Cukiernia pod pierożkiem z wiśniami

background image

1

background image

Clare Compton

Cukiernia „Pod

Pierożkiem z Wiśniami”

Przełożyła Krystyna Tarnowska

Nasza Księgarnia 1976

2

background image

1. Ania i Kicia jadą do Londynu

Po przeczytaniu tygodnika ilustrowanego od pierwszej do

ostatniej strony, w tym nawet kilku ogłoszeń, Ania nie miała co
robić. Siedziała przysłuchując się chrapaniu starego pana, który
spał w przeciwległym kącie przedziału. Pomyślała, że w tym
chrapaniu słychać melodię. Staruszek wydawał z siebie
najpierw pomruk, zaraz po tym rozlegało się sapnięcie i
dziwaczny gardłowy klekot, a na zakończenie długi gwizd
przez nos. Ania czekała na każdy z tych dźwięków powtarzając
sobie w kółko, jakby to był refren piosenki: pomruk, sapnięcie,
klekot, gwizd.

W innej sytuacji uważałaby, że to strasznie śmieszne, i

bałaby się spojrzeć na Kicię, która siedziała naprzeciwko, bo
mogłaby zacząć chichotać. Ale dzisiaj Ani wcale nie było do
śmiechu. Kici też chyba nie. Zerknąwszy na nią Ania
zobaczyła, że Kicia bawi się w „panią robiącą na drutach”, jak
to sama nazywała. Miała kłębek mocno przybrudzonej różowej
włóczki i kościane druty. Jej krótkie nóżki, w białych
skarpetkach i pantofelkach zapiętych na pasek, poruszały się w
takt pracowitego postukiwania drutów; od czasu do czasu
marszczyła okrągłą buzię, odymała wargi i liczyła oczka.

Naśladowała jak najdokładniej osobę robiącą na drutach i

Ania niekiedy zapominała, że to tylko udawanie. Najwyższa
pora, żeby Kicia nauczyła się posługiwać drutami. Ktoś, kto ma
dość lat, żeby pójść do szkoły, ma dość lat, żeby robić na
drutach. Kilka osób, w tym Ania i panna Tomkins z
przedszkola, robiły, co mogły, żeby ją tego nauczyć. Ale Kicia
dalej wolała udawać, podobnie jak dalej wolała, żeby ją
nazywano Kicią, chociaż wszyscy dorośli uważali, że powinno
ją się nazywać jej prawdziwym imieniem, które brzmiało
Prudencja. Może dlatego wszyscy w dalszym ciągu nazywali ją
Kicią, że tak w niczym nie przypominała osoby, która mogłaby
mieć na imię Prudencja. Ania westchnęła. Czasem przychodziło

3

background image

jej do głowy, że wcale niełatwo jest być starszą siostrą Kici.
Zwłaszcza teraz, kiedy ojciec wyjeżdża na pół roku do
Australii, a one zostają w kraju.

Ania poruszyła stopą, bo zaczęła jej drętwieć, i

przypomniała sobie, że tydzień temu wszystko szło normalnie.
Ona i Kicia budziły się co rano w małym domku, odległym o
sześć mil od Brystolu, i zaraz przychodziła pani Parks, żeby im
ugotować śniadanie i zająć się domem, jak to robiła co dzień,
odkąd Ania sięgała pamięcią. Pan Hutchens, biurowy kolega
tatusia, przygotowywał się do podróży, miał przez pół roku
pracować w australijskim oddziale ich biura w Melbourne. Ale
wpadł pod samochód i zabrali go do szpitala, i to nie on, tylko
tatuś poleci samolotem do Melbourne, a ona z Kicią spędzą te
pół roku u ciotecznej babki Zofii. Przedstawiona w prostych
słowach perspektywa wydawała się tak okropna, że dreszcz
przebiegł Anię i pismo ilustrowane zsunęło jej się z kolan na
podłogę. Tatuś podniósł wzrok znad gazety.

- Jesteśmy prawie na miejscu - powiedział wyglądając

przez okno - i trzeba przyznać, że zgodnie z rozkładem.
Doskonale zdążę na lotnisko, pod warunkiem, że ktoś wyjdzie
po was na dworzec.

Ania podniosła pismo i starała się nie wyglądać na tak

nieszczęśliwą, jak się z pewnością czuła. Widocznie nie bardzo
jej się to udawało.

- Głowa do góry, staruszko - powiedział tatuś. - Sześć

miesięcy to niedługo. Przeleci piorunem, a w kwietniu
będziemy już razem.

Dorośli mają chyba zupełnie inne poczucie czasu,

pomyślała Ania. Jak może ktoś mówić, że wieczność trwająca
sześć miesięcy przeleci piorunem! Zaczęła liczyć miesiące na
palcach: październik, listopad, grudzień, styczeń, luty, marzec.
Mój Boże, od kwietnia oddziela ją cała zima! Pomyślała o
ostatniej zimie, o tym, jak strasznie długo obie z Kicią nosiły

4

background image

grube palta i wysokie buty. Byłoby okropnie rozstać się z
tatusiem na sześć miesięcy, nawet gdyby mogły nie wyjeżdżać
z małego domku niedaleko Brystolu, ale konieczność
zamieszkania w obcym mieście u krewnej, której ani ona, ani
Kicia nie pamiętają, pogarszała jeszcze sprawę.

- Liczę na dużo miłych, długich, interesujących listów -

powiedział tatuś składając gazetę. - I nie wysilaj się na ładną
kaligrafię, chodzi tylko o to, żebym miał o was jak najwięcej
wiadomości. A jeżeli Kicia nie da sobie rady z pisaniem, niech
mi rysuje obrazki.

Kicia zamrugała oczami, ale nie odpowiedziała. Pewnie w

ogóle nie słucha, pomyślała Ania. Wargi Kici poruszały się,
liczyła oczka. Tory kolejowe biegły teraz między wysokimi
budynkami. Ania nigdy w życiu nie widziała tylu dachów i
kominów, i wież kościelnych. Wydawało się, że dachy są
ustawione jedne na drugich, a widać je było wszędzie, jak
daleko Ania sięgała okiem. Ten Londyn musi być naprawdę
ogromny, większy od Brystolu, a przecież Brystol wydawał jej
się strasznie dużym miastem, kiedy pojechała tam w zeszłym
roku z panią Parks, żeby kupić nowe palto. Ania nie wiedziała
dlaczego, ale widok wszystkich tych obcych, nieprzyjaznych
dachów i sama wielkość Londynu pogarszały jeszcze sytuację.

- Jaka ona jest... ta cioteczna babka Zofia? - spytała Ania.
Nagle pomyślała, że tego już za wiele - obce miasto i na

dodatek obca stara krewna.

- Zofia? Och, bardzo miła. Swoją drogą, dawno jej już nie

widziałem. Póki mieszkała na północy kraju, podróż do nas
trwała za długo. Pamiętam, że wybierała się na chrzciny Kici,
ale w ostatniej chwili nic z tego nie wyszło. Naturalnie teraz,
odkąd mieszka w Londynie, dużo łatwiej się do niej dostać.

Ania była bliska rozpaczy. Całe to mówienie o miastach i

chrzcinach - przecież to nie określa człowieka!

- Ale jaka ona jest?

5

background image

- Naprawdę bardzo sympatyczna. Mamusia zawsze

mówiła, że jest najmilsza ze wszystkich jej ciotek. Właściwie
była jej ulubioną ciotką - oznajmił tatuś.

Wepchnął gazetę do kieszeni i powiedział Kici, żeby

schowała robótkę i zapięła pantofelek. Chyba uważał, że Ania
wie już wszystko, co chciałaby wiedzieć o ciotecznej babce
Zofii. A właściwie co z tego wszystkiego wynika? - spytała
Ania siebie w duchu. To, że jest najmilszą ze wszystkich ciotek,
może znaczyć, że wszystkie inne są okropne i że ona jest trochę
mniej okropna od nich. W samych słowach „cioteczna babka”
jest coś nieprzyjaznego, podobnie jak w imieniu Zofia.
Przypominało jej to historię przeczytaną kiedyś w książce pod
tytułem: „Mali ludkowie”. Ta książka należała do mamusi,
kiedy była mała. Były tam opisane przygody brata i siostry,
Harry'ego i Laury, którzy jakiś czas mieszkali u strasznie
surowych dziadków. Ciągle coś broili i ciągle byli za to karani.
O ile Ania mogła sobie przypomnieć, połowę czasu spędzali
zamknięci w pokoju na górze i dostawali do jedzenia i picia
prawie wyłącznie wodę i chleb. A jeżeli ją i Kicię czeka
podobny los u ciotecznej babki Zofii? Poczuła nagle, jak dusza
ucieka jej w pięty. Swoją drogą wydawało się to mało
prawdopodobne. Ani ona, ani Kicia nie są specjalnie
niegrzeczne i trudno sobie wyobrazić, żeby dzisiaj nawet ktoś
taki jak cioteczna babka mógł karać dzieci głodem. Mimo to
biedna Ania bardzo posmutniała, a na myśl o Harrym i Laurze
zrobiło jej się jeszcze smutniej.

Pociąg zwalniał. Krzątanina przy ściąganiu walizek

leżących na półkach i zapinaniu palt rozproszyła smutne myśli
Ani. Stary pan już jakiś czas temu przestał mruczeć, sapać,
klekotać i gwizdać i okręcał teraz szyję kraciastym szalikiem.

- Musimy sprawdzić... jedna duża walizka, dwie mniejsze,

jedna torba na sprawunki, która tak wygląda, jakby miała za
chwilę pęknąć... Kiciu, co to za śmieci? - spytał tatuś podnosząc

6

background image

puszkę z napisem „Czekolada w proszku”, która zagrzechotała,
gdy nią potrząsnął, i coś, co wyglądało jak strzęp starego
niebieskiego koca.

- To nie żadne śmieci - obraziła się Kicia - tylko bagaż

pani Rawlings. - I wyrwała je tatusiowi z ręki.

- Wiesz, na twoim miejscu poprosiłbym tę panią, żeby

następnym razem wzięła w drogę mniej rzeczy - powiedział
ojciec zapinając paski na walizce.

Kiedy Kicia była jeszcze bardzo mała, wymyśliła sobie

panią Rawlings. W każdym razie tak się to zaczęło. A teraz
czasem Ania trochę się w tym gubiła. Kicia traktowała panią
Rawlings bardzo poważnie i Ania od czasu do czasu musiała
sobie powtarzać, że jest to tylko osoba zmyślona.

Nim zebrali cały bagaż, nim Kicia zapięła pantofelek, a

Ania włożyła na głowę szkolny kapelusz i zawiązała wstążkę,
która zsunęła jej się z jednego jasnego warkocza, pociąg
zatrzymał się. Ania pomyślała, że wjechali do ogromnej, ciem-
nej jaskini - takie było jej pierwsze wrażenie z londyńskiego
dworca. Zobaczyła na peronach tłoczących się ludzi, tragarzy,
stosy walizek i usłyszała straszny hałas.

- Teraz trzymajcie się blisko mnie - ostrzegł tatuś. - Mam

nadzieję, że Zofia czeka tu gdzieś na was, bo inaczej spóźnię się
na samolot.

Stali zbici w gromadkę i tatuś rozglądał się na wszystkie

strony, a tymczasem śpieszący się gdzieś ludzie potrącali ich w
mroku. Ktoś nastąpił Ani na nogę i niewiele brakowało, a Kicia
przewróciłaby się na stos walizek.

- Na miłość boską, uważaj, co robisz! - rzucił ostro tatuś.
Nic dziwnego, że Kicia nie spostrzegła walizek. Stała z

głową zadartą i wpatrywała się w szklany sufit.

- Patrz, ptaki! - powiedziała szturchając Anię łokciem.
To prawda, Ania zobaczyła mnóstwo gołębi, siedziały na

cienkich żelaznych belkach. Od czasu do czasu sfruwały na

7

background image

któryś z mniej zatłoczonych peronów i chyba zupełnie im nie
przeszkadzał głośny łoskot pociągów i tragarze pchający wózki
załadowane wysoko kuframi i skrzyniami. Przyglądając się
gołębiom Ania starała się nie myśleć o ciotecznej babce Zofii.
Wiedziała doskonale, jak ona wygląda, była tego prawie pewna:
wysoka i chuda, w okularach, z haczykowatym nosem i
wiecznie ściągniętymi brwiami.

- No, nareszcie was znalazłam! - odezwał się jakiś głos tuż

obok nich.

Ania oderwała wzrok od gołębi i spojrzała na maleńką i

pulchną panią w szarym palcie, która zaledwie sięgała tatusiowi
do ramienia. Niemożliwe, żeby to była cioteczna babka Zofia!
Nie miała okularów ani haczykowatego nosa. Ani nie mar-
szczyła brwi. Przeciwnie, miała okrągłą, uśmiechniętą twarz,
trochę jakby kocią. Nie uwierzę, po prostu nie uwierzę, żeby
mogła być czyjąkolwiek cioteczną babką, powiedziała sobie
Ania. A jednak poczuła się nieco rozczarowana, kiedy się
okazało, że naprawdę nie jest. Wyszła po nich na dworzec,
powiedziała obca pani tatusiowi, bo ktoś, kto ma na imię Zofia,
nie mógł zostawić swojego interesu. Zofia? Pewnie ma na myśli
cioteczną babkę Zofię? Interes? Ania zaczęła myśleć zupełnie
inaczej o ciotecznej babce Zofii. Interesy były dla niej czymś
takim, czym się zajmował tatuś - załatwiano je w ogromnym
biurze, gdzie dziesiątki ludzi siedziały przy biurkach i stukały
na maszynach. A czegoś takiego naprawdę trudno było się
spodziewać po ciotecznej babce, doszła Ania do wniosku.

- Nazywam się Klotylda Woodhouse - ciągnęła obca pani

zapinając paletko Kici i podnosząc pękającą torbę spod nóg
małej, gdzie ją dziewczynka postawiła. - Dzieci mogą na mnie
mówić Klocia. Przywykłam, że mnie tak wszyscy nazywają, i
czułabym się bardzo dziwnie, gdyby ktoś zwracał się do mnie
inaczej.

8

background image

Objęła uśmiechem całą ich gromadkę, nie wyłączając Ani,

która mimo woli też się do niej uśmiechnęła. Klocia to takie
śmieszne, miłe imię. Jaka szkoda, że czeka ją jeszcze przykrość
poznawania ciotecznej babki Zofii i żegnanie się z tatusiem. To
drugie okazało się nie takie straszne, jak się tego Ania
obawiała. Wszystko odbyło się tak szybko, że nie zdążyła
pomyśleć, ile tysięcy mil jest do Melbourne.

Przed dworcem czekał samochód.
- Czy to pani taksówka? - zwrócił się tatuś do pani

Woodhouse. - Nie powinniśmy jej tu za długo trzymać - dodał
stawiając walizkę na chodniku i prędko całując najpierw Anię,
a potem Kicię.

Taksówkarz zaczął ustawiać bagaże na miejscu obok

kierowcy.

- Bądźcie grzeczne i starajcie się sprawiać waszej

ciotecznej babce możliwie najmniej kłopotu. Pamiętajcie, że
jest bardzo zapracowaną osobą i powinniśmy być wdzięczni
zarówno jej, jak i pani Woodhouse, że chcą trzymać u siebie
takie dwa aniołki z różkami, dopóki ja nie wrócę - powiedział
tatuś robiąc do nich strasznie komiczną minę i potem prawie
natychmiast ruszyli, taksówka wyjechała spod dworca i skręciła
w ulicę niemal od brzegu do brzegu zapchaną samochodami i
autobusami.

- Nie, słowo daję, byłabym zapomniała!... - jęknęła

Klocia.

Wyjęła dwie małe celofanowe torebki i wręczyła je

dziewczynkom. Torebka Ani była przewiązana niebieskim
sznurkiem, torebka Kici - różowym.

- Krówki domowej roboty, od Zofii. Spróbujcie -

powiedziała Klocia.

Ania pamiętała, żeby podziękować, zanim włoży do ust

pierwszy cukierek, który był taki dobry, że prawie się
rozpływał na języku.

9

background image

Taksówka znowu skręciła. Znaleźli się teraz na szerszej

ulicy, gdzie było jeszcze więcej samochodów, więcej
autobusów i więcej ludzi pędzących po chodnikach.

- Tu chyba wszyscy się śpieszą - powiedziała Ania.
- Bez przerwy biegają z miejsca na miejsce. Taki jest

Londyn - oznajmiła Klocia pogodnie. - A ja zawsze powtarzam:
śpiesz się powoli. Nie ma sensu tak ciągle gonić. Daj mi
krówki, kochanie, i zapnij palto. Jesteśmy prawie na miejscu.

- Pani Rawlings strasznie lubi krówki - oznajmiła Kicia

oddając niechętnie torebkę i borykając się z guzikami.

Biedna Ania bardzo się zmieszała. Kiedy czasem Kicia

wspominała o pani Rawlings, nic nie podejrzewający ludzie
zadawali krępujące pytania albo się dziwili. To bardzo Kicię
złościło, a jak była zła, była taka zła, że się robiła niegrzeczna.
Chyba zaczęłabym płakać, jakby się to teraz zdarzyło i jakby
Kicia naraziła się wszystkim na samym początku pobytu. Z
całej siły zacisnęła palce w rękawiczkach, pocieszała się
nadzieją, że Klocia nie powie: „Rawlings! Słowo daję, co za
nazwisko! Nigdy o niej nie słyszałam, ale coś mi się zdaje, że to
straszna jędza!” Tak mniej więcej powiedział pan, który
przyszedł nastroić pianino, i Kicia wściekła się i zatrzasnęła
przykrywę. Na nieszczęście pan stroiciel miał akurat palce na
klawiszach. Tatuś posłał Kicię do łóżka na resztę dnia, chociaż
była dopiero dziesiąta rano.

Jakaż to była ulga dla Ani, kiedy Klocia powiedziała:
- Ta pani... jak jej tam... wydaje mi się bardzo rozsądną

osobą. Nie ma nic lepszego od krówek domowej roboty.

Nagle taksówka szarpnęła i zatrzymała się.
- Jesteśmy na miejscu - oznajmiła Klocia i wybuchło

straszne zamieszanie, jak to zwykle przy sięganiu po walizki i
torby. Dziewczynki musiały czołgać się po podłodze w
poszukiwaniu rękawiczek Kici i szylinga samymi drobnymi,
który Klocia właśnie przygotowała i trzymała w ręce, żeby

10

background image

zapłacić taksówkarzowi. Naturalnie taksówka kosztowała
znacznie więcej, ale na szczęście reszta pieniędzy Kloci
znajdowała się bezpiecznie w jej portmonetce.

W końcu wygramoliły się wszystkie z auta i dziewczynki

stały obok siebie, gdy tymczasem Klocia płaciła.

Ania szturchnęła Kicię.
- Nie zapominaj, że cioteczna babka Zofia jest bardzo

stara - wyszeptała.

- Naprawdę? - Kicia spojrzała na nią szeroko otwartymi

oczami.

Ania uznała, że Kicia myśli zupełnie o czymś innym i w

ogóle nie zwraca uwagi na jej słowa.

- Staruszki nie lubią dzieci biegających po całym domu i

trzaskających drzwiami, a jak się okaże, że jest głucha, będziesz
musiała mówić do niej bardzo głośno.

Czasem strasznie trudno jest wytłumaczyć Kici jakąś

rzecz, pomyślała Ania. No cóż, zrobiła, co mogła. Zadowolona
z siebie obróciła się i zaczęła badać wzrokiem dom. Jak też
wygląda mieszkanie tej ciotecznej babki Zofii? I nagle
znieruchomiała ze zdumienia. Przecież tu w ogóle nikt nie
może mieszkać! To jest sklep! Drzwi były pomalowane
lakierem w kolorze płatków geranium, a okno wystawowe było
wybrzuszone i składało się z mnóstwa małych szybek ze szkła
pełnego pęcherzyków, jak szkło na dnie butelek po lemo-
niadzie. Przez te szybki Ania dostrzegła ciastka - oblane
czekoladą biszkopty, słodkie bułeczki pokryte lukrem, ogromny
kawał ciemnego, lepkiego piernika i na półkach z drucianej
siatki ptysie, dosłownie naładowane kremem.

Ania oderwała wzrok od wystawy kuszącej ciastkami i

spojrzała na szyld dyndający nad wejściem. Było tam napisane
dużym drukiem: Cukiernia „Pod Pierożkiem z Wiśniami”, a u
dołu mniejszy napis głosił: „Śniadania. Domowe obiady.
Podwieczorki. Ciasta własnego wypieku”.

11

background image

- Chodź, Aniu. Na pewno obie marzycie o podwieczorku -

powiedziała Klocia raźnym głosem spod drzwi, gdzie stała
trzymając Kicię za rękę.

Ania z trudem oderwała się od wystawy. Przy otwieraniu

drzwi zabrzęczał wesoło dzwoneczek i Ania poczuła w
nozdrzach zachwycający zapach. Co to może być? - spytała się
w duchu i uznała zaraz, że to świeżo parzona kawa,
posmarowane masłem grzanki - i jeszcze coś, czego nie umiała
rozpoznać.

Pomyśleć tylko, że zamieszka w takim ładnym i tak

ślicznie pachnącym domu! Co więcej, zamieszka w domu,
który się nazywa „Pod Pierożkiem z Wiśniami”! Podniecona
Ania przeskoczyła przez próg i weszła do środka za Klocią i
Kicią.

2. Cioteczna babka Zofia

A w środku było ciepło i jasno. Ania zobaczyła ludzi

pijących herbatę przy małych stoliczkach przykrytych obrusami
w czerwono-białą kratę. Kelnerka z tacą obróciła się i
uśmiechnęła do niej i do Kici.

- Pójdziemy teraz na górę, musicie zdjąć palta -

powiedziała Klocia.

- Kiedy ja wolę tutaj.
Kicia wskazała ruchem głowy salkę ze stolikami.
- Jak będziesz grzeczna, zjesz tutaj podwieczorek -

obiecała Klocia.

Podwieczorek? Tutaj? Co za radość, pomyślała Ania idąc

za nimi na górę. Ale najpierw, przypomniała sobie, czeka ją
spotkanie z cioteczną babką Zofią, czego się tak strasznie boi.
Gdzie ona się podziewa? I dlaczego mieszka „Pod Pierożkiem z
Wiśniami” zamiast w zwyczajnym domu, jak inni ludzie?

Na szczycie stromych, krętych schodów był korytarz. W

połowie jednej ściany Ania zobaczyła napis „Dla pań” i strzałkę

12

background image

wskazującą białe drzwi w końcu korytarza. Na przeciwległej
ścianie były drzwi z dużym czarnym napisem „Obcym wstęp
wzbroniony”. Ania naprawdę się przestraszyła, kiedy Klocia
pchnęła drzwi i wprowadziła je do środka. Ten napis brzmiał
zupełnie jak: „Wynoś się!”

W środku było ciepło, a miły korzenny zapach, który Ania

zauważyła na dole, wydawał się tu jeszcze wyraźniejszy. Na
ścianie wisiały duże błyszczące garnki i patelnie, a ogromny
czarny piec kuchenny zajmował prawie cały jeden koniec
pomieszczenia. Kiedy wchodziły, jakaś pani w kraciastym
fartuchu obracała się właśnie od pieca wyjmując blachę i
stawiając ją na stole. Ania zobaczyła na pergaminowym
papierze małe, pulchne, złotobrązowe ciastka, każde przystrojo-
ne wiśnią, ustawione w równych rzędach jak pułk żołnierzy. Z
piekarnika, zanim pani w fartuchu zamknęła drzwiczki,
przypłynął do Ani znany już jej smakowity zapach. Prawie
bezwiednie wykrzyknęła:

- Przecież tu pachnie gorącymi ciastkami drożdżowymi.
Nieznajoma pani przyjrzała się dziewczynkom, które stały

w drzwiach, jedna z jednej, druga z drugiej strony Kloci. Kicia
wciągnęła w nozdrza ten kuszący zapach, jej mały nosek drgał
jak u królika. Ania, która wcale nie miała zamiaru wyrywać się
z uwagami i wśród obcych ludzi zawsze czuła się nieswojo,
zrobiła się czerwona.

- Całkiem nieźle - pochwaliła nieznajoma pani.
Miała krótkie, ciemne włosy, przystrzyżone jak u chłopca,

i śniadą, szczupłą twarz.

- Całkiem nieźle odgadłaś. To nie są ciastka drożdżowe,

ale czujesz zapach tego, z czego się je robi.

Uśmiechała się i Ania bezwiednie odpowiedziała jej

uśmiechem. Jak się śmieje, oczy jej błyszczą, pomyślała, i ma
bardzo białe zęby. Mimo to dziewczynka nadal czuła się
onieśmielona. Nie bardzo wiedziała, co powiedzieć, i była

13

background image

wdzięczna Kloci, że opowiada ze szczegółami, jak tatuś musiał
jechać prosto na lotnisko. I w tym momencie Kicia, która stała
najpierw opierając się ma jednej, a potem na drugiej nodze,
nagle przemówiła:

- Gdzie jest ta staruszka?
- Staruszka? - spytała Klocia rozglądając się ze

zdziwieniem.

- Ona powiedziała, że tu będzie staruszka. - Kicia

oskarżycielskim ruchem wyciągniętego palca wskazała na Anię.

Tyle razy wszyscy zwracali jej uwagę, że to nieładnie

mówić „ona”, tylko trzeba używać imienia, ale dalej to robiła.

- O jakiej staruszce to dziecko mówi? - spytała Klocia

patrząc ma Anię.

Biedna Ania bardzo się zmieszała, bo teraz wszyscy na nią

patrzyli. Że też Kicia musi zawsze zadawać takie kłopotliwe
pytania! Strasznie trudno było przyznać się dwom prawie
nieznajomym osobom, że musiała wytłumaczyć Kici, jak się ma
zachowywać w domu, w którym mieszka staruszka, i
powiedzieć jej, żeby była posłuszna i grzeczna, przynosiła i
podawała różne rzeczy, trzymała włóczkę przy nawijaniu na
kłębek. Na szczęście Kicia wzięła inicjatywę w swoje ręce.

- Cioteczna babka Zofia - oznajmiła. - Ona powiedziała,

że cioteczna babka Zofia jest staruszką.

Chwilę trwało milczenie, a potem, co bardzo zmieszało

Anię, Klocia i jej towarzyszka wybuchnęły śmiechem.

- Nie, słowo daję! - zawołała Klocia, kiedy mogła znów

mówić. - Staruszka, coś takiego! Wiesz co, Zofio? One zaraz
zaczną się rozglądać za twoim fotelem na kółkach.

Zofia! Dotąd Ani nawet nie przyszło do głowy, że ta

młodo wyglądająca pani w kraciastym fartuchu może być
cioteczną babką Zofią! Czuła, jak jej policzki robią się jeszcze
czerwieńsze. Przecież ona nie jest ani trochę stara, nawet nie

14

background image

ma siwych włosów. Ale skąd, na Boga, mogła wiedzieć, że nie
wszystkie cioteczne babki są staruszkami?

- Jeżeli już kogoś można nazwać w tym domu staruszką,

to chyba mnie - wykrztusiła w końcu Klocia, ciągle się śmiejąc.
- A swoją drogą mam w tej chwili takie obolałe nogi, jakbym
skończyła najmniej sto lat. Chodźcie, dzieci, pójdziemy na górę
i zdejmę buty.

Zofia wzięła dwa ciastka z blachy i podała je

dziewczynkom.

- Nie martw się, Aniu - powiedziała ze śmiechem. -

Wózek na kółkach nie jest mi jeszcze potrzebny, ale często tak
się czuję, jakbym była stara jak świat, więc nie bardzo się
pomyliłaś.

- Zofio, naprawdę ci się dziwię! - Głos Kloci był teraz

surowy. - Ile razy mówiłam: „żadnego jedzenia między
posiłkami”?

- Wyjątkowo dzisiaj, Klociu. Te pierożki z wiśniami są

takie malutkie, dosłownie na jeden ząb, a nic chyba nie jest
smaczniejsze od ciasta prosto z pieca.

Przecież ona mówi tak przymilnie jak Kicia, kiedy się o

coś dopomina. Czy to możliwe, żeby taka osoba była czyjąś
cioteczną babką?

- Ach, co ja z tobą mam, Zofio! Nie znam nikogo, kto by

tak jak ty zawsze umiał postawić na swoim! - jęknęła Klocia.

Mogłoby się zdawać, że przemawia do kogoś w naszym

wieku, pomyślała Ania.

- Pałaszujcie prędziutko - zwróciła się Zofia do Ani i Kici.

- Aha, ten zapach, który czułaś, to były korzenie.

Dziewczynki ledwie zdążyły wymamrotać „dziękuję” i już

włożyły ciastka do ust. Jak się trzyma takie pyszności w ręce,
po prostu nie można czekać ani chwili dłużej. Ciastka były
równie smaczne, jak ładne - chrupkie i lekkie, i pulchne, i
jeszcze gorące po wyjęciu z pieca.

15

background image

- Mniam... mniam - zamruczała Kicia z uznaniem, kiedy

szły za Klocią na górę.

Była to z jej strony najwyższa pochwała, którą

przeznaczała zwykle dla lodów truskawkowych i budyniu
czekoladowego.

Na szczycie jeszcze jednych stromych schodów

dziewczynki zobaczyły długi korytarz pełen drzwi. Klocia
oprowadziła je po całym tym piętrze. Od frontu był salonik z
ławeczką pod oknem, przez które można było spoglądać w dół
na dachy samochodów i autobusów i obserwować ludzi biegną-
cych po chodnikach. Obok była sypialnia Zofii, wyjaśniła im
Klocia i zaraz dodała, że nie rozumie, jak Zofia może spać przy
tym hałasie z ulicy. Jej sypialnia znajdowała się od podwórza i
stało tam w kącie łóżeczko dla Kici, a obok była łazienka. Dalej
drzwi prowadziły do malutkiego pokoju, w którym ledwie
starczało miejsca na łóżko przykryte niebieską kapą, na komodę
i niewielkie białe półki pełne książek.

- Mam nadzieję, że jakoś się zmieścisz - powiedziała

Klocia. - Bawić w berka byś się nie mogła, ale chyba nie będzie
ci tu źle.

Ania nie miała co do tego wątpliwości.
Zdjęła i powiesiła palto, a potem obejrzała książki na

półkach. „Małe kobietki” i „Joe i jego koledzy”, „Tajemniczy
ogród”, „Bajki z tysiąca i jednej nocy” i „Podwodne dzieci” w
dużym formacie i z ilustracjami - wszystko ulubione książki
Ani. Zastanawiała się, do kogo należą i kto je tu umieścił.

- A co jest tam? - spytała Kicia, wskazując na schody

prowadzące na jeszcze jedno piętro.

- Duży strych i na nim kilka wiekowych kufrów i skrzyń.

Słuchajcie, kto ma ochotę na podwieczorek? - spytała Klocia.

Obie dziewczynki były głodne, ale kto by nie był głodny

w domu „Pod Pierożkiem z Wiśniami”? - pomyślała Ania.
Powiedziała sobie, że jest to najładniejsza cukiernia, jaką

16

background image

zdarzyło jej się widzieć w życiu. Ściany były oklejone tapetą w
wąskie, wiśniowo-szare paski, a Shirley, kelnerka, miała na
sobie suknię w tym samym srebrnoszarym kolorze i malutki
czerwony fartuszek z falbanką. Wszystkie filiżanki, spodki i
talerzyki były pomalowane w czerwone wiśnie, Kicia dostała
mleko w wiśniowej czarce, a Klocia pozwoliła Ani nalać
herbatę z przysadzistego imbryka, który wyglądał jak obsypany
wiśniami.

Jedząc gorącą grzankę z masłem Ania mówiła sobie w

duchu, jaka to będzie radość mieszkać „Pod Pierożkiem z
Wiśniami”. Tyle było tu ciekawych widoków do oglądania:
goście pijący herbatę przy sąsiednich stolikach, Shirley
roznosząca na tacy gorące bułeczki i dżem albo talerze pełne
ciastek, Connie, druga kelnerka, sprzedająca za ladą
czekoladowy biszkopt grubej pani z małym białym pieskiem.
Nawet hałas był tu jakiś miły i wesoły.

Dzwonek nad drzwiami odzywał się, kiedy ludzie

wchodzili albo wychodzili, inny mały dzwoneczek zabrzęczał,
kiedy Connie wrzuciła pieniądz za biszkopt czekoladowy do
ogromnej kasy, która stała na kontuarze, i co chwilę rozlegał się
cichy szmer drzwi wahadłowych w głębi sali, przez które
Shirley wychodziła, żeby przynieść imbryki z herbatą i dzbanki
z gorącą wodą. Te drzwi prowadziły do podręcznej kuchenki,
wyjaśniła im Klocia.

Zanim Ania i Kicia dopiły herbatę, wszyscy goście wyszli

z cukierni. Shirley zapuściła żaluzję na oknie i wywiesiła na
drzwiach od strony ulicy tabliczkę z dużym napisem:
ZAMKNIĘTE. Nalewając sobie trzecią filiżankę herbaty Klocia
powiedziała dziewczynkom, że mogą pójść i obejrzeć
kuchenkę, byle tylko nikomu nie przeszkadzały.

- Chodźcie - rzuciła Shirley przez ramię, podnosząc tacę

załadowaną stosem brudnych dzbanków i filiżanek, które
zebrała ze stołu.

17

background image

Za wahadłowymi drzwiami wszystko wyglądało inaczej.

Wszędzie półki zastawione imbrykami na herbatę i dzbankami,
i filiżankami, duże błyszczące urządzenie, w którym - jak im
Shirley wyjaśniła - parzy się herbatę, dwa zmywaki pełne
porcelany, nad którą pochylała się Connie, i dziwaczne szklane
naczynia, trochę podobne do bardzo przysadzistych dzbanków.

- To maszynki do kawy - powiedziała Shirley wskazując

głową na jedno z tych naczyń, w którym było jeszcze trochę
brązowego płynu. Kawa! Więc to tłumaczy przynajmniej
cząstkę tych miłych zapachów, pomyślała Ania przechylając
głowę do tyłu i przyglądając się najwyższym półkom. Pełno
było na nich puszek, słoików i butelek. Na jednej dużej puszce
zobaczyła napis „Dżem malinowy”. Stojący obok słoik miał
przylepioną etykietkę z napisem „Tutti frutti”

1

. Co to może być

takiego? Tutti frutti, powtarzała w myśli nazwę i zastanawiała
się, jakie te słowa mają właściwie brzmienie, i uznała, że
bardzo przyjemne. Miała nadzieję, że dowie się kiedyś, co
znaczą.

- A co to jest? - spytała Kicia wskazując na coś w rodzaju

małej szafki ściennej.

- Winda - odpowiedziały Shirley i Connie chórem i

pokazały dziewczynkom, jak się ją uruchamia. Kiedy
pociągnęło się linkę, winda uciekała do góry i niknęła z oczu.
Ania i Kicia wsunęły głowy do szybu, ale było tam prawie
zupełnie ciemno, i nic nie zobaczyły.

- Gdzie ona uciekła? - Kicia miała minę bardzo zdziwioną.
- Winda pojechała na górę do kuchni - wyjaśniła im

Shirley.

Pewnie do tego pomieszczenia, pomyślała Ania, gdzie

cioteczna babka Zofia robi ciastka. Zaczęła się właśnie
zastanawiać, czy ciastka czasem zjeżdżają windą na dół, kiedy
rozległo się ostre buczenie, które - jak powiedziała Connie - jest

1

Tutti frutti (wł.) - konfitury z różnych owoców.

18

background image

sygnałem, że winda zjeżdża. I w chwilę później była już na dole
z blachą pełną pierożków z wiśniami, które Ania i Kicia
widziały w kuchni, kiedy zaraz po przyjeździe poszły na górę.
Wszystko było naprawdę zachwycającą nowością i Ania
pomyślała, że to chyba pyszna zabawa - posyłać windę na dół i
do góry. Zazdrościła Connie i Shirley z całego serca i nie mogła
zrozumieć, dlaczego Connie nagle zawołała niecierpliwie:

- Ach, to przeklęte urządzenie! Shirley, żebyś mi tylko

przed wyjściem schowała te ciastka do spiżarni.

To im chyba przypomniało, że mają jeszcze dużo pracy.

Connie odkręciła krany i wsunęła ręce między filiżanki i
spodki, a Shirley zaczęła z okropnym brzękiem wrzucać do
miednicy łyżeczki. Nie należy im teraz przeszkadzać, pomyśla-
ła Ania i dała Kici znak, że najwyższy czas wrócić do Kloci.

3. Ania tęskni za domem

Zanim Klocia rozpakowała i schowała garderobę Kici i

zanim Ania prawie skończyła wyjmować swoje rzeczy z
walizki, nadeszła pora spania. Kiedy Kicia brała kąpiel pod
okiem Kloci, która włożyła ogromny biały fartuch, Ania usiadła
na łóżku i zaczęła pisać list do tatusia. Tyle miała mu do
opowiedzenia, że zanim skończyła opisywać dom „Pod
Pierożkiem z Wiśniami”, cioteczną babkę Zofię, Shirley i
Comnie, przyszła jej kolej na pójście do łazienki. Potem Klocia
przyniosła jej szklankę mleka i dwa pierniczki i powiedziała, że
jedząc może sobie w łóżku poczytać.

Ania znalazła na półce „Czarną piękność”, książkę, którą

bardzo lubiła, ale tego wieczoru czytanie jakoś nie sprawiało
Ani przyjemności. Nawet pierniczki mniej jej dzisiaj
smakowały. Nadgryzła jeden i zostawiła go na talerzyku.
Myślami wciąż wracała do sypialni w domu, którą dzieliła z
Kicią.

19

background image

Dotąd wyjeżdżała z rodzinnego miasteczka tylko na

wakacje i zawsze mogła sobie powiedzieć na przykład: „Od tej
środy za tydzień wracamy do domu”. Ale teraz niewiele
pomogło, kiedy sobie powiedziała, że wróci do domu za sześć
miesięcy. Był to taki straszny szmat czasu, że na samą myśl
zrobiło jej się jeszcze smutniej.

Biedna Ania nie wiedziała, dlaczego czuje się tak

nieszczęśliwa, ale po prostu tęskniła za domem, a naprawdę
mało jest rzeczy okropniejszych od nagłego ataku takiej
tęsknoty. Na ogół bardzo rzadko płakała, więc zrobiło jej się
bardzo nieprzyjemnie, kiedy poczuła w gardle bolesny skurcz,
który zapowiada łzy.

Na szczęście w tej samej chwili cioteczna babka Zofia

wsunęła głowę przez szparę w drzwiach. Weszła i przysiadła na
brzegu łóżka Ani, a bez fartucha wydawała się jakaś inna. W
żółtym swetrze, z czarnymi włosami sczesanymi w dół jak
gładka, błyszcząca czapka, była naprawdę ładna i zupełnie nie
wyglądała na cioteczną babkę. Ania nie mogła się
powstrzymać, żeby jej tego nie powiedzieć.

- Nie wyglądam? Mój Boże! A jak ma według ciebie

wyglądać cioteczna babka? Podobna do smoka?

Myśl o smoku w charakterze ciotecznej babki

rozśmieszyła Anię. Nie jest tak zupełnie pewna, powiedziała,
ale zawsze jej się zdawało, że cioteczne babki są stare i bardzo
groźne.

Teraz z kolei roześmiała się Zofia.
- To brzmi przerażająco. Jeżeli cioteczne babki należą do

takiego niesympatycznego gatunku stworzeń, lepiej
zapomnijmy o tym, że jestem jedną z nich. Zgoda? I może
będziesz mnie nazywała po prostu Zofią, jak wszyscy inni?
Starzeję się po trochu, to naturalne, ale groźna na pewno nie
jestem. Pozostawiam to Kloci, która w gruncie jest

20

background image

nieprawdopodobnie dobra. Wiem coś o tym, bo opiekowała się
mną, kiedy byłam mała.

- Gdzie mieszkałaś i jak wyglądał twój dom... i czy te

wszystkie książki na półkach są twoje? - wyrzuciła Ania z
siebie jednym tchem, przy czym pytania nakładały się na siebie.

