Ernst Wiechert
WILKI
W pewnym wielkim, mrocznym borze żyli sobie chłopiec i dziewczynka. Byli rodzeństwem i
bardzo się kochali. Od czasu kiedy rodzice ich zabłądzili w śnieżnej zawiei i zamarzli, żyli w
osamotnieniu, a jedno było dla drugiego radością i pociechą.
Chłopiec zbierał żywicę i smołę; sprzedawał je w królewskiej stolicy, dziewczynka zaś znała
najosobliwsze zioła, które rosły w lesie i przepędzały liczne choroby. Znała też słodki miód zbierany
przez dzikie pszczoły. Wszystko dostarczała pewnej staruszce, do której szło się wiele godzin, a która
niosła to do miejskich domostw, dziewczynce zaś oddawała uczciwie wszystko, co uzyskała.
Żyli tak w spokoju i ubóstwie, ale kiedy staruszka doradzała im, by przenieśli się bliżej ludzi, są
bowiem młodzi i urodziwi, uśmiechali się tylko przyjaźnie odpowiadając, że las oraz zwierzęta są im
milsi niźli ludzie, że są też całkowicie zadowoleni.
Ponieważ jednak byli tak samotni, że nieraz przez wiele tygodni nie słyszeli głosu innego
człowieka, mieli w chacie i ogródku liczne zwierzęta. Znajdowali je w trawie, kiedy były młode albo
chore, pielęgnowali troskliwie, odzywali się do nich tak zażyle, jak do siebie. Całymi dniami
pogwizdywały i śpiewały tam szpaki i zięby, piegże i drozdy, wiewiórka przynosiła jodłowe szyszki na
trzcinową strzechę, w zaroślach jez polow7ał na orzesznice. Nawet pustułka, która złamała skrzydło
podlatywała od słupa do słupa i znajdowała dość pożywienia, by być dobrej myśli.
Ponieważ byli tak dobrzy dla zwierząt, również wszystkie leśne zwierzęta okazywały im
przychylność, wskazywały, gdzie szczególnie złoto cieknie żywica, gdzie pod krzakami kryją się
najkosztowniejsze zioła.
Tak działo się przez długi czas i myśleli niekiedy, że żyją już w tym lesie od wieków, że też na
wieki tak będzie.
Pewnego ranka stało się jednak coś, o czym nawet nie śnili. Oto kiedy chłopiec napełnił już
gliniany dzban złocistą żywicą i odwrócił się, by poszukać powrotnej drogi do domu, zobaczył wilka
siedzącego na mrocznym mchu i wpatrującego się weń.
Wilki zapewne zawsze były w tym lesie, ale nie zauważało się ich, zachowywały się bowiem
płochliwie i skrycie. Tylko w czasie szczególnie ostrych zim tu i tam słychać było, jak wyją z głodu
albo napotykało się ich prosty trop w głębokim śniegu. Ludzie schodzili im z drogi, a jeśli niekiedy
przepadło jakieś jagnię, nie traciło się z tego powodu wielu słów. Zwierz miał bowiem swoje prawo, o
tym zaś jak dotkliwy jest głód wiedzieli wszyscy biedacy żyjący w lesie.
Stał więc chłopiec i patrzył wilkowi w ślepia, a chociaż nosił u boku nóż, w ręku zaś miał
narzynkę do smoły, nie myślał o rozlewie krwi, gdyż wszystkie stworzenia były dlań jak i dla jego
siostry braćmi i jeszcze nic złego nie zdarzyło się im z ich strony,
— Nie boisz się? — zapytał wilk.
Chłopiec przestraszył się wówczas po raz pierwszy, że oto zwierz może mówić ludzkim głosem,
odparł jednak odważnie, że nigdy nie spotka go nic złego od tego, komu sam żadnej krzywdy nie
wyrządzi. On zaś jak i jego siostra nie zadali cierpienia żadnemu zwierzęciu.
