Brownley Margaret Trzęsienie serca

background image





Margare Brownley

Trzęsienie serca

background image

Rozdział 1
Laura Nichols trzymała mocno oburącz kierownicę swego

ośmioletniego, ale ciągle jeszcze nieźle sprawującego się
chevroleta. Pochyliła się do przodu próbując ulżyć napiętym
mięśniom karku.

Jechała już dziesięć godzin. Dziesięć długich godzin na

autostradach. Pozwoliła sobie tylko na dwie krótkie przerwy.
Raz musiała zatankować, za drugim razem zatrzymała się,
żeby zjeść kanapkę. W tej chwili była już tak wykończona
jazdą, że każda nierówność nawierzchni sprawiała jej
dotkliwy ból, a gorąca kąpiel była jedynym jej marzeniem.
Westchnęła głęboko.

Wzdłuż drogi wijącej się jak wstążka na szczyt góry, rosły

wysokie sosny. Stare drzewa stały tak gęsto jedno obok
drugiego, że ich korony prawie nie przepuszczały światła
dziennego.

Laurze trudno było uwierzyć, że ta pusta droga górska jest

głównym połączeniem z Idle Springs, popularnym i tłumnie
odwiedzanym kurortem. Na palcach jednej ręki mogła
policzyć samochody, które minęła po drodze, i to w sierpniu,
w samym środku sezonu! Turystów odstraszyły najwyraźniej
pogłoski o oznakach aktywności starego, nieczynnego od
ponad tysiąca lat wulkanu. Normalnie o tej porze droga byłaby
zatłoczona przez ludzi uciekających z miast przed upałem.
Nagle szosa rozpłynęła się w obłoku jasnego pyłu. Wierz-
chołki drzew zadrżały gwałtownie. Laura zmarszczyła czoło.
Kilka sekund temu panowała tu przecież absolutna cisza.
Czyżby miała halucynacje? Szybko skierowała samochód na
pobocze i zatrzymała się.

Rozległ się grzmot podobny do huku pioruna. Pod

wpływem hałasu metalowe części samochodu zaczęły
wibrować. Laura spojrzała w lusterko wsteczne spodziewając

background image

się ujrzeć w nim ciężką ogromną ciężarówkę, ale droga była
pusta. Laura poczuła się nieswojo.

Grzmot przybierał na sile. Auto trzęsło się coraz bardziej.

Kluczyki tkwiące jeszcze w stacyjce wykonywały dziki
brzęczący taniec. Trzęsienie ziemi, pomyślała Laura. I
natychmiast uczucie zaniepokojenia wobec zjawisk ustąpiło
miejsca rzeczowemu, trzeźwemu zainteresowaniu. Umysł
zaczął pracować na najwyższych obrotach. Jako doświadczona
geofizyczka nie miała kłopotu z oceną sytuacji.

Koszmar skończył się tak nagle, jak się zaczął. Huczący

grzmot ucichł. Kluczyki brzęczały jeszcze przez chwilę,
potem znowu zapanowała cisza.

Laura odetchnęła głęboko. Przez te czterdzieści sekund, bo

tyle trwało trzęsienie ziemi, zabrakło jej powietrza. Mimo
doświadczenia ze zjawiskami przyrody, odczuwała dziwny
ucisk w okolicy żołądka. Poraziła ją świadomość własnej
bezbronności w bezpośrednim zetknięciu z żywiołem.

Odkręciła boczną szybę. Cisza. Śmiertelna cisza. Było tak,

jakby wszystkie żyjące stworzenia wstrzymały oddech w
trwożnej obawie przed powrotem niszczycielskiej siły.

Laura zadrżała. Na tej wysokości po zachodzie słońca było

nawet w środku lata bardzo zimno. Podkręciła szybę z
powrotem do góry. Trzęsienie ziemi skończyło się już chyba
ostatecznie. Laura przekręciła kluczyk w stacyjce. Silnik
zapalił i samochód wytoczył się na jezdnię. Cel podróży Laury
nie był już daleko. Miała zamieszkać w domu siostry kolegi.
Przyspieszyła, zgrabnie pokonując zakręt. Nagle oczy jej
rozszerzyły się z przerażenia. Z całych sił nacisnęła pedał
hamulca. Samochód zatrząsł się na boki i zatrzymał z
ogłuszającym piskiem. Szeroka tama z błota i odłamków
skalnych blokowała drogę na całej szerokości. Laura siedziała
jak skamieniała patrząc w osłupieniu na piętrzącą się przed nią
skłębioną ciemną masę.

background image

W końcu wysiadła. Ruszyła wolno przed siebie. Na

uginających się kolanach zbliżała się do osuwiska, starając się
ze wszystkich sił o zachowanie zimnej krwi.

Wyglądało na to, że kontynuacja podróży samochodem

nie była możliwa. Jedynie szybki marsz przez las pozwoliłby
dotrzeć Laurze do celu przed zapadnięciem zmroku.

Cofnęła auto o mniej więcej pięćdziesiąt metrów,

zaciągnęła ręczny hamulec, wysiadła i zamknęła wszystkie
drzwi. Z walizki wyciągnęła rzeczy potrzebne na jeden
nocleg. Jutro wrócę tu po samochód, pomyślała, kiedy droga
zostanie już uprzątnięta z błota i kamieni. Zamknęła bagażnik
i ruszyła w drogę.

Lekki podmuch wiatru rozwiał długie włosy Laury.

Poprawiła je kilkoma energicznymi ruchami. Spojrzała na
zegarek. Dochodziła szósta. Jeśli chce jeszcze za dnia
wydostać się z tego ponurego miejsca, musi się pospieszyć.

Już niebawem stwierdziła, że droga przez las była

znacznie trudniejsza do przebycia, niż to się mogło wydawać.
Przez chwilę Laura zastanawiała się, czy nie wrócić do
samochodu i nie zmienić tenisówek na porządne buty
turystyczne. Zrezygnowała jednak z tego pomysłu, ponieważ
liczyła się teraz każda minuta. Nie miała czasu do stracenia.

Niezmordowanie wspinała się po skałach, przedzierała

przez gęste krzaki, brnęła wielkimi krokami przez grząskie
błoto, potykała się o sterczące ku górze pnie drzew. Cudem
udało jej się uniknąć kąpieli w błocie.

Zwalone drzewo zagrodziło Laurze dalszą drogę. Wzięła

rozbieg i z trudem pokonała przeszkodę. Przy niezbyt
miękkim lądowaniu torebka zsunęła jej się z ramienia, zamek
otworzył się i cała zawartość wylądowała na wilgotnej ziemi.
Laura zaklęła po męsku, ale trudno, musiała pozbierać słoiczki
i tubki z kremami, przybory do makijażu, szczoteczkę do
zębów, grzebień i bieliznę.

background image

- Czy pani tego szuka? - rozległ się nagle głęboki męski

głos. Laura drgnęła. Podniosła głowę i zaczerwieniła się. Na
palcu obcego mężczyzny ujrzała coś turkusowego, coś z
jedwabiu i przezroczystej koronki. O Boże, przecież to moje
majtki, pomyślała z przerażeniem. Była tak zmieszana, że
najchętniej zapadłaby się pod ziemię, ale spostrzegła, że
nieznajomy najwyraźniej bawi się tą sytuacją.

- Dziękuję - wymamrotała, zabrała mu majtki i schowała

czym prędzej do torby. - Bardzo pan uprzejmy.

Ciemne oczy nieznajomego zlustrowały Laurę od stóp do

głów.

Laurze zrobiło się gorąco. Uświadomiła sobie, że w

obcisłych dżinsach i nie mniej obcisłej bluzeczce wyglądała
bardziej na rozebraną niż na ubraną.

- Co za szczęśliwy traf, że akurat tędy przechodziłem.

Gdyby nie ja, zostałaby pani pozbawiona tak niezwykle
ważnej części garderoby.

- Chyba nie myśli pan, że mam tylko jedną parę majtek? -

spytała Laura z przekąsem.

Wzruszył ramionami. - Niby skąd miałbym to wiedzieć?
Laura przełknęła ślinę, nerwowo poszukując w myślach

odpowiedniejszego tematu do rozmowy. Wiek nieznajomego
oceniła na trzydzieści pięć - czterdzieści lat. Był wysoki,
barczysty i prawdę powiedziawszy, niezwykle przystojny.

- Co za miłe trzęsienie ziemi mieliśmy tu przed chwilą -

zaczęła niezbyt fortunnie.

Mężczyzna uniósł brwi zdziwiony. - Te trzęsienia stały się

tu już prawdziwą plagą - skrzywił się niechętnie. - Pani też w
końcu została poszkodowana... - spojrzał na nią ironicznie.

Laura zmieszała się jeszcze bardziej. - O, nie, pan... pan

się myli - zaczęła się jąkać. - Trzęsienie ziemi nie ma
najmniejszego związku z tym, że majtki... to znaczy, owszem,
w pewien sposób jak najbardziej... właściwie... ale...

background image

- Ależ proszę pani, nie musi mi pani niczego wyjaśniać.

Wszystko świetnie rozumiem. Nie zdradzę nikomu pani
maleńkiego sekretu. Przysięgam milczeć aż po grób. -
Ostatnie słowa mężczyzna wypowiedział konfidencjonalnym
szeptem.

- Mojego... maleńkiego sekretu? O czym pan mówi? -

Laura patrzyła na nieznajomego osłupiała. - Czy pan sądzi, że
ja tu miałam randkę? - urwała. Uwikłała się w zupełnie
bezsensowne i absolutnie zbyteczne tłumaczenia. Nie
obchodzi jej przecież wcale, co ten facet o niej pomyśli! Ale
dobrze! Nie będzie mu psuć zabawy. Przymrużyła oczy. -
Naprawdę nie zdradzi mnie pan? Nie opowie pan nikomu o
mojej... przygodzie? Bo wie pan, gdyby mój mąż się
dowiedział...

W wyglądzie nieznajomego zaszła gwałtowna zmiana.

Obrzucił Laurę ponurym spojrzeniem, zacisnął wargi i cofnął
się o krok.

- Ma pani moje słowo - powiedział sztywno. I zanim

Laura zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, odwrócił się i odszedł
pospiesznie.

Laura spoglądała za nim w milczeniu. Ale dziwak,

pomyślała, najpierw zaczyna stroić sobie ze mnie żarty, a
kiedy próbuje się dostosować do jego poczucia humoru,
ucieka. Wzruszyła ramionami i odwróciła się.

Tymczasem słońce zaszło już za góry i zrobiło się bardzo

zimno. Naprawdę nie miała czasu na rozważania nad
zachowaniem nieznajomego. Ruszyła w dalszą drogę.
Zmęczona i głodna, krok po kroku brnęła przez las. Nogi
bolały ją potwornie, a dotkliwy chłód dawał się coraz bardziej
we znaki.

Po około dwudziestu minutach marszu Laura dotarła do

miejsca, w którym las przerzedzał się. Przez zieleń drzew
dostrzegła czerwone dachy. Odetchnęła z ulgą. Miała przed

background image

sobą willowe osiedle w stylu Tudorów. Patrzyła z
zainteresowaniem na wypielęgnowane domostwa. Wzrok jej
zatrzymał się na szyldzie z nazwą ulicy. Nazwa wydała jej się
dziwnie znajoma.

Wyciągnęła z torebki karteczkę z adresem siostry kolegi i

porównała z szyldem. No tak, wszystko się zgadzało. Co za
szczęśliwy przypadek! Pokręciła głową i roześmiała się. -
Steve, ty niepoprawny snobie!

Przypomniała sobie dokładnie słowa kolegi: - Moja siostra

ma w Idle Springs niedużą chałupkę, nic specjalnego, ale na
pewno będziesz lepiej czuła się u niej niż w hotelu. I proszę
się nie przejmować Kate. Moja siostrzyczka uwielbia gości. -
Napisał adres siostry na karteczce i pożegnał się z Laurą
braterskim cmoknięciem w policzek.

Laura odszukała numer domu i wkrótce stanęła przed

wspaniałą willą. Mosiężną kołatką zastukała do ciężkich
dębowych drzwi.

Damski głos zaprosił ją do środka. Laura nacisnęła

klamkę, stwierdziła, że drzwi nie są zamknięte i weszła do
domu.

Przywitał ją przeraźliwy krzyk. - Hej, Miłość! Przeklęta

bestia! Niechże pani złapie to bydle!

Laura rozejrzała się zaskoczona i zdezorientowana. Jakaś

czarno - biała czworonożna wiercipięta próbowała przecisnąć
się koło jej nóg, żeby wymknąć się na dwór. Laura przytomnie
zamknęła drzwi. Miłość okazała się prześliczną kotką, która
teraz odwróciła się obrażona od Laury i odmaszerowała z
godnością w sobie tylko wiadomym kierunku.

- Pani jest zapewne Laurą.
Głos dochodził z góry i Laura nie mogła na razie

zlokalizować jego źródła. Wreszcie, przez łukowato
zakończone drzwi dostrzegła ludzką postać zwisającą głową w
dół z drążka przymocowanego linami do sufitu.

background image

- Miło mi - właścicielka głosu wiosłowała rękami w

powietrzu. - Chwileczkę. - Kobieta spuściła nogi z drążka i
elegancko wylądowała na podłodze. - Witam serdecznie w
moich skromnych progach. A w ogóle to jestem Kate. - Ze
śmiechem wyciągnęła do Laury wypielęgnowaną dłoń.

- Jestem Laura. Laura Nichols - przedstawiła się ściskając

dłoń Kate. Przyglądała się z nie ukrywanym zaciekawieniem
młodej, bardzo szczupłej kobiecie w obcisłym liliowym
kostiumie gimnastycznym.

Laura opowiedziała Kate o swojej przygodzie, o tym, że

samochód musiała zostawić na drodze z powodu wału z mułu
i odłamków skalnych i że ostatni odcinek drogi pokonała
pieszo przez las. Kate była bardzo podobna do swojego brata i
ten fakt, nie wiadomo dlaczego, wpłynął uspokajająco na
Laurę.

- Założę się, że pada pani z głodu. - Nie czekając na

odpowiedź Kate wzięła Laurę za rękę i zaprowadziła do
kuchni. - Czym mogę służyć? Ma pani do wyboru dwadzieścia
sześć różnych smaków. Proszę bardzo! - Otworzyła lodówkę.
- Musi pani wiedzieć, że odżywiam się prawie wyłącznie
jogurtem. Proszę sobie wybrać to, co pani lubi najbardziej.

Laura spoglądała niezdecydowanie na stosy kubków z

jogurtem.

- Truskawkowy? - zaproponowała Kate. - Pani jest

według mnie dokładnie w typie truskawkowym. -
Przekrzywiła głowę patrząc z uwagą na Laurę. - Albo nie! Na
pewno nie! Zaraz, zaraz, muszę pomyśleć. Ależ tak! Już
wiem! Właśnie to! - Kate wyciągnęła kubek z najdalszego
rządka. - Specjalność lokalu: papaya. - Triumfującym gestem
postawiła jogurt na stole przed Laurą.

- To rzeczywiście mój ulubiony smak. Jak pani na to

wpadła?

background image

- Mam dobre oko - Kate roześmiała się widząc zdumienie

w oczach Laury. - Wystarczy trochę wprawy w obserwacji i
już można się bawić w odgadywanie upodobań znajomych i
nieznajomych. Poza tym, Steve opowiadał mi przecież o pani.
Smacznego! - podała Laurze łyżeczkę.

- Dziękuję - Laura zabrała się do jedzenia i choć w głębi

duszy miała nadzieję na pożywniejszy posiłek, musiała jednak
przyznać, że dobrze jej zrobił ten zimny jogurt. Poczuła się
wyraźnie lepiej.

- Czemu właściwie pani jeszcze stąd nie uciekła? Nie boi

się pani wybuchu wulkanu?

Kate postawiła na stole dwie filiżanki wypełnione po

brzegi gorącą aromatyczną kawą, przysunęła sobie krzesło i
usiadła naprzeciwko Laury. - Prawdę powiedziawszy, niemiło
mi się robi, gdy pomyślę, że siedzę na kipiącym wulkanie.
Ale... - wzruszyła ramionami. - Cóż, pozostanę tu tak długo,
jak się da. W końcu kapitan schodzi zawsze ostatni z tonącego
okrętu - roześmiała się.

Laura spojrzała na nią pytająco.
- Dwie rzeczy trzymają mnie tutaj - ciągnęła Kate. - Po

pierwsze sklepik z antykami znajdujący się od bardzo dawna
w posiadaniu rodziny mojego męża...

- Nie miałam pojęcia, że jest pani mężatką - przerwała

Laura nieopatrznie.

Pogodną twarz Kate przesłonił cień, w oczach jej pojawił

się bolesny smutek. - A więc Steve o niczym pani nie
wspomniał? No tak, to do niego podobne - urwała, wypiła
kawę do końca i wstała. - Chodźmy, pokażę pani jej pokój. Na
pewno jest pani okropnie zmęczona.

Kate poprowadziła Laurę przez hol, otworzyła jakieś

drzwi i weszły razem do sypialni utrzymanej w ciepłej tonacji
błękitu i beżu. Pokój urządzony w stylu przełomu wieku zrobił
na Laurze niemałe wrażenie.

background image

- Ależ tu pięknie! Ale... czy to łóżko nie jest zbyt cenne,

żeby w nim tak po prostu spać? Nie chciałabym...

Kate przerwała jej energicznym machnięciem ręki. -

Łóżko stoi po to, żeby w nim spać. Naprzeciwko znajdzie pani
łazienkę. A te szklane przesuwane drzwi prowadzą na
zadaszony dziedziniec. Może pani z niego korzystać, kiedy
tylko przyjdzie pani na to ochota. Aha, bo zapomnę, noce są tu
bardzo zimne. Dodatkowe koce znajdzie pani w komodzie.
Zostawię teraz panią samą, żeby mogła się pani trochę
odświeżyć. I... pewnie będzie chciała pani położyć się
wcześnie. Nie przeszkadzam wobec tego, później zajrzę
jeszcze do pani.

Kate skinęła głową i wyszła.
Laura wypakowała swoje rzeczy i natychmiast poszła do

łazienki. Stojąc pod prysznicem zamknęła oczy. Ach, jakie to
było miłe uczucie! Ciepła woda spłukiwała z niej razem z
potem i brudem całe to ogromne zmęczenie długą jazdą i
forsownym marszem. Wrócił jej dobry humor. Czekało na nią
nowe zadanie - wyzwanie, z którego się bardzo cieszyła. I
chociaż nadal nie wiedziała, na czym konkretnie ma ono
polegać, pewna była jednego, nudzić się nie będzie nawet
przez sekundę.

Stała już w koszuli nocnej przed lustrem rozczesując

włosy, gdy rozległo się ciche pukanie do drzwi. Kate wsadziła
przez drzwi głowę.

- Rozmawiałam właśnie przez telefon z Ralphem

Hendricksem - oznajmiła. - Ralph jest strażnikiem leśnym w
tym rejonie i moim dobrym znajomym. Sądzi, że drogi
powinny zostać uprzątnięte do jutra. Zaoferował pomoc w
przyholowaniu pani samochodu. - Kate weszła jednak do
pokoju, a zaraz za nią wcisnęła się przez szparę w drzwiach
kotka. - Ralph i ja umówiliśmy się dzisiaj na kolację w
mieście. Mogłabym mu przy okazji dać kluczyki od pani

background image

samochodu, oczywiście pod warunkiem, że pani odpowiada ta
koncepcja.

- Ależ jak najbardziej. - Laura już otworzyła torebkę,

żeby wyjąć z niej kluczyki. - Uważam, że to bardzo miło ze
strony pana Hendricksa, że zadaje sobie tyle trudu z powodu
mojego samochodu. Proszę mu serdecznie podziękować ode
mnie. Życzę państwu przyjemnego wieczoru.

- Dziękuję - roześmiała się Kate. - Będę musiała potem

przez cały tydzień pościć, żeby zrzucić te kilogramy, jakie mi
przybędą przez dzisiejszą kolację - westchnęła z żalem i
popatrzyła w zadumie na szczupłą figurę Laury. - A jak to
wygląda u pani? Czy pani też stale musi głodować, żeby
utrzymać taką fantastyczną sylwetkę?

- Nie - odparła Laura zdziwiona. - Nie mam z tym

żadnych problemów. Ale pani przecież też nie ma grama
nadwagi.

Kate pokręciła głową. - To wszystko jest efektem surowej

dyscypliny. Głodować, głodować i jeszcze raz głodować! W
moim przypadku jest to jedyna metoda. - Otrząsnęła się. - To
okropne, że człowiek musi stale postępować wbrew sobie.

Wzrok jej padł na kotkę. - Aha, Miłości nie wolno teraz

wypuszczać na dwór. Niech pani nie da się przekupić żadnym
wdzięczeniem się. Poddałam ją przed kilkoma dniami
sterylizacji i weterynarz przestrzegał przed zapaleniem rany, o
co nie będzie trudno w czasie jej beztroskich wędrówek po
okolicy. Rana musi się najpierw zagoić.

Laura zapewniła Kate ze śmiechem, że będzie uważała na

jej ulubienicę i że nie spuści jej z oka.

Uspokojona Kate zeszła na dół, by przygotować się do

wyjścia. Niedługo później Laura usłyszała głęboki męski głos
i wesoły śmiech Kate. Zaraz potem rozległ się trzask
zamykanych drzwi.

background image

Laura wyjrzała ostrożnie z pokoju. W domu było ciemno i

cicho. Laura poszła na bosaka do kuchni. Prysznic pobudził jej
apetyt. Mała przekąska nie powinna jej zaszkodzić. W końcu
Kate powiedziała jej, że ma się czuć jak u siebie w domu i
korzystać do woli z lodówki. Zrobiła więc sobie kanapkę,
nalała szklankę mleka i skonsumowała, to wszystko od razu w
kuchni.

Po powrocie do pokoju zainteresowała się regałem z

książkami. Może przed pójściem spać coś poczytać? Na jednej
z wyższych półek leżały książki w wydaniu kieszonkowym.
Laura przeczytała kilka tytułów i uśmiechnęła się do siebie.
Jeśli Kate była miłośniczką erotycznych powieści o miłości, to
wiedziała już, dlaczego kotka nosi takie, a nie inne imię.

Laura wybrała na chybił trafił jakąś książkę, weszła do

łóżka i usadowiła się wygodnie do lektury. Książka nosiła
niewyszukany tytuł „Nagie pożądanie".

Po lekturze kilku pierwszych stron odniosła wrażenie, że

pokój zamienił się w piec do chleba. Laurze zrobiło się gorąco
i zabrakło jej tchu. Odrzuciła kołdrę, wyskoczyła z łóżka i
podbiegła do szklanych drzwi rozsuwając je w połowie.
Zimne mocne powietrze wpadło do pokoju. Laura zaciągnęła
się kilka razy świeżym powietrzem.

Nagle coś ją załaskotało w nogi. Kotka jak ciemna strzała

prześlizgnęła się koło niej i wyskoczyła przez otwarte drzwi
na zewnątrz.

- O, nie - jęknęła Laura. - Wracaj natychmiast, Miłość! -

Na dworze było ciemno, choć oko wykol. Mimo to Laurze
udało się dostrzec ciemny cień przecinający w poprzek
dziedziniec.

Laura, nadal boso, wyszła na dziedziniec. Lodowate

zimno płyt chodnikowych przejęło ją dreszczem. Skrzyżowała
ręce na piersiach, żeby choć trochę schronić się przed zimnym
wiatrem szarpiącym jej nocną koszulę. Rozejrzała się i ujrzała

background image

kotkę skuloną pod krzakiem. Ostrożnie, krok za krokiem,
zbliżyła się do zwierzaka. - Przez ciebie zachoruję na
zapalenia płuc - rozzłościła się na Miłość. Już, już miała ją
złapać, gdy kotka z niezwykłą zwinnością przeskoczyła niski
żywopłot i przez otwarte drzwi wpadła do domu naprzeciwko.

Laura zawahała się, ale tylko na chwilę. Zdecydowana na

wszystko przeskoczyła wzorem kotki żywopłot i stanęła przed
szklanymi drzwiami. - Miłość! - zawołała cicho. - Wracaj
natychmiast! - Zza drzwi nie dochodził żaden szmer.
Poprzysięgając kotce zemstę Laura przecisnęła się przez drzwi
do środka obcego domu. Ostrożnie odsunęła na bok zasłonę i
rozejrzała się. Znajdowała się w czyjejś sypialni. Nocna
lampka koło łóżka oświetlała pokój łagodnym blaskiem.
Mieszkał tu chyba mężczyzna sądząc po prostych w linii
meblach z czerwonawego drewna. Laura spojrzała z
podziwem na setki książek oprawionych w skórę i
zajmujących wysokie pod sufit regały. W powietrzu wisiał
cierpki, ale miły zapach, który wydał się Laurze znajomy.

- Gdzie jesteś? - szepnęła wstrzymując oddech. Żadnej

reakcji. Nagle usłyszała szmer. Laura wydała zduszony
okrzyk, który zaraz przerodził się w radosny śmiech.
Zobaczyła po prostu w lustrze swoje odbicie i przestraszyła się
siebie. Z bijącym sercem zaczęła skradać się przez pokój,
zaglądając w każdy schowek. - Ach, ty wstrętne bydlę! -
syknęła - gdzieś ty się mogła schować? Wyjdźże wreszcie!

Uklękła i zajrzała pod łóżko. Usłyszała gniewne

prychnięcie i zobaczyła parę zielonożółtych oczu.

- Cholera! - Laura położyła się płasko na podłodze,

wyciągnęła rękę po małego zbiega, ale łóżko było tak
szerokie, że w żaden sposób nie mogła dosięgnąć Miłości. -
No, chodź już, żarty się skończyły - ponagliła kotkę, dotykając
jej koniuszkami palców.

background image

Ledwie Miłość poczuła dotknięcie, wystrzeliła jak strzała

z łuku uciekając na bezpieczną odległość od Laury. Kolejnym
skokiem wydostała się na dwór i przepadła w ciemnościach.

- Co za potwór!
- Mówi pani do mnie?
Laurę dosłownie zamurowało. Na kilka sekund serce jej

przestało bić. Wstrzymując oddech, z zamkniętymi oczami,
wysunęła się spod łóżka.

Niechętnie otworzyła oczy. Najpierw wzrok jej padł na

parę skórzanych brązowych klapek, w których tkwiły gołe
nogi, potem na sprane dżinsy, żółtą bluzę i wreszcie na
opaloną twarz, która doskonale wryła jej się w pamięć. Laura
jęknęła. - Nie - szepnęła. - Tylko nie to!

background image

Rozdział 2
Niezdolna do wykonania żadnego ruchu Laura zastygła w

swej niewygodnej pozycji na podłodze. Było jej tylko coraz
goręcej z powodu bezwstydnych spojrzeń nieznajomego, który
z widoczną przyjemnością patrzył na jej nagie uda i ledwie
przysłoniętą cienkim materiałem koszuli pupę.

- Czy mogę spytać, co pani zgubiła tym razem? - w głosie

mężczyzny brzmiało wyraźne szyderstwo.

- Miłość! - odpowiedziała Laura bez namysłu i obciągnęła

koszulę.

- Miejmy nadzieję, że nie jest aż tak źle! - Cofnął się o

krok patrząc na Laurę z rozbawieniem.

- Och! - Laura przeklinała w duchu Kate i jej

czworonoga. Wyprostowała się i skrzyżowała ręce na
piersiach w jakby ochronnym geście.

- Ale - kontynuował mężczyzna - ja chętnie pani pomogę

w poszukiwaniach zaginionej miłości.

- Miłość jest imieniem kota - odparła Laura z

wściekłością. - Miłe to zwierzątko jest własnością Kate Curtis,
pańskiej sąsiadki. - Laura starała się mówić z godnością.
Godny wygląd trudno jej było uzyskać w koszuli nocnej.

- Rozumiem. Ale... - uniósł wysoko brwi i rozejrzał się po

pokoju - jeśli się nie mylę, nie ma tu żadnego kota. Pani widzi
tu jakiegoś kota?

Laura zacisnęła zęby. Ten bezczelny facet posądza ją o

wymyślenie kotki jako pretekstu do wtargnięcia do jego domu.
- Ta przebrzydła kocica umknęła stąd błyskawicznie, gdy
tylko usłyszała pana kroki. - głos Laury drżał z bezsilnego
oburzenia.

