobie z tego kpiny? Trzeba być ostatnim łajdakiem, żeby nie docenić postawy
Lainie. Zostawiła wszystko, rzuciła pracę i wróciła do Denver, żeby towarzyszyć matce w ostatnich
miesiącach jej życia. Dlatego zabraniam ci traktować ją w ten sposób! Ma dość kłopotów z płaceniem
rachunków za wizyty doktorów, za lekarstwa i za utrzymanie domu. A do tego wszystkiego jeszcze ty
znów zatruwasz jej życie!
Rad posłał Lainie ironiczne spojrzenie.
- Jakim cudem udało ci się wzbudzić w kimś takim jak Ann tak godną podziwu lojalność względem
takiej osoby jak ty? - zadrwił, najwyraźniej zupełnie nie wzruszony wybuchem Ann.
- Jasne! Przecież ty nigdy nie potrafiłeś być lojalny względem mnie, gdy byliśmy razem - rzekła zimno.
- Jeśli nie dochowałem ci wierności, a nie wiesz, czy tak właśnie było, to mogło mną powodować
wyłącznie pragnienie znalezienia zrozumienia u innej kobiety, skoro własna żona nie chciała mnie
zrozumieć - wytknął jej. - Czyżbyś zamierzała się upierać przy tym, że powodem rozpadu naszego
związku była moja domniemana niewierność? - Kpiąco uniósł jedną brew. - Miałaś pięć lat na to, żeby
wymyślić coś oryginalniejszego.
- Pięć lat, sześć miesięcy i czternaście dni - skorygowała machinalnie, po czym natychmiast tego
pożałowała, gdyż Rad wybuchnął gromkim śmiechem.
- Widzę, że prowadzisz ścisły rachunek dni od momentu naszego rozstania.
- Ludziom dość łatwo przychodzi pamiętanie dat, od kiedy udało im się uwolnić spod władzy tyrana. -
Natychmiastowa riposta Lainie spowodowała, że Rad z gniewem zacisnął zęby.
- Cieszy mnie, że przynajmniej choć w ten jeden sposób udało mi się ciebie zadowolić - wycedził.
Zimno skinął głową Ann, po czym ponownie spojrzał na Lainie. - Nie będę cię dłużej zatrzymywał.
Widzę, że aż płoniesz z niecierpliwości, żeby wyjść.
Odwrócił się i odszedł. Patrzyła za nim z ulgą, a zarazem z niewysłowionym żalem. Nienawidziła tych
ich awantur. Zawsze potem czuła się okropnie. Zawsze też odczuwała nieodpartą potrzebę, by w takich
sytuacjach zarzucić mu ręce na szyję i przekonywać go żarliwymi pocałunkami, że powinni się pogodzić.
Teraz też miała ochotę pobiec za nim, by znów znaleźć się w jego objęciach i jeszcze raz zaznać słodyczy
jego pieszczot. Ale na to było już za późno, o wiele za późno. Podniosła się więc z rezygnacją i stanęła
obok przyjaciółki.
- No i zepsuł nam cały obiad - westchnęła Ann. - Obawiam się, że nie będziesz chciała więcej ze mną
wychodzić, skoro ciągle się na niego natykamy.
- Przecież to nie twoja wina, że się tak pechowo złożyło. - Lainie starała się ukryć swój prawdziwy stan
ducha. - Zresztą, zbyt długo już starałam się go unikać. Jestem tym zmęczona. Nie będę więcej uciekać
przed nim.
- Czy ty wciąż go kochasz? - W ściszonym głosie Ann brzmiało współczucie.
Lainie już miała zaprzeczyć, ale kiedy spojrzała w oczy przyjaciółki, zmieniła zdanie.
- Nie wiem. Nic już nie wiem.
Ann popatrzyła w ślad za Radem.
- Tak, trudno zapomnieć o kimś takim - powiedziała w zamyśleniu.
Lainie w duchu przyznała jej rację. I nie wiadomo który już raz zapragnęła, by w końcu udało jej się
jednak zapomnieć i o tym człowieku, i o tym, co do niego kiedyś czuła.
Następnego dnia Lainie zrobiła generalne porządki. Próbowała wmówić samej sobie, że to ze względu
na wieczorną wizytę Lee. Starannie odsuwała od siebie myśl, iż tak naprawdę tylko szuka pretekstu do
zajęcia się czymś, co pozwoli jej przestać myśleć o Radzie.
Mama była tego dnia wyjątkowo niespokojna. Co i raz dzwoniła na Lainie, która musiała niemal co
chwila odkładać swoją robotę i biec na górę. W rezultacie koło trzeciej po południu nawet parter nie był
jeszcze wysprzątany, nie mówiąc już o piętrze. Lainie ponuro popatrzyła na zegarek. Będzie miała
szczęście, jeśli zdąży wziąć prysznic i przebrać się przed przyjściem Lee.
Ponownie rozległ się dzwonek, pobiegła więc na górę. Dopiero w połowie schodów uprzytomniła sobie,
że to telefon. Westchnęła z irytacją i popędziła z powrotem.
- Chciałbym rozmawiać z panią MacLeod - odezwał się w słuchawce męski głos, który Lainie na
próżno starała się dopasować do jakiejś znanej jej osoby.
- Przy telefonie.
- Mówi Greg Thomas, adwokat pani męża.
Oniemiała. Czyżby Rad w końcu zmienił zdanie i zażądał rozwodu? Sama się przecież kiedyś tego
domagała, ale nagle ta myśl wydała jej się koszmarna.
- Pan MacLeod życzy sobie wprowadzić pewne zmiany i chce, żebym je z panią omówił.
- Jakie zmiany? - Głos z trudem wydobył się z jej ściśniętego gardła.
- Chodzi o kwestie finansowe. Co miesiąc otrzymuje pani od męża pewną kwotę...
Zrobiło jej się słabo. Nie sądziła, że rozgniewała Rada do tego stopnia, iż zdecydował się zaprzestać
przysyłania jej czeków. Miał do tego pełne prawo, żadne przepisy nie zobowiązywały go do pomagania
żonie, która go opuściła. Lainie jednak nie uważała go za swego dobroczyńcę, gdyż suma, na jaką
opiewały czeki, była dość skromna. Przypominało to upokarzającą jałmużnę, jednak w połączeniu z rentą
mamy umożliwiało im przeżycie kolejnego miesiąca.
- Pan wybaczy, ale na razie nie mogę się z panem spotkać w tej sprawie. - Z nikłym rezultatem starała
się zapanować nad drżeniem głosu. - Moja matka jest chora i nie mogę jej zostawić samej.
- Wiem, pan MacLeod wyjaśnił mi sytuację. Domyślam się, że właśnie z tego powodu postanowił
wspomóc panie finansowo - odrzekł nieco protekcjonalnym tonem.
- Wspomóc? - powtórzyła ze zdziwieniem.
- Tak, pani mąż zdaje sobie sprawę z tego, że pani warunki życiowe znacznie się pogorszyły od czasu
państwa separacji. Pan MacLeod rozumie to i postara się temu zaradzić. Uważam, że to bardzo
wspaniałomyślny gest z jego strony.
Następnie prawnik wymienił sumę tak znacznie przewyższającą dotychczasową, że Lainie na moment
aż zaniemówiła z wrażenia. Wszystkiego mogła się spodziewać, ale nie tego! Z niedowierzaniem
potrząsnęła głową.
- Ale czemu miałby to robić?
- Już pani wyjaśniłem - powtórzył takim tonem, jakby tłumaczył dziecku. - Dowiedział się o chorobie
pani matki i zdaje sobie sprawę z tego, że koszty leczenia wpędziły panią w kłopoty finansowe. Nie
przypominam sobie, żeby wspominał o jakichś innych okolicznościach, które mogłyby motywować jego
decyzję. Proszę nie zapominać, że nikt nie zmusza pana MacLeoda do uprawiania działalności
charytatywnej, mój klient okazał daleko idącą wspaniałomyślność z własnej woli. A teraz proszę
powiedzieć, kiedy może pani przyjść do mojego biura i podpisać dokumenty.
„Działalność charytatywna”? Te słowa boleśnie uraziły jej dumę.
- Pan wybaczy, ale nie zamierzam przyjść.
- Przecież im prędzej się spotkamy, tym szybciej dostanie pani pieniądze. Chyba pani na tym zależy?
- Sumę, jaką otrzymywałam dotychczas, uważam za w pełni wystarczającą. Nie przypominam sobie,
żebym prosiła o więcej - ucięła zimno. - Nie obchodzą mnie nagłe wyrzuty sumienia mego męża,
zwłaszcza że przejawiają się w tak arogancki sposób.
- Ależ, pani MacLeod! - wykrzyknął potępiająco Greg Thomas.
- Przez pięć lat obywałam się bez jego litości czy też charytatywnych gestów, jak był to pan łaskaw
określić. A jeśli moja trudna sytuacja sprawia mu dyskomfort psychiczny, to może się po prostu ze mną
rozwieść i uwolnić się od poczucia odpowiedzialności - wygłosiła sarkastycznym tonem. - Niech pan
będzie tak uprzejmy i przekaże tę odpowiedź panu MacLeodowi.
Stanowczym gestem odłożyła słuchawkę, mając wrażenie, że w ten sposób podpisała na siebie wyrok.
Bóg jeden wiedział, jak rozpaczliwie potrzebowała tych pieniędzy.
ROZDZIAŁ TRZECI
- Kto dzwonił dziś po południu? - spytała pani Simmons, gdy Lainie przyniosła jej obiad do pokoju.
- Po południu? - powtórzyła, by zyskać na czasie, a potem lekceważąco wzruszyła ramionami. - Och,
jakiś akwizytor namawiał nas na subskrypcję nowego pisma.
- Na pewno? - Matka przyglądała jej się badawczo. - A może ktoś dopomina się o spłatę rachunków, a
ty to przede mną ukrywasz?
- Ależ skądże - uśmiechnęła się szeroko, by pokazać, że nie ma powodu do zmartwienia. - Może
rzeczywiście chwilowo nasza sytuacja materialna nie jest najlepsza, ale nie przesadzajmy. Nasi
wierzyciele nie wydzwaniają i nie domagają się pieniędzy, zapewniam cię.
- Nie rozumiem, jak możesz mówić o tym tak lekko. - Matka nerwowo skubała brzeg kołdry długimi
chudymi palcami.
- A ja nie rozumiem, czemu ty tak dramatyzujesz. - Starała się, by jej głos zabrzmiał żartobliwie.
Doświadczenie nauczyło ją, że to jedyny sposób na uniknięcie nie kończących się lamentów mamy, która
biadała nad tym, że standard ich życia znacznie się obniżył.
Lainie oczywiście nie była zachwycona faktem, iż ich status się pogorszył, jednak nie zamierzała z tego
powodu rozpaczać. Ona sama mogłaby bez problemu żyć na niższym poziomie, ale chodziło o mamę.
Nie wiadomo było, ile czasu jej jeszcze zostało. Nie było mowy o tym, by zaproponować jej
przeniesienie się do mniejszego domu. Chciała zapewnić jej jak najlepsze warunki. Przynajmniej tyle
mogła dla niej zrobić.
Pomogła mamie usiąść i wsunęła jej dodatkową poduszkę pod plecy. Następnie położyła serwetkę na jej
kolanach i postawiła na niej tacę.
- Nie przejmuj się rachunkami, tylko jedz. Przygotowałam ci bulion, jest bardzo pożywny, i sałatkę.
Mówię ci, palce lizać.
- Nie mam ochoty na jedzenie. Fatalnie się dziś czuję - mruknęła pani Simmons z rozdrażnieniem.
- Chociaż trochę - namawiała Lainie. - Pójdę wziąć prysznic i przebrać się, a potem zajrzę sprawdzić,
jak sobie poradziłaś.
- Czy ktoś ma do nas przyjść?
- Lee Walters wpadnie na chwilę dziś wieczorem.
- Syn Damiana Waltersa?
- Tak.
- Już go sobie przypominam. Blondyn z niebieskimi oczami, prawda? Zawsze wiedziałam, że mu się
podobasz. - Na jej wymizerowanej twarzy pojawił się smutny uśmiech. - Ale nigdy go nie zachęcałam,
żeby częściej do nas przychodził, bo i po co? Jego ojciec ma takie dziwaczne poglądy. Jest wręcz
nieprzyzwoicie bogaty, a swoim dzieciom każe samodzielnie zarabiać na życie, żeby doceniły wartość
pracy! Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby zapisał cały swój majątek na pomoc biednym, zamiast dać go
prawowitym spadkobiercom!
Ciężko opadła na poduszki, jakby ten wybuch świętego oburzenia pozbawił ją sił. Po chwili ciągnęła
dalej:
- Dlatego nie chciałam, żebyś się zadawała z młodym Waltersem. Jednak, zważywszy naszą obecną
pozycję w towarzystwie, nie ma to już większego znaczenia. Jestem właściwie wdzięczna temu chłopcu,
że przychodzi z wizytą. Oznacza to, że jeszcze tak całkiem nie znalazłyśmy się na marginesie.
- Cieszę się, że nie jesteś przeciwna jego odwiedzinom. - Uścisnęła dłoń matki. - Przepraszam, ale
muszę się pośpieszyć. Zrobisz mi przyjemność i zjesz obiad, zanim się trochę ogarnę?
- Zjem.
Lainie z uśmiechem posłała mamie całusa i pośpieszyła do swojej sypialni. Dlaczego każda rozmowa
musi w jakimś stopniu dotyczyć pieniędzy, pomyślała gniewnie. A może niepotrzebnie się irytowała?
Może to przez ten telefon była tak wytrącona z równowagi? Miała przecież świadomość, że gdyby nie jej
zraniona duma, ich kłopoty finansowe zniknęłyby w jednej chwili. Wystarczyłoby jedno jej słowo...
Weszła do łazienki, rozebrała się, upięła luźno włosy na czubku głowy i wzięła prysznic. Ledwie
skończyła, owinęła się ręcznikiem i sięgnęła po słoik z kremem, kiedy odezwał się dzwonek u drzwi. Z
niepokojem zerknęła na leżący z boku zegarek. Kto to może być? Lee miał przyjść później.
Niewykluczone jednak, że coś go skłoniło do zmiany planów.
W nerwowym pośpiechu narzuciła na siebie zieloną podomkę, której soczysta barwa uwydatniała
niezwykłą przejrzystość jej cery. Uniosła ręce, by rozpuścić włosy, gdy dzwonek odezwał się ponownie -
tym razem gwałtowniej. Jej gość najwyraźniej się niecierpliwił.
Pośpieszyła więc na dół, żałując, iż nie dał jej jeszcze choćby kwadransa. Wtedy zdążyłaby się
wyszykować na jego przyjście. Trudno, poprosi go, żeby chwilę poczekał, przecież zrozumie. Otworzyła
drzwi i... i słowa zamarły jej w gardle.
Na progu stał Rad.
- Nie widzę powodu, dla którego moja wizyta miałaby cię zaskoczyć - wycedził i wszedł do środka,
obrzucając przy tym Lainie nieprzyjaznym spojrzeniem. - Thomas przekazał mi twoje słowa...
Nerwowo zasłoniła dłonią dość mocno wycięty dekolt. Odczuwała potrzebę ukrycia się przed
badawczym wzrokiem Rada. Miała wrażenie, jakby była naga, wiedziała, że szlafrok przywiera do
wilgotnej skóry i wydatnie uwypukla jej kształty. Odwróciła się, jakby chciała uciec, wzięła się jednak w
garść.
- Skoro twój adwokat poinformował cię o wszystkim, to doprawdy nie rozumiem, co tutaj robisz -
powiedziała nieco ściszonym głosem, gdyż nie chciała obudzić matki. Była to ostatnia rzecz, jakiej teraz
pragnęła. Z obawą zerknęła w stronę sypialni na piętrze. - Wydaje mi się, że postawiłam sprawę
dostatecznie jasno. Nie mamy sobie już nic do powiedzenia.
- I tu się mylisz - warknął.
Widać było, że ledwo się hamuje i że wystarczy byle drobiazg, żeby Rad wybuchnął. Lainie patrzyła na
niego z niepokojem. Jak zwykle w porównaniu z nim czuła się szalenie bezbronna, a co gorsza,
niedojrzała i niedoświadczona. Wiedziała, że właściwie nie ma sensu się z nim spierać, gdyż i tak
znajduje się na z góry przegranej pozycji.
- W takim razie powiedz, co masz do powiedzenia i idź sobie - zgodziła się z rezygnacją. Jej zdławiony
głos zdradzał, że nie jest tak opanowana, na jaką próbuje wyglądać.
- Czy będziemy rozmawiać tutaj? - Kpiąco uniósł brwi. - A nie lepiej w salonie? Chcesz, żeby było nas
słychać na górze?
- Nie, nie w salonie - zaprotestowała pośpiesznie. - Nie zdążyłam posprzątać... - skłamała na
poczekaniu.
Jednak Rad ani myślał przejmować się jej obiekcjami. Minął ją i wszedł do pokoju. Lainie z ciężkim
sercem stanęła w drzwiach. Na pierwszy rzut oka urządzony meblami z epoki wiktoriańskiej salon
wyglądał elegancko i luksusowo. Jednak uważny obserwator mógł bez trudu spostrzec jaśniejsze
prostokąty na ścianach - ślady po zdjętych obrazach.
- O ile dobrze pamiętam, to wisiało tu parę dzieł impresjonistów - rzucił niby mimochodem, Lainie
wiedziała jednak, że nie jest to luźna uwaga.
- Wiszą teraz gdzie indziej.
- A gdzie się podziała ta cenna rzeźba z gzymsu nad kominkiem?
- Och, jak długo można patrzeć na to samo? - Nonszalancko wzruszyła ramionami. - Stoi w pudle w
jakimś schowku.
- Rozumiem - skrzywił się ironicznie. - A ta waza, z której twoja matka była taka dumna? Ta, którą
dostała od twego ojca? Czy słusznie się domyślam, że właśnie się stłukła?
- Dokładnie tak.
- Ciekawe, ile jeszcze wartościowych rzeczy wisi albo stoi gdzie indziej, lub też się stłukło - powiedział
z nie skrywaną ironią, przypatrując się jej wnikliwie. - Zgaduję, że najpierw sprzedałyście biżuterię?
Lainie oblała się rumieńcem. Skrzyżowała ramiona i odwróciła się bokiem, by choć częściowo ukryć
twarz.
- Tak - syknęła ze źle maskowaną furią.
- Czy wiesz, ile dokładnie wynoszą twoje długi? Czy w pełni zdajesz sobie sprawę z tego, jak fatalna
jest wasza sytuacja?
Pragnęła zbyć go czymkolwiek, lecz nie pozwolił jej na to. Bezlitośnie wyrecytował długą listę
wierzycieli. Nie pominął nikogo, nie przeoczył żadnej sumy. Piękne oczy Lainie zaiskrzyły się, nie z
gniewu wszakże, lecz od łez.
- Grzebanie się w tym sprawiło ci ogromną przyjemność, prawda? - Mimo upokorzenia zapłonęła
gniewem. - Czy poczułeś się lepiej, dowiadując się, że tak zbiedniałyśmy?
- Do diabła ciężkiego! Próbuję ci pomóc! - On również podniósł głos.
- Taak? - spytała urągliwie. - Łaskawie dając nam jałmużnę i upokarzając nas jeszcze bardziej?
Jego twarz przybrała zdesperowany wyraz.
- A co mam robić? Stać z boku i przypatrywać się, jak bankrutujecie? Mam spokojnie czekać, aż
komornik wyrzuci was na ulicę? Mam traktować was jak obcych ludzi, których los zupełnie mnie nie
wzrusza?
- Och, co za szlachetność! - zadrwiła. - Rozumiem, że rola filantropa bardzo ci przypadła do gustu!
Pławisz się we własnej wspaniałomyślności! Ciekawe, czego oczekujesz w zamian?
- Niczego - warknął przez zaciśnięte zęby. - Potrzebujesz pieniędzy, a ja to rozumiem i chcę ci je dać.
To proste.
Lainie kurczowo zacisnęła dłonie w pięści.
- O, nie, Rad, z tobą nic nie jest proste. Owszem, potrzebuję pieniędzy, ale od ciebie nie wezmę nic.
Słyszysz? Nic!
- Mam dopuścić do tego, że poniżysz się i będziesz żyć na łasce obcych, którzy będą chcieli cię
wyeksmitować za nie spłacone długi? Że spalisz się ze wstydu przed przyjaciółmi i znajomymi?
- Ach, to o to ci chodzi - zaatakowała. - Obawiasz się, że wszyscy wezmą cię na języki i oskarżą o to, że
mi nie pomogłeś? Nie obawiaj się, wspomnę im o twojej zadziwiającej hojności.
- Niech cię szlag! - Skoczył ku niej, chwycił ją za ramiona i potrząsnął mocno. Łzy, powstrzymywane
dotąd z największym trudem, spłynęły jej wreszcie po policzkach. - A co mnie obchodzi, co ludzie
mówią? Nie dbam o nich. Chodzi mi tylko o ciebie. Niepokoję się twoją sytuacją, czy ty tego nie
widzisz?
Lainie poczuła, jak włosy opadają jej na ramiona ciężką kaskadą. Widocznie niedbale zapięta klamra
wysunęła się z nich, gdy Rad zaczął ją szarpać. Znieruchomiał, lecz nie puścił jej. Patrzył w milczeniu na
płynące nieprzerwaną strugą łzy. Poczuła się nieswojo. Chciała, żeby przestał się jej tak przyglądać,
otworzyła więc usta, by mu to powiedzieć, ale nie potrafiła wydobyć z siebie ani słowa.
Wzrok Rada powędrował ku jej rozchylonym wargom.
- Przedtem nie miałaś takich oporów. Przyjęłaś moje nazwisko, przyjęłaś mnie do swego łóżka. Czemu
więc nie chcesz przyjąć moich pieniędzy?
- Proszę cię, zostaw mnie - szepnęła prosząco.
Nagle zauważyła, że przecinająca jego czoło pionowa zmarszczka znika. W następnej chwili bez
ostrzeżenia mocno przyciągnął Lainie do siebie. Gdy próbowała się wyrwać, tylko się roześmiał.
- Ty też mnie pragniesz - powiedział z butą w głosie. - Widzę to w twoich oczach. Jest tak, jak dawniej.
Kłócimy się równie namiętnie, jak pragniemy się kochać.
- Nie! - zaprotestowała, jednak nie zabrzmiało to szczególnie przekonująco, gdyż myślała już tylko o
jego pieszczotach.
Rad nie zawiódł jej. Jego pocałunki były tak gorące, że w pewnym momencie nie miała już sił, by się
dalej opierać i odpowiedziała mu z równym żarem. Wtedy odsunął ją nieco od siebie. Jeden rzut oka na
malującą się na jego twarzy satysfakcję sprawił, że Lainie ze wstydem spuściła głowę. Czemu, och,
czemu nie potrafiła mu się oprzeć? Upokorzył ją i teraz triumfuje.
- Nie miałaś nikogo przez tych pięć lat, prawda? - spytał, choć znał już odpowiedź.
Uniosła dumnie głowę, ale żadna cięta riposta nie przyszła jej na myśl. Nie potrafiła też skłamać. Na
szczęście uratował ją dobiegający z piętra dźwięk dzwonka. Rad nie zatrzymywał jej, gdy wymknęła się z
jego ramion i wybiegła na korytarz. Usłyszała, że podąża za nią i obejrzała się z niepokojem. Zatrzymał
się jednak przy schodach. Pośpieszyła więc na górę i weszła do sypialni, zostawiając za sobą uchylone
drzwi.
- Życzysz sobie czegoś, mamo?
- Czy ten chłopiec od Waltersów już przyszedł? Może zajrzałby na górę trochę ze mną porozmawiać?
Lainie, ty przecież nie jesteś ubrana! - wykrzyknęła nagle ze zgrozą pani Simmons.
- Właśnie miałam to zrobić. - Starała się ukryć drżenie rąk, gdy zabierała tacę z pustymi talerzami. - Lee
jeszcze nie przyszedł, ale gdy się pojawi, postaram się go przyprowadzić tu na chwilę.
Szybko zawróciła ku drzwiom, żeby nie przedłużać rozmowy.
- W takim razie, kto dzwonił do drzwi?
Zatrzymała się na progu. Widziała stąd Rada, który nonszalancko palił papierosa i niewątpliwie chłonął
każde słowo.
- Akwizytor - rzuciła bez namysłu. - Wyjątkowo nachalny, nie mogę się go pozbyć.
- Och, powiedz mu, że nic od niego nie chcesz i wyrzuć go.
- Tak właśnie zrobię - obiecała i wyszła.
Powoli zeszła na dół, starannie unikając przenikliwego wzroku męża. Wyminęła Rada i udała się do
kuchni. Podążył za nią jak cień, Lainie jednak zignorowała go. Włożyła naczynia do zlewu i zaczęła je
myć, zachowując się ostentacyjnie głośno. Miała ogromną ochotę rozbić jakiś talerz na głowie Rada,
który niedbale oparł się o pobliską szafkę.
- Czyli Lee Walters wciąż się koło ciebie kręci, co? - zagadnął zjadliwie.
Gwałtownie uniosła głowę. Jego beznamiętne spojrzenie, utkwione w jej oczach, przywiodło jej nagle
na myśl zwiniętego w kłębek grzechotnika, który może w każdej chwili zaatakować.
- Wcale się nie „kręci” koło mnie - sprostowała urażonym tonem. - Spotykam się z nim pierwszy raz od
wielu lat. Zresztą, to nie twój interes.
- Mój. Wciąż jesteś moją żoną.
Zostawiła zmywanie i odwróciła się do niego rozgniewana.
- Może najwyższy czas wreszcie to zmienić? - syknęła. - Nie przyszło ci do głowy, że już mam tego
dosyć? Że chcę się od ciebie uwolnić? A skoro zamierzasz mnie oskarżyć o romans, to proszę uprzejmie!
Sama ci dostarczę dowodów!
Nagle przeszył ją zimny dreszcz. Rad wyprostował się powoli i podszedł do niej. W jego oczach lśniła
wściekłość. Zatrzymał się tuż przed nią, mogła więc z bliska zobaczyć, jak kurczowo zaciska szczęki i
nadludzkim wprost wysiłkiem opanowuje wzbierający w nim gniew.
- Nie próbuj mnie straszyć. Jeśli ktoś źle wyjdzie na twoich groźbach, to na pewno nie ja - ostrzegł
zimno.
Wiedziała, że on nie żartuje. Znała go aż nadto dobrze. Nie miała najmniejszych wątpliwości, że
zrobiłby wszystko, by pożałowała swego czynu, gdyby spróbowała go zdradzić. W tej nierównej walce
nie miała żadnych szans. Nagle poczuła się straszliwie zmęczona.
- Dlaczego po prostu nie zostawisz mnie w spokoju? - spytała z trudem. Nawet mówienie wymagało od
niej ogromnego wysiłku. - Powiedzieliśmy sobie już wszystko, co było do powiedzenia. Odrzuciłam
twoją ofertę. Może źle robię, ale straciłam już tak wiele, że został mi jedynie honor. Pozwól mi ocalić
chociaż to.
- Jak sobie życzysz - skrzywił się cynicznie. - Ale nie wiem, czy opłacisz nim rachunki za leczenie
matki, albo was nim wyżywisz, i nie myśl sobie, że masz otwartą furtkę i możesz w każdej chwili
zmienić zdanie i skorzystać z mojej pomocy. Nie, to nie. A jeśli kiedykolwiek zdecyduję się ponowić
moją propozycję, to możesz być pewna, że na mniej łaskawych dla ciebie warunkach.
Zmierzył ją chłodnym spojrzeniem.
- Nie musisz mnie odprowadzać do drzwi. Sam potrafię znaleźć wyjście...
ROZDZIAŁ CZWARTY
Lainie zaniosła naczynie do fondue do salonu, skąd natychmiast rozszedł się smakowity zapach.
Czekały tam już nakrycia, chrupiące bułki, jak również długie widelczyki służące do nabijania kawałków
chleba oraz mięsa i moczenia ich w gęstym ciepłym sosie. Wróciła do kuchni, wyjęła z nagrzanego
piekarnika pokrajaną w plastry szynkę i przełożyła ją na ogrzany półmisek. Teraz już mogła zdjąć
fartuch, który do tej pory chronił jedwabny kremowy kombinezon przewiązany kolorową apaszką, co
podkreślało smukłość jej talii.
Właśnie miała zanieść przyrumienione mięso do salonu, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. Tym razem to
musi być Lee, pomyślała, by dodać sobie animuszu. Nie zniosłaby kolejnej wizyty Rada. Otwierała z
duszą na ramieniu. Na szczęście ujrzała przed sobą życzliwie uśmiechniętą twarz przystojnego blondyna,
a nie drwiący uśmieszek pewnego siebie bruneta, o którym tak bardzo pragnęła zapomnieć.
- Myślałem, że to ja jestem od dawania prezentów - zażartował Lee, z lubością wdychając unoszący się
z półmiska zapach..
- Przygotowałam fondue - wyjaśniła. - Właśnie miałam zanieść na stół, kiedy zadzwoniłeś.
- Myślisz, że czerwone wino będzie do tego pasować? - Wyciągnął zza pleców pękatą butelkę.
- Czerwone wino pasuje w zasadzie do wszystkiego. Zanieś je, proszę, do salonu, a ja tymczasem pójdę
po kieliszki. - Uśmiechnęła się szeroko i bezceremonialnie wręczyła mu półmisek. - To też weź.
Lee nie widział w tym nic niestosownego, bez wahania pozwolił się obarczyć i pomaszerował do
pokoju. Lainie udała się do kuchni, dziwnie rozluźniona tą krótką wymianą zdań. Czuła, że obecność Lee
dobrze jej robi. Jej rozdygotane nerwy wyraźnie się uspokoiły. Nie oznaczało to jednak, że potrafiła
zapomnieć o wizycie Rada.
Sięgnęła po kieliszki, wciąż rozpamiętując swoje zachowanie w czasie wizyty Rada. Nie sądziła, że
wciąż tak mocno na niego reaguje. Przerażało ją to, nie zamierzała jednak wgłębiać się w przyczyny
swojej uległości. Starannie unikała dopuszczenia do siebie myśli, że być może wciąż go kocha. Właśnie
dlatego była tak zadowolona z obecności Lee, który stanowił coś w rodzaju odtrutki na jej zmartwienia.
Gdy weszła do salonu, właśnie kosztował kawałek szynki, zanurzony uprzednio w aromatycznym sosie.
Na widok Lainie przybrał tak czarującą minę złapanego na gorącym uczynku chłopca, że rozbroił ją tym
natychmiast. Nagle poczuła się znów młoda i cudownie beztroska.
- No, i przyłapałaś mnie właśnie na gorącym uczynku! - Sięgnął po butelkę i korkociąg.
- Traktuję to jak komplement. Widać, że doceniasz moje zdolności kulinarne - roześmiała się.
- O, i to jak! - zgodził się i napełnił kieliszki. Podał jej jeden, po czym wzniósł toast: - Za wiele takich
pysznych kolacji i za wiele wieczorów spędzonych z tobą.
Nieco zmieszana Lainie umknęła wzrokiem i z lekkim wahaniem uniosła kieliszek do ust. Wcale nie
była pewna, czy pragnie tego samego, co Lee. On jednak musiał to wyczuć, gdyż natychmiast porzucił
poważny ton i zaczął żartować, ponownie wprowadzając beztroską atmosferę. Kiedy zaspokoili głód, Lee
sięgnął do kieszeni i wyjął srebrną papierośnicę, którą podsunął Lainie.
- Dziękuję, nie palę.
Spojrzał znacząco na stojący nie opodal podręczny stolik. Na marmurowym blacie stała kryształowa
popielniczka, a w niej znajdowały się dwa niedopałki. Lainie odruchowo powiodła wzrokiem za jego
spojrzeniem i lekko zbladła. Lee natychmiast zauważył jej reakcję.
- Przez chwilę myślałem, że może zaczęłaś palić - powiedział, a wyraz jego oczu wskazywał wyraźnie,
że nie trzeba mu wyjaśniać, kto tu przed nim był.
Nerwowo poprawiła włosy, choć wcale nie było takiej potrzeby. Musiała mieć chwilę do namysłu. Nie
będzie przecież ukrywać wizyty Rada, to nie miało sensu. Ale z drugiej strony, po co ma o wszystkim
rozpowiadać? Wahała się przez moment. Chyba najlepiej będzie niczego nie zatajać, ale potraktować to
dość obojętnie.
- Nie, to Rad - rzuciła z pozorną obojętnością, udając, iż jest bardzo zajęta sprzątaniem ze stołu. - Wpadł
dziś na chwilę.
Gdyby Lee nie był świadkiem tamtej sceny na koncercie, być może dałby się zwieść jej lekkiemu
tonowi. On jednak wiedział. Pochylił się więc nieco do przodu i ze współczuciem uścisnął jej dłoń.
Widać było, iż z trudem próbuje znaleźć jakieś słowa pociechy. Lainie uśmiechnęła się więc
uspokajająco, by pokazać mu, że wszystko w porządku. Zrozumieli się bez słów.
- Nasza pogawędka aż się prosi o zmianę tematu - zauważył w zamyśleniu Lee. - Myślę, że nie byłoby
w najlepszym guście krytykowanie człowieka, którego kiedyś poślubiłaś. Dlatego przemilczę to. Wolę
pomóc ci przy zmywaniu.
- Ależ nie ma takiej potrzeby. Zamierzałam wstawić to wszystko do zlewu i zająć się tym jutro rano.
- Przyznaję, że nie jest to zbyt romantyczny sposób spędzania wieczoru - przyznał i wstał z kanapy. -
Ale przecież możemy zmywać i jednocześnie słuchać jakiejś dobrej muzyki. Połączymy przyjemne z
pożytecznym, co ty na to?
Zawahała się przez moment, po czym poddała się z uśmiechem.
- Dobrze, wybierz jakąś płytę, ja tymczasem zajrzę na chwilę do mamy.
Reszta jego wizyty upłynęła w nadzwyczaj przyjemnej atmosferze. Lee zabawiał ją rozmową, co i raz
powodując, że Lainie wybuchała perlistym śmiechem. Unikał poważnych lub nieprzyjemnych tematów,
nie miał też nic przeciw temu, że co jakiś czas szła na górę, by sprawdzić, czy pani Simmons czegoś nie
potrzebuje. Traktował to tak naturalnie, że Lainie nie miała żadnych wyrzutów sumienia, iż musi czasami
zaniedbywać swego gościa. Taktownie też nie wypytywał o stan zdrowia chorej i w ogóle okazał się
absolutnie wspaniały. Doszło do tego, że Lainie poczuła rozczarowanie, gdy postanowił pożegnać się już
i wyjść. Dlatego też spontanicznie pocałowała go na dobranoc i wcale nie śpieszyła się z wysunięciem się
z jego objęć. Pocałowała go jednak z czystej wdzięczności. A czy wdzięczność może przerodzić się w
miłość? Tego nie wiedziała.
Dni stawały się coraz krótsze. Słońce świeciło już dość blado, zrobiło się chłodniej. Od Gór Skalistych
wiał zimny wiatr. Lato skończyło się na dobre.
Soczysta zieleń drzew ustępowała miejsca szkarłatnej czerwieni, złocistej żółci i ognistym oranżom. Z
czasem te barwy zaczęły jednak blaknąć, stopniowo przechodząc w odcienie rdzawe i brunatne.
Ludzie zaczęli przygotowywać się do zimy. Skwapliwie magazynowano pod wiatami stosy porąbanych
polan, które miały płonąć na kominkach przez długie mroźne miesiące. Wyjmowano ze schowków ciepłą,
grubą odzież, sprawdzano stan narciarskiego sprzętu. Dzieci czekały już niecierpliwie na święto
Haloween i rozgorączkowane wymyślały kostiumy wiedźm, duchów i upiorów. Zima była już za pasem.
Nastrój pełnego podniecenia oczekiwania nie udzielił się Lainie. Zbliżająca się pora nie mogła jej
przynieść nic dobrego. Stan matki pogorszył się znacznie, postępowało to jednak tak wolno, że nie od
razu zdała sobie z tego sprawę. Dopiero teraz spostrzegła, że wizyty lekarza stopniowo stały się częstsze i
że podawane coraz to inne leki nie przynoszą już spodziewanych rezultatów.
Jej niepokój rósł. Rosło również ich zadłużenie. Miesięczne przychody w niewielkim już stopniu
zaspokajały ich potrzeby. Koszty leczenia zwiększały się w zastraszającym tempie. Myśli Lainie
nieustannie powracały do oferty Rada, lecz duma wciąż nie pozwalała skorzystać z tego wyjścia, tym
bardziej że musiałaby sama zgłosić się do męża, nie odezwał się bowiem od tamtego czasu. Tłumaczyła
sobie, że to świetnie i że powinna być z tego zadowolona. Ale nie była.
Odgłos kroków na schodach przerwał jej ponure rozmyślania. Gdy wyszła z kuchni, w korytarzu
zamajaczyła przed nią potężna postać doktora Hendersona, który właśnie wracał od pani Simmons.
Uśmiechnął się niewesoło i ojcowskim gestem położył dłoń na ramieniu Lainie.
- Zrób mi kawy, dziecinko, dobrze? - odezwał się tubalnym głosem.
Wróciła więc do kuchni i podeszła do ekspresu, a lekarz usiadł na krześle za stołem. Znali się od wielu
lat, Henderson był przyjacielem rodziny jeszcze wtedy, gdy żył ojciec. Lainie od razu więc wyczuła, że ta
kawa była tylko pretekstem. Miał jej coś do powiedzenia i to coś poważnego.
Postawiła na blacie dwie filiżanki z parującym napojem. Patrzyła w milczeniu, jak lekarz wsypuje do
swojej kilka łyżeczek cukru.
- Mmm, dobra. Mocna i słodka - mruknął po spróbowaniu i z uznaniem pokiwał głową. - Zupełnie jak
ty, moja mała Lainie. No tak, ale ty już nie jesteś przecież mała. Jak ten czas leci... Moja babka, Niemka,
mawiała często: „Za szybko się starzejemy, a za wolno mądrzejemy” - westchnął.
Przez chwilę panowało milczenie.
- Twojej matce znacznie się pogorszyło przez ostatnich kilka miesięcy. Macie przed sobą dwa wyjścia.
Oba jednak wymagają hospitalizacji, a co najmniej całodobowej opieki wykwalifikowanej pielęgniarki,
gdyby matka wolała zostać w domu.
Poczuła, jak przenika ją lodowate zimno i bezwiednie zacisnęła dłonie na ciepłej filiżance.
- Dwa wyjścia? Jakie?
- Jesteś córką lekarza, nie zamierzam więc owijać w bawełnę. Sama widzisz, co się dzieje. Wiesz, że
matka jest śmiertelnie chora i że wszystko jest jedynie kwestią czasu. Nie będę kłamać. - Popatrzył jej
prosto w oczy. - Tego czasu zostało już bardzo niewiele. Ale - dodał szybko - ale istnieje szansa, że
gdybyśmy zabrali ją do szpitala i zaaplikowali jej nowe lekarstwo, być może przedłużylibyśmy jej życie
jeszcze o kilka miesięcy, w dodatku zmniejszyli ból, jaki odczuwa. Nie ma jednak pewności, że nam się
uda.
- A drugie wyjście?
Henderson był brutalnie szczery.
- Zostawić wszystko tak, jak jest. Ostateczny rezultat będzie taki sam, ona i tak umrze. Z tym, że
prawdopodobnie szybciej.
Lainie pochyliła głowę. Teoretycznie istniały dwa wyjścia, praktycznie nie miała wyboru.
- Nie chcę, by mama cierpiała. Jeśli istnieje możliwość, że zmniejszycie jej ból, to zabierzcie ją do
szpitala. Nie mam pojęcia, skąd wezmę na to pieniądze, ale zdobędę je!
Położył swe duże silne ręce na kruchych dłoniach Lainie.
- Niedobrze, że musisz się borykać z tym problemem zupełnie sama - westchnął i ze współczuciem
uścisnął jej ręce, zanim wstał od stołu. - Obiecuję załatwić wszystko jak najszybciej. Twoja matka
zostanie przyjęta do szpitala już pojutrze.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Na szpitalnym korytarzu panował ożywiony ruch. Wokół kręciły się pielęgniarki, salowe, jak również
sanitariusze i pracownicy techniczni, pod których pieczą znajdowały się różnorodne urządzenia i
aparatura medyczna.
Lainie, w eleganckim zielono-złotym kostiumie, udawała pewną siebie zamożną kobietę, jaką wcale nie
była. Dręczyły ją wątpliwości, lecz wolała się z tym nie zdradzać. Szła więc zdecydowanym krokiem, a
obok wieziono na wózku jej matkę, pogrążoną w czymś w rodzaju letargu.
Czy słusznie zrobiła, przywożąc ją tutaj? Każdy przecież woli leżeć w domu niż w szpitalu. A jeśli to
wpędzi ją w depresję i jeszcze tylko pogorszy jej stan? Ze starannie maskowanym niepokojem zerknęła w
bok. Gdy spojrzała na bladą twarz o zapadniętych policzkach, pomyślała, że chyba jednak podjęła
właściwą decyzję. Zresztą klamka już zapadła.
Sanitariusz otworzył drzwi do jednej z sal, a drugi pchnął wózek z panią Simmons do środka. Lainie
rozejrzała się nieco nerwowo dookoła. W pokoju znajdowały się dwie kobiety. Jedna spała, jej sąsiadka
zaś uśmiechnęła się przyjaźnie do wchodzących.
Gdy przenoszono chorą na wolne łóżko, ocknęła się i powiodła po obecnych nieco nieprzytomnym
wzrokiem. Nagle w jednej chwili doszła do siebie.
- To nie jest mój pokój - powiedziała z naciskiem, choć jej głos był tak słaby, że aż drżał wyraźnie. -
Pomyliliście się.
- Przykro mi, proszę pani, ale otrzymaliśmy polecenie, żeby przywieźć panią tutaj.
- Nie, to z pewnością jakaś pomyłka - upierała się wzburzona pani Simmons. - Lainie, zrób coś z tym.
- Już dobrze, mamo. - Pochyliła się i uspokajająco położyła rękę na dłoni matki, która nerwowo szarpała
brzeg okrywającej ją kołdry.
- Przecież wiesz, że zawsze mam oddzielny pokój - zaprotestowała płaczliwie.
- Możemy postawić parawany - zasugerował łagodnym tonem jeden z sanitariuszy.
Lainie uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.
- Dziękuję bardzo.
Dookoła łóżka ustawiono więc beżowe przesłony, co jednak w niewielkim stopniu wpłynęło na
zmniejszenie irytacji chorej. Młodszy sanitariusz posłał Lainie pocieszające spojrzenie, po czym obaj
wyszli.
Wiedziała, że konieczność dzielenia sali z innymi pacjentkami wyprowadzi mamę z równowagi, ale nie
było wyjścia. Administracja szpitala stanowczo odrzuciła jej prośbę o umieszczenie chorej w separatce.
Wciąż bowiem jeszcze nie została do końca rozliczona pożyczka, jakiej im udzielono na poprzednie
leczenie. Co prawda Lainie co miesiąc spłacała kolejne raty, ale to wciąż jeszcze nie pokryło całości
poniesionych przez szpital kosztów.
Miała nadzieję, że uda jej się jakoś przekonać matkę, by pogodziła się z obecnością innych pacjentek,
jednak wyglądało na to, że nie ma na co liczyć. Pani Simmons co chwila zerkała nerwowo na parawan, za
którym znajdowały się chore.
- Nie życzę sobie, żeby na mnie patrzyły - wyszeptała nerwowo.
- Ależ, mamo, nikt cię nie widzi - uspokajała Lainie.
- Są tam i to wystarczy. To kompletnie obcy ludzie, nic o nich nie wiem. - Chwyciła dłoń córki i
kurczowo zacisnęła na niej palce. - Zrób z tym coś!
Zanim zdążyła odpowiedzieć, ktoś odsunął nieco jeden z parawanów. Przy łóżku pojawiła się
pielęgniarka w śnieżnobiałym fartuchu i wykrochmalonym czepku. Nabyte w ciągu długoletniego
obcowania z pacjentami doświadczenie podpowiedziało jej, że coś jest nie tak. Uśmiechnęła się więc
przyjaźnie do chorej.
- Dzień dobry. Nazywam się Harris. - Jej głos brzmiał życzliwie i uspokajająco. - Widzę, że ma już pani
u nas zaciszne schronienie.
- To jakaś pomyłka - żaliła się płaczliwym głosem pani Simmons. - Miałam otrzymać oddzielny pokój.
Zaskoczona pielęgniarka zerknęła na Lainie, która niemal niedostrzegalnie potrząsnęła przecząco
głową.
- Chwileczkę, zaraz zobaczymy. - Pielęgniarka sięgnęła po wiszącą na poręczy łóżka kartę choroby. -
Jest pani pod opieką doktora Hendersona... Myślę, że to z nim powinna pani przedyskutować tę sprawę.
Niedługo rozpocznie się obchód, wtedy mu pani wszystko powie. Jestem pewna, że lekarz podejmie taką
decyzję, jaka będzie dla pani najlepsza.
Wydawało się, że to nieco złagodziło wzburzenie starszej pani.
- Człowiek nawet nie wie, z kim musi dzielić pokój - mruknęła już spokojniej.
Pielęgniarka wyprostowała się sztywno, a Lainie poczuła, jak na jej policzki wypływa gorący
rumieniec.
- Z ludźmi, którzy również są chorzy i potrzebują opieki - odparła nieco ostro siostra Harris. - A teraz
proszę mi wybaczyć, mam inne obowiązki.
- Chciałabym, żeby Lawrence już przyszedł - westchnęła po jej wyjściu pani Simmons, mając na myśli
doktora Hendersona.
Zjawił się po jakimś kwadransie, w towarzystwie wysokiego, mocno łysiejącego człowieka, który został
przedstawiony jako doktor Gordon, jeden z najlepszych specjalistów w swej dziedzinie. Zaledwie zaczęli
badać chorą i zadawać jej pytania, gdy ta powróciła do kwestii, która najbardziej ją interesowała.
Henderson próbował zbagatelizować sprawę, co jednak tylko dodatkowo wzmogło rozdrażnienie pani
Simmons. Skinął więc na Lainie, by wyszła z nim na korytarz.
Wyjaśniła mu stanowisko szpitala i lekarz z ubolewaniem pokiwał głową. Chwilę później dołączył do
nich doktor Gordon, który właśnie zakończył badanie.
- W czym problem? - spytał. - Czyżby nie było już wolnych jedynek?
- Są. Ale nasza pacjentka chyba nie powinna o tym wiedzieć - odparł Henderson i pokrótce wyjaśnił
koledze całą sprawę.
Specjalista wysłuchał w skupieniu, po czym zwrócił się do Lainie:
- Przykro mi, że znalazła się pani w trudnej sytuacji. Tym niemniej musi pani coś na to poradzić.
Obawiam się, że jeśli pacjentka będzie nadal w stanie takiego pobudzenia nerwowego, to żadne leki nie
poskutkują. Wszystkie nasze wysiłki pójdą na mamę.
Minęło południe, potem popołudnie, wreszcie nastał wieczór. Zapewnienia doktora Hendersona, że
szpital aktualnie nie dysponuje pojedynczymi pokojami, nie poskutkowały i chora stawała się coraz
bardziej nerwowa. Musiano jej wreszcie podać środki uspokajające.
Lainie przez cały czas rozpaczliwie szukała jakiegoś wyjścia z sytuacji. Pieniądze załatwiłyby
wszystko. Tylko skąd je wziąć? W domu zostało jeszcze kilka wartościowych przedmiotów, ale to było
stanowczo za mało. Och, gdyby przyjęła wtedy propozycję Rada... Nie, nie wolno jej o tym myśleć. To
była oferta nie do przyjęcia.
Siedziała w holu, a na jej kolanach leżał zamknięty kolorowy magazyn, do którego nawet nie zajrzała.
Była tak pogrążona w myślach, że nawet nie zauważyła przyjścia Ann, Adama i Lee. Aż podskoczyła,
gdy przyjaciółka położyła jej dłoń na ramieniu.
- Jak się czuje mama? - Ann usiadła obok na kanapie.
Lee musnął wargami policzek Lainie, ale prawie nie zwróciła na to uwagi.
- Nie najlepiej. Teraz śpi, ale tylko dlatego, że dali jej środki uspokajające.
- W takim razie dobrze, że wpadliśmy. Ktoś musi cię wyrwać z tego melancholijnego nastroju.
- Czy sytuacja jest naprawdę aż tak poważna? - Lee przyglądał jej się z głęboką troską.
- Mama nie potrafi się pogodzić z tym, że musi leżeć we wspólnej sali. To dla niej nieznośna sytuacja,
która przerasta jej odporność psychiczną. Lekarze obawiają się, że jeśli nadal będzie się tak denerwować,
to z całego leczenia nici. - Roześmiała się, ale w jej śmiechu nie było nawet śladu wesołości. - Może
znacie drogę do najbliższego Sezamu? Och, Sezamie, otwórz się!
Przyjaciele wymienili między sobą ponure spojrzenia, a Lainie natychmiast zaczęła czynić sobie
wyrzuty, iż nie powinna obarczać ich swoimi zmartwieniami.
- Wiecie co? - zaproponowała ze sztucznym ożywieniem. - Może zamiast spuszczać nosy na kwintę,
lepiej zejdźmy na dół na kawę?
- Znakomity pomysł - przytaknął Lee i podał jej ramię.
Następną godzinę spędzili w małej kawiarence, starając się wieść lekką i niezobowiązującą rozmowę,
jednak wszyscy wyczuwali fałsz tej sytuacji. Coraz częściej zapadała niezręczna cisza, kiedy Lainie
zapominała się i ponownie gryzła się kwestią zdobycia pieniędzy. W którymś z takich momentów Lee
sięgnął dyskretnie pod stołem i położył rękę na chłodnej dłoni Lainie. Przyniosło jej to pewną ulgę.
Przynajmniej nie była zupełnie sama.
- Adam, jesteś przecież prawnikiem, wykombinuj coś! - zażądała nagle Ann. - Może mogłaby sprzedać
dom? - Posłała przyjaciółce przepraszające spojrzenie. - Nie gniewaj się, ale tak mi przyszło do głowy...
To wielki dom, jego utrzymanie musi dużo kosztować. Ale uzyskałabyś za niego niezłą cenę, jest ładny,
położony w dobrej dzielnicy. Jednak ty pewnie uznasz, że to zły pomysł... - zakończyła niepewnie.
Lainie zawahała się. Właściwie, czemu nie?
- Nie, dlaczego? - odparła z pewnym ociąganiem. - Już to kiedyś mamie proponowałam. Nie zgodziła
się wtedy, ale w obecnej sytuacji... - zamilkła. Nie była w stanie głośno dokończyć swej myśli i
powiedzieć, że być może mama i tak już nigdy nie wróci do swego domu. - Adam, czy dałoby się to jakoś
załatwić?
- Teoretycznie, tak - odparł z namysłem. - Rozumiem, że dom stanowi własność pani Simmons?
Lainie skinęła głową.
- W takim razie albo musisz uzyskać od niej upoważnienie, albo otrzymać zaświadczenie lekarskie, że
stan matki uniemożliwia jej zajmowanie się swoimi sprawami. W tym przypadku sąd zezwoliłby ci na
działanie w jej imieniu.
- Czyli jest wyjście! - Niebieskie oczy Ann zalśniły, kiedy z ożywieniem zwróciła się do Lee. - Co za
szczęście, że mamy w naszym gronie nie tylko prawnika, ale również pośrednika w handlu
nieruchomościami! Jak szybko mógłbyś sprzedać ten dom?
Entuzjazm przyjaciółki okazał się zaraźliwy. Lainie miała wrażenie, jakby wiszące nad jej głową
ciemne chmury zaczęły się przerzedzać. Ona także spojrzała na Lee z nadzieją w oczach. Jednak Adam
ostudził jej entuzjazm mówiąc:
- Nie tak prędko, moje miłe. Uzyskanie odpowiednich zaświadczeń trochę potrwa.
Ann bez słowa posłała mu pełne niechęci spojrzenie.
- Oczywiście, nie mówię o kilku miesiącach - zastrzegł się szybko. - Z całą jednak pewnością potrwa to
parę dni.
Lainie w rozterce zagryzła wargi. Wiedziała, że musi przenieść matkę do osobnego pokoju tak szybko,
jak to tylko możliwe. Odruchowo spojrzała na Lee, szukając u niego jakiejś pociechy. Może on powie jej
coś podnoszącego na duchu?
- Bardzo bym chciał móc cię zapewnić, że da się sprzedać dom już jutro. - W jego oczach widniała po-
waga i współczucie. - Ale nie będę cię łudził. Obecnie podaż jest większa od popytu, znacznie więcej
ludzi pragnie się pozbyć domów, niż je kupować.
- To znaczy, że nie dałbyś rady go sprzedać? - zawołała z rozczarowaniem Ann, zła na siebie, że
niepotrzebnie wzbudziła w przyjaciółce nadzieję.
- Dałbym radę. Ale z pewnością nie w najbliższym czasie.
Chmury nad jej głową wydawały się czarniejsze niż kiedykolwiek. Jednak Lainie nie odrywała
błagalnego wzroku od zasmuconej twarzy Lee. Wciąż szukała w nim oparcia.
- Zrozum, nie mogę cię okłamywać, to byłoby okrutne i nieuczciwe. Kupiec może znaleźć się równie
dobrze za tydzień, jak za kilka miesięcy. Tego się po prostu nie da przewidzieć.
- Czyli nic z tego - podsumował ponuro Adam, ostatecznie grzebiąc rozbudzone nadzieje Lainie.
- Nie mów tak! - Ann niecierpliwie złapała męża za rękaw. - Ja nie zamierzam się poddawać!
Moglibyśmy na przykład namówić rodziców, żeby kupili ten dom, traktując to po prostu jako
tymczasową, lokatę kapitału.
- Nie ma mowy - zaprotestowała stanowczo Lainie. - Nie zamierzam wystawiać przyjaciół na takie
ryzyko. Muszę znaleźć jakiś inny sposób zdobycia pieniędzy.
- Wiesz przecież, że nie ma innego sposobu - nalegała Ann. - Zresztą, o jakim ryzyku mówisz?
- A jeśli nikt go potem nie kupi i twoi rodzice będą mieli kłopoty z odzyskaniem swoich pieniędzy? Nie
mogę się na to zgodzić.
Mimo nalegań Ann Lainie pozostała nieugięta. Wreszcie postanowiła zakończyć niewesołe spotkanie,
sięgnęła po torebkę i wstała, dziękując przyjaciołom za przybycie. Nie mieli wyboru, podnieśli się
również.
- Och, nie patrz na mnie takim wzrokiem, jakby mnie prowadzono na szafot - zażartowała, gdy Ann
przyglądała jej się z zatroskaną miną.
- Co w takim razie zamierzasz zrobić? - powtórzyła już chyba setny raz jej przyjaciółka.
Lainie odwróciła wzrok. Pewna myśl zaczęła się krystalizować w jej umyśle, jednak wolała się z nią nie
zdradzać. Sama jeszcze nie była pewna, co w końcu postanowi. Już raz duma nie pozwoliła jej skorzystać
z tego wyjścia. Czy jednak teraz powinna sobie pozwalać na unoszenie się honorem? Tylko ona mogła
udzielić odpowiedzi na to pytanie. Nikt nie mógł jej w tym wyręczyć. Dlatego przemilczała to.
- Na razie zajrzę do mamy, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku. - Z uczuciem uścisnęła dłoń
przyjaciółki. - Bardzo wam dziękuję za to, że staraliście się mi pomóc.
- Mówisz to tak, jakbyśmy się nie wiem jak poświęcali. A przecież, jeśli ktoś jest dla ciebie naprawdę
ważny, to cieszysz się, kiedy możesz coś dla niego zrobić.
- Oho, zaczynają się sentymentalne gadki. W takim razie ja się zmywam - oznajmił Adam.
Ann wzniosła oczy ku niebu.
- Ach, ci mężczyźni! - westchnęła z komiczną rozpaczą. - Wybacz, Lainie, ale chyba rzeczywiście
muszę zabrać go do domu.
Gdy tamci dwoje pożegnali się i poszli, Lee delikatnie objął Lainie, która na chwilę z ulgą oparła głowę
na jego ramieniu. Zapragnęła znów poczuć na ustach czuły dotyk jego warg, lecz wiedziała, że on nigdy
nie zdobyłby się na taki gest w publicznym miejscu. Wyprostowała się więc z lekkim ociąganiem.
- Chcesz, żebym cię odwiózł do domu?
- Dziękuję, przyjechałam samochodem.
- A może poszedłbym z tobą na górę?
- Nie będę cię fatygować, nie wiem, jak długo to potrwa.
Wyszli z kawiarenki znajdującej się na parterze szpitala i Lee odprowadził Lainie do windy. Gdy weszła
do środka, wyciągnął rękę i pieszczotliwie przesunął dłonią po jej włosach i policzku.
- Gdybyś mnie potrzebowała... - powiedział cicho.
Z uśmiechem skinęła głową. Lee cofnął rękę, a drzwi windy zamknęły się, zasłaniając jego spokojną,
poważną twarz.
Parawany wciąż otaczały łóżko, na którym leżała pogrążona w niespokojnym śnie pani Simmons.
Lainie stała bez ruchu przez długi czas, przypatrując się chorej matce, której ongiś piękną twarz znaczyło
teraz cierpienie. Wyglądało na to, że nie opuszcza jej teraz nawet we śnie...
Potem zajrzała jeszcze do pokoju pielęgniarek, by upewnić się, czy mają jej telefon. Następnie zeszła na
dół, udała się na parking i pojechała do domu, właściwie w ogóle nie zastanawiając się nad tym, co robi.
Wszystkie te czynności wykonywała najzupełniej mechanicznie, gdyż myślami wciąż przebywała przy
matce.
Kiedy przekręciła klucz w zamku, wiedziała, że musi spełnić prośbę mamy. Po prostu musi i koniec.
Weszła do środka i udała się do pokoju, gdzie znajdował się telefon. Nie spuszczając z niego ani na
chwilę oczu, zdjęła płaszcz, rzuciła go na skórzaną kanapę, gdzie już uprzednio odłożyła torebkę, po
czym usiadła przy biurku.
Jutro, zrobisz to jutro, przekonywała sama siebie. Teraz, zrób to teraz, nalegała z poczucia obowiązku.
Powoli wyciągnęła rękę po słuchawkę, by nagle chwycić ją kurczowo i z nerwowym pośpiechem
wykręcić numer do biura Rada. Ręce jej się trzęsły, serce tłukło się w piersi jak oszalałe, była bliska
ciśnięcia telefonem o ścianę, tym bardziej że w słuchawce odezwał się głos Sondry...
Lainie nie mogła pojąć, skąd miała dość siły i tupetu, by zażądać rozmowy z Radem.
- A kto mówi, jeśli wolno wiedzieć? - spytała sekretarka z lekkim przekąsem.
- Pani wybaczy, ale to sprawa prywatna - odparła zimno.
Wyczuła wahanie sekretarki. Widocznie jednak w głosie Lainie brzmiało coś takiego, co kazało
zastosować się do jej polecenia.
- Zobaczę, czy pan MacLeod jest wolny.
Na chwilę zapadła cisza. Wydawało się, że trwa to całe wieki i Lainie ponownie była bliska odłożenia
słuchawki.
- MacLeod, słucham - odezwał się męski głos, a Lainie poczuła dziwny ucisk w gardle. - Halo? -
powtórzył, gdy nie usłyszał żadnej odpowiedzi.
Nie potrafiła wydusić z siebie ani słowa. Wreszcie z największym trudem zdołała wyszeptać:
- Tu Lainie.
Tym razem to on zamilkł. Przez moment obawiała się, że przerwał połączenie.
- Tak? - odparł wreszcie bezosobowym tonem.
- Chciałabym... Chciałabym z tobą porozmawiać.
Znowu cisza.
- Za pół godziny będę wolny. Przyślę po ciebie samochód.
- Nie! - wyrwało jej się odruchowo. Nagle przestraszyła się spotkania z nim. Potrzebowała czasu, by się
wewnętrznie do tego przygotować. - To znaczy... To nie jest aż takie pilne. Możemy to załatwić jutro.
- Za pół godziny - powtórzył twardo i rozłączył się.
Lainie próbowała się do niego ponownie dodzwonić przez następne dziesięć minut, ale numer był wciąż
zajęty. Intuicja podpowiedziała jej w końcu, że Rad celowo tak odłożył słuchawkę, by nie mogła się z
nim skontaktować i odwołać spotkania. Znał ją aż za dobrze. Wiedział, że będzie próbowała wycofać się
z gry nawet po zrobieniu pierwszego ruchu.
Wyobraziła sobie, jak musiał być zadowolony, gdy usłyszał jej głos. Pewnie myśli, że będzie się przed
nim płaszczyć i błagać, żeby ponowił swoją ofertę. Otóż nic bardziej błędnego! Nie da mu tej satysfakcji!
Jeszcze nie do końca wyzbyła się swej dumy. Krytycznym spojrzeniem obrzuciła swoje ubranie. Ten
kostium był świetny, ale nie nadawał się do tego, by zapewnić jej mocną pozycję podczas konfrontacji z
Radem.
Wiedziała, że ma szalenie mało czasu, pomknęła więc na górę jak strzała. Po drodze zdążyła
zdecydować, co na siebie włoży. Porwała z garderoby suknię z dzianiny o złotawym połysku. Miękko
spływała po jej ciele i dobrze maskowała zbytnią chudość Lainie. Do tego świetnie będzie pasować
sztuczne lamparcie futro z czarnym kołnierzem i czarnym oblamowaniem. Tak, kobieco i z klasą...
Przebrała się błyskawicznie i w rekordowym tempie poprawiła makijaż. Upiąć włosy, czy zostawić tak,
jak teraz? Usłyszała dzwonek u drzwi, problem więc sam się rozwiązał. Zresztą, z rozpuszczonymi
włosami wyglądała chyba jednak lepiej. Narzuciła na ramiona futerko i zbiegła na dół. Myślała, że ujrzy
Rada, kiedy jednak otworzyła drzwi, okazało się, że na progu stoi nieznajomy mężczyzna w niebieskim
uniformie.
- Pani MacLeod?
Gdy skinęła głową, pokazał jej dokument stwierdzający, że jego właściciel nazywa się Ralph Mason i
pracuje dla firmy MacLeod Incorporated. Następnie kierowca usunął się na bok i zapraszającym gestem
wskazał luksusową czarną limuzynę. Lainie podziękowała skinieniem głowy, gdy otworzył jej drzwi i
wsiadła do środka.
Właściwie dlaczego jechała do Rada? Przecież zapowiedział, że jego oferta nie będzie ważna w
nieskończoność, że proponuje raz, a jak nie, to nie. Dlatego wolałaby porozmawiać z nim przez telefon.
On jednak zmusił ją do spotkania w cztery oczy. Bez wątpienia czerpał jakąś przewrotną przyjemność z
dręczenia jej. Miała przejechać przez pół miasta, denerwując się coraz bardziej, tylko po to, żeby
usłyszeć, że on i tak nie zamierza jej pomóc.
Nagle przypomniało jej się jeszcze jedno jego ostrzeżenie. Gdyby jednak zmieniła zdanie, to warunki
miałyby tym razem okazać się dla niej gorsze. Co to mogło oznaczać? Zażąda spisania umowy? Będzie
chciał czegoś w zastaw? Mogła mu zaoferować dom, nic innego już jej nie pozostało.
Samochód skręcił dość gwałtownie i Lainie wróciła do rzeczywistości.
- Dokąd jedziemy? - Wyjrzała przez okno, ale nie rozpoznała okolicy. - To przecież nie jest droga do
domu.
- Do domu? - Kierowca ze zdziwieniem zerknął we wsteczne lusterko. - Pan MacLeod ma przecież
apartament w wieżowcu, a nie dom.
Zaskoczył ją tym. Nie miała pojęcia, że Rad opuścił ich dom na przedmieściach Denver, pięknie
położony u podnóża Gór Skalistych.
- Ach, tak - zarumieniła się, zawstydzona. - Od dawna tam mieszka?
- Co najmniej od czasu, kiedy zacząłem dla niego pracować, czyli od trzech lat. - Na ustach szofera
zaigrał lekki połuśmieszek. Wydawał się być rozbawiony faktem, że nawet nie wiedziała, gdzie mieszka
jej mąż.
Była zła, że Rad nie raczył jej poinformować o przeprowadzce. Przez niego wyszła na idiotkę.
Parę minut później zatrzymali się przed eleganckim wieżowcem. Kierowca wysiadł i otworzył Lainie
drzwi. Wciąż wyglądał na nieźle ubawionego, co dodatkowo wyprowadziło ją z równowagi. Wskazał
główne wejście.
- Tędy, proszę. Winda na prawo, ostatnie piętro.
Sztywno skinęła głową. Kierowca dotknął palcami daszka czapki, wsiadł do limuzyny i odjechał. Lainie
z ciężkim sercem podeszła do szklanych drzwi, pchnęła je i weszła do środka. Przed windą zawahała się.
Wciąż jeszcze mogła wrócić do domu. Ale przecież nie po to tu przyjechała. Zdecydowanie wsiadła do
windy, której drzwi zamknęły się za nią bezszelestnie. Z determinacją nacisnęła przycisk i zauważyła
przy tym, że drżą jej ręce.
Gdy wyszła na wyłożony drewnem hol, ujrzała na wprost siebie ozdobne podwójne drzwi z drzewa
orzechowego. Zmusiła się do tego, by podejść do nich i nacisnąć dzwonek. Jeśli i tu natknie się na
Sondrę, to w ogóle nie dojdzie do żadnej rozmowy, pomyślała buntowniczo. Odwróci się na pięcie i
wyjdzie. Rad nie może jej w nieskończoność upokarzać.
Drzwi otworzyły się niemal natychmiast. I znów nie ujrzała przed sobą męża, tylko kolejnego
nieznajomego, tym razem w ciemnym garniturze. Przedstawiła się, a on wpuścił ją do środka. No, Rad
przynajmniej nie zamierza trzymać mnie na korytarzu, skomentowała w duchu.
Usłyszała za sobą odgłos zamykanych drzwi i szczęknięcie zamka. Odniosła wrażenie, że odcięto jej
drogę ucieczki i że znalazła się w pułapce. Posłała mężczyźnie zaniepokojone spojrzenie.
- Zawsze zamykamy - wyjaśnił. - W przeciwnym razie każdy mógłby wjechać na górę i wejść do
apartamentu pana MacLeoda.
Było to dość oczywiste, sama powinna była na to wpaść, ale rosnące zdenerwowanie skutecznie
utrudniało jej logiczne myślenie. Mężczyzna poprosił, aby szła za nim i zaprowadził ją do przestronnego
salonu.
- Proszę się rozgościć. Pan MacLeod zaraz przyjdzie.
Czyli jednak Rad każe jej na siebie czekać. Dobrze, niech i tak będzie. Z westchnieniem weszła dalej i
rozejrzała się dookoła, bowiem ciekawość chwilowo wzięła górę nad rozdrażnieniem i niepokojem.
Pokój został urządzony w różnych odcieniach bieli, czerni i szarości. Puszysty biały dywan zaścielał
podłogę, a na nim stały przepastne kanapy i fotele pokryte szarym aksamitem. Szary był również granit, z
którego zbudowano ogromny kominek na przeciwległej ścianie. Podręczne stoliki, wspierające sufit belki
oraz postumenty pod współczesne metalowe rzeźby wykonano z zabejcowanego na czarno drewna.
Ukryte między belkami liczne źródła światła dodawały wnętrzu splendoru i elegancji. Było ono z jednej
strony męskie i surowe, a z drugiej wyrafinowane i zapraszające do korzystania z przyjemności życia.
Różnych przyjemności...
Lainie nagle poczuła dziwne mrowienie na plecach. Chociaż nie dobiegł jej żaden odgłos, wiedziona
nieomylnym instynktem odgadła, że do pokoju wszedł Rad. Zebrała się więc w sobie, przybrała wyniosłą
minę i odwróciła się, gotowa zmierzyć go pełnym wyższości spojrzeniem. Ale zaledwie jeden rzut oka w
jego stronę wystarczył, by niemal rzucić ją na kolana.
Rad stał w wejściu i wyglądał tak atrakcyjnie, że aż sprawiało jej to ból. Dość obcisłe czarne spodnie
podkreślały smukłość jego bioder, a mocno zbluzowana jedwabna czerwona koszula uwydatniała urodę
południowca. Doprawdy, trudno byłoby mu się oprzeć...
Poczuła, jak krew odpływa jej z policzków. Odwróciła się więc z powrotem do kominka, by ukryć nagłą
bladość i swą reakcję na niego. Było gorzej, niż przypuszczała. Musiała wziąć się w garść albo jak
najszybciej opuścić to miejsce.
Bardziej wyczuła, niż usłyszała, że Rad się poruszył. Na szczęście nie skierował się w jej stronę, miała
więc chwilę, by dojść do siebie. Dobiegł ją odgłos otwieranych drzwiczek, brzęk szkła, bulgotanie
przelewanego napoju, wreszcie grzechot kostek lodu. Potem zapadła cisza. Bezwiednie zastygła w
napięciu. Gdzie on jest? Przez ten gruby dywan zupełnie nie słychać kroków. Na szczęście po chwili
ponownie rozległo się grzechotanie lodu, niemal tuż za jej plecami. Nastawiła się więc wewnętrznie na
to, że zobaczy Rada z bliska i z determinacją odwróciła się do niego.
- Wydaje mi się, że coś mocniejszego dobrze ci zrobi. - Podał jej szklaneczkę z przezroczystym
napojem, ozdobionym fantazyjną spiralą z cytrynowej skórki.
Lainie z wahaniem wzięła od niego drinka, starannie przy tym uważając, żeby nie dotknąć dłoni Rada.
W jego oczach błysnęło rozbawienie, gdy zauważył ten dziecinny manewr. Odsunęła się więc nieco i piła
bez pośpiechu, by zyskać na czasie. Czuła zresztą, że ta wódka z lodem rzeczywiście zaczyna jej
pomagać. Przyznała z niechęcią, że miał dobry pomysł.
- No i?
- Ładnie tu - rzuciła, choć doskonale wiedziała, że nie takiej odpowiedzi oczekiwał. Wciąż jednak nie
czuła się na siłach, by zdradzić mu prawdziwy powód swej wizyty. Co gorsza, podejrzewała, że on
doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
- Cieszę się, że ci się podoba - roześmiał się.
Lainie zaczęła nerwowo krążyć po pokoju, podczas gdy Rad rozparty wygodnie na sofie przyglądał jej
się badawczo. Czuła się coraz bardziej nieswojo, w dodatku zaczęło jej się robić gorąco. Dyskretnie
rozpięła górne guziki futerka.
- Panie Dickerson! - zawołał Rad. Niemal natychmiast w wejściu pojawił się mężczyzna, który wpuścił
Lainie do apartamentu. - Proszę wziąć okrycie pani MacLeod.
Czy on musi zawsze wszystko zauważyć? Lainie uśmiechnęła się z przymusem i zdjęła futerko, ale od
razu tego pożałowała. Po pierwsze, nie mogła już teraz wyjść w dowolnym dla siebie momencie, a po
drugie, pozbawiona wierzchniego okrycia, czuła się jak naga pod taksującym spojrzeniem Rada.
- Na dzisiaj to już wszystko, Dickerson. Dobranoc - powiedział Rad i mężczyzna opuścił pokój,
skinąwszy uprzednio głową.
Lainie popatrzyła na męża z niepokojem. Czemu go odprawił, skoro ona jeszcze nie wyszła? Przecież
będzie potrzebowała, by ktoś przyniósł jej z powrotem futerko i wypuścił ją.
Rad bezbłędnie zinterpretował jej pełne obaw spojrzenie.
- Chyba nie chcesz, żeby jakieś postronne osoby były świadkami naszej rozmowy? - odpowiedział na jej
nieme pytanie.
Zapadła cisza. Lainie nie wiedziała, co ze sobą począć, wreszcie z ociąganiem zajęła miejsce naprzeciw
Rada. Nie mogła już tego dłużej odwlekać, ale nie miała pojęcia, od czego zacząć. Nerwowo obracała w
dłoniach szklaneczkę z resztką alkoholu.
- Dziś rano zawiozłam mamę do szpitala - odezwała się w końcu. - Istnieje szansa, że jej stan się
polepszy po zastosowaniu pewnych nowych metod leczenia. Znalazła się pod opieką specjalisty.
Przerwała i podniosła wzrok na twarz Rada, jednak nie potrafiła z niej niczego wyczytać. Wyglądał na
zupełnie obojętnego, co wstrząsnęło nią do głębi. Każdy normalny człowiek okazałby choć cień
współczucia. Ale oczywiście nie on!
Odstawiła szklankę na stolik z takim impetem, że reszta alkoholu wylała się na blat.
- Czy nie wystarcza ci, że tu przyszłam? - krzyknęła, tracąc panowanie nad sobą. - Przecież wiesz, po co
tu jestem!
Wystudiowanym gestem uniósł brwi w ironicznym zdumieniu. Rozdrażniona Lainie poderwała się z
furią. Przez chwilę nie wiedziała, co zrobić, dokąd pójść, wreszcie podeszła do kominka i zaczęła się
wpatrywać w jego ciemną gardziel, pełną zimnego popiołu. Uraza i upokorzenie walczyły w jej duszy z
głosem rozsądku, który nakazywał domagać się pomocy Rada.
- Chcesz się dowiedzieć, czy nadal podtrzymuję moją ofertę - odezwał się, stając przy niej.
- Nie myśl, że chcę twoich pieniędzy! - wybuchnęła.
- Ale twoja matka ich potrzebuje - zauważył impertynencko. - Zgadza się?
- Jesteś skończonym draniem!
- Hm, uważasz, że to właściwy sposób zwracania się do kogoś, od kogo chce się wyciągnąć forsę?
- A co? Mam może czołgać się u twoich stóp albo całować cię po rękach? - parsknęła z furią.
- To mogłoby być całkiem ciekawe - odparł spokojnie, zupełnie nie poruszony jej atakiem.
- Niedoczekanie twoje! - Gniewnie odwróciła się do niego plecami. - Jedyne, czego od ciebie chcę, to
usłyszeć „tak” lub „nie”.
- Za to ja od ciebie chcę znacznie więcej - mruknął cicho.
