Jan Kalwin
O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA
Do Cesarza Augusta,
Zwołałeś, Wasza Cesarska Mość, obecne konsylium, aby, wraz z najznamienitszymi książętami i innymi
stanami cesarstwa, można było dokładnie i szczegółowo rozważyć i zadecydować o środkach, prowadzących
do poprawy obecnej kondycji kościoła, która powszechnie wydaje się zła, jeśli nie beznadziejna. Teraz, kiedy
Jego Wielebność bierze udział w owej sesji, ośmielam się prosić Dostojne Gremium o poświęcenie swej
uwagi i troskliwej refleksji kwestiom, które wyłożę. Ich ogrom i znaczenie może wzbudzić Wasze
zainteresowanie, tak więc wyłożę je z całą prostotą, ułatwiającą podjęcie odpowiedniego sposobu działania.
Niniejszym zapewniam, że występuję w obronie zarówno spójnej doktryny, jak i Kościoła, co pozwala mi
wierzyć, że Wasza Dostojność nie odmówi mi posłuchu. Wiernie wykonując swoje obowiązki i czyniąc
praktykę z tego, co wyznaję, czuję się upoważniony do owego zadania. Choć wydaje się ono przerastać moje
możliwości, nie obawiam się, że po wysłuchaniu mnie, posądzony zostanę o szaleństwo lub zarozumiałość,
podejmując takie kroki. Istnieją dwie okoliczności, w których ludzie zwykli polecać się komuś lub znajdywać
usprawiedliwienie dla swojego postępowania. Jeśli działanie owo wynika z uczciwych pobudek postępują
uczciwie. W pobożnym celu poczytuje się to nawet za godne pochwały. Jeśli natomiast działają pod presją
publicznej konieczności, nie można odmówić im przynajmniej zrozumienia. Skoro obydwa powody kierują
mną, ufam w Waszą przychylność, co do mych intencji. W jakiej to innej dziedzinie, dla jakiego innego
ważniejszego celu miałbym nie szczędzić trudu, jak tylko w usiłowaniu, zgodnie z moimi umiejętnościami,
niesienia pomocy Kościołowi Chrystusa, który to Kościół znajduje się w rozpaczliwym położeniu i
niebezpieczeństwie.
Nie będę dłużej wykorzystywać przedmowy do przedstawiania samego siebie. Proszę przyjąć to, o czym
będzie tu mowa, w imieniu moim i wszystkich tych, którzy już czynili starania przywrócenia Kościoła
należytemu porządkowi lub dostrzegli nieodzowność tego działania. Pośród nich znajdują się książęta
niepośledniego stanu i z innych szlachetnych grup. Tak, jak ja jako jednostka, przemawiam w ich imieniu, tak
i oni przemawiają poprzez moje usta. Do tejże grupy należy dodać niezliczone rzesze pobożnych ludzi,
rozrzuconych po różnych regionach chrześcijańskiego świata, którzy jednogłośnie zgadzają się ze mną co do
konieczności zreformowania Kościoła. Wszyscy wespół bolejemy nad korupcją obecnego Kościoła, nie
jesteśmy w stanie jej dłużej tolerować i nie spoczniemy w swych zabiegach o poprawę sytuacji. Świadomy
jestem, z jaką nienawiścią kojarzy się nasze imię niektórym, ośmielam się jednak prosić, aby przed
wydaniem o nas osądu, wysłuchali naszych racji.
Pierwszą kwestią nie jest już uznanie, że Kościół nękany jest przez liczne i poważne problemy (przyznają
to nawet umiarkowane kręgi sędziów), ale to, czy można podjęcie ich rozwiązania odkładać w czasie. Czyż
nie jest niestosowne i nieużyteczne, aby spokojnie czekały swego remedium? Proponując jakiekolwiek
działania co do obecnego stanu Kościoła, oskarżani jesteśmy o wprowadzanie pospiesznych świętokradczych
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 1
zmian. Tak więc, spieszno jest niektórym potępiać nas, nie za pragnienie niesienia pomocy Kościołowi, ale za
uzurpowanie sobie prawa do tego. Prosiłbym owe kręgi o wstrzymanie się ze swoim osądem do czasu, kiedy
rezultaty naszych działań odsłonią ich prawdziwą naturę. Powodowani jesteśmy bowiem najwyższą
koniecznością, co dowiodę, prezentując poniżej problemy.
Twierdzimy, że na samym początku Bóg powołał Lutra i innych, niosących światło, wskazujące nam drogę
zbawienia. To oni poprzez swoje obowiązki duszpasterskie założyli i pielęgnowali kościoły. To oni są
nauczycielami doktryny, w której tkwi prawda o naszej religii, tymi, w których nauczaniu znajduje się
czystość i prawowitość wyznania, a także tymi, którzy prawdę o zbawieniu ludzi, dotychczas w wielkim
stopniu zakrytą, uczynili zrozumiałą. Utrzymujemy, że skażony został również sposób szafowania
sakramentami, w zarządzanie zaś Kościołem wdało się wiele plugawości, a nawet nieznośnej dyktatury
(organa zarządzające Kościołem nie przebierają w środkach, posuwając się do tyranii). Być może zarzuty te
nie mają przekonywającej mocy, póki pełniej nie zostaną wyjaśnione, co uczynię wedle moich umiejętności.
Nie zamierzam omawiać wszystkich kontrowersji, wymagałoby to wiele nakładu czasu, a i sposobność ku
temu nie sprzyja. Uwypuklę tylko, streszczając w trzech punktach, konieczne przyczyny, zmuszające nas do
działań, za które przypisuje się nam winę.
Po pierwsze pobieżnie wymienię wszelkie zło, które zmusza nas do poszukiwania odpowiednich środków
zaradczych.
Po drugie wskażę, że niektóre z rozwiązań, podjęte przez naszych reformatorów, okazały się trafne i
uzdrawiające.
Po trzecie wyjaśnię, dlaczego ważkość problemu wymaga natychmiastowych działań.
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 2
1. Zło, które zmusza nas do poszukiwania uzdrawiających rozwiązań
Pierwszy punkt, do którego odniosę się jedynie po to, aby przygotować grunt do dwóch kolejnych,
podejmę w kilku słowach. Dłuższą kwestią będzie próba oczyszczenia nas z ciężkich zarzutów świętokradczej
zuchwałości, podburzania nastrojów i pochopności działań, co do których rzekomo nie mamy prawa.
Jakie czynniki sprawiają, że Chrześcijaństwo jest głęboko zakorzenione, a jego prawdy nieprzemijalne?
Pierwszoplanowym zagadnieniem będzie sposób, w jaki powinniśmy wielbić Boga, jak również to, co może
być źródłem naszego zbawienia. Jeśli zignorujemy powyższe kwestie, nasze wyznanie wiary okaże się
próżne. Szafowanie sakramentami, jak i zarządzanie Kościołem mają stać jedynie na straży czystości
doktryny, nie zaś służyć jakimś innym celom. Jedynym zaś sposobem upewnienia się co do jej prawości i
nienaganności będzie poddanie jej dokładnemu oglądowi. Gdyby wymagało to czytelniejszego zilustrowania,
porównałbym zarządzanie, urząd duszpasterski oraz inne sprawy organizacyjne do ciała, podczas gdy
słuszną doktrynę oddawania czci Bogu i źródło, w którym sumienie ludzkie upatruje zbawienia duszy,
ożywiającej owo ciało i sprawiającej, iż nie jest ono li tylko śmiertelną powłoką.
Co do rzeczy wyżej wspomnianych, nie istnieją kontrowersje pomiędzy pobożnymi a ludźmi o zdrowym
rzeczy osądzie. Przyjrzyjmy się teraz, co rozumiemy pod pojęciem poprawnego uwielbiania Boga. Głównym
założeniem jest uznanie Go za źródło wszelkich cnót, sprawiedliwości, świętości, mądrości, prawdy, mocy,
dobra, łaski, życia i zbawienia. Dlatego też oddajemy Mu chwałę, upatrując w Nim przyczyn wszelkich
zjawisk, jak też szukamy w Nim źródła ucieczki. Stąd wznosi się ku niebu nasza modlitwa, uwielbienie i
podziękowanie, świadczące o chwale, którą Mu przypisujemy. Poprzez adorację wyrażamy cześć należną Jego
wielkości i wspaniałości. Wszelki obrządek pozostaje jedynie pomocnym instrumentem w oddawaniu czci tak,
aby ciało podlegało przemianom wraz z duszą. Następnie przychodzi ukorzenie się, odrzucenie spraw
doczesnego świata i pobudek ciała, przemiana naszego umysłu i życie będące oddaniem Bogu. Poprzez samo
poniżenie się doskonalimy się w posłuszeństwie i oddaniu się Jego woli tak, aby bogobojność mieszkała w
nas i rządziła naszymi poczynaniami.
Duch Święty poprzez Pismo uczy nas prawdziwego i szczerego oddawania czci, które Bóg aprobuje i w
którym znajduje On zadowolenie. Jest to warunek wstępny do dalszej dyskusji, jak i oczywisty nakaz naszej
pobożności. Istota oddawania czci Bogu pozostaje zawsze ta sama, z tą wszakże różnicą, ze duchowa
prawda, która w nas jest jawna i prosta, była w okresie działania Prawa Mojżeszowego obleczona w rytualną
obrzędowość. Słowa naszego Zbawcy mówią, że [...] nadchodzi godzina i teraz jest, kiedy prawdziwi czciciele
będą oddawali Ojcu cześć w duchu i w prawdzie (J. 4, 23). Wiersz ten nie świadczy, że Bóg Ojciec czczony
był w duchowy sposób, ale zaznacza różnicę w zewnętrznej formie oddawania czci. Podczas gdy u naszych
poprzedników prawdziwy Duch przyćmiony był rozmaitymi rytami, my wyznajemy Go z całą prostotą. Co do
jednej rzeczy zawsze istniała zgoda, że Bóg, który jest Duchem ma być wielbiony duchowo i w prawdzie.
Zasada, którą posługujemy się przy odróżnianiu czystej od wypaczonej formy wyznawania Boga jest
uniwersalna. Nie czynimy z niej narzędzia, które służyłoby naszym celom, a jedynie zaleceniom Boga. Owa
zasada pozostaje niezmienna i powinna być zawsze przestrzegana z największą surowością. Dla dwóch
powodów Pan Bóg, potępiając i sprzeciwiając się wszelkim fałszywym formom oddawania czci, wymaga od
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 3
nas posłuszeństwa Jego własnym nakazom. Po pierwsze, ustanowienie Jego, jako ostatecznego autorytetu
sprawia, że nie podążamy za własnymi przyjemnościami, lecz podlegamy Jego zwierzchności. Po drugie,
nasze kaprysy i nadmierne poczucie wolności prowadzą nas na manowce. Kiedy już raz zbłądzimy z
prawowitej drogi, nie ma końca naszym rozterkom i popadamy w niezliczone zabobony. Słuszną zatem jest
rzeczą, że Bóg w celu utrzymania praw Swego Królestwa ściśle nakazuje, jak mamy postępować i odrzuca
wszelkie ludzkie środki, pozostające w niezgodzie z Jego wolą. Sprawiedliwą jest również rzeczą, że Bóg
definiuje zakres naszej swobody działań tak, abyśmy przez fałszywe wzywanie Jego imienia nie wzbudzali
gniewu przeciwko nam.
Wiem, jak trudno jest przekonać świat o tym, że Bóg sankcjonuje jedynie sposób oddawania Mu czci,
który wyjawił nam w Piśmie. Odmienne, głęboko zakorzenione, przekonanie świata mówi, że każdy rodzaj
czci, zdradzający jakąkolwiek gorliwość jest właściwy. Cóż zyskujemy wyznając Boga, jeśli pozostaje to w
sprzeczności z Jego nakazami? Jakże próżne, bezowocne i godne potępienia pozostaje takie postępowanie?
Słowa samego Stwórcy mówią jasno i klarownie: [...] Posłuszeństwo lepsze jest niż ofiara. (1 Sam 15,
22), Daremnie mi jednak cześć oddają, głosząc nauki, które są nakazami ludzkimi (Mat 15,9). Jakikolwiek
dodatek do słów Pana uwłacza zwłaszcza owej sprawie. Próżną jest sama chęć oddawania czci. Tak więc
tego, co raz zostało postanowione przez Najwyższego Sędziego, nie mamy prawa podważać.
Proszę zatem Waszą Cesarską Mość i Prześwietnych Książąt o zwrócenie swej uwagi na fakt, jak bardzo
daleki od czystości i prawości pozostaje sposób, w jaki obecnie świat chrześcijański oddaje cześć
Najwyższemu. Słowami przyznaje on Bogu chwałę i uznaje w Nim wszelkie dobro, w rzeczywistości jednak
ujmuje Jego doskonałości na korzyść świętych. Choćby nasi przeciwnicy uciekali się do różnych wybiegów i
szkalowali nasze dobre imię za wyolbrzymianie tego, co dla nich jest tylko trywialnym problemem, i tak
przedstawię fakty. Boską Opatrzność przypisuje się wielu świętym niemalże na równi z Najwyższym Bogiem.
W wielu wypadkach to oni rzekomo wykonują Boską pracę, pozostawiając Boga na uboczu owych działań.
Rzeczą, na którą uskarżam się, jest coś, co każdy wyraża trywialnym przysłowiem. Cóż bowiem mają znaczyć
słowa Bóg nie może być poznany inaczej jak tylko przez apostołów, jeśli nie to, że poprzez rangę, do której
zostali wywyższeni, znacznie ujmuje się Boskości Chrystusa. Konsekwencją tak przewrotnego myślenia jest
to, że ludzkość, wyrzekłszy się źródła Wody Życia, poznała smak słów proroka Jeremiasza: [...] Mnie, źródło
wód żywych, opuścili, a wykopali sobie cysterny dziurawe, które wody zatrzymać nie mogą (Jer. 2,13).
W czym upatrują oni swego zbawienia i wszelkiego dobra? Czy jedynie w Bogu? Ustami wyznają, że
jedynie w Panu. Cały ich bieg życia jawnie świadczy jednak o czymś przeciwnym.
Jednym z dowodów na korupcję jest wypaczenie roli modlitwy, która uległa znacznemu zniekształceniu i
niemalże zanika. Zaobserwowaliśmy, że to właśnie modlitwa potrafi dowieść, czy modlący oddaje prawdziwy
hołd Bogu. Transponując część chwały na inne istoty niż Bóg, odzieramy Go z należnej Mu czci. W szczerej
modlitwie istotne jest coś więcej niż tylko usilne błaganie. Modlący powinien zachować pewność, że Bóg jest
jedyną jego ucieczką, On jedynie może przyjść z pomocą, tak jak nam to obiecał. Żaden człowiek nie jest w
stanie cieszyć się takim przekonaniem, jeśli nie szanuje Bożych zaleceń przez które Bóg wzywa nas do siebie
i nie ma w sobie nadziei na wysłuchanie swych modlitw. Przykazania Boże nie są szanowane, jeśli ludzkość
powszechnie odwołuje się w swych modlitwach zarówno do Boga, jak i aniołów i zmarłych lub, jeśli zwraca
się do nich jako mediatorów, dzięki wstawiennictwu których Bóg spełnia prośby modlących się.
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 4
Gdzież zatem podziała się obietnica oparta jedynie na wstawiennictwie Chrystusa? Ignorując Go jako
jedynego mediatora, ludzie wybrali sobie patronów na wzór własnych wyobrażeń, a jeśli nawet Chrystus
zajął pewne miejsce w ich modlitwie, to niezbyt poczesne – jak jeden z owej rzeszy. Choć nie ma niczego
bardziej sprzecznego z naturą szczerej modlitwy jak brak ufności i wątpliwości, to jednak dominują one w
modlitwach wielu. Co więcej, gro z nich ufa, że rozterki te są koniecznym elementem prawdziwej modlitwy.
Dlaczego tak się dzieje? Ponieważ świat nie pojął mocy modlitwy, do której Bóg zaprasza nas, nie uwierzył,
że otrzymamy wszystko, o cokolwiek prosimy, pokładając zaufanie w Jego przykazaniach i obietnicach. Nie
uwierzył również w rolę Chrystusa jako jedynego adwokata, w imię którego nasze modlitwy są
wysłuchiwane. Jeśli przyjrzymy się wielu modlitwom społeczności kościelnej, dostrzeżemy liczne nieprawości.
Jesteśmy w stanie ocenić, w jakiej mierze prawe oddawanie czci Bogu uległo wypaczeniu. Modlitwa
dziękczynna również nie pozostaje tu wyjątkiem. Świadczą o tym hymny śpiewane zbiorowo, w których
imiona świętych wysławia się na równi z imieniem samego Boga.
Cóż by powiedzieć o praktykach adoracyjnych? Czyż ludzie nie zwracają się ku wyobrażeniom i rzeźbom z
szacunkiem równym Bogu? Błędne jest nawet przypuszczać, że istnieje jakaś różnica między owym
wypaczeniem wierzących a poganinem. Bóg nie tylko zabrania nam kłaniać się figurom, ale i wierzyć, że On
sam w nich przebywa. Powodowani takim właśnie podejściem, poganie ukrywali swą bezbożność. Nie da się
również zaprzeczyć, iż relikwie świętych, takie jak kości, szaty i obuwie, czczone są w miejsce prawdziwego
Boga.
Niektórzy sprzeciwiliby się, mówiąc o mnogości sposobów adoracji. Dulia [szacunek], jak to określają,
oddawany jest świętym, ich wyobrażeniom i szczątkom, natomiast latria [cześć] przeznaczona jest jedynie
Bogu. W miarę rozwoju sposobów oddawania czci zaistniał również hyperdulia [wielki szacunek], oddający
cześć matce Chrystusa ponad innymi istotami. W modlitwie ludzie ci przyjmują pozycję leżąc twarzą na
posadzce przed wizerunkami. Podczas gdy wszyscy prorocy, gdziekolwiek by się nie pojawiali, skazywali na
potępienie praktyki bałwochwalcze, świat pozostaje przepełniony nimi na podobieństwo starożytnych
Egipcjan.
Mówię tu pobieżnie o każdym rodzaju korupcji, później zaś wyjawię ujemne strony każdego z nich.
Przejdę teraz do ceremonii, które, miast być przejawem szczerego uwielbienia Boga, są raczej urąganiem
Jego wielkości. Nowy Judaizm, jako substytut czegoś, co Bóg wyraźnie znosi, szerzy się poprzez liczne
dziecinne ekstrawagancje, wraz z niektórymi bezbożnymi praktykami zapożyczonymi od pogan, istniejącymi
jedynie na potrzeby teatralności, nie zaś powadze nabożeństwa. Wraz z nimi ponownie odradzają się
niezliczone ilości obrzędów. Powinny one stanowić żywy przykład pobożności. Ludzie jednak w swej
próżności czynią je lekkomyślnymi i bezużytecznymi. Bez porównania największym złem ze wszystkich
pozostaje przekonanie ludzi, że czyniąc zadość tym i innym obrzędom wypełniają swoją powinność wobec
Boga tak, jakby one same były esencją pobożności i czci Boga.
Jeśli chodzi o wyrzeczenie się samego siebie, a co za tym idzie odnowa życia, praktyka jej zatarła się
całkowicie lub istnieje w bardzo znikomym wymiarze. Duchową ofiarą miłą Bogu ma być przyobleczenie się w
nowego człowieka. Niektórzy z duchownych napominają okoliczności wyrzekania się samego siebie, nie
znajdując jednak sposobu przywrócenia tej formie uwielbienia Boga. Mówiąc o pokucie, przywiązują wagę
jedynie do pewnych praktyk cielesnych, w których użyteczność św. Paweł śmie wątpić (Kol. 2,23; 1Tym. 4,8).
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 5
Cała uwaga pokutujących skupia się na różnego rodzaju abstynencji, czuwaniu i innych praktykach,
określanych przez Pawła jako nędzne elementy tego świata. Podążają oni jedynie za cieniem tego, co
naprawdę istotne, przeoczając sens prawdziwej pokuty.
Zważywszy, że jedynie Słowo Boże odróżnia praktyki fałszywe od prawdziwych, wnosimy, że dzisiejszy
sposób uwielbienia Boga jest niczym innym, jak wielkim zepsuciem. Nie szanują ludzie nakazów boskich, nie
czynią tego, co Panu miłe, przypisując sobie prawo decydowania o sposobach oddawania czci, naprzykrzając
się Panu fałszywym posłuszeństwem. Jeśli me słowa wydają się przesadne, przypatrzmy się kilku praktykom,
błędnie pojmowanym jako składanie hołdu Bogu. Bóg odrzuca, potępia, czuje wstręt do wszelkich fikcyjnych
praktyk religijnych. Dlatego też daje nam Swoje Słowo, aby hamować nasze namiętności i prowadzić drogą
posłuszeństwa. Zrzucając Jego jarzmo błądzimy, goniąc urojenia, czcząc Go na modłę własnych wyobrażeń z
zuchwalstwem, co w oczach Boga jest trywialne i nikczemne. Rzecznicy ludzkich tradycji przedstawiają je w
słusznych i górnolotnych zwrotach. Św. Paweł przyznaje, że są popisem ludzkiej mądrości. Skoro jednak Bóg
bardziej ceni sobie posłuszeństwo niż ofiarę, powinno to być wystarczającym argumentem na potępienie
jakichkolwiek innych sposobów oddawania czci, niż te usankcjonowane nakazem Boga. Przejdźmy teraz do
drugiej podstawowej dziedziny chrześcijańskiej doktryny naszej wiedzy o źródłach, z których płynie nasze
zbawienie. Obecnie nasza wiedza na ten temat prezentuje trzy różne stadia. Po pierwsze, powinniśmy zacząć
rozważania od uświadomienia sobie naszej marności, co wprawia nas w zwątpienie – tak, jakbyśmy duchowo
umarli. Przyczynia się do tego własne, jak i odziedziczone zepsucie naszej natury. To źródło zła przeciwko
Bogu zradza w nas brak zaufania, bunt przeciw Stwórcy, pychę, skąpstwo, pożądliwość i wiele innych
grzesznych namiętności, przez co sprzeciwiamy się drodze prawości, sprawiedliwości i ciąży na nas brzemię
grzechu. Co więcej, każdy, kto wyzna swe przewinienia, czując obrzydzenie do swych haniebnych czynów,
zmuszony jest do uczucia niezadowolenia z siebie i uświadomienia sobie własnej małości. Z drugiej jednak
strony sumienie jako pomost między nami a Bogiem przestaje być przekleństwem, a strzeże nas przed
wiecznym potępieniem i uczy bojaźni. To pierwszy krok na drodze do zbawienia, kiedy grzesznik w skrusze
wyznaje swą cielesność. Drży, czuje niepokój, szuka ulgi, a jednak nie zatwardza serca przeciw
sprawiedliwości Bożej.
Od tejże postawy powinien przejść do następnej, co możliwe jest dzięki poznaniu Chrystusa, w którym na
nowo zaczyna oddychać. Nie ma innej drogi, jak tylko pokorne zwrócenie się do Chrystusa, za którego
wstawiennictwem możemy wyjść z ubóstwa istnienia. Ten, kto szuka zbawienia w Chrystusie, zdaje sobie
sprawę z rozmiarów Jego potęgi, uznaje w Nim jedynego, który godzi nas z Ojcem, a Jego śmierć na krzyżu,
jako jedyną ofiarę zmazującą nasze winy. W ten sposób Boskiej sprawiedliwości staje się zadość i osiąga się
głębię prawości.
Człowiek nie powinien postrzegać swej współpracy z Bogiem Ojcem i Chrystusem oddzielnie, lecz uznać
w niej za darmo daną nam łaskę, dzięki której możemy dostąpić oglądania Boga. Z tego miejsca człowiek
powinien przejść do kolejnego etapu zbliżania się do Boga. Ciesząc się łaskami Chrystusa, czerpiąc z owoców
Jego śmierci i zmartwychwstania, powinien utwierdzić się w zaufaniu, Chrystusowi powierzając całkowicie
swoje życie.
Przyjrzyjmy się teraz, jak okrutnie doktryna ta została zniekształcona. Co do grzechu pierworodnego
wiele niepokojących pytań zostało podjętych przez scholastyków, którzy czynili wszelkie starania w
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 6
wyjaśnieniu owego problemu. W swych dysputach i kazaniach zredukowali go do rangi niewiele większej niż
grzech pożądliwości cielesnej, ignorując nasze zaślepienie, próżność, pychę intelektu, niedowiarstwo,
przesądy, wewnętrzną deprawację duszy, dumę, ambicje, upór i inne tajemne źródła zła. Jeśli chodzi o
doktrynę wolnej woli, głoszoną przed wystąpieniem Lutra i innych religijnych reformatorów, jej efektem jest
zarozumiałość ludzka, odnosząca się do przekonania o własnych zasługach i ich próżność, nie pozostawiająca
miejsca na łaskę i orędownictwo Ducha Świętego.
Dlaczegóż mamy pokładać swą ufność w owej nauce? Nie ma chyba rzeczy bardziej wzbudzającej
kontrowersje, przy której nasi przeciwnicy bardziej uporczywie staliby przy swoich stanowiskach, niż
rozstrzyganie, skąd płynie zbawienie: z wiary czy z uczynków. Pod żadnym warunkiem nie przyznają
Chrystusowi tytułu Pana naszej prawości, przypisując sobie dobre uczynki jako własną zasługę. Dysputa ta
nie rozstrzyga, czy dobre uczynki powinny być udziałem wiernych i, czy są przez Boga uznawane i
nagradzane, ale czy ich własna wartość jest w stanie zyskać nam życie wieczne, czy są one
zadośćuczynieniem zmywającym grzechy, których wyznawanie jest warunkiem wstępnym drogi do
zbawienia. Potępiamy błędne myślenie, w którym ludzie przypisują większą wagę do swych uczynków niż do
roli Chrystusa jako środka zjednującego Boską łaskawość i zyskującego dziedzictwo życia wiecznego, krótko
mówiąc, dzięki któremu stajemy się prawi w oczach Boga. Ludzie pysznią się przed Bogiem dobrymi
uczynkami, czyniąc Boga zobligowanym do ich wynagrodzenia. Duma tak pojmowana jest tragicznym
zatruciem duszy, bo zamiast uwielbiać Chrystusa ludzie chełpią się samymi sobą, marzą, aby posiąść życie,
przebywając jednak w otchłani śmierci. Można by rzec, że przesadnie traktuję ten problem, nie można
jednak zaprzeczyć istnienia owego fałszywego przekonania, że poprzez uczynki zyskujemy przychylność
Bożą, a w konsekwencji życie wieczne, że jakakolwiek nadzieja na zbawienie nie poparta dobrymi uczynkami
jest nieroztropnością i zarozumialstwem, że dostępujemy pojednania z Bogiem poprzez nasze dobre czyny, a
nie łaskawe odpuszczenie grzechów. Co więcej, wierzy się, że to one zasłużą nam na życie wieczne, gdyż
wynikają z litery prawa, nie zaś przypisywane są wstawiennictwu Chrystusa. Jak często ludzie tracą
przychylność Bożą, tak często ją odzyskują poprzez czyny wynagradzające, uzupełnione zasługami Chrystusa
i świętych, jeśli tylko grzesznik zasługuje na ich wspomożenie. Przed wystąpieniem Lutra owe bezbożne
dogmaty fascynowały ludzi, ale i w naszych czasach poprawna doktryna jest zagorzale i uparcie
krytykowana.
Istnieje jeszcze jedno zgubne przekonanie, zajmujące umysły ludzkie, a uważane za jedno z głównych
punktów wiary, co do którego bezbożną rzeczą byłoby wątpić w nie. Mówi ono, że wierni powinni żyć w
ciągłej niepewności co do Bożej przychylności. Moc, jaką daje wiara, korzyści płynące z Chrystusowego
odkupienia i zbawienia zostają w ten sposób podważone. Św. Paweł deklarował, że jedynie wiara
Chrystusowa wypełnia nasze serca ufnością i dodaje otuchy, aby stanąć przed obliczem Boga (Rz. 5,2).
Kolejny fragment Listu do Rzymian opiera się na tym samym przekonaniu:Wszak nie wzięliście duch niewoli,
by znowu ulegać bojaźni, lecz wzięliście ducha synostwa, w którym wołamy: Abba, Ojcze ! (Rz. 8,15).
Czyż rezultatem braku ufności, który cechuje naszych przeciwników, nie jest utrata zaufania w obietnice
Boże? Św. Paweł argumentuje słowami: Bo jeśli dziedzicami są tylko ci, którzy polegają na zakonie, tedy
wiara jest daremna i obietnica w niwecz się obróciła (Rz. 4,14). Prawo bowiem skazuje człowieka na
zwątpienie i nie pozwala mu cieszyć się pewnym, trwałym zawierzeniem Bogu. Ci, którzy żyją w sprzeczności
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 7
ze słowami Pawła stają się ofiarą błędnych przypuszczeń na podobieństwo trzciny na wietrze. Kiedy już raz
zaufali zbawieniu płynącemu z mocy dobrych uczynków, zanurzyli się w absurdzie owej doktryny. Stoją oni
nad krawędzią przepaści, bo czyż czyny człowieka nie przysparzają mu wątpliwości, a nawet powodów do
rozpaczy? Tak więc widać, jak jeden błąd prowadzi do następnego.
W tym miejscu chciałbym, Jego Wysokość Cesarzu i Dostojni Książęta, przypomnieć to, o czym już
wcześniej wspomniałem. Bezpieczeństwo Kościoła zależy w takim samym stopniu od poprawnej doktryny, jak
życie ludzkie od kondycji jego duszy. Jeśli czystość doktryny jest choćby w najmniejszym stopniu uchybiona,
Kościół doznaje śmiertelnego uszczerbku. Dlatego też uważam, że niebezpieczeństwo nie zostało zażegnane,
a Kościół stoi na skraju przepaści. Rozwijam teraz ten temat znacznie szerzej.
Przejdę obecnie do kwestii zarządzania Kościołem i dystrybucji sakramentów, które porównałem
wcześniej do ciała. Choć zewnętrzna ich strona może pozostawać nienaganna, ich moc i użyteczność nie
mają sensu, jeśli wynikają z błędnej doktryny, a cóż dopiero, kiedy ich zewnętrzna i wewnętrzna strona nie
mają prawnych podstaw, co wielokrotnie daje się zauważyć.
Jeśli chodzi o sakramenty - rytuały wymyślone przez ludzi, mają tę samą rangę, co misterium
ustanowione przez Chrystusa. Szafuje się siedmioma sakramentami, podczas gdy Chrystus ustanowił tylko
dwa. Pozostałe z nich są autorstwa człowieka. Uważa się, że łaska Boga Ojca, jak i Chrystusa jest w nich
obecna. Dwa sakramenty ustanowione przez Chrystusa zostały zniekształcone w szkaradny sposób. Chrzest
stał się czymś na kształt zbytecznego dodatku, nie zachowując prawie śladu ze swej czystej i oryginalnej
formy. Natomiast sakrament Wieczerzy Pańskiej nie tylko uległ zniekształceniu przez, nie mające z nim nic
wspólnego, rytuały, ale zupełnie zmienił swoją formę.