— Jesteście więc bardzo młodzi — powiedział wilk — jeśli mniemacie, że krzywda rodzi się z
krzywdy. Znam was wszelako i nic wam się nie stanie. Nadchodzi jednak dla ludzi w tym kraju zła
pora; to chciałbym ci rzec, abyś wiedział. Bogaci gnębią biednych, możni gnębią bezsilnych. Złamali
prawo, prawdę zaś wrzucili do głębokiej studni. Ich królowie wyprawiają się po łupy,, a ich kapłani
nazywają to sprawiedliwością. Wszędzie gdzie tak się dzieje, zjawiam się z moimi towarzyszami i
sprawiam, że strach ogarnia kraj. Ludzie bowiem są tacy, że tylko strach ich miarkuje, możni natomiast
korzą się tylko wobec jeszcze możniejszych.
— Chcecie więc zabijać? — zapytał chłopiec zmartwiony.
— Tak, tego chcemy — odparł wilk. — Tak samo jak oni co dzień zabijają. Dopiero unurzani we
własnej krwi przekonają się, co oznacza krew innych. Ale jeśli ty lub twoja siostra napotkacie któregoś
z moich towarzyszy, który nie będzie was znał, powiedzcie tylko: — Ojciec nas strzeże — i nikt wam
nic nie zrobi.
Chłopiec chciał podziękować, ale miejsce na mrocznym mchu już opustoszało, wieczorne słońce
prześwietlało las, dookoła zaś cicho szeleściły liście.
Chłopca ogarnął lęk, pobiegł więc szybko do domu i opowiedział siostrze o tym, co mu się
przytrafiło. — Dobrze, że nam nic nie zrobią — powiedziała po chwili — ale zrobią innym i to nie jest
dobre. Ciężko mi na sercu, chciałabym, żeby matka żyła.
Chłopiec pocieszał ją, tak jak tylko potrafił, a kiedy zamknęła zasuwę, przytulili się mocno do
siebie. Słyszeli jednak, jak po lesie rozchodzi się wycie, tu i tam, w licznych miejscach, wstrzymywali
więc oddech i nasłuchiwali w cichą noc, aż zamknęły się ich oczy i ogarnął kojący sen.
Potem usłyszeli od staruszki, że tej właśnie nocy rozpoczęło się. Wilki zaległy w lasach dookoła
królewskiej stolicy i każdej nocy wpadały na ulice oraz do domostw. Rozdzierały starych i młodych,
ludzi i zwierzęta, oszczędzając jednak wszystkich biedaków i maluczkich. Domy ogarniał strach i
przerażenie; żadna z licznych straży rozstawionych przez króla nie mogła nic zdziałać przeciwko
bezgłośnym krokom i rozżarzonym oczom.
Wówczas król powołał cały lud i kazał otoczyć wszystkie lasy. Polowali przez wiele dni od rana
do nocy, nie ubili jednak żadnego z drapieżników.
Pewnego razu, gdy obozowali koło chaty rodzeństwa, zobaczyli chłopca, zawołali go i zapytali,
czy nie wie czegoś o tych przeklęnikach, jako że żyje w głębi lasu.
Chłopiec zastanowił się przez chwilę, a potem odparł, że nie są to żadni przeklętnicy, że przybyli
jako kara i bicz boży.
— Kara? Za co? — zapytał król.
— Bo złamaliście prawo, a prawdę wrzuciliście do głębokiej studni. Tak to on powiedział.
— Kto? — zapytał rozgniewany król.
— Ojciec wilków.
Nie uspokoili się, póki nie opowiedział o wszystkim, lud zaś stał kręgiem, przysłuchiwał się i
ukradkiem spoglądał po sobie. Potem król rozkazał, by chłopiec wziął włócznię i tak długo chodził po
lesie, póki nie spotka znów ojca śmierci i nie przebije go tym żelazem. Jeśli tego nie dokaże, zostanie
zakuty w łańcuchy i zaprowadzony na miejsce straceń.
— Chcesz uwolnić się od utrapienia łamiąc na nowo prawo? — zapytał bez lęku chłopiec. I
obiecał tylko, że poszuka wilka i zapyta go, czy istnieje jakiś sposób na uwolnienie się od krwawej
daniny.
Król przystał na to, na twarzach ludu bowiem malowała się groźba, w sercu jednak zachował
gniew oraz zły zamiar i czekał tylko na właściwą porę.
— Postąpiłeś słusznie — powiedziała wieczorem siostra — ale serce moje ogarniał lęk, gdyż
zauważyłam zagniewanie w twoich oczach.