- Rozumiem. Jeśli to panią interesuje, nazywam się

Devon Courtlcy. - Podszedł do Laury i złożył jej głęboki
ukłon.

background image

Laura odsunęła się. - Moje... moje nazwisko Nichols.

Laura Nichols. Pójdę już, jeśli...

Nagle wszystko w pokoju zaczęło żyć własnym życiem.

Jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki martwe sprzęty
przesuwały się, uderzały o siebie i podskakiwały w miejscu.
Laura poczuła się jak Alicja w Krainie Czarów. Szeroko
otwartymi oczami patrzyła, jak książki spadają z półek, jak
przewraca się lampa stojąca, jak obrazy osuwają się ze ścian
na podłogę. Podłoga zadygotała pod jej stopami. Z wnętrza
ziemi zdawał się dochodzić przedziwny huk, podobny do
grzmotu.

Devon nie zastanawiał się długo. Jednym skokiem znalazł

się obok Laury, schwycił ją w pasie, rzucił na łóżko i przykrył
swoim ciałem.

Wszystko to rozegrało się w ciągu kilku sekund. Zanim

Laura odzyskała jasność umysłu, leżała już wciśnięta między
narzutę z długowłosej skóry niedźwiedziej, a muskularne ciało
Devona, który ją przygniatał całym swym ciężarem.

Laura oddychała ciężko. Serce waliło jej jak oszalałe,

krew pulsowała w uszach, a policzki pokrył ciemnoczerwony
rumieniec.

- Wszystko w porządku? - usłyszała głos Devona tuż przy

swoim uchu.

Laura zadrżała, gdy oddech mężczyzny musnął jej

policzek. Jego ciemne oczy, jego usta były tak blisko...
Przełknęła ślinę. - Myślę... że tak - odrzekła cicho.

Devon przyglądał się w milczeniu twarzy Laury, na której

odbijała się osobliwa mieszanka uczuć - strach, zakłopotanie i
ledwie powstrzymywane podniecenie.

- Proszę się nie bać, już jest po wszystkim - powiedział

półgłosem i podniósł się.

Laura nie poruszyła się.
- Trzęsienie ziemi minęło.

background image

- Trze... Co? Ach, tak, oczywiście! - Laura dopiero teraz

uświadomiła sobie, że Devon uwolnił ją już od swego ciężaru.
Usiadła jak w transie. - Ale teraz naprawdę muszę już iść -
powiedziała i zabrzmiało to tak, jakby żegnała się z koleżanką
po miłej pogawędce przy kawie.

Devon milczał.
- Muszę... muszę poszukać kotki.
- Kotki, aha. Jakże ona się nazywa? Miłość? - Devon

uśmiechnął się rozbawiony.

- To niecodzienne imię, ale piękne. Bardzo piękne. Moja

gospodyni miała na pewno jakieś powody, żeby tak nazwać
swoją ulubienicę.

- O, z pewnością. Pani też na pewno nie bez powodu

ściga kotkę. W okolicznych lasach roi się od natarczywych
kocurów - wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. - Byłoby
niedobrze, gdyby ta dama dostała się w pazury tych drani...

- Nie wiem, o czym pan mówi. - Laura stanęła wreszcie

na nogi. Wzrok padł jej na opróżnione regały. Zbladła nieco,
gdy rozejrzała się po pokoju. Dywan pokryty był okruchami
szkła. Wszędzie leżały książki, podarte, poniszczone,
załamane. Między nimi spoczywał pogięty klosz od lampy,
obtłuczone podpórki marmurowe do książek i kilka
potłuczonych ramek do zdjęć.

Tuż u stóp Laury leżała pognieciona fotografia. Laura

podniosła ją i zerknęła na nią z ciekawością. Na zdjęciu
uwieczniony został młodszy o kilka lat Devon i jakaś
niezwykle atrakcyjna młoda kobieta. Wyglądali oboje na
szczęśliwych i zakochanych.

Szybkim ruchem Devon wyjął jej z rąk zdjęcie i odłożył

na komodę obrazem do dołu.

Laura

zaniemówiła

zdziwiona

tym

obcesowym

zachowaniem. Jeśli ten zarozumialec Devon Courtley sądził,
że interesuje ją jego życie osobiste, to był w błędzie.

background image

Wzruszyła ramionami. Kobiety w życiu tego pana były
wyłącznie jego sprawą. Może ich mieć na kopy.

Devon odchrząknął. - Może powinniśmy dokończyć naszą

rozmowę kontynuując od miejsca, w którym została tak
brutalnie przerwana. Odniosłem wrażenie, że chciała mi pani
o sobie opowiedzieć. - Mówiąc to zbliżał się do Laury i
zatrzymał się dopiero wtedy, gdy ich ciała prawie się
dotknęły.

Laura wstrzymała oddech. Zrobiło jej się słabo, ale siłą

woli zmusiła się do zapanowania nad słabością, przynajmniej
na zewnątrz. - Nic mi o tym nie wiadomo, panie Courtley. Ale
proszę, jeśli chce pan koniecznie wiedzieć, nie jestem
zamężna i nie przepadam specjalnie za nocnymi
przechadzkami po lesie. Nic więcej nie mam panu do
powiedzenia.

- Jaka szkoda. Naprawdę szkoda, że nie ceni sobie pani

miłości na łonie przyrody.

Ku

swemu

wielkiemu

niezadowoleniu

Laura

zaczerwieniła się znowu. - Ja... ja...

Devon podniósł rękę do góry w obronnym geście. - Nie.

Proszę nie kończyć. Spróbuję zgadnąć, co chciała pani
powiedzieć. Pewnie to, że nie ma pani zwyczaju wałęsania się
nocą po cudzych sypialniach ubrana w... - zamilkł
przyglądając się bacznie skąpemu ubraniu Laury

- w niezbyt wiele.
- Pan... pan jest naj...
- Wygląda na to, że chce pani na mnie nakrzyczeć! - W

głosie Devona zabrzmiało szczere zdziwienie. - Dwukrotnie
wyratowałem panią dzisiaj z opresji, a pani tak mi się
rewanżuje?

- Gdyby rzeczywiście chciał mi pan pomóc, to już dawno

przyniósłby mi pan jakiś płaszcz lub marynarkę.

background image

- Och, czy pani marznie? - Devon zniżył głos. - Proszę mi

wybaczyć. Obawiam się, że lepiej mi idzie rozbieranie kobiet.
O ich ubieraniu mam znacznie gorsze pojęcie. - Zerknął w
dekolt Laury.

- Prawdę powiedziawszy, jest pani ubrana bardzo

stosownie. Gdzie, jak nie w sypialni, nosi się taki
uwodzicielski negliż?

Rumieniec na policzkach Laury stał się jeszcze

ciemniejszy. Bez słowa minęła Devona i poszła na palcach w
stronę drzwi.

Nie zaszła jednak daleko. Po dwóch krokach Devon złapał

ją za nadgarstek. - Pokaleczy się pani do krwi na tym
pobojowisku - powiedział z troską i wziął ją na ręce. - Zaniosę
panią.

- Nie! - zaprotestowała Laura waląc pięściami w piersi

Devona.

- Proszę mnie puścić! Natychmiast!
- Niechże się pani, do diabła, uspokoi! Miałem ciężki

dzień i nie mam ochoty wozić pani do szpitala przez pani
nierozsądek. - Przy drzwiach zestawił Laurę na podłogę. -
Myśli pani, że nie będę pani już potrzebny do rana? - spytał z
uśmiechem.

Laura zmierzyła go ostrym spojrzeniem. - W życiu nie

spotkałam takiego chama, takiego gbura, jak pan!

Devon zdawał się pozostawać niewzruszony tym

oświadczeniem, a nawet uśmiechnął się jeszcze szerzej.

- Proszę o sekundę cierpliwości, zaraz przyniosę pani

płaszcz.

- Niech się pan wypcha z tym swoim płaszczem! Nie jest

mi potrzebny! - Laura odwróciła się i z dumnie podniesioną
głową wyszła na zewnątrz.

background image

Nareszcie w swoim pokoju zamknęła dokładnie szklane

drzwi, zasunęła zasłony i padła z ciężkim westchnieniem na
łóżko. Zamknęła oczy.

Dlaczego serce jej ciągle tak mocno biło? Czemu paliły ją

policzki, jakby miała gorączkę? Nie, z Devonem Courtleyem,
tym nieznośnym facetem, nie miało to nic wspólnego. To na
pewno od nocnego chłodu i od biegu.

Laura zmarszczyła mimo woli czoło. Dlaczego w ogóle

pomyślała o Devonie? Nie obchodził jej przecież w
najmniejszym stopniu. Jutro zajmie się pracą naukową i obraz
Devona zniknie o poranku jak nocna zjawa.

Nagle przypomniała sobie trzęsienie ziemi i rozejrzała się

po pokoju. Z zaskoczeniem stwierdziła, że nic się nie
zmieniło. Wszystko stało na swoim miejscu. Nie było żadnych
potłuczonych skorup, ani żadnego bałaganu. W nogach łóżka
leżała zwinięta w kłębuszek kotka i zerkała na nią niewinnie.

- Ty wstręciuchu! - krzyknęła na nią Laura, a Miłość

zamruczała z zadowoleniem.

Laura nie zaszczyciła jej już spojrzeniem. Poszła

sprawdzić, czy w innych częściach domu trzęsienie też nie
pozostawiło żadnych śladów. Z wielką ulgą stwierdziła, że
dom nie doznał większych obrażeń. Przewrócił się tylko jeden
kwiatek doniczkowy, kilka obrazów przekrzywiło się, a w
salonie obrus spadł ze stołu.

Laura poprawiła to wszystko i wróciła do swej sypialni.

Ze zdziwieniem przyjrzała się swemu odbiciu w lustrze. Jak to
możliwe, że jej oczy ciągle tak błyszczą, a jej policzki ciągle
jeszcze są zarumienione. Widocznie powietrze górskie dobrze
jej służy...

Laura wśliznęła się do łóżka i ponownie sięgnęła po

książkę. Czytała, ale sens nie docierał do niej. W końcu litery
zaczęły rozmazywać się przed oczami, odłożyła więc lekturę

background image

na jutro, zgasiła lampkę i spróbowała zasnąć. Niestety, sen nie
przychodził. Długo jeszcze leżała wpatrując się w sufit.

W końcu zasnęła. Ale nawet we śnie prześladował ją ten

tak bogaty w wydarzenia dzień. Śnił jej się Devon Courtley,
który tak nagle zjawił się przed nią w lesie, jego mina, gdy
zobaczył ją pod swoim łóżkiem, szyderstwo w jego oczach,
gdy usiłowała wyprowadzić go z błędu. Niespokojnie kręciła
się z boku na bok.

background image

Rozdział 3
Laurę obudził aromat świeżo zaparzonej kawy. Zaspana

otworzyła oczy, wstała z łóżka i podeszła do okna. Poranne
słońce rozjaśniło cały pokój. W oddali rysowały się ostre
kontury gór na tle bezchmurnego błękitnego nieba. Laura
otworzyła okno ziewając szeroko. Nieporównywalny z niczym
aromat lasów sosnowych wniknął głęboko do jej płuc.
Przeciągnęła się rozkosznie.

Potem odwróciła się i oczy rozszerzyły jej się ze

zdumienia. W pokoju stały na baczność, jak szeregowcy na
zbiórce, jej walizki.

Laura wypakowała szybko kilka rzeczy, wzięła prysznic i

na śniadanie zeszła w dżinsach i jasnoniebieskim swetrze.

Kate piła sok pomarańczowy. - Właściwie już mnie tu nie

ma - zawołała do Laury. - Muszą pędzić do sklepu, by
zorientować się, czy trzęsienie wyrządziło tam jakieś szkody.
Mam nadzieję, że dobrze pani spała pierwszej nocy u nas w
górach.

Laura kiwnęła głową. - Spałam jak suseł - skłamała, mając

nadzieję, że się nie zaczerwieni.

- Kluczyki od samochodu leżą na stoliku w holu.

Zmykam. Adios.

- Wybiegła trzaskając za sobą drzwiami.
- Adios - mruknęła lekko zszokowana Laura. Potem

pokręciła głową z uśmiechem i zajęła się kawą i chrupiącymi
bułeczkami, które Kate jej zostawiła.

Przed nowym miejscem pracy Laury parkowało tylko

kilka samochodów. Laura wysiadła ze swego chevroleta i
rozejrzała się z zainteresowaniem.

Podeszła do grupki trzech mężczyzn, dyskutujących ze

sobą tak zawzięcie, że wcale jej nie zauważyli.

- Dzień dobry, nazywam się Laura Nichols, jestem z Los

Angeles przedstawiła się z nieśmiało.

background image

Trzej panowie odwrócili jak na komendę głowy w jej

stronę. - Ach, panna Nichols! Witamy! - odezwał się pierwszy
doktor Wayne Hailey, szef zespołu do spraw wulkanów. Z
miłym uśmiechem uścisnął dłoń Laury.

To sympatyczne powitanie pozbawiło Laurę nieśmiałości.

Przywitała się z pozostałymi mężczyznami.

- Jim Freeman, człowiek o najlepszych u nas oczach -

przedstawiał jednego z nich doktor Hailey. - Proszę na niego
uważać. Tymi oczami wypatruje najpiękniejsze kobiety.

Jim, o młodzieńczej twarzy i jasnych włosach, wyglądał

na równego faceta.

- A to nasz statystyk, Alfredo Giovanni - doktor Hailey

położył dłoń na ramieniu szczupłego młodego mężczyzny o
kruczoczarnych włosach.

- Signorita, cała przyjemność po mojej stronie. - Alfredo

ucałował z galanterią dłoń Laury. Z trudem udało jej się
zachować powagę.

- Panowie wybaczą - powiedział doktor Hailey do obu

mężczyzn mrugając jednocześnie do Laury - ale nie mogę się
doczekać, żeby wprowadzić moją nową asystentkę w jej
obowiązki. Chodźmy do biura, Lauro.

- Obawiam się, że po tak interesującej pracy, jaką były

badania w Mauna Coa na Hawajach, nasza praca może się
pani wydać nieco nudna.

Laura rozejrzała się po pomieszczeniu biurowym, do

którego weszli. Papiery, papiery, wszędzie papiery. Mapy
meteorologiczne, mapy geologiczne, gęsto zapisane karteczki
przyczepione magnesami do wielkiej tablicy, biurko zasłane
notatkami pełnymi rysunków.

- Wiem, że nie miała pani jeszcze czasu na aklimatyzację,

ale sądzę, że powinniśmy od razu przejść do rzeczy. Wulkan
nie pozostawia nam żadnego wyboru. Proszę spojrzeć tutaj...
zaczął grzebać w stosie papierów na biurku. Rozprostował

background image

przed Laurą kartkę z wynikami pomiarów. - Tych pomiarów
dokonano przed rokiem. Jak pani widzi, źródło ruchów ziemi
znajdowało się wtedy osiem kilometrów w głąb ziemi.

Laura pochyliła się przypatrując się dokładnie danym.

Skinęła głową.

- A teraz niech pani popatrzy na to - Hailey wziął drugą

kartkę - pomiary z ostatnich tygodni. Widzi pani, jak
przesunęły się centra? Teraz znajdują się najwyżej trzy
kilometry pod powierzchnią ziemi.

Laura porównywała ze zmarszczonym czołem wyniki

wcześniejszych i aktualnych pomiarów. - Oznacza to, że pod
epicentrum narasta warstwa ziemi.

- Są jeszcze inne, bardzo zastanawiające zmiany. - Podał

Laurze żółtą teczkę. - Znajdzie tu pani wszystkie istotne
informacje.

- Obawia się więc pan, że magma z niezwykłą prędkością

przesuwa się do góry?

- Myślę, że jednoznacznie wynika to z danych, którymi

teraz dysponujemy - wzruszył ramionami. - Ale wcale nie
oznacza to, że musi dojść do wybuchu wulkanu. Równie
dobrze mogą minąć setki lat, zanim coś zacznie się dziać.

Laura pokiwała głową w zamyśleniu. - Jasne. Ale z

drugiej strony piekło może zacząć się równie dobrze dziś czy
jutro.

Doktor Hailey westchnął. - Musimy uważać na to, co

mówimy. Wszędzie aż huczy od najbardziej niestworzonych
plotek. Ludność tutejsza jest poważnie zaniepokojona.
Rozszerza się panika przed tym, co może nastąpić. Idle
Springs może zamienić się w miasto duchów. Biznesmeni
obawiający się gospodarczej ruiny, nie są oczywiście dobrymi
partnerami do rozmów. Niektórzy z nich obwiniają nas o
celowe szerzenie niepokojów w celu obniżenia cen gruntów.

- Nie mogę tego zrozumieć - szepnęła Laura.

background image

Doktor Hailey uniósł ramiona w górę i opuścił je z

rezygnacją.

- Tak niestety wyglądają fakty. Do dzisiejszego dnia nie

ograniczałem w niczym żadnego członka zespołu. Każdy
mógł publicznie wyrażać swoją opinię na temat tego, co się
dzieje. Ale teraz czuję się zmuszony powołać kogoś w rodzaju
rzecznika prasowego, kto byłby reprezentantem naszej grupy.
- Spojrzał na Laurę uważnie. - Tak, panno Nichols, właśnie
panią miałem na myśli.

- A więc jedynym moim zadaniem byłoby utrzymywanie

kontaktów z mediami? - Laura nie umiała ukryć
rozczarowania.

Doktor Hailey pokręcił z uśmiechem głową. - Oczywiście,

że nie. Znam was, geologów, dość dobrze. Wy chcielibyście
być obecni tam, gdzie się coś dzieje, najchętniej na krawędzi
krateru. Prawda? Proszę się nie martwić, będzie pani, tak jak
inni członkowie zespołu, informowana na bieżąco o
wszystkich nowych zjawiskach. Będzie brała pani udział we
wszystkich wyjazdach i będzie miała pani nieograniczony
dostęp do wyników wszystkich badań. Mogę to pani osobiście
zagwarantować. - Podszedł do drzwi.

- Jeszcze coś - odwrócił się. - Niech pani zawsze będzie z

dziennikarzami szczera, ale proszę podawać do wiadomości
publicznej tylko to co najniezbędniejsze. Spodziewam się, że
nie będzie się pani wdawała w jakiekolwiek spekulacje i nie
będzie wyrażała swoich własnych opinii.

- To brzmi jak rozkaz.
- Bo to jest rozkaz. - Doktor Hailey otworzył drzwi. -

Dam pani teraz trochę czasu na spokojne zapoznanie się z
sytuacją.

- Dziękuję, panie doktorze. - Laura popatrzyła

zmartwiona na stos papierzysk. Kiedy zdoła przez nie
przebrnąć? Zabrała się najpierw za mapy i tabele. I już

background image

wkrótce siedziała z wypiekami na policzkach za biurkiem,
wynotowując sobie ważniejsze informacje, nanosząc różne
wartości do tabelek, sprawdzając i porównując.

Czas mijał tak szybko, że kiedy Laura niechcący zerknęła

na zegarek, okazało się, że jest już piąta po południu. Przetarła
zmęczone oczy, przeciągnęła się i pomasowała zesztywniały
kark.

Wstała i aż jęknęła, tak zdrętwiały jej nogi. Czuła się

bardzo zmęczona, a co gorsza rozczarowana, gdyż mimo
intensywnej pracy nie wyrobiła sobie jeszcze ostatecznego
poglądu na sytuację Idle Springs. Miała tylko nadzieję, że nie
będzie musiała zaraz następnego dnia stawiać czoła
dziennikarzom. Wyszła z biura i skierowała się do
samochodu.

- Akurat pani zdążyła - powitał Laurę pogodny głos Kate

dobiegający z kuchni. - Dzisiaj będzie specjalna sałatka, a na
deser truskawki.

- To brzmi zachęcająco - Laura weszła do kuchni. - Nigdy

bym nie przypuszczała, że nabiorę takiego apetytu wpatrując
się w niezliczone wykresy i tysiące małych cyferek. - Schyliła
się, żeby pogładzić kotkę, łaszącą się do jej nóg.

- Jak wygląda sytuacja? Czy mamy liczyć się z

wybuchem, czy nie?

- Kate mieszała sałatę.
Laura wzruszyła ramionami. - Na razie wiem tyle, co pani.
Kate zaśmiała się. - To mnie pani pocieszyła! Pani jako

fachowiec wie tyle, co ja. To kogo mam zapytać?

Laura uśmiechnęła się ze smutkiem. - Też chciałabym

wiedzieć. Wzrok jej padł na podłużne pudło, w jakie
zazwyczaj pakowano kwiaty w kwiaciarniach. - Od Ralfa? -
spytała.

- No wie pani! - Kate roześmiała się na całe gardło. -

Ralph zrywa czasami dla mnie kwiatki na łące, ale na tym

background image

kończy się jego romantyzm. Nie, ten bukiet przysłano dla
pani, pewnie prezent od wielbiciela.

Zaskoczona Laura wyjęła kartkę z zaadresowanej do niej i

przyklejonej na kartonie koperty. - Nie mam pojęcia od kogo
to może być - mruknęła czytając zamaszyste pismo: Pani,
która sprawiła, że ziemia naprawdę się zatrzęsła. Podpisu nie
było.

Laura patrzyła w zamyśleniu na karton. Czy kolor

turkusowej wstążeczki z koronki był dziełem przypadku?

Devon

Courtley!

Drżącymi

palcami

rozwiązała

kunsztowną kokardę i otworzyła karton.

- O, mój Boże! Pięćdziesiąt czerwonych róż! -

zachłysnęła się Kate.

- Albo pani wielbiciel ma forsy jak lodu, albo zakochał

się w pani na śmierć. - Zmierzyła Laurę uważnym
spojrzeniem. - Czy to pani szef tak się od razu w pani
zadurzył?

- Doktor Hailey? - Laura wybuchnęła śmiechem. - Nie,

Kate. Mój szef jest poważnym mężczyzną koło
sześćdziesiątki, poza wszelkim podejrzeniem.

- No to od kogo są te kwiaty?
- Przypuszczam, że od pewnego aroganckiego natręta, z

którym przypadkowo zawarłam wczoraj znajomość.

-

Hm,

to

intrygujące.

-

Kate wyjęła jedną

ciemnoczerwoną różę na długiej łodydze i powąchała z
przyjemnością na wpół rozchylone płatki kwiatu. - Facet ma
dobry gust - orzekła odkładając różę z powrotem do kartonu.

- Aha - brzmiała lakoniczna odpowiedź Laury. Wybiegła

z kuchni.

Co skłoniło Devona Courtleya do takiego hojnego

prezentu? Czyżby chciał przeprosić za swoje wczorajsze
zachowanie? Ale dlaczego wybierałby do tego czerwone róże?
Poza tym nie wyglądał na człowieka, który chętnie przeprasza.

background image

Laura odświeżyła się w łazience i przebrała w

wygodniejsze rzeczy. Okay, widzę, że ten pan nadal zamierza
bawić się moim kosztem, pomyślała.

Kate układała właśnie róże w wielkim wazonie. Spojrzała

na Laurę wyczekująco. - A więc... - zaczęła i czym prędzej
urwała spostrzegłszy nieprzystępną minę swej lokatorki.

Sałata przyrządzona była wyśmienicie. Laura nie

szczędziła komplementów.

- Ralph mógłby się odżywiać tylko spaghetti i stekami.

Mówi, że zielenina to pokarm dla królików. Czasami usiłuję
go przekonać co do walorów rozmaitych sałatek, ale spotykam
zdecydowany opór z jego strony. Cieszę się, że przynajmniej
w pani mam sprzymierzeńca. - Kate roześmiała się wesoło.

- Co zastała pani w sklepie po wczorajszych wstrząsach? -

Laura zmieniła temat. - Czy wiele rzeczy się potłukło?

- Prawie nic. Najwartościowsze przedmioty nie doznały

uszczerbku. Dzięki Bogu!

Kate podniosła się od stołu. - Jedzenie jest dużą

przyjemnością, ale zmywanie po nim znacznie mniejszą, nie
uważa pani?

Laura kiwnęła twierdząco głową. - Oj, prawda, prawda.

Ale razem poradzimy sobie z tym znacznie szybciej. - Kate
zmywała talerze, szklanki i salaterki, a Laura wycierała
naczynia do sucha.

- Czy on jest przystojny?
- Kto?
- A któżby? Ten facet od róż!
- A... ten... owszem, nawet za bardzo.
Kate westchnęła przeciągle. - Arogancki przystojniak.

Uwielbiam ten typ mężczyzn!

Laura milczała. Oszałamiający zapach róż rozprzestrzenił

się w całym mieszkaniu i zdawał się ją prześladować. Po
zmywaniu wymamrotała jakąś wymówkę i zamknęła się w

background image

swoim pokoju. Pierwsze co zrobiła, to podeszła do okna i
przez szparę między zasłonami zerknęła na dom naprzeciwko.
W sypialni Devona paliło się światło. Ach, do diabła z tym
całym Devonem Courtleyem! Odwróciła się gwałtownie od
okna. Najchętniej rzuciłaby mu pod nogi te przeklęte róże!

Następnego ranka Laura bardzo wcześnie pojechała do

pracy. Doktor Hailey, który już był w biurze, przywitał się z
nią w roztargnieniu. Laura patrzyła nieco zdziwiona na swego
szefa chodzącego koło biurka i czytającego po drodze
najnowsze wydanie „Newsweeka".

- Cholera! Jak ja nie cierpię tych pismaków! - Doktor

Hailey rzucił magazyn na biurko. - Nienawidzę tych nadętych
ważniaków!

- Czy ma pan kogoś konkretnego na myśli, czy też ma pan

pretensje do ogółu?

- Mówię o tym gryzipiórku - klasnął otwartą dłonią w

pismo. - Lubuje się w taniej sensacji! - Doktor wziął z półki
jeden z segregatorów z dokumentami.

- Muszę iść na naradę. Przepraszam za ten wybuch. Jeśli

ten cwaniak się tu pojawi, a pewnie tak będzie, bo byliśmy na
dzisiaj umówieni, to niech go pani pośle w diabły. Nie
będziemy udzielać żadnych wywiadów, chyba że przedłożą
nam teksty do wglądu przed wydrukowaniem. Niech pani mu
to powie na wypadek, gdyby...

- Nie sądzę, żeby dziennikarze dali za wygraną. Zna pan

te argumenty: wolność prasy, prawo do swobodnego
wypowiadania swoich opinii i tak dalej.

- Niech pani zgadnie, co mnie to obchodzi! Tego faceta

trzeba trochę ostudzić w jego pisarskim zapale. Wyobraża
sobie chyba, że jest mądrzejszy od nas wszystkich razem
wziętych. Jeśli nie będzie pani mogła sobie poradzić z nim, to
proszę mnie zawołać. Ta najnowsza bzdura... - tu machnął
Laurze przed oczami pismem - jest ukoronowaniem jego

background image

dotychczasowej działalności. Niczym nie zachwianą
pewnością siebie, ten palant twierdzi, że my rzekomo
pozbawiamy opinię publiczną ważnych informacji i
pozwalamy ludziom tu czekać na nieszczęście, które ich
niewątpliwie dotknie, jeśli nie zostaną w porę ostrzeżeni. W
ten sposób podburza społeczeństwo przeciwko nam. Tego
nam jeszcze tylko brakowało. - Doktor Hailey wyszedł z
pokoju trzasnąwszy za sobą drzwiami.

Laura wzruszyła ramionami i zabrała się do pracy. Pół

godziny później nie pamiętała już o wybuchu szefa.

- Przepraszam panią, gdzie znajdę doktora Haileya?
Laura drgnęła przestraszona. Podniosła oczy i osłupiała.

Przed nią stał Devon Courtley.

- Panna Nichols! Co za miła niespodzianka. - Devon

podszedł bliżej.

- Dzień dobry, panie Courtley. - Laura usiłowała ukryć

zmieszanie, w jakie wprawił ją nieoczekiwany gość. - Czy
mogłabym panu w czymś pomóc? - spytała sztywno.

- Właściwie nie jestem tu dla przyjemności... - urwał. -

Ale co pani tu robi? Pracuje pani tutaj? Dla doktora Haileya?

