0679 Michaels Leigh Wszystko w rodzinie

background image

Leigh Michaels

Wszystko w rodzinie

background image

Rozdział 1

Przed miesiącem podano do publicznej wiadomości, że Matthew James Garrett

wraca do rodzinnego miasta i odtąd Anne McKenna wszędzie widziała jego twarz.
A przynajmniej takie miała wrażenie.

Podobizny wracającego rozplakatowano w całym mieście. Olbrzymia twarz

Garretta juniora widniała przy wyjeździe z uniwersytetu, a przy każdym kiosku z
gazetami wpadał w oczy jego rzymski profil i rozwiane włosy. Krzywy uśmiech
Garretta na autobusie kiedyś tak bardzo odwrócił uwagę Anne, że przeoczyła
światła na ruchliwym skrzyżowaniu. Co rano, gdy schylała się po leżącą pod
drzwiami gazetę, patrzyły na nią ironiczne oczy, a podpis pod zdjęciem
informował: „Garrett wraca do naszego miasta".

Czasem zastanawiała się, czy jest jeszcze ktoś, kto nie wie o tym wydarzeniu.
Według niej prawidłowy podpis powinien brzmieć: Matthew James Garrett II

wróci do rodzinnego miasta pod koniec miesiąca. Zaraz pierwszego dnia
powiedziała to redaktorowi naczelnemu „Chronicie" i w odpowiedzi usłyszała, że
dłuższe zdanie ma gorszy rytm. Nie dyskutowała, ponieważ rozumiała, że chodzi o
to, by wykorzystać okazję i sprzedać jak najwięcej egzemplarzy gazety. Od kilku
lat opinie młodego Garretta pojawiały się w „Chronicie" pięć razy w tygodniu, a
nieco rzadziej w stu innych gazetach w całym kraju. Fakt, że sławny i wielokrotnie
nagradzany felietonista porzuca Waszyngton i wraca do Lakemontu był nie lada
gratką dla tutejszego dziennika.

Ostatniego dnia września nagłówek wreszcie był zgodny z prawdą. Pierwsza

obszerna relacja o triumfalnym przyjeździe Matthew Jamesa Garretta miała ukazać
się w „Chronicie" nazajutrz, w wydaniu niedzielnym. Anne przypuszczała, że
będzie to felieton pełen sentymentalnych wzruszeń, jakie towarzyszą powrotowi do
domu po dwunastu latach nieobecności. Garrett junior umiał pisać takie rzeczy.
Może zamieści ckliwe wyznanie, że po tak długiej nieobecności bardzo trudno
naprawdę powrócić?

Skończy się szaleństwo i życie w mieście wróci do normy. Matthew Garrett

zniknie z billboardów i autobusów i znowu zajmie miejsce jedynie na swojej
stronie w gazecie. Dzięki temu ci, których jego opinie nie interesują, łatwiej go
zapomną.

Anne nie mogła pozwolić sobie na to, by go ignorować, a jego popularność ją

drażniła. Według niej kariera Matthew Garretta stanowiła jeszcze jeden przykład

background image

niesprawiedliwości na tym świecie. Gdyby felietonista inaczej się nazywał, a jego
ojciec nie był właścicielem „Chronicie", nikt by go nie słuchał i nie podziwiał. Był
obdarzony miernym talentem, więc pisałby reklamy i ogłoszenia handlowe w
jakimś podmiejskim przewodniku po sklepach.

Uśmiechnęła się, gdy wyobraziła sobie, jak Garrett junior zachwala stare

samochody. Na pewno robiłby to z przymrużeniem oka. Zawsze potrafił zdobyć się
na mniej lub bardziej złośliwy, ale zawsze jędrny komentarz. Nie znała go
osobiście, lecz do takiego wniosku doszła na podstawie jego felietonów.

Odłożyła gazetę i przywołała się do porządku. Matthew Garrett nie był wart

tego, by szarpała sobie nerwy z jego powodu, a poza tym miała kilka pilnych spraw
do załatwienia. W soboty po południu zwykle było spokojniej w redakcji, wszyscy
mieli więcej czasu i bez nerwowego napięcia przygotowywali wydanie niedzielne.
Cała odpowiedzialność spadała na nią, a niestety, pracowników było mało. Jeśli po
południu wydarzyło się w mieście coś bardzo ważnego, napięcie gwałtownie
wzrastało i numer przygotowywano w gorączkowym pośpiechu.

Głównym powodem, dla którego lubiła swą pracę, były właśnie chwile dużego

napięcia i pełnej koncentracji. Mobilizowało ją to, że relacje z diametralnie różnych
wydarzeń musi podać na pierwszej stronie w formie czytelnej całości. Często
marzyła na jawie o tym, jak opracuje jakąś konkretną historię. Na przykład, gdyby
burmistrz przekroczył dozwoloną szybkość i rozbił samochód i gdyby towarzyszyła
mu młoda i ładna urzędniczka z ratusza...

Stanęła przed szlabanem redakcyjnego parkingu. Strażnik, który akurat słuchał

transmisji z meczu uniwersyteckich piłkarzy, niedbale rzucił okiem na jej kartę.
Jadąc przez wyludnione ulice, myślała, że połowa mieszkańców jest na stadionie i
zazdrościła im, bo lubiła piłkę nożną. Chętnie poszłaby na mecz, ale musiała
przygotować niedzielny numer do druku.

Zaparkowała samochód z boku, daleko od budki strażnika, wysiadła i przez

chwilę z przyjemnością oddychała świeżym powietrzem. Jesienne niebo było
bezchmurne, a na wschód od wieżowców lśniła gładka, lazurowa tafla jeziora
Michigan. Mimo chłodu plaża nie była pusta; jedni ludzie spacerowali, inni biegali,
a najodważniejsi nawet się opalali. Anne żałowała, że z okna jej pokoju nie ma
takiego widoku, ale zaraz pocieszyła się, że przecież w pracy i tak nie ma czasu na
oglądanie panoramy miasta.

Zza wieżowców wypłynął balon i wiatr poniósł go nad plażę. Był to olbrzymi,

złocisty balon dziennika „Chronicie". Gdy podmuch wiatru go odwrócił, Anne
zobaczyła, że został przemalowany. Z oddali patrzyły na nią znajome oczy w

background image

olbrzymiej twarzy. Pomyślała zirytowana, że gdyby miała pod ręką strzelbę, bez
wahania podziurawiłaby uprzykrzoną podobiznę. Po chwili ironicznie się
uśmiechnęła, gdyż uprzytomniła sobie, że to już koniec szaleństwa i wkrótce
zapanuje błogi spokój.

Burmistrz nie rozbił samochodu, ale wydarzyło się tyle innych rzeczy, że

uporała się z pracą dopiero około ósmej. Poczuła głód, ale zamiast iść do
restauracji na solidny posiłek, postanowiła wziąć coś gotowego z automatu na
piątym piętrze.

Czekając na windę, niecierpliwie stukała butem w podłogę z czarnego

marmuru, a gdy podeszła Holly Andrews, rzekła z przekąsem:

– Nie wiem, czy kanapka z tuńczykiem jest warta tego, żeby tracić tu tyle

czasu.

Młoda reporterka przejrzała się w miedzianych drzwiach windy jak w lustrze i

poprawiła spódnicę. Anne zdziwiła się, bo Holly dbała o wygląd bez przesady, a
już najmniej, gdy miała dyżur w sobotę wieczorem.

Holly spojrzała na nią i zdumiona spytała:
– Jedziesz w dół zamiast na górę?
Wyżej znajdowały się jedynie biura zarządu i sale konferencyjne, gdzie

wieczorami i w soboty na ogół nic się nie działo.

– Po co na górę?
– Nie widziałaś tablicy ogłoszeń? O, przepraszam, zapomniałam, że miałaś

kilka wolnych dni. Pan Jim Garrett wydaje przyjęcie, bo...

– Wita syna marnotrawnego?
– Oczywiście. Dla zwykłych śmiertelników jak my to pewnie jedyna okazja,

żeby z bliska popatrzeć na osławionego felietonistę.

Anne w duchu przyznała jej rację. W redakcji teoretycznie panowały

demokratyczne zwyczaje, ale między niższym personelem a zarządem prawie nie
było kontaktów osobistych. Oczywiście znała pana Garretta, ponieważ często
bywał na cotygodniowych posiedzeniach, ale miała poważne wątpliwości, czy
wydawca poznałby ją, gdyby spotkali się poza redakcją. A Garrett junior? No, on
przynajmniej zna jej nazwisko. Chyba że jest zarozumiały i tak pewien swych
poglądów, że nie czyta cudzych tekstów i nie zwraca uwagi na ludzi, którzy się z
nim nie zgadzają. Niedawno ośmieliła się skrytykować go, a teraz miała cichą
nadzieję, że na razie uniknie spotkania z synem właściciela gazety.

– Czy zaproszono nas wszystkich? – spytała nieco niepewnie Anne.
– Zaproszono? – Holly ironicznie prychnęła. – Przecież dobrze znasz pana

background image

Garretta. Według mnie otrzymaliśmy nakaz, a nie zaproszenie.

– Aha, rozumiem. Czyli idziesz tam ze strachu przed szefem. A myślałam, że

marzysz o spotkaniu ze zjadliwym felietonistą, który uważa, że może na ludziach
psy wieszać.

– Wolne żarty. – Holly wzdrygnęła się. – Dobrze ci radzę, bądź ostrożniejsza w

wypowiedziach. Przecież wcale go nie znasz.

– Znają go wszyscy, którzy czytają naszą gazetę, bo nie robi tajemnicy ze

swoich poglądów i...

Urwała, gdyż otworzyły się drzwi i wysiadła wysoka blondynka w długiej

wieczorowej sukni. Anne w pierwszej chwili nie poznała Dominique Delacourt,
która wprawdzie przychodziła do pracy w eleganckich sukniach, ale nigdy w
balowych.

– Nie czekajcie na mnie – rzuciła Dominique przez ramię. – Pojadę następną.
– Widziałaś? – szepnęła Holly. – Czemu wystroiła się jak diabeł na Zielone

Świątki?

Obie jednocześnie odwróciły się i popatrzyły na swe odbicie w drzwiach windy.

Anne przygładziła włosy i poprawiła mankiety. Miała na sobie zieloną suknię,
ładnie uszytą, ale prostą i praktyczną, nie nadającą się na eleganckie przyjęcie.

– Może potem idzie na bal. Na przyjęciu u szefa chyba nie obowiązuje strój

wieczorowy.

– Jeśli to nieprawda, , pewien znany felietonista weźmie nas na język.
– Nie ma obawy, takie płotki jak my są nieważne.
Okazało się, że goście już zapełnili największą salę konferencyjną, sąsiednie

biura i korytarz koło windy. Połowa pracowników „Chronicie" była obecna, ale
nikt nie wystąpił w wieczorowym stroju. Ponad ogólnym gwarem słychać było
dwóch dziennikarzy, którzy głośno krytykowali burmistrza za obietnice, że w ciągu
roku całkowicie zlikwiduje przestępczość młodocianych.

– Idę ich posłuchać – oznajmiła Holly.
Anne rozejrzała się i ucieszyła, że nie widzi Matthew Garretta. Drzwi do

gabinetu jego ojca stały otworem, więc pomyślała, że goście są wprowadzani
grupkami, z całym ceremoniałem, jakby przed oblicze króla.

Po prawej stronie stał długi stół, na którym piętrzyły się góry jedzenia. Anne

poprosiła barmana o wodę mineralną i poszła wybrać coś konkretnego. Po drodze
wzięła talerz i dwie kromki razowego chleba. Chwilę później podniosła wzrok znad
prawie gotowej kanapki i zauważyła, że z gabinetu wychodzi kilka osób, między
innymi redaktor naczelny, dyrektor działu reklamy, wydawca oraz...

background image

Garrett junior!
Zaskoczyło ją, że wygląda młodziej niż na plakatach. Dlaczego wybrał zdjęcie,

które go postarza? Oczywiście nie był stary, miał najwyżej trzydzieści kilka lat, a
wyglądał jak beztroski dwudziestolatek.

Z zainteresowaniem obserwowała go, gdy wmieszał się w tłum, witał z

mijanymi osobami i przeciskał między nimi sprawnie, bez zniecierpliwienia. Robił
wrażenie człowieka, który czułby się dobrze w roli polityka. Był wysoki, barczysty,
ładnie opalony. Miał taką aparycję i wyraz twarzy, jakie podobają się wyborcom.
Nowy elegancki garnitur nosił z taką nonszalancją, jakby to były stare rzeczy.

Anne lekko uśmiechnęła się na myśl, że felietonista ma minę proroka.

Zaskoczyło ją, że Matthew rozbłysły oczy i po chwili uświadomiła sobie, że on
zmierza w jej stronę. Z wrażenia zaschło jej w ustach.

Co to znaczy? Co Matthew Garrett może mieć do powiedzenia nieznajomej?

Dlaczego idzie prosto do niej? Niemożliwe, żeby wiedział, kim ona jest.

Garrett skręcił w ostatniej chwili i nałożył na talerz porcję sałatki

ziemniaczanej.

Anne odetchnęła z ulgą, wzięła plaster faszerowanego indyka i przesunęła się w

lewo. Czuła się jak tchórz, ponieważ miała ochotę uciec.

Garrett też się przesunął i oboje jednocześnie sięgnęli po oliwki. Anne cofnęła

rękę, ale Matthew nałożył jej kilka oliwek na talerz i rzekł półgłosem:

– Nie spodziewałem się, że spotkam tutaj taką czarującą istotę.
W ustach tego człowieka oklepany zwrot był zaskakujący. W dodatku słowa,

wypowiedziane pełnym podziwu głosem, zabrzmiały fałszywie. Anne wiedziała, że
podoba się mężczyznom, którzy lubią drobne, błękitnookie kobiety, ale nigdy nie
miała złudzeń, że jest pięknością, którą otacza rój wielbicieli.

– Pani milczy? Sądziłem, że pani nigdy nie brak słów.
W jego nieco chrapliwym głosie zabrzmiała nuta ostra jak sztylet. Anne

pomyślała, że skrzyżowanie szpady ze słynnym felietonistą to przyjemność, jakiej
z kolei ona nie spodziewała się na takim przyjęciu. Intrygowało ją, czy Matthew
pytał kogoś o nią, czy przypadkowo dowiedział się, kim jest. Najważniejsze, że
tym, co napisała prawie przed miesiącem tak zalała mu sadła za skórę, że
zapamiętał jej nazwisko. Widocznie krytyka mocno go ubodła i dlatego szukał
autorki ostrych słów.

– Milczenie może być bardzo wymowne – powiedziała spokojnie.
– Zaskoczył panią komplement?
– Nie. Zdziwiło mnie, że właśnie pan nie zdobył się na nic oryginalnego.

background image

Podobno jest pan mistrzem słowa, błyskotliwych improwizacji...

Matthew znowu rozbłysły oczy.
– Widzę, że w pisemnym ataku jeszcze nie wyładowała pani gniewu. Nadal ma

pani pretensje o moje nazwisko?

– Nie mam żadnych pretensji. Zresztą nigdy nie miałam. – Wyżej uniosła

głowę. – To tylko przekonanie, że gdyby nazywał się pan Smith albo Jensen, a nie
Matthew Garrett II... a propos, czy nazywają pana juniorem?

– Rzadko kto ma odwagę.
Matthew oparł się o stojące nieopodal biurko i zaczął jeść sałatkę.
– Gdyby nie nazwisko, nie miałby pan w „Chronicie"
stałego miejsca na felieton, a już na pewno nie byłoby pańskiej podobizny na

plakatach, autobusach i balonach.

– Napiła się wody. – Chociaż według mnie balon byłby najlepszym miejscem

dla płodów pańskiego pióra.

Matthew wybuchnął głośnym śmiechem.
– Nie słyszała pani, że niebezpiecznie jest zaczynać bój z człowiekiem, który

kupuje atrament beczkami?

– Niezła przenośnia, ale nie ma w niej ani źdźbła prawdy – odparowała Anne. –

Pan w życiu nie kupił nawet butelki atramentu. Wszystko załatwia tatuś. – Położyła
na kromce plaster pieczeni wołowej i obficie polała sosem chrzanowym. – Radzę
być ostrożniejszym, bo i ja mam dostęp do antałków atramentu.

– Rozczarowała mnie pani. – Matthew przysiadł na biurku, jakby szykował się

do dłuższej rozmowy. – Zaplątała się pani we własnej logice. Jeśli nam wszystkim
przysługuje tyle samo swobody, jesteśmy równi i wobec tego nie może chodzić o
magię mojego nazwiska.

– Śmieszny wykręt... Ale dla przykładu weźmy pański felieton do jutrzejszego

numeru.

– O? Już go pani czytała? – spytał zaskoczony. – Czyżby mimo ostrych

wypowiedzi była pani moją wielbicielką?

– Musiałam przeczytać z obowiązku. Jak już panu wcześniej mówiłam...
Szeleszcząc atłasem, podeszła Dominique i nadstawiła policzek. Matthew

posłusznie ją pocałował.

– Cieszę się, że wróciłeś. – Dominique wzięła go pod rękę. – Tylko nie myśl, że

jestem wystrojona na twoją cześć. Muszę pokazać się na balu w Carousel. Ty też
powinieneś tam iść.

Anne ukłoniła się i czym prędzej odeszła zadowolona, że Dominique wybawiła

background image

ją z kłopotu. Nie rozumiała, dlaczego wszczęła kłótnię, powinno wystarczyć, że
napisała już, co myśli. Dała się złapać, bo Garrett junior potrafił umiejętnie
zarzucić haczyk.

Od grupy przy drzwiach gabinetu odłączyli dwaj mężczyźni. Jednym był

wydawca, a drugim adwokat. Obaj mieli zmartwione miny.

– Przyznaję, że on dobrze wygląda – odezwał się prawnik. – I dobrze mówi,

ale...

– Nareszcie wydoroślał – przerwał Jim Garrett.
Anne nie podsłuchiwała ich. Posiadała cenną w jej zawodzie umiejętność

wyławiania w ogólnym gwarze jednych głosów, a pomijania innych.

– Pomysł, żeby jemu powierzyć to stanowisko...
– Ktoś musi trzymać ster.
– Ale przecież nie ma potrzeby ogłaszać następcy już dzisiaj. Pobyt w szpitalu

potrwa dwa, trzy dni, prawda? Potem ze dwa tygodnie urlopu. Po co się śpieszyć i
dawać lejce niewprawnemu...

– To nie żaden pośpiech. Po prostu ostatnio częściej zastanawiam się nad

przyszłym losem mojego dziennika. Nie jestem już taki młody...

Mężczyźni przeszli dalej i ich głosy utonęły w ogólnym szumie.
Anne zrozumiała, dlaczego Garrett junior wrócił. Chodziło o to, żeby tradycji

stało się zadość. Syn pójdzie w ślady ojca i zostanie wydawcą dobrej i poczytnej
gazety. Zajmie stanowisko, które czeka na niego od lat, od chwili urodzin.
Podejmie pracę, do której nie ma kwalifikacji. Ma tylko nazwisko.

Poczuła niesmak. Według niej Matthew nie był całkowicie pozbawiony talentu,

lecz umiejętność bawienia lub irytowania czytelników w tym wypadku nie jest
wystarczającą kwalifikacją. Na wydawcy ciąży duża odpowiedzialność.

Prawnik widocznie też tak uważał, ale pan Garrett nie chciał słuchać krytyki.

Wydawca był wszechpotężny i rządził niemal samowładnie, więc jeżeli postanowił
przekazać władzę synowi, nikt mu w tym nie przeszkodzi. A zatem Matthew James
Garrett II prędzej czy później zostanie jej zwierzchnikiem.

Anne uświadomiła sobie, że zaprezentowała się przyszłemu szefowi z nie

najlepszej strony. I w dodatku dała mu do zrozumienia, że według niej jest
niekompetentny, a to tak, jakby podcięła gałąź, na której siedzi.

Podeszła Holly i krytycznie popatrzyła na kanapkę.
– Zlituj się! Jak ty chcesz zjeść taką górę?
Anne spojrzała na talerz, na którym wznosiła się kanapkowa krzywa wieża i

dodatki, których nie znała nawet z nazwy.

background image

– W ogóle odechciało mi się jeść. Wracam do pracy, bo chyba już za długo nic

nie robię.

Odstawiła talerz i ruszyła ku drzwiom równym krokiem, aby nie sprawiać

wrażenia, że ucieka.

Gotowy niedzielny numer załadowano na samochody i teraz nawet w razie

największej katastrofy nie zmieniono by ani słowa. Wszystkie wiadomości będą
musiały czekać do następnego wydania.

To, że codziennie wszystko zaczyna się od nowa na ogół podobało się Anne,

ale czasem było trochę zniechęcające. Chwilami żałowała, że nawet najciekawsza,
najlepiej zredagowana i wydana gazeta po jednym dniu staje się nieaktualna i
większość problemów ulega zapomnieniu. Lecz nie wszystkie. Okazało się, że
Matthew wciąż pamięta jeden artykuł. Może zna cały tekst na pamięć? Włożyła
płaszcz, przewiesiła torbę przez ramię, pod pachę wsunęła książki. Nie miała
ochoty czekać na windę, więc zeszła na pomost między budynkiem i parkingiem.
Postawiła kołnierz płaszcza, bo zrobiła się chłodna jesienna noc. Zajęta szukaniem
kluczyków, Anne nie słyszała kroków z tyłu. Nagle ktoś schwycił ją i gwałtownie
odwrócił.

– Co... – zaczęła gniewnie.
Zawadziła biodrem o samochód, zachwiała się i wystraszyła, gdy zobaczyła

obcego człowieka. Napastnik szarpnął torebkę, a Anne kopnęła go z całej siły.
Trafiła go w łydkę, ale straciła przy tym but.

Złodziej zaklął i pchnął ją tak mocno, że się przewróciła. Nie puściła jednak

torebki i zaczęła krzyczeć. Usłyszała głosy w oddali, więc krzyczała coraz głośniej.
Zdawało się jej, że minęła wieczność, nim ktoś zaczął biec. Łobuz puścił torebkę,
rzucił się do ucieczki, przeskoczył niski murek i zniknął w ciemnościach.

Biegnący na pomoc stanął u szczytu schodów, jakby nie wiedział, czy gonić

opryszka, czy ratować ofiarę. Po krótkim wahaniu zdecydował się na to drugie.

Anne usiłowała wstać, lecz była tak roztrzęsiona, że nie mogła skoordynować

ruchów.

Mężczyzna stanął nad nią i ujął się pod boki.
– O, to pani! Czy nie słyszała pani, że w takich wypadkach nie należy stawiać

oporu?

Anne nie zdziwiła się, że zgryźliwy felietonista krytykuje ofiarę napaści.

– Gdzie się podział pani zdrowy rozsądek? – ciągnął Matthew. – Takie typy są

niebezpieczne.

– I dlatego pan go nie gonił? – rzuciła ze złością.

background image

Nadszedł drugi mężczyzna.
– Matt, nie rób wymówek poturbowanej kobiecie. – Pan Garrett przyklęknął. –

Pani McKenna, prawda?

– Poturbowana? – syknął Matthew. – Gdyby coś jej się stało, nie mogłaby tak

wrzeszczeć. Jej przeraźliwy głos było słychać nad jeziorem.

– Mogłabym być śmiertelnie ranna, mieć wstrząśnienie mózgu – powiedziała

Anne drżącym głosem.

– Sama pani sobie winna, trzeba było oddać torebkę. Są w niej jakieś skarby?
Przyklęknął i zaczął umiejętnie sprawdzać, czy nie złamała kości. Anne

skrzywiła się, gdy dotknął ręki. Mogła jednak ruszać palcami, więc przesunął
dłonią po drugiej ręce.

– Niech pan nie posuwa się za daleko – rzekła chłodno, gdy powiódł dłonią po

łydce.

– Dobrze, dobrze.
Gdy dotknął obolałego miejsca na biodrze, mocno się skrzywiła.
– Wezwać karetkę? – spytał zaniepokojony pan Garrett.
– Nie, dziękuję. – Czuła się lepiej, w skroniach już mniej huczało. – Tylko

trochę się potłukłam.

– Tato, idź zapytać strażnika, czy widział złodzieja.
Anne chwiejnie wstała i oparła się o samochód.
– Chyba trochę za późno, żeby go gonić – mruknęła poirytowana.
– Co według szanownej pani miałem zrobić? – syknął – Matthew. – Przelecieć

nad rampą i złapać zbója? Niestety, strój Supermana zostawiłem w samochodzie.

– Daj spokój – mitygował go ojciec. – Ciekawe, czy strażnik coś zauważył.

Pójdę zapytać, ale... – Starszy pan zawahał się. – A co z panią?

– Nie martw się, odwiozę krzykaczkę do domu.
Anne nie miała ochoty protestować, gdyż była zbyt roztrzęsiona, żeby

prowadzić.

Matthew wziął od niej kluczyki i pomógł wsiąść.
– O, widzę, że Kopciuszek jest bez pantofelka.
– Spadł, gdy kopnęłam złodzieja w łydkę. Matthew rozejrzał się i wrócił z

butem.

– Następnym razem niech pani kopie wyżej. – Sapiąc, usiadł za kierownicą. –

Gdzie pani kupiła taki samochód? W sklepie z zabawkami? I czemu zaparkowała
pani w samym kącie? Nic dziwnego, że padła pani ofiarą...

– Samochód jest nowy, nie chcę, żeby mi go porysowano... – tłumaczyła się

background image

nieporadnie.

– Więc zaparkowała pani tak, żeby panią poturbowano. Muszę przyznać, że jest

w tym specyficzna logika a la Anne McKenna... Bardzo proszę, żeby pani nie
robiła tego przynajmniej na nocnej zmianie.

– Przepraszam, że zakłóciłam panu spokojny wieczór.
Z jej oczu spłynęła łza, po chwili druga, potem trzecia.
Szok minął i powoli uświadamiała sobie, co się stało i co by było, gdyby nikt

nie przybiegł na ratunek.

– Jakoś przeżyję to zakłócenie.
– Niech pan ze mnie nie drwi. Nie wiem, czemu kopnęłam złodzieja i czemu

kurczowo trzymałam torebkę. Jestem obolała, mam podartą suknię, złamany
paznokieć i...

– Mogła pani stracić nie tylko kawałek paznokcia. Anne rozpłakała się na

dobre.

– Nie zdążyłam zjeść kolacji i... Matthew mruknął coś pod nosem.
– Niech pan nie powtarza, że jestem głupia – wykrztusiła przez łzy. – Wiem, że

jestem. I nie chcę, żeby pan się do mnie odzywał...

– Coraz lepiej.
Nieoczekiwanie objął ją i pocałował. Nie mogła się odsunąć, zabrakło jej tchu,

w głowie się zakręciło. Gdy Matthew się odsunął, najpierw głęboko odetchnęła, a
potem wybuchnęła:

– Ty erotomanie! Powinnam...
– Naprawdę nikt przede mną się nie ośmielił? – Matthew miał bardzo

zadowoloną minę. – Pyskata istoto, to jedyny sposób, żeby zamknąć ci usta. Ale
odpowiedz na jedno zasadnicze pytanie: co chcesz zjeść?

background image

Rozdział 2

– Nie musisz mnie karmić...
– Nawet nie powinienem, bo przygotowałaś sobie wielką kanapkę, a nie zjadłaś

ani kęsa. To teraz najmodniejszy sposób na odchudzanie? Robi się olbrzymią
kanapkę po to, żeby zostawić na stole?

Anne zarumieniła się ze wstydu, że zauważył tę gafę, lecz nie powinno to jej

dziwić. Wiedziała, że znany felietonista ma bystre oko.

Matthew zaczął pogwizdywać, trochę fałszując.
Strażnik wyszedł z budki i zajrzał do samochodu. Tym razem spełniał swój

obowiązek, jak należy. Szkoda, że przedtem nie pilnował parkingu tak, żeby nie
wszedł nikt obcy.

– Pani McKenna? Jak się pani czuje? Niestety, nic nie widziałem. Gdybym

kogoś zauważył, wezwałbym policję, naprawdę.

– Niech pan się nie tłumaczy – rzekł Matthew. – Złodziej mógł tam długo

czatować.

– O! – Anne wzdrygnęła się. – Teraz nigdy nie będę czuła się bezpieczna.
Matthew uśmiechnął się z przymusem, pożegnał strażnika i mocno nacisnął

pedał gazu. Anne nie miała siły prosić, by mniej brutalnie obchodził się z jej
nowym samochodem. Trzy ulice dalej skręcił na niewielki parking i popatrzył na
migające czerwone światła.

– Lubisz chińską kuchnię? Chyba taka jest w tym „Czerwonym Smoku".
Anne zerknęła na rozdarty rękaw.
– Lepiej zawieź mnie prosto do domu.
– Nie mogę. bo nie zdradziłaś, gdzie mieszkasz. Zaczekaj, zaraz wracam.
Ucieszyła się, że nie kazał jej iść między ludzi. Miała dziury w pończochach,

rozdarty płaszcz, potargane włosy i na pewno wyglądała okropnie. Z drugiej strony
trochę zabolało ją, że Matthew wstydzi się pokazać z nią nawet w podrzędnym
lokalu. Naprawdę zaś miałaby mu za złe, jakkolwiek by postąpił.

Wrócił zaledwie po kilku minutach z trzema sporymi pakunkami.
– Tyle mam zjeść? – zawołała zdumiona.
– Nie wiem, jakie masz możliwości, ale pamiętam tę twoją kanapkę. Poza tym

wcale nie myślałem tylko o tobie. Przygoda ze złodziejem zaostrzyła mi apetyt.

Anne ugryzła się w język, bo nie wypadało sprzeciwiać się temu, że wybawca

wprasza się na kolację. Tym bardziej że sam kupił jedzenie.

background image

– Mieszkam na osiedlu Sherwood Forest przy Windsor Avenue.
– Ładna dzielnica. Nowy dom, nowy samochód... Nie wiedziałem, że w naszej

redakcji tak dobrze się zarabia.

Nie było w tym cienia krytyki, lecz Anne poczuła wzbierającą złość.
– Pewno pierwsze, co zrobisz, to obetniesz nam pensje – wycedziła zimno. –

Nie muszę się spowiadać, ale ci powiem, że dom wynajmuję, a samochód mam
nowy tylko dlatego, że przed miesiącem pewna pani tak się dokądś śpieszyła, że
przejechała na czerwonych światłach i zmiażdżyła mojego grata.

– Poddaję się. – Matthew podniósł ręce. – I błagam o zawarcie pokoju.

Ośmieliłem się tylko skomentować, że świetnie sobie radzisz...

– Powiedzmy. No, kładź ręce na kierownicy, bo moje ubezpieczenie nie jest

takie wysokie, jak tamtej kobiety. Uważaj, zaraz skręcamy.

