Leigh Michaels
Wszystko w rodzinie
Rozdział 1
Przed miesiącem podano do publicznej wiadomości, że Matthew James
Garrett wraca do rodzinnego miasta i odtąd Anne McKenna wszędzie
widziała jego twarz. A przynajmniej takie miała wrażenie.
Podobizny wracającego rozplakatowano w całym mieście. Olbrzymia
twarz Garretta juniora widniała przy wyjeździe z uniwersytetu, a przy
każdym kiosku z gazetami wpadał w oczy jego rzymski profil i rozwiane
włosy. Krzywy uśmiech Garretta na autobusie kiedyś tak bardzo odwrócił
uwagę Anne, że przeoczyła światła na ruchliwym skrzyżowaniu. Co rano,
gdy schylała się po leżącą pod drzwiami gazetę, patrzyły na nią ironiczne
oczy, a podpis pod zdjęciem informował: „Garrett wraca do naszego
miasta".
Czasem zastanawiała się, czy jest jeszcze ktoś, kto nie wie o tym
wydarzeniu.
Według niej prawidłowy podpis powinien brzmieć: Matthew James
Garrett II wróci do rodzinnego miasta pod koniec miesiąca. Zaraz
pierwszego dnia powiedziała to redaktorowi naczelnemu „Chronicie" i w
odpowiedzi usłyszała, że dłuższe zdanie ma gorszy rytm. Nie dyskutowała,
ponieważ rozumiała, że chodzi o to, by wykorzystać okazję i sprzedać jak
najwięcej egzemplarzy gazety. Od kilku lat opinie młodego Garretta
pojawiały się w „Chronicie" pięć razy w tygodniu, a nieco rzadziej w stu
innych gazetach w całym kraju. Fakt, że sławny i wielokrotnie nagradzany
felietonista porzuca Waszyngton i wraca do Lakemontu był nie lada gratką
dla tutejszego dziennika.
Ostatniego dnia września nagłówek wreszcie był zgodny z prawdą.
Pierwsza obszerna relacja o triumfalnym przyjeździe Matthew Jamesa
Garretta miała ukazać się w „Chronicie" nazajutrz, w wydaniu niedzielnym.
Anne przypuszczała, że będzie to felieton pełen sentymentalnych wzruszeń,
jakie towarzyszą powrotowi do domu po dwunastu latach nieobecności.
Garrett junior umiał pisać takie rzeczy. Może zamieści ckliwe wyznanie, że
po tak długiej nieobecności bardzo trudno naprawdę powrócić?
Skończy się szaleństwo i życie w mieście wróci do normy. Matthew
Garrett zniknie z billboardów i autobusów i znowu zajmie miejsce jedynie
na swojej stronie w gazecie. Dzięki temu ci, których jego opinie nie
interesują, łatwiej go zapomną.
Anne nie mogła pozwolić sobie na to, by go ignorować, a jego
popularność ją drażniła. Według niej kariera Matthew Garretta stanowiła
jeszcze jeden przykład niesprawiedliwości na tym świecie. Gdyby
felietonista inaczej się nazywał, a jego ojciec nie był właścicielem
„Chronicie", nikt by go nie słuchał i nie podziwiał. Był obdarzony miernym
talentem, więc pisałby reklamy i ogłoszenia handlowe w jakimś
podmiejskim przewodniku po sklepach.
Uśmiechnęła się, gdy wyobraziła sobie, jak Garrett junior zachwala stare
samochody. Na pewno robiłby to z przymrużeniem oka. Zawsze potrafił
zdobyć się na mniej lub bardziej złośliwy, ale zawsze jędrny komentarz. Nie
znała go osobiście, lecz do takiego wniosku doszła na podstawie jego
felietonów.
Odłożyła gazetę i przywołała się do porządku. Matthew Garrett nie był
wart tego, by szarpała sobie nerwy z jego powodu, a poza tym miała kilka
pilnych spraw do załatwienia. W soboty po południu zwykle było spokojniej
w redakcji, wszyscy mieli więcej czasu i bez nerwowego napięcia
przygotowywali wydanie niedzielne. Cała odpowiedzialność spadała na nią,
a niestety, pracowników było mało. Jeśli po południu wydarzyło się w
mieście coś bardzo ważnego, napięcie gwałtownie wzrastało i numer
przygotowywano w gorączkowym pośpiechu.
Głównym powodem, dla którego lubiła swą pracę, były właśnie chwile
dużego napięcia i pełnej koncentracji. Mobilizowało ją to, że relacje z
diametralnie różnych wydarzeń musi podać na pierwszej stronie w formie
czytelnej całości. Często marzyła na jawie o tym, jak opracuje jakąś
konkretną historię. Na przykład, gdyby burmistrz przekroczył dozwoloną
szybkość i rozbił samochód i gdyby towarzyszyła mu młoda i ładna
urzędniczka z ratusza...
Stanęła przed szlabanem redakcyjnego parkingu. Strażnik, który akurat
słuchał transmisji z meczu uniwersyteckich piłkarzy, niedbale rzucił okiem
na jej kartę. Jadąc przez wyludnione ulice, myślała, że połowa mieszkańców
jest na stadionie i zazdrościła im, bo lubiła piłkę nożną. Chętnie poszłaby na
mecz, ale musiała przygotować niedzielny numer do druku.
Zaparkowała samochód z boku, daleko od budki strażnika, wysiadła i
przez chwilę z przyjemnością oddychała świeżym powietrzem. Jesienne
niebo było bezchmurne, a na wschód od wieżowców lśniła gładka, lazurowa
tafla jeziora Michigan. Mimo chłodu plaża nie była pusta; jedni ludzie
spacerowali, inni biegali, a najodważniejsi nawet się opalali. Anne żałowała,
że z okna jej pokoju nie ma takiego widoku, ale zaraz pocieszyła się, że
przecież w pracy i tak nie ma czasu na oglądanie panoramy miasta.
Zza wieżowców wypłynął balon i wiatr poniósł go nad plażę. Był to
olbrzymi, złocisty balon dziennika „Chronicie". Gdy podmuch wiatru go
odwrócił, Anne zobaczyła, że został przemalowany. Z oddali patrzyły na nią
znajome oczy w olbrzymiej twarzy. Pomyślała zirytowana, że gdyby miała
pod ręką strzelbę, bez wahania podziurawiłaby uprzykrzoną podobiznę. Po
chwili ironicznie się uśmiechnęła, gdyż uprzytomniła sobie, że to już koniec
szaleństwa i wkrótce zapanuje błogi spokój.
Burmistrz nie rozbił samochodu, ale wydarzyło się tyle innych rzeczy, że
uporała się z pracą dopiero około ósmej. Poczuła głód, ale zamiast iść do
restauracji na solidny posiłek, postanowiła wziąć coś gotowego z automatu
na piątym piętrze.
Czekając na windę, niecierpliwie stukała butem w podłogę z czarnego
marmuru, a gdy podeszła Holly Andrews, rzekła z przekąsem:
– Nie wiem, czy kanapka z tuńczykiem jest warta tego, żeby tracić tu
tyle czasu.
Młoda reporterka przejrzała się w miedzianych drzwiach windy jak w
lustrze i poprawiła spódnicę. Anne zdziwiła się, bo Holly dbała o wygląd
bez przesady, a już najmniej, gdy miała dyżur w sobotę wieczorem.
Holly spojrzała na nią i zdumiona spytała:
– Jedziesz w dół zamiast na górę?
Wyżej znajdowały się jedynie biura zarządu i sale konferencyjne, gdzie
wieczorami i w soboty na ogół nic się nie działo.
– Po co na górę?
– Nie widziałaś tablicy ogłoszeń? O, przepraszam, zapomniałam, że
miałaś kilka wolnych dni. Pan Jim Garrett wydaje przyjęcie, bo...
– Wita syna marnotrawnego?
– Oczywiście. Dla zwykłych śmiertelników jak my to pewnie jedyna
okazja, żeby z bliska popatrzeć na osławionego felietonistę.
Anne w duchu przyznała jej rację. W redakcji teoretycznie panowały
demokratyczne zwyczaje, ale między niższym personelem a zarządem
prawie nie było kontaktów osobistych. Oczywiście znała pana Garretta,
ponieważ często bywał na cotygodniowych posiedzeniach, ale miała
poważne wątpliwości, czy wydawca poznałby ją, gdyby spotkali się poza
redakcją. A Garrett junior? No, on przynajmniej zna jej nazwisko. Chyba że
jest zarozumiały i tak pewien swych poglądów, że nie czyta cudzych
tekstów i nie zwraca uwagi na ludzi, którzy się z nim nie zgadzają.
Niedawno ośmieliła się skrytykować go, a teraz miała cichą nadzieję, że na
razie uniknie spotkania z synem właściciela gazety.
– Czy zaproszono nas wszystkich? – spytała nieco niepewnie Anne.
– Zaproszono? – Holly ironicznie prychnęła. – Przecież dobrze znasz
pana Garretta. Według mnie otrzymaliśmy nakaz, a nie zaproszenie.
– Aha, rozumiem. Czyli idziesz tam ze strachu przed szefem. A
myślałam, że marzysz o spotkaniu ze zjadliwym felietonistą, który uważa, że
może na ludziach psy wieszać.
– Wolne żarty. – Holly wzdrygnęła się. – Dobrze ci radzę, bądź
ostrożniejsza w wypowiedziach. Przecież wcale go nie znasz.
– Znają go wszyscy, którzy czytają naszą gazetę, bo nie robi tajemnicy
ze swoich poglądów i...
Urwała, gdyż otworzyły się drzwi i wysiadła wysoka blondynka w
długiej wieczorowej sukni. Anne w pierwszej chwili nie poznała Dominique
Delacourt, która wprawdzie przychodziła do pracy w eleganckich sukniach,
ale nigdy w balowych.
– Nie czekajcie na mnie – rzuciła Dominique przez ramię. – Pojadę
następną.
– Widziałaś? – szepnęła Holly. – Czemu wystroiła się jak diabeł na
Zielone Świątki?
Obie jednocześnie odwróciły się i popatrzyły na swe odbicie w drzwiach
windy. Anne przygładziła włosy i poprawiła mankiety. Miała na sobie
zieloną suknię, ładnie uszytą, ale prostą i praktyczną, nie nadającą się na
eleganckie przyjęcie.
– Może potem idzie na bal. Na przyjęciu u szefa chyba nie obowiązuje
strój wieczorowy.
– Jeśli to nieprawda, , pewien znany felietonista weźmie nas na język.
– Nie ma obawy, takie płotki jak my są nieważne.
Okazało się, że goście już zapełnili największą salę konferencyjną,
sąsiednie biura i korytarz koło windy. Połowa pracowników „Chronicie"
była obecna, ale nikt nie wystąpił w wieczorowym stroju. Ponad ogólnym
gwarem słychać było dwóch dziennikarzy, którzy głośno krytykowali
burmistrza za obietnice, że w ciągu roku całkowicie zlikwiduje
przestępczość młodocianych.
– Idę ich posłuchać – oznajmiła Holly.
Anne rozejrzała się i ucieszyła, że nie widzi Matthew Garretta. Drzwi do
gabinetu jego ojca stały otworem, więc pomyślała, że goście są
wprowadzani grupkami, z całym ceremoniałem, jakby przed oblicze króla.
Po prawej stronie stał długi stół, na którym piętrzyły się góry jedzenia.
Anne poprosiła barmana o wodę mineralną i poszła wybrać coś konkretnego.
Po drodze wzięła talerz i dwie kromki razowego chleba. Chwilę później
podniosła wzrok znad prawie gotowej kanapki i zauważyła, że z gabinetu
wychodzi kilka osób, między innymi redaktor naczelny, dyrektor działu
reklamy, wydawca oraz...
Garrett junior!
Zaskoczyło ją, że wygląda młodziej niż na plakatach. Dlaczego wybrał
zdjęcie, które go postarza? Oczywiście nie był stary, miał najwyżej
trzydzieści kilka lat, a wyglądał jak beztroski dwudziestolatek.
Z zainteresowaniem obserwowała go, gdy wmieszał się w tłum, witał z
mijanymi osobami i przeciskał między nimi sprawnie, bez zniecierpliwienia.
Robił wrażenie człowieka, który czułby się dobrze w roli polityka. Był
wysoki, barczysty, ładnie opalony. Miał taką aparycję i wyraz twarzy, jakie
podobają się wyborcom. Nowy elegancki garnitur nosił z taką nonszalancją,
jakby to były stare rzeczy.
Anne lekko uśmiechnęła się na myśl, że felietonista ma minę proroka.
Zaskoczyło ją, że Matthew rozbłysły oczy i po chwili uświadomiła sobie, że
on zmierza w jej stronę. Z wrażenia zaschło jej w ustach.
Co to znaczy? Co Matthew Garrett może mieć do powiedzenia
nieznajomej? Dlaczego idzie prosto do niej? Niemożliwe, żeby wiedział,
kim ona jest.
Garrett skręcił w ostatniej chwili i nałożył na talerz porcję sałatki
ziemniaczanej.
Anne odetchnęła z ulgą, wzięła plaster faszerowanego indyka i
przesunęła się w lewo. Czuła się jak tchórz, ponieważ miała ochotę uciec.
Garrett też się przesunął i oboje jednocześnie sięgnęli po oliwki. Anne
cofnęła rękę, ale Matthew nałożył jej kilka oliwek na talerz i rzekł
półgłosem:
– Nie spodziewałem się, że spotkam tutaj taką czarującą istotę.
W ustach tego człowieka oklepany zwrot był zaskakujący. W dodatku
słowa, wypowiedziane pełnym podziwu głosem, zabrzmiały fałszywie.
Anne wiedziała, że podoba się mężczyznom, którzy lubią drobne,
błękitnookie kobiety, ale nigdy nie miała złudzeń, że jest pięknością, którą
otacza rój wielbicieli.
– Pani milczy? Sądziłem, że pani nigdy nie brak słów.
W jego nieco chrapliwym głosie zabrzmiała nuta ostra jak sztylet. Anne
pomyślała, że skrzyżowanie szpady ze słynnym felietonistą to przyjemność,
jakiej z kolei ona nie spodziewała się na takim przyjęciu. Intrygowało ją, czy
Matthew pytał kogoś o nią, czy przypadkowo dowiedział się, kim jest.
Najważniejsze, że tym, co napisała prawie przed miesiącem tak zalała mu
sadła za skórę, że zapamiętał jej nazwisko. Widocznie krytyka mocno go
ubodła i dlatego szukał autorki ostrych słów.
– Milczenie może być bardzo wymowne – powiedziała spokojnie.
– Zaskoczył panią komplement?
– Nie. Zdziwiło mnie, że właśnie pan nie zdobył się na nic oryginalnego.
Podobno jest pan mistrzem słowa, błyskotliwych improwizacji...
Matthew znowu rozbłysły oczy.
– Widzę, że w pisemnym ataku jeszcze nie wyładowała pani gniewu.
Nadal ma pani pretensje o moje nazwisko?
– Nie mam żadnych pretensji. Zresztą nigdy nie miałam. – Wyżej uniosła
głowę. – To tylko przekonanie, że gdyby nazywał się pan Smith albo Jensen,
a nie Matthew Garrett II... a propos, czy nazywają pana juniorem?
– Rzadko kto ma odwagę.
Matthew oparł się o stojące nieopodal biurko i zaczął jeść sałatkę.
– Gdyby nie nazwisko, nie miałby pan w „Chronicie"
stałego miejsca na felieton, a już na pewno nie byłoby pańskiej
podobizny na plakatach, autobusach i balonach.
– Napiła się wody. – Chociaż według mnie balon byłby najlepszym
miejscem dla płodów pańskiego pióra.
Matthew wybuchnął głośnym śmiechem.
– Nie słyszała pani, że niebezpiecznie jest zaczynać bój z człowiekiem,
który kupuje atrament beczkami?
– Niezła przenośnia, ale nie ma w niej ani źdźbła prawdy – odparowała
Anne. – Pan w życiu nie kupił nawet butelki atramentu. Wszystko załatwia
tatuś. – Położyła na kromce plaster pieczeni wołowej i obficie polała sosem
chrzanowym. – Radzę być ostrożniejszym, bo i ja mam dostęp do antałków
atramentu.
– Rozczarowała mnie pani. – Matthew przysiadł na biurku, jakby
szykował się do dłuższej rozmowy. – Zaplątała się pani we własnej logice.
Jeśli nam wszystkim przysługuje tyle samo swobody, jesteśmy równi i
wobec tego nie może chodzić o magię mojego nazwiska.
– Śmieszny wykręt... Ale dla przykładu weźmy pański felieton do
jutrzejszego numeru.
– O? Już go pani czytała? – spytał zaskoczony. – Czyżby mimo ostrych
wypowiedzi była pani moją wielbicielką?
– Musiałam przeczytać z obowiązku. Jak już panu wcześniej mówiłam...
Szeleszcząc atłasem, podeszła Dominique i nadstawiła policzek.
Matthew posłusznie ją pocałował.
– Cieszę się, że wróciłeś. – Dominique wzięła go pod rękę. – Tylko nie
myśl, że jestem wystrojona na twoją cześć. Muszę pokazać się na balu w
Carousel. Ty też powinieneś tam iść.
Anne ukłoniła się i czym prędzej odeszła zadowolona, że Dominique
wybawiła ją z kłopotu. Nie rozumiała, dlaczego wszczęła kłótnię, powinno
wystarczyć, że napisała już, co myśli. Dała się złapać, bo Garrett junior
potrafił umiejętnie zarzucić haczyk.
Od grupy przy drzwiach gabinetu odłączyli dwaj mężczyźni. Jednym był
wydawca, a drugim adwokat. Obaj mieli zmartwione miny.
– Przyznaję, że on dobrze wygląda – odezwał się prawnik. – I dobrze
mówi, ale...
– Nareszcie wydoroślał – przerwał Jim Garrett.
Anne nie podsłuchiwała ich. Posiadała cenną w jej zawodzie umiejętność
wyławiania w ogólnym gwarze jednych głosów, a pomijania innych.
– Pomysł, żeby jemu powierzyć to stanowisko...
– Ktoś musi trzymać ster.
– Ale przecież nie ma potrzeby ogłaszać następcy już dzisiaj. Pobyt w
szpitalu potrwa dwa, trzy dni, prawda? Potem ze dwa tygodnie urlopu. Po co
się śpieszyć i dawać lejce niewprawnemu...
– To nie żaden pośpiech. Po prostu ostatnio częściej zastanawiam się nad
przyszłym losem mojego dziennika. Nie jestem już taki młody...
Mężczyźni przeszli dalej i ich głosy utonęły w ogólnym szumie.
Anne zrozumiała, dlaczego Garrett junior wrócił. Chodziło o to, żeby
tradycji stało się zadość. Syn pójdzie w ślady ojca i zostanie wydawcą
dobrej i poczytnej gazety. Zajmie stanowisko, które czeka na niego od lat,
od chwili urodzin. Podejmie pracę, do której nie ma kwalifikacji. Ma tylko
nazwisko.
Poczuła niesmak. Według niej Matthew nie był całkowicie pozbawiony
talentu, lecz umiejętność bawienia lub irytowania czytelników w tym
wypadku nie jest wystarczającą kwalifikacją. Na wydawcy ciąży duża
odpowiedzialność.
Prawnik widocznie też tak uważał, ale pan Garrett nie chciał słuchać
krytyki. Wydawca był wszechpotężny i rządził niemal samowładnie, więc
jeżeli postanowił przekazać władzę synowi, nikt mu w tym nie przeszkodzi.
A zatem Matthew James Garrett II prędzej czy później zostanie jej
zwierzchnikiem.
Anne uświadomiła sobie, że zaprezentowała się przyszłemu szefowi z
nie najlepszej strony. I w dodatku dała mu do zrozumienia, że według niej
jest niekompetentny, a to tak, jakby podcięła gałąź, na której siedzi.
Podeszła Holly i krytycznie popatrzyła na kanapkę.
– Zlituj się! Jak ty chcesz zjeść taką górę?
Anne spojrzała na talerz, na którym wznosiła się kanapkowa krzywa
wieża i dodatki, których nie znała nawet z nazwy.
– W ogóle odechciało mi się jeść. Wracam do pracy, bo chyba już za
długo nic nie robię.
Odstawiła talerz i ruszyła ku drzwiom równym krokiem, aby nie
sprawiać wrażenia, że ucieka.
Gotowy niedzielny numer załadowano na samochody i teraz nawet w
razie największej katastrofy nie zmieniono by ani słowa. Wszystkie
wiadomości będą musiały czekać do następnego wydania.
To, że codziennie wszystko zaczyna się od nowa na ogół podobało się
Anne, ale czasem było trochę zniechęcające. Chwilami żałowała, że nawet
najciekawsza, najlepiej zredagowana i wydana gazeta po jednym dniu staje
się nieaktualna i większość problemów ulega zapomnieniu. Lecz nie
wszystkie. Okazało się, że Matthew wciąż pamięta jeden artykuł. Może zna
cały tekst na pamięć? Włożyła płaszcz, przewiesiła torbę przez ramię, pod
pachę wsunęła książki. Nie miała ochoty czekać na windę, więc zeszła na
pomost między budynkiem i parkingiem. Postawiła kołnierz płaszcza, bo
zrobiła się chłodna jesienna noc. Zajęta szukaniem kluczyków, Anne nie
słyszała kroków z tyłu. Nagle ktoś schwycił ją i gwałtownie odwrócił.
– Co... – zaczęła gniewnie.
Zawadziła biodrem o samochód, zachwiała się i wystraszyła, gdy
zobaczyła obcego człowieka. Napastnik szarpnął torebkę, a Anne kopnęła go
z całej siły. Trafiła go w łydkę, ale straciła przy tym but.
Złodziej zaklął i pchnął ją tak mocno, że się przewróciła. Nie puściła
jednak torebki i zaczęła krzyczeć. Usłyszała głosy w oddali, więc krzyczała
coraz głośniej. Zdawało się jej, że minęła wieczność, nim ktoś zaczął biec.
Łobuz puścił torebkę, rzucił się do ucieczki, przeskoczył niski murek i
zniknął w ciemnościach.
Biegnący na pomoc stanął u szczytu schodów, jakby nie wiedział, czy
gonić opryszka, czy ratować ofiarę. Po krótkim wahaniu zdecydował się na
to drugie.
Anne usiłowała wstać, lecz była tak roztrzęsiona, że nie mogła
skoordynować ruchów.
Mężczyzna stanął nad nią i ujął się pod boki.
– O, to pani! Czy nie słyszała pani, że w takich wypadkach nie należy
stawiać oporu?
Anne nie zdziwiła się, że zgryźliwy felietonista krytykuje ofiarę napaści.
– Gdzie się podział pani zdrowy rozsądek? – ciągnął Matthew. – Takie
typy są niebezpieczne.
– I dlatego pan go nie gonił? – rzuciła ze złością.
Nadszedł drugi mężczyzna.
– Matt, nie rób wymówek poturbowanej kobiecie. – Pan Garrett
przyklęknął. – Pani McKenna, prawda?
– Poturbowana? – syknął Matthew. – Gdyby coś jej się stało, nie
mogłaby tak wrzeszczeć. Jej przeraźliwy głos było słychać nad jeziorem.
– Mogłabym być śmiertelnie ranna, mieć wstrząśnienie mózgu –
powiedziała Anne drżącym głosem.
– Sama pani sobie winna, trzeba było oddać torebkę. Są w niej jakieś
skarby?
Przyklęknął i zaczął umiejętnie sprawdzać, czy nie złamała kości. Anne
skrzywiła się, gdy dotknął ręki. Mogła jednak ruszać palcami, więc
przesunął dłonią po drugiej ręce.
– Niech pan nie posuwa się za daleko – rzekła chłodno, gdy powiódł
dłonią po łydce.
– Dobrze, dobrze.
Gdy dotknął obolałego miejsca na biodrze, mocno się skrzywiła.
– Wezwać karetkę? – spytał zaniepokojony pan Garrett.
– Nie, dziękuję. – Czuła się lepiej, w skroniach już mniej huczało. –
Tylko trochę się potłukłam.
– Tato, idź zapytać strażnika, czy widział złodzieja.
Anne chwiejnie wstała i oparła się o samochód.
– Chyba trochę za późno, żeby go gonić – mruknęła poirytowana.
– Co według szanownej pani miałem zrobić? – syknął – Matthew. –
Przelecieć nad rampą i złapać zbója? Niestety, strój Supermana zostawiłem
w samochodzie.
– Daj spokój – mitygował go ojciec. – Ciekawe, czy strażnik coś
zauważył. Pójdę zapytać, ale... – Starszy pan zawahał się. – A co z panią?
– Nie martw się, odwiozę krzykaczkę do domu.
Anne nie miała ochoty protestować, gdyż była zbyt roztrzęsiona, żeby
prowadzić.
Matthew wziął od niej kluczyki i pomógł wsiąść.
– O, widzę, że Kopciuszek jest bez pantofelka.
– Spadł, gdy kopnęłam złodzieja w łydkę. Matthew rozejrzał się i wrócił
z butem.
– Następnym razem niech pani kopie wyżej. – Sapiąc, usiadł za
kierownicą. – Gdzie pani kupiła taki samochód? W sklepie z zabawkami? I
czemu zaparkowała pani w samym kącie? Nic dziwnego, że padła pani
ofiarą...
– Samochód jest nowy, nie chcę, żeby mi go porysowano... – tłumaczyła
się nieporadnie.
– Więc zaparkowała pani tak, żeby panią poturbowano. Muszę przyznać,
że jest w tym specyficzna logika a la Anne McKenna... Bardzo proszę, żeby
pani nie robiła tego przynajmniej na nocnej zmianie.
– Przepraszam, że zakłóciłam panu spokojny wieczór.
Z jej oczu spłynęła łza, po chwili druga, potem trzecia.
Szok minął i powoli uświadamiała sobie, co się stało i co by było, gdyby
nikt nie przybiegł na ratunek.
– Jakoś przeżyję to zakłócenie.
– Niech pan ze mnie nie drwi. Nie wiem, czemu kopnęłam złodzieja i
czemu kurczowo trzymałam torebkę. Jestem obolała, mam podartą suknię,
złamany paznokieć i...
– Mogła pani stracić nie tylko kawałek paznokcia. Anne rozpłakała się
na dobre.
– Nie zdążyłam zjeść kolacji i... Matthew mruknął coś pod nosem.
– Niech pan nie powtarza, że jestem głupia – wykrztusiła przez łzy. –
Wiem, że jestem. I nie chcę, żeby pan się do mnie odzywał...
– Coraz lepiej.
Nieoczekiwanie objął ją i pocałował. Nie mogła się odsunąć, zabrakło jej
tchu, w głowie się zakręciło. Gdy Matthew się odsunął, najpierw głęboko
odetchnęła, a potem wybuchnęła:
– Ty erotomanie! Powinnam...
– Naprawdę nikt przede mną się nie ośmielił? – Matthew miał bardzo
zadowoloną minę. – Pyskata istoto, to jedyny sposób, żeby zamknąć ci usta.
Ale odpowiedz na jedno zasadnicze pytanie: co chcesz zjeść?
–
Rozdział 2
– Nie musisz mnie karmić...
– Nawet nie powinienem, bo przygotowałaś sobie wielką kanapkę, a nie
zjadłaś ani kęsa. To teraz najmodniejszy sposób na odchudzanie? Robi się
olbrzymią kanapkę po to, żeby zostawić na stole?
Anne zarumieniła się ze wstydu, że zauważył tę gafę, lecz nie powinno
to jej dziwić. Wiedziała, że znany felietonista ma bystre oko.
Matthew zaczął pogwizdywać, trochę fałszując.
Strażnik wyszedł z budki i zajrzał do samochodu. Tym razem spełniał
swój obowiązek, jak należy. Szkoda, że przedtem nie pilnował parkingu tak,
żeby nie wszedł nikt obcy.
– Pani McKenna? Jak się pani czuje? Niestety, nic nie widziałem.
Gdybym kogoś zauważył, wezwałbym policję, naprawdę.
– Niech pan się nie tłumaczy – rzekł Matthew. – Złodziej mógł tam
długo czatować.
– O! – Anne wzdrygnęła się. – Teraz nigdy nie będę czuła się
bezpieczna.
Matthew uśmiechnął się z przymusem, pożegnał strażnika i mocno
nacisnął pedał gazu. Anne nie miała siły prosić, by mniej brutalnie
obchodził się z jej nowym samochodem. Trzy ulice dalej skręcił na
niewielki parking i popatrzył na migające czerwone światła.
– Lubisz chińską kuchnię? Chyba taka jest w tym „Czerwonym Smoku".
Anne zerknęła na rozdarty rękaw.
– Lepiej zawieź mnie prosto do domu.
– Nie mogę. bo nie zdradziłaś, gdzie mieszkasz. Zaczekaj, zaraz wracam.
Ucieszyła się, że nie kazał jej iść między ludzi. Miała dziury w
pończochach, rozdarty płaszcz, potargane włosy i na pewno wyglądała
okropnie. Z drugiej strony trochę zabolało ją, że Matthew wstydzi się
pokazać z nią nawet w podrzędnym lokalu. Naprawdę zaś miałaby mu za
złe, jakkolwiek by postąpił.
Wrócił zaledwie po kilku minutach z trzema sporymi pakunkami.
– Tyle mam zjeść? – zawołała zdumiona.
– Nie wiem, jakie masz możliwości, ale pamiętam tę twoją kanapkę.
Poza tym wcale nie myślałem tylko o tobie. Przygoda ze złodziejem
zaostrzyła mi apetyt.
Anne ugryzła się w język, bo nie wypadało sprzeciwiać się temu, że
wybawca wprasza się na kolację. Tym bardziej że sam kupił jedzenie.
– Mieszkam na osiedlu Sherwood Forest przy Windsor Avenue.
– Ładna dzielnica. Nowy dom, nowy samochód... Nie wiedziałem, że w
naszej redakcji tak dobrze się zarabia.
Nie było w tym cienia krytyki, lecz Anne poczuła wzbierającą złość.
– Pewno pierwsze, co zrobisz, to obetniesz nam pensje – wycedziła
zimno. – Nie muszę się spowiadać, ale ci powiem, że dom wynajmuję, a
samochód mam nowy tylko dlatego, że przed miesiącem pewna pani tak się
dokądś śpieszyła, że przejechała na czerwonych światłach i zmiażdżyła
mojego grata.
– Poddaję się. – Matthew podniósł ręce. – I błagam o zawarcie pokoju.
Ośmieliłem się tylko skomentować, że świetnie sobie radzisz...
– Powiedzmy. No, kładź ręce na kierownicy, bo moje ubezpieczenie nie
jest takie wysokie, jak tamtej kobiety. Uważaj, zaraz skręcamy.
