Nowacka Ewa Jak okiełznac wronego rumaka

background image

Nowacka Ewa

Jak okiełznać wronego rumaka

Siedmioróg

Projekt okładki i ilustracje: Marzena Zacharewicz

© Copyright by Siedmioróg ISBN 83-7162-579-0

Wydawnictwo Siedmioróg ul. Swiątnicka 7, 52-018 Wrocław Księgarnia internetowa:

www.siedmiorog.com.pl

Wrocław 1999

Upał taki, że mózg staje. Od ścian domów, chodników, jezdni bucha żar. Rozgrzane, nieruchome
powietrze cuchnie benzyną i topiącym się

asfaltem. Przy przechodzeniu jezdni podeszwy grzęzną w lepkiej, kleistej masie, silą trzeba odrywać
stopy.

Na wypalonej trawie kulą się osowiałe gołębie, pewnie nie drgnęłyby nawet na widok skradającego się
kota. Zresztą jaki kot chciałby polować w takim upale?

Jeszcze się chodzi do szkoły, chociaż stopnie już wystawione, posiedzenie rady pedagogicznej było we
wtorek. Kto miał poprawić oceny, już poprawił. Dlaczego nie można wcześniej rozpocząć wakacji? A w
ogóle, czego się można jeszcze nauczyć w takim upale, kiedy pot skapuje na kartki podręcznika, a zamiast
wzorów wypisywanych na tablicy widzi się wielką porcję lodów albo szklankę pełną zimnego,
pomarańczowego soku?

W łazience ukryła się Pusia, bo w łazience jest najchłod-niej. Leży na kafelkach pod umywalką i wygląda
tak, jakby

5

jej było zupełnie wszystko jedno. Nawet nie raczy podnieść głowy, żeby spojrzeć na Pawła.

background image

Gorąco — mówi zupełnie niepotrzebnie Paweł, przecież Pusia sama wie doskonale, że jest

gorąco. — Chcesz zimnego mleka z lodówki?

Drgnięcie koniuszka ogona może oznaczać, że kotka akceptuje propozycję.

Przyniosę ci. Leż, Puśka.

Klops. Nie ma mleka. Jest owocowy jogurt, butelka wody mineralnej i trochę truskawek na talerzyku.
Pusia nie lubi słodkich jogurtów, o wodzie mineralnej i truskawkach nie warto nawet jej wspominać, ale
chyba trzeba nalać trochę tej wody na miseczkę, zawsze to lepsze niż nic.

W zamku chrobocze klucz. Kto to może być? Mama ani ojciec nic nie wspominali o wcześniejs2ym
powrocie. Małolaty, Małgośka i Jaś, w świetlicy. Dziadek wyjechał do jakiegoś swojego kolegi, zabrał ze
sobą wędkę w pokrowcu i brezentowe wiaderko na złowione ryby. I duże pudło z błystkami, woblerami i
sztucznymi muszkami.

Już wiadomo, kto chrobocze kluczem. W przedpokoju stoi babcia Lusia w kwiecistej, sięgającej stóp
sukni. Zmieniła kolor włosów, jeszcze tydzień temu była blondynką, dzisiaj jest ruda. Zdaniem Pawła
bardzo ruda. Za ruda.

Co mi się tak przyglądasz? — chce wiedzieć babcia i zaraz dodaje: — Prawda, jaka ładna kiecka?

Dziadek może jeździć na ryby, a ja sobie mogę kupić odlotowy łaszek dla poprawy humoru.

Babcia Lusia już taka jest. Babcie innych chłopaków pieką szarlotki i placki z kruszonką, przyszywają
oberwane gu-

6

ziki, pielęgnują kwiatki w doniczkach na parapetach, oglądają seriale w telewizji i siedząc na ławkach
przed blokiem, rozmawiają z innymi babciami. Babcia Lusia nie umie piec ciasta, nie znosi przyszywać
guzików, kwiaty uznaje tylko w wazonie i unika j ak ognia towarzystwa innych babć. Mimo to Paweł lubi
babcię Lusię, chociaż czasem wolałby mieć taką babcię jak wszyscy.

Nie zaprosisz mnie do pokoju?

Ale tam jest bałagan.

Myślisz, że nie widziałam bałaganu? — Na krześle leżą zwinięte w kłąb skarpetki, pod krzesłem

stoją porzucone kapcie, na stole piętrzy się góra papierów, obok której stoi nie dopita szklanka herbaty i
brudny talerzyk wymazany twarożkiem ze szczypiorem. — Usiądę na chwilę. Masz chyba coś zimnego do
picia?

Nalana hojnie woda przelewa się przez obręb szklanki.

Zdaje się, że ci przeszkodziłam — jak się przyzwyczaić, te rude włosy są nawet fajne. — Nie

background image

bardzo znam się na tych waszych grach. W twoim wieku grywałam w domino, warcaby i bierki. Możesz
mi wyjaśnić, na czym to polega?

Wystarczy się obrócić, żeby zobaczyć, o co babcia pyta. Na ekranie telewizora krzyżują się, plączą,
pełzają, wikłają różnokolorowe linie, drgają, pulsując wszystkimi barwami tęczy. Skąd się znowu wzięły?

Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha. O co chodzi?

Przełknąwszy ślinę Paweł wykrztusza odpowiedź.

To jest taka gra. Nazywa się „Skrzydła czasu".

Sama widzę, że to gra, a nie hipopotam. Czy mogłabym w to z tobą zagrać?

7

Powiedzieć prawdę czy zacząć kręcić, że nie zna reguł, że tata ma dopiero pokazać, jak się w to gra, że to
nic ciekawego i w ten upał odechciewa się żyć, i on, Paweł, zaraz wyłączy telewizor, bo go strasznie boli
głowa, a jak patrzy na te migające kolory, to boli go sto razy gorzej.

Te wszystkie myśli kicają pod czaszką jak króliki, jedne w lewo, inne w prawo, tak i siak. Trudno coś
powiedzieć, naprawdę bardzo trudno. Jakieś czary czy co?

— Co tak stoisz jak kołek? Czemu nic nie mówisz?

Najlepsza będzie jednak prawda.

W to się wcale nie gra.

Wyciągniętą z torebki chusteczką babcia ociera sobie czoło.

No, to zgaś ten telewizor. Oczy bolą.

8

Powiedzieć prawdę czy zacząć kręcić, że nie zna reguł, że tata ma dopiero pokazać, jak się w to gra, że to
nic ciekawego i w ten upał odechciewa się żyć, i on, Paweł, zaraz wyłączy telewizor, bo go strasznie boli
głowa, a jak patrzy na te migające kolory, to boli go sto razy gorzej.

Te wszystkie myśli kicają pod czaszką jak króliki, jedne w lewo, inne w prawo, tak i siak. Trudno coś
powiedzieć, naprawdę bardzo trudno. Jakieś czary czy co?

— Co tak stoisz jak kołek? Czemu nic nie mówisz?

Najlepsza będzie jednak prawda.

background image

-wsSlfc

W to się wcale nie gra.

Wyciągniętą z torebki chusteczką babcia ociera sobie czoło.

No, to zgaś ten telewizor. Oczy bolą.

8

: „:.. Ł ' *,

J0

Mimo naciśnięcia wyłącznika plansza dalej pulsuje stoma kolorami. Paweł pochyla się i wyciąga wtyczkę z
kontaktu. Kłębowisko barwnych linii wcale nie znika, migocze i drga.

Ciekawostka przyrodnicza — babcia Lusia wychyla się do przodu. — Nigdy nie widziałam czegoś

podobnego. Będę musiała zapytać twojego taty, jak to w ogóle jest możliwe.

Oczywiście, joystick leży, jakby nigdy nic, na brzegu stołu, obok pomazanego zaschniętym twarożkiem
talerzyka i nie dopitej szklanki. Już dobrze wiadomo, o co chodzi.

Babciu, jak wyjdę do kuchni, weź joystick i wyłącz tę

grę-

Dlaczego chcesz iść do kuchni? I dlaczego ja mam to wyłączyć? Ty nie możesz?

Bo ja się boję.

Chłop pod niebo i boi się. Czego?

I tak mi nie uwierzysz.

Babcia Lusia wyjmuje z torebki całą paczkę higienicznych chusteczek. Rozrywa celofan.

Od tego upału pokręciło ci się w łepetynie, Pawełku. Co to za tajemnice?

To — palec Pawła celuje w ekran pełen pulsujących kolorów. — To może cię gdzieś przenieść, ale

wcale nie wiadomo gdzie.

Przenieść? Chcesz powiedzieć, że mogłoby przenieść tam, gdzie jest chłodniej? Zawsze chciałam

zobaczyć norweskie fiordy. A co trzeba zrobić, żeby przeniosło?

Nacisnąć przycisk. Ale przenoś się sama, babciu. Ja wychodzę do kuchni.

10

background image

Na wszelki wypadek Paweł zamyka nie tylko drzwi od pokoju, ale także drzwi kuchni. Ma nadzieję, że
Pusia nie wyjdzie z łazienki, bo kotka potrafi, jeśli chce, skoczyć na klamkę.

Paweł!

Nie ma rady, trzeba porzucić bezpieczne schronienie w kuchni.

Z tym przenoszeniem to jak? Powietrzem?

Nie wiem.

Można wrócić?

Można, ale...

W Norwegii jest na pewno chłodne, świeże powietrze — babcia na moment odkłada joystick, by

znów wytrzeć spot-niale czoło. — Zaryzykuję.

I nim Paweł zdąży zrobić choćby jeden krok ku drzwiom,

babcia naciska przycisk.

- • -

Każde kapnięcie kropli deszczu po prostu boli. Lodowate drobiny wody padają na rozgrzane ciało,
sprawiając, że tężeje gęsią skórką. Zęby zaczynają szczękać o siebie, zgrabiałe palce ściskają się w kułaki.
Trudno wyrwać stopy z gęstego, mlaszczącego błota, ale trzeba to zrobić, by uciec spod skośnych biczów
ulewy.

Zatrzymali się oboje na brzegu czegoś, co być może jest drogą, bo w głębokich koleinach gromadzi się
woda, w wądołach stoją całe przepastne jeziora. Za plecami mają splątane chaszcze, za którymi zaczynają
się drzewa wielkiego

11

boru: stare sosny o śmigłych, rudych pniach, krępe dęby, buki o jasnej korze, zwięzłe graby, a niżej gęsty
podrost: leszczyny, kaliny, kruszyny i sto innych.

To chyba nie jest Norwegia — babcia Lusia wygląda jak półtora nieszczęścia. Rude włosy zwisają

smutnymi, mokrymi kosmykami, kwiecista sukienka lepi się niczym wilgotny papier, babcia wygląda jak
lalka niechlujnie zapakowana przez leniwego sprzedawcę. Tusz z rzęs spłynął po policzkach i można by
przysięgać, że babcia płacze czarnymi łzami. — Pawełku, to nie jest Norwegia!

Żadna niespodzianka. „Skrzydła czasu" nikogo nie przenoszą zgodnie z życzeniem, Paweł wie o tym
doskonale, szkoda tylko, że nie potrafił tego dostatecznie jasno wytłumaczyć, zanim babcia nacisnęła
przycisk. Dokąd trafili tym razem?

Niebo zasnute chmurami wygląda swojsko, las także, tyle że wydaje się ogromny i mroczny. Deszcz jest

background image

najzwyczaj-niejszy i błoto też. Nie widać żadnych domów ani ludzi, naprzeciw także czarna ściana boru.
Można powiedzieć, że wylądowali na jakiejś polanie, jeżeli takie niezarośnięte drzewami miejsce w
puszczy nazywa się polana.

—Wolę upał — pojękuje babcia Lusia. —Wracajmy, Pawełku. Proszę cię, wracajmy. Zrób coś, dziecko, bo
się utopimy.

Na to można odpowiedzieć:

Nie mam pojęcia, jak wrócić. Nic nie mogę zrobić.

Żeby chociaż parasolka i kalosze — babcia pochylona grzebie w błocie w poszukiwaniu

zgubionego sandałka. — Przecież nie mogę iść na bosaka. Przeziębienie murowane, może nawet
zapalenie płuc. Co ja powiem Nince (Ninka to

13

mama), kiedy dostaniesz anginy? Zachciało mi się wycieczki do Norwegii!

Babcia mówi jeszcze bardzo dużo różnych rzeczy, sandałek przepadł na amen w błotnej topieli, więc nie
pozostaje jej nic innego, jak ruszyć w drogę boso. Po kilku krokach Pawłowe trampki przemieniają się w
dwie grudy błocka, ciążą jak kamienie.

Brną tą drogą — nie drogą jak połamańcy, suną naprzód w ślimaczym tempie, ciekawe, ile czasu minie,
nim dotrą do przeciwległej ściany boru?

Wybacz, Pawełku. To moja wina.

Lepiej pogłówkuj, babciu, w którą stronę iść. Tu chy-

ba nikt nie mieszka... — rozejrzawszy się, Paweł dodaje: — No, może wilki albo niedźwiedzie.

W tej chwili, jakby wywołane tymi słowami, ukazało się stado wielkich, płowych zwierzaków o
szpiczastych rogach. Przebiegły na ukos polanę, pochłonęła je ciemna ściana lasu.

Co to było?

Nie wiem. Podobne do krowy, ale dużo, dużo większe. Jak dojdziemy do tamtego lasu,

usiądziemy pod drzewem. Nie mogę iść na bosaka w takim błocie.

Paweł też nie może, już się zmęczył wyrywaniem stóp z topieli. Chwilami ślizga się, jakby jechał na
łyżwach, za każdym razem mało brakuje, aby wylądował w gęstej brei, ale dotąd jakoś udaje się mu
utrzymać chwiejną równowagę.

Jaki wspaniały jeleń! Bez strachu zastyga pod padającym deszczem, wydaje się zadziwiony parą
wędrowców. Patrzy tak przez dłuższą chwilę, nim pomknie przed siebie długimi susami przez mokre
kiście wysokich traw.

background image

Widziałaś, babciu?

Nie będę się gapiła, bo się przewrócę — długa, kwiecista suknia, prawie do pasa schlapana

błotem, krępuje ruchy. — Chyba usiądę gdzieś tutaj. Ten deszcz przecież musi przestać padać, a więcej
już nie zmoknę, bo to niemożliwe. Ty idź po pomoc.

Nie zostawię cię — te paskudne „Skrzydła czasu" umyślnie wysyłają go gdzieś, a to z bliźniakami,

a to z Karoliną, a to z babcią Lusią, żeby narobić jak największego kłopotu. Tylko biała kotka nie miała
żadnych niemądrych pomysłów i pomagała Pawłowi w miarę swoich sił. — Sama

15

chciałaś, żeby było chłodno, no nie? I sama powiedziałaś, że zaryzykujesz.

Skąd mogłam wiedzieć, że będzie lał deszcz i że trafimy na takie bezludzie?

Paweł tylko wzdycha, bo co można odpowiedzieć na takie skargi? Małolatom, Gośce i Jasiowi, można
było mówić o czarach. Z Karoliną można było się kłócić. Ale czy babcia Lusia uwierzy w czary? I czy na
babcię Lusię można nakrzyczeć?

Przez monotonny plusk milionów kropli spadających na rozmiękłą ziemię nie usłyszeli mlaskania błota
pod kopytami i dlatego stanęli jak wryci przed jeźdźcem, który niespodziewanie wychynął spomiędzy
drzew.

To był rycerz. Prawdziwy, chociaż nie nosił zbroi, tylko skórzany kaftan. Ale wystarczyło spojrzeć na długi
miecz, błyszczące ostrogi i włócznię, żeby się domyślić, kto im zajechał drogę. Z tyłu podążał drugi konny.

Na ich widok rycerz przeżegnał się z rozmachem. Wydawał się przerażony i zdumiony tym, co pojawiło
się na jego drodze.

Wszelki duch Pana Boga chwali! — odezwał się zduszonym głosem, ściągając wodze rumakowi.

— Kim jesteś, dostojna pani? Jaka zła przygoda sprawiła, że wędrujesz samotnie wśród dzikiego boru?

Tak mógłby powitać Robin Hood zagubioną w puszczy lady Marion, Paweł ma komiks o łuczniku z lasu
Sherwood i nieraz go przeglądał. Nim babcia Lusia zdąży otworzyć usta, Paweł odpowiada pytającemu:

Zostaliśmy wygnani z naszego zamku i szukamy pomocy.

16

Pawełku, co ty wygadujesz — przerywa babcia. — Proszę pana, musimy dotrzeć pod jakiś dach,

tam się wysuszymy i ja zatelefonuję do syna, bo z pewnością nasza nieobecność...

Uspokój się, pani. Jesteś bezpieczna i biada tym, którzy cię skrzywdzili. Odtąd jesteś pod moją

background image

opieką.

Ponieważ okazuje się, że babcia nie zmieści się wspólnie z rycerzem na kulbace o wysokich lękach, pada
rozkaz, by drugi jeździec zsiadł z konia. W siodle jest dosyć miejsca i dla babci, i dla Pawła, tamten drugi
pójdzie pieszo.

Już sama nie wiem, co lepsze — babcia niepewnie ściska wodze, najwyraźniej nie ma pojęcia o

kierowaniu koniem. — Trzymaj się mocno, Pawełku. Ruszaj, koniu. Wio!

Koniowi ani śni się ruszać, przekrzywia głowę i patrzy wypukłym, granatowym okiem na dziwną parę w
siodle. Deszcz zacina dalej skośnymi strugami.

Wio! — powtarza babcia i potrząsa wodzami.

Koń niechętnie rusza naprzód. Stąpa powoli w lepkim błocie, ale i tak niemiłosiernie trzęsie. Jeszcze
mocniej trzęsie, gdy rusza biegiem po leśnych mchach. Gałęzie drzew drapią po nogach, biczują plecy i
barki, uderzają w policzki. Na próżno Paweł kuli się na siodle, raz po raz dosięga go mokra gałąź.

Na szczęście ich koń biegnie w ślad za rumakiem rycerza, babcia już dawno wypuściła wodze, jedyna
nadzieja w tym, że koń sam doniesie ich do celu. Żołądek włazi do gardła, nogi podskakują sobie, ręce
sobie. A Kaśka z piątej klasy twierdzi, że jazda konna to przyjemność, i każdą sobotę spędza w siodle.
Ładna mi przyjemność!

18

Teraz są na otwartej przestrzeni, za nimi została czarna ściana puszczy. Koń zwalnia i można się rozejrzeć.
To, co widać w oddali, jest skupiskiem ludzkich siedzib, nad którym górują wieżyce. Chyba to jest miasto.
Tak, na pewno miasto.

Końskie kopyta dudnią głucho po wykładanej dylami ulicy. Żywego ducha nie widać, jeżeli nie liczyć
zmokniętego psa, który kuli się pod ścianą. Mało brakowało, a babcia Lusia zaczepiłaby włosami o wielką
metalową miednicę wiszącą na węgle jednego z domów.

Też pomysł, żeby wywieszać jakieś naczynie! Omal mnie nie oskalpowało!

Dziedziniec jest rozległy i pusty, ale wybiegają jacyś ludzie.

Gdzieś ich prowadzą i wreszcie są pod dachem w sklepionej, wysokiej komnacie. Upaćkani błotem stoją
w kałużach skapującej wody i wyglądają jak strachy na wróble albo jeszcze gorzej. Tylko rycerz w mokrym
skórzanym kubraku prezentuje się jako tako.

—Witajcie, panie, w naszych progach. Mniemam, że zjechaliście na turniej ?

Słusznie odgadliście cel mego przybycia. A oto jest dama, którą napotkałem samotną w samym

sercu boru, z towarzyszącym jej pacholęciem.

Witający kiwa ze zrozumieniem głową.

background image

Nie godzi się pasowanemu zostawiać bez pomocy skrzywdzonej niewiasty. Jesteście, pani, mile

widzianym gościem księcia Henryka i jego cnej małżonki, księżny Anny.

Noc jest koszmarna. W komnacie ciemno choć oko wy-

19

kol, łuczywo zgasło i nie ma mowy, żeby je zapalić. Ława twarda jak kamień, w niedźwiedziej skórze
służącej do okrycia roi się od pcheł. Babcia Lusia popłakuje i zamiast spać, powtarza:

Nigdy sobie nie daruję, że cię naraziłam na to wszystko.

Więc nie sposób się wyspać. Rankiem babcia Lusia wstaje

z ławy zbolała i blada. Bosa, w zabłoconej, podartej przez gałęzie sukni, wygląda jak sierotka z bajki, o ile
sierotki mogą mieć tak dużo lat. Pogryziony przez pchły Paweł coś obmyślił podczas bezsennych godzin.

Słyszałaś o Robin Hoodzie, babciu?

Był serial w telewizji. Dziadek oglądał.

Jakby cię pytali, powiedz, że uciekłaś od złego czarownika, który cię uwięził. Albo od szeryfa z

Nottingham.

Jakiego czarownika, Pawełku? Czarowników nie ma! To śmieszne, żeby chłopak w twoim wieku

wierzył w takie głupstwa! I bardzo cię proszę, zrób coś, żebyśmy mogli wrócić. Właściwie ten upał był
zupełnie przyjemny, w każdym razie przyjemniejszy niż ten ziąb tutaj.

Rzeczywiście, w komnacie jest zimno, ze wszystkich kątów dmucha chłodem i wcale nie wiadomo, skąd
dmucha, bo okna są maleńkie i zalepione czymś w rodzaju błony, a na drzwiach wisi gruba płachta. Za to
ładnie pachnie, bo na podłodze rozrzucono pocięty w kawałki tatarak i zielone gałązki mięty.

Pani, księżna pragnie cię widzieć — uchylona płachta przepuszcza chłopca chyba nie starszego niż

Paweł. Chłopiec nosi pikowany kaftan sięgający kolan i za duże na siebie skórznie. Włosy majak
dziewczyna, długie, spadające aż do

21

połowy pleców. — Mam cię zaprowadzić do księżnej nie mieszkając.

Babcia załamuje ręce, niczym aktorka na scenie.

background image

— Prędzej umrę, niż pokażę się ludziom w tych łachmanach — i naprawdę kwiecista sukienka, sztywna
od przyschniętego błota i poszarpana przez gałęzie, nadaje się tylko do wyrzucenia. — Powiedz księżnie,
mały, że nie mogę obrażać jej oczu. Rzecz jasna, dziękuję za zaproszenie, ale sam widzisz, w jakiej
znalazłam się sytuacji.

Chłopiec znika, a po chwili zza zasłony ukazuje się zażywna niewiasta dźwigająca przed sobą stos jakichś
ciuchów. Paweł zostaje wygoniony z komnaty, ma czekać na korytarzu, aż babcia Lusia się przebierze.
Czekanie jest długie i nudne, więc Paweł zaczyna się posuwać do wyjścia na dziedziniec, mija
pomieszczenie, gdzie miele się ziarno na żarnach, kamienie obracają się z turkotem, a do wielkich mis
sypią się szarawe strużki mąki. Mija kuchnię, gdzie półnadzy ludzie obracają na rożnach ogromne
pieczyste oblizywane czerwonymi jęzorami ognia. Teraz uświadamia sobie, jaki jest głodny. Po tej
zwariowanej przeprawie przez bory zapakowano ich do łóżka, o ile łóżkiem można nazwać ławę
przytrzą-śniętą słomą, ale nie pomyślano o żadnym poczęstunku. Zjadłby konia z kopytami.

Po wyjściu na dziedziniec dowiaduje się, że nie tylko on jest głodny. Spora gromadka obdartych żebraków
wyczekuje przy kuchennym wyjściu, każdy z nich krzepko dzierży drewnianą miskę, beznodzy, beznosi,
wrzodowaci, wychudli i zniekształceni puchliną, postukują swoimi miskami, chcąc tym monotonnym
dźwiękiem przypomnieć, że są i czekają.

22

Nasza księżna wielce się troszczy o ubogich — ktoś zatrzymuje się, widząc zagapienie Pawła. —

Ale gdzie jej do starej księżny Jadwigi! Musiałeś o niej słyszeć, pacholi-ku, po wszystkiej ziemi rozeszła się
sława jej miłosierdzia.

Jadwiga była przecież królową, a nie księżną! Ale Paweł nie będzie sobie łamał głowy zagadkami, których
nie potrafi rozwiązać. Najważniejsze, że wie, dokąd tym razem wysłały go „Skrzydła czasu" w
towarzystwie babci Lusi. Jest w Polsce na dworze jakiegoś księcia, który ma na imię Henryk. Ważne jest i
to, że deszcz przestał padać i świat od razu wydaje się przyjaźniejszy i milszy.

Tobie także potrzeba wsparcia — poucza nieznajomy. — Na dziedzińcu przy stajniach szafarz da

ci jaki taki kabat i nogawice, bo świecisz golizną, aż patrzeć niemiło.

Koszulka w strzępach, podarta przez gałęzie, szorty brudne jak święta ziemia, z rozszarpaną nogawką,
upodabniają Pawła do oczekujących nędzarzy. Można się przestraszyć, kiedy się na niego spojrzy. O rany,
prosiak po błotnej kąpieli ma czystsze nogi niż on! Gdzie tu jest łazienka?

Gdzie się można umyć?

Rzeka o dwa strzelania z łuku.

W ciemnej, spokojnej tafli wody Paweł widzi swoje odbicie jak w lustrze. W skudlonych włosach liście i
patyki, twarz wysmarowana błotną breją. Szoruje się, stojąc po kolana w wodzie. Zamiast gąbki używa
pływających po powierzchni grążeli, przeczesuje włosy pięcioma palcami. Nurt jest zimny i czysty, małe
rybki opływają bez strachu jego stopy, najodważniejsze skubią palce.

background image

Nagiego przyodziać trzeba — trochę dziwna ta kaca-

24

baja, którą ściąga się w pasie rzemykiem, rękawy ma dłu-gaśne, pasujące na jakiegoś wielkoluda, i tu i
ówdzie naszyte krzywo łaty. Spodni nie ma, tylko dwie długie pończochy, można je chyba przywiązać do
pasa. — Noś, pacholę, na zdrowie tę przyodziewę, a pomódl się za swoją dobrodziejkę, księżnę Annę.

Pewnie należałoby teraz wrócić do babci Lusi, ale naokoło jest mnóstwo ciekawych rzeczy. Trzech ludzi
trzyma siwego konia, a czwarty, nisko pochylony, coś robi przy jego kopycie. Aha, to jest chyba kowal,
który przypasowuje podkowę, bo w szopie jest palenisko, miech i chłopiec w usmolonym fartuchu. Dalej
widać, jak wąsaty mężczyzna wyciera złocistego kasztana wiechciem słomy, a tam obok w kółko, w kółko
i jeszcze raz w kółko umorusany wyrostek oprowadza konia, który wygląda, jakby go zlano wodą, chociaż
dzień jest pogodny.

Chodź tu, mały!

Okazuje się, że to Paweł ma podejść do chłopaka z koniem.

Bierz wodze i prowadź, tylko nie podchodź do wodopoju. Zimna woda dla zdrożonego konia

pewny ochwat — pouczywszy tak Pawła chłopak znika. Nie ma rady, trzeba zacząć obchodzić dziedziniec,
słysząc za plecami miarowe postukiwanie kopyt. Jak długo musi oprowadzać tego konia? Kiszki grają
marsza, aż miło. Po co Pawłowi ta następna wyprawa w nieznany świat?