Matthew wjechał na osiedle i rzekł zawiedziony:
– Jak zwyczajnie. Nazwa sugeruje, że jest tu fosa, zwodzony most, wieże...
– Coś ty! Fosa na nowym osiedlu?
– Jeśli nazwano je Sherwood Forest, to przynajmniej należało posadzić drzewa,

żeby był las.

– Posadzili.
– Gdzie? – Krytycznie popatrzył na mikroskopijny trawnik z jednym jedynym

klonem. – Ale drzewo! – Zaczaj wyciągać jedzenie. – To ja jestem wyższy.

Wysiadając, Anne jęczała i przy każdym kroku czuła ból we wszystkich

mięśniach.

– Proszę klucze – zawołała.
– Trzymaj! – Matthew rzucił klucze. – Zapomniałaś o cennej torebce. Tak

dzielnie jej broniłaś, że szkoda, żeby zginęła z samochodu.

Anne niechętnie zawróciła i wzięła torebkę. Matthew stanął w maleńkim

przedpokoju i głową prawie zawadził o lampę.

– Cofam wszystko, co powiedziałem – rzekł cicho.
– To dom dla lalek, czyli nie wiedzie ci się tak dobrze, jak myślałem.

Anne w duchu przyznała, że dom jakby zmalał. Matthew był szczupły, ale tak

wysoki, że zajmował więcej miejsca niż inni znajomi.

– Idź się przebrać i obejrzeć stłuczenia, a ja zajmę się herbatą – zarządził. –

Chyba że wolisz kieliszek alkoholu.

– Mówisz jak moja babcia.
– Znowu marudzisz. Postaram się zmienić, jeśli wolisz, żebym nie mówił jak

twoja babcia.

background image

Wyszczerzył zęby w łobuzerskim uśmiechu i zniknął w kuchni.
Anne z trudem weszła na piętro i się rozebrała. Suknia była mocno podarta,

pończochy do wyrzucenia, jeden pantofel zdeformowany. Na twarzy miała ślady
zadrapań, na biodrze wielkie sińce.

Nie oglądała się dalej. Wolała nie wiedzieć, czy za parę godzin cała będzie sina

i obolała. Dowie się bez oględzin. Poza tym im szybciej zejdzie na dół, tym prędzej
Matthew zje kolację i się pożegna, a wtedy będzie mogła wykąpać się i iść spać.
Włożyła szare dresy i powlokła się na dół.

Pudła z chińskimi przysmakami już stały na szklanym stoliku, okna były

zasłonięte, a Matthew klęczał przed kominkiem i rozpalał ogień. Anne pomyślała,
że niespodziewany gość czuje się jak u siebie w domu. Z jękiem opadła na fotel.

Matthew przysiadł na piętach i bacznie się jej przyjrzał. Widocznie nie

dostrzegł nic niepokojącego, bo znowu się odwrócił. Gdy wreszcie udało mu się
rozpalić ogień, usiadł na dywaniku.

– Chcesz, żebym kogoś zawiadomił?
– Nie.
– Mieszkasz w Lakemoncie sama? Uprzejme pytanie rozdrażniło ją.
– Wcale nie. Mam tu rodziców i dwóch braci, ale nie widzę powodu, żeby

niepokoić ich w środku nocy.

– Słusznie. Ja raczej zastanawiałem się, czy za chwilę nie przyjdzie ktoś, kto źle

zrozumie moją obecność.

Rozległ się gwizdek, więc Matthew wyszedł, lecz nie wracał tak długo, że

zniecierpliwiona zajrzała do kuchni i zobaczyła, że Matthew wpycha torebkę
herbaty do kubka z wrzątkiem.

– Nie wiesz, że się nie utopi? – spytała, siląc się na żartobliwy ton.
Matthew ujął ją pod brodę, odwrócił twarzą do światła i obejrzał zadrapanie.

Anne odsunęła jego dłoń i wyjęła z szafki talerze.

– Fakt, że nie umiesz przygotować herbaty, świadczy, że pijesz coś innego. W

lodówce jest piwo.

Matthew bez słowa wyjął butelkę importowanego piwa i przyszedł do pokoju.
– Może ty też wolisz piwo?
– Nie. – Zdegustowana rzuciła okiem na butelkę. – Nigdy nie przepadałam za

tym napojem.

– Hmm, ktoś ma dobry gust.
Puściła jego uwagę mimo uszu, ostrożnie usiadła na kanapie i otworzyła jedno

pudełko. Po pokoju rozszedł się zapach pieczonej wołowiny.

background image

Matthew dorzucił drew, a potem obejrzał wiszące nad kominkiem zdjęcie. Było

na nim czterech chłopców i czarnowłosa, pucołowata dziewczynka w niebieskiej
sukience i z książką na kolanach.

– Wspomniałaś o dwóch braciach.
– Mówiłam o tych, którzy mieszkają tutaj. Dwóch wyprowadziło się z

Lakemontu. Chcesz poznać ich po imieniu? Pierwszy z lewej to Patrick, obok
Brendan, Colin i Rowan...

Matthew spojrzał na nią rozbawiony.
– Niezły dobór imion. Jak to się stało, że ty jesteś zwykłą Anne?
– Nie wiem, ale całe szczęście, że zabrakło rodzicom fantazji. Codziennie

dziękuję aniołowi stróżowi, że nie pozwolił nazwać mnie Bridget.

– Niezbyt do ciebie pasuje...
Anne zajrzała do drugiego pudełka, w którym był kurczak pachnący czosnkiem.
– Chyba wyczuwam aluzję, że powinnam przeprosić za to, co napisałam...
– Ja i aluzje? – obruszył się Matthew. – Nie zniżam się do czegoś takiego. –

Postawił butelkę na stole. – Ale jeśli uważasz, że powinnaś...

– Uprzedzam, że nie mam najmniejszego zamiaru – dokończyła, jakby nie

słyszała, że jej przerwał.

– O, widzę, że już lepiej się czujesz i nie wpadniesz w histerię.
– Jesteś rozczarowany?
– Trochę. Myślałem, że będę miał okazję zobaczyć z bliska, jak to wygląda.
– Anne trochę się odprężyła. Jadła kurczaka machinalnie, wpatrzona w

płomienie. Trzaskanie ognia zawsze wpływało na nią kojąco, prawie hipnotycznie.

– Miło tu, chociaż ciasno – odezwał się Matthew. – Mieszkania są drogie?
– Owszem. Z jednej strony rozbudowuje się uniwersytet, a z drugiej szpital,

więc na domy zostaje niewiele miejsca. Ale czemu się martwisz? Zamieszkasz z
ojcem, prawda?

– Na razie, póki nie wydobrzeje po operacji. Potem podziękuję za gościnę i

poszukam jakiegoś lokum.

Anne rozumiała go. Sama też nie mogła doczekać się własnego mieszkania,

chociaż bardzo kochała rodziców i w domu stosunki układały się idealnie.

– Dopiero dziś usłyszałam, że twojemu ojcu grozi operacja.
– Naprawdę? Mówiłem mu, że nie utrzyma tego w tajemnicy, ale jednak on

miał rację. A wy powinniście się wstydzić. Co z was za dziennikarze, jeśli nie
wiecie o chorobie własnego wydawcy?

Anne nie dała się sprowokować.

background image

– Mam nadzieję, że to nic poważnego.
– Niestety, sprawa wygląda dość poważnie, bo chodzi o naczynia wieńcowe.
– Ale pobyt w szpitalu potrwa tylko kilka dni, prawda?
– Tak. Dzięki najnowszym osiągnięciom operacja jest mniej ryzykowna. Mimo

to nie jest to bagatela. Lekarz chciał operować już miesiąc temu, bo każdej chwili
grozi atak, ale ojciec uparł się, że zaczeka na mnie.

– Anne pomyślała, że na wypadek gdyby powrót do zdrowia był wolniejszy, niż

lekarze przewidują. Zrozumiała, że Matthew wie, czego ojciec oczekuje od niego, i
godzi się na przejęcie obowiązków. A przynajmniej wrócił w rodzinne strony.

– Czyli masz to po ojcu. . – Co takiego?
– Upór.
– Ja? Przyznaję, że ojciec posiada tę cechę, ale ja jestem tylko stanowczy i

wytrwały.

– Jesteś uparty jak osioł. Ale nie rozumiem cię, bo nie pasujesz mi do żadnego

wzoru. Ledwo dochodzę do wniosku, że jesteś zagorzałym liberałem, wyskakujesz
z czymś, co jest niemal wsteczne.

– Między innymi na tym polega mój urok.
– Jaki urok? Weźmy felieton o ewentualnym trzęsieniu ziemi w Kalifornii.

Tylko ktoś bez serca może mówić, że rząd nie powinien pomagać ofiarom.

– Nic takiego nie powiedziałem – zawołał oburzony. – Stwierdziłem tylko, że

nikt tym ludziom nie kazał budować się na linii uskoku. Jeśli stawiają tam domy i
się nie ubezpieczają, czemu podatnik ma ich wspierać? Mnie nikt by nie pomógł,
gdybym rozwalił samochód, bo chciałem przez dżunglę pędzić sto pięćdziesiąt
kilometrów na godzinę. A to tak samo nierozsądne...

– Założę się, że krytykujesz nawet Świętego Mikołaja. Mam rację?
– Owszem, bo ze świętego dobroczyńcy zrobiono naganiacza do sklepów. W

różnych niby dobrych akcjach często kryje się jakaś machlojka.

– Anne dyskretnie ziewnęła.
– Czy aby nie jesteś za młody, żeby być sędzią moralności?
– Ktoś musi być.
Powiedział to poważnie, ale łagodnym tonem, więc Anne roześmiała się,

zamiast zirytować.

– Ogień już przygasa... Och, teraz sobie uprzytomniłam, że nie zawiadomiliśmy

policji.

Matthew rozniecił ogień i usiadł przed kominkiem po turecku.
– Na pewno ojciec się tym zajął. Jutro policjanci cię przepytają, ale niewiele to

background image

da, jeżeli nie rozpoznasz złodzieja.

– Wiem tylko, że jest prawie dzieckiem. Chyba go nie rozpoznam, bo nawet nie

zauważyłam koloru włosów. Wszystko działo się tak szybko...

– Ja tylko widziałem niebieskie dżinsy i czarną kurtkę ze skóry, ale tak ubiera

się połowa wyrostków nie tylko tutaj.

– Wolałabym, żeby mama nie przeczytała w „Chronicie" o mojej przygodzie.
– A co z wolnością prasy? Teraz tyle się o tym dyskutuje. My też to

przerobiliśmy, prawda?

Anne szeroko ziewnęła.
– Czy chodzi o twoje twierdzenie, że wolność jest zagwarantowana tylko dla

współwłaścicieli gazet?

– Wmawiasz mi swoją opinię. Muszę ci przyznać, że nawet jeśli zupełnie nie

masz racji, wyrażasz swoje zdanie w bardzo dobrej formie.

Nie wiedziała, jak zareagować, więc powiedziała:
– Moje zeznania niczego nie zmienią i policja opryszka nie znajdzie, bo mają za

mało ludzi.

– Poza tym teren jest prywatną własnością, więc i tak nic nie mogą zdziałać.

Ale nie martw się o to. Postaramy się zapewnić większe bezpieczeństwo,
niezależnie od ewentualnych kosztów.

Anne pomyślała, że Matthew już wyraża się jak prawdziwy dziedzic. Jeszcze

chwilę rozmawiali, ale czuła się coraz bardziej zmęczona.

– Dziękuję ci, że mnie odwiozłeś, lecz jest już późno i marzę o kąpieli.
– Chcesz, żebym cię pilnował?
– Coo? – Przyjazne uczucia prysły jak bańka mydlana. – Poradzę sobie sama.
– Nie miałem nic złego na myśli. Po prostu wolałbym być pewien, że nie

zaśniesz w wannie i...

– Nie utopię się.
– To dobrze, bo byłoby mi przykro. Czy panna McKenna wie, że jest

krótkowzroczna? Wielka szkoda, bo moglibyśmy miło spędzić czas.

– Wątpię.
Zamknęła za nim drzwi i zasunęła zasuwę. Nawet nie zapytała, jak wybawca

dostanie się do domu.

Rudy Balfour stał na środku ścieżki, z której zgrabiała liście.
– Jaki napad? Kochanie, o czym ty mówisz?
Anne nie mogła sobie darować, że przyznała się, jaka przykrość ją spotkała. W

żadnym razie nie była to sprawa byłego narzeczonego. Lecz Rudy zauważył

background image

zadrapanie na policzku i złośliwie spytał, czy to pieczątka nowego adoratora. Po
takim dictum Anne musiała się przyznać. Nie widziała Rudy'ego przez dwa
tygodnie i była zła, że zjawił się akurat w takim momencie.

– Nie rozumiesz prostych słów? Facet mnie popchnął, przewrócił i...
– Przewrócił cię? – Rudy obejrzał ją od stóp do głów. – Dobrze, że nic ci się nie

stało.

Dobre było to, że Rudy nie widział sińców na całym ciele. Biodro było zupełnie

czarne! Bezczynne siedzenie w domu byłoby torturą, więc zabrała się do grabienia
liści, mimo że bolały ją wszystkie mięśnie.

– Przesuń się w prawo.
– O, przepraszam. – Rudy odskoczył w bok. – Wiesz, że nie należy nosić przy

sobie pieniędzy.

– Miałam raptem dziesięć dolarów.
– To dobrze. Oczywiście szkoda karty kredytowej i...
Anne nie raczyła powiedzieć mu, że nie straciła torebki. Rano przyznała rację

Matthew, że żadne pieniądze nie są warte bólu całego ciała. Rozsądna osoba nie
broniłaby torebki, w dodatku prawie pustej.

Rudy zauważył, że się skrzywiła, ale źle zinterpretował przyczynę.
– Chyba nie powiesz, że zapomniałaś zablokować konto? Anne, jesteś

niemądra...

– Przestań na mnie krzyczeć. Rano już tyle nasłuchałam się od policjantów, że

bokiem mi wyszło.

Rudy nagle rzucił z podziwem:
– Och, popatrz!
Spodziewała się, że ujrzy jakąś piękną kobietę, a tymczasem zobaczyła powoli

jadący samochód. Ale jaki! Był to olbrzymi, bardzo stary kremowy kabriolet ze
spuszczonym dachem. Z samochodu wysiadł mężczyzna w ciemnych okularach.

– Matthew Garrett – jęknęła, nie przestając grabić.
– Garrett? – powtórzył Rudy. – Wygląda, jakby grał Wielkiego Gatsby'ego.
Anne uśmiechnęła się. Matthew na pewno usłyszał głośną uwagę, ale zachował

kamienną twarz. Podszedł i bez powitania rzekł:

– Ojciec kilkakrotnie próbował dodzwonić się do ciebie, żeby zapytać, jak się

czujesz. Niepokoi się, bo odpowiadała tylko sekretarka. Ja też zacząłem się
martwić. Nie powinienem był zostawić cię w takim stanie...

– Myślałeś, że utonęłam w wannie?
Matthew zerknął na Rudy'ego, który wpatrywał się w kabriolet i widocznie nie

background image

słyszał wymiany zdań.

– Widzę, że wyszłaś z tego obronną ręką. Dobrze dziś wyglądasz, oczywiście

jak po takim przeżyciu.

– Łatwo ci mówić, bo nie widziałeś siniaków.
– Czy to zaproszenie, żebym obejrzał?
– Nie.
– Szkoda. – Wziął grabie i sprawnie zgarnął liście. – To Pierce Arrow – rzucił

przez ramię do Rudy'ego, który nie odrywał oczu od samochodu. – Z ostatniego
roku, gdy wyprodukowano tylko kilka.

– Wiem – szepnął Rudy z nabożnym szacunkiem. – Wyprzedzili czasy o

pięćdziesiąt lat.

– Co najmniej.
– Anne, zła, że spotkało się dwóch zapalonych samochodziarzy, niechętnie

dokonała prezentacji.

– Rudy wykłada współczesną literaturę. Uniwersytet niedawno wydał jego

pierwszą powieść...

– Gratuluję – rzekł Matthew obojętnie. – Jeśli ma pan ochotę dokładnie

obejrzeć wóz, bardzo proszę.

Wzmianka o powieści usunęła Pierce Arrow na dalszy plan.
– Książka ma doskonałe recenzje. – Rudy rozpromienił się. – Właśnie

przyniosłem Anne jeden z pierwszych egzemplarzy.

– Ładnie z pana strony.
– Panu też chętnie przyślę.
Matthew wziął książkę w jaskrawej okładce, zerknął na tytuł, przerzucił kilka

kartek i powiedział z rozbrajającą szczerością:

– Nie, dziękuję. Gdyby mi pan przysłał, musiałbym napisać recenzję, a wtedy

nasza świeża znajomość mogłaby ucierpieć.

Rudy wyprostował się i przycisnął książkę do piersi.
– Nawet lepiej, bo pan i tak by jej nie zrozumiał.
Pan jeszcze nigdy nie wysilił się na bardziej złożoną myśl, bo taka nie pasuje do

krótkiego felietonu.

Anne z zapartym tchem czekała na reakcję Matthew. Nie wątpiła, że były

narzeczony zostanie zmiażdżony w kilku słowach. A to niesprawiedliwe, ponieważ
Matthew pierwszy obraził Rudy'ego, który był dumny z książki, jak z
pierworodnego dziecka.

Matthew popatrzył na Rudy'ego jakby ten był niegrzecznym chłopcem i zwrócił

background image

się do Anne:

– Ojciec zaprasza cię na kolację, bo chce zobaczyć, czy nic ci się nie stało.
Wskazał plastikową torbę pod drzewem. Anne przy trzymała ją, a on zaczął

wrzucać liście.

– Będzie mi miło – bąknęła zdziwiona, że pan Garrett niepokoi się o jej

zdrowie.

– O siódmej u nas w domu. Ojciec oddelegował mnie jako taksówkarza. –

Wrzucił ostatnie liście. – Źle oceniłem to drzewko, bo jest małe, ale poważnie
traktuje obowiązek produkowania liści. Do zobaczenia.

Zostawił torbę przy krawężniku i odjechał. Gdy samochód zniknął, Rudy rzekł

z pretensją:

– Przyszedłem zaprosić cię na wieczór poetycki.
Anne wolała nie przyznawać się, że nie skorzystałaby, nawet gdyby miała czas.
– Trudno, żebym odmówiła szefowi z powodu propozycji, o której nic nie

wiedziałam.

– Nie zdążyłem powiedzieć, bo Garrett tu wparował i zachowywał się, jakby

był właścicielem.

Ty przedtem też tak postępowałeś, pomyślała Anne. Przed dwoma miesiącami

oddała mu pierścionek zaręczynowy i odwołała ślub zaplanowany na lato. Rudy
mylił się, jeżeli sądził, że odzyska dawne prawa.

– Zresztą nawet lepiej, że nie mogę z tobą iść, bo mama pewnie przyjdzie, a nie

chcę, żeby zobaczyła, jak wyglądam.

Rudy jakby nie słyszał.
– Czemu on wrócił do Lakemontu? Waszyngton jest najlepszym miejscem dla

takich złośliwych facetów.

– Może doszedł do wniosku, że lepiej zobaczyć ośrodek władzy z innej

perspektywy. Poza tym dobre felietony można pisać wszędzie.

Zdziwiła się, że stanęła w obronie człowieka, którego sama ostro krytykowała.
– Złe też – mruknął Rudy. – No, mam nadzieję, że tobie książka się spodoba.

Do widzenia.

Po jego odejściu Anne schowała grabie i wróciła do domu. Włączyła poduszkę

elektryczną, przyniosła gorącą czekoladę i książkę – ale nie powieść Rudy'ego –
jako nagrodę za wykonaną pracę. Nagroda nie bardzo jej przysługiwała, bo liście
zgrabił i wyrzucił ktoś inny.

Ale musiałam znosić towarzystwo Rudy'ego i Matthew, a to też trudne zadanie,

pocieszyła się.

background image

Zrobienie makijażu zajęło jej więcej czasu niż zwykle, lecz ukryła zadrapania.

Zdążyła wpiąć kolczyki, gdy rozległ się dzwonek. Trzymając pantofle w ręce,
zeszła na dół i otworzyła drzwi.

Matthew obrzucił ją spojrzeniem, które odczytała jako krytykę swego wyglądu.

Pół dnia zastanawiała się, jak się ubrać na kolację u wydawcy. Widocznie mylnie
oceniła sytuację, bo w oczach przybyłego czarna suknia z długimi rękawami
okazała się niegustowna, a srebrny naszyjnik tandetny.

Matthew wskazał pantofle.
– Czy to tutejszy styl? Nosi się zamiast torebki?
Anne nie odpowiedziała, lecz oparła się o niego i wsunęła buty. Matthew

podtrzymał ją i przyciągnął, gdy chciała się odsunąć. Spojrzała na niego i zaraz
umknęła wzrokiem.

– Chyba nie będziesz dziś milczeć jak zaklęta? rzekł z lekką ironią.
– Wiem, że wczoraj powiedziałam dużo rzeczy, które lepiej byłoby zatrzymać

dla siebie.

– Mówisz o tych przed napadem czy po?
Anne spąsowiała.
– O, nie wiedziałem, że kobiety jeszcze się rumienią. – Pogładził ją po dłoni. –

Jesteś czarującym splotem sprzeczności, który chętnie bym rozplatał...

– Chodź, bo się spóźnimy.
Matthew zaśmiał się i podał jej płaszcz. Postanowiła, że tym razem będzie

panować nad sobą, ale na widok czerwonego wozu sportowego zawołała:

– Rozczarowałeś mnie. Chciałam marzyć, że jestem Kopciuszkiem, który jedzie

karocą... przepraszam, kabrioletem. ..

– Zmarzłabyś, bo jeszcze nie naprawiono dachu. Ale obiecuję, że kiedyś

zabiorę cię na przejażdżkę. Weźmiemy koszyk z jedzeniem, koc i poleżymy sobie
pod drzewem...

– Ja tylko żartowałam.
– Przedyskutujemy bolączki naszego społeczeństwa... – Zerknął na nią

przelotnie. – Czy Rudy pomyśli, że zakradam się do jego ogródka?

Anne nie odpowiedziała.
– Wczoraj piłem jego piwo, prawda?
– Nie. Moje.
– Ale kupiłaś dla niego? Wiem, że jesteście zaręczeni i macie się pobrać.
– Już nie – odparła, nim pomyślała, że lepiej trzymać język za zębami. – Skąd

wiesz?

background image

– Po południu byłem w redakcji, przeglądałem stare teczki i zauważyłem

ogłoszenie o waszych zaręczynach.

– Dałaś fatalne zdjęcie. – Zasępił się. – O co wam poszło? Rudy rzucił cię i

uciekł sprzed ołtarza?

– Nikt nikogo nie rzucił, a do ołtarza było bardzo daleko. Jedne związki

rozlatują się z hukiem, inne po cichu. Nasz powoli się rozpadał, bo mnie nie
odpowiadały humory Rudy'ego, a jemu godziny mojej pracy.

– To on jest gorszym cholerykiem niż ty? Nic dziwnego, że się wściekł, gdy

oddałem mu książkę.

– Mogłeś postąpić delikatniej. To prawda, że recenzje są bardzo dobre...
Matthew prychnął pogardliwie.
– Tym bardziej nie należy tego czytać. Książki, które mają dobre recenzje,

przyprawiają mnie o mdłości.

– Nic dziwnego. Przecież dla zasady kłócisz się z każdą ogólnie przyjętą opinią.
– Nieprawda. Tylko wtedy, gdy ogół nie ma racji. A w sprawie książek zwykle

się myli. Znasz definicję powieści literackiej?

– Oficjalną czy twoją?
– To książka, którą jakieś sto osób kupi i położy na widocznym miejscu, żeby

imponować znajomym. Pięć osób spróbuje przeczytać, jedna coś niecoś zrozumie,
ale nikomu powieść się nie spodoba. Jednak każdy z tych stu stwierdzi, że rzecz
jest doskonała i głęboka, bo nie chce wyjść na głupca w oczach znajomych, którzy
też kupili to dzieło i położyli na stoliku, żeby...

– Brawo! – Anne klasnęła w ręce. – To cytat z felietonu, który przeoczyłam,

czy wymyśliłeś na poczekaniu?

Matthew zerknął na nią rozbawiony.
– Wiedziałem, że długo nie wytrzymasz bez ataku.
Z Sherwood Forest na zachodnich obrzeżach miasta do Pemberton Place nad

jeziorem było dość daleko. W Pemberton Place dawniej mieszkali najważniejsi
ludzie, potomkowie pierwszych osadników, którzy przybyli tu, gdy miasto
powstawało. Niektórzy, tak uparci jak Garrettowie, zostali w tej dzielnicy, mimo że
większość zamożnych mieszkańców wyprowadziła się na przedmieścia.

Dom pana Garretta, z kamienia, cegły i drewna, był jednym z mniejszych, lecz i

tak duży. Okna na parterze były oświetlone, a wypolerowane kryształowe gomółki
wyglądały jak duże diamenty.

Drzwi otworzył siwowłosy kamerdyner, który wziął płaszcz Anne z takim

uszanowaniem, jakby brał futro z norek.

background image

Anne zrozumiała, dlaczego jej dom wydał się Matthew malutki. Tutaj

przedpokój, wysoki na pięć metrów, był większy niż u niej cały parter. Ściany były
wyłożone boazerią z orzecha, a posadzkę przykrywał perski dywan.

Podszedł pan domu i ujął jej dłonie w swoje.
– Dobry wieczór. Cieszę się, że pani dobrze wygląda po tak okropnym

przejściu. Zapraszam dalej. – Weszli do biblioteki z dużym kominkiem. – Czego
pani się napije? Sherry czy czegoś innego?

Nie czekając na odpowiedź, nalał sherry.
Anne usiadła w fotelu koło kominka i wypiła łyk alkoholu, którego nie lubiła.

Popatrzyła na panów i ze zdumieniem stwierdziła, że są bardzo podobni nawet w
gestach i sposobie poruszania się.

– Rozmawiałem z synem o zajściu i oczywiście zadbamy, żeby była lepsza

ochrona – rzekł pan Garrett. – Od dzisiaj będą strażnicy przez okrągłą dobę.
Byłoby jednak bezpieczniej, gdyby pani przestała tak późno pracować. Anne
zakrztusiła się i przez chwilę mocno kasłała. Miało to ten plus, że zdążyła
zastanowić się nad tym, co usłyszała. Nie wątpiła, że pan Garrett ma dobre
intencje, lecz nie wziął pod uwagę wszystkich aspektów.

– Czy jest pan niezadowolony z tego, jak wywiązuję się z obowiązków? –

zapytała spokojnie.

– To nie kwestia kompetencji...
– I właśnie w tym rzecz. – Odstawiła kieliszek i splotła dłonie. – Podpisałam

umowę, według której praca wymaga, żebym była w redakcji wieczorami.
Przeniesienie mnie na inne stanowisko, z innym zakresem obowiązków, tylko
dlatego, że jestem kobietą, za słabą, żeby obronić się przed złodziejem, to
dyskryminacja, której zabrania prawo.

Pan Garrett zmienił się na twarzy, jakby lada chwila groził mu atak serca.
– Ależ moja droga...
– Tato, uważaj! – wtrącił się Matthew. – Ta pani zaraz powie, że nie jesteś

wystarczająco postępowy i gotowa stuknąć cię pantoflem.

Anne rzuciła mu wściekłe spojrzenie i zwróciła się do jego ojca:
– Pan chyba nie przemyślał tego do końca.
Rozległ się dzwonek i kobiecy głos. Pan domu przeprosił i wyszedł. Matthew

stał przy kominku, z rękoma skrzyżowanymi na piersi.

– Nie zachowałaś się zbyt dyplomatycznie. Masz talent do nazbyt szybkiego

wykładania kawy na ławę.

Słuszna uwaga wcale nie poprawiła Anne humoru.

background image

– Tak uważasz? – wybuchnęła. – No, to powiem ci. że twoja pierwsza

dyrektorska decyzja jest fatalna. Nic znajdziesz odpowiedniego dla mnie
stanowiska, a zepchnięcie na gorsze, bo jestem kobietą...

– O co ci chodzi?
– Racja jest po mojej stronie i mogę wytoczyć proces – Nie chodzi mi o

sugerowaną przez ciebie dyskryminację, lecz o rzekomą dyrektorską decyzję.

– Twój ojciec powiedział, że mówił z tobą. Przyznaj się, że bawi cię pozycja

przyszłego wydawcy.

Matthew pociemniały oczy, a Anne wyżej uniosła głowę i dorzuciła:
– Teraz ci zdradzę że zgadłeś. W „Chronicie" istnieje poczta pantoflowa i

dlatego nie jest tajemnicą, dlaczego wróciłeś.

Usiadła wygodniej, zadowolona z siebie. Dała Matthew do zrozumienia, że nie

można działać za kulisami i udawać, że nic się nie dzieje.

i

background image

Rozdział 3

Weszła Dominique, która tym razem wystąpiła w złocistej wieczorowej sukni i

rozsiewała intensywny zapach „Midnight Passion". Jak poprzednio, nadstawiła
policzek do pocałowania, a według Anne była za młoda, żeby zachowywać się jak
ciotka Matthew. Oboje byli mniej więcej w tym samym wieku, tyle że Dominique
wyglądała poważniej.

Ostatnimi z zaproszonych gości było małżeństwo, Ted i Dorie Lehmannowie.
– Pan Ted jest rektorem Uniwersytetu Nicolet, a dzięki pani Dorie na kampusie

wszystko chodzi jak w zegarku.

– Święta prawda. – Rektor przyjrzał się Anne. – Pani McKenna? Na wydziale

matematyki jest profesor o tym nazwisku.

– To mój ojciec. A ja miałam to szczęście, że nie musiałam płacić czesnego,

żeby zdobyć pierwszorzędne wykształcenie.

– Jim, szkoda, że nie możemy wszystkim zdolnym ludziom tego zapewnić,

prawda?

– Tak. – Pan Garrett uśmiechnął się lekko. – Tylko że wtedy Nicolet nie miałby

opinii ekskluzywnej uczelni.

– Po krótkiej rozmowie na temat zmian w szkolnictwie wyższym gospodarz

zaprosił gości do sąsiedniego pokoju.

Olbrzymią jadalnię oświetlał jeden żyrandol wiszący nad elegancko nakrytym

okrągłym stołem. Ściany były ozdobione malowidłami, niestety, prawie
niewidocznymi w półmroku.

Pan Garrett wskazał pani Lehmann miejsce po prawej stronie, a Dominique po

lewej.

Anne, której przypadło miejsce naprzeciw niego, uświadomiła sobie, że nigdy

nie słyszała o pani Garrett. Żyje czy umarła? Mogła do woli o tym rozmyślać,
ponieważ Dominique nikogo nie dopuszczała do słowa. Pan Garrett spokojnie jadł,
pił wodę i od czasu do czasu wtrącał jakąś uwagę. Myślami zapewne był gdzie
indziej.

