Calvin O koniecznosci reformowania

background image

Jan Kalwin

O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA

Do Cesarza Augusta,

Zwołałeś, Wasza Cesarska Mość, obecne konsylium, aby, wraz z najznamienitszymi książętami i innymi

stanami cesarstwa, można było dokładnie i szczegółowo rozważyć i zadecydować o środkach, prowadzących

do poprawy obecnej kondycji kościoła, która powszechnie wydaje się zła, jeśli nie beznadziejna. Teraz, kiedy

Jego Wielebność bierze udział w owej sesji, ośmielam się prosić Dostojne Gremium o poświęcenie swej

uwagi i troskliwej refleksji kwestiom, które wyłożę. Ich ogrom i znaczenie może wzbudzić Wasze

zainteresowanie, tak więc wyłożę je z całą prostotą, ułatwiającą podjęcie odpowiedniego sposobu działania.

Niniejszym zapewniam, że występuję w obronie zarówno spójnej doktryny, jak i Kościoła, co pozwala mi

wierzyć, że Wasza Dostojność nie odmówi mi posłuchu. Wiernie wykonując swoje obowiązki i czyniąc

praktykę z tego, co wyznaję, czuję się upoważniony do owego zadania. Choć wydaje się ono przerastać moje

możliwości, nie obawiam się, że po wysłuchaniu mnie, posądzony zostanę o szaleństwo lub zarozumiałość,

podejmując takie kroki. Istnieją dwie okoliczności, w których ludzie zwykli polecać się komuś lub znajdywać

usprawiedliwienie dla swojego postępowania. Jeśli działanie owo wynika z uczciwych pobudek postępują

uczciwie. W pobożnym celu poczytuje się to nawet za godne pochwały. Jeśli natomiast działają pod presją

publicznej konieczności, nie można odmówić im przynajmniej zrozumienia. Skoro obydwa powody kierują

mną, ufam w Waszą przychylność, co do mych intencji. W jakiej to innej dziedzinie, dla jakiego innego

ważniejszego celu miałbym nie szczędzić trudu, jak tylko w usiłowaniu, zgodnie z moimi umiejętnościami,

niesienia pomocy Kościołowi Chrystusa, który to Kościół znajduje się w rozpaczliwym położeniu i

niebezpieczeństwie.

Nie będę dłużej wykorzystywać przedmowy do przedstawiania samego siebie. Proszę przyjąć to, o czym

będzie tu mowa, w imieniu moim i wszystkich tych, którzy już czynili starania przywrócenia Kościoła

należytemu porządkowi lub dostrzegli nieodzowność tego działania. Pośród nich znajdują się książęta

niepośledniego stanu i z innych szlachetnych grup. Tak, jak ja jako jednostka, przemawiam w ich imieniu, tak

i oni przemawiają poprzez moje usta. Do tejże grupy należy dodać niezliczone rzesze pobożnych ludzi,

rozrzuconych po różnych regionach chrześcijańskiego świata, którzy jednogłośnie zgadzają się ze mną co do

konieczności zreformowania Kościoła. Wszyscy wespół bolejemy nad korupcją obecnego Kościoła, nie

jesteśmy w stanie jej dłużej tolerować i nie spoczniemy w swych zabiegach o poprawę sytuacji. Świadomy

jestem, z jaką nienawiścią kojarzy się nasze imię niektórym, ośmielam się jednak prosić, aby przed

wydaniem o nas osądu, wysłuchali naszych racji.

Pierwszą kwestią nie jest już uznanie, że Kościół nękany jest przez liczne i poważne problemy (przyznają

to nawet umiarkowane kręgi sędziów), ale to, czy można podjęcie ich rozwiązania odkładać w czasie. Czyż

nie jest niestosowne i nieużyteczne, aby spokojnie czekały swego remedium? Proponując jakiekolwiek

działania co do obecnego stanu Kościoła, oskarżani jesteśmy o wprowadzanie pospiesznych świętokradczych

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 1

background image

zmian. Tak więc, spieszno jest niektórym potępiać nas, nie za pragnienie niesienia pomocy Kościołowi, ale za

uzurpowanie sobie prawa do tego. Prosiłbym owe kręgi o wstrzymanie się ze swoim osądem do czasu, kiedy

rezultaty naszych działań odsłonią ich prawdziwą naturę. Powodowani jesteśmy bowiem najwyższą

koniecznością, co dowiodę, prezentując poniżej problemy.

Twierdzimy, że na samym początku Bóg powołał Lutra i innych, niosących światło, wskazujące nam drogę

zbawienia. To oni poprzez swoje obowiązki duszpasterskie założyli i pielęgnowali kościoły. To oni są

nauczycielami doktryny, w której tkwi prawda o naszej religii, tymi, w których nauczaniu znajduje się

czystość i prawowitość wyznania, a także tymi, którzy prawdę o zbawieniu ludzi, dotychczas w wielkim

stopniu zakrytą, uczynili zrozumiałą. Utrzymujemy, że skażony został również sposób szafowania

sakramentami, w zarządzanie zaś Kościołem wdało się wiele plugawości, a nawet nieznośnej dyktatury

(organa zarządzające Kościołem nie przebierają w środkach, posuwając się do tyranii). Być może zarzuty te

nie mają przekonywającej mocy, póki pełniej nie zostaną wyjaśnione, co uczynię wedle moich umiejętności.

Nie zamierzam omawiać wszystkich kontrowersji, wymagałoby to wiele nakładu czasu, a i sposobność ku

temu nie sprzyja. Uwypuklę tylko, streszczając w trzech punktach, konieczne przyczyny, zmuszające nas do

działań, za które przypisuje się nam winę.

Po pierwsze pobieżnie wymienię wszelkie zło, które zmusza nas do poszukiwania odpowiednich środków

zaradczych.

Po drugie wskażę, że niektóre z rozwiązań, podjęte przez naszych reformatorów, okazały się trafne i

uzdrawiające.

Po trzecie wyjaśnię, dlaczego ważkość problemu wymaga natychmiastowych działań.

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 2

background image

1. Zło, które zmusza nas do poszukiwania uzdrawiających rozwiązań

Pierwszy punkt, do którego odniosę się jedynie po to, aby przygotować grunt do dwóch kolejnych,

podejmę w kilku słowach. Dłuższą kwestią będzie próba oczyszczenia nas z ciężkich zarzutów świętokradczej

zuchwałości, podburzania nastrojów i pochopności działań, co do których rzekomo nie mamy prawa.

Jakie czynniki sprawiają, że Chrześcijaństwo jest głęboko zakorzenione, a jego prawdy nieprzemijalne?

Pierwszoplanowym zagadnieniem będzie sposób, w jaki powinniśmy wielbić Boga, jak również to, co może

być źródłem naszego zbawienia. Jeśli zignorujemy powyższe kwestie, nasze wyznanie wiary okaże się

próżne. Szafowanie sakramentami, jak i zarządzanie Kościołem mają stać jedynie na straży czystości

doktryny, nie zaś służyć jakimś innym celom. Jedynym zaś sposobem upewnienia się co do jej prawości i

nienaganności będzie poddanie jej dokładnemu oglądowi. Gdyby wymagało to czytelniejszego zilustrowania,

porównałbym zarządzanie, urząd duszpasterski oraz inne sprawy organizacyjne do ciała, podczas gdy

słuszną doktrynę oddawania czci Bogu i źródło, w którym sumienie ludzkie upatruje zbawienia duszy,

ożywiającej owo ciało i sprawiającej, iż nie jest ono li tylko śmiertelną powłoką.

Co do rzeczy wyżej wspomnianych, nie istnieją kontrowersje pomiędzy pobożnymi a ludźmi o zdrowym

rzeczy osądzie. Przyjrzyjmy się teraz, co rozumiemy pod pojęciem poprawnego uwielbiania Boga. Głównym

założeniem jest uznanie Go za źródło wszelkich cnót, sprawiedliwości, świętości, mądrości, prawdy, mocy,

dobra, łaski, życia i zbawienia. Dlatego też oddajemy Mu chwałę, upatrując w Nim przyczyn wszelkich

zjawisk, jak też szukamy w Nim źródła ucieczki. Stąd wznosi się ku niebu nasza modlitwa, uwielbienie i

podziękowanie, świadczące o chwale, którą Mu przypisujemy. Poprzez adorację wyrażamy cześć należną Jego

wielkości i wspaniałości. Wszelki obrządek pozostaje jedynie pomocnym instrumentem w oddawaniu czci tak,

aby ciało podlegało przemianom wraz z duszą. Następnie przychodzi ukorzenie się, odrzucenie spraw

doczesnego świata i pobudek ciała, przemiana naszego umysłu i życie będące oddaniem Bogu. Poprzez samo

poniżenie się doskonalimy się w posłuszeństwie i oddaniu się Jego woli tak, aby bogobojność mieszkała w

nas i rządziła naszymi poczynaniami.

Duch Święty poprzez Pismo uczy nas prawdziwego i szczerego oddawania czci, które Bóg aprobuje i w

którym znajduje On zadowolenie. Jest to warunek wstępny do dalszej dyskusji, jak i oczywisty nakaz naszej

pobożności. Istota oddawania czci Bogu pozostaje zawsze ta sama, z tą wszakże różnicą, ze duchowa

prawda, która w nas jest jawna i prosta, była w okresie działania Prawa Mojżeszowego obleczona w rytualną

obrzędowość. Słowa naszego Zbawcy mówią, że [...] nadchodzi godzina i teraz jest, kiedy prawdziwi czciciele

będą oddawali Ojcu cześć w duchu i w prawdzie (J. 4, 23). Wiersz ten nie świadczy, że Bóg Ojciec czczony

był w duchowy sposób, ale zaznacza różnicę w zewnętrznej formie oddawania czci. Podczas gdy u naszych

poprzedników prawdziwy Duch przyćmiony był rozmaitymi rytami, my wyznajemy Go z całą prostotą. Co do

jednej rzeczy zawsze istniała zgoda, że Bóg, który jest Duchem ma być wielbiony duchowo i w prawdzie.

Zasada, którą posługujemy się przy odróżnianiu czystej od wypaczonej formy wyznawania Boga jest

uniwersalna. Nie czynimy z niej narzędzia, które służyłoby naszym celom, a jedynie zaleceniom Boga. Owa

zasada pozostaje niezmienna i powinna być zawsze przestrzegana z największą surowością. Dla dwóch

powodów Pan Bóg, potępiając i sprzeciwiając się wszelkim fałszywym formom oddawania czci, wymaga od

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 3

background image

nas posłuszeństwa Jego własnym nakazom. Po pierwsze, ustanowienie Jego, jako ostatecznego autorytetu

sprawia, że nie podążamy za własnymi przyjemnościami, lecz podlegamy Jego zwierzchności. Po drugie,

nasze kaprysy i nadmierne poczucie wolności prowadzą nas na manowce. Kiedy już raz zbłądzimy z

prawowitej drogi, nie ma końca naszym rozterkom i popadamy w niezliczone zabobony. Słuszną zatem jest

rzeczą, że Bóg w celu utrzymania praw Swego Królestwa ściśle nakazuje, jak mamy postępować i odrzuca

wszelkie ludzkie środki, pozostające w niezgodzie z Jego wolą. Sprawiedliwą jest również rzeczą, że Bóg

definiuje zakres naszej swobody działań tak, abyśmy przez fałszywe wzywanie Jego imienia nie wzbudzali

gniewu przeciwko nam.

Wiem, jak trudno jest przekonać świat o tym, że Bóg sankcjonuje jedynie sposób oddawania Mu czci,

który wyjawił nam w Piśmie. Odmienne, głęboko zakorzenione, przekonanie świata mówi, że każdy rodzaj

czci, zdradzający jakąkolwiek gorliwość jest właściwy. Cóż zyskujemy wyznając Boga, jeśli pozostaje to w

sprzeczności z Jego nakazami? Jakże próżne, bezowocne i godne potępienia pozostaje takie postępowanie?

Słowa samego Stwórcy mówią jasno i klarownie: [...] Posłuszeństwo lepsze jest niż ofiara. (1 Sam 15,

22), Daremnie mi jednak cześć oddają, głosząc nauki, które są nakazami ludzkimi (Mat 15,9). Jakikolwiek

dodatek do słów Pana uwłacza zwłaszcza owej sprawie. Próżną jest sama chęć oddawania czci. Tak więc

tego, co raz zostało postanowione przez Najwyższego Sędziego, nie mamy prawa podważać.

Proszę zatem Waszą Cesarską Mość i Prześwietnych Książąt o zwrócenie swej uwagi na fakt, jak bardzo

daleki od czystości i prawości pozostaje sposób, w jaki obecnie świat chrześcijański oddaje cześć

Najwyższemu. Słowami przyznaje on Bogu chwałę i uznaje w Nim wszelkie dobro, w rzeczywistości jednak

ujmuje Jego doskonałości na korzyść świętych. Choćby nasi przeciwnicy uciekali się do różnych wybiegów i

szkalowali nasze dobre imię za wyolbrzymianie tego, co dla nich jest tylko trywialnym problemem, i tak

przedstawię fakty. Boską Opatrzność przypisuje się wielu świętym niemalże na równi z Najwyższym Bogiem.

W wielu wypadkach to oni rzekomo wykonują Boską pracę, pozostawiając Boga na uboczu owych działań.

Rzeczą, na którą uskarżam się, jest coś, co każdy wyraża trywialnym przysłowiem. Cóż bowiem mają znaczyć

słowa Bóg nie może być poznany inaczej jak tylko przez apostołów, jeśli nie to, że poprzez rangę, do której

zostali wywyższeni, znacznie ujmuje się Boskości Chrystusa. Konsekwencją tak przewrotnego myślenia jest

to, że ludzkość, wyrzekłszy się źródła Wody Życia, poznała smak słów proroka Jeremiasza: [...] Mnie, źródło

wód żywych, opuścili, a wykopali sobie cysterny dziurawe, które wody zatrzymać nie mogą (Jer. 2,13).

W czym upatrują oni swego zbawienia i wszelkiego dobra? Czy jedynie w Bogu? Ustami wyznają, że

jedynie w Panu. Cały ich bieg życia jawnie świadczy jednak o czymś przeciwnym.

Jednym z dowodów na korupcję jest wypaczenie roli modlitwy, która uległa znacznemu zniekształceniu i

niemalże zanika. Zaobserwowaliśmy, że to właśnie modlitwa potrafi dowieść, czy modlący oddaje prawdziwy

hołd Bogu. Transponując część chwały na inne istoty niż Bóg, odzieramy Go z należnej Mu czci. W szczerej

modlitwie istotne jest coś więcej niż tylko usilne błaganie. Modlący powinien zachować pewność, że Bóg jest

jedyną jego ucieczką, On jedynie może przyjść z pomocą, tak jak nam to obiecał. Żaden człowiek nie jest w

stanie cieszyć się takim przekonaniem, jeśli nie szanuje Bożych zaleceń przez które Bóg wzywa nas do siebie

i nie ma w sobie nadziei na wysłuchanie swych modlitw. Przykazania Boże nie są szanowane, jeśli ludzkość

powszechnie odwołuje się w swych modlitwach zarówno do Boga, jak i aniołów i zmarłych lub, jeśli zwraca

się do nich jako mediatorów, dzięki wstawiennictwu których Bóg spełnia prośby modlących się.

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 4

background image

Gdzież zatem podziała się obietnica oparta jedynie na wstawiennictwie Chrystusa? Ignorując Go jako

jedynego mediatora, ludzie wybrali sobie patronów na wzór własnych wyobrażeń, a jeśli nawet Chrystus

zajął pewne miejsce w ich modlitwie, to niezbyt poczesne – jak jeden z owej rzeszy. Choć nie ma niczego

bardziej sprzecznego z naturą szczerej modlitwy jak brak ufności i wątpliwości, to jednak dominują one w

modlitwach wielu. Co więcej, gro z nich ufa, że rozterki te są koniecznym elementem prawdziwej modlitwy.

Dlaczego tak się dzieje? Ponieważ świat nie pojął mocy modlitwy, do której Bóg zaprasza nas, nie uwierzył,

że otrzymamy wszystko, o cokolwiek prosimy, pokładając zaufanie w Jego przykazaniach i obietnicach. Nie

uwierzył również w rolę Chrystusa jako jedynego adwokata, w imię którego nasze modlitwy są

wysłuchiwane. Jeśli przyjrzymy się wielu modlitwom społeczności kościelnej, dostrzeżemy liczne nieprawości.

Jesteśmy w stanie ocenić, w jakiej mierze prawe oddawanie czci Bogu uległo wypaczeniu. Modlitwa

dziękczynna również nie pozostaje tu wyjątkiem. Świadczą o tym hymny śpiewane zbiorowo, w których

imiona świętych wysławia się na równi z imieniem samego Boga.

Cóż by powiedzieć o praktykach adoracyjnych? Czyż ludzie nie zwracają się ku wyobrażeniom i rzeźbom z

szacunkiem równym Bogu? Błędne jest nawet przypuszczać, że istnieje jakaś różnica między owym

wypaczeniem wierzących a poganinem. Bóg nie tylko zabrania nam kłaniać się figurom, ale i wierzyć, że On

sam w nich przebywa. Powodowani takim właśnie podejściem, poganie ukrywali swą bezbożność. Nie da się

również zaprzeczyć, iż relikwie świętych, takie jak kości, szaty i obuwie, czczone są w miejsce prawdziwego

Boga.

Niektórzy sprzeciwiliby się, mówiąc o mnogości sposobów adoracji. Dulia [szacunek], jak to określają,

oddawany jest świętym, ich wyobrażeniom i szczątkom, natomiast latria [cześć] przeznaczona jest jedynie

Bogu. W miarę rozwoju sposobów oddawania czci zaistniał również hyperdulia [wielki szacunek], oddający

cześć matce Chrystusa ponad innymi istotami. W modlitwie ludzie ci przyjmują pozycję leżąc twarzą na

posadzce przed wizerunkami. Podczas gdy wszyscy prorocy, gdziekolwiek by się nie pojawiali, skazywali na

potępienie praktyki bałwochwalcze, świat pozostaje przepełniony nimi na podobieństwo starożytnych

Egipcjan.

Mówię tu pobieżnie o każdym rodzaju korupcji, później zaś wyjawię ujemne strony każdego z nich.

Przejdę teraz do ceremonii, które, miast być przejawem szczerego uwielbienia Boga, są raczej urąganiem

Jego wielkości. Nowy Judaizm, jako substytut czegoś, co Bóg wyraźnie znosi, szerzy się poprzez liczne

dziecinne ekstrawagancje, wraz z niektórymi bezbożnymi praktykami zapożyczonymi od pogan, istniejącymi

jedynie na potrzeby teatralności, nie zaś powadze nabożeństwa. Wraz z nimi ponownie odradzają się

niezliczone ilości obrzędów. Powinny one stanowić żywy przykład pobożności. Ludzie jednak w swej

próżności czynią je lekkomyślnymi i bezużytecznymi. Bez porównania największym złem ze wszystkich

pozostaje przekonanie ludzi, że czyniąc zadość tym i innym obrzędom wypełniają swoją powinność wobec

Boga tak, jakby one same były esencją pobożności i czci Boga.

Jeśli chodzi o wyrzeczenie się samego siebie, a co za tym idzie odnowa życia, praktyka jej zatarła się

całkowicie lub istnieje w bardzo znikomym wymiarze. Duchową ofiarą miłą Bogu ma być przyobleczenie się w

nowego człowieka. Niektórzy z duchownych napominają okoliczności wyrzekania się samego siebie, nie

znajdując jednak sposobu przywrócenia tej formie uwielbienia Boga. Mówiąc o pokucie, przywiązują wagę

jedynie do pewnych praktyk cielesnych, w których użyteczność św. Paweł śmie wątpić (Kol. 2,23; 1Tym. 4,8).

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 5

background image

Cała uwaga pokutujących skupia się na różnego rodzaju abstynencji, czuwaniu i innych praktykach,

określanych przez Pawła jako nędzne elementy tego świata. Podążają oni jedynie za cieniem tego, co

naprawdę istotne, przeoczając sens prawdziwej pokuty.

Zważywszy, że jedynie Słowo Boże odróżnia praktyki fałszywe od prawdziwych, wnosimy, że dzisiejszy

sposób uwielbienia Boga jest niczym innym, jak wielkim zepsuciem. Nie szanują ludzie nakazów boskich, nie

czynią tego, co Panu miłe, przypisując sobie prawo decydowania o sposobach oddawania czci, naprzykrzając

się Panu fałszywym posłuszeństwem. Jeśli me słowa wydają się przesadne, przypatrzmy się kilku praktykom,

błędnie pojmowanym jako składanie hołdu Bogu. Bóg odrzuca, potępia, czuje wstręt do wszelkich fikcyjnych

praktyk religijnych. Dlatego też daje nam Swoje Słowo, aby hamować nasze namiętności i prowadzić drogą

posłuszeństwa. Zrzucając Jego jarzmo błądzimy, goniąc urojenia, czcząc Go na modłę własnych wyobrażeń z

zuchwalstwem, co w oczach Boga jest trywialne i nikczemne. Rzecznicy ludzkich tradycji przedstawiają je w

słusznych i górnolotnych zwrotach. Św. Paweł przyznaje, że są popisem ludzkiej mądrości. Skoro jednak Bóg

bardziej ceni sobie posłuszeństwo niż ofiarę, powinno to być wystarczającym argumentem na potępienie

jakichkolwiek innych sposobów oddawania czci, niż te usankcjonowane nakazem Boga. Przejdźmy teraz do

drugiej podstawowej dziedziny chrześcijańskiej doktryny naszej wiedzy o źródłach, z których płynie nasze

zbawienie. Obecnie nasza wiedza na ten temat prezentuje trzy różne stadia. Po pierwsze, powinniśmy zacząć

rozważania od uświadomienia sobie naszej marności, co wprawia nas w zwątpienie – tak, jakbyśmy duchowo

umarli. Przyczynia się do tego własne, jak i odziedziczone zepsucie naszej natury. To źródło zła przeciwko

Bogu zradza w nas brak zaufania, bunt przeciw Stwórcy, pychę, skąpstwo, pożądliwość i wiele innych

grzesznych namiętności, przez co sprzeciwiamy się drodze prawości, sprawiedliwości i ciąży na nas brzemię

grzechu. Co więcej, każdy, kto wyzna swe przewinienia, czując obrzydzenie do swych haniebnych czynów,

zmuszony jest do uczucia niezadowolenia z siebie i uświadomienia sobie własnej małości. Z drugiej jednak

strony sumienie jako pomost między nami a Bogiem przestaje być przekleństwem, a strzeże nas przed

wiecznym potępieniem i uczy bojaźni. To pierwszy krok na drodze do zbawienia, kiedy grzesznik w skrusze

wyznaje swą cielesność. Drży, czuje niepokój, szuka ulgi, a jednak nie zatwardza serca przeciw

sprawiedliwości Bożej.

Od tejże postawy powinien przejść do następnej, co możliwe jest dzięki poznaniu Chrystusa, w którym na

nowo zaczyna oddychać. Nie ma innej drogi, jak tylko pokorne zwrócenie się do Chrystusa, za którego

wstawiennictwem możemy wyjść z ubóstwa istnienia. Ten, kto szuka zbawienia w Chrystusie, zdaje sobie

sprawę z rozmiarów Jego potęgi, uznaje w Nim jedynego, który godzi nas z Ojcem, a Jego śmierć na krzyżu,

jako jedyną ofiarę zmazującą nasze winy. W ten sposób Boskiej sprawiedliwości staje się zadość i osiąga się

głębię prawości.

Człowiek nie powinien postrzegać swej współpracy z Bogiem Ojcem i Chrystusem oddzielnie, lecz uznać

w niej za darmo daną nam łaskę, dzięki której możemy dostąpić oglądania Boga. Z tego miejsca człowiek

powinien przejść do kolejnego etapu zbliżania się do Boga. Ciesząc się łaskami Chrystusa, czerpiąc z owoców

Jego śmierci i zmartwychwstania, powinien utwierdzić się w zaufaniu, Chrystusowi powierzając całkowicie

swoje życie.

Przyjrzyjmy się teraz, jak okrutnie doktryna ta została zniekształcona. Co do grzechu pierworodnego

wiele niepokojących pytań zostało podjętych przez scholastyków, którzy czynili wszelkie starania w

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 6

background image

wyjaśnieniu owego problemu. W swych dysputach i kazaniach zredukowali go do rangi niewiele większej niż

grzech pożądliwości cielesnej, ignorując nasze zaślepienie, próżność, pychę intelektu, niedowiarstwo,

przesądy, wewnętrzną deprawację duszy, dumę, ambicje, upór i inne tajemne źródła zła. Jeśli chodzi o

doktrynę wolnej woli, głoszoną przed wystąpieniem Lutra i innych religijnych reformatorów, jej efektem jest

zarozumiałość ludzka, odnosząca się do przekonania o własnych zasługach i ich próżność, nie pozostawiająca

miejsca na łaskę i orędownictwo Ducha Świętego.

Dlaczegóż mamy pokładać swą ufność w owej nauce? Nie ma chyba rzeczy bardziej wzbudzającej

kontrowersje, przy której nasi przeciwnicy bardziej uporczywie staliby przy swoich stanowiskach, niż

rozstrzyganie, skąd płynie zbawienie: z wiary czy z uczynków. Pod żadnym warunkiem nie przyznają

Chrystusowi tytułu Pana naszej prawości, przypisując sobie dobre uczynki jako własną zasługę. Dysputa ta

nie rozstrzyga, czy dobre uczynki powinny być udziałem wiernych i, czy są przez Boga uznawane i

nagradzane, ale czy ich własna wartość jest w stanie zyskać nam życie wieczne, czy są one

zadośćuczynieniem zmywającym grzechy, których wyznawanie jest warunkiem wstępnym drogi do

zbawienia. Potępiamy błędne myślenie, w którym ludzie przypisują większą wagę do swych uczynków niż do

roli Chrystusa jako środka zjednującego Boską łaskawość i zyskującego dziedzictwo życia wiecznego, krótko

mówiąc, dzięki któremu stajemy się prawi w oczach Boga. Ludzie pysznią się przed Bogiem dobrymi

uczynkami, czyniąc Boga zobligowanym do ich wynagrodzenia. Duma tak pojmowana jest tragicznym

zatruciem duszy, bo zamiast uwielbiać Chrystusa ludzie chełpią się samymi sobą, marzą, aby posiąść życie,

przebywając jednak w otchłani śmierci. Można by rzec, że przesadnie traktuję ten problem, nie można

jednak zaprzeczyć istnienia owego fałszywego przekonania, że poprzez uczynki zyskujemy przychylność

Bożą, a w konsekwencji życie wieczne, że jakakolwiek nadzieja na zbawienie nie poparta dobrymi uczynkami

jest nieroztropnością i zarozumialstwem, że dostępujemy pojednania z Bogiem poprzez nasze dobre czyny, a

nie łaskawe odpuszczenie grzechów. Co więcej, wierzy się, że to one zasłużą nam na życie wieczne, gdyż

wynikają z litery prawa, nie zaś przypisywane są wstawiennictwu Chrystusa. Jak często ludzie tracą

przychylność Bożą, tak często ją odzyskują poprzez czyny wynagradzające, uzupełnione zasługami Chrystusa

i świętych, jeśli tylko grzesznik zasługuje na ich wspomożenie. Przed wystąpieniem Lutra owe bezbożne

dogmaty fascynowały ludzi, ale i w naszych czasach poprawna doktryna jest zagorzale i uparcie

krytykowana.

Istnieje jeszcze jedno zgubne przekonanie, zajmujące umysły ludzkie, a uważane za jedno z głównych

punktów wiary, co do którego bezbożną rzeczą byłoby wątpić w nie. Mówi ono, że wierni powinni żyć w

ciągłej niepewności co do Bożej przychylności. Moc, jaką daje wiara, korzyści płynące z Chrystusowego

odkupienia i zbawienia zostają w ten sposób podważone. Św. Paweł deklarował, że jedynie wiara

Chrystusowa wypełnia nasze serca ufnością i dodaje otuchy, aby stanąć przed obliczem Boga (Rz. 5,2).

Kolejny fragment Listu do Rzymian opiera się na tym samym przekonaniu:Wszak nie wzięliście duch niewoli,

by znowu ulegać bojaźni, lecz wzięliście ducha synostwa, w którym wołamy: Abba, Ojcze ! (Rz. 8,15).

Czyż rezultatem braku ufności, który cechuje naszych przeciwników, nie jest utrata zaufania w obietnice

Boże? Św. Paweł argumentuje słowami: Bo jeśli dziedzicami są tylko ci, którzy polegają na zakonie, tedy

wiara jest daremna i obietnica w niwecz się obróciła (Rz. 4,14). Prawo bowiem skazuje człowieka na

zwątpienie i nie pozwala mu cieszyć się pewnym, trwałym zawierzeniem Bogu. Ci, którzy żyją w sprzeczności

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 7

background image

ze słowami Pawła stają się ofiarą błędnych przypuszczeń na podobieństwo trzciny na wietrze. Kiedy już raz

zaufali zbawieniu płynącemu z mocy dobrych uczynków, zanurzyli się w absurdzie owej doktryny. Stoją oni

nad krawędzią przepaści, bo czyż czyny człowieka nie przysparzają mu wątpliwości, a nawet powodów do

rozpaczy? Tak więc widać, jak jeden błąd prowadzi do następnego.

W tym miejscu chciałbym, Jego Wysokość Cesarzu i Dostojni Książęta, przypomnieć to, o czym już

wcześniej wspomniałem. Bezpieczeństwo Kościoła zależy w takim samym stopniu od poprawnej doktryny, jak

życie ludzkie od kondycji jego duszy. Jeśli czystość doktryny jest choćby w najmniejszym stopniu uchybiona,

Kościół doznaje śmiertelnego uszczerbku. Dlatego też uważam, że niebezpieczeństwo nie zostało zażegnane,

a Kościół stoi na skraju przepaści. Rozwijam teraz ten temat znacznie szerzej.

Przejdę obecnie do kwestii zarządzania Kościołem i dystrybucji sakramentów, które porównałem

wcześniej do ciała. Choć zewnętrzna ich strona może pozostawać nienaganna, ich moc i użyteczność nie

mają sensu, jeśli wynikają z błędnej doktryny, a cóż dopiero, kiedy ich zewnętrzna i wewnętrzna strona nie

mają prawnych podstaw, co wielokrotnie daje się zauważyć.

Jeśli chodzi o sakramenty - rytuały wymyślone przez ludzi, mają tę samą rangę, co misterium

ustanowione przez Chrystusa. Szafuje się siedmioma sakramentami, podczas gdy Chrystus ustanowił tylko

dwa. Pozostałe z nich są autorstwa człowieka. Uważa się, że łaska Boga Ojca, jak i Chrystusa jest w nich

obecna. Dwa sakramenty ustanowione przez Chrystusa zostały zniekształcone w szkaradny sposób. Chrzest

stał się czymś na kształt zbytecznego dodatku, nie zachowując prawie śladu ze swej czystej i oryginalnej

formy. Natomiast sakrament Wieczerzy Pańskiej nie tylko uległ zniekształceniu przez, nie mające z nim nic

wspólnego, rytuały, ale zupełnie zmienił swoją formę.