Wobec tego Zofia rozsiadła się wygodniej i opowiedziała

Ani o swoim domu rodzinnym w Falmouth i o ogrodzie
schodzącym aż nad sam brzeg rzeki, gdzie znajdował się
drewniany pomost i łódka. Była najmłodsza i w domu
obowiązywała zasada, że nie wolno jej wypływać na rzekę, je-
żeli nie towarzyszy jej któryś ze starszych braci. Pewnego
pięknego wieczoru w lecie - mówiła Zofia Ani - po prostu
marzyła, żeby odbić od pomostu i przyjrzeć się dużemu
trampowi, który wpłynął do ujścia i zarzucił kotwicę na środku
rzeki. Jej bracia poszli na mecz krykietowy i powinni już dawno
być w domu, ale jeszcze nie wrócili. Zofia czekała na pomoście
podskakując ze zniecierpliwienia. W końcu nie mogła dłużej
wytrzymać i lekceważąc wszystkie zakazy wsiadła do łódki i
powiosłowała w kierunku zakotwiczonego parowca. Przywykła
do łodzi i wiosłowała zupełnie nieźle, ale nie mogła
przewidzieć, że duży owczarek alzacki, który zażywał właśnie
kąpieli, postanowi wdrapać się na pokład jej łodzi.

Ania, która przepadała za opowieściami o tym, co robili

dorośli, kiedy byli dziećmi, słuchała z wielkim przejęciem. A
Zofia mówiła, jak odłożywszy wtedy wiosła usiłowała
wciągnąć psa na pokład w taki sposób, żeby nie wywrócić
łodzi. Zapominając o tęsknocie za domem Ania ugryzła
kawałek pierniczka i sięgnęła po mleko. Zanim nadszedł koniec
opowieści i mała Zofia siedziała w dziecinnym pokoju obok
kominka, już przebrana, i popijała gorące mleko z miodem,
Ania zebrała ostatnie okruchy z talerzyka i chciała się
koniecznie dowiedzieć, co się stało z psem.

21

background image

- Właściciel psa dał mi w prezencie rower i dogadzał mi

jak mógł, ale mimo to zostałam ukarana za nieposłuszeństwo.
Przez miesiąc nie wolno mi było wypływać z chłopcami na
rzekę, a przez tydzień posyłano mnie do łóżka o szóstej. Nigdy
nie zapomnę, jakie to było straszne... słońce świeciło, tamci
wszyscy grali na trawniku w krykieta, a mnie zabierano do
domu i musiałam leżeć w pokoju z zaciągniętymi storami i
przysłuchiwać się ich śmiechom i krzykom - skończyła Zofia.

- Biedna Zofia! To okropne! - wykrzyknęła Ania.
- Czy ja wiem... Rower był wielką pociechą, a z drugiej

strony wiedziałam, że byłam nieposłuszna i zasłużyłam na karę.
A skoro już mowa o karze, jeżeli zaraz nie zażądam, żebyś
zgasiła światło, Klocia dobierze mi się do skóry! Skocz
prędziutko do łazienki i umyj zęby.

- Bardzo ci dziękuję za tę historię. Strasznie mi się

podobała. Czy obiecasz, że będziesz przychodziła do mnie co
wieczór? - spytała Ania zawiązując sznur od szlafroka.

- Postaram się - przyrzekła Zofia.- Szkoda, że nie mam

więcej czasu w ciągu dnia. Przykro mi, że to mieszkanie jest
takie ciasne i niewygodne, bo chciałabym, żeby wam tu z Kicią
było dobrze.

- Och, na pewno będzie nam dobrze! - zawołała Ania. - I

uważam, że „Pierożek z Wiśniami” jest cudowny... nigdy w
życiu nie widziałam takiej ślicznej cukierni!

- Naprawdę? Miło mi słyszeć - powiedziała Zofia, ale nie

miała miny tak zadowolonej, jak się tego Ania spodziewała. -
Kiedy ją otwierałam, byłam bardzo optymistyczna, ale teraz
sama nie wiem... Nie zdziwiłabym się, gdyby się okazało, że
cukiernia „Pod Pierożkiem z Wiśniami” jest jedną z tych
kosztownych omyłek, za które trzeba długo płacić.

Ania leżała w łóżku rozmyślając - nie o Australii ani nie o

tatusiu, ani nie o długich miesiącach dzielących ją od powrotu
do domu. Zastanawiała się nad słowami Zofii. Co ona miała na

22

background image

myśli mówiąc, że „Pierożek z Wiśniami” jest kosztowną
omyłką, za którą trzeba będzie długo płacić?

4. Muzeum Figur Woskowych

Nazajutrz obudził Anię głos Kici w sąsiednim pokoju. Nie

słyszała słów, ale domyślała się, co Kicia mówi, bo w domu
miały wspólny pokój. Każdego ranka aż do chwili, kiedy trzeba
było wstawać, Kicia prowadziła długie rozmowy z panią
Rawlings. Czasem robiła to nawet po wstaniu z łóżka.
Widocznie dzisiaj też się tak zdarzyło, bo kiedy Ania poszła do
niej, żeby jej zapiąć guziki i wyszczotkować włosy, Kicia stała
na środku pokoju tylko w koszuli i jednej skarpetce, a jak się
Ania wkrótce przekonała, koszula była włożona przodem do
tyłu, a skarpetka wywrócona na lewą stronę.

Śniadanie, kiedy w końcu Kicia była już ubrana, okazało

się niepodobne do śniadań podawanych w domu. Wszystko
trzeba było przynosić z kuchni, w której Zofia robiła ciastka, do
saloniku na górze i dziewczynki uszczęśliwione biegały po
schodach z dzbankami mleka, półmiseczkami bekonu,
stojakami na grzanki. Klocia wniosła za nimi imbryk z herbatą i
dzbanek gorącej wody; powiedziała, że nie życzy sobie, żeby
się sturlały ze schodów oblane wrzątkiem. Ale nikt się ze
schodów nie sturlał i wszystko trafiło na stół bez żadnych złych
przygód, chociaż Kicia upuściła na schody pokrywkę słoika z
marmoladą pomarańczową i pokrywka potoczyła się,
podskakując na każdym stopniu, aż na sam dół, a kiedy Ania
była już na szczycie schodów, wypadła jej ze stojaka jedna
grzanka. - Ach, podobno od odrobiny brudu nikt jeszcze nie
umarł - oznajmiła spokojnie Klocia podnosząc grzankę z
podestu schodów.

Zofia, która wstała chyba o świcie, była zajęta robieniem

parówek w cieście i nie miała czasu na śniadanie, ale przyszła
na górę trochę później, kiedy dziewczynki zajadały się

23

background image

gorącymi grzankami z marmoladą. Usiadła i pijąc kawę
przeglądała stos listów. Ania, która bardzo lubiła dostawać
listy, była trochę zdziwiona, że Zofia jakoś mało cieszy się
swoją korespondencją. Otwierała koperty, marszcząc brwi,
przeglądała treść listu, a potem wszystkie razem odsunęła na
bok.

- Masz jeszcze trochę kawy, Klociu? - spytała. - Jestem

spragniona jak wielbłąd na pustyni.

Ania zastanawiała się, dlaczego Zofia traktuje tak

obojętnie swoje listy, dopóki sobie nie przypomniała, jak
zachowywał się tatuś, kiedy listonosz przynosił mu rachunki.
Widocznie to też są same rachunki.

Ale wkrótce okazało się, że nie wszystkie listy były

rachunkami.

- Kłopotliwa sprawa - powiedziała Zofia rzucając okiem

na kartkę zapisaną maszynowym pismem. - Widzisz, Aniu,
dyrektorka szkoły, do której tatuś chce posłać was obie z Kicią,
pisze mi, że może przyjąć nowe uczennice dopiero po Bożym
Narodzeniu. I chyba nic na to nie poradzimy. Nie możemy
zwracać się do innej szkoły z prośbą, żeby was przyjęto na
część półrocza. A z tego wynika, obawiam się, że rozpoczniecie
normalną naukę dopiero w styczniu.

Nie ma co ukrywać, Ania była nawet dość zadowolona.

Bardzo lubiła swoją szkołę, ale sama myśl o pójściu do nowej
szkoły, w której nikogo nie zna, wydawała jej się dość
przerażająca.

- Mam gdzieś schowane na strychu stare podręczniki

szkolne. Poszukam ich i będę ci codziennie zadawała po
kawałku lekcji do odrobienia. W ten sposób, nawet jeżeli nie
nauczysz się żadnych nowych mądrości, nie zapomnisz tego, co
już przechodziłaś w szkole - powiedziała Zofia. - A jeśli idzie o
małą... no, cóż, Klocia może zacząć ją uczyć czytać. Jeżeli
nauczy się do stycznia, nie zmarnuje czasu.

24

background image

Po śniadaniu Zofia wzięła Anię na strych, który był niski i

długi i miał dwa duże okna, skąd ponad dachami widać było w
oddali jakieś drzewa. Zofia powiedziała, że to jest Park
Królewski. Kiedy Ania pomogła jej wybrać odpowiednie
podręczniki, przekonała się ze zdziwieniem, że niektóre są takie
same, jak książki, z których uczyła się w szkole.

- Zdawało mi się, że powiedziałaś, że to są stare

podręczniki.

Zofia uśmiechnęła się.
- Stare podręczniki, odpowiednie dla starej ciotecznej

babki! Nie, kupiłam te książki rok czy dwa temu, kiedy przez
jakiś czas zajmowałam się nauczaniem. Prawdziwy ze mnie
majster do wszystkiego, nie uważasz?

Chociaż Zofia się do niej uśmiechała, Ania była pewna, że

będzie musiała przyłożyć się do nauki, bo Zofia jest
wymagającą nauczycielką. Ale jeszcze nie dzisiaj. Ten
pierwszy ich dzień w Londynie ma być dniem wolnym od
nauki, powiedziała Zofia, i wkrótce wyszły z Klocią po zakupy.
Kupowanie rzeczy w Londynie odbywało się zupełnie inaczej
niż w ich małym miasteczku, przekonała się Ania. W
miasteczku były tylko cztery sklepy i jedna gospoda „Pod
Wyżłem i Kaczką”. W porównaniu z tym na ulicy Glenville,
dość zresztą krótkiej i wąskiej, była oszałamiająca ilość skle-
pów, a co więcej, wychodziła ona na inną, znacznie szerszą i
chyba ważniejszą ulicę. Idąc obok Kloci, która trzymała Kicię
mocno za rękę, Ania spytała o nazwę tej szerokiej ulicy. Ulica
nazywa się Marylebone Road, wyjaśniła Klocia.

- Jak spojrzycie tam dalej - powiedziała Klocia, kiedy

skręcały za róg - zobaczycie bardzo duży budynek.

- Ten tam? - spytała Kicia wskazując palcem.
- Nie, nie - odparła Klocia. - To jest dworzec kolei

podziemnej. Kilka domów dalej. Jeżeli będziecie grzeczne,

25

background image

Zofia weźmie was tam dzisiaj po południu. To jest Muzeum
Figur Woskowych.

Ania słyszała o tym muzeum i o znajdujących się tam

figurach woskowych różnych znanych postaci, i o krzywych
zwierciadłach, w których tak się dziwacznie wygląda, ale Kicia
miała strasznie zdumioną minę.

- Co to są figury woskowe?
Przez resztę czasu spędzonego na zakupach usiłowały

wytłumaczyć Kici, co to jest Muzeum Figur Woskowych.
Kiedy wróciły do domu, Kicia powiedziała płaczliwym głosem,
że pani Rawlings nie cierpi woskowych ludzi.

- Kiedy to nie są prawdziwi ludzie, Kiciu! Są jak

manekiny, które widziałaś na wystawie w sklepie z ubraniami
w Brystolu - tłumaczyła jej Ania siląc się na cierpliwość. Ach,
ta Kicia jest czasem taka głupiutka!

Obiad zjadły z Klocią na dole w cukierni. Zofia nie mogła

im towarzyszyć. Jeżeli ma wyjść po południu, musi polukrować
wszystkie ciastka, oznajmiła, a kiedy Klocia powiedziała, że
lukrowanie lukrowaniem, ale powinna zjeść przyzwoity
posiłek, nie odezwała się, tylko dalej ucierała cukier w misce.

Biedna Zofia, pomyślała Ania, kiedy usiadły przy stoliku

w zacisznym kącie w głębi, skąd było widać całą salę, to
naprawdę okropne, że nie ma czasu na obiad! A swoją drogą
jaka to frajda, wybierać sobie z karty tę potrawę, na którą ma
się ochotę! Ania była zachwycona, chociaż Kicia nie chciała nic
wybrać, dopóki Ania nie przeczyta jej wszystkiego, co
figurowało w spisie, nawet takich pozycji, jak grzanki i dżem, i
miód, które nie miały przecież nic wspólnego z obiadem. Na
szczęście Shirley zgodziła się przyjść trochę później po ich
zamówienie, kiedy Kicia wreszcie na coś się zdecyduje.

Niewiele osób jadło obiad i na sali było sporo wolnych

stolików. Wybierając łyżeczką ze szklanego kieliszka resztki
topniejących lodów Ania pomyślała ze smutkiem, że w cukierni

26

background image

„Pod Pierożkiem z Wiśniami” nie dzieje się chyba dobrze. Tak
tu ładnie i tak wesoło - po prostu nie wydawało się możliwe,
żeby osoba, do której to wszystko należy, nie była naprawdę
szczęśliwa. Ania zaczęła już marzyć, żeby kiedyś w przyszłości
mieć na własność taką cukierenkę. A teraz wyglądało na to, że
nie ma czego zazdrościć biednej właścicielce!

Myślała o tym z przerwami przez całe popołudnie, mimo

że Muzeum Figur Woskowych okazało się bardzo interesujące,
a Zofia była niezwykle miłą przewodniczką. Ani najbardziej
podobali się królowie i królowe w rozmaitych historycznych
scenach, ale Kicia wcale nie była nimi zachwycona i naprawdę
dobrze się bawiła tylko przed krzywymi zwierciadłami, które
strasznie śmiesznie zniekształcały odbicie. Ania i Kicia
przejrzały się w jednym z nich i były wysokie i chude jak ży-
rafy, ale już w następnym wyglądały jak dwa tłuste krasnoludki
z „Królewny Śnieżki”. Kicia wciąż o tym paplała, kiedy Zofia
wzięła je na podwieczorek do małej kawiarni na Baker Street.
Nazwała to „fundą na cześć ich przyjazdu do Londynu”.

- Teraz trzymajcie oczy szeroko otwarte. Może

zobaczymy tu coś, co byłoby dobrym pomysłem dla naszego
„Pierożka” - powiedziała Zofia, ale potem uznały zgodnie, że
„Pod Pierożkiem z Wiśniami” wszystko jest lepsze.

5. Gorące placuszki

Nazajutrz Anię rozbolał ząb. Nigdy jej się to dotąd nie

zdarzyło, a ból był taki okropny, że biedna Ania zaczęła się nad
sobą litować. Ale kiedy Zofia powiedziała, że trzeba pójść do
dentysty, Ania się zlękła. Nie miała nic przeciwko zacnemu
panu Watkinsowi w Brystolu. Odkąd skończyła cztery lata,
tatuś zawoził ją do niego raz na pół roku. Pan Watkins miał psa,
który się wabił Gagatek, i kota, który się wabił Włóczykij, i
Ania za nimi przepadała. Ale pójść do obcego dentysty - to
całkiem inna sprawa.

27

background image

No i potem, jak to często bywa, kiedy z góry bardzo się

czegoś boimy, cała rzecz okazała się mniej groźna, niż Ania
przewidywała. Pan Paget, dentysta Zofii, mieszkał w dzielnicy
Bloomsbury i Klocia, Ania i Kicia pojechały tam koleją pod-
ziemną. Dziewczynkom bardzo się to podobało. Nigdy w życiu
tak nie podróżowały i zachwyciła je najpierw jazda w dół
schodami ruchomymi, a potem koleją przez długi podziemny
tunel. Ani przypomniało to Alicję z Krainy Czarów i jamę
Królika. Kiedy wchodziły do gabinetu dentystycznego, ząb
prawie już ją nie bolał i zapomniała o strachu. A pan Paget był
taki sympatyczny, że plombowanie zęba wcale nie wydało się
jej przykre - całe szczęście, bo pan Paget powiedział, że ma
jeszcze dwa zęby do zaplombowania. Klocia umówiła się z
nim, że przywiezie Anię w przyszłym tygodniu.

Kiedy wróciły do domu - znowu koleją podziemną, po

czym wjechały schodami ruchomymi na górę zamiast zjeżdżać
w dół - Ania nie mogła się doczekać chwili, w której opowie
Zofii o swoich przygodach. Pobiegła pędem do kuchni, z Kicią
depczącą jej po piętach, i przekonała się, że Zofia jest zajęta
pieczeniem. Na stole stała ogromna taca pełna maleńkich
ciasteczek. Niektóre miały kształt domina i były pokryte białym
lukrem w czekoladowe kropki, inne przypominały różowe
serduszka ozdobione fioletowymi płatkami. Są za ładne, żeby je
jeść, pomyślała Ania. Zofia pisała coś na samym rogu stołu, ale
kiedy dziewczynki wpadły do kuchni, odsunęła papiery na bok.

- Pan Paget jest strasznie miły! - zawołała Ania. - I ząb

wcale mnie nie bolał!...

- Jechałyśmy pociągiem przez tunel i Ania powiedziała, że

to jest jama królicza... bardzo mi się w tej króliczej jamie
podobało! - przerwała jej Kicia.

- Ona ma na myśli kolej podziemną - wyjaśniła Ania. - A

pan Paget kazał mi przyjść jeszcze raz w przyszłym tygodniu.

28

background image

- I stałyśmy na schodach, które same jechały do góry -

dorzuciła Kicia.

- To się nazywa ruchome schody - zwróciła jej uwagę

Ania. - Jechałaś już takimi schodami w Brystolu, kiedy pani
Parks wzięła nas na zakupy. Nie pamiętasz?

Kicia nie pamiętała. Ma bardzo krótką pamięć, pomyślała

Ania, i często zapomina o rzeczach, które ona doskonale
pamięta. Tak czy inaczej Kicia przestała się tymczasem
interesować ruchomymi schodami.

- Co to za cyfry? - spytała opierając się o stół i wskazując

na arkusz papieru leżący przed Zofią.

- Te tutaj? Koszt własny ciastek, które przed chwilą

upiekłam... ale ty i tak nic z tego nie zrozumiesz - odparła Zofia
przejeżdżając palcami przez włosy Kici, tak krótko przycięte i
tak skręcone, że przypominały runo jagnięcia, tylko w
rudozłotym kolorze.

- Co to jest koszt własny? - zaciekawiła się Ania.
- Coś, co zatruwa mi życie - odparła krótko Zofia, ale

widząc, że Ania naprawdę chce się czegoś dowiedzieć,
postanowiła wszystko jej dokładnie wytłumaczyć.

- Zanim mogę zabrać się do robienia jakichś nowych

ciastek, muszę spisać wszystko, co wchodzi w ich skład - mąkę,
cukier, jajka i tak dalej, i wyliczyć, ile co kosztuje.

- Nawet te fioletowe listki? - spytała Ania wskazując

ruchem głowy różowe serduszka.

- Wszystko, nie wyłączając lukru i najmniejszych nawet

drobiazgów - wyjaśniła Zofia. - Na końcu muszę dopisać trochę
za gaz zużyty do ich upieczenia, a jak się to wszystko razem
podliczy, otrzymujemy tak zwany koszt własny ciastek.

- I ten koszt własny to jest pewnie cena, którą piszesz na

kartce, kiedy kładziesz ciastka na wystawie?

29

background image

Te wszystkie wiadomości dotyczące sprzedaży ciastek

bardzo Anię zaciekawiły, ale Kicia była wyraźnie znudzona.
Wybiegła na poszukiwanie Kloci.

- Gdybym sprzedawała ciastka po cenie kosztu, nic bym

na nich nie zarobiła - ciągnęła Zofia. - Kiedy mam już
obliczony koszt własny, muszę się zastanowić, ile brać za
ciastka od klientów. Jeżeli odejmiesz koszt wyprodukowania
ciastek od ceny, jaką umieszczam na wystawie, wynik tego
odejmowania da ci sumę, którą nazywamy czystym zyskiem.

Ania zastanawiała się chwilę nad tymi informacjami.
- W takim razie powinnaś liczyć za ciastka dużo więcej,

niż wynosi twój koszt własny, bo będziesz miała wtedy duży
zysk - powiedziała w końcu.

- Wydaje się to bardzo słuszne, ale nie jest. Jeżeli będę

sprzedawała moje ciastka za drogo, ludzie nie zechcą ich
kupować. Nie opłaca się być zbyt chciwym, zwłaszcza w tej
branży - wyjaśniła Zofia.

- Z tego wynika, że gdyby cukiernia chciała za dużo

zarobić, ludzie kupowaliby ciastka gdzie indziej?

- Trafiłaś w sedno. Uważam, że wyrośniesz na doskonałą

ekonomistkę - zaśmiała się Zofia. - Teraz poproście Klocię,
żeby wam dała podwieczorek, a ja tymczasem sprawdzę te obli-
czenia, bo musiałam palnąć tu gdzieś jakieś straszne głupstwo.

Jedząc podwieczorek na dole w sali - gorące grzanki z

miodem - Ania nadal rozmyślała o sprzedawaniu ciastek. Więc
w taki sposób wyznacza się ich ceny w sklepach! Zawsze była
ciekawa, jak się to robi. Na lekcjach jej ulubionym
przedmiotem była arytmetyka, a to przypominało trochę lekcję
arytmetyki.

W dwa dni później padał deszcz i dziewczynki nie mogły

wyjść na dwór. Znudzona Ania rozwiązywała jakąś nieciekawą
łamigłówkę, kiedy do saloniku zajrzała Zofia.

30

background image

Była owinięta w swój obszerny fartuch i miała na czubku

nosa ślady mąki. Chciała tylko porozumieć się z Klocią co do
jakichś zakupów, ale słysząc, jak Ania wzdycha nad
łamigłówką, weszła do pokoju.

- Aniu, miałabyś ochotę czymś się zająć?
- Jeszcze jak!
- Zabrakło nam maślanych placuszków. Pada deszcz, więc

wątpię, żeby przyszli jeszcze jacyś goście na podwieczorek, no
ale jesteś ty, Kicia i Klocia. A wszystkie lubicie gorące
placuszki. Chodź, Aniu, do kuchni, spróbujesz je upiec.

- Naprawdę bym umiała?
- Maślane placuszki są bardzo łatwe do zrobienia, po

prostu trudno je zepsuć, naturalnie pod warunkiem, że wszystko
starannie odważysz i odmierzysz - wyjaśniła Zofia i niebawem
udzieliła dziewczynce potrzebnych wskazówek.

Ania zastosowała się do nich bardzo dokładnie. Najpierw

przygotowała wszystkie potrzebne naczynia i składniki, umyła
ręce, a potem odważyła na szalach ogromnej wagi mąkę i
masło.

- Winian potasu... po co się to daje? - spytała rozcierając

masło z mąką czubkami palców, jak jej to pokazała Zofia.

- Winian potasu i dwuwęglan sodu wchodzą w skład tak

zwanego proszku do pieczenia, dzięki któremu placuszki robią
się pulchne - powiedziała Zofia. - Więc musisz bardzo uważać,
żeby dodać dokładnie tyle, ile jest w przepisie. Kiedyś, kiedy
byłam mniej więcej w twoim wieku, matka pozwoliła mi upiec
gorące placuszki na podwieczorek. Chciałam, żeby mi wyszły
specjalnie pulchne, więc zaczęłam sypać proszek łyżkami,
zamiast dać tę ilość, która była w przepisie.

Palce Ani rozcierające masło z mąką znieruchomiały.
- I co się stało?
- Dokładnie to, co było do przewidzenia. Placuszki wcale

nie były smaczne, a ja się strasznie wstydziłam, bo moja matka

31

background image

miała gości na podwieczorku. Ale była to dla mnie dobra
nauczka. Nie próbuj udoskonalać przepisu i zawsze dokładnie
wszystko odmierzaj i odważaj.

I Ania tak właśnie zrobiła, i placuszki bardzo jej się udały,

co przy podwieczorku stwierdziła zarówno Klocia, jak Kicia.

Oto przepis na gorące placuszki, który Ania (trzymała od

Zofii.

GORĄCE PLACUSZKI
Składniki i przybory
1/4 kg mąki.
Pół łyżeczki soli.
3 łyżeczki proszku do pieczenia.
4 dkg masła.
Około pół szklanki mleka.
Miska do wyrabiania ciasta.
Duża łyżka.
Łyżeczka od herbaty.
Nóż.
Wałek do ciasta.
Coś do wycinania placuszków. Jeżeli w kuchni nie ma
specjalnych foremek, wystarczy mała filiżanka albo
przykrywka od jakiejś puszki. Wielkość jest obojętna i zależy
tylko od ciebie.
Stolnica, ale wystarczy blat stołu, jeżeli jest wyłożony
okładziną plastykową.
Blachy do pieczenia.

Kolejność czynności

Umyj ręce.
Wysmaruj blachy smalcem.

32

background image

Wymieszaj mąkę z proszkiem i solą. Posiekaj masło na

małe kawałki i koniuszkami palców wcieraj je w mąkę, dopóki
mąka wszystkiego nie wchłonie.

Zrób w środku dołek i nalej trochę mleka. Mieszaj ciasto

dokładnie łyżką, dolewaj po trochu mleka, dopóki masa nie
zrobi się gładka.

Posyp ręce mąką.
Posyp mąką stolnicę lub blat stołu.
Połóż ciasto na stolnicy lub stole. Oprósz mąką wałek,

rozwałkuj ciasto równo do grubości twojego kciuka.

Weź foremkę (filiżankę lub przykrywkę puszki), unurzaj

ją w mące i wycinaj równe placuszki.

Układaj placuszki starannie na blasze, ale tak, żeby się nie

dotykały.

Wsuń blachę do gorącego piekarnika.
Piecz siedem minut.
Jeżeli wydają ci się upieczone i mają kolor brązowy,

wyjmij je.

Jeżeli są blade, zostaw je w piecu jeszcze trzy albo cztery

minuty.

Wyjmij blachę trzymając ją przez ścierkę i postaw tam,

gdzie nie będzie zawadzała, najlepiej na wierzchu pieca.

Wyjmuj placuszki kolejno po jednym, podważając je

nożem.

Placuszki można jeść na gorąco albo na zimno. Są

najsmaczniejsze, kiedy się je przekroi w poprzek i posmaruje
masłem.

6. Ania nawiązuje przyjaźń

Niedługo po tym, jak Ania upiekła blachę placuszków,

zaczęły się rozmaite przygody. Pierwsza nie była specjalnie
przyjemna, w każdym razie początek nie był miły. Okazało się,
że Ania musi sama pojechać do dentysty.

33

background image

- To ten mój guz reumatyczny na wielkim palcu. Dokucza

mi od rana. Nawet w pantoflu ledwie mogę postawić stopę na
podłodze, a jeśli idzie o sznurowane buciki, mogłabym z
równym powodzeniem próbować wepchnąć nogę w kaftan
bezpieczeństwa - oznajmiła Klocia siedząc na brzegu łóżka i
patrząc w dół na swoją stopę, gdy tymczasem Ania i Kicia, w
grubych płaszczykach i wełnianych rękawiczkach, stały obok
gotowe do wyjścia.

- Kaftan bezpieczeństwa? A co to takiego? - zaciekawiła

się Kicia.

- Aniu, idź do Zofii i spytaj ją, czy może z wami pojechać

- ciągnęła Klocia nie zwracając uwagi na pytania małej.
Ostrożnie wsunęła stopę w filcowy pantofel, marszcząc się przy
tym z bólu.

- Może niebezpieczny kaftan byłby lepszy? - podsunęła

Kicia.

Ania pozostawiła Kloci trud udzielenia małej wyjaśnień

na temat kaftanów bezpieczeństwa i poszła do Zofii. A Zofia,
po łokcie unurzana w mące, pochylała się nad ogromną miską
do wyrabiania ciasta. Kiedy usłyszała o bolesnym guzie Kloci,
zmarszczyła czoło w wyrazie zatroskania.

- Czy myślisz, Aniu, że trafiłabyś sama do Bloomsbury? -

spytała po namyśle.

Ania była pewna, że trafi bez trudu. Wiedziała doskonale,

gdzie jest stacja kolei podziemnej, ile kosztuje bilet i gdzie
trzeba wysiąść.

- Myślę, że nie ma innej rady, chyba że zatelefonuję do

pana Pageta i odwołam wizytę, a wolałabym tego nie robić -
powiedziała Zofia otrzepując ręce z mąki i rozglądając się za
portmonetką. - Zostanie ci trochę, jak zapłacisz za bilety w obie
strony, ale zawsze to bezpieczniej. Odliczyła pieniądze kładąc
je na rozpostartej dłoni dziewczynki, kazała powtórzyć nazwę
stacji najbliższej domu, w którym mieszkał pan Paget, i dała jej

34

background image

kartkę z jego dokładnym adresem „na wszelki wypadek”, jak to
określiła.

Ania uznała to za zupełnie niepotrzebną przesadę.

Przywykła w rodzinnym miasteczku do samodzielności.
Pamiętała doskonale, gdzie skręcić do domu pana Pageta po
wyjściu ze stacji, więc jak mogłaby zabłądzić?

Był rześki i pogodny dzień październikowy, kiedy

zamknąwszy za sobą drzwi cukierni „Pod Pierożkiem z
Wiśniami” wyszła na ulicę; pieniądze na przejazd i kartkę z
adresem pana Pageta miała bezpiecznie schowane w kieszeni
tweedowego płaszczyka. Czuła się szczęśliwa i niesłychanie
ważna.

W drodze nie miała najmniejszych kłopotów i była w

gabinecie dentystycznym na dziesięć minut przed wyznaczoną
godziną. Całe szczęście, że w poczekalni leżały na stoliku
interesujące pisma ilustrowane, więc czas upłynął jej bardzo
przyjemnie. Nie była ani trochę zdenerwowana, bo znała już
pana Pageta i wiedziała, że jest bardzo miły i zakłada plomby
zupełnie bezboleśnie. Kiedy skończył, powiedział, żeby
przyszła za sześć miesięcy, „bo należałoby sprawdzić, czy się
coś znowu nie zrobiło”. Jego słowa przypomniały Ani, że za
sześć miesięcy będzie z powrotem w domu, bo tatuś wróci do
Anglii, i nie pan Paget, tylko pan Watkins w Brystolu będzie jej
sprawdzał zęby. Na tę myśl ogarnęło ją uczucie takiej radości,
że idąc z powrotem na stację cały czas podrygiwała i
podskakiwała. Później przypomniała sobie, że przy jednym
szczególnie długim susie usłyszała cichy brzęk, ale nie zwróciła
na niego uwagi, bo wtedy był to tylko jeden odgłos wśród
łoskotu samochodów, od których aż dudnią londyńskie ulice.

Zbiegła wesoło ze schodów prowadzących na stację kolei

podziemnej i podeszła do kasy. I w tym momencie przeżyła
straszny wstrząs. Wsunęła rękę do kieszeni - i nie znalazła pie-
niędzy! Przecież muszą tam być! - powiedziała sobie, jak

35

background image

szalona przeszukując palcami kieszeń. Nie było ich. Nie
znalazła choćby jednej zabłąkanej sześciopensówki. Nie było
tam nic prócz kartki z adresem pana Pageta... a jaki mogła mieć
z niej pożytek? Pieniądze zniknęły - i co ona teraz zrobi? Nie
może wejść do kolei podziemnej bez biletu, to jedno jest
pewne, a jak, na miłość boską, kupuje się bilet bez pieniędzy?

I właśnie wtedy Ania przypomniała sobie tamten cichy

brzęk. Mogły to być monety wypadające z kieszeni na chodnik.
Dlaczego... dlaczego nie pomyślała o tym wcześniej? Wybiegła
na ulicę i wróciła drogą, którą szła, nie odrywając oczu od
chodnika. Ale chociaż zawędrowała aż pod dom pana Pageta,
nie znalazła ani jednej jedynej monety. Jeżeli naprawdę zgubiła
pieniądze, ktoś je znalazł i zabrał.

Przez kilka minut Ania stała pogrążona w myślach. A

gdyby tak powiedzieć kasjerowi o zgubieniu pieniędzy... może
da jej bilet za darmo i pozwoli zapłacić innym razem?
Wydawało się to dość rozsądne, chociaż na samą myśl o zrobie-
niu czegoś takiego poczuła się strasznie onieśmielona. Ale
zaraz powiedziała sobie, że na pewno nie jest pierwszą osobą,
która zgubiła pieniądze. Podniesiona na duchu zeszła znów na
stację i przyłączyła się do małej kolejki przed kasą. Ale teraz
nie czuła się już tak odważna. Och, poczeka, aż ostatnia osoba
kupi bilet i pójdzie sobie, a wtedy tylko kasjer w małym
okienku będzie wiedział, że była nieostrożna i zgubiła
pieniądze. Czekała więc cierpliwie, przysuwając się coraz bliżej
kasy, w miarę jak skracała się kolejka. Wreszcie były przed nią
tylko dwie osoby. I wtedy nagle obróciła się i zobaczyła za sobą
pięć nowych postaci! Osoba tuż za nią, bardzo srogo
wyglądająca pani w okularach, poszturchiwała Anię wypchaną
torbą na zakupy, którą trzymała w rękach. Myśl o tym, że srogo
wyglądająca pani usłyszy każde jej słowo, kiedy będzie
opowiadała kasjerowi swoją przygodę, była tak przerażająca, że
biedna Ania do reszty straciła odwagę. Wysunęła się ostrożnie z

36

background image

kolejki, ale chyba nikt tego nie zauważył. Wszyscy byli za
bardzo pochłonięci własnymi sprawami, więc po chwili
namysłu zdecydowała się stanąć znowu na końcu i jeszcze raz
spróbować szczęścia. Niestety, zrozumiała wkrótce, że za
każdym razem będzie się działo dokładnie to samo. Ogonek
właściwie nigdy nie miał końca. W chwili kiedy oddzielała ją
od kasy tylko jedna osoba, za nią stało najmniej pół tuzina!

Była już naprawdę zrozpaczona, kiedy jakiś głos za jej

plecami spytał:

- Co to... mamy zmartwienie?
Ania obróciła się. Bezpośrednio za nią stał teraz chłopiec

w szarym blezerze, trzymający książkę pod pachą. Miał
piegowatą twarz, zadarty nos i uśmiechał się bardzo przyjaźnie.

Anię tak już zmęczyło stanie w kolejce i ciągłe wysiłki,

żeby zebrać odwagę i przemówić do kasjera, że zanim się
zorientowała, co robi, opowiedziała chłopcu całą historię -
poczynając od dentysty i chorej nogi Kloci, a kończąc na
zgubieniu pieniędzy. Trzeba przyznać, że trwało to dość długo,
ale akurat skończyła, kiedy pan stojący przed nią podszedł do
okienka kasy.

- Baker Street? Ja też tam wysiadam. Biorę dla nas dwa

bilety - oznajmił chłopiec.

Wsunął rękę do kieszeni, położył pieniądze na ladzie

przed kasą, powiedział:

- Poproszę dwie połówki na Baker Street - wziął bilety i

wręczył jeden z nich Ani.

Wszystko to nie trwało nawet minuty. Prawdziwa

sztuczka magiczna, pomyślała Ania. Już po kłopotach i może
się o nic nie martwić.

- Strasznie ci dziękuję... To naprawdę... naprawdę bardzo

ładnie z twojej strony - wyjąkała, czerwieniąc się ze zdziwienia
i wdzięczności.

37

background image

- Och, nie ma o czym mówić - powiedział chłopiec

wsuwając resztę do kieszeni, a kiedy stali obok siebie na
schodach ruchomych, spytał: - Mieszkasz gdzieś w okolicy
Baker Street?

- Tak, dość blisko... ale nie mieszkam stale, tylko

przyjechałam na jakiś czas - zaczęła Ania, po czym
opowiedziała mu wszystko; o tym, że jej ojciec jest chwilowo
w Australii i że ona z Kicią spędzają sześć miesięcy u Zofii.

- A Zofia to kto? - spytał chłopiec. Siedzieli teraz obok

siebie w wagonie kolei podziemnej.

- Tak naprawdę jest moją cioteczną babką... ale pozwala

nam mówić do siebie po imieniu i wcale nie jest stara, i
mieszkamy „Pod Pierożkiem z Wiśniami”.

- Pod czym mieszkacie?... Co to jest... jakiś bar?
Wydawał się taki zaciekawiony, że Ania opisała mu

wszystko dokładnie - cukiernię i wiszący nad nią szyld,
porcelanę w wisienki, ciastka Zofii, Shirley i Connie, Klocię i
mieszkanie, no i naturalnie samą Zofię.

- Rany Julek! Ale to frajda mieszkać w takim domu.

Jakbym miał ciotki, skakałbym do góry z radości, gdyby
prowadziły cukiernię i same wypiekały ciastka! - oznajmił,
kiedy skończyła.

- A co twoje ciotki robią? - spytała Ania, mile pogłaskana

słowami chłopca.

- Ciotki? Nie mam takiego towaru w rodzinie - odparł.
- Jak to? Nie masz ani jednej ciotki?
- Ani ciotki babecznej, ani babki ciotecznej, ani zwykłej

ciotki - oznajmił. I dodał, że jego ojciec i matka nie mieli
rodzeństwa, że jego ojciec nie żyje i że on wraz z matką i
młodszymi braćmi, o których mówił „maluchy”, mieszkają w
Paddington. Ania, której się zdawało, że Paddington jest nazwą
dworca kolejowego, była bardzo zdziwiona, dopóki jej nie
wytłumaczył, że jest to również dzielnica Londynu, pełna ulic,

38

background image

domów i sklepów. Wcale się nie wyśmiewał z jej głupoty, co
naprawdę byłoby zrozumiałe, tylko bardzo wesoło i przyjaźnie
zaczął jej opowiadać, jak dobrze im się wszystkim żyje - jemu,
matce, „maluchom” - w mieszkaniu na najwyższym piętrze
biurowca. Jego matka jest dozorczynią, powiedział, więc po
godzinach pracy, kiedy biura są zamknięte, on i jego bracia
bawią się w pustych korytarzach, jakby to były boiska szkolne -
te korytarze ciągną się dosłownie milami, powiedział z
żartobliwą przesadą, i wobec tego urządzają tam sobie wyścigi
na hulajnogach.

- Naturalnie hulajnogi należą do maluchów - dodał

wyniośle. - Chyba nie wyobrażasz sobie, że ja w moim wieku
chciałbym mieć hulajnogę?

Jest im pewnie bardzo wesoło, pomyślała tęsknie Ania i

opowiedziała chłopcu o Kici, która najchętniej bawi się sama w
udawanie, i o swoich koleżankach szkolnych, których brak
bardzo boleśnie odczuwa.

Jej nowy przyjaciel (okazało się, że na imię ma Larry, a na

nazwisko Masters) powiedział, że ją doskonale rozumie i że to
naprawdę pech, ale głowa do góry. Dodał z wyrozumiałością,
że maluchy dawniej też były strasznie głupiutkie i że Kicia z
czasem zacznie się bawić w rozsądniejsze zabawy.

Zanim pociąg stanął na Baker Street, Ania wiedziała już

bardzo dużo o Larrym. Był starszy od niej dokładnie o sześć
miesięcy. Do jego ulubionych przedmiotów w szkole należała
arytmetyka i angielski, ale „nie miał też nic naprzeciw” fizyce i
- rzecz dziwna - oboje byli okropnie słabi z francuskiego, oboje
nienawidzili rozwiązywania krzyżówek i przepadali za cyrkiem.
Prawdę mówiąc usta im się nie zamykały, dopóki nie wyszli ze
stacji i nie przekonali się, że Ania musi skręcić w jedną, a Larry
w drugą ulicę.

- To tędy idzie się do Paddington? - spytała Ania, kiedy

stali przed stacją.

39

background image

- Co ty! Nie idę do domu. Idę na próbę... taki serial

radiowy, w którym występuję.

- Występujesz?!
Zdarzało się, że kiedy Ania była bardzo podniecona, głos

załamywał jej się i zaczynała skrzeczeć. Zawsze słuchała radia
o piątej po południu i przepadała za serialami radiowymi.

- Ale chyba nie w „Małych rozbitkach”?
- Hm, właśnie tak się ta sztuka nazywa. Szósty odcinek

nadadzą w poniedziałek o piątej piętnaście. Mam tu przy sobie
tekst - powiedział Larry stukając palcem w tekturową teczkę,
którą niósł pod pachą.