Chodzi i chodzi w kółko, jak nakręcona zabawka, koń człapie niechętnie, z pochyloną głową.

Dosyć tego będzie. Nakryj go derą.

25

Co to jest dera? Szkoda, że nie słuchał uważniej opowieści Kaśki z piątej klasy, która lubi jeździć konno.

Cóżeś taki kołowaty? Do koniowięzi prowadź.

Na szczęście zjawia się umorusany chłopak.

Podjadłem niezgorzej — głaszcze się po brzuchu. — Polewka piwna z serem, a do tego okrajec

kołacza. Biegnij, mały, może i tobie co skapnie.

Pobiegłby jak na skrzydłach, gdyby nie rycerz, ten sam, którego spotkali w borze.

Widzę, że cię serce do stajni ciągnie. Rzeknij mi, pa-choliku, co teraz czyni twoja pani?

Wychodzi na to, że babcia Lusia jest ważną osobą, a Paweł tylko kimś takim na doczepkę. Nie wiadomo,
czy to dobrze, czy źle, ale niech i tak będzie.

background image

Moja pani rozmawia z księżną.

Zaszczyt służyć tak pięknej damie, ale może, pacholi-ku, zechciałbyś poznać rycerskie dzieło? Z

czasem ostałbyś giermkiem, jak się w rycerskim rzemiośle wprawisz.

Ale zgrywa! Jak wylądował w takich czasach, to może warto zaciągnąć się na służbę do prawdziwego
rycerza?

Zapytam bab... zapytam mojej pani.

Zapytaj, pacholiku. Dobrze ci z oczu patrzy, a mnie chłopaka do usługi potrzeba, bo pomocnik

giermka dwie niedziele temu służbę u mnie porzucił i z igrcami w świat pociągnął.

Paweł błądzi korytarzami zamczyska, przykłada ucho do zamkniętych głucho drzwi w nadziei, że zza
którychś z nich usłyszy głos babci Lusi. Nie śmie zaczepić nikogo, bo jak się zapytać, czy ktoś nie widział
jego babci, która ma bardzo rude włosy i bardzo dużo mówi?

26

Co oni z ciebie zrobili, Pawełku! — Czy ta dama w powłóczystej sukni i płaskim czepcu z welonem

to naprawdę babcia Lusia? Wygląda, jakby uciekła z kart komiksu o Robin Hoodzie, i minę ma taką więcej
średniowieczną. — Przypominasz te cygańskie dzieciaki żebrzące na ulicach. Nie mogę mieć takiego
pazia, jestem tutaj nie byle kim, sama księżna zaprosiła mnie dzisiaj do swojego stołu.

Wystarczyło troszeczkę czasu, żeby babcia Lusia przemieniła się w średniowieczną damę. Zawsze lubiła
się przebierać i udawać kogoś innego. Podczas wakacji nad morzem udawała, nie wiadomo dlaczego,
Szwedkę, na spacerze w Łazienkach ni z tego ni z owego oprowadzała po parku jako przewodniczka grupę
dzieciaków, na sylwestrową prywatkę przebrała się za królewnę Śnieżkę. Kiedyś powiedziała jakiejś
nieznajomej pani, że jest starszą siostrą Karoliny, a przecież była jej babcią! No i teraz rzeczywiście
przemieniła się w kogoś innego.

Nie gniewaj się, Pawełku, ale tak się ułożyło, że jestem przyjaciółką księżny, a to nakłada na mnie

pewne obowiązki. Tutaj wszyscy mają służących, więc i ja nie mogę być gorsza. Zresztą przecież długo to
nie potrwa, jutro, pojutrze wrócimy do domu.

Stół jest tak długi, że prawie nie widać jego końców. Biesiadnicy siedzą na ławach, takich samych, na
jakich się śpi, tylko książęca para zasiada na zydlach z oparciem i poręczami. Półmichy z gotowanym i
pieczonym mięsiwem podaje się najpierw na środek, potem to, co zostaje, roznosi się po obu krańcach.
Przed księżną stoi paw z rozłożonym ogonem, to jest także potrawa, ale nikt jej nie je. W wielkich

28

Co oni z ciebie zrobili, Pawełku! — Czy ta dama w powłóczystej sukni i płaskim czepcu z welonem

to naprawdę babcia Lusia? Wygląda, jakby uciekła z kart komiksu o Robin Hoodzie, i minę ma taką więcej

background image

średniowieczną. — Przypominasz te cygańskie dzieciaki żebrzące na ulicach. Nie mogę mieć takiego
pazia, jestem tutaj nie byłe kim, sama księżna zaprosiła mnie dzisiaj do swojego stołu.

Wystarczyło troszeczkę czasu, żeby babcia Lusia przemieniła się w średniowieczną damę. Zawsze lubiła
się przebierać i udawać kogoś innego. Podczas wakacji nad morzem udawała, nie wiadomo dlaczego,
Szwedkę, na spacerze w Łazienkach ni z tego ni z owego oprowadzała po parku jako

przewodniczka grupę dzieciaków, na sylwestrową prywat-

kę przebrała się za królewnę Śnieżkę. Kiedyś powiedziała jakiejś nieznajomej pani, że jest starszą siostrą
Karoliny, a przecież była jej babcią! No i teraz rzeczywiście przemieniła się w kogoś innego.

Nie gniewaj się, Pawełku, ale tak się ułożyło, że jestem przyjaciółką księżny, a to nakłada na mnie

pewne obowiązki. Tutaj wszyscy mają służących, więc i ja nie mogę być gorsza. Zresztą przecież długo to
nie potrwa, jutro, pojutrze wrócimy do domu.

Stół jest tak długi, że prawie nie widać jego końców. Biesiadnicy siedzą na ławach, takich samych, na
jakich się śpi, tylko książęca para zasiada na zydlach z oparciem i poręczami. Półmichy z gotowanym i
pieczonym mięsiwem podaje się najpierw na środek, potem to, co zostaje, roznosi się po obu krańcach.
Przed księżną stoi paw z rozłożonym ogonem, to jest także potrawa, ale nikt jej nie je. W wielkich

28

misach paruje suto omaszczona kasza, gotowana rzepa, jakieś kluski. Biesiadnicy sięgają do mis rękami,
oblizują tłuste palce, ogryzione kości rzucają pod stół, gdzie warczą na siebie czekające na smaczny kąsek
psy.

Babcia Lusia siedzi oczywiście za stołem i ze smakiem zajada gęsie czy kacze udko. Pawła nikt za stół nie
zaprosił. Trzymając oburącz miednicę pełną wody, podchodzi kolejno do biesiadników, którzy płuczą
dłonie i wycierają je w przewieszony przez Pawiowe ramię długi płat tkaniny.

Nie krzyw się, pacholiku — pociesza go rycerz Aw-dan, ten sam, dzięki któremu dotarli na

książęcy dwór. — Wszyscy w młodych latach usługiwaliśmy przy stole, by poznać dworne obyczaje i
posłuchać mowy dostojnych osób.

Och, Pawełku — babcia Lusia częściej niż inni biesiadnicy płucze palce. — Nigdy nie

przypuszczałam, że kiedyś tak było naprawdę. Myślałam, że takie rzeczy wymyślają autorzy historycznych
książek i reżyserzy historycznych filmów. Jestem zbulwersowana.

Od wczoraj babcia Lusia nie wspomina o powrocie. Wygląda na to, że czuje się doskonale w swoich
fałdzistych sukniach i nic jej nie przeszkadzają ani przeciągi, ani roje pcheł, ani twarde legowisko, ani brak
łazienki.

Oklaskuje z zapałem i śpiewaka, który zabawia ucztujących bardzo długą i rzewną pieśnią o pierścieniu
porwanym przez sokoła, i żonglera, zręcznie podrzucającego płonące łuczywa. Najmocniej jednak bije
brawo karzełkowi fikającemu koziołki i biegającemu wokół stołu na rękach. Karzełek jest przystrojony w

background image

dziwną, rogatą czapeczkę; kiedy się rusza, dźwięczą małe dzwoneczki przyszyte do kaftana.

29

ÜrfÉS

Paweł o mało się nie potknął o błaznującego niziołka, niewiele brakowało, a wylałby miednicę pełną
tłustej wody prosto na kolana samej księżny.

Mógłbyś uważać.

A ty nie masz oczu do patrzenia, gamoniu?

Noszę wodę.

Ja noszę wesołość.

Widziany z bliska karzełek miał pomarszczoną twarz i niejeden siwy włos nad czołem. Pewnie wcale mu
nie było łatwo machać kozły w tył i w przód.

Czy mogę mu coś dać?— dopytuje się babcia Lusia. — Jabłko albo kawałek miodowego ciasta?

Jabłko, dostojna pani, stoczy robak, ciasto zjedzą myszy — karzełek nisko się kłania, tak nisko, że

prawie dotyka nosem podłogi. — Z tak pięknej ręki wolałbym trwalszą pamiątkę.

Trwalszą?

Cóż jest, dostojna pani, trwalsze od złota? Wszelako srebrem także nie pogardzę.

Babcia Lusia zaczyna grzebać w torebce, z którą się ani na chwilę nie rozstaje.

Nie mam drobnych—wzdycha. — Będę musiała mu dać całe pięćdziesiąt złotych.

Gdy banknot trafia w ręce karzełka, ten nie wydaje się zachwycony hojnym datkiem, ale okazuje się, że
niebiesko zadrukowany kawałek papieru wywołuje sensację wśród innych ucztujących.

Z czego to zrobione? — sam książę ogląda wizerunek króla Kazimierza. — Pewnie to oblicze

Mieszka albo i Bole-

31

sława wielkiej pamięci, bo patrzcie sami, nasz orzeł rodowy tutaj także wyobrażony.

Skąd macie, pani, taką rzecz osobliwą?

Niektóre znaki odpoznaję, innych nigdym na oczy nie widział — duchowny, siedzący po prawej

ręce księcia, ogląda banknot tak i owak, przybliża go do płomienia pochodni. — Osobliwe, że przy ogniu
widać tutaj jakieś zatajone pisanie. Może to Gog i Magog knują na zgubę nas wszystkich?

background image

Pod znakiem orła knują?

Wielka jest chytrość sług diabła.

Gość w progach rzecz święta, ale rzeknijcie, dostojna pani, jakim sposobem ów kartelusz w wasze

ręce wpadł? Rzecz jest wielkiej wagi...

Babcia Lusia pewnie za chwilę się rozpłacze albo powie coś niemądrego, czego powiedzieć nie powinna.
Dzierżąc przed sobą miednicę, Paweł staje przed dostojnymi osobami.

Ja to znalazłem świtem na dziedzińcu i zaniosłem mojej pani (tak czy owak wszyscy uważają, że

Paweł służy u babci Lusi, więc po co ich wyprowadzać z błędu?).

Na dziedzińcu? Z nieba spadło?

Mój dziad, Władysław, mówił, że Saraceni ptakom listy nosić każą — wtrąca książę Henryk. —

Przeto Gog i Magog mogą także tajne wieści posyłać na ptasich skrzydłach.

Czy to nie diabelska sztuczka, Boże, niewinne stworzenie niebem z pisaniem wysyłać?

Czarownicy nie takie rzeczy potrafią! Kto wie, czy owa dama i pacholik, w boru napotkani,

czartowskim sprawkom nie służą? Jenom ich ujrzał, to i ściśnienie w sercu uczułem.

32

To powiedziawszy, duchowny srogo wejrzał na babcię Lu-się. Policzki babci najpierw pokryła bladość,
później krwisty rumieniec. Sprawy przybrały całkiem niedobry obrót.

Nie wiadomo, co stałoby się dalej, ale nagle zatupały skórznie i rycerz Awdan pojawił się przed stołem, z
groźnie zmarszczonymi brwiami.

Kto śmiałby oskarżać tę dostojną damę, tego pozywam na udeptaną ziemię.

Zabrzmiało to tak groźnie, że wszyscy umilkli. Paweł zauważył, że duchowny wsunął banknot w szeroki
rękaw.

Nikt jej nie oskarża, cny rycerzu — odezwał się pojednawczo. — Ot, gawędzimy sobie.

By okazać szacunek i uwielbienie, chcę stanąć w szranki pod jej znakiem — rycerz Awdan

przykląkł na jedno kolano i najwyraźniej na coś czekał.

Babciu, daj mu coś! — zaszeptał Paweł.

Co?

Co chcesz.

Na ślepo, pogrzebawszy w torebce, babcia wyjęła plastykową kosmetyczkę w niebieskie kwiatki.

background image

To może być?

Chyba tak.

Warto było zobaczyć, jak babcia Lusia, wyszedłszy zza stołu, oburącz podała rycerzowi kwiecistą
torebeczkę. Lady Marion nie potrafiłaby tego lepiej zrobić.

Weź to, szlachetny rycerzu.

Pani, biada temu, kto ośmieli się odebrać mi twój cenny dar.

Za plecami Pawła ktoś zaszeptał:

Dawniej tego nie bywało! To nowomodne obyczaje z nadreńskiej krainy.

A ktoś inny dodał:

Przecież i na naszym dworze damy rozdają wieńce w turniejach i nic złego w tym nie ma.

Uczta trwała długo. W końcu zjedzono kaszę, rzepę, kluski i góry mięsiwa, a do tego wypito konwie piwa i
dzbany miodu. Gdy najdostojniejsi goście odeszli od stołu, wielu biesiadników drzemało, złożywszy głowy
na poplamionym tłuszczem płóciennym radnie. Inni śpiewali postukując glinianymi kubkami w stołowe
deski. Paweł, a także inni chłopcy usługujący przy uczcie mogli teraz do woli próbować biesiadnego jadła.
Najbardziej korcił nietknięty paw roztaczający tęczę wspaniałego ogona.