Zabrzmiało to tak dziwnie, że odruchowo odwróciła głowę i zerknęła na niego przez ramię. W jego
oczach pojawił się błysk, którego znaczenia nie potrafiła rozszyfrować. Rad wyciągnął rękę i owinął
sobie wokół palca pojedyncze pasmo ciemnych i ciężkich włosów Lainie.
- Jeśli... jeśli chodzi ci o jakieś zabezpieczenie - odezwała się drżącym głosem - to możesz wziąć dom
pod zastaw.
Roześmiał się gardłowo.
- To za mało, żeby pokryć twoje długi, stanowczo za mało. Pomogę ci...
Znacząco zawiesił głos. Lainie spojrzała na niego z nadzieją w oczach. Nie potrafiła jednak znieść
intensywności spojrzenia Rada, spuściła więc wzrok. Patrzyła teraz na jego rozpiętą pod szyją koszulę,
która rozchylając się, ukazywała zarys muskularnego torsu. Zapragnęła wsunąć dłonie pod jedwabny
materiał i jak dawniej poczuć ciepły dotyk skóry Rada. Już sama myśl o tym wystarczyła, by zakręciło jej
się w głowie.
- Więc czego chcesz w zamian? - spytała niepewnym głosem.
- Tego, co i tak należy do mnie. Tego, za co zapłaciłem wystarczająco wysoką cenę. Jestem głupcem, że
jestem gotów płacić za to ponownie - mówił zimno.
Gdy zerknęła na niego ze zdumieniem, zauważyła, że nie patrzy na nią, tylko przygląda się trzymanym
w dłoni jej włosom. Poczuł na sobie pytający wzrok i spojrzał jej prosto w oczy.
- Chcę ciebie, Lainie.
Cofnęła się gwałtownie.
- To nonsens!
- Wciąż jesteś moją żoną - zauważył. - Nie żądam więc niczego niezwykłego, chcę tylko, żebyś
zachowywała się zgodnie z istniejącym stanem rzeczy. Po prostu podejmiesz na nowo swoje obowiązki.
Pomyślała, że powinna z miejsca odrzucić tę propozycję. Czemu więc się waha? Czemu się zastanawia?
Czemu nie mówi, że nigdy nie przystanie na takie warunki?
- A jeśli się zgodzę? - Czy to możliwe, że wypowiedziała te słowa i głos jej nawet nie zadrżał?
- Spłacę wasze długi oraz pokryję wszelkie koszty leczenia twojej matki - odparł, przyglądając się
uważnie Lainie, która staczała wewnętrzną walkę.
Chwileczkę... Co miały oznaczać owe obowiązki żony? Rad nie potrzebował przecież, by mu gotowała,
sprzątała dom czy też prasowała koszule. Pozostawało więc tylko jedno. Łzy napłynęły jej do oczu. Nie
sądziła, że może być aż tak okrutny i że potraktuje ją tak pogardliwie.
- Nie! - zaprotestowała zdławionym głosem.
- Nie próbuj mi wmawiać, że nie masz na mnie ochoty. - Chwycił ją i przyciągnął do siebie. Obronnym
gestem oparła dłonie o jego tors. - Drżysz w moich ramionach jak przerażona kotka, ale założę się, że już
za chwilę będziesz mruczeć z rozkoszy.
Zrozumiała, że miał rację, ale to odkrycie czyniło ją jeszcze bardziej bezbronną.
- Sondra już ci się znudziła? - zaatakowała rozpaczliwie, licząc na to, że trafi w jego czuły punkt.
Ale Rad chyba spodziewał się takiego pytania. W jego oczach ujrzała nie skrywaną ironię.
- Bynajmniej. Jestem z niej zadowolony pod każdym względem.
- W takim razie, po co ci jeszcze ja? - jęknęła, czując wcale nie stępione przez czas ostrze dawnej
zazdrości.
Jeden z mięśni na policzku Rada zadrżał mimowolnie.
- To chyba oczywiste? Nadal mi się podobasz.
Lainie utkwiła błagalny wzrok w jego twarzy.
- Naprawdę tak bardzo mnie nienawidzisz, że chcesz mnie aż tak poniżyć?
- Poniżyć? To chyba znacznie lepsze wyjście, niż sprzedawanie się na ulicy, nie sądzisz? - zadrwił.
Zawstydzona, próbowała się odsunąć, lecz on nie zamierzał jej puścić.
- Wiesz, że nie mówiłam tego serio.
- Wiem. Tak samo jak wiem, że tak naprawdę chcesz znowu być moją żoną.
- Nie! - wyszeptała ze zgrozą, która wzięła się stąd, że... że Rad miał rację!
Przygarnął ją mocno do siebie. Lainie poczuła przemożną pokusę, by wtulić twarz w jego szyję i poddać
się sile, która popychała ich ku sobie. Z rozpaczą zamknęła oczy, by nie patrzeć na Rada i dzięki temu
zwalczyć pragnienie. Przez chwilę przyglądał się jej twarzy, na której widniał przestrach, po czym
wypuścił ją z objęć. Cofnął się o krok i zapalił papierosa.
- Już wiesz, jaka jest moja propozycja. To, czy ją przyjmiesz, czy też nie, zależy tylko od ciebie. -
Odwrócił się i sięgnąwszy po pustą szklankę, udał się do barku.
Śledziła go wzrokiem. Miała równie wielką ochotę go zamordować, jak pobiec za nim i utonąć w jego
ramionach. Jak ma teraz wybrnąć z tej sytuacji? Och, czemu nie przyjęła jego pomocy za pierwszym
razem? Teraz jej potrzeba była większa od jej dumy. Najgorsze było jednak to, że wiązało się to z
potrzebą, jaką odczuwała Lainie, a nie jej matka...
Potrzebowała go. Pragnęła. Kochała. Czy w ogóle kiedykolwiek przestała go kochać? Zaczynała już w
to wątpić.
- Na jak długo? - wyrwało jej się.
Posłał jej cyniczne spojrzenie, nalał sobie drinka i oparł się leniwie o barek. Zmarszczył przy tym brwi,
zastanawiając się nad odpowiedzią, na którą czekała z drżeniem. Liczyła na to, że będzie chciał
zatrzymać ją przy sobie na zawsze i że jej to wyzna. Nieuleczalna idiotka.
- Sądzę, że do momentu, kiedy się tobą znudzę.
Zabolało, ale starała się tego po sobie nie pokazać.
- A ile to potrwa? - spytała z goryczą. - Dzień, miesiąc, rok?
- Żądasz, żebym wyznaczył konkretną datę? To może dzień pogrzebu twojej matki będzie najbardziej
odpowiedni? - zadrwił. - Za jednym zamachem uwolnisz się od dwojga tyranów.
- Jesteś podły!
- Ja? Przed chwilą mogłem sobie bez trudu wziąć, co moje. Miękniesz pod moim dotknięciem jak wosk.
Wystarczyłoby kilka czułych słówek, trochę pieszczot i już zgodziłabyś się na wszystko. Ale nie
uwiodłem cię, bo nie chcę takimi sposobami wpływać na twoją decyzję. Czy postępuję z tobą
nieuczciwie? - Umilkł i przez chwilę patrzyli sobie w oczy. - To jak będzie? Zostajesz czy mam wezwać
taksówkę?
Nie mogła odmówić słuszności jego rozumowaniu. Gdyby zaczęli się kochać, bez namysłu przystałaby
na wszelkie warunki. Ale ta decyzja zostałaby podyktowana emocjami. Rad dobrze zrobił, że dał jej
możliwość spokojnego zastanowienia się. Dzięki temu doszła do wniosku, że naprawdę chce być znowu z
nim. Ale zachowywał się przy tym zupełnie bezdusznie, co sprawiło, że wciąż się wahała.
Odwróciła się nieco, by ukryć twarz.
- Proponujesz mi upokarzający kontrakt. Właściwie mam ci się sprzedać - powiedziała z trudem.
- Tak czy nie? - Nieoczekiwanie usłyszała jego głos tuż za swoimi plecami.
- Tak! - jęknęła z udręką, przerażona perspektywą tego, co ją czeka.
Lekko położył dłoń na jej ramieniu i odwrócił ją do siebie. Spuściła wzrok. Nie była w stanie patrzeć
mu prosto w twarz, na której niechybnie malował się triumf i poczucie zwycięstwa. On jednak ujął ją pod
brodę i zmusił, by spojrzała na niego. Ku swemu niebotycznemu zdumieniu, ujrzała w jego oczach
niezwykły spokój i... czyżby czułość?
- Nie ma w tym dla ciebie nic poniżającego - powiedział cicho. - Jesteś jedyną kobietą, jaką pragnąłem
mieć za żonę, a to oznacza ogromny szacunek z mojej strony.
Wziął ją w ramiona, a jego palce pieszczotliwie rozgarnęły jej ciemne włosy. Lainie wolałaby, żeby
mówił o innym uczuciu niż szacunek, ale musiała się zadowolić tym, co usłyszała. Dobre przynajmniej i
to...
Tulił ją do siebie tak długo, aż poczuła, jak przenika ją cudowne ciepło emanujące z jego ciała.
Rozluźniła się nieco. Wtedy on, jakby wyczuwając jej przyzwolenie, zaczął delikatnie błądzić wargami
po jej zamkniętych oczach i ustach. Gdy wziął ją na ręce, nie wzbraniała się, co więcej, splotła palce na
jego szyi i pozwoliła się zanieść do sypialni.
Ramieniem zgasił światło i na chwilę zatrzymał się przy łóżku. Pożałowała, że nie widzi wyrazu jego
twarzy. Następnie powoli złożył Lainie na pościeli.
I zdało jej się, że wyszeptał jej imię, zanim się nad nią pochylił.
Satynowa pościel była tak miła w dotyku, że Lainie z lubością wtuliła się mocniej w poduszkę. Dawno
odwykła od takich luksusów. Nagle poczuła zapach męskiej wody kolońskiej i gwałtownie zamrugała
powiekami. W jednej chwili rozbudziła się i przypomniała sobie wszystko. Jej spojrzenie natychmiast
powędrowało w bok.
Na sąsiedniej poduszce wciąż widniało wgłębienie, potwierdzające, że to nie sen, że Rad naprawdę tu
spał, choć jego samego nie było już w pokoju. Lainie przeciągnęła się z uśmiechem i rozejrzała dookoła.
Rozejrzała się po sypialni. Wspomnienie minionej nocy napełniło ją rozkoszą.
I znów biel, tym razem połączona z błękitem. Również jej prywatne niebo wydawało się teraz błękitne,
pozbawione owych ciężkich czarnych chmur, które wisiały nad jej głową od tak dawna. Poczuła, że znów
chce jej się żyć. Okazało się, że wystarczy odrobina miłości, a wszystko przedstawia się w zupełnie
nowym świetle.
Stojący na komodzie zegar wskazywał wpół do dziewiątej. Ciekawe, co porabia Rad? Miała nadzieję, że
nie, udał się do pracy. Tak bardzo pragnęła mieć go przy sobie, by móc jak najszybciej zacząć pracować
nad utrwalaniem ich związku. Ostatnia noc przekonała ją, że nie jest Radowi tak do końca obojętna.
Uznała więc, iż istnieje szansa, by uratować ich małżeństwo. Może tym razem uda jej się postępować tak,
że Rad ją wreszcie pokocha...
Rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę! - zawołała z ożywieniem, przekonana, że za chwilę ujrzy męża.
Jednak do pokoju weszła czterdziestoparoletnia kobieta z zastawioną tacą.
- Pan MacLeod kazał przynieść pani śniadanie - powiedziała wyjątkowo chłodno, sznurując usta. -
Chociaż podawanie posiłków do łóżka nie należy do moich obowiązków.
- Ja też nie jestem zwolenniczką jadania w łóżku. - Lainie starała się udobruchać gospodynię. - Ale to
miło ze strony Rada, prawda? Czy mogłaby pani postawić tacę na stoliku pod oknem?
Gospodyni żachnęła się lekko, ale wykonała polecenie. Najwyraźniej nie była przyzwyczajona do
obsługiwania obcych kobiet. Zwłaszcza że Lainie pojawiła się zupełnie nie wiadomo skąd, a w dodatku
podobno była samą panią MacLeod, Lainie wiedziała, że musi postępować z wyczuciem, o ile nie chce
popaść w konflikt z gospodynią Rada.
- Przepraszam, nie wiem, jak się pani nazywa - powiedziała, zanim tamta zdążyła opuścić pokój.
- Dudley.
Lainie uśmiechnęła się do niej życzliwie.
- Miło mi panią poznać, pani Dudley. Czy mój... Czy Rad wyszedł do pracy?
- Nie. Panna Sondra Gilbert przyszła parę minut przed ósmą. Omawiają jakieś sprawy - wyjaśniła
gospodyni i wyszła.
Lainie wstała, sięgnęła po leżący na pobliskim krześle błękitny szlafrok, który musiał należeć do Rada,
sądząc po wielkości. Podwinęła przydługie rękawy i podeszła do stolika. Zignorowała pieczywo i jajka na
bekonie, nalała sobie kawy i machinalnie podniosła filiżankę do ust.
No tak. Ledwo zdążyła ponownie zostać jego żoną, a natychmiast wróciły stare kłopoty. Jednak to niebo
nad jej głową nie było tak zupełnie bezchmurne. Myślała, że przez te pięć lat separacji wiele się nauczyła,
że okaże się teraz bardziej wyrozumiałą żoną i że wszystko się w końcu ułoży. A jeśli nie? A jeśli Rad
wkrótce się nią znudzi, tak jak zapowiedział?
- Dzień dobry. Pani Dudley powiedziała mi, że już nie śpisz.
Zerknęła na niego kątem oka. Gdyby wszedł tu parę minut temu, bez wahania pobiegłaby uściskać go
na powitanie. Teraz jednak obawiała się odrzucenia. Została więc na miejscu, choć jej serce wyrywało się
do niego.
- Dzień dobry - mruknęła.
Spojrzał na nią pytająco, wydawał się być zaskoczony jej chłodem.
Odchyliła nieco zasłonę i wyjrzała za okno. Wolała, by mąż nie mógł wyczytać z jej oczu, jak bardzo
jest zagubiona.
Podszedł i stanął po przeciwnej stronie stolika.
- Jedzenie ci wystygnie.
- Nie jestem głodna - odparła sztywno.
Nie, to naprawdę prowadziło donikąd. Rozmawiali jak nieznajomi, a nie jak ludzie, którzy spędzili noc
w miłosnym uniesieniu. Lainie z determinacją puściła zasłonę, która wróciła na miejsce i odgrodziła ich
od zewnętrznego świata.
- Dlaczego chciałeś, żebym wróciła? - Musiała poznać odpowiedź na dręczące ją pytanie.
- A jak myślisz? - Jego głos zabrzmiał ostro.
Zapatrzyła się niewiążącym wzrokiem w trzymaną w dłoni filiżankę.
- Nie wiem. Może chciałeś się zemścić na tej dziewczynie, którą niegdyś poślubiłeś, a która nie okazała
się wystarczająco dojrzała? Ale przecież wciąż mnie pragniesz. - Głos zaczął jej się łamać, z wysiłkiem
nakazała sobie spokój. - Ja też nie potrafię przejść obok ciebie obojętnie...
Niepotrzebnie odwróciła się i spojrzała na niego. Jego twarz, zimna i nieruchoma, wyglądała niczym
wykuta z kamienia.
- Jasne - syknął. - A jakiż mógłby być lepszy sposób odegrania się, niż upokorzenie cię przez spłacanie
twoich długów w zamian za możliwość kochania się z tobą?
- I to jest ten powód?
Patrzyła na niego błagalnie. Tak bardzo pragnęła, by temu zaprzeczył.
- Widzisz, jaka z ciebie mądra dziewczynka, jak sprytnie to sobie wydedukowałaś? - natrząsał się bezli-
tośnie. - No, bo cóż innego mogłoby mną powodować? Rozpaczliwa miłość, która kazałaby mi zrobić
wszystko, żeby cię tylko odzyskać?
- Ale ty mnie nigdy nie kochałeś! - wyrwało jej się.
- Jasne. Nigdy cię nie kochałem - zgodził się tak zimno, że aż przebiegł ją lodowaty dreszcz. - Skoro w
takim razie mamy już z głowy wstępne nieprzyjemności, to proponuję zająć się interesami.
- Interesami?
- Dałem dziś rano Sondrze listę waszych wierzycieli, każąc ich natychmiast spłacić. Oto ona. - Wręczył
jej kartkę papieru. - Sprawdź, czy nikogo nie brakuje.
Odruchowo wzięła listę, a na jej twarzy malowało się zaskoczenie.
- Najpierw zajrzy oczywiście do szpitala. Poleciłem jej, by się upewniła, czy twoja matka ma oddzielny
pokój.
Lecz ona wciąż myślała o tym, co przedtem od niego usłyszała. I po co domagała się odpowiedzi na
swoje pytanie? Czy nie lepiej byłoby się łudzić, że jednak coś do niej czuje?
Wzrok Rada ześlizgnął się nieco niżej i spoczął na wycięciu szlafroka, gdzie rysowały się piersi Lainie.
- Trzeba też pojechać do waszego domu i wziąć twoje rzeczy. Musisz mieć się w co ubrać.
A ona przez chwilę myślała, że Rad tak jej się przygląda, gdyż wydaje mu się pociągająca... O,
nieśmiertelna naiwności zakochanej kobiety!
- Skoro nie chcesz jeść, to proponuję, żebyś się ubrała. Będziemy mogli wyjść i wszystko załatwić.
- Nie idziesz do pracy? - zdziwiła się.
- Akurat dzisiaj bez problemu mogę sobie na to pozwolić.
- Ale dlaczego chcesz mi towarzyszyć? - nalegała.
Rad przystanął w drzwiach.
- Powiedzmy, że wolę być pewien, że dotrzymasz umowy i przeprowadzisz się tutaj.
- Już ci to wczoraj powiedziałam i dotrzymam słowa. - Dumnie uniosła głowę.
- Czasami ludzie zmieniają zdanie. O ile dobrze pamiętam, to już kiedyś coś mi obiecałaś. To
mianowicie, że mnie nie opuścisz aż do śmierci.
- Przyrzekłeś to samo. Ślubowałeś mi również miłość i wierność. - Lainie natychmiast odparowała atak,
ale tylko ona wiedziała, ile ją to kosztowało.
- To ty mnie porzuciłaś, a nie ja ciebie. To była wyłącznie twoja decyzja. - To powiedziawszy wyszedł,
głośno trzaskając drzwiami.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Gdyby tylko mogła rzucić się na łóżko i wypłakać cały swój żal! Może by jej choć trochę ulżyło. Nie
mogła trafić do Rada, przebić się przez pancerz cynizmu i chłodu. Co gorsza, zaczynała tracić nadzieję,
że kiedykolwiek jej się to uda. Jak mogła aż tak zakochać się w kimś, kto wiecznie nią pomiatał?
I gdzie ta tęcza, tato? - żałośnie odezwało się w niej dziecko. - Kiedy w końcu ta burza przetoczy się
nad moją głową?
Wiedziała jednak, że musi wziąć się w garść. Przetarła twarz ręcznikiem zmoczonym zimną wodą,
pociągnęła usta szminką, gdyż był to jedyny kosmetyk, jaki miała w torebce, następnie wzburzyła dłońmi
nieco przyklapnięte włosy, tworząc na głowie nonszalancką fryzurę - coś w rodzaju artystycznego
nieładu.
Hm, całkiem nieźle, stwierdziła z satysfakcją. To dodało jej sił. Weszła do salonu, mając na sobie swoją
złocistą sukienkę. Rada nie było. Niech sobie tylko nie myśli, że będzie go szukać po całym
apartamencie, albo, co gorsza, czekać jak pies na swego pana. Stanowczym krokiem udała się w stronę
drzwi. Tak, jak przewidziała, natychmiast pojawił się kamerdyner.
- Dickerson, o ile dobrze pamiętam? - spytała tonem kobiety, która wie, jakie przysługują jej prawa. A
zdeterminowana Lainie nie wahała się w obecnej sytuacji wykorzystywać pozycji pani tego domu. -
Proszę przynieść moje okrycie i powiadomić pana MacLeoda, że jestem gotowa do wyjścia.
Wrócił po chwili z jej lamparcim futerkiem.
- Pan MacLeod już idzie - zapewnił.
Rzeczywiście, pojawił się niemal natychmiast po tym, jak Dickerson pomógł jej się ubrać. Rad
szarmancko otworzył przed nią drzwi, a na jego ustach błąkał się lekki uśmieszek. Lainie jednak, chłodna
i wyniosła, traktowała go niemal jak powietrze. Odezwała się dopiero wtedy, gdy wsiedli do samochodu.
Tym razem był to biały mercedes.
- Chciałabym najpierw zobaczyć się z mamą.
- Jak sobie życzysz - odparł takim tonem, jakby zupełnie nie robiło mu różnicy, dokąd się udadzą.
- Mam tu do załatwienia kilka spraw w administracji - poinformował ją, gdy przybyli na miejsce. - Nie
czekaj, idź do matki. Tylko zapytaj najpierw o numer pokoju. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby już
znajdowała się gdzie indziej niż wczoraj.
Okazało się, że miał rację. Mamę przeniesiono na inne piętro do pojedynczego pokoju. Zmiana jej stanu
była zauważalna gołym okiem! Nie pozostało w niej prawie śladu wczorajszej nerwowości, powitała
córkę uśmiechem i wyglądała na niemal zadowoloną z życia.
Lainie nie miała serca psuć jej dobrego nastroju, starannie więc przemilczała fakt, że wróciła do męża.
Dlatego skróciła rozmowę do minimum, by Rad nie zdążył wejść na górę i pojawić się w pokoju.
Wyjaśniła, że ma w domu masę rzeczy do zrobienia, jeśli nie chce, żeby wszystko zarosło brudem, co
matka przyjęła ze zrozumieniem i nie domagała się, by Lainie przedłużyła wizytę.
Szła korytarzem pogrążona w myślach, nic więc dziwnego, że nie zauważyła dwojga ludzi stojących w
drzwiach dyżurki pielęgniarek i minęła ich obojętnie. Nie usłyszała też, że wołają za nią. Oprzytomniała
dopiero wówczas, gdy ktoś ją złapał za ramię i odwrócił ku sobie.
- Na Boga, Lainie, gdzie ty byłaś?! - Lee Walters gorączkowo omiótł jej sylwetkę badawczym spojrze-
niem, jakby sprawdzał, czy aby na pewno nic jej się nie stało. - Umierałem z niepokoju!
Jego jasne włosy były potargane, zdawało się, że musiał je we wzburzeniu mierzwić rękami, i to
wielokrotnie. Lainie przyglądała mu się z lekkim zdziwieniem. Zawsze spokojny Lee wyglądał na
kompletnie wytrąconego z równowagi. Pod wpływem jej zdumionego spojrzenia opanował się nieco,
przypomniał sobie, iż znajdują się w miejscu publicznym, zaciągnął ją więc do świetlicy, gdzie mogli
choć trochę skryć się przed spojrzeniami postronnych osób. Dopiero teraz Lainie spostrzegła, że była z
nim także Ann. Na twarzy przyjaciółki również widniał wyraźny niepokój.
- Co się właściwie dzieje? Co wy tutaj obydwoje robicie? - zdumiała się.
- Szukamy cię! - niemal warknęła wciąż jeszcze zdenerwowana Ann.
- Ale dlaczego?
- Zadzwoniłem do ciebie wczoraj wieczorem, żeby sprawdzić, czy bez przeszkód wróciłaś do domu -
zaczął tłumaczyć Lee. - Ale nikt nie odbierał. Początkowo się nie przejąłem, miałaś przecież zostać u
mamy. Zadzwoniłem ponownie i znowu nic. Skontaktowałem się ze szpitalem, powiedzieli, że już dawno
wyszłaś.
- Naszego numeru nie miał, a nie znalazł go w spisie, bo jest zastrzeżony - wtrąciła Ann.
- Pomyślałem, że może pojechałaś do niej, bo nie chciałaś zostać sama na noc - dopowiedział.
- Dlatego pojawił się dziś u nas z samego rana. Przyznaję, że zdenerwowaliśmy się nie na żarty, na
szczęście Adam to przytomny człowiek. Od razu zadzwonił na policję, dowiedzieliśmy się przynajmniej
tyle, że nie padłaś ofiarą jakiegoś wypadku. Przyjechaliśmy więc tutaj, bo nie było innego punktu
zaczepienia.
Lainie poczuła straszliwe wyrzuty sumienia.
- Nie macie pojęcia, jak mi przykro, że was na to naraziłam - powiedziała przepraszająco.
Pogodną twarz Ann okrasił ciepły uśmiech.
- To nie ma znaczenia, najważniejsze, że jesteś cała i zdrowa. I że mama dostała osobny pokój. Właśnie,
jakim cudem udało ci się to załatwić?
Lee z kolei zainteresował się zupełnie inną kwestią.
- Gdzie byłaś przez całą noc?
