08 Kot, który wąchał klej

background image




























KRYMINAŁ


Lilian Jackson Braun



Kot, który wąchał klej Tom 08

background image









PROLOG
Tak, naprawdę istnieje miejsce o nazwie Moose County,

czterysta mil na północ od wszystkiego. Siedzibą okręgu jest
Pickax City, liczące trzy tysiące mieszkańców.

Naprawdę jest tam pomocnik kelnera o imieniu Derek

Cuttlebrink. Jest tam też właściciel baru, przypominający z
wyglądu niedźwiedzia, który każe sobie płacić pięć centów za
papierową serwetkę. I jest tam sprytniejszy od ludzi kot o
imieniu Kao K'o-Kung.

Jeśli wydaje się wam, że to postaci z jakiejś sztuki, to dlatego

ż

e... „Cały świat jest sceną, a wszyscy mężczyźni i kobiety są

tylko aktorami". Zgaśmy więc światła! Kurtyna w górę!



AKT PIERWSZY


SCENA PIERWSZA

Miejsce: Kawalerski pokój w Pickax City
Czas: Wcześnie rano, koniec maja
Osoby: Jim Qwilleran, były dziennikarz, obecnie spad-
kobierca fortuny Klingenschoenów - wielki człowiek, koło

pięćdziesiątki, siwiejące włosy, bujne wąsy, smutny wyraz
twarzy Kao JCo-Kung, dla przyjaciół Koko, kot syjamski Yum

background image

Yum, kotka syjamska - nieodłączna towarzyszka Koko Andrew
Brodie, szef policji iv Pickax

Było bardzo wcześnie, kiedy zadzwonił telefon. Qwilleran

sięgnął po omacku do nocnego stolika. Na wpół przytomny,
zachrypniętym głosem wymamrotał „halo" i w odpowiedzi
usłyszał czyjś autorytatywny głos:

- Chcę z tobą mówić!
Głos był znajomy, ale ton alarmujący. To był Andrew Brodie,

szef policji w Pickax, a jego głos brzmiał ponuro i wyczuwało
się w nim oskarżenie.

Przed pierwszą kawą Qwilleran niewiele kojarzył i na próżno

starał się zorientować w sytuacji. Czyżby włożył kanadyjską
pięciocentówkę do parkometru? A może wyrzucił przez okno
samochodu ogryzek od jabłka? Albo, nie daj Boże, zatrąbił w
odległości stu metrów od szpitala?

- Słyszałeś, co mówiłem? Chcę z tobą porozmawiać! - Głos

nie brzmiał już tak rozkazująco jak przedtem.

Qwilleran zaczynał powoli kapować i rozpoznał ten drwiący

ton, który wśród dorosłych mężczyzn z Moose County uchodził
za przyjacielski.

- W porządku, Brodie - odparł. - Mam przyjść na komisariat i

poddać się? Czy przyślesz wóz i kajdanki?

- Zostań tam, gdzie jesteś. Zaraz u ciebie będę. Chodzi o

twojego kota - powiedział szef i odwiesił gwałtownie
słuchawkę.

W głowie Qwilłerana znów zakłębiły się różne myśli. Czy

jego syjamskie koty zakłóciły publiczny spokój? Nie
wychodziły na dwór, ale samiec miauczał głośno, a skrzeczenie
samiczki mogło być porównywalne tylko z dźwiękami
syntezatora. W spokojny dzień, kiedy okna w domach były
pootwierane, każdego z nich słychać było na kilometr. Był
koniec maja i praktycznie większość okien było pootwieranych.
Ludzie delektowali się odświeżającą bryzą, z której słynne było

background image

Moose County. Bryzy świeżej i słodkiej, chyba że wiała od
strony farmy Kilcally.

Qwilleran ubrał się pospiesznie, przeczesał włosy mokrym

grzebieniem, zebrał gazety zaścielające podłogę salonu
zatrzasnął drzwi sypialni, w której kryło się jego niepościelone
łóżko, i wyjrzał przez okno dokładnie w momencie, kiedy
policyjny wóz Brodiego wjeżdżał na podjazd.

Qwilleran

mieszkał

w

apartamencie

nad

garażem

przeznaczonym dla czterech samochodów, dawnej wozowni
przy rezydencji Klingenschoenów. Wozownia mieściła się na
tyłach posesji, dom zaś stał frontem do głównej ulicy,
naprzeciwko parku. Był to ogromny kamienny budynek, który
obecnie przebudowywano na teatr. Na miejscu szerokich
trawników

porozjeżdżanych

teraz

przez

ciężarówki,

poustawiano stosy bali i prowizoryczną szopę. Kiedy policyjny
wóz

manewrował

między

tymi

przeszkodami,

licznie

zgromadzeni na placu budowy stolarze i elektrycy salutowali
przyjaźnie w stronę szefa policji. Brodie, stróż prawa, cieszył się
w mieście popularnością. Kochano w nim Szkota o postawnej
figurze, szerokiej klacie i mocnych nogach, który był wręcz
stworzony do kiltu, szkockiej czapki z pomponem i kobzy -
rekwizytów które wyciągał na parady i śluby.

Kiedy Brodie wspinał się do apartamentu, Qwilleran

pozdrowił go ze szczytu schodów. Szef mamrotał pod nosem.
Zawsze na coś narzekał.

- Gdy budowali ten budynek, nie pomyśleli o schodach! Są za

strome i za wąskie! Jak normalny człowiek ma tu postawić
stopę!

- Spróbuj stawiać stopy bokiem - zasugerował Qwilleran.
- A to, co to jest? - Brodie wskazał na oparty o ścianę kuty

ż

elazny ornament w kształcie koła, o średnicy metra, znajdujący

się na szczycie schodów. Centralnym punktem ornamentu były
trzy walczące koty uniesione na tylnych łapach, szykujące się do
ataku.

background image

- To fragment bramy z trzystuletniego szkockiego zamku -

powiedział z dumą Qwilleran. - Adaptacja herbu Mackintoshów.
Moja matka pochodziła z Mackintoshów.

- Skąd go masz? - w głosie Brodiego pobrzmiewała zazdrość,

pewnie oddałby wszystko za podobny emblemat upamiętniający
jego własny klan. Lub prawie wszystko, był bowiem znany ze
skąpstwa.

- Ze sklepu z antykami w Chicago. Zostawiłem go w mieście,

kiedy przeprowadzałem się do Pickax. Przywieźli mi go w
zeszłym tygodniu.

- Zdaje się, że jest ciężki. Transport musiał cię sporo

kosztować.

- Waży pięćdziesiąt kilogramów. Chcę go umieścić w salonie,

ale jeszcze nie wiem jak.

- Zapytaj moją córkę. Ma niekonwencjonalne pomysły.
- Czy próbujesz mi ją zareklamować? - zapytał Qwilleran.

Francesca Brodie była dekoratorem wnętrz.

Brodie wszedł do salonu pewnym krokiem kobziarza. Zanim

rozsiadł się wygodnie na ogromnym fotelu, obrzucił pokój
badawczym spojrzeniem policjanta.

- Masz tu wygodne gniazdko.
- Francesca pomagała mi je urządzić. Kiedy mieszkałem w

rezydencji od ulicy, to miejsce było miłą odskocznią od tego
całego przepychu, ale kiedy zamieszkałem tu na stałe, nagle
wydało mi się za skromne. Jak ci się podobają ściany?

Francesca pokryła je wełnianym szkockim tweedem, ręcznie

tkanym.

Szeryf odwrócił się, żeby podziwiać nietypową tapetę w

kolorze owsianki i o zbliżonej fakturze.

- Musiałeś sporo wybulić na to wszystko. No, ale domyślam

się, że stać cię na to.

Brodie spojrzał na przeciwległy koniec pokoju.
- Masz sporo półek.

background image

- Francesca zaprojektowała te regały, a jej stolarz mi je

wykonał. Zaczynam zbierać stare książki.

- Z twoim kapitałem stać cię chyba na nowe.
- Lubię stare książki. Kupiłem dzieła zebrane Dickensa za

dziesięć dolców. Jesteś skąpym Szkotem, powinieneś to
docenić.

- Co to za obraz? - Brodie wskazał palcem na oprawiony druk,

który wisiał nad sofą.

- To łódź patrolowa z 1805 roku. Pływała po Wielkich

Jeziorach... Co powiesz na darmową kawę?

Qwilleran wsypał czubatą łyżeczkę rozpuszczalnej kawy do

wrzątku i podał Brodiemu kubek.

- No dobra, szefie. Jakie są te złe wieści? Co jest na tyle pilne,

ż

e musiałeś wyciągnąć mnie z łóżka?

- Właśnie wróciłem z konferencji poświęconej egzekwowaniu

prawa na Nizinach - powiedział Brodie. - Cieszę się, że jestem
znów w jakimś cywilizowanym miejscu. Te miasta to dżungla,
mówię ci. Pierwszego dnia konferencji burmistrzowi ukradziono
samochód! - wziął łyk kawy, którą od razu się zakrztusił. - Och!
Co to za smoła!

- Czemu dokładnie poświęcona była konferencja?
- Przemocy związanej z narkotykami. Jeden z prelegentów był

twoim przyjacielem. Porucznik Hames. Rozmawiałem z nim
podczas lunchu.

- Hames jest wspaniałym detektywem, chociaż lubi zgrywać

nudziarza.

- Powiedział mi kilka rzeczy także o tobie. Twierdził, że kiedy

pisałeś dla „Daily Fluxion", podałeś mu na talerzu kilka
rozwiązań.

Qwilleran wygładził skromnie wąsy.
- Wiesz, jak to jest. Takie rzeczy po prostu się zdarzają, kiedy

się pracuje w gazecie. Miałem oczy i uszy otwarte, to wszystko.

background image

- Hames powiedział mi coś jeszcze. Myślałem, że mnie

nabiera, ale przysiągł, że to prawda. Mówi, że masz
niezwykłego kota, że sprytne z niego zwierzę.

- Co do tego ma rację. Syjamczyki są wyjątkowo inteligentne.
Brodie wpatrywał się pilnie w swojego gospodarza.
- On mówi, że twój kot jest, jak to powiadają... psychiczny!
- Chwila, chwila! Nie posuwaj się za daleko, Brodie.
- Powiedział, że twój kot doprowadził policję do rozwiązania

kilku kryminalnych zagadek.

Qwilleran odchrząknął, jak gdyby miał wygłosić jakieś

oficjalne oświadczenie.

- Wy tam w policji macie do czynienia tylko z psami, Brodie,

więc może nie wiesz, że koty są najlepszymi detektywami
wśród zwierząt. Są w naturalny sposób dociekliwe. Zawsze
węszą, drapią, wygrzebują coś z dziur. Jeśli mój kot wyciągnął
jakieś sprawy na światło dzienne, to tylko przez przypadek.

- Jak się nazywa to zwierzę? Chciałbym rzucić okiem na tego

kota.

- Koko jest wykastrowanym samcem o długim rodowodzie. I

nie nazywaj go „tym zwierzęciem", bo rzuci na ciebie urok.

Gdzieś z hallu dobiegło ich władcze żądanie.
- To Koko. Usłyszał, że wymieniamy jego imię, a nie jadł

jeszcze śniadania. Wypuszczę go. Koty mają swój własny pokój.

- Co mają? Własny pokój? Niech mnie szlag!
- Z osobną łazienką i telewizorem.
- Tele co? Chyba żartujesz?
- To tylko mały czarno-biały telewizor. Koty nie odróżniają

kolorów.

Qwillerana bawiło niedowierzanie Brodiego. Przeprosił go i

zszedł na dół do kotów. W dawnych pomieszczeniach dla
służby, które znajdowały się nad garażem, Qwilleran urządził
sobie gabinet, salon i sypialnię. Czwarty, najbardziej
nasłoneczniony pokój, został przeznaczony dla syjamczyków.
Znajdował się w nim miękki dywan, poduszki, drapaki, kosze, a

background image

przede wszystkim szerokie parapety pod oknami wychodzącymi
na zachód i południe. W łazience ustawił dwie kuwety, jedną dla
niego, a drugą dla niej. Początkowo koty dzieliły jedną toaletę,
ale kilka tygodni temu kotka zaczęła stroić fochy i zażądała
osobistych udogodnień.

Qwilleran wrócił do salonu w towarzystwie swoich wyraźnie

głodnych współlokatorów. Ich smukłe, jasno umaszczone ciała
były rozciągnięte na całą długość. Brązowe noski, wysunięte do
przodu i lekko zadarte w oczekiwaniu, poprzedzały brązowe
uszy i brązowe ogony wyprężone w horyzontalnej pozycji i
lekko zawinięte na końcach do góry. Miały podobne długie
zwinne nogi, ale Koko szedł zdecydowanym krokiem, podczas
gdy Yum Yum stąpała delikatnie, kilka kroków za nim. Przed
wejściem do salonu, pod wpływem nagłego impulsu, koty
zatrzymały

się,

przyglądając

się

badawczo

obcemu

przybyszowi.

- Mają niebieskie oczy - powiedział Brodie. - Nie wiedziałem,

ż

e masz dwa. Są z tego samego miotu?

- Nie, przygarnąłem je z różnych źródeł - powiedział

Qwilleran. - Obydwa zostały bezdomne w wyniku pewnych
okoliczności, które porucznik Hames powinien pamiętać.

Większy wkroczył w końcu do pokoju, przyjmując obecność

gościa za fakt dokonany, jednak pilnie obserwował go z
bezpiecznej odległości.

Qwilleran dokonał prezentacji.
- Szefie, to jest Koko, generalny inspektor. Nalega na

obwąchanie każdego obcego. Koko, to jest Brodie, szef policji
w Pickax.

Szef policji i kot przypatrywali się sobie, przy czym policjant

zmarszczył z rozbawieniem twarz. Po chwili Koko wskoczył
lekko na półkę z książkami, prawie dwa metry nad ziemią,
wcisnął się między Autobiografię Benjamina Franklina a Zycie
Johnsona Boswella i z tej uprzywilejowanej pozycji
monitorował przybysza.

background image

- Wygląda jak normalny kot! - zdziwił się Brodie. - To znaczy

miałem na myśli to, że oczywiście widać, że jest rasowy i tak
dalej, ale...

- A co, spodziewałeś się, że będzie miał zielone futerko,

elektroniczne oczy i antenkę? Mówiłem ci, Brodie, to domowy
kot, który jest z natury dociekliwy i wyjątkowo inteligentny.

Brodie rozluźnił się i skierował uwagę na mniejszą kotkę,

która, stąpając z gracją, zbliżała się do niego powoli, cała
skoncentrowana na jego butach.

- Poznaj Yum Yum Łapkę - powiedział Qwilleran. - Wygląda

na kruche stworzenie, ale jej łapa jest szybka jak błyskawica i
ostra jak stalowy hak. Otwiera drzwi, rozwiązuje sznurowadła i
kradnie wszystkie małe świecące przedmioty. Radzę ci, uważaj
na swoją odznakę.

- Mieliśmy koty na farmie - westchnął Brodie - ale nigdy nie

wchodziły do domu.

- Te nigdy z niego nie wychodzą.
- No to jak znajdują pożywienie? Nie chcesz chyba

powiedzieć, że kupujesz to drogie żarcie w małych puszkach?

- Powiem ci prawdę, Brodie, Koko nie zje nic, co będzie się

nazywało jedzeniem dla kotów. Akceptuje tylko świeże posiłki.

Szef policji pokiwał głową z niedowierzaniem albo może ze

zgorszeniem.

- Hames powiedział mi, że rozpuściłeś koty jak dziadowski

bicz, i coś mi się zdaje, że to nie była czcza gadanina.

- Dowiedziałeś się na tej konferencji czegoś ciekawego o

przemocy związanej z narkotykami?

- Mówiłem już Hamesowi, że narkotyki i przemoc to nie nasz

problem, ale mi nie uwierzył.

- Ja też w to nie wierzę, chociaż ciągle to powtarzasz.
- Pewnie, wyrwaliśmy trochę krzaków z przydomowych

ogródków, a kilka lat temu przyłapaliśmy dzieciaki na wąchaniu
kleju modelarskiego, ale nie mamy tu karteli ani dealerów. W
każdym razie jeszcze nie mamy.

background image

- Masz na to jakieś' wytłumaczenie?
- Jesteśmy odizolowani. Czterysta mil na północ od

wszystkiego, jak głoszą graniczne tablice. Nowinki wolno do
nas docierają. Do diabła, nawet sieci fast foodów jeszcze nie
pomyślały o Moose County - Brodie ze smętnym wyrazem
twarzy wziął kolejny łyk kawy. - Inna rzecz, że mamy tu udane
ż

ycie rodzinne. Organizacje kościelne są bardzo aktywne.

Mieszkańcy lubią uprawiać sport i hobby na świeżym
powietrzu. Nigdzie nie ma tylu zwolenników wędkowania,
polowania i biwakowania, co tutaj. To dobre miejsce, żeby
wychowywać dzieci.

- Skoro narkotyki i przemoc to nie wasz problem, to czemu

jesteś ciągle taki zajęty? Wypisujesz mandaty za złe
parkowanie?

Szef skrzywił się.
- Pijani kierowcy, pijani nieletni, wandalizm - to nasz

problem! Kiedy moje dziewczyny były w liceum, one, moja
ż

ona i ja chodziliśmy ciągle na pogrzeby, no wiesz, pogrzeby

kolegów

z

klasy.

Dzieciaki

giną

tu

w

wypadkach

samochodowych. Nadmierna prędkość, przewalanie się w
jadącym samochodzie, picie piwa podczas jazdy, trochę żwiru
na drodze, to wystarczy, żeby stracić kontrolę nad autem.
Jednak teraz co innego nie daje mi spać. Mamy coraz częstsze
przypadki wandalizmu.

- Zauważyłem, że ktoś wypróbowywał opony na trawniku

przed sądem w zeszłym tygodniu.

- I o to właśnie chodzi. Jest taki element, kilku wariatów, co

to nie mają czym się zająć. Zestrzelili mi wczoraj w nocy dwa
ś

wiatła na Goodwinter Boulevard. Kiedy ja byłem dzieckiem,

zdarzało nam się na Halloween rozgniatać dynie i obwiązywać
drzewa papierem toaletowym, ale to nowe pokolenie zabawia
się tak przez cały rok. Wyrywają kwiaty sprzed ratusza.
Zgniatają skrzynki pocztowe kijami do bejsbolu. Nic z tego nie
rozumiem!

background image

- Nie widziałem żadnego graffiti.
- Jeszcze nie, ałe wlali puszkę farby do fontanny w parku.

Wiemy, co to za typki, lecz nigdy nie złapaliśmy ich na gorącym
uczynku.

Brodie przerwał i wpatrywał się błagalnym wzrokiem w

Qwillerana.

- Masz jakiś plan?
- No, po rozmowie z Hamesem miałem nadzieję, że twój kot

będzie mógł wskazać nam następne miejsce, na które uderzą, tak
ż

ebyśmy mogli tam być pierwsi.

Qwilleran spojrzał na niego podejrzliwie.
- Co wyście tam chłopaki palili na tej konferencji?
- Wszystko, co wiem, powiedział mi Hamas. Mówił, że twój

kot ma nadprzyrodzone zdolności.

- Słuchaj, Brodie, załóżmy nawet, że to małe zwierzątko,

które siedzi teraz na szafie i liże swój ogon, wie, że wandale
rzucą cegłą w okno szkoły drugiego lipca o drugiej czterdzieści
pięć w nocy. Załóżmy, że tak istotnie jest. Ale jak ma nam
przekazać tę informację? Odbiło ci, Brodie? Przyznaję, że Koko
wyczuwa czasem niebezpieczeństwo, ale to, co sugerujesz, jest
kompletnie niedorzeczne!

- W Kalifornii używają kotów do przewidywania trzęsienia

ziemi.

- To zupełnie inna para kaloszy... Jeszcze kawy? Masz pusty

kubek.

- Jeśli wypiję jeszcze jeden kubek tego płynu hamulcowego,

dostanę paraliżu od szyi w dół.

- Po tym, co przed chwilą zaproponowałeś, myślę, że jesteś

sparaliżowany od szyi w górę. Kto dowodzi tym gangiem
chuliganów? Bo jest tam jakiś przywódca, prawda? Ile ma lat?

- Dziewiętnaście, i właśnie kończy szkołę. Pochodzi z dobrej

rodziny, ale prowadza się z paczką z Chipmunk. To największe
slumsy w całym okręgu, zresztą sam wiesz. Wystarczy kilka
puszek piwa i już balują w tych swoich gruchotach.

background image

- Jak się nazywa?
Zdawało się, że Brodie niechętnie wyjawia nazwisko.
- No cóż, przykro mi to mówić... To Chad Lanspeak.
- Tylko nie on! Nie syn Carol i Larryego.
Szef pokiwał z żalem głową.
- Odkąd poszedł do gimnazjum, zawsze pakował się w

kłopoty.

- To naprawdę złe wieści! Jego rodzice to chyba najlepsi

obywatele tego miasta! Przywódcy wspólnoty! Właściciele
domu towarowego! Ich starszy syn uczy się na pastora, a córka
jest w szkole medycznej!

- Nie mówisz mi niczego, czego bym nie wiedział. Lanspeak

to dobre nazwisko. Trudno powiedzieć, dlaczego Chad zszedł na
złą drogę. Ludzie mówią, że trzecie dziecko to zawsze
odmieniec, może to prawda. Weźmy na przykład moje
dziewczyny. Dwie starsze zaraz po szkole wyszły za mąż i
założyły rodziny. Mam czterech wnuków, a nie stuknęła mi
jeszcze pięćdziesiątka. Ale Francesca... Jest naszym trzecim
dzieckiem. Uparła się, żeby iść do college'u i robić karierę.

- Ale wróciła do Pickax, żeby tu pracować. Nie straciłeś jej.
- Tak, to dobra dziewczyna i nadal mieszka w domu. Za to

jesteśmy wdzięczni Bogu. Rodzina jest ciągle razem. Tyle że
obchodzi ją tylko dekorowanie wnętrz i teatr.

- Ma talent, Brodie. Reżyseruje już drugą sztukę w Klubie

Teatralnym. Powinieneś być z niej dumny.

- Tak samo mówi moja żona.
- Francesca ma dwadzieścia cztery lata i sama musi wybierać,

co dla niej najlepsze.

Szef policji nie był co do tego przekonany.
- Mogła wyjść za mąż za Davida Fitcha. Chodzili ze sobą w

szkole średniej. To kolejna dobra rodzina. Pradziadek Da-vida
dorobił się na kopalniach czy wycince drzew, dokładnie nie
pamiętam, na czym. David i Harley poszli do Yale, a teraz obaj
są wiceprezesami banku. Ich ojciec jest prezesem. Nigel Fitch to

background image

porządny człowiek. Byłem pewien, że jeden z tych chłopców
zostanie moim zięciem.

Brodie zapatrzył się smutno przed siebie. Smutek i

rozczarowanie, jakie z niego emanowały, były przykre dla oka.

- Jedna z moich córek poślubiła farmera - ciągnął - druga

wyszła za elektryka, który prowadzi swój własny interes. To
uczciwi chłopcy. Ambitni. Utrzymują swoje rodziny. Ale
Francesca mogła wyjść za Davida Fitcha. Przyprowadzała jego i
Harleya do naszego domu po szkole. Słuchali tych wrzasków,
które młodzi nazywają muzyką. To byli prawdziwi dżentelmeni.
„Dzień dobry, panie Brodie" i „Jak się pan ma, panie Brodie?".
Podobało im się, kiedy grałem na kobzie. Mili chłopcy. śadnego
snobizmu, nie, wcale. Dużo zabawy.

- To przyzwoici młodzi ludzie - zgodził się Qwilleran. -

Spotkałem ich w Klubie Teatralnym.

- Nie wspomnę o talencie! Grają we wszystkich sztukach.

Zagrali bliźniaków w musicalu Chłopcy z Poughkeepsie albo
coś takiego. Nigel ma szczęście, że ma takich dwóch synów.
Francesca przepuściła naprawdę dobrą okazję.

- Yow! - skomentował nagle poirytowanym tonem Koko, jak

gdyby cała ta rozmowa zaczynała już go nużyć.

- No dobrze, a wracając do mojej propozycji - powiedział

Brodie. - Poświęć jej chwilkę albo dwie. Chciałbym rozbić ten
gang, zanim te dzieciaki wpakują się w coś poważniejszego.
Zanim podpalą stodołę albo włamią się do domku letniskowego,
albo zanim zaczną kraść samochody. To może się przecież
zdarzyć, wiesz.

- Czy kiedykolwiek rozmawiałeś z Carol i Larrym o ich synu?
Szef wyrzucił w górę ręce.
- Wiele razy. Trzymają jego stronę, ale są załamani. Jacy

rodzice by nie byli? Chłopaka nie ma w ogóle w domu. Włóczy
się po okolicy, imprezuje całymi nocami. Nigdy nie chciał pójść
do college'u.

- Z czego żyje?

background image

- Jak zrozumiałem, jego babka zostawiła mu fundusz

powierniczy, ale nie dostaje miesięcznego czeku, jeśli nie jest w
szkole albo nie pracuje w rodzinnym sklepie. Larry przydzielił
go do działu sportowego, ale większość czasu się obija. Chodzi
na polowania albo się szwenda, najczęściej kłusuje.

- Przykro mi to słyszeć. Rodzina Lanspeaków nie zasłużyła na

podobne kłopoty.

- Wiesz, Qwill, wy kawalerowie macie szczęście. Nie macie

ż

adnych kłopotów.

- Nie byłbym taki pewny.
- A jaki jest twój problem?
- Kobiety...
- A nie mówiłem ci? - powiedział triumfalnie Brodie.
- Mówiłem, że będą się za tobą uganiać. Człowiek nie może

odziedziczyć fortuny i oczekiwać, że będzie wiódł normalne
ż

ycie. Nie miej mi za złe, że ci cos' doradzę. Ożeń się i wykreśl

się z listy „do wzięcia".

- Miałem już żonę - rzekł Qwilleran - nie zadziałało.
- To spróbuj jeszcze raz! Ożeń się z młodą kobietą i pomyśl o

dziedzicach. Nie jesteś na to za stary!

- Kiedy umrę, wszystko przejdzie na własność Fundacji

Klingenschoenów. Oni rozdzielą spadek tu, w Moose County.
Stąd te pieniądze pochodzą i należą do tego miejsca.

- Wyobrażam sobie, że wszyscy błagają cię o datki.
- Fundacja zajmuje się także i tym. Przekazałem im wszystkie

sprawy związane z zarządzaniem majątkiem. Przekazują datki
na akcje charytatywne i inne słuszne cele, a mi wydzielają
drobne kwoty na życie.

- Jesteś świrem, mówił ci to już ktoś?
- Nigdy nie chciałem mieć na własność dużo pieniędzy.
- Zauważyłem to - powiedział Brodie, rozglądając się po

pokoju. - Ilu milionerów mieszka nad garażem? Widziałeś
kiedyś, jak mieszkają Fitchowie? Nigel i jego żona mają
podwójny apartament w Indian Village i Francesca mówi, że

background image

jest naprawdę wyszykowany. Harley i jego wybranka dostali
starą posiadłość Nigela, która wygląda jak zamek. Dwadzieścia
dwa pokoje! David i Jill mają nowy dom, który ma być na
okładce jakiegoś magazynu... Mówię ci, Qwill, Frań spieprzyła
sprawę, kiedy nie wyszła za Davida Fitcha, ale teraz jest już za
późno.

Kiedy Brodie w końcu wyszedł, próbując się zmieścić na

wąskich schodach, Qwilleran, we wnęce o wymiarach półtora
metra na półtora, która służyła mu za kuchnię, przygotował
sobie kolejną filiżankę rozpuszczalnej kawy. Odświeżył w
miniaturowej mikrofalówce dwudniowe pączki.

Koko zeskoczył z półki z biografiami i zaczął krążyć jak

tygrys w klatce, prychając i miaucząc z oburzenia, że jego
ś

niadanie tak się opóźnia. Z tego samego powodu Yum Yum

zwinęła się w kłębek i użalała się nad sobą cichutko.

- Cierpliwości - zwrócił się Qwilleran do Koko, spoglądając

na zegarek. - Furgonetka powinna tu być niedługo.

Kiedy on i koty mieszkali we frontowej rezydencji, zatrudniał

gosposię, która rozpuszczała ich domowymi specjałami. Teraz
Qwilleran jadał w restauracjach, a posiłki kotów dostarczano z
gospody „Old Stone Mili". Pomocnik kelnera, Derek
Cuttlebrink, przywoził codziennie drób, mięso i owoce morza,
które wystarczyło tylko lekko podgrzać w sosie i były gotowe.

Derek zjawił się w końcu, trzymając w rękach krewetkowe

timabale i krabowe puree i przepraszając za spóźnienie.

- Szef chce wiedzieć, jak smakowała im wczorajsza cielęca

potrawka.

- Była w porządku, z wyjątkiem tych japońskich grzybów.

One nie lubią japońskich grzybów, Derek. I przekaż, żeby nie
przysyłali marynowanych karczochów, tylko świeże. Ich
ulubioną potrawą jest indyk, ale nie ta przemielona rola-da,
tylko obrane mięso.

Dał chłopcu napiwek i usiadł, żeby skończyć kawę.

Obserwował, jak syjamczyki pochłaniają swoje jedzenie. Oba

background image

były doskonałym wcieleniem koncentracji. Ogon płasko
ułożony na podłodze, wąsy zawinięte do tyłu tak, aby nie
przeszkadzały w jedzeniu. Potem starannie się wymyły i Yum
Yum wskoczyła Qwilleranowi na kolana, lądując lekko jak
chmurka. Obróciła się dookoła trzy razy, zanim w końcu ułożyła
się wygodnie. Koko usadowił się na półce z biografiami i
czekał, aż zacznie się dialog.

Qwilleran przyjął taktykę rozmowy z kotami. Rozsądniej było

mówić do kotów niż do siebie samego, co weszło mu w krew w
czasie długiego życia w samotności. Szczególnie Koko zdawał
się lubić dźwięk ludzkiego głosu. Odpowiadał tak, jak gdyby
rozumiał każde słowo.

- Koko, no i co myślisz o tej śmiesznej sugestii Brodiego?
- Yow - powiedział kot z intonacją, która mogłaby wskazywać

na dezaprobatę.

- Biedny facet, naprawdę żałuje, że Francesca nie weszła do

rodziny Fitchów. Zastanawiam się, czy on wie, że jego córka
przygotowuje dla mnie sztukę.

- Nyik, nyik - powiedział Koko, unosząc się nerwowo. Nigdy

nie wyrażał entuzjazmu w stosunku do żadnej z kobiet w życiu
Qwillerana.

Qwilleran po raz pierwszy spotkał Frań, kiedy zaczął

kupować meble w „Studiu Dekoracji Wnętrz Amandy". Amanda
była pozbawioną taktu, zaniedbaną kobietą w średnim wieku, o
siwych włosach. Łatwo wpadała w gniew, ale Qwilleran ją lubił.
Jej asystentka była młoda, atrakcyjna, przyjazna i ją także
Qwilleran lubił. Obie kobiety ubierały się w neutralne kolory,
które nie konkurowały z tkaninami i tapetami, jakie pokazywały
klientom, ale na Amandzie szarości, beże i brązy wyglądały
mdło, a na smukłej sylwetce Franceski prezentowały się
szykownie. Z upływem czasu Amanda wycofała się ze sklepu,
prowadząc interesy zza biurka, podczas gdy jej energiczna
asystentka przejęła całkowicie kontakty z klientami.

background image

Francesca była wysoka po ojcu, miała też jego szare oczy i

blond włosy o rudawym odcieniu, ale w jej stalowych oczach
ż

arzyła się ambicja i determinacja.

- Wie, że jestem związany z Polly Duncan - powiedział

Qwilleran. - Ale to jej zupełnie nie odstrasza. Polly ostrzegła
mnie, kiedy zamierzałem dołączyć do Klubu Teatralnego i
chciałem zatrudnić Frań, ale myślałem, że to tylko mała kobieca
niegodziwość...

- Yow - odpowiedział surowo Koko.
- Przepraszam, nie to miałem na myśli. Powiedzmy, że

wyglądało to na zazdrość starszej kobiety o młodszą rywalkę. A
Francesca rzeczywiście mierzy wysoko! Nie wiem, czy chodzi
jej o pieniądze Klingenschoenów, czy o mnie.

- Nyik, nyik.
- Trudno mi zaakceptować agresywność młodego pokolenia.

Może jestem staroświecki, ale lubię grę wstępną.

Strategia Franceski była aż nadto przejrzysta. Poprosiła o

klucze do jego sypialni pod pretekstem nadzorowania
robotników i dostawy materiałów. Przyniosła próbki tapet i
katalogi mebli, żeby mógł je uważnie przestudiować.
Zaaranżowała też bliskie konsultacje na kanapie, podczas
których zdjęcia i próbki rozłożone były na ich kolanach, które
przypadkowo raz za razem się stykały. Wyznaczała te tete-a-tete
na późne popołudnia i Qwilleran czuł się zobligowany nalać
kilka drinków, po których zaproszenie na kolację było już
nieuniknione. Zaproponowała, żeby pojechali na kilka dni na
Niziny, żeby wybrać meble i kilka dzieł sztuki w tamtejszych
galeriach i centrum wzornictwa. Chciała wytapetować ściany w
jego sypialni, gdzie zamierzała też zrobić lustrzany sufit i
futrzane nakrycie łóżka.

Bez wątpienia Francesca była atrakcyjna. Mówiła dużo, z

młodzieńczą werwą, używała zmysłowych zapachów, a jej nogi
wyglądały prowokacyjnie w sandałach na wysokich obcasach.
Jednakże Qwilleran miał już prawie pięćdziesiątkę i zaczynał

background image

czuć się bardziej komfortowo w towarzystwie kobiet w swoim
wieku, które nosiły rozmiar czterdzieści dwa. Polly Duncan była
szefową biblioteki publicznej w Pickax i podzielała jego
zainteresowanie literaturą jak dotąd żadna inna kobieta. Jej mąż
zmarł tragicznie wiele lat temu i Polly odkrywała teraz miłość
na nowo. Jej odpowiedzi były ciepłe i pełne troski, na przekór
rezerwie, którą pokazywała na zewnątrz. Nie afiszowali się ze
swoim związkiem, ale w Pickax było niewiele tajemnic i
wszyscy wiedzieli o szefowej biblioteki, dziedzicu fortuny
Klingenschoenów i dekoratorce wnętrz.

- Polly zaczyna się boczyć - powiedział Qwilleran do swojego

uważnego słuchacza. - Nie podoba mi się to, co zazdrość robi z
kobietami. Jest inteligentna i ze wszech miar godna podziwu,
ale... nawet największe intelektualistki tracą czasem panowanie
nad sobą. Prędzej czy później będzie z tego afera! Czy myślisz,
ż

e bibliotekarki popełniają czasem zbrodnie w afekcie?

- Yow - odparł Koko, drapiąc się po uchu tylną łapką.

SCENA DRUGA

Miejsce: Śródmieście Pickax
Czas: Następny ranek
Osoby: Hdcie Rice, dziewczyna z Nizin
Eddington Smith, handlarz starymi książkami Chad, czarna

owca rodziny Lanspeaków Robotnicy budowlani, przechodnie,
urzędnicy

Qwilleran zdecydował się na codzienny poranny spacer do

ś

ródmieścia po wysłuchaniu wiadomości o dziewiątej

nadawanych przez radio PKX FM. „W nocy wandale otworzyli
hydranty przeciwpożarowe, znacznie uszczuplając miejskie
rezerwy wody i uniemożliwiając jednostce straży pożarnej
wyjechanie do pożaru w zachodniej części miasta".

Qwilleran, weteran dziennikarstwa, który pisał dla wielu

ważnych gazet w całym kraju, nie cierpiał wiadomości

background image

podawanych przez radio. Tych dwudziestoczterowyrazowych
przynęt, wepchniętych między setki reklam. Podsycały tylko
zażartą walkę między mediami drukowanymi i elektronicznymi.
Qwilleran rzucał się po pokoju, głośno wykrzykując, co
postawiło koty w stan gotowości.

- Ile hydrantów odkręcono? Gdzie się znajdowały? Jaki jest

rozmiar strat? Jakie koszty poniesie miasto? Czyj dom spłonął
wskutek tych wydarzeń? Kiedy odkryto dewastację? Dlaczego
nikt nie zauważył wypływu wody?

Koty skakały po pokoju jak zwykle, kiedy Qwilleran wpadał

w furię.

- Zresztą nieważne, wybaczcie mi ten wybuch - powiedział

już spokojniejszym tonem, poklepując się po wąsach. - Za kilka
dni dowiemy się tego z pierwszych stron gazet.

Już od wielu lat w Moose County nie było dobrej gazety.

Obecnie sytuacja miała się poprawić. Dzięki Fundacji
Klingenschoenów i zachętom Qwillerana w następną środę
miało się ukazać pierwsze wydanie profesjonalnej gazety.

Do tego czasu były tylko dwa wiarygodne źródła informacji.

Można było dołączyć do łańcuszka plotek, które krążyły między
barami kawowymi, progami domów i ponad tylnymi
podwórkami. Można też było udać się na komisariat policji,
gdzie służbę pełnił gadatliwy Brodie.

- Idę do miasta, trochę się rozejrzę - poinformował swoich

współlokatorów Qwilleran. - Pan 0'Dell przyjdzie posprzątać.
Ma przykazane, żeby nie dawać wam żadnych kąsków, więc nie
próbujcie na nim swoich sztuczek a la „umieram z głodu". Do
zobaczenia.

Koko i Yum Yum słuchały nieporuszone, a potem

towarzyszyły mu do schodów, gdzie oba ocierały szczęki o herb
Mackintoshów, aż słychać było dźwięk kłów uderzających o
kute żelazo. Qwilleran często rozmyślał o ich cichych
pożegnaniach. Było im przykro, że wychodził, czy wręcz

background image

przeciwnie, cieszyły się? Martwiły się czy czuły ulgę? Kto mógł
zgadnąć, co kryje się za tymi tajemniczymi błękitnymi oczami?

Do śródmieścia chodził zawsze na piechotę. W Pickax

wszędzie

było

blisko,

chociaż

niewielu

miejscowych

przemieszczało się pieszo. Kiedy schodził w dół podjazdem,
robotnicy pracujący przy renowacji rezydencji pozdrawiali go
serdecznie, a nadzorujący ich kierownik uchylił kapelusza i
zaprosił go do wnętrza budynku, żeby ocenił postęp w pracach.

Wnętrze

dwupiętrowej

rezydencji

Klingenschoenów,

zbudowanej z kamieni o grubości pół metra, było zupełnie
wyburzone. Budynek przygotowywano do przebudowy na teatr
z profesjonalną sceną, widownią, systemem oświetlenia oraz
garderobami. Widownia, zaprojektowana na wzór amfiteatru,
mogła pomieścić trzystu widzów. Budynek miał się stać nową
siedzibą Klubu Teatralnego.

- Skończycie zgodnie z planem? - zapytał Qwilleran.
- Chyba tak, pod warunkiem, że architekci nie każą nam

czegoś zmieniać - powiedział nadzorca. - W przyszłym tygodniu
ma przylecieć ktoś z Nizin na inspekcję. Mam nadzieję, że nie
przyślą tej architektki, to cholernie twarda baba.

Qwilleran zaśmiał się na tę uwagę. Biuro architektoniczne z

Cincinnati,

które

zatrudniali,

specjalizowało

się

w

projektowaniu teatrów, a „twarda baba", której tak obawiał się
kierownik budowy, nazywała się Alacoque Wright. Qwilleran
umawiał się z nią jeszcze na Nizinach, zanim nie uciekła z
inżynierem.

Qwilleran rozpoczął swój spacer, zastanawiając się nad

dziwnymi zrządzeniami losu i ponownym spotkaniem z Cokey.

Trzy budynki na Main Street, które składały się na

ś

ródmieście Pickax, były wyjątkowe. W czasach świetności

miasto było głównym ośrodkiem górniczym i kamieniarskim w
całym okręgu i wszystkie budynki handlowe zbudowane były z
kamienia. To, co stanowiło o niepowtarzalności miejskiego
krajobrazu Pickax, to charakter sklepów i budynków biurowych.

background image

Wszystkie one były miniaturowymi kopiami zamków, świątyń,
fortec i klasztorów, i odzwierciedlały przesadnie dekoracyjny
gust dziewiętnastowiecznych potentatów górniczych.

Przechodząc koło publicznej biblioteki (mieszczącej się w

greckiej świątyni), Qwilleran automatycznie poszukał wzrokiem
na parkingu żurawinowo-czerwonego samochodu Polly Duncan.
Przed budynkiem loży masońskiej (w kształcie małej Bastylii)
ochotnik z puszką, zbierający na fundację „Ratujmy Nasze
Węże", błysnął w kierunku Qwillerana przymilnym uśmiechem,
pod wpływem którego Qwilleran wrzucił do puszki jednego
dolara. Kiedy mijał sklep z galanterią męską „Scotties Mens
Shop" (w stylu wiejskiego domku Cotswolda), ze środka
wybiegła młoda kobieta. Miała rozwiane włosy, rozdętą szeroką
spódnicę, a za nią furkotała targana przez wiatr damska torebka.
Była to Hixie Rice, wylewna szefowa działu reklamy w nowej
gazecie Moose County. Na Nizinach była jego sąsiadką i to on
sprowadził ją do Pickax.

- Cześć, Qwill! - zaszczebiotała.
- Dzień dobry, Hixie. Jak się masz?
- Wspaniale, nie uwierzyłbyś. Sprzedałam Scottiemu

podwójną rozkładówkę w pierwszym numerze i podpisał z nami
kontrakt na dwadzieścia sześć tygodni. Nawet ta nawiedzona
księgarnia wzięła jedną czwartą strony. A dzisiaj jem w klubie
lunch z trzema bankierami! Nigel Fitch jest czarujący, a jego
synowie są uroczy, szczególnie ten z wąsami. Szkoda, że są obaj
ż

onaci.

- Nie wiedziałem, że sprawia ci to jakąś różnicę.
- Zapomnij o mojej skandalicznej przeszłości z czasów Nizin

- powiedziała Hixie ze spektakularnym gestem. - W Pickax
jestem przyzwoita do szpiku kości. Odpuściłam żonatym
mężczyznom, nie palę i wyrzuciłam wszystkie szpilki. Kupiłam
siedem par czółenek u Lanspeaków i wszędzie w nich chodzę.
Gdzie jesz dzisiaj kolację? Ja płacę.

- Wybacz, Hixie, ale mam randkę.

background image

- Dobra, złapię cię później.
Hixie wskoczyła na ulicę, zwinnie wymijając samochody,

półciężarówki i pikapy. Przesłała kierowcom kilka pocałunków,
niektórzy gwizdali na nią z podziwem, inni trąbili z irytacją.

Qwilleran skierował się do księgarni, którą Hixie określiła

jako nawiedzoną. Przynajmniej raz nie przesadziła. Księgarnia
rozkraczyła się na bocznej ulicy, na tyłach domu towarowego
Lanspeaków. Surowe kamienie ułożono tak, żeby przypominały
grotę. Głównym materiałem użytym do konstrukcji budowli był
skaleń, w słoneczny dzień skrzył się jak fasada teatru
rewiowego. Obok wejścia wisiał zniszczony, prawie już
nieczytelny szyld EDD'S EDITIONS. Za zakurzoną szybą
wystawową znajdowały się stare książki o wyblakłych
okładkach i jedna wynędzniała roślina w doniczce.

Zatopione w półmroku wnętrze księgarni kontrastowało z

migoczącą fasadą budynku. Qwilleran, który wszedł do środka
wprost ze słonecznego światła, początkowo nie widział nic, ale
mrugał tak długo, aż zaczął odróżniać kształty: stoły
obładowane chaotycznymi stosami brudnych książek, półki od
podłogi

do

sufitu

zapchane

szarawymi

okładkami

i

nieczytelnymi tytułami, chwiejną drewnianą drabinę. Szary pers
spacerujący przez stół pełen starych magazynów, wachlujący się
swoim puszystym ogonem jak miotełką do kurzu, dopełniał tego
przedziwnego obrazu. Miejsce to było przepełnione zapachem
kurzu i sardynek.

Przybycie Qwillerana obwieszczone zostało brzęczeniem

dzwoneczka zawieszonego nad drzwiami i wkrótce z mroków
wyłonił się właściciel. Eddington Smith był niewielkim, chudym
człowieczkiem o szarych włosach, szarej cerze i nieokreślonym
szarym ubraniu. Przypominał Qwilleranowi kogoś, kogo kiedyś
znał, może z wyjątkiem tego bladego uśmiechu - niezmiennego
uśmiechu wyrażającego pełne zadowolenie.

- Pozdrawiam pana - powiedział mężczyzna miękko i

przyjemnie.

background image

- Dzień dobry, Edd. Ładny dzień, nieprawdaż? Jak się ma

Winston? - Qwilleran pogładził kota, który przyjął te pieszczoty
z wyniosłością godną premiera. - Jak stary jest ten budynek,
Edd? Jest taki tajemniczy i taki fascynujący.

- Ma ponad sto lat. Początkowo był tu sklep kowala.

Powiadają, że mason, który go zbudował, miał nierówno pod
sufitem - mówił uprzejmie i delikatnie.

- