Compton Clare Cukiernia pod pierożkiem z wiśniami

background image

Clare Compton
Cukiernia „Pod Pierożkiem z Wiśniami”

Przełożyła Krystyna Tarnowska

Nasza Księgarnia 1976


1. Ania i Kicia jadą do Londynu

Po przeczytaniu tygodnika ilustrowanego od pierwszej do ostatniej strony, w tym nawet

kilku ogłoszeń, Ania nie miała co robić. Siedziała przysłuchując się chrapaniu starego pana,
który spał w przeciwległym kącie przedziału. Pomyślała, że w tym chrapaniu słychać
melodię. Staruszek wydawał z siebie najpierw pomruk, zaraz po tym rozlegało się sapnięcie i
dziwaczny gardłowy klekot, a na zakończenie długi gwizd przez nos. Ania czekała na każdy z
tych dźwięków powtarzając sobie w kółko, jakby to był refren piosenki: pomruk, sapnięcie,
klekot, gwizd.

W innej sytuacji uważałaby, że to strasznie śmieszne, i bałaby się spojrzeć na Kicię,

która siedziała naprzeciwko, bo mogłaby zacząć chichotać. Ale dzisiaj Ani wcale nie było do
śmiechu. Kici też chyba nie. Zerknąwszy na nią Ania zobaczyła, że Kicia bawi się w „panią
robiącą na drutach”, jak to sama nazywała. Miała kłębek mocno przybrudzonej różowej
włóczki i kościane druty. Jej krótkie nóżki, w białych skarpetkach i pantofelkach zapiętych na
pasek, poruszały się w takt pracowitego postukiwania drutów; od czasu do czasu marszczyła
okrągłą buzię, odymała wargi i liczyła oczka.

Naśladowała jak najdokładniej osobę robiącą na drutach i Ania niekiedy zapominała, że

to tylko udawanie. Najwyższa pora, żeby Kicia nauczyła się posługiwać drutami. Ktoś, kto
ma dość lat, żeby pójść do szkoły, ma dość lat, żeby robić na drutach. Kilka osób, w tym Ania
i panna Tomkins z przedszkola, robiły, co mogły, żeby ją tego nauczyć. Ale Kicia dalej
wolała udawać, podobnie jak dalej wolała, żeby ją nazywano Kicią, chociaż wszyscy dorośli
uważali, że powinno ją się nazywać jej prawdziwym imieniem, które brzmiało Prudencja.
Może dlatego wszyscy w dalszym ciągu nazywali ją Kicią, że tak w niczym nie przypominała
osoby, która mogłaby mieć na imię Prudencja. Ania westchnęła. Czasem przychodziło jej do
głowy, że wcale niełatwo jest być starszą siostrą Kici. Zwłaszcza teraz, kiedy ojciec wyjeżdża
na pół roku do Australii, a one zostają w kraju.

Ania poruszyła stopą, bo zaczęła jej drętwieć, i przypomniała sobie, że tydzień temu

wszystko szło normalnie. Ona i Kicia budziły się co rano w małym domku, odległym o sześć
mil od Brystolu, i zaraz przychodziła pani Parks, żeby im ugotować śniadanie i zająć się
domem, jak to robiła co dzień, odkąd Ania sięgała pamięcią. Pan Hutchens, biurowy kolega
tatusia, przygotowywał się do podróży, miał przez pół roku pracować w australijskim
oddziale ich biura w Melbourne. Ale wpadł pod samochód i zabrali go do szpitala, i to nie on,
tylko tatuś poleci samolotem do Melbourne, a ona z Kicią spędzą te pół roku u ciotecznej
babki Zofii. Przedstawiona w prostych słowach perspektywa wydawała się tak okropna, że
dreszcz przebiegł Anię i pismo ilustrowane zsunęło jej się z kolan na podłogę. Tatuś podniósł
wzrok znad gazety.

- Jesteśmy prawie na miejscu - powiedział wyglądając przez okno - i trzeba przyznać,

że zgodnie z rozkładem. Doskonale zdążę na lotnisko, pod warunkiem, że ktoś wyjdzie po
was na dworzec.

Ania podniosła pismo i starała się nie wyglądać na tak nieszczęśliwą, jak się z

pewnością czuła. Widocznie nie bardzo jej się to udawało.

- Głowa do góry, staruszko - powiedział tatuś. - Sześć miesięcy to niedługo. Przeleci

piorunem, a w kwietniu będziemy już razem.

background image

Dorośli mają chyba zupełnie inne poczucie czasu, pomyślała Ania. Jak może ktoś

mówić, że wieczność trwająca sześć miesięcy przeleci piorunem! Zaczęła liczyć miesiące na
palcach: październik, listopad, grudzień, styczeń, luty, marzec. Mój Boże, od kwietnia
oddziela ją cała zima! Pomyślała o ostatniej zimie, o tym, jak strasznie długo obie z Kicią
nosiły grube palta i wysokie buty. Byłoby okropnie rozstać się z tatusiem na sześć miesięcy,
nawet gdyby mogły nie wyjeżdżać z małego domku niedaleko Brystolu, ale konieczność
zamieszkania w obcym mieście u krewnej, której ani ona, ani Kicia nie pamiętają, pogarszała
jeszcze sprawę.

- Liczę na dużo miłych, długich, interesujących listów - powiedział tatuś składając

gazetę. - I nie wysilaj się na ładną kaligrafię, chodzi tylko o to, żebym miał o was jak
najwięcej wiadomości. A jeżeli Kicia nie da sobie rady z pisaniem, niech mi rysuje obrazki.

Kicia zamrugała oczami, ale nie odpowiedziała. Pewnie w ogóle nie słucha, pomyślała

Ania. Wargi Kici poruszały się, liczyła oczka. Tory kolejowe biegły teraz między wysokimi
budynkami. Ania nigdy w życiu nie widziała tylu dachów i kominów, i wież kościelnych.
Wydawało się, że dachy są ustawione jedne na drugich, a widać je było wszędzie, jak daleko
Ania sięgała okiem. Ten Londyn musi być naprawdę ogromny, większy od Brystolu, a
przecież Brystol wydawał jej się strasznie dużym miastem, kiedy pojechała tam w zeszłym
roku z panią Parks, żeby kupić nowe palto. Ania nie wiedziała dlaczego, ale widok
wszystkich tych obcych, nieprzyjaznych dachów i sama wielkość Londynu pogarszały jeszcze
sytuację.

- Jaka ona jest... ta cioteczna babka Zofia? - spytała Ania.
Nagle pomyślała, że tego już za wiele - obce miasto i na dodatek obca stara krewna.
- Zofia? Och, bardzo miła. Swoją drogą, dawno jej już nie widziałem. Póki mieszkała na

północy kraju, podróż do nas trwała za długo. Pamiętam, że wybierała się na chrzciny Kici,
ale w ostatniej chwili nic z tego nie wyszło. Naturalnie teraz, odkąd mieszka w Londynie,
dużo łatwiej się do niej dostać.

Ania była bliska rozpaczy. Całe to mówienie o miastach i chrzcinach - przecież to nie

określa człowieka!

- Ale jaka ona jest?
- Naprawdę bardzo sympatyczna. Mamusia zawsze mówiła, że jest najmilsza ze

wszystkich jej ciotek. Właściwie była jej ulubioną ciotką - oznajmił tatuś.

Wepchnął gazetę do kieszeni i powiedział Kici, żeby schowała robótkę i zapięła

pantofelek. Chyba uważał, że Ania wie już wszystko, co chciałaby wiedzieć o ciotecznej
babce Zofii. A właściwie co z tego wszystkiego wynika? - spytała Ania siebie w duchu. To,
że jest najmilszą ze wszystkich ciotek, może znaczyć, że wszystkie inne są okropne i że ona
jest trochę mniej okropna od nich. W samych słowach „cioteczna babka” jest coś
nieprzyjaznego, podobnie jak w imieniu Zofia. Przypominało jej to historię przeczytaną
kiedyś w książce pod tytułem: „Mali ludkowie”. Ta książka należała do mamusi, kiedy była
mała. Były tam opisane przygody brata i siostry, Harry'ego i Laury, którzy jakiś czas
mieszkali u strasznie surowych dziadków. Ciągle coś broili i ciągle byli za to karani. O ile
Ania mogła sobie przypomnieć, połowę czasu spędzali zamknięci w pokoju na górze i
dostawali do jedzenia i picia prawie wyłącznie wodę i chleb. A jeżeli ją i Kicię czeka
podobny los u ciotecznej babki Zofii? Poczuła nagle, jak dusza ucieka jej w pięty. Swoją
drogą wydawało się to mało prawdopodobne. Ani ona, ani Kicia nie są specjalnie niegrzeczne
i trudno sobie wyobrazić, żeby dzisiaj nawet ktoś taki jak cioteczna babka mógł karać dzieci
głodem. Mimo to biedna Ania bardzo posmutniała, a na myśl o Harrym i Laurze zrobiło jej
się jeszcze smutniej.

Pociąg zwalniał. Krzątanina przy ściąganiu walizek leżących na półkach i zapinaniu palt

rozproszyła smutne myśli Ani. Stary pan już jakiś czas temu przestał mruczeć, sapać, klekotać
i gwizdać i okręcał teraz szyję kraciastym szalikiem.

background image

- Musimy sprawdzić... jedna duża walizka, dwie mniejsze, jedna torba na sprawunki,

która tak wygląda, jakby miała za chwilę pęknąć... Kiciu, co to za śmieci? - spytał tatuś
podnosząc puszkę z napisem „Czekolada w proszku”, która zagrzechotała, gdy nią potrząsnął,
i coś, co wyglądało jak strzęp starego niebieskiego koca.

- To nie żadne śmieci - obraziła się Kicia - tylko bagaż pani Rawlings. - I wyrwała je

tatusiowi z ręki.

- Wiesz, na twoim miejscu poprosiłbym tę panią, żeby następnym razem wzięła w drogę

mniej rzeczy - powiedział ojciec zapinając paski na walizce.

Kiedy Kicia była jeszcze bardzo mała, wymyśliła sobie panią Rawlings. W każdym

razie tak się to zaczęło. A teraz czasem Ania trochę się w tym gubiła. Kicia traktowała panią
Rawlings bardzo poważnie i Ania od czasu do czasu musiała sobie powtarzać, że jest to tylko
osoba zmyślona.

Nim zebrali cały bagaż, nim Kicia zapięła pantofelek, a Ania włożyła na głowę szkolny

kapelusz i zawiązała wstążkę, która zsunęła jej się z jednego jasnego warkocza, pociąg
zatrzymał się. Ania pomyślała, że wjechali do ogromnej, ciemnej jaskini - takie było jej
pierwsze wrażenie z londyńskiego dworca. Zobaczyła na peronach tłoczących się ludzi,
tragarzy, stosy walizek i usłyszała straszny hałas.

- Teraz trzymajcie się blisko mnie - ostrzegł tatuś. - Mam nadzieję, że Zofia czeka tu

gdzieś na was, bo inaczej spóźnię się na samolot.

Stali zbici w gromadkę i tatuś rozglądał się na wszystkie strony, a tymczasem śpieszący

się gdzieś ludzie potrącali ich w mroku. Ktoś nastąpił Ani na nogę i niewiele brakowało, a
Kicia przewróciłaby się na stos walizek.

- Na miłość boską, uważaj, co robisz! - rzucił ostro tatuś.
Nic dziwnego, że Kicia nie spostrzegła walizek. Stała z głową zadartą i wpatrywała się

w szklany sufit.

- Patrz, ptaki! - powiedziała szturchając Anię łokciem.
To prawda, Ania zobaczyła mnóstwo gołębi, siedziały na cienkich żelaznych belkach.

Od czasu do czasu sfruwały na któryś z mniej zatłoczonych peronów i chyba zupełnie im nie
przeszkadzał głośny łoskot pociągów i tragarze pchający wózki załadowane wysoko kuframi i
skrzyniami. Przyglądając się gołębiom Ania starała się nie myśleć o ciotecznej babce Zofii.
Wiedziała doskonale, jak ona wygląda, była tego prawie pewna: wysoka i chuda, w
okularach, z haczykowatym nosem i wiecznie ściągniętymi brwiami.

- No, nareszcie was znalazłam! - odezwał się jakiś głos tuż obok nich.
Ania oderwała wzrok od gołębi i spojrzała na maleńką i pulchną panią w szarym palcie,

która zaledwie sięgała tatusiowi do ramienia. Niemożliwe, żeby to była cioteczna babka
Zofia! Nie miała okularów ani haczykowatego nosa. Ani nie marszczyła brwi. Przeciwnie,
miała okrągłą, uśmiechniętą twarz, trochę jakby kocią. Nie uwierzę, po prostu nie uwierzę,
żeby mogła być czyjąkolwiek cioteczną babką, powiedziała sobie Ania. A jednak poczuła się
nieco rozczarowana, kiedy się okazało, że naprawdę nie jest. Wyszła po nich na dworzec,
powiedziała obca pani tatusiowi, bo ktoś, kto ma na imię Zofia, nie mógł zostawić swojego
interesu. Zofia? Pewnie ma na myśli cioteczną babkę Zofię? Interes? Ania zaczęła myśleć
zupełnie inaczej o ciotecznej babce Zofii. Interesy były dla niej czymś takim, czym się
zajmował tatuś - załatwiano je w ogromnym biurze, gdzie dziesiątki ludzi siedziały przy
biurkach i stukały na maszynach. A czegoś takiego naprawdę trudno było się spodziewać po
ciotecznej babce, doszła Ania do wniosku.

- Nazywam się Klotylda Woodhouse - ciągnęła obca pani zapinając paletko Kici i

podnosząc pękającą torbę spod nóg małej, gdzie ją dziewczynka postawiła. - Dzieci mogą na
mnie mówić Klocia. Przywykłam, że mnie tak wszyscy nazywają, i czułabym się bardzo
dziwnie, gdyby ktoś zwracał się do mnie inaczej.

background image

Objęła uśmiechem całą ich gromadkę, nie wyłączając Ani, która mimo woli też się do

niej uśmiechnęła. Klocia to takie śmieszne, miłe imię. Jaka szkoda, że czeka ją jeszcze
przykrość poznawania ciotecznej babki Zofii i żegnanie się z tatusiem. To drugie okazało się
nie takie straszne, jak się tego Ania obawiała. Wszystko odbyło się tak szybko, że nie zdążyła
pomyśleć, ile tysięcy mil jest do Melbourne.

Przed dworcem czekał samochód.
- Czy to pani taksówka? - zwrócił się tatuś do pani Woodhouse. - Nie powinniśmy jej tu

za długo trzymać - dodał stawiając walizkę na chodniku i prędko całując najpierw Anię, a
potem Kicię.

Taksówkarz zaczął ustawiać bagaże na miejscu obok kierowcy.
- Bądźcie grzeczne i starajcie się sprawiać waszej ciotecznej babce możliwie najmniej

kłopotu. Pamiętajcie, że jest bardzo zapracowaną osobą i powinniśmy być wdzięczni zarówno
jej, jak i pani Woodhouse, że chcą trzymać u siebie takie dwa aniołki z różkami, dopóki ja nie
wrócę - powiedział tatuś robiąc do nich strasznie komiczną minę i potem prawie natychmiast
ruszyli, taksówka wyjechała spod dworca i skręciła w ulicę niemal od brzegu do brzegu
zapchaną samochodami i autobusami.

- Nie, słowo daję, byłabym zapomniała!... - jęknęła Klocia.
Wyjęła dwie małe celofanowe torebki i wręczyła je dziewczynkom. Torebka Ani była

przewiązana niebieskim sznurkiem, torebka Kici - różowym.

- Krówki domowej roboty, od Zofii. Spróbujcie - powiedziała Klocia.
Ania pamiętała, żeby podziękować, zanim włoży do ust pierwszy cukierek, który był

taki dobry, że prawie się rozpływał na języku.

Taksówka znowu skręciła. Znaleźli się teraz na szerszej ulicy, gdzie było jeszcze więcej

samochodów, więcej autobusów i więcej ludzi pędzących po chodnikach.

- Tu chyba wszyscy się śpieszą - powiedziała Ania.
- Bez przerwy biegają z miejsca na miejsce. Taki jest Londyn - oznajmiła Klocia

pogodnie. - A ja zawsze powtarzam: śpiesz się powoli. Nie ma sensu tak ciągle gonić. Daj mi
krówki, kochanie, i zapnij palto. Jesteśmy prawie na miejscu.

- Pani Rawlings strasznie lubi krówki - oznajmiła Kicia oddając niechętnie torebkę i

borykając się z guzikami.

Biedna Ania bardzo się zmieszała. Kiedy czasem Kicia wspominała o pani Rawlings,

nic nie podejrzewający ludzie zadawali krępujące pytania albo się dziwili. To bardzo Kicię
złościło, a jak była zła, była taka zła, że się robiła niegrzeczna. Chyba zaczęłabym płakać,
jakby się to teraz zdarzyło i jakby Kicia naraziła się wszystkim na samym początku pobytu. Z
całej siły zacisnęła palce w rękawiczkach, pocieszała się nadzieją, że Klocia nie powie:
„Rawlings! Słowo daję, co za nazwisko! Nigdy o niej nie słyszałam, ale coś mi się zdaje, że
to straszna jędza!” Tak mniej więcej powiedział pan, który przyszedł nastroić pianino, i Kicia
wściekła się i zatrzasnęła przykrywę. Na nieszczęście pan stroiciel miał akurat palce na
klawiszach. Tatuś posłał Kicię do łóżka na resztę dnia, chociaż była dopiero dziesiąta rano.

Jakaż to była ulga dla Ani, kiedy Klocia powiedziała:
- Ta pani... jak jej tam... wydaje mi się bardzo rozsądną osobą. Nie ma nic lepszego od

krówek domowej roboty.

Nagle taksówka szarpnęła i zatrzymała się.
- Jesteśmy na miejscu - oznajmiła Klocia i wybuchło straszne zamieszanie, jak to

zwykle przy sięganiu po walizki i torby. Dziewczynki musiały czołgać się po podłodze w
poszukiwaniu rękawiczek Kici i szylinga samymi drobnymi, który Klocia właśnie
przygotowała i trzymała w ręce, żeby zapłacić taksówkarzowi. Naturalnie taksówka
kosztowała znacznie więcej, ale na szczęście reszta pieniędzy Kloci znajdowała się
bezpiecznie w jej portmonetce.

background image

W końcu wygramoliły się wszystkie z auta i dziewczynki stały obok siebie, gdy

tymczasem Klocia płaciła.

Ania szturchnęła Kicię.
- Nie zapominaj, że cioteczna babka Zofia jest bardzo stara - wyszeptała.
- Naprawdę? - Kicia spojrzała na nią szeroko otwartymi oczami.
Ania uznała, że Kicia myśli zupełnie o czymś innym i w ogóle nie zwraca uwagi na jej

słowa.

- Staruszki nie lubią dzieci biegających po całym domu i trzaskających drzwiami, a jak

się okaże, że jest głucha, będziesz musiała mówić do niej bardzo głośno.

Czasem strasznie trudno jest wytłumaczyć Kici jakąś rzecz, pomyślała Ania. No cóż,

zrobiła, co mogła. Zadowolona z siebie obróciła się i zaczęła badać wzrokiem dom. Jak też
wygląda mieszkanie tej ciotecznej babki Zofii? I nagle znieruchomiała ze zdumienia. Przecież
tu w ogóle nikt nie może mieszkać! To jest sklep! Drzwi były pomalowane lakierem w
kolorze płatków geranium, a okno wystawowe było wybrzuszone i składało się z mnóstwa
małych szybek ze szkła pełnego pęcherzyków, jak szkło na dnie butelek po lemoniadzie.
Przez te szybki Ania dostrzegła ciastka - oblane czekoladą biszkopty, słodkie bułeczki
pokryte lukrem, ogromny kawał ciemnego, lepkiego piernika i na półkach z drucianej siatki
ptysie, dosłownie naładowane kremem.

Ania oderwała wzrok od wystawy kuszącej ciastkami i spojrzała na szyld dyndający nad

wejściem. Było tam napisane dużym drukiem: Cukiernia „Pod Pierożkiem z Wiśniami”, a u
dołu mniejszy napis głosił: „Śniadania. Domowe obiady. Podwieczorki. Ciasta własnego
wypieku”.

- Chodź, Aniu. Na pewno obie marzycie o podwieczorku - powiedziała Klocia raźnym

głosem spod drzwi, gdzie stała trzymając Kicię za rękę.

Ania z trudem oderwała się od wystawy. Przy otwieraniu drzwi zabrzęczał wesoło

dzwoneczek i Ania poczuła w nozdrzach zachwycający zapach. Co to może być? - spytała się
w duchu i uznała zaraz, że to świeżo parzona kawa, posmarowane masłem grzanki - i jeszcze
coś, czego nie umiała rozpoznać.

Pomyśleć tylko, że zamieszka w takim ładnym i tak ślicznie pachnącym domu! Co

więcej, zamieszka w domu, który się nazywa „Pod Pierożkiem z Wiśniami”! Podniecona
Ania przeskoczyła przez próg i weszła do środka za Klocią i Kicią.

2. Cioteczna babka Zofia

A w środku było ciepło i jasno. Ania zobaczyła ludzi pijących herbatę przy małych

stoliczkach przykrytych obrusami w czerwono-białą kratę. Kelnerka z tacą obróciła się i
uśmiechnęła do niej i do Kici.

- Pójdziemy teraz na górę, musicie zdjąć palta - powiedziała Klocia.
- Kiedy ja wolę tutaj.
Kicia wskazała ruchem głowy salkę ze stolikami.
- Jak będziesz grzeczna, zjesz tutaj podwieczorek - obiecała Klocia.
Podwieczorek? Tutaj? Co za radość, pomyślała Ania idąc za nimi na górę. Ale najpierw,

przypomniała sobie, czeka ją spotkanie z cioteczną babką Zofią, czego się tak strasznie boi.
Gdzie ona się podziewa? I dlaczego mieszka „Pod Pierożkiem z Wiśniami” zamiast w
zwyczajnym domu, jak inni ludzie?

Na szczycie stromych, krętych schodów był korytarz. W połowie jednej ściany Ania

zobaczyła napis „Dla pań” i strzałkę wskazującą białe drzwi w końcu korytarza. Na
przeciwległej ścianie były drzwi z dużym czarnym napisem „Obcym wstęp wzbroniony”.
Ania naprawdę się przestraszyła, kiedy Klocia pchnęła drzwi i wprowadziła je do środka. Ten
napis brzmiał zupełnie jak: „Wynoś się!”

background image

W środku było ciepło, a miły korzenny zapach, który Ania zauważyła na dole, wydawał

się tu jeszcze wyraźniejszy. Na ścianie wisiały duże błyszczące garnki i patelnie, a ogromny
czarny piec kuchenny zajmował prawie cały jeden koniec pomieszczenia. Kiedy wchodziły,
jakaś pani w kraciastym fartuchu obracała się właśnie od pieca wyjmując blachę i stawiając ją
na stole. Ania zobaczyła na pergaminowym papierze małe, pulchne, złotobrązowe ciastka,
każde przystrojone wiśnią, ustawione w równych rzędach jak pułk żołnierzy. Z piekarnika,
zanim pani w fartuchu zamknęła drzwiczki, przypłynął do Ani znany już jej smakowity
zapach. Prawie bezwiednie wykrzyknęła:

- Przecież tu pachnie gorącymi ciastkami drożdżowymi.
Nieznajoma pani przyjrzała się dziewczynkom, które stały w drzwiach, jedna z jednej,

druga z drugiej strony Kloci. Kicia wciągnęła w nozdrza ten kuszący zapach, jej mały nosek
drgał jak u królika. Ania, która wcale nie miała zamiaru wyrywać się z uwagami i wśród
obcych ludzi zawsze czuła się nieswojo, zrobiła się czerwona.

- Całkiem nieźle - pochwaliła nieznajoma pani.
Miała krótkie, ciemne włosy, przystrzyżone jak u chłopca, i śniadą, szczupłą twarz.
- Całkiem nieźle odgadłaś. To nie są ciastka drożdżowe, ale czujesz zapach tego, z

czego się je robi.

Uśmiechała się i Ania bezwiednie odpowiedziała jej uśmiechem. Jak się śmieje, oczy jej

błyszczą, pomyślała, i ma bardzo białe zęby. Mimo to dziewczynka nadal czuła się
onieśmielona. Nie bardzo wiedziała, co powiedzieć, i była wdzięczna Kloci, że opowiada ze
szczegółami, jak tatuś musiał jechać prosto na lotnisko. I w tym momencie Kicia, która stała
najpierw opierając się ma jednej, a potem na drugiej nodze, nagle przemówiła:

- Gdzie jest ta staruszka?
- Staruszka? - spytała Klocia rozglądając się ze zdziwieniem.
- Ona powiedziała, że tu będzie staruszka. - Kicia oskarżycielskim ruchem

wyciągniętego palca wskazała na Anię.

Tyle razy wszyscy zwracali jej uwagę, że to nieładnie mówić „ona”, tylko trzeba

używać imienia, ale dalej to robiła.

- O jakiej staruszce to dziecko mówi? - spytała Klocia patrząc ma Anię.
Biedna Ania bardzo się zmieszała, bo teraz wszyscy na nią patrzyli. Że też Kicia musi

zawsze zadawać takie kłopotliwe pytania! Strasznie trudno było przyznać się dwom prawie
nieznajomym osobom, że musiała wytłumaczyć Kici, jak się ma zachowywać w domu, w
którym mieszka staruszka, i powiedzieć jej, żeby była posłuszna i grzeczna, przynosiła i
podawała różne rzeczy, trzymała włóczkę przy nawijaniu na kłębek. Na szczęście Kicia
wzięła inicjatywę w swoje ręce.

- Cioteczna babka Zofia - oznajmiła. - Ona powiedziała, że cioteczna babka Zofia jest

staruszką.

Chwilę trwało milczenie, a potem, co bardzo zmieszało Anię, Klocia i jej towarzyszka

wybuchnęły śmiechem.

- Nie, słowo daję! - zawołała Klocia, kiedy mogła znów mówić. - Staruszka, coś

takiego! Wiesz co, Zofio? One zaraz zaczną się rozglądać za twoim fotelem na kółkach.

Zofia! Dotąd Ani nawet nie przyszło do głowy, że ta młodo wyglądająca pani w

kraciastym fartuchu może być cioteczną babką Zofią! Czuła, jak jej policzki robią się jeszcze
czerwieńsze. Przecież ona nie jest ani trochę stara, nawet nie ma siwych włosów. Ale skąd, na
Boga, mogła wiedzieć, że nie wszystkie cioteczne babki są staruszkami?

- Jeżeli już kogoś można nazwać w tym domu staruszką, to chyba mnie - wykrztusiła w

końcu Klocia, ciągle się śmiejąc. - A swoją drogą mam w tej chwili takie obolałe nogi,
jakbym skończyła najmniej sto lat. Chodźcie, dzieci, pójdziemy na górę i zdejmę buty.

Zofia wzięła dwa ciastka z blachy i podała je dziewczynkom.

background image

- Nie martw się, Aniu - powiedziała ze śmiechem. - Wózek na kółkach nie jest mi

jeszcze potrzebny, ale często tak się czuję, jakbym była stara jak świat, więc nie bardzo się
pomyliłaś.

- Zofio, naprawdę ci się dziwię! - Głos Kloci był teraz surowy. - Ile razy mówiłam:

„żadnego jedzenia między posiłkami”?

- Wyjątkowo dzisiaj, Klociu. Te pierożki z wiśniami są takie malutkie, dosłownie na

jeden ząb, a nic chyba nie jest smaczniejsze od ciasta prosto z pieca.

Przecież ona mówi tak przymilnie jak Kicia, kiedy się o coś dopomina. Czy to możliwe,

żeby taka osoba była czyjąś cioteczną babką?

- Ach, co ja z tobą mam, Zofio! Nie znam nikogo, kto by tak jak ty zawsze umiał

postawić na swoim! - jęknęła Klocia.

Mogłoby się zdawać, że przemawia do kogoś w naszym wieku, pomyślała Ania.
- Pałaszujcie prędziutko - zwróciła się Zofia do Ani i Kici. - Aha, ten zapach, który

czułaś, to były korzenie.

Dziewczynki ledwie zdążyły wymamrotać „dziękuję” i już włożyły ciastka do ust. Jak

się trzyma takie pyszności w ręce, po prostu nie można czekać ani chwili dłużej. Ciastka były
równie smaczne, jak ładne - chrupkie i lekkie, i pulchne, i jeszcze gorące po wyjęciu z pieca.

- Mniam... mniam - zamruczała Kicia z uznaniem, kiedy szły za Klocią na górę.
Była to z jej strony najwyższa pochwała, którą przeznaczała zwykle dla lodów

truskawkowych i budyniu czekoladowego.

Na szczycie jeszcze jednych stromych schodów dziewczynki zobaczyły długi korytarz

pełen drzwi. Klocia oprowadziła je po całym tym piętrze. Od frontu był salonik z ławeczką
pod oknem, przez które można było spoglądać w dół na dachy samochodów i autobusów i
obserwować ludzi biegnących po chodnikach. Obok była sypialnia Zofii, wyjaśniła im Klocia
i zaraz dodała, że nie rozumie, jak Zofia może spać przy tym hałasie z ulicy. Jej sypialnia
znajdowała się od podwórza i stało tam w kącie łóżeczko dla Kici, a obok była łazienka. Dalej
drzwi prowadziły do malutkiego pokoju, w którym ledwie starczało miejsca na łóżko
przykryte niebieską kapą, na komodę i niewielkie białe półki pełne książek.

- Mam nadzieję, że jakoś się zmieścisz - powiedziała Klocia. - Bawić w berka byś się

nie mogła, ale chyba nie będzie ci tu źle.

Ania nie miała co do tego wątpliwości.
Zdjęła i powiesiła palto, a potem obejrzała książki na półkach. „Małe kobietki” i „Joe i

jego koledzy”, „Tajemniczy ogród”, „Bajki z tysiąca i jednej nocy” i „Podwodne dzieci” w
dużym formacie i z ilustracjami - wszystko ulubione książki Ani. Zastanawiała się, do kogo
należą i kto je tu umieścił.

- A co jest tam? - spytała Kicia, wskazując na schody prowadzące na jeszcze jedno

piętro.

- Duży strych i na nim kilka wiekowych kufrów i skrzyń. Słuchajcie, kto ma ochotę na

podwieczorek? - spytała Klocia.

Obie dziewczynki były głodne, ale kto by nie był głodny w domu „Pod Pierożkiem z

Wiśniami”? - pomyślała Ania. Powiedziała sobie, że jest to najładniejsza cukiernia, jaką
zdarzyło jej się widzieć w życiu. Ściany były oklejone tapetą w wąskie, wiśniowo-szare paski,
a Shirley, kelnerka, miała na sobie suknię w tym samym srebrnoszarym kolorze i malutki
czerwony fartuszek z falbanką. Wszystkie filiżanki, spodki i talerzyki były pomalowane w
czerwone wiśnie, Kicia dostała mleko w wiśniowej czarce, a Klocia pozwoliła Ani nalać
herbatę z przysadzistego imbryka, który wyglądał jak obsypany wiśniami.

Jedząc gorącą grzankę z masłem Ania mówiła sobie w duchu, jaka to będzie radość

mieszkać „Pod Pierożkiem z Wiśniami”. Tyle było tu ciekawych widoków do oglądania:
goście pijący herbatę przy sąsiednich stolikach, Shirley roznosząca na tacy gorące bułeczki i

background image

dżem albo talerze pełne ciastek, Connie, druga kelnerka, sprzedająca za ladą czekoladowy
biszkopt grubej pani z małym białym pieskiem. Nawet hałas był tu jakiś miły i wesoły.

Dzwonek nad drzwiami odzywał się, kiedy ludzie wchodzili albo wychodzili, inny mały

dzwoneczek zabrzęczał, kiedy Connie wrzuciła pieniądz za biszkopt czekoladowy do
ogromnej kasy, która stała na kontuarze, i co chwilę rozlegał się cichy szmer drzwi
wahadłowych w głębi sali, przez które Shirley wychodziła, żeby przynieść imbryki z herbatą i
dzbanki z gorącą wodą. Te drzwi prowadziły do podręcznej kuchenki, wyjaśniła im Klocia.

Zanim Ania i Kicia dopiły herbatę, wszyscy goście wyszli z cukierni. Shirley zapuściła

żaluzję na oknie i wywiesiła na drzwiach od strony ulicy tabliczkę z dużym napisem:
ZAMKNIĘTE. Nalewając sobie trzecią filiżankę herbaty Klocia powiedziała dziewczynkom,
że mogą pójść i obejrzeć kuchenkę, byle tylko nikomu nie przeszkadzały.

- Chodźcie - rzuciła Shirley przez ramię, podnosząc tacę załadowaną stosem brudnych

dzbanków i filiżanek, które zebrała ze stołu.

Za wahadłowymi drzwiami wszystko wyglądało inaczej. Wszędzie półki zastawione

imbrykami na herbatę i dzbankami, i filiżankami, duże błyszczące urządzenie, w którym - jak
im Shirley wyjaśniła - parzy się herbatę, dwa zmywaki pełne porcelany, nad którą pochylała
się Connie, i dziwaczne szklane naczynia, trochę podobne do bardzo przysadzistych
dzbanków.

- To maszynki do kawy - powiedziała Shirley wskazując głową na jedno z tych naczyń,

w którym było jeszcze trochę brązowego płynu. Kawa! Więc to tłumaczy przynajmniej
cząstkę tych miłych zapachów, pomyślała Ania przechylając głowę do tyłu i przyglądając się
najwyższym półkom. Pełno było na nich puszek, słoików i butelek. Na jednej dużej puszce
zobaczyła napis „Dżem malinowy”. Stojący obok słoik miał przylepioną etykietkę z napisem
„Tutti frutti”

1

. Co to może być takiego? Tutti frutti, powtarzała w myśli nazwę i zastanawiała

się, jakie te słowa mają właściwie brzmienie, i uznała, że bardzo przyjemne. Miała nadzieję,
że dowie się kiedyś, co znaczą.

- A co to jest? - spytała Kicia wskazując na coś w rodzaju małej szafki ściennej.
- Winda - odpowiedziały Shirley i Connie chórem i pokazały dziewczynkom, jak się ją

uruchamia. Kiedy pociągnęło się linkę, winda uciekała do góry i niknęła z oczu. Ania i Kicia
wsunęły głowy do szybu, ale było tam prawie zupełnie ciemno, i nic nie zobaczyły.

- Gdzie ona uciekła? - Kicia miała minę bardzo zdziwioną.
- Winda pojechała na górę do kuchni - wyjaśniła im Shirley.
Pewnie do tego pomieszczenia, pomyślała Ania, gdzie cioteczna babka Zofia robi

ciastka. Zaczęła się właśnie zastanawiać, czy ciastka czasem zjeżdżają windą na dół, kiedy
rozległo się ostre buczenie, które - jak powiedziała Connie - jest sygnałem, że winda zjeżdża.
I w chwilę później była już na dole z blachą pełną pierożków z wiśniami, które Ania i Kicia
widziały w kuchni, kiedy zaraz po przyjeździe poszły na górę. Wszystko było naprawdę
zachwycającą nowością i Ania pomyślała, że to chyba pyszna zabawa - posyłać windę na dół
i do góry. Zazdrościła Connie i Shirley z całego serca i nie mogła zrozumieć, dlaczego Connie
nagle zawołała niecierpliwie:

- Ach, to przeklęte urządzenie! Shirley, żebyś mi tylko przed wyjściem schowała te

ciastka do spiżarni.

To im chyba przypomniało, że mają jeszcze dużo pracy. Connie odkręciła krany i

wsunęła ręce między filiżanki i spodki, a Shirley zaczęła z okropnym brzękiem wrzucać do
miednicy łyżeczki. Nie należy im teraz przeszkadzać, pomyślała Ania i dała Kici znak, że
najwyższy czas wrócić do Kloci.

3. Ania tęskni za domem

1

Tutti frutti (wł.) - konfitury z różnych owoców.

background image

Zanim Klocia rozpakowała i schowała garderobę Kici i zanim Ania prawie skończyła

wyjmować swoje rzeczy z walizki, nadeszła pora spania. Kiedy Kicia brała kąpiel pod okiem
Kloci, która włożyła ogromny biały fartuch, Ania usiadła na łóżku i zaczęła pisać list do
tatusia. Tyle miała mu do opowiedzenia, że zanim skończyła opisywać dom „Pod Pierożkiem
z Wiśniami”, cioteczną babkę Zofię, Shirley i Comnie, przyszła jej kolej na pójście do
łazienki. Potem Klocia przyniosła jej szklankę mleka i dwa pierniczki i powiedziała, że jedząc
może sobie w łóżku poczytać.

Ania znalazła na półce „Czarną piękność”, książkę, którą bardzo lubiła, ale tego

wieczoru czytanie jakoś nie sprawiało Ani przyjemności. Nawet pierniczki mniej jej dzisiaj
smakowały. Nadgryzła jeden i zostawiła go na talerzyku. Myślami wciąż wracała do sypialni
w domu, którą dzieliła z Kicią.

Dotąd wyjeżdżała z rodzinnego miasteczka tylko na wakacje i zawsze mogła sobie

powiedzieć na przykład: „Od tej środy za tydzień wracamy do domu”. Ale teraz niewiele
pomogło, kiedy sobie powiedziała, że wróci do domu za sześć miesięcy. Był to taki straszny
szmat czasu, że na samą myśl zrobiło jej się jeszcze smutniej.

Biedna Ania nie wiedziała, dlaczego czuje się tak nieszczęśliwa, ale po prostu tęskniła

za domem, a naprawdę mało jest rzeczy okropniejszych od nagłego ataku takiej tęsknoty. Na
ogół bardzo rzadko płakała, więc zrobiło jej się bardzo nieprzyjemnie, kiedy poczuła w gardle
bolesny skurcz, który zapowiada łzy.

Na szczęście w tej samej chwili cioteczna babka Zofia wsunęła głowę przez szparę w

drzwiach. Weszła i przysiadła na brzegu łóżka Ani, a bez fartucha wydawała się jakaś inna.
W żółtym swetrze, z czarnymi włosami sczesanymi w dół jak gładka, błyszcząca czapka, była
naprawdę ładna i zupełnie nie wyglądała na cioteczną babkę. Ania nie mogła się
powstrzymać, żeby jej tego nie powiedzieć.

- Nie wyglądam? Mój Boże! A jak ma według ciebie wyglądać cioteczna babka?

Podobna do smoka?

Myśl o smoku w charakterze ciotecznej babki rozśmieszyła Anię. Nie jest tak zupełnie

pewna, powiedziała, ale zawsze jej się zdawało, że cioteczne babki są stare i bardzo groźne.

Teraz z kolei roześmiała się Zofia.
- To brzmi przerażająco. Jeżeli cioteczne babki należą do takiego niesympatycznego

gatunku stworzeń, lepiej zapomnijmy o tym, że jestem jedną z nich. Zgoda? I może będziesz
mnie nazywała po prostu Zofią, jak wszyscy inni? Starzeję się po trochu, to naturalne, ale
groźna na pewno nie jestem. Pozostawiam to Kloci, która w gruncie jest nieprawdopodobnie
dobra. Wiem coś o tym, bo opiekowała się mną, kiedy byłam mała.

- Gdzie mieszkałaś i jak wyglądał twój dom... i czy te wszystkie książki na półkach są

twoje? - wyrzuciła Ania z siebie jednym tchem, przy czym pytania nakładały się na siebie.