To, co Chrystus nakazał nam czynić i w jakim porządku, zostało przecież jasno określone. Pogardzając
Jego wskazówkami teatralne przedstawienie stało się substytutem prawdziwej Wieczerzy Pańskiej. Bo czyż
istnieje jakieś podobieństwo między mszą a prawdziwą Wieczerzą Pańską? Z nakazu Chrystusa Ciało i Krew
stały się świętymi symbolami, poprzez które wierzący mają się komunikować z Bogiem. Jednak to, co
obserwuje się na mszy, powinno zasługiwać na ekskomunikę. Kapłan sam spożywa Wieczerzę, oddzielając
się od reszty zgromadzenia. Następnie tak, jakby był jakimś następcą Aarona, pozoruje składanie ofiary
niweczącej grzechy ludzi. Gdzie, choćby raz, Chrystus wspomina o ofierze? Mówi tylko: bierzcie, jedzcie i
pijcie. Kto dał ludziom prawo do zmiany słowa „bierzcie" na „ofiarujcie"? Efektem tej zamiany jest poddanie
własnym potrzebom wiecznych i niezmiennych dekretów Chrystusa.
Jest to poważne wykroczenie, zwłaszcza gdy owy fałsz dotyka zarówno żywych jak i umarłych i uważa
się, że dzięki niemu zyskujemy łaskę. W tenże sposób z owoców Męki Chrystusowej stworzyli ludzie
przedstawienie, a dostojeństwo wiecznego kapłaństwa skradzione zostało Chrystusowi i użyczone
człowiekowi.
Jeśli nawet kapłani zapraszają wiernych do wspólnej komunii, uczestniczą oni jedynie w jej części.
Wszakże Chrystus ofiaruje Swój Kielich wszystkim i wszystkich zaprasza do spożywania z Niego. Wbrew temu
zabrania się zgromadzeniu wiernych styczności z Kielichem Pańskim. Obydwa symbole, które z polecenia
Chrystusowego związane były nierozerwalnym węzłem, przeciął ludzki kaprys. Z wyjątkiem konsekracji,
zarówno Chrzest, jak i ofiara Wieczerzy nie różnią się niczym od praktyk magicznych inkantacji. Poprzez
wydawanie dziwnych westchnień, szeptów i wypowiadanie niezrozumiałych słów uważa się, że odprawiane
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 8
jest prawdziwe misterium. To tak, jakby wolą Chrystusa było, aby w rytuałach Jego Słowo miało być
mamrotane, nie zaś wypowiadane w sposób czysty i klarowny. Słowa Ewangelii w niezawoalowany sposób
mówią o potędze, naturze i sensie sakramentu Chrztu. Podczas Wieczerzy Chrystus nie mamrocze nad
chlebem, ale zwraca się do apostołów w klarownych zwrotach, kiedy zapowiada obietnicę i nakazuje:czyńcie
to na pamiątkę moją. Zamiast czcić pamięć owego wydarzenia, wymawiane są sekretne egzorcyzmy, służące
raczej magii niż sakramentowi.
Naszym pierwszym zarzutem jest to, że ludzie znajdują przyjemność w widowiskowych ceremoniach,
zapominając o ich utraconym znaczeniu i sensie. Sakramenty są bezużyteczne, jeśli symbole je
reprezentujące, pozostają w sprzeczności ze słowem Bożym. Jeśli wiernym przedstawia się nic nie znaczące
figury, dostarczając doznań li tylko wzrokowych, jeśli nie słyszą Słowa Bożego, w rytuale takim nie
dostrzegają niczego, poza jego zewnętrzną oprawą. Stąd jeden z najbardziej niebezpiecznych zabobonów
mówiący, że sakramenty są wystarczające do zbawienia. Nie zabiegając o sprawy wiary i pokuty, a nawet
samego Chrystusa, ludzie przywiązują wagę do zewnętrznego znaku, a nie do jego znaczenia. We wszystkich
kręgach szerzy się bezbożny dogmat o samowystarczalności sakramentów, jeśli nie są tylko obarczone
grzechem śmiertelnym [przyjmującego], tak jakby były one ustanowione dla innego celu, niż doprowadzenie
nas do Chrystusa.
Co więcej, po konsekracji chleba przewrotnymi zaklęciami, a nie pobożnym rytem, przechowuje się go w
zamknięciu. Jedynie czasami ukazuje się chleb zgromadzeniu w bardzo uroczystym nastroju, aby się do
niego modlić i adorować zamiast Chrystusa.
Skutkiem tego w chwilach trwogi ludzie uciekają się do chleba jako swej ochrony, traktują jak zaklęcie
przeciw wszelkim smutkom. Prosząc przebaczenia Boga stosują jako środek zmazujący winę, tak jakby
Chrystus, ofiarując ciało, przeznaczył je do tego rodzaju absurdalnych praktyk. Do czego powinna skłaniać
nas obietnica Chrystusa? Otóż do tego, że tak często, jak bierzemy udział w sakramencie Wieczerzy,
powinniśmy być uczestnikami Chrystusowego Ciała i Krwi. Bierzcie – mówi On, jedzcie i pijcie, to jest moje
ciało to jest moja krew. Czyńcie to na pamiątkę moją. Aby dotrzeć do prawdziwego sensu owego
sakramentu, musimy poprzestać na znaczeniu, nadanym mu tylko przez Chrystusa. W błędzie tkwią ci,
którzy, poza prawowitym przyjmowaniem sakramentu, wyobrażają sobie, że znajduje się w nim cokolwiek
więcej niż tylko nieuświęcony chleb.
Wiele religijnych rytów ulega profanacji. Stają się one przedmiotem haniebnego frymarczenia, jakby nie
były ustanowione dla innych celów, jak tylko pozyskiwanie korzyści tym, którzy je praktykują. Frymarczenia
tego dokonuje się w sposób jawny i otwarty. W niektórych kościołach mówi się o korzyściach finansowych,
jakie przynosi msza. Niektóre z obrządków mają nawet swój ustalony cennik. Każdy przy zdrowym osądzie
dostrzeże, że kościoły stały się miejscem handlu i funkcjonują niczym sklepy, gdzie każda z religijnych
praktyk może być wystawiona na sprzedaż.
Omówię teraz niektóre z poważniejszych bolączek, nękających kościelne zarządzanie. Urząd pastora
ustanowiony przez Chrystusa od dawna się dezawuuje. Celem powoływania biskupów, księży i różnych rang
kościelnych miało być, jak przypomina św. Paweł, moralne nauczanie Kościoła w ramach czystej doktryny.
Zgodnie z tym, żaden pastor nie spełnia swych powinności, jeśli nie naucza. W dzisiejszych czasach prawie
wszyscy, mieniący się duszpasterzami, zlecili ową posługę innym. Rzadko kiedy można spotkać dziś biskupa,
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 9
który zajmie miejsce na ambonie, aby nauczać zgromadzenie. Biskupstwa bowiem zdegenerowały się do roli
świeckich księstewek. Również pastorzy niżsi rangą błędnie mniemają, że poprawnie wykonują swój urząd,
czyniąc z nabożeństwa puste przedstawienia, zupełnie obce zaleceniom Chrystusa lub, podążając za
przykładem biskupów, zrzucając ten obowiązek na barki innych. Wynajmowanie urzędów kapłańskich stało
się równie powszechne, jak wynajmowanie gospodarstw rolniczych. Duchowe zarządzanie Kościołem
ustanowione przez Chrystusa zanikło zupełnie. W jego miejsce pojawiło się całe mnóstwo wypaczonych
sposobów prowadzenia Kościoła. Różnią się one tak bardzo od pierwotnej doktryny, jak świat różni się od
Królestwa Chrystusowego.
Jeśli ktoś sprzeciwi się memu stwierdzeniu, że nie powinno się przypisywać winy tym, którzy zaniedbują
swoje obowiązki, odpowiem, że jest to zjawisko bardzo powszechne, które przestało nawet wzbudzać ogólne
oburzenie. Co więcej, biskupi i podlegli im prezbiterzy, rezydując w swoich parafiach i wykonując swoje
zawodowe obowiązki, nie budują prawowitej instytucji Kościoła na ziemi. Wyśpiewują, wypowiadają tysiące
niezrozumiałych słów, odprawiają niezliczone obrzędy, rzadko kiedy (jeśli w ogóle) podejmując się urzędu
nauczycielskiego. Według przykazania Chrystusa żaden człowiek nie ma prawa sprawowania urzędu biskupa
lub pastora, jeśli nie karmi swej owczarni Słowem Bożym.
Zarządzający Kościołem powinien przewyższać cnotami swych podwładnych, świecić nienagannym
przykładem bogobojnego życia. Czy żyją oni według wymogów swego powołania? W czasach ogólnej
korupcji współczesnego świata urząd kapłański jest szczególnie narażony na wszelkie niegodziwości. Jakże
pragnąłbym, żeby niewinność kapłanów obaliła moje zarzuty! Jawne jest jednak ich znieprawienie,
niezaspokojone skąpstwo, zachłanność, nieznośna pycha i okrucieństwo. Nieprzystojne burdy, tańce, gry i
rozrywki, pławienie się w niepohamowanych namiętnościach powszechnie panują w ich domach. Chlubią się
swym luksusem poczytując go za zaletę.
Swój stan kapłański uważają za powód do okazywania im szacunku. Wstydem ogarnia mnie odkrywanie
ich potworności. Gdyby przemilczanie mogło naprawić błędy, stłumiłbym w sobie powinność piętnowania.
Widoczne objawy znieprawienia wzbudzają wystarczający niepokój, nie będę zatem mówił o tych dziejących
się w ukryciu. Ilu księży czystych jest od zarzutu rozpusty? Ile z ich domów zostało zbrukanych codziennym
aktem lubieżności? Ileż szanowanych rodzin splugawili swymi próżniaczymi pożądliwościami? Nie jest moim
zamierzeniem wystawianie na światło dzienne ich hańbiących występków. Warto jednak dostrzec przepaść
między postępowaniem dzisiejszych kapłanów a prawdziwych sług Chrystusa i Jego Kościoła a celami, do
których powinni podążać.
Równie ważną sprawą kościelnego zarządzania są prawowite i odbywające się regularnie wybory oraz
ordynacja zarządzających. Słowo Boże powinno stanowić standard, według którego dokonuje się tych
wyborów. Istnieje również wiele dekretów zgromadzeń pierwotnego Kościoła, które z całą rozwagą i
szczegółowo omawiają poprawną formę wyborów. Niechaj nasi przeciwnicy poszczycą się choćby jednym
przykładem kanonicznych wyborów, a przyznam im zwycięstwo. Duch Święty ustami Pawła w listach do
Tymoteusza i Tytusa oraz ojcowie nasi poprzez starożytne prawa mówią, czym powinien cechować się
duchowny i jakie powinien spełniać warunki. W obecnych czasach niewiele z tego jest przestrzegane. Jakże
niewielu, podniesionych do rangi urzędu duchownego, obdarzonych jest, choćby w niewielkim stopniu,
cechami koniecznymi do sprawowania funkcji kościelnych. Można dostrzec, z jaką pieczołowitością
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 10
apostołowie wybierali swych następców, jak kościół w swych początkach podążał za ich wzorcem i to, jak
bardzo pierwotne kanony były przestrzegane. Czyż dzisiaj nie zostały one wzgardzone i odrzucone? Dziś
wszystko, co uczciwe i zgodne z nakazami, zostało pogwałcone, a urzędy zdobywa się haniebnymi, ohydnymi
metodami. Powszechnym zjawiskiem jest kupowanie stanowisk kościelnych za wyznaczoną cenę, na drodze
przemocy, nikczemnym czynem lub plugawymi pochlebstwami. Zdarzają się czasem przypadki opłat za
stręczycielstwo i tym podobne usługi. Krótko mówiąc, ludzie dopuszczają się znacznie podlejszych czynów w
zdobywaniu urzędów duchownych niż świeckich.
Gdybyż tylko wysocy rangą w Kościele, nadużywając swego stanowiska, grzeszyli przeciwko sobie lub
wypaczali innych swym złym przykładem! Całe zło polega jednak na tym, że posługują się tyranią. I to
tyranią nad naszymi duszami. To, czym chlubi się dzisiejszy kościół, to bezprawne, rozwiązłe, niczym nie
ograniczone rozporządzanie naszymi duszami i zaprzęganie ich w nędzną niewolę.
Chrystus obdarzył apostołów władzą porównywalną z tą, jaką Pan Bóg nadał prorokom – władzę
dokładnie zdefiniowaną, a mianowicie działanie jako posłowie Jego woli wśród ludzi. Niezmienne prawo
mówi, że każdy, komu powierzono owe zadanie, musi wiernie i głęboko religijnie podporządkowywać się
Jego zaleceniom. Wyraził to Chrystus w swym poruczeniu: Idźcie tedy i czyńcie uczniami wszystkie narody,
chrzcząc je w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego, ucząc je przestrzegać wszystkiego co wam
przykazałem (Mat. 28, 19-20), a nie według własnych upodobań. Jeśli ktoś zapyta, z czyjego ramienia mają
prawo tak działać, przytoczę definicję Piotra, który gorąco nakazuje: Jeśli kto mówi, niech mówi jak Słowo
Boże (1 P. 4,11).
Jednak współcześni duchowni roszczą sobie prawo głoszenia tego, co im się podoba i nalegają na
bezwarunkowe posłuszeństwo. Sankcjonowanie tego, czego nie objawił Duch Święty, jest jawną potwarzą.
Stosownie do tego twierdzą, że nie podporządkowują sumienia wierzących ich własnym potrzebom i
kaprysom, a jedynie wyroczniom Ducha Świętego, który rzekomo został im objawiony, którego rzekomo swą
posługą potwierdzają i obwieszczają wiernym.
Zaiste przemyślnym pretekstem posługują się! Nikt nie wątpi w to, że cokolwiek Duch Święty przekazuje
nam przez ich ręce, powinno być wielce szanowane. Czyż nie jest miarą ich kaprysów twierdzenie, że są
prawdziwymi orędownikami Słowa Ducha Świętego, gdyż to On nimi kieruje, i przypisywanie sobie monopolu
na prawdę? Bo jeśli wszystkie ich dekrety bez wyjątku mamy przyjmować jako ostateczne wyrocznie, nie
istnieje zatem żadne ograniczenie ich władzy. Któryż z tyranów bardziej okrutnie nadużywał cierpliwości
swych podwładnych usilnie twierdząc, że wszystko, co pochodzi z Jego ust, powinno być przyjęte jako Boskie
przesłanie? Różnym tyranom udawało się zmuszać do przestrzegania swych dekretów. Ci jednak żądają
znacznie więcej. Musimy wierzyć, że to Duch Święty mówi do nas, kiedy w rzeczywistości każą nam wierzyć
we własne wymysły.
Jakże ciężki i niesprawiedliwy jest ów rodzaj niewolnictwa, kiedy to duchowni w bezmiarze swej władzy
ujarzmiają dusze wiernych. Piętrzą się wciąż nowe prawa, zastawiające sidła ludzkiemu sumieniu. Prawa te
nie ograniczają się do spraw zewnętrznego porządku lecz dotyczą wewnętrznego i duchowego kierowania
duszą. Zagubić się można w labiryncie ich mnogości. Wydaje się, że wiele z nich powstało właśnie na użytek
zamęczania i torturowania sumienia. Respektowanie owych praw jest niezwykle surowe, jakby to ono
stanowiło sedno pobożności. Jeśli łamie się przykazania Boskie zadaje się wiernym pobłażliwą pokutę.
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 11
Sprzeniewierzenie się dekretom ludzkim wymaga natomiast surowego odpokutowania. Ktokolwiek odważy
się sprzeciwić w najmniejszym stopniu narzucaniu tak gnębiącego jarzma, od razu potępiony jest jako
heretyk. Dawać upust swemu niezadowoleniu jest poważną obrazą. Aby jeszcze wzmocnić swą nieznośną
dominację przez okrutne dekrety, duchowni ci stają na przeszkodzie czytania i rozumienia Pisma Świętego,
gromiąc przy tym jakikolwiek odruch kwestionowania ich władzy. Rygor ów potęguje się z każdym dniem,
uniemożliwiając podważanie doktryny religijnej.
W czasach, kiedy Boża Prawda leży pogrążona w ciemnościach, religia skalana jest tysiącem
świętokradczych przesądów, oddawanie czci Bogu zniekształcone jest bluźnierczymi praktykami, a Jego cześć
pogwałcona, kiedy cały ogrom fałszerstw nakazuje nam wątpić w odkupienie, a pokładać ufność w
uczynkach i szukać wybawienia wszędzie poza Chrystusem, kiedy udzielanie sakramentów uległo wypaczeniu
i rozczłonkowaniu poprzez dodanie licznych wymysłów, sprofanowane zostało chęcią zysków, kiedy to
zarządzanie Kościołem cechuje totalny chaos, kiedy to piastujący urzędy kościelne narażają Kościół na
szwank swym rozpustnym życiem i bezlitosną tyranią nad ludzkimi duszami, wiodąc je jak owce na rzeź,
wówczas to pojawił się Luter i inni, którzy wspólnymi siłami szukali środków i metod, dzięki którym religia
doznałaby oczyszczenia ze stanu hańby, doktrynie przywrócona byłaby spójność, a kondycja Kościoła
wyciągnięta z obecnej nędzy. Dziś pragniemy podążyć tą samą drogą.
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 12
2. Środki zaradcze służące naprawie zła
Przejdę teraz, jak obiecałem, do rozważania remedium ku poprawie błędów, nie mówiąc o sposobach,
jakimi się posługujemy (którymi zajmę się później), ale o celowości działań, na których końcu jest znacząca
poprawa nędznej kondycji Kościoła. Byliśmy i nadal jesteśmy ofiarą wielu oszczerstw, czy to wprost w
kazaniach, czy w spotwarzaniu w pismach naszych przeciwników. Szkalowanie jest ich jedynym celem. Ale
wyznanie naszej wiary przedstawione Waszej Wysokości jest jawne dla świata i dobitnie świadczy, jak
niezasłużenie dokucza się nam ohydnymi zarzutami. Zarówno w przeszłości, jak i obecnie gotowi jesteśmy
dać wykład naszej doktryny. Jednym słowem, nie istnieje doktryna nauczania w naszym Kościele inna niż ta,
którą głośno wyznajemy. Jeśli chodzi o kwestie sporne, są one w sposób klarowny i uczciwy wyjaśnione w
wyznaniu naszej wiary. Wszelkie szczegóły z nią związane były tematem obfitych i sumiennych prac naszych
pisarzy. Jakże niesprawiedliwie stawia nam się zarzut bezbożności. Nasi reformatorzy podjęli się nie lada
zadania, budząc świat z mroków ignorancji, nakłaniając do czytania Słowa Bożego, sumiennie pracując nad
Jego wykładnią i rzucając światło na pewne aspekty doktryny o praktycznej wadze. Natomiast wiele
obecnych kazań cechuje duża frywolność, rozbrzmiewają w nich kłótliwe pytania, rzadko odnoszące się do
Biblii. Zarządzający Kościołem nie ustają w swych zabiegach zabezpieczenia swych zysków. Dlatego też
pozwalają na wszystko, co napełnia ich kiesę. Nawet najbardziej do nas uprzedzeni, jakkolwiek zniesławiliby
naszą doktrynę, przyznają, że wielu spośród nas naprawia istniejące błędy.
Skłonny jestem przyznać, że wszelka korzyść, jaką czerpie Kościół z naszych wysiłków, i tak uczyni nas
winnymi, jeśli uchybimy czystości doktryny choćby w najmniejszym stopniu. Prześledźmy zatem całość
naszej doktryny, formę szafowania sakramentami i zarządzania Kościołem. Żaden z tych trzech aspektów nie
zmienił się od czasów starożytnych, chyba że próbując Kościołowi przywrócić dokładną formę według Słowa
Bożego. Wracając do podziału, który wcześniej przyjęliśmy, zastrzeżenia dotyczące doktryny odnoszą się
zarówno do prawowitego sposobu oddawania czci Bogu, jak i podstaw do zbawienia. Usilnie nakłaniamy do
tego, aby wysławianie Boga nie było ani oziębłe, ani beztroskie, a podkreślając sposób wyrażania wiary, nie
ignorujemy jej ostatecznego celu, ani żadnego istotnego elementu. Obwieszczamy chwałę Boga bardziej
wzniośle, niż czyniono to niegdyś i nie szczędzimy wysiłków, aby Jego chwała się umocniła. Wychwalamy
Jego orędownictwo nad nami, przypominając innym o należytym szacunku, składaniu hołdu Jego wielkości,
czując należytą wdzięczność za okazane łaski, łączymy się we wspólnym Jego wysławianiu. W ten sposób
serca ludzi wypełniają się całkowitym zaufaniem, które otwiera drogę modlitwie. To z kolei prowadzi do
prawdziwego zatracenia samego siebie, podporządkowania naszej woli Bogu i wyrzeczenia się namiętności.
Tak jak Bóg żąda, aby wyznawać Go duchem, tak też gorliwie nakłaniamy ludzi do duchowych ofiar miłych
Bogu.
Nawet nasi wrogowie nie są w stanie zaprzeczyć naszej wytrwałości w nawoływaniu ludzi do pokładania
ufności w Bogu, jako jedynym źródle wszelkiego dobra, zawierzenia Jego potędze, szukania wytchnienia w
Jego dobroci, polegania na Jego prawdzie, zwracania się doń całym sercem, składania całej nadziei w Nim i
uciekania się do Niego w chwilach próby. Jemu przypisujmy całą naszą pomyślność i czyńmy to, otwarcie Go
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 13
chwaląc. Aby każdy znajdował przystęp do łask Bożych obwieszczamy, że pełnia błogosławieństw otwiera się
na nas w Chrystusie i z niej możemy czerpać w każdej potrzebie. Nasze pisma i kazania świadczą o tym, jak
często i skwapliwie zalecamy prawdziwą skruchę, nalegając na wyzbycie się cielesnych i rozumowych
pobudek, jak i samego siebie, tak, abyśmy w posłuszeństwie żyli już nie dla siebie lecz dla Boga.
Jednocześnie nie ujmujemy wartości zewnętrznym działaniom i uczynkom charytatywnym, które są
konsekwencją wcześniejszego odnowienia w wierze. Jest to jedyna pewna i niezawodna forma uwielbienia
Boga, miła Mu, gdyż wynika z Jego Słowa. Są to jedyne ofiary Chrześcijańskiego Kościoła sankcjonowane
przez Niego.
Skoro w naszym Kościele jedynie Bóg jest nabożnie adorowany bez żadnych zabobonów, Jego dobroć,
mądrość, moc, prawda i inne cnoty głoszone bardziej otwarcie niż gdziekolwiek indziej, dlatego też w
prawdziwej wierze wzywa się Jego imienia w imię Jego Syna. Jego miłosierdzie czczone jest sercem i ustami,
a wiernym przypomina się bez ustanku o konieczności szczerego posłuszeństwa; krótko mówiąc, tylko to, co
uświęca Jego Imię jest obecne w naszym wyznaniu wiary. Jaki powód zatem mają ci, którzy mienią się
chrześcijanami, aby trwać w swej zatwardziałości do nas.
Po pierwsze, miłując ciemności miast światła, nie mogąc tolerować ostrza naszej krytyki wymierzonej
przeciw, powszechnie szerzącemu się, skandalicznemu bałwochwalstwu, dobitnie wyrażamy swój protest
przeciw wszelkim obrzydliwościom, takim jak wielbienie Boga przez wizerunki, fikcyjną adorację Jego imienia,
wznoszenie próśb do świętych i boską cześć oddawaną kościom zmarłych. Z tego powodu wrogowie nasi
przeklinają nas i pomstują jak na heretyków, którzy ośmielili się obalić powszechnie aprobowany styl
oddawania czci Bogu. Posługują się oni nazwą „kościół" tak, jakby to ona sama była tarczą ochronną ich
działań. Jakże zuchwale jest udawać, że są prawdziwymi wyznawcami Boga, podczas gdy ich perwersyjne,
zbrodnicze występki pozostają jawne, a ich znieprawienia nie dają się ukryć. Zarówno nasi przeciwnicy, jak i
my sami wyznajemy przed obliczem Boga, że bałwochwalstwo jest wstrętną zbrodnią. Kiedy jednak
krytykujemy oddawanie czci wizerunkom Bóstwa, wrogowie nasi przyjmują odmienną pozycję, użyczając
swego poparcia zbrodni, którą w swych słowach wspólnie z nami potępili. Cóż bardziej absurdalnego, jak
potępiać grzeszne praktyki bałwochwalcze, a później przysposobić je na grunt kościoła łacińskiego. Wytrwale
i zacięcie bronią oni czczenia wizerunków zaprzeczając, że oddawanie im pokłonu jest równe z Boskim
uwielbieniem. Czy istnieje jednak jakaś różnica między starożytnym bałwochwalstwem a ich praktykami?
Bałwochwalcy udawali przecież, że czczą niebiańskich bogów, choć pod postacią ich materialnych wyobrażeń.
Czyż nie to samo czynią współcześni bałwochwalcy? Czy Bóg przyjmie ich pokrętną retorykę? Czyż prorocy
ustali w potępianiu szaleństwa Egipcjan tylko dlatego, że z sekretnych misteriów ich teologii próbowali
konstruować subtelne różnice, którymi chcieli ukrywać swoje bałwochwalstwo? Czyż to, co Żydzi adorowali
jako wyobrażenie Boga [w chwilach odstępstwa], nie było również w istocie swojej oddawaniem czci mocom
szatańskim?
Poganie – mówi św. Ambroży (Ps. 118) – czczą drewno uznając je za wyobrażenie Boga,
podczas gdy Bóg istnieje w tym co niewidzialne. Jakiż jest więc sens czołobitnie oddawać cześć wizerunkom
tak, jakby Bóg był w nich obecny? Po cóż więc przypisywać moc i łaskę obrazom i rzeźbom, po cóż uciekać
się do nich w modlitwie?
Nie nadmieniłem jeszcze poważniejszych zabobonów, a te również są domeną nie tylko ludzi prostych,
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 14
lecz cieszą się ogólną aprobatą. Przystrajanie bożyszczy kwiatami, kapliczkami, ozdobnymi szatami,
wstęgami i różnymi błahostkami oraz stojącymi obok skarbonkami jest kolejnym z przesądów. Zapala się
bożkom światełka, pali kadzidła i obnosi się ich uroczyście na procesjach. Modląc się do wyobrażenia św.
Krzysztofa bądź Barbary wypowiada się słowa modlitwy Pańskiej i anielskiego pozdrowienia. Im ładniejszy i
bardziej zawoalowany w swej wymowie wizerunek, tym większa jego doskonałość i siła cudotwórcza.
Niektóre z wyobrażeń przypuszczalnie potrafią mówić, gasić ogień własnymi stopami, inne mają zdolność
przemieszczania się w inny wymiar, a o jeszcze innych mówi się, że przybyły z niebios. Podczas gdy cały
świat roi się od tych i podobnych iluzji, my, którzy przywróciliśmy kult Boga na kształt Jego słowa, którzy
pozostajemy bez winy w tym względzie i którzy oczyściliśmy Kościół zarówno z bałwochwalstwa, jak i
przesądów, jesteśmy oskarżani o naruszenie spokoju oddawania czci Bogu, odrzucając kult wizerunków. My
nazywamy takie postępowanie bałwochwalstwem, oni zaś chwaleniem Boga [idolodulia].
Oprócz jasnych dowodów, które potwierdza Biblia, stoi za nami autorytet pierwotnego Kościoła. Pisarze
tego okresu przedstawiają nadużywanie wizerunków przez pogan w taki sam sposób, w jaki my
obserwujemy je w dzisiejszym świecie. Ich spostrzeżenia i krytyka nie straciły na swej aktualności.
Co do zarzutu o obalenie wizerunków, kości i innych relikwii świętych odpowiadamy, że nie powinno się w
nich postrzegać niczego innego, jak tylko oddawanie czcić mocom szatańskim. Powody pozbycia się owych
nadużyć są takie same, jakie miał Ezechiel niszcząc wyobrażenia bożków. Pewne jest, że bałwochwalczej
manii [idolmania], którą zafascynowany jest ludzki umysł, nie da się wyrugować inną drogą, jak poprzez
fizyczne pozbycie się źródła zauroczenia. Absolutna prawda zawiera się w opinii św. Augustyna (Ep.
49):
Żaden człowiek nie potrafi modlić się i oddawać czci spoglądając na wizerunek bez wrażenia, że tenże
wsłuchuje się w słowa jego modlitwy. Podobnie jak w Psalmie 115,4 powiada on, że wyobrażenia ze złota i
srebra posiadające usta., oczy, uszy stopy są skuteczniejsze w wyprowadzanie zbłąkanej duszy na manowce
niż przywracaniu jej na właściwą drogę ponieważ nie potrafią ani mówić, widzieć, słyszeć, ani chodzić.Także
mówi:
Efekt wywołany uzewnętrznieniem wyobrażenia bożka jest taki, że dusza zamieszkująca ciało sądzi,
że wizerunek, na który spogląda, jest niezwykle podobny człowiekowi, gdyż posiada zbliżoną zdolność
percepcji.
Jeśli chodzi o szczątki, niewiarygodna wydaje się zuchwałość, z jaką wprowadza się wiernych w błąd.
Przykładem mogą tu być trzy istniejące relikwie związane z faktem obrzezania Naszego Zbawiciela, podobnie
jak eksponowanych czternaście gwoździ, których rzekomo użyto do przybicia Go do krzyża (w rzeczywistości
użyto trzech); trzy szaty, o które strażnicy rzucali losy; dwie inskrypcje umieszczone na krzyżu; trzy włócznie,
którymi ponoć przebito bok Chrystusowy i około pięciu kompletów płótna, którymi przyobleczono martwe
ciało Zbawiciela i złożono do grobu. Poza tym nakazuje się wierzyć w autentyczność przedmiotów z uczy
Pańskiej i niezliczoną ilość tym podobnych fałszerstw. Każdy święty ma swoje dwa lub trzy wizerunki. Mogę
podać miejsce spoczynku kawałka pumeksu, przez długie lata cieszącego się głębokim szacunkiem jako
czaszka św. Piotra. Przyzwoitość nakazuje mi powstrzymać się od wymienienia innych, równie
bałwochwalczych, przykładów. Niezasłużenie więc przypisuje się nam winę, kiedy dbamy o oczyszczenie
Kościoła z owych wypaczeń.
W odniesieniu do sposobu oddawania czci nasi przeciwnicy stawiają nam zarzut prostoty w Jego
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 15
wyznawaniu. Odrzucamy wszelkie puste i dziecinne zachowywanie obrządków zakrawające na hipokryzję.
Wyznajemy Go w sposób duchowy, mistyczny, przywracając posłudze pierwotną rangę. Przyjrzyjmy się, czy
zarzut stawiany nam, jest słuszny. Co do doktryny jesteśmy zgodni ze słowami proroków. Równie wytrwale
potępiamy fałszywe wyobrażenie, że kult Boga powinien posiadać formę zewnętrzną. Do czego sprowadzają
się ich oświadczenia? Otóż, że Bóg nie jest obecny i nie ceni sobie ceremoniału dla samego tylko
ceremoniału. Dostrzega jedynie wiarę i szczerość serca. Jedynym celem, jaki nam nakazał i jaki pochwala,
jest życie w wierze, modlitwie i uwielbieniu. Pisma wszystkich proroków pełne są starań, aby przekonać nas
o słuszności takiego życia. Nie da się zaprzeczyć, że przed wystąpieniem naszych reformatorów świat
bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, był ofiarą owej ślepoty. Absolutnie koniecznym wydawało się upominać
ludzi słowami proroków i odciągać ich od zauroczenia ich kultem wyobrażeń tak, aby nie wierzyli w Boskie
upodobanie do obrzędów. Trzeba było przypominać o duchu wyznawania Boga, gdyż ta forma zamilkła
prawie w umysłach ludzi. Czyniliśmy i czynimy nadal starania w tym względzie, zarówno poprzez pisma, jak i
kazania.