Mimo to Anne miała wrażenie, że ją obserwuje, i to krytycznym okiem.

Pocieszała się, że starszy pan zapewne nawet nie zdaje sobie sprawy, iż często na
nią patrzy. Osób było tak mało, że wszyscy stale spotykali się wzrokiem.

Gdy podano suflet czekoladowy, pani Lehmann zwróciła się do Anne:
– Wreszcie przypomniałam sobie, skąd znam pani nazwisko. Pani uczy na

background image

wydziale dziennikarstwa, prawda?

– Tak, mam tam zajęcia we wtorki i czwartki rano. Brakuje kadry, więc to

okazja...

Nie dokończyła, ponieważ wtrąciła się Dominique.
– Radziłabym zatrudnić Matta. Jestem pewna, że byłby świetnym

nauczycielem.

– Dziękuję ci za tę pewność – rzekł Matthew. – Niestety, teraz nie mógłbym

wygospodarować czasu na regularne lekcje. Ale – spojrzał na Anne – jeśli będziesz
miała kłopoty i potrzebowała rady, służę pomocą.

– Uważaj, bo może będziesz musiał dotrzymać obietnicy – żartobliwie ostrzegł

go pan Lehmann. – Wiesz, Jim, chętnie widziałbym ciebie na seminarium o
zarządzaniu mediami. Tylko nie mów, że takie zajęcia to żadna przyjemność.

– Przyjemność byłaby duża, ale lekarz każe mi coraz bardziej się oszczędzać.
Anne znowu odniosła wrażenie, że pan Garrett spojrzał na nią znacząco i

ogarnęły ją wyrzuty sumienia. Czy jej wzmianka o sądzie zabrzmiała jak groźba?
Może powinna przeprosić za ostre słowa?

Nie było jednak okazji. Po powrocie do biblioteki starsi panowie usiedli w

wykuszu i pogrążyli się w poważnej rozmowie. Dominique wzięła Matthew pod
rękę i stanęli przy kominku. Anne poczuła się jak piąte koło u wozu, ale wtedy
zwróciła się do niej pani Lehmann:

– Podczas kolacji nie dokończyła pani, bo przerwano, a ciekawa jestem, co pani

chciała powiedzieć.

– Łudzę się, że dzieląc się moją wiedzą, daję coś uczelni w zamian za

wykształcenie. Nie posiadam żadnych oszczędności, ale uczenie...

Pani Lehmann uśmiechnęła się serdecznie.
– Rozumiem panią.
Po długiej, interesującej pogawędce, starsza pani obejrzała się.
– Panowie też się rozgadali. Muszę odciągnąć męża, bo zamęczy gospodarza.

Jim we wtorek ma operację, więc potrzebny mu spokój.

Nawet Dominique zrozumiała aluzję.
– Matt, kochanie – rzekła przymilnym tonem – podrzucisz mnie do domu?

Przyszłam pieszo, bo mam niedaleko, ale o tej porze boję się sama chodzić.

– Jasne, że nie możesz iść bez opieki. Oczywiście odwiozę panie. Najpierw

ciebie. Odpowiada ci takie rozwiązanie?

Anne widziała, że Dominique jest niezadowolona i z rozbawieniem czekała na

jej reakcję. Matthew jednak nie czekał, przeprosił i wyszedł.

background image

Kamerdyner odprowadził gości do samochodu i otworzył drzwi. Dominique

teatralnym gestem dała Anne pierwszeństwo. Anne z trudem wcisnęła się na
niewygodne siedzenie z tyłu i skrzywiła, gdy uderzyła się w obolałe biodro.

Dwie przecznice dalej stanęli przed imitacją francuskiego zamku. Anne

pomyślała, że styl budowli idealnie pasuje do stylu właścicielki.

Dominique zaczekała, aż Matthew otworzy drzwi z jej strony, a potem szła

powoli, sztywno, jakby zbliżała się do prawdziwego pałacu.

Po ich odejściu Anne zaczęła się kręcić, żeby zająć wygodniejszą pozycję.

Widziała, że Dominique zatrzymuje Matthew i oceniła, że przyjdzie dość długo
czekać. Zastanawiała się, o czym jeszcze można rozmawiać po wspólnie
spędzonym wieczorze. Czy Dominique zaprasza Matthew, żeby wstąpił w drodze
powrotnej?

– Co ci do tego? – spytała na głos.
Kątem oka dostrzegła, że dwie postaci zlewają się w jedną, więc odwróciła

głowę. Przypomniała sobie, jak przed laty ukradkiem poszła do kina, żeby śledzić
najstarszego brata i jego dziewczynę. Po pewnym czasie usłyszała:

– Przesiądziesz się, czy też dobrze ci tam i wolisz zachować wyniosły dystans

do szofera?

– Trudno mi się ruszyć.
Matthew bez uprzedzenia wyciągnął ją i pomógł usiąść z przodu.
Anne odetchnęła z ulgą.
– Teraz rozumiem, jak modelki Picassa czuły się po całym dniu pozowania.
– Przepraszam. Zapomniałem, że gimnastyka w twoim stanie nie jest wskazana.
Anne rzuciła okiem na dom Dominique.
– Powinieneś się wstydzić złośliwych uwag o moim domu i o tym, co można

kupić z pensji.

Matthew uśmiechnął się, lecz nic nie powiedział, a Anne pomyślała, że

widocznie źródło dochodów Dominique nie jest dla niego tajemnicą. Może znają
się od dziecka?

Jednostajne kołysanie samochodu zmorzyło ją, więc drgnęła nerwowo, gdy

Matthew nagle się odezwał.

– Wyjaśnijmy jedną kwestię. Otóż zaproponowanie ci innych obowiązków to

nie mój pomysł.

Anne otworzyła oczy.
– Aha. Faktycznie nie widzę powodu, dla którego miałbyś przejmować się, czy

znowu dostanę po głowie.

background image

– Gdyby ojciec zapytał mnie o opinię w tej sprawie, powiedziałbym, że nie

warto wysilać się, żeby ci pomóc.

– Dziękuję uprzejmie i doceniam twoją szczerość.
– Nawzajem. Dlatego chciałbym usłyszeć, czemu według ciebie nie będę

przyzwoitym wydawcą.

– Tak się nie wyraziłam.
– Ale o to chodziło. No mów. Obiecuję, że nie wykorzystam tego przeciw tobie.
– Bardzo pan łaskaw.
– Wolisz, żebym domyślał się, co o mnie sądzisz?
– No, skoro tak... Uważam, że na stanowisku, jakie zajmuje twój ojciec,

potrzebne są zdolności, których nie można przekazać.

– Co to ma znaczyć?
– Że nie podlegają automatycznemu dziedziczeniu. Dobry wydawca musi

zdobyć wszechstronne doświadczenie, mieć jasną wizję. Tego nie można
wyczarować, mówiąc: „Pasuję cię na wydawcę". Tu trzeba dojrzałości, której
nabiera się z wiekiem.

– Gdzie się tego wyuczyłaś? – spytał Matthew opryskliwie. – Dałaś niezły

popis, gdy zagroziłaś sądem...

– Ja zęby zjadłam w tej pracy, a ty nawet pojęcia nie masz o połowie

problemów. Można wiedzieć, kiedy i ile czasu spędzałeś w redakcji?

– Bywałem parę razy w tygodniu, gdy zanosiłem felieton.
Anne spojrzała na niego podejrzliwie. Czy on wie, że rzuca na siebie

oskarżenie?

– I według ciebie tyle wystarczy, żeby być fachowcem z prawdziwego

zdarzenia? To dobre dla felietonisty.

Łatwo proponować rozwiązania, gdy nie ponosi się odpowiedzialności za

wprowadzenie ich w życie i za wyniki.

Gdyby poważnie traktowano te twoje niesłychane propozycje, połowa kraju

pogrążyłaby się w chaosie.

– Może masz rację – niespodziewanie zgodził się. – A zamiast tego w całym

kraju panuje chaos i...

– Wolę nie myśleć, co u nas będzie się działo, gdy obejmiesz rządy. Z twoimi

pomysłami...

– Znasz mnie tylko jako felietonistę.
– Przecież nim jesteś! Nie wykręcaj się! – Patrzyła na niego z niedowierzaniem.

– A stanowisko wydawcy to całkiem inna para kaloszy. Sam pomysł, że kluczową

background image

pozycję zajmie ktoś bez przygotowania, praktyki... Będziesz musiał dużo się
uczyć...

– Powinienem być zaszczycony, że uważasz, iż można mnie wyszkolić –

przerwał Matthew bez gniewu.

Anne zastanowiła się przez chwilę.
– Tak, masz szansę się nauczyć. Pod warunkiem, że uznasz, iż powinieneś. Ale

twojemu ojcu chyba nie chodzi o powolne kształcenie się następcy, a dla ciebie
okres praktykowania byłby utrapieniem...

Matthew znowu wpadł jej w słowo.
– Skąd tyle wiesz o tym, co i jak mój ojciec myśli?
Wzywał cię, żebyś mu doradzała, czy po prostu czytasz w myślach? A może...

podsłuchujesz?

Anne ugryzła się w język, żeby nie zareagować zbyt ostro.
– Obrażasz mnie – syknęła.
– Ale nie zaprzeczyłaś, więc mam rację. No, kochanie, z kim ojciec rozmawiał?
– Z adwokatem. Wczoraj na przyjęciu.
– A, to dlatego plan nie jest już tajemnicą.
Ledwo zajechali przed dom, Anne otworzyła drzwi i sucho powiedziała:
– Dziękuję za odwiezienie.
Matthew też wysiadł.
– Zawsze dla bezpieczeństwa odprowadzam damę do drzwi.
– Moje są o pięć kroków stąd.
– Nie szkodzi.
Na ganku wyciągnął rękę po klucze, ale Anne udała, że tego nie widzi.
– Nie zdążyłam podziękować twojemu ojcu...
Matthew nie dotknął jej, lecz wyczuła, że zamierza to zrobić, więc odskoczyła

jak oparzona.

– Czemu skaczesz? – spytał zaintrygowany.
– Przestań udawać – mruknęła speszona. – Ale playboy z ciebie; jedna jazda,

dwa pocałunki...

– Przeszkadza ci, że pocałowałem Dominique?
– Ani trochę. Nie moja sprawa, kogo całujesz, ale jestem trochę zdegustowana.
– Czemu?
– Czy ty jesteś zupełnie pozbawiony wrażliwości? Bycie świadkiem podobnych

scen nie należy do przyjemności.

– Przecież nie patrzyłaś. Dlaczego?

background image

– Bo nie lubię podglądać takich rzeczy.
– Szkoda. Gdybyś na nas patrzyła, wiedziałabyś, że nie było żadnych „takich

rzeczy". Tylko to.

Nie zdążyła zrobić uniku, poczuła chłodne usta na swoich. Pocałunek był krótki

i tak lekki, że nie miała za co się obrazić.

– Czarujące – wycedziła przez zaciśnięte zęby. Mam nadzieję, że Dominique

też doceniła twój popis.

A teraz, jeśli łaskawy pan pozwoli...
– Nie podobało ci się? Widzisz, Dominique pocałowałem trochę inaczej. O, tak.
Jedną ręką objął ją wpół, a drugą ujął pod brodę i tym samym zupełnie

obezwładnił. Anne przeszyło kilka fal strachu – czy to na pewno strach? – gdy
całował ją powoli, ale coraz namiętniej. Na koniec lekko ugryzł ją w wargę i
powiódł językiem po zębach.

Anne jęknęła, więc odsunął ją od siebie, lecz nadal mocno trzymał. Całe

szczęście, bo osłabła i uginały się pod nią kolana.

– Taki pocałunek podglądaczka powinna docenić.
Czułaś różnicę, prawda? Dobranoc i do zobaczenia.
Anne weszła do domu i gniewnie zatrzasnęła drzwi.
– No, teraz przynajmniej wiem, czemu Dominique tak długo wytrzymała mimo

chłodnego wiatru. W ramionach Matthew nie czuje się zimna – szepnęła.

Podczas poniedziałkowej konferencji Matthew siedział obok ojca, co było

zrozumiałe. Natomiast to, że przez cały czas milczał, bardzo Anne zaskoczyło.
Podświadomie oczekiwała, że zarozumiały felietonista wystąpi z jakimiś
wspaniałymi pomysłami. Dlaczego nic nie mówi? Czyżby wziął sobie do serca to,
co mu zarzucała? Jeżeli jest gotów słuchać i uczyć się...

Milczenie jednak nie oznacza, że dany człowiek ze wszystkim się zgadza. Być

może Matthew wolał czekać, aż jego pozycja w „Chronicie" ugruntuje się. Przecież
i tak wszyscy wiedzieli, że ma bardzo zdecydowane poglądy i nie waha się przed
wypowiadaniem ich publicznie, głośno i otwarcie.

Tym razem Anne i Holly poszły na kolację do modnej restauracji.
– Nie wierzę, żeby on dużo tu zmienił – zaczęła Holly. – „Chronicie" to bardzo

dobry dziennik. W ciągu pięciu lat przyznano nam sześć nagród Pulitzera.

– Siedem.
– Jeszcze lepiej. Jeśli Matthew zależy na nagrodach, nie będzie kwestionował

kosztów zbierania materiału. To oczywiste.

background image

– Nie jestem taka pewna Anne nie oparła się pokusie i na deser zamówiła sernik

z polewą czekoladową.

– Ale z ciebie łakomczuch – skrytykowała ją Holly.
– Nieprawda.
– Rozumiem, czemu tak reagujesz na Matthew. Moim zdaniem jesteś

zazdrosna.

– Piątka za domyślność – rzuciła Anne z ironią. – Mylisz się, moja droga. Nie

podoba mi się, że naszą gazetę ma przejąć playboy, którego brak doświadczenia
równa się arogancji.

– Wiem, że traktujesz „Chronicie" trochę tak, jak kwoka pisklę, ale twoje

pretensje mają podłoże osobiste.

Anne zastygła z widelczykiem przy ustach.
– Fakt, że nie przepadam za Garrettem juniorem nie znaczy...
– Chodzi o ciebie, nie o niego. Skoro stanowisko obejmuje ktoś z zewnątrz, nie

będzie awansów wśród personelu. Każdy zostaje na dotychczasowym miejscu i
twój awans majaczy gdzieś w dalekiej przyszłości. To cię bardzo irytuje.

– Czyli według ciebie mam pretensję do Matthew, bo marzy mi się stanowisko

naczelnego? Nie przeczę, że kiedyś chciałabym zajść tak wysoko, ale jestem
realistką. Wszyscy nie mogą być na górze. Poza tym jestem zadowolona z tego, co
teraz robię.

– Jak długo będziesz zadowolona? Nie wmówisz mi, że praca w nocy to

rozrywka.

– Lubię ją, bo wtedy dużo się dzieje.
– Gdy wyjdziesz za mąż i będziesz miała dzieci, też będziesz zachwycona

powrotami po północy?

– Nie warto martwić się na zapas. Na razie nie przewiduję zmiany stanu

cywilnego.

– Przestałaś opłakiwać Rudy'ego?
– Owszem.
– To dobrze, bo mamy nowego pracownika. Dla mnie za niski, ale tobie...
– Daj spokój. Wracając do tematu, nie sądzę, żeby Matthew wiecznie trzymał

mnie na nocnej zmianie.

Nadal posądzała go o to, że podsunął ojcu pomysł, aby zaproponować jej

zmianę godzin pracy. To nic, że wyparł się i twierdził, że nie ma z tym nic
wspólnego. Nie chodzi mu o bezpieczeństwo, ale o to, by usunąć kogoś, kto już coś
osiągnął.

background image

– Zauważyłam, że masz mniej obowiązków – uparcie ciągnęła Holly. –

Ostatnio tylko czytasz i czytasz.

– Muszę być na bieżąco, bo to należy do zakresu moich obowiązków.
– Od dwóch lat robisz to samo, więc dojrzałaś do zmiany.
– Racja. Nie zgadzam się z taką polityką, ale wiem.
– kiedy się poddać. Czy jest inne wyjście? Zorganizujemy pucz, żeby obalić

Garretta juniora?

– Tobie zostawiam decyzję.
Anne pomyślała, że w przyzwoitej redakcji nie ma miejsca na intrygi i być

może dlatego Matthew spodobała się ciepła posadka. Miał zapewniony byt i święty
spokój do końca życia.

We wtorek, ledwo studenci wyszli z sali, ujrzała Rudy'ego.
– Co cię tutaj sprowadza? – spytała niezbyt uprzejmie i chłodno.
– Ty. Masz czas, żeby wstąpić na kawę?
Anne spojrzała na zegarek, zawahała się, ale skinęła głową.
– Tylko kwadrans, bo śpieszę się do pracy.
– A ja zaczynam o dwunastej. Zawsze mieliśmy inny rozkład zajęć i...
Anne speszyła się, bo nie miała ochoty wracać do przeszłości.
Kawiarnia była pełna, ale znaleźli jeszcze dwa wolne miejsca.
– Jak udała się kolacja u szefa? – spytał Rudy. Pewno było nudno, jak zawsze

na takich spotkaniach.

Anne pomyślała, że groźba podania szefa do sądu i pocałunki jego syna to

niekoniecznie nudny repertuar.

– Za to wieczór poetycki bardzo się udał. – Rudy wrzucił do kawy drugą kostkę

cukru. – Przeczytałaś książkę?

– Nie. Przepraszam, ale jeszcze nie miałam czasu. Obiecuję, że niebawem się

do niej zabiorę.

– Odruchowo położyła rękę na jego dłoni. Rudy spojrzał na smukłe palce i

nakrył je drugą ręką.

– Jeszcze zależy ci na mnie, prawda? Wiem, że miłość tak szybko nie wygasa.
– Ja...
– Kochanie, daj mi szansę. Teraz moje choleryczne wybuchy są rzadsze,

bardziej nad sobą panuję. Gdy cię straciłem, zrozumiałem, jaki trudny mam
charakter.

– Nie sądzę...

background image

Powinna czuć się uszczęśliwiona. Kiedyś naprawdę kochała Rudy'ego i

rozstanie z nim nie było łatwe. Tym bardziej że nie zrobił nic niewybaczalnego. Po
prostu coraz bardziej bała się wybuchów gniewu, nawet gdy je przewidywała.
Skoro jednak Rudy zrozumiał swój błąd, miała obowiązek dać mu szansę.
Obowiązek? To powinna być przyjemność, radość, a nie obowiązek.

Rudy pocałował ją w rękę i szepnął:
– Spotkamy się w czwartek wieczorem i uczcimy zgodę kolacją w najlepszym

lokalu.

– Ale nie zaręczyny... Nie mogę, nie jestem gotowa.
– Dobrze. Rozumiem, że muszę udowodnić, że się zmieniłem. Przekonasz się,

jak bardzo.

Anne przebiegł zimny dreszcz. Dlaczego? Przecież powinna być zadowolona.

background image

Rozdział 4

– Przepraszam, ale muszę już iść.
Rudy spojrzał na duży ścienny zegar.
– Ale ten czas leci! Spóźnię się na zajęcia! Kochanie, do zobaczenia w

czwartek. – Gdy wyszli, objął ją i pocałował. – Przyjadę po ciebie.

Anne nie lubiła czułości przy świadkach, ale tym razem nic nie powiedziała.

Długo patrzyła w ślad za Rudym, który przebiegł na drugą stronę ulicy i zniknął w
budynku swego wydziału.

– Cieszę się – szepnęła. – Cieszę się.
Te dwa słowa, powtarzane w myśli, stanowiły akompaniament do rytmicznego

stukotu obcasów. Dzień był bardzo ładny i gdy rano powoli szła na zajęcia,
rozkoszowała się krótkim spacerem. Teraz miała mało czasu, więc odległość do
domu jakby się wydłużyła.

Rano wyśmiałaby każdego, kto by powiedział, że umówi się z byłym

narzeczonym na kolację, żeby dać mu szansę i porozmawiać o wspólnej
przyszłości. Uważałaby, że coś takiego jest absolutnie niemożliwe. A tymczasem
postąpiła wbrew sobie i w ciągu kilku godzin zaszła taka zmiana.

Rano twierdziłaby, że bardzo żałuje, iż sprawy przybrały taki, a nie inny obrót i

szkoda, że plany spaliły na panewce. Byłaby o tym święcie przekonana. W
pierwszej chwili, gdy usłyszała, o co Rudy'emu chodzi, wpadła niemal w panikę.
Jej wahanie nie wynikało jednak ze strachu przed gniewnymi wybuchami
Rudy'ego. Wystraszyła się tego, że ma podjąć dozgonne zobowiązanie i chciała
zażądać, aby jej nie poganiał.

Zastanawiała się, dlaczego wciąż nie jest gotowa związać się z kimś na całe

życie. Miała dwadzieścia siedem lat, więc nie należało długo zwlekać. Kiedy
wyjdzie za mąż, jeśli nie teraz?

Wmawiała sobie, że zerwała zaręczyny, bo przerażały ją awantury, ale może

wcale nie o to chodziło. Może winę ponosił nie tyle Rudy, co jej obawy? Jaka była
prawdziwa przyczyna zerwania? Jeżeli nie chodziło o awantury, to czego się bała?
Samego małżeństwa? Rodzenia dzieci? Obowiązków i odpowiedzialności
wynikającej z posiadania rodziny?

Podobne obawy byłyby uzasadnione, gdyby jej rodzice się rozeszli i z tego

powodu w dzieciństwie przeżyłaby tragedię. Lecz wychowała się w zżytej i
kochającej się rodzinie. Już jako podlotek podświadomie czuła, że pragnie tego

background image

samego dla siebie. Chciała mieć kilkoro dzieci i nie wątpiła, że dobrze je wychowa.
Pragnęła wyjść za człowieka, który będzie nie tylko kochającym mężem, ale też
prawdziwym przyjacielem.

Początkowo uważała, że Rudy spełnia wymagania, a zaczęła wątpić, gdy

wybuchy gniewu i awantury stały się coraz częstsze. Nie chciała, by w przyszłości
z tego powodu cierpiały niewinne dzieci.

Dlaczego więc teraz tak nieoczekiwanie dla siebie robi mu nadzieję? Czy

postępuje rozsądnie? Czy powinna zagłuszyć wątpliwości, chociaż nie wie, na ile
on naprawdę się zmienił?

A jeśli strach przed wybuchowym charakterem przyszłego męża był jedynie

maską, pod którą krył się prawdziwy problem, czyli wymówka, by czekać na
wymarzonego, idealnego partnera?

Rozsądek podpowiadał, że w życiu nie ma ideałów. Nawet jej rodzice nie

dobrali się pod każdym względem Pan McKenna był profesorem matematyki, ale
jego żona nie potrafiła nauczyć się racjonalnego gospodarowania pieniędzmi. Pani
McKenna pisała piękne wiersze, a jej mąż z trudem składał nieskomplikowane
rymy.

Do ideału było daleko i czasami dochodziło do spięć. Mimo to po czterdziestu

latach małżeństwa państwo McKenna nadal bardzo się kochali, a to najważniejsze.

Anne chciała mieć to samo i uważała, że na mniej nie warto się godzić.
To był główny powód, dla którego miała tyle wątpliwości i nie wiedziała, jak

postąpić z Rudym.

W redakcji czekało pismo zaadresowane do wszystkich pracowników i

podpisane przez redaktora naczelnego.

Operacja pana Garretta odbyła się dziś, bez komplikacji. Najbliższe godziny

będą decydujące, ale lekarze są dobrej myśli i rokują pacjentowi szybki powrót do
zdrowia.

Anne uświadomiła sobie, że przez kilka godzin często była myślami przy

chorym. Po pamiętnej kolacji nie nadarzyła się okazja, by zamienić z nim choć
kilka słów, a dręczyło ją to, że wtedy źle się zachowała. Miała wrażenie, że pan
domu przez cały wieczór jej unikał. Gdy wychodziła, był tak pogrążony w
rozmowie, że nawet nie podszedł, aby ją pożegnać. Podczas konferencji siedział
bardzo daleko i wyszedł natychmiast po zakończeniu.

Gdyby była zarozumiała, mogłaby dojść do wniosku, że w jej obecności

wydawca robi się nerwowy i dlatego omija ją z daleka. Jako osoba trzeźwa sądziła,

background image

że starszy pan zapomniał o jej wybuchu i jest zajęty swoimi zmartwieniami. A po
konferencji uciekł nie tyle przed nią, co przed bliźnimi, którzy współczują z
powodu operacji i opowiadają o tym, że znajomi znajomych mieli podobną i potem
jeszcze jakiś czas żyli.

Anne niechętnie przyznała rację Matthew, który przewidział, że póki nie

przeprosi jego ojca, poty będzie dręczyła się, że mówiła, co ślina na język
przyniesie. Postąpiła podwójnie niestosownie, bo nawet nie wysłuchała gospodarza
do końca, lecz przerwała w pół słowa. A jeśli zamierzał powiedzieć o awansie?

Po dokładnym rozważeniu za i przeciw, doszła do wniosku, że taka

ewentualność nie wchodzi w rachubę. Po prostu dlatego, ponieważ nie było
wakatów. Zdawała sobie sprawę, że doszła do poziomu, na którym awanse są
ograniczone, gdyż rzadko kto rezygnuje z wyższego stanowiska w dobrej gazecie, a
w „Chronicie" większość redaktorów nie jest w wieku emerytalnym. Pan Garrett
ewentualnie mógł zaproponować pracę tego samego typu, tyle że w godzinach
rannych. To zaś oznaczałoby degradację.

Mimo wszystko należało wysłuchać go do końca, a potem uprzejmie

podziękować i nie przyjąć propozycji.

Było jej przykro, że zanim się znowu spotkają, pan Garrett będzie myślał o niej

źle. Los bywa złośliwy! Jeszcze nie tak dawno wątpiła, czy wydawca kojarzy jej
nazwisko, a teraz martwiła się, że zapamiętał nie tylko nazwisko, ale i niestosowne
zachowanie.

Jedyne, co mogła zrobić, to posłać choremu kwiaty, więc zadzwoniła do

kwiaciarni.

– Chciałabym zamówić bukiet i prosić o posłanie kwiatów panu Jimowi

Garrettowi w szpitalu przy Uniwersytecie Nicolet. Niestety, nie wiem, na jakim
oddziale leży, ale dziś rano miał operację serca.

Holly przysiadła na biurku i wzięła do ręki prace studentów.
– Lizuska – rzekła półgłosem.
Anne pokazała jej język.
– Nasz wydawca wcale nie ma na imię Jim – dorzuciła Holly. – Przypadkowo

wiem, że w uniwersyteckim szpitalu strasznie czepiają się drobiazgów.

Anne podała poprawne imię pacjenta i usłyszała tak ciężkie westchnienie, jakby

kwiaciarka musiała zmienić już ułożony bukiet.

– Oni do imion pacjentów przywiązują większą wagę niż redaktorzy do nazw

ulic – niewinnie dodała Holly.

Anne uśmiechnęła się. Przed tygodniem znalazła w reportażu Holly

background image

przekręcone nazwy ulic i wygłosiła parę cierpkich uwag o wiarygodności gazety, w
której zdarzają się takie pomyłki. Dlatego Holly ucieszyła się, że przyłapała ją na
nieścisłości.

Anne odłożyła słuchawkę i spytała:
– Przyszłaś w konkretnej sprawie, czy żeby przeglądać cudze papiery?
– Interesują mnie prace studentów, którzy niedługo pewnie wygryzą mnie z

pracy. – Holly rozejrzała się, pochyliła i ściszyła głos. – Co powiesz, gdy ci
zdradzę, że burmistrz bierze łapówki za projekty rozbudowy miasta?

Anne popatrzyła na nią z powagą.
– Powiem, że musisz mieć niezbite dowody.
– Po co? Wszyscy o tym wiedzą, chociaż nikt nie ma dowodów.
– Wobec tego porozmawiaj z Matthew. Jemu taki drobiazg nie przeszkadza w

pisaniu zjadliwości. Już wytknął burmistrzowi to i owo.

Holly wybuchnęła śmiechem.
– Czytałaś jego dzisiejszy felieton? Ciekawe, jak burmistrzowi podobają się

epitety. Jeżeli nie wolno pisać o łapówkach w ratuszu, to czy pozwolisz mi za
tydzień jechać na koncert w Milwaukee?

– Z jakiej to okazji?
– Powrotu słynnego zespołu sprzed dwudziestu lat. Koniecznie powinniśmy o

tym napisać.

– A tobie zafundować bilet?
– Ty też mogłabyś się wybrać. Taki koncert jest ważnym wydarzeniem w

historii stanu. Znowu odmawiasz? No więc może zainteresuje cię jesienny
festiwal? W czwartek pójdziemy obie i miło spędzimy wieczór.

– Niestety, będę zajęta. Jeśli wyskoczysz z jeszcze jednym genialnym

pomysłem, każę ci napisać reportaż o dzisiejszym podwieczorku dobroczynnym
Junior League.

– To nie moja działka.
– Ale możesz pomóc, bo widzę, że nie masz co robić.
Holly poczuła się urażona.
– Jak to? Postępuję zgodnie z tradycją obowiązującą w każdym

przedsiębiorstwie. I idę za twoim przykładem.

– Co takiego? – Anne gniewnie zmarszczyła brwi. – Za jakim moim

przykładem?

– Przymilam się szefowej.
Holly zniknęła, nim Anne zdobyła się na ciętą odpowiedź.

background image

Wieczorem postawiła na stoliku filiżankę gorącej czekolady, usiadła na kanapie

i otworzyła ulubione czasopismo. Miała zamiar przeczytać kilka artykułów, a w
połowie pierwszego zasnęła. Obudził ją dzwonek. Podskoczyła i spojrzała na
zegar; dochodziła północ. Kto o takiej porze przychodzi z wizytą? Czyżby Rudy
chciał teraz dokończyć przerwaną rozmowę? Oby tylko nie on!

Wyciągnęła jego książkę spod gazet, rzuciła na stolik, cicho podeszła do drzwi i

wyjrzała przez wizjer. Stojący na ganku mężczyzna był przygarbiony, lecz i tak
wyższy od Rudy'ego. Gdy otworzyła, przybyły odwrócił się i powoli wyprostował.

– Dobry wieczór. Wiedziałem, że nie śpisz, bo pali się światło. – Matthew

zerknął na łańcuch. – Nie wpuścisz mnie?

– Jestem nie ubrana.
Wsunął głowę w szparę i z uznaniem popatrzył na jej różową podomkę.
– Bardzo twarzowa... A tu jest trochę zimno.
Miał gołą głowę, lekki sweter i krótką, rozpiętą kurtkę. Ręce trzymał w

kieszeni.