- Nie dla niego, tylko z nim. Jestem jego asystentką - od-

powiedziała gniewnie Laura.

- A, to świetnie się składa. Mogę więc równie dobrze

zwrócić się do pani. Zakładam, że zna pani powód, dla
którego mnie tu zaprosił?

- Ja... nie, nie mam pojęcia. - Że też zawsze musiała się

przy nim jąkać.

Devon uniósł brwi nie kryjąc zdziwienia na twarzy. - Chce

pani przez to powiedzieć, że doktor Hailey nie wprowadza
swojej asystentki w bieżące sprawy? Uważa, że nie jest to
konieczne?

background image

- Owszem, ale tylko w najważniejszych sprawach - Laura

była coraz bardziej zirytowana. - Może zechce pan przejść do
rzeczy, panie Courtley. Mam mało czasu.

- Rozumiem, niemniej jednak chciałbym z panią wyjaśnić

kilka problemów. My, dziennikarze, chcemy mieć zawsze
gruntowną wiedzę na temat, o którym piszemy...

- Aha, to pan - przerwała mu Laura. - No, jeśli tak, to

mam panu coś przekazać od doktora Haileya. - Spojrzała na
niego chłodno. - Ma pan iść do diabła!

Devon skrzywił się. - Widzę, że pani szefowi mój ostatni

artykuł nie za bardzo przypadł do gustu.

- Odniosłam podobne wrażenie.
Wzrok Devona padł na „Newsweeku", który ciągle jeszcze

otwarty leżał na biurku. Wziął magazyn do ręki i
przekartkował go z ciekawością. Laurze zdawało się, że
zupełnie o niej zapomniał.

- Doktor Hailey polecił mi również przekazać panu, że w

przyszłości życzy sobie przeczytać każdy artykuł o naszej
działalności przed oddaniem go do druku - oznajmiła z
irytacją.

Devon spojrzał na nią. Między brwiami pojawiły mu się

dwie pionowe zmarszczki. Pochylił się nad Laurą tak blisko,
że ich twarze prawie się dotykały. Laura cofnęła się
odruchowo.

- Nikt - rozumie pani - nikt, nie będzie się wtrącał do

mojej pracy! - powiedział stanowczo. - Może być pani tego
najzupełniej pewna!

Laura odchrząknęła. - Czy życzy pan sobie, żebym

przekazała doktorowi Haileyowi pańskie uwagi?

Patrzył na nią przez chwilę w milczeniu. - Może pani

Haileyowi nagadać co się pani podoba. Wszystko mi jedno.
Nikt nie ma prawa ukrywania przed opinią publiczną tak
ważnych informacji.

background image

Laura uśmiechnęła się pogardliwie. - Nie sądzę, żeby

doktor Hailey miał taki zamiar.

- Naprawdę nie? No to dlaczego nagle upiera się, żeby mu

przedkładać do wglądu artykuły przed ich publikacją? Będzie
w nich szukał błędów ortograficznych? - zaśmiał się
szyderczo. - Przecież pani musi sobie zdawać sprawę z
niebezpieczeństwa, na jakie jest narażona ludność w tej
okolicy. Chodzi o ludzkie życie, panno Nichols! Dlatego też
drażliwość niektórych naukowców ma tu drugorzędne
znaczenie. Może nawet jest zupełnie nie na miejscu?

- W tej chwili nie możemy przedstawić żadnych

dokładnych prognoz. Czy niepotrzebne niepokojenie ludzi
uważa pan za rozsądne? Wyobraża pan sobie, co by zrobiono
z nami, gdyby to wszystko okazało się fałszywym alarmem?

- Fałszywym alarmem? Ja chyba źle słyszę. Warstwa

magmy rośnie z zastraszającą prędkością. To jest fakt. Czy
doktor Hailey o tym też nic pani nie powiedział?

Laura zarumieniła się lekko. - Owszem, panie Courtley.

Jestem poinformowana o wynikach najnowszych badań. Nie
mamy

zamiaru

bagatelizować

niebezpieczeństwa ani

przemilczać faktów. Tylko że trzeba wziąć pod uwagę
wszystkie ewentualności. Już jutro, na przykład, ruch magmy
może się zatrzymać i zastopować na dziesiątki, ba, nawet na
setki lat. Jest na to wystarczająco dużo dowodów w statystyce.

- Tak, tak, tak! Cholera jasna! Uważa pani, że te wasze

wspaniałe naukowe statystyki pomogą ludziom przezwyciężyć
strach? Ich nie interesują teorie, możliwości, ewentualności,
potrzebna im informacja, która ma ręce i nogi, praktyczne
rady i pomoc! Taktyka pani doktorka jest nieodpowiedzialna i
zwodnicza.

Laura patrzyła na Devona spod przymrużonych powiek.

Czuła, że wzbiera w niej gniew. Co ten facet sobie wyobraża?
Za kogo się uważa?

background image

- Według statystyki, panie Courtley, w następnych

tysiącleciach nie grozi nam żaden wybuch, więcej nie mogę
panu w tym momencie powiedzieć.

- Oto słowa ekspertki! Okay, zasiądźmy więc wygodnie

na kanapach i czekajmy, aż przysypie nas deszcz popiołu. A
weźmy na przykład Pompeje... prawdopodobnie tam też
mądrzy naukowcy, zakochani w statystyce, uspokajali opinię
publiczną. I co? - Devon podszedł do drzwi, ale jeszcze
odwrócił się: - Czy według pani jest to w porządku, że tak
zwani eksperci narażają życie tysięcy ludzi ze strachu przed
kompromitacją? Że boją się podważenia swych kwalifikacji w
razie, gdyby ich ocena sytuacji okazała się nietrafna? Ale ja
się nie będę temu spokojnie przyglądał, może mi pani wierzyć.
Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby przeforsować
ewakuację ludzi z zagrożonego rejonu!

Otworzył drzwi gwałtownie i wyszedł.

background image

Rozdział 4
Nieco później Laura zajęła miejsce w dwuosobowej

kabinie i zapięła się pasami.

Młody pilot uśmiechnął się do niej. - Greg Barone -

przedstawił się skłaniając głowę. - Dzień dobry, panno
Nichols.

- Dzień dobry, Greg - Laura uśmiechnęła się lekko.
Młody pilot sprawdził jeszcze raz przyrządy i kilka minut

później znaleźli się w powietrzu. Szybko stracili z oczu małe
lotnisko. Pod nimi rozciągały się gęste lasy, nagie zbocza gór i
potężne masywy górskie.

Laura podziwiała w niemym zachwycie surowe piękno

górskiego krajobrazu.

- Trudno sobie wyobrazić, że to całe zapierające dech

piękno może w ciągu minuty obrócić się w popiół - zauważył
Greg, jak gdyby odgadując myśli Laury. - Jeśli Mount Kairo
będzie chciał splunąć, to nie zostanie tu kamień na kamieniu.

- Nie może pan zapominać o jednym, Greg. Temu właśnie

wulkanowi zawdzięczamy ten cudowny krajobraz. W wyniku
jego gwałtownych wybuchów w przeszłości powstały te
ogromne łańcuchy górskie.

- A wie pani, że nigdy o tym nie pomyślałem. Ten aspekt

sprawy jakoś mi umknął. - Greg zatoczył samolotem duży łuk
i poleciał wzdłuż północnej strony, nagiej i skalistej, pokrytej
śniegiem połyskującym w słońcu niebieskawą bielą. Szerokie
pasma lodowca schodziły aż w doliny kończąc się dopiero
przy okrągłych górskich jeziorach.

Laura podniosła do oczu lornetkę. Obserwowała uważnie

cały rejon. Nagle coś przykuło jej uwagę. Z lasu poniżej
lodowca wydobywało się coś w rodzaju białej pary. A może to
był dym? Laura wytężyła wzrok. Nie, nie było wątpliwości. Z
ciemnych wierzchołków drzew wyrastała delikatna smuga
pary. Zaniepokojona, zaznaczyła to miejsce na mapie.

background image

Najwyraźniej niedawno otworzyła się tu ziemia. Laura
zlustrowała jeszcze raz bardzo dokładnie teren, ale nie
znalazła już innych oznak otwarcia się ziemi.

Doktor Hailey czekał już na nich na lotnisku. Laura

wysiadła z ulgą z samolotu. Pewniej czuła się jednak na ziemi
niż w powietrzu. Zaraz też zdała szefowi relację ze swego
rekonesansu.

Doktor Hailey wysłuchał jej z uwagą. - Wiemy

oczywiście, że na północnej stronie także występują problemy,
ale dotychczas nie zarejestrowaliśmy aktywności ponad
powierzchnią ziemi. - Ujął Laurę za łokieć i poprowadził do
swego czarnego lincolna. - To jest trudno dostępny rejon.
Grube pokłady lodu i wielkie zwały śniegu utrudnią nam
pracę, a właściwie nawet uniemożliwią. Dwa razy straciliśmy
tam drogie przyrządy, bo nagle zeszły lawiny. - Otworzył
Laurze drzwi i pomógł jej wsiąść.

Sam zajął miejsce za kierownicą. - Mimo to uważam, że

powinniśmy bardziej zająć się całym północnym rejonem -
powiedziała Laura.

- Oczywiście. Niech się pani porozumie zaraz po

powrocie z Giovannim. On się tym zajmie. - Hailey wyjechał
na drogę i przyspieszył. - Aha, a panią poproszę o intensywną
opiekę nad tym przeklętym dziennikarzem - no, jakże mu
było? - nad Devonem Courtleyem.

- Mam się opiekować Devonem Courtleyem? - Laura

zrobiła wielkie oczy. - Ale dlaczego?

- Jak to dlaczego? - W głosie Haileya brzmiało

zdziwienie. - Jest przecież pani naszym rzecznikiem
prasowym. Oprócz bezpośredniej pracy przy projekcie, do
zadań pani należą kontakty z mediami i dostarczanie im
wszystkich niezbędnych informacji.

background image

- Ale... nie rozumiem... - Laura była bliska rozpaczy. -

Przecież ten pan powiedział mi wyraźnie, że nie życzy sobie,
aby ktokolwiek wtrącał się do jego pracy. Dlatego też...

- Pan Courtley przeprowadził dziś ze mną wielce

interesującą rozmowę. Wziął pod uwagę korzyści płynące dla
niego ze współpracy z nami i zgodził się przedkładać do
wglądu

projekty

artykułów.

Ja

ze

swej

strony

zagwarantowałem mu pewne przywileje, których pozbawieni
są jego koledzy po fachu. Ma wolny wstęp do laboratorium i
będzie mógł uczestniczyć w naszych wewnętrznych naradach.

- Ale czy nie będzie nam przeszkadzał w pracy? I czy nie

boi się pan, że puści w świat informacje, których wcale nie
będziemy chcieli podawać do wiadomości publicznej?

Doktor Hailey pokręcił głową. - Umowa, jaką zawarliśmy,

miała jasno określone warunki. Pan Courtley wie doskonale,
jak daleko może się posunąć. A pani, Lauro, będzie dla mnie
gwarantem umowy. Będzie pani informować i kontrolować - i
niech pani pośle pana Courtleya w diabły, jeśli nie będzie
stosował się do naszych ustaleń.

- Uważa pan, że sprostam temu zadaniu? - Laura

zapatrywała się sceptycznie na ten projekt.

- W pani i pani uroku pokładam całą swoją nadzieję,

panno Nichols. Musimy osiągnąć taki stan, żeby prasa
pracowała nie przeciwko nam, ale dla nas. W przeciwnym
razie będziemy musieli się stąd zwijać, bo cofną nam
fundusze, a to przecież nie leży ani w naszym interesie, ani w
interesie tutejszej ludności.

- Hm - Laura umknęła wzrokiem przed niecierpliwym

spojrzeniem swego szefa. - Dobrze - powiedziała w końcu. -
Zobaczę, co się da zrobić.

- Dziękuję. - Hailey zatrzymał samochód przed

laboratorium. - Wiedziałem, że mogę na panią liczyć. -
Pożegnał się z Laurą mocnym uściskiem dłoni.

background image

Laura weszła do biura. Walczyła z myślami. A więc od

dzisiaj nie będzie mogła schodzić z drogi Devonowi
Courtleyowi. Będzie musiała znosić jego obecność i być dla
niego miła i uprzejma. Wszystko dla nauki! W pani uroku
pokładam całą swoją nadzieję, panno Nichols. Dobrze mu
mówić! Nie miał przecież pojęcia, co się z nią działo, jak
mocno biło jej serce na jego widok, jak drżała na dźwięk jego
głosu.

Wyciągnęła z szuflady dane o północnej stronie Mount

Kairo. Przejrzała je szybko. Rzeczywiście nie było żadnych
adnotacji o jakichkolwiek zmianach termicznych na całym
tym obszarze. Czerwonym flamastrem Laura zaznaczyła na
mapie miejsce, z którego wydobywała się para. Na koniec
powiesiła mapę w dobrze widocznym miejscu.

Potem przygotowała krótkie oświadczenie dla prasy.

Dziesiątki telefonów skutecznie przeszkadzały jej w pracy.
Ani się obejrzała, jak zapadł wieczór. Zamknęła biuro i
pojechała do Idle Springs.

Kiedy zatrzymała samochód przed ciemnym domem,

przypomniała sobie, że Kate miała ten wieczór spędzić z
Ralphem. Wybierali się razem na kolację, a później mieli
jeszcze zahaczyć o jakiś bar.

Laura miała więc w perspektywie kilka godziny ciszy i

spokoju. Napisze listy do przyjaciółek zadzwoni do rodziców
do Los Angeles. Na pewno od dawna czekają niecierpliwie na
wiadomość od niej.

Weszła do przedpokoju i zapaliła światło. Kotka Kate

przybiegła do niej natychmiast. - Cześć, dzikusko! - Laura
pogładziła gładką jedwabistą sierść zwierzęcia. - No, chodź -
poszły razem do kuchni. Miłość dostała jeść, a Laura
przeniosła się do salonu. Wzrok jej padł na róże od Devona.
Minął już tydzień od kiedy je dostała, a nie straciły nic ze swej
woni i swej świeżości. Spojrzała w zamyśleniu na aksamitne

background image

kielichy. Przywołała z pamięci twarz Devona... uśmiech na
jego pełnych wargach... ciemne, przepastne oczy... niesforne
pasmo włosów zsuwające się na wysokie czoło...

Powoli podniosła słuchawkę telefonu i wykręciła numer,

zajęte. No trudno, pomyślała, pójdę wobec tego pod prysznic i
spróbuję jeszcze raz potem.

Poszła do swojego pokoju. Nagle coś zwróciło jej uwagę.

W szparze między drzwiami a progiem widniała smuga
światła. Laura stanęła jak wryta. Rano zgasiła światło, była
tego pewna. Przez chwilę zastanawiała się, co robić, w końcu
jednak zdobyła się na odwagę i jednym silnym pchnięciem
otworzyła drzwi.

Nie wierzyła własnym oczom. Wygodnie rozparty w

fotelu siedział Devon Courtley. Laura stała bez ruchu w
drzwiach. - Czy... mogę spytać, czego pan szuka w mojej
syp... w moim pokoju?

- Rewizytuję panią - Devon uśmiechnął się rozbrajająco.
Laura wzięła głęboki oddech. - Tak? A ja sądziłam, że

wizyty składa się przez drzwi frontowe, panie Courtley. -
Wsparła się pod boki patrząc na swego gościa wyzywająco.

- Och, odniosłem wrażenie, że nie przywiązuje pani wagi

do takich form. Przecież pani od razu wśliznęła się do mojej
sypialni.

Laura oblała się rumieńcem. Spuściła głowę.
- Ale jeśli pani tak na tym zależy, to chętnie się dostosuję.
- Podniósł się i odłożył na bok książkę, którą najwyraźniej

czytał czekając na Laurę. Tytuł „Nagie pożądanie" błyszczał
wielkimi literami nad erotycznym zdjęciem na okładce.
Jeszcze i to. Policzki Laury zaczerwieniły się jeszcze bardziej.

- Zaraz wrócę. - Devon podszedł do szklanych drzwi. - Za

minutę zadzwonię od frontu, jeśli pani sobie tego życzy.

- Nie! - Laura była bliska wybuchu. - Niech pan już

wyrzuci z siebie to, z czym pan przyszedł i niech pan znika!

background image

Devon uśmiechnął się. - Pani życzenie jest dla mnie

rozkazem.

- Skłonił się z wyszukaną uprzejmością. - Doktor Hailey

zaproponował mi współpracę z panią.

- Związaną z dotrzymaniem określonych ustaleń.
- Jasne.
- A więc?
- Jestem zdania, że nasza współpraca mogłaby się

rozwijać korzystniej, gdybyśmy się trochę poznali.

W głowie Laury myśli kotłowały się w zawrotnym tempie.

Czemu Devon zrobił się nagle taki miły? A może za tą
uprzejmością krył się jakiś podstęp? Może zakładał, że
wyciągnie z niej więcej informacji, jeśli będzie się do niej
zalecał? Nie ze mną takie numery, pomyślała. Może jednak
źle oceniała Devona Courtleya? Może on jest zupełnie inny?
Musi się tego dowiedzieć.

- Może ma pan rację - powiedziała. - Na pewno nie

zaszkodzi jeśli dowiemy się czegoś więcej o sobie.

- Doskonale. Zarezerwowałem dla nas stolik w małej

restauracyjce z francuską kuchnią w Big Springs. Przyjdę po
panią za - powiedzmy - godzinę.

Laurze odjęło mowę. Devon chyba nie wziął pod uwagę

odmowy. Jak można być tak zadufanym w sobie?

- Chwileczkę! Ja nie mogę z panem wyjść. To...

niemożliwe - zawołała Laura.

- Aha, rozumiem. Pani mi jeszcze nie wybaczyła. Muszę

panią przeprosić. - Patrzył na nią z rozbawieniem.

- Nie jestem pewna, czy mi w ogóle na tym zależy!
- Proszę panią mimo to o wybaczenie. - Skłonił się

głęboko zamiatając podłogę wyimaginowanym kapeluszem.

- To niczego nie zmienia. Nie mogę i nie chcę z panem

iść do lokalu, ponieważ jestem zdania, że nie należy łączyć
sfery prywatnej z zawodową.

background image

- Ja też tak uważam i dlatego mogę zaręczyć, że dzisiaj

wieczorem poświęcimy się tylko sferze prywatnej. - Jego oczy
wędrowały bezczelnie po całej Laurze zatrzymując się to na
piersiach, to na zaokrąglonych biodrach.

Obcisłe dżinsy, które Laura bardzo lubiła z powodu ich

świetnego kroju, wydały jej się teraz po prostu nieprzyzwoite.

- Właśnie to jest niemożliwe. Nie jestem zainteresowana.

Ja... jestem już zajęta.

- Ma pani przyjaciela? Nie szkodzi, może go pani wziąć

ze sobą. Założę się, że pozbędziemy się go najpóźniej przy
deserze.

- Jestem zaręczona - krzyknęła Laura z oburzeniem, by

już za chwilę pożałować tego kłamstwa. Po co jej to było
potrzebne?

- Rozumiem - Devon patrzył z kpiącym uśmiechem na

lewą dłoń Laury, na której nie było ani pierścionka, ani
obrączki. - W tej sytuacji muszę chyba zaproponować
zawodową kolację. Pani... narzeczony nie będzie chyba miał
nic przeciwko temu?

- Przypuszczalnie nie, ale ja jestem przeciwna. Jutro

czeka mnie ciężki dzień. Potrzebny mi jest spokój i relaks.

- Pani się mnie boi! Prawda, że tak jest?
- Ja miałabym się pana bać, panie Courtley? Nie wiem, o

czym pan mówi. I dlaczego miałabym się pana bać?!

- Naprawdę pani nie wie? - Devon podszedł do Laury i

ujął jej nadgarstek. - Może dlatego, że ma pani w mojej
obecności przyspieszony puls?

- Niechże pan nie będzie śmieszny! Mój przyspieszony

puls jest tylko i wyłącznie wynikiem zdenerwowania z
powodu pańskiego bezwstydnego zachowania. Ale zgoda!
Udowodnię panu, że się pana nie boję i pójdę z panem do tego
lokalu!

background image

Devon uśmiechnął się triumfująco. - Trzeba było od razu

tak mówić - skinął głową. - Myślę, że nie będzie to trwało
zbyt długo i że on w końcu zaciągnie ją do łóżka.

Zaśmiał się i wyszedł przez szklane drzwi na dziedziniec.
Laura stała przez chwilę bez ruchu trawiąc ostatnią aluzję

do bohaterki „Nagiego pożądania", która początkowo
nienawidziła pewnego mężczyzny, a później się w nim
zakochała.

- Och, jak ja nienawidzę tego typa - pomyślała Laura i

poczuła się dziwnie nieswojo.

background image

Rozdział 5
Zawinięta w ręcznik kąpielowy Laura stała przed otwartą

szafą zastanawiając się, w czym ma wystąpić dzisiejszego
wieczoru. Niepewnie zdjęła z wieszaka jedwabną suknię w
kolorze turkusowym. Nawet najbardziej opętani geolodzy nie
pracują dwadzieścia cztery godziny na dobę, powiedziała jej
matka i uparła się, żeby Laura zabrała ze sobą chociaż tę jedną
suknię.

Laurze wystarczyłoby w zupełności kilka par spodni, kilka

sportowych bluzek i dwa, trzy swetry. Znała jednak na tyle
swoją matkę, żeby się nie upierać. Gdy mama wbiła sobie coś
do głowy, lepiej było ustąpić. Dla świętego spokoju
zapakowała więc tę kieckę.

Ale czy miała się ubrać w nią tego wieczoru? Zawahała

się. Wydała jej się przesadnie elegancka. Z drugiej strony
dżinsy lub spodnie ze sztruksu były jeszcze mniej stosowne.

Założyła sukienkę, stanęła przed lustrem. Miękki jedwab

szeleścił miło przy każdym ruchu. Zielonkawoniebieskie oczy
Laury błyszczały dziś bardziej niż zwykle. Suknia, z
odważnym dekoltem wąska w biodrach, rozszerzała się dołem
i kończyła tuż pod kolanami.

Laura patrzyła z zadowoleniem na swoje odbicie w

lustrze. A może by odwrócić sytuację i pokonać Devona jego
własną

bronią?

Doskonały

pomysł!

Pokaże

temu

zadowolonemu z siebie redaktorkowi co potrafi! Rozpali go
jak należy, a potem... zafunduje mu zimny prysznic. Powinien
ją potem zostawić raz na zawsze w spokoju.

Spojrzała na zegar. Jeszcze dwadzieścia minut. Trzeba

zadzwonić do rodziców. Podniosła słuchawkę telefonu i
nakręciła numer.

- Laura! Nareszcie! Co u ciebie? Bardzo się o ciebie

martwiliśmy - odezwał się z drugiej strony głos matki. - Jeśli

background image

wierzyć prasie, w każdej chwili możesz zostać pogrzebana
pod strumieniami lawy, dziecko.

Laura roześmiała się. - Od kiedy wierzysz we wszystko,

co jest w gazetach? Jak słyszysz, jestem zdrowa i czuję się jak
ryba w wodzie. Co prawda czasami ziemia się tu kołysze, ale
nie jest tak źle. Dotychczas nikt jeszcze nie odniósł obrażeń.

- Dzięki Bogu. Ach, dziecinko, jakże się cieszę, że cię

słyszę! Obiecaj mi jedno - że nie będziesz odgrywała
bohaterki! Uciekaj stamtąd, jeśli zacznie się robić
niebezpiecznie!

- Niepotrzebnie się martwisz, mamusiu. Ja naprawdę na

siebie uważam.

- Matka nigdy nie przestaje martwić się o swoje dziecko,

Lauro - westchnęła głęboko. - Czy poznałaś już jakichś
interesujących ludzi - spytała niewinnie.

- Masz na myśli mężczyzn... - Laura jęknęła w duchu.
- Dobrze wiesz, o czym mówię, Lauro.
- Mamo, przyjechałam tu do pracy...
- No, tak, ale masz już dwadzieścia sześć lat! Najwyższy

czas, żeby rozejrzeć się za mężem. Nie uważasz?

- Wiesz przecież, że mój zawód nie da się pogodzić z

tradycyjnym ogniskiem domowym. Poza tym wcale nie jestem
przekonana, że mąż zagwarantuje mi szczęście.

- Nie zaczynaj znowu, Lauro. Ja i tak do dzisiaj nie mogę

zrozumieć dlaczego zerwałaś swoje zaręczyny z Jefem. On ci
przecież mógł dać wszystko. Jako żona lekarza nie miałabyś
do końca życia finansowych kłopotów, a poza tym...

- Mamo, ale to jest moje życie! Przepraszam, ale nie dam

się nikomu zaciągnąć przed ołtarz tylko po to, żeby spełniły
się twoje marzenia!

- Nie chodzi o mnie, zrozum dziecko! Chcę tylko dla

ciebie jak najlepszej przyszłości!

background image

- Wiem, mamusiu. Ale zostaw to mnie, jestem już

dorosła. Matka Laury westchnęła. - Właśnie o tym mówię cały
czas.

- Nie gniewaj się, mamusiu, ale muszę już kończyć. Mam

jeszcze coś do zrobienia. Pozdrów tatę ode mnie i trzymajcie
się. Pa, pa.

- Laura odłożyła słuchawkę.
Nagle przypomniała sobie coś. Powiedziała przecież

Devonowi, że jest zaręczona... Szybko pobiegła do sypialni.
W komodzie znalazła szkatułkę, w której przechowywała
zaręczynowy pierścionek swojej babki. Postanowiła go
założyć. Może odstraszy Devona?

Pukanie do drzwi wyrwało ją z zamyślenia. Laura

otworzyła drzwi i ...serce zaczęło jej bić jak oszalałe. Devon
wyglądał jak z żurnala

- ciemnogranatowy garnitur, jedwabna koszula w kolorze

kości słoniowej. W takiej oprawie wyglądał na jeszcze
przystojniejszego. Stali patrząc na siebie w milczeniu, Devon
też nie mógł oderwać oczu od Laury.

- Pani jest prześliczna - szepnął po chwili.
- Dziękuję. Jeszcze chwileczkę - Laura odchrząknęła. -

Proszę wejść do salonu.

- Jak widzę, dostała pani mój prezent - zauważył patrząc

na róże.

- Ach, te kwiaty są od pana? - wzruszyła ramionami. - Nie

wpadłabym na to. Co prawda była przy nich kartka, ale bez
podpisu.

- Och, proszę mi wybaczyć to poważne niedopatrzenie.

Ale prawdę mówiąc, sądziłem, że turkusowa wstążeczka na
kartonie będzie wystarczającą informacją.

Laura zarumieniła się. Żeby to ukryć, schyliła się po

wieczorową torebkę. Przerzuciła przez ramię narzutkę i
powiedziała do Devona:

background image

- Możemy już iść.
- Proszę - podał jej ramię i poprowadził do

zaparkowanego tuż pod drzwiami mercedesa.

Górskie drogi były w wielu miejscach uszkodzone i

Devon musiał bardzo uważać. Laura obserwowała go
ukradkiem. Zastanawiała się, dlaczego właściwie przyjęła jego
zaproszenie? Czemu po prostu nie odmówiła? No, trudno,
musi jakoś przeżyć ten wieczór.

- Jesteśmy na miejscu - oznajmił Devon zatrzymując

samochód przed skromnym, otynkowanym na biało
budynkiem. Laura odniosła wrażenie, że jej jedwabna suknia
nie pasuje do tego miejsca. - Czy nie uważa pan, że jestem źle
ubrana - spytała Devona niepewnie.

Patrzył na nią przez chwilę w milczeniu. - Nie powinna

mnie pani pytać o zdanie. Gdyby była pani ubrana według
mojego gustu, to albo by się pani przeziębiła, albo z miejsca
by panią zamknięto - uśmiechnął się z rozbawieniem.

Laura rozgniewała się nie na żarty. - Zdaje się, że

zgodziliśmy się co do czysto służbowego charakteru tego
spotkania - powiedziała ostrym tonem.

- Niestety - Devon z ubolewaniem pokiwał głową.

Wysiadł z samochodu, obszedł go i pomógł Laurze wysiąść.

