Janet Dailey
T
Ę
C
Z
A
P
O
B
U
R
Z
Y
1
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Gęste listowie osłaniających ulicę drzew połyskiwało w słońcu soczystą
zielenią. Równie pięknie prezentowały się starannie przystrzyżone żywopłoty i
trawniki przed domami, które zdradzały zamożność właścicieli. Jednak nie
wszyscy mieszkańcy eleganckiej dzielnicy Denver w stanie Kolorado mogli się
nie martwić stanem swego konta bankowego.
Lainie MacLeod wyglądała przez okno, nerwowo zaciskając dłonie na
ramionach. Od razu zauważyła ogromny żony mlecz na samym środku
trawnika. Westchnęła. Przydałoby się, żeby choć dwa razy w tygodniu
przychodził ogrodnik. Wiedziała jednak, że nie ma na to szans, i że to kolejna z
rzeczy, z którymi musi się uporać sama.
Właściwie jaki miało sens udawanie, że żyje się na takim samym poziomie,
jak inni? Sąsiedzi musieli przecież wreszcie zauważyć, że właścicielki tego
domu systematycznie pozbywają się co cenniejszych rzeczy, choć Lainie
starała się to robić możliwie dyskretnie. Duma nie pozwalała jej się przyznać,
że znalazła się w nie lada opałach.
Na podjeździe zatrzymał się mały sportowy kabriolet. Siedząca w środku
szatynka poprawiła włosy, zanim wysiadła i energicznie pomaszerowała do
drzwi wejściowych. Lainie pospieszyła otworzyć, zanim tamta zdąży
zadzwonić. Z obawą spojrzała na prowadzące na piętro schody i na widoczne
drzwi sypialni. Mama przecież dopiero co zasnęła. Lepiej nie myśleć, co by się
stało, gdyby się obudziła.
Lainie wiedziała, że musiałaby się w nieskończoność tłumaczyć z obecności
Ann Driscoll. Pani Simmons nie aprobowała tej przyjaźni, twierdząc, że Ann
nie jest odpowiednim towarzystwem dla jej córki. Nie przekonywał jej ani
charakter dziewczyny, ani zamożność jej rodziny. Po prostu nikt nie był
wystarczająco dobry, żeby spoufalać się z jej córką.
2
Mimo wszelkich przeszkód, ta przyjaźń kwitła. Ann nie zawiodła nigdy,
stanowiła niezawodne oparcie podczas każdego kryzysu. Dlatego Lainie
powitała ją w progu z niekłamaną radością. Jednakże jej zaniepokojony wzrok
co chwila powracał ku drzwiom pokoju matki. Nie uszło to uwagi Ann.
Przeszły do znajdującej się na tyłach domu kuchni. Nowo przybyła nie
spuszczała uważnego wzroku z przyjaciółki. Ostatnie miesiące coraz bardziej
zaczynały dawać o sobie znać. Ciemne kręgi pod orzechowymi oczami Lainie
zdradzały prawdę o licznych źle przespanych nocach. Biała bluzeczka z
dekoltem pozwalała dostrzec niezwykłą kruchość ramion i wystające oboj-
czyki. Kraciasta spódniczka była ewidentnie za szeroka, co wskazywało na
duży ubytek wagi. Nic dziwnego, że Lainie wyglądała na wykończoną i
kompletnie pozbawioną energii.
Jej ciemne włosy, niegdyś tak piękne i lśniące, straciły teraz swój blask.
Widać było, że nie miała już czasu i siły, by o nie dbać. Spinała je więc na
karku ciężką klamrą, ale nie było jej w tym uczesaniu do twarzy. Uwydatniało
ono dodatkowo i tak już wyraźne kości policzkowe.
Ann patrzyła na to z ciężkim sercem, wiedziała jednak, że wszelkie jej uwagi
na ten temat zostaną zbyte machnięciem ręki. Od jakiegoś czasu Lainie
lekceważyła swoje własne potrzeby.
- Dziękuję - powiedziała, biorąc od przyjaciółki szklaneczkę ponczu. - Jak się
czuje mama? Czy był rano lekarz?
Lainie spochmurniała, lecz starała się, by jej głos zabrzmiał lekko.
- Tak. Był zadowolony z jej stanu, ale to dodatkowo mamę zirytowało. - Z
westchnieniem usiadła przy stole. - Zaczęła mu wyliczać wszystkie
dolegliwości. Biedny Henderson. Jest pewien, że mama ukradkiem czyta me-
dyczne książki taty i tam wynajduje nowe choroby, żeby dostarczyć mu
zajęcia.
3
- Wspomniałaś mu o tym, że wychodzisz dziś wieczorem?
Nieco niepewnie popatrzyła w szczere oczy Ann.
- Tak. Powiedział, że skoro wynajęłam dyplomowaną pielęgniarkę, to on nie
widzi żadnych przeciwwskazań. - Nerwowo stukała długimi palcami o brzeg
swojej szklanki. - Ale ja widzę, że mama źle się czuje przy obcych. Myślę, że
mogłybyśmy się umówić na jakiś inny dzień - zaproponowała.
- O, nie, kochana! Wszystko jest ustalone już od miesiąca. Teraz, kiedy Adam
kupił bilety, nie możesz się tak po prostu wycofać - przekonywała z werwą
Ann.
Lainie wolała nie patrzeć przyjaciółce w oczy. Oparła łokieć na stole i
machinalnie zaczęła pocierać czoło dłonią.
- Owszem, nadal chcę iść na ten koncert, ale niepokoję się o mamę.
- A może dla odmiany zaczęłabyś się martwić o siebie? - spytała Ann. -
Największy błąd, jaki zrobiłaś w życiu, to był powrót do Denver. Skoro mama
zachorowała, to trzeba było zapewnić jej profesjonalną opiekę, a nie brać
wszystko na swoje barki. Siedzisz tu już od siedmiu miesięcy. Ile razy
wychodziłaś? Nie mówię o wizytach w aptece i kupowaniu jedzenia.
- Och, nie wiem. Kilka razy - odparła niechętnie Lainie.
- Nie wiesz? To ja ci powiem. Trzy! Raz wyciągnęłam cię na obiad, raz na
łażenie po sklepach i raz do kina. Opamiętaj się, kobieto! - Ann pochyliła się
nad stołem i spojrzała na przyjaciółkę proszącym wzrokiem. - Jak tak dalej
pójdzie, to się wykończysz.
- Przesadzasz.
- Wcale nie, popatrz lepiej w lustro. I zrozum, że nikt nie jest nie do zdarcia.
Tak samo, jak nikt nie jest niezastąpiony. Ktoś inny zaopiekuje się mamą
równie dobrze jak ty.
Lainie zaczęła się wreszcie uśmiechać.
4
- Chciałabym myśleć równie trzeźwo i rozsądnie jak ty. Może wtedy
przestałabym mieć ciągłe wyrzuty sumienia.
- Czy ty nie widzisz, że twoja mama wywołuje je w tobie umyślnie? Znowu
cię kontroluje, tak samo jak kiedyś. Te trzy lata spędzone w Colorado Springs
uświadomiły jej, że musi zmienić taktykę, jeśli znowu chce cię do siebie
przywiązać. Dlatego zaczęła stosować emocjonalny i moralny szantaż.
- Ależ, Ann, przecież wiesz, że to był tylko nieszczęśliwy splot okoliczności.
Nie miałam wyjścia. Wkrótce po śmierci taty mama została prawie bez
środków do życia. Owszem, w dużym stopniu sama jest sobie winna, powinna
była zawczasu zadbać o ubezpieczenie. Ale to nie znaczy, że miałam ją
zostawić na pastwę losu! Kto miał się nią zająć, jak nie jedyna córka?
- A na jak długo wystarczą twoje pieniądze? - spytała cicho przyjaciółka.
Lainie nie potrafiła się przemóc i wyznać, że jej oszczędności skończyły się
przed miesiącem. Miały co jeść i gdzie mieszkać wyłącznie dzięki małej rencie
po tacie i przychodzącym co miesiąc czekom, wysyłanym przez adwokata
Rada.
Ann postanowiła nie naciskać, choć jej niepokój nie zmniejszył się ani na
jotę.
- Dobrze, to nie moja sprawa. - Znów pochyliła się ku Lainie, a na jej twarzy
malowała się determinacja. - Ale na dzisiejszy koncert pójdziesz, choćbym
miała cię zaciągnąć siłą. Nie wiadomo, kiedy znów będziesz miała szansę
posłuchać Voighta na żywo!
Opór Lainie zaczął słabnąć. Curt Voight był wspaniałym pianistą, uwielbiała
go. Rzeczywiście, byłoby głupotą stracić taką okazję. W dodatku już od kilku
lat nie uczestniczyła w takich wydarzeniach jak koncerty, opery, wystawy. Od
czasu, gdy Rad... Gwałtownie potrząsnęła głową, by odegnać nie chciane
wspomnienia.
5
- Pójdę - zdecydowała wreszcie, zaś Ann zadała sobie pytanie, skąd ten nagły
ból w oczach przyjaciółki.
- Błagam, nie zostawiaj mnie. - Pani Simmons kurczowo zacisnęła palce na
dłoni córki, gdy ta przysiadła na brzegu łóżka.
Lainie doskonale wiedziała, że tak będzie. Dlatego wcześniej nic nie mówiła
o tym, że wychodzi na koncert. Musiała postawić matkę przed faktem
dokonanym.
- Będziesz miała fachową opiekę - powiedziała uspokajająco Lainie i
wskazała na stojącą obok pielęgniarkę. - Pani Forsythe zadba o wszystko.
Twarz matki przybrała płaczliwy wyraz, zaś jej broda zaczęła drżeć.
- A jeśli coś mi się stanie? Jeśli umrę? Chcę, żebyś była wtedy przy mnie -
upierała się.
- Nic się pani nie stanie - wtrąciła spokojnym głosem pani Forsythe. - A
sądząc po wigorze, jaki pani wykazuje, z pewnością pani nie umrze
dzisiejszego wieczoru.
Pani Simmons natychmiast zmieniła taktykę i bezwładnie opadła na poduszki.
Wyglądała jak osoba, która lada moment wyda ostatnie tchnienie.
- Pani Forsythe wie, jak się ze mną skontaktować w razie potrzeby. Zresztą,
nie zabawię długo. Po koncercie od razu wrócę do domu.
- Nie będziesz się nigdzie włóczyć z tą okropną dziewczyną?
- Nie, mamo.
Chora powoli zamknęła oczy, jakby pokazując córce, na jak wielkie zdobywa
się poświęcenie, pozwalając jej iść się zabawić, podczas gdy ona będzie tu
umierać w samotności. Lainie natychmiast zaczęły dręczyć wyrzuty sumienia.
Naraz poczuła lekkie dotknięcie na ramieniu.
- Proszę ją teraz zostawić ze mną - usłyszała szept pielęgniarki.
6
Skinęła głową i cicho wymknęła się z pokoju, choć wiedziała, że mama tylko
udaje sen. Chciała w ten sposób zmusić córkę, by ta jeszcze przed samym
wyjściem zajrzała na moment. Stworzyłoby to jeszcze jedną okazję, by
spróbować wymusić na niej zmianę decyzji.
Lainie czuła się winna wobec mamy, ale nie zamierzała zrezygnować z
koncertu. Była to przecież pierwsza rzecz, na jaką się cieszyła od pięciu lat.
Jednak teraz zaczynała wątpić, czy będzie się w stanie cieszyć tym wieczorem.
Świadomość, że mama czuje się opuszczona, ba, wręcz zdradzona, pewnie
zatruje Lainie tych kilka godzin.
Z goryczą pokiwała głową. I do czego to doszło? Miała dwadzieścia sześć lat,
a już zdążyła przegrać swoje życie. Kiedyś była duszą towarzystwa, dosłownie
ją rozchwytywano, w wielbicielach mogła przebierać do woli, przyjaciół miała
na kopy. A teraz? Teraz żyła jak pustelnik. Cały jej świat zamknął się w tych
czterech ścianach, które schwytały jak w pułapkę dwie skazane na siebie
kobiety.
Ale to nie konieczność opiekowania się chorą matką wpędzała Lainie w
czarną melancholię. To nie z tego powodu miała wrażenie, że niebo nad jej
głową jest zasnute ciemnymi, ciężkimi chmurami, że jest jej duszno jak przed
burzą. Właściwa przyczyna leżała zupełnie gdzie indziej. Otóż Lainie
wiedziała z całą pewnością, że już nigdy w życiu nie zazna szczęścia, jakie
daje miłość.
Kiedyś winiła za to matkę. Teraz jednak wiedziała, że sama się do tego
przyczyniła. Po prostu była zbyt młoda i niedoświadczona, dlatego nadal
słuchała rad matki. I to był jej błąd.
Pogrążona w myślach weszła do sypialni i machinalnie zaczęła rozczesywać
włosy. Zapatrzyła się w swoje odbicie w lustrze. Przypomniał jej się ten dzień
sprzed dziewięciu lat, kiedy to mama postanowiła zająć się jej wyglądem.
7
Pani Simmons, wciąż nosząca ślady wielkiej urody, zmierzyła
siedemnastoletnią córkę chłodnym, szacującym spojrzeniem.
- Szkoda, że nie wyglądasz tak, jak ja za młodu - zauważyła. - Ale
popracujemy nad tym. Pamiętaj, że dzięki urodzie można wiele zyskać na tym
świecie. Dlatego musisz nauczyć się ją wykorzystywać do osiągania swoich
celów.
I tak się zaczęło. Zgodnie z instrukcjami Lainie zapuściła włosy, umiejętnym
makijażem podkreślała migdałowy kształt oczu, pociągała błyszczącą szminką
pełne, kuszące usta, nosiła eleganckie, lecz proste ubrania, które nie odwracały
uwagi od jej pięknej twarzy.
Nic więc dziwnego, że na widok jej nagle rozkwitłej urody wszyscy znajomi
oszaleli. Znajome z całą pewnością nie... Jedna Ann patrzyła na nią z
pozbawionym zazdrości zachwytem, nie traktując jej jak potencjalnej rywalki.
Z czułością dotknęła oprawionej w ramki fotografii, która stała na komódce.
Kochana Ann. Była jedną z dwóch osób, którym jej dobro leżało na sercu i któ-
re kochały ją taką, jaka była naprawdę. Drugą osobą, kochającą ją bez
zastrzeżeń, był ojciec. Wspaniały chirurg, który zginął przed dwoma laty w
katastrofie lotniczej. Lainie wciąż widziała jego uśmiechnięte oczy o szczerym
spojrzeniu. Tak bardzo chciał, żeby była zwyczajnie, po ludzku szczęśliwa. I
tak bardzo bolał wraz z córką, gdy Rad, którego tak cenił... Nie, dosyć tego!
Pragnęła uciec przed wspomnieniami, lecz one powracały uparcie.
Wystarczyło choćby, żeby się zastanowiła, co ma na siebie włożyć. Gdy
otworzyła szafę, zdała sobie sprawę, że wszystko będzie wisiało na niej jak na
kołku. Tylko jedna rzecz mogła ją uratować w tej sytuacji. Drżącymi dłońmi
wyciągnęła wepchniętą w najciemniejszy kąt sukienkę z czarnej koronki. Rad
tak bardzo ją lubił... Już miała wcisnąć ją z powrotem, gdy zmitygowała się
nagle. Dlaczego wiecznie pozwala przeszłości rządzić teraźniejszością?
8
A jednak trudno było jej się pozbierać. Wystarczyło, by weszła z Ann i jej
mężem do wielkiej sali koncertowej, a natrętne wspomnienia znów zaczęły
cisnąć jej się do głowy. Na szczęście wirtuozeria Voighta wkrótce oderwała
myśli Lainie od smutnych tematów.
Podczas przerwy Ann zauważyła z radością, iż jej przyjaciółka pod wpływem
ukochanej muzyki wyraźnie się zmieniła. Jej oczy znowu nabrały blasku, a na
pełnych ustach rozkwitł dawno nie widziany uśmiech. Dlatego też, gdy wyszły
do holu i wmieszały się w tłum, Ann nie miała wyrzutów sumienia, gdy
przeprosiła Lainie i poszła zadzwonić do swojej czteroletniej córeczki.
- Kogo moje oczy widzą? - zawołał nagle z radosnym zdumieniem przystojny
blondyn i chwycił Lainie za rękę.
- Lee! - ucieszyła się. - Prawie zapomniałam, jak wyglądasz.
- Jesteś jeszcze piękniejsza, niż cię zapamiętałem. - Jego niebieskie oczy
wpatrywały się w nią z niekłamanym zachwytem. Wciąż trzymał jej dłoń. -
Gdzie się podziewałaś przez tyle czasu? Doszły mnie słuchy, że przebywałaś w
Colorado Springs, zgadza się?
- Tak, ale od jakiegoś czasu znów jestem w Denver. - Z uśmiechem patrzyła
na jego życzliwą twarz o zdecydowanych rysach. Ciekawe, ilu jeszcze
dawnych przyjaciół znajdowało się tu teraz?
- Zmieniłaś się. Wyczuwam w tobie opanowanie i spokój, nie znam cię takiej.
Co się stało z naszą małą rozbawioną Lainie?
- Po prostu wydoroślała. Przynajmniej mam taką nadzieję. - Delikatnie
cofnęła dłoń z jego uścisku. - Co u znajomych? Podobno Mary wyszła za mąż?
- Niektórzy nigdy nie dorośleją - zauważył filozoficznym tonem. - Tak, wzięła
ślub, ale nie zmieniła się ani trochę...
Słuchała go z lekkim roztargnieniem. Jej uwaga skupiła się teraz na nim
samym. Lee właściwie nie zmienił się przez tych kilka lat. Atrakcyjny i
9
nieodparcie czarujący, emanował wewnętrznym spokojem i siłą, które dawały
poczucie bezpieczeństwa. Lainie zawsze czuła się dobrze w jego towarzystwie.
Nagle skinął na kogoś, kto znajdował się gdzieś za jej plecami.
- O! Jest moja siostra... Carrie niedawno zastanawiała się, co u ciebie. Ucieszy
się na twój widok - wyjaśnił z uśmiechem Lee i chciał powiedzieć coś jeszcze,
gdy nagle słowa zamarły mu na wargach.
Zaciekawiona Lainie odwróciła się akurat w momencie, gdy usłyszała
rozradowany głos Carrie:
- Lee, zobacz, kogo spotkaliśmy!
Lainie nie zdawała sobie sprawy z tego, że rodzeństwo oraz partner Carrie
wymienili między sobą zaniepokojone spojrzenia. Cała jej uwaga skupiła się
na wysokim ciemnowłosym mężczyźnie, który przypatrywał jej się arogancko.
Krew odpłynęła jej z twarzy. Och, gdyby tylko mogła zniknąć, rozpłynąć się w
powietrzu, zapaść się pod ziemię!
Wszyscy milczeli jak zaklęci, jedynie ciemnowłosy mężczyzna nie stracił
rezonu.
- Czas nie był dla ciebie zbytnio łaskawy - wycedził, przypatrując się
podkrążonym oczom Lainie i jej śmiertelnie bladej twarzy. - To musi być
bardzo przykre stracić całą urodę w tak młodym wieku.
Gniew natychmiast zabarwił jej policzki na czerwono.
- Za to ty nie zmieniłeś się ani trochę. Wciąż jesteś takim samym cynicznym
łajdakiem, Rad! - odparowała.
W jego ciemnych oczach pojawił się złowrogi błysk, lecz Lainie postanowiła
nie dać się zastraszyć i wyzywającym wzrokiem wpatrywała się w tak dawno
nie widzianą twarz. Trudno byłoby zachwycić się jego twardymi rysami, które
wyglądały jak wykute w kamieniu i zdradzały niezłomną wolę. Przez to
jednak, iż były tak szalenie męskie, czyniły go niezwykle atrakcyjnym.
10
- Milutka, jak zwykle - zauważył obojętnym tonem, co ją dodatkowo uraziło.
Nie dał jej jednak okazji do odcięcia się. - Co ty tu robisz? - spytał.
Wyprostowała się i dumnie uniosła głowę.
- Cóż, nie zdawałam sobie sprawy z tego, że Voight daje koncert wyłącznie
dla ciebie.
Zauważyła z satysfakcją, że w jego oczach pojawił się gniew, choć jego twarz
ani na chwilę nie straciła wyrazu obraźliwej obojętności.
- Wiesz doskonale, że nie to miałem na myśli. - W niskim głosie
pobrzmiewała groźba.
- Przecież moi rodzice... To znaczy, moja mama - poprawiła się Lainie -
mieszka w Denver. Czyżbyś już o tym zapomniał?
- Tak... Słyszałem o śmierci twojego ojca - oznajmił bez śladu współczucia i
skrzywił się nieco cynicznie. - Mój ojciec też już nie żyje.
- Och! Nie wiedziałam. Tak mi przykro, naprawdę - powiedziała
impulsywnie, gdyż bardzo lubiła swego teścia. Jednak już po chwili
pożałowała, że w ogóle się odezwała.
- Czyż to nie ironia losu, że obydwaj umarli, nie doczekawszy się w końcu
wnuków, których tak bardzo pragnęli? - Patrzył na nią pogardliwie. - Tak
bardzo się starałaś, żeby ich marzenie się nie spełniło. Dopięłaś swego.
Miała wrażenie, jakby jakaś stalowa dłoń zacisnęła się na jej sercu. Poczuła
ból.
- Nie pojmuję, jak można być aż tak okrutnym. - Jej głos drżał..
- Co w tym okrutnego, że chciałem mieć dziecko, podczas gdy ty ani myślałaś
przestać się bawić? - szydził bezlitośnie.
Lainie odwróciła się do niego plecami. Wiedziała, że dłużej już tego nie
zniesie. Carrie Walters natychmiast podeszła do Lainie i lekko dotknęła jej
ramienia.
11
- Nie wiedziałam, że to ty rozmawiasz z Lee - szepnęła przepraszającym
tonem.
Lainie skinęła głową i uśmiechnęła się z niejakim trudem, gdyż wciąż czuła
na sobie wzrok Rada.
- Nie ma sprawy. Ale teraz was przeproszę. Moi przyjaciele czekają na mnie.
- Mam nadzieję, że twoja mama czuje się już lepiej? - spytała ze szczerym
współczuciem Carrie. - Słyszałam, że jest chora.
- Tak, czuje się już całkiem nieźle, dziękuję. - Podniosła wzrok na
wpatrującego się w nią jasnowłosego mężczyznę. - Miło było cię znów
spotkać, Lee.
Zanim jednak zdążyła się ze wszystkimi pożegnać i odejść, Rad chwycił ją
brutalnie za ramię i odwrócił ku sobie.
- To dlatego wróciłaś do Denver? Mówiono mi, że twój ojciec utopił masę
forsy w kiepskich inwestycjach. Pewnie nie zostawił po sobie złamanego
grosza, co? Nie miałyście pieniędzy na leczenie, więc przyjechałaś mnie doić?
Tego było już nadto. Lainie, nie zastanawiając się ani przez moment,
spoliczkowała go z całej siły.
- Prędzej zacznę się sprzedawać na ulicy, niż cię o cokolwiek poproszę! -
syknęła,
Z furią szarpnął ją za ramię i Lainie przestraszyła się. Co prawda, nie
pierwszy raz widziała, jak Rad wpada we wściekłość, wciąż jednak budziło to
w niej lęk.
- MacLeod! - Lee złapał Rada za rękę. - MacLeod, puść ją! - zażądał
stanowczo.
Rad zdał sobie sprawę z tego, gdzie się znajdują i opanował się jakoś.
Zaciśnięte szczęki nie rozluźniły się co prawda, jednak jego oczy ponownie
przybrały wyraz całkowitej obojętności. Puścił Lainie, poprawił krawat, po
12
czym zmierzył wszystkich wyzywającym spojrzeniem i oddalił się bez słowa.
Lainie zauważyła pełne współczucia spojrzenia postronnych osób, które w
milczeniu przyglądały się zajściu. Łzy napłynęły jej do oczu. Zakryła usta
dłonią i uciekła do toalety. Na szczęście nikt nie próbował jej pocieszać ani o
nic wypytywać, gdyż właśnie skończyła się przerwa i wszyscy wrócili na salę.
Mogła płakać bez przeszkód i bez świadków.
W takim stanie znalazła ją Ann, która udała się na poszukiwania,
zaniepokojona przedłużającą się nieobecnością przyjaciółki. Przytomnie nie
zadawała niepotrzebnych pytań, tylko bez słowa przytuliła do siebie
wstrząsaną spazmatycznym łkaniem Lainie. Po jakimś czasie łzy przestały
płynąć.
- Rad jest tutaj. - Lainie odzyskała wreszcie głos i podniosła na Ann
czerwone, zapuchnięte oczy. - Podczas przerwy... Och, Boże jedyny...
Powiedzieliśmy sobie takie rzeczy... Wracam do domu. - Konwulsyjnie
zaciskała dłonie na ramionach przyjaciółki.
Było jej wstyd, że reaguje tak emocjonalnie. Z ogromnym wysiłkiem starała
się jakoś opanować. Drżącymi dłońmi otarła łzy.
- Wezmę taksówkę.
- Chyba żartujesz. Zaraz powiem Adamowi, żeby poszedł po samochód i
czekał na nas przed wyjściem.
- Ale koncert...
- E, tam, mocno przereklamowany - skwitowała Ann i już jej nie było.
Musiała chyba wyjaśnić mężowi sytuację, gdyż nawet nie chciał słuchać
przeprosin Lainie, gdy wsiadła do samochodu. Uśmiechnęła się więc tylko do
tego przemiłego blondyna o kręconych włosach i pogodnym spojrzeniu
niebieskich oczu.
- Nie wiem, czym zasłużyłam na takich przyjaciół jak wy.
13
- Może tym, że poślubiłaś takiego człowieka jak Rad. - Wzrok Adama
spoważniał. - Musi przecież być jakaś równowaga.
- Myślałam, że pięć lat separacji zrobi swoje. - Na twarzy Lainie malował się
ból. - Okazuje się jednak, że nawet nie potrafimy się przywitać jak normalni
ludzie. Od razu skaczemy sobie do oczu.
- Domyślam się, że Sondra obserwowała tę scenę z dziką satysfakcją -
zauważyła z westchnieniem Ann.
Lainie natychmiast ujrzała oczyma wyobraźni rudowłosą sekretarkę Rada.
- Jak to? Była tam?
- Zauważyłam ją, gdy szłam zatelefonować. - Ponury głos przyjaciółki
zdradzał, że żałuje, iż niechcący zdradziła fakt, o którym Lainie najwyraźniej
nie miała pojęcia. - Od razu domyśliłam się, że Rad musi być w pobliżu.
Miałam tylko nadzieję, że w tym tłumie nie wpadniecie na siebie.
- Nawet mi go trochę żal - roześmiała się z lekką goryczą Lainie. - Ale nie
zasłużył na kogoś lepszego niż Sondra.
W samochodzie zapanowało ciężkie milczenie. A miał to być taki miły
wieczór...
Panującą dookoła ciemność rozświetlało agresywne pulsowanie neonowych
reklam, a cały świat wydawał się obcy i straszliwie obojętny. Jednak
ciemności, jaka ogarnęła duszę Lainie, nie rozjaśniał nawet najmniejszy błysk
światła. Rozpacz i ból panowały w niej niepodzielnie.
Wreszcie zatrzymali się przed domem Lainie.
- Może chcesz, żeby Ann została z tobą na noc? - zaproponował Adam z
właściwą mu bezinteresownością i życzliwością.
- Kochani jesteście, ale chyba jednak wolę zostać sama. - Lainie nie mogła
znaleźć słów, by wyrazić swą wdzięczność. Tym bardziej że zaofiarowali się
podwieźć panią Forsythe do domu. Pożegnała się więc i pobiegła na górę, by
14
nie musieli zbyt długo czekać.
Środek nasenny spowodował, że pani Simmons nawet się nie obudziła, gdy
córka wślizgnęła się do jej pokoju i zajęła miejsce w fotelu. Nie było potrzeby,
żeby Lainie czuwała przy matce przez całą noc, ale wiedziała, że i tak nie
zaśnie. Wolała więc siedzieć tutaj, niż przewracać się w nieskończoność na
łóżku w swojej pustej sypialni. Odchyliła głowę na oparcie i pozwoliła odżyć
wspomnieniom, przed którymi tak długo się broniła.
Spotkała Rada przed sześcioma laty u znajomej. Wracali właśnie całą paczką
z teatru i w korytarzu wpadli na mężczyznę, którego wzrok natychmiast
spoczął na roześmianej Lainie w długiej wirującej sukni. W jego spojrzeniu
było coś takiego, że Lainie od razu wypytała Andreę, w której domu to się
działo, kto zacz. Okazało się, że to znajomy rodziców, współwłaściciel prężnie
działającej firmy. Udało się przekonać Andreę, że powinna zaprosić gościa, by
przyłączył się do nich.
O dziwo, przyjął zaproszenie, choć widać było, że nie pasuje do ich grupy.
Był inny, bardziej dojrzały, pewny siebie, ale w dobrym znaczeniu tego słowa.
Chłopcy, z którymi Lainie do tej pory się umawiała, nagle wydali jej się
strasznymi smarkaczami. Jak w ogóle mogła zwracać na nich uwagę?
Jak z kolei miała zwrócić na siebie jego uwagę? Wszystkie jej próby
flirtowania z nim kwitował kpiącym uśmiechem, jakby proponowała mu jakąś
dziecinną grę. Wreszcie przejął sprawy w swoje ręce.
- Nie ma sensu udawać - powiedział z brutalną szczerością. - Chcę być z tobą,
a ty chcesz być ze mną. Mogę cię odwieźć do domu?
Wahała się tylko przez moment.
A potem nastał tydzień randek i nie kończących się rozmów telefonicznych.
Pierwszy pocałunek udowodnił Lainie, jak bardzo się myliła, uważając się za
15
osobę całkiem w tej materii doświadczoną. Wystarczyło, że Rad wziął ją w
ramiona, a poczuła, jak płonie w niej ogień. Była gotowa zapomnieć o
wszystkim, wzgardzić zasadami, jakie do tej pory wyznawała i pozwolić zrobić
ze sobą wszystko. On zaś nigdy nie tracił kontroli nad sobą i w pełni panował
nad każdą sytuacją.
Przez następny miesiąc żyła w poczuciu ciągłego rozdarcia. Gdy zostawała
sama, czyniła sobie wyrzuty, że tak otwarcie okazuje mu swoją miłość. Że nie
ukrywa, iż jest dla niego gotowa na wszystko. Wiedziała, że to błąd.
Wystarczyło jednak, by go zobaczyła, a już bez pamięci rzucała mu się w
ramiona.
A potem nastąpiła ta noc, gdy jej się oświadczył. Siedzieli w samochodzie
zaparkowanym przed jej domem. Rad właśnie zdecydowanym gestem odsunął
Lainie od siebie. Spojrzała na niego prosząco. Jak zwykle wyglądał na zupełnie
niewzruszonego, jedynie na jego szyi pulsowała mała żyłka. Lainie uwielbiała
tę pulsującą żyłkę, gdyż nic innego nie zdradzało, że Rad pragnie jej równie
silnie jak ona jego.
- Jedno z dwojga: albo zostaniesz moją żoną, albo moją kochanką. Innego
wyjścia nie ma. - Jego oczy lśniły w ciemności. - Jeśli o mnie chodzi,
wolałbym cię widzieć raczej w charakterze matki naszych dzieci niż w roli
mojej utrzymanki.
Nawet nie zwróciła uwagi na to, że nie wyznał jej miłości. Była tak
oszołomiona tym nieoczekiwanym szczęściem, że umknęło to jej uwagi. Teraz,
gdy wspominała tę chwilę, zdawała sobie sprawę, iż Rad przyjął jej wybuch
entuzjazmu z kpiną i rozbawieniem.
Przypomniała też sobie reakcję rodziców. Tacie wystarczyło jedno spojrzenie
w błyszczące radością oczy córki, by zaaprobować jej decyzję. Z kolei mama,
choć nie protestowała otwarcie, wyraziła szereg wątpliwości.
16
- Ależ, kochanie, dopiero co obchodziłaś zaledwie dwudzieste urodziny. Rad
MacLeod jest od ciebie starszy o jedenaście lat. Ma od ciebie wiele więcej
doświadczenia.
- I cóż z tego, mamo? - roześmiała się Lainie.
- To człowiek z ambicjami. Doskonale wie, czego chce, potrafi manipulować
innymi, by osiągać własne cele. Przywykł do wydawania rozkazów i do tego,
że ludzie są mu posłuszni. Zauważ, że ty też tańczysz, jak on ci zagra.
Zgadzasz się na wszystko. Kto to widział, żeby urządzać ślub raptem dwa
tygodnie po zaręczynach? Tak się nie robi.
- Zrozum, wcale mi nie zależy na tłumach ludzi i wystawnym przyjęciu.
Jedyne, czego pragnę, to jego...
- I on doskonale zdaje sobie z tego sprawę - mruknęła ponuro pani Simmons.
- Zobaczysz, że wykorzysta to przeciw tobie. Będzie ci dyktował, z kim masz
się spotykać i gdzie macie bywać. Założę się, że postara się o to, żebyś jak
najszybciej zaszła w ciążę.
- Co w tym złego? Oboje bardzo chcemy mieć dzieci. - Lainie zarumieniła się
leciutko, jednak nie ze względu na myśl o potomstwie, tylko o tym, co poprze-
dza przyjście na świat dzieci. Nareszcie będzie się kochać z Radem...
- Widzę, że nie trafiają do ciebie żadne rozsądne argumenty. Jesteś tak
zaślepiona emocjami, że nie dostrzegasz prostego faktu, iż ten mężczyzna
wybrał cię tylko po to, by dodać sobie splendoru.
- Jak możesz tak mówić, mamo? - zawołała ze zgrozą Lainie. - Kocha mnie i
pragnie mnie poślubić. To już prędzej ja powinnam się chlubić takim
narzeczonym. Jest przystojny i bogaty, to świetna partia.
- Mówisz, że cię kocha - powtórzyła sceptycznie matka, a po plecach Lainie
przebiegł nieprzyjemny dreszcz. - Skoro tak... Ale wspomnisz jeszcze moje
słowa. Zobaczysz, będzie próbował zagarnąć cię tylko dla siebie. Będzie
17
chciał, żebyś przestała prowadzić życie towarzyskie, do jakiego przywykłaś.
Nie daj się więc odseparować od swoich przyjaciół. A z urodzeniem mu dzieci
wstrzymaj się do czasu, gdy będziesz naprawdę pewna, że poślubiłaś
właściwego człowieka.
Choć Lainie starała się zapomnieć o przestrogach matki, powracały do niej
natrętnie. Zaczynała się łapać na tym, że podejrzliwie słucha słów Rada i
analizuje jego wypowiedzi, dopatrując się w nich ukrytych podtekstów.
Potem jednak nadszedł upragniony ślub, a po nim nastąpiły czarowne dwa
tygodnie spędzone w przytulnej chacie w górach i Lainie w ramionach Rada
zapomniała o wszystkim. Gdy wrócili do Denver i zamieszkali razem, zaczęła
się czuć trochę samotna. Jej mąż spędzał długie godziny w swojej firmie, ona
zaś wyczekiwała w domu na jego powrót. Na szczęście wieczorami wy-
nagradzał jej to wszystko z nawiązką.
Całymi dniami nie miała jednak nic do roboty, gdyż Rad zatrudnił gosposię,
sprzątaczkę i ogrodnika, by oszczędzić Lainie pracy. Zaczęła więc znów
spotykać się z dawnymi znajomymi, chodzić z nimi po zakupy, grać w tenisa.
Wyglądało na to, że Rad nie ma nic przeciw temu.
Coś zaczęło się między nimi psuć, gdy Lainie poznała piękną sekretarkę
swego męża. Myśl o tym, że rudowłosa Sondra spędza więcej czasu z Radem
niż ona, stała się nie do zniesienia. Doprowadziło to do pierwszych
nieporozumień.
Dopiero po latach Lainie pojęła, że pierwsze rysy na wydawałoby się
niewzruszonym gmachu ich miłości powstały z jej winy. Była jeszcze
niedoświadczona, reagowała zbyt emocjonalnie. Domagała się, by Rad mniej
pracował, a więcej czasu spędzał z nią, by chodził z nią po zakupy, zabierał ją
do teatru. On jednak przyjmował to z pobłażliwym rozbawieniem i proponował
żonie, by wreszcie wydoroślała.
18
Cztery miesiące po ślubie nastał czas ich pierwszej rozłąki. Rad udawał się w
podróż służbową. Lainie oczywiście pojechała z nim na lotnisko, gdzie
znienacka spotkała Sondrę.
- Tu są bilety. Nasz bagaż już przeszedł kontrolę - oznajmiła sekretarka, a jej
oczy zalśniły triumfalnie, gdy zmierzyła swą rywalkę pełnym wyższości spo-
jrzeniem.
- To ona z tobą jedzie? - wybuchnęła Lainie.
Reakcja męża zaskoczyła ją kompletnie. Chwycił ją za ramię i zaciągnął do
kąta, gdzie mogli porozmawiać bez obawy, że ktoś ich usłyszy. Na jego twarzy
malowała się taka wściekłość, że Lainie aż się skuliła wewnętrznie.
- Nie będę tolerować takich dziecinnych zachowań. Możesz być zazdrosna
prywatnie, ale nie publicznie! - stwierdził zimno.
- Nie ufam jej.
- Chcesz powiedzieć, że to mnie nie ufasz.
- Być może. - Jej broda zadrżała podejrzanie. Jednak chwilę później Lainie
dumnie uniosła głowę. - Jestem pewna, że Sondra zadba o to, by uprzyjemnić
ci tę podróż. Nie bez powodu tak często podkreślałeś jej... kompetencje. Teraz
zaczynam rozumieć, dlaczego.
Odwróciła się i odeszła, licząc na to, że Rad pobiegnie za nią. Srodze się
jednak zawiodła. Nic takiego nie nastąpiło. Urażona duma kazała jej więc
jeszcze tej samej nocy przenieść jego rzeczy z ich małżeńskiej sypialni do
pokoju gościnnego.
To był błąd. Błąd, którego nigdy by nie popełniła, gdyby lepiej znała swego
męża. Rad zmienił się nie do poznania, gdy wrócił i spostrzegł, co zrobiła. Stał
się chłodny i nieprzystępny. Nawet szczere przeprosiny żony nic nie pomogły.
Była tak zmartwiona tą sytuacją, iż coraz częściej szukała pociechy i
zapomnienia wśród dawnych przyjaciół. Dochodziło do tego, że to Rad wracał
19
pierwszy do domu. Lainie nie przestała jednak bywać w towarzystwie, pomna
na przestrogi matki.
Zima przyniosła ochłodzenie nie tylko na zewnątrz. Wydawało się, iż
temperatura panująca w ich domu jest wręcz niższa niż ta poza nim. Wrogość i
ciągłe skakanie sobie do oczu przerodziły się w całkowitą obojętność. A potem
nadszedł ten wieczór...
Byli zaproszeni na wyjątkowo ważne przyjęcie, urządzane przez jednego z
przyjaciół Lainie. Rad wrócił z pracy niemalże w ostatniej chwili.
- Zapomniałeś, że dziś wieczorem wychodzimy? - zaatakowała go już przy
wejściu.
- Co za słodkie powitanie - zadrwił nieprzyjemnym tonem Rad, po czym udał
się do barku i nalał sobie drinka.
- Mamy tam być za dziesięć minut.
Jego beznamiętne spojrzenie zirytowało ją jeszcze bardziej.
- Zadzwoń i powiedz, że nie przyjdziemy. - Odwrócił się do niej tyłem.
- Co takiego? Nie mogę tego zrobić!
- Miałem naprawdę ciężki dzień. To cholerne przyjęcie nie jest aż takie
ważne. Dziury w niebie nie będzie, jak się tam nie pokażemy.
- Jasne, ponieważ to moi przyjaciele tam będą, dla ciebie nie jest to ważne -
odcięła się.
- Twoje ciągłe czepianie się naprawdę zaczyna działać mi na nerwy - ostrzegł.
Lainie zauważyła zaciśnięte szczęki Rada i pobladła nieco. - Nigdzie dzisiaj
nie idę i koniec dyskusji.
- Jak sobie chcesz. Ja wychodzę.
Już miała wyjść, gdy dobiegł ją jego zimny głos:
- Zastanowiłbym się nad tym, gdybym był na twoim miejscu.
Odwróciła się do niego z furią.
20
- Czy to groźba? - aż kipiała ze złości.
- Myślę, że najwyższy czas, żebyś wreszcie wybrała między mężem a
znajomymi.
- Uważasz, że to sposób na uratowanie naszego małżeństwa? - zaatakowała
Lainie, która nagle z przeraźliwą jasnością pojęła sens ostrzeżeń matki.
Przynajmniej tak jej się w owym momencie wydawało. - A może po prostu
chcesz, żebym znów z tobą sypiała i zaszła w ciążę? Dzieci znacznie
skuteczniej uwiązałyby mnie w domu, prawda?
- Powinnaś była jednak zostać moją kochanką, a nie żoną.
Głos Rada był do tego stopnia wyprany z wszelkich uczuć, iż Lainie nie
mogła już mieć żadnych wątpliwości. Cokolwiek kiedyś do niej czuł, już się
wypaliło. Wstrząśnięta, złamana bólem, wyszła z pokoju. Byle tylko dalej od
niego.
ROZDZIAŁ DRUGI
Następnego popołudnia przyjechała Ann. Niepokój, który dręczył ją od
poprzedniego wieczora, wzrósł jeszcze, gdy zobaczyła podkrążone oczy
przyjaciółki.
- Powinnaś jednak była się zgodzić, żebym została z tobą - upomniała ją
łagodnie.
- I tak przegadałybyśmy całą noc, więc na jedno by wyszło - uśmiechnęła się
blado Lainie.
- Wcale nie na jedno. Przecież widzę, że na nowo przeżywałaś cały ten
koszmar. - Przyglądała jej się uważnie. - Wciąż nie potrafisz o nim zapomnieć,
prawda?
- Tak bardzo go kiedyś kochałam. Trudno nie pamiętać o szczęściu, które się
utraciło.
- Ale teraz już go nie kochasz?
21
- Nie - szepnęła cichutko Lainie, a w jej oczach mignęło coś na kształt
niepewności.
- Czy nigdy nie rozważaliście możliwości, żeby spróbować jeszcze raz?
Przecież Rad uparł się, że nie da ci rozwodu.
- Tak sobie czasem myślę, że może wciąż bylibyśmy razem, gdyby nie moje
zaślepienie. Nienawidziłam jego pracy, jego znajomych, wszystkiego, co mi go
odbierało. Gdybym była dojrzalsza, zrozumiałabym, że należy to znosić ze
spokojem, gdyż w przeciwnym razie nasz związek się rozleci. Przecież był
oparty na tak kruchych podstawach, że mogło go zburzyć cokolwiek. Ale
wtedy tego nie rozumiałam.
- Na kruchych podstawach? O czym ty w ogóle mówisz? - zdumiała się Ann.
Lainie spuściła wzrok i wpatrywała się teraz w swoje kurczowo splecione
dłonie.
- On mnie nigdy nie kochał - szepnęła z bólem. Do tej pory jeszcze ani razu to
wyznanie nie przeszło jej przez gardło. Podniosła na przyjaciółkę zaszklone
łzami oczy. - Sam mi to powiedział. Po prostu uważał, że jestem atrakcyjna i
świetnie się prezentuję w towarzystwie, stanowię więc dobry materiał na żonę
dla takiego mężczyzny jak on. Nic ponadto.
- Ze wszystkich najbardziej wyrachowanych... - wybuchnęła Ann, po czym
nagle coś ją zastanowiło i przerwała. - W takim razie, czemu nie chciał się z
tobą rozwieść, skoro mu w ogóle na tobie nie zależało?
- O ile dobrze pamiętam, to stwierdził, że zapłacił wysoką cenę za poślubienie
mnie, nie zamierza więc ponosić kosztów po raz drugi, tym razem, żeby się
mnie pozbyć. - Starała się, by jej głos brzmiał możliwie obojętnie, jednak
wspomnienia były zbyt bolesne, by potrafiła zapanować nad jego drżeniem. -
Zrobiłam mu wtedy awanturę. Krzyczałam, że nie chcę jego pieniędzy. Że
jedyne, czego pragnę, to uwolnić się od niego. Że będę go ciągać po sądach,
22
jeśli nie zgodzi się po dobroci... - Odwróciła głowę, gdy przypomniała sobie,
jak bardzo ją Rad upokorzył. Z bólem zagryzła wargi.
Ann w milczeniu patrzyła na przyjaciółkę, wzrokiem dodając jej odwagi.
- Wezwał wtedy jednego ze swoich pracowników. Gdy ten człowiek
przyszedł, Rad spytał go, czy miewał ze mną... bliższe stosunki, kiedy już
byłam zamężna. Och, wciąż słyszę ten potwornie zimny ton jego głosu... Ten
mężczyzna odpowiedział, że owszem, kilka razy.
Zaskoczona Ann aż zachłysnęła się z wrażenia.
- Rad roześmiał się, kazał mu wyjść, po czym oznajmił, że w razie rozprawy
wystawi takich właśnie świadków i wszyscy stwierdzą, że z nimi sypiałam.
Chyba że przestanę domagać się rozwodu. Nie miałam wyjścia, musiałam się
zgodzić.
- Dlaczego nigdy mi o tym nie mówiłaś? Dopiero teraz zaczynam w pełni
rozumieć twoją sytuację. Kiedy się rozstaliście, byłam zdumiona przemianą,
jaka w tobie zaszła. Straciłaś całą pewność siebie i chęć do życia. Bałam się, że
skończy to się załamaniem nerwowym.
- Mało brakowało. Gdyby nie tata, to nie wiem, co by się ze mną stało -
przyznała Lainie. - Któregoś wieczora przyszedł do mojego pokoju i zastał
mnie pogrążoną w absolutnej rozpaczy. Przytulił mnie, jakbym wciąż była jego
maleńką córeczką i pozwolił mi się wypłakać. A potem powiedział coś, czego
nigdy nie zapomnę: „Tęczę można zobaczyć dopiero po burzy. Dlatego
najpierw trzeba przeczekać burzę”. To dlatego wyjechałam z Denver i
próbowałam zacząć wszystko od nowa. Starałam się przeczekać burzę. Do
wczoraj myślałam, że już się uspokoiła. Wystarczyło, żebym ujrzała Rada, a
już byłam jak w oku cyklonu...
Naraz rozległ się dźwięk dzwonka, któremu towarzyszyło nawoływanie z
sąsiedniego pokoju. Lainie natychmiast zerwała się na równe nogi.
23
- Myślałam, że twoja mama śpi - szepnęła Ann.
- Bo tak było. - Gestem pokazała przyjaciółce, żeby została na miejscu, a
sama pośpieszyła do drzwi.
W elegancko urządzonej sypialni dominował pastelowy odcień różu. Na
tapetach róże rozchylały swoje pąki, w tej samej różowej tonacji były
utrzymane suto marszczone zasłony. Przy oknie stała piękna toaletka z
marmurowym blatem, na którym pełno było figurek z drezdeńskiej porcelany i
kryształowych cacek. Na łożu z baldachimem leżała pani Simmons, która nie
przestawała wzywać córki.
- O co chodzi, mamo? - Lainie pogłaskała szczupłą bladą dłoń, która bezsilnie
spoczywała na kołdrze.
- Słyszałam, że z kimś rozmawiasz. Wydawało mi się, że padło imię Rada.
Chyba się z nim nie widujesz?
- Ależ nie, skądże - zapewniła pośpiesznie. - Spotkałam go przypadkiem na
wczorajszym koncercie, to wszystko.
- Mam nadzieję, że nie powiedziałaś mu o naszych kłopotach. Nie
wspomniałaś, jak nisko upadłyśmy, prawda? - spytała błagalnie. - Nie
zniosłabym, gdyby wiedział o naszej ciężkiej sytuacji.
- O nic go nie prosiłam, mamo - odparła zgodnie z prawdą Lainie, poruszona
proszącym tonem matki.
- To dobrze - westchnęła z ulgą pani Simmons i powolutku wysunęła dłoń
spod ręki córki, po czym ponownie bezsilnie opuściła ją na kołdrę. - Teraz
mogę odpocząć.
Oznaczało to, że rozmowa skończona i że Lainie ma się oddalić. Dawno już
przywykła do królewskiego zachowania matki i potrafiła je bezbłędnie
interpretować. Nie umiała jednak odgadnąć, na ile jej słabość jest udawana, a
na ile autentyczna. Lainie nie miała wątpliwości co do tego, że matka trochę
24
przesadzała, nie zmieniało to wszakże faktu, że naprawdę była chora. Bardzo
poważnie chora.
Dwa dni później wreszcie znalazła czas, by wziąć się za robienie porządków
w ogródku przed domem. Mama spała twardo po zażyciu środków nasennych,
Lainie mogła więc bez przeszkód zająć się pracą na powietrzu. Sprawiło jej to
prawdziwą przyjemność.
Lato miało się już ku końcowi. Był spokojny, pogodny dzień, słońce
przygrzewało nie za mocno, ale i tak po czole Lainie spływały krople potu,
mimo iż miała na sobie tylko cienką bawełnianą bluzeczkę i kremowe spodnie.
Usuwanie uporczywych chwastów było dość uciążliwe, jednak miało tę zaletę,
że odrywało myśli od spotkania z Radem i od trudności finansowych. W grun-
cie rzeczy okazało się bardziej relaksujące od siedzenia w domu i zamartwiania
się.
Lainie usłyszała zbliżające się kroki. Odwróciła się nieco i osłoniła oczy
dłonią, by przyjrzeć się nadchodzącemu.
- Lee! Co za miła niespodzianka. - Podniosła się z klęczek, pośpiesznie
ściągnęła bawełniane rękawice, by serdecznie uścisnąć jego dłoń.
- Gdzie można wynająć taką piękną ogrodniczkę? Byłbym bardzo
zainteresowany. - Jego niebieskie oczy zalśniły na widok uśmiechniętej Lainie.
Zarumieniła się pod jego bacznym spojrzeniem.
- Proszę, wejdź. Ja tymczasem szybko się przebiorę... Przepraszam, ale nie
spodziewałam się dzisiaj gości.
- Wyglądasz cudownie - powiedział z absolutnym przekonaniem, wziął Lainie
pod rękę i udał się w stronę domu. - Nie mogłem przestać o tobie myśleć, więc
postanowiłem zobaczyć się z tobą.
- Pochlebca! - droczyła się Lainie, z przyjemnością spoglądając na jego
25
sympatyczną twarz i gęste płowe włosy.
- To nie było żadne pochlebstwo - odparł tak poważnym tonem, że nagle
straciła rezon. - Nie potrafię o tobie zapomnieć już od kilku lat. Straciłem cię,
gdyż zbyt długo zwlekałem z wyznaniem moich uczuć. Tym razem nie
pozwolę, by mnie ktokolwiek uprzedził.
Aż się zatrzymała z wrażenia.
- Ależ ty nawet nie dajesz mi czasu do namysłu!
- Rad MacLeod też ci go nie dał - zauważył cicho, a Lainie pobladła. - I
wyszłaś za niego.
- Teraz już nie jestem taka impulsywna jak niegdyś. Drugi raz nie popełnię
tego samego błędu. - Stanowczo cofnęła rękę.
- Bardzo mnie to cieszy - odpowiedział spokojnie. Pomyślała, że ten jego
spokój udziela się również jej i działa jak kojący balsam na jej zbolałą duszę. -
Ponieważ chcę, żebyś była zupełnie pewna tego, że chcesz mnie poślubić.
- Lee, nie tak szybko! - Potrząsnęła głową, zaskoczona i zdezorientowana. -
Nie widzieliśmy się przez pięć lat. Nawet nie wiemy, jacy teraz jesteśmy.
- W takim razie proponuję ponownie się zaprzyjaźnić. Zjesz ze mną kolację?
- Moja mama jest ciężko chora, praktycznie nie wstaje z łóżka. Nie mogę
zostawić jej samej. W ogóle nie ma mowy o tym, żebym biegała na randki.
- W takim razie ja będę przybiegał tutaj, co ty na to? Jak widzisz, niełatwo
mnie zniechęcić.
- Lee, nie wiem, co powiedzieć. - Bezradnie rozłożyła ręce. - Jestem
kompletnie zbita z tropu. Zawsze uważałam cię za wspaniałego przyjaciela, a
ty nagle próbujesz ustawić nasze stosunki na zupełnie innej płaszczyźnie.
- Czy w takim razie mogę wpadać na kolacje jako twój dawny przyjaciel?
- Przyjaciele są zawsze mile widziani w tym domu - odparła.
- A czy dostają coś chłodnego do picia w taki dzień jak dzisiejszy? - spytał
26
żartobliwym tonem.
Od tej chwili zachowywał się tak, jakby nic się nie stało. Siedział w kuchni,
prowadził lekką konwersację i był równie miły jak zwykle. Jednak Lainie
miała kompletny mętlik w głowie. Gdy Lee wyszedł, spróbowała
uporządkować myśli.
Już raz się zawiodła na małżeństwie, nie zamierzała po raz drugi popełniać
tego samego błędu. Lee był jednak ze wszech miar atrakcyjnym mężczyzną.
Ale przecież w świetle prawa wciąż była żoną Rada, więc i tak nie mogła
podjąć żadnej wiążącej decyzji.
Z drugiej wszakże strony czuła się bardzo osamotniona, choć nie chciała się
do tego przyznawać nawet sama przed sobą. Sporadyczne wizyty Ann nie
wystarczały jej w najmniejszym stopniu. Byłoby miło, gdyby Lee czasem
wpadał. To porządny i godny zaufania mężczyzna, z pewnością nie będzie
nietaktownie naciskał, żeby ich przyjaźń przerodziła się w coś więcej.
Gdy następnego popołudnia zadzwoniła Ann, Lainie wspomniała pokrótce o
wizycie Lee i o tym, że ma on wpaść w piątek na kolację. Nie spytała
przyjaciółki o opinię, jednakże ciekawa była jej reakcji.
- Bardzo dobrze - zaaprobowała Ann. - Właśnie takiego faceta ci trzeba. On
jest jak opoka, można na nim polegać w każdej sytuacji. Jest solidny,
odpowiedzialny i wiadomo, czego się po nim spodziewać.
- Nie wiem, czy byłby zachwycony tym opisem. Zabrzmiało to tak, jakby był
strasznym nudziarzem. A to przecież bardzo atrakcyjny mężczyzna.
- Nie przeczę. Ale ważniejsze jest to, że potrafi dać poczucie bezpieczeństwa,
a ono bardzo ci się teraz przyda - powiedziała Ann z jakąś dziwną, ponurą
determinacją.
Lainie zdumiała się.
- Nie rozumiem. Dlaczego to mówisz?
27
- Właściwie nie wiem. Po prostu mam takie przeczucie. Dobra, nieistotne.
Dzwonię po to, żeby wyciągnąć cię jutro z domu. Pójdziemy do jakiejś
knajpki, zjemy, pogadamy. Moja mama wspomniała dzisiaj, że chętnie
spotkałaby się z twoją. Czemu więc tego nie wykorzystać?
- Byłoby mi bardzo miło...
- Żadnych „ale”! Moja mama pracowała kiedyś, dawno temu, jako
pielęgniarka. Będzie więc umiała zaopiekować się chorą. W dodatku tak się
zagadają o dawnych czasach, że twoja mama nawet nie zauważy, że ciebie nie
ma.
- Hm, właściwie powinnam iść do apteki po jedno lekarstwo - przyznała z
lekkim wahaniem Lainie.
- No widzisz, zawsze znajdzie się pretekst! - ucieszyła się Ann. - Wpadniemy
do was jutro około wpół do dwunastej. Pasuje?
Jak było do przewidzenia, Ann zabrała przyjaciółkę do jednej z
najelegantszych restauracji w Denver. Sala była rzęsiście oświetlona, co
dodatkowo podkreślało każdy detal wykwintnego wystroju. Wyściełane złoci-
stym aksamitem krzesła otaczały nakryte śnieżnobiałymi obrusami stoliki.
Słychać było stłumione rozmowy gości, brzęk kryształowych kieliszków oraz
delikatny dźwięk srebrnych sztućców.
- Jak myślisz, czy wciąż jeszcze omawiają dolegliwości twojej mamy, czy
przeszły już do wspominania twoich chorób? - spytała Ann, gdy kelner przyjął
ich zamówienie.
Uśmiechnęła się przy tym do przyjaciółki, która, ku jej zadowoleniu,
wyglądała znacznie lepiej niż poprzedniego dnia. Lainie miała na sobie
elegancką bluzkę w kolorze kości słoniowej oraz oliwkowy kostium, którego
barwa uwydatniała zielonkawe refleksy w jej orzechowych oczach.
28
- Myślę, że zdążyły przedyskutować co najwyżej połowę symptomów, jakie
występują u mojej mamy. - W jej głosie brzmiało lekkie rozbawienie.
Ann przyglądała jej się z zainteresowaniem.
- Żarty żartami, ale trzeba porozmawiać poważnie. Powiedz mi teraz więcej o
tej wizycie Lee.
Zdała więc szczegółową relację z wczorajszych odwiedzin Lee. Wywołało to
pełne humoru komentarze przyjaciółki, która przyklasnęła zamiarom Lee i z
miejsca przyjęła rolę swatki. Namawiała jednak na ten związek tak dowcipnie,
że Lainie nie mogła się powstrzymać od śmiechu. Ann była cudowna. Jej
pogoda ducha była tak zaraźliwa, że nie sposób było nie zapomnieć o wszy-
stkich zmartwieniach.
Na miłej pogawędce czas mijał szybko i ani się spostrzegły, a już podano im
kawę po skończonym posiłku. Jednak nie śpieszyły się z wychodzeniem, tylko
plotkowały dalej. Ann właśnie wygłosiła kolejną dowcipną uwagę o zaletach
Lee jako przyszłego kochanka i Lainie znów zaczęła pokładać się ze śmiechu.
- Przez ciebie zachowuję się jak nastolatka - wykrztusiła z trudem. -
Chichoczę jak głupia i to tylko dlatego, że jakiś chłopak za mną lata.
- Zdrowa reakcja - skwitowała Ann, po czym nagle wyraz jej twarzy zmienił
się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. - Cholera jasna! A ten już nie
miał gdzie przyjść, tylko właśnie tutaj?
Lainie zerknęła przez ramię, by zobaczyć, kto tak bardzo naraził się
przyjaciółce. Śmiech zamarł jej na ustach, gdy spojrzała wprost w ciemne oczy
Rada. Było w nich coś dziwnego, wydawało się, że błysnęła w nich radość.
Jednak cynicznie skrzywione wargi świadczyły o czymś zupełnie przeciwnym.
Dopiero po chwili zauważyła, że nie jest sam. Jedną z towarzyszących mu
osób była oczywiście jego atrakcyjna sekretarka, która nawet nie starała się
ukrywać swej niechęci.
29
- Pani MacLeod! - zawołała z lekkim przekąsem Sondra. - Co za
niespodzianka! Nie sądziłam, że tak szybko znowu panią zobaczę.
Lainie jak zahipnotyzowana śledziła wzrokiem gest Rada, który lekko dotknął
ramienia rudowłosej. Wciąż nosił ślubną obrączkę. Pamiętała każdy szczegół
jej misternego wzoru, sama mu ją dała. A on tą samą dłonią dotykał tej... tej...
- Zaprowadź Boba i Harry’ego do stolika. Zaraz przyjdę - powiedział.
Gdy Sondra wraz z mężczyznami odeszła, ponownie popatrzył na Lainie.
Poczuła, jak pod jego spojrzeniem robi jej się dziwnie ciepło.
- Chcesz mi o czymś powiedzieć? - spytała z wymuszonym spokojem, bawiąc
się przy tym kieliszkiem, by dać zajęcie dłoniom i ukryć ich drżenie.
- Sądziłem, że to ty masz ochotę ze mną porozmawiać - odparował kpiąco. -
Najpierw nie widzę cię przez pięć lat, po czym nagle spotykam cię już drugi
raz w ciągu tygodnia. To daje do myślenia.
- To oznacza tylko, że wystarczy nam tych spotkań na następnych pięć lat -
odgryzła się Lainie.
- Chyba nawet i pięćdziesiąt lat by nie starczyło, żeby utemperować twoją
zjadliwość - skwitował z gryzącą ironią.
- Słuchaj, powiedziałam ci już, że nic od ciebie nie chcę - syknęła. - Czemu
więc nie zostawisz mnie wreszcie w spokoju?
Czuła się potwornie. Pragnęła pozbyć się go jak najszybciej, gdyż nie
wiedziała, jak długo jeszcze uda jej się zachowywać pozorny spokój. Obawiała
się, że lada moment wybuchnie. A za nic w świecie nie chciała, by Rad
zorientował się, jak gwałtowne uczucia nią targają na jego widok. Nie mogła
patrzeć na jego włosy, by nie przypomnieć sobie ich cudownej miękkości.
Jeden rzut oka na jego garnitur przywoływał wspomnienia skrytego pod nim
opalonego ciała...
Ann z niecierpliwością skinęła na kelnera.
30
- Rachunek proszę.
- Chyba nie uciekacie z racji mojej skromnej osoby? - zadrwił Rad. - Byłoby
mi niewymownie przykro, gdybym wam zepsuł obiad.
- Wcale by ci nie było przykro - ucięła zimno Ann i z jawną wrogością
popatrzyła Radowi prosto w oczy.
- I tak już zbierałam się do wyjścia. Mama na mnie czeka - wtrąciła
pośpiesznie Lainie. Wiedziała, że przyjaciółka nie będzie przebierać w
słowach, gdy jej cierpliwość się wyczerpie. Dlatego wolała nie dać jej spo-
sobności do tego. Chciała uniknąć nieprzyjemnej scysji w miejscu publicznym.
- Twoja matka musi się czuć całkiem nieźle, skoro jej tak pełna poświęcenia
córeczka ma czas włóczyć się po knajpach i zostawiać ją samą - zauważył
złośliwie Rad.
Lainie chwyciła głęboki oddech, by się uspokoić i nie odpowiedzieć mu tak,
jak na to zasługiwał.
- Owszem, czuje się już znacznie lepiej.
W tym momencie Ann nie wytrzymała.
- Lainie, dość już tych kłamstw! - Cisnęła serwetkę na stół i wstała. - Pani
Simmons jest śmiertelnie chora, a ty śmiesz robić sobie z tego kpiny? Trzeba
być ostatnim łajdakiem, żeby nie docenić postawy Lainie. Zostawiła wszystko,
rzuciła pracę i wróciła do Denver, żeby towarzyszyć matce w ostatnich
miesiącach jej życia. Dlatego zabraniam ci traktować ją w ten sposób! Ma dość
kłopotów z płaceniem rachunków za wizyty doktorów, za lekarstwa i za
utrzymanie domu. A do tego wszystkiego jeszcze ty znów zatruwasz jej życie!
Rad posłał Lainie ironiczne spojrzenie.
- Jakim cudem udało ci się wzbudzić w kimś takim jak Ann tak godną
podziwu lojalność względem takiej osoby jak ty? - zadrwił, najwyraźniej
zupełnie nie wzruszony wybuchem Ann.
31
- Jasne! Przecież ty nigdy nie potrafiłeś być lojalny względem mnie, gdy
byliśmy razem - rzekła zimno.
- Jeśli nie dochowałem ci wierności, a nie wiesz, czy tak właśnie było, to
mogło mną powodować wyłącznie pragnienie znalezienia zrozumienia u innej
kobiety, skoro własna żona nie chciała mnie zrozumieć - wytknął jej. - Czyżbyś
zamierzała się upierać przy tym, że powodem rozpadu naszego związku była
moja domniemana niewierność? - Kpiąco uniósł jedną brew. - Miałaś pięć lat
na to, żeby wymyślić coś oryginalniejszego.
- Pięć lat, sześć miesięcy i czternaście dni - skorygowała machinalnie, po
czym natychmiast tego pożałowała, gdyż Rad wybuchnął gromkim śmiechem.
- Widzę, że prowadzisz ścisły rachunek dni od momentu naszego rozstania.
- Ludziom dość łatwo przychodzi pamiętanie dat, od kiedy udało im się
uwolnić spod władzy tyrana. - Natychmiastowa riposta Lainie spowodowała,
że Rad z gniewem zacisnął zęby.
- Cieszy mnie, że przynajmniej choć w ten jeden sposób udało mi się ciebie
zadowolić - wycedził. Zimno skinął głową Ann, po czym ponownie spojrzał na
Lainie. - Nie będę cię dłużej zatrzymywał. Widzę, że aż płoniesz z
niecierpliwości, żeby wyjść.
Odwrócił się i odszedł. Patrzyła za nim z ulgą, a zarazem z niewysłowionym
żalem. Nienawidziła tych ich awantur. Zawsze potem czuła się okropnie.
Zawsze też odczuwała nieodpartą potrzebę, by w takich sytuacjach zarzucić
mu ręce na szyję i przekonywać go żarliwymi pocałunkami, że powinni się
pogodzić. Teraz też miała ochotę pobiec za nim, by znów znaleźć się w jego
objęciach i jeszcze raz zaznać słodyczy jego pieszczot. Ale na to było już za
późno, o wiele za późno. Podniosła się więc z rezygnacją i stanęła obok
przyjaciółki.
- No i zepsuł nam cały obiad - westchnęła Ann. - Obawiam się, że nie
32
będziesz chciała więcej ze mną wychodzić, skoro ciągle się na niego natykamy.
- Przecież to nie twoja wina, że się tak pechowo złożyło. - Lainie starała się
ukryć swój prawdziwy stan ducha. - Zresztą, zbyt długo już starałam się go
unikać. Jestem tym zmęczona. Nie będę więcej uciekać przed nim.
- Czy ty wciąż go kochasz? - W ściszonym głosie Ann brzmiało współczucie.
Lainie już miała zaprzeczyć, ale kiedy spojrzała w oczy przyjaciółki, zmieniła
zdanie.
- Nie wiem. Nic już nie wiem.
Ann popatrzyła w ślad za Radem.
- Tak, trudno zapomnieć o kimś takim - powiedziała w zamyśleniu.
Lainie w duchu przyznała jej rację. I nie wiadomo który już raz zapragnęła,
by w końcu udało jej się jednak zapomnieć i o tym człowieku, i o tym, co do
niego kiedyś czuła.
Następnego dnia Lainie zrobiła generalne porządki. Próbowała wmówić
samej sobie, że to ze względu na wieczorną wizytę Lee. Starannie odsuwała od
siebie myśl, iż tak naprawdę tylko szuka pretekstu do zajęcia się czymś, co
pozwoli jej przestać myśleć o Radzie.
Mama była tego dnia wyjątkowo niespokojna. Co i raz dzwoniła na Lainie,
która musiała niemal co chwila odkładać swoją robotę i biec na górę. W
rezultacie koło trzeciej po południu nawet parter nie był jeszcze wysprzątany,
nie mówiąc już o piętrze. Lainie ponuro popatrzyła na zegarek. Będzie miała
szczęście, jeśli zdąży wziąć prysznic i przebrać się przed przyjściem Lee.
Ponownie rozległ się dzwonek, pobiegła więc na górę. Dopiero w połowie
schodów uprzytomniła sobie, że to telefon. Westchnęła z irytacją i popędziła z
powrotem.
- Chciałbym rozmawiać z panią MacLeod - odezwał się w słuchawce męski
33
głos, który Lainie na próżno starała się dopasować do jakiejś znanej jej osoby.
- Przy telefonie.
- Mówi Greg Thomas, adwokat pani męża.
Oniemiała. Czyżby Rad w końcu zmienił zdanie i zażądał rozwodu? Sama się
przecież kiedyś tego domagała, ale nagle ta myśl wydała jej się koszmarna.
- Pan MacLeod życzy sobie wprowadzić pewne zmiany i chce, żebym je z
panią omówił.
- Jakie zmiany? - Głos z trudem wydobył się z jej ściśniętego gardła.
- Chodzi o kwestie finansowe. Co miesiąc otrzymuje pani od męża pewną
kwotę...
Zrobiło jej się słabo. Nie sądziła, że rozgniewała Rada do tego stopnia, iż
zdecydował się zaprzestać przysyłania jej czeków. Miał do tego pełne prawo,
żadne przepisy nie zobowiązywały go do pomagania żonie, która go opuściła.
Lainie jednak nie uważała go za swego dobroczyńcę, gdyż suma, na jaką
opiewały czeki, była dość skromna. Przypominało to upokarzającą jałmużnę,
jednak w połączeniu z rentą mamy umożliwiało im przeżycie kolejnego
miesiąca.
- Pan wybaczy, ale na razie nie mogę się z panem spotkać w tej sprawie. - Z
nikłym rezultatem starała się zapanować nad drżeniem głosu. - Moja matka jest
chora i nie mogę jej zostawić samej.
- Wiem, pan MacLeod wyjaśnił mi sytuację. Domyślam się, że właśnie z tego
powodu postanowił wspomóc panie finansowo - odrzekł nieco
protekcjonalnym tonem.
- Wspomóc? - powtórzyła ze zdziwieniem.
- Tak, pani mąż zdaje sobie sprawę z tego, że pani warunki życiowe znacznie
się pogorszyły od czasu państwa separacji. Pan MacLeod rozumie to i postara
się temu zaradzić. Uważam, że to bardzo wspaniałomyślny gest z jego strony.
34
Następnie prawnik wymienił sumę tak znacznie przewyższającą
dotychczasową, że Lainie na moment aż zaniemówiła z wrażenia. Wszystkiego
mogła się spodziewać, ale nie tego! Z niedowierzaniem potrząsnęła głową.
- Ale czemu miałby to robić?
- Już pani wyjaśniłem - powtórzył takim tonem, jakby tłumaczył dziecku. -
Dowiedział się o chorobie pani matki i zdaje sobie sprawę z tego, że koszty
leczenia wpędziły panią w kłopoty finansowe. Nie przypominam sobie, żeby
wspominał o jakichś innych okolicznościach, które mogłyby motywować jego
decyzję. Proszę nie zapominać, że nikt nie zmusza pana MacLeoda do
uprawiania działalności charytatywnej, mój klient okazał daleko idącą
wspaniałomyślność z własnej woli. A teraz proszę powiedzieć, kiedy może
pani przyjść do mojego biura i podpisać dokumenty.
„Działalność charytatywna”? Te słowa boleśnie uraziły jej dumę.
- Pan wybaczy, ale nie zamierzam przyjść.
- Przecież im prędzej się spotkamy, tym szybciej dostanie pani pieniądze.
Chyba pani na tym zależy?
- Sumę, jaką otrzymywałam dotychczas, uważam za w pełni wystarczającą.
Nie przypominam sobie, żebym prosiła o więcej - ucięła zimno. - Nie
obchodzą mnie nagłe wyrzuty sumienia mego męża, zwłaszcza że przejawiają
się w tak arogancki sposób.
- Ależ, pani MacLeod! - wykrzyknął potępiająco Greg Thomas.
- Przez pięć lat obywałam się bez jego litości czy też charytatywnych gestów,
jak był to pan łaskaw określić. A jeśli moja trudna sytuacja sprawia mu
dyskomfort psychiczny, to może się po prostu ze mną rozwieść i uwolnić się od
poczucia odpowiedzialności - wygłosiła sarkastycznym tonem. - Niech pan
będzie tak uprzejmy i przekaże tę odpowiedź panu MacLeodowi.
Stanowczym gestem odłożyła słuchawkę, mając wrażenie, że w ten sposób
35
podpisała na siebie wyrok. Bóg jeden wiedział, jak rozpaczliwie potrzebowała
tych pieniędzy.
ROZDZIAŁ TRZECI
- Kto dzwonił dziś po południu? - spytała pani Simmons, gdy Lainie
przyniosła jej obiad do pokoju.
- Po południu? - powtórzyła, by zyskać na czasie, a potem lekceważąco
wzruszyła ramionami. - Och, jakiś akwizytor namawiał nas na subskrypcję
nowego pisma.
- Na pewno? - Matka przyglądała jej się badawczo. - A może ktoś dopomina
się o spłatę rachunków, a ty to przede mną ukrywasz?
- Ależ skądże - uśmiechnęła się szeroko, by pokazać, że nie ma powodu do
zmartwienia. - Może rzeczywiście chwilowo nasza sytuacja materialna nie jest
najlepsza, ale nie przesadzajmy. Nasi wierzyciele nie wydzwaniają i nie
domagają się pieniędzy, zapewniam cię.
- Nie rozumiem, jak możesz mówić o tym tak lekko. - Matka nerwowo
skubała brzeg kołdry długimi chudymi palcami.
- A ja nie rozumiem, czemu ty tak dramatyzujesz. - Starała się, by jej głos
zabrzmiał żartobliwie. Doświadczenie nauczyło ją, że to jedyny sposób na
uniknięcie nie kończących się lamentów mamy, która biadała nad tym, że
standard ich życia znacznie się obniżył.
Lainie oczywiście nie była zachwycona faktem, iż ich status się pogorszył,
jednak nie zamierzała z tego powodu rozpaczać. Ona sama mogłaby bez
problemu żyć na niższym poziomie, ale chodziło o mamę. Nie wiadomo było,
ile czasu jej jeszcze zostało. Nie było mowy o tym, by zaproponować jej
przeniesienie się do mniejszego domu. Chciała zapewnić jej jak najlepsze
warunki. Przynajmniej tyle mogła dla niej zrobić.
36
Pomogła mamie usiąść i wsunęła jej dodatkową poduszkę pod plecy.
Następnie położyła serwetkę na jej kolanach i postawiła na niej tacę.
- Nie przejmuj się rachunkami, tylko jedz. Przygotowałam ci bulion, jest
bardzo pożywny, i sałatkę. Mówię ci, palce lizać.
- Nie mam ochoty na jedzenie. Fatalnie się dziś czuję - mruknęła pani
Simmons z rozdrażnieniem.
- Chociaż trochę - namawiała Lainie. - Pójdę wziąć prysznic i przebrać się, a
potem zajrzę sprawdzić, jak sobie poradziłaś.
- Czy ktoś ma do nas przyjść?
- Lee Walters wpadnie na chwilę dziś wieczorem.
- Syn Damiana Waltersa?
- Tak.
- Już go sobie przypominam. Blondyn z niebieskimi oczami, prawda? Zawsze
wiedziałam, że mu się podobasz. - Na jej wymizerowanej twarzy pojawił się
smutny uśmiech. - Ale nigdy go nie zachęcałam, żeby częściej do nas
przychodził, bo i po co? Jego ojciec ma takie dziwaczne poglądy. Jest wręcz
nieprzyzwoicie bogaty, a swoim dzieciom każe samodzielnie zarabiać na życie,
żeby doceniły wartość pracy! Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby zapisał cały
swój majątek na pomoc biednym, zamiast dać go prawowitym spadkobiercom!
Ciężko opadła na poduszki, jakby ten wybuch świętego oburzenia pozbawił ją
sił. Po chwili ciągnęła dalej:
- Dlatego nie chciałam, żebyś się zadawała z młodym Waltersem. Jednak,
zważywszy naszą obecną pozycję w towarzystwie, nie ma to już większego
znaczenia. Jestem właściwie wdzięczna temu chłopcu, że przychodzi z wizytą.
Oznacza to, że jeszcze tak całkiem nie znalazłyśmy się na marginesie.
- Cieszę się, że nie jesteś przeciwna jego odwiedzinom. - Uścisnęła dłoń
matki. - Przepraszam, ale muszę się pośpieszyć. Zrobisz mi przyjemność i
37
zjesz obiad, zanim się trochę ogarnę?
- Zjem.
Lainie z uśmiechem posłała mamie całusa i pośpieszyła do swojej sypialni.
Dlaczego każda rozmowa musi w jakimś stopniu dotyczyć pieniędzy,
pomyślała gniewnie. A może niepotrzebnie się irytowała? Może to przez ten
telefon była tak wytrącona z równowagi? Miała przecież świadomość, że
gdyby nie jej zraniona duma, ich kłopoty finansowe zniknęłyby w jednej
chwili. Wystarczyłoby jedno jej słowo...
Weszła do łazienki, rozebrała się, upięła luźno włosy na czubku głowy i
wzięła prysznic. Ledwie skończyła, owinęła się ręcznikiem i sięgnęła po słoik
z kremem, kiedy odezwał się dzwonek u drzwi. Z niepokojem zerknęła na
leżący z boku zegarek. Kto to może być? Lee miał przyjść później.
Niewykluczone jednak, że coś go skłoniło do zmiany planów.
W nerwowym pośpiechu narzuciła na siebie zieloną podomkę, której soczysta
barwa uwydatniała niezwykłą przejrzystość jej cery. Uniosła ręce, by rozpuścić
włosy, gdy dzwonek odezwał się ponownie - tym razem gwałtowniej. Jej gość
najwyraźniej się niecierpliwił.
Pośpieszyła więc na dół, żałując, iż nie dał jej jeszcze choćby kwadransa.
Wtedy zdążyłaby się wyszykować na jego przyjście. Trudno, poprosi go, żeby
chwilę poczekał, przecież zrozumie. Otworzyła drzwi i... i słowa zamarły jej w
gardle.
Na progu stał Rad.
- Nie widzę powodu, dla którego moja wizyta miałaby cię zaskoczyć -
wycedził i wszedł do środka, obrzucając przy tym Lainie nieprzyjaznym
spojrzeniem. - Thomas przekazał mi twoje słowa...
Nerwowo zasłoniła dłonią dość mocno wycięty dekolt. Odczuwała potrzebę
ukrycia się przed badawczym wzrokiem Rada. Miała wrażenie, jakby była
38
naga, wiedziała, że szlafrok przywiera do wilgotnej skóry i wydatnie uwypukla
jej kształty. Odwróciła się, jakby chciała uciec, wzięła się jednak w garść.
- Skoro twój adwokat poinformował cię o wszystkim, to doprawdy nie
rozumiem, co tutaj robisz - powiedziała nieco ściszonym głosem, gdyż nie
chciała obudzić matki. Była to ostatnia rzecz, jakiej teraz pragnęła. Z obawą
zerknęła w stronę sypialni na piętrze. - Wydaje mi się, że postawiłam sprawę
dostatecznie jasno. Nie mamy sobie już nic do powiedzenia.
- I tu się mylisz - warknął.
Widać było, że ledwo się hamuje i że wystarczy byle drobiazg, żeby Rad
wybuchnął. Lainie patrzyła na niego z niepokojem. Jak zwykle w porównaniu
z nim czuła się szalenie bezbronna, a co gorsza, niedojrzała i niedoświadczona.
Wiedziała, że właściwie nie ma sensu się z nim spierać, gdyż i tak znajduje się
na z góry przegranej pozycji.
- W takim razie powiedz, co masz do powiedzenia i idź sobie - zgodziła się z
rezygnacją. Jej zdławiony głos zdradzał, że nie jest tak opanowana, na jaką
próbuje wyglądać.
- Czy będziemy rozmawiać tutaj? - Kpiąco uniósł brwi. - A nie lepiej w
salonie? Chcesz, żeby było nas słychać na górze?
- Nie, nie w salonie - zaprotestowała pośpiesznie. - Nie zdążyłam
posprzątać... - skłamała na poczekaniu.
Jednak Rad ani myślał przejmować się jej obiekcjami. Minął ją i wszedł do
pokoju. Lainie z ciężkim sercem stanęła w drzwiach. Na pierwszy rzut oka
urządzony meblami z epoki wiktoriańskiej salon wyglądał elegancko i
luksusowo. Jednak uważny obserwator mógł bez trudu spostrzec jaśniejsze
prostokąty na ścianach - ślady po zdjętych obrazach.
- O ile dobrze pamiętam, to wisiało tu parę dzieł impresjonistów - rzucił niby
mimochodem, Lainie wiedziała jednak, że nie jest to luźna uwaga.
39
- Wiszą teraz gdzie indziej.
- A gdzie się podziała ta cenna rzeźba z gzymsu nad kominkiem?
- Och, jak długo można patrzeć na to samo? - Nonszalancko wzruszyła
ramionami. - Stoi w pudle w jakimś schowku.
- Rozumiem - skrzywił się ironicznie. - A ta waza, z której twoja matka była
taka dumna? Ta, którą dostała od twego ojca? Czy słusznie się domyślam, że
właśnie się stłukła?
- Dokładnie tak.
- Ciekawe, ile jeszcze wartościowych rzeczy wisi albo stoi gdzie indziej, lub
też się stłukło - powiedział z nie skrywaną ironią, przypatrując się jej
wnikliwie. - Zgaduję, że najpierw sprzedałyście biżuterię?
Lainie oblała się rumieńcem. Skrzyżowała ramiona i odwróciła się bokiem,
by choć częściowo ukryć twarz.
- Tak - syknęła ze źle maskowaną furią.
- Czy wiesz, ile dokładnie wynoszą twoje długi? Czy w pełni zdajesz sobie
sprawę z tego, jak fatalna jest wasza sytuacja?
Pragnęła zbyć go czymkolwiek, lecz nie pozwolił jej na to. Bezlitośnie
wyrecytował długą listę wierzycieli. Nie pominął nikogo, nie przeoczył żadnej
sumy. Piękne oczy Lainie zaiskrzyły się, nie z gniewu wszakże, lecz od łez.
- Grzebanie się w tym sprawiło ci ogromną przyjemność, prawda? - Mimo
upokorzenia zapłonęła gniewem. - Czy poczułeś się lepiej, dowiadując się, że
tak zbiedniałyśmy?
- Do diabła ciężkiego! Próbuję ci pomóc! - On również podniósł głos.
- Taak? - spytała urągliwie. - Łaskawie dając nam jałmużnę i upokarzając nas
jeszcze bardziej?
Jego twarz przybrała zdesperowany wyraz.
- A co mam robić? Stać z boku i przypatrywać się, jak bankrutujecie? Mam
40
spokojnie czekać, aż komornik wyrzuci was na ulicę? Mam traktować was jak
obcych ludzi, których los zupełnie mnie nie wzrusza?
- Och, co za szlachetność! - zadrwiła. - Rozumiem, że rola filantropa bardzo
ci przypadła do gustu! Pławisz się we własnej wspaniałomyślności! Ciekawe,
czego oczekujesz w zamian?
- Niczego - warknął przez zaciśnięte zęby. - Potrzebujesz pieniędzy, a ja to
rozumiem i chcę ci je dać. To proste.
Lainie kurczowo zacisnęła dłonie w pięści.
- O, nie, Rad, z tobą nic nie jest proste. Owszem, potrzebuję pieniędzy, ale od
ciebie nie wezmę nic. Słyszysz? Nic!
- Mam dopuścić do tego, że poniżysz się i będziesz żyć na łasce obcych,
którzy będą chcieli cię wyeksmitować za nie spłacone długi? Że spalisz się ze
wstydu przed przyjaciółmi i znajomymi?
- Ach, to o to ci chodzi - zaatakowała. - Obawiasz się, że wszyscy wezmą cię
na języki i oskarżą o to, że mi nie pomogłeś? Nie obawiaj się, wspomnę im o
twojej zadziwiającej hojności.
- Niech cię szlag! - Skoczył ku niej, chwycił ją za ramiona i potrząsnął
mocno. Łzy, powstrzymywane dotąd z największym trudem, spłynęły jej
wreszcie po policzkach. - A co mnie obchodzi, co ludzie mówią? Nie dbam o
nich. Chodzi mi tylko o ciebie. Niepokoję się twoją sytuacją, czy ty tego nie
widzisz?
Lainie poczuła, jak włosy opadają jej na ramiona ciężką kaskadą. Widocznie
niedbale zapięta klamra wysunęła się z nich, gdy Rad zaczął ją szarpać.
Znieruchomiał, lecz nie puścił jej. Patrzył w milczeniu na płynące nie-
przerwaną strugą łzy. Poczuła się nieswojo. Chciała, żeby przestał się jej tak
przyglądać, otworzyła więc usta, by mu to powiedzieć, ale nie potrafiła
wydobyć z siebie ani słowa.
41
Wzrok Rada powędrował ku jej rozchylonym wargom.
- Przedtem nie miałaś takich oporów. Przyjęłaś moje nazwisko, przyjęłaś mnie
do swego łóżka. Czemu więc nie chcesz przyjąć moich pieniędzy?
- Proszę cię, zostaw mnie - szepnęła prosząco.
Nagle zauważyła, że przecinająca jego czoło pionowa zmarszczka znika. W
następnej chwili bez ostrzeżenia mocno przyciągnął Lainie do siebie. Gdy
próbowała się wyrwać, tylko się roześmiał.
- Ty też mnie pragniesz - powiedział z butą w głosie. - Widzę to w twoich
oczach. Jest tak, jak dawniej. Kłócimy się równie namiętnie, jak pragniemy się
kochać.
- Nie! - zaprotestowała, jednak nie zabrzmiało to szczególnie przekonująco,
gdyż myślała już tylko o jego pieszczotach.
Rad nie zawiódł jej. Jego pocałunki były tak gorące, że w pewnym momencie
nie miała już sił, by się dalej opierać i odpowiedziała mu z równym żarem.
Wtedy odsunął ją nieco od siebie. Jeden rzut oka na malującą się na jego
twarzy satysfakcję sprawił, że Lainie ze wstydem spuściła głowę. Czemu, och,
czemu nie potrafiła mu się oprzeć? Upokorzył ją i teraz triumfuje.
- Nie miałaś nikogo przez tych pięć lat, prawda? - spytał, choć znał już
odpowiedź.
Uniosła dumnie głowę, ale żadna cięta riposta nie przyszła jej na myśl. Nie
potrafiła też skłamać. Na szczęście uratował ją dobiegający z piętra dźwięk
dzwonka. Rad nie zatrzymywał jej, gdy wymknęła się z jego ramion i wybiegła
na korytarz. Usłyszała, że podąża za nią i obejrzała się z niepokojem.
Zatrzymał się jednak przy schodach. Pośpieszyła więc na górę i weszła do
sypialni, zostawiając za sobą uchylone drzwi.
- Życzysz sobie czegoś, mamo?
- Czy ten chłopiec od Waltersów już przyszedł? Może zajrzałby na górę
42
trochę ze mną porozmawiać? Lainie, ty przecież nie jesteś ubrana! -
wykrzyknęła nagle ze zgrozą pani Simmons.
- Właśnie miałam to zrobić. - Starała się ukryć drżenie rąk, gdy zabierała tacę
z pustymi talerzami. - Lee jeszcze nie przyszedł, ale gdy się pojawi, postaram
się go przyprowadzić tu na chwilę.
Szybko zawróciła ku drzwiom, żeby nie przedłużać rozmowy.
- W takim razie, kto dzwonił do drzwi?
Zatrzymała się na progu. Widziała stąd Rada, który nonszalancko palił
papierosa i niewątpliwie chłonął każde słowo.
- Akwizytor - rzuciła bez namysłu. - Wyjątkowo nachalny, nie mogę się go
pozbyć.
- Och, powiedz mu, że nic od niego nie chcesz i wyrzuć go.
- Tak właśnie zrobię - obiecała i wyszła.
Powoli zeszła na dół, starannie unikając przenikliwego wzroku męża.
Wyminęła Rada i udała się do kuchni. Podążył za nią jak cień, Lainie jednak
zignorowała go. Włożyła naczynia do zlewu i zaczęła je myć, zachowując się
ostentacyjnie głośno. Miała ogromną ochotę rozbić jakiś talerz na głowie Rada,
który niedbale oparł się o pobliską szafkę.
- Czyli Lee Walters wciąż się koło ciebie kręci, co? - zagadnął zjadliwie.
Gwałtownie uniosła głowę. Jego beznamiętne spojrzenie, utkwione w jej
oczach, przywiodło jej nagle na myśl zwiniętego w kłębek grzechotnika, który
może w każdej chwili zaatakować.
- Wcale się nie „kręci” koło mnie - sprostowała urażonym tonem. - Spotykam
się z nim pierwszy raz od wielu lat. Zresztą, to nie twój interes.
- Mój. Wciąż jesteś moją żoną.
Zostawiła zmywanie i odwróciła się do niego rozgniewana.
- Może najwyższy czas wreszcie to zmienić? - syknęła. - Nie przyszło ci do
43
głowy, że już mam tego dosyć? Że chcę się od ciebie uwolnić? A skoro
zamierzasz mnie oskarżyć o romans, to proszę uprzejmie! Sama ci dostarczę
dowodów!
Nagle przeszył ją zimny dreszcz. Rad wyprostował się powoli i podszedł do
niej. W jego oczach lśniła wściekłość. Zatrzymał się tuż przed nią, mogła więc
z bliska zobaczyć, jak kurczowo zaciska szczęki i nadludzkim wprost
wysiłkiem opanowuje wzbierający w nim gniew.
- Nie próbuj mnie straszyć. Jeśli ktoś źle wyjdzie na twoich groźbach, to na
pewno nie ja - ostrzegł zimno.
Wiedziała, że on nie żartuje. Znała go aż nadto dobrze. Nie miała
najmniejszych wątpliwości, że zrobiłby wszystko, by pożałowała swego czynu,
gdyby spróbowała go zdradzić. W tej nierównej walce nie miała żadnych
szans. Nagle poczuła się straszliwie zmęczona.
- Dlaczego po prostu nie zostawisz mnie w spokoju? - spytała z trudem.
Nawet mówienie wymagało od niej ogromnego wysiłku. - Powiedzieliśmy
sobie już wszystko, co było do powiedzenia. Odrzuciłam twoją ofertę. Może
źle robię, ale straciłam już tak wiele, że został mi jedynie honor. Pozwól mi
ocalić chociaż to.
- Jak sobie życzysz - skrzywił się cynicznie. - Ale nie wiem, czy opłacisz nim
rachunki za leczenie matki, albo was nim wyżywisz, i nie myśl sobie, że masz
otwartą furtkę i możesz w każdej chwili zmienić zdanie i skorzystać z mojej
pomocy. Nie, to nie. A jeśli kiedykolwiek zdecyduję się ponowić moją
propozycję, to możesz być pewna, że na mniej łaskawych dla ciebie
warunkach.
Zmierzył ją chłodnym spojrzeniem.
- Nie musisz mnie odprowadzać do drzwi. Sam potrafię znaleźć wyjście...
44
ROZDZIAŁ CZWARTY
Lainie zaniosła naczynie do fondue do salonu, skąd natychmiast rozszedł się
smakowity zapach. Czekały tam już nakrycia, chrupiące bułki, jak również
długie widelczyki służące do nabijania kawałków chleba oraz mięsa i
moczenia ich w gęstym ciepłym sosie. Wróciła do kuchni, wyjęła z nagrzanego
piekarnika pokrajaną w plastry szynkę i przełożyła ją na ogrzany półmisek.
Teraz już mogła zdjąć fartuch, który do tej pory chronił jedwabny kremowy
kombinezon przewiązany kolorową apaszką, co podkreślało smukłość jej talii.
Właśnie miała zanieść przyrumienione mięso do salonu, gdy ktoś zadzwonił
do drzwi. Tym razem to musi być Lee, pomyślała, by dodać sobie animuszu.
Nie zniosłaby kolejnej wizyty Rada. Otwierała z duszą na ramieniu. Na
szczęście ujrzała przed sobą życzliwie uśmiechniętą twarz przystojnego
blondyna, a nie drwiący uśmieszek pewnego siebie bruneta, o którym tak
bardzo pragnęła zapomnieć.
- Myślałem, że to ja jestem od dawania prezentów - zażartował Lee, z
lubością wdychając unoszący się z półmiska zapach..
- Przygotowałam fondue - wyjaśniła. - Właśnie miałam zanieść na stół, kiedy
zadzwoniłeś.
- Myślisz, że czerwone wino będzie do tego pasować? - Wyciągnął zza
pleców pękatą butelkę.
- Czerwone wino pasuje w zasadzie do wszystkiego. Zanieś je, proszę, do
salonu, a ja tymczasem pójdę po kieliszki. - Uśmiechnęła się szeroko i
bezceremonialnie wręczyła mu półmisek. - To też weź.
Lee nie widział w tym nic niestosownego, bez wahania pozwolił się obarczyć
i pomaszerował do pokoju. Lainie udała się do kuchni, dziwnie rozluźniona tą
krótką wymianą zdań. Czuła, że obecność Lee dobrze jej robi. Jej rozdygotane
nerwy wyraźnie się uspokoiły. Nie oznaczało to jednak, że potrafiła zapomnieć
45
o wizycie Rada.
Sięgnęła po kieliszki, wciąż rozpamiętując swoje zachowanie w czasie wizyty
Rada. Nie sądziła, że wciąż tak mocno na niego reaguje. Przerażało ją to, nie
zamierzała jednak wgłębiać się w przyczyny swojej uległości. Starannie
unikała dopuszczenia do siebie myśli, że być może wciąż go kocha. Właśnie
dlatego była tak zadowolona z obecności Lee, który stanowił coś w rodzaju
odtrutki na jej zmartwienia.
Gdy weszła do salonu, właśnie kosztował kawałek szynki, zanurzony
uprzednio w aromatycznym sosie. Na widok Lainie przybrał tak czarującą
minę złapanego na gorącym uczynku chłopca, że rozbroił ją tym natychmiast.
Nagle poczuła się znów młoda i cudownie beztroska.
- No, i przyłapałaś mnie właśnie na gorącym uczynku! - Sięgnął po butelkę i
korkociąg.
- Traktuję to jak komplement. Widać, że doceniasz moje zdolności kulinarne -
roześmiała się.
- O, i to jak! - zgodził się i napełnił kieliszki. Podał jej jeden, po czym wzniósł
toast: - Za wiele takich pysznych kolacji i za wiele wieczorów spędzonych z
tobą.
Nieco zmieszana Lainie umknęła wzrokiem i z lekkim wahaniem uniosła
kieliszek do ust. Wcale nie była pewna, czy pragnie tego samego, co Lee. On
jednak musiał to wyczuć, gdyż natychmiast porzucił poważny ton i zaczął
żartować, ponownie wprowadzając beztroską atmosferę. Kiedy zaspokoili
głód, Lee sięgnął do kieszeni i wyjął srebrną papierośnicę, którą podsunął
Lainie.
- Dziękuję, nie palę.
Spojrzał znacząco na stojący nie opodal podręczny stolik. Na marmurowym
blacie stała kryształowa popielniczka, a w niej znajdowały się dwa niedopałki.
46
Lainie odruchowo powiodła wzrokiem za jego spojrzeniem i lekko zbladła.
Lee natychmiast zauważył jej reakcję.
- Przez chwilę myślałem, że może zaczęłaś palić - powiedział, a wyraz jego
oczu wskazywał wyraźnie, że nie trzeba mu wyjaśniać, kto tu przed nim był.
Nerwowo poprawiła włosy, choć wcale nie było takiej potrzeby. Musiała mieć
chwilę do namysłu. Nie będzie przecież ukrywać wizyty Rada, to nie miało
sensu. Ale z drugiej strony, po co ma o wszystkim rozpowiadać? Wahała się
przez moment. Chyba najlepiej będzie niczego nie zatajać, ale potraktować to
dość obojętnie.
- Nie, to Rad - rzuciła z pozorną obojętnością, udając, iż jest bardzo zajęta
sprzątaniem ze stołu. - Wpadł dziś na chwilę.
Gdyby Lee nie był świadkiem tamtej sceny na koncercie, być może dałby się
zwieść jej lekkiemu tonowi. On jednak wiedział. Pochylił się więc nieco do
przodu i ze współczuciem uścisnął jej dłoń. Widać było, iż z trudem próbuje
znaleźć jakieś słowa pociechy. Lainie uśmiechnęła się więc uspokajająco, by
pokazać mu, że wszystko w porządku. Zrozumieli się bez słów.
- Nasza pogawędka aż się prosi o zmianę tematu - zauważył w zamyśleniu
Lee. - Myślę, że nie byłoby w najlepszym guście krytykowanie człowieka,
którego kiedyś poślubiłaś. Dlatego przemilczę to. Wolę pomóc ci przy
zmywaniu.
- Ależ nie ma takiej potrzeby. Zamierzałam wstawić to wszystko do zlewu i
zająć się tym jutro rano.
- Przyznaję, że nie jest to zbyt romantyczny sposób spędzania wieczoru -
przyznał i wstał z kanapy. - Ale przecież możemy zmywać i jednocześnie
słuchać jakiejś dobrej muzyki. Połączymy przyjemne z pożytecznym, co ty na
to?
Zawahała się przez moment, po czym poddała się z uśmiechem.
47
- Dobrze, wybierz jakąś płytę, ja tymczasem zajrzę na chwilę do mamy.
Reszta jego wizyty upłynęła w nadzwyczaj przyjemnej atmosferze. Lee
zabawiał ją rozmową, co i raz powodując, że Lainie wybuchała perlistym
śmiechem. Unikał poważnych lub nieprzyjemnych tematów, nie miał też nic
przeciw temu, że co jakiś czas szła na górę, by sprawdzić, czy pani Simmons
czegoś nie potrzebuje. Traktował to tak naturalnie, że Lainie nie miała żadnych
wyrzutów sumienia, iż musi czasami zaniedbywać swego gościa. Taktownie
też nie wypytywał o stan zdrowia chorej i w ogóle okazał się absolutnie
wspaniały. Doszło do tego, że Lainie poczuła rozczarowanie, gdy postanowił
pożegnać się już i wyjść. Dlatego też spontanicznie pocałowała go na dobranoc
i wcale nie śpieszyła się z wysunięciem się z jego objęć. Pocałowała go jednak
z czystej wdzięczności. A czy wdzięczność może przerodzić się w miłość?
Tego nie wiedziała.
Dni stawały się coraz krótsze. Słońce świeciło już dość blado, zrobiło się
chłodniej. Od Gór Skalistych wiał zimny wiatr. Lato skończyło się na dobre.
Soczysta zieleń drzew ustępowała miejsca szkarłatnej czerwieni, złocistej
żółci i ognistym oranżom. Z czasem te barwy zaczęły jednak blaknąć,
stopniowo przechodząc w odcienie rdzawe i brunatne.
Ludzie zaczęli przygotowywać się do zimy. Skwapliwie magazynowano pod
wiatami stosy porąbanych polan, które miały płonąć na kominkach przez
długie mroźne miesiące. Wyjmowano ze schowków ciepłą, grubą odzież,
sprawdzano stan narciarskiego sprzętu. Dzieci czekały już niecierpliwie na
święto Haloween i rozgorączkowane wymyślały kostiumy wiedźm, duchów i
upiorów. Zima była już za pasem.
Nastrój pełnego podniecenia oczekiwania nie udzielił się Lainie. Zbliżająca
się pora nie mogła jej przynieść nic dobrego. Stan matki pogorszył się
48
znacznie, postępowało to jednak tak wolno, że nie od razu zdała sobie z tego
sprawę. Dopiero teraz spostrzegła, że wizyty lekarza stopniowo stały się
częstsze i że podawane coraz to inne leki nie przynoszą już spodziewanych
rezultatów.
Jej niepokój rósł. Rosło również ich zadłużenie. Miesięczne przychody w
niewielkim już stopniu zaspokajały ich potrzeby. Koszty leczenia zwiększały
się w zastraszającym tempie. Myśli Lainie nieustannie powracały do oferty
Rada, lecz duma wciąż nie pozwalała skorzystać z tego wyjścia, tym bardziej
że musiałaby sama zgłosić się do męża, nie odezwał się bowiem od tamtego
czasu. Tłumaczyła sobie, że to świetnie i że powinna być z tego zadowolona.
Ale nie była.
Odgłos kroków na schodach przerwał jej ponure rozmyślania. Gdy wyszła z
kuchni, w korytarzu zamajaczyła przed nią potężna postać doktora
Hendersona, który właśnie wracał od pani Simmons. Uśmiechnął się niewesoło
i ojcowskim gestem położył dłoń na ramieniu Lainie.
- Zrób mi kawy, dziecinko, dobrze? - odezwał się tubalnym głosem.
Wróciła więc do kuchni i podeszła do ekspresu, a lekarz usiadł na krześle za
stołem. Znali się od wielu lat, Henderson był przyjacielem rodziny jeszcze
wtedy, gdy żył ojciec. Lainie od razu więc wyczuła, że ta kawa była tylko
pretekstem. Miał jej coś do powiedzenia i to coś poważnego.
Postawiła na blacie dwie filiżanki z parującym napojem. Patrzyła w
milczeniu, jak lekarz wsypuje do swojej kilka łyżeczek cukru.
- Mmm, dobra. Mocna i słodka - mruknął po spróbowaniu i z uznaniem
pokiwał głową. - Zupełnie jak ty, moja mała Lainie. No tak, ale ty już nie jesteś
przecież mała. Jak ten czas leci... Moja babka, Niemka, mawiała często: „Za
szybko się starzejemy, a za wolno mądrzejemy” - westchnął.
Przez chwilę panowało milczenie.
49
- Twojej matce znacznie się pogorszyło przez ostatnich kilka miesięcy. Macie
przed sobą dwa wyjścia. Oba jednak wymagają hospitalizacji, a co najmniej
całodobowej opieki wykwalifikowanej pielęgniarki, gdyby matka wolała
zostać w domu.
Poczuła, jak przenika ją lodowate zimno i bezwiednie zacisnęła dłonie na
ciepłej filiżance.
- Dwa wyjścia? Jakie?
- Jesteś córką lekarza, nie zamierzam więc owijać w bawełnę. Sama widzisz,
co się dzieje. Wiesz, że matka jest śmiertelnie chora i że wszystko jest jedynie
kwestią czasu. Nie będę kłamać. - Popatrzył jej prosto w oczy. - Tego czasu
zostało już bardzo niewiele. Ale - dodał szybko - ale istnieje szansa, że
gdybyśmy zabrali ją do szpitala i zaaplikowali jej nowe lekarstwo, być może
przedłużylibyśmy jej życie jeszcze o kilka miesięcy, w dodatku zmniejszyli
ból, jaki odczuwa. Nie ma jednak pewności, że nam się uda.
- A drugie wyjście?
Henderson był brutalnie szczery.
- Zostawić wszystko tak, jak jest. Ostateczny rezultat będzie taki sam, ona i
tak umrze. Z tym, że prawdopodobnie szybciej.
Lainie pochyliła głowę. Teoretycznie istniały dwa wyjścia, praktycznie nie
miała wyboru.
- Nie chcę, by mama cierpiała. Jeśli istnieje możliwość, że zmniejszycie jej
ból, to zabierzcie ją do szpitala. Nie mam pojęcia, skąd wezmę na to pieniądze,
ale zdobędę je!
Położył swe duże silne ręce na kruchych dłoniach Lainie.
- Niedobrze, że musisz się borykać z tym problemem zupełnie sama -
westchnął i ze współczuciem uścisnął jej ręce, zanim wstał od stołu. - Obiecuję
załatwić wszystko jak najszybciej. Twoja matka zostanie przyjęta do szpitala
50
już pojutrze.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Na szpitalnym korytarzu panował ożywiony ruch. Wokół kręciły się
pielęgniarki, salowe, jak również sanitariusze i pracownicy techniczni, pod
których pieczą znajdowały się różnorodne urządzenia i aparatura medyczna.
Lainie, w eleganckim zielono-złotym kostiumie, udawała pewną siebie
zamożną kobietę, jaką wcale nie była. Dręczyły ją wątpliwości, lecz wolała się
z tym nie zdradzać. Szła więc zdecydowanym krokiem, a obok wieziono na
wózku jej matkę, pogrążoną w czymś w rodzaju letargu.
Czy słusznie zrobiła, przywożąc ją tutaj? Każdy przecież woli leżeć w domu
niż w szpitalu. A jeśli to wpędzi ją w depresję i jeszcze tylko pogorszy jej stan?
Ze starannie maskowanym niepokojem zerknęła w bok. Gdy spojrzała na bladą
twarz o zapadniętych policzkach, pomyślała, że chyba jednak podjęła właściwą
decyzję. Zresztą klamka już zapadła.
Sanitariusz otworzył drzwi do jednej z sal, a drugi pchnął wózek z panią
Simmons do środka. Lainie rozejrzała się nieco nerwowo dookoła. W pokoju
znajdowały się dwie kobiety. Jedna spała, jej sąsiadka zaś uśmiechnęła się
przyjaźnie do wchodzących.
Gdy przenoszono chorą na wolne łóżko, ocknęła się i powiodła po obecnych
nieco nieprzytomnym wzrokiem. Nagle w jednej chwili doszła do siebie.
- To nie jest mój pokój - powiedziała z naciskiem, choć jej głos był tak słaby,
że aż drżał wyraźnie. - Pomyliliście się.
- Przykro mi, proszę pani, ale otrzymaliśmy polecenie, żeby przywieźć panią
tutaj.
- Nie, to z pewnością jakaś pomyłka - upierała się wzburzona pani Simmons. -
Lainie, zrób coś z tym.
- Już dobrze, mamo. - Pochyliła się i uspokajająco położyła rękę na dłoni
51
matki, która nerwowo szarpała brzeg okrywającej ją kołdry.
- Przecież wiesz, że zawsze mam oddzielny pokój - zaprotestowała płaczliwie.
- Możemy postawić parawany - zasugerował łagodnym tonem jeden z
sanitariuszy.
Lainie uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.
- Dziękuję bardzo.
Dookoła łóżka ustawiono więc beżowe przesłony, co jednak w niewielkim
stopniu wpłynęło na zmniejszenie irytacji chorej. Młodszy sanitariusz posłał
Lainie pocieszające spojrzenie, po czym obaj wyszli.
Wiedziała, że konieczność dzielenia sali z innymi pacjentkami wyprowadzi
mamę z równowagi, ale nie było wyjścia. Administracja szpitala stanowczo
odrzuciła jej prośbę o umieszczenie chorej w separatce. Wciąż bowiem jeszcze
nie została do końca rozliczona pożyczka, jakiej im udzielono na poprzednie
leczenie. Co prawda Lainie co miesiąc spłacała kolejne raty, ale to wciąż
jeszcze nie pokryło całości poniesionych przez szpital kosztów.
Miała nadzieję, że uda jej się jakoś przekonać matkę, by pogodziła się z
obecnością innych pacjentek, jednak wyglądało na to, że nie ma na co liczyć.
Pani Simmons co chwila zerkała nerwowo na parawan, za którym znajdowały
się chore.
- Nie życzę sobie, żeby na mnie patrzyły - wyszeptała nerwowo.
- Ależ, mamo, nikt cię nie widzi - uspokajała Lainie.
- Są tam i to wystarczy. To kompletnie obcy ludzie, nic o nich nie wiem. -
Chwyciła dłoń córki i kurczowo zacisnęła na niej palce. - Zrób z tym coś!
Zanim zdążyła odpowiedzieć, ktoś odsunął nieco jeden z parawanów. Przy
łóżku pojawiła się pielęgniarka w śnieżnobiałym fartuchu i wykrochmalonym
czepku. Nabyte w ciągu długoletniego obcowania z pacjentami doświadczenie
podpowiedziało jej, że coś jest nie tak. Uśmiechnęła się więc przyjaźnie do
52
chorej.
- Dzień dobry. Nazywam się Harris. - Jej głos brzmiał życzliwie i
uspokajająco. - Widzę, że ma już pani u nas zaciszne schronienie.
- To jakaś pomyłka - żaliła się płaczliwym głosem pani Simmons. - Miałam
otrzymać oddzielny pokój.
Zaskoczona pielęgniarka zerknęła na Lainie, która niemal niedostrzegalnie
potrząsnęła przecząco głową.
- Chwileczkę, zaraz zobaczymy. - Pielęgniarka sięgnęła po wiszącą na
poręczy łóżka kartę choroby. - Jest pani pod opieką doktora Hendersona...
Myślę, że to z nim powinna pani przedyskutować tę sprawę. Niedługo
rozpocznie się obchód, wtedy mu pani wszystko powie. Jestem pewna, że
lekarz podejmie taką decyzję, jaka będzie dla pani najlepsza.
Wydawało się, że to nieco złagodziło wzburzenie starszej pani.
- Człowiek nawet nie wie, z kim musi dzielić pokój - mruknęła już spokojniej.
Pielęgniarka wyprostowała się sztywno, a Lainie poczuła, jak na jej policzki
wypływa gorący rumieniec.
- Z ludźmi, którzy również są chorzy i potrzebują opieki - odparła nieco ostro
siostra Harris. - A teraz proszę mi wybaczyć, mam inne obowiązki.
- Chciałabym, żeby Lawrence już przyszedł - westchnęła po jej wyjściu pani
Simmons, mając na myśli doktora Hendersona.
Zjawił się po jakimś kwadransie, w towarzystwie wysokiego, mocno
łysiejącego człowieka, który został przedstawiony jako doktor Gordon, jeden z
najlepszych specjalistów w swej dziedzinie. Zaledwie zaczęli badać chorą i
zadawać jej pytania, gdy ta powróciła do kwestii, która najbardziej ją
interesowała. Henderson próbował zbagatelizować sprawę, co jednak tylko
dodatkowo wzmogło rozdrażnienie pani Simmons. Skinął więc na Lainie, by
wyszła z nim na korytarz.
53
Wyjaśniła mu stanowisko szpitala i lekarz z ubolewaniem pokiwał głową.
Chwilę później dołączył do nich doktor Gordon, który właśnie zakończył
badanie.
- W czym problem? - spytał. - Czyżby nie było już wolnych jedynek?
- Są. Ale nasza pacjentka chyba nie powinna o tym wiedzieć - odparł
Henderson i pokrótce wyjaśnił koledze całą sprawę.
Specjalista wysłuchał w skupieniu, po czym zwrócił się do Lainie:
- Przykro mi, że znalazła się pani w trudnej sytuacji. Tym niemniej musi pani
coś na to poradzić. Obawiam się, że jeśli pacjentka będzie nadal w stanie
takiego pobudzenia nerwowego, to żadne leki nie poskutkują. Wszystkie nasze
wysiłki pójdą na mamę.
Minęło południe, potem popołudnie, wreszcie nastał wieczór. Zapewnienia
doktora Hendersona, że szpital aktualnie nie dysponuje pojedynczymi
pokojami, nie poskutkowały i chora stawała się coraz bardziej nerwowa.
Musiano jej wreszcie podać środki uspokajające.
Lainie przez cały czas rozpaczliwie szukała jakiegoś wyjścia z sytuacji.
Pieniądze załatwiłyby wszystko. Tylko skąd je wziąć? W domu zostało jeszcze
kilka wartościowych przedmiotów, ale to było stanowczo za mało. Och, gdyby
przyjęła wtedy propozycję Rada... Nie, nie wolno jej o tym myśleć. To była
oferta nie do przyjęcia.
Siedziała w holu, a na jej kolanach leżał zamknięty kolorowy magazyn, do
którego nawet nie zajrzała. Była tak pogrążona w myślach, że nawet nie
zauważyła przyjścia Ann, Adama i Lee. Aż podskoczyła, gdy przyjaciółka
położyła jej dłoń na ramieniu.
- Jak się czuje mama? - Ann usiadła obok na kanapie.
Lee musnął wargami policzek Lainie, ale prawie nie zwróciła na to uwagi.
54
- Nie najlepiej. Teraz śpi, ale tylko dlatego, że dali jej środki uspokajające.
- W takim razie dobrze, że wpadliśmy. Ktoś musi cię wyrwać z tego
melancholijnego nastroju.
- Czy sytuacja jest naprawdę aż tak poważna? - Lee przyglądał jej się z
głęboką troską.
- Mama nie potrafi się pogodzić z tym, że musi leżeć we wspólnej sali. To dla
niej nieznośna sytuacja, która przerasta jej odporność psychiczną. Lekarze
obawiają się, że jeśli nadal będzie się tak denerwować, to z całego leczenia
nici. - Roześmiała się, ale w jej śmiechu nie było nawet śladu wesołości. -
Może znacie drogę do najbliższego Sezamu? Och, Sezamie, otwórz się!
Przyjaciele wymienili między sobą ponure spojrzenia, a Lainie natychmiast
zaczęła czynić sobie wyrzuty, iż nie powinna obarczać ich swoimi
zmartwieniami.
- Wiecie co? - zaproponowała ze sztucznym ożywieniem. - Może zamiast
spuszczać nosy na kwintę, lepiej zejdźmy na dół na kawę?
- Znakomity pomysł - przytaknął Lee i podał jej ramię.
Następną godzinę spędzili w małej kawiarence, starając się wieść lekką i
niezobowiązującą rozmowę, jednak wszyscy wyczuwali fałsz tej sytuacji.
Coraz częściej zapadała niezręczna cisza, kiedy Lainie zapominała się i
ponownie gryzła się kwestią zdobycia pieniędzy. W którymś z takich
momentów Lee sięgnął dyskretnie pod stołem i położył rękę na chłodnej dłoni
Lainie. Przyniosło jej to pewną ulgę. Przynajmniej nie była zupełnie sama.
- Adam, jesteś przecież prawnikiem, wykombinuj coś! - zażądała nagle Ann. -
Może mogłaby sprzedać dom? - Posłała przyjaciółce przepraszające spojrzenie.
- Nie gniewaj się, ale tak mi przyszło do głowy... To wielki dom, jego
utrzymanie musi dużo kosztować. Ale uzyskałabyś za niego niezłą cenę, jest
ładny, położony w dobrej dzielnicy. Jednak ty pewnie uznasz, że to zły
55
pomysł... - zakończyła niepewnie.
Lainie zawahała się. Właściwie, czemu nie?
- Nie, dlaczego? - odparła z pewnym ociąganiem. - Już to kiedyś mamie
proponowałam. Nie zgodziła się wtedy, ale w obecnej sytuacji... - zamilkła.
Nie była w stanie głośno dokończyć swej myśli i powiedzieć, że być może
mama i tak już nigdy nie wróci do swego domu. - Adam, czy dałoby się to
jakoś załatwić?
- Teoretycznie, tak - odparł z namysłem. - Rozumiem, że dom stanowi
własność pani Simmons?
Lainie skinęła głową.
- W takim razie albo musisz uzyskać od niej upoważnienie, albo otrzymać
zaświadczenie lekarskie, że stan matki uniemożliwia jej zajmowanie się
swoimi sprawami. W tym przypadku sąd zezwoliłby ci na działanie w jej
imieniu.
- Czyli jest wyjście! - Niebieskie oczy Ann zalśniły, kiedy z ożywieniem
zwróciła się do Lee. - Co za szczęście, że mamy w naszym gronie nie tylko
prawnika, ale również pośrednika w handlu nieruchomościami! Jak szybko
mógłbyś sprzedać ten dom?
Entuzjazm przyjaciółki okazał się zaraźliwy. Lainie miała wrażenie, jakby
wiszące nad jej głową ciemne chmury zaczęły się przerzedzać. Ona także
spojrzała na Lee z nadzieją w oczach. Jednak Adam ostudził jej entuzjazm
mówiąc:
- Nie tak prędko, moje miłe. Uzyskanie odpowiednich zaświadczeń trochę
potrwa.
Ann bez słowa posłała mu pełne niechęci spojrzenie.
- Oczywiście, nie mówię o kilku miesiącach - zastrzegł się szybko. - Z całą
jednak pewnością potrwa to parę dni.
56
Lainie w rozterce zagryzła wargi. Wiedziała, że musi przenieść matkę do
osobnego pokoju tak szybko, jak to tylko możliwe. Odruchowo spojrzała na
Lee, szukając u niego jakiejś pociechy. Może on powie jej coś podnoszącego
na duchu?
- Bardzo bym chciał móc cię zapewnić, że da się sprzedać dom już jutro. - W
jego oczach widniała powaga i współczucie. - Ale nie będę cię łudził. Obecnie
podaż jest większa od popytu, znacznie więcej ludzi pragnie się pozbyć
domów, niż je kupować.
- To znaczy, że nie dałbyś rady go sprzedać? - zawołała z rozczarowaniem
Ann, zła na siebie, że niepotrzebnie wzbudziła w przyjaciółce nadzieję.
- Dałbym radę. Ale z pewnością nie w najbliższym czasie.
Chmury nad jej głową wydawały się czarniejsze niż kiedykolwiek. Jednak
Lainie nie odrywała błagalnego wzroku od zasmuconej twarzy Lee. Wciąż
szukała w nim oparcia.
- Zrozum, nie mogę cię okłamywać, to byłoby okrutne i nieuczciwe. Kupiec
może znaleźć się równie dobrze za tydzień, jak za kilka miesięcy. Tego się po
prostu nie da przewidzieć.
- Czyli nic z tego - podsumował ponuro Adam, ostatecznie grzebiąc
rozbudzone nadzieje Lainie.
- Nie mów tak! - Ann niecierpliwie złapała męża za rękaw. - Ja nie zamierzam
się poddawać! Moglibyśmy na przykład namówić rodziców, żeby kupili ten
dom, traktując to po prostu jako tymczasową, lokatę kapitału.
- Nie ma mowy - zaprotestowała stanowczo Lainie. - Nie zamierzam
wystawiać przyjaciół na takie ryzyko. Muszę znaleźć jakiś inny sposób
zdobycia pieniędzy.
- Wiesz przecież, że nie ma innego sposobu - nalegała Ann. - Zresztą, o jakim
ryzyku mówisz?
57
- A jeśli nikt go potem nie kupi i twoi rodzice będą mieli kłopoty z
odzyskaniem swoich pieniędzy? Nie mogę się na to zgodzić.
Mimo nalegań Ann Lainie pozostała nieugięta. Wreszcie postanowiła
zakończyć niewesołe spotkanie, sięgnęła po torebkę i wstała, dziękując
przyjaciołom za przybycie. Nie mieli wyboru, podnieśli się również.
- Och, nie patrz na mnie takim wzrokiem, jakby mnie prowadzono na szafot -
zażartowała, gdy Ann przyglądała jej się z zatroskaną miną.
- Co w takim razie zamierzasz zrobić? - powtórzyła już chyba setny raz jej
przyjaciółka.
Lainie odwróciła wzrok. Pewna myśl zaczęła się krystalizować w jej umyśle,
jednak wolała się z nią nie zdradzać. Sama jeszcze nie była pewna, co w końcu
postanowi. Już raz duma nie pozwoliła jej skorzystać z tego wyjścia. Czy
jednak teraz powinna sobie pozwalać na unoszenie się honorem? Tylko ona
mogła udzielić odpowiedzi na to pytanie. Nikt nie mógł jej w tym wyręczyć.
Dlatego przemilczała to.
- Na razie zajrzę do mamy, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku. - Z
uczuciem uścisnęła dłoń przyjaciółki. - Bardzo wam dziękuję za to, że
staraliście się mi pomóc.
- Mówisz to tak, jakbyśmy się nie wiem jak poświęcali. A przecież, jeśli ktoś
jest dla ciebie naprawdę ważny, to cieszysz się, kiedy możesz coś dla niego
zrobić.
- Oho, zaczynają się sentymentalne gadki. W takim razie ja się zmywam -
oznajmił Adam.
Ann wzniosła oczy ku niebu.
- Ach, ci mężczyźni! - westchnęła z komiczną rozpaczą. - Wybacz, Lainie, ale
chyba rzeczywiście muszę zabrać go do domu.
Gdy tamci dwoje pożegnali się i poszli, Lee delikatnie objął Lainie, która na
58
chwilę z ulgą oparła głowę na jego ramieniu. Zapragnęła znów poczuć na
ustach czuły dotyk jego warg, lecz wiedziała, że on nigdy nie zdobyłby się na
taki gest w publicznym miejscu. Wyprostowała się więc z lekkim ociąganiem.
- Chcesz, żebym cię odwiózł do domu?
- Dziękuję, przyjechałam samochodem.
- A może poszedłbym z tobą na górę?
- Nie będę cię fatygować, nie wiem, jak długo to potrwa.
Wyszli z kawiarenki znajdującej się na parterze szpitala i Lee odprowadził
Lainie do windy. Gdy weszła do środka, wyciągnął rękę i pieszczotliwie
przesunął dłonią po jej włosach i policzku.
- Gdybyś mnie potrzebowała... - powiedział cicho.
Z uśmiechem skinęła głową. Lee cofnął rękę, a drzwi windy zamknęły się,
zasłaniając jego spokojną, poważną twarz.
Parawany wciąż otaczały łóżko, na którym leżała pogrążona w niespokojnym
śnie pani Simmons. Lainie stała bez ruchu przez długi czas, przypatrując się
chorej matce, której ongiś piękną twarz znaczyło teraz cierpienie. Wyglądało
na to, że nie opuszcza jej teraz nawet we śnie...
Potem zajrzała jeszcze do pokoju pielęgniarek, by upewnić się, czy mają jej
telefon. Następnie zeszła na dół, udała się na parking i pojechała do domu,
właściwie w ogóle nie zastanawiając się nad tym, co robi. Wszystkie te
czynności wykonywała najzupełniej mechanicznie, gdyż myślami wciąż
przebywała przy matce.
Kiedy przekręciła klucz w zamku, wiedziała, że musi spełnić prośbę mamy.
Po prostu musi i koniec. Weszła do środka i udała się do pokoju, gdzie
znajdował się telefon. Nie spuszczając z niego ani na chwilę oczu, zdjęła
płaszcz, rzuciła go na skórzaną kanapę, gdzie już uprzednio odłożyła torebkę,
59
po czym usiadła przy biurku.
Jutro, zrobisz to jutro, przekonywała sama siebie. Teraz, zrób to teraz,
nalegała z poczucia obowiązku. Powoli wyciągnęła rękę po słuchawkę, by
nagle chwycić ją kurczowo i z nerwowym pośpiechem wykręcić numer do
biura Rada. Ręce jej się trzęsły, serce tłukło się w piersi jak oszalałe, była
bliska ciśnięcia telefonem o ścianę, tym bardziej że w słuchawce odezwał się
głos Sondry...
Lainie nie mogła pojąć, skąd miała dość siły i tupetu, by zażądać rozmowy z
Radem.
- A kto mówi, jeśli wolno wiedzieć? - spytała sekretarka z lekkim przekąsem.
- Pani wybaczy, ale to sprawa prywatna - odparła zimno.
Wyczuła wahanie sekretarki. Widocznie jednak w głosie Lainie brzmiało coś
takiego, co kazało zastosować się do jej polecenia.
- Zobaczę, czy pan MacLeod jest wolny.
Na chwilę zapadła cisza. Wydawało się, że trwa to całe wieki i Lainie
ponownie była bliska odłożenia słuchawki.
- MacLeod, słucham - odezwał się męski głos, a Lainie poczuła dziwny ucisk
w gardle. - Halo? - powtórzył, gdy nie usłyszał żadnej odpowiedzi.
Nie potrafiła wydusić z siebie ani słowa. Wreszcie z największym trudem
zdołała wyszeptać:
- Tu Lainie.
Tym razem to on zamilkł. Przez moment obawiała się, że przerwał połączenie.
- Tak? - odparł wreszcie bezosobowym tonem.
- Chciałabym... Chciałabym z tobą porozmawiać.
Znowu cisza.
- Za pół godziny będę wolny. Przyślę po ciebie samochód.
- Nie! - wyrwało jej się odruchowo. Nagle przestraszyła się spotkania z nim.
60
Potrzebowała czasu, by się wewnętrznie do tego przygotować. - To znaczy... To
nie jest aż takie pilne. Możemy to załatwić jutro.
- Za pół godziny - powtórzył twardo i rozłączył się.
Lainie próbowała się do niego ponownie dodzwonić przez następne dziesięć
minut, ale numer był wciąż zajęty. Intuicja podpowiedziała jej w końcu, że Rad
celowo tak odłożył słuchawkę, by nie mogła się z nim skontaktować i odwołać
spotkania. Znał ją aż za dobrze. Wiedział, że będzie próbowała wycofać się z
gry nawet po zrobieniu pierwszego ruchu.
Wyobraziła sobie, jak musiał być zadowolony, gdy usłyszał jej głos. Pewnie
myśli, że będzie się przed nim płaszczyć i błagać, żeby ponowił swoją ofertę.
Otóż nic bardziej błędnego! Nie da mu tej satysfakcji! Jeszcze nie do końca
wyzbyła się swej dumy. Krytycznym spojrzeniem obrzuciła swoje ubranie. Ten
kostium był świetny, ale nie nadawał się do tego, by zapewnić jej mocną
pozycję podczas konfrontacji z Radem.
Wiedziała, że ma szalenie mało czasu, pomknęła więc na górę jak strzała. Po
drodze zdążyła zdecydować, co na siebie włoży. Porwała z garderoby suknię z
dzianiny o złotawym połysku. Miękko spływała po jej ciele i dobrze
maskowała zbytnią chudość Lainie. Do tego świetnie będzie pasować sztuczne
lamparcie futro z czarnym kołnierzem i czarnym oblamowaniem. Tak, kobieco
i z klasą...
Przebrała się błyskawicznie i w rekordowym tempie poprawiła makijaż.
Upiąć włosy, czy zostawić tak, jak teraz? Usłyszała dzwonek u drzwi, problem
więc sam się rozwiązał. Zresztą, z rozpuszczonymi włosami wyglądała chyba
jednak lepiej. Narzuciła na ramiona futerko i zbiegła na dół. Myślała, że ujrzy
Rada, kiedy jednak otworzyła drzwi, okazało się, że na progu stoi nieznajomy
mężczyzna w niebieskim uniformie.
- Pani MacLeod?
61
Gdy skinęła głową, pokazał jej dokument stwierdzający, że jego właściciel
nazywa się Ralph Mason i pracuje dla firmy MacLeod Incorporated. Następnie
kierowca usunął się na bok i zapraszającym gestem wskazał luksusową czarną
limuzynę. Lainie podziękowała skinieniem głowy, gdy otworzył jej drzwi i
wsiadła do środka.
Właściwie dlaczego jechała do Rada? Przecież zapowiedział, że jego oferta
nie będzie ważna w nieskończoność, że proponuje raz, a jak nie, to nie.
Dlatego wolałaby porozmawiać z nim przez telefon. On jednak zmusił ją do
spotkania w cztery oczy. Bez wątpienia czerpał jakąś przewrotną przyjemność
z dręczenia jej. Miała przejechać przez pół miasta, denerwując się coraz bar-
dziej, tylko po to, żeby usłyszeć, że on i tak nie zamierza jej pomóc.
Nagle przypomniało jej się jeszcze jedno jego ostrzeżenie. Gdyby jednak
zmieniła zdanie, to warunki miałyby tym razem okazać się dla niej gorsze. Co
to mogło oznaczać? Zażąda spisania umowy? Będzie chciał czegoś w zastaw?
Mogła mu zaoferować dom, nic innego już jej nie pozostało.
Samochód skręcił dość gwałtownie i Lainie wróciła do rzeczywistości.
- Dokąd jedziemy? - Wyjrzała przez okno, ale nie rozpoznała okolicy. - To
przecież nie jest droga do domu.
- Do domu? - Kierowca ze zdziwieniem zerknął we wsteczne lusterko. - Pan
MacLeod ma przecież apartament w wieżowcu, a nie dom.
Zaskoczył ją tym. Nie miała pojęcia, że Rad opuścił ich dom na
przedmieściach Denver, pięknie położony u podnóża Gór Skalistych.
- Ach, tak - zarumieniła się, zawstydzona. - Od dawna tam mieszka?
- Co najmniej od czasu, kiedy zacząłem dla niego pracować, czyli od trzech
lat. - Na ustach szofera zaigrał lekki połuśmieszek. Wydawał się być
rozbawiony faktem, że nawet nie wiedziała, gdzie mieszka jej mąż.
Była zła, że Rad nie raczył jej poinformować o przeprowadzce. Przez niego
62
wyszła na idiotkę.
Parę minut później zatrzymali się przed eleganckim wieżowcem. Kierowca
wysiadł i otworzył Lainie drzwi. Wciąż wyglądał na nieźle ubawionego, co
dodatkowo wyprowadziło ją z równowagi. Wskazał główne wejście.
- Tędy, proszę. Winda na prawo, ostatnie piętro.
Sztywno skinęła głową. Kierowca dotknął palcami daszka czapki, wsiadł do
limuzyny i odjechał. Lainie z ciężkim sercem podeszła do szklanych drzwi,
pchnęła je i weszła do środka. Przed windą zawahała się. Wciąż jeszcze mogła
wrócić do domu. Ale przecież nie po to tu przyjechała. Zdecydowanie wsiadła
do windy, której drzwi zamknęły się za nią bezszelestnie. Z determinacją
nacisnęła przycisk i zauważyła przy tym, że drżą jej ręce.
Gdy wyszła na wyłożony drewnem hol, ujrzała na wprost siebie ozdobne
podwójne drzwi z drzewa orzechowego. Zmusiła się do tego, by podejść do
nich i nacisnąć dzwonek. Jeśli i tu natknie się na Sondrę, to w ogóle nie dojdzie
do żadnej rozmowy, pomyślała buntowniczo. Odwróci się na pięcie i wyjdzie.
Rad nie może jej w nieskończoność upokarzać.
Drzwi otworzyły się niemal natychmiast. I znów nie ujrzała przed sobą męża,
tylko kolejnego nieznajomego, tym razem w ciemnym garniturze. Przedstawiła
się, a on wpuścił ją do środka. No, Rad przynajmniej nie zamierza trzymać
mnie na korytarzu, skomentowała w duchu.
Usłyszała za sobą odgłos zamykanych drzwi i szczęknięcie zamka. Odniosła
wrażenie, że odcięto jej drogę ucieczki i że znalazła się w pułapce. Posłała
mężczyźnie zaniepokojone spojrzenie.
- Zawsze zamykamy - wyjaśnił. - W przeciwnym razie każdy mógłby wjechać
na górę i wejść do apartamentu pana MacLeoda.
Było to dość oczywiste, sama powinna była na to wpaść, ale rosnące
zdenerwowanie skutecznie utrudniało jej logiczne myślenie. Mężczyzna
63
poprosił, aby szła za nim i zaprowadził ją do przestronnego salonu.
- Proszę się rozgościć. Pan MacLeod zaraz przyjdzie.
Czyli jednak Rad każe jej na siebie czekać. Dobrze, niech i tak będzie. Z
westchnieniem weszła dalej i rozejrzała się dookoła, bowiem ciekawość
chwilowo wzięła górę nad rozdrażnieniem i niepokojem.
Pokój został urządzony w różnych odcieniach bieli, czerni i szarości. Puszysty
biały dywan zaścielał podłogę, a na nim stały przepastne kanapy i fotele
pokryte szarym aksamitem. Szary był również granit, z którego zbudowano
ogromny kominek na przeciwległej ścianie. Podręczne stoliki, wspierające
sufit belki oraz postumenty pod współczesne metalowe rzeźby wykonano z
zabejcowanego na czarno drewna. Ukryte między belkami liczne źródła
światła dodawały wnętrzu splendoru i elegancji. Było ono z jednej strony
męskie i surowe, a z drugiej wyrafinowane i zapraszające do korzystania z
przyjemności życia. Różnych przyjemności...
Lainie nagle poczuła dziwne mrowienie na plecach. Chociaż nie dobiegł jej
żaden odgłos, wiedziona nieomylnym instynktem odgadła, że do pokoju
wszedł Rad. Zebrała się więc w sobie, przybrała wyniosłą minę i odwróciła się,
gotowa zmierzyć go pełnym wyższości spojrzeniem. Ale zaledwie jeden rzut
oka w jego stronę wystarczył, by niemal rzucić ją na kolana.
Rad stał w wejściu i wyglądał tak atrakcyjnie, że aż sprawiało jej to ból. Dość
obcisłe czarne spodnie podkreślały smukłość jego bioder, a mocno zbluzowana
jedwabna czerwona koszula uwydatniała urodę południowca. Doprawdy,
trudno byłoby mu się oprzeć...
Poczuła, jak krew odpływa jej z policzków. Odwróciła się więc z powrotem
do kominka, by ukryć nagłą bladość i swą reakcję na niego. Było gorzej, niż
przypuszczała. Musiała wziąć się w garść albo jak najszybciej opuścić to
miejsce.
64
Bardziej wyczuła, niż usłyszała, że Rad się poruszył. Na szczęście nie
skierował się w jej stronę, miała więc chwilę, by dojść do siebie. Dobiegł ją
odgłos otwieranych drzwiczek, brzęk szkła, bulgotanie przelewanego napoju,
wreszcie grzechot kostek lodu. Potem zapadła cisza. Bezwiednie zastygła w
napięciu. Gdzie on jest? Przez ten gruby dywan zupełnie nie słychać kroków.
Na szczęście po chwili ponownie rozległo się grzechotanie lodu, niemal tuż za
jej plecami. Nastawiła się więc wewnętrznie na to, że zobaczy Rada z bliska i z
determinacją odwróciła się do niego.
- Wydaje mi się, że coś mocniejszego dobrze ci zrobi. - Podał jej szklaneczkę
z przezroczystym napojem, ozdobionym fantazyjną spiralą z cytrynowej
skórki.
Lainie z wahaniem wzięła od niego drinka, starannie przy tym uważając, żeby
nie dotknąć dłoni Rada. W jego oczach błysnęło rozbawienie, gdy zauważył
ten dziecinny manewr. Odsunęła się więc nieco i piła bez pośpiechu, by zyskać
na czasie. Czuła zresztą, że ta wódka z lodem rzeczywiście zaczyna jej
pomagać. Przyznała z niechęcią, że miał dobry pomysł.
- No i?
- Ładnie tu - rzuciła, choć doskonale wiedziała, że nie takiej odpowiedzi
oczekiwał. Wciąż jednak nie czuła się na siłach, by zdradzić mu prawdziwy
powód swej wizyty. Co gorsza, podejrzewała, że on doskonale zdawał sobie z
tego sprawę.
- Cieszę się, że ci się podoba - roześmiał się.
Lainie zaczęła nerwowo krążyć po pokoju, podczas gdy Rad rozparty
wygodnie na sofie przyglądał jej się badawczo. Czuła się coraz bardziej
nieswojo, w dodatku zaczęło jej się robić gorąco. Dyskretnie rozpięła górne
guziki futerka.
- Panie Dickerson! - zawołał Rad. Niemal natychmiast w wejściu pojawił się
65
mężczyzna, który wpuścił Lainie do apartamentu. - Proszę wziąć okrycie pani
MacLeod.
Czy on musi zawsze wszystko zauważyć? Lainie uśmiechnęła się z
przymusem i zdjęła futerko, ale od razu tego pożałowała. Po pierwsze, nie
mogła już teraz wyjść w dowolnym dla siebie momencie, a po drugie,
pozbawiona wierzchniego okrycia, czuła się jak naga pod taksującym
spojrzeniem Rada.
- Na dzisiaj to już wszystko, Dickerson. Dobranoc - powiedział Rad i
mężczyzna opuścił pokój, skinąwszy uprzednio głową.
Lainie popatrzyła na męża z niepokojem. Czemu go odprawił, skoro ona
jeszcze nie wyszła? Przecież będzie potrzebowała, by ktoś przyniósł jej z
powrotem futerko i wypuścił ją.
Rad bezbłędnie zinterpretował jej pełne obaw spojrzenie.
- Chyba nie chcesz, żeby jakieś postronne osoby były świadkami naszej
rozmowy? - odpowiedział na jej nieme pytanie.
Zapadła cisza. Lainie nie wiedziała, co ze sobą począć, wreszcie z ociąganiem
zajęła miejsce naprzeciw Rada. Nie mogła już tego dłużej odwlekać, ale nie
miała pojęcia, od czego zacząć. Nerwowo obracała w dłoniach szklaneczkę z
resztką alkoholu.
- Dziś rano zawiozłam mamę do szpitala - odezwała się w końcu. - Istnieje
szansa, że jej stan się polepszy po zastosowaniu pewnych nowych metod
leczenia. Znalazła się pod opieką specjalisty.
Przerwała i podniosła wzrok na twarz Rada, jednak nie potrafiła z niej
niczego wyczytać. Wyglądał na zupełnie obojętnego, co wstrząsnęło nią do
głębi. Każdy normalny człowiek okazałby choć cień współczucia. Ale
oczywiście nie on!
Odstawiła szklankę na stolik z takim impetem, że reszta alkoholu wylała się
66
na blat.
- Czy nie wystarcza ci, że tu przyszłam? - krzyknęła, tracąc panowanie nad
sobą. - Przecież wiesz, po co tu jestem!
Wystudiowanym gestem uniósł brwi w ironicznym zdumieniu. Rozdrażniona
Lainie poderwała się z furią. Przez chwilę nie wiedziała, co zrobić, dokąd
pójść, wreszcie podeszła do kominka i zaczęła się wpatrywać w jego ciemną
gardziel, pełną zimnego popiołu. Uraza i upokorzenie walczyły w jej duszy z
głosem rozsądku, który nakazywał domagać się pomocy Rada.
- Chcesz się dowiedzieć, czy nadal podtrzymuję moją ofertę - odezwał się,
stając przy niej.
- Nie myśl, że chcę twoich pieniędzy! - wybuchnęła.
- Ale twoja matka ich potrzebuje - zauważył impertynencko. - Zgadza się?
- Jesteś skończonym draniem!
- Hm, uważasz, że to właściwy sposób zwracania się do kogoś, od kogo chce
się wyciągnąć forsę?
- A co? Mam może czołgać się u twoich stóp albo całować cię po rękach? -
parsknęła z furią.
- To mogłoby być całkiem ciekawe - odparł spokojnie, zupełnie nie poruszony
jej atakiem.
- Niedoczekanie twoje! - Gniewnie odwróciła się do niego plecami. - Jedyne,
czego od ciebie chcę, to usłyszeć „tak” lub „nie”.
- Za to ja od ciebie chcę znacznie więcej - mruknął cicho.
Zabrzmiało to tak dziwnie, że odruchowo odwróciła głowę i zerknęła na
niego przez ramię. W jego oczach pojawił się błysk, którego znaczenia nie
potrafiła rozszyfrować. Rad wyciągnął rękę i owinął sobie wokół palca
pojedyncze pasmo ciemnych i ciężkich włosów Lainie.
- Jeśli... jeśli chodzi ci o jakieś zabezpieczenie - odezwała się drżącym głosem
67
- to możesz wziąć dom pod zastaw.
Roześmiał się gardłowo.
- To za mało, żeby pokryć twoje długi, stanowczo za mało. Pomogę ci...
Znacząco zawiesił głos. Lainie spojrzała na niego z nadzieją w oczach. Nie
potrafiła jednak znieść intensywności spojrzenia Rada, spuściła więc wzrok.
Patrzyła teraz na jego rozpiętą pod szyją koszulę, która rozchylając się,
ukazywała zarys muskularnego torsu. Zapragnęła wsunąć dłonie pod jedwabny
materiał i jak dawniej poczuć ciepły dotyk skóry Rada. Już sama myśl o tym
wystarczyła, by zakręciło jej się w głowie.
- Więc czego chcesz w zamian? - spytała niepewnym głosem.
- Tego, co i tak należy do mnie. Tego, za co zapłaciłem wystarczająco wysoką
cenę. Jestem głupcem, że jestem gotów płacić za to ponownie - mówił zimno.
Gdy zerknęła na niego ze zdumieniem, zauważyła, że nie patrzy na nią, tylko
przygląda się trzymanym w dłoni jej włosom. Poczuł na sobie pytający wzrok i
spojrzał jej prosto w oczy.
- Chcę ciebie, Lainie.
Cofnęła się gwałtownie.
- To nonsens!
- Wciąż jesteś moją żoną - zauważył. - Nie żądam więc niczego niezwykłego,
chcę tylko, żebyś zachowywała się zgodnie z istniejącym stanem rzeczy. Po
prostu podejmiesz na nowo swoje obowiązki.
Pomyślała, że powinna z miejsca odrzucić tę propozycję. Czemu więc się
waha? Czemu się zastanawia? Czemu nie mówi, że nigdy nie przystanie na
takie warunki?
- A jeśli się zgodzę? - Czy to możliwe, że wypowiedziała te słowa i głos jej
nawet nie zadrżał?
- Spłacę wasze długi oraz pokryję wszelkie koszty leczenia twojej matki -
68
odparł, przyglądając się uważnie Lainie, która staczała wewnętrzną walkę.
Chwileczkę... Co miały oznaczać owe obowiązki żony? Rad nie potrzebował
przecież, by mu gotowała, sprzątała dom czy też prasowała koszule.
Pozostawało więc tylko jedno. Łzy napłynęły jej do oczu. Nie sądziła, że może
być aż tak okrutny i że potraktuje ją tak pogardliwie.
- Nie! - zaprotestowała zdławionym głosem.
- Nie próbuj mi wmawiać, że nie masz na mnie ochoty. - Chwycił ją i
przyciągnął do siebie. Obronnym gestem oparła dłonie o jego tors. - Drżysz w
moich ramionach jak przerażona kotka, ale założę się, że już za chwilę
będziesz mruczeć z rozkoszy.
Zrozumiała, że miał rację, ale to odkrycie czyniło ją jeszcze bardziej
bezbronną.
- Sondra już ci się znudziła? - zaatakowała rozpaczliwie, licząc na to, że trafi
w jego czuły punkt.
Ale Rad chyba spodziewał się takiego pytania. W jego oczach ujrzała nie
skrywaną ironię.
- Bynajmniej. Jestem z niej zadowolony pod każdym względem.
- W takim razie, po co ci jeszcze ja? - jęknęła, czując wcale nie stępione przez
czas ostrze dawnej zazdrości.
Jeden z mięśni na policzku Rada zadrżał mimowolnie.
- To chyba oczywiste? Nadal mi się podobasz.
Lainie utkwiła błagalny wzrok w jego twarzy.
- Naprawdę tak bardzo mnie nienawidzisz, że chcesz mnie aż tak poniżyć?
- Poniżyć? To chyba znacznie lepsze wyjście, niż sprzedawanie się na ulicy,
nie sądzisz? - zadrwił.
Zawstydzona, próbowała się odsunąć, lecz on nie zamierzał jej puścić.
- Wiesz, że nie mówiłam tego serio.
69
- Wiem. Tak samo jak wiem, że tak naprawdę chcesz znowu być moją żoną.
- Nie! - wyszeptała ze zgrozą, która wzięła się stąd, że... że Rad miał rację!
Przygarnął ją mocno do siebie. Lainie poczuła przemożną pokusę, by wtulić
twarz w jego szyję i poddać się sile, która popychała ich ku sobie. Z rozpaczą
zamknęła oczy, by nie patrzeć na Rada i dzięki temu zwalczyć pragnienie.
Przez chwilę przyglądał się jej twarzy, na której widniał przestrach, po czym
wypuścił ją z objęć. Cofnął się o krok i zapalił papierosa.
- Już wiesz, jaka jest moja propozycja. To, czy ją przyjmiesz, czy też nie,
zależy tylko od ciebie. - Odwrócił się i sięgnąwszy po pustą szklankę, udał się
do barku.
Śledziła go wzrokiem. Miała równie wielką ochotę go zamordować, jak
pobiec za nim i utonąć w jego ramionach. Jak ma teraz wybrnąć z tej sytuacji?
Och, czemu nie przyjęła jego pomocy za pierwszym razem? Teraz jej potrzeba
była większa od jej dumy. Najgorsze było jednak to, że wiązało się to z
potrzebą, jaką odczuwała Lainie, a nie jej matka...
Potrzebowała go. Pragnęła. Kochała. Czy w ogóle kiedykolwiek przestała go
kochać? Zaczynała już w to wątpić.
- Na jak długo? - wyrwało jej się.
Posłał jej cyniczne spojrzenie, nalał sobie drinka i oparł się leniwie o barek.
Zmarszczył przy tym brwi, zastanawiając się nad odpowiedzią, na którą
czekała z drżeniem. Liczyła na to, że będzie chciał zatrzymać ją przy sobie na
zawsze i że jej to wyzna. Nieuleczalna idiotka.
- Sądzę, że do momentu, kiedy się tobą znudzę.
Zabolało, ale starała się tego po sobie nie pokazać.
- A ile to potrwa? - spytała z goryczą. - Dzień, miesiąc, rok?
- Żądasz, żebym wyznaczył konkretną datę? To może dzień pogrzebu twojej
matki będzie najbardziej odpowiedni? - zadrwił. - Za jednym zamachem
70
uwolnisz się od dwojga tyranów.
- Jesteś podły!
- Ja? Przed chwilą mogłem sobie bez trudu wziąć, co moje. Miękniesz pod
moim dotknięciem jak wosk. Wystarczyłoby kilka czułych słówek, trochę
pieszczot i już zgodziłabyś się na wszystko. Ale nie uwiodłem cię, bo nie chcę
takimi sposobami wpływać na twoją decyzję. Czy postępuję z tobą
nieuczciwie? - Umilkł i przez chwilę patrzyli sobie w oczy. - To jak będzie?
Zostajesz czy mam wezwać taksówkę?
Nie mogła odmówić słuszności jego rozumowaniu. Gdyby zaczęli się kochać,
bez namysłu przystałaby na wszelkie warunki. Ale ta decyzja zostałaby
podyktowana emocjami. Rad dobrze zrobił, że dał jej możliwość spokojnego
zastanowienia się. Dzięki temu doszła do wniosku, że naprawdę chce być
znowu z nim. Ale zachowywał się przy tym zupełnie bezdusznie, co sprawiło,
że wciąż się wahała.
Odwróciła się nieco, by ukryć twarz.
- Proponujesz mi upokarzający kontrakt. Właściwie mam ci się sprzedać -
powiedziała z trudem.
- Tak czy nie? - Nieoczekiwanie usłyszała jego głos tuż za swoimi plecami.
- Tak! - jęknęła z udręką, przerażona perspektywą tego, co ją czeka.
Lekko położył dłoń na jej ramieniu i odwrócił ją do siebie. Spuściła wzrok.
Nie była w stanie patrzeć mu prosto w twarz, na której niechybnie malował się
triumf i poczucie zwycięstwa. On jednak ujął ją pod brodę i zmusił, by
spojrzała na niego. Ku swemu niebotycznemu zdumieniu, ujrzała w jego
oczach niezwykły spokój i... czyżby czułość?
- Nie ma w tym dla ciebie nic poniżającego - powiedział cicho. - Jesteś jedyną
kobietą, jaką pragnąłem mieć za żonę, a to oznacza ogromny szacunek z mojej
strony.
71
Wziął ją w ramiona, a jego palce pieszczotliwie rozgarnęły jej ciemne włosy.
Lainie wolałaby, żeby mówił o innym uczuciu niż szacunek, ale musiała się
zadowolić tym, co usłyszała. Dobre przynajmniej i to...
Tulił ją do siebie tak długo, aż poczuła, jak przenika ją cudowne ciepło
emanujące z jego ciała. Rozluźniła się nieco. Wtedy on, jakby wyczuwając jej
przyzwolenie, zaczął delikatnie błądzić wargami po jej zamkniętych oczach i
ustach. Gdy wziął ją na ręce, nie wzbraniała się, co więcej, splotła palce na
jego szyi i pozwoliła się zanieść do sypialni.
Ramieniem zgasił światło i na chwilę zatrzymał się przy łóżku. Pożałowała,
że nie widzi wyrazu jego twarzy. Następnie powoli złożył Lainie na pościeli.
I zdało jej się, że wyszeptał jej imię, zanim się nad nią pochylił.
Satynowa pościel była tak miła w dotyku, że Lainie z lubością wtuliła się
mocniej w poduszkę. Dawno odwykła od takich luksusów. Nagle poczuła
zapach męskiej wody kolońskiej i gwałtownie zamrugała powiekami. W jednej
chwili rozbudziła się i przypomniała sobie wszystko. Jej spojrzenie
natychmiast powędrowało w bok.
Na sąsiedniej poduszce wciąż widniało wgłębienie, potwierdzające, że to nie
sen, że Rad naprawdę tu spał, choć jego samego nie było już w pokoju. Lainie
przeciągnęła się z uśmiechem i rozejrzała dookoła. Rozejrzała się po sypialni.
Wspomnienie minionej nocy napełniło ją rozkoszą.
I znów biel, tym razem połączona z błękitem. Również jej prywatne niebo
wydawało się teraz błękitne, pozbawione owych ciężkich czarnych chmur,
które wisiały nad jej głową od tak dawna. Poczuła, że znów chce jej się żyć.
Okazało się, że wystarczy odrobina miłości, a wszystko przedstawia się w
zupełnie nowym świetle.
Stojący na komodzie zegar wskazywał wpół do dziewiątej. Ciekawe, co
72
porabia Rad? Miała nadzieję, że nie, udał się do pracy. Tak bardzo pragnęła
mieć go przy sobie, by móc jak najszybciej zacząć pracować nad utrwalaniem
ich związku. Ostatnia noc przekonała ją, że nie jest Radowi tak do końca
obojętna. Uznała więc, iż istnieje szansa, by uratować ich małżeństwo. Może
tym razem uda jej się postępować tak, że Rad ją wreszcie pokocha...
Rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę! - zawołała z ożywieniem, przekonana, że za chwilę ujrzy męża.
Jednak do pokoju weszła czterdziestoparoletnia kobieta z zastawioną tacą.
- Pan MacLeod kazał przynieść pani śniadanie - powiedziała wyjątkowo
chłodno, sznurując usta. - Chociaż podawanie posiłków do łóżka nie należy do
moich obowiązków.
- Ja też nie jestem zwolenniczką jadania w łóżku. - Lainie starała się
udobruchać gospodynię. - Ale to miło ze strony Rada, prawda? Czy mogłaby
pani postawić tacę na stoliku pod oknem?
Gospodyni żachnęła się lekko, ale wykonała polecenie. Najwyraźniej nie była
przyzwyczajona do obsługiwania obcych kobiet. Zwłaszcza że Lainie pojawiła
się zupełnie nie wiadomo skąd, a w dodatku podobno była samą panią
MacLeod, Lainie wiedziała, że musi postępować z wyczuciem, o ile nie chce
popaść w konflikt z gospodynią Rada.
- Przepraszam, nie wiem, jak się pani nazywa - powiedziała, zanim tamta
zdążyła opuścić pokój.
- Dudley.
Lainie uśmiechnęła się do niej życzliwie.
- Miło mi panią poznać, pani Dudley. Czy mój... Czy Rad wyszedł do pracy?
- Nie. Panna Sondra Gilbert przyszła parę minut przed ósmą. Omawiają jakieś
sprawy - wyjaśniła gospodyni i wyszła.
Lainie wstała, sięgnęła po leżący na pobliskim krześle błękitny szlafrok, który
73
musiał należeć do Rada, sądząc po wielkości. Podwinęła przydługie rękawy i
podeszła do stolika. Zignorowała pieczywo i jajka na bekonie, nalała sobie
kawy i machinalnie podniosła filiżankę do ust.
No tak. Ledwo zdążyła ponownie zostać jego żoną, a natychmiast wróciły
stare kłopoty. Jednak to niebo nad jej głową nie było tak zupełnie bezchmurne.
Myślała, że przez te pięć lat separacji wiele się nauczyła, że okaże się teraz
bardziej wyrozumiałą żoną i że wszystko się w końcu ułoży. A jeśli nie? A jeśli
Rad wkrótce się nią znudzi, tak jak zapowiedział?
- Dzień dobry. Pani Dudley powiedziała mi, że już nie śpisz.
Zerknęła na niego kątem oka. Gdyby wszedł tu parę minut temu, bez wahania
pobiegłaby uściskać go na powitanie. Teraz jednak obawiała się odrzucenia.
Została więc na miejscu, choć jej serce wyrywało się do niego.
- Dzień dobry - mruknęła.
Spojrzał na nią pytająco, wydawał się być zaskoczony jej chłodem.
Odchyliła nieco zasłonę i wyjrzała za okno. Wolała, by mąż nie mógł
wyczytać z jej oczu, jak bardzo jest zagubiona.
Podszedł i stanął po przeciwnej stronie stolika.
- Jedzenie ci wystygnie.
- Nie jestem głodna - odparła sztywno.
Nie, to naprawdę prowadziło donikąd. Rozmawiali jak nieznajomi, a nie jak
ludzie, którzy spędzili noc w miłosnym uniesieniu. Lainie z determinacją
puściła zasłonę, która wróciła na miejsce i odgrodziła ich od zewnętrznego
świata.
- Dlaczego chciałeś, żebym wróciła? - Musiała poznać odpowiedź na dręczące
ją pytanie.
- A jak myślisz? - Jego głos zabrzmiał ostro.
Zapatrzyła się niewiążącym wzrokiem w trzymaną w dłoni filiżankę.
74
- Nie wiem. Może chciałeś się zemścić na tej dziewczynie, którą niegdyś
poślubiłeś, a która nie okazała się wystarczająco dojrzała? Ale przecież wciąż
mnie pragniesz. - Głos zaczął jej się łamać, z wysiłkiem nakazała sobie spokój.
- Ja też nie potrafię przejść obok ciebie obojętnie...
Niepotrzebnie odwróciła się i spojrzała na niego. Jego twarz, zimna i
nieruchoma, wyglądała niczym wykuta z kamienia.
- Jasne - syknął. - A jakiż mógłby być lepszy sposób odegrania się, niż
upokorzenie cię przez spłacanie twoich długów w zamian za możliwość
kochania się z tobą?
- I to jest ten powód?
Patrzyła na niego błagalnie. Tak bardzo pragnęła, by temu zaprzeczył.
- Widzisz, jaka z ciebie mądra dziewczynka, jak sprytnie to sobie
wydedukowałaś? - natrząsał się bezlitośnie. - No, bo cóż innego mogłoby mną
powodować? Rozpaczliwa miłość, która kazałaby mi zrobić wszystko, żeby cię
tylko odzyskać?
- Ale ty mnie nigdy nie kochałeś! - wyrwało jej się.
- Jasne. Nigdy cię nie kochałem - zgodził się tak zimno, że aż przebiegł ją
lodowaty dreszcz. - Skoro w takim razie mamy już z głowy wstępne
nieprzyjemności, to proponuję zająć się interesami.
- Interesami?
- Dałem dziś rano Sondrze listę waszych wierzycieli, każąc ich natychmiast
spłacić. Oto ona. - Wręczył jej kartkę papieru. - Sprawdź, czy nikogo nie
brakuje.
Odruchowo wzięła listę, a na jej twarzy malowało się zaskoczenie.
- Najpierw zajrzy oczywiście do szpitala. Poleciłem jej, by się upewniła, czy
twoja matka ma oddzielny pokój.
Lecz ona wciąż myślała o tym, co przedtem od niego usłyszała. I po co
75
domagała się odpowiedzi na swoje pytanie? Czy nie lepiej byłoby się łudzić, że
jednak coś do niej czuje?
Wzrok Rada ześlizgnął się nieco niżej i spoczął na wycięciu szlafroka, gdzie
rysowały się piersi Lainie.
- Trzeba też pojechać do waszego domu i wziąć twoje rzeczy. Musisz mieć się
w co ubrać.
A ona przez chwilę myślała, że Rad tak jej się przygląda, gdyż wydaje mu się
pociągająca... O, nieśmiertelna naiwności zakochanej kobiety!
- Skoro nie chcesz jeść, to proponuję, żebyś się ubrała. Będziemy mogli wyjść
i wszystko załatwić.
- Nie idziesz do pracy? - zdziwiła się.
- Akurat dzisiaj bez problemu mogę sobie na to pozwolić.
- Ale dlaczego chcesz mi towarzyszyć? - nalegała.
Rad przystanął w drzwiach.
- Powiedzmy, że wolę być pewien, że dotrzymasz umowy i przeprowadzisz
się tutaj.
- Już ci to wczoraj powiedziałam i dotrzymam słowa. - Dumnie uniosła
głowę.
- Czasami ludzie zmieniają zdanie. O ile dobrze pamiętam, to już kiedyś coś
mi obiecałaś. To mianowicie, że mnie nie opuścisz aż do śmierci.
- Przyrzekłeś to samo. Ślubowałeś mi również miłość i wierność. - Lainie
natychmiast odparowała atak, ale tylko ona wiedziała, ile ją to kosztowało.
- To ty mnie porzuciłaś, a nie ja ciebie. To była wyłącznie twoja decyzja. - To
powiedziawszy wyszedł, głośno trzaskając drzwiami.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Gdyby tylko mogła rzucić się na łóżko i wypłakać cały swój żal! Może by jej
choć trochę ulżyło. Nie mogła trafić do Rada, przebić się przez pancerz
76
cynizmu i chłodu. Co gorsza, zaczynała tracić nadzieję, że kiedykolwiek jej się
to uda. Jak mogła aż tak zakochać się w kimś, kto wiecznie nią pomiatał?
I gdzie ta tęcza, tato? - żałośnie odezwało się w niej dziecko. - Kiedy w końcu
ta burza przetoczy się nad moją głową?
Wiedziała jednak, że musi wziąć się w garść. Przetarła twarz ręcznikiem
zmoczonym zimną wodą, pociągnęła usta szminką, gdyż był to jedyny
kosmetyk, jaki miała w torebce, następnie wzburzyła dłońmi nieco
przyklapnięte włosy, tworząc na głowie nonszalancką fryzurę - coś w rodzaju
artystycznego nieładu.
Hm, całkiem nieźle, stwierdziła z satysfakcją. To dodało jej sił. Weszła do
salonu, mając na sobie swoją złocistą sukienkę. Rada nie było. Niech sobie
tylko nie myśli, że będzie go szukać po całym apartamencie, albo, co gorsza,
czekać jak pies na swego pana. Stanowczym krokiem udała się w stronę drzwi.
Tak, jak przewidziała, natychmiast pojawił się kamerdyner.
- Dickerson, o ile dobrze pamiętam? - spytała tonem kobiety, która wie, jakie
przysługują jej prawa. A zdeterminowana Lainie nie wahała się w obecnej
sytuacji wykorzystywać pozycji pani tego domu. - Proszę przynieść moje
okrycie i powiadomić pana MacLeoda, że jestem gotowa do wyjścia.
Wrócił po chwili z jej lamparcim futerkiem.
- Pan MacLeod już idzie - zapewnił.
Rzeczywiście, pojawił się niemal natychmiast po tym, jak Dickerson pomógł
jej się ubrać. Rad szarmancko otworzył przed nią drzwi, a na jego ustach błąkał
się lekki uśmieszek. Lainie jednak, chłodna i wyniosła, traktowała go niemal
jak powietrze. Odezwała się dopiero wtedy, gdy wsiedli do samochodu. Tym
razem był to biały mercedes.
- Chciałabym najpierw zobaczyć się z mamą.
- Jak sobie życzysz - odparł takim tonem, jakby zupełnie nie robiło mu
77
różnicy, dokąd się udadzą.
- Mam tu do załatwienia kilka spraw w administracji - poinformował ją, gdy
przybyli na miejsce. - Nie czekaj, idź do matki. Tylko zapytaj najpierw o
numer pokoju. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby już znajdowała się gdzie
indziej niż wczoraj.
Okazało się, że miał rację. Mamę przeniesiono na inne piętro do
pojedynczego pokoju. Zmiana jej stanu była zauważalna gołym okiem! Nie
pozostało w niej prawie śladu wczorajszej nerwowości, powitała córkę uśmie-
chem i wyglądała na niemal zadowoloną z życia.
Lainie nie miała serca psuć jej dobrego nastroju, starannie więc przemilczała
fakt, że wróciła do męża. Dlatego skróciła rozmowę do minimum, by Rad nie
zdążył wejść na górę i pojawić się w pokoju. Wyjaśniła, że ma w domu masę
rzeczy do zrobienia, jeśli nie chce, żeby wszystko zarosło brudem, co matka
przyjęła ze zrozumieniem i nie domagała się, by Lainie przedłużyła wizytę.
Szła korytarzem pogrążona w myślach, nic więc dziwnego, że nie zauważyła
dwojga ludzi stojących w drzwiach dyżurki pielęgniarek i minęła ich obojętnie.
Nie usłyszała też, że wołają za nią. Oprzytomniała dopiero wówczas, gdy ktoś
ją złapał za ramię i odwrócił ku sobie.
- Na Boga, Lainie, gdzie ty byłaś?! - Lee Walters gorączkowo omiótł jej
sylwetkę badawczym spojrzeniem, jakby sprawdzał, czy aby na pewno nic jej
się nie stało. - Umierałem z niepokoju!
Jego jasne włosy były potargane, zdawało się, że musiał je we wzburzeniu
mierzwić rękami, i to wielokrotnie. Lainie przyglądała mu się z lekkim
zdziwieniem. Zawsze spokojny Lee wyglądał na kompletnie wytrąconego z
równowagi. Pod wpływem jej zdumionego spojrzenia opanował się nieco,
przypomniał sobie, iż znajdują się w miejscu publicznym, zaciągnął ją więc do
78
świetlicy, gdzie mogli choć trochę skryć się przed spojrzeniami postronnych
osób. Dopiero teraz Lainie spostrzegła, że była z nim także Ann. Na twarzy
przyjaciółki również widniał wyraźny niepokój.
- Co się właściwie dzieje? Co wy tutaj obydwoje robicie? - zdumiała się.
- Szukamy cię! - niemal warknęła wciąż jeszcze zdenerwowana Ann.
- Ale dlaczego?
- Zadzwoniłem do ciebie wczoraj wieczorem, żeby sprawdzić, czy bez
przeszkód wróciłaś do domu - zaczął tłumaczyć Lee. - Ale nikt nie odbierał.
Początkowo się nie przejąłem, miałaś przecież zostać u mamy. Zadzwoniłem
ponownie i znowu nic. Skontaktowałem się ze szpitalem, powiedzieli, że już
dawno wyszłaś.
- Naszego numeru nie miał, a nie znalazł go w spisie, bo jest zastrzeżony -
wtrąciła Ann.
- Pomyślałem, że może pojechałaś do niej, bo nie chciałaś zostać sama na noc
- dopowiedział.
- Dlatego pojawił się dziś u nas z samego rana. Przyznaję, że
zdenerwowaliśmy się nie na żarty, na szczęście Adam to przytomny człowiek.
Od razu zadzwonił na policję, dowiedzieliśmy się przynajmniej tyle, że nie
padłaś ofiarą jakiegoś wypadku. Przyjechaliśmy więc tutaj, bo nie było innego
punktu zaczepienia.
Lainie poczuła straszliwe wyrzuty sumienia.
- Nie macie pojęcia, jak mi przykro, że was na to naraziłam - powiedziała
przepraszająco.
Pogodną twarz Ann okrasił ciepły uśmiech.
- To nie ma znaczenia, najważniejsze, że jesteś cała i zdrowa. I że mama
dostała osobny pokój. Właśnie, jakim cudem udało ci się to załatwić?
Lee z kolei zainteresował się zupełnie inną kwestią.
79
- Gdzie byłaś przez całą noc?
Skonsternowana, przenosiła wzrok z jednego na drugie. Oto stawiano jej
pytania i domagano się udzielenia odpowiedzi, a ona nie znajdowała w sobie
dość siły, by wyznać prawdę. Sytuacja stała się niezręczna. Wpatrywali się w
nią wyczekująco, Lee wciąż trzymał ją za ramię. Cofnęła się nieco, by uwolnić
rękę. Nie zatrzymywał jej.
- Gdzie byłaś, Lainie? - powtórzył znacznie bardziej ponurym tonem.
Poczuła, że krew zaczyna napływać jej do twarzy. Przenikliwe spojrzenie Lee
zdradzało, że natychmiast spostrzegł te rumieńce.
- Kiedy... Kiedy wróciłam wczoraj do domu... - zaczęła z ociąganiem. - To...
To zadzwoniłam do Rada.
Wyraz ich twarzy zmienił się diametralnie, patrzyli teraz na nią z najwyższym
zdumieniem. U Lee doszła do tego również wściekłość, gdy w pełni do niego
dotarło znaczenie jej słów. Gwałtownie postąpił krok w jej kierunku, po czym
zatrzymał się.
- Pomyślałam, że mógłby mi pomóc. Po prostu już nie wiedziałam, do kogo
jeszcze mogłabym się zwrócić - tłumaczyła, starając się ich przygotować na
kolejne rewelacje. Nie ulegało bowiem wątpliwości, że Lee będzie drążył
temat i nie spocznie, dopóki nie pozna całej prawdy.
- Ech, ten MacLeod! - żachnął się. - Skąd w ogóle ci przyszło do głowy, żeby
się z nim kontaktować?
