Lewestam Fryderyk Henryk - Kometa czyli
mniemany koniec świata
Książki/Zapraszamy
Wikiźródła to społeczny projekt, którego celem jest utworzenie wolnego repozytorium tekstów źródłowych oraz ich tłumaczeń w
formie stron wiki. Gromadzimy i przechowujemy tutaj w postaci cyfrowej wcześniej opublikowane teksty (np. utwory literackie).
W polskich Wikiźródłach dostępne jest obecnie
145 555
tekstów
718
autorów i liczba ta codziennie wzrasta – zamieszczone
materiały należą do domeny publicznej lub dostępne są na wolnej licencji. Wszyscy użytkownicy internetu mogą korzystać z
nich bezpłatnie i bez ograniczeń.
Przyłącz się do nas! Każdy może rozwijać Wikiźródła – także Ty, bez żadnych formalności, możesz dodawać nowe materiały i
porządkować te już zamieszczone.
Wszyscy tutaj pracujemy społecznie, w poszanowaniu praw użytkowników, wolontariuszy i autorów. Ciągle brakuje nam
ochotników… Pomóż nam! Wystarczy 5 lub 10 minut dziennie… choć większość z nas przebywa tu znacznie dłużej ;-)
Jak edytować? To proste!!!
Zapoznaj się ze stroną
Pomocy
lub pobierz mini-poradnik (
https://commons.wikimedia.org/wiki/File:Wikiźródła_-
_pierwsze_kroki.pdf
).
Zapraszamy!!!
>>>
Kometa czyli mniemany koniec świata
Dane tekstu
Autor
Fryderyk Henryk
Lewestam
Tytuł
Kometa czyli mniemany
koniec świata
Data wydania
1857
Wydawnictwo
W. Rafalski
Drukarz
Drukarnia braci Hindemith
Miejsce wydania
Warszawa
Inne
Cały tekst
Okładka lub karta ty tułowa
Link do strony indeksu
KOMETA
CZYLI
MNIEMANY KONIEC ŚWIATA.
KSIĄŻECZKA DLA WSZYSTKICH
PRZEZ
Fr. Henryka Lewestama.
WARSZAWA.
NA KŁA DEM W. RA FA LSKIEGO.
—
1857.
Wolno drukować, z warunkiem złożenia w Komitecie Cenzury, po wydrukowaniu, prawem
przepisanéj liczby egzemplarzy.
w Warszawie, d.
16
/
28
Marca 1857 r.
Cenzor,
Radca Dw oru, Stanisław ski.
W drukarni braci Hindemi th, ul ica Dani łowiczowska.
TREŚĆ.
str.
1.
Koniec świata
3
2.
Cokolwiek o kometach
13
3.
Czy kometa lub inne ciało niebieskie może zetknąć się z ziemią?
19
4.
Czy obok istnienia dzisiejszego układu świata ziemia może uledz zgładzeniu?
27
5.
Jeszcze raz koniec świata, a zarazem koniec téj książeczki
32
Tekst jest
własnością publiczną
(public domain). Szczegóły licencji na stronie
autora
.
<<<
Kometa czyli mniemany koniec świata/całość
Dane tekstu
Autor
Fryderyk Henryk
Lewestam
Tytuł
Kometa czyli mniemany
koniec świata
Data wydania
1857
Wydawnictwo
W. Rafalski
Drukarz
Drukarnia braci Hindemith
Miejsce wydania
Warszawa
Okładka lub karta ty tułowa
Link do strony indeksu
1. Koniec Świata.
Dziwnyż to jednak ród, to ludzkie plemię! Już starożytny pewien poeta nie pojmował, jakim się dzieje sposobem, że ze
swojego stanu żaden człowiek nie kontent na téj ziemi i że naprzykład wojownik wolałby być rolnikiem, rolnik że zazdrości
żołnierzowi, kupiec że radby zamienić się z żeglarzem, albo z pasterzem majtek i tak daléj. Otóż bezwątpienia bardzo mądrym
był człowiekiem ów poeta, człowiekiem wglądającym w jądro rzeczy, skoro dostrzegł jednocześnie,
jako w gruncie to
niezadowolenie jest po prostu tylko udaném, tak dalece, że gdybyś laską czarodziejską żołnierza nagle przeniósł na rolę, a
włościanina do bitwy lub obozu, podobno ani jeden, ani drugi nie byliby ci wdzięcznymi za takie dogodzenie, lecz zatęskniliby
owszem za dawniejszym swoim bytem. Takaż sama nieszczerość, będąca właściwie tylko wypływem wrodzonéj nam wszystkim
kwaskowatości humoru, objawia się również na obszerniejszém polu istnienia; — takież w ogóle niezadowolenie napotykamy
wszędzie i zawsze, ilekroć mowa o tém całém życiu naszém, widowni doczesnéj działalności ludzkiej. Rzadko zapewne zdarzy ci
się zawiązać poważniejszą rozmowę, żeby nie utyskiwano choć przelotnie na to głupie życie, na życie nędzne i szczerych nawet
zabiegów nie warte, na ten świat niegodziwy, nieznośny, nieczuły i niewdzięczny. A jednak, postaw tych samych utyskujących
nad granicą tego głupiego życia, powiedz im, że
zbliża się koniec tego niegodziwego świata: już i drżą na samą myśl, na
wspomnienie, że Bóg karcący mógłby wysłuchać ich nieszczerych życzeń. Dlatego téż od czasu do czasu, podobny postrach
rzucony na kłamliwą ludzkość, może stać się nader zbawiennym dla niéj, raz ze względu na tych, którzy własnéj ułomności nie
znając, łudzili się mniemanym, swoim heroizmem; po drugie, że będzie on niejako ocknięciem z tego dziecinnego niemal
uczucia bezpieczeństwa, dla którego jutro wydaje się jakby z musu dalszym ciągiem doby dzisiejszéj, równie jak dziś było tylko
powtórzeniem dnia wczorajszego.
Widać przynajmniéj, że takim był zamiar
Czasu, wychodzącéj w Krakowie arcypoważnéj, lojolistycznéj Gazety, skoro w
kolumnach swoich ostatnio ogłosił artykuł, który z szacowną skwapliwością powtórzył
Kurjerek Warszawski (Nr. 61 z dnia 5
Marca r. b.), a który tyle dotąd narobił już między nami hałasu. Gdyby
artykuł ten zamieszczono tylko w Czasie, nie byłoby o
czém mówić: bo
Czas, jako pismo arcypoważne, ma niewątpliwe prawo drukowania u siebie różnych różnemi czasy
niedorzeczności, którym poważny czytelnik i tak zapewne nie da wiary: — ale z
Kurjerem inna już sprawa! bo Kurjer, dla
znacznéj części Warszawskiéj przynajmniéj publiczności, jest początkiem i końcem wszystkich źródeł literackich, bo z tego
niestety! źródła, poczciwy rzemieślnik, przekupień, sługa i tylu innych jeszcze, choć towarzysko wyżéj położonych ludzi, czerpią
wszystkie, na jakie ich stać, wiadomości, obawy i nadzieje. Otóż dla takich czytelników, dla tych jeszcze, co nawet sami w
czytanie nie bawiąc się, kontentują się udzielonemi im choćby z drugiéj lub trzeciéj ręki nowinami i dowcipkami kurjerskiemi, dla
nich w mowie będący artykuł był piorunem z czystego Nieba, przepaścią otwartą znienacka pod stopami na najrówniejszéj niby
drodze. Koniec świata, zapowiedziany na dzień trzynasty Czerwca roku bieżącego! Zaledwie już tylko trzy miesiące zostawione
żałującym grzesznikom, których jedna połowa wprawdzie pokutuje za grzechy, lecz druga żałuje jedynie, że już wkrótce na
dalsze grzeszenie czasu jéj zabraknie! Trzy miesiące tylko dla bogaczy na używanie swoich skarbów, dla mędrców na odkrycie
nowych tajemnic natury, dla pisarzy i artystów na wykończenie wiekopomnych utworów, z któremi byli pewni, że przejdą do
najpóźniejszéj potomności! Trzy miesiące dla rolników, którzy niedawno co wrzucali piękne ziarna ozime w nigdy nie zawodzącą
dotąd ziemię, bo nie wiedzieli, niebaczni! że ta ziemia przed dojrzeniem nowych kłosów rozpryśnie się na drobne cząstki, albo
też innym, pokometowym następcom naszym, inne natomiast wyda plony i owoce! Trzy miesiące tylko dla właścicieli nowych,
nietynkowanych kamienic, w których świeże mury z nadchodzącym dopiero Ś. Janem wprowadzić się mieli predestynowani na
rumatyzm nowi lokatorzy! Trzy miesiące dla lichwiarzy i innych wierzycieli, ktorych termina hypoteczne czy wexlowe upłyną
zaledwie dopiero za cztery! Trzy miesiące tylko dla dobrodusznych przeszło stu siedmnastu tysięcy zwolenników Fortuny
brylantowéj! Czémże w porównaniu z wiecznością owe trzy miesiące? Jeden kwartał! Znikomość tego krótkiego przeciągu czasu
znają najlepiéj ci wszyscy, co kwartalnie opłacać zwykli komorne, bo ci co je pobierają, nigdy dosyć wydziwić się nie mogą
ślimaczemu pełzaniu tego wiekowego okresu! Ale płacący (nawet nie płacący) lokator zaledwie się obejrzy, aliści kwartał
przeminął i upiór czy wampir w kształcie Gospodarza stoi już znowu przed nim, jedną ręką trzymając pokwitowanie, a z drugą
wyciągniętą po pieniądze. Rzekłbyś wtenczas, żeś go w téj saméj postawie widział dopiero wczoraj, tak prędko ten kwartał
przeleciał nad twoją głową i kieszenią; — więc płacisz i
złorzeczysz, bo przeczuwasz, że go tak samo ujrzysz znowu jutro, tak
prędko mignie się znowu ten przeciąg trzechmiesięczny! A w tak krótkim terminie ma spoczywać, według Czasu i Kurjera, cała
przyszłość całego człowieczeństwa! Przytaczam tutaj dosłownie ów fatalnego wpływu artykuł:
„....Wszyscy wyglądają (mówi Kurjer) komety na dzień 13ty Czerwca. Mający się ukazać w miesiącu Czerwcu kometa, coraz
żywsze obudza zajęcie i rozprawy po dziennikach. Astronomowie zagraniczni utrzymują, że się spotka w swoim biegu z Ziemią i
potrącą się wzajemnie, ale nie zgadzają się z sobą wcale co do skutków, jakie to starcie się za sobą pociągnie. Znamienity
astronom Babinet porównywa uderzenie komety o Ziemię, z uderzeniem komara o rozpędzoną lokomotywę; ale inni uczeni
odpowiadają na to: Powiedzcie nam, jaki jest skład fizyczny komety, a odpowiemy wam, jakie nastąpią skutki z wzajemnego
uderzenia. Jedni bowiem utrzymują, że skład komety jest obłoczkowaty, drudzy, że płynny, inni znowu, że równie skorupiasty jak
nasza kula ziemska. W pierwszym zatém i drugim razie mało nas niby ma obchodzić spotkanie, ale w ostatnim, ma ono
wstrząsnąć dotychczasowém położeniem mórz, wód, gór i t. p. Najdaléj idą Astronomowie
niemieccy, którzy w spotkaniu tém
widzą zupełne przewrócenie ziemi do góry nogami, nie znajdując żadnego ratunku dla ocalenia plemienia ludzkiego i wszystkich
stworzeń na Ziemi. Ale jak jedne, tak drugie zdania są tylko prostym domysłem, na przypuszczeniu opartym. Nikt nie jest w
stanie zbadać wyroków przyszłości, a tém bardziéj zbadać ukryte przed rozumem ludzkim tajemnice Tego, który wywiódł ten
świat z nicości i prochu. Zapuszczanie się więc we wszelkie badania wyroków Jego, jest czczą i bezużyteczną pracą, bo co w
górze napisano, to nas nie ominie a czy kometa przyjdzie albo nie, wszystko to zarówno.“
Każdy od razu pozna, że słabe niby to uspokojenie przy końcu tego artykułu podobne jest do uspokojeń lekarza,
zapytanego o chorobę jakiéj drogiéj nam osoby, który wstrząsając ramionami odpowie: „A tak!.... Zapewne!...