Nocą wilki znów przyszły do stolicy, następnego dnia jednak ustały łowy i chłopiec poszedł do
lasu, na miejsce, w którym spotkał wilka. Po chwili ów wyłonił się bezszelestnie z krzaków, siadł na
mchu i powiedział: — Mówiłeś właściwie, ja zaś wcale nie przypuszczałem, że wśród tego ludu jest
tak dzielne serce. Sam jednak widziałeś, że jeszcze nie pora dać im spokój i chcę ci rzec, co powinieneś
przekazać ojcu zła. Powiedz mu, ze odstąpimy, jeśli następnego wieczoru najszlachetniejsza z cór tego
kraju zostanie w pętach złożona na mchu, w tym tu miejscu. Na żer dla nas. A kolejnego wieczoru
druga według szlachetności, następnie zaś tak samo, przez nocy dwanaście. Powiedz mu jednak, że
wzgardzimy każdą, która nie będzie szlachetnego rodu, że nie będzie się liczyć, jeśli przyślą
nieszlachetną.
Chłopiec przestraszył się i zaczął prosić o łaskę dla swego ludu, jako że przecież ginęłyby
niewinne.
— Niewiele wiesz o winie — powiedział smutno wilk. — Tam gdzie łamane jest prawo, winni są
ci, którzy je łamią, ale także winni są ci, którzy je łamać pozwalają. Zapamiętaj to sobie!
I stanęło na tym, co powiedział.
Kiedy chłopiec przekazał posłanie, w królewskiej stolicy podniósł się lament i biadanie. Król
jednak naradził się potajemnie z wielmożami, a wieczorem zaprowadzono do lasu córkę najbogatszego
w mieście kupca. Król kazał obwieścić, że jego tajna rada ustaliła, iż to właśnie jedna z
najszlachetniejszych.
Lud szemrał, ale przecież w milczeniu patrzył, jak wieczorem do lasu ruszyła wyprawa, a płacz
dziewczyny niósł się daleko ponad pustkowiem.
Rankiem wróciła jednak, otulona szarą opończą; przekroczyła bramę, a rosa połyskiwała jeszcze
na jej włosach. Opowiedziała, że podszedł do niej wielki, szary wilk, przegryzł pęta i powiedział: —
Jeśli ty jesteś najszlachetniejsza, to chyba królewskie córy zostały urodzone pod płotem. Powiedz to
swojemu królowi.
Król rozzłościł się i zakasał jej mówić choćby słowo, lud jednak wiedział już wszystko, stał w
milczeniu na placu przed pałacem i czekał, kogo też król ze swą tajną radą wybiorą.
Wieczorem poprowadzono w pętach przez miasto córkę biednej wdowy, król zaś kazał rozgłosić,
że to mędrcy uznali ją za najszlachetniejszą, nie ze względu na urodzenie, ale z powodu zacności
serca.
Lud szemrał jeszcze głośniej, ale potem w milczeniu przyglądał się, jak do lasu rusza smutny
pochód. Tym razem spętana nie wydawała żadnego głosu, tylko gorzko płakała w związane dłonie.
Rankiem przekroczyła jednak bramę przyodziana w szarą opończę i opowiadała, że przyszedł
wielki, szary wilk, przegryzł jej więzy i powiedział: — Jeśli biedne wdowy są królewską szlachtą, to
chyba jego córki są sprzątaczkami. Powiedz to swojemu królowi.
Rozzłościł się król i zakazał jej mówić choćby słowo, ale lud wiedział już o wszystkim i
drwiącymi oczami patrzył na księżniczki, kiedy się tylko ukazywały.
Król kazał wybierać najpiękniejsze spośród córek ubogich i możnych, posyłał je po kolei do lasu i
tak czynił dziesięć nocy. Wszystkie jednak wróciły.
Wówczas lud zaczął bić pięściami w pałacowe bramy, możni czynili to samo mieczami i mówili
wszyscy: — Czy za twoje winy mają pokutować niewinni? Czy lud to bydlęta, żebyś go posyłał do
rzeźni?