Mówił to wszystko tonem tak obojętnym, że Anię aż

zatkało. Nie opuściła dotąd ani jednego odcinka „Rozbitków”,
ale nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że pozna kogoś, czyj
głos słyszała przez radio. Była to historia niesłychanie
podniecająca, chociaż Larry zupełnie inaczej zapatrywał się na
sprawę. Kiedy wykrzyknęła:

- Naturalnie! Ty jesteś Jim... to ty zrobiłeś tratwę i

znalazłeś wiosła zatopionej łodzi! - uśmiechnął się tylko i
powiedział, że owszem, facet, który napisał sztukę, tak to
wykombinował i nie ma w tym żadnej jego, Larry'ego, zasługi.
A potem w taki sposób wyszczerzył do niej zęby, jakby mu się
Ania wydała strasznie komiczna. Na szczęście w jego uśmiechu
było coś, co innym też kazało się uśmiechać, więc Ania wcale
nie miała mu za złe, że się z niej nabija. W ogóle rozmowa z
Larrym sprawiła jej tyle przyjemności, że kiedy się pożegnali,
bo Larry oznajmił, że nie wolno mu się spóźnić na próbę, i Ania
jeszcze raz podziękowała za kupienie biletu, i każde z nich
poszło w swoją stronę, Ani zrobiło się nagle strasznie smutno.
Był naprawdę miłym, przyjaznym chłopcem. Zanim się poznali,
Ania prawie zapomniała, jaka to radość przebywać z kimś, kto
jest jej rówieśnikiem, zamiast z Kicią. Zresztą Kicia często była

40

background image

tak zajęta panią Rawlings, że nie bardzo słyszała, co się do niej
mówi.

Kiedy w końcu dotarła „Pod Pierożek z Wiśniami”,

mocno spóźniona, bo straciła mnóstwo czasu zastanawiając się,
w jaki sposób wrócić do domu, Zofia stała za kontuarem i
pakowała ciasto zrobione na zamówienie.

- Trochę późno wracasz, nie wydaje ci się? Kicia i Klocia

zjadły obiad trzy kwadranse temu i Klocia tam na górze szaleje,
że cię spotkało coś złego - powiedziała Zofia, kiedy ciasto
zostało wyniesione do czekającego samochodu. - Biegnij teraz
do niej, niech cię zobaczy całą i zdrową... była pewna, że
wpadłaś pod samochód. Potem wróć, a jak zjesz obiad,
opowiesz mi, co przeskrobałaś.

To jest takie u Zofii miłe, pomyślała Ania. Nie wpada

zaraz w złość, jak się ktoś spóźni, i nie zaczyna od zadawania
Bóg wie ilu pytań, zanim winowajca ma szansę wytłumaczyć
jej, co się zdarzyło. Niebawem, siedząc przy stoliku, przy któ-
rym zwykle jadały posiłki, Ania opowiedziała Zofii wszystkie
swoje przygody. Zofia nie przerywała i na zakończenie nie dała
jej bury. Powiedziała coś w rodzaju „wszystko jest dobre, co się
dobrze kończy” i dodała, że Ania miała szczęście trafiając na
tak miłego chłopca jak Larry, a w ogóle niech pamięta, że jeśli
wpadnie jeszcze kiedyś w tarapaty, powinna zwrócić się o
pomoc do policjanta.

- Aha, czy nie zapomniałaś przypadkiem zapisać jego

adresu, żebym mogła mu odesłać pieniądze? Pamiętaj, że długi
trzeba zwracać.

Ania o tym nie pomyślała i była teraz na siebie zła.

Chętnie zobaczyłaby znów Larry'ego i podziękowała mu jak
należy.

7. Jeszcze jeden przyjaciel

41

background image

Przez następnych kilka dni było nudno. Padał deszcz,

Kicia się zaziębiła i dziewczynki nie wychodziły z domu. Ania
tyle czasu spędzała nad książkami, że w małej biblioteczce
zostało już niewiele tomów, których nie przeczytała od deski do
deski.

Budząc się któregoś mglistego ranka i patrząc przez okno

na strumienie deszczu, który zbierał się w rynnach i dziwacznie
gulgotał, Ania poczuła się bardzo przygnębiona. Kiedy po
śniadaniu usiadła w saloniku i zabrała się do odrabiania lekcji,
było jej szczególnie trudno skupić uwagę na rachunkach. Bo
uczenie się w samotności bywa czasem bardzo nudne i chociaż
Zofia często przychodziła sprawdzić jej postępy i robiła, co
mogła, żeby lekcje wydawały się bardziej interesujące, Ani
brak było wesołego nastroju, jaki zwykle panuje w szkole. Tego
ranka, ponieważ tak jej było smutno, przysłuchiwała się
rozmowie Kici i Kloci w sąsiednim pokoju. Łatwiej było łowić
uchem ich słowa niż skupić się nad ułamkami dziesiętnymi.
Przypomniawszy sobie nagle, że wczoraj przy podwieczorku
Shirley pożyczyła od niej ołówek, uznała, że ten właśnie
ołówek jest jej nieodzownie potrzebny. Miała mnóstwo innych
ołówków, ale ten był wyjątkowy, bo ozdobiony napisem:
„Pamiątka z Ogrodu Zoologicznego w Brystolu”. Powiedziała
sobie, że musi natychmiast zejść na dół i odszukać go.

Przypomniało jej się ostrzeżenie Zofii, że dziewczynkom

wolno schodzić na dół do kawiarni tylko i wyłącznie na posiłki;
ale ani myślała się tym krępować. Szukanie ołówka to zupełnie
coś innego niż schodzenie na dół bez żadnej przyczyny,
powiedziała sobie, a zresztą jest dość wcześnie i na sali na
pewno nie ma jeszcze gości. Ale tak naprawdę chodziło o to, że
perspektywa pogawędki z Shirley i Connie była dużo
ponętniejsza od ułamków dziesiętnych.

Na podeście schodów pierwszego piętra usłyszała głośny

stuk zamykanych drzwi piekarnika. Zofia pracowała od siódmej

42

background image

rano. I co się tu dziwić, że kiedy przychodziła wieczorem
powiedzieć jej dobranoc, bardzo często wydawała się zmęczo-
na. Ach, żeby nie musiała tak ciężko pracować! Wczoraj Zofia
ślęczała nad jakimiś broszurami reklamowymi i Kicia
koniecznie chciała wiedzieć, co to za maszynki są na obrazku.
Elektryczne miksery, wyjaśniła Zofia, a kiedy Kicia spytała, do
czego służą, Zofia powiedziała, że wkłada się wszystkie
składniki, z których ma powstać ciasto, do czegoś w rodzaju
miski, włącza się prąd - i ciasto jest wymieszane znacznie szyb-
ciej i dokładniej, niż kiedy wyrabia się je łyżką czy rękami.
Ania zawołała:

- Och, kup taki mikser! - a Zofia wykrzywiła do niej

komicznie twarz.

- A czym mam zapłacić? Nie istniejącymi dochodami czy

może czekiem bez pokrycia?

Ania nie wiedziała, co to jest czek bez pokrycia, ale

domyśliła się, że po prostu Zofia nie ma pieniędzy na kupno
miksera, i trochę później, kiedy Zofia wróciła do swojego
pieczenia, wyłowiła broszurę z koszyka na śmieci i sprawdziła,
jaka jest cena tych maszynek. Okazało się, ku jej niemałemu
zdumieniu, że mikser kosztuje strasznie dużo funtów. Nic
dziwnego, że Zofia nie może sobie na taki wydatek pozwolić.
Gdybym była bogata, pomyślała Ania, zaraz bym go jej kupiła.

Na dole w cukierni, jak się tego Ania spodziewała, było

pusto. Nikt nie siedział przy małych stolikach, wypucowanych i
błyszczących, i nakrytych filiżankami i talerzykami w wiśniowe
wzorki. Ale nie było też ani Shirley, ani Connie, co Anię
niezmiernie zdziwiło. Gdzie one się podziały? Czasem z
samego rana jedna z nich szła na górę do spiżarni po cukier
albo po kawę, ale zawsze druga zostawała na dole.

Czując się zgubiona i strasznie mała w tym dużym,

pustym pomieszczeniu Ania przeszła przez salę do drzwi
prowadzących na zaplecze; nie było tam nikogo. Przysadziste,

43

background image

szklane dzbanki z kawą, wydzielając rozkoszny zapach,
podgrzewały się na płycie, a tuż obok na półce Ania zobaczyła
duży niebieski dzbanek ze śmietaną i brązową miseczkę pełną
żółtych strużyn masła. Ale ani śladu Sbirley czy Connie.

I w tym momencie rozległ się odgłos kroków - nareszcie

Shirley albo Connie! Uchylając drzwi Ania wyjrzała na salę i
zobaczyła wysokiego, jasnowłosego pana, który z trudem
ściągał z siebie bardzo mokry płaszcz od deszczu. Powiesił
płaszcz, wyjął z kieszeni gazetę i usiadł przy jednym ze
stolików. Po czym rozłożywszy gazetę zabrał się do czytania.

Ania zawahała się. To straszne, że przyszedł gość i nie ma

nikogo z obsługi. Ania wiedziała, że powinna jak najprędzej
pobiec na górę do kuchni i zawiadomić Zofię. Zaledwie wyszła
na salę, odezwał się męski głos:

- Poproszę o dwie grzanki z masłem i kawę.
Ania stanęła jak wryta. Naprawdę nie wiedziała, co robić.

Młody człowiek obrócił stronę gazety i pochylił się nad nią z
uwagą.

Nadeszło to, co Ania nazywała zawsze w duchu Straszną

Chwilą - jeden z tych trudnych momentów, w których nie
wiadomo, na co się zdecydować. Czy powinna wytłumaczyć
wszystko nieznajomemu panu i pobiec na górę?

I nagle wiedziała, co zrobi. Wróciła do kuchenki,

rozejrzała się. Gdzie jest maszynka, której Shirley używa
zawsze do pieczenia grzanek? Ania widziała, jak Shirley się nią
posługuje. Trzeba włączyć prąd, włożyć pokrajane kawałki
chleba, a jak są gotowe, same wyskakują. Jest! Tuż obok
maszynek do kawy. Teraz gdzie chleb... Jest masło, stos
filiżanek i spodeczków, ale co jej po nich, jeżeli nie znajdzie
chleba! Na szczęście, kiedy była już bliska rozpaczy,
spostrzegła jakąś paczkę owiniętą w pergaminowy papier.
Przekonała się z ulgą, że jest to stos pokrajanego już chleba.
Przezwyciężywszy te pierwsze trudności zabrała się raźno do

44

background image

roboty i już niebawem miała gotową tacę z dwiema
przybrązowionymi grzankami na talerzyku, filiżanką i
spodkiem. Bardzo, bardzo ostrożnie wzięła do ręki dzbanek z
kawą i napełniła filiżankę mniej więcej w dwóch trzecich, jak to
robiła Shirley. Teraz mleko... gdzie Shirley trzyma mleko? I
nagle sobie przypomniała, że „Pod Pierożkiem z Wiśniami”
podaje się do kawy nie mleko, tylko śmietankę w ślicznych ma-
łych dzbanuszkach wielkości dzbanuszka z serwisu dla lalek,
który Kicia dostała na gwiazdkę. O, są... napełnione stoją na
półeczce tuż obok maszynek do kawy. Ania postawiła jeden z
nich na tacy i otwierając drzwi wahadłowe ramieniem, jak to
robiła Shirley, wyszła na salę.

Stwierdziła z ulgą, że młody człowiek jest wciąż

pochłonięty czytaniem, więc chyba nie zauważył, jak strasznie
długo trwały te przygotowania. Nawet kiedy Ania ustawiła
wszystko przed nim na stoliku, nie oderwał oczu od gazety.

- Czy mam jeszcze coś podać? - spytała, przypomniawszy

sobie, że Shirley tak się zawsze zwraca do klientów.

Rzucił okiem na grzanki i kawę.
- Dziękuję, to wszystko - odparł.
I tym razem, zamiast wrócić do gazety, spojrzał na Anię.
- Mój Boże! Nie jesteś trochę za młoda na kelnerkę? - W

jego głosie brzmiało takie zdziwienie, że Ania nie mogła
powstrzymać śmiechu.

- Och, tak naprawdę nie jestem kelnerką. Tylko Shirley i

Connie gdzieś się podziały, a ja akurat tu przyszłam. Czy
grzanki nie są za bardzo przyrumienione?

- Są doskonałe - zapewnił ją, mówiąc z ustami pełnymi

jedzenia. - Jeżeli nie jesteś kelnerką, to skąd się tu wzięłaś?

- Mieszkam tu... to znaczy niezupełnie, bo w ogóle to

mieszkam niedaleko Brystolu. Przyjechałam do Londynu, ale
nie na wakacje... Och, to naprawdę jest trudno wytłumaczyć.

45

background image

Mieszając cukier w kawie podniósł na nią wzrok i wskazał

jej głową krzesło po drugiej stronie stolika.

- Może byś usiadła i opowiedziała mi wszystko od

początku? - zaproponował.

Ma bardzo sympatyczny uśmiech, pomyślała Ania i

opowiedziała mu całą historię zaczynając od chwili, w której im
tatuś oznajmił, że musi pojechać do Australii zamiast pana
Hutchena. Trwało to dość długo. Zniknęła pierwsza grzanka i
prawie cała druga, zanim młody człowiek usłyszał o miasteczku
niedaleko Brystolu, o Kici, o ciotecznej babce Zofii, o Kloci i
mieszkaniu nad cukiernią. Nie mówił dużo, ale słuchał bardzo
uważnie, a kiedy wreszcie Ania skończyła naprawdę zdyszana,
rozsiadł się wygodniej, rozejrzał dookoła wzrokiem
wyrażającym uznanie i powiedział, że według niego Ani i Kici
bardzo się poszczęściło.

- Słyszałaś może o kimś, kto ma w tej okolicy pokój do

wynajęcia? - dodał po chwili, z filiżanką w ręku. - Wróciłem
dzisiaj z Liverpoolu i okazało się, że mojej gospodyni
potrzebny jest pokój, który u niej wynajmowałem... córka przy-
jechała i ma na stałe u niej zamieszkać, więc muszę sobie
poszukać czegoś innego.

Ania o niczym takim nie słyszała. Jaka szkoda,

powiedziała sobie w duchu, bo on jest naprawdę miły i to musi
być strasznie przykre, chodzić w takiej ulewie i szukać
mieszkania.

- Aha, żebym nie zapomniał. Powiedz tej twojej ciotecznej

babce, że robi znakomitą kawę. Mógłbym się założyć, że nie
znalazłbym lepszej na odcinku od Baker Street do katedry
Świętego Pawła.

Mile pogłaskana Ania przyrzekła, że powtórzy to Zofii.
- A teraz czeka mnie długa wędrówka w ulewnym deszczu

- powiedział ze smutkiem, wstając i wkładając na siebie mokry
płaszcz. - Pewnie wyląduję w hotelu. W zeszłym roku zmar-

46

background image

nowałem trzy tygodnie, zanim udało mi się znaleźć ten ostatni
pokój... Aha, ile płacę? - dodał, pobrzękując pieniędzmi w
kieszeni.

Ania nie wiedziała. Nie miała bloczku rachunkowego, na

którym mogłaby wszystko zapisać, jak to robiła Shirley, a
zresztą nie wiedziała, ile kosztuje kawa i grzanki. Musi pobiec
na górę i spytać Zofię. I właśnie w tym momencie rozległy się
kroki na schodach, Bogu dzięki, wraca Shirley! Ale to wcale
nie była Shirley. Była to Zofia, z rękami w kieszeniach żółtego
swetra i wyrazem zdumienia na widok Ani siedzącej przy
stoliku i rozmawiającej z obcym mężczyzną, kiedy powinna
była odrabiać lekcje na górze!

- Co na miłość boską... - zaczęła.
Ania zerwała się od stolika, mocno czerwona na 'twarzy.

Uświadomiła sobie raptem, że w ogóle nie powinna tu być.

- Och, Zofio, ile kosztują grzanki i kawa?
- Kawa jak ambrozja - wtrącił młody człowiek,

uśmiechając się do Zofii. - Ta zręczna kelnereczka doskonale
mnie nakarmiła... w najwytworniejszym hotelu nie byłbym
lepiej obsłużony. Nie ma to, jak zaczynać we wczesnej
młodości, prawda?

On jest zabawny, pomyślała Ania, spoglądając

niespokojnie na Zofię. Zabawny i miły. Bardzo chciała, żeby
się spodobał Zofii.

- Kawa i grzanki? Szyling i siedem pensów. - rzuciła

szorstko Zofia. I zaraz Ani zrobiło się lżej na sercu, bo Zofia
dodała tonem mniej oficjalnym: - Cieszę się, że Ania dobrze
pana obsłużyła. Nie mam pojęcia, gdzie zniknęły moje kelnerki.

- Czy zna pani może kogoś w pobliżu, kto chciałby

wynająć pokój? - spytał młody człowiek. - Sprawa jest dla mnie
dość pilna... wyjeżdżałem i podczas mojej nieobecności zjawiła
się nagle córka mojej gospodyni, więc muszę się natychmiast
wyprowadzić. Nie jestem zbytnio wymagający i niemal każde

47

background image

pomieszczenie by mi odpowiadało, pod warunkiem, że jest
czyste i położone mniej więcej w śródmieściu. Chętnie za-
mieszkałbym gdzieś blisko stąd, bo wtedy mógłbym się u pani
stołować - ciągnął. - Podoba mi się tu... jest przytulnie i
atmosfera wydaje mi się naprawdę życzliwa.

Kiedy Ania usłyszała, jak bardzo podoba się

nieznajomemu „Pod Pierożkiem z Wiśniami”, jej sympatia dla
niego wzrosła. Zofia też wydawała się teraz przyjaźniejsza.
Wyjaśniła, że zna tu mało osób, ale nad większością sklepów są
mieszkania, więc radzi mu, żeby poszedł do sklepiku z pa-
pierosami na rogu i spytał. Właściciel mógł o czymś słyszeć.
Młody człowiek podziękował i powiedział, że skorzysta z jej
rady. Ulewa jeszcze się wzmogła, zauważyła Ania, i zrobiło jej
się go strasznie żal. To okropne, nie mieć własnego kąta!
Zresztą może on ma dom rodzinny w innym mieście jak ona i
Kicia, ale nie w Londynie. Jakie ja mam szczęście, pomyślała
Ania, że mieszkam w takim ślicznym miejscu! Przyglądając się
nieznajomemu, gdy podnosił kołnierz płaszcza, żałowała, że
biedak musi wyjść i szukać pokoju w takim deszczu. I właśnie
wtedy przyszła jej do głowy wspaniała myśl.

- Poddasze, Zofio! - zawołała. - Nie myślisz, że się nada?

Tam jest ślicznie... i tyle miejsca!

- Poddasze? Co ty wygadujesz, dziecko! Co ci przyszło do

głowy? Pełno rupieci i prawie żadnych mebli!

Zofia miała minę niemal zgorszoną.
- Poddasze? Brzmi bardzo interesująco... zresztą mam

trochę własnych gratów, więc brak mebli nie jest żadną
przeszkodą - rzucił skwapliwie nieznajomy.

- Z okien widać sześć wież kościelnych i chyba tysiące

dachów - poinformowała go Ania.

- Sześć wież kościelnych? Nadzwyczajne. Powinna być za

to dodatkowa opłata - oznajmił z taką powagą, że gdyby Ania
nie dostrzegła błysku wesołości w jego oku, pomyślałaby, że

48

background image

mówi serio. On naprawdę jest szalenie miły i jak by to było
dobrze, żeby zamieszkał u nich na poddaszu! Dziwna rzecz, ale
miała uczucie, że zna go od dawna. Nie była pewna, czy Zofii
spodobał się ten pomysł.

8. Eulalia

Powędrowali teraz wszyscy na poddasze - Zofia, Ania,

młody nieznajomy, a także Kicia i Klocia, które przyłączyły się
do nich po drodze. Pokój był duży, o dość niskim suficie, który
nad oknami tak się obniżał, że bez trudu można go było dotknąć
ręką. Ania wolałaby, żeby Zofia nie podkreślała nieustannie, jak
pochyły jest sufit, i nie powtarzała w kółko, że w lecie jest tu
bardzo gorąco, a w zimie bardzo zimno.

Naprawdę można by pomyśleć, uznała Ania, że Zofia nie

chce, żeby mu się poddasze spodobało! Ona sama aż
podskakiwała z przejęcia. Przyszło jej nagle do głowy, że ludzie
płacą komorne za wynajęcie pokoju, więc byłoby trochę
dodatkowych pieniędzy na rachunki, którymi Zofia nieustannie
się martwiła.

Prawie nie wierzyła własnym uszom, kiedy w końcu rzecz

została załatwiona po jej myśli, chociaż nawet wtedy w głosie
Zofii brzmiało powątpiewanie.

- A jak się okaże, że nie jest tu panu wygodnie... nawet

jeżeli usuniemy te wszystkie rupiecie?

- Będzie mi na pewno bardzo wygodnie. Taki widok wart

jest dziesięciu pokojów ze wszystkimi wygodami, jak się to
określa w ogłoszeniach - rzekł odwracając się od okna, przez
które badał wzrokiem sześć wspomnianych przez Anię wież
kościelnych.

- A według mnie przyda się panu dużo pożywnego

jedzenia - oznajmiła Klocia. Już od dłuższej chwili przyglądała
się nieznajomemu z takim wyrazem twarzy, z jakim mówiła

49

background image

Kici, żeby natychmiast wypiła mleko, bo inaczej będzie chuda
jak szczapa.

Uśmiechnął się do Kloci i powiedział, że jest silny jak

koń, tylko często bywa tak zajęty, że nie ma czasu na jedzenie.

- Chciałbym się teraz paniom przedstawić - dodał. -

Nazywam się Gerard Hunter. Myślę, że chciałaby pani jakichś
referencji...

Podał Zofii nazwisko jakiegoś pana z rozgłośni radiowej

BBC i spytał, czy wolno mu będzie wprowadzić się w sobotę.

Kiedy wszystko zostało już omówione i młody człowiek

wyszedł, a Zofia zeszła na dół do Shirley i Connie, żeby im -
jak to określiła - „natrzeć solidnie uszu”, Ania wróciła do
swoich lekcji. Rozmyślała właśnie o nowym przyjacielu - o
tym, jak imię i nazwisko, Gerard Hunter, bardzo do niego
pasuje, kiedy do pokoju weszła Zofia.

- Proszę - powiedziała wkładając Ani coś do ręki.
- Co to jest?...
- Napiwek. Shirley znalazła go pod talerzem. Trzeba

przyznać, że twój pan Hunter jest trochę rozrzutny, ale to są
twoje zarobione pieniądze. Spisałaś się naprawdę dzielnie -
oznajmiła Zofia klepiąc Anię po ramieniu. - Litości! - wrza-
snęła. - Zostawiłam w piecu ciastka francuskie! - I pobiegła do
kuchni.

Ania była bardzo zadowolona. Zofia nie należy do osób

hojnie rozdzielających pochwały. Ale jak już kogoś chwaliła,
wiadomo było, że robi to z przekonaniem. Spoglądając na
trzymane w ręce pół korony Ania zastanawiała się, czy kelnerki
często otrzymują tak dużo pieniędzy. Była bardzo przejęta, bo
zupełnie się tego nie spodziewała. Mimo to wiedziała dobrze,
co zrobi z tą monetą. Odłoży ją na elektryczny mikser dla Zofii.
Nie miała pojęcia, skąd weźmie resztę pieniędzy, ale jakoś -
sama nie wiedziała jak - Zofia dostanie ten mikser. Musi
znaleźć jakiś sposób zarobienia pieniędzy, powiedziała sobie.

50

background image

Inni ludzie zarabiają, więc dlaczego ona nie miałaby zarobić?
Ach, gdyby była starsza i mogła być naprawdę prawdziwą
kelnerką, jak Shirley! Ale co z tego, kiedy Zofia i tak by jej nie
pozwoliła, a zresztą po Bożym Narodzeniu będzie cały dzień
spędzać w szkole. Chwilowo nie przychodził jej do głowy
żaden pomysł - nic, co byłoby odpowiednie dla dziewczynki w
jej wieku. Ale wymyśli coś, przysięgła sobie. Ania była bardzo
uparta i wytrwała. Jeżeli raz postanowiła, że coś zrobi, nie
rezygnowała mimo największych przeszkód.

Przez następnych kilka dni Ania, zaraz po odrobieniu

lekcji, razem z Kicią i Klocią porządkowała poddasze.
Wieczorem, po skończonej pracy, przyszła do nich Zofia.

- Na Boga, Klociu, co my z tym wszystkim zrobimy! -

jęknęła ciągnąc po podłodze jakieś zniszczone kartony i stos
bardzo zakurzonych gazet.

Ania przeszukiwała dno szafy i teraz wyszła ze smugą

kurzu na policzku i rękami pełnymi kawałków stłuczonej
porcelany. Były jasnozielone i ślicznie błyszczały. Ania
rozłożyła skorupy i starała się odgadnąć, jaką całość tworzyły,
zanim się porcelana stłukła.

- Lepiej daj mi to, wyrzucę do śmieci - powiedziała

Klocia. - Jeszcze się pokaleczysz.

- Nie mam pojęcia, co to mogło być - zastanawiała się

Ania oglądając uważnie skorupki. - Filiżanka chyba nie, bo nie
ma uszka... imbryk też nie, bo nie widzę pokrywki... i spójrz na
to, Zofio. Wygląda jak nos.

Zofia podała jej przykrywkę pudełka.
- Połóż je tu, skoro tak ci na nich zależy. Zobaczę później,

może mi się uda to skleić... jeżeli jakaś część nie zginęła, co jest
bardzo prawdopodobne.

Zofii można było wierzyć na słowo. Ania przekonała się

już, że Zofia zawsze dotrzymuje swoich obietnic. Toteż
pierwszą rzeczą, jaką zobaczyła po obudzeniu, była

51

background image

porcelanowa świnka, z zadartym ryjkiem i sterczącym
kręconym ogonkiem, bardzo sympatyczna. Była seledynowa i
cała w bukieciki różowych kwiatków.

Ania zaczęła piszczeć z radości. Kicia to usłyszała i

przybiegła z sąsiedniego pokoju.

- Nazywa się Eulalia - oznajmiła obejrzawszy świnkę ze

wszystkich stron.

- Przecież nie możesz wiedzieć, jak się nazywa, skoro to

jest moja świnka - zwróciła jej Ania uwagę.

Nie chciała robić Kici przykrości, ale ta jej młodsza

siostra miała irytujący zwyczaj obdarzania imionami rzeczy,
które wcale do niej nie należały.

- No jak ci się podoba? - spytała Zofia zaglądając do

pokoju.

Pracowała już w kuchni i na jej policzku było widać ślad

mąki.

- Och, Zofio, nigdy w życiu nie widziałam takiej ślicznej

świnki! - zawołała Ania. - Dziękuję ci, że ją skleiłaś.

- Ale czy ty wiesz, jakiego rodzaju jest te świnka?
Ania nie miała pojęcia.
- To jest świnka-skarbonka. Widzisz tę szparę na

grzbiecie? Wrzuca się tam pensy i świnka je przechowuje -
wyjaśniła Zofia. - Kiedy byłam mała, wszyscy mieliśmy takie
skarbonki. W niedzielę urządzaliśmy specjalne zawody, żeby
się przekonać, która jest najcięższa. Ustawialiśmy je obok
siebie na stole w pokoju dziecinnym i bawiliśmy się w
Podnoszenie Świnki.

- Naprawdę?
Ania była zachwycona tą historią, jak zresztą wszystkim,

co Zofia opowiadała o swoim dzieciństwie. Obejrzała teraz
dokładnie wąski otwór, przez który wrzuca się do środka
pieniądze.

52

background image

-- Mąż pani Rawlings zawsze mówi do niej „moja

skarbonko” - rzuciła Kicia niedbale.

- Kiciu, na pewno masz na myśli „mój skarbie”, a nie

„moja skarbonko”! - zawołała Ania. - Słowo daję! Ta Kicia
zawsze musi wszystko pokręcić!

- Pani Rawlings wie chyba, jak do niej mówi mąż... a poza

tym to bardzo niegrzecznie komuś zaprzeczać - oznajmiła
Kicia, strasznie czerwona na twarzy.

- Och, przepraszam, Kiciu! - zawołała Ania.
- I wiesz, nazwę chyba moją świnkę Eulalią.
- Musisz. Przecież tak ma na imię - zaznaczyła Kicia.
Na szczęście nie wydawała się już obrażona.
To zdumiewające, pomyślała Ania, jak ta Kicia umie

wynajdywać imiona - nawet dla stworzeń w rodzaju złotych
rybek czy oswojonych myszy. Jedna złota rybka bywa tak
podobna do drugiej, że znalezienie dla niej właściwego imienia
jest zadaniem szalenie trudnym, o czym Ania miała okazję się
przekonać, kiedy hodowała rybki w akwarium. Ale Kicia
zawsze wiedziała, jak się która nazywa, i w końcu trzeba było
przyznać, że ma rację. Jak z tą Eulalią. Przyglądając się
najpierw jej wesołemu, zadartemu ryjkowi, a potem przenosząc
wzrok na grajcarkowaty ogonek Ania stwierdziła, że żadne inne
imię nie byłoby dla niej odpowiednie.

Wyjęła chusteczkę, w której przechowywała swoje pół

korony, rozwiązała supełek i bardzo uroczyście wsunęła monetę
do wąskiej szpary na grzbiecie świnki. Moneta wpadła do
środka z miłym brzękiem. Ile też będzie ona ważyła, ta Eulalia,
kiedy zbierze się w niej dość pieniędzy na kupno elektrycznego
miksera? Ach! Będzie chyba strasznie ciężką świnką,
powiedziała sobie Ania, potrząsając nią i przysłuchując się, jak
grzechoce, a następnie odstawiając ją na półkę. Żeby tylko
starczyło w Eulalii miejsca na takie mnóstwo pieniędzy!

53

background image

9. Przeprowadzka Gerarda

Zanim nadeszła sobota, poddasze zmieniło swój wygląd.

Ania wciąż tam biegała, żeby jeszcze raz rzucić na nie okiem.

Przyjazd „lokatora”, jak Zofia nazywała Gerarda Huntera,

był wielką atrakcją dla Ani i Kici. Kończyły właśnie obiad,
kiedy taksówka zajechała przed dom. Wyciągając szyje
dziewczynki zobaczyły Gerarda wysiadającego z auta; szedł
obładowany tobołkami i torbami, a tymczasem taksówkarz
wyjmował z bagażnika dalsze pudła i walizki, a na końcu
wyciągnął wiklinowy fotel. Dziewczynki strasznie chciały
pójść i zobaczyć, co się tam dzieje, ale Zofia stanowczo
przykazała im trzymać się od wszystkiego z daleka. Była to
więc miła niespodzianka, kiedy wieczorem męski głos zawołał
do nich z podestu najwyższego piętra:

- Hej, małe, może przyszłybyście mnie odwiedzić?
Uradowane pobiegły na górę. Poddasze wyglądało

zupełnie inaczej. Zobaczyły biurko zarzucone papierami,
wiklinowy fotel, wniesiony na górę przez taksówkarza, i
wszędzie na podłodze stosy książek.

- Pani Rawlings trzyma książki na półkach - oznajmiła

Kicia tonem, w którym zmieszana Ania usłyszała potępiającą
nutę. Odetchnęła z ulgą, kiedy właściciel książek roześmiał się i
powiedział, że on też ma taki zwyczaj, ale nie zdążył jeszcze
ustawić półek.

- A jak nie ustawię ich jutro, będą musiały poczekać. W

poniedziałek zaczynam pracę.

Powiedział to głosem tak uradowanym, że chyba lubi

swoją pracę, pomyślała Ania. Pod pewnymi względami, doszła
do wniosku, zupełnie nie przypominał osób dorosłych. Usiadł
na dywanie obok Kici, podał dziewczynkom wymiętą torebkę
irysów i odwracał stronice książki, jednej z tych, które czekały
na swoje miejsce na półkach, w taki sposób, żeby dziewczynki
mogły oglądać obrazki. Był to egzemplarz „Snu nocy letniej” z

54

background image

ilustracjami na każdej stronicy. Ania czytała „Sen nocy letniej”
w szkole, ale bez obrazków. Teraz zobaczyła Oberona i
Tytanię, Puka i wróżki, i naprawdę wszyscy wyglądali do-
kładnie tak, jak ich sobie Ania wyobrażała. Nigdy jeszcze nie
zdarzyło jej się widzieć tak ślicznej książki! Nie trwało długo,
zanim opowiedziała swojemu nowemu przyjacielowi, że tatuś
obiecał wziąć ją podczas Bożego Narodzenia do Brystolu na
przedstawienie „Snu nocy letniej”...

- Ale nic z tego, bo go nie ma, więc mnie nie weźmie -

dodała ze smutkiem. Perspektywa świąt bez tatusia ciągle
wydawała się Ani ponura.

- To prawdziwy pech - stwierdził współczująco jej nowy

przyjaciel, podając jej następnego irysa. Powiedział
dziewczynkom, żeby mówiły mu po imieniu, Gerard, jak
wszyscy, a zresztą to całe „panowanie”, dodał ze śmiechem,
bardzo go denerwuje. Ania była zdziwiona, że wie tak dużo o
„Śnie nocy letniej” w Brystolu, ale okazało się, że reżyserował
to przedstawienie jego przyjaciel.

- Co to jest reżyserował? - spytała Kicia.
- Och, reżyser to jest taki pan, który mówi aktorom, co

mają robić. Ja jestem reżyserem. W przyszłym tygodniu
zaczynam próby nowej sztuki - wyjaśnił Gerard i dodał, że
Grzegorz, ten jego przyjaciel z Brystolu, ma fotografie ko-
stiumów do „Snu nocy letniej”, więc postara się, żeby mu
przysłał kilka, to wtedy Ania je sobie obejrzy.

Kiedy Zofia wpadła wieczorem powiedzieć Ani dobranoc,

dziewczynka opowiedziała jej o przyjacielu Gerarda i o
fotografiach.

- Gerard powiedział, że jest reżyserem. Co to właściwie

znaczy? Jakoś nie bardzo zrozumiałam... - Ania ustawiła
równiutko pantofle ranne i przygotowała się do długiego skoku
na sam środek łóżka.

55

background image

- Och, reżyser to bardzo ważna osoba w teatrze. Wszyscy

muszą robić to, co im każe. Ale obawiam się, że wiele więcej ci
nie powiem. Za mało wiem o tym, jak się reżyseruje sztuki -
oznajmiła Zofia przysiadając na brzegu łóżka.

- Gerard jest naprawdę strasznie miły. Wiesz co? Obiecał

Kici, że da jej książkę o kocie... książkę, którą jego przyjaciel
sam napisał i narysował do niej obrazki. Powiedział, że Kicia
jest akurat w odpowiednim wieku i że książka na pewno jej się
spodoba. Ale nie wiadomo - dodała roztropnie - czy o tym nie
zapomni.

Ania zauważyła, że dorośli często coś obiecują i potem

zapominają... naturalnie nie ci najlepsi dorośli, jak tatuś czy
Zofia. - Czy to nie cudowne, znać ludzi, którzy robią takie
ciekawe rzeczy? Wiesz, dotąd nie znałam nikogo, kto napisał
książkę czy ma coś wspólnego z teatrem. Zofia roześmiała się i
powiedziała, że może Ania ma słuszność, ale niech sobie nie
wyobraża, że pisanie książek i wystawianie sztuk na scenie to
jedyna ciekawa praca. Jak się nad tym zastanowić, każda praca
jest ciekawa, pod warunkiem, że się ją lubi i dobrze wykonuje.

Rozmyślając tuż przed zaśnięciem o słowach Zofii Ania

doszła do wniosku, że Zofia ma rację. Zawsze jej się zdawało,
że praca śmieciarza jest okropnie nudna - opróżnianie przez
cały dzień cudzych śmietników! Ale odkąd miała Eulalię, która
była przecież tylko garstką skorup, jakie można znaleźć w
każdym śmietniku, zmieniła zdanie. Ludzie wyrzucają takie
wspaniałe rzeczy!

W kilka dni później listonosz przyniósł paczkę

zaadresowaną do Ani i Kici. Klocia spojrzała na wydrukowany
adres nadawcy i oznajmiła, że paczka jest wysłana przez znaną
księgarnię pana Bampusa.

- Co to może być takiego? Przecież ani Kicia, ani ja nie

mamy dzisiaj urodzin - powiedziała Ania mocując się ze
sznurkiem.

56

background image

- Bampus... jakie to śmieszne nazwisko! Wolę kaktusa od

pana Bampusa - zaśpiewała nagle Kicia, która może nie była
specjalnie rozgarnięta, ale miała dryg do układania rymów.

A tymczasem Ania otworzyła paczkę. W środku były

dwie książki, jedna bardzo duża, druga trochę mniejsza.
Mniejsza nazywała się „Zamek kota Kato” i miała na okładce
burego kota. W środku, na nie zadrukowanej stronie przed kartą
tytułową, było napisane:

„Dla Kici od Kota”.
- Kiciu, to ta książka, którą ci Gerard obiecał! - zawołała

Ania.

Ale ta druga książka? Co to może być takiego?
Ania przekonała się, że jest to „Sen nocy letniej”,

egzemplarz dokładnie taki sam, jak ten na górze u Gerarda. W
środku było napisane:

„Wielbiciel Szekspira wielbicielce Szekspira - na

pocieszenie, że nie widziała »Snu« w teatrze, i z życzeniem,
żeby się jej pragnienie jak najprędzej ziściło.

Gerard Hunter”
Jaka wspaniała niespodzianka! Ania nigdy sobie nie

wyobrażała, że będzie mieć kiedyś na własność taką książkę, i
spędzała cały wolny czas od lekcji i od spacerów, i pomagania
Zofii i Kloci nad swoim egzemplarzem „Snu nocy letniej”.
Oglądała ilustracje wciąż i wciąż od nowa i przeczytała sporo
zadrukowanych stron, co prawda nie te długie, ale krótkie
kwestie Oberona i Tytanii, i wróżek, i rozmaite kawałki
Spodka.

Kicia była bardzo zadowolona ze swojej książki. Jedyny

szkopuł z punktu widzenia Ani, to że domagała się, żeby jej
ciągle czytać na głos, od początku do końca. Historyjka była
bardzo ładna, ale nawet najładniejsza historyjka zaczyna
brzydnąć, kiedy czyta się ją na głos po raz chyba setny, o czym
wkrótce przekonała się biedna Ania.

57

background image

W kilka dni później, kiedy zjadły podwieczorek, czytała

siostrzyczce siedząc z nią na sali „Pierożka z Wiśniami”.
Zrobiło się już późno, Shirley i Connie zmywały w kuchni,
gotowe do wyjścia, jak tylko będzie można zamknąć cukiernię.
Ile razy Ania milkła, żeby przewrócić stronę, dolatywał do niej
brzęk zmywanych filiżanek i spodków. Niedługo Connie
wejdzie i zapuści żaluzję nad drzwiami. Wszyscy goście już
wyszli, ale małe lampki z czerwonymi abażurami na stolikach
wciąż się paliły. W gęstniejącym wilgotnym mroku tego
deszczowego października czerwonawy ciepły blask wydaje się
chyba z zewnątrz bardzo zachęcający, pomyślała Ania.

- Czytaj dalej - popędzała ją Kicia.
Nie miało sensu spierać się z Kicią, kiedy żądała, żeby jej

czytano na głos, więc Ania ciągnęła dalej:

„- Przepraszam, pani Kuro - zwrócił się do niej Kato. -

Czy mógłbym przespać się dzisiaj w pani kurniku?”

Kato był małym kotkiem, którego rodzina przeniosła się

do nowego domu, ale podczas przeprowadzki zapomniano o
maleństwie i biedak został sam na starych śmieciach. Książka
opowiadała o wędrówkach małego Kato w poszukiwaniu no-
wego domu, a przyjaciel Gerarda, który ją napisał i narysował
obrazki, tak jakoś prawdziwie przedstawił ludzi i zwierzęta, że
chociaż Ania tyle już razy musiała ją Kici czytać, nadal chętnie
to robiła. Ania miała bardzo dźwięczny głos. W szkole często
wybierano ją, żeby czytała reszcie klasy na lekcjach robót
ręcznych, i może dlatego sama nie była zbyt mocna w tym
przedmiocie. Czytając teraz „Zamek kota Kato” zmieniała głos
i zupełnie inaczej przemawiała jako sam Kato, inaczej jako pani
Kura, inaczej jako pani Owca. Tak była pochłonięta czytaniem,
a Kicia tak zasłuchana, że nie usłyszały, jak otwierają się drzwi
od ulicy.