Wobec tego Zofia rozsiadła się wygodniej i opowiedziała Ani o swoim domu

rodzinnym w Falmouth i o ogrodzie schodzącym aż nad sam brzeg rzeki, gdzie znajdował się
drewniany pomost i łódka. Była najmłodsza i w domu obowiązywała zasada, że nie wolno jej
wypływać na rzekę, jeżeli nie towarzyszy jej któryś ze starszych braci. Pewnego pięknego
wieczoru w lecie - mówiła Zofia Ani - po prostu marzyła, żeby odbić od pomostu i przyjrzeć
się dużemu trampowi, który wpłynął do ujścia i zarzucił kotwicę na środku rzeki. Jej bracia
poszli na mecz krykietowy i powinni już dawno być w domu, ale jeszcze nie wrócili. Zofia
czekała na pomoście podskakując ze zniecierpliwienia. W końcu nie mogła dłużej wytrzymać
i lekceważąc wszystkie zakazy wsiadła do łódki i powiosłowała w kierunku zakotwiczonego
parowca. Przywykła do łodzi i wiosłowała zupełnie nieźle, ale nie mogła przewidzieć, że
duży owczarek alzacki, który zażywał właśnie kąpieli, postanowi wdrapać się na pokład jej
łodzi.

Ania, która przepadała za opowieściami o tym, co robili dorośli, kiedy byli dziećmi,

słuchała z wielkim przejęciem. A Zofia mówiła, jak odłożywszy wtedy wiosła usiłowała

background image

wciągnąć psa na pokład w taki sposób, żeby nie wywrócić łodzi. Zapominając o tęsknocie za
domem Ania ugryzła kawałek pierniczka i sięgnęła po mleko. Zanim nadszedł koniec
opowieści i mała Zofia siedziała w dziecinnym pokoju obok kominka, już przebrana, i
popijała gorące mleko z miodem, Ania zebrała ostatnie okruchy z talerzyka i chciała się
koniecznie dowiedzieć, co się stało z psem.

- Właściciel psa dał mi w prezencie rower i dogadzał mi jak mógł, ale mimo to zostałam

ukarana za nieposłuszeństwo. Przez miesiąc nie wolno mi było wypływać z chłopcami na
rzekę, a przez tydzień posyłano mnie do łóżka o szóstej. Nigdy nie zapomnę, jakie to było
straszne... słońce świeciło, tamci wszyscy grali na trawniku w krykieta, a mnie zabierano do
domu i musiałam leżeć w pokoju z zaciągniętymi storami i przysłuchiwać się ich śmiechom i
krzykom - skończyła Zofia.

- Biedna Zofia! To okropne! - wykrzyknęła Ania.
- Czy ja wiem... Rower był wielką pociechą, a z drugiej strony wiedziałam, że byłam

nieposłuszna i zasłużyłam na karę. A skoro już mowa o karze, jeżeli zaraz nie zażądam, żebyś
zgasiła światło, Klocia dobierze mi się do skóry! Skocz prędziutko do łazienki i umyj zęby.

- Bardzo ci dziękuję za tę historię. Strasznie mi się podobała. Czy obiecasz, że będziesz

przychodziła do mnie co wieczór? - spytała Ania zawiązując sznur od szlafroka.

- Postaram się - przyrzekła Zofia.- Szkoda, że nie mam więcej czasu w ciągu dnia.

Przykro mi, że to mieszkanie jest takie ciasne i niewygodne, bo chciałabym, żeby wam tu z
Kicią było dobrze.

- Och, na pewno będzie nam dobrze! - zawołała Ania. - I uważam, że „Pierożek z

Wiśniami” jest cudowny... nigdy w życiu nie widziałam takiej ślicznej cukierni!

- Naprawdę? Miło mi słyszeć - powiedziała Zofia, ale nie miała miny tak zadowolonej,

jak się tego Ania spodziewała. - Kiedy ją otwierałam, byłam bardzo optymistyczna, ale teraz
sama nie wiem... Nie zdziwiłabym się, gdyby się okazało, że cukiernia „Pod Pierożkiem z
Wiśniami” jest jedną z tych kosztownych omyłek, za które trzeba długo płacić.

Ania leżała w łóżku rozmyślając - nie o Australii ani nie o tatusiu, ani nie o długich

miesiącach dzielących ją od powrotu do domu. Zastanawiała się nad słowami Zofii. Co ona
miała na myśli mówiąc, że „Pierożek z Wiśniami” jest kosztowną omyłką, za którą trzeba
będzie długo płacić?

4. Muzeum Figur Woskowych

Nazajutrz obudził Anię głos Kici w sąsiednim pokoju. Nie słyszała słów, ale domyślała

się, co Kicia mówi, bo w domu miały wspólny pokój. Każdego ranka aż do chwili, kiedy
trzeba było wstawać, Kicia prowadziła długie rozmowy z panią Rawlings. Czasem robiła to
nawet po wstaniu z łóżka. Widocznie dzisiaj też się tak zdarzyło, bo kiedy Ania poszła do
niej, żeby jej zapiąć guziki i wyszczotkować włosy, Kicia stała na środku pokoju tylko w
koszuli i jednej skarpetce, a jak się Ania wkrótce przekonała, koszula była włożona przodem
do tyłu, a skarpetka wywrócona na lewą stronę.

Śniadanie, kiedy w końcu Kicia była już ubrana, okazało się niepodobne do śniadań

podawanych w domu. Wszystko trzeba było przynosić z kuchni, w której Zofia robiła ciastka,
do saloniku na górze i dziewczynki uszczęśliwione biegały po schodach z dzbankami mleka,
półmiseczkami bekonu, stojakami na grzanki. Klocia wniosła za nimi imbryk z herbatą i
dzbanek gorącej wody; powiedziała, że nie życzy sobie, żeby się sturlały ze schodów oblane
wrzątkiem. Ale nikt się ze schodów nie sturlał i wszystko trafiło na stół bez żadnych złych
przygód, chociaż Kicia upuściła na schody pokrywkę słoika z marmoladą pomarańczową i
pokrywka potoczyła się, podskakując na każdym stopniu, aż na sam dół, a kiedy Ania była
już na szczycie schodów, wypadła jej ze stojaka jedna grzanka. - Ach, podobno od odrobiny
brudu nikt jeszcze nie umarł - oznajmiła spokojnie Klocia podnosząc grzankę z podestu
schodów.

background image

Zofia, która wstała chyba o świcie, była zajęta robieniem parówek w cieście i nie miała

czasu na śniadanie, ale przyszła na górę trochę później, kiedy dziewczynki zajadały się
gorącymi grzankami z marmoladą. Usiadła i pijąc kawę przeglądała stos listów. Ania, która
bardzo lubiła dostawać listy, była trochę zdziwiona, że Zofia jakoś mało cieszy się swoją
korespondencją. Otwierała koperty, marszcząc brwi, przeglądała treść listu, a potem
wszystkie razem odsunęła na bok.

- Masz jeszcze trochę kawy, Klociu? - spytała. - Jestem spragniona jak wielbłąd na

pustyni.

Ania zastanawiała się, dlaczego Zofia traktuje tak obojętnie swoje listy, dopóki sobie

nie przypomniała, jak zachowywał się tatuś, kiedy listonosz przynosił mu rachunki.
Widocznie to też są same rachunki.

Ale wkrótce okazało się, że nie wszystkie listy były rachunkami.
- Kłopotliwa sprawa - powiedziała Zofia rzucając okiem na kartkę zapisaną

maszynowym pismem. - Widzisz, Aniu, dyrektorka szkoły, do której tatuś chce posłać was
obie z Kicią, pisze mi, że może przyjąć nowe uczennice dopiero po Bożym Narodzeniu. I
chyba nic na to nie poradzimy. Nie możemy zwracać się do innej szkoły z prośbą, żeby was
przyjęto na część półrocza. A z tego wynika, obawiam się, że rozpoczniecie normalną naukę
dopiero w styczniu.

Nie ma co ukrywać, Ania była nawet dość zadowolona. Bardzo lubiła swoją szkołę, ale

sama myśl o pójściu do nowej szkoły, w której nikogo nie zna, wydawała jej się dość
przerażająca.

- Mam gdzieś schowane na strychu stare podręczniki szkolne. Poszukam ich i będę ci

codziennie zadawała po kawałku lekcji do odrobienia. W ten sposób, nawet jeżeli nie
nauczysz się żadnych nowych mądrości, nie zapomnisz tego, co już przechodziłaś w szkole -
powiedziała Zofia. - A jeśli idzie o małą... no, cóż, Klocia może zacząć ją uczyć czytać. Jeżeli
nauczy się do stycznia, nie zmarnuje czasu.

Po śniadaniu Zofia wzięła Anię na strych, który był niski i długi i miał dwa duże okna,

skąd ponad dachami widać było w oddali jakieś drzewa. Zofia powiedziała, że to jest Park
Królewski. Kiedy Ania pomogła jej wybrać odpowiednie podręczniki, przekonała się ze
zdziwieniem, że niektóre są takie same, jak książki, z których uczyła się w szkole.

- Zdawało mi się, że powiedziałaś, że to są stare podręczniki.
Zofia uśmiechnęła się.
- Stare podręczniki, odpowiednie dla starej ciotecznej babki! Nie, kupiłam te książki rok

czy dwa temu, kiedy przez jakiś czas zajmowałam się nauczaniem. Prawdziwy ze mnie
majster do wszystkiego, nie uważasz?

Chociaż Zofia się do niej uśmiechała, Ania była pewna, że będzie musiała przyłożyć się

do nauki, bo Zofia jest wymagającą nauczycielką. Ale jeszcze nie dzisiaj. Ten pierwszy ich
dzień w Londynie ma być dniem wolnym od nauki, powiedziała Zofia, i wkrótce wyszły z
Klocią po zakupy. Kupowanie rzeczy w Londynie odbywało się zupełnie inaczej niż w ich
małym miasteczku, przekonała się Ania. W miasteczku były tylko cztery sklepy i jedna
gospoda „Pod Wyżłem i Kaczką”. W porównaniu z tym na ulicy Glenville, dość zresztą
krótkiej i wąskiej, była oszałamiająca ilość sklepów, a co więcej, wychodziła ona na inną,
znacznie szerszą i chyba ważniejszą ulicę. Idąc obok Kloci, która trzymała Kicię mocno za
rękę, Ania spytała o nazwę tej szerokiej ulicy. Ulica nazywa się Marylebone Road, wyjaśniła
Klocia.

- Jak spojrzycie tam dalej - powiedziała Klocia, kiedy skręcały za róg - zobaczycie

bardzo duży budynek.

- Ten tam? - spytała Kicia wskazując palcem.

background image

- Nie, nie - odparła Klocia. - To jest dworzec kolei podziemnej. Kilka domów dalej.

Jeżeli będziecie grzeczne, Zofia weźmie was tam dzisiaj po południu. To jest Muzeum Figur
Woskowych.

Ania słyszała o tym muzeum i o znajdujących się tam figurach woskowych różnych

znanych postaci, i o krzywych zwierciadłach, w których tak się dziwacznie wygląda, ale Kicia
miała strasznie zdumioną minę.

- Co to są figury woskowe?
Przez resztę czasu spędzonego na zakupach usiłowały wytłumaczyć Kici, co to jest

Muzeum Figur Woskowych. Kiedy wróciły do domu, Kicia powiedziała płaczliwym głosem,
że pani Rawlings nie cierpi woskowych ludzi.

- Kiedy to nie są prawdziwi ludzie, Kiciu! Są jak manekiny, które widziałaś na

wystawie w sklepie z ubraniami w Brystolu - tłumaczyła jej Ania siląc się na cierpliwość.
Ach, ta Kicia jest czasem taka głupiutka!

Obiad zjadły z Klocią na dole w cukierni. Zofia nie mogła im towarzyszyć. Jeżeli ma

wyjść po południu, musi polukrować wszystkie ciastka, oznajmiła, a kiedy Klocia
powiedziała, że lukrowanie lukrowaniem, ale powinna zjeść przyzwoity posiłek, nie odezwała
się, tylko dalej ucierała cukier w misce.

Biedna Zofia, pomyślała Ania, kiedy usiadły przy stoliku w zacisznym kącie w głębi,

skąd było widać całą salę, to naprawdę okropne, że nie ma czasu na obiad! A swoją drogą
jaka to frajda, wybierać sobie z karty tę potrawę, na którą ma się ochotę! Ania była
zachwycona, chociaż Kicia nie chciała nic wybrać, dopóki Ania nie przeczyta jej
wszystkiego, co figurowało w spisie, nawet takich pozycji, jak grzanki i dżem, i miód, które
nie miały przecież nic wspólnego z obiadem. Na szczęście Shirley zgodziła się przyjść trochę
później po ich zamówienie, kiedy Kicia wreszcie na coś się zdecyduje.

Niewiele osób jadło obiad i na sali było sporo wolnych stolików. Wybierając łyżeczką

ze szklanego kieliszka resztki topniejących lodów Ania pomyślała ze smutkiem, że w cukierni
„Pod Pierożkiem z Wiśniami” nie dzieje się chyba dobrze. Tak tu ładnie i tak wesoło - po
prostu nie wydawało się możliwe, żeby osoba, do której to wszystko należy, nie była
naprawdę szczęśliwa. Ania zaczęła już marzyć, żeby kiedyś w przyszłości mieć na własność
taką cukierenkę. A teraz wyglądało na to, że nie ma czego zazdrościć biednej właścicielce!

Myślała o tym z przerwami przez całe popołudnie, mimo że Muzeum Figur

Woskowych okazało się bardzo interesujące, a Zofia była niezwykle miłą przewodniczką. Ani
najbardziej podobali się królowie i królowe w rozmaitych historycznych scenach, ale Kicia
wcale nie była nimi zachwycona i naprawdę dobrze się bawiła tylko przed krzywymi
zwierciadłami, które strasznie śmiesznie zniekształcały odbicie. Ania i Kicia przejrzały się w
jednym z nich i były wysokie i chude jak żyrafy, ale już w następnym wyglądały jak dwa
tłuste krasnoludki z „Królewny Śnieżki”. Kicia wciąż o tym paplała, kiedy Zofia wzięła je na
podwieczorek do małej kawiarni na Baker Street. Nazwała to „fundą na cześć ich przyjazdu
do Londynu”.

- Teraz trzymajcie oczy szeroko otwarte. Może zobaczymy tu coś, co byłoby dobrym

pomysłem dla naszego „Pierożka” - powiedziała Zofia, ale potem uznały zgodnie, że „Pod
Pierożkiem z Wiśniami” wszystko jest lepsze.

5. Gorące placuszki

Nazajutrz Anię rozbolał ząb. Nigdy jej się to dotąd nie zdarzyło, a ból był taki okropny,

że biedna Ania zaczęła się nad sobą litować. Ale kiedy Zofia powiedziała, że trzeba pójść do
dentysty, Ania się zlękła. Nie miała nic przeciwko zacnemu panu Watkinsowi w Brystolu.
Odkąd skończyła cztery lata, tatuś zawoził ją do niego raz na pół roku. Pan Watkins miał psa,
który się wabił Gagatek, i kota, który się wabił Włóczykij, i Ania za nimi przepadała. Ale
pójść do obcego dentysty - to całkiem inna sprawa.

background image

No i potem, jak to często bywa, kiedy z góry bardzo się czegoś boimy, cała rzecz

okazała się mniej groźna, niż Ania przewidywała. Pan Paget, dentysta Zofii, mieszkał w
dzielnicy Bloomsbury i Klocia, Ania i Kicia pojechały tam koleją podziemną. Dziewczynkom
bardzo się to podobało. Nigdy w życiu tak nie podróżowały i zachwyciła je najpierw jazda w
dół schodami ruchomymi, a potem koleją przez długi podziemny tunel. Ani przypomniało to
Alicję z Krainy Czarów i jamę Królika. Kiedy wchodziły do gabinetu dentystycznego, ząb
prawie już ją nie bolał i zapomniała o strachu. A pan Paget był taki sympatyczny, że
plombowanie zęba wcale nie wydało się jej przykre - całe szczęście, bo pan Paget powiedział,
że ma jeszcze dwa zęby do zaplombowania. Klocia umówiła się z nim, że przywiezie Anię w
przyszłym tygodniu.

Kiedy wróciły do domu - znowu koleją podziemną, po czym wjechały schodami

ruchomymi na górę zamiast zjeżdżać w dół - Ania nie mogła się doczekać chwili, w której
opowie Zofii o swoich przygodach. Pobiegła pędem do kuchni, z Kicią depczącą jej po
piętach, i przekonała się, że Zofia jest zajęta pieczeniem. Na stole stała ogromna taca pełna
maleńkich ciasteczek. Niektóre miały kształt domina i były pokryte białym lukrem w
czekoladowe kropki, inne przypominały różowe serduszka ozdobione fioletowymi płatkami.
Są za ładne, żeby je jeść, pomyślała Ania. Zofia pisała coś na samym rogu stołu, ale kiedy
dziewczynki wpadły do kuchni, odsunęła papiery na bok.

- Pan Paget jest strasznie miły! - zawołała Ania. - I ząb wcale mnie nie bolał!...
- Jechałyśmy pociągiem przez tunel i Ania powiedziała, że to jest jama królicza...

bardzo mi się w tej króliczej jamie podobało! - przerwała jej Kicia.

- Ona ma na myśli kolej podziemną - wyjaśniła Ania. - A pan Paget kazał mi przyjść

jeszcze raz w przyszłym tygodniu.

- I stałyśmy na schodach, które same jechały do góry - dorzuciła Kicia.
- To się nazywa ruchome schody - zwróciła jej uwagę Ania. - Jechałaś już takimi

schodami w Brystolu, kiedy pani Parks wzięła nas na zakupy. Nie pamiętasz?

Kicia nie pamiętała. Ma bardzo krótką pamięć, pomyślała Ania, i często zapomina o

rzeczach, które ona doskonale pamięta. Tak czy inaczej Kicia przestała się tymczasem
interesować ruchomymi schodami.

- Co to za cyfry? - spytała opierając się o stół i wskazując na arkusz papieru leżący

przed Zofią.

- Te tutaj? Koszt własny ciastek, które przed chwilą upiekłam... ale ty i tak nic z tego

nie zrozumiesz - odparła Zofia przejeżdżając palcami przez włosy Kici, tak krótko przycięte i
tak skręcone, że przypominały runo jagnięcia, tylko w rudozłotym kolorze.

- Co to jest koszt własny? - zaciekawiła się Ania.
- Coś, co zatruwa mi życie - odparła krótko Zofia, ale widząc, że Ania naprawdę chce

się czegoś dowiedzieć, postanowiła wszystko jej dokładnie wytłumaczyć.

- Zanim mogę zabrać się do robienia jakichś nowych ciastek, muszę spisać wszystko, co

wchodzi w ich skład - mąkę, cukier, jajka i tak dalej, i wyliczyć, ile co kosztuje.

- Nawet te fioletowe listki? - spytała Ania wskazując ruchem głowy różowe serduszka.
- Wszystko, nie wyłączając lukru i najmniejszych nawet drobiazgów - wyjaśniła Zofia. -

Na końcu muszę dopisać trochę za gaz zużyty do ich upieczenia, a jak się to wszystko razem
podliczy, otrzymujemy tak zwany koszt własny ciastek.

- I ten koszt własny to jest pewnie cena, którą piszesz na kartce, kiedy kładziesz ciastka

na wystawie?

Te wszystkie wiadomości dotyczące sprzedaży ciastek bardzo Anię zaciekawiły, ale

Kicia była wyraźnie znudzona. Wybiegła na poszukiwanie Kloci.

- Gdybym sprzedawała ciastka po cenie kosztu, nic bym na nich nie zarobiła - ciągnęła

Zofia. - Kiedy mam już obliczony koszt własny, muszę się zastanowić, ile brać za ciastka od

background image

klientów. Jeżeli odejmiesz koszt wyprodukowania ciastek od ceny, jaką umieszczam na
wystawie, wynik tego odejmowania da ci sumę, którą nazywamy czystym zyskiem.

Ania zastanawiała się chwilę nad tymi informacjami.
- W takim razie powinnaś liczyć za ciastka dużo więcej, niż wynosi twój koszt własny,

bo będziesz miała wtedy duży zysk - powiedziała w końcu.

- Wydaje się to bardzo słuszne, ale nie jest. Jeżeli będę sprzedawała moje ciastka za

drogo, ludzie nie zechcą ich kupować. Nie opłaca się być zbyt chciwym, zwłaszcza w tej
branży - wyjaśniła Zofia.

- Z tego wynika, że gdyby cukiernia chciała za dużo zarobić, ludzie kupowaliby ciastka

gdzie indziej?

- Trafiłaś w sedno. Uważam, że wyrośniesz na doskonałą ekonomistkę - zaśmiała się

Zofia. - Teraz poproście Klocię, żeby wam dała podwieczorek, a ja tymczasem sprawdzę te
obliczenia, bo musiałam palnąć tu gdzieś jakieś straszne głupstwo.

Jedząc podwieczorek na dole w sali - gorące grzanki z miodem - Ania nadal rozmyślała

o sprzedawaniu ciastek. Więc w taki sposób wyznacza się ich ceny w sklepach! Zawsze była
ciekawa, jak się to robi. Na lekcjach jej ulubionym przedmiotem była arytmetyka, a to
przypominało trochę lekcję arytmetyki.

W dwa dni później padał deszcz i dziewczynki nie mogły wyjść na dwór. Znudzona

Ania rozwiązywała jakąś nieciekawą łamigłówkę, kiedy do saloniku zajrzała Zofia.

Była owinięta w swój obszerny fartuch i miała na czubku nosa ślady mąki. Chciała

tylko porozumieć się z Klocią co do jakichś zakupów, ale słysząc, jak Ania wzdycha nad
łamigłówką, weszła do pokoju.

- Aniu, miałabyś ochotę czymś się zająć?
- Jeszcze jak!
- Zabrakło nam maślanych placuszków. Pada deszcz, więc wątpię, żeby przyszli jeszcze

jacyś goście na podwieczorek, no ale jesteś ty, Kicia i Klocia. A wszystkie lubicie gorące
placuszki. Chodź, Aniu, do kuchni, spróbujesz je upiec.

- Naprawdę bym umiała?
- Maślane placuszki są bardzo łatwe do zrobienia, po prostu trudno je zepsuć, naturalnie

pod warunkiem, że wszystko starannie odważysz i odmierzysz - wyjaśniła Zofia i niebawem
udzieliła dziewczynce potrzebnych wskazówek.

Ania zastosowała się do nich bardzo dokładnie. Najpierw przygotowała wszystkie

potrzebne naczynia i składniki, umyła ręce, a potem odważyła na szalach ogromnej wagi
mąkę i masło.

- Winian potasu... po co się to daje? - spytała rozcierając masło z mąką czubkami

palców, jak jej to pokazała Zofia.

- Winian potasu i dwuwęglan sodu wchodzą w skład tak zwanego proszku do pieczenia,

dzięki któremu placuszki robią się pulchne - powiedziała Zofia. - Więc musisz bardzo
uważać, żeby dodać dokładnie tyle, ile jest w przepisie. Kiedyś, kiedy byłam mniej więcej w
twoim wieku, matka pozwoliła mi upiec gorące placuszki na podwieczorek. Chciałam, żeby
mi wyszły specjalnie pulchne, więc zaczęłam sypać proszek łyżkami, zamiast dać tę ilość,
która była w przepisie.

Palce Ani rozcierające masło z mąką znieruchomiały.
- I co się stało?
- Dokładnie to, co było do przewidzenia. Placuszki wcale nie były smaczne, a ja się

strasznie wstydziłam, bo moja matka miała gości na podwieczorku. Ale była to dla mnie
dobra nauczka. Nie próbuj udoskonalać przepisu i zawsze dokładnie wszystko odmierzaj i
odważaj.

I Ania tak właśnie zrobiła, i placuszki bardzo jej się udały, co przy podwieczorku

stwierdziła zarówno Klocia, jak Kicia.

background image

Oto przepis na gorące placuszki, który Ania (trzymała od Zofii.

GORĄCE PLACUSZKI
Składniki i przybory
1/4 kg mąki.
Pół łyżeczki soli.
3 łyżeczki proszku do pieczenia.
4 dkg masła.
Około pół szklanki mleka.
Miska do wyrabiania ciasta.
Duża łyżka.
Łyżeczka od herbaty.
Nóż.
Wałek do ciasta.
Coś do wycinania placuszków. Jeżeli w kuchni nie ma specjalnych foremek, wystarczy mała
filiżanka albo przykrywka od jakiejś puszki. Wielkość jest obojętna i zależy tylko od ciebie.
Stolnica, ale wystarczy blat stołu, jeżeli jest wyłożony okładziną plastykową.
Blachy do pieczenia.

Kolejność czynności

Umyj ręce.
Wysmaruj blachy smalcem.
Wymieszaj mąkę z proszkiem i solą. Posiekaj masło na małe kawałki i koniuszkami

palców wcieraj je w mąkę, dopóki mąka wszystkiego nie wchłonie.

Zrób w środku dołek i nalej trochę mleka. Mieszaj ciasto dokładnie łyżką, dolewaj po

trochu mleka, dopóki masa nie zrobi się gładka.

Posyp ręce mąką.
Posyp mąką stolnicę lub blat stołu.
Połóż ciasto na stolnicy lub stole. Oprósz mąką wałek, rozwałkuj ciasto równo do

grubości twojego kciuka.

Weź foremkę (filiżankę lub przykrywkę puszki), unurzaj ją w mące i wycinaj równe

placuszki.

Układaj placuszki starannie na blasze, ale tak, żeby się nie dotykały.
Wsuń blachę do gorącego piekarnika.
Piecz siedem minut.
Jeżeli wydają ci się upieczone i mają kolor brązowy, wyjmij je.
Jeżeli są blade, zostaw je w piecu jeszcze trzy albo cztery minuty.
Wyjmij blachę trzymając ją przez ścierkę i postaw tam, gdzie nie będzie zawadzała,

najlepiej na wierzchu pieca.

Wyjmuj placuszki kolejno po jednym, podważając je nożem.
Placuszki można jeść na gorąco albo na zimno. Są najsmaczniejsze, kiedy się je

przekroi w poprzek i posmaruje masłem.

6. Ania nawiązuje przyjaźń

Niedługo po tym, jak Ania upiekła blachę placuszków, zaczęły się rozmaite przygody.

Pierwsza nie była specjalnie przyjemna, w każdym razie początek nie był miły. Okazało się,
że Ania musi sama pojechać do dentysty.

- To ten mój guz reumatyczny na wielkim palcu. Dokucza mi od rana. Nawet w

pantoflu ledwie mogę postawić stopę na podłodze, a jeśli idzie o sznurowane buciki,
mogłabym z równym powodzeniem próbować wepchnąć nogę w kaftan bezpieczeństwa -

background image

oznajmiła Klocia siedząc na brzegu łóżka i patrząc w dół na swoją stopę, gdy tymczasem
Ania i Kicia, w grubych płaszczykach i wełnianych rękawiczkach, stały obok gotowe do
wyjścia.

- Kaftan bezpieczeństwa? A co to takiego? - zaciekawiła się Kicia.
- Aniu, idź do Zofii i spytaj ją, czy może z wami pojechać - ciągnęła Klocia nie

zwracając uwagi na pytania małej. Ostrożnie wsunęła stopę w filcowy pantofel, marszcząc się
przy tym z bólu.

- Może niebezpieczny kaftan byłby lepszy? - podsunęła Kicia.
Ania pozostawiła Kloci trud udzielenia małej wyjaśnień na temat kaftanów

bezpieczeństwa i poszła do Zofii. A Zofia, po łokcie unurzana w mące, pochylała się nad
ogromną miską do wyrabiania ciasta. Kiedy usłyszała o bolesnym guzie Kloci, zmarszczyła
czoło w wyrazie zatroskania.

- Czy myślisz, Aniu, że trafiłabyś sama do Bloomsbury? - spytała po namyśle.
Ania była pewna, że trafi bez trudu. Wiedziała doskonale, gdzie jest stacja kolei

podziemnej, ile kosztuje bilet i gdzie trzeba wysiąść.

- Myślę, że nie ma innej rady, chyba że zatelefonuję do pana Pageta i odwołam wizytę,

a wolałabym tego nie robić - powiedziała Zofia otrzepując ręce z mąki i rozglądając się za
portmonetką. - Zostanie ci trochę, jak zapłacisz za bilety w obie strony, ale zawsze to
bezpieczniej. Odliczyła pieniądze kładąc je na rozpostartej dłoni dziewczynki, kazała
powtórzyć nazwę stacji najbliższej domu, w którym mieszkał pan Paget, i dała jej kartkę z
jego dokładnym adresem „na wszelki wypadek”, jak to określiła.

Ania uznała to za zupełnie niepotrzebną przesadę. Przywykła w rodzinnym miasteczku

do samodzielności. Pamiętała doskonale, gdzie skręcić do domu pana Pageta po wyjściu ze
stacji, więc jak mogłaby zabłądzić?

Był rześki i pogodny dzień październikowy, kiedy zamknąwszy za sobą drzwi cukierni

„Pod Pierożkiem z Wiśniami” wyszła na ulicę; pieniądze na przejazd i kartkę z adresem pana
Pageta miała bezpiecznie schowane w kieszeni tweedowego płaszczyka. Czuła się szczęśliwa
i niesłychanie ważna.

W drodze nie miała najmniejszych kłopotów i była w gabinecie dentystycznym na

dziesięć minut przed wyznaczoną godziną. Całe szczęście, że w poczekalni leżały na stoliku
interesujące pisma ilustrowane, więc czas upłynął jej bardzo przyjemnie. Nie była ani trochę
zdenerwowana, bo znała już pana Pageta i wiedziała, że jest bardzo miły i zakłada plomby
zupełnie bezboleśnie. Kiedy skończył, powiedział, żeby przyszła za sześć miesięcy, „bo
należałoby sprawdzić, czy się coś znowu nie zrobiło”. Jego słowa przypomniały Ani, że za
sześć miesięcy będzie z powrotem w domu, bo tatuś wróci do Anglii, i nie pan Paget, tylko
pan Watkins w Brystolu będzie jej sprawdzał zęby. Na tę myśl ogarnęło ją uczucie takiej
radości, że idąc z powrotem na stację cały czas podrygiwała i podskakiwała. Później
przypomniała sobie, że przy jednym szczególnie długim susie usłyszała cichy brzęk, ale nie
zwróciła na niego uwagi, bo wtedy był to tylko jeden odgłos wśród łoskotu samochodów, od
których aż dudnią londyńskie ulice.

Zbiegła wesoło ze schodów prowadzących na stację kolei podziemnej i podeszła do

kasy. I w tym momencie przeżyła straszny wstrząs. Wsunęła rękę do kieszeni - i nie znalazła
pieniędzy! Przecież muszą tam być! - powiedziała sobie, jak szalona przeszukując palcami
kieszeń. Nie było ich. Nie znalazła choćby jednej zabłąkanej sześciopensówki. Nie było tam
nic prócz kartki z adresem pana Pageta... a jaki mogła mieć z niej pożytek? Pieniądze
zniknęły - i co ona teraz zrobi? Nie może wejść do kolei podziemnej bez biletu, to jedno jest
pewne, a jak, na miłość boską, kupuje się bilet bez pieniędzy?

I właśnie wtedy Ania przypomniała sobie tamten cichy brzęk. Mogły to być monety

wypadające z kieszeni na chodnik. Dlaczego... dlaczego nie pomyślała o tym wcześniej?
Wybiegła na ulicę i wróciła drogą, którą szła, nie odrywając oczu od chodnika. Ale chociaż

background image

zawędrowała aż pod dom pana Pageta, nie znalazła ani jednej jedynej monety. Jeżeli
naprawdę zgubiła pieniądze, ktoś je znalazł i zabrał.

Przez kilka minut Ania stała pogrążona w myślach. A gdyby tak powiedzieć kasjerowi o

zgubieniu pieniędzy... może da jej bilet za darmo i pozwoli zapłacić innym razem? Wydawało
się to dość rozsądne, chociaż na samą myśl o zrobieniu czegoś takiego poczuła się strasznie
onieśmielona. Ale zaraz powiedziała sobie, że na pewno nie jest pierwszą osobą, która
zgubiła pieniądze. Podniesiona na duchu zeszła znów na stację i przyłączyła się do małej
kolejki przed kasą. Ale teraz nie czuła się już tak odważna. Och, poczeka, aż ostatnia osoba
kupi bilet i pójdzie sobie, a wtedy tylko kasjer w małym okienku będzie wiedział, że była
nieostrożna i zgubiła pieniądze. Czekała więc cierpliwie, przysuwając się coraz bliżej kasy, w
miarę jak skracała się kolejka. Wreszcie były przed nią tylko dwie osoby. I wtedy nagle
obróciła się i zobaczyła za sobą pięć nowych postaci! Osoba tuż za nią, bardzo srogo
wyglądająca pani w okularach, poszturchiwała Anię wypchaną torbą na zakupy, którą
trzymała w rękach. Myśl o tym, że srogo wyglądająca pani usłyszy każde jej słowo, kiedy
będzie opowiadała kasjerowi swoją przygodę, była tak przerażająca, że biedna Ania do reszty
straciła odwagę. Wysunęła się ostrożnie z kolejki, ale chyba nikt tego nie zauważył. Wszyscy
byli za bardzo pochłonięci własnymi sprawami, więc po chwili namysłu zdecydowała się
stanąć znowu na końcu i jeszcze raz spróbować szczęścia. Niestety, zrozumiała wkrótce, że za
każdym razem będzie się działo dokładnie to samo. Ogonek właściwie nigdy nie miał końca.
W chwili kiedy oddzielała ją od kasy tylko jedna osoba, za nią stało najmniej pół tuzina!

Była już naprawdę zrozpaczona, kiedy jakiś głos za jej plecami spytał:
- Co to... mamy zmartwienie?
Ania obróciła się. Bezpośrednio za nią stał teraz chłopiec w szarym blezerze,

trzymający książkę pod pachą. Miał piegowatą twarz, zadarty nos i uśmiechał się bardzo
przyjaźnie.

Anię tak już zmęczyło stanie w kolejce i ciągłe wysiłki, żeby zebrać odwagę i

przemówić do kasjera, że zanim się zorientowała, co robi, opowiedziała chłopcu całą historię
- poczynając od dentysty i chorej nogi Kloci, a kończąc na zgubieniu pieniędzy. Trzeba
przyznać, że trwało to dość długo, ale akurat skończyła, kiedy pan stojący przed nią podszedł
do okienka kasy.

- Baker Street? Ja też tam wysiadam. Biorę dla nas dwa bilety - oznajmił chłopiec.
Wsunął rękę do kieszeni, położył pieniądze na ladzie przed kasą, powiedział:
- Poproszę dwie połówki na Baker Street - wziął bilety i wręczył jeden z nich Ani.
Wszystko to nie trwało nawet minuty. Prawdziwa sztuczka magiczna, pomyślała Ania.

Już po kłopotach i może się o nic nie martwić.

- Strasznie ci dziękuję... To naprawdę... naprawdę bardzo ładnie z twojej strony - wyją-

kała, czerwieniąc się ze zdziwienia i wdzięczności.

- Och, nie ma o czym mówić - powiedział chłopiec wsuwając resztę do kieszeni, a kiedy

stali obok siebie na schodach ruchomych, spytał: - Mieszkasz gdzieś w okolicy Baker Street?

- Tak, dość blisko... ale nie mieszkam stale, tylko przyjechałam na jakiś czas - zaczęła

Ania, po czym opowiedziała mu wszystko; o tym, że jej ojciec jest chwilowo w Australii i że
ona z Kicią spędzają sześć miesięcy u Zofii.

- A Zofia to kto? - spytał chłopiec. Siedzieli teraz obok siebie w wagonie kolei

podziemnej.

- Tak naprawdę jest moją cioteczną babką... ale pozwala nam mówić do siebie po

imieniu i wcale nie jest stara, i mieszkamy „Pod Pierożkiem z Wiśniami”.

- Pod czym mieszkacie?... Co to jest... jakiś bar?
Wydawał się taki zaciekawiony, że Ania opisała mu wszystko dokładnie - cukiernię i

wiszący nad nią szyld, porcelanę w wisienki, ciastka Zofii, Shirley i Connie, Klocię i
mieszkanie, no i naturalnie samą Zofię.

background image

- Rany Julek! Ale to frajda mieszkać w takim domu. Jakbym miał ciotki, skakałbym do

góry z radości, gdyby prowadziły cukiernię i same wypiekały ciastka! - oznajmił, kiedy
skończyła.

- A co twoje ciotki robią? - spytała Ania, mile pogłaskana słowami chłopca.
- Ciotki? Nie mam takiego towaru w rodzinie - odparł.
- Jak to? Nie masz ani jednej ciotki?
- Ani ciotki babecznej, ani babki ciotecznej, ani zwykłej ciotki - oznajmił. I dodał, że

jego ojciec i matka nie mieli rodzeństwa, że jego ojciec nie żyje i że on wraz z matką i
młodszymi braćmi, o których mówił „maluchy”, mieszkają w Paddington. Ania, której się
zdawało, że Paddington jest nazwą dworca kolejowego, była bardzo zdziwiona, dopóki jej nie
wytłumaczył, że jest to również dzielnica Londynu, pełna ulic, domów i sklepów. Wcale się
nie wyśmiewał z jej głupoty, co naprawdę byłoby zrozumiałe, tylko bardzo wesoło i
przyjaźnie zaczął jej opowiadać, jak dobrze im się wszystkim żyje - jemu, matce,
„maluchom” - w mieszkaniu na najwyższym piętrze biurowca. Jego matka jest dozorczynią,
powiedział, więc po godzinach pracy, kiedy biura są zamknięte, on i jego bracia bawią się w
pustych korytarzach, jakby to były boiska szkolne - te korytarze ciągną się dosłownie milami,
powiedział z żartobliwą przesadą, i wobec tego urządzają tam sobie wyścigi na hulajnogach.

- Naturalnie hulajnogi należą do maluchów - dodał wyniośle. - Chyba nie wyobrażasz

sobie, że ja w moim wieku chciałbym mieć hulajnogę?

Jest im pewnie bardzo wesoło, pomyślała tęsknie Ania i opowiedziała chłopcu o Kici,

która najchętniej bawi się sama w udawanie, i o swoich koleżankach szkolnych, których brak
bardzo boleśnie odczuwa.

Jej nowy przyjaciel (okazało się, że na imię ma Larry, a na nazwisko Masters)

powiedział, że ją doskonale rozumie i że to naprawdę pech, ale głowa do góry. Dodał z
wyrozumiałością, że maluchy dawniej też były strasznie głupiutkie i że Kicia z czasem
zacznie się bawić w rozsądniejsze zabawy.

Zanim pociąg stanął na Baker Street, Ania wiedziała już bardzo dużo o Larrym. Był

starszy od niej dokładnie o sześć miesięcy. Do jego ulubionych przedmiotów w szkole
należała arytmetyka i angielski, ale „nie miał też nic naprzeciw” fizyce i - rzecz dziwna -
oboje byli okropnie słabi z francuskiego, oboje nienawidzili rozwiązywania krzyżówek i
przepadali za cyrkiem. Prawdę mówiąc usta im się nie zamykały, dopóki nie wyszli ze stacji i
nie przekonali się, że Ania musi skręcić w jedną, a Larry w drugą ulicę.

- To tędy idzie się do Paddington? - spytała Ania, kiedy stali przed stacją.
- Co ty! Nie idę do domu. Idę na próbę... taki serial radiowy, w którym występuję.
- Występujesz?!
Zdarzało się, że kiedy Ania była bardzo podniecona, głos załamywał jej się i zaczynała

skrzeczeć. Zawsze słuchała radia o piątej po południu i przepadała za serialami radiowymi.

- Ale chyba nie w „Małych rozbitkach”?
- Hm, właśnie tak się ta sztuka nazywa. Szósty odcinek nadadzą w poniedziałek o piątej

piętnaście. Mam tu przy sobie tekst - powiedział Larry stukając palcem w tekturową teczkę,
którą niósł pod pachą.

