li i
Jerzy Jankowski
Monarsze sekrety
KRÓLEWSKI PRZYMIOT
Król Francji Karol VIII na czele
trzydziestotysięcznej armii najemników we
wrześniu 1494 roku wkroczył do Italii, aby
odzyskać andegaweńską sukcesję w Neapolu.
Miasto poddało się bez jednego wystrzału, a jego
tysiącosobowy garnizon przeszedł na stronę
Francuzów. Wojska Karola przebywały w mieście
osiemdziesiąt dni, lecz było to osiemdziesiąt dni
Sodomy. Ucztowano, pito, ale nade wszystko
pławiono się w rozpuście.
W niespełna trzy miesiące później całe Włochy
ogarnęła tajemnicza choroba. Ludzie zapadali na
schorzenie podobne do trądu, które jednak, ze
względu na swój gwałtowny przebieg, trądem nie
było. Zaczynało się ono na narządach płciowych w
postaci twardych guzków, wywołujących
swędzenie. Później na całym ciele pojawiała się
wysypka, podobna do wysypki ospowej, która
zmieniała się w cuchnące wrzody. Chorzy cierpieli
na bezsenność, przygnębienie, a także na bóle
ramion, nóg i stóp. Z biegiem czasu ciało
poczynało gnić, a skóra zamieniała się w rodzaj
lepkiej, obrzydliwej gumy. Ludziom odpadały
dłonie, nos, uszy. Często pojawiał się paraliż
powodujący śmierć.
Ta straszna i nieznana choroba, której związek z
aktem płciowym nie podlegał żadnej dyskusji,
rozprzestrzeniała się nadzwyczaj prędko,
przypominając w tym względzie epidemię dżumy z
połowy XIV wieku. W 1495 roku objęła Włochy,
Francję i Niemcy, w 1496 dotarła do Anglii i
Szkocji, w 1497 do Polski, w 1498 na Węgry, w
1499 do Rosji i Turcji. Przesuwała się wyraźnie z
zachodu na wschód, zmieniając po drodze swoją
nazwę. Najpierw określano ją jako chorobę
neapolitańską, później francuską, niemiecką,
polską. Oblicza się, że w początkach XVI wieku
zachorowała na nią blisko piąta część
mieszkańców Europy. Nieco później nazwano ją
przymiotem, syfilisem lub kiłą.
Strach przed nieznaną chorobą był tak wielki, iż
uciekano przed nią w lasy, izolowano chorych w
odosobnionych miejscach, piętnowano rozpalonym
żelazem tych, którzy nie chcieli poddać się
sanitarnym nakazom. Przeciwko umieszczaniu
chorych na przymiot w leprozoriach protestowali
nawet trędowaci, traktujący nowe schorzenie jako
coś znacznie gorszego od trądu.
Medycyna ówczesna była całkowicie bezradna i
początkowo posługiwała się wyłącznie modlitwą
do świętego Dionizego: "Uwolnij mnie od tej
opłakanej niemocy, o święty Dionizy bardzo
łaskawy". Około 1520 roku gwałtowność choroby
poczęła jednak wygasać, być może na skutek
interwencji świętego, a może na skutek
zastosowania nacierań rtęciowych.
Schorzenie przechodziło w stan utajony, aby po
dziesięciu, a czasem nawet po dwudziestu latach
odżywać na nowo. Przenosić się także poczęło na
potomstwo, niszcząc je zarówno fizycznie, jak i
psychicznie. Gwałtownie wzrosła śmiertelność
dzieci.
Zrodziło się pytanie, skąd wzięła się ta choroba i
dlaczego wybuchła właśnie pod koniec XV wieku.
Najpierw łączono ją z niekorzystną koniunkcją
gwiazd, później uznano za złośliwą modyfikację
średniowiecznego trądu, na koniec zaś pojawiła
się teza, że przywleczono ją z Ameryki na okrętach
Kolumba. W Ameryce przymiot znany był w istocie
od dawna, ale nigdy nie przybierał tam postaci
epidemicznej. Powrócono zatem do Europy i tutaj
szukano źródeł schorzenia.