Niebezpieczeństwo jeszcze nie minęło!... Ale może to jakoś i będzie!... Ktoż to wie?... Zobaczymy!...“ A nie wie, czy wiedziéć nie
chce, że wolałby nam od razu wypowiedziéć straszliwą, całą prawdę, aniżeli w tak szarpiącéj zostawić niepewności!
W każdym razie rzucone ziarno padło na ziemię bujną, bo aż serce się ściska, patrząc na tych niewinnych prostaczków,
którzy gnani niepokojem, nie wiedzą gdzie schronić się przed owém grożącém zniszczeniem, skoro nie każdy od razu natrafia
na jedyną drogę ucieczki, na modlitwę, a nie jeden w szalonym wysiłku przedśmiertnéj jakoby walki gotów nawet narazić to
zbawienie, na które może przez długie lata uczciwego żywota zapracował.
W każdym razie tedy wyplenienie tego ziarna obowiązkiem jest każdego człowieka dobrze myślącego: dla tego téż
sądziliśmy że nawet po licznych i przeważnych, wspomianych poprzednio głosach i nasz niezupełnie będzie zbytecznym,
zwłaszcza, iż zniepokoiwszy ową wielką massę, nie od razu przekonasz ją, choćby wywodem najbardziéj naukowym, lecz
potrzeba owszem powtarzać się często i ciągle, a pod szatą im dla wszystkich przystępniejszą, tém lepszą. Ztąd poszło, że w
artykule Kurjera tylekroć wspominanym, trzy główne dostrzegliśmy punkta, składające się na wywołanie ogólnego popłochu, a z
których pierwszym jest: pojawienie się komety, drugim: zetkniecie się jego z Ziemią, trzecim: zagłada téj ostatniéj. O każdym z
tych punktów pomówimy po szczególe.
2. Cokolwiek o Kometach.
Jedną z najważniejszych właściwości komet, to jest jedną z tych przynajmniéj, o których sądzić możemy choćby nie znając
składu ich istoty, jest ruch ich tak zwany elliptyczny, zupełnie różny od ruchu wszystkich zgoła innych ciał niebieskich. Kiedy
bowiem wzystkie te ciała, mianowicie zaś należące do naszego systematu słonecznego, to jest takie, których punktem
środkowym jest słońce, i które około tego słońca bezustannie obracają się, krążą linią kulistą czyli kołem, komety natomiast
ruchem swoim zakreślają linię owalną, czyli taką, która niekoniecznie zawsze w jednakowém bywa oddaleniu od słońca. Wynika
ztąd, że i ciężkość gatunkowa komety musi być wcale odrębna od ciężkości np. naszéj Ziemi, albo innych planet, bo wówczas i
ten kometa ulegałby tym samym prawom przyciągania słonecznego, jakim ulegają te ostatnie. W każdym razie zdaje się rzeczą
prawie pewną, że komety nie mogą być ciałami stałemi, ani skorupiastemi, zwłaszcza, że dostrzeżono, iż niektóre z nich, jak np.
kometa Halleja (odkryty przez astronoma tego nazwiska), którego obieg podłużny w około słońca trwa lat mniéj więcéj
siedmdziesiąt, i który wielu zapewne z moich czytelników widziało ostatnio w 1835 roku, za każdém prawie swojém ukazaniem
się, innéj bywa objętości i kształtu. Nic już tu oczywiście nie mówię o warkoczach czy ogonach kometnych, raz nieskończenie
długich, raz ledwie dostrzegalnych, które wyraźnie nie są niczém inném, jedno promieniejącém światłem kometowém; — ale
najprzeważniejszą jest ta okoliczność, że massa, z któréj składają się komety, tak jest rzadką, iż wskróś przez nie za pomocą
lunety dostrzegamy najsłabsze gwiazdy, przed któremi też komety przechodzą, tak jak gdyby tych ostatnich całkiem nie było. Im
bardziéj następnie kometa zbliża się do słońca, tém więcéj kształt jego się zmienia, to rozrzedzając się i podłużną przybierając
postać, to nowe wypuszczając warkocze, z których zwykle jeden zwrócony bywa ku słońcu, a drugi od niego odwrócony. Obok
tego dostrzeżono w kometach pewien rodzaj płomienistego wzniecania się światła, jakby iskier, wyskakujących częstokroć na
kilkanaście tysięcy mil, co wszystko nadaje im postać nader zmienną i ruchliwą.
Z drugiéj strony jednak trudno przypuścić, żeby komety składać się mogły z powietrza, lub innego jakiego gatunku
zgęszczonych gazów lotnych, gdyż uczeni astronomowie obliczyli, że wówczas musiałoby w nich miéć miejsce pewne łamanie
promieni światła, w massach powietrznych niezbędne, a którego w nich nigdy nie ma i nie było. Skoro tedy nie są ani twardemi
lub płynnemi ciałami, ani nawet powietrznemi, dwa pozostają co do istoty tych komet przypuszczenia, pomiędzy któremi wahają
się uczeni, a z których każde w samej rzeczy ma za sobą pewne powody prawdopodobieństwa.