Matthew wjechał na osiedle i rzekł zawiedziony:
– Jak zwyczajnie. Nazwa sugeruje, że jest tu fosa, zwodzony most,
wieże...
– Coś ty! Fosa na nowym osiedlu?
– Jeśli nazwano je Sherwood Forest, to przynajmniej należało posadzić
drzewa, żeby był las.
– Posadzili.
– Gdzie? – Krytycznie popatrzył na mikroskopijny trawnik z jednym
jedynym klonem. – Ale drzewo! – Zaczaj wyciągać jedzenie. – To ja jestem
wyższy.
Wysiadając, Anne jęczała i przy każdym kroku czuła ból we wszystkich
mięśniach.
– Proszę klucze – zawołała.
– Trzymaj! – Matthew rzucił klucze. – Zapomniałaś o cennej torebce.
Tak dzielnie jej broniłaś, że szkoda, żeby zginęła z samochodu.
Anne niechętnie zawróciła i wzięła torebkę. Matthew stanął w maleńkim
przedpokoju i głową prawie zawadził o lampę.
– Cofam wszystko, co powiedziałem – rzekł cicho.
– To dom dla lalek, czyli nie wiedzie ci się tak dobrze, jak myślałem.
Anne w duchu przyznała, że dom jakby zmalał. Matthew był szczupły,
ale tak wysoki, że zajmował więcej miejsca niż inni znajomi.
– Idź się przebrać i obejrzeć stłuczenia, a ja zajmę się herbatą –
zarządził. – Chyba że wolisz kieliszek alkoholu.
– Mówisz jak moja babcia.
– Znowu marudzisz. Postaram się zmienić, jeśli wolisz, żebym nie mówił
jak twoja babcia.
Wyszczerzył zęby w łobuzerskim uśmiechu i zniknął w kuchni.
Anne z trudem weszła na piętro i się rozebrała. Suknia była mocno
podarta, pończochy do wyrzucenia, jeden pantofel zdeformowany. Na
twarzy miała ślady zadrapań, na biodrze wielkie sińce.
Nie oglądała się dalej. Wolała nie wiedzieć, czy za parę godzin cała
będzie sina i obolała. Dowie się bez oględzin. Poza tym im szybciej zejdzie
na dół, tym prędzej Matthew zje kolację i się pożegna, a wtedy będzie mogła
wykąpać się i iść spać. Włożyła szare dresy i powlokła się na dół.
Pudła z chińskimi przysmakami już stały na szklanym stoliku, okna były
zasłonięte, a Matthew klęczał przed kominkiem i rozpalał ogień. Anne
pomyślała, że niespodziewany gość czuje się jak u siebie w domu. Z jękiem
opadła na fotel.
Matthew przysiadł na piętach i bacznie się jej przyjrzał. Widocznie nie
dostrzegł nic niepokojącego, bo znowu się odwrócił. Gdy wreszcie udało mu
się rozpalić ogień, usiadł na dywaniku.
– Chcesz, żebym kogoś zawiadomił?
– Nie.
– Mieszkasz w Lakemoncie sama? Uprzejme pytanie rozdrażniło ją.
– Wcale nie. Mam tu rodziców i dwóch braci, ale nie widzę powodu,
żeby niepokoić ich w środku nocy.
– Słusznie. Ja raczej zastanawiałem się, czy za chwilę nie przyjdzie ktoś,
kto źle zrozumie moją obecność.
Rozległ się gwizdek, więc Matthew wyszedł, lecz nie wracał tak długo,
że zniecierpliwiona zajrzała do kuchni i zobaczyła, że Matthew wpycha
torebkę herbaty do kubka z wrzątkiem.
– Nie wiesz, że się nie utopi? – spytała, siląc się na żartobliwy ton.
Matthew ujął ją pod brodę, odwrócił twarzą do światła i obejrzał
zadrapanie. Anne odsunęła jego dłoń i wyjęła z szafki talerze.
– Fakt, że nie umiesz przygotować herbaty, świadczy, że pijesz coś
innego. W lodówce jest piwo.
Matthew bez słowa wyjął butelkę importowanego piwa i przyszedł do
pokoju.
– Może ty też wolisz piwo?
– Nie. – Zdegustowana rzuciła okiem na butelkę. – Nigdy nie
przepadałam za tym napojem.
– Hmm, ktoś ma dobry gust.
Puściła jego uwagę mimo uszu, ostrożnie usiadła na kanapie i otworzyła
jedno pudełko. Po pokoju rozszedł się zapach pieczonej wołowiny.
Matthew dorzucił drew, a potem obejrzał wiszące nad kominkiem
zdjęcie. Było na nim czterech chłopców i czarnowłosa, pucołowata
dziewczynka w niebieskiej sukience i z książką na kolanach.
– Wspomniałaś o dwóch braciach.
– Mówiłam o tych, którzy mieszkają tutaj. Dwóch wyprowadziło się z
Lakemontu. Chcesz poznać ich po imieniu? Pierwszy z lewej to Patrick,
obok Brendan, Colin i Rowan...
Matthew spojrzał na nią rozbawiony.
– Niezły dobór imion. Jak to się stało, że ty jesteś zwykłą Anne?
– Nie wiem, ale całe szczęście, że zabrakło rodzicom fantazji.
Codziennie dziękuję aniołowi stróżowi, że nie pozwolił nazwać mnie
Bridget.
– Niezbyt do ciebie pasuje...
Anne zajrzała do drugiego pudełka, w którym był kurczak pachnący
czosnkiem.
– Chyba wyczuwam aluzję, że powinnam przeprosić za to, co
napisałam...
– Ja i aluzje? – obruszył się Matthew. – Nie zniżam się do czegoś
takiego. – Postawił butelkę na stole. – Ale jeśli uważasz, że powinnaś...
– Uprzedzam, że nie mam najmniejszego zamiaru – dokończyła, jakby
nie słyszała, że jej przerwał.
– O, widzę, że już lepiej się czujesz i nie wpadniesz w histerię.
– Jesteś rozczarowany?
– Trochę. Myślałem, że będę miał okazję zobaczyć z bliska, jak to
wygląda.
– Anne trochę się odprężyła. Jadła kurczaka machinalnie, wpatrzona w
płomienie. Trzaskanie ognia zawsze wpływało na nią kojąco, prawie
hipnotycznie.
– Miło tu, chociaż ciasno – odezwał się Matthew. – Mieszkania są
drogie?
– Owszem. Z jednej strony rozbudowuje się uniwersytet, a z drugiej
szpital, więc na domy zostaje niewiele miejsca. Ale czemu się martwisz?
Zamieszkasz z ojcem, prawda?
– Na razie, póki nie wydobrzeje po operacji. Potem podziękuję za
gościnę i poszukam jakiegoś lokum.
Anne rozumiała go. Sama też nie mogła doczekać się własnego
mieszkania, chociaż bardzo kochała rodziców i w domu stosunki układały
się idealnie.
– Dopiero dziś usłyszałam, że twojemu ojcu grozi operacja.
– Naprawdę? Mówiłem mu, że nie utrzyma tego w tajemnicy, ale jednak
on miał rację. A wy powinniście się wstydzić. Co z was za dziennikarze,
jeśli nie wiecie o chorobie własnego wydawcy?
Anne nie dała się sprowokować.
– Mam nadzieję, że to nic poważnego.
– Niestety, sprawa wygląda dość poważnie, bo chodzi o naczynia
wieńcowe.
– Ale pobyt w szpitalu potrwa tylko kilka dni, prawda?
– Tak. Dzięki najnowszym osiągnięciom operacja jest mniej ryzykowna.
Mimo to nie jest to bagatela. Lekarz chciał operować już miesiąc temu, bo
każdej chwili grozi atak, ale ojciec uparł się, że zaczeka na mnie.
– Anne pomyślała, że na wypadek gdyby powrót do zdrowia był
wolniejszy, niż lekarze przewidują. Zrozumiała, że Matthew wie, czego
ojciec oczekuje od niego, i godzi się na przejęcie obowiązków. A
przynajmniej wrócił w rodzinne strony.
– Czyli masz to po ojcu. . – Co takiego?
– Upór.
– Ja? Przyznaję, że ojciec posiada tę cechę, ale ja jestem tylko stanowczy
i wytrwały.
– Jesteś uparty jak osioł. Ale nie rozumiem cię, bo nie pasujesz mi do
żadnego wzoru. Ledwo dochodzę do wniosku, że jesteś zagorzałym
liberałem, wyskakujesz z czymś, co jest niemal wsteczne.
– Między innymi na tym polega mój urok.
– Jaki urok? Weźmy felieton o ewentualnym trzęsieniu ziemi w
Kalifornii. Tylko ktoś bez serca może mówić, że rząd nie powinien pomagać
ofiarom.
– Nic takiego nie powiedziałem – zawołał oburzony. – Stwierdziłem
tylko, że nikt tym ludziom nie kazał budować się na linii uskoku. Jeśli
stawiają tam domy i się nie ubezpieczają, czemu podatnik ma ich wspierać?
Mnie nikt by nie pomógł, gdybym rozwalił samochód, bo chciałem przez
dżunglę pędzić sto pięćdziesiąt kilometrów na godzinę. A to tak samo
nierozsądne...
– Założę się, że krytykujesz nawet Świętego Mikołaja. Mam rację?
– Owszem, bo ze świętego dobroczyńcy zrobiono naganiacza do
sklepów. W różnych niby dobrych akcjach często kryje się jakaś machlojka.
– Anne dyskretnie ziewnęła.
– Czy aby nie jesteś za młody, żeby być sędzią moralności?
– Ktoś musi być.
Powiedział to poważnie, ale łagodnym tonem, więc Anne roześmiała się,
zamiast zirytować.
– Ogień już przygasa... Och, teraz sobie uprzytomniłam, że nie
zawiadomiliśmy policji.
Matthew rozniecił ogień i usiadł przed kominkiem po turecku.
– Na pewno ojciec się tym zajął. Jutro policjanci cię przepytają, ale
niewiele to da, jeżeli nie rozpoznasz złodzieja.
– Wiem tylko, że jest prawie dzieckiem. Chyba go nie rozpoznam, bo
nawet nie zauważyłam koloru włosów. Wszystko działo się tak szybko...
– Ja tylko widziałem niebieskie dżinsy i czarną kurtkę ze skóry, ale tak
ubiera się połowa wyrostków nie tylko tutaj.
– Wolałabym, żeby mama nie przeczytała w „Chronicie" o mojej
przygodzie.
– A co z wolnością prasy? Teraz tyle się o tym dyskutuje. My też to
przerobiliśmy, prawda?
Anne szeroko ziewnęła.
– Czy chodzi o twoje twierdzenie, że wolność jest zagwarantowana tylko
dla współwłaścicieli gazet?
– Wmawiasz mi swoją opinię. Muszę ci przyznać, że nawet jeśli zupełnie
nie masz racji, wyrażasz swoje zdanie w bardzo dobrej formie.
Nie wiedziała, jak zareagować, więc powiedziała:
– Moje zeznania niczego nie zmienią i policja opryszka nie znajdzie, bo
mają za mało ludzi.
– Poza tym teren jest prywatną własnością, więc i tak nic nie mogą
zdziałać. Ale nie martw się o to. Postaramy się zapewnić większe
bezpieczeństwo, niezależnie od ewentualnych kosztów.
Anne pomyślała, że Matthew już wyraża się jak prawdziwy dziedzic.
Jeszcze chwilę rozmawiali, ale czuła się coraz bardziej zmęczona.
– Dziękuję ci, że mnie odwiozłeś, lecz jest już późno i marzę o kąpieli.
– Chcesz, żebym cię pilnował?
– Coo? – Przyjazne uczucia prysły jak bańka mydlana. – Poradzę sobie
sama.
– Nie miałem nic złego na myśli. Po prostu wolałbym być pewien, że nie
zaśniesz w wannie i...
– Nie utopię się.
– To dobrze, bo byłoby mi przykro. Czy panna McKenna wie, że jest
krótkowzroczna? Wielka szkoda, bo moglibyśmy miło spędzić czas.
– Wątpię.
Zamknęła za nim drzwi i zasunęła zasuwę. Nawet nie zapytała, jak
wybawca dostanie się do domu.
Rudy Balfour stał na środku ścieżki, z której zgrabiała liście.
– Jaki napad? Kochanie, o czym ty mówisz?
Anne nie mogła sobie darować, że przyznała się, jaka przykrość ją
spotkała. W żadnym razie nie była to sprawa byłego narzeczonego. Lecz
Rudy zauważył zadrapanie na policzku i złośliwie spytał, czy to pieczątka
nowego adoratora. Po takim dictum Anne musiała się przyznać. Nie
widziała Rudy'ego przez dwa tygodnie i była zła, że zjawił się akurat w
takim momencie.
– Nie rozumiesz prostych słów? Facet mnie popchnął, przewrócił i...
– Przewrócił cię? – Rudy obejrzał ją od stóp do głów. – Dobrze, że nic ci
się nie stało.
Dobre było to, że Rudy nie widział sińców na całym ciele. Biodro było
zupełnie czarne! Bezczynne siedzenie w domu byłoby torturą, więc zabrała
się do grabienia liści, mimo że bolały ją wszystkie mięśnie.
– Przesuń się w prawo.
– O, przepraszam. – Rudy odskoczył w bok. – Wiesz, że nie należy nosić
przy sobie pieniędzy.
– Miałam raptem dziesięć dolarów.
– To dobrze. Oczywiście szkoda karty kredytowej i...
Anne nie raczyła powiedzieć mu, że nie straciła torebki. Rano przyznała
rację Matthew, że żadne pieniądze nie są warte bólu całego ciała. Rozsądna
osoba nie broniłaby torebki, w dodatku prawie pustej.
Rudy zauważył, że się skrzywiła, ale źle zinterpretował przyczynę.
– Chyba nie powiesz, że zapomniałaś zablokować konto? Anne, jesteś
niemądra...
– Przestań na mnie krzyczeć. Rano już tyle nasłuchałam się od
policjantów, że bokiem mi wyszło.
Rudy nagle rzucił z podziwem:
– Och, popatrz!
Spodziewała się, że ujrzy jakąś piękną kobietę, a tymczasem zobaczyła
powoli jadący samochód. Ale jaki! Był to olbrzymi, bardzo stary kremowy
kabriolet ze spuszczonym dachem. Z samochodu wysiadł mężczyzna w
ciemnych okularach.
– Matthew Garrett – jęknęła, nie przestając grabić.
– Garrett? – powtórzył Rudy. – Wygląda, jakby grał Wielkiego
Gatsby'ego.
Anne uśmiechnęła się. Matthew na pewno usłyszał głośną uwagę, ale
zachował kamienną twarz. Podszedł i bez powitania rzekł:
– Ojciec kilkakrotnie próbował dodzwonić się do ciebie, żeby zapytać,
jak się czujesz. Niepokoi się, bo odpowiadała tylko sekretarka. Ja też
zacząłem się martwić. Nie powinienem był zostawić cię w takim stanie...
– Myślałeś, że utonęłam w wannie?
Matthew zerknął na Rudy'ego, który wpatrywał się w kabriolet i
widocznie nie słyszał wymiany zdań.
– Widzę, że wyszłaś z tego obronną ręką. Dobrze dziś wyglądasz,
oczywiście jak po takim przeżyciu.
– Łatwo ci mówić, bo nie widziałeś siniaków.
– Czy to zaproszenie, żebym obejrzał?
– Nie.
– Szkoda. – Wziął grabie i sprawnie zgarnął liście. – To Pierce Arrow –
rzucił przez ramię do Rudy'ego, który nie odrywał oczu od samochodu. – Z
ostatniego roku, gdy wyprodukowano tylko kilka.
– Wiem – szepnął Rudy z nabożnym szacunkiem. – Wyprzedzili czasy o
pięćdziesiąt lat.
– Co najmniej.
– Anne, zła, że spotkało się dwóch zapalonych samochodziarzy,
niechętnie dokonała prezentacji.
– Rudy wykłada współczesną literaturę. Uniwersytet niedawno wydał
jego pierwszą powieść...
– Gratuluję – rzekł Matthew obojętnie. – Jeśli ma pan ochotę dokładnie
obejrzeć wóz, bardzo proszę.
Wzmianka o powieści usunęła Pierce Arrow na dalszy plan.
– Książka ma doskonałe recenzje. – Rudy rozpromienił się. – Właśnie
przyniosłem Anne jeden z pierwszych egzemplarzy.
– Ładnie z pana strony.
– Panu też chętnie przyślę.
Matthew wziął książkę w jaskrawej okładce, zerknął na tytuł, przerzucił
kilka kartek i powiedział z rozbrajającą szczerością:
– Nie, dziękuję. Gdyby mi pan przysłał, musiałbym napisać recenzję, a
wtedy nasza świeża znajomość mogłaby ucierpieć.
Rudy wyprostował się i przycisnął książkę do piersi.
– Nawet lepiej, bo pan i tak by jej nie zrozumiał.
Pan jeszcze nigdy nie wysilił się na bardziej złożoną myśl, bo taka nie
pasuje do krótkiego felietonu.
Anne z zapartym tchem czekała na reakcję Matthew. Nie wątpiła, że
były narzeczony zostanie zmiażdżony w kilku słowach. A to
niesprawiedliwe, ponieważ Matthew pierwszy obraził Rudy'ego, który był
dumny z książki, jak z pierworodnego dziecka.
Matthew popatrzył na Rudy'ego jakby ten był niegrzecznym chłopcem i
zwrócił się do Anne:
– Ojciec zaprasza cię na kolację, bo chce zobaczyć, czy nic ci się nie
stało.
Wskazał plastikową torbę pod drzewem. Anne przy trzymała ją, a on
zaczął wrzucać liście.
– Będzie mi miło – bąknęła zdziwiona, że pan Garrett niepokoi się o jej
zdrowie.
– O siódmej u nas w domu. Ojciec oddelegował mnie jako taksówkarza.
– Wrzucił ostatnie liście. – Źle oceniłem to drzewko, bo jest małe, ale
poważnie traktuje obowiązek produkowania liści. Do zobaczenia.
Zostawił torbę przy krawężniku i odjechał. Gdy samochód zniknął, Rudy
rzekł z pretensją:
– Przyszedłem zaprosić cię na wieczór poetycki.
Anne wolała nie przyznawać się, że nie skorzystałaby, nawet gdyby
miała czas.
– Trudno, żebym odmówiła szefowi z powodu propozycji, o której nic
nie wiedziałam.
– Nie zdążyłem powiedzieć, bo Garrett tu wparował i zachowywał się,
jakby był właścicielem.
Ty przedtem też tak postępowałeś, pomyślała Anne. Przed dwoma
miesiącami oddała mu pierścionek zaręczynowy i odwołała ślub
zaplanowany na lato. Rudy mylił się, jeżeli sądził, że odzyska dawne prawa.
– Zresztą nawet lepiej, że nie mogę z tobą iść, bo mama pewnie
przyjdzie, a nie chcę, żeby zobaczyła, jak wyglądam.
Rudy jakby nie słyszał.
– Czemu on wrócił do Lakemontu? Waszyngton jest najlepszym
miejscem dla takich złośliwych facetów.
– Może doszedł do wniosku, że lepiej zobaczyć ośrodek władzy z innej
perspektywy. Poza tym dobre felietony można pisać wszędzie.
Zdziwiła się, że stanęła w obronie człowieka, którego sama ostro
krytykowała.
– Złe też – mruknął Rudy. – No, mam nadzieję, że tobie książka się
spodoba. Do widzenia.
Po jego odejściu Anne schowała grabie i wróciła do domu. Włączyła
poduszkę elektryczną, przyniosła gorącą czekoladę i książkę – ale nie
powieść Rudy'ego – jako nagrodę za wykonaną pracę. Nagroda nie bardzo
jej przysługiwała, bo liście zgrabił i wyrzucił ktoś inny.
Ale musiałam znosić towarzystwo Rudy'ego i Matthew, a to też trudne
zadanie, pocieszyła się.
Zrobienie makijażu zajęło jej więcej czasu niż zwykle, lecz ukryła
zadrapania. Zdążyła wpiąć kolczyki, gdy rozległ się dzwonek. Trzymając
pantofle w ręce, zeszła na dół i otworzyła drzwi.
Matthew obrzucił ją spojrzeniem, które odczytała jako krytykę swego
wyglądu. Pół dnia zastanawiała się, jak się ubrać na kolację u wydawcy.
Widocznie mylnie oceniła sytuację, bo w oczach przybyłego czarna suknia z
długimi rękawami okazała się niegustowna, a srebrny naszyjnik tandetny.
Matthew wskazał pantofle.
– Czy to tutejszy styl? Nosi się zamiast torebki?
Anne nie odpowiedziała, lecz oparła się o niego i wsunęła buty. Matthew
podtrzymał ją i przyciągnął, gdy chciała się odsunąć. Spojrzała na niego i
zaraz umknęła wzrokiem.
– Chyba nie będziesz dziś milczeć jak zaklęta? rzekł z lekką ironią.
– Wiem, że wczoraj powiedziałam dużo rzeczy, które lepiej byłoby
zatrzymać dla siebie.
– Mówisz o tych przed napadem czy po?
Anne spąsowiała.
– O, nie wiedziałem, że kobiety jeszcze się rumienią. – Pogładził ją po
dłoni. – Jesteś czarującym splotem sprzeczności, który chętnie bym
rozplatał...
– Chodź, bo się spóźnimy.
Matthew zaśmiał się i podał jej płaszcz. Postanowiła, że tym razem
będzie panować nad sobą, ale na widok czerwonego wozu sportowego
zawołała:
– Rozczarowałeś mnie. Chciałam marzyć, że jestem Kopciuszkiem,
który jedzie karocą... przepraszam, kabrioletem. ..
– Zmarzłabyś, bo jeszcze nie naprawiono dachu. Ale obiecuję, że kiedyś
zabiorę cię na przejażdżkę. Weźmiemy koszyk z jedzeniem, koc i poleżymy
sobie pod drzewem...
– Ja tylko żartowałam.
– Przedyskutujemy bolączki naszego społeczeństwa... – Zerknął na nią
przelotnie. – Czy Rudy pomyśli, że zakradam się do jego ogródka?
Anne nie odpowiedziała.
– Wczoraj piłem jego piwo, prawda?
– Nie. Moje.
– Ale kupiłaś dla niego? Wiem, że jesteście zaręczeni i macie się pobrać.
– Już nie – odparła, nim pomyślała, że lepiej trzymać język za zębami. –
Skąd wiesz?
– Po południu byłem w redakcji, przeglądałem stare teczki i zauważyłem
ogłoszenie o waszych zaręczynach.
– Dałaś fatalne zdjęcie. – Zasępił się. – O co wam poszło? Rudy rzucił
cię i uciekł sprzed ołtarza?
– Nikt nikogo nie rzucił, a do ołtarza było bardzo daleko. Jedne związki
rozlatują się z hukiem, inne po cichu. Nasz powoli się rozpadał, bo mnie nie
odpowiadały humory Rudy'ego, a jemu godziny mojej pracy.
– To on jest gorszym cholerykiem niż ty? Nic dziwnego, że się wściekł,
gdy oddałem mu książkę.
– Mogłeś postąpić delikatniej. To prawda, że recenzje są bardzo dobre...
Matthew prychnął pogardliwie.
– Tym bardziej nie należy tego czytać. Książki, które mają dobre
recenzje, przyprawiają mnie o mdłości.
– Nic dziwnego. Przecież dla zasady kłócisz się z każdą ogólnie przyjętą
opinią.
– Nieprawda. Tylko wtedy, gdy ogół nie ma racji. A w sprawie książek
zwykle się myli. Znasz definicję powieści literackiej?
– Oficjalną czy twoją?
– To książka, którą jakieś sto osób kupi i położy na widocznym miejscu,
żeby imponować znajomym. Pięć osób spróbuje przeczytać, jedna coś
niecoś zrozumie, ale nikomu powieść się nie spodoba. Jednak każdy z tych
stu stwierdzi, że rzecz jest doskonała i głęboka, bo nie chce wyjść na głupca
w oczach znajomych, którzy też kupili to dzieło i położyli na stoliku, żeby...
– Brawo! – Anne klasnęła w ręce. – To cytat z felietonu, który
przeoczyłam, czy wymyśliłeś na poczekaniu?
Matthew zerknął na nią rozbawiony.
– Wiedziałem, że długo nie wytrzymasz bez ataku.
Z Sherwood Forest na zachodnich obrzeżach miasta do Pemberton Place
nad jeziorem było dość daleko. W Pemberton Place dawniej mieszkali
najważniejsi ludzie, potomkowie pierwszych osadników, którzy przybyli tu,
gdy miasto powstawało. Niektórzy, tak uparci jak Garrettowie, zostali w tej
dzielnicy, mimo że większość zamożnych mieszkańców wyprowadziła się
na przedmieścia.
Dom pana Garretta, z kamienia, cegły i drewna, był jednym z
mniejszych, lecz i tak duży. Okna na parterze były oświetlone, a
wypolerowane kryształowe gomółki wyglądały jak duże diamenty.
Drzwi otworzył siwowłosy kamerdyner, który wziął płaszcz Anne z
takim uszanowaniem, jakby brał futro z norek.
Anne zrozumiała, dlaczego jej dom wydał się Matthew malutki. Tutaj
przedpokój, wysoki na pięć metrów, był większy niż u niej cały parter.
Ściany były wyłożone boazerią z orzecha, a posadzkę przykrywał perski
dywan.
Podszedł pan domu i ujął jej dłonie w swoje.
– Dobry wieczór. Cieszę się, że pani dobrze wygląda po tak okropnym
przejściu. Zapraszam dalej. – Weszli do biblioteki z dużym kominkiem. –
Czego pani się napije? Sherry czy czegoś innego?
Nie czekając na odpowiedź, nalał sherry.
Anne usiadła w fotelu koło kominka i wypiła łyk alkoholu, którego nie
lubiła. Popatrzyła na panów i ze zdumieniem stwierdziła, że są bardzo
podobni nawet w gestach i sposobie poruszania się.
– Rozmawiałem z synem o zajściu i oczywiście zadbamy, żeby była
lepsza ochrona – rzekł pan Garrett. – Od dzisiaj będą strażnicy przez okrągłą
dobę. Byłoby jednak bezpieczniej, gdyby pani przestała tak późno pracować.
Anne zakrztusiła się i przez chwilę mocno kasłała. Miało to ten plus, że
zdążyła zastanowić się nad tym, co usłyszała. Nie wątpiła, że pan Garrett ma
dobre intencje, lecz nie wziął pod uwagę wszystkich aspektów.
– Czy jest pan niezadowolony z tego, jak wywiązuję się z obowiązków?
– zapytała spokojnie.
– To nie kwestia kompetencji...
– I właśnie w tym rzecz. – Odstawiła kieliszek i splotła dłonie. –
Podpisałam umowę, według której praca wymaga, żebym była w redakcji
wieczorami. Przeniesienie mnie na inne stanowisko, z innym zakresem
obowiązków, tylko dlatego, że jestem kobietą, za słabą, żeby obronić się
przed złodziejem, to dyskryminacja, której zabrania prawo.
Pan Garrett zmienił się na twarzy, jakby lada chwila groził mu atak
serca.
– Ależ moja droga...
– Tato, uważaj! – wtrącił się Matthew. – Ta pani zaraz powie, że nie
jesteś wystarczająco postępowy i gotowa stuknąć cię pantoflem.
Anne rzuciła mu wściekłe spojrzenie i zwróciła się do jego ojca:
– Pan chyba nie przemyślał tego do końca.
Rozległ się dzwonek i kobiecy głos. Pan domu przeprosił i wyszedł.
Matthew stał przy kominku, z rękoma skrzyżowanymi na piersi.
– Nie zachowałaś się zbyt dyplomatycznie. Masz talent do nazbyt
szybkiego wykładania kawy na ławę.
Słuszna uwaga wcale nie poprawiła Anne humoru.
– Tak uważasz? – wybuchnęła. – No, to powiem ci. że twoja pierwsza
dyrektorska decyzja jest fatalna. Nic znajdziesz odpowiedniego dla mnie
stanowiska, a zepchnięcie na gorsze, bo jestem kobietą...
– O co ci chodzi?
– Racja jest po mojej stronie i mogę wytoczyć proces – Nie chodzi mi o
sugerowaną przez ciebie dyskryminację, lecz o rzekomą dyrektorską
decyzję.
– Twój ojciec powiedział, że mówił z tobą. Przyznaj się, że bawi cię
pozycja przyszłego wydawcy.
Matthew pociemniały oczy, a Anne wyżej uniosła głowę i dorzuciła:
– Teraz ci zdradzę że zgadłeś. W „Chronicie" istnieje poczta pantoflowa
i dlatego nie jest tajemnicą, dlaczego wróciłeś.
Usiadła wygodniej, zadowolona z siebie. Dała Matthew do zrozumienia,
że nie można działać za kulisami i udawać, że nic się nie dzieje.
i
Rozdział 3
Weszła Dominique, która tym razem wystąpiła w złocistej wieczorowej
sukni i rozsiewała intensywny zapach „Midnight Passion". Jak poprzednio,
nadstawiła policzek do pocałowania, a według Anne była za młoda, żeby
zachowywać się jak ciotka Matthew. Oboje byli mniej więcej w tym samym
wieku, tyle że Dominique wyglądała poważniej.
Ostatnimi z zaproszonych gości było małżeństwo, Ted i Dorie
Lehmannowie.
– Pan Ted jest rektorem Uniwersytetu Nicolet, a dzięki pani Dorie na
kampusie wszystko chodzi jak w zegarku.
– Święta prawda. – Rektor przyjrzał się Anne. – Pani McKenna? Na
wydziale matematyki jest profesor o tym nazwisku.
– To mój ojciec. A ja miałam to szczęście, że nie musiałam płacić
czesnego, żeby zdobyć pierwszorzędne wykształcenie.
– Jim, szkoda, że nie możemy wszystkim zdolnym ludziom tego
zapewnić, prawda?
– Tak. – Pan Garrett uśmiechnął się lekko. – Tylko że wtedy Nicolet nie
miałby opinii ekskluzywnej uczelni.
– Po krótkiej rozmowie na temat zmian w szkolnictwie wyższym
gospodarz zaprosił gości do sąsiedniego pokoju.
Olbrzymią jadalnię oświetlał jeden żyrandol wiszący nad elegancko
nakrytym okrągłym stołem. Ściany były ozdobione malowidłami, niestety,
prawie niewidocznymi w półmroku.
Pan Garrett wskazał pani Lehmann miejsce po prawej stronie, a
Dominique po lewej.