Dopatrywano się kiły w opisach biblijnych u Hioba,
Dawida, Salomona, w sumeryjskim poemacie o
Gilgameszu, w papirusie Ebersa, w relacjach Pawła
z Eginy i Pliniusza Młodszego. Twierdzono, że
skrzyżowanie przymiotu amerykańskiego z
europejskim wzmogło jego aktywność i
spowodowało wybuch epidemii. Były to jednak
tylko domysły i spór pozostawał nadal otwarty.
Nie ulega wszakże wątpliwości, iż kiła szerzyła się
w Europie już w czasach przedkolumbijskich,
chociaż nie różnicowano jej z trądem, określając je
wspólną nazwą "lepra". Opisy choroby kantora
Janusza z 1372 roku i biskupa Mikołaja z Kórnika z
1382 roku, które przytacza Jan Długosz w swoich
Rocznikach, zdają się niedwuznacznie wskazywać
na przymiot.
Choroba ta była z całą pewnością
rozpowszechniona w wieku XIV w rodzinie
Andegawenów neapolitańskich, z których
wywodził się król Węgier Ludwik. Cechą
charakterystyczną Andegawenów było bowiem
nader prędkie wymieranie całych linii
dynastycznych. Można z dużym
prawdopodobieństwem przyjąć, iż król Ludwik był
zarażony syfilisem, ponieważ ostatnie lata
swojego życia spędził w odosobnieniu w
klasztorze, a kronikarz pisał, iż chorował wtedy na
leprę. Nie chodzi tu zapewne o trąd, który
poczynał już w Europie wygasać.
Schorzenie Ludwika było zapewne schorzeniem
dziedzicznym, przekazanym mu przez ojca, Karola
Roberta, który także pod koniec życia nie
opuszczał komnat zamkowych. Wydaje się, że
Karola Roberta zaraziła jego druga żona Beatrycze
luksemburska w 1317 roku, ponieważ jego
nieślubny syn, urodzony przed tą datą, dożył lat
sześćdziesięciu, podczas kiedy następne dzieci, z
wyjątkiem Ludwika, umierały w bardzo młodym
wieku. Młodo i bezpotomnie zmarły także córki
Ludwika: Katarzyna, Maria i Jadwiga. Być może, iż
to właśnie przymiot był skutkiem przekleństwa
wielkiego mistrza templariuszy, które z wyżyn
płonącego stosu rzucał na ród Kapetyngów,
Andegawenów i Walezjuszy.
Syfilis stał się także rodzinnym schorzeniem
Jagiellonów. Nie był on wprawdzie w tej dynastii
chorobą dziedziczną, ponieważ pojawił się dopiero
w trzecim pokoleniu, wśród synów Kazimierza
Jagiellończyka.
Jako pierwszy zaraził się Jan Olbracht. Nastąpiło
to prawdopodobnie w 1497 roku w Krakowie,
gdzie według Macieja z Miechowa "niewiasta jedna
z odpustu rzymskiego do Krakowa za upominek
przyniosła, która niemoc w Polszcze jako osobliwa
plaga Boża za wszeteczeństwem ludzi swawolnych
prędko się rozniosła, zwłaszcza u tych, którzy
radzi wino, a takież i inne trunki piją, a niewiast
przyglądają". Olbracht prędko zdał sobie sprawę
ze swojej choroby, ponieważ ustatkował się i
przystąpił do porządkowania spraw państwowych.
Śmierć dosięgła go jednak w czterdziestym
pierwszym roku życia.
W dwa lata później "długą niemocą francuską
zemdlony" zmarł w wieku trzydziestu pięciu lat
jego młodszy brat Fryderyk, arcybiskup
gnieźnieński i kardynał. Książę biskup nie był
człowiekiem nazbyt świątobliwym i lubił sobie
folgować w towarzystwie wesołych niewiast.
Na przymiot zachorował także następca Olbrachta,
Aleksander. Małżeństwo Aleksandra i Heleny,
księżniczki ruskiej, uważane było za zgodne i
szczęśliwe, trudno jest zatem określić, gdzie i w
jaki sposób nastąpiło zarażenie syfilisem.