Przez ciężkie rzeźbione drzwi weszli do środka lokalu.

Laura wstrzymała oddech. Nie, była jednak bardzo dobrze
ubrana. Szczęśliwie nie zdecydowała się jednak na dżinsy!
Światło padające od niezliczonych ilości świec nadawało
wnętrzu bardzo szczególny charakter. Olbrzymie malowidła
ścienne przedstawiające uliczne scenki z Paryża przenosiły
gości w inny świat. Małe stoliki stały w niszach oddzielonych
od siebie ścianami zieleni.

Kierownik sali powitał Laurę i Devona głębokim

ukłonem. - Madame - monsieur Courtley, jak to miło, że
zaszczycili nas państwo swoją obecnością! Proszę bardzo. -

background image

Poprowadził ich do stolika blisko parkietu. Dwoje ludzi w
czułym uścisku kołysało się na nim w takt muzyki.

Laura wpatrzona w tę parę drgnęła, gdy Devon zdjął jej

narzutkę z ramion. Przeraziła się. Jak ma przeżyć ten wieczór,
skoro najlżejszy dotyk tego mężczyzny przeszywał ją
dreszczem? Usiadła zmieszana do stolika. Devon zajął miejsce
naprzeciwko. W karcie były wyłącznie dania francuskie.
Laura spojrzała bezradnie na Devona. - W college'u uczyłam
się hiszpańskiego, jak to jest przyjęte w Kalifornii. Francu-
skiego nie znam w ogóle.

- To ja wybiorę za panią - zaproponował.
- Dziękuję - Laura odłożyła kartę na bok.
- Farcie d'agneau en croute - powiedział Devon do kelnera

płynną pozbawioną amerykańskiego akcentu francuszczyzną.
- Pour deux personnes, s'il vous plait. Et pour l'entree Quiche
lorraine.

Kelner zanotował zamówienie i spytał: - Vous desirez un

dessert?

- Oui, nous prenons la Mousse au chocolat.
- Merci, monsieur. Kelner skłonił się i odszedł.
- Proszę nic nie mówić - przerwała Laura Devonowi, gdy

ten chciał wyjaśnić jej, co zamówił. Niech to będzie
niespodzianką.

- O, to mi się podoba! - Devon uniósł w górę kieliszek. -

Za owocny wieczór - wzniósł toast.

Bardzo smakowało im wytrawne białe wino, które kelner

im polecił.

- Doskonałe - Devon odstawił kieliszek. - A teraz proszę

mi zdradzić, co panią skłoniło do studiowania geofizyki.

Laura zastanawiała się przez chwilę. - Sądzę, że zaczęło

się od pewnego prezentu. Na ósme urodziny dostałam od
wujka pudełko pełne kolorowych kamyków, jakie można
kupić w każdym sklepie z pamiątkami. Te kamyki opowiadają

background image

historię naszej Ziemi na przestrzeni wieków, Lauro,
powiedział. One są podobne do liter alfabetu. Trzeba tylko
nauczyć się je czytać. Laura upiła łyk wina.

- Zaciekawiły mnie jego słowa - opowiadała dalej. -

Zaczęłam znosić do domu stosy kamieni. W niedługim czasie
pokój mój zamienił się w hałdę, jak nazywała to moja mama -
roześmiała się. - Biedna mama, wolałaby pewnie, żebym
zbierała znaczki.

- Z pewnością - zgodził się Devon. - I co działo się dalej?

Co powiedzieli rodzice na pani plany zawodowe?

- Nic. Kobieta wykonująca męski zawód nie pasowała do

ich światopoglądu. Gdyby mój brat mnie nie poparł, to kto
wie, może byłabym dzisiaj nauczycielką w jakiejś małej
wiejskiej szkole. Mój brat nota bene wykonuje zawód
zarezerwowany dla innej płci: jest wychowawcą w
przedszkolu. Moi rodzice mają podwójny orzech do
zgryzienia.

Devon uśmiechnął się wyrozumiale. - Dwoje dzieci i

każde z nich enfant terrible, rzeczywiście, nie zazdroszczę
waszym rodzicom.

Kelner postawił przed nimi lotaryńskie ciasto cebulowe z

serem. Po pierwszym kęsie Laura spojrzała na Devona z
zachwytem. - Pyszne - orzekła.

- Proszę poczekać na danie główne. Szef kuchni jest

prawdziwym czarodziejem. Devon patrzył na Laurę z
wyraźnym upodobaniem.

Oczy ich spotkały się i Laura, zmieszana, opuściła głowę.

Na szczęście dostali właśnie drugie danie i mogli, milcząc,
zająć się pieczonym jagnięciem. Smakował wyśmienicie.

- A jak to się stało, że pan został dziennikarzem, panie

Courtley?

- spytała Laura po jakimś czasie, gdy milczenie stawało

się zbyt dotkliwe.

background image

Devon potarł brodę dłonią w zamyśleniu. - Jako nastolatek

spędziłem raz wakacje w Związku Radzieckim. Tam miałem
okazję

przekonać

się,

jak

można

manipulować

społeczeństwem za pomocą mediów i jak cenne jest prawo do
wolności prasy.

- I dlatego broni pan tak mocno tej wolności? Czy może

ma pan inne powody, żeby nie pokazywać doktorowi
Haileyowi swoich artykułów przed ich wydrukowaniem?

Devon spoważniał. - Zrobię wszystko, co w mojej mocy,

aby ustrzec ludzi przed straszliwą w skutkach katastrofą -
odparł twardo.

- Czy wy naukowcy naprawdę nie możecie tego pojąć? -

zacisnął usta tak mocno, że wargi stały się tylko wąskimi
kreskami.

Laura oburzyła się. - Czy naprawdę pan sądzi, że

bagatelizujemy niebezpieczeństwo? Czy pan sądzi, że dla
naukowców życie ludzkie nie jest najwyższym dobrem? -
Oczy jej zabłysły gniewem. - Mimo to nie będę się wdawać w
bezpodstawne spekulacje. To byłoby w wysokim stopniu
nieodpowiedzialne.

Devon milczał.
- Dlaczego nie chce mnie pan zrozumieć? - spytała

łagodniejszym tonem.

- Ponieważ prowadzicie zbyt ryzykowną grę. Wulkan

może wybuchnąć w każdej chwili i przynieść śmierć tysiącom
niewinnych ludzi.

- Jedyną niebezpieczną rzeczą w tej chwili jest

panikarstwo, które propaguje pan swoim piórem, panie
Courtley.

Devon patrzył na nią przez chwilę w milczeniu. -

Obawiam się, że w tych warunkach nie może być mowy o
owocnej współpracy. Mimo najlepszych chęci nie widzę dla
nas wspólnej płaszczyzny.

background image

- Zgadzam się z panem w zupełności - powiedziała Laura

chłodno.

Nagle oczy Devona nabrały znowu tego kpiącego wyrazu.

- Oczywiście, moglibyśmy teraz dyskutować godzinami nad
tym, kto z nas ma rację, ale może rozstrzygniemy cały
problem przez taniec - zaproponował.

- Przez taniec? - Laura spojrzała na niego z

niedowierzaniem.

- Tak, niektóre plemiona rozstrzygają spory właśnie w ten

sposób - poniósł się i skłonił przed Laurą. - Czy mogę prosić?

Zaskoczona Laura dała się poprowadzić na parkiet.
- Kto dłużej wytrzyma, temu przyznaje się racje, o ile

wiem.

- Devon objął Laurę w talii i przycisnął do siebie. - A

więc zaczynamy.

Laura czuła silną dłoń Devona na swoich plecach.

Wdychała zapach jego wody po goleniu i wszystko to
przeszkadzało jej w zebraniu myśli. Coraz szybciej i szybciej
wirowali w takt muzyki. Każde z nich chciało wygrać ten
pojedynek.

Tańczyli i tańczyli, aż nogi Laury stały się tak ciężkie, że

przesuwała je z wielkim trudem. Ambicja nie pozwalała jej
jednak na okazanie słabości!. Nie chciała być świadkiem
triumfu Devona.

Płomyki migoczących świec zakłóciły jej pole widzenia.

Laurze zrobiło się niedobrze, miała zawroty głowy. Devon
jednak nie zamierzał się poddawać. Przeciwnie, chciał ją
rzucić na kolana, wyczytała to z jego spojrzenia.

Laura zamknęła na chwilę oczy. Musi wytrwać!

Mechanicznie stawiała stopy, a uśmiech na jej wargach
przypominał raczej grymas.

Po chwili, która zdawała się Laurze wiecznością, Devon

zwolnił tempo. - Pat - powiedział ciężko dysząc. - Chyba

background image

musimy rozstrzygnąć nasz spór w inny sposób. Słyszałem
ostatnio

o

bardzo

interesującym

zwyczaju pewnego

afrykańskiego plemienia, a mianowicie... - wzrok jego spoczął
na głębokim dekolcie Laury i przytulił ją mocniej do siebie.

- Ale my nie jesteśmy w buszu - Laura wyrwała się z

objęć Devona. Podeszła pośpiesznie do stolika, wzięła torebkę
i narzutkę, i z wysoko podniesioną głową skierowała się ku
wyjściu. Policzki paliły ją żywym ogniem. Mimo maratonu na
parkiecie czuła się jakoś dziwnie podniecona.

- Dziękuję za niezapomniany wieczór - głos Devona

zabrzmiał szorstko. Doprowadził Laurę aż do drzwi i
poczekał, zanim nie wyjęła kluczy i nie włożyła ich do zamka.

- Dobranoc - powiedziała Laura z wysiłkiem. I chociaż

noc była zimna, zrobiło się jej nagle gorąco.

- Dobranoc, Lauro. - Devon pochylił się nad nią i

pogładził ją delikatnie po policzku, po brodzie, szyi i wreszcie
wsunął dłoń w zagłębienie pomiędzy piersiami. Laura
wstrzymała oddech. Serce waliło jej jak oszalałe. Zaschło jej
w gardle i bezwiednie zwilżyła wargi końcem języka.

-

I

proszę

przekazać narzeczonemu serdeczne

pozdrowienia. - De - von cofnął się o krok, ujął jej dłoń i
dotknął kciukiem pierścionka. Uśmiechnął się szyderczo.

Laura drgnęła, jakby poraził ją prąd. - Ja... przekażę. - Nie

patrząc na Devona otworzyła drzwi, weszła do środka i czym
prędzej się zamknęła.

Oparła się o chłodną ścianę. Przymknęła oczy. Do cholery,

co się z nią działo. Czy ten facet zawsze będzie robił na niej
takie wrażenie? Co gorsza, w najbliższym czasie nie będzie
mogła się od niego uwolnić.

Zdjęła szpilki na wysokim obcasie, co przyniosło

natychmiastową ulgę jej obolałym stopom i potykając się w
ciemnościach poszła boso do swojego pokoju.

background image

Rozdział 6
W kuchni paliło się światło. Laura usłyszała głosy Ralpha

i Kate.

- Czy to pani, Lauro? - spytała Kate słysząc kroki w

przedpokoju.

- Dobry wieczór - Laura zajrzała do kuchni.
- Napije się pani z nami?
Laura zawahała się, wyraźnie bowiem wyczuła jakieś

napięcie między Kate i Ralphem.

- Proszę, niech pani wejdzie - Kate ponagliła

niezdecydowaną Laurę.

Laura weszła w końcu i usiadła na wolnym krześle obok

Kate.

- Miała pani jakieś wyjście? - Kate spojrzała z podziwem

na turkusową suknię z jedwabiu. - Z tym panem od róż?

Laura zaczerwieniła się. - To było czysto służbowe

spotkanie - mruknęła szybko, wiercąc się niecierpliwie na
krześle.

- Hm - Kate uśmiechnęła się znacząco, a gdy zauważyła

pierścionek na lewej dłoni Laury, uniosła brwi w górę.

- Jestem Laura Nichols - zwróciła się do Ralpha. -

Oficjalnie jeszcze nie poznaliśmy się.

Ralph wstał, żeby uścisnąć dłoń Laury.
- Cieszę się, że mogę wreszcie poznać panią osobiście.

Jak słyszę, pracuje pani w sztabie doktora Haileya. Czy jest
pani zadowolona z pracy?

- Właściwie spodziewałam się czegoś więcej. Większość

czasu spędzam za biurkiem, ale nie mogę powiedzieć, że jest
to nieciekawa praca.

Jej dłoń przepadła prawie zupełnie w olbrzymiej, silnej

łapie Ralpha. Co za osobliwa para, przemknęło Laurze przez
myśl, ten wielki, barczysty mężczyzna i tak drobna Kate.

background image

- Nie przypuszczałem, że wśród geofizyków znajdę taki

uroczy egzemplarz płci pięknej.

- A ja nie przypuszczałam, że strażnicy leśni potrafią

prawić takie komplementy. - Laura roześmiała się.

- No, no, widzę, że od razu przypadliście sobie do gustu -

zauważyła Kate uszczypliwie, patrząc na nich z dezaprobatą.

Laura dopiero teraz uświadomiła sobie, że Ralph jeszcze

nie wypuścił jej dłoni ze swojej. Cofnęła ją z zakłopotaniem.
Ralph usiadł z powrotem.

- Gdzie spędziła pani dzisiejszy wieczór? - spytała Kate.
- W Le Petit Chateau.
Kate gwizdnęła z podziwem. - Najlepsza restauracja w

okolicy. I to właśnie tam zabrał panią... kolega na służbową
kolację? - spojrzała sceptycznie na suknię Laury. Laura
poczuła, że znowu się rumieni.

- Czy można tam chociaż dobrze zjeść? - spytał Ralph. -

Nigdy nie wiadomo, co kryje się za tymi cudzoziemskimi
nazwami.

Laura podjęła z wdzięcznością ten temat. - Powinien pan

przy najbliższej okazji zaprosić Kate do Le Petit Chateau - na
pewno będzie się tam państwu bardzo podobało.

Szybko wypiła zawartość swojej szklaneczki. - Naukowcy

czasami też potrzebują snu, a jutro muszę wcześnie rano
wyjść. - Pożegnała się pospiesznie z Kate i z Ralphem i z ulgą
wycofała się do siebie.

W zamyśleniu spojrzała na pierścionek po babci. A może

Kate pomyślała, że właśnie zaręczyła się z Devonem?
Roześmiała się. No tak, Kate nie mogła przecież wiedzieć, że
pierścionek stanowił ochronę. Ochronę przed kim? Przed
Devonem czy przed samą sobą?

Przeraźliwy natrętny dzwonek wyrwał Laurę ze snu. Po

omacku wyłączyła budzik i spuściła nogi z łóżka.

background image

Gdy weszła do kuchni, Kate siedziała już przy stole pijąc

poranną kawę. Podsunęła Kate filiżankę i spostrzegła ze
zdziwieniem, że Laura nie ma już pierścionka.

- Jak pani widzi przez noc zerwałam zaręczyny - Laura

wzruszyła ramionami.

- Aż do wczorajszego wieczoru nie wiedziałam, że jest

pani zaręczona.

- Bo i nie byłam.
Kate potrząsnęła w milczeniu głową. - Nie bardzo

rozumiem.

- Wierzę pani. A ja po prostu chciałam udać przed kimś,

że mam narzeczonego.

- Aha - powiedziała Kate. - A udawała pani zaręczoną, a

nie od razu mężatkę, bo zaręczyny zawsze można zerwać,
nieprawdaż?

Tak, tak... Kate szybko wyciągnęła wnioski z wyznania

Laury.

Laura zaprzeczyła energicznie. - Nie, nie myli się pani.

Ten mężczyzna jest wstrętnym, obrzydliwym, zarozumiałym
chamem... - urwała, bo od tych inwektyw zabrakło jej tchu. -
W każdym razie nie mam ochoty na dalsze spotkania z nim.

Milczały obie przez chwilę. - Aha, chciałam przeprosić za

moje wczorajsze wtargnięcie. Zdaje się, że byłam piątym
kołem u wozu....

Kate zdziwiła się. - Nic podobnego, wcale nam pani nie

przeszkodziła. Ralph po prostu znowu mi się oświadczył.

- Co takiego? - Laura spojrzała zaskoczona na swą

gospodynię. - A ja myślałam, że państwo się pokłócili.

- Tak bardzo się pani nie pomyliła. Ten temat zawsze

wywołuje kłótnie. Ralph męczy mnie od miesięcy, żebym
została jego żoną. A ja odwlekam i odwlekam tę decyzję. -
Kate westchnęła.

background image

Laura odchrząknęła. - Na mnie Ralph zrobił bardzo

korzystne wrażenie... sympatyczny, przystojny i godny
zaufania - powiedziała ostrożnie.

- Bo taki też jest w istocie. I naprawdę bardzo go lubię.

Gdyby nie ta sprawa z moim mężem... - Kate spuściła głowę. -
Zaginął.

Laura głośno przełknęła ślinę. - W Wietnamie? - szepnęła.

Kate skinęła głową. - Tylko przez rok byliśmy małżeństwem.
A zaginął przed piętnastoma laty.

- Wierzy pani w to, że on jeszcze żyje?
- Ja wiem. Ale proszę mnie nie pytać, skąd. Sama nie

umiem sobie tego wyjaśnić.

- Piętnaście lat to kawał czasu.
- To cała wieczność, jeśli się jest samotnym. Jeśli się

czeka i ma nadzieję. Przez dziesięć lat nie spojrzałam nawet
na żadnego mężczyznę. Potem poznałam Ralpha.

- Kocha go pani?
Kate zawahała się. - Tak, chyba go kocham. Tylko... -

umilkła. - Och, Lauro, nie mogę przecież zdradzić mojej
miłości, nie mogę zdradzić Briana! Gdyby wrócił któregoś
dnia do domu...

- A jeśli nigdy nie wróci? Kate, znamy się od niedawna i

wiem, że nie mam prawa wtrącać się do pani spraw, ale czy
pani nie oszukuje samej siebie? To już raczej niemożliwe, że
pani mąż do pani kiedykolwiek wróci, a jeśli nawet, to może
się okazać, że pani go już wcale nie kocha...

- Przecież to bzdura!
- Nie Kate, nie, proszę pozwolić mi dokończyć.

Zakładając, że Brian jeszcze żyje, to nie jest on już przecież
tym mężczyzną, którego poślubiła pani przed piętnastoma
laty. Nie jest już taki, jakim zachowała go pani we
wspomnieniach. Zmienił się - a i pani nie jest już tą samą

background image

Kate, co wtedy. Niech pani da życiu szansę! Niech pani da
szansę Ralphowi i sobie samej!

Laura podniosła się. - Mam nadzieję, że nie weźmie mi

pani za złe tej szczerej rady.

Kate pokiwała tylko głową w zamyśleniu. Laura wyszła z

kuchni czując dziwny ucisk w okolicy żołądka.

- Dobrze, że pani wreszcie przyszła, Lauro - przywitał ją

doktor Hailey przed wejściem do biura. - Mam tu straszny
kocioł. Obiecałem burmistrzowi, że wezmę udział w
posiedzeniu Rady Miejskiej, ale jednocześnie umówiony
jestem z grupą studentów geologii z Fresno. Czy mogłaby
pani mnie zastąpić i zrobić tym młodym ludziom krótki
wykład? Kilka krótkich informacji, potem odpowiedzi na
pytania - i to wszystko.

- W porządku, panie doktorze, myślę, że sobie poradzę.
- Dziękuję, Lauro, spadł mi kamień z serca.
- Drobiazg - Laura skinęła głową doktorowi Haileyowi i

weszła do budynku.

- Czeka już na panią trzydziestka studentów - zawołała

portierka, gdy Laura kładła dłoń na klamce.

Laura przestraszyła się. - O matko, to oni już są?

Myślałam, że będę miała chociaż parę minut na
przygotowanie się.

- Przykro mi. Nie wiedziałam, co z nimi zrobić.

Przepraszam.

- Już dobrze - Laura odetchnęła głęboko, potem otworzyła

drzwi i weszła do pokoju. Rozmowy natychmiast ucichły i
wszystkie twarze zwróciły się ku niej. Otwarte, zaciekawione
twarze, niektóre poważne, inne wesołe, a między nimi dobrze
znane, ciemne oczy, kpiące spojrzenie. Devon! Laura
osłupiała. Czego szukał tu Devon Courtley?

Opanowała się szybko i przedstawiła się. - Nazywam się

Laura Nichols, jestem asystentką doktora Haileya. Mój szef

background image

jest niestety bardzo zajęty i poprosił mnie o zastępstwo. -
Utorowała sobie drogę do biurka. - Co pan tu robi? - syknęła
do Devona po drodze.

Devon skrzywił się.
- Och, ja jestem wiecznym studentem - szepnął. -

Człowiek uczy się przez całe życie.

Laura nic nie odpowiedziała. Stanęła pod mapami

ściennymi, odetchnęła kilka razy głęboko i wyprostowała się.
Zaczęła wykład.

- Jak państwo wiedzą, Mount Kairo należy do pierścienia

setek mniejszych i większych wulkanów wokół Oceanu
Spokojnego - do Pierścienia Ognia - wskazówką pokazała ten
obszar na mapie. - Obok niezliczonych nieczynnych
wulkanów znamy około trzysta aktywnych. Mount Kairo
uważany był do niedawna przez ekspertów za wulkan
wygasły, ale nasze ostatnie pomiary pozostają w wyraźnej
sprzeczności z tą teorią.

Spojrzała przelotnie na Devona. Był wyraźnie zadowolony

z siebie. Irytowało ją to i złościło jednocześnie. Kontynuowała
głośno: - Płyta zwana Juan - De - Fuca wsuwa się pod
kontynent. Przemieszcza się o trzy centymetry na rok. Tarcie
rozgrzewa masy skalne do tego stopnia, że się topią. Tworzą
się przy tym olbrzymie pęcherze magmy i ta magma szuka
ujścia w górze - popatrzyła na zebranych. - Gdyby państwo
mieli jakieś pytania...

Jakby tylko na to czekając, Devon podniósł natychmiast

rękę. - A więc Mount Kairo nie jest wygasłym wulkanem. Co
będzie, gdy się ponownie uaktywni?

- Wybuch jest bardzo mało prawdopodobny. - Laura

spojrzała na niego gniewnie.

- Ale niewykluczony. Co nas czeka w wypadku wybuchu

wulkanu? - Devon upierał się przy swoim.

background image

- Więc - zaczęła Laura niechętnie - największym

niebezpieczeństwem przy każdym wybuchu wulkanu jest
deszcz popiołu. Jak pan sobie zapewne przypomina, po
wybuchu Mount Saint Helens setki tysięcy ton popiołu
wulkanicznego spadły na oddaloną o sto trzydzieści
kilometrów Yakimę...

- Przepraszam, panno Nichols - przerwał jej któryś

student z pierwszego rzędu - ale może zostalibyśmy przy
naszym konkretnym przypadku. Jak groźny w skutkach byłby
wybuch wulkanu dla Idle Springs? Myślę, że teraz to jest
najbardziej interesujące.

- No, właśnie - potwierdził Devon krzyżując ręce na

piersiach i patrząc na Laurę wyzywająco.

Zacisnęła usta. Tylko spokojnie, nakazała sobie. - Idle

Springs leży co prawda poza zasięgiem bezpośredniego
zagrożenia, ale uważam, że celowa byłaby ewakuacja
miejscowości w wypadku zbliżającej się katastrofy. Drogę
strumieni lawy można wyliczyć tylko w przybliżeniu. Z kolei
odległość między kraterem a Idle Springs nie jest dostateczna,
żeby można było wykluczyć niebezpieczeństwo.

- Jakie skutki będzie miała erupcja dla całego stanu

Kalifornia?

- Daleko idące zaburzenia ekologiczne. Popiół - zaczęłam

właśnie o tym mówić - pokryłby grubą warstwą ziemię,
osiadłby na drzewach i roślinach i zadusiłby je. Do tego
doszłyby niewyobrażalne kłopoty z zaopatrywaniem w wodę.
Prawdopodobnie nie dałoby się uniknąć wystąpienia epidemii,
a to z kolei wiązałoby się z kłopotami służby zdrowia. - Laura
mówiła następne pół godziny o skutkach wybuchu wulkanu, a
potem podziękowała słuchaczom, którzy wyraźnie pobledli w
czasie jej wykładu.

Devon odczekał, aż ostatni student zniknął za drzwiami i

podszedł do biurka. - Byłaby z pani naprawdę dobra

background image

nauczycielka. Szkoda, że rodzice pani nie widzieli. Na pewno
złagodziłoby to ich żal z powodu nieudanej córki.

- Po co pan tu w ogóle przyszedł? - spytała Laura ostro z

gniewnym błyskiem w oczach.

Devon udał zdziwienie. - Zbieram materiały do artykułów.

Doktor Hailey sam zaproponował mi, żebym przyłączył się do
studentów.

- Skrzywił się z niesmakiem. - A ja myślałem, że nie

będzie się pani posiadać z radości na mój widok.

- Wykład już się skończył, panie studencie. Proszę mnie

teraz zostawić samą. Mam mnóstwo pracy. - Usiadła i zaczęła
demonstracyjnie przeglądać papiery na biurku.

Devon nie ruszył się z miejsca. Nagle pochylił się do

przodu, schwycił lewą dłoń Laury i przyjrzał się jej uważnie.

- Nie nosi już pani pierścionka?
Laura zaczerwieniła się. Próbowała cofnąć rękę, ale

Devon trzymał ją w żelaznym uścisku. - Ja... my...
postanowiliśmy zerwać zaręczyny... - powiedziała cicho.

- Wczoraj w nocy? No, no! Czyżbym ja miał wpływ na tę

decyzję? Laura najchętniej zapadłaby się pod ziemię. - Ależ
proszę pana, co pan sobie wyobraża!

Devon pokręcił współczująco głową. - Dobrze, już dobrze,

po co się zaraz obrażać? Spytałem przecież tylko. Muszę
powiedzieć...

- Devon obszedł biurko, podniósł Laurę i objął ją w pasie

- ...że bardzo się z tego cieszę. Teraz nic i nikt nie przeszkodzi
nam w zawarciu bliższej znajomości.

- Mnie pan nie pyta o zdanie! - Laura zesztywniała. -

Tymczasem to mój pokój i proszę niezwłocznie go opuścić.

Devon spojrzał na nią z niedowierzaniem. - Wyrzuca mnie

pani? Poważnie?

-

Owszem!

Jest

pan

najbardziej

zarozumiałym,

najbardziej zadufanym w sobie, najbezczelniejszym facetem,

background image

jakiego kiedykolwiek spotkałam. Dopiero co zerwałam
zaręczyny, a pan myśli, że od razu wdam się w następny
romans? I to z panem? Na jakiej podstawie pan tak sądzi?

Devon przyciągnął ją do siebie. - Nie wiem, dlaczego

rozstała się pani ze swoim tajemniczym narzeczonym, ale
wiem, kiedy kobieta jest gotowa...

- Doprawdy? - Laura odpychała go z całych sił. Niestety,

Devon trzymał ją mocno...

- Doprawdy. - Jego wargi dotknęły jej ust.
Laura broniła się, jak mogła, ale nie udało jej się wywinąć

z jego objęć. Pocałował ją namiętnie. Opór Laury zelżał.
Mimo woli zarzuciła mu ręce na szyję. Devon zwolnił uścisk,
pogładził ją po plecach, jego pocałunki stały się delikatniejsze
i czulsze.

- Cholera! - Devon puścił Laurę gwałtownie i cofnął się o

krok. Laura zatoczyła się na biurko. Spojrzała na Devona ze
zdziwieniem.

- Halo, czy jest tam ktoś?! - usłyszała głos zza drzwi.

Ktoś pukał w nie głośno i energicznie.

- Proszę! - zawołał Devon szorstko.
Drzwi otworzyły się ostrożnie i ukazał się w nich Ralph. -

Przepraszam, jeśli przeszkadzam - mruknął, patrząc z
zakłopotanym uśmiechem na Laurę i Devona. - Chciałem
panią zaprosić na obiad, Lauro. To znaczy, jeśli pani
dysponuje czasem, naturalnie. Pokażę pani restaurację
zupełnie inną od tej, o której mi pani opowiadała wczoraj w
nocy.