Istnieje pewna różnica w krytyce obrzędów i ich mnogości między nami a prorokami. Pomstowali oni
wszakże przeciw ograniczaniu oddawania czci Bogu do zewnętrznego rytu.
My natomiast potępiamy fakt, że tym samym szacunkiem obdarzają ludzie wszelkie frywolności własnego
autorstwa. Prorocy potępiają wszelkie zabobony, nie dotykając jednak wielu ceremoniałów, które Bóg
ustanowił i które były użyteczne i stosowne w czasach dominującego pogaństwa. Tymczasem naszym celem
jest korygowanie licznych rytów, które niepostrzeżenie wdarły się lub zmieniły w bałwochwalcze, a co więcej,
nie przystają do naszych czasów. W istniejącym zamieszaniu co do istoty obrzędów, nie wolno nam zatracić
różnicy między starymi a nowymi wytycznymi prawa oraz świadomości faktu, że przestrzeganie ceremoniału
było użyteczne w okresie obowiązywania Prawa, dziś jest zbyteczne, fałszywe i absurdalne.
Przed objawieniem się Chrystusa, obrządki i ceremonie zwiastujące Jego przyjście pielęgnowały w
sercach wiernych nadzieję na owo wydarzenie. Teraz, kiedy Jego chwała jest wszechmocna, ceremoniał
przesłania tylko prawdziwą Jego istotę. Sam Pan Bóg odwołał wiele wcześniej zalecanych obrządków. Św.
Paweł wyjaśnia tego przyczyny. Po objawieniu się nam Chrystusa w postaci cielesnej wiele z wcześniejszych
wzorców zostało wycofanych. Poza tym Bóg znajduje przyjemność w nauczaniu Kościoła nowego rytu (Gal.
4,5; Kol. 2, 4, 14,17). Skoro Bóg uwolnił Kościół od więzów, które wcześniej narzucił, nie ma nic bardziej
przewrotnego jak tworzenie nowych pęt w miejsce starych. Skoro Bóg zaleca oszczędność w obrzędowości,
jakże zarozumiałym ze strony człowieka jest ustanawiać ceremoniały, które w oczywisty sposób są przez
Niego odrzucane.
Najgorszą rzeczą jest to, że choć Bóg tak często surowo zabraniał oddawania mu czci na sposób ludzki,
jest to jedyna istniejąca dziś forma Jego kultu. Na jakiej podstawie nasi przeciwnicy wykrzykują zarzut, że
rozpraszamy kwestie religii? Po pierwsze nie przyczyniliśmy się do niczego, czemu Chrystus byłby
przeciwnym, zwłaszcza gdy obwieszcza, że na próżno czcimy Boga ludzkimi tradycjami. Gdyby tylko ludzie
marnotrawili swoje starania, nadaremne oddawanie czci byłoby jeszcze do zaakceptowania. Bóg
niejednokrotnie w Biblii zabrania nam czcić Go inaczej niż wedle Jego Słowa. Skoro deklaruje swoje głębokie
oburzenie z powodu ludzkiej zarozumiałości w tworzeniu fałszywego rytu i mówi o surowym ukaraniu owych
praktyk, dlatego też zmiany, które wprowadziliśmy, były wymogiem palącej konieczności.
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 16
Zdaję sobie sprawę, jak trudno jest przekonać świat, że Bóg odrzuca, wręcz czuje wstręt do wszelkich
praktyk religijnych, będących wymysłem ludzkim. Złudzenie ludzkie co do ich słuszności wynika z wielu
przyczyn.
Każdy wysoko ceni samego siebie – mówi stare przysłowie. Znajdujemy zatem upodobanie w
wytworach naszego umysłu. Poza tym, jak przyznaje św. Paweł, fikcyjne oddawanie czci jest popisem
ludzkiej mądrości. (Kol. 2,23) Obrzędy, posiadające bogatą zewnętrzną szatę są miłe dla oka i bardziej
odpowiadają naszej cielesnej naturze, niż te mniej widowiskowe, aprobowane i polecane przez Boga.
Hipokryzja zaślepia ludzkie umysły i odbiera im zdolność zdrowego osądu. Choć jest naszym obowiązkiem
oddawać się całym sercem i umysłem wielbieniu Boga, ludzie zawsze pragną tworzyć sposób służenia Mu
całkowicie odbiegający od Jego norm. Ciałem przestrzegają pewnych zwyczajów, zaś umysł nie bierze w nim
udziału. Co więcej, wyobrażają sobie, że poprzez zewnętrzną wystawność unikają konieczności ofiarowania
samych siebie. To powód, dla którego oddają się obchodom niezliczonych rytuałów, w których tkwią, jak w
nieustannym labiryncie zamiast w prostocie czcić Boga w duchu i prawdzie.
Jest to zwykłe oszczerstwo, kiedy nasi przeciwnicy oskarżają nas o przyciąganie nowych wyznawców
ustępliwością i pobłażliwością. Gdyby dane im było wybierać, wierni przystaliby na naszą doktrynę kultu
Boga. Łatwo jest szafować słowami „wiara i pokuta”, trudno jest jednak je ćwiczyć. Kto jednak buduje kult
Boga z tych dwu elementów potrafi trzymać w ryzach swe namiętności i skłania wiernych do podążania
trudną drogą. Fakty są niezwykle przekonujące, że tak właśnie traktujemy naszą wiarę. Ludzie pozwalają się
zniewolić licznym surowym prawom, być poddawanymi żmudnym praktykom religijnym i narzucać sobie
ciężkie jarzmo. Nie istnieje takie utrudnienie, któremu nie poddaliby się pod warunkiem, że duchem
pozostają wolni. Wygląda na to, że nic innego nie wzbudza większego sprzeciwu w umyśle ludzkim, jak
duchowa prawda, stały temat naszych nauczań. Nic też nie wydaje się bardziej pociągającego, jak
widowiskowość rytu, na którą tak bardzo nalegają nasi przeciwnicy. Sam majestat Boga skłania do
poszukiwania Go duchem. Sami nie jesteśmy w stanie niczego osiągnąć, nie możemy zatem zwolnić się z
oddawania Mu czci. Szukamy środków zastępczych, aby nie wchodzić z Nim w bezpośredni kontakt, a
zewnętrzne obrzędy stają się maską skrywającą ukryte zło naszych serc. Aby nie angażować ducha, ludzie
stosują się do przepisów przestrzegania różnych zwyczajów, te z kolei stają się murem oddzielającym ich od
Boga. Z wielką niechęcią świat rezygnuje z owych wybiegów. Stąd wzmaga się okrzyk oburzenia przeciwko
nam, że ukazujemy ludziom światło dnia, że wydobywamy ich z tajemnych miejsc, w których igrają z
Bogiem.
W modlitwie pragniemy naprawić trzy elementy. Odrzucając orędownictwo świętych prowadzimy ludzi do
Chrystusa, aby nauczyli się wzywać Boga Ojca w imię Chrystusa i odbierać Go jako pośrednika. Uczymy się
modlić i pokładać w Nim niezachwiane zaufanie oraz rozumieć słowa wypowiadanej modlitwy. W tym
względzie obsypuje się nas przykrymi zarzutami, że obelżywie traktujemy postacie świętych i pozbawiamy
wiernych cennego przywileju ich orędownictwa. Odrzucamy jednak obydwa zarzuty.
Święci mogli osiągnąć swój stan dzięki łasce Chrystusa. Nie pozbawiamy ich należnej czci, a jedynie tej,
którą ludzka omylność przesadnie ich obdarzyła. Mówiąc o stosunku do modlitwy poprzestanę na łatwo
zauważalnych faktach. Ludzie błędnie wyobrażają sobie, iż w czasie modlitwy Bóg i tak pozostaje w ukryciu i
nie mają do Niego bezpośredniego dostępu, chyba że poprzez swojego patrona. Jest to powszechne
przekonanie zarówno wykształconych, jak i ubogich duchem. Szukając patrona, każdy podąża za swoją
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 17
fantazją, wybierając Marię, św. Michała czy Piotra. Rzadko pojawia się tu imię Chrystusa. Zdziwienie ogarnia
wiernych słuchających o cudotwórczej roli Chrystusa jako naszego pośrednika z Bogiem. Ignorując
Chrystusa, zawierzają swe orędownictwo świętym. Przesąd ów zakorzenia się w umysłach coraz pewniej.
Przywołują imiona świętych w ogromnej mnogości, czyniąc ich równych Bogu. Proszą swych patronów o
wspomożenie ich modlitwy do Boga. Często jednak zdarza się, że pod wpływem nagłego impulsu, zatracają
świadomość różnicy ról, wznosząc błagania raz do Boga, raz do świętych. Każdy święty ma przypisaną swoją
sferę opieki. Jeden zsyła deszcz, inny dobrą pogodę, jeden wybawia nas z choroby, jeszcze inny ratuje z
tonącego statku. Najgorsze jednak z owych wszechobecnych pogańskich fałszerstw jest to, że większość
ludzi, korzystając z rzekomych usług swych świętych mediatorów, lekceważy Chrystusa, jedynego pośrednika
zesłanego nam przez Boga. Mniej zawierzają Boskiej opiece niż orędownictwu świętych.
Nasi cenzorzy, nawet ci, którzy oddają nam nieco sprawiedliwości, obwiniają nas o nadgorliwość w
odrzucaniu uciekania się do świętych w modlitwach. Czy potrafią jednak wskazać na miejsce, gdzie leży
nasza wina? Czy na tym polega nasz grzech, że ściśle przestrzegamy reguł danych przez Chrystusa,
najwyższego nauczyciela? Przez proroków, apostołów, nie pomijając Ducha Świętego, którego nauka zawarta
jest w Biblii, i wykonawców woli Bożej od początku świata aż do apostołów? Żadnego tematu nie porusza
Duch Święty tak dogłębnie, jak właściwej modlitwy. Nie wspomina jednak ni słowem choćby o odwoływaniu
się do zmarłych świętych. Wiele starych modlitw wypowiada się dziś. Żadna jednak z nich nie ucieka się do
wymieniania świętych.
Rzeczywiście czasem zdarzało się, że Izraelici usilnie prosili Boga o wspomnienie Abrahama, Izaaka, Jakuba
czy Dawida. Czyniąc to jednak mieli na względzie odwoływanie się do przymierza, które Bóg z nimi zawarł, i
prośbę o błogosławieństwo. Przymierze łaski, odnowione w Chrystusie, otrzymali już prorocy dla siebie i
przyszłych pokoleń. Tak więc naród Izraelitów, wspominając patriarchów, nie szukał orędownictwa zmarłych
lecz odnosił się do obietnicy, złożonej im do czasów pełnego jej odnowienia przez osobę Chrystusa. Jakże
zatem możemy odrzucać formę modlitwy zaleconą nam przez Boga, a dobrowolnie i z zamiłowaniem wplatać
w nią pośrednictwo świętych.
Konkludując, powtórzę za św. Pawłem, że tylko ta modlitwa jest prawdziwa, która rodzi się z wiary, wiara
zaś bierze się ze słuchania słowa Bożego.
Jakże więc mieli wzywać Tego, w którego nie uwierzyli? Jakże mieli
uwierzyć w Tego, którego nie słyszeli? Jakże mieli usłyszeć, gdy nikt im nie głosił? (Rz. 10,14) W słowach
tych dał nam jasno do zrozumienia, że Słowo Boże jest jedynym, prawdziwym fundamentem modlitwy. W
wielu innych miejscach podkreśla, że każdy czyn powinna poprzedzać wiara. Z niej bowiem wszystko wynika,
na przykład zaufanie do opatrzności Bożej. Wiara jest więc szczególnym, koniecznym warunkiem w szczerej
modlitwie, jak również w każdym innym ludzkim przedsięwzięciu. Bóg sam wkłada słowa modlitwy w usta
modlącego się. Ma ona wielką moc, której nawet bramy piekielne nie są w stanie przemóc.
Skoro istnieje jasny przepis, aby w modlitwie wzywać tylko imienia Bożego, skoro wstawiennictwo
jedynego Pośrednika zjednuje nam łaski, skoro obietnica była nam dana, że cokolwiek prosimy w imię
Jednorodzonego przydarzy się nam, proszę zatem wybaczyć, że zwracamy się i podążamy za prawdą Bożą,
odrzucając fałsz innych. Na tych, którzy są przekonani o słuszności powoływania się na pośrednictwo
zmarłych i ufność w łatwiejsze spełnienie ich próśb, spoczywa obowiązek udowodnienia takiego
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 18
postępowania. Muszą dowieść jednej z dwu rzeczy: albo, że tak uczy ich Słowo Boże, albo też, że mają inne
prawo, pozwalające im modlić się na swój sposób. Jasne jest, że pozbawieni są w tym względzie autorytetu
Biblii, jak i aprobaty innych źródeł. Co do drugiej kwestii, św. Paweł oświadcza, że nikt, poza tymi, których
Bóg powołał do tego, nie jest w stanie wzywać imienia Boga. Na tych dwóch zasadach opiera się ufność,
którą syci się bogobojny umysł w oddaniu modlitewnym.
Ludzie zwracają się w modlitewnych błaganiach, wątpiąc jednak w spełnienie się ich próśb, gdyż ani nie
opierają się na obietnicy złożonej przez Boga, ani nie dostrzegają mocy, którą mają w swym pośredniku
Jezusie Chrystusie, przez którego wszystko, o co proszą, może się spełnić. Bóg nakłania nas do pozbycia się
wątpliwości:
I wszystko o cokolwiek byście prosili w modlitwie z wiarą, otrzymacie (Mat. 21,22). Przeto
modlitwa, wywodząca się z wiary, miła jest Panu, podczas gdy modlitwa, której towarzyszy niedowierzanie,
oddala nas od Niego. To właśnie wyznacza różnicę między szczerym przyzywaniem Boga w modlitwie a
bluźnierczymi, chaotycznymi modlitwami pogan. Gdzie brakuje wiary, modlitwa przestaje być bowiem
uwielbianiem Boga. Mówi o tym apostoł Jakub:
Ale niech prosi z wiarą, bez powątpiewania; kto bowiem
wątpi, podobny jest do fali morskiej, przez watr tu i tam miotanej.(Jk.. 1,6) Nie dziwi więc, że każdy, kto nie
pokłada nadziei w Chrystusie, prawdziwym pośredniku, ulega wahaniom i niedowiarstwu. Jak zapewnia
Święty Paweł, tylko przez Chrystusa nabieramy pewności, zaufania i dostępu do Boga Ojca. Dlatego też
uczymy ludzi przychodzić do Chrystusa, nie wątpić i nie ulegać wahaniom w modlitwie, jak to wcześniej mieli
w zwyczaju. Uczymy, jak znajdywać pokój, płynący ze słowa Bożego, słowa, które gdy raz przeniknie duszę,
wypędza z niej wszelką wątpliwość niezgodną z prawdziwą wiarą.
Pozostaje teraz poruszyć trzeci fałsz co do istoty modlitwy. Ludzie modlą się, używając niezrozumiałych
słów, podczas gdy my nauczamy, aby modlić się, wypowiadając słowa modlitwy ze zrozumieniem. Modlący
się w samotności powinien wiedzieć, o co prosi Boga. Również wspólne modlitwy w naszym kościele
zbudowane są w ten sposób, aby były zrozumiałe dla wszystkich. Podyktowane jest to naturalną
koniecznością, nawet jeśli sam Pan Bóg nie pozostawił tu swego pouczenia.
Celem modlitwy jest przedstawienie Bogu naszych próśb, potrzeb i odkrycie się przed Nim całym sercem.
Nie ma nic bardziej błędnego niż bezmyślne i bez zrozumienia wylewane słowa modlitwy. Niezrozumienie idei
modlitwy sięga czasem absurdalnych rozmiarów. Modlitwa z użyciem pospolitych słów jest dla niektórych
obelgą przeciw religii. Mógłbym tu wymienić imię arcybiskupa, który groził więzieniem i innymi surowymi
karami, jeśli wierni nie wypowiadali słów modlitwy Pańskiej na głos i tylko w języku łacińskim. Powszechnie
wierzono, że język, w jakim modlimy się na osobności, nie ma znaczenia pod warunkiem, że modlitwa
posiadała pewną intencję. W modlitwie powszechnej w kościele jednak, dostojeństwo nabożeństwa
wymagało, aby słowa modlitwy wypowiadać jedynie po łacinie.
Ogromna jest determinacja niektórych, aby dialog z Bogiem prowadzony był niezrozumiałymi i
wypowiadanymi machinalnie słowami. Nawet jeśli Bóg nie wyjawia tu Swego niezadowolenia, pozostaje to
wbrew naturze. Jednak z ogólnej treści Biblii wywnioskować można, jak głęboko taki rodzaj modlitwy jest dla
Niego obelgą. Co się tyczy powszechnych modlitw, relacje św. Pawła jasno uczą, że nie wolno wypowiadać
słowa „amen” jeśli błogosławieństwo wypowiedziane było w nieznanym dla wiernych języku. Tym bardziej
zadziwiające wydaje się, że ci, którzy wprowadzili tę fałszywą praktykę, mieli czelność twierdzić, że to
właśnie ona dodaje majestatu modlitwie. Według naszego wzorca, modląc się wspólnie, wierni używają
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 19
własnego języka, a psalmy śpiewają zarówno kobiety, jak i mężczyźni. Nasi przeciwnicy mieliby prawo
naśmiewać się z nas, gdyby nie świadectwo Ducha Świętego, które odrzuca zagmatwane, pozbawione
znaczenia dźwięki niezrozumiałych modlitw.
W kwestii drugiej zasadniczej gałęzi naszej doktryny, mówiącej o podstawach zbawienia i koniecznych ku
temu warunkach, istnieje wiele pytań. Kiedy mówimy ludziom, aby szukali prawości i życia poza swoją osobą
(tj. w Chrystusie, ponieważ każdy człowiek nosi w sobie znamię grzechu i śmierci), natychmiast budzą się
kontrowersje co do wolnej woli człowieka. Jeśli posiadamy zdolność służenia Bogu, zbawienie nie przychodzi
li tylko z łaski Chrystusa, ale po części zależy od nas samych. Z drugiej jednak strony, jeśli całość zbawienia
przypisuje się łasce Chrystusa, człowiek sam z siebie nie jest w stanie nic zdziałać, żadna cnota nie przyczyni
się do osiągnięcia zbawienia. Choć nasi przeciwnicy przyznają, że w każdym ich dobrym uczynku ma udział
Duch Święty, twierdzą jednak, że jest to jedynie udział częściowy. Sądzą tak, gdyż nie potrafią dostrzec, jak
głęboko skażona jest natura ludzka poprzez upadek naszych pierwszych rodziców.
Wyznają oni doktrynę grzechu pierworodnego, ale modyfikują jego końcowe efekty twierdząc, że grzech
ten osłabił naturę ludzką, a nie całkowicie ją zdeprawował. Skutkiem jego człowiek nie potrafi postępować
właściwie. Jego zdolność wyboru między dobrem a złem została osłabiona. Wierzą jednak, że z pomocą łaski
Bożej człowiek stanowi pewną wartość i może mieć wpływ na swoje zbawienie. W naszym mniemaniu
człowiek działa spontanicznie, kierując się wolną wolą tylko wówczas, kiedy jego przewodnikiem jest Duch
Święty. Cała jednak jego natura jest przesycona zepsuciem i nie jest on sam z siebie w stanie postępować w
prawdzie. Stąd też rozłam między nami a tymi, co nie dostrzegają upodlenia człowieka i nie doceniają
błogosławieństwa możliwości odnowy duchowej. Człowiek odarty jest całkowicie z duchowej prawości, chyba
że szuka jej wyłącznie u Boga. Dla niezbyt sprawiedliwie osądzających nasze poglądy wydają się one
przesadzone. W doktrynie naszej nie istnieje jednak żaden element, który byłby sprzeczny z Pismem
Świętym lub wytycznymi pierwotnego Kościoła. Bez trudu możemy również potwierdzić zgodność naszej
doktryny z pismami św. Augustyna. Niektórzy jednak (ci, którzy w innych kwestiach pozostają różni od nas)
oddają nam sprawiedliwość w tym względzie. Tak naprawdę różni nas jedno. Przekonując człowieka o jego
ubóstwie i bezsilności bardziej skutecznie ćwiczymy go w osiągnięciu prawdziwej pokory, wyrzeczeniu się
zaufania do samego siebie i szukania oparcia całkowicie w Bogu. W szczerości człowiek zaczyna przypisywać
wszelkie dobro łaskawości Boga, co z kolei prowadzi do poczucia wdzięczności. Odurzenie umysłu ludzkiego
przekonaniem o własnych cnotach przyczynia się do jego upadku, nadyma go pychą wobec Boga i przypisuje
przywilej usprawiedliwienia w tym samym stopniu sobie, co Bogu. Trzecim błędem naszych przeciwników jest
to, że w dyskusji na temat zepsucia natury ludzkiej poprzestają oni na pożądliwościach cielesnych, nie
wnikając w głęboko ukryte ciężkie grzechy. Stąd też podążający za ich nauką z łatwością przebaczają sobie
grzechy, które pozostają niewidoczne dla innych.
Następna kwestia dotyczy wartości i zasług dobrych uczynków. Przypisujemy im należytą wartość i nie
zaprzeczamy, że Bóg je wynagrodzi. Robimy tu jednak trzy wyjątki, z których rodzą się kontrowersje co do
podstaw do zbawienia. Z jakiegokolwiek źródła pochodziłyby dobre uczynki człowieka, jest on uznany przed
Bogiem za prawego na podstawie bezwarunkowej łaski, gdyż Bóg bez względu na uczynki przyjmuje go w
Chrystusie przypisując mu sprawiedliwość Chrystusa, jakby była jego własną. Nazywamy to prawością wiary,
kiedy człowiek uwalnia się od przeświadczenia w zbytnie zaufanie co do swoich uczynków. Człowiek
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 20
przekonuje się, że Bóg przyjmuje go jedynie w prawości pochodzącej od Chrystusa. Świat zawsze
pielęgnował mylne odczucie, że człowiek choć nie pozbawiony pewnych wad, w pewnym stopniu zyskuje
uznanie w oczach Boga dzięki swym uczynkom. Biblia jednak oświadcza:
[...] Przeklęty każdy kto nie wytrwa
w pełnieniu wszystkiego, co jest napisane w księdze zakonu. (Gal. 3,10) Klątwa ta obejmuje wszystkich,
którzy postrzegają siebie na podstawie własnych uczynków. Nie dotyczy tych, którzy wyrzekli się pokładania
nadziei w uczynkach, lecz całkowicie zawierzyli Chrystusowi, w nim doznają usprawiedliwienia poprzez
okazaną im darmową łaskę samego Boga. Tak więc poprzez Chrystusa stajemy się dziećmi światła i
zostajemy adoptowani przez Boga. Spoglądając jedynie na nasze uczynki, nie znajduje Bóg wystarczającego
powodu, dla którego miałby nam okazywać miłość. Trzeba zatem wyzuć się z wszelkich nieprawości i
przypisać sobie posłuszeństwo Chrystusowe (ponieważ jest On jedynym, który ostać się może surowej
ocenie Boga), a Bóg uzna nas za prawych poprzez zasługi Chrystusa. Jest to jasna i spójna doktryna Biblijna,
„objawiona” – jak powiada Paweł –
przez prawo i proroków (Rzym. 3,21), jak i przedstawiana w
Ewangeliach. Święty Paweł rozgranicza sprawiedliwość, wynikającą z prawa na podstawie uczynków, od
sprawiedliwości w ujęciu ewangelicznym, opartą na łasce Chrystusa (Rzym 10, 5 etc.). Nie dzieli jej na
połowy, lecz całkowicie przypisuje ją Chrystusowi, dzięki któremu uznani jesteśmy za cnotliwych w oczach
Boga.
Powstają zatem dwa pytania: Czy chluba naszego zbawienia spada na nas i Boga? oraz: Czy nasze
sumienie może pokładać zaufanie w uczynkach? Co do pierwszego Paweł nakazuje:
[...] aby wszystkie usta
były zamknięte i aby świat cały podlegał sądowi Bożemu; [...] wszyscy zgrzeszyli i brak im chwały Bożej, I są
usprawiedliwieni darmo, z łaski jego, przez odkupienie w Chrystusie Jezusie [...] ... dla okazania
sprawiedliwości swojej w teraźniejszym czasie, aby On sam był sprawiedliwy i usprawiedliwiającym tego,
który wierzy w Chrystusa. (Rzym. 3, 19 etc.) W naszych działaniach opowiadamy się za tą decyzją, podczas
gdy nasi przeciwnicy utrzymują, że człowiek nie doznaje usprawiedliwienia dzięki łasce Boga, gdyż po części
jest to jego własną zasługą.
W drugiej kwestii św. Paweł mówi o obietnicy:
Bo jeśli dziedzicami są tylko ci, którzy polegają na
zakonie, tedy wiara jest daremna i obietnica w niwecz się obróciła. Dalej powiada: na podstawie wiary [...]
aby była zapewniona całemu potomstwu [...](Rzym. 4, 14,16). Dodaje też: Usprawiedliwieni tedy z wiary
pokój mamy z Bogiem przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa. (Rzym. 5,1) Tak więc nie boimy się stanąć
przed Jego obliczem. Paweł oznajmia, że nie można poddawać sumienia ciągłym niepokojom i wahaniom,
opierając swą wiarę na uczynkach. Twierdzi, że jesteśmy w stanie osiągnąć niczym nie zakłócony spokój
ducha, uciekając się do Chrystusa, jedynego źródła prawdziwego zaufania. My zaś nie dodajemy niczego do
słów św. Pawła. Natomiast ciągłe poczucie wątpliwości i niepokoju sumienia, absurdalne dla Pawła, jest, w
oczach wielu, podstawowym aksjomatem wiary.
Kolejny warunek osiągnięcia zbawienia, o którym będzie mowa, dotyczy umorzenia naszych grzechów. Nasi
przeciwnicy nie mogą zaprzeczyć, że człowiek w ciągu swego życia chadza różnymi ścieżkami, często
upadając, zmuszeni są przyznać, że potrzebuje wybaczenia, aby znów stać się prawym. Wyobrażają sobie
wiele sposobów, dzięki którym grzesznicy mogą ponownie nabyć przychylność Boga. Skrucha, dobre uczynki,
określane mianem zadośćuczynienia, i pokuta to jedne z tych sposobów, które, według nich, Bóg narzuca
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 21
grzesznikom. Są na tyle rozsądni, aby przyznać, że owe praktyki nie kompensują w pełni naszych przewinień.
Szukają więc satysfakcji gdzie indziej, a mianowicie w tak zwanym przywileju kluczy Królestwa Niebieskiego.
Twierdzą, że dzięki nim skarbiec Kościoła staje przed nimi otworem i swój niedostatek uzupełniają zasługami
Chrystusa i świętych. W przeciwieństwie do nich twierdzimy, że Bóg darmo odpuszcza grzechy i nigdzie
indziej nie szukamy zmazania naszych win, jak poprzez ofiarę śmierci Chrystusa. Nauczamy, że to Chrystus
wykupił nas z niewoli grzechu i pogodził z Ojcem. Żadna inna rekompensata nie jest potrzebna, gdyż
ekspiacja, dokonana przez Zbawiciela, jest już warunkiem wystarczającym do naszego oczyszczenia. W Biblii
mamy jasny dowód takiej właśnie nauki. Nie powinna ona być nazywana naszą, a raczej Kościoła
powszechnego. Jedyną drogą przywrócenia łask Bożych jest, jak podaje apostoł,
On tego, który nie znał
grzechu, za nas grzechem uczynił, abyśmy w nim stali się sprawiedliwością Bożą. (2 Kor. 5,21). W innym
miejscu, mówiąc o zmazaniu naszych grzechów, oświadcza, że jest nam przywrócona prawość bez zasług
naszych uczynków (Rzym. 6,5). Dlatego też usilnie obstajemy, że przypisywanie pojednania praktykom
zadośćuczynienia jest wstrętnym bluźnierstwem. Zaprzecza ono bowiem doktrynie Izajasza dotyczącej
Chrystusa, że
[...] jego ranami jesteśmy uleczeni. (Iz. 53,5)
Z wielu powodów nie można przyjąć racji teorii uczynków jako zadośćuczynienia. Po pierwsze, człowiek
nie jest w stanie zrobić dla Boga nic więcej niż wskazuje na to jego powinność. Po drugie, pod pojęciem
zadośćuczynienia pokutujący rozumieją nieprzymuszone akty oddawania czci Bogu na swą własną modłę,
którymi naprzykrzają się Mu. Próżny jest ich wysiłek, gdyż działania takie trudno uznać za ekspiację kojącą
gniew Boży. Co więcej, mieszanie ofiary Krwi Chrystusowej z ofiarą męczenników, sprowadzanie ich do
wspólnego mianownika, mającego moc odkupienia naszych win, jest niemożliwe do zaakceptowania. Jak
mówi św. Augustyn (Tact. in Joan. 84):
Krew męczennika nie została przelana na odpuszczenie grzechów.
Było to dzieło jedynie Chrystusa. W akcie tym nie jesteśmy w stanie Go naśladować lecz przyjąć Go z
wdzięcznością. Z Augustynem zgadza się także Leon, mówiąc (Ep. 81 item 97): Choć cenną w oczach Boga
jest śmierć wielu męczenników, jednak żadna rzeź niewinnego człowieka nie przyniosła przebłagania za
grzechy świata. Sprawiedliwi otrzymali korony cierniowe, a nie darowali je sami z siebie, a stałość oddanych
w wierze przyniosła nam przykłady cierpliwości, nie zaś dar bycia sprawiedliwym w oczach Boga.
Nasz trzeci i ostatni problem odnosi się do wynagrodzenia winy dobrymi uczynkami. Nie zależy ono od ich
wartości czy zasług lecz jedynie od łaskawości Boga. Nasi przeciwnicy przyznają, że nie istnieją proporcje
między wartością czynów ludzkich a ich wynagradzaniem. Nie przywiązują jednak wagi do podstawowych
kwestii w tej sprawie, a mianowicie, że dobre uczynki wiernych nigdy nie są wystarczająco czyste w swych
intencjach, aby nie potrzebowały wybaczenia. Nie dostrzegają w nich niedoskonałości, gdyż uczynki te
rzadko kiedy wynikają z czystej i idealnej miłości do Boga, wymaganej przez prawo. Doktryna nasza mówi,
że dzieła naszych rąk pozbawione są nieskazitelnej czystości na podobieństwo Boga. Nawet kiedy wynikają z
surowych reguł sprawiedliwości, są do pewnego stopnia nieczyste. Kiedy już Bóg w swej łaskawości
zaadoptuje wierzących, wówczas przyjmuje i kocha ich samych, jak również ich uczynki oraz zgadza się
obdarować ludzi nagrodą.