– Trzeba było włożyć coś ciepłego. Ci, co się stąd wyprowadzili, prędko

zapominają, jaką mamy zimę. Gdybyś siedział w domu, byłoby ci ciepło.

Matthew zrobił minę, jakby zastanawiał się nad jej uwagami.
– No dobrze. Wpuszczę cię, ale weź nogę. Muszę przymknąć drzwi i zdjąć

łańcuch.

Matthew uśmiechnął się i na ganku jakby pojaśniało. Anne otworzyła drzwi,

chociaż uważała, że powinna zamknąć je na wszystkie spusty i nie wpuszczać
pojawiających się bez zapowiedzi gości.

– O, widzę dobre rzeczy – rzekł, gdy weszli do pokoju. – Przez cały dzień

byłem w szpitalu...

– Niedawno twierdziłeś, że nie zniżasz się do aluzji – wypomniała mu Anne,

ale ruszyła do kuchni.

Poszedł za nią i prawie wpadła na niego, gdy się odwróciła. Starała się

opanować irytację, lecz głos miała ostrzejszy niż zwykle.

– Czy jest jakiś poważny powód wizyty o tej dość niezwykłej porze?
– Chciałem podziękować za kwiaty. Wzruszające, że pomyślałaś...
Speszyła się, ponieważ wyłowiła dziwną nutę w tonie, jakim to powiedział. Co

ona oznacza? Zawoalowaną ironię? Czy Matthew podobnie jak Holly uważa, że
Anne przymila się zwierzchnikowi?

– Naprawdę drobiazg.
– Sprawiły mi dużą przyjemność.

background image

– Tobie?
– A komu? – Bez pośpiechu zlizał śmietanę z górnej – wargi. – Bilecik był

zaadresowany do Matthew Jamesa Garretta, czyli właśnie do mnie.

– A jakie imiona ma twój ojciec?
– James Emerson.
– Żarty sobie stroisz! – Anne przełknęła ślinę. – Przecież masz numer II.
– Dano mi imiona po dziadku, który był pierwszym Matthew Jamesem w

rodzinie. Nie jestem juniorem, jak lubisz mnie nazywać. Imiona niezbyt mi się
podobają, ale nie pytano mnie o zdanie. Starczy ci takie wyjaśnienie?

Anne pomyślała, że Holly idealnie się zemściła.
– Dziennikarzom nie należy w niczym wierzyć – burknęła. – Szczególnie gdy

chodzi o imiona.

– Racja.
– Wypij czekoladę i znikaj.
– Jak pani każe. Ale czy mogę wypić na siedząco? Cały dzień jestem na

nogach, bo w szpitalu, a przynajmniej na tym oddziale, nie ma krzeseł.

– Pewnie nie chcą, żeby odwiedzający za długo tam przebywali.
Weszli do pokoju.
– Może – rzekł Matthew bez przekonania. – Nie przejmuj się pomyłką, bo to

najładniejszy bukiet, jaki w życiu dostałem. – Usiadł na kanapie i wskazał miejsce
obok siebie. – Prawdę powiedziawszy, jedyny bukiet.

– Dobrze wiesz, dla kogo był przeznaczony i jeśli nie dasz go ojcu...
– Uspokój się, bo już dałem i ojcu też bardzo się podoba. Ale musisz przyznać,

że trochę skompromitowałaś nasz dziennik pod względem dbałości o szczegóły.

– Anne usiadła w fotelu na biegunach, oparła głowę o poduszkę i przymknęła

oczy.

– Wyobrażam sobie, z jaką przyjemnością zwróciłeś ojcu uwagę na mój brak

kompetencji.

– Nie musiałem – spokojnie oświadczył Matthew. – Sama już wcześniej się

popisałaś.

Anne jęknęła w duchu i pomyślała, że chyba jest jedną z niewielu osób, które

życzliwy gest odbierają jako groźbę utraty pracy. Nadal miała zamknięte oczy,
więc nie widziała, że po ustach Matthew przemknął cień uśmiechu.

– Sprawdzanie szczegółów należy do moich obowiązków. W ubiegłym

miesiącu zwolniłam człowieka, który za często się mylił. Miarka przebrała się, gdy
jedno i to samo nazwisko napisał inaczej aż sześć razy.

background image

– Czyli z tobą jeszcze nie jest tak źle, bo do zwolnienia zostało ci pięć pomyłek.
Zadzwonił telefon.
– Słucham?
– Dobry wieczór, kochanie – odezwał się Rudy. – Zarezerwowałem stolik na

siódmą.

– Aha.
Kątem oka dostrzegła, że Matthew otworzył książkę i zaczął czytać. Ciekawe,

czy telepatycznie wie, kto dzwoni, czy raczej chce uprzejmie udawać, że nie słucha
rozmowy, a powieść leżała pod ręką.

– Aha? – Rudy poczuł się urażony. – Tylko tyle masz do powiedzenia?
– Przecież mówiłeś, dokąd pójdziemy.
– A, tak. Wiesz, musiałem usłyszeć twój głos, żeby – mieć pewność, że nasze

spotkanie nie było snem. Nadal trudno mi uwierzyć, że się umówiliśmy.

Anne też wydawało się to nieprawdopodobne.
– Zastanawiałem się, czy wypada dzwonić, bo może akurat czytasz moją

powieść.

– Niestety, jeszcze nawet nie zaczęłam. Zostawiam sobie na sobotę, gdy będę

miała wolny czas.

– Hm, nie wiem, jak to rozumieć. – Rudy zaśmiał się. – Pozwolić ci spokojnie

czytać, czy zaplanować teraz nasze spotkanie?

– Pozwól czytać.
Gdy wreszcie odłożyła słuchawkę, Matthew rzekł:
– Trzymasz biedaka w napięciu. Czemu nie przeczytałaś arcydzieła?
– Nie miałam czasu.
– Nie warto się śpieszyć, bo nic nie tracisz.
Anne uznała, że lepiej zmienić temat.
– Wiesz, dużo myślałam o rozmowie w niedzielę. O co twojemu ojcu chodziło?

Co znaczy jego zaskakująca propozycja? O jaką pracę chodzi?

– Skąd mam wiedzieć? – Wzruszył ramionami, zaznaczył, gdzie czytał i

zamknął książkę. – Mnie się nic nie mówi.

– Jak to? Twój ojciec wspomniał, że omawiał z tobą różne...
– Nie tę kwestię. Czemu się dopytujesz? Masz wyrzuty sumienia, że posłałaś

zwierzchnika do wszystkich diabłów?

– Nic takiego nie powiedziałam! – oburzyła się. – Nie słyszałam o żadnym

wakacie, a mało prawdopodobne, żeby ktoś chciał pracować na innej zmianie.
Jedyne, co przychodzi mi do głowy, to pisanie krótkich reportaży.

background image

– Moim zdaniem to nie degradacja.
– A według mnie tak.
– Czemu? Od tego zaczynałaś?
– Owszem. – Skrzywiła się na wspomnienie początków pracy. – W podrzędnej

gazecie w Chicago pisałam o klubach brydżowych, rozgrywkach tenisowych,
dobroczynnych akcjach na przedmieściach. To cud, że dostałam się do „Chronicie".

– Była duża konkurencja?
– Straszna. Zdobycie pracy w takim dzienniku było szczytem marzeń.
– A co teraz ci się marzy?
– To moja tajemnica. Nigdy nie zyskałam nic po znajomości, zawsze muszę na

wszystko ciężko pracować.

– Wracamy do punktu wyjścia. To znowu aluzja.
– Przepraszam. Nie robiłam aluzji, tylko stwierdziłam fakt.
– Myślałaś o tym, żeby przenieść się gdzie indziej? Marzysz o stanowisku

naczelnego na przykład w krajowym tygodniku?

Anne przeszył zimny dreszcz, ale opanowała się i spokojnie zapytała:
– Czy dajesz mi do zrozumienia, że powinnam zacząć rozglądać się za nową

pracą?

– Ludzie ambitni zawsze czegoś szukają.
– Często – poprawiła. – Ale ja wolę czekać i posuwać się ślimaczym tempem w

doskonałej redakcji, niż – szybko awansować w podrzędnej. Chyba że... to, co
mówisz... oznacza, że tutaj nie warto liczyć na awans. Matthew znowu wzruszył
ramionami.

– Ja nie decyduję.
Anne miała inne zdanie na ten temat i posądzała go o to, że nie chce się

przyznać.

Matthew powiódł palcem po okładce książki.
– Skoro do końca tygodnia nie będziesz miała czasu czytać, może mi

pożyczysz?

Spojrzała na niego zdumiona.
– Wiesz, nie bardzo mam ochotę...
– Czemu? Na pewno nie zniszczę. Ale jeśli nie masz do mnie zaufania, mogę

przeczytać na miejscu. Chyba zostało jeszcze trochę czekolady...

Anne raptownie wstała.
– Dobranoc. Życzę przyjemnego czytania. Nie musisz śpieszyć się z

oddawaniem.

background image

Matthew podrzucił książkę i zręcznie złapał.
– Oddam za dwa, trzy dni, żebyś mogła dotrzymać obietnicy.
Odprowadzając go do drzwi, zastanawiała się, czy nastąpi kolejna lekcja o

pocałunkach pożegnalnych. Wbrew jej oczekiwaniom Matthew uśmiechnął się
filuternie, musnął dłonią jej policzek i zbiegł ze schodów.

Była zła, że nie odpowiedział na pytania i każe domyślać się, co ją czeka. Lubił

trzymać w napięciu! Dlatego ludzie czytali jego felietony, nawet nie patrząc, co jest
na pierwszej stronie. Głowiła się, co oznacza pozornie obojętne pytanie, czy
zamierza przenieść się do innej gazety, w innym mieście. Czy to ostrzeżenie, że
gdy on obejmie dziennik, dla niej nie będzie miejsca? Czy dlatego nie kontynuował
flirtu, który bezmyślnie zaczął?

Dzień był wyjątkowo piękny jak na tę porę roku. Liście już opadły, lecz nagie

sylwetki drzew na tle czystego błękitu wyglądały malowniczo.

Anne zaspała, więc przyjechała na zajęcia samochodem. Teraz miała wolny

czas do wieczora i zamierzała rozkoszować się spokojem, bo nie przewidywała
żadnych niezwykłych wydarzeń.

– Anne!
Odwróciła się niezbyt zachwycona, że słyszy Rudy'ego.
– Ty znowu tutaj?
– Sądząc z twojej miny – rzekł z pretensją – jeszcze nic nie wiesz.
– O czym?
– O tym. – Podał gazetę. – Widzę, że nie czytałaś.
– Nie zdążyłam.
Rzuciła okiem na pierwszą stronę, ale Rudy otworzył na innej.
– Tutaj. Ten twój Garrett... Pożyczyłaś mu moją książkę!
– Niezupełnie, bo sam sobie wziął.
– Ale od ciebie. Powinienem to przewidzieć.
Zerknęła na felieton i głośno przeczytała:
– „Aby zachować prawo do wolności słowa, wolne społeczeństwo musi od

czasu do czasu znosić idiotyczną gadaninę. Nowa powieść Rudy'ego Balfoura jest
niestety przykładem... ".

Przemknęła jej myśl, że należało się tego spodziewać.
– Bardzo mi przykro.
– Tyle jadu – warknął Rudy. – Podam faceta do sądu.
– Daj spokój. Potraktuj to jak zwykłą krytykę.

background image

– Obrazę nazywasz zwykłą krytyką? Po co dałaś mu książkę?
– Już ci mówiłam, że sam wziął. Zresztą, co to za różnica? Mógł kupić...
– Wtedy przynajmniej miałbym satysfakcję, że musiał sięgnąć do kieszeni. A

tak, co? Jesteś jego wspólniczką... Posłuchaj, co jeszcze napisał: „Książka nawet
nie zasługuje na swój pewny los, czyli na to, że nie czytana będzie długo leżeć na
stolikach i półkach w całym kraju... ".

– To komplement...
– Komplement? – krzyknął Rudy. – Słuchaj dalej: „Jest więcej warta, bo jako

środek nasenny działa skuteczniej niż specyfiki zapisywane przez lekarzy".

Anne przygryzła wargę, lecz nie zdołała ukryć uśmiechu.
– Ciebie to bawi! – wrzasnął Rudy. – Niech to jasny piorun...
– Trzeba przyznać, że jest w tym cały Garrett.
Rudy cisnął gazetę na chodnik i podeptał, a Anne pomyślała o jego

zapewnieniach, że nauczył się panować nad sobą i nigdy nie wpada we wściekłość.

– W takiej sytuacji dzisiejsza kolacja odpada! Odwrócił się i odszedł szybkim

krokiem.

– Zegnam – zawołała za nim.
Była rada, że pozbyła się jednego kłopotu i żałowała, że przez kilka dni

niepotrzebnie się dręczyła. Serce od razu mówiło jej, że to niemożliwe, by Rudy się
zmienił.

Nic jednak nie usprawiedliwiało postępowania Matthew. Jego bezwzględny

atak zirytował ją. Postanowiła rozprawić się z nim, więc gdy znalazła się niedaleko
Pemberton Place, skręciła w prawo, zamiast jechać prosto.

Zastała Matthew koło garażu, pochylonego nad silnikiem kabrioletu. Szła

wolno, licząc na to, że go zaskoczy i może, prostując się, Matthew uderzy o coś
głową. Gdy odezwała się, nie podskoczył, ale spokojnie wyjął śrubokręt z pudła i
dopiero wtedy się odwrócił.

– O, dobrze, że cię widzę. Całe rano usiłowałem się dodzwonić.
– Żeby przed czymś ostrzec?
– Ostrzec? Po co? – Spojrzał na nią z niewinną miną. – Aha, felieton wywołał

burzę?

– Owszem. Radzę sprawdzać przesyłki, bo możesz dostać truciznę. Jednak

przeczytałeś książkę.

– Tak. Proszę cię, podaj mi tamten klucz.
– Jesteś podżegaczem wojennym i celowo napisałeś taką zjadliwą krytykę, żeby

wywołać awanturę.

background image

– Nieprawda. Nigdy nie piszę z premedytacją. Powiedziałem, co myślę, to

wszystko.

– Nie musiałeś być taki wstrętny.
– Gdybyś przeczytała dzieło, wiedziałabyś, że pisałem powściągliwie. –

Odłożył klucz i oparł brudne ręce na czystej karoserii. – Spodziewałem się bardziej
obiektywnej reakcji z twojej strony. Nie sądziłem, że będziesz bronić czegoś, o
czym nie masz pojęcia. Dla zasady bierzesz stronę byłego narzeczonego, tak?

Anne ugryzła się w język, gdyż wcale nie zamierzała bronić Rudy'ego. , –

Jedziesz do pracy?

– Nie, dziś mam wolne.
– Wobec tego oddam ci książkę, przeczytasz i potem podyskutujemy. Jeśli

uznasz, że jestem uprzedzony, przeproszę Rudy'ego.

– Wydrukujesz przeprosiny w gazecie?
– Oczywiście.
– Niemożliwe, żeby książka była aż taka zła i żebyś ty był tak pewien swego.
– O ile się zakładamy?
– Przez ciebie straciłam kolację w „Grandzie", więc chyba wszystko jasne.
– O, wysoka stawka, ale niech ci będzie. Idź posłuchać, co ojciec ma ci do

powiedzenia, a ja przyniosę książkę.

– Twój ojciec już jest w domu?
– Wrócił dziś rano.
– I chce ze mną rozmawiać?
– Tak. Widocznie jest coś ważnego. Chyba nie sądzisz, że dla zabawy straciłem

pół dnia, żeby się do ciebie dodzwonić?

– Co twój ojciec chce ode mnie?
– Nie wiem. Wbrew temu, co myślisz, nie konsultuje się ze mną w sprawach

dotyczących personelu. Ojciec jest w cieplarni na tyłach domu.

Wytarł ręce, wyłączył silnik i odszedł, beztrosko pogwizdując.

background image

Rozdział 5

Sprawa dotycząca personelu!
Czyli wyszło szydło z worka i Matthew się zdradził. Nawet jeśli nie omawiał z

ojcem każdej decyzji, teraz wiedział, że nie chodzi o zaproszenie na herbatę, lecz o
sprawy służbowe. I w dodatku bardzo ważne, skoro pan Garrett wzywa ją tuż po
powrocie ze szpitala.

Pocieszała się, że pomyłka z imionami nie jest wykroczeniem, za które grozi

zwolnienie. Znała jednak procedurę udzielania zwykłej nagany, więc ogarnęły ją
złe przeczucia.

Nieśmiało zastukała do szklanych drzwi cieplarni przylegającej do domu.

Wyobrażała sobie, że rekonwalescent odpoczywa na wózku inwalidzkim lub co
najmniej w fotelu, a tymczasem siedział na wysokim stołku. Był w ochronnym
fartuchu, rękawy swetra podwinął do góry, łokcie oparł na stole i oglądał jakąś
roślinę w doniczce. Liście rośliny wyglądały, jakby przywiędły po ostrej naganie.
Anne rzadko dawała ponosić się fantazji, lecz tym razem nie panowała nad
myślami. Czy wydawca na roślinie przećwiczył przemowę, którą przygotował dla
pracownicy?

– Czy pani zna się na storczykach? – zapytał pan Garrett bez wstępu.
Pytanie ją zaskoczyło.
– Niestety, nic o nich nie wiem.
– Szkoda. Według mnie ten miał za dużo wody. Inny powód nie przychodzi mi

do głowy. No, teraz przez tydzień nie dostanie ani kropli. – Odstawił doniczkę na
bok i odwrócił się. – Proszę zdjąć płaszcz, bo tu ciepło, a musimy porozmawiać.

Na końcu języka miała uwagę, że w wolnym dniu lubi sama

zagospodarowywać swój czas, ale zamiast tego powiedziała:

– Wcale nie wygląda pan jak po ciężkiej operacji. Nie sądziłam, że tak szybko

wróci pan do domu.

– Teraz medycyna działa cuda. Dawniej taka operacja była poważna, cięcia

olbrzymie, a pobyt w szpitalu trwał tygodniami. Teraz lekarze twierdzą... i każą
nam wierzyć... że to zabieg kosmetyczny. Oczywiście zalecili mi to samo, co
przedtem: lekką dietę, dużo gimnastyki, mało zmartwień. Ostatnie zalecenie jest
przyczyną naszego spotkania.

Anne uznała, że musi przeprosić i im prędzej to zrobi, tym lepiej.
– Bardzo przepraszam za moje zachowanie w niedzielę. Nie wiem, co mnie

background image

napadło, żeby zarzucić panu dyskryminowanie kobiet. Strzeliłam jak kulą w płot...
I obiecuję, że odtąd zawsze będę trzy razy sprawdzać imiona i nazwiska. Takie
niedopatrzenie...

– Och, to drobna pomyłka – przerwał pan Garrett. – I nie pierwsza. Najpierw

przez pół życia byłem znany tylko jako syn Matthew Garretta, a teraz jestem tylko
ojcem Matta Garretta. Chyba się przyzwyczaję.

– Jest mi naprawdę wstyd i nie zdziwię się, jeśli pan mi odpłaci i odtąd będę dla

pana Jane albo Cassandrą.

Starszy pan wybuchnął śmiechem, twarz rozjaśniła mu się i teraz wyglądał jak

Matthew.

– A co do tej drugiej sprawy – brnęła dalej. – Przepraszam, że groziłam...
– Wina była moja – przerwał pan Garrett – a racja po pani stronie. Nie

przemyślałem wszystkich aspektów wiążących się z taką zmianą.

Anne odetchnęła i pomyślała, że może niepotrzebnie się denerwowała.
– Moje dziecko, mam nadzieję, że łaskawie wybaczysz staremu człowiekowi...
– Pan wcale nie jest stary – zaprzeczyła automatycznie, lecz szczerze.
– Gdy za moich młodych lat dama znajdowała się w niebezpieczeństwie...
– Stawał pan w jej obronie. Teraz też pan tak postąpił. Nowi strażnicy są tacy

gorliwi, że wszystkie kobiety odprowadzają do samochodu.

– Postępują według instrukcji. Ale, moja droga... – Starszy pan urwał jakby

speszony. – Przepraszam, wyrwało mi się.

W pierwszej chwili nie zorientowała się, o co chodzi.
– Och, tym razem to moja wina. A raczej pańskiego syna, który uważa mnie za

wojującą feministkę, gotową pobić każdego mężczyznę, który jest wobec niej
uprzejmy.

Przy drzwiach rozległ się gromki śmiech. Wszedł Matthew, który zdążył

przebrać się w brązowozielony sweter i brązowe spodnie.

– Ty wojującą feministką? To tylko pozory, mości panno. Tak naprawdę jesteś

beznadziejnie staroświecka.

– Ja?
– Świadczą o tym haftowane poduszki i czekolada na gorąco.
– Poduszki wyhaftowała moja babcia – zareplikowała ostro. – A czekolada, jak

chyba zauważyłeś, była z proszku.

– Ale bita śmietana prawdziwa.
Rzucił książkę, którą zręcznie złapała i włożyła do torebki.
– Synu, dobrze, że przyszedłeś – odezwał się pan Garrett. – Właśnie miałem

background image

poprosić naszego gościa o wyświadczenie mi przysługi.

Wyświadczenie przysługi? Czyli nie chodzi o surową naganę? Anne tak ulżyło,

że nie spostrzegła, iż pan Garrett mówi o obu sprawach, jakby nie przywiązywał do
nich zbytniej wagi.

– Od lat nosiłem się z pewnym projektem – ciągnął starszy pan – a teraz, gdy

nadszedł odpowiedni moment, żeby go zrealizować, lekarze zalecają duże
ograniczenie obowiązków. Bałem się, że pomysł spali na panewce, bo sam nie
mogę go opracować, a Matt – wymownie spojrzał na syna – nie ma czasu.

Anne zdziwiła się. Jak to? Mattowi brak czasu? Jest dopiero południe,

większość ludzi solidnie pracuje, a on majstruje przy starym samochodzie.
Wygląda, jakby miał mnóstwo wolnego czasu, ale skoro ojciec-wydawca...

– Sądzę, że to zajmie parę wieczorów – podjął pan Garrett. – Ale jak już

przebrnie się przez pierwszy etap...

– Tato – wtrącił się Matthew. – Nie trzymaj biedaczki w napięciu, bo zżera ją

ciekawość.

– Masz rację. Powinienem najpierw powiedzieć, o co chodzi. Otóż na cześć

mojego ojca postanowiłem ustanowić fundusz stypendialny dla studiujących
dziennikarstwo. Ale jak wiadomo, najtrudniej ustalić zasady przyznawania
pieniędzy, żeby skorzystali właściwi ludzie. W tym wypadku interesują mnie nie
tylko studenci potrzebujący wsparcia finansowego, a znikąd nie mogący go
otrzymać, ale tacy, którzy rokują nadzieję, że za kilka lat czymś się wyróżnią. Nie
mam ochoty finansować wykształcenia dzieci, które rzekomo chcą zostać
dziennikarzami, ale kończą jako sprzedawcy...

– Zaraz ci podskoczy ciśnienie – ostrzegł Matthew.
Rekonwalescent puścił uwagę mimo uszu.
– Pan Lehmann twierdzi, że stawiam za dużo warunków, i to takich, którym

nikt nie sprosta. Jakoś nie mogę go przekonać, że wiem, czego chcę. – Przez chwilę
przypatrywał się Anne. – Czy pani rozumie, o co mi chodzi?

– Chyba tak, ale...
– No właśnie. Tylko ktoś z praktycznym doświadczeniem mnie zrozumie.
Anne wymownie spojrzała na Matthew, który cicho mruknął:
– Gratuluję.
– Rozumie pani, dlaczego chcę ją zwerbować – rzekł pan Garrett. – Sam

niewiele mogę zdziałać, więc potrzebuję kogoś, kto sformułuje zasady, powiadomi
odpowiednie czynniki i oceni podania.

– Anne gorąco poparła projekt, ponieważ zawsze są zdolni uczniowie, których

background image

nie stać na studia. Takie stypendium umożliwiłoby im zdobycie wykształcenia.
Dziwiło ją jednak, że właśnie ona została wybrana. I znalazła się w dość
kłopotliwej sytuacji, ponieważ nie lubiła narzucanych zadań, a nie wypadało
odmówić przełożonemu.

– Syn podsunął mi myśl, żeby panią zapytać.
– Dziękuję, przyjacielu – bąknęła niezbyt uprzejmie. Matthew wyszczerzył

zęby w szelmowskim uśmiechu i rozłożył ręce.

– Widzę po twojej minie, że uważasz siebie za idealną kandydatkę.
– Pani ma osobiste doświadczenie, a poza tym od pani Dorie wiem, jak pani

angażuje się w sprawy uczelni. Nie tylko uczy bezpłatnie, ale czasem sięga też pani
do własnej kieszeni...

Anne nikomu o tym nie mówiła. Jak to się wydało? Ogarnął ją gniew, więc

policzyła do dziesięciu i w miarę spokojnie odparła:

– Pana projekt jest bardzo piękny...
– Mówmy sobie po imieniu.
– I chętnie pomogłabym, ale uważam, że potrzebna jest osoba z większym

doświadczeniem.

– Duże doświadczenie nie jest konieczne. Starczy, jeśli wypunktujesz, jaka

procedura oceny podań i jakie wymagania zadowoliłyby ciebie, a mnie to
wystarczy. Sama jesteś przykładem, jakiego szukam.

– Wątpię, czy pan Lehmann uzna moje argumenty.
Pan Garrett niecierpliwie machnął ręką.
– To nie problem, bo. Matt zgodził się pośredniczyć.
Ty opracujesz plan, a on przekona pana Lehmanna.
Anne zerknęła na Matthew, który nieznacznie wzruszył ramionami.
– Mój syn teraz nie może zająć się opracowywaniem szczegółów. Oczywiście

nie chcę, żebyś marnowała na to wolne chwile. Drobne zmiany zapewnią ci czas w
godzinach dyżuru redakcyjnego.

Anne rzuciła Matthew podejrzliwe spojrzenie. Czy wolne w godzinach pracy to

jego pomysł? Co jeszcze wymyśli? Czy zwolni ją, jeśli nie wywiąże się z
obowiązków?

– Dziękuję, ale i bez tego sobie poradzę.
– Z niecierpliwością czekam na wynik twoich przemyśleń.
Pan Garrett uśmiechnął się, wstał i wyciągnął rękę.
Anne czuła się pokonana i obawiała się, że zasady przyznawania stypendium

nie ujrzą światła dziennego. Intuicja mówiła, że obecność Matthew nie ułatwi

background image

sytuacji.

Spotkali się o umówionej godzinie i ledwo usiedli przy stoliku, powiedziała:
– Przyznaj się, że podrzuciłeś stryczek, na którym mam się powiesić. Liczysz

na to, że się skompromituję i twój ojciec będzie miał pretekst, żeby mnie zwolnić.

Matthew patrzył na nią z marsem na czole.
– Mów dalej, bo na razie nic nie rozumiem. Lepiej wymyślasz intrygi niż twój

narzeczony. Czy zamierzasz pisać powieści?

– Przestań zmieniać temat.
– Jesteś niemożliwa. – Głośno westchnął. – Nie pojmuję, czemu wbiłaś sobie

do głowy, że dążę do zwolnienia cię z pracy.

– To twoja wina, bo dopytujesz się, czy zamierzam przenieść się do innej

gazety lub pisać książki.

– Aha. Stąd wnioskujesz, że chcę się ciebie pozbyć. Mylisz się, bo po prostu

zadaję uprzejme pytania. Zapominasz, że masz nade mną przewagę.

– Jaką?
– Dzięki felietonom sporo o mnie wiesz. Ja zaś muszę pytać, żeby dowiedzieć

się czegoś o tobie.

Logiczne tłumaczenie nie przekonało jej i nadal trwała w podejrzeniach o

ukryte motywy.

– Powiedzmy...
Rozejrzała się po sali, w której rzadko bywała. Chciała miło spędzić wieczór,

niezależnie od towarzystwa.

Przed wielu laty w hotelu odbywały się bale, wesela, bankiety, ważne zjazdy.

Potem moda zmieniła się, wystrój wnętrza przestał odpowiadać nowym gustom i
hotel powoli utracił popularność. Okazał się nierentowny, lecz właśnie to go
uratowało. Dobrze, że nie przynosił dochodu, bo remont zniszczyłby styl typowy
dla lat dwudziestych. A tak pierwotne kolory i ornamenty zostały, tyle że
przybrudzone, podniszczone, miejscami niepełne. W późnych latach
siedemdziesiątych przystąpiono do renowacji; zachowano wszystko, co udało się
odnowić. Teraz ponownie weszło w modę przychodzenie na koktajl do „Marble
Court" i urządzanie wesel w wielkiej sali balowej. Znowu bawiono się tu i przy
różnych okazjach wznoszono toasty.

– Ładna sala, prawda? Wydaje mi się, że lada chwila orkiestra zagra charlestona

i na parkiet wyjdą niemodnie ubrane pary.

– Wróciło tu życie, więc tym większa szkoda, że Rudy nie uchwycił

background image

specyficznej atmosfery.

Anne westchnęła.
– Usilnie się starał – ciągnął Matthew – ale mu nie wyszło. Zdaje mi się, że

nawet tu nie wstąpił, chociaż obrał hotel za miejsce akcji. Zauważyłaś jego słabe
punkty, prawda?

– Musisz teraz o nim mówić?
Matthew, który akurat napełniał jej kieliszek, tak się zdziwił, że rozlał trochę

wina. Odstawił butelkę i ujął dłoń Anne w swoją.

– Wcale nie muszę, bo są ciekawsze tematy. Przepraszam za niestosowne

zachowanie.

– Niestosowne? Ja nie...
Próbowała cofnąć rękę, lecz Matthew mocniej zacisnął palce, uniósł jej dłoń do

ust i pocałował.

– O, teraz postępujesz nietaktownie – szepnęła. – Co ty sobie myślisz?
– Ze źle cię zrozumiałem. Nie zdawałem sobie sprawy, że to ma być randka.

Sądziłem, że jedynym powodem spotkania jest książka Rudy'ego. – Nie
wypuszczał jej dłoni ze swojej. – Nie zorientowałem się, że to jedynie wykręt, by
być ze mną. Wybacz.

Anne bezskutecznie usiłowała wyrwać rękę.
– Nasza pierwsza randka – ciągnął uwodzicielskim tonem. – Trochę mi głupio,

że musiałaś mocno stuknąć mnie w głowę, żebym zrozumiał, o co ci chodzi.
Gdybyś szczerze powiedziała...

