SharonKendrick
Drogadomarzeń
Tłumaczenie
KarolNowacki
ROZDZIAŁPIERWSZY
Pragnąłjej.Pragnąłtejdziewczynytakmocno,żeniedawałomutospokoju.
Alek Sarantos poczuł dreszcz pożądania. Zabębnił palcami w lniany obrus. Pło-
mienieświecmigotałynawietrze.Zmieniłniecopozycję,alewciążniemógłochło-
nąć.
MożetomyślopowrociedoszalonegotempażyciawLondyniezaostrzyłaapetyt.
Amożetopoprostuona.
Patrzył,jakkobietaszławjegostronęprzezwysokątrawę,pośródpolnychkwia-
tów, pobłyskujących w słabnącym świetle letniego wieczoru. Wschodzący księżyc
oświetlał prostą białą koszulę włożoną w ciemną spódnicę, która wydawała się
orozmiarzamała.Przylegającymocnofartuchpodkreślałbiodra.
Wszystkojestwniejtakiemiękkie,pomyślał.Miękkaskóra.Miękkieciało.Mięk-
kie,jedwabistewłosy,ciężkimwarkoczemopadającedopołowypleców.
Pożądał jej, choć zdecydowanie nie była w jego typie. Zwykle nie podniecały go
kształtne kelnerki o przyjaznym, bezpretensjonalnym uśmiechu. Lubił smukłe, nie-
zależne kobiety, a nie prostolinijne i o pełnych kształtach. Kobiety o hardym spoj-
rzeniu,rozbierającesiębezzbędnychpytań.Takie,którezgadzałysięnajegowa-
runki,niepozostawiającepoladomanewru.Dziękitakiemustawianiusprawstałsię
wpływowy i mógł wieść życie wolne od zobowiązań i obciążeń rodzinnych. Nie
chciałich.Unikałkażdejdziewczyny,którąpodejrzewałonadmiernepotrzebyemo-
cjonalne.Partnerkidołóżkaniemiałybyćsłodkie.
Dlaczegozatempragnąłkogoś,kogoprzezcałytydzieńdostrzegałkątemoka,jak
dojrzałyowoc,mającywkrótcespaśćzdrzewa?Możechodziłoofartuch,nowood-
krytyfetysz,októrymfantazjował?
–Pańskakawa.
Nawetjejgłosbyłmiękki.Zapamiętał,jakniskim,dźwięcznymtonempocieszała
dziecko, które zdarło kolano na wyłożonej żwirem dróżce. Alek wracał wówczas
zmeczutenisazzatrudnionymprzezhotelzawodowcem.Ujrzał,jakkobietakuca
przy chłopcu. Zatrzymała krwotok chusteczką, podczas gdy pobladła niania stała
obok,roztrzęsiona.OdwróciłagłowęidostrzegłaAleka.
–Idźdośrodkaiprzynieśapteczkę–powiedziałanajspokojniejszymgłosem,jaki
kiedykolwieksłyszał.Zrobiłto.Bardziejnawykłydowydawaniapoleceńniżichwy-
konywania,wróciłzapteczkąiwzruszyłsię,widzączjakimzaufaniemchłopiecpa-
trzyłzałzawionymioczaminakelnerkę.
Terazpochyliłasiędoprzodu,stawiającprzednimfiliżankękawy.Jejpiersiprzy-
kułyuwagęAleka;złapałsięnamyśleniuojejsutkach.Wyprostowałasię.Zobaczył
cynowoszare oczy pod gęstą, jasną grzywką. Nie nosiła ozdób poza cienkim łań-
cuszkiemnaszyiiidentyfikatoremzimieniem„Ellie”.
Ellie.
Przezostatnitydzieńnie tylkobyłacierpliwai opanowanawobecmałych chłop-
ców,aleteżzaspokajaławszystkiejegozachcianki–choćsamowsobieniebyłoto
dla niego niczym nowym; jej obecność okazała się zaskakująco nienachalna. Nie
próbowała wciągnąć go w rozmowę ani błysnąć poczuciem humoru. Była miła
i życzliwa, ale nie czyniła aluzji do wolnych wieczorów ani nie oferowała, że go
oprowadzipookolicy.Krótkomówiąc,nienarzucałamusiętak,jakrobiłabytoja-
kakolwiekinnakobieta.Odnosiłasiędońztakąsamągrzecznością,jakąokazywała
wszystkiminnymgościomdyskretnegohoteluwNewForest–możewłaśnietogo
dręczyło.Prawiesięniezdarzało,byAlekSarantosbyłtraktowanyjakinni.
Nietylkotozwróciłojegouwagę.Miaławsobiecoś,czegoniepotrafiłnazwać.
Możeambicję,możepoprostucichądumęprofesjonalistki.Czytowłaśniesprawiło,
że zatrzymywał na niej wzrok? A może fakt, że przypominała mu jego samego
sprzedlat?Kiedyśsambyłtakiambitny,gdyzaczynałzniczymiteżpracowałjako
kelner. Kiedy pieniędzy było mało, a przyszłość niepewna. Pracował ciężko, żeby
uciecodprzeszłościizbudowaćnowąprzyszłość.Wielesiępodrodzenauczył.Są-
dził,żesukcesrozwiązujekażdyproblemwżyciu,myliłsięjednak.Sukcespozwalał
osłodzićtrudnesytuacje,aleitaktrzebabyłosięznimimierzyć.
Czyżnieuświadomiłsobietegoteraz,kiedyosiągnąłwszystko,cozamierzał,po-
konawszywszelkieprzeszkodyizgromadziwszyniewyobrażalnebogactwonakon-
tach? Bez względu na to, ile rozdał na cele charytatywne, zarabiał coraz więcej.
Czasemzadawałsobieniepokojącepytanie,naktóreniepotrafiłznaleźćodpowie-
dzi,alektórestawiałostatniocorazczęściej.
Czytojużwszystko?
–Życzypansobieczegośjeszcze,panieSarantos?–spytała.Głoskelnerkipodzia-
łałkojąco.
–Niejestempewien.–Podniósłwzrok.Ciemniejąceniebozaroiłosięodgwiazd
niczym posrebrzone płótno. Pomyślał o mającym nastąpić nazajutrz powrocie do
Londynu. Nagła, niewytłumaczalna tęsknota sprawiła, że spuścił głowę i spojrzał
dziewczyniewoczy.–Nocjestjeszczemłoda–zauważył.
Uśmiechnęłasię.
– Kiedy obsługiwało się gości przez cały wieczór, dwudziesta trzecia trzydzieści
niewydajesięmłodągodziną.
–Pewnienie.–Posłodziłkawę.–Októrejkończysz?
Uśmiechzniknąłztwarzykelnerki,jakbyniespodziewałasiętakiegopytania.
–Zajakieśdziesięćminut.
Alekodchyliłsięwkrześleiprzyjrzałjejsiędokładniej.Miałalekkoopalonenogi
iskórętakgładką,żełatwobyłoniezauważyć,jakietaniebutynosi.
–Doskonale.Bogowieuśmiechnęlisiędonas.Możesięzemnąnapijesz?
–Niemogę.–Wzruszyłaramionami.–Niepowinnamsięspoufalaćzklientami.
–Zapraszamciętylkonadrinka,poulakimou.Niezamierzamzaciągaćcięwża-
den ciemny kąt w niecnych celach. – Nigdy nie miał nikogo bliskiego i ważnego
i chciał, by tak pozostało, lecz ta gwiaździsta noc wymagała kobiecego towarzy-
stwa.
–Lepiejnie–odparła.–Przykromi,towbrewregułomhotelu.
TobyłonowedoznaniedlaAleka.Czytodlatego,żeczegośmuodmówiono?Kie-
dyostatniomusiętozdarzyło?Naglezdałsobiesprawę,żemożebędziemusiałsię
postaraćiniemaabsolutnejpewności,żemusięuda.
–Alejutrowieczoremwyjeżdżam–powiedział.
Ellieprzytaknęła.Wiedziałaotym,podobniejakwszyscywhotelu.Słyszelidużo
na temat greckiego miliardera, który w zeszłym tygodniu przybył do The Hog.
W najbardziej luksusowym hotelu na południu Anglii byli przyzwyczajeni do boga-
tych i wymagających gości, ale Alek Sarantos był od większości jeszcze bogatszy
i jeszcze bardziej wymagający. Jego osobisty asystent przysłał przed przyjazdem
biznesmenalistęrzeczy,którelubiiktórychnielubi.Całemupersonelowizalecono
jejprzestudiowanie.ChoćEllieuważała,żetolekkaprzesada,podeszładosprawy
poważnie,bojeślijużcośrobiła,robiłatoporządnie.
Wiedziała, że lubi jajka sadzone smażone z obu stron, bo mieszkał przez jakiś
czaswAmeryce.Żepijaczerwonewino,aodczasudoczasuwhisky.Zanimprzy-
był, specjalny kurier dostarczył jego ubrania, starannie owinięte w cienką bibułę.
Personelmiałnawetnadzwyczajnąpogadankętużprzedprzyjazdemmiliardera.
– Panu Sarantosowi trzeba zrobić miejsce – powiedziano im. – W żadnym razie
nie należy mu przeszkadzać, chyba że okaże, że tego chce. Mamy szczęście, że
ktoś taki zatrzyma się w naszym hotelu, więc musimy sprawić, by poczuł się jak
wdomu.
Ellie potraktowała instrukcje poważnie, bo proces szkolenia w The Hog zapew-
niał jej stabilność i nadzieję na przyszłość. Nigdy nie była dobra w egzaminach,
a tutaj oferowano jej ścieżkę kariery, którą była zdeterminowana podążać, bo
chciałazostaćkimś.Chciałabyćsilnainiezależna.
Oznaczałoto,żewprzeciwieństwiedowszystkichinnychpracującychtamkobiet
starałasiętraktowaćgreckiegobiznesmenazpewnąbezstronnością.Niepróbowa-
łaznimflirtowaćjakwszystkieinne.Miaławystarczającopraktycznepodejście,by
znać swoje ograniczenia, i wiedziała, że Alek Sarantos nigdy nie zainteresowałby
siękimśtakimjakona.Zbytkrągła,zbytzwyczajna–nigdyniebędziepierwszym
wyboremmiędzynarodowegoplayboya,więcpocoudawać,żejestinaczej?
Oczywiścieitakmusięprzyglądała.Sądziła,żenawetzakonnicanieminęłabygo
obojętnie, bo mężczyźni tacy jak Alek Sarantos nie pojawiali się w polu widzenia
przeciętnejosobyczęściejniżkilkarazywżyciu.
Jegotwarzosurowychrysachtrudnobyłookreślićjakoładną,azmysłowewargi
wykrzywiałgrymasbezwzględności.Włosymiałwkolorzehebanu,skóręlśniącąni-
czympolerowanyspiż,aletooczy,niespodziewaniebłękitne,przywodzącenamyśl
skąpane w słońcu morza z broszur biur podróży, najbardziej przykuwały uwagę.
Sprawiały,żeczułasię…
Jak?
Nie była pewna. Jak gdyby wyczuwała w nim jakąś stratę? Jak gdyby na jakimś
niepojętympoziomiebylibratnimiduszami?Zpewnościąszkodabyłoczasunatakie
głupstwa.Schwyciłamocniejtacę.Porapożegnaćsięiiśćdodomu.
Tymczasem Alek Sarantos nadal wpatrywał się, jakby czekał, aż zmieni zdanie.
Palącespojrzeniebłękitnychoczukusiło.Niecodzieńgreckimiliarderzapraszana
drinka.
–Dochodzidwunasta–powiedziałaniepewnie.
–Znamsięnazegarku–odparłzniecierpliwiony.–Cosięstanie,jeślizostaniesz
popółnocy?Twójsamochódzmienisięwdynię?
Zdumiała się, że zna baśń o Kopciuszku; czyżby w Grecji mieli te same baśnie?
Dziwiłojąmniej,żeskojarzyłjąwłaśnieztąpostacią.
–Niemamsamochodu,tylkorower.
–Mieszkaszpośrodkuniczegoiniemaszsamochodu?
–Nie.–Opuściłatacęiuśmiechnęłasię,jakbytłumaczyłapięciolatkowipodstawy
odejmowania.–Rowerjesttuznaczniebardziejpraktyczny.
–Acosiędzieje,jeślijedzieszdoLondynualbonawybrzeże?
– Nie jeżdżę do Londynu zbyt często. A poza tym istnieje coś takiego jak trans-
portzbiorowy.Pociągi,autobusy.
Wrzuciłdokawykolejnąkostkęcukru.
–Pierwszyrazjechałemkomunikacjązbiorową,kiedymiałempiętnaścielat.
–Serio?
–Serio.Niekorzystałemanizpociągów,anizautobusów,aninawetzliniowych
samolotów.
Zamyśliłasię.Jakiewiódłżycie?Przezchwilęmiałaochotępokazaćmuwycinek
swojego. Może powinna zaproponować spotkanie nazajutrz rano i podróż autobu-
semdopobliskiegoMilmouth-on-Sea?Albojazdępociągiem,dokądkolwiek.Mogliby
pićherbatęzparzącychpalcepapierowychkubków,podczasgdyzaoknemprzesu-
wałbysięwiejskikrajobraz;założyłabysię,żenigdytegonierobił.
Uświadomiła sobie, jak bardzo byłoby to bezczelne. On był miliarderem, a ona
kelnerką.Choćgościeczasemudawali,żesąrówniobsłudze,wszyscywiedzieli,że
tonieprawda.Bogacilubilizgrywaćzwykłychludzi,byłatojednaktylkogra.Popro-
siłją,bysięznimnapiła,leczcomogłotakiegobiznesmenainteresowaćwkimśta-
kim jak Ellie? Może wyjątkowo zaborczy nastrój opuści go, gdy tylko dziewczyna
sięprzysiądzie?Wiedziała,żepotrafibyćniecierpliwyiwymagający.Przecieżpra-
cownicyrecepcjiopowiadali,jakurządzałimpiekłozakażdymrazem,kiedytracił
dostępdointernetu,aprzecieżteoretyczniebyłnawakacjach,więczdaniemEllie
niepowinienpracować.
Potemprzypomniałasobiecoś,cokierownikpowiedział,kiedyzaczynałaszkole-
nienapracownikahotelu.Potężnigościeczasemchcąsięwygadaćinależyimpo-
zwalać.
Popatrzyła mężczyźnie w oczy, próbując ignorować mrowienie przebiegające jej
pociele.
–Jaktosięstało–zapytała,starającsiębrzmiećnormalnie–żedopierowwieku
piętnastulatskorzystałeśpierwszyrazztransportupublicznego?
Odchyliłsięwkrześle.Zastanowiłsięnadpytaniem,niewiedząc,czytowłaściwy
moment,byzmienićtemat,bezwzględunato,jakłatwomusięzniąrozmawiało.
Zwykle nie dopuszczał nikogo do wiedzy o swojej przeszłości. Dorastał w pałacu,
otoczonywszelkimiluksusamiznanymiludzkości.
Nienawidziłkażdejminutytegookresużycia.
Mieszkałwistnejfortecy,chronionejprzezwysokiemuryigroźnepsy.Kandydaci
nawszystkie,nawetnajpodrzędniejszestanowiskabylisprawdzaniprzedzatrudnie-
niemiprzepłacani,by przymykaliokonazachowanie ojcaAleka.Nawetrodzinne
wakacjemijałypodznakiemobsesjibezpieczeństwa.Staruchobawiałsię,żewieści
o jego stylu życia przeciekną do gazet i naruszą pozory szacowności. Zatrudniał
ochroniarzy,bytrzymalinadystansciekawskich,dziennikarzyibyłekochanki.Płe-
twonurkowie dyskretnie sprawdzali zagraniczne nabrzeża, zanim luksusowy jacht
wpływał do przystani. Dorastając, Alek nie wiedział, jak to jest nie mieć towarzy-
stwabyczkówzochrony.Wwiekupiętnastulatodszedł,pozostawiajączasobądom
iprzeszłośćicałkowicieznimizrywając.Zbajecznegobogactwapopadłwnędzę,
aleprzyjąłnowystylżyciazochotą.Niebyłjużobciążonyfortunąojca.Wszystko
comiał,zarobiłsam.Byłatojedynarzeczwżyciunapawającagodumą.
Zdałsobiesprawę,żekelnerkawciążczekanaodpowiedźiniespieszysięjuż,by
skończyćpracę.Uśmiechnąłsię.
–Bowychowałemsięnagreckiejwyspie,gdzieniebyłożadnychpociągówizaled-
wiekilkaautobusów.
–Brzmiidyllicznie–skomentowała.
Przestał się uśmiechać. Cóż za szablonowe podejście. Wystarczy wspomnieć
ogreckiejwyspie,bywszyscymyślelioraju,botakąwizjęimprzedstawiano.Ale
wrajuczaiłysięwęże,czyżnie?Olśniewającobiałedomkinadniebieskimmorzem
skrywałyniezliczoneudręczonedusze.Wszelkiegorodzajumrocznesekretyczaiły
siępodprzykrywkąnormalnegożycia.Przekonałsięnawłasnejskórze.
–Zzewnątrzwyglądałotobardzoidyllicznie–powiedział.–Alemałorzeczypo-
zostajetakimisamymi,jeśliprzyjrzećimsiębliżej.
–Zapewne–przyznała,chwytająctacędrugąręką.–Czytwojarodzinanadaltam
mieszka?
Rodzina?Nieużyłbytegosłowadoopisanialudzi,którzygowychowali.Kochanki
ojcarobiłycomogły,zmałymskutkiem–choćoczywiścienawettobyłolepszeniż
wogóleniemiećmatki.Niżmatka,któraodciebieuciekainigdyniepróbujesię
dowiedzieć,jaksięmiewasz.
–Nie–odpowiedział.–Wyspazostałasprzedanapośmierciojca.
–Caławyspa?Chceszpowiedzieć,żetwójojciecmiałnawłasnośćwyspę?
Gdybypowiedział,żemieszkałnaMarsie,niemogłabywyglądaćnabardziejza-
skoczoną. Łatwo było zapomnieć, do jakiego wyobcowania potrafi prowadzić bo-
gactwo, zwłaszcza wobec kogoś takiego jak ona. Jeżeli nie ma nawet samochodu,
możemiećproblemzwyobrażeniemsobie,żektośmawłasnąwyspę.Spojrzałna
niepomalowanepaznokciedziewczyny.Pomyślał,żeniebyłdokońcaszczery,obie-
cując,żeniezaciągniejejwciemnykąt.Bardzobytegochciał.
–Tyleczasutamstoisz,żechybajużcisięskończyłazmiana–zauważył.–Mogłaś
sięjednakzemnąnapić.
–Pewniemogłam.–Elliezawahałasię.Zastanowiłasię,dlaczegotaknalega.Dla-
tego, że odkąd pomogła małemu chłopcu, odnosił się do niej niemal przyjaźnie?
Amożedlatego,żemałoentuzjastyczniepodeszładospędzaniazmiliarderemcza-
su,doczegoniebyłprzyzwyczajony?Prawdopodobnie.Zastanawiałasię,jaktojest
byćAlekiemSarantosem–takpewnymsiebie,żeniktnigdycinieodmawia.
–Czegosiętakboisz?Niewierzysz,żepotrafięsięzachowywaćjakdżentelmen?
Rozsądna Ellie pokręciłaby głową i powiedziała „nie, dziękuję”. Odniosłaby tacę
dokuchni,odpięłaroweripojechałazpowrotemdodomuwpobliskiejwiosce.Ale
światło księżyca i intensywny zapach róż sprawiały, że nie czuła się rozsądnie.
Ostatni raz została zaproszona na randkę ponad rok temu. Pracowała w tak nie-
sprzyjających życiu towarzyskiemu godzinach, że nie miewała ku temu zbyt wielu
okazji.
SpojrzałaAlekowiwoczy.
–Niezastanawiałamsięnadtym.
–Pomyśl.Całytydzieńmnieobsługiwałaś,więcmożeterazdlaodmianyjacięob-
służę? Mam lodówkę pełną nietkniętego alkoholu. Jeśli jesteś głodna, mogę podać
czekoladęlubmorele.Możenalejęcikieliszekszampana?
–Dlaczego?Świętujeszcoś?
Zaśmiałsię.
–Świętowanieniejestobowiązkowe.Sądziłem,żewszystkiekobietylubiąszam-
pana.
–Nieja.Kichamodbąbelków.Pozatymwracamrowerem.Niechciałabymprze-
jechaćjakiegośbiednegokucykastojącegonaśrodkudrogi.Wolałabycośbezalko-
holowego.
–Oczywiście.Usiądź.Zobaczę,comam.
Wszedłdowolnostojącejwillizbudowanejnaterenienależącymdohotelu.Usa-
dowiłasięniespokojnienawiklinowymkrześle,modlącsię,byniktjejniezobaczył.
Niepowinnasiadaćnawerandziegościa.
Rozejrzałasiępotrawnikuskrytymwcieniuwielkiegodębu.Dzikorosnącekwia-
tykołysałysięlekkonawietrze.Hotelpozostawałjasnooświetlony.Wjadalnipaliły
sięświece,widaćbyłoludzisiedzącychnadkawą.Otejporzewkuchnipersonelgo-
rączkowozmywał,chcącszybkowrócićdodomu.Nagórzeparyzdejmowałyczeko-
ladkizostawionenapoduszkachzegipskiejbawełnyiszłydołóżek.Amożekorzy-
stałyzgłębokich,dwuosobowychwanien,zktórychsłynąłTheHog.
Ellie wydało się, że zobaczyła coś za dębem. Instynktownie cofnęła się w cień.
Zanimzorientowałasię,cotobyło,Alekpowróciłzpełnącoliszklankązmatowego
szkładlaniejiczymś,cowyglądałojakwhiskydlasiebie.
–Chybapowinienemprzynieśćtonatacy–powiedział.
Upiłałyk.
–Izałożyćfartuszek.
–Możemógłbympożyczyćtwój?
Musiałabygozdjąć.Odłożyłaszklankę,cieszącsię,żeciemnośćukryłarumieniec.
–Niemogęzostaćnadługo–powiedziała.
–Nieoczekiwałem,żezostaniesz.Jakcola?
–Pyszna.
Odchyliłsięwkrześle.
–Opowiedzmizatem,jakdwudziestoletniakobieta…
–Mamdwadzieściapięćlat–poprawiła.
–Dwudziestopięcioletnia.–Napiłsięwhisky.–Trafiładopracywtakimmiejscu.
–Toświetnyhotel.
–Cichemiejsce.
–Podobamisięto.Mateżsłynnynacałyświatprogramszkoleniowy.
– A co z nocnym życiem? Klubami, facetami i imprezami? Rzeczami, które lubi
większośćdwudziestopięciolatek?
Elliewpatrywałasięwbąbelkidookołakostkiloduwszklance.Czypowinnawyja-
śnić,żecelowozdecydowałasięnaspokojneżycie,odmienneodchaosucharaktery-
zującegojejdzieciństwo?Namiejsce,gdziemogłasięskupićnapracy,boniechcia-
łaskończyćjakmatka,którejzdaniemcelemkobietypowinnobyćzdobyciemężczy-
znygotowegojąutrzymywać.Szybkosięnauczyła,jakniechceżyć.Niezamierzała
przeczesywać internetu ani szlajać się po klubach. Nigdy nie miała krótkiej spód-
niczkianibiustonoszapush-up.Niezamierzałaspotykaćsięzkimśtylkozewzględu
nazawartośćportfela.
– Skupiam się na karierze – powiedziała. – Mam ambicję podróżować i dopnę
swego.Liczę,żektóregośdniabędęgłównymmenedżerem,jeślinietutaj,towja-
kimś innym hotelu tej sieci. Konkurencja jest dość zaciekła, ale nie ma nic złego
wmierzeniuwysoko.Tyle,jeślichodziomnie.Opowiedzosobie.
Alekzakręciłszklanką.Wnormalnejsytuacjizmieniłbytemat,bonielubiłmówić
osobie.Kelnerkapotrafiłajednakzadawaćpytaniawtakisposób,żechciałodpo-
wiedzieć.Wciążnierozumiał,dlaczego.
–Samdowszystkiegodoszedłem.
–Alemówiłeś…
–Żemójojciecbyłwłaścicielemwyspy?Owszem.Aleniezostawiłmipieniędzy.–
Anawetgdybytozrobił,Alekrzuciłbynimiojcuwtwarz.Wolałbywziąćdorękija-
dowitą żmiję niż choćby jedną drachmę z majątku starucha. – Wszystko, co mam,
zarobiłemsam.
–Trudnobyło?
Miałahipnotyzującygłos,sprawiającywrażeniebalsamukojącegonigdyniewyle-
czoną do końca ranę. Takie typowe, wypić trochę za dużo whisky i zwierzać się
przypadkowejkobiecie,niemającjejwięcejzobaczyć.
–Tobyłowyzwolenie–przyznałszczerze.–Odcięciezwiązkówzprzeszłością.
Przytaknęła,takjakbyrozumiała.
–Żebyzacząćodnowa?
–Dokładnie.Żebywiedzieć,żemogężyćzkażdądecyzją,jakąpodejmę.
Wtymwłaśniemomenciezadzwoniłtelefonkomórkowy.
–Praca–rzucił,odbierając.Zacząłdługątyradąpogrecku,apotemprzeszedłna
angielski,Ellieniemiaławięcwyboru:słuchała.Prawdęmówiąc,słuchanierozmo-
wy,najwyraźniejdotyczącejdużegokontraktuzChińczykami,byłointeresujące.
– Jestem na wakacjach. Wiesz, że jestem. Pomyślałem tylko, że warto najpierw
skonsultować się z biurem w Nowym Jorku. – Ze zniecierpliwieniem stukał w po-
ręczkrzesła.–Dobra.Maszrację.Dobrze.
Rozłączyłsięinapotkałspojrzeniedziewczyny.
–Cojest?
–Niemojasprawa.–Wzruszyłaramionami.
–Powiedz,zaciekawiłaśmnie.
–Czynigdynieprzestajeszpracować?
–Taksięskłada,żetowłaśniepowiedziałmójasystent.Stwierdził,żeniemogę
przymuszaćinnychdobraniaurlopu,skorosamtegonierobię.Naobecnewakacje
naciskalioddawna.
–Wtakimraziejaktosięstało,żeodbieraszsłużbowetelefonywśrodkunocy?
–Tobyławażnarozmowa.
–Takważna,żeniemogłapoczekaćdorana?
–Tak.–Powinienbyćzirytowany,żedziewczynawścibianoswnieswojesprawy,
ale dostrzegł w tym jedynie dość rozbrajającą szczerość. Czy ludzie po to jeździli
na wakacje, żeby wyjść z normalnego otoczenia i się otrząsnąć? Na co dzień nikt
wrodzajuEllieniezbliżyłbysiędobiznesmenanawystarczającodługiczas,bypo-
tępićbrakumiejętnościwypoczynku.Zawszeotaczaligoludzieutrzymującyresztę
światawbezpiecznymoddaleniu.
Naglewarstwaochronnażyciazawodowegowydałasięnieważna,wszystkosku-
piłosięnatwarzyomiękkichrysach,którąmiałprzedsobą.Zastanowiłsię,jakwy-
glądałybywłosydziewczyny,gdybyjerozpuściłanapoduszce.Jakiebyłobywdotyku
jejciałopodnim.Dokończyłwhiskyiodstawiłszklankę,zamierzającobjąćkelner-
kę.
Wtejsamejchwiliodrzuciłaopadającąnaoczygrzywkę.Gwałtownygestprzywo-
łałgodoporządku.Czynaprawdęplanowałjąuwieść?Spojrzałnataniebutyinie-
polakierowane paznokcie. Na fryzurę wyglądającą, jakby strzygła się sama. Zwa-
riował?Byłaowielezasłodkadlakogośtakiegojakon.
–Robisiępóźno–rzekłszorstko,wstając.–Gdzietwójrower?
–Podwiatą.
–Chodźmytam.Odprowadzęcię.
– Nie ma potrzeby. – Zaprzeczyła ruchem głowy. – Co noc chodzę sama. Lepiej,
żebyniewidzianomnieztobą.
–Odprowadzęcię–powtórzył.–Nieprzyjmujęodmowy.
Czułjejrozczarowanie,kiedyszlipooświetlonejświatłemksiężycatrawie.Wma-
wiałsobie,żepostępujesłusznie.Mógłmiećmilionykobiet,niepowinienzbliżaćsię
douroczych,roztropnychkelnerek.
Dotarlidohotelu.Uśmiechnęłasięzzakłopotaniem.
–Muszęsięprzebraćiwziąćtorbę–powiedziała.–Więcjużsiępożegnam.Do-
branoc,dziękujęzazaproszenie.
–Dobranoc,Ellie.–Pochyliłsię,zamierzającpocałowaćjąszybkowpoliczek,ale
zjakiegośpowodustałosięinaczej.Czytoonobróciłgłowę,czyona?Dlaczegoich
usta zetknęły się w pocałunku? Odruchowo przyciągnął dziewczynę i pocałował
mocniej.Przestałsiępowstrzymywać;przesunąłdłońmipojejciele,popchnąłjąda-
lej w cień i przycisnął do ściany. Czy powinien włożyć rękę pod spódnicę, zsunąć
majtkiiwziąćją,takjakstali?Małobrakowało,atowłaśniebyzrobił.
Cofnąłsię,choćmiałwielkąochotękontynuować.Zdołałzignorowaćwłasnezmy-
słyiniemąprośbęwjejoczach.Wkońcuceniłreputacjęzbytwysoko,byobściski-
waćsięzjakąśanonimowąkelnerką.
Chwilętrwało,zanimzdobyłsięnato,bysięodezwać.
–Toniepowinnobyłosięzdarzyć.
Elliepoczułasięjakoblanalodowatąwodą.Zastanowiłasię,dlaczegosięzatrzy-
mał.Przecieżnapewnoteżodczułtęzadziwiającąchemię,tęmagię.Niktjejwcze-
śniejtakniepocałował.Chciała,bynieprzestawał.
–Dlaczegonie?–wyrwałojejsięśmiałepytanie.
