Koniec Świata Szwoleżerów – czyli o ginącej
cnocie Lojalności
Dodano: 14.01.2013 [20:51]
W okrągłą rocznicę wojny, w której Polacy walczyli z Rosjanami, „Gazeta Wyborcza”
wypuszcza duży, kolorowy
, nadając mu jednocześnie rusofilski charakter. Tak
jakbyśmy nie ruszyli w 1812 r. z Napoleonem przeciw Aleksandrowi, lecz… zupełnie
odwrotnie. A przynajmniej, jakbyśmy powinni byli tak uczynić. Oto znajdujemy smakowite
cytaty z Bonapartego, takie jak: „Wszystko, czego chcę od Polaków, to zdyscyplinowanej siły
ludzkiej, którą mógłbym się posłużyć na polu bitwy”. A obok opisy kuszącej alternatywy –
sojuszu z Rosją wedle zamysłów ks. Adama Czartoryskiego. List-wstępniak napisał... rosyjski
ambasador!
Działo się to niedaleko Kowna. Był czerwiec 1812 r. Napoleon Bonaparte założył mundur oficera
polskiego
6. Pułku Ułanów i wyszedł nad brzeg rzeki. Przed nim wił się szeroki nurt Niemna.
Cesarz przyglądał się przeciwległym brzegom, na które miała przeprawić się Wielka Armia, by w
morderczej kampanii zgnieść cara Rosji. Za wodą czekało Imperium. Zaczynała się Druga Wojna
Polska – tak oficjalnie nazwał tę wielką operację sam Bonaparte w rozkazie podpisanym w
Wiłkowyszkach, tuż przed atakiem.
„Polska wojna” i kwestia nadrzędnych wartości
Ten polski mundur włożony przez słynnego Korsykanina służył jako kamuflaż umożliwiający
lustrowanie okolicy i spokojne rozpoznawanie pozycji wroga. Lecz poza tym można w nim
zobaczyć symbol – przywdzianie sarmackich „barw” na rozpoczęcie „polskiej wojny”. Francuski
cesarz stanął w mundurze ułańskim nad brzegiem Niemna. Po drugiej stronie była Litwa. I
daleko ciągnące się ziemie Rzeczypospolitej zabrane przez Rosję.
Może o tym myśleli polscy lansjerzy z pułku lekkokonnego pod Kozietulskim, którzy mieli honor
ruszyć przez Niemen o brzasku 24 czerwca? Oni jako pierwsi zaatakowali Rosjan.
Może w ich głowach huczały te słowa o „polskiej wojnie”? A może pamiętali to, co na placu
Saskim mówił książę Józef, żegnający wymaszerowujących na bój rodaków: „Pamiętajcie
przechodząc granicę Księstwa, że wstępujecie nie na ziemię obcą, ale polską. Nieście oręż mściwy
nieprzyjaciołom, opiekuńczy współziomkom; idziemy nie podbijać, lecz oswobadzać. Dosyć tego
dla Polaka. Niech żyje Cesarz!”
Jeśli nawet tak myśleli, jeśli nawet zostawili po sobie piękną polską legendę napoleońską, którą
żywiły się przyszłe pokolenia, to obecnie jest ona rozmywana na sposób „racjonalno-poprawny”. Z
równej rocznicy kampanii 1812 r. ukazało się w zeszłym roku wiele tekstów oraz
specjalnych historycznych dodatków i magazynów. W większości z nich rozpatrywano kwestię
udziału Polaków w wojnach napoleońskich właśnie w stylu politycznie-poprawnym, w którym
dominuje ton użalający się nad naszym losem jako „ofiar” cynicznego władcy, który chciał wpuścić
nas w straszny „kanał” własnej polityki imperialnej, a najchętniej by wszystkich zesłał na
makabryczne Santo Domingo. Niewielu tylko było takich, którzy „sprawy polskiej” u boku
Bonapartego bronili (z moim Tatą na czele tego skromnego szwadronu). Cóż, widać taka teraz
moda – że należy się wstydzić tego, co na
naszej historii piękne, czyste, szlachetne i
ułańskie, a starać się zakładać na nos uczone okulary i mówić w manierze „racjonalnego”
spojrzenia na nasze dzieje.
Jednak jest w owym chłodnym spojrzeniu pewna granica. Kwestia smaku. Kwestia wartości
nadrzędnych, także wtedy, gdy mówi się o Historii. Bo Prawda w dyskursie
historycznym
wcale nie
ma jednego wymiaru. Fakty są niezmienne. Lecz ich znaczenie jest różne dla dwóch stron
konfliktu. Gdy opowiada się o historii własnego narodu i
państwa
, to czy można to robić z
perspektywy przeciwnika? Dla celów naukowych jak najbardziej. Lecz czy powinno się tę
perspektywę przyjmować za własną, utożsamiać się z nią? Szczególnie w pracach
popularyzatorskich?