- Już raz mi zaoferował pomoc, ale wtedy duma nie pozwoliła mi jej przyjąć.
Obecna sytuacja kazała mi zapomnieć o dumie.
- Ponieważ twoja mama znajduje się w pojedynczym pokoju, rozumiem, że
twoje przewidywania były słuszne i że Rad rzeczywiście pomógł - wtrąciła
rozsądnie Ann, która szybciej ochłonęła z szoku.
- Owszem.
80
- No, dobrze, zadzwoniłaś do Rada, trudno. Ale czemu nie było cię w domu? -
indagował Lee.
Lainie wzięła się w garść. Mydlenie oczu niczego nie załatwi. I tak prędzej
czy później sytuacja stanie się zupełnie jasna.
- Ponieważ musiałam pojechać do niego, żeby wszystko omówić osobiście.
Wzburzony Lee chwycił ją mocno za ramiona.
- Co takiego?
- Hej! Czy ty się aby nie zapominasz? - Ann złapała go za rękę i to go
otrzeźwiło.
Puścił Lainie i nerwowo zmierzwił dłonią włosy.
- Mogłaś przynajmniej wstrzymać się z tym do rana - rzucił z urazą. -
Naprawdę musiałaś do niego jeździć w środku nocy?
- To był zaledwie wczesny wieczór - sprostowała.
- Gdzie się w takim razie podziewałaś aż do rana? Jak długo tam zostałaś,
mów!
Lainie poczuła, że ma dość. A jakie on miał do niej prawo, żeby mógł
prowadzić takie przesłuchanie?
- Nie twoja sprawa! - ucięła ostro.
W tym momencie ktoś zaklaskał z aprobatą i cała trójka ze zdumieniem
odwróciła się w stronę wejścia. W drzwiach świetlicy stał Rad i przyglądał im
się z wyraźnym rozbawieniem.
- Bardzo byłem ciekaw, Lainie, kiedy wreszcie nie wytrzymasz - roześmiał się
i dołączył do nich.
- Co ty tutaj robisz?! - niemal krzyknął Lee.
Rad uniósł brwi, dając w ten sposób do zrozumienia, że zachowanie
spokojnego zazwyczaj Lee zadziwia go.
- Chciałeś wiedzieć, gdzie Lainie podziewała się tak długo. Otóż opuściła mój
81
apartament o dziewiątej rano.
Rozjuszony Lee odwrócił się do niej.
- Czy to prawda?
Bez słowa przytaknęła głową.
Zaczął nerwowo krążyć po pomieszczeniu, przypominając rozwścieczonego
lwa w klatce. Nigdy nie widzieli go w takim stanie.
- Gdybyś tylko powiedziała, jak bardzo potrzebujesz... Gdybym tylko
wiedział... - Zatrzymał się nagle, jak rażony gromem. - I pomyśleć, że
chciałem cię poślubić!
- Zważywszy fakt, że Lainie już ma męża, byłoby to cokolwiek trudne -
wtrącił uprzejmie Rad.
Lee posłał mu mordercze spojrzenie, po czym spojrzał zimno na Lainie.
- A ja zawsze myślałem, że jesteś taka szlachetna i pełna cnót! Dobre sobie -
zadrwił z goryczą. - Ty wcale nie żartowałaś wtedy na koncercie, kiedy
mówiłaś o sprzedawaniu się!
- Jeśli chcesz opuścić ten pokój o własnych siłach, masz natychmiast
przeprosić moją żonę - warknął Rad z taką wściekłością, że cała trójka
spojrzała na niego z niekłamanym zdumieniem.
Lee nie dał się zastraszyć.
- Owszem, przeproszę, ale nie dlatego, że ty sobie tego życzysz - powiedział
twardo, po czym jego głos złagodniał, gdy zwrócił się do Lainie. - Wybacz mi
te nie przemyślane słowa. Ale zrozum, że wypowiedział je mężczyzna, który
właśnie stracił jedyną kobietę, na jakiej mu kiedykolwiek zależało. Dlatego
chciałem cię zranić.
W mgnieniu oka pojęła, przez co musiał teraz przechodzić.
- Nie żywię do ciebie urazy - odparła łagodnie.
- To dobrze. Bo w razie, gdybyś mnie potrzebowała... - posłał Radowi
82
wyzywające spojrzenie - ...zawsze możesz na mnie liczyć. - Odwrócił się na
pięcie i wyszedł.
Ann zawahała się nieco. Przeniosła zaskoczone spojrzenie z rozgniewanego
Rada na spiętą twarz przyjaciółki. Lainie chciała się uśmiechnąć, by pokazać,
że wszystko w porządku, ale nie zrobiła tego. Bała się, że wyszedłby z tego
płaczliwy grymas i że nie powstrzymałaby się od łez.
- Ja chyba też już pójdę - powiedziała niepewnie Ann. - Jakby co, to zadzwoń.
- Zadzwonię.
Zostali sami i zapadło pełne skrępowania milczenie. Rad sięgnął do kieszeni,
wyjął papierośnicę i wyciągnął ją w stronę Lainie. Właściwie nie paliła, ale w
tym momencie była tak roztrzęsiona, że z ulgą wzięła papierosa. Rad podał jej
ogień. Zaciągnęła się i nerwowym gestem poprawiła włosy. Wciąż starannie
omijała go wzrokiem.
Rad pierwszy przerwał niezręczną ciszę.
- Jak się czuje twoja matka?
- Lepiej.
- Jak zareagowała na wiadomość, że wróciłaś do mnie?
- Nie powiedziałam jej.
- A kiedy zamierzasz ją poinformować o tym fakcie? - spytał nieco
zgryźliwie.
- Już niedługo - westchnęła i spojrzała na niego z ukosa.
Z rozdrażnieniem zgasił papierosa w popielniczce.
- To jak? Idziemy?
Kiedy jakiś czas później zatrzymali się przed domem jej matki, Lainie była
zadowolona, że wreszcie może wysiąść z samochodu. Przez całą drogę nie
zamienili ani słowa, co zaczęło doprowadzać ją do rozpaczy. Czuła się
83
osaczona, schwytana w pułapkę i bezgranicznie nieszczęśliwa. Tak bardzo
pragnęła, by Rad zjechał na pobocze, zgasił silnik, wziął ją w ramiona i
przytulił do siebie. Żeby jakoś na nią zareagował, żeby pokazał, że mu choć
trochę zależy... Ale on nie zwracał na nią najmniejszej uwagi. Równie dobrze
mógłby znajdować się w tym mercedesie zupełnie sam.
Gdy stanęła przed drzwiami i wyjęła klucz z torebki, Rad zabrał go
bezceremonialnie, włożył do zamka, przekręcił i pierwszy wszedł do domu,
nonszalancko rzucając płaszcz na balustradę schodów. Wiedział, że Lainie
musi pójść za nim i posłusznie zamknąć drzwi za jaśnie panem. Poczuła się jak
pociągana za sznurki marionetka. Ze ściśniętym sercem popatrzyła na
odwróconego do niej plecami mężczyznę. Że też naprawdę nie miałam się w
kim zakochać, strofowała samą siebie nie wiadomo który już raz.
Nieoczekiwanie odwrócił się do niej.
- Długo to potrwa?
- Nie, nie długo. - Pośpiesznie weszła na schody. Chciała jak najszybciej zejść
mu z oczu.
- To dobrze. Ja tymczasem zadzwonię.
Przede wszystkim musiała się przebrać. Wybrała żakiet ze spodniami w
odcieniu zgaszonego oranżu. Sięgnęła też po rudobrązową apaszkę i
przewiązała nią włosy, by nie spadały jej na twarz i nie przeszkadzały.
Wytuszowała jeszcze rzęsy oraz musnęła różem policzki i dopiero wtedy
wyjęła walizki z szafy. Była nawet zadowolona, że dzięki temu może oderwać
się od ponurych rozważań. Skupiła się wyłącznie na składaniu i pakowaniu
swoich rzeczy.
W drzwiach sypialni pojawił się Rad. Stał tam przez chwilę, a potem wszedł
do środka, nic jednak nie mówiąc. Spojrzała na niego z ukosa, bezskutecznie
próbując odgadnąć powód jego przyjścia. Wyglądał na zniecierpliwionego,
84
kręcił się bez celu po pokoju, co jakiś czas wyglądał przez okno. Atmosfera
znów zaczęła robić się napięta.
- Nie musisz zabierać wszystkiego. - Przystanął przed toaletką i przyglądał się
leżącym na niej drobiazgom. - Masz już otwarte na twoje nazwisko rachunki w
najlepszych sklepach w Denver. Możesz mieć tyle rzeczy, ile zechcesz.
- Wystarczy mi to, co mam - mruknęła niechętnie.
- Pozwolisz, że ja będę o tym decydował - zaproponował niebezpiecznie
cichym głosem. Lainie zadrżała mimowolnie. - Przed laty udowodniłaś mi
swoim zachowaniem, że podejrzewasz mnie o to, iż zamierzam zamknąć cię w
domu i nigdzie nie wypuszczać. Nie mam pojęcia, skąd taki idiotyczny pomysł
przyszedł ci do głowy. Zapewniam cię jednak, że byłaś w wielkim błędzie.
Chcę, żebyś wiedziała, że czeka cię teraz bardzo urozmaicone życie
towarzyskie. Jako moja żona będziesz brać udział w różnych spotkaniach i
przyjęciach. Masz więc odpowiednio wyglądać, jasne?
- Nie ma obawy, nie przyniosę ci wstydu. - Nie potrafiła ukryć urazy i
goryczy.
Rad nagle znalazł się tuż przy niej.
- W takim razie zaczniesz od noszenia tego. - Chwycił ją za rękę i
błyskawicznym ruchem wsunął jej na palec obrączkę.
Lainie spojrzała na toaletkę, obok której Rad stał przed chwilą. Na blacie
leżała otwarta szkatułka z biżuterią.
- Dziwię się, że to jej nie sprzedałaś w pierwszej kolejności - zauważył
kąśliwie.
- Tylko dlatego, że zamierzałam ci ją odesłać.
- Proszę, jaka przewidująca dziewczynka. Zaoszczędziłaś mi kłopotu
kupowania ci nowej.
- Czy my naprawdę nie możemy wreszcie przestać się kłócić? - Lainie
85
gwałtownie odsunęła się od niego i demonstracyjnie z głośnym trzaskiem
zamknęła pełne walizki.
- Czy to już wszystko? - warknął.
- Prawie. Jeszcze tylko...
- Później przyślę kogoś, żeby zabrał to, co będziesz chciała - uciął ostro. - A
teraz idziemy. Zarezerwowałem dla nas stolik na pierwszą. Musimy już się
zbierać.
Zabrał ją do eleganckiej restauracji, w której jeszcze nie była. Powściągliwy,
nieco nawet surowy wystrój zdradzał, że została zaprojektowana z myślą o
biznesmenach, spotykających się tu głównie w interesach. Wnętrze zostało
wyłożone ciemnym drewnem i ożywione jedynie kępami palm i różnych
pnączy, które nieco osłaniały poszczególne stoliki, stwarzając warunki do
dyskretnych rozmów.
Rad złożył zamówienie, po czym dopiero po odejściu kelnera spytał Lainie,
czy dokonał słusznego wyboru! Było to pytanie czysto retoryczne, ponieważ
doskonale orientował się w jej upodobaniach. Nie zmieniało to jednak faktu, że
poczuła się urażona. Przyniesione potrawy okazały się wyśmienite, ale każdy
kęs rósł jej w ustach. Panująca między nimi cisza z każdą chwilą była coraz
trudniejsza do wytrzymania. Odczuła ulgę, gdy skończyli i Rad zamówił kawę.
Oznaczało to, że na szczęście już niedługo wyjdą.
- Wygląda na to, że w ciągu ostatnich miesięcy dość często spotykałaś się z
Lee Waltersem - rzucił nagle.
Lainie podniosła gwałtownie głowę, zaskoczona nie tylko tym, że się nagle
odezwał, ale również pobrzmiewającą w jego głosie niebezpieczną nutą.
- Owszem - powiedziała tylko.
- Wiedziałaś, co do ciebie czuje?
- Tak - niemal warknęła. Zaczynała się domyślać, do czego zmierza to
86
przesłuchanie.
- A co ty do niego czujesz?
- Czy to ma jakieś znaczenie? - spytała gorzko.
Twarz Rada przybrała posępny wyraz, Lainie już miała go zapewnić, że
traktowała Lee jedynie jako przyjaciela. Naraz przypomniała sobie, jak bardzo
Rad był pewny siebie ostatniego wieczora, jak się chełpił, że wystarczyłaby
chwila pieszczot, a zgodziłaby się na wszystko... Postanowiła się zemścić za
tamto upokorzenie.
- Było mi z nim bardzo dobrze. Coraz lepiej, prawdę mówiąc. - Ciekawe,
jakim cudem udało jej się patrzeć mu przy tym prosto w twarz bez mrugnięcia
okiem? - Jeszcze trochę, a przerodziłoby się to w miłość. - Na jej pełnych
ustach pojawił się smutny uśmiech. - Spokojną miłość, na której można się
oprzeć i która nigdy nie zawiedzie. Przy Lee czułam się bezpiecznie. Chronił
mnie, pomagał mi, zawsze mogłam na niego liczyć.
Dziwny błysk w oczach Rada przypomniał jej, że to właśnie Lee ją dziś
zaatakował i że to ktoś inny stanął w jej obronie. Pożałowała, że tak
niezręcznie dobrała słowa.
- Masz powody, by przy mnie nie czuć się bezpiecznie? - kpił z niej otwarcie.
- Przy tobie czuję się tak, jakbym nieustannie balansowała na skraju
przepaści. Może potrafisz bronić mnie przed innymi, ale nie obronisz mnie
przed samym sobą!
- Ostatniej nocy... - Przypatrywał jej się w taki sposób, jakby rozbierał ją
wzrokiem. Lainie zarumieniła się. - Ostatniej nocy wyglądało na to, że wcale
nie pragniesz ochrony przede mną.
Tego było już nadto. Wstała gwałtownie, chwyciła torebkę oraz skórzany
płaszcz i szybkim krokiem wyszła z restauracji. Wiedziała, że Rad będzie
musiał zapłacić rachunek, prawdopodobnie nie zdąży więc jej dopaść. Musiała
87
się od niego uwolnić choć na trochę. Nienawidziła go. Nienawidziła go za to,
że wiedział, jak bardzo go pragnie. Nienawidziła siebie za to, że zdradziła się
przed nim.
Gdy znalazła się na zewnątrz, rozejrzała się gorączkowo. No tak, ani jednej
taksówki. Bez namysłu ruszyła w stronę przystanku, do którego właśnie
podjeżdżał autobus, kiedy ktoś ją chwycił za ramię. Rad odwrócił ją do siebie i
gniewnym gestem wskazał parking, gdzie zostawili samochód. Miała ochotę
krzyczeć, wyrwać się z jego uścisku i uciec, ale wiedziała, że szarpanie się z
nim nic nie da. Poddała się więc i apatycznie podążyła we wskazanym
kierunku.
Gdy wsiedli do samochodu, Rad przez chwilę siedział bez ruchu i
obserwował Lainie, która z uporem wpatrywała się w jakiś punkt przed sobą w
oczekiwaniu na awanturę, jaka niechybnie za moment wybuchnie. Wreszcie
Rad dotknął dłonią jej brody i odwrócił jej twarz ku sobie. Lainie szarpnęła się
do tyłu, po czym nieoczekiwanie dla samej siebie znalazła się w jego
ramionach.
- Rozumiem, że mówiłaś szczerze - odezwał się cichym głosem. Gdy
odsunęła się od niego, jego oczy natychmiast przybrały obojętny wyraz. - Ale
chcesz niemożliwego. Zapomnij o Lee Waltersie. Po prostu jak najszybciej
zapomnij.
- Dlaczego znowu wszedłeś w moje życie? - jęknęła. Nie udało jej się
opanować drżenia głosu.
- To ty do mnie przyszłaś i poprosiłaś o pomoc.
- Mogłeś po prostu dać mi pieniądze i pozwolić mi odejść.
- Mogłem - przytaknął spokojnie, zarazem przeszywając ją badawczym
spojrzeniem. - I pewnie bym tak zrobił, gdyby...
Zamilkł.
88
- Gdyby? - podchwyciła.
Ujął jej dłoń, wsunął pod swój płaszcz i położył na swojej szerokiej piersi.
Nie mogła nie zauważyć, jak mocno i szybko bije jego serce.
- Gdybym ciągle tak na ciebie nie reagował. Tym razem jednak będę
ostrożniejszy. Nie pozwolę zamienić ci mojego życia w piekło.
Wyrwała się, a on nawet nie próbował jej powstrzymać. Przekręcił kluczyk w
stacyjce i ruszyli. Wydawało, się, że powiedział to, co miał do powiedzenia i
uznał sprawę za zakończoną. Lainie była zszokowana, zmieszana i zawie-
dziona. Chodziło mu więc tylko o seks, o to, że wciąż go podniecała. Nic
więcej go nie obchodziło, nie postrzegał jej jako człowieka, lekceważył jej
uczucia. Wyrachowany i bezwzględny, sięgał po to, na co miał ochotę, o resztę
dbając tyle, co o zeszłoroczny śnieg.
A ona wciąż go kochała...
Tego ranka liczyła na to, że być może fizyczna fascynacja stanie się podstawą
do odbudowania ich małżeństwa. Wierzyła, że istnieje szansa, że z czasem
połączy ich coś więcej. Niestety, wyglądało na to, że jemu na tym zupełnie nie
zależy. Odwróciła twarz i wyjrzała przez okno. Gdy znajdowali się już nie
opodal jego mieszkania, przypomniało jej się, jak jechała tą samą trasą po-
przedniego dnia i nurtowało ją pewne pytanie.
- Dlaczego już nie mieszkasz w naszym domu?
- Był za duży dla jednej osoby. Sprzedałem go jakiś rok po twoim odejściu.
- Sprzedałeś go?!
- Myślałaś, że zatrzymam go z powodu jakiegoś sentymentu? - parsknął
cynicznie. - Przyznam, że nie łączyłem z nim zbyt wielu przyjemnych
wspomnień.
W duchu przyznała mu rację. Prawdziwego szczęścia zaznali jedynie w
małym drewnianym domku w górach, dokąd wyjechali zaraz po ślubie. Miłość
89
musiała odebrać jej rozum, gdyż wtedy uważała swego męża za cudownego i
czułego kochanka. Tamten Rad w niczym nie przypominał tego zgorzkniałego
mężczyzny obok niej.
Chwilę później zatrzymali się przed znajomym wieżowcem. Rad wystawił
walizki na chodnik. Lainie czekała na niego przy szklanych drzwiach, ale on
zawrócił do samochodu.
- Mam jeszcze parę rzeczy do załatwienia - rzucił przez ramię. - Wrócę
wieczorem na obiad. A po bagaże ześlij Dickersona.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Popołudnie wydawało się ciągnąć w nieskończoność, zwłaszcza że Lainie nie
miała zbyt wiele do roboty. Rozpakowała się, zadzwoniła do szpitala, żeby
podać swój nowy numer telefonu i adres, ale okazało się, że Rad zadbał i o to.
Porozmawiała więc chwilę z mamą, jednak znów nie zdobyła się na odwagę,
by wyznać, że wróciła do męża. Wreszcie wzięła długą, ciepłą kąpiel, a potem
zaczęła się przygotowywać do kolacji.
Wybrała prostą złoto-czarną spódnicę sięgającą do kostek, oraz czarną bluzkę,
którą ożywił blask złotej biżuterii. Blisko godzinę spędziła przed lustrem,
wypróbowując różne warianty fryzury. Nic jej nie odpowiadało, wszystko
dlatego, iż była coraz bardziej rozdrażniona. Obawiała się ponownego
spotkania z Radem, nie spodziewała się bowiem niczego dobrego.
Wreszcie upięła włosy w kok i przeszła do salonu. Na podręcznym stoliku
leżało wieczorne wydanie gazety, widać było, że Dickerson nie zapomina o
niczym. Ale nawet i to ją zaczęło irytować. Sięgnęła jednak po gazetę i zaczęła
ją z roztargnieniem przeglądać.
Niemal w tym samym momencie pojawił się Dickerson i zaproponował
szklaneczkę sherry, na co przystała z ochotą, gdyż czuła się coraz bardziej
spięta. Poinformował też, że obiad zostanie podany, gdy tylko wróci pan
90
MacLeod, po czym wycofał się dyskretnie.
Rad zjawił się zaledwie kilka minut później i po chwili wszedł do salonu. Puls
Lainie przyśpieszył w jednej chwili, starannie jednak symulowała kompletny
brak zainteresowania, ani na moment nie przerywając przeglądania gazety,
choć na dobrą sprawę nie bardzo wiedziała, co czyta.
- Rozgościłaś się już tutaj? Odpowiada ci? - spytał.
- Tak, dziękuję. A jak twoje sprawy? - odparła machinalnie.
- Całkiem nieźle, o ile w ogóle cię to interesuje.
- A czy ciebie naprawdę obchodziło, czy mi tu dobrze? - odgryzła się
natychmiast.
- Owszem. W odróżnieniu od ciebie, potrafię pomyśleć o kimś innym, a nie
tylko o sobie. Zależy mi na tym, żeby nam obojgu było tutaj miło.
- Czyżby? To czemu mam dziwne wrażenie, że wolałbyś spędzić ten wieczór
samotnie i nie być skazanym na moje towarzystwo? Może więc nie zawracaj
sobie mną głowy?
Wcale nie chciała zachowywać się tak złośliwie, ale była to reakcja obronna.
Lainie wolała być nieprzyjemna, niż okazywać mu swe prawdziwe uczucia.
Nie miała wątpliwości, że napełniłoby go to satysfakcją i że na każdym kroku
wykorzystywałby swoją przewagę. Nie mogła na to pozwolić.
- To ja będę decydował o tym, kiedy chcę być sam, a nie ty.
- Prawda, jak to wygodnie być mężczyzną i bez przeszkód wybierać sobie
towarzystwo?
- Owszem, wygodnie - odpowiedział spokojnie Rad, który oczywiście
zrozumiał aluzję, ale postanowił ją zignorować. - Nasz obiad jest już gotowy,
jak sądzę. Idziesz?
Stanął w drzwiach, wyraźnie dając do zrozumienia, że jeśli do niego nie
dołączy, to bez wahania pójdzie sam. Wstała więc z ociąganiem i ostentacyjnie
91
wolno podeszła do niego, mimo że patrzył na nią z nie skrywanym
zniecierpliwieniem.
- Nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy psuć sobie posiłek kłótniami -
wycedził, gdy weszli do jadalni. - Proponuję więc w ogóle nie rozmawiać i w
ten sposób zaoszczędzić sobie przykrości.
- Wreszcie się w czymś zgadzamy - odparła równie zjadliwie.
Jednak to nie był dobry pomysł, gdyż panujące między nimi milczenie powoli
stawało się nie do wytrzymania. Przynajmniej dla Lainie. Bez przekonania
dziobała widelcem po talerzu, jakoś w ogóle nie odczuwając głodu. Co się z
nią działo? Skoro pragnie zdobyć uczucie ukochanego mężczyzny, powinna
być czarująca, zabawiać go miłą rozmową, roztaczać nieodparty urok...
Zamiast tego już od pierwszej chwili zachowywała się jak ostatnia jędza. Nic
więc dziwnego, że znów skoczyli sobie do oczu.
Co teraz? Zastanowiła się przez moment. Albo dalej będą tak milczeć, jak już
ustalili, albo ona zacznie niezobowiązującą rozmowę i postara się jakoś
załagodzić sytuację. W pierwszym wypadku narażała się na to, że odtąd
wszystkie ich posiłki będą przebiegać w zupełnej ciszy, w drugim zaś
ryzykowała tym, że usłyszy od Rada jakiś złośliwy przytyk na temat tak
szybkiej zmiany zdania. Wybrała to drugie.
- Chciałabym zajrzeć jutro do szpitala - odezwała się nagle. - Dobrze byłoby
porozmawiać z doktorem Hendersonem, żeby mieć wiadomości z pierwszej
ręki. Posiedziałabym też trochę z mamą.
Uniósł brwi, zdziwiony tym, że przerwała milczenie. Z pewnością nie
omieszka uczynić jakiejś uszczypliwej uwagi.
- Będzie ci potrzebny samochód. Kluczyki od mercedesa znajdziesz na stoliku
w holu - powiedział tylko.
- Ale to przecież twój wóz?
92
- Oczywiście - uśmiechnął się z lekkim rozbawieniem. - Jakże inaczej
mógłbym ci go dać?
- Chodziło mi o to, że przecież musisz jakoś dojeżdżać do pracy.
- Mam jeszcze drugi. Miło mi, że się o mnie zatroszczyłaś.
Popatrzył na nią jakoś tak miękko, że na moment aż przestała oddychać. Na
jej wargach zaczął się błąkać nieśmiały uśmiech.
- Ponieważ ty też potrzebujesz mieć jakiś środek transportu, mercedes jest
więc do twojej wyłącznej dyspozycji - ciągnął. - Rozumiem, że pewnie
będziesz się często widywała z Ann.
- Nie masz nic przeciw temu? - wyrwało jej się, ale natychmiast pożałowała
tego, gdyż Rad w jednej chwili przestał się uśmiechać.
- Nie jesteś moim więźniem - przypomniał dobitnie, po czym dodał: - Ale
byłbym ci wdzięczny, gdybyś mnie uprzedzała o swoich wyjściach. Nie
dlatego, że chcę cię kontrolować, ale po to, by nie kolidowało to z moimi
planami zabrania cię dokądś. - Jego oczy znów ciepło zalśniły.
- Oczywiście - zgodziła się szybko, zadowolona, że nie rozgniewała go swoim
nieprzemyślanym pytaniem.
Znienacka poczuła wilczy apetyt. Jak mogła przedtem nie zauważyć, że
jedzenie jest pyszne, że mus czekoladowy wprost rozpływa się w ustach i że
jest to bardzo udana kolacja? Lainie poczuła, że w atmosferze ciepła i
zrozumienia zaczyna znowu rozkwitać.
Po obiedzie wrócili do salonu. Usiadła wygodnie na kanapie, podczas gdy
Rad zaprogramował wieżę stereo tak, by zagrała po kolei kilka wybranych płyt
kompaktowych. Rozległa się nastrojowa muzyka i spojrzeli na siebie z lekkim
uśmiechem. Zapowiadał się długi, miły wieczór...
Nagle w drzwiach zjawił się Dickerson.
- O co chodzi? - spytał ostro Rad z wyraźnym niezadowoleniem, co z kolei
93
sprawiło przyjemność Lainie. Nie było wątpliwości, że on też uległ magii tych
chwil i że chciał być z nią tylko sam.
- Przyszła panna Gilbert. Ma dla pana jakieś dokumenty.
- O tej porze? - zawołała Lainie.
Rad zmarszczył brwi, więc umilkła.
- To nie potrwa długo - oznajmił i wyszedł.
Odprowadziła go wzrokiem. Sondra z pewnością postara się, by nie potrwało
to krótko, pomyślała z urazą.
Minęła dziewiąta, potem dziesiąta, a Rad nie wracał. Wreszcie Lainie,
powodowana niewytłumaczalnym impulsem, podniosła się nagle i wyszła na
korytarz. W pełni zdała sobie sprawę z tego, co robi, gdy usłyszała głosy
dobiegające zza zamkniętych drzwi. Przystanęła odruchowo, choć zrobiło jej
się strasznie wstyd, że podsłuchuje.
- ...najwyżej kilka miesięcy, nie więcej - dobiegi ją głos Rada.
- To strasznie długo - odpowiedziała Sondra.
- Nie podoba ci się to?
- Oczywiście, że nie. A co myślałeś?
Nie odpowiedział. Cisza za drzwiami zaczęła się niepokojąco przedłużać.
Potem Lainie znów usłyszała Rada, ale tym razem mówił tak cicho, że nie
mogła rozróżnić słów. Położyła dłoń na klamce i nagle oprzytomniała. Wejdzie
i znajdzie własnego męża w czułym uścisku z sekretarką. Nie, takiego
upokorzenia by nie zniosła.
Odwróciła się i oddaliła szybkim krokiem. Tym razem była zadowolona z
wyściełających podłogi dywanów, gdyż poruszała się bezszelestnie i nikt jej
nie przyłapał na podsłuchiwaniu. Gdy weszła do sypialni, z bólem w oczach
spojrzała na łóżko. Prędzej czy później Rad znów będzie chciał się z nią
94
kochać. Ale czy ona będzie w stanie to znieść, skoro wie, że na jego powrót
czeka inna kobieta?
Przebierała się do snu zupełnie mechanicznie, jej myśli wciąż krążyły wokół
tego, co właśnie usłyszała. Na długą nocną koszulę narzuciła zielony szlafrok,
sięgnęła po szczotkę, przysiadła na brzegu łóżka i zaczęła niezwykle
skrupulatnie rozczesywać swoje długie włosy. Monotonne ruchy przynosiły jej
ulgę, gdyż uspokajały ją nieco. Wreszcie popadła w całkowitą apatię.
Gdy jakiś czas później do pokoju wszedł Rad, była w stanie przyjąć go z
całkowitą obojętnością, choć jeszcze kilkanaście minut wcześniej nie
potrafiłaby się na to zdobyć. Ale w tym momencie nic już nie miało znaczenia.
- Przepraszam. Nie sądziłem, że zajmie mi to tyle czasu.
Ostatni raz przejechała szczotką po włosach i wstała, by odłożyć ją na
toaletkę. W żaden sposób nie zareagowała na jego słowa, co oczywiście
zwróciło jego uwagę. Stanął jej na drodze, gdy chciała wrócić do łóżka.
- O co chodzi?
- O nic. - Jej twarz była pozbawiona wszelkiego wyrazu, ponieważ Lainie już
nic nie czuła. Zupełnie nic. I tak było najlepiej. Teraz nie można było jej
skrzywdzić.
- Posłuchaj, wynikły pewne trudności, musieliśmy je przedyskutować.
- Nie musisz się przede mną tłumaczyć.
- Odnoszę zupełnie inne wrażenie - zauważył ironicznie.
- Przecież w naszej umowie nie było mowy o dochowywaniu wierności, więc
czym się przejmujesz? - Minęła go i podeszła do łóżka.
Odłożyła szlafrok na krzesło i wsunęła się pod kołdrę, nieświadoma furii, jaką
w nim rozbudziła. Gdyby nie jej przytępione odczucia, jego zachowanie
dałoby jej do myślenia i nakazałoby ostrożność. Rad krzątał się po pokoju i
łazience, gniewnie trzaskając drzwiami i szufladami, a Lainie słuchała tego z
95
satysfakcją, zamiast zacząć się obawiać.
- Dobranoc, Rad - rzuciła obojętnie, gdy po jakimś czasie w sypialni zgasło
światło.
- Dobranoc? Ja ci dam dobranoc!
W jednej chwili leżała już bez żadnego okrycia. Ze strachem uniosła ręce, by
odepchnąć pochylającego się nad nią nagiego mężczyznę, ale przycisnął ją do
materaca swym ciężarem. Chciała krzyczeć, lecz on zmiażdżył jej wargi
brutalnym pocałunkiem.
Usiadła i rozejrzała się na pół przytomnie, próbując zidentyfikować dźwięk,
który ją obudził. Po chwili dotarło do niej, że to nie dźwięk ją obudził, ale
nagła cisza. Ktoś zakręcił prysznic w łazience i tym kimś musiał być Rad.
Pośpiesznie sięgnęła po szlafrok, by okryć swą nagość, a jej spojrzenie padło
przy tym na mocno posiniaczone ramię.
Przypomniała sobie, jak ostatniej nocy walczyła z Radem. Zapamiętale
okładała go pięściami i próbowała zrzucić go z siebie. Nie chciała go. Ale on
był bezlitosny i w końcu musiała ulec jego brutalnej namiętności. Co gorsza,
odpowiedziała na nią chętnie i to z całej siły...
Jej nocna koszula leżała na podłodze przy łóżku - zupełnie podarta. Sięgnęła
po nią drżącą ręką. Przypomniał jej się natarczywy szept, jaki słyszała podczas
tej szalonej nocy: „Kochaj mnie, kochaj”. Ale przecież Rad nie musiał jej tego
nakazywać, i tak go kochała, i to bardziej, niż mogła znieść. Rozpaczliwym
gestem przycisnęła poszarpany materiał do ust, a po jej policzkach zaczęły
spływać gorące łzy.
- Wybacz, nie chciałem cię obudzić.
Stał w drzwiach do łazienki, prawie nagi, jedynie z ręcznikiem na biodrach.
Odwróciła szybko głowę, nie zauważyła więc wyrazu jego oczu, gdy
96
spostrzegł jej zapłakaną twarz.
- Nie obudziłeś, sama się obudziłam, to ten prysznic, zresztą i tak jest już
późno - chaotycznie wyrzucała z siebie urwane zdania. Niezgrabnie wytarła
dłonią mokre policzki. - Teraz ja pójdę się umyć.