To, co Chrystus nakazał nam czynić i w jakim porządku, zostało przecież jasno określone. Pogardzając

Jego wskazówkami teatralne przedstawienie stało się substytutem prawdziwej Wieczerzy Pańskiej. Bo czyż

istnieje jakieś podobieństwo między mszą a prawdziwą Wieczerzą Pańską? Z nakazu Chrystusa Ciało i Krew

stały się świętymi symbolami, poprzez które wierzący mają się komunikować z Bogiem. Jednak to, co

obserwuje się na mszy, powinno zasługiwać na ekskomunikę. Kapłan sam spożywa Wieczerzę, oddzielając

się od reszty zgromadzenia. Następnie tak, jakby był jakimś następcą Aarona, pozoruje składanie ofiary

niweczącej grzechy ludzi. Gdzie, choćby raz, Chrystus wspomina o ofierze? Mówi tylko: bierzcie, jedzcie i

pijcie. Kto dał ludziom prawo do zmiany słowa „bierzcie" na „ofiarujcie"? Efektem tej zamiany jest poddanie

własnym potrzebom wiecznych i niezmiennych dekretów Chrystusa.

Jest to poważne wykroczenie, zwłaszcza gdy owy fałsz dotyka zarówno żywych jak i umarłych i uważa

się, że dzięki niemu zyskujemy łaskę. W tenże sposób z owoców Męki Chrystusowej stworzyli ludzie

przedstawienie, a dostojeństwo wiecznego kapłaństwa skradzione zostało Chrystusowi i użyczone

człowiekowi.

Jeśli nawet kapłani zapraszają wiernych do wspólnej komunii, uczestniczą oni jedynie w jej części.

Wszakże Chrystus ofiaruje Swój Kielich wszystkim i wszystkich zaprasza do spożywania z Niego. Wbrew temu

zabrania się zgromadzeniu wiernych styczności z Kielichem Pańskim. Obydwa symbole, które z polecenia

Chrystusowego związane były nierozerwalnym węzłem, przeciął ludzki kaprys. Z wyjątkiem konsekracji,

zarówno Chrzest, jak i ofiara Wieczerzy nie różnią się niczym od praktyk magicznych inkantacji. Poprzez

wydawanie dziwnych westchnień, szeptów i wypowiadanie niezrozumiałych słów uważa się, że odprawiane

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 8

background image

jest prawdziwe misterium. To tak, jakby wolą Chrystusa było, aby w rytuałach Jego Słowo miało być

mamrotane, nie zaś wypowiadane w sposób czysty i klarowny. Słowa Ewangelii w niezawoalowany sposób

mówią o potędze, naturze i sensie sakramentu Chrztu. Podczas Wieczerzy Chrystus nie mamrocze nad

chlebem, ale zwraca się do apostołów w klarownych zwrotach, kiedy zapowiada obietnicę i nakazuje:czyńcie

to na pamiątkę moją. Zamiast czcić pamięć owego wydarzenia, wymawiane są sekretne egzorcyzmy, służące

raczej magii niż sakramentowi.

Naszym pierwszym zarzutem jest to, że ludzie znajdują przyjemność w widowiskowych ceremoniach,

zapominając o ich utraconym znaczeniu i sensie. Sakramenty są bezużyteczne, jeśli symbole je

reprezentujące, pozostają w sprzeczności ze słowem Bożym. Jeśli wiernym przedstawia się nic nie znaczące

figury, dostarczając doznań li tylko wzrokowych, jeśli nie słyszą Słowa Bożego, w rytuale takim nie

dostrzegają niczego, poza jego zewnętrzną oprawą. Stąd jeden z najbardziej niebezpiecznych zabobonów

mówiący, że sakramenty są wystarczające do zbawienia. Nie zabiegając o sprawy wiary i pokuty, a nawet

samego Chrystusa, ludzie przywiązują wagę do zewnętrznego znaku, a nie do jego znaczenia. We wszystkich

kręgach szerzy się bezbożny dogmat o samowystarczalności sakramentów, jeśli nie są tylko obarczone

grzechem śmiertelnym [przyjmującego], tak jakby były one ustanowione dla innego celu, niż doprowadzenie

nas do Chrystusa.

Co więcej, po konsekracji chleba przewrotnymi zaklęciami, a nie pobożnym rytem, przechowuje się go w

zamknięciu. Jedynie czasami ukazuje się chleb zgromadzeniu w bardzo uroczystym nastroju, aby się do

niego modlić i adorować zamiast Chrystusa.

Skutkiem tego w chwilach trwogi ludzie uciekają się do chleba jako swej ochrony, traktują jak zaklęcie

przeciw wszelkim smutkom. Prosząc przebaczenia Boga stosują jako środek zmazujący winę, tak jakby

Chrystus, ofiarując ciało, przeznaczył je do tego rodzaju absurdalnych praktyk. Do czego powinna skłaniać

nas obietnica Chrystusa? Otóż do tego, że tak często, jak bierzemy udział w sakramencie Wieczerzy,

powinniśmy być uczestnikami Chrystusowego Ciała i Krwi. Bierzcie – mówi On, jedzcie i pijcie, to jest moje

ciało to jest moja krew. Czyńcie to na pamiątkę moją. Aby dotrzeć do prawdziwego sensu owego

sakramentu, musimy poprzestać na znaczeniu, nadanym mu tylko przez Chrystusa. W błędzie tkwią ci,

którzy, poza prawowitym przyjmowaniem sakramentu, wyobrażają sobie, że znajduje się w nim cokolwiek

więcej niż tylko nieuświęcony chleb.

Wiele religijnych rytów ulega profanacji. Stają się one przedmiotem haniebnego frymarczenia, jakby nie

były ustanowione dla innych celów, jak tylko pozyskiwanie korzyści tym, którzy je praktykują. Frymarczenia

tego dokonuje się w sposób jawny i otwarty. W niektórych kościołach mówi się o korzyściach finansowych,

jakie przynosi msza. Niektóre z obrządków mają nawet swój ustalony cennik. Każdy przy zdrowym osądzie

dostrzeże, że kościoły stały się miejscem handlu i funkcjonują niczym sklepy, gdzie każda z religijnych

praktyk może być wystawiona na sprzedaż.

Omówię teraz niektóre z poważniejszych bolączek, nękających kościelne zarządzanie. Urząd pastora

ustanowiony przez Chrystusa od dawna się dezawuuje. Celem powoływania biskupów, księży i różnych rang

kościelnych miało być, jak przypomina św. Paweł, moralne nauczanie Kościoła w ramach czystej doktryny.

Zgodnie z tym, żaden pastor nie spełnia swych powinności, jeśli nie naucza. W dzisiejszych czasach prawie

wszyscy, mieniący się duszpasterzami, zlecili ową posługę innym. Rzadko kiedy można spotkać dziś biskupa,

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 9

background image

który zajmie miejsce na ambonie, aby nauczać zgromadzenie. Biskupstwa bowiem zdegenerowały się do roli

świeckich księstewek. Również pastorzy niżsi rangą błędnie mniemają, że poprawnie wykonują swój urząd,

czyniąc z nabożeństwa puste przedstawienia, zupełnie obce zaleceniom Chrystusa lub, podążając za

przykładem biskupów, zrzucając ten obowiązek na barki innych. Wynajmowanie urzędów kapłańskich stało

się równie powszechne, jak wynajmowanie gospodarstw rolniczych. Duchowe zarządzanie Kościołem

ustanowione przez Chrystusa zanikło zupełnie. W jego miejsce pojawiło się całe mnóstwo wypaczonych

sposobów prowadzenia Kościoła. Różnią się one tak bardzo od pierwotnej doktryny, jak świat różni się od

Królestwa Chrystusowego.

Jeśli ktoś sprzeciwi się memu stwierdzeniu, że nie powinno się przypisywać winy tym, którzy zaniedbują

swoje obowiązki, odpowiem, że jest to zjawisko bardzo powszechne, które przestało nawet wzbudzać ogólne

oburzenie. Co więcej, biskupi i podlegli im prezbiterzy, rezydując w swoich parafiach i wykonując swoje

zawodowe obowiązki, nie budują prawowitej instytucji Kościoła na ziemi. Wyśpiewują, wypowiadają tysiące

niezrozumiałych słów, odprawiają niezliczone obrzędy, rzadko kiedy (jeśli w ogóle) podejmując się urzędu

nauczycielskiego. Według przykazania Chrystusa żaden człowiek nie ma prawa sprawowania urzędu biskupa

lub pastora, jeśli nie karmi swej owczarni Słowem Bożym.

Zarządzający Kościołem powinien przewyższać cnotami swych podwładnych, świecić nienagannym

przykładem bogobojnego życia. Czy żyją oni według wymogów swego powołania? W czasach ogólnej

korupcji współczesnego świata urząd kapłański jest szczególnie narażony na wszelkie niegodziwości. Jakże

pragnąłbym, żeby niewinność kapłanów obaliła moje zarzuty! Jawne jest jednak ich znieprawienie,

niezaspokojone skąpstwo, zachłanność, nieznośna pycha i okrucieństwo. Nieprzystojne burdy, tańce, gry i

rozrywki, pławienie się w niepohamowanych namiętnościach powszechnie panują w ich domach. Chlubią się

swym luksusem poczytując go za zaletę.

Swój stan kapłański uważają za powód do okazywania im szacunku. Wstydem ogarnia mnie odkrywanie

ich potworności. Gdyby przemilczanie mogło naprawić błędy, stłumiłbym w sobie powinność piętnowania.

Widoczne objawy znieprawienia wzbudzają wystarczający niepokój, nie będę zatem mówił o tych dziejących

się w ukryciu. Ilu księży czystych jest od zarzutu rozpusty? Ile z ich domów zostało zbrukanych codziennym

aktem lubieżności? Ileż szanowanych rodzin splugawili swymi próżniaczymi pożądliwościami? Nie jest moim

zamierzeniem wystawianie na światło dzienne ich hańbiących występków. Warto jednak dostrzec przepaść

między postępowaniem dzisiejszych kapłanów a prawdziwych sług Chrystusa i Jego Kościoła a celami, do

których powinni podążać.

Równie ważną sprawą kościelnego zarządzania są prawowite i odbywające się regularnie wybory oraz

ordynacja zarządzających. Słowo Boże powinno stanowić standard, według którego dokonuje się tych

wyborów. Istnieje również wiele dekretów zgromadzeń pierwotnego Kościoła, które z całą rozwagą i

szczegółowo omawiają poprawną formę wyborów. Niechaj nasi przeciwnicy poszczycą się choćby jednym

przykładem kanonicznych wyborów, a przyznam im zwycięstwo. Duch Święty ustami Pawła w listach do

Tymoteusza i Tytusa oraz ojcowie nasi poprzez starożytne prawa mówią, czym powinien cechować się

duchowny i jakie powinien spełniać warunki. W obecnych czasach niewiele z tego jest przestrzegane. Jakże

niewielu, podniesionych do rangi urzędu duchownego, obdarzonych jest, choćby w niewielkim stopniu,

cechami koniecznymi do sprawowania funkcji kościelnych. Można dostrzec, z jaką pieczołowitością

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 10

background image

apostołowie wybierali swych następców, jak kościół w swych początkach podążał za ich wzorcem i to, jak

bardzo pierwotne kanony były przestrzegane. Czyż dzisiaj nie zostały one wzgardzone i odrzucone? Dziś

wszystko, co uczciwe i zgodne z nakazami, zostało pogwałcone, a urzędy zdobywa się haniebnymi, ohydnymi

metodami. Powszechnym zjawiskiem jest kupowanie stanowisk kościelnych za wyznaczoną cenę, na drodze

przemocy, nikczemnym czynem lub plugawymi pochlebstwami. Zdarzają się czasem przypadki opłat za

stręczycielstwo i tym podobne usługi. Krótko mówiąc, ludzie dopuszczają się znacznie podlejszych czynów w

zdobywaniu urzędów duchownych niż świeckich.

Gdybyż tylko wysocy rangą w Kościele, nadużywając swego stanowiska, grzeszyli przeciwko sobie lub

wypaczali innych swym złym przykładem! Całe zło polega jednak na tym, że posługują się tyranią. I to

tyranią nad naszymi duszami. To, czym chlubi się dzisiejszy kościół, to bezprawne, rozwiązłe, niczym nie

ograniczone rozporządzanie naszymi duszami i zaprzęganie ich w nędzną niewolę.

Chrystus obdarzył apostołów władzą porównywalną z tą, jaką Pan Bóg nadał prorokom – władzę

dokładnie zdefiniowaną, a mianowicie działanie jako posłowie Jego woli wśród ludzi. Niezmienne prawo

mówi, że każdy, komu powierzono owe zadanie, musi wiernie i głęboko religijnie podporządkowywać się

Jego zaleceniom. Wyraził to Chrystus w swym poruczeniu: Idźcie tedy i czyńcie uczniami wszystkie narody,

chrzcząc je w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego, ucząc je przestrzegać wszystkiego co wam

przykazałem (Mat. 28, 19-20), a nie według własnych upodobań. Jeśli ktoś zapyta, z czyjego ramienia mają

prawo tak działać, przytoczę definicję Piotra, który gorąco nakazuje: Jeśli kto mówi, niech mówi jak Słowo

Boże (1 P. 4,11).

Jednak współcześni duchowni roszczą sobie prawo głoszenia tego, co im się podoba i nalegają na

bezwarunkowe posłuszeństwo. Sankcjonowanie tego, czego nie objawił Duch Święty, jest jawną potwarzą.

Stosownie do tego twierdzą, że nie podporządkowują sumienia wierzących ich własnym potrzebom i

kaprysom, a jedynie wyroczniom Ducha Świętego, który rzekomo został im objawiony, którego rzekomo swą

posługą potwierdzają i obwieszczają wiernym.

Zaiste przemyślnym pretekstem posługują się! Nikt nie wątpi w to, że cokolwiek Duch Święty przekazuje

nam przez ich ręce, powinno być wielce szanowane. Czyż nie jest miarą ich kaprysów twierdzenie, że są

prawdziwymi orędownikami Słowa Ducha Świętego, gdyż to On nimi kieruje, i przypisywanie sobie monopolu

na prawdę? Bo jeśli wszystkie ich dekrety bez wyjątku mamy przyjmować jako ostateczne wyrocznie, nie

istnieje zatem żadne ograniczenie ich władzy. Któryż z tyranów bardziej okrutnie nadużywał cierpliwości

swych podwładnych usilnie twierdząc, że wszystko, co pochodzi z Jego ust, powinno być przyjęte jako Boskie

przesłanie? Różnym tyranom udawało się zmuszać do przestrzegania swych dekretów. Ci jednak żądają

znacznie więcej. Musimy wierzyć, że to Duch Święty mówi do nas, kiedy w rzeczywistości każą nam wierzyć

we własne wymysły.

Jakże ciężki i niesprawiedliwy jest ów rodzaj niewolnictwa, kiedy to duchowni w bezmiarze swej władzy

ujarzmiają dusze wiernych. Piętrzą się wciąż nowe prawa, zastawiające sidła ludzkiemu sumieniu. Prawa te

nie ograniczają się do spraw zewnętrznego porządku lecz dotyczą wewnętrznego i duchowego kierowania

duszą. Zagubić się można w labiryncie ich mnogości. Wydaje się, że wiele z nich powstało właśnie na użytek

zamęczania i torturowania sumienia. Respektowanie owych praw jest niezwykle surowe, jakby to ono

stanowiło sedno pobożności. Jeśli łamie się przykazania Boskie zadaje się wiernym pobłażliwą pokutę.

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 11

background image

Sprzeniewierzenie się dekretom ludzkim wymaga natomiast surowego odpokutowania. Ktokolwiek odważy

się sprzeciwić w najmniejszym stopniu narzucaniu tak gnębiącego jarzma, od razu potępiony jest jako

heretyk. Dawać upust swemu niezadowoleniu jest poważną obrazą. Aby jeszcze wzmocnić swą nieznośną

dominację przez okrutne dekrety, duchowni ci stają na przeszkodzie czytania i rozumienia Pisma Świętego,

gromiąc przy tym jakikolwiek odruch kwestionowania ich władzy. Rygor ów potęguje się z każdym dniem,

uniemożliwiając podważanie doktryny religijnej.

W czasach, kiedy Boża Prawda leży pogrążona w ciemnościach, religia skalana jest tysiącem

świętokradczych przesądów, oddawanie czci Bogu zniekształcone jest bluźnierczymi praktykami, a Jego cześć

pogwałcona, kiedy cały ogrom fałszerstw nakazuje nam wątpić w odkupienie, a pokładać ufność w

uczynkach i szukać wybawienia wszędzie poza Chrystusem, kiedy udzielanie sakramentów uległo wypaczeniu

i rozczłonkowaniu poprzez dodanie licznych wymysłów, sprofanowane zostało chęcią zysków, kiedy to

zarządzanie Kościołem cechuje totalny chaos, kiedy to piastujący urzędy kościelne narażają Kościół na

szwank swym rozpustnym życiem i bezlitosną tyranią nad ludzkimi duszami, wiodąc je jak owce na rzeź,

wówczas to pojawił się Luter i inni, którzy wspólnymi siłami szukali środków i metod, dzięki którym religia

doznałaby oczyszczenia ze stanu hańby, doktrynie przywrócona byłaby spójność, a kondycja Kościoła

wyciągnięta z obecnej nędzy. Dziś pragniemy podążyć tą samą drogą.

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 12

background image

2. Środki zaradcze służące naprawie zła

Przejdę teraz, jak obiecałem, do rozważania remedium ku poprawie błędów, nie mówiąc o sposobach,

jakimi się posługujemy (którymi zajmę się później), ale o celowości działań, na których końcu jest znacząca

poprawa nędznej kondycji Kościoła. Byliśmy i nadal jesteśmy ofiarą wielu oszczerstw, czy to wprost w

kazaniach, czy w spotwarzaniu w pismach naszych przeciwników. Szkalowanie jest ich jedynym celem. Ale

wyznanie naszej wiary przedstawione Waszej Wysokości jest jawne dla świata i dobitnie świadczy, jak

niezasłużenie dokucza się nam ohydnymi zarzutami. Zarówno w przeszłości, jak i obecnie gotowi jesteśmy

dać wykład naszej doktryny. Jednym słowem, nie istnieje doktryna nauczania w naszym Kościele inna niż ta,

którą głośno wyznajemy. Jeśli chodzi o kwestie sporne, są one w sposób klarowny i uczciwy wyjaśnione w

wyznaniu naszej wiary. Wszelkie szczegóły z nią związane były tematem obfitych i sumiennych prac naszych

pisarzy. Jakże niesprawiedliwie stawia nam się zarzut bezbożności. Nasi reformatorzy podjęli się nie lada

zadania, budząc świat z mroków ignorancji, nakłaniając do czytania Słowa Bożego, sumiennie pracując nad

Jego wykładnią i rzucając światło na pewne aspekty doktryny o praktycznej wadze. Natomiast wiele

obecnych kazań cechuje duża frywolność, rozbrzmiewają w nich kłótliwe pytania, rzadko odnoszące się do

Biblii. Zarządzający Kościołem nie ustają w swych zabiegach zabezpieczenia swych zysków. Dlatego też

pozwalają na wszystko, co napełnia ich kiesę. Nawet najbardziej do nas uprzedzeni, jakkolwiek zniesławiliby

naszą doktrynę, przyznają, że wielu spośród nas naprawia istniejące błędy.

Skłonny jestem przyznać, że wszelka korzyść, jaką czerpie Kościół z naszych wysiłków, i tak uczyni nas

winnymi, jeśli uchybimy czystości doktryny choćby w najmniejszym stopniu. Prześledźmy zatem całość

naszej doktryny, formę szafowania sakramentami i zarządzania Kościołem. Żaden z tych trzech aspektów nie

zmienił się od czasów starożytnych, chyba że próbując Kościołowi przywrócić dokładną formę według Słowa

Bożego. Wracając do podziału, który wcześniej przyjęliśmy, zastrzeżenia dotyczące doktryny odnoszą się

zarówno do prawowitego sposobu oddawania czci Bogu, jak i podstaw do zbawienia. Usilnie nakłaniamy do

tego, aby wysławianie Boga nie było ani oziębłe, ani beztroskie, a podkreślając sposób wyrażania wiary, nie

ignorujemy jej ostatecznego celu, ani żadnego istotnego elementu. Obwieszczamy chwałę Boga bardziej

wzniośle, niż czyniono to niegdyś i nie szczędzimy wysiłków, aby Jego chwała się umocniła. Wychwalamy

Jego orędownictwo nad nami, przypominając innym o należytym szacunku, składaniu hołdu Jego wielkości,

czując należytą wdzięczność za okazane łaski, łączymy się we wspólnym Jego wysławianiu. W ten sposób

serca ludzi wypełniają się całkowitym zaufaniem, które otwiera drogę modlitwie. To z kolei prowadzi do

prawdziwego zatracenia samego siebie, podporządkowania naszej woli Bogu i wyrzeczenia się namiętności.

Tak jak Bóg żąda, aby wyznawać Go duchem, tak też gorliwie nakłaniamy ludzi do duchowych ofiar miłych

Bogu.

Nawet nasi wrogowie nie są w stanie zaprzeczyć naszej wytrwałości w nawoływaniu ludzi do pokładania

ufności w Bogu, jako jedynym źródle wszelkiego dobra, zawierzenia Jego potędze, szukania wytchnienia w

Jego dobroci, polegania na Jego prawdzie, zwracania się doń całym sercem, składania całej nadziei w Nim i

uciekania się do Niego w chwilach próby. Jemu przypisujmy całą naszą pomyślność i czyńmy to, otwarcie Go

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 13

background image

chwaląc. Aby każdy znajdował przystęp do łask Bożych obwieszczamy, że pełnia błogosławieństw otwiera się

na nas w Chrystusie i z niej możemy czerpać w każdej potrzebie. Nasze pisma i kazania świadczą o tym, jak

często i skwapliwie zalecamy prawdziwą skruchę, nalegając na wyzbycie się cielesnych i rozumowych

pobudek, jak i samego siebie, tak, abyśmy w posłuszeństwie żyli już nie dla siebie lecz dla Boga.

Jednocześnie nie ujmujemy wartości zewnętrznym działaniom i uczynkom charytatywnym, które są

konsekwencją wcześniejszego odnowienia w wierze. Jest to jedyna pewna i niezawodna forma uwielbienia

Boga, miła Mu, gdyż wynika z Jego Słowa. Są to jedyne ofiary Chrześcijańskiego Kościoła sankcjonowane

przez Niego.

Skoro w naszym Kościele jedynie Bóg jest nabożnie adorowany bez żadnych zabobonów, Jego dobroć,

mądrość, moc, prawda i inne cnoty głoszone bardziej otwarcie niż gdziekolwiek indziej, dlatego też w

prawdziwej wierze wzywa się Jego imienia w imię Jego Syna. Jego miłosierdzie czczone jest sercem i ustami,

a wiernym przypomina się bez ustanku o konieczności szczerego posłuszeństwa; krótko mówiąc, tylko to, co

uświęca Jego Imię jest obecne w naszym wyznaniu wiary. Jaki powód zatem mają ci, którzy mienią się

chrześcijanami, aby trwać w swej zatwardziałości do nas.

Po pierwsze, miłując ciemności miast światła, nie mogąc tolerować ostrza naszej krytyki wymierzonej

przeciw, powszechnie szerzącemu się, skandalicznemu bałwochwalstwu, dobitnie wyrażamy swój protest

przeciw wszelkim obrzydliwościom, takim jak wielbienie Boga przez wizerunki, fikcyjną adorację Jego imienia,

wznoszenie próśb do świętych i boską cześć oddawaną kościom zmarłych. Z tego powodu wrogowie nasi

przeklinają nas i pomstują jak na heretyków, którzy ośmielili się obalić powszechnie aprobowany styl

oddawania czci Bogu. Posługują się oni nazwą „kościół" tak, jakby to ona sama była tarczą ochronną ich

działań. Jakże zuchwale jest udawać, że są prawdziwymi wyznawcami Boga, podczas gdy ich perwersyjne,

zbrodnicze występki pozostają jawne, a ich znieprawienia nie dają się ukryć. Zarówno nasi przeciwnicy, jak i

my sami wyznajemy przed obliczem Boga, że bałwochwalstwo jest wstrętną zbrodnią. Kiedy jednak

krytykujemy oddawanie czci wizerunkom Bóstwa, wrogowie nasi przyjmują odmienną pozycję, użyczając

swego poparcia zbrodni, którą w swych słowach wspólnie z nami potępili. Cóż bardziej absurdalnego, jak

potępiać grzeszne praktyki bałwochwalcze, a później przysposobić je na grunt kościoła łacińskiego. Wytrwale

i zacięcie bronią oni czczenia wizerunków zaprzeczając, że oddawanie im pokłonu jest równe z Boskim

uwielbieniem. Czy istnieje jednak jakaś różnica między starożytnym bałwochwalstwem a ich praktykami?

Bałwochwalcy udawali przecież, że czczą niebiańskich bogów, choć pod postacią ich materialnych wyobrażeń.

Czyż nie to samo czynią współcześni bałwochwalcy? Czy Bóg przyjmie ich pokrętną retorykę? Czyż prorocy

ustali w potępianiu szaleństwa Egipcjan tylko dlatego, że z sekretnych misteriów ich teologii próbowali

konstruować subtelne różnice, którymi chcieli ukrywać swoje bałwochwalstwo? Czyż to, co Żydzi adorowali

jako wyobrażenie Boga [w chwilach odstępstwa], nie było również w istocie swojej oddawaniem czci mocom

szatańskim?

Poganie – mówi św. Ambroży (Ps. 118) – czczą drewno uznając je za wyobrażenie Boga,

podczas gdy Bóg istnieje w tym co niewidzialne. Jakiż jest więc sens czołobitnie oddawać cześć wizerunkom
tak, jakby Bóg był w nich obecny? Po cóż więc przypisywać moc i łaskę obrazom i rzeźbom, po cóż uciekać

się do nich w modlitwie?

Nie nadmieniłem jeszcze poważniejszych zabobonów, a te również są domeną nie tylko ludzi prostych,

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 14

background image

lecz cieszą się ogólną aprobatą. Przystrajanie bożyszczy kwiatami, kapliczkami, ozdobnymi szatami,

wstęgami i różnymi błahostkami oraz stojącymi obok skarbonkami jest kolejnym z przesądów. Zapala się

bożkom światełka, pali kadzidła i obnosi się ich uroczyście na procesjach. Modląc się do wyobrażenia św.

Krzysztofa bądź Barbary wypowiada się słowa modlitwy Pańskiej i anielskiego pozdrowienia. Im ładniejszy i

bardziej zawoalowany w swej wymowie wizerunek, tym większa jego doskonałość i siła cudotwórcza.

Niektóre z wyobrażeń przypuszczalnie potrafią mówić, gasić ogień własnymi stopami, inne mają zdolność

przemieszczania się w inny wymiar, a o jeszcze innych mówi się, że przybyły z niebios. Podczas gdy cały

świat roi się od tych i podobnych iluzji, my, którzy przywróciliśmy kult Boga na kształt Jego słowa, którzy

pozostajemy bez winy w tym względzie i którzy oczyściliśmy Kościół zarówno z bałwochwalstwa, jak i

przesądów, jesteśmy oskarżani o naruszenie spokoju oddawania czci Bogu, odrzucając kult wizerunków. My

nazywamy takie postępowanie bałwochwalstwem, oni zaś chwaleniem Boga [idolodulia].

Oprócz jasnych dowodów, które potwierdza Biblia, stoi za nami autorytet pierwotnego Kościoła. Pisarze

tego okresu przedstawiają nadużywanie wizerunków przez pogan w taki sam sposób, w jaki my

obserwujemy je w dzisiejszym świecie. Ich spostrzeżenia i krytyka nie straciły na swej aktualności.

Co do zarzutu o obalenie wizerunków, kości i innych relikwii świętych odpowiadamy, że nie powinno się w

nich postrzegać niczego innego, jak tylko oddawanie czcić mocom szatańskim. Powody pozbycia się owych

nadużyć są takie same, jakie miał Ezechiel niszcząc wyobrażenia bożków. Pewne jest, że bałwochwalczej

manii [idolmania], którą zafascynowany jest ludzki umysł, nie da się wyrugować inną drogą, jak poprzez

fizyczne pozbycie się źródła zauroczenia. Absolutna prawda zawiera się w opinii św. Augustyna (Ep.

49):

Żaden człowiek nie potrafi modlić się i oddawać czci spoglądając na wizerunek bez wrażenia, że tenże

wsłuchuje się w słowa jego modlitwy. Podobnie jak w Psalmie 115,4 powiada on, że wyobrażenia ze złota i
srebra posiadające usta., oczy, uszy stopy są skuteczniejsze w wyprowadzanie zbłąkanej duszy na manowce
niż przywracaniu jej na właściwą drogę ponieważ nie potrafią ani mówić, widzieć, słyszeć, ani chodzić.Także
mówi:

Efekt wywołany uzewnętrznieniem wyobrażenia bożka jest taki, że dusza zamieszkująca ciało sądzi,

że wizerunek, na który spogląda, jest niezwykle podobny człowiekowi, gdyż posiada zbliżoną zdolność
percepcji.
Jeśli chodzi o szczątki, niewiarygodna wydaje się zuchwałość, z jaką wprowadza się wiernych w błąd.

Przykładem mogą tu być trzy istniejące relikwie związane z faktem obrzezania Naszego Zbawiciela, podobnie

jak eksponowanych czternaście gwoździ, których rzekomo użyto do przybicia Go do krzyża (w rzeczywistości

użyto trzech); trzy szaty, o które strażnicy rzucali losy; dwie inskrypcje umieszczone na krzyżu; trzy włócznie,

którymi ponoć przebito bok Chrystusowy i około pięciu kompletów płótna, którymi przyobleczono martwe

ciało Zbawiciela i złożono do grobu. Poza tym nakazuje się wierzyć w autentyczność przedmiotów z uczy

Pańskiej i niezliczoną ilość tym podobnych fałszerstw. Każdy święty ma swoje dwa lub trzy wizerunki. Mogę

podać miejsce spoczynku kawałka pumeksu, przez długie lata cieszącego się głębokim szacunkiem jako

czaszka św. Piotra. Przyzwoitość nakazuje mi powstrzymać się od wymienienia innych, równie

bałwochwalczych, przykładów. Niezasłużenie więc przypisuje się nam winę, kiedy dbamy o oczyszczenie

Kościoła z owych wypaczeń.

W odniesieniu do sposobu oddawania czci nasi przeciwnicy stawiają nam zarzut prostoty w Jego

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 15

background image

wyznawaniu. Odrzucamy wszelkie puste i dziecinne zachowywanie obrządków zakrawające na hipokryzję.

Wyznajemy Go w sposób duchowy, mistyczny, przywracając posłudze pierwotną rangę. Przyjrzyjmy się, czy

zarzut stawiany nam, jest słuszny. Co do doktryny jesteśmy zgodni ze słowami proroków. Równie wytrwale

potępiamy fałszywe wyobrażenie, że kult Boga powinien posiadać formę zewnętrzną. Do czego sprowadzają

się ich oświadczenia? Otóż, że Bóg nie jest obecny i nie ceni sobie ceremoniału dla samego tylko

ceremoniału. Dostrzega jedynie wiarę i szczerość serca. Jedynym celem, jaki nam nakazał i jaki pochwala,

jest życie w wierze, modlitwie i uwielbieniu. Pisma wszystkich proroków pełne są starań, aby przekonać nas

o słuszności takiego życia. Nie da się zaprzeczyć, że przed wystąpieniem naszych reformatorów świat

bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, był ofiarą owej ślepoty. Absolutnie koniecznym wydawało się upominać

ludzi słowami proroków i odciągać ich od zauroczenia ich kultem wyobrażeń tak, aby nie wierzyli w Boskie

upodobanie do obrzędów. Trzeba było przypominać o duchu wyznawania Boga, gdyż ta forma zamilkła

prawie w umysłach ludzi. Czyniliśmy i czynimy nadal starania w tym względzie, zarówno poprzez pisma, jak i

kazania.