„- Kato żył więc sobie szczęśliwie w małym domku i co

wieczór stary pan podnosił małego burego kociaka z podłogi i

58

background image

wkładał go do koszyka, który wisiał na drzwiach kuchni...” -
ciągnęła Ania, a Kicia pochyliła się, żeby obejrzeć obrazek na
sąsiedniej stronie. Na haku wbitym w białe drzwi wisiał
koszyk, taki wyplatany i z dwoma uszami, a z koszyka
wystawał śliczny bury łebek maleńkiego Kato.

- Zacznij od początku - zażądała Kicia.
- O, nie, Kiciu! - zaprotestowała Ania. W tym momencie

coś kazało jej odwrócić głowę i zobaczyła stojącego tuż za nią
Gerarda.

- Widzę, że mój przyjaciel Terence zdobył sobie jeszcze

jedną wielbicielkę. Prawda, Kiciu? - spytał przejeżdżając
palcami przez jej mocno skręcone włosy.

- Kato jest najmilszym kotem, a ta książka jest

najładniejszą książką na całym świecie - oznajmiła Kicia.

Gerard miał bardzo zadowoloną minę. Zawsze miło jest

wiedzieć, że zrobiliśmy przyjemność naszym prezentem.
Naturalnie Ania i Kicia podziękowały mu za książki. Ania
napisała bardzo ładny list z podziękowaniem, a Kicia
zabazgrała cały arkusik papieru listowego Zofii czymś, co było
„pisaniem na niby” i co wyglądało zupełnie jak prawdziwe
pisanie, dopóki ktoś nie spróbował tych gryzmołów odczytać.
Następnie włożyły oba listy do koperty, zaadresowały do
Gerarda i wsunęły pod drzwi poddasza. Gerard tak dużo prze-
bywał poza domem, że czasem nie widziały go przez cały
dzień.

Teraz rzucił się na krzesło i spytał, czy mógłby dostać

jeszcze podwieczorek. Shirley przed chwilą zamknęła drzwi, co
dowodziło, że obie z Connie wybierają się niedługo do domu.
Wobec tego Ania poszła przynieść Gerardowi herbatę. Na
szczęście Connie zdążyła jeszcze uruchomić błyszczącą ma-
szynę do robienia herbaty; dudniła ona jak pociąg i
wypuszczała kłęby pary, więc Ania bała się jej używać.
Przygotowała jednak tacę i zrobiła grzanki.

59

background image

- To mnie uratuje od śmierci głodowej - oznajmił Gerard.
Wygląda na zmęczonego, pomyślała Ania. Czoło miał

pocięte drobnymi zmarszczkami, których przedtem nie
zauważyła, i jeden kosmyk włosów ciągle opadał mu na oczy.
Może reżyserowanie jest bardzo ciężką pracą? Zaproponowała,
że sama naleje mu herbatę, i kiedy bardzo ostrożnie napełniała
filiżankę, weszła Zofia. Miała wciąż na sobie swój kraciasty
fartuch. Connie zawiadomiła ją, że kończy im się kawa, więc
zeszła na dół, żeby sprawdzić zapasy. Przysiadła się do ich sto-
lika.

- Jak tam idą próby? - spytała.
Gerard skrzywił się i powiedział, że nie bardzo, a teraz

jeszcze ktoś z zespołu „został tknięty takim czy innym
dopustem bożym”. Ania domyśliła się, że po prostu ktoś
zachorował, tylko Gerard określił to w taki komiczny sposób.

- Nic tak nie podnosi na duchu jak filiżanka herbaty.

Wypiję ją i pójdę dowiedzieć się przez telefon, jaki jest wyrok
lekarza. Podejrzewam, że to wyrostek robaczkowy. Jeżeli mam
rację, będę musiał znaleźć kogoś na zastępstwo... a premierę
mamy w Brighton za trzy tygodnie! Kto z własnej woli zgadza
się być reżyserem? Prawie czuję, jak mi włosy siwieją. Kiciu,
podobałbym ci się z długą siwą brodą?

Zrobił strasznie komiczną minę i Kicia wybuchnęła

śmiechem.

- To rzeczywiście przykre, taka nagła choroba i

konieczność szukania nowego aktora - powiedziała Zofia
współczująco.

- Tak, przyznaję. A jak pomyślę, ile czasu spędziłem nad

kompletowaniem obsady do tej pechowej sztuki! Aniu, robisz
pyszną herbatę... mógłbym poprosić jeszcze o filiżankę?

- Co to jest obsada? - spytała Ania napełniając imbryk

gorącą wodą, jak to robiła Klocia.

60

background image

- Nie obsada, tylko obsadka, i to jest to, do czego pani

Rawlings wkłada stalówki, bo nie lubi nowomodnych piór
kulkowych. Nie wiedziałaś? - obruszyła się Kicia, patrząc z
wyższością na siostrę. Była strasznie zdziwiona, kiedy wszyscy
wybuchnęli śmiechem.

- To jest rzeczywiście obsadka... Obsada to coś zupełnie

innego, tylko nie bardzo wiem co - powiedziała Ania z
powątpiewaniem w głosie.

- Obsada sztuki czy filmu to jest zespół aktorów, którzy w

nich grają. A obsadzanie to jest znajdowanie właściwej osoby
do każdej roli... możecie mi wierzyć, że to cud, jeśli znajdzie
się odpowiednich aktorów - wyjaśnił Gerard. - Już sobie nie
przypominam, z ilu osobami rozmawiałem, żeby znaleźć kogoś
do tej właśnie roli, i kto wie, czy nie będę musiał robić tego po
raz drugi. No trudno, takie jest życie. - Wypił herbatę i wstał. -
Powiedz ode mnie swojej pani Rawlings, żeby dała spokój
obsadkom i zaczęła pisać piórem kulkowym, to dużo wygodniej
- poradził Kici. - A tobie, Aniu, dziękuję za pyszną herbatę. Czy
słyszała może pani Anię czytającą na głos? - zwrócił się do
Zofii. - Ma niezwykły głos, bardzo wyrazisty. Aniu, jak
zachoruję, przyjdziesz do mnie i będziesz mi czytała. - Pociąg-
nął ją żartobliwie za warkocz i już go nie było.

Zmywając w kuchence Ania myślała o Gerardzie i było go

jej bardzo żal, chociaż naturalnie wiedziała, że żartował
mówiąc o chorobie. Swoją drogą ma twarz zmęczoną i
zatroskaną. Czy to możliwe, że tak trudno jest znaleźć
odpowiednie osoby do grania na scenie? Miała nadzieję, że
wszystko skończy się dobrze i nikt nie będzie musiał iść do
szpitala. Gerard jest taki miły.

10. Przepis na chrupki czekoladowe

Kiedy Gerard wyszedł, a Klocia wzięła Kicię na górę,

żeby ją położyć do łóżka, Ania nie bardzo wiedziała, co z sobą

61

background image

robić. Zofia była bardzo zajęta w kuchni, piekła na zamówienie
tort urodzinowy dla starej pani, która kończyła osiemdziesiąt
lat.

Ania isprawdziła program radiowy, ale prócz jednej

Zgaduj Zgaduli nie iznalazła nic specjalnie interesującego.
Rozbitkowie już się skończyli i radio nie nadawało żadnego
serialu przygodowego. Ania bardzo żałowała. Była to naprawdę
bardzo wielka radość, słyszeć głos Larry'ego i mówić sobie, że
jest to ktoś, kogo zna, a nie jeden z wielu anonimowych głosów
na antenie radiowej. Od tego czasu na próżno przeglądała
programy w poszukiwaniu jego nazwiska.

Przez jakiś czas siedziała zadumana w saloniku.

Naprawdę zbrzydło już jej rysowanie i malowanie, a co gorsza,
przeczytała wszystkie książki znajdujące się w białej
biblioteczce. Po chwili wyszła i usiadła na schodach, i siedziała
objąwszy kolana rękami, i powtarzała sobie w duchu, że byłoby
dużo lepiej, gdyby tatuś był tutaj zamiast w Australii. Ania
wciąż tkwiła na schodach, bardzo się nad sobą litując, kiedy
Zofia wyjrzała z kuchni i spytała ją, co ona tu, na Boga, robi.

- Nic. W ogóle nie mam co robić - odparła Ania. Czuła się

trochę głupio, ale nie umiała otrząsnąć się z tego przygnębienia.

- W takim razie musimy ci znaleźć jakieś zajęcie. Chodź!

- rzuciła energicznie Zofia.

W kuchni było jasno i wesoło. Na szerokiej półce

naprzeciwko pieca stygły jutrzejsze ciasta - duże, brązowe
placki, całe obsypane orzechami, kruche pierożki z wiśniami,
ogromne blachy ciemnych, lepkich pierników i złociste bisz-
kopty, każdy ubrany cieniutkim paskiem skórki cytrynowej.
Duży stół był zarzucony drewnianymi łyżkami i torebkami, z
których wysypywały się cudowne przysmaki w rodzaju skórki
pomarańczowej czy migdałów, a na samym środku stała
ogromna waga. Ania poczuła się winna, bo rozumiała, że
przeszkadza. Wszyscy wiedzieli, że kiedy Zofia wykonuje

62

background image

specjalne zamówienie, lubi być sama i nie chce, żeby jej się
kręcono po kuchni.

- Chyba będzie lepiej, jak sobie pójdę i siądę na schodach

- powiedziała bez przekonania.

- Bzdury! Zaraz... pomyślmy... - Zofia zastanawiała się

chwilę. - Wiem! Znakomity pomysł!

Odsunęła blachy i zrobiła trochę miejsca na stole.
- Teraz posłuchaj, Aniu. Pieczenie ciastek nie jest takie

trudne, popróbujesz dzisiaj swoich sił. Z gorącymi placuszkami
doskonale dałaś sobie radę. - Zofia posłała Anię na górę po
fartuch i torebkę płatków kukurydzianych z kredensu.

Do czego mogą być potrzebne te śniadaniowe płatki? -

zastanawiała się Ania, z trudem wciągając na siebie fartuch,
który nosiła w szkole na lekcjach rysunku. Kiedy wróciła na
dół, Zofia pisała coś przy kuchennym stole.

- Aniu, nie mów nigdy, że nie umiesz czegoś upiec czy

ugotować. Każdy potrafi, kto się naprawdę stara. Potrzebna jest
tylko odrobina zdrowego rozsądku i dobry przepis. Wszystko ci
tu zanotowałam - dodała wywijając arkusikiem papieru - więc
nie będziesz zadawała niepotrzebnych pytań. Jeżeli jest tu coś,
czego nie potrafisz znaleźć, zabawisz się w detektywa i bę-
dziesz węszyła po kuchni, dopóki nie znajdziesz brakującej ci
rzeczy - tylko mi, na miłość boską, nie przeszkadzaj. Muszę
wstawić ten tort do pieca za pół godziny, a lista składników jest
długa chyba na dwie mile.

Podała Ani arkusik papieru, a potem odwróciwszy się

zaczęła w pośpiechu zsypywać rodzynki na wagę.

Ania położyła papier na półce obok blach z ciastkami. U

góry Zofia napisała: „Chrupki czekoladowe”, poniżej arkusik
był podzielony na dwie połowy. Nad jedną napis głosił:
„Składniki i przybory”. Nad drugą - „Kolejne czynności”.

Chrupki czekoladowe! Ania przepadała za wszystkim, co

miało w sobie czekoladę, od dropsów czekoladowych aż po

63

background image

krem. Zaczęła czytać przepis tak uważnie, jakby to było zadanie
na klasówce w szkole.

CHRUPKI CZEKOLADOWE
Składniki i przybory
Tabliczka czekolady.
Śniadaniowe płatki kukurydziane albo ryż dmuchany.
Garnuszek.
Łyżka.
Nóż.
Mała miseczka ogniotrwała.
Dzbanek.
Większa miska do ucierania.
Papierowe albo metalowe foremki, takie jak do pieczenia
babeczek.
Sprawdź, czy wszystko jest przygotowane, zanim zabierzesz się
do pracy.

Kolejne czynności

Umyj ręce. Wstaw ogniotrwałe naczynie do garnuszka.
Napełń dzbanek zimną wodą i nalej trochę do garnuszka.

Miseczka powinna być zanurzona do dwóch trzecich
wysokości. Uważaj, żeby nie nalać wody do środka miseczki.

Zapal gaz, przykręć płomień.
Połam czekoladę na małe kawałki i wrzuć ją do miseczki.
Kiedy wzrośnie temperatura wody, czekolada zacznie się

topić. Mieszaj delikatnie łyżką, dopóki cała tabliczka nie
zamieni się w płynną masę.

Zakręć gaz.
Wyjmij miseczkę z garnka używając rękawicy. Pamiętaj,

że miseczka będzie bardzo gorąca.

Przelej stopioną czekoladę do większej miski.

64

background image

Teraz wrzuć łyżkę płatków śniadaniowych czy ryżu

dmuchanego.

Mieszaj, aż czekolada powlecze wszystkie płatki.
Dodawaj po łyżce płatków, dopóki w miseczce jest

jeszcze dość czekolady.

Wkładaj masę łyżką do foremek.
Postaw foremki na tacy i umieść ją na kilka godzin w

chłodnym miejscu, żeby masa stężała. Jeżeli bardzo ci się
spieszy, a w lodówce jest miejsce, chrupki czekoladowe stężeją
w ciągu pół godziny.

Rozpuściwszy czekoladę dokładnie tak, jak było zalecone

w przepisie, i wymieszawszy ją z płatkami kukurydzianymi
według wskazówek Zofii, Ania bardzo się zdziwiła, że masa nie
wymaga pieczenia w piekarniku. Wyobrażała sobie, że ciastka
zawsze trzeba upiec. A tu wystarczyło napełnić foremki gęstą i
lepką brązową masą.

Ania napełniła mniej więcej połowę foremek i przyglądała

się z niepokojem bezkształtnym, brązowym kopczykom, kiedy
usłyszała zatrzaskujące się drzwiczki piekarnika. Czy może tort
Zofii wylądował już bezpiecznie w piecu? Ania się nie myliła.

- No i jak sobie radzi nasz mały cukiernik w spódnicy? -

spytała Zofia.

- Och, chyba nieźle... Wyglądają trochę nieporządnie, ale

może będzie trochę lepiej, jak wystygną... Powiedz, czy one
powinny tak wyglądać?

Nie miała już nieszczęśliwej miny. Oczy jej błyszczały, z

przejęcia aż skakała po czerwonych płytach podłogi.

- Wydaje mi się, że robienie ciastek ogromnie ci służy -

zaśmiała się Zofia. I zapewniła Anię, że jej chrupki wyglądają
bardzo apetycznie, ale trzeba je zostawić do rana, żeby
należycie stężały. Był to dla Ani wielki zawód, bo strasznie
chciała spróbować, jak smakują.

65

background image

- Wiesz, co robi dobra kucharka po skończonej robocie? -

spytała Zofia. - To, co my teraz zrobimy... myje wszystkie
naczynia, których używała. Lepkie miski zostawione w zlewie
są oznaką złej kucharki.

Razem sprzątnęły kuchnię. Zofia umyła miski, łyżki i

noże, a trzeba przyznać, że było tego całkiem sporo. Ania
wytarła je czystą ścierką i razem odłożyły wszystkie na miejsce.

- Schludna kuchnia i coś dobrego w kredensie to ambicja

każdej kucharki - zauważyła Zofia opłukując zlew. - I na tym
kończy się druga lekcja gotowania. Bawiło cię to?

- Jeszcze jak! Czy będziesz mnie jeszcze uczyła... to

znaczy, jak znajdziesz chwilę czasu?

Zofia jej to przyrzekła.
- Ale uważam, że są ci potrzebne nie tyle lekcje

gotowania, ile jacyś rówieśnicy, z którymi mogłabyś się bawić.
Wszystko się ułoży, jak zaczniesz chodzić do szkoły, ale teraz
sytuacja nie przedstawia się wesoło. Byłam tak zajęta, że nie
zawarłam znajomości z żadnymi sąsiadami, którzy mają dzieci
w twoim wieku. Trzeba będzie coś zrobić, żeby podczas ferii
świątecznych znaleźć ci jakieś towarzystwo - powiedziała,
nerwowym ruchem odgarniając z czoła krótko przystrzyżone
włosy.

Ani zrobiło się strasznie przykro, że jest dla Zofii jeszcze

jednym powodem zmartwień. Ach, gdyby miała ten elektryczny
mikser, nie byłaby tak zapracowana! Według broszury
reklamowej ciastka robią się prawie same. Wróciwszy do swo-
jego pokoju Ania potrząsnęła Eulalią. Ale Eulalia nadal miała w
brzuszku tylko jedną monetę. Ania postanowiła, że jeśli ktoś da
jej na Gwiazdkę pieniądze, odłoży wszystko na kupno miksera
dla Zofii.

Nazajutrz rano Ania przekonała się z radością, że jej

chrupki czekoladowe wyglądają jak małe kruche ciasteczka.

66

background image

- Są prawie takie, jakie powinny być... nie uważasz,

Zofio? - spytała.

Słowa Zofii natychmiast ją uspokoiły;
- Wyglądają doskonale. Teraz trzeba się jeszcze

przekonać, jak smakują. - I zaproponowała, żeby Ania i Kicia
zjadły po ciastku na drugie śniadanie.

- Czy mogę zanieść jedną chrupkę Gerardowi? Może mu

to trochę poprawi humor, jeżeli ma ciągle kłopoty z tą... jak się
to nazywa?... z obsadą,? - spytała. Bardzo było jej żal Gerarda.
A może ten ktoś już wyzdrowiał i próby będą się odbywały
normalnie?

Nim zasiadła do odrabiania lekcji, położyła chrupkę

czekoladową na talerzyku w wiśniowe wzorki i zaniosła ją na
poddasze. Gerard, który wkładał akurat jakieś papiery do teczki,
zatrzymał się i spojrzał z zachwytem na ciastko, i nie chciał
wierzyć, że Ania zrobiła je sama.

- Myślałam, że może będzie ci smakowało do kawy. To

znaczy... jeżeli przerywacie próbę, żeby zjeść drugie
śniadanie...

- Wiesz, Aniu, wolałbym tak długo nie czekać.
I odłożywszy teczkę połknął ciastko w dwóch kęsach.

Zrobił dokładnie to, co ona miałaby ochotę zrobić, i może
dlatego Ania oznajmiła później Kici, że Gerard jest najbardziej
niedorosłym dorosłym człowiekiem, jakiego zna. Kicia
wybałuszyła na nią oczy. To na pewno brzmiało trochę
dziwnie, ale Ania dokładnie wiedziała, co ma na myśli.

Połknąwszy ostatni okruch Gerard zapewnił ją, że ciastko

jest „fenomenalne”, a drugiej takiej kucharki „ze świecą by
szukać”.

- Zanim się obejrzymy, zostaniesz wspólniczką swojej

ciotecznej babki - rzucił wesoło, ale twarz mu posmutniała,
kiedy dodał, że ta chora osoba jest w szpitalu, więc musi
rozejrzeć się za kimś nowym.

67

background image

- Będę musiał przerwać próby, żeby w ostatniej chwili

szukać kogoś na zastępstwo. A kto je za mnie poprowadzi?
Dziękuję za ciastko. - I wsunąwszy wypchaną teczkę pod pachę
zbiegł ze schodów.

Ania i Kicia zjadły swoje chrupki do mleka o godzinie pół

do jedenastej, kiedy to Ania miała piętnastominutową przerwę
w odrabianiu lekcji. Klocia wzięła łaskawie jedno ciasteczko do
herbaty, którą piła zawsze o tej porze z ogromnego kubka z
napisem „Pamiątka z Yarmouth”. Ania czekała niecierpliwie na
ocenę tego pierwszego cukierniczego wyrobu.

Kicia wymruczała: - Mniam, mniam - i połknęła swoje w

mgnieniu oka. Klocia nie śpieszyła się z wydaniem opinii, ale
kiedy na talerzyku zostało już tylko kilka okruchów,
powiedziała:

- Bardzo dobre, Aniu. Lekkie i wykwintne... można by

sobie życzyć takiego ciastka co dzień na podwieczorek. A teraz
biorę się z powrotem do prasowania. Na górze czeka cała fura
bielizny, a nikt mnie w tym nie wyręczy!

Ania zobaczyła Gerarda dopiero nazajutrz po południu.

Ostatni klienci wyszli, Shirley wywiesiła na drzwiach cukierni
tabliczkę z napisem „Zamknięte”, dziewczynki dopiły herbatę,
a Klocia - używając jej własnego określenia - wyciskała z
imbryka ostatnie krople. Ania znowu została zmuszona przez
Kicię do przeczytania na głos opowiastki o kocie Kato.
Odwracała właśnie ostatnią stronę, kiedy podniósłszy wzrok
zobaczyła Gerarda, który stał obok w bardzo mokrym palcie.

- Nie przerywaj - powiedział.
- Kazał, żebyś czytała dalej - rzuciła prędko Kicia.
Wobec tego biedna Ania musiała doczytać książeczkę do

końca.

- Och, co za pogoda! Przemókł pan do suchej nitki -

westchnęła Klocia dźwigając się ociężale na nogi. - Niechże

68

background image

pan da to mokre palto, wysuszę je w przewiewnym miejscu, bo
inaczej zaziębi się pan na śmierć.

Gerard podziękował jej i zdjął palto. Ania zerwała się od

stolika.

- Przynieść ci herbaty?
- Zostań chwilę, nie spieszy mi się. - Zatrzymał ją gestem

ręki. - Ile ty masz właściwie lat, Aniu?

Ania powiedziała mu. Nie mogła zrozumieć, czemu go to

nagle zainteresowało, ani dlaczego patrzy na nią w taki jakiś
dziwny sposób.

Trochę później przyniosła mu na tacy herbatę i odgrzane

ciastka drożdżowe. Zostało ich trochę, bo w ten deszczowy
dzień ruch w cukierni znowu był niewielki.

- Mniam, mniam, ciastka drożdżowe! - zawołał.

Przypominało to zachwyty Kici na widok jakiegoś ulubionego
przysmaku.

- Zawsze nosisz warkocze czy rozpuszczasz czasem

włosy? - zwrócił się do Ani.

- Tylko od święta - odparła Ania. - Są strasznie gęste i jak

ich nie zaplotę, zaraz robią się nieporządne.

O jakie dziwne rzeczy pyta mnie dzisiaj ten Gerard,

pomyślała.

Kiedy wypił herbatę, oznajmił, że chce „zamienić słówko

z waszą cioteczną babką”, i pobiegł na górę.

- Nic dziwnego, że ten chłopiec jest chudy jak szczapa.

Kto to widział, żeby tak biegać zaraz po jedzeniu! - zmartwiła
się Klocia. Zeszła znów na dół zawiadomić Kicię, że czas do
łóżka.

Śmieszna ta Klocia, że nazywa Gerarda chłopcem,

pomyślała Ania. Zupełnie jakby był rówieśnikiem Kici, a nie
dorosłym człowiekiem. I wtedy nagle przyszło jej do głowy, że
właśnie to miała na myśli tłumacząc wczoraj Kici, że Gerard

69

background image

jest najbardziej niedorosłym dorosłym człowiekiem, jakiego
zna.

11. Teatr

Nazajutrz w skrzynce był list lotniczy z Australii i

śniadanie upłynęło w nastroju niezwykłego podniecenia. Ania
czytała Kici list na głos między jednym a drugim kęsem jajka
na bekonie, bo Klocia powiedziała, że listy listami, ale jedzenie
nie powinno stygnąć na talerzu. Za każdym razem, gdy Ania
milkła, żeby przełknąć kawałek bekonu, Kicia wołała:

- Dalej, dalej!
Australia opisana przez tatusia wydawała się szalenie

interesującym krajem. Klocia wykrzykiwała co chwilę:

- Nie, coś takiego! Kto by to pomyślał!
Nawet Zofia, zawsze o tej porze zajęta pieczeniem

parówek w cieście, placuszków i ptysiów z musem jabłkowym,
znalazła chwilę, żeby przyjść i wysłuchać samego zakończenia
listu, w którym były pozdrowienia dla wszystkich, nie
wyłączając pani Rawlings.

- Hm, powiem, że jak na bardzo zapracowanego ojca jest

to nie lada wyczyn. Zadowolone, że dostałyście nareszcie swój
list? - spytała uśmiechając się do Ani.

- Jeszcze jak! Długi, prawda? Teraz muszę odpisać, mój

list też będzie długi - zapewniła ją Ania, w pośpiechu smarując
grzankę miodem, bo wszyscy prócz niej skończyli już
śniadanie.

- Nie ma nic o niedźwiedziach, a ja tak chciałam się

czegoś o nich dowiedzieć. Pani Rawlings też - wystąpiła Kicia
ze skargą.

- Niedźwiedzie! Przecież w Melbourne nie ma

niedźwiedzi! - zaprotestowała Ania.

- A właśnie że są! W całej Australii jest pełno niedźwiedzi

- upierała się Kicia. - Nazywają się niedźwiadki koka-kola.

70

background image

- Och, Kiciu! Koka-kola to jest napój. Chciałaś

powiedzieć: niedźwiadki koala.

Ania się roześmiała, a Klocia i Zofia robiły, co mogły,

żeby nie parsknąć śmiechem, bo Kicia strasznie nie lubiła, jak
się z niej wyśmiewano. Ale na szczęście, chociaż przez kilka
minut miała minę obrażoną, przeszło jej to, kiedy Ania obie-
cała, że w najbliższym liście spyta tatusia o niedźwiadki koala.

Po tych wszystkich wzruszeniach trudno było zabrać się

do lekcji. Zofia poleciła Ani nauczyć się na pamięć kilku
kwestii ze „Snu nocy letniej” i Ania wybrała kwestię wróżki,
zaczynającą się od słów: „Nad pagórkami, nad dolinami. Przez
zarośla, przez gęstwinę”. Bardzo lubiła uczyć się na pamięć, ale
tego ranka wracała wciąż myślami do listu tatusia. Czytała
właśnie po raz czwarty następnych sześć linijek, kiedy usłyszała
czyjeś szybkie kroki na schodach.

- Nie poszłabyś na małą przechadzkę? - spytał czyjś głos.

Był to Gerard.

- Och, cudownie! - zawołała Ania. Ale uprzytomniwszy

sobie, że jest to czas przeznaczony na odrabianie lekcji,
wytłumaczyła Gerardowi, że nie wolno jej przerywać nauki
przed dwunastą.

- Nic się nie martw. Załatwiłem wszystko z twoją ciotką.

Zwalnia cię dzisiaj wcześniej, żebyś miała trochę rozrywki -
uspokoił ją swoim miłym uśmiechem.

- Hurrra! Dokąd idziemy? Kicia pójdzie z nami? -

wrzasnęła Ania zamykając z trzaskiem książkę i tak raptownie
zrywając się od stolika, że piórnik spadł na podłogę.

- Tym razem nie. Jest zajęta. Wiesz... A-l-a m-a k-o-t-a... -

wyjaśnił Gerard.

Co za historia! Ania była naprawdę zdziwiona. Nie

wierzyła, żeby ktoś kiedykolwiek zdołał zmusić Kicię do nauki
czytania. Wpadając do sąsiedniego pokoju po palto mówiła
sobie w duchu, że Klocia jest bardzo mądrą osobą.

71

background image

Pogoda była ładna. Świeciło słońce, które rzadko

pokazuje się w październiku, a chociaż porywisty wiatr szarpał
jej warkocze, Ania nie odczuwała zimna w swoim ciepłym
tweedowym palcie. Usiłując dotrzymać kroku długonogiemu
Gerardowi (co jej się udawało tylko dlatego, że od czasu do
czasu dawała długiego susa), Ania spytała:

- Dokąd idziemy?
- Jak by ci się podobała przejażdżka autobusem, a potem

filiżanka kawy w towarzystwie mojego przyjaciela, którego
może będzie ci miło poznać?

Bardzo interesująca perspektywa, pomyślała Ania i

spytała, czy mogliby pojechać na górnym pomoście. Strasznie
lubiła takie jazdy ulicami Londynu.

- Czy twój przyjaciel to ten, który napisał książkę o kocie

Kato? - spytała.

- Tego poznasz innym razem. Dzisiaj czeka na nas mój

przyjaciel, który pracuje w teatrze.

- Ten, który wystawia „Sen nocy letniej” w Brystolu?
Gerard roześmiał się i powiedział, że nie, to nie Grzegorz

na nich czeka. Ten ma na imię Piotr, wyjaśnił.

- Wszyscy twoi przyjaciele piszą książki albo wystawiają

sztuki, albo robią inne strasznie ciekawe rzeczy.

Potem siedziała bardzo cicho i zastanawiała się, czy

potrafi rozmawiać z Piotrem. To byłoby okropne, jakby jej nic
nie przyszło do głowy! Czasem się to Ani zdarzało w
towarzystwie zupełnie obcych ludzi. Może Gerard odgadł, co
Ania czuje, bo w pewnej chwili powiedział:

- Wiesz, Piotr bardzo ci się spodoba. Byliśmy razem w

szkole podstawowej. Miał zaskrońca, którego nazwał
Józafatem. Pamiętam, że kiedyś na lekcji religii trzymał go cały
czas w ławce.

Ania nagle poweselała. Ktoś, kto trzymał zaskrońca w

ławce, jest chyba sympatyczny, pomyślała. A kiedy zobaczyła

72

background image

go przy stoliku w głębi dużej kawiarni, wymachującego do nich
ręką, uznała, że jest sympatyczny, trochę w typie Gerarda, tylko
włosy miał ciemniejsze i był ubrany nie w gruby płaszcz z
kapturem, ale obszerny włochaty sweter zachodzący wysoko
pod szyję.

- A więc to ty jesteś Ania? - powiedział. - Siadajcie

prędko, bo jakiś dziwny osobnik, bardzo podobny do Słonia
Trąbalskiego, zerkał łakomie na wolne krzesła przy moim
stoliku.

Anię rozśmieszyło to określenie, a zanim skończyła się

śmiać, nie była już ani trochę speszona. Kiedy podeszła
kelnerka i spytała, czego sobie życzą, Piotr usiłował ją namówić
na tort cygański, ale Ania nigdy o czymś takim nie słyszała i
poprosiła o lody truskawkowe. Zjawiły się po chwili, dwie
kulki na szklanym talerzyku, z waflami sterczącymi niczym
rozpięte żagle. Ania przyglądała im się z zachwytem, a
tymczasem Piotr spytał ją, dlaczego nie chodzi do szkoły, więc
mu wytłumaczyła, że nie było dla niej miejsca i przyjmą ją
dopiero na następny kwartał.

- Czasem jest trochę nudno uczyć się samej - wyznała. -

Dlatego tak się ucieszyłam, jak mnie ciotka zwolniła wcześniej
i pozwoliła wyjść z Gerardem.

Piotr zrobił współczującą minę.
- Ciężka sprawa przerabiać bez niczyjej pomocy zadania

arytmetyczne. Nie cierpiałem arytmetyki.

- Ja nawet dość lubię. Ale to nie jest mój ulubiony

przedmiot. Najbardziej lubię poezję. Jak Gerard przyszedł,
uczyłam się na pamięć jednego urywka ze „Snu nocy letniej”.

Piotra bardzo to zainteresowało. Zadał jej mnóstwo pytań

na ten temat - która postać najbardziej jej się podoba, czy
widziała „Sen nocy letniej” na scenie i tak dalej, i dalej. Ania
chętnie mu odpowiadała i Piotr dowiedział się niebawem o
książce ofiarowanej jej przez Gerarda i o tym, jak bardzo się

73

background image

cieszyła, że pojedzie na „Sen nocy letniej” do Brystolu. Słuchał,
kiwał głową współczująco, powiedział, że to istotnie pech, ale
może da się to odrobić w przyszłym roku. Gerard odzywał się
rzadko. Ania nie wiedziała dlaczego, ale wydawało jej się, że
Gerard chce, żeby rozmawiała z Piotrem.

Po jakimś czasie Ania zorientowała się - co chyba nikogo

nie zdziwi - że przez tę jej gadatliwość lody na talerzyku
zaczęły się topić, więc umilkła i na nie zwróciła całą uwagę.

- No i co o tym myślisz? - spytał Gerard.
Ania podniosła oczy, bo nie była pewna, czy nie zwraca

się do niej, ale Gerard mówił ponad stolikiem do Piotra.

- Tak, chyba tak. Rozumiem, co miałeś na myśli - odparł

Piotr.

- Więc spróbujemy?
- Naturalnie!
Ania nie miała pojęcia, o czym oni mówią.
- Miałabyś ochotę pójść do teatru i zobaczyć scenę, na

której odbywamy próby? - spytał Gerard, gdy tymczasem Piotr
płacił rachunek.

Ania była uszczęśliwiona. Okazało się, że Teatr Nowy, w

którym Gerard i Piotr prowadzili próby, jest tuż za rogiem.
Piotr szedł pierwszy, mówiąc przez ramię do Gerarda o czymś,
co miało związek z przygotowywaną sztuką. „Sceneria pierw-
szego aktu” - brzmiały te dziwne słowa. Ania nie wiedziała, co
znaczą, ale podskakiwała uradowana starając się dotrzymać
kroku Gerardowi.

- A co do światła w drugim akcie... - zaczął Piotr

otwierając małe drzwi, a Gerard powiedział:

- Jesteśmy na miejscu, Aniu. Uważaj na stopnie.
Ania szła za Piotrem po kamiennej podłodze wąskiego

korytarza, gdzie stały czerwone wiadra z napisem NA
WYPADEK POŻARU i wisiał ogromny napis NIE PALlĆ.
Było to bardzo dziwne pomieszczenie, niczym nie

74

background image

przypominające teatru w Brystolu. Pamiętała tam wspaniałe,
szerokie wejście, wszędzie czerwone dywany, masy kwiatów w
złoconych koszykach i drzwi z napisami: Loże, Parter, Balkon
Pierwszego Piętra. Teatr Gerarda składał się chyba z samych
wąskich korytarzy o ścianach z cegły bielonej wapnem. Nawet
pachniało tu jakoś dziwnie - środkiem dezynfekującym i
jeszcze czymś, czego Ania nie umiała rozpoznać. Wciągając
powietrze w nozdrza i zastanawiając się, co to za zapach,
weszła za Piotrem przez drzwi wahadłowe do ogromnego,
prawie ciemnego pomieszczenia, bardzo chyba wysokiego i
pełnego ciemnych kształtów, które sprawiały wrażenie ścian
wyrastających w zupełnie nieoczekiwanych miejscach.

- Patrz pod nogi - rzucił Piotr i Ania, idąc tuż za nim,

przecisnęła się przez wąską szparę między takimi dwiema
ścianami.

Rozejrzała się teraz dookoła. Była w ogromnym, pustym

wnętrzu, gdzie na środku stał jakby biały fotel, trochę podobny
do foteli ogrodowych w parku, a na gołych deskach podłogi
bieliło się mnóstwo rozmaitych kresek narysowanych kredą.
Gerard zniknął, ale Piotr krzątał się koło fotela, przesuwał go
trochę. Ania nie ruszała się z miejsca, przenosząc wzrok z
białych kresek na podłodze na ciemne kształty pod wysokim
sufitem, kiedy jakiś głos rozległ się za jej plecami. Obróciła się
i zobaczyła mgliście majaczące głębie jakiegoś ogromnego
pomieszczenia. Kiedy jej wzrok przywykł do półmroku,
dostrzegła rzędy krzeseł, wznoszące się coraz wyżej i wyżej i
niknące gdzieś pod kopulastym sufitem.

- Hej, Aniu! - rozległo się wołanie i kiedy spojrzała w dół,

zobaczyła wymachującego do niej Gerarda.

Stał między pierwszym i drugim rzędem krzeseł, trzymał

w ręce plik papierów. I nagle Ania zorientowała się, że stoi na
scenie, że ta niezwykła mroczna przestrzeń, gdzie na deskach
podłogi widać kreski narysowane kredą, jest tym miejscem,

75

background image

gdzie aktorzy grają swoje role w sztuce. I dlatego ten teatr
wydał jej się taki dziwaczny i inny niż teatr w Brystolu. No,
naturalnie, powiedziała sobie, te śmieszne drzwiczki prowa-
dzące do bielonego wapnem korytarza to jest wejście dla
aktorów!

Stała wpatrzona w rzędy pustych krzeseł i zastanawiała

się, jak teatr wygląda ze sceny, kiedy sala zapełniona jest
widzami, gdy nagle rozległ się za nią głos Piotra:

- Podejdź do rampy, Aniu. Gerard chce ci chyba coś

powiedzieć.

Do rampy? Gdzie jest rampa? Pewnie gdzieś na samym

przedzie. Śmiesznie było iść przez scenę, wydawało jej się, że
schodzi z bardzo łagodnej pochyłości. Zatrzymawszy się
zobaczyła w dole przed sobą Gerarda.

- No, jak ci się podoba pusty teatr?
- Tak tu dziwnie... Ale podoba mi się, tylko myślałam, że

zobaczę aktorów próbujących role.

- Poszli wszyscy na przymiarkę kostiumów. Byłem całe

rano zajęty przesłuchiwaniem i nie miałem czasu na próbę.

- Co to jest przesłuchiwanie? - spytała Ania.
- Och, trzeba rozmawiać z ludźmi i słuchać, jak czytają

fragmenty sztuki. Tylko w taki sposób mogę sprawdzić, czy
nadają się do roli, o którą mi chodzi.

- I znalazłeś kogoś, kto się nadaje?
- Nie jestem jeszcze pewien. Aniu, bądź taka dobra i

zawołaj Piotra. Muszę zamienić z nim kilka słów.

Znalazła Piotra na samym brzegu sceny, gdzie było coś w

rodzaju schowka pełnego wyłączników elektrycznych. Poszedł
porozmawiać z Gerardem, a ona wróciła na scenę i przyglądała
im się z daleka. Rozmawiali o czymś z ożywieniem, ale Ania
nie słyszała ich słów.

- Dobrze. Sprawdzę, czy jeszcze nie wyszedł - powiedział

w końcu Piotr.

76

background image

- Bardzo cię proszę. Chciałbym ich zobaczyć razem.
Kogo chciałby zobaczyć razem? - zastanawiała się Ania,

ale bez specjalnej ciekawości. Patrzyła teraz na najwyższe
rzędy krzeseł i myślała, jak też scena może wyglądać z tamtego
miejsca. Chyba strasznie się wydaje mała i oddalona. Nagle
usłyszała kroki i głosy i Piotr pojawił się w jej polu widzenia.
Za nim szedł chłopiec w blezerze. Miał piegi, zadarty nos i
przyjazny uśmiech na twarzy. Ostatni raz Ania widziała ten
uśmiech w dniu, w którym pojechała do dentysty i w drodze
powrotnej zgubiła pieniądze na bilet.

12. Ania i Larry

Larry stał i uśmiechał się do Ani.
- Byłaś ostatnio u dentysty?
- Ani razu od naszego spotkania.
- To wy się znacie? - zdziwił się Piotr. - Gerard prosi,

żebyście zeszli na przód sceny.

Jak we śnie Ania szła obok Larry'ego w kierunku rampy.
- To... to naprawdę niesamowite!... Co ty tu robisz?
- Prrr! Dalej nie trzeba - powiedział Larry. Wydawał się

bardzo spokojny i ani trochę nie zdziwiony. - Co ja tu robię?
Och, dostałem rolę w „Ciuciubabce”.

- „Ciuciubabce”? O czym ty mówisz? Ach, rozumiem, tak

się nazywa ta sztuka Gerarda! Nie miałam pojęcia, że w niej
grasz. Odkąd skończyli się „Mali rozbitkowie”, szukałam ciągle
twojego nazwiska w programie radiowym, ale go nie
znalazłam.