–Bozasługujesznawięcej,niżjestemwstaniezaoferować.Potrzebujeszmężczy-
znyzupełnieinnegorodzaju.
–Chybasamapowinnamotymdecydować?
–Wracajdodomu,Ellie.–Uśmiechnąłsięgorzko.–Odejdźstąd,zanimzmienię
zdanie.
Rzucił coś, co zabrzmiało jak „do widzenia”, odwrócił się i poszedł z powrotem
przeztrawnik.
ROZDZIAŁDRUGI
–Jesteśztymfacetem,zktórymwidziałamcięwczorajszejnocy?
PytaniezaskoczyłoEllie.Musiałaskupićsięnatym,copowiedziałaklientka,anie
nawłasnychczarnychmyślach.ZewzględunaupałyrestauracjabyłapełnaiEllie
przezcałydzieńniemiałachwiliwytchnienia.Sałatkazhomaremipuddingwyszły;
goście rzucili się też na koktajl miesiąca – niewinnie smakujący, ale mocny poncz
truskawkowy.
O tej porze została jednak tylko jedna osoba, bardzo chuda blondynka siedząca
nadtrzecimkieliszkiemwina.NieżebyEllieliczyła.Nodobrze,robiłato.Chciała
tylko, żeby kobieta się pospieszyła, aby mogła w spokoju zakończyć zmianę. Była
wykończonaibolałajągłowa–zapewnedlatego,żepoprzedniejnocyniezmrużyła
oka.Leżałatylkonaswoimwąskimłóżku,wpatrującsięwsufitirozmyślającotym,
cozaszło.Czyraczejniezaszło.Powtarzałasobie,żeszaleństwemjestprzejmować
sięjednympocałunkiemznieodpowiednimmężczyzną.
Byłgreckimmiliarderem,dalekopozajejzasięgiem.Nieznałago,niezabrałjej
nawetnarandkę,ajednak…Szybkozrobiłosięgorąco.Nadalpamiętałaręcebiz-
nesmenanaswoimbiuścieifrustrację,kiedyprzyciskałjądościany.Przezparęse-
kund myślała, że spróbuje uprawiać z nią seks, tak jak stali. Jakąś częścią siebie
chciałatego.Możebyłtokolosalnybłąd,zupełniedońniepasujący,alepragnęłaAle-
kabardziejniżkogokolwiekwżyciu.Kuwłasnemuniezadowoleniuodkryłastronę
siebie,którejnieznała,przywodzącąnamyślmatkę.
–Jesteśznim?–dopytałasięponownieblondynka.
–Nie–zaprzeczyłaszybko.
–Całowałaśgoprzecież.
Ellie nerwowym ruchem schowała butelkę wina do kubełka z lodem. Rozejrzała
siędookoła,przerażona,żektośzpersonelumógłsłyszeć.TheHogsłynąłzluźnego
podejścia i nie narzucał reguł bez powodu, ale jedną zasadę miała wpojoną od
pierwszegodniapracy:niewchodzićwintymnerelacjezgośćmi.Nigdy.
–Tak?–odpowiedziałazzakłopotaniem.
–Oczywiście.–Blondynkawpatrywałasięzciekawością.–Paliłampapierosaza
tymwielkimdrzewemiwaszauważyłam.Potemwidziałam,jakodprowadzaciędo
hotelu.Niebyliściezbytdyskretni.
Naglewszystkostałosięjasne.Błyskzadrzewemipoczucie,żektośichobser-
wuje.Powinnabyławtedyzachowaćsięrozsądnieiodejść.
–Wiesz,kimjest,prawda?–spytałakobieta.
Tak, pomyślała Ellie. Najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek wi-
działam. Mężczyzną, przez którego uwierzyłam w to, co wcześniej uważałam za
bajki.
–Jasne,żewiem.Jest…
–Jednymznajbogatszychludziświata,nacodzieńzadającymsięzsupermodel-
kamiidziedziczkami.Zastanawiamsięwięc,corobiłztobą.
– Nie rozumiem, co to ma do rzeczy. – Ellie była w tym momencie rozchwiana
emocjonalnie, ale z pewnością nie musiała wysłuchiwać takich insynuacji, choćby
iodgościa.
–Nie?Alespodobałcisię,co?Bardzocisięspodobał.
–Niecałujęsięzmężczyznami,którzymisięniepodobają–odpowiedziała.Coza
ironia,pomyślała,biorącpoduwagę,żeodponadrokuniecałowałasięznikim.
–Zdajeszsobiesprawę,jakąmareputację?Jestznanyjakoczłowiekzestali,bez
serca,drańwobeckobiet.Cotynato…–pochyliłasię,byodczytaćimięzidentyfi-
katora–…Ellie?
Chciałaodrzec,żejejprzemyślenianatematAlekaSarantosasąsprawąprywat-
ną,alewspomnienieprecyzjiruchówrąkmiliarderapozostawałotakżywe,żetrud-
no się było nie rumienić. Łatwo było zapomnieć, jakim potrafił być wymagającym,
nieskrywającymzniecierpliwieniagościem.
Terazmyślałatylkootym,jakbezwolniemusiępoddała.Gdybyniezrezygnował,
ktowie,doczegobydoszło.Przypomniałasobie,jakszarmanckopowiedziałjej,by
wracaładodomu,aonapraktyczniegobłagała,byjejniezostawiał.Dlaczegóżby
niemiałagobronić?
–Myślę,żeludziemyląsięwjegoocenie–powiedziała.–Słodziakzniego.
–Serio?–Blondynkaniemalzakrztusiłasięwinem.
–Tak,jestprzeuroczyibardzomiłospędzasięznimczas.
–Niewątpię.Ewidentnieflirtowałztobącałytydzień.
–Niezupełnie.Wciągutygodniatylkorozmawialiśmyitakdalej.Dopiero…
–Kiedy?
Elliepopatrzyławlodowateoczykobiety.Terazwszystkowydawałosięnieconie-
realne. Jak gdyby zmyślone. Niczym szczególnie wyrazisty sen, po przebudzeniu
pamiętanyjakprzezmgłę.
–Zaprosiłmnie,żebymsięznimnapiła,bobyłatojegoostatnianoctutaj.
–Zgodziłaśsię?
–Niesądzę,żebyjakakolwiekkobietamuodmówiła.Jestzachwycający.
–Zgadzamsię.Zapewneteżznakomiciecałuje?
–Doskonale.–Ellieprzypomniałasobietychkilkamagicznychchwil.
Blondynkaprzezmomentnieodpowiadała.
–Agdybymcipowiedziała,żemadziewczynę?–Podjęławkońcunieprzyjemnym
głosem.–KtóraczekałananiegowLondynie,kiedybyłzajętyobściskiwaniemsię
ztobą?
Początkowe zaskoczenie przeszło w rozczarowanie. Ellie zrozumiała, że zacho-
wałasięgłupio.Cosobiemyślała?ŻektośtakijakAlekSarantosjestwolnyiszuka
partnerkitakiejjakona?Jakaśjejczęśćniepragnęła,bywróciłijąodnalazł,bypo-
żegnanieniebyłoszczere.Oczywiście,żeniewróciioczywiście,żemadziewczy-
nę.Zapewneszczupłąibogatą.Taką,któramożebiecnaautobusbezstanika.Czy
naprawdę uroiła sobie, że dla kogoś takiego konkurencją może być o wiele zbyt
pulchnaEllieBrooks?Naglepoczułasiędotknięta.Wyobraziłasobiereakcjędziew-
czynyAleka,gdybyzobaczyłaichrazem.Czynieprzejmowałsięlojalnościąiuczu-
ciamiinnych?
–Nicniewspomniałodziewczynie.
–Wtychwarunkachtrudnosiędziwić.Mówienieokochancepodczasdobierania
siędokogośinnegoniejestdobrąstrategią.
–Nicsięprzecieżniestało!
–Achciałabyś,co,Ellie?Wyglądałotodośćnamiętnie.
Elliemiałaochotęodejść,zacząćsprzątaćpozostałestołyiudawać,żerozmowa
nigdyniemiałamiejsca.Alecobybyło,gdybyblondynkaposzładobiurakierownika
opowiedzieć,cowidziała?Niemielibywyboruimusielibyjązwolnićzanieprofesjo-
nalnezachowanie.Niemogłasobiepozwolićnautratęszansyżyciaprzezjedenpo-
całunek.
–Gdybympodejrzewała,żejestwzwiązkuzkimśinnym,nigdy…
–Częstoobłapiaszsięzgośćmi?
–Nigdy!
–Tylkoznim,co?Powiedział,dlaczegotakmuzależynadyskrecji?
Zawahałasię.Pamiętała,jakuśmiechnąłsię,kiedytamtenmałychłopieczeskale-
czonymkolanemsiędoniejprzytulił.Pamiętała,jakjejschlebiało,kiedynalegał,by
sięnapili.Myślała,żecośichłączy,anaprawdęprzezcałyczasjąwykorzystywał,
jakbybyłajeszczejednymelementemofertyhotelu.
–Pracowałdzieńinocnadjakimśnowym,ściśletajnymkontraktemzChińczyka-
mi.Mówił,żepracownicyoddawnanalegali,żebywziąłurlop.
–Doprawdy?Awięcjednakjestczłowiekiem.Niebójsię,Ellie,niepowiemtwoje-
muszefowi,aledamciradę.Natwoimmiejscutrzymałabymsięzdalaodmężczyzn
wrodzajuAlekaSarantosa.
Alek poczuł, że czegoś brakuje, gdy tylko wszedł do sali konferencyjnej, ale nie
potrafiłstwierdzićczego.Transakcjajakzawszeposzładobrze,choćchińskadele-
gacjawynegocjowałacenęofertowąniecobardziej,niżsięspodziewał.Byłzadowo-
lonyzostatecznieustalonejkwoty,niezważającnaskrywaneuśmiechydrugiejstro-
ny. Niezły dzień pracy. Kupił firmę za grosze, postawił na nogi i teraz sprzedał
zbardzoprzyzwoitymzyskiem.
Kiedywychodzilizsali,rudatłumaczkaobróciłasięwjegostronę,mówiąc:
–Cześć,słodziaku.
Alekwpoprzednimrokumiałzniąromans.Zabrałjąnawetdoposiadłościprzyja-
ciela,Murata,wUmbrii.Najwyraźniejnieuwierzyła,kiedypowiedział,żetonicpo-
ważnego.Kiedyzwiązeksięrozpadł,źletoprzyjęła.Skończyłysięjużmejleitelefo-
nyzwyrzutami,alewspojrzeniukobietywciążdostrzegałgniew.
–Cotomanibyznaczyć?–spytałspokojnie.
–Poczytajgazety,tygrysie–zamruczała.–Niewybrzydzasz,co?
Natymsięnieskończyło.Kiedyopuściłbudynek,zauważył,żejednazrecepcjoni-
stektłumiuśmiech.Wróciwszydobiura,zadzwoniłdoasystenta.
–Cosiędzieje,Vasos?
–Wjakiejkwestii?
–Wkwestiimnie!
–DużowgazetachotransakcjizChińczykami.
–Niewątpliwie.Cośjeszcze?
CzyżbyVasoswestchnął?
–Przyjdępokazaćosobiście–powiedział.
Aleksiedziałniewzruszony,kiedyVasospołożyłnabiurkuprzednimartykuł.Ilu-
strowało go archiwalne zdjęcie sprzed dwóch lat, chętnie używane przez prasę –
zapewnedlatego,żemiliarderwyglądałnanimwyjątkowonieprzystępnie.
Na surowej twarzy miał wypisany nagłówek: Czy Alek Sarantos znalazł swój
skarb?
Jeden z najlepszych kandydatów na męża w Londynie może wkrótce zniknąć
zrynku.MiliarderobdarzonydotykiemMidasa,znanyzzamiłowaniadosupermo-
delek i dziedziczek, został w ostatni weekend dostrzeżony w namiętnym uścisku
zkelnerkąpowieczorzeprzyświecachnatarasieluksusowegohoteluwNewFo-
rest.
EllieBrooksniejestwtypieAleka,alekrągłakelnerkazadurzyłasięwbiznes-
menie,któryzwierzyłjejsię,żepotrzebujewakacjiprzednajbliższymwielkimin-
teresem.Wyglądanato,żegreckibogacztraktujerelaksbardzopoważnie!
WedługEllieAlekniezawszejesttakniewzruszony,zajakiegouchodzi.Nazwała
go„słodziakiem”.
Miliarderspojrzałnaasystentanerwowopoluźniającegokołnierzyk.
–Przepraszam,szefie.
–Niemaszzaco,oilesamtegonienapisałeś.Czyzadzwoniliprzedpublikacją,
żebyzweryfikowaćfakty?
–Nie.–Vasosodchrząknął.–Zakładam,żeniemusieli.
–Toznaczy?
–Wydrukowalibytobezweryfikacji,tylkogdybybyłoprawdą.
Alekzmiąłgazetęicisnąłniąwstronękosza,jakbybyłaskażona.Odbiłasięod
okna.Wściekłsięjeszczebardziej,żenietrafił.
Tak,byłotoprawdą.Obściskiwałsięzjakąśkelnerkąwmiejscupublicznym.Zro-
bił coś zupełnie nie w swoim stylu, o czym teraz dowiedzieli się czytelnicy szma-
tławca.Skończyłasięjegosłynnaprywatność.
Najgorsze, że całkowicie pomylił się w ocenie dziewczyny. Może miał chwilowy
udar słoneczny. Dlaczego myślał, że było w niej coś szczególnego, przypisywał ła-
godnośćiszczerość,gdybyłatopoprostumaska?Starannie,krokpokrokubudo-
wanąreputacjęnaruszyłaambitnablondyneczkałasanapieniądze.
Tyle miał z wymuszonego odpoczynku. Wszystkie te masaże i zabiegi na nic się
zdały, ciśnienie skoczyło mu pod sufit. Ci wszyscy terapeuci z powagą zalecający
rozluźnienie marnowali czas. Musi być bardziej wypalony, niż przypuszczał, jeśli
faktycznierozważałseksztakimzerem.
Przezresztędniamiałponurynastrój,coniepowstrzymałogojednakprzedtwar-
dymnegocjowaniemnajnowszegozakupu.Pokażeświatu,żezdecydowanieniejest
słodziakiem!Spędziłdzieńnatelekonferencjach,apodwieczórpiłzgreckimpolity-
kiem,któryprzyszedłdoniegoporadę.
Wróciwszydopenthouse’u,wysłuchałwiadomościpozostawionychnapoczciegło-
sowej i zastanowił się, jak spędzić resztę wieczoru. Mógł mieć mnóstwo pięknych
kobiet, wystarczyło zadzwonić. Pomyślał o arystokratycznych rysach i zawsze do-
stępnych zbyt szczupłych ciałach. Zauważył, że porównuje je do krągłości Ellie.
Dziewczyny,którejtwarzwniewytłumaczalnysposóbsprawiała,żeczułsię…
Jak?
Jakgdybymógłjejzaufać?
Ależ głupiec z niego. Oszalały od hormonów błazen. Czy nie nauczył się dawno
temu,żekobietomnigdyniewolnoufać?
Spędziłlata,budującwizerunekzaciekłego,leczuczciwegobiznesmena.Miałopi-
nię twardego, asertywnego profesjonalisty. Znany był z wizjonerstwa i z tego, że
możnabyłonanimpolegać.Niecierpiałkulturycelebrytówiceniłprywatność.Sta-
ranniedobierałprzyjaciółikochanki.Niepozwalałimzanadtosięzbliżyć;niktnig-
dynieudzielałnajegotematwywiadów.Nigdy.Nawetruda,wówczasrzekomoze
złamanymsercem,miaładośćrozsądku,żebyprzeżywaćrozstaniebezafiszowania
się.
Natomiast Ellie Brooks go zdradziła. Kelnerka, którą potraktował jako równą,
apotempopełniłbłądipocałował,udzieliławywiadujakiemuśpismakowi.Ilezaro-
biła?Niemiałztegonawetseksu.Wydawałomusię,żejestzbyturocza,atymcza-
semsprzedałago.Postąpiłprzyzwoicie,odsyłającją,itaksięodwdzięczyła.
Możecośsięjeszczedaztymzrobić.
ROZDZIAŁTRZECI
–Przykromi,Ellie,niemamywyboru.Musimycięzwolnić.
Cały czas słysząc te słowa, Ellie jechała do hostelu pracowniczego, myśląc
ookropnejrozmowiezpaniąmenedżerdziałukadrTheHog.Oczywiście,żemieli
wybór–postanowilitylkogoniepodejmować.Zpewnościąmoglipozwolićjejskryć
się,ażzamieszaniebyucichło.
Brnąc rowerem pośród burzowej pogody przez wąską dróżkę, próbowała przy-
swoićto,cousłyszała.Dostaniemiesięcznąpensjęwramachwypowiedzeniaibę-
dziemogłazachowaćpokójwhosteluprzeznastępneczterytygodnie.
–Niechcemysprawiaćwrażeniazupełniebezlitosnych,wyrzucająccięnabruk–
powiedziałakobietazHR,zwyrazemszczeregożalunatwarzy.–Gdybyśnieposta-
nowiłapostąpićniedyskretnieztakznanymgościem,moglibyśmyzatuszowaćcały
incydenticięzatrzymać.Wtejsytuacjijednakobawiamsię,żeniemożemy.Niepo
tym,jakpanSarantoszłożyłtakostrąskargęwkwestiiprywatności.Mamzwiąza-
neręce.Aszkoda,Ellie,byłaśtakaobiecująca.
Ellie mimowolnie przytakiwała, opuszczając biuro. Czyż pomimo szoku nie zga-
dzałasięwzasadziezkażdymsłowemprzełożonej?Trochęnawetżałowałakobiety
wyglądającejnazakłopotanąpodczaszwalnianiapracownicy.
Nie mogła uwierzyć, że była tak głupia. Zachowała się niestosownie z gościem,
apotempogorszyłasprawę,rozmawiającnatentematzkimś,ktookazałsiędzien-
nikarkąpodłegotabloidu.Dziennikarką!
Najwyraźniejtakabyłaprzyczynajejzwolnienia.Fakt,żezdradziłazaufaniecen-
negoklienta.WygadałasięiAlekSarantossięwściekł.
Zatrzymałarowerprzedhostelem,gdziemieszkalipracownicyniższegoszczebla
The Hog. W oddali rozległ się grzmot. Przypięła pojazd do stojaka i otworzyła
drzwi.Pókicoprzyjednymzdziesięciuprzyciskówdzwonkabyłojeszczejejnazwi-
sko.Miałamiesiącnaznalezienienowegomieszkaniainowejpracy.Byłatoprzybi-
jająca perspektywa, biorąc pod uwagę sytuację na rynku pracy. Chyba wróciła do
punktuwyjścia.Gdzieterazznajdziezatrudnienie?
Przetoczyłsięgłośniejszygrzmot.Byłotakciemno,żezapaliłaświatło.Wwilgot-
nympowietrzukosmkiwłosówprzyklejałyjejsiędoszyi.Napełniłaczajnikiprzy-
siadłanałóżku,czekając,ażwodasięzagotuje.
Coteraz?
Wpatrywałasięwzawieszoneprzezsiebieplakatynaścianach–wielkiezdjęcia
Paryża, Nowego Jorku, Aten. Wszystkich miejsc, które planowała odwiedzić, gdy
będzierobićkarieręwhotelarstwie,coterazzapewnenigdynienastąpi.Powinna
byłaspytaćoreferencje.Zastanawiałasię,czyhotelbyjemimowszystkowystawił.
Podkreślające,jakiemiałazalety.Amożezrobilibyzniejdesperatkę,poświęcającą
czasnapróbowanieszczęściazbogatymigośćmi?
Usłyszaładzwonekdodrzwi.Znówpoczułanadzieję.Czymożliwe,żeszefhotelu
anulowałdecyzjęszefowejkadr?Zdałsobiesprawę,żetotylkogłupia,jednorazowa
wpadkaiżejestzbytcennymczłonkiempersonelu,byzostaćzwolnioną?
Przeczesując dłonią włosy, podbiegła korytarzem do drzwi wejściowych. Zamru-
gała,ujrzawszy,ktotamstoi.Jakgdybyprzywołałapostaćzeswejrozgorączkowa-
nejwyobraźni.CoAlekSarantosmógłrobićprzedjejdomem?
Kilka wielkich kropel deszczu rozprysnęło się na czarnych włosach mężczyzny.
Brązowaskóralśniłajakwypolerowana.Elliepoczułainstynktownąreakcjęswoje-
gociała.
–PanSarantos–powiedziałaodruchowo.
–Ależproszę.–Cynicznygrymaswskazywał,żeuznałtesłowazanieodpowied-
nie,wręczobraźliwe.–Znamysięnatyledobrze,żemożeszchybamówićdomnie
Alek,co?
Tasugestiazdenerwowałająjeszczebardziej.
–Co…cotutajrobisz?
–Niedomyślaszsię?
–Napawaszsięfaktem,żepozbawiłeśmniepracy?
–Ależskąd!Ztymporadziłaśsobiesama.Wpuściszmnie?
Pomyślała,żeniemusi.Mogłabyzatrzasnąćdrzwiinatymbysięskończyło.Wąt-
piła,byjewyważył,choćsprawiałwrażeniezdolnegotozrobić.Byłajednakcieka-
wa,cogosprowadzało,adalszaczęśćdniazapowiadałasięjakopustka.Wiedziała,
żemusizacząćszukaćnowegozajęcia,aleniedzisiaj.
–Skoronalegasz–powiedziała,odwracającsięiodchodzączpowrotem.Słyszała,
jakzamykadrzwiiidziezanią.Dopierokiedystałwjejpokoju,zaczęłasięzastana-
wiać,cojąopętało,żepozwoliłamiliarderowinaruszyćswojąprywatnąprzestrzeń.
Wogóletamniepasował.Zpotężnąsylwetkąibłyszczącymioczamidominował
nadmałympomieszczeniemniczymżywyskarb.Wydawałsięwiększyniżnormalnie
idwarazybardziejonieśmielający.Byłnajwiększymsamcemalfa,jakiegokiedykol-
wiekwidziała.Czułasięztymnieswojo,podwielomawzględami.Szaleńczopragnę-
łagopocałować.
Czajnik zagwizdał, wypełniając pokój parą, tak że przywodził na myśl saunę.
Strużkapotuspłynęłajejpoplecach,podprzylegającądoskórykoszulą.
–Czegochcesz?–spytała.
Nieodpowiedział.Nieodrazu.Kotłującysiędługogniewprzyćmiłonachwilęoto-
czenie,jakiegooddawnaniewidział.Rozejrzałsię.Pokójbyłmałyiczysty,zobo-
wiązkowąroślinądoniczkowąnaparapecie.Tanieplakatyniezdołałyukryćatmos-
ferymieszkaniasłużbowego.Odlatniewidziałrówniewąskiegołóżka.Aprzecież
kiedyśzamieszkiwałpodobnypokój.Kiedyzaczynał,znaczniemłodszyniżteraz,sy-
piał w najróżniejszych ciemnych, niewygodnych miejscach. Pracował do późna za
niewielkiepieniądze,byzarobićizdobyćdachnadgłową.
Podniósł wzrok na twarz dziewczyny. Wspomniał reakcję swojego ciała tamtej
nocyipróbowałsobiewmówić,żebyłatochwilowaaberracja.Byłakelnerkawy-
glądałazwyczajnie.Gdybyminąłjąnaulicy,nieodwróciłbysięzanią.Anidżinsy,ani
koszula nie leżały na niej zbyt dobrze. Zdobiły ją tylko srebrzyste oczy i aureola
zjasnychwłosówuciekającychzkucyka.
Aureola.Nieznałnikogo,ktomniejnadawałbysięnaanioła.
–Sprzedałaśswojąhistorię–oskarżył.
–Niczegoniesprzedałam–zaprzeczyła.–Niedostałamżadnychpieniędzy.
– Zatem dziennikarka ma dar jasnowidzenia? Po prostu zgadła, że się całowali-
śmy?
Pokręciłagłową.
–Wcaletaknietwierdzę.Widziałanas.Stałazadrzewem,palącpapierosainas
zobaczyła.
–Czylibyłotozaaranżowane?
– Oczywiście, że nie! Myślisz, że celowo załatwiłam sobie zwolnienie? Dość po-
kręcony sposób, nie sądzisz? Bardziej tradycyjnie byłoby dać się złapać przy pod-
kradaniupieniędzyzkasy.
–Więcznalazłasiętamprzypadkiem?–niedowierzał.
–Tak!Byłagościemhotelowym.Następnegodniazdybałamniewrestauracji,gdy
jąobsługiwałam,iniemogłamuniknąćrozmowy.
– Mogłaś po prostu odmówić komentarza. Nie musiałaś paplać i nazywać mnie
słodziakiem,szkodzącmojejreputacjiiwiarygodności.Niemusiałaśujawniaćtego,
copodsłuchałaśzmojejrozmowytelefonicznej.
–Jakmogłamniesłuchać,skoroodebrałeśprzymnie?
–Jakiemiałaśprawo,bycokolwiekztegopowtórzyć?
–Ajakietymaszprawoprzyjśćtutajirzucaćnamnietakieoskarżenia?
–Obracaszkotaogonem.Zadałemcipytanie,Ellie.Zamierzaszodpowiedzieć?
Przezchwilępanowałaniezręcznacisza.
–Powiedziała,żemaszdziewczynę.
Uniósłbrwi.
–Więcuznałaś,żedajecitopraworozsiewaniaploteknamójtemat,wiedząc,że
mogąprzedostaćsiędoprasy?
–Skądmogłamwiedzieć?Nieznałamjejzawodu.
–Awięcmaszwzwyczajubyćniedyskretną?
–Atymaszwzwyczajubyćniewiernym?
–Taksięskłada,żeniemamaktualniedziewczyny.Gdybymmiał,zpewnościąnie
zbliżyłbymsiędociebie.Widzisz,Ellie,bardzocenięsobielojalność.Wyżejniżco-
kolwiekinnego.Tynatomiastnajwidoczniejniewiesz,cotosłowooznacza.
– Zgoda, może powiedziałam o tobie więcej, niż powinnam – przyznała, zbita
z tropu jego chłodnym spojrzeniem. – Nie powinnam była tego robić i dlatego do-
prowadziłeśdowylaniamniezroboty.Powiedziałabym,żejesteśmyterazkwita,nie
uważasz?
– Nie do końca. – Było coś niepokojącego w jego oczach, w nagłym naprężeniu
ciała. Wpatrywała się, wiedząc, co planuje, i wiedząc, że to zły pomysł. Dlaczego
więcgoniewyprosiła?
Boniemogła.Marzyłaotakiejchwili,odgrywającjąwwyobraźni,kiedybyłaled-
wiefantazją.PożądałaAlekaSarantosabardziej,niżwydawałosiętomożliwe.To
uczuciesięniezmieniło.Conajwyżejwzmogłojeszczebardziej.Czuła,żedrży,kie-
dy podszedł i przycisnął ją do siebie. Wyglądał, jakby postępował wbrew sobie.
Wzburzyłasię.Jakśmiał?Chciałasięodsunąć,alepotrzebapocałowaniagojeszcze
razgórowałanadwszystkimiinnymiwzględami.Możeniedałosiętegouniknąć,jak
grzmotówcałydzieńprzetaczającychsiępozachmurzonymniebie.Wiadomobyło,
żeprędzejczypóźniejzaczniesięburza.
Przywarłdoniejustami.Zamiastgoodepchnąć,objęłajegoramięiodpowiedziała
napocałunek.Targałyniąsprzeczneemocje.Chciała,bycierpiałzato,żepozbawił
ją pracy. Chciała, żeby cofnął te wszystkie okropne oskarżenia. A także chciała,
żebyuśmierzyłdojmującyból,któryczułagłębokowśrodku.
–Chcęcię–powiedział.
Otworzyłausta,jakgdybychciałapodaćlistęwszystkichprzyczyn,dlaktórychnie
możejejmieć;zgadywał,żebyłabydługa.Apotemcośsięwniejzmieniło.Spojrza-
łazapraszająco.
–Ajachcęciebie.
To było jak eksplozja. Nie przeżył nigdy wcześniej niczego takiego. Pocałunek
trwałitrwał,ażzabrakłoimtchu.Rozpiąłkoszulędziewczyny.
–Theo,twojepiersisąwspaniałe.
–Tak?
–Sąjakzmoichsnów.
–Śniszomoimbiuście?
–Conoc.
Przesunąłpalcem,potempochyliłsię,bydotknąćwargamitegosamegomiejsca.
Przyciągnęłagodosiebie,milczącoprzyzwalając,bykontynuował.
Znówzacząłcałować,jakbyniepotrafiłsięoderwać.Wiłasięniespokojnie.Ścią-
gnął opaskę, rozpuszczając jasne włosy Ellie. Wyglądała zarazem sympatycznie
irozpustnie.Kobieco,pomyślał.Miękka,ciepła,krągła,szczodra.
Drżącymirękomarozebrałjądonaga,ułożyłnawąskimłóżku,zdjąłubranie.Się-
gnąłdoportfelapoprezerwatywę,założyłjąniezdarnie,jakgdybyrobiłtoporaz
pierwszy.Położyłsię,głaszczącjejgęstewłosy.Krzyknęła,gdywniąwszedł.Było
bosko.
Zdawało się, że był w niej całą wieczność. W końcu zesztywniała, wygięła się –
i z jakiegoś powodu zaczęła płakać. Na zewnątrz błyskawica przecięła niebo.
Deszczzacząłuderzaćoszybę.
ROZDZIAŁCZWARTY
Ellieobróciłatabliczkęstronąznapisem„Zamknięte”dodrzwi.Zaczęłaścierać
resztki rodzynek i lukru z przeszklonej lady cukierni. Ułożyła kartonowe pudełka,
zamiotłapodłogęizdjęłafartuchzfalbankami.
Apotemzaszlochałanazapleczu.
Starałasięmyśleć,żedziękitemujejulży.Kiedyłzyprzeciekałyprzezpalce,my-
ślałatylkootym,jaktosięstało,jakżyciezmieniłosięnaglewkoszmar.