Istnieje pewna różnica w krytyce obrzędów i ich mnogości między nami a prorokami. Pomstowali oni

wszakże przeciw ograniczaniu oddawania czci Bogu do zewnętrznego rytu.

My natomiast potępiamy fakt, że tym samym szacunkiem obdarzają ludzie wszelkie frywolności własnego

autorstwa. Prorocy potępiają wszelkie zabobony, nie dotykając jednak wielu ceremoniałów, które Bóg

ustanowił i które były użyteczne i stosowne w czasach dominującego pogaństwa. Tymczasem naszym celem

jest korygowanie licznych rytów, które niepostrzeżenie wdarły się lub zmieniły w bałwochwalcze, a co więcej,

nie przystają do naszych czasów. W istniejącym zamieszaniu co do istoty obrzędów, nie wolno nam zatracić

różnicy między starymi a nowymi wytycznymi prawa oraz świadomości faktu, że przestrzeganie ceremoniału

było użyteczne w okresie obowiązywania Prawa, dziś jest zbyteczne, fałszywe i absurdalne.

Przed objawieniem się Chrystusa, obrządki i ceremonie zwiastujące Jego przyjście pielęgnowały w

sercach wiernych nadzieję na owo wydarzenie. Teraz, kiedy Jego chwała jest wszechmocna, ceremoniał

przesłania tylko prawdziwą Jego istotę. Sam Pan Bóg odwołał wiele wcześniej zalecanych obrządków. Św.

Paweł wyjaśnia tego przyczyny. Po objawieniu się nam Chrystusa w postaci cielesnej wiele z wcześniejszych

wzorców zostało wycofanych. Poza tym Bóg znajduje przyjemność w nauczaniu Kościoła nowego rytu (Gal.

4,5; Kol. 2, 4, 14,17). Skoro Bóg uwolnił Kościół od więzów, które wcześniej narzucił, nie ma nic bardziej

przewrotnego jak tworzenie nowych pęt w miejsce starych. Skoro Bóg zaleca oszczędność w obrzędowości,

jakże zarozumiałym ze strony człowieka jest ustanawiać ceremoniały, które w oczywisty sposób są przez

Niego odrzucane.

Najgorszą rzeczą jest to, że choć Bóg tak często surowo zabraniał oddawania mu czci na sposób ludzki,

jest to jedyna istniejąca dziś forma Jego kultu. Na jakiej podstawie nasi przeciwnicy wykrzykują zarzut, że

rozpraszamy kwestie religii? Po pierwsze nie przyczyniliśmy się do niczego, czemu Chrystus byłby

przeciwnym, zwłaszcza gdy obwieszcza, że na próżno czcimy Boga ludzkimi tradycjami. Gdyby tylko ludzie

marnotrawili swoje starania, nadaremne oddawanie czci byłoby jeszcze do zaakceptowania. Bóg

niejednokrotnie w Biblii zabrania nam czcić Go inaczej niż wedle Jego Słowa. Skoro deklaruje swoje głębokie

oburzenie z powodu ludzkiej zarozumiałości w tworzeniu fałszywego rytu i mówi o surowym ukaraniu owych

praktyk, dlatego też zmiany, które wprowadziliśmy, były wymogiem palącej konieczności.

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 16

background image

Zdaję sobie sprawę, jak trudno jest przekonać świat, że Bóg odrzuca, wręcz czuje wstręt do wszelkich

praktyk religijnych, będących wymysłem ludzkim. Złudzenie ludzkie co do ich słuszności wynika z wielu

przyczyn.

Każdy wysoko ceni samego siebie – mówi stare przysłowie. Znajdujemy zatem upodobanie w

wytworach naszego umysłu. Poza tym, jak przyznaje św. Paweł, fikcyjne oddawanie czci jest popisem

ludzkiej mądrości. (Kol. 2,23) Obrzędy, posiadające bogatą zewnętrzną szatę są miłe dla oka i bardziej

odpowiadają naszej cielesnej naturze, niż te mniej widowiskowe, aprobowane i polecane przez Boga.

Hipokryzja zaślepia ludzkie umysły i odbiera im zdolność zdrowego osądu. Choć jest naszym obowiązkiem

oddawać się całym sercem i umysłem wielbieniu Boga, ludzie zawsze pragną tworzyć sposób służenia Mu

całkowicie odbiegający od Jego norm. Ciałem przestrzegają pewnych zwyczajów, zaś umysł nie bierze w nim

udziału. Co więcej, wyobrażają sobie, że poprzez zewnętrzną wystawność unikają konieczności ofiarowania

samych siebie. To powód, dla którego oddają się obchodom niezliczonych rytuałów, w których tkwią, jak w

nieustannym labiryncie zamiast w prostocie czcić Boga w duchu i prawdzie.

Jest to zwykłe oszczerstwo, kiedy nasi przeciwnicy oskarżają nas o przyciąganie nowych wyznawców

ustępliwością i pobłażliwością. Gdyby dane im było wybierać, wierni przystaliby na naszą doktrynę kultu

Boga. Łatwo jest szafować słowami „wiara i pokuta”, trudno jest jednak je ćwiczyć. Kto jednak buduje kult

Boga z tych dwu elementów potrafi trzymać w ryzach swe namiętności i skłania wiernych do podążania

trudną drogą. Fakty są niezwykle przekonujące, że tak właśnie traktujemy naszą wiarę. Ludzie pozwalają się

zniewolić licznym surowym prawom, być poddawanymi żmudnym praktykom religijnym i narzucać sobie

ciężkie jarzmo. Nie istnieje takie utrudnienie, któremu nie poddaliby się pod warunkiem, że duchem

pozostają wolni. Wygląda na to, że nic innego nie wzbudza większego sprzeciwu w umyśle ludzkim, jak

duchowa prawda, stały temat naszych nauczań. Nic też nie wydaje się bardziej pociągającego, jak

widowiskowość rytu, na którą tak bardzo nalegają nasi przeciwnicy. Sam majestat Boga skłania do

poszukiwania Go duchem. Sami nie jesteśmy w stanie niczego osiągnąć, nie możemy zatem zwolnić się z

oddawania Mu czci. Szukamy środków zastępczych, aby nie wchodzić z Nim w bezpośredni kontakt, a

zewnętrzne obrzędy stają się maską skrywającą ukryte zło naszych serc. Aby nie angażować ducha, ludzie

stosują się do przepisów przestrzegania różnych zwyczajów, te z kolei stają się murem oddzielającym ich od

Boga. Z wielką niechęcią świat rezygnuje z owych wybiegów. Stąd wzmaga się okrzyk oburzenia przeciwko

nam, że ukazujemy ludziom światło dnia, że wydobywamy ich z tajemnych miejsc, w których igrają z

Bogiem.

W modlitwie pragniemy naprawić trzy elementy. Odrzucając orędownictwo świętych prowadzimy ludzi do

Chrystusa, aby nauczyli się wzywać Boga Ojca w imię Chrystusa i odbierać Go jako pośrednika. Uczymy się

modlić i pokładać w Nim niezachwiane zaufanie oraz rozumieć słowa wypowiadanej modlitwy. W tym

względzie obsypuje się nas przykrymi zarzutami, że obelżywie traktujemy postacie świętych i pozbawiamy

wiernych cennego przywileju ich orędownictwa. Odrzucamy jednak obydwa zarzuty.

Święci mogli osiągnąć swój stan dzięki łasce Chrystusa. Nie pozbawiamy ich należnej czci, a jedynie tej,

którą ludzka omylność przesadnie ich obdarzyła. Mówiąc o stosunku do modlitwy poprzestanę na łatwo

zauważalnych faktach. Ludzie błędnie wyobrażają sobie, iż w czasie modlitwy Bóg i tak pozostaje w ukryciu i

nie mają do Niego bezpośredniego dostępu, chyba że poprzez swojego patrona. Jest to powszechne

przekonanie zarówno wykształconych, jak i ubogich duchem. Szukając patrona, każdy podąża za swoją

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 17

background image

fantazją, wybierając Marię, św. Michała czy Piotra. Rzadko pojawia się tu imię Chrystusa. Zdziwienie ogarnia

wiernych słuchających o cudotwórczej roli Chrystusa jako naszego pośrednika z Bogiem. Ignorując

Chrystusa, zawierzają swe orędownictwo świętym. Przesąd ów zakorzenia się w umysłach coraz pewniej.

Przywołują imiona świętych w ogromnej mnogości, czyniąc ich równych Bogu. Proszą swych patronów o

wspomożenie ich modlitwy do Boga. Często jednak zdarza się, że pod wpływem nagłego impulsu, zatracają

świadomość różnicy ról, wznosząc błagania raz do Boga, raz do świętych. Każdy święty ma przypisaną swoją

sferę opieki. Jeden zsyła deszcz, inny dobrą pogodę, jeden wybawia nas z choroby, jeszcze inny ratuje z

tonącego statku. Najgorsze jednak z owych wszechobecnych pogańskich fałszerstw jest to, że większość

ludzi, korzystając z rzekomych usług swych świętych mediatorów, lekceważy Chrystusa, jedynego pośrednika

zesłanego nam przez Boga. Mniej zawierzają Boskiej opiece niż orędownictwu świętych.

Nasi cenzorzy, nawet ci, którzy oddają nam nieco sprawiedliwości, obwiniają nas o nadgorliwość w

odrzucaniu uciekania się do świętych w modlitwach. Czy potrafią jednak wskazać na miejsce, gdzie leży

nasza wina? Czy na tym polega nasz grzech, że ściśle przestrzegamy reguł danych przez Chrystusa,

najwyższego nauczyciela? Przez proroków, apostołów, nie pomijając Ducha Świętego, którego nauka zawarta

jest w Biblii, i wykonawców woli Bożej od początku świata aż do apostołów? Żadnego tematu nie porusza

Duch Święty tak dogłębnie, jak właściwej modlitwy. Nie wspomina jednak ni słowem choćby o odwoływaniu

się do zmarłych świętych. Wiele starych modlitw wypowiada się dziś. Żadna jednak z nich nie ucieka się do

wymieniania świętych.

Rzeczywiście czasem zdarzało się, że Izraelici usilnie prosili Boga o wspomnienie Abrahama, Izaaka, Jakuba

czy Dawida. Czyniąc to jednak mieli na względzie odwoływanie się do przymierza, które Bóg z nimi zawarł, i

prośbę o błogosławieństwo. Przymierze łaski, odnowione w Chrystusie, otrzymali już prorocy dla siebie i

przyszłych pokoleń. Tak więc naród Izraelitów, wspominając patriarchów, nie szukał orędownictwa zmarłych

lecz odnosił się do obietnicy, złożonej im do czasów pełnego jej odnowienia przez osobę Chrystusa. Jakże

zatem możemy odrzucać formę modlitwy zaleconą nam przez Boga, a dobrowolnie i z zamiłowaniem wplatać

w nią pośrednictwo świętych.

Konkludując, powtórzę za św. Pawłem, że tylko ta modlitwa jest prawdziwa, która rodzi się z wiary, wiara

zaś bierze się ze słuchania słowa Bożego.

Jakże więc mieli wzywać Tego, w którego nie uwierzyli? Jakże mieli

uwierzyć w Tego, którego nie słyszeli? Jakże mieli usłyszeć, gdy nikt im nie głosił? (Rz. 10,14) W słowach
tych dał nam jasno do zrozumienia, że Słowo Boże jest jedynym, prawdziwym fundamentem modlitwy. W

wielu innych miejscach podkreśla, że każdy czyn powinna poprzedzać wiara. Z niej bowiem wszystko wynika,

na przykład zaufanie do opatrzności Bożej. Wiara jest więc szczególnym, koniecznym warunkiem w szczerej

modlitwie, jak również w każdym innym ludzkim przedsięwzięciu. Bóg sam wkłada słowa modlitwy w usta

modlącego się. Ma ona wielką moc, której nawet bramy piekielne nie są w stanie przemóc.

Skoro istnieje jasny przepis, aby w modlitwie wzywać tylko imienia Bożego, skoro wstawiennictwo

jedynego Pośrednika zjednuje nam łaski, skoro obietnica była nam dana, że cokolwiek prosimy w imię

Jednorodzonego przydarzy się nam, proszę zatem wybaczyć, że zwracamy się i podążamy za prawdą Bożą,

odrzucając fałsz innych. Na tych, którzy są przekonani o słuszności powoływania się na pośrednictwo

zmarłych i ufność w łatwiejsze spełnienie ich próśb, spoczywa obowiązek udowodnienia takiego

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 18

background image

postępowania. Muszą dowieść jednej z dwu rzeczy: albo, że tak uczy ich Słowo Boże, albo też, że mają inne

prawo, pozwalające im modlić się na swój sposób. Jasne jest, że pozbawieni są w tym względzie autorytetu

Biblii, jak i aprobaty innych źródeł. Co do drugiej kwestii, św. Paweł oświadcza, że nikt, poza tymi, których

Bóg powołał do tego, nie jest w stanie wzywać imienia Boga. Na tych dwóch zasadach opiera się ufność,

którą syci się bogobojny umysł w oddaniu modlitewnym.

Ludzie zwracają się w modlitewnych błaganiach, wątpiąc jednak w spełnienie się ich próśb, gdyż ani nie

opierają się na obietnicy złożonej przez Boga, ani nie dostrzegają mocy, którą mają w swym pośredniku

Jezusie Chrystusie, przez którego wszystko, o co proszą, może się spełnić. Bóg nakłania nas do pozbycia się

wątpliwości:

I wszystko o cokolwiek byście prosili w modlitwie z wiarą, otrzymacie (Mat. 21,22). Przeto

modlitwa, wywodząca się z wiary, miła jest Panu, podczas gdy modlitwa, której towarzyszy niedowierzanie,

oddala nas od Niego. To właśnie wyznacza różnicę między szczerym przyzywaniem Boga w modlitwie a

bluźnierczymi, chaotycznymi modlitwami pogan. Gdzie brakuje wiary, modlitwa przestaje być bowiem

uwielbianiem Boga. Mówi o tym apostoł Jakub:

Ale niech prosi z wiarą, bez powątpiewania; kto bowiem

wątpi, podobny jest do fali morskiej, przez watr tu i tam miotanej.(Jk.. 1,6) Nie dziwi więc, że każdy, kto nie
pokłada nadziei w Chrystusie, prawdziwym pośredniku, ulega wahaniom i niedowiarstwu. Jak zapewnia

Święty Paweł, tylko przez Chrystusa nabieramy pewności, zaufania i dostępu do Boga Ojca. Dlatego też

uczymy ludzi przychodzić do Chrystusa, nie wątpić i nie ulegać wahaniom w modlitwie, jak to wcześniej mieli

w zwyczaju. Uczymy, jak znajdywać pokój, płynący ze słowa Bożego, słowa, które gdy raz przeniknie duszę,

wypędza z niej wszelką wątpliwość niezgodną z prawdziwą wiarą.

Pozostaje teraz poruszyć trzeci fałsz co do istoty modlitwy. Ludzie modlą się, używając niezrozumiałych

słów, podczas gdy my nauczamy, aby modlić się, wypowiadając słowa modlitwy ze zrozumieniem. Modlący

się w samotności powinien wiedzieć, o co prosi Boga. Również wspólne modlitwy w naszym kościele

zbudowane są w ten sposób, aby były zrozumiałe dla wszystkich. Podyktowane jest to naturalną

koniecznością, nawet jeśli sam Pan Bóg nie pozostawił tu swego pouczenia.

Celem modlitwy jest przedstawienie Bogu naszych próśb, potrzeb i odkrycie się przed Nim całym sercem.

Nie ma nic bardziej błędnego niż bezmyślne i bez zrozumienia wylewane słowa modlitwy. Niezrozumienie idei

modlitwy sięga czasem absurdalnych rozmiarów. Modlitwa z użyciem pospolitych słów jest dla niektórych

obelgą przeciw religii. Mógłbym tu wymienić imię arcybiskupa, który groził więzieniem i innymi surowymi

karami, jeśli wierni nie wypowiadali słów modlitwy Pańskiej na głos i tylko w języku łacińskim. Powszechnie

wierzono, że język, w jakim modlimy się na osobności, nie ma znaczenia pod warunkiem, że modlitwa

posiadała pewną intencję. W modlitwie powszechnej w kościele jednak, dostojeństwo nabożeństwa

wymagało, aby słowa modlitwy wypowiadać jedynie po łacinie.

Ogromna jest determinacja niektórych, aby dialog z Bogiem prowadzony był niezrozumiałymi i

wypowiadanymi machinalnie słowami. Nawet jeśli Bóg nie wyjawia tu Swego niezadowolenia, pozostaje to

wbrew naturze. Jednak z ogólnej treści Biblii wywnioskować można, jak głęboko taki rodzaj modlitwy jest dla

Niego obelgą. Co się tyczy powszechnych modlitw, relacje św. Pawła jasno uczą, że nie wolno wypowiadać

słowa „amen” jeśli błogosławieństwo wypowiedziane było w nieznanym dla wiernych języku. Tym bardziej

zadziwiające wydaje się, że ci, którzy wprowadzili tę fałszywą praktykę, mieli czelność twierdzić, że to

właśnie ona dodaje majestatu modlitwie. Według naszego wzorca, modląc się wspólnie, wierni używają

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 19

background image

własnego języka, a psalmy śpiewają zarówno kobiety, jak i mężczyźni. Nasi przeciwnicy mieliby prawo

naśmiewać się z nas, gdyby nie świadectwo Ducha Świętego, które odrzuca zagmatwane, pozbawione

znaczenia dźwięki niezrozumiałych modlitw.

W kwestii drugiej zasadniczej gałęzi naszej doktryny, mówiącej o podstawach zbawienia i koniecznych ku

temu warunkach, istnieje wiele pytań. Kiedy mówimy ludziom, aby szukali prawości i życia poza swoją osobą

(tj. w Chrystusie, ponieważ każdy człowiek nosi w sobie znamię grzechu i śmierci), natychmiast budzą się

kontrowersje co do wolnej woli człowieka. Jeśli posiadamy zdolność służenia Bogu, zbawienie nie przychodzi

li tylko z łaski Chrystusa, ale po części zależy od nas samych. Z drugiej jednak strony, jeśli całość zbawienia

przypisuje się łasce Chrystusa, człowiek sam z siebie nie jest w stanie nic zdziałać, żadna cnota nie przyczyni

się do osiągnięcia zbawienia. Choć nasi przeciwnicy przyznają, że w każdym ich dobrym uczynku ma udział

Duch Święty, twierdzą jednak, że jest to jedynie udział częściowy. Sądzą tak, gdyż nie potrafią dostrzec, jak

głęboko skażona jest natura ludzka poprzez upadek naszych pierwszych rodziców.

Wyznają oni doktrynę grzechu pierworodnego, ale modyfikują jego końcowe efekty twierdząc, że grzech

ten osłabił naturę ludzką, a nie całkowicie ją zdeprawował. Skutkiem jego człowiek nie potrafi postępować

właściwie. Jego zdolność wyboru między dobrem a złem została osłabiona. Wierzą jednak, że z pomocą łaski

Bożej człowiek stanowi pewną wartość i może mieć wpływ na swoje zbawienie. W naszym mniemaniu

człowiek działa spontanicznie, kierując się wolną wolą tylko wówczas, kiedy jego przewodnikiem jest Duch

Święty. Cała jednak jego natura jest przesycona zepsuciem i nie jest on sam z siebie w stanie postępować w

prawdzie. Stąd też rozłam między nami a tymi, co nie dostrzegają upodlenia człowieka i nie doceniają

błogosławieństwa możliwości odnowy duchowej. Człowiek odarty jest całkowicie z duchowej prawości, chyba

że szuka jej wyłącznie u Boga. Dla niezbyt sprawiedliwie osądzających nasze poglądy wydają się one

przesadzone. W doktrynie naszej nie istnieje jednak żaden element, który byłby sprzeczny z Pismem

Świętym lub wytycznymi pierwotnego Kościoła. Bez trudu możemy również potwierdzić zgodność naszej

doktryny z pismami św. Augustyna. Niektórzy jednak (ci, którzy w innych kwestiach pozostają różni od nas)

oddają nam sprawiedliwość w tym względzie. Tak naprawdę różni nas jedno. Przekonując człowieka o jego

ubóstwie i bezsilności bardziej skutecznie ćwiczymy go w osiągnięciu prawdziwej pokory, wyrzeczeniu się

zaufania do samego siebie i szukania oparcia całkowicie w Bogu. W szczerości człowiek zaczyna przypisywać

wszelkie dobro łaskawości Boga, co z kolei prowadzi do poczucia wdzięczności. Odurzenie umysłu ludzkiego

przekonaniem o własnych cnotach przyczynia się do jego upadku, nadyma go pychą wobec Boga i przypisuje

przywilej usprawiedliwienia w tym samym stopniu sobie, co Bogu. Trzecim błędem naszych przeciwników jest

to, że w dyskusji na temat zepsucia natury ludzkiej poprzestają oni na pożądliwościach cielesnych, nie

wnikając w głęboko ukryte ciężkie grzechy. Stąd też podążający za ich nauką z łatwością przebaczają sobie

grzechy, które pozostają niewidoczne dla innych.

Następna kwestia dotyczy wartości i zasług dobrych uczynków. Przypisujemy im należytą wartość i nie

zaprzeczamy, że Bóg je wynagrodzi. Robimy tu jednak trzy wyjątki, z których rodzą się kontrowersje co do

podstaw do zbawienia. Z jakiegokolwiek źródła pochodziłyby dobre uczynki człowieka, jest on uznany przed

Bogiem za prawego na podstawie bezwarunkowej łaski, gdyż Bóg bez względu na uczynki przyjmuje go w

Chrystusie przypisując mu sprawiedliwość Chrystusa, jakby była jego własną. Nazywamy to prawością wiary,

kiedy człowiek uwalnia się od przeświadczenia w zbytnie zaufanie co do swoich uczynków. Człowiek

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 20

background image

przekonuje się, że Bóg przyjmuje go jedynie w prawości pochodzącej od Chrystusa. Świat zawsze

pielęgnował mylne odczucie, że człowiek choć nie pozbawiony pewnych wad, w pewnym stopniu zyskuje

uznanie w oczach Boga dzięki swym uczynkom. Biblia jednak oświadcza:

[...] Przeklęty każdy kto nie wytrwa

w pełnieniu wszystkiego, co jest napisane w księdze zakonu. (Gal. 3,10) Klątwa ta obejmuje wszystkich,
którzy postrzegają siebie na podstawie własnych uczynków. Nie dotyczy tych, którzy wyrzekli się pokładania

nadziei w uczynkach, lecz całkowicie zawierzyli Chrystusowi, w nim doznają usprawiedliwienia poprzez

okazaną im darmową łaskę samego Boga. Tak więc poprzez Chrystusa stajemy się dziećmi światła i

zostajemy adoptowani przez Boga. Spoglądając jedynie na nasze uczynki, nie znajduje Bóg wystarczającego

powodu, dla którego miałby nam okazywać miłość. Trzeba zatem wyzuć się z wszelkich nieprawości i

przypisać sobie posłuszeństwo Chrystusowe (ponieważ jest On jedynym, który ostać się może surowej

ocenie Boga), a Bóg uzna nas za prawych poprzez zasługi Chrystusa. Jest to jasna i spójna doktryna Biblijna,

„objawiona” – jak powiada Paweł –

przez prawo i proroków (Rzym. 3,21), jak i przedstawiana w

Ewangeliach. Święty Paweł rozgranicza sprawiedliwość, wynikającą z prawa na podstawie uczynków, od

sprawiedliwości w ujęciu ewangelicznym, opartą na łasce Chrystusa (Rzym 10, 5 etc.). Nie dzieli jej na

połowy, lecz całkowicie przypisuje ją Chrystusowi, dzięki któremu uznani jesteśmy za cnotliwych w oczach

Boga.

Powstają zatem dwa pytania: Czy chluba naszego zbawienia spada na nas i Boga? oraz: Czy nasze

sumienie może pokładać zaufanie w uczynkach? Co do pierwszego Paweł nakazuje:

[...] aby wszystkie usta

były zamknięte i aby świat cały podlegał sądowi Bożemu; [...] wszyscy zgrzeszyli i brak im chwały Bożej, I są
usprawiedliwieni darmo, z łaski jego, przez odkupienie w Chrystusie Jezusie [...] ... dla okazania
sprawiedliwości swojej w teraźniejszym czasie, aby On sam był sprawiedliwy i usprawiedliwiającym tego,
który wierzy w Chrystusa. (Rzym. 3, 19 etc.) W naszych działaniach opowiadamy się za tą decyzją, podczas
gdy nasi przeciwnicy utrzymują, że człowiek nie doznaje usprawiedliwienia dzięki łasce Boga, gdyż po części

jest to jego własną zasługą.

W drugiej kwestii św. Paweł mówi o obietnicy:

Bo jeśli dziedzicami są tylko ci, którzy polegają na

zakonie, tedy wiara jest daremna i obietnica w niwecz się obróciła. Dalej powiada: na podstawie wiary [...]
aby była zapewniona całemu potomstwu [...](Rzym. 4, 14,16). Dodaje też: Usprawiedliwieni tedy z wiary
pokój mamy z Bogiem przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa. (Rzym. 5,1) Tak więc nie boimy się stanąć
przed Jego obliczem. Paweł oznajmia, że nie można poddawać sumienia ciągłym niepokojom i wahaniom,

opierając swą wiarę na uczynkach. Twierdzi, że jesteśmy w stanie osiągnąć niczym nie zakłócony spokój

ducha, uciekając się do Chrystusa, jedynego źródła prawdziwego zaufania. My zaś nie dodajemy niczego do

słów św. Pawła. Natomiast ciągłe poczucie wątpliwości i niepokoju sumienia, absurdalne dla Pawła, jest, w

oczach wielu, podstawowym aksjomatem wiary.

Kolejny warunek osiągnięcia zbawienia, o którym będzie mowa, dotyczy umorzenia naszych grzechów. Nasi

przeciwnicy nie mogą zaprzeczyć, że człowiek w ciągu swego życia chadza różnymi ścieżkami, często

upadając, zmuszeni są przyznać, że potrzebuje wybaczenia, aby znów stać się prawym. Wyobrażają sobie

wiele sposobów, dzięki którym grzesznicy mogą ponownie nabyć przychylność Boga. Skrucha, dobre uczynki,

określane mianem zadośćuczynienia, i pokuta to jedne z tych sposobów, które, według nich, Bóg narzuca

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 21

background image

grzesznikom. Są na tyle rozsądni, aby przyznać, że owe praktyki nie kompensują w pełni naszych przewinień.

Szukają więc satysfakcji gdzie indziej, a mianowicie w tak zwanym przywileju kluczy Królestwa Niebieskiego.

Twierdzą, że dzięki nim skarbiec Kościoła staje przed nimi otworem i swój niedostatek uzupełniają zasługami

Chrystusa i świętych. W przeciwieństwie do nich twierdzimy, że Bóg darmo odpuszcza grzechy i nigdzie

indziej nie szukamy zmazania naszych win, jak poprzez ofiarę śmierci Chrystusa. Nauczamy, że to Chrystus

wykupił nas z niewoli grzechu i pogodził z Ojcem. Żadna inna rekompensata nie jest potrzebna, gdyż

ekspiacja, dokonana przez Zbawiciela, jest już warunkiem wystarczającym do naszego oczyszczenia. W Biblii

mamy jasny dowód takiej właśnie nauki. Nie powinna ona być nazywana naszą, a raczej Kościoła

powszechnego. Jedyną drogą przywrócenia łask Bożych jest, jak podaje apostoł,

On tego, który nie znał

grzechu, za nas grzechem uczynił, abyśmy w nim stali się sprawiedliwością Bożą. (2 Kor. 5,21). W innym
miejscu, mówiąc o zmazaniu naszych grzechów, oświadcza, że jest nam przywrócona prawość bez zasług

naszych uczynków (Rzym. 6,5). Dlatego też usilnie obstajemy, że przypisywanie pojednania praktykom

zadośćuczynienia jest wstrętnym bluźnierstwem. Zaprzecza ono bowiem doktrynie Izajasza dotyczącej

Chrystusa, że

[...] jego ranami jesteśmy uleczeni. (Iz. 53,5)

Z wielu powodów nie można przyjąć racji teorii uczynków jako zadośćuczynienia. Po pierwsze, człowiek

nie jest w stanie zrobić dla Boga nic więcej niż wskazuje na to jego powinność. Po drugie, pod pojęciem

zadośćuczynienia pokutujący rozumieją nieprzymuszone akty oddawania czci Bogu na swą własną modłę,

którymi naprzykrzają się Mu. Próżny jest ich wysiłek, gdyż działania takie trudno uznać za ekspiację kojącą

gniew Boży. Co więcej, mieszanie ofiary Krwi Chrystusowej z ofiarą męczenników, sprowadzanie ich do

wspólnego mianownika, mającego moc odkupienia naszych win, jest niemożliwe do zaakceptowania. Jak

mówi św. Augustyn (Tact. in Joan. 84):

Krew męczennika nie została przelana na odpuszczenie grzechów.

Było to dzieło jedynie Chrystusa. W akcie tym nie jesteśmy w stanie Go naśladować lecz przyjąć Go z
wdzięcznością. Z Augustynem zgadza się także Leon, mówiąc (Ep. 81 item 97): Choć cenną w oczach Boga
jest śmierć wielu męczenników, jednak żadna rzeź niewinnego człowieka nie przyniosła przebłagania za
grzechy świata. Sprawiedliwi otrzymali korony cierniowe, a nie darowali je sami z siebie, a stałość oddanych
w wierze przyniosła nam przykłady cierpliwości, nie zaś dar bycia sprawiedliwym w oczach Boga.
Nasz trzeci i ostatni problem odnosi się do wynagrodzenia winy dobrymi uczynkami. Nie zależy ono od ich

wartości czy zasług lecz jedynie od łaskawości Boga. Nasi przeciwnicy przyznają, że nie istnieją proporcje

między wartością czynów ludzkich a ich wynagradzaniem. Nie przywiązują jednak wagi do podstawowych

kwestii w tej sprawie, a mianowicie, że dobre uczynki wiernych nigdy nie są wystarczająco czyste w swych

intencjach, aby nie potrzebowały wybaczenia. Nie dostrzegają w nich niedoskonałości, gdyż uczynki te

rzadko kiedy wynikają z czystej i idealnej miłości do Boga, wymaganej przez prawo. Doktryna nasza mówi,

że dzieła naszych rąk pozbawione są nieskazitelnej czystości na podobieństwo Boga. Nawet kiedy wynikają z

surowych reguł sprawiedliwości, są do pewnego stopnia nieczyste. Kiedy już Bóg w swej łaskawości

zaadoptuje wierzących, wówczas przyjmuje i kocha ich samych, jak również ich uczynki oraz zgadza się

obdarować ludzi nagrodą.