Anne, której przypadło miejsce naprzeciw niego, uświadomiła sobie, że
nigdy nie słyszała o pani Garrett. Żyje czy umarła? Mogła do woli o tym
rozmyślać, ponieważ Dominique nikogo nie dopuszczała do słowa. Pan
Garrett spokojnie jadł, pił wodę i od czasu do czasu wtrącał jakąś uwagę.
Myślami zapewne był gdzie indziej.
Mimo to Anne miała wrażenie, że ją obserwuje, i to krytycznym okiem.
Pocieszała się, że starszy pan zapewne nawet nie zdaje sobie sprawy, iż
często na nią patrzy. Osób było tak mało, że wszyscy stale spotykali się
wzrokiem.
Gdy podano suflet czekoladowy, pani Lehmann zwróciła się do Anne:
– Wreszcie przypomniałam sobie, skąd znam pani nazwisko. Pani uczy
na wydziale dziennikarstwa, prawda?
– Tak, mam tam zajęcia we wtorki i czwartki rano. Brakuje kadry, więc
to okazja...
Nie dokończyła, ponieważ wtrąciła się Dominique.
– Radziłabym zatrudnić Matta. Jestem pewna, że byłby świetnym
nauczycielem.
– Dziękuję ci za tę pewność – rzekł Matthew. – Niestety, teraz nie
mógłbym wygospodarować czasu na regularne lekcje. Ale – spojrzał na
Anne – jeśli będziesz miała kłopoty i potrzebowała rady, służę pomocą.
– Uważaj, bo może będziesz musiał dotrzymać obietnicy – żartobliwie
ostrzegł go pan Lehmann. – Wiesz, Jim, chętnie widziałbym ciebie na
seminarium o zarządzaniu mediami. Tylko nie mów, że takie zajęcia to
żadna przyjemność.
– Przyjemność byłaby duża, ale lekarz każe mi coraz bardziej się
oszczędzać.
Anne znowu odniosła wrażenie, że pan Garrett spojrzał na nią znacząco i
ogarnęły ją wyrzuty sumienia. Czy jej wzmianka o sądzie zabrzmiała jak
groźba? Może powinna przeprosić za ostre słowa?
Nie było jednak okazji. Po powrocie do biblioteki starsi panowie usiedli
w wykuszu i pogrążyli się w poważnej rozmowie. Dominique wzięła
Matthew pod rękę i stanęli przy kominku. Anne poczuła się jak piąte koło u
wozu, ale wtedy zwróciła się do niej pani Lehmann:
– Podczas kolacji nie dokończyła pani, bo przerwano, a ciekawa jestem,
co pani chciała powiedzieć.
– Łudzę się, że dzieląc się moją wiedzą, daję coś uczelni w zamian za
wykształcenie. Nie posiadam żadnych oszczędności, ale uczenie...
Pani Lehmann uśmiechnęła się serdecznie.
– Rozumiem panią.
Po długiej, interesującej pogawędce, starsza pani obejrzała się.
– Panowie też się rozgadali. Muszę odciągnąć męża, bo zamęczy
gospodarza. Jim we wtorek ma operację, więc potrzebny mu spokój.
Nawet Dominique zrozumiała aluzję.
– Matt, kochanie – rzekła przymilnym tonem – podrzucisz mnie do
domu? Przyszłam pieszo, bo mam niedaleko, ale o tej porze boję się sama
chodzić.
– Jasne, że nie możesz iść bez opieki. Oczywiście odwiozę panie.
Najpierw ciebie. Odpowiada ci takie rozwiązanie?
Anne widziała, że Dominique jest niezadowolona i z rozbawieniem
czekała na jej reakcję. Matthew jednak nie czekał, przeprosił i wyszedł.
Kamerdyner odprowadził gości do samochodu i otworzył drzwi.
Dominique teatralnym gestem dała Anne pierwszeństwo. Anne z trudem
wcisnęła się na niewygodne siedzenie z tyłu i skrzywiła, gdy uderzyła się w
obolałe biodro.
Dwie przecznice dalej stanęli przed imitacją francuskiego zamku. Anne
pomyślała, że styl budowli idealnie pasuje do stylu właścicielki.
Dominique zaczekała, aż Matthew otworzy drzwi z jej strony, a potem
szła powoli, sztywno, jakby zbliżała się do prawdziwego pałacu.
Po ich odejściu Anne zaczęła się kręcić, żeby zająć wygodniejszą
pozycję. Widziała, że Dominique zatrzymuje Matthew i oceniła, że
przyjdzie dość długo czekać. Zastanawiała się, o czym jeszcze można
rozmawiać po wspólnie spędzonym wieczorze. Czy Dominique zaprasza
Matthew, żeby wstąpił w drodze powrotnej?
– Co ci do tego? – spytała na głos.
Kątem oka dostrzegła, że dwie postaci zlewają się w jedną, więc
odwróciła głowę. Przypomniała sobie, jak przed laty ukradkiem poszła do
kina, żeby śledzić najstarszego brata i jego dziewczynę. Po pewnym czasie
usłyszała:
– Przesiądziesz się, czy też dobrze ci tam i wolisz zachować wyniosły
dystans do szofera?
– Trudno mi się ruszyć.
Matthew bez uprzedzenia wyciągnął ją i pomógł usiąść z przodu.
Anne odetchnęła z ulgą.
– Teraz rozumiem, jak modelki Picassa czuły się po całym dniu
pozowania.
– Przepraszam. Zapomniałem, że gimnastyka w twoim stanie nie jest
wskazana.
Anne rzuciła okiem na dom Dominique.
– Powinieneś się wstydzić złośliwych uwag o moim domu i o tym, co
można kupić z pensji.
Matthew uśmiechnął się, lecz nic nie powiedział, a Anne pomyślała, że
widocznie źródło dochodów Dominique nie jest dla niego tajemnicą. Może
znają się od dziecka?
Jednostajne kołysanie samochodu zmorzyło ją, więc drgnęła nerwowo,
gdy Matthew nagle się odezwał.
– Wyjaśnijmy jedną kwestię. Otóż zaproponowanie ci innych
obowiązków to nie mój pomysł.
Anne otworzyła oczy.
– Aha. Faktycznie nie widzę powodu, dla którego miałbyś przejmować
się, czy znowu dostanę po głowie.
– Gdyby ojciec zapytał mnie o opinię w tej sprawie, powiedziałbym, że
nie warto wysilać się, żeby ci pomóc.
– Dziękuję uprzejmie i doceniam twoją szczerość.
– Nawzajem. Dlatego chciałbym usłyszeć, czemu według ciebie nie będę
przyzwoitym wydawcą.
– Tak się nie wyraziłam.
– Ale o to chodziło. No mów. Obiecuję, że nie wykorzystam tego
przeciw tobie.
– Bardzo pan łaskaw.
– Wolisz, żebym domyślał się, co o mnie sądzisz?
– No, skoro tak... Uważam, że na stanowisku, jakie zajmuje twój ojciec,
potrzebne są zdolności, których nie można przekazać.
– Co to ma znaczyć?
– Że nie podlegają automatycznemu dziedziczeniu. Dobry wydawca
musi zdobyć wszechstronne doświadczenie, mieć jasną wizję. Tego nie
można wyczarować, mówiąc: „Pasuję cię na wydawcę". Tu trzeba
dojrzałości, której nabiera się z wiekiem.
– Gdzie się tego wyuczyłaś? – spytał Matthew opryskliwie. – Dałaś
niezły popis, gdy zagroziłaś sądem...
– Ja zęby zjadłam w tej pracy, a ty nawet pojęcia nie masz o połowie
problemów. Można wiedzieć, kiedy i ile czasu spędzałeś w redakcji?
– Bywałem parę razy w tygodniu, gdy zanosiłem felieton.
Anne spojrzała na niego podejrzliwie. Czy on wie, że rzuca na siebie
oskarżenie?
– I według ciebie tyle wystarczy, żeby być fachowcem z prawdziwego
zdarzenia? To dobre dla felietonisty.
Łatwo proponować rozwiązania, gdy nie ponosi się odpowiedzialności
za wprowadzenie ich w życie i za wyniki.
Gdyby poważnie traktowano te twoje niesłychane propozycje, połowa
kraju pogrążyłaby się w chaosie.
– Może masz rację – niespodziewanie zgodził się. – A zamiast tego w
całym kraju panuje chaos i...
– Wolę nie myśleć, co u nas będzie się działo, gdy obejmiesz rządy. Z
twoimi pomysłami...
– Znasz mnie tylko jako felietonistę.
– Przecież nim jesteś! Nie wykręcaj się! – Patrzyła na niego z
niedowierzaniem. – A stanowisko wydawcy to całkiem inna para kaloszy.
Sam pomysł, że kluczową pozycję zajmie ktoś bez przygotowania,
praktyki... Będziesz musiał dużo się uczyć...
– Powinienem być zaszczycony, że uważasz, iż można mnie wyszkolić –
przerwał Matthew bez gniewu.
Anne zastanowiła się przez chwilę.
– Tak, masz szansę się nauczyć. Pod warunkiem, że uznasz, iż
powinieneś. Ale twojemu ojcu chyba nie chodzi o powolne kształcenie się
następcy, a dla ciebie okres praktykowania byłby utrapieniem...
Matthew znowu wpadł jej w słowo.
– Skąd tyle wiesz o tym, co i jak mój ojciec myśli?
Wzywał cię, żebyś mu doradzała, czy po prostu czytasz w myślach? A
może... podsłuchujesz?
Anne ugryzła się w język, żeby nie zareagować zbyt ostro.
– Obrażasz mnie – syknęła.
– Ale nie zaprzeczyłaś, więc mam rację. No, kochanie, z kim ojciec
rozmawiał?
– Z adwokatem. Wczoraj na przyjęciu.
– A, to dlatego plan nie jest już tajemnicą.
Ledwo zajechali przed dom, Anne otworzyła drzwi i sucho powiedziała:
– Dziękuję za odwiezienie.
Matthew też wysiadł.
– Zawsze dla bezpieczeństwa odprowadzam damę do drzwi.
– Moje są o pięć kroków stąd.
– Nie szkodzi.
Na ganku wyciągnął rękę po klucze, ale Anne udała, że tego nie widzi.
– Nie zdążyłam podziękować twojemu ojcu...
Matthew nie dotknął jej, lecz wyczuła, że zamierza to zrobić, więc
odskoczyła jak oparzona.
– Czemu skaczesz? – spytał zaintrygowany.
– Przestań udawać – mruknęła speszona. – Ale playboy z ciebie; jedna
jazda, dwa pocałunki...
– Przeszkadza ci, że pocałowałem Dominique?
– Ani trochę. Nie moja sprawa, kogo całujesz, ale jestem trochę
zdegustowana.
– Czemu?
– Czy ty jesteś zupełnie pozbawiony wrażliwości? Bycie świadkiem
podobnych scen nie należy do przyjemności.
– Przecież nie patrzyłaś. Dlaczego?
– Bo nie lubię podglądać takich rzeczy.
– Szkoda. Gdybyś na nas patrzyła, wiedziałabyś, że nie było żadnych
„takich rzeczy". Tylko to.
Nie zdążyła zrobić uniku, poczuła chłodne usta na swoich. Pocałunek był
krótki i tak lekki, że nie miała za co się obrazić.
– Czarujące – wycedziła przez zaciśnięte zęby. Mam nadzieję, że
Dominique też doceniła twój popis.
A teraz, jeśli łaskawy pan pozwoli...
– Nie podobało ci się? Widzisz, Dominique pocałowałem trochę inaczej.
O, tak.
Jedną ręką objął ją wpół, a drugą ujął pod brodę i tym samym zupełnie
obezwładnił. Anne przeszyło kilka fal strachu – czy to na pewno strach? –
gdy całował ją powoli, ale coraz namiętniej. Na koniec lekko ugryzł ją w
wargę i powiódł językiem po zębach.
Anne jęknęła, więc odsunął ją od siebie, lecz nadal mocno trzymał. Całe
szczęście, bo osłabła i uginały się pod nią kolana.
– Taki pocałunek podglądaczka powinna docenić.
Czułaś różnicę, prawda? Dobranoc i do zobaczenia.
Anne weszła do domu i gniewnie zatrzasnęła drzwi.
– No, teraz przynajmniej wiem, czemu Dominique tak długo wytrzymała
mimo chłodnego wiatru. W ramionach Matthew nie czuje się zimna –
szepnęła.
Podczas poniedziałkowej konferencji Matthew siedział obok ojca, co
było zrozumiałe. Natomiast to, że przez cały czas milczał, bardzo Anne
zaskoczyło. Podświadomie oczekiwała, że zarozumiały felietonista wystąpi
z jakimiś wspaniałymi pomysłami. Dlaczego nic nie mówi? Czyżby wziął
sobie do serca to, co mu zarzucała? Jeżeli jest gotów słuchać i uczyć się...
Milczenie jednak nie oznacza, że dany człowiek ze wszystkim się
zgadza. Być może Matthew wolał czekać, aż jego pozycja w „Chronicie"
ugruntuje się. Przecież i tak wszyscy wiedzieli, że ma bardzo zdecydowane
poglądy i nie waha się przed wypowiadaniem ich publicznie, głośno i
otwarcie.
Tym razem Anne i Holly poszły na kolację do modnej restauracji.
– Nie wierzę, żeby on dużo tu zmienił – zaczęła Holly. – „Chronicie" to
bardzo dobry dziennik. W ciągu pięciu lat przyznano nam sześć nagród
Pulitzera.
– Siedem.
– Jeszcze lepiej. Jeśli Matthew zależy na nagrodach, nie będzie
kwestionował kosztów zbierania materiału. To oczywiste.
– Nie jestem taka pewna Anne nie oparła się pokusie i na deser zamówiła
sernik z polewą czekoladową.
– Ale z ciebie łakomczuch – skrytykowała ją Holly.
– Nieprawda.
– Rozumiem, czemu tak reagujesz na Matthew. Moim zdaniem jesteś
zazdrosna.
– Piątka za domyślność – rzuciła Anne z ironią. – Mylisz się, moja
droga. Nie podoba mi się, że naszą gazetę ma przejąć playboy, którego brak
doświadczenia równa się arogancji.
– Wiem, że traktujesz „Chronicie" trochę tak, jak kwoka pisklę, ale twoje
pretensje mają podłoże osobiste.
Anne zastygła z widelczykiem przy ustach.
– Fakt, że nie przepadam za Garrettem juniorem nie znaczy...
– Chodzi o ciebie, nie o niego. Skoro stanowisko obejmuje ktoś z
zewnątrz, nie będzie awansów wśród personelu. Każdy zostaje na
dotychczasowym miejscu i twój awans majaczy gdzieś w dalekiej
przyszłości. To cię bardzo irytuje.
– Czyli według ciebie mam pretensję do Matthew, bo marzy mi się
stanowisko naczelnego? Nie przeczę, że kiedyś chciałabym zajść tak
wysoko, ale jestem realistką. Wszyscy nie mogą być na górze. Poza tym
jestem zadowolona z tego, co teraz robię.
– Jak długo będziesz zadowolona? Nie wmówisz mi, że praca w nocy to
rozrywka.
– Lubię ją, bo wtedy dużo się dzieje.
– Gdy wyjdziesz za mąż i będziesz miała dzieci, też będziesz
zachwycona powrotami po północy?
– Nie warto martwić się na zapas. Na razie nie przewiduję zmiany stanu
cywilnego.
– Przestałaś opłakiwać Rudy'ego?
– Owszem.
– To dobrze, bo mamy nowego pracownika. Dla mnie za niski, ale
tobie...
– Daj spokój. Wracając do tematu, nie sądzę, żeby Matthew wiecznie
trzymał mnie na nocnej zmianie.
Nadal posądzała go o to, że podsunął ojcu pomysł, aby zaproponować jej
zmianę godzin pracy. To nic, że wyparł się i twierdził, że nie ma z tym nic
wspólnego. Nie chodzi mu o bezpieczeństwo, ale o to, by usunąć kogoś, kto
już coś osiągnął.
– Zauważyłam, że masz mniej obowiązków – uparcie ciągnęła Holly. –
Ostatnio tylko czytasz i czytasz.
– Muszę być na bieżąco, bo to należy do zakresu moich obowiązków.
– Od dwóch lat robisz to samo, więc dojrzałaś do zmiany.
– Racja. Nie zgadzam się z taką polityką, ale wiem.
– kiedy się poddać. Czy jest inne wyjście? Zorganizujemy pucz, żeby
obalić Garretta juniora?
– Tobie zostawiam decyzję.
Anne pomyślała, że w przyzwoitej redakcji nie ma miejsca na intrygi i
być może dlatego Matthew spodobała się ciepła posadka. Miał zapewniony
byt i święty spokój do końca życia.
We wtorek, ledwo studenci wyszli z sali, ujrzała Rudy'ego.
– Co cię tutaj sprowadza? – spytała niezbyt uprzejmie i chłodno.
– Ty. Masz czas, żeby wstąpić na kawę?
Anne spojrzała na zegarek, zawahała się, ale skinęła głową.
– Tylko kwadrans, bo śpieszę się do pracy.
– A ja zaczynam o dwunastej. Zawsze mieliśmy inny rozkład zajęć i...
Anne speszyła się, bo nie miała ochoty wracać do przeszłości.
Kawiarnia była pełna, ale znaleźli jeszcze dwa wolne miejsca.
– Jak udała się kolacja u szefa? – spytał Rudy. Pewno było nudno, jak
zawsze na takich spotkaniach.
Anne pomyślała, że groźba podania szefa do sądu i pocałunki jego syna
to niekoniecznie nudny repertuar.
– Za to wieczór poetycki bardzo się udał. – Rudy wrzucił do kawy drugą
kostkę cukru. – Przeczytałaś książkę?
– Nie. Przepraszam, ale jeszcze nie miałam czasu. Obiecuję, że
niebawem się do niej zabiorę.
– Odruchowo położyła rękę na jego dłoni. Rudy spojrzał na smukłe palce
i nakrył je drugą ręką.
– Jeszcze zależy ci na mnie, prawda? Wiem, że miłość tak szybko nie
wygasa.
– Ja...
– Kochanie, daj mi szansę. Teraz moje choleryczne wybuchy są rzadsze,
bardziej nad sobą panuję. Gdy cię straciłem, zrozumiałem, jaki trudny mam
charakter.
– Nie sądzę...
Powinna czuć się uszczęśliwiona. Kiedyś naprawdę kochała Rudy'ego i
rozstanie z nim nie było łatwe. Tym bardziej że nie zrobił nic
niewybaczalnego. Po prostu coraz bardziej bała się wybuchów gniewu,
nawet gdy je przewidywała. Skoro jednak Rudy zrozumiał swój błąd, miała
obowiązek dać mu szansę. Obowiązek? To powinna być przyjemność,
radość, a nie obowiązek.
Rudy pocałował ją w rękę i szepnął:
– Spotkamy się w czwartek wieczorem i uczcimy zgodę kolacją w
najlepszym lokalu.
– Ale nie zaręczyny... Nie mogę, nie jestem gotowa.
– Dobrze. Rozumiem, że muszę udowodnić, że się zmieniłem.
Przekonasz się, jak bardzo.
Anne przebiegł zimny dreszcz. Dlaczego? Przecież powinna być
zadowolona.
Rozdział 4
– Przepraszam, ale muszę już iść.
Rudy spojrzał na duży ścienny zegar.
– Ale ten czas leci! Spóźnię się na zajęcia! Kochanie, do zobaczenia w
czwartek. – Gdy wyszli, objął ją i pocałował. – Przyjadę po ciebie.
Anne nie lubiła czułości przy świadkach, ale tym razem nic nie
powiedziała. Długo patrzyła w ślad za Rudym, który przebiegł na drugą
stronę ulicy i zniknął w budynku swego wydziału.
– Cieszę się – szepnęła. – Cieszę się.
Te dwa słowa, powtarzane w myśli, stanowiły akompaniament do
rytmicznego stukotu obcasów. Dzień był bardzo ładny i gdy rano powoli
szła na zajęcia, rozkoszowała się krótkim spacerem. Teraz miała mało czasu,
więc odległość do domu jakby się wydłużyła.
Rano wyśmiałaby każdego, kto by powiedział, że umówi się z byłym
narzeczonym na kolację, żeby dać mu szansę i porozmawiać o wspólnej
przyszłości. Uważałaby, że coś takiego jest absolutnie niemożliwe. A
tymczasem postąpiła wbrew sobie i w ciągu kilku godzin zaszła taka
zmiana.
Rano twierdziłaby, że bardzo żałuje, iż sprawy przybrały taki, a nie inny
obrót i szkoda, że plany spaliły na panewce. Byłaby o tym święcie
przekonana. W pierwszej chwili, gdy usłyszała, o co Rudy'emu chodzi,
wpadła niemal w panikę. Jej wahanie nie wynikało jednak ze strachu przed
gniewnymi wybuchami Rudy'ego. Wystraszyła się tego, że ma podjąć
dozgonne zobowiązanie i chciała zażądać, aby jej nie poganiał.
Zastanawiała się, dlaczego wciąż nie jest gotowa związać się z kimś na
całe życie. Miała dwadzieścia siedem lat, więc nie należało długo zwlekać.
Kiedy wyjdzie za mąż, jeśli nie teraz?
Wmawiała sobie, że zerwała zaręczyny, bo przerażały ją awantury, ale
może wcale nie o to chodziło. Może winę ponosił nie tyle Rudy, co jej
obawy? Jaka była prawdziwa przyczyna zerwania? Jeżeli nie chodziło o
awantury, to czego się bała? Samego małżeństwa? Rodzenia dzieci?
Obowiązków i odpowiedzialności wynikającej z posiadania rodziny?
Podobne obawy byłyby uzasadnione, gdyby jej rodzice się rozeszli i z
tego powodu w dzieciństwie przeżyłaby tragedię. Lecz wychowała się w
zżytej i kochającej się rodzinie. Już jako podlotek podświadomie czuła, że
pragnie tego samego dla siebie. Chciała mieć kilkoro dzieci i nie wątpiła, że
dobrze je wychowa. Pragnęła wyjść za człowieka, który będzie nie tylko
kochającym mężem, ale też prawdziwym przyjacielem.
Początkowo uważała, że Rudy spełnia wymagania, a zaczęła wątpić, gdy
wybuchy gniewu i awantury stały się coraz częstsze. Nie chciała, by w
przyszłości z tego powodu cierpiały niewinne dzieci.
Dlaczego więc teraz tak nieoczekiwanie dla siebie robi mu nadzieję? Czy
postępuje rozsądnie? Czy powinna zagłuszyć wątpliwości, chociaż nie wie,
na ile on naprawdę się zmienił?
A jeśli strach przed wybuchowym charakterem przyszłego męża był
jedynie maską, pod którą krył się prawdziwy problem, czyli wymówka, by
czekać na wymarzonego, idealnego partnera?
Rozsądek podpowiadał, że w życiu nie ma ideałów. Nawet jej rodzice
nie dobrali się pod każdym względem Pan McKenna był profesorem
matematyki, ale jego żona nie potrafiła nauczyć się racjonalnego
gospodarowania pieniędzmi. Pani McKenna pisała piękne wiersze, a jej mąż
z trudem składał nieskomplikowane rymy.
Do ideału było daleko i czasami dochodziło do spięć. Mimo to po
czterdziestu latach małżeństwa państwo McKenna nadal bardzo się kochali,
a to najważniejsze.
Anne chciała mieć to samo i uważała, że na mniej nie warto się godzić.
To był główny powód, dla którego miała tyle wątpliwości i nie
wiedziała, jak postąpić z Rudym.
W redakcji czekało pismo zaadresowane do wszystkich pracowników i
podpisane przez redaktora naczelnego.
Operacja pana Garretta odbyła się dziś, bez komplikacji. Najbliższe
godziny będą decydujące, ale lekarze są dobrej myśli i rokują pacjentowi
szybki powrót do zdrowia.
Anne uświadomiła sobie, że przez kilka godzin często była myślami przy
chorym. Po pamiętnej kolacji nie nadarzyła się okazja, by zamienić z nim
choć kilka słów, a dręczyło ją to, że wtedy źle się zachowała. Miała
wrażenie, że pan domu przez cały wieczór jej unikał. Gdy wychodziła, był
tak pogrążony w rozmowie, że nawet nie podszedł, aby ją pożegnać.
Podczas konferencji siedział bardzo daleko i wyszedł natychmiast po
zakończeniu.
Gdyby była zarozumiała, mogłaby dojść do wniosku, że w jej obecności
wydawca robi się nerwowy i dlatego omija ją z daleka. Jako osoba trzeźwa
sądziła, że starszy pan zapomniał o jej wybuchu i jest zajęty swoimi
zmartwieniami. A po konferencji uciekł nie tyle przed nią, co przed
bliźnimi, którzy współczują z powodu operacji i opowiadają o tym, że
znajomi znajomych mieli podobną i potem jeszcze jakiś czas żyli.
Anne niechętnie przyznała rację Matthew, który przewidział, że póki nie
przeprosi jego ojca, poty będzie dręczyła się, że mówiła, co ślina na język
przyniesie. Postąpiła podwójnie niestosownie, bo nawet nie wysłuchała
gospodarza do końca, lecz przerwała w pół słowa. A jeśli zamierzał
powiedzieć o awansie?
Po dokładnym rozważeniu za i przeciw, doszła do wniosku, że taka
ewentualność nie wchodzi w rachubę. Po prostu dlatego, ponieważ nie było
wakatów. Zdawała sobie sprawę, że doszła do poziomu, na którym awanse
są ograniczone, gdyż rzadko kto rezygnuje z wyższego stanowiska w dobrej
gazecie, a w „Chronicie" większość redaktorów nie jest w wieku
emerytalnym. Pan Garrett ewentualnie mógł zaproponować pracę tego
samego typu, tyle że w godzinach rannych. To zaś oznaczałoby degradację.
Mimo wszystko należało wysłuchać go do końca, a potem uprzejmie
podziękować i nie przyjąć propozycji.
Było jej przykro, że zanim się znowu spotkają, pan Garrett będzie myślał
o niej źle. Los bywa złośliwy! Jeszcze nie tak dawno wątpiła, czy wydawca
kojarzy jej nazwisko, a teraz martwiła się, że zapamiętał nie tylko nazwisko,
ale i niestosowne zachowanie.
Jedyne, co mogła zrobić, to posłać choremu kwiaty, więc zadzwoniła do
kwiaciarni.
– Chciałabym zamówić bukiet i prosić o posłanie kwiatów panu Jimowi
Garrettowi w szpitalu przy Uniwersytecie Nicolet. Niestety, nie wiem, na
jakim oddziale leży, ale dziś rano miał operację serca.
Holly przysiadła na biurku i wzięła do ręki prace studentów.
– Lizuska – rzekła półgłosem.
Anne pokazała jej język.
– Nasz wydawca wcale nie ma na imię Jim – dorzuciła Holly. –
Przypadkowo wiem, że w uniwersyteckim szpitalu strasznie czepiają się
drobiazgów.
Anne podała poprawne imię pacjenta i usłyszała tak ciężkie
westchnienie, jakby kwiaciarka musiała zmienić już ułożony bukiet.
– Oni do imion pacjentów przywiązują większą wagę niż redaktorzy do
nazw ulic – niewinnie dodała Holly.
Anne uśmiechnęła się. Przed tygodniem znalazła w reportażu Holly
przekręcone nazwy ulic i wygłosiła parę cierpkich uwag o wiarygodności
gazety, w której zdarzają się takie pomyłki. Dlatego Holly ucieszyła się, że
przyłapała ją na nieścisłości.
Anne odłożyła słuchawkę i spytała:
– Przyszłaś w konkretnej sprawie, czy żeby przeglądać cudze papiery?
– Interesują mnie prace studentów, którzy niedługo pewnie wygryzą
mnie z pracy. – Holly rozejrzała się, pochyliła i ściszyła głos. – Co powiesz,
gdy ci zdradzę, że burmistrz bierze łapówki za projekty rozbudowy miasta?
Anne popatrzyła na nią z powagą.
– Powiem, że musisz mieć niezbite dowody.
– Po co? Wszyscy o tym wiedzą, chociaż nikt nie ma dowodów.
– Wobec tego porozmawiaj z Matthew. Jemu taki drobiazg nie
przeszkadza w pisaniu zjadliwości. Już wytknął burmistrzowi to i owo.
Holly wybuchnęła śmiechem.
– Czytałaś jego dzisiejszy felieton? Ciekawe, jak burmistrzowi podobają
się epitety. Jeżeli nie wolno pisać o łapówkach w ratuszu, to czy pozwolisz
mi za tydzień jechać na koncert w Milwaukee?
– Z jakiej to okazji?
– Powrotu słynnego zespołu sprzed dwudziestu lat. Koniecznie
powinniśmy o tym napisać.
– A tobie zafundować bilet?
– Ty też mogłabyś się wybrać. Taki koncert jest ważnym wydarzeniem w
historii stanu. Znowu odmawiasz? No więc może zainteresuje cię jesienny
festiwal? W czwartek pójdziemy obie i miło spędzimy wieczór.
– Niestety, będę zajęta. Jeśli wyskoczysz z jeszcze jednym genialnym
pomysłem, każę ci napisać reportaż o dzisiejszym podwieczorku
dobroczynnym Junior League.
– To nie moja działka.
– Ale możesz pomóc, bo widzę, że nie masz co robić.
Holly poczuła się urażona.
– Jak to? Postępuję zgodnie z tradycją obowiązującą w każdym
przedsiębiorstwie. I idę za twoim przykładem.
– Co takiego? – Anne gniewnie zmarszczyła brwi. – Za jakim moim
przykładem?
– Przymilam się szefowej.
Holly zniknęła, nim Anne zdobyła się na ciętą odpowiedź.
Wieczorem postawiła na stoliku filiżankę gorącej czekolady, usiadła na
kanapie i otworzyła ulubione czasopismo. Miała zamiar przeczytać kilka
artykułów, a w połowie pierwszego zasnęła. Obudził ją dzwonek.
Podskoczyła i spojrzała na zegar; dochodziła północ. Kto o takiej porze
przychodzi z wizytą? Czyżby Rudy chciał teraz dokończyć przerwaną
rozmowę? Oby tylko nie on!
Wyciągnęła jego książkę spod gazet, rzuciła na stolik, cicho podeszła do
drzwi i wyjrzała przez wizjer. Stojący na ganku mężczyzna był
przygarbiony, lecz i tak wyższy od Rudy'ego. Gdy otworzyła, przybyły
odwrócił się i powoli wyprostował.
– Dobry wieczór. Wiedziałem, że nie śpisz, bo pali się światło. –
Matthew zerknął na łańcuch. – Nie wpuścisz mnie?
– Jestem nie ubrana.