- Och - Laura zaśmiała się nerwowo. Zaproszenie Ralpha

odebrała jak ostatnią deskę ratunku przed zatonięciem w
niewysłowionym pożądaniu Devona Courtleya. - Wspaniale.
Za pięć minut będę gotowa.

background image

- Na panią mogę poczekać nawet sześć minut - Ralph

mrugnął do niej porozumiewawczo. Skinął głową Devonowi i
wyszedł.

- Z nim też się jeszcze pani wczoraj spotkała? - w głosie

Devona zabrzmiało pogardliwe szyderstwo. - Podziwiam
panią! Jest pani bardzo zajętą młodą damą!

Laura uporządkowała papiery na biurku nie patrząc na

niego, potem wzięła torebkę i oznajmiła chłodno: - Nie sądzę,
żebym musiała się przed panem tłumaczyć.

Devon spojrzał na nią gniewnie. - Oczywiście, że nie musi

pani. Doświadczone kobiety mają swoje zalety - w pewnych
sytuacjach przynajmniej. - Odwrócił się na pięcie i
gwałtownie wypadł z pokoju. Przez chwilę słychać było
jeszcze jego kroki na korytarzu, a potem rozległ się trzask
zamykanych z furią drzwi frontowych.

Laura roześmiała się cicho. Wyprowadzenie Devona z

równowagi bardzo jej poprawiło humor. Wyszła z biura
trzymając Ralpha pod ramię.

background image

Rozdział 7
Niestety, nie mogliśmy odnaleźć tego pęknięcia ziemi,

które pani widziała na północnej stronie, panno Nichols. - Jim
Freeman pochylił się nad mapą, na której Laura zaznaczyła
wątpliwe miejsce. - Czy byłoby możliwe, żeby pani na
miejscu sprawdziła nasze obserwacje?

- Czemu nie? - odparła Laura gorliwie. Wreszcie miała

okazję wyrwać się z biura. - Porozmawiam z doktorem
Haileyem. Możemy wyruszyć już jutro.

- Doskonale. Przygotuję, co trzeba. Niech pani zabierze

tylko swoje naukowe wyposażenie, a ja się zajmę resztą. O
ósmej będzie na panią czekał samochód.

Następnego ranka Laura wchodziła do biura w prawie

euforycznym nastroju. Cieszył ją ten wyjazd. Nareszcie będzie
mogła zorientować się na miejscu, na ile poważne jest
zagrożenie ze strony wulkanu. A poza tym spędzi cały dzień
na świeżym powietrzu. To prawie jak urlop! Otworzyła z
rozmachem drzwi. Nagle uśmiech znikł z jej ust.

- Przepraszam. Nie chciałem pani przestraszyć. - Devon

podszedł bliżej i wyciągnął dłoń do Laury. - Dzień dobry.

- Dzień dobry - Laura niechętnie podała mu rękę. - Czego

pan tu znowu szuka, panie Courtley? - spytała chłodno.

- No, wie pani, tak mnie pani wita? Czy już pani

zapomniała, że zgodziliśmy się na pokojową współpracę?

Laura ściągnęła brwi. - Może pan przejdzie do rzeczy?
- Chciałbym pani przedstawić mój najnowszy artykuł do

wglądu - machnął ręką w stronę biurka. - Tam go położyłem.

- W porządku. Przeczytam go i jutro dostanie go pan z

powrotem.

- O, nie. Obawiam się, że nie mogę przystać na pani

propozycję. Chciałbym, żeby przeczytała pani ten tekst
natychmiast. Artykuł ma się ukazać jutro rano, muszę więc
dzisiaj dostarczyć go do redakcji.

background image

- Nie da rady. Nie mam teraz czasu. Muszę pojechać na

północną stronę i...

- Na północną stronę? Ale dlaczego? Co będzie tam pani

robić? - Devon patrzył na nią uważnie.

- Nie wiem właściwie, dlaczego miałabym odpowiadać na

pańskie pytania, panie Courtley. Cieszyłabym się
niewymownie, gdyby wreszcie zajął się pan swoimi sprawami.

- Pani sprawy są też moimi sprawami, panno Nichols.

Doktor Hailey zagwarantował mi, że będę o wszystkim
wyczerpująco informowany. W zamian za to możecie brać
pod lupę moje artykuły. Moja droga panno Nichols, odradzam
pani serdecznie omijanie tej umowy. Niech mnie pani nie
drażni niepotrzebnie. Wie pani chyba, jak wielki jest wpływ
prasy na kształtowanie opinii publicznej.

Laura zaczerpnęła powietrza. - To... to jest naprawdę...

szczyt bezczelności.

- Taka jest prawda, niezależnie od tego, co pani powie na

ten temat. Wystarczy kilka krytycznych zdań z mojej strony i
już obcinają wam fundusze.

- Czy pan mnie szantażuje?
Devon zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów. - Nie -

odrzekł i roześmiał się nagle. - Ja po prostu stwierdzam fakty,
których nie można zakwestionować.

- Naprawdę nie rozumiem, co pana tak rozbawiło.
- Pani, Lauro. Najeżyła się pani tak, jak gdyby zaraz

miała pani ruszyć do ataku na mnie.

- Chyba powinnam to rzeczywiście zrobić.
W odpowiedzi Devon rozpostarł ramiona. - Ależ proszę,

Lauro, jestem do pani dyspozycji.

Laura zaczerwieniona aż po korzonki włosów, pochyliła

się nad biurkiem i zaczęła przekładać papiery. Milczała
uporczywie.

background image

- Ale Lauro - Devon spoważniał. - Nie miałem zamiaru

pani obrazić i nie myślałem o żadnym szantażu. Ale
ustaliliśmy przecież zasady współpracy, prawda? Proszę więc
powiedzieć, co chce pani robić na północnej stronie?

- Zamierzam przeprowadzić pomiary termiczne -

odpowiedziała Laura nie patrząc na dziennikarza.

- Z jakiegoś określonego powodu?
- Hm. Tak, chyba tak. Wydawało mi się, że widziałam

smugę pary, gdy przed kilkoma dniami leciałam nad tą
okolicą.

- Ciekawe. - Devon spoglądał w zamyśleniu przez okno. -

Wie pani co? Mam propozycję: pani przeczyta mój artykuł
teraz, a ja będę pani towarzyszył w wycieczce w góry.

Laura drgnęła prawie niedostrzegalnie. - Nie! Nie, to jest

zupełnie nieciekawa sprawa - odmówiła szybko. - Naprawdę,
nie znajdzie pan tam żadnego materiału do artykułu.

- Czy jest jakiś powód, dla którego odrzuca pani moje

towarzystwo? - Devon odwrócił się do Laury.

- Oczywiście, że nie! Dlaczego miałby być jakiś powód? -

Głos Laury załamał się wbrew jej woli. - Tylko... może się
pomyliłam. Być może nie znajdziemy niczego w górach...
Wystarczy, że ja stracę cały dzień.

- Decyzję o tym, jak mam spędzać czas, proszę spokojnie

zostawić mnie. - Devon wskazał ruchem głowy biurko. - Im
szybciej pani zacznie czytać, tym szybciej będziemy mogli
wyruszyć.

- Okay! - Laura zirytowana wzięła gęsto zapisane strony i

zaczęła czytać. Wszystkie akapity miały czysto rzeczowy
charakter. Niebezpieczne były tylko podteksty między
wierszami, wnioski, które Devon podsuwał czytelnikom nie
formułując ich dosłownie. Laura nie miała się do czego
przyczepić.

- No i?

background image

Wzruszyła ramionami i podpisała się pod artykułem.
- Stokrotne dzięki za pani błogosławieństwo. Możemy

wobec tego iść.

- Za chwilkę. Pan niech już idzie, a ja muszę wyjaśnić

jeszcze pewną sprawę.

- Dobrze, poczekam na panią przy wejściu.
- Alfredo? - Laura otworzyła drzwi do sąsiedniego

pokoju.

- O sole mio! - usłyszała piękny tenor zamiast

odpowiedzi. Laura uśmiechnęła się. - Alfredo!

- Do usług, bella Signorita.
- Alfredo, nie mogę nigdzie znaleźć danych sejsmicznych

o północnej stronie Mount Kairo.

- Nic dziwnego, bo takich danych nie ma.
- Czy to miał być dowcip?
- Wcale nie. Nie możemy przeprowadzić pomiarów. Po

pierwsze dlatego, że leży tam za dużo śniegu, a po drugie cały
ten obszar jest pod ochroną przyrody.

- Dlaczego?
- Indianie nazywają go „Świętą Ziemią", czy jakoś tak.

Istnieje tam kilka grot z cudownymi rysunkami naskalnymi, a
poza tym pośrodku tego obszaru znajduje się prastary
cmentarz indiański. Nie dostaniemy zezwolenia na pomiary,
bo jak wiesz wiążą się one z wybuchami.

- Ale przecież pilnie potrzebujemy danych. - Laura

zmarszczyła czoło wpatrując się w mapę wiszącą na ścianie. -
Cały ten ogromny areał nie może być przecież pod ochroną.

- Nie, tylko jego dostępne części, reszta jest i tak

pogrzebana pod wiecznym lodem, więc dla nas nieprzydatna.

Laura potrząsnęła gniewnie głową. - Jak mamy pracować

w tych warunkach?

background image

- To już zależy od naszej pomysłowości. Życzę pani wielu

sukcesów na wycieczce do niegościnnej krainy „Dziadka
Mroza" - Alfredo roześmiał się.

- Dziękuję za te serdeczne życzenia, przyjacielu.

Zobaczymy się jutro. - Laura wyszła z pokoju i skierowała się
na parking.

Devon stał niedbale oparty o jasny wóz terenowy.

Pomachał jej ręką. Włosy błyszczały mu w słońcu. Jego
muskularny tors rysował się wyraźnie pod jasnoniebieską
koszulą, a obcisłe dżinsy uwypuklały wąskie biodra i długie
nogi.

Serce Laury zabiło żywiej na widok Devona. Ogarnął ją

niewytłumaczalny

niepokój.

Zwolniła.

Najchętniej

odwróciłaby się na pięcie i uciekła, gdzie pieprz rośnie.
Niestety, nie miała wyboru. Jęknęła w duchu na myśl o tym,
że ma spędzić sama z Devonem cały dzień.

- Gdzie się pani podziewała, Lauro? - Devon spojrzał

niecierpliwie na zegarek. - Jak tak dalej pójdzie, to w ogóle
nie zdążymy dojechać do tej góry.

- Przecież już idę - syknęła Laura cicho. Zacisnęła pięści i

szła dalej zdecydowanym krokiem.

background image

Rozdział 8
Devon włączył radio i ustawił je na cały regulator. Walił

ręką w kierownicę w takt grzmiącej muzyki rockowej. Laura,
co prawda nie przepadała za tego rodzaju muzyką, ale była
zadowolona, że nie musi rozmawiać z Devonem.

Przyglądała mu się ukradkiem. Był niewątpliwie

przystojnym mężczyzną. Ale to było coś więcej. W obecności
Devona robiło jej się zimno i gorąco jednocześnie. Mój Boże,
jak będzie wyglądała jej praca, gdy on będzie stał blisko niej i
na nią patrzył.

Devon przyciszył radio. - Gdzie jedziemy najpierw? .
Laura ocknęła się z zamyślenia. - Słucham? Aha, może do

Tucker's Treek. Zatrzymamy się tam na dole nad strumieniem.

Devon kiwnął głową. Pokonał właśnie serię bardzo

wąskich zakrętów i całą swoją uwagę skoncentrował na
prowadzeniu samochodu. Jeep jechał pod spadzistymi skałami
nad urwiskiem. Laura czasem zamykała oczy ze strachu. Na
północnym zboczu Devon skręcił wreszcie w nieutwardzoną
błotnistą drogę, przejechał przez most z omszałych bali i
zatrzymał samochód na polanie. - Czy to tu? - spytał.

Laura potaknęła skinieniem głowy. Otworzył drzwi. Było

jej słabo, zbladła jak ściana. Co za szczęście, że nie musiała
sama prowadzić jeepa. Prędzej jednak odgryzłaby sobie język,
niż powiedziałaby o tym Devonowi.

Lodowaty górski wiatr przejął ją dotkliwym dreszczem.

Trzęsąc się z zimna zapięła kurtkę. Stopy jej ugrzęzły w
ciągnącej się mazi z mokrego śniegu i błota. Człapiąc w tym
mule poszła naprzód, a Devon podążył za nią.

Laura zatrzymała się na suchej płycie skalnej. Uważnie

obserwowała okolicę usiłując dostrzec oznaki pęknięcia ziemi.

Zauważyła, że Devon robi dokładnie to co ona. Wdzięczna

była niebiosom, że chwilowo nie było widać żadnych smug

background image

pary. Tego jeszcze tylko brakowało, żeby Devon zebrał tu
materiał do sensacyjnego reportażu!

Devon stanął tuż za nią. Poczuła muśnięcie ciepłego

oddechu na karku.

- Lauro - szepnął - niech mi pani powie, czego pani szuka.

Może będę mógł pani pomóc. Dwie pary oczu widzą więcej
niż jedna.

Laura spuściła głowę w milczeniu. Devon schwycił ją za

ramiona, odwrócił do siebie i podniósł jej brodę do góry.
Musiała spojrzeć mu w oczy. - Zawarliśmy przecież umowę.
Musi wywiązać się pani ze swej części, czy się to pani podoba
czy nie. Zadałem pytanie i oczekuję odpowiedzi na nie.

Laura chciała się wyrwać, ale Devon trzymał ją mocno. -

A więc, czego pani szuka?

- Powiedziałam już przecież panu w biurze. Widziałam

parę wydobywającą się z ziemi. Nie ma w tym jednak żadnej
sensacji i nie oznacza to jeszcze żadnego niebezpieczeństwa.

- Czy mogę to zanotować?
- Co to znaczy? Chce mnie pan zacytować?
- I narazić się na kpiny czytelników? Dlaczego nie może

pani w tej swojej małej ślicznej główce zrozumieć, że żądam
absolutnej szczerości?! Gdyby to zjawisko nie było
niepokojące, czy byłaby pani tutaj? - w głosie Devona
brzmiała irytacja.

- A po co to panu? Po to, żeby szerzyć panikę wśród

ludzi, przedstawiając niewielkie pęknięcie ziemi jako niosącą
zagładę otchłań?

- Nigdy bym tak nie zrobił! Mam związane ręce, bo każdy

z moich artykułów musi przejść przez kontrolę. Niestety!

- A kto mi zagwarantuje, że oryginał nie wyląduje w

koszu i że pan nie napisze nowego artykułu?

- Kiedy pani wreszcie zrozumie! Nie jestem łowcą

sensacji, chcę tylko dostarczyć opinii publicznej najważniejsze

background image

informacje, żeby ludzie mogli się odpowiednio przygotować.
Dlatego proszę nie zbywać mnie półprawdami i nie ogłupiać
mnie. W przeciwnym razie zmienię taktykę i zrezygnuję z
obłaskawiania pani geolog, a skoncentruję się na namiętnej
kobiecie, skrywającej się pod maską nieprzystępności.

- Obawiam się, że nic by to panu nie dało, panie Courtley

- odpowiedziała Laura gniewnie. Policzki paliły ją żywym
ogniem.

- Mam zupełnie inne zdanie na ten temat - Devon

pogładził Laurę po policzku. - Jeśli bym cię teraz pocałował...

- Z całą pewnością pomyślałabym o innym mężczyźnie.
- Aha - Devon odchrząknął. - Pewnie o byłym

narzeczonym. Zastanawiam się właśnie, dlaczego pozwolił
pani odejść. Jeśli reagowała pani na niego tak jak na mnie, to
zupełnie go nie rozumiem.

- Teraz już wystarczy. Nie mam czasu ani ochoty na

omawianie z panem moich osobistych spraw. Proponuję, żeby
ograniczył się pan do merytorycznej rozmowy, albo
zakończymy natychmiast naszą współpracę!

- Merytoryczna rozmowa to właśnie to, o co mi od

początku chodziło. - Skrzywił się ironicznie. - Skoro i pani się
do niej przekonała, to może przy okazji odpowie pani od razu
na moje pytanie.

Laura zacisnęła pięści. - A więc dobrze, jeśli rzeczywiście

ziemia pękła w kilku miejscach, to jest to naprawdę sygnał
alarmowy. Ale żebym mogła coś dokładniejszego na ten temat
powiedzieć, musimy znaleźć to miejsce.

Poszli w górę wąską ścieżką. Oboje rozglądali się bacznie

na boki.

- Widzi pani coś niezwykłego?
- Hm... nie widzę żadnych zwierząt - ani ptaków, ani

kozic. Ani jednego królika czy wiewiórki, od których przecież
w górach aż się roi.

background image

- Czy może to pani jakoś wyjaśnić?
Laura wzruszyła ramionami. - Niech pan spojrzy na

drzewa i rośliny. Nie wyglądają na specjalnie zdrowe i silne...

- Mogłaby to więc być zapowiedź rychłego wybuchu

wulkanu Mount Kairo?

- Popełnia pan zasadniczy błąd, panie Courtley.

Wszystko, co się panu mówi, dostosowuje pan do swojego
obrazu sytuacji. Uważa pan, że znajdujemy się na tonącym
okręcie i rozpaczliwie szuka pan potwierdzenia swego
przypuszczenia.

- A co musiałoby się stać, żeby i pani opuściła tonący

okręt, by się uratować?

- Zostanę na stanowisku. Dopiero, gdy wszystkie oznaki

jednoznacznie wskażą burzę, udam się w bezpieczne miejsce.

Devon pokręcił głową. - To znaczy: nigdy. Nie chce pani

po prostu dostrzec niebezpieczeństwa - westchnął głośno. -
Czasami naukowcy są po prostu zbyt mądrzy. Nie polegają już
na swoim instynkcie, ponieważ nauczyli się posługiwać tylko
rozumem. To błąd! - odwrócił się i zaczął znowu podchodzić
pod górę. Wkrótce zniknął za zakrętem.

Laura patrzyła za nim w zdumieniu. Co się stało?

Wydawało jej się, że ujrzała w jego oczach jakiś dziwny
bolesny wyraz. Ale może tylko jej się tak zdawało? Zresztą,
co ją to miało obchodzić?

Poszła za Devonem. Ten mężczyzna zupełnie mnie nie

interesuje, pomyślała zaciskając zęby. Tylko że... jej myśli
uporczywie krążyły wokół jego osoby. Przypomniała sobie
wieczór w Le Petit Chateaus migające światło świec, miła
muzyka, ręce Devona na jej plecach, zapach jego wody po
goleniu...

Nagle pośliznęła się na wilgotnym mchu. Przez ułamek

sekundy zawisła w powietrzu, po czym opadła na kamieniste
podłoże.

background image

Laura nie poczuła żadnego bólu, ale strach ją sparaliżował,

że nie była w stanie się poruszyć. Leżała nieruchomo na
plecach. W końcu otworzyła oczy i podniosła ostrożnie głowę.
Wzrok jej padł na mysz polną. Leżała o centymetr od jej ręki.
Martwa.

Laura chciała się poderwać, ale kłujący ból nogi nie

pozwolił jej na to. Z krzykiem opadła z powrotem na
kamienie.

- Laura? - Silne ramiona objęły ją. - Co się stało ? Czy

jest pani ranna?

Laura spojrzała na niego z udręką. Chciała coś

powiedzieć, ale nic nie chciało jej przejść przez gardło. W
milczeniu oparła głowę na ramieniu Devona. Łzy spływały jej
po policzkach.

Devon o nic już nie pytał, przytulił ją mocniej do siebie i

kołysał jak małe dziecko. Mruczał przy tym jakieś
uspokajające słowa.

- Mysz - szepnęła Laura szlochając. - Jest martwa.
- Mysz? - Devon nie zrozumiał. Ale zaraz zobaczył małe

martwe zwierzątko.

- Może pan sprawdzić, czy ma zewnętrzne obrażenia?

Laura otarła łzy. Ból w nodze trochę zelżał.

Devon podniósł mysz za ogon do góry i obejrzał

dokładnie ze wszystkich stron. - Nie, niczego nie widzę. Jak
pani myśli, co było przyczyną śmierci zwierzątka?

- Może opary siarki - Laura wzruszyła ramionami. Ale to

tylko przypuszczenie. Weźmy najlepiej tę mysz ze sobą.
Alfredo będzie mógł ją zbadać i potwierdzić lub odrzucić
moje przypuszczenia.

- Dobrze. Zaraz wrócę. - Devon poszedł niezwłocznie do

samochodu.

Laura spoglądała za nim w zamyśleniu. Czy rzeczywiście

mysz wdychała opary siarki i dlatego zdechła? Wciągnęła

background image

głęboko powietrze przez nos. Nie. Nie czuła tego tak
charakterystycznego dla siarki duszącego odoru. Pomasowała
sobie kostkę. Wyjaśnienie tego, co stało się z myszą, nie
należało do niej i dopóki nie będzie miała wyników badań, nie
ma zamiaru wdawać się w spekulacje. Tego jeszcze tylko
brakowało, żeby zaczynała wszystko widzieć w czarnych
barwach, tak jak Devon. A może to czarnowidztwo było
zaraźliwe?

Devon wrócił szybko. Oparł się plecami o skałę i mruknął:

- Opary siarki. To mogłoby wyjaśnić, dlaczego nie
spotkaliśmy tu żadnej żywej istoty. - Oparł nogę na
przewróconym pniu drzewa, podparł się na niej łokciem i
spojrzał pytająco na Laurę. - A co na to ekspertka?

- Jest to możliwe, ale...
- Tym razem proszę bez żadnych „ale". Panno Nichols,

nadszedł czas, żeby wziąć pod uwagę możliwość wybuchu
wulkanu. Niechże się pani wyrwie ze swych teoretycznych
rozważań. Uważam, że trzeba przejść do działania.

Laura zadrżała. Każde z tych sarkastycznych słów bolało

ją jak uderzenie pejczem. - Nie zamierzam wyciągać
przedwczesnych wniosków tylko dlatego, że pan się
niecierpliwi - odparła ze złością. - Jestem naukowcem i biorę
pod uwagę każdą możliwość. To mój obowiązek.

- Obowiązek? Oj, bo padnę ze śmiechu! Szkoda, że mysz

nie spotkała pani jeszcze za swego życia. Powiedziałaby pani,
co ma pani zrobić z tym obowiązkiem!

- Mysz zdechła przypuszczalnie z powodu starości.
- Jasne. Albo na raka płuc, albo na zawał serca, albo na

cukrzycę. Ach, dosyć już tego. Idźmy, panno Nichols. Miała
pani rację. Straciłem tylko czas! - Nie spojrzał nawet na
Laurę, tylko odwrócił się i pomaszerował w kierunku
samochodu.

background image

Wybuch Devona najpierw Laurę zaskoczył, a potem

rozgniewał. Zaklęła pod nosem. Spróbowała wstać, ale z
okrzykiem bólu opadła z powrotem na skały.

Devon znalazł się przy niej błyskawicznie. - Noga? -

spytał.

Laura kiwnęła głową. - W kostce - jęknęła i rozszlochała

się znowu.

Devon dotknął ostrożnie opuchniętego stawu. Rozwiązał

sznurowadła i zdjął but. - Tak lepiej? - spytał z troską w
oczach.

- Może być - odparła blada jak ściana Laura. Otarła łzy.
- Miała pani szczęście w nieszczęściu. O ile się orientuję,

to jest tylko zwichnięcie. Za kilka dni zapomni pani o
wszystkim. Devon wziął ją na ręce i bez trudu zniósł na dół.

Laura znowu się rozpłakała, ale tym razem ze złości.

Dlaczego musiało ją to spotkać? Nie chciała być zależna od
Devona. Nie chciała jego pomocy. Nie chciała czuć jego
bliskości. Nie chciała, żeby jej serce tak mocno biło. Ale nie
miała wyboru.

Zacisnęła wargi i przeklęła w duchu dzień, w którym

zdecydowała się pojechać do Idle Springs.

background image

Rozdział 9
Devon miał rację. Po kilku dniach Laura nie odczuwała

już żadnego bólu w kostce. Dla pewności dała się Kate
namówić, żeby poleżeć przez jeden dzień w łóżku, ale
przymusowa bezczynność bardzo ją denerwowała. Wszystkie
sprawy załatwiała przez telefon.

Do pracy zadzwoniła zaraz po powrocie, żeby się

podzielić swoimi uwagami. Giovanni zgodził się co do powagi
sytuacji, oświadczył jednak wyraźnie, że chwilowo nie można
przeprowadzić żadnych pomiarów, które pozwoliłyby na
wyciągnięcie ostatecznych wniosków. ,

- To jest niemożliwe. Pancerz z lodu i śniegu jest po

prostu za gruby. Zanim wywiercimy w nim wystarczająco
głęboką dziurę, upłynie cała wieczność. Jeśli oderwie się bryła
lodu, to zleci po stromym zboczu i nie będziemy mogli temu
zaradzić. Oznacza to, że musielibyśmy cały ten obszar
zagrodzić, żeby nie zagrażać ludziom. A sfinansowanie tego
mamuciego przedsięwzięcia? Wie pani chyba, jak skromnymi
środkami dysponujemy? Narobimy sobie kłopotów, jeśli
zażądamy więcej.

- Nie powinniśmy się tym w żadnym wypadku

przejmować! Alfredo, pan dobrze wie, o czym mówię! - Laura
była bliska rozpaczy.

- No i jeszcze - ciągnął Giovanni - musi pani uwzględnić

to, że obszar ten jest pod ochroną. A Indianie pilnują bardzo,
żeby nikt nie wszedł na ich Świętą Ziemię.

- Żaden Apacz, nawet taki z toporem wojennym, nie

odwiódłby mnie od przeprowadzenia koniecznych pomiarów!
Alfredo, to jest naprawdę pilna sprawa. Niech pan spróbuje
skontaktować się z wodzem Indian, czy z kim pan chce, i
niech mu pan wytłumaczy, o co nam chodzi. Potrzebujemy
tych danych, żeby ruszyć z naszą pracą do przodu.

background image

- Dobrze. Ma pani rację. Spróbuję coś zrobić w tym

kierunku.

- Mam nadzieję, że się panu powiedzie. I, niech mnie pan

informuje o wszystkim na bieżąco.

- Obiecuję.
- Dziękuję, Alfredo.
Od czasu tej rozmowy Alfredo nie zgłosił się. Laura

stawała się coraz bardziej niespokojna. Złapała za słuchawkę,
ale po krótkim namyśle odłożyła ją znowu. Po co nękać go
telefonami? Zadzwoni sam, gdy będzie miał coś do
przekazania.

Z kuchni dobiegły nagle dziwne bulgoczące dźwięki.

Laura zaczęła nasłuchiwać. Odgłosy były nad wyraz
podejrzane. Laura wstała z łóżka i pokuśtykała do kuchni.
Zmywarka do naczyń! Odetchnęła z ulgą. Kate włączyła ją,
zanim wyszła do pracy.

Laura zajrzała do lodówki. Może zrobić sobie spaghetti?

Czemu nie? W lodówce było wszystko, czego trzeba do sosu:
mielone mięso, pomidory, cebula. Wzięła grubą deskę i ostry
nóż z szuflady. Mięso wrzuciła na żeliwną patelnię i w czasie,
gdy się smażyło, poćwiartowała pomidory i posiekała cebulę.
Oczy szybko nabiegły jej łzami i zaczęły szczypać.

Rozległ się dzwonek do drzwi. - Akurat teraz. - Laura

wytarła pospiesznie ręce i poszła otworzyć. Oczy łzawiły jej
tak, że widziała wszystko jakby zamglone.

W drzwiach stał Devon. Spojrzał na nią z przestrachem. -

Co się stało? - spytał. - Czy noga tak bardzo boli? Może
zawieźć panią do lekarza?

Laura chciała wyjaśnić, że nic jej już nie dolega, ale

zamiast tego wydała z siebie jakiś zduszony dźwięk, podobny
do szlochu. Devon, coraz bardziej przerażony, złapał ją na
ręce, zaniósł do salonu i posadził na sofie. Laura znalazła w
kieszeni chusteczkę i wyczyściła nos.

background image

- Nie jest tak, jak pan myśli, Devonie. Z moją nogą jest

już wszystko w porządku. O, proszę! - wyciągnęła nogę i
pokręciła w kostce. - Kroiłam cebulę i stąd te łzy.

- Na pewno? - Devon obmacał sceptycznie kostkę.
- Ależ tak.
- No, to tym lepiej. Przyniosłem pani pracę. Nowy

artykuł.

- Okay. Proszę mi go dać, zaraz go przeczytam.
- To niekonieczne. Tym razem nie spieszy mi się tak

bardzo.

- Devon podniósł głowę. - Czy tam się coś pali?
- Mięso! O Boże! - Laura zerwała się i pognała do kuchni,

nie zważając na nogę. W kuchni było czarno od dymu. Smród
zwęglonego mięsa zapierał dech. Kaszląc i krztusząc się Laura
podskoczyła do kuchenki, zerwała z niej patelnię, wrzuciła ją
do wypełnionego wodą po brzegi zlewu i otworzyła okno na
oścież. Jeszcze przez chwilę w kuchni syczało, skwierczało i
dymiło, w końcu wszystko jakoś się uspokoiło. Laura
zaczerpnęła świeżego powietrza.

Nagle spojrzała na podłogę. - O, nie! Jeszcze tego mi

brakowało! - krzyknęła z przerażeniem. Podłogę wyłożoną
jasnymi kafelkami zalewała właśnie spieniona woda. Laura
szybko wyłączyła zmywarkę. Chciało jej się płakać.

- Jak to możliwe, żeby jeden człowiek narobił takiego

bałaganu?!

- Devon stał niedbale oparty o framugę drzwi i zaśmiewał

się do rozpuku.

Laura rozzłościła się. - Zamiast wygłaszać głupie uwagi i

śmiać się nie wiadomo z czego, mógłby pan pomóc!

- Jestem na pani usługi, szanowna pani - Devon skłonił

się głęboko, czym jeszcze bardziej zdenerwował Laurę. Devon
schylił się, zdjął buty i skarpetki i zawinął nogawki spodni aż
po kolana.

background image

- Nie wie pani, czy są w tym domu obcęgi.
- Nie mam pojęcia - odparła Laura zgodnie z prawdą. -

Zaraz poszukam.

- Nie, nie, niech pani poczeka. Przyniosę je z domu.
Gdy wyszedł, Laura wyszukała wszystkie ręczniki, rzuciła

je na podłogę w kuchni próbując w ten sposób zebrać nadmiar
wody.

- Brakuje pani mężczyzny w domu - Devon zamachał

triumfująco skrzyneczką z narzędziami. - Pani jest kobietą,
która po prostu na dłuższą metę nie może obejść się bez
mężczyzny. Przysięgnę, że tak jest.

- Za krzywoprzysięstwo grozi więzienie. - Laura rzuciła

w niego mokrym ręcznikiem.

Devon uchylił się zręcznie. - Za uszkodzenie ciała również

- roześmiał się.

- Miałabym okoliczności łagodzące.
- Wyjaśni mi to pani dokładnie, ale później. Teraz muszę

się zająć tym potopem. - Devon kucnął, wyciągnął wszystko z
szafki pod zlewem. - Wygląda na to, że zatkał się odpływ.
Potrzebuję kleszczy.

- Kleszczy? A jak one wyglądają? - Laura patrzyła

niepewnie na narzędzia w skrzyneczce Devona.

- Duże obcęgi z czerwonymi uchwytami.
- Proszę - podała mu je.
- Obawiam się, że nie poradzę sobie bez pomocy. Ktoś

musi trzymać rurę, gdy będę luzował gwint.

- Okay - Laura dała kroka nad nogami Devona i uklękła

przy zlewie.

- To na nic. Musi pani się tu do mnie wcisnąć. Inaczej nie

dam rady.

Laura przecisnęła się bez słowa przez wąski otwór.
- Najlepiej byłoby, gdyby pani położyła się na plecach.

Laura posłusznie wykonała polecenie.

background image

- Niech pani trzyma kleszcze tak... - Devon wziął jej rękę,

poprowadził do rury i pokazał, jak i gdzie ma umieścić
kleszcze.

- Dlaczego nie ma w pani życiu mężczyzny, Lauro? -

spytał mimochodem.

- Był jeden. - Laura kurczowo trzymała kleszcze.
- A dlaczego z nim nie wyszło?
- Nie mógł się pogodzić z myślą, że jego żona będzie

ciągle podróżować od jednego wulkanu do drugiego.

- Twarde, zimne łóżko kariery wygrało z miękkim,

ciepłym małżeńskim łożem?

- Żaden mężczyzna nie potrafi dać z siebie tyle żaru, co

krater wulkanu.

- Naprawdę nie, Lauro? - Devon odłożył narzędzia na bok

i przyciągnął Laurę do siebie. Laura natychmiast zamknęła
oczy. Przeszył ją dreszcz podniecenia. Co miała począć? Było
tak ciasno, że nie mogła nawet marzyć o poruszeniu się. Było
jej gorąco, serce biło jak młotem, chyba nawet Devon je
słyszał.

- Co się z panią dzieje, Lauro? - dobiegło nagle do jej

uszu czyjeś wołanie.

Laura drgnęła i wyrżnęła głową w rurę odpływową. -

Auuu!

- krzyknęła i łzy same napłynęły jej do oczu. Uwolniła się

z objęć Devona, wypełzła z szafki i wyprostowała się z
jękiem. Zachwiała się, przed oczami wirowały jej koła. W
końcu odzyskała ostrość widzenia.

- Kate!
Kate pociągnęła nosem. - Co tu tak okropnie śmierdzi?

Obejrzała, marszcząc czoło, czarne smugi od dymu na ścianie
nad kuchenką, mokrą podłogę, stos mokrych ręczników w
kącie i zwęglone resztki jedzenia na patelni. Nagle wzrok jej
padł na nogi Devona wystające spod zlewu.

background image

Laura odchrząknęła nerwowo. - To moja wina,

przynajmniej częściowo. Zapomniałam o patelni na kuchni.
Poza tym przepełniła się zmywarka do naczyń. Bałam się, że
woda zaleje cały dom. Ale niebezpieczeństwo zostało
zażegnane. Mamy już kontrolę nad wszystkim.

- A kogóż to mamy tutaj? - Kate schyliła się, żeby

obejrzeć właściciela nóg.

- Och, to pan Devon Courtley, jeden z pani sąsiadów. -

Głos Laury zadrżał zdradziecko.

Devon wysunął się z szafki. - Miło mi panią poznać. Laura

uczęszcza do mnie na skrócony kurs hydrauliki. - Mrugnął do
Kate porozumiewawczo.

Laura zaczerwieniła się. Ten Devon nie opuścił żadnej

okazji żeby z niej nie zakpić. Najchętniej zapadłaby się pod
ziemię.

- Wobec tego nie przeszkadzam państwu - Kate skinęła

głową Laurze i Devonowi i wyszła z kuchni.

Devon wrócił do przerwanej pracy, a Laura podążyła za

Kate.

- Oj, ale miałam dzień! - Kate opadła z rozmachem na

sofę.

- Gromada zwariowanych turystów pomyliła mój sklep ze

sklepem z pamiątkami. Nieźle mi dali do wiwatu. Zdaje się, że
wam trochę przeszkodziłam, prawda? - Kate spojrzała na
Laurę uważnie.

- Ależ nie! Oczywiście, że nie! Przeciwnie, zjawiła się

pani w najlepszym momencie - chciała wszystko wyjaśnić, ale
akurat Devon zjawił się w drzwiach. - Odpływ znowu
funkcjonuje jak należy - spojrzał Laurze w oczy. -
Przynajmniej jeden problem ma pani z głowy.

- No, to cudownie! - Kate spoglądała ciekawie to na

Laurę, to na Devona. - Czy zna się pan również na
elektryczności? Mam mianowicie taki problem - stale

background image

przepalają mi się bezpieczniki. Czasami mam wrażenie, że
wszystko jest tutaj pod wysokim napięciem.

- Kate! - Laura przerwała jej szybko. - Nie możemy

nadużywać uprzejmości pana Courtleya.

- Ma pani rację. - Kate wyciągnęła rękę do Devona. - W

każdym razie dziękuję za pomoc, panie Caurtley.

- Cała przyjemność po mojej stronie - Devon skłonił się

głęboko.

- Tak, ja też chciałam podziękować za pomoc. - Laura

wyszła do przedpokoju, otworzyła drzwi frontowe i
powiedziała: - Do widzenia.

- Tak, tak, wysokie napięcie - mruknął Devon. - Czy pani

też ma z tym kłopoty? Mógłbym pani pomóc w obniżeniu tego
napięcia.

- Nie, dziękuję, sama sobie poradzę. Do widzenia, panie

Courtley. - Zamknęła z trzaskiem drzwi za nim. Na chwilę
zamknęła oczy i niechętnie wróciła do salonu.

- O rany, jaki przystojny i sympatyczny facet! Czy to nie

jest przypadkiem ten hojny kawaler od róż?

- Przypadkiem jest - Laura skrzywiła się.
- Czy to wszystko, co może pani o nim powiedzieć?
- No... jest dziennikarzem. Czasem współpracujemy ze

sobą. Więcej nic o nim nie wiem.

- Straszna szkoda - Kate westchnęła teatralnie. - Jak

noga?

- Wszystko w porządku. Już mnie w ogóle nie boli.

Niedługo będę mogła tańczyć sambę.

- No, no, lepiej niech się pani jeszcze z tym wstrzyma. -

Kate roześmiała się. - Ale cieszę się, że już jest dobrze z tą
nogą. Ja dzisiaj jestem zupełnie rozbita. Pójdę chyba od razu
do łóżka.

- Pewnie, że tak. Ja muszę tu jeszcze popracować.

background image

Kate wstała i poszła do swojej sypialni, Laura zaś,

wzdychając po drodze, udała się do kuchni. Zabrała się do
usuwania skutków swego zapomnienia i zalania kuchni. Myśli
jej powędrowały znowu do Devona Courtleya. Co by się stało,
gdyby Kate nie nadeszła w porę? Zaschło jej w gardle.
Odłożyła ścierki na bok i wróciła do salonu. Na stole leżała
koperta z artykułem Devona. Wyjęła go i zaczęła czytać.

Po pierwszym akapicie przerwała lekturę i wróciła do

początku tekstu. Nie mogła się zupełnie skoncentrować. Co
ten mężczyzna z nią wyprawiał? Co w nim było takiego, że
ciągle musiała o nim myśleć? Nic! Ze złością rzuciła artykuł
na stół.

Nagle zaczęła nasłuchiwać. Usłyszała drapanie do drzwi i

ciche miauczenie. Laura podeszła do drzwi i otworzyła je. -
No, chodź już! - zawołała. - Dzisiaj musisz się zadowolić
moją skromną osobą, bo twoja pani poszła już spać. Chodź!

- Ależ chętnie. - Jakiś cień oderwał się od ściany. -

Wygląda na to, że dzisiaj nie będzie pani musiała zbyt długo
szukać swej Miłości.

- Devon wszedł w krąg światła i Laura zobaczyła, że

trzyma w ramionach kotkę.

- Pan jest, widzę, wszechstronnie utalentowany! Pana

nieodpartemu urokowi nie mogą się nawet oprzeć koty z
sąsiedztwa!

- Jestem specjalistą, jeżeli chodzi o koty - zwłaszcza

dzikie koty.

- Pochylił się i postawił Miłość na ziemi. Kotka

pomaszerowała do domu.

- Woda dobrze spływa?
- Proszę? Jaka woda?
- W odpływie - w zlewozmywaku.
- Aha. Tak, wszystko w porządku.
- Lauro - Devon szukał jej wzroku.

background image

- Powiedziałam już panu „Dobranoc", panie Courtley!
- Dlaczego jest pani zawsze taka odpychająca? - podszedł

bliżej i wziął ją w ramiona.

- Ja... - Laura położyła głowę na jego ramieniu. - Nie

wiem - szepnęła.

- Och, Lauro. - Pogładził ją po włosach. - Spójrz na mnie

- poprosił cicho.

Laura podniosła głowę. Spojrzenia ich spotkały się. Devon

pochylił się tak nisko, że wargi ich prawie dotknęły się. Laura
bała się odetchnąć. Pocałował ją, delikatnie i czule.

Laura jęknęła cicho. Podniosła ramiona i zarzuciła mu je

na szyję. Przytuliła się do Devona całym ciałem. Nagle
przestała jej wystarczać delikatność Devona. Chciała czegoś
więcej. Odwzajemniła pocałunek Devona.

Devon przyciągnął ją jeszcze bardziej do siebie. Pocałunki

jego stały się bardziej namiętne. Gładził jej plecy, biodra,
talię.

Laurę ogarnęło gorące pożądanie. Gdy Devon wsunął

dłonie pod jej bluzkę, krzyknęła z pragnienia, żeby przeżyć z
nim coś wspaniałego.

Devon dotknął jej piersi. Ujął je w dłonie i masował

delikatnie.

- Lauro, Lauro - szepnął - tak bardzo cię pragnę. Chcę

ciebie... Sięgnął po klamkę i zamknął cicho drzwi. Wziął
potem Laurę za rękę i poprowadził wąską dróżką do domu
naprzeciwko.

Laura szła za nim jak w transie. Lekki wietrzyk rozwiewał

jej włosy, ręka Devona była silna i ciepła. Było tak pięknie...

Nagle zatrzymała się. Właśnie: było zbyt pięknie. Coś tu

się nie zgadzało. Uświadomiła sobie, co nastąpi za chwilę w
sypialni Devona. Czy nie działała zbyt pochopnie? Seks bez
miłości? Ta noc ma tylko zaspokoić jej ciało? Bo o uczuciach
między nimi nigdy nie było mowy.

background image

- Nie! - krzyknęła i wyrwała się Devonowi. - Nie mogę!

Devon spojrzał na nią zaskoczony. - Dlaczego nie? Milczała,
nie patrząc na niego. Tak bardzo chciała iść z nim do łóżka!
Ale co potem? - Ich związek nie miał żadnej przyszłości. Po
co sprawiać sobie ból? Lepiej skończyć to wszystko, zanim się
zacznie na dobre.

- Obawiam się, że jestem trochę staroświecka -

powiedziała wreszcie zmienionym głosem. - Nie mogę pójść
do łóżka z kimś, kogo nie kocham.

- Jeżeli to tylko to... Czemu nie możesz się we mnie

natychmiast zakochać?

- W ogóle nie jest pan zarozumiały, prawda?
Devon roześmiał się. - Ani trochę! To ja jestem właśnie

tym mężczyzną, na którego czekałaś całe życie.

- Pan?! Akurat pan, panie Courtley?! Uważa się pan za

mój ideał?

- Laura pokręciła z niedowierzaniem głową. - Pan

naprawdę ma zbyt wygórowane mniemanie o sobie.

- A kto koryguje wszystkie moje artykuły? Kto ma

ostatnie słowo przed każdą publikacją? Czy pozwoliłbym
sobie na taką ingerencję w moją pracę, gdybym był taki, jak
mówisz?

- Powoli. Po prostu nie ma pan wyboru, bo taka była

umowa.

- Laura obrzuciła Devona gniewnym wzrokiem. - Pan

sprzedałby własną babkę, żeby mieć materiał do reportażu,
prawda? I gdyby pan rzeczywiście chciał się ze mną przespać,
to nie cofnąłby się pan przed oświadczynami, żeby tylko
zaciągnąć mnie do łóżka. Mam rację?

- Czy to oznacza, że pani przyjęłaby moje oświadczyny?
- Nie, to zupełnie tego nie oznacza! - Laura odwróciła się

na pięcie i potykając się w ciemnym ogrodzie, pobiegła do
domu.

background image

- Nie chcesz się dowiedzieć, czy naprawdę stosuję takie

metody?

- Niech pan sobie nie zadaje tyle trudu - odkrzyknęła

Laura. Wbiegła po schodkach, otworzyła drzwi i wpadła do
domu. Chciała jak najszybciej zamknąć się w swoim pokoju..

W sypialni rzuciła się na łóżko. - Devon... - rozszlochała

się.

background image

Rozdział 10
- Niechże pani coś powie, Lauro. Co się z panią dzieje? -

Kate była wyraźnie zaniepokojona.

- Dlaczego pani pyta?
- Widziała się pani dzisiaj w lustrze? Wygląda pani jak

widmo. Pewnie pani przez całą noc nie zmrużyła oka, zgadza
się?

- Każdemu może się to zdarzyć - Laura spokojnie napiła

się kawy. Gorący napój dobrze jej zrobił.

- Pewnie. Ale wiem z doświadczenia, że bezsenność u

młodych i zdrowych ludzi musi mieć jakąś przyczynę.

- Naprawdę?
- Naprawdę. I... jestem przyzwyczajona nazywać rzeczy

po imieniu. Jest pani zakochana po uszy, Lauro! Zadurzyła się
pani na zabój w tym przystojnym hydrauliku - amatorze. To
nasz sąsiad, pan Devlin Courtley jest przyczyną pani
bezsennej nocy.

- Devon Courtley - poprawiła ją Laura. - Jak już

wspomniałam, spotykamy się czasami na gruncie
zawodowym. I to wszystko.

- Szkoda. Bylibyście idealną parą.
Laura poczuła, że się czerwieni. - Muszę jeszcze przejrzeć

wyniki badań laboratoryjnych. Przepraszam - Laura
pospiesznie wycofała się do swego pokoju.

Ona miała być zakochana w Devonie Courtleyu! Cóż to za

absurdalny pomysł! Laura roześmiała się w głos.

Miłość była luksusem w jej sytuacji. Luksusem, na który

nie mogła sobie pozwolić. Raz tylko odważyła się pójść za
głosem uczucia, ale jej marzenia prysły szybko niczym bańka
mydlana. Harmonia w życiu małżeńskim i w pracy zawodowej
okazała się niemożliwa.

background image

Niemniej jednak myślała o Devonie stale. Starała się zająć

myśli czym innym, ale bez rezultatu. A może Kate miała
rację?

Nie, to niemożliwe! Nie mogła się przecież zakochać w

takim człowieku, jak Devon Courtley.

Także tej nocy nie mogła zasnąć. Przewracała się z boku

na bok. Godziny mijały, sen nie przychodził. Obraz Devona
pojawiał się przed nią, gdy tylko zamknęła oczy. Jego gesty,
zapach, głos... Jak cudownie czuła się w jego ramionach...

Gdzieś nad ranem Laura skapitulowała. Musiała przyznać

przed samą sobą, że kochała Devona i przyjąć tę straszną, a
jednocześnie słodką prawdę do wiadomości.

Laura nie widziała Devona od kilku dni i była coraz

bardziej zaniepokojona. Kilka razy usiłowała pod jakimś
pretekstem zadzwonić do niego, ale odkładała za każdym
razem słuchawkę ze strachu, że może odkryć prawdziwy
powód jej telefonów. Nie, nie zniosłaby kpiny w jego głosie.

Kate przyglądała się jej bacznie każdego ranka, gdy blada

z niewyspania i z podkrążonymi oczami pojawiała się w
kuchni.

Każdego wieczoru kładła się zmęczona i wyczerpana do

łóżka i zawsze miała kłopoty z zaśnięciem. Tak było i tym
razem. Wstała i wyjrzała przez okno na ciemny dom Devona.
Długo wpatrywała się w ciemny prostokąt, aż w końcu
zmarzła tak, że musiała wrócić do łóżka. Zapadła w
niespokojną drzemkę.

Nagle łóżko zatrzęsło się. Laura przeraziła się. Rozległ się

głuchy grzmot. O Boże, trzęsienie ziemi! - pomyślała. A
Alfredo na pewno wyruszył już z kilkoma ludźmi na północną
stronę, żeby zainstalować tam stację obserwacyjną. Mogą
znaleźć się w niebezpieczeństwie. Po pierwszym wstrząsie
nastąpił drugi, słabszy, a potem nic się już nie działo.

background image

Laura spojrzała na zegarek. Już po piątej. Właściwie nie

opłacało się już kłaść do łóżka. Ubrała się i wyszła z pokoju.

Kotka Kate wyskoczyła naprzeciw. Zaczęła się ocierać o

jej nogi. - No co, kociaczku? Przestraszyłaś się, prawda? -
Laura pogłaskała Miłość i otworzyła drzwi, żeby ją wypuścić
na dwór. Ale kotka cofnęła się. Najwyraźniej nie miała
zamiaru wychodzić z domu. Wydawała z siebie natomiast
przeraźliwe miauczenie.

Laura zamknęła wobec tego drzwi. Nagle zrobiło się tak,

jakby w dom uderzył jakiś silny cios. Podłoga podniosła się.
Mury zadrżały, rozdzwoniły się szyby w oknach. Laura
zachwiała się, straciła równowagę i upadła bokiem na drzwi.

- O Boże, wulkan - na korytarzu pojawiła się Kate w

nocnej koszuli.

Laura podniosła się z jękiem. Nasłuchiwała przez chwilę. -

Chyba już jest po wszystkim - powiedziała drżącym głosem.

Wyobrażam sobie, jak wygląda mój sklep. - Nie

przepadam za tymi wstrząsami. Są dość nieprzyjemne. A tak
mi się dobrze spało!

Laura pojechała szybko do biura. We wszystkich

pomieszczeniach i w stacjach pomiarowych panował
ożywiony ruch. Sieć telefoniczna była wyraźnie przeciążona,
terkotały dalekopisy, podwładni doktora Haileya mieli ręce
pełne roboty. Spadł na nich grad pytań, poleceń i informacji.

Laura spieszyła przez korytarz, na którym zgromadzili się

dziennikarze ze wszystkich mediów. W końcu dotarła do
swego pokoju. Natychmiast rzuciła się do krótkofalówki, żeby
nawiązać kontakt z Giovannim. Odbierała jednak tylko szumy
i trzaski. Po bezowocnych próbach dała spokój.

Wprowadziła najnowsze dane do komputera i poczekała

trochę. Po kilku chwilach komputer zlokalizował centra
wstrząsów i podał dokładne wartości w skali Richtera. Laura
sprawdziła jeszcze kilka informacji. Tak jak się spodziewała,

background image

centrum wstrząsów znajdowało się tuż pod powierzchnią
ziemi. Czyżby magma od dawna była wyżej niż zakładano?
Zestawiła jeszcze raz wyniki wszystkich pomiarów. Była
poważnie zaniepokojona.

Następna próba skontaktowania się z Giovannim znowu

się nie powiodła. Silne zakłócenia atmosferyczne
uniemożliwiały nawiązanie łączności.

- Lauro? - doktor Hailey wetknął głowę przez drzwi. -

Prasa czeka niecierpliwie na pierwszy komentarz. Może pani
się tym zająć?

- Natychmiast - Laura wyłączyła komputer i poszła za

doktorem Haileyem do zatłoczonego holu. W krótkich,
jasnych słowach przedstawiła nową sytuację. Odpowiedziała
cierpliwie na wszystkie pytania dziennikarzy. W końcu
rozbolało ją gardło, głos jej zachrypł i musiała poprosić o
przerwę. Uciekła do swego spokojnego pokoju.

Ponownie próbowała nawiązać kontakt z zaginionymi. Nic

z tego! Walnęła pięścią w stół. Dlaczego ten głupi Alfredo się
nie zgłasza?! Zdaje chyba sobie sprawę z powagi sytuacji!

- Gdzie jest doktor Hailey? Muszę z nim natychmiast

porozmawiać! - Do pokoju wszedł krępy, przysadzisty
mężczyzna o okrągłej mięsistej twarzy. - Stratton - przedstawił
się. - Burmistrz Idle Springs.

- Wielką kraciastą chustką otarł sobie pot z czoła.
- Dzisiaj po południu będę miał wizytę kilku ważnych

panów, menadżerów pewnej potężnej firmy, która zamierza
zbudować kompleks rekreacyjny w naszym mieście. Co mam
tym panom powiedzieć, jak mam z nimi rozmawiać? Może
pani mi coś poradzi? Mogłaby im pani powiedzieć, że sytuacja
wcale nie wygląda tak tragicznie? Chodzi o duże pieniądze dla
nas.

background image

- Niestety, nie, panie Stratton - odparła Laura spokojnie. -

W tej chwili nikt nie będzie w stanie prognozować rozwoju
sytuacji. My także nie.

- Żałuje pani, że nie można przewidzieć rozwoju sytuacji?

To ja pani powiem, jak się ta sytuacja rozwinie? Nijak! Nie
wydarzy się nic, ale to zupełnie nic. Wszystko zostanie tak,
jak było. Trzęsienia ziemi były tu zawsze i to na długo
przedtem, zanim się tu zagnieździli naukowcy. Kilka szyb na
straty i nic więcej. Może kilka konserw zleciało z półek w
supermarkecie... Ale to wszystko. Ludzie kwitowali trzęsienia
wzruszeniem ramion. Stały się dla nich chlebem powszednim.

Burmistrz znowu otarł chustką pot z czoła. - A teraz

pojawiliście się wy - naukowcy i wpędzacie nas wszystkich w
gospodarczą ruinę. Tak to wygląda! Proszę was - co tam - ja
żądam, żebyście się stąd wynieśli!

Laura patrzyła na niego zupełnie oszołomiona. Brakowało

jej słów.

- Panie burmistrzu - zaczęła po chwili. Chciałabym trochę

skorygować pańską wypowiedź. To nie naukowcy pogorszyli
sytuację. Dążenie do gospodarczego zrujnowania Idle Springs
jest nam też najzupełniej obce. Wulkan stanowi stałe
zagrożenie, chyba pan w to nie wątpi.

I tego niebezpieczeństwa nie można zignorować. Po

prostu nie można chować głowy w piasek. - Laura wytrzymała
groźne spojrzenie burmistrza. - Możliwe, że pańskie miasto
będzie miało szczęście, możliwe, że wulkan nie wybuchnie za
naszego życia. Ale nikt panu nie da na to gwarancji. Dlatego,
zamiast

nam

wymyślać,

powinien

pan

udzielić

wszechstronnego poparcia. Leży to w końcu w pańskim
interesie.

- W moim interesie? To bezsensowne trwonienie

pieniędzy podatników? Ha, myśli pani, że dam się zaprzęgnąć
do pani brudnego wozu? Może jeszcze mam wręczyć pani

background image

wiadro, żeby mogła pani bez żenady doić naszych obywateli?
O nie, droga pani! Już ja się postaram, żeby przykręcono wam
kurek. Nie będziecie tu siali zamętu, przeklęci besserwisserzy!
Przysięgam! - Odwrócił się do wyjścia. - A pani radzę, żeby
się pani schowała do mysiej dziury przed słusznym gniewem
naszych ludzi. - Wyszedł trzaskając za sobą drzwiami.

Laura bez namysłu wyskoczyła za nim na korytarz. -

Kiedy miasto zasypane zostanie tonami gorącego popiołu, nie
znajdzie pan z pewnością dziury na tyle dużej, żeby się w niej
zmieściła pańska głupota! - wrzasnęła za nim na cały głos.

Umilkły wszystkie rozmowy. Wszystkie twarze zwróciły

się ku Laurze. Znalazła się pod ostrzałem zaciekawionych,
przestraszonych i rozbawionych oczu. Laura spuściła głowę i
szybko wróciła do swego pokoju.

Co ją pchnęło do tego niemądrego wybuchu? Ona, Laura

Nichols pozwoliła sobie zwymyślać burmistrza miasta! Co
powie na to doktor Hailey? Czy nie powinna przedstawić
swego stanowiska bardziej naukowo? Czy to nie pod
wpływem Devona wypowiedziała w zdenerwowaniu to, co
naprawdę myśli?

W krótkofalówce odezwał się głośny trzask. - Tu mówi

Alfredo Giovanni - usłyszała. - Czy ktoś mnie słyszy?

Laura złapała mikrofon. - Alfredo, tu Laura. Odbiór.
Trzaski w aparacie stały się bardzo głośne i Laura zlękła

się już, że łączność zostanie znowu zerwana, ale w końcu
wyłapała jakieś niewyraźne słowa: kłopoty, lawina, wypadek.
Nic więcej nie udało jej się zrozumieć z powodu zakłóceń.

Laurę ogarnęło paniczne przerażenie. - Alfredo! -

krzyknęła w mikrofon. - Czy ktoś jest ranny? Słyszy mnie
pan?