Pierwszém tedy przypuszczeniem jest to, że massa kometna składa się z owéj materyi pierwotnéj, z któréj powstają światy i
która, wpół ognista, wpół płynna, powolném przeistaczaniem i zgęszczaniem się, kiedyś, po wielu może tysiącach tysięcy lat, do
takiego, dojdzie stanu że stanie się ciałem mieszkalném dla żyjących istot. Za tém przypuszczeniem przemawiają głównie
obserwacye robione nad kometą tak zwanym Biele’go, bo przez tego astronoma odkrytym, a którego obieg w około słońca
wynosi lat sześć: gdy bowiem ten kometa widzialnym był w roku 1845, amerykański astronom Murray w Washingtonie
dostrzegł, że widoczne są w nim dwa jądra, oddzielające się od siebie, tak iż zdawało się, że z jednego dwa powstają komety.
Inne obserwacye, trwające do Marca 1846 roku, nietylko potwierdziły prawdę tego postrzeżenia, lecz owszem wykazały
dowodnie, że w saméj rzeczy odbywa się obecnie podział ciała niebieskiego. Oczywiście z największą niecierpliwością czekali
uczeni roku 1852, w którym ten cud natury na nowo miał się okazać ich oczom, chociaż wiedziano, że na ten raz położenie
komety będzie niezmiernie niekorzystném dla wszelkiéj obserwacyi; jakoż pomimo największych usiłowań, dwom tylko
obserwatoryom astronomicznym: w Rzymie i w Pulkowie, udało się dostrzedz kometę przed samym brzaskiem rannym, lecz i te
krótkie już chwile wystarczyły na doświadczenie, że przez owe sześć lat ów podział znacznie już postąpił i że teraz w miejsce
jednego, para komet odbywa swą podróż naokoło słońca. Wniesiono ztąd, że ten kometa Biele’go, jest właśnie w stanie
najciekawszego rozwoju wewnętrznego, który go wkrótce może przysposobi do przejścia w inne ciało, wyższemu przeznaczeniu
odpowiednie.
Drugie przypuszczenie, o którém wspomnieliśmy, zasadza się na tém, że komety
uważają niektórzy za składy światła,
mieszczące w sobie jakby zapasy słońca, które od czasu do czasu nowym zasobem zasilają. Niezliczona ilość światła i ciepła,
jaką słońce z siebie ekspensuje, naprowadza istotnie na myśl, że ono potrzebuje pewnego odtwarzania się, bo jeden tylko
Wszechmocny Bóg jest wiecznym, a bardziéj jeszcze na poparcie tego wniosku, przemawia obserwacya czyniona nad innym
kometą, obliczonym przez sławnego astronoma Enke’go. Ten kometa bowiem za każdym obiegiem na około słońca, zbliża się
do niego na pozór wprawdzie nieznacznie, ale zawsze zbliża się tak dalece, że linia jego ruchu staje się spiralną, czyli ślimaczą,
prowadzącą go naostatek w samo słońce. Otóż jakikolwiek jest powód lego zjawiska, tyle przynajmniéj pewna, że ów kometa
Enke’go powoli do własnéj dąży zguby, albowiem kiedyś niewątpliwie wpadnie w słońce i z niém zapewne się połączy.
Jakiekolwiek z tych dwóch przypuszczeń większy za sobą zda się miéć pozór prawdy (bo istotnie prawdziwém może nie jest
ani jedno, ani drugie), w każdym razie zjawienie się komety nie jest rzeczą straszną, skoro najprzód przeznaczenie jego do
wcale innych powołuje go celów, aniżeli do bezmyślnego zetknięcia się z ziemią, a powtóre, nawet w razie takiego zetknięcia,
massa jego, jak wyżéj powiedziano, tak jest rzadką, iż widzimy za nim najsłabszego światła gwiazdy, jakby przez szkło
najbardziéj przezroczyste. Ale obaczmy teraz, czyli takie zetknięcie się kiedykolwiek jest możliwém.
3. Czy kometa lub inne ciało niebieskie może zetknąć się z ziemią?
Nie raz się ludzie dziwili, gdy w ostatnich latach kilkakrotnie wydarzało się, że uczeni astronomowie odkrywali nieznane
dotąd planety, to jest ciała niebieskie mniéj więcéj zapewne do ziemi naszéj podobne, które równie jak ona w około wspólnego
nam słońca obracają się, — nieraz dziwili się, jakim sposobem w kilka dni już po piérwzém odkryciu dokładnie można było
obliczyć, na ile mil te nowe planety oddalone są od słońca i w ile lat odbywają na około niego swój obieg? Jakże to być może,
mówili tacy ludzie, żeby nieznanego gościa po tak krótkiéj znajomości tak dokładnie już skontrolować, iżby drogę, jaką
przebędzie, i czas, którego mu na to potrzeba, na najdalsze lata tak ściśle dało się oznaczyć?
A jednak tak jest w istocie; jakoż niezaprzeczoną jest rzeczą, że żadna poczta ani lokomotywa nie potrafi z taką
nieomylnością na godzinę i minutę przepowiedziéć swego przybycia na którąkolwiek stacyę, z jaką astronomowie
przepowiadają przybycie takiego ciała niebieskiego, nad którém pewne już poczynili obserwacye.
Ale sam ruch elliptyczny, czyli podłużny komet, skutkiem którego te ciała częstokroć bardzo długo usunięte zostają z
naszego widokręgu, oraz ta okoliczność, że przed kilkąset laty, kiedy się pojawiały dziś widziane znowu lub spodziewane
komety, ówcześni astronomowie nie mieli jeszcze dosyć nauki i doświadczenia, by obserwacye z niemi odbyć należyte, —
wszystko to razem sprawia, że bardzo mała tylko liczba komet stosunkowo dokładniéj jest znaną. I tak naprzykład, kometa,
którego niefortunne na dzień 13 czerwca roku b. przybycie zwiastował
Kurjer Warszawski , w podobieństwie swego powrotu
oparty jest jedynie na niepewnych z bardzo odległéj epoki obserwacyach trzech komet, które ukazały się mieszkańcom ziemi w
latach 973, 1264 i 1556 po narodzeniu Jezusa Chrystusa. Otóż gdy dwa, obserwowane w pewnych czasach komety, dają
prawie te same wypadki, wówczas dopiero mamy prawo zapisać kometę w szereg znanych
i wracających regularnie, jeżeli
istotnie zjawi się następnie w czasie obliczonym. Skoro zaś do tyla nawet epoka powrotu tego komety jest niepewną, któżby
śmiał utrzymywać, że bieg jego tak ściśle obrachował, iż nawet w obrachunek ten wszedł ledwie dojrzany ów punkcik w
ogromnym przestworze, w którym ostatecznie mógłby się spotkać z naszą ziemią? Niebyłożby to dowodem, że cała linia obiegu
komety znaną jest na szerokość jednego włoska, — że cały czas tego obiegu znany na sekundę? Aż tu przekonywamy się, aż
tu przyznają się panowie astronomowie, że kometa, o którym mowa, spodziewanym był właściwie jeszcze w roku zeszłym, a jeśli
się nie ukaże w bieżącym, to chyba na rok przyszły, albo téż w którymkolwiek innym roku, byle przed 1860, bo już ten ostatni
termin ma podobno być stanowczym. Otóż przyznacie, że przy takiéj niepewności, niepodobieństwem byłoby obliczyć, którędy
będzie szedł ten kometa, oraz czy i kiedy w drodze swojéj skaramboluje się z Ziemią? Bo pominąwszy już i to, że taki karambol
dla nas byłby zupełnie bezpiecznym, a niebezpieczniejszym chyba dla samego tylko komety, gdyż na ziemię wywarłby
niezawodnie wpływ nierównie lżejszy, niż doznany dzisiaj niekiedy od silnéj mgły porannéj, - jakież jest podobieństwo zetknięcia
się z sobą tych dwóch nietylko, ale w ogóle jakichkolwiek ciał niebieskich? Posłuchajmy, co mówi w téj mierze autor pięknego
artykułu, zamieszczonego w Numerze 63, z dnia 7 Marca r. b., wychodzącéj tu w Warszawie
Kroniki Wiadomości Krajowych i
Zagranicznych.
„Co do obawy, mówi ów autor, uderzenia się ziemi z jedną z tych gwiazd, — wartość tego przypuszczenia potrafimy ocenić,
kiedy się dowiemy, że możnaby się założyć o 281 milionów przeciw jednemu, że taki przypadek nigdy się nie zdarzy, a z kometą
1556 roku, który ma się pokazać znowu w tych czasach, mniéj niż z którąkolwiek inną.
„Oto porównanie prawdopodobieństwa spotkania się komety z ziemią. Weźmy jedno ziarnko soczewicy i wrzućmy je, nie w
worek z zbożem, ale w 562 centnarów zboża (dwa centnary zawierają milion ziarn zboża, a zatém cała ta ilość mieścić będzie w
sobie 281 milionów ziarnek), wymieszajmy następnie całą tę miarę i rozłóżmy ją na powierzchni ziemi na grubość pojedynczego
ziarnka, potem zamknąwszy oczy, kolnijmy szpilka na traf, gdzie się zdarzy. Tyle jest prawdopodobieństwa, że trafimy szpilką w
ową jedyną soczewicę wśród 281 milionów ziarn innego rodzaju, ile w starciu się ziemi z kometą. Dodamy jeszcze, że
prawdopodobieństwo trafienia na ziarno soczewicy, jest szesnaście razy mniejsze niż trafienia kwaterna, a wiemy, jak rzadko
trafiało się kwaterno na loteryi liczbowéj, kiedy takowa jeszcze u nas istniała.”
Co do nas, nie zatrzymujemy się na tak małéj przypuszczalności, która zawsze jeszcze dla umysłów podejrzliwych mogłaby
uchodzić za jakąś przypuszczalność; najlepsze bowiem odparcie tych podejrzeń znajdujemy w nieskończonéj mądrości samego
Stwórcy, który zaprawdę lepszym jest Astronomem i Matematykiem od wzystkich najuczeńszych i najgenialniejszych naszych
myślicieli. Nie na to w ogromnéj przestrzeni Swoich światów nieśmiertelnym palcem pokreślił On drogi okrągłe i podłużne,
któremi płynąc, też światy spełniać mają swoje przeznaczenie; nie nato zamieścił je obok siebie, wytknął im punkta środkowe,
by znienacka potrąciły się z sobą i takim sposobem zniweczyły zamiary, jakie na ich ściśle powiązaném pomiędzy sobą i
wzajemném oddziaływaniu pokładał wielki Mechanik Niebieski. Miałżeby On w saméj rzeczy pozwolić na takie zakłócenie
odwiecznéj Swojéj harmonii?....
Wprawdzie pismo święte uczy nas, a tą zbawienną wiarą wszyscy zapewne silnie jesteśmy przejęci, że cały świat, przez
Boga stworzony, jako jedyną Jego słowa potęgą powstał z niczego, tak kiedyś i w nic się rozsypie; ale nie mamy prawa
przekręcać téj wiary, ani téż najdogodniejszych dla siebie wyciągać z niéj wniosków, bo ten sąd ostateczny, o którym napisano,
będzie dniem sądu na wszystko i na wszystkich, a po nim nic już z tego co żyło, dawniejszém życiem nie ostoi się. Nie mamy
tedy prawa przypuszczać, żeby zagłada tego świata mogła być kiedykolwiek cząstkową: żeby naprzykład raz mogła się rozpaść
ziemia, raz kometa lub inna jaka gwiazda, lecz wierzyć musimy, że za nadejściem stanowczéj chwili, jedno słowo Boże pogrąży
wszystko w ten odmęt, z którego nas niegdyś wydobyło. Kiedy to nastąpi? i jak nastąpi? któż to odgadnie? któż nawet zaciekać
się będzie w tak niezbadane ludzkiém pojęciem tajemnice? W
każdym razie i śmierć pojedyncza nikogo z nas pewno nie
ominie, a tymczasem żyjąc, żyć powinniśmy tak, iżbyśmy ani pojedynczéj śmierci naszéj, ani ogólnego zniszczenia i ostatnich
sądów Boskich na chwilę nie wypuszczali z naszéj myśli!
4. Czy obok istnienia dzisiejszego układu świata, Ziemia może uledz zgładzeniu?
Gdyby jednak tak było, gdyby upadki ciał niebieskich mogły być równie odosobnione, jak dziś są śmierci ludzkie,
zastanówmy się na chwilę, czyliby podobny upadek naszej naprzykład ziemi mógł być takim, jakim go mieć chce przytoczony w
pierwszym rozdziale niniejszéj książeczki nieszczęśliwy ów artykuł Kurjera? Czy mogłoby to tedy być zupełném przewróceniem
ziemi do góry nogami, nie przedstawiającém żadnego ratunku dla ocalenia plemienia ludzkiego i wszystkich na niéj stworzeń?
Gdyby tak rzeczywiście być mogło, wówczas każdy przyzna, że trudno przypuścić, izby ta ziemia nasza miała stanowić wyjątek z
pomiędzy wszystkich innych ciał niebieskich, a przy niezliczonéj ich ilości, trudno znowu przypuścić, iżby od tak dawnego czasu,
przez jaki nasi astronomowie obserwują conocnie gwiaździstą nad nami kotarę, żadne inne ciało niebieskie nie uległo
podobnemu zniszczeniu, skoro uledz mu może w saméj rzeczy.
Otóż najbliżśzemi gwiazdami, o których tu nam pomówić wypadnie, są bez wątpienia planety, mniéj więcéj zapewne składem
swoim podobne do składu naszéj ziemi: — ale dotąd wszystkie badania: czy istniały już kiedy planety, dzisiaj nam nieznane? do
żadnego nie doprowadziły rezultatu. Przed niedawnym jeszcze czasem przypuszczano wprawdzie, że drobne planety
obiegające na około słońca pomiędzy większemi planetami Marsem a Jowiszem, są tylko ułamkami większego planety
zniszczonego, który się rozprysł w skutek powodów zewnętrznych czy wewnętrznych. Ale jeszcze przed rokiem 1845, kiedy
znano dopiero odkryte w bieżącém stuleciu cztery małe planetki, nie pojmowano, jakimby sposobem powstać mogła tak wielka
różnica w drogach tych planet, gdyby wprost były tylko rozrzuconemi ułamkami jednego większego ciała niebieskiego, a w
ostatnich dwunastu latach tyle jeszcze nowych odkryto w téj saméj stronie nieba drobnych planet, że zupełnie już nie masz
podobieństwa, iżby mogły być cząstkami zaginionéj większéj gwiazdy. Jako powód najbardziéj przeciwko temu przypuszczeniu
walczący, to głównie tu przytoczę, że odległości tych małych planetek od słońca tak są pomiędzy sobą różne, iż trudno nie
zgodzić się z twierdzeniem, że w dzisiejszéj swojéj objętości wyszły już z ręki Wszechmocnego Stwórcy, skoro dla niewiadomych
powodów w miejsce jednéj wielkiéj, kilka mniejszych powstało tutaj gwiazdek.
Oprócz téj zaś przestrzeni, na któréj istnieją drogi małych planet, w całym układzie słonecznym, począwszy od planety
Merkurego, który jest najbliższym słońca, aż do Neptuna, który najbardziéj jest odeń oddalony, nie masz ani kawałka miejsca,
gdzieby rozsądnie szukać można za śladami zaginionego planety, tak iż zdaje się rzeczą niezawodną, że takich planet w saméj
istocie nigdy téż nie było.
Toż samo powiedzieć można o gwiazdach stałych, czyli o takich, które nie należą do naszego układu słonecznego, lecz
same raczéj są słońcami dla większéj lub mniejszéj ilości zależnych od nich Ziem czyli planet, a których, jak wiadomo,
niezliczona massa rozwieszona jest po całém Niebie. Żadna z tych gwiazd dotąd nie znikła bezpowrotnie, a owa nawet, która w
roku 1582 tyle narobiła hałasu, bo z niewidzianym poprzednio blaskiem ukazawszy się, coraz bardziéj słabła, aż nareszcie
zgasła zupełnie, owa tedy gwiazda także nie uległa zniszczeniu, skoro tę samą (zapewne skutkiem niewiadomych przyczyn od
czasu do czasu tylko silniéj przyświecającą) widziano z równém światłem w latach 945 i 1260, tak iż ci z nas, którym Bóg użyczy
życia, ujrzą ją znowu w roku tysiącznym ośmsetnym ośmdziesiątym drugim.
Niektórzy dopatrywać chcieli szczątków zniszczonych ciał niebieskich w tak zwanych plamach mglistych, ale i tu
dokładniejsze narzędzia astronomiczne w ostatnich czasach przekonały, że te plamy są tylko gromadkami niezmiernie
oddalonych od nas, a może i pomiędzy sobą, gwiazdek, które skutkiem tego właśnie oddalenia wydają się tak małe, iż dla
uzbrojonego nawet oka zrazu są niedojrzalne i z tego powodu w większéj ilości zdają się stanowić osobne jakby kupki lub
plamy.
Co do gwiazd tak zwanych spadających, dziś już każdemu zapewne wiadomo, że to nie są bynajmniéj żadne gwiazdy, ale
drobne cząstki jakiéjś massy flegmistéj, które pobujawszy w przestrzeni, przyciągnięte przez naszą ziemię, niekiedy na nią
upadają.
W ogóle tedy żadne z ciał niebieskich widocznéj dotąd nie uległo zagładzie, a skoro ziemia takiémże samém jest ciałém co
one i z takiém samém zapewne przeznaczeniem; przeto sensu nie miałoby, gdyby chciano utrzymywać, że ta ziemia, dlatego iż
mieszkają na niéj podobni do nas wielcy ludzie, istne prochy w porównaniu z ogromem świata Bożego, jakimś wyjątkowym
podlegać powinna prawom czy wypadkom.
5. Jeszcze raz koniec świata, a zarazem koniec téj książeczki.
W poprzednich rozdziałach staraliśmy się przekonać czytelników, że nie ma się co obawiać tego mniemanego i
niedorzecznie zapowiedzianego końca świata, mającego niby wyniknąć skutkiem zetknięcia się komety z ziemią, bo najprzód:
skład komet i przeznaczenie ich są takie, że nawet w razie spotkania się z ziemią chybaby same uległy nieszczęściu, ale na nią
żadnego wpływu wywrzéćby nie mogły; powtóre: drogi ciał niebieskich są takie, że ziemia ani z kometą, ani z inném ciałem
skrzyżować się nie może; potrzecie: ziemia sama jedna wyjątkowéj zagładzie nie ulega. Na lepsze zaś utwierdzenie w takiém
przekonaniu, podamy tu w całości list pana A. Prażmowskiégo, adjunkta przy Obserwatoryum astronomiczném w Warszawie,
pisany do redaktora Gazety Warszawskiéj i zamieszczony w Numerze 64 tego pisma z dnia 8 Marca r. b. List ten brzmi jak
następuje:
„Pojawienie się doniesienia w Kurjerze Warszawskim o zetknięciu komety z ziemią w dniu 13 czerwca r. b., utworzyło
nieprzerwane źródło zapytań najrozmaitszéj postaci. Po zapytaniach ustnych nastąpiły piśmienne, z których jedno szczególnie
nacechowane pobożną zgodą z wolą Najwyższego, do któréj Kurjer tak gorliwie nakłania, uprasza jednakże o objaśnienie przez
pośrednictwo dzienników, co rozważna nauka o tym wyrzekła przedmiocie. W innym znowu liście korrespondent, wysoce ceniąc
zdanie pana Babinet (astronoma francuzkiego) i zupełnie przeciwne astronomów niemieckich (jakich?), czyni nam honor
zapytania, które z nich podzielamy; nie tai jednak, żeby przekładał widok spotkania komara z lokomotywą, nad uczestnictwo w
spodziewaném zetknięciu ziemi z kometą, któreby ród ludzki przeniosło w poczet istot przedpotopowych. Łaskawie przypuszcza
także, że nie dzielimy może obu tych przypuszczeń i zapytuje o nasze własne osobiste, a w imieniu nauki wzywa o publiczną
odpowiedź, — jeszcze raz zapewniając, że nie przywiązanie do życia, obawa zdania sprawy z doczesnych czynności, ale miłość
prawdy i ciekawość czysto naukowa list mu dyktowały.
„Żaden z łaskawych korrespondentów nie zdaje się na chwilę wątpić o istotnie nastąpić mającym fakcie, nie wątpi także o
wielkiém zajęciu, jakie on budzić musi w świecie naukowym i o przepełnieniu dzienników astronomicznych przypuszczeniami o
skutkach spotkania. Na te wszystkie pytania kilkoma słowami odpowiem. W dziennikach naukowych nie ma mowy o żadnym
powrocie komety na dzień 13 czerwca, tém mniéj o jakiémś spotkaniu. Pod tym względem w nauce cisza zupełna. Co zaś do
skutków, jakieby spowodowało spotkanie ziemi z kometą, ponieważ ono nie nastąpi, darujcie szanowni korrespondenci, że
zdania mego nie objawię. Byłoby to zbyteczném w téj chwili, gdyż na rozstrzygnienie, kto ma racyę? ród ludzki długo
zaczekaćby musiał.
„Gdyby jakieśkolwiek spotkanie komety z ziemią mogło miéć miejsce, jak tego się szanowny korrespondent mój i Kurjer
Warszawski obawiają, nie byłoby świetniejszéj uroczystości dla naukowego świata i większe niezawodnie czyniłby on do niéj
przygotowania, niżeli do najciekawszych zaćmień słońca lub przejścia Wenusa, bo wtedy może dowiedziałby się coś
pewniejszego o budowie i składzie komet, dotąd bardzo zagadkowym. Czy się nie pojawi w tym roku kometa? O tém nie wątpię.
Od czasu jak mnóstwo lunet w każdą noc pogodną śledzi każdy zakątek nieba, 6—8 komet, o których publiczność nie wié
wcale, dostrzegają i odkrywają corocznie. Rok 1857 należałby do bardzo wyjątkowych, żeby nie dostarczył zwykłego
kontyngensu. Czy się nie pojawi jaki świetny kometa, który gromadzić będzie ciekawych na placach publicznych i ulicach? Co
lat kilka przebiega niebo po raz pierwszy pojawiający się kometa, olbrzymi rozmiarami a karłowaty ilością materyi, tak, że dotąd
astronomia, ta najściślejsza nauka w postrzeżeniach, nie mogła oznaczyć najlżejszéj zmiany w systemie słonecznym, którąby
spowodowały komety. Być więc może, że i w 1857 r. o jedno takie ciało wzbogacą się katalogi kometowe.
„Czy się okaże w r. b. ów świetny kometa, który przeraził Karola V, i do abdykacyi skłonił? O tém nic pewnego wiedziéć nie
można. W owym czasie obserwacye były niedość dokładne, a pojawienia się jego poprzednie są tak niepewne, że przyszłego
powrotu nie można z pewnością oznaczyć, a nawet wolno o nim powątpiéwać.“
Tyle pan Prażmowski; w następnym zaś 65 Nrze, taż sama
Gaz. Warszawska , zapowiadając obszerniejszy w tym
przedmiocie artykuł, raz jeszcze wraca się do rzeczonéj materyi i w następujących słowach silnie wyraża się, zwłaszcza o
dziennikach rozsiewających podobne wieści: — „Jakże przeważną jest wina tych dzienników, które doskonale wiedzą, iż
większością ich czytelników będzie massa klassy nieoświeconéj, która przyjmuje na wiarę każdą wiadomość, choćby
najbezzasadniejszą; takie pisma powinnyby dwakroć bardziéj ważyć każde słowo, mając na myśli wpływ, jaki wywrzéć mogą na
stan moralny ludu. Szczególniéj zaś zastrzeżenie to zrobić należy w podawaniu wiadomości naukowych. Ogłaszając je, trzeba
się poprzednio dowodnie przekonać o ich pewności, nie zaś dawać rozgłos pierwszéj lepszéj bajce; bowiem lud, nie mogąc być
sędzią w tym względzie, nie zdoła rozeznać fałszu od prawdy, a raz uwierzywszy fałszowi, nie da się późniéj przekonać żadném
rozumowaniem naukowém, którego zrozumiéć nie będzie w stanie. Popłoch rzucony obecnie wieścią o końcu świata, mającym
nastąpić w dniu 13 czerwca, z powodu przyjścia jakiegoś komety, który ma w swym biegu ziemię naszą wytrącić z jéj drogi i
całkiem ją zdruzgotać, należy właśnie do rzędu tych niedorzecznych wiadomości, wylęgłych w głowie jakiegoś astrologa (a nie
astronoma) niemieckiego, a wieść ta z taką szybkością rozeszła się po całéj
Europie i takiego nabrała rozgłosu, że dziś
niepodobna już prawie sprostować w tym względzie przekonań ogólnych.” Jakoż ten ostatni głównie wzgląd nakłonił nas do
podjęcia téj kwestyi, która, jak się z powyżéj przytoczonego listu okazuje, zmieszała nawet ludzi choć ogólnie ukształconych; a
podnosząc ją i starając się powagą popularnego i zrozumiałego dla wszystkich własnego rozumowania, oraz powagą mężów
nauki, sprowadzić ją do zasłużonéj nicości, poczytamy sobie za szczęście, jeśli nam się powiedzie uspokoić tak płocho
zlęknionych, i nową wlać otuchę i energię życia w umysły zwątpiałe.
KONIEC.
Tekst jest
własnością publiczną
(public domain). Szczegóły licencji na stronie
autora
.
* 23 stycznia 1817, Hamburg
† 23 grudnia 1878, Warszawa
polski krytyk literacki, dziennikarz i historyk literatury. Duńczyk z pochodzenia.
Liczba tekstów: 4
Alfabetyczny spis tekstów tego autora
Autor:Fryderyk Henryk Lewestam
Fryderyk Henryk Lewestam
(K. Batornicki)
Wikipedia: Biogram
Commons:
Galeria
Teksty
Kometa czyli mniemany koniec świata
Obrazki z pożycia dobrej rodziny
Przekłady
Tylko grajek
–
Hans Christian Andersen
Tekst lub tłumaczenie polskie tego autora (tłumacza) jest własnością publiczną (public domain),
ponieważ prawa autorskie do tekstów wygasły (expired copyright).
Article Sources and Contributors
Książki/Zapraszamy Source:
https://pl.wikisource.org/w/index.php?oldid=524668
Contributors: Wieralee
Kometa czyli mniemany konie c świata Source:
https://pl.wikisource.org/w/index.php?oldid=389962
Contributors:
Ankry
Kometa czyli mniemany konie c świata/całość Source:
https://pl.wikisource.org/w/index.php?oldid=378643
Contributors: Ankry, Vearthy
Autor:Fryderyk Henryk Lewestam Source:
https://pl.wikisource.org/w/index.php?oldid=513086
Contributors: Ankry,
Tommy Jantarek, Vearthy
Image Sources, Licenses and Contributors
Wikisource-newberg-pl.png Source:
https://pl.wikisource.org/w/index.php?title=Plik:Wikisource-newberg-pl.png
License: logo Contributors: Nicholas Moreau, adaptation User:Niki K
PL_Fryderyk_Henryk_Lewe stam-Kometa_czyli_mniemany_koniec_świata.djvu Source:
https://pl.wikisource.org/w/index.php?title=Plik:PL_Fryderyk_Henryk_Lewestam-
Kometa_czyli_mniemany_koniec_%C5%9Bwiata.djvu
License: Public Domain Contributors: Ankry, Hsarrazin
PD-icon.svg Source:
https://pl.wikisource.org/w/index.php?title=Plik:PD-icon.svg
License: Public Domain Contributors:
Various. See log. (Original SVG was based on File:PD-icon.png by Duesentrieb, which was based on Image:Red
copyright.png by Rfl.)
Wikisource-logo.png Source:
https://pl.wikisource.org/w/index.php?title=Plik:Wikisource-logo.png
License: logo
Contributors: Nicholas Moreau (all copyrights are transferred to Wikimedia)
Bandeau_ombre_claire.png Source:
https://pl.wikisource.org/w/index.php?title=Plik:Bandeau_ombre_claire.png
License: Public Domain Contributors: Matma Rex, Niki K
Commons-logo.svg Source:
https://pl.wikisource.org/w/index.php?title=Plik:Commons-logo.svg
License: logo
Contributors: SVG version was created by User:Grunt and cleaned up by 3247, based on the earlier PNG version,
created by Reidab.