Mówił to wszystko tonem tak obojętnym, że Anię aż zatkało. Nie opuściła dotąd ani

jednego odcinka „Rozbitków”, ale nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że pozna kogoś, czyj
głos słyszała przez radio. Była to historia niesłychanie podniecająca, chociaż Larry zupełnie
inaczej zapatrywał się na sprawę. Kiedy wykrzyknęła:

- Naturalnie! Ty jesteś Jim... to ty zrobiłeś tratwę i znalazłeś wiosła zatopionej łodzi! -

uśmiechnął się tylko i powiedział, że owszem, facet, który napisał sztukę, tak to
wykombinował i nie ma w tym żadnej jego, Larry'ego, zasługi. A potem w taki sposób
wyszczerzył do niej zęby, jakby mu się Ania wydała strasznie komiczna. Na szczęście w jego
uśmiechu było coś, co innym też kazało się uśmiechać, więc Ania wcale nie miała mu za złe,

background image

że się z niej nabija. W ogóle rozmowa z Larrym sprawiła jej tyle przyjemności, że kiedy się
pożegnali, bo Larry oznajmił, że nie wolno mu się spóźnić na próbę, i Ania jeszcze raz
podziękowała za kupienie biletu, i każde z nich poszło w swoją stronę, Ani zrobiło się nagle
strasznie smutno. Był naprawdę miłym, przyjaznym chłopcem. Zanim się poznali, Ania
prawie zapomniała, jaka to radość przebywać z kimś, kto jest jej rówieśnikiem, zamiast z
Kicią. Zresztą Kicia często była tak zajęta panią Rawlings, że nie bardzo słyszała, co się do
niej mówi.

Kiedy w końcu dotarła „Pod Pierożek z Wiśniami”, mocno spóźniona, bo straciła

mnóstwo czasu zastanawiając się, w jaki sposób wrócić do domu, Zofia stała za kontuarem i
pakowała ciasto zrobione na zamówienie.

- Trochę późno wracasz, nie wydaje ci się? Kicia i Klocia zjadły obiad trzy kwadranse

temu i Klocia tam na górze szaleje, że cię spotkało coś złego - powiedziała Zofia, kiedy ciasto
zostało wyniesione do czekającego samochodu. - Biegnij teraz do niej, niech cię zobaczy całą
i zdrową... była pewna, że wpadłaś pod samochód. Potem wróć, a jak zjesz obiad, opowiesz
mi, co przeskrobałaś.

To jest takie u Zofii miłe, pomyślała Ania. Nie wpada zaraz w złość, jak się ktoś spóźni,

i nie zaczyna od zadawania Bóg wie ilu pytań, zanim winowajca ma szansę wytłumaczyć jej,
co się zdarzyło. Niebawem, siedząc przy stoliku, przy którym zwykle jadały posiłki, Ania
opowiedziała Zofii wszystkie swoje przygody. Zofia nie przerywała i na zakończenie nie dała
jej bury. Powiedziała coś w rodzaju „wszystko jest dobre, co się dobrze kończy” i dodała, że
Ania miała szczęście trafiając na tak miłego chłopca jak Larry, a w ogóle niech pamięta, że
jeśli wpadnie jeszcze kiedyś w tarapaty, powinna zwrócić się o pomoc do policjanta.

- Aha, czy nie zapomniałaś przypadkiem zapisać jego adresu, żebym mogła mu odesłać

pieniądze? Pamiętaj, że długi trzeba zwracać.

Ania o tym nie pomyślała i była teraz na siebie zła. Chętnie zobaczyłaby znów

Larry'ego i podziękowała mu jak należy.

7. Jeszcze jeden przyjaciel

Przez następnych kilka dni było nudno. Padał deszcz, Kicia się zaziębiła i dziewczynki

nie wychodziły z domu. Ania tyle czasu spędzała nad książkami, że w małej biblioteczce
zostało już niewiele tomów, których nie przeczytała od deski do deski.

Budząc się któregoś mglistego ranka i patrząc przez okno na strumienie deszczu, który

zbierał się w rynnach i dziwacznie gulgotał, Ania poczuła się bardzo przygnębiona. Kiedy po
śniadaniu usiadła w saloniku i zabrała się do odrabiania lekcji, było jej szczególnie trudno
skupić uwagę na rachunkach. Bo uczenie się w samotności bywa czasem bardzo nudne i
chociaż Zofia często przychodziła sprawdzić jej postępy i robiła, co mogła, żeby lekcje
wydawały się bardziej interesujące, Ani brak było wesołego nastroju, jaki zwykle panuje w
szkole. Tego ranka, ponieważ tak jej było smutno, przysłuchiwała się rozmowie Kici i Kloci
w sąsiednim pokoju. Łatwiej było łowić uchem ich słowa niż skupić się nad ułamkami
dziesiętnymi. Przypomniawszy sobie nagle, że wczoraj przy podwieczorku Shirley pożyczyła
od niej ołówek, uznała, że ten właśnie ołówek jest jej nieodzownie potrzebny. Miała mnóstwo
innych ołówków, ale ten był wyjątkowy, bo ozdobiony napisem: „Pamiątka z Ogrodu
Zoologicznego w Brystolu”. Powiedziała sobie, że musi natychmiast zejść na dół i odszukać
go.

Przypomniało jej się ostrzeżenie Zofii, że dziewczynkom wolno schodzić na dół do

kawiarni tylko i wyłącznie na posiłki; ale ani myślała się tym krępować. Szukanie ołówka to
zupełnie coś innego niż schodzenie na dół bez żadnej przyczyny, powiedziała sobie, a zresztą
jest dość wcześnie i na sali na pewno nie ma jeszcze gości. Ale tak naprawdę chodziło o to, że
perspektywa pogawędki z Shirley i Connie była dużo ponętniejsza od ułamków dziesiętnych.

background image

Na podeście schodów pierwszego piętra usłyszała głośny stuk zamykanych drzwi

piekarnika. Zofia pracowała od siódmej rano. I co się tu dziwić, że kiedy przychodziła
wieczorem powiedzieć jej dobranoc, bardzo często wydawała się zmęczona. Ach, żeby nie
musiała tak ciężko pracować! Wczoraj Zofia ślęczała nad jakimiś broszurami reklamowymi i
Kicia koniecznie chciała wiedzieć, co to za maszynki są na obrazku. Elektryczne miksery,
wyjaśniła Zofia, a kiedy Kicia spytała, do czego służą, Zofia powiedziała, że wkłada się
wszystkie składniki, z których ma powstać ciasto, do czegoś w rodzaju miski, włącza się prąd
- i ciasto jest wymieszane znacznie szybciej i dokładniej, niż kiedy wyrabia się je łyżką czy
rękami. Ania zawołała:

- Och, kup taki mikser! - a Zofia wykrzywiła do niej komicznie twarz.
- A czym mam zapłacić? Nie istniejącymi dochodami czy może czekiem bez pokrycia?
Ania nie wiedziała, co to jest czek bez pokrycia, ale domyśliła się, że po prostu Zofia

nie ma pieniędzy na kupno miksera, i trochę później, kiedy Zofia wróciła do swojego
pieczenia, wyłowiła broszurę z koszyka na śmieci i sprawdziła, jaka jest cena tych maszynek.
Okazało się, ku jej niemałemu zdumieniu, że mikser kosztuje strasznie dużo funtów. Nic
dziwnego, że Zofia nie może sobie na taki wydatek pozwolić. Gdybym była bogata,
pomyślała Ania, zaraz bym go jej kupiła.

Na dole w cukierni, jak się tego Ania spodziewała, było pusto. Nikt nie siedział przy

małych stolikach, wypucowanych i błyszczących, i nakrytych filiżankami i talerzykami w
wiśniowe wzorki. Ale nie było też ani Shirley, ani Connie, co Anię niezmiernie zdziwiło.
Gdzie one się podziały? Czasem z samego rana jedna z nich szła na górę do spiżarni po cukier
albo po kawę, ale zawsze druga zostawała na dole.

Czując się zgubiona i strasznie mała w tym dużym, pustym pomieszczeniu Ania

przeszła przez salę do drzwi prowadzących na zaplecze; nie było tam nikogo. Przysadziste,
szklane dzbanki z kawą, wydzielając rozkoszny zapach, podgrzewały się na płycie, a tuż obok
na półce Ania zobaczyła duży niebieski dzbanek ze śmietaną i brązową miseczkę pełną
żółtych strużyn masła. Ale ani śladu Sbirley czy Connie.

I w tym momencie rozległ się odgłos kroków - nareszcie Shirley albo Connie!

Uchylając drzwi Ania wyjrzała na salę i zobaczyła wysokiego, jasnowłosego pana, który z
trudem ściągał z siebie bardzo mokry płaszcz od deszczu. Powiesił płaszcz, wyjął z kieszeni
gazetę i usiadł przy jednym ze stolików. Po czym rozłożywszy gazetę zabrał się do czytania.

Ania zawahała się. To straszne, że przyszedł gość i nie ma nikogo z obsługi. Ania

wiedziała, że powinna jak najprędzej pobiec na górę do kuchni i zawiadomić Zofię. Zaledwie
wyszła na salę, odezwał się męski głos:

- Poproszę o dwie grzanki z masłem i kawę.
Ania stanęła jak wryta. Naprawdę nie wiedziała, co robić. Młody człowiek obrócił

stronę gazety i pochylił się nad nią z uwagą.

Nadeszło to, co Ania nazywała zawsze w duchu Straszną Chwilą - jeden z tych

trudnych momentów, w których nie wiadomo, na co się zdecydować. Czy powinna
wytłumaczyć wszystko nieznajomemu panu i pobiec na górę?

I nagle wiedziała, co zrobi. Wróciła do kuchenki, rozejrzała się. Gdzie jest maszynka,

której Shirley używa zawsze do pieczenia grzanek? Ania widziała, jak Shirley się nią
posługuje. Trzeba włączyć prąd, włożyć pokrajane kawałki chleba, a jak są gotowe, same
wyskakują. Jest! Tuż obok maszynek do kawy. Teraz gdzie chleb... Jest masło, stos filiżanek i
spodeczków, ale co jej po nich, jeżeli nie znajdzie chleba! Na szczęście, kiedy była już bliska
rozpaczy, spostrzegła jakąś paczkę owiniętą w pergaminowy papier. Przekonała się z ulgą, że
jest to stos pokrajanego już chleba. Przezwyciężywszy te pierwsze trudności zabrała się raźno
do roboty i już niebawem miała gotową tacę z dwiema przybrązowionymi grzankami na
talerzyku, filiżanką i spodkiem. Bardzo, bardzo ostrożnie wzięła do ręki dzbanek z kawą i
napełniła filiżankę mniej więcej w dwóch trzecich, jak to robiła Shirley. Teraz mleko... gdzie

background image

Shirley trzyma mleko? I nagle sobie przypomniała, że „Pod Pierożkiem z Wiśniami” podaje
się do kawy nie mleko, tylko śmietankę w ślicznych małych dzbanuszkach wielkości
dzbanuszka z serwisu dla lalek, który Kicia dostała na gwiazdkę. O, są... napełnione stoją na
półeczce tuż obok maszynek do kawy. Ania postawiła jeden z nich na tacy i otwierając drzwi
wahadłowe ramieniem, jak to robiła Shirley, wyszła na salę.

Stwierdziła z ulgą, że młody człowiek jest wciąż pochłonięty czytaniem, więc chyba nie

zauważył, jak strasznie długo trwały te przygotowania. Nawet kiedy Ania ustawiła wszystko
przed nim na stoliku, nie oderwał oczu od gazety.

- Czy mam jeszcze coś podać? - spytała, przypomniawszy sobie, że Shirley tak się

zawsze zwraca do klientów.

Rzucił okiem na grzanki i kawę.
- Dziękuję, to wszystko - odparł.
I tym razem, zamiast wrócić do gazety, spojrzał na Anię.
- Mój Boże! Nie jesteś trochę za młoda na kelnerkę? - W jego głosie brzmiało takie

zdziwienie, że Ania nie mogła powstrzymać śmiechu.

- Och, tak naprawdę nie jestem kelnerką. Tylko Shirley i Connie gdzieś się podziały, a

ja akurat tu przyszłam. Czy grzanki nie są za bardzo przyrumienione?

- Są doskonałe - zapewnił ją, mówiąc z ustami pełnymi jedzenia. - Jeżeli nie jesteś

kelnerką, to skąd się tu wzięłaś?

- Mieszkam tu... to znaczy niezupełnie, bo w ogóle to mieszkam niedaleko Brystolu.

Przyjechałam do Londynu, ale nie na wakacje... Och, to naprawdę jest trudno wytłumaczyć.

Mieszając cukier w kawie podniósł na nią wzrok i wskazał jej głową krzesło po drugiej

stronie stolika.

- Może byś usiadła i opowiedziała mi wszystko od początku? - zaproponował.
Ma bardzo sympatyczny uśmiech, pomyślała Ania i opowiedziała mu całą historię

zaczynając od chwili, w której im tatuś oznajmił, że musi pojechać do Australii zamiast pana
Hutchena. Trwało to dość długo. Zniknęła pierwsza grzanka i prawie cała druga, zanim młody
człowiek usłyszał o miasteczku niedaleko Brystolu, o Kici, o ciotecznej babce Zofii, o Kloci i
mieszkaniu nad cukiernią. Nie mówił dużo, ale słuchał bardzo uważnie, a kiedy wreszcie
Ania skończyła naprawdę zdyszana, rozsiadł się wygodniej, rozejrzał dookoła wzrokiem
wyrażającym uznanie i powiedział, że według niego Ani i Kici bardzo się poszczęściło.

- Słyszałaś może o kimś, kto ma w tej okolicy pokój do wynajęcia? - dodał po chwili, z

filiżanką w ręku. - Wróciłem dzisiaj z Liverpoolu i okazało się, że mojej gospodyni potrzebny
jest pokój, który u niej wynajmowałem... córka przyjechała i ma na stałe u niej zamieszkać,
więc muszę sobie poszukać czegoś innego.

Ania o niczym takim nie słyszała. Jaka szkoda, powiedziała sobie w duchu, bo on jest

naprawdę miły i to musi być strasznie przykre, chodzić w takiej ulewie i szukać mieszkania.

- Aha, żebym nie zapomniał. Powiedz tej twojej ciotecznej babce, że robi znakomitą

kawę. Mógłbym się założyć, że nie znalazłbym lepszej na odcinku od Baker Street do katedry
Świętego Pawła.

Mile pogłaskana Ania przyrzekła, że powtórzy to Zofii.
- A teraz czeka mnie długa wędrówka w ulewnym deszczu - powiedział ze smutkiem,

wstając i wkładając na siebie mokry płaszcz. - Pewnie wyląduję w hotelu. W zeszłym roku
zmarnowałem trzy tygodnie, zanim udało mi się znaleźć ten ostatni pokój... Aha, ile płacę? -
dodał, pobrzękując pieniędzmi w kieszeni.

Ania nie wiedziała. Nie miała bloczku rachunkowego, na którym mogłaby wszystko

zapisać, jak to robiła Shirley, a zresztą nie wiedziała, ile kosztuje kawa i grzanki. Musi pobiec
na górę i spytać Zofię. I właśnie w tym momencie rozległy się kroki na schodach, Bogu
dzięki, wraca Shirley! Ale to wcale nie była Shirley. Była to Zofia, z rękami w kieszeniach

background image

żółtego swetra i wyrazem zdumienia na widok Ani siedzącej przy stoliku i rozmawiającej z
obcym mężczyzną, kiedy powinna była odrabiać lekcje na górze!

- Co na miłość boską... - zaczęła.
Ania zerwała się od stolika, mocno czerwona na 'twarzy. Uświadomiła sobie raptem, że

w ogóle nie powinna tu być.

- Och, Zofio, ile kosztują grzanki i kawa?
- Kawa jak ambrozja - wtrącił młody człowiek, uśmiechając się do Zofii. - Ta zręczna

kelnereczka doskonale mnie nakarmiła... w najwytworniejszym hotelu nie byłbym lepiej
obsłużony. Nie ma to, jak zaczynać we wczesnej młodości, prawda?

On jest zabawny, pomyślała Ania, spoglądając niespokojnie na Zofię. Zabawny i miły.

Bardzo chciała, żeby się spodobał Zofii.

- Kawa i grzanki? Szyling i siedem pensów. - rzuciła szorstko Zofia. I zaraz Ani zrobiło

się lżej na sercu, bo Zofia dodała tonem mniej oficjalnym: - Cieszę się, że Ania dobrze pana
obsłużyła. Nie mam pojęcia, gdzie zniknęły moje kelnerki.

- Czy zna pani może kogoś w pobliżu, kto chciałby wynająć pokój? - spytał młody czło-

wiek. - Sprawa jest dla mnie dość pilna... wyjeżdżałem i podczas mojej nieobecności zjawiła
się nagle córka mojej gospodyni, więc muszę się natychmiast wyprowadzić. Nie jestem
zbytnio wymagający i niemal każde pomieszczenie by mi odpowiadało, pod warunkiem, że
jest czyste i położone mniej więcej w śródmieściu. Chętnie zamieszkałbym gdzieś blisko stąd,
bo wtedy mógłbym się u pani stołować - ciągnął. - Podoba mi się tu... jest przytulnie i
atmosfera wydaje mi się naprawdę życzliwa.

Kiedy Ania usłyszała, jak bardzo podoba się nieznajomemu „Pod Pierożkiem z

Wiśniami”, jej sympatia dla niego wzrosła. Zofia też wydawała się teraz przyjaźniejsza.
Wyjaśniła, że zna tu mało osób, ale nad większością sklepów są mieszkania, więc radzi mu,
żeby poszedł do sklepiku z papierosami na rogu i spytał. Właściciel mógł o czymś słyszeć.
Młody człowiek podziękował i powiedział, że skorzysta z jej rady. Ulewa jeszcze się
wzmogła, zauważyła Ania, i zrobiło jej się go strasznie żal. To okropne, nie mieć własnego
kąta! Zresztą może on ma dom rodzinny w innym mieście jak ona i Kicia, ale nie w Londynie.
Jakie ja mam szczęście, pomyślała Ania, że mieszkam w takim ślicznym miejscu!
Przyglądając się nieznajomemu, gdy podnosił kołnierz płaszcza, żałowała, że biedak musi
wyjść i szukać pokoju w takim deszczu. I właśnie wtedy przyszła jej do głowy wspaniała
myśl.

- Poddasze, Zofio! - zawołała. - Nie myślisz, że się nada? Tam jest ślicznie... i tyle

miejsca!

- Poddasze? Co ty wygadujesz, dziecko! Co ci przyszło do głowy? Pełno rupieci i

prawie żadnych mebli!

Zofia miała minę niemal zgorszoną.
- Poddasze? Brzmi bardzo interesująco... zresztą mam trochę własnych gratów, więc

brak mebli nie jest żadną przeszkodą - rzucił skwapliwie nieznajomy.

- Z okien widać sześć wież kościelnych i chyba tysiące dachów - poinformowała go

Ania.

- Sześć wież kościelnych? Nadzwyczajne. Powinna być za to dodatkowa opłata -

oznajmił z taką powagą, że gdyby Ania nie dostrzegła błysku wesołości w jego oku,
pomyślałaby, że mówi serio. On naprawdę jest szalenie miły i jak by to było dobrze, żeby
zamieszkał u nich na poddaszu! Dziwna rzecz, ale miała uczucie, że zna go od dawna. Nie
była pewna, czy Zofii spodobał się ten pomysł.

8. Eulalia

Powędrowali teraz wszyscy na poddasze - Zofia, Ania, młody nieznajomy, a także Kicia

i Klocia, które przyłączyły się do nich po drodze. Pokój był duży, o dość niskim suficie, który

background image

nad oknami tak się obniżał, że bez trudu można go było dotknąć ręką. Ania wolałaby, żeby
Zofia nie podkreślała nieustannie, jak pochyły jest sufit, i nie powtarzała w kółko, że w lecie
jest tu bardzo gorąco, a w zimie bardzo zimno.

Naprawdę można by pomyśleć, uznała Ania, że Zofia nie chce, żeby mu się poddasze

spodobało! Ona sama aż podskakiwała z przejęcia. Przyszło jej nagle do głowy, że ludzie
płacą komorne za wynajęcie pokoju, więc byłoby trochę dodatkowych pieniędzy na rachunki,
którymi Zofia nieustannie się martwiła.

Prawie nie wierzyła własnym uszom, kiedy w końcu rzecz została załatwiona po jej

myśli, chociaż nawet wtedy w głosie Zofii brzmiało powątpiewanie.

- A jak się okaże, że nie jest tu panu wygodnie... nawet jeżeli usuniemy te wszystkie

rupiecie?

- Będzie mi na pewno bardzo wygodnie. Taki widok wart jest dziesięciu pokojów ze

wszystkimi wygodami, jak się to określa w ogłoszeniach - rzekł odwracając się od okna,
przez które badał wzrokiem sześć wspomnianych przez Anię wież kościelnych.

- A według mnie przyda się panu dużo pożywnego jedzenia - oznajmiła Klocia. Już od

dłuższej chwili przyglądała się nieznajomemu z takim wyrazem twarzy, z jakim mówiła Kici,
żeby natychmiast wypiła mleko, bo inaczej będzie chuda jak szczapa.

Uśmiechnął się do Kloci i powiedział, że jest silny jak koń, tylko często bywa tak

zajęty, że nie ma czasu na jedzenie.

- Chciałbym się teraz paniom przedstawić - dodał. - Nazywam się Gerard Hunter.

Myślę, że chciałaby pani jakichś referencji...

Podał Zofii nazwisko jakiegoś pana z rozgłośni radiowej BBC i spytał, czy wolno mu

będzie wprowadzić się w sobotę.

Kiedy wszystko zostało już omówione i młody człowiek wyszedł, a Zofia zeszła na dół

do Shirley i Connie, żeby im - jak to określiła - „natrzeć solidnie uszu”, Ania wróciła do
swoich lekcji. Rozmyślała właśnie o nowym przyjacielu - o tym, jak imię i nazwisko, Gerard
Hunter, bardzo do niego pasuje, kiedy do pokoju weszła Zofia.

- Proszę - powiedziała wkładając Ani coś do ręki.
- Co to jest?...
- Napiwek. Shirley znalazła go pod talerzem. Trzeba przyznać, że twój pan Hunter jest

trochę rozrzutny, ale to są twoje zarobione pieniądze. Spisałaś się naprawdę dzielnie -
oznajmiła Zofia klepiąc Anię po ramieniu. - Litości! - wrzasnęła. - Zostawiłam w piecu
ciastka francuskie! - I pobiegła do kuchni.

Ania była bardzo zadowolona. Zofia nie należy do osób hojnie rozdzielających

pochwały. Ale jak już kogoś chwaliła, wiadomo było, że robi to z przekonaniem. Spoglądając
na trzymane w ręce pół korony Ania zastanawiała się, czy kelnerki często otrzymują tak dużo
pieniędzy. Była bardzo przejęta, bo zupełnie się tego nie spodziewała. Mimo to wiedziała
dobrze, co zrobi z tą monetą. Odłoży ją na elektryczny mikser dla Zofii. Nie miała pojęcia,
skąd weźmie resztę pieniędzy, ale jakoś - sama nie wiedziała jak - Zofia dostanie ten mikser.
Musi znaleźć jakiś sposób zarobienia pieniędzy, powiedziała sobie. Inni ludzie zarabiają, więc
dlaczego ona nie miałaby zarobić? Ach, gdyby była starsza i mogła być naprawdę prawdziwą
kelnerką, jak Shirley! Ale co z tego, kiedy Zofia i tak by jej nie pozwoliła, a zresztą po
Bożym Narodzeniu będzie cały dzień spędzać w szkole. Chwilowo nie przychodził jej do
głowy żaden pomysł - nic, co byłoby odpowiednie dla dziewczynki w jej wieku. Ale wymyśli
coś, przysięgła sobie. Ania była bardzo uparta i wytrwała. Jeżeli raz postanowiła, że coś zrobi,
nie rezygnowała mimo największych przeszkód.

Przez następnych kilka dni Ania, zaraz po odrobieniu lekcji, razem z Kicią i Klocią

porządkowała poddasze. Wieczorem, po skończonej pracy, przyszła do nich Zofia.

- Na Boga, Klociu, co my z tym wszystkim zrobimy! - jęknęła ciągnąc po podłodze

jakieś zniszczone kartony i stos bardzo zakurzonych gazet.

background image

Ania przeszukiwała dno szafy i teraz wyszła ze smugą kurzu na policzku i rękami

pełnymi kawałków stłuczonej porcelany. Były jasnozielone i ślicznie błyszczały. Ania
rozłożyła skorupy i starała się odgadnąć, jaką całość tworzyły, zanim się porcelana stłukła.

- Lepiej daj mi to, wyrzucę do śmieci - powiedziała Klocia. - Jeszcze się pokaleczysz.
- Nie mam pojęcia, co to mogło być - zastanawiała się Ania oglądając uważnie

skorupki. - Filiżanka chyba nie, bo nie ma uszka... imbryk też nie, bo nie widzę pokrywki... i
spójrz na to, Zofio. Wygląda jak nos.

Zofia podała jej przykrywkę pudełka.
- Połóż je tu, skoro tak ci na nich zależy. Zobaczę później, może mi się uda to skleić...

jeżeli jakaś część nie zginęła, co jest bardzo prawdopodobne.

Zofii można było wierzyć na słowo. Ania przekonała się już, że Zofia zawsze

dotrzymuje swoich obietnic. Toteż pierwszą rzeczą, jaką zobaczyła po obudzeniu, była
porcelanowa świnka, z zadartym ryjkiem i sterczącym kręconym ogonkiem, bardzo
sympatyczna. Była seledynowa i cała w bukieciki różowych kwiatków.

Ania zaczęła piszczeć z radości. Kicia to usłyszała i przybiegła z sąsiedniego pokoju.
- Nazywa się Eulalia - oznajmiła obejrzawszy świnkę ze wszystkich stron.
- Przecież nie możesz wiedzieć, jak się nazywa, skoro to jest moja świnka - zwróciła jej

Ania uwagę.

Nie chciała robić Kici przykrości, ale ta jej młodsza siostra miała irytujący zwyczaj

obdarzania imionami rzeczy, które wcale do niej nie należały.

- No jak ci się podoba? - spytała Zofia zaglądając do pokoju.
Pracowała już w kuchni i na jej policzku było widać ślad mąki.
- Och, Zofio, nigdy w życiu nie widziałam takiej ślicznej świnki! - zawołała Ania. -

Dziękuję ci, że ją skleiłaś.

- Ale czy ty wiesz, jakiego rodzaju jest te świnka?
Ania nie miała pojęcia.
- To jest świnka-skarbonka. Widzisz tę szparę na grzbiecie? Wrzuca się tam pensy i

świnka je przechowuje - wyjaśniła Zofia. - Kiedy byłam mała, wszyscy mieliśmy takie
skarbonki. W niedzielę urządzaliśmy specjalne zawody, żeby się przekonać, która jest
najcięższa. Ustawialiśmy je obok siebie na stole w pokoju dziecinnym i bawiliśmy się w
Podnoszenie Świnki.

- Naprawdę?
Ania była zachwycona tą historią, jak zresztą wszystkim, co Zofia opowiadała o swoim

dzieciństwie. Obejrzała teraz dokładnie wąski otwór, przez który wrzuca się do środka
pieniądze.

-- Mąż pani Rawlings zawsze mówi do niej „moja skarbonko” - rzuciła Kicia niedbale.
- Kiciu, na pewno masz na myśli „mój skarbie”, a nie „moja skarbonko”! - zawołała

Ania. - Słowo daję! Ta Kicia zawsze musi wszystko pokręcić!

- Pani Rawlings wie chyba, jak do niej mówi mąż... a poza tym to bardzo niegrzecznie

komuś zaprzeczać - oznajmiła Kicia, strasznie czerwona na twarzy.

- Och, przepraszam, Kiciu! - zawołała Ania.
- I wiesz, nazwę chyba moją świnkę Eulalią.
- Musisz. Przecież tak ma na imię - zaznaczyła Kicia.
Na szczęście nie wydawała się już obrażona.
To zdumiewające, pomyślała Ania, jak ta Kicia umie wynajdywać imiona - nawet dla

stworzeń w rodzaju złotych rybek czy oswojonych myszy. Jedna złota rybka bywa tak
podobna do drugiej, że znalezienie dla niej właściwego imienia jest zadaniem szalenie
trudnym, o czym Ania miała okazję się przekonać, kiedy hodowała rybki w akwarium. Ale
Kicia zawsze wiedziała, jak się która nazywa, i w końcu trzeba było przyznać, że ma rację.
Jak z tą Eulalią. Przyglądając się najpierw jej wesołemu, zadartemu ryjkowi, a potem

background image

przenosząc wzrok na grajcarkowaty ogonek Ania stwierdziła, że żadne inne imię nie byłoby
dla niej odpowiednie.

Wyjęła chusteczkę, w której przechowywała swoje pół korony, rozwiązała supełek i

bardzo uroczyście wsunęła monetę do wąskiej szpary na grzbiecie świnki. Moneta wpadła do
środka z miłym brzękiem. Ile też będzie ona ważyła, ta Eulalia, kiedy zbierze się w niej dość
pieniędzy na kupno elektrycznego miksera? Ach! Będzie chyba strasznie ciężką świnką,
powiedziała sobie Ania, potrząsając nią i przysłuchując się, jak grzechoce, a następnie
odstawiając ją na półkę. Żeby tylko starczyło w Eulalii miejsca na takie mnóstwo pieniędzy!

9. Przeprowadzka Gerarda

Zanim nadeszła sobota, poddasze zmieniło swój wygląd. Ania wciąż tam biegała, żeby

jeszcze raz rzucić na nie okiem.

Przyjazd „lokatora”, jak Zofia nazywała Gerarda Huntera, był wielką atrakcją dla Ani i

Kici. Kończyły właśnie obiad, kiedy taksówka zajechała przed dom. Wyciągając szyje
dziewczynki zobaczyły Gerarda wysiadającego z auta; szedł obładowany tobołkami i torbami,
a tymczasem taksówkarz wyjmował z bagażnika dalsze pudła i walizki, a na końcu wyciągnął
wiklinowy fotel. Dziewczynki strasznie chciały pójść i zobaczyć, co się tam dzieje, ale Zofia
stanowczo przykazała im trzymać się od wszystkiego z daleka. Była to więc miła
niespodzianka, kiedy wieczorem męski głos zawołał do nich z podestu najwyższego piętra:

- Hej, małe, może przyszłybyście mnie odwiedzić?
Uradowane pobiegły na górę. Poddasze wyglądało zupełnie inaczej. Zobaczyły biurko

zarzucone papierami, wiklinowy fotel, wniesiony na górę przez taksówkarza, i wszędzie na
podłodze stosy książek.

- Pani Rawlings trzyma książki na półkach - oznajmiła Kicia tonem, w którym

zmieszana Ania usłyszała potępiającą nutę. Odetchnęła z ulgą, kiedy właściciel książek
roześmiał się i powiedział, że on też ma taki zwyczaj, ale nie zdążył jeszcze ustawić półek.

- A jak nie ustawię ich jutro, będą musiały poczekać. W poniedziałek zaczynam pracę.
Powiedział to głosem tak uradowanym, że chyba lubi swoją pracę, pomyślała Ania. Pod

pewnymi względami, doszła do wniosku, zupełnie nie przypominał osób dorosłych. Usiadł na
dywanie obok Kici, podał dziewczynkom wymiętą torebkę irysów i odwracał stronice książki,
jednej z tych, które czekały na swoje miejsce na półkach, w taki sposób, żeby dziewczynki
mogły oglądać obrazki. Był to egzemplarz „Snu nocy letniej” z ilustracjami na każdej
stronicy. Ania czytała „Sen nocy letniej” w szkole, ale bez obrazków. Teraz zobaczyła
Oberona i Tytanię, Puka i wróżki, i naprawdę wszyscy wyglądali dokładnie tak, jak ich sobie
Ania wyobrażała. Nigdy jeszcze nie zdarzyło jej się widzieć tak ślicznej książki! Nie trwało
długo, zanim opowiedziała swojemu nowemu przyjacielowi, że tatuś obiecał wziąć ją podczas
Bożego Narodzenia do Brystolu na przedstawienie „Snu nocy letniej”...

- Ale nic z tego, bo go nie ma, więc mnie nie weźmie - dodała ze smutkiem.

Perspektywa świąt bez tatusia ciągle wydawała się Ani ponura.

- To prawdziwy pech - stwierdził współczująco jej nowy przyjaciel, podając jej

następnego irysa. Powiedział dziewczynkom, żeby mówiły mu po imieniu, Gerard, jak
wszyscy, a zresztą to całe „panowanie”, dodał ze śmiechem, bardzo go denerwuje. Ania była
zdziwiona, że wie tak dużo o „Śnie nocy letniej” w Brystolu, ale okazało się, że reżyserował
to przedstawienie jego przyjaciel.

- Co to jest reżyserował? - spytała Kicia.
- Och, reżyser to jest taki pan, który mówi aktorom, co mają robić. Ja jestem reżyserem.

W przyszłym tygodniu zaczynam próby nowej sztuki - wyjaśnił Gerard i dodał, że Grzegorz,
ten jego przyjaciel z Brystolu, ma fotografie kostiumów do „Snu nocy letniej”, więc postara
się, żeby mu przysłał kilka, to wtedy Ania je sobie obejrzy.

background image

Kiedy Zofia wpadła wieczorem powiedzieć Ani dobranoc, dziewczynka opowiedziała

jej o przyjacielu Gerarda i o fotografiach.

- Gerard powiedział, że jest reżyserem. Co to właściwie znaczy? Jakoś nie bardzo

zrozumiałam... - Ania ustawiła równiutko pantofle ranne i przygotowała się do długiego
skoku na sam środek łóżka.

- Och, reżyser to bardzo ważna osoba w teatrze. Wszyscy muszą robić to, co im każe.

Ale obawiam się, że wiele więcej ci nie powiem. Za mało wiem o tym, jak się reżyseruje
sztuki - oznajmiła Zofia przysiadając na brzegu łóżka.

- Gerard jest naprawdę strasznie miły. Wiesz co? Obiecał Kici, że da jej książkę o

kocie... książkę, którą jego przyjaciel sam napisał i narysował do niej obrazki. Powiedział, że
Kicia jest akurat w odpowiednim wieku i że książka na pewno jej się spodoba. Ale nie
wiadomo - dodała roztropnie - czy o tym nie zapomni.

Ania zauważyła, że dorośli często coś obiecują i potem zapominają... naturalnie nie ci

najlepsi dorośli, jak tatuś czy Zofia. - Czy to nie cudowne, znać ludzi, którzy robią takie
ciekawe rzeczy? Wiesz, dotąd nie znałam nikogo, kto napisał książkę czy ma coś wspólnego z
teatrem. Zofia roześmiała się i powiedziała, że może Ania ma słuszność, ale niech sobie nie
wyobraża, że pisanie książek i wystawianie sztuk na scenie to jedyna ciekawa praca. Jak się
nad tym zastanowić, każda praca jest ciekawa, pod warunkiem, że się ją lubi i dobrze
wykonuje.

Rozmyślając tuż przed zaśnięciem o słowach Zofii Ania doszła do wniosku, że Zofia

ma rację. Zawsze jej się zdawało, że praca śmieciarza jest okropnie nudna - opróżnianie przez
cały dzień cudzych śmietników! Ale odkąd miała Eulalię, która była przecież tylko garstką
skorup, jakie można znaleźć w każdym śmietniku, zmieniła zdanie. Ludzie wyrzucają takie
wspaniałe rzeczy!

W kilka dni później listonosz przyniósł paczkę zaadresowaną do Ani i Kici. Klocia

spojrzała na wydrukowany adres nadawcy i oznajmiła, że paczka jest wysłana przez znaną
księgarnię pana Bampusa.

- Co to może być takiego? Przecież ani Kicia, ani ja nie mamy dzisiaj urodzin -

powiedziała Ania mocując się ze sznurkiem.

- Bampus... jakie to śmieszne nazwisko! Wolę kaktusa od pana Bampusa - zaśpiewała

nagle Kicia, która może nie była specjalnie rozgarnięta, ale miała dryg do układania rymów.

A tymczasem Ania otworzyła paczkę. W środku były dwie książki, jedna bardzo duża,

druga trochę mniejsza. Mniejsza nazywała się „Zamek kota Kato” i miała na okładce burego
kota. W środku, na nie zadrukowanej stronie przed kartą tytułową, było napisane:

„Dla Kici od Kota”.
- Kiciu, to ta książka, którą ci Gerard obiecał! - zawołała Ania.
Ale ta druga książka? Co to może być takiego?
Ania przekonała się, że jest to „Sen nocy letniej”, egzemplarz dokładnie taki sam, jak

ten na górze u Gerarda. W środku było napisane:

„Wielbiciel Szekspira wielbicielce Szekspira - na pocieszenie, że nie widziała »Snu« w

teatrze, i z życzeniem, żeby się jej pragnienie jak najprędzej ziściło.

Gerard Hunter”

Jaka wspaniała niespodzianka! Ania nigdy sobie nie wyobrażała, że będzie mieć kiedyś

na własność taką książkę, i spędzała cały wolny czas od lekcji i od spacerów, i pomagania
Zofii i Kloci nad swoim egzemplarzem „Snu nocy letniej”. Oglądała ilustracje wciąż i wciąż
od nowa i przeczytała sporo zadrukowanych stron, co prawda nie te długie, ale krótkie
kwestie Oberona i Tytanii, i wróżek, i rozmaite kawałki Spodka.

Kicia była bardzo zadowolona ze swojej książki. Jedyny szkopuł z punktu widzenia

Ani, to że domagała się, żeby jej ciągle czytać na głos, od początku do końca. Historyjka była

background image

bardzo ładna, ale nawet najładniejsza historyjka zaczyna brzydnąć, kiedy czyta się ją na głos
po raz chyba setny, o czym wkrótce przekonała się biedna Ania.

W kilka dni później, kiedy zjadły podwieczorek, czytała siostrzyczce siedząc z nią na

sali „Pierożka z Wiśniami”. Zrobiło się już późno, Shirley i Connie zmywały w kuchni,
gotowe do wyjścia, jak tylko będzie można zamknąć cukiernię. Ile razy Ania milkła, żeby
przewrócić stronę, dolatywał do niej brzęk zmywanych filiżanek i spodków. Niedługo Connie
wejdzie i zapuści żaluzję nad drzwiami. Wszyscy goście już wyszli, ale małe lampki z
czerwonymi abażurami na stolikach wciąż się paliły. W gęstniejącym wilgotnym mroku tego
deszczowego października czerwonawy ciepły blask wydaje się chyba z zewnątrz bardzo
zachęcający, pomyślała Ania.

- Czytaj dalej - popędzała ją Kicia.
Nie miało sensu spierać się z Kicią, kiedy żądała, żeby jej czytano na głos, więc Ania

ciągnęła dalej:

„- Przepraszam, pani Kuro - zwrócił się do niej Kato. - Czy mógłbym przespać się

dzisiaj w pani kurniku?”

Kato był małym kotkiem, którego rodzina przeniosła się do nowego domu, ale podczas

przeprowadzki zapomniano o maleństwie i biedak został sam na starych śmieciach. Książka
opowiadała o wędrówkach małego Kato w poszukiwaniu nowego domu, a przyjaciel Gerarda,
który ją napisał i narysował obrazki, tak jakoś prawdziwie przedstawił ludzi i zwierzęta, że
chociaż Ania tyle już razy musiała ją Kici czytać, nadal chętnie to robiła. Ania miała bardzo
dźwięczny głos. W szkole często wybierano ją, żeby czytała reszcie klasy na lekcjach robót
ręcznych, i może dlatego sama nie była zbyt mocna w tym przedmiocie. Czytając teraz
„Zamek kota Kato” zmieniała głos i zupełnie inaczej przemawiała jako sam Kato, inaczej
jako pani Kura, inaczej jako pani Owca. Tak była pochłonięta czytaniem, a Kicia tak
zasłuchana, że nie usłyszały, jak otwierają się drzwi od ulicy.