Miałaszczęście,żeznalazłapracęzzakwaterowaniemwcukierniCandy’sCup-
cakestakszybkopoopuszczeniuhotelu.Miałajeszczewięcejszczęścia,żedobro-
tliwaBridgetBrodyodrazująpolubiłainieprzejmowałasięzwolnieniemdyscypli-
narnym.Trudnojednakbyłoskupićsięteraznawdzięczności.Wistocietrudnobyło
skupićsięnaczymkolwiekpozajednąjedynąrzeczą,którejniemogładalejignoro-
wać. Która nie zniknie, obojętnie jak bardzo by tego pragnęła. Ciężko poczłapała
domałegomieszkanianadsklepem.
Lustro w salonie było zawieszone w takim miejscu, że nie dało się go uniknąć,
chybażechodzączzamkniętymioczyma,coprzytaknierównymparkiecieniebyło
dobrympomysłem.Jużdawnozniknęłazdrowaopaleniznazczasówpracywrestau-
racjiwogrodzieTheHog.Ceręmiałaziemistą,piersispuchnięte,skórawydawała
sięorozmiarzaduża.Straciłanawadze.Niemogłanicjeśćprzedpołudniem,bo
ciąglewymiotowała.Niepotrzebowaławidokudwóchniebieskichkreseknaplasti-
kowejpałeczce;potwierdzałyto,coitakjużwiedziała.
ŻejestwciążyzAlekiemSarantoseminiewie,coztymzrobić.
Zapadławmiękkifoteliwpatrywałasiętępowprzestrzeń.Wzasadzieniebyła
toprawda.Mogłazrobićtylkojednąrzecz.Musiałamupowiedzieć.
Niemiałyznaczeniajejuczuciaanifakt,żegreckimiliardernieodezwałsię,od-
kądwyszedłzsypialni,zostawiającjąnagąwłóżku.Chodziłoocoświęcejniżonią
samą.Wiedziała,jaktojestniemiećojcaaniprawdziwejtożsamości.Czućsięnie-
widzialną,niczymniepełnaistotaludzka.Jejdzieckanictakiegonieczeka.Niepo-
zwolinato.
Ale jak powiedzieć komuś, kto odciął się od ciebie natychmiast po orgazmie, że
maszznimdziecko?
Powróciłamyślądookropnegomomentu,gdyotworzyłaoczyizobaczyłależącego
naniejAlekaSarantosa.Przylegałdoniejciepłymciałemioddychałtak,jakbywła-
śnieukończyłwyścig.Napoziomieczystofizycznymprzeżyłanajbardziejniesamo-
wite doświadczenie seksualne w życiu, choć, prawdę mówiąc, nie miała wielkiego
porównania.Czułasię,jakbysięunosiławpowietrzu.Chciała,bytakpozostało,by
tachwilatrwała,niekończyłasięnigdy.Niestety,stałosięinaczej.
Nie była pewna, co wywołało zmianę. Leżeli tak blisko siebie, cisi, podczas gdy
deszczwaliłoszyby.Jakbycałeichżyciezamykałosięwtamtympokoiku.Czułaco-
razwolniejszebiciejegoserca,ciepłooddechunaswojejszyi.Miałaochotęgwiz-
dać z radości. Była oczywiście wcześniej w związku, ale nigdy nie zaznała takiej
pełni. Czy Alek też to czuł? Pamiętała, jak sięgnęła, by pogładzić go po włosach.
Wtedydostrzegłacośwjegotwarzy–świadomość,żewłaśniepopełniłnajwiększy
błądwżyciu.Wyrazbłękitnychoczuprzeszedłodzadowoleniadoniedowierzania,
gdyzdałsobiesprawę,gdziesięznajduje.Izkim.
Zniesmakiem,któregonawetniechciałomusięskrywać,odsunąłsięostrożnie.
Zastanawiała się, jak najlepiej wyjść z sytuacji, miała jednak małe doświadczenie
z mężczyznami, a tym bardziej z greckimi miliarderami. Postanowiła, że najlepiej
zachowaćspokój.Musiałaupewnićgo,żeniefantazjujeopójściudoołtarzawbia-
łej sukni tylko dlatego, że uprawiali seks. Zachowywać się, jakby stosunek z kimś
wzasadzieobcymniebyłniczymistotnym.
Napomniałasię,żepowodowałanimizłośćimożeszkoda,żenazłościniepoprze-
stali.Gdybybowiemniezmieniłasięnaglewniepokojącyporywnamiętności,niele-
żałabytam,marząc,byzostałinigdynieodchodził.Możeniezaczęłabyrozumieć
niecolepiejswojejmatkiizastanawiaćsię,czytowłaśnieczuła.Czytakwłaśniele-
żałaprzyswoimmężuizatraciłasięwnim,choćmusiaławiedzieć,żeniejestodpo-
wiednimczłowiekiem?
Udawała,żeśpi.Spuściłapowieki.Słyszała,jaksiękręcił,zbierającrzeczyzpod-
łogiiubierającsię.Zaryzykowałakrótkiezerknięcie.Patrzyłwszędzie,tylkoniena
nią.Jakgdybyniemógłznieśćwidokukochanki.Mimowszystkonadalpozostawała
skłonnadowyrozumiałości.
–Alek?–odezwałasięnatyleswobodnie,bydaćmudozrozumienia,żeniema
nicprzeciwkoponownemuspotkaniu,aleniedośćprzyjaźnie,byzabrzmiało,jakby
sięnarzucała.
Byłjużkompletnieubrany,choćwnieładzie.Dziwniewyglądałwjejpokojupotęż-
nymiliarderwpogniecionejkoszuli.Przeczesywałrozczochranewłosy.Spojrzenie
miałlodowate.Sprawdził,czymawkieszenikluczykiodsamochodu,amożetylko
upewniałsię,żeportfelniezniknął.
–Byłowspaniale–powiedział.Ogarnęłająradość,uciętanastępnymisłowami:–
Aletobyłbłąd.Myślę,żeobojezdajemysobieztegosprawę.Żegnaj,Ellie.
Iposzedł,aElliezostała,czującsięjakidiotka.Nietrzasnąłnawetdrzwiami,co
zjakiegośpowodupogłębiłojejupokorzenie.Jakgdybyzasługiwałatylkonacichy
odgłosklamki.
Długosięnieruszała.Leżaławzmiętejpościeli,patrzącnastrumyczkispływają-
ceposzybie.Dlaczegopłakała?Bobyłotakdoskonale?Towłaśniebyłonajgłupsze.
Znaturyniecocyniczna,nigdywcośpodobnegoniewierzyła,nieczuła.Jakgdyby
byłapiękna.Zachwycająca.Wspaniała.Czyprzyprawiałotakiemyślikażdąkobie-
tę, z którą uprawiał seks? Oczywiście. To jak z tenisem albo pokerem, kwestia
praktyki.
Poszłapodprysznic,próbującoczyścićsięzewspomnień.Niebyłołatwo.Wyda-
wałosię,żeobrazAlekaodcisnąłsiętrwalenajejumyśle.Zauważyła,żerozmyśla
onimdnieminocą,wspominającjegodotyk.Nigdyniemiałaokazjisięprzekonać,
czyczaszatarłbytewizje.
Okres jej się spóźniał. Właściwie nie tyle spóźniał, co nie nadszedł, a normalnie
byłregularnyjakwzegarku.Nudnościzaczęływystępowaćwnajmniejdogodnych
momentach. Wiedziała, że nie może dłużej tego odkładać i musi powiedzieć ojcu
dziecka.Niewprzyszłymtygodniu,niewprzyszłymmiesiącu–teraz.
OdpaliłastarykomputeriwklepałanazwęfirmySarantosa,najwyraźniejmającej
biura na całym świecie. Modliła się, by przebywał nadal w Londynie. Charaktery-
styczne niebieskie logo pojawiło się na ekranie. Według strony przedsiębiorstwa
właścicielwygłosiłwykładoprzejęciachifuzjachnaprestiżowejkonferencjiwCity
poprzedniegowieczoru.
Gdybynawetznałaadresdomowy–atakprzecieżniebyło–znaczniewięcejsen-
su miało pójście do biura. Pamiętała, że opowiadał, jak zawsze zostaje do późna.
Pójdzietamiwyjaśni,żemamucośbardzoważnegodopowiedzenia.Zpewnością
wysłucha,choćbytylkozciekawości.
Ajeślinie?
Wtedybędziemiałaczystesumienie,żeprzynajmniejspróbowała.
Wśrodęmiaławolne.PojechałapociągiemdoLondynu.Dzieńznówbyłparny,jak
zwyklelatemwAnglii.Najlepszabawełnianasukienkasprawiaławrażenieszmaty,
gdy wysiadała na dworcu Waterloo. Po koszmarnej jeździe metrem wysiadła przy
katedrześw.Pawła.
BezwiększegoproblemuznalazłabudynekkoncernuSarantosa–gigantycznymo-
nolitzestaliiszkławznoszącysiędobezchmurnegonieba.Mnóstwoludziwycho-
dziło obrotowymi drzwiami, zmierzając do pobliskich barów i stacji metra. Ellie
skryłasięwcieniu,zastanawiającsię,jakkobietymogłytrzymaćfasonwtymupale
ichodzićtakszybkonaszpilkach,którenajwyraźniejwszystkienosiły?
Wkroczyła do recepcji, gdzie uderzył ją wytęskniony podmuch chłodnego powie-
trzazklimatyzatora.Widziała,żerecepcjonistkasięwniąwpatruje,alezpewno-
ściąsiebieposzłausiąśćnajednejzeskórzanychsofwprzeciwnymkącielobby.
Podszedłochroniarz,któregodotądniezauważyła.
–Czymmogępanisłużyć?
–Czekamtylkonaprzyjaciela.–Odgarnęłagrzywkęizmusiłasiędouśmiechu.
–Jaksięnazywapaniprzyjaciel?
Czy miała na to dość śmiałości? W końcu czyż w jej brzuchu nie rosło dziecko
w przyszłości mogące zostać szefem tej potężnej korporacji? Wzięła głęboki od-
dech,powtarzającsobie,żemaprawotambyć.
–NazywasięAlekSarantos.
Strażnik–musiałamutoprzyznać–niewyraziłżadnejopiniianiniepróbowałjej
wyrzucić,atylkoprzytaknął.
–Powiadomięjegobiuro,żepanitujest–powiedziałiodszedłdorecepcji.
Powiemu,pomyślała,gdydotarłodoniej,cosiędzieje.ZadzwonidobiuraAleka
ipowie,żejakaśszalona,przegrzanakobietaczekawrecepcjinadole.Niebyłoza
późno,żebyuciec.Mogłazniknąć,zanimAlekzejdzie.MogławrócićdoNewForest
inadalpracowaćdlawłaścicielkiCandy’sCupcakes,wcaleniemającejnaimięCan-
dy,jakośłącząckonieczkońcemirobiąccowjejmocydladziecka.
Aletobyniewystarczyło,prawda?Niechciaławychowywaćdziecka,któremu-
siałobyjakośsobieradzić.Niechciałabyćzmuszonadorobieniazakupównawy-
przedażach i gotowania soczewicy na sto wymyślnych sposobów. Pragnęła, by
dzieckożyłowdobrobycie.Miałonowebutybezwzględunato,czysąpotrzebne,
iniemusiałosięmartwić,czywystarczypieniędzynazapłacenieczynszu.Wiedzia-
ła,jaksmutnebywatakieżycie.
–Ellie?–Imięwypowiedzianezmocnymgreckimakcentemprzerwałorozmyśla-
nia.ZobaczyłaAlekaSarantosatużprzedsobą.Ochroniarzstałokilkakrokówda-
lej.WgłosieSarantosazabrzmiałanutkazaskoczeniainieprzychylności.
Pomyślała,żepowinnawstać.Cośzrobić,anietylkosiedziećjakworekkartofli.
Oblizaławargiibezpowodzeniaspróbowałasięuśmiechnąć.Czyniebyłoszaleń-
stwem,żewciążgochciała?Ciałojużrazjązdradziło.Aprzecieżteraz,wperfek-
cyjnie skrojonym garniturze, wyglądał bardziej onieśmielająco niż kiedykolwiek.
Uspokójsię,powtarzaławmyślach.Zachowujsiędojrzale.
–Cześć,Alek–powiedziała,zdobywającsięnawetnauśmiech,miałanadzieję,że
przyjazny.
Niezareagował.
– Co tu robisz? – zapytał niemal uprzejmie. Ochroniarz sprężył się, jak gdyby
oczekiwałjakichśprzykrości.
Zastanowiła się, co by było, gdyby po prostu to ogłosiła: Jestem z tobą w ciąży.
Będziesztatą,Alek!Tozpewnościąbygoporuszyło!Alecośjąpowstrzymało.In-
stynktsamozachowawczyiduma.Niemogłasobiepozwolićnareagowanie,musiała
myśleć.Nietylkoosobie,aleteżodziecku.WoczachAlekajużgozdradziłaprzed
dziennikarką,ocosięwściekł.Niemogłapowiadomićgooojcostwie,gdystałtam
wielkijakstodołaochroniarz,napinającmięśnie.Powinnadaćmumożliwośćwysłu-
chaniawieścinaosobności.Tylebymusięnależało.
–Wolałabymporozmawiaćwczteryoczy,oileniemasznicprzeciwko.
Wyraz twarzy dziewczyny powiedział mu wszystko. Próbował sobie wmówić, że
toszokspowodowanyspotkaniemwywołałmętlikwgłowie,alewiedział,żetonie-
prawda. Myślał o niej, rzecz jasna. Nawet zastanawiał się niezobowiązująco nad
zobaczeniemsięzElliejeszczeraz,boczemużbynie?Dlaczegomiałbyniepowtó-
rzyćnajlepszegoseksu,jakipamiętał?Gdybyżyciebyłotakieproste.
Przypomniał sobie, jak leżał po wszystkim, z głową na ramieniu dziewczyny, na
granicysnuijawy.Dotykałajegowłosówmiękkimipalcami.Byłotokojąceizadzi-
wiającointymne.Wydobyłonaświatłodziennejakąśczęśćjegoosobowości,cośna
tylegroźnego,żespanikował.Poczułsię,jakbyścianysięnaniegowaliły–dokład-
nietakjakteraz.
Chciałsobiewmówić,żechybasięmyli,żetoniemożebyćrzecz,którejbałsię
najbardziej. Cóż jednak innego? Żadna kobieta w takiej sytuacji nie zjawiłaby się
w podobny sposób ani nie byłaby tak pewna siebie, nie mając w ręku poważnego
atutu.Niepotym,jakzostawiłjąbezpocałunkunapożegnanieczyobietnicy,żeza-
dzwoni.Sądził,żeElliejestzbytdumna,byprzyjśćbłagać,abyznówsięzniązoba-
czył.Byławkońcutwarda.Traktowałagojakrównego,pomimoróżnicypołożenia.
Zauważył cienie na jej poszarzałej twarzy. Wyglądała na wyczerpaną. Ogarnęły
gowyrzutysumienia.Musiałjejwysłuchać.Musiałsiędowiedzieć,comadopowie-
dzenia.Czyto,czegosięobawiał,jestprawdą.
Zastanowiłsię,czyzabraćElliedopobliskiejkawiarni.Nie,owielezbytwyeks-
ponowanemiejsce.Możelepiejzabraćjąnagórę,dobiura?Tomogłobyćłatwiej-
sze.Łatwiejsiębędziejejpotempozbyć,niżgdybyzabrałjądodomu.Aniechciał
zabieraćjejdodomu.Chciałtylko,byzniknęłazjegożycia.Bymógłzapomnieć,że
kiedykolwieksięspotkali.
–Najlepiejchodźdomojegobiura.
–Dobrze–odpowiedziała.
Dziwniebyłojechaćwindąwmilczeniu,aleniechciałzaczynaćdyskusjiwtakcia-
snejprzestrzeni.Wydawałasięmyślećpodobnie.Drzwisięotwarły.Przeszliprzez
zewnętrznączęśćbiura.
–Nieprzekierowujdomnieżadnychtelefonów–powiedziałVasosowi,dostrzega-
jączaskoczenie.
–Tak,szefie.
Wkrótceznaleźlisięwchłodnymbiurzezwidokiemnadachymiasta.Wyglądała
nienamiejscuwbawełnianejsukiencewkwiecistywzórizbladyminogami.Pomi-
moprawiezupełnegobrakumakijażuiwłosówzwiązanychwkucykmiaławsobie
coś,nacojegociałoreagowałowsposób,któregonierozumiał.Choćmiałaposza-
rzałą cerę i ewidentnie straciła na wadze, nadal chciał przycisnąć ją do stojącej
wroguskórzanejkanapy.
–Usiądź–powiedział.
–Niemapotrzeby.–Zawahałasię,jakgość,którypomyliłprzyjęcieiniewie,jak
wytłumaczyć to gospodarzowi. – Zapewne chcesz wiedzieć, dlaczego tak się zja-
wiam…
–Wiemdlaczego.Jesteśwciąży,prawda?
Zachwiałasię,chwytająckantbiurka.PomimogniewuAlekzbliżyłsięiposadziłją
nakrześle.
–Usiądź–powtórzył.
–Niechcęsiedzieć.
–Ajaniechcęmiećnasumieniuomdlenianapodłodzemojegobiura–odparł,ale
cofnąłręce,jakgdybydalszydotykgroziłponownymzrobieniemzsiebiekretyna.
Niechciałzaniąodpowiadać.Chciał,żebysięstałaszybkozacierającymsięwspo-
mnieniem,lecznatosięniezanosiło.
–Vasos!–zawołałasystenta.
Młodzieniec natychmiast pojawił się przy drzwiach. Nie zdołał ukryć zdziwienia
nawidokpracodawcynachylającegosięnadsiedzącąkobietą.
–Przynieśwodę–powiedziałAlekpogrecku.–Szybko.
Poparusekundachasystentwróciłzeszklanką,wciążzaciekawiony.
–Cośjeszcze,szefie?
–Nic.–Alekodebrałwodę.–Zostawnas.Iżadnychtelefonów.
Vasoszamknąłzasobądrzwi.AlekpodsunąłszklankędowargEllie.Spojrzałapo-
dejrzliwie,napięta.Przywodziłanamyślzbłąkanekocię,którewdzieciństwieprzy-
niósłdodomu.Byłozapchloneiwychudzone,zaśAlekztrudemdoprowadziłjezpo-
wrotemdozdrowia.Byłztegodumny.Zyskałwgrobowejatmosferzedomucoś,na
czymmuzależało.Apotemojciecsiędowiedziałi…
Pocomyślećterazoczymśtakim?
–Pij–powiedziałszorstko.–Tonietrucizna.
–Pewnieżałujesz–odpowiedziałacicho.
Nie ufał sobie na tyle, by skomentować. Tłumiąc emocje, odczekał chwilę, po
czymodstawiłszklankęnaswojebiurkoistanąłprzyogromnymokniezeskrzyżo-
wanymirękami.
–Lepiejzacznijwyjaśniać.
Popatrzyłananiego.Wodaprzywróciłajejniecosiły.Napomniałasię,żemami-
sję.Nieprzyszła,byzawrzećprzyjaźńanibyodnowićnamiętność,przezktórązna-
lazłasięwtejsytuacji.Nietraktujtegoemocjonalnie,powiedziałasobie.Trzymaj
sięfaktów.
–Niemawieledowyjaśniania.Będęmiaładziecko.
–Użyliśmyprezerwatywy.Wieszotym.
Omawianie antykoncepcji w miejscu pracy wydało jej się niestosowne. Było jed-
nakniezbędne.Niepozwolisięzastraszyć;obojebyliwinniiobojemusząponieść
odpowiedzialność.
–Wiemteż,żekondomyniesąstuprocentowoskuteczne.
–Mhm.Zatemjesteśekspertką?–Popatrzyłzniesmakiem.–Pewnieposzłaśztą
łzawąhistoriątakżedoinnychmężczyzn.Możeszmizdradzić,któremammiejsce
naliście,takzciekawości?
Zacisnęła pięści, owładnięta furią. Wstałaby, ale nogi odmówiły posłuszeństwa.
Mimożechciałauciecinigdyniewracać,wiedziała,żenatakiluksuspoprostunie
możesobiepozwolić.
– Nie ma na liście nikogo innego. Może jesteś inny, ale ja nie uprawiam seksu
z więcej niż jedną osobą naraz. Zachowaj więc bezpodstawne oskarżenia dla sie-
bie.Nieprzyszłamtutaj,żebyśsięnamniewyżywał.
–Nie?Topoco?Chceszpieniędzy?
–Pieniędzy?
–Towłaśniepowiedziałem.
ZłośćElliesięwzmogła,cojednakwjakiśsposóbpomogłojejsięskupić.Dawało
wolędowalki.Niedlasiebie,aledlamałejistotyrosnącejwjejwnętrzu.Towłaśnie
sięliczyło.Tobyłpowód,dlaktóregosiętutajzjawiła,wiedząc,żebędzieciężko.
Zastanówsię,zanimodpowiesz.Nieróbdrobnychprzytyków.Pokaż,jakpoważnie
podchodziszdorzeczy.
–Jestemtu,żebyzaznajomićcięzfaktami–stwierdziła.–Uważam,żemaszpra-
wojeznać.Musiszbyćświadomkonsekwencjitego,cozdarzyłosięwtamtopopo-
łudnie.
– To dość dramatyczne, nie uważasz? Zjawianie się w taki sposób. Nie mogłaś
najpierwzadzwonić,żebymnieostrzec?
– Myślisz, że powinnam była to zrobić? Serio? Nie miałam twojego numeru, bo
celowo mi go nie dałeś. Gdybym nawet go zdobyła, porozmawiałbyś ze mną? Nie
sądzę.
Zastanowiłsięnadjejsłowami.Nie,zapewnebynieporozmawiał,pomimonieco
nieracjonalnegopragnieniaponownegospotkania.ZapośrednictwemVasosazażą-
dałby,bywyłożyławszystkowmejlu.Trzymałbyjąnadystans,jakwszystkiekobie-
ty.Zaczynałjednakzdawaćsobiesprawę,żeszczegółytego,cozaszłomiędzynimi,
nie miały znaczenia. Nie liczyło się, że złamała kardynalną zasadę i wtargnęła do
jegomiejscapracy.Liczyłasiętylkojednarzecz,ta,którąwłaśniemuprzekazała.
Od tej jednej kwestii nie mógł po prostu uciec. Zastanowił się, czy postępuje
sztampowo,alezadającpytanie,wgłębisercaznałjużodpowiedź.
–Skądwiesz,żetomojedziecko?
–Myślisz,żewprzeciwnymraziebymtuprzyszła?Żewystawiałabymsięnata-
kienerwy,gdybybyłokogośinnego?
Próbował sobie wmawiać, że to nadal może być blef i że może zażądać testu
DNA,zktórymmusiałbypoczekaćdonarodzindziecka.Ajednakcośmumówiło,że
żadentakitestniejestpotrzebny.Niebyłpewiendlaczego.Czytozewzględuna
pewnośćwypisanąnajejbladejtwarzy,gdypowiedziała,żejestojcem?Amożeto
cośbardziejsubtelnego,umykającegowszelkiejlogice?Znówznalazłsięwpułapce.
Tobyłonajgorszeuczucieświata.
–Czegoodemniechcesz?
Przezchwilęsięnieodzywała,apotempatrzącmuwoczy,oświadczyła:
–Chcę,żebyśsięzemnąożenił.
ROZDZIAŁPIĄTY
–Alboco?–spytałAlekzjadliwie.–Alboznowuwygadaszsięswojejprzyjaciółce
dziennikarce?Tobydopierobyłasensacja.Jużwidzętenagłówki.
Elliestarałasięzachowaćspokój.Niechciałatakwypalić.Wistociewogólenie
zamierzałategomówić.Chciałapowiedzieć,żeplanujeurodzićdzieckoiuszanuje
każdą decyzję, jaką podejmie w kwestii swojego zaangażowania. Chciała dać do
zrozumienia,żemałojątoobchodziizpewnościąnieplanowałakontrolowaćsytu-
acjianimanipulować.
Cośjednakzmieniłosiępodczaskłopotliwejrozmowywobcymotoczeniubiurana
najwyższym piętrze. Przez klimatyzację kropelki potu ziębiły czoło, a bawełniana
sukienkaprzylegaładojejciała.Czułasiębardziejniżbrzydka–otoczonaniewiary-
godnymbogactwempenthouse’uAlekaczułasięniewidzialna.
Pomyślała o wszystkich kobietach, które widziała, gdy opuszczały budynek, dro-
biącychnawysokichobcasach,bezanijednejnitkinaniewłaściwymmiejscu.Ztaki-
mi kobietami zadawał się na co dzień. Szczupłymi, stonowanymi, zdecydowanymi.
Jakie było jej miejsce w tym świecie, z tanią sukienką, rosnącym brzuchem i bez
własnegokąta?Tobyłjegoświat,doktóregoaniona,anijejdzieckonieprzynale-
żeli.Ileczasupotrwa,zanimwygodniemubędziezapomnieć,żewchwilinieprze-
myślanej namiętności spłodził potomka? Ile czasu, zanim ożeni się z kimś z klasą
ibędziemiałdziecizprawegołoża,któreodziedziczącałymajątek,gdydzieckoEl-
liepozostaniewcieniu,porzuconeipominięte?Czyżsamaniewiedziałanajlepiej,
żedzieciniechcianetakimizwyklepozostają?Wiedziała,jaktojestbyćodtrąconą
przezwłasnegoojca.
Wtedywpadłanapomysł.Wiedziaładokładnie,czegozażądać.Niemiałyznacze-
niaegoaniduma,chodziłoocośznacznieważniejszego.
–Niegrożęciszantażem–powiedziałacicho.–Mówiłam,żecałasprawazdzien-
nikarkąbyłagłupimbłędem,któregoniezamierzampowtarzać.Chcętylko,żebyś
sięzemnąożenił,towszystko.
–Wszystko?–Powtórzył.–Dlaczego?
–Oczywiściedlatego,żejesteśtakiczarujący.Troskliwyi…
–Dlaczego?
–Czytonieoczywiste?Bochcę,żebymojedzieckomiałopoczuciebezpieczeń-
stwa.
–Toniemusioznaczaćmałżeństwa.Jeślidzieckonaprawdęjestmoje,wezmęod-
powiedzialność.Mogędaćpieniądze.Dom.Jakieśbłyskotkidlaciebie,jeślinatym
cizależy.
Błyskotki?Naprawdęuważałjązatakpłytką,żebiżuteriamogłabystanowićdla
niejmotywację?
–Niechodzitylkoopieniądze.
–Doprawdy?–Zaśmiałsię.–Kobietatwierdzi,żeniechodzijejtylkoopieniądze.
Atonowość.Oco,wobectego?
– Chcę… – otarła czoło w roztargnieniu – żeby wiedział lub wiedziała, kim jest.
Mającprawdziwątożsamośćinoszącnazwiskoojca.
– Chyba wolałabyś nie łączyć twojego dziecka z nazwiskiem takim jak moje –
stwierdziłostro.
–Cotomaznaczyć?
Potrząsnąłgłową,odcinającsięodpytań.Ślubniewchodziłwgrę.Byłnaczeleli-
styrzeczy,którychnigdyniezamierzałrobić.Choćjużdawnootrząsnąłsięzeswej
przeszłości,nigdyniemógłwpełniuciecodjejdługichmacek.Dosięgałygowtedy,
gdy najmniej się spodziewał. Ciemną nocą powracały, przypominając o sprawach,
którewolałbyzapomnieć.
Małżeństworodzicówkładłosięcieniemnacałymjegożyciu,zatruwająctyleróż-
nychobszarów.Związekokrutnegomężczyznyzkobietątakznienawidzoną,żenie
wypowiadałnawetjejimienia.Dlaczegóżmiałbysiękiedykolwiekżenić?
Osiągnąłsukceswbiznesie,aleudałomusięzachowaćprywatność.Zamknąłsię
wemocjonalnejskorupie,bysięochronić,irzadkopozwalałkomukolwieksięzbli-
żyć.Czyżniebyłtojeszczejedenpowód,dlaktóregozłościłsięnaEllie?Nietylko
niedyskrecja naruszająca z trudem wypracowaną reputację w interesach, ale też
naruszenieniemądrzeulokowanegozaufania.
–Możeniejestemdobrymmateriałemnamęża–powiedział.–Spytajktórejkol-
wiekzkobiet,zktórymisięumawiałem,azpewnościąchętniewylicząmojewady.
Jestem samolubny. Jestem nietolerancyjny. Pracuję zbyt ciężko i łatwo się nudzę,
zwłaszczakobietami.Mamkontynuować?
Zaprzeczyłaruchemgłowy.
–Niemówięoprawdziwymmałżeństwie,tylkooumowienaczasokreślony.
–Dlaczego?
–Boniechcę,żebymojedzieckourodziłosiępozamałżeństwemtakjakja.Ale
teżniechcęspędzićresztyżyciazkimś,ktonawetmnienielubi.Niejestemzupeł-
nąmasochistką.
–Tylkoczęściową?–zadrwił.
–Najwidoczniej,skorouprawiałamztobąseks–przyznałagorzko.
–Wspaniały,swojądrogą.
Ellieodsunęłatęmyśl.Owszem,byłowspaniale.Zaczęłosięodwściekłości,która
jednakprzeszławcośinnego,cośpełnegozaangażowania,naconiebyławogóle
przygotowana.Czyonteżczułtęniesamowitąwięź?Amożewmawiałatosobie,bo
chciała,żebytakbyło?
–Niematerazznaczenia,jakibyłseks.Liczysięjedyniedziecko.
–Streszczajsię.Powiedz,codokładnieproponujesz.
Połączeniegorąca,karuzeliuczućigłoduprzyprawiałojąooszołomienie,alewie-
działa,żeniemożesięterazugiąć.Nieszczególnienapawałająradościąmyśloży-
ciuzAlekiem,jednakbyłotolepszeniżsamotność.
– Urządzimy mały ślub – powiedziała. – Twoi prawnicy na pewno opracują jakiś
kontrakt,nieprzeszkadzamito.
–Miłoztwojejstrony.
– Nie musimy nawet mieszkać razem – kontynuowała. – Uznasz tylko ojcostwo
i zapewnisz utrzymanie na przyszłość. Dziecko dostanie twoje nazwisko i udział
wspadku.–Zabrzmiałotoosobliwie.Parętygodnitemuhoryzontczasowyjejmyśli
wyznaczałnastępnyawans,aterazomawiałaojcostwo.–Zaśponarodzinachmoże-
mywziąćrozwódbezorzekaniawiny.Myślę,żetouczciwe.
–Uczciwe?–Zaśmiałsię.–Chceszpowiedzieć,żemamodegraćrolęgrzecznego
dobroczyńcy?Siedząctylkoisypiącpieniędzmi?
–Niezamierzambyćchciwa.
–Inieuważasz,żeludziebędącośpodejrzewać?Zastanawiaćsię,dlaczegonie
mieszkamyrazemidlaczegoniespędzamczasuzmatkąmojegodziecka?
–Biorącpoduwagętwojąreakcję,założyłam,żemożliwośćzakończeniaukładu
totwójwymarzonyscenariusz.
–Nigdyniczegoniezakładaj,gdychodziomnie.Tobyłatwojapierwszapomyłka.
Wżadnymrazieniejestemsłodziakiem,jakwydajeszsięsądzić.
–Niemartwsię,zmieniłamzdaniewtejkwestii.
– Cieszy mnie to. Nie planowałem dziecka i z pewnością nie chciałem małżeń-
stwa. Jeśli jednak trafiły mi się w życiu takie karty, zamierzam zagrać nimi i wy-
grać.
–Czytomabyćgroźba?–Odgarnęłagrzywkęzoczu.
–Nie.Aleniesłyszałaśjeszczemoichwarunków.–Wiedział,comusizrobić.Bez
względunato,jakbardzosprzeciwiałosiętowszystkiemu,wcowierzył,musiałdo-
konaćpoświęceńdladziecka,najakieniktnigdyniezdobyłsięwobecniego.Poślubi
Ellie.Znacznielepiejmiećjąprzybokujakożonęniżpuścićsamopas,zostawiając
dzieckobezopiekiipomocy.
– Jeśli chcesz tego pierścionka na palcu, musisz zachowywać się jak żona. Bę-
dzieszzemnąmieszkać.
–Powiedziałam,żenie…
–Nieobchodzimnie,copowiedziałaś–przerwałniecierpliwie.–Skoromamyto
zrobić,zrobimytoporządnie.Chcę,żebytenślubimitowałwszystkietradycyjnece-
chyślubu.
–Imitował?Comasznamyśli?
–Niedomyślaszsię?Będziemyudawać.Założyszbiałąsuknię,spojrzyszmigłę-
bokowoczyiodegraszrolękochającejpannymłodej.Myślisz,żesobieporadzisz,
Ellie?
Zapadłakrępującacisza.
–Chceszzrobićztegojakąśfarsę–wykrztusiła.
Długojużnierobiłaniczego,comiałobyjakikolwiekzwiązekznormalnością.Do-
piero była kelnerką, a teraz omawia małżeństwo z miliarderem każącym jej uda-
wać,żejejnanimzależy.Naglepoczułasięjakpiórkonawietrze.
– Nie farsę. Po prostu przedstawienie wystarczająco wiarygodne, by przekonać
światzewnętrzny,żesięzakochaliśmy.
–Aledlaczego?Czemuniepotraktujesztegoukładujakokontrakt,którymwisto-
ciejest?
–Bochcę,żebymojedzieckomiałowspomnienia.Żebymogłospojrzećnazdjęcie
matkiiojcawdniuślubuinawetjeśliniebędąwięcejrazem,a,rzeczjasna,niebę-
dziemy,pozostanietopocieszenie,żekiedyśbyli.
–Ale…tokłamstwo!
–Amożetylkozłudzenie?–zapytałgorzko.–Czyżnietymjestżycie?Iluzją?Lu-
dziewidząto,coinnichcąimpokazać.Niechcęskrzywdzićmojegodziecka.Niech
wierzy,żerodzicekiedyśsiękochali.
Patrzyłanatwarznękanąbólem,któregoniepotrafiłukryć,zamienionąwsurową
maską.Bezwzględunawszystkochciałaspytać,coprzyprawiałogootakiecierpie-
nie, że samo obserwowanie tego wydawało się wścibskie. Miała ochotę wziąć go
wramiona.Wyglądałjednaktakodleglewpięknieskrojonymgarniturzeibiałejko-
szulikontrastującejzkarnacją.Wydawałsiętakidumnyiarystokratyczny,żepra-
wienietykalny.Co,gdysięnadtymzastanowić,zakrawałonaironię.
Odchrząknęła.
–Kiedypowiniennastąpićtenślub?
–Jaknajszybciej,nieuważasz?Jestcośbezczelnegowpanniemłodejwwidocznej
ciąży.Każęprawnikomprzygotowaćkontraktiwprowadziszsiędomojegolondyń-
skiegomieszkania.Możemyomówićzakupposiadłościdlaciebieponarodzinach.
Poczułasię,jakbyjejdawneżycieznikało.Jakbyzostaławyciągniętazciemności
iustawionawblaskuświetlanejegzystencjiAleka.Naglezaczęłauświadamiaćso-
bie,jakpotężnytoblask.Alecopotem?Będzienadalsprzedawaćbabeczki,nosząc
napalcupierścionekodniego?
–Słusznie–zgodziłasię.
Omiótłjąwzrokiem.
–Schudłaś–zauważył.
–Mamporannemdłości,zwyklemijająwczesnympopołudniem.
–Alezamierzaszkontynuowaćpracę?
–Poradzęsobie–potwierdziła.–Większośćkobietsobieradzi.
–Apourodzeniu?Cowtedy?Czydzieckobędzienadrugimmiejscupokarierze?
–Niemogęprzewidzieć,jakbędzie–powiedziałacicho.–Wiemtylko,żedziecko
nigdyniepowinnobyćnadrugimmiejscu.
Przezmomentmyślała,żeodpowiecośmiłego.Myliłasię.
–Musiszpoprawićswojągarderobę,skoromaszbyćprzekonującąpannąmłodą,
aletoniepowinienbyćproblem.JakoprzyszłapaniSarantosotrzymasznieograni-
czonydostępdomojejkartykredytowej.Podniecacięto?
–Możeszprzestaćsugerować,żejestemsprzedajna?
–Przestań,Ellie.Nieumieszznajdywaćdobrychstronwzłychsytuacjach?
Zabolałojąto.Niewiedział,żejestwtymmistrzynią;żespędziłażycie,próbując
nieznaleźćsiępodwpływemmatkinurzającejsięwboleści,iprzysięgała,żebędzie
sięzachowywaćinaczej,zostaniekimś,będziesilnai,conajważniejsze,niezależna.
A teraz wiązała się z zimnym, nieczułym mężczyzną, bo potrzebowała bezpie-
czeństwa.
Nieważne.Zrobi,cotylkobędziekonieczne,bydaćdzieckużycielepszeodtego,
jakiego sama zaznała. Nawet jeśli oznacza to poślubienie kogoś, kto wyraźnie jej
niecierpi.
ROZDZIAŁSZÓSTY
Wchwili,gdyAlekzgodziłsiępoślubićEllie,zaczęłosiędlaniejnoweżycie.Było
tojakprzebudzeniewrównoległymwszechświecie.
KonieczjazdąpoLondynieipoceniemsiępodrodzedoNewForest;wkońcunie
uznawałtransportuzbiorowego,więckobietanoszącajegodzieckoteżniemogła.
Zabrała ją do domu limuzyna o wysmukłym kształcie, ale dopiero kiedy pod wpły-
wemnalegańAlekacośzjadła.Próbyprzekonaniago,żeniejestgłodna,spełzłyna
niczym.WysłałVasosapogrzanki,drobnewinogronaisycącąpastęzciecierzycy.
Rzuciłasięchciwienaposiłek.Przyglądałsię.
– Ewidentnie nie dbasz o siebie jak należy – powiedział karcąco. – Zapomnij
o pracy do końca okresu wypowiedzenia. Przeprowadź się tu od razu, tak będzie
owielesensowniej.
– Nie mogę zostawić Bridget na lodzie. Okazała mi dużo życzliwości. Muszę jej
daćmiesiącwypowiedzenia.
Niespodobałomusięto,takjakniespodobałomusię,kiedyodmówiłaprzyjęcia
plikubanknotów,którypróbowałjejwcisnąćnawydatki.
–Proszę,niedawajmipieniędzynaulicy,Alek.Niejestemprostytutką.Skorojuż
otymmowa,kiedywprowadzęsiędotwojegomieszkania,będępotrzebowaćosob-
negopokoju.–Wyrazzaskoczenianajegotwarzybyłniemalkomiczny.–Tożąda-
nie,nieprośba.
WieczoremwkońcuzostałazawiezionadoNewForest,alebyłojużzbytpóźno,
by rozmówić się z Birdget. Plan powiedzenia szefowej następnego dnia nie został
zrealizowany;weszładocukiernizwyrazemtwarzy,któregoEllienigdywcześniej
niewidziała.Pięćdziesięciokilkuletniąwdowę,traktującąjąjakcórkę,nosiłozpod-
ekscytowania.
–Wszyscyświęci,czemuminiepowiedziałaś?–spytałazwciążrozpoznawalnym
mimotrzechdekadżyciawAngliiirlandzkimakcentem.
–Czego?
– Że wychodzisz za mąż! I to za przystojnego Greka! Ależ jesteś skryta, panno
Brooks.
Ellieoparłasięoladę,niezważając,żepalcezostawiąśladynaszkle.
–Aleskąd…Jaksiępanidowiedziała?
– A jak myślisz? – zaśmiała się Bridget. – Zadzwonił do mnie osobiście zeszłej
nocy.Obudziłmniezgłębokiegosnu,aletyleschlebiał,żewogólemitonieprze-
szkadzało!Powiedział,żepotrzebujecięuswojegobokuioferujemiodszkodowa-
nie,żebyśmogłaodejśćprzedterminem.Zapieniądze,któremida,mogęzatrudnić
dziesięćsprzedawczyńiwystarczyjeszczenarozbudowęherbaciarni!Jestbardzo
szczodry,Ellie,atymmaszszczęście.
Byłazniesmaczona.Szczęście?Czułasięmniejwięcejrównieszczęśliwajakktoś,
kto właśnie wrzucił do ognia zwycięski los loterii. Ale nie była głupia. Bridget nie
zależałonaczterotygodniowymwypowiedzeniu,boofertaAlekaprzebiławszystkie
innewzględy.Jakąmacenęprzyjaźńczylojalnośćwobectwardejgotówki?Czyto
właśnieuczyniłoGrekatakcynicznym?Wiedza,żewszystkomaswojącenęijeśli
zapłacidość,dostaniedokładnieto,czegochce?
– Jutro przychodzi dziewczyna ze wsi – kontynuowała właścicielka cukierni. –
Wszystkojestzałatwione.
Ellie zastanowiła się, jak szefowa zareagowałaby naprawdę: Uprawialiśmy seks
raz i mieliśmy się więcej nie zobaczyć. Żeni się ze mną tylko dlatego, że spodzie-
wamsiędziecka.
Alecobytodało?Pocorozczarowywaćkogośbezpowodu?Najlepiejodpłacićza
życzliwośćBridget,pozwalającjejmyśleć,żenaprawdętegochce.Czyżniepowin-
naprzynajmniejodegraćbaśniowejhistorii,nawetjeślisamawniąniewierzy?
–Urocze,żejesteśtakwyrozumiała–powiedziała.
– Nonsens. Bardzo się cieszę, że się ustatkowałaś i jesteś szczęśliwa. Wpadnij
wieczoremdomniedodomu,poświętujemyprzykolacji.
PopracyEllieposzłanagórę,doswojegomałegomieszkanka.Jaksięmożnabyło
spodziewać,dostaławiadomośćtekstową.
ZałatwiłemwszystkozTwojąszefową.SamochódprzyjedziepoCiebiejutrooje-
denastej.Bądźgotowadodrogi.Alek.
Gdyby wierzyła, że cokolwiek to zmieni, może skusiłaby się na zjadliwą odpo-
wiedź, ale była zbyt zmęczona, by się starać. Po co marnować energię na walkę
znieuniknionym?
Spakowałanieliczneubrania,apotemposzładomaciupkiejchatkiBridgetnagu-
laszwarzywny.Wracającdodomuwciepły,letniwieczór,spoglądaławzadumiena
rozgwieżdżoneniebo.Będzietęsknićzapięknempuszczy,zatymiwszystkimiuro-
czymi kucykami, które kręcą się wszędzie i regularnie stają na środku drogi,
wstrzymującruch.Zawszemarzyła,żektóregośdniazamieszkawwielkimmieście,
ale nie w takich okolicznościach. Przyszłość pozostawała niezbadaną krainą. Bała
się.
Zapadłajednakwtakgłębokisen,żezbudziłjądopieroklaksonsamochodustoją-
cegopodoknem.Wygrzebałasięzłóżkainałożyłaszlafrok.Zaspała,szoferczekał.
Tyleżetoniebyłszofer.Odczekała,ażminąmdłości,iwyjrzałaprzezokno.Zo-
baczyłaAlekawewłasnejosobie.Opierałsięociemnozielonysamochódsportowy,
wyglądajączupełniejakzapierwszymrazem,kiedygowidziała–gdybyłnaurlopie
whotelu,zaśEllieztrudemsiępowstrzymywała,bysięniegapić.
Miałnasobieokularyprzeciwsłoneczneiwytartedżinsyprzylegającedodługich,
muskularnychnóg.Podwinięterękawyodsłaniałypotężneprzedramiona.Włosypo-
łyskiwałyczerniąwjasnymsłońcu.Poczułaniechcianeiowielezasilnepożądanie.
Wolałabynieczućprzynimniczego.
–O,toty–odezwałasię.
Uniósłokulary.
–Bywałemwitanyprzyjaźniej.Możeotworzyszdrzwiiwejdępotwojerzeczy?
–Kluczjestnaparapecie–powiedziałaiposzładołazienki.Gdystamtądwyszła,
umytaiubrana,stałpośrodkupokoju.
Rzuciłakosmetyczkęnastół.
– Jak śmiesz dzwonić do mojej szefowej i oferować jej pieniądze za zwolnienie
mniezumowy,skoropowiedziałamci,żechcępracowaćdokońcaokresuwypowie-
dzenia?Kręcicię,kiedyjesteśtakidominujący?
–Podajmijakikolwieksensownyargumentpozalekkimnaruszeniemtwojegoego,
achętnieposłucham.Niepotrafisz,prawda?Każdegorankamasznudnościiwyglą-
daszfatalnie,alechceszkontynuowaćpracę.Niejesteśnajlepsząreklamądlacu-
kierni,niesądzisz?Amożechceszodstraszyćklientów?–Zerknąłnadwiepoobija-
newalizkistojącenapodłodze.–Towszystko,comasz?
–Nie,jestjeszczekilkaodLouisaVuittonawpokojuobok–rzuciłazłośliwie.
Podniósłbagażebeztrudu,jakbyzawierałypierze,aniecałyjejświat.
–Chodź,samochódczeka.
Zniosła klucze do cukierni, gdzie Bridget pokazywała nowej asystentce rodzaje
babeczek.Truskawkowe,cytrynowe,czekoladoweinajlepiejschodzącewiśniowe.
Byłotopożegnaniezprostymżyciemiwielkiskokwnieznanąelegancję.Uścisnęła
Bridget.Potempomachałajejjeszczezsamochodu.
Przy opuszczonym dachu hałas utrudniał rozmowę. Tak było lepiej, bo Ellie nie
miałaochotymówić.Zresztąoczym?Jakwtakichwarunkachzacząćkonwersację
z ledwo poznanym mężczyzną? Patrzyła przed siebie. Drzewa i pola stopniowo
ustępowaływysokimbudynkompołyskującymwletnimsłońcu.
PrzejechaliprzezSouthKensington,miejsce,któreodwiedziłakiedyśnawyciecz-
ce szkolnej. Trzydzieścioro pięcioro rozwrzeszczanych dzieci spędziło poranek
wMuzeumHistoriiNaturalnej,apotemposzłodomuzealnegosklepu.Elliewydała
całekieszonkowe,żebykupićmatcemałą,drogąkostkęmydławkształciedinozau-
ra.Podaruneksięniespodobał.Najwyraźniejporazkolejnyprzypomniałowszyst-
kim,czegojejwżyciubrakowało.Mamapatrzyłanakostkę,jakgdybybyłaskażo-
na.„Gdybytwójojciecsięzemnąożenił,byłobycięstaćnazakupczegoświększe-
go!”.
Czytowspomnienieniebyłodostatecznympowodem,bybyćwdzięczną,żeAlek
nie umywa rąk od odpowiedzialności? Pomimo autorytarnego podejścia wziął na
swojebarkiciężarżycia,któreniechcącystworzyli.Niemiałwplanachnieprzeka-
zywanianautrzymaniedzieckaanigroszaalbonieutrzymywaniakontaktu.Zerknę-
ła na jego profil. Nie był taki zły. A przy tym tak niewiarygodnie pociągający. Nie
przestawała się zastanawiać, co się w praktyce okaże, kiedy znajdą się razem
w jego mieszkaniu. Czy pożądanie można tak po prostu wyłączyć? A może bliska
stycznośćuczulijąjeszczebardziejnato,jakprzystojnyjestojciecnienarodzonego
dziecka?
AlekmieszkałwKnightsbridge.JegoapartamentprzerósłoczekiwaniaEllie.Nic
nie mogło jej przygotować na taką przestronność i przepych. Nawet stosunkowo
luksusowy The Hog bladł w zestawieniu z pokojami o wysokich sufitach, płynnie
przechodzącymi jeden w drugi. Miękkie, aksamitne sofy stały na jedwabistych dy-
wanach.Wszędzieznajdowałysiępiękneprzedmioty.Nastoliczkuleżałopuzderko
wyłożone macicą perłową, z małym, pozłacanym jajkiem, wysadzanym zielonymi
ibłękitnymiklejnotami.Zamrugała,patrząc,jakbłyszczą.Niesąchybaprawdziwe?
Chciałaspytać,alewydałosiętoniegrzeczne,jakgdybydokonywaławyceny.Wra-
żeniezrobiłajednaknaniejnietylewartość,copiękno.Wszędzie,gdziespojrzała,
wisiałyobrazymiejsc,którechciałabyzobaczyć–kosztowniejszewersjeplakatów
zjejpokojuwhostelu.PełnezieleniuliceParyża,sławnekościołyRzymuiniesamo-
witaarchitekturaWenecji,odbijającasięwwodziekanałów.
–Twojeobrazysąwspaniałe.
–Dziękuję.–Skłoniłsię.Zmieniłniecoton,chybazaskoczonykomentarzem.–To
mojehobby.Lubiszsztukę?
Powstrzymała ciętą ripostę. Czy myślał, że ktoś pracujący w usługach nie jest
wstaniedocenićsztukialbożetrzebabyćbogatym,żebysięniącieszyć?
–Lubięzwiedzaćgalerie,gdymamokazję,alenigdyniewidziałamczegośtakiego
wprywatnymdomu.
Nigdywszakniebyławpodobnymdomu.Podeszładojednegozokienzoszała-
miającymwidokiemnapark.
–Rozumiem,żeakceptujeszmieszkanie?
–Jakżebyinaczej!Jestwyjątkowe.Samjezaprojektowałeś?
–Obawiamsię,żetoniemojazasługa.NająłemdotegoAlannęCollins.
Ellieprzytaknęła.Oczywiście.LudzietacyjakAlekniewybierająsamitapetani
nieroztrząsająwnieskończonośćustawieniakanap.Płacązatokomuśinnemu.Tak
jakzapłaciłwłaścicielcecukiernizarozwiązanieumowyzpracownicą.Mógłprze-
cieżrobić,cochciał,musiałjedyniewyciągnąćksiążeczkęczekową.
–Jestbardzoutalentowanąprojektantką–powiedziała.
–Owszem.Azatemzniesieszżycietutajprzezjakiśczas?
–Ktowie?–odparłabeztrosko.–Możezanimminietydzień,będziemychcielisię
pozabijać.
–Możliwe.–Zrobiłkrótkąpauzę.–Amożeznajdziemybezporównaniabardziej
satysfakcjonującesposobywyładowanianaszych…frustracji.Jakmyślisz,Ellie?
Kpiłsobie,alewjegospojrzeniukryłasięprowokacja.Kusił.Silniejszaodpokusy
byłajednakdezorientacja.Widząctenluksusowydom,trudnobyłouwierzyćwoko-
liczności,któreprzywiodłytuEllie.Czynaprawdęprzybyłdojejskromnegopokoju
whostelupracowniczym,apotemuprawiałzniąseksnawąskimłóżku?Pamiętała
to jak niewyraźny sen – gwałtowne zdejmowanie ubrań, jakby nie panował nad
sobą;gniewnagleprzemienionywnamiętność,któraprzyprawiłająołzy.
Wiedziała,żejestwobecAlekabezbronna.Niebylirówni.Wkrótcebędzienosić
obrączkęodniego,aletotylkosymbol,nicnieznaczący.Zpewnościąnieoznaczają-
cy tych rzeczy, o które teoretycznie chodzi w małżeństwie. Musiała zachować dy-
stansemocjonalny,jeśliniechciaładaćsięskrzywdzić.
–Żebybyłojasne,nieżartowałamwkwestiiwłasnegopokoju.Jeżelichceszmnie
odwieść,obawiamsię,żemarnujeszczas.
– W sumie chyba się z tobą zgadzam. Zaczynam sądzić, że wspólny pokój tylko
skomplikowałbyitakzłożonąsytuację.
Czułacośbardzokobiecego,sprzecznego,idączanimprzezogromnysalon.Nie
mógłprzynajmniejudawaćrozczarowanegozamiastwyglądać,jakbyodmowaprzy-
niosła mu ulgę? Z trudem oderwała wzrok od umięśnionych pleców, by obejrzeć
rozmaiterzeczy,którepokazywał.Kinodomoweznajwyższejpółki,zwielkimekra-
nem. Bezwstydnie męską kuchnię wyłożoną czarnym marmurem. Nowoczesną ja-
dalnię,niewyglądającąnaczęstoużywaną,zwysokimiświecznikaminawspaniałym
stole.Naścianiestudiawisiałrządzegarówpokazującychstrefyczasowenajważ-
niejszych miast świata. Na biurku zalegało sporo papierów. Poinformował, że
wpiwnicyznajdujesiębasenorazwpełniwyposażonasiłownia.
Przydzielona jej sypialnia nie była zbyt dziewczęca – czemu miałaby być? – ale
sprzyjaławypoczynkowi.Stałowniejwielkiełóżko,awidokzokienrobiłwrażenie.
Włazience,osobnej,tylkodlategopokoju,byłyśnieżnobiałeręcznikiibutledrogich
olejkówkąpielowych.Elliepomyślała,jakdoskonalewszystkowygląda.Aona?Sta-
ławdżinsachikoszulcezkrótkimrękawem,czującsięnienamiejscu.
–Podobacisię?–spytał.
–Niepotrafięsobiewyobrazić,żekomuśmogłobysięniepodobać.Jestcudow-
nie. – Pociągnęła palcem po przedmiocie z delikatnie zakręconego, barwionego
szkła,służącymtylkorozpraszaniuświatła.–Tyleżeniejesttomiejsceodpowied-
niedladziecka.
–Nieplanowałemmiećdzieci,kiedykupowałemtomieszkanie.
– Nie myślałeś, że któregoś dnia będziesz miał rodzinę? Oczywiście nie w taki
sposób…
–Oczywiście–przerwał.–Odpowiedźbrzmi:nie.Niekażdymężczyznapotrzebu-
je uwiązania się w życiu rodzinnym. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, jak mało jest
szczęśliwychrodzin.
–Tobardzocynicznypunktwidzenia,Alek.
–Takmyślisz?Atwojedzieciństwobyłotakieszczęśliwe?Niechzgadnę,przytul-
naangielskawioska,gdziewszyscysięznali?Chatawogrodziepełnymróż?
– Nic z tych rzeczy. Pierwszy raz spotkałam ojca, kiedy miałam osiemnaście lat
iokazałosię,żeszkodabyłozachodu.
Niebyładumnaztejhistorii.Prawiesięwstydziła.Wiedziała,żetonielogiczne,
ale będąc niekochaną, zastanawiała się, czy nie oznacza to automatycznie, że nie
dasięjejkochać,żewinależypojejstronie.Odsunęłatęmyśl,takjakstarałasięto
czynićprzezwiększośćdorosłegożycia.Niebyłopowoduskrywaćtajemnicprzed
Alekiem.Niepróbowałazrobićnanimwrażenia,bojasnodałjużdozrozumienia,
żeniechcejejwięcej.Pomijająctendośćobraźliwyfakt,czyżnieoznaczałoto,że
mogłabyćsobązamiastpróbowaćbyćosobą,jakąbyćpowinna?
–Niechciałabymcięzaszokować.
–Wierzmi,niejesttołatwe.
– Mój ojciec był biznesmenem, radził sobie w interesach całkiem nieźle. Moja
matkanatomiastbyłajegosekretarką,atakże…Zabrzmitostaromodnie,alebyła
jegokochanką.
–Ach–wtrąciłtonemeksperta.–Kochanką.
–Dokładnie.Standard.Wynająłdlaniejmieszkanie.Kupowałubrania,zwłaszcza
bieliznę.Wychodzilinatakzwanelunche,co,jakrozumiem,nieprzysparzałojejpo-
pularnościwbiurze.Czasemnawetudawałomusięwyrwaćdoniejnaczęśćweek-
endu, choć oczywiście zawsze była sama w święta i wakacje. Powiedziała mi to
pewnejnocy,pijąc.
–Icosięstało?–Dyplomatyczniezignorowałdrżeniejejgłosu.–Skądsięwzię-
łaś?
Wciągniętawopowieść,októrejoddawnaniemyślała,Ellieusiadłanałóżku.Pod
palcamiczułamiękkośćegipskiejbawełny.
–Chciała,żebyrozwiódłsięzżoną,aleniezamierzałtegozrobić.Całyczaspo-
wtarzał,żemusipoczekać,ażdzieciopuszcządom.Znówstandard.Pomyślała,że
trochęgozachęci.
–Izaszławciążę?
–Zaszławciążę.Azanimcokolwiekpowiesz,niechciałam,byhistoriasiępowtó-
rzyła.Wierzmi,ostatnie,czegochcę,topowtórkazmojegodzieciństwa.To,cowy-
darzyłosięmiędzynami,było…
–Wypadkiem.Tak,wiem.Kontynuuj.
Straciławątekipotrzebowałaparusekund,byznówgopodjąć.
–Chybasądziła,żeonsięprzyzwyczaidodziecka.Żenawetbędziezadowolony…
dowódmęskości,cośwtymstylu.Niebył.Miałjużtrojedzieci,którymfinansował
kształcenieiżonęzzamiłowaniemdodrogiejbiżuterii.Powiedział…
Ellie przerwała. Przypomniała sobie tę okropną noc we własne urodziny, kiedy
matka wypiła większość butelki ginu i zaczęła szlochać, opowiadając rzeczy, któ-
rychżadnedzieckoniepowinnowysłuchiwać.Wyparławspomnieniewodległeza-
kamarkiumysłu,aleterazwypłynęłonapowierzchnię.
–Powiedział,żemasiępozbyćdziecka.Mnie–wyznała.Słyszałacałyczassłowa
matki:„ipowinnambyłagoposłuchać!Gdybymwiedziała,coprzyniesieprzyszłość,
napewnobymgoposłuchała!”–Myślała,jaksądzę,żezmienizdanie,aletegonie
zrobił. Przestał płacić czynsz za mieszkanie matki i powiedział żonie, że miał ro-
mans,tymsamymprzekreślającewentualnośćszantażu.Potemprzeprowadzilisię
doinnejczęścikrajuinatymsięskończyło.
–Nieutrzymywałkontaktu?
–Nie.Wtedy,zanimnadobrepojawiłysięportalespołecznościowe,byłoinaczej
niżteraz.Łatwobyłostracićkontakt.Mojamatkabyłazbytdumna,bypozwaćgo
dosądu.Powiedziała,żestraciłajużtakwiele,żeniedamusatysfakcjipatrzenia,
jakżebrze.Stwierdziła,żesobieporadzi,aleoczywiściewżyciunigdyniejesttak
łatwo.
–Alemówisz,żegospotkałaś?Kiedymiałaśosiemnaścielat?
Nieodpowiadałaprzezchwilę.Zastanawiałasię,czypowinnapowiedziećAleko-
wi, ale jak mogła tego nie zrobić? Wcześniej z nikim o tym nie rozmawiała, nie
chcącsprawiaćwrażenia,żeużalasięnadsobą,aleonmiałchybaprawowiedzieć.
–Tak.Pośmiercimatkiznalazłamgoinapisałamdoniego.Powiedziałam,żechcę
gopoznać.Zdziwiłam,żesięzgodził.–Trochęsięteżprzestraszyła,bowwyobraź-
nizrobiłazniegokogośwrodzajubohatera.Możebrakowałojejbliskości,której
nigdy nie miała z matką. A może, jak wszyscy, chciała, by nierealne marzenia się
spełniły.
–Cosięstało?
–Naprawdęchceszwiedzieć?
–Tak.Dobrzeopowiadasz.
–Niebyłomiędzynamiżadnejwięzi.Żadnegopoczucia,żemamprzedsobąoso-
bę,zktórądzielęgeny.Niewyglądaliśmynawetpodobnie.Siedziałpodrugiejstro-
niehałaśliwegostolikawkawiarninastacjiWaterlooipowiedziałmi,żemojamat-
kabyłapodstępnązdzirąiniemalzrujnowałamużycie.
–Itowszystko?
– Mniej więcej. Próbowałam pytać o moje rodzeństwo przyrodnie. Zareagował,
jakbymspytałaonumerPINdojegokonta.
A potem wstał z paskudnym wyrazem twarzy, naznaczonym jednak satysfakcją,
jakgdybysięcieszył,żemawymówkę,bygniewaćsięnacórkę.Pamiętała,jakwalił
wstół,rozlewającwszędzienietknięteprzezniącappuccino.
–Powiedział,żebymnigdywięcejsięznimniekontaktowała.Iwyszedł.
Aleknaglezacząłrozumiećzaciekłąambicjędziewczyny,zepchniętąwcieńprzez
ciążę. Owładnęły nim wyrzuty sumienia, że tak nonszalancko podszedł do utraty
przez nią pracy. Nagle pojął, dlaczego tak nalegała na małżeństwo – niewątpliwie
pod wpływem niepewności lat dzieciństwa. Nie zależało jej, by zostać jego żoną,
leczbyzapewnićdzieckubezpieczeństwo,jakiegosamaniezaznała.
Tospostrzeżenieniczegojednakniezmieniło.Musiałzachowaćjasnespojrzenie
nafakty.Onateż.Przedewszystkimkoniecznebyło,byzdałasobiesprawę,żenie
jest zdolny do zachowania, którego normalnie oczekują kobiety. Może weźmie na
siebie odpowiedzialność za nią i dziecko, ale czy emocjonalnie nie jest ulepiony
zdokładnietejsamejglinycojejojciec?Czyżwprzeszłościnieodchodziłodkobiet,
ślepynaichłzyipotrzeby?
EllieBrooksniebyławjegotypie,alenawetgdybybyłoinaczej,niepotrzebowała
kogoś takiego jak on. Potrzebowała jego nazwiska na akcie urodzenia i pieniędzy,
ztymniemiałnajmniejszegoproblemu.Alegdybypotrzebowałakogoś,ktomiałby
zapewniaćmiłośćiwsparcie,jakichnigdyniedałjejojciec,zwracałasiędoniewła-
ściwejosoby.
Pomyślał, że jest blada. A teraz, gdy nie miała już tak pełnych kształtów, było
wniejcośkruchego.Miałochotęwziąćjąwramionaipocieszyć,zapominając,że
owielerozsądniejtrzymaćsięnadystans.
Niechciałbyćdonikogoprzywiązany,ajużzwłaszczaniedoniej.Zdawałsobie
sprawę,żeposiadałacoś,czegoniemiałażadnakobietawcześniej:częśćjegosa-
mego.Dawałojejtoszczególnąmoc,którejłatwomogłanadużyć,gdybyjejpozwo-
lił.
Ruszyłdodrzwi,uświadamiającsobie,żemusistamtądzniknąć.
–Rozpakujsięlepiej–rzuciłkrótko.–Apóźniejpowinniśmyusiąśćiomówićkwe-
stiepraktycznezwiązaneztwoimżyciemtutaj.
ROZDZIAŁSIÓDMY
Alek wziął życie Ellie w swoje ręce w oszałamiającym tempie. Załatwił lekarza
ikartękredytową.Wypełniłwszystkieformularzepotrzebnedoślubuizarezerwo-
wałurządstanucywilnego.DoEllieszybkojednakdotarło,żenajważniejsząkwe-
stiąpraktycznązwiązanązmieszkaniemugreckiegopotentatabyłospędzaniecza-
suwsamotności.
–Pracujędopóźna–wyjaśnił.–Ipodróżuję.Dużo.Musiszradzićsobiesamainie
przychodzićdomnie,kiedysięznudzisz.Rozumiesz?
Elliestarałasięnieokazaćoburzeniatym,żemówidoniejjakdobezwolnejma-
rionetki. Powtarzała sobie, że docinki tylko pogorszą sytuację. Bardzo się starała
okazaćwyrozumiałość;możewcaleniechciałjejurazić.Byłpotężnymczłowiekiem,
niewątpliwieprzyzwyczajonymdowydawaniarozkazówioczekującymichwykony-
wania.
Na początku pobytu w penthousie w Knightsbridge była zbyt zdezorientowana
tym, jak szybko zmieniło się jej życie, by sprzeciwiać się jego postawie. Została
przedstawiona jako narzeczona całemu mnóstwu ludzi pracujących dla Aleka,
wjegofirmieipozanią.Próbowałazapamiętaćimiona.
Byłysprzątaczkiporuszającesiębezszelestniepoogromnymmieszkaniuniczym
duchy z wiadrami. Była kobieta zajmująca się uzupełnianiem zapasów w lodówce
ipiwniczcezwinami.Byłlekarznalegającynawizytydomowe,którykazałjejsię
nieprzemęczać.Skrupulatniewypełniałatopolecenie.Wykorzystywałaczaswolny
domaksimum.Uświadomiłasobie,żetojejpierwszadłuższaprzerwawpracy.Sku-
piłasięnarelaksieiurządzaniuwnowymmiejscu,niczymkukułkawnowym,bar-
dzoluksusowymgnieździe.
Wciążniedokońcaprzyswoiłafakt,żejestwciąży,choćmiałaczarno-białezdję-
cie, na którym widniał niby orzeszek nerkowca przyczepiony do brzegu ciemnego
jeziora.GdyspoglądaławoczyAleka,trudnobyłouwierzyć,żeistotkarosnącawe-
wnątrzniejmaznimcośwspólnego.Czybędziekochałdziecko?Czywogólejest
zdolnydomiłości?
Jestzdolnydoseksu,podpowiedziałgłoswgłowie.Wyparłatęmyśl.Niebędzie
takdoniegopodchodzić.Poprostunie.
Przyjazny konsjerż z lobby dał Ellie plan miasta. Zaczęła zwiedzać Kensington,
Chelseaipobliskipark,gdzieliścienadrzewachzaczynałyżółknąć.Zwiedzałasto-
łecznegalerie,porazpierwszymającdośćczasu,byrobićtonaprawdędokładnie.
Alek codziennie wychodził wcześnie rano do biura i wracał późno. Okulary do
czytania w ciemnych oprawkach nadawały mu zaskakująco seksowny, inteligentny
wygląd,kiedywnosiłplikipapierów,którestudiowałwsamochodzie.Znikałwswo-
impokoju,brałprysznicisięprzebierał,apotem–odziwo–szedłdokuchniugoto-
wać kolację. Co wieczór pojawiały się kolejne elementy bogatego repertuaru po-
traw. Ellie polubiła zwłaszcza bakłażany z serem. Zwierzył jej się, że nauczył się
gotowaćwwiekuszesnastulat,gdypracowałwrestauracji,boszefkuchnipowie-
działmu,żeczłowiek,którypotrafiprzygotowaćdlasiebiejedzenie,zawszeprze-
żyje.
Nie spodziewała się, że okaże się zdolnym kucharzem. Musiała przywyknąć do
omawiania przy kolacji wydarzeń całego dnia. Siedzieli niczym para na pierwszej
randce,dwieosobypokazującesięznajlepszejstrony.Miałotowsobiecośzesnu,
jakbyprzytrafiałosiękomuśinnemu.
NiestetyciałoEllieniebyłozesnu,byłonieprzyjemnierzeczywiste.Zastrzeżenia
codowspólnegomieszkaniaokazałysięsłuszne.ObecnościAlekaniedałosięigno-
rować;choćstarałasiętemuzaprzeczać,byłucieleśnieniemjejfantazji.Cogorsza,
zaznałamiłościwjegoramionach;miałaterazniedosyt,nasilającysięodcodzien-
nychkontaktów.Widywałagorankiem,dopierocoumytego,zwłosamizaczesanymi
dotyłuiskórąpachnącącytryną.Widywałago,gdysiedziałprzybarkuśniadanio-
wym,zakładajączłotespinkidomankietówswychnieskazitelnychkoszul.Czywie-
dział,żenarzeczonawyrzucasobiepocichunaleganienagłupiązasadęzabraniają-
cąseksu?Czytylkojejsięzdawało,żepatrzyłzrozbawieniem,radzącsobiezwy-
poszczeniemlepiejodniej?
Najtrudniejszebyływeekendy.Niewychodziłdobiura,przezcobezprzerwybył
w pobliżu. Śniadania stawały się wtedy jeszcze bardziej kłopotliwe. Naprawdę
przyglądałjejsię,czytotylkopobożneżyczenie?Czycelowoniedopiąłjedwabnej
koszuli,byodsłonićszyję?Kiedypodawałjejsłoikmarmolady,czułanieznośnemro-
wienie. Przypomniała sobie, co mówił o udawaniu uczuć na potrzeby zdjęć ślub-
nych.Zpewnościąniebędzieztymmiałaproblemu.
Wtrzeciweekendniemogłausiedziećnamiejscu.ChętniezgodziłasięiśćzAle-
kiemdoMuzeumWiktoriiiAlberta.Oddawnachciałaznówjezobaczyć.Tymra-
zemposąginiezrobiłynaniejwrażenia.Kamiennerysykrólówidygnitarzysłabo
wypadaływzestawieniuzurodąmężczyznyujejboku.Późniejposzlinaobiaddo
restauracjinaświeżympowietrzu.Musiałatłumićpragnieniedotknięciagojeszcze
raz.Rozmyślałaoślubieinocypoślubnej.Zastanawiałasię,jaksobieztymporadzi.
Zamiesiącotejporzebędęjegożoną,pomyślała.Choćnajwyraźniejobojejeste-
śmyzdecydowaniotymnierozmawiać.
Wróciliprzezpark,gdysłońcechyliłosięcorazniżej.Popowrociedoapartamen-
tuniepotrafiłasięwygodnieusadowić.Kręciłasięciąglenakanapie;bolałyjąsto-
py.
Nie wiedziała, czego się spodziewać, kiedy Alek przysiadł obok, ułożył jej bose
noginaswoichkolanachizacząłnazmianęmasować.Porazpierwszyoddawnajej
dotknął.Zamarła.Czysłyszał jejrozszalałetętno?Może dostrzegałjepod cienką
koszulkąidlategonieznaczniesięuśmiechnął?
Napięcieopadło,kiedypoczułaciepłykciuknapodeszwiestopy.Wówczaszrozu-
miała, że to nie podryw, a po prostu masaż. Leżała więc i rozkoszowała się nim.
Wszystkichpieniędzyniezamieniłabynacośtakdobrego.Czywiedział,jakbardzo
docenia jego gest, mimo że ze wszystkich sił starała się ukryć przyjemność? Czy
zdawałsobiesprawę,żeprzeztakiedrobneuprzejmościskłaniajądoniebezpiecz-
nych,niemożliwychdospełnieniamarzeń?
Wponiedziałek,kiedypiłaherbatęimbirowąprzykuchennymstole,spojrzałznad
gazety.
–Coznowymiubraniami,któremiałaśkupować?
–Ciążowymi?
–Jeszczenie.Ładnymi.Taksięumawialiśmy.Maszwyglądaćadekwatniedoroli
narzeczonejpanaSarantosa.Małoczasuzostało.
–Wiem.
–Jakdotądnieinteresowałaśsięzbytnioswoimślubem.
–Trudnosięemocjonowaćudawanąceremonią.
–Myślałem,żeniebędzieszmogłasiędoczekaćpołożeniarękinamojejksiążecz-
ceczekowej.
–Przykromi,żecięrozczarowałam–powiedziała,myślącomasażustóp.Chyba
nierozumiał,żecośtakprostegoiintymnegobyłodlaniejwarteowielewięcejniż
pieniądze. O wiele łatwiej było mu wyobrażać sobie, że Ellie pragnie tylko karty
kredytowej.
Odłożyłgazetę.
–Niemasensutegodłużejodkładać.Alannahmożecięzabraćnazakupy.Możesz
przyokazjiwybraćsuknięślubną.Przekonaszsię,jakieonamaświetneoko.
–Chceszpowiedzieć,żejaniemam?
–Niepowiedziałemtego.
–Alemiałeśtonamyśli,prawda?BiednaElliewyciągniętazewsiwHampshire,
niemającapojęcia,jakznaleźćodzieżodpowiedniądlażonypotężnegoGreka!Pora-
dzęsobiezkupowaniemubrań,wtymsukniślubnej.Możewięcdaszmiswojąkar-
tękredytowąizobaczysz, czyspełnięoczekiwania?Pójdę zarazwydawaćiwyda-
wać,boprzecieżtylkonatymmizależy!
–Ellie…
Umknęładoswojegopokoju izatrzasnęładrzwi.Kiedy pojakimśczasiewyszła,
wciążsiedziałnamiejscu,przeczytawszyprawiecałystosgazet.
–Myślałam,żeidzieszdziśdobiura.
–Zmieniłemzdanie.Bioręcięnazakupy.
–Niechcę…–Urwałapodspojrzeniembłękitnychoczu.
–Czegoniechcesz?
Nie chciała, żeby stał po drugiej stronie zasłony, podczas gdy będzie próbowała
wcisnąć się w odpowiedni strój. Nie chciała widzieć niedowierzających sprzedaw-
czyń, dziwiących się, co ktoś taki jak on robi z kimś takim jak ona. Kupowanie
ubrańzawszebyłokoszmarem,któryobecnośćaroganckiegoAlekajeszczebypo-
gorszyła.
–Żebyśstałpodprzymierzalnią.
–Czemu?
Wzruszyłaramionami.
–Wstydzęsięswojegociała–przyznała.
–Dlaczego?–Nalałsobiefiliżankękawy.
–Botak.Większośćkobiettakma,zwłaszczaciężarnych.
–Sądziłem,żemojareakcjanatwojeciałowystarczy,byupewnićcię,żeuważam
cięzabardzoatrakcyjną.
–Nieotochodzi–powiedziała,niechcączwracaćuwagi,żeostatnioniewykazy-
wał żadnego zainteresowania jej ciałem. – Nie zamierzam odstawiać przemiany
Kopciuszkaztobąwroliwidowni.
Westchnął.
–Niechbędzie.Mogęchociażrobićdziśzatwojegoszofera?Zawiozęciędoskle-
pu, zaparkuję gdzieś i poczekam. Możesz wysłać esemes, kiedy będziesz gotowa.
Pasuje?
Brzmiało to tak rozsądnie, że Ellie nie potrafiła wymyślić żadnego zarzutu.
Wkrótce siedziała obok Aleka w samochodzie przeciskającym się przez poranne
korki.Trochęsiębała,gdyzostawiłjąprzedsklepem,aleczytaładośćczasopism,
bywiedzieć,żemaprawopoprosićopomocosobistejasystentki.Najwyraźniejbyło
bezznaczenia,żemiałanasobiedżinsyiT-shirt,anieprzystrzyżonagrzywkaopa-
dałajejnaoczyjakuowczarka;przydzielonaklientceeleganckakobietaniewyra-
żałaopinii.Delikatniewypytałaogórnągranicęceny.Ellienajchętniejpoprzestała-
bynanajtańszejopcji,alewiedziała,żeAlekniebyłbyzadowolony,żezaoszczędzi-
ła.Kiedyśpowiedziałjej,żekażdakobietamarzyłabyodorwaniusiędojegokarty
kredytowej. Po co miałby się rozczarować? Czemu nie spróbować zostać kobietą,
jakiejoczekujeonijegobogaciprzyjaciele?
Szybkoodkryła,jakłatworobisięzakupy,mającpieniądze.Mogłakupowaćto,co
najlepsze.Dobieraćbutyzmiękkiejskórydostrojuijedwabnyszalikdodetalutka-
niny.Stwierdziła,żekosztownyubiórnaprawdęmożespowodowaćprzemianę.Dro-
gocenne materiały, zamiast podkreślać defekty, wydawały się czynić jej sylwetkę
szczuplejszą.
Asystentka przekonała ją do sukienek, które zwykle odrzucała, woląc bardziej
praktyczne spodnie. Ellie odkryła, że lubi, gdy delikatny materiał ociera się o jej
skórę.Kupiłacałąodzieżpotrzebnąnacodzień,apotemwybrałasrebrzystobiałą
suknię ślubną, zadziwiająco pasującą do oczu i figury. Pod wpływem impulsu asy-
stentkanarzuciłajejnaramionaszkarłatnąetolę,takdelikatną,żeprawieprzeźro-
czystą,świetniekomponującąsięzcerą.Elliepopatrzyłanasiebiewlustrze.
–Jestdoskonała–powiedziała.
Wychodzączesklepuwświeżozakupionymubraniu,czułasięjaknowaosoba.
Widziała,jakzmieniałasiętwarzAleka,kiedypodchodziładosamochoduwtowa-
rzystwiedwóchodźwiernychdźwigającychzapakowanenabytki.
Niemówiłwiele,kiedyjechaliBondStreet.Odezwałsiędopiero,gdystaliprzed
wystawąjubilera,lśniącątysiącemklejnotów.
–Wyglądasz…inaczej–powiedział,przesuwającpalcempojejpoliczku.
–Myślałam,żeotowłaśniechodziło?Muszęwkońcuwyglądaćwiarygodniejako
przyszłapaniSarantos.
–Rzeczwtym,żewogóleniewyglądaszwiarygodnie.–Uśmiechnąłsiędziwnie.
–Nieztymzaciętymwyrazemtwarzy.Niejesttooblicze,jakiegomożnabyoczeki-
wać od kobiety mającej poślubić jednego z najbogatszych kawalerów świata. Nie
widać radości ani przyjemności. Chyba musimy temu zaradzić. Może powinniśmy
pokazaćsięświatu,poulakimou?Udowodnić,żetowszystkonaserio?
Zanimzdałasobiesprawę,cosiędzieje,zacząłjącałować.Całowałjąnaoczach
kierowców w korku, ochroniarza, wszystkich przechodniów robiących zakupy
wdrogichsklepach.Objąłjąmocno,dałodczuć,żenależydoniego.Człowieksłyną-
cyzeskrytościdokonałpublicznejdeklaracji.Przepełniłająradość,choćnaglepo-
czułasięjakprzedmiot;jegokobieta,jegowłasność.
Próbowałastawiaćopór,aleniepotrafiła,gdybyłtakizdeterminowany.Czułasię
bezpieczna,takjakbynicniemogłojejskrzywdzić,gdyAlekbyłwpobliżu.Jegosiła
przełamaławkońcuzastrzeżeniaEllie;odpowiedziałażarliwienapocałunek,zupeł-
nie zapominając, gdzie się znajduje. Chwyciła go, poruszyła biodrami, tak że sam
sięwreszcieodsunął.
–Gdybymwiedział,jakzareagujesz,możepocałowałbymcięjeszczewmieszka-
niu.
Słowa zrujnowały atmosferę; Ellie odskoczyła. Miała wyrzuty sumienia. Znów
dałasięuwieść,adlaniegotobyłatylkogra.Głupia,pozbawionaznaczeniagra.Po-
całowałją,żebycośudowodnić.Niebyłapewna,czytodemonstracjasiły,czytylko
zapłata za nową kosztowną garderobę. Tak czy inaczej, nieostrożne zachowanie
groziło,żezostanieskrzywdzona.Mocnoskrzywdzona.
–Cotomiałoznaczyć?–szepnęłamudoucha.
–Mamcirozrysować?
–Obejdziesię.–Przysunęłasięjeszczebliżej.–Sekstylkowszystkokomplikuje.
Takabyłaumowa,pamiętasz?
– Myślę, że biorąc pod uwagę twoją reakcję przed chwilą, mogę zapomnieć
oumowie.
–Janie.Lepiejtozrozum,Alek.Nieposzłabymztobądołóżka,choćbyśbyłostat-
nimmężczyznąnaziemi.
–Myślę,żetoniedokońcaprawda.–Przesunąłpalcempojejwargach.–Aty,El-
lie?
–Ajednak–odparłagniewnie.–Toprawda.
Wziął ją za rękę. Chciała się wyrwać jak niegrzeczne dziecko, ale odźwierny
wciąż ich obserwował. Wiedziała, że jeśli ma przekonująco zgrywać narzeczoną,
niemawyboru,musipozwalać,bypieściłjejpalce.
–Chodźmykupićciobrączkę–powiedział.
ROZDZIAŁÓSMY
Obrączkabyłacaławysadzanadiamentami,zaśsrebrzystebuty,pasującedosuk-
niślubnej,miałyrzucającesięwoczyszkarłatnepodeszwy.Elliepomacałaswąpro-
fesjonalnieprzyciętąiułożonąfryzurę.Wyglądałajakpannamłodazokładkimaga-
zynu–ostraimałotradycyjna.
Srebrnasukniaiszkarłatnaetolaprzydawałyjejelegancji.Nieczułasiętakna-
prawdę sobą. Niecodzienny smukły wygląd nie uspokoił jej. Odkąd wypowiedzieli
przysięgę,zaświadkówmająctylkoVasosaiinnegopracownikaSarantosa,byłaco-
razbardziejzdenerwowana.
Trudnouwierzyć,żebyliterazmężemiżoną.Pięćdziesięciunajbliższychprzyja-
ciółAlekazgromadziłosięwwykwintnejrestauracji,gdziepostanowiliurządzićwe-
sele.Wiedziała,żetowszystkobyłooszustwo.
Ajednak…
Popatrzyła na błyszczącą obrączkę. Kiedy pocałował ją tak namiętnie na Bond
Street,miaławrażenieczegośrealnego.Powtarzałasobie,żezrobiłtotylkopoto,
bypostawićnaswoim,aleniewystarczałoto,bystłumićodruchy.Dałasięowładnąć
pożądaniu,afalaemocji,którająpotemogarnęła,nakilkaminutpozbawiłająsił.
Byłoto…niebezpieczne?
Rozmyślaniaprzerwałopukaniedodrzwi.OtwarłaiujrzałaAlekaprezentującego
się wytwornie w znakomicie uszytym garniturze, z krawatem barwy burzowej
chmury.
–Gotowa?–spytał.
Nibynieoczekiwała,żeskomentujejejwygląd,alecoinnegomogłobyćprzyczy-
ną nagłego rozczarowania? To, że nie skomplementował narzeczonej, gdy po raz
pierwszyzobaczyłjąwsukniślubnej,zrzuciłanakarbnerwówprzedślubem.Ale
teraz,skorobylimężemiżoną,mógłprzecieżcośpowiedzieć.Czyliczyła,żeznowu
spróbuje z nią szczęścia, tym razem nie rozwścieczając jej, i skonsumują małżeń-
stwojaknależy?Prawdęmówiąc,dokładnietegochciała.Odczasupowrotuzzaku-
póważdokrótkiegoślubucywilnegotegorankaczułasięjaknarozgrzanejpatelni.
Byłaprzekonana,żespróbujerenegocjowaćosobnesypialnie,myliłasięjednak.Na
pewnowiedział,żezmieniłazdanie.Żemusitylkojeszczerazjąpocałowaćibędzie
całajego.
ZachowaniaAlekaniedałosięprzewidzieć.Sprawiałodtamtegoczasuwrażenie,
jakbycelowojejunikał.Utrzymywałdystans.Nawetrano,kiedynakładałobrączkę
napalecprzedurzędnikiem,ograniczyłsiędosymbolicznegocmoknięciawpoliczki.
Uśmiechnęłasięjakprawdziwakelnerka.
–Tak,jestemgotowa.
–Chodźmywięc.
Stresowałająmyślospotkaniuwszystkichjegoprzyjaciół,zwłaszczażesamaza-
prosiłatylkoBridget,któraniezdołałaprzybyć,bonowasprzedawczyniwciążnie
radziłasobiedośćdobrze,byzostawićjąsamą.Myślałaozaproszeniuznajomych
zNewForest,alejakmiałaimwytłumaczyć,dlaczegowychodzizapraktycznieob-
cegoczłowieka?Czyktóraśzkoleżanekniedostrzegłabyczegośdziwnegowtym,
żeniechichoczeinieprzytulasiędomężczyzny,zktórymplanujespędzićresztęży-
cia?Nie.Niechciałalitościaniżebyprzyjaciółka,chcącdobrze,próbowałająprze-
konać,byzrezygnowałazjedynegorozsądnegowyjściawjejsytuacji.Musiałazro-
bićtosama.Byćwnajlepszejformieinieokazaćżadnychwątpliwości.Sprawić,by
małżeństwowydawałosięprawdziwejegoprzyjaciołom.Chybanieprzerastałojej
udawanieprzedludźmi,którzyjejnieznali?
–Przypomnijmijeszczeraz,ktoprzyjdzie–powiedziaławsamochodzie.
– Niccolò i Alannah, potentat branży nieruchomości i dekoratorka wnętrz. Luis
iCarly.Onjestbyłymmistrzemświatawwyścigachsamochodowych,aonalekarką.
NoiMurat.
–Sułtan?–Elliezmusiłasiędouśmiechu.CzyAleknieznałżadnychnormalnych
ludzi?
–Tak.Ztegopowodubędąostreśrodkibezpieczeństwa.
–Chceszpowiedzieć,żezostanępoddanarewizjiosobistejnawłasnymweselu?
Liczyła,żenonszalanckauwagarozładujeatmosferę.Mążpatrzyłcałyczasprzez
okno.Kujejrozczarowaniu,kiedysięodezwał,kontynuowałpoprostulistęgości.
–LudzieprzylecązParyża,NowegoJorku,Rzymu,Sycylii…
–IoczywiściezGrecji?–podsunęła.
–Nie.–Potrząsnąłgłową.–ZGrecjinie.
–Przecieżstamtądpochodzisz.
–Noico?Wyjechałemdawnotemuiterazrzadkotambywam.
–Ale…
–Możemydaćsobiespokójzprzesłuchaniem,Ellie?Niemamochotyodpowiadać
nawięcejpytań,zresztąjesteśmynamiejscu.
–Naturalnie.
Poczułlekkiewyrzutysumienia.Nodobrze,byłwobecniejobcesowy,alemusiała
zrozumieć,żetakiewypytywaniegoniebawi.Aleczegosięspodziewał?Przecież
zawszesiętakdziało,gdyspędziłdłuższyczaszjakąśkobietą.Sądziły,żedajeim
to prawo do wtrącania się. Drążenia tematów, o których nie chciał mówić, nawet
gdyjasnodałtodozrozumienia.
PrzedEllieznikimniemieszkał.Niemiałwdomucudzejszczoteczkidozębów
aniniemusiałrobićmiejscawszafie.Mimożemieliosobnesypialnie,czasemwyda-
wałosię,żeniejestwstaniesięodniejuwolnić.Cogorsza,wcaleniechciał.Chciał
się zbliżyć, choć wiedział, że to zły pomysł. Cały czas go kusiła. Nie flirtowała,
aitakcałyczaschciałzniąbyć.Byławmieszkaniurano,zanimwyszedłdopracy,
promiennie uśmiechnięta, z kubkiem herbaty imbirowej. Była wieczorem, kiedy
wracał do domu; proponowała coś do picia, pytała, czy nie chce spróbować jej
wprawek kulinarnych; poprosiła, żeby nauczył ją przyrządzać ulubioną potrawę
zbakłażanów.Znalazłsięniebezpiecznieblisko,gdymieszałacośwgarnku.Zwal-
czyłpragnieniepocałowaniajejwkark.Doprowadzałagoszaleństwaimógłotowi-
nićtylkosiebie.
Pocałunek przed sklepem jubilerskim miał być drobnostką; Alek chciał pokazać,
kto tu rządzi. Coś poszło nie tak. Teraz nie spał po nocach, wpatrując się w sufit
iwyobrażającsobie,cobyzniązrobił.Wiedział,żenicgoniepowstrzymujeprzed
wprowadzeniem tych myśli w czyn. Przed wślizgnięciem się do sypialni Ellie po
zmroku. Czy leżała naga? A może w obcisłej koszuli nocnej, kupionej razem ze
szpilkami i nowymi ubraniami? Przypadkowe dotknięcia i tęskne spojrzenia upew-
niałygo,żeonapożądagotaksamojakonjej.Przynajmniejfizycznie.Mógłbypo-
siąśćjąwciągukilkuminut,gdybyzechciał.
Icowtedy?
Rozkochaćjąwsobie?Złamaćserce,jakwielukobietomprzedtem,zostawiając
zgorzkniałą i rozżaloną? Musiał się jej trzymać. Nosiła jego dziecko, potrzebował
jejjakoprzyjaciółki,niekochanki.
Cośsięwnimzmieniło.Sądził,żeciążagonieporuszy.Alekiedyporazpierwszy
zobaczył,jakjejpalceprzesuwająsięmimowolniepowciążpłaskimbrzuchu…
Patrzyłnaniąznieposkromionąfascynacją,kiedysądził,żeniewidzi.Kiedyczy-
tała książkę w fotelu, a jego życie wydawało się niemal… normalne. Nie zaznał
wcześniej normalności. Brakowało mu życia rodzinnego; dzieciństwo było jedną,
wielkączarnąotchłanią.Zastanawiałsię,czybędziepotrafiłdaćdzieckuto,czego
samnigdyniemiał.Jednegobyłpewien:niechciałzłamaćsercajegomatce.
Samochód stanął przed restauracją. Kiedy Ellie owinęła ramiona szkarłatnym
szalem,niepotrafiłniepatrzeć.Chciałjąobjąćidługocałować.
–Wyglądasz…świetnie–powiedziałobojętnie,gdykierowcaotwierałdrzwilimu-
zynypojejstronie.
–Dziękuję.
Jej palce zacisnęły się na pozłacanym łańcuszku torebki. Najpierw ją zbeształ,
a teraz mówi, że świetnie wygląda? Tylko na tyle go stać? Większe pochwały sły-
szaławszkoleodnauczycielaprzyrody.Wyszłanachodnik,ostrożniebalansującna
wysokichobcasach,rozmyślającotym,jakbardzomusiałasięróżnićoddawnejEl-
lie,mającnapalcudiamentystanowiącerównowartośćmieszkania.
Cieszyłasię,żenowa,drogaodzieżzapewniajejwarstwęochronnąwpokojuwy-
pełnionym fantastycznie wyglądającymi kobietami. Co innego wprawiło ją jednak
wzadumę.Wszystkieżonyidziewczynywydawałysiętakieszczęśliwe.Aona?Czy
prezentowałasiętak,jakpowinnapannamłoda?Zastanawiałasię,czyktokolwiek
zgadł,jakdziwniesięczuje.
Niebyłojednaktakźle.Alannah,kobieta,którazaprojektowaławystrójaparta-
mentu Aleka, okazała się o wiele mniej straszna, niż była w jej wyobrażeniach.