Ania nie mogła ochłonąć ze zdumienia. Kiedy

przekraczała próg teatru, w ogóle nie pomyślała, że może tu
spotkać Larry'ego. A teraz stoją obok siebie, ramię przy
ramieniu! Zobaczyła Gerarda. Stał teraz między dalszymi
rzędami krzeseł. Po chwili przyłączył się do niego Piotr i jakiś
brodaty pan w welwetowej marynarce. Wszyscy trzej patrzyli

77

background image

na nią. Gerard odwrócił się i powiedział coś do brodacza, a ten
bardzo energicznie kiwnął głową.

- Kto to jest? Ten z brodą? - spytała Larry'ego.
- Autor. Nazywa się Stewart Spencer.
- Jak to: autor? Ach, autor sztuki!
Ania zawsze myślała o tej sztuce w taki sposób, jakby to

była sztuka Gerarda, ale teraz zrozumiała, że przecież ktoś
musiał ją napisać. Zerknęła na pana w welwetowej marynarce.
A więc tak wygląda pisarz. Wszyscy trzej rozmawiali i brodacz
wymachiwał rękami, ale naturalnie byli za daleko, żeby Ania
mogła cokolwiek usłyszeć. Wydawało jej się, że patrzą na nią.
Czuła, jak się czerwieni.

- Co oni właściwie robią? - spytała, bardzo już teraz

speszona.

- Ta trójka? Och, nie przejmuj się. Oni tak zawsze - odparł

Larry uśmiechając się do niej bokiem.

- Ale o co im chodzi?
- Wiesz, to wszystko jest bardzo ważne... to znaczy

wzrost, figura i tak dalej. A poza tym muszą sprawdzić, czy
jesteś chociaż trochę podobna do Urszuli Lovell.

Urszula Lovell? To chyba aktorka? Ania jak przez mgłę

przypominała sobie, że w jednej z gazet Zofii widziała
fotografię z podpisem: „Urszula Lovell, którą wkrótce
zobaczymy w nowej sztuce”. Ale co ten Larry mówił o
podobieństwie?

- Dlaczego miałabym być do niej podobna?
- No przecież Urszula Lovell gra główną kobiecą rolę w

„Ciuciubabce” i sztuka zaczyna się jeszcze w ich dzieciństwie,
więc naturalnie musisz trochę wyglądać jak ona, żeby grać ją
kiedy była małą dziewczynką - wyjaśnił rzeczowo Larry.

Ania ściągnęła brwi.
- Dalej nic nie rozumiem... - zaczęła.

78

background image

- Hej, dzieciaki! - zawołał Gerard wymachując do nich

plikiem papierów. - Posłuchaj, Aniu. Jak powiem: „Teraz!” -
przejdziesz przez scenę i usiądziesz na tym białym fotelu.
Larry, poczekasz, aż ona będzie prawie na miejscu, i pójdziesz
za nią. Potem staniesz obok i będziecie rozmawiali. Wszystko
jasne?

- Tak, proszę pana.
Był tak bystry, tak układny i opanowany, że biedna Ania,

która czuła się zagubiona i zdezorientowana, nie mogła wyjść z
podziwu. Zaczęła jej świtać niezbyt miła myśl, że dzieje się tu
coś, czego ona nie rozumie.

- Aniu, jeszcze jedno... zdejmij płaszczyk - powiedział

Gerard.

Zdejmując płaszcz rzuciła Larry'emu niespokojne

spojrzenie.

- Nie ma się co przejmować. Rób tylko to, co on każe.
Głos Larry'ego brzmiał w jej uchu rzeczowo i

uspokajająco.

- Teraz! - powiedział Gerard.
Ania zaczęła iść w kierunku białego fotela. Miała uczucie,

że ta droga nigdy się nie skończy. Była zadowolona, kiedy
Larry zbliżył się i stanął obok niej, z nogą na stopniu.

- Musimy teraz rozmawiać, obojętne o czym - rzucił jakby

od niechcenia. - Czy wiesz, że kiedy robi się sceny zbiorowe w
filmach czy na scenie i ma być dużo gwaru i hałasu, wszyscy
wrzeszczą „Rabarbar!”?

- Naprawdę? - Ania się roześmiała.
- Jak ty strasznie dużo wiesz, Larry. To znaczy... o teatrze

i filmie, i takich rzeczach.

- Nie przypuszczałem, że masz na myśli trygonometrię -

odparł szczerząc do niej zęby. - No cóż, gram od ósmego roku
życia, ale muszę się jeszcze sporo nauczyć.

- Jak to grasz? Gdzie? W czym? - dopytywała się Ania.

79

background image

- Och, jak byłem mały, grałem w przedstawieniach

amatorskich na cele dobroczynne i w przedstawieniach
szkolnych. A potem byłem w kilku filmach i dwóch sztukach.

Anię tak to wszystko zaciekawiło, że zupełnie zapomniała

o tym, co się dzieje na widowni, i była zaskoczona usłyszawszy
gdzieś niedaleko głos Gerarda:

- Bardzo wam obojgu dziękuję. Na dzisiaj to wszystko.
Podszedł do nich.
- Larry, przez najbliższe dwie godziny nie będziesz mi

potrzebny, więc zmykaj z powrotem do szkoły. Czekam na
ciebie punktualnie o wpół do czwartej... aha, uprzedź ich tam w
szkole, że gdybyś musiał przyjść wcześniej, porozumiem się z
nimi telefonicznie. Aniu, będę teraz zajęty, więc wsadzę cię w
taksówkę i odeślę do domu.

Trzymając rękę na jej ramieniu przeprowadził ją przez

scenę.

- Cześć, Ania! Zobaczymy się niedługo - zawołał Larry

wypadając przez drzwi wahadłowe na ulicę.

- Pewnie się dziwisz, co to wszystko znaczy? - spytał

Gerard. - Pamiętasz, co ci mówiłem o tej roli w sztuce, którą
reżyseruję? Przyszło mi do głowy, że może mogłabyś ją zagrać.
Ktokolwiek tę rolę dostanie, będzie miał Larry'ego jako
partnera.

Szli teraz korytarzem o bielonych ścianach.
- Dziękuję, Aniu, że przyszłaś tu ze mną. Mam nadzieję,

że nie spóźnisz się na obiad, bo inaczej dostałoby mi się od
Kloci! - rzucił na zakończenie.

Ania była tak oszołomiona i zdumiona, że nie wiedziała,

co powiedzieć. Po tym zaskakującym spotkaniu Larry'ego
sądziła, że nie czekają jej już żadne inne niespodzianki, ale
okazało się, że nie ma racji. Dopiero to było największą
niespodzianką w jej życiu!

80

background image

- Myślisz, że mogłabym zagrać w twojej sztuce? Jakoś...

jakoś nigdy nie przyszło mi do głowy, że ta chora osoba to jest
ktoś taki jak ja. Myślałam, że to ktoś dorosły... - wyjąkała w
końcu.

- Naprawdę? Zresztą Belinda jest chyba trochę od ciebie

starsza, ale daleko jej do dorosłości. Telefonowałem rano do
szpitala. Czuje się dobrze, ale musi wyjechać i trochę odpocząć,
zanim całkiem wróci do formy, więc szukamy kogoś na jej
miejsce, i to w pośpiechu.

Byli teraz na ulicy, stali na brzegu chodnika, przed nimi

przewalały się z łoskotem autobusy i taksówki, ale Gerard
podniósł rękę i jedna się zatrzymała. Prawdziwa sztuczka
magiczna, pomyślała Ania.

- Cukiernia „Pod Pierożkiem z Wiśniami” na Glenville

Street - powiedział Gerard taksówkarzowi, otwierając
drzwiczki.

Ania wsiadła. Czuła, się szalenie dorosła i szalenie

wytworna - będzie sama jechać taksówką przez ulice Londynu!
Kicia oniemieje ze zdumienia.

- Wygodnie? Zapłacę za twój przejazd - powiedział

Gerard. - No więc miałabyś ochotę zagrać w tej sztuce? - dodał.

Jak można mówić tak niedbałym tonem o czymś tak

niesłychanym i zdumiewającym? Ania nie wiedziała, cc
odpowiedzieć. Po prostu brakło jej słów. Wymamrotała, że
owszem... chyba tak, ale wolałaby inaczej wyrazić swoje
uczucia.

- Przejrzyj to - powiedział Gerard wpychając jej do ręki

coś, co wyglądało jak tekturowa teczka z plikiem papierów w
środku. - Może jutro cię poproszę, żebyś mi przeczytała kilka
kwestii. Wszystko od tego zależy. Zobaczymy.

Uśmiechnął się do niej uspokajająco, a potem wyjaśnił

taksówkarzowi, że Glenville Street jest drugą ulicą po prawej za
stacją kolei podziemnej przy Baker Street.

81

background image

Jazda taksówką ulicami Londynu była tak interesująca, że

minęło kilka minut, zanim Ania spojrzała na trzymaną w rękach
teczkę. Przekonała się wtedy, że na wierzchu jest wydrukowany
tytuł: „Ciuciubabka”, a w środku znajduje się mnóstwo kartek
zapisanych maszynowym pismem. To jest prawdziwa sztuka i
ja może będę w niej grała, powiedziała sobie Ania. Ściskając
teczkę w rękach i patrząc przez okno na otaczające ją ze
wszystkich stron wysokie budynki, roje autobusów,
samochodów i rowerów Ania pomyślała, że wszystko to jest
zbyt zdumiewające, żeby było prawdziwe.

13. Oczekiwanie na Gerarda

Zajechawszy przed cukiernię Ania wyskoczyła z

taksówki, pobiegła na górę i wpadła jak bomba do kuchni,
gdzie Zofia zdejmowała akurat omlet z patelni. Przestraszona
tym impetycznym wejściem dziewczynki Zofia podskoczyła i
omlet o mało co nie wylądował na podłodze zamiast na talerzu.

- Zlituj że się, Aniu! Naprawdę się zlękłam!
- Och, Zofio! Co ty na to? Gerard zabrał mnie do teatru i

chce, żebym grała w jego sztuce, i spotkałam Larry'ego, i
wróciłam sama, samiutka taksówką! - zawołała Ania bez tchu.

Palto miała rozpięte, zgubiła kokardę z jednego warkocza

i oczy błyszczały jej jak gwiazdy.

- Hm, jak na jeden ranek spisałaś się całkiem nieźle -

oznajmiła Zofia. Przybrała omlet pietruszką, wstawiła talerz do
windy i nacisnęła dzwonek.

- Ponieważ omlet mam już z głowy, odsapnę chwilę, a ty

mi opowiesz o swoich przygodach. - Przysiadła na brzegu stołu.

Wobec tego Ania opowiedziała jej wszystko - poczynając

od lodów truskawkowych w kawiarni i kończąc na powrocie
taksówką do domu. Niespodziewane spotkanie Larry'ego
zdumiało Zofię nie mniej, niż zdumiało Anię, ale propozycja

82

background image

zagrania roli w sztuce Gerarda wcale jej nie zdziwiła. Jak się
okazało, była we wszystko wtajemniczona.

- Tak, Gerard powiedział mi, że jego zdaniem jesteś chyba

odpowiednia do tej roli. Spodobał mu się twój głos…
pamiętasz, słyszał cię, jak czytałaś Kici - powiedziała. I zaraz
dodała: - Miałabyś na to ochotę? Naturalnie, jeżeli się okaże, że
on zechce cię zaangażować?

Ania odparła, że owszem, miałaby ochotę i właśnie

zaczęła mówić Zofii, że graliby razem z Larrym, więc byłoby
jej jeszcze przyjemniej, kiedy w otworze windy rozległ się głos
Shirley. Zamówiła dwie porcje ryby zapiekanej, z brukselką i
kartoflami duszonymi w śmietanie.

- Chwilowo koniec z naszą pogawędką - oznajmiła Zofia

podchodząc do pieca. - Omówimy wszystko później, Aniu.
Teraz idź i umyj ręce, bo Klocia czeka na ciebie z obiadem.
Mam nadzieję, że lody truskawkowe nie odebrały ci apetytu.

Jedząc obiad Ania opowiedziała wszystko od początku do

końca Kici i Kloci. Kicia słuchała z szeroko otwartymi oczami,
a w najciekawszych miejscach jej ręka niosąca do ust widelec
zatrzymywała się w pół drogi. Natomiast Klocia wykrzykiwała:
„Coś takiego!” i „Kto by to pomyślał!”, ile razy Ania umilkła,
żeby zaczerpnąć tchu. Nawet kiedy już wszyscy goście
obiadowi wyszli i Shirley z Connie zaczęły nakrywać do
podwieczorku, Klocia i dziewczynki wciąż siedziały na sali, bo
Ania co chwilę wykrzykiwała:

- Och, i zapomniałam wam powiedzieć...
Mogło się zdawać, że jeszcze żaden krótki ranek nie był

tak wypełniony podniecającymi zdarzeniami.

Nieco później przysiadła się do nich Zofia, która zeszła na

dół po filiżankę kawy. Ania powiedziała jej o maszynopisie
otrzymanym od Gerarda.

83

background image

- Nie uważasz, że powinnam nauczyć się tego na pamięć?

Czy znalazłabyś potem trochę czasu, żeby posłuchać, jak
czytam?

Ania wydawała się teraz mizerna i blada. Nie zjadła do

końca ulubionego budyniu brzoskwiniowego i trudno było
powiedzieć, czy zawiniło podniecenie, czy lody truskawkowe o
niezwykłej porze. Z czytaniem, oznajmiła Zofia, trzeba
poczekać do późnego popołudnia, bo teraz Klocia weźmie je na
przechadzkę do Parku Królewskiego. Ania wolałaby usiąść nad
egzemplarzem „Ciuciubabki”. Była strasznie ciekawa, jakiego
rodzaju jest to sztuka i co by mówiła, gdyby w niej grała.

- Czy musimy iść? Chodziłam już dzisiaj rano... nie

mogłybyśmy pójść trochę później?

- Im wcześniej, tym lepiej o tej porze roku. Dzień jest

bardzo krótki. Wyjdziecie za kilka minut - zawyrokowała Zofia
stanowczym głosem.

Nie należała do osób, z którymi można, się spierać, o

czym Ania już się przekonała, zresztą spacer zrobił jej ogromną
przyjemność. Kicia wzięła piłkę i bawiły się w „chwytanie z
przyklękaniem”, przy czym Kloci wolno było łapać piłkę na
stojąco, bo powiedziała:

- Jak raz uklęknę, jeden Bóg raczy wiedzieć, kiedy

dźwignę się z powrotem na nogi.

Później znalazły kilka kasztanów pod drzewami i

zobaczyły szarą wiewiórkę śmigającą z gałęzi na gałąź. Kicia
oznajmiła, że wiewiórka wygląda jak szczur z puszystym
ogonkiem. Wreszcie Klocia wyciągnęła torebkę z czerstwym
chlebem i zaczęły karmić kaczki, i przyglądały się, jak ptactwo
chciwie połyka okruchy. Ania wróciła do domu z
zaróżowionymi policzkami i spałaszowała trzy grzanki
posmarowane miodem. Po podwieczorku wzięła egzemplarz
sztuki na górę i przeczytała go bardzo uważnie. Nie miała
wprawy w czytaniu utworów scenicznych, zresztą był to tylko

84

background image

fragment sztuki, ale czuła się trochę rozczarowana - tak
niewiele z tego wszystkiego zrozumiała! Kiedy spytała Zofię,
jak według niej należy czytać poszczególne kwestie, Zofia
powiedziała:

- Drogie dziecko, nie potrafię ci udzielić żadnych

wskazówek, ale chociaż tak niewiele wiem o teatrze, domyślam
się, że możesz je otrzymać tylko od reżysera. Bądź pewna, że
Gerard wyjaśni ci wszystko, co uzna za konieczne. Teraz
zmykaj, a jak się wykąpiesz, będziesz mogła poczytać ze
dwadzieścia minut w łóżku... zaraz, co ostatnio czytasz przed
zaśnięciem? „Tajemniczy ogród”?... No to pomyśl trochę o
Mary, o Colinie i Dicku i zapomnij o sztukach i teatrze.

- Dlaczego mam zapomnieć o sztukach i teatrze? - spytała

Ania.

Zofia miała teraz minę poważną.
- Nie chcę, żeby ci za bardzo zależało na graniu w tej

sztuce. To wszystko jest naprawdę mało prawdopodobne.
Wiem, że Gerard musi jak najprędzej kogoś znaleźć, ale byłoby
czymś niezwykłym, żeby dał tę rolę dziecku nie posiadającemu
żadnej praktyki scenicznej.

- Co to znaczy praktyka sceniczna?
- Widzisz, istnieją specjalne szkoły, szkoły aktorskie, w

których dzieci uczą się grać. Jedna pani, która zamawia u mnie
czasem torty, ma córeczkę w takiej szkole i ta mała
występowała już w kilku filmach, w sztukach telewizyjnych i
tym podobnych imprezach.

Ania nigdy o takich szkołach nie słyszała, a do niedawna

nie przyszłoby jej nawet do głowy, że dzieci mogą grać w
czymś innym niż przedstawienia szkolne urządzane dla
rodziców.

- Więc nie zaprzątaj sobie tym głowy. Nie chciałabym,

żebyś się czuła rozczarowana, jeżeli Gerard znajdzie kogoś
innego - dodała Zofia na zakończenie.

85

background image

Ania przyrzekła, że nie będzie, co Zofii wyraźnie sprawiło

ulgę. Powiedziała, że jeszcze dzisiaj po południu Gerard miał
zamiar rozmawiać z innymi kandydatkami do tej roli. Ania nie
dała poznać po sobie, że ją to obeszło, ale kiedy rozbierała się
w łazience, zaczęła myśleć o tych innych dziewczynkach, które
Gerard i Piotr wezwali dziś do teatru, i zastanawiała się, czy
Larry był przy tym obecny. Nagle wydało jej się to zupełnie
niemożliwe, żeby Gerard powierzył rolę komuś, kto tylko raz - i
to bardzo dawno - grał w szkolnym przedstawieniu.

Jeżeli Gerard wybrał jedną z dziewczynek, z którymi

rozmawiał dzisiaj po południu, powiedziała sobie Ania, ona
jutro nie pojedzie do teatru. Nagle życie wydało się jej nudne i
ponure i Ania zrozumiała, że strasznie jej na tym graniu zależy.
Na nic się nie zdały przestrogi Zofii, żeby przestała myśleć o
całej sprawie. Nie mogła nie myśleć i tylko pocieszała się
nadzieją, że Gerard nie wybrał nikogo innego. Postanowiła
nawet, że nie zaśnie do powrotu Gerarda i spyta go o to. Za-
wsze poznawała jego kroki, bo on jeden w domu wbiegał na
schody po dwa stopnie.

Ale chociaż nie zasypiała strasznie długo (albo tak jej się

przynajmniej zdawało), kiedy Gerard w końcu wrócił, była
pogrążona w głębokim śnie.

14. Przesłuchanie

- Czy już czas wstawać? - zawołała Ania siadając w łóżku

i przecierając oczy.

- Czy już czas?! - Klocia zatrzasnęła szufladę. - Mogę ci

powiedzieć, że jest po wpół do ósmej i wszyscyśmy zaspali. I
co się tu dziwić, kiedy ranki takie są ciemne.

Ania ziewnęła głośno.
- To mój najlepszy sweter, Klociu. Przecież dzisiaj nie jest

niedziela.

86

background image

- Nie pójdziesz do teatru ubrana byle jak - oznajmiła

Klocia wieszając na oparciu krzesła biało-zieloną kraciastą
spódniczkę Ani, najlepszą w całej jej garderobie. - A teraz się
pośpiesz i żebyś mi nie siedziała za długo w łazience.

Wyszła zaaferowana i po chwili z sąsiedniego pokoju

przypłynął jej głos. Łajała Kicię, że się wierci, kiedy ona zapina
jej guziki.

A więc Gerard mimo wszystko chce, żeby przyszła do

teatru. Ania wyskoczyła z łóżka. Froterowana podłoga była
strasznie zimna, ale Ania prawie tego nie zauważyła. Więc
mimo wszystko Gerard nikogo nie znalazł.

Kończyła ostatni kawałek chleba z miodem, kiedy Gerard

zajrzał do saloniku.

- Klociu, punkt dwunasta przy wejściu dla aktorów.

Myślisz, że dasz radę?

Zaczął nazywać ją „Klocią”, jak dziewczynki, a ona była z

tego chyba zadowolona. Powiedziała, że owszem, zdąży, i
zaproponowała mu filiżankę herbaty. Odparł, że już pił, ale nie
herbatę, tylko kawę.

- W kuchni, pośród wyjętych właśnie z pieca parówek w

cieście. Nie macie pojęcia, jakie były pyszne. Teraz biegnę na
rozmowę ze scenografem. Aniu, pamiętaj o egzemplarzu... Ach,
byłbym zapomniał, bardzo cię proszę, żadnych warkoczy.

- Żadnych czego?
- Warkoczy.
- Chyba nie każesz mi wyjść z domu z rozpuszczonymi

włosami? - Ania była naprawdę zgorszona.

- Owszem, właśnie to mam na myśli. Jeżeli chcesz,

możesz je związać wstążką, byłeś mogła je w teatrze rozpuścić.
Do zobaczenia! - zawołał i już go nie było.

- Dlaczego mam mieć rozpuszczone włosy?
- Nie wiem, więc ci nie powiem - odparła Klocia i

zwracając się do Kici kazała jej natychmiast wypić mleko.

87

background image

- Będą mi wchodziły do oczu i zaraz się potargają -

protestowała Ania.

Zawsze czuła się głupio z rozpuszczonymi włosami. Były

strasznie gęste i ludzie wybałuszali na nią oczy.

- Zawsze chodzę w warkoczach - rzuciła buntowniczo.
- Aniu, dość tego! Zrozumiałaś chyba, co powiedział pan

Hunter, i to ci powinno wystarczyć. Żebym o tym więcej nie
słyszała. - Klocia zaczęła zbierać talerze ze stołu.

Ania zrobiła naburmuszoną minę. Tak naprawdę wcale nie

chciała się sprzeczać z Klocią, a poza tym zrobiło jej się
nieprzyjemnie, że została skarcona przy Kici. Mrucząc pod
nosem, że ostatecznie są to jej własne włosy, wyszła z pokoju.

Ścieląc łóżko i porządkując pokój, co robiła zawsze przed

lekcjami, Ania miała czas wszystko dokładnie przemyśleć i
było jej naprawdę przykro, że się tak niegrzecznie zachowała.
Naturalnie musi przeprosić Klocię. Wygładzając prześcieradło i
wsuwając je pod materac westchnęła ciężko. Że też
przepraszanie to taka trudna sprawa!

Ale mogła się była nie martwić. Kiedy trochę później

weszła do kuchni wyczyścić buciki i zawstydzona
wymamrotała: - Przepraszam... - Klocia rzuciła pogodnie:

- W porządku, gołąbeczko. Przecież nie chciałaś mnie

obrazić, więc się nie obraziłam. Tylko żeby mi te buciki były
specjalnie dobrze oczyszczone.

Ranek wydawał się Ani przeraźliwie długi, a lekcje

wlokły się nieznośnie, ale w końcu było po wszystkim. Klocia
ściągnęła jej włosy w „koński ogon”, używając do tego jednej z
zielonych wstążek, którymi Ania wiązała zwykle warkocze.
„Koński ogon” podskakiwał przy każdym poruszeniu głową,
ale kiedy usiadły na górnym pomoście autobusu, Ania wkrótce
o nim zapomniała. Przez całą drogę bawiły się z Kicią w
„Powiedz, co widzę” i kiedy trzeba już było wysiąść, ciągle się
jeszcze zastanawiała, co też mogła zobaczyć Kicia, co

88

background image

zaczynało się na literę „ż”, i nic dziwnego, bo jak się w końcu
obie z Klocią poddały, Kicia oznajmiła triumfalnie, że był to
rzeźnik stojący przed sklepem. Przez całą resztę drogi do teatru
Klocia i Ania daremnie usiłowały jej wytłumaczyć, że
„rzeźnik” pisze się przez „rz”, a nie „ż”.

Odrapane zielone drzwi i bielony korytarz wyglądały

dokładnie tak, jak się utrwaliły Ani w pamięci, ale tym razem w
okienku tuż za drzwiami pokazała się męska głowa. Obcy
mężczyzna miał nastroszony siwy wąsik i Ania była pewna, że
ich nie wpuści, kiedy jednak Klocia go zapewniła, że oczekuje
ich pan Hunter, zaraz się rozchmurzył.

- Ależ tak, wszystko w porządku - powiedział. Pan Hunter

jest chwilowo zajęty, ale on zaopiekuje się panienką, dopóki
pan Hunter nie znajdzie dla niej czasu.

Aż do tej chwili Ania nie zdawała sobie sprawy, że Klocia

i Kicia nie zostaną z nią w teatrze. Kiedy odeszły, poczuła się
nagle samotna i opuszczona i przez moment prawie żałowała,
że nie jest „Pod Pierożkiem z Wiśniami”. Larry też się dotąd
nie pokazał, a nie bardzo miała ochotę pytać obcego pana, czy
chłopiec jest w teatrze. I wtem, o dziwo, z głębi korytarza
wyszedł ogromny bury kot! Miał długie białe wąsy, małą białą
łatkę pod brodą i trzymał ogon sztywno podniesiony do góry.

- Proszę pana! Tam jest kot! - wykrzyknęła Ania.
Obecność kota w teatrze zaskoczyła ją.
- Ach, to nasz Major - powiedział mężczyzna.
- Major? Dlaczego tak się nazywa?
- Żebym to ja wiedział, panienko. Jest w tym teatrze

dłużej ode mnie, a w Wielki Piątek będzie pięć lat, jak tu
nastałem.

Wyszedłszy ze swojej izdebki zwrócił się do Ani:,
- Proszę tędy - i otwierając jakieś drzwi wahadłowe dodał,

żeby „pamiętała o kulisach”. Jego słowa bardzo Anię zdziwiły.
Słyszała tylko o biednych kulisach w Azji, a wiedziała, że męż-

89

background image

czyzna nie ich ma na myśli. I rzeczywiście chodziło mu chyba o
bardzo wysokie, obite płótnem ramy, trochę podobne do
ogromnych parawanów. Po ich drugiej stronie rozmawiali jacyś
ludzie. Ania słyszała czyste, donośne głosy, lecz nie widziała
nikogo. Ale kiedy przeszła ze swym opiekunem przez następne
drzwi wahadłowe, głosy umilkły.

- Próba dzisiaj jakoś się długo ciągnie - wyjaśnił jej

towarzysz.

Ach, tak! Więc to są głosy aktorów odbywających próbę

po drugiej stronie płóciennego parawanu!

- Może panienka tu zaczekać, aż skończą i znajdą dla niej

czas. To nie potrwa długo.

Kiedy odszedł, Ania rozejrzała się. Była w małym,

przypominającym kabinę pokoiku, którego urządzenie składało
się z szerokiej półki i dużego lustra wiszącego na ścianie,
dwóch krzeseł i umywalni w kącie. Bardzo nieciekawy pokój,
powiedziała sobie Ania i przysiadłszy na jednym z krzeseł
zaczęła przeglądać kartki maszynopisu otrzymanego od
Gerarda. Miała nadzieję, że Gerard nie każe jej zbyt długo
czekać. Czytała już kilka razy każdą kwestię.

Usłyszała szmer i podniosła oczy znad maszynopisu.

Major zaglądał ciekawie przez szparę w drzwiach. Wiedział
chyba, że Ania jest mu rada, bo pozwolił, żeby go podrapała za
uszami, i zadowolony ocierał się o jej nogi. Oboje z Majorem
tak byli sobą zajęci, że Ania podskoczyła przestraszona, kiedy
za jej plecami rozległ się głos:

- Cześć!
Był to Larry.
- Pan Jenkins mi powiedział, że tutaj jesteś.
- Pan Jenkins?
- Och, portier. Zna się na pociągach, bo bardzo długo był

kolejarzem - powiedział Larry i przykucnąwszy obok Ani
zaczął głaskać Majora.

90

background image

Larry wyjaśnił Ani, że wezwano go ze szkoły, że musiał

wyjść przed końcem lekcji, że dwa autobusy uciekły mu sprzed
nosa i wobec tego był pewien, że się spóźni.

- Dlatego wyglądam tak nieporządnie - dodał

przygładzając włosy. - Klasówka z algebry.

- Pokazał jej ubrudzone atramentem palce.
- Mydło nic nie pomoże. Trzeba będzie wyszorować

pumeksem.

Ania zaczęła mu opowiadać, że raz na egzaminie z

francuskiego tak się poplamiła atramentem, że nauczyciel
spytał, czy może zamiast piórem pisała palcami, kiedy pan
Jenkins uchylił drzwi i powiedział, że wołają ją na scenę.

Serce załomotało jej głośno, kiedy podskoczyła i chwyciła

z półki maszynopis. Co za szczęście, że Larry jest ze mną,
pomyślała przechodząc przez drzwi wahadłowe. To byłoby
straszne, gdyby musiała iść tam zupełnie sama. Powiedzmy, że
pokręciłaby coś czytając maszynopis. Albo że zrobiłaby czy
powiedziała coś głupiego.

Na scenie była spora grupa dorosłych osób, niektóre z

nich wkładały palta i zbierały swoje rzeczy, jak gdyby miały za
chwilę odejść. Gerard rozmawiał z panią o miodowozłotych
włosach, ubraną w coś niebieskiego. Skinął na Anię.

- To jest Ania. Mieszkamy w tym samym domu i oboje

lubimy irysy i Szekspira - wyjaśnił kładąc rękę na jej ramieniu.
- Dziecino, to jest pani Urszula Lovell. A teraz przyjrzyjmy
wam się, kiedy tak obok siebie stoicie... Piotr! Hej tam! Gdzie
się podział Piotr?

Nikt nie wiedział i gdy Gerard posłał Larry'ego na

poszukiwanie, Ania zastanawiała się z niepokojem, co teraz
nastąpi.

- Piotr lubi tak nagle znikać... zupełnie jak kot z „Alicji w

Krainie Czarów” - oznajmiła Urszula Lovell.

Miała na sobie bardzo puszysty niebieski sweter.

91

background image

- Wiesz, Aniu, byłoby dobrze, żebyś rozwiązała teraz

włosy. Ta sztuka dzieje się w czasach, kiedy dziewczynki
nosiły długie włosy, luźno opadające na plecy.

Ania nie pomyślała, że to dlatego Gerard ją prosił, żeby

nie zaplatała warkoczy. Może to jest sztuka historyczna? Ania
zawsze marzyła, żeby włożyć kiedyś takie długie, obszyte
koronką pan-talony, w których bardzo, bardzo dawno temu
chodziły dziewczynki. Usiłowała rozwiązać wstążkę, ale
widocznie Klocia zrobiła za mocny supeł. Ania szarpała i
szarpała, ale nic z tego nie wychodziło.

- Pozwól - zwróciła się do niej Urszula Lovell.
Ania zobaczyła, że ma na ręce bransoletkę z wiszącymi na

niej małymi amuletami. Przy każdym ruchu brzęczały jak
maleńkie dzwoneczki.

- Dużo to przyjemniej niż nosić perukę na scenie -

powiedziała aktorka.

Ania miała włosy długie i proste, bardzo podobne do

włosów Alicji na ilustracjach.

Wrócił Gerard, tuż za nim szedł Piotr. Uśmiechnął się i

mrugnął do Ani przyjaźnie.

- No jak tam poszły lekcje dzisiejszego ranka? Z

arytmetyką żadnych przygód?

I teraz właściwie nic się nie działo. Piotr i Gerard dużo

mówili, ale Ania nie bardzo mogła się zorientować, o co im
chodzi; zrozumiała właściwie tylko jedną uwagę Piotra, że obie
są do siebie podobne w kolorycie, przez co miał chyba na myśli
ją i Urszulę Lovell. Potem Urszula Lovell oznajmiła, że musi
już uciekać, bo ma zamówionego fryzjera na Shaftesbury
Avenue, a w porze obiadowej najtrudniej jest o taksówkę.
Włożyła szare futro, które przypomniało Ani szarą wiewiórkę w
parku, i Uśmiechnąwszy się do nich zniknęła za wahadłowymi
drzwiami.

92

background image

Trzymając w zaciśniętych rękach teczkę z maszynopisem

Ania zastanawiała się w duchu, kiedy nareszcie coś się zdarzy.
No i wkrótce zdarzyło się. Przywołano Larry'ego i Gerard
powiedział:

- Chciałbym, Piotrze, żebyś posłuchał tych dwoje. Chodzi

teraz o kontrast głosów. W tej chwili to jest najważniejsze.
Ciekaw jestem, co o tym myślisz.

Piotr pokazał Ani, skąd ma zacząć czytać.
- Nie zaczynaj, dopóki nie zawołam: Teraz!
Odszedł i kiedy Ania znowu go zobaczyła, siedział obok

Gerarda w trzecim rzędzie krzeseł. Dłonie zrobiły jej się nagle
lepkie i gorące, miała uczucie, że się zapada w środku. Kartki
maszynopisu zadygotały w jej palcach i była naprawdę
wdzięczna, kiedy Larry wyszeptał jej do ucha:

- W porządku? Trzymasz się?
Skinęła głową, odetchnęła głęboko i powiedziała sobie, że

oto nadeszła jej wielka chwila. Niech zobaczą, że sobie poradzi.

- Teraz! - zawołał Piotr.
Ania przeczytała tylko dwie kwestie, obie krótkie i

przedzielone wypowiedzią Larry'ego, kiedy odezwał się głos
Gerarda:

- To wystarczy. Bardzo wam dziękuję.
Piotr wbiegł na scenę, żeby przypomnieć Larry'emu o

przymiarce kostiumu, i już go nie było. Zanim zniknął,
uśmiechnął się do Ani i zawołał:

- Zobaczymy się niedługo!
- Najwyższy czas, żeby Ania wracała do domu - oznajmił

Gerard i na tym skończyła się wyprawa Ani do teatru.

- Cześć, Aniu - powiedział wsadzając ją do taksówki. -

Dziękuję ci, żeś przyszła. Muszę uciekać, ktoś na mnie czeka! -
i pomachawszy jej ręką zniknął za drzwiami teatru.

Z Ani uszło nagle całe życie, czuła się jak przekłuty balon.

Była pewna, że zanim wróci dzisiaj do domu, będzie wiedziała,

93

background image

czy otrzyma tę rolę, czy też jej nie otrzyma. A tymczasem nic
się od wczoraj nie zmieniło. Gerard nawet jej nie powiedział,
czy jest zadowolony z czytania. Pewnie nie był, skoro tak
prędko jej przerwał. Chyba czułaby się lepiej, gdyby kazał jej
umilknąć w pół słowa i coś tam poprawił, jak to robiła pani
Ainsworth, kiedy Ania musiała coś przeczytać na lekcjach
poezji. To okropne nie wiedzieć, czy zrobiło się coś dobrze, czy
źle, pomyślała Ania.

Była tak zgnębiona, że nie sprawiła jej przyjemności

nawet jazda taksówką, co wczoraj uważała za wspaniałą
przygodę. Zaczęła się nagle zastanawiać, gdzie Gerard biegł w
takim pośpiechu. Może na rozmowę z uczennicą ze szkoły
aktorskiej, dziewczynką, która grywała już rozmaite . role. Na
tę myśl zrobiło się Ani tak ciężko na sercu, że zwiesiła głowę i
wpatrzyła się z goryczą w buciki, które dzisiaj tak „specjalnie
dobrze oczyściła”.

15. Guziczki miętowe

Nie był to dzień dla Ani dobry. Po powrocie do domu

jedna przykrość goniła drugą. Najpierw okazało się, że spóźniła
się na obiad. Klocia i Kicia kończyły już szarlotkę, a Connie,
która przyszła wziąć od niej zamówienie, oznajmiła, że kotlety
baranie „już wyszły” i jest tylko klops. Ania nie cierpiała
klopsa. I jakby tego było jeszcze mało, Kicia zarzucała ją
pytaniami:

- Co Gerard powiedział?
- Będziesz grała w tej sztuce?
- Dlaczego jeszcze nie wiesz?
- A kiedy będziesz wiedziała?
Rozgrzebując klops i szpinak widelcem Ania odpowiadała

wymijająco, niechętnie i wreszcie rozdrażniona wy buchnęła:

- Och, Kiciu, przestań nudzić!

94

background image

Naturalnie Klocia skarciła ją, że zachowuje się

niegrzecznie. Gdyby Ania nie doznała tak bolesnego zawodu,
zrozumiałaby, że Kicia cieszyła się z góry na pasjonującą
opowieść, jak ta wczorajsza. Ostatecznie skąd mogła wiedzieć,
że wszystko ułoży się inaczej?

Kiedy Klocia powiedziała: - Znam jedną dziewczynkę i

pewnie odgadłybyście jej imię, której ostatnio wyrastają czasem
różki na głowie - Ani napłynęły łzy do oczu, zsunęła resztę nie
dojedzonego klopsa na brzeg talerza i odłożyła widelec.

Najpierw takie rozczarowanie w teatrze, a teraz bura od

Kloci - tego było już naprawdę za wiele. Na szczęście zdołała
jakoś ukryć łzy, a Klocia nie kazała jej pójść z sobą, kiedy
wzięła Kicię na zakupy. Niemniej Ania nie mogła pozbyć się
uczucia, że jest w niełasce. Jakiś czas kręciła się po saloniku to
biorąc do ręki jakiś przedmiot, to odkładając go na miejsce. W
końcu, ponura, rzuciła się na fotel, w którym siadywała zwykle
Klocia z robotą na drutach, i powiedziała sobie, że wszystko
jest wstrętne i że tatuś powinien być tutaj, z nią, a nie w
Australii.

Ania rzadko płakała, ale szorstkie obicie fotela było już

obficie zroszone łzami, kiedy tuż obok odezwał się głos:

- Sama tu siedzisz, Aniu?
Podskoczyła i ręką zaczęła szukać chusteczki. Żeby tylko

Zofia nie zobaczyła jej łez! Naturalnie chusteczka gdzieś się
zapodziała. Zofia przysiadła na poręczy fotela i wsunęła jej do
ręki starannie złożoną chusteczkę. Była przyjemnie chłodna i
miękka, kiedy Ania przytknęła ją do rozpalonej, mokrej od łez
twarzy. I ślicznie pachniała kwiatami.

- A teraz opowiedz mi dokładnie, co się właściwie stało -

zażądała Zofia.

Rwącym się głosem Ania próbowała jej wytłumaczyć.

Wszystko to wyrażone w słowach brzmiało dość niemądrze, ale
Zofia zrozumiała.

95

background image

- ... i teraz jestem prawie pewna, że Gerard nie weźmie

mnie do tej sztuki - powiedziała na zakończenie.

- Naprawdę? Dlaczego ci się tak zdaje?
- Bo prawie nie kazał mi czytać, tylko dwa małe kawałki,

a potem nic, tylko mi podziękował, a przecież jakby mu się
podobało, na pewno coś by powiedział...

- Tak myślisz? Bardzo wątpię. Zresztą telefonował przed

chwilą, prosił, żeby mu zostawić na wieczór kilka kanapek i
przy okazji wspomniał, jak im się wszystkim podobało twoje
czytanie i sposób wypowiadania kwestii. Tylko nie wyobrażaj
sobie, że już dostałaś tę rolę. Jeszcze jej nie dostałaś i w ogóle
bym ci o tym nie mówiła, żeby nie wzbudzać w tobie
fałszywych nadziei, ale masz taką pogrzebową minę...

Ania nagle poweselała.
- A teraz musisz się czymś zająć. Nic tak nie rozprasza

smutnych myśli, jak praca - oznajmiła Zofia energicznie. -
Słuchaj, miałabyś ochotę zrobić cukierki?

- Cukierki? Przecież nie potrafię... to chyba jest strasznie

trudne?

- Te są łatwe do zrobienia. Zaczniemy od guziczków

miętowych. Co o tym myślisz?

Ania zerwała się z fotela.
- Och! Myślisz, że mi się udadzą?
Zofia była tego pewna. Wzięła Anię do kuchni i nie

zwlekając rozpoczęła naukę. Kiedy Klocia i Kicia wróciły z
zakupów, zastały Anię w kuchni, dumnym wzrokiem
'spoglądającą na rzędy okrągłych, białych cukierków,
ułożonych schludnie na przykrytej pergaminem blasze do
pieczenia. Oto przepis, który Ania otrzymała od Zofii:

GUZICZKI MIĘTOWE
Składniki i przybory
Cukier puder.