„- Kato żył więc sobie szczęśliwie w małym domku i co wieczór stary pan podnosił

małego burego kociaka z podłogi i wkładał go do koszyka, który wisiał na drzwiach
kuchni...” - ciągnęła Ania, a Kicia pochyliła się, żeby obejrzeć obrazek na sąsiedniej stronie.
Na haku wbitym w białe drzwi wisiał koszyk, taki wyplatany i z dwoma uszami, a z koszyka
wystawał śliczny bury łebek maleńkiego Kato.

- Zacznij od początku - zażądała Kicia.
- O, nie, Kiciu! - zaprotestowała Ania. W tym momencie coś kazało jej odwrócić głowę

i zobaczyła stojącego tuż za nią Gerarda.

- Widzę, że mój przyjaciel Terence zdobył sobie jeszcze jedną wielbicielkę. Prawda,

Kiciu? - spytał przejeżdżając palcami przez jej mocno skręcone włosy.

- Kato jest najmilszym kotem, a ta książka jest najładniejszą książką na całym świecie -

oznajmiła Kicia.

Gerard miał bardzo zadowoloną minę. Zawsze miło jest wiedzieć, że zrobiliśmy

przyjemność naszym prezentem. Naturalnie Ania i Kicia podziękowały mu za książki. Ania
napisała bardzo ładny list z podziękowaniem, a Kicia zabazgrała cały arkusik papieru
listowego Zofii czymś, co było „pisaniem na niby” i co wyglądało zupełnie jak prawdziwe
pisanie, dopóki ktoś nie spróbował tych gryzmołów odczytać. Następnie włożyły oba listy do
koperty, zaadresowały do Gerarda i wsunęły pod drzwi poddasza. Gerard tak dużo przebywał
poza domem, że czasem nie widziały go przez cały dzień.

Teraz rzucił się na krzesło i spytał, czy mógłby dostać jeszcze podwieczorek. Shirley

przed chwilą zamknęła drzwi, co dowodziło, że obie z Connie wybierają się niedługo do
domu. Wobec tego Ania poszła przynieść Gerardowi herbatę. Na szczęście Connie zdążyła
jeszcze uruchomić błyszczącą maszynę do robienia herbaty; dudniła ona jak pociąg i
wypuszczała kłęby pary, więc Ania bała się jej używać. Przygotowała jednak tacę i zrobiła
grzanki.

background image

- To mnie uratuje od śmierci głodowej - oznajmił Gerard.
Wygląda na zmęczonego, pomyślała Ania. Czoło miał pocięte drobnymi zmarszczkami,

których przedtem nie zauważyła, i jeden kosmyk włosów ciągle opadał mu na oczy. Może
reżyserowanie jest bardzo ciężką pracą? Zaproponowała, że sama naleje mu herbatę, i kiedy
bardzo ostrożnie napełniała filiżankę, weszła Zofia. Miała wciąż na sobie swój kraciasty
fartuch. Connie zawiadomiła ją, że kończy im się kawa, więc zeszła na dół, żeby sprawdzić
zapasy. Przysiadła się do ich stolika.

- Jak tam idą próby? - spytała.
Gerard skrzywił się i powiedział, że nie bardzo, a teraz jeszcze ktoś z zespołu „został

tknięty takim czy innym dopustem bożym”. Ania domyśliła się, że po prostu ktoś zachorował,
tylko Gerard określił to w taki komiczny sposób.

- Nic tak nie podnosi na duchu jak filiżanka herbaty. Wypiję ją i pójdę dowiedzieć się

przez telefon, jaki jest wyrok lekarza. Podejrzewam, że to wyrostek robaczkowy. Jeżeli mam
rację, będę musiał znaleźć kogoś na zastępstwo... a premierę mamy w Brighton za trzy
tygodnie! Kto z własnej woli zgadza się być reżyserem? Prawie czuję, jak mi włosy siwieją.
Kiciu, podobałbym ci się z długą siwą brodą?

Zrobił strasznie komiczną minę i Kicia wybuchnęła śmiechem.
- To rzeczywiście przykre, taka nagła choroba i konieczność szukania nowego aktora -

powiedziała Zofia współczująco.

- Tak, przyznaję. A jak pomyślę, ile czasu spędziłem nad kompletowaniem obsady do

tej pechowej sztuki! Aniu, robisz pyszną herbatę... mógłbym poprosić jeszcze o filiżankę?

- Co to jest obsada? - spytała Ania napełniając imbryk gorącą wodą, jak to robiła

Klocia.

- Nie obsada, tylko obsadka, i to jest to, do czego pani Rawlings wkłada stalówki, bo nie

lubi nowomodnych piór kulkowych. Nie wiedziałaś? - obruszyła się Kicia, patrząc z
wyższością na siostrę. Była strasznie zdziwiona, kiedy wszyscy wybuchnęli śmiechem.

- To jest rzeczywiście obsadka... Obsada to coś zupełnie innego, tylko nie bardzo wiem

co - powiedziała Ania z powątpiewaniem w głosie.

- Obsada sztuki czy filmu to jest zespół aktorów, którzy w nich grają. A obsadzanie to

jest znajdowanie właściwej osoby do każdej roli... możecie mi wierzyć, że to cud, jeśli
znajdzie się odpowiednich aktorów - wyjaśnił Gerard. - Już sobie nie przypominam, z ilu
osobami rozmawiałem, żeby znaleźć kogoś do tej właśnie roli, i kto wie, czy nie będę musiał
robić tego po raz drugi. No trudno, takie jest życie. - Wypił herbatę i wstał. - Powiedz ode
mnie swojej pani Rawlings, żeby dała spokój obsadkom i zaczęła pisać piórem kulkowym, to
dużo wygodniej - poradził Kici. - A tobie, Aniu, dziękuję za pyszną herbatę. Czy słyszała
może pani Anię czytającą na głos? - zwrócił się do Zofii. - Ma niezwykły głos, bardzo
wyrazisty. Aniu, jak zachoruję, przyjdziesz do mnie i będziesz mi czytała. - Pociągnął ją
żartobliwie za warkocz i już go nie było.

Zmywając w kuchence Ania myślała o Gerardzie i było go jej bardzo żal, chociaż

naturalnie wiedziała, że żartował mówiąc o chorobie. Swoją drogą ma twarz zmęczoną i
zatroskaną. Czy to możliwe, że tak trudno jest znaleźć odpowiednie osoby do grania na
scenie? Miała nadzieję, że wszystko skończy się dobrze i nikt nie będzie musiał iść do
szpitala. Gerard jest taki miły.

10. Przepis na chrupki czekoladowe

Kiedy Gerard wyszedł, a Klocia wzięła Kicię na górę, żeby ją położyć do łóżka, Ania

nie bardzo wiedziała, co z sobą robić. Zofia była bardzo zajęta w kuchni, piekła na
zamówienie tort urodzinowy dla starej pani, która kończyła osiemdziesiąt lat.

Ania isprawdziła program radiowy, ale prócz jednej Zgaduj Zgaduli nie iznalazła nic

specjalnie interesującego. Rozbitkowie już się skończyli i radio nie nadawało żadnego serialu

background image

przygodowego. Ania bardzo żałowała. Była to naprawdę bardzo wielka radość, słyszeć głos
Larry'ego i mówić sobie, że jest to ktoś, kogo zna, a nie jeden z wielu anonimowych głosów
na antenie radiowej. Od tego czasu na próżno przeglądała programy w poszukiwaniu jego
nazwiska.

Przez jakiś czas siedziała zadumana w saloniku. Naprawdę zbrzydło już jej rysowanie i

malowanie, a co gorsza, przeczytała wszystkie książki znajdujące się w białej biblioteczce. Po
chwili wyszła i usiadła na schodach, i siedziała objąwszy kolana rękami, i powtarzała sobie w
duchu, że byłoby dużo lepiej, gdyby tatuś był tutaj zamiast w Australii. Ania wciąż tkwiła na
schodach, bardzo się nad sobą litując, kiedy Zofia wyjrzała z kuchni i spytała ją, co ona tu, na
Boga, robi.

- Nic. W ogóle nie mam co robić - odparła Ania. Czuła się trochę głupio, ale nie umiała

otrząsnąć się z tego przygnębienia.

- W takim razie musimy ci znaleźć jakieś zajęcie. Chodź! - rzuciła energicznie Zofia.
W kuchni było jasno i wesoło. Na szerokiej półce naprzeciwko pieca stygły jutrzejsze

ciasta - duże, brązowe placki, całe obsypane orzechami, kruche pierożki z wiśniami, ogromne
blachy ciemnych, lepkich pierników i złociste biszkopty, każdy ubrany cieniutkim paskiem
skórki cytrynowej. Duży stół był zarzucony drewnianymi łyżkami i torebkami, z których
wysypywały się cudowne przysmaki w rodzaju skórki pomarańczowej czy migdałów, a na
samym środku stała ogromna waga. Ania poczuła się winna, bo rozumiała, że przeszkadza.
Wszyscy wiedzieli, że kiedy Zofia wykonuje specjalne zamówienie, lubi być sama i nie chce,
żeby jej się kręcono po kuchni.

- Chyba będzie lepiej, jak sobie pójdę i siądę na schodach - powiedziała bez

przekonania.

- Bzdury! Zaraz... pomyślmy... - Zofia zastanawiała się chwilę. - Wiem! Znakomity

pomysł!

Odsunęła blachy i zrobiła trochę miejsca na stole.
- Teraz posłuchaj, Aniu. Pieczenie ciastek nie jest takie trudne, popróbujesz dzisiaj

swoich sił. Z gorącymi placuszkami doskonale dałaś sobie radę. - Zofia posłała Anię na górę
po fartuch i torebkę płatków kukurydzianych z kredensu.

Do czego mogą być potrzebne te śniadaniowe płatki? - zastanawiała się Ania, z trudem

wciągając na siebie fartuch, który nosiła w szkole na lekcjach rysunku. Kiedy wróciła na dół,
Zofia pisała coś przy kuchennym stole.

- Aniu, nie mów nigdy, że nie umiesz czegoś upiec czy ugotować. Każdy potrafi, kto się

naprawdę stara. Potrzebna jest tylko odrobina zdrowego rozsądku i dobry przepis. Wszystko
ci tu zanotowałam - dodała wywijając arkusikiem papieru - więc nie będziesz zadawała
niepotrzebnych pytań. Jeżeli jest tu coś, czego nie potrafisz znaleźć, zabawisz się w
detektywa i będziesz węszyła po kuchni, dopóki nie znajdziesz brakującej ci rzeczy - tylko
mi, na miłość boską, nie przeszkadzaj. Muszę wstawić ten tort do pieca za pół godziny, a lista
składników jest długa chyba na dwie mile.

Podała Ani arkusik papieru, a potem odwróciwszy się zaczęła w pośpiechu zsypywać

rodzynki na wagę.

Ania położyła papier na półce obok blach z ciastkami. U góry Zofia napisała: „Chrupki

czekoladowe”, poniżej arkusik był podzielony na dwie połowy. Nad jedną napis głosił:
„Składniki i przybory”. Nad drugą - „Kolejne czynności”.

Chrupki czekoladowe! Ania przepadała za wszystkim, co miało w sobie czekoladę, od

dropsów czekoladowych aż po krem. Zaczęła czytać przepis tak uważnie, jakby to było
zadanie na klasówce w szkole.

CHRUPKI CZEKOLADOWE
Składniki i przybory

background image

Tabliczka czekolady.
Śniadaniowe płatki kukurydziane albo ryż dmuchany.
Garnuszek.
Łyżka.
Nóż.
Mała miseczka ogniotrwała.
Dzbanek.
Większa miska do ucierania.
Papierowe albo metalowe foremki, takie jak do pieczenia babeczek.
Sprawdź, czy wszystko jest przygotowane, zanim zabierzesz się do pracy.

Kolejne czynności

Umyj ręce. Wstaw ogniotrwałe naczynie do garnuszka.
Napełń dzbanek zimną wodą i nalej trochę do garnuszka. Miseczka powinna być

zanurzona do dwóch trzecich wysokości. Uważaj, żeby nie nalać wody do środka miseczki.

Zapal gaz, przykręć płomień.
Połam czekoladę na małe kawałki i wrzuć ją do miseczki.
Kiedy wzrośnie temperatura wody, czekolada zacznie się topić. Mieszaj delikatnie

łyżką, dopóki cała tabliczka nie zamieni się w płynną masę.

Zakręć gaz.
Wyjmij miseczkę z garnka używając rękawicy. Pamiętaj, że miseczka będzie bardzo

gorąca.

Przelej stopioną czekoladę do większej miski.
Teraz wrzuć łyżkę płatków śniadaniowych czy ryżu dmuchanego.
Mieszaj, aż czekolada powlecze wszystkie płatki.
Dodawaj po łyżce płatków, dopóki w miseczce jest jeszcze dość czekolady.
Wkładaj masę łyżką do foremek.
Postaw foremki na tacy i umieść ją na kilka godzin w chłodnym miejscu, żeby masa

stężała. Jeżeli bardzo ci się spieszy, a w lodówce jest miejsce, chrupki czekoladowe stężeją w
ciągu pół godziny.


Rozpuściwszy czekoladę dokładnie tak, jak było zalecone w przepisie, i wymieszawszy

ją z płatkami kukurydzianymi według wskazówek Zofii, Ania bardzo się zdziwiła, że masa
nie wymaga pieczenia w piekarniku. Wyobrażała sobie, że ciastka zawsze trzeba upiec. A tu
wystarczyło napełnić foremki gęstą i lepką brązową masą.

Ania napełniła mniej więcej połowę foremek i przyglądała się z niepokojem

bezkształtnym, brązowym kopczykom, kiedy usłyszała zatrzaskujące się drzwiczki
piekarnika. Czy może tort Zofii wylądował już bezpiecznie w piecu? Ania się nie myliła.

- No i jak sobie radzi nasz mały cukiernik w spódnicy? - spytała Zofia.
- Och, chyba nieźle... Wyglądają trochę nieporządnie, ale może będzie trochę lepiej, jak

wystygną... Powiedz, czy one powinny tak wyglądać?

Nie miała już nieszczęśliwej miny. Oczy jej błyszczały, z przejęcia aż skakała po

czerwonych płytach podłogi.

- Wydaje mi się, że robienie ciastek ogromnie ci służy - zaśmiała się Zofia. I zapewniła

Anię, że jej chrupki wyglądają bardzo apetycznie, ale trzeba je zostawić do rana, żeby
należycie stężały. Był to dla Ani wielki zawód, bo strasznie chciała spróbować, jak smakują.

- Wiesz, co robi dobra kucharka po skończonej robocie? - spytała Zofia. - To, co my

teraz zrobimy... myje wszystkie naczynia, których używała. Lepkie miski zostawione w
zlewie są oznaką złej kucharki.

background image

Razem sprzątnęły kuchnię. Zofia umyła miski, łyżki i noże, a trzeba przyznać, że było

tego całkiem sporo. Ania wytarła je czystą ścierką i razem odłożyły wszystkie na miejsce.

- Schludna kuchnia i coś dobrego w kredensie to ambicja każdej kucharki - zauważyła

Zofia opłukując zlew. - I na tym kończy się druga lekcja gotowania. Bawiło cię to?

- Jeszcze jak! Czy będziesz mnie jeszcze uczyła... to znaczy, jak znajdziesz chwilę

czasu?

Zofia jej to przyrzekła.
- Ale uważam, że są ci potrzebne nie tyle lekcje gotowania, ile jacyś rówieśnicy, z

którymi mogłabyś się bawić. Wszystko się ułoży, jak zaczniesz chodzić do szkoły, ale teraz
sytuacja nie przedstawia się wesoło. Byłam tak zajęta, że nie zawarłam znajomości z żadnymi
sąsiadami, którzy mają dzieci w twoim wieku. Trzeba będzie coś zrobić, żeby podczas ferii
świątecznych znaleźć ci jakieś towarzystwo - powiedziała, nerwowym ruchem odgarniając z
czoła krótko przystrzyżone włosy.

Ani zrobiło się strasznie przykro, że jest dla Zofii jeszcze jednym powodem zmartwień.

Ach, gdyby miała ten elektryczny mikser, nie byłaby tak zapracowana! Według broszury
reklamowej ciastka robią się prawie same. Wróciwszy do swojego pokoju Ania potrząsnęła
Eulalią. Ale Eulalia nadal miała w brzuszku tylko jedną monetę. Ania postanowiła, że jeśli
ktoś da jej na Gwiazdkę pieniądze, odłoży wszystko na kupno miksera dla Zofii.

Nazajutrz rano Ania przekonała się z radością, że jej chrupki czekoladowe wyglądają

jak małe kruche ciasteczka.

- Są prawie takie, jakie powinny być... nie uważasz, Zofio? - spytała.
Słowa Zofii natychmiast ją uspokoiły;
- Wyglądają doskonale. Teraz trzeba się jeszcze przekonać, jak smakują. - I

zaproponowała, żeby Ania i Kicia zjadły po ciastku na drugie śniadanie.

- Czy mogę zanieść jedną chrupkę Gerardowi? Może mu to trochę poprawi humor,

jeżeli ma ciągle kłopoty z tą... jak się to nazywa?... z obsadą,? - spytała. Bardzo było jej żal
Gerarda. A może ten ktoś już wyzdrowiał i próby będą się odbywały normalnie?

Nim zasiadła do odrabiania lekcji, położyła chrupkę czekoladową na talerzyku w

wiśniowe wzorki i zaniosła ją na poddasze. Gerard, który wkładał akurat jakieś papiery do
teczki, zatrzymał się i spojrzał z zachwytem na ciastko, i nie chciał wierzyć, że Ania zrobiła je
sama.

- Myślałam, że może będzie ci smakowało do kawy. To znaczy... jeżeli przerywacie

próbę, żeby zjeść drugie śniadanie...

- Wiesz, Aniu, wolałbym tak długo nie czekać.
I odłożywszy teczkę połknął ciastko w dwóch kęsach. Zrobił dokładnie to, co ona

miałaby ochotę zrobić, i może dlatego Ania oznajmiła później Kici, że Gerard jest najbardziej
niedorosłym dorosłym człowiekiem, jakiego zna. Kicia wybałuszyła na nią oczy. To na
pewno brzmiało trochę dziwnie, ale Ania dokładnie wiedziała, co ma na myśli.

Połknąwszy ostatni okruch Gerard zapewnił ją, że ciastko jest „fenomenalne”, a drugiej

takiej kucharki „ze świecą by szukać”.

- Zanim się obejrzymy, zostaniesz wspólniczką swojej ciotecznej babki - rzucił wesoło,

ale twarz mu posmutniała, kiedy dodał, że ta chora osoba jest w szpitalu, więc musi rozejrzeć
się za kimś nowym.

- Będę musiał przerwać próby, żeby w ostatniej chwili szukać kogoś na zastępstwo. A

kto je za mnie poprowadzi? Dziękuję za ciastko. - I wsunąwszy wypchaną teczkę pod pachę
zbiegł ze schodów.

Ania i Kicia zjadły swoje chrupki do mleka o godzinie pół do jedenastej, kiedy to Ania

miała piętnastominutową przerwę w odrabianiu lekcji. Klocia wzięła łaskawie jedno
ciasteczko do herbaty, którą piła zawsze o tej porze z ogromnego kubka z napisem „Pamiątka
z Yarmouth”. Ania czekała niecierpliwie na ocenę tego pierwszego cukierniczego wyrobu.

background image

Kicia wymruczała: - Mniam, mniam - i połknęła swoje w mgnieniu oka. Klocia nie

śpieszyła się z wydaniem opinii, ale kiedy na talerzyku zostało już tylko kilka okruchów,
powiedziała:

- Bardzo dobre, Aniu. Lekkie i wykwintne... można by sobie życzyć takiego ciastka co

dzień na podwieczorek. A teraz biorę się z powrotem do prasowania. Na górze czeka cała fura
bielizny, a nikt mnie w tym nie wyręczy!

Ania zobaczyła Gerarda dopiero nazajutrz po południu. Ostatni klienci wyszli, Shirley

wywiesiła na drzwiach cukierni tabliczkę z napisem „Zamknięte”, dziewczynki dopiły
herbatę, a Klocia - używając jej własnego określenia - wyciskała z imbryka ostatnie krople.
Ania znowu została zmuszona przez Kicię do przeczytania na głos opowiastki o kocie Kato.
Odwracała właśnie ostatnią stronę, kiedy podniósłszy wzrok zobaczyła Gerarda, który stał
obok w bardzo mokrym palcie.

- Nie przerywaj - powiedział.
- Kazał, żebyś czytała dalej - rzuciła prędko Kicia.
Wobec tego biedna Ania musiała doczytać książeczkę do końca.
- Och, co za pogoda! Przemókł pan do suchej nitki - westchnęła Klocia dźwigając się

ociężale na nogi. - Niechże pan da to mokre palto, wysuszę je w przewiewnym miejscu, bo
inaczej zaziębi się pan na śmierć.

Gerard podziękował jej i zdjął palto. Ania zerwała się od stolika.
- Przynieść ci herbaty?
- Zostań chwilę, nie spieszy mi się. - Zatrzymał ją gestem ręki. - Ile ty masz właściwie

lat, Aniu?

Ania powiedziała mu. Nie mogła zrozumieć, czemu go to nagle zainteresowało, ani

dlaczego patrzy na nią w taki jakiś dziwny sposób.

Trochę później przyniosła mu na tacy herbatę i odgrzane ciastka drożdżowe. Zostało ich

trochę, bo w ten deszczowy dzień ruch w cukierni znowu był niewielki.

- Mniam, mniam, ciastka drożdżowe! - zawołał. Przypominało to zachwyty Kici na

widok jakiegoś ulubionego przysmaku.

- Zawsze nosisz warkocze czy rozpuszczasz czasem włosy? - zwrócił się do Ani.
- Tylko od święta - odparła Ania. - Są strasznie gęste i jak ich nie zaplotę, zaraz robią

się nieporządne.

O jakie dziwne rzeczy pyta mnie dzisiaj ten Gerard, pomyślała.
Kiedy wypił herbatę, oznajmił, że chce „zamienić słówko z waszą cioteczną babką”, i

pobiegł na górę.

- Nic dziwnego, że ten chłopiec jest chudy jak szczapa. Kto to widział, żeby tak biegać

zaraz po jedzeniu! - zmartwiła się Klocia. Zeszła znów na dół zawiadomić Kicię, że czas do
łóżka.

Śmieszna ta Klocia, że nazywa Gerarda chłopcem, pomyślała Ania. Zupełnie jakby był

rówieśnikiem Kici, a nie dorosłym człowiekiem. I wtedy nagle przyszło jej do głowy, że
właśnie to miała na myśli tłumacząc wczoraj Kici, że Gerard jest najbardziej niedorosłym
dorosłym człowiekiem, jakiego zna.

11. Teatr

Nazajutrz w skrzynce był list lotniczy z Australii i śniadanie upłynęło w nastroju

niezwykłego podniecenia. Ania czytała Kici list na głos między jednym a drugim kęsem jajka
na bekonie, bo Klocia powiedziała, że listy listami, ale jedzenie nie powinno stygnąć na
talerzu. Za każdym razem, gdy Ania milkła, żeby przełknąć kawałek bekonu, Kicia wołała:

- Dalej, dalej!
Australia opisana przez tatusia wydawała się szalenie interesującym krajem. Klocia

wykrzykiwała co chwilę:

background image

- Nie, coś takiego! Kto by to pomyślał!
Nawet Zofia, zawsze o tej porze zajęta pieczeniem parówek w cieście, placuszków i

ptysiów z musem jabłkowym, znalazła chwilę, żeby przyjść i wysłuchać samego zakończenia
listu, w którym były pozdrowienia dla wszystkich, nie wyłączając pani Rawlings.

- Hm, powiem, że jak na bardzo zapracowanego ojca jest to nie lada wyczyn.

Zadowolone, że dostałyście nareszcie swój list? - spytała uśmiechając się do Ani.

- Jeszcze jak! Długi, prawda? Teraz muszę odpisać, mój list też będzie długi - zapewniła

ją Ania, w pośpiechu smarując grzankę miodem, bo wszyscy prócz niej skończyli już
śniadanie.

- Nie ma nic o niedźwiedziach, a ja tak chciałam się czegoś o nich dowiedzieć. Pani

Rawlings też - wystąpiła Kicia ze skargą.

- Niedźwiedzie! Przecież w Melbourne nie ma niedźwiedzi! - zaprotestowała Ania.
- A właśnie że są! W całej Australii jest pełno niedźwiedzi - upierała się Kicia. -

Nazywają się niedźwiadki koka-kola.

- Och, Kiciu! Koka-kola to jest napój. Chciałaś powiedzieć: niedźwiadki koala.
Ania się roześmiała, a Klocia i Zofia robiły, co mogły, żeby nie parsknąć śmiechem, bo

Kicia strasznie nie lubiła, jak się z niej wyśmiewano. Ale na szczęście, chociaż przez kilka
minut miała minę obrażoną, przeszło jej to, kiedy Ania obiecała, że w najbliższym liście spyta
tatusia o niedźwiadki koala.

Po tych wszystkich wzruszeniach trudno było zabrać się do lekcji. Zofia poleciła Ani

nauczyć się na pamięć kilku kwestii ze „Snu nocy letniej” i Ania wybrała kwestię wróżki,
zaczynającą się od słów: „Nad pagórkami, nad dolinami. Przez zarośla, przez gęstwinę”.
Bardzo lubiła uczyć się na pamięć, ale tego ranka wracała wciąż myślami do listu tatusia.
Czytała właśnie po raz czwarty następnych sześć linijek, kiedy usłyszała czyjeś szybkie kroki
na schodach.

- Nie poszłabyś na małą przechadzkę? - spytał czyjś głos. Był to Gerard.
- Och, cudownie! - zawołała Ania. Ale uprzytomniwszy sobie, że jest to czas

przeznaczony na odrabianie lekcji, wytłumaczyła Gerardowi, że nie wolno jej przerywać
nauki przed dwunastą.

- Nic się nie martw. Załatwiłem wszystko z twoją ciotką. Zwalnia cię dzisiaj wcześniej,

żebyś miała trochę rozrywki - uspokoił ją swoim miłym uśmiechem.

- Hurrra! Dokąd idziemy? Kicia pójdzie z nami? - wrzasnęła Ania zamykając z

trzaskiem książkę i tak raptownie zrywając się od stolika, że piórnik spadł na podłogę.

- Tym razem nie. Jest zajęta. Wiesz... A-l-a m-a k-o-t-a... - wyjaśnił Gerard.
Co za historia! Ania była naprawdę zdziwiona. Nie wierzyła, żeby ktoś kiedykolwiek

zdołał zmusić Kicię do nauki czytania. Wpadając do sąsiedniego pokoju po palto mówiła
sobie w duchu, że Klocia jest bardzo mądrą osobą.

Pogoda była ładna. Świeciło słońce, które rzadko pokazuje się w październiku, a

chociaż porywisty wiatr szarpał jej warkocze, Ania nie odczuwała zimna w swoim ciepłym
tweedowym palcie. Usiłując dotrzymać kroku długonogiemu Gerardowi (co jej się udawało
tylko dlatego, że od czasu do czasu dawała długiego susa), Ania spytała:

- Dokąd idziemy?
- Jak by ci się podobała przejażdżka autobusem, a potem filiżanka kawy w towarzystwie

mojego przyjaciela, którego może będzie ci miło poznać?

Bardzo interesująca perspektywa, pomyślała Ania i spytała, czy mogliby pojechać na

górnym pomoście. Strasznie lubiła takie jazdy ulicami Londynu.

- Czy twój przyjaciel to ten, który napisał książkę o kocie Kato? - spytała.
- Tego poznasz innym razem. Dzisiaj czeka na nas mój przyjaciel, który pracuje w

teatrze.

- Ten, który wystawia „Sen nocy letniej” w Brystolu?

background image

Gerard roześmiał się i powiedział, że nie, to nie Grzegorz na nich czeka. Ten ma na

imię Piotr, wyjaśnił.

- Wszyscy twoi przyjaciele piszą książki albo wystawiają sztuki, albo robią inne

strasznie ciekawe rzeczy.

Potem siedziała bardzo cicho i zastanawiała się, czy potrafi rozmawiać z Piotrem. To

byłoby okropne, jakby jej nic nie przyszło do głowy! Czasem się to Ani zdarzało w
towarzystwie zupełnie obcych ludzi. Może Gerard odgadł, co Ania czuje, bo w pewnej chwili
powiedział:

- Wiesz, Piotr bardzo ci się spodoba. Byliśmy razem w szkole podstawowej. Miał

zaskrońca, którego nazwał Józafatem. Pamiętam, że kiedyś na lekcji religii trzymał go cały
czas w ławce.

Ania nagle poweselała. Ktoś, kto trzymał zaskrońca w ławce, jest chyba sympatyczny,

pomyślała. A kiedy zobaczyła go przy stoliku w głębi dużej kawiarni, wymachującego do
nich ręką, uznała, że jest sympatyczny, trochę w typie Gerarda, tylko włosy miał ciemniejsze i
był ubrany nie w gruby płaszcz z kapturem, ale obszerny włochaty sweter zachodzący
wysoko pod szyję.

- A więc to ty jesteś Ania? - powiedział. - Siadajcie prędko, bo jakiś dziwny osobnik,

bardzo podobny do Słonia Trąbalskiego, zerkał łakomie na wolne krzesła przy moim stoliku.

Anię rozśmieszyło to określenie, a zanim skończyła się śmiać, nie była już ani trochę

speszona. Kiedy podeszła kelnerka i spytała, czego sobie życzą, Piotr usiłował ją namówić na
tort cygański, ale Ania nigdy o czymś takim nie słyszała i poprosiła o lody truskawkowe.
Zjawiły się po chwili, dwie kulki na szklanym talerzyku, z waflami sterczącymi niczym
rozpięte żagle. Ania przyglądała im się z zachwytem, a tymczasem Piotr spytał ją, dlaczego
nie chodzi do szkoły, więc mu wytłumaczyła, że nie było dla niej miejsca i przyjmą ją dopiero
na następny kwartał.

- Czasem jest trochę nudno uczyć się samej - wyznała. - Dlatego tak się ucieszyłam, jak

mnie ciotka zwolniła wcześniej i pozwoliła wyjść z Gerardem.

Piotr zrobił współczującą minę.
- Ciężka sprawa przerabiać bez niczyjej pomocy zadania arytmetyczne. Nie cierpiałem

arytmetyki.

- Ja nawet dość lubię. Ale to nie jest mój ulubiony przedmiot. Najbardziej lubię poezję.

Jak Gerard przyszedł, uczyłam się na pamięć jednego urywka ze „Snu nocy letniej”.

Piotra bardzo to zainteresowało. Zadał jej mnóstwo pytań na ten temat - która postać

najbardziej jej się podoba, czy widziała „Sen nocy letniej” na scenie i tak dalej, i dalej. Ania
chętnie mu odpowiadała i Piotr dowiedział się niebawem o książce ofiarowanej jej przez
Gerarda i o tym, jak bardzo się cieszyła, że pojedzie na „Sen nocy letniej” do Brystolu.
Słuchał, kiwał głową współczująco, powiedział, że to istotnie pech, ale może da się to odrobić
w przyszłym roku. Gerard odzywał się rzadko. Ania nie wiedziała dlaczego, ale wydawało jej
się, że Gerard chce, żeby rozmawiała z Piotrem.

Po jakimś czasie Ania zorientowała się - co chyba nikogo nie zdziwi - że przez tę jej

gadatliwość lody na talerzyku zaczęły się topić, więc umilkła i na nie zwróciła całą uwagę.

- No i co o tym myślisz? - spytał Gerard.
Ania podniosła oczy, bo nie była pewna, czy nie zwraca się do niej, ale Gerard mówił

ponad stolikiem do Piotra.

- Tak, chyba tak. Rozumiem, co miałeś na myśli - odparł Piotr.
- Więc spróbujemy?
- Naturalnie!
Ania nie miała pojęcia, o czym oni mówią.
- Miałabyś ochotę pójść do teatru i zobaczyć scenę, na której odbywamy próby? - spytał

Gerard, gdy tymczasem Piotr płacił rachunek.

background image

Ania była uszczęśliwiona. Okazało się, że Teatr Nowy, w którym Gerard i Piotr

prowadzili próby, jest tuż za rogiem. Piotr szedł pierwszy, mówiąc przez ramię do Gerarda o
czymś, co miało związek z przygotowywaną sztuką. „Sceneria pierwszego aktu” - brzmiały te
dziwne słowa. Ania nie wiedziała, co znaczą, ale podskakiwała uradowana starając się
dotrzymać kroku Gerardowi.

- A co do światła w drugim akcie... - zaczął Piotr otwierając małe drzwi, a Gerard

powiedział:

- Jesteśmy na miejscu, Aniu. Uważaj na stopnie.
Ania szła za Piotrem po kamiennej podłodze wąskiego korytarza, gdzie stały czerwone

wiadra z napisem NA WYPADEK POŻARU i wisiał ogromny napis NIE PALlĆ. Było to
bardzo dziwne pomieszczenie, niczym nie przypominające teatru w Brystolu. Pamiętała tam
wspaniałe, szerokie wejście, wszędzie czerwone dywany, masy kwiatów w złoconych
koszykach i drzwi z napisami: Loże, Parter, Balkon Pierwszego Piętra. Teatr Gerarda składał
się chyba z samych wąskich korytarzy o ścianach z cegły bielonej wapnem. Nawet pachniało
tu jakoś dziwnie - środkiem dezynfekującym i jeszcze czymś, czego Ania nie umiała
rozpoznać. Wciągając powietrze w nozdrza i zastanawiając się, co to za zapach, weszła za
Piotrem przez drzwi wahadłowe do ogromnego, prawie ciemnego pomieszczenia, bardzo
chyba wysokiego i pełnego ciemnych kształtów, które sprawiały wrażenie ścian
wyrastających w zupełnie nieoczekiwanych miejscach.

- Patrz pod nogi - rzucił Piotr i Ania, idąc tuż za nim, przecisnęła się przez wąską szparę

między takimi dwiema ścianami.

Rozejrzała się teraz dookoła. Była w ogromnym, pustym wnętrzu, gdzie na środku stał

jakby biały fotel, trochę podobny do foteli ogrodowych w parku, a na gołych deskach podłogi
bieliło się mnóstwo rozmaitych kresek narysowanych kredą. Gerard zniknął, ale Piotr krzątał
się koło fotela, przesuwał go trochę. Ania nie ruszała się z miejsca, przenosząc wzrok z
białych kresek na podłodze na ciemne kształty pod wysokim sufitem, kiedy jakiś głos rozległ
się za jej plecami. Obróciła się i zobaczyła mgliście majaczące głębie jakiegoś ogromnego
pomieszczenia. Kiedy jej wzrok przywykł do półmroku, dostrzegła rzędy krzeseł, wznoszące
się coraz wyżej i wyżej i niknące gdzieś pod kopulastym sufitem.

- Hej, Aniu! - rozległo się wołanie i kiedy spojrzała w dół, zobaczyła wymachującego

do niej Gerarda.

Stał między pierwszym i drugim rzędem krzeseł, trzymał w ręce plik papierów. I nagle

Ania zorientowała się, że stoi na scenie, że ta niezwykła mroczna przestrzeń, gdzie na
deskach podłogi widać kreski narysowane kredą, jest tym miejscem, gdzie aktorzy grają
swoje role w sztuce. I dlatego ten teatr wydał jej się taki dziwaczny i inny niż teatr w
Brystolu. No, naturalnie, powiedziała sobie, te śmieszne drzwiczki prowadzące do bielonego
wapnem korytarza to jest wejście dla aktorów!

Stała wpatrzona w rzędy pustych krzeseł i zastanawiała się, jak teatr wygląda ze sceny,

kiedy sala zapełniona jest widzami, gdy nagle rozległ się za nią głos Piotra:

- Podejdź do rampy, Aniu. Gerard chce ci chyba coś powiedzieć.
Do rampy? Gdzie jest rampa? Pewnie gdzieś na samym przedzie. Śmiesznie było iść

przez scenę, wydawało jej się, że schodzi z bardzo łagodnej pochyłości. Zatrzymawszy się
zobaczyła w dole przed sobą Gerarda.

- No, jak ci się podoba pusty teatr?
- Tak tu dziwnie... Ale podoba mi się, tylko myślałam, że zobaczę aktorów próbujących

role.

- Poszli wszyscy na przymiarkę kostiumów. Byłem całe rano zajęty przesłuchiwaniem i

nie miałem czasu na próbę.

- Co to jest przesłuchiwanie? - spytała Ania.

background image

- Och, trzeba rozmawiać z ludźmi i słuchać, jak czytają fragmenty sztuki. Tylko w taki

sposób mogę sprawdzić, czy nadają się do roli, o którą mi chodzi.

- I znalazłeś kogoś, kto się nadaje?
- Nie jestem jeszcze pewien. Aniu, bądź taka dobra i zawołaj Piotra. Muszę zamienić z

nim kilka słów.

Znalazła Piotra na samym brzegu sceny, gdzie było coś w rodzaju schowka pełnego

wyłączników elektrycznych. Poszedł porozmawiać z Gerardem, a ona wróciła na scenę i
przyglądała im się z daleka. Rozmawiali o czymś z ożywieniem, ale Ania nie słyszała ich
słów.

- Dobrze. Sprawdzę, czy jeszcze nie wyszedł - powiedział w końcu Piotr.
- Bardzo cię proszę. Chciałbym ich zobaczyć razem.
Kogo chciałby zobaczyć razem? - zastanawiała się Ania, ale bez specjalnej ciekawości.

Patrzyła teraz na najwyższe rzędy krzeseł i myślała, jak też scena może wyglądać z tamtego
miejsca. Chyba strasznie się wydaje mała i oddalona. Nagle usłyszała kroki i głosy i Piotr
pojawił się w jej polu widzenia. Za nim szedł chłopiec w blezerze. Miał piegi, zadarty nos i
przyjazny uśmiech na twarzy. Ostatni raz Ania widziała ten uśmiech w dniu, w którym
pojechała do dentysty i w drodze powrotnej zgubiła pieniądze na bilet.

12. Ania i Larry

Larry stał i uśmiechał się do Ani.
- Byłaś ostatnio u dentysty?
- Ani razu od naszego spotkania.
- To wy się znacie? - zdziwił się Piotr. - Gerard prosi, żebyście zeszli na przód sceny.
Jak we śnie Ania szła obok Larry'ego w kierunku rampy.
- To... to naprawdę niesamowite!... Co ty tu robisz?
- Prrr! Dalej nie trzeba - powiedział Larry. Wydawał się bardzo spokojny i ani trochę

nie zdziwiony. - Co ja tu robię? Och, dostałem rolę w „Ciuciubabce”.

- „Ciuciubabce”? O czym ty mówisz? Ach, rozumiem, tak się nazywa ta sztuka

Gerarda! Nie miałam pojęcia, że w niej grasz. Odkąd skończyli się „Mali rozbitkowie”,
szukałam ciągle twojego nazwiska w programie radiowym, ale go nie znalazłam.