Król postanowił nie wypominać im tych słów, jeśliby tylko nieszczęście minęło, a że przed
jedenastą nocą nie miał żadnego wyboru, kazał związać najstarszą córkę i zaprowadzić do lasu. Choć
płakała i krzyczała, lud nie wylał ani jednej łzy, tylko przyglądał się ponuro.
Rankiem w żebraczej opończy przekroczyła bramę i opowiedziała, że przyszedł do niej wielki,
szary wilk i rzekł: — Jeśli to królewski obyczaj, że królewny beczą niby kozy, mógł był twój ojciec
przysłać mi kozę zamiast ciebie. Powiedz mu to, a jeśli nie, nie dożyjesz następnego ranka!
Lud śmiał się i naśladował beczenie kozy tak, że aż dobiegało do pałacowych stopni.
Król wygonił ją, zamknął się w komnacie i nie wiedział, co począć.
Na skraju miasta siedzieli tymczasem na ogrodowym przymurku chłopiec ze swą siostrą. Przyszli
do miasta, by dowiedzieć się, jak mają się sprawy. Siostra powiedziała do brata:
— Kochany bracie, serce mi się ściska, że wśród niewinnych we wszystkich chatach strach i
płacz. Proszę cię bardzo, nie sprzeciwiaj się, że dziś wieczorem wyruszę, by wyzwolić lud od tej
rozpaczy. Matka ukazała mi się trzykrotnie we śnie i trzy razy powiedziała mi: „Dlaczego czekasz?"
Pozwól, że się pożegnamy i podziękujemy sobie za każdy dobry uczjmek, jaki wyświadczyliśmy sobie.
Nie bądź smutny dlatego, że serce nakazuje mi tak postąpić.
Chłopiec przestraszył się z całej duszy, objął jej kolana i gorzko zapłakał. Przemawiała doń czule,
poleciła jego opiece wszystkie zwierzęta, którymi zajmowali się w chacie, a potem wstali, żeby pójść
do króla.
Król przyjrzał się obojgu z pogardą, potem zaś powiedział: — Myślisz więc, że należysz do
najszlachetniejszych w tym kraju? Że jesteś bardziej szlachetna niż wszystkie, którymi wzgardził ów
rabuś?
— Tego nie wiem, panie królu — odrzekła dziewczynka i po-. patrzyła nań spokojnie. — Wierzę
jednak, iż mam serce czyste oraz nieulękłe i być może zadowoli się tym.
— Tedy ruszaj — powiedział król zagniewany — ale jeśli wrócisz rankiem, będziecie musieli
oboje na katowskim pniu, pokazać jak wyglądają wasze nieulękłe serca!
Wieczorem ulice tak były przepełnione ludźmi, że pochód mógł podążać jedynie krok za krokiem.
Chłopiec płakał, a w ciżbie nie znalazł się nikt, kto by mu otarł oczy. Siostra siedziała na koniu
spokojna i pogodna, ściskała każdą wyciągniętą do niej dłoń, prosiła też brata i lud, by nie płakali, gdyż
rano okaże się, że wszystko się udało i znów im słońce zaświeci.
Chłopiec doszedł za nią na skraj lasu, tam upadł na wilgotną trawę, ukrył twarz w dłoniach i
postanowił umrzeć, jeśliby siostra miała nie wrócić.
Siostra zaś leżała spokojnie na chłodnym mchu, nie spętana, tak jak tego zażądała, i patrzyła ku
gwiazdom, które złociste i migotliwe przeciągały jak zwykle nad lasem. Kiedy zobaczyła nad sobą cień
wilka, zamknęła oczy i zaczęła prosić: — Zrób to szybko, żeby mnie niezbyt bolało, jestem bowiem
młoda i bardzo kochałam życie.
Wilk jednak siadł obok niej na mchu i powiedział: — Inne dygotały i krzyczały, czemu ty leżysz
tak spokojnie?
Dziewczyna odrzekła: — Sama tego chciałam.
Powiedział wilk: — Inne błagały o życie i obiecywały mi wszystko, co posiadają. Czemu ty tego
nie czynisz?
Dziewczyna odparła: — Bo nie chcę swojego życia, tylko życia niewinnych.
Powiedział wilk: — A czy wiesz, co łamie wszelką przemoc?