96

background image

Esencja miętowa.
Trochę mleka.
Miseczka do ucierania.
Łyżka deserowa.
Łyżeczka od herbaty.
Filiżanka.
Wałek do ciasta.
Stolnica.
Pergamin.
Mocna, czysta torebka papierowa.
Malutka foremka do wycinania ciastek
albo
Naparstek,
albo
Przykrywka do malutkiego słoika (starannie umyta),
albo
Kieliszek do jajek,
albo
Filiżanka z serwisu dla lalek.

Kolejne czynności

Umyj ręce.
Wsyp cukier-puder do torebki, dobrze ją zamknij i mocno

przyciskając, przejedź po niej wałkiem.

Potrzaśnij torebką i powtórz tę czynność.
Sprawdź, czy rozkruszyły się wszystkie krupki. Jeżeli nie,

użyj ponownie wałka.

Teraz wsyp prawie cały cukier do miski, odrobinę zostaw

w torebce.

Nalej trochę mleka do filiżanki i łyżką skrop nim cukier w

misce. Wymieszaj starannie i jeśli zostało jeszcze trochę
suchego cukru, dolej kilka kropel. Masa powinna być gęsta i
twarda.

97

background image

Nalej kroplę czy dwie olejku miętowego na łyżeczkę i

wymieszaj z gęstą masą; sprawdź, czy dosyć. Niektórzy lubią
cukierki o silniejszym zapachu mięty, inni o słabszym.

Teraz oprósz pudrem z torebki ręce i stolnicę, usyp z boku

mały kopczyk.

Zostaw jeszcze trochę cukru w torebce. Wyjmij masę i

połóż na stolnicy, oprósz cukrem z torebki i rozwałkuj
delikatnie wałkiem do grubości mniej więcej małego palca.

Teraz obtaczaj w cukrze zsypanym na brzeg stolnicy

foremkę, której będziesz używać. Kieliszek do jajka wycina
trochę za duże cukierki, naparstek trochę za małe.

Obsyp odrobiną cukru rozwałkowaną masę i wycinaj

krążki. Foremkę trzeba za każdym razem zanurzyć w cukrze.
Wyłóż cukierki na pergamin, niech dobrze wyschną. Najlepiej
zostawić je tak do następnego dnia. Nazajutrz przewróć każdy,
żeby wysechł od spodu. Można je ułożyć w pudełku
przekładając każdą warstwę pergaminem.

Guziczki miętowe nie trzymają się długo, więc jeżeli

chcesz zrobić z nich komuś prezent, przygotuj je nie więcej niż
na dwa dni przed terminem.

- Jak ci się podobają, Klociu? Fachowa robota, chyba

przyznasz? - spytała Zofia.

Klocia oznajmiła, że wyglądają bardzo apetycznie, a

Kicia, oparta niedbale o brzeg stołu, chciała natychmiast
spróbować.

- Zofia powiedziała, że muszą poleżeć i stwardnieć, ale

jutro dam ci jeden - przyrzekła Ania.

- Domowej roboty guziczki miętowe, w ładnym pudełku,

to doskonały prezent na Gwiazdkę - podsunęła Zofia.

- To prawda - przyznała Ania. - Bardzo odpowiedni na

przykład dla Larry'ego i jego młodszych braci. I to będzie
chyba bardzo szykownie, jak powiemy, że są własnej roboty.

98

background image

Nie dałoby się okleić tekturowego pudełka kolorowym
papierem czy czymś takim?

- Znalazłam przypadkiem na strychu album z próbkami

tapet, jest w nim pełno rozmaitych wesołych wzorów. Jak
myślisz, może byś się tym zajęła, kiedy Boże Narodzenie
będzie już tak blisko, że nie starczy ci cierpliwości na
prawdziwą naukę?

- Och, cudownie! Mogłabym zrobić pudełka dla Kloci i

Kici i one nic by o tym nie wiedziały! To byłaby prawdziwa
niespodzianka!

Po raz pierwszy od wyjazdu tatusia Ania pomyślała z

radością o Gwiazdce.

- Brawo. Już nie wyglądasz jak chmura gradowa -

pochwaliła ją Zofia.

- Bo mi jest dużo weselej. Dalej martwię się o tę sztukę

Gerarda, tylko że łatwiej mi to teraz wytrzymać.

- Zawsze tak się dzieje. Zmartwienie nie mija, ale czujesz,

że możesz mu łatwiej sprostać - przyznała Zofia. - Nic tak
łatwo nie pozwala zapomnieć o troskach, jak spokojna godzina
spędzona w kuchni.

- Czy ty to właśnie robisz, kiedy masz zmartwienia?
- Hm, teraz, kiedy moje główne kłopoty są związane z

gotowaniem, nie jest to już taki dobry sposób. Ale dawniej był.
Pamiętam, jak przejmowałam się kiedyś jakimś egzaminem...
byłam chyba trochę starsza od ciebie. Strasznie długo czekalam
na wyniki i właśnie wtedy chodziłam do kuchni i prosiłam
matkę, żeby mi pozwoliła gotować.

- I pozwalała?
- Tak, pozwalała, chociaż czasem produkowałam dość

dziwaczne potrawy. Na szczęście moi bracia jak szarańcza
rzucali się na wszystko, co było na stole... a czasem również na
to, czego na stole nie było, ale to już inna historia.

99

background image

Ania zaczęła prosić Zofię, żeby jej ją opowiedziała, ale

Zofia odparła, że muszą poczekać z tym do wieczora, bo teraz
zabiera się do robienia świątecznych pierniczków, które już
jutro powinny być na wystawie.

- Jeżeli klienci nie dowiedzą się zawczasu, że mam zamiar

je robić, nie dostanę zamówień na Boże Narodzenie, a wtedy
zwiększy się jeszcze mój deficyt.

- Co to znaczy: deficyt?
Ustawiając na stole blachy i miski Zofia odparła:
- To znaczy, że jestem winna pieniądze... co jest jeszcze

gorsze, niż gdybym ich w ogóle nie miała. Jest to u mnie stan
chroniczny, ale jeżeli na święta dostanę naprawdę dużo
zamówień, może wybrnę z kłopotów.

Ania poszła na górę, zdjęła z półki Eulalię i potrząsnęła

nią, ale naturalnie w środku była tylko ta jedna moneta, którą
dał jej Gerard, a jedna jedyna moneta nie grzechocze głośno.
Muszę, naprawdę muszę pomóc jakoś Zofii, westchnęła Ania.

Nazajutrz nic się nie zdarzyło. Przynajmniej tak to

określiła w duchu Ania, ponieważ nie poszła do teatru. Ale w
rzeczywistości zdarzyło się dużo, jak to bywa w najzwyklejsze
nawet dni.

Przyszedł list od tatusia, z fotografią niedźwiadków koala

dla Kici i zdjęciem tatusia w kostiumie kąpielowym dla Ani. W
liście tatuś dokładnie opisał, jak spędza niedziele na pięknej
piaszczystej plaży, kąpiąc się i opalając.

Na lekcji Ania zdołała bezbłędnie wyciągnąć pierwiastek

kwadratowy i napisała długie wypracowanie o kocie, a potem
wraz z Zofią, Klocią i Kicią skosztowała guziczków
miętowych, które wydały im się naprawdę doskonałe. Kicia
wciąż dopominała się o więcej i wkrótce nic by nie zostało,
gdyby Ania nie ukryła reszty w bezpiecznym miejscu.
Postanowiła już, że posłucha rady Zofii i zrobi ich dużo na
Boże Narodzenie.

100

background image

Kicia przewróciła się na schodach niosąc do saloniku tacę,

stłukła filiżankę i spodek i skaleczyła się w kolano, więc żeby
ją pocieszyć, Ania przeczytała jej „Zamek kota Kato” od deski
do deski. Po południu rozpadał się deszcz i nie mogły pójść do
parku, wobec czego Ania włączyła żelazko i wyprasowała
wszystkie swoje wstążki do włosów. Więc, jak widzicie,
zdarzyło się tego dnia mnóstwo, tylko nie to, na co czekała
Ania.

Tuż po śniadaniu Gerard mijając ją na schodach zawołał z

dołu:

- Cześć, Ania. Może będę chciał, żebyś przyszła do teatru.

W razie czego zatelefonuję.

Zbiegł po dwa stopnie, więc zanim Ania zdążyła

cokolwiek powiedzieć, już go nie było, a potem przez cały
dzień nasłuchiwała telefonu, ale chociaż dzwoniło kilka osób,
ani razu nie rozległ się w słuchawce głos Gerarda. Niewiele jest
sytuacji bardziej nużących niż daremne czekanie na coś, co się
nie chce zdarzyć, i gdyby Ania nie posłuchała rady Zofii i nie
starała się być wciąż czymś zajęta, naprawdę trudno byłoby jej
przebrnąć przez ten dzień. Kiedy nadeszła pora podwieczorku,
Ania była już pewna, że Gerard znalazł kogoś innego. Na samą
myśl, że jakaś obca dziewczynka będzie grała z Larrym i
wypowiadała kwestie, które ona czytała na głos w teatrze,
zrobiło się Ani bardzo smutno i nie poprawił jej humoru nawet
podwieczorek w głębi sali, przy stoliku z lampą ocienioną czer-
wonym abażurem.

Tego dnia wszystkie stoliki były zajęte i Zofia zeszła na

dół i stanęła za kontuarem, dzięki czemu Connie mogła
pomagać Shirley.

- Jeszcze więcej mleka - zażądała Kicia odsuwając od

siebie filiżankę.

- Jest takie małe słówko, o którym chyba zapomniałaś -

zwróciła jej uwagę Klocia. - Nie dokończysz tej grzanki, Aniu?

101

background image

Ania drgnęła i oprzytomniała. Starała się nie myśleć o

tym, jak strasznie nudne będzie życie bez teatru i wszystkich
związanych z tym emocji. Nie była głodna.

Podeszła do nich Zofia. Miała zatroskaną twarz.
- Aniu, skocz do Shirley i Connie i powiedz im, że przy

stoliku pod ścianą siedzą dwie panie, które nie zostały jeszcze
obsłużone.

W podręcznej kuchence było strasznie dużo hałasu.

Shirley otworzyła właśnie kurek maszyny do parzenia herbaty i
napełniała imbryk. Ania przekazała jej polecenie Zofii.

- Ja pójdę - zaofiarowała się Connie. Wsunęła plasterek

bułki do opiekacza i poprosiła Anię, żeby go przypilnowała. - A
jak już tu jesteś, posmaruj masłem tamte kromki chleba -
zawołała przez ramię.

Ania z radością wykonała jej polecenie. W kuchence

podręcznej było bardzo przyjemnie, w powietrzu unosił się
smakowity zapach grzanek, przed nią na stole leżał giętki nóż
do smarowania chleba.

- Doskonale, kochaneczko - pochwaliła ją Shirley. - Połóż

sześć kromek na tym tu talerzu i włóż do koszyczka trzy porcje
gorących placuszków. Przekrój je i wsadź do środka po
kawałku masła.

Trzymając tacę Shirley pchnęła drzwi wahadłowe

ramieniem i wyszła za Connie na salę. Tymczasem rozległo się
ciche pyknięcie i Ania musiała odłożyć nóż i pochwycić
grzankę, która wyskoczyła z opiekacza. Pamiętała, że Shirley i
Connie podawały zawsze grzanki przekrojone na pół, więc je
podzieliła, nasmarowała masłem i zanim Connie weszła do
kuchenki, zdążyła wszystkie ułożyć starannie na talerzyku.

- Nie, słowo daję! Popatrz tylko, Shirley! Przyjemnie mieć

w kuchni kogoś, kto cię wyręczy w robocie - zawołała Connie z
uznaniem i Ania aż poczerwieniała z radości.

102

background image

Zaczęła teraz napełniać dzbanuszki mlekiem, smarowała

nowe porcje chleba i pilnowała nowych grzanek, gdy
tymczasem obie kelnerki wynosiły na salę tace z nowymi
zamówieniami. Ania nie miała czasu na myślenie o sztukach,
rolach i teatrach. Z podkasanymi rękawami, z wstążką
zsuwającą się jej z jednego warkocza biegła akurat na drugą
stronę kuchni, żeby schwytać wyskakujące z opiekacza dwie
ostatnie grzanki, kiedy trzasnęły drzwi wahadłowe.

- Sekunda, Connie! - zawołała rozsmarowując w

pośpiechu masło.

- Bardzo tu ładnie pachnie - powiedział czyjś głos. Z

pewnością nie był to głos Connie.

Ania obróciła się. Tuż obok drzwi stał uśmiechnięty

Gerard.

- Wszystko w porządku. Wiem, że wstęp tu jest

wzbroniony, ale otrzymałem specjalne pozwolenie. Zofia
powiedziała, że mogę cię poprosić o filiżankę herbaty.

Ania podała grzanki Shirley i wróciła z Gerardem na salę.

Klocia i Kicia poszły już na górę, tylko Zofia siedziała przy
stoliku.

- No więc znalazłem ją tam, pracowała jak mrówka -

oznajmił Gerard.

Zofia roześmiała się.
- Teraz rozumiem, dlaczego tak nagle poprawiła się

obsługa na sali.

- Aniu, może to była zaprawa przed jutrzejszymi próbami?

Rozpoczynamy je z samego rana i będziesz pracowała nie mniej
ciężko niż przed chwilą w kuchni - powiedział Gerard.

Ania wybałuszyła na niego oczy.
- No jak, dziecino, jesteś zadowolona? - spytała Zofia.
Oto jest najwspanialsza chwila w moim życiu,

powiedziała sobie Ania, a ja przenoszę tylko wzrok z Gerarda
na Zofię i z powrotem i nie potrafię zdobyć się na nic więcej!

103

background image

- Opanowana, prawda? Niczego po sobie nie pokazuje.

Często bywa taka? - W oczach Gerarda pojawiły się wesołe
błyski.

- Jesteś zadowolona? - powtórzyła niespokojnie Zofia.
Nagle Ania odzyskała głos:
- Jeszcze jak!
Zerwała się z krzesła i zaczęła ściskać Zofię.
- No, Bogu dzięki. Bo zaczęłam już podejrzewać, że mimo

wszystko nie chcesz tej roli. A jak z moją herbatą? - uśmiechnął
się do niej Gerard.

Ania w pośpiechu sięgnęła po imbryk i chociaż

zapomniała nalać do filiżanki mleka i upuściła dwie kostki
cukru na podłogę, wybaczymy jej to, bo była naprawdę bardzo
przejęta.

Pobiegła na górę, żeby zawiadomić Klocie i Kicię, które

bardzo się ucieszyły.

To naprawdę dobra nowina.
A Kicia zaczęła skakać po pokoju i wrzeszczeć na cały

głos:

- Ania będzie grała w teatrze! Ania będzie grała w teatrze!
Potem nagle umilkła i spytała:
- A będą tam ludzie ze skrzydłami?
Ludzie ze skrzydłami? O czym ona mówi? - zastanawiała

się Ania. W końcu wyszło na jaw, że Kicia widziała tylko jedno
przedstawienie: jasełka w sali parafialnej. Widocznie anioły
zrobiły na niej bardzo duże wrażenie i wyobrażała sobie, że wy-
stępują we wszystkich sztukach. Ania straciła niemało czasu,
zanim zdołała jej wytłumaczyć, że w wielu sztukach nie ma ani
jednego anioła.

Dla uczczenia radosnej okazji Zofia pozwoliła Ani

położyć się do łóżka o pół godziny później i Klocia grała z nią
w świnkę. Po kąpieli Zofia przyszła do niej i usiadła na brzegu
łóżka.

104

background image

- No cóż, dziecino, mam nadzieję, że twój ojciec nie

będzie miał do mnie pretensji. W moim przekonaniu jest to
wyłącznie twoja sprawa. To ty masz grać, a skoro chcesz,
będziesz grała. Kiedy Gerard zwrócił się z tym do mnie, w
pierwszej chwili chciałam mu odmówić, ale po namyśle uzna-
łam, że nie byłoby to wobec ciebie w porządku. Czeka cię
ciężka praca, cięższa niż nauka w szkole, a jak skończą się
próby, zacznie się powtarzanie wciąż tego samego, co wieczór
te same słowa i te same ruchy. Jak myślisz, dasz radę?

- Larry to lubi, więc ja chyba też polubię - odparła Ania

zastanawiając się, czy Larry wie już, że będzie grała.

Na dobranoc Zofia opowiedziała jej jedną z przygód

swojego dzieciństwa, które tak zawsze Anię zachwycały. Tym
razem Zofia i jej bracia grali w krykieta i stłukli okno w salonie,
i usiłowali skleić szybę klejem zrobionym z mąki. Zwinięta w
kłębek pod kołdrą, wsłuchana w głos Zofii, Ania zastanawiała
się, dlaczego jest tak przyjemnie leżeć w cieple i dowiadywać
się o cudzych, dawno minionych tarapatach.

Kiedy opowieść skończyła się wstawieniem nowej szyby i

ogólnym przebaczeniem i kiedy Zofia pocałowała ją na
dobranoc, Ania pomyślała, że jest zbyt przejęta, żeby zasnąć,
ale widocznie nie miała racji, bo zdawało jej się, że już w
chwilę później usłyszała głos Kloci nazywającej ją śpiochem i
tłumaczącej, że czas wstawać.

16. Próby

Jadły śniadanie, kiedy Gerard zajrzał do pokoju. Przyszedł

tylko powiedzieć, że o jedenastej czeka na Anię w teatrze.

- Od jutra postaram się robić próby trochę później, żebyś

miała czas na odrobienie lekcji, ale dzisiaj chciałbym zacząć
wcześnie. Ostatecznie nie mamy dużo czasu. Niedługo
przeniesiemy się do Brighton. Co o tym myślisz, Klociu?

105

background image

Miałabyś ochotę odetchnąć trochę świeżym, morskim powie-
trzem?

- Jak ja zdążę z praniem i prasowaniem, nie mówiąc już o

cerowaniu, tego naprawdę nie wiem. Kicia znowu wypchała
łokciami dziury w swetrze, a najlepszą spódniczkę Ani trzeba
spory kawałek podłużyć. To będzie cud, jeżeli w ogóle zdą-
żymy do Brighton - oznajmiła Klocia biorąc do ręki brązowy
imbryk. - Filiżankę herbaty, panie Hunter?

- Brighton? Po co Klocia ma jechać do Brighton? - spytała

zdziwiona Ania.

- Jak to po co? Żeby się tobą opiekować. Premiera sztuki

odbędzie się w Brighton szesnastego, i Klocia i Kicia pojadą z
tobą i będą ci dotrzymywać towarzystwa - wyjaśniła Zofia
podnosząc filiżankę do ust i uśmiechając się do Ani ponad jej
brzegiem. Wpadła na chwilę, żeby napić się z nimi herbaty,
pozostawiwszy parówki i suflet jabłkowy w „groźnych
czeluściach pieca”, jak to określiła.

- Ojejku! Myślałam, że sztuka będzie grana w Londynie,

w tym teatrze, do którego chodziłam! - wykrzyknęła Ania.

Nie, wyjaśnił jej Gerard. Tutaj będą tylko mieli próby.

Premiera „Ciuciubabki” odbędzie się w Brighton, pograją tam
tydzień, „żeby się przedstawienie doszlifowało”, po czym
przeniosą się do teatru Komedia na Shaftesbury Avenue.

- Brighton! Co za radość! - zawołała Ania z oczami jak

gwiazdy. - Kiciu, będziemy nad morzem! Ach, cudownie...
tylko wolałabym, Zofio, żebyś ty też z nami pojechała!

- Ktoś musi zająć się naszymi klientami. Kto by im robił

ciastka i słodkie bułeczki, gdybym czmychnęła z wami nad
morze? Wiesz co, Aniu? Jeżeli przywieziecie mi z Kicią duży,
ładny pęk wodorostów, zaraz poczuję się tak, jakbym sama była
nad morzem.

- Na pewno nie zapomnę, przyrzekam! - zawołała Ania.

106

background image

- Musimy teraz piorunem załatwić dla niej zezwolenie -

zaczął Gerard biorąc z rąk Kloci filiżankę herbaty. - Czy
mogłabyś, Klociu, pójść z nią jeszcze dzisiaj do Zarządu
Miejskiego? Puszczę Anię około drugiej.

- Co to jest zezwolenie? Dlaczego muszę mieć

zezwolenie? - dopytywała się Ania. Była tak przejęta, że nie
mogła przełknąć grzanki.

- Pani Rawlings ma zezwolenie. Musiała je wykupić dla

swojego psa - oznajmiła Kicia. Chcąc wysączyć ostatnią kroplę
mleka postawiła sobie kubek na nosie niemal do góry dnem.

- To jest innego rodzaju zezwolenie... takie, które da Ani

prawo występowania na scenie. Dzieciom nie wolno grać w
teatrze bez takich zezwoleń, więc musimy czym prędzej je
zdobyć - wyjaśnił Gerard. - Już mnie nie ma, do widzenia.
Zobaczymy się niedługo, dziecino. Klociu, myślisz, że zdążycie
na jedenastą?

- W ostatnich dniach w głowie mi się mąci od tego

nieustannego pośpiechu, ale zrobię, co będę mogła. Kiciu,
proszę zjeść skórkę tej grzanki, dostaniesz zaraz jabłko.

Chociaż Klocia zostawiła ją w korytarzu o bielonych

ścianach i odeszła, Ania tym razem wcale nie czuła się
osamotniona. Portier wyjrzał ze swojej izdebki, a kot Major
wyszedł niespodziewanie zza czerwonego kubła
przeciwpożarowego i zaczął .ocierać się o jej nogi. Larry był na
scenie, ślęczał nad podręcznikiem historii, żeby nadrobić
straconą dzisiaj rano lekcję.

- Pozwolili mi przyjść wcześniej, żebyśmy mogli mieć

razem próbę - wyjaśnił przytykając palec do miejsca w książce,
gdzie przerwał czytanie. - No, więc widzisz, że jednak dostałaś
tę rolę. Gratuluję. Fajnie się spisałaś.

Ania podziękowała mu za miłe słowa. Ściskała wciąż w

rękach swoją szkolną teczkę, w której był egzemplarz roli,
grzebień, zapasowa wstążka do włosów, kilka kanapek, jabłko,

107

background image

butelka mleka i tabliczka czekolady, którą dała jej Zofia, i
wreszcie papierowa chusteczka do nosa i kawałek wilgotnej
flaneli, włożone przez Klocię „na wypadek, gdyby ci się
zaczęły lepić ręce”.

- Nie zdążę wrócić na obiad do domu, bo muszę iść do

Zarządu Miejskiego czy czegoś takiego, żeby mi wydali
zezwolenie. Co to właściwie jest? - spytała.

Larry miał minę prawie zgorszoną.
- Zarząd Miejski Londynu. To bardzo ważna sprawa. Bez

zezwolenia nie wolno ci wyjść na scenę. Ja dostałem moje w
zeszłym tygodniu. Mam nadzieję, że się pośpieszą i zdążą ci to
załatwić przed premierą.

Na tym skończyła się ich rozmowa. Zjawił się Gerard i

rozpoczęli próbę. Dorośli aktorzy nie byli wezwani tego ranka,
więc cały teatr należał do nich. Zofia słusznie ostrzegła Anię, że
jest to ciężka praca, Naturalnie Ania czytała swoje kwestie,
chociaż Larry mówił je z pamięci; Gerard powiedział, że ma
dwa dni na nauczenie się całego tekstu na pamięć. Ania lubiła
uczyć się na pamięć i teraz przyrzekła sobie, że zrobi
Gerardowi niespodziankę i wykuje wszystkie kwestie bardzo
prędko.

Zastanawiała się przedtem, co znaczą kreski narysowane

kredą na scenie. Teraz już wiedziała. Ile razy przychodziła jej
kolej na coś, co Gerard nazywał „ruchem”, kredowy znak
Wskazywał, gdzie ma stanąć, a ponieważ ruchy Larry'ego były
zaznaczone w taki sam sposób, uniemożliwiało im to
wysuwanie się za daleko naprzód czy też cofanie się za bardzo
w głąb sceny, przy czym Larry był ogromnie pomocny
tłumacząc wszystko, czego Ania nie rozumiała. Poza „ruchami”
było jeszcze coś, co nazywało się „intonacją”. Chodziło o to,
jak się głos wznosi i opada przy wygłaszaniu tekstu. Na szczę-
ście Ania z łatwością naśladowała Sposób mówienia innych
ludzi. W szkole często udawało jej się rozśmieszyć całą klasę

108

background image

naśladując głos nauczycielki, więc kiedy Gerard wyjaśnił jej,
jak ma powiedzieć to czy inne zdanie, bez trudu go
naśladowała. Poza tym miała bardzo dobrą pamięć, całe szczę-
ście, bo przekonała się prędko, że kiedy Gerard pokazał jej jakiś
„ruch” albo wyjaśnił, jak ma być wypowiedziana jakaś kwestia,
zawsze oczekiwał, że ona zrobi to dokładnie w taki sposób, i
nie miał zamiaru nikomu, nawet dziecku, powtarzać tej samej
rzeczy dwa razy.

Pracowali naprawdę ciężko, ale Ani sprawiało to

przyjemność, miłe było jej nawet uczucie, że musi dać z siebie
wszystko, czego ostatnio nie robiła. Jak się samemu ślęczy nad
lekcjami, nie ma miejsca na takie uczucia.

Kiedy Gerard powiedział: - To na dzisiejsze

przedpołudnie byłoby już wszystko. Czekam na was punkt
czwarta - Ania przekonała się ze zdumieniem, że jest dziesięć
po pierwszej. A potem Gerard wyszedł, bo miał się z kimś
spotkać na obiedzie, a Larry schwycił swój podręcznik historii,
powiedział: - Cześć, zobaczymy się o czwartej. Tylko żebyś się
nie spóźniła - i już go nie było.

Zjawił się niespodziewanie Piotr i pokazał jej stolik obok

miejsca, które Ania nauczyła się już nazywać „stanowiskiem
suflera”, i powiedział, że może tam zjeść obiad. Jak spod ziemi
wyrósł Major i mrucząc ocierał się o jej nogi, gdy tymczasem
ona karmiła go kanapkami z pastą rybną. W pewnej chwili
stanął przed nią portier.

- Zrobiłem sobie herbaty, może miałabyś ochotę się

napić? - I podał jej ogromną filiżankę bardzo mlecznego płynu.

Ania nie przepadała za herbatą, ale ten gest portiera taki

jej się wydał przyjazny, że wypiła wszystko. Zanim przyszła po
nią Zofia, Ania zdążyła już zjeść wszystkie kanapki,
zapakowała teczkę i zaczęła wpisywać do swojego egzemplarza
wszystkie „ruchy”, jak ją tego nauczył Larry.

- No i jak ci poszło, dziecino? - spytała Zofia.

109

background image

- To strasznie ciekawa praca. Ale muszę się tylu rzeczy

nauczyć... i Gerard powiedział, że powinnam bardzo uważać na
dykcję - odparła Ania z powagą - żeby ludzie mogli usłyszeć
każde moje słowo. I mam strasznie dużo tekstu do nauczenia
się na pamięć. Będę kuła dzisiaj w łóżku, a czytanie
„Tajemniczego ogrodu” odłożę na kiedy indziej.

- Hm, brzmi to bardzo chwalebnie - powiedziała z

uznaniem Zofia.

Na to, żeby się dostać do Zarządu Miejskiego, musiały

odbyć część drogi autobusem, a potem szły jeszcze wzdłuż
rzeki, srebrzystej w bladym zimowym słońcu. Płynęły po niej
długie sznury barek i uwijały się sapiące małe holowniki.

- Co to jest właściwie Zarząd Miejski? - spytała Ania, nie

bez pewnego niepokoju.

- Jak by ci to powiedzieć... No więc jest to zespół ludzi

zajmujących się wszystkimi sprawami związanymi z
Londynem, nie wyłączając teatrów i dzieci, które w nich grają.
Kiedyś, dawno temu, małe dzieci, takie jak Kicia albo nawet
młodsze, występowały w teatrach. Pracę miały bardzo ciężką,
często do późna w nocy, i musiały się przebierać w ciemnych,
brudnych izdebkach. I potem zjawił się Zarząd Miejski, jak
dobra wróżka z bajki, i zaopiekował się wszystkimi dziećmi w
teatrze, i przypilnował, żeby nie pracowały za ciężko i za długo
i żeby miały czyste, widne przebieralnie. I zostało wydane
rozporządzenie, że nie wolno zatrudniać w teatrze dzieci, które
nie skończyły dwunastego roku życia.

- Och, teraz rozumiem. To dlatego Gerard mnie pytał, ile

mam lat.

- No więc jak, nie boisz się już pójść do Zarządu

Miejskiego?

- Ani trochę. Wydaje się, że to całkiem mili ludzie. Bo

przedtem czułam się trochę tak, jakbym szła do dentysty. Teraz
nic a nic sobie z tego nie robię.

110

background image

Mówiła prawdę. Nie onieśmielił jej nawet hall ratusza, tak

ogromny, że można się w nim było zgubić kilka razy.
Siwowłosy pan w jednym z biur wypytał ją o wszystko - jak się
nazywa, ile ma lat, kiedy wypadają jej urodziny i jaki jest tytuł
sztuki, w której ma wystąpić.

- A jak ze szkołą? - spytał.
Ania wytłumaczyła mu, że jest w klasie III A, że jej

ulubionymi przedmiotami są poezja i arytmetyka i że chociaż
teraz mieszka w Londynie, do szkoły chodziła w miasteczku
niedaleko Brystolu. Siwy pan poprosił Zofię, żeby się postarała
o pismo od nauczycielki Ani, oceniające jej postępy w nauce.
Tylko te dzieci, które się dobrze uczą, otrzymują zezwolenie na
pracę w teatrze. Dodał, że będzie mu potrzebna fotografia.

- To zupełnie tak, jakbym miała dostać paszport -

zauważyła Ania. Przypomniała sobie, że tatuś przed wyjazdem
robił zdjęcia do paszportu.

Siwy pan, który nazywał się Brewster, przyznał, że

owszem trochę to przypomina paszport, bo fotografia Ani
będzie później przyklejona do jej zezwolenia, żeby nikt nie miał
Wątpliwości, na kogo dokument opiewa.

- Sprawa jest dość pilna, bo premiera ma się odbyć za

tydzień - powiedziała Zofia sięgając po torebkę i rękawiczki. -
Ania zastępuje dziewczynkę, która zachorowała.

Pan Brewster znał tę sprawę, bo otrzymał list od dyrekcji

teatru. Przyrzekł, że wszystko będzie załatwione na czas.

- A jak z tym tygodniem w Brighton? Kto będzie się tam

Anią opiekował?

Zofia powiedziała mu o Kloci i to go uspokoiło. Spytał

jeszcze, czy to pani Woodhouse będzie miała Anię pod swoją
opieką, kiedy przedstawienie „Ciuciubabki” zostanie
przeniesione do Londynu.

- Pani zdaje sobie chyba sprawę, że osoba odpowiedzialna

musi cały czas przebywać z nią w teatrze?

111

background image

Zofia odparła, że doskonale to rozumie i że Klocia będzie

odprowadzała Anię do teatru i czekała na nią w garderobie aż
do końca przedstawienia.

- Wydaje mi się, że omówiliśmy już wszystko - rzekł pan

Brewster i spytał Anię, czy to będzie jej pierwszy występ w
teatrze. Ania przytaknęła, a wtedy pan Brewster podał jej rękę,
życzył powodzenia i oznajmił, że któregoś dnia wpadnie
obejrzeć sztukę.

W korytarzu Ania odetchnęła głęboko.
- Uff! Ten Zarząd Miasta naprawdę opiekuje się dziećmi!

Pomyśleć tylko, że Klocia będzie musiała chodzić ze mną do
teatru! Zofio, a może ona będzie niezadowolona?

- Będzie udawała, że jest niezadowolona, ale tak między

nami, Aniu, za nic na świecie by się tego nie wyrzekła -
uspokoiła ją Zofia. - Uważaj na stopnie, Aniu. Teraz pójdziemy
zrobić zdjęcie paszportowe, a potem zjemy gdzieś
podwieczorek. Jest trochę wcześnie, ale miałaś na obiad tylko
kanapki.

Okazało się, że dla Ani wcale nie było za wcześnie.

Znalazły jakiś barek kawowy i Ania tak była głodna, że
spałaszowała jajko na grzance, dwie słodkie bułeczki i porcję
lodów.

- Chyba strasznie dużo zapłacisz - rzuciła zaniepokojona

kończąc drugą słodką bułeczkę.

- Nie przejmuj się. To jest specjalna okazja - odparła Zofia

uśmiechając się do niej. - Nie uczciłyśmy dotąd otrzymania
przez ciebie tej roli, a czeka cię jeszcze dzisiaj praca, więc
trzeba dobrze naładować akumulator.

Dziwna rzecz, jak prędko spowszedniało to, co

początkowo wydawało się niezwykłe i nowe. Chodzenie do
teatru z egzemplarzem sztuki i kanapkami zastępującymi obiad,
próby na scenie albo nauka kwestii, ćwiczenia intonacji, dykcji
i sytuacji z Larrym i Piotrem w którymś z pomocniczych po-

112

background image

mieszczeń, gdy tymczasem dorośli aktorzy zajmowali scenę,
stało się czymś tak zwyczajnym, jak tok zajęć szkolnych. Ale
Anię wciąż to interesowało, wciąż znajdowała w tym
przyjemność. Tak mało jeszcze wiedziała, a lubiła uczyć się
nowych rzeczy. Bardzo prędko opuściło ją uczucie onie-
śmielenia, obcości; czuła się cząstką teatru.

Dorośli aktorzy nie szczędzili dzieciom miłych słów i

uśmiechów. Urszula Lovell ubierała się ślicznie i była taka
piękna, że Ania nie mogła oderwać od niej oczu. Częstowała
ich czekoladkami, a gdy kiedyś zobaczyła, że oboje z Larrym
jedzą zamiast obiadu kanapki, posłała na miasto po lody. Cały
zespół, jak Ania nauczyła się nazywać aktorów grających w
sztuce, był sympatyczny. Zwłaszcza podobał jej się jeden
bardzo wysoki pan o falistych włosach, który często z nimi
żartował. Larry powiedział jej, że nazywa się sir

2

Giles Farron i

jest w tym przedstawieniu partnerem Urszuli Lovell.

- Bardzo miły - stwierdziła Ania.
- To sławny aktor. Był wspaniały w „Hamlecie”

wystawionym w teatrze Old Vic. Mama zafundowała mi bilet w
zeszłym roku na urodziny. Pamiętasz Belindę, która miała grać
twoją rolę, tylko zachorowała? No więc sir Giles jest ojcem
Belindy.

- To ona tak ma na imię... Belinda? I jest jego córką?

Wyobrażam sobie, że byłoby jej przyjemnie grać w jednej
sztuce z ojcem. Jaka przykrość, że nic z tego nie wyszło! -
zawołała Ania.

- Tak, miała pecha. W teatrze strasznie dużo zależy od

przypadku. Przypomnij sobie, w jaki sposób dostałaś tę rolę.
Gdyby pan Hunter u was nie zamieszkał, nigdy by się nie
dowiedział o twoim istnieniu - zwrócił jej uwagę Larry. Ania
zrozumiała, co ma na myśli.

- Nie wiesz, czy Belinda czuje się już lepiej? - spytała.

2

Sir (ang.) - pan.

113

background image

Larry odparł, że owszem, znacznie lepiej, zresztą jutro się

do niej wybiera, bo po południu nie mają próby.

- Sir Giles prosił mnie, żebym ją odwiedził. Może byś

pojechała ze mną?

- Mogłabym? Myślisz, że Belinda chciałaby mnie poznać?

Nie jest zła, że dostałam tę rolę?

- Belinda? Co ty! Belinda lubi, jak się ją odwiedza.

Grałem z nią w jednym filmie.

- Niemożliwe! Jest chyba niewiele starsza ode mnie!
- Och, gra w filmach chyba od trzeciego roku życia.
Larry porzucił ten temat, jakby to była sprawa bez

najmniejszego znaczenia.

- Spytaj w domu, czy ci pozwolą pojechać, a ja

porozmawiam z sir Gilesem.

Dotrzymał słowa i wszystko zostało omówione nazajutrz

jeszcze przed próbą.

- Słucham cię, chłopcze?... Ach tak, wybierasz się do

Belindy, żeby ją trochę rozweselić? Aniu, pojedź z nim. Im
większa kompania, tym lepsza zabawa. Samochód będzie na
was czekał o wpół do trzeciej przed wyjściem dla aktorów.

Było to niezwykłe przeżycie jechać ogromnym

samochodem prowadzonym przez szofera, samochodem, w
którym na podłodze leżał puszysty dywan i było pełno
przegródek i szufladek. Ania rada byłaby je zbadać, ale
naturalnie wiedziała, że to nieładnie grzebać w cudzych
rzeczach.

- Co tam masz? - spytał Larry.
Ania trzymała na kolanach paczkę. Jej zawartość była

rezultatem długich i głębokich rozważań. Spytana o radę Klocia
oznajmiła, że winogrona albo kwiaty są dla chorych bardzo
odpowiednim podarkiem. Ale Ani to nie przekonało. Sama
miała kiedyś odrę.

114

background image

- Zawsze jest przyjemnie dostać coś dobrego do jedzenia,

ale najważniejsze, kiedy leży się w łóżku, to mieć coś do
roboty.

W końcu Zofia wpadła na pomysł, żeby kupić specjalny

szary karton i kilka arkuszy kolorowego podgumowanego
papieru. Można było wycinać z tego kolorowego papieru
rozmaite kształty i naklejając je na karton robić różne
interesujące obrazki. Ania pocieszała się myślą, że Belinda ma
specjalne nożyce do wycinanek, bo nie starczyłoby jej pie-
niędzy i na nożyce, i na papier.

- Fajny pomysł - orzekł Larry.
Pokazał Ani swój prezent. Przez dziurę w papierze

zobaczyła kolorowy obrazek przedstawiający zmianę warty
przed pałacem królewskim. Była to układanka.

- Robiłem dziesiątki takich, kiedy chorowałem na świnkę

- wyjaśnił. - Mama co dzień przynosiła mi nową. Pyszna
zabawa, jak się leży w łóżku.

Dom, w którym mieszkała Belinda, był wysoki i stał na

skwerze pełnym drzew i kwiatów. Drzwi otworzyła im
rudowłosa pani mówiąca po angielsku z cudzoziemskim
akcentem. W pierwszej chwili Ania pomyślała, że jest to matka
Belindy, ale przyjrzawszy jej się dokładniej doszła do wniosku,
że jest na to za młoda.

- Belinda, ona bardzo się ucieszy. Ciągle sama, to nudne,

co?

Nie bardzo wiedząc, co na to odpowiedzieć, Ania i Larry

weszli za nią na schody wyłożone puszystym niebieskim
chodnikiem. Na ścianach wisiały obrazy, a na podestach stały
ogromne wazony pełne kwiatów. Na drugim piętrze rudowłosa
pani otworzyła drzwi i powiedziała:

- Belinda, twoi przyjaciele - i poszła sobie.
- Larry! - zawołała Belinda podskakując na łóżku. -

Myślałam, że już nigdy nie przyjdziesz!

115

background image

Ania ociągała się przy drzwiach, nagle onieśmielona. Ale

tak naprawdę nie miała po temu żadnych powodów, bo trudno
wyobrazić sobie kogoś milszego i serdeczniejszego od Belindy.
Odsunęła pisma i książki, żeby zrobić dla Ani miejsce na łóżku,
kazała Larry'emu przystawić krzesło i przywitała ich w bardzo
dorosły sposób. Wkrótce śmiali się wszyscy troje z opowieści o
Majorze, który podczas próby najspokojniej w świecie
przewędrował przez całą scenę, co widząc Larry wyszeptał do
speszonej Ani: „Udawaj, że nie widzisz tej ponurej postaci”.

Ania nie mogła oderwać oczu od Belindy. Dziewczynka

miała jedwabiste czarne włosy przewiązane czerwoną wstążką,
oczy barwy niebieskiego dymu ogniska i drobną twarzyczkę,
która nieustannie zmieniała wyraz i za każdym razem
wydawała się tak inna, że Ania patrzyła jak zaczarowana.