Ania nie mogła ochłonąć ze zdumienia. Kiedy przekraczała próg teatru, w ogóle nie

pomyślała, że może tu spotkać Larry'ego. A teraz stoją obok siebie, ramię przy ramieniu!
Zobaczyła Gerarda. Stał teraz między dalszymi rzędami krzeseł. Po chwili przyłączył się do
niego Piotr i jakiś brodaty pan w welwetowej marynarce. Wszyscy trzej patrzyli na nią.
Gerard odwrócił się i powiedział coś do brodacza, a ten bardzo energicznie kiwnął głową.

- Kto to jest? Ten z brodą? - spytała Larry'ego.
- Autor. Nazywa się Stewart Spencer.
- Jak to: autor? Ach, autor sztuki!
Ania zawsze myślała o tej sztuce w taki sposób, jakby to była sztuka Gerarda, ale teraz

zrozumiała, że przecież ktoś musiał ją napisać. Zerknęła na pana w welwetowej marynarce. A
więc tak wygląda pisarz. Wszyscy trzej rozmawiali i brodacz wymachiwał rękami, ale
naturalnie byli za daleko, żeby Ania mogła cokolwiek usłyszeć. Wydawało jej się, że patrzą
na nią. Czuła, jak się czerwieni.

- Co oni właściwie robią? - spytała, bardzo już teraz speszona.
- Ta trójka? Och, nie przejmuj się. Oni tak zawsze - odparł Larry uśmiechając się do

niej bokiem.

- Ale o co im chodzi?
- Wiesz, to wszystko jest bardzo ważne... to znaczy wzrost, figura i tak dalej. A poza

tym muszą sprawdzić, czy jesteś chociaż trochę podobna do Urszuli Lovell.

background image

Urszula Lovell? To chyba aktorka? Ania jak przez mgłę przypominała sobie, że w

jednej z gazet Zofii widziała fotografię z podpisem: „Urszula Lovell, którą wkrótce
zobaczymy w nowej sztuce”. Ale co ten Larry mówił o podobieństwie?

- Dlaczego miałabym być do niej podobna?
- No przecież Urszula Lovell gra główną kobiecą rolę w „Ciuciubabce” i sztuka zaczyna

się jeszcze w ich dzieciństwie, więc naturalnie musisz trochę wyglądać jak ona, żeby grać ją
kiedy była małą dziewczynką - wyjaśnił rzeczowo Larry.

Ania ściągnęła brwi.
- Dalej nic nie rozumiem... - zaczęła.
- Hej, dzieciaki! - zawołał Gerard wymachując do nich plikiem papierów. - Posłuchaj,

Aniu. Jak powiem: „Teraz!” - przejdziesz przez scenę i usiądziesz na tym białym fotelu.
Larry, poczekasz, aż ona będzie prawie na miejscu, i pójdziesz za nią. Potem staniesz obok i
będziecie rozmawiali. Wszystko jasne?

- Tak, proszę pana.
Był tak bystry, tak układny i opanowany, że biedna Ania, która czuła się zagubiona i

zdezorientowana, nie mogła wyjść z podziwu. Zaczęła jej świtać niezbyt miła myśl, że dzieje
się tu coś, czego ona nie rozumie.

- Aniu, jeszcze jedno... zdejmij płaszczyk - powiedział Gerard.
Zdejmując płaszcz rzuciła Larry'emu niespokojne spojrzenie.
- Nie ma się co przejmować. Rób tylko to, co on każe.
Głos Larry'ego brzmiał w jej uchu rzeczowo i uspokajająco.
- Teraz! - powiedział Gerard.
Ania zaczęła iść w kierunku białego fotela. Miała uczucie, że ta droga nigdy się nie

skończy. Była zadowolona, kiedy Larry zbliżył się i stanął obok niej, z nogą na stopniu.

- Musimy teraz rozmawiać, obojętne o czym - rzucił jakby od niechcenia. - Czy wiesz,

że kiedy robi się sceny zbiorowe w filmach czy na scenie i ma być dużo gwaru i hałasu,
wszyscy wrzeszczą „Rabarbar!”?

- Naprawdę? - Ania się roześmiała.
- Jak ty strasznie dużo wiesz, Larry. To znaczy... o teatrze i filmie, i takich rzeczach.
- Nie przypuszczałem, że masz na myśli trygonometrię - odparł szczerząc do niej zęby. -

No cóż, gram od ósmego roku życia, ale muszę się jeszcze sporo nauczyć.

- Jak to grasz? Gdzie? W czym? - dopytywała się Ania.
- Och, jak byłem mały, grałem w przedstawieniach amatorskich na cele dobroczynne i

w przedstawieniach szkolnych. A potem byłem w kilku filmach i dwóch sztukach.

Anię tak to wszystko zaciekawiło, że zupełnie zapomniała o tym, co się dzieje na

widowni, i była zaskoczona usłyszawszy gdzieś niedaleko głos Gerarda:

- Bardzo wam obojgu dziękuję. Na dzisiaj to wszystko.
Podszedł do nich.
- Larry, przez najbliższe dwie godziny nie będziesz mi potrzebny, więc zmykaj z

powrotem do szkoły. Czekam na ciebie punktualnie o wpół do czwartej... aha, uprzedź ich
tam w szkole, że gdybyś musiał przyjść wcześniej, porozumiem się z nimi telefonicznie.
Aniu, będę teraz zajęty, więc wsadzę cię w taksówkę i odeślę do domu.

Trzymając rękę na jej ramieniu przeprowadził ją przez scenę.
- Cześć, Ania! Zobaczymy się niedługo - zawołał Larry wypadając przez drzwi

wahadłowe na ulicę.

- Pewnie się dziwisz, co to wszystko znaczy? - spytał Gerard. - Pamiętasz, co ci

mówiłem o tej roli w sztuce, którą reżyseruję? Przyszło mi do głowy, że może mogłabyś ją
zagrać. Ktokolwiek tę rolę dostanie, będzie miał Larry'ego jako partnera.

Szli teraz korytarzem o bielonych ścianach.

background image

- Dziękuję, Aniu, że przyszłaś tu ze mną. Mam nadzieję, że nie spóźnisz się na obiad,

bo inaczej dostałoby mi się od Kloci! - rzucił na zakończenie.

Ania była tak oszołomiona i zdumiona, że nie wiedziała, co powiedzieć. Po tym

zaskakującym spotkaniu Larry'ego sądziła, że nie czekają jej już żadne inne niespodzianki, ale
okazało się, że nie ma racji. Dopiero to było największą niespodzianką w jej życiu!

- Myślisz, że mogłabym zagrać w twojej sztuce? Jakoś... jakoś nigdy nie przyszło mi do

głowy, że ta chora osoba to jest ktoś taki jak ja. Myślałam, że to ktoś dorosły... - wyjąkała w
końcu.

- Naprawdę? Zresztą Belinda jest chyba trochę od ciebie starsza, ale daleko jej do

dorosłości. Telefonowałem rano do szpitala. Czuje się dobrze, ale musi wyjechać i trochę
odpocząć, zanim całkiem wróci do formy, więc szukamy kogoś na jej miejsce, i to w
pośpiechu.

Byli teraz na ulicy, stali na brzegu chodnika, przed nimi przewalały się z łoskotem

autobusy i taksówki, ale Gerard podniósł rękę i jedna się zatrzymała. Prawdziwa sztuczka
magiczna, pomyślała Ania.

- Cukiernia „Pod Pierożkiem z Wiśniami” na Glenville Street - powiedział Gerard

taksówkarzowi, otwierając drzwiczki.

Ania wsiadła. Czuła, się szalenie dorosła i szalenie wytworna - będzie sama jechać

taksówką przez ulice Londynu! Kicia oniemieje ze zdumienia.

- Wygodnie? Zapłacę za twój przejazd - powiedział Gerard. - No więc miałabyś ochotę

zagrać w tej sztuce? - dodał.

Jak można mówić tak niedbałym tonem o czymś tak niesłychanym i zdumiewającym?

Ania nie wiedziała, cc odpowiedzieć. Po prostu brakło jej słów. Wymamrotała, że owszem...
chyba tak, ale wolałaby inaczej wyrazić swoje uczucia.

- Przejrzyj to - powiedział Gerard wpychając jej do ręki coś, co wyglądało jak

tekturowa teczka z plikiem papierów w środku. - Może jutro cię poproszę, żebyś mi
przeczytała kilka kwestii. Wszystko od tego zależy. Zobaczymy.

Uśmiechnął się do niej uspokajająco, a potem wyjaśnił taksówkarzowi, że Glenville

Street jest drugą ulicą po prawej za stacją kolei podziemnej przy Baker Street.

Jazda taksówką ulicami Londynu była tak interesująca, że minęło kilka minut, zanim

Ania spojrzała na trzymaną w rękach teczkę. Przekonała się wtedy, że na wierzchu jest
wydrukowany tytuł: „Ciuciubabka”, a w środku znajduje się mnóstwo kartek zapisanych
maszynowym pismem. To jest prawdziwa sztuka i ja może będę w niej grała, powiedziała
sobie Ania. Ściskając teczkę w rękach i patrząc przez okno na otaczające ją ze wszystkich
stron wysokie budynki, roje autobusów, samochodów i rowerów Ania pomyślała, że wszystko
to jest zbyt zdumiewające, żeby było prawdziwe.

13. Oczekiwanie na Gerarda

Zajechawszy przed cukiernię Ania wyskoczyła z taksówki, pobiegła na górę i wpadła

jak bomba do kuchni, gdzie Zofia zdejmowała akurat omlet z patelni. Przestraszona tym
impetycznym wejściem dziewczynki Zofia podskoczyła i omlet o mało co nie wylądował na
podłodze zamiast na talerzu.

- Zlituj że się, Aniu! Naprawdę się zlękłam!
- Och, Zofio! Co ty na to? Gerard zabrał mnie do teatru i chce, żebym grała w jego

sztuce, i spotkałam Larry'ego, i wróciłam sama, samiutka taksówką! - zawołała Ania bez tchu.

Palto miała rozpięte, zgubiła kokardę z jednego warkocza i oczy błyszczały jej jak

gwiazdy.

- Hm, jak na jeden ranek spisałaś się całkiem nieźle - oznajmiła Zofia. Przybrała omlet

pietruszką, wstawiła talerz do windy i nacisnęła dzwonek.

background image

- Ponieważ omlet mam już z głowy, odsapnę chwilę, a ty mi opowiesz o swoich

przygodach. - Przysiadła na brzegu stołu.

Wobec tego Ania opowiedziała jej wszystko - poczynając od lodów truskawkowych w

kawiarni i kończąc na powrocie taksówką do domu. Niespodziewane spotkanie Larry'ego
zdumiało Zofię nie mniej, niż zdumiało Anię, ale propozycja zagrania roli w sztuce Gerarda
wcale jej nie zdziwiła. Jak się okazało, była we wszystko wtajemniczona.

- Tak, Gerard powiedział mi, że jego zdaniem jesteś chyba odpowiednia do tej roli.

Spodobał mu się twój głos… pamiętasz, słyszał cię, jak czytałaś Kici - powiedziała. I zaraz
dodała: - Miałabyś na to ochotę? Naturalnie, jeżeli się okaże, że on zechce cię zaangażować?

Ania odparła, że owszem, miałaby ochotę i właśnie zaczęła mówić Zofii, że graliby

razem z Larrym, więc byłoby jej jeszcze przyjemniej, kiedy w otworze windy rozległ się głos
Shirley. Zamówiła dwie porcje ryby zapiekanej, z brukselką i kartoflami duszonymi w
śmietanie.

- Chwilowo koniec z naszą pogawędką - oznajmiła Zofia podchodząc do pieca. -

Omówimy wszystko później, Aniu. Teraz idź i umyj ręce, bo Klocia czeka na ciebie z
obiadem. Mam nadzieję, że lody truskawkowe nie odebrały ci apetytu.

Jedząc obiad Ania opowiedziała wszystko od początku do końca Kici i Kloci. Kicia

słuchała z szeroko otwartymi oczami, a w najciekawszych miejscach jej ręka niosąca do ust
widelec zatrzymywała się w pół drogi. Natomiast Klocia wykrzykiwała: „Coś takiego!” i
„Kto by to pomyślał!”, ile razy Ania umilkła, żeby zaczerpnąć tchu. Nawet kiedy już wszyscy
goście obiadowi wyszli i Shirley z Connie zaczęły nakrywać do podwieczorku, Klocia i
dziewczynki wciąż siedziały na sali, bo Ania co chwilę wykrzykiwała:

- Och, i zapomniałam wam powiedzieć...
Mogło się zdawać, że jeszcze żaden krótki ranek nie był tak wypełniony

podniecającymi zdarzeniami.

Nieco później przysiadła się do nich Zofia, która zeszła na dół po filiżankę kawy. Ania

powiedziała jej o maszynopisie otrzymanym od Gerarda.

- Nie uważasz, że powinnam nauczyć się tego na pamięć? Czy znalazłabyś potem trochę

czasu, żeby posłuchać, jak czytam?

Ania wydawała się teraz mizerna i blada. Nie zjadła do końca ulubionego budyniu

brzoskwiniowego i trudno było powiedzieć, czy zawiniło podniecenie, czy lody truskawkowe
o niezwykłej porze. Z czytaniem, oznajmiła Zofia, trzeba poczekać do późnego popołudnia,
bo teraz Klocia weźmie je na przechadzkę do Parku Królewskiego. Ania wolałaby usiąść nad
egzemplarzem „Ciuciubabki”. Była strasznie ciekawa, jakiego rodzaju jest to sztuka i co by
mówiła, gdyby w niej grała.

- Czy musimy iść? Chodziłam już dzisiaj rano... nie mogłybyśmy pójść trochę później?
- Im wcześniej, tym lepiej o tej porze roku. Dzień jest bardzo krótki. Wyjdziecie za

kilka minut - zawyrokowała Zofia stanowczym głosem.

Nie należała do osób, z którymi można, się spierać, o czym Ania już się przekonała,

zresztą spacer zrobił jej ogromną przyjemność. Kicia wzięła piłkę i bawiły się w „chwytanie z
przyklękaniem”, przy czym Kloci wolno było łapać piłkę na stojąco, bo powiedziała:

- Jak raz uklęknę, jeden Bóg raczy wiedzieć, kiedy dźwignę się z powrotem na nogi.
Później znalazły kilka kasztanów pod drzewami i zobaczyły szarą wiewiórkę śmigającą

z gałęzi na gałąź. Kicia oznajmiła, że wiewiórka wygląda jak szczur z puszystym ogonkiem.
Wreszcie Klocia wyciągnęła torebkę z czerstwym chlebem i zaczęły karmić kaczki, i
przyglądały się, jak ptactwo chciwie połyka okruchy. Ania wróciła do domu z zaróżowionymi
policzkami i spałaszowała trzy grzanki posmarowane miodem. Po podwieczorku wzięła
egzemplarz sztuki na górę i przeczytała go bardzo uważnie. Nie miała wprawy w czytaniu
utworów scenicznych, zresztą był to tylko fragment sztuki, ale czuła się trochę rozczarowana

background image

- tak niewiele z tego wszystkiego zrozumiała! Kiedy spytała Zofię, jak według niej należy
czytać poszczególne kwestie, Zofia powiedziała:

- Drogie dziecko, nie potrafię ci udzielić żadnych wskazówek, ale chociaż tak niewiele

wiem o teatrze, domyślam się, że możesz je otrzymać tylko od reżysera. Bądź pewna, że
Gerard wyjaśni ci wszystko, co uzna za konieczne. Teraz zmykaj, a jak się wykąpiesz,
będziesz mogła poczytać ze dwadzieścia minut w łóżku... zaraz, co ostatnio czytasz przed
zaśnięciem? „Tajemniczy ogród”?... No to pomyśl trochę o Mary, o Colinie i Dicku i
zapomnij o sztukach i teatrze.

- Dlaczego mam zapomnieć o sztukach i teatrze? - spytała Ania.
Zofia miała teraz minę poważną.
- Nie chcę, żeby ci za bardzo zależało na graniu w tej sztuce. To wszystko jest naprawdę

mało prawdopodobne. Wiem, że Gerard musi jak najprędzej kogoś znaleźć, ale byłoby czymś
niezwykłym, żeby dał tę rolę dziecku nie posiadającemu żadnej praktyki scenicznej.

- Co to znaczy praktyka sceniczna?
- Widzisz, istnieją specjalne szkoły, szkoły aktorskie, w których dzieci uczą się grać.

Jedna pani, która zamawia u mnie czasem torty, ma córeczkę w takiej szkole i ta mała
występowała już w kilku filmach, w sztukach telewizyjnych i tym podobnych imprezach.

Ania nigdy o takich szkołach nie słyszała, a do niedawna nie przyszłoby jej nawet do

głowy, że dzieci mogą grać w czymś innym niż przedstawienia szkolne urządzane dla
rodziców.

- Więc nie zaprzątaj sobie tym głowy. Nie chciałabym, żebyś się czuła rozczarowana,

jeżeli Gerard znajdzie kogoś innego - dodała Zofia na zakończenie.

Ania przyrzekła, że nie będzie, co Zofii wyraźnie sprawiło ulgę. Powiedziała, że jeszcze

dzisiaj po południu Gerard miał zamiar rozmawiać z innymi kandydatkami do tej roli. Ania
nie dała poznać po sobie, że ją to obeszło, ale kiedy rozbierała się w łazience, zaczęła myśleć
o tych innych dziewczynkach, które Gerard i Piotr wezwali dziś do teatru, i zastanawiała się,
czy Larry był przy tym obecny. Nagle wydało jej się to zupełnie niemożliwe, żeby Gerard
powierzył rolę komuś, kto tylko raz - i to bardzo dawno - grał w szkolnym przedstawieniu.

Jeżeli Gerard wybrał jedną z dziewczynek, z którymi rozmawiał dzisiaj po południu,

powiedziała sobie Ania, ona jutro nie pojedzie do teatru. Nagle życie wydało się jej nudne i
ponure i Ania zrozumiała, że strasznie jej na tym graniu zależy. Na nic się nie zdały
przestrogi Zofii, żeby przestała myśleć o całej sprawie. Nie mogła nie myśleć i tylko
pocieszała się nadzieją, że Gerard nie wybrał nikogo innego. Postanowiła nawet, że nie zaśnie
do powrotu Gerarda i spyta go o to. Zawsze poznawała jego kroki, bo on jeden w domu
wbiegał na schody po dwa stopnie.

Ale chociaż nie zasypiała strasznie długo (albo tak jej się przynajmniej zdawało), kiedy

Gerard w końcu wrócił, była pogrążona w głębokim śnie.

14. Przesłuchanie

- Czy już czas wstawać? - zawołała Ania siadając w łóżku i przecierając oczy.
- Czy już czas?! - Klocia zatrzasnęła szufladę. - Mogę ci powiedzieć, że jest po wpół do

ósmej i wszyscyśmy zaspali. I co się tu dziwić, kiedy ranki takie są ciemne.

Ania ziewnęła głośno.
- To mój najlepszy sweter, Klociu. Przecież dzisiaj nie jest niedziela.
- Nie pójdziesz do teatru ubrana byle jak - oznajmiła Klocia wieszając na oparciu

krzesła biało-zieloną kraciastą spódniczkę Ani, najlepszą w całej jej garderobie. - A teraz się
pośpiesz i żebyś mi nie siedziała za długo w łazience.

Wyszła zaaferowana i po chwili z sąsiedniego pokoju przypłynął jej głos. Łajała Kicię,

że się wierci, kiedy ona zapina jej guziki.

background image

A więc Gerard mimo wszystko chce, żeby przyszła do teatru. Ania wyskoczyła z łóżka.

Froterowana podłoga była strasznie zimna, ale Ania prawie tego nie zauważyła. Więc mimo
wszystko Gerard nikogo nie znalazł.

Kończyła ostatni kawałek chleba z miodem, kiedy Gerard zajrzał do saloniku.
- Klociu, punkt dwunasta przy wejściu dla aktorów. Myślisz, że dasz radę?
Zaczął nazywać ją „Klocią”, jak dziewczynki, a ona była z tego chyba zadowolona.

Powiedziała, że owszem, zdąży, i zaproponowała mu filiżankę herbaty. Odparł, że już pił, ale
nie herbatę, tylko kawę.

- W kuchni, pośród wyjętych właśnie z pieca parówek w cieście. Nie macie pojęcia,

jakie były pyszne. Teraz biegnę na rozmowę ze scenografem. Aniu, pamiętaj o egzemplarzu...
Ach, byłbym zapomniał, bardzo cię proszę, żadnych warkoczy.

- Żadnych czego?
- Warkoczy.
- Chyba nie każesz mi wyjść z domu z rozpuszczonymi włosami? - Ania była naprawdę

zgorszona.

- Owszem, właśnie to mam na myśli. Jeżeli chcesz, możesz je związać wstążką, byłeś

mogła je w teatrze rozpuścić. Do zobaczenia! - zawołał i już go nie było.

- Dlaczego mam mieć rozpuszczone włosy?
- Nie wiem, więc ci nie powiem - odparła Klocia i zwracając się do Kici kazała jej

natychmiast wypić mleko.

- Będą mi wchodziły do oczu i zaraz się potargają - protestowała Ania.
Zawsze czuła się głupio z rozpuszczonymi włosami. Były strasznie gęste i ludzie

wybałuszali na nią oczy.

- Zawsze chodzę w warkoczach - rzuciła buntowniczo.
- Aniu, dość tego! Zrozumiałaś chyba, co powiedział pan Hunter, i to ci powinno

wystarczyć. Żebym o tym więcej nie słyszała. - Klocia zaczęła zbierać talerze ze stołu.

Ania zrobiła naburmuszoną minę. Tak naprawdę wcale nie chciała się sprzeczać z

Klocią, a poza tym zrobiło jej się nieprzyjemnie, że została skarcona przy Kici. Mrucząc pod
nosem, że ostatecznie są to jej własne włosy, wyszła z pokoju.

Ścieląc łóżko i porządkując pokój, co robiła zawsze przed lekcjami, Ania miała czas

wszystko dokładnie przemyśleć i było jej naprawdę przykro, że się tak niegrzecznie
zachowała. Naturalnie musi przeprosić Klocię. Wygładzając prześcieradło i wsuwając je pod
materac westchnęła ciężko. Że też przepraszanie to taka trudna sprawa!

Ale mogła się była nie martwić. Kiedy trochę później weszła do kuchni wyczyścić

buciki i zawstydzona wymamrotała: - Przepraszam... - Klocia rzuciła pogodnie:

- W porządku, gołąbeczko. Przecież nie chciałaś mnie obrazić, więc się nie obraziłam.

Tylko żeby mi te buciki były specjalnie dobrze oczyszczone.

Ranek wydawał się Ani przeraźliwie długi, a lekcje wlokły się nieznośnie, ale w końcu

było po wszystkim. Klocia ściągnęła jej włosy w „koński ogon”, używając do tego jednej z
zielonych wstążek, którymi Ania wiązała zwykle warkocze. „Koński ogon” podskakiwał przy
każdym poruszeniu głową, ale kiedy usiadły na górnym pomoście autobusu, Ania wkrótce o
nim zapomniała. Przez całą drogę bawiły się z Kicią w „Powiedz, co widzę” i kiedy trzeba już
było wysiąść, ciągle się jeszcze zastanawiała, co też mogła zobaczyć Kicia, co zaczynało się
na literę „ż”, i nic dziwnego, bo jak się w końcu obie z Klocią poddały, Kicia oznajmiła
triumfalnie, że był to rzeźnik stojący przed sklepem. Przez całą resztę drogi do teatru Klocia i
Ania daremnie usiłowały jej wytłumaczyć, że „rzeźnik” pisze się przez „rz”, a nie „ż”.

Odrapane zielone drzwi i bielony korytarz wyglądały dokładnie tak, jak się utrwaliły

Ani w pamięci, ale tym razem w okienku tuż za drzwiami pokazała się męska głowa. Obcy
mężczyzna miał nastroszony siwy wąsik i Ania była pewna, że ich nie wpuści, kiedy jednak
Klocia go zapewniła, że oczekuje ich pan Hunter, zaraz się rozchmurzył.

background image

- Ależ tak, wszystko w porządku - powiedział. Pan Hunter jest chwilowo zajęty, ale on

zaopiekuje się panienką, dopóki pan Hunter nie znajdzie dla niej czasu.

Aż do tej chwili Ania nie zdawała sobie sprawy, że Klocia i Kicia nie zostaną z nią w

teatrze. Kiedy odeszły, poczuła się nagle samotna i opuszczona i przez moment prawie
żałowała, że nie jest „Pod Pierożkiem z Wiśniami”. Larry też się dotąd nie pokazał, a nie
bardzo miała ochotę pytać obcego pana, czy chłopiec jest w teatrze. I wtem, o dziwo, z głębi
korytarza wyszedł ogromny bury kot! Miał długie białe wąsy, małą białą łatkę pod brodą i
trzymał ogon sztywno podniesiony do góry.

- Proszę pana! Tam jest kot! - wykrzyknęła Ania.
Obecność kota w teatrze zaskoczyła ją.
- Ach, to nasz Major - powiedział mężczyzna.
- Major? Dlaczego tak się nazywa?
- Żebym to ja wiedział, panienko. Jest w tym teatrze dłużej ode mnie, a w Wielki Piątek

będzie pięć lat, jak tu nastałem.

Wyszedłszy ze swojej izdebki zwrócił się do Ani:,
- Proszę tędy - i otwierając jakieś drzwi wahadłowe dodał, żeby „pamiętała o kulisach”.

Jego słowa bardzo Anię zdziwiły. Słyszała tylko o biednych kulisach w Azji, a wiedziała, że
mężczyzna nie ich ma na myśli. I rzeczywiście chodziło mu chyba o bardzo wysokie, obite
płótnem ramy, trochę podobne do ogromnych parawanów. Po ich drugiej stronie rozmawiali
jacyś ludzie. Ania słyszała czyste, donośne głosy, lecz nie widziała nikogo. Ale kiedy przeszła
ze swym opiekunem przez następne drzwi wahadłowe, głosy umilkły.

- Próba dzisiaj jakoś się długo ciągnie - wyjaśnił jej towarzysz.
Ach, tak! Więc to są głosy aktorów odbywających próbę po drugiej stronie płóciennego

parawanu!

- Może panienka tu zaczekać, aż skończą i znajdą dla niej czas. To nie potrwa długo.
Kiedy odszedł, Ania rozejrzała się. Była w małym, przypominającym kabinę pokoiku,

którego urządzenie składało się z szerokiej półki i dużego lustra wiszącego na ścianie, dwóch
krzeseł i umywalni w kącie. Bardzo nieciekawy pokój, powiedziała sobie Ania i przysiadłszy
na jednym z krzeseł zaczęła przeglądać kartki maszynopisu otrzymanego od Gerarda. Miała
nadzieję, że Gerard nie każe jej zbyt długo czekać. Czytała już kilka razy każdą kwestię.

Usłyszała szmer i podniosła oczy znad maszynopisu. Major zaglądał ciekawie przez

szparę w drzwiach. Wiedział chyba, że Ania jest mu rada, bo pozwolił, żeby go podrapała za
uszami, i zadowolony ocierał się o jej nogi. Oboje z Majorem tak byli sobą zajęci, że Ania
podskoczyła przestraszona, kiedy za jej plecami rozległ się głos:

- Cześć!
Był to Larry.
- Pan Jenkins mi powiedział, że tutaj jesteś.
- Pan Jenkins?
- Och, portier. Zna się na pociągach, bo bardzo długo był kolejarzem - powiedział Larry

i przykucnąwszy obok Ani zaczął głaskać Majora.

Larry wyjaśnił Ani, że wezwano go ze szkoły, że musiał wyjść przed końcem lekcji, że

dwa autobusy uciekły mu sprzed nosa i wobec tego był pewien, że się spóźni.

- Dlatego wyglądam tak nieporządnie - dodał przygładzając włosy. - Klasówka z

algebry.

- Pokazał jej ubrudzone atramentem palce.
- Mydło nic nie pomoże. Trzeba będzie wyszorować pumeksem.
Ania zaczęła mu opowiadać, że raz na egzaminie z francuskiego tak się poplamiła

atramentem, że nauczyciel spytał, czy może zamiast piórem pisała palcami, kiedy pan Jenkins
uchylił drzwi i powiedział, że wołają ją na scenę.

background image

Serce załomotało jej głośno, kiedy podskoczyła i chwyciła z półki maszynopis. Co za

szczęście, że Larry jest ze mną, pomyślała przechodząc przez drzwi wahadłowe. To byłoby
straszne, gdyby musiała iść tam zupełnie sama. Powiedzmy, że pokręciłaby coś czytając
maszynopis. Albo że zrobiłaby czy powiedziała coś głupiego.

Na scenie była spora grupa dorosłych osób, niektóre z nich wkładały palta i zbierały

swoje rzeczy, jak gdyby miały za chwilę odejść. Gerard rozmawiał z panią o miodowozłotych
włosach, ubraną w coś niebieskiego. Skinął na Anię.

- To jest Ania. Mieszkamy w tym samym domu i oboje lubimy irysy i Szekspira -

wyjaśnił kładąc rękę na jej ramieniu. - Dziecino, to jest pani Urszula Lovell. A teraz
przyjrzyjmy wam się, kiedy tak obok siebie stoicie... Piotr! Hej tam! Gdzie się podział Piotr?

Nikt nie wiedział i gdy Gerard posłał Larry'ego na poszukiwanie, Ania zastanawiała się

z niepokojem, co teraz nastąpi.

- Piotr lubi tak nagle znikać... zupełnie jak kot z „Alicji w Krainie Czarów” - oznajmiła

Urszula Lovell.

Miała na sobie bardzo puszysty niebieski sweter.
- Wiesz, Aniu, byłoby dobrze, żebyś rozwiązała teraz włosy. Ta sztuka dzieje się w

czasach, kiedy dziewczynki nosiły długie włosy, luźno opadające na plecy.

Ania nie pomyślała, że to dlatego Gerard ją prosił, żeby nie zaplatała warkoczy. Może

to jest sztuka historyczna? Ania zawsze marzyła, żeby włożyć kiedyś takie długie, obszyte
koronką pan-talony, w których bardzo, bardzo dawno temu chodziły dziewczynki. Usiłowała
rozwiązać wstążkę, ale widocznie Klocia zrobiła za mocny supeł. Ania szarpała i szarpała, ale
nic z tego nie wychodziło.

- Pozwól - zwróciła się do niej Urszula Lovell.
Ania zobaczyła, że ma na ręce bransoletkę z wiszącymi na niej małymi amuletami. Przy

każdym ruchu brzęczały jak maleńkie dzwoneczki.

- Dużo to przyjemniej niż nosić perukę na scenie - powiedziała aktorka.
Ania miała włosy długie i proste, bardzo podobne do włosów Alicji na ilustracjach.
Wrócił Gerard, tuż za nim szedł Piotr. Uśmiechnął się i mrugnął do Ani przyjaźnie.
- No jak tam poszły lekcje dzisiejszego ranka? Z arytmetyką żadnych przygód?
I teraz właściwie nic się nie działo. Piotr i Gerard dużo mówili, ale Ania nie bardzo

mogła się zorientować, o co im chodzi; zrozumiała właściwie tylko jedną uwagę Piotra, że
obie są do siebie podobne w kolorycie, przez co miał chyba na myśli ją i Urszulę Lovell.
Potem Urszula Lovell oznajmiła, że musi już uciekać, bo ma zamówionego fryzjera na
Shaftesbury Avenue, a w porze obiadowej najtrudniej jest o taksówkę. Włożyła szare futro,
które przypomniało Ani szarą wiewiórkę w parku, i Uśmiechnąwszy się do nich zniknęła za
wahadłowymi drzwiami.

Trzymając w zaciśniętych rękach teczkę z maszynopisem Ania zastanawiała się w

duchu, kiedy nareszcie coś się zdarzy. No i wkrótce zdarzyło się. Przywołano Larry'ego i
Gerard powiedział:

- Chciałbym, Piotrze, żebyś posłuchał tych dwoje. Chodzi teraz o kontrast głosów. W

tej chwili to jest najważniejsze. Ciekaw jestem, co o tym myślisz.

Piotr pokazał Ani, skąd ma zacząć czytać.
- Nie zaczynaj, dopóki nie zawołam: Teraz!
Odszedł i kiedy Ania znowu go zobaczyła, siedział obok Gerarda w trzecim rzędzie

krzeseł. Dłonie zrobiły jej się nagle lepkie i gorące, miała uczucie, że się zapada w środku.
Kartki maszynopisu zadygotały w jej palcach i była naprawdę wdzięczna, kiedy Larry
wyszeptał jej do ucha:

- W porządku? Trzymasz się?
Skinęła głową, odetchnęła głęboko i powiedziała sobie, że oto nadeszła jej wielka

chwila. Niech zobaczą, że sobie poradzi.

background image

- Teraz! - zawołał Piotr.
Ania przeczytała tylko dwie kwestie, obie krótkie i przedzielone wypowiedzią

Larry'ego, kiedy odezwał się głos Gerarda:

- To wystarczy. Bardzo wam dziękuję.
Piotr wbiegł na scenę, żeby przypomnieć Larry'emu o przymiarce kostiumu, i już go nie

było. Zanim zniknął, uśmiechnął się do Ani i zawołał:

- Zobaczymy się niedługo!
- Najwyższy czas, żeby Ania wracała do domu - oznajmił Gerard i na tym skończyła się

wyprawa Ani do teatru.

- Cześć, Aniu - powiedział wsadzając ją do taksówki. - Dziękuję ci, żeś przyszła. Muszę

uciekać, ktoś na mnie czeka! - i pomachawszy jej ręką zniknął za drzwiami teatru.

Z Ani uszło nagle całe życie, czuła się jak przekłuty balon. Była pewna, że zanim wróci

dzisiaj do domu, będzie wiedziała, czy otrzyma tę rolę, czy też jej nie otrzyma. A tymczasem
nic się od wczoraj nie zmieniło. Gerard nawet jej nie powiedział, czy jest zadowolony z
czytania. Pewnie nie był, skoro tak prędko jej przerwał. Chyba czułaby się lepiej, gdyby kazał
jej umilknąć w pół słowa i coś tam poprawił, jak to robiła pani Ainsworth, kiedy Ania musiała
coś przeczytać na lekcjach poezji. To okropne nie wiedzieć, czy zrobiło się coś dobrze, czy
źle, pomyślała Ania.

Była tak zgnębiona, że nie sprawiła jej przyjemności nawet jazda taksówką, co wczoraj

uważała za wspaniałą przygodę. Zaczęła się nagle zastanawiać, gdzie Gerard biegł w takim
pośpiechu. Może na rozmowę z uczennicą ze szkoły aktorskiej, dziewczynką, która grywała
już rozmaite . role. Na tę myśl zrobiło się Ani tak ciężko na sercu, że zwiesiła głowę i
wpatrzyła się z goryczą w buciki, które dzisiaj tak „specjalnie dobrze oczyściła”.

15. Guziczki miętowe

Nie był to dzień dla Ani dobry. Po powrocie do domu jedna przykrość goniła drugą.

Najpierw okazało się, że spóźniła się na obiad. Klocia i Kicia kończyły już szarlotkę, a
Connie, która przyszła wziąć od niej zamówienie, oznajmiła, że kotlety baranie „już wyszły” i
jest tylko klops. Ania nie cierpiała klopsa. I jakby tego było jeszcze mało, Kicia zarzucała ją
pytaniami:

- Co Gerard powiedział?
- Będziesz grała w tej sztuce?
- Dlaczego jeszcze nie wiesz?
- A kiedy będziesz wiedziała?
Rozgrzebując klops i szpinak widelcem Ania odpowiadała wymijająco, niechętnie i

wreszcie rozdrażniona wy buchnęła:

- Och, Kiciu, przestań nudzić!
Naturalnie Klocia skarciła ją, że zachowuje się niegrzecznie. Gdyby Ania nie doznała

tak bolesnego zawodu, zrozumiałaby, że Kicia cieszyła się z góry na pasjonującą opowieść,
jak ta wczorajsza. Ostatecznie skąd mogła wiedzieć, że wszystko ułoży się inaczej?

Kiedy Klocia powiedziała: - Znam jedną dziewczynkę i pewnie odgadłybyście jej imię,

której ostatnio wyrastają czasem różki na głowie - Ani napłynęły łzy do oczu, zsunęła resztę
nie dojedzonego klopsa na brzeg talerza i odłożyła widelec.

Najpierw takie rozczarowanie w teatrze, a teraz bura od Kloci - tego było już naprawdę

za wiele. Na szczęście zdołała jakoś ukryć łzy, a Klocia nie kazała jej pójść z sobą, kiedy
wzięła Kicię na zakupy. Niemniej Ania nie mogła pozbyć się uczucia, że jest w niełasce. Jakiś
czas kręciła się po saloniku to biorąc do ręki jakiś przedmiot, to odkładając go na miejsce. W
końcu, ponura, rzuciła się na fotel, w którym siadywała zwykle Klocia z robotą na drutach, i
powiedziała sobie, że wszystko jest wstrętne i że tatuś powinien być tutaj, z nią, a nie w
Australii.

background image

Ania rzadko płakała, ale szorstkie obicie fotela było już obficie zroszone łzami, kiedy

tuż obok odezwał się głos:

- Sama tu siedzisz, Aniu?
Podskoczyła i ręką zaczęła szukać chusteczki. Żeby tylko Zofia nie zobaczyła jej łez!

Naturalnie chusteczka gdzieś się zapodziała. Zofia przysiadła na poręczy fotela i wsunęła jej
do ręki starannie złożoną chusteczkę. Była przyjemnie chłodna i miękka, kiedy Ania
przytknęła ją do rozpalonej, mokrej od łez twarzy. I ślicznie pachniała kwiatami.

- A teraz opowiedz mi dokładnie, co się właściwie stało - zażądała Zofia.
Rwącym się głosem Ania próbowała jej wytłumaczyć. Wszystko to wyrażone w

słowach brzmiało dość niemądrze, ale Zofia zrozumiała.

- ... i teraz jestem prawie pewna, że Gerard nie weźmie mnie do tej sztuki - powiedziała

na zakończenie.

- Naprawdę? Dlaczego ci się tak zdaje?
- Bo prawie nie kazał mi czytać, tylko dwa małe kawałki, a potem nic, tylko mi

podziękował, a przecież jakby mu się podobało, na pewno coś by powiedział...

- Tak myślisz? Bardzo wątpię. Zresztą telefonował przed chwilą, prosił, żeby mu

zostawić na wieczór kilka kanapek i przy okazji wspomniał, jak im się wszystkim podobało
twoje czytanie i sposób wypowiadania kwestii. Tylko nie wyobrażaj sobie, że już dostałaś tę
rolę. Jeszcze jej nie dostałaś i w ogóle bym ci o tym nie mówiła, żeby nie wzbudzać w tobie
fałszywych nadziei, ale masz taką pogrzebową minę...

Ania nagle poweselała.
- A teraz musisz się czymś zająć. Nic tak nie rozprasza smutnych myśli, jak praca -

oznajmiła Zofia energicznie. - Słuchaj, miałabyś ochotę zrobić cukierki?

- Cukierki? Przecież nie potrafię... to chyba jest strasznie trudne?
- Te są łatwe do zrobienia. Zaczniemy od guziczków miętowych. Co o tym myślisz?
Ania zerwała się z fotela.
- Och! Myślisz, że mi się udadzą?
Zofia była tego pewna. Wzięła Anię do kuchni i nie zwlekając rozpoczęła naukę. Kiedy

Klocia i Kicia wróciły z zakupów, zastały Anię w kuchni, dumnym wzrokiem 'spoglądającą
na rzędy okrągłych, białych cukierków, ułożonych schludnie na przykrytej pergaminem
blasze do pieczenia. Oto przepis, który Ania otrzymała od Zofii:

GUZICZKI MIĘTOWE
Składniki i przybory
Cukier puder.
Esencja miętowa.
Trochę mleka.
Miseczka do ucierania.
Łyżka deserowa.
Łyżeczka od herbaty.
Filiżanka.
Wałek do ciasta.
Stolnica.
Pergamin.
Mocna, czysta torebka papierowa.
Malutka foremka do wycinania ciastek
albo
Naparstek,
albo
Przykrywka do malutkiego słoika (starannie umyta),

background image

albo
Kieliszek do jajek,
albo
Filiżanka z serwisu dla lalek.