Skonsternowana, przenosiła wzrok z jednego na drugie. Oto stawiano jej pytania i domagano się
udzielenia odpowiedzi, a ona nie znajdowała w sobie dość siły, by wyznać prawdę. Sytuacja stała się
niezręczna. Wpatrywali się w nią wyczekująco, Lee wciąż trzymał ją za ramię. Cofnęła się nieco, by
uwolnić rękę. Nie zatrzymywał jej.
- Gdzie byłaś, Lainie? - powtórzył znacznie bardziej ponurym tonem.
Poczuła, że krew zaczyna napływać jej do twarzy. Przenikliwe spojrzenie Lee zdradzało, że natychmiast
spostrzegł te rumieńce.
- Kiedy... Kiedy wróciłam wczoraj do domu... - zaczęła z ociąganiem. - To... To zadzwoniłam do Rada.
Wyraz ich twarzy zmienił się diametralnie, patrzyli teraz na nią z najwyższym zdumieniem. U Lee
doszła do tego również wściekłość, gdy w pełni do niego dotarło znaczenie jej słów. Gwałtownie postąpił
krok w jej kierunku, po czym zatrzymał się.
- Pomyślałam, że mógłby mi pomóc. Po prostu już nie wiedziałam, do kogo jeszcze mogłabym się
zwrócić - tłumaczyła, starając się ich przygotować na kolejne rewelacje. Nie ulegało bowiem
wątpliwości, że Lee będzie drążył temat i nie spocznie, dopóki nie pozna całej prawdy.
- Ech, ten MacLeod! - żachnął się. - Skąd w ogóle ci przyszło do głowy, żeby się z nim kontaktować?
- Już raz mi zaoferował pomoc, ale wtedy duma nie pozwoliła mi jej przyjąć. Obecna sytuacja kazała mi
zapomnieć o dumie.
- Ponieważ twoja mama znajduje się w pojedynczym pokoju, rozumiem, że twoje przewidywania były
słuszne i że Rad rzeczywiście pomógł - wtrąciła rozsądnie Ann, która szybciej ochłonęła z szoku.
- Owszem.
- No, dobrze, zadzwoniłaś do Rada, trudno. Ale czemu nie było cię w domu? - indagował Lee.
Lainie wzięła się w garść. Mydlenie oczu niczego nie załatwi. I tak prędzej czy później sytuacja stanie
się zupełnie jasna.
- Ponieważ musiałam pojechać do niego, żeby wszystko omówić osobiście.
Wzburzony Lee chwycił ją mocno za ramiona.
- Co takiego?
- Hej! Czy ty się aby nie zapominasz? - Ann złapała go za rękę i to go otrzeźwiło.
Puścił Lainie i nerwowo zmierzwił dłonią włosy.
- Mogłaś przynajmniej wstrzymać się z tym do rana - rzucił z urazą. - Naprawdę musiałaś do niego
jeździć w środku nocy?
- To był zaledwie wczesny wieczór - sprostowała.
- Gdzie się w takim razie podziewałaś aż do rana? Jak długo tam zostałaś, mów!
Lainie poczuła, że ma dość. A jakie on miał do niej prawo, żeby mógł prowadzić takie przesłuchanie?
- Nie twoja sprawa! - ucięła ostro.
W tym momencie ktoś zaklaskał z aprobatą i cała trójka ze zdumieniem odwróciła się w stronę wejścia.
W drzwiach świetlicy stał Rad i przyglądał im się z wyraźnym rozbawieniem.
- Bardzo byłem ciekaw, Lainie, kiedy wreszcie nie wytrzymasz - roześmiał się i dołączył do nich.
- Co ty tutaj robisz?! - niemal krzyknął Lee.
Rad uniósł brwi, dając w ten sposób do zrozumienia, że zachowanie spokojnego zazwyczaj Lee
zadziwia go.
- Chciałeś wiedzieć, gdzie Lainie podziewała się tak długo. Otóż opuściła mój apartament o dziewiątej
rano.
Rozjuszony Lee odwrócił się do niej.
- Czy to prawda?
Bez słowa przytaknęła głową.
Zaczął nerwowo krążyć po pomieszczeniu, przypominając rozwścieczonego lwa w klatce. Nigdy nie
widzieli go w takim stanie.
- Gdybyś tylko powiedziała, jak bardzo potrzebujesz... Gdybym tylko wiedział... - Zatrzymał się nagle,
jak rażony gromem. - I pomyśleć, że chciałem cię poślubić!
- Zważywszy fakt, że Lainie już ma męża, byłoby to cokolwiek trudne - wtrącił uprzejmie Rad.
Lee posłał mu mordercze spojrzenie, po czym spojrzał zimno na Lainie.
- A ja zawsze myślałem, że jesteś taka szlachetna i pełna cnót! Dobre sobie - zadrwił z goryczą. - Ty
wcale nie żartowałaś wtedy na koncercie, kiedy mówiłaś o sprzedawaniu się!
- Jeśli chcesz opuścić ten pokój o własnych siłach, masz natychmiast przeprosić moją żonę - warknął
Rad z taką wściekłością, że cała trójka spojrzała na niego z niekłamanym zdumieniem.
Lee nie dał się zastraszyć.
- Owszem, przeproszę, ale nie dlatego, że ty sobie tego życzysz - powiedział twardo, po czym jego głos
złagodniał, gdy zwrócił się do Lainie. - Wybacz mi te nie przemyślane słowa. Ale zrozum, że
wypowiedział je mężczyzna, który właśnie stracił jedyną kobietę, na jakiej mu kiedykolwiek zależało.
Dlatego chciałem cię zranić.
W mgnieniu oka pojęła, przez co musiał teraz przechodzić.
- Nie żywię do ciebie urazy - odparła łagodnie.
- To dobrze. Bo w razie, gdybyś mnie potrzebowała... - posłał Radowi wyzywające spojrzenie -
...zawsze możesz na mnie liczyć. - Odwrócił się na pięcie i wyszedł.
Ann zawahała się nieco. Przeniosła zaskoczone spojrzenie z rozgniewanego Rada na spiętą twarz
przyjaciółki. Lainie chciała się uśmiechnąć, by pokazać, że wszystko w porządku, ale nie zrobiła tego.
Bała się, że wyszedłby z tego płaczliwy grymas i że nie powstrzymałaby się od łez.
- Ja chyba też już pójdę - powiedziała niepewnie Ann. - Jakby co, to zadzwoń.
- Zadzwonię.
Zostali sami i zapadło pełne skrępowania milczenie. Rad sięgnął do kieszeni, wyjął papierośnicę i
wyciągnął ją w stronę Lainie. Właściwie nie paliła, ale w tym momencie była tak roztrzęsiona, że z ulgą
wzięła papierosa. Rad podał jej ogień. Zaciągnęła się i nerwowym gestem poprawiła włosy. Wciąż
starannie omijała go wzrokiem.
Rad pierwszy przerwał niezręczną ciszę.
- Jak się czuje twoja matka?
- Lepiej.
- Jak zareagowała na wiadomość, że wróciłaś do mnie?
- Nie powiedziałam jej.
- A kiedy zamierzasz ją poinformować o tym fakcie? - spytał nieco zgryźliwie.
- Już niedługo - westchnęła i spojrzała na niego z ukosa.
Z rozdrażnieniem zgasił papierosa w popielniczce.
- To jak? Idziemy?
Kiedy jakiś czas później zatrzymali się przed domem jej matki, Lainie była zadowolona, że wreszcie
może wysiąść z samochodu. Przez całą drogę nie zamienili ani słowa, co zaczęło doprowadzać ją do
rozpaczy. Czuła się osaczona, schwytana w pułapkę i bezgranicznie nieszczęśliwa. Tak bardzo pragnęła,
by Rad zjechał na pobocze, zgasił silnik, wziął ją w ramiona i przytulił do siebie. Żeby jakoś na nią
zareagował, żeby pokazał, że mu choć trochę zależy... Ale on nie zwracał na nią najmniejszej uwagi.
Równie dobrze mógłby znajdować się w tym mercedesie zupełnie sam.
Gdy stanęła przed drzwiami i wyjęła klucz z torebki, Rad zabrał go bezceremonialnie, włożył do zamka,
przekręcił i pierwszy wszedł do domu, nonszalancko rzucając płaszcz na balustradę schodów. Wiedział,
że Lainie musi pójść za nim i posłusznie zamknąć drzwi za jaśnie panem. Poczuła się jak pociągana za
sznurki marionetka. Ze ściśniętym sercem popatrzyła na odwróconego do niej plecami mężczyznę. Że też
naprawdę nie miałam się w kim zakochać, strofowała samą siebie nie wiadomo który już raz.
Nieoczekiwanie odwrócił się do niej.
- Długo to potrwa?
- Nie, nie długo. - Pośpiesznie weszła na schody. Chciała jak najszybciej zejść mu z oczu.
- To dobrze. Ja tymczasem zadzwonię.
Przede wszystkim musiała się przebrać. Wybrała żakiet ze spodniami w odcieniu zgaszonego oranżu.
Sięgnęła też po rudobrązową apaszkę i przewiązała nią włosy, by nie spadały jej na twarz i nie
przeszkadzały. Wytuszowała jeszcze rzęsy oraz musnęła różem policzki i dopiero wtedy wyjęła walizki z
szafy. Była nawet zadowolona, że dzięki temu może oderwać się od ponurych rozważań. Skupiła się
wyłącznie na składaniu i pakowaniu swoich rzeczy.
W drzwiach sypialni pojawił się Rad. Stał tam przez chwilę, a potem wszedł do środka, nic jednak nie
mówiąc. Spojrzała na niego z ukosa, bezskutecznie próbując odgadnąć powód jego przyjścia. Wyglądał
na zniecierpliwionego, kręcił się bez celu po pokoju, co jakiś czas wyglądał przez okno. Atmosfera znów
zaczęła robić się napięta.
- Nie musisz zabierać wszystkiego. - Przystanął przed toaletką i przyglądał się leżącym na niej drobiaz-
gom. - Masz już otwarte na twoje nazwisko rachunki w najlepszych sklepach w Denver. Możesz mieć
tyle rzeczy, ile zechcesz.
- Wystarczy mi to, co mam - mruknęła niechętnie.
- Pozwolisz, że ja będę o tym decydował - zaproponował niebezpiecznie cichym głosem. Lainie
zadrżała mimowolnie. - Przed laty udowodniłaś mi swoim zachowaniem, że podejrzewasz mnie o to, iż
zamierzam zamknąć cię w domu i nigdzie nie wypuszczać. Nie mam pojęcia, skąd taki idiotyczny pomysł
przyszedł ci do głowy. Zapewniam cię jednak, że byłaś w wielkim błędzie. Chcę, żebyś wiedziała, że
czeka cię teraz bardzo urozmaicone życie towarzyskie. Jako moja żona będziesz brać udział w różnych
spotkaniach i przyjęciach. Masz więc odpowiednio wyglądać, jasne?
- Nie ma obawy, nie przyniosę ci wstydu. - Nie potrafiła ukryć urazy i goryczy.
Rad nagle znalazł się tuż przy niej.
- W takim razie zaczniesz od noszenia tego. - Chwycił ją za rękę i błyskawicznym ruchem wsunął jej na
palec obrączkę.
Lainie spojrzała na toaletkę, obok której Rad stał przed chwilą. Na blacie leżała otwarta szkatułka z
biżuterią.
- Dziwię się, że to jej nie sprzedałaś w pierwszej kolejności - zauważył kąśliwie.
- Tylko dlatego, że zamierzałam ci ją odesłać.
- Proszę, jaka przewidująca dziewczynka. Zaoszczędziłaś mi kłopotu kupowania ci nowej.
- Czy my naprawdę nie możemy wreszcie przestać się kłócić? - Lainie gwałtownie odsunęła się od
niego i demonstracyjnie z głośnym trzaskiem zamknęła pełne walizki.
- Czy to już wszystko? - warknął.
- Prawie. Jeszcze tylko...
- Później przyślę kogoś, żeby zabrał to, co będziesz chciała - uciął ostro. - A teraz idziemy.
Zarezerwowałem dla nas stolik na pierwszą. Musimy już się zbierać.
Zabrał ją do eleganckiej restauracji, w której jeszcze nie była. Powściągliwy, nieco nawet surowy
wystrój zdradzał, że została zaprojektowana z myślą o biznesmenach, spotykających się tu głównie w
interesach. Wnętrze zostało wyłożone ciemnym drewnem i ożywione jedynie kępami palm i różnych
pnączy, które nieco osłaniały poszczególne stoliki, stwarzając warunki do dyskretnych rozmów.
Rad złożył zamówienie, po czym dopiero po odejściu kelnera spytał Lainie, czy dokonał słusznego
wyboru! Było to pytanie czysto retoryczne, ponieważ doskonale orientował się w jej upodobaniach. Nie
zmieniało to jednak faktu, że poczuła się urażona. Przyniesione potrawy okazały się wyśmienite, ale
każdy kęs rósł jej w ustach. Panująca między nimi cisza z każdą chwilą była coraz trudniejsza do
wytrzymania. Odczuła ulgę, gdy skończyli i Rad zamówił kawę. Oznaczało to, że na szczęście już
niedługo wyjdą.
- Wygląda na to, że w ciągu ostatnich miesięcy dość często spotykałaś się z Lee Waltersem - rzucił
nagle.
Lainie podniosła gwałtownie głowę, zaskoczona nie tylko tym, że się nagle odezwał, ale również
pobrzmiewającą w jego głosie niebezpieczną nutą.
- Owszem - powiedziała tylko.
- Wiedziałaś, co do ciebie czuje?
- Tak - niemal warknęła. Zaczynała się domyślać, do czego zmierza to przesłuchanie.
- A co ty do niego czujesz?
- Czy to ma jakieś znaczenie? - spytała gorzko.
Twarz Rada przybrała posępny wyraz, Lainie już miała go zapewnić, że traktowała Lee jedynie jako
przyjaciela. Naraz przypomniała sobie, jak bardzo Rad był pewny siebie ostatniego wieczora, jak się
chełpił, że wystarczyłaby chwila pieszczot, a zgodziłaby się na wszystko... Postanowiła się zemścić za
tamto upokorzenie.
- Było mi z nim bardzo dobrze. Coraz lepiej, prawdę mówiąc. - Ciekawe, jakim cudem udało jej się
patrzeć mu przy tym prosto w twarz bez mrugnięcia okiem? - Jeszcze trochę, a przerodziłoby się to w mi-
łość. - Na jej pełnych ustach pojawił się smutny uśmiech. - Spokojną miłość, na której można się oprzeć i
która nigdy nie zawiedzie. Przy Lee czułam się bezpiecznie. Chronił mnie, pomagał mi, zawsze mogłam
na niego liczyć.
Dziwny błysk w oczach Rada przypomniał jej, że to właśnie Lee ją dziś zaatakował i że to ktoś inny
stanął w jej obronie. Pożałowała, że tak niezręcznie dobrała słowa.
- Masz powody, by przy mnie nie czuć się bezpiecznie? - kpił z niej otwarcie.
- Przy tobie czuję się tak, jakbym nieustannie balansowała na skraju przepaści. Może potrafisz bronić
mnie przed innymi, ale nie obronisz mnie przed samym sobą!
- Ostatniej nocy... - Przypatrywał jej się w taki sposób, jakby rozbierał ją wzrokiem. Lainie zarumieniła
się. - Ostatniej nocy wyglądało na to, że wcale nie pragniesz ochrony przede mną.
Tego było już nadto. Wstała gwałtownie, chwyciła torebkę oraz skórzany płaszcz i szybkim krokiem
wyszła z restauracji. Wiedziała, że Rad będzie musiał zapłacić rachunek, prawdopodobnie nie zdąży więc
jej dopaść. Musiała się od niego uwolnić choć na trochę. Nienawidziła go. Nienawidziła go za to, że
wiedział, jak bardzo go pragnie. Nienawidziła siebie za to, że zdradziła się przed nim.
Gdy znalazła się na zewnątrz, rozejrzała się gorączkowo. No tak, ani jednej taksówki. Bez namysłu
ruszyła w stronę przystanku, do którego właśnie podjeżdżał autobus, kiedy ktoś ją chwycił za ramię. Rad
odwrócił ją do siebie i gniewnym gestem wskazał parking, gdzie zostawili samochód. Miała ochotę
krzyczeć, wyrwać się z jego uścisku i uciec, ale wiedziała, że szarpanie się z nim nic nie da. Poddała się
więc i apatycznie podążyła we wskazanym kierunku.
Gdy wsiedli do samochodu, Rad przez chwilę siedział bez ruchu i obserwował Lainie, która z uporem
wpatrywała się w jakiś punkt przed sobą w oczekiwaniu na awanturę, jaka niechybnie za moment
wybuchnie. Wreszcie Rad dotknął dłonią jej brody i odwrócił jej twarz ku sobie. Lainie szarpnęła się do
tyłu, po czym nieoczekiwanie dla samej siebie znalazła się w jego ramionach.
- Rozumiem, że mówiłaś szczerze - odezwał się cichym głosem. Gdy odsunęła się od niego, jego oczy
natychmiast przybrały obojętny wyraz. - Ale chcesz niemożliwego. Zapomnij o Lee Waltersie. Po prostu
jak najszybciej zapomnij.
- Dlaczego znowu wszedłeś w moje życie? - jęknęła. Nie udało jej się opanować drżenia głosu.
- To ty do mnie przyszłaś i poprosiłaś o pomoc.
- Mogłeś po prostu dać mi pieniądze i pozwolić mi odejść.
- Mogłem - przytaknął spokojnie, zarazem przeszywając ją badawczym spojrzeniem. - I pewnie bym tak
zrobił, gdyby...
Zamilkł.
- Gdyby? - podchwyciła.
Ujął jej dłoń, wsunął pod swój płaszcz i położył na swojej szerokiej piersi. Nie mogła nie zauważyć, jak
mocno i szybko bije jego serce.
- Gdybym ciągle tak na ciebie nie reagował. Tym razem jednak będę ostrożniejszy. Nie pozwolę
zamienić ci mojego życia w piekło.
Wyrwała się, a on nawet nie próbował jej powstrzymać. Przekręcił kluczyk w stacyjce i ruszyli.
Wydawało, się, że powiedział to, co miał do powiedzenia i uznał sprawę za zakończoną. Lainie była
zszokowana, zmieszana i zawiedziona. Chodziło mu więc tylko o seks, o to, że wciąż go podniecała. Nic
więcej go nie obchodziło, nie postrzegał jej jako człowieka, lekceważył jej uczucia. Wyrachowany i
bezwzględny, sięgał po to, na co miał ochotę, o resztę dbając tyle, co o zeszłoroczny śnieg.
A ona wciąż go kochała...
Tego ranka liczyła na to, że być może fizyczna fascynacja stanie się podstawą do odbudowania ich
małżeństwa. Wierzyła, że istnieje szansa, że z czasem połączy ich coś więcej. Niestety, wyglądało na to,
że jemu na tym zupełnie nie zależy. Odwróciła twarz i wyjrzała przez okno. Gdy znajdowali się już nie
opodal jego mieszkania, przypomniało jej się, jak jechała tą samą trasą poprzedniego dnia i nurtowało ją
pewne pytanie.
- Dlaczego już nie mieszkasz w naszym domu?
- Był za duży dla jednej osoby. Sprzedałem go jakiś rok po twoim odejściu.
- Sprzedałeś go?!
- Myślałaś, że zatrzymam go z powodu jakiegoś sentymentu? - parsknął cynicznie. - Przyznam, że nie
łączyłem z nim zbyt wielu przyjemnych wspomnień.
W duchu przyznała mu rację. Prawdziwego szczęścia zaznali jedynie w małym drewnianym domku w
górach, dokąd wyjechali zaraz po ślubie. Miłość musiała odebrać jej rozum, gdyż wtedy uważała swego
męża za cudownego i czułego kochanka. Tamten Rad w niczym nie przypominał tego zgorzkniałego
mężczyzny obok niej.
Chwilę później zatrzymali się przed znajomym wieżowcem. Rad wystawił walizki na chodnik. Lainie
czekała na niego przy szklanych drzwiach, ale on zawrócił do samochodu.
- Mam jeszcze parę rzeczy do załatwienia - rzucił przez ramię. - Wrócę wieczorem na obiad. A po
bagaże ześlij Dickersona.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Popołudnie wydawało się ciągnąć w nieskończoność, zwłaszcza że Lainie nie miała zbyt wiele do
roboty. Rozpakowała się, zadzwoniła do szpitala, żeby podać swój nowy numer telefonu i adres, ale
okazało się, że Rad zadbał i o to. Porozmawiała więc chwilę z mamą, jednak znów nie zdobyła się na
odwagę, by wyznać, że wróciła do męża. Wreszcie wzięła długą, ciepłą kąpiel, a potem zaczęła się
przygotowywać do kolacji.
Wybrała prostą złoto-czarną spódnicę sięgającą do kostek, oraz czarną bluzkę, którą ożywił blask złotej
biżuterii. Blisko godzinę spędziła przed lustrem, wypróbowując różne warianty fryzury. Nic jej nie
odpowiadało, wszystko dlatego, iż była coraz bardziej rozdrażniona. Obawiała się ponownego spotkania
z Radem, nie spodziewała się bowiem niczego dobrego.
Wreszcie upięła włosy w kok i przeszła do salonu. Na podręcznym stoliku leżało wieczorne wydanie
gazety, widać było, że Dickerson nie zapomina o niczym. Ale nawet i to ją zaczęło irytować. Sięgnęła
jednak po gazetę i zaczęła ją z roztargnieniem przeglądać.
Niemal w tym samym momencie pojawił się Dickerson i zaproponował szklaneczkę sherry, na co
przystała z ochotą, gdyż czuła się coraz bardziej spięta. Poinformował też, że obiad zostanie podany, gdy
tylko wróci pan MacLeod, po czym wycofał się dyskretnie.
Rad zjawił się zaledwie kilka minut później i po chwili wszedł do salonu. Puls Lainie przyśpieszył w
jednej chwili, starannie jednak symulowała kompletny brak zainteresowania, ani na moment nie
przerywając przeglądania gazety, choć na dobrą sprawę nie bardzo wiedziała, co czyta.
- Rozgościłaś się już tutaj? Odpowiada ci? - spytał.
- Tak, dziękuję. A jak twoje sprawy? - odparła machinalnie.
- Całkiem nieźle, o ile w ogóle cię to interesuje.
- A czy ciebie naprawdę obchodziło, czy mi tu dobrze? - odgryzła się natychmiast.
- Owszem. W odróżnieniu od ciebie, potrafię pomyśleć o kimś innym, a nie tylko o sobie. Zależy mi na
tym, żeby nam obojgu było tutaj miło.
- Czyżby? To czemu mam dziwne wrażenie, że wolałbyś spędzić ten wieczór samotnie i nie być
skazanym na moje towarzystwo? Może więc nie zawracaj sobie mną głowy?
Wcale nie chciała zachowywać się tak złośliwie, ale była to reakcja obronna. Lainie wolała być
nieprzyjemna, niż okazywać mu swe prawdziwe uczucia. Nie miała wątpliwości, że napełniłoby go to
satysfakcją i że na każdym kroku wykorzystywałby swoją przewagę. Nie mogła na to pozwolić.
- To ja będę decydował o tym, kiedy chcę być sam, a nie ty.
- Prawda, jak to wygodnie być mężczyzną i bez przeszkód wybierać sobie towarzystwo?
- Owszem, wygodnie - odpowiedział spokojnie Rad, który oczywiście zrozumiał aluzję, ale postanowił
ją zignorować. - Nasz obiad jest już gotowy, jak sądzę. Idziesz?
Stanął w drzwiach, wyraźnie dając do zrozumienia, że jeśli do niego nie dołączy, to bez wahania pójdzie
sam. Wstała więc z ociąganiem i ostentacyjnie wolno podeszła do niego, mimo że patrzył na nią z nie
skrywanym zniecierpliwieniem.
- Nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy psuć sobie posiłek kłótniami - wycedził, gdy weszli do
jadalni. - Proponuję więc w ogóle nie rozmawiać i w ten sposób zaoszczędzić sobie przykrości.
- Wreszcie się w czymś zgadzamy - odparła równie zjadliwie.
Jednak to nie był dobry pomysł, gdyż panujące między nimi milczenie powoli stawało się nie do
wytrzymania. Przynajmniej dla Lainie. Bez przekonania dziobała widelcem po talerzu, jakoś w ogóle nie
odczuwając głodu. Co się z nią działo? Skoro pragnie zdobyć uczucie ukochanego mężczyzny, powinna
być czarująca, zabawiać go miłą rozmową, roztaczać nieodparty urok... Zamiast tego już od pierwszej
chwili zachowywała się jak ostatnia jędza. Nic więc dziwnego, że znów skoczyli sobie do oczu.
Co teraz? Zastanowiła się przez moment. Albo dalej będą tak milczeć, jak już ustalili, albo ona zacznie
niezobowiązującą rozmowę i postara się jakoś załagodzić sytuację. W pierwszym wypadku narażała się
na to, że odtąd wszystkie ich posiłki będą przebiegać w zupełnej ciszy, w drugim zaś ryzykowała tym, że
usłyszy od Rada jakiś złośliwy przytyk na temat tak szybkiej zmiany zdania. Wybrała to drugie.