Aleksander, podobnie jak i jego starszy brat, czuł
zbliżającą się śmierć. Spytka, kasztelana
krakowskiego, mianował wiceregentem w
Królestwie, a sam udał się do ukochanego Wilna,
aby tam skonać. Umarł bezpotomnie w wieku
czterdziestu pięciu lat.
Młodo, bo zaledwie w wieku dwudziestu sześciu
lat, zmarł także czwarty Jagiellończyk, Kazimierz,
uznany później za świętego. Śmierć Kazimierza
nastąpiła jeszcze przed wielką epidemią kiły i za
przyczynę jego zgonu uważa się gruźlicę. Jest to
jednak teza dość problematyczna, ponieważ nikt z
Jagiellonów na gruźlicę nie chorował.
Przymiot odżył także w czwartym pokoleniu, a
stało się to prawdopodobnie za sprawą Barbary
Radziwiłłówny, żony Zygmunta Augusta.
Barbara poślubiając Zygmunta była już
prawdopodobnie chora, ponieważ współczesny jej
kronikarz Stanisław Orzechowski pisał, że
"zdradliwa męczyła ją choroba i wielka jej część
nadgniła, a gdy już poczęła cuchnąć i wszyscy
oprócz króla mierzili się chorą, w zamku
krakowskim wielkością choroby ścieśniona, w
samo południe umarła". O ile informacja ta jest
prawdziwa, schorzenie owo przypomina bardziej
przymiot niźli raka narządów rodnych, którego
niektórzy historycy skłonni byli dopatrywać się u
królowej.
Barbara zaraziła prawdopodobnie króla Zygmunta
Augusta, ponieważ zdrowie jego pogorszyło się
gwałtownie. Spotęgowały się u niego bóle w
kończynach oraz trawiła go uporczywa
bezsenność. Wzorem swych stryjów chorych na
syfilis nie miał on także potomstwa, ponieważ jego
rzekoma córka, którą urodziła Giżanka, była
zwykłą mistyfikacją. Zmarł także młodo, w wieku
pięćdziesięciu dwóch lat.
Dynastia jagiellońska ostała się tylko w linii
żeńskiej - brandenburskiej i szwedzkiej. Jedynie
królewna Anna, której stuknęło już pięćdziesiąt
lat, czekała nadal w stanie panieńskim na swego
przyszłego męża, nie będąc wszakże w stanie
zapewnić mu następcy tronu. Za kandydata
przydano jej Henryka Walezjusza, którego nie
zdążyła jednak poślubić. Być może tym sposobem
ominęła ją choroba, ponieważ w rodzinie
Walezjuszy przymiot był także na porządku
dziennym i zmarli nań dziadowie Henryka,
Franciszek I i Wawrzyniec Medyceusz.
Przymiot odżył jeszcze w szwedzkiej linii
Jagiellonów, która pod nazwiskiem Wazów
zasiadła na tronie polskim. Obaj synowie
Zygmunta III nie pozostawili po sobie potomstwa,
ponieważ syn Władysława IV Zygmunt Kazimierz
zmarł w dzieciństwie, a pozostałe jego dzieci, jak
również dzieci jego brata, Jana Kazimierza,
umierały w niemowlęctwie. Nie możnz wykluczyć,
iż Władysława IV i Jana Kazimierza zaraziła Maria
Ludwika Gonzaga, która była żoną obu braci.
Królowa miała mocno urozmaiconą przeszłość i
któryś z jej licznych kochanków podarował jej
zapewne francuską chorobę. Zgony Władysława,
Marii Ludwiki i Jana Kazimierza były zresztą nader
do siebie podobne, a ich symptomy przypominały
śmierć Jana Olbrachta i Aleksandra.
Sześciu synów Kazimierza Jagiellończyka nie
zapewniło dynastii jagiellońskiej długiego żywota,
mimo iż trzech z nich zasiadało na tronie polskim.
Zeszła ona z areny już w następnym pokoleniu.
Stało się tak za sprawą przymiotu, który był
przekleństwem tej dynastii.
li i