To, co powiedzieliśmy o człowieku, można odnieść też do jego uczynków. Poczytywane są za
sprawiedliwe nie dlatego, że same są tego godne, ale z racji zasług Chrystusa. Ich niedoskonałość umniejsza
fakt ofiary złożonej przez Zbawiciela. Takie pojmowanie kwestii naszych zasług ma wielką wartość
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 22
praktyczną. Człowiek pozostaje bogobojnym. Nie rości sobie prawa do zasług swoich czynów lecz wierzy, że
płyną one z ojcowskiej dobroci. Co więcej, są one dla człowieka źródłem pocieszenia, pomagają zachować
radość ducha, gdyż Bóg przypomina, że w swojej pobłażliwości z łatwością wybacza ich niedoskonałość i
nieczystość.
Rozważywszy dwa podstawowe filary naszej doktryny, przejdziemy teraz do sakramentów, co do których
nie poczyniliśmy żadnych zmian, oprócz tych, których wprowadzenie jest usankcjonowane wyższym
autorytetem. Choć zakłada się, że Chrystus ustanowił siedem sakramentów, odrzucamy pięć z nich,
będących zbędnym dodatkiem, wymysłem ludzkim. Wymienimy tu ceremonię ślubu, która istnieje z rozkazu
Boga, nie jednak jako sakrament. Oddzielamy ryty dodane przez człowieka (choć mogą one nie grzeszyć
bezużytecznością czy niegodziwością) od symboli powierzonych ustami samego Chrystusa, które niosą z sobą
świadectwo duchowych darów Zbawiciela. Skoro nie leżą one w mocy człowieka, nie ma zatem człowiek
prawa potwierdzania ich swoim autorytetem. Słuszną rzeczą jest pieczętować nasze serca widocznym
znakiem łaski Boga w Chrystusie i w błogosławieństwach, które na nas spływają za Jego przyczyną. W
odróżnieniu od rytów wymyślonych przez człowieka, celem sakramentów nie jest pomieszanie spraw
niebiańskich z ziemskimi, z których może wynikać podwójny fałsz. Nie czyniąc różnicy między sprawami
Boskimi a ludzkimi, uchybia się świętemu słowu Boga, na którym opiera się cała moc sakramentów. Poza
tym błędnie przypisuje się Chrystusowi autorstwo niektórych obrzędów ludzkiego pochodzenia.
Z formy Chrztu odjęliśmy wiele dodatkowych elementów, niczemu nie służących lub, ze swej zabobonnej
natury, jawnie szkodliwych. Znany jest kształt ceremonii Chrztu, jaki zlecił apostołom Chrystus, jaki był
przestrzegany za ich życia i jaki ostatecznie przekazali potomności. Jego prostota zatwierdzona autorytetem
Chrystusa i praktyka apostołów nie satysfakcjonuje jednak naszych czasów. Nie będę tu rozważał, co
powodowało ludźmi, że dodali do ceremonii element krzyżma, soli, śliny i stoczka. Smutną rzeczą jest jednak
fakt, że większą wartość zaczęto przypisywać owym dodatkom, niż szczerości samego aktu.
Próbujemy również odrzucić absurdalne zaufanie, jakie ludzie pokładają w wartości zewnętrznych aktów,
nie szanując tym samym osoby Chrystusa. Zarówno w szkołach, jak i kazaniach wychwalają pod niebiosa
rzekomą skuteczność symboli. Zamiast kierować wiernych ku Chrystusowi uczą ich zawierzania widocznym,
zewnętrznym elementom. My natomiast przywracamy w naszym kościele pierwotny zwyczaj wyjaśniania,
kryjącej się za sakramentem doktryny, jednocześnie, z całą dokładnością i ścisłością, objaśniając korzyści,
płynące z danego sakramentu i jego prawowicie uzasadnione stosowanie. W tym względzie nawet nasi
oponenci nie mogą znaleźć podstaw do zarzutów. Nic nie jest bardziej obce naturze sakramentów, jak
czynienie z nich pustego przedstawienia bez słowa wyjaśnienia ich tajemnicy. Znany jest passus św.
Augustyna przytaczany przez Gracjana:
Jeśli brakuje słowa, woda pozostaje tylko pustą formą. Pod pojęciem
„słowo” rozumie
Słowo wiary, którego nauczamy. Stąd też ludzie o odmiennych od naszych poglądach nie
powinni uważać za nowość naszej dezaprobaty dla zewnętrznej formy misterium sakramentu. W ich
wykonaniu jest ona świętokradztwem, które sprzeciwia się porządkowi ustanowionemu przez Chrystusa.
Kolejnym błędem w powszechnym szafowaniu sakramentami jest niezrozumienie owego religijnego aktu
poprzez dodanie do niego wielu magicznych zaklęć.
Zaobserwowałem również, że kolejny sakrament kościoła Chrześcijańskiego, a mianowicie sakrament
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 23
Wieczerzy Pańskiej, jest nie tylko przeinaczony, ale prawie całkowicie ulega zniesieniu. Jest dla nas konieczne
czynić starania w przywróceniu mu oryginalnej formy. Po pierwsze, z umysłów ludzkich wyplenić trzeba
bezbożny fałsz, że jest on jakoby składaniem ofiary, co staje się źródłem wynikających z tego kolejnych
absurdów. Poza wprowadzeniem rytu ofiary eucharystycznej w niezgodzie z wyraźnym przesłaniem
Chrystusa, dodano jedno z najbardziej szkodliwych przeświadczeń, że akt ofiary stanowi odpokutowanie
naszych grzechów. W tenże sposób dostojeństwo stanu kapłańskiego, które było wyłącznością Chrystusa,
przeniesiono na śmiertelnego człowieka, a zasługę Jego śmierci na samo tylko celebrowanie owego aktu.
Fałsz ten doprowadził do tego, że sakrament ten ma odniesienie zarówno do żywych, jak i umarłych. Dlatego
też odwołujemy ową fikcyjną ofiarę przywracając, w dużym stopniu zarzucony już, prawowity sakrament
Stołu Pańskiego. Bo czymże było uczestniczenie w Wieczerzy Pańskiej raz do roku, a przez całą resztę czasu
bycie biernym obserwatorem rytuałów odprawianych przez księży, w fałszywym przekonaniu udzielania
sakramentu, choć ceremonia ta pozbawiona była nawet śladu Wieczerzy Pańskiej? Czemu miałyby służyć
słowa „bierzcie i jedzcie”? W czasie mszy jednak zamiast „przyjmowania” pojawia się fałsz (składania ofiary).
Nie ma zaś dzielenia się chlebem i winem, a nawet zaproszenia do Stołu Pańskiego. Ksiądz, odcięty od reszty
wiernych, przygotowuje wieczerzę dla siebie samego. Jakże wielka jest różnica między tym, co polecił
Chrystus, a tym, co ma dziś miejsce w Kościołach. W naszym kościele przywróciliśmy powagę i zastosowanie
Kielicha Pańskiego dla zgromadzenia, na co mamy nie tylko zezwolenie, ale też polecenie jego użycia przez
Naszego Pana. Pozbawienie Kielicha musiało wynikać z szatańskich podszeptów. Odrzuciliśmy wiele
ceremoniałów, które za bardzo miały posmak judaizmu i inne inwencje umysłu ludzkiego, nie idące w parze z
powagą Misterium Pańskiego. Nawet gdyby całe zło fikcyjnych ceremonii polegało jedynie na tym, że
potajemnie zakradły się do skarbca prawowitych obrzędów, czy niewystarczającym powodem ich obalenia
jest ślepy, bezmyślny zachwyt i uczestnictwo w nich?
W potępieniu fikcji transsubstancjacji i obnoszenia chleba powodowała nami wyższa konieczność. Po
pierwsze, jest to niezgodne z wyraźnymi w tym względzie słowami Chrystusa, po drugie, jest przeciwne
samej naturze sakramentu. Gdzie nie istnieje widoczny symbol odnoszący się do duchowej prawdy, który
sobą reprezentuje, tam nie istnieje sakrament. W odniesieniu do Wieczerzy Pańskiej św. Paweł jasno
mówi:
Ponieważ jest jeden chleb, my ilu nas jest, stanowimy jedno ciało, wszyscy bowiem jesteśmy
uczestnikami jednego chleba. (1 Kor. 10,17) Gdzie zatem analogia i podobieństwo z widocznym znakiem
Wieczerzy, korespondującym z Ciałem i Krwią Pana Naszego, kiedy wierni nie spożywają ani chleba, ani
wina, a w ich miejsce pojawia się puste złudzenie, pośmiewisko dla oczu? Do tejże fikcji dołączyć można
jeszcze gorszy zabobon, a mianowicie postrzeganie chleba jako samego Boga i oddawanie mu czci na
podobieństwo i sposób czci składanej Bogu. Podczas gdy sakrament powinien być środkiem kierującym
pobożne umysły ku sprawom niebieskim, ze świętych symboli Wieczerzy Pańskiej robi się całkowicie
niewłaściwy użytek, a wierni, bezmyślnie wpatrzeni w nie, zapominają o Chrystusie. Obnoszenie chleba w
uroczystym nastroju i umieszczanie w widocznym, centralnym miejscu w celu jego adoracji, całkiem kłóci się
z przesłaniem Chrystusa. Podczas Wieczerzy Bóg zastawia przed nami stół z Jego ciałem i Krwią, abyśmy Je
spożywali. Następnie daje nam swe polecenie i zaprasza, abyśmy brali, jedli i pili. Potem dołącza do nas i
dodaje Swą obietnicę, w której zapewnia, że spożywamy Jego Ciało i pijemy Jego Krew. Ci zatem, którzy
oddzielnie obnoszą chleb, aby był uwielbiony, oddzielają obietnicę Chrystusa od Jego polecenia, innymi słowy
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 24
rwą nierozerwalne więzy, wyobrażając sobie, że w sakramencie tym obecne jest Ciało Chrystusa, gdy w
rzeczywistości to nic innego, jak wymyślone przez nich bożyszcze. Obietnica złożona przez Chrystusa jest dla
tych, którzy wierzą, że ofiarując swe Ciało i Krew w symbolu chleba i wina, celebrują to misterium w sposób
przez Niego zalecany i otrzymują oba dary z Jego rąk. Ci zaś, którzy przeinaczają je, służą innym celom,
pozbawieni są owej obietnicy i pozostają jedynie w nurtach własnych marzeń.
Ostatnią rzeczą, jakiej dokonaliśmy, to odnowienie zwyczaju wyjaśniania doktryny i wyjawiania natury
misterium wiernym, podczas gdy wcześniej duchowny nie tylko używał niezrozumiałego języka, ale i szeptem
wypowiadał słowa modlitwy, pozornie konsekrującej chleb i wino. W tym względzie nasi krytycy nie mogą
nas zganić. Wszak postępujemy za zaleceniem Chrystusa. Podczas Wieczerzy nie wypowiadał On cichych
egzorcyzmów przemieniających chleb w Jego Ciało, lecz jasnym i donośnym głosem składał powyższą
deklarację. Zarówno w wypadku Chrztu, jak i Wieczerzy Pańskiej rzetelnie i z całą troską, na jaką nas stać,
wyjaśniamy zgromadzeniu skuteczność korzyści, cel i ostateczne łaski płynące z danego sakramentu. Po
pierwsze, zachęcamy wiernych, aby zbliżyli się z wiarą, dzięki której całymi sobą mogą dostrzec istotę rzeczy,
której widoczny znak jest im obecny, a mianowicie duchowy pokarm, którym karmią się ich dusze ku życiu
wiecznemu. Utrzymujemy, że przez tak pojmowany obrzęd Bóg nie obiecuje niczego, ani nie użycza znaków,
które nie mają swego odbicia w rzeczywistości. Dlatego też nasze nauczanie mówi, że w sakramencie
Wieczerzy otrzymujemy Ciało i Krew Chrystusa. Nie są one li tylko symbolami, lecz zawierają i reprezentują
pewne przesłanie prawdy. Podkreślamy cudowną naturę owoców, które są naszym udziałem i gwarancją
wiecznego życia i zbawienia, którymi cieszyć się może nasze sumienie, gdy stajemy się uczestnikami
sakramentu Wieczerzy Pańskiej. Każdy bezstronny obserwator przyzna, że ów uroczysty obrzęd jest o wiele
przystępniejszy, a jego godność pełniej zachowana w naszym kościele niż gdzie indziej. W zarządzaniu
kościołem nie różnimy się od innych niczym, czego nie moglibyśmy poprzeć przekonywającym argumentem.
Przywróciliśmy urząd pastora i praktyki Kościoła z początków swej działalności według reguły apostolskiej, to
znaczy każdy, kto nim zarządza, winien jest również obowiązek nauczania. Nikt nie powinien piastować
urzędu zarządzania kościołem, jeśli nie jest jednocześnie sumienny w wykonywaniu powinności
kaznodziejskich. W doborze przyszłych duchownych więcej powinno przejawiać się troski i religijnego
podejścia. Powszechnie wiadomo, jaki rodzaj kontroli sprawują biskupi poprzez sufraganów i wikariuszy.
Można by snuć domniemania co do jej natury, sądząc po owocach, jakie przynosi. Mnóstwo opieszałych i
nieprzydatnych osób dostępuje zaszczytu wstąpienia do stanu duchownego. W naszych szeregach również
znalazłoby się kilku duchownych o niezbyt wysokim wykształceniu, jednak każdy z nich musi spełniać
podstawowe wymogi i przejawiać predyspozycje do nauczania. To, że nie wszyscy są ideałem duchownego,
można przypisać bardziej nieprzychylnym czasom niż nam samym. Mimo wszystko pozostaje to naszym
powodem do dumy, że nasi pastorowie wybierani są według o wiele ściślejszych reguł i wymogów w
porównaniu z innymi. Pomijając skrupulatne oszacowywanie umiejętności i rekrutację przyszłych
duchownych, tym, czym naprawdę możemy się poszczycić, jest kwestia wykonywania swoich obowiązków.
Żaden duchowny, piastujący swe stanowisko, nie zaniedbuje powierzonych mu powinności. Stąd też żaden z
naszych kościołów nie jest pozbawiony rzetelnego głoszenia Słowa Bożego.
Spór o prawo i formę ordynacji duchownych wprowadza w zażenowanie naszych przeciwników.
Przytaczają tu oni stare kanony, dające biskupom i klerowi prawo do pełnego nadzoru. Powołują się na stałą
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 25
sukcesję, której to rzekomo są spadkobiercami od czasów apostołów, zaprzeczając jednocześnie, że dotyczy
ona także innych sfer życia. Życzyłbym sobie, aby ich zasługi, które osiągają w pracy duchowej, dawały im
pełne prawo do posiadanych tytułów. Rozważywszy jednak styl, w jaki biskupi wynoszeni byli do swej rangi,
sposób sprawowania swego urzędu i kandydatów, których ordynują i którym powierzają zarządzanie
Kościołem, jasno widać, że owa sukcesja dawno już uległa zerwaniu. Stare kanony wymagają od
ubiegającego się o godność biskupa lub prezbitera poddania się ścisłej weryfikacji zarówno jego życia, jak i
poglądów. Do dziś istnieje jeszcze dowód takiego kanonu w aktach Czwartego Synodu Afrykańskiego. Co
więcej, sędziowie, jak i wierni mają prawo do osądu kandydatów (arbitrium), przyjęcia lub odrzucenia
wybranych przez kler, tak, aby przyjęcie przyszłych duchownych odbyło się za powszechnym
zezwoleniem.
Niech każdy, kto ma przewodzić wszystkim będzie wybierany przez wszystkich. Kiedy jest
mianowany bez wcześniejszego poznania i egzaminowania może okazać się intruzem wybranym na drodze
przemocy – mówi Leon (Ep. 90). Niech poparcie kleru, jak i zgoda sędziów i wiernych zaprzysięgają nowo
wybranych. Rozsądek nakazuje taki sposób ich elekcji – dodaje (Ep. 87). Cyprian utrzymuje podobne
poglądy. Postrzega to nawet w bardziej surowych barwach, mówiąc o wyborze dokonywanym w obecności
wszystkich wiernych, przy powszechnej aprobacie, co jest podyktowane Boskim autorytetem. Reguła taka
rządziła Kościołem przez krótki okres, kiedy kondycja Kościoła była jeszcze zadowalająca. Listy Grzegorza
pełne są słów, świadczących o poszanowaniu jej w jego czasach.
Skoro Duch Święty w Biblii narzuca na biskupów obowiązek nauczania, wcześniej byłoby nie do pomyślenia
nominować biskupa, który poprzez głoszenie Słowa Bożego nie byłby również pastorem. To ono właśnie było
warunkiem podjęcia się owego urzędu. Ta sama reguła panowała w odniesieniu do prezbiterów, przydzielając
każdemu z nich daną parafię. Stąd dekrety zakazujące duchownym włączania się w sprawy świeckie i
opuszczania swych parafii na dłuższy czas. Później dekrety synodalne zalecały obecność wszystkich, lub
przynajmniej trzech biskupów, przy ordynacji nowego biskupa. Celem takiego postępowania było wyłączenie
niepożądanych świadków z procedury wyboru. W ordynacji prezbitera każdy biskup powoływał radę swoich
prezbiterów. Można by wiele mówić o takich praktykach, ale już wspomniany przykład dostarcza nam
dowodów, jak wytrwali są biskupi w zaślepianiu swych wiernych.
Twierdzą, że Chrystus w spadku przyznał apostołom prawo do powoływania do kierowania Kościołem
tym, którzy wedle ich upodobania powinni być wybrani. Zarzucają nam, że, sprawując nasze obowiązki, nie
szukamy ich autorytetu i że świętokradczą zuchwałością naruszamy ich autonomię. Próbują to udowodnić
wyborem swych apostołów w nieprzerwanej ciągłości. Ale czy to jedyny dowód, że działają zgodnie z
prawem ordynacji? Wszak w ubiegającym się o urząd nie mają względu na jego życie i doktrynę.
Pozbawiając ogół wiernych prawa do głosowania, jak i wyłączając z niego resztę duchownych, zagarnęli
władzę w swoje ręce. Biskup Rzymu, wydzierając ów przywilej innemu biskupowi, rości sobie jedyne prawo
do ordynacji. Ich stosunek do sprawowanych obowiązków nie zdradza oznak szczególnego zainteresowania.
Trudno dopatrzyć się podobieństwa między apostołami - ojcami Kościoła- a nimi. Swe niedostatki zasłaniają
roszczeniem co do swego prawa sukcesji tak, jak gdyby Chrystus uczynił prawem to, że bez względu na
postępowanie posiadających wysokie urzędy w Kościele, powinni być postrzegani jako następcy apostołów,
tak jakby urząd ten był spadkiem, który przechodzi w ręce zasługujących i nie zasługujących na ten
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 26
przywilej. O Milezjach mówi się, że podejmują specjalne środki ostrożności, aby nie włączać do swej
społeczności osób o nienagannym prowadzeniu się, a jeśli już tak się stanie, nie pozwalają na pozostanie w
nich. Oczywiście mówię tu o ogóle postępowania. Nie umniejszam wartości kilku czcigodnym ludziom w ich
kręgach, którzy albo z obawy pozostają cisi, albo nie słuchają takich zaleceń. Ci, którzy siłą prześladują
Chrystusa i Jego przesłanie, którzy bezkarnie zabraniają ludziom zwracać się bezpośrednio do Niego, którzy
w każdy możliwy sposób stają na drodze prawdy, którzy usilnie przeciwstawiają się naszym wysiłkom
wydźwignięcia Kościoła z obecnej trudnej sytuacji, w którą go wpędzili, którzy podejrzliwie patrzą na głęboko
zatroskanych o dobro Kościoła, którzy powstrzymują przyjmowanie lub pozbywają się niewygodnych
duchownych - w nich wszystkich pokładano nadzieję wyboru ludzi godnych urzędu nauczania wiernych
czystej doktryny religijnej.
Skoro jednak zapatrywanie Grzegorza przybrało postać popularnego przysłowia:
Ci którzy robią
niewłaściwy użytek z przywileju jakim się cieszą powinni go stracić, duchowni stają przed wyborem – stać się
kimś innym niż w rzeczywistości, dokonywać niewłaściwej selekcji kandydatów, przyjąć jej inną metodę lub
przestać utyskiwać na przykre pozbawienie ich tego, co prawnie mają zagwarantowane. Mówiąc prościej,
objęcie biskupstwa powinno odbywać się innymi metodami. Ordynacja przyszłych duchownych powinna
również zmienić swą formę, a jeśli pragną być określani mianem biskupów, muszą wypełniać obowiązek
karmienia wiernych Słowem Bożym. Jeśli zachowają władzę nominowania i ordynacji, powinni przywrócić
sprawiedliwe i surowe kryteria wymogów życia i doktryny, z którymi rozstali się przed wiekami. Człowiek,
który swym postępowaniem wskazuje, że jest wrogiem ścisłej doktryny, bez względu na obecny tytuł,
powinien stracić prawo do bycia autorytetem w Kościele. Znane są nakazy dotyczące heretyków, które
wydawały synody. Stanowczo zabraniały one ludziom ubiegać się o urząd z ich rąk. Dlatego też nikt, kto
poprzez niezachowanie czystości doktryny nie dba o spójność Kościoła, nie może rościć sobie prawa
ordynacji. Twierdzimy, że w dzisiejszych czasach pod imieniem biskupów ukrywają się i przewodzą ludzie,
którzy miast być wiernymi, oddanymi i broniącymi spójnej doktryny, są jej zaciekłymi wrogami. Ich jedynym
celem jest pozbycie się Chrystusa i prawdy Jego Ewangelii, a sankcjonowanie bałwochwalstwa i bezbożności
– jednym z najbardziej zgubnych występków. Nie tylko słowem zawzięcie atakują doktrynę prawdziwej
pobożności, ale są rozjuszeni każdą próbą wydobycia ich na światło dzienne. Przeciwko wielu przeszkodom,
pojawiającym się na naszej drodze, z pilnością potęgujemy nasze wysiłki na rzecz Kościoła, za co czyni nam
się wyrzuty nielegalnego wtargnięcia na teren działalności naszych przeciwników. Krytykowani jesteśmy
również z powodu naszego stosunku do formy ceremonii ordynacji. Ponieważ dłonie naszych duchownych nie
są namaszczane, nie przystrajamy ich w białe i inne ozdobne szaty, nie dmuchamy im w twarze, uważa się
naszą ordynację za wykonywaną niepoprawnie. Jedyny zwyczaj, o którym czytamy, wywodzący się ze starych
czasów, to złożenie dłoni na nowo mianowanym. Wszystkie inne obrzędy są wytworem współczesnych
czasów. Przestrzega się ich z przesadną skrupulatnością, która nie oddaje istoty całego ceremoniału. W
rzeczach tak istotnych liczy się coś więcej niż ludzki autorytet. Stąd też, jak tylko pozwalają na to okoliczności
naszych czasów, możemy zmieniać owe ryty, które stworzyła ludzka inwencja. Nasi przeciwnicy wręczają
kielich i paterę ordynowanym. W jakim celu i z czyjego polecenia czynią to? Tłumaczą to jakoby wstępem do
przyszłego poświęcenia. Chrystus wszak nigdy nie nadał takiej funkcji apostołom, ani nie wyraził takiej woli,
co do ich następców. Nieuzasadnionym więc wydaje się stawianie nam zarzutów, dotyczących sposobu
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 27
ordynacji, który to nie różni się od reguły Chrystusa, praktyk apostołów czy obrzędu pierwotnego Kościoła.
Jednocześnie, negując naszą formę, nie są w stanie ani Słowem Bożym, ani logicznym, spójnym
rozumowaniem, ani też praktykami przeszłości potwierdzić słuszności własnej reguły.
W kwestii organizacji Kościoła istnieją w naszym kościele prawa, które nie usidlają sumienia ludzkiego i
które dbają o zachowanie jedności społeczności. Zmuszeni byliśmy pozbyć się wszystkiego, co na drodze
tyranii zostało narzucone w celu kontrolowania sumień ludzkich lub przyczyniało się bardziej do hołdowania
przesądom niż nauce Bożej. Wrogowie nasi oskarżają nas jednak o wybredność, niepotrzebny pośpiech,
schlebianie potrzebom, zachciankom cielesnym przez zrzucenie jarzma dyscypliny. Jak już wcześniej
zwróciłem uwagę, w żaden sposób nie sprzeciwiamy się wszelkim kanonom, dbającym o przyzwoitość i
porządek. Jeśli chodzi o obrzędy, które usunęliśmy, nie ukrywamy powodów, ze względu na które było to
właściwe. Bez trudu można dowieść, że nadmiar różnych tradycji ludzkiego autorstwa był ciężarem dla
Kościoła. W Jego interesie zatem było zmniejszenie ich ilości.
Powszechnie znana jest skarga św. Augustyna, wyrażająca ubolewanie nad mnogością ludzkich tradycji.
Bóg w swej łaskawości pragnął, aby Kościół czuł się wolny. Kościół, już jednak w czasach wielkiego świętego,
był tak nimi przeciążony, że nawet kondycja Żydów pod Prawem była bardziej znośna (Epist 2 ad
Januarium). Od jego czasów liczba rytów pomnożyła się wielokrotnie, jak również kontrola ich
rygorystycznego przestrzegania. Jakiż stan rzeczy zastałby św. Augustyn dzisiaj - niezliczoną ilość reguł,
zniewalających swym ciężarem ludzkie sumienia, jak i surowość, z jaką są narzucane.
Krytykujący nas mogliby powiedzieć, że rozpaczamy nad wszystkim, co budzi nasze niezadowolenie, ale
czyż nie powinniśmy przykładać naszych dłoni do poprawy sytuacji? Ich zarzut nie ma racji bytu, gdyż
zgubnym jest przypuszczać, że w Kościele powinny być przestrzegane ludzkie prawa. Podkreślę jeszcze raz,
że nie odrzucamy praw określających zewnętrzną strukturę Kościoła. Wierzymy, że powinny one być
sumiennie przestrzegane. W odniesieniu jednak do kierowania sumieniem nie ma jednak innego legislatora
jak Pan Bóg. Jemu pozostawiamy autorytet w tej sprawie, tak jak potwierdza to wiele fragmentów Biblii.
Narzucanie ludzkich praw jest ujmą dla czci Boskiej. Św. Paweł równie często broni prawdziwej wolności
człowieka, której nie wolno zaprzęgać w niewolę zbędnych powinności. Dlatego też uważamy za nasze
zadanie uwolnienie sumienia wiernych od nadmiernych więzów i uświadomienie im prawa do wolności
okupionej krwią Chrystusa. Żadne ludzkie prawa nie mogą jej naruszać. Jeśli ktoś przypisuje nam winę w
tym względzie, musiałby uczynić to samo względem Chrystusa i apostołów.
Nie będę wymieniał całego zła, które zmusiło nas do zajęcia tak wrogiego stanowiska co do ludzkich
tradycji. Wspominając jedynie dwa powody usatysfakcjonuję, zapewne, bezstronnego czytelnika. Niektóre z
tradycji wymagały rzeczy niemożliwych do spełnienia, co wprowadzało wiernych w rozpacz i prowadziło do
hipokryzji. Kolejnym złem, tkwiącym w nich, był fakt, że spełniały one to, co Chrystus potępiał u faryzeuszy,
to, co zmniejszało wagę przykazań Boskich. Podam tu kilka przykładów ilustrujących to zjawisko.
Trzy rzeczy w szczególności wzbudzają opór naszych przeciwników: spożywanie mięsa w dowolny dzień,
zawieranie małżeństw przez duchownych oraz obalenie spowiedzi ustnej.
Niechaj w szczerości odpowiedzą na pytanie – czy człowiek spożywający mięso w piątek powinien
ponieść większą karę niż ten żyjący cały rok w wyuzdaniu? Czy za większą zbrodnię poczytuje się księdzu
żenić się czy być stokrotnie przyłapanym na cudzołóstwie? Czyż łatwiej wybaczają oni temu, kto wzgardził
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 28
Boskimi przykazaniami niż temu, kto zaniedbał obowiązek usznej spowiedzi raz do roku? Czy to nie straszne,
że burzenie świętych spraw Boga jest lekkim i wybaczalnym występkiem, zaś naruszenie dekretów ludzkich
oceniane jest w kategoriach niewybaczalnej zbrodni?
Jest to sprawa bezprecedensowa. Wszak nasz Zbawiciel oskarżał faryzeuszy o niegodziwość:
[...] tak to
unieważniliście Słowo Boże przez naukę swoją (Mat. 15,6). Co więcej, o arogancji antychrystów Paweł
powiada:
Przeciwnik, który wynosi się ponad wszystko, co się zwie Bogiem lub jest przedmiotem boskiej
czci, a nawet zasiądzie w świątyni Bożej, podając się za Boga. (2 Tes. 2,4) Jakże niknie nieporównywalny
majestat Boga, skoro śmiertelny człowiek został tak wywyższony, że jego prawa mają pierwszeństwo przed
prawami Boga? Apostoł nazywał zakaz spożywania mięsa i ożenku duchownych doktryną szatana (1 Tym.
4,1-3). Największym jednak występkiem – wyrazem bezbożności – jest przypisywanie człowiekowi większej
rangi niż Bogu. Jeśli ktoś ośmieli się podważyć prawdziwość mego zarzutu, mogę odwołać się do faktów.
Czymże innym, jak nie tłamszeniem duszy, są nakazy celibatu i spowiedzi ustnej? Duchowni składają
przysięgę ciągłego życia we wstrzemięźliwości, a więc późniejszy ożenek jest przeciw prawu. Cóż dzieje się z
tymi, którzy nie byli obdarzeni darem powściągliwości?
Nie ma tu wyjątków – brzmi odpowiedź.
Doświadczenie jednak pokazuje, jak o wiele lepszym rozwiązaniem byłoby nienarzucanie owego jarzma na
duchownych niż tłumienie ich w więzach pożądliwości, tłamszenie w niepohamowanym ogniu żądz. Nasi
przeciwnicy gorąco opowiadają się za cnotami, jakie niesie ze sobą dziewictwo i celibat, aby udowodnić, że
ożenek nie był pochopnie obłożony interdyktem. O celibacie wyrażają się jak o czymś wielce przyzwoitym i
prawym. Jak jednak obronić mogą zarzut zakuwania w kajdany ludzkiego sumienia, które sam Chrystus nie
tylko pozostawił wolnym i nieskrępowanym, ale obronił własnym autorytetem, cenną własnej krwi? Święty
Paweł również na to nie przyzwalał (1 Kor.7,35). Skąd, więc nakaz celibatu? Choć dziewictwo godne jest
wychwalania pod niebiosa, cóż to ma wspólnego z celibatem księży, których nieprzyzwoitość odbiera całą
rację owego nakazu. Jeśli czystość, o której tak wiele mówią ustami, potwierdzałyby czyny, przyznałbym, że
jest to nadobną intencją. Wszyscy wiemy, że zakaz ożenku przyzwala tylko księżom dopuszczać się
karygodnych występków. Jakże więc mają czelność mówić tu o stosowności owego obowiązku. Tych, którzy
skalali swą duszę jawną nikczemnością pozostawiam trybunałowi Boga. Niech przed Jego obliczem
rozprawiają o swej czystości.