Liczyła na to, że go wyminie i zniknie w łazience, ale nie pozwolił na to.
Chwycił ją za rękę, ale niefortunnie trafił akurat na posiniaczone miejsce i
Lainie odruchowo krzyknęła z bólu. Rad natychmiast obnażył jej ramię i
przyjrzał mu się w milczeniu. Wciąż odwracała od niego głowę, nie chciała, by
spojrzał jej w oczy i dostrzegł w nich rozpaczliwe błaganie o miłość.
Puścił ją, wydarł z jej kurczowo zaciśniętych palców podarty materiał i
gniewnie cisnął sponiewieraną koszulę na łóżko.
- Nie chciałem tego - powiedział dziwnym głosem.
Nie chciał się z nią kochać? Nagle ogarnęło ją nieznośne zimno. Szczelnie
otuliła się szlafrokiem.
- Nic już nie mów - szepnęła błagalnie.
Uniósł dłonią jej brodę, ale nawet wtedy nie spojrzała na niego. Jej wilgotne
rzęsy pozostały opuszczone.
- Wczoraj w restauracji zarzuciłaś mi, że nie potrafię cię obronić przed
samym sobą. Potrafię. - Odwrócił się od niej raptownie. - To się już nigdy
więcej nie powtórzy. Przyrzekam.
- Rad, proszę... - jęknęła z bólem.
Nie, wszystko, tylko nie to! Skoro nie mogła zdobyć jego miłości, skoro
musiała się pogodzić z tymczasowością swej sytuacji i z istnieniem rywalki, to
niech przynajmniej nie odbiera jej tych krótkich chwil szczęścia, jakiego
zaznaje w jego ramionach. Przecież tylko w takich momentach myślał
wyłącznie o niej! Jedynie to jej zostało.
Lecz on błędnie zinterpretował jej prośbę.
97
- Nie myśl sobie, że pozwalam ci odejść. Reszta naszego układu pozostaje nie
zmieniona.
- Ale dlaczego? - wyrwało jej się.
W odpowiedzi usłyszała niewyobrażalnie gorzki śmiech.
- Bo mnie to bawi.
Słysząc to, uciekła do łazienki i zamknęła za sobą drzwi. Teraz już mogła
płakać bez przeszkód.
ROZDZIAŁ ÓSMY
- Czekałam na ciebie, kochanie. - Matka pocałowała ją lekko, gdy Lainie
pochyliła się nad jej łóżkiem. - Szkoda, że minęłaś się z Lawrence’em, wyszedł
dosłownie przed chwilą.
- Nie minęłam się z nim. Spotkaliśmy się na korytarzu i porozmawialiśmy
trochę - uśmiechnęła się. - Wyglądasz dziś znacznie lepiej, mamo.
- Wyobraź sobie, że spałam dzisiaj całą noc. Nic mnie nie bolało - oznajmiła
radośnie pani Simmons. - Dawno nie czułam się tak wypoczęta.
- Naprawdę wyglądasz dziś lepiej - powtórzyła niezręcznie.
- Już to mówiłaś - roześmiała się matka swoim dawnym, dźwięcznym i
perlistym śmiechem.
- Ponieważ tak się cieszę tą poprawą, że aż nie wiem, co powiedzieć -
wytłumaczyła pośpiesznie.
- Twoja wczorajsza wizyta wywołała tu niezłe poruszenie - rzuciła pozornie
bez związku matka, a Lainie spochmurniała natychmiast. No tak, zaraz się
zacznie. - Słyszałam, jak pielęgniarki z przejęciem plotkowały o niesamowicie
przystojnym blondynie, który odchodził od zmysłów, próbując cię znaleźć.
- Domyślam się, że chodziło o Lee Waltersa - mruknęła Lainie, ale nie podjęła
tematu i nie powiedziała całej reszty. Wciąż nie miała odwagi.
98
- Wszystkie siostry oddziałowe były aż zielone z zazdrości - zachichotała pani
Simmons. - Zwłaszcza gdy zobaczyły, że zostawiłaś blondyna dla „obłędnie”,
jak to określiły, atrakcyjnego bruneta.
Lainie wiedziała, że nie pozostało jej nic innego, jak tylko wyznać prawdę.
Chwyciła głęboki oddech i...
- Zauważyłam, że znów nosisz obrączkę - ciągnęła matka. - To oznacza, że
tym mężczyzną musiał być Rad.
Wypuściła powietrze niemal z jękiem.
- Tak, mamo.
- Chyba spotkałaś go kilkakrotnie w ciągu ostatnich paru miesięcy?
- Tak, mamo - powtórzyła.
- Właśnie. Domyślałam się, że się czymś gryziesz, ale byłam zbyt skupiona na
sobie, żeby zwracać uwagę na innych - uśmiechnęła się samymi ustami. - Ale
to przecież nic nowego. Przez całe życie zajmowałam się wyłącznie sobą.
Lainie spodziewała się, że usłyszy protesty, groźby, była nawet przygotowana
na tę ewentualność, że matka posunie się do szantażu. Ale nigdy by nie
przypuszczała, że zostanie to przyjęte z takim spokojem!
- Czy to znaczy, że nie masz nic przeciw temu, że wróciłam do niego? -
spytała zdumiona.
- Nie - westchnęła chora. - Chyba nawet jestem z tego zadowolona.
- Ale przecież nigdy go nie lubiłaś!
- Trudno, żeby apodyktyczna teściowa kochała zięcia, który w niczym nie
przypomina potulnego baranka. - Oparła się wygodniej o poduszkę i popatrzyła
w sufit. - Kiedy się pobraliście, byłaś taka szczęśliwa... Promieniałaś radością,
myślałaś tylko o nim. Nagle poczułam się porzucona, zdradzona, czy ja wiem,
jak to określić? Nienawidziłam Rada za to, że zabrał mi ciebie. Pamiętam, jak
twój ojciec brał mnie za rękę i powtarzał: „Spójrz na to z innej strony.
99
Przedtem mieliśmy jedno dziecko, a teraz mamy już dwoje”. Zapewniał mnie
też, że niedługo doczekamy się wnuków. - Spojrzała na córkę przepraszającym
wzrokiem. - Ilekroć poruszał przy was ten temat, patrzyłaś z niepokojem na
Rada. Wiedziałam, że to ja przekonałam cię, że powinnaś jeszcze poczekać.
Lainie pochyliła głowę i taktownie przemilczała, ile zła wyrządziły rady
matki.
- Potem go opuściłaś, a ja cieszyłam się, że będę cię miała znów przy sobie.
Ale ty uciekłaś do Colorado Springs. Wtedy zaczęłam się zastanawiać,
dlaczego nie wróciłaś do mnie. Czyżbyś miała do mnie żal? Może właśnie
moje ostrzeżenia stały się przyczyną rozpadu waszego małżeństwa?
- Cóż, miały w tym pewien udział. Przestałam ufać Radowi. Ale z czasem
uporałabym się z tym i nie byłoby problemu. Prawdziwy powód leżał zupełnie
gdzie indziej - odparła szczerze, lecz nie zdradziła, że wszystkiemu było winne
odkrycie, iż Rad jej nie kochał. Nie była w stanie powiedzieć tego głośno.
Zamrugała powiekami, by powstrzymać napływające do oczu łzy. - Och,
mamo, czemu wcześniej tak nie rozmawiałyśmy?
- Bo nigdy nie byłam dobrą matką. Nadal nią nie jestem... Lainie - spytała
nagle z niepokojem - ale nie wróciłaś do niego dlatego, że potrzebowałyśmy
pieniędzy? Kochasz go, prawda?
- Bardzo go kocham - odparła zdławionym z bólu głosem i poczuła, jak pęka
w niej jakaś tama. Nie protestowała, gdy matka przytuliła ją do siebie, by
Lainie mogła się wypłakać.
Na chodniku leżał topniejący śnieg. Białe płatki wirowały powoli w
powietrzu, a zasnute ołowianymi chmurami niebo zwiastowało kolejne opady.
Mroźny podmuch wiatru spowodował, że Lainie szczelniej otuliła się swoją
białą kurtką z kapturem.
100
Właściwie nie wiedziała, czy ma się cieszyć, czy martwić. Lekarze byli
zaskoczeni tempem, w jakim poprawiał się stan zdrowia pacjentki.
Przypuszczali, iż nowe lekarstwo rzeczywiście na jakiś czas zatrzymało postęp
choroby, Lainie widziała jednak, że główna przyczyna leżała gdzie indziej.
Mama przez te wszystkie lata czuła się winna, że spowodowała rozpad jej
małżeństwa. Teraz zaś promieniała radością, ponieważ wszystko się jakoś
ułożyło, jej córka wreszcie znalazła szczęście. Lainie zaciskała więc zęby i w
szpitalu starała się stwarzać wrażenie, że życie u boku ukochanego mężczyzny
jest nieprzerwanym pasmem rozkoszy. W istocie było zupełnie inaczej.
Rad dotrzymał słowa. Więcej już jej nie niepokoił. Co więcej, polecił pani
Dudley przenieść wszystkie jego rzeczy z sypialni do pokoju gościnnego, co
bynajmniej nie poprawiło i tak już napiętych stosunków między panią domu a
gospodynią.
Nadal jadali razem późne obiady, podczas których nieodmiennie toczyła się
uprzejma i niezobowiązująca konwersacja, która nie zbliżała ich do siebie ani
trochę. Sondra nie wpadała już więcej z wieczornymi wizytami, co jednak nie
zmieniało niczego. Między Lainie a Radem panowała obojętność i chłodna
uprzejmość.
Większość czasu spędzali oddzielnie, razem bywali jedynie na różnych
przyjęciach, gdzie Rad załatwiał interesy. Tego dnia również wychodzili
wieczorem i dlatego Lainie znajdowała się teraz w centrum handlowym.
Wczoraj kupiła sukienkę, którą zamierzała dziś włożyć, ale zażyczyła sobie
kilku drobnych przeróbek. Właśnie szła ją odebrać.
Pośród licznych odgłosów wielkomiejskiego gwaru usłyszała znajomy głos.
Rozejrzała się i ujrzała Lee Waltersa, który właśnie żegnał się z jakimś
mężczyzną. Miała ochotę pójść dalej, jakby nigdy nic, i w ten sposób uniknąć
niezręcznego spotkania, ale już było za późno. Zauważył ją.
101
Podszedł do niej powoli. Wymruczeli niewyraźnie jakieś słowa powitania, po
czym Lee ujął jej dłoń i zaciągnął ją pod arkady dużego domu towarowego,
gdzie byli choć trochę osłonięci przed wiatrem. Chciwym wzrokiem wpatrywał
się w piękną twarz Lainie.
- Tęskniłem za tobą - powiedział wprost. - Tysiące razy sięgałem po
słuchawkę, po czym przypominałem sobie, że przecież nie mam do ciebie
żadnego prawa.
- Pewnie i tak byś mnie nie zastał. Z reguły przesiaduję u mamy w szpitalu,
muszę też towarzyszyć Radowi na różnych przyjęciach.
Patrzyła na jego czarujący uśmiech, na osiadające na jego jasnych włosach
płatki śniegu, na patrzące z uczuciem niebieskie oczy i pomyślała, jak łatwo
było się poddać jego miłości, która nie żądała niczego w zamian. Mało
brakowało...
- Czy jesteś z nim szczęśliwa?
- Nigdy nie jest tak, że człowiek czuje się szczęśliwy przez cały czas. Ale
owszem, generalnie jestem zadowolona - odparła szczerze. Przecież wciąż była
z Radem, była jego żoną, dobre i to, skoro nie mogła liczyć na więcej. - A ty?
Co u ciebie?
- W porządku. Co teraz robisz? Mógłbym cię zaprosić na kawę?
Odsunęła rękaw kurtki i spojrzała na zegarek.
- Obawiam się, że nie mam czasu. Muszę odebrać sukienkę, wracać do domu
i przygotować się na kolejne przyjęcie, tym razem u Fredericksonów.
- U Fredericksonów? - Jego twarz rozpromieniła się, a oczy rozbłysły. - Ja też
zostałem zaproszony. W takim razie zobaczymy się dziś wieczorem.
Uradowany tą myślą, pochylił się i pocałował Lainie w policzek. Gdy
odszedł, odwróciła się, by wejść do domu towarowego i nagle ujrzała przed
sobą parę jarzących się zielonych oczu, które patrzyły na nią ze złośliwym
102
triumfem. Sondra najwyraźniej była świadkiem spotkania z Lee, musiała też
wszystko słyszeć, gdyż stała nie opodal. Już otwierała usta, by coś powiedzieć,
lecz Lainie wyminęła ją pośpiesznie, znikając we wnętrzu.
Ostrożnie, by nie naruszyć fryzury ani makijażu, włożyła przez głowę nową
sukienkę. Soczysty, lecz nie jaskrawy odcień oranżu podkreślał miedziane
refleksy w jej ciemnych włosach. Sukienka była uszyta z wyrafinowaną
prostotą, z przodu wydawała się nawet skromna, wystarczyło się jednak
obrócić i ukazać odważny dekolt na plecach, by kreacja od razu stała się nad
wyraz seksowna.
Lainie sięgnęła rękami do tyłu, by zapiąć suwak. Niestety, już po chwili
zahaczył o materiał i nie chciał ruszyć dalej. Szarpanie go tylko pogorszyło
sprawę i wkrótce zaklinował się na amen. Westchnęła z irytacją, wyszła z
łazienki i zawołała gospodynię.
- Jest zajęta - dobiegł ją ostry głos.
Spojrzała w kierunku Rada, nie kryjąc zaskoczenia.
- Nie wiedziałam, że już wróciłeś. Jest jeszcze wcześnie.
- Do czego ci potrzebna pani Dudley?
- Zaciął mi się suwak.
- Myślę, że suwaki w sukniach żon, to specjalność mężów - powiedział
jakimś dziwnie dwuznacznym tonem i podszedł do niej.
Dotyk jego palców na jej nagich plecach wydawał się parzyć. Lainie zrobiło
się gorąco i ogarnęło ją przemożne pragnienie, by Rad objął ją i przyciągnął do
siebie. Kiedy jednak uwolnił materiał z suwaka, zapiął sukienkę i odsunął się
od żony.
- Pięknie wyglądasz. To nowy zakup?
- Tak - odparła zadowolona, że usłyszała od niego komplement. Już tak
103
dawno się to nie zdarzyło...
- Czy właśnie w tej kreacji zamierzałaś wystąpić dziś u Fredericksonów?
Zdziwiła się. Skąd ten nacisk na słowo „zamierzałaś”? O co mu chodzi?
- Tak.
- Czy kupiłaś ją specjalnie na to przyjęcie?
Nie miała pojęcia, czy to przesłuchanie, czy tylko zdawkowe pytania. Głos
Rada brzmiał dość bezosobowo, co przemawiało raczej za tym drugim.
- Kupiłam ją, ponieważ nie mam żadnej naprawdę eleganckiej wieczorowej
sukni. Uważasz, że nie jest odpowiednia na taką okazję? - zaniepokoiła się.
- Jest bardzo odpowiednia. Szkoda tylko, że Walters nie będzie cię mógł w
niej zobaczyć. - Jego oczy zalśniły złowrogo, choć cały czas starał się
zachowywać pozory obojętności.
Nagle poczuła gniew. Zaczynała się domyślać, ku czemu to zmierza i co Rad
chce zasugerować.
- Czy to znaczy, że nie idziemy na przyjęcie?
- Rozczarowana? - zadrwił. - No tak, przecież to pokrzyżuje twoje plany
dotyczące randki z Lee.
- Nie wiem, co ci Sondra nakłamała, ale prawda jest taka, że spotkałam go
przypadkiem na ulicy. Podczas rozmowy okazało się, że jesteśmy zaproszeni
na to samo przyjęcie. To wszystko.
- Cóż, nasze plany się zmieniły.
- Jak to miło, że raczyłeś mnie zawczasu powiadomić - wytknęła mu
ironicznie.
- Nie miałem okazji, przez cały dzień nie było cię w domu - odparł
nieprzyjemnym tonem. - Zdecydowałem rano, że spędzimy weekend w Vail.
- Jedziemy na narty? - zdziwiła się.
- To też. Ponadto mam tam coś do załatwienia. Wyjeżdżamy jutro z samego
104
rana.
Lainie czuła, że wszystko się w niej gotuje. Nie znosiła, gdy mówił do niej
takim tonem i jej rozkazywał.
- To jednak nie wyjaśnia, dlaczego mamy nie iść dziś na przyjęcie.
- Przecież będziesz potrzebowała trochę czasu, żeby się spakować, prawda?
Ponadto pomyślałem, że skoro nas przez parę dni nie będzie, to pewnie
będziesz chciała skontaktować się jeszcze dzisiaj z matką.
A ona przez chwilę łudziła się nadzieją, że jest zazdrosny o Lee. Poczuła
rozczarowanie. Zazdrość świadczyłaby o tym, że Radowi choć do pewnego
stopnia na niej zależy. Niestety, każdym słowem okazywał, jak dalece jest mu
obojętna.
- Skoro jedziesz w interesach, to czemu chcesz mnie zabrać ze sobą? - spytała
jeszcze, gdyż kołatała się w niej resztka nadziei.
- Myślałem, że może odmiana dobrze ci zrobi. Ale nie musisz jechać, jeśli nie
masz ochoty. Mnie jest wszystko jedno.
W tym momencie powinna była się poddać, ale wiadomo, że nadzieja umiera
ostatnia. Podjęła więc jeszcze jedną próbę.
- Gdzie się zatrzymamy?
- Czemu pytasz?
- Zastanawiałam się... Bo może... - Jej oczy przybrały błagalny wyraz. - Czy
przypadkiem nie w małej drewnianej chatce niedaleko Vail?
- W jakiej chatce?
Lainie umilkła. W tej sytuacji nie było już nic więcej do powiedzenia. Ze
znużeniem wzruszyła ramionami i poszła do sypialni, by zdjąć swoją piękną
wieczorową suknię.
105
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Śnieg przestał padać o poranku. Wszystko było pokryte nieskalaną bielą,
która lśniła oślepiająco w promieniach słońca. Tu i ówdzie dmuchnięcie wiatru
podrywało do góry garść srebrzystego pyłu, który przez chwilę wirował w
mroźnym powietrzu, po czym z cichym szelestem opadał w dół. Okryte
szronem gałęzie drzew przypominały staroświecką koronkę o misternym
wzorze. Zielone świerki uginały się pod puszystymi białymi czapami.
Tablica z nazwą miejscowości ledwo wystawała z ogromnej zaspy, a
oblepiający ją śnieg niemal uniemożliwiał odcyfrowanie liter, które układały
się w słowa: Loveland Pass. Biały mercedes zjechał na boczny pas, by
wyminąć pług śnieżny, z daleka już widoczny dzięki pulsującym żółtym
światłom.
Wydawało się, że panująca w samochodzie temperatura jest równie niska jak
na zewnątrz. Między Lainie a Radem panowało lodowate milczenie. Liczyła co
prawda na to, że piękno tego poranka pozytywnie wpłynie na nastrój męża, ale
jej pragnienie nie spełniło się. Gdy wyjechali z Denver, próbowała nawiązać
rozmowę, lecz krótkie i niechętne odpowiedzi Rada wskazywały na to, że
żałuje, iż w ogóle ją ze sobą zabrał.
Nie odrywając oczu od drogi, podał jej paczkę papierosów.
- Przypal mi, proszę.
Zawahała się przez moment, wyjęła jednego papierosa i włożyła do ust. Było
w tym coś szalenie intymnego, coś przypominającego skradziony pocałunek.
Gdy oddała Radowi żarzący się papieros, zastanowiła się, czy poczuł na nim
ciepło jej warg. Ale nie potrafiła nic wyczytać z jego obojętnej twarzy.
- Jutro jestem umówiony z jednym z moich pracowników. Zaproponowałem,
że spędzisz ten czas z jego żoną, chętnie się zgodzili. Chyba że wolisz obyć się
bez towarzystwa? - Zerknął na nią przelotnie.
106
- Nie - westchnęła z rezygnacją, jednak nie mogła się powstrzymać przed
dodaniem cierpkiej uwagi: - Ciekawe, w jaki sposób zamierzasz pozbyć się
mnie dzisiaj?
Posłał jej gniewne spojrzenie.
- Chciałem zabrać cię na narty. Miałem nadzieję, że gdy się zmęczysz,
będziesz nieco milsza. Nie będziesz miała siły się stawiać.
- Ciekawe, na co liczysz w związku z tym? - spytała ostro.
Ze znużeniem odgarnął włosy z czoła.
- Chyba nie oczekujesz, że będę odgrywał rolę czułego kochanka i starał się
ciebie uwieść? To chyba byłaby pewna przesada, nie sądzisz?
Czy on naprawdę na każdym kroku musiał jej uświadamiać, jak dalece o nią
nie dba? Nie było takiej potrzeby, ona nie zapominała o tym ani na chwilę!
Broda zaczęła jej podejrzanie drżeć.
- Och, myślałam, że w czasie podróży służbowych przychodzi ci to w sposób
naturalny, że wcale nie musisz się zbytnio wysilać. Powinieneś mieć w tym do-
świadczenie, wziąwszy pod uwagę twoje liczne wyjazdy z Sondrą...
- Czy ty nigdy nie przestaniesz?!
Odchylił się mocniej do tyłu i zaciągnął się głęboko, jakby potrzebował
chwili relaksu. Lainie zauważyła ze zdziwieniem, że był bardzo spięty i
wyraźnie zmęczony.
- Wiem, że jesteś zła, bo odciągnąłem cię od twojego cacanego Waltersa, ale
skoro już tu jesteśmy razem, to mogłabyś przynajmniej udawać, że sprawia ci
to jakąś przyjemność. Przynajmniej na kilka dni zapomnijmy o przeszłości,
przyszłości i o różnych innych sprawach.
Poczuła na sobie jego natarczywy wzrok, ale nie spojrzała mu w oczy.
Uporczywie wpatrywała się w rozciągającą się przed nimi biel.
- To co? Umowa stoi?
107
Przytaknęła ledwo słyszalnym głosem.
Apartament Rada w Górach Skalistych nie wyglądał aż tak olśniewająco jak
ten w Denver, ale i tak nie można mu było odmówić elegancji i luksusu.
Składał się z sypialni, pokoju gościnnego, niewielkiej kuchni i przytulnego
salonu wyłożonego dębową boazerią. W tym ostatnim królował ceglany
kominek, otoczony z trzech stron przepastnymi kanapami i fotelami, utrzy-
manymi w ciepłej, czerwono-żółtej tonacji. Kontrastowało to z prostokątami
ostrej bieli, gdyż okna wychodziły wprost na ośnieżone stoki.
Rad zaniósł swoje bagaże do mniejszego pokoju, zaś Lainie ulokował w
sypialni. Impulsywnie zaoferowała, że rozpakuje jego rzeczy, ale odmówił.
Zaproponował natomiast, by wyjęła swoje, przebrała się i za jakąś godzinę
była gotowa do wyjścia na narty. Ponieważ powiedział to spokojnie, a nie
wydał jej rozkazu, jak to miał w zwyczaju, bez słowa protestu pośpieszyła do
swego pokoju.
Trzy kwadranse później weszła do salonu w złocistym kombinezonie w
brązowe pasy. Jednak Rad zupełnie nie docenił tego, że była gotowa wcześniej,
skinął tylko głową i z niecierpliwością już otwierał drzwi. Najwyraźniej chciał
jak najszybciej znaleźć się na powietrzu.
Lainie liczyła na to, że w trakcie tego wyjazdu Rad się odpręży i że wreszcie
zniknie to poczucie obcości, jakie panowało między nimi od tamtej pamiętnej
nocy. Nic jednak nie wskazywało na to, by cokolwiek miało się zmienić na
lepsze.
Gdy jechali na górę wyciągiem, zdała sobie sprawę z tego, że przez cały czas
podświadomie żywiła nadzieję, iż wyjazd w miejsce, gdzie spędzili
niezapomniane chwile, spowoduje powtórzenie miodowego miesiąca. Otaczały
ich wszak te same szczyty, to samo niebo, ta sama przyroda, która była
108
świadkiem ich szczęścia. Wszystko to samo. Tylko ludzie już inni.
Ogarnęła ją zupełna apatia. Wkrótce jednak Lainie musiała się otrząsnąć z
uczucia zniechęcenia, gdyż góry mają swoje prawa. Gdy stanęła na szczycie,
przestała się nad sobą roztkliwiać. Założyła gogle, a ich żółtawy kolor sprawił,
że wszystko wydawało jej się weselsze. Poczuła dreszcz podniecenia. Dawno
nie jeździła, ciekawe, jak jej pójdzie. Śmignęła w dół.
Wiatr zaświstał jej w uszach. Fantastycznie! Odzwyczajone od wysiłku
mięśnie co prawda trochę protestowały, ale radość z jazdy przyćmiła wszystko.
Naraz kątem oka dostrzegła sylwetkę Rada w czarno-białym kombinezonie.
Stał już u podnóża stoku i obserwował ją. Pojechała wprost na niego i niemal
w ostatniej chwili wykonała efektowny zwrot, wzbijając tuman śniegu.
Zatrzymała się i podciągnęła gogle na czubek głowy. Była podekscytowana,
jej oczy lśniły, policzki i czubek nosa zaróżowiły się wyraźnie. Zapomniała o
wszystkich smutkach, a jej usta same rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.
Rad również tryskał energią i radością.
- Chcesz zrobić sobie przerwę przed następną turą? - spytał.
- Odpocznę na wyciągu - sapnęła, zastanawiając się, skąd ten nagły brak
oddechu. Zadyszała się podczas zjazdu, czy też tak ją oszołomił jego pełen
ciepła uśmiech?
Tym razem zjeżdżali wolniej. Rad nie popędził znowu jak strzała do przodu,
tylko dostosował tempo do tempa Lainie. W połowie stoku dał znak, by się
zatrzymała, następnie wziął ją za rękę i razem weszli na niewielkie
wzniesienie. Roztaczał się stąd piękny widok na obie strony doliny, w której
się znajdowali. Po ich prawej ręce bezdrzewne zbocze opadało w dół szeroką
nartostradą, poznaczoną meandrami śladów nart, po lewej zaś rozciągała się
pokryta dziewiczą bielą puszcza. Na dnie doliny wił się strumień, raz kryjąc się
pod śniegową pokrywą, a kiedy indziej wypływając na powierzchnię.
109
- Góry to najpiękniejszy kościół świata - powiedziała z uczuciem Lainie, po
czym nagle zawstydziła się swego pełnego zachwytu wyznania. Niepewnie
zerknęła na Rada. Wykpi ją?
Ale on też z oczarowaniem wpatrywał się w bajkową scenerię, jaka widniała
przed ich oczyma.
- Majestatyczne i wzniosłe... Tak, masz absolutną rację - uśmiechnął się do
niej. - Jedziemy dalej?
Wrócili na stok i bez pośpiechu zaczęli zjeżdżać na dół łagodnymi
trawersami. Lainie czuła się cudownie beztroska, gdyż nagle okazało się, że
jednak jest możliwa między nimi jakaś komunikacją. Czyli nie wszystko
jeszcze stracone! W jej sercu znów nieśmiało zaświtała nadzieja.
Na moment odwróciła głowę w stronę Rada, by spytać, czy zrobią trzecią
turę, gdy nagle niespodziewanie trafiła na muldę. Wyrzuciło ją do góry, po
czym spadła na stok i ciężko klapnęła na siedzenie. Przez moment rozglądała
się dookoła, mrugając ze zdziwieniem oczyma, gdyż nie bardzo pojmowała, co
się z nią stało. Rad już klęczał przy niej i z trudem powstrzymywał śmiech.
- Nic ci nie jest?
Lainie doceniła to, że nie śmiał się z jej upadku, który musiał wyglądać dość
zabawnie.
- Kto by pomyślał, że śnieg może być taki twardy. - Oparła się na łokciu, a
drugą ręką rozmasowywała obolałe miejsce.
- Co bardziej ucierpiało na tym upadku, twoja duma czy pewna część ciała?
- Pierwsza jest urażona, a druga potłuczona - mruknęła uśmiechając się.
Rad ujął ją pod pachy i pomógł jej wstać. Podniosła się niezgrabnie i ustawiła
narty równolegle.
- Pojedziemy sobie powolutku, korzystając z tego, że nie uszkodziłaś sobie
zbytnio tego i owego.
110
Tym razem Lainie nie odbierała jego wypowiedzi jako kpin. Określiłaby je
raczej mianem przyjaznych żartów, gdyż ton głosu Rada był miły i ciepły. I
patrzył na nią jakoś tak inaczej... Kiedy znaleźli się już na dole, spojrzał na nią
pytająco.
- Chyba muszę trochę odpocząć - powiedziała.
- Nie masz nic przeciw temu, że wykonam jeszcze jedną rundkę?
- Oczywiście, że nie. Poczekam na ciebie w tym małym barku. Kubek
gorącego kakao dobrze mi zrobi.
- To ja się odmeldowuję.
Zasalutował jeszcze z uśmiechem, zanim udał się w stronę wyciągu. Może i
dobrze. Będzie miała czas, by trochę ochłonąć. Była tak podekscytowana
zmianą na lepsze w ich wzajemnych stosunkach, że lada moment mogła zacząć
okazywać mu więcej uczucia, niż zamierzała. Musiała zachować rozsądek i
pilnować się, by nie ulec urokowi Rada. Już niemal zapomniała, jak bardzo
potrafił być czarujący i uwodzicielski. Wystarczyła mała próbka, a znowu
kręciło jej się w głowie...
Godzinę później ujrzała jego barczystą sylwetkę, gdy torował sobie drogę w
jej stronę poprzez tłum narciarzy. Serce Lainie natychmiast zaczęło wyprawiać
przedziwne rzeczy. W dodatku pochlebiało jej, że liczne kobiety śledziły Rada
pełnym uznania wzrokiem. Gdy więc podszedł do niej, ujął pod ramię i
wyprowadził na zewnątrz, poczuła się bardzo dumna. On również pysznił się
jak paw, pewnie świetnie mu poszło na stoku i stąd ta mina zwycięzcy.
Nawet nie pytała, dokąd ją zabiera. Mogła iść choćby na koniec świata,
proszę bardzo. Byleby z nim.
Dopiero gdy weszli do jakiegoś wnętrza, które oślepionej słońcem Lainie
wydało się zupełnie ciemne, podniosła na Rada pytające spojrzenie.
- Nie uważasz, że coraz lepiej nam idzie? - uśmiechnął się do niej wesoło. -
111
Myślę, że teraz czas na małego drinka.
W jego słowach nie było już nawet cienia kpiny czy sarkazmu.
Uszczęśliwiona tym odkryciem Lainie pozwoliła się zaprowadzić do stolika.
Ostrożnie usiadła na krześle.
- Jak się czujesz? - spytał, obserwując ją.
- Całkiem nieźle. - Poprawiła się tak, by nie siedzieć na najbardziej obolałym
miejscu.
Rad zamówił dla nich grzany rum. Nie bardzo mogli rozmawiać, gdyż w
kawiarence, wypełnionej kolorowym tłumem narciarzy, panował głośny zgiełk.
Było tu przytulnie i ciepło, jednak z uwagi na hałas wyszli, gdy tylko się napili.
Poczuli głód i poszli poszukać jakiejś dobrej restauracji.
Powoli zapadał zmierzch. Ostatnie promienie zachodzącego słońca barwiły
szczyty gór złotem i purpurą. Gdy Lainie i Rad zjedli obiad i wyszli na
zewnątrz, na granatowym niebie świeciły już gwiazdy. Pomiędzy nimi widniał
blady sierp księżyca.
- Zmęczona? - spytał Rad, ponieważ Lainie westchnęła głęboko, gdy
zatrzymali się przed domem.
- Zadowolona. - Posłała mu pełen słodyczy uśmiech.
No, prawie zupełnie zadowolona, skorygowała w myślach. Na zakończenie
tego pięknego dnia przydałoby się, żeby Rad wziął ją wreszcie w ramiona...
Kiedy weszli do apartamentu, Lainie przestraszyła się, że atmosfera stanie się
bardziej napięta. Zaistniała sytuacja stwarzała bowiem rozliczne możliwości,
właściwie nie wiadomo było, jak się zachować.
- Czy tu jest kawa? - spytała może cokolwiek zbyt nerwowo.
- Powinna być w kuchni.
- Zrobię cały dzbanek. Może w tym czasie rozpaliłbyś w kominku?
Rad zgodził się bez oporów i bez żadnych uwag, co ją zaskoczyło i ucieszyło.
112
Ten wyjazd rzeczywiście dobrze im obojgu robił.
Jakiś czas później siedzieli w zgodnym milczeniu na kanapie, delektując się
kawą i wpatrując się w tańczące płomienie. Ponieważ Rad nie zapalił światła,
w salonie panował nastrojowy półmrok.
Lainie z trudem oderwała wzrok od hipnotyzującej gry ognia.
- Powiedz mi coś o tych ludziach, z którymi się jutro spotykamy -
zaproponowała.
