Expres Bydgoski:
Ludzie mówią: Lechu, nie kłam
W głośnej książce Pawła Zyzaka o Wałęsie bardziej bulwersujące od rozdziałów mówiących o
agenturalnej działalności byłego prezydenta zdają się być wyciągane brudy z jego młodości. Nie
podając pełnych personaliów swoich rozmówców autor naraził się na oczywisty zarzut, że... ich
wymyślił. Postanowiliśmy pójść śladem Zyzaka.
- Na tabliczce przymocowanej do krzyżyka było
napisane: „Grzegorz Wałęsa, żył lat 4”. Potem, gdy
już Wanda wyjechała do Lublina z mężem, krzyż i
tabliczka zginęły - wspomina Leszek Śmichowski,
który opiekuje się grobem dziecka.
Dwaj mężczyźni przed sklepem w Łochocinie przy
drodze z Włocławka do Lipna aż podskakują na widok
znanej już im z telewizji okładki grubej cegły
poświęconej Wałęsie. - Polityka to najgorsze
gówno... O Wałęsie nie będziemy gadać! Idź pan
stąd! - zaczyna się kiepsko. Od słowa do słowa obaj
jednak przyznają, że Lecha znali przed laty, bo też pracowali w tutejszym POM-ie. Są jednak
nieustępliwi. - A to wiadomo, co z tego będzie? Przyjadą jacyś z kijami... golfowymi, po łbach
dadzą. Nie ma rozmowy.
Podobnie reaguje jedna ze sprzedawczyń. - Ja znam tę Wandę, co miała dzieciaka z Wałęsą, ale nie
powiem wam, gdzie mieszka. To stare dzieje, zostawcie...
Ostatecznie wprost ze sklepu trafiamy do Niuńki, czyli Zenony Kramarczyk, mieszkającej kilkaset
metrów dalej.
- Nie gadałabym z wami, gdybym nie zobaczyła w telewizji, jak Wałęsa dzieciaka się wypiera.
Jak można tak kłamać?! - pani Zenona jest skarbnicą informacji o życiu Łochocina. Lata
sześćdziesiąte, jak zapewnia, pamięta doskonale: - Ten Lech, co wówczas robił w POM-ie, chodził
do Wandy dzień w dzień, aż się cała ulica śmiała, że taki uparty. Dziewczyna, biedna bardzo i
skromna, mieszkała pod lasem. Gdy zaszła w ciążę, prysnął. Ja jej mówiłam: jedź do Popowa, do
starej Wałęsowej, niech wpłynie na syna. Pojechała, spotkała się z nią, nic to nie dało. Czy Wałęsę
pamiętam? Trudno zapomnieć. W marynarce zawsze chodził i z takim wąskim krawatem. Tak samo
ubrany do roboty, jak i do niej na wieczorną wizytę. Za dnia na rowie siedział, piwo pił i czekał
wieczora.
Wanda Śląskiewicz zapewnia, że była świadkiem tego, że przed pogrzebem
dziecka w domu swej dawnej dziewczyny pojawił się Lech Wałęsa.
Wandzie urodził się syn, Grzegorz. Dziecko, podobno, bardzo żywe i bystre. -
Wszyscyśmy go tu znali. Cały Łochocin wiedział, że to tego Wałęsy, co w POM-
ie robi - zapewnia pani Zenona. – Jak, dlaczego? Bo z nikim innym Wanda się
nie zadawała. A zresztą, dowód dał, że to jego dzieciak, gdy na pogrzeb
przyjechał.
Do tragedii doszło, gdy czteroletni Grzegorz łowił z kuzynem ryby w bagienku
kawałek za domem rodzinnym Wandy. Dziecko zsunęło się ze skarpy i wpadło
do wody. Nim nadeszła pomoc, chłopiec już nie żył.
- Za paznokciami miał trawę, musiał walczyć o życie - podsumowuje nasza rozmówczyni. - Jak ta
Wanda rozpaczała...! Tuliła go i mdlała! Bąkiewiczowa ubierała dzieciaka do trumny, a matka
Śląskiewiczowej dała Wandzie suknię, by jakoś wyglądała na pogrzebie.
Julia Bąkiewicz przyznaje, że to prawda: - Nie chcę już do tego wracać. Co to zmieni? Pomoże
komuś? Całą tę Polskę rozkradli i zniszczyli, a ludziom, co robili całe życie, emerytury po 700
złotych dają...
- Napiszcie, że tych groźnych Wałęsów to tu okradają. O,
bramę zakosili kiedyś w nocy - mówi Stefan Wałęsa.
Zdecydowanie bardziej rozmowna jest inna mieszkanka
Łochocina, Wanda Śląskiewicz. - Grzesia pamiętam świetnie,
bo codziennie rano tu do nas wpadał. Zawsze pytał: Kawa
je? Dostawał śniadanie, bo w domu rodziców Wandy była
prawdziwa bieda. Raz potem przyjechała tu kobieta, która
mówiła, że jest z Wałęsą i słyszała, że ma dziecko.
Przyprowadziliśmy jej Grzesia. Obejrzała go i pojechała.
Pani Wanda zapewnia, że była świadkiem sceny, gdy przed pogrzebem chłopca w domu swej
dawnej dziewczyny pojawił się Lech Wałęsa: - Jak dziś to pamiętam, bo wszedł do środka w tych
swoich przeciwsłonecznych okularach. Aż wszyscy się żachnęli, czemu ich nie zdejmie, przecież tam
ciemno było. A on podszedł do Grzesia i pocałował go przez własną dłoń, którą przyłożył do czoła
dzieciaka. Odwrotnie Wanda, ta tuliła małego w trumnie i wyła z bólu.
Kropielnica z kościoła w Sobowie, do której siusiu miał zrobić przyszły
prezydent, wówczas podobno dziewięciolatek
Pani Śląskiewicz pamięta też sam pogrzeb. Jej zdaniem, Wałęsa miał wyjąć
portfel i już na cmentarzu zapłacić księdzu za pochówek: - A ludzie gadali na
niego ostro: „To teraz jesteś?! Gdzie byłeś przez te lata?”
Pogrzeb Grzesia pamięta Leszek Śmichowski, dalszy krewny Wandy, matki
chłopca. - Ludzie na Wałęsę strasznie pomstowali. Krzywo patrzyli. Czemuś
zostawił, gnoju?! I takie tam. A on stał z boku, z tyłu właściwie. Ja tam nie
widziałem, żeby pieniądze dawał. On nigdy ich nie miał. Jak wcześniej na
zabawy razem chodziliśmy, to ja mu piwo zawsze stawiałem. Na tabliczce
przymocowanej do krzyżyka było napisane: „Grzegorz Wałęsa, żył lat 4”. Potem, gdy już Wanda
wyjechała do Lublina z mężem, krzyż i tabliczka zginęły. Później grobek ktoś wyrównał. Ja go
dopiero odnowiłem, znalazłem jakiś krzyż metalowy i postawiłem. Chciałem nawet napisać: „Tu
leży syn Wałęsy”, ale pewnie miałbym kłopoty. Teraz się jednak nie boję, jak słyszę, że on się syna
wypiera, to mogę stanąć i powiedzieć mu prosto twarz: nie kłam!
Żaden z Lecha nożownik - zapewnia Henryka Sadowska,
szkolna sympatia
Leszek Śmichowski zapewnia, że w latach 60. Wałęsy nie
znał jako gangstera i nożownika, jakim opisuje go Paweł
Zyzak. - Tutaj, w Płochocinie, to on był grzeczny raczej. Na
zabawach spokojny. No, ale jakby nie był spokojny..., to by
dostał. Jedźcie w jego rodzinne strony.
Henryka Sadowska mieszka w Chalinie. Chodziła z Wałęsą
do szkoły. To jej, podczas „helikopterowej” wizyty na początku lat 90. prezydent wyznał, że była
jego sympatią. - Chwilę przed wami był tu jakiś dziennikarz. Co się dzieje? - śmieje się i zaprasza
do stołu. - Żeby z niego nożownik był, to absolutnie nie można powiedzieć. Jego młodszy brat,
Zygmunt, to i faktycznie groźny był i kogoś tam pokroił, ale on...? Nigdy w życiu. To jakieś
wymysły. Pytałam też ludzi o to sikanie do wody święconej, o którym teraz głośno. Brat cioteczny
Wałęsy, mieszka naprzeciwko, też wtedy szykował się do Pierwszej Komunii Świętej, ale niczego
takiego nie pamięta. To też wymysł.
Podstawówka i gimnazjum w Chalinie noszą imię
Lecha Wałęsy. To tu uczył się przyszły wódz
„Solidarności”, a następnie prezydent RP. Od lat
regularnie przyjeżdża właśnie do tej szkoły, by
spotkać się z młodzieżą.
Mąż pani Henryki, Kazimierz, bardzo dobrze
wspomina Lecha: - W niedzielę na zabawie się
pojawiał, czasem piwo postawił. W porządku był.
Zysiek, to i owszem, nożownik, ale nie Lechu.
Innego zdania są dwaj rolnicy jadący traktorem,
spotkani na polu, którzy zapewniają, że o wyczynach licznej rodziny Wałęsów do dziś krążą tu
legendy. Zadziory straszne, w grupie groźne. A Lech taki jak reszta.
Postanawiamy zajechać do zupełnie przypadkowej chałupy, i to kawałek z boku, w stronę Trzcianki.
- Wałęsa podszedł do kropielnicy, wyjął... kranik i nasikał do
święconej wody. No, nie da się ukryć, tak było. Mogę mu to
w oczy powiedzieć - zapewnia Józef Krysztoforski.
- Wałęsów było sporo - wspomina Kazimierz Perszyński. -
Mieszkali o tam, kawałek dalej. Wolałem z nimi nie mieć do
czynienia. Lepiej było schodzić z drogi. Albo iść inną drogą.
Dawne obejście rodziny Wałęsów jest dziś ogrodzone siatką.
W domu z pustaków, który powstał w miejscu dawnej
glinianej konstrukcji, nikt nie mieszka. Za to kawałek dalej swoje gospodarstwo ma Stefan Wałęsa,
starszy brat Lecha: - Jak my to odbieramy? Głupoty ludzie mówią. Napiszcie, że tych groźnych
Wałęsów tu okradają.
O, bramę zakosili kiedyś w nocy. A taka była ładna. Kuta. Z literami LW - to dopiero od brata
byłego prezydenta dowiadujemy się, że nieznana z żadnej mapy Pokrzywnica, o której wspomina w
swojej książce Paweł Zyzak, zapewniając, że właśnie tam mieszka człowiek, który był świadkiem
słynnego sikania Lecha Wałęsy do kropielnicy, jest tuż obok. - Pokrzywnica to stara nazwa. Teraz
już mało kto ją pamięta. Nasza matka stamtąd pochodziła.
- Ja tam w jego przemianę duchową nigdy nie uwierzyłem,
bo go znam. O dziecku też słyszałem. A ta historia o sikaniu
wcale mnie nie dziwi - mówi ks. Jan Płaciszewski.
Pokrzywnicę jednak znaleźć trudno. Pętamy się pomiędzy
zarośniętymi bagienkami, a spotkani ludzie rozkładają ręce.
Pierwsze słyszą tę nazwę.
Zna jednak tę znikającą już wieś były proboszcz z
parafialnego kościoła w Sobowie, do którego przynależy Popowo, ksiądz Jan Płaciszewski. Nic
dziwnego, nastał w tej parafii w 1958 roku. To on w książce Pawła Zyzaka z mocnym przekąsem
wypowiada się o religijności Lecha Wałęsy. - Znam go doskonale, jak całą tę rodzinę. Kłamać
przecież nie mogę, to i nie powiem, że widywałem ich w kościele - mówi nam ks. Płaciszewski. - Za
to potem, jak już pan Lech działał w „Solidarności”, to się tu u mnie często wyżywił. Jego żona
Danusia po świniaki przyjeżdżała. Przywoził i Geremka i Celińskiego, ofiarodawcą na rzecz kościoła
był. W ramach rewanżu chciałem mu przekazać dwa pokoje w organistówce, by mógł z rodziną
przyjeżdżać. Znaczy, i tak przyjeżdżał, ale miało być wszystko załatwione formalnie. Nawet radni
gminni to poparli. A mi przełożeni powiedzieli twardo: nie. Zgłupiałem. O co chodzi? Teraz tak
myślę, że może coś już wiedzieli o tej jego współpracy... bo inaczej do dziś tamtej odmowy nie
potrafię sobie wyjaśnić.
Ksiądz Płaciszewski wspomina szczególnie jeden pobyt Lecha Wałęsa w swoim domu. - Po kolacji
zasiadaliśmy do telewizji, więc akurat mi się przypomniało... Mówię mu: „Panie Leszku, dwa razy
tak się przed telewizorem śmiałem, że aż leżałem na dywanie. Raz, gdy Jaroszewicz odwoływał
podwyżki, bo on zawsze taki pewny siebie, czujący poparcie Gierka, a tu był bladziutki jak ściana, a
drugi raz, gdy pana, panie Leszku, zobaczyłem z tym różańcem na szyi”. Nic nie powiedział. Ja tam
w jego przemianę duchową nigdy nie uwierzyłem, bo go znam. O dziecku też słyszałem. A ta
historia o sikaniu wcale mnie nie dziwi.
Ksiądz, choć lekko przeziębiony, postanawia poprowadzić nas do świadka tamtych wydarzeń z
naprawdę odległej przeszłości. Trafiamy do jednego z gospodarstw w tajemniczej Pokrzywnicy.
Gospodarz jest na polu, bronuje łąkę. Na widok księdza zatrzymuje ciągnik.
- Do kościoła chodzę, kłamać nie będę. Było tak - zapewnia Józef Krysztoforski, który razem z
Lechem Wałęsą przyjmował Pierwszą Komunię Świętą. - Mieliśmy wtedy po dziewięć chyba lat.
Wieki temu. Ale takich rzeczy się nie zapomina. Uczył nas organista Dąbrowski. W kościele to było.
Gdy on wyszedł, Wałęsa podszedł do kropielnicy, wyjął... kranik i nasikał do święconej wody. No,
nie da się ukryć, tak było. Teraz wy to napiszecie, a mnie tu napadną. Nożowniki jedne. Ale co tam,
mogę mu to w oczy powiedzieć.
Wracając do kościoła, w którym chcemy sfotografować osławioną kropielnicę, próbujemy bronić
Wałęsę. Obaj z fotoreporterem głosowaliśmy na niego, kiedy tylko była okazja. Doceniamy wielkość
jego dokonań. - Przecież dobrze świadczy o nim fakt, że pojawił się na pogrzebie syna, ruszyło go -
próbujemy przekonać księdza.
- Na pogrzeb można przyjechać, żeby zobaczyć, czy to na pewno koniec, żeby mieć pewność -
cedzi spokojnie ksiądz Płaciszewski. - To dla mnie żaden argument na plus.
::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::
Gazeta Pomorska:
Leszka Wałęsy gry w zbijanego
Sprawa nieślubnego dziecka Lecha Wałęsy opisana w książce Pawła Zyzaka oburzyła polityków.
Poseł Arkadiusz Rybicki orzekł, że Wałęsę opisali zawistni wieśniacy. Czyżby w Cypriance i
Łochocinie doszło do zbiorowej halucynacji?
Sprawdziliśmy, jak mieszkańcy rodzinnych stron byłego prezydenta reagują na rewelacje, które
młody magistrant opisał w książce "Lech Wałęsa. Idea i historia”.
Ludzie w Popowie, rodzinnej wsi Lecha Wałęsy i w Chalinie, w którym uczęszczał do szkoły,
niechętnie mówią o najsławniejszym krajanie: - To sprawa międzynarodowa. Wałęsa jest znany na
całym świecie, czy to mądre, żeby na oczach świata prać różne brudy? - bije się z myślami
Zdzisław Czachorowski, kolega Lecha z czasów szkolnych. I sam sobie odpowiada. - Ale gdyby
Leszek powiedział otwarcie całą prawdę o różnych sprawach, ludzie nic by mu przecież nie zrobili.
Wręcz przeciwnie - nie byłoby człowieka, który by za nim nie poszedł. Ale on ma z tym problem.
Pozostałości po rodzinnym domu Wałęsów w Popowie
(Fot. Adam Willma)
Fachowiec od świateł
Czas pozwala nabrać odpowiedniego dystansu. Nawet
ci, którym prezydencki wizerunek Wałęsy nie przypadł
do gustu, tonują wypowiedzi. Podkreślają, że kąśliwe
plotki nie mają zwykle wiele wspólnego z prawdą. Na
przykład o tym, że przyszły prezydent wszczynał burdy
na wiejskich zabawach, że dźgnął kogoś nożem.
Owszem, historia z nożem jest prawdziwa, ale dotyczy
jednego z braci Lecha. Ostatecznie zresztą skończyło się na draśnięciu, a sprawca wyrósł na
porządnego człowieka.
Ludzie zapamiętali, że - za czasów pracy w POM-ie w Łochocinie i Leniach - Leszek dał się poznać
jako najlepszy w okolicy fachowiec od elektryki. - Nikt tak dobrze nie potrafił zreperować świateł i
migaczy w ciągnikach i przyczepach - przyznaje Kazimierz Sadowski. Obecna żona Sadowskiego,
Henryka, była szkolną sympatią Wałęsy: - Takie tam szkolne zaloty i wspólne tańce - śmieje się
Sadowska. - Chodziłam z Leszkiem do siódmej klasy, bo on nie dostał się do szkoły w Lipnie, więc
jeszcze jeden rok musiał przeczekać. Sprytny był chłopak, miał głowę na karku, wszędzie go było
pełno i nie dał sobie w kaszę dmuchać.
Zdzisław Czachorowski zapamiętał Leszka jako mistrza gry w zbijanego: - Czasem szedł prosto na
człowieka, śmiał się prosto w oczy, a nie było szansy, żeby go trafić. Nie pamiętam, żeby ktoś
kiedykolwiek go trafił, taki miał refleks.
Żelazna para
Pozostałości rodzinnego domu Wałęsy zachowały się do dziś. Ściany odlane z betonu i czerwonego
żużla z włocławskiej celulozy stoją przy niewielkim bagienku. Kilkanaście lat temu dom wraz z
ziemią odkupił od Lecha jego krewniak, Stefan Wałęsa. Były prezydent wpada do Stefana zwykle
raz w roku, na Wszystkich Świętych, gdy przyjeżdża na grób rodziców.
- Jako prezydent pomógł szkole w Chalinie, do której kiedyś chodził, a która dziś nosi jego imię. Ale
drogi w Popowie nie zrobił, więc tu cały czas piaski - mówi Stefan Wałęsa, któremu przerywam
reperowanie maszyny na podwórzu.
W autobiografii "Droga nadziei”, wydanej w 1990 roku, Lech Wałęsa pisze, że z rodzinnymi
stronami niewiele go łączy. Pisze o okrucieństwie wsi, toczących się latami sporach o ziemię.
Przyznaje, że do rodzinnych stron nie wyniósł sentymentu: "Może to rodzaj defektu, a może
spowodowały to surowe warunki życia”.
Wspomina, że męczyła go monotonia i podwójna socjalistyczna moralność w zakładzie pracy: "Ta
codzienna szarpanina z kierownikiem, ten układ najlepszego w POM-ie i okolicy wydał mi się miałki,
mało ważny, śmieszny. Nie znoszę śmieszności - śmieszności świadomej. Potrzebuję poczucia, że
coś, co się dzieje, co robię - jest serio, jest ważne, ma jakiś ciężar gatunkowy”.
Dlatego wyjechał szukać szczęścia do Gdańska. Ale nie tylko dlatego: "Doszła do tego sprawa z
dziewczyną. Miłość - nie miłość, sprawa, w którą brnąłem bez przekonania i coraz głębiej. Chyba
była mądrą dziewczyną, bo to ona, nie ja, podjęła w końcu decyzję za nas oboje. I zerwała ze mną.
Wyjechała. Żal, nie żal, w każdym razie poczucie pustki, samotności. W oczach wszystkich od
dawna uchodziliśmy za żelazną parę i teraz ona "puszczała mnie w trąbę”. Cios w ambicję. I taki
odruch: wyjechać gdziekolwiek, byle dalej stąd. Był i wstyd przed matką. Ona jakby czegoś
oczekiwała ode mnie, miałem coś spełnić. (...)"
Wanda nie chciała
- Wanda mieszkała w Cypriance. Dziewczyna była galante - szczupła, zgrabna brunetka, mogła się
podobać. Tyle że ze strasznej biedy, no i bez wykształcenia - wspomina Leszek Śmiechowski z
Łochocina.
Kuzynka Wandy (prosi o anonimowość): - Do dziś jest ładną kobietą. Z charakteru szybka,
zdecydowana i wygadana.
Zofia Sawicka, najbliższa sąsiadka Wandy: - Dom to była rozsypująca się lepianka, wokół
wyplatany z witek płot. Mieszkałam w bezpośrednim sąsiedztwie Wandy, więc Leszka widywałam
często. Ładny chłopak - czarny, z wąsem, w marynarce i przykrótkich spodniach. Mówił do niej
"Wandula”, co ją trochę denerwowało, nie lubiła tego zdrobnienia. Pamiętam, jak dziś, ten dzień.
Spotkałyśmy się, a ona mówi: jestem w ciąży z Leszkiem.
Leszek Śmiechowski: - Gdy dowiedział się, że dziewczyna jest w ciąży, zostawił ją.
Sawicka uważa, że było inaczej: - Nie wiem dokładnie, o co poszło, ale to raczej Wanda nie chciała
Leszka.
Podobnego zdania jest Adam, brat Wandy: - To była jej decyzja, ale nigdy nie pytałem, dlaczego
tak się stało. Później przez dłuższy czas była sama.
Chłopcu, który przyszedł na świat, dała na imię Grzegorz.
Piękny to był chłopak, czarny, o ładnej buzi. - Nawet po tym wypadku, w trumience pięknie
wyglądał - zapamiętała Maria Ośmiałowska, sąsiadka Wandy. - Ludzie mówili na Grześka Wałęsiak.
Tylko ten grób
To był nieszczęśliwy wypadek. Gromadka dzieci poszła z dziadkiem Jankiem wypasać kozy. Dziadek
przysnął na łące.
Halina Podgórska mieszkała najbliżej stawu: - Nagle przybiegł mały Krzysiu Korpalski. Krzyczał
"Mój Bozie! Mój Bozie!” Złapałam tylko sękaty kij i pobiegłam, ale Grzesiek już buzią w dół pływał.
Staw był głęboki, brzeg urwisty, a chłopczyk miał ledwie cztery lata.
Mąż Podgórskiej był chrzestnym Grzesia. - Spytałam Wandę, czy wiązaneczkę kupić, ale ona
poprosiła, żeby jej dać pieniądze za te kwiaty, bo nie miała na trumienkę. Leszek się pojawił na
pogrzebie, ale pamiętam, że jak do Wandzi podszedł, ona go odtrąciła.
Za konduktem później szedł - przypomina sobie Śmiechowski.
Grobem chłopca nikt się nie zajmował i pewnie zanikłby całkowicie, gdyby nie Śmiechowski: - Żal
mi się zrobiło, więc naprawiłem kopczyk. Chciałem nawet wymalować tabliczkę z przypomnieniem,
że "tu leży syn prezydenta”, ale żona powiedziała, żeby lepiej tego nie robić, bo możemy sobie
narobić kłopotów.
Przeszłość wymazali
Dziś piaszczyste pagórki wokół domu porosły dzikimi sosnami. Staw niemal wysechł.
Wanda jakiś czas po śmierci Grzesia poznała chłopaka, który w okolicy odbywał służbę wojskową.
Wzięli ślub, wyjechali do dużego miasta w południowej Polsce. Mąż Wandy pracował przy ochronie
kolei, dobrze im się wiodło.
Wymazali przeszłość, wyłączają telewizor, gdy leci program o Wałęsie. - Są udanym małżeństwem,
mają czwórkę dzieci, wnuki, niech sobie żyją w spokoju nie wracając do przeszłości - mówi brat
Wandy.
Śmiechowski: - Leszek to był normalny chłopak, wiele razy z nim jeździłem na zabawy wiejskie,
czasem pożyczałem trochę grosza. Nic do Leszka nie mam. Tylko ten grób.