Kolejne czynności

Umyj ręce.
Wsyp cukier-puder do torebki, dobrze ją zamknij i mocno przyciskając, przejedź po niej

wałkiem.

Potrzaśnij torebką i powtórz tę czynność.
Sprawdź, czy rozkruszyły się wszystkie krupki. Jeżeli nie, użyj ponownie wałka.
Teraz wsyp prawie cały cukier do miski, odrobinę zostaw w torebce.
Nalej trochę mleka do filiżanki i łyżką skrop nim cukier w misce. Wymieszaj starannie i

jeśli zostało jeszcze trochę suchego cukru, dolej kilka kropel. Masa powinna być gęsta i
twarda.

Nalej kroplę czy dwie olejku miętowego na łyżeczkę i wymieszaj z gęstą masą;

sprawdź, czy dosyć. Niektórzy lubią cukierki o silniejszym zapachu mięty, inni o słabszym.

Teraz oprósz pudrem z torebki ręce i stolnicę, usyp z boku mały kopczyk.
Zostaw jeszcze trochę cukru w torebce. Wyjmij masę i połóż na stolnicy, oprósz cukrem

z torebki i rozwałkuj delikatnie wałkiem do grubości mniej więcej małego palca.

Teraz obtaczaj w cukrze zsypanym na brzeg stolnicy foremkę, której będziesz używać.

Kieliszek do jajka wycina trochę za duże cukierki, naparstek trochę za małe.

Obsyp odrobiną cukru rozwałkowaną masę i wycinaj krążki. Foremkę trzeba za każdym

razem zanurzyć w cukrze. Wyłóż cukierki na pergamin, niech dobrze wyschną. Najlepiej
zostawić je tak do następnego dnia. Nazajutrz przewróć każdy, żeby wysechł od spodu.
Można je ułożyć w pudełku przekładając każdą warstwę pergaminem.

Guziczki miętowe nie trzymają się długo, więc jeżeli chcesz zrobić z nich komuś

prezent, przygotuj je nie więcej niż na dwa dni przed terminem.


- Jak ci się podobają, Klociu? Fachowa robota, chyba przyznasz? - spytała Zofia.
Klocia oznajmiła, że wyglądają bardzo apetycznie, a Kicia, oparta niedbale o brzeg

stołu, chciała natychmiast spróbować.

- Zofia powiedziała, że muszą poleżeć i stwardnieć, ale jutro dam ci jeden - przyrzekła

Ania.

- Domowej roboty guziczki miętowe, w ładnym pudełku, to doskonały prezent na

Gwiazdkę - podsunęła Zofia.

- To prawda - przyznała Ania. - Bardzo odpowiedni na przykład dla Larry'ego i jego

młodszych braci. I to będzie chyba bardzo szykownie, jak powiemy, że są własnej roboty. Nie
dałoby się okleić tekturowego pudełka kolorowym papierem czy czymś takim?

- Znalazłam przypadkiem na strychu album z próbkami tapet, jest w nim pełno

rozmaitych wesołych wzorów. Jak myślisz, może byś się tym zajęła, kiedy Boże Narodzenie
będzie już tak blisko, że nie starczy ci cierpliwości na prawdziwą naukę?

- Och, cudownie! Mogłabym zrobić pudełka dla Kloci i Kici i one nic by o tym nie

wiedziały! To byłaby prawdziwa niespodzianka!

Po raz pierwszy od wyjazdu tatusia Ania pomyślała z radością o Gwiazdce.
- Brawo. Już nie wyglądasz jak chmura gradowa - pochwaliła ją Zofia.
- Bo mi jest dużo weselej. Dalej martwię się o tę sztukę Gerarda, tylko że łatwiej mi to

teraz wytrzymać.

background image

- Zawsze tak się dzieje. Zmartwienie nie mija, ale czujesz, że możesz mu łatwiej

sprostać - przyznała Zofia. - Nic tak łatwo nie pozwala zapomnieć o troskach, jak spokojna
godzina spędzona w kuchni.

- Czy ty to właśnie robisz, kiedy masz zmartwienia?
- Hm, teraz, kiedy moje główne kłopoty są związane z gotowaniem, nie jest to już taki

dobry sposób. Ale dawniej był. Pamiętam, jak przejmowałam się kiedyś jakimś egzaminem...
byłam chyba trochę starsza od ciebie. Strasznie długo czekalam na wyniki i właśnie wtedy
chodziłam do kuchni i prosiłam matkę, żeby mi pozwoliła gotować.

- I pozwalała?
- Tak, pozwalała, chociaż czasem produkowałam dość dziwaczne potrawy. Na szczęście

moi bracia jak szarańcza rzucali się na wszystko, co było na stole... a czasem również na to,
czego na stole nie było, ale to już inna historia.

Ania zaczęła prosić Zofię, żeby jej ją opowiedziała, ale Zofia odparła, że muszą

poczekać z tym do wieczora, bo teraz zabiera się do robienia świątecznych pierniczków, które
już jutro powinny być na wystawie.

- Jeżeli klienci nie dowiedzą się zawczasu, że mam zamiar je robić, nie dostanę

zamówień na Boże Narodzenie, a wtedy zwiększy się jeszcze mój deficyt.

- Co to znaczy: deficyt?
Ustawiając na stole blachy i miski Zofia odparła:
- To znaczy, że jestem winna pieniądze... co jest jeszcze gorsze, niż gdybym ich w

ogóle nie miała. Jest to u mnie stan chroniczny, ale jeżeli na święta dostanę naprawdę dużo
zamówień, może wybrnę z kłopotów.

Ania poszła na górę, zdjęła z półki Eulalię i potrząsnęła nią, ale naturalnie w środku

była tylko ta jedna moneta, którą dał jej Gerard, a jedna jedyna moneta nie grzechocze głośno.
Muszę, naprawdę muszę pomóc jakoś Zofii, westchnęła Ania.

Nazajutrz nic się nie zdarzyło. Przynajmniej tak to określiła w duchu Ania, ponieważ

nie poszła do teatru. Ale w rzeczywistości zdarzyło się dużo, jak to bywa w najzwyklejsze
nawet dni.

Przyszedł list od tatusia, z fotografią niedźwiadków koala dla Kici i zdjęciem tatusia w

kostiumie kąpielowym dla Ani. W liście tatuś dokładnie opisał, jak spędza niedziele na
pięknej piaszczystej plaży, kąpiąc się i opalając.

Na lekcji Ania zdołała bezbłędnie wyciągnąć pierwiastek kwadratowy i napisała długie

wypracowanie o kocie, a potem wraz z Zofią, Klocią i Kicią skosztowała guziczków
miętowych, które wydały im się naprawdę doskonałe. Kicia wciąż dopominała się o więcej i
wkrótce nic by nie zostało, gdyby Ania nie ukryła reszty w bezpiecznym miejscu.
Postanowiła już, że posłucha rady Zofii i zrobi ich dużo na Boże Narodzenie.

Kicia przewróciła się na schodach niosąc do saloniku tacę, stłukła filiżankę i spodek i

skaleczyła się w kolano, więc żeby ją pocieszyć, Ania przeczytała jej „Zamek kota Kato” od
deski do deski. Po południu rozpadał się deszcz i nie mogły pójść do parku, wobec czego
Ania włączyła żelazko i wyprasowała wszystkie swoje wstążki do włosów. Więc, jak
widzicie, zdarzyło się tego dnia mnóstwo, tylko nie to, na co czekała Ania.

Tuż po śniadaniu Gerard mijając ją na schodach zawołał z dołu:
- Cześć, Ania. Może będę chciał, żebyś przyszła do teatru. W razie czego zatelefonuję.
Zbiegł po dwa stopnie, więc zanim Ania zdążyła cokolwiek powiedzieć, już go nie było,

a potem przez cały dzień nasłuchiwała telefonu, ale chociaż dzwoniło kilka osób, ani razu nie
rozległ się w słuchawce głos Gerarda. Niewiele jest sytuacji bardziej nużących niż daremne
czekanie na coś, co się nie chce zdarzyć, i gdyby Ania nie posłuchała rady Zofii i nie starała
się być wciąż czymś zajęta, naprawdę trudno byłoby jej przebrnąć przez ten dzień. Kiedy
nadeszła pora podwieczorku, Ania była już pewna, że Gerard znalazł kogoś innego. Na samą
myśl, że jakaś obca dziewczynka będzie grała z Larrym i wypowiadała kwestie, które ona

background image

czytała na głos w teatrze, zrobiło się Ani bardzo smutno i nie poprawił jej humoru nawet
podwieczorek w głębi sali, przy stoliku z lampą ocienioną czerwonym abażurem.

Tego dnia wszystkie stoliki były zajęte i Zofia zeszła na dół i stanęła za kontuarem,

dzięki czemu Connie mogła pomagać Shirley.

- Jeszcze więcej mleka - zażądała Kicia odsuwając od siebie filiżankę.
- Jest takie małe słówko, o którym chyba zapomniałaś - zwróciła jej uwagę Klocia. -

Nie dokończysz tej grzanki, Aniu?

Ania drgnęła i oprzytomniała. Starała się nie myśleć o tym, jak strasznie nudne będzie

życie bez teatru i wszystkich związanych z tym emocji. Nie była głodna.

Podeszła do nich Zofia. Miała zatroskaną twarz.
- Aniu, skocz do Shirley i Connie i powiedz im, że przy stoliku pod ścianą siedzą dwie

panie, które nie zostały jeszcze obsłużone.

W podręcznej kuchence było strasznie dużo hałasu. Shirley otworzyła właśnie kurek

maszyny do parzenia herbaty i napełniała imbryk. Ania przekazała jej polecenie Zofii.

- Ja pójdę - zaofiarowała się Connie. Wsunęła plasterek bułki do opiekacza i poprosiła

Anię, żeby go przypilnowała. - A jak już tu jesteś, posmaruj masłem tamte kromki chleba -
zawołała przez ramię.

Ania z radością wykonała jej polecenie. W kuchence podręcznej było bardzo

przyjemnie, w powietrzu unosił się smakowity zapach grzanek, przed nią na stole leżał giętki
nóż do smarowania chleba.

- Doskonale, kochaneczko - pochwaliła ją Shirley. - Połóż sześć kromek na tym tu

talerzu i włóż do koszyczka trzy porcje gorących placuszków. Przekrój je i wsadź do środka
po kawałku masła.

Trzymając tacę Shirley pchnęła drzwi wahadłowe ramieniem i wyszła za Connie na

salę. Tymczasem rozległo się ciche pyknięcie i Ania musiała odłożyć nóż i pochwycić
grzankę, która wyskoczyła z opiekacza. Pamiętała, że Shirley i Connie podawały zawsze
grzanki przekrojone na pół, więc je podzieliła, nasmarowała masłem i zanim Connie weszła
do kuchenki, zdążyła wszystkie ułożyć starannie na talerzyku.

- Nie, słowo daję! Popatrz tylko, Shirley! Przyjemnie mieć w kuchni kogoś, kto cię

wyręczy w robocie - zawołała Connie z uznaniem i Ania aż poczerwieniała z radości.

Zaczęła teraz napełniać dzbanuszki mlekiem, smarowała nowe porcje chleba i

pilnowała nowych grzanek, gdy tymczasem obie kelnerki wynosiły na salę tace z nowymi
zamówieniami. Ania nie miała czasu na myślenie o sztukach, rolach i teatrach. Z
podkasanymi rękawami, z wstążką zsuwającą się jej z jednego warkocza biegła akurat na
drugą stronę kuchni, żeby schwytać wyskakujące z opiekacza dwie ostatnie grzanki, kiedy
trzasnęły drzwi wahadłowe.

- Sekunda, Connie! - zawołała rozsmarowując w pośpiechu masło.
- Bardzo tu ładnie pachnie - powiedział czyjś głos. Z pewnością nie był to głos Connie.
Ania obróciła się. Tuż obok drzwi stał uśmiechnięty Gerard.
- Wszystko w porządku. Wiem, że wstęp tu jest wzbroniony, ale otrzymałem specjalne

pozwolenie. Zofia powiedziała, że mogę cię poprosić o filiżankę herbaty.

Ania podała grzanki Shirley i wróciła z Gerardem na salę. Klocia i Kicia poszły już na

górę, tylko Zofia siedziała przy stoliku.

- No więc znalazłem ją tam, pracowała jak mrówka - oznajmił Gerard.
Zofia roześmiała się.
- Teraz rozumiem, dlaczego tak nagle poprawiła się obsługa na sali.
- Aniu, może to była zaprawa przed jutrzejszymi próbami? Rozpoczynamy je z samego

rana i będziesz pracowała nie mniej ciężko niż przed chwilą w kuchni - powiedział Gerard.

Ania wybałuszyła na niego oczy.
- No jak, dziecino, jesteś zadowolona? - spytała Zofia.

background image

Oto jest najwspanialsza chwila w moim życiu, powiedziała sobie Ania, a ja przenoszę

tylko wzrok z Gerarda na Zofię i z powrotem i nie potrafię zdobyć się na nic więcej!

- Opanowana, prawda? Niczego po sobie nie pokazuje. Często bywa taka? - W oczach

Gerarda pojawiły się wesołe błyski.

- Jesteś zadowolona? - powtórzyła niespokojnie Zofia.
Nagle Ania odzyskała głos:
- Jeszcze jak!
Zerwała się z krzesła i zaczęła ściskać Zofię.
- No, Bogu dzięki. Bo zaczęłam już podejrzewać, że mimo wszystko nie chcesz tej roli.

A jak z moją herbatą? - uśmiechnął się do niej Gerard.

Ania w pośpiechu sięgnęła po imbryk i chociaż zapomniała nalać do filiżanki mleka i

upuściła dwie kostki cukru na podłogę, wybaczymy jej to, bo była naprawdę bardzo przejęta.

Pobiegła na górę, żeby zawiadomić Klocie i Kicię, które bardzo się ucieszyły.
To naprawdę dobra nowina.
A Kicia zaczęła skakać po pokoju i wrzeszczeć na cały głos:
- Ania będzie grała w teatrze! Ania będzie grała w teatrze!
Potem nagle umilkła i spytała:
- A będą tam ludzie ze skrzydłami?
Ludzie ze skrzydłami? O czym ona mówi? - zastanawiała się Ania. W końcu wyszło na

jaw, że Kicia widziała tylko jedno przedstawienie: jasełka w sali parafialnej. Widocznie
anioły zrobiły na niej bardzo duże wrażenie i wyobrażała sobie, że występują we wszystkich
sztukach. Ania straciła niemało czasu, zanim zdołała jej wytłumaczyć, że w wielu sztukach
nie ma ani jednego anioła.

Dla uczczenia radosnej okazji Zofia pozwoliła Ani położyć się do łóżka o pół godziny

później i Klocia grała z nią w świnkę. Po kąpieli Zofia przyszła do niej i usiadła na brzegu
łóżka.

- No cóż, dziecino, mam nadzieję, że twój ojciec nie będzie miał do mnie pretensji. W

moim przekonaniu jest to wyłącznie twoja sprawa. To ty masz grać, a skoro chcesz, będziesz
grała. Kiedy Gerard zwrócił się z tym do mnie, w pierwszej chwili chciałam mu odmówić, ale
po namyśle uznałam, że nie byłoby to wobec ciebie w porządku. Czeka cię ciężka praca,
cięższa niż nauka w szkole, a jak skończą się próby, zacznie się powtarzanie wciąż tego
samego, co wieczór te same słowa i te same ruchy. Jak myślisz, dasz radę?

- Larry to lubi, więc ja chyba też polubię - odparła Ania zastanawiając się, czy Larry

wie już, że będzie grała.

Na dobranoc Zofia opowiedziała jej jedną z przygód swojego dzieciństwa, które tak

zawsze Anię zachwycały. Tym razem Zofia i jej bracia grali w krykieta i stłukli okno w
salonie, i usiłowali skleić szybę klejem zrobionym z mąki. Zwinięta w kłębek pod kołdrą,
wsłuchana w głos Zofii, Ania zastanawiała się, dlaczego jest tak przyjemnie leżeć w cieple i
dowiadywać się o cudzych, dawno minionych tarapatach.

Kiedy opowieść skończyła się wstawieniem nowej szyby i ogólnym przebaczeniem i

kiedy Zofia pocałowała ją na dobranoc, Ania pomyślała, że jest zbyt przejęta, żeby zasnąć, ale
widocznie nie miała racji, bo zdawało jej się, że już w chwilę później usłyszała głos Kloci
nazywającej ją śpiochem i tłumaczącej, że czas wstawać.

16. Próby

Jadły śniadanie, kiedy Gerard zajrzał do pokoju. Przyszedł tylko powiedzieć, że o

jedenastej czeka na Anię w teatrze.

- Od jutra postaram się robić próby trochę później, żebyś miała czas na odrobienie

lekcji, ale dzisiaj chciałbym zacząć wcześnie. Ostatecznie nie mamy dużo czasu. Niedługo

background image

przeniesiemy się do Brighton. Co o tym myślisz, Klociu? Miałabyś ochotę odetchnąć trochę
świeżym, morskim powietrzem?

- Jak ja zdążę z praniem i prasowaniem, nie mówiąc już o cerowaniu, tego naprawdę nie

wiem. Kicia znowu wypchała łokciami dziury w swetrze, a najlepszą spódniczkę Ani trzeba
spory kawałek podłużyć. To będzie cud, jeżeli w ogóle zdążymy do Brighton - oznajmiła
Klocia biorąc do ręki brązowy imbryk. - Filiżankę herbaty, panie Hunter?

- Brighton? Po co Klocia ma jechać do Brighton? - spytała zdziwiona Ania.
- Jak to po co? Żeby się tobą opiekować. Premiera sztuki odbędzie się w Brighton

szesnastego, i Klocia i Kicia pojadą z tobą i będą ci dotrzymywać towarzystwa - wyjaśniła
Zofia podnosząc filiżankę do ust i uśmiechając się do Ani ponad jej brzegiem. Wpadła na
chwilę, żeby napić się z nimi herbaty, pozostawiwszy parówki i suflet jabłkowy w „groźnych
czeluściach pieca”, jak to określiła.

- Ojejku! Myślałam, że sztuka będzie grana w Londynie, w tym teatrze, do którego

chodziłam! - wykrzyknęła Ania.

Nie, wyjaśnił jej Gerard. Tutaj będą tylko mieli próby. Premiera „Ciuciubabki”

odbędzie się w Brighton, pograją tam tydzień, „żeby się przedstawienie doszlifowało”, po
czym przeniosą się do teatru Komedia na Shaftesbury Avenue.

- Brighton! Co za radość! - zawołała Ania z oczami jak gwiazdy. - Kiciu, będziemy nad

morzem! Ach, cudownie... tylko wolałabym, Zofio, żebyś ty też z nami pojechała!

- Ktoś musi zająć się naszymi klientami. Kto by im robił ciastka i słodkie bułeczki,

gdybym czmychnęła z wami nad morze? Wiesz co, Aniu? Jeżeli przywieziecie mi z Kicią
duży, ładny pęk wodorostów, zaraz poczuję się tak, jakbym sama była nad morzem.

- Na pewno nie zapomnę, przyrzekam! - zawołała Ania.
- Musimy teraz piorunem załatwić dla niej zezwolenie - zaczął Gerard biorąc z rąk

Kloci filiżankę herbaty. - Czy mogłabyś, Klociu, pójść z nią jeszcze dzisiaj do Zarządu
Miejskiego? Puszczę Anię około drugiej.

- Co to jest zezwolenie? Dlaczego muszę mieć zezwolenie? - dopytywała się Ania. Była

tak przejęta, że nie mogła przełknąć grzanki.

- Pani Rawlings ma zezwolenie. Musiała je wykupić dla swojego psa - oznajmiła Kicia.

Chcąc wysączyć ostatnią kroplę mleka postawiła sobie kubek na nosie niemal do góry dnem.

- To jest innego rodzaju zezwolenie... takie, które da Ani prawo występowania na

scenie. Dzieciom nie wolno grać w teatrze bez takich zezwoleń, więc musimy czym prędzej je
zdobyć - wyjaśnił Gerard. - Już mnie nie ma, do widzenia. Zobaczymy się niedługo, dziecino.
Klociu, myślisz, że zdążycie na jedenastą?

- W ostatnich dniach w głowie mi się mąci od tego nieustannego pośpiechu, ale zrobię,

co będę mogła. Kiciu, proszę zjeść skórkę tej grzanki, dostaniesz zaraz jabłko.

Chociaż Klocia zostawiła ją w korytarzu o bielonych ścianach i odeszła, Ania tym

razem wcale nie czuła się osamotniona. Portier wyjrzał ze swojej izdebki, a kot Major
wyszedł niespodziewanie zza czerwonego kubła przeciwpożarowego i zaczął .ocierać się o jej
nogi. Larry był na scenie, ślęczał nad podręcznikiem historii, żeby nadrobić straconą dzisiaj
rano lekcję.

- Pozwolili mi przyjść wcześniej, żebyśmy mogli mieć razem próbę - wyjaśnił

przytykając palec do miejsca w książce, gdzie przerwał czytanie. - No, więc widzisz, że
jednak dostałaś tę rolę. Gratuluję. Fajnie się spisałaś.

Ania podziękowała mu za miłe słowa. Ściskała wciąż w rękach swoją szkolną teczkę, w

której był egzemplarz roli, grzebień, zapasowa wstążka do włosów, kilka kanapek, jabłko,
butelka mleka i tabliczka czekolady, którą dała jej Zofia, i wreszcie papierowa chusteczka do
nosa i kawałek wilgotnej flaneli, włożone przez Klocię „na wypadek, gdyby ci się zaczęły
lepić ręce”.

background image

- Nie zdążę wrócić na obiad do domu, bo muszę iść do Zarządu Miejskiego czy czegoś

takiego, żeby mi wydali zezwolenie. Co to właściwie jest? - spytała.

Larry miał minę prawie zgorszoną.
- Zarząd Miejski Londynu. To bardzo ważna sprawa. Bez zezwolenia nie wolno ci

wyjść na scenę. Ja dostałem moje w zeszłym tygodniu. Mam nadzieję, że się pośpieszą i
zdążą ci to załatwić przed premierą.

Na tym skończyła się ich rozmowa. Zjawił się Gerard i rozpoczęli próbę. Dorośli

aktorzy nie byli wezwani tego ranka, więc cały teatr należał do nich. Zofia słusznie ostrzegła
Anię, że jest to ciężka praca, Naturalnie Ania czytała swoje kwestie, chociaż Larry mówił je z
pamięci; Gerard powiedział, że ma dwa dni na nauczenie się całego tekstu na pamięć. Ania
lubiła uczyć się na pamięć i teraz przyrzekła sobie, że zrobi Gerardowi niespodziankę i
wykuje wszystkie kwestie bardzo prędko.

Zastanawiała się przedtem, co znaczą kreski narysowane kredą na scenie. Teraz już

wiedziała. Ile razy przychodziła jej kolej na coś, co Gerard nazywał „ruchem”, kredowy znak
Wskazywał, gdzie ma stanąć, a ponieważ ruchy Larry'ego były zaznaczone w taki sam
sposób, uniemożliwiało im to wysuwanie się za daleko naprzód czy też cofanie się za bardzo
w głąb sceny, przy czym Larry był ogromnie pomocny tłumacząc wszystko, czego Ania nie
rozumiała. Poza „ruchami” było jeszcze coś, co nazywało się „intonacją”. Chodziło o to, jak
się głos wznosi i opada przy wygłaszaniu tekstu. Na szczęście Ania z łatwością naśladowała
Sposób mówienia innych ludzi. W szkole często udawało jej się rozśmieszyć całą klasę
naśladując głos nauczycielki, więc kiedy Gerard wyjaśnił jej, jak ma powiedzieć to czy inne
zdanie, bez trudu go naśladowała. Poza tym miała bardzo dobrą pamięć, całe szczęście, bo
przekonała się prędko, że kiedy Gerard pokazał jej jakiś „ruch” albo wyjaśnił, jak ma być
wypowiedziana jakaś kwestia, zawsze oczekiwał, że ona zrobi to dokładnie w taki sposób, i
nie miał zamiaru nikomu, nawet dziecku, powtarzać tej samej rzeczy dwa razy.

Pracowali naprawdę ciężko, ale Ani sprawiało to przyjemność, miłe było jej nawet

uczucie, że musi dać z siebie wszystko, czego ostatnio nie robiła. Jak się samemu ślęczy nad
lekcjami, nie ma miejsca na takie uczucia.

Kiedy Gerard powiedział: - To na dzisiejsze przedpołudnie byłoby już wszystko.

Czekam na was punkt czwarta - Ania przekonała się ze zdumieniem, że jest dziesięć po
pierwszej. A potem Gerard wyszedł, bo miał się z kimś spotkać na obiedzie, a Larry schwycił
swój podręcznik historii, powiedział: - Cześć, zobaczymy się o czwartej. Tylko żebyś się nie
spóźniła - i już go nie było.

Zjawił się niespodziewanie Piotr i pokazał jej stolik obok miejsca, które Ania nauczyła

się już nazywać „stanowiskiem suflera”, i powiedział, że może tam zjeść obiad. Jak spod
ziemi wyrósł Major i mrucząc ocierał się o jej nogi, gdy tymczasem ona karmiła go
kanapkami z pastą rybną. W pewnej chwili stanął przed nią portier.

- Zrobiłem sobie herbaty, może miałabyś ochotę się napić? - I podał jej ogromną

filiżankę bardzo mlecznego płynu.

Ania nie przepadała za herbatą, ale ten gest portiera taki jej się wydał przyjazny, że

wypiła wszystko. Zanim przyszła po nią Zofia, Ania zdążyła już zjeść wszystkie kanapki,
zapakowała teczkę i zaczęła wpisywać do swojego egzemplarza wszystkie „ruchy”, jak ją
tego nauczył Larry.

- No i jak ci poszło, dziecino? - spytała Zofia.
- To strasznie ciekawa praca. Ale muszę się tylu rzeczy nauczyć... i Gerard powiedział,

że powinnam bardzo uważać na dykcję - odparła Ania z powagą - żeby ludzie mogli usłyszeć
każde moje słowo. I mam strasznie dużo tekstu do nauczenia się na pamięć. Będę kuła dzisiaj
w łóżku, a czytanie „Tajemniczego ogrodu” odłożę na kiedy indziej.

- Hm, brzmi to bardzo chwalebnie - powiedziała z uznaniem Zofia.

background image

Na to, żeby się dostać do Zarządu Miejskiego, musiały odbyć część drogi autobusem, a

potem szły jeszcze wzdłuż rzeki, srebrzystej w bladym zimowym słońcu. Płynęły po niej
długie sznury barek i uwijały się sapiące małe holowniki.

- Co to jest właściwie Zarząd Miejski? - spytała Ania, nie bez pewnego niepokoju.
- Jak by ci to powiedzieć... No więc jest to zespół ludzi zajmujących się wszystkimi

sprawami związanymi z Londynem, nie wyłączając teatrów i dzieci, które w nich grają.
Kiedyś, dawno temu, małe dzieci, takie jak Kicia albo nawet młodsze, występowały w
teatrach. Pracę miały bardzo ciężką, często do późna w nocy, i musiały się przebierać w
ciemnych, brudnych izdebkach. I potem zjawił się Zarząd Miejski, jak dobra wróżka z bajki, i
zaopiekował się wszystkimi dziećmi w teatrze, i przypilnował, żeby nie pracowały za ciężko i
za długo i żeby miały czyste, widne przebieralnie. I zostało wydane rozporządzenie, że nie
wolno zatrudniać w teatrze dzieci, które nie skończyły dwunastego roku życia.

- Och, teraz rozumiem. To dlatego Gerard mnie pytał, ile mam lat.
- No więc jak, nie boisz się już pójść do Zarządu Miejskiego?
- Ani trochę. Wydaje się, że to całkiem mili ludzie. Bo przedtem czułam się trochę tak,

jakbym szła do dentysty. Teraz nic a nic sobie z tego nie robię.

Mówiła prawdę. Nie onieśmielił jej nawet hall ratusza, tak ogromny, że można się w

nim było zgubić kilka razy. Siwowłosy pan w jednym z biur wypytał ją o wszystko - jak się
nazywa, ile ma lat, kiedy wypadają jej urodziny i jaki jest tytuł sztuki, w której ma wystąpić.

- A jak ze szkołą? - spytał.
Ania wytłumaczyła mu, że jest w klasie III A, że jej ulubionymi przedmiotami są poezja

i arytmetyka i że chociaż teraz mieszka w Londynie, do szkoły chodziła w miasteczku
niedaleko Brystolu. Siwy pan poprosił Zofię, żeby się postarała o pismo od nauczycielki Ani,
oceniające jej postępy w nauce. Tylko te dzieci, które się dobrze uczą, otrzymują zezwolenie
na pracę w teatrze. Dodał, że będzie mu potrzebna fotografia.

- To zupełnie tak, jakbym miała dostać paszport - zauważyła Ania. Przypomniała sobie,

że tatuś przed wyjazdem robił zdjęcia do paszportu.

Siwy pan, który nazywał się Brewster, przyznał, że owszem trochę to przypomina

paszport, bo fotografia Ani będzie później przyklejona do jej zezwolenia, żeby nikt nie miał
Wątpliwości, na kogo dokument opiewa.

- Sprawa jest dość pilna, bo premiera ma się odbyć za tydzień - powiedziała Zofia

sięgając po torebkę i rękawiczki. - Ania zastępuje dziewczynkę, która zachorowała.

Pan Brewster znał tę sprawę, bo otrzymał list od dyrekcji teatru. Przyrzekł, że wszystko

będzie załatwione na czas.

- A jak z tym tygodniem w Brighton? Kto będzie się tam Anią opiekował?
Zofia powiedziała mu o Kloci i to go uspokoiło. Spytał jeszcze, czy to pani Woodhouse

będzie miała Anię pod swoją opieką, kiedy przedstawienie „Ciuciubabki” zostanie
przeniesione do Londynu.

- Pani zdaje sobie chyba sprawę, że osoba odpowiedzialna musi cały czas przebywać z

nią w teatrze?

Zofia odparła, że doskonale to rozumie i że Klocia będzie odprowadzała Anię do teatru

i czekała na nią w garderobie aż do końca przedstawienia.

- Wydaje mi się, że omówiliśmy już wszystko - rzekł pan Brewster i spytał Anię, czy to

będzie jej pierwszy występ w teatrze. Ania przytaknęła, a wtedy pan Brewster podał jej rękę,
życzył powodzenia i oznajmił, że któregoś dnia wpadnie obejrzeć sztukę.

W korytarzu Ania odetchnęła głęboko.
- Uff! Ten Zarząd Miasta naprawdę opiekuje się dziećmi! Pomyśleć tylko, że Klocia

będzie musiała chodzić ze mną do teatru! Zofio, a może ona będzie niezadowolona?

- Będzie udawała, że jest niezadowolona, ale tak między nami, Aniu, za nic na świecie

by się tego nie wyrzekła - uspokoiła ją Zofia. - Uważaj na stopnie, Aniu. Teraz pójdziemy

background image

zrobić zdjęcie paszportowe, a potem zjemy gdzieś podwieczorek. Jest trochę wcześnie, ale
miałaś na obiad tylko kanapki.

Okazało się, że dla Ani wcale nie było za wcześnie. Znalazły jakiś barek kawowy i Ania

tak była głodna, że spałaszowała jajko na grzance, dwie słodkie bułeczki i porcję lodów.

- Chyba strasznie dużo zapłacisz - rzuciła zaniepokojona kończąc drugą słodką

bułeczkę.

- Nie przejmuj się. To jest specjalna okazja - odparła Zofia uśmiechając się do niej. -

Nie uczciłyśmy dotąd otrzymania przez ciebie tej roli, a czeka cię jeszcze dzisiaj praca, więc
trzeba dobrze naładować akumulator.

Dziwna rzecz, jak prędko spowszedniało to, co początkowo wydawało się niezwykłe i

nowe. Chodzenie do teatru z egzemplarzem sztuki i kanapkami zastępującymi obiad, próby na
scenie albo nauka kwestii, ćwiczenia intonacji, dykcji i sytuacji z Larrym i Piotrem w którymś
z pomocniczych pomieszczeń, gdy tymczasem dorośli aktorzy zajmowali scenę, stało się
czymś tak zwyczajnym, jak tok zajęć szkolnych. Ale Anię wciąż to interesowało, wciąż
znajdowała w tym przyjemność. Tak mało jeszcze wiedziała, a lubiła uczyć się nowych
rzeczy. Bardzo prędko opuściło ją uczucie onieśmielenia, obcości; czuła się cząstką teatru.

Dorośli aktorzy nie szczędzili dzieciom miłych słów i uśmiechów. Urszula Lovell

ubierała się ślicznie i była taka piękna, że Ania nie mogła oderwać od niej oczu. Częstowała
ich czekoladkami, a gdy kiedyś zobaczyła, że oboje z Larrym jedzą zamiast obiadu kanapki,
posłała na miasto po lody. Cały zespół, jak Ania nauczyła się nazywać aktorów grających w
sztuce, był sympatyczny. Zwłaszcza podobał jej się jeden bardzo wysoki pan o falistych
włosach, który często z nimi żartował. Larry powiedział jej, że nazywa się sir

2

Giles Farron i

jest w tym przedstawieniu partnerem Urszuli Lovell.

- Bardzo miły - stwierdziła Ania.
- To sławny aktor. Był wspaniały w „Hamlecie” wystawionym w teatrze Old Vic.

Mama zafundowała mi bilet w zeszłym roku na urodziny. Pamiętasz Belindę, która miała grać
twoją rolę, tylko zachorowała? No więc sir Giles jest ojcem Belindy.

- To ona tak ma na imię... Belinda? I jest jego córką? Wyobrażam sobie, że byłoby jej

przyjemnie grać w jednej sztuce z ojcem. Jaka przykrość, że nic z tego nie wyszło! - zawołała
Ania.

- Tak, miała pecha. W teatrze strasznie dużo zależy od przypadku. Przypomnij sobie, w

jaki sposób dostałaś tę rolę. Gdyby pan Hunter u was nie zamieszkał, nigdy by się nie
dowiedział o twoim istnieniu - zwrócił jej uwagę Larry. Ania zrozumiała, co ma na myśli.

- Nie wiesz, czy Belinda czuje się już lepiej? - spytała.
Larry odparł, że owszem, znacznie lepiej, zresztą jutro się do niej wybiera, bo po

południu nie mają próby.

- Sir Giles prosił mnie, żebym ją odwiedził. Może byś pojechała ze mną?
- Mogłabym? Myślisz, że Belinda chciałaby mnie poznać? Nie jest zła, że dostałam tę

rolę?

- Belinda? Co ty! Belinda lubi, jak się ją odwiedza. Grałem z nią w jednym filmie.
- Niemożliwe! Jest chyba niewiele starsza ode mnie!
- Och, gra w filmach chyba od trzeciego roku życia.
Larry porzucił ten temat, jakby to była sprawa bez najmniejszego znaczenia.
- Spytaj w domu, czy ci pozwolą pojechać, a ja porozmawiam z sir Gilesem.
Dotrzymał słowa i wszystko zostało omówione nazajutrz jeszcze przed próbą.
- Słucham cię, chłopcze?... Ach tak, wybierasz się do Belindy, żeby ją trochę

rozweselić? Aniu, pojedź z nim. Im większa kompania, tym lepsza zabawa. Samochód będzie
na was czekał o wpół do trzeciej przed wyjściem dla aktorów.

2

Sir (ang.) - pan.

background image

Było to niezwykłe przeżycie jechać ogromnym samochodem prowadzonym przez

szofera, samochodem, w którym na podłodze leżał puszysty dywan i było pełno przegródek i
szufladek. Ania rada byłaby je zbadać, ale naturalnie wiedziała, że to nieładnie grzebać w
cudzych rzeczach.

- Co tam masz? - spytał Larry.
Ania trzymała na kolanach paczkę. Jej zawartość była rezultatem długich i głębokich

rozważań. Spytana o radę Klocia oznajmiła, że winogrona albo kwiaty są dla chorych bardzo
odpowiednim podarkiem. Ale Ani to nie przekonało. Sama miała kiedyś odrę.

- Zawsze jest przyjemnie dostać coś dobrego do jedzenia, ale najważniejsze, kiedy leży

się w łóżku, to mieć coś do roboty.

W końcu Zofia wpadła na pomysł, żeby kupić specjalny szary karton i kilka arkuszy

kolorowego podgumowanego papieru. Można było wycinać z tego kolorowego papieru
rozmaite kształty i naklejając je na karton robić różne interesujące obrazki. Ania pocieszała
się myślą, że Belinda ma specjalne nożyce do wycinanek, bo nie starczyłoby jej pieniędzy i na
nożyce, i na papier.

- Fajny pomysł - orzekł Larry.
Pokazał Ani swój prezent. Przez dziurę w papierze zobaczyła kolorowy obrazek

przedstawiający zmianę warty przed pałacem królewskim. Była to układanka.

- Robiłem dziesiątki takich, kiedy chorowałem na świnkę - wyjaśnił. - Mama co dzień

przynosiła mi nową. Pyszna zabawa, jak się leży w łóżku.

Dom, w którym mieszkała Belinda, był wysoki i stał na skwerze pełnym drzew i

kwiatów. Drzwi otworzyła im rudowłosa pani mówiąca po angielsku z cudzoziemskim
akcentem. W pierwszej chwili Ania pomyślała, że jest to matka Belindy, ale przyjrzawszy jej
się dokładniej doszła do wniosku, że jest na to za młoda.

- Belinda, ona bardzo się ucieszy. Ciągle sama, to nudne, co?
Nie bardzo wiedząc, co na to odpowiedzieć, Ania i Larry weszli za nią na schody

wyłożone puszystym niebieskim chodnikiem. Na ścianach wisiały obrazy, a na podestach
stały ogromne wazony pełne kwiatów. Na drugim piętrze rudowłosa pani otworzyła drzwi i
powiedziała:

- Belinda, twoi przyjaciele - i poszła sobie.
- Larry! - zawołała Belinda podskakując na łóżku. - Myślałam, że już nigdy nie

przyjdziesz!

Ania ociągała się przy drzwiach, nagle onieśmielona. Ale tak naprawdę nie miała po

temu żadnych powodów, bo trudno wyobrazić sobie kogoś milszego i serdeczniejszego od
Belindy. Odsunęła pisma i książki, żeby zrobić dla Ani miejsce na łóżku, kazała Larry'emu
przystawić krzesło i przywitała ich w bardzo dorosły sposób. Wkrótce śmiali się wszyscy
troje z opowieści o Majorze, który podczas próby najspokojniej w świecie przewędrował
przez całą scenę, co widząc Larry wyszeptał do speszonej Ani: „Udawaj, że nie widzisz tej
ponurej postaci”.

Ania nie mogła oderwać oczu od Belindy. Dziewczynka miała jedwabiste czarne włosy

przewiązane czerwoną wstążką, oczy barwy niebieskiego dymu ogniska i drobną twarzyczkę,
która nieustannie zmieniała wyraz i za każdym razem wydawała się tak inna, że Ania patrzyła
jak zaczarowana.