Wsunął głowę w szparę i z uznaniem popatrzył na jej różową podomkę.
– Bardzo twarzowa... A tu jest trochę zimno.
Miał gołą głowę, lekki sweter i krótką, rozpiętą kurtkę. Ręce trzymał w
kieszeni.
– Trzeba było włożyć coś ciepłego. Ci, co się stąd wyprowadzili, prędko
zapominają, jaką mamy zimę. Gdybyś siedział w domu, byłoby ci ciepło.
Matthew zrobił minę, jakby zastanawiał się nad jej uwagami.
– No dobrze. Wpuszczę cię, ale weź nogę. Muszę przymknąć drzwi i
zdjąć łańcuch.
Matthew uśmiechnął się i na ganku jakby pojaśniało. Anne otworzyła
drzwi, chociaż uważała, że powinna zamknąć je na wszystkie spusty i nie
wpuszczać pojawiających się bez zapowiedzi gości.
– O, widzę dobre rzeczy – rzekł, gdy weszli do pokoju. – Przez cały
dzień byłem w szpitalu...
– Niedawno twierdziłeś, że nie zniżasz się do aluzji – wypomniała mu
Anne, ale ruszyła do kuchni.
Poszedł za nią i prawie wpadła na niego, gdy się odwróciła. Starała się
opanować irytację, lecz głos miała ostrzejszy niż zwykle.
– Czy jest jakiś poważny powód wizyty o tej dość niezwykłej porze?
– Chciałem podziękować za kwiaty. Wzruszające, że pomyślałaś...
Speszyła się, ponieważ wyłowiła dziwną nutę w tonie, jakim to
powiedział. Co ona oznacza? Zawoalowaną ironię? Czy Matthew podobnie
jak Holly uważa, że Anne przymila się zwierzchnikowi?
– Naprawdę drobiazg.
– Sprawiły mi dużą przyjemność.
– Tobie?
– A komu? – Bez pośpiechu zlizał śmietanę z górnej – wargi. – Bilecik
był zaadresowany do Matthew Jamesa Garretta, czyli właśnie do mnie.
– A jakie imiona ma twój ojciec?
– James Emerson.
– Żarty sobie stroisz! – Anne przełknęła ślinę. – Przecież masz numer II.
– Dano mi imiona po dziadku, który był pierwszym Matthew Jamesem w
rodzinie. Nie jestem juniorem, jak lubisz mnie nazywać. Imiona niezbyt mi
się podobają, ale nie pytano mnie o zdanie. Starczy ci takie wyjaśnienie?
Anne pomyślała, że Holly idealnie się zemściła.
– Dziennikarzom nie należy w niczym wierzyć – burknęła. – Szczególnie
gdy chodzi o imiona.
– Racja.
– Wypij czekoladę i znikaj.
– Jak pani każe. Ale czy mogę wypić na siedząco? Cały dzień jestem na
nogach, bo w szpitalu, a przynajmniej na tym oddziale, nie ma krzeseł.
– Pewnie nie chcą, żeby odwiedzający za długo tam przebywali.
Weszli do pokoju.
– Może – rzekł Matthew bez przekonania. – Nie przejmuj się pomyłką,
bo to najładniejszy bukiet, jaki w życiu dostałem. – Usiadł na kanapie i
wskazał miejsce obok siebie. – Prawdę powiedziawszy, jedyny bukiet.
– Dobrze wiesz, dla kogo był przeznaczony i jeśli nie dasz go ojcu...
– Uspokój się, bo już dałem i ojcu też bardzo się podoba. Ale musisz
przyznać, że trochę skompromitowałaś nasz dziennik pod względem
dbałości o szczegóły.
– Anne usiadła w fotelu na biegunach, oparła głowę o poduszkę i
przymknęła oczy.
– Wyobrażam sobie, z jaką przyjemnością zwróciłeś ojcu uwagę na mój
brak kompetencji.
– Nie musiałem – spokojnie oświadczył Matthew. – Sama już wcześniej
się popisałaś.
Anne jęknęła w duchu i pomyślała, że chyba jest jedną z niewielu osób,
które życzliwy gest odbierają jako groźbę utraty pracy. Nadal miała
zamknięte oczy, więc nie widziała, że po ustach Matthew przemknął cień
uśmiechu.
– Sprawdzanie szczegółów należy do moich obowiązków. W ubiegłym
miesiącu zwolniłam człowieka, który za często się mylił. Miarka przebrała
się, gdy jedno i to samo nazwisko napisał inaczej aż sześć razy.
– Czyli z tobą jeszcze nie jest tak źle, bo do zwolnienia zostało ci pięć
pomyłek.
Zadzwonił telefon.
– Słucham?
– Dobry wieczór, kochanie – odezwał się Rudy. – Zarezerwowałem
stolik na siódmą.
– Aha.
Kątem oka dostrzegła, że Matthew otworzył książkę i zaczął czytać.
Ciekawe, czy telepatycznie wie, kto dzwoni, czy raczej chce uprzejmie
udawać, że nie słucha rozmowy, a powieść leżała pod ręką.
– Aha? – Rudy poczuł się urażony. – Tylko tyle masz do powiedzenia?
– Przecież mówiłeś, dokąd pójdziemy.
– A, tak. Wiesz, musiałem usłyszeć twój głos, żeby – mieć pewność, że
nasze spotkanie nie było snem. Nadal trudno mi uwierzyć, że się
umówiliśmy.
Anne też wydawało się to nieprawdopodobne.
– Zastanawiałem się, czy wypada dzwonić, bo może akurat czytasz moją
powieść.
– Niestety, jeszcze nawet nie zaczęłam. Zostawiam sobie na sobotę, gdy
będę miała wolny czas.
– Hm, nie wiem, jak to rozumieć. – Rudy zaśmiał się. – Pozwolić ci
spokojnie czytać, czy zaplanować teraz nasze spotkanie?
– Pozwól czytać.
Gdy wreszcie odłożyła słuchawkę, Matthew rzekł:
– Trzymasz biedaka w napięciu. Czemu nie przeczytałaś arcydzieła?
– Nie miałam czasu.
– Nie warto się śpieszyć, bo nic nie tracisz.
Anne uznała, że lepiej zmienić temat.
– Wiesz, dużo myślałam o rozmowie w niedzielę. O co twojemu ojcu
chodziło? Co znaczy jego zaskakująca propozycja? O jaką pracę chodzi?
– Skąd mam wiedzieć? – Wzruszył ramionami, zaznaczył, gdzie czytał i
zamknął książkę. – Mnie się nic nie mówi.
– Jak to? Twój ojciec wspomniał, że omawiał z tobą różne...
– Nie tę kwestię. Czemu się dopytujesz? Masz wyrzuty sumienia, że
posłałaś zwierzchnika do wszystkich diabłów?
– Nic takiego nie powiedziałam! – oburzyła się. – Nie słyszałam o
żadnym wakacie, a mało prawdopodobne, żeby ktoś chciał pracować na
innej zmianie. Jedyne, co przychodzi mi do głowy, to pisanie krótkich
reportaży.
– Moim zdaniem to nie degradacja.
– A według mnie tak.
– Czemu? Od tego zaczynałaś?
– Owszem. – Skrzywiła się na wspomnienie początków pracy. – W
podrzędnej gazecie w Chicago pisałam o klubach brydżowych, rozgrywkach
tenisowych, dobroczynnych akcjach na przedmieściach. To cud, że dostałam
się do „Chronicie".
– Była duża konkurencja?
– Straszna. Zdobycie pracy w takim dzienniku było szczytem marzeń.
– A co teraz ci się marzy?
– To moja tajemnica. Nigdy nie zyskałam nic po znajomości, zawsze
muszę na wszystko ciężko pracować.
– Wracamy do punktu wyjścia. To znowu aluzja.
– Przepraszam. Nie robiłam aluzji, tylko stwierdziłam fakt.
– Myślałaś o tym, żeby przenieść się gdzie indziej? Marzysz o
stanowisku naczelnego na przykład w krajowym tygodniku?
Anne przeszył zimny dreszcz, ale opanowała się i spokojnie zapytała:
– Czy dajesz mi do zrozumienia, że powinnam zacząć rozglądać się za
nową pracą?
– Ludzie ambitni zawsze czegoś szukają.
– Często – poprawiła. – Ale ja wolę czekać i posuwać się ślimaczym
tempem w doskonałej redakcji, niż – szybko awansować w podrzędnej.
Chyba że... to, co mówisz... oznacza, że tutaj nie warto liczyć na awans.
Matthew znowu wzruszył ramionami.
– Ja nie decyduję.
Anne miała inne zdanie na ten temat i posądzała go o to, że nie chce się
przyznać.
Matthew powiódł palcem po okładce książki.
– Skoro do końca tygodnia nie będziesz miała czasu czytać, może mi
pożyczysz?
Spojrzała na niego zdumiona.
– Wiesz, nie bardzo mam ochotę...
– Czemu? Na pewno nie zniszczę. Ale jeśli nie masz do mnie zaufania,
mogę przeczytać na miejscu. Chyba zostało jeszcze trochę czekolady...
Anne raptownie wstała.
– Dobranoc. Życzę przyjemnego czytania. Nie musisz śpieszyć się z
oddawaniem.
Matthew podrzucił książkę i zręcznie złapał.
– Oddam za dwa, trzy dni, żebyś mogła dotrzymać obietnicy.
Odprowadzając go do drzwi, zastanawiała się, czy nastąpi kolejna lekcja
o pocałunkach pożegnalnych. Wbrew jej oczekiwaniom Matthew
uśmiechnął się filuternie, musnął dłonią jej policzek i zbiegł ze schodów.
Była zła, że nie odpowiedział na pytania i każe domyślać się, co ją czeka.
Lubił trzymać w napięciu! Dlatego ludzie czytali jego felietony, nawet nie
patrząc, co jest na pierwszej stronie. Głowiła się, co oznacza pozornie
obojętne pytanie, czy zamierza przenieść się do innej gazety, w innym
mieście. Czy to ostrzeżenie, że gdy on obejmie dziennik, dla niej nie będzie
miejsca? Czy dlatego nie kontynuował flirtu, który bezmyślnie zaczął?
Dzień był wyjątkowo piękny jak na tę porę roku. Liście już opadły, lecz
nagie sylwetki drzew na tle czystego błękitu wyglądały malowniczo.
Anne zaspała, więc przyjechała na zajęcia samochodem. Teraz miała
wolny czas do wieczora i zamierzała rozkoszować się spokojem, bo nie
przewidywała żadnych niezwykłych wydarzeń.
– Anne!
Odwróciła się niezbyt zachwycona, że słyszy Rudy'ego.
– Ty znowu tutaj?
– Sądząc z twojej miny – rzekł z pretensją – jeszcze nic nie wiesz.
– O czym?
– O tym. – Podał gazetę. – Widzę, że nie czytałaś.
– Nie zdążyłam.
Rzuciła okiem na pierwszą stronę, ale Rudy otworzył na innej.
– Tutaj. Ten twój Garrett... Pożyczyłaś mu moją książkę!
– Niezupełnie, bo sam sobie wziął.
– Ale od ciebie. Powinienem to przewidzieć.
Zerknęła na felieton i głośno przeczytała:
– „Aby zachować prawo do wolności słowa, wolne społeczeństwo musi
od czasu do czasu znosić idiotyczną gadaninę. Nowa powieść Rudy'ego
Balfoura jest niestety przykładem... ".
Przemknęła jej myśl, że należało się tego spodziewać.
– Bardzo mi przykro.
– Tyle jadu – warknął Rudy. – Podam faceta do sądu.
– Daj spokój. Potraktuj to jak zwykłą krytykę.
– Obrazę nazywasz zwykłą krytyką? Po co dałaś mu książkę?
– Już ci mówiłam, że sam wziął. Zresztą, co to za różnica? Mógł kupić...
– Wtedy przynajmniej miałbym satysfakcję, że musiał sięgnąć do
kieszeni. A tak, co? Jesteś jego wspólniczką... Posłuchaj, co jeszcze napisał:
„Książka nawet nie zasługuje na swój pewny los, czyli na to, że nie czytana
będzie długo leżeć na stolikach i półkach w całym kraju... ".
– To komplement...
– Komplement? – krzyknął Rudy. – Słuchaj dalej: „Jest więcej warta, bo
jako środek nasenny działa skuteczniej niż specyfiki zapisywane przez
lekarzy".
Anne przygryzła wargę, lecz nie zdołała ukryć uśmiechu.
– Ciebie to bawi! – wrzasnął Rudy. – Niech to jasny piorun...
– Trzeba przyznać, że jest w tym cały Garrett.
Rudy cisnął gazetę na chodnik i podeptał, a Anne pomyślała o jego
zapewnieniach, że nauczył się panować nad sobą i nigdy nie wpada we
wściekłość.
– W takiej sytuacji dzisiejsza kolacja odpada! Odwrócił się i odszedł
szybkim krokiem.
– Zegnam – zawołała za nim.
Była rada, że pozbyła się jednego kłopotu i żałowała, że przez kilka dni
niepotrzebnie się dręczyła. Serce od razu mówiło jej, że to niemożliwe, by
Rudy się zmienił.
Nic jednak nie usprawiedliwiało postępowania Matthew. Jego
bezwzględny atak zirytował ją. Postanowiła rozprawić się z nim, więc gdy
znalazła się niedaleko Pemberton Place, skręciła w prawo, zamiast jechać
prosto.
Zastała Matthew koło garażu, pochylonego nad silnikiem kabrioletu.
Szła wolno, licząc na to, że go zaskoczy i może, prostując się, Matthew
uderzy o coś głową. Gdy odezwała się, nie podskoczył, ale spokojnie wyjął
śrubokręt z pudła i dopiero wtedy się odwrócił.
– O, dobrze, że cię widzę. Całe rano usiłowałem się dodzwonić.
– Żeby przed czymś ostrzec?
– Ostrzec? Po co? – Spojrzał na nią z niewinną miną. – Aha, felieton
wywołał burzę?
– Owszem. Radzę sprawdzać przesyłki, bo możesz dostać truciznę.
Jednak przeczytałeś książkę.
– Tak. Proszę cię, podaj mi tamten klucz.
– Jesteś podżegaczem wojennym i celowo napisałeś taką zjadliwą
krytykę, żeby wywołać awanturę.
– Nieprawda. Nigdy nie piszę z premedytacją. Powiedziałem, co myślę,
to wszystko.
– Nie musiałeś być taki wstrętny.
– Gdybyś przeczytała dzieło, wiedziałabyś, że pisałem powściągliwie. –
Odłożył klucz i oparł brudne ręce na czystej karoserii. – Spodziewałem się
bardziej obiektywnej reakcji z twojej strony. Nie sądziłem, że będziesz
bronić czegoś, o czym nie masz pojęcia. Dla zasady bierzesz stronę byłego
narzeczonego, tak?
Anne ugryzła się w język, gdyż wcale nie zamierzała bronić Rudy'ego. ,
– Jedziesz do pracy?
– Nie, dziś mam wolne.
– Wobec tego oddam ci książkę, przeczytasz i potem podyskutujemy.
Jeśli uznasz, że jestem uprzedzony, przeproszę Rudy'ego.
– Wydrukujesz przeprosiny w gazecie?
– Oczywiście.
– Niemożliwe, żeby książka była aż taka zła i żebyś ty był tak pewien
swego.
– O ile się zakładamy?
– Przez ciebie straciłam kolację w „Grandzie", więc chyba wszystko
jasne.
– O, wysoka stawka, ale niech ci będzie. Idź posłuchać, co ojciec ma ci
do powiedzenia, a ja przyniosę książkę.
– Twój ojciec już jest w domu?
– Wrócił dziś rano.
– I chce ze mną rozmawiać?
– Tak. Widocznie jest coś ważnego. Chyba nie sądzisz, że dla zabawy
straciłem pół dnia, żeby się do ciebie dodzwonić?
– Co twój ojciec chce ode mnie?
– Nie wiem. Wbrew temu, co myślisz, nie konsultuje się ze mną w
sprawach dotyczących personelu. Ojciec jest w cieplarni na tyłach domu.
Wytarł ręce, wyłączył silnik i odszedł, beztrosko pogwizdując.
Rozdział 5
Sprawa dotycząca personelu!
Czyli wyszło szydło z worka i Matthew się zdradził. Nawet jeśli nie
omawiał z ojcem każdej decyzji, teraz wiedział, że nie chodzi o zaproszenie
na herbatę, lecz o sprawy służbowe. I w dodatku bardzo ważne, skoro pan
Garrett wzywa ją tuż po powrocie ze szpitala.
Pocieszała się, że pomyłka z imionami nie jest wykroczeniem, za które
grozi zwolnienie. Znała jednak procedurę udzielania zwykłej nagany, więc
ogarnęły ją złe przeczucia.
Nieśmiało zastukała do szklanych drzwi cieplarni przylegającej do
domu. Wyobrażała sobie, że rekonwalescent odpoczywa na wózku
inwalidzkim lub co najmniej w fotelu, a tymczasem siedział na wysokim
stołku. Był w ochronnym fartuchu, rękawy swetra podwinął do góry, łokcie
oparł na stole i oglądał jakąś roślinę w doniczce. Liście rośliny wyglądały,
jakby przywiędły po ostrej naganie. Anne rzadko dawała ponosić się
fantazji, lecz tym razem nie panowała nad myślami. Czy wydawca na
roślinie przećwiczył przemowę, którą przygotował dla pracownicy?
– Czy pani zna się na storczykach? – zapytał pan Garrett bez wstępu.
Pytanie ją zaskoczyło.
– Niestety, nic o nich nie wiem.
– Szkoda. Według mnie ten miał za dużo wody. Inny powód nie
przychodzi mi do głowy. No, teraz przez tydzień nie dostanie ani kropli. –
Odstawił doniczkę na bok i odwrócił się. – Proszę zdjąć płaszcz, bo tu
ciepło, a musimy porozmawiać.
Na końcu języka miała uwagę, że w wolnym dniu lubi sama
zagospodarowywać swój czas, ale zamiast tego powiedziała:
– Wcale nie wygląda pan jak po ciężkiej operacji. Nie sądziłam, że tak
szybko wróci pan do domu.
– Teraz medycyna działa cuda. Dawniej taka operacja była poważna,
cięcia olbrzymie, a pobyt w szpitalu trwał tygodniami. Teraz lekarze
twierdzą... i każą nam wierzyć... że to zabieg kosmetyczny. Oczywiście
zalecili mi to samo, co przedtem: lekką dietę, dużo gimnastyki, mało
zmartwień. Ostatnie zalecenie jest przyczyną naszego spotkania.
Anne uznała, że musi przeprosić i im prędzej to zrobi, tym lepiej.
– Bardzo przepraszam za moje zachowanie w niedzielę. Nie wiem, co
mnie napadło, żeby zarzucić panu dyskryminowanie kobiet. Strzeliłam jak
kulą w płot... I obiecuję, że odtąd zawsze będę trzy razy sprawdzać imiona i
nazwiska. Takie niedopatrzenie...
– Och, to drobna pomyłka – przerwał pan Garrett. – I nie pierwsza.
Najpierw przez pół życia byłem znany tylko jako syn Matthew Garretta, a
teraz jestem tylko ojcem Matta Garretta. Chyba się przyzwyczaję.
– Jest mi naprawdę wstyd i nie zdziwię się, jeśli pan mi odpłaci i odtąd
będę dla pana Jane albo Cassandrą.
Starszy pan wybuchnął śmiechem, twarz rozjaśniła mu się i teraz
wyglądał jak Matthew.
– A co do tej drugiej sprawy – brnęła dalej. – Przepraszam, że groziłam...
– Wina była moja – przerwał pan Garrett – a racja po pani stronie. Nie
przemyślałem wszystkich aspektów wiążących się z taką zmianą.
Anne odetchnęła i pomyślała, że może niepotrzebnie się denerwowała.
– Moje dziecko, mam nadzieję, że łaskawie wybaczysz staremu
człowiekowi...
– Pan wcale nie jest stary – zaprzeczyła automatycznie, lecz szczerze.
– Gdy za moich młodych lat dama znajdowała się w
niebezpieczeństwie...
– Stawał pan w jej obronie. Teraz też pan tak postąpił. Nowi strażnicy są
tacy gorliwi, że wszystkie kobiety odprowadzają do samochodu.
– Postępują według instrukcji. Ale, moja droga... – Starszy pan urwał
jakby speszony. – Przepraszam, wyrwało mi się.
W pierwszej chwili nie zorientowała się, o co chodzi.
– Och, tym razem to moja wina. A raczej pańskiego syna, który uważa
mnie za wojującą feministkę, gotową pobić każdego mężczyznę, który jest
wobec niej uprzejmy.
Przy drzwiach rozległ się gromki śmiech. Wszedł Matthew, który zdążył
przebrać się w brązowozielony sweter i brązowe spodnie.
– Ty wojującą feministką? To tylko pozory, mości panno. Tak naprawdę
jesteś beznadziejnie staroświecka.
– Ja?
– Świadczą o tym haftowane poduszki i czekolada na gorąco.
– Poduszki wyhaftowała moja babcia – zareplikowała ostro. – A
czekolada, jak chyba zauważyłeś, była z proszku.
– Ale bita śmietana prawdziwa.
Rzucił książkę, którą zręcznie złapała i włożyła do torebki.
– Synu, dobrze, że przyszedłeś – odezwał się pan Garrett. – Właśnie
miałem poprosić naszego gościa o wyświadczenie mi przysługi.
Wyświadczenie przysługi? Czyli nie chodzi o surową naganę? Anne tak
ulżyło, że nie spostrzegła, iż pan Garrett mówi o obu sprawach, jakby nie
przywiązywał do nich zbytniej wagi.
– Od lat nosiłem się z pewnym projektem – ciągnął starszy pan – a teraz,
gdy nadszedł odpowiedni moment, żeby go zrealizować, lekarze zalecają
duże ograniczenie obowiązków. Bałem się, że pomysł spali na panewce, bo
sam nie mogę go opracować, a Matt – wymownie spojrzał na syna – nie ma
czasu.
Anne zdziwiła się. Jak to? Mattowi brak czasu? Jest dopiero południe,
większość ludzi solidnie pracuje, a on majstruje przy starym samochodzie.
Wygląda, jakby miał mnóstwo wolnego czasu, ale skoro ojciec-wydawca...
– Sądzę, że to zajmie parę wieczorów – podjął pan Garrett. – Ale jak już
przebrnie się przez pierwszy etap...
– Tato – wtrącił się Matthew. – Nie trzymaj biedaczki w napięciu, bo
zżera ją ciekawość.
– Masz rację. Powinienem najpierw powiedzieć, o co chodzi. Otóż na
cześć mojego ojca postanowiłem ustanowić fundusz stypendialny dla
studiujących dziennikarstwo. Ale jak wiadomo, najtrudniej ustalić zasady
przyznawania pieniędzy, żeby skorzystali właściwi ludzie. W tym wypadku
interesują mnie nie tylko studenci potrzebujący wsparcia finansowego, a
znikąd nie mogący go otrzymać, ale tacy, którzy rokują nadzieję, że za kilka
lat czymś się wyróżnią. Nie mam ochoty finansować wykształcenia dzieci,
które rzekomo chcą zostać dziennikarzami, ale kończą jako sprzedawcy...
– Zaraz ci podskoczy ciśnienie – ostrzegł Matthew.
Rekonwalescent puścił uwagę mimo uszu.
– Pan Lehmann twierdzi, że stawiam za dużo warunków, i to takich,
którym nikt nie sprosta. Jakoś nie mogę go przekonać, że wiem, czego chcę.
– Przez chwilę przypatrywał się Anne. – Czy pani rozumie, o co mi chodzi?
– Chyba tak, ale...
– No właśnie. Tylko ktoś z praktycznym doświadczeniem mnie
zrozumie.
Anne wymownie spojrzała na Matthew, który cicho mruknął:
– Gratuluję.
– Rozumie pani, dlaczego chcę ją zwerbować – rzekł pan Garrett. – Sam
niewiele mogę zdziałać, więc potrzebuję kogoś, kto sformułuje zasady,
powiadomi odpowiednie czynniki i oceni podania.
– Anne gorąco poparła projekt, ponieważ zawsze są zdolni uczniowie,
których nie stać na studia. Takie stypendium umożliwiłoby im zdobycie
wykształcenia. Dziwiło ją jednak, że właśnie ona została wybrana. I znalazła
się w dość kłopotliwej sytuacji, ponieważ nie lubiła narzucanych zadań, a
nie wypadało odmówić przełożonemu.
– Syn podsunął mi myśl, żeby panią zapytać.
– Dziękuję, przyjacielu – bąknęła niezbyt uprzejmie. Matthew
wyszczerzył zęby w szelmowskim uśmiechu i rozłożył ręce.
– Widzę po twojej minie, że uważasz siebie za idealną kandydatkę.
– Pani ma osobiste doświadczenie, a poza tym od pani Dorie wiem, jak
pani angażuje się w sprawy uczelni. Nie tylko uczy bezpłatnie, ale czasem
sięga też pani do własnej kieszeni...
Anne nikomu o tym nie mówiła. Jak to się wydało? Ogarnął ją gniew,
więc policzyła do dziesięciu i w miarę spokojnie odparła:
– Pana projekt jest bardzo piękny...
– Mówmy sobie po imieniu.
– I chętnie pomogłabym, ale uważam, że potrzebna jest osoba z
większym doświadczeniem.
– Duże doświadczenie nie jest konieczne. Starczy, jeśli wypunktujesz,
jaka procedura oceny podań i jakie wymagania zadowoliłyby ciebie, a mnie
to wystarczy. Sama jesteś przykładem, jakiego szukam.
– Wątpię, czy pan Lehmann uzna moje argumenty.
Pan Garrett niecierpliwie machnął ręką.
– To nie problem, bo. Matt zgodził się pośredniczyć.
Ty opracujesz plan, a on przekona pana Lehmanna.
Anne zerknęła na Matthew, który nieznacznie wzruszył ramionami.
– Mój syn teraz nie może zająć się opracowywaniem szczegółów.
Oczywiście nie chcę, żebyś marnowała na to wolne chwile. Drobne zmiany
zapewnią ci czas w godzinach dyżuru redakcyjnego.
Anne rzuciła Matthew podejrzliwe spojrzenie. Czy wolne w godzinach
pracy to jego pomysł? Co jeszcze wymyśli? Czy zwolni ją, jeśli nie wywiąże
się z obowiązków?
– Dziękuję, ale i bez tego sobie poradzę.
– Z niecierpliwością czekam na wynik twoich przemyśleń.
Pan Garrett uśmiechnął się, wstał i wyciągnął rękę.
Anne czuła się pokonana i obawiała się, że zasady przyznawania
stypendium nie ujrzą światła dziennego. Intuicja mówiła, że obecność
Matthew nie ułatwi sytuacji.
Spotkali się o umówionej godzinie i ledwo usiedli przy stoliku,
powiedziała:
– Przyznaj się, że podrzuciłeś stryczek, na którym mam się powiesić.
Liczysz na to, że się skompromituję i twój ojciec będzie miał pretekst, żeby
mnie zwolnić.
Matthew patrzył na nią z marsem na czole.
– Mów dalej, bo na razie nic nie rozumiem. Lepiej wymyślasz intrygi niż
twój narzeczony. Czy zamierzasz pisać powieści?
– Przestań zmieniać temat.
– Jesteś niemożliwa. – Głośno westchnął. – Nie pojmuję, czemu wbiłaś
sobie do głowy, że dążę do zwolnienia cię z pracy.
– To twoja wina, bo dopytujesz się, czy zamierzam przenieść się do innej
gazety lub pisać książki.
– Aha. Stąd wnioskujesz, że chcę się ciebie pozbyć. Mylisz się, bo po
prostu zadaję uprzejme pytania. Zapominasz, że masz nade mną przewagę.
– Jaką?
– Dzięki felietonom sporo o mnie wiesz. Ja zaś muszę pytać, żeby
dowiedzieć się czegoś o tobie.
Logiczne tłumaczenie nie przekonało jej i nadal trwała w podejrzeniach
o ukryte motywy.
– Powiedzmy...
Rozejrzała się po sali, w której rzadko bywała. Chciała miło spędzić
wieczór, niezależnie od towarzystwa.
Przed wielu laty w hotelu odbywały się bale, wesela, bankiety, ważne
zjazdy. Potem moda zmieniła się, wystrój wnętrza przestał odpowiadać
nowym gustom i hotel powoli utracił popularność. Okazał się nierentowny,
lecz właśnie to go uratowało. Dobrze, że nie przynosił dochodu, bo remont
zniszczyłby styl typowy dla lat dwudziestych. A tak pierwotne kolory i
ornamenty zostały, tyle że przybrudzone, podniszczone, miejscami niepełne.
W późnych latach siedemdziesiątych przystąpiono do renowacji; zachowano
wszystko, co udało się odnowić. Teraz ponownie weszło w modę
przychodzenie na koktajl do „Marble Court" i urządzanie wesel w wielkiej
sali balowej. Znowu bawiono się tu i przy różnych okazjach wznoszono
toasty.
– Ładna sala, prawda? Wydaje mi się, że lada chwila orkiestra zagra
charlestona i na parkiet wyjdą niemodnie ubrane pary.
– Wróciło tu życie, więc tym większa szkoda, że Rudy nie uchwycił
specyficznej atmosfery.
Anne westchnęła.
– Usilnie się starał – ciągnął Matthew – ale mu nie wyszło. Zdaje mi się,
że nawet tu nie wstąpił, chociaż obrał hotel za miejsce akcji. Zauważyłaś
jego słabe punkty, prawda?
– Musisz teraz o nim mówić?
Matthew, który akurat napełniał jej kieliszek, tak się zdziwił, że rozlał
trochę wina. Odstawił butelkę i ujął dłoń Anne w swoją.
– Wcale nie muszę, bo są ciekawsze tematy. Przepraszam za niestosowne
zachowanie.
– Niestosowne? Ja nie...
Próbowała cofnąć rękę, lecz Matthew mocniej zacisnął palce, uniósł jej
dłoń do ust i pocałował.
– O, teraz postępujesz nietaktownie – szepnęła. – Co ty sobie myślisz?
– Ze źle cię zrozumiałem. Nie zdawałem sobie sprawy, że to ma być
randka. Sądziłem, że jedynym powodem spotkania jest książka Rudy'ego. –
Nie wypuszczał jej dłoni ze swojej. – Nie zorientowałem się, że to jedynie
wykręt, by być ze mną. Wybacz.
Anne bezskutecznie usiłowała wyrwać rękę.
– Nasza pierwsza randka – ciągnął uwodzicielskim tonem. – Trochę mi
głupio, że musiałaś mocno stuknąć mnie w głowę, żebym zrozumiał, o co ci
chodzi. Gdybyś szczerze powiedziała...
– Dobrze. Szczerze ci mówię, że jednak wolę porozmawiać o książce.
– Za późno. Przed chwilą nie chciałaś, więc nie będę cię zmuszał.
Gdy kelner przyniósł zupę, Matthew z westchnieniem żalu puścił rękę
Anne.
Anne uważała, że posunął się za daleko, chyba to celowy krok, aby
wyprowadzić ją z równowagi. Im mocniej ona się zirytuje, tym bardziej on
będzie z siebie zadowolony, a jeśli wpadnie w ten sam ton, zabawa prędko
mu się sprzykrzy. Dlatego spuściła oczy i słodkim głosikiem powiedziała:
– To żenujące, że słynny felietonista okazał się tak mało bystry.
Usłyszała coś jak westchnienie, ale nie była pewna. Ujęła jego dłoń i,
trzepocząc rzęsami, szepnęła:
– Od dawna darzę cię gorącym uczuciem. Zakochałam się w twojej
wspaniałej prozie. – Przelotnie zerknęła na niego. – Już jako dziecko, ledwo
nauczyłam się czytać, a to tak dawno...
Matthew zamknął jej dłoń w mocnym uścisku, więc szarpnęła się,
rzuciła mu gniewne spojrzenie i potrząsnęła obolałą ręką.
– Teraz rozumiem, co znaczy żelazny uścisk – syknęła. – Jeśli masz mi
zmiażdżyć palce, wycofuję się z gry. Zastawiłeś na mnie pułapkę, ale sam w
nią wpadłeś. Tak naprawdę nie chcesz przedyskutować książki, bo boisz się,
że będziesz musiał przeprosić autora. No, przyznaj się.
– Do czego? Lepiej ty się przyznaj, czemu przedtem nie chciałaś omówić
arcydzieła narzeczonego.
– Anne pomyślała, że lepiej nic nie mówić, ale odparła:
– Powieść nie przypadła mi do gustu. Być może jest dobra, ale...
– Nie jest – przerwał Matthew. – Niedopracowana akcja, złe opisy,
kiepsko naszkicowane postaci...
– Mimo to uważam, że powinieneś Rudy'ego przeprosić.
– Za co? I czemu? Żebyś ty miała spokój? Oczywiście rozumiem,
dlaczego go bronisz. To reakcja typowa dla ciebie.
– Wcale go nie bronię – zawołała.
Zawstydziła się, gdy zobaczyła, że ludzie przy sąsiednich stolikach
patrzą na nią. Spuściła głowę i wbiła wzrok w talerz.
Kilka minut później do ich stolika podeszła kobieta w średnim wieku.
– Panie Garrett, pański dzisiejszy felieton...
Matthew wstał.
– Niech pan nie wysila się i nie udaje znawcy współczesnej literatury.
Jest jasne jak słońce, że pan nie wie, o czym mówi. Moim zdaniem to, co
pan wypocił, jest nudne jak flaki z olejem. Nie zna się pan na takiej
literaturze.
Anne zdusiła niewczesny śmiech, a Matthew spojrzał na nią z gorzkim
wyrzutem. Potem wyjął z kieszeni dwie monety i podał nieznajomej.
– Proszę. Nieznajoma spąsowiała.
– Co to ma znaczyć?
– Przepraszam, że panią znudziłem i oddaję pieniądze za gazetę.
– Co za gbur! Nikt mnie tak nie obraził – krzyknęła kobieta i prędko
odeszła.
Matthew wzruszył ramionami i usiadł.
– Nic nie rozumiem. Starałem się być grzeczny i chciałem zwrócić
pieniądze.
– Nie powinieneś...
– W dodatku za całą gazetę, a nie tylko za stronę z moim felietonem.
– Nie udawaj głupszego, niż jesteś. To skandal. Wydawca nie musi
wszystkim dogadzać, ale niedobrze, jeśli czytelnicy pałają do gazety
nienawiścią.
– Tylko jedna czytelniczka... Założę się, że felieton przeczytała w
całości, a książki na pewno nie. Gdyby poświęciła jej więcej uwagi, nie
nazwałaby mnie nudziarzem. MNIE!
Długo kłócili się na temat książki i nie doszli do zgody nawet przy
kawie. Gdy kelner przyniósł rachunek, Matthew wymownie spojrzał na
Anne.
– Nie myśl, że zapłacę – uprzedziła pytanie. – Ty przegrałeś tę rundę.
Właściwie nie przepadam za stylem Rudy'ego, ale...
– Powiedz mi z ręką na sercu, czy naprawdę nie uważasz, że to jedna z
tych książek, bez których świat mógłby się obejść.
– Świat mógłby obejść się bez wielu rzeczy. Nie podpowiadaj mi, co
mam mówić. Nieważne, co myślę o powieści, bo nadal sądzę, że nie
powinieneś pisać takiej zjadliwej recenzji. I ta pani widocznie też tak myśli.
– Nazwała mnie nudziarzem, a to zupełnie co innego.
– Tak czy owak jesteś mi winien kolację.
– Matthew uśmiechnął się i uregulował rachunek.
– A Rudy'emu jesteś winien przeprosiny.
– Nie chciej za dużo. Płacę za kolację, bo to nasza pierwsza randka, a nie
dlatego, że przegrałem. Chcę, żebyś wiedziała, jaki mam gest.
Odwiózł ją i nie tylko odprowadził do drzwi, lecz wszedł do domu.
– O, znowu się wpraszasz?
– Oczywiście. Jeśli kobieta wyznaje mężczyźnie wieloletnią miłość, nie
wypada tego ignorować. Byłoby to bardzo niegrzeczne. – Pomógł jej zdjąć
płaszcz. – Gdybyś nie uczyniła wyznania w miejscu publicznym, nie
czekałbym tak długo.
W kuchni Anne stanęła na palcach, żeby wziąć z półki dzbanek z
jabłecznikiem. Matthew zdjął dzbanek, podał i ją pocałował. Chętnie
rozbiłaby dzbanek na głowie impertynenta, ale miała unieruchomione ręce.
Była bezradna, gdy wyjmował spinki i wsunął palce w jej włosy. Obsypał
pocałunkami jej twarz i szyję, lekko ugryzł w ucho. Znalazł najwrażliwsze
miejsce tuż pod brodą, a wtedy pomyślała, że grozi jej wewnętrzny wybuch.
Pocałunki były inne niż poprzednio; wkrótce zabrakło jej tchu i osłabła.
Dzbanek wyślizgnął się jej z rąk, lecz Matthew go złapał i odstawił na
szafkę.
– Jesteś niebezpieczna. Bardzo.
– A ty nie? – wykrztusiła, opierając się o jego szeroką pierś. – Matthew...
– Czas, żebyś zwracała się do mnie zdrobniałym imieniem. W miłości
przeszkadza...
– Ze strachu przestało jej bić serce.
– Co takiego? Musimy coś wyjaśnić. Parę pocałunków wcale nie
oznacza, że interesuje mnie coś więcej.
– Kłamiesz, bo bardzo cię interesuje.
Anne odsunęła się, wlała do rondla sporą porcję jabłecznika i wrzuciła
cynamon. Matthew pocałował ją w kark.
– Nie denerwuj się, bo wiem, jaka jesteś staroświecka.
Usłyszała w jego głosie źle skrywane rozbawienie. Na pewno chętnie
zostałby do rana, ale potem szybko zapomniałby o tej nocy. Musi pamiętać,
że dla niego byłaby to zabawa bez znaczenia.
– Poza tym – dodał poważnie – wciąż mam w uszach twój przeraźliwy
wrzask na parkingu, a nie chcę, żebyś pobudziła sąsiadów. Zobaczymy się w
sobotę.
– W sobotę? Z jakiej okazji?
– Z okazji spotkania z Lehmannami, żeby omówić szczegóły dotyczące
stypendium. Pojedziemy do ich domku w Door County.
– Podobno nie masz czasu na zajmowanie się stypendiami – rzuciła z
ironią.
– Wydaje mi się, że będzie rozsądniej, jeśli przedstawię ojcu wynik tego,
co uzgodnimy między sobą. Lepiej nie męczyć go rozpatrywaniem
wszystkich wariantów. – Włożył płaszcz. – Zgoda?
Anne nie pociągała perspektywa spędzenia z Matthew niedzieli na wsi.
Gorączkowo szukała odpowiedniej wymówki, ale nic nie wymyśliła.
– W sobotę idę do pracy.
– Pamiętam, ale ja też muszę pracować.
– Ty? – zdziwiła się.
– Przyjadę, gdy wrócisz z redakcji, i w godzinę będziemy na miejscu.
– Nie mogę jechać, bo mam inne plany.
Matthew zawrócił ze schodów.
– Kłamiesz. Powiedziałaś Rudy'emu, że przeczytasz jego książkę w
sobotę, bo nie masz innych planów.
A skoro już przeczytałaś, jesteś wolna jak ptak.
Pocałował ją w czubek nosa i odjechał.
Rozdział 6
Za późno pobiegła do kuchni. Jabłecznik zdążył wykipieć i prawie się
wygotował. Na dnie rondla został brązowawy osad, a kuchenka była pokryta
lepką masą. Napełniła rondel zimną wodą i zaczęła wycierać kuchenkę,
myśląc o wyjeździe. Wiedziała, że w Door County jest pięknie o każdej
porze roku, lecz jesienią pogoda bywa niepewna i nagle może zrobić się
zima. Wzdrygnęła się, gdy wyobraziła sobie małą chatę zasypaną śniegiem i
odciętą od świata.
– Dopiero październik – powiedziała na głos. – Nie oszukuj się, bo to
wcale nie strach przed zimą, lecz przed czymś innym.
Zrezygnowała z czyszczenia kuchenki i nakryła ją mokrymi ręcznikami.
Liczyła na to, że do rana klejowata masa sama się rozpuści.
Z jednej strony miała coraz więcej wątpliwości związanych z wyjazdem,
a z drugiej uważała, że im prędzej wykona zadanie, którego się podjęła, tym
lepiej. W wiejskiej chacie niewątpliwie będzie więcej spokoju potrzebnego
do intensywnej pracy i być może ustalą zasadnicze punkty. Jeśli uda się
przebrnąć przez najtrudniejszy etap, wszyscy będą zadowoleni i spokojnie
wrócą do swych zajęć.
Przez chwilę rozważała, czy rano zadzwonić do pana Garretta i
powiadomić go, że się wycofuje. Zawsze można odmówić, nawet
zwierzchnikowi. Kłopot polegał jednak na tym, że nie chciała odmawiać, bo
była przekonana, że ustanowienie funduszu stypendialnego jest bardzo dobrą
inicjatywą. Nie miałaby żadnych zastrzeżeń i entuzjastycznie poparłaby
projekt, gdyby nie została wciągnięta w sprawę niejako bez uprzedzenia.
Jakie będą konsekwencje ewentualnej odmowy? Matthew nic nie zrobi,
gdyż jasno dał do zrozumienia, że sprawa interesuje go o tyle, o ile będzie
mógł zadowolić ojca, nie wkładając w opracowanie zbyt wiele wysiłku.
Czyli albo nikt nic nie zrobi i projekt upadnie, albo zajmie się nim człowiek
obojętny, który nie zrozumie, o jakich stypendystów panu Garrettowi
chodzi. Skończy się na tym, że będzie to fundusz jak wiele innych.
Pieniądze będą przyznawane bez dobrego rozeznania i tylko przypadkowo
pomogą tym, którzy rokują nadzieję na to, że zostaną wybitnymi
dziennikarzami.
Zgasiła lampy i dopiero wychodząc z pokoju, zauważyła czerwone
światełko automatycznej sekretarki. Wysłuchała dwóch nagrań. W
pierwszym Rudy przepraszał i zapewniał, że nikt nie ponosi winy za
poglądy aroganckiego felietonisty i prosił, żeby się odezwała. W drugim
zawiadamiał, że przyjechał, aby zabrać ją na kolację, lecz dom był
zamknięty. Dziwił się, że Anne ma do niego żal, mimo iż ją przeprosił.
Anne zirytowała się. Dlaczego Rudy uważał, że po awanturze będzie
grzecznie siedzieć w domu i na niego czekać? Czyżby zapomniał, że
odwołał spotkanie? Poza tym, dlaczego uważał, że wystarczą nagrane
przeprosiny?
Skasowała nagrania i poszła na górę. Zastanawiała się, jak Rudy
postąpiłby, gdyby ktoś skrytykował go tak, jak przydarzyło się to Matthew.
Na pewno nie zaproponowałby zwrotu pieniędzy. Przypomniała sobie wyraz
twarzy tamtej kobiety i wybuchnęła śmiechem. Matthew nie cierpiał na
kompleks niższości, miał dobre mniemanie o sobie, swej pracy i poglądach.
Taka pewność siebie nie oznaczała, że zawsze miał rację.
– Uważa, że jest dżentelmenem – szepnęła, ziewając.
– To nawet ciekawe.
W sobotę rano przyznała Matthew rację, że zaoszczędzą trochę czasu,
jeżeli pojadą na wieś prosto z redakcji. Dlatego zabrała do pracy podróżną
torbę, którą wsunęła pod biurko. Miała jednak wyrzuty sumienia, że w pracy
trzyma rzeczy na wyjazd.
Weszła Holly. Była elegancko ubrana, ponieważ wróciła właśnie z
hotelu, gdzie odbyła się uroczystość wręczania nagród. Kładąc na biurku
plik papierów, przymilnie spytała:
– Wybaczyłaś mi? Oto dowód, że odbyłam karę.
Anne rzuciła okiem na wydruk z powtarzającym się jednym jedynym
zdaniem i przeczytała:
– „Zawsze będę mówić prawdę i tylko prawdę". – Przerzuciła kartki i
gniewnie zmarszczyła brwi. – Nie liczy się. Miałaś napisać zdanie pięćset
razy, a nie jeden i powielić.
– Skąd wiesz, że nie ślęczałam nad tym przez dwa dni? – Holly
uśmiechnęła się znacząco. – Twój przyjaciel Garrett junior zrobił dziś
furorę. Oczarował całą salę.
Anne skrzywiła się. Czyli o to chodziło, gdy mówił, że w sobotę musi
pracować.
– Widocznie wygłaszanie mów to jego specjalność. Podobnie jak
zgrywanie się, komedianctwo, cyrkowe popisy.
– Myślałam, że go lubisz. Z tego, co mówi Dominique...
– O? – Anne rzuciła Holly podejrzliwe spojrzenie. – Od kiedy jesteś z
nią na ty?
– Nie jestem, ale dowiedziałam się okrężną drogą. Niedawno jadła
kolację w „Grandzie" i widziała, kto cię całował. Była wściekła.
Anne milczała.
– Przyznaj się, całował czy nie? To przez niego wtedy nie mogłaś
spotkać się ze mną?
– Wcale mnie nie całował – oświadczyła Anne sucho. – No, tylko w
rękę.
Holly patrzyła na nią rozczarowana.
– Ach, te plotki! Ludzie zawsze wszystko przekręcą. Wielki felietonista
pocałował cię tylko w rękę?
– To nic zdrożnego. Ale powinnam mieć więcej oleju w głowie i
zaproponować kolację gdzie indziej.
W zdenerwowaniu kopnęła kosz, który się przesunął, popychając torbę.
Holly długo wpatrywała się w torbę, po czym podniosła wzrok na Anne.
– Jedziesz odpoczywać u przyjaciółki?
– Nie. Jadę pracować u znajomych.
– Po co ci taka wypchana torba? Nowoczesna kobieta, planująca noc z
ukochanym, zabiera tylko szczoteczkę do zębów.
– Myślisz, że takie plany obwieszczałabym ludziom – na prawo i lewo?
– syknęła Anne. – Jeśli jesteś bezrobotna, zaraz coś dla ciebie znajdę. W tym
momencie wszedł Matthew.
– Aha, rozumiem tę pracę – szepnęła Holly. – Przezorna nowoczesna
dziewczyna na taką okazję wkłada dwustronny kostium i rano nie musi
wstępować do domu, żeby się przebrać.
Matthew przysiadł na biurku i spojrzał na zegar ścienny.
– Oj, spóźniłem się. Przepraszam. Jesteś gotowa?
– Jeszcze nie – odparta Anne służbowym tonem. – Uprzedzam cię, że
pan Straw . wyraził się krytycznie o twoim poniedziałkowym felietonie.
Chyba niezbyt mu się podobał.
Matthew obojętnie wzruszył ramionami, a ona pomyślała, że redaktora
naczelnego boją się jedynie ci, którzy są od niego zależni.
– Ma pan jakiś swój ulubiony felieton? – zapytała Holly.
– Tak. Ten, który akurat skończyłem pisać.
– Aha. – Holly zrobiła niewinną minę. – To tak samo dyplomatyczna
odpowiedź, jak stwierdzenie, że pańską ulubioną dziewczyną jest ta, którą
pan ostatnio pocałował.
– To prawda – przyznał Matthew z uśmiechem.
– Holly, dzwoni twój telefon – rzekła Anne ostro.
– Mogę tu odebrać? – Nie czekając na pozwolenie, Holly wystukała swój
kod. – „Chronicie", słucham.
– Spóźnienie jest najmniejszym przewinieniem, za które odpokutujesz –
szepnęła Anne do Matthew.
– Och! – Holly zakryła słuchawkę ręką. – Pali się Sheboygan.
– Był to najnowszy i najwyższy budynek, w którym mieściły się sklepy,
biura i ekskluzywne mieszkania. O tej porze na pewno większość ludzi była
w domu i szykowała się do snu. Strażacy od początku krytykowali budowę
takiego wieżowca. Twierdzili, że jest za wysoki i ugaszenie ewentualnego
pożaru będzie prawie niemożliwe.
– Może to jakiś głupi dowcip?
W oczach Holly pojawił się charakterystyczny wyraz. Było to
przerażenie z powodu tragedii zmieszane z podnieceniem, że będzie materiał
na ciekawy reportaż.
Anne wyciągnęła rękę po telefon.
– Zaraz tam jedź i weź ze sobą fotografa. Zadzwoń, gdy sprawdzisz, co
się dzieje.
– Czy gazeta jest gotowa do druku? – zapytał Matthew i zmarszczył
brwi.
– Prawie.
Anne szczegółowo wypytała dzwoniącego i odłożyła słuchawkę. Pożar
wybuchł w jednym z biur. Możliwe, że palił się jedynie kosz z papierami,
ale ogień mógł ogarnąć całe piętro.
– Co robić? – szepnęła.
Obmyśliła linię postępowania, wybrała numer wewnętrzny i spojrzała na
zegarek. Dochodziła jedenasta, druk miał rozpocząć się za kwadrans, ale
należy wstrzymać się do telefonu od Holly. Gdy zgłosił się Peter Grafton,
powiedziała:
– Pali się Sheboygan i dlatego wszyscy muszą dłużej zostać w pracy.
– Pewnie ktoś poczuł dym papierosowy tam, gdzie – nie wolno palić i
zaalarmował straż pożarną – lekceważąco skomentował Peter. – Wielkie
rzeczy! Z takiego powodu mam kazać ludziom dłużej tu siedzieć? Już
prawie niedziela...
– Dostaną za nadgodziny – sucho rzuciła Anne. – Ale jeśli nie chce pan
ich zatrzymać, sama sobie poradzę i złożę pierwszą stronę.
– Nie może pani, bo na to nie pozwalają przepisy związkowe.
– Niech pan w poniedziałek złoży zażalenie na mnie w związku. Ja na
pewno wyciągnę konsekwencje, jeśli ludzie pójdą do domu. Proszę czekać
na wiadomość.
Matthew przyglądał się jej dziwnym wzrokiem.
– Fatalnie, że to stało się akurat teraz – rzekła przepraszająco. – Niestety,
nie mogę wyjść z redakcji, póki sytuacja się nie wyjaśni.
– Jeżeli naprawdę wybuchł pożar, współczuję ludziom, których spotkało
nieszczęście – rzekł Matthew poważnie. – Czy mogę wam jakoś pomóc?
Zaskoczona wskazała regały koło okna.
– Podczas budowania wieżowca było sporo głosów krytycznych, ale
pracowałam w Chicago i nie pamiętam szczegółów. Pewnie szkoda fatygi,
ale tam są materiały.
Okazało się, że warto sprawdzić, jak było. Holly potwierdziła, że
wieżowiec się pali.
– Trudno opisać ten koszmarny widok. Jestem po drugiej stronie ulicy i
widzę płomienie na dziesiątym piętrze. Gary już zrobił kilka zdjęć.
– Zaraz przyślę kogoś po film, a ty postaraj się jak najprędzej dostarczyć
tekst.
– Potem Anne długo siedziała zamyślona.
Niedzielne wydanie było obszerniejsze niż codzienne i rozsyłano je do
prenumeratorów w całym stanie, a nie tylko w mieście. Część gazety już
wydrukowano i gotowe strony zostaną dołączone do ostatnich wiadomości,
które dopiero zostaną opracowane. To zaś wymaga czasu, a wstrzymanie
druku wydania niedzielnego niesie większe ryzyko niż opóźnienie wydania
codziennego. Należało dokładnie obliczyć czas potrzebny na zredagowanie
wyważonego artykułu o pożarze oraz na druk i kolportaż. Jeżeli relacja o
tragedii będzie niedokładna lub prenumeratorzy nie otrzymają gazety o
szóstej rano, mogą wyniknąć nieprzyjemności.
– Zadzwonię do naczelnego – rzekła jakby do siebie.
Matthew, który siedział przy sąsiednim biurku, wymownie na nią
spojrzał.
– Po co?
– Żeby pozwolił wstrzymać druk – odparła zniecierpliwiona. – Myślałeś,
że chcę umówić się na randkę?
– Nie musisz do nikogo dzwonić. Wstrzymaj druk na tak długo, jak
trzeba.
Anne nie od razu pojęła wagę jego słów. Dopiero po chwili zrozumiała,
że nie musi pytać redaktora naczelnego, skoro ma pozwolenie przyszłego
wydawcy. To, że zadecydował Garrett junior, chyba nie jest istotne.
– Dziękuję.
Druk podjęto dopiero po północy. Prawie połowę pierwszej strony zajęło
zdjęcie płonącego budynku, a resztę miejsca reportaż Holly i krótka notatka
o budynku, przygotowana przez Matthew.
– Jesteś zadowolona, prawda? – spytał, gdy szli na parking.
– Mam powody... Oczywiście serdecznie współczuję tamtejszym
mieszkańcom, ale pożar już opanowano i nie ma ofiar śmiertelnych. Więc
nie jestem bezduszna, jednak odczuwam dumę, bo sprawnie i rzetelnie
przygotowaliśmy artykuł.
– Wyprzedziliśmy radio i telewizję, a to duży wyczyn. Ale i trochę
kosztów. Holly uprzedziła, że w rozliczeniu umieści cenę za buty z wężowej
skórki, które ucierpiały od strażackiej wody.
– Trzeba będzie zapłacić, bo wytrwała do końca, aż do ugaszenia pożaru.
Rozległ się pisk opon gwałtownie hamującego samochodu i tuż przy
bramie, na miejscu zarezerwowanym dla niepełnosprawnych, zatrzymał się
duży elegancki wóz. Wysiadło czworo ludzi, z których nikt nie był kaleką.
Anne poznała kobietę w futrzanej pelerynie i najchętniej uciekłaby do
mysiej dziury.
Dominique stanęła jak wryta i wymownie popatrzyła na Matthew
niosącego dużą torbę.
– Co ty tu robisz o tej porze? Uciekłeś z domu?
– Pomagam w pracy.
– Aha. Śpiwór też zabrałeś? My jedziemy z jednego przyjęcia na drugie,
ale wstąpiliśmy po gazetę. Zamieściliście coś o pożarze?
– Tak.
Anne odezwała się tak cicho, że jedynie Matthew ją usłyszał. Ujął ją pod
rękę i poszli dalej.
– Czemu Dominique nigdy nie kupuje gazety? – syknęła gniewnie. –
Zawsze przyjeżdża po darmowy egzemplarz! Ma tupet!
– Tym razem nie mogła kupić, bo wstrzymałaś druk – spokojnie wyjaśnił
Matthew.
Anne prychnęła, lecz nic nie powiedziała. Gdy zorientowała się, dokąd
idą, rzekła z gryzącą ironią:
– Widzę, że teraz ty parkujesz po kątach. Nie boisz się napaści? –
Dostrzegła Pierce Arrow, przystanęła i zawołała: – Tym pojedziemy tak
daleko?
– Obiecałem ci przejażdżkę kabrioletem, ale nie przewidziałem, że
wyruszymy w środku nocy.
– Dojedziemy?
– Boisz się, że utkniemy po drodze? Samochód jest stary, ale zapewniam
cię, bardzo bezpieczny.
– Nie chodzi mi tylko o bezpieczeństwo jazdy. Dotrzemy tam wcześnie
rano i pani Lehmann nie będzie zachwycona, że wyciągamy ją z łóżka.
– Uprzedziłem, że się spóźnimy. Nie będziemy ich budzić.
Przytrzymał drzwi, więc Anne westchnęła zrezygnowana i wsiadła.
– Mam nadzieję, że naprawiłeś już ogrzewanie. No, James, ruszaj w
drogę.
– Na imię mi Mart. Zauważyłem, że starasz się tak do mnie nie zwracać,
jednak przynajmniej powinnaś pamiętać, jak mnie ochrzczono.
Anne spąsowiała, ale ciemności skryły rumieniec wstydu.
– O co ci chodzi? – spytała zadziornie. – O ile mi wiadomo, każdy szofer
ma na imię James.
– Nie każdy.
– W samochodzie było dużo miejsca, wygodnie i cicho. Na widok
starego modelu kierowcy zwalniali, pozdrawiali ich klaksonem, niektórzy
machali ręką. Po pewnym czasie Anne też każdemu radośnie machała.
– Miło mi, że tak się cieszysz.
– To chyba jedyna okazja, żebym czuła się jak sławna osoba.
Im dalej na północ, tym mniej mijali samochodów, więc usiadła
wygodniej i zapatrzyła się w księżyc. Była pełnia i jasny krążek płynął po
czarnym aksamicie wraz z mrugającymi gwiazdami. Od czasu do czasu
przelatywał samolot odrzutowy.
Anne ziewnęła, przymknęła oczy, przytuliła policzek do obicia i
zdrzemnęła się.
– Anne?
Nie zareagowała, bo głos dochodził z bardzo daleka.
– Ścierpła mi ręka. Wiem, że to drobiazg, ale trudno mi zmieniać biegi.
Otworzyła jedno oko i zorientowała się, że leży skulona, z głową na
ramieniu Matthew.
– Trochę przesuń głowę, ale poza tym możesz tak zostać.
Anne speszyła się, gdy się zorientowała, że trzyma rękę na nodze
Matthew. Odsunęła się gwałtownie, a on wybuchnął śmiechem.
– Przepraszam, ale spałam – rzekła wyniośle. – Śpiący nie odpowiada za
siebie.
– Więc czemu odsuwasz się, jakbyś popełniła zbrodnię? Przysięgam, że
nie złożę skargi. Jeśli chcesz, sprawdzimy, za co odpowiadasz, gdy nie
śpisz.
– Anne odwróciła głowę.
– Lepiej uważaj, jak prowadzisz.
– Chętnie zjadę na pobocze.
Zaczął wesoło pogwizdywać, a po kilku minutach zjechał na bok, na
betonowy podjazd.
– Jesteśmy na miejscu.
Anne ze zdumieniem popatrzyła na duży dom.
– To ma być chata? Wygląda jak hotel.
Na parterze znajdował się jeden olbrzymi pokój, tonący w półmroku,
więc sufit był ledwo widoczny. W kominku żarzyły się węgle, a na niskim
stole zrobionym z grubego pnia stał termos, dwie filiżanki i talerz nakryty
serwetką.
– Kochana gospodyni zostawiła dla nas kanapki, czekoladę i ogień –
ucieszył się Matthew. – Wie, jak trafić do serca mężczyzny.
Rzucił trochę drew na węgle i wkrótce w kominku zapłonął ogień.
Anne usiadła przed kominkiem po turecku i wzięła kanapkę. Mocno
zgłodniała, toteż chleb z sałatką drobiową bardzo jej smakował.
– Co ciebie tak ciągnie do ognia? – spytała z pełnymi ustami. –
Wszędzie go podsycasz.
– To jeden z prymitywnych instynktów odziedziczonych po naszych
praprzodkach.
Usiadł obok i łagodnie przesunął ją tak, że oparła się o jego pierś. Miała
obie ręce zajęte, więc nie mogła się odsunąć, bo straciłaby równowagę.
Matthew pocałował jej skroń, potem policzek, wreszcie usta. Położył
rękę na jej piersi.
– To kolejny prymitywny instynkt? – spytała lekko drżącym głosem.
– Nie, chyba ten sam. Chęć igrania z niebezpieczeństwem... jak ogień...
dynamit... ty.
Bezskutecznie próbowała się odsunąć.
– Mówiłeś, że jesteś głodny. Jeśli droga do serca mężczyzny wiedzie
przez żołądek...
– Czasem przyjemnie jest zboczyć.
Wyszczerzył zęby w łobuzerskim uśmiechu, ugryzł kawałek jej kanapki,
a gdy przełknął, przytulił Anne mocniej i mocniej pocałował. Potem
delikatnie ułożył ją na wznak i obrzucił wiele mówiącym spojrzeniem.
Anne pomyślała, że gospodarze są na górze, więc Matthew nie posunie
się za daleko. Dlatego pozwoliła na pieszczoty. Powoli odprężyła się i oczy
jej rozbłysły. Matthew dostrzegł to, westchnął, pocałował ją, wsunął rękę
pod sweter i dotknął jedwabistej skóry. Anne zamknęła oczy i z
przyjemnością unosiła się na fali pieszczot, nie dbając o to, jak dopłynie do
bezpiecznego brzegu.
Gdy Matthew nagle usiadł, poczuła się zagubiona, więc automatycznie
wyciągnęła do niego ręce.
– Nigdy tak się nie zabawiałaś... – szepnął.
– Nie zgadłeś.
– Nawet Rudy'emu pozwalałaś na trochę pieszczot, ale na nic więcej,
prawda?
– Co to ma do rzeczy? – wykrztusiła. Matthew delikatnie pogładził ją po
głowie.
– Może nic, a jednak ma znaczenie.
Powiedział to zmienionym, spiętym głosem i pocałował ją jakoś inaczej,
jakby z obawą.
Anne usiadła i obciągnęła sweter.
– Pomyliłeś się. Dalej i tak byśmy się nie posunęli...
Jestem strasznie zmęczona. Wiesz, gdzie mamy pokoje?
– Twój jest pierwszy po prawej stronie schodów.
Spojrzała na kanapkę rozgniecioną na podłodze i wystraszona pomyślała,
że sama wygląda podobnie.
Matthew zauważył jej zmieszanie, ale zamiast zrobić kąśliwą uwagę,
spokojnie powiedział:
– Nie przejmuj się, ja to sprzątnę.
– Wobec tego idę spać. Dobranoc. Wchodziła na schody, gdy zawołał:
– Anne!
Odwróciła się, a on cicho powiedział:
– Byłaś cudowna.
Przez moment zastanawiała się, o co mu chodzi. Dostrzegła, że zmienił
się na twarzy, gdy zrozumiał podwójne znaczenie tych słów. Wyglądał,
jakby go uderzono.
– Wiesz, o co mi chodzi. Pożar... druk...
– A co innego mógłbyś mieć na myśli? – spytała, udając zdziwienie.
Szybkim krokiem weszła na piętro.
Długo nie mogła zasnąć. Patrzyła na sunącą po podłodze smugę światła i
rozpamiętywała zmysłową przyjemność, jakiej doznała w ramionach
Matthew. Ogarnęły ją dziwne uczucia, jakby dopiero rozbudzone. Była jak
wulkan, który lada chwila grozi wybuchem.
Dlaczego Matthew odsunął się tak nagle? Widocznie zorientował się, że
ona nie zdaje sobie sprawy z tego, co się z nią dzieje. Sam doskonale
wiedział, dokąd pieszczoty prowadzą i nie chciał stracić panowania nad
sobą. Ze względu na gospodarzy, czy ze względu na jej niedoświadczenie?
Wolał zachować ostrożność, bo nie wiedział, czego ona się spodziewa,
jakich obietnic oczekuje? Na pewno nie zamierzał nic obiecywać. Trudno
winić go za to, że myślał o sobie...
Leżała, nasłuchując dziwnych odgłosów nieznanego domu. Po trzeciej
zachciało się jej pić, więc poszła do łazienki i na progu stanęła jak wryta.
Przy urny walce stał Matthew, w granatowych szortach, i mył zęby.
Zobaczył ją w lustrze i krzywo się uśmiechnął.
– Pani Dorie jest bardzo dyskretna, więc nie pytała, czy będziemy spać
razem, ale na wszelki wypadek dała nam sąsiednie pokoje.
– Przedzielone łazienką – sprostowała Anne. – Mogło być gorzej.
Poprzednio zauważyła drugie drzwi, lecz nie zastanawiała się, co jest za
nimi.
– Będę zawsze pukał – obiecał Matthew. – I zachowam się cichutko.
– Ja też.
Wróciła do sypialni i starannie zamknęła drzwi. Ze strony Matthew nic
jej nie groziło, ale bała się, że sama rzuci mu się w ramiona.
W uszach dźwięczały słowa: „Byłaś cudowna".
– Ale jestem głupia – syknęła ze złością. – Jak mogłam przypuszczać, że
on mówi o amorach przed kominkiem?
Wolałaby jednak, żeby właśnie tak było.
Rozdział 7
Promienie słońca padły na łóżko nakryte kołdrą w gwiazdy. Anne
spojrzała na zegarek i niechętnie wstała. Długo myła się, ubierała i sprzątała
po sobie. Najchętniej zostałaby w sypialni przez cały dzień.
Gdy wreszcie zdobyła się na odwagę i zeszła, w pokoju na dole nikogo
nie zastała. Stanęła przy kominku, teraz z przodu grzały ją płomienie ognia,
a z tyłu promienie słońca. Nagle zainteresowała się tym, co jest nad
kominkiem. Myśliwi na ogół lubią, gdy patrzy na nich majestatyczny łoś.
Pan Lehmann nie polował i chyba dlatego na ścianie było inne zwierzę –
wielki pluszowy miś ze szklanymi oczami i czerwoną kokardą.
Zdziwiła się, że przedtem go nie zauważyła, ale zaraz uprzytomniła
sobie, dlaczego. W nocy była tak zapatrzona w siebie, że nic nie widziała.
Z aneksu kuchennego wyszła pani domu.
– Dzień dobry. Moje dziecko, trzeba było dłużej pospać. Matt
opowiedział nam, jaką mieliście noc.
Anne w pierwszej chwili speszyła się, ale prędko się zorientowała, że
pani Lehmann chodzi o pożar i związaną z tym dodatkową pracę.
– Nie wypada spać, gdy jest taka piękna pogoda.
Wzięła kubek kawy i przysiadła na stołku koło ścianki oddzielającej
część kuchenną od pokoju.
– Matt mówił to samo. Panowie poszli popływać.
Anne wzdrygnęła się.
– Nie w zatoce, tylko w basenie. – Pani Lehmann posypała ciasto
kruszonką i wstawiła blachę do piekarnika. – Zabrałam się do pieczenia, ale
mam nadzieję, że moja krzątanina nie będzie wam przeszkadzać.
– Mnie na pewno nie. – Pociągnęła nosem. – Bardzo lubię takie domowe
zapachy.
– Przyjadą wszystkie dzieci i wnuki, więc śpieszę się, żeby jak najwięcej
teraz zrobić. Kiedy zjawia się cała rodzina, mamy tu mały hotel.
– Gdy Matthew powiedział, że jedziemy do wiejskiej chaty, pomyślałam,
że może będzie to chałupka z drewnianych bali.
Gospodyni wbiła kilka jaj do salaterki.
– Początkowo chcieliśmy mieć małą chatę, ale zbudowaliśmy dom, bo
postanowiliśmy zamieszkać tu po przejściu na emeryturę. Na razie
utrzymanie dwóch domów jest kłopotliwym obowiązkiem. Czy spało się
pani wygodnie i ciepło?
Anne lekko się zarumieniła, ale nie miała powodu do zażenowania, bo
spała sama. Pomyślała, że pani domu uprzejmie, bez podtekstu, pyta o
wygodę gościa.
Panowie wrócili, gdy nakrywała do stołu, i Matthew zaczął jej pomagać.
Przy nim zrobiła się tak nerwowa, że niewiele brakowało, a zbiłaby ręcznie
malowany talerz. W pewnej chwili Matthew nadepnął jej na piętę, więc
gwałtownie podskoczyła.
Matthew mruknął coś, co zabrzmiało jak przekleństwo, a głośniej
powiedział:
– Przepraszam za wczoraj. Popełniłem błąd.
– Nawet duży. Zresztą wszyscy się pomylili: ty, ja, pani Dorie. Ciekawe,
czy te pokoje ze wspólną łazienką to jej pomysł. Może prosiłeś o sąsiadujące
sypialnie, żeby łatwiej skruszyć mój staroświecki opór?
Matthew drgnął mięsień na policzku.
– Niech to wszyscy diabli!
– Czemu wczoraj się rozmyśliłeś? – ciągnęła na pozór spokojnie. –
Ogarnęły cię wyrzuty sumienia, czy wystraszyłeś się, że coś ze mną nie w
porządku i straciłeś zainteresowanie?
Matthew spojrzał na nią pociemniałymi oczami.
– Psiakrew! Przynajmniej się nie oszukuj. Dziś jeszcze mniej bym ci się
podobał, gdybym wczoraj skorzystał z wyraźnego zaproszenia...
– Zaproszenia? Jak śmiesz mówić, że ja cię zapraszałam...
– Ale nie próbowałaś mnie powstrzymać, nie kazałaś się opamiętać.
Możesz być albo obrażona, że zacząłem amory, albo obrażona, że się
wycofałem, ale nie jedno i drugie.
Anne z wrażenia zaniemówiła.
– Jak się zdecydujesz, powiedz mi, co wybrałaś – rzucił szorstko i
odszedł.
Niebawem pani Lehmann wniosła salaterkę z jajecznicą, a jej mąż tacę z
parówkami.
Po sutym posiłku Anne przesiadła się na kanapę i zaskoczona
obserwowała pana domu, który postawił na stole olbrzymie pudło.
– Zapraszam w góry – zwrócił się do niej. – To będzie trudne zadanie,
ale nie niemożliwe.
– Myślałam, że od razu przystąpimy do omawiania warunków
przyznawania stypendium.
– Chcesz prędko odwalić robotę i wrócić do domu? – domyślił się
Matthew.
– Nieprawda. W niedzielę mogę żyć bez pracy, ale przyjechaliśmy tu,
żeby działać, prawda?
Matthew gniewnie zacisnął zęby.
– Układanka, jak sama nazwa wskazuje, jest gimnastyką dla szarych
komórek – wyjaśnił pan Lehmann. Układanie kartoników zajmuje część
mózgu odpowiedzialną za logikę, a twórczej pozwala hulać do woli.
Anne nie bardzo mu wierzyła, ale prędko przekonała się, że ma rację.
Chwilami słychać było jedynie szuranie kartonikami w pudełku. Gdy ktoś
podsuwał jakiś pomysł, wszyscy go omawiali, sprawdzając, czy pasuje do
całości, czy trzeba go odrzucić. Na stole z wolna pojawił się stok góry, a w
głowach zarys projektu pana Garretta.
– Przede wszystkim trzeba wymagać dobrych wyników w nauce – rzekł
pan Lehmann. – Jim szuka inteligentnych ludzi, więc średnich
wyeliminujmy w przedbiegach.
Anne pokręciła głową i wsunęła ostatni fragment krzewu w prawym rogu
układanki.
– Wtedy stypendium będzie jak lukier osładzający życie ludziom,
którym i tak się wiedzie. A pan Garrett szuka takich, których życie nie
pieści.
Matthew klasnął w ręce.
– Zycie nas nie pieści, pieśćmy się sami!
Anne chętnie dałaby . mu kuksańca.
– Według mnie twój ojciec szuka ludzi, którzy nie boją się innowacji.
– Czemu od razu tak nie powiedziałaś? Pewnie to wpływ książki
Rudy'ego. Takie arcydzieła psują nawet bystre umysły.
– Dziękuję za komplement. Tak się dziwnie składa, że wybitni
dziennikarze nie byli najlepszymi studentami.
– To uogólnienie.
– Które jednak się sprawdza. Nagradzani i wyróżniani studenci bez
komentarza przyjmują to, co się im mówi, wkuwają materiał na pamięć i
recytują na zamówienie. Gdy wychodzą w teren, notują wszystko bez żadnej
refleksji i selekcji.
– Przecież na początku tak się robi – zaczął Matthew.
– Pozwolisz mi skończyć? Przeciętnie uzdolnione dzieci są inne. One
chcą dotrzeć do sedna sprawy i rozbierają na części to, co je interesuje.
Wyrastają z nich dociekliwi ludzie, których intryguje, co politycy robią poza
oficjalnymi wystąpieniami, i którzy są gotowi brnąć w błocie, by się
dowiedzieć.
Pan Lehmann usiadł wygodniej.
– Hmm, ma pani trochę racji. Byle tylko nie posunąć się za daleko i
całkiem nie wykluczyć najzdolniejszych studentów.
– Nie wykluczam ich, ale nie warto udzielać im pomocy, na którą nie
zasługują.
Matthew bacznie się jej przyglądał, ale nic nie mówił.
– Więc co pani proponuje jako podstawę oceny?
– Najpierw pisemne podanie i esej...
– Na temat: „Dlaczego chcę zostać dziennikarzem"?
– podsunął Matthew z przekąsem. – Pięćset słów.
Anne udała, że nie słyszy.
– Potem wstępne rozmowy...
– Kto je przeprowadzi? Ojciec teraz nie ma siły.
Anne przez chwilę namyślała się.
– Zrobię to w zastępstwie i dokonam pierwszego odsiewu.
– Równie dobrze można wyciągać nazwiska z kapelusza, szanse będą
takie same – ironizował Matthew. – Założę się, że tuż po rozdaniu
dyplomów połowa stypendystów, i większość twoich geniuszy, przyśle
podziękowania za bezpłatną naukę i zajmie się czymś niezgodnym z
kierunkiem studiów. Na przykład wstąpią do Legii Cudzoziemskiej lub
otworzą sklep w Upper Sandusky. Byle tylko nie parać się dziennikarstwem.
– Za to druga połowa...
– Nawet nie podziękuje.
Anne spojrzała na niego jadowitym wzrokiem, ale on tylko się
uśmiechnął i wsunął odpowiedni fragment w ośnieżone drzewo na szczycie
góry. Zadzwonił telefon, więc pan Lehmann poszedł odebrać.
– Studia to nie wojsko – rzekł Matthew. – Nie zmusisz tych ludzi, żeby z
wdzięczności za bezpłatne wykształcenie podarowali ci kilka lat życia.
Anne lekko się zarumieniła.
– Przyznaj się, że nie chcesz, żeby twój ojciec ustanowił ten fundusz.
Dziwne, że jeszcze mu tego nie wyperswadowałeś.
– Czy twierdzę, że ojciec nie powinien tego robić?
– Nie, ale z twoich wypowiedzi wynika, że według ciebie to marnowanie
pieniędzy. Dobrze byłoby, gdyby twój ojciec zobowiązał jakąś instytucję,
żeby pilnowała przydzielania stypendiów i ewentualnie realizowała inne
dobroczynne projekty. Gdyby tej instytucji zapisał część swoich udziałów w
„Chronicie", miałby pewność, że wszystko pójdzie po jego myśli, bo żaden
pojedynczy człowiek nie cofnie jego decyzji.
– Ten człowiek to ja, tak?
– Mógłby też przekazać swoje udziały jakiemuś trustowi – ciągnęła
uparcie. – Wtedy, nie posiadając większości udziałów, nie miałbyś prawa
odsprzedać „Chronicie". To proste.
Wyraz twarzy Matthewa świadczył, że Anne przeciągnęła strunę, więc
się zreflektowała i speszona zapytała:
– Tego byś nie zrobił, prawda?
– Zagalopowałaś się, moja panno. Trzymaj się kwestii przyznawania
stypendium, bo tylko o to cię proszono. Jak skłonisz absolwentów, żeby nie
zawiedli pokładanej w nich nadziei?
– Jeszcze nie wiem. Ale mogę zaoszczędzić twojemu ojcu rozczarowali,
a raczej przyczynić się do tego, żeby ujrzał rezultaty tego, co zamierza.
Przyszedł pan Lehmann i, zacierając ręce, zwrócił się do Matthew:
– Mój chłopcze, mam propozycję i pytanie. Czy w drugą sobotę grudnia
zechcesz przywdziać akademickie szaty i przekazać trochę swej mądrości
studentom ostatniego roku?
– Oczywiście w zamian za honorowy tytuł – rzuciła – Anne półgłosem. –
Szkoda, że nie ma tytułu doktora arogancji...
Zdawało się jej, że Matthew zazgrzytał zębami.
– Bardzo krótki termin...
– Przyznaję. Ale otrzymałem wiadomość, że człowiek, z którym
wstępnie się umówiłem, został oskarżony o fałszerstwo.
– Mieć zastępstwo – mruknęła Anne pod nosem. – To okropność!
– Tak sądzisz? – Matthew znacząco spojrzał na pana domu. – Radzę
zaprosić Anne. bo ona ma same genialne pomysły. Szczególnie dzisiaj. Jaki
był ostatni?
Gospodarze tak serdecznie ich zapraszali, że zostali do kolacji.
Najbardziej smakowały im ciastka i placki, których zapach przez całe
popołudnie rozchodził się po domu.
Drogę powrotną odbyli we wrogim milczeniu. Anne zastanawiała się, jak
to możliwe, że teraz kierowca, samochód i księżyc zdają się zupełnie inne
niż kilkanaście godzin wcześniej. Rozważania na ten temat prowadziły
donikąd...
– Kiedy z panem Lehmannem przedstawicie plan twojemu ojcu? –
zapytała.
– Zrobię to bez niego.
– Czemu?
– Bo nie chcę, żeby od nowa zaczęły się rozważania. Wystarczy, jeśli
dwuosobowa delegacja przedstawi konkluzje komisji. Tak będzie prościej.
– Dwuosobowa?
– Tak. Ty i ja. Chyba chcesz być obecna, żeby mieć pewność, że nic nie
przekręcę.
– Zabrzmiało to sarkastycznie, lecz musiała przyznać, że w jego słowach
jest sporo racji.
– Nie przypuszczałam...
– Poza tym to głównie twoje propozycje.
– Przesadzasz.
Czuła, że popatrzył na nią bardzo krytycznie.
– Jeśli ojciec uzna, że plan jest kiepski, wolę, żeby powiedział ci
osobiście, a nie za moim pośrednictwem.
– Aha.
– Możesz przyjść jutro na lunch?
– Nie bardzo, bo o drugiej muszę być w redakcji.
– Wobec tego lunch będzie o dwunastej. Po długim milczeniu cicho
zapytała:
– Naprawdę sądzisz, że plan się nie spodoba?
– Tego nie powiedziałem, ale jak znam ojca, zaproponuje drobne
poprawki, na przykład dwie wstępne rozmowy zamiast jednej.
– Boisz się, że i ciebie w to wciągnie?
– Nie muszę się bać, bo już wciągnął i bez skrupułów przydziela zadania.
Anne pomyślała, że trochę konkretnych obowiązków dobrze mu zrobi.
– Ostrzegłem ojca, że projekt wymyka się spod jego kontroli i jak tak
dalej pójdzie, niedługo będzie martwił się tylko o storczyki.
– I o zapracowanego syna... Na pewno przed tym też go ostrzegłeś.
– Oczywiście, ale mój rodzic bynajmniej się nie przejął. Czemu ludzie
uważają, że pisanie felietonów to nie jest praca?
– Może dlatego, że nikt nie widzi cię, gdy pracujesz.
– Też argument! Mam postawić biurko w oknie największego sklepu i
czekać z pisaniem, aż zgromadzi się tłum gapiów?
– Niezły pomysł, ale ja na twoim miejscu poszłabym do działu promocji.
Może poradzą coś innego, na przykład dadzą ci balon, wsadzą cię do środka
i...
Matthew parsknął gniewnie, ale nic nie powiedział, więc znowu przez
pewien czas jechali w milczeniu. Anne była zadowolona, że do niej należało
ostatnie słowo.
Odezwał się, dopiero gdy skręcił w stronę Sherwood Forest.
– Przepraszam cię za to, co powiedziałem.
– Co i kiedy? Wczoraj, gdy sugerowałeś, że ze mną jest cos' nie w
porządku, czy dziś, gdy nazwałeś mnie idiotką?
– Przepraszam za jedno i drugie. Wcale nie uważam, że z tobą coś nie w
porządku...
– Bardzo się cieszę i zapewniam, że brak doświadczenia nie wynika z
braku okazji.
– Nie wątpiłem ani przez sekundę. Szczerze mówiąc, właśnie dlatego... –
Urwał na moment. – Czy możesz mi zdradzić, dlaczego nie ucięłaś sobie
romansu z Rudym? Chyba miał ochotę?
Anne zawrzała. Aby się opanować, policzyła do dwudziestu, ale i tak
głos miała opryskliwy.
– To szczyt bezczelności pytać, czemu nie idę do łóżka z każdym
chętnym facetem, z którym się umawiam. To nie twoja sprawa.
– Właśnie że moja. Wczoraj pozwoliłaś mi dojść prawie do punktu, skąd
nie. ma odwrotu, więc uważam, że mam prawo wiedzieć, o co chodzi.
Anne nie słuchała go, ponieważ zajechali przed dom i zobaczyła
samochód Rudy'ego.
– O Boże!
– Powieściopisarz nadal kręci się koło ciebie?
– Chyba za późno, żebyś odjechał nie zauważony. Wolałabym sama się z
nim spotkać, ale pewno zobaczył tę twoją kolubrynę.
– Myślałem, że spodoba ci się taki klasyczny kabriolet.
Anne wyskoczyła z samochodu. Matthew też wysiadł i zasępiony ruszył
za nią.
Rudy przebiegł przez jezdnię.
– Gdzie ty byłaś? Szukałem cię od rana. Samochód jest w garażu, więc
dzwoniłem i pukałem do drzwi, ale nie otwierałaś. Zastanawiałem się, kogo
zawiadomić: policję czy twoich rodziców.
– Ładnie, że pan się martwił – rzekł Matthew uprzejmie – ale nie było
powodu do niepokoju.
– Teraz to widzę – warknął Rudy, nie patrząc na niego. – Skoro jesteś z
tym błaznem i masz bagaż, pewnie wracasz z wesołej hulanki.
Anne wbiła paznokcie w dłonie, żeby nie wybuchnąć. Jakim prawem
Rudy tak mówi?
Matthew zagwizdał, jak zwykle fałszując.
– Zostawić torbę tu czy zanieść do domu?
Odszedł, nie czekając na odpowiedź. Anne miała ochotę udusić go za to,
że prowokuje choleryka.
– Co to wszystko znaczy? – warknął Rudy.
– Nie muszę tłumaczyć się przed tobą, bo już nie jesteśmy zaręczeni.
Kątem oka obserwowała Matthew. Wiedziała, że gdyby miał klucze,
zaniósłby torbę do sypialni i zapalił tam światło, żeby doprowadzić
Rudy'ego do wściekłości. Matthew zostawił torbę przy schodach i wrócił.
– Może nie musisz – wycedził Rudy – ale nasze drobne nieporozumienie
to nie powód, żebyś zabawiała się z tym facetem.
– Stary, uspokój się – mitygował go Matthew. – Daję ci słowo, że Anne
pracowała.
– Młody, zjeżdżaj stąd i pozwól nam spokojnie wyjaśnić
nieporozumienie.
Matthew spojrzał pytająco na Anne.
– Tak, idź już.
– Dobrze. – Przez kilka sekund patrzył na nią, a potem wbił wzrok w
Rudy'ego. – Pójdę, ale najpierw coś powiem.
Anne przeszył zimny dreszcz. Spodziewała się czegoś nieprzyjemnego.
– Posądzam pana o brak rozsądku, który przeszkadza wierzyć bliźniemu,
ale jeszcze raz powtarzam, że pracowaliśmy. Anne nie spała ze mną. Z
panem też nie, prawda?
Odwrócił się na pięcie i odszedł.
Zaskoczona patrzyła w ślad za nim. Dlaczego to powiedział? Spojrzała
na Rudy'ego, w którego oczach wyczytała podejrzenie.
– Nie wierzysz mu?
– Czemu miałbym wierzyć? To, że w czwartek trochę – się
zdenerwowałem, to jeszcze nie powód, żebyś tak mnie traktowała.
– Trochę się zdenerwowałeś? Wrzeszczałeś na mnie i zachowywałeś się
jak nieznośne dziecko. Odwołałeś kolację, a mimo to uważałeś, że
powinnam na ciebie czekać.
– Przepraszam, ale ten facet doprowadza mnie do szewskiej pasji. Jeśli
po każdej drobnej sprzeczce będziesz robić mi sceny jak z kiepskiego
serialu...
– Nie będzie żadnych sprzeczek, żadnych dyskusji i przeprosin. Nie daję
ci drugiej szansy i definitywnie z tobą zrywam.
Rudy zrozumiał, że mówiła poważnie, zgarbił się i powoli odszedł. Anne
wbiegła do domu, zatrzasnęła drzwi i skuliła się na fotelu. Była wyczerpana
i rozdygotana. Czemu ostateczne pożegnanie sprawia tyle bólu? Kiedyś
kochała Rudy'ego, lecz miłość już dawno się skończyła. Zerwanie zaręczyn
było przykre, ale nie tak bolesne. Dlaczego czuje się, jakby odcięła sobie
rękę?
Matthew nie powiedział, czy przyjedzie po nią. Nie miała ochoty
siedzieć i czekać, bo gdyby nie przyjechał, spaliłaby się ze wstydu.
Dwadzieścia po jedenastej wsiadła do samochodu i punktualnie o dwunastej
zadzwoniła do drzwi Tudor Revival.
Kamerdyner zaprowadził ją do niewielkiego słonecznego pokoju.
– Dzień dobry.
Matthew zerwał się na równe nogi.
Anne czuła się nieswojo, więc aby nie patrzeć na niego, rozejrzała się.
Pokój był urządzony z wielkim smakiem, meble były stylowe, na podłodze
leżał perski dywan w pastelowych kolorach. Przez duże okna wpadało
słońce, które raziło w oczy, więc niezbyt wyraźnie widziała portret nad
kominkiem. Pod obrazem, na marmurowym gzymsie, stała różowa róża.
Pokój sprawiał wrażenie, jakby ktoś włożył w jego urządzenie dużo serca i
starannie wszystko dobrał.
Uprzytomniła sobie, że nie przyszła podziwiać pokoju i spojrzała na
Matthew. A ściślej mówiąc, na jego krawat. Pierwszy raz widziała go w
koszuli i marynarce.
– Proszę, siądź tutaj. – Wziął karafkę stojącą na stoliku z marmurowym
blatem. – Napijesz się sherry?
– Nie, dziękuję. Przecież jadę do pracy. Masz jakiś sok?
– Pomidorowy, dla rekonwalescentów. – Nalał soku do dwóch szklanek i
usiadł. – Ojciec zaraz przyjdzie.
Anne nie wiedziała, co powiedzieć.
– Nie denerwuj się. Już raz mu się sprzeciwiłaś, chyba masz wprawę.
– Wcale nie chcę się sprzeciwiać. Wolałabym, żeby nasze ustalenia od
razu przypadły twojemu ojcu do gustu.
– Więc pijmy za powodzenie.
Powiedział to bez entuzjazmu. Dlaczego? Czyżby przygotował sabotaż?
Teraz słońce już nie oślepiało i mogła przyjrzeć się osobie na portrecie.
Młoda kobieta miała misternie ułożone jasne włosy, koronkową wieczorową
suknię i naszyjnik z ametystów. Jej duże ciemne oczy lśniły ciepło i
intrygująco zarazem.
Matthew miał podobne oczy.
– Na pewno przekonasz ojca. On lubi zdecydowane kobiety.
– Jak ta dama na portrecie?
– Skąd wiesz, że mama wiedziała, czego chce? Wyglądała tak
delikatnie...
– Bardzo piękna kobieta.
– Tak. Zawsze stawiała na swoim, chociaż nigdy nie słyszałem, żeby
podniosła głos.
– Nie żyje?
Matthew przez chwilę milczał, jakby nie słyszał pytania.
– Umarła, gdy byłem na studiach. Niezwykła istota...
Nigdy nie spotkałem podobnej kobiety.
Anne ścisnęło coś za gardło.
– Dziękuję, że mi to powiedziałeś – szepnęła.
Spojrzał na nią, lekko marszcząc brwi, co ją speszyło, więc czym prędzej
dodała:
– I dziękuję za to... że wczoraj... byłeś... taktowny.
– Taktowny? – Wypił sok do dna i odstawił szklankę.
– Bo odszedłem w odpowiednim momencie? Udało się wyjaśnić
nieporozumienie?
Anne zarumieniła się i skinęła potakująco. Nie chciała wdawać się w
szczegóły, ponieważ uważała, że jej sprawy go nie interesują.
Raptem doznała olśnienia i zrozumiała, dlaczego wieczorem czuła
dotkliwy ból serca. Powodem nie było rozstanie z Rudym, ale to, że
Matthew odszedł, jakby ona była mu zupełnie obojętna.
Pokochała go, nie wiedząc o tym!
Rozdział 8
Odkrycie uderzyło ją z miażdżącą siłą. Nie mogła uwierzyć, że
pokochała Matthew, wydawało się to zupełnie nieprawdopodobne. A jednak
wyjaśniałoby parę niezrozumiałych reakcji.
Właśnie to było powodem, dla którego ogarnęło ją przygnębienie na
myśl, że ma obowiązek dać Rudy'emu jeszcze jedną szansę. Miała wrażenie,
że znalazła się w potrzasku. Teraz zrozumiała, że nie wahała się ze względu
na Rudy'ego, lecz ponieważ podświadomie czuła, iż jego miejsce zajął ktoś
inny.
Mieszane uczucia stały się jasne. Matthew miał rację, gdy zarzucił jej, że
zachowuje się niepoważnie. Była zła, ponieważ sądził, że chętnie pójdzie z
nim do łóżka, a jednocześnie miała pretensję, że uznał ją za niewartą
grzechu. To naprawdę śmieszne. Słusznie wytknął jej brak zdecydowania.
Miotały nią sprzeczne uczucia, czuła się rozdarta.
Teraz zrozumiała również swą reakcję w związku z Dominique.
Wstydziła się przyznać przed sobą. że jest zazdrosna, a było jej przykro, że
Dominique może w każdej chwili podejść do Matthew, kazać się pocałować,
wziąć go pod rękę i odprowadzić na bok.
Już podczas pamiętnej kolacji, gdy zastanawiała się.
czy Dominique i Matthew coś łączy, w jej sercu kiełkowała zazdrość.
Jak to możliwe, że uczucia tak szybko i niepostrzeżenie się rozwinęły? A
może nie tak prędko, skoro miała wrażenie, że od dawna zna Matthew? Czy
w restauracji nieświadomie wyznała prawdę? Czy rzeczywiście zakochała
się w nim przed laty?
Matthew też ją trochę znał, bo w pewnym sensie przedstawiła się na
stronach dziennika. Znali swoje poglądy z wypowiedzi w gazecie.
Pierwszy raz spotkali się po jego powrocie z Waszyngtonu i tego samego
wieczoru obronił ją przed niebezpieczeństwem, udzielił wsparcia fizycznego
i psychicznego. Był łagodny, prawie czuły i dotrzymał towarzystwa tak
długo, aż upewnił się, że wróciła do równowagi. Uświadomiła sobie, jak
bardzo chciałaby zawsze mieć go u swego boku.
Jej rozmyślania przerwało wejście pana Garretta. Z trudem opanowała
się i skupiła na tym. co do niej mówi. Zdziwiła się, że chory wygląda
młodziej i zdrowiej niż przed operacją. Widocznie służył mu odpoczynek i
świadomość, że syn przejmuje obowiązki i bierze na swe barki
odpowiedzialność za dziennik.
Pan domu ujął ją pod rękę i zaprowadził na werandę, gdzie stał stół
nakryty dla trzech osób. Anne zdawało się, że Matthew idzie niechętnie,
jakby wolał być gdzie indziej.
Lokaj obsługiwał ich, a gospodarz z ożywieniem opowiadał o tym, jak
uratował marniejące storczyki. Anne zastanawiała się, dlaczego przez tyle
lat bała się sympatycznego zwierzchnika. Wprawdzie bywa szorstki i
bezwzględnie wytyka błędy w rozumowaniu, ale jest bardzo inteligentny,
dowcipny, nawet czarujący.
Odzywała się mało, ale z przyjemnością słuchała toczącej się rozmowy.
Przemknęła jej myśl, że chętnie poznałaby swego zwierzchnika bliżej.
Dyskretnie obserwowała Matthew i chwilami zastanawiała się, o czym on
myśli. Wreszcie skarciła się za bezowocne rozważania. Wyglądał, jakby nie
rozmyślał o niczym ważnym, jakby niczym się nie przejmował.
Nagle poczuła kopnięcie w kostkę i przez kilka sekund gniewnie patrzyła
na Matthew, nim uświadomiła sobie, że przywołuje ją do porządku. W ten
sposób przypomniał, że wypada uważać, o czym toczy się rozmowa.
Lokaj sprzątnął talerzyki i podał gotowanego łososia oraz bukiet jarzyn.
– Co powiesz mi o funduszu? – zapytał pan Garrett.
Anne zorientowała się, że pyta po raz drugi, a ponieważ nie
odpowiedziała, Matthew ją kopnął. Przelotnie spojrzała na niego. Nie
zamierzał odzywać się, jakby chciał udowodnić, że pamięta, czyj to plan i
kto ponosi odpowiedzialność. Czy wolał nie mieszać się, na wypadek gdyby
propozycje nie zyskały aprobaty jego ojca?
Mówiła, machinalnie jedząc. Speszyła się i głos jej zadrżał, gdy
spostrzegła, że pan Garrett zmarszczył brwi. Co to znaczy? Słucha z
zainteresowaniem czy ogarnia go niezadowolenie?
– Bardzo ciekawe – rzekł, gdy skończyła.
Odniosła wrażenie, że jej sugestie nie spodobały się i dlatego z trudem
zmusiła się, by kontynuować.
– Jeszcze nie wszystko panu powiedziałam.
– Proponowałem, żebyśmy przeszli na ty. Mów dalej. Mart twierdzi, że
chcesz wprowadzić ciekawe innowacje.
Anne zerknęła na Matthew. Posądzała go o obojętność, więc zaskoczyło
ją, że pochwalił jej pomysł. Z wdzięczności uśmiechnęła się ciepło, na co
zareagował uniesieniem brwi. Pomyślała, że ojciec traktuje sprawę
poważnie, a syn z przymrużeniem oka.
– Nie jestem pewna, czy to rzeczywiście innowacja – zaczęła ostrożnie.
– Raczej rozwinięcie pomysłu, na który inni wpadli wcześniej. Przyszło mi
to do głowy, gdy pan... gdy wspomniałeś, że stypendium ma pokrywać
opłaty za naukę, mieszkanie, wyżywienie, podręczniki. A studenci powinni
poświęcić się wyłącznie nauce.
– Czy ty też uważasz, że to zły pomysł? Bo mój syn go krytykuje.
– Wspomniał mi o tym. I... ma trochę racji.
– Jestem wzruszony, że przyznajesz mi rację – odezwał się Matthew. –
Tato, Anne chce powiedzieć, że kandydat może ją oszukać, mimo podania,
eseju, rozmowy i jej kobiecej intuicji. Skorzysta z możliwości zdobycia
bezpłatnego wykształcenia, ale potem ucieknie.
– Może nie tyle ucieknie, co po prostu rozmyśli się lub uzna, że
dziennikarstwo jednak mu nie odpowiada. To przecież się zdarza i nie
każdy, kto zmienia zdanie, zaraz jest oszustem. A moja innowacja, jak
Matthew to nazwał, jest taka: rokrocznie latem kilku stypendystów
popracuje w naszej redakcji. Coś dla nich znajdziemy i jestem pewna, że
podczas praktyki przekonamy się, czy poważnie myślą o zawodzie
dziennikarza.
– Pan Garrett nie rozchmurzył się, lecz mimo to mówiła dalej.
– Studenci wielu wydziałów muszą odbyć praktykę, ale zwykle czeka się
z tym, aż skończą naukę i zrobią dyplom. Nie rozumiem, czemu. Dlaczego
nie zacząć w trakcie studiów? Im wcześniej ktoś – my lub sam stypendysta –
zorientuje się, że zaszła pomyłka, tym mniejsza będzie strata. Z drugiej zaś
strony studenci zdobędą doświadczenie, które procentuje na początku pracy,
a my zyskamy pracowników, którzy z każdym rokiem będą pożyteczniejsi.
– Trzeba takim płacić – zauważył pan Garrett.
– Tak, ale to dla nas nieduży koszt, a im pozwoli zarobić na czesne i
podręczniki. Obdarowani często nie doceniają tego, co otrzymują.
– Ty doceniłaś bezpłatne studia.
– Za samą naukę rzeczywiście nie płaciłam, ale po to, żeby opędzić inne
potrzeby, pracowałam w cukierni.
– No proszę. – Pan Garrett uśmiechnął się. – To ci chyba nie
zaszkodziło, ale pewnie wolałabyś pracować w jakiejś redakcji, prawda?
Przekonałaś mnie.
Anne odetchnęła i usiadła wygodniej, ale zaraz pożałowała, bo Matthew
uśmiechnął się ironicznie. Gdy wyprostowała się, pan Garrett zapytał:
– Jeszcze coś?
– Nie, to chyba wszystko, co miałam do powiedzenia.
– Skoro omówiliśmy wszystkie szczegóły, możemy... – zaczął Matthew
tonem, w którym pobrzmiewało znudzenie.
Sekundę za późno przypomniała sobie ostrą wymianę zdań o tym, jak
zabezpieczyć „Chronicie". Czy dlatego Matthew tak się śpieszył, żeby
zakończyć rozmowę o stypendium? Mimo wszystko nie podejrzewała go o
to, że odsprzeda gazetę po ojcu.
– Nie ma za dużo czasu – rzekł pan Garrett. – Jeżeli chcemy przesiać
kandydatów przed następnym rokiem akademickim, trzeba do stycznia
opracować formularze.
– Obiecuję, że niebawem zajmę się tym. – Spojrzała na zegarek. – Teraz
jednak muszę pokazać się w redakcji, bo gotowi pomyśleć, że zginęłam.
– Nie zjadłaś deseru – zmartwił się gospodarz. – A ja nie zdążyłem ci
powiedzieć, że artykuł o pożarze był pierwszorzędny.
Anne zrobiło się ciepło koło serca, bo wreszcie zyskała uznanie jako
dobry fachowiec.
– Dziękuję. Z przyjemnością zostałabym dłużej, ale naprawdę muszę iść.
Za pół godziny zacznie się konferencja, mam mało czasu.
Matthew nie podtrzymał zaproszenia ojca, ale odprowadził ją do
samochodu.
– Kiedy planujesz następny etap pracy?
– Przedzwonię do ciebie po uzgodnieniu z panem Lehmannem – odparł
obojętnie.
– Musimy zawracać mu głowę?
Zrobił zdziwioną minę, więc zorientowała się, że to zabrzmiało, jakby
chciała pracować tylko z nim.
– Myślałam, że sami damy radę i zaoszczędzimy mu kłopotu.
– Raczej kłopot byłby podwójny, bo prędzej czy później i tak trzeba się z
nim skonsultować.
– Oczywiście. Przepraszam.
– Nie ma za co. Bierzesz sobie moje słowa za bardzo do serca.
– Wcale nie biorę ich do serca. Rozumiem, że chcesz zadowolić ojca jak
najmniejszym kosztem własnym.
Wsiadła do samochodu i zatrzasnęła drzwi. Gdy skręciła, obejrzała się,
bo ciekawość zwyciężyła. Matthew nie wrócił do domu, lecz szedł przed
siebie, z opuszczoną głową i rękoma w kieszeni. Intrygowało ją dokąd. Nie
powiedział, czy przyjdzie na konferencję.
– Albo ma coś ważniejszego do zrobienia – szepnęła – albo nowe zajęcie
już go nuży. Ani jedno, ani drugie nie rokuje dobrze dla „Chronicie".
Przez chwilę zastanawiała się, czy jest na to jakaś rada. Nie, nic nie
można poradzić. Jedyne, co mogłaby zrobić, to podpowiedzieć coś jego
ojcu. Lecz czy wypada tak postąpić?
Ledwo wysiadła z windy, zobaczyła Dominique wychodzącą od
redaktora naczelnego. Ucieszyła się, że Matthew nie poszedł do rywalki, ale
zaraz zreflektowała się i zawstydziła swych myśli.
– Masz zamiar wystąpić w telewizji, że się wystroiłaś na czerwono? –
spytała Dominique.
Nie wiedziała, czy obrazić się za to, że Dominique skrytykowała jej
najlepszy wełniany kostium, czy zmartwić, że i ona robi aluzję do zmiany
pracy. Nerwowym ruchem poprawiła mankiety czarnej bluzki, a Dominique
uśmiechnęła się złośliwie i odeszła do swojego biurka.
Anne sprawdziła w kalendarzu, kto o tej porze jest w pracy. Nie mogła
jednak skupić się na przygotowywaniu gazety, bo stale wracała myślami do
chwili, gdy uświadomiła sobie, że kocha Matthew. Teraz niektóre reakcje
stały się zrozumiałe, a przedtem nie pojmowała, co się z nią dzieje.
Nie był to stan ducha, jakiego wypadałoby się spodziewać. Nie ogarnął
jej ani zachwyt, ani pragnienie, by objąć cały świat lub wejść na najwyższą
wieżę i głośno śpiewać. Prawdę powiedziawszy, chwilami miała przykre
wrażenie, jakby spadła z wysokiego drzewa. Przytrafiło się jej to raz, dawno
temu, ale doskonale pamiętała, jakie to straszne uczucie, gdy brakuje
powietrza.
– Pani Anne!
Przy biurku stał redaktor naczelny, Jack Straw, i patrzył na nią
zniecierpliwiony.
– Słucham?
– Muszę porozmawiać z panią przed konferencją.
Anne zdenerwowała się. Pośpiesznie zabrała kalendarz i notatki i poszła
za zwierzchnikiem, który powiedział sekretarce, że konferencja zacznie się
kwadrans później. Anne odczuła niepokój.
– Proszę usiąść. I niech mi pani wytłumaczy, jakim prawem, nie
uprzedzając mnie, w sobotę wstrzymała pani druk na dwie godziny.
Anne nie przewidziała takiego obrotu sprawy i speszona wbiła wzrok w
kalendarz. Atak bezpośredniego zwierzchnika był tym bardziej przykry, że
nastąpił tuż po pochwale, jaką usłyszała od wydawcy.
By zyskać na czasie, ośmieliła się sprostować:
– Niecałe dwie godziny.
Zastanawiała się, czy powiedzieć, że pan Garrett jest zadowolony, czy
lepiej to przemilczeć, żeby nie pogorszyć sytuacji.
– Prawie całe. – Pan Straw przysiadł na biurku. – Co skłoniło panią do
podjęcia samowolnej decyzji?
– Decyzja nie była samowolna, bo był tu pan Garrett.
– Pan Jim Garrett?
– Nie, jego syn.
Redaktor wybuchnął szyderczym śmiechem.
– Widocznie ma pani na niego duży wpływ. A przynajmniej tak pani
sądzi, prawda?
Anne przeszył zimny dreszcz.
– Tu obowiązuje pewna hierarchia, o której należy pamiętać.
– Chciałam do pana zadzwonić, ale pan Garrett powiedział, że to nie jest
konieczne. Skoro tu był, uznałam po prostu...
– Pani uznała? Przypominam, że młody Garrett ma niewiele do
powiedzenia w sprawach organizacyjnych. Jest felietonistą, i tylko tyle.
– Czyżby? Dlaczego nie zapyta pan pana Garretta, czy jego syn jest tylko
felietonistą?
Oburzony zwierzchnik długo patrzył na nią w milczeniu, a potem
wycedził przez zaciśnięte zęby:
– Spokojna głowa, pomówię z nim. Przede wszystkim o pani
zarozumialstwie. Taka wypowiedź świadczy o pani niesłychanym tupecie.
Anne ugryzła się w język, by nie wybuchnąć.
– To tyle. – Jack Straw wstał. – Niech pani się cieszy, jeśli skończy się
na wymówieniu z powodu niesubordynacji. Mogło być jeszcze gorzej.
Anne nadal siedziała..
– Mam wylecieć za to, że dobrze się spisałam? – zapytała spokojnie. –
Pan Garrett był bardzo ze mnie zadowolony.
– Czy wie, że pani podjęła samowolnie decyzję i nie raczyła do nikogo
zadzwonić?
Nie odpowiedziała, ponieważ nie rozpatrywała swego postępowania pod
tym kątem. Dotąd nie było ważne, czy wydawca, chwaląc ją, o wszystkim
wiedział. A jeśli wiedział tylko tyle, ile powiedział mu syn, który może nie
wspomniał o swej ingerencji? Sądziła, że Matthew wie, co robi i ma prawo
podjąć każdą decyzję. On widocznie też tak uważał. Kto się myli? Matthew,
naczelny czy ona?
– Przecież dobrze się skończyło. Nie można poczytać tego na moją
korzyść?
– Ma pani szczęście, że się udało. Mogło skończyć się katastrofą.
– Za to teraz będzie cyrk – rzekła z ironią.
– Gdyby to ode mnie zależało, na pewno byłaby awantura. Ale najpierw
sprawdzę, co pan Garrett powie o pani zapędach, by się szarogęsić. Jeśli nie
wyrzuci pani tym razem, to ostrzegam, że jeszcze jedno takie posunięcie i ja
sam panią zwolnię.
Otworzył drzwi, a Anne powoli wstała. Serce waliło jej jak młotem, w
głowie się kręciło, nie była pewna, czy dojdzie do sali konferencyjnej.
Musiała przejść koło Dominique, która spojrzała na nią z tak złośliwym
uśmiechem, że Anne opanowała się i dumnie wyprostowała. Domyśliła się,
że rywalka zasiała ziarno niezgody i już zbiera żniwo, ale pocieszyła się
myślą, że na zmartwienia przyjdzie czas, gdy pozna opinię pana Garretta.
Jeżeli on zna całą historię, może bawi go to, że pan Straw jeszcze nie
rozumie, iż niebawem będą obowiązywać inne obyczaje. Nawet jeżeli nie
przyznał synowi wszystkich praw, na pewno nie będzie miał jej za złe, że
działała w dobrej wierze. Była przekonana, że Matthew nie musi zważać na
obowiązujące zasady.
– Ale może czeka mnie dymisja – szepnęła. – I jeśli to sprawka
Matthew...
We wtorek Holly otrzymała list pochwalny od pana Garretta, który
docenił jej zaangażowanie i wyniki pracy w trudnych warunkach.
Rozpromieniona podeszła do Anne, wymachując listem.
– Patrz, co dostałam! Chyba warto było zniszczyć ulubione buty.
Oczywiście pochwała miałaby większą wartość, gdyby dołączono obietnicę
o premii. Wiesz, powinnaś teraz upomnieć się o podwyżkę. Kuj żelazo, póki
gorące. Nie ma powodu, żebyśmy obie nie dostały dużej premii.
Anne poczuła ukłucie w sercu. Rozumiała, że Holly zasługuje na
pochwałę, bo napisała doskonały reportaż, ale trochę jej zazdrościła. Ona też
dobrze się spisała, a nie otrzymała oficjalnej pochwały. Fakt, że pan Garrett
osobiście ją pochwalił, jakoś nie wystarczał. I nie pomagała świadomość, że
rzadko dostrzega się zasługi redaktorów.
Jedynym pocieszeniem było to, że redaktor naczelny nie wezwał jej na
następną rozmowę. To znaczyło, że albo jeszcze nie spotkał się z panem
Garrettem, albo przypomniano mu o zakresie jego praw. Widać nie
zamierzał przeprosić Anne.
Nie przyszło jej do głowy, że istnieje trzecia możliwość. Los lubi płatać
figle.
W środę, ledwo weszła do redakcji, zadzwonił Matthew, by przekazać
nowinę.
– Dzień dobry. Pan Lehmann proponuje jeszcze jedną sesję u nich w
domu.
Anne uznała to za złośliwość losu.
– Nie wystarczy spotkać się gdzieś tutaj na parę godzin? Jestem bardzo
zajęta...
– Jak my wszyscy – sucho rzucił Matthew. – Powinniśmy prędko się z
tym uporać, więc pojedziemy w niedzielę rano.
Z tego wynikało, że on też wolałby uniknąć niezręcznej sytuacji.
– Dobrze.
– Może być dziewiąta? Wiem, że w soboty pracujesz do późna.
– Nie zawsze.
– Co to znaczy?
– Nic. – Głośno westchnęła. – Tylko tyle, że mam kłopoty z naczelnym.
Nie zachwycił się tym, że pozwoliłeś mi wstrzymać druk i jeśli to będzie od
niego zależało, nie zleci mi niedzielnego wydania.
– Ja ci nie pozwoliłem – rzekł Matthew cicho.
– Jak to? – Wystraszyła się, bo jego słowo znaczyło więcej, niż jej. –
Dziękuję, tylko tego brakowało, żebyś uchylił się od odpowiedzialności.
Rzuciła słuchawkę i ukryła twarz w dłoniach. Była przekonana, że
Matthew postąpił z premedytacją, co oznacza duże kłopoty.
Nadal siedziała zgarbiona, gdy zadzwoniła sekretarka pana Garretta z
prośbą, aby Anne natychmiast przyszła, bo wydawca chce z nią rozmawiać.
Anne przeraziła się nie na żarty. Sprawa jest bardzo poważna, skoro
rekonwalescent przyjechał, żeby osobiście się nią zająć. W uszach brzmiały
słowa redaktora naczelnego o zwolnieniu i Anne ze smutkiem pomyślała, że
nawet nie będzie miała okazji jeszcze raz się pomylić.
Rozdział 9
Przejrzała się w drzwiach windy, obciągnęła szarą spódnicę, poprawiła
niebieską bluzkę i przygładziła włosy. Pomyślała, że zachowuje się jak
przerażone dziecko, a nie jak pewna siebie kobieta, która według Matthew
zaimponowała jego ojcu walką o własne zdanie. Powtarzała sobie, że
jeszcze nie ma powodu do paniki. Możliwe, że pan Garrett przyjechał w
innej sprawie, a z nią porozmawia przy okazji. Być może chce
zaproponować coś nowego w związku z funduszem stypendialnym.
Rozsądek jednak podpowiadał, że gdyby o to chodziło, załatwiłby sprawę
przez telefon.
Gdy drzwi się otworzyły, westchnęła i wysiadła.
– Proszę wejść, bo szef czeka – rzekła sekretarka.
Anne straciła resztki otuchy, gdy zobaczyła, że na biurku nie ma żadnych
kartek, a pan Garrett stoi przy oknie.
– Dzień dobry.
Usiedli przy niskim stoliku, Anne sztywno, na samym brzegu fotela. Jej
zdenerwowanie nie uszło uwagi pana Garretta, który poczęstował ją kawą i
zabawiał rozmową. Zamiast pić, Anne bezwiednie obracała filiżankę i
gorączkowo zastanawiała się, dlaczego wstęp jest taki długi. Wreszcie
nerwy ją zawiodły i cicho zapytała:
– Wezwał mnie pan z powodu mojej niesubordynacji, prawda?
Starszy pan ze zdziwienia wysoko uniósł brwi.
– Na pewno – brnęła dalej – pan Straw poskarżył się, że w sobotę nie
zawiadomiłam go i samowolnie wstrzymałam druk.
– Owszem. Szczerze mówiąc, zaskoczyło mnie, że podjęłaś taką decyzję
i wzięłaś całą odpowiedzialność na siebie.
Po tych słowach zgasła ostatnia iskierka nadziei, że część winy spadnie
na Matthew. Anne ogarnęła złość, bo wydawca nie obwiniał syna, więc
zanim się odezwała, policzyła do dwudziestu.
– Przepraszam, ale myślałam...
Urwała, gdy zobaczyła, że starszy pan zasępił się. Jak to rozumieć?
Widocznie fakt, że była przekonana o uprawnieniach Matthew, nie
usprawiedliwiał jej postępowania i nie zwalniał z obowiązków służbowych
wobec przełożonych. Powinna była podziękować Matthew za dobrą radę i
zadzwonić do redaktora naczelnego. Gdyby to zrobiła, teraz uniknęłaby
przykrości.
– Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie – dodała ciszej. – Jeszcze raz
pana przepraszam.
– Tyle razy prosiłem, żebyś mówiła mi po imieniu.
Popatrzyła, jakby nic nie rozumiała.
– Moja droga, chyba nie sądzisz, że wezwałem cię, żeby udzielić
nagany? – Zauważył, że drgnęła. – Och, widzę, że tak myślałaś... Jack
złościł się, bo do nikogo nie zadzwoniłaś, ale powiedziałem mu, że to nie ma
znaczenia. Zrozumiał sugestię.
Anne poczuła łzy w oczach.
– Skontaktowanie się z kimkolwiek zajęłoby trochę czasu, a nie było
chwili do stracenia. W sytuacji pełnej napięcia podjęłaś jedyną słuszną
decyzję. Jestem bardzo zadowolony z ciebie i z Matta.
– Dziękuję... bardzo dziękuję.
– Ciebie chwalę za to, że wiedziałaś, jak należy postąpić, a jego za to, że
powiedział ci, że potrafisz samodzielnie podejmować ważne decyzje.
Anne zrobiła wielkie oczy. Czy to możliwe, by nie zrozumiała Matthew i
podjęła decyzję samowolnie? Czy błędnie sądziła, że ma jego pozwolenie?
Jeśli tak, skrzywdziła go, oskarżając o celowe zastawienie pułapki. Aby
opanować drżenie rąk, mocno splotła palce.
– A gdyby się nie powiodło? – spytała nieswoim głosem. – Gdybyśmy
nie zdążyli z drukiem na czas albo...
– Decyzja nadal byłaby słuszna – odparł pan Garrett bez wahania. –
Zamieszczona relacja była rzetelna, a to liczy się najbardziej.
– Ale pan Straw mówił...
– Wiem, bo mnie chyba powiedział to samo. – Starszy pan uśmiechnął
się kwaśno. – Jack jest dobrym człowiekiem, ale trochę cierpi na manię
wielkości i wydaje mu się, że jest niezastąpiony, że on musi o wszystkim
decydować. A w „Chronicie" jest miejsce tylko dla jednego despoty... z
którym akurat rozmawiasz.
Anne roześmiała się. Jaka to ulga, to straszne napięcie wreszcie minęło i
nie musiała bać się o pracę.
– Jeśli nie zostałam wezwana karnie, to w jakiej sprawie? – spytała
nieśmiało.
– Najpierw dam ci świeżej kawy. – Pan Garrett wstał.
– Ta już chyba wystygła.
Anne nie chciało się pić, lecz skoro zwierzchnik nie zamierza
natychmiast odpowiedzieć na pytanie, wypada cierpliwie czekać. Starszy
pan bez pośpiechu wylał zimną kawę, nalał świeżej i znowu usiadł.
– Nasze spotkanie trochę wiąże się z pożarem, ale bardziej ze
stypendium i twoim owocnym zaangażowaniem. Chciałbym wyrazić moją
wdzięczność czymś, co będzie równie trwałe, jak twoja praca. – Wyjął z
szuflady ładnie opakowany prezent i położył koło Anne. – Trochę długo
trwało, nim znalazłem to, o co mi chodziło.
Anne pomyślała, że w środku jest dowód uznania, który z dumą wiesza
się na ścianie, ale o którym prędko się zapomina. Nie mogła rozerwać
mocnego srebrnozłotego opakowania, więc przecięła je paznokciem i wyjęła
czarne skórzane etui ze złotym zameczkiem. Przez chwilę wpatrywała się w
nie zaskoczona, po czym podniosła wzrok na pana Garretta. Zdawało się jej,
że starszy pan patrzy na nią z życzliwym zaciekawieniem.
Powoli otworzyła etui i wyrwał się jej okrzyk zachwytu. Na granatowym
atłasie leżał podwójny sznur pięknych pereł, dużych jak groch. Nie mogła
oderwać od nich oczu.
– Jim... – szepnęła. – Powiedz, że są sztuczne.
– Nie są najprawdziwsze, bo wyhodowane.
– Och, to i tak bardzo krępujący prezent. Niedawno zamieściliśmy
obszerny artykuł na temat takich pereł. – Odłożyła etui na stół. – Nie mogę
ich przyjąć.
Pan Garrett nie drgnął.
– Myślę, że obraziłabyś się, gdybym chciał ci zapłacić za to, co zrobiłaś.
– Oczywiście. Gdybym nie popierała inicjatywy całym sercem, nie
kiwnęłabym palcem.
– Podarowałaś mi swój cenny czas.
– A to – wskazała etui – ma być dowód wdzięczności?
– Jeżeli wolisz, mogę odstąpić ci trochę udziałów w dzienniku.
– Nie! – zawołała ostrzej, niż wypadało. – Ale gdybym otrzymała list
pochwalny, który odczytywałabym naczelnemu, gdy będzie miał do mnie
pretensje...
– Ten problem chciałem rozwiązać inaczej.
Wziął etui, zamknął i odłożył na bok. Anne z odrobiną żalu patrzyła, jak
perły znikają.
– Trochę to skomplikowane – rzekł pan Garrett. Jest oczywiste, że już
nie mogę pracować tyle, co dawniej, więc nastąpią tu zmiany. Niedługo
będzie rządzić kto inny... Ale na razie ważne jest to, że postanowiłem
utworzyć nowe stanowisko. Asystent wydawcy to ładny tytuł, prawda?
Anne przytaknęła i pomyślała, że Matthew będzie niezbyt zadowolony,
że jest jedynie asystentem, ale przynajmniej zdobędzie praktykę, która
przyda się, gdy z czasem zajmie miejsce ojca.
Pan Garrett usiadł wygodniej.
– Czy ty chciałabyś objąć to stanowisko?
Anne nawet w najśmielszych marzeniach nie roiła o czymś takim. Przez
myśl jej nie przeszło, że podobną propozycję mógłby otrzymać ktoś oprócz
Matthew.
– Będziesz musiała pracować w ciągu dnia – ciągnął pan Garrett z
poważną miną. – Ale przyznasz, że to nie dyskryminacja, lecz dobra
propozycja. Anne wybuchnęła nerwowym śmiechem.
– Tak... chyba tak.
– Chodzi mi o zastępcę z prawdziwego zdarzenia, który będzie miał
wszystkie uprawnienia i występował w moim imieniu.
Anne zaczynała rozumieć, o co chodzi. Matthew zamierzał nadal pisać
felietony, a pan Garrett pogodził się z tym, że jego syna nie zachwyca
perspektywa ponoszenia odpowiedzialności za dziennik. Matthew na pewno
nie będzie pracował z takim poświęceniem, jak jego ojciec. Dlatego pan
Garrett zabezpiecza się, żeby w przyszłości uniknąć kłopotów. Jego tok
rozumowania zapewne był taki: mój syn ma nazwisko, więc on zostanie
wydawcą, ale tak naprawdę niech pracuje zastępca. Czy wobec tego
propozycja oznacza, że trzeba będzie naprawiać szkody wyrządzone przez
Matthew?
Zreflektowała się. Chyba jej myśli biegną niewłaściwym torem. Przecież
pan Garrett twierdzi, że asystentka będzie występowała w imieniu wydawcy.
To duże uprawnienia, chociaż na razie dokładnie nie wiadomo, co będą
oznaczać w praktyce.
– Na pewno będzie ci trochę trudno się przestawić – podjął pan Garrett. –
Masz doskonałe kwalifikacje potrzebne na obecnym stanowisku, lecz
musisz się dokształcić w zakresie zarządzania, od opłat za reklamy po
negocjacje ze związkami zawodowymi. – Wypił łyk kawy.
– Ale ze związkami podobno radzisz sobie całkiem nieźle. Tak
słyszałem.
Anne nie bardzo rozumiała, do czego pan Garrett zmierza.
– Wiesz też, że wydawanie gazety jest bez sensu, jeśli nie przekona się
ludzi, by ją kupowali.
– Czyli będzie mnóstwo różnych obowiązków.
– Niestety. Ale gdybym uważał, że im nie podołasz, nie poruszałbym
tematu. – Powoli wypił resztę kawy, aby dać Anne chwilę do namysłu. –
Musisz dobrze się zastanowić.
– Wydaje mi się, że mogłabym od razu dać odpowiedź, ale...
– Nie chcę natychmiastowej odpowiedzi. Wolę, żebyś dokładnie
rozważyła wszystkie za i przeciw. Chcę mieć absolutną pewność, że za rok
nie będziesz żałowała, gdy pojawią się kłopoty z budżetem albo burmistrz
zagrozi sądem.
– Jesteś pewien, że się zgodzę, prawda?
– Tak.
– Ja chyba też. Czy można odrzucić taką szansę? Hmm, człowiek, który
naprawdę nadaje się na kierownicze stanowisko, powinien umieć
błyskawicznie podejmować decyzje.
– Dobry szef podejmuje szybkie decyzje po obejrzeniu sprawy ze
wszystkich stron. Nie śpiesz się, pomyśl. – W oczach starszego pana
mignęły wesołe błyski. – Potem daj mi znać, kiedy podejmiesz się nowych
obowiązków. Zgoda?
– Dziękuję.
– A naszyjnik? Jesteś pewna, że go nie chcesz?
Przez moment walczyła z pokusą, co teraz było łatwiejsze, bo nie
widziała pereł. Nowe stanowisko wydawało się jednak więcej warte niż sto
sznurów pereł.
– Tak. Ale doceniam intencje i jeszcze raz bardzo dziękuję.
– I co ja teraz z nim zrobię? – zmartwił się pan Garrett, marszcząc brwi.
Anne jedynie się uśmiechnęła.
Wiedziano, gdzie była, i ledwo weszła, umilkły rozmowy i stukot
klawiatur. Ostentacyjnie spojrzała na zegarek, więc wszyscy pośpiesznie
wrócili do pracy. Tylko Holly ośmieliła się podejść, aby zapytać o jakiś
zupełnie nieistotny drobiazg.
– Czemu tak długo tam siedziałaś?
– Bo piliśmy kawę.
– Myślałam, że interesuje cię syn, a nie ojciec – rzekła Holly krytycznie.
– Pijesz kawę z ojcem, całujesz się z synem. Czym to się skończy?
Awansem, którego nie przewidziałaś, pomyślała Anne, lecz nic nie
powiedziała. Teraz mogła swobodnie marzyć o kierowaniu redakcją i nawet
przyznać się przed sobą, że śniła o podobnej możliwości. Dwa lata to za
długi okres na jednym stanowisku. W skrytości ducha martwiła się, że tak
zostanie do końca życia.
Zawsze pociągały ją nowe zadania, a teraz rozwinął się przed nią
wachlarz wspaniałych, nieskończonych możliwości. No, no, bez przesady,
zreflektowała się. Wszystko ma granice. Stanowisko asystentki oznacza, że
trzeba będzie odpowiadać przed Matthew.
A może niekoniecznie i nie zawsze?
Jeżeli Matthew nie spodobają się obowiązki wydawcy'
– a gotowa była założyć się, że nie będzie zachwycony – może ona
naprawdę go zastąpi. I wtedy cała odpowiedzialność, wszystkie problemy
staną się jej udziałem. Oprócz zasług, które przypadną Matthew. Będzie to
dość irytujące, lecz jeśli taka jest cena za wymarzone stanowisko, była
gotowa ją zapłacić.
A odpowiedzialność, z której nie zdawała sobie sprawy, a której ciężar
ostudzi entuzjazm? Zrobiła listę spraw, którymi będzie musiała się
zajmować. O wielu nie miała pojęcia, lecz uważała, że to będą przyczyny,
dla których Matthew obrzydnie praca. Jej zaś nie zniechęcą. To drobiazg w
porównaniu z tym, iż ona będzie dbała o rozwój „Chronicie".
Pocieszała się, że w osobie pana Garretta zyska dobrego mentora, który
na początku na pewno pomoże jej w razie poważniejszych kłopotów. Z całą
pewnością przy nim bardzo dużo skorzysta. Może jednak nie należy zbytnio
na to liczyć? Zapowiedział przecież, że niebawem nastąpią zmiany. Jej
bezpośrednim zwierzchnikiem zostanie Matthew i chyba nie będzie miała
możliwości konsultować się z jego ojcem.
Czy najważniejsze pytanie, na jakie powinna sobie odpowiedzieć, nie
dotyczy Matthew? Czy na pewno jest gotowa z nim pracować? On
widocznie wyraził zgodę, bo ojciec nie działałby bez porozumienia z nim.
Czyli Matthew uważał, że współpraca dobrze się ułoży.
Lecz jednego aspektu na pewno nie wziął pod uwagę, ponieważ nic o
nim nie wiedział.
Była przekonana, że Matthew nie domyśla się, iż go kocha. Teraz tym
bardziej nie mogła się zdradzić. Czy zdoła zachować tajemnicę i
jednocześnie cieszyć się, że jest blisko ukochanego? Czy miłość zwiędnie z
powodu nieuniknionych konfliktów i rozczarowań? Kto wie, co przyniesie
czas.
Nie wierzyła w miłość od pierwszego wejrzenia, a zakochała się
błyskawicznie. Pragnęła wzajemności i tego, by Matthew nie mógł bez niej
żyć. Czy to kiedyś nastąpi? To zmartwienie zostawiła na później. Obecnie
najważniejsza była decyzja, czy objąć nowe stanowisko.
Przez cały dzień krążyła wokół jednego tematu. Zeszła na parking
dziesięć po jedenastej, nadal pogrążona w myślach. Zdenerwowała się, gdy
sobie uświadomiła, że nie pamięta, co zamieszczono na pierwszej stronie.
Zdawała sobie sprawę z własnego roztargnienia, ale miała nadzieję, że Holly
nie wykorzystała jej nieuwagi i nie ujawniła chciwości burmistrza. Raczej
mało prawdopodobne, by pisała na podstawie domysłów i plotek. Powinna
zaczekać, aż przyłapie burmistrza na gorącym uczynku.
Była bardzo zaabsorbowana, toteż nie zauważyła nieobecności strażnika.
Nagle poczuła czyjąś rękę na ramieniu i w mgnieniu oka ujrzała niedawny
napad. Przeraźliwie krzyknęła, a jej głos odbił się echem od betonowych
ścian.
– Nie wrzeszcz! Myślałem, że słyszałaś, jak cię wołałem.
Poznała głos Matthew, ale gdy się odwróciła, była śmiertelnie blada i
rękoma zasłaniała twarz. Wiedziała, że jest bezpieczna, ale nie mogła
opanować przerażenia, bała się, że tym razem wpadnie w histerię.
– Najmocniej przepraszam. Uspokój się.
Wcisnęła pięść do ust i przestała krzyczeć, ale wybuchnęła płaczem.
Łkanie wstrząsało jej ciałem, cała dygotała, lecz odepchnęła Matthew, gdy
chciał ją objąć.
– Nie dotykaj mnie – wykrztusiła. – Raz wystarczy.
Odsunął się i stał bezradnie. Po chwili przybiegł ochroniarz.
– Co się stało? Napad?
– Nie, to ja panią przestraszyłem.
– Serdecznie współczuję. Nie było mnie, bo odprowadziłem inną panią...
– Nic mi się nie stało – powiedziała Anne drżącym głosem. –
Przepraszam, że krzyczałam. – Po odejściu strażnika syknęła: – Jak się
pozbieram, dostaniesz za swoje.
Powoli opanowała się, ale nadal czuła się okropnie. Matthew objął ją i
tym razem nie protestowała, ponieważ uginały się pod nią nogi.
– Chodź, dobrze zrobi ci łyk brandy – zaproponował łagodnie.
W restauracji bezsilnie opadła na krzesło i tak dygotała, że rozlała
alkohol.
– Lepiej? – spytał Matthew, gdy wypiła połowę.
– Trochę. Teraz było gorzej niż przedtem. Jakbym oglądała film w
zwolnionym tempie i czekała na straszne zakończenie.
– Nad czym tak intensywnie rozmyślałaś? Byłem pewien, że mnie
słyszysz.
– No proszę! Najlepiej zrzucić winę na mnie.
– Sądziłem, że... Gdzie podziała się dzielna kobieta, która kopnęła
złodzieja?
– Myślałam, że już jest dobrze, bo ostatnio nie śnił mi się napad.
– Twój krzyk będzie odbijał się echem do rana.
Anne lekko się uśmiechnęła.
– Gdybym miała czas się zastanowić, uznałabym, że zrobiłeś to celowo.
Ja ci...
Nie dokończyła groźby.
– Przyjmę każdą karę, jaką wymyślisz.
– Lepiej przyznaj się, dlaczego byłeś na parkingu. Popsułam ci plany,
co? Już mi lepiej, więc nie musisz mnie pilnować.
– Szedłem do ciebie, bo chciałem wyjaśnić dzisiejsze nieporozumienie.
– Aha. – Speszona spuściła wzrok. – Przepraszam, że na ciebie wsiadłam
i rzuciłam słuchawkę. Niestety, przez chwilę naprawdę myślałam, że
postąpiłeś z premedytacją, żebym wyleciała z pracy. Dopiero podczas
rozmowy z twoim ojcem uświadomiłam sobie moją głupotę.
Matthew tego nie skomentował i milczenie trwało tak długo, że Anne
dostała gęsiej skórki.
– Wiesz, o czym rozmawialiśmy, prawda? – spytała niepewnie. – O
awansie.
Matthew spojrzał na nią, jakby nie rozumiał, co ona mówi.
– Słuchaj, co się z tobą dzieje?
Wlepiła w niego wzrok i nagle wszystko zaczęło układać się w logiczną
całość. Od kilku godzin dręczyło ją pytanie, dlaczego pan Gamett
zaproponował stanowisko asystentki osobie drugoplanowej. Przecież byli
inni kandydaci, starsi, bardziej doświadczeni. Nareszcie znalazła odpowiedź.
Oto Matthew działał za kulisami i przyczynił się do tego, że dostała coś, na
co nie zasłużyła. Dlaczego to zrobił? Co chce w zamian?
– Cholera, dlaczego? Powiedz mi, dlaczego.
Matthew szczerze się zdziwił.
– O co tak się pieklisz? Nie naciągałem żadnych faktów, po prostu
sprawiłem, że ojciec zwrócił na ciebie uwagę. Bez tego nie miałabyś szansy.
Czyli to prawda i podejrzenia są słuszne. Nie awansowała za zasługi,
sama nie zdołałaby zajść tak wysoko. Jak mogła pomyśleć, że przeskoczy
tyle szczebli? Otrzymała to stanowisko, ponieważ Matthew uważał, że to
obojętne, kto je dostanie.
– To twoje dzieło, tak? – syknęła. – Według ciebie byle kto się nada.
Stanowisko bez znaczenia, więc nieważne, kto je otrzyma. Ale lepiej ktoś,
kto wobec ciebie będzie miał dług wdzięczności. O to chodzi?
Twarz Matthew zamieniła się w kamienną maskę.
– Dziękuję za brandy, ale za nic więcej.
– Zachowujesz się jak niespełna rozumu. Na złość mamusi odmrożę
sobie uszy, tak? Co w tym złego, że ci pomogłem?
– Nie chcę mieć żadnego stanowiska po znajomości, rozumiesz?
Wstała i odeszła kilka kroków.
– Umówiliśmy się na niedzielę! – zawołał Matthew.
Najchętniej powiedziałaby mu, co ma zrobić ze stypendium swego ojca,
ale nie mogła porzucić sprawy, którą uważała za bardzo ważną.
– Będę gotowa o dziewiątej.
Przykre, że to będzie ostatnie spotkanie. Zrobi, co do niej należy, a
potem serce jej pęknie, lecz nikt nie odgadnie, z jakiej przyczyny.
Rozdział 10
Po przyjściu do domu, zamiast położyć się spać, długo chodziła po
pokoju jak lew w klatce. Co za ironia losu, że największe marzenie było tak
bliskie spełnienia, a gdy wyciągnęła rękę, brutalnie je zabrano. Czy
rzeczywiście zabrano? Przecież nikt propozycji nie cofnął. W każdej chwili
mogła zadzwonić do pana Garretta – nawet zaraz – i powiedzieć, że się
zgadza i jeśli trzeba, zacznie nową pracę w poniedziałek.
Zreflektowała się. Nie, to wcale nie będzie takie łatwe, ponieważ
Matthew na pewno zgłosi zastrzeżenia. Niemożliwe, żeby było inaczej.
A jednak... Mówił o odmrożonych uszach... Czy to znaczy, że odrzucając
tak atrakcyjną propozycję, sama sobie zrobiła na złość? Jemu chyba jest
obojętne, jak ona postąpi. Odmowa będzie z krzywdą wyłącznie dla niej.
Była pewna, że Matthew nie chce z nią pracować i uważała, że powinien
powiedzieć to otwarcie.
Mimo wszystko mogłaby podjąć się tej pracy, ponieważ nie wątpiła, że
sprosta nowym obowiązkom i dobrze spełni powierzone zadanie. I zaskoczy
tym Matthew.
– Czy wtedy zakocha się we mnie? – szepnęła.
To pytanie ją otrzeźwiło. Powinna skończyć z nierealnymi marzeniami,
dorosnąć, zobaczyć prawdziwe motywy. Jeżeli jej jedyną siłą napędową jest
chęć, by zaimponować Matthew, lepiej zrezygnować z awansu.
Spotkali się dopiero w niedzielę rano. Przez te dni w redakcji panował
spokój, bo nie wydarzyły się żadne wypadki drogowe ani skandale, o
których pisze się na pierwszej stronie. Nikt nie pytał Anne o rozmowę z
panem Garrettem, ale wszyscy jakoś inaczej na nią patrzyli, nawet redaktor
naczelny. Żałowała, że odrzuca propozycję i nie będzie mogła wezwać pana
Strawa na rozmowę. Chętnie przyczyniłaby się do zmiany niektórych
obowiązujących zarządzeń.
Powzięła ostateczną decyzję, że dla zachowania równowagi psychicznej
nie zostanie asystentką wydawcy. Nie znaczy to, by przestała marzyć o
podobnej pozycji, lecz doszła do wniosku, że musi przenieść się do innej
gazety lub nawet do innego miasta. Nie chciała pracować u boku Matthew.
Aby odzyskać spokój ducha, musi zacząć rozglądać się za innym miejscem
pracy. Oczywiście po zawiadomieniu pana Garretta o swej decyzji.
Na razie nie miała okazji, ponieważ wydawca nie pojawiał się w redakcji
i nie dzwonił. Sama nie mogła zdobyć się na to, by zatelefonować i usłyszeć
zaproszenie do domu. Wolała, żeby ostateczna rozmowa odbyła się w cztery
oczy, bez Matthew. Chciała uniknąć jego krytycznego wzroku i
sarkastycznych komentarzy. Postanowiła zaczekać do ukończenia pracy
związanej ze stypendium pana Garretta.
Lecz co powiedzieć? Na razie nie wiedziała, czy wyzna prawdę, a
przynajmniej część prawdy, czyli to, że ona i Matthew nigdy nie będą
dobrymi współpracownikami. Może powie, że nie czuje się na siłach, by
wziąć na barki tak dużą odpowiedzialność.
W niedzielę rano przyniosła „Chronicie" i jak zwykle najpierw zajrzała
na stronę z felietonem Matthew. Nie chciała wierzyć własnym oczom!
Odkąd sięgała pamięcią, nie zdarzyło się, by Matthew kogokolwiek
przeprosił. A tutaj przepraszał Rudy'ego.
Uważnie przeczytała felieton i doszła do wniosku, że nie ma w nim
wyraźnego przyznania się do winy. Matthew napisał jedynie, że w krytyce
powieści Rudy'ego Balfoura posunął się trochę za daleko. To i tak było
dużo.
Ledwo skończyła, rozległ się dzwonek. Prędko złożyła gazetę, wsunęła
na półkę pod stolikiem i poszła otworzyć drzwi.
Tym razem Matthew przyjechał sportowym wozem, co oznaczało, iż
szybciej zajadą i wrócą. Czy zarzucił pomysł o wycieczce i lunchu w
plenerze? Zrobiło się jej przykro, że ominie ją taka przyjemność, ale może
lepiej, bo serce bolałoby jeszcze bardziej. Spojrzała na Matta. Był
zniecierpliwiony, więc zorientowała się, że za długo patrzyła na samochód.
– Już się ubieram.
– Wciąż masz muchy w nosie?
Zastygła z rękoma wyciągniętymi po płaszcz. Gdyby nie użył takiego
określenia, gdyby nie traktował jej jak humorzastego dziecka, przeprosiłaby
go za wybuch. Jednak w tej sytuacji...
Matthew odebrał jej płaszcz i pomógł włożyć.
– Chyba jest ci to obojętne.
– Niezupełnie, bo wolałbym wiedzieć, co mnie czeka. Pominęła tę
uwagę milczeniem.
– Torba jest w kuchni. Zaraz wracam.
Wstąpiła też do pokoju i na wszelki wypadek wzięła „Chronicie". Jeśli
Matthew będzie dokuczliwy, odgrodzi się od niego gazetą i będzie udawała,
że czyta.
Zadzwonił telefon.
Matthew mruknął coś pod nosem, więc na przekór jemu, postanowiła
odebrać. Zawróciła do pokoju i podniosła słuchawkę.
– Dzień dobry. Mówi Dorie Lehmann. Jak dobrze, że jeszcze panią
zastałam.
Anne przez ramię zerknęła na Matthew.
– Czy to spojrzenie znaczy, że rozmowa potrwa dłużej? – spytał. – Mogę
usiąść?
– Mamy kłopot – mówiła pani Lehmann zdyszanym głosem. – A raczej
są kłopoty na uczelni. Mąż dostał telefon i wyszedł, nie mówiąc mi, o co
chodzi. Nagle odbywa się zebranie zarządu.
– Czyli nasze spotkanie odwołane?
Matthew nadstawił uszu.
– Nie mam pojęcia, jak długo mąż tam będzie. Godzinę, cały dzień? Nie
wiem, co poradzić. Dobrze, że się dodzwoniłam. Byłoby fatalnie, gdybyście
zastali dom zamknięty na głucho.
– Tak, to mało przyjemne.
– Przedzwonię za jakąś godzinę, bo mąż chyba da znać, kiedy będzie
wolny.
– Anne odłożyła słuchawkę i ogarnął ją dziwny niepokój.
– Pana Lehmanna wezwano na uczelnię.
– Masz ci los! I co teraz?
– Musimy czekać. Ja też nie jestem zachwycona, ale dobrze, że jeszcze
nie ruszyliśmy. Mamy godzinę...
– Nie warto mi jechać do domu, bo może zaraz musiałbym wracać.
Anne zrozumiała to jako oświadczenie, że Matt nie ma ochoty spędzić z
nią nawet godziny.
– Jestem dość inteligentna, więc nie musisz robić aluzji – rzuciła
gniewnie. – Napijesz się kawy, poczytasz prasę i czas zleci jak z bicza
strzelił. Nie musisz zabawiać mnie rozmową.
Położyła płaszcz na fotelu i wyszła, aby przygotować kawę. Matthew
poszedł za nią.
– Nie miałem nic złego na myśli.
Anne ugryzła się w język. Skoro gość stara się być uprzejmy, gospodyni
też powinna być miła.
– Zjesz coś?
– Nie, dziękuję. Ale chętnie napiję się kawy.
Usiadł na taborecie koło okna.
Anne cieszyła się, że wcześniej nie pozmywała naczyń i teraz ma
zajęcie, nim kawa będzie gotowa. Potem obsłuży Matthew, wymyśli jakiś
pretekst i umknie na górę.
– Czy spokojnie przemyślałaś propozycję ojca?
Zaskoczyło ją, że poruszył drażliwy temat i dość długo nie odpowiadała.
– Nie przyjmę...
– Dlaczego?
– Dlaczego? – powtórzyła, nie patrząc na niego. – Bo doszłam do
wniosku, że nie mam odpowiednich kwalifikacji.
Milczenie Matthew odebrała jako przyznanie jej racji.
– Wiem, wiem – brnęła dalej. – Nie musisz zaprzeczać, żeby oszczędzać
moje uczucia. Weźmy na przykład ostatnie spięcie. Marnie się zachowałam,
prawda?
– Z powodu szoku.
– Być może, ale to mnie nie tłumaczy. Na kierowniczym stanowisku
często zdarzają się wstrząsy. Pewno ulży ci, że nie będziesz musiał ze mną
pracować.
Zerknęła na niego i zdumiał ją wyraz jego oczu. Spodziewała się
zobaczyć zadowolenie lub ulgę, a było w nich niebotyczne zdumienie.
Dlaczego jest taki zaskoczony?
– Wcale byśmy razem nie pracowali.
– Jak to? Czy można uniknąć kontaktów, gdy ty będziesz wydawcą, a ja
asystentką?
Urwała, ponieważ pokręcił głową.
– Ojciec nie mówił ci, że nie zajmę jego miejsca?
Anne na chwilę zaniemówiła.
– Powiedział, że niedługo nastąpi zmiana.
Matthew spuścił wzrok, ale zaraz znowu na nią spojrzał i uśmiechnął się.
– Miał ciebie na myśli. Jeżeli wszystko dobrze pójdzie i się zgodzisz.
Anne kurczowo schwyciła się stolika, żeby nie spaść z krzesła.
– Ojciec pewnie o tym nie wspomniał, bo nie chce za wcześnie i za
bardzo rozbudzać twoich nadziei. Woli mieć pewność, że wymyślił dobre
rozwiązanie. Ale taki jest jego zamiar.
Anne patrzyła na niego bez słowa.
– Doceń mnie choć trochę – ciągnął Matthew. – Mnie taka pozycja
niezbyt pociąga, ale ją cenię. I wiem, że nie każdy się nadaje. – Pokręcił
głową. – Chyba nie posądzałaś mnie o to, że podsunąłem ojcu twoją
kandydaturę, żeby zaciągnąć cię do łóżka?
Nie, o to go nie posądzała.
– Myślałem, że gadałaś głupstwa, bo byłaś zdenerwowana i nie chciałaś
mi nic zawdzięczać. Ale nie sądziłem, że mówisz poważnie.
– Byłam niepewna siebie – przyznała. – I rzeczywiście nie chcę ci nic
zawdzięczać. Nie jestem jedyną osobą w redakcji i to szaleństwo myśleć, że
mogę wskoczyć od razu na sam szczyt. W życiu tak nie bywa.
– Czasami bywa. Jednak chyba jeszcze nie jesteś gotowa. Sama mówiłaś,
że potrzebne jest długie szkolenie i okres próbny. Ojciec nie zamierza tak od
razu iść w odstawkę. Przez tydzień pobytu w domu stwierdził, że hodowanie
storczyków to trochę za mało.
Anne myślami była już gdzie indziej.
– Czemu wtedy powiedziałeś, że mogę bez pytania naczelnego
wstrzymać druk?
– Bo pomyślałem, że niedługo inni ciebie będą prosić o pozwolenie,
więc lepiej nie tracić czasu. Szkoda, że nie ugryzłem się w język. – Wypił
resztę kawy. – Czy odrzucasz propozycję, bo nie odpowiada ci praca ze
mną?
– Anne nie odpowiedziała. Nie chciała przyznać się, że to jest główna
przyczyna.
– Zgódź się – szepnął Matthew. – Bardzo tego pragnę ze względu na
ciebie. A mną się nie przejmuj, bo nic mi nie zawdzięczasz.
Anne przebiegł zimny dreszcz.
– Jedyne, co zrobiłem, to poradziłem ojcu, żeby ciebie wprzągł w sprawę
funduszu stypendialnego. Tylko tyle.
W końcu sam by cię zauważył, gdyby poważnie zaczął rozglądać się za
następcą. A tak sprawy trochę szybciej przybrały właściwy obrót. Proszę cię,
przyjmij to stanowisko. Daję słowo honoru, że nie wejdę ci w paradę.
Obietnica ją zmroziła, serce niemal przestało bić. Aby coś zrobić, dolała
sobie kawy.
Matthew wyprostował się i mówił dalej:
– Teraz tym bardziej nie chcesz wyprowadzić się stąd, prawda? Obiło mi
się o uszy, że w przyszłym roku zaproponują Rudy'emu długoletnią
kadencję.
Anne drgnęła i rozlała kawę.
– To dla niego bardzo dobra wiadomość. Skąd o tym wiesz? Ogłoszono
jakąś listę?
– Nie mówił ci? – zdumiał się Matthew.
– Ostatnio go nie widziałam.
– Ale... – Urwał, jakby nad czymś się zastanawiał. – W niedzielę czekał
tu na ciebie, a ty tak wyraźnie chciałaś się mnie pozbyć. Jego też się
pozbyłaś?
– Tak.
– Gdy nazajutrz zapytałem, czy się pogodziliście, milczałaś
zarumieniona, więc uznałem, że wrócił do łask.
– Nie – wykrztusiła.
– To nie z jego powodu byłaś taka zajęta, że nie chciałaś jechać do
Lehmannów?
– Nie.
– Anne... Mam lekkie pióro i nigdy nie brakowało mi słów, a teraz, gdy
potrzebuję ich najbardziej, nie przychodzą. Może nie powinienem mówić,
bo jest za wcześnie, ale jeśli nie kochasz Rudy'ego... Pozwól mi zacząć od
nowa. Daj mi szansę.
Anne zamknęła oczy, żeby nie zobaczył świtającej w nich nadziei.
– Od początku uważałem, że mamy dużo wspólnego, ale wszystko
popsułem. Byłem niezdarny, działałem za szybko, a najgorsze, że cię
obraziłem. Jak mogłaś pomyśleć, że mam ci za złe brak doświadczenia?
– Ale przestraszyłeś się.
– Tak. Wystraszyłem się, że jeśli stracę panowanie nad sobą, nie
przeżyjesz tego tak, jak powinnaś. Zimna, umazana sałatką podłoga jest
bardzo nieodpowiednim tłem dla miłości. Potrzeba romantycznej scenerii...
Nie gniewaj się, ale wciąż mnie intryguje, czemu tak długo czekałaś.
Nie odpowiedziała, wiec wstał.
– Znowu wprawiłem cię w zakłopotanie. Przepraszam i już sobie idę.
Zawiadom mnie, jeśli pani Lehmann zadzwoni.
Anne nie mogła ruszyć się z miejsca, a nie chciała pozwolić mu odejść.
– Matt!
– Obejmiesz to stanowisko?
– Tak. – Nie podniosła głowy. – Widzisz, dla mnie miłość to nie tylko
fizyczny akt. Nie spotkałam człowieka, z którym łączyłoby mnie wszystko,
z którym dzieliłabym serce, ciało... i duszę.
Matthew delikatnie musnął jej policzek.
– Czy pozwolisz mi spróbować być tym człowiekiem? Proszę.
Podniosła na niego wzrok.
– Będę cierpliwy, a przynajmniej się postaram.
Wystraszyła się, że nie zrozumiał, co chciała mu powiedzieć. Co robić?
– Wtedy u państwa Lehmannów... – zaczęła. – Rano zażądałeś, żebym ci
powiedziała, dlaczego byłam na ciebie zła. Za to, że chciałeś się ze mną
kochać, czy że tego nie zrobiłeś.
– Naprawdę? Nie pamiętam, co wygadywałem. Byłem taki wściekły na
siebie...
– Przestań! Dopiero teraz wiem, co mnie zraniło i zabolało. Odrzucenie.
Matthew zbladł, podskoczył i objął ją tak mocno, że zabrakło jej tchu.
Obsypał ją pocałunkami i szeptał słowa, o których marzyła. Po długim
czasie opanował się i odsunął.
– Kocham cię nad życie – oświadczył z ręką na sercu.
– To najpiękniejsze zdanie, jakie wypowiedziałeś.
– Czyli udało mi się na samym początku, ale będę dalej ćwiczył. Teraz
parę pytań i odpowiedzi. Najdroższa, czy zostaniesz moją żoną? I czy do
śmierci będziesz się ze mną sprzeczać?
– Nie wiem... Tak nagle... A jeśli to nie jest prawdziwa miłość?
– Zaraz się przekonamy. – Znowu mocno ją objął i pocałował. – Czy
czujesz coś nieprawdziwego?
– Nie.
– Ja nawet za sto lat się nie zmienię. A ty?
– Ja też nie.
– Więc po co tracić czas?
– Kilku rzeczy nie rozumiem.
– Na przykład?
– Twierdziłeś, że będziesz zbyt zajęty, żeby uczyć studentów albo
zajmować się stypendiami. Dlatego myślałam, że przejmiesz obowiązki
ojca.
– I teraz boisz się, że w domu nie kiwnę palcem, tylko będę
wykorzystywał biedną żonę?
– Niezupełnie, ale chcę wiedzieć, dlaczego tak mówiłeś.
– Jedni nadają się na nauczycieli, inni nie. Ja należę do tej drugiej
kategorii. Zrozumiano?
– Chyba tak, ale...
– A w kwestii stypendium trochę rozminąłem się z prawdą, bo
zamierzam trzymać rękę na pulsie. Mogę ci zdradzić, że będę prezesem
Instytutu Garretta... gdy zostanie utworzony.
– Coo?
– Nie pusz się, bo to nie całkiem twój pomysł. Obaj z ojcem uważamy,
że „Chronicie" musi pozostać niezależną gazetą, a w ten sposób najlepiej
zabezpieczymy ją na przyszłość. Instytut będzie posiadał lwią część
udziałów w gazecie, ale dochód przeznaczy na cele dobroczynne. Prezesura
dostarczy mi aż nadto zajęć. – Uśmiechnął się szelmowsko. – Moja
ukochana żona będzie robić pieniądze, a ja będę je wydawał.
– No proszę, masz kierownicze zapędy. Może jednak spróbujesz, jak
smakuje pozycja wydawcy?
– Nie, nie nadaję się do takiej roli.
– Za skromna? Bo lubisz zwracać na siebie uwagę?
– Wcale nie.
Teraz zrozumiała, dlaczego mówił, że go nie zna. Zaczęła dostrzegać
różnicę między Garrettem felietonistą i Matthew człowiekiem.
– Byłem pewien, że już dawno temu przekonałem ojca, iż nie nadaję się
na jego następcę. Nie wiedziałem, że nadal żywi cichą nadzieję, aż ty mnie
oświeciłaś. Czuję dozgonną wdzięczność za ostrzeżenie.
– Zaraz potem zacząłeś machinacje, żeby się wykręcić.
– Można tak to ująć. A jeśli nadal się martwisz, jak zagospodaruję wolny
czas, powiem ci w sekrecie, że niedługo wyjdzie zbiór moich felietonów.
Może będą następne książki... A poza tym, skoro ty będziesz zajęta
sprawami całego świata, ja będę musiał pilnować czeredy małych Garrettów.
Anne lekko się zarumieniła.
– Ile chcesz mieć dzieci?
– Może być czwórka. Dzięki temu sprawdzimy, czy chęć do wydawania
gazety przekazuje się genetycznie... O, telefon! Wiesz, nie mam ochoty
nigdzie jechać.
Podniósł słuchawkę i mrugnął porozumiewawczo.
– Tak, tato, zdążyła nas uprzedzić. A Anne zdecydowała się przyjąć i
twoją propozycję, i moją. – Po chwili podał jej słuchawkę. – Ojciec chce z
tobą mówić.
– Dzień dobry. Mam nadzieję...
– Moje dziecko, bardzo się cieszę – powiedział pan Garrett ciepło. –
Dobrze, że zatrzymałem perły. Będą ładnie wyglądać przy ślubnej sukni.
Anne ogarnęły poprzednie wątpliwości.
– Nie robisz tego, bo wchodzę do rodziny, prawda?
– Skądże. Chyba zauważyłaś, że nie awansowałem syna.
– Bo nie chciał.
– To mnie tylko trochę zniechęciło. Ale mówiąc poważnie, podoba mi
się twoja praca i sposób myślenia.
– Dziękuję.
– Choćby ten fundusz stypendialny. Można było ustalić sto innych zasad,
ale wybrałaś takie, że mam wrażenie, jakbym sam to zrobił. A pomysł z
Instytutem Garretta jest genialny. Na pewno będziesz podejmować decyzje
po mojej myśli. I jeżeli kiedyś zechcesz...
Matthew odebrał jej słuchawkę.
– Tato, Anne jeszcze nie jest twoją asystentką.
Pan Garrett wybuchnął gromkim śmiechem.
– Rozumiem, synu. Zawiadom mnie, kiedy moje storczyki mają być
gotowe na wasz ślub.
– Niech się śpieszą, bo jeśli będą się ociągać, nie poczekam.
Przepraszam cię, ale mamy tyle do omówienia...
– Więc do widzenia.
Gdy odłożył słuchawkę, Anne spojrzała na niego zalotnie.
– Nie musimy czekać do dnia ślubu.
– Cudownie. – Objął ją i pocałował. – Wiesz, dlaczego przeprosiłem
Rudy'ego? Bo doszedłem do wniosku, że trochę przeholowałem i będziesz
go bronić, a ja stracę twoją sympatię. Więc się pokajałem.
– Naucz się częściej to robić. Matthew odsunął ją na wyciągnięcie ręki.
– Nie wyobrażaj sobie, że będę słuchał rozkazów!
– Nie myślałam o rozkazach, tylko o perswazji.
– A, to co innego. Ja też potrafię namawiać...
– Udowodnij mi.
Udowodnił jej, jak bardzo ją kocha.