– Dobrze. Szczerze ci mówię, że jednak wolę porozmawiać o książce.
– Za późno. Przed chwilą nie chciałaś, więc nie będę cię zmuszał.
Gdy kelner przyniósł zupę, Matthew z westchnieniem żalu puścił rękę Anne.
Anne uważała, że posunął się za daleko, chyba to celowy krok, aby

wyprowadzić ją z równowagi. Im mocniej ona się zirytuje, tym bardziej on będzie z
siebie zadowolony, a jeśli wpadnie w ten sam ton, zabawa prędko mu się
sprzykrzy. Dlatego spuściła oczy i słodkim głosikiem powiedziała:

– To żenujące, że słynny felietonista okazał się tak mało bystry.
Usłyszała coś jak westchnienie, ale nie była pewna. Ujęła jego dłoń i,

trzepocząc rzęsami, szepnęła:

– Od dawna darzę cię gorącym uczuciem. Zakochałam się w twojej wspaniałej

prozie. – Przelotnie zerknęła na niego. – Już jako dziecko, ledwo nauczyłam się
czytać, a to tak dawno...

Matthew zamknął jej dłoń w mocnym uścisku, więc szarpnęła się, rzuciła mu

background image

gniewne spojrzenie i potrząsnęła obolałą ręką.

– Teraz rozumiem, co znaczy żelazny uścisk – syknęła. – Jeśli masz mi

zmiażdżyć palce, wycofuję się z gry. Zastawiłeś na mnie pułapkę, ale sam w nią
wpadłeś. Tak naprawdę nie chcesz przedyskutować książki, bo boisz się, że
będziesz musiał przeprosić autora. No, przyznaj się.

– Do czego? Lepiej ty się przyznaj, czemu przedtem nie chciałaś omówić

arcydzieła narzeczonego.

– Anne pomyślała, że lepiej nic nie mówić, ale odparła:
– Powieść nie przypadła mi do gustu. Być może jest dobra, ale...
– Nie jest – przerwał Matthew. – Niedopracowana akcja, złe opisy, kiepsko

naszkicowane postaci...

– Mimo to uważam, że powinieneś Rudy'ego przeprosić.
– Za co? I czemu? Żebyś ty miała spokój? Oczywiście rozumiem, dlaczego go

bronisz. To reakcja typowa dla ciebie.

– Wcale go nie bronię – zawołała.
Zawstydziła się, gdy zobaczyła, że ludzie przy sąsiednich stolikach patrzą na

nią. Spuściła głowę i wbiła wzrok w talerz.

Kilka minut później do ich stolika podeszła kobieta w średnim wieku.
– Panie Garrett, pański dzisiejszy felieton...
Matthew wstał.
– Niech pan nie wysila się i nie udaje znawcy współczesnej literatury. Jest jasne

jak słońce, że pan nie wie, o czym mówi. Moim zdaniem to, co pan wypocił, jest
nudne jak flaki z olejem. Nie zna się pan na takiej literaturze.

Anne zdusiła niewczesny śmiech, a Matthew spojrzał na nią z gorzkim

wyrzutem. Potem wyjął z kieszeni dwie monety i podał nieznajomej.

– Proszę. Nieznajoma spąsowiała.
– Co to ma znaczyć?
– Przepraszam, że panią znudziłem i oddaję pieniądze za gazetę.
– Co za gbur! Nikt mnie tak nie obraził – krzyknęła kobieta i prędko odeszła.
Matthew wzruszył ramionami i usiadł.
– Nic nie rozumiem. Starałem się być grzeczny i chciałem zwrócić pieniądze.
– Nie powinieneś...
– W dodatku za całą gazetę, a nie tylko za stronę z moim felietonem.
– Nie udawaj głupszego, niż jesteś. To skandal. Wydawca nie musi wszystkim

dogadzać, ale niedobrze, jeśli czytelnicy pałają do gazety nienawiścią.

– Tylko jedna czytelniczka... Założę się, że felieton przeczytała w całości, a

background image

książki na pewno nie. Gdyby poświęciła jej więcej uwagi, nie nazwałaby mnie
nudziarzem. MNIE!

Długo kłócili się na temat książki i nie doszli do zgody nawet przy kawie. Gdy

kelner przyniósł rachunek, Matthew wymownie spojrzał na Anne.

– Nie myśl, że zapłacę – uprzedziła pytanie. – Ty przegrałeś tę rundę.

Właściwie nie przepadam za stylem Rudy'ego, ale...

– Powiedz mi z ręką na sercu, czy naprawdę nie uważasz, że to jedna z tych

książek, bez których świat mógłby się obejść.

– Świat mógłby obejść się bez wielu rzeczy. Nie podpowiadaj mi, co mam

mówić. Nieważne, co myślę o powieści, bo nadal sądzę, że nie powinieneś pisać
takiej zjadliwej recenzji. I ta pani widocznie też tak myśli.

– Nazwała mnie nudziarzem, a to zupełnie co innego.
– Tak czy owak jesteś mi winien kolację.
– Matthew uśmiechnął się i uregulował rachunek.
– A Rudy'emu jesteś winien przeprosiny.
– Nie chciej za dużo. Płacę za kolację, bo to nasza pierwsza randka, a nie

dlatego, że przegrałem. Chcę, żebyś wiedziała, jaki mam gest.

Odwiózł ją i nie tylko odprowadził do drzwi, lecz wszedł do domu.
– O, znowu się wpraszasz?
– Oczywiście. Jeśli kobieta wyznaje mężczyźnie wieloletnią miłość, nie wypada

tego ignorować. Byłoby to bardzo niegrzeczne. – Pomógł jej zdjąć płaszcz. –
Gdybyś nie uczyniła wyznania w miejscu publicznym, nie czekałbym tak długo.

W kuchni Anne stanęła na palcach, żeby wziąć z półki dzbanek z

jabłecznikiem. Matthew zdjął dzbanek, podał i ją pocałował. Chętnie rozbiłaby
dzbanek na głowie impertynenta, ale miała unieruchomione ręce. Była bezradna,
gdy wyjmował spinki i wsunął palce w jej włosy. Obsypał pocałunkami jej twarz i
szyję, lekko ugryzł w ucho. Znalazł najwrażliwsze miejsce tuż pod brodą, a wtedy
pomyślała, że grozi jej wewnętrzny wybuch. Pocałunki były inne niż poprzednio;
wkrótce zabrakło jej tchu i osłabła.

Dzbanek wyślizgnął się jej z rąk, lecz Matthew go złapał i odstawił na szafkę.
– Jesteś niebezpieczna. Bardzo.
– A ty nie? – wykrztusiła, opierając się o jego szeroką pierś. – Matthew...
– Czas, żebyś zwracała się do mnie zdrobniałym imieniem. W miłości

przeszkadza...

– Ze strachu przestało jej bić serce.
– Co takiego? Musimy coś wyjaśnić. Parę pocałunków wcale nie oznacza, że

background image

interesuje mnie coś więcej.

– Kłamiesz, bo bardzo cię interesuje.
Anne odsunęła się, wlała do rondla sporą porcję jabłecznika i wrzuciła

cynamon. Matthew pocałował ją w kark.

– Nie denerwuj się, bo wiem, jaka jesteś staroświecka.
Usłyszała w jego głosie źle skrywane rozbawienie. Na pewno chętnie zostałby

do rana, ale potem szybko zapomniałby o tej nocy. Musi pamiętać, że dla niego
byłaby to zabawa bez znaczenia.

– Poza tym – dodał poważnie – wciąż mam w uszach twój przeraźliwy wrzask

na parkingu, a nie chcę, żebyś pobudziła sąsiadów. Zobaczymy się w sobotę.

– W sobotę? Z jakiej okazji?
– Z okazji spotkania z Lehmannami, żeby omówić szczegóły dotyczące

stypendium. Pojedziemy do ich domku w Door County.

– Podobno nie masz czasu na zajmowanie się stypendiami – rzuciła z ironią.
– Wydaje mi się, że będzie rozsądniej, jeśli przedstawię ojcu wynik tego, co

uzgodnimy między sobą. Lepiej nie męczyć go rozpatrywaniem wszystkich
wariantów. – Włożył płaszcz. – Zgoda?

Anne nie pociągała perspektywa spędzenia z Matthew niedzieli na wsi.

Gorączkowo szukała odpowiedniej wymówki, ale nic nie wymyśliła.

– W sobotę idę do pracy.
– Pamiętam, ale ja też muszę pracować.
– Ty? – zdziwiła się.
– Przyjadę, gdy wrócisz z redakcji, i w godzinę będziemy na miejscu.
– Nie mogę jechać, bo mam inne plany.
Matthew zawrócił ze schodów.
– Kłamiesz. Powiedziałaś Rudy'emu, że przeczytasz jego książkę w sobotę, bo

nie masz innych planów.

A skoro już przeczytałaś, jesteś wolna jak ptak.
Pocałował ją w czubek nosa i odjechał.

background image

Rozdział 6

Za późno pobiegła do kuchni. Jabłecznik zdążył wykipieć i prawie się

wygotował. Na dnie rondla został brązowawy osad, a kuchenka była pokryta lepką
masą. Napełniła rondel zimną wodą i zaczęła wycierać kuchenkę, myśląc o
wyjeździe. Wiedziała, że w Door County jest pięknie o każdej porze roku, lecz
jesienią pogoda bywa niepewna i nagle może zrobić się zima. Wzdrygnęła się, gdy
wyobraziła sobie małą chatę zasypaną śniegiem i odciętą od świata.

– Dopiero październik – powiedziała na głos. – Nie oszukuj się, bo to wcale nie

strach przed zimą, lecz przed czymś innym.

Zrezygnowała z czyszczenia kuchenki i nakryła ją mokrymi ręcznikami.

Liczyła na to, że do rana klejowata masa sama się rozpuści.

Z jednej strony miała coraz więcej wątpliwości związanych z wyjazdem, a z

drugiej uważała, że im prędzej wykona zadanie, którego się podjęła, tym lepiej. W
wiejskiej chacie niewątpliwie będzie więcej spokoju potrzebnego do intensywnej
pracy i być może ustalą zasadnicze punkty. Jeśli uda się przebrnąć przez
najtrudniejszy etap, wszyscy będą zadowoleni i spokojnie wrócą do swych zajęć.

Przez chwilę rozważała, czy rano zadzwonić do pana Garretta i powiadomić go,

że się wycofuje. Zawsze można odmówić, nawet zwierzchnikowi. Kłopot polegał
jednak na tym, że nie chciała odmawiać, bo była przekonana, że ustanowienie
funduszu stypendialnego jest bardzo dobrą inicjatywą. Nie miałaby żadnych
zastrzeżeń i entuzjastycznie poparłaby projekt, gdyby nie została wciągnięta w
sprawę niejako bez uprzedzenia.

Jakie będą konsekwencje ewentualnej odmowy? Matthew nic nie zrobi, gdyż

jasno dał do zrozumienia, że sprawa interesuje go o tyle, o ile będzie mógł
zadowolić ojca, nie wkładając w opracowanie zbyt wiele wysiłku. Czyli albo nikt
nic nie zrobi i projekt upadnie, albo zajmie się nim człowiek obojętny, który nie
zrozumie, o jakich stypendystów panu Garrettowi chodzi. Skończy się na tym, że
będzie to fundusz jak wiele innych. Pieniądze będą przyznawane bez dobrego
rozeznania i tylko przypadkowo pomogą tym, którzy rokują nadzieję na to, że
zostaną wybitnymi dziennikarzami.

Zgasiła lampy i dopiero wychodząc z pokoju, zauważyła czerwone światełko

automatycznej sekretarki. Wysłuchała dwóch nagrań. W pierwszym Rudy
przepraszał i zapewniał, że nikt nie ponosi winy za poglądy aroganckiego
felietonisty i prosił, żeby się odezwała. W drugim zawiadamiał, że przyjechał, aby

background image

zabrać ją na kolację, lecz dom był zamknięty. Dziwił się, że Anne ma do niego żal,
mimo iż ją przeprosił.

Anne zirytowała się. Dlaczego Rudy uważał, że po awanturze będzie grzecznie

siedzieć w domu i na niego czekać? Czyżby zapomniał, że odwołał spotkanie?
Poza tym, dlaczego uważał, że wystarczą nagrane przeprosiny?

Skasowała nagrania i poszła na górę. Zastanawiała się, jak Rudy postąpiłby,

gdyby ktoś skrytykował go tak, jak przydarzyło się to Matthew. Na pewno nie
zaproponowałby zwrotu pieniędzy. Przypomniała sobie wyraz twarzy tamtej
kobiety i wybuchnęła śmiechem. Matthew nie cierpiał na kompleks niższości, miał
dobre mniemanie o sobie, swej pracy i poglądach. Taka pewność siebie nie
oznaczała, że zawsze miał rację.

– Uważa, że jest dżentelmenem – szepnęła, ziewając.

– To nawet ciekawe.

W sobotę rano przyznała Matthew rację, że zaoszczędzą trochę czasu, jeżeli

pojadą na wieś prosto z redakcji. Dlatego zabrała do pracy podróżną torbę, którą
wsunęła pod biurko. Miała jednak wyrzuty sumienia, że w pracy trzyma rzeczy na
wyjazd.

Weszła Holly. Była elegancko ubrana, ponieważ wróciła właśnie z hotelu, gdzie

odbyła się uroczystość wręczania nagród. Kładąc na biurku plik papierów,
przymilnie spytała:

– Wybaczyłaś mi? Oto dowód, że odbyłam karę.
Anne rzuciła okiem na wydruk z powtarzającym się jednym jedynym zdaniem i

przeczytała:

– „Zawsze będę mówić prawdę i tylko prawdę". – Przerzuciła kartki i gniewnie

zmarszczyła brwi. – Nie liczy się. Miałaś napisać zdanie pięćset razy, a nie jeden i
powielić.

– Skąd wiesz, że nie ślęczałam nad tym przez dwa dni? – Holly uśmiechnęła się

znacząco. – Twój przyjaciel Garrett junior zrobił dziś furorę. Oczarował całą salę.

Anne skrzywiła się. Czyli o to chodziło, gdy mówił, że w sobotę musi

pracować.

– Widocznie wygłaszanie mów to jego specjalność. Podobnie jak zgrywanie się,

komedianctwo, cyrkowe popisy.

– Myślałam, że go lubisz. Z tego, co mówi Dominique...
– O? – Anne rzuciła Holly podejrzliwe spojrzenie. – Od kiedy jesteś z nią na ty?
– Nie jestem, ale dowiedziałam się okrężną drogą. Niedawno jadła kolację w

„Grandzie" i widziała, kto cię całował. Była wściekła.

background image

Anne milczała.
– Przyznaj się, całował czy nie? To przez niego wtedy nie mogłaś spotkać się ze

mną?

– Wcale mnie nie całował – oświadczyła Anne sucho. – No, tylko w rękę.
Holly patrzyła na nią rozczarowana.
– Ach, te plotki! Ludzie zawsze wszystko przekręcą. Wielki felietonista

pocałował cię tylko w rękę?

– To nic zdrożnego. Ale powinnam mieć więcej oleju w głowie i zaproponować

kolację gdzie indziej.

W zdenerwowaniu kopnęła kosz, który się przesunął, popychając torbę.
Holly długo wpatrywała się w torbę, po czym podniosła wzrok na Anne.
– Jedziesz odpoczywać u przyjaciółki?
– Nie. Jadę pracować u znajomych.
– Po co ci taka wypchana torba? Nowoczesna kobieta, planująca noc z

ukochanym, zabiera tylko szczoteczkę do zębów.

– Myślisz, że takie plany obwieszczałabym ludziom – na prawo i lewo? –

syknęła Anne. – Jeśli jesteś bezrobotna, zaraz coś dla ciebie znajdę. W tym
momencie wszedł Matthew.

– Aha, rozumiem tę pracę – szepnęła Holly. – Przezorna nowoczesna

dziewczyna na taką okazję wkłada dwustronny kostium i rano nie musi wstępować
do domu, żeby się przebrać.

Matthew przysiadł na biurku i spojrzał na zegar ścienny.
– Oj, spóźniłem się. Przepraszam. Jesteś gotowa?
– Jeszcze nie – odparta Anne służbowym tonem. – Uprzedzam cię, że pan

Straw . wyraził się krytycznie o twoim poniedziałkowym felietonie. Chyba niezbyt
mu się podobał.

Matthew obojętnie wzruszył ramionami, a ona pomyślała, że redaktora

naczelnego boją się jedynie ci, którzy są od niego zależni.

– Ma pan jakiś swój ulubiony felieton? – zapytała Holly.
– Tak. Ten, który akurat skończyłem pisać.
– Aha. – Holly zrobiła niewinną minę. – To tak samo dyplomatyczna

odpowiedź, jak stwierdzenie, że pańską ulubioną dziewczyną jest ta, którą pan
ostatnio pocałował.

– To prawda – przyznał Matthew z uśmiechem.
– Holly, dzwoni twój telefon – rzekła Anne ostro.
– Mogę tu odebrać? – Nie czekając na pozwolenie, Holly wystukała swój kod. –

background image

„Chronicie", słucham.

– Spóźnienie jest najmniejszym przewinieniem, za które odpokutujesz –

szepnęła Anne do Matthew.

– Och! – Holly zakryła słuchawkę ręką. – Pali się Sheboygan.
– Był to najnowszy i najwyższy budynek, w którym mieściły się sklepy, biura i

ekskluzywne mieszkania. O tej porze na pewno większość ludzi była w domu i
szykowała się do snu. Strażacy od początku krytykowali budowę takiego
wieżowca. Twierdzili, że jest za wysoki i ugaszenie ewentualnego pożaru będzie
prawie niemożliwe.

– Może to jakiś głupi dowcip?
W oczach Holly pojawił się charakterystyczny wyraz. Było to przerażenie z

powodu tragedii zmieszane z podnieceniem, że będzie materiał na ciekawy
reportaż.

Anne wyciągnęła rękę po telefon.
– Zaraz tam jedź i weź ze sobą fotografa. Zadzwoń, gdy sprawdzisz, co się

dzieje.

– Czy gazeta jest gotowa do druku? – zapytał Matthew i zmarszczył brwi.
– Prawie.
Anne szczegółowo wypytała dzwoniącego i odłożyła słuchawkę. Pożar

wybuchł w jednym z biur. Możliwe, że palił się jedynie kosz z papierami, ale ogień
mógł ogarnąć całe piętro.

– Co robić? – szepnęła.
Obmyśliła linię postępowania, wybrała numer wewnętrzny i spojrzała na

zegarek. Dochodziła jedenasta, druk miał rozpocząć się za kwadrans, ale należy
wstrzymać się do telefonu od Holly. Gdy zgłosił się Peter Grafton, powiedziała:

– Pali się Sheboygan i dlatego wszyscy muszą dłużej zostać w pracy.
– Pewnie ktoś poczuł dym papierosowy tam, gdzie – nie wolno palić i

zaalarmował straż pożarną – lekceważąco skomentował Peter. – Wielkie rzeczy! Z
takiego powodu mam kazać ludziom dłużej tu siedzieć? Już prawie niedziela...

– Dostaną za nadgodziny – sucho rzuciła Anne. – Ale jeśli nie chce pan ich

zatrzymać, sama sobie poradzę i złożę pierwszą stronę.

– Nie może pani, bo na to nie pozwalają przepisy związkowe.
– Niech pan w poniedziałek złoży zażalenie na mnie w związku. Ja na pewno

wyciągnę konsekwencje, jeśli ludzie pójdą do domu. Proszę czekać na wiadomość.

Matthew przyglądał się jej dziwnym wzrokiem.
– Fatalnie, że to stało się akurat teraz – rzekła przepraszająco. – Niestety, nie

background image

mogę wyjść z redakcji, póki sytuacja się nie wyjaśni.

– Jeżeli naprawdę wybuchł pożar, współczuję ludziom, których spotkało

nieszczęście – rzekł Matthew poważnie. – Czy mogę wam jakoś pomóc?

Zaskoczona wskazała regały koło okna.
– Podczas budowania wieżowca było sporo głosów krytycznych, ale

pracowałam w Chicago i nie pamiętam szczegółów. Pewnie szkoda fatygi, ale tam
są materiały.

Okazało się, że warto sprawdzić, jak było. Holly potwierdziła, że wieżowiec się

pali.

– Trudno opisać ten koszmarny widok. Jestem po drugiej stronie ulicy i widzę

płomienie na dziesiątym piętrze. Gary już zrobił kilka zdjęć.

– Zaraz przyślę kogoś po film, a ty postaraj się jak najprędzej dostarczyć tekst.
– Potem Anne długo siedziała zamyślona.
Niedzielne wydanie było obszerniejsze niż codzienne i rozsyłano je do

prenumeratorów w całym stanie, a nie tylko w mieście. Część gazety już
wydrukowano i gotowe strony zostaną dołączone do ostatnich wiadomości, które
dopiero zostaną opracowane. To zaś wymaga czasu, a wstrzymanie druku wydania
niedzielnego niesie większe ryzyko niż opóźnienie wydania codziennego. Należało
dokładnie obliczyć czas potrzebny na zredagowanie wyważonego artykułu o
pożarze oraz na druk i kolportaż. Jeżeli relacja o tragedii będzie niedokładna lub
prenumeratorzy nie otrzymają gazety o szóstej rano, mogą wyniknąć
nieprzyjemności.

– Zadzwonię do naczelnego – rzekła jakby do siebie.
Matthew, który siedział przy sąsiednim biurku, wymownie na nią spojrzał.
– Po co?
– Żeby pozwolił wstrzymać druk – odparła zniecierpliwiona. – Myślałeś, że

chcę umówić się na randkę?

– Nie musisz do nikogo dzwonić. Wstrzymaj druk na tak długo, jak trzeba.
Anne nie od razu pojęła wagę jego słów. Dopiero po chwili zrozumiała, że nie

musi pytać redaktora naczelnego, skoro ma pozwolenie przyszłego wydawcy. To,
że zadecydował Garrett junior, chyba nie jest istotne.

– Dziękuję.
Druk podjęto dopiero po północy. Prawie połowę pierwszej strony zajęło

zdjęcie płonącego budynku, a resztę miejsca reportaż Holly i krótka notatka o
budynku, przygotowana przez Matthew.

– Jesteś zadowolona, prawda? – spytał, gdy szli na parking.

background image

– Mam powody... Oczywiście serdecznie współczuję tamtejszym mieszkańcom,

ale pożar już opanowano i nie ma ofiar śmiertelnych. Więc nie jestem bezduszna,
jednak odczuwam dumę, bo sprawnie i rzetelnie przygotowaliśmy artykuł.

– Wyprzedziliśmy radio i telewizję, a to duży wyczyn. Ale i trochę kosztów.

Holly uprzedziła, że w rozliczeniu umieści cenę za buty z wężowej skórki, które
ucierpiały od strażackiej wody.

– Trzeba będzie zapłacić, bo wytrwała do końca, aż do ugaszenia pożaru.
Rozległ się pisk opon gwałtownie hamującego samochodu i tuż przy bramie, na

miejscu zarezerwowanym dla niepełnosprawnych, zatrzymał się duży elegancki
wóz. Wysiadło czworo ludzi, z których nikt nie był kaleką. Anne poznała kobietę w
futrzanej pelerynie i najchętniej uciekłaby do mysiej dziury.

Dominique stanęła jak wryta i wymownie popatrzyła na Matthew niosącego

dużą torbę.

– Co ty tu robisz o tej porze? Uciekłeś z domu?
– Pomagam w pracy.
– Aha. Śpiwór też zabrałeś? My jedziemy z jednego przyjęcia na drugie, ale

wstąpiliśmy po gazetę. Zamieściliście coś o pożarze?

– Tak.
Anne odezwała się tak cicho, że jedynie Matthew ją usłyszał. Ujął ją pod rękę i

poszli dalej.

– Czemu Dominique nigdy nie kupuje gazety? – syknęła gniewnie. – Zawsze

przyjeżdża po darmowy egzemplarz! Ma tupet!

– Tym razem nie mogła kupić, bo wstrzymałaś druk – spokojnie wyjaśnił

Matthew.

Anne prychnęła, lecz nic nie powiedziała. Gdy zorientowała się, dokąd idą,

rzekła z gryzącą ironią:

– Widzę, że teraz ty parkujesz po kątach. Nie boisz się napaści? – Dostrzegła

Pierce Arrow, przystanęła i zawołała: – Tym pojedziemy tak daleko?

– Obiecałem ci przejażdżkę kabrioletem, ale nie przewidziałem, że wyruszymy

w środku nocy.

– Dojedziemy?
– Boisz się, że utkniemy po drodze? Samochód jest stary, ale zapewniam cię,

bardzo bezpieczny.

– Nie chodzi mi tylko o bezpieczeństwo jazdy. Dotrzemy tam wcześnie rano i

pani Lehmann nie będzie zachwycona, że wyciągamy ją z łóżka.

– Uprzedziłem, że się spóźnimy. Nie będziemy ich budzić.

background image

Przytrzymał drzwi, więc Anne westchnęła zrezygnowana i wsiadła.
– Mam nadzieję, że naprawiłeś już ogrzewanie. No, James, ruszaj w drogę.
– Na imię mi Mart. Zauważyłem, że starasz się tak do mnie nie zwracać, jednak

przynajmniej powinnaś pamiętać, jak mnie ochrzczono.

Anne spąsowiała, ale ciemności skryły rumieniec wstydu.
– O co ci chodzi? – spytała zadziornie. – O ile mi wiadomo, każdy szofer ma na

imię James.

– Nie każdy.
– W samochodzie było dużo miejsca, wygodnie i cicho. Na widok starego

modelu kierowcy zwalniali, pozdrawiali ich klaksonem, niektórzy machali ręką. Po
pewnym czasie Anne też każdemu radośnie machała.

– Miło mi, że tak się cieszysz.
– To chyba jedyna okazja, żebym czuła się jak sławna osoba.
Im dalej na północ, tym mniej mijali samochodów, więc usiadła wygodniej i

zapatrzyła się w księżyc. Była pełnia i jasny krążek płynął po czarnym aksamicie
wraz z mrugającymi gwiazdami. Od czasu do czasu przelatywał samolot
odrzutowy.

Anne ziewnęła, przymknęła oczy, przytuliła policzek do obicia i zdrzemnęła

się.

– Anne?
Nie zareagowała, bo głos dochodził z bardzo daleka.
– Ścierpła mi ręka. Wiem, że to drobiazg, ale trudno mi zmieniać biegi.
Otworzyła jedno oko i zorientowała się, że leży skulona, z głową na ramieniu

Matthew.

– Trochę przesuń głowę, ale poza tym możesz tak zostać.
Anne speszyła się, gdy się zorientowała, że trzyma rękę na nodze Matthew.

Odsunęła się gwałtownie, a on wybuchnął śmiechem.

– Przepraszam, ale spałam – rzekła wyniośle. – Śpiący nie odpowiada za siebie.
– Więc czemu odsuwasz się, jakbyś popełniła zbrodnię? Przysięgam, że nie

złożę skargi. Jeśli chcesz, sprawdzimy, za co odpowiadasz, gdy nie śpisz.

– Anne odwróciła głowę.
– Lepiej uważaj, jak prowadzisz.
– Chętnie zjadę na pobocze.
Zaczął wesoło pogwizdywać, a po kilku minutach zjechał na bok, na betonowy

podjazd.

– Jesteśmy na miejscu.

background image

Anne ze zdumieniem popatrzyła na duży dom.
– To ma być chata? Wygląda jak hotel.
Na parterze znajdował się jeden olbrzymi pokój, tonący w półmroku, więc sufit

był ledwo widoczny. W kominku żarzyły się węgle, a na niskim stole zrobionym z
grubego pnia stał termos, dwie filiżanki i talerz nakryty serwetką.

– Kochana gospodyni zostawiła dla nas kanapki, czekoladę i ogień – ucieszył

się Matthew. – Wie, jak trafić do serca mężczyzny.

Rzucił trochę drew na węgle i wkrótce w kominku zapłonął ogień.
Anne usiadła przed kominkiem po turecku i wzięła kanapkę. Mocno zgłodniała,

toteż chleb z sałatką drobiową bardzo jej smakował.

– Co ciebie tak ciągnie do ognia? – spytała z pełnymi ustami. – Wszędzie go

podsycasz.

– To jeden z prymitywnych instynktów odziedziczonych po naszych

praprzodkach.

Usiadł obok i łagodnie przesunął ją tak, że oparła się o jego pierś. Miała obie

ręce zajęte, więc nie mogła się odsunąć, bo straciłaby równowagę.

Matthew pocałował jej skroń, potem policzek, wreszcie usta. Położył rękę na jej

piersi.

– To kolejny prymitywny instynkt? – spytała lekko drżącym głosem.
– Nie, chyba ten sam. Chęć igrania z niebezpieczeństwem... jak ogień...

dynamit... ty.

Bezskutecznie próbowała się odsunąć.
– Mówiłeś, że jesteś głodny. Jeśli droga do serca mężczyzny wiedzie przez

żołądek...

– Czasem przyjemnie jest zboczyć.
Wyszczerzył zęby w łobuzerskim uśmiechu, ugryzł kawałek jej kanapki, a gdy

przełknął, przytulił Anne mocniej i mocniej pocałował. Potem delikatnie ułożył ją
na wznak i obrzucił wiele mówiącym spojrzeniem.

Anne pomyślała, że gospodarze są na górze, więc Matthew nie posunie się za

daleko. Dlatego pozwoliła na pieszczoty. Powoli odprężyła się i oczy jej rozbłysły.
Matthew dostrzegł to, westchnął, pocałował ją, wsunął rękę pod sweter i dotknął
jedwabistej skóry. Anne zamknęła oczy i z przyjemnością unosiła się na fali
pieszczot, nie dbając o to, jak dopłynie do bezpiecznego brzegu.

Gdy Matthew nagle usiadł, poczuła się zagubiona, więc automatycznie

wyciągnęła do niego ręce.

– Nigdy tak się nie zabawiałaś... – szepnął.

background image

– Nie zgadłeś.
– Nawet Rudy'emu pozwalałaś na trochę pieszczot, ale na nic więcej, prawda?
– Co to ma do rzeczy? – wykrztusiła. Matthew delikatnie pogładził ją po

głowie.

– Może nic, a jednak ma znaczenie.
Powiedział to zmienionym, spiętym głosem i pocałował ją jakoś inaczej, jakby

z obawą.

Anne usiadła i obciągnęła sweter.
– Pomyliłeś się. Dalej i tak byśmy się nie posunęli...
Jestem strasznie zmęczona. Wiesz, gdzie mamy pokoje?
– Twój jest pierwszy po prawej stronie schodów.
Spojrzała na kanapkę rozgniecioną na podłodze i wystraszona pomyślała, że

sama wygląda podobnie.

Matthew zauważył jej zmieszanie, ale zamiast zrobić kąśliwą uwagę, spokojnie

powiedział:

– Nie przejmuj się, ja to sprzątnę.
– Wobec tego idę spać. Dobranoc. Wchodziła na schody, gdy zawołał:
– Anne!
Odwróciła się, a on cicho powiedział:
– Byłaś cudowna.
Przez moment zastanawiała się, o co mu chodzi. Dostrzegła, że zmienił się na

twarzy, gdy zrozumiał podwójne znaczenie tych słów. Wyglądał, jakby go
uderzono.