- Słyszeliście, że byłam w szpitalu i że wycięli i ni wyrostek? Chciałam, żeby mi go

schowali, bo byłam ciekawa, jak wygląda, ale nic z tego! Skandal, prawda? Ale wiadomo,
jakie są siostry w szpitalach! Założyli mi sześć szwów... wiecie, zdejmują je tak, jakby
rozpruwali zszyty materiał - ciągnęła. - Jutro mi je zdejmą, Więc będę mogła nareszcie wstać.
To okropne leżeć w łóżku, kiedy jest tyle ciekawych rzeczy do zrobienia. Francoise...
przyprowadziła was tutaj na górę... ma uczyć mnie francuskiego, ale zastrajkowałam.

background image

Powiedziałam: ani słowa po francusku, dopóki nie pozwolicie mi wstać. Mam wrażenie, że
ona nie może się już doczekać chwili, w której zacznie ze mną parlować.

Belinda była chyba bardzo zadowolona z prezentów. Wszyscy razem zrobili kawałek

układanki, ,a potem zaczęli wycinać wzór z gumowanego papieru i Larry powiedział, że kto
wie, może wyjdzie z tego niezła zakładka do książki. Belinda wypytywała ich o próby i
powiedziała, że bardzo chciałaby być w Brighton na premierze, ale wysyłają ją z opiekunką
na Jamajkę. Kiedy Ania i Larry powiedzieli, że jej strasznie zazdroszczą, odparła, że wcale
się na to nie cieszy.

- Cieszyłabym się, jakby tatuś i mamusia też jechali, ale tatuś gra przecież w

„Ciuciubabce”, ,a mamusia zaczęła robić nowy film. Zresztą co to za przyjemność być gdzieś,
gdzie jest goręcej niż latem w Anglii, i nie móc się kąpać? Może mi powiecie?

Zjedli pyszny podwieczorek - kanapki w trzech odmianach i cztery rodzaje ciastek.
Potem Belinda przyrzekła, że jak tylko wróci z Jamajki, przyjdzie ich obejrzeć w

„Ciuciubabce”.

- ...i powiem wam szczerze i otwarcie, co o was myślę. O to samo będę was prosiła,

jeżeli zobaczycie mnie kiedykolwiek na scenie.

- Strasznie mi przykro, naprawdę. To znaczy przykro mi, że dostałam tę rolę... -

wyjąkała Ania przepraszająco. Czekała na okazję, żeby to Belindzie powiedzieć, ale nie
bardzo wiedziała, jak zacząć.

- Daj spokój, kochanie. Nie ma o czym mówić - zawołała Belinda serdecznie, ściskając

Anię , za rękę. - Masz śliczne włosy. Bardzo odpowiednie do tej roli. Ja naturalnie miałam
grać w peruce. Błagałam, żeby mi ufarbowali włosy, ale tatuś nawet nie chciał o tym słyszeć.
Uważam, że byłaby to bardzo przyjemna rozmaitość.

- Twoja matka też by się chyba nie zgodziła - podsunęła Ania.
Czarne, jedwabiste włosy Belindy wydawały jej się zachwycające.
- Och, nie mogłaby pisnąć nawet słówka. Ona nosi kolejno na głowie wszystkie kolory

tęczy. W tej chwili jest różową blondynką - rzuciła wesoło Belinda. - Tak czy inaczej -
ciągnęła - zagram chyba w Wimbledon na Boże Narodzenie Królewnę Śnieżkę, a nie
mogłabym przyjąć tej roli, gdybym grała w „Ciuciubabce”.

Larry i Ania głośno wyrazili swoją radość i Ania poczuła, jak jej spada kamień z serca.

Jeżeli Belinda ma zagrać w innym teatrze, przejęcie jej roli nie wydawało się już czymś takim
okropnym. Zresztą trudno było wyobrazić sobie ładniejszą Królewnę Śnieżkę.

Kiedy w końcu przyszła chwila rozstania, Belinda ucałowała Anię serdecznie.
- Napiszę do ciebie z Jamajki, kochanie - obiecała.
Ania nie bardzo lubiła, kiedy ją ktoś całował. Ani nie używała słowa „kochanie”, ale

zrozumiała już, że w teatrze wszystko wygląda inaczej, i teraz wydawało jej się to zupełnie
naturalne. Pod pewnymi względami teatr był jakby zupełnie innym światem i już to pierwsze
spotkanie z Belindą przekonało Anię, że sama też należy do tego świata.

- Bardzo mi się spodobała Belinda - oznajmiła w drodze powrotnej do teatru, gdzie

mieli odbyć jeszcze krótką próbę.

- Kochana Belinda! Wszyscy ją lubią, chociaż czasem strasznie się wygłupia. Ale

porządna z niej dziewczyna - stwierdził Larry. - I ma duże zdolności aktorskie. Powinnaś ją
zobaczyć w tym filmie, jak już wejdzie na ekrany. Poproś ciotkę, żeby ci pozwoliła pójść ze
mną do kina na wczesny seans, kiedy nie będziemy mieli popołudniówki.

Ania podziękowała mu i powiedziała, że pójdzie z największą radością. Bardzo

chciałaby zobaczyć Belindę w filmie. Jakie to wszystko interesujące, myślała, kiedy wracali
do teatru przez zimowy zmierzch. Lampy uliczne połyskiwały złotym blaskiem, neony
migotały, park tonął w niebieskawym półmroku. Pomyśleć, że zaledwie przed kilkoma
tygodniami życie wydawało się nudne! - mówiła sobie Ania ze zdziwieniem, kiedy wjeżdżali
na Trafalgar Square.

background image

- Spójrz na Nelsona

3

- zawołał Larry.

Oboje wykręcili szyje, żeby przypatrzyć się ciemnej postaci, majaczącej na tle

granatowego nieba.

- Och, czy życie nie jest cudowne! - zawołała Ania.

17. Premiera w Brighton

Ania i Kicia nigdy nie były w Brighton, a kiedy pytały Kloci, jak tam jest, odpowiadała

im, że nie ma takiego drugiego miejsca na świecie. To nie wyjaśniało im wiele, lecz po kilku
dniach spędzonych w tym mieście gotowe były przyznać jej słuszność.

Dziwna rzecz, ale bardzo prędko teatr przestał wydawać się Ani obcy i był czymś w

rodzaju drugiego domu. Zamieszkały w wysokiej kamieniczce, która stała przy ulicy
schodzącej w dół do morza. Miały we trójkę dwie sypialnie i mały salonik, a opiekowała się
nimi sympatyczna, tęga gospodyni, która przynosiła im posiłki na górę ze słowami:

- A teraz zjedzcie wszystko i proście o więcej. Zawsze to mówię moim stołownikom i

zawsze mnie słuchają. Takie jest nasze powietrze w Brighton. Zobaczycie, niedługo
zaróżowią wam się policzki - dodawała na zakończenie, patrząc współczująco na Anię i
Kicię, chociaż dziewczynki wcale nie były specjalnie blade. Ale zjadały wszystko i czasem
rzeczywiście prosiły o więcej. Dzięki wędrówkom do teatru i z powrotem i przechadzkom po
nadmorskim bulwarze, co Klocia nazywała „marszami dla zdrowia”, dziewczynki miały pod
dostatkiem morskiego powietrza. Czasem wiał tak silny wiatr, że - jak Ania zauważyła - w
Brighton naprawdę było chyba więcej powietrza niż gdziekolwiek indziej w Anglii.

Próby nadal odbywały się cały dzień, po czym o piątej Ania wracała do domu i

wcześnie kładła się spać, bo wieczorem szła w teatrze inna sztuka. Ania z Klocią dostały
oddzielną garderobę z dużym lustrem, z wieszakiem na kostiumy i szeroką półką, na której
Ania trzymała wszystkie swoje teatralne szminki. Klocia z Kicią odprowadzały ją do teatru,
po czym szły oglądać wystawy sklepów. Ania bardzo prędko przywykła do czekania w
garderobie, póki nie wezwą jej na scenę, i zwykle czytała książkę albo rozwiązywała
łamigłówkę. Larry'emu towarzyszył pan Davidson, młody nauczyciel z jego szkoły, i co dzień
rano, kiedy na scenie odbywała się próba z dorosłymi aktorami, Larry i Ania szli z panem
Davidsonem do bufetu obok szatni i odrabiali z nim francuski, matematykę i geografię. Pan
Davidson zsuwał dwa stoliki i Larry i Ania rozkładali na nich swoje książki i zeszyty. Ania
bardzo lubiła te lekcje. Przyjemnie było uczyć się razem z Larrym, a ponieważ był od niej
trochę starszy i dużo mądrzejszy, musiała naprawdę starać się ze wszystkich sił, żeby mu
jakoś dorównać.

Potem odbyły się dwie próby generalne, już w kostiumach, co było dla Ani

podniecającą nowością i jednocześnie nauką charakteryzacji pod kierunkiem Piotra. Ania nie
zdawała sobie sprawy, że wszyscy aktorzy muszą kłaść sobie szminkę na twarz. Jeszcze w
Londynie Piotr zaprowadził ją do specjalnego sklepu, gdzie sprzedawano szminkę do
charakteryzacji, i kupił wszystko, co było Ani potrzebne. Jedna ze sprzedawczyń pokazała
dziewczynce szminki, które trzeba kolejno nakładać na twarz, i dała jej tak zwany „wykres
charakteryzacji”, który był w rzeczywistości rysunkiem twarzy ze strzałkami wskazującymi
rozmaite jej płaszczyzny i wyjaśnieniami, jakich szminek należy używać. Całe szczęście,
pomyślała Ania, bo nigdy bym tego nie spamiętała. Musiała się ucharakteryzować na obie
próby generalne, co zajęło jej bardzo dużo czasu.

W dniu pierwszej próby generalnej Larry i Ania zostali zwolnieni trochę wcześniej, a

ponieważ Klocia i Kicia nie wróciły jeszcze ze swojej wyprawy do sklepów, poszli we dwoje
na bulwar nadmorski. Wiał silny wiatr, jak to prawie zawsze w Brighton. Wzbijał białe
grzywy fal na morzu i szarpał warkocze Ani. Pobiegli w kierunku Czarnej Skały, bo był to

3

Nelson - Horatio Nelson (1758-1805), admirał angielski; przez zwycięstwa nad flotą francuską i hiszpańską

zapewnił Wielkiej Brytanii panowanie na morzu.

background image

jeden z tych dni, które zdają się zapraszać do biegania. Ale po jakimś czasie zwolnili, żeby
zaczerpnąć tchu, i zaczęli rozmawiać. Ania opowiedziała Larry'emu o Eulalii i o pieniądzach,
które ma nadzieję jakoś uzbierać na elektryczny mikser dla Zofii. Larry'ego bardzo to
zainteresowało.

- Teraz będziesz mogła kupić jej tę maszynkę - powiedział.
- Żartujesz! Do Gwiazdki nie uzbieram dosyć!
- Kiedy mam na myśli część pieniędzy, które zarobisz w teatrze.
Oczy Ani zrobiły się okrągłe ze zdumienia.
- Kto, ja? Zarobię pieniądze? Nigdy mi to nie przyszło do głowy! Naprawdę mi zapłacą

za granie w tej sztuce?

Larry roześmiał się.
- Jasne! Ja wydam prawie wszystkie moje pieniądze na pralkę dla matki. Z tym, co

zarobiłem na „Małych rozbitkach” i co już mam odłożone, będę miał całą sumę przed Bożym
Narodzeniem. Ojej! Ale się matka ucieszy!

Wyjaśnił, że „maluchy” chodzą już do szkoły i obaj muszą mieć co dzień czyste

koszule.

- Jak weźmiesz jedno z drugim... sprzątanie biur i ciągłe pranie, matka ma ręce pełne

roboty, więc pomyślałem, że pralka bardzo jej się przyda. Wrzucasz wszystkie koszule i raz-
dwa wychodzą czyste!

Ania uważała, że to cudowny pomysł, zwłaszcza kiedy Larry jej powiedział, że będzie

to prawdziwa niespodzianka, bo mu w sklepie obiecali, że przyślą pralkę podczas
nieobecności matki, a on schowa swój prezent na strychu i będzie go tam trzymał aż do świąt.

- Wtedy poproszę wuja Billa, żeby mi pomógł znieść pralkę do mieszkania, i przystroję

ją celofanem, wstążkami i tak dalej. Matka chyba zdębieje, jak zobaczy taką kolubrynę koło
choinki.

Na samą myśl o tym wybuchnął śmiechem.
- Czy oni mi naprawdę zapłacą?
- Jasna sprawa! Pan Hunter na pewno omówił wszystko z twoją ciotką. Aż się dziwię,

że ci nic nie powiedzieli. Wiesz, jak mój agent załatwia dla mnie jakąś pracę w teatrze czy
filmie, zawsze od tego zaczyna.

Ania postanowiła zaraz po powrocie do Londynu spytać o to Zofię.
- Tylko pamiętaj, żebyś odkładała wszystko na książeczkę oszczędnościową - upomniał

ją Larry.

- Tak naprawdę wcale mi na tych pieniądzach nie zależy i chodzi mi tylko o to, żeby

uzbierać na mikser dla Zofii. Wiesz, ona czasem bardzo się martwi, że „Pierożek z Wiśniami”
nie daje dochodu.

- Przykra sprawa... ale przecież mówiłaś, że to taka ładna cukierenka i że twoja ciotka

robi pyszne ciastka?

- Tak, naturalnie, ale jakoś jej to wszystko nie wychodzi...
Kiedy Ania wróciła do teatru, czekały tam na nią dwa telegramy. Jeden od Zofii z

życzeniami powodzenia, drugi od Connie i Shirley. Kelnerki napisały: „Wszystkiego
najlepszego trzymaj się Shirley Connie”. Anię bardzo to wzruszyło i postanowiła, że wyśle do
nich kartkę z widokiem Brighton i podziękuje za życzenia. Okazało się, że przed premierą
wszyscy dostają telegramy. Larry miał trzy - jeden od matki z „maluchami”, dwa od wujków i
przyjaciół. Dorośli aktorzy mieli całe pliki depesz i przyczepiali je do lustra w swoich
garderobach. Ania też powiesiła oba swoje telegramy i ubierając się zerkała na nie od czasu
do czasu.

Stała teraz przed lustrem i patrzyła na dziewczynkę w różowej sukience i z długimi,

jasnymi włosami opadającymi na plecy.

„To chyba nie jestem ja” - pomyślała.

background image

Nie czuła się inaczej niż na próbach, tyle tylko, że z przejęcia ściskało ją trochę w

dołku. Za to teatr był dzisiaj zupełnie inny. Jak gdyby nagle ożył, tak pełne były garderoby
aktorów przygotowujących się do spektaklu. Niebawem usłyszała inspicjenta

4

stukającego w

drzwi sąsiednich pomieszczeń i wołającego:

- Uwertura i rozpoczynający aktorzy, proszę się przygotować do wyjścia.
Ania i Larry występowali dopiero w drugim akcie, więc Ania posłuchała rady Kloci i

kiedy była już zupełnie gotowa, usiadła i zaczęła czytać „Przygody Joanny”. Co chwilę
jednak przerywała i pytała, która godzina i czy mały zegarek Kloci na pewno się nie spóźnia.
A Klocia siedziała sobie spokojnie i robiła na drutach sweter dla Kici, i miała taką minę,
jakby pół życia spędziła w teatralnych garderobach. Widok jej poczciwej twarzy i cichy brzęk
drutów, tak dobrze znany Ani z mieszkania na Glenville Street, zmieniły garderobę w
przytulny i miły zakątek. Pomijając pewne zdenerwowanie Ania czuła się tu jak w domu -
można by pomyśleć, że Zofia tuż obok piecze swoje ciastka w kuchni!

Zastukał inspicjent. Ania poderwała się spłoszona.
- Czy włosy mi się nie potargały? Może powinnam przypudrować szminkę?
- Wszystko jest w porządku. Tylko bez nerwów... i nie pędź, jakby cię kto gonił, i żebyś

mi uważała na tych schodach. Zachowuj się spokojnie i rozsądnie - przestrzegła ją Klocia.

„Zupełnie jakbym szła do dentysty!” - pomyślała Ania.
Otwierając drzwi wahadłowe u stóp schodów Ania usłyszała muzykę nadawaną przez

głośnik, z czego wynikało, że trwa jeszcze przerwa między pierwszym a drugim aktem.
Podeszła bliżej i stanęła tuż przy wyjściu na scenę. Widziała stąd białą ławkę ogrodową i
kwiaty, i krzewy; dzięki nim scena wyglądała jak prawdziwy ogród. Ona i Larry mieli wbiec
na scenę przez drzwi balkonowe, prowadzące z domu do ogrodu. Dom był jasnozielony j miał
białe okiennice. Stopnie prowadziły w dół na coś w rodzaju tarasu ozdobionego kwiatami i
krzewami w ogromnych donicach. W głębi ogromna kotara ukazywała trawniki i dalekie
drzewa, i niebo, błękitne niebo z płynącymi po nim białymi chmurkami. Dekoracja jest
naprawdę śliczna, pomyślała Ania.

Stuknęły drzwi wahadłowe i stanął obok niej Larry. W marynarskim ubraniu wydawał

się młodszy i drobniejszy niż w swoim zwykłym blezerze i szarych spodniach flanelowych.

- Idzie chyba całkiem nieźle - powiedział. - Pan Davidson zajrzał na widownię pod

koniec pierwszego aktu i mówi, że były duże brawa.

Nagle Ania uprzytomniła sobie, że przecież teatr nie jest pusty, jak bywał, kiedy mieli

próby. Nawet na obu próbach generalnych siedziała tylko garstka osób w pierwszych kilku
rzędach. Teraz Ania była w pełni świadoma, że po drugiej stronie kurtyny jest coś, co rusza
się i szeleści. Przywiodło jej to na myśl na pół oswojonego potwora, przyczajonego tam w
ciemności. Za kilka sekund kurtyna podniesie się i ona będzie musiała roześmiana wbiec na
scenę i udawać, że ucieka przed ścigającym ją Larrym. I nagle strasznie się przelękła. Przez
cały dzień ciągle ktoś ją pytał, czy jest zdenerwowana, na co odpowiadała: - Ale skąd! - i nie
bardzo wiedziała, o co im wszystkim chodzi. Czy tak się objawia zdenerwowanie - tym
ohydnym brakiem tchu?

- Och, Larry, tak mi jakoś dziwnie... - wyszeptała. - Trochę mi się nogi trzęsą.
- To nic - rzucił prędko Larry. - Każdy to ma przed wyjściem na scenę.
- Jakoś mi dziwnie w środku... chyba nie ruszę się z miejsca...
- Zrób kilka oddechów. O, tak. Głęboko, głęboko - przynaglał ją. - Zaraz poczujesz się

lepiej. Mój nauczyciel mnie tego nauczył. Oddychaj powoli, głęboko, równomiernie... jak
teraz.

4

Inspicjent - pracownik teatru czuwający nad techniczną stroną przedstawienia.

background image

Uspokoiły ją nie tylko oddechy, ale rzeczowy ton Larry'ego. Muzyka nagle umilkła.

Zapadła cisza, przerywana tylko stłumionym szelestem i pokasływaniem po tamtej stronie
kurtyny. Zapłonęły reflektory i ogromna kurtyna zaczęła iść w górę.

Larry uścisnął ją za rękę. Podszedł do nich Piotr, stąpający na gumowych podeszwach.
- Gotowi? To wychodźcie na scenę.
Jakoś - chociaż potem nie mogła sobie przypomnieć jak - Ania pchnęła drzwi, wybiegła

roześmiana i pozwoliła Larry'emu ścigać się po scenie.

- Nie dogonisz mnie... nie dogonisz mnie... Och, Paweł, tak nie można!
Ku nieopisanemu zdumieniu Ani jej głos brzmiał dokładnie tak jak podczas prób, to

znaczy najpierw słychać w nim było przekomarzanie, potem gniew, a kiedy Larry ją dogonił,
wybuchnęła głośnym piskiem. Tak ją to zdziwiło, że zapomniała o tym CZYMŚ za rampą i
pamiętała jedynie, że hasa z Larrym po ogrodzie. Tylko raz przypomniała sobie o obecności
wielkiego milczącego potwora, a to wtedy, kiedy doszła do miejsca, w którym miała
rozgniewać się na Pawła i powiedzieć tonem osoby dorosłej: „Paweł, proszę cię, nie bądźmy
małostkowi - po czym dodać swoim dziecinnym głosikiem: - Przynajmniej tak mówi
mamusia, kiedy tatuś zaczyna sprawdzać rachunki domowe”. Gerard na próbach kazał jej w
tym miejscu zawieszać głos. „Rób pauzę na śmiech” - żądał. Ania zawsze robiła w tym
miejscu pauzę, ale dzisiaj było to dla niej zupełnym zaskoczeniem, kiedy usłyszała wesołe
wybuchy śmiechu w pierwszych rzędach krzeseł. Ten śmiech brzmiał serdecznie i przyjaźnie
i Ania czuła, że ktokolwiek siedzi tam w dole za rampą, jest serdeczny, przyjazny i pełen
uznania.

Kiedy aktorka grająca piastunkę wychyliła się z okna wołając, żeby wracali, bo już pora

spać, Ania nie musiała udawać, że ociąga się z odejściem. Naprawdę nie chciała wracać. Tak
dobrze się bawiła, że przykro jej było zejść ze sceny.

Reszta wieczoru przemknęła błyskawicznie. Ania powiesiła kostium na wieszaku i

ubrana w szlafrok gawędziła z Klocią, a kiedy zbliżał się koniec przedstawienia, włożyła
znów kostium i poprawiła charakteryzację. Wyszła wezwana przez inspicjenta i na schodach
spotkała Larry'ego. Wiedzieli, gdzie mają stanąć, kiedy aktorzy ustawią się jeden obok
drugiego przed kurtyną, a że w sztuce występowało dziesięć postaci, utworzył się długi
szereg. Stojąc i kłaniając się, jak ją tego nauczono, Ania pomyślała, że ludzie strasznie długo i
głośno klaszczą. Kurtyna mnóstwo razy podjeżdżała do góry, a potem wszyscy inni wycofali
się za kulisy i na scenie została tylko Urszula Lovell z sir Gilesem i oklaski wcale nie milkły.
Nagle z pierwszych rzędów rozległy się okrzyki: - Autor! Autor! - i ten miły pan z brodą,
który przyglądał się cichutko wielu próbom, wyszedł na scenę i wyraźnie onieśmielony
powiedział kilka słów do publiczności.

- Uff, co za ulga! - wyszeptał Larry, kiedy stali z Anią za kulisami. - To dobry znak, jak

wywołują autora. Och, żeby się to tylko utrzymało na scenie! Trzy miesiące, a uzbieram
prawie dosyć na lodówkę dla matki!

Larry jest bardzo praktyczny, pomyślała Ania. Dla niej nastrój był zbyt podniecający,

żeby myśleć o tak przyziemnych sprawach. Kiedy podziękowała mu za pomoc, którą jej
okazał tuż przed wyjściem na scenę, zbagatelizował całą rzecz.

- Trema, to wszystko. Każdy przez to czasem przechodzi. Mój nauczyciel powiada, że

ktoś, kto nie odczuwa nigdy tremy, nie będzie dobrym aktorem. Nawet takie sławy, jak sir
Giles, mają przed premierą łaskotanie w brzuchu.

No właśnie! Ona tak to odczuwała! Pomyśleć, że dorosłym też się to zdarza. Mimo

wszystko Ania miała nadzieję, że już nigdy nie zazna tego okropnego uczucia.

- Wiesz, Larry, myślę, że spodobaliśmy im się oboje! - zawołała na wspomnienie

przyjaznej serdeczności, którą okazała im publiczność, i to uczucie rozradowania nie opuściło
jej nawet wtedy, kiedy z trudem zmywała z twarzy charakteryzację, kiedy Klocia owijała ją

background image

szalikiem i kiedy szły do domu. Niebo było rozgwieżdżone, ich kroki dźwięczały głośno na
opustoszałych ulicach, a niewidoczne morze pomrukiwało w ciemności.

18. Premiera w Londynie

Ani było naprawdę przykro rozstać się z Brighton - z ruchliwymi ulicami tego miasta, z

kamienistą, wietrzną plażą i z teatrem, do którego ciepłej atmosfery przywykła. Ale cieszyła
się, że jest z powrotem „Pod Pierożkiem z Wiśniami”, że zewsząd otacza ją rozkoszny zapach
korzeni i imbiru, i świątecznych placków. Jeszcze większą radością było zobaczyć Zofię i dać
jej wodorosty, piękną i długą zielonobrązową girlandę, którą Ania i Kicia, po długich
poszukiwaniach, znalazły w czasie odpływu na plaży. Zofia powiesiła ją na ścianie w
korytarzu mimo protestów Kloci, która twierdziła, że wodorosty cuchną.

- No chyba, Klociu. Cuchną pięknie morzem - brzmiała pełna urazy odpowiedź Ani.
Ania opisała Zofii dokładnie premierę i powiedziała, co ona i Kicia, i Larry robili w

Brighton. O pieniądze nie musiała pytać, bo jeszcze tego wieczoru, kiedy leżała w łóżku,
Zofia przyszła do niej i oznajmiła, że większość zarobionych przez Anię pieniędzy dyrekcja
teatru będzie wpłacała na jej pocztowy rachunek oszczędnościowy.

- Im wcześniej nauczysz się oszczędzać, tym lepiej. Klocia weźmie cię na pocztę,

wyrobi ci książeczkę i wpłaci na nią to, co już zarobiłaś, ale myślę, że powinnaś mieć jakieś
kieszonkowe. Co myślisz o dziesięciu szylingach?

- Dziesięć szylingów na tydzień? - Ania była oszołomiona. - To przecież strasznie dużo

pieniędzy! Naprawdę mogłabym mieć tyle?

- No cóż, pracujesz ciężko, a święta się zbliżają - zauważyła Zofia.
- Myślisz, że mogłabym Kici dawać kieszonkowe? Ona jest jeszcze za mała, żeby

zarabiać...

- Ależ tak. Wystarczy pół korony?
W ten sposób sprawa została rozstrzygnięta i Zofia wręczyła Ani pierwszą tygodniówkę

dla niej i dla Kici. Ania poszła prosto na górę i uroczyście wrzuciła do Eulalii dwie
półkorony, dwie monety po dwa szylingi i jednego szylinga. Razem z półkoroną od Gerarda
był to zupełnie niezły początek i kiedy Ania potrząsnęła Eulalią, rozległ się grzechot bardzo
miły dla ucha.

Zofia miała mnóstwo roboty z przygotowaniem świątecznych ciast. Cały dzień

rozchodziły się po domu rozkoszne zapachy piekących się placków z bakaliami. W kuchni
pojawiło się na stole duże pudło z ozdobami używanymi do ciast. Na widok cukrzanych
ptaszków, niedźwiadków, miniaturowych jodełek i maleńkich kolędników z latarnią na kiju
dziewczynki wpadły w świąteczny nastrój i Ania nie mogła doczekać się chwili, kiedy Zofia
polukruje placki i umieści na nich ozdoby.

Kicia była uszczęśliwiona swoją tygodniówką, chociaż Ania wątpiła, czy jej młodsza

siostrzyczka orientuje się, że od Bożego Narodzenia nie dzielą ich już miesiące i że niedługo
trzeba będzie kupować prezenty. Klocia obiecała przypilnować, żeby Kicia odłożyła chociaż
trochę na świąteczne podarki.

Zaraz po powrocie do Londynu rozpoczęły się nowe próby przed wyznaczoną za

tydzień premierą. Ani wydawało się to wprost niemożliwe, żeby cokolwiek wymagało
powtórki, ale aktorzy mieli jeszcze sporo do zrobienia.

- Hm, miejmy nadzieję, że „Ciuciubabka” podoba się londyńskiej publiczności -

powiedział Gerard z powątpiewaniem w głosie.

Był to dzień dawno obiecanej wizyty Larry'ego „Pod Pierożkiem z Wiśniami”.

Skończyli próby o czwartej i Gerard przyjechał wraz z nimi na podwieczorek.

- Na pewno się spodoba, proszę pana - zapewnił go Larry - zwłaszcza jeśli krytycy będą

życzliwi.

background image

Siedzieli wszyscy przy narożnym stoliku, Kicia, Klocia, Larry i Gerard. Ania przyniosła

właśnie z podręcznej kuchni duży talerz gorących słodkich bułeczek.

- Ach, krytycy! Miejmy jednak nadzieję, że wszyscy zjedzą tego dnia bardzo dobry

obiad i będą w przyjaznym nastroju - westchnął komicznie Gerard.

I nagle Kicia wywołała ogólny śmiech.
- A co kretyni dostają na obiad? - spytała.
- Krytycy, nie kretyni, Kiciu. To tacy ludzie, którzy piszą w gazetach o każdej nowej

sztuce. Jeżeli krytykom podoba się nowa sztuka, wtedy ludzie chodzą do teatru, żeby ją
zobaczyć, a jeśli im się nie podoba... hm, czasem ludzie chodzą mimo to, ale częściej niestety
nie chodzą... - wyjaśnił Gerard.

Któregoś ranka Ania obudziła się z dziwnym uczuciem niepokoju. W pierwszej chwili

nie bardzo mogła się zorientować, co to jest takiego. I potem nagle przypomniała sobie.
Dzisiaj jest premiera!

Była tak zdenerwowana, że na śniadanie zdołała przełknąć tylko jedną grzankę, a z

obiadem było jeszcze gorzej. Według Kloci tak długo chrząkała i postękiwała nad
jadłospisem, że odebrało jej to apetyt. W końcu Ania zamówiła dwa biszkopty i jabłko.

Po południu, jak co dzień, Klocia wzięła dziewczynki do parku, gdzie poszły nad staw i

karmiły kaczki. Po powrocie Klocia kazała Ani położyć się na łóżku z surową przestrogą, że
wolno jej czytać przez dwadzieścia minut, a potem ma zamknąć oczy i spać. Teatry w
Londynie zaczynają się później niż w innych miastach i Klocia oznajmiła, że Ania co dzień
musi ucinać sobie porządną drzemkę, bo inaczej będzie wieczorem nieprzytomna ze
zmęczenia. Ani wydawało się to strasznie dziecinne - przecież nawet Kicia nie sypia już w
dzień! Ale, dziwna rzecz, po przeczytaniu dwóch rozdziałów „Jaskółek i amazonek” zasnęła,
a jak się obudziła, na dworze zapadł tymczasem zmrok i cukiernia na dole była zamknięta.

W kuchni, gdzie poszła zjeść podwieczorek, a raczej podwieczorko-kolację, bo nie

mogła liczyć na nic więcej przed końcem przedstawienia, było ciepło i jasno. Zofia podniosła
wzrok znad miski z lukrem i cukrzanych ozdób.

- Co byś powiedziała o jajku na miękko i kromce chleba z masłem?
Okazało się nagle, że mimo premiery Ania jest głodna. Jadła z apetytem jajko

przyglądając się Zofii, która lukrowała świąteczne placki. Teraz, kiedy długi dzień
oczekiwania miał się już ku końcowi, minęło zdenerwowanie. Gdy Zofia spytała: - Co zrobić
z tym niedźwiedziem polarnym? - Ania sięgnęła przez stół i umieściła go tuż za maleńką parą
jadącą sankami.

- Niedźwiedź ich goni, ale mam nadzieję, że zajadą bezpiecznie do domu.
Zofia nie wygładziła lukru, więc był szorstki i z wierzchu jakby sypki, wyglądał

naprawdę jak śnieg.

- Ten placek zostawimy dla nas - powiedziała Ani i posłała ją po Kicię, żeby umieściła

na placku maleńki domek z czerwonym dachem, zanim lukier całkiem stwardnieje.

- Będzie to nasze wspólne dzieło - wyjaśniła. - Klocia przygotowała owoce, ty znalazłaś

miejsce dla niedźwiedzia polarnego, a Kicia postawi domek.

W drodze do łóżka, już w szlafroku, Kicia przyszła do kuchni i ustawiła domek na

lukrze, robiąc w nim przy okazji dziurę. Zofia powiedziała:

- Nazwijmy to wąwozem i uznajmy, że niedźwiedź do niego wpadnie.
Zaledwie Kicia poszła spać, trzeba było szykować się do teatru, a mimo tygodnia

spędzonego w Brighton Ani wciąż wydawało się to dziwne, że opatulona w ciepły płaszcz
wychodzi z domu, chociaż zwykle o tej porze kładzie się do łóżka. Ściskała w zaciśniętej
dłoni czarnego kotka z porcelany, którego dała jej Zofia.

- Niech przyniesie szczęście - tobie i przedstawieniu.
Na dworze wiał silny wiatr, strzępy chmur pędziły po niebie, a księżyc to wychylał się

spoza nich, to znikał. Ania była rada, że ma na sobie ciepły płaszcz i kapturek zrobiony przez

background image

Klocię na drutach. Przekonała się, że wieczorem Londyn jest chyba jeszcze ruchliwszy niż za
dnia. Jezdnią pędziły oświetlone autobusy, na chodnikach tłoczyli się przechodnie, wszędzie
było mnóstwo światła j migotały jaskrawe neony.

Garderoba w teatrze była ładniejsza od tej, którą Ania miała w Brighton. Stał tu fotel

dla Kloci, nad lustrem wisiała lampka. Kiedy Ania rozłożyła przybory do pisania i książki na
stoliku i umieściła czarnego kotka na półce, zrobiło się tu przytulnie i trochę jak w domu. Idąc
korytarzem spotkała inspicjenta. Niósł całe naręcza kwiatów do garderoby Urszuli Lovell,
między innymi złocony koszyk chryzantem i owinięty w celofan piękny bukiet goździków.
Jakie mnóstwo kwiatów posyłają ludzie aktorom na premiery!

Kiedy wróciła do garderoby, zobaczyła na stoliku paczuszkę.
- Garderobiana panny Lovell przyniosła to dla ciebie - oznajmiła Klocia podnosząc

wzrok znad robótki.

- Dla mnie? Ojej, co to może być? - zdumiała się Ania obracając paczuszkę w rękach.
- Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać - powiedziała oschle Klocia.
Po zdjęciu bibułki ukazało się oczom Ani białe pudełeczko, a w pudełeczku, na

jedwabnej podkładce, leżała srebrna bransoletka z przyczepioną do niej maleńką srebrną
podkową. Na załączonym bilecie Ania przeczytała:

„Niech ci ten drobiazg przyniesie szczęście w dniu premiery »Ciuciubabki«. Urszula

Lovell i Giles Farron”. U dołu panna Lovell dopisała: „Będziesz mogła dodawać amulety,
kiedy przydarzy ci się coś szczególnie miłego. W dniu mojej pierwszej premiery miałam
tylko jeden, a teraz mam ich już dwadzieścia sześć”.

- Spójrz, Klociu, czy to nie śliczne? To najśliczniejszy prezent, jaki dostałam w życiu! I

jak to ładnie ze strony panny Lovell i sir Gilesa!

Ania wsunęła bransoletkę na rękę i maleńki amulet zadźwięczał niczym dzwoneczek.

Przypomniała sobie, że podczas jednej z pierwszych wizyt w teatrze Urszula Lovell
rozwiązała jej wstążkę we włosach i amulety na jej bransoletce rozdzwoniły się niczym
kuranty na wieży. Nie uwierzyłaby wtedy, gdyby jej ktoś powiedział, że kiedyś sama będzie
miała taką bransoletkę.

- Uważam, że to bardzo poczciwe z ich strony. Mam nadzieję, Aniu, że podziękujesz

jak należy. Prawdę mówiąc nie lubię biżuterii u dzieci, ale taka mała bransoletka, w dobrym
guście i nie za bardzo rzucająca się w oczy... hm, to całkiem inna sprawa - pochwaliła Klocia.

Gdy tylko Ania ubrała się w kostium i nałożyła charakteryzację, wyjęła swój papier

listowy i pióro kulkowe (w kostiumie nikt nie używa atramentu, bo mógłby się przydarzyć
niemiły wypadek) i starając się pisać jak najładniej podziękowała za prezent, a Klocia
wręczyła list inspicjentowi z prośbą o doręczenie go pannie Lovell.

Pierwszy akt dłużył się nieznośnie, ponieważ Ania z takim niepokojem czekała na

swoją kolej. Oby tylko tym razem nie miała... jak to Larry określił?... łaskotania w brzuchu.
Miała. Ale uczucie, którego już raz się doznało, nigdy nie jest tak samo przykre, zresztą Larry
nauczył ją, jak mu przeciwdziałać głębokimi oddechami. Było jeszcze coś innego, co Ani
pomogło. Larry przyniósł i pokazał jej swój premierowy prezent od Urszuli Lovell i sir
Gilesa. Od niedawna uczył się grać w szachy i była to mała podróżna szachownica, taka,
która się zamyka jak pudełko, więc jeśli nagle trzeba przerwać grę, wszystkie pionki i figury
pozostają bezpiecznie zamknięte w środku. Umieścił pudełko na najniższym stopniu małego
podestu, na który dzieci musiały wejść, żeby po drugiej stronie drzwi balkonowych zbiec po
kilku stopniach w dół na scenę.

- Trzymaj za nas palce - wyszeptał, kiedy umilkła muzyka w głośnikach, zabłysły

reflektory rampy i kurtyna zaczęła się podnosić.

Może to pomogło. W każdym razie grało im się obojgu bardzo dobrze i na zakończenie

sceny publiczność nagrodziła ich bardzo, jak się Ani zdawało, głośnymi oklaskami. Później,
ubrana w szlafrok, piła przez słomkę mleko, które Klocia przyniosła w butelce, i gawędziła z

background image

Klocią, dopóki inspicjent nie wezwał jej na finał sztuki. Tym razem autor wyszedł na
proscenium

5

i wygłosił krótkie przemówienie, po czym przemawiał sir Giles, ale widzom

nawet tego było jeszcze mało i nie uspokoili się, dopóki Urszula Lovell, z ogromnym
naręczem kwiatów, nie powiedziała:

- Dziękuję wam, jesteście cudowną publicznością!
Cudowna publiczność? - dziwiła się w duchu Ania. - Co panna Lovell chciała przez to

powiedzieć? Czy jedna publiczność naprawdę różni się od drugiej?

Było bardzo późno, kiedy wreszcie dotarły z Klocią do domu.
- Pomyśl, Klociu, Larry mi mówił, że panna Lovell i sir Giles, i cała reszta idą gdzieś na

jakieś przyjęcie i że sir Giles powiedział, że nie położy się do łóżka, zanim nie przeczyta w
porannych gazetach tego, co krytycy napisali o „Ciuciubabce”. Możesz sobie wyobrazić, że
ktoś położy się do łóżka dopiero jutro rano?

- Mnie się to wydaje głupie - oznajmiła Klocia z dezaprobatą, kiedy wysiadały z

autobusu na Glenville Street. - Ja się tam stęskniłam za łóżkiem, a ty, Aniu, poleżysz jutro do
południa. Już nawet wolę nie myśleć, która to będzie, jak w końcu wejdziesz pod kołdrę.

Ale Ania nic a nic sobie z tego nie robiła. Wszystko było dla niej pyszną zabawą, nawet

to, że skradały się cichutko po schodach, żeby nikogo nie obudzić. No więc premierę mam już
za sobą, pomyślała przytulając głowę do poduszki.

19. Niespodzianka i przepis na nadziewane daktyle

Nazajutrz Ania, bardzo przejęta, zajrzała do gazety Zofii, żeby przeczytać, co krytycy

napisali o „Ciuciubabce”, chociaż prawdę mówiąc niewiele z tego zrozumiała i musiała
poprosić Zofię, żeby jej wyjaśniła, czy recenzja jest dobra, czy zła.

- Mnie się wydaje taka jakaś mieszana - oznajmiła, gdy tymczasem Zofia strzepała

mąkę z rąk i oparła gazetę o jedną z misek do ucierania cukru. - Ten pan napisał trochę rzeczy
miłych i trochę mniej miłych.