Tego nawet nie ruszaj — przestrzeżono Pawła. — Zęby połamiesz, a nie zgryziesz. Pawia albo

łabędzia w piórach na stole się stawia dla parady i by ucieszyć oko, a nie do jedzenia.

Pamiętając pierwszy dzień, kiedy przez długie godziny kiszki grały marsza, Paweł przezornie napełnił
kieszenie kaftana laskowymi orzechami, garściami suszonych śliwek i pokruszonym kołaczem. Inni
chłopcy pchali w rękawy i w skórzane torby przy pasach kawały mięsa razem z zastygłym tłuszczem. Nie
bali się plam, ich kabaty były tak brudne, że nowej plamy i tak nikt by nie zauważył.

Niebawem okazało się, że rycerz Awdan wcale nie żartem przyjął Pawła do swojej służby.

—• Szyszak ma błyszczeć jak słońce — pouczył giermek Błażej (to on musiał oddać im w puszczy
wierzchowca na

35

rozkaz swojego pana). — Szoruj rzecznym piaskiem albo tłuczoną cegłą i nie żałuj siły.

Rząd koński trzeba natrzeć tłustością, bo twardy rzemień łatwo koniowi kark obetrze. Wcieraj

topione sadło z pomyśleniem, nie za mało, ale i nie za wiele.

Paradna dera szpetnie rozdarta. Weź, mały, szydło i siadaj do zszywania.

Szorowanie szyszaka do połysku i nacieranie uprzęży tłuszczem było koszmarne, ale ścibolenie ogromnej,

background image

sztywnej kapy było koszmarnie koszmarne. Kiedyś mama pokazywała Pawłowi, jak się przyszywa guzik,
trudno było trafić igłą w dziurkę, nitka się plątała tak i siak, ale w porównaniu z przeciąganiem szydła
przez grubą, oporną tkaninę, przyszywanie to bajka.

Na domiar złego babcia Lusia postała chwilę nad wywijającym szydłem Pawłem i oświadczyła z
uśmiechem:

Świetnie sobie radzisz, Pawełku. Chyba bym tak nie potrafiła.

Może nim skończę, uda się wrócić do domu.

Na co babcia Lusia wykrzyknęła:

Ale nie przed turniejem! Co by powiedział mój rycerz, gdybym nagle zniknęła? Sam rozumiesz,

Pawełku, że nie mogę mu sprawić zawodu.

No, proszę. Bliźniaki nie chciały się rozstawać z dinozaurem, Karolinie zależało, żeby popisać się swoją
zręcznością na arenie pełnej rozwścieczonych byków, a babcia Lusia, jak się okazuje, nie może opuścić
rycerskiego turnieju. Tylko dlaczego Paweł musi im towarzyszyć?

Czemu te głupie „Skrzydła czasu" za każdym razem ro-

36

bią go w łaciatego kucyka? Gdyby nie miał na karku bliźniaków, Karoliny albo babci Lusi, sto razy lepiej
dałby sobie radę i sto razy szybciej znalazłby drogę powrotną do domu.

Tymczasem uczą go czyścić końską sierść i czesać końską grzywę. Pół biedy z cisawym giermka Błażeja.
Spokojne konisko, ani drgnie, kiedy Paweł wyciera jego boki pękiem słomy albo szarpie kosmyki grzywy
wielkim, kościanym grzebieniem. Najwyżej od czasu do czasu potrząśnie łbem, jakby się opędzał od
uprzykrzonego gza.

Z wronym rumakiem rycerza Awdana żartów nie ma. Potrafi potężnie wierzgnąć do tyłu, przycisnąć
bokiem do ściany (dziw, że kości nie popękają), chwycić zębiskami za ramię. Paweł boi się wielkiego,
czarnego jak noc konia i lękliwie zbliża się do niego, zbrojny w słomiany wiecheć lub kościany grzebień.

Czemu wrony taki zły?

Bo to nie wiesz, mały, że rycerski koń w boju razem ze swoim panem walczy?

Skąd Paweł miałby coś takiego wiedzieć? W komiksie o Robin Hoodzie nie wspomnieli o tym ani słowem.

Jak do ciebie przywyknie, łatwiej będzie. Nie lubi on cudzych ludzi, jeszcze jak nie lubi. A wiesz ty,

mały, że koń diabła, wilkołaka i duszę pokutującą o staję wyczuje?

Cóż, Paweł niedużo wie o koniach. Podczas wakacji widywał konie pracujące w polu, ciągnące wozy drogą
albo pasące się na łąkach. Z każdym kolejnym rokiem widok taki stawał się coraz rzadszy, w polu i na

background image

drogach warczały silnikami traktory. Jedyne konie, które czekały zawsze na swoim posterunku, to te
zaprzęgnięte do dorożek stojących pod

37

Zamkiem Królewskim. Dziadek obiecał Pawłowi przejażdżkę dorożką, jeżeli będzie miał na cenzurce
czerwony pasek. Zdaje się, że Paweł nigdy nie wsiądzie do dorożki.

Tutaj bez koni nikt sobie nie wyobraża życia. Na koński grzbiet wsadza się dzieciaki stawiające dopiero
pierwsze kroki na niepewnych, chwiejnych nóżkach. Konno jeżdżą nie tylko rycerze czy giermkowie, ale
także duchowni, kobiety, siwowłosi staruszkowie i staruszki, książę, księżna, ich potomstwo — każdy, kto
ma w trzosie dosyć srebra i miedzi, by kupić wierzchowca. Zwyczajni ludzie chodzą pieszo, a kiedy ruszają
w dłuższą podróż, chętnie spuszczają łódź na wodę. Dopłynąć jest o wiele łatwiej niż dojść, grzęznąc w
błocie czy w kopnych piachach, błądząc w leśnym gąszczu albo szukając brodu przez trzęsawiska lub
płycizny w rzece. Kto rusza w dalszą wędrówkę, najpierw poleca duszę Bogu, bo nie tylko może zabłądzić,
utonąć, zostać pochłonięty przez bagna, ale także wpaść w ręce zbójców, ry-cerzy-łupieżców rabujących
podróżnych na traktach albo stać się żerem zgłodniałej wilczej watahy, niedźwiedzia, rysia czy rosomaka.

— Dobry koń z każdej obieży wybawi, przed niebezpieczeństwem ostrzeże. Rzekę z nim przepłyniesz,
trzymając się grzywy, na bagnach przechód odnajdzie, na pustkowiu dym z daleka wyczuje i do ludzi
doniesie.

Nic dziwnego, że od porannej zorzy do zachodu słońca troszczono się o konie. Gromada stajennych i
podstajennych podściełała słomę, wyrzucała nawóz, nosiła całe naręcza pachnącego siana zakładanego w
jasła. Pojono konie przy studni albo w rzece, nad wieczorem w upalne dni pławiono,

38

J

wpędzając w rzeczny nurt. Czesano grzywy i ogony, nadawano sierści połysk, oglądano uważnie kopyta i
pęciny. Najstarszy stajenny przygotowywał w drewnianym cebrze tajemnicze odwary, którymi pojono
wskazane przez niego rumaki.

W warsztatach cuchnęło garbowaną skórą. Tutaj szyto i naprawiano końskie rzędy, a także wyrabiano
siodła. Od najprostszych drewnianych terlic do rycerskich kulbak o wysokich lękach, od siodeł, do których
można było troczyć juki i tłumoki, do siedzisk przeznaczonych dla dam, podobnych do ławeczek z
oparciem; siedziało się na nich bokiem, rozkładając na grzbiecie wierzchowca fałdy długiej sukni.

Obok siodlarzy pracowali kowale, od rana dudniły w kuźniach ciężkie młoty, miarowo uderzające w
kowadła.

Gdy milkły dzwony kościołów, stajenni wyprowadzali osiodłane rumaki. A to książę wraz z orszakiem
wybierał się na Iowy czy w objazd, a to posłańcy pędzili, gdzieś wioząc ważne wieści, a to księżna z

background image

synkami podążała do Trzebnicy, by odwiedzić świekrę, świątobliwą Jadwigę, zamkniętą w klasztornych
murach. Różnie bywało, ale każdego dnia wyprowadzano konie dla chłopców, którzy całymi godzinami
ćwiczyli rękę i oko pod kierunkiem doświadczonych mistrzów, wprawiając się w rycerskim rzemiośle.

— Poproszę księżnę i ty także spróbujesz, Pawełku. To chyba nic trudnego — babcia Lusia lubiła
popatrzeć na galopujące konie, ścinanie mieczami słomianych głów zatkniętych na wysokich kołkach,
strzelanie z łuku do celu, ciskanie w galopie włóczni, nacieranie ostrzem kopii na szmaciane kukły. —
Jeździsz dobrze na rowerze i na rollerach, z pewnością dasz sobie radę.

39

0

Tego samego zdania był także rycerz Awdan.

Jeżeli masz za mną nosić tarczę, to najwyższa pora, byś sobie rękę układał do miecza, włóczni i

cięciwy łuku.

Paweł też ma ochotę spróbować swoich sił, zazdrości po cichu chłopakom zataczającym koła po placu
ćwiczeń, zmiatającym jednym ciosem ostrza słomiane głowy z kołków, posyłającym strzały w brzuszysko
skórzanego bukłaka wiszącego wysoko na gałęzi drzewa. Nie ma jednak przekonania do swoich własnych
jeździeckich umiejętności.

Pojechał na cisawym koniu giermka Błażeja do wodopoju, oklep, mając w garści tylko sznur przywiązany
do uździe-nicy, tak jak inni podstajenni. Dokłusował do rzeki, trzymając się jedną ręką mocno grzywy;
podskakiwał wprawdzie jak piłka, ale dojechał, gdzie trzeba, i wszystko byłoby w jak najlepszym
porządku, gdyby nie kudłaty piesek, który z ujadaniem pobiegł w ślad za cisawym.

Paweł nie ma pojęcia, dlaczego nie runął pod rozpędzone kopyta. Puściwszy sznur, wczepił się wszystkimi
palcami w grzywę, rozpłaszczył jak naleśnik, przywarł twarzą do końskiej szyi. Nie krzyczał tylko dlatego,
że głos uwiązł w gardle.

Tymczasem cisawy, wziąwszy na kieł, wpadł w ulice grodu. Przewrócił stragan, Pawłowi mignęła
rozczerwieniona twarz kramarza, omal nie stratował kilku mieszczan gawędzących pośrodku placu,
skoczył przez wyprzężony wóz wyładowany pękatymi worami, wpadł między kamienie nagrobne na
przykościelnym cmentarzu.

Chwytać go!

Zabiegajcie od czoła!

40

Spuście psy, kumie!

background image

Jedni chronili się, gdzie mogli, by nie wpaść pod końskie kopyta, inni, a była ich spora gromada, ścigali
cisawego, wrzeszcząc i rzucając kamieniami. Już nie wiadomo, co lepsze, wpaść w ręce rozwścieczonego
tłumu czy dać się nieść na oślep oszalałemu koniowi.

Trudno powiedzieć, jakim sposobem cisawy doniósł Pawła na znajomy dziedziniec, do znajomych stajen.

Chwacko się wywinąłeś grodzkiemu ludkowi — pochwalił zdrętwiałego z przerażenia Pawła stary

stajenny. — Tyś nie książęcy i miałbyś szczęście, gdyby cię tylko oćwi-czyli i postawili pod pręgierzem.

Trzeba miarkować, kiedy koń na kieł weźmie — pouczył Błażej. — Cisawy psów cierpieć nie może,

a także głośnej muzyki. Jak na dudach zapiskają, w bębenek uderzą, zaraz skokiem rusza.

Jakby cię zrzucił, też niewielka bieda — książęcy karzełek lubił czasem zajrzeć do stajen. — Nogę

byś złomił albo rękę, bo karku skręcenie nieczęsto się zdarza. Każdy z nas wiele razy z ziemią się witał, a
przecież zdrów i cały.

Ale ta przygoda sprawiła, że Paweł niechętnie przyjmował namowy babci Lusi i rycerza Awdana. Skąd
można wiedzieć, co takiemu koniowi strzeli do łba?

Do zamku ściągały kolejne rycerskie poczty. Niektóre paradnie, w wiele koni, z ładownymi wozami, psami
prowadzonymi na smyczach, sokołami i rarogami niesionymi na rękawicach. Inni, tak jak rycerz Awdan,
przybywali samo-wtór, z jednym giermkiem ledwie. Przybyszów przyjmowano szczerym sercem, w
gościnnych izbach rozsypywano na

42

podłodze słomę i rozkładano skóry, by miejsca starczyło dla wszystkich. Ustawiono też drugi stół dla
gości, wieczorami książę przepijał do najznakomitszych z nowo przybyłych.

W twoje ręce piję, szacowny gościu.

Dzięki za łaskę, panie.

Ten zjazd oznaczał dla Pawia cowieczorną krzątaninę z miednicą, dzbankiem i piatem płótna. Jakby tego
było jeszcze za mało, trzymając wysoko płonące łuczywo, odprowadzał biesiadników na miejsce nocnego
spoczynku. Teraz ani twarda ława, ani bystronogie pchły nie mąciły jego snu, wystarczyło się wyciągnąć i
już chrapałeś w najlepsze.

Za to babcia Lusia cierpiała na bezsenność. Którejś nocy obudził Pawła przyciszony mamrot:

Abrakadabra, hopsa, bums. Abrakadabra, hopsa, bums...

Mamrotanie umilkło i z ciemności odezwał się głos:

Nie śpisz, Pawełku?

background image

Obudziłem się. Co robisz, babciu?

Przypomniałam sobie zaklęcie z takiej jednej bajki. Próbuję, a nuż...

Chcesz wracać? A turniej ?