- Chciałabym zajrzeć jutro do szpitala - odezwała się nagle. - Dobrze byłoby porozmawiać z doktorem
Hendersonem, żeby mieć wiadomości z pierwszej ręki. Posiedziałabym też trochę z mamą.
Uniósł brwi, zdziwiony tym, że przerwała milczenie. Z pewnością nie omieszka uczynić jakiejś
uszczypliwej uwagi.
- Będzie ci potrzebny samochód. Kluczyki od mercedesa znajdziesz na stoliku w holu - powiedział
tylko.
- Ale to przecież twój wóz?
- Oczywiście - uśmiechnął się z lekkim rozbawieniem. - Jakże inaczej mógłbym ci go dać?
- Chodziło mi o to, że przecież musisz jakoś dojeżdżać do pracy.
- Mam jeszcze drugi. Miło mi, że się o mnie zatroszczyłaś.
Popatrzył na nią jakoś tak miękko, że na moment aż przestała oddychać. Na jej wargach zaczął się
błąkać nieśmiały uśmiech.
- Ponieważ ty też potrzebujesz mieć jakiś środek transportu, mercedes jest więc do twojej wyłącznej
dyspozycji - ciągnął. - Rozumiem, że pewnie będziesz się często widywała z Ann.
- Nie masz nic przeciw temu? - wyrwało jej się, ale natychmiast pożałowała tego, gdyż Rad w jednej
chwili przestał się uśmiechać.
- Nie jesteś moim więźniem - przypomniał dobitnie, po czym dodał: - Ale byłbym ci wdzięczny, gdybyś
mnie uprzedzała o swoich wyjściach. Nie dlatego, że chcę cię kontrolować, ale po to, by nie kolidowało
to z moimi planami zabrania cię dokądś. - Jego oczy znów ciepło zalśniły.
- Oczywiście - zgodziła się szybko, zadowolona, że nie rozgniewała go swoim nieprzemyślanym
pytaniem.
Znienacka poczuła wilczy apetyt. Jak mogła przedtem nie zauważyć, że jedzenie jest pyszne, że mus
czekoladowy wprost rozpływa się w ustach i że jest to bardzo udana kolacja? Lainie poczuła, że w
atmosferze ciepła i zrozumienia zaczyna znowu rozkwitać.
Po obiedzie wrócili do salonu. Usiadła wygodnie na kanapie, podczas gdy Rad zaprogramował wieżę
stereo tak, by zagrała po kolei kilka wybranych płyt kompaktowych. Rozległa się nastrojowa muzyka i
spojrzeli na siebie z lekkim uśmiechem. Zapowiadał się długi, miły wieczór...
Nagle w drzwiach zjawił się Dickerson.
- O co chodzi? - spytał ostro Rad z wyraźnym niezadowoleniem, co z kolei sprawiło przyjemność
Lainie. Nie było wątpliwości, że on też uległ magii tych chwil i że chciał być z nią tylko sam.
- Przyszła panna Gilbert. Ma dla pana jakieś dokumenty.
- O tej porze? - zawołała Lainie.
Rad zmarszczył brwi, więc umilkła.
- To nie potrwa długo - oznajmił i wyszedł.
Odprowadziła go wzrokiem. Sondra z pewnością postara się, by nie potrwało to krótko, pomyślała z
urazą.
Minęła dziewiąta, potem dziesiąta, a Rad nie wracał. Wreszcie Lainie, powodowana
niewytłumaczalnym impulsem, podniosła się nagle i wyszła na korytarz. W pełni zdała sobie sprawę z
tego, co robi, gdy usłyszała głosy dobiegające zza zamkniętych drzwi. Przystanęła odruchowo, choć
zrobiło jej się strasznie wstyd, że podsłuchuje.
- ...najwyżej kilka miesięcy, nie więcej - dobiegi ją głos Rada.
- To strasznie długo - odpowiedziała Sondra.
- Nie podoba ci się to?
- Oczywiście, że nie. A co myślałeś?
Nie odpowiedział. Cisza za drzwiami zaczęła się niepokojąco przedłużać. Potem Lainie znów usłyszała
Rada, ale tym razem mówił tak cicho, że nie mogła rozróżnić słów. Położyła dłoń na klamce i nagle
oprzytomniała. Wejdzie i znajdzie własnego męża w czułym uścisku z sekretarką. Nie, takiego
upokorzenia by nie zniosła.
Odwróciła się i oddaliła szybkim krokiem. Tym razem była zadowolona z wyściełających podłogi
dywanów, gdyż poruszała się bezszelestnie i nikt jej nie przyłapał na podsłuchiwaniu. Gdy weszła do
sypialni, z bólem w oczach spojrzała na łóżko. Prędzej czy później Rad znów będzie chciał się z nią
kochać. Ale czy ona będzie w stanie to znieść, skoro wie, że na jego powrót czeka inna kobieta?
Przebierała się do snu zupełnie mechanicznie, jej myśli wciąż krążyły wokół tego, co właśnie usłyszała.
Na długą nocną koszulę narzuciła zielony szlafrok, sięgnęła po szczotkę, przysiadła na brzegu łóżka i
zaczęła niezwykle skrupulatnie rozczesywać swoje długie włosy. Monotonne ruchy przynosiły jej ulgę,
gdyż uspokajały ją nieco. Wreszcie popadła w całkowitą apatię.
Gdy jakiś czas później do pokoju wszedł Rad, była w stanie przyjąć go z całkowitą obojętnością, choć
jeszcze kilkanaście minut wcześniej nie potrafiłaby się na to zdobyć. Ale w tym momencie nic już nie
miało znaczenia.
- Przepraszam. Nie sądziłem, że zajmie mi to tyle czasu.
Ostatni raz przejechała szczotką po włosach i wstała, by odłożyć ją na toaletkę. W żaden sposób nie
zareagowała na jego słowa, co oczywiście zwróciło jego uwagę. Stanął jej na drodze, gdy chciała wrócić
do łóżka.
- O co chodzi?
- O nic. - Jej twarz była pozbawiona wszelkiego wyrazu, ponieważ Lainie już nic nie czuła. Zupełnie
nic. I tak było najlepiej. Teraz nie można było jej skrzywdzić.
- Posłuchaj, wynikły pewne trudności, musieliśmy je przedyskutować.
- Nie musisz się przede mną tłumaczyć.
- Odnoszę zupełnie inne wrażenie - zauważył ironicznie.
- Przecież w naszej umowie nie było mowy o dochowywaniu wierności, więc czym się przejmujesz? -
Minęła go i podeszła do łóżka.
Odłożyła szlafrok na krzesło i wsunęła się pod kołdrę, nieświadoma furii, jaką w nim rozbudziła. Gdyby
nie jej przytępione odczucia, jego zachowanie dałoby jej do myślenia i nakazałoby ostrożność. Rad
krzątał się po pokoju i łazience, gniewnie trzaskając drzwiami i szufladami, a Lainie słuchała tego z
satysfakcją, zamiast zacząć się obawiać.
- Dobranoc, Rad - rzuciła obojętnie, gdy po jakimś czasie w sypialni zgasło światło.
- Dobranoc? Ja ci dam dobranoc!
W jednej chwili leżała już bez żadnego okrycia. Ze strachem uniosła ręce, by odepchnąć pochylającego
się nad nią nagiego mężczyznę, ale przycisnął ją do materaca swym ciężarem. Chciała krzyczeć, lecz on
zmiażdżył jej wargi brutalnym pocałunkiem.
Usiadła i rozejrzała się na pół przytomnie, próbując zidentyfikować dźwięk, który ją obudził. Po chwili
dotarło do niej, że to nie dźwięk ją obudził, ale nagła cisza. Ktoś zakręcił prysznic w łazience i tym kimś
musiał być Rad. Pośpiesznie sięgnęła po szlafrok, by okryć swą nagość, a jej spojrzenie padło przy tym
na mocno posiniaczone ramię.
Przypomniała sobie, jak ostatniej nocy walczyła z Radem. Zapamiętale okładała go pięściami i
próbowała zrzucić go z siebie. Nie chciała go. Ale on był bezlitosny i w końcu musiała ulec jego brutalnej
namiętności. Co gorsza, odpowiedziała na nią chętnie i to z całej siły...
Jej nocna koszula leżała na podłodze przy łóżku - zupełnie podarta. Sięgnęła po nią drżącą ręką.
Przypomniał jej się natarczywy szept, jaki słyszała podczas tej szalonej nocy: „Kochaj mnie, kochaj”. Ale
przecież Rad nie musiał jej tego nakazywać, i tak go kochała, i to bardziej, niż mogła znieść.
Rozpaczliwym gestem przycisnęła poszarpany materiał do ust, a po jej policzkach zaczęły spływać
gorące łzy.
- Wybacz, nie chciałem cię obudzić.
Stał w drzwiach do łazienki, prawie nagi, jedynie z ręcznikiem na biodrach. Odwróciła szybko głowę,
nie zauważyła więc wyrazu jego oczu, gdy spostrzegł jej zapłakaną twarz.
- Nie obudziłeś, sama się obudziłam, to ten prysznic, zresztą i tak jest już późno - chaotycznie
wyrzucała z siebie urwane zdania. Niezgrabnie wytarła dłonią mokre policzki. - Teraz ja pójdę się umyć.
Liczyła na to, że go wyminie i zniknie w łazience, ale nie pozwolił na to. Chwycił ją za rękę, ale
niefortunnie trafił akurat na posiniaczone miejsce i Lainie odruchowo krzyknęła z bólu. Rad natychmiast
obnażył jej ramię i przyjrzał mu się w milczeniu. Wciąż odwracała od niego głowę, nie chciała, by
spojrzał jej w oczy i dostrzegł w nich rozpaczliwe błaganie o miłość.
Puścił ją, wydarł z jej kurczowo zaciśniętych palców podarty materiał i gniewnie cisnął sponiewieraną
koszulę na łóżko.
- Nie chciałem tego - powiedział dziwnym głosem.
Nie chciał się z nią kochać? Nagle ogarnęło ją nieznośne zimno. Szczelnie otuliła się szlafrokiem.
- Nic już nie mów - szepnęła błagalnie.
Uniósł dłonią jej brodę, ale nawet wtedy nie spojrzała na niego. Jej wilgotne rzęsy pozostały
opuszczone.
- Wczoraj w restauracji zarzuciłaś mi, że nie potrafię cię obronić przed samym sobą. Potrafię. -
Odwrócił się od niej raptownie. - To się już nigdy więcej nie powtórzy. Przyrzekam.
- Rad, proszę... - jęknęła z bólem.
Nie, wszystko, tylko nie to! Skoro nie mogła zdobyć jego miłości, skoro musiała się pogodzić z
tymczasowością swej sytuacji i z istnieniem rywalki, to niech przynajmniej nie odbiera jej tych krótkich
chwil szczęścia, jakiego zaznaje w jego ramionach. Przecież tylko w takich momentach myślał wyłącznie
o niej! Jedynie to jej zostało.
Lecz on błędnie zinterpretował jej prośbę.
- Nie myśl sobie, że pozwalam ci odejść. Reszta naszego układu pozostaje nie zmieniona.
- Ale dlaczego? - wyrwało jej się.
W odpowiedzi usłyszała niewyobrażalnie gorzki śmiech.
- Bo mnie to bawi.
Słysząc to, uciekła do łazienki i zamknęła za sobą drzwi. Teraz już mogła płakać bez przeszkód.
ROZDZIAŁ ÓSMY
- Czekałam na ciebie, kochanie. - Matka pocałowała ją lekko, gdy Lainie pochyliła się nad jej łóżkiem. -
Szkoda, że minęłaś się z Lawrence’em, wyszedł dosłownie przed chwilą.
- Nie minęłam się z nim. Spotkaliśmy się na korytarzu i porozmawialiśmy trochę - uśmiechnęła się. -
Wyglądasz dziś znacznie lepiej, mamo.
- Wyobraź sobie, że spałam dzisiaj całą noc. Nic mnie nie bolało - oznajmiła radośnie pani Simmons. -
Dawno nie czułam się tak wypoczęta.
- Naprawdę wyglądasz dziś lepiej - powtórzyła niezręcznie.
- Już to mówiłaś - roześmiała się matka swoim dawnym, dźwięcznym i perlistym śmiechem.
- Ponieważ tak się cieszę tą poprawą, że aż nie wiem, co powiedzieć - wytłumaczyła pośpiesznie.
- Twoja wczorajsza wizyta wywołała tu niezłe poruszenie - rzuciła pozornie bez związku matka, a
Lainie spochmurniała natychmiast. No tak, zaraz się zacznie. - Słyszałam, jak pielęgniarki z przejęciem
plotkowały o niesamowicie przystojnym blondynie, który odchodził od zmysłów, próbując cię znaleźć.
- Domyślam się, że chodziło o Lee Waltersa - mruknęła Lainie, ale nie podjęła tematu i nie powiedziała
całej reszty. Wciąż nie miała odwagi.
- Wszystkie siostry oddziałowe były aż zielone z zazdrości - zachichotała pani Simmons. - Zwłaszcza
gdy zobaczyły, że zostawiłaś blondyna dla „obłędnie”, jak to określiły, atrakcyjnego bruneta.
Lainie wiedziała, że nie pozostało jej nic innego, jak tylko wyznać prawdę. Chwyciła głęboki oddech i...
- Zauważyłam, że znów nosisz obrączkę - ciągnęła matka. - To oznacza, że tym mężczyzną musiał być
Rad.
Wypuściła powietrze niemal z jękiem.
- Tak, mamo.
- Chyba spotkałaś go kilkakrotnie w ciągu ostatnich paru miesięcy?
- Tak, mamo - powtórzyła.
- Właśnie. Domyślałam się, że się czymś gryziesz, ale byłam zbyt skupiona na sobie, żeby zwracać
uwagę na innych - uśmiechnęła się samymi ustami. - Ale to przecież nic nowego. Przez całe życie
zajmowałam się wyłącznie sobą.
Lainie spodziewała się, że usłyszy protesty, groźby, była nawet przygotowana na tę ewentualność, że
matka posunie się do szantażu. Ale nigdy by nie przypuszczała, że zostanie to przyjęte z takim spokojem!
- Czy to znaczy, że nie masz nic przeciw temu, że wróciłam do niego? - spytała zdumiona.
- Nie - westchnęła chora. - Chyba nawet jestem z tego zadowolona.
- Ale przecież nigdy go nie lubiłaś!
- Trudno, żeby apodyktyczna teściowa kochała zięcia, który w niczym nie przypomina potulnego
baranka. - Oparła się wygodniej o poduszkę i popatrzyła w sufit. - Kiedy się pobraliście, byłaś taka
szczęśliwa... Promieniałaś radością, myślałaś tylko o nim. Nagle poczułam się porzucona, zdradzona, czy
ja wiem, jak to określić? Nienawidziłam Rada za to, że zabrał mi ciebie. Pamiętam, jak twój ojciec brał
mnie za rękę i powtarzał: „Spójrz na to z innej strony. Przedtem mieliśmy jedno dziecko, a teraz mamy
już dwoje”. Zapewniał mnie też, że niedługo doczekamy się wnuków. - Spojrzała na córkę
przepraszającym wzrokiem. - Ilekroć poruszał przy was ten temat, patrzyłaś z niepokojem na Rada.
Wiedziałam, że to ja przekonałam cię, że powinnaś jeszcze poczekać.
Lainie pochyliła głowę i taktownie przemilczała, ile zła wyrządziły rady matki.
- Potem go opuściłaś, a ja cieszyłam się, że będę cię miała znów przy sobie. Ale ty uciekłaś do Colorado
Springs. Wtedy zaczęłam się zastanawiać, dlaczego nie wróciłaś do mnie. Czyżbyś miała do mnie żal?
Może właśnie moje ostrzeżenia stały się przyczyną rozpadu waszego małżeństwa?
- Cóż, miały w tym pewien udział. Przestałam ufać Radowi. Ale z czasem uporałabym się z tym i nie
byłoby problemu. Prawdziwy powód leżał zupełnie gdzie indziej - odparła szczerze, lecz nie zdradziła, że
wszystkiemu było winne odkrycie, iż Rad jej nie kochał. Nie była w stanie powiedzieć tego głośno.
Zamrugała powiekami, by powstrzymać napływające do oczu łzy. - Och, mamo, czemu wcześniej tak nie
rozmawiałyśmy?
- Bo nigdy nie byłam dobrą matką. Nadal nią nie jestem... Lainie - spytała nagle z niepokojem - ale nie
wróciłaś do niego dlatego, że potrzebowałyśmy pieniędzy? Kochasz go, prawda?
- Bardzo go kocham - odparła zdławionym z bólu głosem i poczuła, jak pęka w niej jakaś tama. Nie
protestowała, gdy matka przytuliła ją do siebie, by Lainie mogła się wypłakać.
Na chodniku leżał topniejący śnieg. Białe płatki wirowały powoli w powietrzu, a zasnute ołowianymi
chmurami niebo zwiastowało kolejne opady. Mroźny podmuch wiatru spowodował, że Lainie szczelniej
otuliła się swoją białą kurtką z kapturem.
Właściwie nie wiedziała, czy ma się cieszyć, czy martwić. Lekarze byli zaskoczeni tempem, w jakim
poprawiał się stan zdrowia pacjentki. Przypuszczali, iż nowe lekarstwo rzeczywiście na jakiś czas
zatrzymało postęp choroby, Lainie widziała jednak, że główna przyczyna leżała gdzie indziej. Mama
przez te wszystkie lata czuła się winna, że spowodowała rozpad jej małżeństwa. Teraz zaś promieniała
radością, ponieważ wszystko się jakoś ułożyło, jej córka wreszcie znalazła szczęście. Lainie zaciskała
więc zęby i w szpitalu starała się stwarzać wrażenie, że życie u boku ukochanego mężczyzny jest
nieprzerwanym pasmem rozkoszy. W istocie było zupełnie inaczej.
Rad dotrzymał słowa. Więcej już jej nie niepokoił. Co więcej, polecił pani Dudley przenieść wszystkie
jego rzeczy z sypialni do pokoju gościnnego, co bynajmniej nie poprawiło i tak już napiętych stosunków
między panią domu a gospodynią.
Nadal jadali razem późne obiady, podczas których nieodmiennie toczyła się uprzejma i
niezobowiązująca konwersacja, która nie zbliżała ich do siebie ani trochę. Sondra nie wpadała już więcej
z wieczornymi wizytami, co jednak nie zmieniało niczego. Między Lainie a Radem panowała obojętność
i chłodna uprzejmość.
Większość czasu spędzali oddzielnie, razem bywali jedynie na różnych przyjęciach, gdzie Rad załatwiał
interesy. Tego dnia również wychodzili wieczorem i dlatego Lainie znajdowała się teraz w centrum
handlowym. Wczoraj kupiła sukienkę, którą zamierzała dziś włożyć, ale zażyczyła sobie kilku drobnych
przeróbek. Właśnie szła ją odebrać.
Pośród licznych odgłosów wielkomiejskiego gwaru usłyszała znajomy głos. Rozejrzała się i ujrzała Lee
Waltersa, który właśnie żegnał się z jakimś mężczyzną. Miała ochotę pójść dalej, jakby nigdy nic, i w ten
sposób uniknąć niezręcznego spotkania, ale już było za późno. Zauważył ją.
Podszedł do niej powoli. Wymruczeli niewyraźnie jakieś słowa powitania, po czym Lee ujął jej dłoń i
zaciągnął ją pod arkady dużego domu towarowego, gdzie byli choć trochę osłonięci przed wiatrem.
Chciwym wzrokiem wpatrywał się w piękną twarz Lainie.
- Tęskniłem za tobą - powiedział wprost. - Tysiące razy sięgałem po słuchawkę, po czym
przypominałem sobie, że przecież nie mam do ciebie żadnego prawa.
- Pewnie i tak byś mnie nie zastał. Z reguły przesiaduję u mamy w szpitalu, muszę też towarzyszyć
Radowi na różnych przyjęciach.
Patrzyła na jego czarujący uśmiech, na osiadające na jego jasnych włosach płatki śniegu, na patrzące z
uczuciem niebieskie oczy i pomyślała, jak łatwo było się poddać jego miłości, która nie żądała niczego w
zamian. Mało brakowało...
- Czy jesteś z nim szczęśliwa?
- Nigdy nie jest tak, że człowiek czuje się szczęśliwy przez cały czas. Ale owszem, generalnie jestem
zadowolona - odparła szczerze. Przecież wciąż była z Radem, była jego żoną, dobre i to, skoro nie mogła
liczyć na więcej. - A ty? Co u ciebie?
- W porządku. Co teraz robisz? Mógłbym cię zaprosić na kawę?
Odsunęła rękaw kurtki i spojrzała na zegarek.
- Obawiam się, że nie mam czasu. Muszę odebrać sukienkę, wracać do domu i przygotować się na
kolejne przyjęcie, tym razem u Fredericksonów.
- U Fredericksonów? - Jego twarz rozpromieniła się, a oczy rozbłysły. - Ja też zostałem zaproszony. W
takim razie zobaczymy się dziś wieczorem.
Uradowany tą myślą, pochylił się i pocałował Lainie w policzek. Gdy odszedł, odwróciła się, by wejść
do domu towarowego i nagle ujrzała przed sobą parę jarzących się zielonych oczu, które patrzyły na nią
ze złośliwym triumfem. Sondra najwyraźniej była świadkiem spotkania z Lee, musiała też wszystko
słyszeć, gdyż stała nie opodal. Już otwierała usta, by coś powiedzieć, lecz Lainie wyminęła ją
pośpiesznie, znikając we wnętrzu.
Ostrożnie, by nie naruszyć fryzury ani makijażu, włożyła przez głowę nową sukienkę. Soczysty, lecz
nie jaskrawy odcień oranżu podkreślał miedziane refleksy w jej ciemnych włosach. Sukienka była uszyta
z wyrafinowaną prostotą, z przodu wydawała się nawet skromna, wystarczyło się jednak obrócić i ukazać
odważny dekolt na plecach, by kreacja od razu stała się nad wyraz seksowna.
Lainie sięgnęła rękami do tyłu, by zapiąć suwak. Niestety, już po chwili zahaczył o materiał i nie chciał
ruszyć dalej. Szarpanie go tylko pogorszyło sprawę i wkrótce zaklinował się na amen. Westchnęła z
irytacją, wyszła z łazienki i zawołała gospodynię.
- Jest zajęta - dobiegł ją ostry głos.
Spojrzała w kierunku Rada, nie kryjąc zaskoczenia.
- Nie wiedziałam, że już wróciłeś. Jest jeszcze wcześnie.
- Do czego ci potrzebna pani Dudley?
- Zaciął mi się suwak.
- Myślę, że suwaki w sukniach żon, to specjalność mężów - powiedział jakimś dziwnie dwuznacznym
tonem i podszedł do niej.
Dotyk jego palców na jej nagich plecach wydawał się parzyć. Lainie zrobiło się gorąco i ogarnęło ją
przemożne pragnienie, by Rad objął ją i przyciągnął do siebie. Kiedy jednak uwolnił materiał z suwaka,
zapiął sukienkę i odsunął się od żony.
- Pięknie wyglądasz. To nowy zakup?
- Tak - odparła zadowolona, że usłyszała od niego komplement. Już tak dawno się to nie zdarzyło...
- Czy właśnie w tej kreacji zamierzałaś wystąpić dziś u Fredericksonów?
Zdziwiła się. Skąd ten nacisk na słowo „zamierzałaś”? O co mu chodzi?
- Tak.
- Czy kupiłaś ją specjalnie na to przyjęcie?
Nie miała pojęcia, czy to przesłuchanie, czy tylko zdawkowe pytania. Głos Rada brzmiał dość
bezosobowo, co przemawiało raczej za tym drugim.
- Kupiłam ją, ponieważ nie mam żadnej naprawdę eleganckiej wieczorowej sukni. Uważasz, że nie jest
odpowiednia na taką okazję? - zaniepokoiła się.
- Jest bardzo odpowiednia. Szkoda tylko, że Walters nie będzie cię mógł w niej zobaczyć. - Jego oczy
zalśniły złowrogo, choć cały czas starał się zachowywać pozory obojętności.
Nagle poczuła gniew. Zaczynała się domyślać, ku czemu to zmierza i co Rad chce zasugerować.
- Czy to znaczy, że nie idziemy na przyjęcie?
- Rozczarowana? - zadrwił. - No tak, przecież to pokrzyżuje twoje plany dotyczące randki z Lee.
- Nie wiem, co ci Sondra nakłamała, ale prawda jest taka, że spotkałam go przypadkiem na ulicy.
Podczas rozmowy okazało się, że jesteśmy zaproszeni na to samo przyjęcie. To wszystko.
- Cóż, nasze plany się zmieniły.
- Jak to miło, że raczyłeś mnie zawczasu powiadomić - wytknęła mu ironicznie.