Dziewczyna odpowiedziała: — To miłość łamie wszelką przemoc.
Wówczas wilk pochylił się nad nią, aż poczuła jego ciepły oddech i powiedział: — Bądź więc
błogosławiona po wszystkie czasy.
I zapytał ją, czy nie chciałaby położyć dłoni między jego uszy, boli go bowiem głowa.
Uczyniła to chętnie.
I zapytał ją następnie, czy nie chciałaby włożyć dłoni między jego zęby, boli go bowiem jęzor.
To również uczyniła chętnie.
I zapytał jeszcze, czy zechce nóż, który jej da, wbić w jego pierś i objąć dłonią jego serce, gdyż
serce bardzo go boli.
Zawahała się, oczy jej napełniły się łzami, ale potem zgodziła się uczynić to, choć niechętnie.
Wtedy podał jej nóż, a kiedy ostrze jego zagłębiło się w szarej sierści, skóra spadła z niego, szary
jej kształt przeobraził się i zamiast wilka stał przed nią starzec, pięknie przyodziany w purpurowy
płaszcz. Na białym czole nosił koronę i spoglądał na nią z miłością.
— Wybawiłaś mnie po wielu smutnych dziesięcioleciach — powiedział — czyste jest bowiem
twoje serce, posłuszne i nieulękłe. Chcę cię więc przygarnąć do serca jako córkę i masz też kiedyś
panować nad ludem, który tak ukochałaś.
Podniósł ją, przytulił do serca pocałował, ona zaś przez łzy widziała gwiazdy jak przez mgłę.
Gdy odnalazła chłopca, ów nie chciał wierzyć własnym oczom. Stary król zadął w róg, który nosił
u boku, a kiedy jego głos poniósł się daleko przez lasy, z zarośli wynurzały się bezgłośnie tysiące
szarych wilków, przemieniły się w zbrojnych wojowników uderzających w tarcze i wznoszących
okrzyki na cześć króla.
Jest to armia sprawiedliwości — powiedział król rodzeństwu — zjawiająca się na Ziemi zawsze,
kiedy jakiś naród jada swój chleb zroszony łzami, a rolę nawozi własnym potem.
Gdy wkraczali do stolicy, słońce wyszło ponad dachy, a kiedy lud zobaczył dziewczynę na koniu
przystrojoną zielenią listowia, ucieszył się tak, że aż opamiętać się nie mógł z radości i poprowadził
całą tę armię do królewskiego pałacu.
Kto spośród mocnych najemników stawiał opór, zginął od miecza. Król jednak na widok
niezmierzonych oddziałów z wilczymi futrami na ramionach rzucił się w dół z najwyższej blanki.
Wówczas król wilków ujął na oczach całego ludu dziewczynę za rękę, ucałował ją i obwieścił, że
odtąd ona będzie nosiła koronę. Koronę pokoju i miłości. I tak jak czyste dziewczęce serce gotowe
było zginąć dla ludu, tenże lud powinien po wsze dobre i złe czasy być oddany swojej królowej.
Wiwaty trwały przez cały dzień, a gdy z początkiem nocy rozgożały radosne ogniska, chłopiec
podszedł cicho do siostry, ujął jej dłoń i powiedział, że rozstaje się z nią na pewien czas. Kiedy go
zaklinała, żeby został, pokręcił z uśmiechem głową i rzekł: — Chcę cię zachować i będzie właściwie,
jeśli na pewien czas cię utracę. Pozwól mi więc pójść do lasu do moich zajęć, bym mógł bez skazy
stanąć u twego boku.
Pogłaskała jego policzek i powiedziała: — Zawsze byłeś bez skazy, tyle że za bardzo mnie
kochałeś. Proszę cię jednak, żebyś w tym wytrwał. To nie grzech, jeśli brat kocha swoją siostrę ponad
wszystko na świecie.
Obiecał jej to, a kiedy odwrócił się już od drzwi, powiedział z uśmiechem:
— Jeśli wszyscy są w tej krainie szczęśliwi, dlaczegóż by nasze leśne zwierzęta i ptaki miały być
smutne, bo żadne z nas nie wraca? Trochę miłości musimy znaleźć i dla tych najbiedniejszych,
prawda?