– Wiesz, o co mi chodzi. Pożar... druk...
– A co innego mógłbyś mieć na myśli? – spytała, udając zdziwienie.
Szybkim krokiem weszła na piętro.
Długo nie mogła zasnąć. Patrzyła na sunącą po podłodze smugę światła i

rozpamiętywała zmysłową przyjemność, jakiej doznała w ramionach Matthew.
Ogarnęły ją dziwne uczucia, jakby dopiero rozbudzone. Była jak wulkan, który
lada chwila grozi wybuchem.

Dlaczego Matthew odsunął się tak nagle? Widocznie zorientował się, że ona nie

zdaje sobie sprawy z tego, co się z nią dzieje. Sam doskonale wiedział, dokąd
pieszczoty prowadzą i nie chciał stracić panowania nad sobą. Ze względu na
gospodarzy, czy ze względu na jej niedoświadczenie? Wolał zachować ostrożność,
bo nie wiedział, czego ona się spodziewa, jakich obietnic oczekuje? Na pewno nie
zamierzał nic obiecywać. Trudno winić go za to, że myślał o sobie...

background image

Leżała, nasłuchując dziwnych odgłosów nieznanego domu. Po trzeciej

zachciało się jej pić, więc poszła do łazienki i na progu stanęła jak wryta. Przy urny
walce stał Matthew, w granatowych szortach, i mył zęby.

Zobaczył ją w lustrze i krzywo się uśmiechnął.
– Pani Dorie jest bardzo dyskretna, więc nie pytała, czy będziemy spać razem,

ale na wszelki wypadek dała nam sąsiednie pokoje.

– Przedzielone łazienką – sprostowała Anne. – Mogło być gorzej.
Poprzednio zauważyła drugie drzwi, lecz nie zastanawiała się, co jest za nimi.
– Będę zawsze pukał – obiecał Matthew. – I zachowam się cichutko.
– Ja też.
Wróciła do sypialni i starannie zamknęła drzwi. Ze strony Matthew nic jej nie

groziło, ale bała się, że sama rzuci mu się w ramiona.

W uszach dźwięczały słowa: „Byłaś cudowna".
– Ale jestem głupia – syknęła ze złością. – Jak mogłam przypuszczać, że on

mówi o amorach przed kominkiem?

Wolałaby jednak, żeby właśnie tak było.

background image

Rozdział 7

Promienie słońca padły na łóżko nakryte kołdrą w gwiazdy. Anne spojrzała na

zegarek i niechętnie wstała. Długo myła się, ubierała i sprzątała po sobie.
Najchętniej zostałaby w sypialni przez cały dzień.

Gdy wreszcie zdobyła się na odwagę i zeszła, w pokoju na dole nikogo nie

zastała. Stanęła przy kominku, teraz z przodu grzały ją płomienie ognia, a z tyłu
promienie słońca. Nagle zainteresowała się tym, co jest nad kominkiem. Myśliwi
na ogół lubią, gdy patrzy na nich majestatyczny łoś. Pan Lehmann nie polował i
chyba dlatego na ścianie było inne zwierzę – wielki pluszowy miś ze szklanymi
oczami i czerwoną kokardą.

Zdziwiła się, że przedtem go nie zauważyła, ale zaraz uprzytomniła sobie,

dlaczego. W nocy była tak zapatrzona w siebie, że nic nie widziała.

Z aneksu kuchennego wyszła pani domu.
– Dzień dobry. Moje dziecko, trzeba było dłużej pospać. Matt opowiedział nam,

jaką mieliście noc.

Anne w pierwszej chwili speszyła się, ale prędko się zorientowała, że pani

Lehmann chodzi o pożar i związaną z tym dodatkową pracę.

– Nie wypada spać, gdy jest taka piękna pogoda.
Wzięła kubek kawy i przysiadła na stołku koło ścianki oddzielającej część

kuchenną od pokoju.

– Matt mówił to samo. Panowie poszli popływać.
Anne wzdrygnęła się.
– Nie w zatoce, tylko w basenie. – Pani Lehmann posypała ciasto kruszonką i

wstawiła blachę do piekarnika. – Zabrałam się do pieczenia, ale mam nadzieję, że
moja krzątanina nie będzie wam przeszkadzać.

– Mnie na pewno nie. – Pociągnęła nosem. – Bardzo lubię takie domowe

zapachy.

– Przyjadą wszystkie dzieci i wnuki, więc śpieszę się, żeby jak najwięcej teraz

zrobić. Kiedy zjawia się cała rodzina, mamy tu mały hotel.

– Gdy Matthew powiedział, że jedziemy do wiejskiej chaty, pomyślałam, że

może będzie to chałupka z drewnianych bali.

Gospodyni wbiła kilka jaj do salaterki.
– Początkowo chcieliśmy mieć małą chatę, ale zbudowaliśmy dom, bo

postanowiliśmy zamieszkać tu po przejściu na emeryturę. Na razie utrzymanie

background image

dwóch domów jest kłopotliwym obowiązkiem. Czy spało się pani wygodnie i
ciepło?

Anne lekko się zarumieniła, ale nie miała powodu do zażenowania, bo spała

sama. Pomyślała, że pani domu uprzejmie, bez podtekstu, pyta o wygodę gościa.

Panowie wrócili, gdy nakrywała do stołu, i Matthew zaczął jej pomagać. Przy

nim zrobiła się tak nerwowa, że niewiele brakowało, a zbiłaby ręcznie malowany
talerz. W pewnej chwili Matthew nadepnął jej na piętę, więc gwałtownie
podskoczyła.

Matthew mruknął coś, co zabrzmiało jak przekleństwo, a głośniej powiedział:
– Przepraszam za wczoraj. Popełniłem błąd.
– Nawet duży. Zresztą wszyscy się pomylili: ty, ja, pani Dorie. Ciekawe, czy te

pokoje ze wspólną łazienką to jej pomysł. Może prosiłeś o sąsiadujące sypialnie,
żeby łatwiej skruszyć mój staroświecki opór?

Matthew drgnął mięsień na policzku.
– Niech to wszyscy diabli!
– Czemu wczoraj się rozmyśliłeś? – ciągnęła na pozór spokojnie. – Ogarnęły

cię wyrzuty sumienia, czy wystraszyłeś się, że coś ze mną nie w porządku i
straciłeś zainteresowanie?

Matthew spojrzał na nią pociemniałymi oczami.
– Psiakrew! Przynajmniej się nie oszukuj. Dziś jeszcze mniej bym ci się

podobał, gdybym wczoraj skorzystał z wyraźnego zaproszenia...

– Zaproszenia? Jak śmiesz mówić, że ja cię zapraszałam...
– Ale nie próbowałaś mnie powstrzymać, nie kazałaś się opamiętać. Możesz

być albo obrażona, że zacząłem amory, albo obrażona, że się wycofałem, ale nie
jedno i drugie.

Anne z wrażenia zaniemówiła.
– Jak się zdecydujesz, powiedz mi, co wybrałaś – rzucił szorstko i odszedł.
Niebawem pani Lehmann wniosła salaterkę z jajecznicą, a jej mąż tacę z

parówkami.

Po sutym posiłku Anne przesiadła się na kanapę i zaskoczona obserwowała

pana domu, który postawił na stole olbrzymie pudło.

– Zapraszam w góry – zwrócił się do niej. – To będzie trudne zadanie, ale nie

niemożliwe.

– Myślałam, że od razu przystąpimy do omawiania warunków przyznawania

stypendium.

– Chcesz prędko odwalić robotę i wrócić do domu? – domyślił się Matthew.

background image

– Nieprawda. W niedzielę mogę żyć bez pracy, ale przyjechaliśmy tu, żeby

działać, prawda?

Matthew gniewnie zacisnął zęby.
– Układanka, jak sama nazwa wskazuje, jest gimnastyką dla szarych komórek –

wyjaśnił pan Lehmann. Układanie kartoników zajmuje część mózgu
odpowiedzialną za logikę, a twórczej pozwala hulać do woli.

Anne nie bardzo mu wierzyła, ale prędko przekonała się, że ma rację. Chwilami

słychać było jedynie szuranie kartonikami w pudełku. Gdy ktoś podsuwał jakiś
pomysł, wszyscy go omawiali, sprawdzając, czy pasuje do całości, czy trzeba go
odrzucić. Na stole z wolna pojawił się stok góry, a w głowach zarys projektu pana
Garretta.

– Przede wszystkim trzeba wymagać dobrych wyników w nauce – rzekł pan

Lehmann. – Jim szuka inteligentnych ludzi, więc średnich wyeliminujmy w
przedbiegach.

Anne pokręciła głową i wsunęła ostatni fragment krzewu w prawym rogu

układanki.

– Wtedy stypendium będzie jak lukier osładzający życie ludziom, którym i tak

się wiedzie. A pan Garrett szuka takich, których życie nie pieści.

Matthew klasnął w ręce.
– Zycie nas nie pieści, pieśćmy się sami!
Anne chętnie dałaby . mu kuksańca.
– Według mnie twój ojciec szuka ludzi, którzy nie boją się innowacji.
– Czemu od razu tak nie powiedziałaś? Pewnie to wpływ książki Rudy'ego.

Takie arcydzieła psują nawet bystre umysły.

– Dziękuję za komplement. Tak się dziwnie składa, że wybitni dziennikarze nie

byli najlepszymi studentami.

– To uogólnienie.
– Które jednak się sprawdza. Nagradzani i wyróżniani studenci bez komentarza

przyjmują to, co się im mówi, wkuwają materiał na pamięć i recytują na
zamówienie. Gdy wychodzą w teren, notują wszystko bez żadnej refleksji i
selekcji.

– Przecież na początku tak się robi – zaczął Matthew.
– Pozwolisz mi skończyć? Przeciętnie uzdolnione dzieci są inne. One chcą

dotrzeć do sedna sprawy i rozbierają na części to, co je interesuje. Wyrastają z nich
dociekliwi ludzie, których intryguje, co politycy robią poza oficjalnymi
wystąpieniami, i którzy są gotowi brnąć w błocie, by się dowiedzieć.

background image

Pan Lehmann usiadł wygodniej.
– Hmm, ma pani trochę racji. Byle tylko nie posunąć się za daleko i całkiem nie

wykluczyć najzdolniejszych studentów.

– Nie wykluczam ich, ale nie warto udzielać im pomocy, na którą nie zasługują.
Matthew bacznie się jej przyglądał, ale nic nie mówił.
– Więc co pani proponuje jako podstawę oceny?
– Najpierw pisemne podanie i esej...
– Na temat: „Dlaczego chcę zostać dziennikarzem"?

– podsunął Matthew z przekąsem. – Pięćset słów.

Anne udała, że nie słyszy.
– Potem wstępne rozmowy...
– Kto je przeprowadzi? Ojciec teraz nie ma siły.
Anne przez chwilę namyślała się.
– Zrobię to w zastępstwie i dokonam pierwszego odsiewu.
– Równie dobrze można wyciągać nazwiska z kapelusza, szanse będą takie

same – ironizował Matthew. – Założę się, że tuż po rozdaniu dyplomów połowa
stypendystów, i większość twoich geniuszy, przyśle podziękowania za bezpłatną
naukę i zajmie się czymś niezgodnym z kierunkiem studiów. Na przykład wstąpią
do Legii Cudzoziemskiej lub otworzą sklep w Upper Sandusky. Byle tylko nie
parać się dziennikarstwem.

– Za to druga połowa...
– Nawet nie podziękuje.
Anne spojrzała na niego jadowitym wzrokiem, ale on tylko się uśmiechnął i

wsunął odpowiedni fragment w ośnieżone drzewo na szczycie góry. Zadzwonił
telefon, więc pan Lehmann poszedł odebrać.

– Studia to nie wojsko – rzekł Matthew. – Nie zmusisz tych ludzi, żeby z

wdzięczności za bezpłatne wykształcenie podarowali ci kilka lat życia.

Anne lekko się zarumieniła.
– Przyznaj się, że nie chcesz, żeby twój ojciec ustanowił ten fundusz. Dziwne,

że jeszcze mu tego nie wyperswadowałeś.

– Czy twierdzę, że ojciec nie powinien tego robić?
– Nie, ale z twoich wypowiedzi wynika, że według ciebie to marnowanie

pieniędzy. Dobrze byłoby, gdyby twój ojciec zobowiązał jakąś instytucję, żeby
pilnowała przydzielania stypendiów i ewentualnie realizowała inne dobroczynne
projekty. Gdyby tej instytucji zapisał część swoich udziałów w „Chronicie", miałby
pewność, że wszystko pójdzie po jego myśli, bo żaden pojedynczy człowiek nie

background image

cofnie jego decyzji.

– Ten człowiek to ja, tak?
– Mógłby też przekazać swoje udziały jakiemuś trustowi – ciągnęła uparcie. –

Wtedy, nie posiadając większości udziałów, nie miałbyś prawa odsprzedać
„Chronicie". To proste.

Wyraz twarzy Matthewa świadczył, że Anne przeciągnęła strunę, więc się

zreflektowała i speszona zapytała:

– Tego byś nie zrobił, prawda?
– Zagalopowałaś się, moja panno. Trzymaj się kwestii przyznawania

stypendium, bo tylko o to cię proszono. Jak skłonisz absolwentów, żeby nie
zawiedli pokładanej w nich nadziei?

– Jeszcze nie wiem. Ale mogę zaoszczędzić twojemu ojcu rozczarowali, a

raczej przyczynić się do tego, żeby ujrzał rezultaty tego, co zamierza.

Przyszedł pan Lehmann i, zacierając ręce, zwrócił się do Matthew:
– Mój chłopcze, mam propozycję i pytanie. Czy w drugą sobotę grudnia

zechcesz przywdziać akademickie szaty i przekazać trochę swej mądrości
studentom ostatniego roku?

– Oczywiście w zamian za honorowy tytuł – rzuciła – Anne półgłosem. –

Szkoda, że nie ma tytułu doktora arogancji...

Zdawało się jej, że Matthew zazgrzytał zębami.
– Bardzo krótki termin...
– Przyznaję. Ale otrzymałem wiadomość, że człowiek, z którym wstępnie się

umówiłem, został oskarżony o fałszerstwo.

– Mieć zastępstwo – mruknęła Anne pod nosem. – To okropność!
– Tak sądzisz? – Matthew znacząco spojrzał na pana domu. – Radzę zaprosić

Anne. bo ona ma same genialne pomysły. Szczególnie dzisiaj. Jaki był ostatni?

Gospodarze tak serdecznie ich zapraszali, że zostali do kolacji. Najbardziej

smakowały im ciastka i placki, których zapach przez całe popołudnie rozchodził się
po domu.

Drogę powrotną odbyli we wrogim milczeniu. Anne zastanawiała się, jak to

możliwe, że teraz kierowca, samochód i księżyc zdają się zupełnie inne niż
kilkanaście godzin wcześniej. Rozważania na ten temat prowadziły donikąd...

– Kiedy z panem Lehmannem przedstawicie plan twojemu ojcu? – zapytała.
– Zrobię to bez niego.
– Czemu?
– Bo nie chcę, żeby od nowa zaczęły się rozważania. Wystarczy, jeśli

background image

dwuosobowa delegacja przedstawi konkluzje komisji. Tak będzie prościej.

– Dwuosobowa?
– Tak. Ty i ja. Chyba chcesz być obecna, żeby mieć pewność, że nic nie

przekręcę.

– Zabrzmiało to sarkastycznie, lecz musiała przyznać, że w jego słowach jest

sporo racji.

– Nie przypuszczałam...
– Poza tym to głównie twoje propozycje.
– Przesadzasz.
Czuła, że popatrzył na nią bardzo krytycznie.
– Jeśli ojciec uzna, że plan jest kiepski, wolę, żeby powiedział ci osobiście, a

nie za moim pośrednictwem.

– Aha.
– Możesz przyjść jutro na lunch?
– Nie bardzo, bo o drugiej muszę być w redakcji.
– Wobec tego lunch będzie o dwunastej. Po długim milczeniu cicho zapytała:
– Naprawdę sądzisz, że plan się nie spodoba?
– Tego nie powiedziałem, ale jak znam ojca, zaproponuje drobne poprawki, na

przykład dwie wstępne rozmowy zamiast jednej.

– Boisz się, że i ciebie w to wciągnie?
– Nie muszę się bać, bo już wciągnął i bez skrupułów przydziela zadania.
Anne pomyślała, że trochę konkretnych obowiązków dobrze mu zrobi.
– Ostrzegłem ojca, że projekt wymyka się spod jego kontroli i jak tak dalej

pójdzie, niedługo będzie martwił się tylko o storczyki.

– I o zapracowanego syna... Na pewno przed tym też go ostrzegłeś.
– Oczywiście, ale mój rodzic bynajmniej się nie przejął. Czemu ludzie uważają,

że pisanie felietonów to nie jest praca?

– Może dlatego, że nikt nie widzi cię, gdy pracujesz.
– Też argument! Mam postawić biurko w oknie największego sklepu i czekać z

pisaniem, aż zgromadzi się tłum gapiów?

– Niezły pomysł, ale ja na twoim miejscu poszłabym do działu promocji. Może

poradzą coś innego, na przykład dadzą ci balon, wsadzą cię do środka i...

Matthew parsknął gniewnie, ale nic nie powiedział, więc znowu przez pewien

czas jechali w milczeniu. Anne była zadowolona, że do niej należało ostatnie
słowo.

Odezwał się, dopiero gdy skręcił w stronę Sherwood Forest.

background image

– Przepraszam cię za to, co powiedziałem.
– Co i kiedy? Wczoraj, gdy sugerowałeś, że ze mną jest cos' nie w porządku,

czy dziś, gdy nazwałeś mnie idiotką?

– Przepraszam za jedno i drugie. Wcale nie uważam, że z tobą coś nie w

porządku...

– Bardzo się cieszę i zapewniam, że brak doświadczenia nie wynika z braku

okazji.

– Nie wątpiłem ani przez sekundę. Szczerze mówiąc, właśnie dlatego... – Urwał

na moment. – Czy możesz mi zdradzić, dlaczego nie ucięłaś sobie romansu z
Rudym? Chyba miał ochotę?

Anne zawrzała. Aby się opanować, policzyła do dwudziestu, ale i tak głos miała

opryskliwy.

– To szczyt bezczelności pytać, czemu nie idę do łóżka z każdym chętnym

facetem, z którym się umawiam. To nie twoja sprawa.

– Właśnie że moja. Wczoraj pozwoliłaś mi dojść prawie do punktu, skąd nie.

ma odwrotu, więc uważam, że mam prawo wiedzieć, o co chodzi.

Anne nie słuchała go, ponieważ zajechali przed dom i zobaczyła samochód

Rudy'ego.

– O Boże!
– Powieściopisarz nadal kręci się koło ciebie?
– Chyba za późno, żebyś odjechał nie zauważony. Wolałabym sama się z nim

spotkać, ale pewno zobaczył tę twoją kolubrynę.

– Myślałem, że spodoba ci się taki klasyczny kabriolet.
Anne wyskoczyła z samochodu. Matthew też wysiadł i zasępiony ruszył za nią.
Rudy przebiegł przez jezdnię.
– Gdzie ty byłaś? Szukałem cię od rana. Samochód jest w garażu, więc

dzwoniłem i pukałem do drzwi, ale nie otwierałaś. Zastanawiałem się, kogo
zawiadomić: policję czy twoich rodziców.

– Ładnie, że pan się martwił – rzekł Matthew uprzejmie – ale nie było powodu

do niepokoju.

– Teraz to widzę – warknął Rudy, nie patrząc na niego. – Skoro jesteś z tym

błaznem i masz bagaż, pewnie wracasz z wesołej hulanki.

Anne wbiła paznokcie w dłonie, żeby nie wybuchnąć. Jakim prawem Rudy tak

mówi?

Matthew zagwizdał, jak zwykle fałszując.
– Zostawić torbę tu czy zanieść do domu?

background image

Odszedł, nie czekając na odpowiedź. Anne miała ochotę udusić go za to, że

prowokuje choleryka.

– Co to wszystko znaczy? – warknął Rudy.
– Nie muszę tłumaczyć się przed tobą, bo już nie jesteśmy zaręczeni.
Kątem oka obserwowała Matthew. Wiedziała, że gdyby miał klucze, zaniósłby

torbę do sypialni i zapalił tam światło, żeby doprowadzić Rudy'ego do wściekłości.
Matthew zostawił torbę przy schodach i wrócił.

– Może nie musisz – wycedził Rudy – ale nasze drobne nieporozumienie to nie

powód, żebyś zabawiała się z tym facetem.

– Stary, uspokój się – mitygował go Matthew. – Daję ci słowo, że Anne

pracowała.

– Młody, zjeżdżaj stąd i pozwól nam spokojnie wyjaśnić nieporozumienie.
Matthew spojrzał pytająco na Anne.
– Tak, idź już.
– Dobrze. – Przez kilka sekund patrzył na nią, a potem wbił wzrok w Rudy'ego.

– Pójdę, ale najpierw coś powiem.

Anne przeszył zimny dreszcz. Spodziewała się czegoś nieprzyjemnego.
– Posądzam pana o brak rozsądku, który przeszkadza wierzyć bliźniemu, ale

jeszcze raz powtarzam, że pracowaliśmy. Anne nie spała ze mną. Z panem też nie,
prawda?

Odwrócił się na pięcie i odszedł.
Zaskoczona patrzyła w ślad za nim. Dlaczego to powiedział? Spojrzała na

Rudy'ego, w którego oczach wyczytała podejrzenie.

– Nie wierzysz mu?
– Czemu miałbym wierzyć? To, że w czwartek trochę – się zdenerwowałem, to

jeszcze nie powód, żebyś tak mnie traktowała.

– Trochę się zdenerwowałeś? Wrzeszczałeś na mnie i zachowywałeś się jak

nieznośne dziecko. Odwołałeś kolację, a mimo to uważałeś, że powinnam na ciebie
czekać.

– Przepraszam, ale ten facet doprowadza mnie do szewskiej pasji. Jeśli po

każdej drobnej sprzeczce będziesz robić mi sceny jak z kiepskiego serialu...

– Nie będzie żadnych sprzeczek, żadnych dyskusji i przeprosin. Nie daję ci

drugiej szansy i definitywnie z tobą zrywam.

Rudy zrozumiał, że mówiła poważnie, zgarbił się i powoli odszedł. Anne

wbiegła do domu, zatrzasnęła drzwi i skuliła się na fotelu. Była wyczerpana i
rozdygotana. Czemu ostateczne pożegnanie sprawia tyle bólu? Kiedyś kochała

background image

Rudy'ego, lecz miłość już dawno się skończyła. Zerwanie zaręczyn było przykre,
ale nie tak bolesne. Dlaczego czuje się, jakby odcięła sobie rękę?

Matthew nie powiedział, czy przyjedzie po nią. Nie miała ochoty siedzieć i

czekać, bo gdyby nie przyjechał, spaliłaby się ze wstydu. Dwadzieścia po
jedenastej wsiadła do samochodu i punktualnie o dwunastej zadzwoniła do drzwi
Tudor Revival.

Kamerdyner zaprowadził ją do niewielkiego słonecznego pokoju.
– Dzień dobry.
Matthew zerwał się na równe nogi.
Anne czuła się nieswojo, więc aby nie patrzeć na niego, rozejrzała się. Pokój

był urządzony z wielkim smakiem, meble były stylowe, na podłodze leżał perski
dywan w pastelowych kolorach. Przez duże okna wpadało słońce, które raziło w
oczy, więc niezbyt wyraźnie widziała portret nad kominkiem. Pod obrazem, na
marmurowym gzymsie, stała różowa róża. Pokój sprawiał wrażenie, jakby ktoś
włożył w jego urządzenie dużo serca i starannie wszystko dobrał.

Uprzytomniła sobie, że nie przyszła podziwiać pokoju i spojrzała na Matthew.

A ściślej mówiąc, na jego krawat. Pierwszy raz widziała go w koszuli i marynarce.

– Proszę, siądź tutaj. – Wziął karafkę stojącą na stoliku z marmurowym blatem.

– Napijesz się sherry?

– Nie, dziękuję. Przecież jadę do pracy. Masz jakiś sok?
– Pomidorowy, dla rekonwalescentów. – Nalał soku do dwóch szklanek i

usiadł. – Ojciec zaraz przyjdzie.

Anne nie wiedziała, co powiedzieć.
– Nie denerwuj się. Już raz mu się sprzeciwiłaś, chyba masz wprawę.
– Wcale nie chcę się sprzeciwiać. Wolałabym, żeby nasze ustalenia od razu

przypadły twojemu ojcu do gustu.

– Więc pijmy za powodzenie.
Powiedział to bez entuzjazmu. Dlaczego? Czyżby przygotował sabotaż?
Teraz słońce już nie oślepiało i mogła przyjrzeć się osobie na portrecie. Młoda

kobieta miała misternie ułożone jasne włosy, koronkową wieczorową suknię i
naszyjnik z ametystów. Jej duże ciemne oczy lśniły ciepło i intrygująco zarazem.

Matthew miał podobne oczy.
– Na pewno przekonasz ojca. On lubi zdecydowane kobiety.
– Jak ta dama na portrecie?
– Skąd wiesz, że mama wiedziała, czego chce? Wyglądała tak delikatnie...
– Bardzo piękna kobieta.

background image

– Tak. Zawsze stawiała na swoim, chociaż nigdy nie słyszałem, żeby podniosła

głos.

– Nie żyje?
Matthew przez chwilę milczał, jakby nie słyszał pytania.
– Umarła, gdy byłem na studiach. Niezwykła istota...
Nigdy nie spotkałem podobnej kobiety.
Anne ścisnęło coś za gardło.
– Dziękuję, że mi to powiedziałeś – szepnęła.
Spojrzał na nią, lekko marszcząc brwi, co ją speszyło, więc czym prędzej

dodała:

– I dziękuję za to... że wczoraj... byłeś... taktowny.
– Taktowny? – Wypił sok do dna i odstawił szklankę.

– Bo odszedłem w odpowiednim momencie? Udało się wyjaśnić

nieporozumienie?

Anne zarumieniła się i skinęła potakująco. Nie chciała wdawać się w szczegóły,

ponieważ uważała, że jej sprawy go nie interesują.

Raptem doznała olśnienia i zrozumiała, dlaczego wieczorem czuła dotkliwy ból

serca. Powodem nie było rozstanie z Rudym, ale to, że Matthew odszedł, jakby ona
była mu zupełnie obojętna.

Pokochała go, nie wiedząc o tym!

background image

Rozdział 8

Odkrycie uderzyło ją z miażdżącą siłą. Nie mogła uwierzyć, że pokochała

Matthew, wydawało się to zupełnie nieprawdopodobne. A jednak wyjaśniałoby
parę niezrozumiałych reakcji.

Właśnie to było powodem, dla którego ogarnęło ją przygnębienie na myśl, że

ma obowiązek dać Rudy'emu jeszcze jedną szansę. Miała wrażenie, że znalazła się
w potrzasku. Teraz zrozumiała, że nie wahała się ze względu na Rudy'ego, lecz
ponieważ podświadomie czuła, iż jego miejsce zajął ktoś inny.

Mieszane uczucia stały się jasne. Matthew miał rację, gdy zarzucił jej, że

zachowuje się niepoważnie. Była zła, ponieważ sądził, że chętnie pójdzie z nim do
łóżka, a jednocześnie miała pretensję, że uznał ją za niewartą grzechu. To
naprawdę śmieszne. Słusznie wytknął jej brak zdecydowania. Miotały nią
sprzeczne uczucia, czuła się rozdarta.

Teraz zrozumiała również swą reakcję w związku z Dominique. Wstydziła się

przyznać przed sobą. że jest zazdrosna, a było jej przykro, że Dominique może w
każdej chwili podejść do Matthew, kazać się pocałować, wziąć go pod rękę i
odprowadzić na bok.

Już podczas pamiętnej kolacji, gdy zastanawiała się.
czy Dominique i Matthew coś łączy, w jej sercu kiełkowała zazdrość.
Jak to możliwe, że uczucia tak szybko i niepostrzeżenie się rozwinęły? A może

nie tak prędko, skoro miała wrażenie, że od dawna zna Matthew? Czy w restauracji
nieświadomie wyznała prawdę? Czy rzeczywiście zakochała się w nim przed laty?

Matthew też ją trochę znał, bo w pewnym sensie przedstawiła się na stronach

dziennika. Znali swoje poglądy z wypowiedzi w gazecie.

Pierwszy raz spotkali się po jego powrocie z Waszyngtonu i tego samego

wieczoru obronił ją przed niebezpieczeństwem, udzielił wsparcia fizycznego i
psychicznego. Był łagodny, prawie czuły i dotrzymał towarzystwa tak długo, aż
upewnił się, że wróciła do równowagi. Uświadomiła sobie, jak bardzo chciałaby
zawsze mieć go u swego boku.

Jej rozmyślania przerwało wejście pana Garretta. Z trudem opanowała się i

skupiła na tym. co do niej mówi. Zdziwiła się, że chory wygląda młodziej i
zdrowiej niż przed operacją. Widocznie służył mu odpoczynek i świadomość, że
syn przejmuje obowiązki i bierze na swe barki odpowiedzialność za dziennik.

Pan domu ujął ją pod rękę i zaprowadził na werandę, gdzie stał stół nakryty dla

background image

trzech osób. Anne zdawało się, że Matthew idzie niechętnie, jakby wolał być gdzie
indziej.

Lokaj obsługiwał ich, a gospodarz z ożywieniem opowiadał o tym, jak uratował

marniejące storczyki. Anne zastanawiała się, dlaczego przez tyle lat bała się
sympatycznego zwierzchnika. Wprawdzie bywa szorstki i bezwzględnie wytyka
błędy w rozumowaniu, ale jest bardzo inteligentny, dowcipny, nawet czarujący.

Odzywała się mało, ale z przyjemnością słuchała toczącej się rozmowy.

Przemknęła jej myśl, że chętnie poznałaby swego zwierzchnika bliżej. Dyskretnie
obserwowała Matthew i chwilami zastanawiała się, o czym on myśli. Wreszcie
skarciła się za bezowocne rozważania. Wyglądał, jakby nie rozmyślał o niczym
ważnym, jakby niczym się nie przejmował.

Nagle poczuła kopnięcie w kostkę i przez kilka sekund gniewnie patrzyła na

Matthew, nim uświadomiła sobie, że przywołuje ją do porządku. W ten sposób
przypomniał, że wypada uważać, o czym toczy się rozmowa.