To, co powiedzieliśmy o człowieku, można odnieść też do jego uczynków. Poczytywane są za

sprawiedliwe nie dlatego, że same są tego godne, ale z racji zasług Chrystusa. Ich niedoskonałość umniejsza

fakt ofiary złożonej przez Zbawiciela. Takie pojmowanie kwestii naszych zasług ma wielką wartość

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 22

background image

praktyczną. Człowiek pozostaje bogobojnym. Nie rości sobie prawa do zasług swoich czynów lecz wierzy, że

płyną one z ojcowskiej dobroci. Co więcej, są one dla człowieka źródłem pocieszenia, pomagają zachować

radość ducha, gdyż Bóg przypomina, że w swojej pobłażliwości z łatwością wybacza ich niedoskonałość i

nieczystość.

Rozważywszy dwa podstawowe filary naszej doktryny, przejdziemy teraz do sakramentów, co do których

nie poczyniliśmy żadnych zmian, oprócz tych, których wprowadzenie jest usankcjonowane wyższym

autorytetem. Choć zakłada się, że Chrystus ustanowił siedem sakramentów, odrzucamy pięć z nich,

będących zbędnym dodatkiem, wymysłem ludzkim. Wymienimy tu ceremonię ślubu, która istnieje z rozkazu

Boga, nie jednak jako sakrament. Oddzielamy ryty dodane przez człowieka (choć mogą one nie grzeszyć

bezużytecznością czy niegodziwością) od symboli powierzonych ustami samego Chrystusa, które niosą z sobą

świadectwo duchowych darów Zbawiciela. Skoro nie leżą one w mocy człowieka, nie ma zatem człowiek

prawa potwierdzania ich swoim autorytetem. Słuszną rzeczą jest pieczętować nasze serca widocznym

znakiem łaski Boga w Chrystusie i w błogosławieństwach, które na nas spływają za Jego przyczyną. W

odróżnieniu od rytów wymyślonych przez człowieka, celem sakramentów nie jest pomieszanie spraw

niebiańskich z ziemskimi, z których może wynikać podwójny fałsz. Nie czyniąc różnicy między sprawami

Boskimi a ludzkimi, uchybia się świętemu słowu Boga, na którym opiera się cała moc sakramentów. Poza

tym błędnie przypisuje się Chrystusowi autorstwo niektórych obrzędów ludzkiego pochodzenia.

Z formy Chrztu odjęliśmy wiele dodatkowych elementów, niczemu nie służących lub, ze swej zabobonnej

natury, jawnie szkodliwych. Znany jest kształt ceremonii Chrztu, jaki zlecił apostołom Chrystus, jaki był

przestrzegany za ich życia i jaki ostatecznie przekazali potomności. Jego prostota zatwierdzona autorytetem

Chrystusa i praktyka apostołów nie satysfakcjonuje jednak naszych czasów. Nie będę tu rozważał, co

powodowało ludźmi, że dodali do ceremonii element krzyżma, soli, śliny i stoczka. Smutną rzeczą jest jednak

fakt, że większą wartość zaczęto przypisywać owym dodatkom, niż szczerości samego aktu.

Próbujemy również odrzucić absurdalne zaufanie, jakie ludzie pokładają w wartości zewnętrznych aktów,

nie szanując tym samym osoby Chrystusa. Zarówno w szkołach, jak i kazaniach wychwalają pod niebiosa

rzekomą skuteczność symboli. Zamiast kierować wiernych ku Chrystusowi uczą ich zawierzania widocznym,

zewnętrznym elementom. My natomiast przywracamy w naszym kościele pierwotny zwyczaj wyjaśniania,

kryjącej się za sakramentem doktryny, jednocześnie, z całą dokładnością i ścisłością, objaśniając korzyści,

płynące z danego sakramentu i jego prawowicie uzasadnione stosowanie. W tym względzie nawet nasi

oponenci nie mogą znaleźć podstaw do zarzutów. Nic nie jest bardziej obce naturze sakramentów, jak

czynienie z nich pustego przedstawienia bez słowa wyjaśnienia ich tajemnicy. Znany jest passus św.

Augustyna przytaczany przez Gracjana:

Jeśli brakuje słowa, woda pozostaje tylko pustą formą. Pod pojęciem

„słowo” rozumie

Słowo wiary, którego nauczamy. Stąd też ludzie o odmiennych od naszych poglądach nie

powinni uważać za nowość naszej dezaprobaty dla zewnętrznej formy misterium sakramentu. W ich

wykonaniu jest ona świętokradztwem, które sprzeciwia się porządkowi ustanowionemu przez Chrystusa.

Kolejnym błędem w powszechnym szafowaniu sakramentami jest niezrozumienie owego religijnego aktu

poprzez dodanie do niego wielu magicznych zaklęć.

Zaobserwowałem również, że kolejny sakrament kościoła Chrześcijańskiego, a mianowicie sakrament

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 23

background image

Wieczerzy Pańskiej, jest nie tylko przeinaczony, ale prawie całkowicie ulega zniesieniu. Jest dla nas konieczne

czynić starania w przywróceniu mu oryginalnej formy. Po pierwsze, z umysłów ludzkich wyplenić trzeba

bezbożny fałsz, że jest on jakoby składaniem ofiary, co staje się źródłem wynikających z tego kolejnych

absurdów. Poza wprowadzeniem rytu ofiary eucharystycznej w niezgodzie z wyraźnym przesłaniem

Chrystusa, dodano jedno z najbardziej szkodliwych przeświadczeń, że akt ofiary stanowi odpokutowanie

naszych grzechów. W tenże sposób dostojeństwo stanu kapłańskiego, które było wyłącznością Chrystusa,

przeniesiono na śmiertelnego człowieka, a zasługę Jego śmierci na samo tylko celebrowanie owego aktu.

Fałsz ten doprowadził do tego, że sakrament ten ma odniesienie zarówno do żywych, jak i umarłych. Dlatego

też odwołujemy ową fikcyjną ofiarę przywracając, w dużym stopniu zarzucony już, prawowity sakrament

Stołu Pańskiego. Bo czymże było uczestniczenie w Wieczerzy Pańskiej raz do roku, a przez całą resztę czasu

bycie biernym obserwatorem rytuałów odprawianych przez księży, w fałszywym przekonaniu udzielania

sakramentu, choć ceremonia ta pozbawiona była nawet śladu Wieczerzy Pańskiej? Czemu miałyby służyć

słowa „bierzcie i jedzcie”? W czasie mszy jednak zamiast „przyjmowania” pojawia się fałsz (składania ofiary).

Nie ma zaś dzielenia się chlebem i winem, a nawet zaproszenia do Stołu Pańskiego. Ksiądz, odcięty od reszty

wiernych, przygotowuje wieczerzę dla siebie samego. Jakże wielka jest różnica między tym, co polecił

Chrystus, a tym, co ma dziś miejsce w Kościołach. W naszym kościele przywróciliśmy powagę i zastosowanie

Kielicha Pańskiego dla zgromadzenia, na co mamy nie tylko zezwolenie, ale też polecenie jego użycia przez

Naszego Pana. Pozbawienie Kielicha musiało wynikać z szatańskich podszeptów. Odrzuciliśmy wiele

ceremoniałów, które za bardzo miały posmak judaizmu i inne inwencje umysłu ludzkiego, nie idące w parze z

powagą Misterium Pańskiego. Nawet gdyby całe zło fikcyjnych ceremonii polegało jedynie na tym, że

potajemnie zakradły się do skarbca prawowitych obrzędów, czy niewystarczającym powodem ich obalenia

jest ślepy, bezmyślny zachwyt i uczestnictwo w nich?

W potępieniu fikcji transsubstancjacji i obnoszenia chleba powodowała nami wyższa konieczność. Po

pierwsze, jest to niezgodne z wyraźnymi w tym względzie słowami Chrystusa, po drugie, jest przeciwne

samej naturze sakramentu. Gdzie nie istnieje widoczny symbol odnoszący się do duchowej prawdy, który

sobą reprezentuje, tam nie istnieje sakrament. W odniesieniu do Wieczerzy Pańskiej św. Paweł jasno

mówi:

Ponieważ jest jeden chleb, my ilu nas jest, stanowimy jedno ciało, wszyscy bowiem jesteśmy

uczestnikami jednego chleba. (1 Kor. 10,17) Gdzie zatem analogia i podobieństwo z widocznym znakiem
Wieczerzy, korespondującym z Ciałem i Krwią Pana Naszego, kiedy wierni nie spożywają ani chleba, ani

wina, a w ich miejsce pojawia się puste złudzenie, pośmiewisko dla oczu? Do tejże fikcji dołączyć można

jeszcze gorszy zabobon, a mianowicie postrzeganie chleba jako samego Boga i oddawanie mu czci na

podobieństwo i sposób czci składanej Bogu. Podczas gdy sakrament powinien być środkiem kierującym

pobożne umysły ku sprawom niebieskim, ze świętych symboli Wieczerzy Pańskiej robi się całkowicie

niewłaściwy użytek, a wierni, bezmyślnie wpatrzeni w nie, zapominają o Chrystusie. Obnoszenie chleba w

uroczystym nastroju i umieszczanie w widocznym, centralnym miejscu w celu jego adoracji, całkiem kłóci się

z przesłaniem Chrystusa. Podczas Wieczerzy Bóg zastawia przed nami stół z Jego ciałem i Krwią, abyśmy Je

spożywali. Następnie daje nam swe polecenie i zaprasza, abyśmy brali, jedli i pili. Potem dołącza do nas i

dodaje Swą obietnicę, w której zapewnia, że spożywamy Jego Ciało i pijemy Jego Krew. Ci zatem, którzy

oddzielnie obnoszą chleb, aby był uwielbiony, oddzielają obietnicę Chrystusa od Jego polecenia, innymi słowy

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 24

background image

rwą nierozerwalne więzy, wyobrażając sobie, że w sakramencie tym obecne jest Ciało Chrystusa, gdy w

rzeczywistości to nic innego, jak wymyślone przez nich bożyszcze. Obietnica złożona przez Chrystusa jest dla

tych, którzy wierzą, że ofiarując swe Ciało i Krew w symbolu chleba i wina, celebrują to misterium w sposób

przez Niego zalecany i otrzymują oba dary z Jego rąk. Ci zaś, którzy przeinaczają je, służą innym celom,

pozbawieni są owej obietnicy i pozostają jedynie w nurtach własnych marzeń.

Ostatnią rzeczą, jakiej dokonaliśmy, to odnowienie zwyczaju wyjaśniania doktryny i wyjawiania natury

misterium wiernym, podczas gdy wcześniej duchowny nie tylko używał niezrozumiałego języka, ale i szeptem

wypowiadał słowa modlitwy, pozornie konsekrującej chleb i wino. W tym względzie nasi krytycy nie mogą

nas zganić. Wszak postępujemy za zaleceniem Chrystusa. Podczas Wieczerzy nie wypowiadał On cichych

egzorcyzmów przemieniających chleb w Jego Ciało, lecz jasnym i donośnym głosem składał powyższą

deklarację. Zarówno w wypadku Chrztu, jak i Wieczerzy Pańskiej rzetelnie i z całą troską, na jaką nas stać,

wyjaśniamy zgromadzeniu skuteczność korzyści, cel i ostateczne łaski płynące z danego sakramentu. Po

pierwsze, zachęcamy wiernych, aby zbliżyli się z wiarą, dzięki której całymi sobą mogą dostrzec istotę rzeczy,

której widoczny znak jest im obecny, a mianowicie duchowy pokarm, którym karmią się ich dusze ku życiu

wiecznemu. Utrzymujemy, że przez tak pojmowany obrzęd Bóg nie obiecuje niczego, ani nie użycza znaków,

które nie mają swego odbicia w rzeczywistości. Dlatego też nasze nauczanie mówi, że w sakramencie

Wieczerzy otrzymujemy Ciało i Krew Chrystusa. Nie są one li tylko symbolami, lecz zawierają i reprezentują

pewne przesłanie prawdy. Podkreślamy cudowną naturę owoców, które są naszym udziałem i gwarancją

wiecznego życia i zbawienia, którymi cieszyć się może nasze sumienie, gdy stajemy się uczestnikami

sakramentu Wieczerzy Pańskiej. Każdy bezstronny obserwator przyzna, że ów uroczysty obrzęd jest o wiele

przystępniejszy, a jego godność pełniej zachowana w naszym kościele niż gdzie indziej. W zarządzaniu

kościołem nie różnimy się od innych niczym, czego nie moglibyśmy poprzeć przekonywającym argumentem.

Przywróciliśmy urząd pastora i praktyki Kościoła z początków swej działalności według reguły apostolskiej, to

znaczy każdy, kto nim zarządza, winien jest również obowiązek nauczania. Nikt nie powinien piastować

urzędu zarządzania kościołem, jeśli nie jest jednocześnie sumienny w wykonywaniu powinności

kaznodziejskich. W doborze przyszłych duchownych więcej powinno przejawiać się troski i religijnego

podejścia. Powszechnie wiadomo, jaki rodzaj kontroli sprawują biskupi poprzez sufraganów i wikariuszy.

Można by snuć domniemania co do jej natury, sądząc po owocach, jakie przynosi. Mnóstwo opieszałych i

nieprzydatnych osób dostępuje zaszczytu wstąpienia do stanu duchownego. W naszych szeregach również

znalazłoby się kilku duchownych o niezbyt wysokim wykształceniu, jednak każdy z nich musi spełniać

podstawowe wymogi i przejawiać predyspozycje do nauczania. To, że nie wszyscy są ideałem duchownego,

można przypisać bardziej nieprzychylnym czasom niż nam samym. Mimo wszystko pozostaje to naszym

powodem do dumy, że nasi pastorowie wybierani są według o wiele ściślejszych reguł i wymogów w

porównaniu z innymi. Pomijając skrupulatne oszacowywanie umiejętności i rekrutację przyszłych

duchownych, tym, czym naprawdę możemy się poszczycić, jest kwestia wykonywania swoich obowiązków.

Żaden duchowny, piastujący swe stanowisko, nie zaniedbuje powierzonych mu powinności. Stąd też żaden z

naszych kościołów nie jest pozbawiony rzetelnego głoszenia Słowa Bożego.

Spór o prawo i formę ordynacji duchownych wprowadza w zażenowanie naszych przeciwników.

Przytaczają tu oni stare kanony, dające biskupom i klerowi prawo do pełnego nadzoru. Powołują się na stałą

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 25

background image

sukcesję, której to rzekomo są spadkobiercami od czasów apostołów, zaprzeczając jednocześnie, że dotyczy

ona także innych sfer życia. Życzyłbym sobie, aby ich zasługi, które osiągają w pracy duchowej, dawały im

pełne prawo do posiadanych tytułów. Rozważywszy jednak styl, w jaki biskupi wynoszeni byli do swej rangi,

sposób sprawowania swego urzędu i kandydatów, których ordynują i którym powierzają zarządzanie

Kościołem, jasno widać, że owa sukcesja dawno już uległa zerwaniu. Stare kanony wymagają od

ubiegającego się o godność biskupa lub prezbitera poddania się ścisłej weryfikacji zarówno jego życia, jak i

poglądów. Do dziś istnieje jeszcze dowód takiego kanonu w aktach Czwartego Synodu Afrykańskiego. Co

więcej, sędziowie, jak i wierni mają prawo do osądu kandydatów (arbitrium), przyjęcia lub odrzucenia

wybranych przez kler, tak, aby przyjęcie przyszłych duchownych odbyło się za powszechnym

zezwoleniem.

Niech każdy, kto ma przewodzić wszystkim będzie wybierany przez wszystkich. Kiedy jest

mianowany bez wcześniejszego poznania i egzaminowania może okazać się intruzem wybranym na drodze
przemocy – mówi Leon (Ep. 90). Niech poparcie kleru, jak i zgoda sędziów i wiernych zaprzysięgają nowo
wybranych. Rozsądek nakazuje taki sposób ich elekcji – dodaje (Ep. 87). Cyprian utrzymuje podobne
poglądy. Postrzega to nawet w bardziej surowych barwach, mówiąc o wyborze dokonywanym w obecności

wszystkich wiernych, przy powszechnej aprobacie, co jest podyktowane Boskim autorytetem. Reguła taka

rządziła Kościołem przez krótki okres, kiedy kondycja Kościoła była jeszcze zadowalająca. Listy Grzegorza

pełne są słów, świadczących o poszanowaniu jej w jego czasach.

Skoro Duch Święty w Biblii narzuca na biskupów obowiązek nauczania, wcześniej byłoby nie do pomyślenia

nominować biskupa, który poprzez głoszenie Słowa Bożego nie byłby również pastorem. To ono właśnie było

warunkiem podjęcia się owego urzędu. Ta sama reguła panowała w odniesieniu do prezbiterów, przydzielając

każdemu z nich daną parafię. Stąd dekrety zakazujące duchownym włączania się w sprawy świeckie i

opuszczania swych parafii na dłuższy czas. Później dekrety synodalne zalecały obecność wszystkich, lub

przynajmniej trzech biskupów, przy ordynacji nowego biskupa. Celem takiego postępowania było wyłączenie

niepożądanych świadków z procedury wyboru. W ordynacji prezbitera każdy biskup powoływał radę swoich

prezbiterów. Można by wiele mówić o takich praktykach, ale już wspomniany przykład dostarcza nam

dowodów, jak wytrwali są biskupi w zaślepianiu swych wiernych.

Twierdzą, że Chrystus w spadku przyznał apostołom prawo do powoływania do kierowania Kościołem

tym, którzy wedle ich upodobania powinni być wybrani. Zarzucają nam, że, sprawując nasze obowiązki, nie

szukamy ich autorytetu i że świętokradczą zuchwałością naruszamy ich autonomię. Próbują to udowodnić

wyborem swych apostołów w nieprzerwanej ciągłości. Ale czy to jedyny dowód, że działają zgodnie z

prawem ordynacji? Wszak w ubiegającym się o urząd nie mają względu na jego życie i doktrynę.

Pozbawiając ogół wiernych prawa do głosowania, jak i wyłączając z niego resztę duchownych, zagarnęli

władzę w swoje ręce. Biskup Rzymu, wydzierając ów przywilej innemu biskupowi, rości sobie jedyne prawo

do ordynacji. Ich stosunek do sprawowanych obowiązków nie zdradza oznak szczególnego zainteresowania.

Trudno dopatrzyć się podobieństwa między apostołami - ojcami Kościoła- a nimi. Swe niedostatki zasłaniają

roszczeniem co do swego prawa sukcesji tak, jak gdyby Chrystus uczynił prawem to, że bez względu na

postępowanie posiadających wysokie urzędy w Kościele, powinni być postrzegani jako następcy apostołów,

tak jakby urząd ten był spadkiem, który przechodzi w ręce zasługujących i nie zasługujących na ten

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 26

background image

przywilej. O Milezjach mówi się, że podejmują specjalne środki ostrożności, aby nie włączać do swej

społeczności osób o nienagannym prowadzeniu się, a jeśli już tak się stanie, nie pozwalają na pozostanie w

nich. Oczywiście mówię tu o ogóle postępowania. Nie umniejszam wartości kilku czcigodnym ludziom w ich

kręgach, którzy albo z obawy pozostają cisi, albo nie słuchają takich zaleceń. Ci, którzy siłą prześladują

Chrystusa i Jego przesłanie, którzy bezkarnie zabraniają ludziom zwracać się bezpośrednio do Niego, którzy

w każdy możliwy sposób stają na drodze prawdy, którzy usilnie przeciwstawiają się naszym wysiłkom

wydźwignięcia Kościoła z obecnej trudnej sytuacji, w którą go wpędzili, którzy podejrzliwie patrzą na głęboko

zatroskanych o dobro Kościoła, którzy powstrzymują przyjmowanie lub pozbywają się niewygodnych

duchownych - w nich wszystkich pokładano nadzieję wyboru ludzi godnych urzędu nauczania wiernych

czystej doktryny religijnej.

Skoro jednak zapatrywanie Grzegorza przybrało postać popularnego przysłowia:

Ci którzy robią

niewłaściwy użytek z przywileju jakim się cieszą powinni go stracić, duchowni stają przed wyborem – stać się
kimś innym niż w rzeczywistości, dokonywać niewłaściwej selekcji kandydatów, przyjąć jej inną metodę lub

przestać utyskiwać na przykre pozbawienie ich tego, co prawnie mają zagwarantowane. Mówiąc prościej,

objęcie biskupstwa powinno odbywać się innymi metodami. Ordynacja przyszłych duchownych powinna

również zmienić swą formę, a jeśli pragną być określani mianem biskupów, muszą wypełniać obowiązek

karmienia wiernych Słowem Bożym. Jeśli zachowają władzę nominowania i ordynacji, powinni przywrócić

sprawiedliwe i surowe kryteria wymogów życia i doktryny, z którymi rozstali się przed wiekami. Człowiek,

który swym postępowaniem wskazuje, że jest wrogiem ścisłej doktryny, bez względu na obecny tytuł,

powinien stracić prawo do bycia autorytetem w Kościele. Znane są nakazy dotyczące heretyków, które

wydawały synody. Stanowczo zabraniały one ludziom ubiegać się o urząd z ich rąk. Dlatego też nikt, kto

poprzez niezachowanie czystości doktryny nie dba o spójność Kościoła, nie może rościć sobie prawa

ordynacji. Twierdzimy, że w dzisiejszych czasach pod imieniem biskupów ukrywają się i przewodzą ludzie,

którzy miast być wiernymi, oddanymi i broniącymi spójnej doktryny, są jej zaciekłymi wrogami. Ich jedynym

celem jest pozbycie się Chrystusa i prawdy Jego Ewangelii, a sankcjonowanie bałwochwalstwa i bezbożności

– jednym z najbardziej zgubnych występków. Nie tylko słowem zawzięcie atakują doktrynę prawdziwej

pobożności, ale są rozjuszeni każdą próbą wydobycia ich na światło dzienne. Przeciwko wielu przeszkodom,

pojawiającym się na naszej drodze, z pilnością potęgujemy nasze wysiłki na rzecz Kościoła, za co czyni nam

się wyrzuty nielegalnego wtargnięcia na teren działalności naszych przeciwników. Krytykowani jesteśmy

również z powodu naszego stosunku do formy ceremonii ordynacji. Ponieważ dłonie naszych duchownych nie

są namaszczane, nie przystrajamy ich w białe i inne ozdobne szaty, nie dmuchamy im w twarze, uważa się

naszą ordynację za wykonywaną niepoprawnie. Jedyny zwyczaj, o którym czytamy, wywodzący się ze starych

czasów, to złożenie dłoni na nowo mianowanym. Wszystkie inne obrzędy są wytworem współczesnych

czasów. Przestrzega się ich z przesadną skrupulatnością, która nie oddaje istoty całego ceremoniału. W

rzeczach tak istotnych liczy się coś więcej niż ludzki autorytet. Stąd też, jak tylko pozwalają na to okoliczności

naszych czasów, możemy zmieniać owe ryty, które stworzyła ludzka inwencja. Nasi przeciwnicy wręczają

kielich i paterę ordynowanym. W jakim celu i z czyjego polecenia czynią to? Tłumaczą to jakoby wstępem do

przyszłego poświęcenia. Chrystus wszak nigdy nie nadał takiej funkcji apostołom, ani nie wyraził takiej woli,

co do ich następców. Nieuzasadnionym więc wydaje się stawianie nam zarzutów, dotyczących sposobu

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 27

background image

ordynacji, który to nie różni się od reguły Chrystusa, praktyk apostołów czy obrzędu pierwotnego Kościoła.

Jednocześnie, negując naszą formę, nie są w stanie ani Słowem Bożym, ani logicznym, spójnym

rozumowaniem, ani też praktykami przeszłości potwierdzić słuszności własnej reguły.

W kwestii organizacji Kościoła istnieją w naszym kościele prawa, które nie usidlają sumienia ludzkiego i

które dbają o zachowanie jedności społeczności. Zmuszeni byliśmy pozbyć się wszystkiego, co na drodze

tyranii zostało narzucone w celu kontrolowania sumień ludzkich lub przyczyniało się bardziej do hołdowania

przesądom niż nauce Bożej. Wrogowie nasi oskarżają nas jednak o wybredność, niepotrzebny pośpiech,

schlebianie potrzebom, zachciankom cielesnym przez zrzucenie jarzma dyscypliny. Jak już wcześniej

zwróciłem uwagę, w żaden sposób nie sprzeciwiamy się wszelkim kanonom, dbającym o przyzwoitość i

porządek. Jeśli chodzi o obrzędy, które usunęliśmy, nie ukrywamy powodów, ze względu na które było to

właściwe. Bez trudu można dowieść, że nadmiar różnych tradycji ludzkiego autorstwa był ciężarem dla

Kościoła. W Jego interesie zatem było zmniejszenie ich ilości.

Powszechnie znana jest skarga św. Augustyna, wyrażająca ubolewanie nad mnogością ludzkich tradycji.

Bóg w swej łaskawości pragnął, aby Kościół czuł się wolny. Kościół, już jednak w czasach wielkiego świętego,

był tak nimi przeciążony, że nawet kondycja Żydów pod Prawem była bardziej znośna (Epist 2 ad

Januarium). Od jego czasów liczba rytów pomnożyła się wielokrotnie, jak również kontrola ich

rygorystycznego przestrzegania. Jakiż stan rzeczy zastałby św. Augustyn dzisiaj - niezliczoną ilość reguł,

zniewalających swym ciężarem ludzkie sumienia, jak i surowość, z jaką są narzucane.

Krytykujący nas mogliby powiedzieć, że rozpaczamy nad wszystkim, co budzi nasze niezadowolenie, ale

czyż nie powinniśmy przykładać naszych dłoni do poprawy sytuacji? Ich zarzut nie ma racji bytu, gdyż

zgubnym jest przypuszczać, że w Kościele powinny być przestrzegane ludzkie prawa. Podkreślę jeszcze raz,

że nie odrzucamy praw określających zewnętrzną strukturę Kościoła. Wierzymy, że powinny one być

sumiennie przestrzegane. W odniesieniu jednak do kierowania sumieniem nie ma jednak innego legislatora

jak Pan Bóg. Jemu pozostawiamy autorytet w tej sprawie, tak jak potwierdza to wiele fragmentów Biblii.

Narzucanie ludzkich praw jest ujmą dla czci Boskiej. Św. Paweł równie często broni prawdziwej wolności

człowieka, której nie wolno zaprzęgać w niewolę zbędnych powinności. Dlatego też uważamy za nasze

zadanie uwolnienie sumienia wiernych od nadmiernych więzów i uświadomienie im prawa do wolności

okupionej krwią Chrystusa. Żadne ludzkie prawa nie mogą jej naruszać. Jeśli ktoś przypisuje nam winę w

tym względzie, musiałby uczynić to samo względem Chrystusa i apostołów.

Nie będę wymieniał całego zła, które zmusiło nas do zajęcia tak wrogiego stanowiska co do ludzkich

tradycji. Wspominając jedynie dwa powody usatysfakcjonuję, zapewne, bezstronnego czytelnika. Niektóre z

tradycji wymagały rzeczy niemożliwych do spełnienia, co wprowadzało wiernych w rozpacz i prowadziło do

hipokryzji. Kolejnym złem, tkwiącym w nich, był fakt, że spełniały one to, co Chrystus potępiał u faryzeuszy,

to, co zmniejszało wagę przykazań Boskich. Podam tu kilka przykładów ilustrujących to zjawisko.

Trzy rzeczy w szczególności wzbudzają opór naszych przeciwników: spożywanie mięsa w dowolny dzień,

zawieranie małżeństw przez duchownych oraz obalenie spowiedzi ustnej.

Niechaj w szczerości odpowiedzą na pytanie – czy człowiek spożywający mięso w piątek powinien

ponieść większą karę niż ten żyjący cały rok w wyuzdaniu? Czy za większą zbrodnię poczytuje się księdzu

żenić się czy być stokrotnie przyłapanym na cudzołóstwie? Czyż łatwiej wybaczają oni temu, kto wzgardził

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 28

background image

Boskimi przykazaniami niż temu, kto zaniedbał obowiązek usznej spowiedzi raz do roku? Czy to nie straszne,

że burzenie świętych spraw Boga jest lekkim i wybaczalnym występkiem, zaś naruszenie dekretów ludzkich

oceniane jest w kategoriach niewybaczalnej zbrodni?

Jest to sprawa bezprecedensowa. Wszak nasz Zbawiciel oskarżał faryzeuszy o niegodziwość:

[...] tak to

unieważniliście Słowo Boże przez naukę swoją (Mat. 15,6). Co więcej, o arogancji antychrystów Paweł
powiada:

Przeciwnik, który wynosi się ponad wszystko, co się zwie Bogiem lub jest przedmiotem boskiej

czci, a nawet zasiądzie w świątyni Bożej, podając się za Boga. (2 Tes. 2,4) Jakże niknie nieporównywalny
majestat Boga, skoro śmiertelny człowiek został tak wywyższony, że jego prawa mają pierwszeństwo przed

prawami Boga? Apostoł nazywał zakaz spożywania mięsa i ożenku duchownych doktryną szatana (1 Tym.

4,1-3). Największym jednak występkiem – wyrazem bezbożności – jest przypisywanie człowiekowi większej

rangi niż Bogu. Jeśli ktoś ośmieli się podważyć prawdziwość mego zarzutu, mogę odwołać się do faktów.

Czymże innym, jak nie tłamszeniem duszy, są nakazy celibatu i spowiedzi ustnej? Duchowni składają

przysięgę ciągłego życia we wstrzemięźliwości, a więc późniejszy ożenek jest przeciw prawu. Cóż dzieje się z

tymi, którzy nie byli obdarzeni darem powściągliwości?

Nie ma tu wyjątków – brzmi odpowiedź.

Doświadczenie jednak pokazuje, jak o wiele lepszym rozwiązaniem byłoby nienarzucanie owego jarzma na

duchownych niż tłumienie ich w więzach pożądliwości, tłamszenie w niepohamowanym ogniu żądz. Nasi

przeciwnicy gorąco opowiadają się za cnotami, jakie niesie ze sobą dziewictwo i celibat, aby udowodnić, że

ożenek nie był pochopnie obłożony interdyktem. O celibacie wyrażają się jak o czymś wielce przyzwoitym i

prawym. Jak jednak obronić mogą zarzut zakuwania w kajdany ludzkiego sumienia, które sam Chrystus nie

tylko pozostawił wolnym i nieskrępowanym, ale obronił własnym autorytetem, cenną własnej krwi? Święty

Paweł również na to nie przyzwalał (1 Kor.7,35). Skąd, więc nakaz celibatu? Choć dziewictwo godne jest

wychwalania pod niebiosa, cóż to ma wspólnego z celibatem księży, których nieprzyzwoitość odbiera całą

rację owego nakazu. Jeśli czystość, o której tak wiele mówią ustami, potwierdzałyby czyny, przyznałbym, że

jest to nadobną intencją. Wszyscy wiemy, że zakaz ożenku przyzwala tylko księżom dopuszczać się

karygodnych występków. Jakże więc mają czelność mówić tu o stosowności owego obowiązku. Tych, którzy

skalali swą duszę jawną nikczemnością pozostawiam trybunałowi Boga. Niech przed Jego obliczem

rozprawiają o swej czystości.

Nakaz celibatu narzucany jest na przyszłych duchownych, którzy składają swe śluby spontanicznie. Czy

można wyobrazić sobie większy przymus niż ten, który zmusza ich do owych ślubów? Nikt nie może wejść w

stan duchowny, jeśli wcześniej nie złoży ślubów wiecznego celibatu, a następnie, wbrew swojej woli,

zmuszony jest przestrzegać ich bezwarunkowo. Twórcy owych nakazów utrzymują, że celibat wymuszony w

ten sposób jest sprawą dobrowolną. Wielcy krasomówcy wyliczają ujemne strony małżeństwa, a rozpływają

się nad plusami celibatu. Perorując nad owym tematem rozwijają swój styl i ubierają to w piękne słowa. Nic

jednak z tego, co mówią, nie dowodzi stosowności zakuwania biednego sumienia ludzkiego w okowy

śmiertelnej pożądliwości, z powodu której cierpią po kres swych dni. Wśród tej zbrodniczej bezecności jest

jeszcze miejsce na hipokryzję. Bez względu na ich prowadzenie się, uważają się za lepszych z racji

nieposiadania żony.