Turniej, turniej... — powtórzyła z urąganiem babcia Lusia. — Ja, Pawełku, chyba nie doczekam

żywa tego turnieju. Już nie mówię o tym, że nie mogę się umyć ani zmienić bielizny, ale wyobraź sobie, że
to jest tylko płukanka koloryzująca!

Co jest? — nie zrozumiał Paweł.

Płukanka. Krótko działa — tu babcia Lusia prawie zapłakała. — Ty tego nie wiesz, dziecko, ale ja

mam sporo

43

siwych włosów. I wszyscy się dowiedzą, że jestem twoją babcią!

Przecież jesteś.

Nic nie rozumiesz.

Iz powodu tej płukanki przypominasz sobie zaklęcia z bajek?

No, właśnie. Dokładnie tak.

Zaklęcia nic nie pomagają.

A co pomaga?

Różnie. Raz byk Apis, a raz wybuch wulkanu. Nigdy nie zgadniesz, co pomoże tym razem.

—Ja się wcale nie dziwię, że się chciałeś zamknąć w kuchni, ale co ja bym, Pawełku, bez ciebie zrobiła. Jak
to dobrze, że jesteś tutaj ze mną. I wiesz, żeby nie ta płukanka...

Ziewanie wprost rozdziera szczęki, noc jest do spania, nie do rozmów.

Noś, babciu, ten swój czepiec bardziej na czoło, to nie będzie widać włosów.

Masz rację, Pawełku — cieszy się niewidoczna w mro-ku babcia Lusia. — Świetny pomysł. Ze też

o tym sama nie pomyślałam!

W ten sposób sprawa powrotu zostaje zepchnięta na dalszy plan. Rankiem babcia przekrzywia czepiec
tak i owak, zmuszając Pawła do oceny swoich poczynań.

Mogliby mieć chociaż jedno przyzwoite lustro. Księżna po prawdzie ma coś takiego, ale to

background image

maciupeństwo, można obejrzeć tylko sam czubek nosa. Czy tak dobrze, Pawełku?

Doskonale.

Ucieka, nim babcia zacznie robić wizaż, bo babcia Lu-

44

siwych włosów. I wszyscy się dowiedzą, że jestem twoją babcią!

Przecież jesteś.

Nic nie rozumiesz.

Iz powodu tej płukanki przypominasz sobie zaklęcia z bajek?

No, właśnie. Dokładnie tak.

Zaklęcia nic nie pomagają.

A co pomaga?

Różnie. Raz byk Apis, a raz wybuch wulkanu. Nigdy nie zgadniesz, co pomoże tym razem.

—Ja się wcale nie dziwię, że się chciałeś zamknąć w kuchni, ale co ja bym, Pawełku, bez ciebie zrobiła. Jak
to dobrze, że jesteś tutaj ze mną. I wiesz, żeby nie ta płukanka...

Ziewanie wprost rozdziera szczęki, noc jest do spania, nie do rozmów.

Noś, babciu, ten swój czepiec bardziej na czoło, to nie będzie widać włosów.

Masz rację, Pawełku — cieszy się niewidoczna w mro-ku babcia Lusia. — Świetny pomysł. Ze też

o tym sama nie pomyślałam!

W ten sposób sprawa powrotu zostaje zepchnięta na dalszy plan. Rankiem babcia przekrzywia czepiec
tak i owak, zmuszając Pawła do oceny swoich poczynań.

Mogliby mieć chociaż jedno przyzwoite lustro. Księżna po prawdzie ma coś takiego, ale to

maciupeństwo, można obejrzeć tylko sam czubek nosa. Czy tak dobrze, Pawełku?

Doskonale.

Ucieka, nim babcia zacznie robić wizaż, bo babcia Lu-

44

sia się nie maluje, tylko właśnie robi wizaż. Pudru, tuszu, cieni do powiek i szminki używa bardzo chytrze,

background image

tak żeby nie było widać owego wizażu, a wszyscy żeby myśleli, że babcine usta są same z siebie takie
różowe, policzki rumiane, a rzęsy czarne. Chytrość ta ma swój powód, babcia Lusia była świadkiem, jak
księżna rozgniewała się na jedną ze swoich dworek.

Ta biedaczka poczerniła sobie brwi sadzą. Zrobiła się awantura na dwadzieścia cztery fajerki,

mówiło się o diabelskich podszeptach i ogniu piekielnym, a skończyło się na rózgach moczonych w
wodzie, żeby bicie bardziej bolało.

Z myciem tutaj też nie taka prosta sprawa. Codzienne wyprawy nad rzekę także nie wzbudzały niczyjego
zachwytu.

Częste umywanie zdrowiu szkodzi. Ty, pacholiku, wyparz się dobrze w łaźni, takie parzenie na

długo starcza, robactwo we włosach zabija, febry i zimnice leczy. Teraz się wyparzysz, to do godnych
świąt będziesz czysty.

Do łaźni wybrał się razem z giermkiem Błażejem. Zaraz za progiem dostali po brzozowej miotełce i po
spłachetku płótna. W środku było mnóstwo pary, Błażej gdzieś się zgubił w tym tumanie i Paweł nie
bardzo wiedział, co trzeba robić w gęstym, gorącym oparze, który dusił i odbierał dech. Dreptał bosymi
stopami w miejscu, zastanawiając się, czy już się dostatecznie wyparzył w dławiącym, mokrym gorącu.
Pewnie by stracił przytomność, gdyby nie jakiś golas z sumiastymi wąsami, który go znienacka oblał
zimną wodą z glinianego garnca. Pomogło.

Jakbym się na nowo na świat narodził — cieszył się Błażej wciągając na siebie brudną

przyodziewę. — Patrzaj,

45

tutaj kamienie kwasem polewają, a nie zwykłą wodą, bo to łaźnia dla książęcego dworu, nie dla
pospolitego ludu.

Prawdę powiedziawszy, Paweł wolałby zwyczajną wannę albo prysznic. W tej łaźni można się udusić.

Tymczasem przygotowania do turnieju szły pełną parą. Na zamkowym dziedzińcu rozstawiono szranki,
coś w rodzaju długiego płotu zdobnego herbami na malowanych tarczach. W książęcych kuźniach i w
miejskich warsztatach kowale i płatnerze od świtu do nocy pracowicie stukali młotkami i młotami, szurali
pilnikami, coś przekuwali, coś ostrzyli, coś wygładzali. Pachołkowie wypakowywali z łubów szyszaki
zdobne piórami, napierśniki, nagolenice i nakolanniki, siatkowe rękawice, brokatowe płaszcze, wysokie
turniejowe tarcze. Zamek zmienił się w zbrojownię.

— Pleciemy wieńce — informowała babcia Lusia. — Nigdy czegoś takiego nie robiłam i nie bardzo mi
wychodzi, ale nic na to nie poradzę.

background image

W stajniach przyjezdni karmili konie z przetaków ziarnem maczanym w winie.

Pod kim koń szybki jak wiatr, ten najwięcej wieńców zbierze, przeto i obroki muszą być inne niż

zawsze.

Wronego rumaka rycerza Awdana karmiono zwyczajnym sianem i miarką owsa. Po pierwsze dlatego, że
zdaniem rycerza jego wierzchowca żaden inny nie prześcignie, a po drugie, że trzos przy rycerskim pasie
był żałośnie chudy, pewnie nie starczyłoby miedziaków ani na wino, ani na jęczmienne ziarno.

Przy stajniach wzniesiono dziwne urządzenie, na drewnianym pomoście ustawiono żuraw, taki sam jak na
obrazku w czytance dla pierwszej klasy, z której dukały małolaty. Do takiego żurawia potrzebna jest
studnia, ale studni, jako żywo, nie było.

Nastąp się!

Noga!

Odsieb prowadź, a nie ksobie!

Dociągnij popręg jak należy!

Gdzie ogłowie z kiełznem?

Przy każdym rycerskim rumaku kręciła się rzesza stajennych i pomagierów. We dwóch, trzech, czterech
mocowali sztywną, wyszywaną kapę, okrywającą zwierzę tak, że było widać tylko część szyi, głowę i
kopyta. Nakładali na koński grzbiet wysoką, turniejową kulbakę i mocno dociągali rzemienie uprzęży.
Jakby i tego było za mało, mocowali między końskie uszy pęki kolorowych piór, a grzywę przeplatali
barwnymi wstęgami.

Piękny to widok.

47

*

Zaiste, nie ma nic piękniejszego niż rycerski rumak gotów do ruszenia w szranki.

Kapa, którą z Błażejem okrywał wronego, była wytarta i spłowiała, ale trzeba było bystro patrzeć, by
dostrzec Pa-włowe ścibolenie, jakoś się trzymała kupy. Piór ani barwi-stych wstęg nie było i wrony
wyglądał między przystrojonymi wierzchowcami jak Kopciuszek, nim pojawiła się dobra wróżka.

Nie w ozdobach rzecz — pocieszył Błażej. — Zobaczysz sam, że żaden mu nie dorówna.

Pewnie miał rację, ale Pawłowi było trochę przykro. Wrony mógł wierzgać i nie na żarty straszyć zębami,
ale ostatecznie to Paweł go czyścił i zaplatał mu długą grzywę, podrzucał siano w jasła i prowadził do
wodopoju, a to sprawiało, że czuł się za wronego odpowiedzialny i chciałby, żeby przyćmił wszystkie inne
rumaki.

background image

Okiełznam go dopiero w szrankach. Stój tutaj, do innych koni się nie zbliżaj, bo wrony, jak sam

wiesz, bardzo wierzgliwy. Ja teraz duchem skoczę usłużyć memu panu.

Czekanie byłoby nudne, gdyby nie niezwykłe widowisko. Na dziedziniec kolejno wchodzili rycerze zakuci
w zbroje. Chodzenie szło im niesporo, każdego wspierał co najmniej jeden rosły pachołek, a bywało, że i
dwóch musiało pomagać w posuwaniu się naprzód. W zakratowanych otworach hełmów błyszczały oczy,
nad rycerzami powiewały pawie pióropusze, wśród których niejeden uczepił a to kobiecy czepiec, a to
welon, a to safianową ciżemkę.

Okropnie chrzęszcząc blachami, stawali pod żurawiem i czekali na założenie pasów. Potem rycerz jechał
na koło-

48

wrocie w górę, a jego giermek migiem podprowadzał wierzchowca. To wcale nie była łatwa operacja
ustawić konia tak, by można było opuścić wprost na siodło zakutego w blachy męża.

Bliżej!

Dalej!

Gdzieś stanął, durniu!

Bardziej w bok! ,

Od krzyku konie zaczęły się płoszyć, stawały dęba mimo spętania ciężkimi kapami, wyrywały wodze z rąk
prowadzących. Mało który rycerz lądował w siodle bezawaryjnie, najczęściej wielokrotnie powtarzano
operację, nim wreszcie jeździec dosiadł rumaka.

Aha, oni nie mogą wsiadać normalnie przez te swoje zbroje — domyślił się Paweł. — Pewnie tak

samo jest przed bitwą. Ale zgryw!

Najgorsze, że i wrony zaczął przysiadać na zadzie i podrzucać głową. Paweł go chyba nie utrzyma, wyrwie
się, a wtedy szukaj wiatru w polu!

Wiesza się na wodzach całym ciężarem ciała. Podrywając łeb ku górze wrony sprawia, że Paweł zwisa, nie
dotykając stopami ziemi.

Rozlega się śmiech.

Uważaj, bo cię obtrząśnie.

Nic nie będzie pacholikowi. Nie ze szkła przecież.

A przywiesić mu kowadło do nóg, to cięższy będzie.

background image

Na szczęście zjawia się rycerz Awdan, za którym Błażej

niesie kopię i tarczę z wymalowanym godłem. Błażej ma minę niezmiernie serio i stąpa tak, jakby brał
udział w uroczystej

4 —Jak okiełznać...

49

zmianie warty. Rycerz wygląda normalnie, na hełmie nosi kwiecistą kosmetyczkę babci Lusi, kosmetyczka
jest draczna i Paweł myśli, że babcia mogła wynaleźć coś sensowniej sze-go w swojej torebce, bardziej
pasującego do tak niezwykłej okazji.

Okazuje się, że rycerz Awdan nie korzysta z żurawia, dosiada wronego wspierając stopę w strzemieniu,
ale Awdan ma na sobie kolczugę z metalowych kółek, a nie blachy poskręcane śrubami. Hełm zamiast
zatrzaskiwanej przyłbicy jest opatrzony metalową siatką spływającą na kark i wąską listwą osłaniającą
nos. Pewnie dlatego kosmetyczka tak śmiesznie wygląda, że nie kryje jej pióropusz. Zresztą to nie Pawła
zmartwienie.

Z jeźdźcem w siodle wrony stąpa wolno i statecznie w ślad za innymi wierzchowcami. Naprawdę pięknie
to wygląda, na kopiach furkoczą małe proporczyki, blachy zbroi lśnią w słońcu, kapy końskie mienią się
stu barwami. Kopyta wystukują rytm pochodu.

Na wewnętrznym dziedzińcu krużganek obsiadły damy, otaczając wieńcem książęcą parę. Wychylają się,
coś wołają, pokazują palcami najpiękniej postrojone konie i najbardziej błyszczących w słońcu rycerzy.
Jest i babcia Lusia w czepcu zsuniętym prawie do pół czoła. O dziwo, ten sposób noszenia nakrycia głowy
znalazł natychmiast naśladowczynie. Rzec można, że babcia Lusia wprowadziła nową modę na dworze
księcia Henryka.

Kolejno rycerze podjeżdżają do krużganku, gdzie zasiada książęca para, a heroldowie wywołują ich
imiona i zawołania.

50

Chodźmy stąd — zachęca Błażej. — Nic tutaj nie zobaczymy, a ja muszę być ku posłudze memu

panu, dociągnąć rzemień, poprawić płaszcz i co tam jeszcze będzie trzeba.