Nakaz celibatu narzucany jest na przyszłych duchownych, którzy składają swe śluby spontanicznie. Czy
można wyobrazić sobie większy przymus niż ten, który zmusza ich do owych ślubów? Nikt nie może wejść w
stan duchowny, jeśli wcześniej nie złoży ślubów wiecznego celibatu, a następnie, wbrew swojej woli,
zmuszony jest przestrzegać ich bezwarunkowo. Twórcy owych nakazów utrzymują, że celibat wymuszony w
ten sposób jest sprawą dobrowolną. Wielcy krasomówcy wyliczają ujemne strony małżeństwa, a rozpływają
się nad plusami celibatu. Perorując nad owym tematem rozwijają swój styl i ubierają to w piękne słowa. Nic
jednak z tego, co mówią, nie dowodzi stosowności zakuwania biednego sumienia ludzkiego w okowy
śmiertelnej pożądliwości, z powodu której cierpią po kres swych dni. Wśród tej zbrodniczej bezecności jest
jeszcze miejsce na hipokryzję. Bez względu na ich prowadzenie się, uważają się za lepszych z racji
nieposiadania żony.
To samo dotyczy formy ich spowiedzi, z której to rzekomo wynika wiele dobrego. W przeciwieństwie do
nich dostrzegamy kilka poważnych obaw, a nawet jawnych niebezpieczeństw, kryjących się za nią. Zarówno
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 29
jedna, jak i druga strona ma wiele argumentów za swoją racją. Zawsze, kiedy niezmienne prawo Chrystusa
mówiące o tym, że sumienia niepodobna pętać różnymi więzami nakazów, jest kwestionowane lub
zmieniane, popełnia się bezbożny czyn. Co więcej, nakaz, narzucany przez naszych przeciwników, zadręcza
duszę, doprowadzając ją ostatecznie do upadku. Każdy wierny zobowiązany jest do wyznania swych
grzechów raz do roku. W wypadku zaniedbania owego nakazu prawo nie pozostawia penitentowi nadziei na
uzyskanie przebaczenia. Wystawiony na taką próbę odkrywa, że w prawdziwej bogobojności nie sposób
wyznać choćby setnej części naszych grzechów. Nie mając żadnego sposobu wydźwignięcia się z takiego
stanu, w konsekwencji oddaje się wielkiej rozpaczy. Ten natomiast, który podchodzi do obowiązku spowiedzi
w bardziej beztroski sposób odkrywa, że pod jej płaszczykiem kryje się hipokryzja. Sądzi, że uzyskuje
odpuszczenie przez samego Boga, jak tylko wyleje swe grzechy przed uszami spowiednika. Skoro w tak
pospieszny sposób zdejmuje z siebie poczucie winny, ośmiela się grzeszyć z tym większą swobodą. Mając
utarte przekonanie, że wypełnił to, co prawo nakazuje, sądzi, że bez względu na sposób, w jaki wyznałby
swe grzechy, i tak jego spowiedź jest prawomocna. W rzeczywistości jednak nie zawiera ona choćby części
rzeczywistych przewinień. Na jakiej zatem podstawie nasi wrogowie wykrzykują przeciw nam, że
zaniedbujemy dyscyplinę kościelną tylko z tego powodu, że przychodzimy z pomocą dręczonym sumieniom
ludzkim, uginającym się pod presją okrutnej tyranii, a wszelkich hipokrytów wyciągamy na światło dzienne,
zmuszając ich do bliższego przyjrzenia się samym sobie i uświadomienia boskiej sprawiedliwości, której
wcześniej unikali.
Niektórzy uważają, że nie wszystkie prawa rządzące Kościołem powinny być usunięte. Jakkolwiek liczne
byłyby ich nadużycia i wymagałyby poprawek, w innych aspektach pozostają święte, użyteczne i uświęcone
starą tradycją.
W odniesieniu do zasady spożywania mięsa, nasza doktryna pozostaje w zgodzie z Kościołem
pierwotnym, według którego było to sprawą indywidualną, kiedy wolno spożywać, a kiedy należy
powstrzymywać się od pokarmów mięsnych.
Zakaz ożenku wśród księży, jak i śluby wiecznej wstrzemięźliwości składane przez zakonników i
zakonnice, są starym nakazem. Jeśli przyzna nam się rację, że jasno wyrażona wola Boga przewyższa wagą
ludzki obyczaj, a nasz stosunek do sprawy jest taki, jak widziałby to Bóg, dlaczego zatem przeszłość Kościoła
staje się powodem do sporów. Doktryna ta jest jasno przedstawiona w Liście do Hebrajczyków:
Małżeństwo
niech będzie we czci u wszystkich (Heb. 13,4). Św. Paweł mówi również o biskupach w rolach mężów (1
Tym. 3,2; Tyt. 1,6). Jako ogólną regułę wskazuje, że małżeństwo dobre jest dla ludzi o określonym
temperamencie, zaś zakaz jego zawierania określa się mianem „doktryny zła” (1 Tym. 4,3). Jaki pożytek
przynosi ustawianie ludzkiego obyczaju w opozycji do klarownych pouczeń Ducha Świętego? Chyba że ludzi
postawimy wyżej niż samego Boga.
Jakże niesprawiedliwi są sędziowie orzekający naszą rzekomą negację praktyk Kościoła pierwotnego.
Czasy apostołów mogą tu chyba posłużyć jako największy autorytet. Nie da się zaprzeczyć, że prawa
małżeńskiego nie reformowano wówczas i wielu z duszpasterzy korzystało z niego. Jeśli apostołowie
uważaliby, że małżeństwo nie powinno być udziałem duchownych, dlaczego pozbawialiby Kościół tak
wielkiego dobrodziejstwa? Upłynęło już około 250 lat od czasów apostołów, kiedy według relacji Sozomego
Sobór Nicejski zajął się sprawą celibatu duchownych. Po interwencji Paftiusza cała sprawa przycichła. Sam,
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 30
będąc kawalerem, uważał nakaz celibatu za nie do przyjęcia. Rada duchownych zgodziła się z jego opinią.
Kontrowersje jednak narastały wokół tematu i nakaz wcześniej odrzucony był ponownie wprowadzony ze
wszystkimi jego konsekwencjami. Jeden z przepisów, nieznanego autorstwa, wywodzący się ze starożytności
i noszący nazwę apostolskiego, zabrania wszystkim, spełniającym jakiekolwiek funkcje klerykalne, zawierania
małżeństwa. Wyjątkiem pozostają tu śpiewacy i czytający Pismo w kościele. Wcześniejszy kanon zabraniał
jednak księżom i diakonom oddalać swe żony pod pretekstem nakazów religii. Czwarty kanon synodu w
Gangrii obejmuje klątwą wszystkich, którzy czynili różnicę między żonatym a nieżonatym duchownym. Mając
rodzinę niektórzy szukali w ten sposób wymówki do zwolnienia się z obowiązków duszpasterskich. Ta klątwa
miała zapobiec takim sytuacjom. W tym względzie widać, że więcej prawości można dopatrzyć się w starych
czasach niż w obecnych.
Nie jest moją intencją dogłębne roztrząsanie tego tematu. Pragnę jednak zwrócić uwagę na
podobieństwo wiążące nasz kościół z doktryną prostego, ale i czystego w swych kanonach Kościoła
pierwotnego. Dlaczego zatem z taką surowością jesteśmy szkalowani za mieszanie spraw świętych i
świeckich? Nasza reguła jest o wiele bardziej zgodna z Kościołem starożytnym. Zezwalamy na małżeństwo
wśród księży, czego zabraniał Kościół pierwotny. Jak jednak nasi wrogowie odeprą zarzut ogólnej
rozwiązłości? Z pewnością zaprzeczą, że ją pochwalają. Gdyby jednak dążyli do przestrzegania starych
kanonów, musieliby znacznie surowiej oceniać brak wstrzemięźliwości. Według synodu w Neo-Cesarea za
zawarcie małżeństwa przez prezbitera groziło mu usunięcie go ze stanowiska. Winny cudzołóstwa był karany
jeszcze okrutniej, nie wyłączając tu ekskomuniki. W obecnych czasach zawarcie małżeństwa przez
duchownych jawi się jako wielka zbrodnia, podczas gdy liczne akty rozpusty objęte są karą niewielkiej
grzywny. Gdyby wydający nakaz celibatu ujrzeli obecny stan rzeczy, z pewnością zmieniliby go. Jest zatem
szczytem niesprawiedliwości potępianie naszego stanowiska w tej kwestii, w której uniewinnia nas głos
samego Boga.
Co do problemu spowiedzi, możemy obronić nasze zdanie znacznie łatwiej. Nasi oponenci nie są w stanie
udowodnić, że konieczność spowiedzi usznej była nakazem wcześniejszym niż od czasów Innocentego III.
Przez 1200 lat ów tyrański nakaz, o który tak zażarcie spierają się z nami, był nieznany światu
chrześcijańskiemu. Sobór Laterański wydał ów dekret wraz z wieloma innymi. Ci, którzy mają choćby
niewielkie wyobrażenie historyczne, zdają sobie sprawę z ignorancji i srogości tamtych czasów. Z
powszechnych obserwacji wynika, że najwięksi ignoranci zarządzający Kościołem byli jednocześnie
najbardziej władczy w swych działaniach. Każda pobożna dusza może poświadczyć, w jakim zakłopotaniu
znajdują się zobligowani do przestrzegania owego dekretu.
Nad torturowaniem sumień ludzkich spoczywa jeszcze jedno bluźniercze przekonanie, że coroczna
spowiedź jest niezbędna do zmazania grzechów. Nikt, kto nie skłania się do przestrzegania owego nakazu
nie uzyska przebaczenia z rąk Boga. Czy człowiek ma prawo ustalać reguły, według których grzesznikowi
zmywają się jego winy? Bóg sam udziela przebaczenia, jednak niektórzy uzurpują sobie prawo do
zatrzymania grzechów pokutujących, jeśli nie spełnią oni warunków ludzkiego autorstwa. Kolejnym
zabobonem, który owładnął ludzkie umysły jest pogląd, że spowiedź całkowicie oczyszcza ich z win. W
konsekwencji prowadzi to wielu do niepohamowanego rozkoszowania się grzechem, jeśli zaś chodzi o tych,
którzy obawiają się Boskiego gniewu do okazywania większego szacunku względem księży niż Chrystusa.
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 31
Nakaz uroczystego i publicznego wyznania win (nakazywany przez Cypriana
exomoologesis), do którego
zobowiązani byli niegdyś pokutnicy, aby uzyskać przebaczenie kościoła, byłby do zaakceptowania, gdyby
służył innemu celowi, niż ten, do którego został ustanowiony.
Nie stoimy zatem w opozycji do Kościoła pierwotnego. Pragniemy jedynie uwolnić wiernych od
współczesnej formy tyranii. Nie ma nic złego w osobistym akcie szukania pocieszenia i rady, zwierzenia się ze
swych obaw przed duchownym, jeśli tylko czyni to wierny z prawdziwej potrzeby, nie zaś przymusu.
Pozostawmy człowiekowi wolność w tej sprawie. Niech czyni, co uważa za stosowne. Niechaj ludzkiego
sumienia nie wiążą twarde prawa.
Pozostaje mi mieć nadzieję, że Jego Cesarska Mość i Prześwietni Książęta przyjmiecie ze zrozumieniem
ten raport.
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 32
3. Potrzeba natychmiastowej reformacji
Chociaż doktryna prawdy została zniekształcona, a chrześcijaństwo skalane na wiele sposobów, to jednak
nasi adwersarze nie poczytują tego za wystarczającą przyczynę do reformy Kościoła na wielką skalę,
poruszającą w posadach cały świat.
Zdajemy sobie sprawę, jak pożądaną rzeczą jest unikanie powszechnego niepokoju, a jednocześnie
drżymy na myśl, że trzeba przyjrzeć się uważnie niepokojącej kondycji współczesnego Kościoła. Jaką
sprawiedliwością jest przypisywanie nam, choćby w najmniejszym stopniu istniejącego w Kościele chaosu? Z
jaką bezczelnością zbrodnia wprowadzania zamieszania w Kościele obciąża nasze konto zdaniem tych, którzy
sami w oczywisty sposób są sprawcami owych komplikacji. Toż to tak, jakby wilki narzekały na jagnięta.
Luter w swoich wystąpieniach poruszył zaledwie kilka zagadnień Kościoła, które obecnie urosły do
niebagatelnych rozmiarów. Zrobił to z całą skromnością i łagodnością, świadczącą o pragnieniu ujrzenia
poprawnego stanu rzeczy, nie zaś z postanowieniem własnoręcznego reformowania. Oponenci uderzyli na
trwogę, a kiedy spór przybrał na sile, za najprostszą metodę stłamszenia prawdy uznali okrucieństwo i
przemoc. Dlatego też zachęcaliśmy ich raczej do rozwiązania problemu na drodze przyjaznego dyskursu,
pragnąc załagodzić konflikt pojednawczymi argumentami. Doznaliśmy jednak prześladowań poprzez okrutne
dekrety, aż konflikt doprowadził do obecnego impasu. Takie oszczerstwa miały już miejsce w przeszłości.
Tym samym oskarżeniem nikczemny Ahab ganił Eliasza, że był jakoby burzycielem Izraela. Odpowiedź
proroka zwalnia z winy również nas. Nie ja sprowadziłem nieszczęście na Izraela, lecz ty i ród twojego ojca
przez to, że zaniedbaliście przykazania Pana, a ty poszedłeś za Baalami (1 Król.18,17-18) – odpowiedział
Eliasz. Dlatego też niesprawiedliwością jest pałanie do nas nienawiścią z powodu zaciekłego religijnego
sporu, który wstrząsa obecnym światem chrześcijańskim, chyba że wraz z potępieniem proroka Eliasza, w
którym szukamy swej obrony. Tak jego, jak i naszym jedynym powodem działania była walka w obronie
chwały Bożej i przywrócenie czystości w oddawaniu Mu czci. Zarzut wzniecania niepokojów spoczywa na
tych, którzy traktują te metody jako środek stawiania oporu prawdzie.
Czymże jest to, co czyniliśmy i nadal staramy się czynić naszymi wysiłkami, jak nie tym, aby przywrócić
wiarę w jednego Boga i aby Jego prawda zamieszkała w naszym Kościele? Jeśli nasi oponenci zaprzeczają
temu, niechże najpierw spróbują przekonać nas o naszej bezbożności zanim oskarżą nas o nią dowodząc
odstępstwa, które izoluje nas od innych. Aby załagodzić spór, w tej sytuacji musielibyśmy zachować ciszę,
wyrzekając się tym samym prawdy Bożej, choć zapewne i to by nie wystarczyło. Ciche przyzwolenie
musiałoby iść w parze z aprobatą bezbożnej doktryny, jawnymi bluźnierstwami przeciw Bogu i najbardziej
upodlającymi zabobonami. Naszym obowiązkiem jest jednak otwarcie wyrzec się jakiegokolwiek
powinowactwa z bezbożnością. To, że wzajemna nienawiść stała się zarzewiem tak ostrego konfliktu, jest
niewątpliwie wielkim złem. Wina spoczywa na tych, którzy za swe zadanie obrali sobie poróżnienie nieba i
ziemi. Zamiast zabiegać o spójną doktrynę, utrzymują oni wiernych w ryzach swej tyranii, do której prawo
sobie uzurpują.
Powinno być zupełnie wystarczającym stwierdzenie, ku naszej obronie, że święta prawda Boża, dla
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 33
potwierdzenia której znosimy tak wiele, jest po naszej stronie. Wiodąc z nami spór, nasi przeciwnicy ścierają
się w rzeczywistości z samym Bogiem. Kłótliwość nie licuje z naszym usposobieniem. To ich niepohamowanie
wciągnęło nas w gorączkę niezgody wbrew naszej woli. Nie ma zatem powodu, aby ku nam kierować ostrze
nienawiści. Nie my kierujemy wypadkami, ani nie jesteśmy w stanie im zapobiec. Istnieje pewna stara
praktyka, do której zawsze uciekali się niegodziwcy. Wykorzystywali oni okazję głoszenia Ewangelii do
wzniecania niepokojów, następnie zniesławiali Ją jako przyczynę niezgody, której zawsze szukali, nawet przy
braku ku niej sposobności. Tak jak w początkach proroctwo miało się spełnić, że Chrystus będzie dla swych
ziomków kamieniem obrazy, o który potkną się, tak i w dzisiejszych czasach wydaje się ono spełniać. Trudno
pojąć, dlaczego budujący odrzucili kamień węgielny, ale skoro miało to miejsce w czasach Chrystusa, niech
nie dziwi nas, dlaczego powszechnie spotykamy się z tym zjawiskiem dzisiaj.
Usilnie błagam Waszą Cesarską Mość i Was Wielebni Książęta o zwrócenie uwagi na fakt, że Chrystus
przyszedł na świat, aby wzbudzać niepokój i, gdziekolwiek Jego Ewangelia jest głoszona, natychmiast
wywołuje gniew i opór ludzi złej woli. Z tych samych powodów w obecnych czasach również obserwujemy
rozdarcie Kościoła i wiele innych rodzajów niegodziwości. Niezmienna jest zatem historia głoszenia Ewangelii.
Od samych swych początków wywoływała i będzie wywoływać niezgodę. Do bardziej roztropnych należy
zadanie rozważenia, z jakiego źródła płynie zło. Ktokolwiek snuje takie refleksje zwalnia nas z poczucia winy.
Stosownym wydaje się nam niesienie świadectwa prawdzie tak, jak to dotąd zawsze czyniliśmy. Biada światu,
dla którego Chrystus staje się powodem do starć, zamiast przyjąć pokój, który nam ofiaruje. Kto nie podda
się Jego nauce z pewnością marnie zginie.
Niektórzy wyrażają wątpliwości, czy wszelka korupcja w Kościele może być naprawiona tak drastycznymi
krokami uzdrawiającymi, czy może owa nieprawość być szybko usunięta, czy podejmowane tego rodzaju
działania naprawcze mogą być lekiem na wszystkie odstępstwa. Sugerują oni, że niektóre rodzaje zła
wymagają rzekomo delikatnego traktowania, innym zaś trzeba się poddać, jeśli ich usunięcie nastręcza
kłopotów. Wiemy, czego dowodzi praktyka codziennego życia. Wiemy również, że na Kościele zawsze ciążyły
pewne skazy, budzące dezaprobatę pobożnych. Ich istnienie powinno się jednak przyjąć za oczywistość, a
nie czynić z nich zarzewie sporu. Niesłusznie oskarżają nas nasi oponenci o nadmierną powagę i wzniecanie
niepokojów z drobnych i błahych powodów. Kolejnym nieporozumieniem jest ich usiłowanie, by każdym
możliwym sposobem umniejszyć wagę spraw, które są przedmiotem kontrowersji. Starają się stworzyć
pozory, jakoby to nasze pieniactwo popychało nas do sporu, nie zaś szlachetne pobudki. Czynią to
podstępnie i z pełną świadomością, przypisując nam jedną z najohydniejszych wad, jaką jest nierozwaga.
Mówiąc w pogardliwy sposób o rzeczach wielkiej wagi zdradzają jednocześnie swój brak bogobojności. Czy
rzeczywiście zasługujemy na wyszydzanie i obrzucanie nas zarzutami siania fermentu w kręgach kościelnych
oraz wszczynania dysput o rzeczach małej wagi? Czyż użalanie się nad profanacją sposobu wielbienia Boga,
wielkim uszczerbkiem na Jego czci, splamieniem doktryny zbawienia licznymi błędami, umniejszeniem mocy,
jaką niesie ze sobą śmierć Chrystusa i świętokradczym skalaniem rzeczy świętych – czy może to wszystko
stać się powodem do haniebnego szargania naszą reputacją?
Pobieżne spojrzenie na owe sprawy nie jest wystarczające. Konieczne wydaje się bardziej sumienne
przedstawienie powagi problemów i to nie tylko po to, aby udowodnić ich ważkość. Pominięcie ich
przysporzyłoby nam wyrzutów sumienia z powodu wiarołomności. To jedno z trzech zagadnień, które na
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 34
początku obiecałem poruszyć.
Po pierwsze życzyłbym sobie wiedzieć, na jakiej podstawie mienią się Chrześcijanami ci, którzy
przypisują nam winę burzenia porządku w kwestiach tak wielkiej wagi. Jeśli przypisywaliby tak wielką wagę
do religii, jak starożytni bałwochwalcy do swych zabobonów, nie wyrażaliby się tak pogardliwie o gorliwości
zachowania wiary, lecz na wzór bałwochwalców uważaliby ją za priorytet. Kiedy bałwochwalcy rozprawiali o
zabieganiu o ich ołtarze i ich paleniska, uważali je za rzecz najważniejszą.
Nasi oponenci, w przeciwieństwie do nich, uważają spór o chwałę Boga i zbawienie człowieka za rzecz
niemalże zbyteczną. Nieprawdą jest, jakobyśmy zabiegali o cień istoty sprawy. Wszak sednem sporu jest cała
podstawa religii chrześcijańskiej, a mianowicie wieczna i niepodważalna prawda Boga, prawda, której
świadectwo objawił nam wielokrotnie, na potwierdzenie której wielu świętych proroków i męczenników
złożyło swe życie, prawda obwieszczona i objawiona w osobie Syna samego Boga i ostatecznie
przypieczętowana Jego krwią. Czy zatem składanie świadectwa tej prawdzie jest sprawą mało istotną? Czy
można wzgardzić nią poprzez bierne i przyklaskujące wszystkiemu zachowanie?
Przejdę teraz do szczegółów. Wiemy, jak nikczemną rzeczą jest bałwochwalstwo w oczach Boga. Historia
bogata jest w opowieści o okrutnych karach za ów występek, spadających na Izraelitów i inne narody. Z ust
Boga padły słowa zapowiedzi zemsty na wszystkich uprawiających tę formę kultu przez wszystkie czasy. Do
nas również kierował Swe słowa, zaprzysięgając się Swoim imieniem, że nie zniesie dzielenia się Swoją
chwałą z bożkami. Jasno przestrzegł, że jest Bogiem zazdrosnym, szukającym zemsty do trzeciego i
czwartego pokolenia z powodu ludzkich grzechów, a tego w szczególności. Mojżesz, jakkolwiek łagodny z
natury, owładnięty Duchem Świętym, rozkazał Lewitom: [...] Przejdźcie tam i z powrotem od bramy do
bramy w obozie i zabijajcie każdego, czy to brat, czy przyjaciel, czy krewny. (Ex, 32,27) Jest to grzech, z
powodu którego Bóg karał swój lud wybrany, nawiedzając go wojną, epidemią, głodem i wszelką niedolą;
grzech, z powodu którego najpierw Królestwo Izraela, potem Judy zostało spustoszone, święte miasto
Jeruzalem zniszczone, świątynia Boga (jedyna w ówczesnym świecie) padła w gruzach, zaś naród wybrany
spośród innych narodów ziemi, z którym zawarł przymierze, który miał dorównać Jego standardom i żyć pod
Jego panowaniem i opieką, z którego sam Chrystus wywodził się – naród ów skazany był na wszelkiego
rodzaju nieszczęścia, odarcie z godności, wygnanie i niemal całkowitą zagładę. Za długo by o tym mówić w
szczegółach, ale każda strona pism prorockich przypomina, że bałwochwalstwo bardziej niż jakakolwiek inna
zbrodnia wzbudza Boski gniew. Czy zatem, przyglądając się powszechnemu oddawaniu czci bożkom,
mielibyśmy pobłażać temu i współdziałać w zbrodni?
Zważcie zatem, Cesarzu i Książęta, na całe zepsucie, plugawiące cześć Boską. Łatwo dostrzec, jak prawdziwa
religia tonie w napływie wszelkich oznak bezbożności. W wyniku tego boską czcią obdarza się wyobrażenia
bożyszcz i składa się im modlitwy pod pretekstem, że są one siedliskiem mocy i bóstwa Boga. Zmarłych
świętych uwielbia się dokładnie tak, jak czynili to Izraelici wobec Baalama. Podstęp szatański nakłonił ludzi
do wielu innych praktyk, w których cześć Boska doznaje poważnego uszczerbku. Bóg przypomina o płonącej
zazdrości, kiedy wyobrażenie jakiegoś bożka wynoszone jest na ołtarze. Święty Paweł na podstawie
własnego przykładu dowodzi, że służący Bogu powinni gorliwie chronić chwały Bożej. (Dz, 17,16) Jeżeli
Boska cześć cierpi na wiele sposobów, czyż nie byłoby niegodziwością przymknąć oko i zachowywać ciszę w
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 35
tej sytuacji? Nawet pies, widząc swego pana w opałach, natychmiast zaczyna szczekać. Czyż możemy trwać
w bezczynności widząc, że święte imię Boga okrywa się hańbą w tak bluźnierczy sposób? W takiej sytuacji
czyż nie są komentarzem słowa psalmu:
A zniewagi urągających tobie spadły na mnie (Ps 69,10).
Urąganie czci Boskiej poprzez absurdalne obrządki ludzkiego autorstwa nie mogą przejść bez
upomnienia. Wiemy, jak bardzo Bogu przykra jest hipokryzja, a w wymyślonych praktykach kultu jest ona
wszechobecna. Wiemy również, jak surowymi słowami krytyki prorocy pomstowali na wszelkie formy kultu
sfabrykowane przez ludzką nieroztropność. Co gorsza, ludzie w swej pysze poczytują je za doskonałość
czczenia Boga. W obecnych formach kultu rzadko dostrzec można jakikolwiek rytuał, który byłby
usankcjonowany słowem Bożym.
Wydając osąd w tej sprawie nie będziemy się opierać na poglądach własnych lub innych. Musimy słuchać
głosu Boga, jak ocenia On profanację Swego imienia manifestowaną przez takie zachowania ludzkie,
fałszywą interpretację Jego słowa i narzucanie własnych inwencji. Istnieją dwa powody karania przez Boga
Izraelitów ślepotą, kiedy zatracili pobożną i świętą dyscyplinę w kościele. Pierwszym z nich jest
rozpowszechnienie się hipokryzji i tzw. kultu woli (
ethelothreeskia), oznaczających kult wymyślony przez
człowieka. W słowach proroka Izajasza Bóg wyraża tu Swoją opinię:
Ponieważ ten lud zbliża się do mnie
swoimi ustami i czci mnie swoimi wargami, a jego serce jest daleko ode mnie, tak że ich bojaźń przede mną
jest wyuczonym przepisem ludzkim, Dlatego też Ja będę nadal dziwnie postępował z tym ludem, cudownie i
dziwnie, i zginie mądrość jego mędrców, a rozum jego rozumnych będzie się chował w ukryciu (Isa. 29,13-
14). Mimo że Bóg porusza nas do myślenia takimi słowami, w świecie szerzy się podobny, lub jeszcze gorszy,
rodzaj perwersji. Czyż na głos grzmiącego z nieba Boga mamy zachować ciszę?
Modlitwa powszechna w niezrozumiałych językach uważana jest za niewielkie uchybienie, wbrew
jasnemu zakazowi Boga. Skoro ów rodzaj modlitwy jest oczywistą drwiną z majestatu Boga, nasi oponenci
nie mogą zaprzeczyć ważkości przyczyny naszych obiekcji. A cóż dopiero wspomnieć tu o bluźnierstwach
wyśpiewywanych w hymnach, na które wzdryga się serce każdego pobożnego człowieka? Wszyscy znamy
epitety przypisywane Matce Bożej. Tytułowana jest ona bramą niebios, nadzieją, życiem, zbawieniem,
posuwając się do takiego stopnia zauroczenia i szaleństwa, że dają jej nawet prymat nad Chrystusem. W
wielu kościołach słychać odrażający i bezbożny werset
zapytaj Boga Ojca, rozkazuj Jego Synowi. Nie mniej
skromnie celebrowani są święci, często święci czysto ludzkiej inwencji, włączeni do ogromnego katalogu już
istniejących. Wśród wielu pochwał, wyśpiewywanych pod adresem świętego Klaudiusza, słychać przydomki:
„światło niewidomych”, „przewodnik błądzących”, „życie i zmartwychwstanie”. Kanony codziennej modlitwy
również obfitują w podobne bluźnierstwa. Bóg zapowiada najsroższe groźby pod adresem tych, którzy w
przysięgach lub modlitwach mieszają Jego imię z imieniem Baalama. Jaka zatem zemsta spoczywa nad
naszymi głowami, kiedy mylimy Jego imię wraz ze świętymi i pomniejszymi bożkami, zaś Chrystusa w jawny
sposób znieważamy, odzierając Go z tytułów, które Mu przysługują, nadając je innym istotom? Czy tu
również mamy zachować ciszę, ściągając na siebie surowy osąd?
Człowiek nie potrafi modlić się do Boga z głęboką wiarą i przekonaniem. Kiedy Chrystus zmarł, naturalną
konsekwencją było zwątpienie człowieka, czy był On w stosunku do ludzi usposobiony równie życzliwie co
Bóg Ojciec, czy był gotowy towarzyszyć im i czy przejawiał zainteresowanie ich zbawieniem. Czyż jest
pomniejszym błędem przypisywać wieczne kapłaństwo na równi Chrystusowi i świętym? Pamiętajmy, że
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 36
Chrystus, poprzez swą śmierć, zyskał tytuł wiecznego Orędownika i Czyniącego Pokój, mającego moc
przedstawiania nas i naszych próśb Bogu Ojcu, zyskiwania potrzebnych nam łask i wiary w spełnienie tego, o
co prosimy. Skoro sam dla nas poniósł śmierć, uwolnił nas tym samym od śmierci i nikt nie jest w stanie
dorównać Jego ofierze. Czy istnieje zatem jeszcze gorsze bluźnierstwo, które pada z ust naszych
przeciwników aniżeli to, że Chrystus jest rzeczywiście mediatorem w naszym odkupieniu, zaś wszyscy święci
orędownikami? Czyż Chrystus nie jest w ten sposób pozbawiony Swej chwały? Czy wraz ze Swoją śmiercią
dokonał posługi duszpasterskiej, składając ją w ręce świętych?
Chrystusa pozbawia się godności, za którą zapłacił taką cenę. Jest Mu ona wydarta i z największą
arogancją rozdzielona pomiędzy świętych, jakby była ich prawowitym spadkiem. Nasi adwersarze nie
zaprzeczają wprawdzie, że Chrystus nadal za nami się wstawia, ale twierdzą, że czyni to pospołu ze
świętymi. Tak więc, Chrystus jest jednym z wielu w wielkim katalogu zasłużonych. Ofiara własnej krwi
Chrystusowej stoi zatem na równi z zasługami świętego Hugona, Lubina i innych całkiem pospolitych postaci
w szeregach świętych, które spodobało się biskupowi Rzymu wynieść na ołtarze. Pytanie nie brzmi: Czy
święci w ogóle modlą się za nami? (Biblia nie wspomina o tym ani słowem), ale: Czy przechodząc obok
Chrystusa, zaniedbując Go lub zupełnie o Nim zapominając, mamy prawo szukać orędownictwa świętych?
Czy to nie Chrystus jest jedynym duszpasterzem, który otwiera nam schronienie w niebie, wiedzie nas ku
Niemu za rękę i poprzez Swe pośrednictwo skłania Boga Ojca do wysłuchania naszych modlitw? Możemy
całkowicie oddać się Jego rzecznictwu i przedstawić nasze prośby w Jego imieniu. Tego urzędu nie dzieli
Chrystus z żadnym świętym.