- W każdym razie nie jest cała zła. Na przykład takie zdanie: „Kulturalna rozrywka i

doskonałe aktorstwo” - zacytowała Zofia. - A czytałaś ten kawałek na końcu o tobie i
Larrym? „Należy wątpić, czy scena z przeszłości, kiedy to pan Spencer wraca do dzieciństwa
Paula i Laury, których zagrali utalentowani Larry Masters i Anna Stone, jest szczęśliwym
pomysłem dramaturgicznym”. Hm... obawiam się, że ten krytyk nie jest wielkim entuzjastą
twojego autora czy też jego sztuki.

Ania posmutniała, chociaż zrobiło jej się bardzo miło, kiedy zobaczyła wydrukowane w

gazecie swoje nazwisko. Wolałaby jednak, żeby sama sztuka zyskała większe pochwały.
Naturalnie, na co zwróciła jej uwagę Zofia, „utalentowani” było niezwykle pochlebnym
określeniem. Ale mimo to...

Wieczorem w teatrze Larry bardzo ją pocieszył. Czytał dużo recenzji w innych

dziennikach, bo znał właściciela sklepiku z papierosami i czasopismami na sąsiedniej ulicy,
który pozwalał mu przeglądać gazety i nie kazał ich kupować. Jest kilka znacznie lepszych
niż ta, którą Ania czytała, powiedział.

- Zresztą nie martw się. Tylko naprawdę bardzo złe recenzje powstrzymują ludzi od

chodzenia do teatru.

Ania była jednak zmartwiona. Larry opowiadał jej w Brighton o sztuce, która szła tylko

pięć razy. Jakie to okropne - pożegnać się ze swoim kostiumem i z rolą, i z podniecającym
nastrojem sceny już po pięciu wieczorach.

Ale jej obawy były bezpodstawne. „Ciuciubabka” utrzymała się na scenie znacznie

dłużej i Ania wkrótce przywykła do ustalonego porządku: lekcje, obiad, spacer w parku,
odpoczynek, wczesna kolacja i teatr. Naturalnie kiedy grano popołudniówki, to znaczy w

5

Proscenium - część sceny wysunięta przed kurtynę.

background image

środy i soboty, chodziła do teatru po wczesnym obiedzie i już tam zostawała, bo nie było
czasu na powrót do domu między popołudniowym a wieczornym przedstawieniem. Ania to
nawet lubiła, bo Klocia brała zwykle ze sobą coś dobrego na podwieczorek i przychodził
Larry, i pił z nimi herbatę. Czasem Zofia podrzucała im Kicię i wtedy Ania chowała swoje
szminki, Klocia rozkładała na półce przed lustrem czerwono-biały obrusik, rozstawiała
filiżanki przyniesione z domu i dzieci siadały i jadły tam swój podwieczorek, gdy tymczasem
Klocia piła herbatę siedząc w fotelu.

Którejś środy Klocia przygotowywała herbatę, Larry z Anią układali łamigłówkę na

podłodze, a Kicia rysowała portret pani Rawlings, kiedy nagle ktoś zastukał do drzwi.

- To pewnie Dawid z imbrykiem - powiedziała Klocia wstając
Dawid, młody goniec teatralny, bardzo uprzejmie przynosił Kloci z bufetu imbryk

herbaty. Ale nie był to Dawid.

- Chciałabym się zobaczyć z Anią i Larrym - powiedział czyjś głos.
Na progu stała Belinda w puszystej białej kurtce, czerwonych spodniach i czerwonej

czapeczce na czarnych włosach.

- Belinda! - wrzasnęła Ania. Rzuciły się sobie w objęcia.
Dziwna rzecz, pomyślała później Ania, widziałyśmy się z Belindą tylko raz, ale mam

uczucie, że znamy się od wieków. Podobnie było z Larrym po ich pierwszym spotkaniu.
Może to zawsze jest tak z ludźmi, z którymi mamy się naprawdę zaprzyjaźnić?

Niebawem wszyscy pysznie się bawili i Belinda podbiła serce Kici wyraziwszy uznanie

dla jej portretu pani Rawlings. Oczywiście nie miała pojęcia, kim jest pani Rawlings, ale
kiedy później Ania zaciągnęła ją do kąta i wszystko wyjaśniła, Belinda okazała duże
zrozumienie.

- Och, jak byłam mała, miałam taką parę wymyślonych ludzi, nazywali się Blinki i

Winki... idiotyczne imiona, nie uważasz?... i strasznie się złościłam, kiedy mi mówiono, że
oni nie istnieją. No cóż, byłam wtedy strasznie dziecinna - dodała tonem osoby dorosłej.

Przy podwieczorku było im bardzo wesoło. Ponieważ Klocia przyniosła z domu tylko

cztery filiżanki z wymalowanymi na nich wisienkami, Larry pożyczył małą miseczkę.
Powiedział, że mleko pite z takiej miseczki bardzo mu smakuje i jest go więcej.

A nazajutrz zdarzyło się coś smutnego. Gerard wyjechał do Manchester. Ania jakoś

nigdy o tym nie pomyślała, ale reżyser nie należy przecież do zespołu grającego w sztuce.
Kiedy skończą się próby i kiedy jest już po premierze, zwykle znika, żeby reżyserować inną
sztukę w innym teatrze. I tak właśnie było z Gerardem. Pożegnał się z aktorami i obiecał, że
przyjdzie ich odwiedzić, kiedy wpadnie znów do Londynu.

- I pamiętajcie, żebyście nie zmienili ani układu sytuacji, ani tempa - ostrzegał

Larry'ego i Anię. - Miałbym do was żal, gdybym się po powrocie przekonał, że partaczycie.
Musicie się nawzajem pilnować.

Ania oznajmiła, że sobie nie wyobraża, żeby mogli zmienić cokolwiek.
- Nie uwierzyłabyś, co się może stać ze sztuką, która długo utrzymuje się na scenie -

wyjaśnił jej Gerard. - Czasem w komedii aktorzy chcą wywołać więcej śmiechu, a wtedy
wszyscy szarżują i to jest fatalnie.

- Co to znaczy: szarżują? - spytała Ania.
- Widzisz, aktor musi zachowywać się i mówić na scenie w sposób wyrazistszy, niż robi

to zwykły człowiek w życiu, bo inaczej to, co autor chce powiedzieć, nie dotarłoby do
widzów w ostatnim rzędzie drugiego balkonu. Kiedy aktor zaczyna szarżować czy zgrywać
się, przesadza we wszystkim, jak gdyby publiczność była półgłucha i półślepa - ciągnął
Gerard. - Dlatego reżyser stara się wpaść po jakimś czasie na przedstawienie i sprawdzić, czy
nie zaszły jakieś takie zmiany.

Larry i Ania przyrzekli robić wszystko, co w ich mocy, żeby się nic w ich grze nie

zmieniło, a dziewczynka posmutniała na myśl o teatrze bez Gerarda i o pokoju na poddaszu,

background image

który opustoszeje po jego wyjeździe do Manchester. Dziwne wydało jej się takie życie.
Zaczynać od niczego, od sztuki, która właściwie nie jest jeszcze sztuką, tylko szeregiem prób
z aktorami, nie znającymi swoich kwestii, bez kostiumów, bez dekoracji, a potem, jak tylko
zrobi się z tego prawdziwe przedstawienie, odchodzić i zaczynać wszystko od nowa. Spytała
o to Gerarda, ale on się tylko roześmiał i powiedział:

- Och, to jest właśnie największa przyjemność - robić coś z niczego! Przyglądać się

sztuce nabierającej powoli kształtu scenicznego, to jakby obserwować poczwarkę
przemieniającą się w motyla. - I sięgnąwszy do kieszeni wyjął z niej kopertę. - Aha, jest tu
coś, co ci kiedyś obiecałem.

Nagle Ania przypomniała sobie o obietnicy Gerarda sprzed wielu tygodni. W kopercie

była fotografia, na której widok Ania zawołała:

- Och, ekstracudo! - Nauczyła się tego wyrażenia od Larry'ego.
Fotografia przedstawiała Oberona i Tytanię, i wróżki, i Puka przycupniętego pod

muchomorem. Było w niej coś szczególnego. Oberon i cały jego orszak mieli na sobie
połyskujące metaliczne kolczugi, a Tytania i wróżki miały suknie z liści i naszyjniki z jagód.
Niczym nie przypominały wróżek występujących w pantomimach, zawsze ubranych w
powiewne, obszyte falbankami szaty. Ania pomyślała, że wyglądają jak stworzonka, które
można by znaleźć pod krzakiem w lesie. Miały w sobie coś z owadów - Oberon przypominał
lśniącego, migotliwego żuka, a Tytania i jej wróżki były podobne do ważek, które w letni
dzień śmigają w powietrzu, delikatne i niemal przezroczyste. Natomiast Puk miał duże,
śmieszne uszy i komiczną, przekorną twarzyczkę.

- Och, Gerard, jacy oni są śliczni! Śliczniejsi, niż sobie wyobrażałam! Powieszę to

zdjęcie w garderobie, żebym mogła często na nie patrzeć! - zawołała Ania i tak była przejęta,
że niewiele brakowało, a byłaby zapomniała poprosić Gerarda, żeby podziękował w jej
imieniu swojemu przyjacielowi.

Kiedy Ania wróciła z teatru do domu, czekała tu na nią druga niespodzianka. Zofia nie

położyła się jeszcze spać i gdy Ania piła gorące mleko w kuchni, bo tu było najcieplej, Zofia
rozpoczęła z nią rozmowę. Cały wieczór lukrowała następną partię placków, stały teraz na
półce przykryte bibułą. Ania zajrzała pod bibułę i wydały jej się za ładne, żeby je zwyczajnie
zjeść, obwiedzione na brzegach biało-różową girlandką i ze srebrnym napisem „Wesołych
Świąt!” pośrodku. Jeden był ozdobiony malutkim drzewkiem, na drugim stała gromadka
miniaturowych kolędników, a trzeci miał kilka czerwonych świeczek i gałązkę jemioły.

- Zofio, są cudowne! - zawołała Ania wracając do stołu.
-Hm, jeśli klienci ich nie kupią, będziemy jedli placki świąteczne do lipca - powiedziała

Zofia. W jej głosie słychać było nutę przygnębienia.

- Na pewno kupią, chociaż są takie śliczne, że naprawdę nie powinno się ich jeść. Kiedy

pójdą na wystawę?

- Zaraz. Trzeba skusić klientów, żeby pomyśleli o plackach świątecznych zawczasu.

Pokraję jeden, taki nie udekorowany, i będę go .sprzedawała na porcje do kawy i herbaty -
wyjaśniła Zofia. - A teraz posłuchaj, muszę ci coś po wiedzieć. Telefonowała do mnie lady
Farron.

- Matka Belindy? Ojej! A czego ona chciała?
- Dowiedzieć się, czy miałabyś ochotę uczyć się razem z Belindą.
- Przecież po Bożym Narodzeniu mam pójść do szkoły?
- Hm, zastanawiałam się, czy dasz sobie radę. Szkoła jest dość daleko, w dzielnicy

Putney, i w normalnych warunkach nic by ci się nie stało, gdybyś tam jeździła, ale tak późno
wracasz z teatru, że zmienia to całą sprawę. Pół dnia w szkole, potem droga do domu, potem
znowu wyprawa do teatru... obawiam się, że byłoby to dla ciebie trochę za męczące.

Ania rozumiała doskonale zastrzeżenia Zofii, ale bardzo się cieszyła na szkołę, bo

nauka w samotności naprawdę jest nudna.

background image

- Byłoby mi dużo przyjemniej uczyć się razem z Belindą - powiedziała myśląc na głos. -

Chociaż naturalnie bardzo lubię twoje lekcje, Zofio.

- Poświęcam ci za mało czasu. Wiem od lady Farron, że Belinda ma bardzo miłą

nauczycielkę, niejaką pannę Knight. Jest po studiach, podobno niezwykle inteligentna osoba.
Wydaje mi się, że byłoby to bardzo dobre rozwiązanie, jeżeli masz na to ochotę.

- Chyba tak. Belinda jest miła... Ale dziękuję ci, Zofio, że mnie wpierw o to spytałaś.

Nie planujesz moich spraw o nic mnie nie pytając, jak to przeważnie robią dorośli.

- Piękne dzięki za pochwałę. - Zofia przechodząc pociągnęła Anię za warkocz. - A teraz

do łóżka... w zdwojonym tempie, bo inaczej Klocia dobierze nam się do skóry!

Kiedy któregoś dnia Ania wróciła z lekcji, Shirley dała jej ręką znać, żeby przyszła do

podręcznej kuchenki.

- Ktoś o ciebie pytał - zaczęła z tajemniczą miną. - Dwaj panowie. Jedzą teraz obiad... o,

tam w rogu.

- Pytali o mnie?
Ania bardzo się zdziwiła.
- „Czy mógłbym mówić z panną Anią Stone?” Dokładnie tak spytał ten wysoki i chudy,

nie ten z brodą, a ja mu powiedziałam, że powinnaś wrócić lada chwila - ciągnęła Shirley
wyjmując z windy dwa talerze. - Zamówili omlety z pieczarkami, do tego szpinak i frytki.
Spójrz na nich, jak będziesz wychodziła.

Ania spojrzała, ale bardzo przelotnie, bo Klocia mogłaby ją skrzyczeć, że wybałusza

oczy na ludzi nieznajomych. Rzeczywiście siedzieli przy stoliku w rogu, jak poinformowała
ją Shirley. Idąc przez salę do Kloci i Kici Ania miała uczucie, że obcy panowie patrzą na nią.
Jadła obiad zastanawiając się, po co tu przyszli, i dalej o tym myślała, kiedy Klocia wzięła
Kicię na górę, zostawiając Anię nad musem jabłkowym z bezikami. Uganiała się łyżeczką po
talerzu za ostatnim kawałkiem bezika, kiedy nagle jakiś głos za nią spytał:

- Przepraszam, czy mam przyjemność z Anią Stone?
Był to ów wysoki, chudy mężczyzna. Ania skinęła głową, nagle onieśmielona.
- Nazywam się Max Wilson. Jestem dziennikarzem, pracuję w redakcji „Daily Sun” i

mam zamiar napisać coś o sztuce, w której występujesz. Dostałem w teatrze twój adres. Mogę
usiąść?

Ania powiedziała: - Proszę... - głosem mocno zdziwionym, a on natychmiast zaczął ją

wypytywać o najrozmaitsze rzeczy - ile ma lat, czy grała już kiedyś na scenie i czy podoba jej
się ta praca.

- O Larrym Mastersie pisałem kilkakrotnie, kiedy występował w innych

przedstawieniach, więc teraz postanowiłem napisać kilka słów o tobie - wyjaśnił. I spytał ją,
czy całe życie mieszka w domu „Pod Pierożkiem z Wiśniami”.

Wydawał się sympatyczny i przyjazny, więc już po kilku minutach Ania opowiedziała

mu o tatusiu w Australii i tłumaczyła, dlaczego one z Kicią musiały chwilowo zamieszkać u
Zofii, w domu „Pod Pierożkiem w Wiśniami”.

- Wielkie z was szczęściary - powiedział. - Czekając na ciebie zjedliśmy obiad. Omlety

były doskonałe, a mus jabłkowy z bezikami same delicje!

Potem przywołał swojego przyjaciela. Wyjaśnił, że ma na imię Sandy i jest fotografem.
- Teraz powinniśmy chyba spytać twoją ciotkę, czy pozwoli nam cię sfotografować.
Wobec tego Ania pobiegła po Zofię. Zofia miała minę bardzo zdziwioną, ale

wysłuchała wszystkiego, co jej pan Wilson miał do powiedzenia, a potem spytała Anię, czy
chce, żeby ją sfotografowano.

- Zdjęcie ukaże się w czwartkowym numerze „Daily Sun” i jestem pewien, że

zainteresuje naszych czytelników.

- „Daily Sun”... to przecież jest gazeta, którą co dzień kupuje Klocia!

background image

- No więc jak, Aniu? - spytała Zofia. Ania wcale nie była pewna, czy chce, żeby jej

fotografia ukazała się w gazecie. I potem nagle przyszło jej coś na myśl.

- Dobrze, ale pod warunkiem, że „Pierożek z Wiśniami” też będzie na zdjęciu.
Pan Wilson natychmiast się zgodził.
- Sfotografujemy cię na tle tego czarującego lokaliku.
Sandy wyszedł z aparatem na chodnik i poprosił Anię, żeby stanęła przed wejściem do

cukierni. Zrobił jej kilka zdjęć, na których były też drzwi wejściowe, szyld, okno całe z
małych, kolorowych szybek i wystawa z wszystkimi plackami i pierniczkami.

Kiedy w czwartek Klocia otworzyła gazetę, Ania natychmiast zaczęła szukać swojej

fotografii. Na trzeciej stronie była rubryka zatytułowana „Notatnik teatralny”, zawierająca
krótkie wiadomości o sztukach wystawianych w Londynie. Mniej więcej w połowie szpalty
był tytuł: „Jedna z najmłodszych londyńskich aktorek”, a pod spodem kilka słów o Ani i jej
fotografia. Podpis pod fotografią głosił: „Ania Stone przed wejściem do cukierni »Pod
Pierożkiem z Wiśniami« na Glenville Street”.

- Przyznaję, że udało ci się zrobić mi niezłą reklamę - brzmiał komentarz Zofii.
- Powiedz, czy „Pierożek z Wiśniami” nie jest na tym zdjęciu zachwycający? - zawołała

Ania. Jak się okazało, nie była odosobniona w swojej opinii, bo w porze obiadowej sala
wypełniła się gośćmi, a jedna pani oznajmiła Shirley, że dowiedziała się o „Pierożku” z
gazety.

- Wątpię, żeby się to mogło długo utrzymać - powiedziała Zofia nazajutrz, kiedy prawie

wszystkie stoliki znowu były zajęte.

Ale nie miała racji.
Ludzie, którzy przyszli, ponieważ widzieli fotografię w gazecie, tak się zachwycili

jedzeniem, że wracali na Glenville Street i mówili o „Pierożku” swoim znajomym; po kilku
dniach tylu było, jak to Connie określała, stałych bywalców, że dość często ludzie czekali na
stoliki. Ania ważyła, że Zofia ma dużo pogodniejszą minę, i chociaż pracowała więcej niż
kiedykolwiek dotąd, przygotowując przeróżne smakołyki, nie wydawała się już zatroskana.

- Myślę, że przyniosłaś „Pierożkowi” szczęście - rzekła do Ani. - Odkąd „Daily Sun”

zamieściło tę fotografię, sytuacja poprawia się z dnia na dzień.

Ania nic nie powiedziała, ale kiedy objęła Zofię, oczy jej błyszczały. Cukierenka „Pod

Pierożkiem z Wiśniami” wybrnęła z kłopotów! Wszystko to wydawało się niemal zbyt
piękne, żeby było prawdziwe. Teraz pozostało jeszcze tylko jedno pragnienie: żeby tatuś
wrócił cały i zdrowy do domu. Ale Ania wiedziała, że do kwietnia jest bardzo daleko!

Natomiast Boże Narodzenie było tuż i jak to Ania określała, w powietrzu „pachniało

Gwiazdką”. Na wystawach przyciągały wzrok zabawki i rozmaite prezenty, w sklepach z
warzywami aż się zieleniło od choinek i pęków ostrokrzewu, a wielkie domy towarowe były
udekorowane z niesłychaną pomysłowością: nad frontonami umieszczano powiększone do
ogromnych rozmiarów zabawki i postacie z bajek, a przed wejściem ustawiano drzewka, całe
błyszczące od kolorowych świateł. Ania i Kicia miały mnóstwo roboty z prezentami
gwiazdkowymi i w mieszkaniu było pełno intrygujących paczek, ciągle przed kimś
chowanych. Chyba najważniejszy wśród tych prezentów był elektryczny mikser, po który
Ania wyprawiła się do sklepu w towarzystwie Kloci.

Zofia dotrzymała obietnicy i pozwoliła Ani zrobić pudełka na jej własnego wyrobu

słodycze. Była to praca pochłaniająca sporo czasu. Należało wykrajać z otrzymanego od Zofii
albumu z próbkami tapet odpowiedniej wielkości paski i nakleić je na tekturowe pudełka.
Ania na prawo i lewo prosiła wszystkich o pudełka, a kiedy były już oklejone, wyglądały
naprawdę ładnie.

- Ho-ho! Co za fachowa robota! - pochwaliła Zofia przyglądając się Ani wykończającej

pudełko oklejone białym papierem w śliczne pąsowe różyczki.

background image

- To jest dla panny Lovell, bo z różami - wyjaśniła Ania - a mam już gotowe jedno dla

Larry'ego, jedno dla maluchów i jedno dla Kloci. Została mi jeszcze Belinda, sir Giles, Gerard
i Piotr. Myślisz, że zdążę zrobić dość guziczków miętowych?

- A może obdarowałabyś niektórych swoich przyjaciół nadziewanymi daktylami? To

szybka i łatwa praca. Robiliśmy je czasem w domu - zaproponowała Zofia.

- A co to właściwie jest... nadziewane daktyle?
- Zwyczajne daktyle, które po wyjęciu pestek nadziewa się czymś smacznym. My

używaliśmy do tego celu czekolady albo marcepanu. Po nadzianiu obtacza się je w wiórkach
kokosowych, układa w pudełku, ewentualnie czymś dekoruje - i już są gotowe.

- Zofio! To wspaniały pomysł! Żadnego gotowania i takie łatwe w robocie...

przynajmniej tak się zdaje! Czy mogłabym je zrobić dla sir Gilesa, Gerarda i Piotra?

Zofia przyrzekła, że wezmą się do roboty pierwszego dnia ferii świątecznych.
- Ja kupię daktyle - zaofiarowała się. - Wiórki kokosowe możesz wziąć ze spiżarni...

jeżeli starczy ci kieszonkowego na czekoladę i marcepan.

A oto przepis, według którego Ania zrobiła nadziewane daktyle:

SKŁADNIKI I PRZYBORY
Pudełko daktyli.
Tabliczka czekolady
albo
Kawałek marcepanu.
Garstka wiórków kokosowych.
Duży talerz lub półmisek.
Nóż.

Kolejne czynności

Umyj ręce.
Wyłóż daktyle na talerz czy półmisek i wyjmij z nich pestki. Najłatwiej jest naciąć

daktyl wzdłuż i wyjąć pestkę palcami.

Podziel tabliczkę czekolady czy marcepan na tyle kawałków, ile masz daktyli. Powinny

być mniej więcej wielkości pestek. Wsuń po jednym kawałku do każdego daktyla, ściśnij
mocno brzegi. Obtocz daktyle w wiórkach kokosowych i umieść je w pudełku.

20. Boże Narodzenie

I nagle Boże Narodzenie nie było już „za kilka tygodni”; było dzisiaj. Mimo tęsknoty i

smutku, że tatuś nie jest z nimi, Ania obudziła się w wigilię z uczuciem radości. Co roku
miała nadzieję, że na Gwiazdkę spadnie śnieg, ale jeden rzut oka na ponury mrok za oknem
przekonał ją, że prędzej może się spodziewać mgły niż śniegu. Ale nigdy nic nie wiadomo,
powiedziała sobie, może przed wieczorem zacznie sypać. Jest w każdym razie bardzo zimno.

W kuchni, gdzie Zofia piekła małe babeczki z bakaliami, było ciepło i przytulnie. Na

półkach stały tace babeczek, które stygnąc wydzielały wilgoć nadzienia i rozkoszne korzenne
aromaty.

- Wesołej wigilii! - zawołała Kicia. Zawsze jej się coś myliło, kiedy używała różnych

takich zwrotów.

Ale wigilia była naprawdę wesoła.
Ania i Kicia biegały po mieszkaniu rozwieszając tu i tam gałązki ostrokrzewu, a kiedy

opadła mgła, Larry przyprowadził maluchów, żeby ich poczęstować „Pod Pierożkiem z
Wiśniami” sokiem pomarańczowym, którego wypili każdy po kilka szklanek. Byli to
sympatyczni chłopcy w wieku mniej więcej Kici, najwyraźniej uwielbiający starszego brata i
zachwyceni wszystkim, co mówił czy robił. Od czasu do czasu zaczynali się kłócić i

background image

poszturchiwać. Wtedy Larry łajał ich dobrodusznie, jakby byli rozbrykanymi pieskami, i
natychmiast dochodziło do zgody. Zofia zeszła na dół z tacą babeczek dla dzieci i chociaż
Larry upierał się, że jest klientem i płaci za wszystko, w końcu dał się przekonać i zjadł swoją
babeczkę z nie mniejszym apetytem niż reszta wesołej gromadki.

Potem maluchy zostały pod opieką Kici i Kloci, a Larry i Ania poszli na pocztę wysłać

telegram do Belindy. W wigilię odbywała się premiera „Królewny Śnieżki”.

Było w tym dla Ani coś strasznie dziwnego, że wychodzi w wigilię na przedstawienie,

zostawiając Kicię w łóżku, z przerzuconą przez poręcz długą wełnianą pończochą Kloci. Ale
w gruncie Anię to bawiło, mimo że znowu spadła mgła. Światła latarni były otoczone aureolą,
a autobusy niczym zjawy wyłaniały się niespodziewanie z mroku.

- Jak ta mgła zgęstnieje - zauważyła Klocia - święty Mikołaj będzie miał kłopoty ze

znajdowaniem kominów. - Wsunęła Ani do ust cukierek mentolowy, który miał jakoby
chronić ją przed zaziębieniem.

W teatrze było jasno, ciepło i wesoło. Piotr miał gałązkę ostrokrzewu w klapie

marynarki, nastrój między aktorami panował świąteczny, ciągle ktoś się kręcił po korytarzu,
wszyscy rozdawali wszystkim tajemnicze paczki. Na stoliku Ani zebrał się ich wkrótce spory
stosik. Były ładnie zapakowane, zwłaszcza paczka od Urszuli Lovell, ozdobiona dużą rozetką
z błyszczącej, czerwonej wstążki. Oby im się tylko spodobały moje pudełka z guziczkami
miętowymi i daktylami, pomyślała niespokojnie Ania. Naturalnie nikt jeszcze paczek nie
otwierał. Na to miała przyjść kolej w pierwszy dzień świąt.

Chociaż Ania i Klocia późno wracały do domu, na Baker Street spotkały kolędników.

Klocia powiedziała, że to pewnie chłopcy z chóru kościelnego, i wyraziła nadzieję, że nie
zaziębią się na śmierć. „Wśród nocnej ciszy głos się rozchodzi...” - śpiewali chłopcy, gdy
Klocia z Anią skręcały w Glenville Street. To naprawdę jest wilia Bożego Narodzenia,
mówiła sobie Ania w duchu. I nie zapomniała o pończosze, chociaż prawie już spała
wieszając ją na poręczy łóżka i wsuwając się pod kołdrę.

W pierwszy dzień świąt wydarzenia następowały po sobie z szybkością błyskawicy.

Zaczęło się naturalnie od opróżnienia pończoch i późnego śniadania z Zofią, która
przynajmniej raz nie musiała piec kiełbasek w cieście. Właściwie prezenty miały być
rozpakowane dopiero później i Ania nie mogła się doczekać chwili, w której Zofia zobaczy
elektryczny mikser.

Ania i Kicia odsunęły kawiarniane krzesła i stoliki pod ścianę - wszystkie prócz trzech,

stolików, które zestawiły na środku, dzięki czemu zrobił się jeden duży stół obiadowy.
Zaproponowała to Zofia, która chciała dać dzieciom możliwie jak najwięcej miejsca na
popołudniowe gry i zabawy. Po jakimś czasie wniosła choinkę schowaną na podwóreczku za
kuchnią. Była to radosna niespodzianka dla Ani i Kici, które spędziły miłą godzinę na
przyozdabianiu drzewka. Kiedy skończyły, wyglądało pięknie, całe w srebrnych włosach
anielskich, kolorowych lampkach, ustrojone białymi i czerwonymi bombkami i z błyszczącą
srebrną gwiazdą na samym czubku. Potem zaczęły układać na podłodze dokoła drzewka
prezenty, a od czasu do czasu, kiedy wracały z kolejnej ekspedycji na górę, wciągając w
nozdrza rozkoszny zapach piekącego się indyka, znajdowały pod drzewkiem jakąś nową
paczkę o dziwnym i interesującym kształcie, którą tymczasem podrzuciła Klocia czy Zofia.
Anię i Kicię brała pokusa, żeby nimi potrząsnąć albo je pomacać i starać się odgadnąć, co jest
w środku.

Tuż przed obiadem ktoś zapukał do drzwi wejściowych. Ania pobiegła otworzyć i

zobaczyła Gerarda, który wyglądał jak święty Mikołaj, tak był obładowany paczkami.

- Pociąg miał takie opóźnienie, że niewiele brakowało, a nie zdążyłbym życzyć wam

Wesołych Świąt!

background image

Słysząc rozradowane okrzyki dziewczynek Zofia i Klocia zbiegły na dół, żeby go

powitać. Dla Ani jego przyjazd był jakby niezbędnym uzupełnieniem tego świątecznego dnia.
Gerard powiedział, że próby w Manchester zostały przerwane na okres świąt.

- Więc wsunąłem w kieszeń szczoteczkę do zębów, pognałem na dworzec - i oto

jestem!

Wkrótce zasiedli do świątecznego obiadu w miłym świetle wszystkich lampek

ocienionych czerwonymi abażurkami. A potem przyszła chwila otwierania prezentów i tyle
było radosnych okrzyków zdumienia, że zajęło im to sporo czasu.

Ania nie mogła się zdecydować, co robi jej większą przyjemność - otwieranie własnych

prezentów czy przyglądanie się, jak inni otwierają to, co ona im ofiarowała. Naturalnie
największym przeżyciem był dla niej wyraz twarzy Zofii, kiedy zobaczyła mikser. Tak długo
wpatrywała się w niego bez słowa, że w końcu zaniepokojona Ania spytała:

- Czy właśnie to ci jest potrzebne? Będzie ci z tym łatwiej piec ciasto?
- Naprawdę brak mi słów! - wybuchnęła w końcu Zofia. - Klociu, wiedziałaś o tym? Jak

mogłaś pozwolić temu dziecku, żeby wydało na mnie tyle pieniędzy?

Klocia odparła, że jej protesty i tak by Ani nie powstrzymały.
- ...zresztą przyznasz, Zofio, że bardzo ci się to przyda, kiedy będziesz się musiała

śpieszyć z pieczeniem.

- Jeszcze jak mi się przyda! Będę cię, Aniu, często błogosławiła! Ale co cię

naprowadziło na tę myśl?

Ania opowiedziała jej o katalogu i o Eulalii. Szczęście na twarzy Zofii sprawiało jej

taką radość, że w porównaniu z nią niczym było obywanie się bez kieszonkowego przez
długie zimowe tygodnie.

- Z całej okolicy ludzie będą się zbiegali po ciastka - oznajmił Gerard zrywając papier

ze swojego pudełka nadziewanych daktyli.

Dziewczynki siedziały na podłodze uszczęśliwione swoimi podarkami. Ania dostała od

Kloci zrobiony na drutach czerwony kapturek, idealny na powroty z teatru w zimowe
wieczory, kilka książek od Zofii, w tym wymarzony tom opowiadań Kiplinga „Puk z Pukowej
Górki” z pięknymi ilustracjami. Od tatusia była para podbitych futerkiem rękawiczek
(poprosił Zofię o kupienie ich w jego imieniu), pudełko kolorowych kredek od Kici, a od
Gerarda prześliczny naszyjnik z maleńkich perełek, bardzo odpowiedni do wyjściowej
sukienki. Gdyby je sama wybierała, nie znalazłaby dla siebie ładniejszych prezentów.

Ale szykowały się inne jeszcze niespodzianki. Zaledwie Ania i Kicia zdążyły uprzątnąć

papiery i rozpoczęły wędrówkę tam i z powrotem do podręcznej kuchenki, żeby przygotować
wszystko do podwieczorku, znowu ktoś zapukał do drzwi. Tym razem był to Larry z
maluchami - i matka Larry'ego! Zofia zaprosiła ich wszystkich w tajemnicy przed
dziewczynkami, żeby im zrobić niespodziankę.

Co to była za uczta! Na stole stał placek świąteczny, który Ania i Kicia pomagały Zofii

zdobić i lukrować, wspaniałe kanapki, biszkopty, pierniki - i na zakończenie lody i galaretka
dla wszystkich! Kiedy Klocia i matka Larry'ego, osoba tęga, dobrotliwa i skora do śmiechu,
zmyły po podwieczorku i dzieci zaczęły się bawić w ciuciubabkę, bo zdaniem Larry'ego
powinna to być ich pierwsza gra na cześć „Ciuciubabki” scenicznej, znowu rozległo się
pukanie do drzwi i na progu stała Belinda! Zofia ją również zaprosiła na podwieczorek!

- Mamusia mówiła, że podwieczorek w czasie świąt powinnam zjeść w domu, ale ojciec

zawołał: „Na miłość boską, niechże to dziecko przebywa ze swoimi rówieśnikami!” A
ponieważ wy nimi jesteście - przyjechałam! W domu są sami dorośli.

Przywiozła prezenty dla wszystkich, więc znowu zaczęło się rozpakowywanie paczek, a

poza tym ogromne pudełko petard świątecznych. Ponieważ we wszystkich petardach, prócz
ogni bengalskich, były też organki i inne małe instrumenty muzyczne, dzieci Wkrótce mogły
zorganizować orkiestrę. Gerard był dyrygentem, zagrali pod jego kierunkiem „Wśród nocnej

background image

ciszy”, „Przybieżeli do Betlejem” i inne ulubione kolędy. A potem bawili się w różne gry.
Zaczęli od „Zbierania orzechów w maju” i Kicia jako pierwsza otrzymała zadanie
„zaprowadzenia na orzechy” matki Larry'ego, a ponieważ jedna była drobna i maleńka, a
druga tęga i wysoka, wszyscy bardzo się śmieli, zwłaszcza gdy po zajadłej szamotaninie Kicia
zdołała przeciągnąć matkę Larry'ego - która tak się śmiała, że ledwie mogła ustać na nogach -
przez chusteczkę rozłożoną na podłodze. Potem bawili się w komórki do wynajęcia i wiele
innych wesołych gier.

Zaledwie skończyli, przyjechał po Belindę samochód. Musiała wrócić na czas do domu,

żeby zasiąść z rodzicami do bożonarodzeniowego obiadu.

- Śmieszne, że oni jedzą obiad wieczorem - wyszeptała Ania do Larry'ego. - My

zjedliśmy nasz Bóg wie ile godzin temu.

- My też. Matka byłaby nieszczęśliwa, jakby musiała gotować wieczorem - powiedział

Larry. - Ale matka Belindy ma na pewno kogoś, kto to za nią robi.

Maluchy, w ciepłych płaszczykach i wełnianych czapkach, były już gotowe do drogi.

Matka Larry'ego oznajmiła wesoło, że jeśli nie wpakuje ich prędko do łóżka, będą jutro źli
niczym chrzan.

- No jak, święta były wesołe? - spytała Zofia, kiedy dziewczynki szły na górę do

sypialni.

- Wspaniałe! - odparła Ania.
- Święta świętami, ale pora jechać do Łóżkowic - powiedziała Klocia. - Daruję wam

kąpiel i raz dwa zapakuję do łóżek.

Tak się też stało. Ania jeszcze nigdy tak prędko nie położyła się do łóżka i pewnie

dlatego mimo późnej pory nie czuła się senna. Jakie miłe były te święta! Byłyby po prostu
cudowne, gdyby tatuś mógł być z nami, powiedziała sobie.

Ania nie spała jeszcze, kiedy rozległo się głośne stukanie do drzwi wejściowych. Kto to

może być o tej porze, w noc Bożego Narodzenia, zastanawiała się Ania słysząc kroki Kloci
czy Zofii na schodach. Może to kolędnicy, chociaż dziwne, że nie słyszałam ich śpiewu...

Jakiś gwar i hałas na dole, kroki na podeście schodów. Otworzyły się cichutko drzwi

pokoju.

- Ona chyba śpi - powiedział głos Zofii.
- Nie, nie śpię.
Ania poderwała się na łóżku.
W świetle padającym z korytarza zobaczyła wysoką postać na progu, postać mężczyzny

w tweedowym palcie.

- Tatuś! - wrzasnęła i już w następnej sekundzie wyskoczyła z łóżka i z całej siły

obejmowała ojca za szyję.

- No, dziecino, bo mnie udusisz. Jak się miewa moja Ania? A gdzie Kicia?
- Mam nadzieję, że śpi jak suseł - powiedziała Klocia.
- Właśnie że nie! - odezwał się pełen oburzenia głosik i zobaczyli Kicię, która jak

zwykle zapomniała o pantoflach rannych i szlafroku.

Upłynęło sporo czasu, zanim przestali się ściskać i całować i zanim tatuś mógł im

wyjaśnić, że dopiero w ostatnim momencie dowiedział się o możliwości powrotu do domu na
święta, ale nawet wtedy wolał ich o tym nie zawiadamiać, bo mogły jeszcze zajść jakieś
zmiany.

- Nie chciałem robić wam zawodu, gdyby się okazało w ostatniej chwili, że nie zdążę - i

niewiele brakowało! Mieliśmy jakieś kłopoty z silnikiem i samolot bardzo się spóźnił.
Przyjechałem prosto z lotniska taksówką, żeby w pierwszym dniu Bożego Naradzenia
ucałować moje dwie duże córy - dodał biorąc je obie w ramiona.

- Teraz mogę naprawdę powiedzieć, że te święta były po prostu cudowne - oznajmiła

Ania.

background image

- Pani Rawlings mówi, że jeszcze nigdy nie miała takich dobrych świąt - stwierdziła

Kicia.

1 tym razem wszyscy przyznali pani Rawlings słuszność.

SPIS ROZDZIAŁÓW
1. Ania i Kicia jadą do Londynu
2. Cioteczna babka Zofia
3. Ania tęskni za domem
4. Muzeum Figur Woskowych
5. Gorące placuszki
6. Ania nawiązuje przyjaźń
7. Jeszcze jeden przyjaciel
8. Eulalia
9. Przeprowadzka Gerarda
10. Przepis na chrupki czekoladowe
11. Teatr
12. Ania i Larry
13. Oczekiwanie na Gerarda
14. Przesłuchanie
15. Guziczki miętowe
16. Próby
17. Premiera w Brighton
18. Premiera w Londynie
19. Niespodzianka i przepis na nadziewane daktyle
20. Boże Narodzenie

PRINTED IN POLAND
Instytut Wydawniczy „Nasza Księgarnia”, Warszawa
1976 r. Wydanie I. Nakład 20 000+277 egz. Ark. wyd. 8,1.
Ark. druk. Ai - 11,75. Papier druk. sat. kl. V,
84X108/62. Oddano do składania w październiku 1975 r.
Podpisano do druku w marcu 1976 r. Druk ukończono
w kwietniu 1976 r. Drukarnia Wydawnicza w Krakowie,
Zam. nr 2294/75. P-6-2722


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Compton Clare Cukiernia pod pierożkiem z wiśniami
Cukiernia pod pierozkiem z wisniami Clare Compton
Cukiernia pod pierożkiem z wiśniami
Cukiernia Pod Amorem Malgorzata GutowskaAdamczyk
Cukier pod kontrolą
cukiernia pod amorem (1)
FRANCUSKIE PIEROŻKI Z WIŚNIAMI
Kazimierz Brodziński Do ogródka pod wiśniami
Bitwa Pod Grunwaldem
p 43 ZASADY PROJEKTOWANIA I KSZTAŁTOWANIA FUNDAMENTÓW POD MASZYNY
Teor pod ped wczesnoszkolnej jak chwalić dziecko
OCENA ZAGROŻEŃ PRZY EKSPLOATACJI URZĄDZEŃ POD CIŚNIENIEM

więcej podobnych podstron