Możedlatego,żebyłażonąNiccolòdaContiego,zachwycającoprzystojnegomęż-
czyzny,najwyraźniejprzykuwającegouwagęwpodobnymstopniucoAlek,niewąt-
pliwiezakochanegowmałżonce.
Niektórzyzgościzapadaliwpamięćbardziejniżinni.DługorozmawiałazLuisem
iCarly.Dowiedziałasię,żeznalisięodlat.Kiedyprzybyłsułtan,jakoostatnizgo-
ści,Elliezestresowałasię;nigdywcześniejniespotkałamonarchy.Niekupiłabybu-
tównatakwysokimobcasie,wiedząc,żebędziemusiaławnichdygać.Muratijego
żonaWalijkaokazalisięjednakprzemili.
Elliepatrzyłanagrupęrozochoconychmężczyznisłuchała,jakichżonyomawiały
planytowarzyskie.
–Pokażpierścionek,Ellie–poprosiłaAlannah,chwytającjązarękę.–Jakipiękny.
Tediamentysątakiejasne,żewydająsięniemalniebieskie.Opowiedz,jakAleksię
oświadczył.Byłromantyczny?
Pożałowała,żenieprzewidziałategozupełnieoczywistegopytania.Niewiedzia-
ła,naileszczerościsobiepozwolić.Wiedziała,żepozalekkimnabrzmieniempiersi
niebyłowidocznychoznakciąży.Możeniektórezkobietodgadłyjużprzyczynę,dla
którejnajbardziejzatwardziałykawalerświatazdecydowałsięożenić,alezjakie-
goś powodu nie chciała im mówić. Czy ta noc nie mogła być jej fantazją? Czy nie
mogłarazzagraćrolirozanielonejpannymłodej?
–PocałowałmnienaBondStreet,prawienaśrodkuulicy–oświadczyła,zzadzi-
wiającąłatwościąudającdrżeniegłosu.
–Doprawdy?–Alannahuśmiechnęłasię.–Słynącyzzamiłowaniadoprywatności
AlekSarantosnieupierałsięprzyspotkaniachzazamkniętymidrzwiami?Czytałam
gdzieś,żecałowaliściesię,kiedypracowałaśjeszczejakokelnerka?
Ellieprzytaknęłatylko.Zastanawiałasię,czyAlekkiedykolwiekmyśliotejchwili
namiętnościpodrozgwieżdżonymniebem.Otymułamkusekundyzapomnienia,roz-
poczynającymciągwydarzeńprowadzącydotejchwili.Czyżałował?
Patrzącnaniego,pogrążonegowrozmowiezMuratem,stwierdziła,żesamanie
potrafitegożałować.Gdyposzłaznimdołóżka,stałosięcośniesamowitego.Nie
potrafiła wymazać tego momentu z pamięci. Może był zimny i arogancki, ale miał
w sobie jakiś magnetyzm, któremu nie potrafiła się przeciwstawić. Czy można się
powstrzymaćprzedzakochaniemsięwkimś,nawetjeślisięwie,żetopomyłka?
Widziała,jaksięuśmiechnąłwodpowiedzinajakieśsłowaMurata,jakgestykulu-
jeszeroko,czegonigdyniezrobiłbyAnglik.NieznałaGrecji,alewtedywydałjejsię
kwintesencjąskąpanegowsłońcukraju,zestarożytnąhistoriąinamiętnościami.
Tamtastronażyciamężapozostawaładlaniejzagadką.Zamknąłsięwsobie,kie-
dywspomniałaomiejscu,gdziesięurodził.Zmieniłtemat,niezbytsubtelniepokazu-
jąc,ktorządziwichzwiązku.Ilenaprawdęwiedziałaoojcuwłasnegodziecka?Za-
pewneniewielewięcejniżowłasnym.
Odsunęłaodsiebietemyśliispróbowaławejśćwweselnynastrój.Zjadłaparęka-
napek i stanęła obok Aleka wygłaszającego krótką przemowę na temat miłości
imałżeństwa,zarazemuroczystąizabawną.
Tobyłonajtrudniejsze.Moment,wktórymchciałazrzucićrękęzramienia,bodo-
tyksprawiał,żechciałaznówpoczućtęniezwykłąwięź.Leżećznim,czućgowso-
bie.Dziwiłasię,żeuparłasięprzyosobnychpokojach,nieprzewidziawszy,żeodse-
parowanietylkopogłębiżądzę.
Poświęciławszystkimgościomnależnezainteresowanie,zuprzejmymuśmiechem
menedżerahoteluinspe.Wpojedynkężadennieprzerażał,bezwzględunato,jak
onieśmielający wydali się z początku. Poznała sędziego, hollywoodzką aktorkę
i Hiszpana Vicentego de Castilla, którego zawadiacki wygląd przyciągał wiele
ukradkowych spojrzeń. Mimo to tylko jeden mężczyzna przykuwał uwagę Ellie.
Przez cały wieczór wiedziała dokładnie, gdzie jest. Z trudem powstrzymywała się
przedgapieniemsięnamęża.Jegowłosypołyskiwaływrozszczepionymnakolory
tęczyświetlekandelabrów.Wpewnymmomencieodwróciłsięispojrzałnaniąswy-
mibłękitnymioczami.Czułasię,jakbyskierowanonaniąreflektor.Odwróciłasię.
Podszedł,objąłżonęwtalii,naturalnymgestem,jakgdybydotykałjejwtensposób
całyczas,aprzecieżniedotykalisięwcale.
Wiedziała, że chodzi o dodanie autentyczności małżeństwu. Wiedziała, ale ciało
reagowałoposwojemu.Pragnęła,bytowszystkobyłoprawdą,byożeniłsięznią
zmiłości,aniezewzględunaciążę.
Przeprosiła i poszła do łazienki. Alannah stała przed lustrem, czesząc długie,
czarnewłosy.
–Podobacisięwesele?–spytała.
Elliezmusiłasiędoprzekonującegouśmiechu.
–Jestcudowne.Taktupięknie.AwszyscyprzyjacieleAlekawydająsięmiliibar-
dzoserdeczni.
–Niemusiałaśtegomówić–zaśmiałasięAlannah.–Aledziękuję.Poprostubar-
dzo się cieszymy z jego szczęścia. Wszyscy sądzili, że się nie ustatkuje. Pewnie
wiesz, że nigdy się z nikim poważnie nie związał? Z Niccolò było dokładnie tak
samo.Musząpoprostutrafićnawłaściwąkobietę.–Otworzyładrzwiipomachała
napożegnanie.
Elliepatrzyła,jakdrzwisięzatrzaskują.
Właściwąkobietę.
Gdybytylkowiedzieli.Zachłysnęlibysięszampanem.
Sama upierała się, że utrzymywanie dystansu ochroni ją przed cierpieniem. Nie
zadziałało.PragnęłaAlekabezwzględunato,jakusilnieztymwalczyła.
Spojrzałanaodbiciewlustrze.Wyglądniepozwalałdomyślaćsięmętlikuwgło-
wie.Sukniabłyszczałasrebrzyście,aprofesjonalnieułożonewłosyopadałykaskadą
naramiona.Nieprzypominałasiebiesamejinieczułasięsobą.Odczuwałajedynie
tęsknotę,potężnąniczymfizycznyból.
Chciałaczegoświęcejniżjednegorazu,któryposkutkowałciążą.Czegośpowol-
nego, czułego, bo wszystko inne wydarzyło się tak szybko. Zażądała małżeństwa,
wprowadziła się, poddawała badaniom lekarskim, dbała o siebie i próbowała zna-
leźćzajęcie.Aleprzecieżniebyłamanekinem.Miałauczucia;chciałajezamrozić,
alepodrodzelódstopniał.Coztymzrobi?Czymadośćodwagi,bysięgnąćpoto,
czegochce?
Wzięłatorebkęiwyszłanakorytarz,prostonaAleka.
–Och,zaskoczyłeśmnie.
Stałanawyciągnięcieręki.Theos,pomyślał,ależmnietorozprasza.Potrafiłmy-
ślećtylkoojejcerzeizapachu,różalbocynamonu,amożejednegoidrugiego.
–Szukałemcię–powiedział.
–Jestem–odparła.–Ocochodzi?
Wiedział,żeuważaławeselezafarsę.Żeniebyliszczerzyznikim,zwłaszczaze
sobąnawzajem.Niktnieznałprawdziwejprzyczynyślubu.Tłumaczyłsobie,żenie
powiedział przyjaciołom o dziecku, ponieważ przed dwunastym tygodniem ryzyko
poronienia jest nieco wyższe. To ostrzeżenie uświadomiło mu, jak bardzo chciał
tegodziecka;samniepojmowałdlaczego.Czypowinienpowiedziećżonie?
Nagle przestał myśleć o dziecku. Widział zapraszające spojrzenie. Pożądał jej
bardziejniżkogokolwiekwżyciu.Resztkisumieniapodpowiadałymu,żenajrozsąd-
niejzakończyćnoctak,jakjązaczęli,osobno.Słusznaopcjasprzeciwiałasięjednak
wszystkiminstynktom.Wziąłjązarękę.Drżała.
–Pragnęcię–powiedział.–Maszpojęcie,jakbardzo?
–Myślę,żetak.
–Aleniezrobiętego,jeślityniechcesz.Rozumiesz?
–Alek…–Srebrzyste ramiączkosuknizsunęłosię. Poprawiła.–Jesteś doświad-
czonymmężczyzną.Musiszwiedzieć,jakbardzociępragnę.
–Alejeżelimiałabyśranoobudzićsię,płaczącwpoduszkę,natympoprzestańmy
izapomnij,żetarozmowasięodbyła.
Zapadłacisza.Wydawałasiętrwaćminutami.
–Niechcę,żebyśmynatympoprzestali–szepnęławkońcu.
–Wracajmywięcdodomu,żebymmógłiśćztobądołóżka.
ROZDZIAŁDZIEWIĄTY
Alekczułsię,jakbymiałzarazeksplodować,alewiedział,żemusizachowaćspo-
kój.
Wyszlizprzyjęcianiemalnatychmiast,obsypywanipłatkamiróżiryżem.Podróż
dodomuprzebiegławmilczeniuinapięciu.Nieufałsobienatyle,bydotykaćEllie;
chyba czuła to samo, bo odsunęła się. Atmosfera w samochodzie zagęszczała się;
przerażałagomyśl,żeElliezmienizdanie.
Gdy jechali windą, miała jeszcze bardziej bladą twarz niż zwykle. Dzwonek ob-
wieszczający dotarcie do penthouse’u przerwał ciszę. Gdy tylko zamknęły się za
nimidrzwi,rzucilisięnasiebie.Pocałowalisięłapczywie,niezdarnie.Jakaśpotrą-
conaozdobarozbiłasięopodłogę.Alekprzycisnąłżonędościany,sięgnąłpodsu-
kienkę, ale uświadomił sobie, że nie chce zabierać się za to w taki sposób. Nie
wnocpoślubną,niepoostatnimrazie.Chciałjejpokazać,żepotrafibyćczuły.Po-
prowadziłjądoswojejsypialni.
–Zapewneuwiodłeśtutajtysiąckobiet?
–Bezprzesady.Chcesz,żebymcięokłamywał?Mówił,żejesteśpierwsząkobietą,
jakątuprzyprowadziłem?
–Oczywiście,żenie.–Uśmiechnęłasięzabawnie.
Coonrobił?Czychciałwszystkozrujnować,zanimjeszczezaczęli?Dlaczegonie
powiedziałjejpoprostu,żewswymsrebrzystymstrojuprzyćmiewawszystkieko-
biety,jakiekiedykolwiekznał?Wziąłjąwramionaipocałowałjeszczeraz.Całował
długo, aż zaczęła się rozluźniać i przytulać do niego. Nie mógł już znieść, że roz-
dzielająichubrania.Poprowadziłjądołóżka;najpierwusiadłnakrawędzi,apotem
ukląkł.
–Corobisz?–spytałażartem,gdyzacząłrozwiązywaćjejbut.–Jużsięoświad-
czyłeś.
–Oilepamiętam,totysięoświadczyłaś.
–A,racja.Takbyło.
Ściągnął z niej buty i srebrzystą suknię ślubną, zrzucił własne ubranie i położył
się.Odgarnąłjejwłosy.
–Jesteśbardzopiękna.
–Jestem…
UciszyłEllie,przyciskającpalecdojejust.
–Prawidłowaodpowiedźbrzmi„dziękuję,Alek”.
–Dziękuję,Alek.
–Bojęsiętylko,żecięskrzywdzę.
–Chodziodziecko?
Przytaknął.
–Lekarzpowiedział,żemożna.–Pocałowałago.–Mamytylkounikaćhuśtaniasię
nażyrandolach.
–Niemamżyrandola.
Skupił się na niej, dotykając chłodnego ciała powyżej podwiązek. Zaczęła wyda-
waćdźwiękiświadcząceoprzyjemności,jakąsprawiałjejpalcami.
–Tonadalja,takjakpoprzednio–szepnęła.
Znówjąpocałował.Byłoinaczej.Tymrazemnosiławsobiecośdrogocennego.
Przestałmyśleć.Oddawałsiękażdejsekundzienamiętności.Ztrzaskiemzerwał
zniejstanik,biorącpiersiwdłonie.Potemściągnąłjejmajtkiiodrzuciłnabok.
–Niechcęcięskrzywdzić–powiedział,patrzącwoczy.
–Poprostukochajsięzemną–odparła.
Wszedłwnią.Wyrwałomusięcośpogrecku;toniebyłowjegostylu.Nicztego
niebyłowjegostylu.Nigdynieczułtakiejbliskościzkobietą,niemiałtakiejświa-
domości,żejestosobą,anietylkociałem.Podniecałogotoiprzerażało.Niemiał
wzwyczajuniepanowaćnadsytuacją.
To jest seks, napomniał się w myśli. Seks, którego oboje chcemy. Tak trzeba do
tegopodchodzić.Zrywająckontaktwzrokowy,przylgnąłtwarządoszyiżony.Prze-
jął kontrolę. Zaczął każdym powolnym, rozmyślnym pchnięciem okazywać władzę.
Uśmiechnąłsię,gdyzaczęłapowtarzać:
–Otak,tak!
Targnęłasię,krzyknęłakrótko.
A potem po policzku Ellie popłynęły łzy. Zmarszczył brwi. Za pierwszym razem
teżpłakała.Terazmiałoniebyćłezaniżalu,tylkorozkosz.
–Alek–szepnęła.
Chyba zasnął. Kiedy w końcu otworzył znowu oczy, Ellie również spała. Obrócił
sięirozejrzałpopokoju.Sukniaślubnależałanapodłodze,razemzjegospodniami
ikoszulą.Sypialnia,naogółnieskazitelniewysprzątana,wyglądałaniczymsplądro-
wana.Przypomniałsobiebezcennąporcelanowąozdobę,roztrzaskanąwholu.
Cotakiegobyłowtejdziewczynie,żetraciłprzezniąpanowanienadsobą?Spoj-
rzałnanią,bladąWenerępośródpomiętejpościeli.Poruszyłasięiotworzyłaoczy.
–Czemupłaczesz,kiedysięztobąkocham?
Odgarnęła włosy z oczu, głównie po to, by opóźnić odpowiedź. Pytanie rodziło
pewnąintymność,którejsięniespodziewała.Miałowkońcuchodzićtylkooseks.
Gdyby mu powiedziała, że płacze, bo przy nim czuje się spełniona, zaśmiałby się
chyba,amożeuciekłzkrzykiem.Jeślipowiedziałaby,żekiedyjestwniej,czujesię,
jakbyczekałanatenmomentcałeżycie,czyżniewydałobysiętowymysłem?Czy
gdyby powiedziała, że płacze po wszystkich rzeczach, których nigdy od niego nie
uzyska–jakmiłość–niesprawiałabywrażeniajeszczejednejchciwejkobiety,pró-
bującejwyrwaćodniegocoś,czegoniezamierzałdać?
Wyznałaczęśćprawdy.
–Bojesteśniesamowitymkochankiem.
–Idlategopłaczesz?
–Pewnieprzezhormony.
– Uznam to za komplement. Choć oczywiście jego waga zależy od twojego do-
świadczenia.
–Próbujeszustalić,ilumiałamprzedtobąkochanków?
–Chybamamprawochciećsiędowiedzieć?
Usiadła.
–Byłamdotądwjednymstałymzwiązku.Towszystko,cozamierzamnatentemat
powiedzieć,bouważamomawianietegozaniesmaczne,zwłaszczawtakiejchwili.
Odpowiadacito?
–Byłbymwpełniusatysfakcjonowany,gdybyśniemiałaprzedemnąnikogo.Apo-
nieważzamierzamnazawszewymazaćztwojegoumysłuwspomnieniapowszyst-
kichinnych,pocałujmnieteraz.
Sięgnąłdojejpiersi.Niepotrafiłasiępowstrzymać.Ciekawe,czybyłbyzaskoczo-
ny, gdyby mu powiedziała, że przestała myśleć o jakimkolwiek innym mężczyźnie,
gdyporazpierwszyjąpocałował.Pewnienie.Kobietymusiałyciąglemówićmuta-
kierzeczy.
Nieplanowałatakszybkooddaćmusięznowu,atymbardziejwykrzykiwaćjego
imienia,aletakwłaśniezrobiła.Powszystkimczułasięnagapodwielomawzględa-
mi,onzaśpozostawałrówniezagadkowycozawsze.
– Myślę, że powinniśmy zacząć teraz sypiać ze sobą. Szaleństwem byłoby tego
nierobić.Jaksądzisz?
Powiedziałtobezemocji.Byłarozczarowana.Samaniewiedziaładlaczego.Za-
chowywałsiępoprostuposwojemu.Chciałtraktowaćseksjakokolejnązachciankę
wymagającązaspokojenia.
–Absolutnymszaleństwem–potwierdziła,obejmującgo.
ROZDZIAŁDZIESIĄTY
Obrączkaślubnaniebyłajużkpiną.TerazElliedzieliłazAlekiempokójiłóżko.
Założyładomowąsukienkęiuczesaławłosy.Byliterazmałżeństwempodkażdym
względem.Odczasunocypoślubnejcieszylisięłożemmałżeńskimwsposóbprze-
chodzącywszelkieoczekiwania.
Potrafiłpodniecićjąjednymuśmiechem.Rozebraćwparęsekund.Powtarzałaso-
bie,żepowinnasięopierać,byodzyskaćspokój,alenieudawałojejsię.
– Nie możesz mi się oprzeć, poulakimou – mruczał, odgadując zamiary żony. –
Wiesz,żenaprawdęmniepragniesz.
Wtymcałyproblem.Pragnęła.Niepotrafiłaprzestać,choćpróbowałanieanga-
żowaćsięzanadto.Starałasięzbytnionieprzejmować,ukrywaćuczucia.Ontego
niechciał,ichzwiązekmiałtylewspólnegozrelacjąbiznesową,iletobyłomożliwe.
Wżyciuzaszłyteżinnezmiany.Zaczęliwięcejwychodzićrazem,momentamimał-
żeństwo wydawało się prawie autentyczne. Zabierał ją do teatru, co uwielbiała.
Oglądalifilmy,jadaliwekskluzywnychrestauracjachizwiedzalizaułkimiasta.Poje-
chalinapołudniowewybrzeżeodwiedzićLuisaiCarlywichwspaniałymdomunad
rzeką.
Mimo urozmaicenia codziennej egzystencji trudno było dowiedzieć się czegoś
oprawdziwymobliczuAleka.Możeimasowałjejstopy,gdysięzmęczyła,alerobił
to mechanicznie. Czasem czuła, że zna go nie lepiej niż wtedy, gdy personel The
Hogzapoznanozlistąrzeczy,którelubiiktórychnielubi.Nadalniebyłapewna,co
gomotywujeanidlaczegozdarzamusiębudzićjąwnocy,gdyprzyśnimusięjakiś
sen, ewidentnie zły. Zbywał jej troski, zmysłowością odwracając uwagę od pytań.
Byłmistrzemwichunikaniu.
Zakażdymrazem,gdyczegośsięonimdowiedziała,miałotoposmakwielkiego
zwycięstwa,kolejnegobrakującegokawałkaukładanki.Włóżkuopowiadał,jakod
pracypomocykuchennejwAtenachdoszedłdoposiadaniawłasnejsiecirestauracji.
O pracy w kalifornijskiej winnicy, by poznać branżę winną. W zadumie opisywał
Kurhah, piękny kraj rządzony przez jego przyjaciela Murata; mówił o pięknie
gwiazdwidzianychześrodkapustyni.Wyjaśnił,żeżyciebyłodlaniegojednąwielką
lekcjąisamsięwszystkiegonauczył.
Onazaśuczyłasięszybko,żeniepotrafihamowaćemocji.Niebyłapewna,czyto
hormony,czyteżzmiananastawieniadomęża,amożepoprostuseks.Bezwzględu
nawszystko,zależałojejnanim.
A przecież wiedziała, co się dzieje z kobietami na tyle głupimi, by się zakochać
bezwzajemności.Widziała,jakmatkazmarnowałażycie,bochciałaczegoś,czego
niemogładostać.Straciłalatapogrążonawgoryczy,nieprzyjmującdowiadomości,
żeniemożesprawić,byktośinnyzrobiłto,czegochce.
Jejsiętonieprzydarzy.Niepozwolinato.
Wygładziłasukienkęiposzładokuchni.Aleksiedziałprzystolezopróżnionymdo
połowydzbankiemkawy,przeglądającwiadomościfinansowe.Odkądweszła,śledził
wzrokiem każdy jej krok. Przyzwyczaiła się do samczego taksowania jej wyglądu.
Wręcztopolubiła.
Odłożyłgazetę.Usiadłanaprzeciwko,sięgnęłaposłoikmiodu.
–Podobałomisięzeszłejnocy,kiedyzasmakowałemmojegoulubionegomiodu.
–Alek!
–Czyżbyśsięrumieniła,Ellie?
–Napewnonie.Ogrzewamnietylkoparazkawy.
–ChciałabyśpojechaćdoWłoch?
Upuściładrewnianąłyżeczkę.
–Ztobą?
–Oczywiście,żezemną.Chybażemaszplanywobeckogośinnego.Jeślichcesz,
możemy potraktować to jako miesiąc miodowy. Pomyślałem, że możemy pojechać
doLukki.MamsprawydozałatwieniawPizie,mogętampojechaćpotem,kiedyty
wróciszdodomu.Lukkatowyjątkowopięknemiasto.NazywająjeukrytąperłąTo-
skanii.Jesttamowalnyrynekzamiastkwadratowegoiwieża,naszczyciektórejro-
snądrzewa.Mnóstwokrętychuliczekisłynnychkościołów.Nigdytamniebyłaś?
–Nigdzienigdyniebyłam,nieliczącjednodniowejwycieczkizmatkądoCalais.
–Cóż,mówiłaśkiedyś,żemarzyszopodróżach.
Owszem,alewówczasmiałajeszczeambicje.Podróżebyłyczęściąplanówzawo-
dowych,aniezależnośćmarzeniemmożliwymdospełnienia.Wszystkotozeszłona
boczny tor, gdy odkryła, że jest w ciąży. Pomyślała o Włoszech, z ich zielonymi
wzgórzamiidachamipokrytymiterakotą.Owszystkichsławnychświątyniachimar-
murowychposągach,dotądwidzianychtylkonazdjęciach.
Dobrzebybyłowyjechaćnaniespodziewanymiesiącmiodowy,choćmusiałtobyć
najdziwniejszy miesiąc miodowy w dziejach. Sama propozycja wystarczyła, by po-
lepszyć jej nastrój. Był to pewien przełom w relacjach z enigmatycznym mężem.
Czybyławstaniesprawić,byzachowywalisiępodczaswyjazdujakludzie,którym
naprawdę na sobie zależy, a nie po prostu dwie osoby próbujące poradzić sobie
ztrudnąsytuacją?
Rozsmarowałagęstyzłotymiódnagrzance.
–Chciałabym.Bardzo.
–Thavmassios.Wspaniale.Wylatujemypojutrze.
Dwa dni później samolot wylądował w Pizie. Alek załatwił samochód, który miał
ichzabraćdoLukki.Przejazdtrwałmniejniżgodzinę.Dotarlipóźnympopołudniem,
kiedywszystkiesklepybyłyzamknięteimiejscowośćsprawiałasennewrażenie.El-
liepopatrzyłanawysokiemurymiejskieipomyślała,żenigdyniewidziałapiękniej-
szegomiejsca.Alekwynająłstaromodnyapartamentzwidokiemnazamkniętepo-
dwórze,gdziewdonicachzterakotyrosłogeranium.Łóżkomiałodrewnianąramę
zciemnych,przetartychdesek.Prześcieradłapachniałylawendą.
Wiedziała,żeniejesttozwykłymiesiącmiodowy.Mimoto,kiedyzamknąłzanimi
drzwi, poczuła coś w rodzaju nadziei. Jesteśmy w mieście, w którym nikt nas nie
zna,pomyślała.Dwojenieznajomychpośródnieznajomegotłumu.Możejestszansa,
żemężczyzna,któregopoślubiła,uchylimaski,gdybędąsamnasam?
Kochalisię.Potemrozpakowalibagaże,wzięlipryszniciAlekzabrałjąnakolację
doogrodurozświetlonegoświecami,gdziezjedlimiejscowąspecjalność,tortelliluc-
chese–jasnożółtynadziewanymakaronztłustymsosemragu.Późniejsiedzielipod
rozgwieżdżonym niebem i pili kawę, trzymając się za koniuszki palców. Było tak,
jakby naprawdę byli parą podczas miesiąca miodowego, a nie aktorami grającymi
role.
Gdyobudziłasięnastępnegoranka,byłasama.Leżałaprzezminutę,przywołując
zmysłowe wspomnienia poprzedniej nocy. Potem założyła szlafrok, obmyła twarz
zimną wodą i poszła poszukać Aleka. Siedział na balkonie. Przed nim, na stoliku,
rozłożonebyłośniadanie.Aromatkawymieszałsięzsilnymzapachemjaśminu.
–Skądsiętowszystkowzięło?–spytała,patrzącnachrupiącychleb,mlecznewy-
piekiidżem.
–Wstałemwcześnie.Wyglądałaśtakspokojnie,żeniechciałemciębudzić.Prze-
szedłemsiędookołamurówmiejskichiwdrodzepowrotnejwpadłemdopanificio.–
Nalałdwiefiliżankikawyiprzesunąłjednąznichpostole.–Cochceszdzisiajro-
bić?
Naglecałataperfekcyjnascenazaczęłasięrozlatywać.Niemiałapojęciadlacze-
go, ale wszystko wydało się fałszywe. Alek wyglądał przystojnie w białej koszuli
iciemnychspodniach,alejegouprzejmydystanssprawiał,żeczułasięjakjeszcze
jedenpunktprogramudoodhaczeniawrozpisce.Uśmiechwydawałsiębardziejau-
tomatyczny niż szczery. Miała dość jego opanowania. To nie ma nic wspólnego
zrzeczywistością,pomyślała.
Usiadłaipopatrzyłanamęża.
–Chcęporozmawiaćodziecku.
–Dziecku?
– Tak. Naszym dziecku. Wiesz, tym, o którym nigdy nie rozmawiamy. – Położyła
rękęnabrzuchu.–Rośniewemnie,alenigdyonimniemówimy,prawda?Zawsze
jakoś omijamy temat. Owszem, chodzę do lekarza, melduję ci, że jestem zdrowa,
a tobie udaje się wyglądać na zadowolonego. Nawet raz czy drugi poszedłeś ze
mną,pokiwałeśgłowąwodpowiednichmomentach,alenadalzachowujeszsię,jak-
bynicsięniedziałoalbojakbyprzytrafiałosiętokomuśinnemu.Jakbynicztego
niebyłoprawdą.
– Możemy rozprawiać o tym, co zrobimy i jak zareagujemy, kiedy pojawi się
dziecko,alepocosięprzejmować,skoroniedasiętegoprzewidzieć?
–Więcchceszdotegoczasupoprostuignorowaćkwestię?
–Zdajesię,żewłaśnietopowiedziałem.
Czegosiębał?Żejeśliodkryjejegotajemnice,znajdziecoś,cozabijeresztkina-
dziei?Napewnolepiejwiedziećizmierzyćsięzprawdą,obojętniejakponurą.Lep-
szetoniżmarzenia,którenigdysięnieziszczą.
–Wiesz,przezcałytenczas,któryspędziliśmyrazem,nierozmawialiśmyotwoim
dzieciństwie – powiedziała. – Nie licząc uwagi, że nigdy nie używałeś komunikacji
zbiorowej,botwójojciecbyłwłaścicielemwyspy.
–Jakmyślisz,dlaczego?Jeśliktośniechceoczymśmówić,tozwyklemapowód.
–Nigdyniczegoniemówiłeśoswojejrodzinie.Niewiemnawet,czymaszrodzeń-
stwo.
–Niemam.
–Inigdyniewspominałeśoswoichrodzicach.
–Widocznieniechcę.
–Alek.–Pochyliłasię.–Musiszmipowiedzieć.
–Dlaczego?
–Bodzieckobędziemiałogenytwoichrodziców.Twojegoojca…
–Mójojciecnieżyje.Wierzmi,lepiejmiećnadzieję,żenaszedzieckoniebędzie
miałozbytwielujegogenów.
–Acozmamą?
–Coznią?
Niebyłaprzygotowanananutęzłościwjegogłosieaninagniewnygest.Jegore-
akcjewskazywały,żewkracza naniebezpiecznygrunt,ale wiedziała,żeniemoże
odpuścić.Gdybywycofałasięteraz,chwilowobyłbyzadowolony,alecopotem?Cze-
kałobyjążyciepełnepółprawd.Wychowywaniedzieckawświecieniewiedzy,gdzie
nicniebyłotym,czymsięwydawało.
–Żyje?
–Niewiem–rzuciłzimno.–Niczegooniejniewiem.Mamcitowytłumaczyćpro-
stymi słowami, Ellie? Porzuciła mnie, kiedy byłem niemowlęciem. Jestem znany
zdoskonałejpamięci,alenawetjategoniepamiętam.Jesteśterazusatysfakcjono-
wana?
Matkagoporzuciła.Czytonienajgorsze,cosięmożeczłowiekowiprzydarzyć?
Wyobraziłasobieniemowlęprzyzywającepłaczemmatkę,któranigdynienadeszła.
Jakietouczucie,stracićkomfortmatczynegouściskuinigdywięcejgoniezaznać?
Czy na jakimś pierwotnym, podświadomym poziomie uniemożliwiało to później za-
ufaniejakiejkolwiekkobiecie?Czywyjaśniałochłódibrakrzeczywistejintymności,
bezwzględunato,ilerazyuprawialiseks?
–Co…cosięstało?
–Właśniecipowiedziałem.
–Nieprawda.Podałeśtylkonagiefakty.
–Nieprzyszłocidogłowy,żetowszystko,cochcęcipodać?–Odsunąłkrzesło,
wstał od stołu i zaczął chodzić po werandzie niczym więzień po celi. – Nie wiesz,
kiedyprzestać?
Nigdyniewidziałagotakrozzłoszczonym.Kilkatygodnitemumożebysięwyco-
fała, ale nie teraz. Nie próbowała zdobyć jego względów ani pokoju za wszelką
cenę.Byłaprzyszłąmatkąichciałabyćwtymjaknajlepsza,atooznaczałorozgry-
zienieojcadziecka,nawetwbrewjegowoli.Nawetjeślimiałoichtoporóżnić,była
gotowanapodjęcietakiegoryzyka.
–Bowiemzamało,byprzestać.
– Jaką robi różnice, że jakaś kobieta wyszła z domu na greckiej wyspie ponad
trzydzieścilattemu?
–Wielką.Chcęsięczegośoniejdowiedzieć.Chcęwiedzieć,czymiałaartystyczne
usposobienie,czybyładobrazmatematyki.Próbujępołączyćkropki,Alek.Wyobra-
zić sobie, jakie cechy może odziedziczyć nasze dziecko. Może jest to dla mnie
szczególnie ważne, bo nie wiem wiele o swoim ojcu. Gdyby sprawy miały się ina-
czej,poznałabymjużodpowiedzinaniektóreztychpytań.
AlekwpatrywałsięwEllie,gdyjejtyradanaruszałaciszęwłoskiegoporanka.Jej
dzieciństwoniebyłousłaneróżami,aleprzecieżmatkamimowszystkozostałaprzy
niej.Niezostałaodrzuconaprzeztęjednąosobę,naktórąpowinnamócliczyć.Wy-
glądała jak postać z obrazu na tle jaśminu i miniaturowych drzew cytrynowych.
Wjedwabnymszlafrokuprezentowałasięświeżoimłodo;nicniemogłoukryćbły-
sku nadziei w jej oczach. Czy liczyła na finał jak z baśni, czy sądziła, że zdoła
wszystkozałagodzićstaranniedobranymisłowami?
Możesampowinienpowiedziećprawdę.Daćdozrozumienia,jakimjestczłowie-
kiem i dlaczego. Uświadomić, że jego oziębłość emocjonalna nie jest kaprysem.
Miałjąwpojonąodpoczątku,zbytgłęboko,bysięzmienić.Możewiedzącotym,po-
rzuciłabypłonnemarzenia.Należałojejpokazać,dlaczegowzniósłwokółsiebienie-
przeniknionebariery.
–Niebyłowizytaniwspólnychwakacji–powiedział.–Przezdługiczasniewie-
działemnicomojejmatce.Aniomatkachwogóle.Dorastającbezczegoś,niezda-
jeszsobiesprawy,żetegoniemasz.Nigdyniewymienianojejimieniawmojejobec-
ności,ajedynymikobietami,jakieznałem,byłykochankimojegoojca.
Przybraławyrozumiaływyraztwarzy.
–Tozrozumiałe,żenielubiszkobiet,którezastąpiłytwojąmatkę…
–Dajżesobiespokójzamatorskąpsychologią–przerwał,przeczesującnerwowo
włosy. – Nie poprawiam sobie samopoczucia pruderyjnym osądem. Były prostytut-
kami.Wyglądałyjakprostytutkiitaksięteżzachowywały.Płaciłimzaseks.Byłyje-
dynymikobietami,zjakimimiałemkontakt.Wychowywałemsięwprzekonaniu,że
wszystkiekobietychodząwytapetowane,wspódniczkachtakkrótkich,żeodsłania-
łymajtki.
Czyterazmuwierzyła?Prawiewidział,jakpracujejejumysł,jakzastanawiasię
co powiedzieć, próbując znaleźć pozytywny punkt widzenia. Mógł oszczędzić jej
kłopotuipowiedzieć,żetakowynieistnieje.
–Ale…musiałeśmiećprzyjaciół–powiedziałazdesperacjąwgłosie.–Musiałeś
widywaćichmamyizastanawiaćsię,cosięstałoztwoją.
–Niemiałemprzyjaciół–oświadczył.–Mojeżyciebyłostaranniekontrolowane.
Równiedobrzemógłbymmieszkaćwwięzieniu.Niespotykałemnikogopozasłużą-
cymi. Mój ojciec lubił bezdzietnych, nieżonatych służących, mogących poświęcać
mucałyswójczas.Kiedyniemaszsięzczymporównać,niedokonujeszporównań.
Jegowyspabyłapołożonanauboczuitrudnodostępna.Wszystkodoniegonależało
ibyłoprzezniegoprowadzone.Mieszkałemwogromnymkompleksieprzypominają-
cympałac.Guwernerzyuczylimniewdomu.Porazpierwszydowiedziałemsięcze-
gokolwiekomatce,kiedymiałemsiedemlat,achłopiec,którymipowiedział,został
pobity.
Czypowinienjejpowiedzieć,żechłopakzostałpoturbowanytakmocno,żeprze-
transportowanogodrogąlotnicządoszpitalanakontynencieinigdyniewrócił?Że
jegorodzice,choćbyliskrajniebiedni,zagrozili,żepójdąnapolicję?Alekbyłwów-
czasmały,alepamiętałpanikę,jakazapanowaławposiadłości.Zapamiętałprzera-
żone twarze asystentów ojca, jak gdyby tym razem staruch naprawdę przesadził.
Wyplątałsięztegojakzawsze.Zaoferowałpieniądze;zostałyprzyjęte.Zapienią-
dzedostawałwszystko,czegozechciał.Kupowałmilczenietaksamojakseks.Unik-
nąłkatastrofy.
Alek postępował przecież tak samo. Spłacił kontrakt Ellie z Irlandką tak samo
bezwzględnie,jakzrobiłbytojegoojciec.
WidziałzaniepokojenienatwarzyEllie.Zastanowiłsię,jakzabrzmiałobytowjej
uszach.Zapewnenieprawdopodobnie.Jakjedenzfilmówpornograficznychogląda-
nych przez ochroniarzy ojca późną nocą. Rozważał, czy jeśli przerwie opowieść
wtymmiejscu,wystarczyto,byzrozumiała,żeniejestjakinnimężczyźni.Zażądała
jednak prawdy i może nadal jej żądać. Zdawał sobie sprawę, że po raz pierwszy
w życiu nie może po prostu się od niej odciąć albo przestać odbierać telefonów.
Traktować, jakby nigdy nie istniała, co zawsze dotąd robił. Czy mu się podobało,
czynie,utknąłzEllieBrooks,obecnąEllieSarantos.Możepowinnasięnauczyć,że
lepiejniezadawaćpytań,boodpowiedzimogąsięniespodobać.
–Czegośjeszczechceszsiędowiedzieć?
–Cochłopiecpowiedziałciotwojejmatce?
– Prawdę. Że odeszła w środku nocy z jednym z rybaków z wyspy. – Oparł się
omisterniekutążelaznąbalustradę.Gdzieśwoddalikobietazawołałapowłosku,
ajakieśdzieckoodpowiedziało.–Wygodniesięzłożyło,żewybrałakochankazwła-
snąłodzią,bowżadeninnysposóbniezdołałabyopuścićwyspybezwiedzymojego
ojca. Zgaduję jednak, że jej największym wyczynem było romansowanie tuż pod
jegonosemtak,żestarzecsięniezorientował.Orazfakt,żebyłagotowazaryzyko-
waćjegowściekłość.Musiałabyćniebagatelnąkobietą.Ojciecbyłupokorzonyde-
zercjąizdecydowanyzatrzećwszelkieśladyponiej.Okazałosiętozaskakującoła-
twe.–SpojrzałwjasneoczyEllieipowiedziałcoś,doczegonigdysięnieprzyznał.
Aniterapeucie,uktóregobezprzekonaniaszukałporady,kiedymieszkałwNowym
Jorku,aniprzyjaciołom,anikobietom,zktórymiwmiędzyczasiedzieliłłóżko.Niko-
mu.–Nigdyniewidziałemnawetjejzdjęcia.Zniszczyłjewszystkie.Matkajestdla
mnienieznajomą.Niewiemnawet,jakwygląda.
Siedziałaiprzytakiwała,przyswajającsłowamęża.
–Niemyślałeśnigdyoznalezieniujejiwysłuchaniujejwersjiopowieści?
–Dlaczegomiałbymchciećodszukaćkobietę,któramnieporzuciła.
–Och,Alek,dlategożejesttwojąmamą.–Wstałaipodeszłaposkąpanymwsłoń-
cubalkonie.Objęłago,jakbynigdyniezamierzałapuścić.
Poczuł uścisk żony. Spróbował się odsunąć. Nie potrzebował łagodności ani
współczucia.Niczegoodniejniepotrzebował.Umiałżyćzbólemiosamotnieniem.
Nauczyłsiętraktowaćjejakonormalność.Zepchnąłwspomnieniawnajdalszykąt.
Jakim prawem zmuszała go, by wywlekał te mroczne upiory na światło dzienne?
Kręciłojąto?
Chciał ją odsunąć, ale jej miękkie ciało wtapiało się w niego. Zanurzyła palce
wjegowłosach.Pochwilicałowałjązapamiętale.Zapamiętałsięwpocałunkusłod-
kimjakmiód,dałsięwciągnąćwodczucie…
Odskoczył. Nie chciał niczego czuć. Sięgnęła do sfer, które lepiej było zostawić
wspokoju.Musiałasięnauczyć,żeniebędzietolerowaćtakiejwścibskości.Więcej
siętoniepowtórzy.Ztrudemwyrównałoddech.
–Niechciałbymodstawiaćwidowiskaerotycznegodlasąsiednichapartamentów–
powiedział chłodno, zbliżył się do stołu i nalał szklankę soku. – Może usiądziesz
izjeszśniadanie,zanimpójdziemyzwiedzać?Chciałaśpodróżować,prawda,Ellie?
Lepiejniezmarnowaćokazji.
ROZDZIAŁJEDENASTY
Miesiącmiodowysięnieudał.
Owszem, Lukka była przepiękna. Ellie, w nowiutkim kapeluszu, zobaczyła w to-
warzystwie Aleka wszystkie sztandarowe atrakcje urokliwego miasta. Widziała
wieżę z drzewami na szczycie i wypiła cappuccino na słynnym owalnym rynku.
Zwiedzili tyle kościołów, że straciła rachubę, posiłki jadali na pełnych zieleni pla-
cach i dyskretnych podwórzach. W ślicznych ogrodach stały marmurowe rzeźby,
różerosłypośródcytryn,akiedysłońcegrzałozbytmocno,możnabyłochodzićcie-
nistymizaułkami,pachnącymiskórzanymitorbamizmałychsklepików.
Alekstałsięjednakjeszczebardziejoziębły.Niemiałoznaczenia,żejejinstynkt
zpierwszegospotkaniaokazałsięsłuszny,żewjakiśsposóbbylibratnimiduszami.
Zaznaliokropnegodzieciństwa,aleporadzilisobieznimnaróżnesposoby.Wkońcu
wydobyła z niego prawdę o przeszłości. Znała go lepiej… ale jakim kosztem? Nie
zbliżyłoichtowżadenmagicznysposób.
Zachowywałsię,jakbywyznania,doktórychzostałzmuszony,stanowiłyzerwanie
tymczasowegorozejmupomiędzynimi.Odciąłsięodniejiczuła,żetymrazemnie
mapowrotu.Żadenpromieńświatłanieprzebijałsięprzezpancernedrzwi,zaktó-
rymisięschował.Gniewzastąpiłachłodnauprzejmość,oddalającagojeszczebar-
dziej.Rozmawiałzżoną,jakbybyłjejlekarzem:Czyniejestcizagorąco?Nieje-
steśzbytzmęczona?Możegłodna?Zapewniała,żemasięświetnie,boteżjakimia-
ławybór?
Alenieczułasiędobrze.Sytuacjaprzyprawiałająobólgłowy.Rozumiałateraz,
dlaczegobyłtakwycofanyemocjonalnie,alewciążniewiedziała,jaktorozwiązać.
VasosdzwoniłwielokrotniezLondynu,zaśAlek,zamiastpowiedziećcośwrodza-
ju„niemogę,mamterazmiesiącmiodowy”,odbierałwszystkietelefonyispędzałna
rozmowachtyleczasu,iletylkosiędało.TakprzynajmniejwydawałosięEllie.Zo-
stawałanatarasiezksiążkąwręku,nieposuwającsięwlekturzeaniostronęna-
przód,podczasgdyonrozgadywałsiępogrecku.
Wpatrywała się w nieprzeczytane kartki powieści. Czy wydawało jej się, że bę-
dzielekko?Czybyłanatylenaiwna,bysądzić,żewyciągnięcieinformacjiojegobo-
lesnymdzieciństwieuczynigociepłymiotwartymwobecniej?Gdybywiedziała,że
staniesięwręczprzeciwnie,zastanowiłabysiędwarazy.Nicdziwnego,żebyłtaki
zamkniętywsobie.Takpozbawionyentuzjazmuwkwestiiichdziecka.
Popatrzyłanamęża.Stałwotoczeniuminiaturowychdrzewpomarańczowych,ro-
snącychnatarasie.Wsunąłkomórkęzpowrotemdokieszeni.
–DzwoniłVasos–powiedział.
–Znowu?
–Wychodzinato,żesprzedażbudynkuRafaelazostaniesfinansowanaprzedter-
minem.ArchitektprzylecidziświeczoremdoLondynu.
–Niechzgadnę.Musiszwracać?
–Obawiamsię,żetak.SprawywPiziemusząpoczekać.Jesteścałamokra,Ellie.
Wszystkowporządku?
Nie, nie było w porządku. Było jej gorąco, miała mdłości i była rozczarowana.
Możeczasprzestaćsięuganiaćzamarzeniamiiprzystaćnarzeczywistość?
–Tak–odparła.–Pójdęsięspakować.
Docholeryznią,pomyślał,patrzącjakodchodzi.Czemujejwtedyniepowstrzy-
mał? Dlaczego nie odmówił odpowiedzi na te wszystkie wścibskie pytania, które
otworzyłytylkopuszkęPandory?
Oczekiwał, że zamknięcie się przed nią przyniesie ulgę, lecz tak się nie stało.
Wnocyleżelipoprzeciwnychstronachłóżka;każdewiedziało,żedrugienieśpi,ale
nieodzywalisię,boniemielijużsobienicdopowiedzenia.
Kiedywróciła,spakowawszysię,pomyślał,żejejtwarzwyglądananiemalprze-
źroczystąpodsłomkowymkapeluszem,którynosiłaprzezwiększośćwyjazdu.Wło-
skiesłońceprawienietknęłojejcery.Wiedział,żepowiniencośpowiedzieć,alenic
nieprzychodziłomudogłowy.MilczałaprzezcałąpodróżdoLondynu,onzaś,gdy
tylko samolot wylądował, włączył telefon, który zawibrował od razu, sygnalizując
licznepołączenia.Cieszyłsię,żemaokazjęzająćsięznacznieprostszymikwestiami
zawodowymi. Lepsze to niż mierzyć się z cichą niechęcią albo patrzeć, jak żona
przygryza wargę, chcąc chyba powstrzymać łzy. Polecił kierowcy zawieźć ją do
mieszkania,asampojechałprostodobiura.
–Niemasznicprzeciwko?–spytał.Zaśmiałasiębezprzekonania.
–Ajeślimam?Odłożysznabokpracęispędziszzemnąpopołudnie,jeśliciępo-
proszę?
–Ellie…
–Rozumiem,żenie.–Uśmiechnęłasię.–Takczyinaczej,chcęsiępołożyć.Jestem
zmęczona.
Kiedypojechał,zasunęłazasłonywsypialniiwyłączywszydźwiękwtelefonie,zo-
stawiłagowtorebcepoprzeciwnejstroniepokoju.Słyszałajednak,jakwibruje,ni-
czym uparta mucha. Leżała na łóżku, to zapadając w niespokojną drzemkę, to się
budząc,zbytrozleniwiona,bypodejśćiwyłączyćgocałkowicie.
Opiątejzmusiłasię,bywstać.Zobaczyłatrzynieodebranepołączeniaznumeru,
którego nie rozpoznała. Wzięła prysznic. Wciąż była w kiepskim nastroju, kiedy
wciągała na siebie lniane spodnie i koszulkę. Piła właśnie wodę, kiedy rozbrzmiał
dzwonekdodrzwi.
Otworzyła.Naprogustałablondynka,którąniejasnokojarzyła,aleniepotrafiła
przypomniećsobieskąd.
–Wczymmogępomóc?–spytałaEllie.
–Niepamiętaszmnie?
–Apowinnam?–Pokręciłagłową.
–Poznałamcię,zanimwyszłaśzamąż.MieszkałamwTheHog,atytampracowa-
łaś.Przypominaszsobie?
Naglemgłasięrozwiała.Oczywiście.Dziennikarka.Podstępnablondynka,która
zadałapytania,naktóreElliezgłupotyodpowiedziała,przezcozostałazwolniona
zpracy.Spojrzałajejwoczy.
–Niemamcinicdopowiedzenia.
–Możenie.Alemożeszbyćzainteresowanatym,cojamamdopowiedzeniato-
bie.
–Niesądzę.–Zaczęłazamykaćdrzwi.–Animójmąż,anijanielubimydziennika-
rzy.
–Czytwójmążwie,żemabrata?
PotwystąpiłnaczołoEllie.Pomyślałaotym,coAlekmówiłodzieciństwie.Wśród
całegobóluzwiązanegozwłasnymwychowaniemniewspomniał,żejegoojciecmiał
więcejdzieci.Amożejegomatkamiałapotemwięcejdzieci?Jeślijejnigdyniepo-
znał,skądmiałtowiedzieć?
–Kłamiesz.
–Pocomiałabymkłamać?Mabliźniaka.Takwłaśniesądziłam,żebędzieszzain-
teresowana.
–Alejeślito,comówiszjestprawdą,jakimcudemtywiesz,aonnie?
Wzruszyłaramionami.
–Jegobratpoprosiłmnie,bymgoznalazłaiznimporozmawiała.Chciałwiedzieć,
czyAlekbędzieotwartynapropozycjęspotkania.Pierwszaczęśćniebyłatrudna,
wprzeciwieństwiedodrugiej,bonigdyniedostałamsiędośćblisko,bygozapytać.
DoludziwrodzajuAlekaSarantosazawszeciężkosięzbliżyć.Nieudzielawywia-
dówiniemawzwyczajupijaćsamotniepobarach,więcpróbapoderwaniagonie
wchodziławgrę.Zresztą,jakmówiłaś,nielubidziennikarzy.
–Dziwicięto?
– Już nic mnie nie dziwi – powiedziała cynicznie kobieta. – Dlatego nie mogłam
uwierzyćwewłasneszczęście,kiedyzobaczyłamwastamtejnocy.Kelnerka,dużo
poniżejjegostandardów.Obściskiwaliściesięjaknastolatkinaszkolnejdyskotece!
Stwierdziłam,żetoznakomitaokazja,bycośzniegowyciągnąć,imiałamrację.
–Wyciągnąć?
–Jasne.Umieszczająckobietęwżyciumężczyzny,natychmiastuzyskujeszdodat-
kowąścieżkędostępudoniego.
–Jesteśobrzydliwa.
–Nie,złotko.Poprostuwykonujęswojąpracę.–DziennikarkawcisnęłaElliewi-
zytówkę.–Możepowieszmu,żebydomniezadzwonił?
Kiedyposzła,Elliezamknęładrzwi,oparłasięonieiztrudemuspokoiłaoddech.
Bratbliźniak.
Jaktomożliwe?CzyAlekwiedział,czybyłtojeszczejedenfakt,którypostanowił
ukryć?Byłatakzdezorientowana,żeniepotrafiłategoprzetrawić.Amożedzienni-
karkawymyśliłahistoryjkę,żebysprowokowaćreakcję?Niebyłapewna,jakdługo
takstała,alewiedziała,żeniemożetamzostać.Niemogłapozwolić,żebyAlektak
jązastałpopowrociezpracy.
Zmusiła się, żeby się przebrać, ale jedwabna domowa sukienka wydawała się
zniejdrwić.Przypomniałasobiedzień,wktórymposzłanazakupyibyłazsiebie
takadumna.Jakgdybynabicieogromnegorachunkunakarciekredytowejmężczy-
znysamowsobiebyłowielkimosiągnięciem.Pamiętała,jakłatwoprzyszłojejwy-
dawaniejegopieniędzy.Byłamocnawsłowach,aleczyfaktycznieróżniłasięodko-
biet podziwiających jego bogactwo? Nienawidził ich. Sprawiał wrażenie, jakby
wogólenienawidziłkobiet.Terazrozumiaładlaczego.
Spędził pierwsze lata życia porzucony przez matkę, zostawiony z okrutnym oj-
cem.Cowtymdziwnego,żeskrywałemocje?
Robiłasięcorazbardziejnerwowa.KiedyAlekwreszciewróciłdodomuiwszedł
dosalonu,zwróciłauwagę,jakzmęczonysięwydaje.Chciałamuprzekazaćwiado-
mość delikatnie, ale chyba coś w jej wyrazie twarzy go zaalarmowało, bo natych-
miastzmarszczyłbrwi.
–Cosięstało?
Łamałagłowęnadwłaściwymisłowami.
–Pamiętaszdziennikarkę,któranapisałaonasdoszmatławca?
–Raczejjejniezapomnę.
–Byłatudzisiaj.
–Jak,dodiabła,ustaliła,gdziemieszkam?
–Sądzę,żeniewtymrzecz.
–Nie?Wydawałomisię,żepowinnaśznaćjużwagęmojejprywatności.Cotym
razemjejpowiedziałaś?Opisałaśtragicznedzieciństwomęża?
–Nigdyniezrobiłabym…
–Amożeogłosiłaś,żespodziewamysiędziecka,choćuzgodniliśmy,żenicniepo-
wiemy,dopókinieminiedwanaścietygodni?
–Toonaprzyniosławieści.–Wzięłagłębokioddech.–Powiedziała,żemaszbra-
ta.
–Oczymtymówisz?
–Bliźniaka.Niewiedziałeś?
–Niemampojęcia,oczymmówisz.
–Poprosiłją,żebysięztobąskontaktowała,bysiędowiedzieć,czyzechceszsię
spotkać.
–Niemambrata!–zagrzmiał.
–Alek…–Zapomniała,cochciałapowiedzieć,bopoczułanajbardziejprzeszywa-
jącybólwżyciu.Gorąceostrza,corazgłębiejigłębiejwbrzuchu.Drżąc,schwyciła
oparciekrzesłaprzyoknie.Alekdoskoczyłdoniejiobjąłją.
Niechciałajegotroski.Chciałatylko,żebycośuwolniłojąodbólu.
–Odejdź–wymamrotała.Zobaczyłajednakcoś,cojąprzestraszyło.Dlaczegopa-
trzyłtakimwzrokiem?Dlaczegozrobiłsięblady?Popatrzyławśladzajegospojrze-
niem.Zobaczyłakrewkapiącąnawypolerowanyparkiet.
Chybawtedystraciłaprzytomność.
ROZDZIAŁDWUNASTY
Alekniemógłoddychać,niemógłmyśleć.Niepotrafiłjejpomóc,agdybynawet
umiał,niezanosiłosię,żebymiałokazję.Niechciała,żebybyłprzyniejwambulan-
sie.Takwkażdymraziepowiedziałmuzlekkimzakłopotaniemjedenzratowników
medycznych.
Porazpierwszywdorosłymżyciupoznałuczuciebezsilności.Niemógłnalegać,
by sprawy toczyły się po jego myśli, ani przejąć kontroli siłą osobowości lub przy
użyciupieniędzy.Byłzmuszonyzaakceptowaćgorzkiefakty.Elliebyłachora,aży-
cieichdzieckazagrożone.JechałaulicamiLondynupośródblaskubłękitnychkogu-
tówidźwiękusyreniniechciała,bybyłobok.
Czymógłjąwinić?
Dojechałdoszpitalanajszybciejjakmógł,alezawiodłogozwyklebezbłędnewy-
czuciekierunkuizgubiłsięwplątaniniekorytarzy.Dopierouprzejmapielęgniarka
się nad nim zlitowała i pokazała drogę na właściwy oddział. Z duszą na ramieniu
zbliżałsiędobiałego,sterylnegopomieszczenia.Itakgoniewpuścili.
–Przecieżjestemjejmężem–oświadczył.Jakimprawemsiętaknazywał?Czyza-
brzmiało to fałszywie i dlatego siostra oddziałowa posłała mu pełne dezaprobaty
spojrzenie? Czy Ellie w chwili słabości się wygadała, błagając pielęgniarki, by nie
pozwoliłysięzbliżyćmężczyźnieprzynoszącemujejtylkoból?
–Jestzniąterazlekarz.
– Proszę… – Głos mu się załamał. Nigdy nikogo o nic nie prosił, od czasu nocy
wponurej,klimatyzowanejfortecyojca,kiedy,zpoduszkąnagłowie,zbytprzerażo-
ny,żebypłakać,pocichuprosiłniewzruszonegoboga,byprzywróciłmumatkę.Tak
jakwtedy,wydarzeniatoczyłysięzupełniepozajegokontrolą.Dostrzegłteraz,że
możeuciekałodzwiązkówwłaśniedlatego,żewostatecznymrozrachunkuniemógł
nadnimipanować.AmożepoprostudoczasuEllieniebyłwżadnymprawdziwym
związku.
–Coznią?
–Jestwłaśniestabilizowana.
–Azdzieckiem?–Niespodziewałsię,żetopytaniebędzietakiebolesne.
–Obawiamsię,żezawcześnie,bycośpowiedzieć–stwierdziłakobietazwyra-
zemostrożnegospokojunatwarzy,jakgdybychciałagopocieszyć,niedajączłudnej
nadziei.Musiałasłyszećwcześniejtopytaniemilionrazy.
Mógłjedyniezaakceptowaćtęodpowiedź.Pokiwałponurogłową.Odprowadzono
godopoczekalnizwidokiemnabrzydką,ceglanąścianę.Napoobijanymstoleleżał
stosikstarychczasopismiklocki,najwyraźniejżebydziecitowarzysząceoczekują-
cymmiałysięczymbawić.
Dzieci.
Nie chciał ich mieć – zawsze traktował to jako oczywistość. Nie chciał ryzyko-
wać,żejakieśdzieckobędziemusiałoprzejśćprzeztocoon.Alenaglezapragnął
tegodziecka.Pragnąłjewychować.
Nigdynieporzucęmojegodziecka,pomyślał.Zaznaodemnietylkomiłości,choć-
bymmusiałodpodstawnauczyćsiękochać.
Zamknąłoczy.Mijałyminuty.Ktośprzyniósłmukawęwplastikowymkubku.Stała
nietknięta.Wkońcuskoczyłnarównenogi,gdydopoczekalniwszedłlekarzzpielę-
gniarką,tymrazeminną.Poznał,czymjestprawdziwystrach.
–Coznią?–spytał.
–Wszystkowporządku.Jestwlekkimszokuitrochęprzestraszona,aleprzeszła
badanie.Musieliśmysprawdzić,czydzieckojestwciążzdrowe.Mamprzyjemność
powiedzieć,żetak–wyjaśniłlekarz.–Pańskażonamiałaniewielkiekrwawienie,co
niejestrzadkienapoczątkuciąży.Niemożesięterazwysilać.Żadnejjazdykonnej.
–Uśmiechnąłsięuprzejmie,jakbyprzygotowującAlekanacios.–Atakże,niestety,
żadnegoseksu.
ZabraligodopokojuEllie.Leżałanawąskimszpitalnymłóżku,niemaltakbiała
jakprześcieradło.Miałazamknięteoczyiprzepoconągrzywkę.
Nieporuszyłasię.Usiadłbezszelestnienakrześleprzyłóżkuiwziąłjązarękę.
Niewiedział,jakdługotamsiedział.Resztaświataniemiałaznaczenia,jedynąmia-
rączasubyłopowolnekapaniekroplówki.Musiałnaniąpatrzeć,gdysięobudziła.
Kiedyobróciłgłowę,zobaczył,żesięwniegowpatruje.
–Cześć–powiedział.
Nieodpowiedziała,oswobodziłatylkodłońzuściskuispróbowałausiąść,biorąc
sięzabrzuch.
–Dziecko?
–Wszystkowporządku.–Pokiwałgłową.
Zaszlochała,opadającnapoduszki.
–Wtakimraziemisięnieprzyśniło.
–Co?
–Ktośprzyszedł.Przyłożylimicośzimnegodobrzuchairobilikółka.Powiedzieli,
żebędziedobrze,alemyślałam…
Tylkosamsiebiemożeszwinić,myślał.Gdybyśjejnieodtrącił,niepróbowałna-
kładać swoich głupich zasad, mógłbyś ją teraz pocieszyć. Mógłbyś wziąć ją w ra-
mionaipowiedzieć,żewszystkobędziedobrze.
–Ciii–powiedziałnajłagodniejszymtonem,jakimumiał.–Lekarzmówi,żemusisz
odpoczywać.
–Wiem.–Przymknęłapowieki.Popłynęłyspodnichłzy.
Przetrzymalijąprzeznociwypisalinastępnegodnia.Chciałaodmówićjazdywóz-
kiem,twierdząc,żeporadzisobiezdojściemdosamochodu.
–Mówili,żemamsięnieprzemęczać–powiedziała.–Anie,żemamspędzićna-
stępnepółroku,zachowującsięjakinwalidka.