Próbowałem powyżej przedstawić, że Chrystus w dużej mierze pozbawiony był czci kapłańskiej, jak
również wdzięczności za łaski, które nam zsyła. Wprawdzie nazywany jest Zbawicielem, ale w sposób, który
implikuje, że ludzie również są w stanie wykupić się z więzów grzechu i śmierci. Wprawdzie nazywany jest
Sprawiedliwością i Zbawieniem, ale ludzie rzekomo mogą nabyć własne zbawienie dobrymi uczynkami.
Nieoceniony dar Chrystusa, którego ani ludzie, ani aniołowie nie są w stanie w pełni docenić i nazwać, jest
umniejszany przez uczonych w piśmie. Przyznają, że Chrystus wyświadczył nam pierwsze łaski (co stało się
warunkiem do zdobywania zasług, jak to określają), lecz otrzymawszy Jego pomoc zyskujemy życie wieczne
naszymi uczynkami. Wyznają, że krew Chrystusa obmywa nas z grzechów, wierzą jednak również w inne
drogi oczyszczenia. Nazywają wraz z nami śmierć Chrystusa ofiarą, ale to nasze codzienne ofiary
przyczyniają się ponoć do ekspiacji naszych nieprawości. Mówią, że Chrystus pojednał nas z Ojcem. Czynią
jednak wyjątek dla swych aktów zadośćuczynienia, jakoby to one gwarantowały nam odkupienie. Kiedy
dodatkowej pomocy szuka się w tzw. przywileju kluczy Piotrowych, nie mniejsza niż Chrystusowi, oddawana
jest chwała takim postaciom, jak Cyprian czy Cyricius. Budując skarbiec Kościoła, zasługi Chrystusa, jak i
męczenników wrzucane są do jednego tygla.
Czy przez te wszystkie rzeczy nie popełniliśmy tylu różnych bluźnierstw, ile tylko możliwe, tak że chwała
Chrystusowa jest podziurawiona i podarta na strzępy? Albowiem będąc w wielkim stopniu pozbawionym Swej
chwały, zachowuje z niej Chrystus jedynie szyld swego imienia, podczas gdy chce on prawdziwej władzy.
Także tutaj moglibyśmy bez wątpienia pozostać milczącymi, mimo że widzieliśmy Syna, którego Ojciec
uposażył w autorytet, władzę i chwałę i w którym wyłącznie udziela nam blasku przez zaliczenie nas w
poczet swych sług, powyżej których nie ma prawie nikogo. Czy widząc Jego dobrodziejstwa, tonące w morzu
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 37
zapomnienia, Jego cnoty obdarzone niewdzięcznością ludzką, brak szacunku dla przelanej dla nas krwi, a
owoce Jego śmierci niemal całkowicie niweczone, kiedy Jego osoba jest przedmiotem różnych profanacji, tak
że bardziej przypomina bezpostaciową zjawę – czy przystoi nam w tej sytuacji nie wszczynać głosu
oburzenia? O przeklęta cierpliwości, że przymykasz oko, kiedy Boska cześć doznaje urazu! O źle skierowane
łaski Chrystusa, jeśli tłamsimy ich pamięć bezbożnym bluźnierstwem!
Przejdę teraz do drugiej gałęzi doktryny chrześcijańskiej. Któż sprzeciwi się twierdzeniu, że ludzie tkwią jak w
malignie przypuszczając, że zyskują życie wieczne poprzez zasługi płynące z ich uczynków? Przyznaję, że
łączą oni miłosierdzie Boga wraz ze swoimi uczynkami. Lecz odkąd czyni się ich ufność w uzyskanie Bożej
akceptacji zależnym od poczucia ich własnej wartości, jasnym staje się, że podstawa owej ufności i pychy
leży w ich własnych uczynkach. Najczęściej powtarzaną i najgłębiej zakorzenioną doktryną uczonych jest
przekonanie, że Bóg kocha każdego pojedynczego człowieka proporcjonalnie do jego zasług. Szatański
podstęp wznieca w człowieku radość z owego przekonania, z początku wynosząc go nad wzniosłą przepaść,
z której następnie spada w otchłań rozpaczy.
Oddając cześć Bogu, czynią to niektórzy nie z poczucia prawdziwej powinności, lecz poprzez obrządki
ustanowione według własnych norm. Za chwalebną rzecz uznają odklepywanie wielu modlitw, wznoszenie
ołtarzy, ozdabianie ich rzeźbami i obrazami, jak również samo uczęszczanie do Kościoła, częsty udział w
mszach i zamawianie ich w pewnych intencjach, umartwianie ciała postami, które nie mają nic wspólnego z
postem chrześcijańskim, a w szczególności nabożne przestrzeganie ludzkich tradycji w Kościele. Na
podobieństwo pogan, z prawdziwą pasją, oddają się różnym pokutniczym praktykom, szukając w nich
pojednania z Bogiem. Cóż zyskują po tych wszystkich próbach i udręczeniach? Postępując tak z poczuciem
wątpliwości i nieczystego sumienia zawsze narażeni są na przerażający niepokój i katusze płynące z poczucia
niepewności, czy aby Bóg nie gardzi ich osobą i uczynkami. Naturalną konsekwencją braku zaufania stała się,
jak to święty Paweł określa, utrata nadziei na uzyskanie wiecznego dziedzictwa. W takich okolicznościach cóż
stało się ze zbawieniem ludzi? Gdybyśmy zachowywali ciszę tam, gdzie istnieje konieczność zabrania głosu,
bylibyśmy nie tylko niewdzięczni, ale i zdradzieccy, zarówno w stosunku do Boga, jak i ludzi, nad którymi
spoczywa widmo wiecznego zatracenia, jeśli nie wyprostują swych ścieżek.
Gdyby pies widział ranę zadawaną swemu panu, porównywalną obrazie Boga przez fałszywe
sakramenty, raczej zareagowałby natychmiast, narażając swe życie, niż czekał w cichości, pozwalając
znieważać swego pana. Czy my jako ludzie mamy okazać się mniejszym oddaniem? Cóż dopiero wspomnieć
tu różne ryty ludzkiego autorstwa, które cieszą się tym samym szacunkiem, co misteria ustanowione przez
Chrystusa i zalecane przez Jego Boski autorytet. Zasługują one na najsroższe upomnienie. Lecz teraz, kiedy
nawet samo misterium Chrystusa obrosło licznymi zabobonami, pozbawione czci przez fałszywe opinie, o
których już pisaliśmy, z powodu podłości i mamony, czy powinniśmy byli kryć się z naszymi uczuciami, znosić
to, co nas dręczy, czy też udawać, że nic nie widzimy?
Chrystus rózgą wypędził wymieniających pieniądze ze świątyni, powywracał ich stoły i porozrzucał ich
towary. Nie każdy ma prawo wymierzać sprawiedliwość w ten sposób, jednak każdy, kto jawnie opowiada się
za Chrystusem, ma obowiązek być gorliwym w swej wierze. Wszak Chrystus powstał z martwych, aby
dowieść czci Boga Ojca. Dlatego też tak zdecydowanie potępił profanację świątyni. To potępienie jest
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 38
również naszym obowiązkiem, który winniśmy czynić w zdecydowany i surowy sposób. Któż nie spotkał się z
praktykami wykupywania sakramentów w Kościele, tak jakby były one jednym z wielu towarów
wystawionych na sprzedaż. Inne łaski również mają swoją cenę zależną od umiejętności targującego się.
Owe bluźniercze praktyki widoczne są przede wszystkim w sakramencie wieczerzy Pańskiej. Jakże więc
moglibyśmy im pobłażać? Za sprawą jakiej sprawiedliwości oskarżani jesteśmy o nadmierną porywczość w
wyrażaniu naszego oburzenia? Na święte ciało Chrystusa, ofiary złożonej na krzyżu dla nas, na świętą krew
przelaną za nasze oczyszczenie, zaklinam Waszą Cesarską Mość i Ciebie, Prześwietny Książę, o rozważenie,
jak wielkim misterium jest ciało i krew Chrystusa dane nam, abyśmy je spożywali i jaką troską i oddaniem
powinniśmy dbać o czystość Ich pierwotnych intencji. Jakże niewdzięczni jawią się ludzie, kiedy to
niebiańskie misterium, ofiarowane nam przez Chrystusa, jest jak cenne perły rzucane wieprzom i
bezczeszczone na wszelkie sposoby! Jaką obrazą jest przemieniać wspomnienie śmierci Chrystusa w coś, co
przypomina kształtem przedstawienie teatralne, gdzie każdy pomniejszy księżulo może uczynić się
mediatorem między Bogiem a ludźmi. Negując zasługi ofiary Chrystusa wymyśla się całą gamę sposobów
uzyskiwania przebaczenia, zapominając, że Chrystus raz zmarł za nasze grzechy przeszłe, obecne i przyszłe.
Zasypując Boga całym ogromem fałszywych ofiar ubliża się ofierze wieczerzy Pańskiej.
Świadomy jestem, w jak pięknych słowach autorzy owych praktyk potrafią mówić o nich. Do dzisiejszego
dnia z tupetem praktykują swe obrzydliwości, o których wcześniej wspomniałem. Teraz, kiedy ujrzały one
światło dzienne, starają się je ukryć. Nie mogą jednak zatuszować ogromu swego bezeceństwa. Uczą, że
msza jest ofiarą, podczas której grzechy żyjących i zmarłych są zmazywane. Cóż zyskują takim
żonglowaniem słowami? Zdradzają jedynie swe zuchwalstwo. Jakże wielkiego uszczerbku doznaje sakrament
wieczerzy, kiedy zamiast głoszonego słowa kadzidło z dziwacznymi modlitwami pojawia się pospołu z
chlebem. Chleb, zamiast być rozdzielonym pomiędzy wiernych, spożywany jest tylko przez księdza i
pozostawiony na inny użytek, niż było to zamierzeniem Chrystusa. Nawet jeśli wierni dopuszczeni są do
spożywania wieczerzy, pozbawieni są jej połowy, a mianowicie kielicha Pańskiego. Kolejny wytwór fantazji
nakazuje im wierzyć, że pod postacią chleba kryje się prawdziwe ciało Chrystusa. Czyż nie przypomina to
pewnych praktyk kupieckich? Jeśli bowiem prawdą jest, jak twierdzą, że tym, co msza ofiaruje, są owoce
śmierci Chrystusa, jest to dla Niego obrazą równą splunięciu Mu w twarz..
Proszę wspomnieć klęskę, jaka spadła na mieszkańców Koryntu z powodu nadużycia sakramentu, choć
pozornie nie wydawało się to tak obraźliwym występkiem. Otóż przynoszono własną wieczerzę z domu do
wspólnego biesiadowania, aby bogaci fetowali w luksusie, zaś biedni przymierali głodem. Skłoniło to Boga do
ukarania ich śmiertelną zarazą. Tak w swej relacji święty Paweł zwraca uwagę na ojcowską dyscyplinę, która
skłoniła ich do okazania skruchy. Ze zdarzenia owego wywnioskować możemy, jakiej odpłaty mogą się
spodziewać ci, którzy umniejszają autorytetowi Chrystusa licznymi fałszami, którzy po wielekroć zbrukali
czystość Jego doktryny i skrzywili sens jej propagowania. Nie ma wątpliwości, że Bóg bierze odwet za owo
zuchwalstwo. Świat od wieków nękany jest najrozmaitszymi nieszczęściami. Dotarliśmy prawie do dna
rozpaczy. Zastanawiać się można, co jest przyczyną zsyłania na nas różnych klęsk. Jeśli jednak zastanowimy
się, jak błahym wydaje się wypaczenie sakramentu Wieczerzy Pańskiej przez Koryntian, w porównaniu z
ogromem splugawienia Go w dzisiejszych czasach, trudno kwestionować rację gniewu Boga w stosunku do
nas.
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 39
Gdybym miał napiętnować wszystkie haniebne zaniedbania w zarządzaniu Kościołem, byłoby to niezwykle
czasochłonne. Pominę zatem sposób życia księży, skupiając się na trzech występkach, których nie da się
tolerować. Po pierwsze, brak jest należytego szacunku do powołania duchownego. Urząd duszpasterza
zdobywany jest na drodze przemocy, świętokupstwa lub innymi bezbożnymi, nieuczciwymi sposobami. Po
drugie, jeśli chodzi o wypełnianie obowiązków, zarządzający Kościołem przypominają bardziej opieszałe
kukły niż prawdziwych duchownych. Po trzecie, zamiast kierować sumieniem wiernych według słowa Bożego,
stosują metody tyranii i utrzymują wiernych w więzach niezliczonych bezbożnych nakazów.
W pogardzie dla praw tak Boga jak i człowieka, bez poczucia najmniejszego wstydu, wdarł się chaos w
wybór biskupów i prezbiterów. Ludzki kaprys zajął miejsce harmonii, a i świętokupstwo jest na porządku
dziennym, tak jakby były to uczynki nie zasługujące na naganę. Cóż się stało z podstawowym obowiązkiem
duchownych, a mianowicie głoszeniem słowa Bożego? Wszak święty Paweł, z wielkim zaangażowaniem
stojąc w obronie owej powinności, padał ofiarą wielu sporów. Każdy o sprawiedliwym osądzie przyzna, że w
dzisiejszych czasach powodów do obrony powinności nauczania jest o wiele więcej.
W czasach tak daleko posuniętej korupcji czystej doktryny, nikczemnego skalania sakramentów, nędznej
kondycji Kościoła, ci, którzy zarzucają nam nadmierne oburzenie, usatysfakcjonowani byliby naszą tolerancją.
Oznaczałaby ona jednak sprzeniewierzenie się czci Boskiej, chwale Chrystusa, zbawieniu człowieka,
stosowaniu sakramentów, jak i zarządzaniu Kościołem. W słowie „umiarkowanie” brzmi coś zwodniczego, a w
tolerancji pozorna „uczciwość”. Nie możemy cierpliwie znosić, jak Imię Najwyższego zasypują bluźnierstwa, a
Jego niezmienna prawda zagłuszana jest przez szatańskie podszepty, jak znieważa się osobę Chrystusa,
zniekształca Jego misterium, trapi nieszczęsne dusze, a Kościół pozostawia w cierpieniach śmiertelnego
ciosu. Brak reakcji oznaczałby nie naszą potulność, lecz obojętność na sprawy wielkiej wagi.
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 40
4. Odpowiedź na kolejne zarzuty
Uzasadniłem jak dotąd powody naszej gwałtownej reakcji na zło, dziejące się w Kościele. Była ona
proporcjonalna do wagi problemu. Pojawiły się, jednak nowe zarzuty, a mianowicie, że nasza ingerencja
wywołała ogromną burzę w świecie chrześcijańskim. Sprawy mają się coraz gorzej i nie widać szczególnej
poprawy. Niektórych ośmieliło to nawet, jeśli nie do większej, to do równie niepohamowanej rozwiązłości.
Nasi przeciwnicy zarzucają brak w naszym Kościele dyscypliny, nakazów abstynencji, praktyk ćwiczenia się w
pokorze oraz to, że ludzie uwolnieni z owego jarzma bezkarnie oddają się występnym uczynkom. Jako
ostatni zarzut przypisują nam przywłaszczenie kościelnych dóbr, jakoby nasi książęta pośpiesznie rzucali się
na własność, niesłusznie uważaną za swój łup. Uważają, że Kościół został w ten sposób okrutnie ograbiony,
a fundacje kościelne są w rękach tych, którzy w wielkiej burzy niezgody uzurpowali je sobie w nielegalny
sposób.
Kościół, w czasach gdy rządzi nim bezbożność, doznaje skutków owych wstrząsów. Teraz jednak, kiedy
nad światem pojawiło się światło prawowitej i pobożnej doktryny, kiedy wielu w poczuciu obowiązku i z
zaangażowaniem pragnie zaradzić sytuacji, miałby nadal panować chaos na podobieństwo czasów
Antychrysta. Niechaj ci, którzy stają na drodze prawdy, zaniechają wzniecania wojny przeciw Chrystusowi, a
wkrótce ujrzymy wymarzony pokój. Niechaj odstąpią od obarczania nas za kłótnie, które sami rozpalają.
Jednak wolą oni odrzucać wszelkie warunki pokoju, zatracając pobożność i składając Chrystusa do grobu,
aby tylko podporządkować sobie Kościół. Niesprawiedliwością jest zatem puszyć się własną pozycją, rzucając
inwektywy w stronę tych, którzy niczego bardziej nie pragną, jak jedności i spójności wiecznej prawdy Bożej.
To my znosić musimy cały ciężar zaistniałej sytuacji, jakbyśmy byli autorami waśni.
W odniesieniu do zarzutu, że nasza doktryna pozostaje bezowocna, zdaję sobie sprawę, że ludzie
świeccy wyszydzają nas. Zarzucają, że próbując naprawić nieuleczalne bolączki, przysparzamy tylko
większych kłopotów. Ich zdaniem fatalne położenie Kościoła czyni wszelkie wysiłki naprawy próżnymi.
Twierdzą, że skoro nie ma nadziei na Jego uzdrowienie, najlepiej pozostawić zło samemu sobie. Ludzie o
takich poglądach nie rozumieją, że odnowa Kościoła jest sprawą samego Boga. Nie zależy ona od nadziei i
opinii ludzkich, podobnie jak wskrzeszenie zmarłych czy inne cuda. Nie możemy zatem czekać na sposobność
do działania, czy to ze strony dobrej woli ludzi, czy też pomyślnego nastroju czasów. Musimy spieszyć do
celu poprzez otaczającą nas mgłę rozpaczy. Wolą Naszego Pana jest nauczać Jego Ewangelii. Bądźmy
posłuszni więc i podążajmy za tym, do czego nas wzywa. Nie dociekajmy ostatecznego rezultatu, a
zachowujmy nadzieję na najlepsze. Błagajmy o to Boga w modlitwie, starajmy się z całym zapałem,
pieczołowitością i sumiennością osiągnąć wymarzony koniec. Jednocześnie z pokorą przyjmijmy rezultat,
jakikolwiek on jest nam pisany.
Kolejny zarzut, że nie dążymy do dobra, również pozbawiony jest podstaw. Bóg prosi, aby sadzić i
pielęgnować Jego słowo. Tak też staramy się czynić. Od Niego zależy wzrost (1 Kor.3,6-7). Co, jeśli Bóg
postanowi nie obdarowywać nas według naszych próśb? Jeśli będzie oczywistym, że wiernie wykonaliśmy
naszą część, niech nasi oponenci nie oczekują od nas niczego więcej. Jeśli efekt naszych starań nie będzie
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 41
zadowalający, niech rozsądzą to z samym Bogiem.
Niesłusznym jest zarzut, jakoby z naszej doktryny nie wynikało żadne dobro. Wspomnę tu chociażby o
napiętnowaniu zewnętrznych oznak bałwochwalstwa i licznych zabobonów. Czyż owocem naszych działań nie
jest wdzięczność prawdziwie bogobojnych, którzy nauczyli się czcić Boga czystym sercem, wzywać Jego
Imienia spokojnym sumieniem, którzy czują ulgę od wiecznych utrapień, a znaleźli prawdziwą radość w
Chrystusie i zawierzyli Mu swe życie. Źródła upatrywania radości, na które otworzyliśmy ludziom oczy,
również świadczą o pierwszych owocach naszych działań. Iluż to ludzi, którzy wcześniej prowadzili występne
życie odmieniły nasze nauki i przerodziły w nowego człowieka? Iluż to z tych, wiodących dawne życie wolne
od jakichkolwiek restrykcji, cieszących się powszechnym szacunkiem, zamiast dalej tkwić w nieprawościach,
zbadali uważnie swe postępowanie? W mocy naszych wrogów leży spotwarzanie i szkalowanie nas,
zwłaszcza w kręgach ludzi o małym rozeznaniu. Nie mogą nas jednak pozbawić jednego. W szeregach
naszych nowych wiernych bowiem, więcej można doszukać się niewinności, spójności, prawdziwej świętości
niż w tych, którzy mienią się najświetniejszymi wśród oponentów. Jeśli znajdą się wśród nas ci, co
znieważają Ewangelię dając upust swym pożądliwościom – nie jest to zjawisko; a nawet gdyby było nowe, to
i tak nie możemy być zmuszani do brania ciężaru winy. Ewangelia jest jedyną regułą dobrego, pobożnego
życia. Zakłada jednak, że nie wszyscy są gotowi na Jej przyjęcie. Jeśli niektórzy zwolnieni z jakichkolwiek
więzów grzeszą w jeszcze bardziej zarozumiały sposób, rozpoznać możemy tu prawdę słów Symeona, że
Chrystus przyszedł na świat,aby były ujawnione myśli wielu serc (Łk. 2,35). Bóg daje nam Swą Ewangelię,
aby ukryte niegodziwości wyszły na światło dzienne. Stawianie zarzutu tym, co niosą i nauczają Jej, jest
zatem szczytem bezczelności. Wyrażając się tak ostro nie czynię krzywdy naszym wrogom. Odpowiadam
jedynie tą samą rzeczą, z której oni próbują zbudować zarzut przeciw nam. Skąd pogardzający prawdą Bożą
uczą się swego niepohamowanego rozpasania? Otóż z przekonania, że na fali konfliktu wolno im posuwać się
do wszystkiego. Niechaj dostrzegą swój występek. Przez stawanie na drodze prawdy wzniecają wśród
niegodziwych nadzieję na bezkarność swych czynów.
Jeśli chodzi o obelżywy zarzut, że pozbawieni jesteśmy jakiejkolwiek dyscypliny i zahamowań, możemy
odpowiedzieć dwojako. Gdybym powiedział, że dyscyplina dobrze zadomowiona jest w naszych kręgach,
sprzeciwiliby się temu nasi nauczyciele, którzy rozpaczają, że jest nadal zaniedbywana. Nie zaprzeczam, że
pragnęlibyśmy szczycić się gruntowną dyscypliną w naszym obozie. Należy jednak rozważyć, jakimi ludźmi
byli wcześniej nasi wyznawcy. Czekam na sprzeciw naszych adwersarzy. Używają oni każdego fortelu, aby
obarczyć nas winą i pokrzyżować nasze wysiłki w tworzeniu i ukonstytuowaniu Kościoła, jak również obalaniu
wszystkiego, czego dotknęła nasza ręka. Skwapliwie dokładamy starań do budowy Kościoła, a kiedy oddani
jesteśmy już pracy, próbują przeszkodzić naszym działaniom, nie pozostawiając czasu choćby na rozwiązanie
wewnętrznych problemów Kościoła. Następnie zarzucają nam Jego opłakany stan, którego sami są
przyczyną. Cóż za chytrość nakazuje im ciągłe gniewanie się na nas, a nam czynienie z tego zarzutu?!
Konsekwencją owych sporów jest brak czasu na zaprowadzenie porządku we wszystkich działach Kościoła.
Bóg jest świadkiem naszego żalu z powyższych przyczyn, ludzie zaś świadkami naszych skarg z powodu
odległości, jaka ciągle dzieli nas od doskonałości.
Mówi się o nas, że wyzbyliśmy się pewnych spraw dotyczących dyscypliny. To prawda, ale w odbudowie
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 42
upadłej budowli ludzie mają w zwyczaju zbierać pozostałe szczątki i odbudowywać z nich to, co się da. Tak
też my czuliśmy się zobligowani, aby działać. Jeśli nawet przetrwała jakaś część starej dyscypliny kościelnej,
tak bardzo pokryła się ona różnymi naleciałościami, że utraciła swą pierwotną, dziewiczą formę. Nie
służyłaby ona niczemu, jeśli nie byłaby oczyszczona.
Życzyłbym sobie, aby nasi adwersarze pobudzali nas do działania swoim przykładem. Ale czy sami
odznaczają się dyscypliną, o której rzekomym u nas braku tak głośno się wyrażają? Czy nie byłoby z
większym pożytkiem wspólnie przyznać się do winy i wyznać ją przed Bogiem niż obrzucać nas zarzutami, od
których sami nie są wolni?
Dyscyplina odnosi się zarówno do duchownych jak i wiernych. Życzyłbym sobie wiedzieć, z jaką
surowością podchodzą do wymogu prawego i czystego moralnie zachowywania się duszpasterzy. Nie
doszukuję się w nich tej czystej i wysublimowanej świętości, której wymagały antyczne kanony od kleru.
Wiem bowiem, że w pogardzie mają prawa, które od wieków leżą w zapomnieniu, tak samo jak i każdego,
kto próbuje je przypomnieć. To, czego domagam się od duchownych, to elementarne poczucie przyzwoitości.
Jeśli nie mogą wyróżniać się cnotliwością życia, niech przynajmniej nie grzeszą bezecnością. Jeśli ktokolwiek
dochodzi do stanu duchownego na drodze przekupstwa, czyjegoś polecenia, plugawej służalczości lub
podejrzanych zaświadczeń, kanony określają to mianem świętokupstwa, które zasługuje na ukaranie. Iluż
ludzi w dzisiejszych czasach staje się duchownymi na innej niż wymienione drogi? Gdyby nie istniało
postanowienie w tej sprawie, można by zapomnieć o rygorystycznym podejściu do problemu. Jednak domy
biskupów są siedliskiem jawnego i ukrytego świętokupstwa. Cóż na to biskup Rzymu widząc, jak kapłańskie
urzędy przyznawane są tym, którzy zaoferują największą stawkę lub tam, gdzie opłaca się czyjeś
wstawiennictwo lub inne niegodziwości? Czy zdrowy rozsądek przyzwala na wybieranie 12-letnich chłopców
na urząd arcybiskupa? Czy nie to bardziej ubliża Chrystusowi, niż kiedy był bity i poniewierany? Czy można
bardziej urągać Bogu i ludziom, kiedy chłopiec, jeszcze dziecko, dostępuje urzędu pastora?
Zalecenia kanonów dotyczące biskupów i prezbiterów nakazują im stać na straży swej parafii i nie
zaniedbywać jej swą nieobecnością. Nawet, gdy wyobrazimy sobie, że nie istnieje taki nakaz, któż nie
dostrzeże, że dobre imię chrześcijaństwa narażone jest na pośmiewisko nawet u Turków, gdzie mianem
pastora określa się kogoś, kto ani razu nie składa wizyty w swej parafii. Rzadkością jest, że pastor przebywa
tam, gdzie wyznaczono mu jego urząd. Biskupi i opaci przebywają w swych własnych dworach lub na dworze
książąt. W zależności od swego usposobienia wybierają miejsce, gdzie mogą żyć w luksusie. Ci, którzy
znajdują większą przyjemność przebywania w swych własnych beneficjach, znani są z lenistwa. Nic nie
wydaje się im być bardziej obce, jak własne obowiązki.
Stare kanony zabraniały przydzielania dwu parafii jednemu duchownemu. Dawno już zapomniano o
owym zakazie. Jakie wytłumaczenie można znaleźć na absurd przydzielania pięciu beneficjów jednemu
duszpasterzowi lub, na przykład, trzech wspomnianych wcześniej biskupstw, oddzielonych od siebie ogromną
odległością, uniemożliwiającą choćby coroczne odwiedziny, nie mówiąc już o innych obowiązkach, jakie z
tego wynikają.
Kanony domagają się ścisłej i szczegółowej analizy życia i poglądów ubiegających się o wejście w stan
duchowny. Przyznajmy, że dzisiejsze czasy nie obligują do tak surowego przestrzeganiem reguł. Nie można
jednak bezkrytycznie przyjmować zupełnych ignorantów, pozbawionych wiedzy i roztropności. Zatrudniając
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 43
kogoś, nawet w mało wymagającym zawodzie, większą uwagę zwraca się na jego przeszłość, niż przy
wyborze duszpasterza. Uwagi me wolne są od jakiegokolwiek fałszu czy przesady. Współcześni kandydaci
podczas selekcji muszą się wykazać niewielką wiedzą. Biskupi lub sufragani zadają pytania pozornie
udowadniające, że ci, których już wcześniej wybrali nadają się na stanowisko. Nie ma okazji na głębszą
dociekliwość kwalifikacji kandydata. Ordynacja jest tylko formalnością, dobrze znaną wszystkim od urzędnika
parafialnego do stróża.
Według starych kanonów po ordynacji najmniejszy akt lubieżności karany był usunięciem ze stanowiska i
ekskomuniką. Jeśli nawet zrezygnujemy z części owych rygorystycznych wymogów, cóż powiemy o tolerancji
dzisiejszego wyuzdania, która niemalże zezwala na jej popełnianie. Kanony zdecydowanie zakazują
duchownym rozkoszowania się przyjemnościami polowania, hazardu, biesiadowania i tańca. Zwalniają ze
stanowiska każdego, kto okrył się jakąkolwiek hańbą. Zatem wszyscy duchowni, którzy zaprzątają sobie
głowę świeckimi sprawami, wtrącają się w cywilne urzędy, aby odwrócić uwagę od spraw swego stanu i nie
są pracowici w wypełnianiu obowiązków powinni być surowo potępieni, a jeśli nie wyrażają skruchy,
zwolnieni. Z pewnością powstanie tu sprzeciw, że jak na dzisiejsze czasy, to zbyt surowe sankcje. Któż,
jednak przymknie oko na niepohamowaną rozpustę panoszącą się wśród duchownych? Dodaje ona jedynie
ohydy do i tak wielkiego zepsucia świata.
W odniesieniu do dyscypliny narzuconej ludziom sprawa ma się następująco. Jeśli nikt nie kwestionuje
dominacji duchownych i nie dostrzega ich udziału w ogólnej korupcji, wówczas wszystko zło, które dzieje się
z wiernymi, spowijane jest bezkarnością lub beztroskim niedopatrzeniem. W zachowaniu społeczeństwa
łatwo dostrzec rozpowszechnianie się wszelkiego rodzaju nieprawości. Zwracam się do Was, Wasza Cesarska
Mość i Was, Prześwietni Książęta, abyście byli tu świadkami. Duchowni, czy to z pobłażliwości, czy z
beztroski, pozwalają nikczemnikom dawać upust swym żądzom. Przypatrzmy się, w jaki sposób reagują na
jej przejawy i jaką troskę przejawiają w korygowaniu wad lub przynajmniej ich piętnowaniu. W jaki sposób
strofują i krytykują owe postępowania? Czemu służy dziś ekskomunika - najlepszy środek dyscyplinarny? Pod
jej nazwą kryją się tyrańskie metody, ofiarą których stają się „nieposłuszni”. Niestawienie się przed
trybunałem w sprawach finansowych lub bieda, która uniemożliwia spełnienie ich finansowych wymagań – to
definicja nieposłuszeństwa. Co za tym idzie, najbardziej uzdrawiającym remedium na utemperowanie
winnych okazuje się być trapienie biednych i niewinnych. Co więcej, pielęgnują dziwaczny obyczaj, sprzeczny
z zaleceniem Chrystusa, rzucania klątwy na niewyjaśnione przypadki przestępstw, na przykład w sytuacji
popełnienia kradzieży, gdy złodziej nie jest znany.