- O Hansonach? - Rad nie odwracał wzroku od kominka. - Chodziliśmy ze
Steve’em do szkoły średniej, byłem świadkiem na jego ślubie, potem zaczął
pracować dla firmy mojego ojca. Teraz pracuje dla mnie.
- Nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek o nim wspominał.
- Gdy mieszkaliśmy razem, Steve siedział akurat w naszej filii w Luizjanie. -
Po raz pierwszy w jego głosie nie słychać było goryczy, gdy wspominał tamten
okres. - Tam urodziło się ich trzecie dziecko.
- To ile ich mają?
- Czworo. Trzy dziewczynki i chłopiec. Mały jest moim chrześniakiem. -
Spojrzał na Lainie i uśmiechnął się. - Sean to żywe srebro. Kiedy miał dwa
latka, po każdej zabawie z nim miałem ślady jego zębów. Gdy miał trzy,
wychodziłem posiniaczony, bo jeździł na mnie i kopał mnie piętami. Linda,
żona Steve’a, mówi, że mały jest teraz na etapie zabawy w Indian. To oznacza,
że tym razem zostanę oskalpowany.
Lainie roześmiała się i popatrzyła na męża z zachwytem. Nie znała go od tej
strony.
- Czy wiesz, że po raz pierwszy od tych kilku tygodni, gdy jesteś ze mną,
słyszę twój śmiech? - Wpatrywał się w nią tak intensywnie, że na moment aż
przestała oddychać z wrażenia.
Zmieszała się nieco i nie wiedziała, co na to odpowiedzieć, lecz Rad nie
113
czekał na odpowiedź. Podniósł się, wyciągnął do niej rękę i pomógł jej wstać.
Lainie nie cofnęła potem dłoni i stali tak, patrząc na siebie.
- Robi się już późno - zauważył. - Pewnie jesteś zmęczona, musisz odpocząć.
Idź spać.
- Rad... - szepnęła z niewysłowioną tęsknotą.
Przysunęła się bliżej, lecz on puścił jej rękę i ze smutnym uśmiechem
odmownie potrząsnął głową. Następnie pochylił się i pieszczotliwie musnął
wargami pełne usta Lainie.
- Idź spać. Jeszcze tym razem...
Posłuchała go, a jej serce napełniło się radością. To znaczy, że innym razem...
Och, Rad!
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Steve Hanson był mniej więcej tego samego wzrostu, co Rad, ale potężniej
zbudowany. Proste włosy w kolorze pszenicy opadały mu na czoło, silnie
kontrastując ze spaloną na brąz skórą. Linda, popielata blondynka o falujących
włosach, była znacznie niższa od męża.
Rad przedstawił ich Lainie, po czym cała czwórka usiadła razem w salonie,
żeby panie miały możliwość zapoznać się ze sobą, zanim zostaną same. Był to
bardzo dobry pomysł, gdyż dzięki obecności swoich mężów były rozluźnione i
już po kilkunastu minutach czuły się w swoim towarzystwie całkiem
swobodnie. Dopiero wtedy Rad i Steve podnieśli się i oznajmili, że można się
ich spodziewać po południu.
Dwie starsze córki państwa Hansonów poszły na narty, młodsza przebywała u
przyjaciół rodziny i w domu został tylko czteroletni Sean, który rzeczywiście
ani przez chwilę nie potrafił spokojnie usiedzieć na miejscu. Przez całe
przedpołudnie biegał między domem a ogrodem, gdzie lepił bałwana.
114
Nieustannie domagał się, żeby mama wychodziła na zewnątrz i patrzyła, jak
mu idzie.
Mały był śliczny. Miał jasne włoski i rozkosznie zaróżowione od mrozu
policzki, jednak ta anielska uroda była zwodnicza. Łobuzerskie błyski w jego
oczach ujawniały, że bynajmniej nie miało się do czynienia ze słodkim
cherubinkiem.
Linda zabawiała Lainie niezliczonymi anegdotami o psotach Seana, spędziły
więc miłe, aczkolwiek dość męczące przedpołudnie. Po lekkim posiłku matka
namówiła synka na małą drzemkę, mogły więc z Lainie wreszcie spokojnie
usiąść i napić się kawy. Panująca w domu cisza nastrajała do poważniejszej
rozmowy.
- Opowiedz mi o sobie i o Radzie - zaproponowała pani domu.
Lainie poczuła się nieco zaambarasowana. Nie znała przecież tej kobiety, cóż
więc miała jej powiedzieć? Raczyć ją wyssanymi z palca bajeczkami o
szczęśliwym małżeństwie? Prawdy wyznać nie mogła, a kłamać nie chciała.
- Właściwie nie ma o czym mówić - wykręciła się.
- Jak długo się znacie? - dociekała Linda, bynajmniej nie zniechęcona.
- Od sześciu lat.
- Musiałaś więc znać jego żonę! - zawołała poruszona. - Byliśmy wtedy ze
Steve’em w Luizjanie, nie spotkaliśmy jej nigdy.
Lainie osłupiała. Nagle skojarzyła, że Rad przedstawił ją wyłącznie z imienia,
nie powiedział, że są małżeństwem.
- Owszem, znam ją - przyznała, unikając spojrzenia w szczere oczy Lindy.
- Mam wrażenie, że musiała być strasznie rozkapryszona. W dodatku Rad
wybrał nie najlepszy czas na ożenek.
- To znaczy?
- Jego ojciec prowadził firmę razem ze wspólnikiem. Wtedy postanowił
115
zostać wyłącznym właścicielem i właśnie finalizował transakcję wykupienia
udziałów tamtego człowieka. Oznaczało to dla niego i dla jego syna masę
roboty w najbliższym czasie. Dlatego Rad tak nalegał na szybki ślub. - Linda w
zamyśleniu pokiwała głową. - Trochę mi szkoda tej dziewczyny. Najpierw Rad
spędzał z nią każdą wolną chwilę i robił wszystko, by zgodziła się wyjść za
niego, a po ślubie natychmiast rzucił się w wir pracy, gdyż miał sporo do
nadrobienia. Nic dziwnego, że jego żonie trudno było się z tym pogodzić.
- Tak, z całą pewnością nie było jej łatwo - zgodziła się wytrącona z
równowagi Lainie. Gdyby przedtem wiedziała, czemu Rad przesiaduje w
firmie całymi dniami...
- Kiedy się rozeszli, zmienił się bardzo. Stał się zgorzkniały i cyniczny. Ale
widzę, że przy tobie jest inny, odżył wyraźnie. Do tej pory ożywiał się tylko
przy dzieciach, uwielbia je. Szaleją za sobą z Seanem.
Linda najwyraźniej całkiem dobrze orientowała się w sytuacji. Lainie nie
potrafiła więc oprzeć się pokusie spytania o coś, co dręczyło ją od lat.
- A jego sekretarka?
- Sondra? - Roześmiała się Linda i zerknęła na swoją rozmówczynię. -
Zazdrosna? Zapewniam cię, że nie masz najmniejszych powodów. Gdyby była
dla niego kimś więcej niż sekretarką, z pewnością napomknąłby o tym
Steve’owi, znają się jak łyse konie i opowiadają sobie prawie o wszystkim. A
gdyby Steve wiedział, to i ja też. Co nie oznacza, że nie próbowała zarzucić na
niego swojej sieci.
Lainie pomyślała właśnie, że gdyby Hansonowie nie mieszkali przed
pięcioma laty w Luizjanie i że gdyby znała Linde wcześniej, to wszystko
pewnie dałoby się naprawić. Ba, właściwie nie trzeba by było niczego na-
prawiać...
- Myślisz... - zaczęła zdławionym głosem. - Myślisz, że Rad kochał swoją
116
żonę?
- Nigdy nie chciał o tym mówić, wyraźnie sprawiało mu to ból. Ale nie
wyobrażam sobie, by poszedł do ołtarza z kobietą, która niewiele by dla niego
znaczyła. Bardzo sobie cenił swoją niezależność. Ale na twoim miejscu nie
przejmowałabym się tym. - Uśmiechnęła się, by dodać Lainie otuchy. - Ona ci
nie zagraża. Było, minęło. Rad nie popełniłby dwa razy tego samego błędu i z
pewnością nie zechce mieć nigdy więcej nic wspólnego z tą kobietą.
Ale zechciał! Lainie coraz mniej z tego wszystkiego rozumiała. Natrętnie
nasuwało się przypuszczenie, że zszedł się z nią ponownie wyłącznie dla
zemsty, gdyż to tłumaczyłoby wszystko. Czując mętlik w głowie, sprowadziła
rozmowę na inny temat.
Sean obudził się dopiero koło trzeciej, wypił szklankę mleka, zjadł kilka
herbatników i już chciał biec, by dokończyć lepienie swego bałwana. Ponieważ
Linda przygotowywała obiad, Lainie zaproponowała, że to ona ubierze
małego.
Sean, jak to dziecko, nie bawił się w podchody, tylko stawiał sprawę wprost.
- Ile masz dzieci? - spytał, gdy owijała mu szyję szalikiem.
- Ani jednego - odparła z uśmiechem. - Ale mam nadzieję, że któregoś dnia
będę miała.
- Ile chcesz mieć? - niestrudzenie dopytywał się malec.
- Myślę, że trójkę.
- Sami chłopcy - zażądał stanowczo Sean.
- A co sądzisz o dwóch chłopcach i jednej dziewczynce? - zaproponowała.
Za plecami usłyszała stłumiony chichot Lindy.
- Dobra, może być - zgodził się z lekkim ociąganiem, po czym spojrzał gdzieś
za nią, a jego twarzyczka rozpromieniła się. - Wujek Rad! - wykrzyknął i
117
wyrwał się z rąk Lainie.
Zaskoczona, odwróciła się błyskawicznie. Rad stał w drzwiach i przypatrywał
jej się wzrokiem, w którym widniało coś więcej niż tylko rozbawienie. Pod
jego spojrzeniem zarumieniła się po same uszy. Na szczęście Sean domagał
się, żeby wujek się nim zajął, skorzystała więc z okazji i umknęła do kuchni,
gdzie natychmiast zaofiarowała się z pomocą przy robieniu obiadu. Linda
wręczyła jej nóż i torbę marchwi. Lainie zawzięcie strugała warzywa, gdy
nagle poczuła na ramionach dłonie Rada.
- Tęskniłaś za mną? - usłyszała przy uchu jego szept.
W tym momencie do kuchni wpadł Sean z wiadomością, że jest telefon do
wujka Rada, i to zamiejscowy, i że wujek natychmiast musi z nim iść, bo ktoś
na wujka czeka i bardzo pilnie chce z wujkiem rozmawiać.
Westchnął z żalem, uścisnął Lainie i poszedł do salonu. Zanim wrócił,
zdążyły z Linda ułożyć dania na półmiskach i były gotowe do podania obiadu.
Gdy Rad ponownie pojawił się w kuchni, odwróciła się do niego z niepewnym
uśmiechem, lecz mars na jego twarzy nie wróżył niczego dobrego.
- Przykro mi, ale musimy przełożyć ten obiad na kiedy indziej. Natychmiast
wracamy do Denver.
- Co się stało? - spytała Linda, uprzedzając tym samym pytanie Lainie.
Rad popatrzył na żonę.
- Dzwonili ze szpitala, stan zdrowia twojej matki nagle się pogorszył. Mamy
przyjechać jak najszybciej.
Lainie zbladła jak ściana, lecz Rad już był przy niej i opiekuńczo otoczył ją
ramieniem. Jak w transie skinęła głową, przyjmując wyrazy współczucia od
Hansonów, ale nie była w stanie odpowiedzieć. Zresztą, nawet nie miała czasu.
Rad chwycił ich ubrania i bez chwili zwłoki zaprowadził ją do samochodu.
Wrócili do apartamentu, spakowali się w mgnieniu oka i wyruszyli w drogę.
118
Podróż do Denver była dla niej koszmarem. Starała się być dzielna i nie
wpadać w histerię, ale gdyby nie uspokajające spojrzenia Rada, mogłaby nie
wytrwać w swoim postanowieniu. Och, jak to cudownie, że miała go teraz przy
sobie. I jak dobrze, że pomyślał o tym, by zostawić w szpitalu wszystkie
numery telefonów, pod którymi mieli się znajdować podczas wyjazdu. Gdy
wyskoczyła z samochodu, ze zdumieniem spostrzegła biegnącą ku niej
znajomą postać.
- Po otrzymaniu wiadomości zadzwoniłem do Ann - wyjaśnił cicho Rad. -
Pomyślałem, że w takiej chwili będziesz potrzebowała jej obecności.
Tak więc to Ann towarzyszyła jej, gdy weszła do pokoju matki. Rad
tymczasem poszukał lekarza. Lainie stanęła przy łóżku i popatrzyła na leżącą
na nim drobną sylwetkę. Kiedyś byłaby przekonana, że matka celowo
wmawiałaby sobie i otoczeniu jak najgorszy stan zdrowia, byleby tylko
ściągnąć córkę do siebie. Jednak przez ostatni miesiąc zbliżyły się do siebie jak
nigdy przedtem. Ich zażyłość i wzajemne zrozumienie stało się tak wielkie, że
Lainie nie miała najmniejszych wątpliwości, że mama nie zrobiłaby jej czegoś
takiego.
- Kiedy na ciebie czekałam, pielęgniarka powiedziała mi, że chyba są oznaki
poprawy - szepnęła Ann.
Lainie skinęła głową. Och, oby to była prawda!
- Jak długo jest nieprzytomna? - spytała równie cicho.
- Ona właściwie nie jest nieprzytomna - wyjaśniła przyjaciółka. - To bardziej
przypomina letarg.
Jakby na potwierdzenie tych słów, pani Simmons powoli uniosła powieki.
Lainie natychmiast przysiadła na brzegu łóżka i ujęła wychudzoną dłoń matki.
Chora powiodła dookoła błędnym spojrzeniem, które w końcu spoczęło na jej
twarzy.
119
- Lainie?
- Tak, mamo, jestem przy tobie. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
- Przecież powiedziałam im, żeby cię nie wzywali - mówiła z trudem chora. -
Chciałam, żebyś spędziła ten czas z Radem.
- Ćśś, nic nie mów. Odpoczywaj i wracaj szybko do zdrowia.
- Dobrze. - Pani Simmons posłusznie zamknęła oczy, ale po chwili otworzyła
je ponownie. - Ponieważ nie zamierzam jeszcze umierać, nie życzę sobie,
żebyś się o mnie martwiła.
- Nie będę.
Na ustach chorej pojawił się cień uśmiechu. Zamknęła oczy i zapadła w sen.
Lainie poczuła na ramieniu dotyk dłoni. Odwróciła się do Ann.
- Właściwie to mama mnie pocieszała, a nie ja ją - szepnęła w zamyśleniu.
- Skoro jest już lepiej, to chodźmy może do świetlicy? Myślę, że filiżanka
kawy dobrze by ci zrobiła. Poproszę pielęgniarki, na pewno nie odmówią.
Zresztą, lada moment wróci Rad i powie nam, co mówił lekarz.
Skinęła głową i pozwoliła przyjaciółce wyprowadzić się z pokoju. Gdy
znalazły się na korytarzu, wpadły na Lee Waltersa.
- W końcu jednak zadzwoniłem do ciebie, ale gospodyni poinformowała
mnie, że szukali cię ze szpitala i że twoja matka źle się czuje. - Patrzył na nią
ze współczuciem. - Przyjechałem ci powiedzieć, że gdybyś czegoś
potrzebowała, to jestem do twojej dyspozycji.
- To bardzo miło z twojej strony - powiedziała szczerze Lainie, ale nagle
zrozumiała, że wolałaby, żeby Lee nie przyjeżdżał. - Na szczęście mama czuje
się już lepiej.
- Cieszę się.
Zamierzał dodać coś jeszcze, lecz przerwała mu:
- Wybacz, ale czeka na nas mój mąż, ma nam przekazać opinię lekarza.
120
Lee wyraźnie zesztywniał, po czym bez słowa odsunął się na bok, by je
przepuścić. Ann posłała przyjaciółce zdziwione spojrzenie. Lainie zdała sobie
sprawę z tego, że zachowała się niezbyt uprzejmie, ale naprawdę spieszno jej
było zobaczyć Rada. Nie tylko ze względu na to, co powiedział mu lekarz.
Już z daleka zauważyła jego sylwetkę. Stał w drzwiach dyżurki pielęgniarek i
rozmawiał z kimś. Odwrócił głowę na odgłos zbliżających się kroków, a rysy
jego twarzy stwardniały. Lainie szukała w jego oczach poprzedniego ciepła i
wsparcia, ale na próżno. Nawet nie kryła zawodu. Znowu miała wrażenie,
jakby odgrodził się od niej niewidzialną ścianą, której nie potrafiła sforsować.
Bezosobowym tonem poinformował ją, iż rzeczywiście matka powinna z tego
wyjść i że lekarze są dobrej myśli. Następnie oznajmił, że musi zadzwonić w
parę miejsc. Lainie prosząco położyła dłoń na jego ramieniu i chciała
zaproponować, by został z nią choć przez chwilę, lecz słowa zamarły jej na
ustach. Rad popatrzył na dotykającą go rękę z taką odrazą, że Lainie
natychmiast cofnęła się i sama poszła do świetlicy, gdzie już czekała na nią
Ann.
Przez jakiś czas siedziały w milczeniu nad filiżankami z kawą, gdyż
przyjaciółka taktownie powstrzymywała się od pytań. Gdy jednak Lainie
trwała w bezruchu i wpatrywała się przed siebie niewidzącym wzrokiem, Ann
w końcu zdecydowała się. Wyjęła z jej dłoni pustą już filiżankę i usiadła obok.
- Co się dzieje?
Lainie pokręciła głową, gdyż nie zamierzała udzielać odpowiedzi na to
pytanie. Jednak Ann była nieustępliwa.
- Przecież wiesz, że i tak w końcu wszystko z ciebie wyciągnę. Nie lepiej
więc, żebyś powiedziała mi od razu?
- Widziałaś, jak on na mnie spojrzał? - spytała drżącym głosem, a do jej oczu
napłynęły łzy. - Choćbym nie wiem jak się starała, to nic z tego nie będzie.
121
- Że też musiałaś go spotkać na tym koncercie...
- Przeznaczenie. - Lainie bezradnie wpatrywała się w swoje kurczowo
zaciśnięte dłonie. - Miłość przychodzi, kiedy chce i do kogo chce.
W niebieskich oczach Ann widniało współczucie i zrozumienie.
- Czy on wie, że go kochasz? Powiedziałaś mu?
- Nie. Wtedy byłoby jeszcze gorzej.
Nagle od strony drzwi dobiegł ją jakiś cichy odgłos, odruchowo więc uniosła
głowę i spojrzała wprost w twarz Rada. Wpatrywał się w nią z taką pogardą, że
aż zmartwiała. Teraz już wiedział. Słyszał ich rozmowę i stąd jego reakcja.
Skuliła się wewnętrznie w oczekiwaniu na drwiny. Przecież stało się zupełnie
jasne, że przez swoje uczucie jest wobec niego zupełnie bezbronna i że on
może zrobić z nią, co zechce. A Rad z pewnością nie omieszka tego
wykorzystać, przecież pragnął się na niej zemścić.
- Muszę z tobą zamienić parę słów - rzucił tak nieprzyjemnym tonem, że
Lainie poczuła, jak ogarnia ją przenikliwy ziąb.
Ann podniosła się i wyszła bez słowa. Rad nadal stał w drzwiach i nie
odrywał ponurego spojrzenia od twarzy żony. Na co czekał? Napawał się
poczuciem triumfu i dlatego odwlekał moment ostatecznego upokorzenia jej?
Czy naprawdę musiał ją aż tak dręczyć? Lainie myślała, że już dłużej tego nie
wytrzyma. On jednak wreszcie przestał się w nią wpatrywać i sięgnął do kie-
szeni po papierosy.
Jego ruchy znamionowały tłumiony gniew, co ją zaskoczyło. W dodatku
wyglądało na to, że jest wściekły na samego siebie. Nic z tego nie rozumiała.
Gdy w końcu wszedł do środka, zauważyła malującą się na jego twarzy
rozterkę. Dziwne. Rad, którego znała, zawsze wiedział, czego chce i nigdy się
nie wahał.
- Naszą umowę uważam za spełnioną - warknął nagle. - Oczywiście nadal
122
będę pokrywał koszty pobytu twojej matki w szpitalu, dopóki... Dopóki będzie
to konieczne. Ale ty nie musisz już dłużej ze mną zostawać. Jesteś wolna.
- Wolna? - powtórzyła ze smutkiem. Wiedziała, że to niemożliwe. Kochała go,
a miłości nie można rozkazać, by odeszła.
- Tak. Zgadzam się na rozwód. - Skrzywił się na widok jej zdumienia. -
Przecież czekałaś na to całe pięć lat, prawda? - spytał sarkastycznie. - No, to
wreszcie dopięłaś swego. Byłbym ci wdzięczny, gdybyś wróciła do nazwiska
Simmons. Nie życzę sobie, by po świecie kręciła się jakaś była pani MacLeod.
Poczuła przeszywający ból. Zamknęła oczy. Nawet to... Nawet nie chciał
pamiętać tych kilku pięknych chwil, które przeżyli razem. Nie sądziła, że
nienawidził jej aż do tego stopnia. Zaczęło ją dławić w gardle.
- Każę odesłać ci twoje rzeczy - dodał, kiedy Lainie nie odzywała się. Jego
głos stracił nieco na ostrości.
- Wolałabym sama się tym zająć.
Nie wiedziała, jakim cudem udało jej się cokolwiek powiedzieć przez
boleśnie ściśnięte gardło. Rad popatrzył na nią pytająco. Domyślała się, że
wykpiłby ją, gdyby podała mu prawdziwy powód. Otóż nie zamierzała
zabierać tych ubrań, które kupiła w ciągu ostatniego miesiąca za jego
pieniądze. Po prostu nie mogła ich wziąć. Ale on by tego nie zrozumiał.
Dlatego zdecydowała się na pierwsze kłamstwo, jakie jej przyszło do głowy.
- Nie wiem, gdzie się zatrzymam.
Przypatrywał jej się w milczeniu przez dłuższą chwilę. Wreszcie odwrócił się
i pełnym znużenia gestem przejechał ręką po włosach.
- Mój adwokat skontaktuje się z tobą.
Te straszne słowa zabrzmiały jak ostateczny wyrok. Rad wstał i skierował się
ku drzwiom. Lainie wiedziała, że to koniec, że już więcej go nie zobaczy. Na-
gle poczuła w ustach smak krwi. Nie miała pojęcia, że aż tak mocno zagryzała
123
wargi, żeby się nie rozpłakać. Och, nie, nie, jeszcze choć tylko chwilę! Nie
wiedząc, co robi, zawołała go z rozpaczą. Odwrócił się powoli. Lainie
przemogła ogarniającą ją niemoc i podniosła się.
- Chciałam ci podziękować - powiedziała słabym głosem.
- Za co? Za rozwód? - zadrwił i omiótł ją pogardliwym spojrzeniem. - Nie
musisz dziękować, cała przyjemność po mojej stronie. Nareszcie znikniesz z
mojego życia!
Zachwiała się, jakby wymierzył jej cios.
- Nie, nie za to. - Nadludzkim wysiłkiem opanowała się jakoś i znalazła siłę,
by mówić dalej. - Za to, że mnie tu dziś przywiozłeś. Za twoją pomoc.
Zaciągnął się głęboko. Lainie zauważyła, że choć starał się nie dać tego po
sobie poznać, jej słowa coś w nim poruszyły.
- Żałuję, że powiedziałem kiedyś, że pozwolę ci odejść, kiedy ona umrze.
Przepraszam. - W jego patrzących zimno oczach pojawiło się coś na kształt
współczucia. - Naprawdę cieszę się, że jej się polepszyło.
Skinęła głową.
- Wiem. Nie użyłbyś mojej matki jako narzędzia swojej zemsty.
Na jego ustach pojawił się pełen goryczy uśmiech.
- Czymże jest ludzka zemsta w porównaniu z cierpieniami, jakie potrafi zadać
los?
Pochyliła głowę, by ukryć łzy. Tak, miał rację. Los skazał ją na nie
odwzajemnioną miłość. Jakież udręki, wymyślone przez człowieka, mogły się
temu równać?
Gdy ponownie podniosła wzrok, Rada już nie było.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Dopiero po dwóch dniach Lainie znalazła w sobie dość siły, by udać się do
124
apartamentu po swoje rzeczy. Przez ten czas niczego jej nie brakowało, gdyż
Rad zostawił jej walizkę, którą miała w Vail. Na szczęście nie istniała więc
konieczność natychmiastowego powrotu do jego mieszkania.
Spędziła ten czas u Ann i Adama, gdyż przyjaciółka usilnie nalegała i nie
chciała przyjąć do wiadomości odmowy. Lainie była tak przygnębiona, że nie
opierała się zbyt długo i z prawdziwą wdzięcznością przyjęła propozycję.
Czyli jednak rozwód. Nie mogła w to uwierzyć. Nie potrafiła sobie z tym
poradzić. Kiedy rozstawali się przed pięcioma laty, nie miała pojęcia, jak
bardzo go kocha. Zresztą, wtedy Rad stanowczo wykluczył możliwość wzięcia
rozwodu. Za to teraz już nie mógł się doczekać chwili, gdy wreszcie się od niej
uwolni raz na zawsze... Jego zemsta dokonała się. Rozkochał ją w sobie i teraz
mógł już ją porzucić.
Drżącą dłonią włożyła klucz do zamka. Wtedy w szpitalu była zbyt
odrętwiała, żeby o tym pomyśleć i oddać klucze. Jak to dobrze, że tego nie
zrobiła. Mogła teraz przyjść do apartamentu w dowolnym momencie. Godzinę
wcześniej zadzwoniła, by upewnić się, że Rada nie ma w domu.
Poinformowała też panią Dudley, że przyjedzie zabrać swoje rzeczy. Gospody-
ni z wyraźną niechęcią spytała, czy ma jej w czymś pomóc, lecz Lainie
odmówiła. Teraz jednak ogarnęła ją dziwna słabość i wcale nie była pewna,
czy poradzi sobie sama.
Weszła do salonu, spojrzała na wystygły kominek, w którym leżał jedynie
popiół i przypomniała sobie swoją pierwszą wizytę. Nagle poczuła, że
nienawidzi tego miejsca. To tutaj uświadomiła sobie z całą ostrością, jak
bardzo kocha męża. Męża... Już niedługo.
Zacisnęła zęby, żeby się nie rozszlochać i spojrzała na trzymaną w dłoni
kopertę. Pomyślała, że musi działać szybko, zanim się rozmyśli. Wsunęła do
niej klucz. Zadźwięczał, gdy uderzył o obrączkę, która znajdowała się w
125
środku. Była tam jeszcze krótka notatka. Lainie pisała ją wciąż od nowa, gdyż
za każdym razem wydawało jej się, że przelała w nią zbyt wiele emocji. Po
wielu próbach wreszcie udało jej się ułożyć dwa zdania, wyprane z wszelkich
uczuć.
Oddają klucz i obrączką. Więcej już nie będą ich potrzebować.
Lainie
Gdyby wiedział, ile zawarła w tym niewypowiedzianego bólu i miłości...
Dobrze, że nie będzie wiedział. Pobudziłoby go to tylko do śmiechu.
Zdecydowanie zakleiła kopertę i postawiła ją na gzymsie kominka. Przez
chwilę patrzyła na wypisane na niej imię Rada, po czym otarła łzy i uciekła do
sypialni. Im szybciej się z tym upora, tym prędzej wyjdzie.
Nie miała pojęcia, ile czasu zajęło jej spakowanie się. Nie patrzyła na zegar,
za to dość często jej wzrok wędrował w stronę łóżka, gdzie spędziła w
ramionach Rada dwie niezapomniane noce. Wreszcie skończyła pakowanie i
wbrew samej sobie stała przez długi czas w milczeniu, po raz ostatni patrząc na
pokój. Czy Rad będzie mógł tu wejść i nie przypomnieć sobie o niej? Tu prze-
cież spała, w tej szafie wisiały jej rzeczy, na komódce leżały należące do niej
drobiazgi...
Te myśli sprawiały jej nieznośny ból, z ponurą determinacją chwyciła więc
dwie walizki i wyszła do salonu. Puszyste dywany tłumiły jej kroki.
Nagle przystanęła. Odwrócony tyłem Rad siedział na sofie, konwulsyjnie
zaciskając palce na kartce papieru, która zawierała oschłą notatkę od Lainie.
Zgarbiony, wpatrywał się przez chwilę w trzymaną w drugiej dłoni obrączkę,
po czym zerwał się na równe nogi i z niewypowiedzianą furią cisnął ją precz
od siebie. W tym momencie spostrzegł, że nie jest sam.
126
Lainie z absolutnym niedowierzaniem patrzyła na jego wykrzywioną bólem
twarz, po której... po której spływały łzy! Walizki wymknęły się z jej
zmartwiałych palców i ciężko upadły na podłogę.
- Co tu, do cholery, robisz?! - krzyknął z wściekłością, ale zdał sobie sprawę,
że nie uda mu się gniewem zamaskować rozpaczy. Bezsilnie opadł z powrotem
na kanapę i odwrócił wzrok. - Zresztą, teraz to już nie ma znaczenia.
W jego głosie zabrzmiało takie rozgoryczenie i żal, że Lainie poczuła, iż serce
jej się kraje.
- Wydało się, trudno. Ale może zasłużyłaś sobie na tę satysfakcję, bo przecież
nieźle się odegrałem za to, co mi zrobiłaś - zaśmiał się z pogardą, lecz śmiał się
z samego siebie. - I pomyśleć, że przez tych pięć lat całkiem nieźle mi szło
udawanie, że cię nie kocham! Byłem gotów zrobić wszystko, byleby tylko
ukryć swoje uczucia do ciebie i nie dostarczyć ci broni do dalszego dręczenia
mnie.
Lainie, wciąż niezdolna do wyduszenia z siebie choćby słowa, wpatrywała się
w niego z osłupieniem. Jak to? Przecież to na odwrót!
Rad podniósł na nią błagalny wzrok.
- Wiem, że to bez sensu, ale szaleję za tobą. Nie potrafiłem się ciebie
wyrzec... Wybacz mi, że cię zaszantażowałem i zmusiłem, żebyś znów była
moją żoną. Nie widziałem innego wyjścia... - Jego głos przeszedł w chrapliwy
szept.
- Rad! - zawołała zmienionym głosem.
Zrozumiał to opacznie i w jednej chwili przeszedł do ataku.
- Tylko się nade mną nie lituj! - zażądał gniewnie i podniósł się gwałtownie. -
Nie życzę sobie tego, jasne?
- Och, nie, to nie to. - Podbiegła szybko do niego, lecz odwrócił się do niej
plecami. Lekko dotknęła jego ramienia.
127
- Zostaw mnie! - żachnął się. - Idź do swojego Waltersa. Pewnie już się nie
może doczekać ciebie i tych dwóch chłopców i dziewczynki!
- Kochany - szepnęła i poczuła, jak Rad zesztywniał na dźwięk tego słowa. -
Lee wcale na mnie nie czeka. A już z pewnością nie na moje dzieci. Tylko ty
możesz być ich ojcem... Tylko ty...
Odwrócił się nagle i zatopił wzrok w orzechowych oczach Lainie. Wyczytał w
nich coś takiego, że kurczowo chwycił ją za ramiona. Na jego twarzy rozpacz
walczyła z niepewnością, niedowierzaniem i budzącą się nadzieją.
- Kocham cię. Rad. Zawsze cię kochałam.
Nadal wpatrywał się w nią z bolesnym napięciem. Stopniowo jego spojrzenie
łagodniało, a na ustach pojawił się uśmiech.
- Czy to prawda? - wyszeptał z bezbrzeżną ulgą. - Ty naprawdę mnie
kochasz? - Odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się z całego serca. - Kiedy
przypadkiem podsłuchałem cię w szpitalu, byłem przekonany, że mówiłaś o
Lee! Przecież dopiero co widziałem was razem na korytarzu, zaś Ann
wspomniała o tym waszym spotkaniu podczas koncertu.
Porwał ją w objęcia i przytulił do siebie tak mocno, że niemal nie mogła
oddychać. Ale jakoś wcale jej to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie,
pragnęła tego.
Nagle zadrżał i Lainie odgadła, że musieli w tej chwili pomyśleć o tym
samym.
- Ależ byliśmy niemądrzy, najmilsza - wyszeptał. - Mało brakowało, a oboje
zmarnowalibyśmy sobie życie.
- Na szczęście nie udało nam się. - Uniosła dłonie do jego twarzy i ze
wzruszeniem dotknęła wilgotnych śladów na jego policzkach. - I mamy przed
sobą całą resztę życia...
Rad pocałował ją delikatnie, z ogromną czułością. I choć oczy Lainie
128
pozostawały zamknięte, miała nieodparte wrażenie, że burzowe chmury
rozpierzchły się, a niebo i ziemię spiął kolorowy łuk tęczy.
129