Ale nikt się już nie odezwał.
Laura zaalarmowała natychmiast doktora Haileya, który

przedsięwziął nieodzowne środki. Wysłano ekipę ratowników

background image

z lekarzem. Jeden landrover, przekształcony w karetkę
pogotowia, wiózł krew, materiały opatrunkowe i rozmaite
płyny infuzyjne, w innym jechały napoje, żywność, koce i
namioty.

Laura przyglądała się jak ogłuszona przygotowaniom

członków ekipy ratowniczej. Nawet, gdy samochody
odjechały, stała bez ruchu odprowadzając je wzrokiem, dopóki
nie zniknęły za zakrętem drogi.

- Zostanie pani tu na stanowisku. - Doktor Hailey stanął

nagle obok niej. - Wszystko będzie dobrze - dodał widząc jej
przygnębioną twarz.

Laura kiwnęła głową bez przekonania. Przygarbiona, z

opuszczonymi ramionami, wróciła do głównego budynku.

Czekanie przedłużało się w nieskończoność. Ciągle

jeszcze w mieście panowało podniecenie. Do późnego
wieczora telefony urywały się., Laura z jednej strony była
zadowolona, bo kierowały jej myśli na inne tory, z drugiej zaś
strony każdy telefon coraz bardziej ją irytował. Bardzo
martwiła się o kolegów. Co tam się działo? Laura stale
wpatrywała się w krótkofalówkę.

Wreszcie poprzedzony trzaskami i szumami dał się słyszeć

znajomy głos.

- Doktorze Hailey, słyszy mnie pan?
Laura wzięła mikrofon. - Alfredo? Alfredo, słyszymy

pana. Tu Laura. Co się stało? - Z trudem mogła utrzymać
mikrofon w drżącej dłoni. - Giovanni, niech się pan zgłosi.

- Zaskoczyła nas lawina. Jim właśnie przygotowywał z

kilkoma innymi wybuch. To było niedaleko naszej bazy.... -
Alfredo urwał.

- Co się z nimi stało?! Niech pan mówi!
- Na razie nie wiemy, czy przeżyli - mówienie

przychodziło mu z niezwykłym trudem. - Mamy do pokonania
kilkumetrową

ścianę

ze

śniegu

i

lodu.

Coś

background image

nieprawdopodobnego, Lauro. W życiu nie widziałem takich
ilości śniegu.

- Mój Boże - Laura była przerażona. - Czy jest nadzieja,

że przeżyli?

- Zawsze trzeba mieć nadzieję - odparł Giovanni. -

Będziemy was informować na bieżąco. Niech pani ustawi
aparat na „odbiór" i nie odchodzi nigdzie.

- Nie ruszę się z miejsca. Niech Bóg ma was w swej

opiece!

- Dziękuję, Lauro. Aha, jeszcze coś... Ten wścibski

dziennikarz, nazywa się chyba Courtley, był też z Jimem.
Chciał zrobić kilka zdjęć.

- Devon Courtley? Devon jest... - Laurze zakręciło się w

głowie. Wszystko wirowało jej przed oczami. Zachwiała się i
straciła przytomność.

- Laura? Laura! Czy pani mnie słyszy? Laura!

Odpowiedzi nie było.

- Devon - czy to ona wymawiała szeptem jego imię?

Laura otworzyła oczy. W pierwszej chwili nie mogła
zrozumieć, dlaczego leży na podłodze... Wstała powoli. Nagle
wszystko się jej przypomniało. Rozmawiała z Giovannim. Jim
i inni zostali zasypani przez lawinę. A Devon był wśród nich.

Oczy laury napełniły się łzami. - Boże, pomóż im. Nie

pozwól im zginąć, błagam cię, Boże - modliła się po cichu.

Doktor Hailey! Jeszcze nic nie wie! Podbiegła do telefonu,

nakręciła jego numer i poinformowała go o wszystkim. Potem
odłożyła słuchawkę. Nigdy w życiu nie czuła się tak
nieszczęśliwa jak teraz. Opadła na krzesło, ukryła twarz w
dłoniach. - Nie umieraj, Devon. Jesteś mi tak bardzo
potrzebny. Tak bardzo cię kocham - szepnęła.

Noc minęła i nie przyniosła żadnej zmiany sytuacji.

Alfredo zgłaszał się co godzina. - Robimy wszystko, co w
ludzkiej mocy - zapewniał.

background image

Laura nie zmrużyła oka przez całą noc. Odmówiła

doktorowi Haileyowi, który chciał ją zastąpić na posterunku.
Godziny płynęły, a ona czekała na wieści, żywiąc się tylko
nadzieją. Gdy nadszedł ranek, Laurę bolała głowa, oczy jej
łzawiły, a ciało zesztywniało od ciągłego kucania przy
aparacie.

- Laura! Jest tam pani jeszcze?
- Alfredo! Słyszę pana! - Laura natychmiast odzyskała

przytomność umysłu.

- Ratownicy odkopali przednie koło samochodu Jima.
- Myśli pan, że oni są w tym samochodzie?
- Chyba tak, bo gdzie by się mieli podziać?
Laura wstrzymała oddech. - Czy dali jakiś znak życia?
- Nie. Ale samochód znaleziono koło betonowego cokołu,

jednego z tych, w których tkwią słupy wyciągu narciarskiego.
Możliwe, że cokół stał się zaporą dla lawiny i być może
samochód nie został zgnieciony. Zgłoszę się, gdy będę
wiedział coś bliższego.

- Na razie, Alfredo. - Laura obawiała się przez chwilę, że

znowu zemdleje. Wzięła się jednak w garść, odetchnęła kilka
razy głęboko i zadzwoniła do szefa. Doktor Hailey przyszedł
do niej natychmiast.

Znowu zaczęły się długie, nużące godziny oczekiwania,

tylko że teraz czekali we dwoje. Hailey też próbował się
połączyć, ale bezskutecznie. W końcu, gdy zaczęli już tracić
nadzieję, usłyszeli głos Giovanniego.

- Laura? Tu Giovanni. Słyszy mnie pani?
Doktor Hailey przejął mikrofon. - Tu Hailey. Słyszymy

pana bardzo dobrze. Co nowego, Alfredo?

Laura pochyliła się nad aparatem wstrzymując oddech.
- Odkopaliśmy samochód na tyle, że możliwe jest

otwarcie drzwi od strony kierowcy. Mężczyźni są w środku.

- Wszyscy?

background image

- Wszyscy. Jeden z nich jest ranny, inni nie, ale bardzo

zziębnięci. Nie obędzie się pewnie bez kilku dni w szpitalu. -
Alfredo miał bardzo zmęczony głos.

- Dobrze. Dziękuję panu za ten trud. Powinien pan teraz

odpocząć.

- Kto... kto jest ranny? - spytała Laura zduszonym

głosem.

- Harold. Harold Cramer, jeden z techników. Ale wyjdzie

z tego. Lekarze już mu robią transfuzję krwi.

Laura opadła na krzesło. Łzy ulgi spłynęły jej po

policzkach. Żyje! Devon żyje! - przebiegło jej przez głowę. -
Dziękuję - szepnęła. - Boże, dziękuję ci.

- Laura? Czy wszystko w porządku? - Doktor Hailey

spoglądał na nią z niepokojem.

- Tak - odpowiedziała uśmiechając się przez łzy.

background image

Rozdział 11
- Devon - szepnęła Laura. - Devon, kocham cię. -

Pogładziła go delikatnie po czole i bladych policzkach.

- Panno Nichols, proszę. - W drzwiach stanął lekarz.

Pacjent potrzebuje spokoju.

- Do widzenia, kochanie - Laura spojrzała jeszcze raz na

śpiącego.

- Czy naprawdę nie będzie żadnych skutków tego

zziębnięcia?

- Oczywiście, że nie - lekarz uśmiechnął się uspokajająco.

- Pan Courtley wyśpi się porządnie, będzie jak nowy. Niech
się pani nie martwi, dostanie go pani w nienaruszonym stanie.

Laura zaczerwieniła się. - Dziękuję, doktorze.
- Devon, pan zwariował. Zupełnie zwariował! - Laura

usiadła z rozmachem na mchu i roześmiała się głośno. -
Ciągnie pan ze sobą na stromą górę kieliszki z
najdelikatniejszego szkła kryształowego, żeby wypić tu ze
mną szampana! Przecież to kompletne wariactwo!

- Lubię, kiedy się śmiejesz, Lauro! - Devon pochylił się

nad nią i spojrzał jej w oczy. - Twój śmiech brzmi zupełnie jak
srebrzyste dźwięki dzwoneczków - pogładził ją lekko po
policzku. - Lubię dotyk twoich dłoni i twój głos szepczący:
„Kocham cię".

- Pan... słyszałeś mnie? Dlaczego nie...
- Bałem się obudzić z cudownego snu. Twoje słowa były

dla mnie najlepszym lekarstwem.

Laura poczuła wypieki na policzkach. - Ale ja myślałam,

że śpisz. Lekarz powiedział przecież...

- Nie uważasz, że teraz mamy dobrą okazję, żeby

powtórzyć te słowa? Czy nie możesz być wreszcie szczera
wobec mnie i wobec siebie, Lauro?

background image

Laurze zrobiło się zimno i gorąco zarazem. - Ja... zawsze

byłam szczera. Kiedy cię wyzywałam od chamów - też.
Mówiłam po prostu zawsze to, co myślałam.

- A w szpitalu?
Wargi Laury zadrżały. - Ja... - zająknęła się.
- Wiesz, jak bardzo cię lubię - oznajmił Devon. Poszukał

jej wzroku. Laura spojrzała na niego. Lubił ją, cenił ją - ale
czy ją kochał? - ja

też cię lubię - wymamrotała. Czemu Devon nie chciał

zrozumieć, że oczekiwała od niego czegoś więcej?

- Chodź ze mną - szepnął. - Chciałbym ci coś pokazać -

podniósł się i pociągnął Laurę za sobą. Laura poczuła się
rozczarowana. Co on zamierzał? Dlaczego nie wziął jej w
ramiona i nie pocałował? Tak bardzo tego pragnęła!

Lekki szum wyrwał ją nagłe z zamyślenia. Szum stawał

się głośniejszy z każdym krokiem. Wreszcie wyszli na zalaną
słońcem polanę. Przed nimi rozciągało się okrągłe
ciemnozielone górskie jezioro. Kryształowo przejrzysta woda
spływała z góry połyskującymi srebrzystymi kaskadami i
spływała szerokimi falami po wystających skałach. Miliony
rozpryskujących się kropelek wypełniały powietrze błyszczącą
przezroczystą mgiełką.

Laura wsparta na ramieniu Devona nie mogła wyjść z

podziwu nad tym cudem przyrody.

Wreszcie Devon odsunął ją delikatnie, wziął za rękę i

poprowadził wąską, prawie zupełnie zarośniętą ścieżką na
płaską platformę tuż nad wodospadem. Puścił dłoń Laury,
podszedł na sam brzeg wystającej skały i spojrzał w dół na
huczącą, wirującą wodę. Potem położył się płasko na brzuchu,
odwrócił od Laury i nakazał jej gestem, żeby zrobiła to samo.
Z wahaniem położyła się na krawędzi i odważyła spojrzeć w
dół.

background image

Długo leżeli obok siebie w milczeniu. Nic nie zakłócało

im tej cudownej chwili bezpośredniego obcowania z przyrodą.

Ciepłe promienie słoneczne grzały Laurę w plecy, a

mgiełka wodna unosząca się nad wodospadem przyjemnie
chłodziła twarz. Zamknęła oczy i przeciągnęła się z rozkoszą.

Nagle poczuła na skórze palce Devona. Gładziły jej szyję,

potem ześliznęły się na ramiona, na łopatki i zaczęły
delikatnie masować kręgosłup. Miły dreszcz przebiegł jej po
plecach. Jęknęła cicho i przewróciła się na plecy. We wzroku
Devona wyczytała pytanie i... pożądanie.

Uśmiechnęła się, gdy pochylił się nad nią i dotknął

wskazującym palcem koniuszka jej nosa. Pocałował ją w
czoło, brwi, w skronie, w brodę, w szyję.

Laura zarzuciła mu ramiona na szyję. Pocałowała go

namiętnie, tak jak nigdy jeszcze nie całowała żadnego
mężczyzny. Wszystkie, dręczące ją do tej pory wątpliwości,
znikły w dzikim pożądaniu, które wyzwoliła obecność
mężczyzny.

Sprawnymi ruchami Devon odpinał guzik po guziku jej

bluzkę. Pod spodem nie miała nic. Rozkoszowała się ciepłem
promieni słonecznych i spragnionym wyrazem oczu Devona.
Jego dłonie gładziły jej nagą skórę, dotknęły piersi i zsunęły
się po płaskim brzuchu na dół, do zapięcia dżinsów. Laura
oddychała szybko nieregularnie. Ogień namiętności, jakiej do
tej pory nie znała, ogarnął ją całą.

- Devon - szepnęła. - Och... - Drżącymi palcami rozpięła

jego koszulę. Doznała niesłychanie przyjemnego uczucia,
czując pod palcami jego nagą, ciepłą skórę, skręcone, miękkie
włosy na piersiach. Zsunęła dłonie niżej i najpierw niepewnie,
a później coraz bardziej zdecydowanie rozpinała pasek.
Jednym szybkim ruchem rozsunęła suwak jego dżinsów.

Nieśmiało spojrzała na Devona. Uśmiechnął się. Wstał,

zdjął dżinsy i obcisłe majtki. Nagi ukląkł obok Laury i

background image

rozebrał ją powoli do końca. Przez chwilę patrzył na Laurę w
niemym podziwie. Poczuła się tak piękna i tak pożądana, jak
nigdy przedtem.

Ją też podniecał widok nagiego mężczyzny. Jego twarz,

potężne ramiona, owłosione piersi, płaski brzuch...

- Devon - szepnęła i pociągnęła go na siebie. I nagle cały

świat stał się nim. Jego zapachem, jego oddechem, jego
niskim głosem, szepczącym jej namiętne słowa, jego ciałem,
które ją nakryło, wypełniło i dostarczało niewysłowionej
rozkoszy. Poddała mu się całkowicie dostosowując się do
szybkiego rytmu jego ruchów.

Miała wrażenie, że ciało jej stanęło w płomieniach, gdy w

dzikiej ekstazie osiągnęli wspólnie apogeum rozkoszy.

Wyczerpani do granic możliwości i do głębi zaspokojeni

leżeli bez ruchu. Milczeli. Wilgotna mgiełka znad wodospadu
cudownie orzeźwiła ich rozgorączkowane ciała. Stopniowo
oddechy ich uspokoiły się, serca zaczęły bić spokojnie i
miarowo.

Laura poczuła delikatne pocałunki Devona na policzkach.

Otworzyła oczy patrząc w spokojną twarz mężczyzny, którego
kochała. Tak bardzo pragnęła wyznać mu swoje uczucie, ale
coś ją przed tym powstrzymywało. Może ta stara, pognieciona
fotografia, może szczęśliwy uśmiech młodej kobiety na
zdjęciu? Ta nie do końca określona obawa musiała się odbić
na jej twarzy, gdyż Devon spojrzał na nią bezradnie.
Zmarszczył brwi. W końcu wziął ją w ramiona i trzymał tak
mocno, jakby nigdy nie chciał jej wypuścić. Laura mogłaby
tak leżeć do końca życia. U boku Devona czuła się szczęśliwie
i bezpiecznie.

Gdy słońce, jak czerwona piłka, schowało się za szczytami

gór, Laura i Devon schodzili wąską ścieżką w dół. Nad
jeziorem zatrzymali się jeszcze, żeby do syta napatrzeć się na
ten cudowny zakątek.

background image

- Lauro - zaczął Devon nieśmiało.
- Tak? - Laura przytuliła się do niego.
- Nie chciałbym, żebyś przebywała tak blisko tego

wulkanu. Nie mogę znieść świadomości, że codziennie
wystawiasz się na tak straszliwe niebezpieczeństwo.

Laura zesztywniała. Czy Devon już próbuje jej coś

narzucić? Tak, jak wtedy Jeff? Czy też za chwilę zażąda, żeby
zrezygnowała z wykonywania swego zawodu? Po to, żeby
zmusić ją do wątpliwej przyjemności bycia wierną żoną, dobrą
gospodynią i wyrozumiałą matką?! Do cholery! Czy naprawdę
wszyscy mężczyźni muszą być takimi egoistami? Dlaczego
uważają, że słabsza płeć nie potrafi o sobie decydować?

- Nie mogę przecież zostawić tego wszystkiego, Devon.

Jak to sobie wyobrażasz? Podpisałam przecież umowę i mam
moralny obowiązek wobec tutejszej ludności. Mam uciekać na
łeb na szyję, jak szczur z tonącego okrętu?

- Uważasz więc, że wybuch jednak nastąpi? Laura

zagryzła dolną wargę. - Może...

W spojrzeniu Devona odmalowało się przerażenie i

niedowierzanie jednocześnie.

- Obawiam się, że właśnie powiedziałam coś, czego jako

naukowiec nigdy nie powinnam była mówić. To tylko intuicja,
przeczucie. Devon, nie ma właściwie żadnych jednoznacznych
dowodów... Ale błagam cię na wszystko, nie powtarzaj
nikomu tego, co mi się tak pochopnie wymknęło. Nie chcę,
żeby wybuchła panika, a poza tym moja nieostrożna
wypowiedź mogłaby mnie kosztować pracę. Doktor Hailey
jest bardzo przewrażliwiony.

- Lauro - Devon przyciągnął ją do siebie. - Nie musisz się

martwić. Ode mnie nikt się niczego nie dowie. Zaufaj mi!

background image

Rozdział 12
Dni, które nadeszły po niedzielnej wycieczce do górskiej

samotni, wydawały się Laurze jakimś cudownym snem.
Codziennie rano szła do pracy, gdzie sumiennie i z należytą
uwagą wykonywała swoje obowiązki, ale jej życie zaczynało
się właściwie dopiero wtedy, gdy spotykała się z Devonem.
Każdy wieczór i każdą noc spędzali razem. Szli do restauracji,
urządzali sobie romantyczne przechadzki przy świetle
księżyca, albo siedzieli przed kominkiem u Devona w domu,
pili czerwone wino i kochali się do utraty tchu.

Każdy pocałunek, każdy dotyk był dla nich nową

podnietą. Nigdy nie mieli siebie dosyć. Podsycali wzajemnie
pożądanie czułymi spojrzeniami, namiętnymi słowami i
delikatnymi pieszczotami.

Tylko czasem, gdy Laura była sama, ogarniało ją uczucie

dziwnego niepokoju. Ponieważ w zachowaniu Devona
wyczuwała pewien dystans tworzący między nimi barierę.
Nigdy nie powiedział jej na przykład, że ją kocha. Nigdy nie
mówił o przyszłości, nie poruszał też spraw związanych z
przeszłością. Nawet temat wulkanu stał się nagle dla niego
tabu. Czasami oczy jego nabierały dziwnego, bolesnego
wyrazu. Coś było nie tak!

Laura zadrżała, chociaż czuła ciepłe ciało Devona przy

sobie. Devon powiedział coś, ale do Laury dotarło tylko jakieś
kobiece imię.

Usiadła gwałtownie. - O kim mówisz?
- O mojej żonie - spojrzał na nią ze zdziwieniem. -

Powiedziałem, że przez pewien czas mieszkaliśmy w San
Francisco. Nie wiedziałaś o moim małżeństwie?

- Nie, nie wiedziałam. - Chciała odrzucić kołdrę i

wyskoczyć z łóżka.

background image

Devon przytrzymał ją za ramię. - Przepraszam, Lauro -

powiedział spokojnie. - Wszyscy ludzie ó tym wiedzą.
Myślałem...

- Myślałeś, że mam zwyczaj chodzić z żonatymi

mężczyznami do łóżka? - rozgniewała się.

- Lauro, moja żona nie żyje od lat.
- Och! - Laura spuściła głowę. - Przepraszam, Devon. Ja...

o niczym nie wiedziałam.

Milczeli oboje.
- Ta kobieta na zdjęciu to twoja żona? - spytała nieśmiało.
- Na zdjęciu? Ach, myślisz o tym w sypialni. Tak, to ona

na krótko przed śmiercią - odwrócił się i zgasił światło.

Laura wyciągnęła do niego rękę, ale w końcu ją opuściła.

Chciała coś powiedzieć, ale żadne słowo nie mogło jej przejść
przez usta.

Następnego ranka Laura przypadkowo spotkała Ralpha.
- Cześć, Lauro - mruknął pod nosem.
- Dzień dobry Ralphie - Laura od razu odgadła przyczynę

jego złego humoru. - Problemy z Kate?

- Tak. Znowu na tym samym tle - wzruszył ramionami

zrezygnowany.

Laura pokręciła głową. - Czasami mam ochotę złapać Kate

za ramiona i potrząsnąć nią porządnie - rozzłościła się. -
Znajduje na drodze klejnot i nie podnosi go! Wariatka! -
Objęła Ralpha po przyjacielsku i pocałowała go w policzek. -
Na pewno wkrótce się opamięta. Niech pan się nie martwi,
Ralphie, na pewno wszystko się między wami ułoży.

Ralph objął ją również. - Dziękuję za słowa pociechy,

Lauro. Może ma pani rację.

Z tyłu za nimi ktoś chrząknął. Ralph puścił Laurę

gwałtownie i odwrócił się.

- O, dzień dobry, panie Courtley. - Muszę już iść - zwrócił

się do Laury. - Zobaczymy się później.

background image

- Do widzenia - powiedział Devon chłodno. Patrzył

ponuro na Ralpha.

- Wcale się ciebie tu nie spodziewałam - uśmiechnęła się

Laura.

- Właśnie zauważyłem. - Między brwiami Devona

pojawiła się pionowa zmarszczka. - Chciałem ci tylko
powiedzieć, że lecę na kilka dni do Los Angeles, ale widzę, że
wcale nie będziesz za mną tęskniła. Zaproszono mnie do
udziału w sympozjum naukowym. Zadzwonię do ciebie po
powrocie. - Devon odwrócił się i wyszedł bez słowa.

Laura stała skamieniała. Czuła się tak, jakby ktoś ją

spoliczkował. Co się stało Devonowi? Dlaczego zachował się
tak dziwacznie? Czyżby był zazdrosny? Nie, to absurd. Musiał
przecież wiedzieć, że Kate i Ralph byli zaręczeni. O co mu
więc mogło chodzić? Było chyba coś, o czym chciał jej
powiedzieć, ale nie mógł?

Laura postanowiła, że po powrocie Devona przeprowadzi

z nim poważną rozmowę. I nie da mu spokoju, dopóki się
wszystkiego nie dowie.

- O, Boże, Lauro, to co mam zrobić, żeby wreszcie się

zgodziła wyjść za mnie? - Ralph oparł głowę na łokciach. -
Prosiłem ją już ze sto razy, żeby została moją żoną i za
każdym razem się wymigiwała. Nie daje też nigdy jasnej
odpowiedzi. Naprawdę nie wiem, co mam robić.

Laura westchnęła. - Niech mi pan wierzy, że Kate też

cierpi. I to bardzo! Zna pan przecież sprawę jej męża. Jeszcze
czuje się z nim związana. Musi pan okazać cierpliwość, a
przede wszystkim porozmawiać z nią. A poza tym... -
zawahała się. - Jak... w jakich okolicznościach pan się jej
oświadcza?

Ralph spojrzał na nią zaskoczony. - Korzystam z każdej

okazji, naturalnie. Kocham Kate. Kocham ją zawsze.

background image

Wszystko jedno, czy szoruje podłogę, czy gotuje obiad, czy
odkurza, czy ściele łóżko.

- Czyli oświadcza się pan zawsze, kiedy to tylko panu

przyjdzie do głowy? - Laura uśmiechnęła się pod nosem.

- Oczywiście. Czemu nie?
- Bo... widzi pan... Kate ma bardzo romantyczne

usposobienie.

- Nie szkodzi. Kocham ją taką, jaka jest.
Laura roześmiała się głośno. - Źle mnie pan zrozumiał.

Kate kocha pana także. Ale zwraca uwagę na okoliczności, na
romantyczny nastrój: światło świec, blask księżyca, cicha,
nastrojowa muzyka, czułe słowa, może w tańcu...

- Ale ja nie umiem tańczyć...
- No to nauczy się pan! Najlepiej zaczniemy od razu. O,

tu mamy fokstroty. - Laura podbiegła do regału, wyciągnęła z
niej odpowiednią płytę z muzyką taneczną. - Fokstrot będzie
najlepszy.

- Ale ja przecież nie umiem - Ralph był trochę

zażenowany.

- Nic z tego! Musi się pan nauczyć! Chodzi o pana

szczęście, chodzi o szczęście Kate. No, niechże się pan ruszy!

Ralph podszedł niechętnie i stanął jak kupka nieszczęścia

przed Laurą.

Zabrzmiały pierwsze dźwięki. - Tak, teraz niech mnie pan

jedną ręką obejmie w pasie. Drugą niech pan podniesie i ujmie
dłoń partnerki, czyli moją. No, nieźle. Wyglądamy jak para,
która zwyciężyła w turnieju tańca. I zaczynamy: raz, dwa, raz,
dwa, raz, dwa... Auu!

- Przepraszam, Lauro. - Ralph był wyraźnie zmartwiony. -

Nie mam żadnych zdolności do tych wygibasów.

- Bzdura, nie ma pan jedynie doświadczenia! Niech pan

się wsłucha w muzykę i rozluźni, a kroki wyjdą panu same.
Raz, dwa, Ralph!

background image

Laura potknęła się o jego nogę, zachwiała się, straciła

równowagę i upadła na podłogę, pociągając Ralpha za sobą.

Spojrzeli na siebie zmieszani. Potem Laura roześmiała się

serdecznie, widząc poczucie winy w oczach Ralpha. - Może
jednak w pana przypadku trzymanie za rączkę będzie
korzystniejsze dla Katy - powiedziała ze współczuciem i
pogładziła go po policzku.

- Przeszkadzam chyba! - zaczerwieniona z gniewu Kate

stała w drzwiach mierząc ich niechętnym wzrokiem. Za nią
stał Devon.

- Jakie niesłychane przypadki zdarzają się w życiu! Za

każdym razem, kiedy się spotykamy, zastaję was w czułych
objęciach - Devon powiedział to wysoce nieprzyjemnym
tonem.

Kate patrzyła tylko bez słowa na swą lokatorkę i swego

ukochanego. W końcu odwróciła się na pięcie i uciekła.

Ralph podniósł się z trudem, pomógł wstać Laurze,

wzruszył ramionami i pobiegł za Kate. Chwilę potem rozległo
się jego stukanie do sypialni Kate.

- Otwórz, Kate! Kochanie! - wołał zrozpaczony. -

Wszystko ci wyjaśnię.

Devon zaśmiał się szyderczo. - On jej wszystko wyjaśni.

Oczywiście. Ty mi też, prawda, skarbie? Na pewno znajdziesz
jakieś niewinne wytłumaczenie tego wszystkiego. - Złapał
Laurę za nadgarstek i przyciągnął do siebie. - Słucham.

- Devon, ja... Ralph i ja... my... nic nie było... uwierz mi.

Dlaczego mi nie ufasz?

- Zaufanie... - prychnął Devon. - Wiesz w ogóle, o czym

mówisz? Nie uważasz, że za dużo ode mnie wymagasz?
Postaw się w mojej sytuacji. Ledwo się odwróciłem, a ty od
razu rzuciłaś się w ramiona innego mężczyzny. I spodziewasz
się, że ja ci zaufam?

background image

- A ty sądzisz naprawdę, że wdałam się w romans z

przyjacielem mojej gospodyni? I to po tym wszystkim... - głos
Laury załamał się.

- Po tym, co działo się między nami? Nie myślisz chyba,

że jestem jedną z tych, które co noc zmieniają mężczyznę?

- Przede wszystkim wierzę własnym oczom. A to co

zobaczyłem, było dość jednoznaczne. Poza tym, wcale nie tak
dawno, machałaś mi przed oczami pierścionkiem
zaręczynowym. Szybko pocieszyłaś się po stracie swego
narzeczonego... A mnie nie było zaledwie kilka dni i ty już
musiałaś turlać się z Ralphem po dywanie. Co u diabła, mam o
tym wszystkim myśleć?