-Aja?

Bacz pilnie, co czynię, bo to dla ciebie najlepsza nauka.

Tylko jak uważać, co robią giermkowie, kiedy już rozpoczął się pierwszy turniejowy pojedynek? Jeszcze
nie przebrzmiały ostatnie tony heroldziej trąbki, kiedy z grzmotem kopyt z przeciwległych stanowisk
ruszyli ku sobie dwaj jezdni z kopią pochyloną wpół końskiego ucha. Każdy z nacierających cwałował po
swojej stronie ogrodzenia wyznaczającego szranki. Mniej więcej w połowie spotkali się, dał się słyszeć
głuchy trzask, a potem konie rozbiegły się w przeciwne strony. Wszystko stało się tak szybko, że Paweł

background image

szarpnął Błażeja za rękaw:

Kto zwyciężył?

Co to? Oczu nie masz?

Ale kto?

Nikt, bo żaden z siodła niewysadzony. Ten ze złotymi rogami na szyszaku tylko kopię złamał.

Patrz, już się do drugiego starcia szykuje.

Znowu zagrzmiały kopyta. Tym razem ostrza kopii uderzyły z obu stron w tarcze. Rycerz w niebieskim
płaszczu wyraźnie zachwiał się w siodle, trwało to okamgnienie i zbrojni rozjechali się z rozgłośnym
tętentem.

Co teraz?

Jak to co? Trzecie starcie.

Długo tak?

51

fc* ■ 'l. , .......

— Gdzieś ty się chował? Tak długo, aż jeden drugiego kopią z siodła wysadzi. Albo jak któryś uzna się za
pokonanego, wtedy da znak.

W piłce nożnej strzela się gole, w boksie nokautuje, w hokeju wprowadza krążek do bramki, a na turnieju
trzeba tak mocno w pełnym galopie uderzyć przeciwnika kopią, żeby wyleciał z siodła i spadł na ziemię
jak dojrzała gruszka. Teraz wszystko jasne.

Więc najpierw rozpędzają wierzchowce, im szybszy bieg, tym lepiej, bo trudno jest pchnąć kopią jeźdźca
dosiadającego cwałującego konia. Nim się przymierzysz do pchnię-

cia, już widzisz plecy przeciwnika. Wygląda na to, że rycerskie rumaki same rozumieją, o co chodzi w tym
pojedynku, na widok pędzącego z przeciwnej strony sadzą przed siebie długimi szczupakami, rozwiewają
się haftowane kapy, płaszcze jak skrzydła unoszą nad barkami rycerzy.

Znowu nie ma zwycięzcy ani pokonanego. Rozjechali się.

Równa siła ręki, a konie podobnej chyżości.

Rogaty ma lepsze oko.

Ten w niebieskim płaszczu także niezgorsze.

Ano, zobaczymy.

background image

Pchnięcie jest trudne do pochwycenia wzrokiem, za to widać, jak rycerz w rogatym hełmie nagle odchyla
się mocno do tyłu, by za moment obsunąć się po końskim boku. Zwycięzca nie odjeżdża, ściąga wodze
rumaka i czeka. Damy na krużganku klaszczą, widzowie, wśród których stoi Paweł, krzyczą wniebogłosy,
podskakują, machają rękami. Do wysadzonego z siodła biegnie jego służba. Uwalniają stopę ze
strzemienia, zdejmują szyszak (to wcale niełatwa sprawa) i trochę niosąc, trochę popychając i ciągnąc,
wyprowadzają rycerza poza szranki.

Żyw, żyw—wołają. — Wody trzeba podać. Nawet nie draśnięty.

Wątpia się jeno strząsły.

Co to są te wątpia? Tego nie wiadomo, ale można oglądać zdejmowanie kolejnych blach z pokonanego
rycerza. Trudni się tym giermek, sapiąc i przeklinając pod nosem, aż wreszcie jego pan zostaje
oswobodzony od rynsztunku.

Kopia mi się obsunęła — mówiąc to, rycerz maca się po żebrach i dodaje, zwracając się do

giermka: — Czegoś

54

rękawicy nie natarł sproszkowaną cegłą? Kazałem natrzeć, barani łbie!

Nikt nie słucha tłumaczeń giermka, bo już następna para wjeżdża w szranki. Znowu grzmią kopyta,
furkoczą proporczyki, unoszą się końce haftowanych kap.

Ten pojedynek trwa jedno mgnienie oka. Zbrojny leży na ziemi rozkrzyżowawszy ręce, koń z pustym
siodłem biegnie wzdłuż szranków.

Przednie pchnięcie.

—W sam środek pancerza kopia trafiła, to i nie dziwota.

Na plecy się zwalił. Może już duszę Bogu oddał.

Okazuje się, że to wcale nie jest zabawa. Kiedy taki po-

zakuwany w blachy rycerz spadnie z końskiego grzbietu, to dobrze, jeżeli tylko się potłucze i posiniaczy. A
bywa o wiele gorzej, pęknięte kości, krwotoki, często nawet śmierć. Gdyby nie mieli tego żelastwa na
sobie, upadek nie byłby taki groźny. Tak przynajmniej sądzi Paweł, ale nikomu o tym nie powie, „Skrzydła
czasu" nie wyprawiły go w tę podróż, żeby coś zmieniał czy poprawiał.

Rycerz Awdan wjeżdża w szranki w czwartej parze turniejowej. Rumak jego przeciwnika jest ogromnym
koniem, spod kapy wyglądają włochate pęciny i kopyta jak bochny chleba.

Fryz dobry do boju, ale nie do turniejów.

Mówią, że za niego trzeba trzy inne konie dobrej krwi dać, a i tego mało.

background image

—A ja wam powiadam, że wrony ściglejszy. Wspomnicie moje słowa.

Kiedy wrony rusza do biegu, Paweł czuje się tak samo

55

jak wtedy, gdy Karolina wbiegła między ostrorogie byki na arenie. Całym sercem życzy zwycięstwa panu
Awdanowi, wcale nie dlatego, że nosi na hełmie kosmetyczkę babci Lusi, ale dlatego, że w pewnym
sensie on, Paweł, współpracował przy przygotowaniach do tego pojedynku. Kto czyścił wrone-go? Kto
czesał grzywę? Kto sypał, obroki i zakładał siano w jasła? Pucował szyszak? Natłuszczał rzemienie?
Zszywał kapę, dźgając oporną materię szydłem? Byłoby niesprawiedliwe, gdyby po tylu staraniach pan
Awdan został pokonany.

Jak wiatr idzie.

Taki jelenia w szczerym polu ugoni.

Ale i tamten nie gorszy.

Rycerze rozjeżdżają się w przeciwne strony. Nic się nie stało, poza podwójnym, suchym trzaskiem.

Co to było? — pyta Paweł.

Tarcza o tarczę uderzyła.

To dobrze?

Ani dobrze, ani źle.

Zatoczywszy koło, pan Awdan zawraca wronego, zaraz popędzi wzdłuż szranków. Wrony parska.

To na dobrą wróżbę — cieszy się Błażej.

Następny przejazd taki sam, jezdni rozjeżdżają się, nie

sięgnąwszy kopią przeciwnika. Trzeci też nic nie zmienia. Nawet stąd, gdzie stoi Paweł, słychać głos babci
Lusi, która nie wiadomo czemu woła:

Gola! Gola!

Swoją drogą babcia mogłaby się kogoś zapytać, na czym polega rycerski turniej, i nie mylić galopów z
pochyloną kopią z piłkarskimi meczami. W ogóle z babci w tym średnio-

56

wiecznym świecie niewielka pociecha. Pytana, co wie o księciu Henryku, oświadczyła:

background image

Po pierwsze, nigdy nie przepadałam za historią, a po drugie, dosyć dawno skończyłam szkołę.

Mam prawo nie pamiętać.

Zresztą niech babcia krzyczy, co chce, jej głos niknie wśród innych, krzyczy Błażej, krzyczą dworzanie na
krużganku, krzyczą widzowie na podwórcu, umączeni piekarze, czeladź nosząca wodę do zamku,
niedźwiedziowaci pachołkowie rąbiący drwa do kominów, obsypani drobinami siana stajenni, zakonnik w
ciemnym habicie, łucznicy i włócznicy, sokolnicy i psiarczyki, a nawet karzełek w kabacie naszytym
dzwoneczkami. Paweł też krzyczy, bo dlaczego miałby milczeć?

Przy czwartym przejeździe kopia przeciwnika sięga ramienia pana Awdana, ale nim nastąpi pchnięcie,
wrony unosi swojego jeźdźca daleko od grożącego niebezpieczeństwa. Rycerz na potężnym rumaku
ściąga wodze, chyba nie rozumie, co się stało, usiłuje przez kraty opuszczonej przyłbicy dostrzec, gdzie
jest jego przeciwnik. Przecież miał go przed sobą!

Już on teraz nasz — stojąc na palcach, by lepiej widzieć, Błażej powtarza z przekonaniem: —

Zobaczysz, że go pan wysadzi z siodła.

Myli się. Tyle że nawet Paweł spostrzega, że bieg fryzyjskiego rumaka spowolniał, stał się ociężały. Mimo
to rycerze rozjeżdżają się bez ataku.

Następne starcie. Z łoskotem blach rycerz dosiadający potężnego wierzchowca spada z siodła. Pan
Awdan zwyciężył! Naprawdę zwyciężył! Brawo dla rycerza Awdana!

57

podobnego nie widziałem. Nie pojmuję, z czego i jakim sposobem uczyniono te rzeczy. Nie są z kruszcu,
drzewa, rogu ani skóry. Przejrzałem też owo pisanie — brat Paschalis wskazuje na notes. — I nic z niego
nie mogę pojąć i wielu znaków odczytać. Między księgami spędziłem życie, ale tego pisania zrozumieć nie
mogę.

Potrząsając siwiejącymi kosmykami babcia Lusia odrzuca z oburzeniem:

—A co tutaj jest do rozumienia? Adresy i telefony. O, proszę, chociażby ten numer: 10-15-31. Żadna
tajemnica!

Babcia ma charakter. Mimo związanych rąk i ohydnego worka wcale nie płacze i nie błaga o litość. Raczej
jest rozgniewana niż zrozpaczona i wcale nie przyjmuje do wiadomości, że może ją spotkać coś
strasznego.

Znasz cyfry? — brat Paschalis obraca się do Pawła. — Tak? To napisz te, które zostały podane

przez tę niewiastę.

Kaducznie trudno jest skrobać gęsim piórem po pergaminie, więcej plam z atramentu niż tego pisania,
ale wreszcie się udało. 10-15-31.

Brat Paschalis pochmurnieje jak listopadowa noc, marszczy brwi. Potem sam ujmuje pióro.

background image

X-XV-XXXI — tak to winno być zapisane — podsuwa pergamin. — Ale teraz przypominam sobie,

że już widziałem wasze znaki. Brat jeden, z Salamanki przybyły, chwalił się, że poznał saraceńskie cyfry.
Czy przysłali was Sarace-ni? Mówcie prawdę, jeśli wam życie miłe!

Kto to są Saraceni? — pyta babcia takim tonem, jakby to ona przesłuchiwała brata Paschalisa, nie

on ją.

Nieprzyjaciele świętej wiary, którzy Jeruzalem zagar-

59

Obdarowany niewydarzonym wiankiem odpowiada dwornie:

Aczkolwiek nie pojmuję twoich słów, o pani, jestem dumny, że mogłem walczyć pod twoim

znakiem.

Tak się bałam, że ten drugi pokaleczy pana dzidą czy jak się to żelastwo nazywa — tu babcia

zwraca się do Pawła: — Zabraniam ci, dziecko, udziału w takich imprezach. To jest niebezpieczne. Co bym
powiedziała Nince, gdyby coś ci się stało?

Najdziwniejsze, że rycerz Awdan przyjmuje za dobrą monetę wszystko, co powie babcia Lusia.

Twoja troska, pani, o moje zdrowie jest największą nagrodą, łaską, jakiej nie śmiałem oczekiwać.

Babcia Lusia jest wzruszona. Zapomina o chusteczkach i ociera oczy skrajem rękawa.

Doprawdy nie wiem, co odpowiedzieć... Będę tęskniła do pana. Nigdy nie zapomnę tych słów.

Paweł nie lubi oglądać w telewizji filmów, gdzie się całują i wyznają sobie miłość. Wygląda na to, że
babcia Lusia i rycerz Awdan za chwilę zrobią coś podobnego. Na to Paweł nie może pozwolić:

Dziadek niedługo wróci z ryb — odzywa się półgłosem, ale wyraźnie, babcia Lusia płonie

rumieńcem. — Chyba że chcesz tu zostać na zawsze.

Ależ, Pawełku, przecież to nie jest naprawdę!

Jak nie naprawdę, to chcę być już w domu. Miałem nalać Pusi trochę wody.

Pacholę gada od rzeczy — dzierżąc przed sobą nieudany wianek pan Awdan dźwignął się z

klęczek. — Młode

60

to jeszcze i nienawykłe do rycerskich widowisk, nie dziwota przeto, że mu się język plącze i w głowie
kołuje. Już ja sobie z nim na osobności pogadam, a jest o czym.

Gadanie, i owszem było, ale z Błażejem, który zalewał się łzami, bił w piersi i wzywał wszelkich mocy
niebiańskich i piekielnych, by zaświadczyły o działaniu złych sił i jego niewinności. Aż przykro tego

background image

słuchać. Pawłowi żal było giermka. W gruncie rzeczy nic się przecież nie stało, więc chyba za dużo hałasu
o kawałek żelaza, który nie znalazł się w końskim pysku.