W takim wypadku powinna obowiązywać zasada prostej lojalności. Lojalności wobec własnych
rodaków: żyjących oraz tych, których już zabrały wichry czasu.
Cywilizowane zachowanie według ambasadora Moskwy
Czytelników, którzy skusili się na kupno specjalnego wydania magazynu historycznego „Gazety
Wyborczej” – „ale Historia”, dotyczącego wydarzeń roku 1812, czekała niespodzianka. Już po
przerzuceniu kilku stron ukazał się ich oczom dwukolumnowy materiał. List Ambasadora Federacji
Rosyjskiej. Na
sam dygnitarz, za nim fasada ambasady. A w tekście same cuda!
Zaproszenie do lektury magazynu. I dalej istna „Wojna i Pokój” w wydaniu polityczno-
historycznym, czyli epistoła ukazująca bohaterstwo rosyjskich żołnierzy i barbarzyństwo tych
francuskich. Czytamy więc o „genialnym planie rosyjskich generałów”, o „błyskotliwych
rosyjskich operacjach”. A także o tym, że „najeźdźcy zawsze i wszędzie zachowują się tak samo”,
gdy tymczasem jedynie Rosjanie to ludzie naprawdę cywilizowani, a „w czasie pobytu naszych
wojsk w Paryżu nie została złożona żadna skarga na zachowanie żołnierzy”.
Rzeczywiście – ci, którzy setkami i tysiącami umierali zostawieni przez Kozaków bez ubrania na
mrozie, nie mieli szansy złożenia jakiejkolwiek skargi. Po prostu nie mogli.
Takie sceny relacjonował w swoim pamiętniku jadący z kozacką szpicą angielski oficer, Wilson,
który widział, jak wszyscy jeńcy „natychmiast i bez wyjątku rozbierani całkiem do naga i w tym
stanie zmuszani do marszu w kolumnie albo też zostawiani na uboczu, aby stać się najpierw
obiektami rozrywki, a w końcu ofiarami chłopstwa”.
Brytyjczyk słyszał także „modlitwy setek nagich nieszczęśników, kryjących się przed chłopami,
których mściwe okrzyki nieustannie niosą się echem po lesie”. Może któryś z nich faktycznie miał
ochotę napisać skargę. Ale zapewne nie zdążył.
Co jednak jest w tym wszystkim tak naprawdę istotne? Oto w okrągłą rocznicę wojny, w której
Polacy
walczyli z Rosjanami, „Gazeta Wyborcza” wypuszcza duży, kolorowy magazyn,
nadając mu jednocześnie rusofilski charakter. Tak jakbyśmy nie ruszyli w 1812 r. z Napoleonem
przeciw Aleksandrowi, lecz… zupełnie odwrotnie. A przynajmniej jakbyśmy powinni byli tak
uczynić. Oto znajdujemy smakowite cytaty z Bonapartego, takie jak: „Wszystko czego chcę od
Polaków, to zdyscyplinowanej siły ludzkiej, którą mógłbym się posłużyć na polu bitwy”. A obok
opisy kuszącej alternatywy – sojuszu z Rosją, wedle zamysłów ks. Adama Czartoryskiego.
Polski nie przehandluję
Wyjęte z kontekstu wypowiedzi „korsykańskiej bestii” mają przekonać czytelnika o tym, że Cesarz
był nieszczęściem Polaków. Szkoda, że redaktorzy „GW” nie skupiają uwagi np. na konwencji ze
stycznia 1810 r., w której Aleksander na samym wstępie postawił warunek – „Le royaume de
Pologne ne sera jamais rétabli” („Królestwo Polskie nie będzie nigdy reaktywowane”). Na co
Bonaparte odpowiedział: „Nie mogę się hańbić oświadczeniem, że państwo polskie nigdy nie będzie
przywróconem, nie mogę się ośmieszać, przemawiając językiem Opatrzności, plamić swojej
pamięci przez przypieczętowanie tego aktu polityki machiawelistycznej… Nie mogę wziąć na siebie
zobowiązania, że zbroić się będę przeciw ludziom, którzy nic mi nie zawinili, służyli mi dobrze, dali
mi dowody stałej dobrej woli i wielkiego poświęcenia”.
Tymczasem, jak pisał Marian Kukiel, Aleksander próbował zwieść Polaków obietnicami i
przeciągnąć ich na swoją stronę: „Rozumie car, że wielkich trzeba miraży, by sprowadzić Polaków z
drogi prawej, z drogi sprzymierzeńczej wierności i lojalności żołnierskiej”. Tym „wabikiem” miało
być odrodzone Królestwo Polskie. Jednak polski wódz, symbol narodowego Honoru, książę Józef
Poniatowski – odmówił. Gdyż Lojalność jest kręgosłupem tegoż właśnie Honoru.