- Nie miałem okazji, przez cały dzień nie było cię w domu - odparł nieprzyjemnym tonem. -
Zdecydowałem rano, że spędzimy weekend w Vail.
- Jedziemy na narty? - zdziwiła się.
- To też. Ponadto mam tam coś do załatwienia. Wyjeżdżamy jutro z samego rana.
Lainie czuła, że wszystko się w niej gotuje. Nie znosiła, gdy mówił do niej takim tonem i jej
rozkazywał.
- To jednak nie wyjaśnia, dlaczego mamy nie iść dziś na przyjęcie.
- Przecież będziesz potrzebowała trochę czasu, żeby się spakować, prawda? Ponadto pomyślałem, że
skoro nas przez parę dni nie będzie, to pewnie będziesz chciała skontaktować się jeszcze dzisiaj z matką.
A ona przez chwilę łudziła się nadzieją, że jest zazdrosny o Lee. Poczuła rozczarowanie. Zazdrość
świadczyłaby o tym, że Radowi choć do pewnego stopnia na niej zależy. Niestety, każdym słowem
okazywał, jak dalece jest mu obojętna.
- Skoro jedziesz w interesach, to czemu chcesz mnie zabrać ze sobą? - spytała jeszcze, gdyż kołatała się
w niej resztka nadziei.
- Myślałem, że może odmiana dobrze ci zrobi. Ale nie musisz jechać, jeśli nie masz ochoty. Mnie jest
wszystko jedno.
W tym momencie powinna była się poddać, ale wiadomo, że nadzieja umiera ostatnia. Podjęła więc
jeszcze jedną próbę.
- Gdzie się zatrzymamy?
- Czemu pytasz?
- Zastanawiałam się... Bo może... - Jej oczy przybrały błagalny wyraz. - Czy przypadkiem nie w małej
drewnianej chatce niedaleko Vail?
- W jakiej chatce?
Lainie umilkła. W tej sytuacji nie było już nic więcej do powiedzenia. Ze znużeniem wzruszyła
ramionami i poszła do sypialni, by zdjąć swoją piękną wieczorową suknię.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Śnieg przestał padać o poranku. Wszystko było pokryte nieskalaną bielą, która lśniła oślepiająco w
promieniach słońca. Tu i ówdzie dmuchnięcie wiatru podrywało do góry garść srebrzystego pyłu, który
przez chwilę wirował w mroźnym powietrzu, po czym z cichym szelestem opadał w dół. Okryte szronem
gałęzie drzew przypominały staroświecką koronkę o misternym wzorze. Zielone świerki uginały się pod
puszystymi białymi czapami.
Tablica z nazwą miejscowości ledwo wystawała z ogromnej zaspy, a oblepiający ją śnieg niemal
uniemożliwiał odcyfrowanie liter, które układały się w słowa: Loveland Pass. Biały mercedes zjechał na
boczny pas, by wyminąć pług śnieżny, z daleka już widoczny dzięki pulsującym żółtym światłom.
Wydawało się, że panująca w samochodzie temperatura jest równie niska jak na zewnątrz. Między
Lainie a Radem panowało lodowate milczenie. Liczyła co prawda na to, że piękno tego poranka
pozytywnie wpłynie na nastrój męża, ale jej pragnienie nie spełniło się. Gdy wyjechali z Denver,
próbowała nawiązać rozmowę, lecz krótkie i niechętne odpowiedzi Rada wskazywały na to, że żałuje, iż
w ogóle ją ze sobą zabrał.
Nie odrywając oczu od drogi, podał jej paczkę papierosów.
- Przypal mi, proszę.
Zawahała się przez moment, wyjęła jednego papierosa i włożyła do ust. Było w tym coś szalenie
intymnego, coś przypominającego skradziony pocałunek. Gdy oddała Radowi żarzący się papieros,
zastanowiła się, czy poczuł na nim ciepło jej warg. Ale nie potrafiła nic wyczytać z jego obojętnej twarzy.
- Jutro jestem umówiony z jednym z moich pracowników. Zaproponowałem, że spędzisz ten czas z jego
żoną, chętnie się zgodzili. Chyba że wolisz obyć się bez towarzystwa? - Zerknął na nią przelotnie.
- Nie - westchnęła z rezygnacją, jednak nie mogła się powstrzymać przed dodaniem cierpkiej uwagi: -
Ciekawe, w jaki sposób zamierzasz pozbyć się mnie dzisiaj?
Posłał jej gniewne spojrzenie.
- Chciałem zabrać cię na narty. Miałem nadzieję, że gdy się zmęczysz, będziesz nieco milsza. Nie
będziesz miała siły się stawiać.
- Ciekawe, na co liczysz w związku z tym? - spytała ostro.
Ze znużeniem odgarnął włosy z czoła.
- Chyba nie oczekujesz, że będę odgrywał rolę czułego kochanka i starał się ciebie uwieść? To chyba
byłaby pewna przesada, nie sądzisz?
Czy on naprawdę na każdym kroku musiał jej uświadamiać, jak dalece o nią nie dba? Nie było takiej
potrzeby, ona nie zapominała o tym ani na chwilę! Broda zaczęła jej podejrzanie drżeć.
- Och, myślałam, że w czasie podróży służbowych przychodzi ci to w sposób naturalny, że wcale nie
musisz się zbytnio wysilać. Powinieneś mieć w tym doświadczenie, wziąwszy pod uwagę twoje liczne
wyjazdy z Sondrą...
- Czy ty nigdy nie przestaniesz?!
Odchylił się mocniej do tyłu i zaciągnął się głęboko, jakby potrzebował chwili relaksu. Lainie
zauważyła ze zdziwieniem, że był bardzo spięty i wyraźnie zmęczony.
- Wiem, że jesteś zła, bo odciągnąłem cię od twojego cacanego Waltersa, ale skoro już tu jesteśmy
razem, to mogłabyś przynajmniej udawać, że sprawia ci to jakąś przyjemność. Przynajmniej na kilka dni
zapomnijmy o przeszłości, przyszłości i o różnych innych sprawach.
Poczuła na sobie jego natarczywy wzrok, ale nie spojrzała mu w oczy. Uporczywie wpatrywała się w
rozciągającą się przed nimi biel.
- To co? Umowa stoi?
Przytaknęła ledwo słyszalnym głosem.
Apartament Rada w Górach Skalistych nie wyglądał aż tak olśniewająco jak ten w Denver, ale i tak nie
można mu było odmówić elegancji i luksusu. Składał się z sypialni, pokoju gościnnego, niewielkiej
kuchni i przytulnego salonu wyłożonego dębową boazerią. W tym ostatnim królował ceglany kominek,
otoczony z trzech stron przepastnymi kanapami i fotelami, utrzymanymi w ciepłej, czerwono-żółtej
tonacji. Kontrastowało to z prostokątami ostrej bieli, gdyż okna wychodziły wprost na ośnieżone stoki.
Rad zaniósł swoje bagaże do mniejszego pokoju, zaś Lainie ulokował w sypialni. Impulsywnie
zaoferowała, że rozpakuje jego rzeczy, ale odmówił. Zaproponował natomiast, by wyjęła swoje, przebrała
się i za jakąś godzinę była gotowa do wyjścia na narty. Ponieważ powiedział to spokojnie, a nie wydał jej
rozkazu, jak to miał w zwyczaju, bez słowa protestu pośpieszyła do swego pokoju.
Trzy kwadranse później weszła do salonu w złocistym kombinezonie w brązowe pasy. Jednak Rad zu-
pełnie nie docenił tego, że była gotowa wcześniej, skinął tylko głową i z niecierpliwością już otwierał
drzwi. Najwyraźniej chciał jak najszybciej znaleźć się na powietrzu.
Lainie liczyła na to, że w trakcie tego wyjazdu Rad się odpręży i że wreszcie zniknie to poczucie
obcości, jakie panowało między nimi od tamtej pamiętnej nocy. Nic jednak nie wskazywało na to, by
cokolwiek miało się zmienić na lepsze.
Gdy jechali na górę wyciągiem, zdała sobie sprawę z tego, że przez cały czas podświadomie żywiła
nadzieję, iż wyjazd w miejsce, gdzie spędzili niezapomniane chwile, spowoduje powtórzenie miodowego
miesiąca. Otaczały ich wszak te same szczyty, to samo niebo, ta sama przyroda, która była świadkiem ich
szczęścia. Wszystko to samo. Tylko ludzie już inni.
Ogarnęła ją zupełna apatia. Wkrótce jednak Lainie musiała się otrząsnąć z uczucia zniechęcenia, gdyż
góry mają swoje prawa. Gdy stanęła na szczycie, przestała się nad sobą roztkliwiać. Założyła gogle, a ich
żółtawy kolor sprawił, że wszystko wydawało jej się weselsze. Poczuła dreszcz podniecenia. Dawno nie
jeździła, ciekawe, jak jej pójdzie. Śmignęła w dół.
Wiatr zaświstał jej w uszach. Fantastycznie! Odzwyczajone od wysiłku mięśnie co prawda trochę
protestowały, ale radość z jazdy przyćmiła wszystko. Naraz kątem oka dostrzegła sylwetkę Rada w
czarno-białym kombinezonie. Stał już u podnóża stoku i obserwował ją. Pojechała wprost na niego i
niemal w ostatniej chwili wykonała efektowny zwrot, wzbijając tuman śniegu.
Zatrzymała się i podciągnęła gogle na czubek głowy. Była podekscytowana, jej oczy lśniły, policzki i
czubek nosa zaróżowiły się wyraźnie. Zapomniała o wszystkich smutkach, a jej usta same rozciągnęły się
w szerokim uśmiechu. Rad również tryskał energią i radością.
- Chcesz zrobić sobie przerwę przed następną turą? - spytał.
- Odpocznę na wyciągu - sapnęła, zastanawiając się, skąd ten nagły brak oddechu. Zadyszała się
podczas zjazdu, czy też tak ją oszołomił jego pełen ciepła uśmiech?
Tym razem zjeżdżali wolniej. Rad nie popędził znowu jak strzała do przodu, tylko dostosował tempo do
tempa Lainie. W połowie stoku dał znak, by się zatrzymała, następnie wziął ją za rękę i razem weszli na
niewielkie wzniesienie. Roztaczał się stąd piękny widok na obie strony doliny, w której się znajdowali.
Po ich prawej ręce bezdrzewne zbocze opadało w dół szeroką nartostradą, poznaczoną meandrami śladów
nart, po lewej zaś rozciągała się pokryta dziewiczą bielą puszcza. Na dnie doliny wił się strumień, raz
kryjąc się pod śniegową pokrywą, a kiedy indziej wypływając na powierzchnię.
- Góry to najpiękniejszy kościół świata - powiedziała z uczuciem Lainie, po czym nagle zawstydziła się
swego pełnego zachwytu wyznania. Niepewnie zerknęła na Rada. Wykpi ją?
Ale on też z oczarowaniem wpatrywał się w bajkową scenerię, jaka widniała przed ich oczyma.
- Majestatyczne i wzniosłe... Tak, masz absolutną rację - uśmiechnął się do niej. - Jedziemy dalej?
Wrócili na stok i bez pośpiechu zaczęli zjeżdżać na dół łagodnymi trawersami. Lainie czuła się
cudownie beztroska, gdyż nagle okazało się, że jednak jest możliwa między nimi jakaś komunikacją.
Czyli nie wszystko jeszcze stracone! W jej sercu znów nieśmiało zaświtała nadzieja.
Na moment odwróciła głowę w stronę Rada, by spytać, czy zrobią trzecią turę, gdy nagle
niespodziewanie trafiła na muldę. Wyrzuciło ją do góry, po czym spadła na stok i ciężko klapnęła na
siedzenie. Przez moment rozglądała się dookoła, mrugając ze zdziwieniem oczyma, gdyż nie bardzo
pojmowała, co się z nią stało. Rad już klęczał przy niej i z trudem powstrzymywał śmiech.
- Nic ci nie jest?
Lainie doceniła to, że nie śmiał się z jej upadku, który musiał wyglądać dość zabawnie.
- Kto by pomyślał, że śnieg może być taki twardy. - Oparła się na łokciu, a drugą ręką rozmasowywała
obolałe miejsce.
- Co bardziej ucierpiało na tym upadku, twoja duma czy pewna część ciała?
- Pierwsza jest urażona, a druga potłuczona - mruknęła uśmiechając się.
Rad ujął ją pod pachy i pomógł jej wstać. Podniosła się niezgrabnie i ustawiła narty równolegle.
- Pojedziemy sobie powolutku, korzystając z tego, że nie uszkodziłaś sobie zbytnio tego i owego.
Tym razem Lainie nie odbierała jego wypowiedzi jako kpin. Określiłaby je raczej mianem przyjaznych
żartów, gdyż ton głosu Rada był miły i ciepły. I patrzył na nią jakoś tak inaczej... Kiedy znaleźli się już
na dole, spojrzał na nią pytająco.
- Chyba muszę trochę odpocząć - powiedziała.
- Nie masz nic przeciw temu, że wykonam jeszcze jedną rundkę?
- Oczywiście, że nie. Poczekam na ciebie w tym małym barku. Kubek gorącego kakao dobrze mi zrobi.
- To ja się odmeldowuję.
Zasalutował jeszcze z uśmiechem, zanim udał się w stronę wyciągu. Może i dobrze. Będzie miała czas,
by trochę ochłonąć. Była tak podekscytowana zmianą na lepsze w ich wzajemnych stosunkach, że lada
moment mogła zacząć okazywać mu więcej uczucia, niż zamierzała. Musiała zachować rozsądek i
pilnować się, by nie ulec urokowi Rada. Już niemal zapomniała, jak bardzo potrafił być czarujący i
uwodzicielski. Wystarczyła mała próbka, a znowu kręciło jej się w głowie...
Godzinę później ujrzała jego barczystą sylwetkę, gdy torował sobie drogę w jej stronę poprzez tłum
narciarzy. Serce Lainie natychmiast zaczęło wyprawiać przedziwne rzeczy. W dodatku pochlebiało jej, że
liczne kobiety śledziły Rada pełnym uznania wzrokiem. Gdy więc podszedł do niej, ujął pod ramię i
wyprowadził na zewnątrz, poczuła się bardzo dumna. On również pysznił się jak paw, pewnie świetnie
mu poszło na stoku i stąd ta mina zwycięzcy.
Nawet nie pytała, dokąd ją zabiera. Mogła iść choćby na koniec świata, proszę bardzo. Byleby z nim.
Dopiero gdy weszli do jakiegoś wnętrza, które oślepionej słońcem Lainie wydało się zupełnie ciemne,
podniosła na Rada pytające spojrzenie.
- Nie uważasz, że coraz lepiej nam idzie? - uśmiechnął się do niej wesoło. - Myślę, że teraz czas na ma-
łego drinka.
W jego słowach nie było już nawet cienia kpiny czy sarkazmu. Uszczęśliwiona tym odkryciem Lainie
pozwoliła się zaprowadzić do stolika. Ostrożnie usiadła na krześle.
- Jak się czujesz? - spytał, obserwując ją.
- Całkiem nieźle. - Poprawiła się tak, by nie siedzieć na najbardziej obolałym miejscu.
Rad zamówił dla nich grzany rum. Nie bardzo mogli rozmawiać, gdyż w kawiarence, wypełnionej
kolorowym tłumem narciarzy, panował głośny zgiełk. Było tu przytulnie i ciepło, jednak z uwagi na hałas
wyszli, gdy tylko się napili. Poczuli głód i poszli poszukać jakiejś dobrej restauracji.
Powoli zapadał zmierzch. Ostatnie promienie zachodzącego słońca barwiły szczyty gór złotem i
purpurą. Gdy Lainie i Rad zjedli obiad i wyszli na zewnątrz, na granatowym niebie świeciły już gwiazdy.
Pomiędzy nimi widniał blady sierp księżyca.
- Zmęczona? - spytał Rad, ponieważ Lainie westchnęła głęboko, gdy zatrzymali się przed domem.
- Zadowolona. - Posłała mu pełen słodyczy uśmiech.
No, prawie zupełnie zadowolona, skorygowała w myślach. Na zakończenie tego pięknego dnia
przydałoby się, żeby Rad wziął ją wreszcie w ramiona...
Kiedy weszli do apartamentu, Lainie przestraszyła się, że atmosfera stanie się bardziej napięta.
Zaistniała sytuacja stwarzała bowiem rozliczne możliwości, właściwie nie wiadomo było, jak się
zachować.
- Czy tu jest kawa? - spytała może cokolwiek zbyt nerwowo.
- Powinna być w kuchni.
- Zrobię cały dzbanek. Może w tym czasie rozpaliłbyś w kominku?
Rad zgodził się bez oporów i bez żadnych uwag, co ją zaskoczyło i ucieszyło. Ten wyjazd rzeczywiście
dobrze im obojgu robił.
Jakiś czas później siedzieli w zgodnym milczeniu na kanapie, delektując się kawą i wpatrując się w
tańczące płomienie. Ponieważ Rad nie zapalił światła, w salonie panował nastrojowy półmrok.
Lainie z trudem oderwała wzrok od hipnotyzującej gry ognia.
- Powiedz mi coś o tych ludziach, z którymi się jutro spotykamy - zaproponowała.
- O Hansonach? - Rad nie odwracał wzroku od kominka. - Chodziliśmy ze Steve’em do szkoły średniej,
byłem świadkiem na jego ślubie, potem zaczął pracować dla firmy mojego ojca. Teraz pracuje dla mnie.
- Nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek o nim wspominał.
- Gdy mieszkaliśmy razem, Steve siedział akurat w naszej filii w Luizjanie. - Po raz pierwszy w jego
głosie nie słychać było goryczy, gdy wspominał tamten okres. - Tam urodziło się ich trzecie dziecko.
- To ile ich mają?
- Czworo. Trzy dziewczynki i chłopiec. Mały jest moim chrześniakiem. - Spojrzał na Lainie i
uśmiechnął się. - Sean to żywe srebro. Kiedy miał dwa latka, po każdej zabawie z nim miałem ślady jego
zębów. Gdy miał trzy, wychodziłem posiniaczony, bo jeździł na mnie i kopał mnie piętami. Linda, żona
Steve’a, mówi, że mały jest teraz na etapie zabawy w Indian. To oznacza, że tym razem zostanę
oskalpowany.
Lainie roześmiała się i popatrzyła na męża z zachwytem. Nie znała go od tej strony.
- Czy wiesz, że po raz pierwszy od tych kilku tygodni, gdy jesteś ze mną, słyszę twój śmiech? -
Wpatrywał się w nią tak intensywnie, że na moment aż przestała oddychać z wrażenia.
Zmieszała się nieco i nie wiedziała, co na to odpowiedzieć, lecz Rad nie czekał na odpowiedź. Podniósł
się, wyciągnął do niej rękę i pomógł jej wstać. Lainie nie cofnęła potem dłoni i stali tak, patrząc na siebie.
- Robi się już późno - zauważył. - Pewnie jesteś zmęczona, musisz odpocząć. Idź spać.
- Rad... - szepnęła z niewysłowioną tęsknotą.
Przysunęła się bliżej, lecz on puścił jej rękę i ze smutnym uśmiechem odmownie potrząsnął głową.
Następnie pochylił się i pieszczotliwie musnął wargami pełne usta Lainie.
- Idź spać. Jeszcze tym razem...
Posłuchała go, a jej serce napełniło się radością. To znaczy, że innym razem... Och, Rad!
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Steve Hanson był mniej więcej tego samego wzrostu, co Rad, ale potężniej zbudowany. Proste włosy w
kolorze pszenicy opadały mu na czoło, silnie kontrastując ze spaloną na brąz skórą. Linda, popielata
blondynka o falujących włosach, była znacznie niższa od męża.
Rad przedstawił ich Lainie, po czym cała czwórka usiadła razem w salonie, żeby panie miały
możliwość zapoznać się ze sobą, zanim zostaną same. Był to bardzo dobry pomysł, gdyż dzięki obecności
swoich mężów były rozluźnione i już po kilkunastu minutach czuły się w swoim towarzystwie całkiem
swobodnie. Dopiero wtedy Rad i Steve podnieśli się i oznajmili, że można się ich spodziewać po
południu.
Dwie starsze córki państwa Hansonów poszły na narty, młodsza przebywała u przyjaciół rodziny i w
domu został tylko czteroletni Sean, który rzeczywiście ani przez chwilę nie potrafił spokojnie usiedzieć
na miejscu. Przez całe przedpołudnie biegał między domem a ogrodem, gdzie lepił bałwana. Nieustannie
domagał się, żeby mama wychodziła na zewnątrz i patrzyła, jak mu idzie.
Mały był śliczny. Miał jasne włoski i rozkosznie zaróżowione od mrozu policzki, jednak ta anielska
uroda była zwodnicza. Łobuzerskie błyski w jego oczach ujawniały, że bynajmniej nie miało się do
czynienia ze słodkim cherubinkiem.
Linda zabawiała Lainie niezliczonymi anegdotami o psotach Seana, spędziły więc miłe, aczkolwiek
dość męczące przedpołudnie. Po lekkim posiłku matka namówiła synka na małą drzemkę, mogły więc z
Lainie wreszcie spokojnie usiąść i napić się kawy. Panująca w domu cisza nastrajała do poważniejszej
rozmowy.
- Opowiedz mi o sobie i o Radzie - zaproponowała pani domu.
Lainie poczuła się nieco zaambarasowana. Nie znała przecież tej kobiety, cóż więc miała jej
powiedzieć? Raczyć ją wyssanymi z palca bajeczkami o szczęśliwym małżeństwie? Prawdy wyznać nie
mogła, a kłamać nie chciała.
- Właściwie nie ma o czym mówić - wykręciła się.
- Jak długo się znacie? - dociekała Linda, bynajmniej nie zniechęcona.
- Od sześciu lat.
- Musiałaś więc znać jego żonę! - zawołała poruszona. - Byliśmy wtedy ze Steve’em w Luizjanie, nie
spotkaliśmy jej nigdy.
Lainie osłupiała. Nagle skojarzyła, że Rad przedstawił ją wyłącznie z imienia, nie powiedział, że są
małżeństwem.
- Owszem, znam ją - przyznała, unikając spojrzenia w szczere oczy Lindy.
- Mam wrażenie, że musiała być strasznie rozkapryszona. W dodatku Rad wybrał nie najlepszy czas na
ożenek.
- To znaczy?
- Jego ojciec prowadził firmę razem ze wspólnikiem. Wtedy postanowił zostać wyłącznym właścicielem
i właśnie finalizował transakcję wykupienia udziałów tamtego człowieka. Oznaczało to dla niego i dla
jego syna masę roboty w najbliższym czasie. Dlatego Rad tak nalegał na szybki ślub. - Linda w
zamyśleniu pokiwała głową. - Trochę mi szkoda tej dziewczyny. Najpierw Rad spędzał z nią każdą wolną
chwilę i robił wszystko, by zgodziła się wyjść za niego, a po ślubie natychmiast rzucił się w wir pracy,
gdyż miał sporo do nadrobienia. Nic dziwnego, że jego żonie trudno było się z tym pogodzić.
- Tak, z całą pewnością nie było jej łatwo - zgodziła się wytrącona z równowagi Lainie. Gdyby
przedtem wiedziała, czemu Rad przesiaduje w firmie całymi dniami...
- Kiedy się rozeszli, zmienił się bardzo. Stał się zgorzkniały i cyniczny. Ale widzę, że przy tobie jest
inny, odżył wyraźnie. Do tej pory ożywiał się tylko przy dzieciach, uwielbia je. Szaleją za sobą z Seanem.
Linda najwyraźniej całkiem dobrze orientowała się w sytuacji. Lainie nie potrafiła więc oprzeć się
pokusie spytania o coś, co dręczyło ją od lat.
- A jego sekretarka?
- Sondra? - Roześmiała się Linda i zerknęła na swoją rozmówczynię. - Zazdrosna? Zapewniam cię, że
nie masz najmniejszych powodów. Gdyby była dla niego kimś więcej niż sekretarką, z pewnością
napomknąłby o tym Steve’owi, znają się jak łyse konie i opowiadają sobie prawie o wszystkim. A gdyby
Steve wiedział, to i ja też. Co nie oznacza, że nie próbowała zarzucić na niego swojej sieci.
Lainie pomyślała właśnie, że gdyby Hansonowie nie mieszkali przed pięcioma laty w Luizjanie i że
gdyby znała Linde wcześniej, to wszystko pewnie dałoby się naprawić. Ba, właściwie nie trzeba by było
niczego naprawiać...
- Myślisz... - zaczęła zdławionym głosem. - Myślisz, że Rad kochał swoją żonę?
- Nigdy nie chciał o tym mówić, wyraźnie sprawiało mu to ból. Ale nie wyobrażam sobie, by poszedł do
ołtarza z kobietą, która niewiele by dla niego znaczyła. Bardzo sobie cenił swoją niezależność. Ale na
twoim miejscu nie przejmowałabym się tym. - Uśmiechnęła się, by dodać Lainie otuchy. - Ona ci nie
zagraża. Było, minęło. Rad nie popełniłby dwa razy tego samego błędu i z pewnością nie zechce mieć
nigdy więcej nic wspólnego z tą kobietą.