- Słyszeliście, że byłam w szpitalu i że wycięli i ni

wyrostek? Chciałam, żeby mi go schowali, bo byłam ciekawa,
jak wygląda, ale nic z tego! Skandal, prawda? Ale wiadomo,
jakie są siostry w szpitalach! Założyli mi sześć szwów... wiecie,
zdejmują je tak, jakby rozpruwali zszyty materiał - ciągnęła. -
Jutro mi je zdejmą, Więc będę mogła nareszcie wstać. To
okropne leżeć w łóżku, kiedy jest tyle ciekawych rzeczy do
zrobienia. Francoise... przyprowadziła was tutaj na górę... ma
uczyć mnie francuskiego, ale zastrajkowałam. Powiedziałam:
ani słowa po francusku, dopóki nie pozwolicie mi wstać. Mam
wrażenie, że ona nie może się już doczekać chwili, w której
zacznie ze mną parlować.

Belinda była chyba bardzo zadowolona z prezentów.

Wszyscy razem zrobili kawałek układanki, ,a potem zaczęli
wycinać wzór z gumowanego papieru i Larry powiedział, że kto
wie, może wyjdzie z tego niezła zakładka do książki. Belinda
wypytywała ich o próby i powiedziała, że bardzo chciałaby być
w Brighton na premierze, ale wysyłają ją z opiekunką na

116

background image

Jamajkę. Kiedy Ania i Larry powiedzieli, że jej strasznie
zazdroszczą, odparła, że wcale się na to nie cieszy.

- Cieszyłabym się, jakby tatuś i mamusia też jechali, ale

tatuś gra przecież w „Ciuciubabce”, ,a mamusia zaczęła robić
nowy film. Zresztą co to za przyjemność być gdzieś, gdzie jest
goręcej niż latem w Anglii, i nie móc się kąpać? Może mi po-
wiecie?

Zjedli pyszny podwieczorek - kanapki w trzech

odmianach i cztery rodzaje ciastek.

Potem Belinda przyrzekła, że jak tylko wróci z Jamajki,

przyjdzie ich obejrzeć w „Ciuciubabce”.

- ...i powiem wam szczerze i otwarcie, co o was myślę. O

to samo będę was prosiła, jeżeli zobaczycie mnie kiedykolwiek
na scenie.

- Strasznie mi przykro, naprawdę. To znaczy przykro mi,

że dostałam tę rolę... - wyjąkała Ania przepraszająco. Czekała
na okazję, żeby to Belindzie powiedzieć, ale nie bardzo
wiedziała, jak zacząć.

- Daj spokój, kochanie. Nie ma o czym mówić - zawołała

Belinda serdecznie, ściskając Anię , za rękę. - Masz śliczne
włosy. Bardzo odpowiednie do tej roli. Ja naturalnie miałam
grać w peruce. Błagałam, żeby mi ufarbowali włosy, ale tatuś
nawet nie chciał o tym słyszeć. Uważam, że byłaby to bardzo
przyjemna rozmaitość.

- Twoja matka też by się chyba nie zgodziła - podsunęła

Ania.

Czarne, jedwabiste włosy Belindy wydawały jej się

zachwycające.

- Och, nie mogłaby pisnąć nawet słówka. Ona nosi

kolejno na głowie wszystkie kolory tęczy. W tej chwili jest
różową blondynką - rzuciła wesoło Belinda. - Tak czy inaczej -
ciągnęła - zagram chyba w Wimbledon na Boże Narodzenie

117

background image

Królewnę Śnieżkę, a nie mogłabym przyjąć tej roli, gdybym
grała w „Ciuciubabce”.

Larry i Ania głośno wyrazili swoją radość i Ania poczuła,

jak jej spada kamień z serca. Jeżeli Belinda ma zagrać w innym
teatrze, przejęcie jej roli nie wydawało się już czymś takim
okropnym. Zresztą trudno było wyobrazić sobie ładniejszą Kró-
lewnę Śnieżkę.

Kiedy w końcu przyszła chwila rozstania, Belinda

ucałowała Anię serdecznie.

- Napiszę do ciebie z Jamajki, kochanie - obiecała.
Ania nie bardzo lubiła, kiedy ją ktoś całował. Ani nie

używała słowa „kochanie”, ale zrozumiała już, że w teatrze
wszystko wygląda inaczej, i teraz wydawało jej się to zupełnie
naturalne. Pod pewnymi względami teatr był jakby zupełnie in-
nym światem i już to pierwsze spotkanie z Belindą przekonało
Anię, że sama też należy do tego świata.

- Bardzo mi się spodobała Belinda - oznajmiła w drodze

powrotnej do teatru, gdzie mieli odbyć jeszcze krótką próbę.

- Kochana Belinda! Wszyscy ją lubią, chociaż czasem

strasznie się wygłupia. Ale porządna z niej dziewczyna -
stwierdził Larry. - I ma duże zdolności aktorskie. Powinnaś ją
zobaczyć w tym filmie, jak już wejdzie na ekrany. Poproś
ciotkę, żeby ci pozwoliła pójść ze mną do kina na wczesny
seans, kiedy nie będziemy mieli popołudniówki.

Ania podziękowała mu i powiedziała, że pójdzie z

największą radością. Bardzo chciałaby zobaczyć Belindę w
filmie. Jakie to wszystko interesujące, myślała, kiedy wracali do
teatru przez zimowy zmierzch. Lampy uliczne połyskiwały
złotym blaskiem, neony migotały, park tonął w niebieskawym
półmroku. Pomyśleć, że zaledwie przed kilkoma tygodniami
życie wydawało się nudne! - mówiła sobie Ania ze
zdziwieniem, kiedy wjeżdżali na Trafalgar Square.

118

background image

- Spójrz na Nelsona

3

- zawołał Larry.

Oboje wykręcili szyje, żeby przypatrzyć się ciemnej

postaci, majaczącej na tle granatowego nieba.

- Och, czy życie nie jest cudowne! - zawołała Ania.

17. Premiera w Brighton

Ania i Kicia nigdy nie były w Brighton, a kiedy pytały

Kloci, jak tam jest, odpowiadała im, że nie ma takiego drugiego
miejsca na świecie. To nie wyjaśniało im wiele, lecz po kilku
dniach spędzonych w tym mieście gotowe były przyznać jej
słuszność.

Dziwna rzecz, ale bardzo prędko teatr przestał wydawać

się Ani obcy i był czymś w rodzaju drugiego domu.
Zamieszkały w wysokiej kamieniczce, która stała przy ulicy
schodzącej w dół do morza. Miały we trójkę dwie sypialnie i
mały salonik, a opiekowała się nimi sympatyczna, tęga gospo-
dyni, która przynosiła im posiłki na górę ze słowami:

- A teraz zjedzcie wszystko i proście o więcej. Zawsze to

mówię moim stołownikom i zawsze mnie słuchają. Takie jest
nasze powietrze w Brighton. Zobaczycie, niedługo zaróżowią
wam się policzki - dodawała na zakończenie, patrząc
współczująco na Anię i Kicię, chociaż dziewczynki wcale nie
były specjalnie blade. Ale zjadały wszystko i czasem
rzeczywiście prosiły o więcej. Dzięki wędrówkom do teatru i z
powrotem i przechadzkom po nadmorskim bulwarze, co Klocia
nazywała „marszami dla zdrowia”, dziewczynki miały pod
dostatkiem morskiego powietrza. Czasem wiał tak silny wiatr,
że - jak Ania zauważyła - w Brighton naprawdę było chyba
więcej powietrza niż gdziekolwiek indziej w Anglii.

Próby nadal odbywały się cały dzień, po czym o piątej

Ania wracała do domu i wcześnie kładła się spać, bo wieczorem

3

Nelson - Horatio Nelson (1758-1805), admirał angielski; przez zwycięstwa nad

flotą francuską i hiszpańską zapewnił Wielkiej Brytanii panowanie na morzu.

119

background image

szła w teatrze inna sztuka. Ania z Klocią dostały oddzielną
garderobę z dużym lustrem, z wieszakiem na kostiumy i
szeroką półką, na której Ania trzymała wszystkie swoje
teatralne szminki. Klocia z Kicią odprowadzały ją do teatru, po
czym szły oglądać wystawy sklepów. Ania bardzo prędko
przywykła do czekania w garderobie, póki nie wezwą jej na
scenę, i zwykle czytała książkę albo rozwiązywała łamigłówkę.
Larry'emu towarzyszył pan Davidson, młody nauczyciel z jego
szkoły, i co dzień rano, kiedy na scenie odbywała się próba z
dorosłymi aktorami, Larry i Ania szli z panem Davidsonem do
bufetu obok szatni i odrabiali z nim francuski, matematykę i ge-
ografię. Pan Davidson zsuwał dwa stoliki i Larry i Ania
rozkładali na nich swoje książki i zeszyty. Ania bardzo lubiła te
lekcje. Przyjemnie było uczyć się razem z Larrym, a ponieważ
był od niej trochę starszy i dużo mądrzejszy, musiała naprawdę
starać się ze wszystkich sił, żeby mu jakoś dorównać.

Potem odbyły się dwie próby generalne, już w

kostiumach, co było dla Ani podniecającą nowością i
jednocześnie nauką charakteryzacji pod kierunkiem Piotra.
Ania nie zdawała sobie sprawy, że wszyscy aktorzy muszą
kłaść sobie szminkę na twarz. Jeszcze w Londynie Piotr
zaprowadził ją do specjalnego sklepu, gdzie sprzedawano
szminkę do charakteryzacji, i kupił wszystko, co było Ani
potrzebne. Jedna ze sprzedawczyń pokazała dziewczynce
szminki, które trzeba kolejno nakładać na twarz, i dała jej tak
zwany „wykres charakteryzacji”, który był w rzeczywistości
rysunkiem twarzy ze strzałkami wskazującymi rozmaite jej
płaszczyzny i wyjaśnieniami, jakich szminek należy używać.
Całe szczęście, pomyślała Ania, bo nigdy bym tego nie
spamiętała. Musiała się ucharakteryzować na obie próby
generalne, co zajęło jej bardzo dużo czasu.

W dniu pierwszej próby generalnej Larry i Ania zostali

zwolnieni trochę wcześniej, a ponieważ Klocia i Kicia nie

120

background image

wróciły jeszcze ze swojej wyprawy do sklepów, poszli we
dwoje na bulwar nadmorski. Wiał silny wiatr, jak to prawie
zawsze w Brighton. Wzbijał białe grzywy fal na morzu i szarpał
warkocze Ani. Pobiegli w kierunku Czarnej Skały, bo był to
jeden z tych dni, które zdają się zapraszać do biegania. Ale po
jakimś czasie zwolnili, żeby zaczerpnąć tchu, i zaczęli
rozmawiać. Ania opowiedziała Larry'emu o Eulalii i o
pieniądzach, które ma nadzieję jakoś uzbierać na elektryczny
mikser dla Zofii. Larry'ego bardzo to zainteresowało.

- Teraz będziesz mogła kupić jej tę maszynkę -

powiedział.

- Żartujesz! Do Gwiazdki nie uzbieram dosyć!
- Kiedy mam na myśli część pieniędzy, które zarobisz w

teatrze.

Oczy Ani zrobiły się okrągłe ze zdumienia.
- Kto, ja? Zarobię pieniądze? Nigdy mi to nie przyszło do

głowy! Naprawdę mi zapłacą za granie w tej sztuce?

Larry roześmiał się.
- Jasne! Ja wydam prawie wszystkie moje pieniądze na

pralkę dla matki. Z tym, co zarobiłem na „Małych rozbitkach” i
co już mam odłożone, będę miał całą sumę przed Bożym
Narodzeniem. Ojej! Ale się matka ucieszy!

Wyjaśnił, że „maluchy” chodzą już do szkoły i obaj muszą

mieć co dzień czyste koszule.

- Jak weźmiesz jedno z drugim... sprzątanie biur i ciągłe

pranie, matka ma ręce pełne roboty, więc pomyślałem, że
pralka bardzo jej się przyda. Wrzucasz wszystkie koszule i raz-
dwa wychodzą czyste!

Ania uważała, że to cudowny pomysł, zwłaszcza kiedy

Larry jej powiedział, że będzie to prawdziwa niespodzianka, bo
mu w sklepie obiecali, że przyślą pralkę podczas nieobecności
matki, a on schowa swój prezent na strychu i będzie go tam
trzymał aż do świąt.

121

background image

- Wtedy poproszę wuja Billa, żeby mi pomógł znieść

pralkę do mieszkania, i przystroję ją celofanem, wstążkami i tak
dalej. Matka chyba zdębieje, jak zobaczy taką kolubrynę koło
choinki.

Na samą myśl o tym wybuchnął śmiechem.
- Czy oni mi naprawdę zapłacą?
- Jasna sprawa! Pan Hunter na pewno omówił wszystko z

twoją ciotką. Aż się dziwię, że ci nic nie powiedzieli. Wiesz,
jak mój agent załatwia dla mnie jakąś pracę w teatrze czy
filmie, zawsze od tego zaczyna.

Ania postanowiła zaraz po powrocie do Londynu spytać o

to Zofię.

- Tylko pamiętaj, żebyś odkładała wszystko na książeczkę

oszczędnościową - upomniał ją Larry.

- Tak naprawdę wcale mi na tych pieniądzach nie zależy i

chodzi mi tylko o to, żeby uzbierać na mikser dla Zofii. Wiesz,
ona czasem bardzo się martwi, że „Pierożek z Wiśniami” nie
daje dochodu.

- Przykra sprawa... ale przecież mówiłaś, że to taka ładna

cukierenka i że twoja ciotka robi pyszne ciastka?

- Tak, naturalnie, ale jakoś jej to wszystko nie wychodzi...
Kiedy Ania wróciła do teatru, czekały tam na nią dwa

telegramy. Jeden od Zofii z życzeniami powodzenia, drugi od
Connie i Shirley. Kelnerki napisały: „Wszystkiego najlepszego
trzymaj się Shirley Connie”. Anię bardzo to wzruszyło i
postanowiła, że wyśle do nich kartkę z widokiem Brighton i
podziękuje za życzenia. Okazało się, że przed premierą
wszyscy dostają telegramy. Larry miał trzy - jeden od matki z
„maluchami”, dwa od wujków i przyjaciół. Dorośli aktorzy
mieli całe pliki depesz i przyczepiali je do lustra w swoich
garderobach. Ania też powiesiła oba swoje telegramy i
ubierając się zerkała na nie od czasu do czasu.

122

background image

Stała teraz przed lustrem i patrzyła na dziewczynkę w

różowej sukience i z długimi, jasnymi włosami opadającymi na
plecy.

„To chyba nie jestem ja” - pomyślała.
Nie czuła się inaczej niż na próbach, tyle tylko, że z

przejęcia ściskało ją trochę w dołku. Za to teatr był dzisiaj
zupełnie inny. Jak gdyby nagle ożył, tak pełne były garderoby
aktorów przygotowujących się do spektaklu. Niebawem
usłyszała inspicjenta

4

stukającego w drzwi sąsiednich

pomieszczeń i wołającego:

- Uwertura i rozpoczynający aktorzy, proszę się

przygotować do wyjścia.

Ania i Larry występowali dopiero w drugim akcie, więc

Ania posłuchała rady Kloci i kiedy była już zupełnie gotowa,
usiadła i zaczęła czytać „Przygody Joanny”. Co chwilę jednak
przerywała i pytała, która godzina i czy mały zegarek Kloci na
pewno się nie spóźnia. A Klocia siedziała sobie spokojnie i
robiła na drutach sweter dla Kici, i miała taką minę, jakby pół
życia spędziła w teatralnych garderobach. Widok jej poczciwej
twarzy i cichy brzęk drutów, tak dobrze znany Ani z mieszkania
na Glenville Street, zmieniły garderobę w przytulny i miły
zakątek. Pomijając pewne zdenerwowanie Ania czuła się tu jak
w domu - można by pomyśleć, że Zofia tuż obok piecze swoje
ciastka w kuchni!

Zastukał inspicjent. Ania poderwała się spłoszona.
- Czy włosy mi się nie potargały? Może powinnam

przypudrować szminkę?

- Wszystko jest w porządku. Tylko bez nerwów... i nie

pędź, jakby cię kto gonił, i żebyś mi uważała na tych schodach.
Zachowuj się spokojnie i rozsądnie - przestrzegła ją Klocia.

„Zupełnie jakbym szła do dentysty!” - pomyślała Ania.

4

Inspicjent - pracownik teatru czuwający nad techniczną stroną przedstawienia.

123

background image

Otwierając drzwi wahadłowe u stóp schodów Ania

usłyszała muzykę nadawaną przez głośnik, z czego wynikało,
że trwa jeszcze przerwa między pierwszym a drugim aktem.
Podeszła bliżej i stanęła tuż przy wyjściu na scenę. Widziała
stąd białą ławkę ogrodową i kwiaty, i krzewy; dzięki nim scena
wyglądała jak prawdziwy ogród. Ona i Larry mieli wbiec na
scenę przez drzwi balkonowe, prowadzące z domu do ogrodu.
Dom był jasnozielony j miał białe okiennice. Stopnie
prowadziły w dół na coś w rodzaju tarasu ozdobionego
kwiatami i krzewami w ogromnych donicach. W głębi ogromna
kotara ukazywała trawniki i dalekie drzewa, i niebo, błękitne
niebo z płynącymi po nim białymi chmurkami. Dekoracja jest
naprawdę śliczna, pomyślała Ania.

Stuknęły drzwi wahadłowe i stanął obok niej Larry. W

marynarskim ubraniu wydawał się młodszy i drobniejszy niż w
swoim zwykłym blezerze i szarych spodniach flanelowych.

- Idzie chyba całkiem nieźle - powiedział. - Pan Davidson

zajrzał na widownię pod koniec pierwszego aktu i mówi, że
były duże brawa.

Nagle Ania uprzytomniła sobie, że przecież teatr nie jest

pusty, jak bywał, kiedy mieli próby. Nawet na obu próbach
generalnych siedziała tylko garstka osób w pierwszych kilku
rzędach. Teraz Ania była w pełni świadoma, że po drugiej stro-
nie kurtyny jest coś, co rusza się i szeleści. Przywiodło jej to na
myśl na pół oswojonego potwora, przyczajonego tam w
ciemności. Za kilka sekund kurtyna podniesie się i ona będzie
musiała roześmiana wbiec na scenę i udawać, że ucieka przed
ścigającym ją Larrym. I nagle strasznie się przelękła. Przez cały
dzień ciągle ktoś ją pytał, czy jest zdenerwowana, na co
odpowiadała: - Ale skąd! - i nie bardzo wiedziała, o co im
wszystkim chodzi. Czy tak się objawia zdenerwowanie - tym
ohydnym brakiem tchu?

124

background image

- Och, Larry, tak mi jakoś dziwnie... - wyszeptała. -

Trochę mi się nogi trzęsą.

- To nic - rzucił prędko Larry. - Każdy to ma przed

wyjściem na scenę.

- Jakoś mi dziwnie w środku... chyba nie ruszę się z

miejsca...

- Zrób kilka oddechów. O, tak. Głęboko, głęboko -

przynaglał ją. - Zaraz poczujesz się lepiej. Mój nauczyciel mnie
tego nauczył. Oddychaj powoli, głęboko, równomiernie... jak
teraz.

Uspokoiły ją nie tylko oddechy, ale rzeczowy ton

Larry'ego. Muzyka nagle umilkła. Zapadła cisza, przerywana
tylko stłumionym szelestem i pokasływaniem po tamtej stronie
kurtyny. Zapłonęły reflektory i ogromna kurtyna zaczęła iść w
górę.

Larry uścisnął ją za rękę. Podszedł do nich Piotr, stąpający

na gumowych podeszwach.

- Gotowi? To wychodźcie na scenę.
Jakoś - chociaż potem nie mogła sobie przypomnieć jak -

Ania pchnęła drzwi, wybiegła roześmiana i pozwoliła
Larry'emu ścigać się po scenie.

- Nie dogonisz mnie... nie dogonisz mnie... Och, Paweł,

tak nie można!

Ku nieopisanemu zdumieniu Ani jej głos brzmiał

dokładnie tak jak podczas prób, to znaczy najpierw słychać w
nim było przekomarzanie, potem gniew, a kiedy Larry ją
dogonił, wybuchnęła głośnym piskiem. Tak ją to zdziwiło, że
zapomniała o tym CZYMŚ za rampą i pamiętała jedynie, że
hasa z Larrym po ogrodzie. Tylko raz przypomniała sobie o
obecności wielkiego milczącego potwora, a to wtedy, kiedy
doszła do miejsca, w którym miała rozgniewać się na Pawła i
powiedzieć tonem osoby dorosłej: „Paweł, proszę cię, nie
bądźmy małostkowi - po czym dodać swoim dziecinnym głosi-

125

background image

kiem: - Przynajmniej tak mówi mamusia, kiedy tatuś zaczyna
sprawdzać rachunki domowe”. Gerard na próbach kazał jej w
tym miejscu zawieszać głos. „Rób pauzę na śmiech” - żądał.
Ania zawsze robiła w tym miejscu pauzę, ale dzisiaj było to dla
niej zupełnym zaskoczeniem, kiedy usłyszała wesołe wybuchy
śmiechu w pierwszych rzędach krzeseł. Ten śmiech brzmiał
serdecznie i przyjaźnie i Ania czuła, że ktokolwiek siedzi tam w
dole za rampą, jest serdeczny, przyjazny i pełen uznania.

Kiedy aktorka grająca piastunkę wychyliła się z okna

wołając, żeby wracali, bo już pora spać, Ania nie musiała
udawać, że ociąga się z odejściem. Naprawdę nie chciała
wracać. Tak dobrze się bawiła, że przykro jej było zejść ze
sceny.

Reszta wieczoru przemknęła błyskawicznie. Ania

powiesiła kostium na wieszaku i ubrana w szlafrok gawędziła z
Klocią, a kiedy zbliżał się koniec przedstawienia, włożyła znów
kostium i poprawiła charakteryzację. Wyszła wezwana przez
inspicjenta i na schodach spotkała Larry'ego. Wiedzieli, gdzie
mają stanąć, kiedy aktorzy ustawią się jeden obok drugiego
przed kurtyną, a że w sztuce występowało dziesięć postaci,
utworzył się długi szereg. Stojąc i kłaniając się, jak ją tego
nauczono, Ania pomyślała, że ludzie strasznie długo i głośno
klaszczą. Kurtyna mnóstwo razy podjeżdżała do góry, a potem
wszyscy inni wycofali się za kulisy i na scenie została tylko
Urszula Lovell z sir Gilesem i oklaski wcale nie milkły. Nagle z
pierwszych rzędów rozległy się okrzyki: - Autor! Autor! - i ten
miły pan z brodą, który przyglądał się cichutko wielu próbom,
wyszedł na scenę i wyraźnie onieśmielony powiedział kilka
słów do publiczności.

- Uff, co za ulga! - wyszeptał Larry, kiedy stali z Anią za

kulisami. - To dobry znak, jak wywołują autora. Och, żeby się
to tylko utrzymało na scenie! Trzy miesiące, a uzbieram prawie
dosyć na lodówkę dla matki!

126

background image

Larry jest bardzo praktyczny, pomyślała Ania. Dla niej

nastrój był zbyt podniecający, żeby myśleć o tak przyziemnych
sprawach. Kiedy podziękowała mu za pomoc, którą jej okazał
tuż przed wyjściem na scenę, zbagatelizował całą rzecz.

- Trema, to wszystko. Każdy przez to czasem przechodzi.

Mój nauczyciel powiada, że ktoś, kto nie odczuwa nigdy tremy,
nie będzie dobrym aktorem. Nawet takie sławy, jak sir Giles,
mają przed premierą łaskotanie w brzuchu.

No właśnie! Ona tak to odczuwała! Pomyśleć, że

dorosłym też się to zdarza. Mimo wszystko Ania miała
nadzieję, że już nigdy nie zazna tego okropnego uczucia.

- Wiesz, Larry, myślę, że spodobaliśmy im się oboje! -

zawołała na wspomnienie przyjaznej serdeczności, którą
okazała im publiczność, i to uczucie rozradowania nie opuściło
jej nawet wtedy, kiedy z trudem zmywała z twarzy
charakteryzację, kiedy Klocia owijała ją szalikiem i kiedy szły
do domu. Niebo było rozgwieżdżone, ich kroki dźwięczały
głośno na opustoszałych ulicach, a niewidoczne morze
pomrukiwało w ciemności.

18. Premiera w Londynie

Ani było naprawdę przykro rozstać się z Brighton - z

ruchliwymi ulicami tego miasta, z kamienistą, wietrzną plażą i z
teatrem, do którego ciepłej atmosfery przywykła. Ale cieszyła
się, że jest z powrotem „Pod Pierożkiem z Wiśniami”, że
zewsząd otacza ją rozkoszny zapach korzeni i imbiru, i
świątecznych placków. Jeszcze większą radością było zobaczyć
Zofię i dać jej wodorosty, piękną i długą zielonobrązową
girlandę, którą Ania i Kicia, po długich poszukiwaniach,
znalazły w czasie odpływu na plaży. Zofia powiesiła ją na ścia-
nie w korytarzu mimo protestów Kloci, która twierdziła, że
wodorosty cuchną.

127

background image

- No chyba, Klociu. Cuchną pięknie morzem - brzmiała

pełna urazy odpowiedź Ani.

Ania opisała Zofii dokładnie premierę i powiedziała, co

ona i Kicia, i Larry robili w Brighton. O pieniądze nie musiała
pytać, bo jeszcze tego wieczoru, kiedy leżała w łóżku, Zofia
przyszła do niej i oznajmiła, że większość zarobionych przez
Anię pieniędzy dyrekcja teatru będzie wpłacała na jej pocztowy
rachunek oszczędnościowy.

- Im wcześniej nauczysz się oszczędzać, tym lepiej.

Klocia weźmie cię na pocztę, wyrobi ci książeczkę i wpłaci na
nią to, co już zarobiłaś, ale myślę, że powinnaś mieć jakieś
kieszonkowe. Co myślisz o dziesięciu szylingach?

- Dziesięć szylingów na tydzień? - Ania była

oszołomiona. - To przecież strasznie dużo pieniędzy! Naprawdę
mogłabym mieć tyle?

- No cóż, pracujesz ciężko, a święta się zbliżają -

zauważyła Zofia.

- Myślisz, że mogłabym Kici dawać kieszonkowe? Ona

jest jeszcze za mała, żeby zarabiać...

- Ależ tak. Wystarczy pół korony?
W ten sposób sprawa została rozstrzygnięta i Zofia

wręczyła Ani pierwszą tygodniówkę dla niej i dla Kici. Ania
poszła prosto na górę i uroczyście wrzuciła do Eulalii dwie
półkorony, dwie monety po dwa szylingi i jednego szylinga.
Razem z półkoroną od Gerarda był to zupełnie niezły początek i
kiedy Ania potrząsnęła Eulalią, rozległ się grzechot bardzo miły
dla ucha.

Zofia miała mnóstwo roboty z przygotowaniem

świątecznych ciast. Cały dzień rozchodziły się po domu
rozkoszne zapachy piekących się placków z bakaliami. W
kuchni pojawiło się na stole duże pudło z ozdobami używanymi
do ciast. Na widok cukrzanych ptaszków, niedźwiadków,
miniaturowych jodełek i maleńkich kolędników z latarnią na

128

background image

kiju dziewczynki wpadły w świąteczny nastrój i Ania nie mogła
doczekać się chwili, kiedy Zofia polukruje placki i umieści na
nich ozdoby.

Kicia była uszczęśliwiona swoją tygodniówką, chociaż

Ania wątpiła, czy jej młodsza siostrzyczka orientuje się, że od
Bożego Narodzenia nie dzielą ich już miesiące i że niedługo
trzeba będzie kupować prezenty. Klocia obiecała przypilnować,
żeby Kicia odłożyła chociaż trochę na świąteczne podarki.

Zaraz po powrocie do Londynu rozpoczęły się nowe

próby przed wyznaczoną za tydzień premierą. Ani wydawało
się to wprost niemożliwe, żeby cokolwiek wymagało powtórki,
ale aktorzy mieli jeszcze sporo do zrobienia.

- Hm, miejmy nadzieję, że „Ciuciubabka” podoba się

londyńskiej publiczności - powiedział Gerard z
powątpiewaniem w głosie.

Był to dzień dawno obiecanej wizyty Larry'ego „Pod

Pierożkiem z Wiśniami”. Skończyli próby o czwartej i Gerard
przyjechał wraz z nimi na podwieczorek.

- Na pewno się spodoba, proszę pana - zapewnił go Larry

- zwłaszcza jeśli krytycy będą życzliwi.

Siedzieli wszyscy przy narożnym stoliku, Kicia, Klocia,

Larry i Gerard. Ania przyniosła właśnie z podręcznej kuchni
duży talerz gorących słodkich bułeczek.

- Ach, krytycy! Miejmy jednak nadzieję, że wszyscy

zjedzą tego dnia bardzo dobry obiad i będą w przyjaznym
nastroju - westchnął komicznie Gerard.

I nagle Kicia wywołała ogólny śmiech.
- A co kretyni dostają na obiad? - spytała.
- Krytycy, nie kretyni, Kiciu. To tacy ludzie, którzy piszą

w gazetach o każdej nowej sztuce. Jeżeli krytykom podoba się
nowa sztuka, wtedy ludzie chodzą do teatru, żeby ją zobaczyć, a
jeśli im się nie podoba... hm, czasem ludzie chodzą mimo to,
ale częściej niestety nie chodzą... - wyjaśnił Gerard.

129

background image

Któregoś ranka Ania obudziła się z dziwnym uczuciem

niepokoju. W pierwszej chwili nie bardzo mogła się
zorientować, co to jest takiego. I potem nagle przypomniała
sobie. Dzisiaj jest premiera!

Była tak zdenerwowana, że na śniadanie zdołała przełknąć

tylko jedną grzankę, a z obiadem było jeszcze gorzej. Według
Kloci tak długo chrząkała i postękiwała nad jadłospisem, że
odebrało jej to apetyt. W końcu Ania zamówiła dwa biszkopty i
jabłko.

Po południu, jak co dzień, Klocia wzięła dziewczynki do

parku, gdzie poszły nad staw i karmiły kaczki. Po powrocie
Klocia kazała Ani położyć się na łóżku z surową przestrogą, że
wolno jej czytać przez dwadzieścia minut, a potem ma zamknąć
oczy i spać. Teatry w Londynie zaczynają się później niż w
innych miastach i Klocia oznajmiła, że Ania co dzień musi
ucinać sobie porządną drzemkę, bo inaczej będzie wieczorem
nieprzytomna ze zmęczenia. Ani wydawało się to strasznie
dziecinne - przecież nawet Kicia nie sypia już w dzień! Ale,
dziwna rzecz, po przeczytaniu dwóch rozdziałów „Jaskółek i
amazonek” zasnęła, a jak się obudziła, na dworze zapadł
tymczasem zmrok i cukiernia na dole była zamknięta.

W kuchni, gdzie poszła zjeść podwieczorek, a raczej

podwieczorko-kolację, bo nie mogła liczyć na nic więcej przed
końcem przedstawienia, było ciepło i jasno. Zofia podniosła
wzrok znad miski z lukrem i cukrzanych ozdób.

- Co byś powiedziała o jajku na miękko i kromce chleba z

masłem?

Okazało się nagle, że mimo premiery Ania jest głodna.

Jadła z apetytem jajko przyglądając się Zofii, która lukrowała
świąteczne placki. Teraz, kiedy długi dzień oczekiwania miał
się już ku końcowi, minęło zdenerwowanie. Gdy Zofia spytała:
- Co zrobić z tym niedźwiedziem polarnym? - Ania sięgnęła
przez stół i umieściła go tuż za maleńką parą jadącą sankami.

130

background image

- Niedźwiedź ich goni, ale mam nadzieję, że zajadą

bezpiecznie do domu.

Zofia nie wygładziła lukru, więc był szorstki i z wierzchu

jakby sypki, wyglądał naprawdę jak śnieg.

- Ten placek zostawimy dla nas - powiedziała Ani i

posłała ją po Kicię, żeby umieściła na placku maleńki domek z
czerwonym dachem, zanim lukier całkiem stwardnieje.

- Będzie to nasze wspólne dzieło - wyjaśniła. - Klocia

przygotowała owoce, ty znalazłaś miejsce dla niedźwiedzia
polarnego, a Kicia postawi domek.

W drodze do łóżka, już w szlafroku, Kicia przyszła do

kuchni i ustawiła domek na lukrze, robiąc w nim przy okazji
dziurę. Zofia powiedziała:

- Nazwijmy to wąwozem i uznajmy, że niedźwiedź do

niego wpadnie.

Zaledwie Kicia poszła spać, trzeba było szykować się do

teatru, a mimo tygodnia spędzonego w Brighton Ani wciąż
wydawało się to dziwne, że opatulona w ciepły płaszcz
wychodzi z domu, chociaż zwykle o tej porze kładzie się do
łóżka. Ściskała w zaciśniętej dłoni czarnego kotka z porcelany,
którego dała jej Zofia.

- Niech przyniesie szczęście - tobie i przedstawieniu.
Na dworze wiał silny wiatr, strzępy chmur pędziły po

niebie, a księżyc to wychylał się spoza nich, to znikał. Ania
była rada, że ma na sobie ciepły płaszcz i kapturek zrobiony
przez Klocię na drutach. Przekonała się, że wieczorem Londyn
jest chyba jeszcze ruchliwszy niż za dnia. Jezdnią pędziły
oświetlone autobusy, na chodnikach tłoczyli się przechodnie,
wszędzie było mnóstwo światła j migotały jaskrawe neony.

Garderoba w teatrze była ładniejsza od tej, którą Ania

miała w Brighton. Stał tu fotel dla Kloci, nad lustrem wisiała
lampka. Kiedy Ania rozłożyła przybory do pisania i książki na
stoliku i umieściła czarnego kotka na półce, zrobiło się tu przy-

131

background image

tulnie i trochę jak w domu. Idąc korytarzem spotkała
inspicjenta. Niósł całe naręcza kwiatów do garderoby Urszuli
Lovell, między innymi złocony koszyk chryzantem i owinięty
w celofan piękny bukiet goździków. Jakie mnóstwo kwiatów
posyłają ludzie aktorom na premiery!

Kiedy wróciła do garderoby, zobaczyła na stoliku

paczuszkę.

- Garderobiana panny Lovell przyniosła to dla ciebie -

oznajmiła Klocia podnosząc wzrok znad robótki.

- Dla mnie? Ojej, co to może być? - zdumiała się Ania

obracając paczuszkę w rękach.

- Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać -

powiedziała oschle Klocia.

Po zdjęciu bibułki ukazało się oczom Ani białe

pudełeczko, a w pudełeczku, na jedwabnej podkładce, leżała
srebrna bransoletka z przyczepioną do niej maleńką srebrną
podkową. Na załączonym bilecie Ania przeczytała:

„Niech ci ten drobiazg przyniesie szczęście w dniu

premiery »Ciuciubabki«. Urszula Lovell i Giles Farron”. U dołu
panna Lovell dopisała: „Będziesz mogła dodawać amulety,
kiedy przydarzy ci się coś szczególnie miłego. W dniu mojej
pierwszej premiery miałam tylko jeden, a teraz mam ich już
dwadzieścia sześć”.

- Spójrz, Klociu, czy to nie śliczne? To najśliczniejszy

prezent, jaki dostałam w życiu! I jak to ładnie ze strony panny
Lovell i sir Gilesa!

Ania wsunęła bransoletkę na rękę i maleńki amulet

zadźwięczał niczym dzwoneczek. Przypomniała sobie, że
podczas jednej z pierwszych wizyt w teatrze Urszula Lovell
rozwiązała jej wstążkę we włosach i amulety na jej bransoletce
rozdzwoniły się niczym kuranty na wieży. Nie uwierzyłaby
wtedy, gdyby jej ktoś powiedział, że kiedyś sama będzie miała
taką bransoletkę.

132

background image

- Uważam, że to bardzo poczciwe z ich strony. Mam

nadzieję, Aniu, że podziękujesz jak należy. Prawdę mówiąc nie
lubię biżuterii u dzieci, ale taka mała bransoletka, w dobrym
guście i nie za bardzo rzucająca się w oczy... hm, to całkiem
inna sprawa - pochwaliła Klocia.

Gdy tylko Ania ubrała się w kostium i nałożyła

charakteryzację, wyjęła swój papier listowy i pióro kulkowe (w
kostiumie nikt nie używa atramentu, bo mógłby się przydarzyć
niemiły wypadek) i starając się pisać jak najładniej podzięko-
wała za prezent, a Klocia wręczyła list inspicjentowi z prośbą o
doręczenie go pannie Lovell.

Pierwszy akt dłużył się nieznośnie, ponieważ Ania z takim

niepokojem czekała na swoją kolej. Oby tylko tym razem nie
miała... jak to Larry określił?... łaskotania w brzuchu. Miała.
Ale uczucie, którego już raz się doznało, nigdy nie jest tak sa-
mo przykre, zresztą Larry nauczył ją, jak mu przeciwdziałać
głębokimi oddechami. Było jeszcze coś innego, co Ani
pomogło. Larry przyniósł i pokazał jej swój premierowy
prezent od Urszuli Lovell i sir Gilesa. Od niedawna uczył się
grać w szachy i była to mała podróżna szachownica, taka, która
się zamyka jak pudełko, więc jeśli nagle trzeba przerwać grę,
wszystkie pionki i figury pozostają bezpiecznie zamknięte w
środku. Umieścił pudełko na najniższym stopniu małego
podestu, na który dzieci musiały wejść, żeby po drugiej stronie
drzwi balkonowych zbiec po kilku stopniach w dół na scenę.

- Trzymaj za nas palce - wyszeptał, kiedy umilkła muzyka

w głośnikach, zabłysły reflektory rampy i kurtyna zaczęła się
podnosić.

Może to pomogło. W każdym razie grało im się obojgu

bardzo dobrze i na zakończenie sceny publiczność nagrodziła
ich bardzo, jak się Ani zdawało, głośnymi oklaskami. Później,
ubrana w szlafrok, piła przez słomkę mleko, które Klocia przy-
niosła w butelce, i gawędziła z Klocią, dopóki inspicjent nie

133

background image

wezwał jej na finał sztuki. Tym razem autor wyszedł na
proscenium

5

i wygłosił krótkie przemówienie, po czym

przemawiał sir Giles, ale widzom nawet tego było jeszcze mało
i nie uspokoili się, dopóki Urszula Lovell, z ogromnym
naręczem kwiatów, nie powiedziała:

- Dziękuję wam, jesteście cudowną publicznością!
Cudowna publiczność? - dziwiła się w duchu Ania. - Co

panna Lovell chciała przez to powiedzieć? Czy jedna
publiczność naprawdę różni się od drugiej?

Było bardzo późno, kiedy wreszcie dotarły z Klocią do

domu.

- Pomyśl, Klociu, Larry mi mówił, że panna Lovell i sir

Giles, i cała reszta idą gdzieś na jakieś przyjęcie i że sir Giles
powiedział, że nie położy się do łóżka, zanim nie przeczyta w
porannych gazetach tego, co krytycy napisali o „Ciuciubabce”.
Możesz sobie wyobrazić, że ktoś położy się do łóżka dopiero
jutro rano?

- Mnie się to wydaje głupie - oznajmiła Klocia z

dezaprobatą, kiedy wysiadały z autobusu na Glenville Street. -
Ja się tam stęskniłam za łóżkiem, a ty, Aniu, poleżysz jutro do
południa. Już nawet wolę nie myśleć, która to będzie, jak w
końcu wejdziesz pod kołdrę.

Ale Ania nic a nic sobie z tego nie robiła. Wszystko było

dla niej pyszną zabawą, nawet to, że skradały się cichutko po
schodach, żeby nikogo nie obudzić. No więc premierę mam już
za sobą, pomyślała przytulając głowę do poduszki.

19. Niespodzianka i przepis na nadziewane daktyle

Nazajutrz Ania, bardzo przejęta, zajrzała do gazety Zofii,

żeby przeczytać, co krytycy napisali o „Ciuciubabce”, chociaż
prawdę mówiąc niewiele z tego zrozumiała i musiała poprosić
Zofię, żeby jej wyjaśniła, czy recenzja jest dobra, czy zła.

5

Proscenium - część sceny wysunięta przed kurtynę.

134

background image

- Mnie się wydaje taka jakaś mieszana - oznajmiła, gdy

tymczasem Zofia strzepała mąkę z rąk i oparła gazetę o jedną z
misek do ucierania cukru. - Ten pan napisał trochę rzeczy
miłych i trochę mniej miłych.