Lokaj sprzątnął talerzyki i podał gotowanego łososia oraz bukiet jarzyn.
– Co powiesz mi o funduszu? – zapytał pan Garrett.
Anne zorientowała się, że pyta po raz drugi, a ponieważ nie odpowiedziała,

Matthew ją kopnął. Przelotnie spojrzała na niego. Nie zamierzał odzywać się, jakby
chciał udowodnić, że pamięta, czyj to plan i kto ponosi odpowiedzialność. Czy
wolał nie mieszać się, na wypadek gdyby propozycje nie zyskały aprobaty jego
ojca?

Mówiła, machinalnie jedząc. Speszyła się i głos jej zadrżał, gdy spostrzegła, że

pan Garrett zmarszczył brwi. Co to znaczy? Słucha z zainteresowaniem czy ogarnia
go niezadowolenie?

– Bardzo ciekawe – rzekł, gdy skończyła.
Odniosła wrażenie, że jej sugestie nie spodobały się i dlatego z trudem zmusiła

się, by kontynuować.

– Jeszcze nie wszystko panu powiedziałam.
– Proponowałem, żebyśmy przeszli na ty. Mów dalej. Mart twierdzi, że chcesz

wprowadzić ciekawe innowacje.

Anne zerknęła na Matthew. Posądzała go o obojętność, więc zaskoczyło ją, że

pochwalił jej pomysł. Z wdzięczności uśmiechnęła się ciepło, na co zareagował
uniesieniem brwi. Pomyślała, że ojciec traktuje sprawę poważnie, a syn z
przymrużeniem oka.

– Nie jestem pewna, czy to rzeczywiście innowacja – zaczęła ostrożnie. –

Raczej rozwinięcie pomysłu, na który inni wpadli wcześniej. Przyszło mi to do

background image

głowy, gdy pan... gdy wspomniałeś, że stypendium ma pokrywać opłaty za naukę,
mieszkanie, wyżywienie, podręczniki. A studenci powinni poświęcić się wyłącznie
nauce.

– Czy ty też uważasz, że to zły pomysł? Bo mój syn go krytykuje.
– Wspomniał mi o tym. I... ma trochę racji.
– Jestem wzruszony, że przyznajesz mi rację – odezwał się Matthew. – Tato,

Anne chce powiedzieć, że kandydat może ją oszukać, mimo podania, eseju,
rozmowy i jej kobiecej intuicji. Skorzysta z możliwości zdobycia bezpłatnego
wykształcenia, ale potem ucieknie.

– Może nie tyle ucieknie, co po prostu rozmyśli się lub uzna, że dziennikarstwo

jednak mu nie odpowiada. To przecież się zdarza i nie każdy, kto zmienia zdanie,
zaraz jest oszustem. A moja innowacja, jak Matthew to nazwał, jest taka:
rokrocznie latem kilku stypendystów popracuje w naszej redakcji. Coś dla nich
znajdziemy i jestem pewna, że podczas praktyki przekonamy się, czy poważnie
myślą o zawodzie dziennikarza.

– Pan Garrett nie rozchmurzył się, lecz mimo to mówiła dalej.
– Studenci wielu wydziałów muszą odbyć praktykę, ale zwykle czeka się z tym,

aż skończą naukę i zrobią dyplom. Nie rozumiem, czemu. Dlaczego nie zacząć w
trakcie studiów? Im wcześniej ktoś – my lub sam stypendysta – zorientuje się, że
zaszła pomyłka, tym mniejsza będzie strata. Z drugiej zaś strony studenci zdobędą
doświadczenie, które procentuje na początku pracy, a my zyskamy pracowników,
którzy z każdym rokiem będą pożyteczniejsi.

– Trzeba takim płacić – zauważył pan Garrett.
– Tak, ale to dla nas nieduży koszt, a im pozwoli zarobić na czesne i

podręczniki. Obdarowani często nie doceniają tego, co otrzymują.

– Ty doceniłaś bezpłatne studia.
– Za samą naukę rzeczywiście nie płaciłam, ale po to, żeby opędzić inne

potrzeby, pracowałam w cukierni.

– No proszę. – Pan Garrett uśmiechnął się. – To ci chyba nie zaszkodziło, ale

pewnie wolałabyś pracować w jakiejś redakcji, prawda? Przekonałaś mnie.

Anne odetchnęła i usiadła wygodniej, ale zaraz pożałowała, bo Matthew

uśmiechnął się ironicznie. Gdy wyprostowała się, pan Garrett zapytał:

– Jeszcze coś?
– Nie, to chyba wszystko, co miałam do powiedzenia.
– Skoro omówiliśmy wszystkie szczegóły, możemy... – zaczął Matthew tonem,

w którym pobrzmiewało znudzenie.

background image

Sekundę za późno przypomniała sobie ostrą wymianę zdań o tym, jak

zabezpieczyć „Chronicie". Czy dlatego Matthew tak się śpieszył, żeby zakończyć
rozmowę o stypendium? Mimo wszystko nie podejrzewała go o to, że odsprzeda
gazetę po ojcu.

– Nie ma za dużo czasu – rzekł pan Garrett. – Jeżeli chcemy przesiać

kandydatów przed następnym rokiem akademickim, trzeba do stycznia opracować
formularze.

– Obiecuję, że niebawem zajmę się tym. – Spojrzała na zegarek. – Teraz jednak

muszę pokazać się w redakcji, bo gotowi pomyśleć, że zginęłam.

– Nie zjadłaś deseru – zmartwił się gospodarz. – A ja nie zdążyłem ci

powiedzieć, że artykuł o pożarze był pierwszorzędny.

Anne zrobiło się ciepło koło serca, bo wreszcie zyskała uznanie jako dobry

fachowiec.

– Dziękuję. Z przyjemnością zostałabym dłużej, ale naprawdę muszę iść. Za pół

godziny zacznie się konferencja, mam mało czasu.

Matthew nie podtrzymał zaproszenia ojca, ale odprowadził ją do samochodu.
– Kiedy planujesz następny etap pracy?
– Przedzwonię do ciebie po uzgodnieniu z panem Lehmannem – odparł

obojętnie.

– Musimy zawracać mu głowę?
Zrobił zdziwioną minę, więc zorientowała się, że to zabrzmiało, jakby chciała

pracować tylko z nim.

– Myślałam, że sami damy radę i zaoszczędzimy mu kłopotu.
– Raczej kłopot byłby podwójny, bo prędzej czy później i tak trzeba się z nim

skonsultować.

– Oczywiście. Przepraszam.
– Nie ma za co. Bierzesz sobie moje słowa za bardzo do serca.
– Wcale nie biorę ich do serca. Rozumiem, że chcesz zadowolić ojca jak

najmniejszym kosztem własnym.

Wsiadła do samochodu i zatrzasnęła drzwi. Gdy skręciła, obejrzała się, bo

ciekawość zwyciężyła. Matthew nie wrócił do domu, lecz szedł przed siebie, z
opuszczoną głową i rękoma w kieszeni. Intrygowało ją dokąd. Nie powiedział, czy
przyjdzie na konferencję.

– Albo ma coś ważniejszego do zrobienia – szepnęła – albo nowe zajęcie już go

nuży. Ani jedno, ani drugie nie rokuje dobrze dla „Chronicie".

Przez chwilę zastanawiała się, czy jest na to jakaś rada. Nie, nic nie można

background image

poradzić. Jedyne, co mogłaby zrobić, to podpowiedzieć coś jego ojcu. Lecz czy
wypada tak postąpić?

Ledwo wysiadła z windy, zobaczyła Dominique wychodzącą od redaktora

naczelnego. Ucieszyła się, że Matthew nie poszedł do rywalki, ale zaraz
zreflektowała się i zawstydziła swych myśli.

– Masz zamiar wystąpić w telewizji, że się wystroiłaś na czerwono? – spytała

Dominique.

Nie wiedziała, czy obrazić się za to, że Dominique skrytykowała jej najlepszy

wełniany kostium, czy zmartwić, że i ona robi aluzję do zmiany pracy. Nerwowym
ruchem poprawiła mankiety czarnej bluzki, a Dominique uśmiechnęła się złośliwie
i odeszła do swojego biurka.

Anne sprawdziła w kalendarzu, kto o tej porze jest w pracy. Nie mogła jednak

skupić się na przygotowywaniu gazety, bo stale wracała myślami do chwili, gdy
uświadomiła sobie, że kocha Matthew. Teraz niektóre reakcje stały się zrozumiałe,
a przedtem nie pojmowała, co się z nią dzieje.

Nie był to stan ducha, jakiego wypadałoby się spodziewać. Nie ogarnął jej ani

zachwyt, ani pragnienie, by objąć cały świat lub wejść na najwyższą wieżę i głośno
śpiewać. Prawdę powiedziawszy, chwilami miała przykre wrażenie, jakby spadła z
wysokiego drzewa. Przytrafiło się jej to raz, dawno temu, ale doskonale pamiętała,
jakie to straszne uczucie, gdy brakuje powietrza.

– Pani Anne!
Przy biurku stał redaktor naczelny, Jack Straw, i patrzył na nią

zniecierpliwiony.

– Słucham?
– Muszę porozmawiać z panią przed konferencją.
Anne zdenerwowała się. Pośpiesznie zabrała kalendarz i notatki i poszła za

zwierzchnikiem, który powiedział sekretarce, że konferencja zacznie się kwadrans
później. Anne odczuła niepokój.

– Proszę usiąść. I niech mi pani wytłumaczy, jakim prawem, nie uprzedzając

mnie, w sobotę wstrzymała pani druk na dwie godziny.

Anne nie przewidziała takiego obrotu sprawy i speszona wbiła wzrok w

kalendarz. Atak bezpośredniego zwierzchnika był tym bardziej przykry, że nastąpił
tuż po pochwale, jaką usłyszała od wydawcy.

By zyskać na czasie, ośmieliła się sprostować:
– Niecałe dwie godziny.
Zastanawiała się, czy powiedzieć, że pan Garrett jest zadowolony, czy lepiej to

background image

przemilczeć, żeby nie pogorszyć sytuacji.

– Prawie całe. – Pan Straw przysiadł na biurku. – Co skłoniło panią do podjęcia

samowolnej decyzji?

– Decyzja nie była samowolna, bo był tu pan Garrett.
– Pan Jim Garrett?
– Nie, jego syn.
Redaktor wybuchnął szyderczym śmiechem.
– Widocznie ma pani na niego duży wpływ. A przynajmniej tak pani sądzi,

prawda?

Anne przeszył zimny dreszcz.
– Tu obowiązuje pewna hierarchia, o której należy pamiętać.
– Chciałam do pana zadzwonić, ale pan Garrett powiedział, że to nie jest

konieczne. Skoro tu był, uznałam po prostu...

– Pani uznała? Przypominam, że młody Garrett ma niewiele do powiedzenia w

sprawach organizacyjnych. Jest felietonistą, i tylko tyle.

– Czyżby? Dlaczego nie zapyta pan pana Garretta, czy jego syn jest tylko

felietonistą?

Oburzony zwierzchnik długo patrzył na nią w milczeniu, a potem wycedził

przez zaciśnięte zęby:

– Spokojna głowa, pomówię z nim. Przede wszystkim o pani zarozumialstwie.

Taka wypowiedź świadczy o pani niesłychanym tupecie.

Anne ugryzła się w język, by nie wybuchnąć.
– To tyle. – Jack Straw wstał. – Niech pani się cieszy, jeśli skończy się na

wymówieniu z powodu niesubordynacji. Mogło być jeszcze gorzej.

Anne nadal siedziała..
– Mam wylecieć za to, że dobrze się spisałam? – zapytała spokojnie. – Pan

Garrett był bardzo ze mnie zadowolony.

– Czy wie, że pani podjęła samowolnie decyzję i nie raczyła do nikogo

zadzwonić?

Nie odpowiedziała, ponieważ nie rozpatrywała swego postępowania pod tym

kątem. Dotąd nie było ważne, czy wydawca, chwaląc ją, o wszystkim wiedział. A
jeśli wiedział tylko tyle, ile powiedział mu syn, który może nie wspomniał o swej
ingerencji? Sądziła, że Matthew wie, co robi i ma prawo podjąć każdą decyzję. On
widocznie też tak uważał. Kto się myli? Matthew, naczelny czy ona?

– Przecież dobrze się skończyło. Nie można poczytać tego na moją korzyść?
– Ma pani szczęście, że się udało. Mogło skończyć się katastrofą.

background image

– Za to teraz będzie cyrk – rzekła z ironią.
– Gdyby to ode mnie zależało, na pewno byłaby awantura. Ale najpierw

sprawdzę, co pan Garrett powie o pani zapędach, by się szarogęsić. Jeśli nie
wyrzuci pani tym razem, to ostrzegam, że jeszcze jedno takie posunięcie i ja sam
panią zwolnię.

Otworzył drzwi, a Anne powoli wstała. Serce waliło jej jak młotem, w głowie

się kręciło, nie była pewna, czy dojdzie do sali konferencyjnej. Musiała przejść
koło Dominique, która spojrzała na nią z tak złośliwym uśmiechem, że Anne
opanowała się i dumnie wyprostowała. Domyśliła się, że rywalka zasiała ziarno
niezgody i już zbiera żniwo, ale pocieszyła się myślą, że na zmartwienia przyjdzie
czas, gdy pozna opinię pana Garretta. Jeżeli on zna całą historię, może bawi go to,
że pan Straw jeszcze nie rozumie, iż niebawem będą obowiązywać inne obyczaje.
Nawet jeżeli nie przyznał synowi wszystkich praw, na pewno nie będzie miał jej za
złe, że działała w dobrej wierze. Była przekonana, że Matthew nie musi zważać na
obowiązujące zasady.

– Ale może czeka mnie dymisja – szepnęła. – I jeśli to sprawka Matthew...

We wtorek Holly otrzymała list pochwalny od pana Garretta, który docenił jej

zaangażowanie i wyniki pracy w trudnych warunkach. Rozpromieniona podeszła
do Anne, wymachując listem.

– Patrz, co dostałam! Chyba warto było zniszczyć ulubione buty. Oczywiście

pochwała miałaby większą wartość, gdyby dołączono obietnicę o premii. Wiesz,
powinnaś teraz upomnieć się o podwyżkę. Kuj żelazo, póki gorące. Nie ma
powodu, żebyśmy obie nie dostały dużej premii.

Anne poczuła ukłucie w sercu. Rozumiała, że Holly zasługuje na pochwałę, bo

napisała doskonały reportaż, ale trochę jej zazdrościła. Ona też dobrze się spisała, a
nie otrzymała oficjalnej pochwały. Fakt, że pan Garrett osobiście ją pochwalił,
jakoś nie wystarczał. I nie pomagała świadomość, że rzadko dostrzega się zasługi
redaktorów.

Jedynym pocieszeniem było to, że redaktor naczelny nie wezwał jej na następną

rozmowę. To znaczyło, że albo jeszcze nie spotkał się z panem Garrettem, albo
przypomniano mu o zakresie jego praw. Widać nie zamierzał przeprosić Anne.

Nie przyszło jej do głowy, że istnieje trzecia możliwość. Los lubi płatać figle.
W środę, ledwo weszła do redakcji, zadzwonił Matthew, by przekazać nowinę.
– Dzień dobry. Pan Lehmann proponuje jeszcze jedną sesję u nich w domu.
Anne uznała to za złośliwość losu.

background image

– Nie wystarczy spotkać się gdzieś tutaj na parę godzin? Jestem bardzo zajęta...
– Jak my wszyscy – sucho rzucił Matthew. – Powinniśmy prędko się z tym

uporać, więc pojedziemy w niedzielę rano.

Z tego wynikało, że on też wolałby uniknąć niezręcznej sytuacji.
– Dobrze.
– Może być dziewiąta? Wiem, że w soboty pracujesz do późna.
– Nie zawsze.
– Co to znaczy?
– Nic. – Głośno westchnęła. – Tylko tyle, że mam kłopoty z naczelnym. Nie

zachwycił się tym, że pozwoliłeś mi wstrzymać druk i jeśli to będzie od niego
zależało, nie zleci mi niedzielnego wydania.

– Ja ci nie pozwoliłem – rzekł Matthew cicho.
– Jak to? – Wystraszyła się, bo jego słowo znaczyło więcej, niż jej. – Dziękuję,

tylko tego brakowało, żebyś uchylił się od odpowiedzialności.

Rzuciła słuchawkę i ukryła twarz w dłoniach. Była przekonana, że Matthew

postąpił z premedytacją, co oznacza duże kłopoty.

Nadal siedziała zgarbiona, gdy zadzwoniła sekretarka pana Garretta z prośbą,

aby Anne natychmiast przyszła, bo wydawca chce z nią rozmawiać. Anne
przeraziła się nie na żarty. Sprawa jest bardzo poważna, skoro rekonwalescent
przyjechał, żeby osobiście się nią zająć. W uszach brzmiały słowa redaktora
naczelnego o zwolnieniu i Anne ze smutkiem pomyślała, że nawet nie będzie miała
okazji jeszcze raz się pomylić.

background image

Rozdział 9

Przejrzała się w drzwiach windy, obciągnęła szarą spódnicę, poprawiła

niebieską bluzkę i przygładziła włosy. Pomyślała, że zachowuje się jak przerażone
dziecko, a nie jak pewna siebie kobieta, która według Matthew zaimponowała jego
ojcu walką o własne zdanie. Powtarzała sobie, że jeszcze nie ma powodu do paniki.
Możliwe, że pan Garrett przyjechał w innej sprawie, a z nią porozmawia przy
okazji. Być może chce zaproponować coś nowego w związku z funduszem
stypendialnym. Rozsądek jednak podpowiadał, że gdyby o to chodziło, załatwiłby
sprawę przez telefon.

Gdy drzwi się otworzyły, westchnęła i wysiadła.
– Proszę wejść, bo szef czeka – rzekła sekretarka.
Anne straciła resztki otuchy, gdy zobaczyła, że na biurku nie ma żadnych

kartek, a pan Garrett stoi przy oknie.

– Dzień dobry.
Usiedli przy niskim stoliku, Anne sztywno, na samym brzegu fotela. Jej

zdenerwowanie nie uszło uwagi pana Garretta, który poczęstował ją kawą i
zabawiał rozmową. Zamiast pić, Anne bezwiednie obracała filiżankę i gorączkowo
zastanawiała się, dlaczego wstęp jest taki długi. Wreszcie nerwy ją zawiodły i
cicho zapytała:

– Wezwał mnie pan z powodu mojej niesubordynacji, prawda?
Starszy pan ze zdziwienia wysoko uniósł brwi.
– Na pewno – brnęła dalej – pan Straw poskarżył się, że w sobotę nie

zawiadomiłam go i samowolnie wstrzymałam druk.

– Owszem. Szczerze mówiąc, zaskoczyło mnie, że podjęłaś taką decyzję i

wzięłaś całą odpowiedzialność na siebie.

Po tych słowach zgasła ostatnia iskierka nadziei, że część winy spadnie na

Matthew. Anne ogarnęła złość, bo wydawca nie obwiniał syna, więc zanim się
odezwała, policzyła do dwudziestu.

– Przepraszam, ale myślałam...
Urwała, gdy zobaczyła, że starszy pan zasępił się. Jak to rozumieć? Widocznie

fakt, że była przekonana o uprawnieniach Matthew, nie usprawiedliwiał jej
postępowania i nie zwalniał z obowiązków służbowych wobec przełożonych.
Powinna była podziękować Matthew za dobrą radę i zadzwonić do redaktora
naczelnego. Gdyby to zrobiła, teraz uniknęłaby przykrości.

background image

– Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie – dodała ciszej. – Jeszcze raz pana

przepraszam.

– Tyle razy prosiłem, żebyś mówiła mi po imieniu.
Popatrzyła, jakby nic nie rozumiała.
– Moja droga, chyba nie sądzisz, że wezwałem cię, żeby udzielić nagany? –

Zauważył, że drgnęła. – Och, widzę, że tak myślałaś... Jack złościł się, bo do
nikogo nie zadzwoniłaś, ale powiedziałem mu, że to nie ma znaczenia. Zrozumiał
sugestię.

Anne poczuła łzy w oczach.
– Skontaktowanie się z kimkolwiek zajęłoby trochę czasu, a nie było chwili do

stracenia. W sytuacji pełnej napięcia podjęłaś jedyną słuszną decyzję. Jestem
bardzo zadowolony z ciebie i z Matta.

– Dziękuję... bardzo dziękuję.
– Ciebie chwalę za to, że wiedziałaś, jak należy postąpić, a jego za to, że

powiedział ci, że potrafisz samodzielnie podejmować ważne decyzje.

Anne zrobiła wielkie oczy. Czy to możliwe, by nie zrozumiała Matthew i

podjęła decyzję samowolnie? Czy błędnie sądziła, że ma jego pozwolenie? Jeśli
tak, skrzywdziła go, oskarżając o celowe zastawienie pułapki. Aby opanować
drżenie rąk, mocno splotła palce.

– A gdyby się nie powiodło? – spytała nieswoim głosem. – Gdybyśmy nie

zdążyli z drukiem na czas albo...

– Decyzja nadal byłaby słuszna – odparł pan Garrett bez wahania. –

Zamieszczona relacja była rzetelna, a to liczy się najbardziej.

– Ale pan Straw mówił...
– Wiem, bo mnie chyba powiedział to samo. – Starszy pan uśmiechnął się

kwaśno. – Jack jest dobrym człowiekiem, ale trochę cierpi na manię wielkości i
wydaje mu się, że jest niezastąpiony, że on musi o wszystkim decydować. A w
„Chronicie" jest miejsce tylko dla jednego despoty... z którym akurat rozmawiasz.

Anne roześmiała się. Jaka to ulga, to straszne napięcie wreszcie minęło i nie

musiała bać się o pracę.

– Jeśli nie zostałam wezwana karnie, to w jakiej sprawie? – spytała nieśmiało.

– Najpierw dam ci świeżej kawy. – Pan Garrett wstał.
– Ta już chyba wystygła.

Anne nie chciało się pić, lecz skoro zwierzchnik nie zamierza natychmiast

odpowiedzieć na pytanie, wypada cierpliwie czekać. Starszy pan bez pośpiechu
wylał zimną kawę, nalał świeżej i znowu usiadł.

background image

– Nasze spotkanie trochę wiąże się z pożarem, ale bardziej ze stypendium i

twoim owocnym zaangażowaniem. Chciałbym wyrazić moją wdzięczność czymś,
co będzie równie trwałe, jak twoja praca. – Wyjął z szuflady ładnie opakowany
prezent i położył koło Anne. – Trochę długo trwało, nim znalazłem to, o co mi
chodziło.

Anne pomyślała, że w środku jest dowód uznania, który z dumą wiesza się na

ścianie, ale o którym prędko się zapomina. Nie mogła rozerwać mocnego
srebrnozłotego opakowania, więc przecięła je paznokciem i wyjęła czarne skórzane
etui ze złotym zameczkiem. Przez chwilę wpatrywała się w nie zaskoczona, po
czym podniosła wzrok na pana Garretta. Zdawało się jej, że starszy pan patrzy na
nią z życzliwym zaciekawieniem.

Powoli otworzyła etui i wyrwał się jej okrzyk zachwytu. Na granatowym atłasie

leżał podwójny sznur pięknych pereł, dużych jak groch. Nie mogła oderwać od
nich oczu.

– Jim... – szepnęła. – Powiedz, że są sztuczne.
– Nie są najprawdziwsze, bo wyhodowane.
– Och, to i tak bardzo krępujący prezent. Niedawno zamieściliśmy obszerny

artykuł na temat takich pereł. – Odłożyła etui na stół. – Nie mogę ich przyjąć.

Pan Garrett nie drgnął.
– Myślę, że obraziłabyś się, gdybym chciał ci zapłacić za to, co zrobiłaś.
– Oczywiście. Gdybym nie popierała inicjatywy całym sercem, nie kiwnęłabym

palcem.

– Podarowałaś mi swój cenny czas.
– A to – wskazała etui – ma być dowód wdzięczności?
– Jeżeli wolisz, mogę odstąpić ci trochę udziałów w dzienniku.
– Nie! – zawołała ostrzej, niż wypadało. – Ale gdybym otrzymała list

pochwalny, który odczytywałabym naczelnemu, gdy będzie miał do mnie
pretensje...

– Ten problem chciałem rozwiązać inaczej.
Wziął etui, zamknął i odłożył na bok. Anne z odrobiną żalu patrzyła, jak perły

znikają.

– Trochę to skomplikowane – rzekł pan Garrett. Jest oczywiste, że już nie mogę

pracować tyle, co dawniej, więc nastąpią tu zmiany. Niedługo będzie rządzić kto
inny... Ale na razie ważne jest to, że postanowiłem utworzyć nowe stanowisko.
Asystent wydawcy to ładny tytuł, prawda?

Anne przytaknęła i pomyślała, że Matthew będzie niezbyt zadowolony, że jest

background image

jedynie asystentem, ale przynajmniej zdobędzie praktykę, która przyda się, gdy z
czasem zajmie miejsce ojca.

Pan Garrett usiadł wygodniej.
– Czy ty chciałabyś objąć to stanowisko?
Anne nawet w najśmielszych marzeniach nie roiła o czymś takim. Przez myśl

jej nie przeszło, że podobną propozycję mógłby otrzymać ktoś oprócz Matthew.

– Będziesz musiała pracować w ciągu dnia – ciągnął pan Garrett z poważną

miną. – Ale przyznasz, że to nie dyskryminacja, lecz dobra propozycja. Anne
wybuchnęła nerwowym śmiechem.

– Tak... chyba tak.
– Chodzi mi o zastępcę z prawdziwego zdarzenia, który będzie miał wszystkie

uprawnienia i występował w moim imieniu.

Anne zaczynała rozumieć, o co chodzi. Matthew zamierzał nadal pisać

felietony, a pan Garrett pogodził się z tym, że jego syna nie zachwyca perspektywa
ponoszenia odpowiedzialności za dziennik. Matthew na pewno nie będzie pracował
z takim poświęceniem, jak jego ojciec. Dlatego pan Garrett zabezpiecza się, żeby w
przyszłości uniknąć kłopotów. Jego tok rozumowania zapewne był taki: mój syn
ma nazwisko, więc on zostanie wydawcą, ale tak naprawdę niech pracuje zastępca.
Czy wobec tego propozycja oznacza, że trzeba będzie naprawiać szkody
wyrządzone przez Matthew?

Zreflektowała się. Chyba jej myśli biegną niewłaściwym torem. Przecież pan

Garrett twierdzi, że asystentka będzie występowała w imieniu wydawcy. To duże
uprawnienia, chociaż na razie dokładnie nie wiadomo, co będą oznaczać w
praktyce.

– Na pewno będzie ci trochę trudno się przestawić – podjął pan Garrett. – Masz

doskonałe kwalifikacje potrzebne na obecnym stanowisku, lecz musisz się
dokształcić w zakresie zarządzania, od opłat za reklamy po negocjacje ze
związkami zawodowymi. – Wypił łyk kawy.

– Ale ze związkami podobno radzisz sobie całkiem nieźle. Tak słyszałem.
Anne nie bardzo rozumiała, do czego pan Garrett zmierza.
– Wiesz też, że wydawanie gazety jest bez sensu, jeśli nie przekona się ludzi, by

ją kupowali.

– Czyli będzie mnóstwo różnych obowiązków.
– Niestety. Ale gdybym uważał, że im nie podołasz, nie poruszałbym tematu. –

Powoli wypił resztę kawy, aby dać Anne chwilę do namysłu. – Musisz dobrze się
zastanowić.

background image

– Wydaje mi się, że mogłabym od razu dać odpowiedź, ale...
– Nie chcę natychmiastowej odpowiedzi. Wolę, żebyś dokładnie rozważyła

wszystkie za i przeciw. Chcę mieć absolutną pewność, że za rok nie będziesz
żałowała, gdy pojawią się kłopoty z budżetem albo burmistrz zagrozi sądem.

– Jesteś pewien, że się zgodzę, prawda?
– Tak.
– Ja chyba też. Czy można odrzucić taką szansę? Hmm, człowiek, który

naprawdę nadaje się na kierownicze stanowisko, powinien umieć błyskawicznie
podejmować decyzje.

– Dobry szef podejmuje szybkie decyzje po obejrzeniu sprawy ze wszystkich

stron. Nie śpiesz się, pomyśl. – W oczach starszego pana mignęły wesołe błyski. –
Potem daj mi znać, kiedy podejmiesz się nowych obowiązków. Zgoda?

– Dziękuję.
– A naszyjnik? Jesteś pewna, że go nie chcesz?
Przez moment walczyła z pokusą, co teraz było łatwiejsze, bo nie widziała

pereł. Nowe stanowisko wydawało się jednak więcej warte niż sto sznurów pereł.

– Tak. Ale doceniam intencje i jeszcze raz bardzo dziękuję.
– I co ja teraz z nim zrobię? – zmartwił się pan Garrett, marszcząc brwi.
Anne jedynie się uśmiechnęła.
Wiedziano, gdzie była, i ledwo weszła, umilkły rozmowy i stukot klawiatur.

Ostentacyjnie spojrzała na zegarek, więc wszyscy pośpiesznie wrócili do pracy.
Tylko Holly ośmieliła się podejść, aby zapytać o jakiś zupełnie nieistotny drobiazg.

– Czemu tak długo tam siedziałaś?
– Bo piliśmy kawę.
– Myślałam, że interesuje cię syn, a nie ojciec – rzekła Holly krytycznie. –

Pijesz kawę z ojcem, całujesz się z synem. Czym to się skończy?

Awansem, którego nie przewidziałaś, pomyślała Anne, lecz nic nie

powiedziała. Teraz mogła swobodnie marzyć o kierowaniu redakcją i nawet
przyznać się przed sobą, że śniła o podobnej możliwości. Dwa lata to za długi
okres na jednym stanowisku. W skrytości ducha martwiła się, że tak zostanie do
końca życia.

Zawsze pociągały ją nowe zadania, a teraz rozwinął się przed nią wachlarz

wspaniałych, nieskończonych możliwości. No, no, bez przesady, zreflektowała się.
Wszystko ma granice. Stanowisko asystentki oznacza, że trzeba będzie odpowiadać
przed Matthew.

A może niekoniecznie i nie zawsze?

background image

Jeżeli Matthew nie spodobają się obowiązki wydawcy'
– a gotowa była założyć się, że nie będzie zachwycony – może ona naprawdę

go zastąpi. I wtedy cała odpowiedzialność, wszystkie problemy staną się jej
udziałem. Oprócz zasług, które przypadną Matthew. Będzie to dość irytujące, lecz
jeśli taka jest cena za wymarzone stanowisko, była gotowa ją zapłacić.

A odpowiedzialność, z której nie zdawała sobie sprawy, a której ciężar ostudzi

entuzjazm? Zrobiła listę spraw, którymi będzie musiała się zajmować. O wielu nie
miała pojęcia, lecz uważała, że to będą przyczyny, dla których Matthew obrzydnie
praca. Jej zaś nie zniechęcą. To drobiazg w porównaniu z tym, iż ona będzie dbała
o rozwój „Chronicie".