Ale zechciał! Lainie coraz mniej z tego wszystkiego rozumiała. Natrętnie nasuwało się przypuszczenie,
że zszedł się z nią ponownie wyłącznie dla zemsty, gdyż to tłumaczyłoby wszystko. Czując mętlik w
głowie, sprowadziła rozmowę na inny temat.
Sean obudził się dopiero koło trzeciej, wypił szklankę mleka, zjadł kilka herbatników i już chciał biec,
by dokończyć lepienie swego bałwana. Ponieważ Linda przygotowywała obiad, Lainie zaproponowała,
że to ona ubierze małego.
Sean, jak to dziecko, nie bawił się w podchody, tylko stawiał sprawę wprost.
- Ile masz dzieci? - spytał, gdy owijała mu szyję szalikiem.
- Ani jednego - odparła z uśmiechem. - Ale mam nadzieję, że któregoś dnia będę miała.
- Ile chcesz mieć? - niestrudzenie dopytywał się malec.
- Myślę, że trójkę.
- Sami chłopcy - zażądał stanowczo Sean.
- A co sądzisz o dwóch chłopcach i jednej dziewczynce? - zaproponowała.
Za plecami usłyszała stłumiony chichot Lindy.
- Dobra, może być - zgodził się z lekkim ociąganiem, po czym spojrzał gdzieś za nią, a jego twarzyczka
rozpromieniła się. - Wujek Rad! - wykrzyknął i wyrwał się z rąk Lainie.
Zaskoczona, odwróciła się błyskawicznie. Rad stał w drzwiach i przypatrywał jej się wzrokiem, w
którym widniało coś więcej niż tylko rozbawienie. Pod jego spojrzeniem zarumieniła się po same uszy.
Na szczęście Sean domagał się, żeby wujek się nim zajął, skorzystała więc z okazji i umknęła do kuchni,
gdzie natychmiast zaofiarowała się z pomocą przy robieniu obiadu. Linda wręczyła jej nóż i torbę
marchwi. Lainie zawzięcie strugała warzywa, gdy nagle poczuła na ramionach dłonie Rada.
- Tęskniłaś za mną? - usłyszała przy uchu jego szept.
W tym momencie do kuchni wpadł Sean z wiadomością, że jest telefon do wujka Rada, i to
zamiejscowy, i że wujek natychmiast musi z nim iść, bo ktoś na wujka czeka i bardzo pilnie chce z
wujkiem rozmawiać.
Westchnął z żalem, uścisnął Lainie i poszedł do salonu. Zanim wrócił, zdążyły z Linda ułożyć dania na
półmiskach i były gotowe do podania obiadu. Gdy Rad ponownie pojawił się w kuchni, odwróciła się do
niego z niepewnym uśmiechem, lecz mars na jego twarzy nie wróżył niczego dobrego.
- Przykro mi, ale musimy przełożyć ten obiad na kiedy indziej. Natychmiast wracamy do Denver.
- Co się stało? - spytała Linda, uprzedzając tym samym pytanie Lainie.
Rad popatrzył na żonę.
- Dzwonili ze szpitala, stan zdrowia twojej matki nagle się pogorszył. Mamy przyjechać jak najszybciej.
Lainie zbladła jak ściana, lecz Rad już był przy niej i opiekuńczo otoczył ją ramieniem. Jak w transie
skinęła głową, przyjmując wyrazy współczucia od Hansonów, ale nie była w stanie odpowiedzieć.
Zresztą, nawet nie miała czasu. Rad chwycił ich ubrania i bez chwili zwłoki zaprowadził ją do
samochodu. Wrócili do apartamentu, spakowali się w mgnieniu oka i wyruszyli w drogę.
Podróż do Denver była dla niej koszmarem. Starała się być dzielna i nie wpadać w histerię, ale gdyby
nie uspokajające spojrzenia Rada, mogłaby nie wytrwać w swoim postanowieniu. Och, jak to cudownie,
że miała go teraz przy sobie. I jak dobrze, że pomyślał o tym, by zostawić w szpitalu wszystkie numery
telefonów, pod którymi mieli się znajdować podczas wyjazdu. Gdy wyskoczyła z samochodu, ze
zdumieniem spostrzegła biegnącą ku niej znajomą postać.
- Po otrzymaniu wiadomości zadzwoniłem do Ann - wyjaśnił cicho Rad. - Pomyślałem, że w takiej
chwili będziesz potrzebowała jej obecności.
Tak więc to Ann towarzyszyła jej, gdy weszła do pokoju matki. Rad tymczasem poszukał lekarza.
Lainie stanęła przy łóżku i popatrzyła na leżącą na nim drobną sylwetkę. Kiedyś byłaby przekonana, że
matka celowo wmawiałaby sobie i otoczeniu jak najgorszy stan zdrowia, byleby tylko ściągnąć córkę do
siebie. Jednak przez ostatni miesiąc zbliżyły się do siebie jak nigdy przedtem. Ich zażyłość i wzajemne
zrozumienie stało się tak wielkie, że Lainie nie miała najmniejszych wątpliwości, że mama nie zrobiłaby
jej czegoś takiego.
- Kiedy na ciebie czekałam, pielęgniarka powiedziała mi, że chyba są oznaki poprawy - szepnęła Ann.
Lainie skinęła głową. Och, oby to była prawda!
- Jak długo jest nieprzytomna? - spytała równie cicho.
- Ona właściwie nie jest nieprzytomna - wyjaśniła przyjaciółka. - To bardziej przypomina letarg.
Jakby na potwierdzenie tych słów, pani Simmons powoli uniosła powieki. Lainie natychmiast
przysiadła na brzegu łóżka i ujęła wychudzoną dłoń matki. Chora powiodła dookoła błędnym
spojrzeniem, które w końcu spoczęło na jej twarzy.
- Lainie?
- Tak, mamo, jestem przy tobie. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
- Przecież powiedziałam im, żeby cię nie wzywali - mówiła z trudem chora. - Chciałam, żebyś spędziła
ten czas z Radem.
- Ćśś, nic nie mów. Odpoczywaj i wracaj szybko do zdrowia.
- Dobrze. - Pani Simmons posłusznie zamknęła oczy, ale po chwili otworzyła je ponownie. - Ponieważ
nie zamierzam jeszcze umierać, nie życzę sobie, żebyś się o mnie martwiła.
- Nie będę.
Na ustach chorej pojawił się cień uśmiechu. Zamknęła oczy i zapadła w sen. Lainie poczuła na ramieniu
dotyk dłoni. Odwróciła się do Ann.
- Właściwie to mama mnie pocieszała, a nie ja ją - szepnęła w zamyśleniu.
- Skoro jest już lepiej, to chodźmy może do świetlicy? Myślę, że filiżanka kawy dobrze by ci zrobiła.
Poproszę pielęgniarki, na pewno nie odmówią. Zresztą, lada moment wróci Rad i powie nam, co mówił
lekarz.
Skinęła głową i pozwoliła przyjaciółce wyprowadzić się z pokoju. Gdy znalazły się na korytarzu,
wpadły na Lee Waltersa.
- W końcu jednak zadzwoniłem do ciebie, ale gospodyni poinformowała mnie, że szukali cię ze szpitala
i że twoja matka źle się czuje. - Patrzył na nią ze współczuciem. - Przyjechałem ci powiedzieć, że gdybyś
czegoś potrzebowała, to jestem do twojej dyspozycji.
- To bardzo miło z twojej strony - powiedziała szczerze Lainie, ale nagle zrozumiała, że wolałaby, żeby
Lee nie przyjeżdżał. - Na szczęście mama czuje się już lepiej.
- Cieszę się.
Zamierzał dodać coś jeszcze, lecz przerwała mu:
- Wybacz, ale czeka na nas mój mąż, ma nam przekazać opinię lekarza.
Lee wyraźnie zesztywniał, po czym bez słowa odsunął się na bok, by je przepuścić. Ann posłała
przyjaciółce zdziwione spojrzenie. Lainie zdała sobie sprawę z tego, że zachowała się niezbyt uprzejmie,
ale naprawdę spieszno jej było zobaczyć Rada. Nie tylko ze względu na to, co powiedział mu lekarz.
Już z daleka zauważyła jego sylwetkę. Stał w drzwiach dyżurki pielęgniarek i rozmawiał z kimś.
Odwrócił głowę na odgłos zbliżających się kroków, a rysy jego twarzy stwardniały. Lainie szukała w
jego oczach poprzedniego ciepła i wsparcia, ale na próżno. Nawet nie kryła zawodu. Znowu miała
wrażenie, jakby odgrodził się od niej niewidzialną ścianą, której nie potrafiła sforsować.
Bezosobowym tonem poinformował ją, iż rzeczywiście matka powinna z tego wyjść i że lekarze są
dobrej myśli. Następnie oznajmił, że musi zadzwonić w parę miejsc. Lainie prosząco położyła dłoń na
jego ramieniu i chciała zaproponować, by został z nią choć przez chwilę, lecz słowa zamarły jej na
ustach. Rad popatrzył na dotykającą go rękę z taką odrazą, że Lainie natychmiast cofnęła się i sama
poszła do świetlicy, gdzie już czekała na nią Ann.
Przez jakiś czas siedziały w milczeniu nad filiżankami z kawą, gdyż przyjaciółka taktownie
powstrzymywała się od pytań. Gdy jednak Lainie trwała w bezruchu i wpatrywała się przed siebie
niewidzącym wzrokiem, Ann w końcu zdecydowała się. Wyjęła z jej dłoni pustą już filiżankę i usiadła
obok.
- Co się dzieje?
Lainie pokręciła głową, gdyż nie zamierzała udzielać odpowiedzi na to pytanie. Jednak Ann była
nieustępliwa.
- Przecież wiesz, że i tak w końcu wszystko z ciebie wyciągnę. Nie lepiej więc, żebyś powiedziała mi
od razu?
- Widziałaś, jak on na mnie spojrzał? - spytała drżącym głosem, a do jej oczu napłynęły łzy. - Choćbym
nie wiem jak się starała, to nic z tego nie będzie.
- Że też musiałaś go spotkać na tym koncercie...
- Przeznaczenie. - Lainie bezradnie wpatrywała się w swoje kurczowo zaciśnięte dłonie. - Miłość
przychodzi, kiedy chce i do kogo chce.
W niebieskich oczach Ann widniało współczucie i zrozumienie.
- Czy on wie, że go kochasz? Powiedziałaś mu?
- Nie. Wtedy byłoby jeszcze gorzej.
Nagle od strony drzwi dobiegł ją jakiś cichy odgłos, odruchowo więc uniosła głowę i spojrzała wprost
w twarz Rada. Wpatrywał się w nią z taką pogardą, że aż zmartwiała. Teraz już wiedział. Słyszał ich
rozmowę i stąd jego reakcja. Skuliła się wewnętrznie w oczekiwaniu na drwiny. Przecież stało się
zupełnie jasne, że przez swoje uczucie jest wobec niego zupełnie bezbronna i że on może zrobić z nią, co
zechce. A Rad z pewnością nie omieszka tego wykorzystać, przecież pragnął się na niej zemścić.
- Muszę z tobą zamienić parę słów - rzucił tak nieprzyjemnym tonem, że Lainie poczuła, jak ogarnia ją
przenikliwy ziąb.
Ann podniosła się i wyszła bez słowa. Rad nadal stał w drzwiach i nie odrywał ponurego spojrzenia od
twarzy żony. Na co czekał? Napawał się poczuciem triumfu i dlatego odwlekał moment ostatecznego
upokorzenia jej? Czy naprawdę musiał ją aż tak dręczyć? Lainie myślała, że już dłużej tego nie
wytrzyma. On jednak wreszcie przestał się w nią wpatrywać i sięgnął do kieszeni po papierosy.
Jego ruchy znamionowały tłumiony gniew, co ją zaskoczyło. W dodatku wyglądało na to, że jest
wściekły na samego siebie. Nic z tego nie rozumiała. Gdy w końcu wszedł do środka, zauważyła
malującą się na jego twarzy rozterkę. Dziwne. Rad, którego znała, zawsze wiedział, czego chce i nigdy
się nie wahał.
- Naszą umowę uważam za spełnioną - warknął nagle. - Oczywiście nadal będę pokrywał koszty pobytu
twojej matki w szpitalu, dopóki... Dopóki będzie to konieczne. Ale ty nie musisz już dłużej ze mną
zostawać. Jesteś wolna.
- Wolna? - powtórzyła ze smutkiem. Wiedziała, że to niemożliwe. Kochała go, a miłości nie można
rozkazać, by odeszła.
- Tak. Zgadzam się na rozwód. - Skrzywił się na widok jej zdumienia. - Przecież czekałaś na to całe
pięć lat, prawda? - spytał sarkastycznie. - No, to wreszcie dopięłaś swego. Byłbym ci wdzięczny, gdybyś
wróciła do nazwiska Simmons. Nie życzę sobie, by po świecie kręciła się jakaś była pani MacLeod.
Poczuła przeszywający ból. Zamknęła oczy. Nawet to... Nawet nie chciał pamiętać tych kilku pięknych
chwil, które przeżyli razem. Nie sądziła, że nienawidził jej aż do tego stopnia. Zaczęło ją dławić w gardle.
- Każę odesłać ci twoje rzeczy - dodał, kiedy Lainie nie odzywała się. Jego głos stracił nieco na ostrości.
- Wolałabym sama się tym zająć.
Nie wiedziała, jakim cudem udało jej się cokolwiek powiedzieć przez boleśnie ściśnięte gardło. Rad
popatrzył na nią pytająco. Domyślała się, że wykpiłby ją, gdyby podała mu prawdziwy powód. Otóż nie
zamierzała zabierać tych ubrań, które kupiła w ciągu ostatniego miesiąca za jego pieniądze. Po prostu nie
mogła ich wziąć. Ale on by tego nie zrozumiał. Dlatego zdecydowała się na pierwsze kłamstwo, jakie jej
przyszło do głowy.
- Nie wiem, gdzie się zatrzymam.
Przypatrywał jej się w milczeniu przez dłuższą chwilę. Wreszcie odwrócił się i pełnym znużenia gestem
przejechał ręką po włosach.
- Mój adwokat skontaktuje się z tobą.
Te straszne słowa zabrzmiały jak ostateczny wyrok. Rad wstał i skierował się ku drzwiom. Lainie
wiedziała, że to koniec, że już więcej go nie zobaczy. Nagle poczuła w ustach smak krwi. Nie miała
pojęcia, że aż tak mocno zagryzała wargi, żeby się nie rozpłakać. Och, nie, nie, jeszcze choć tylko
chwilę! Nie wiedząc, co robi, zawołała go z rozpaczą. Odwrócił się powoli. Lainie przemogła ogarniającą
ją niemoc i podniosła się.
- Chciałam ci podziękować - powiedziała słabym głosem.
- Za co? Za rozwód? - zadrwił i omiótł ją pogardliwym spojrzeniem. - Nie musisz dziękować, cała
przyjemność po mojej stronie. Nareszcie znikniesz z mojego życia!
Zachwiała się, jakby wymierzył jej cios.
- Nie, nie za to. - Nadludzkim wysiłkiem opanowała się jakoś i znalazła siłę, by mówić dalej. - Za to, że
mnie tu dziś przywiozłeś. Za twoją pomoc.
Zaciągnął się głęboko. Lainie zauważyła, że choć starał się nie dać tego po sobie poznać, jej słowa coś
w nim poruszyły.
- Żałuję, że powiedziałem kiedyś, że pozwolę ci odejść, kiedy ona umrze. Przepraszam. - W jego
patrzących zimno oczach pojawiło się coś na kształt współczucia. - Naprawdę cieszę się, że jej się
polepszyło.
Skinęła głową.
- Wiem. Nie użyłbyś mojej matki jako narzędzia swojej zemsty.
Na jego ustach pojawił się pełen goryczy uśmiech.
- Czymże jest ludzka zemsta w porównaniu z cierpieniami, jakie potrafi zadać los?
Pochyliła głowę, by ukryć łzy. Tak, miał rację. Los skazał ją na nie odwzajemnioną miłość. Jakież
udręki, wymyślone przez człowieka, mogły się temu równać?
Gdy ponownie podniosła wzrok, Rada już nie było.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Dopiero po dwóch dniach Lainie znalazła w sobie dość siły, by udać się do apartamentu po swoje
rzeczy. Przez ten czas niczego jej nie brakowało, gdyż Rad zostawił jej walizkę, którą miała w Vail. Na
szczęście nie istniała więc konieczność natychmiastowego powrotu do jego mieszkania.
Spędziła ten czas u Ann i Adama, gdyż przyjaciółka usilnie nalegała i nie chciała przyjąć do
wiadomości odmowy. Lainie była tak przygnębiona, że nie opierała się zbyt długo i z prawdziwą
wdzięcznością przyjęła propozycję.
Czyli jednak rozwód. Nie mogła w to uwierzyć. Nie potrafiła sobie z tym poradzić. Kiedy rozstawali się
przed pięcioma laty, nie miała pojęcia, jak bardzo go kocha. Zresztą, wtedy Rad stanowczo wykluczył
możliwość wzięcia rozwodu. Za to teraz już nie mógł się doczekać chwili, gdy wreszcie się od niej
uwolni raz na zawsze... Jego zemsta dokonała się. Rozkochał ją w sobie i teraz mógł już ją porzucić.
Drżącą dłonią włożyła klucz do zamka. Wtedy w szpitalu była zbyt odrętwiała, żeby o tym pomyśleć i
oddać klucze. Jak to dobrze, że tego nie zrobiła. Mogła teraz przyjść do apartamentu w dowolnym
momencie. Godzinę wcześniej zadzwoniła, by upewnić się, że Rada nie ma w domu. Poinformowała też
panią Dudley, że przyjedzie zabrać swoje rzeczy. Gospodyni z wyraźną niechęcią spytała, czy ma jej w
czymś pomóc, lecz Lainie odmówiła. Teraz jednak ogarnęła ją dziwna słabość i wcale nie była pewna,
czy poradzi sobie sama.
Weszła do salonu, spojrzała na wystygły kominek, w którym leżał jedynie popiół i przypomniała sobie
swoją pierwszą wizytę. Nagle poczuła, że nienawidzi tego miejsca. To tutaj uświadomiła sobie z całą
ostrością, jak bardzo kocha męża. Męża... Już niedługo.
Zacisnęła zęby, żeby się nie rozszlochać i spojrzała na trzymaną w dłoni kopertę. Pomyślała, że musi
działać szybko, zanim się rozmyśli. Wsunęła do niej klucz. Zadźwięczał, gdy uderzył o obrączkę, która
znajdowała się w środku. Była tam jeszcze krótka notatka. Lainie pisała ją wciąż od nowa, gdyż za
każdym razem wydawało jej się, że przelała w nią zbyt wiele emocji. Po wielu próbach wreszcie udało jej
się ułożyć dwa zdania, wyprane z wszelkich uczuć.
Oddają klucz i obrączką. Więcej już nie będą ich potrzebować.
Lainie
Gdyby wiedział, ile zawarła w tym niewypowiedzianego bólu i miłości... Dobrze, że nie będzie
wiedział. Pobudziłoby go to tylko do śmiechu. Zdecydowanie zakleiła kopertę i postawiła ją na gzymsie
kominka. Przez chwilę patrzyła na wypisane na niej imię Rada, po czym otarła łzy i uciekła do sypialni.
Im szybciej się z tym upora, tym prędzej wyjdzie.
Nie miała pojęcia, ile czasu zajęło jej spakowanie się. Nie patrzyła na zegar, za to dość często jej wzrok
wędrował w stronę łóżka, gdzie spędziła w ramionach Rada dwie niezapomniane noce. Wreszcie
skończyła pakowanie i wbrew samej sobie stała przez długi czas w milczeniu, po raz ostatni patrząc na
pokój. Czy Rad będzie mógł tu wejść i nie przypomnieć sobie o niej? Tu przecież spała, w tej szafie
wisiały jej rzeczy, na komódce leżały należące do niej drobiazgi...
Te myśli sprawiały jej nieznośny ból, z ponurą determinacją chwyciła więc dwie walizki i wyszła do
salonu. Puszyste dywany tłumiły jej kroki.
Nagle przystanęła. Odwrócony tyłem Rad siedział na sofie, konwulsyjnie zaciskając palce na kartce
papieru, która zawierała oschłą notatkę od Lainie. Zgarbiony, wpatrywał się przez chwilę w trzymaną w
drugiej dłoni obrączkę, po czym zerwał się na równe nogi i z niewypowiedzianą furią cisnął ją precz od
siebie. W tym momencie spostrzegł, że nie jest sam.
Lainie z absolutnym niedowierzaniem patrzyła na jego wykrzywioną bólem twarz, po której... po której
spływały łzy! Walizki wymknęły się z jej zmartwiałych palców i ciężko upadły na podłogę.
- Co tu, do cholery, robisz?! - krzyknął z wściekłością, ale zdał sobie sprawę, że nie uda mu się
gniewem zamaskować rozpaczy. Bezsilnie opadł z powrotem na kanapę i odwrócił wzrok. - Zresztą, teraz
to już nie ma znaczenia.
W jego głosie zabrzmiało takie rozgoryczenie i żal, że Lainie poczuła, iż serce jej się kraje.
- Wydało się, trudno. Ale może zasłużyłaś sobie na tę satysfakcję, bo przecież nieźle się odegrałem za
to, co mi zrobiłaś - zaśmiał się z pogardą, lecz śmiał się z samego siebie. - I pomyśleć, że przez tych pięć
lat całkiem nieźle mi szło udawanie, że cię nie kocham! Byłem gotów zrobić wszystko, byleby tylko
ukryć swoje uczucia do ciebie i nie dostarczyć ci broni do dalszego dręczenia mnie.
Lainie, wciąż niezdolna do wyduszenia z siebie choćby słowa, wpatrywała się w niego z osłupieniem.
Jak to? Przecież to na odwrót!
Rad podniósł na nią błagalny wzrok.
- Wiem, że to bez sensu, ale szaleję za tobą. Nie potrafiłem się ciebie wyrzec... Wybacz mi, że cię
zaszantażowałem i zmusiłem, żebyś znów była moją żoną. Nie widziałem innego wyjścia... - Jego głos
przeszedł w chrapliwy szept.
- Rad! - zawołała zmienionym głosem.
Zrozumiał to opacznie i w jednej chwili przeszedł do ataku.
- Tylko się nade mną nie lituj! - zażądał gniewnie i podniósł się gwałtownie. - Nie życzę sobie tego,
jasne?
- Och, nie, to nie to. - Podbiegła szybko do niego, lecz odwrócił się do niej plecami. Lekko dotknęła
jego ramienia.
- Zostaw mnie! - żachnął się. - Idź do swojego Waltersa. Pewnie już się nie może doczekać ciebie i tych
dwóch chłopców i dziewczynki!
- Kochany - szepnęła i poczuła, jak Rad zesztywniał na dźwięk tego słowa. - Lee wcale na mnie nie
czeka. A już z pewnością nie na moje dzieci. Tylko ty możesz być ich ojcem... Tylko ty...
Odwrócił się nagle i zatopił wzrok w orzechowych oczach Lainie. Wyczytał w nich coś takiego, że
kurczowo chwycił ją za ramiona. Na jego twarzy rozpacz walczyła z niepewnością, niedowierzaniem i
budzącą się nadzieją.
- Kocham cię. Rad. Zawsze cię kochałam.
Nadal wpatrywał się w nią z bolesnym napięciem. Stopniowo jego spojrzenie łagodniało, a na ustach
pojawił się uśmiech.
- Czy to prawda? - wyszeptał z bezbrzeżną ulgą. - Ty naprawdę mnie kochasz? - Odrzucił głowę do tyłu
i roześmiał się z całego serca. - Kiedy przypadkiem podsłuchałem cię w szpitalu, byłem przekonany, że
mówiłaś o Lee! Przecież dopiero co widziałem was razem na korytarzu, zaś Ann wspomniała o tym
waszym spotkaniu podczas koncertu.
Porwał ją w objęcia i przytulił do siebie tak mocno, że niemal nie mogła oddychać. Ale jakoś wcale jej
to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, pragnęła tego.
Nagle zadrżał i Lainie odgadła, że musieli w tej chwili pomyśleć o tym samym.
- Ależ byliśmy niemądrzy, najmilsza - wyszeptał. - Mało brakowało, a oboje zmarnowalibyśmy sobie
życie.
- Na szczęście nie udało nam się. - Uniosła dłonie do jego twarzy i ze wzruszeniem dotknęła wilgotnych
śladów na jego policzkach. - I mamy przed sobą całą resztę życia...
Rad pocałował ją delikatnie, z ogromną czułością. I choć oczy Lainie pozostawały zamknięte, miała
nieodparte wrażenie, że burzowe chmury rozpierzchły się, a niebo i ziemię spiął kolorowy łuk tęczy.