Choć tak wiele haniebnych czynów dzieje się na oczach wszystkich, praktyka ekskomuniki leży gdzieś
zapomniana, a osoby, w których kręgach szczególnie dominuje nieprawość, mają czelność zarzucać nam
dążenie do ładu! Nie ma wątpliwości, że jesteśmy współwinni zaistniałej sytuacji, a i nic nie zyskujemy
oskarżając naszych przeciwników. Z tego, co dotąd przedstawiłem widać, że mym celem nie było wzajemne
obwinianie się, aby uniknąć zarzutu pod naszym adresem, ale podkreślenie prawdziwej wartości dyscypliny,
którą jakoby odrzuciliśmy. Jestem przeświadczony, że brak całkowitego ładu w naszych szeregach nie jest aż
tak wymagający natychmiastowych środków zaradczych. Nie staram się tu usprawiedliwić i schlebiać
własnym defektom. Zdaję sobie sprawę, jak wiele pozostawiamy do życzenia. Bez wątpienia trudno byłoby
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 44
zdać rachunek z naszych niektórych poczynań przed Bogiem, nie trudniej jednak, niż w wypadku naszych
oponentów.
Z równym, co w poprzednich wypadkach, stopniem bezczelności obwieszczają, że zagrabiliśmy bogactwo
Kościoła i bierzemy udział w świeckich sprawach. Skłamałbym, gdybym temu zaprzeczył. Zawsze wielkie
zmiany przynoszą pewne niedogodności. Nie szukam wymówki na to, co złe u nas, ale skąd bierze się
śmiałość owego zarzutu? Oponenci twierdzą, że świętokradztwem jest sprzeniewierzać dobra kościelne na
cele świeckie. Zgadzamy się z tą opinią. Stawiany jest nam zarzut, że to właśnie czynimy. Nie obawiam się
udzielić odpowiedzi w naszym imieniu, jeśli to samo uczyni strona przeciwna. Wkrótce powrócę do naszego
przypadku. W międzyczasie przyjrzyjmy się, jak postępują ci, o których mowa.
Nie dodam niczego oprócz tego, co widoczne dla oczu. Biskupi prześcigają się z książętami w splendorze
swych strojów, obfitości stołu, ilości służby, wspaniałości pałaców, krótko mówiąc, każdego rodzaju luksusu.
Jednocześnie marnotrawią dochody Kościoła na jeszcze bardziej haniebne wydatki. Wspomnieć można by tu
tereny do uprawiania sportów, rozkosze gier, zabaw i innych przyjemności, które pochłaniają niemałą część
dochodu. Korzystanie z kiesy kościelnej na cele nierządu, pycha i całkowite zatracanie się w ekscesach,
zasługuje jednak na najwyższe oburzenie.
Był czas, kiedy ubóstwo było uważane za chlubę wśród księży. Tak też o nim wyrażał się Sobór w Aquili.
Wydano wówczas dekret mówiący, że biskup powinien rezydować w bliskości swej parafii w skromnych
warunkach z podstawowym umeblowaniem (Con.Carth. iv,cap. Iv,can.14). Nie zważając już na pierwotne
reguły, w czasach późniejszych, kiedy wdało się znieprawienie w zdobywaniu bogactwa przez duchownych,
nawet wówczas prawo stanowiło podział dochodu kościelnego na cztery części. Jedna przeznaczona była dla
biskupa na cele gościnności i tych będących w potrzebie, druga dla pozostałego kleru, trzecia dla biednych,
czwarta zaś na odnawianie kościoła. Grzegorz potwierdza pełne zastosowanie się do owego dekretu nawet w
jego czasach. Z biegiem lat; reguła ta stawała się mniej rygorystyczna, aż przyszedł okres całkowitego
znieprawienia. Nikt jednak nie odmówi słuszności słów Jerome w
ad Nepotianum, że chlubą biskupa jest
zaspokajanie potrzeb biednych, zaś hańbą wszystkich duchownych pielęgnować pragnienie zdobywania
osobistego bogactwa. Będzie to z pewnością uważane za kolejny, zbyt surowy, nakaz, kiedy Jerome w tym
samym piśmie mówi o otwartości, gościnności dla biednych i obcych. Łatwo jednak doszukać się słuszności
owego nakazu w Biblii.
Im bardziej opaci zbliżają się w swych dochodach do biskupów, tym bardziej ich przypominają. Kanonicy
i księża przy parafii, nie mogąc w pełni korzystać z przyjemności zastawionych stołów, luksusu, wystawności,
szybko znaleźli metodę kompensującą im tę niedogodność. Pazerność posuwa niektórych do zdobywania w
ciągu miesiąca dochodów równych rocznemu z tytułu posiadania czterech czy pięciu beneficjów, nie myśląc o
obowiązkach i odpowiedzialności, jaka się z tym wiąże. Zawsze znajdą się przecież wikariusze skorzy do
płaszczenia się i przejęcia obowiązków na swoje barki, jeśli tylko dane im będzie uszczknąć choć trochę
grosza. Mało kto zadowala się jednym biskupstwem lub opactwem. Ci, którzy żyją na koszt publicznych
wydatków Kościoła, choć mogliby żyć z fundacji kościelnej, określani są przez Jerome mianem świętokradców
(C.Cler.I,Quest.2). Jak zatem należałoby określić tych, co pochłaniają trzy biskupstwa, powiedzmy od
pięćdziesięciu do stu fundacji kościelnych. Gdyby choć nie narzekali, że są niesprawiedliwie spotwarzani! Cóż
można sądzić o tych, którzy delektują się przyjemnościami ciała, korzystając z publicznych dochodów
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 45
Kościoła? Mówię tu tylko o wypadkach powszechnie znanych.
Gdybyśmy mieli zapytać co poniektórych, rezydujących w swoich beneficjach, z jakiego tytułu otrzymują
skromne, umiarkowane wynagrodzenie, nie potrafiliby odpowiedzieć. Jakie obowiązki wykonują w zamian? W
starym prawie ci, którzy służyli przy ołtarzu, żyli w jego bliskości zgodnie ze słowami:
tak też postanowił Pan,
ażeby ci, którzy Ewangelię zwiastują, z Ewangelii żyli (1 Kor. 9,14). Niechaj zatem nasi oponenci wykażą, że
są głosicielami Ewangelii. Nie będę wówczas kwestionował ich prawa do pensji, czego również nie
kwestionuje autorytet świętego Pawła:
młócącemu wołowi nie zawiązuj pyska (1 Kor. 9,9). Czyż nie stoi to
wszak w sprzeczności, że pracowite woły przymierają głodem, a leniwe osły dostają swój pokarm? Obarczeni
tym zarzutem bronić się będą twierdzeniem, jakoby pełnili służbę ołtarza, co według prawa powinno dawać
im utrzymanie. Święty Paweł w Nowym Testamencie przedstawia tę sprawę nieco inaczej. Jaka jest jakość
ich usług, za które domagają się zapłaty. Odprawiają, co prawda, msze i przewodniczą śpiewom w kościele.
Czasem nie służy to żadnemu celowi, czasem popełniają świętokradztwo, wywołując tym Boży gniew. Na
takie, a nie inne cele płyną publiczne pieniądze.
Nasi książęta oskarżani są o niewybaczalne świętokradztwo, jakoby na drodze nieuczciwości i przemocy
przywłaszczyli sobie fundacje kościelne, które były poświęcone Bogu, a teraz ulegają zniszczeniu, będąc
wykorzystywane na świeckie cele. Nie będę uchylał się od odpowiedzi na wszystko, co niepokoi w naszych
szeregach. Jasno wyrażam moje niezadowolenie, że nie kładzie się większego nacisku na prawowite
wydatkowanie dochodów kościelnych, na które były one przeznaczone. Szczerze ubolewam nad tym.
Problem jednak, czy rzeczywiście nasi książęta w sposób świętokradczy zagarnęli dochody kościelne, kiedy
przejęli to, co uratowali z rąk księży i mnichów. Czy dobra te miały pozostać nadal miejscem folgowania
swoim żądzom? Stawiając nam powyższe zarzuty nasi adwersarze bronią tu swoich interesów, nie zaś
Chrystusa i Jego Kościoła. Bez wątpienia z całą surowością powinno oceniać się tych, którzy przywłaszczają
sobie dobra kościelne i wykorzystują je na własne potrzeby. Proceder taki ma jednak czasami swoje
uzasadnienie. Niektórzy duchowni pozbawieni są swego utrzymania, gdyż okrutnie wykorzystując ubogich
wiernych, winni są ich krwi. Oponenci zadają pytanie, cóż mają z tym wspólnego. Któż z nich może szczerze
wyznać to, co niegdyś rzekł święty Ambroży, a mianowicie, że cokolwiek posiadał, było własnością biednych.
Usilnie twierdził, że również własność biskupa należy do biednych (Ambroży, Epist.Lib.v.Ep. 31,33). Rzadko
spotkać można tych, którzy nie nadużywają swych dóbr ku wielkiej swobodzie i marnotrawstwu. Niesłusznie
czynione są nam wymówki za pozbawienie dóbr, które wbrew prawu zagarnęli i marnotrawią z wielkim
bezeceństwem.
Pozbawienie ich owej własności dokonało się nie tylko w majestacie prawa, ale i z konieczności. Czyż
nasi książęta, widząc Kościół pozbawiony prawdziwych duchownych, a dochody kościelne marnotrawione
przez opieszalców, dziedzictwo Chrystusowe i biednych pochłonięte przez kilku drapieżców, rozpustnie
niweczone na kosztowne zbytki – czy w tej sytuacji nie mieli prawa interweniować? Czy przyglądając się
zatwardziałym wrogom prawdy, próżnującym jak inbucus i nadużywającym włości kościelnych, atakujących
Chrystusa, gnębiących prawowitą doktrynę, prześladujących innych pastorów, nie było rozsądne pozbawić
ich owej własności tak, aby nie posiadali w ręku środków, którymi nękali Kościół. Warto tu wspomnieć króla
Jozjasza, który w imieniu autorytetu Ducha Świętego, widząc jak Święta Eucharystia była w niewłaściwy
sposób spożywana, powołał specjalnego urzędnika, zmuszającego ich do złożenia relacji (2 Kr. 24:14). Było
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 46
również wielu duchownych, którym Bóg powierzył zadanie zwyczajnego zarządzania Kościołem. Co powinno
spotkać tych, którzy nie dopełniają tego obowiązku, nie tylko zaniedbują odbudowy Kościoła, lecz wytężają
swe siły i środki, aby doprowadzić do jego upadku?
Ktoś może wyrazić zainteresowanie, w jaki sposób administruje się naszymi dochodami. Z pewnością
można by dopatrzyć się pewnych nieprawości. Są one jednak spożytkowane w sposób bardziej wydajny niż
naszych adwersarzy. Jakkolwiek sprawy by się miały, prawdziwi, oddani duszpasterze, którzy karmią swe
stada doktryną zbawienia, są finansowo wspierani z owych środków. Wcześniej bywało, że kościoły
pozbawione pastorów obciążane były wymogiem składania ofiar na nie. Gdziekolwiek wcześniej istniały
szkoły lub szpitale przykościelne dla biednych, nadal istnieją. W niektórych przypadkach ich dochody wzrosły,
w żadnym z nich nie zmalały. W wielu miejscach byłych klasztorów założono nowe szpitale, w innych szkoły,
gdzie wykładowcy otrzymują regularne wynagrodzenie, a młodych kształci się w nadziei, że będą służyć w
przyszłości Kościołowi.
Krótko mówiąc, Kościół ma wiele korzyści z owych dochodów, które wcześniej przejadali tylko księża i
zakonnicy. Niemałą ich część pochłaniają nieprzewidziane wydatki. Są one jednak ściśle brane pod uwagę.
Jeśli w Kościele panuje chaos, jest on dużo bardziej kosztowny dla Kościoła, niż jego prawidłowe
zarządzanie. Nie można odmawiać naszym książętom i urzędnikom, mającym władzę sędziowską, środków
na wydatki tego typu. Nie są one wszak, na swój własny użytek, ale na konieczne potrzeby Kościoła. Poza
tym nasi adwersarze nie wspominają o grabieży i niesprawiedliwym wymuszaniu ofiar, od których teraz
wierni są uwolnieni. Roztrząsanie owego tematu wydaje się być zbyteczne z jednego powodu. Ponad trzy
lata temu nasi książęta zadeklarowali swą wolę zwrotu mienia pod warunkiem, że to samo uczynią ci, którzy
posiadają znacznie więcej oraz winni są większej korupcji w zarządzaniu nimi. Nasi książęta nadal czują się
zobowiązani tą obietnicą w stosunku do Jego Cesarskiej Mości. Dokument ten jest jawny dla świata tak, aby
nie istniała jakakolwiek przeszkoda na drodze ujednolicenia doktryny.
Ostatnim i podstawowym zarzutem, stawianym pod naszym adresem, jest doprowadzenie do schizmy w
Kościele. Żadne okoliczności nie są w stanie usankcjonować naszego zerwania jedności Kościoła. Pisma
naszych autorów są świadkami, jak bardzo czyni się nam niesprawiedliwość. Nie staramy się ani odstąpić od
Kościoła, ani tracić duchowej styczności z nim. Zachowując pozory słuszności, nasi oponenci mają w
zwyczaju sypać piasek w oczy ludziom prawym i pobożnym. Dlatego uniżenie proszę Waszą Cesarską Mość i
Was, Książęta o wyzbycie się wszelkich uprzedzeń, aby bezstronnie wysłuchać naszej obrony. Niechaj
również imię naszego Kościoła nie wzbudza nagłego niepokoju. Proszę wspomnieć, że prorocy i apostołowie
wraz ze swym pierwotnym Kościołem przeżywali podobny spór, jaki my dziś toczymy z biskupem Rzymu i
jego zastępami. Na ich podobieństwo powodowani rozkazem samego Boga pomstujemy na bałwochwalstwo,
przesądy, profanację świątyni i jej obrządków, występujemy przeciwko beztrosce i lenistwu kapłanów,
powszechnemu skąpstwu, okrucieństwu i rozpasaniu. Zawsze spotykamy na swej drodze opór podobny
temu, jaki i ich również spotykał. Zarówno prorocy, jak i my padamy ofiarą oszczerstwa, że odstępując od
opinii ogółu burzymy jedność Kościoła. Codzienne zarządzanie Kościołem przypadało wówczas kapłanom. Nie
rościli sobie do tego prawa w sposób arogancki, ale Bóg nadal im tę funkcję Swoim autorytetem.
Przedstawienie wszystkich przykładów w tej sprawie byłoby zbyt czasochłonne. Zadowólmy się jednym z nich
– przykładem Jeremiasza.
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 47
Prorok ów musiał radzić sobie z całym zastępem kapłanów i ich orężem, z jakim na niego nastawali.
Czyż poniższe słowa nie świadczą o troskach, z jakimi przyszło mu się borykać:
Nuże uknujmy spisek
przeciwko Jeremiaszowi, gdyż nie zaginie pouczenie kapłana ani rada mędrca, ani słowo proroka! (Jer.
18,18). W swych szeregach mieli wielkiego kapłana, który potępiał każdego, kto popełnił poważne
wykroczenie oraz rzesze podzielających ich zadanie, którym sam Bóg powierzył zarządzanie Kościołem
żydowskim. Jeśli prorok burzył spójność Kościoła, zalecaną autorytetem Boga, któż ostałby się po jego
stronie? Musiał być zatem uznany za odszczepieńca. Nie będąc powstrzymanym konsekwencjami walki z
bezbożnością kapłanów pozostał wytrwały w swych dążeniach.
Jesteśmy w stanie udowodnić, i dla wielu jest to łatwo dostrzegalne, że wieczna prawda Boża, głoszona
przez proroków i apostołów, jest po naszej stronie. Wszystko, co nas jednak spotyka, to fala zarzutu
odstąpienia od Kościoła. Jednogłośnie zaprzeczamy temu. Nadane prawo do zarządzania Kościołem jest
jakoby argumentem w obronie stanowiska naszych adwersarzy. Jakże o wiele bliżsi byliby prawdy, gdyby
potrafili skorzystać z przykładu Jeremiasza. Dla nich istnienie legalnego kapłaństwa usankcjonowanego przez
Boga pozostawało w owych czasach bezsprzeczne. Uważają przy tym tamtą ordynację za niepodważalną. Ci
natomiast, którzy noszą dziś miano prałatów, nie mogą udowodnić swojej ordynacji żadnymi prawami, ani
boskimi, ani ludzkimi. Niechże i tak będzie. Jednakże, jeśli pod względem miejsca w hierarchii, pozostają w
tej samej sytuacji co dawni kapłani, nie mogą niczego nam zarzucić, nie oskarżając jednocześnie proroka
Jeremiasza o schizmę.
Podałem tu tylko jednego proroka jako przykład. Wszyscy pozostali mówią o podobnej walce, jaką
musieli stoczyć z niegodziwymi duchownymi, próbującymi pozbyć się ich. W jaki sposób reagowali
apostołowie na takie traktowanie? Wyznając, że są sługami Chrystusa wypowiadali wojnę synagodze. Urząd i
dostojeństwo stanu duchownego nie doznawały jednak uszczerbku. Choć prorocy i apostołowie różnili się w
sprawach doktrynalnych z duchownymi, kultywowali jednak duchową więź poprzez ofiary i modlitwy, jeśli
tylko nie zakrawała ona na bałwochwalstwo. Żaden prorok nie splamił się składaniem ofiar w Bethel. Żaden
też nie składał nieczystych ofiar, kiedy świątynię opanował duch Antochiusa, a bluźniercze ryty znalazły w
niej swe miejsce.
Prawdziwi słudzy Boga nigdy nie czuli się pozbawieni przynależności do Kościoła. Woleli jednak znosić
przydomek odszczepieńców, niż popierać panoszącą się bezbożność. Czasem pozbawia się nas miana
„Kościół”. Rozsądzić należałoby jednak, co oznacza prawdziwy Kościół i jaki powinien być charakter jego
jedności. Z pewnością nie można oddzielić Kościoła od Chrystusa, który jest jego Głową. Mówiąc o Nim mam
na myśli przesłanie Jego Ewangelii, które przypieczętował własną krwią. Aby przekonać nas, że strona
przeciwna tworzy prawowity Kościół, musiałaby najpierw udowodnić istnienie prawdziwej doktryny swym
życiem i nauczaniem. Według nas nauczanie słowa Bożego i czystość w szafowaniu sakramentami to cechy
należne dobrze uporządkowanemu Kościołowi. Skoro święty Paweł wyznał, że Kościół zbudowany jest
na
fundamencie apostołów i proroków, którego kamieniem węgielnym jest sam Jezus Chrystus (Ef. 2,20), stąd
każdy Kościół, nie mający takich fundamentów, skłania się ku upadkowi.
Zajmę się teraz naszymi przeciwnikami, którzy szczycą się, że są wyznawcami Chrystusa, używając przy
tym górnolotnych zwrotów. Gdyby tylko pojawił się On w ich nauczaniu, przekonaliby nas. Nalegają również
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 48
na określanie się mianem Kościoła. Gdzie jednak podział się jego prawdziwy fundament, o którym wspomniał
święty Paweł. Rzeczywistość ich Kościoła więcej zdradza jego charakteru niż sama nazwa „kościół”. Zarówno
oni, jak i my skłonni jesteśmy przyznać, że ci, którzy wyzbywają się Kościoła, matki wszystkich wiernych,
„filaru i podstawy prawdy”, burzą się przeciwko samemu Chrystusowi. Dla nas jednak Kościół oznacza tę,
która powstała z ziarna nie ulegającego zepsuciu, która wzywa swe dzieci do wieczności i karmi je
pokarmem duchowym (Słowo Boga jest owym nasieniem i pokarmem), która poprzez spełnianie swych
obowiązków duszpasterskich zachowuje prawdę Bożą, złożoną kiedyś na jej łonie. To owe cechy powinny
charakteryzować prawdziwy Kościół. Bóg wszak Sam je wyróżnił. Czyż nie jest słuszne zatem dopatrywać się
ich u tych, którzy mienią się nazwą „Kościół”? Jeśli nazwa ta pozostaje pustym słowem, można jedynie
wspomnieć werset z proroka Jeremiasza:
Nie polegajcie na słowach zwodniczych, gdy mówią: «Świątynia
Pańska, świątynia Pańska, świątynia Pańska to jest! »(Jer. 7,4) czy: Czy jaskinią zbójców stał się w waszych
oczach ten dom, który jest nazwany moim imieniem? (Jer. 7,11)
Formułę jedności Kościoła, wyrażoną słowami świętego Pawła, uważamy za świętą i rzucamy klątwę na
wszystkich, którzy się jej sprzeciwiają. Zasadą owej jedności jest
Jeden Pan, jedna wiara, jeden chrzest (Ef.
4,4-5), który wzywa nas do Siebie w jednej nadziei. Jesteśmy zatem jednym ciałem, jednym duchem. Jeśli
stosujemy się do nakazów Boga, związani jesteśmy jednym węzłem wiary. Co więcej, powinniśmy zważać na
słowa kolejnego wersetu, że
wiara tedy jest ze słuchania, a słuchanie przez słowo Chrystusowe (Rz. 10,17).
Przyjmijmy zatem jedno, że jedność Boża istnieje wśród nas, kiedy łączymy się w Chrystusie, przystając na
czystość Jego doktryny. W jaki sposób moglibyśmy wyróżnić Kościół Chrystusa, jeśli doktryna Jego byłaby w
zbieżności z innymi bezbożnymi frakcjami? Apostoł dodaje, że instytucja Kościoła ustanowiona,
aby
przygotować świętych do dzieła posługiwania, do budowania ciała Chrystusowego, aż dojdziemy
wszyscy do jedności wiary i poznania Syna Bożego. [...] Abyśmy już nie byli dziećmi, miotanymi i
unoszonymi lada wiatrem nauki przez oszustwo ludzkie [...] lecz abyśmy będąc szczerymi w miłości,
wzrastali pod każdym względem w Niego, który jest Głową, w Chrystusa (Ef. 4,12-15). Czy mógłby apostoł
jeszcze prościej wyrazić, że jedność Kościoła w prawdziwej doktrynie to wezwanie nas do powrotu do
Chrystusa i wiary, która zawiera się w wiedzy o Nim i posłuszeństwie prawdzie. Ci, którzy wierzą, że Kościół
jest owczarnią, a Chrystus jej pasterzem, gdzie słuchają tylko Jego głosu i rozróżniają Jego głos od obcych,
nie potrzebują żadnej innej definicji Kościoła. Potwierdzają to słowa świętego Pawła, modlącego się za
Rzymian:
A Bóg, który jest źródłem cierpliwości i pociechy, niech sprawi, abyście byli jednomyślni między
sobą na wzór Chrystusa, abyście jednomyślnie, jednymi usty wielbili Boga i Ojca Pana naszego, Jezusa
Chrystusa. (Rz. 15,5-6)
Najpierw niech nasi oponenci zbliżą się do Chrystusa, a później przekonają nas, że dążymy do schizmy,
zachowując rozdźwięk co do doktryny. Skoro jasno widać, że Chrystus wraz z Jego nauczaniem jest
nieobecny w ich kręgach, a przesłanie Jego ewangelii wykorzenione, ich zarzut sprowadza się do tego, że
bardziej opowiadamy się za Chrystusem niż regułami ich wiary. Czy odszczepieńcami, zdrajcami duchowej
jedności Kościoła są ci, którzy odmawiają odejścia od Chrystusa i Jego prawdy na rzecz oddania się ludzkim
autorytetom? Nie zaprzeczam, że duchowni powinni cieszyć się szacunkiem, a w sprzeciwianiu się ziemskim
autorytetom tkwi niebezpieczeństwo. W pełni podpisujemy się pod tym twierdzeniem. Zdajemy sobie
sprawę, jaki chaos może zrodzić się ze sprzeniewierzania się władzy. Niechaj pastorzy cieszą się należną
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 49
czcią, nie uwłaczając jednak autorytetowi Chrystusa, któremu powinni, jak każdy człowiek, się poddać.
Poprzez Malachiasza Bóg oświadczył, że powierza zarządzanie Kościołem Izraelitów kapłanom, pod
warunkiem, że wiernie spełniać będą warunki przymierza, jeśli tylko
wargi kapłana strzegą poznania, a z ust
jego ludzie chcą mieć wskazania (Mal. 2,7) oraz, jeśli przybliżają oni prawa Boże ludziom. Zapowiada
również, że jeśli kapłani nie spełniają tego warunku, przymierze traci swą moc. W błędzie są duchowni,
którzy sądzą, że wypełniając powierzony im urząd są świadkami prawdy Boga. Jeśli w sprzeczności do praw
Bożych i natury swego urzędu, zawzięcie wszczynają wojnę z prawdą Bożą, nie mogą rościć sobie praw do
władzy, której Bóg nigdy nie nadał ani księżom, ani biskupom na innych warunkach niż powyższe.
Utrzymują, że wspólnota Kościoła zarezerwowana jest dla ludzi o pewnym stylu życia, którego reguły
sami sobie tworzą i uważają, że nasze oderwanie od stolicy apostolskiej świadczy jednocześnie o ich
zwycięstwie. Łatwo można odpowiedzieć na argument chełpienia się prymatem Rzymu, jednak byłoby to
zbyt czasochłonne. Poza tym nasi pisarze naświetlili już ten problem w wielu swych pismach. Pragnę zwrócić
uwagę Waszej Cesarskiej Mości i Waszą, Książęta, na słowa Cypriana, który wymienia lepszy sposób,
stwierdzający prawdziwą jedność duchową Kościoła, niż tylko odwoływanie się do biskupa Rzymu, jak to
czynią nasi oponenci. Uważając episkopalny autorytet Chrystusa za jedyne źródło kościelnej jedności,
Cyprian kontynuuje swą myśl twierdząc, że
jest jeden Kościół, który przez wzrost owoców swego istnienia
rozrasta się w mnogość na podobieństwo wielu promieni słonecznych, których źródłem jest jedyne słońce;
wielu gałęzi drzewa wyrastających z jednego pnia z jednego spoistego korzenia. Kiedy wiele strumieni płynie
z jednego źródła, to pomimo całej obfitości, pozornego rozczłonkowania zachowana jest jedność w
odniesieniu do źródła. Jeśli oddzielimy jeden promień od całości słońca, nie rozszczepimy jedności światła.
Jedna oderwana gałąź z drzewa nie ma mocy samoistnego wzrostu. Jeden strumień odcięty od swego źródła
wysycha. Tak też dzieje się z Kościołem Bożym. Promieniujący światłem wysyła swe promienie na cały świat.
Choć rozproszone, jest to jednak jedno światło. Jedność jest zachowana.(Cyprian, De Unitat.Ecclesi.)
Herezje i schizmy powstają, kiedy nie ma powrotu do źródeł prawdy, gdzie brak szacunku dla Boga i
poszanowania Jego praw. Niech zatem nasi przeciwnicy poszczycą się hierarchią swego Kościoła, gdzie
biskupi wyróżniają się swoją postawą, nie odmawiają swej przynależności do Chrystusa, jako jedynego
zwierzchnika, działają w odniesieniu tylko do Niego, kultywują braterską solidarność i czują więź ze
współbraćmi, nie poprzez inne więzy, jak tylko prawdę Chrystusa. Pod fałszywą maską hierarchii, którą
uważają za powód do dumy, kryje się ślepy szacunek i niewolnicze poddanie się wiernych. Sam biskup
Rzymu, jako namiestnik Chrystusa na ziemi, ma przewagę i dominuje nad Kościołem bez żadnych
ograniczeń, na wzór tyrańskiej władzy. Struktura Kościoła zbudowana jest według jego standardów raczej,
niż według wzorców Chrystusowych. Światło, o którym mówi Cyprian, nie daje już swego blasku, obfitujące
źródło odcięte od swych strumieni, jedynie wierzchołek drzewa góruje, drzewa pozbawionego jednak swych
prawowitych korzeni.
Zdaję sobie sprawę, że nasi oponenci mają ważny powód, dokładając starań w podtrzymaniu prymatu
stolicy apostolskiej wiedząc, że od niego zależy ich własna egzystencja. Waszym zadaniem jest stać na straży
porządku i nie dać się zwieść próżnym pozorom, których ofiarą padają często mniej roztropni. Stojący w
opozycji do nas, sami zmuszeni są przyznać, że owa chełpliwa przewaga, budowana była nie Boskim
autorytetem, lecz ludzką wolą. Kiedy dajemy im na to dowody, wydają się być zawstydzeni, usiłując twierdzić
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 50
coś przeciwnego. Był czas, kiedy z pełną zuchwałością zniekształcali niektóre wersy Pisma Świętego, aby
usankcjonować oczywisty fałsz. W bezpośrednim jednak starciu łatwo było wyrwać im z rąk argumenty,
rzekomo dowodzące ich prawości. Stąd też, pozbawieni stojącego za nimi Słowa Bożego, uciekają się o
pomoc do okresu początków Kościoła. Tu też bez większego trudu możemy zaoponować. Zarówno pisma
Ojców Kościoła, dekrety soborów, jak i cała historia Kościoła jasno świadczą, że najwyższa władza, która jest
w rękach biskupa Rzymu od czterystu lat, zdobywana była stopniowo, często uciekając się do podstępu lub
przemocy. Załóżmy jednak, że prymat stolicy apostolskiej został im nadany mocą Boga i usankcjonowany
zgodą pierwotnego Kościoła. Mogłaby ona cieszyć się zwierzchnictwem, jeśli tylko przyjmiemy, że Rzym jest
prawdziwym Kościołem i posiada prawdziwego biskupa. Pytamy zatem, w jakim względzie biskup Rzymu
wykonuje swe obowiązki tak, że czujemy się zobligowani przyjąć go za biskupa? Istnieje słynne powiedzenie
świętego Augustyna, że
biskupstwo jest określeniem urzędu, nie tylko honorowym tytułem. Pierwsze synody
definiują obowiązki biskupa, jako karmienie wiernych Słowem Bożym, szafowanie sakramentami,
utrzymywanie świętej dyscypliny wśród kleru i wiernych. Umysły biskupów nie powinny być zaprzątane
innymi sprawami – troskami codziennego, świeckiego życia. Prezbiterzy powinni współdziałać z biskupami w
wykonywaniu owych obowiązków. Czy taki układ ma miejsce w relacji papież – kardynałowie? Na jakiej
podstawie zatem mają czelność uważać się za prawowitych pastorów, nie zachowując nawet pozorów
pracowitości?!
Biskupi nie tylko zaniedbują swe obowiązki, Kościół pozbawiony jest Słowa Bożego i sakramentów, ale
wszystko, co w nim się dzieje, sprzeciwia się zaleceniom Chrystusa. Od wielu wieków stolica apostolska
pozostaje w szponach zabobonów, jawnego bałwochwalstwa, fałszywych doktryn, a wiele z prawdy, z której
składa się religia chrześcijańska, zostaje przemilczane. Poprzez zyskiwanie brudnych pieniędzy ze sprzedaży
sakramentów i inne bezecne praktyki, Chrystus został wystawiony na prawdziwe pośmiewisko, jakoby na
nowo został ukrzyżowany. Czyż można zatem nazwać Rzym matką Kościoła, skoro nawet nie stara się
zachować choćby rysu autentyczności i rwie wszelkie więzy duchowej komunii, którą wierni powinni być
związani?