To samo dotyczy formy ich spowiedzi, z której to rzekomo wynika wiele dobrego. W przeciwieństwie do

nich dostrzegamy kilka poważnych obaw, a nawet jawnych niebezpieczeństw, kryjących się za nią. Zarówno

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 29

background image

jedna, jak i druga strona ma wiele argumentów za swoją racją. Zawsze, kiedy niezmienne prawo Chrystusa

mówiące o tym, że sumienia niepodobna pętać różnymi więzami nakazów, jest kwestionowane lub

zmieniane, popełnia się bezbożny czyn. Co więcej, nakaz, narzucany przez naszych przeciwników, zadręcza

duszę, doprowadzając ją ostatecznie do upadku. Każdy wierny zobowiązany jest do wyznania swych

grzechów raz do roku. W wypadku zaniedbania owego nakazu prawo nie pozostawia penitentowi nadziei na

uzyskanie przebaczenia. Wystawiony na taką próbę odkrywa, że w prawdziwej bogobojności nie sposób

wyznać choćby setnej części naszych grzechów. Nie mając żadnego sposobu wydźwignięcia się z takiego

stanu, w konsekwencji oddaje się wielkiej rozpaczy. Ten natomiast, który podchodzi do obowiązku spowiedzi

w bardziej beztroski sposób odkrywa, że pod jej płaszczykiem kryje się hipokryzja. Sądzi, że uzyskuje

odpuszczenie przez samego Boga, jak tylko wyleje swe grzechy przed uszami spowiednika. Skoro w tak

pospieszny sposób zdejmuje z siebie poczucie winny, ośmiela się grzeszyć z tym większą swobodą. Mając

utarte przekonanie, że wypełnił to, co prawo nakazuje, sądzi, że bez względu na sposób, w jaki wyznałby

swe grzechy, i tak jego spowiedź jest prawomocna. W rzeczywistości jednak nie zawiera ona choćby części

rzeczywistych przewinień. Na jakiej zatem podstawie nasi wrogowie wykrzykują przeciw nam, że

zaniedbujemy dyscyplinę kościelną tylko z tego powodu, że przychodzimy z pomocą dręczonym sumieniom

ludzkim, uginającym się pod presją okrutnej tyranii, a wszelkich hipokrytów wyciągamy na światło dzienne,

zmuszając ich do bliższego przyjrzenia się samym sobie i uświadomienia boskiej sprawiedliwości, której

wcześniej unikali.

Niektórzy uważają, że nie wszystkie prawa rządzące Kościołem powinny być usunięte. Jakkolwiek liczne

byłyby ich nadużycia i wymagałyby poprawek, w innych aspektach pozostają święte, użyteczne i uświęcone

starą tradycją.

W odniesieniu do zasady spożywania mięsa, nasza doktryna pozostaje w zgodzie z Kościołem

pierwotnym, według którego było to sprawą indywidualną, kiedy wolno spożywać, a kiedy należy

powstrzymywać się od pokarmów mięsnych.

Zakaz ożenku wśród księży, jak i śluby wiecznej wstrzemięźliwości składane przez zakonników i

zakonnice, są starym nakazem. Jeśli przyzna nam się rację, że jasno wyrażona wola Boga przewyższa wagą

ludzki obyczaj, a nasz stosunek do sprawy jest taki, jak widziałby to Bóg, dlaczego zatem przeszłość Kościoła

staje się powodem do sporów. Doktryna ta jest jasno przedstawiona w Liście do Hebrajczyków:

Małżeństwo

niech będzie we czci u wszystkich (Heb. 13,4). Św. Paweł mówi również o biskupach w rolach mężów (1
Tym. 3,2; Tyt. 1,6). Jako ogólną regułę wskazuje, że małżeństwo dobre jest dla ludzi o określonym

temperamencie, zaś zakaz jego zawierania określa się mianem „doktryny zła” (1 Tym. 4,3). Jaki pożytek

przynosi ustawianie ludzkiego obyczaju w opozycji do klarownych pouczeń Ducha Świętego? Chyba że ludzi

postawimy wyżej niż samego Boga.

Jakże niesprawiedliwi są sędziowie orzekający naszą rzekomą negację praktyk Kościoła pierwotnego.

Czasy apostołów mogą tu chyba posłużyć jako największy autorytet. Nie da się zaprzeczyć, że prawa

małżeńskiego nie reformowano wówczas i wielu z duszpasterzy korzystało z niego. Jeśli apostołowie

uważaliby, że małżeństwo nie powinno być udziałem duchownych, dlaczego pozbawialiby Kościół tak

wielkiego dobrodziejstwa? Upłynęło już około 250 lat od czasów apostołów, kiedy według relacji Sozomego

Sobór Nicejski zajął się sprawą celibatu duchownych. Po interwencji Paftiusza cała sprawa przycichła. Sam,

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 30

background image

będąc kawalerem, uważał nakaz celibatu za nie do przyjęcia. Rada duchownych zgodziła się z jego opinią.

Kontrowersje jednak narastały wokół tematu i nakaz wcześniej odrzucony był ponownie wprowadzony ze

wszystkimi jego konsekwencjami. Jeden z przepisów, nieznanego autorstwa, wywodzący się ze starożytności

i noszący nazwę apostolskiego, zabrania wszystkim, spełniającym jakiekolwiek funkcje klerykalne, zawierania

małżeństwa. Wyjątkiem pozostają tu śpiewacy i czytający Pismo w kościele. Wcześniejszy kanon zabraniał

jednak księżom i diakonom oddalać swe żony pod pretekstem nakazów religii. Czwarty kanon synodu w

Gangrii obejmuje klątwą wszystkich, którzy czynili różnicę między żonatym a nieżonatym duchownym. Mając

rodzinę niektórzy szukali w ten sposób wymówki do zwolnienia się z obowiązków duszpasterskich. Ta klątwa

miała zapobiec takim sytuacjom. W tym względzie widać, że więcej prawości można dopatrzyć się w starych

czasach niż w obecnych.

Nie jest moją intencją dogłębne roztrząsanie tego tematu. Pragnę jednak zwrócić uwagę na

podobieństwo wiążące nasz kościół z doktryną prostego, ale i czystego w swych kanonach Kościoła

pierwotnego. Dlaczego zatem z taką surowością jesteśmy szkalowani za mieszanie spraw świętych i

świeckich? Nasza reguła jest o wiele bardziej zgodna z Kościołem starożytnym. Zezwalamy na małżeństwo

wśród księży, czego zabraniał Kościół pierwotny. Jak jednak nasi wrogowie odeprą zarzut ogólnej

rozwiązłości? Z pewnością zaprzeczą, że ją pochwalają. Gdyby jednak dążyli do przestrzegania starych

kanonów, musieliby znacznie surowiej oceniać brak wstrzemięźliwości. Według synodu w Neo-Cesarea za

zawarcie małżeństwa przez prezbitera groziło mu usunięcie go ze stanowiska. Winny cudzołóstwa był karany

jeszcze okrutniej, nie wyłączając tu ekskomuniki. W obecnych czasach zawarcie małżeństwa przez

duchownych jawi się jako wielka zbrodnia, podczas gdy liczne akty rozpusty objęte są karą niewielkiej

grzywny. Gdyby wydający nakaz celibatu ujrzeli obecny stan rzeczy, z pewnością zmieniliby go. Jest zatem

szczytem niesprawiedliwości potępianie naszego stanowiska w tej kwestii, w której uniewinnia nas głos

samego Boga.

Co do problemu spowiedzi, możemy obronić nasze zdanie znacznie łatwiej. Nasi oponenci nie są w stanie

udowodnić, że konieczność spowiedzi usznej była nakazem wcześniejszym niż od czasów Innocentego III.

Przez 1200 lat ów tyrański nakaz, o który tak zażarcie spierają się z nami, był nieznany światu

chrześcijańskiemu. Sobór Laterański wydał ów dekret wraz z wieloma innymi. Ci, którzy mają choćby

niewielkie wyobrażenie historyczne, zdają sobie sprawę z ignorancji i srogości tamtych czasów. Z

powszechnych obserwacji wynika, że najwięksi ignoranci zarządzający Kościołem byli jednocześnie

najbardziej władczy w swych działaniach. Każda pobożna dusza może poświadczyć, w jakim zakłopotaniu

znajdują się zobligowani do przestrzegania owego dekretu.

Nad torturowaniem sumień ludzkich spoczywa jeszcze jedno bluźniercze przekonanie, że coroczna

spowiedź jest niezbędna do zmazania grzechów. Nikt, kto nie skłania się do przestrzegania owego nakazu

nie uzyska przebaczenia z rąk Boga. Czy człowiek ma prawo ustalać reguły, według których grzesznikowi

zmywają się jego winy? Bóg sam udziela przebaczenia, jednak niektórzy uzurpują sobie prawo do

zatrzymania grzechów pokutujących, jeśli nie spełnią oni warunków ludzkiego autorstwa. Kolejnym

zabobonem, który owładnął ludzkie umysły jest pogląd, że spowiedź całkowicie oczyszcza ich z win. W

konsekwencji prowadzi to wielu do niepohamowanego rozkoszowania się grzechem, jeśli zaś chodzi o tych,

którzy obawiają się Boskiego gniewu do okazywania większego szacunku względem księży niż Chrystusa.

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 31

background image

Nakaz uroczystego i publicznego wyznania win (nakazywany przez Cypriana

exomoologesis), do którego

zobowiązani byli niegdyś pokutnicy, aby uzyskać przebaczenie kościoła, byłby do zaakceptowania, gdyby

służył innemu celowi, niż ten, do którego został ustanowiony.

Nie stoimy zatem w opozycji do Kościoła pierwotnego. Pragniemy jedynie uwolnić wiernych od

współczesnej formy tyranii. Nie ma nic złego w osobistym akcie szukania pocieszenia i rady, zwierzenia się ze

swych obaw przed duchownym, jeśli tylko czyni to wierny z prawdziwej potrzeby, nie zaś przymusu.

Pozostawmy człowiekowi wolność w tej sprawie. Niech czyni, co uważa za stosowne. Niechaj ludzkiego

sumienia nie wiążą twarde prawa.

Pozostaje mi mieć nadzieję, że Jego Cesarska Mość i Prześwietni Książęta przyjmiecie ze zrozumieniem

ten raport.

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 32

background image

3. Potrzeba natychmiastowej reformacji

Chociaż doktryna prawdy została zniekształcona, a chrześcijaństwo skalane na wiele sposobów, to jednak

nasi adwersarze nie poczytują tego za wystarczającą przyczynę do reformy Kościoła na wielką skalę,

poruszającą w posadach cały świat.

Zdajemy sobie sprawę, jak pożądaną rzeczą jest unikanie powszechnego niepokoju, a jednocześnie

drżymy na myśl, że trzeba przyjrzeć się uważnie niepokojącej kondycji współczesnego Kościoła. Jaką

sprawiedliwością jest przypisywanie nam, choćby w najmniejszym stopniu istniejącego w Kościele chaosu? Z

jaką bezczelnością zbrodnia wprowadzania zamieszania w Kościele obciąża nasze konto zdaniem tych, którzy

sami w oczywisty sposób są sprawcami owych komplikacji. Toż to tak, jakby wilki narzekały na jagnięta.

Luter w swoich wystąpieniach poruszył zaledwie kilka zagadnień Kościoła, które obecnie urosły do

niebagatelnych rozmiarów. Zrobił to z całą skromnością i łagodnością, świadczącą o pragnieniu ujrzenia

poprawnego stanu rzeczy, nie zaś z postanowieniem własnoręcznego reformowania. Oponenci uderzyli na

trwogę, a kiedy spór przybrał na sile, za najprostszą metodę stłamszenia prawdy uznali okrucieństwo i

przemoc. Dlatego też zachęcaliśmy ich raczej do rozwiązania problemu na drodze przyjaznego dyskursu,

pragnąc załagodzić konflikt pojednawczymi argumentami. Doznaliśmy jednak prześladowań poprzez okrutne

dekrety, aż konflikt doprowadził do obecnego impasu. Takie oszczerstwa miały już miejsce w przeszłości.

Tym samym oskarżeniem nikczemny Ahab ganił Eliasza, że był jakoby burzycielem Izraela. Odpowiedź

proroka zwalnia z winy również nas. Nie ja sprowadziłem nieszczęście na Izraela, lecz ty i ród twojego ojca

przez to, że zaniedbaliście przykazania Pana, a ty poszedłeś za Baalami (1 Król.18,17-18) – odpowiedział

Eliasz. Dlatego też niesprawiedliwością jest pałanie do nas nienawiścią z powodu zaciekłego religijnego

sporu, który wstrząsa obecnym światem chrześcijańskim, chyba że wraz z potępieniem proroka Eliasza, w

którym szukamy swej obrony. Tak jego, jak i naszym jedynym powodem działania była walka w obronie

chwały Bożej i przywrócenie czystości w oddawaniu Mu czci. Zarzut wzniecania niepokojów spoczywa na

tych, którzy traktują te metody jako środek stawiania oporu prawdzie.

Czymże jest to, co czyniliśmy i nadal staramy się czynić naszymi wysiłkami, jak nie tym, aby przywrócić

wiarę w jednego Boga i aby Jego prawda zamieszkała w naszym Kościele? Jeśli nasi oponenci zaprzeczają

temu, niechże najpierw spróbują przekonać nas o naszej bezbożności zanim oskarżą nas o nią dowodząc

odstępstwa, które izoluje nas od innych. Aby załagodzić spór, w tej sytuacji musielibyśmy zachować ciszę,

wyrzekając się tym samym prawdy Bożej, choć zapewne i to by nie wystarczyło. Ciche przyzwolenie

musiałoby iść w parze z aprobatą bezbożnej doktryny, jawnymi bluźnierstwami przeciw Bogu i najbardziej

upodlającymi zabobonami. Naszym obowiązkiem jest jednak otwarcie wyrzec się jakiegokolwiek

powinowactwa z bezbożnością. To, że wzajemna nienawiść stała się zarzewiem tak ostrego konfliktu, jest

niewątpliwie wielkim złem. Wina spoczywa na tych, którzy za swe zadanie obrali sobie poróżnienie nieba i

ziemi. Zamiast zabiegać o spójną doktrynę, utrzymują oni wiernych w ryzach swej tyranii, do której prawo

sobie uzurpują.

Powinno być zupełnie wystarczającym stwierdzenie, ku naszej obronie, że święta prawda Boża, dla

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 33

background image

potwierdzenia której znosimy tak wiele, jest po naszej stronie. Wiodąc z nami spór, nasi przeciwnicy ścierają

się w rzeczywistości z samym Bogiem. Kłótliwość nie licuje z naszym usposobieniem. To ich niepohamowanie

wciągnęło nas w gorączkę niezgody wbrew naszej woli. Nie ma zatem powodu, aby ku nam kierować ostrze

nienawiści. Nie my kierujemy wypadkami, ani nie jesteśmy w stanie im zapobiec. Istnieje pewna stara

praktyka, do której zawsze uciekali się niegodziwcy. Wykorzystywali oni okazję głoszenia Ewangelii do

wzniecania niepokojów, następnie zniesławiali Ją jako przyczynę niezgody, której zawsze szukali, nawet przy

braku ku niej sposobności. Tak jak w początkach proroctwo miało się spełnić, że Chrystus będzie dla swych

ziomków kamieniem obrazy, o który potkną się, tak i w dzisiejszych czasach wydaje się ono spełniać. Trudno

pojąć, dlaczego budujący odrzucili kamień węgielny, ale skoro miało to miejsce w czasach Chrystusa, niech

nie dziwi nas, dlaczego powszechnie spotykamy się z tym zjawiskiem dzisiaj.

Usilnie błagam Waszą Cesarską Mość i Was Wielebni Książęta o zwrócenie uwagi na fakt, że Chrystus

przyszedł na świat, aby wzbudzać niepokój i, gdziekolwiek Jego Ewangelia jest głoszona, natychmiast

wywołuje gniew i opór ludzi złej woli. Z tych samych powodów w obecnych czasach również obserwujemy

rozdarcie Kościoła i wiele innych rodzajów niegodziwości. Niezmienna jest zatem historia głoszenia Ewangelii.

Od samych swych początków wywoływała i będzie wywoływać niezgodę. Do bardziej roztropnych należy

zadanie rozważenia, z jakiego źródła płynie zło. Ktokolwiek snuje takie refleksje zwalnia nas z poczucia winy.

Stosownym wydaje się nam niesienie świadectwa prawdzie tak, jak to dotąd zawsze czyniliśmy. Biada światu,

dla którego Chrystus staje się powodem do starć, zamiast przyjąć pokój, który nam ofiaruje. Kto nie podda

się Jego nauce z pewnością marnie zginie.

Niektórzy wyrażają wątpliwości, czy wszelka korupcja w Kościele może być naprawiona tak drastycznymi

krokami uzdrawiającymi, czy może owa nieprawość być szybko usunięta, czy podejmowane tego rodzaju

działania naprawcze mogą być lekiem na wszystkie odstępstwa. Sugerują oni, że niektóre rodzaje zła

wymagają rzekomo delikatnego traktowania, innym zaś trzeba się poddać, jeśli ich usunięcie nastręcza

kłopotów. Wiemy, czego dowodzi praktyka codziennego życia. Wiemy również, że na Kościele zawsze ciążyły

pewne skazy, budzące dezaprobatę pobożnych. Ich istnienie powinno się jednak przyjąć za oczywistość, a

nie czynić z nich zarzewie sporu. Niesłusznie oskarżają nas nasi oponenci o nadmierną powagę i wzniecanie

niepokojów z drobnych i błahych powodów. Kolejnym nieporozumieniem jest ich usiłowanie, by każdym

możliwym sposobem umniejszyć wagę spraw, które są przedmiotem kontrowersji. Starają się stworzyć

pozory, jakoby to nasze pieniactwo popychało nas do sporu, nie zaś szlachetne pobudki. Czynią to

podstępnie i z pełną świadomością, przypisując nam jedną z najohydniejszych wad, jaką jest nierozwaga.

Mówiąc w pogardliwy sposób o rzeczach wielkiej wagi zdradzają jednocześnie swój brak bogobojności. Czy

rzeczywiście zasługujemy na wyszydzanie i obrzucanie nas zarzutami siania fermentu w kręgach kościelnych

oraz wszczynania dysput o rzeczach małej wagi? Czyż użalanie się nad profanacją sposobu wielbienia Boga,

wielkim uszczerbkiem na Jego czci, splamieniem doktryny zbawienia licznymi błędami, umniejszeniem mocy,

jaką niesie ze sobą śmierć Chrystusa i świętokradczym skalaniem rzeczy świętych – czy może to wszystko

stać się powodem do haniebnego szargania naszą reputacją?

Pobieżne spojrzenie na owe sprawy nie jest wystarczające. Konieczne wydaje się bardziej sumienne

przedstawienie powagi problemów i to nie tylko po to, aby udowodnić ich ważkość. Pominięcie ich

przysporzyłoby nam wyrzutów sumienia z powodu wiarołomności. To jedno z trzech zagadnień, które na

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 34

background image

początku obiecałem poruszyć.

Po pierwsze życzyłbym sobie wiedzieć, na jakiej podstawie mienią się Chrześcijanami ci, którzy

przypisują nam winę burzenia porządku w kwestiach tak wielkiej wagi. Jeśli przypisywaliby tak wielką wagę

do religii, jak starożytni bałwochwalcy do swych zabobonów, nie wyrażaliby się tak pogardliwie o gorliwości

zachowania wiary, lecz na wzór bałwochwalców uważaliby ją za priorytet. Kiedy bałwochwalcy rozprawiali o

zabieganiu o ich ołtarze i ich paleniska, uważali je za rzecz najważniejszą.

Nasi oponenci, w przeciwieństwie do nich, uważają spór o chwałę Boga i zbawienie człowieka za rzecz

niemalże zbyteczną. Nieprawdą jest, jakobyśmy zabiegali o cień istoty sprawy. Wszak sednem sporu jest cała

podstawa religii chrześcijańskiej, a mianowicie wieczna i niepodważalna prawda Boga, prawda, której

świadectwo objawił nam wielokrotnie, na potwierdzenie której wielu świętych proroków i męczenników

złożyło swe życie, prawda obwieszczona i objawiona w osobie Syna samego Boga i ostatecznie

przypieczętowana Jego krwią. Czy zatem składanie świadectwa tej prawdzie jest sprawą mało istotną? Czy

można wzgardzić nią poprzez bierne i przyklaskujące wszystkiemu zachowanie?

Przejdę teraz do szczegółów. Wiemy, jak nikczemną rzeczą jest bałwochwalstwo w oczach Boga. Historia

bogata jest w opowieści o okrutnych karach za ów występek, spadających na Izraelitów i inne narody. Z ust

Boga padły słowa zapowiedzi zemsty na wszystkich uprawiających tę formę kultu przez wszystkie czasy. Do

nas również kierował Swe słowa, zaprzysięgając się Swoim imieniem, że nie zniesie dzielenia się Swoją

chwałą z bożkami. Jasno przestrzegł, że jest Bogiem zazdrosnym, szukającym zemsty do trzeciego i

czwartego pokolenia z powodu ludzkich grzechów, a tego w szczególności. Mojżesz, jakkolwiek łagodny z

natury, owładnięty Duchem Świętym, rozkazał Lewitom: [...] Przejdźcie tam i z powrotem od bramy do

bramy w obozie i zabijajcie każdego, czy to brat, czy przyjaciel, czy krewny. (Ex, 32,27) Jest to grzech, z

powodu którego Bóg karał swój lud wybrany, nawiedzając go wojną, epidemią, głodem i wszelką niedolą;

grzech, z powodu którego najpierw Królestwo Izraela, potem Judy zostało spustoszone, święte miasto

Jeruzalem zniszczone, świątynia Boga (jedyna w ówczesnym świecie) padła w gruzach, zaś naród wybrany

spośród innych narodów ziemi, z którym zawarł przymierze, który miał dorównać Jego standardom i żyć pod

Jego panowaniem i opieką, z którego sam Chrystus wywodził się – naród ów skazany był na wszelkiego

rodzaju nieszczęścia, odarcie z godności, wygnanie i niemal całkowitą zagładę. Za długo by o tym mówić w

szczegółach, ale każda strona pism prorockich przypomina, że bałwochwalstwo bardziej niż jakakolwiek inna

zbrodnia wzbudza Boski gniew. Czy zatem, przyglądając się powszechnemu oddawaniu czci bożkom,

mielibyśmy pobłażać temu i współdziałać w zbrodni?

Zważcie zatem, Cesarzu i Książęta, na całe zepsucie, plugawiące cześć Boską. Łatwo dostrzec, jak prawdziwa

religia tonie w napływie wszelkich oznak bezbożności. W wyniku tego boską czcią obdarza się wyobrażenia

bożyszcz i składa się im modlitwy pod pretekstem, że są one siedliskiem mocy i bóstwa Boga. Zmarłych

świętych uwielbia się dokładnie tak, jak czynili to Izraelici wobec Baalama. Podstęp szatański nakłonił ludzi

do wielu innych praktyk, w których cześć Boska doznaje poważnego uszczerbku. Bóg przypomina o płonącej

zazdrości, kiedy wyobrażenie jakiegoś bożka wynoszone jest na ołtarze. Święty Paweł na podstawie

własnego przykładu dowodzi, że służący Bogu powinni gorliwie chronić chwały Bożej. (Dz, 17,16) Jeżeli

Boska cześć cierpi na wiele sposobów, czyż nie byłoby niegodziwością przymknąć oko i zachowywać ciszę w

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 35

background image

tej sytuacji? Nawet pies, widząc swego pana w opałach, natychmiast zaczyna szczekać. Czyż możemy trwać

w bezczynności widząc, że święte imię Boga okrywa się hańbą w tak bluźnierczy sposób? W takiej sytuacji

czyż nie są komentarzem słowa psalmu:

A zniewagi urągających tobie spadły na mnie (Ps 69,10).

Urąganie czci Boskiej poprzez absurdalne obrządki ludzkiego autorstwa nie mogą przejść bez

upomnienia. Wiemy, jak bardzo Bogu przykra jest hipokryzja, a w wymyślonych praktykach kultu jest ona

wszechobecna. Wiemy również, jak surowymi słowami krytyki prorocy pomstowali na wszelkie formy kultu

sfabrykowane przez ludzką nieroztropność. Co gorsza, ludzie w swej pysze poczytują je za doskonałość

czczenia Boga. W obecnych formach kultu rzadko dostrzec można jakikolwiek rytuał, który byłby

usankcjonowany słowem Bożym.

Wydając osąd w tej sprawie nie będziemy się opierać na poglądach własnych lub innych. Musimy słuchać

głosu Boga, jak ocenia On profanację Swego imienia manifestowaną przez takie zachowania ludzkie,

fałszywą interpretację Jego słowa i narzucanie własnych inwencji. Istnieją dwa powody karania przez Boga

Izraelitów ślepotą, kiedy zatracili pobożną i świętą dyscyplinę w kościele. Pierwszym z nich jest

rozpowszechnienie się hipokryzji i tzw. kultu woli (

ethelothreeskia), oznaczających kult wymyślony przez

człowieka. W słowach proroka Izajasza Bóg wyraża tu Swoją opinię:

Ponieważ ten lud zbliża się do mnie

swoimi ustami i czci mnie swoimi wargami, a jego serce jest daleko ode mnie, tak że ich bojaźń przede mną
jest wyuczonym przepisem ludzkim, Dlatego też Ja będę nadal dziwnie postępował z tym ludem, cudownie i
dziwnie, i zginie mądrość jego mędrców, a rozum jego rozumnych będzie się chował w ukryciu (Isa. 29,13-
14). Mimo że Bóg porusza nas do myślenia takimi słowami, w świecie szerzy się podobny, lub jeszcze gorszy,

rodzaj perwersji. Czyż na głos grzmiącego z nieba Boga mamy zachować ciszę?

Modlitwa powszechna w niezrozumiałych językach uważana jest za niewielkie uchybienie, wbrew

jasnemu zakazowi Boga. Skoro ów rodzaj modlitwy jest oczywistą drwiną z majestatu Boga, nasi oponenci

nie mogą zaprzeczyć ważkości przyczyny naszych obiekcji. A cóż dopiero wspomnieć tu o bluźnierstwach

wyśpiewywanych w hymnach, na które wzdryga się serce każdego pobożnego człowieka? Wszyscy znamy

epitety przypisywane Matce Bożej. Tytułowana jest ona bramą niebios, nadzieją, życiem, zbawieniem,

posuwając się do takiego stopnia zauroczenia i szaleństwa, że dają jej nawet prymat nad Chrystusem. W

wielu kościołach słychać odrażający i bezbożny werset

zapytaj Boga Ojca, rozkazuj Jego Synowi. Nie mniej

skromnie celebrowani są święci, często święci czysto ludzkiej inwencji, włączeni do ogromnego katalogu już

istniejących. Wśród wielu pochwał, wyśpiewywanych pod adresem świętego Klaudiusza, słychać przydomki:

„światło niewidomych”, „przewodnik błądzących”, „życie i zmartwychwstanie”. Kanony codziennej modlitwy

również obfitują w podobne bluźnierstwa. Bóg zapowiada najsroższe groźby pod adresem tych, którzy w

przysięgach lub modlitwach mieszają Jego imię z imieniem Baalama. Jaka zatem zemsta spoczywa nad

naszymi głowami, kiedy mylimy Jego imię wraz ze świętymi i pomniejszymi bożkami, zaś Chrystusa w jawny

sposób znieważamy, odzierając Go z tytułów, które Mu przysługują, nadając je innym istotom? Czy tu

również mamy zachować ciszę, ściągając na siebie surowy osąd?

Człowiek nie potrafi modlić się do Boga z głęboką wiarą i przekonaniem. Kiedy Chrystus zmarł, naturalną

konsekwencją było zwątpienie człowieka, czy był On w stosunku do ludzi usposobiony równie życzliwie co

Bóg Ojciec, czy był gotowy towarzyszyć im i czy przejawiał zainteresowanie ich zbawieniem. Czyż jest

pomniejszym błędem przypisywać wieczne kapłaństwo na równi Chrystusowi i świętym? Pamiętajmy, że

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 36

background image

Chrystus, poprzez swą śmierć, zyskał tytuł wiecznego Orędownika i Czyniącego Pokój, mającego moc

przedstawiania nas i naszych próśb Bogu Ojcu, zyskiwania potrzebnych nam łask i wiary w spełnienie tego, o

co prosimy. Skoro sam dla nas poniósł śmierć, uwolnił nas tym samym od śmierci i nikt nie jest w stanie

dorównać Jego ofierze. Czy istnieje zatem jeszcze gorsze bluźnierstwo, które pada z ust naszych

przeciwników aniżeli to, że Chrystus jest rzeczywiście mediatorem w naszym odkupieniu, zaś wszyscy święci

orędownikami? Czyż Chrystus nie jest w ten sposób pozbawiony Swej chwały? Czy wraz ze Swoją śmiercią

dokonał posługi duszpasterskiej, składając ją w ręce świętych?

Chrystusa pozbawia się godności, za którą zapłacił taką cenę. Jest Mu ona wydarta i z największą

arogancją rozdzielona pomiędzy świętych, jakby była ich prawowitym spadkiem. Nasi adwersarze nie

zaprzeczają wprawdzie, że Chrystus nadal za nami się wstawia, ale twierdzą, że czyni to pospołu ze

świętymi. Tak więc, Chrystus jest jednym z wielu w wielkim katalogu zasłużonych. Ofiara własnej krwi

Chrystusowej stoi zatem na równi z zasługami świętego Hugona, Lubina i innych całkiem pospolitych postaci

w szeregach świętych, które spodobało się biskupowi Rzymu wynieść na ołtarze. Pytanie nie brzmi: Czy

święci w ogóle modlą się za nami? (Biblia nie wspomina o tym ani słowem), ale: Czy przechodząc obok

Chrystusa, zaniedbując Go lub zupełnie o Nim zapominając, mamy prawo szukać orędownictwa świętych?

Czy to nie Chrystus jest jedynym duszpasterzem, który otwiera nam schronienie w niebie, wiedzie nas ku

Niemu za rękę i poprzez Swe pośrednictwo skłania Boga Ojca do wysłuchania naszych modlitw? Możemy

całkowicie oddać się Jego rzecznictwu i przedstawić nasze prośby w Jego imieniu. Tego urzędu nie dzieli

Chrystus z żadnym świętym.

Próbowałem powyżej przedstawić, że Chrystus w dużej mierze pozbawiony był czci kapłańskiej, jak

również wdzięczności za łaski, które nam zsyła. Wprawdzie nazywany jest Zbawicielem, ale w sposób, który

implikuje, że ludzie również są w stanie wykupić się z więzów grzechu i śmierci. Wprawdzie nazywany jest

Sprawiedliwością i Zbawieniem, ale ludzie rzekomo mogą nabyć własne zbawienie dobrymi uczynkami.