Setnie się umęczył posługując podczas uczty. Książę Henryk uroczyście podejmował zwycięzców, krążyły
puchary nalane winem, rogi wypełnione miodem, przez brzegi cynowych kubków przelewała się gęsta,
piwna piana. Po kilku silnych pachołów wnosiło pieczyste, całe wieprze, barany i woły, krajczy, zręcznie
operując wielkim nożem, krajał grube płaty mięsiwa i z ukłonem podawał najznakomitszym gościom.

Zewsząd wołano o wodę i ręcznik do otarcia tłustości. Paweł nie czuł nóg, nabiegał się dookoła stołów
wcale nie gorzej niż podczas meczu piłki nożnej albo rozgrywki tenisowej. Chciał, by uczta skończyła się
jak najprędzej, a tu, jak na złość, okazało się, że będą tańce. Muzykanci zapiska-li na długich fujarach,
przydusili pod pachami miechy dud, wystukali rytm na bębenku.

To i Paweł potrafiłby zatańczyć, bo biesiadnicy, ująwszy się za ręce uformowali długiego węża, każdy
podskakiwał w takt muzyki, jak potrafił, niektórym plątały się nogi, może z powodu szpiczastych nosków
u ciżm, a może z powodu wypitych już trunków.

61

mm

Babcia Lusia poruszała się zręcznie w długim korowodzie, ale widocznie owo podskakiwanie nie trafiało
jej do przekonania, bo puściwszy dłonie tancerzy, zademonstrowała kilka tanecznych figur, takich
samych, jakie można oglądać w starych filmach z Elvisem Presleyem. W trakcie tych łamańców z głowy
babci spadł czepiec. Płukanka rzeczywiście była nietrwała, po rudości nie pozostało ani śladu.

Wszelki duch Pana Boga chwali — westchnął ktoś z przerażeniem. Naokoło babci zrobiło się

pusto.

Czary, bez ochyby czary! — odezwały się liczne głosy.

Czartowska sprawa.

A nie przestrzegałem, że owa niewiasta i jej służebne pacholę są w zmowie z diabłem? —

triumfował zażywny duchowny. — Nie chcieliście słuchać przestrogi, teraz okazało się dowodnie, kogo
przyjęliście pod dach!

O ile można było zrozumieć, chodziło im o to, że tylko za pomocą czartowskiej mocy można odmienić
płomienną ru-dość w posiwiałe kosmyki. Nawet rycerz Awdan przesunął się jak najdalej i wyglądał tak,
jakby miał zamiar wziąć nogi za pas i umknąć za siódme morze i siódmą górę od swojej bogdanki.

Pojmać czartowskie nasienie! Pojmać natychmiast!

Paweł nie ma zamiaru być pojmany. Upuszcza miednicę. Woda rozlewa się szeroką strugą po posadzce, a
on daje nura pod rozczapierzone ręce. Wywija się jak piskorz, wyślizguje, z suchym chrzęstem rozdziera
się rękaw kabata, już jest blisko drzwi, jeszcze jeden sus i znalazł się za progiem. Potrąca pachołka

background image

niosącego konew z piwem, co sił biegnie korytarzem, kroki budzą echo pod sklepioną powałą.

63

Noc jest ciemna choć oko wykol, ni księżyca, ni gwiazd, tylko na zachodzie ciemność prześwituje
rudawym, przytłumionym światłem. Na wewnętrznym dziedzińcu pusto, tutaj chodzi się spać z kurami,
gaśnie słońce i czas przytulić głowę do wiązki słomy, podścielonego na noc kabata czy do poduchy
wypchanej puchem łabędzia, jeśli masz trzos pełen złota.

Nie usunięto szranków, dzielą dziedziniec na dwie połowy, można się w tej oćmie potknąć o złamane
drzewce kopii albo strzaskane resztki tarczy, ślady po rycerskim turnieju.

Gdzie się ukryć? A może nie ukrywać, tylko wrócić do babci Lusi? Wprawdzie z babcią same kłopoty,
jeszcze gorsze niż z bliźniakami czy z Karoliną, ale przecież Paweł musi wiedzieć, co się z nią dzieje.

Nie, nie wróci. Kiedy zaświta dzień, wyruszy na zwiady, teraz nic nie zdziała.

Bezszelestnie wślizguje się do stajen, tę noc prześpi pod jasłami cisawego, nic mu nie będzie,
pacholikowie tak często przesypiają noc.

Gdy koń trąca go w ciemności miękkimi, ciepłymi chrapami, Paweł szepcze uspokajająco:

Nie bój się. To ja.

Budzi się, nim niebo na wschodzie zabarwi się szkarłatem, gdzieś w grodzie pieją koguty, śpią jeszcze
ludzie i konie przy jasłach, w ciszy słychać mysie piski i pohukiwania sowy wracającej z nocnego żeru.

W niezgorsze opały popadłeś, pacholiku.

Na przewróconym do góry dnem cebrze siedzi książęcy karzełek jak dziwne, nastroszone ptaszydło.

64

- ~

Tobie co do tego? — na czworakach Paweł wychodzi ze swojej kryjówki, we włosach pełno

słomianej mierzwy. — Czego chcesz ode mnie?

Może to ty czegoś chcesz? Twoja pani zamknięta w wieży. Brat Gaudenty chce próby ogniowej,

gada, że tylko to dowodnie pokaże, czy z czartem macie porozumienie. Rozumiesz, co to znaczy?

Co to takiego ta próba ogniowa? W komiksie nic takiego nie było, ale ton głosu karzełka jest poważny i
smutny.

Gadają, że na karteluszu, który dała mi twoja pani, jest wyraźny znak diabelskiego kopyta.

background image

Śmiać się czy płakać?

To znaki Narodowego Banku Polskiego, nie żaden odcisk diablego kopyta!

Nie wiem, o czym prawisz, ale powiedz to bratu Gau-dentemu, a nie mnie. Ja tobie nie sędzia.

Paweł przykuca przy cebrzyku.

Co mam robić? — pyta szeptem.

—Jeśliś niewinny, idź do eremu i pytaj o brata Paschalisa. Taka moja rada.

Śpią jeszcze w zamku i w grodzie, nad rzeką snuje się mgła, nie śpią w eremie, nabożne pienie rozchodzi
się echem po korytarzach, dociera pogłosem do furty.

Ja do brata Paschalisa.

Brat w kaplicy. Poczekaj, aż zejdzie do refektarza.

Karzełek powiedział „jeśli jesteś niewinny". Paweł jest

niewinny i babcia Lusia jest także niewinna, tylko jak to wytłumaczyć? Nawet w domu popukaliby się w
czoło, a mama nalałaby pełną łyżkę bardzo gorzkiego lekarstwa i wykręci-

łaby numer pana doktora Nowaka, prosząc, aby natychmiast przyszedł do Pawła, bo Paweł bredzi w
gorączce. Czy uda się przekonać tego brata Paschalisa, że ani Paweł, ani babcia Lusia nie mają nic
wspólnego z diabłem?

Za jałmużną przyszedłeś? — brat Paschalis jest blady i chudy, wygląda jak roślina rosnąca bez

światła, czubek czaszki ma wygolony, habit związany grubym sznurem, stopy bose. — Nikt potrzebujący
nie odejdzie od tej furty bez wspomożenia.

—Jeden pan mi powiedział, że... — tu Paweł przez moment się zawahał, nie był pewny, jak trzeba
zwracać się do bladego mnicha — że brat może nam pomóc.

Nam? To znaczy komu?

Mnie i mojej babci, no, damie Lucyndzie.

Babcia Lusia tak się tutaj kazała nazywać. Dama Lucyn-da. Albo dama Lucynda z Warszawy (o Warszawie
nikt na dworze księcia Henryka nie słyszał).

Kto cię do mnie przysłał?

Trefniś książęcy.

Hm — zakonnik wsunął obie dłonie w rękawy i spojrzał na Pawła tak, jakby go dopiero teraz

zobaczył. — Tyś cały i zdrowy, więc rzeknij, co się stało z ową damą Lucyn-dą?

background image

Zamknięta w wieży.

Co uczyniła?

Właśnie że nic. To przez to, że najpierw miała włosy jak marchewka, a teraz ma zwyczajne,

trochę siwe. I na początku dała trefnisiowi pięćdziesiąt złotych, a nikt nie wiedział, co to jest.

66

Wyglądało na to, że i brat Paschalis nie ma pojęcia, co to jest pięćdziesiąt złotych i do czego służy.

Cóż mógłbym uczynić? Ową damę Lucyndę będzie sądził książę.

Trefniś mówi, że to brat Gaudenty żąda próby ognia, sam słyszałem przy uczcie, jak gadał, że

jesteśmy w zmowie z diabłem i z jakimś Gogiem Magogiem.

Z Gogiem Magogiem, powiadasz? Tedy sprawa trudna nad pojęcie. Chodź, pacholiku, do

skryptorium. Tam mi rzecz po porządku wyłożysz.

Przy drewnianych pulpitach siedzieli tak samo wygoleni braciszkowie w ciemnych habitach i gęsimi
piórami wodzili po rozłożonych przed sobą kartach. Przed niektórymi miast naczynia z atramentem stały
miseczki pełne jaskrawych farb i leżały małe pędzelki.

Nasz założyciel, chwalebny Benedykt, wielce ukochał księgi. Co roku każdy mnich musi jeden

wolumen przeczytać. W naszym zgromadzeniu przepisujemy księgi i zdobimy je malowaniami ku chwale
Bożej i radości ludzkich oczu.

Kiedy indziej Paweł chętnie by popatrzył na malowanie ozdobnych liter zaczynających rozdziały albo
spróbował swoich umiejętności w pisaniu gęsim piórem niczym Koszałek Opałek z baśni pani
Konopnickiej, ale przecież nie zjawił się tutaj dla poznawania sztuki przepisywania ksiąg. Zresztą nie
umiałby wypisywać takich dziwnych, szpiczastych liter, nie wspominając już o tym, że nie znał języka,
którym zapisywano karty pergaminu.

Zrelacjonował bratu Paschalisowi wszystko, co się wydarzyło od momentu przybycia na książęcy dwór.
Zataił tyl-

67

ko, że jest przybyszem z innego czasu; tłumaczenie, w jaki sposób można się przenosić w przeszłość, było
ponad jego siły i kto wie, czy nie skomplikowałoby jeszcze bardziej i tak już zagmatwanej sytuacji.

—Jesteśmy z grodu Warszawa — dodał na koniec swojej opowieści.

Czy leży ów gród w ziemiach księcia Bolesława?

Jaki książę Bolesław? Kto to jest?

Warszawa leży na Mazowszu.

background image

Toście z księcia Konrada dzielnicy. Znaczny to gród? Nigdym o nim nie słyszał.

Pewnie Warszawa była w tych czasach nikomu nie znaną wioską. A może jej jeszcze wcale nie było?
Najlepiej nie odpowiadać na to pytanie.

Powtórzył opowiastkę o znalezieniu rannym świtem kawałka niebiesko zadrukowanego papieru na
zamkowym dziedzińcu i zakończył:

Oddałem to mojej bab... to znaczy mojej pani.

Wysłuchawszy, brat Paschalis przeżegnał się i rzekł:

Dobrze ci z oczu patrzy, pacholiku, a mniemać należy, że gdybyście naprawdę z diabłem lub z

Gogiem i Ma-gogiem mieli porozumienie, nie szukałbyś pomocy w tych murach. Wszelako uczynki owej
damy Lucyndy dziwne się wydają i wytłumaczyć je trudno zwykłym ludzkim rozumem.

Babcia Lusia, przepraszam, chciałem powiedzieć dama Lucynda, już taka jest.

Niczego ci obiecywać nie będę. Ukryj się, by i ciebie w wieży nie zawarto, a ja sam z ową damą

pogadam i z bratem Gaudentym także. Gdybyś schronienia bezpiecznego

68

nie miał, zostań w klasztorze, będziesz drwa i wodę do kuchni nosił.

Między noszącymi porąbane polana i cebry pełne wody są żebracy, włóczędzy, pielgrzymi w czapkach
zdobnych sznurem białych muszelek, a wreszcie braciszkowie z nowicjatu, chłopcy nie starsi od Pawła.
Pracują bez wytchnienia i odpoczynku, lenistwo jest grzechem, Bóg po to dał ludziom dzień, by go od
świtu do nocy wypełnili pożyteczną pracą, jak pszczoły wypełniają miodem plastry w ulu.

Ale i tutaj przeniknęły wieści z zamku.

Pojmali czarownicę.

Odmieniła siebie w młódkę, włos miała złoty, liczko rumiane jak jabłuszko. Jak ją brat Gaudenty

przeżegnał, w staruszkę się obróciła. Ani byś poznał, że to ta sama niewiasta.

Babcia Lusia ma przechlapane! Nie dosyć, że płukanka okazała się bardzo nietrwała, to pewnie odebrali
jej torebkę, pozbawiając możliwości robienia tego, no, wizażu. W torebce był puder, kremy, cienie do
powiek, tusz w spirali, róż do policzków, szminka, wszystko, co ujmowało babci lat. Ani chybi brat
Gaudenty ogląda te dziwne przedmioty, wyciąga po kolei z paczki higieniczne chusteczki do nosa i wącha
flakonik z perfumami, potrząsa pękiem kluczy na kółku ozdobionym wisiorkiem w kształcie słonika i
zastanawia się, do czego służą bilety tramwajowe.

Czarownica klnie się na wszystkie świętości, że jest niewiastą taką jak wszystkie.

background image

Dowodnie się okaże, kto ona, jak po rozpalonych węglach boso pójdzie.

70

—Albo jej każą rozgrzane do czerwoności żelazo w ręce wziąć.

To niemożliwe! Nie mogą tego zrobić!

Tymczasem, układając brzemiona ze smolnych szczap, dalej gadają o ujętej czarownicy.