Czując się na straconej pozycji, biskup Rzymu sprzeciwia się wskrzeszaniu zaleceń Ewangelii. Czy nie
zdradza w ten sposób, że walka z Królestwem Chrystusowym zabezpiecza spokój jego imperium? Otwiera się
tu przede mną wielkie pole do dyskusji. Konkludując jednak w kilku słowach, odmawiam Rzymowi, gdzie
jawne jest odstępstwo od wiary, prawa tytułowania się nazwą „apostolską”. Odmawiam papieżowi zwać się
namiestnikiem Chrystusa, kiedy z całym zapałem prześladuje Ewangelię, demonstrując swym
postępowaniem powinowactwo raczej z Antychrystem. Odmawiam szacunku jako następcy świętego Piotra,
kiedy w swych dążeniach niszczy to, co Piotr zbudował. Odmawiam mu prawa być głową Kościoła, kiedy jego
tyrania miażdży i rozczłonkowuje Kościół, oddzielając go od Chrystusa, jedynej i prawdziwej głowy Kościoła.
Niechaj sprzeciwią się tym odmowom ci, którzy skłaniając się do łańcucha hierarchii kościelnej, tak jak
prezentuje go Rzym, nie wahają się podporządkowania i wystawili doktrynę Słowa Bożego na próbę ze
strony autorytetu papieża. Do Was, Wasza Wysokość, należy ocena, czy sprawiedliwe jest wzywanie ich do
odpowiedzialności w tym względzie.
Z tego, co powiedziałem, bez wątpienia widać, jak bardzo spotwarzani jesteśmy zarzutem bezbożnej
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 51
pewności siebie, tak jakby niewybaczalnym zuchwalstwem było usiłowanie oczyszczenia Kościoła z wszelkiej
korupcji w sprawach doktryny, jak i obrządków bez papieskiego przyzwolenia. Występując tu jako jednostka
jakoby nie mamy prawa wszczynać takich roszczeń. Na cóż moglibyśmy liczyć, oddając sprawę w ręce
papieża? Każdy, kto rozważy, jak z początku działał Luter i inni reformatorzy, i jakie były dalsze koleje, uzna
za słuszne stanąć w naszej obronie. Kiedy sprawy nie miały się jeszcze tak źle, Luter uniżenie zwrócił się do
papieża o przyzwolenie, aby uleczyć poważny zamęt, panujący w Kościele. Czy jego prośba znalazła
pozytywny odzew? Coraz bardziej szerzące się zło, konieczność bezzwłocznego zajęcia się problemem, nawet
gdyby Luter nie zabrał głosu, powinny być wystarczającą pobudką do podjęcia działań przez papieża. Cały
chrześcijański świat oczekiwał tego od kogoś, kto posiadał w swych dłoniach środki do spełnienia pobożnych
oczekiwań swych wiernych. Czy uczynił on jednak coś w tym kierunku? Powołuje się on w swej negatywnej
odpowiedzi na istniejące przeszkody. Docierając jednak do źródeł jasno widać, że jedyną przeszkodą był on
sam.
Od początku istnienia instytucji papiestwa do dzisiejszego dnia nie ma nadziei na jakiekolwiek
pertraktacje, chyba że z pominięciem Chrystusa i powrotem do wszelkich form bezbożności, które mają już
długą historię swego istnienia, doprowadzając tym samym do jeszcze głębszego zakorzenienia się ich. Bez
wątpienia pozostaje to powodem tego, że nasi oponenci tak usilnie odmawiają nam prawa ingerowania w
wysiłki odnowy Kościoła, nie dlatego, aby było to niekonieczne (temu bowiem nie można zaprzeczyć), ale
nadal pragnąc zachować żałosny stan Kościoła, w którym jest on gotowy na każde skinienie biskupa Rzymu.
Zajmijmy się teraz jedynym środkiem zaradczym, którym jeszcze dysponujemy, choć i tak nasza reakcja
uznana jest za bezbożną. Nasi przeciwnicy zabraniają nam udziału w ogólnym zgromadzeniu. Czyż, mając
środki zapewniające nam bezpieczeństwo, mamy z powodu ich oporu paść ofiarą upadku i przepaść wraz z
nimi? Twierdzą, że jest wbrew prawu burzyć jedność Kościoła, wydając samodzielnie artykuły wiary bez
konsultacji z innymi. Następnie przesadnie rozwodzą się na temat konsekwencji takiej samowoli.
Zatrważające zniszczenie, chaotyczne zamieszanie i samowolne przyjęcie pewnego rytu wiary przez dany
naród może stać się efektem takich działań. Jeśli każdy członek Kościoła, w pogardzie dla jego jedności, z
własnej woli, odrywa się od innych, słuszną wtedy wydaje się powyższa obiekcja. Nie jest to jednak główny
temat w tej dyspucie.
Życzyłbym sobie, aby wszyscy władcy i kraje świata chrześcijańskiego zjednoczyli się w świętym
porozumieniu i jednogłośnie zdecydowali się na naprawę istniejącego zła. Skoro jednak widać, że niektórzy
sprzeciwiają się owemu ulepszeniu, inni zaś, zajęci walką lub zaprzątnięci innymi troskami, nie mogą
poświęcić swej uwagi, jak długo mamy zwlekać z wzięciem spraw w nasze ręce? Źródłem wielu niepokojów
jest niechęć papieża do jednoczenia się Kościołów, do rozmów na ów temat i do zwołania odpowiedniej rady.
Tak jak ma on to w zwyczaju, udziela wielu obietnic, jeśli tylko wie, że nie może ich spełnić i że nie istnieją
warunki do ich realizacji. Jednocześnie posiada moc tworzenia przeszkód, aby nie dać pretekstu do zmiany
frontu. Zdarzają się wyjątki, kiedy konsultuje się z kardynałami, biskupami, opatami w tej sprawie, czego
jednak jedynym celem jest zachowanie przywłaszczonej sobie tyranii. W sprawach dobrobytu, jak i destrukcji
Kościoła, nie mają prawa zabierać głosu.
Obawiam się, że moje spostrzeżenia mogą wydać się trudne, aby dać im wiarę i ciężko mi będzie
przekonać o ich prawdziwości. Odwołuję się jednak do Waszego sumienia, Wasza Cesarska Mość, i Twojego,
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 52
Książę, czy Wasze własne doświadczenie nie potwierdza doświadczeń opisanych powyżej. Jak na razie,
Kościół nadal pozostaje w wielkim niebezpieczeństwie. Niezliczone rzesze duchownych, nie wiedząc dokąd się
udać, trwają w zatroskaniu, wielu już zaginęło uprzedzonych przez śmierć, chyba że Bóg cudownie
przygarnął ich. Rodzą się różnorodne sekty, których bezbożność zezwala na brak jakiejkolwiek doktryny,
jeszcze inni zaś stają się coraz bardziej chłodni w religijnym oddaniu. Nie ma środków zaradczych na zło
dziejące się w Kościele. My, którzy znajdujemy powód do chluby tylko w Imieniu Chrystusa i w Nim jesteśmy
ochrzczeni, musimy bronić prawd swej wiary. Najbardziej przykrą sprawą wydaje się być nieunikniony
nadchodzący rozłam w Kościele, po którym to próżne będą próby naprawy sytuacji.
Żadna licząca się osobowość nie okazuje zainteresowania w niesieniu pomocy Kościołowi w tak trudnej
sytuacji. Zwodzeni jesteśmy obietnicami rozwiązań rady generalnej, które i tak okazują się obrazą Boga i
człowieka. Naród niemiecki musi zatem poddać się totalnemu upadkowi Kościoła, chyba że wykorzysta
drzemiące w nim możliwości środków zaradczych i weźmie się do pracy. Oponenci nasi nie skorzystają
zapewne z alternatywy, aby nie narazić się na słuszny zarzut, że nie uczynili tego do tej pory. Wszyscy ci,
którzy posługują się pretekstem do ociągania się ze zwołaniem synodu generalnego, nie mają innego celu,
jak tylko zyskać na czasie. Nie staną się oni jednak autorytetem, dopóki ich czyny nie będą świadczyły o tym,
co wyznają ustami. Wszystko wskazuje jednak, że gotowi są poświęcić interes Kościoła, aby zyskać osobistą
korzyść.
Byłoby to wydarzeniem bezprecedensowym dla samych Niemców, aby podjąć takie próby reformacji.
Nigdy wcześniej nie słyszano, aby pojedyncza prowincja podjęła się oceny sytuacji, a co za tym idzie
pewnych decyzji. Czy przez samo domaganie się zrozumienia przeciwnicy reform przekonają świat, aby
uwierzył w zdarzenia, na które czas nie znalazł potwierdzenia? Kiedy tylko rodziła się nowa herezja lub
Kościół owładnięty był niepokojącym dyskursem, zwoływano pomniejsze (prowincjonalne) synody, aby
zażegnać poruszenie. Nigdy nie uciekano się do synodu generalnego, aby szukać innego remedium. Zanim
biskupi całego chrześcijańskiego świata spotkali się w Nicei w celu obalenia argumentów Ariusza, kilka
innych synodów w tej kwestii odbyło się na wschodzie. Aby streścić się, przejdę do kilku przykładów.
Problem polega jednak na tym, że nasi wrogowie zaprzeczają, jakoby były one powszechną praktyką.
Ukróćmy ich kłamstwa mówiące o rzekomo nowym podejściu do sprawy.
Gdyby biskupi Afryki byli opanowani przez ową zabobonną ideę, nie zdążyliby się spotkać z Donatystami
i Pelagianami. Donatyści opanowaliby większą część Afryki. Rzadko który region pozostał wolny od owej
zarazy. Kontrowersja ta dotyczy jedności Kościoła i prawowitego udzielania chrztu. Według najnowszych
zaleceń naszych oponentów, ortodoksyjni biskupi, aby nie separować się od innych członków Kościoła,
powinni byli zwracać się z powyższą kwestią do rady generalnej. Czy tak też postępują? Pragnąc zażegnać
konflikt wiedzą, że nie mają czasu do stracenia. Naciskają zatem na Donatystów, zwołując ich na synod, i
ścierają się z nimi w bezpośredniej dyskusji.
Niechaj nasi przeciwnicy potępią świętego Augustyna i innych bogobojnych ludzi jego czasów,
zgadzających się z jego poglądami, za bezbożne oddzielenie się od Kościoła, zmuszenie Donatystów, za
autorytetem cesarskim, do wspólnych rozmów, a zamiast zwoływać radę generalną do potraktowania tej
trudnej, niebezpiecznej kontrowersji na synodzie prowincji. Kiedy Pelagiusz pokazał swe rogi, natychmiast
zwołano synod, ukrócający jego zuchwałość. Udając skruchę przez krótki czas, wrócił jednak do
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 53
wcześniejszych roszczeń. Z piętnem bezbożności, które zyskał w Afryce, wrócił do Rzymu, gdzie przyjęto go
dość przychylnie. Jaki kurs obierają pobożni biskupi? Czy twierdzą, że są tylko członkiem Kościoła i muszą
czekać na decyzję rady generalnej? Zamiast tak postępować, zbierają się przy pierwszej sposobności i z
wielką swobodą rzucają klątwę na rzekomą bezbożność wielu, samodzielnie decydując i definiując grzech
pierworodny i odnawiającą łaskę. Następnie posyłają do Rzymu sprawozdanie ze swej procedury, aby za
wspólną zgodą i autorytetem skuteczniej miażdżyć opór heretyków i aby upomnieć o czyhającym
niebezpieczeństwie, na straży którego wszyscy powinni stać. Pochlebcy biskupa Rzymu nadają inny bieg
sprawie, tak jakby biskupi powstrzymywali swój osąd do czasu zatwierdzenia postępowania przez
Innocentego V, który przewodził wówczas Rzymem. Takie zuchwałe twierdzenie wielokrotnie było odrzucane
przez pisma Ojców Kościoła. W ocenie zjawiska, ani nie zwrócili się do Innocentego o poradę, jak
postępować, ani nie czekali na jego przyzwolenie i użyczenie swego autorytetu. Mieli już wcześniej
rozeznanie w owej kwestii i wydali swój osąd, potępiając zarówno człowieka, jak i doktrynę, tak aby
Innocenty mógł pójść za ich przykładem, aby nie zaniedbywać swej powinności. Tak miały się rzeczy, kiedy
kościoły powstawały w zgodzie i spójnej doktrynie. Dlaczego obecnie, kiedy wszystko wali się w gruzy, mamy
zwlekać w swych działaniach, czekając na przyzwolenie tych, którzy robią wszystko, aby nie objawiać prawdy
Bożej?
Święty Ambroży poróżnił się z Auxentiusem co do podstawowego artykułu wiary, a mianowicie boskości
Chrystusa. Ówczesny władca popierał pogląd Auxentiusa. Nie odwołał się jednak do rady generalnej,
używając pretekstu, że jest ona nielegalnym tworem. Uważał, że tak istotna sprawa powinna być
rozstrzygnięta w inny sposób, a mianowicie przedyskutowana w obecności wiernych. Jaki był zatem cel
synodów prowincji, które odbywały się dwa razy do roku, jeśli biskupi nie mogli konsultować się w kwestiach
nagłych, nie cierpiących zwłoki, jak to określał dziewiętnasty kanon Synodu Chalcedońskiego? Zarządzenie
pierwotnego Kościoła nakazywało biskupom każdej prowincji zbierać się dwa razy do roku. Synod
Chalcedoński uzasadnia, że w ten sposób korygować można było jakiekolwiek pojawiające się błędy.
Nasi oponenci w przeciwieństwie do tego, co powszechnie wiadomo, odmawiają słuszności zajmowania
się kwestią zaniedbania doktryny i obyczajów, jeśli nie będzie ona przedłożona przed trybunałem rady
generalnej. Wybiegiem, którego użyli Arianie, Palladius i Secundinianus w celu niestawienia się na synodzie
w Aquili, był jakoby jego niekompletny i niepowszechny charakter, nieobecność biskupów ze wschodu i
bardzo znikoma tych z zachodu. Z Italii stawiła się zaledwie połowa oczekiwanych. Papież również nie
przybył osobiście i przysłał swych reprezentantów w postaci prezbiterów. Na te wszystkie zarzuty święty
Ambroży odpowiada, że praktyką zarówno biskupów zachodu, jak i wschodu było zwoływanie synodu.
Pobożni władcy, zwołując radę, postępowali rozsądnie, pozostawiając wolną decyzję uczestniczenia w
obradach, nikogo przy tym nie zmuszając. Przybywali ci, którzy uważali to za słuszne, nikomu też nie
zakazywano. Choć heretycy nie ustawali w swych wykrętnych zarzutach, Ojcowie Kościoła nie porzucili swych
celów. Po takich przykładach, z pewnością Jego Cesarska Mość wykorzysta dostępne Mu środki, aby
doprowadzić cesarstwo do świętej zgody.
Zaobserwować można, że nasi wrogowie zalecają dalsze zwlekanie nie dla dobra Kościoła, ale wiedząc,
że zyskawszy na czasie odwołują się do argumentu rady generalnej, tym samym nie doprowadzając do
wzajemnego porozumienia. Wyobraźmy sobie, że nie istnieją przeszkody w jej natychmiastowym zwołaniu z
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 54
całym przekonaniem i szczerą intencją i, że zbliża się dzień spotkania i wszystko jest przygotowane. Papież,
oczywiście, będzie przewodniczył lub, jeśli odmówi udziału, przyśle jednego ze swych kardynałów jako swego
legata. Oczywiście, wybierze najbardziej zaufanego. Kardynałowie, biskupi, opaci zajmą następnie swe
miejsce. Miejsca poniżej zajmą zwykli członkowie Kościoła, którzy w większości wybrani są, aby służalczo
popierać poglądy wyżej wymienionych. Nie przeczę, że znajdzie się kilku uczciwych ludzi. Z powodu swej
znikomej ilości będą jednak lekceważeni lub zdjęci strachem i obawą, że ich zdanie i tak pozostanie bez
echa. Jeśli nawet uda im się dojść do głosu, natychmiast zagłuszy ich hałas innych. Główni uczestnicy zdolni
są do wszystkiego, aby tylko stanąć na drodze przywrócenia lepszej kondycji Kościoła.
W sprawach doktrynalnych dobrze byłoby, aby podchodzili do nich w sposób uczciwy i otwarty. Pewne
jest jednak, że niewielu obradujących w pełni skupienia poświęca swą uwagę omawianym kwestiom i
argumentom za nimi przemawiającym. Uczestnicy skłonni są raczej do zawziętości, stawiania oporu oraz
przejawiają niechętny stosunek do przyjęcia prawdy. Niewiarygodnym wydaje się dziś, że ci, którzy nie są
skłonni przyjąć choćby części prawowitej doktryny, wycofają natychmiast swój opór. Czyż możemy pokładać
nadzieję, że ci, którzy w swych wysiłkach, aby przeszkodzić odnowie upadłego Królestwa Chrystusowego,
zaoferują pomocną dłoń w jego dźwignięciu i rozbudowie? Czyż ci, którzy zażarcie walczą z prawdą i czynią
wszystko, co w ich mocy, aby zaostrzyć jeszcze okrucieństwo innych, okażą swe umiarkowanie i litość?
Niezwyciężony Cesarzu i Prześwietny Książę, poddaję pod Waszą rozwagę, czy w interesie papieża i całej
jego frakcji leży, aby Kościołowi przywrócić ład, a jego kondycję do ścisłych wymogów Ewangelii.
Doświadczenie nauczyło nas, w jakim stopniu skłonni są nasi przeciwnicy zapomnieć o własnym interesie i
czy potrafią całym sercem i duszą oddać się tworzeniu wspólnego dobra.
W Waszej gestii leży decyzja, czy pozostawić sprawę reformowania Kościoła ich woli (a raczej
kaprysowi), czy raczej czekać na ich przyzwolenie i nie decydować w sprawach Kościoła bez ich zgody. Jeśli
poznam, że to właśnie jest Waszą intencją, pogodzę się z tym, że sprawy muszą pozostać takimi, jakimi są.
Przypuśćmy jednak, że opanuje naszych adwersarzy poczucie wstydu, autorytetu Waszej Cesarskiej Mości i
innych książąt tak, że nabiorą pewnej uległości, rezygnując z części swej władzy. Czy z własnej woli raczą
uniżyć się do takiego kroku, aby dźwignąć z upadku Królestwo Chrystusowe? Jeśli tak się nie stanie,
powierzenie reformy Kościoła w ich ręce jest niczym innym, jak wystawieniem niewinnych owiec na pożarcie
wilkom. Jeśli nie istnieje alternatywa, lepiej pozostawić Kościół samemu sobie niż oddać go we władzę
umysłu takich ludzi.
W rzeczywistości to ci, którzy piastują urząd pastorów i inne stanowiska, jako pierwsi przychodzą z
pomocą Kościołowi. To oni jako przewodnicy zjednoczyli pod sobą książęta, aby wspólnymi siłami zająć się
świętym wyzwaniem. Cóż się jednak może stać, jeśli nie wykonają tej pracy sami i nie przyzwolą innym na
jej wykonanie? Czy mamy mieć ciągle wzgląd na nich i czekać na ich znak do działania? Czy wciąż mamy
dawać posłuch ich solennej regule, że
niczego nie można usiłować robić, jeśli wcześniej nie zatwierdził tego
papież?
Wasza Cesarska Mość, Książę i inni dostojnicy, Kościół zdradzony, opuszczony, pozbawiony swych
pastorów, będący w wielkiej niedoli, w wirze sporów, pozostawiony na nieuchronny upadek zwraca się do
Was z prośbą o opiekę. Powinniście zatem postrzegać swą rolę w następujący sposób. Bóg uposażył Was w
środki, dzięki którym możecie dowieść swej wierności Jego Osobie. Nie istnieje ważniejsza rzecz, która
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 55
powinna leżeć na sercu bardziej, w której Bóg oczekiwałby większego zaangażowania, jak usiłowanie, aby
chwała Jego Imienia nie doznawała szkody, Jego Królestwo mogło rozwijać się, a czysta doktryna, kierująca
nas w prawowitym oddawaniu czci Boskiej, w pełni rozkwitała. Bóg uhonorował Was zadaniem pełnienia na
ziemi roli strażników i obrońców Jego chwały. Stąd rozpoczęcie i przeprowadzenie owego zadania powinno
stać się Waszą troską.
Proszę choćby o to, abyście nie dawali posłuchu bezbożnikom przypochlebiającym się fałszywymi radami,
które stoją na drodze uzdrowienia Kościoła z Waszych rąk lub dyskredytują cały problem, aby pielęgnować
Waszą opieszałość w zajęciu się nim lub też nakłaniają do gwałtownych metod jego rozwiązania. Niechaj
przyszłe pokolenia poznają należną Wam chwałę za okazanie łagodności i rozwagi, za podjęcie odpowiednich
kroków oraz przeciwstawienie się presji ich wspólnych bezecnych porad. Niechaj natarczywość naszych
wrogów nie pozbawi Was powodu do dumy.
Święty Augustyn mówi, że dyscyplina wprowadza heretyków w stan trwogi, ale nie uczy ich niczego. Jeśli
nawet przez swoje niepohamowanie i działanie bez namysłu powodują zamęt w Kościele, powinni być
traktowani z całą łagodnością, zgodnie z zasadą, że pouczenie poprzedza karzącą dłoń. Jakże o wiele
bardziej stosownym wydaje się zachować się po ludzku w kwestii dążenia do szczerej zgody dwóch stron co
do czystej doktryny Boga. Świadkami jesteście, że biskup Rzymu i jego stronnicy zioną ogniem nienawiści.
Gdyby poddać się jej szaleństwu, naród niemiecki już dawno by się zatracił. Czy to zatem Duch Święty
popycha ich w ślepej gonitwie ku brutalności? Rozpasanie, które się wkrada, znajduje swe pełne ujście, jeśli
nie napotka na swej drodze żadnych barier.
Ciągle wzniecana przemoc, nienawiść podsycana z niezrozumiałych powodów, wynikająca z wrogości do
samego tematu sporu, doprowadzi statecznie do naszego upadku. Te same powody do zmartwień przeżywał
Kościół w początkach swego istnienia, nad czym ubolewa Tertulian w swej „Apologii”. Potępienie naszego
stanowiska wynika z uprzedzeń do nas samych, a nie z petycji, którą wnosimy. Walczymy o to, aby nasz
problem doczekał się rozpatrzenia i poznania zgodnie z wymogami prawdy i sprawiedliwości, a nie według z
góry wyrobionego osądu.
Chwała Wam, Wasza Cesarska Mość, za stawienie słusznego oporu, kiedy to nasi wrogowie przynaglali
Was do niesprawiedliwej surowości. Następną rzeczą jest nie poddawać się zgubnym radom tych, którzy pod
pretekstem odkładania sprawy, od dawna są przeszkodą w podjęciu świętego zadania, jakim jest reforma
Kościoła, a co gorsza, są jej przeciwni całkowicie.
Wydaje się, że pozostaje jeszcze jedna trudność, powstrzymująca Was od rozpoczęcia pracy. Wielu ludzi
dobrej woli czuje się onieśmielonych zaangażowaniem się w to Boże przedsięwzięcie, gdyż z góry wątpią w
jego powodzenie. Należy rozpatrzyć tu dwa aspekty. Trudności nie są aż tak wielkie, jak się wydają.
Jakkolwiek jednak byłyby ogromne, nie można tracić ducha, kiedy zastanowić się, w obronie jakich racji
stajemy. Wynik naszych działań może przejść nasze oczekiwania, a pierwsze wrażenia mogą okazać się
błędne. Nad pierwszym aspektem nie będę się dłużej zatrzymywał. Nadarzy się ku temu lepsza okazja, kiedy
problem doczeka się poważnego potraktowania. Wiem tylko, że wykonanie owego zadania nie będzie
nastręczało takich trudności i wymagało czasu, jak wcześniej przypuszczano, pod warunkiem, że wykażemy
się odwagą w próbie podjęcia go. Zastanowiwszy się nad starym powiedzeniem, że wszystko, co znakomite
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 56
wymaga wcześniejszego trudu i mozołu, czy można dziwić się, że tak wielka i szlachetna pobudka, która
nami powoduje, wymaga pokonywania wielu przeszkód? Musimy spojrzeć na całą sprawę w bardziej
podniosły sposób, aby nie obrazić Boga brakiem wiary. Zakres naszej mocy jest wszak miernikiem mocy
samego Boga. Nie wolno zatem wątpić w powodzenie odnowy Kościoła i patrzeć przez pryzmat obecnego
stanu rzeczy. Jakkolwiek słaba byłaby nadzieja sukcesu, Bóg uzbraja nas w odwagę i oddala wszystko, co
powoduje w nas strach, abyśmy ochoczo zabrali się do pracy. Oddajmy Bogu cześć, powierzając się Jego
wszechmocy. Zaufajmy Mu, a może zechce zwieńczyć nasze wysiłki sukcesem.
W obecnej sytuacji Cesarstwa, Wasza Cesarska Mość i Książę, pochłonięci jesteście wieloma troskami i
mnogością różnych problemów. W natłoku wielu, nie cierpiących zwłoki spraw, ta z pewnością powinna stać
się priorytetem. Zdaję sobie sprawę, jakiej odwagi, zaangażowania, pilności i żarliwości wymaga to
przedsięwzięcie. Nie powinno nikogo dziwić, że w tak chwalebnej i wielkiej kwestii zajmuję tak zdecydowane
stanowisko. Jakże inaczej mógłbym postąpić? Uginam się pod jej ciężarem i ogromem, a najlepsze, co mogę
uczynić, to przedstawić ją Waszej Cesarskiej Mości w sposób bezpośredni, bez ubierania w piękne słówka,
poddać ją pod rozwagę i osąd.
Przywołuję cały ogrom niedoli Kościoła, który jest w stanie poruszyć najbardziej zatwardziałe serca.
Przypominam nędzną i szkaradną formę oraz spustoszenie, jakie obecnie prezentuje Kościół. Jak długo
pozwolimy oblubienicy Chrystusa, matce nas wszystkich, pozostać w takim stanie, kiedy domaga się Waszej
obrony wiedząc, że środki zaradcze leżą w Waszych dłoniach? Zwracam uwagę również na inne klęski, które
mogą nawiedzić Kościół, aż po totalną destrukcję, jeśli nie użyjecie Swego autorytetu i bez jakiejkolwiek
opieszałości podejmiecie się owego zadania. Chrystus w sposób sobie właściwy cudownie uchroni Kościół,
przekraczając tu nawet ludzkie oczekiwania. Konsekwencją jednak dalszej zwłoki może być to, że nie
zastanie w Niemczech już żadnej formy istniejącego Kościoła. Proszę dostrzec, ile symptomów zbliżającego
się upadku jest powszechnie widocznych. Waszym obowiązkiem jest temu zapobiec. Mówię o tym pełnym
głosem, choć wcześniej zachowywałem ciszę. Oznaki te nie powinny poruszać nas do działań tylko z powodu
teraźniejszości. Powinny również przypominać o nieuchronnym ostatecznym rozrachunku. Cześć Boska jest
splugawiona tysiącem fałszywych opinii, zniekształcona bezbożnymi zabobonami, Święty majestat Boga
ohydnie znieważony, Jego Święte Imię profanowane, a Jego chwała pogwałcona. Kiedy cały świat
chrześcijański jest skażony do cna bałwochwalstwem, ludzie zamiast jedynemu Bogu oddają cześć tworom
własnego umysłu. Tysiące zabobonów są jawną obrazą dla Pana naszego. Pamięć o Chrystusie i Jego mocy
prawie zatarła się w ludzkich umysłach, zaś nadzieja, jaką ze Sobą niesie, pokładana jest w pustych,
frywolnych, nic nie znaczących obrządkach, a i sakramenty dalekie są od ich prawowitej formy. Chrzest
zniekształcony jest licznymi dodatkami, sakrament Wieczerzy Pańskiej bezecnie pohańbiony, religia na
wskroś uległa zwyrodnieniu, przybierając zupełnie odmienną formę od ideału.
Jeśli ustaniemy w usiłowaniach przeciwstawienia się szerzącemu się złu, Bóg z pewnością nie zapomni o
Swej zapłacie. Jakże On, który nie zezwala, aby umniejszano Jego chwale, nie miałby użyć Swego autorytetu
widząc ludzkie zaniedbania w tym względzie? Jakże Ten, który tak surowo karze najdrobniejsze przewinienie
sakramentu Wieczerzy u Koryntian miałby oszczędzić tych, którzy znieważają Go tyloma ohydnymi, nie do
opisania, bluźnierstwami? Jakże Ten, który przez usta proroków dowodzi i obwieszcza swą zemstę na
bałwochwalcach miałby przymknąć oko na szerzące się wśród nas praktyki bałwochwalcze? Z pewnością te
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 57
wszystkie przewinienia nie pozostaną bez echa. Wojna turecka zaprząta teraz umysły wielu i napawa ich
niepokojem. Odbywają się rozmowy mające na celu przygotowanie ruchu oporu. Wszystko odbywa się w
duchu ostrożności. Wszyscy podkreślają konieczność szybkiego załatwienia sprawy. Nie zaniedbując owej
sytuacji podkreślam, że rozmowy na temat przywrócenia Kościołowi zdrowej kondycji również nie powinny
być zaniedbywane i odkładane w czasie. Już i tak długo zwlekaliśmy. Jeśli mamy dać koniec działaniom
wojennym, musimy bez zwłoki zażegnać zarzewie sporu tkwiące w nas samych.
Kiedy zatem, Wasza Cesarska Mość i Książę, usłyszycie po raz kolejny, że sprawę reformowania Kościoła
trzeba jak na razie odłożyć w czasie dopóki inne problemy nie znajdą swego rozwiązania, zrodzi się pytanie,
czy przyszłe pokolenia w ogóle dożyją istnienia naszego imperium. Dlaczego mówię o potomności? Nawet
teraz dają się zauważyć symptomy przyszłego upadku. Jakkolwiek jednak potoczą się losy, w oczach Boga
zawsze będziemy wspierani w pragnieniu głoszenia chwały Jego Imienia, przyczyniania się do dobra Kościoła,
wiernej służby w tej sprawie aż do końca i uczynienia wszystkiego, co było w naszej mocy. Sumienie nasze
podpowiada, że wszystkie nasze życzenia i wysiłki stawiały sobie ten jeden cel. Powyższy wywód jest jasnym
tego dowodem. Głęboko na sercu leży nam troska i zabieganie o dobre Imię Pana wiedząc, że w dzisiejszych
czasach odczuwa się tego niedostatek.
Nigdy nie będziemy żałować rozpoczęcia i przeprowadzania owych starań. Duch Święty pozostaje
wiernym i niezawodnym świadkiem naszej doktryny. To, co głosimy, to wieczna prawda o Bogu. Życzylibyśmy
sobie, aby nasza posługa okazała się zbawienna dla świata. Jednak jej powodzenie pozostawiamy decyzji
Boga. Jeśli niezupełnie ukarana zostanie niewdzięczność i zaciętość tych, którym chcemy pomóc, a sukces
okaże się sprawą wątpliwą, zaś sprawy będą miały się nie najlepiej, wymienię jednak korzyści, płynące dla
chrześcijaństwa z owych zabiegów. Wszyscy wiernie oddani swej świętej profesji podpiszą się pod poniższym
stwierdzeniem, że nawet w śmierci pozostaniemy zwycięzcami nie tylko dlatego, że jest ona pewną drogą do
lepszego życia, ale nasza krew będzie zaczątkiem rozkrzewiania się Bożej prawdy, która obecnie jest tak
pogardzana.
Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 58