Nieoceniony dar Chrystusa, którego ani ludzie, ani aniołowie nie są w stanie w pełni docenić i nazwać, jest

umniejszany przez uczonych w piśmie. Przyznają, że Chrystus wyświadczył nam pierwsze łaski (co stało się

warunkiem do zdobywania zasług, jak to określają), lecz otrzymawszy Jego pomoc zyskujemy życie wieczne

naszymi uczynkami. Wyznają, że krew Chrystusa obmywa nas z grzechów, wierzą jednak również w inne

drogi oczyszczenia. Nazywają wraz z nami śmierć Chrystusa ofiarą, ale to nasze codzienne ofiary

przyczyniają się ponoć do ekspiacji naszych nieprawości. Mówią, że Chrystus pojednał nas z Ojcem. Czynią

jednak wyjątek dla swych aktów zadośćuczynienia, jakoby to one gwarantowały nam odkupienie. Kiedy

dodatkowej pomocy szuka się w tzw. przywileju kluczy Piotrowych, nie mniejsza niż Chrystusowi, oddawana

jest chwała takim postaciom, jak Cyprian czy Cyricius. Budując skarbiec Kościoła, zasługi Chrystusa, jak i

męczenników wrzucane są do jednego tygla.

Czy przez te wszystkie rzeczy nie popełniliśmy tylu różnych bluźnierstw, ile tylko możliwe, tak że chwała

Chrystusowa jest podziurawiona i podarta na strzępy? Albowiem będąc w wielkim stopniu pozbawionym Swej

chwały, zachowuje z niej Chrystus jedynie szyld swego imienia, podczas gdy chce on prawdziwej władzy.

Także tutaj moglibyśmy bez wątpienia pozostać milczącymi, mimo że widzieliśmy Syna, którego Ojciec

uposażył w autorytet, władzę i chwałę i w którym wyłącznie udziela nam blasku przez zaliczenie nas w

poczet swych sług, powyżej których nie ma prawie nikogo. Czy widząc Jego dobrodziejstwa, tonące w morzu

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 37

background image

zapomnienia, Jego cnoty obdarzone niewdzięcznością ludzką, brak szacunku dla przelanej dla nas krwi, a

owoce Jego śmierci niemal całkowicie niweczone, kiedy Jego osoba jest przedmiotem różnych profanacji, tak

że bardziej przypomina bezpostaciową zjawę – czy przystoi nam w tej sytuacji nie wszczynać głosu

oburzenia? O przeklęta cierpliwości, że przymykasz oko, kiedy Boska cześć doznaje urazu! O źle skierowane

łaski Chrystusa, jeśli tłamsimy ich pamięć bezbożnym bluźnierstwem!

Przejdę teraz do drugiej gałęzi doktryny chrześcijańskiej. Któż sprzeciwi się twierdzeniu, że ludzie tkwią jak w

malignie przypuszczając, że zyskują życie wieczne poprzez zasługi płynące z ich uczynków? Przyznaję, że

łączą oni miłosierdzie Boga wraz ze swoimi uczynkami. Lecz odkąd czyni się ich ufność w uzyskanie Bożej

akceptacji zależnym od poczucia ich własnej wartości, jasnym staje się, że podstawa owej ufności i pychy

leży w ich własnych uczynkach. Najczęściej powtarzaną i najgłębiej zakorzenioną doktryną uczonych jest

przekonanie, że Bóg kocha każdego pojedynczego człowieka proporcjonalnie do jego zasług. Szatański

podstęp wznieca w człowieku radość z owego przekonania, z początku wynosząc go nad wzniosłą przepaść,

z której następnie spada w otchłań rozpaczy.

Oddając cześć Bogu, czynią to niektórzy nie z poczucia prawdziwej powinności, lecz poprzez obrządki

ustanowione według własnych norm. Za chwalebną rzecz uznają odklepywanie wielu modlitw, wznoszenie

ołtarzy, ozdabianie ich rzeźbami i obrazami, jak również samo uczęszczanie do Kościoła, częsty udział w

mszach i zamawianie ich w pewnych intencjach, umartwianie ciała postami, które nie mają nic wspólnego z

postem chrześcijańskim, a w szczególności nabożne przestrzeganie ludzkich tradycji w Kościele. Na

podobieństwo pogan, z prawdziwą pasją, oddają się różnym pokutniczym praktykom, szukając w nich

pojednania z Bogiem. Cóż zyskują po tych wszystkich próbach i udręczeniach? Postępując tak z poczuciem

wątpliwości i nieczystego sumienia zawsze narażeni są na przerażający niepokój i katusze płynące z poczucia

niepewności, czy aby Bóg nie gardzi ich osobą i uczynkami. Naturalną konsekwencją braku zaufania stała się,

jak to święty Paweł określa, utrata nadziei na uzyskanie wiecznego dziedzictwa. W takich okolicznościach cóż

stało się ze zbawieniem ludzi? Gdybyśmy zachowywali ciszę tam, gdzie istnieje konieczność zabrania głosu,

bylibyśmy nie tylko niewdzięczni, ale i zdradzieccy, zarówno w stosunku do Boga, jak i ludzi, nad którymi

spoczywa widmo wiecznego zatracenia, jeśli nie wyprostują swych ścieżek.

Gdyby pies widział ranę zadawaną swemu panu, porównywalną obrazie Boga przez fałszywe

sakramenty, raczej zareagowałby natychmiast, narażając swe życie, niż czekał w cichości, pozwalając

znieważać swego pana. Czy my jako ludzie mamy okazać się mniejszym oddaniem? Cóż dopiero wspomnieć

tu różne ryty ludzkiego autorstwa, które cieszą się tym samym szacunkiem, co misteria ustanowione przez

Chrystusa i zalecane przez Jego Boski autorytet. Zasługują one na najsroższe upomnienie. Lecz teraz, kiedy

nawet samo misterium Chrystusa obrosło licznymi zabobonami, pozbawione czci przez fałszywe opinie, o

których już pisaliśmy, z powodu podłości i mamony, czy powinniśmy byli kryć się z naszymi uczuciami, znosić

to, co nas dręczy, czy też udawać, że nic nie widzimy?

Chrystus rózgą wypędził wymieniających pieniądze ze świątyni, powywracał ich stoły i porozrzucał ich

towary. Nie każdy ma prawo wymierzać sprawiedliwość w ten sposób, jednak każdy, kto jawnie opowiada się

za Chrystusem, ma obowiązek być gorliwym w swej wierze. Wszak Chrystus powstał z martwych, aby

dowieść czci Boga Ojca. Dlatego też tak zdecydowanie potępił profanację świątyni. To potępienie jest

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 38

background image

również naszym obowiązkiem, który winniśmy czynić w zdecydowany i surowy sposób. Któż nie spotkał się z

praktykami wykupywania sakramentów w Kościele, tak jakby były one jednym z wielu towarów

wystawionych na sprzedaż. Inne łaski również mają swoją cenę zależną od umiejętności targującego się.

Owe bluźniercze praktyki widoczne są przede wszystkim w sakramencie wieczerzy Pańskiej. Jakże więc

moglibyśmy im pobłażać? Za sprawą jakiej sprawiedliwości oskarżani jesteśmy o nadmierną porywczość w

wyrażaniu naszego oburzenia? Na święte ciało Chrystusa, ofiary złożonej na krzyżu dla nas, na świętą krew

przelaną za nasze oczyszczenie, zaklinam Waszą Cesarską Mość i Ciebie, Prześwietny Książę, o rozważenie,

jak wielkim misterium jest ciało i krew Chrystusa dane nam, abyśmy je spożywali i jaką troską i oddaniem

powinniśmy dbać o czystość Ich pierwotnych intencji. Jakże niewdzięczni jawią się ludzie, kiedy to

niebiańskie misterium, ofiarowane nam przez Chrystusa, jest jak cenne perły rzucane wieprzom i

bezczeszczone na wszelkie sposoby! Jaką obrazą jest przemieniać wspomnienie śmierci Chrystusa w coś, co

przypomina kształtem przedstawienie teatralne, gdzie każdy pomniejszy księżulo może uczynić się

mediatorem między Bogiem a ludźmi. Negując zasługi ofiary Chrystusa wymyśla się całą gamę sposobów

uzyskiwania przebaczenia, zapominając, że Chrystus raz zmarł za nasze grzechy przeszłe, obecne i przyszłe.

Zasypując Boga całym ogromem fałszywych ofiar ubliża się ofierze wieczerzy Pańskiej.

Świadomy jestem, w jak pięknych słowach autorzy owych praktyk potrafią mówić o nich. Do dzisiejszego

dnia z tupetem praktykują swe obrzydliwości, o których wcześniej wspomniałem. Teraz, kiedy ujrzały one

światło dzienne, starają się je ukryć. Nie mogą jednak zatuszować ogromu swego bezeceństwa. Uczą, że

msza jest ofiarą, podczas której grzechy żyjących i zmarłych są zmazywane. Cóż zyskują takim

żonglowaniem słowami? Zdradzają jedynie swe zuchwalstwo. Jakże wielkiego uszczerbku doznaje sakrament

wieczerzy, kiedy zamiast głoszonego słowa kadzidło z dziwacznymi modlitwami pojawia się pospołu z

chlebem. Chleb, zamiast być rozdzielonym pomiędzy wiernych, spożywany jest tylko przez księdza i

pozostawiony na inny użytek, niż było to zamierzeniem Chrystusa. Nawet jeśli wierni dopuszczeni są do

spożywania wieczerzy, pozbawieni są jej połowy, a mianowicie kielicha Pańskiego. Kolejny wytwór fantazji

nakazuje im wierzyć, że pod postacią chleba kryje się prawdziwe ciało Chrystusa. Czyż nie przypomina to

pewnych praktyk kupieckich? Jeśli bowiem prawdą jest, jak twierdzą, że tym, co msza ofiaruje, są owoce

śmierci Chrystusa, jest to dla Niego obrazą równą splunięciu Mu w twarz..

Proszę wspomnieć klęskę, jaka spadła na mieszkańców Koryntu z powodu nadużycia sakramentu, choć

pozornie nie wydawało się to tak obraźliwym występkiem. Otóż przynoszono własną wieczerzę z domu do

wspólnego biesiadowania, aby bogaci fetowali w luksusie, zaś biedni przymierali głodem. Skłoniło to Boga do

ukarania ich śmiertelną zarazą. Tak w swej relacji święty Paweł zwraca uwagę na ojcowską dyscyplinę, która

skłoniła ich do okazania skruchy. Ze zdarzenia owego wywnioskować możemy, jakiej odpłaty mogą się

spodziewać ci, którzy umniejszają autorytetowi Chrystusa licznymi fałszami, którzy po wielekroć zbrukali

czystość Jego doktryny i skrzywili sens jej propagowania. Nie ma wątpliwości, że Bóg bierze odwet za owo

zuchwalstwo. Świat od wieków nękany jest najrozmaitszymi nieszczęściami. Dotarliśmy prawie do dna

rozpaczy. Zastanawiać się można, co jest przyczyną zsyłania na nas różnych klęsk. Jeśli jednak zastanowimy

się, jak błahym wydaje się wypaczenie sakramentu Wieczerzy Pańskiej przez Koryntian, w porównaniu z

ogromem splugawienia Go w dzisiejszych czasach, trudno kwestionować rację gniewu Boga w stosunku do

nas.

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 39

background image

Gdybym miał napiętnować wszystkie haniebne zaniedbania w zarządzaniu Kościołem, byłoby to niezwykle

czasochłonne. Pominę zatem sposób życia księży, skupiając się na trzech występkach, których nie da się

tolerować. Po pierwsze, brak jest należytego szacunku do powołania duchownego. Urząd duszpasterza

zdobywany jest na drodze przemocy, świętokupstwa lub innymi bezbożnymi, nieuczciwymi sposobami. Po

drugie, jeśli chodzi o wypełnianie obowiązków, zarządzający Kościołem przypominają bardziej opieszałe

kukły niż prawdziwych duchownych. Po trzecie, zamiast kierować sumieniem wiernych według słowa Bożego,

stosują metody tyranii i utrzymują wiernych w więzach niezliczonych bezbożnych nakazów.

W pogardzie dla praw tak Boga jak i człowieka, bez poczucia najmniejszego wstydu, wdarł się chaos w

wybór biskupów i prezbiterów. Ludzki kaprys zajął miejsce harmonii, a i świętokupstwo jest na porządku

dziennym, tak jakby były to uczynki nie zasługujące na naganę. Cóż się stało z podstawowym obowiązkiem

duchownych, a mianowicie głoszeniem słowa Bożego? Wszak święty Paweł, z wielkim zaangażowaniem

stojąc w obronie owej powinności, padał ofiarą wielu sporów. Każdy o sprawiedliwym osądzie przyzna, że w

dzisiejszych czasach powodów do obrony powinności nauczania jest o wiele więcej.

W czasach tak daleko posuniętej korupcji czystej doktryny, nikczemnego skalania sakramentów, nędznej

kondycji Kościoła, ci, którzy zarzucają nam nadmierne oburzenie, usatysfakcjonowani byliby naszą tolerancją.

Oznaczałaby ona jednak sprzeniewierzenie się czci Boskiej, chwale Chrystusa, zbawieniu człowieka,

stosowaniu sakramentów, jak i zarządzaniu Kościołem. W słowie „umiarkowanie” brzmi coś zwodniczego, a w

tolerancji pozorna „uczciwość”. Nie możemy cierpliwie znosić, jak Imię Najwyższego zasypują bluźnierstwa, a

Jego niezmienna prawda zagłuszana jest przez szatańskie podszepty, jak znieważa się osobę Chrystusa,

zniekształca Jego misterium, trapi nieszczęsne dusze, a Kościół pozostawia w cierpieniach śmiertelnego

ciosu. Brak reakcji oznaczałby nie naszą potulność, lecz obojętność na sprawy wielkiej wagi.

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 40

background image

4. Odpowiedź na kolejne zarzuty

Uzasadniłem jak dotąd powody naszej gwałtownej reakcji na zło, dziejące się w Kościele. Była ona

proporcjonalna do wagi problemu. Pojawiły się, jednak nowe zarzuty, a mianowicie, że nasza ingerencja

wywołała ogromną burzę w świecie chrześcijańskim. Sprawy mają się coraz gorzej i nie widać szczególnej

poprawy. Niektórych ośmieliło to nawet, jeśli nie do większej, to do równie niepohamowanej rozwiązłości.

Nasi przeciwnicy zarzucają brak w naszym Kościele dyscypliny, nakazów abstynencji, praktyk ćwiczenia się w

pokorze oraz to, że ludzie uwolnieni z owego jarzma bezkarnie oddają się występnym uczynkom. Jako

ostatni zarzut przypisują nam przywłaszczenie kościelnych dóbr, jakoby nasi książęta pośpiesznie rzucali się

na własność, niesłusznie uważaną za swój łup. Uważają, że Kościół został w ten sposób okrutnie ograbiony,

a fundacje kościelne są w rękach tych, którzy w wielkiej burzy niezgody uzurpowali je sobie w nielegalny

sposób.

Kościół, w czasach gdy rządzi nim bezbożność, doznaje skutków owych wstrząsów. Teraz jednak, kiedy

nad światem pojawiło się światło prawowitej i pobożnej doktryny, kiedy wielu w poczuciu obowiązku i z

zaangażowaniem pragnie zaradzić sytuacji, miałby nadal panować chaos na podobieństwo czasów

Antychrysta. Niechaj ci, którzy stają na drodze prawdy, zaniechają wzniecania wojny przeciw Chrystusowi, a

wkrótce ujrzymy wymarzony pokój. Niechaj odstąpią od obarczania nas za kłótnie, które sami rozpalają.

Jednak wolą oni odrzucać wszelkie warunki pokoju, zatracając pobożność i składając Chrystusa do grobu,

aby tylko podporządkować sobie Kościół. Niesprawiedliwością jest zatem puszyć się własną pozycją, rzucając

inwektywy w stronę tych, którzy niczego bardziej nie pragną, jak jedności i spójności wiecznej prawdy Bożej.

To my znosić musimy cały ciężar zaistniałej sytuacji, jakbyśmy byli autorami waśni.

W odniesieniu do zarzutu, że nasza doktryna pozostaje bezowocna, zdaję sobie sprawę, że ludzie

świeccy wyszydzają nas. Zarzucają, że próbując naprawić nieuleczalne bolączki, przysparzamy tylko

większych kłopotów. Ich zdaniem fatalne położenie Kościoła czyni wszelkie wysiłki naprawy próżnymi.

Twierdzą, że skoro nie ma nadziei na Jego uzdrowienie, najlepiej pozostawić zło samemu sobie. Ludzie o

takich poglądach nie rozumieją, że odnowa Kościoła jest sprawą samego Boga. Nie zależy ona od nadziei i

opinii ludzkich, podobnie jak wskrzeszenie zmarłych czy inne cuda. Nie możemy zatem czekać na sposobność

do działania, czy to ze strony dobrej woli ludzi, czy też pomyślnego nastroju czasów. Musimy spieszyć do

celu poprzez otaczającą nas mgłę rozpaczy. Wolą Naszego Pana jest nauczać Jego Ewangelii. Bądźmy

posłuszni więc i podążajmy za tym, do czego nas wzywa. Nie dociekajmy ostatecznego rezultatu, a

zachowujmy nadzieję na najlepsze. Błagajmy o to Boga w modlitwie, starajmy się z całym zapałem,

pieczołowitością i sumiennością osiągnąć wymarzony koniec. Jednocześnie z pokorą przyjmijmy rezultat,

jakikolwiek on jest nam pisany.

Kolejny zarzut, że nie dążymy do dobra, również pozbawiony jest podstaw. Bóg prosi, aby sadzić i

pielęgnować Jego słowo. Tak też staramy się czynić. Od Niego zależy wzrost (1 Kor.3,6-7). Co, jeśli Bóg

postanowi nie obdarowywać nas według naszych próśb? Jeśli będzie oczywistym, że wiernie wykonaliśmy

naszą część, niech nasi oponenci nie oczekują od nas niczego więcej. Jeśli efekt naszych starań nie będzie

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 41

background image

zadowalający, niech rozsądzą to z samym Bogiem.

Niesłusznym jest zarzut, jakoby z naszej doktryny nie wynikało żadne dobro. Wspomnę tu chociażby o

napiętnowaniu zewnętrznych oznak bałwochwalstwa i licznych zabobonów. Czyż owocem naszych działań nie

jest wdzięczność prawdziwie bogobojnych, którzy nauczyli się czcić Boga czystym sercem, wzywać Jego

Imienia spokojnym sumieniem, którzy czują ulgę od wiecznych utrapień, a znaleźli prawdziwą radość w

Chrystusie i zawierzyli Mu swe życie. Źródła upatrywania radości, na które otworzyliśmy ludziom oczy,

również świadczą o pierwszych owocach naszych działań. Iluż to ludzi, którzy wcześniej prowadzili występne

życie odmieniły nasze nauki i przerodziły w nowego człowieka? Iluż to z tych, wiodących dawne życie wolne

od jakichkolwiek restrykcji, cieszących się powszechnym szacunkiem, zamiast dalej tkwić w nieprawościach,

zbadali uważnie swe postępowanie? W mocy naszych wrogów leży spotwarzanie i szkalowanie nas,

zwłaszcza w kręgach ludzi o małym rozeznaniu. Nie mogą nas jednak pozbawić jednego. W szeregach

naszych nowych wiernych bowiem, więcej można doszukać się niewinności, spójności, prawdziwej świętości

niż w tych, którzy mienią się najświetniejszymi wśród oponentów. Jeśli znajdą się wśród nas ci, co

znieważają Ewangelię dając upust swym pożądliwościom – nie jest to zjawisko; a nawet gdyby było nowe, to

i tak nie możemy być zmuszani do brania ciężaru winy. Ewangelia jest jedyną regułą dobrego, pobożnego

życia. Zakłada jednak, że nie wszyscy są gotowi na Jej przyjęcie. Jeśli niektórzy zwolnieni z jakichkolwiek

więzów grzeszą w jeszcze bardziej zarozumiały sposób, rozpoznać możemy tu prawdę słów Symeona, że

Chrystus przyszedł na świat,aby były ujawnione myśli wielu serc (Łk. 2,35). Bóg daje nam Swą Ewangelię,

aby ukryte niegodziwości wyszły na światło dzienne. Stawianie zarzutu tym, co niosą i nauczają Jej, jest

zatem szczytem bezczelności. Wyrażając się tak ostro nie czynię krzywdy naszym wrogom. Odpowiadam

jedynie tą samą rzeczą, z której oni próbują zbudować zarzut przeciw nam. Skąd pogardzający prawdą Bożą

uczą się swego niepohamowanego rozpasania? Otóż z przekonania, że na fali konfliktu wolno im posuwać się

do wszystkiego. Niechaj dostrzegą swój występek. Przez stawanie na drodze prawdy wzniecają wśród

niegodziwych nadzieję na bezkarność swych czynów.

Jeśli chodzi o obelżywy zarzut, że pozbawieni jesteśmy jakiejkolwiek dyscypliny i zahamowań, możemy

odpowiedzieć dwojako. Gdybym powiedział, że dyscyplina dobrze zadomowiona jest w naszych kręgach,

sprzeciwiliby się temu nasi nauczyciele, którzy rozpaczają, że jest nadal zaniedbywana. Nie zaprzeczam, że

pragnęlibyśmy szczycić się gruntowną dyscypliną w naszym obozie. Należy jednak rozważyć, jakimi ludźmi

byli wcześniej nasi wyznawcy. Czekam na sprzeciw naszych adwersarzy. Używają oni każdego fortelu, aby

obarczyć nas winą i pokrzyżować nasze wysiłki w tworzeniu i ukonstytuowaniu Kościoła, jak również obalaniu

wszystkiego, czego dotknęła nasza ręka. Skwapliwie dokładamy starań do budowy Kościoła, a kiedy oddani

jesteśmy już pracy, próbują przeszkodzić naszym działaniom, nie pozostawiając czasu choćby na rozwiązanie

wewnętrznych problemów Kościoła. Następnie zarzucają nam Jego opłakany stan, którego sami są

przyczyną. Cóż za chytrość nakazuje im ciągłe gniewanie się na nas, a nam czynienie z tego zarzutu?!

Konsekwencją owych sporów jest brak czasu na zaprowadzenie porządku we wszystkich działach Kościoła.

Bóg jest świadkiem naszego żalu z powyższych przyczyn, ludzie zaś świadkami naszych skarg z powodu

odległości, jaka ciągle dzieli nas od doskonałości.

Mówi się o nas, że wyzbyliśmy się pewnych spraw dotyczących dyscypliny. To prawda, ale w odbudowie

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 42

background image

upadłej budowli ludzie mają w zwyczaju zbierać pozostałe szczątki i odbudowywać z nich to, co się da. Tak

też my czuliśmy się zobligowani, aby działać. Jeśli nawet przetrwała jakaś część starej dyscypliny kościelnej,

tak bardzo pokryła się ona różnymi naleciałościami, że utraciła swą pierwotną, dziewiczą formę. Nie

służyłaby ona niczemu, jeśli nie byłaby oczyszczona.

Życzyłbym sobie, aby nasi adwersarze pobudzali nas do działania swoim przykładem. Ale czy sami

odznaczają się dyscypliną, o której rzekomym u nas braku tak głośno się wyrażają? Czy nie byłoby z

większym pożytkiem wspólnie przyznać się do winy i wyznać ją przed Bogiem niż obrzucać nas zarzutami, od

których sami nie są wolni?

Dyscyplina odnosi się zarówno do duchownych jak i wiernych. Życzyłbym sobie wiedzieć, z jaką

surowością podchodzą do wymogu prawego i czystego moralnie zachowywania się duszpasterzy. Nie

doszukuję się w nich tej czystej i wysublimowanej świętości, której wymagały antyczne kanony od kleru.

Wiem bowiem, że w pogardzie mają prawa, które od wieków leżą w zapomnieniu, tak samo jak i każdego,

kto próbuje je przypomnieć. To, czego domagam się od duchownych, to elementarne poczucie przyzwoitości.

Jeśli nie mogą wyróżniać się cnotliwością życia, niech przynajmniej nie grzeszą bezecnością. Jeśli ktokolwiek

dochodzi do stanu duchownego na drodze przekupstwa, czyjegoś polecenia, plugawej służalczości lub

podejrzanych zaświadczeń, kanony określają to mianem świętokupstwa, które zasługuje na ukaranie. Iluż

ludzi w dzisiejszych czasach staje się duchownymi na innej niż wymienione drogi? Gdyby nie istniało

postanowienie w tej sprawie, można by zapomnieć o rygorystycznym podejściu do problemu. Jednak domy

biskupów są siedliskiem jawnego i ukrytego świętokupstwa. Cóż na to biskup Rzymu widząc, jak kapłańskie

urzędy przyznawane są tym, którzy zaoferują największą stawkę lub tam, gdzie opłaca się czyjeś

wstawiennictwo lub inne niegodziwości? Czy zdrowy rozsądek przyzwala na wybieranie 12-letnich chłopców

na urząd arcybiskupa? Czy nie to bardziej ubliża Chrystusowi, niż kiedy był bity i poniewierany? Czy można

bardziej urągać Bogu i ludziom, kiedy chłopiec, jeszcze dziecko, dostępuje urzędu pastora?

Zalecenia kanonów dotyczące biskupów i prezbiterów nakazują im stać na straży swej parafii i nie

zaniedbywać jej swą nieobecnością. Nawet, gdy wyobrazimy sobie, że nie istnieje taki nakaz, któż nie

dostrzeże, że dobre imię chrześcijaństwa narażone jest na pośmiewisko nawet u Turków, gdzie mianem

pastora określa się kogoś, kto ani razu nie składa wizyty w swej parafii. Rzadkością jest, że pastor przebywa

tam, gdzie wyznaczono mu jego urząd. Biskupi i opaci przebywają w swych własnych dworach lub na dworze

książąt. W zależności od swego usposobienia wybierają miejsce, gdzie mogą żyć w luksusie. Ci, którzy

znajdują większą przyjemność przebywania w swych własnych beneficjach, znani są z lenistwa. Nic nie

wydaje się im być bardziej obce, jak własne obowiązki.

Stare kanony zabraniały przydzielania dwu parafii jednemu duchownemu. Dawno już zapomniano o

owym zakazie. Jakie wytłumaczenie można znaleźć na absurd przydzielania pięciu beneficjów jednemu

duszpasterzowi lub, na przykład, trzech wspomnianych wcześniej biskupstw, oddzielonych od siebie ogromną

odległością, uniemożliwiającą choćby coroczne odwiedziny, nie mówiąc już o innych obowiązkach, jakie z

tego wynikają.

Kanony domagają się ścisłej i szczegółowej analizy życia i poglądów ubiegających się o wejście w stan

duchowny. Przyznajmy, że dzisiejsze czasy nie obligują do tak surowego przestrzeganiem reguł. Nie można

jednak bezkrytycznie przyjmować zupełnych ignorantów, pozbawionych wiedzy i roztropności. Zatrudniając

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 43

background image

kogoś, nawet w mało wymagającym zawodzie, większą uwagę zwraca się na jego przeszłość, niż przy

wyborze duszpasterza. Uwagi me wolne są od jakiegokolwiek fałszu czy przesady. Współcześni kandydaci

podczas selekcji muszą się wykazać niewielką wiedzą. Biskupi lub sufragani zadają pytania pozornie

udowadniające, że ci, których już wcześniej wybrali nadają się na stanowisko. Nie ma okazji na głębszą

dociekliwość kwalifikacji kandydata. Ordynacja jest tylko formalnością, dobrze znaną wszystkim od urzędnika

parafialnego do stróża.

Według starych kanonów po ordynacji najmniejszy akt lubieżności karany był usunięciem ze stanowiska i

ekskomuniką. Jeśli nawet zrezygnujemy z części owych rygorystycznych wymogów, cóż powiemy o tolerancji

dzisiejszego wyuzdania, która niemalże zezwala na jej popełnianie. Kanony zdecydowanie zakazują

duchownym rozkoszowania się przyjemnościami polowania, hazardu, biesiadowania i tańca. Zwalniają ze

stanowiska każdego, kto okrył się jakąkolwiek hańbą. Zatem wszyscy duchowni, którzy zaprzątają sobie

głowę świeckimi sprawami, wtrącają się w cywilne urzędy, aby odwrócić uwagę od spraw swego stanu i nie

są pracowici w wypełnianiu obowiązków powinni być surowo potępieni, a jeśli nie wyrażają skruchy,

zwolnieni. Z pewnością powstanie tu sprzeciw, że jak na dzisiejsze czasy, to zbyt surowe sankcje. Któż,

jednak przymknie oko na niepohamowaną rozpustę panoszącą się wśród duchownych? Dodaje ona jedynie

ohydy do i tak wielkiego zepsucia świata.

W odniesieniu do dyscypliny narzuconej ludziom sprawa ma się następująco. Jeśli nikt nie kwestionuje

dominacji duchownych i nie dostrzega ich udziału w ogólnej korupcji, wówczas wszystko zło, które dzieje się

z wiernymi, spowijane jest bezkarnością lub beztroskim niedopatrzeniem. W zachowaniu społeczeństwa

łatwo dostrzec rozpowszechnianie się wszelkiego rodzaju nieprawości. Zwracam się do Was, Wasza Cesarska

Mość i Was, Prześwietni Książęta, abyście byli tu świadkami. Duchowni, czy to z pobłażliwości, czy z

beztroski, pozwalają nikczemnikom dawać upust swym żądzom. Przypatrzmy się, w jaki sposób reagują na

jej przejawy i jaką troskę przejawiają w korygowaniu wad lub przynajmniej ich piętnowaniu. W jaki sposób

strofują i krytykują owe postępowania? Czemu służy dziś ekskomunika - najlepszy środek dyscyplinarny? Pod

jej nazwą kryją się tyrańskie metody, ofiarą których stają się „nieposłuszni”. Niestawienie się przed

trybunałem w sprawach finansowych lub bieda, która uniemożliwia spełnienie ich finansowych wymagań – to

definicja nieposłuszeństwa. Co za tym idzie, najbardziej uzdrawiającym remedium na utemperowanie

winnych okazuje się być trapienie biednych i niewinnych. Co więcej, pielęgnują dziwaczny obyczaj, sprzeczny

z zaleceniem Chrystusa, rzucania klątwy na niewyjaśnione przypadki przestępstw, na przykład w sytuacji

popełnienia kradzieży, gdy złodziej nie jest znany.

Choć tak wiele haniebnych czynów dzieje się na oczach wszystkich, praktyka ekskomuniki leży gdzieś

zapomniana, a osoby, w których kręgach szczególnie dominuje nieprawość, mają czelność zarzucać nam

dążenie do ładu! Nie ma wątpliwości, że jesteśmy współwinni zaistniałej sytuacji, a i nic nie zyskujemy

oskarżając naszych przeciwników. Z tego, co dotąd przedstawiłem widać, że mym celem nie było wzajemne

obwinianie się, aby uniknąć zarzutu pod naszym adresem, ale podkreślenie prawdziwej wartości dyscypliny,

którą jakoby odrzuciliśmy. Jestem przeświadczony, że brak całkowitego ładu w naszych szeregach nie jest aż

tak wymagający natychmiastowych środków zaradczych. Nie staram się tu usprawiedliwić i schlebiać

własnym defektom. Zdaję sobie sprawę, jak wiele pozostawiamy do życzenia. Bez wątpienia trudno byłoby

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 44

background image

zdać rachunek z naszych niektórych poczynań przed Bogiem, nie trudniej jednak, niż w wypadku naszych

oponentów.