- W każdym razie nie jest cała zła. Na przykład takie

zdanie: „Kulturalna rozrywka i doskonałe aktorstwo” -
zacytowała Zofia. - A czytałaś ten kawałek na końcu o tobie i
Larrym? „Należy wątpić, czy scena z przeszłości, kiedy to pan
Spencer wraca do dzieciństwa Paula i Laury, których zagrali
utalentowani Larry Masters i Anna Stone, jest szczęśliwym
pomysłem dramaturgicznym”. Hm... obawiam się, że ten krytyk
nie jest wielkim entuzjastą twojego autora czy też jego sztuki.

Ania posmutniała, chociaż zrobiło jej się bardzo miło,

kiedy zobaczyła wydrukowane w gazecie swoje nazwisko.
Wolałaby jednak, żeby sama sztuka zyskała większe pochwały.
Naturalnie, na co zwróciła jej uwagę Zofia, „utalentowani” było
niezwykle pochlebnym określeniem. Ale mimo to...

Wieczorem w teatrze Larry bardzo ją pocieszył. Czytał

dużo recenzji w innych dziennikach, bo znał właściciela
sklepiku z papierosami i czasopismami na sąsiedniej ulicy,
który pozwalał mu przeglądać gazety i nie kazał ich kupować.
Jest kilka znacznie lepszych niż ta, którą Ania czytała,
powiedział.

- Zresztą nie martw się. Tylko naprawdę bardzo złe

recenzje powstrzymują ludzi od chodzenia do teatru.

Ania była jednak zmartwiona. Larry opowiadał jej w

Brighton o sztuce, która szła tylko pięć razy. Jakie to okropne -
pożegnać się ze swoim kostiumem i z rolą, i z podniecającym
nastrojem sceny już po pięciu wieczorach.

Ale jej obawy były bezpodstawne. „Ciuciubabka”

utrzymała się na scenie znacznie dłużej i Ania wkrótce
przywykła do ustalonego porządku: lekcje, obiad, spacer w
parku, odpoczynek, wczesna kolacja i teatr. Naturalnie kiedy

135

background image

grano popołudniówki, to znaczy w środy i soboty, chodziła do
teatru po wczesnym obiedzie i już tam zostawała, bo nie było
czasu na powrót do domu między popołudniowym a
wieczornym przedstawieniem. Ania to nawet lubiła, bo Klocia
brała zwykle ze sobą coś dobrego na podwieczorek i
przychodził Larry, i pił z nimi herbatę. Czasem Zofia pod-
rzucała im Kicię i wtedy Ania chowała swoje szminki, Klocia
rozkładała na półce przed lustrem czerwono-biały obrusik,
rozstawiała filiżanki przyniesione z domu i dzieci siadały i jadły
tam swój podwieczorek, gdy tymczasem Klocia piła herbatę
siedząc w fotelu.

Którejś środy Klocia przygotowywała herbatę, Larry z

Anią układali łamigłówkę na podłodze, a Kicia rysowała portret
pani Rawlings, kiedy nagle ktoś zastukał do drzwi.

- To pewnie Dawid z imbrykiem - powiedziała Klocia

wstając

Dawid, młody goniec teatralny, bardzo uprzejmie

przynosił Kloci z bufetu imbryk herbaty. Ale nie był to Dawid.

- Chciałabym się zobaczyć z Anią i Larrym - powiedział

czyjś głos.

Na progu stała Belinda w puszystej białej kurtce,

czerwonych spodniach i czerwonej czapeczce na czarnych
włosach.

- Belinda! - wrzasnęła Ania. Rzuciły się sobie w objęcia.
Dziwna rzecz, pomyślała później Ania, widziałyśmy się z

Belindą tylko raz, ale mam uczucie, że znamy się od wieków.
Podobnie było z Larrym po ich pierwszym spotkaniu. Może to
zawsze jest tak z ludźmi, z którymi mamy się naprawdę za-
przyjaźnić?

Niebawem wszyscy pysznie się bawili i Belinda podbiła

serce Kici wyraziwszy uznanie dla jej portretu pani Rawlings.
Oczywiście nie miała pojęcia, kim jest pani Rawlings, ale kiedy

136

background image

później Ania zaciągnęła ją do kąta i wszystko wyjaśniła,
Belinda okazała duże zrozumienie.

- Och, jak byłam mała, miałam taką parę wymyślonych

ludzi, nazywali się Blinki i Winki... idiotyczne imiona, nie
uważasz?... i strasznie się złościłam, kiedy mi mówiono, że oni
nie istnieją. No cóż, byłam wtedy strasznie dziecinna - dodała
tonem osoby dorosłej.

Przy podwieczorku było im bardzo wesoło. Ponieważ

Klocia przyniosła z domu tylko cztery filiżanki z
wymalowanymi na nich wisienkami, Larry pożyczył małą
miseczkę. Powiedział, że mleko pite z takiej miseczki bardzo
mu smakuje i jest go więcej.

A nazajutrz zdarzyło się coś smutnego. Gerard wyjechał

do Manchester. Ania jakoś nigdy o tym nie pomyślała, ale
reżyser nie należy przecież do zespołu grającego w sztuce.
Kiedy skończą się próby i kiedy jest już po premierze, zwykle
znika, żeby reżyserować inną sztukę w innym teatrze. I tak
właśnie było z Gerardem. Pożegnał się z aktorami i obiecał, że
przyjdzie ich odwiedzić, kiedy wpadnie znów do Londynu.

- I pamiętajcie, żebyście nie zmienili ani układu sytuacji,

ani tempa - ostrzegał Larry'ego i Anię. - Miałbym do was żal,
gdybym się po powrocie przekonał, że partaczycie. Musicie się
nawzajem pilnować.

Ania oznajmiła, że sobie nie wyobraża, żeby mogli

zmienić cokolwiek.

- Nie uwierzyłabyś, co się może stać ze sztuką, która

długo utrzymuje się na scenie - wyjaśnił jej Gerard. - Czasem w
komedii aktorzy chcą wywołać więcej śmiechu, a wtedy
wszyscy szarżują i to jest fatalnie.

- Co to znaczy: szarżują? - spytała Ania.
- Widzisz, aktor musi zachowywać się i mówić na scenie

w sposób wyrazistszy, niż robi to zwykły człowiek w życiu, bo
inaczej to, co autor chce powiedzieć, nie dotarłoby do widzów

137

background image

w ostatnim rzędzie drugiego balkonu. Kiedy aktor zaczyna
szarżować czy zgrywać się, przesadza we wszystkim, jak gdyby
publiczność była półgłucha i półślepa - ciągnął Gerard. -
Dlatego reżyser stara się wpaść po jakimś czasie na przedsta-
wienie i sprawdzić, czy nie zaszły jakieś takie zmiany.

Larry i Ania przyrzekli robić wszystko, co w ich mocy,

żeby się nic w ich grze nie zmieniło, a dziewczynka
posmutniała na myśl o teatrze bez Gerarda i o pokoju na
poddaszu, który opustoszeje po jego wyjeździe do Manchester.
Dziwne wydało jej się takie życie. Zaczynać od niczego, od
sztuki, która właściwie nie jest jeszcze sztuką, tylko szeregiem
prób z aktorami, nie znającymi swoich kwestii, bez kostiumów,
bez dekoracji, a potem, jak tylko zrobi się z tego prawdziwe
przedstawienie, odchodzić i zaczynać wszystko od nowa.
Spytała o to Gerarda, ale on się tylko roześmiał i powiedział:

- Och, to jest właśnie największa przyjemność - robić coś

z niczego! Przyglądać się sztuce nabierającej powoli kształtu
scenicznego, to jakby obserwować poczwarkę przemieniającą
się w motyla. - I sięgnąwszy do kieszeni wyjął z niej kopertę. -
Aha, jest tu coś, co ci kiedyś obiecałem.

Nagle Ania przypomniała sobie o obietnicy Gerarda

sprzed wielu tygodni. W kopercie była fotografia, na której
widok Ania zawołała:

- Och, ekstracudo! - Nauczyła się tego wyrażenia od

Larry'ego.

Fotografia przedstawiała Oberona i Tytanię, i wróżki, i

Puka przycupniętego pod muchomorem. Było w niej coś
szczególnego. Oberon i cały jego orszak mieli na sobie
połyskujące metaliczne kolczugi, a Tytania i wróżki miały
suknie z liści i naszyjniki z jagód. Niczym nie przypominały
wróżek występujących w pantomimach, zawsze ubranych w
powiewne, obszyte falbankami szaty. Ania pomyślała, że
wyglądają jak stworzonka, które można by znaleźć pod

138

background image

krzakiem w lesie. Miały w sobie coś z owadów - Oberon
przypominał lśniącego, migotliwego żuka, a Tytania i jej
wróżki były podobne do ważek, które w letni dzień śmigają w
powietrzu, delikatne i niemal przezroczyste. Natomiast Puk
miał duże, śmieszne uszy i komiczną, przekorną twarzyczkę.

- Och, Gerard, jacy oni są śliczni! Śliczniejsi, niż sobie

wyobrażałam! Powieszę to zdjęcie w garderobie, żebym mogła
często na nie patrzeć! - zawołała Ania i tak była przejęta, że
niewiele brakowało, a byłaby zapomniała poprosić Gerarda,
żeby podziękował w jej imieniu swojemu przyjacielowi.

Kiedy Ania wróciła z teatru do domu, czekała tu na nią

druga niespodzianka. Zofia nie położyła się jeszcze spać i gdy
Ania piła gorące mleko w kuchni, bo tu było najcieplej, Zofia
rozpoczęła z nią rozmowę. Cały wieczór lukrowała następną
partię placków, stały teraz na półce przykryte bibułą. Ania
zajrzała pod bibułę i wydały jej się za ładne, żeby je zwyczajnie
zjeść, obwiedzione na brzegach biało-różową girlandką i ze
srebrnym napisem „Wesołych Świąt!” pośrodku. Jeden był
ozdobiony malutkim drzewkiem, na drugim stała gromadka
miniaturowych kolędników, a trzeci miał kilka czerwonych
świeczek i gałązkę jemioły.

- Zofio, są cudowne! - zawołała Ania wracając do stołu.
-Hm, jeśli klienci ich nie kupią, będziemy jedli placki

świąteczne do lipca - powiedziała Zofia. W jej głosie słychać
było nutę przygnębienia.

- Na pewno kupią, chociaż są takie śliczne, że naprawdę

nie powinno się ich jeść. Kiedy pójdą na wystawę?

- Zaraz. Trzeba skusić klientów, żeby pomyśleli o

plackach świątecznych zawczasu. Pokraję jeden, taki nie
udekorowany, i będę go .sprzedawała na porcje do kawy i
herbaty - wyjaśniła Zofia. - A teraz posłuchaj, muszę ci coś po
wiedzieć. Telefonowała do mnie lady Farron.

- Matka Belindy? Ojej! A czego ona chciała?

139

background image

- Dowiedzieć się, czy miałabyś ochotę uczyć się razem z

Belindą.

- Przecież po Bożym Narodzeniu mam pójść do szkoły?
- Hm, zastanawiałam się, czy dasz sobie radę. Szkoła jest

dość daleko, w dzielnicy Putney, i w normalnych warunkach
nic by ci się nie stało, gdybyś tam jeździła, ale tak późno
wracasz z teatru, że zmienia to całą sprawę. Pół dnia w szkole,
potem droga do domu, potem znowu wyprawa do teatru...
obawiam się, że byłoby to dla ciebie trochę za męczące.

Ania rozumiała doskonale zastrzeżenia Zofii, ale bardzo

się cieszyła na szkołę, bo nauka w samotności naprawdę jest
nudna.

- Byłoby mi dużo przyjemniej uczyć się razem z Belindą -

powiedziała myśląc na głos. - Chociaż naturalnie bardzo lubię
twoje lekcje, Zofio.

- Poświęcam ci za mało czasu. Wiem od lady Farron, że

Belinda ma bardzo miłą nauczycielkę, niejaką pannę Knight.
Jest po studiach, podobno niezwykle inteligentna osoba.
Wydaje mi się, że byłoby to bardzo dobre rozwiązanie, jeżeli
masz na to ochotę.

- Chyba tak. Belinda jest miła... Ale dziękuję ci, Zofio, że

mnie wpierw o to spytałaś. Nie planujesz moich spraw o nic
mnie nie pytając, jak to przeważnie robią dorośli.

- Piękne dzięki za pochwałę. - Zofia przechodząc

pociągnęła Anię za warkocz. - A teraz do łóżka... w zdwojonym
tempie, bo inaczej Klocia dobierze nam się do skóry!

Kiedy któregoś dnia Ania wróciła z lekcji, Shirley dała jej

ręką znać, żeby przyszła do podręcznej kuchenki.

- Ktoś o ciebie pytał - zaczęła z tajemniczą miną. - Dwaj

panowie. Jedzą teraz obiad... o, tam w rogu.

- Pytali o mnie?
Ania bardzo się zdziwiła.

140

background image

- „Czy mógłbym mówić z panną Anią Stone?” Dokładnie

tak spytał ten wysoki i chudy, nie ten z brodą, a ja mu
powiedziałam, że powinnaś wrócić lada chwila - ciągnęła
Shirley wyjmując z windy dwa talerze. - Zamówili omlety z
pieczarkami, do tego szpinak i frytki. Spójrz na nich, jak
będziesz wychodziła.

Ania spojrzała, ale bardzo przelotnie, bo Klocia mogłaby

ją skrzyczeć, że wybałusza oczy na ludzi nieznajomych.
Rzeczywiście siedzieli przy stoliku w rogu, jak poinformowała
ją Shirley. Idąc przez salę do Kloci i Kici Ania miała uczucie,
że obcy panowie patrzą na nią. Jadła obiad zastanawiając się,
po co tu przyszli, i dalej o tym myślała, kiedy Klocia wzięła
Kicię na górę, zostawiając Anię nad musem jabłkowym z
bezikami. Uganiała się łyżeczką po talerzu za ostatnim
kawałkiem bezika, kiedy nagle jakiś głos za nią spytał:

- Przepraszam, czy mam przyjemność z Anią Stone?
Był to ów wysoki, chudy mężczyzna. Ania skinęła głową,

nagle onieśmielona.

- Nazywam się Max Wilson. Jestem dziennikarzem,

pracuję w redakcji „Daily Sun” i mam zamiar napisać coś o
sztuce, w której występujesz. Dostałem w teatrze twój adres.
Mogę usiąść?

Ania powiedziała: - Proszę... - głosem mocno

zdziwionym, a on natychmiast zaczął ją wypytywać o
najrozmaitsze rzeczy - ile ma lat, czy grała już kiedyś na scenie
i czy podoba jej się ta praca.

- O Larrym Mastersie pisałem kilkakrotnie, kiedy

występował w innych przedstawieniach, więc teraz
postanowiłem napisać kilka słów o tobie - wyjaśnił. I spytał ją,
czy całe życie mieszka w domu „Pod Pierożkiem z Wiśniami”.

Wydawał się sympatyczny i przyjazny, więc już po kilku

minutach Ania opowiedziała mu o tatusiu w Australii i

141

background image

tłumaczyła, dlaczego one z Kicią musiały chwilowo zamieszkać
u Zofii, w domu „Pod Pierożkiem w Wiśniami”.

- Wielkie z was szczęściary - powiedział. - Czekając na

ciebie zjedliśmy obiad. Omlety były doskonałe, a mus jabłkowy
z bezikami same delicje!

Potem przywołał swojego przyjaciela. Wyjaśnił, że ma na

imię Sandy i jest fotografem.

- Teraz powinniśmy chyba spytać twoją ciotkę, czy

pozwoli nam cię sfotografować.

Wobec tego Ania pobiegła po Zofię. Zofia miała minę

bardzo zdziwioną, ale wysłuchała wszystkiego, co jej pan
Wilson miał do powiedzenia, a potem spytała Anię, czy chce,
żeby ją sfotografowano.

- Zdjęcie ukaże się w czwartkowym numerze „Daily Sun”

i jestem pewien, że zainteresuje naszych czytelników.

- „Daily Sun”... to przecież jest gazeta, którą co dzień

kupuje Klocia!

- No więc jak, Aniu? - spytała Zofia. Ania wcale nie była

pewna, czy chce, żeby jej fotografia ukazała się w gazecie. I
potem nagle przyszło jej coś na myśl.

- Dobrze, ale pod warunkiem, że „Pierożek z Wiśniami”

też będzie na zdjęciu.

Pan Wilson natychmiast się zgodził.
- Sfotografujemy cię na tle tego czarującego lokaliku.
Sandy wyszedł z aparatem na chodnik i poprosił Anię,

żeby stanęła przed wejściem do cukierni. Zrobił jej kilka zdjęć,
na których były też drzwi wejściowe, szyld, okno całe z
małych, kolorowych szybek i wystawa z wszystkimi plackami i
pierniczkami.

Kiedy w czwartek Klocia otworzyła gazetę, Ania

natychmiast zaczęła szukać swojej fotografii. Na trzeciej stronie
była rubryka zatytułowana „Notatnik teatralny”, zawierająca
krótkie wiadomości o sztukach wystawianych w Londynie.

142

background image

Mniej więcej w połowie szpalty był tytuł: „Jedna z
najmłodszych londyńskich aktorek”, a pod spodem kilka słów o
Ani i jej fotografia. Podpis pod fotografią głosił: „Ania Stone
przed wejściem do cukierni »Pod Pierożkiem z Wiśniami« na
Glenville Street”.

- Przyznaję, że udało ci się zrobić mi niezłą reklamę -

brzmiał komentarz Zofii.

- Powiedz, czy „Pierożek z Wiśniami” nie jest na tym

zdjęciu zachwycający? - zawołała Ania. Jak się okazało, nie
była odosobniona w swojej opinii, bo w porze obiadowej sala
wypełniła się gośćmi, a jedna pani oznajmiła Shirley, że dowie-
działa się o „Pierożku” z gazety.

- Wątpię, żeby się to mogło długo utrzymać - powiedziała

Zofia nazajutrz, kiedy prawie wszystkie stoliki znowu były
zajęte.

Ale nie miała racji.
Ludzie, którzy przyszli, ponieważ widzieli fotografię w

gazecie, tak się zachwycili jedzeniem, że wracali na Glenville
Street i mówili o „Pierożku” swoim znajomym; po kilku dniach
tylu było, jak to Connie określała, stałych bywalców, że dość
często ludzie czekali na stoliki. Ania ważyła, że Zofia ma dużo
pogodniejszą minę, i chociaż pracowała więcej niż
kiedykolwiek dotąd, przygotowując przeróżne smakołyki, nie
wydawała się już zatroskana.

- Myślę, że przyniosłaś „Pierożkowi” szczęście - rzekła do

Ani. - Odkąd „Daily Sun” zamieściło tę fotografię, sytuacja
poprawia się z dnia na dzień.

Ania nic nie powiedziała, ale kiedy objęła Zofię, oczy jej

błyszczały. Cukierenka „Pod Pierożkiem z Wiśniami” wybrnęła
z kłopotów! Wszystko to wydawało się niemal zbyt piękne,
żeby było prawdziwe. Teraz pozostało jeszcze tylko jedno
pragnienie: żeby tatuś wrócił cały i zdrowy do domu. Ale Ania
wiedziała, że do kwietnia jest bardzo daleko!

143

background image

Natomiast Boże Narodzenie było tuż i jak to Ania

określała, w powietrzu „pachniało Gwiazdką”. Na wystawach
przyciągały wzrok zabawki i rozmaite prezenty, w sklepach z
warzywami aż się zieleniło od choinek i pęków ostrokrzewu, a
wielkie domy towarowe były udekorowane z niesłychaną
pomysłowością: nad frontonami umieszczano powiększone do
ogromnych rozmiarów zabawki i postacie z bajek, a przed
wejściem ustawiano drzewka, całe błyszczące od kolorowych
świateł. Ania i Kicia miały mnóstwo roboty z prezentami
gwiazdkowymi i w mieszkaniu było pełno intrygujących
paczek, ciągle przed kimś chowanych. Chyba najważniejszy
wśród tych prezentów był elektryczny mikser, po który Ania
wyprawiła się do sklepu w towarzystwie Kloci.

Zofia dotrzymała obietnicy i pozwoliła Ani zrobić pudełka

na jej własnego wyrobu słodycze. Była to praca pochłaniająca
sporo czasu. Należało wykrajać z otrzymanego od Zofii albumu
z próbkami tapet odpowiedniej wielkości paski i nakleić je na
tekturowe pudełka. Ania na prawo i lewo prosiła wszystkich o
pudełka, a kiedy były już oklejone, wyglądały naprawdę ładnie.

- Ho-ho! Co za fachowa robota! - pochwaliła Zofia

przyglądając się Ani wykończającej pudełko oklejone białym
papierem w śliczne pąsowe różyczki.

- To jest dla panny Lovell, bo z różami - wyjaśniła Ania -

a mam już gotowe jedno dla Larry'ego, jedno dla maluchów i
jedno dla Kloci. Została mi jeszcze Belinda, sir Giles, Gerard i
Piotr. Myślisz, że zdążę zrobić dość guziczków miętowych?

- A może obdarowałabyś niektórych swoich przyjaciół

nadziewanymi daktylami? To szybka i łatwa praca. Robiliśmy
je czasem w domu - zaproponowała Zofia.

- A co to właściwie jest... nadziewane daktyle?
- Zwyczajne daktyle, które po wyjęciu pestek nadziewa

się czymś smacznym. My używaliśmy do tego celu czekolady
albo marcepanu. Po nadzianiu obtacza się je w wiórkach

144

background image

kokosowych, układa w pudełku, ewentualnie czymś dekoruje - i
już są gotowe.

- Zofio! To wspaniały pomysł! Żadnego gotowania i takie

łatwe w robocie... przynajmniej tak się zdaje! Czy mogłabym je
zrobić dla sir Gilesa, Gerarda i Piotra?

Zofia przyrzekła, że wezmą się do roboty pierwszego dnia

ferii świątecznych.

- Ja kupię daktyle - zaofiarowała się. - Wiórki kokosowe

możesz wziąć ze spiżarni... jeżeli starczy ci kieszonkowego na
czekoladę i marcepan.

A oto przepis, według którego Ania zrobiła nadziewane

daktyle:

SKŁADNIKI I PRZYBORY
Pudełko daktyli.
Tabliczka czekolady
albo
Kawałek marcepanu.
Garstka wiórków kokosowych.
Duży talerz lub półmisek.
Nóż.

Kolejne czynności

Umyj ręce.
Wyłóż daktyle na talerz czy półmisek i wyjmij z nich

pestki. Najłatwiej jest naciąć daktyl wzdłuż i wyjąć pestkę
palcami.

Podziel tabliczkę czekolady czy marcepan na tyle

kawałków, ile masz daktyli. Powinny być mniej więcej
wielkości pestek. Wsuń po jednym kawałku do każdego
daktyla, ściśnij mocno brzegi. Obtocz daktyle w wiórkach
kokosowych i umieść je w pudełku.

145

background image

20. Boże Narodzenie

I nagle Boże Narodzenie nie było już „za kilka tygodni”;

było dzisiaj. Mimo tęsknoty i smutku, że tatuś nie jest z nimi,
Ania obudziła się w wigilię z uczuciem radości. Co roku miała
nadzieję, że na Gwiazdkę spadnie śnieg, ale jeden rzut oka na
ponury mrok za oknem przekonał ją, że prędzej może się
spodziewać mgły niż śniegu. Ale nigdy nic nie wiadomo,
powiedziała sobie, może przed wieczorem zacznie sypać. Jest w
każdym razie bardzo zimno.

W kuchni, gdzie Zofia piekła małe babeczki z bakaliami,

było ciepło i przytulnie. Na półkach stały tace babeczek, które
stygnąc wydzielały wilgoć nadzienia i rozkoszne korzenne
aromaty.

- Wesołej wigilii! - zawołała Kicia. Zawsze jej się coś

myliło, kiedy używała różnych takich zwrotów.

Ale wigilia była naprawdę wesoła.
Ania i Kicia biegały po mieszkaniu rozwieszając tu i tam

gałązki ostrokrzewu, a kiedy opadła mgła, Larry przyprowadził
maluchów, żeby ich poczęstować „Pod Pierożkiem z Wiśniami”
sokiem pomarańczowym, którego wypili każdy po kilka
szklanek. Byli to sympatyczni chłopcy w wieku mniej więcej
Kici, najwyraźniej uwielbiający starszego brata i zachwyceni
wszystkim, co mówił czy robił. Od czasu do czasu zaczynali się
kłócić i poszturchiwać. Wtedy Larry łajał ich dobrodusznie,
jakby byli rozbrykanymi pieskami, i natychmiast dochodziło do
zgody. Zofia zeszła na dół z tacą babeczek dla dzieci i chociaż
Larry upierał się, że jest klientem i płaci za wszystko, w końcu
dał się przekonać i zjadł swoją babeczkę z nie mniejszym
apetytem niż reszta wesołej gromadki.

Potem maluchy zostały pod opieką Kici i Kloci, a Larry i

Ania poszli na pocztę wysłać telegram do Belindy. W wigilię
odbywała się premiera „Królewny Śnieżki”.

146

background image

Było w tym dla Ani coś strasznie dziwnego, że wychodzi

w wigilię na przedstawienie, zostawiając Kicię w łóżku, z
przerzuconą przez poręcz długą wełnianą pończochą Kloci. Ale
w gruncie Anię to bawiło, mimo że znowu spadła mgła. Światła
latarni były otoczone aureolą, a autobusy niczym zjawy
wyłaniały się niespodziewanie z mroku.

- Jak ta mgła zgęstnieje - zauważyła Klocia - święty

Mikołaj będzie miał kłopoty ze znajdowaniem kominów. -
Wsunęła Ani do ust cukierek mentolowy, który miał jakoby
chronić ją przed zaziębieniem.

W teatrze było jasno, ciepło i wesoło. Piotr miał gałązkę

ostrokrzewu w klapie marynarki, nastrój między aktorami
panował świąteczny, ciągle ktoś się kręcił po korytarzu,
wszyscy rozdawali wszystkim tajemnicze paczki. Na stoliku
Ani zebrał się ich wkrótce spory stosik. Były ładnie
zapakowane, zwłaszcza paczka od Urszuli Lovell, ozdobiona
dużą rozetką z błyszczącej, czerwonej wstążki. Oby im się tylko
spodobały moje pudełka z guziczkami miętowymi i daktylami,
pomyślała niespokojnie Ania. Naturalnie nikt jeszcze paczek
nie otwierał. Na to miała przyjść kolej w pierwszy dzień świąt.

Chociaż Ania i Klocia późno wracały do domu, na Baker

Street spotkały kolędników. Klocia powiedziała, że to pewnie
chłopcy z chóru kościelnego, i wyraziła nadzieję, że nie
zaziębią się na śmierć. „Wśród nocnej ciszy głos się rozcho-
dzi...” - śpiewali chłopcy, gdy Klocia z Anią skręcały w
Glenville Street. To naprawdę jest wilia Bożego Narodzenia,
mówiła sobie Ania w duchu. I nie zapomniała o pończosze,
chociaż prawie już spała wieszając ją na poręczy łóżka i
wsuwając się pod kołdrę.

W pierwszy dzień świąt wydarzenia następowały po sobie

z szybkością błyskawicy. Zaczęło się naturalnie od opróżnienia
pończoch i późnego śniadania z Zofią, która przynajmniej raz
nie musiała piec kiełbasek w cieście. Właściwie prezenty miały

147

background image

być rozpakowane dopiero później i Ania nie mogła się
doczekać chwili, w której Zofia zobaczy elektryczny mikser.

Ania i Kicia odsunęły kawiarniane krzesła i stoliki pod

ścianę - wszystkie prócz trzech, stolików, które zestawiły na
środku, dzięki czemu zrobił się jeden duży stół obiadowy.
Zaproponowała to Zofia, która chciała dać dzieciom możliwie
jak najwięcej miejsca na popołudniowe gry i zabawy. Po jakimś
czasie wniosła choinkę schowaną na podwóreczku za kuchnią.
Była to radosna niespodzianka dla Ani i Kici, które spędziły
miłą godzinę na przyozdabianiu drzewka. Kiedy skończyły,
wyglądało pięknie, całe w srebrnych włosach anielskich,
kolorowych lampkach, ustrojone białymi i czerwonymi
bombkami i z błyszczącą srebrną gwiazdą na samym czubku.
Potem zaczęły układać na podłodze dokoła drzewka prezenty, a
od czasu do czasu, kiedy wracały z kolejnej ekspedycji na górę,
wciągając w nozdrza rozkoszny zapach piekącego się indyka,
znajdowały pod drzewkiem jakąś nową paczkę o dziwnym i
interesującym kształcie, którą tymczasem podrzuciła Klocia czy
Zofia. Anię i Kicię brała pokusa, żeby nimi potrząsnąć albo je
pomacać i starać się odgadnąć, co jest w środku.

Tuż przed obiadem ktoś zapukał do drzwi wejściowych.

Ania pobiegła otworzyć i zobaczyła Gerarda, który wyglądał
jak święty Mikołaj, tak był obładowany paczkami.

- Pociąg miał takie opóźnienie, że niewiele brakowało, a

nie zdążyłbym życzyć wam Wesołych Świąt!

Słysząc rozradowane okrzyki dziewczynek Zofia i Klocia

zbiegły na dół, żeby go powitać. Dla Ani jego przyjazd był
jakby niezbędnym uzupełnieniem tego świątecznego dnia.
Gerard powiedział, że próby w Manchester zostały przerwane
na okres świąt.

- Więc wsunąłem w kieszeń szczoteczkę do zębów,

pognałem na dworzec - i oto jestem!

148

background image

Wkrótce zasiedli do świątecznego obiadu w miłym świetle

wszystkich lampek ocienionych czerwonymi abażurkami. A
potem przyszła chwila otwierania prezentów i tyle było
radosnych okrzyków zdumienia, że zajęło im to sporo czasu.

Ania nie mogła się zdecydować, co robi jej większą

przyjemność - otwieranie własnych prezentów czy przyglądanie
się, jak inni otwierają to, co ona im ofiarowała. Naturalnie
największym przeżyciem był dla niej wyraz twarzy Zofii, kiedy
zobaczyła mikser. Tak długo wpatrywała się w niego bez
słowa, że w końcu zaniepokojona Ania spytała:

- Czy właśnie to ci jest potrzebne? Będzie ci z tym łatwiej

piec ciasto?

- Naprawdę brak mi słów! - wybuchnęła w końcu Zofia. -

Klociu, wiedziałaś o tym? Jak mogłaś pozwolić temu dziecku,
żeby wydało na mnie tyle pieniędzy?

Klocia odparła, że jej protesty i tak by Ani nie

powstrzymały.

- ...zresztą przyznasz, Zofio, że bardzo ci się to przyda,

kiedy będziesz się musiała śpieszyć z pieczeniem.

- Jeszcze jak mi się przyda! Będę cię, Aniu, często

błogosławiła! Ale co cię naprowadziło na tę myśl?

Ania opowiedziała jej o katalogu i o Eulalii. Szczęście na

twarzy Zofii sprawiało jej taką radość, że w porównaniu z nią
niczym było obywanie się bez kieszonkowego przez długie
zimowe tygodnie.

- Z całej okolicy ludzie będą się zbiegali po ciastka -

oznajmił Gerard zrywając papier ze swojego pudełka
nadziewanych daktyli.

Dziewczynki siedziały na podłodze uszczęśliwione

swoimi podarkami. Ania dostała od Kloci zrobiony na drutach
czerwony kapturek, idealny na powroty z teatru w zimowe
wieczory, kilka książek od Zofii, w tym wymarzony tom
opowiadań Kiplinga „Puk z Pukowej Górki” z pięknymi

149

background image

ilustracjami. Od tatusia była para podbitych futerkiem
rękawiczek (poprosił Zofię o kupienie ich w jego imieniu),
pudełko kolorowych kredek od Kici, a od Gerarda prześliczny
naszyjnik z maleńkich perełek, bardzo odpowiedni do
wyjściowej sukienki. Gdyby je sama wybierała, nie znalazłaby
dla siebie ładniejszych prezentów.

Ale szykowały się inne jeszcze niespodzianki. Zaledwie

Ania i Kicia zdążyły uprzątnąć papiery i rozpoczęły wędrówkę
tam i z powrotem do podręcznej kuchenki, żeby przygotować
wszystko do podwieczorku, znowu ktoś zapukał do drzwi. Tym
razem był to Larry z maluchami - i matka Larry'ego! Zofia
zaprosiła ich wszystkich w tajemnicy przed dziewczynkami,
żeby im zrobić niespodziankę.

Co to była za uczta! Na stole stał placek świąteczny, który

Ania i Kicia pomagały Zofii zdobić i lukrować, wspaniałe
kanapki, biszkopty, pierniki - i na zakończenie lody i galaretka
dla wszystkich! Kiedy Klocia i matka Larry'ego, osoba tęga,
dobrotliwa i skora do śmiechu, zmyły po podwieczorku i dzieci
zaczęły się bawić w ciuciubabkę, bo zdaniem Larry'ego
powinna to być ich pierwsza gra na cześć „Ciuciubabki”
scenicznej, znowu rozległo się pukanie do drzwi i na progu
stała Belinda! Zofia ją również zaprosiła na podwieczorek!

- Mamusia mówiła, że podwieczorek w czasie świąt

powinnam zjeść w domu, ale ojciec zawołał: „Na miłość boską,
niechże to dziecko przebywa ze swoimi rówieśnikami!” A
ponieważ wy nimi jesteście - przyjechałam! W domu są sami
dorośli.

Przywiozła prezenty dla wszystkich, więc znowu zaczęło

się rozpakowywanie paczek, a poza tym ogromne pudełko
petard świątecznych. Ponieważ we wszystkich petardach, prócz
ogni bengalskich, były też organki i inne małe instrumenty
muzyczne, dzieci Wkrótce mogły zorganizować orkiestrę.
Gerard był dyrygentem, zagrali pod jego kierunkiem „Wśród

150

background image

nocnej ciszy”, „Przybieżeli do Betlejem” i inne ulubione
kolędy. A potem bawili się w różne gry. Zaczęli od „Zbierania
orzechów w maju” i Kicia jako pierwsza otrzymała zadanie
„zaprowadzenia na orzechy” matki Larry'ego, a ponieważ jedna
była drobna i maleńka, a druga tęga i wysoka, wszyscy bardzo
się śmieli, zwłaszcza gdy po zajadłej szamotaninie Kicia
zdołała przeciągnąć matkę Larry'ego - która tak się śmiała, że
ledwie mogła ustać na nogach - przez chusteczkę rozłożoną na
podłodze. Potem bawili się w komórki do wynajęcia i wiele
innych wesołych gier.

Zaledwie skończyli, przyjechał po Belindę samochód.

Musiała wrócić na czas do domu, żeby zasiąść z rodzicami do
bożonarodzeniowego obiadu.

- Śmieszne, że oni jedzą obiad wieczorem - wyszeptała

Ania do Larry'ego. - My zjedliśmy nasz Bóg wie ile godzin
temu.

- My też. Matka byłaby nieszczęśliwa, jakby musiała

gotować wieczorem - powiedział Larry. - Ale matka Belindy
ma na pewno kogoś, kto to za nią robi.

Maluchy, w ciepłych płaszczykach i wełnianych

czapkach, były już gotowe do drogi. Matka Larry'ego oznajmiła
wesoło, że jeśli nie wpakuje ich prędko do łóżka, będą jutro źli
niczym chrzan.

- No jak, święta były wesołe? - spytała Zofia, kiedy

dziewczynki szły na górę do sypialni.

- Wspaniałe! - odparła Ania.
- Święta świętami, ale pora jechać do Łóżkowic -

powiedziała Klocia. - Daruję wam kąpiel i raz dwa zapakuję do
łóżek.

Tak się też stało. Ania jeszcze nigdy tak prędko nie

położyła się do łóżka i pewnie dlatego mimo późnej pory nie
czuła się senna. Jakie miłe były te święta! Byłyby po prostu
cudowne, gdyby tatuś mógł być z nami, powiedziała sobie.

151

background image

Ania nie spała jeszcze, kiedy rozległo się głośne stukanie

do drzwi wejściowych. Kto to może być o tej porze, w noc
Bożego Narodzenia, zastanawiała się Ania słysząc kroki Kloci
czy Zofii na schodach. Może to kolędnicy, chociaż dziwne, że
nie słyszałam ich śpiewu...

Jakiś gwar i hałas na dole, kroki na podeście schodów.

Otworzyły się cichutko drzwi pokoju.

- Ona chyba śpi - powiedział głos Zofii.
- Nie, nie śpię.
Ania poderwała się na łóżku.
W świetle padającym z korytarza zobaczyła wysoką

postać na progu, postać mężczyzny w tweedowym palcie.

- Tatuś! - wrzasnęła i już w następnej sekundzie

wyskoczyła z łóżka i z całej siły obejmowała ojca za szyję.

- No, dziecino, bo mnie udusisz. Jak się miewa moja

Ania? A gdzie Kicia?

- Mam nadzieję, że śpi jak suseł - powiedziała Klocia.
- Właśnie że nie! - odezwał się pełen oburzenia głosik i

zobaczyli Kicię, która jak zwykle zapomniała o pantoflach
rannych i szlafroku.

Upłynęło sporo czasu, zanim przestali się ściskać i

całować i zanim tatuś mógł im wyjaśnić, że dopiero w ostatnim
momencie dowiedział się o możliwości powrotu do domu na
święta, ale nawet wtedy wolał ich o tym nie zawiadamiać, bo
mogły jeszcze zajść jakieś zmiany.

- Nie chciałem robić wam zawodu, gdyby się okazało w

ostatniej chwili, że nie zdążę - i niewiele brakowało! Mieliśmy
jakieś kłopoty z silnikiem i samolot bardzo się spóźnił.
Przyjechałem prosto z lotniska taksówką, żeby w pierwszym
dniu Bożego Naradzenia ucałować moje dwie duże córy - dodał
biorąc je obie w ramiona.

- Teraz mogę naprawdę powiedzieć, że te święta były po

prostu cudowne - oznajmiła Ania.

152

background image

- Pani Rawlings mówi, że jeszcze nigdy nie miała takich

dobrych świąt - stwierdziła Kicia.

I tym razem wszyscy przyznali pani Rawlings słuszność.

153

background image

SPIS ROZDZIAŁÓW
1. Ania i Kicia jadą do Londynu
2. Cioteczna babka Zofia
3. Ania tęskni za domem
4. Muzeum Figur Woskowych
5. Gorące placuszki
6. Ania nawiązuje przyjaźń
7. Jeszcze jeden przyjaciel
8. Eulalia
9. Przeprowadzka Gerarda
10. Przepis na chrupki czekoladowe
11. Teatr
12. Ania i Larry
13. Oczekiwanie na Gerarda
14. Przesłuchanie
15. Guziczki miętowe
16. Próby
17. Premiera w Brighton
18. Premiera w Londynie
19. Niespodzianka i przepis na nadziewane daktyle
20. Boże Narodzenie

PRINTED IN POLAND
Instytut Wydawniczy „Nasza Księgarnia”, Warszawa
1976 r. Wydanie I. Nakład 20 000+277 egz. Ark. wyd. 8,1.
Ark. druk. Ai - 11,75. Papier druk. sat. kl. V,
84X108/62. Oddano do składania w październiku 1975 r.
Podpisano do druku w marcu 1976 r. Druk ukończono
w kwietniu 1976 r. Drukarnia Wydawnicza w Krakowie,
Zam. nr 2294/75. P-6-2722

154


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Cukiernia pod pierozkiem z wisniami Clare Compton
Compton Clare Cukiernia pod pierożkiem z wiśniami
Compton Clare Cukiernia pod pierożkiem z wiśniami
Cukiernia Pod Amorem Malgorzata GutowskaAdamczyk
Cukier pod kontrolą
cukiernia pod amorem (1)
FRANCUSKIE PIEROŻKI Z WIŚNIAMI
Kazimierz Brodziński Do ogródka pod wiśniami
Bitwa Pod Grunwaldem
p 43 ZASADY PROJEKTOWANIA I KSZTAŁTOWANIA FUNDAMENTÓW POD MASZYNY
Teor pod ped wczesnoszkolnej jak chwalić dziecko
OCENA ZAGROŻEŃ PRZY EKSPLOATACJI URZĄDZEŃ POD CIŚNIENIEM

więcej podobnych podstron