Muszą jej pilnować dniem i nocą, by się pod ziemię nie zapadła albo powietrzem nie uleciała jak

ptak.

Rycerz, który znak czarownicy w turnieju nosił, ze zgryzoty poczerniał i pielgrzymkę do świętego

Jakuba w Com-postelli ślubował.

Jeg° giermek rozpowiada, że przez czary owej niewiasty rycerz na niekiełznanym rumaku w

szranki wyjechał.

Patrzajcie, ludzie! Czarami chciała niewinnego człeka zgubić. W cesarskich ziemiach słyszałem o

czarownicy Meluzynie, która się w węża odmieniała, by jad trujący sączyć.

Paskudny ten Błażej! Swoje niedbalstwo złożył na karb czarów. Może i on, Paweł, także jest oskarżany o
wymawianie czarnoksięskich zaklęć?

Wcale nie trzeba długo czekać, żeby usłyszeć:

Służył czarownicy pacholik do diablika podobny. Sprytne toto było, wszędzie wlazło, a każdego

ranka szedł nad rzekę i liście na nurt puszczał. Nie raz i nie dwa ludzie go widzieli, jak w wodę wchodził i
odprawiał swoje czary.

Ładna historia! Babcia Lusia to czarownica, a Paweł — diablik. Po co się szorował liśćmi grążeli jak gąbką?
Ma teraz za swoje.

Nocą klasztor rozbrzmiewa pobożnymi pieniami. Co kilka godzin mnisi na dźwięk dzwonka schodzą do
kościoła.

71

Rozbudzony Paweł słucha z bijącym sercem przytłumionego grubymi murami śpiewu. Tym razem wpadli
jak śliwka w kompot (to ulubione powiedzonko taty). Sposobu powrotu nie widać, a nad babcią Lusią
zawisło prawdziwe niebezpieczeństwo.

Uciekać, gdzie oczy poniosą? Paść na kolana przed księciem i prosić o łaskę? Ubłagać rycerza Awdana,
żeby się wstawił za swoją damą? Czekać, co powie brat Paschalis?

Zezwolono, bym wybadał czarownicę zwaną damą Lucyndą z Warszawy. Przesłucham was razem,

pacholiku, byście nie mogli zwodzić mnie kłamstwami.

background image

Brat Paschalis jest bardzo mądry, przeczytał najgrubsze księgi zamykane na srebrne klamry, zna wszelkie
modlitwy i najskuteczniejsze egzorcyzmy. Okazuje się, że sam książę zasięga jego rady, słowo brata
Paschalisa wiele znaczy na dworze księcia Henryka. Bardzo wiele nawet.

Trudno poznać babcię Lusię w tej starszej, rozczochranej, szpakowatej pani, bladej i wystraszonej.
Przebrano ją w coś podobnego do worka, związano dłonie konopnym sznurem. Myślałby kto, że babcia
jest groźnym przestępcą z kryminalnych filmów!

Uzbrojeni pachołkowie mają takie miny, jakby naprawdę wierzyli, że babcia może się zapaść pod ziemię
albo wylecieć ptasim sposobem przez wąskie okienko przepuszczające odrobinę światła do mrocznej
komnaty.

Niech pan coś zrobi! — babcia wyciąga spętane dłonie do brata Paschalisa. — To jest skandal, te

przesłuchania i oskarżenia! Jakbym umiała czarować, to byłabym już dawno daleko stąd.

72

Odebrano ci magiczne przedmioty, bez których scze-zla twoja czarodziejska moc. Nie wyprzesz

się przecież, że należą do ciebie?

Przed bratem Paschalisem leży pudełeczko z cieniami do powiek, tubka z pudrem w kremie, dwie szminki
w kolorowych oprawkach, zabazgrany adresami i numerami telefonów notes, klucze ze słonikiem i
paczka higienicznych chusteczek. Jest i trochę bilonu, jakieś dwu- i pięciogro-szówki.

Czarodziejskie przedmioty?! Każdy to samo nosi w torebce!

Nikt nie nosi — głos brata Paschalisa jest poważny i surowy. — Wiele lat żyję na tym świecie, ale

nigdy czegoś podobnego nie widziałem. Nie pojmuję, z czego i jakim sposobem uczyniono te rzeczy. Nie
są z kruszcu, drzewa, rogu ani skóry. Przejrzałem też owo pisanie — brat Paschalis wskazuje na notes. — I
nic z niego nie mogę pojąć i wielu znaków odczytać. Między księgami spędziłem życie, ale tego pisania
zrozumieć nie mogę.

Potrząsając siwiejącymi kosmykami, babcia Lusia odrzuca z oburzeniem:

—A co tutaj jest do rozumienia? Adresy i telefony. O, proszę, chociażby ten numer: 10-15-31. Żadna
tajemnica!

Babcia ma charakter. Mimo związanych rąk i ohydnego worka wcale nie płacze i nie błaga o litość. Raczej
jest rozgniewana niż zrozpaczona i wcale nie przyjmuje do wiadomości, że może ją spotkać coś
strasznego.

Znasz cyfry? — brat Paschalis obraca się do Pawła. — Tak? To napisz te, które zostały podane

przez tę niewiastę.

73

background image

Kaducznie trudno jest skrobać gęsim piórem po pergaminie, więcej plam z atramentu niż tego pisania,
ale wreszcie się udało. 10-15-31.

Brat Paschalis pochmurnieje jak listopadowa noc, marszczy brwi. Potem sam ujmuje pióro.

X-XV-XXXI — tak to winno być zapisane — podsuwa pergamin. —Ale teraz przypominam sobie,

że już widziałem wasze znaki. Brat jeden, z Salamanki przybyły, chwalił się, że poznał saraceńskie cyfry.
Czy przysłali was Saraceni? Mówcie prawdę, jeśli wam życie miłe!

Kto to są Saraceni? — pyta babcia takim tonem, jakby to ona przesłuchiwała brata Paschalisa, nie

on ją.

Nieprzyjaciele świętej wiary, którzy Jeruzalem zagarnęli na zgubę wszelkiego chrześcijaństwa,

przez piekło zesłani.

Zabrzmiało groźnie, ale jakby zaprzeczając gniewnym słowom mnicha, słoneczny promień wniknął przez
wąskie okienko i rozświetlił ciemność komnaty. Błysnęło kolorową tęczą.

Co to? — wykrzyknął mimowolnie Paweł.

Nie pora o tym mówić. Wielkie na was ciążą zarzuty, czarnoksięstwa, znoszenia się z

nieprzyjaciółmi, zdrady. Przeto tylko prawda może was ocalić i karę zelżyć.

Podczas tej przemowy Paweł, jak zahipnotyzowany, patrzył na wnękę wyłożoną wzorem z tysięcy
maleńkich kamyczków układających się w stubarwne wzory. Słoneczny promień błądził po tym
przedziwnym wzorze i zapalał lśnieniem złote i srebrne okruchy. Wreszcie ześliznął się i jakby przystanął
w swojej wędrówce na skręconym jak ślimacza muszla niebieskim szlaku.

74

ś

To musi być to. Droga powrotu. Wystarczy dotknąć.

Ale jak to zrobić, kiedy trzeba stać nieruchomo i słuchać gniewnych słów mnicha?

Krewny mój w służbie książęcej pozostający (aha, tref-niś jest krewnym brata Paschalisa!)

dobrym słowem za wami przemówił, prosząc, bym wybadał wasze serca. Wszelako zbyt wiele jest spraw,
których zrozumieć niepodobna, a które tylko czary lub zdrada tłumaczyć mogą. Rzeknijcie tedy, pani,
jesteście czarownicą?

Nie jestem żadną czarownicą. Czarownic nie ma!

A ty, chłopcze, możesz przysięgać, że nigdy nie pomagałeś tej niewieście w jej czarodziejskiej

sztuce?

background image

Mogę przysięgać. Nie pomagałem. Harcerskie słowo honoru.

Gdy serca zakamieniałe w zatwardziałości, ciężko odróżnić słowa prawdy od kłamstwa —

wzdycha frasobliwie brat Paschalis.

Promień jeszcze rozjaśnia błękitny wzór, lada chwila przesunie się, odejdzie, zgaśnie. Niech się dzieje, co
chce, Paweł musi dotknąć lśniącego wzoru z błękitnych kamusz-ków. Nie może czekać. Dotknie, potem
niech będzie, co ma być.

Co czynisz, nieszczęsny?! — to ostatnie słowa, które słyszy.

Talerzyk ze śladami przyschniętego twarożku, szklanka z nie dopitą herbatą, kupa papierów na stole.
Przykurzony

76

ekran telewizora jest pusty. Między ścianami stoi duszne, rozgrzane powietrze.

Babcia Lusia wygląda tak, jakby przed okamgnieniem spadła z niezmiernej wysokości. Dotyka czoła,
policzków, szyi, chyba nie wierzy, że jest, że wróciła. Ale nim zdąży otworzyć usta, zapomni o swojej
wyprawie w miniony czas, tak samo jak zapominały bliźniaki i Karolina. Chytre są te „Skrzydła czasu",
najwidoczniej mają jakieś ważne powody sprawiające, że zacierają ślady w pamięci wszystkich. Ale nie w
pamięci Pawła. Dlaczego?

— Muślin tak łatwo się drze — ze strapioną miną babcia Lusia ogląda poszarpany dół kwiecistej sukni. —
I gdzie ja się mogłam ubłocić w taki upał?

Można już Pusi nalać wody do miseczki, zaraz Paweł wej-

77

dzie do łazienki i podsunie pełne naczynko leżącej pod umywalką kotce.

Pawełku!

Babcia Lusia prowadzi gorączkowe poszukiwania, przewraca papiery na stole, zagląda pod fotel i
wersalkę, przesuwa doniczki na parapecie, wyciąga książki z regału.

Czy nie widziałeś, dziecko, mojej torebki? Przepadła jak kamień w wodę, a tam był notes z

telefonami, bilety i kosmetyczka. I klucze też.

Kiedy przypomni babci, co stało się z jej torebką, babcia nie uwierzy, może się roześmieje, może
rozgniewa, a może powie tacie, że należałoby pójść z Pawłem do specjalistycznej poradni, bo takie
zmyślanie fantastycznych historii wymaga leczenia. Więc najlepiej pomagać w poszukiwaniach i udawać,
że się o niczym nie wie.

Podczas przetrząsania przedpokoju babcia przypadkiem rzuca okiem w lustro.

background image

Jak ja wyglądam! — jęczy. — Na opakowaniu zapewniali, że co najmniej dwa tygodnie trwałości.

Podam do sądu producenta! Zobaczysz, że podam!

Pewnie to od upału — uspokaja Paweł. — Trochę ci spłowiały włosy.

Pewnie — zgadza się nadspodziewanie łatwo babcia i siada na krześle. — Przynieś mi jeszcze

jedną szklankę wody, Pawełku. Czuję się jak przekłuty balonik. Ta torebka i taki straszny upał. Posiedzę
trochę, a potem wspólnie poszukamy. Musi tu być. Przecież się nie rozpłynęła.

Torebka się nie znalazła, chociaż szukała mama, ojciec i małolaty, Jaś z Małgosią. Wezwany ślusarz
otworzył babci-

78

ne drzwi i dorobił do nich klucze. Straciwszy zaufanie do płukanek koloryzujących, babcia przefarbowała
się na czarno w renomowanym zakładzie fryzjerskim. Ujrzawszy babcię w nowej fryzurze, dziadek zrobił
okropną awanturę.

— Wyglądasz jak czarownica! — krzyczał. — Jak prawdziwa wiedźma! Miotły ci tylko brakuje!

I na złość babci oddał złowionego szczupaka sąsiadom. A płotkami nakarmił koty na podwórzu.

Biedna babcia Lusia. Cokolwiek zrobi ze swoimi włosami, zawsze jest niedobrze.

A Paweł już teraz wie, co znaczają tajemnicze słowa Gog

i Magog. W Średniowieczu uważano, że Tatarzy należą do plemion Gog i Magog. Nie trzeba było długo
czekać, by wkroczyli z ziem ruskich w granice Polski. Powstrzymał ich na legnickim polu nie kto inny, tylko
książę Henryk z Wrocławia o przydomku Pobożny, mąż księżny Anny, syn świętej Jadwigi. Powstrzymał,
ale padł w tym boju.

Jak się zastanowić, awantura o papierowy banknot miała jednak trochę sensu. Papier wynaleźli
Chińczycy, od których ten wynalazek przejęli Tatarzy. W legnickiej bitwie nastraszyli rycerzy papierowymi
smokami niesionymi na wysokich włóczniach. Spłoszone konie wyłamywały się z szeregu, niszcząc
zwarty, okuty stalą szyk.

Cała reszta oskarżeń była bez sensu. A wronego rumaka miał okiełznać nie Paweł, tylko giermek Błażej. A
tak w ogóle wrony rumak był w porządku. Trzeba po wakacjach zapytać Kaśki, gdzie się można zapisać na
konną jazdę.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Jak okiełznać domowe finanse
Zwierzenia Georgii Nicolson 7 Jak oswoić włoskiego rumaka
Jak okiełznać wewnętrznego krytyka nlp
Nowacka Ewa Rogi Minotaura
Nowacka Ewa Może nie może tak
Nowacka Ewa W czepku urodzony
Rennison Louise Zwierzenia Georgii Nicolson 07 Jak oswoić włoskiego rumaka
Jak zrozumieć agresję Ewa Słowik
Jak walczyć z agresją warsztaty Ewa Walkowiak 2
Ostrowska Ewa Głupia jak wszyscy
Jak już będziesz w klubie Ewa Chodakowska Be Active Nr 3 (9) MARZEC 2016
Ostrowska Ewa Glupia jak wszyscy
Ewa Wolańska Jak pisać i redagować (konspekt)

więcej podobnych podstron