W kwietniu 1811 r. w rozmowie Napoleona z tajnym agentem imperatora Rosji, Czernyszewem,
padła ze strony Moskala propozycja, by Księstwo Warszawskie Bonaparte „przehandlował” za
Oldenburg. Cesarz na tę propozycję wybuchł gniewem: „Widzę jasno, że idzie o Polskę, i zaczynam
wierzyć, że to wy chcecie ją posiąść… Nie łudźcie się, bym kiedykolwiek wynagrodził cara w stronie
Warszawy. Nie, gdyby nawet armie wasze obozowały na wzgórzach Montmartre, nie ustąpię wam
ani cala terytorium warszawskiego. Gwarantowałem jego całość… Nie wiem, czy pobiję was, ale
będziemy się bić”.
I to także jest opowieść o lojalności. Która obowiązuje obie strony.
O roku ów!
Rok 1812 to była „Epopeja
Polska
”. Wielka wojna, która miała przynieść nam odbudowę
przedrozbiorowej państwowości. W dodatku ten narodowy plan miał wielkie szanse powodzenia,
oparty o sojusz z największą potęgą militarną tamtego czasu. Nie trzeba by było obecnie pisać
historical-fiction o 1939 r. To była prawdziwa Historia. A wielkie Królestwo Polskie leżało
w zasięgu ręki. Tak bardzo wtedy nasi Rodacy w to wierzyli. I dlatego z Napoleonem ruszyło na
Rosję aż 80 tys. polskich żołnierzy. Jak powiedział o nich wielki przyjaciel Polaków, baron Bignon:
„Nigdy nie było armii bardziej narodowej niż ta; w niej bowiem spoczywała nadzieja wywalczenia
bytu narodowego”. Nie na darmo także Bonaparte nazwał tę kampanię „drugą wojną polską”,
wzorując się na słowach francuskiego dyplomaty Montgaillarda: „Interes narodu francuskiego
wymaga odbudowania Polski; jest w tym może zaangażowany także i honor Francji…”.
Gdy rozpoczęła się wielka kampania, nowo utworzony rząd na Litwie wydał odezwę do rodaków:
„Polacy! Stańcie pod chorągwiami Ojczyzny, służba u nieprzyjaciela wtedy wam była godziwą,
kiedyście własnej nie mieli Ojczyzny, dziś atoli inną jest rzeczy postać. Polska zmartwychwstała…
Konfederacja generalna Polski i Litwy wzywa wszystkich Polaków, aby służbę rosyjską porzucali.
Generałowie, oficerowie, żołnierze wszelkiej broni, bądźcie powolnymi na głos Ojczyzny;
porzucajcie sztandary ciemiężycieli waszych, stawajcie pod znaki Jagiełłów, Kazimierzów,
Sobieskich! Ojczyzna po was tego oczekuje, a honor i religia łącznie nakazują”.
Tak brzmiały piękne słowa tego roku. Mickiewicz pisał o nim: „o roku ów!”. Czyli roku
znamienny. Roku wielki. Roku znaczący!
A teraz? Zamiast opowieści o polskich nadziejach, o tym, że wtedy w sercach ludzi odradzała się
dawna, piękna Rzeczpospolita, o tym, że w Jej imię przelewali krew nasi przodkowie – w „Gazecie
Wyborczej” pojawia się list-wstępniak, pisany przez… rosyjskiego ambasadora! Jakiż to znak?
Jaki symbol?
W lodowatej wodzie
Polska
epopeja roku 1812 była opowieścią o Lojalności. Polacy nie zostawili Cesarza do końca.
Odważni do szaleństwa. Bili się nawet wtedy, gdy inni już dawno upadli na duchu. Osłaniali
wracającą w nieładzie Wielką, już tylko z nazwy, Armię. Tłukli się w ariergardzie pod Neyem.