–Niebędęryzykować–odrzekł.–Jeśliniewsiądziesznawózek,będęzmuszony
wziąć cię na ręce i zanieść przez parking, co może wywołać pewne zamieszanie.
Decyzjanależydociebie,Ellie.
Nieprotestowaławięcej.Podjechałwózkiemdosamochodu.Niemówiłanic,do-
póki nie wrócili do mieszkania, gdzie posadził ją na jednej z miękkich sof i zrobił
ulubionąherbatęimbirową.
–Cozamierzaszzrobićwsprawieswojegobrata?
– Mojego brata? – powtórzył, jakby pierwszy raz w życiu usłyszał to słowo. Jak
gdyby nie spędził ostatnich dwudziestu czterech godzin, wypierając je z umysłu. –
Terazinteresujeszmnietyidziecko.
–Unikasztematu.Tonormalneuciebie.Aleniepozwolęcitaktegozostawić.Nie
ijuż.Zanimposzłamdoszpitala,odkryliśmycośważnegowkwestiitwojego…
–Niemambrata–uciął.–Rozumiesz?
Zfrustracjąpokręciłagłową.
– Rozumiem, że jesteś upartym, zakutym łbem! Możesz nie lubić dziennikarki,
możecisięniepodobaćprzekazanaprzezniąwiadomość,aletonieznaczy,żenie
jestprawdziwa.Dlaczegomiałabykłamać?
–Niezamierzamnatentematdyskutować.
Wzruszyłaramionami.
– Jak sobie chcesz. Z pewnością rozumiesz, że nie zamierzam dłużej z tobą sy-
piać.Wracamdomojejsypialni.
Zabolałogotobardziej,niżpowinno,mimożeniebyłowielkąniespodzianką.
– Wiem, że lekarz zalecił powstrzymywanie się od seksu, mogę z tym żyć –
oświadczył.–Aletonieznaczy,żeniemożemyrazemspać.Mogębyćprzytobie,je-
ślibędzieszpotrzebowaćczegośwnocy.
Popatrzyła,jakbypostradałzmysły.
–Mogęcięzawołać,jeślibędęczegośpotrzebować,Alek.
–Ale…
–Konieczabawy.Niebędęwięcejsypiaćznieznajomym.
Spojrzałzniedowierzaniem.
–Wieszomniewięcejniżktokolwiekinny.
–Tylkodlatego,żewymęczyłamtoodciebie,zwielkimtrudem.Rozumiem,dla-
czego.Zdajęsobiesprawę,jaktrudnobyłocimówićiżeprzezto,cocisięprzytra-
fiło,niewchodziszwintymnerelacje.Uświadomiłamsobiejednak,żejachcęintym-
ności.Pragnęjej.Niepotrafięuprawiaćseksudlasamegoseksu.Nieumiemteżpo-
temsięprzytulać.Tozbytmylące.Prowadzidozatarciagranic.Sprawi,żezacznie
misięwydawać,żesiędosiebiezbliżamy,aletakoczywiścienigdyniebędzie.
–Ellie…
–Nie.Muszętopowiedzieć,więcwysłuchajmnie.Niewinięcięzatwojąposta-
wę. Rozumiem, dlaczego taki jesteś. Myślę, że potrafiłabym zrozumieć, dlaczego
niechceszprzechodzićprzezemocjezwiązanezespotkaniemzbratem.Poprostu
niemogęztymżyć.Gdybymbyłazupełniesprawna,wyperswadowałabymcipozo-
stanie ze mną do narodzin dziecka. Sądzę, że oboje rozumiemy, że nie jest to już
istotne, i liczę, że znasz mnie wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że zapewnię ci
tylekontaktuzdzieckiem,ilezechcesz.–Uśmiechnęłasięsmutno,jaknapożegna-
nie.–Byłobynajlepiej,gdybymwróciładoNewForest,znalazładom,wiodłaproste
życieisamaosiebiezadbała.Oczywiścieniemogętegozrobić,bolekarzeminie
pozwolą,atymieszkaszwLondynie.
–Ellie…
– Nie, proszę, daj mi skończyć. Chcę, żebyś wiedział, że jestem wdzięczna za
możliwość przebywania tutaj i za to, że dbasz o mnie i o dziecko. Teraz bowiem
chodzitylkoonie.Niechcęnigdywięcejzbliżaćsiędociebiefizycznie,Alek.Nie
mogęryzykowaćzłamanegoserca.Rozumiesz?
Najgorsze,żerozumiał.Zgadzałsięzkażdymjejsłowem.Przyjąłwszystkiebole-
sne uwagi, mimo że coś go kusiło, by ją przekonywać. Nie mógł jednak. Jednym
zpowodówjegowybitnychosiągnięćwświeciebiznesubyłazdolnośćwidzeniarze-
czytakimi,jakimifaktyczniebyły.Bezbłędnieoceniałzrujnowanefirmy,którechciał
postawićnanogizzyskiem.Uświadomiłsobie,żemusizastosowaćtęsamąlogikę.
Pozbawiłsięjakiejkolwiekprzyszłościzmatkąswegodziecka.Musiżyćzjejdecy-
zją.Takczyinaczej,lepiej,żebyniebyłazkimśtakimjakon.Mężczyznąniezdol-
nymdouczuć.
–Tak,rozumiem.
ROZDZIAŁTRZYNASTY
Dlaczegowięcniedawałomutospokoju?
Alekgapiłsięprzezoknobiura,stukającpalcamiwblatbiurka.Dlaczegoniepo-
trafiłzaakceptowaćżycia,które,choćmiałwmieszkaniuciężarnążonę,wciążpo-
zostawałodopasowanedojegopotrzeb?Powtarzałsobie,żeniewielesięzmieniło.
Dlaczegomiałsięprzejmować,żeznówmająosobnepokoje?
Całyczaschodziłcoranodopracy.CoprawdaElliezaczęłasypiaćdopóźnaza-
miastpićznimherbatę,zanimwyszedłdobiura.Wkażdymraziezakładał,żeśpi.
Równie dobrze mogła uprawiać nago jogę na powitanie słońca. Albo nurzać się
wkąpielizbąbelkami.Niemiałpojęcia,cozachodziłozazamkniętymidrzwiamijej
sypialni,choćczęstootymfantazjował.
Zastanawiałsię,czyjegofrustracjajestwidoczna.Czyzdradziłsięktóregośran-
ka,gdynieoczekiwaniezobaczyłjązkubkiemherbatyimbirowejwręce,gdymiał
odbyć poranną telekonferencję. Obszerny kwiecisty szlafrok w jakiś sposób zara-
zemukrywałipodkreślałzmianęsylwetki.Miałaświeżąceręijasneoczypomimo
wczesnejgodziny.Wyglądałabardziejjaknastolatkaniżdwudziestopięcioletniako-
bieta.Poprzedniegodnialekarzoceniłzdrowiejejidzieckacelująco.Przynajmniej
tyledobregoztegoprzyszło.
Pragnąłtowarzystważony,chciał,żebydłużejzostawałaprzykolacji.Żebypowie-
działacoś,cokolwiek,pozauprzejmymiuwagamiotym,jakminąłdzień.Poszedłna
ustępstwazwiązanezciążą,alenawettonieosłabiłojejdeterminacji.Chodziłna-
wetdoszkołyrodzenia,gdziemielileżećnapodłodze,dyszącniczymstadowielory-
bów.Amimototrzymaławciążdystans.Czyżnietaksamjąkiedyśtraktował?
Rozmyślał o tym cały tydzień, nie wpadając na żaden pomysł zmiany sytuacji.
Wniedzielęwieczorempopatrzyładziwnieprzykolacji.
– Chcę, żebyś wiedział, że jeśli zaczniesz spotykać się z innymi kobietami, nie
będęmiałanicprzeciwkotemu.
Upuściłwidelec.
–Powtórzto.
–Słyszałeś.Proszętylko,żebyśzachowałdyskrecję.Wolałabymnie…
–Nie,poczekaj.Próbujeszmipowiedzieć,żechcesz,żebymsięzacząłumawiać
zinnymikobietami?
Nieodpowiedziałaodrazu.
–Niewiem,czy„chcę”todobresłowo.
–Możechceszpatrzeć?–zasugerował.–Możemasztakiefantazje?Czymyśl,że
uprawiamsekszkimśinnym,ciępodnieca,Ellie?
–Niebądźobrzydliwy!Wieszdobrze,żenietomiałamnamyśli.
–Doprawdy?Acomamsobiemyśleć,kiedydajeszmibłogosławieństwonaseks
zkimśinnym,kiedywciążmieszkaszpodmoimdachem?
–Niedałamcibłogosławieństwa.Staramsiębyćsprawiedliwa.
–Sprawiedliwa?
–Owszem.–Wypiłałykwody.–Wiem,żejesteśmężczyznąozdrowychpopędach.
Niepowinnamoczekiwać,żejepowściągniesztylkodlatego…
–Żemniejużniechcesz?
Gdybyżtobyłotakieproste.
–Niechodzimioto,żecięniechcę.
–Poprostusprawiacimasochistycznąprzyjemność,żesypiamyosobno?Żemio-
tamsięprzezwiększączęśćnocy,wiedząc,żejesteśwpokojuobok?
– Już ci mówiłam. Nie potrafię przyjąć udawanej intymności. Nie zaczęłam tej
rozmowypoto,byomówićprzyczyny,dlaktórychztobąniesypiam.
–Więcpoco?
–Próbujębyćżyczliwa.
–Życzliwa?Ijakciidzie?
– Sugeruję tylko, że jeśli chcesz rozładować frustracje, masz wolną rękę. Nie
chcętylko,byodbywałosiętonamoichoczach.Zachowaj,proszę,dyskrecję.
Przezmomentpanowałacisza.
–Czemunieztobą?–spytałwkońcu.–Skorojesteśjedynąkobietą,którejchcę?
Skoro oboje wiemy, że gdybym obszedł ten stół i zaczął cię całować, rozpaliłabyś
sięjakzawsze,gdyciędotykam?
–Więcdlaczegotegoniezrobisz?Dlaczegonieweźmieszsprawywswojeręce,
wczymjesteśtakidobry?Niepozbawiszmniewyboru?
–Botobyłobyzaproste.–Zaśmiałsię.–Skrót,aniedługoterminowerozwiąza-
nie.Musiszbyćzemnądlatego,żetegochcesz,aniedlatego,żetwojeciałoreagu-
jenacoś,corobię.
Popatrzyłanaserwetkę.Popatrzyłanaszklankęwody.Wreszciepodniosławzrok
ipokręciłagłową.
–Niemogę–powiedziała.–Szaleństwembyłobynawetpróbować.Planujemynie-
długorozwód,zamierzamprzywyknąćdosytuacji.Staramsięprzyzwyczaićdoży-
ciaosobno,takjakuzgodniliśmy.
– A co, jeśli powiem, że nie chcę życia osobno ani rozwodu? Że chcę zacząć od
nowa,tymrazeminaczej?Takwolno,jakzechcesz,Ellie.Mogęsiędociebiezale-
cać,jeślichcesz.Zarzucaćciękwiatami.Nieodbieraćtelefonówwsprawachbizne-
sowych,kiedybędziemynawyjeździe.Zrobięwszystko,cobędziekonieczne,tylko
dajmijeszczejednąszansę.
Zaniemówiła.Miaławrażenie,żeAlekrzadkowypowiadasięwpodobnysposób.
Marzyła o takiej chwili, choć powtarzała sobie, że ona nigdy nie nastąpi. Tak się
jednak stało. Siedział i mówił rzeczy, które pragnęła usłyszeć. Tak bardzo chciała
gopocałować.Mogłabypójśćwjegoobjęcia,moglisięzatracićwsobie,apotem…
Copotem?
Ilebypotrwało,zanimznudziłobygożycierodzinne?Zanimjejoczekiwaniastały-
by się dla niego uciążliwe? Wciąż przecież nie okazywał uczuć, wciąż zaprzeczał,
żemabrata.Mówiłwtensposóbtylkodlatego,żezniąnegocjował.Zapewnede-
nerwowałogo,żeniejestpełnawdzięczności.
–Niemogę.
–Dlaczego?
Zdałasobiesprawę,żejegodumazostaniezraniona.Możetoidobrze.Musiała
jednak pokazać mu, że chodzi o coś więcej niż duma. Zebrać się na odwagę, by
skonfrontowaćgozniełatwąprawdą.
–Boniewidzędlasiebieżyciazmężczyzną,któryciągleucieka.
–Ucieka?–powtórzyłgniewnie.–Oskarżaszmnieotchórzostwo,Ellie?
– Sam musisz dokonać diagnozy. – Patrzyła na wazon z niebieskimi kwiatami na
środkustołu.Myślałaotym,jakdelikatnebyłypłatki.Jakdelikatnabyławiększość
rzeczywżyciu.
–Kiedypowiedziałeśmioswojejrodzinie,otym,jaktwojamatkaodeszłaijakito
miałonaciebiewpływ,zrozumiałam,dlaczegonigdyniepróbowałeśsięzniąskon-
taktować.Rozumiałam,żeprzekształciłeścierpieniewsukcesiłatwiejcibyłoobró-
cićsięplecamidoprzeszłości.Terazjesteśdorosły,maszświatustóp.Udałocisię
najwięcejspośródwszystkichludzi,jakichspotkałam.Jesteśinteligentnyizaradny,
amimotogdyusłyszałeś,żemaszbrata,zachowujeszsię,jakgdybynicsięniesta-
ło!
–Nietylkobrata–powiedział.–Myślę,żeztymbymsobieporadził.Alebliźnia-
ka?Wiesz,cotobyoznaczało?Myślałaśotym,Ellie?Niemiałainnegodzieckazin-
nymmężczyzną.Miałajeszczejednodokładniewtymsamymwieku.Zabrałajeze
sobą, a mnie zostawiła. To mnie odrzuciła. Mnie nie chciała. Jak sądzisz, jak się
ztymczuję?
– Nie sądzę, żebyś czuł cokolwiek. Jak zawsze blokujesz uczucia. Ignorujesz tę
kwestię,udajesz,żenieistnieje,imasznadzieję,żezniknie.Aletakniebędzie.Bę-
dziesiętylkojątrzyćiprzyprawiaćcięożal.Niechcętakiegomężczyzny.Chcęko-
goś,ktopotrafisięzmierzyćzrzeczywistością.Umiezaakceptowaćto,jaksięznią
czuje,inieboisiętegookazać.Wyobrażeniasązawszegorszeodrzeczywistości.
Wiemotym.Kiedyspotkałamojca,wszystkiemojemarzenia,żestaniemysięjedną,
wielką,szczęśliwąrodzinązostałyzrujnowanewchwili,gdyodsunąłstolikirozlał
wszędzie cappuccino. Oczywiście było mi smutno. Ale potem czułam się… chyba
wolna.Oswobodzonaztychwszystkichgłupichfantazji.Lepiejstawićczołorzeczy-
wistościniżmarzeniom.Albokoszmarom.
Wstała. Widziała ból w jego twarzy. Chciała go pocieszyć, ale wiedziała, że nie
możeuwolnićgoodkoszmarów.NiemożenaprawićAleka.Musiałtozrobićsam.
ROZDZIAŁCZTERNASTY
Powiedział,żewyjeżdża,dopierowporanekodlotu,kiedyEllieweszładokuchni
izobaczyła,jakpijekawę,mającustópskórzanątorbę.
–Maszwyjazdbiznesowy?–spytała.
Zaprzeczyłruchemgłowy.
–JadędoParyża.
Zlękłasię.Paryż,miastoromansów.Torbazapakowananapobytznoclegiem.
–Postanowiłeśskorzystaćzmojejoferty?
–Jakiejoferty?
–Spotykaszsięzkimśinnym?
–Oszalałaś?Spotykamsięzbratem.Zadzwoniłemdodziennikarkiiporozmawia-
łemznią.Podałaminamiaryiwysłałemmejl.ZjemylunchwhoteluRitz.
Poczuła ulgę, że nie skorzystał z jej głupiej sugestii. Radość, że zdecydował się
umówićzbratem.Aleteżrozczarowanie,żemierzącsięzprzeszłością,niepomy-
ślał,żeonamożechciećmiećwtymudział.Interesowałojąspotkaniezwujemjej
dziecka.Mogłabyteżwesprzećmęża,będącujegoboku.Zrobiłakrokwjegostro-
nę.
–Proszę,nie–powiedział.–Emocjonalnescenytoostatnie,czegoterazpotrze-
buję.
Przytaknęła.
–Powodzenia–dodałacicho.Nigdyniemiałatakwielkiejochotygopocałować.
Spędziła dzień, próbując nie myśleć o tym, co się dzieje we Francji. Powtarzała
sobie,żeAlekniezadzwoni,imiałarację.Gdysprawdzałatelefon–zbytczęsto–
nie było wiadomości ani nieodebranych połączeń. Miała zjeść lunch z Alanną, ale
odwołaławyjściewobawie,żezrobicośgłupiego,naprzykładsięrozpłacze.Albo
co gorsza wszystko wypapla. Nie mogła; nie miała prawa opowiadać tej historii.
RazjużzdradziłazaufanieAlekainiewybaczyłabysobie,gdybyzrobiłatoponow-
nie.
Próbowałaznaleźćsobiezajęcie.Byłochłodnawo,więcnarzuciłakurtkęiposzła
naprzechadzkępoparku.Liścienabrałyjużjesiennegobrązu.Poszłanazakupydo
małychdelikatesów,któreodkryłaniespodziewaniewwąskiejuliczcezaelegancki-
misklepamiKnightsbridge.Kupiławszystkieulubionerzeczymęża.
Bezwzględunato,corobiła,niepotrafiłaoczyścićumysłuzuporczywychpytań
bezodpowiedzi.Wpewnejchwilipomyślała,żemożeniechciećjejniczegomówić.
Był z natury skryty. Odkrycie faktów z przeszłości nie musiało wcale zmienić go
wbardziejotwartego.
Położyłasiędołóżkakołojedenastej.Niecopóźniejusłyszałakluczprzekręcany
wzamku.Byłwdomu.Słyszała,jakchodziostrożniepomieszkaniu.Zawołała.
–Alek!
Krokiucichły.Podłogazaskrzypiała.
–Alek?–powtórzyła.
Drzwisięotworzyły.Chciałaspojrzećmuwtwarz,alewidziałatylkopotężnąsyl-
wetkęnatleoślepiającojasnegoświatła.
–Wszystkowporządku?–spytała.
–Niechciałemcięobudzić.
– Może… wejdziesz? – Włączyła lampkę na stoliku nocnym. – I opowiesz, co się
stało.
Trochęsięspodziewała,żeodmówi,powie,żewszystkoprzekazałrano.Pasowa-
łobytodoAleka,któregoznała.Nieuczyniłtego.Wszedłdopokojuiusiadłnakra-
wędziłózka,pozostającpozazasięgiemdotknięcia.
–Więc?–dopytywałasięnerwowo.–Cosięstało?
– Spotkaliśmy się – powiedział. – I po pewnym czasie pokazał mi zdjęcia. Jej
pierwszezdjęcia,jakiezobaczyłem.
–Jakiebyły?
– Była bardzo piękna, nawet na tych późniejszych. Miała gęste, czarne włosy
iniesamowite,błękitneoczy.
–Toznaczytakiejakty?
Uśmiechnąłsię.
–Tak,dokładnietakie.
Dziwniebyłozobaczyćfizycznedowodyistnieniakogoś,okimzawszesłyszałtyl-
koskrajnienegatywneopinie.Smutnejkobietywbawełnianejsukience.
–Ajakijesttwójbrat?
–Wyglądajakja.
–Twójbratbliźniak?Niemożliwe!
Nieoczekiwaniezaśmiałsię.WtrącenieElliedokonałoniemożliwegoirozładowa-
ło nieco sytuację. Wspomniał, jak wszedł do słynnego hotelu i zobaczył bruneta
otwarzyprzeraźliwiepodobnejdowłasnej,gapiącegosięzdrugiegokońcarestau-
racji.
–ManaimięLoukas.Alejegooczysączarne,nieniebieskie.
Byłatojedynawidocznaróżnica,natomiastpodrugiejbutelcewinaLoukasopo-
wiedziała mu o bliznach na plecach i tym, co je spowodowało. Wiele mu opowie-
dział.Częściztegotrudnobyłosłuchać.Częśćchciałodrazuzapomnieć.Omatce
zwrodzonymtalentemdowybieranianiewłaściwychmężczyzniprzykrymwpływie,
jakiwywarłotonajejżycie.Odzieciństwiewnędzy,innymniżAleka,leczniepozba-
wionymproblemów.Problemów,októrychopowieprzyinnejokazji.
–Długocięszukał?
– Dowiedział się o moim istnieniu dopiero w zeszłym roku, kiedy jego… nasza
matkaumarła.
–Och,Alek.
–Pozostawiładługilistwyjaśniający,dlaczegotakpostąpiła.Napisała,żeniemo-
głażyćzmoimojcem,ajegonapadyfuriiizdradystawałysięniedozniesienia.Nie
miała żadnych pieniędzy ani władzy, była w gruncie rzeczy uwięziona na wyspie.
Wiedziała,żeojcieczamieniżyciecałejtrójkiwutrapienie,jeślizostanie,aleteżże
niezdołaporadzićsobiesamazdwojgiemniemowląt.DlategowybrałaLoukasa.
–Jakwybrała?
–Rzuciłamonetą.
Zaśmiałsięgorzko.Wolałby,żebybratskłamał,zmyśliłjakąśbajkę.Opowiedział,
żewybrałaLoukasa,bobyłsłabszy,albobomyślała,żeAlekporadzisobielepiej,
bobyłodwieminutystarszyiopółkilocięższy.Albodlatego,żeLoukaszapłakał
wostatniejchwili.Alenie.
–Rzuciłamonetą,ajaprzegrałem.
– Wiesz, że zrobiła to, bo was kochała? – powiedziała nagle. – Zdajesz sobie
ztegosprawę?
–Oczymtymówisz?
–Zrobiłato,bowaskochała–powtórzyłaznaciskiem.–Musiałatakzrobić.Mu-
siałaszalećzezmartwienia,wiedząc,żeledwoporadzisobiezjednymdzieckiem,
acodopierodwójką.Gdybyzabraławasobu,ojciecbywasnapewnoznalazł.Na
pewno myślała, że ojciec zadowoli się jednym synem i będzie cię kochał na miarę
swoichmożliwości.Zjakiegośpowoduniepotrafił,zapewnenigdysięniedowiesz
dlaczego. Musisz jednak przestać sądzić, że zdarzyło się to, bo nie można cię ko-
chać.Niejesttak.Musiszprzyjąćdowiadomości,żebardzodobrzenadajeszsiędo
kochania,oiletylkoprzestanieszodpychaćludzi.Naszedzieckobędzieciękochać,
jestemtegopewna.Jamamdlaciebietylemiłości,żeniemogęsiędoczekać,byci
jądać.Kochanie.Jużdobrze.Och,kochanie,Alek,chodźtutaj.Wszystkobędziedo-
brze.
Objęła go. Rozpłakał się. Rozpłakał tak, jak nigdy nie płakał. Łzami samotności
ibólu,odktórychwkońcusięuwolnił.Elliepomogłamuwyswobodzićsięodponu-
rejprzeszłości.
–Tybyśtegoniezrobiła–powiedział.
–Czego?
–Niezostawiłabyśnaszegodziecka.
–Niechcęoceniaćtwojejmatki.–Przygryzławargę.–Aniporównywać…
–Nieotomichodzi.Stwierdzampoprostufaktipozwalamsobiebyćzatenfakt
wdzięcznym.Źleciętraktowałem,Ellie.Mnóstwokobietzdążyłobyjużstracićcier-
pliwość.Tynie.Wytrwałaśtutaj.Dałaśmisiłęipokazałaśdrogę.
–Bociękocham–stwierdziła.–Chybajużtowiesz?Alemiłośćoznaczaczasem,
żetrzebacofnąćsięokrok,bonigdyniemożerozkwitaćpośródciemnościisekre-
tów.
–Ajakochamciebie–powiedział,sięgającdobrzuchażony.Poczułruchpoddło-
nią.–Kochamciebieinaszedziecko,ibędęzawszewaskochać.Będędbaćowas
inigdywasniezawiodę.Możeszbyćtegopewna,poulakimou.Nigdywasnieza-
wiodę.
Pocałowałjąprzezłzyizrobiłto,czegoodtakdawnachciał.Ułożyłsięprzyżonie
iwziąłjąwramiona,przyciskającdoserca.
EPILOG
–Jaktojestbyćtuzpowrotem?–rozległysięsłowaElliepośródciepłejnocy.–
Dziwnie?
Księżycświeciłjasnoprzezodsłonięteokna,zamieniającpokójwfantazyjnągrę
indygo i srebra. Nad ich głowami wirował staromodny wentylator. Ledwo wyczu-
walnyzapachseksuunosiłsięwpowietrzu,przemieszanyzaromatemcytrynwyci-
śniętychdonaczyniazwodąstojącegoprzyłóżku.
OddłuższegoczasuwyczekiwaliwyjazdunaKristalothos,ażobojebylipewni,że
są gotowi. Pobyt na wyspie, gdzie Alek spędził dzieciństwo – w miejscu dawnych
koszmarów–nigdyniebyłnaszczycielistyzachcianek.Elliebyławręczzaskoczo-
na, kiedy Alek to zasugerował. Ich życie, choć napięte, było bliskie doskonałości.
Narodzinysynadwalatatemuprzypieczętowałyszczęście.
Obawiałasię,żepowrótwtomiejscepoddaichpróbie,zagrozi.Bałasię,żemoże
pojawićsięznowudawny,skrytyAlek.Alestłumiłalękiizentuzjazmemzaangażo-
wałasięwjegoplany.Czuła,żepowinientozrobić.Czyżsamanienalegała,żeby
mierzyłsięzproblemami,zamiastodnichuciekać?
Po długich dyskusjach postanowili pozostawić synka w Anglii. Małego Loukasa,
dzięki któremu Alek coraz lepiej radził sobie z okazywaniem emocji. Syn kochał
bezwarunkowo,zaśAleknauczyłsiętoodwzajemniać.CzasemElliepatrzyłatylko,
jakbawisięzdzieckiem.
Pełenenergiidwulatekniebyłjednakidealnymkompanemsentymentalnejpodró-
ży, która mogła się okazać bolesna, dlatego zaopiekowała się nim Bridget, jego
przyszywanababcia.
WyczarterowaliwAtenachjacht,któryzabrałichnaKristalothos,pozostawiając
śladzpianynamorzuciemnymjakwino.Przybyliwiosennymrankiem.Dzikorosną-
cekwiatyzdobiłyłagodnewzgórza.Falekryształowoczystejwodyuderzałyodeli-
katnypiasekplaży.
Alekpowiedział,żemiejscezmieniłosięniedopoznania.Oczęścizmiandowie-
działsięprzyplanowaniuwycieczki,alecoinnegobyłozobaczyćjenawłasneoczy.
Pochodzący z Grecji hotelarz nazwiskiem Zak Constantides kupił dawną fortecę
jegoojcaizrównałjązziemią,zastępującluksusowymhotelem,szybkozyskującym
podobnąsławęjaknależącydoniegoGranchesterwLondynie.
Zamiastsiętamzatrzymać,Alekpostanowiłwynająćwillę.Elliecieszyłasię,bo
niechciałaspędzaćanijednejnocywmiejscucierpieńmałegochłopca.
–Jesttrochędziwnie–przyznałAlek.–Alejużniewywołujetobólu.Cieszęsię,
żeprzyjechałem;musiałemtozrobić.Podobamisię,żehotelZakaprzyniósłwyspie
pomyślnośćiniejestjużrządzonastrachem.
–Teżsięcieszę.–Przysunęłasiębliżej.
– Cieszy mnie tak wiele rzeczy – powiedział. – Głównie to, że mam piękną żonę
irówniepięknegosyna.Cieszęsięteż,żemambrata,chociaż…
–ChoćLoukasmawłasneproblemy–dokończyła.
–Owszem.Aleteraz,poulakimou,niemyślęoLoukasie,tylkootobie.Bezciebie
nie miałbym niczego. Dzięki tobie jestem tym, kim jestem, Ellie. Dzięki tobie na-
uczyłemsię,żeuczucianieszkodzą,nawettenajbardziejprzykre.Nauczyłaśmnie
wszystkiego,cowartowiedzieć.Kochamcięzato,EllieSarantos,atakżezamilion
innychrzeczy,choćuparcieniepozwalaszmiogłosićtegoświatu.
Chciałponownejceremoniiślubnej,wielkiejuroczystościwkatedrzewLondynie,
mającejpokazaćjegomiłość.PrzezpewienczasElliesiękutemuskłaniała,nawet
konsultowałasięzespecjalistąodplanowaniaweseliwysłuchiwaładyskusji,czyna
przyjęcielepiejnadajesiękwartetsmyczkowy,czyteżtradycyjnakapelabouzouki.
Ażktóregośrankaprzyśniadaniupowiedziała,żeniepotrzebujedeklaracjianihoj-
nych gestów. Że wystarcza jej wiedza, że mu zależy, a wypowiadane sam na sam
wyznaniamiłościznacząwięcejniżcałaciężarówkaconfetti.
TokolejnyaspektosobowościEllie,którysprawiał,żetakbardzojąkochał.Były
dla niej ważne inne rzeczy niż dla ogółu. Nie musiała odstawiać przedstawienia.
Nie potrzebowała niczego dowodzić. Diamenty były jej obojętne. Choć nosiła je-
dwabnesukienki,bowiedziała,żejelubi,najszczęśliwszabyławdżinsachiT-shir-
cie. Nadal pozostała Ellie – tą samą prostolinijną kobietą, w której się zakochał.
Niechciałby,żebybyłoinaczej.
–Będziemysięterazkochać?–zapytał.
–Tak,proszę–szepnęła.
Byliwmiejscujegonarodzin,leczmoglibybyćgdziekolwiek.Elliesprawiała,że
wszędzieczułsięjakwdomu.Nachyliłsięipocałowałją.Zaoknemczaplenocne
zlatywałysięnadzatokę.