Z równym, co w poprzednich wypadkach, stopniem bezczelności obwieszczają, że zagrabiliśmy bogactwo

Kościoła i bierzemy udział w świeckich sprawach. Skłamałbym, gdybym temu zaprzeczył. Zawsze wielkie

zmiany przynoszą pewne niedogodności. Nie szukam wymówki na to, co złe u nas, ale skąd bierze się

śmiałość owego zarzutu? Oponenci twierdzą, że świętokradztwem jest sprzeniewierzać dobra kościelne na

cele świeckie. Zgadzamy się z tą opinią. Stawiany jest nam zarzut, że to właśnie czynimy. Nie obawiam się

udzielić odpowiedzi w naszym imieniu, jeśli to samo uczyni strona przeciwna. Wkrótce powrócę do naszego

przypadku. W międzyczasie przyjrzyjmy się, jak postępują ci, o których mowa.

Nie dodam niczego oprócz tego, co widoczne dla oczu. Biskupi prześcigają się z książętami w splendorze

swych strojów, obfitości stołu, ilości służby, wspaniałości pałaców, krótko mówiąc, każdego rodzaju luksusu.

Jednocześnie marnotrawią dochody Kościoła na jeszcze bardziej haniebne wydatki. Wspomnieć można by tu

tereny do uprawiania sportów, rozkosze gier, zabaw i innych przyjemności, które pochłaniają niemałą część

dochodu. Korzystanie z kiesy kościelnej na cele nierządu, pycha i całkowite zatracanie się w ekscesach,

zasługuje jednak na najwyższe oburzenie.

Był czas, kiedy ubóstwo było uważane za chlubę wśród księży. Tak też o nim wyrażał się Sobór w Aquili.

Wydano wówczas dekret mówiący, że biskup powinien rezydować w bliskości swej parafii w skromnych

warunkach z podstawowym umeblowaniem (Con.Carth. iv,cap. Iv,can.14). Nie zważając już na pierwotne

reguły, w czasach późniejszych, kiedy wdało się znieprawienie w zdobywaniu bogactwa przez duchownych,

nawet wówczas prawo stanowiło podział dochodu kościelnego na cztery części. Jedna przeznaczona była dla

biskupa na cele gościnności i tych będących w potrzebie, druga dla pozostałego kleru, trzecia dla biednych,

czwarta zaś na odnawianie kościoła. Grzegorz potwierdza pełne zastosowanie się do owego dekretu nawet w

jego czasach. Z biegiem lat; reguła ta stawała się mniej rygorystyczna, aż przyszedł okres całkowitego

znieprawienia. Nikt jednak nie odmówi słuszności słów Jerome w

ad Nepotianum, że chlubą biskupa jest

zaspokajanie potrzeb biednych, zaś hańbą wszystkich duchownych pielęgnować pragnienie zdobywania

osobistego bogactwa. Będzie to z pewnością uważane za kolejny, zbyt surowy, nakaz, kiedy Jerome w tym

samym piśmie mówi o otwartości, gościnności dla biednych i obcych. Łatwo jednak doszukać się słuszności

owego nakazu w Biblii.

Im bardziej opaci zbliżają się w swych dochodach do biskupów, tym bardziej ich przypominają. Kanonicy

i księża przy parafii, nie mogąc w pełni korzystać z przyjemności zastawionych stołów, luksusu, wystawności,

szybko znaleźli metodę kompensującą im tę niedogodność. Pazerność posuwa niektórych do zdobywania w

ciągu miesiąca dochodów równych rocznemu z tytułu posiadania czterech czy pięciu beneficjów, nie myśląc o

obowiązkach i odpowiedzialności, jaka się z tym wiąże. Zawsze znajdą się przecież wikariusze skorzy do

płaszczenia się i przejęcia obowiązków na swoje barki, jeśli tylko dane im będzie uszczknąć choć trochę

grosza. Mało kto zadowala się jednym biskupstwem lub opactwem. Ci, którzy żyją na koszt publicznych

wydatków Kościoła, choć mogliby żyć z fundacji kościelnej, określani są przez Jerome mianem świętokradców

(C.Cler.I,Quest.2). Jak zatem należałoby określić tych, co pochłaniają trzy biskupstwa, powiedzmy od

pięćdziesięciu do stu fundacji kościelnych. Gdyby choć nie narzekali, że są niesprawiedliwie spotwarzani! Cóż

można sądzić o tych, którzy delektują się przyjemnościami ciała, korzystając z publicznych dochodów

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 45

background image

Kościoła? Mówię tu tylko o wypadkach powszechnie znanych.

Gdybyśmy mieli zapytać co poniektórych, rezydujących w swoich beneficjach, z jakiego tytułu otrzymują

skromne, umiarkowane wynagrodzenie, nie potrafiliby odpowiedzieć. Jakie obowiązki wykonują w zamian? W

starym prawie ci, którzy służyli przy ołtarzu, żyli w jego bliskości zgodnie ze słowami:

tak też postanowił Pan,

ażeby ci, którzy Ewangelię zwiastują, z Ewangelii żyli (1 Kor. 9,14). Niechaj zatem nasi oponenci wykażą, że
są głosicielami Ewangelii. Nie będę wówczas kwestionował ich prawa do pensji, czego również nie

kwestionuje autorytet świętego Pawła:

młócącemu wołowi nie zawiązuj pyska (1 Kor. 9,9). Czyż nie stoi to

wszak w sprzeczności, że pracowite woły przymierają głodem, a leniwe osły dostają swój pokarm? Obarczeni

tym zarzutem bronić się będą twierdzeniem, jakoby pełnili służbę ołtarza, co według prawa powinno dawać

im utrzymanie. Święty Paweł w Nowym Testamencie przedstawia tę sprawę nieco inaczej. Jaka jest jakość

ich usług, za które domagają się zapłaty. Odprawiają, co prawda, msze i przewodniczą śpiewom w kościele.

Czasem nie służy to żadnemu celowi, czasem popełniają świętokradztwo, wywołując tym Boży gniew. Na

takie, a nie inne cele płyną publiczne pieniądze.

Nasi książęta oskarżani są o niewybaczalne świętokradztwo, jakoby na drodze nieuczciwości i przemocy

przywłaszczyli sobie fundacje kościelne, które były poświęcone Bogu, a teraz ulegają zniszczeniu, będąc

wykorzystywane na świeckie cele. Nie będę uchylał się od odpowiedzi na wszystko, co niepokoi w naszych

szeregach. Jasno wyrażam moje niezadowolenie, że nie kładzie się większego nacisku na prawowite

wydatkowanie dochodów kościelnych, na które były one przeznaczone. Szczerze ubolewam nad tym.

Problem jednak, czy rzeczywiście nasi książęta w sposób świętokradczy zagarnęli dochody kościelne, kiedy

przejęli to, co uratowali z rąk księży i mnichów. Czy dobra te miały pozostać nadal miejscem folgowania

swoim żądzom? Stawiając nam powyższe zarzuty nasi adwersarze bronią tu swoich interesów, nie zaś

Chrystusa i Jego Kościoła. Bez wątpienia z całą surowością powinno oceniać się tych, którzy przywłaszczają

sobie dobra kościelne i wykorzystują je na własne potrzeby. Proceder taki ma jednak czasami swoje

uzasadnienie. Niektórzy duchowni pozbawieni są swego utrzymania, gdyż okrutnie wykorzystując ubogich

wiernych, winni są ich krwi. Oponenci zadają pytanie, cóż mają z tym wspólnego. Któż z nich może szczerze

wyznać to, co niegdyś rzekł święty Ambroży, a mianowicie, że cokolwiek posiadał, było własnością biednych.

Usilnie twierdził, że również własność biskupa należy do biednych (Ambroży, Epist.Lib.v.Ep. 31,33). Rzadko

spotkać można tych, którzy nie nadużywają swych dóbr ku wielkiej swobodzie i marnotrawstwu. Niesłusznie

czynione są nam wymówki za pozbawienie dóbr, które wbrew prawu zagarnęli i marnotrawią z wielkim

bezeceństwem.

Pozbawienie ich owej własności dokonało się nie tylko w majestacie prawa, ale i z konieczności. Czyż

nasi książęta, widząc Kościół pozbawiony prawdziwych duchownych, a dochody kościelne marnotrawione

przez opieszalców, dziedzictwo Chrystusowe i biednych pochłonięte przez kilku drapieżców, rozpustnie

niweczone na kosztowne zbytki – czy w tej sytuacji nie mieli prawa interweniować? Czy przyglądając się

zatwardziałym wrogom prawdy, próżnującym jak inbucus i nadużywającym włości kościelnych, atakujących

Chrystusa, gnębiących prawowitą doktrynę, prześladujących innych pastorów, nie było rozsądne pozbawić

ich owej własności tak, aby nie posiadali w ręku środków, którymi nękali Kościół. Warto tu wspomnieć króla

Jozjasza, który w imieniu autorytetu Ducha Świętego, widząc jak Święta Eucharystia była w niewłaściwy

sposób spożywana, powołał specjalnego urzędnika, zmuszającego ich do złożenia relacji (2 Kr. 24:14). Było

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 46

background image

również wielu duchownych, którym Bóg powierzył zadanie zwyczajnego zarządzania Kościołem. Co powinno

spotkać tych, którzy nie dopełniają tego obowiązku, nie tylko zaniedbują odbudowy Kościoła, lecz wytężają

swe siły i środki, aby doprowadzić do jego upadku?

Ktoś może wyrazić zainteresowanie, w jaki sposób administruje się naszymi dochodami. Z pewnością

można by dopatrzyć się pewnych nieprawości. Są one jednak spożytkowane w sposób bardziej wydajny niż

naszych adwersarzy. Jakkolwiek sprawy by się miały, prawdziwi, oddani duszpasterze, którzy karmią swe

stada doktryną zbawienia, są finansowo wspierani z owych środków. Wcześniej bywało, że kościoły

pozbawione pastorów obciążane były wymogiem składania ofiar na nie. Gdziekolwiek wcześniej istniały

szkoły lub szpitale przykościelne dla biednych, nadal istnieją. W niektórych przypadkach ich dochody wzrosły,

w żadnym z nich nie zmalały. W wielu miejscach byłych klasztorów założono nowe szpitale, w innych szkoły,

gdzie wykładowcy otrzymują regularne wynagrodzenie, a młodych kształci się w nadziei, że będą służyć w

przyszłości Kościołowi.

Krótko mówiąc, Kościół ma wiele korzyści z owych dochodów, które wcześniej przejadali tylko księża i

zakonnicy. Niemałą ich część pochłaniają nieprzewidziane wydatki. Są one jednak ściśle brane pod uwagę.

Jeśli w Kościele panuje chaos, jest on dużo bardziej kosztowny dla Kościoła, niż jego prawidłowe

zarządzanie. Nie można odmawiać naszym książętom i urzędnikom, mającym władzę sędziowską, środków

na wydatki tego typu. Nie są one wszak, na swój własny użytek, ale na konieczne potrzeby Kościoła. Poza

tym nasi adwersarze nie wspominają o grabieży i niesprawiedliwym wymuszaniu ofiar, od których teraz

wierni są uwolnieni. Roztrząsanie owego tematu wydaje się być zbyteczne z jednego powodu. Ponad trzy

lata temu nasi książęta zadeklarowali swą wolę zwrotu mienia pod warunkiem, że to samo uczynią ci, którzy

posiadają znacznie więcej oraz winni są większej korupcji w zarządzaniu nimi. Nasi książęta nadal czują się

zobowiązani tą obietnicą w stosunku do Jego Cesarskiej Mości. Dokument ten jest jawny dla świata tak, aby

nie istniała jakakolwiek przeszkoda na drodze ujednolicenia doktryny.

Ostatnim i podstawowym zarzutem, stawianym pod naszym adresem, jest doprowadzenie do schizmy w

Kościele. Żadne okoliczności nie są w stanie usankcjonować naszego zerwania jedności Kościoła. Pisma

naszych autorów są świadkami, jak bardzo czyni się nam niesprawiedliwość. Nie staramy się ani odstąpić od

Kościoła, ani tracić duchowej styczności z nim. Zachowując pozory słuszności, nasi oponenci mają w

zwyczaju sypać piasek w oczy ludziom prawym i pobożnym. Dlatego uniżenie proszę Waszą Cesarską Mość i

Was, Książęta o wyzbycie się wszelkich uprzedzeń, aby bezstronnie wysłuchać naszej obrony. Niechaj

również imię naszego Kościoła nie wzbudza nagłego niepokoju. Proszę wspomnieć, że prorocy i apostołowie

wraz ze swym pierwotnym Kościołem przeżywali podobny spór, jaki my dziś toczymy z biskupem Rzymu i

jego zastępami. Na ich podobieństwo powodowani rozkazem samego Boga pomstujemy na bałwochwalstwo,

przesądy, profanację świątyni i jej obrządków, występujemy przeciwko beztrosce i lenistwu kapłanów,

powszechnemu skąpstwu, okrucieństwu i rozpasaniu. Zawsze spotykamy na swej drodze opór podobny

temu, jaki i ich również spotykał. Zarówno prorocy, jak i my padamy ofiarą oszczerstwa, że odstępując od

opinii ogółu burzymy jedność Kościoła. Codzienne zarządzanie Kościołem przypadało wówczas kapłanom. Nie

rościli sobie do tego prawa w sposób arogancki, ale Bóg nadal im tę funkcję Swoim autorytetem.

Przedstawienie wszystkich przykładów w tej sprawie byłoby zbyt czasochłonne. Zadowólmy się jednym z nich

– przykładem Jeremiasza.

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 47

background image

Prorok ów musiał radzić sobie z całym zastępem kapłanów i ich orężem, z jakim na niego nastawali.

Czyż poniższe słowa nie świadczą o troskach, z jakimi przyszło mu się borykać:

Nuże uknujmy spisek

przeciwko Jeremiaszowi, gdyż nie zaginie pouczenie kapłana ani rada mędrca, ani słowo proroka! (Jer.
18,18). W swych szeregach mieli wielkiego kapłana, który potępiał każdego, kto popełnił poważne

wykroczenie oraz rzesze podzielających ich zadanie, którym sam Bóg powierzył zarządzanie Kościołem

żydowskim. Jeśli prorok burzył spójność Kościoła, zalecaną autorytetem Boga, któż ostałby się po jego

stronie? Musiał być zatem uznany za odszczepieńca. Nie będąc powstrzymanym konsekwencjami walki z

bezbożnością kapłanów pozostał wytrwały w swych dążeniach.

Jesteśmy w stanie udowodnić, i dla wielu jest to łatwo dostrzegalne, że wieczna prawda Boża, głoszona

przez proroków i apostołów, jest po naszej stronie. Wszystko, co nas jednak spotyka, to fala zarzutu

odstąpienia od Kościoła. Jednogłośnie zaprzeczamy temu. Nadane prawo do zarządzania Kościołem jest

jakoby argumentem w obronie stanowiska naszych adwersarzy. Jakże o wiele bliżsi byliby prawdy, gdyby

potrafili skorzystać z przykładu Jeremiasza. Dla nich istnienie legalnego kapłaństwa usankcjonowanego przez

Boga pozostawało w owych czasach bezsprzeczne. Uważają przy tym tamtą ordynację za niepodważalną. Ci

natomiast, którzy noszą dziś miano prałatów, nie mogą udowodnić swojej ordynacji żadnymi prawami, ani

boskimi, ani ludzkimi. Niechże i tak będzie. Jednakże, jeśli pod względem miejsca w hierarchii, pozostają w

tej samej sytuacji co dawni kapłani, nie mogą niczego nam zarzucić, nie oskarżając jednocześnie proroka

Jeremiasza o schizmę.

Podałem tu tylko jednego proroka jako przykład. Wszyscy pozostali mówią o podobnej walce, jaką

musieli stoczyć z niegodziwymi duchownymi, próbującymi pozbyć się ich. W jaki sposób reagowali

apostołowie na takie traktowanie? Wyznając, że są sługami Chrystusa wypowiadali wojnę synagodze. Urząd i

dostojeństwo stanu duchownego nie doznawały jednak uszczerbku. Choć prorocy i apostołowie różnili się w

sprawach doktrynalnych z duchownymi, kultywowali jednak duchową więź poprzez ofiary i modlitwy, jeśli

tylko nie zakrawała ona na bałwochwalstwo. Żaden prorok nie splamił się składaniem ofiar w Bethel. Żaden

też nie składał nieczystych ofiar, kiedy świątynię opanował duch Antochiusa, a bluźniercze ryty znalazły w

niej swe miejsce.

Prawdziwi słudzy Boga nigdy nie czuli się pozbawieni przynależności do Kościoła. Woleli jednak znosić

przydomek odszczepieńców, niż popierać panoszącą się bezbożność. Czasem pozbawia się nas miana

„Kościół”. Rozsądzić należałoby jednak, co oznacza prawdziwy Kościół i jaki powinien być charakter jego

jedności. Z pewnością nie można oddzielić Kościoła od Chrystusa, który jest jego Głową. Mówiąc o Nim mam

na myśli przesłanie Jego Ewangelii, które przypieczętował własną krwią. Aby przekonać nas, że strona

przeciwna tworzy prawowity Kościół, musiałaby najpierw udowodnić istnienie prawdziwej doktryny swym

życiem i nauczaniem. Według nas nauczanie słowa Bożego i czystość w szafowaniu sakramentami to cechy

należne dobrze uporządkowanemu Kościołowi. Skoro święty Paweł wyznał, że Kościół zbudowany jest

na

fundamencie apostołów i proroków, którego kamieniem węgielnym jest sam Jezus Chrystus (Ef. 2,20), stąd
każdy Kościół, nie mający takich fundamentów, skłania się ku upadkowi.

Zajmę się teraz naszymi przeciwnikami, którzy szczycą się, że są wyznawcami Chrystusa, używając przy

tym górnolotnych zwrotów. Gdyby tylko pojawił się On w ich nauczaniu, przekonaliby nas. Nalegają również

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 48

background image

na określanie się mianem Kościoła. Gdzie jednak podział się jego prawdziwy fundament, o którym wspomniał

święty Paweł. Rzeczywistość ich Kościoła więcej zdradza jego charakteru niż sama nazwa „kościół”. Zarówno

oni, jak i my skłonni jesteśmy przyznać, że ci, którzy wyzbywają się Kościoła, matki wszystkich wiernych,

„filaru i podstawy prawdy”, burzą się przeciwko samemu Chrystusowi. Dla nas jednak Kościół oznacza tę,

która powstała z ziarna nie ulegającego zepsuciu, która wzywa swe dzieci do wieczności i karmi je

pokarmem duchowym (Słowo Boga jest owym nasieniem i pokarmem), która poprzez spełnianie swych

obowiązków duszpasterskich zachowuje prawdę Bożą, złożoną kiedyś na jej łonie. To owe cechy powinny

charakteryzować prawdziwy Kościół. Bóg wszak Sam je wyróżnił. Czyż nie jest słuszne zatem dopatrywać się

ich u tych, którzy mienią się nazwą „Kościół”? Jeśli nazwa ta pozostaje pustym słowem, można jedynie

wspomnieć werset z proroka Jeremiasza:

Nie polegajcie na słowach zwodniczych, gdy mówią: «Świątynia

Pańska, świątynia Pańska, świątynia Pańska to jest! »(Jer. 7,4) czy: Czy jaskinią zbójców stał się w waszych
oczach ten dom, który jest nazwany moim imieniem? (Jer. 7,11)
Formułę jedności Kościoła, wyrażoną słowami świętego Pawła, uważamy za świętą i rzucamy klątwę na

wszystkich, którzy się jej sprzeciwiają. Zasadą owej jedności jest

Jeden Pan, jedna wiara, jeden chrzest (Ef.

4,4-5), który wzywa nas do Siebie w jednej nadziei. Jesteśmy zatem jednym ciałem, jednym duchem. Jeśli

stosujemy się do nakazów Boga, związani jesteśmy jednym węzłem wiary. Co więcej, powinniśmy zważać na

słowa kolejnego wersetu, że

wiara tedy jest ze słuchania, a słuchanie przez słowo Chrystusowe (Rz. 10,17).

Przyjmijmy zatem jedno, że jedność Boża istnieje wśród nas, kiedy łączymy się w Chrystusie, przystając na

czystość Jego doktryny. W jaki sposób moglibyśmy wyróżnić Kościół Chrystusa, jeśli doktryna Jego byłaby w

zbieżności z innymi bezbożnymi frakcjami? Apostoł dodaje, że instytucja Kościoła ustanowiona,

aby

przygotować świętych do dzieła posługiwania, do budowania ciała Chrystusowego, aż dojdziemy

wszyscy do jedności wiary i poznania Syna Bożego. [...] Abyśmy już nie byli dziećmi, miotanymi i
unoszonymi lada wiatrem nauki przez oszustwo ludzkie [...] lecz abyśmy będąc szczerymi w miłości,
wzrastali pod każdym względem w Niego, który jest Głową, w Chrystusa (Ef. 4,12-15). Czy mógłby apostoł
jeszcze prościej wyrazić, że jedność Kościoła w prawdziwej doktrynie to wezwanie nas do powrotu do

Chrystusa i wiary, która zawiera się w wiedzy o Nim i posłuszeństwie prawdzie. Ci, którzy wierzą, że Kościół

jest owczarnią, a Chrystus jej pasterzem, gdzie słuchają tylko Jego głosu i rozróżniają Jego głos od obcych,

nie potrzebują żadnej innej definicji Kościoła. Potwierdzają to słowa świętego Pawła, modlącego się za

Rzymian:

A Bóg, który jest źródłem cierpliwości i pociechy, niech sprawi, abyście byli jednomyślni między

sobą na wzór Chrystusa, abyście jednomyślnie, jednymi usty wielbili Boga i Ojca Pana naszego, Jezusa
Chrystusa. (Rz. 15,5-6)
Najpierw niech nasi oponenci zbliżą się do Chrystusa, a później przekonają nas, że dążymy do schizmy,

zachowując rozdźwięk co do doktryny. Skoro jasno widać, że Chrystus wraz z Jego nauczaniem jest

nieobecny w ich kręgach, a przesłanie Jego ewangelii wykorzenione, ich zarzut sprowadza się do tego, że

bardziej opowiadamy się za Chrystusem niż regułami ich wiary. Czy odszczepieńcami, zdrajcami duchowej

jedności Kościoła są ci, którzy odmawiają odejścia od Chrystusa i Jego prawdy na rzecz oddania się ludzkim

autorytetom? Nie zaprzeczam, że duchowni powinni cieszyć się szacunkiem, a w sprzeciwianiu się ziemskim

autorytetom tkwi niebezpieczeństwo. W pełni podpisujemy się pod tym twierdzeniem. Zdajemy sobie

sprawę, jaki chaos może zrodzić się ze sprzeniewierzania się władzy. Niechaj pastorzy cieszą się należną

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 49

background image

czcią, nie uwłaczając jednak autorytetowi Chrystusa, któremu powinni, jak każdy człowiek, się poddać.

Poprzez Malachiasza Bóg oświadczył, że powierza zarządzanie Kościołem Izraelitów kapłanom, pod

warunkiem, że wiernie spełniać będą warunki przymierza, jeśli tylko

wargi kapłana strzegą poznania, a z ust

jego ludzie chcą mieć wskazania (Mal. 2,7) oraz, jeśli przybliżają oni prawa Boże ludziom. Zapowiada
również, że jeśli kapłani nie spełniają tego warunku, przymierze traci swą moc. W błędzie są duchowni,

którzy sądzą, że wypełniając powierzony im urząd są świadkami prawdy Boga. Jeśli w sprzeczności do praw

Bożych i natury swego urzędu, zawzięcie wszczynają wojnę z prawdą Bożą, nie mogą rościć sobie praw do

władzy, której Bóg nigdy nie nadał ani księżom, ani biskupom na innych warunkach niż powyższe.

Utrzymują, że wspólnota Kościoła zarezerwowana jest dla ludzi o pewnym stylu życia, którego reguły

sami sobie tworzą i uważają, że nasze oderwanie od stolicy apostolskiej świadczy jednocześnie o ich

zwycięstwie. Łatwo można odpowiedzieć na argument chełpienia się prymatem Rzymu, jednak byłoby to

zbyt czasochłonne. Poza tym nasi pisarze naświetlili już ten problem w wielu swych pismach. Pragnę zwrócić

uwagę Waszej Cesarskiej Mości i Waszą, Książęta, na słowa Cypriana, który wymienia lepszy sposób,

stwierdzający prawdziwą jedność duchową Kościoła, niż tylko odwoływanie się do biskupa Rzymu, jak to

czynią nasi oponenci. Uważając episkopalny autorytet Chrystusa za jedyne źródło kościelnej jedności,

Cyprian kontynuuje swą myśl twierdząc, że

jest jeden Kościół, który przez wzrost owoców swego istnienia

rozrasta się w mnogość na podobieństwo wielu promieni słonecznych, których źródłem jest jedyne słońce;
wielu gałęzi drzewa wyrastających z jednego pnia z jednego spoistego korzenia. Kiedy wiele strumieni płynie
z jednego źródła, to pomimo całej obfitości, pozornego rozczłonkowania zachowana jest jedność w
odniesieniu do źródła. Jeśli oddzielimy jeden promień od całości słońca, nie rozszczepimy jedności światła.
Jedna oderwana gałąź z drzewa nie ma mocy samoistnego wzrostu. Jeden strumień odcięty od swego źródła
wysycha. Tak też dzieje się z Kościołem Bożym. Promieniujący światłem wysyła swe promienie na cały świat.
Choć rozproszone, jest to jednak jedno światło. Jedność jest zachowana.(Cyprian, De Unitat.Ecclesi.)
Herezje i schizmy powstają, kiedy nie ma powrotu do źródeł prawdy, gdzie brak szacunku dla Boga i

poszanowania Jego praw. Niech zatem nasi przeciwnicy poszczycą się hierarchią swego Kościoła, gdzie

biskupi wyróżniają się swoją postawą, nie odmawiają swej przynależności do Chrystusa, jako jedynego

zwierzchnika, działają w odniesieniu tylko do Niego, kultywują braterską solidarność i czują więź ze

współbraćmi, nie poprzez inne więzy, jak tylko prawdę Chrystusa. Pod fałszywą maską hierarchii, którą

uważają za powód do dumy, kryje się ślepy szacunek i niewolnicze poddanie się wiernych. Sam biskup

Rzymu, jako namiestnik Chrystusa na ziemi, ma przewagę i dominuje nad Kościołem bez żadnych

ograniczeń, na wzór tyrańskiej władzy. Struktura Kościoła zbudowana jest według jego standardów raczej,

niż według wzorców Chrystusowych. Światło, o którym mówi Cyprian, nie daje już swego blasku, obfitujące

źródło odcięte od swych strumieni, jedynie wierzchołek drzewa góruje, drzewa pozbawionego jednak swych

prawowitych korzeni.

Zdaję sobie sprawę, że nasi oponenci mają ważny powód, dokładając starań w podtrzymaniu prymatu

stolicy apostolskiej wiedząc, że od niego zależy ich własna egzystencja. Waszym zadaniem jest stać na straży

porządku i nie dać się zwieść próżnym pozorom, których ofiarą padają często mniej roztropni. Stojący w

opozycji do nas, sami zmuszeni są przyznać, że owa chełpliwa przewaga, budowana była nie Boskim

autorytetem, lecz ludzką wolą. Kiedy dajemy im na to dowody, wydają się być zawstydzeni, usiłując twierdzić

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 50

background image

coś przeciwnego. Był czas, kiedy z pełną zuchwałością zniekształcali niektóre wersy Pisma Świętego, aby

usankcjonować oczywisty fałsz. W bezpośrednim jednak starciu łatwo było wyrwać im z rąk argumenty,

rzekomo dowodzące ich prawości. Stąd też, pozbawieni stojącego za nimi Słowa Bożego, uciekają się o

pomoc do okresu początków Kościoła. Tu też bez większego trudu możemy zaoponować. Zarówno pisma

Ojców Kościoła, dekrety soborów, jak i cała historia Kościoła jasno świadczą, że najwyższa władza, która jest

w rękach biskupa Rzymu od czterystu lat, zdobywana była stopniowo, często uciekając się do podstępu lub

przemocy. Załóżmy jednak, że prymat stolicy apostolskiej został im nadany mocą Boga i usankcjonowany

zgodą pierwotnego Kościoła. Mogłaby ona cieszyć się zwierzchnictwem, jeśli tylko przyjmiemy, że Rzym jest

prawdziwym Kościołem i posiada prawdziwego biskupa. Pytamy zatem, w jakim względzie biskup Rzymu

wykonuje swe obowiązki tak, że czujemy się zobligowani przyjąć go za biskupa? Istnieje słynne powiedzenie

świętego Augustyna, że

biskupstwo jest określeniem urzędu, nie tylko honorowym tytułem. Pierwsze synody

definiują obowiązki biskupa, jako karmienie wiernych Słowem Bożym, szafowanie sakramentami,

utrzymywanie świętej dyscypliny wśród kleru i wiernych. Umysły biskupów nie powinny być zaprzątane

innymi sprawami – troskami codziennego, świeckiego życia. Prezbiterzy powinni współdziałać z biskupami w

wykonywaniu owych obowiązków. Czy taki układ ma miejsce w relacji papież – kardynałowie? Na jakiej

podstawie zatem mają czelność uważać się za prawowitych pastorów, nie zachowując nawet pozorów

pracowitości?!

Biskupi nie tylko zaniedbują swe obowiązki, Kościół pozbawiony jest Słowa Bożego i sakramentów, ale

wszystko, co w nim się dzieje, sprzeciwia się zaleceniom Chrystusa. Od wielu wieków stolica apostolska

pozostaje w szponach zabobonów, jawnego bałwochwalstwa, fałszywych doktryn, a wiele z prawdy, z której

składa się religia chrześcijańska, zostaje przemilczane. Poprzez zyskiwanie brudnych pieniędzy ze sprzedaży

sakramentów i inne bezecne praktyki, Chrystus został wystawiony na prawdziwe pośmiewisko, jakoby na

nowo został ukrzyżowany. Czyż można zatem nazwać Rzym matką Kościoła, skoro nawet nie stara się

zachować choćby rysu autentyczności i rwie wszelkie więzy duchowej komunii, którą wierni powinni być

związani?

Czując się na straconej pozycji, biskup Rzymu sprzeciwia się wskrzeszaniu zaleceń Ewangelii. Czy nie

zdradza w ten sposób, że walka z Królestwem Chrystusowym zabezpiecza spokój jego imperium? Otwiera się

tu przede mną wielkie pole do dyskusji. Konkludując jednak w kilku słowach, odmawiam Rzymowi, gdzie

jawne jest odstępstwo od wiary, prawa tytułowania się nazwą „apostolską”. Odmawiam papieżowi zwać się

namiestnikiem Chrystusa, kiedy z całym zapałem prześladuje Ewangelię, demonstrując swym

postępowaniem powinowactwo raczej z Antychrystem. Odmawiam szacunku jako następcy świętego Piotra,

kiedy w swych dążeniach niszczy to, co Piotr zbudował. Odmawiam mu prawa być głową Kościoła, kiedy jego

tyrania miażdży i rozczłonkowuje Kościół, oddzielając go od Chrystusa, jedynej i prawdziwej głowy Kościoła.