Walczyli na symbolicznej ziemi smoleńskiej. Bronili słynnej przeprawy przez Berezynę. Byli także
wśród saperów budujących mosty na tej rzece, co wymagało niezwykłego wprost bohaterstwa. Przy
trzaskającym mrozie, dochodzącym nawet do -37°C, wchodzili do wody, aby stawiać wielkie
drewniane kozły, na których miała wesprzeć się konstrukcja. Wytrzymywali niedługo. Po kilku
minutach potrzebna była zmiana. Saperzy wychodzący z lodowatej rzeki natychmiast kładli się na
matach i słomie przy rozpalonych dużych ogniskach. Przykrywani byli futrami, ale każdy z nich
wiedział, że tego nie przeżyje. Że nie ma szans. I prawie wszyscy przypłacili to życiem. Oto jest
historia poświęcenia i Lojalności… Ci saperzy winni mieć w Polsce stawiane pomniki…
Lojalność jako ciekawostka etnograficzno-lingwistyczna
Lojalność jednak w wieku XXI w Polsce – jak wiele innych słów (w tym i Honor) – ma już jednak
tylko posmak ciekawostki etnograficzno-lingwistycznej. Jakby była kategorią literacką, a nie żywą,
prawdziwą wartością, którą warto kultywować. Jakiej warto się poświęcać.
We współczesnym życiu publicznym tak rzadko można spotkać przypadki, w których ktoś
kieruje się lojalnością. Taką, która wygrywa nad własnymi ambicjami, urazami i żalami.
Jaskrawe przykłady widać w sferze politycznej – w której niedawni partyjni koledzy plują na
byłego szefa. Bo zostali wyrzuceni. Bo się pokłócili. Bo mają urazę.
To rzecz ludzka mieć urazy. To rzecz męska czasem dać sobie „po pysku”. Ale najzwyklejsze
poczucie prostej lojalności nakazuje, by potem nie sprzymierzać się z przeciwnikiem. Nie pluć na
tych, z którymi dopiero co grało się „w jednej paczce”. To granie bowiem zobowiązuje.
Na pytania dziennikarzy dotyczące dawnych relacji zawsze można odpowiedzieć – „przykro mi,
lecz zwykłe poczucie lojalności nakazuje mi milczeć”. Czemu nikt tak nie robi?
Szef szwoleżerskiej elity napoleońskiej Wincenty Krasiński dostał od Bonapartego tytuł
hrabiowski, wraz z herbem i dewizą „Męstwo i Lojalność”. Gdy tylko jednak Napoleon został
pokonany, hrabia sprzedał tę lojalność carowi Aleksandrowi. Widać, zupełnie inaczej niż książę
Pepi rozumiał znaczenie drugiego słowa ze swojej dewizy.
Patrząc z murów Kremla
Nie potrafię pisać chłodno i obiektywnie o roku 1812. I nawet nie chcę. Może dlatego, że wyrosłem
w domu, w którym ze ścian patrzyły na mnie portrety Napoleona. Jako mały chłopiec często im się
przyglądałem. Na jednym młodziutki Bonaparte spinał konia na przełęczy górskiej. Na innym, już
starszy i zmęczony, szedł murami moskiewskiego Kremla i patrzył na dalekie płomienie. Ojciec
powiedział mi wtedy, że to nieprawda, iż Moskwę „spalił Napoleon”. Zrobili to sami Rosjanie.
Cesarz wręcz nie mógł uwierzyć w takie barbarzyństwo. W tym wszystkim zawierała się jakaś
niezwykła metafora, którą jako dzieciak jedynie przeczuwałem, nie mogłem nawet jej nazwać.
Czasem – jak w losach samego Bonapartego – życie ludzi i narodów zaczyna się od wielkich
marzeń, od włosów rozwiewanych końskim pędem, a kończy się przyglądaniem zgliszczom
rozpętanym przez azjatyckie i barbarzyńskie demony. Człowiek, nawet ten największy, może się
wtedy nagle okazać słaby i bezbronny. To jednak nie znaczy, że powinien rezygnować. Poddawać
się. Zaprzestawać walki. A przede wszystkim nie znaczy, aby rezygnował z życia według
wyznawanych przez siebie zasad.
W roku 1813, na niewiele dni przed swoją śmiercią w nurtach Elstery, książę Józef Poniatowski tak
mówił do żołnierzy zebranych w obozie pod Grodnem: „Wkrótce nowych wojowników hufce, obok
waszych umieszczone szeregów, ochoczo w wasze wstępując ślady dowiodą: że nie
powierzchowność ani jednostajność, lecz święta Miłość Ojczyzny i odziedziczona od przodków
waleczność zrównały polskiego żołnierza z niezwyciężonymi pierwszego w świecie rotami.
Będziecie pewnie umieli cenić tak szanownych braci waszych i współobywateli zapał, a wspierając
doświadczeniem waszym pierwsze ich w polu sławy kroki, raz jeszcze okażecie światu: że Polak jak
dla Ojczyzny się rodzi, tak zawsze gotów dla niej jest umierać”. Mówił więc o Lojalności. Wobec
Rodaków. I Ojczyzny. A ostatnimi słowami wyprorokował sobie zwieńczenie swojego żywota. Ale
zostawił też rodzaj testamentu.