Pocieszała się, że w osobie pana Garretta zyska dobrego mentora, który na

początku na pewno pomoże jej w razie poważniejszych kłopotów. Z całą
pewnością przy nim bardzo dużo skorzysta. Może jednak nie należy zbytnio na to
liczyć? Zapowiedział przecież, że niebawem nastąpią zmiany. Jej bezpośrednim
zwierzchnikiem zostanie Matthew i chyba nie będzie miała możliwości
konsultować się z jego ojcem.

Czy najważniejsze pytanie, na jakie powinna sobie odpowiedzieć, nie dotyczy

Matthew? Czy na pewno jest gotowa z nim pracować? On widocznie wyraził
zgodę, bo ojciec nie działałby bez porozumienia z nim. Czyli Matthew uważał, że
współpraca dobrze się ułoży.

Lecz jednego aspektu na pewno nie wziął pod uwagę, ponieważ nic o nim nie

wiedział.

Była przekonana, że Matthew nie domyśla się, iż go kocha. Teraz tym bardziej

nie mogła się zdradzić. Czy zdoła zachować tajemnicę i jednocześnie cieszyć się,
że jest blisko ukochanego? Czy miłość zwiędnie z powodu nieuniknionych
konfliktów i rozczarowań? Kto wie, co przyniesie czas.

Nie wierzyła w miłość od pierwszego wejrzenia, a zakochała się błyskawicznie.

Pragnęła wzajemności i tego, by Matthew nie mógł bez niej żyć. Czy to kiedyś
nastąpi? To zmartwienie zostawiła na później. Obecnie najważniejsza była decyzja,
czy objąć nowe stanowisko.

Przez cały dzień krążyła wokół jednego tematu. Zeszła na parking dziesięć po

jedenastej, nadal pogrążona w myślach. Zdenerwowała się, gdy sobie uświadomiła,
że nie pamięta, co zamieszczono na pierwszej stronie. Zdawała sobie sprawę z
własnego roztargnienia, ale miała nadzieję, że Holly nie wykorzystała jej nieuwagi
i nie ujawniła chciwości burmistrza. Raczej mało prawdopodobne, by pisała na
podstawie domysłów i plotek. Powinna zaczekać, aż przyłapie burmistrza na

background image

gorącym uczynku.

Była bardzo zaabsorbowana, toteż nie zauważyła nieobecności strażnika. Nagle

poczuła czyjąś rękę na ramieniu i w mgnieniu oka ujrzała niedawny napad.
Przeraźliwie krzyknęła, a jej głos odbił się echem od betonowych ścian.

– Nie wrzeszcz! Myślałem, że słyszałaś, jak cię wołałem.
Poznała głos Matthew, ale gdy się odwróciła, była śmiertelnie blada i rękoma

zasłaniała twarz. Wiedziała, że jest bezpieczna, ale nie mogła opanować
przerażenia, bała się, że tym razem wpadnie w histerię.

– Najmocniej przepraszam. Uspokój się.
Wcisnęła pięść do ust i przestała krzyczeć, ale wybuchnęła płaczem. Łkanie

wstrząsało jej ciałem, cała dygotała, lecz odepchnęła Matthew, gdy chciał ją objąć.

– Nie dotykaj mnie – wykrztusiła. – Raz wystarczy.
Odsunął się i stał bezradnie. Po chwili przybiegł ochroniarz.
– Co się stało? Napad?
– Nie, to ja panią przestraszyłem.
– Serdecznie współczuję. Nie było mnie, bo odprowadziłem inną panią...
– Nic mi się nie stało – powiedziała Anne drżącym głosem. – Przepraszam, że

krzyczałam. – Po odejściu strażnika syknęła: – Jak się pozbieram, dostaniesz za
swoje.

Powoli opanowała się, ale nadal czuła się okropnie. Matthew objął ją i tym

razem nie protestowała, ponieważ uginały się pod nią nogi.

– Chodź, dobrze zrobi ci łyk brandy – zaproponował łagodnie.
W restauracji bezsilnie opadła na krzesło i tak dygotała, że rozlała alkohol.
– Lepiej? – spytał Matthew, gdy wypiła połowę.
– Trochę. Teraz było gorzej niż przedtem. Jakbym oglądała film w zwolnionym

tempie i czekała na straszne zakończenie.

– Nad czym tak intensywnie rozmyślałaś? Byłem pewien, że mnie słyszysz.
– No proszę! Najlepiej zrzucić winę na mnie.
– Sądziłem, że... Gdzie podziała się dzielna kobieta, która kopnęła złodzieja?
– Myślałam, że już jest dobrze, bo ostatnio nie śnił mi się napad.
– Twój krzyk będzie odbijał się echem do rana.
Anne lekko się uśmiechnęła.
– Gdybym miała czas się zastanowić, uznałabym, że zrobiłeś to celowo. Ja ci...
Nie dokończyła groźby.
– Przyjmę każdą karę, jaką wymyślisz.
– Lepiej przyznaj się, dlaczego byłeś na parkingu. Popsułam ci plany, co? Już

background image

mi lepiej, więc nie musisz mnie pilnować.

– Szedłem do ciebie, bo chciałem wyjaśnić dzisiejsze nieporozumienie.
– Aha. – Speszona spuściła wzrok. – Przepraszam, że na ciebie wsiadłam i

rzuciłam słuchawkę. Niestety, przez chwilę naprawdę myślałam, że postąpiłeś z
premedytacją, żebym wyleciała z pracy. Dopiero podczas rozmowy z twoim ojcem
uświadomiłam sobie moją głupotę.

Matthew tego nie skomentował i milczenie trwało tak długo, że Anne dostała

gęsiej skórki.

– Wiesz, o czym rozmawialiśmy, prawda? – spytała niepewnie. – O awansie.
Matthew spojrzał na nią, jakby nie rozumiał, co ona mówi.
– Słuchaj, co się z tobą dzieje?
Wlepiła w niego wzrok i nagle wszystko zaczęło układać się w logiczną całość.

Od kilku godzin dręczyło ją pytanie, dlaczego pan Gamett zaproponował
stanowisko asystentki osobie drugoplanowej. Przecież byli inni kandydaci, starsi,
bardziej doświadczeni. Nareszcie znalazła odpowiedź. Oto Matthew działał za
kulisami i przyczynił się do tego, że dostała coś, na co nie zasłużyła. Dlaczego to
zrobił? Co chce w zamian?

– Cholera, dlaczego? Powiedz mi, dlaczego.
Matthew szczerze się zdziwił.
– O co tak się pieklisz? Nie naciągałem żadnych faktów, po prostu sprawiłem,

że ojciec zwrócił na ciebie uwagę. Bez tego nie miałabyś szansy.

Czyli to prawda i podejrzenia są słuszne. Nie awansowała za zasługi, sama nie

zdołałaby zajść tak wysoko. Jak mogła pomyśleć, że przeskoczy tyle szczebli?
Otrzymała to stanowisko, ponieważ Matthew uważał, że to obojętne, kto je
dostanie.

– To twoje dzieło, tak? – syknęła. – Według ciebie byle kto się nada.

Stanowisko bez znaczenia, więc nieważne, kto je otrzyma. Ale lepiej ktoś, kto
wobec ciebie będzie miał dług wdzięczności. O to chodzi?

Twarz Matthew zamieniła się w kamienną maskę.
– Dziękuję za brandy, ale za nic więcej.
– Zachowujesz się jak niespełna rozumu. Na złość mamusi odmrożę sobie uszy,

tak? Co w tym złego, że ci pomogłem?

– Nie chcę mieć żadnego stanowiska po znajomości, rozumiesz?
Wstała i odeszła kilka kroków.
– Umówiliśmy się na niedzielę! – zawołał Matthew.
Najchętniej powiedziałaby mu, co ma zrobić ze stypendium swego ojca, ale nie

background image

mogła porzucić sprawy, którą uważała za bardzo ważną.

– Będę gotowa o dziewiątej.
Przykre, że to będzie ostatnie spotkanie. Zrobi, co do niej należy, a potem serce

jej pęknie, lecz nikt nie odgadnie, z jakiej przyczyny.

background image

Rozdział 10

Po przyjściu do domu, zamiast położyć się spać, długo chodziła po pokoju jak

lew w klatce. Co za ironia losu, że największe marzenie było tak bliskie spełnienia,
a gdy wyciągnęła rękę, brutalnie je zabrano. Czy rzeczywiście zabrano? Przecież
nikt propozycji nie cofnął. W każdej chwili mogła zadzwonić do pana Garretta –
nawet zaraz – i powiedzieć, że się zgadza i jeśli trzeba, zacznie nową pracę w
poniedziałek.

Zreflektowała się. Nie, to wcale nie będzie takie łatwe, ponieważ Matthew na

pewno zgłosi zastrzeżenia. Niemożliwe, żeby było inaczej.

A jednak... Mówił o odmrożonych uszach... Czy to znaczy, że odrzucając tak

atrakcyjną propozycję, sama sobie zrobiła na złość? Jemu chyba jest obojętne, jak
ona postąpi. Odmowa będzie z krzywdą wyłącznie dla niej. Była pewna, że
Matthew nie chce z nią pracować i uważała, że powinien powiedzieć to otwarcie.

Mimo wszystko mogłaby podjąć się tej pracy, ponieważ nie wątpiła, że sprosta

nowym obowiązkom i dobrze spełni powierzone zadanie. I zaskoczy tym Matthew.

– Czy wtedy zakocha się we mnie? – szepnęła.
To pytanie ją otrzeźwiło. Powinna skończyć z nierealnymi marzeniami,

dorosnąć, zobaczyć prawdziwe motywy. Jeżeli jej jedyną siłą napędową jest chęć,
by zaimponować Matthew, lepiej zrezygnować z awansu.

Spotkali się dopiero w niedzielę rano. Przez te dni w redakcji panował spokój,

bo nie wydarzyły się żadne wypadki drogowe ani skandale, o których pisze się na
pierwszej stronie. Nikt nie pytał Anne o rozmowę z panem Garrettem, ale wszyscy
jakoś inaczej na nią patrzyli, nawet redaktor naczelny. Żałowała, że odrzuca
propozycję i nie będzie mogła wezwać pana Strawa na rozmowę. Chętnie
przyczyniłaby się do zmiany niektórych obowiązujących zarządzeń.

Powzięła ostateczną decyzję, że dla zachowania równowagi psychicznej nie

zostanie asystentką wydawcy. Nie znaczy to, by przestała marzyć o podobnej
pozycji, lecz doszła do wniosku, że musi przenieść się do innej gazety lub nawet do
innego miasta. Nie chciała pracować u boku Matthew. Aby odzyskać spokój ducha,
musi zacząć rozglądać się za innym miejscem pracy. Oczywiście po
zawiadomieniu pana Garretta o swej decyzji.

Na razie nie miała okazji, ponieważ wydawca nie pojawiał się w redakcji i nie

dzwonił. Sama nie mogła zdobyć się na to, by zatelefonować i usłyszeć zaproszenie
do domu. Wolała, żeby ostateczna rozmowa odbyła się w cztery oczy, bez

background image

Matthew. Chciała uniknąć jego krytycznego wzroku i sarkastycznych komentarzy.
Postanowiła zaczekać do ukończenia pracy związanej ze stypendium pana Garretta.

Lecz co powiedzieć? Na razie nie wiedziała, czy wyzna prawdę, a przynajmniej

część prawdy, czyli to, że ona i Matthew nigdy nie będą dobrymi
współpracownikami. Może powie, że nie czuje się na siłach, by wziąć na barki tak
dużą odpowiedzialność.

W niedzielę rano przyniosła „Chronicie" i jak zwykle najpierw zajrzała na

stronę z felietonem Matthew. Nie chciała wierzyć własnym oczom! Odkąd sięgała
pamięcią, nie zdarzyło się, by Matthew kogokolwiek przeprosił. A tutaj przepraszał
Rudy'ego.

Uważnie przeczytała felieton i doszła do wniosku, że nie ma w nim wyraźnego

przyznania się do winy. Matthew napisał jedynie, że w krytyce powieści Rudy'ego
Balfoura posunął się trochę za daleko. To i tak było dużo.

Ledwo skończyła, rozległ się dzwonek. Prędko złożyła gazetę, wsunęła na

półkę pod stolikiem i poszła otworzyć drzwi.

Tym razem Matthew przyjechał sportowym wozem, co oznaczało, iż szybciej

zajadą i wrócą. Czy zarzucił pomysł o wycieczce i lunchu w plenerze? Zrobiło się
jej przykro, że ominie ją taka przyjemność, ale może lepiej, bo serce bolałoby
jeszcze bardziej. Spojrzała na Matta. Był zniecierpliwiony, więc zorientowała się,
że za długo patrzyła na samochód.

– Już się ubieram.
– Wciąż masz muchy w nosie?
Zastygła z rękoma wyciągniętymi po płaszcz. Gdyby nie użył takiego

określenia, gdyby nie traktował jej jak humorzastego dziecka, przeprosiłaby go za
wybuch. Jednak w tej sytuacji...

Matthew odebrał jej płaszcz i pomógł włożyć.
– Chyba jest ci to obojętne.
– Niezupełnie, bo wolałbym wiedzieć, co mnie czeka. Pominęła tę uwagę

milczeniem.

– Torba jest w kuchni. Zaraz wracam.
Wstąpiła też do pokoju i na wszelki wypadek wzięła „Chronicie". Jeśli Matthew

będzie dokuczliwy, odgrodzi się od niego gazetą i będzie udawała, że czyta.

Zadzwonił telefon.
Matthew mruknął coś pod nosem, więc na przekór jemu, postanowiła odebrać.

Zawróciła do pokoju i podniosła słuchawkę.

– Dzień dobry. Mówi Dorie Lehmann. Jak dobrze, że jeszcze panią zastałam.

background image

Anne przez ramię zerknęła na Matthew.
– Czy to spojrzenie znaczy, że rozmowa potrwa dłużej? – spytał. – Mogę

usiąść?

– Mamy kłopot – mówiła pani Lehmann zdyszanym głosem. – A raczej są

kłopoty na uczelni. Mąż dostał telefon i wyszedł, nie mówiąc mi, o co chodzi.
Nagle odbywa się zebranie zarządu.

– Czyli nasze spotkanie odwołane?
Matthew nadstawił uszu.
– Nie mam pojęcia, jak długo mąż tam będzie. Godzinę, cały dzień? Nie wiem,

co poradzić. Dobrze, że się dodzwoniłam. Byłoby fatalnie, gdybyście zastali dom
zamknięty na głucho.

– Tak, to mało przyjemne.
– Przedzwonię za jakąś godzinę, bo mąż chyba da znać, kiedy będzie wolny.
– Anne odłożyła słuchawkę i ogarnął ją dziwny niepokój.
– Pana Lehmanna wezwano na uczelnię.
– Masz ci los! I co teraz?
– Musimy czekać. Ja też nie jestem zachwycona, ale dobrze, że jeszcze nie

ruszyliśmy. Mamy godzinę...

– Nie warto mi jechać do domu, bo może zaraz musiałbym wracać.
Anne zrozumiała to jako oświadczenie, że Matt nie ma ochoty spędzić z nią

nawet godziny.

– Jestem dość inteligentna, więc nie musisz robić aluzji – rzuciła gniewnie. –

Napijesz się kawy, poczytasz prasę i czas zleci jak z bicza strzelił. Nie musisz
zabawiać mnie rozmową.

Położyła płaszcz na fotelu i wyszła, aby przygotować kawę. Matthew poszedł

za nią.

– Nie miałem nic złego na myśli.
Anne ugryzła się w język. Skoro gość stara się być uprzejmy, gospodyni też

powinna być miła.

– Zjesz coś?
– Nie, dziękuję. Ale chętnie napiję się kawy.
Usiadł na taborecie koło okna.
Anne cieszyła się, że wcześniej nie pozmywała naczyń i teraz ma zajęcie, nim

kawa będzie gotowa. Potem obsłuży Matthew, wymyśli jakiś pretekst i umknie na
górę.

– Czy spokojnie przemyślałaś propozycję ojca?

background image

Zaskoczyło ją, że poruszył drażliwy temat i dość długo nie odpowiadała.
– Nie przyjmę...
– Dlaczego?
– Dlaczego? – powtórzyła, nie patrząc na niego. – Bo doszłam do wniosku, że

nie mam odpowiednich kwalifikacji.

Milczenie Matthew odebrała jako przyznanie jej racji.
– Wiem, wiem – brnęła dalej. – Nie musisz zaprzeczać, żeby oszczędzać moje

uczucia. Weźmy na przykład ostatnie spięcie. Marnie się zachowałam, prawda?

– Z powodu szoku.
– Być może, ale to mnie nie tłumaczy. Na kierowniczym stanowisku często

zdarzają się wstrząsy. Pewno ulży ci, że nie będziesz musiał ze mną pracować.

Zerknęła na niego i zdumiał ją wyraz jego oczu. Spodziewała się zobaczyć

zadowolenie lub ulgę, a było w nich niebotyczne zdumienie. Dlaczego jest taki
zaskoczony?

– Wcale byśmy razem nie pracowali.
– Jak to? Czy można uniknąć kontaktów, gdy ty będziesz wydawcą, a ja

asystentką?

Urwała, ponieważ pokręcił głową.
– Ojciec nie mówił ci, że nie zajmę jego miejsca?
Anne na chwilę zaniemówiła.
– Powiedział, że niedługo nastąpi zmiana.
Matthew spuścił wzrok, ale zaraz znowu na nią spojrzał i uśmiechnął się.
– Miał ciebie na myśli. Jeżeli wszystko dobrze pójdzie i się zgodzisz.
Anne kurczowo schwyciła się stolika, żeby nie spaść z krzesła.
– Ojciec pewnie o tym nie wspomniał, bo nie chce za wcześnie i za bardzo

rozbudzać twoich nadziei. Woli mieć pewność, że wymyślił dobre rozwiązanie. Ale
taki jest jego zamiar.

Anne patrzyła na niego bez słowa.
– Doceń mnie choć trochę – ciągnął Matthew. – Mnie taka pozycja niezbyt

pociąga, ale ją cenię. I wiem, że nie każdy się nadaje. – Pokręcił głową. – Chyba
nie posądzałaś mnie o to, że podsunąłem ojcu twoją kandydaturę, żeby zaciągnąć
cię do łóżka?

Nie, o to go nie posądzała.
– Myślałem, że gadałaś głupstwa, bo byłaś zdenerwowana i nie chciałaś mi nic

zawdzięczać. Ale nie sądziłem, że mówisz poważnie.

– Byłam niepewna siebie – przyznała. – I rzeczywiście nie chcę ci nic

background image

zawdzięczać. Nie jestem jedyną osobą w redakcji i to szaleństwo myśleć, że mogę
wskoczyć od razu na sam szczyt. W życiu tak nie bywa.

– Czasami bywa. Jednak chyba jeszcze nie jesteś gotowa. Sama mówiłaś, że

potrzebne jest długie szkolenie i okres próbny. Ojciec nie zamierza tak od razu iść
w odstawkę. Przez tydzień pobytu w domu stwierdził, że hodowanie storczyków to
trochę za mało.

Anne myślami była już gdzie indziej.
– Czemu wtedy powiedziałeś, że mogę bez pytania naczelnego wstrzymać

druk?

– Bo pomyślałem, że niedługo inni ciebie będą prosić o pozwolenie, więc lepiej

nie tracić czasu. Szkoda, że nie ugryzłem się w język. – Wypił resztę kawy. – Czy
odrzucasz propozycję, bo nie odpowiada ci praca ze mną?

– Anne nie odpowiedziała. Nie chciała przyznać się, że to jest główna

przyczyna.

– Zgódź się – szepnął Matthew. – Bardzo tego pragnę ze względu na ciebie. A

mną się nie przejmuj, bo nic mi nie zawdzięczasz.

Anne przebiegł zimny dreszcz.
– Jedyne, co zrobiłem, to poradziłem ojcu, żeby ciebie wprzągł w sprawę

funduszu stypendialnego. Tylko tyle.

W końcu sam by cię zauważył, gdyby poważnie zaczął rozglądać się za

następcą. A tak sprawy trochę szybciej przybrały właściwy obrót. Proszę cię,
przyjmij to stanowisko. Daję słowo honoru, że nie wejdę ci w paradę.

Obietnica ją zmroziła, serce niemal przestało bić. Aby coś zrobić, dolała sobie

kawy.

Matthew wyprostował się i mówił dalej:
– Teraz tym bardziej nie chcesz wyprowadzić się stąd, prawda? Obiło mi się o

uszy, że w przyszłym roku zaproponują Rudy'emu długoletnią kadencję.

Anne drgnęła i rozlała kawę.
– To dla niego bardzo dobra wiadomość. Skąd o tym wiesz? Ogłoszono jakąś

listę?

– Nie mówił ci? – zdumiał się Matthew.
– Ostatnio go nie widziałam.
– Ale... – Urwał, jakby nad czymś się zastanawiał. – W niedzielę czekał tu na

ciebie, a ty tak wyraźnie chciałaś się mnie pozbyć. Jego też się pozbyłaś?

– Tak.
– Gdy nazajutrz zapytałem, czy się pogodziliście, milczałaś zarumieniona, więc

background image

uznałem, że wrócił do łask.

– Nie – wykrztusiła.
– To nie z jego powodu byłaś taka zajęta, że nie chciałaś jechać do

Lehmannów?

– Nie.
– Anne... Mam lekkie pióro i nigdy nie brakowało mi słów, a teraz, gdy

potrzebuję ich najbardziej, nie przychodzą. Może nie powinienem mówić, bo jest
za wcześnie, ale jeśli nie kochasz Rudy'ego... Pozwól mi zacząć od nowa. Daj mi
szansę.

Anne zamknęła oczy, żeby nie zobaczył świtającej w nich nadziei.
– Od początku uważałem, że mamy dużo wspólnego, ale wszystko popsułem.

Byłem niezdarny, działałem za szybko, a najgorsze, że cię obraziłem. Jak mogłaś
pomyśleć, że mam ci za złe brak doświadczenia?

– Ale przestraszyłeś się.
– Tak. Wystraszyłem się, że jeśli stracę panowanie nad sobą, nie przeżyjesz

tego tak, jak powinnaś. Zimna, umazana sałatką podłoga jest bardzo
nieodpowiednim tłem dla miłości. Potrzeba romantycznej scenerii... Nie gniewaj
się, ale wciąż mnie intryguje, czemu tak długo czekałaś.

Nie odpowiedziała, wiec wstał.
– Znowu wprawiłem cię w zakłopotanie. Przepraszam i już sobie idę.

Zawiadom mnie, jeśli pani Lehmann zadzwoni.

Anne nie mogła ruszyć się z miejsca, a nie chciała pozwolić mu odejść.
– Matt!
– Obejmiesz to stanowisko?
– Tak. – Nie podniosła głowy. – Widzisz, dla mnie miłość to nie tylko fizyczny

akt. Nie spotkałam człowieka, z którym łączyłoby mnie wszystko, z którym
dzieliłabym serce, ciało... i duszę.

Matthew delikatnie musnął jej policzek.
– Czy pozwolisz mi spróbować być tym człowiekiem? Proszę.
Podniosła na niego wzrok.
– Będę cierpliwy, a przynajmniej się postaram.
Wystraszyła się, że nie zrozumiał, co chciała mu powiedzieć. Co robić?
– Wtedy u państwa Lehmannów... – zaczęła. – Rano zażądałeś, żebym ci

powiedziała, dlaczego byłam na ciebie zła. Za to, że chciałeś się ze mną kochać,
czy że tego nie zrobiłeś.

– Naprawdę? Nie pamiętam, co wygadywałem. Byłem taki wściekły na siebie...

background image

– Przestań! Dopiero teraz wiem, co mnie zraniło i zabolało. Odrzucenie.
Matthew zbladł, podskoczył i objął ją tak mocno, że zabrakło jej tchu. Obsypał

ją pocałunkami i szeptał słowa, o których marzyła. Po długim czasie opanował się i
odsunął.

– Kocham cię nad życie – oświadczył z ręką na sercu.
– To najpiękniejsze zdanie, jakie wypowiedziałeś.
– Czyli udało mi się na samym początku, ale będę dalej ćwiczył. Teraz parę

pytań i odpowiedzi. Najdroższa, czy zostaniesz moją żoną? I czy do śmierci
będziesz się ze mną sprzeczać?

– Nie wiem... Tak nagle... A jeśli to nie jest prawdziwa miłość?
– Zaraz się przekonamy. – Znowu mocno ją objął i pocałował. – Czy czujesz

coś nieprawdziwego?

– Nie.
– Ja nawet za sto lat się nie zmienię. A ty?
– Ja też nie.
– Więc po co tracić czas?
– Kilku rzeczy nie rozumiem.
– Na przykład?
– Twierdziłeś, że będziesz zbyt zajęty, żeby uczyć studentów albo zajmować się

stypendiami. Dlatego myślałam, że przejmiesz obowiązki ojca.

– I teraz boisz się, że w domu nie kiwnę palcem, tylko będę wykorzystywał

biedną żonę?

– Niezupełnie, ale chcę wiedzieć, dlaczego tak mówiłeś.
– Jedni nadają się na nauczycieli, inni nie. Ja należę do tej drugiej kategorii.

Zrozumiano?

– Chyba tak, ale...
– A w kwestii stypendium trochę rozminąłem się z prawdą, bo zamierzam

trzymać rękę na pulsie. Mogę ci zdradzić, że będę prezesem Instytutu Garretta...
gdy zostanie utworzony.

– Coo?
– Nie pusz się, bo to nie całkiem twój pomysł. Obaj z ojcem uważamy, że

„Chronicie" musi pozostać niezależną gazetą, a w ten sposób najlepiej
zabezpieczymy ją na przyszłość. Instytut będzie posiadał lwią część udziałów w
gazecie, ale dochód przeznaczy na cele dobroczynne. Prezesura dostarczy mi aż
nadto zajęć. – Uśmiechnął się szelmowsko. – Moja ukochana żona będzie robić
pieniądze, a ja będę je wydawał.

background image

– No proszę, masz kierownicze zapędy. Może jednak spróbujesz, jak smakuje

pozycja wydawcy?

– Nie, nie nadaję się do takiej roli.
– Za skromna? Bo lubisz zwracać na siebie uwagę?
– Wcale nie.
Teraz zrozumiała, dlaczego mówił, że go nie zna. Zaczęła dostrzegać różnicę

między Garrettem felietonistą i Matthew człowiekiem.

– Byłem pewien, że już dawno temu przekonałem ojca, iż nie nadaję się na jego

następcę. Nie wiedziałem, że nadal żywi cichą nadzieję, aż ty mnie oświeciłaś.
Czuję dozgonną wdzięczność za ostrzeżenie.

– Zaraz potem zacząłeś machinacje, żeby się wykręcić.
– Można tak to ująć. A jeśli nadal się martwisz, jak zagospodaruję wolny czas,

powiem ci w sekrecie, że niedługo wyjdzie zbiór moich felietonów. Może będą
następne książki... A poza tym, skoro ty będziesz zajęta sprawami całego świata, ja
będę musiał pilnować czeredy małych Garrettów.

Anne lekko się zarumieniła.
– Ile chcesz mieć dzieci?
– Może być czwórka. Dzięki temu sprawdzimy, czy chęć do wydawania gazety

przekazuje się genetycznie... O, telefon! Wiesz, nie mam ochoty nigdzie jechać.

Podniósł słuchawkę i mrugnął porozumiewawczo.
– Tak, tato, zdążyła nas uprzedzić. A Anne zdecydowała się przyjąć i twoją

propozycję, i moją. – Po chwili podał jej słuchawkę. – Ojciec chce z tobą mówić.

– Dzień dobry. Mam nadzieję...
– Moje dziecko, bardzo się cieszę – powiedział pan Garrett ciepło. – Dobrze, że

zatrzymałem perły. Będą ładnie wyglądać przy ślubnej sukni.

Anne ogarnęły poprzednie wątpliwości.
– Nie robisz tego, bo wchodzę do rodziny, prawda?
– Skądże. Chyba zauważyłaś, że nie awansowałem syna.
– Bo nie chciał.
– To mnie tylko trochę zniechęciło. Ale mówiąc poważnie, podoba mi się twoja

praca i sposób myślenia.

– Dziękuję.
– Choćby ten fundusz stypendialny. Można było ustalić sto innych zasad, ale

wybrałaś takie, że mam wrażenie, jakbym sam to zrobił. A pomysł z Instytutem
Garretta jest genialny. Na pewno będziesz podejmować decyzje po mojej myśli. I
jeżeli kiedyś zechcesz...

background image

Matthew odebrał jej słuchawkę.
– Tato, Anne jeszcze nie jest twoją asystentką.
Pan Garrett wybuchnął gromkim śmiechem.
– Rozumiem, synu. Zawiadom mnie, kiedy moje storczyki mają być gotowe na

wasz ślub.

– Niech się śpieszą, bo jeśli będą się ociągać, nie poczekam. Przepraszam cię,

ale mamy tyle do omówienia...

– Więc do widzenia.
Gdy odłożył słuchawkę, Anne spojrzała na niego zalotnie.
– Nie musimy czekać do dnia ślubu.
– Cudownie. – Objął ją i pocałował. – Wiesz, dlaczego przeprosiłem Rudy'ego?

Bo doszedłem do wniosku, że trochę przeholowałem i będziesz go bronić, a ja
stracę twoją sympatię. Więc się pokajałem.

– Naucz się częściej to robić. Matthew odsunął ją na wyciągnięcie ręki.
– Nie wyobrażaj sobie, że będę słuchał rozkazów!
– Nie myślałam o rozkazach, tylko o perswazji.
– A, to co innego. Ja też potrafię namawiać...
– Udowodnij mi.
Udowodnił jej, jak bardzo ją kocha.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Michaels Leigh Wszystko w rodzinie
679 Michaels Leigh Wszystko w rodzinie
Michaels Leigh Wszystko w rodzinie
Michaels Leigh Wszystko w rodzinie
Michaels Leigh Sprzedaj mi marzenie
Michaels Leigh Kim jesteś Święty Mikołaju
Michaels Leigh Siła perswazji
Michaels Leigh Tajemniczy sąsiad
062 Michaels Leigh Zareczyny na niby
Michaels Leigh Jeszcze jedna szansa
264 Michaels Leigh Oni i dziecko Idealne rozwiazanie
Michaels Leigh Lekcja uczuc
Michaels Leigh - Lista kandydatek, Romanse z milionerami
168 Michaels Leigh Z zamknietymi oczami
R224 Michaels Leigh Miodowy miesiac
605 Michaels Leigh Wspolne noce wspolne dni
Michaels Leigh Slub na zyczenie
Michaels Leigh Idealne rozwiązanie
Michaels Leigh Kiermasz kawalerow

więcej podobnych podstron