Niechaj sprzeciwią się tym odmowom ci, którzy skłaniając się do łańcucha hierarchii kościelnej, tak jak

prezentuje go Rzym, nie wahają się podporządkowania i wystawili doktrynę Słowa Bożego na próbę ze

strony autorytetu papieża. Do Was, Wasza Wysokość, należy ocena, czy sprawiedliwe jest wzywanie ich do

odpowiedzialności w tym względzie.

Z tego, co powiedziałem, bez wątpienia widać, jak bardzo spotwarzani jesteśmy zarzutem bezbożnej

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 51

background image

pewności siebie, tak jakby niewybaczalnym zuchwalstwem było usiłowanie oczyszczenia Kościoła z wszelkiej

korupcji w sprawach doktryny, jak i obrządków bez papieskiego przyzwolenia. Występując tu jako jednostka

jakoby nie mamy prawa wszczynać takich roszczeń. Na cóż moglibyśmy liczyć, oddając sprawę w ręce

papieża? Każdy, kto rozważy, jak z początku działał Luter i inni reformatorzy, i jakie były dalsze koleje, uzna

za słuszne stanąć w naszej obronie. Kiedy sprawy nie miały się jeszcze tak źle, Luter uniżenie zwrócił się do

papieża o przyzwolenie, aby uleczyć poważny zamęt, panujący w Kościele. Czy jego prośba znalazła

pozytywny odzew? Coraz bardziej szerzące się zło, konieczność bezzwłocznego zajęcia się problemem, nawet

gdyby Luter nie zabrał głosu, powinny być wystarczającą pobudką do podjęcia działań przez papieża. Cały

chrześcijański świat oczekiwał tego od kogoś, kto posiadał w swych dłoniach środki do spełnienia pobożnych

oczekiwań swych wiernych. Czy uczynił on jednak coś w tym kierunku? Powołuje się on w swej negatywnej

odpowiedzi na istniejące przeszkody. Docierając jednak do źródeł jasno widać, że jedyną przeszkodą był on

sam.

Od początku istnienia instytucji papiestwa do dzisiejszego dnia nie ma nadziei na jakiekolwiek

pertraktacje, chyba że z pominięciem Chrystusa i powrotem do wszelkich form bezbożności, które mają już

długą historię swego istnienia, doprowadzając tym samym do jeszcze głębszego zakorzenienia się ich. Bez

wątpienia pozostaje to powodem tego, że nasi oponenci tak usilnie odmawiają nam prawa ingerowania w

wysiłki odnowy Kościoła, nie dlatego, aby było to niekonieczne (temu bowiem nie można zaprzeczyć), ale

nadal pragnąc zachować żałosny stan Kościoła, w którym jest on gotowy na każde skinienie biskupa Rzymu.

Zajmijmy się teraz jedynym środkiem zaradczym, którym jeszcze dysponujemy, choć i tak nasza reakcja

uznana jest za bezbożną. Nasi przeciwnicy zabraniają nam udziału w ogólnym zgromadzeniu. Czyż, mając

środki zapewniające nam bezpieczeństwo, mamy z powodu ich oporu paść ofiarą upadku i przepaść wraz z

nimi? Twierdzą, że jest wbrew prawu burzyć jedność Kościoła, wydając samodzielnie artykuły wiary bez

konsultacji z innymi. Następnie przesadnie rozwodzą się na temat konsekwencji takiej samowoli.

Zatrważające zniszczenie, chaotyczne zamieszanie i samowolne przyjęcie pewnego rytu wiary przez dany

naród może stać się efektem takich działań. Jeśli każdy członek Kościoła, w pogardzie dla jego jedności, z

własnej woli, odrywa się od innych, słuszną wtedy wydaje się powyższa obiekcja. Nie jest to jednak główny

temat w tej dyspucie.

Życzyłbym sobie, aby wszyscy władcy i kraje świata chrześcijańskiego zjednoczyli się w świętym

porozumieniu i jednogłośnie zdecydowali się na naprawę istniejącego zła. Skoro jednak widać, że niektórzy

sprzeciwiają się owemu ulepszeniu, inni zaś, zajęci walką lub zaprzątnięci innymi troskami, nie mogą

poświęcić swej uwagi, jak długo mamy zwlekać z wzięciem spraw w nasze ręce? Źródłem wielu niepokojów

jest niechęć papieża do jednoczenia się Kościołów, do rozmów na ów temat i do zwołania odpowiedniej rady.

Tak jak ma on to w zwyczaju, udziela wielu obietnic, jeśli tylko wie, że nie może ich spełnić i że nie istnieją

warunki do ich realizacji. Jednocześnie posiada moc tworzenia przeszkód, aby nie dać pretekstu do zmiany

frontu. Zdarzają się wyjątki, kiedy konsultuje się z kardynałami, biskupami, opatami w tej sprawie, czego

jednak jedynym celem jest zachowanie przywłaszczonej sobie tyranii. W sprawach dobrobytu, jak i destrukcji

Kościoła, nie mają prawa zabierać głosu.

Obawiam się, że moje spostrzeżenia mogą wydać się trudne, aby dać im wiarę i ciężko mi będzie

przekonać o ich prawdziwości. Odwołuję się jednak do Waszego sumienia, Wasza Cesarska Mość, i Twojego,

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 52

background image

Książę, czy Wasze własne doświadczenie nie potwierdza doświadczeń opisanych powyżej. Jak na razie,

Kościół nadal pozostaje w wielkim niebezpieczeństwie. Niezliczone rzesze duchownych, nie wiedząc dokąd się

udać, trwają w zatroskaniu, wielu już zaginęło uprzedzonych przez śmierć, chyba że Bóg cudownie

przygarnął ich. Rodzą się różnorodne sekty, których bezbożność zezwala na brak jakiejkolwiek doktryny,

jeszcze inni zaś stają się coraz bardziej chłodni w religijnym oddaniu. Nie ma środków zaradczych na zło

dziejące się w Kościele. My, którzy znajdujemy powód do chluby tylko w Imieniu Chrystusa i w Nim jesteśmy

ochrzczeni, musimy bronić prawd swej wiary. Najbardziej przykrą sprawą wydaje się być nieunikniony

nadchodzący rozłam w Kościele, po którym to próżne będą próby naprawy sytuacji.

Żadna licząca się osobowość nie okazuje zainteresowania w niesieniu pomocy Kościołowi w tak trudnej

sytuacji. Zwodzeni jesteśmy obietnicami rozwiązań rady generalnej, które i tak okazują się obrazą Boga i

człowieka. Naród niemiecki musi zatem poddać się totalnemu upadkowi Kościoła, chyba że wykorzysta

drzemiące w nim możliwości środków zaradczych i weźmie się do pracy. Oponenci nasi nie skorzystają

zapewne z alternatywy, aby nie narazić się na słuszny zarzut, że nie uczynili tego do tej pory. Wszyscy ci,

którzy posługują się pretekstem do ociągania się ze zwołaniem synodu generalnego, nie mają innego celu,

jak tylko zyskać na czasie. Nie staną się oni jednak autorytetem, dopóki ich czyny nie będą świadczyły o tym,

co wyznają ustami. Wszystko wskazuje jednak, że gotowi są poświęcić interes Kościoła, aby zyskać osobistą

korzyść.

Byłoby to wydarzeniem bezprecedensowym dla samych Niemców, aby podjąć takie próby reformacji.

Nigdy wcześniej nie słyszano, aby pojedyncza prowincja podjęła się oceny sytuacji, a co za tym idzie

pewnych decyzji. Czy przez samo domaganie się zrozumienia przeciwnicy reform przekonają świat, aby

uwierzył w zdarzenia, na które czas nie znalazł potwierdzenia? Kiedy tylko rodziła się nowa herezja lub

Kościół owładnięty był niepokojącym dyskursem, zwoływano pomniejsze (prowincjonalne) synody, aby

zażegnać poruszenie. Nigdy nie uciekano się do synodu generalnego, aby szukać innego remedium. Zanim

biskupi całego chrześcijańskiego świata spotkali się w Nicei w celu obalenia argumentów Ariusza, kilka

innych synodów w tej kwestii odbyło się na wschodzie. Aby streścić się, przejdę do kilku przykładów.

Problem polega jednak na tym, że nasi wrogowie zaprzeczają, jakoby były one powszechną praktyką.

Ukróćmy ich kłamstwa mówiące o rzekomo nowym podejściu do sprawy.

Gdyby biskupi Afryki byli opanowani przez ową zabobonną ideę, nie zdążyliby się spotkać z Donatystami

i Pelagianami. Donatyści opanowaliby większą część Afryki. Rzadko który region pozostał wolny od owej

zarazy. Kontrowersja ta dotyczy jedności Kościoła i prawowitego udzielania chrztu. Według najnowszych

zaleceń naszych oponentów, ortodoksyjni biskupi, aby nie separować się od innych członków Kościoła,

powinni byli zwracać się z powyższą kwestią do rady generalnej. Czy tak też postępują? Pragnąc zażegnać

konflikt wiedzą, że nie mają czasu do stracenia. Naciskają zatem na Donatystów, zwołując ich na synod, i

ścierają się z nimi w bezpośredniej dyskusji.

Niechaj nasi przeciwnicy potępią świętego Augustyna i innych bogobojnych ludzi jego czasów,

zgadzających się z jego poglądami, za bezbożne oddzielenie się od Kościoła, zmuszenie Donatystów, za

autorytetem cesarskim, do wspólnych rozmów, a zamiast zwoływać radę generalną do potraktowania tej

trudnej, niebezpiecznej kontrowersji na synodzie prowincji. Kiedy Pelagiusz pokazał swe rogi, natychmiast

zwołano synod, ukrócający jego zuchwałość. Udając skruchę przez krótki czas, wrócił jednak do

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 53

background image

wcześniejszych roszczeń. Z piętnem bezbożności, które zyskał w Afryce, wrócił do Rzymu, gdzie przyjęto go

dość przychylnie. Jaki kurs obierają pobożni biskupi? Czy twierdzą, że są tylko członkiem Kościoła i muszą

czekać na decyzję rady generalnej? Zamiast tak postępować, zbierają się przy pierwszej sposobności i z

wielką swobodą rzucają klątwę na rzekomą bezbożność wielu, samodzielnie decydując i definiując grzech

pierworodny i odnawiającą łaskę. Następnie posyłają do Rzymu sprawozdanie ze swej procedury, aby za

wspólną zgodą i autorytetem skuteczniej miażdżyć opór heretyków i aby upomnieć o czyhającym

niebezpieczeństwie, na straży którego wszyscy powinni stać. Pochlebcy biskupa Rzymu nadają inny bieg

sprawie, tak jakby biskupi powstrzymywali swój osąd do czasu zatwierdzenia postępowania przez

Innocentego V, który przewodził wówczas Rzymem. Takie zuchwałe twierdzenie wielokrotnie było odrzucane

przez pisma Ojców Kościoła. W ocenie zjawiska, ani nie zwrócili się do Innocentego o poradę, jak

postępować, ani nie czekali na jego przyzwolenie i użyczenie swego autorytetu. Mieli już wcześniej

rozeznanie w owej kwestii i wydali swój osąd, potępiając zarówno człowieka, jak i doktrynę, tak aby

Innocenty mógł pójść za ich przykładem, aby nie zaniedbywać swej powinności. Tak miały się rzeczy, kiedy

kościoły powstawały w zgodzie i spójnej doktrynie. Dlaczego obecnie, kiedy wszystko wali się w gruzy, mamy

zwlekać w swych działaniach, czekając na przyzwolenie tych, którzy robią wszystko, aby nie objawiać prawdy

Bożej?

Święty Ambroży poróżnił się z Auxentiusem co do podstawowego artykułu wiary, a mianowicie boskości

Chrystusa. Ówczesny władca popierał pogląd Auxentiusa. Nie odwołał się jednak do rady generalnej,

używając pretekstu, że jest ona nielegalnym tworem. Uważał, że tak istotna sprawa powinna być

rozstrzygnięta w inny sposób, a mianowicie przedyskutowana w obecności wiernych. Jaki był zatem cel

synodów prowincji, które odbywały się dwa razy do roku, jeśli biskupi nie mogli konsultować się w kwestiach

nagłych, nie cierpiących zwłoki, jak to określał dziewiętnasty kanon Synodu Chalcedońskiego? Zarządzenie

pierwotnego Kościoła nakazywało biskupom każdej prowincji zbierać się dwa razy do roku. Synod

Chalcedoński uzasadnia, że w ten sposób korygować można było jakiekolwiek pojawiające się błędy.

Nasi oponenci w przeciwieństwie do tego, co powszechnie wiadomo, odmawiają słuszności zajmowania

się kwestią zaniedbania doktryny i obyczajów, jeśli nie będzie ona przedłożona przed trybunałem rady

generalnej. Wybiegiem, którego użyli Arianie, Palladius i Secundinianus w celu niestawienia się na synodzie

w Aquili, był jakoby jego niekompletny i niepowszechny charakter, nieobecność biskupów ze wschodu i

bardzo znikoma tych z zachodu. Z Italii stawiła się zaledwie połowa oczekiwanych. Papież również nie

przybył osobiście i przysłał swych reprezentantów w postaci prezbiterów. Na te wszystkie zarzuty święty

Ambroży odpowiada, że praktyką zarówno biskupów zachodu, jak i wschodu było zwoływanie synodu.

Pobożni władcy, zwołując radę, postępowali rozsądnie, pozostawiając wolną decyzję uczestniczenia w

obradach, nikogo przy tym nie zmuszając. Przybywali ci, którzy uważali to za słuszne, nikomu też nie

zakazywano. Choć heretycy nie ustawali w swych wykrętnych zarzutach, Ojcowie Kościoła nie porzucili swych

celów. Po takich przykładach, z pewnością Jego Cesarska Mość wykorzysta dostępne Mu środki, aby

doprowadzić cesarstwo do świętej zgody.

Zaobserwować można, że nasi wrogowie zalecają dalsze zwlekanie nie dla dobra Kościoła, ale wiedząc,

że zyskawszy na czasie odwołują się do argumentu rady generalnej, tym samym nie doprowadzając do

wzajemnego porozumienia. Wyobraźmy sobie, że nie istnieją przeszkody w jej natychmiastowym zwołaniu z

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 54

background image

całym przekonaniem i szczerą intencją i, że zbliża się dzień spotkania i wszystko jest przygotowane. Papież,

oczywiście, będzie przewodniczył lub, jeśli odmówi udziału, przyśle jednego ze swych kardynałów jako swego

legata. Oczywiście, wybierze najbardziej zaufanego. Kardynałowie, biskupi, opaci zajmą następnie swe

miejsce. Miejsca poniżej zajmą zwykli członkowie Kościoła, którzy w większości wybrani są, aby służalczo

popierać poglądy wyżej wymienionych. Nie przeczę, że znajdzie się kilku uczciwych ludzi. Z powodu swej

znikomej ilości będą jednak lekceważeni lub zdjęci strachem i obawą, że ich zdanie i tak pozostanie bez

echa. Jeśli nawet uda im się dojść do głosu, natychmiast zagłuszy ich hałas innych. Główni uczestnicy zdolni

są do wszystkiego, aby tylko stanąć na drodze przywrócenia lepszej kondycji Kościoła.

W sprawach doktrynalnych dobrze byłoby, aby podchodzili do nich w sposób uczciwy i otwarty. Pewne

jest jednak, że niewielu obradujących w pełni skupienia poświęca swą uwagę omawianym kwestiom i

argumentom za nimi przemawiającym. Uczestnicy skłonni są raczej do zawziętości, stawiania oporu oraz

przejawiają niechętny stosunek do przyjęcia prawdy. Niewiarygodnym wydaje się dziś, że ci, którzy nie są

skłonni przyjąć choćby części prawowitej doktryny, wycofają natychmiast swój opór. Czyż możemy pokładać

nadzieję, że ci, którzy w swych wysiłkach, aby przeszkodzić odnowie upadłego Królestwa Chrystusowego,

zaoferują pomocną dłoń w jego dźwignięciu i rozbudowie? Czyż ci, którzy zażarcie walczą z prawdą i czynią

wszystko, co w ich mocy, aby zaostrzyć jeszcze okrucieństwo innych, okażą swe umiarkowanie i litość?

Niezwyciężony Cesarzu i Prześwietny Książę, poddaję pod Waszą rozwagę, czy w interesie papieża i całej

jego frakcji leży, aby Kościołowi przywrócić ład, a jego kondycję do ścisłych wymogów Ewangelii.

Doświadczenie nauczyło nas, w jakim stopniu skłonni są nasi przeciwnicy zapomnieć o własnym interesie i

czy potrafią całym sercem i duszą oddać się tworzeniu wspólnego dobra.

W Waszej gestii leży decyzja, czy pozostawić sprawę reformowania Kościoła ich woli (a raczej

kaprysowi), czy raczej czekać na ich przyzwolenie i nie decydować w sprawach Kościoła bez ich zgody. Jeśli

poznam, że to właśnie jest Waszą intencją, pogodzę się z tym, że sprawy muszą pozostać takimi, jakimi są.

Przypuśćmy jednak, że opanuje naszych adwersarzy poczucie wstydu, autorytetu Waszej Cesarskiej Mości i

innych książąt tak, że nabiorą pewnej uległości, rezygnując z części swej władzy. Czy z własnej woli raczą

uniżyć się do takiego kroku, aby dźwignąć z upadku Królestwo Chrystusowe? Jeśli tak się nie stanie,

powierzenie reformy Kościoła w ich ręce jest niczym innym, jak wystawieniem niewinnych owiec na pożarcie

wilkom. Jeśli nie istnieje alternatywa, lepiej pozostawić Kościół samemu sobie niż oddać go we władzę

umysłu takich ludzi.

W rzeczywistości to ci, którzy piastują urząd pastorów i inne stanowiska, jako pierwsi przychodzą z

pomocą Kościołowi. To oni jako przewodnicy zjednoczyli pod sobą książęta, aby wspólnymi siłami zająć się

świętym wyzwaniem. Cóż się jednak może stać, jeśli nie wykonają tej pracy sami i nie przyzwolą innym na

jej wykonanie? Czy mamy mieć ciągle wzgląd na nich i czekać na ich znak do działania? Czy wciąż mamy

dawać posłuch ich solennej regule, że

niczego nie można usiłować robić, jeśli wcześniej nie zatwierdził tego

papież?
Wasza Cesarska Mość, Książę i inni dostojnicy, Kościół zdradzony, opuszczony, pozbawiony swych

pastorów, będący w wielkiej niedoli, w wirze sporów, pozostawiony na nieuchronny upadek zwraca się do

Was z prośbą o opiekę. Powinniście zatem postrzegać swą rolę w następujący sposób. Bóg uposażył Was w

środki, dzięki którym możecie dowieść swej wierności Jego Osobie. Nie istnieje ważniejsza rzecz, która

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 55

background image

powinna leżeć na sercu bardziej, w której Bóg oczekiwałby większego zaangażowania, jak usiłowanie, aby

chwała Jego Imienia nie doznawała szkody, Jego Królestwo mogło rozwijać się, a czysta doktryna, kierująca

nas w prawowitym oddawaniu czci Boskiej, w pełni rozkwitała. Bóg uhonorował Was zadaniem pełnienia na

ziemi roli strażników i obrońców Jego chwały. Stąd rozpoczęcie i przeprowadzenie owego zadania powinno

stać się Waszą troską.

Proszę choćby o to, abyście nie dawali posłuchu bezbożnikom przypochlebiającym się fałszywymi radami,

które stoją na drodze uzdrowienia Kościoła z Waszych rąk lub dyskredytują cały problem, aby pielęgnować

Waszą opieszałość w zajęciu się nim lub też nakłaniają do gwałtownych metod jego rozwiązania. Niechaj

przyszłe pokolenia poznają należną Wam chwałę za okazanie łagodności i rozwagi, za podjęcie odpowiednich

kroków oraz przeciwstawienie się presji ich wspólnych bezecnych porad. Niechaj natarczywość naszych

wrogów nie pozbawi Was powodu do dumy.

Święty Augustyn mówi, że dyscyplina wprowadza heretyków w stan trwogi, ale nie uczy ich niczego. Jeśli

nawet przez swoje niepohamowanie i działanie bez namysłu powodują zamęt w Kościele, powinni być

traktowani z całą łagodnością, zgodnie z zasadą, że pouczenie poprzedza karzącą dłoń. Jakże o wiele

bardziej stosownym wydaje się zachować się po ludzku w kwestii dążenia do szczerej zgody dwóch stron co

do czystej doktryny Boga. Świadkami jesteście, że biskup Rzymu i jego stronnicy zioną ogniem nienawiści.

Gdyby poddać się jej szaleństwu, naród niemiecki już dawno by się zatracił. Czy to zatem Duch Święty

popycha ich w ślepej gonitwie ku brutalności? Rozpasanie, które się wkrada, znajduje swe pełne ujście, jeśli

nie napotka na swej drodze żadnych barier.

Ciągle wzniecana przemoc, nienawiść podsycana z niezrozumiałych powodów, wynikająca z wrogości do

samego tematu sporu, doprowadzi statecznie do naszego upadku. Te same powody do zmartwień przeżywał

Kościół w początkach swego istnienia, nad czym ubolewa Tertulian w swej „Apologii”. Potępienie naszego

stanowiska wynika z uprzedzeń do nas samych, a nie z petycji, którą wnosimy. Walczymy o to, aby nasz

problem doczekał się rozpatrzenia i poznania zgodnie z wymogami prawdy i sprawiedliwości, a nie według z

góry wyrobionego osądu.

Chwała Wam, Wasza Cesarska Mość, za stawienie słusznego oporu, kiedy to nasi wrogowie przynaglali

Was do niesprawiedliwej surowości. Następną rzeczą jest nie poddawać się zgubnym radom tych, którzy pod

pretekstem odkładania sprawy, od dawna są przeszkodą w podjęciu świętego zadania, jakim jest reforma

Kościoła, a co gorsza, są jej przeciwni całkowicie.

Wydaje się, że pozostaje jeszcze jedna trudność, powstrzymująca Was od rozpoczęcia pracy. Wielu ludzi

dobrej woli czuje się onieśmielonych zaangażowaniem się w to Boże przedsięwzięcie, gdyż z góry wątpią w

jego powodzenie. Należy rozpatrzyć tu dwa aspekty. Trudności nie są aż tak wielkie, jak się wydają.

Jakkolwiek jednak byłyby ogromne, nie można tracić ducha, kiedy zastanowić się, w obronie jakich racji

stajemy. Wynik naszych działań może przejść nasze oczekiwania, a pierwsze wrażenia mogą okazać się

błędne. Nad pierwszym aspektem nie będę się dłużej zatrzymywał. Nadarzy się ku temu lepsza okazja, kiedy

problem doczeka się poważnego potraktowania. Wiem tylko, że wykonanie owego zadania nie będzie

nastręczało takich trudności i wymagało czasu, jak wcześniej przypuszczano, pod warunkiem, że wykażemy

się odwagą w próbie podjęcia go. Zastanowiwszy się nad starym powiedzeniem, że wszystko, co znakomite

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 56

background image

wymaga wcześniejszego trudu i mozołu, czy można dziwić się, że tak wielka i szlachetna pobudka, która

nami powoduje, wymaga pokonywania wielu przeszkód? Musimy spojrzeć na całą sprawę w bardziej

podniosły sposób, aby nie obrazić Boga brakiem wiary. Zakres naszej mocy jest wszak miernikiem mocy

samego Boga. Nie wolno zatem wątpić w powodzenie odnowy Kościoła i patrzeć przez pryzmat obecnego

stanu rzeczy. Jakkolwiek słaba byłaby nadzieja sukcesu, Bóg uzbraja nas w odwagę i oddala wszystko, co

powoduje w nas strach, abyśmy ochoczo zabrali się do pracy. Oddajmy Bogu cześć, powierzając się Jego

wszechmocy. Zaufajmy Mu, a może zechce zwieńczyć nasze wysiłki sukcesem.

W obecnej sytuacji Cesarstwa, Wasza Cesarska Mość i Książę, pochłonięci jesteście wieloma troskami i

mnogością różnych problemów. W natłoku wielu, nie cierpiących zwłoki spraw, ta z pewnością powinna stać

się priorytetem. Zdaję sobie sprawę, jakiej odwagi, zaangażowania, pilności i żarliwości wymaga to

przedsięwzięcie. Nie powinno nikogo dziwić, że w tak chwalebnej i wielkiej kwestii zajmuję tak zdecydowane

stanowisko. Jakże inaczej mógłbym postąpić? Uginam się pod jej ciężarem i ogromem, a najlepsze, co mogę

uczynić, to przedstawić ją Waszej Cesarskiej Mości w sposób bezpośredni, bez ubierania w piękne słówka,

poddać ją pod rozwagę i osąd.

Przywołuję cały ogrom niedoli Kościoła, który jest w stanie poruszyć najbardziej zatwardziałe serca.

Przypominam nędzną i szkaradną formę oraz spustoszenie, jakie obecnie prezentuje Kościół. Jak długo

pozwolimy oblubienicy Chrystusa, matce nas wszystkich, pozostać w takim stanie, kiedy domaga się Waszej

obrony wiedząc, że środki zaradcze leżą w Waszych dłoniach? Zwracam uwagę również na inne klęski, które

mogą nawiedzić Kościół, aż po totalną destrukcję, jeśli nie użyjecie Swego autorytetu i bez jakiejkolwiek

opieszałości podejmiecie się owego zadania. Chrystus w sposób sobie właściwy cudownie uchroni Kościół,

przekraczając tu nawet ludzkie oczekiwania. Konsekwencją jednak dalszej zwłoki może być to, że nie

zastanie w Niemczech już żadnej formy istniejącego Kościoła. Proszę dostrzec, ile symptomów zbliżającego

się upadku jest powszechnie widocznych. Waszym obowiązkiem jest temu zapobiec. Mówię o tym pełnym

głosem, choć wcześniej zachowywałem ciszę. Oznaki te nie powinny poruszać nas do działań tylko z powodu

teraźniejszości. Powinny również przypominać o nieuchronnym ostatecznym rozrachunku. Cześć Boska jest

splugawiona tysiącem fałszywych opinii, zniekształcona bezbożnymi zabobonami, Święty majestat Boga

ohydnie znieważony, Jego Święte Imię profanowane, a Jego chwała pogwałcona. Kiedy cały świat

chrześcijański jest skażony do cna bałwochwalstwem, ludzie zamiast jedynemu Bogu oddają cześć tworom

własnego umysłu. Tysiące zabobonów są jawną obrazą dla Pana naszego. Pamięć o Chrystusie i Jego mocy

prawie zatarła się w ludzkich umysłach, zaś nadzieja, jaką ze Sobą niesie, pokładana jest w pustych,

frywolnych, nic nie znaczących obrządkach, a i sakramenty dalekie są od ich prawowitej formy. Chrzest

zniekształcony jest licznymi dodatkami, sakrament Wieczerzy Pańskiej bezecnie pohańbiony, religia na

wskroś uległa zwyrodnieniu, przybierając zupełnie odmienną formę od ideału.

Jeśli ustaniemy w usiłowaniach przeciwstawienia się szerzącemu się złu, Bóg z pewnością nie zapomni o

Swej zapłacie. Jakże On, który nie zezwala, aby umniejszano Jego chwale, nie miałby użyć Swego autorytetu

widząc ludzkie zaniedbania w tym względzie? Jakże Ten, który tak surowo karze najdrobniejsze przewinienie

sakramentu Wieczerzy u Koryntian miałby oszczędzić tych, którzy znieważają Go tyloma ohydnymi, nie do

opisania, bluźnierstwami? Jakże Ten, który przez usta proroków dowodzi i obwieszcza swą zemstę na

bałwochwalcach miałby przymknąć oko na szerzące się wśród nas praktyki bałwochwalcze? Z pewnością te

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 57

background image

wszystkie przewinienia nie pozostaną bez echa. Wojna turecka zaprząta teraz umysły wielu i napawa ich

niepokojem. Odbywają się rozmowy mające na celu przygotowanie ruchu oporu. Wszystko odbywa się w

duchu ostrożności. Wszyscy podkreślają konieczność szybkiego załatwienia sprawy. Nie zaniedbując owej

sytuacji podkreślam, że rozmowy na temat przywrócenia Kościołowi zdrowej kondycji również nie powinny

być zaniedbywane i odkładane w czasie. Już i tak długo zwlekaliśmy. Jeśli mamy dać koniec działaniom

wojennym, musimy bez zwłoki zażegnać zarzewie sporu tkwiące w nas samych.

Kiedy zatem, Wasza Cesarska Mość i Książę, usłyszycie po raz kolejny, że sprawę reformowania Kościoła

trzeba jak na razie odłożyć w czasie dopóki inne problemy nie znajdą swego rozwiązania, zrodzi się pytanie,

czy przyszłe pokolenia w ogóle dożyją istnienia naszego imperium. Dlaczego mówię o potomności? Nawet

teraz dają się zauważyć symptomy przyszłego upadku. Jakkolwiek jednak potoczą się losy, w oczach Boga

zawsze będziemy wspierani w pragnieniu głoszenia chwały Jego Imienia, przyczyniania się do dobra Kościoła,

wiernej służby w tej sprawie aż do końca i uczynienia wszystkiego, co było w naszej mocy. Sumienie nasze

podpowiada, że wszystkie nasze życzenia i wysiłki stawiały sobie ten jeden cel. Powyższy wywód jest jasnym

tego dowodem. Głęboko na sercu leży nam troska i zabieganie o dobre Imię Pana wiedząc, że w dzisiejszych

czasach odczuwa się tego niedostatek.

Nigdy nie będziemy żałować rozpoczęcia i przeprowadzania owych starań. Duch Święty pozostaje

wiernym i niezawodnym świadkiem naszej doktryny. To, co głosimy, to wieczna prawda o Bogu. Życzylibyśmy

sobie, aby nasza posługa okazała się zbawienna dla świata. Jednak jej powodzenie pozostawiamy decyzji

Boga. Jeśli niezupełnie ukarana zostanie niewdzięczność i zaciętość tych, którym chcemy pomóc, a sukces

okaże się sprawą wątpliwą, zaś sprawy będą miały się nie najlepiej, wymienię jednak korzyści, płynące dla

chrześcijaństwa z owych zabiegów. Wszyscy wiernie oddani swej świętej profesji podpiszą się pod poniższym

stwierdzeniem, że nawet w śmierci pozostaniemy zwycięzcami nie tylko dlatego, że jest ona pewną drogą do

lepszego życia, ale nasza krew będzie zaczątkiem rozkrzewiania się Bożej prawdy, która obecnie jest tak

pogardzana.

Jan Kalwin - O KONIECZNOŚCI REFORMOWANIA SIĘ KOŚCIOŁA - 58


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Calvin O koniecznosci reformowania
Konieczność przeprowadzenia reformy finansó publicznych ŚMIESZNE
BIBLIOGRAPHY #5 Calvin & the International Reformation
WOLNOŚĆ CZY KONIECZNOŚĆ
reforma ksztalcenia zawodowego(1)
reforma oswiaty
Reformacja i kontrreformacja w Europie
Cisi sprzymierzeńcy reform S Cenckiewicz
Po wyborach w Niemczech koniec z atomem
Koniec żydowskich kolaborantów Gestapo
PLL KONIEC
Reforma rynku cukru wymusiła zamknięcie wielu cukrowni, rynek cukru w Polsce, rynek cukru
STAN WYŻSZEJ KONIECZNOŚCI, prawo karne
Edukacja matematyczna - Założenia reformy, Edukacja matematyczna
Reformy Grabskiego przeprowadzone w roku 1924 r, Egzamin
CZY TYLKO ZLA REFORMA, Nauka, Administracja

więcej podobnych podstron