- Pierścionek, który wtedy nosiłam, był własnością mojej

babci - wyznała cicho.

Devon ściągnął brwi. - Nie rozumiem.
- Ja... nie byłam zaręczona... od roku nie jestem

zaręczona.

- Po co więc to przedstawienie?
- Ponieważ myślałam, że będziesz chciał wziąć mnie na

spytki. To przez doktora Haileya.

- Przykro mi, ale ja naprawdę nic nie rozumiem. Co ma

pierścionek do Haileya i jak to się łączy z Ralphem?

- Ralph nic dla mnie nie znaczy. On kocha Kate - i Kate

kocha jego. - Laura opowiedziała Devonowi całą historię. -
Ponieważ lubię Kate i ponieważ Ralph jest sympatycznym
facetem, chciałam im pomóc. - Była już bliska łez.

- Ale nadal nie rozumiem tej historii z pierścionkiem.
- Bałam się, że... może... nie będę mogła ci się oprzeć.

Pierścionek miał mnie ochronić, rozumiesz?

Devon patrzył na nią w milczeniu. Pokręcił głową. - Ta

historia brzmi co prawda zupełnie nieprawdopodobnie, ale
przemyślę ją - powiedział spokojnie. Potem odwrócił się i
odszedł bez słowa pożegnania.

background image

Rozdział 13
- Siarczek wodoru! - Alfredo uderzył pięścią w stół. -

Zupełnie jednoznacznie! Miała pani rację, Lauro! Pani
podejrzenia potwierdziły się.

- Oznacza to, że warstwa magmy rośnie niebezpiecznie -

Laura patrzyła w zamyśleniu przez okno, za którym rysował
się kanciasty masyw górski.

Giovanni skinął głową. - Musimy w dzień i w nocy robić

pomiary kontrolne. Zwiększone wydzielanie się oparów siarki
jest co najmniej zastanawiające.

- Bardzo zastanawiające - powiedziała Laura poważnie. -

To dziwne, Alfredo, ale od kilku dni jakoś dziwnie się czuję.
Coś wisi w powietrzu! Przyroda przyczaiła się, żeby w
odpowiednim momencie zadać niszczący cios ludzkości.

- Lauro, proszę, niech się pani opamięta! Jest pani

naukowcem, a nie wróżką! Nie możemy przecież bazować na
przeczuciach, tylko na konkretnych danych, statystyce i na
rachunku prawdopodobieństwa. Intuicyjne podejście do
sprawy jest nienaukowym humbugiem.

- Wiem, Alfredo - westchnęła Laura. - Ale mimo to...
- Myślałem, że jasno i wyraźnie przedstawiłem pani moje

stanowisko, Lauro! - Zaczerwieniony z gniewu doktor Hailey
stanął przed Laurą. - Powiedziałem, że nie życzę sobie, żeby
osobiste komentarze moich pracowników dotarły do opinii
publicznej!

- Ale...
- Niechże pani to sobie obejrzy! Proszę! - Rzucił jej na

biurko wydanie „Los Angeles Times".

Laurę zamurowało. - Na pierwszej stronie widniało

zdjęcie w dużym formacie. - Geofizyczka Laura Nichols
przewiduje rychły wybuch Mount Kairo - zaczęła czytać z
rosnącym przerażeniem. - Nie możemy dłużej przymykać
oczu

na

jawne

oznaki

grożącego nam wszystkim

background image

niebezpieczeństwa. Zapowiadają one - twierdzi panna Nichols
- wybuch wulkanu w niedługim czasie.

Laura upuściła gazetę. W jej oczach pojawiły się łzy. A

więc Devon ją oszukał. Podszedł ją nikczemnie, oszukał i
wykorzystał. Ona zaś dała się nabrać na jego czułe słówka,
podczas gdy była tylko marionetką w jego rękach. Pociągał za
sznurki jak chciał, a Laura tańczyła w narzuconym przez
niego rytmie...

Doktor Hailey uspokoił się widząc, jak bardzo zaszokował

Laurę artykuł. - Niechże się pani tak tym nie przejmuje,
dziecinko - powiedział ojcowskim tonem. - Poradzimy sobie z
tą głupią sprawą. Nie traćmy niepotrzebnie czasu.

Laura podniosła powoli głowę. - Dziękuję, doktorze -

szepnęła.

- Już dobrze. A teraz niech pani słucha uważnie.

Burmistrz Idle Springs, pan Stratton - mam wrażenie, że miała
pani przyjemność poznać go - zapowiedział na jutro coś w
rodzaju publicznego przesłuchania - doktor Hailey urwał na
chwilę. - Upiera się, żeby pani złożyła oświadczenie.

- Ja? A co miałabym powiedzieć?
- Że odwołuje pani swoją wypowiedź dla „Los Angeles

Times".

- Nie - Laura pokręciła przecząco głową. Nie umiem

kłamać!

- Lauro, do cholery! Może by pani zrezygnowała -

przynajmniej chwilowo - ze swej wrażliwości moralnej.
Chodzi przecież o pani i o naszą pracę. Nie mamy wyboru, bo
musimy zyskać na czasie. A zyskamy tylko wtedy, gdy się
pani zdystansuje od swej wypowiedzi i wmówi ludziom, że
reporterowi chodziło tylko o tanią sensację.

Laura znowu pokręciła głową.

background image

- Lauro, czy muszę pani przypominać o pani naukowej

odpowiedzialności?

Nie możemy przecież niepokoić

społeczeństwa nienaukowymi tezami!

- Ale widział pan przecież wyniki pomiarów, panie

doktorze! Czytał pan sprawozdania...

- Tak, tak, wiem, do cholery! Mimo to nic nie wskazuje

na mający nastąpić wybuch. I takie są fakty. Przykro mi,
Lauro, ale musi pani wybrać: albo się pani opamięta i
podejdzie do sprawy naukowo, albo będzie musiała pani
napisać podanie o zwolnienie.

Laura aż podskoczyła. - Pan to nazywa wyborem? Mam

skłamać, albo zrezygnować z pracy?! - roześmiała się z
goryczą.

Doktor Hailey wzruszył ramionami. - Niech pani wszystko

jeszcze raz spokojnie przemyśli. Nie mogę pani poradzić nic
innego. Nie chciałbym rezygnować ze współpracy z panią,
proszę mi wierzyć.

- Zmieniłam zdanie, wystąpię na tym zebraniu -

powiedziała Laura spokojnie, chociaż naprawdę była bardzo
zdenerwowana.

Doktor Hailey przyjął tę wiadomość z zaskoczeniem, ale i

z ulgą. - Spadł mi kamień z serca, naprawdę! Cieszę się, że się
pani w końcu przekonała. Zobaczymy się wobec tego później
- uśmiechnął się z sympatią.

Główna sala ratusza była wypełniona do ostatniego

miejsca. Nawet w przejściach między krzesłami i po bokach
stali ludzie. Ponad pięćset osób wyciągało szyje, żeby
zobaczyć przedstawianych przez burmistrza polityków,
biznesmenów i naukowców. Devon też tu był. Stał z boku,
przy ścianie. Laura czuła jego wzrok na sobie, ale zignorowała
go. Nigdy mu nie wybaczy, tej podłej zdrady. Zaufaj mil
Słowa, którymi ją uspokajał, brzmiały teraz jak szyderstwo.
Nie, sprawa Devona była już dla niej zakończona. - ...A teraz

background image

poproszę o zabranie głosu pannę Nichols, asystentkę doktora
Haileya.

Laura podniosła się jak w transie i podeszła do mikrofonu.

Zaciekawione twarze słuchaczy rozmazały się jej przed
oczami. Wyraźnie, nawet bardzo wyraźnie, widziała tylko
buzię ślicznej małej dziewczynki, siedzącej w pierwszym
rzędzie. Patrzyła na nią z dziecięcą ufnością wielkimi
błękitnymi oczami. Laura spociła się.

- Odwagi. Lauro! Musi pani przez to przebrnąć - usłyszała

szept doktora Haileya.

Laura chwyciła mikrofon tak mocno, aż jej dłoń zbielała.

Odetchnęła głęboko. I patrząc stale na złotowłosą
dziewczynkę, zaczęła mówić.

W sali zrobiło się cicho. Wszyscy słuchali z uwagą Laury

opisującej rezultaty swojej pracy naukowej.

- Wiem, proszę państwa, że dotychczasowe wyniki nie

pozwalają ze stuprocentową pewnością wnioskować o
rychłym wybuchu wulkanu. Ale mimo to nie możemy
bagatelizować niebezpieczeństwa i wmawiać sobie, że jakoś
tam będzie. Nie, panie burmistrzu Idle Springs, musi pan być
przygotowany na najgorsze - urwała widząc kątem oka, że
doktor Hailey wychodzi z sali. Wyprostowała się. - W każdym
razie poczuwam się do moralnego obowiązku, żeby was
ostrzec. Ostatnio miały miejsce zastanawiające zmiany.
Dokonywały się one tak szybko, że nie można już wykluczyć
prawdopodobieństwa katastrofy. Dlatego posłuchajcie mojej
prośby - zabezpieczcie siebie i swój majątek, zanim będzie na
to za późno!

Laura zamknęła na chwilę oczy. Była zupełnie

wyczerpana.

Przez chwilę w sali panowała cisza, a potem nagle

wybuchła panika. Ludzie zerwali się ze swych miejsc i rzucili
się do wyjścia, flesze rozstrzelały się jaskrawym światłem,

background image

reporterzy i kamerzyści torowali sobie bezpardonowo drogę
do podium. Dzieci płakały, mężczyźni klęli, kobiety
zawodziły.

- A więc własnoręcznie przekreśliłam swoją karierę. -

Laura wyłączyła telewizor. - Jutro wyjeżdżam.

Kate objęła ją serdecznie. - Kto wie, może cię jeszcze

będą całować po rękach za twą szczerość. I będą ci wdzięczni.
Tak wdzięczni, jak ja. Pamiętasz jeszcze moją wściekłość, gdy
zobaczyłam ciebie i Ralpha w czułych objęciach na dywanie?
Dopiero później zrozumiałam, że chciałaś tylko mego dobra i
co z tego wyszło? Wielka przyjaźń i szczęśliwe małżeństwo!

- Małżeństwo? Bierzecie ślub? - zdziwiła się Laura
- Tak jest! Musimy tylko zebrać wszystkie potrzebne

dokumenty.

- Ależ to cudownie, Kate! Tak się cieszę! - Teraz Laura

uściskała Kate. - Dużo szczęścia i wszystkiego dobrego na
nową drogę życia!

- Dziękuję, Lauro, chciałabym i tobie życzyć tego

samego. A propos, Devon usiłuje już od kilku godzin
skontaktować się z tobą. Może byś chociaż wysłuchała tego,
co ma ci do powiedzenia?

- Nie - Laura odwróciła się do okna. - Oszukał mnie!

Bezczelnie nadużył mego zaufania! Wykorzystał mnie!
Takich rzeczy się nie wybacza. Nie chcę go więcej widzieć.

- Tylko, że ten mężczyzna cię kocha, Lauro. I ty go

kochasz. Dlaczego tak sobie utrudniacie życie?

W odpowiedzi Laura tylko zacisnęła wargi.

background image

Rozdział 14
Następnego dnia Laura bardzo wcześnie poszła do biura,

żeby uporządkować swoje sprawy.

Zadzwonił telefon i z przyzwyczajenia podniosła

słuchawkę. - Tu mówi Smith - usłyszała głos
zdenerwowanego mężczyzny. - Paul Smith. Wracam właśnie z
ryb i, niech pani sobie wyobrazi, że w Chrystal Lake pływają
setki martwych ryb! Nie mam pojęcia, czy to ma coś
wspólnego z wulkanem, ale pomyślałem, że mogłoby to panią
zainteresować. Czegoś takiego jeszcze nigdy nie widziałem.

- Hm, to bardzo ciekawa informacja. Dziękuję panu

bardzo, panie Smith.

- Nie ma za co - Smith odłożył słuchawkę.
Laura spojrzała na mapę. Chrystal Lake leżało około

dwudziestu pięciu kilometrów od autostrady. Krótki wypad w
to miejsce nie powinien jej zająć zbyt wiele czasu.

Godzinę później zaparkowała samochód na skraju stromej

górskiej drogi, zamknęła drzwi i przez gęste krzaki przedarła
się na brzeg jeziora. Nawet najmniejszy podmuch wiatru nie
mącił gładkiej jak lustro powierzchni wody.

Nagle Laura dostrzegła ryby. Niezliczone ilości martwych

pstrągów leżały na płytkim brzegu. To dziwne! Laura nie
umiała wyjaśnić tego zastanawiającego zjawiska. Patrzyła
bezradnie na przezroczyste jezioro.

- Zagadka martwych ryb - całkiem niezły tytuł!
Laura odwróciła się gwałtownie. - Devon?! Co ty tu

robisz?

- Przyjechałem za tobą. Od trzech dni usiłowałem

porozmawiać z tobą, ale mi się to nie udawało.

- Dzisiejszy dzień też możesz spisać na straty. - Laura

pobiegła szybko do samochodu.

Ale Devon był szybszy. Dogonił ją i złapał za rękę.

background image

- O, nie! Nie po to cię śledziłem, żebyś mnie teraz

zostawiła na lodzie! Najpierw mnie wysłuchasz!

- Ani mi się śni!
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. W oczach jej widać

było gniew i rozczarowanie.

- Lauro, kocham cię, do cholery! - krzyknął Devon.

Roześmiała się z goryczą. - I oszukałeś mnie, żeby mi tego
dowieść, prawda?

- Miałem swoje powody.
- Ach tak? Wiesz, ktoś kiedyś powiedział do mnie -

„Zaufaj mi!" Nie pamiętam już jednak, kto to był. Myślę, że
tego człowieka w ogóle nie było.

Devon przyciągnął Laurę do siebie. - Wysłuchaj mnie.

Pozwól mi wszystko wyjaśnić.

- Nie trudź się, Devon. Między nami wszystko skończone.

Oszukałeś mnie i nigdy ci tego nie wybaczę.

Devon spojrzał na nią z udręką. - Czy mogłem po raz

drugi przyglądać się bezczynnie, jak tracę kobietę, którą
kocham?

- Drugi raz? Kobietę, którą kochasz? O czym ty mówisz?
- Moja żona... Susan... zginęła pod deszczem popiołu z

Mount Saint Helens.

Laura podniosła wzrok.
- Susan była fotoreporterką. Opętała ją myśl, żeby

sfotografować wszystkie fazy wybuchu wulkanu. Pięknego
niedzielnego poranka postanowiła wspiąć się na szczyt, żeby
zrobić trochę zdjęć. A ja odwróciłem się na drugi bok i spałem
dalej.

Wzrok Devona stał się nagle dziwnie pusty, wydawało się,

że patrzy na wskroś przez Laurę. - Piekło rozpętało się nagle.
Nigdy nie zapomnę tego panicznego strachu, z jakim
szukałem Susan. Gnałem od jednej stacji ewakuacyjnej do

background image

drugiej. - Ukrył twarz w dłoniach. Po chwili przemógł się z
wielkim trudem i mówił dalej bezbarwnym głosem.

- Znaleźliśmy ją dopiero po kilku dniach. Jej ciało było

tak zwęglone, że prawie nie mogliśmy go rozpoznać.

Laura pobladła z przerażenia. - O, Boże to okropne! -

szepnęła.

- Tak, to było straszne. Ale jeszcze gorsza jest dla mnie

świadomość, że ten koszmar może się powtórzyć. I dlatego
chciałem zwrócić uwagę opinii publicznej na grożące
niebezpieczeństwo. I to mi się udało! Był już najwyższy czas
na szczere przedstawienie powagi sytuacji, tak jak ty to
zrobiłaś wczoraj.

Laura zawahała się. - No tak... Ale jednak nie powinieneś

był tak mnie oszukać! Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że
twój artykuł zniszczył bezpowrotnie moją naukową karierę?!

- Przykro mi, ale nie miałem wyboru.
- Owszem, mogłeś porozmawiać ze mną! Mogłeś

spróbować mnie przekonać!

Devon jęknął. - Chciałem, Lauro. Przypominasz sobie ten

dzień, kiedy wróciłem z Los Angeles? Miałem ze sobą kopię
artykułu. Mogłem jeszcze wstrzymać jego druk. Ale
zobaczyłem ciebie z Ralphem - urwał na chwilę. -
Zdecydowałem się opublikować artykuł, żeby cię uratować, a
nie zniszczyć, musisz mi uwierzyć. - Devon przyciągnął Laurę
do siebie i przytulił mocno. - Kocham cię - jego głos załamał
się, siłą powstrzymywał szloch. - Nie dopuszczę do tego, żeby
ci się przytrafiło jakieś nieszczęście... Nigdy!

Laura zarzuciła mu ramiona na szyję. - Przytul mnie,

Devon - szepnęła. - Trzymaj mnie mocno - zawsze.

Wargi ich spotkały się w długim namiętnym pocałunku.
Nagle usłyszeli jakiś ponury grzmot w oddali.
- Co to jest? - Laura wysunęła się z objęć Devona.

Rozległ się drugi grzmot.

background image

- Uciekajmy stąd lepiej. Zanosi się chyba na niezłą burzę.

- Devon spojrzał w niebo. Nad szczytami górskimi zebrała się
ściana z czarnych chmur. Ledwie skończył mówić, gdy spadły
na nich pierwsze, ciężkie krople.

- Devon! - krzyknęła Laura z przerażeniem. - O Boże, to

nie jest deszcz! To popiół! - Laura patrzyła na ciemne, wielkie
plamy na rękawach swej jasnej bluzki.

- Musimy stąd uciekać! Devon złapał Laurę za rękę i

pobiegli do samochodów.

Ciemna chmura popiołu z zatrważającą szybkością

zasłoniła słońce. Zrobiło się ciemno.

Laura krzyknęła. Opadł na nią płaszcz pyłu i popiołu,

każdy oddech sprawiał jej dotkliwy ból, myślała, że się udusi.
Kaszląc i dławiąc się, biegła naprzód. Nagle potknęła się i
upadła. Devon podniósł ją, bezlitośnie ciągnąc pod górę.

Mocne pnie starych sosen gięły się i łamały jak zapałki.
Laura stanęła sparaliżowana strachem. Szeroko otwartymi

oczami patrzyła na piekło, które rozpętał wyzwolony żywioł.
Niszczycielskie siły przyrody w oka mgnieniu spustoszyły
okolicę.

Devon ściągnął koszulę, podarł ją na pasy i dał je Laurze.

- Zawiąż sobie usta i nos! - ryknął.

Spadał na nich coraz gęstszy deszcz popiołu. Stale czyścili

ubranie i włosy z żarzących się kropli. Upał był tak straszny,
że ociekali potem.

Czołgając się pokonali wał z pni i okruchów skalnych i

dotarli wreszcie do drogi. Mercedes Devona był zablokowany
przez kamienie i gałęzie, natomiast samochód Laury jakimś
cudem stał zupełnie nietknięty tam, gdzie go zostawiła.

Trzęsącymi się rękami Laura otworzyła drzwi i padła bez

sił na miejsce pasażera. Devon usiadł za kierownicą i
natychmiast zapalił silnik.

background image

- Gdzie w tym cholernym aucie zapala się reflektory? -

naciskał nerwowo wszystkie guziki.

- Od dawna już się palą. - Laura usiłowała coś dostrzec

przez brudną szybę. Wycieraczki były zupełnie nieprzydatne
w tej sytuacji.

Laura i Devon siedzieli w chevrolecie zamknięci w

nieprzeniknionej mgle z czarnego popiołu.

- Musimy się stąd wydostać! - Dzika panika ogarnęła

Laurę. Jeśli tu zostaniemy, auto stanie się naszym grobem! -
rozszlochała się.

- Kiedy przypuszczalnie lawa może dotrzeć do nas? -

Opanowany głos Devona sprawił, że Laura uspokoiła się na
tyle, że przestała płakać. - Nie da się tego wyliczyć - szepnęła.
- Ale czasu mamy na pewno niewiele.

- Okay. Odkręć szybę na dół i mów, jak mam jechać!

Gotowa? Laura kiwnęła głową. Samochód potoczył się do
przodu. Wychyliła się przez okno próbując znaleźć drogę,
która by ich wyprowadziła z tego piekła. Przysłoniła oczy
dłonią i kierowała Devonem. - W prawo! - krzyknęła. -
Jeszcze bardziej w prawo! Teraz prosto! Stop!

Drogę zagradzał stos gałęzi i konarów z jakiejś starej

sosny. Laura jęknęła, a Devon wysiadł i błyskawicznie
utorował drogę chevroletowi.

Laura nie była w stanie poruszyć się. Wydawało jej się, że

ogląda film w zwolnionym tempie. Modliła się w duchu o
ratunek.

- Możemy jechać dalej - Devon zamknął drzwi i ruszyli.

Laura przestała już liczyć przeszkody, które stale pojawiały
się na ich drodze. Spojrzała na zegarek. Już cztery godziny
walczyli z czasem, a ujechali może dwadzieścia kilometrów.

Nagle silnik zakrztusił się, parsknął, prychnął i przestał

pracować.

background image

Laurze zabrakło tchu, oblała się zimnym potem. Zabrakło

benzyny? - spytała trwożliwie.

Devon pokręcił głową. - Nie, to nie to. Mamy jeszcze

połowę baku.

- Wysiadł i otworzył maskę. - Myślę, że zatkał się filtr

powietrza.

Oczyścił filtr z popiołu i zapalił znowu. Silnik zaczął

znowu równomiernie pracować. Laura odetchnęła z ulgą.
Pojechali dalej. Żadne z nich nie mówiło nic. Zdawało się, że
czas zatrzymał się w miejscu.

Stopniowo ciemności zaczęły się przejaśniać. Mogli

znowu w zarysach dostrzec okolicę.

Devon ostrożnie prowadził samochód przez ostry zakręt. -

Nie! Stop! - krzyknęła Laura przeraźliwie. Devon z całej siły
nacisnął pedał hamulca. Samochód zatrzymał się natychmiast.
Kilka centymetrów od przednich kół rozciągała się wielka
czarna czeluść.

Devon wysiadł, a za nim Laura na nogach jak z gumy.

Zamiast drogi widniało przed nimi pęknięcie ziemi
ogromnych rozmiarów, z którego wylewała się wrząca,
parująca masa. Laura zachwiała się.

- Lawa - szepnęła przerażona. - To już koniec...
- Nie! - Devon schwycił ją za ramiona i potrząsnął. - Nie

poddamy się. Kocham cię, Lauro! I wyciągnę cię z tego!
Zobaczysz, musi się udać! - powiedział stanowczo. Rozejrzał
się uważnie dookoła.

- Tam, na skałę! Jeśli do niej dotrzemy, mamy szansę!
Na czworakach wspinali się po stromej skale, uciekając

przed śmiercionośną lawą. Ostre kamienie podarły im ubrania
i pokaleczyły ręce. Prawie nieprzytomna z bólu i ze strachu
Laura zatrzymała się w połowie drogi. - Już nie mogę -
jęknęła i gwałtowny płacz wstrząsnął jej ciałem.

background image

Devon był już przy niej. - Do cholery, nie możesz się teraz

poddać! - wrzasnął. - Chcesz za mnie wyjść, czy nie?

Laura patrzyła na niego z niedowierzaniem, jak na jakieś

widmo.

- No? Chcesz?! - Devon szarpnął ją za ramię. Skinęła

prawie niedostrzegalnie głową.

- No, to musimy stąd uciekać. W tym piekle nie

znajdziemy na pewno urzędnika stanu cywilnego, który
mógłby nam udzielić ślubu.

- Pomógł jej wstać. - Chodź, kochanie, pospiesz się.

Chciałbym doczekać naszego srebrnego wesela.

Mimo tragicznej sytuacji, Laura uśmiechnęła się.

Centymetr po centymetrze pięła się w górę. Jak automat
wykonywała wszystkie polecenia swego przyszłego męża.
Paniczny strach ustąpił chęci do życia z Devonem.

- Udało się! - Devon pociągnął ją na platformę skalną i

objął mocno. Wyczerpana do granic możliwości Laura z
wdzięcznością oparła się na nim.

- Och, Lauro! - Devon objął ją jeszcze mocniej. Po chwili

wytchnienia rozejrzeli się wokół.

Koszmar trwał nadal. Przed ich oczami rozciągał się obraz

potwornego zniszczenia. Powoli, ale stale rzeka lawy
przewracała z korzeniami drzewa ciągnąc je za sobą w dolinę i
grzebiąc po drodze cały żyjący świat.

Laura ukryła twarz w dłoniach. Odwróciła się i

rozszlochała. Jeśli lawa z taką łatwością wyrywała potężne
drzewa, to z całą pewnością zniszczy domy w dolinie. Miała
nadzieję, że mieszkańcy posłuchali jej ostrzeżenia i uciekli
stamtąd w porę.

Nagle zadrżała. A co będzie, jeśli tam rzeczywiście nikogo

nie ma? Kto uratuje ją i Devona? Laura była bliska obłędu.

background image

- Taaak! - Devon wydał z siebie przeraźliwy wrzask,

zerwał z siebie kurtkę i zaczął wywijać nią w górze jak
opętany.

Laura patrzyła na niego, nic nie rozumiejąc. Co mu się

stało? Może rzeczywiście zwariował?

- Rusz się, Lauro! Pomóż mi! - krzyknął do niej. - Weź

coś i machaj!

- Co ty... - Laura umilkła i zaczęła nasłuchiwać. I nagle

usłyszała najpiękniejszy dźwięk na świecie: warkot krążącego
nad nimi helikoptera.

- Dzięki szczerej i odważnej postawie pani geolog, którą

przypadkowo znam, wszyscy mieszkańcy Idle Springs uszli z
życiem. - Devon pogładził Laurę czule po ramieniu i
uśmiechnął się. - Kate i Ralph pozdrawiają cię serdecznie. I ta
kapryśna kotka o ekstrawaganckim imieniu również.

- Dziękuję. - Laura spróbowała usiąść w łóżku, ale z

jękiem opadła z powrotem na poduszkę.

- Lekarz powiedział, że z powodu poparzeń będziesz

jeszcze przez kilka dni cierpiała, ale za to nie będziesz miała
żadnych blizn.

Laura spojrzała ze złością na białe bandaże, którymi była

spowita od stóp do głów. - Naprawdę nie wiem, co widzisz w
tej mumii, którą teraz jestem.

Devon roześmiał się. - Ja też jestem cały obklejony

plastrami. Myślę, że stanowimy razem całkiem atrakcyjną
parę. Hm, właśnie przypomniałem sobie, że musimy jeszcze
omówić kilka spraw. O ile sobie dobrze przypominam,
przyjęłaś moje oświadczyny, prawda?

- Owszem - Laura skinęła głową.
- Dobrze. Chciałbym się jeszcze dowiedzieć, czy nie

masz dość tych swoich wulkanów?

- Nie żądasz chyba ode mnie, żebym zrezygnowała ze

swej pracy?

background image

- Nie, jeśli zagwarantujesz mi wyłączność na reportaże.
- Nie ma sprawy, o ile będziesz mi je wszystkie

pokazywał przed ich ukazaniem się w druku.

Devon pokiwał z ubolewaniem głową. - Wychodzi na to,

że całe życie będę cię musiał pytać o zgodę.

- Możesz się jeszcze wycofać. Zastanów się dobrze!
- Już jest za późno. Oświadczyłem ci się i muszę

dotrzymać słowa. Pochylił się nad Laurą, objął ją ostrożnie i
pocałował w usta czule i delikatnie.

KONIEC


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Brownley Margare Trzesienie serca
09 Brownley Margaret Trzęsienie serca
choroby naczyn i serca(1)
Rozwoj serca i ukladu krazenie
Choroba niedokrwienna serca
Niewydolno¶ć serca
Tamponada serca, Karpacz, 2008
Zaburzenia rytmu serca
elektrofizjologia serca
Niewydolnosc serca
Zawal serca 20 11 2011
PIELĘGNOWANIE DZIECKA Z WADĄ SERCA
Vrok WL Seminarium 1 wrodzone wady serca materialy 2
Diagnostyka laboratoryjna chorób serca i mięśni poprzecz (2)

więcej podobnych podstron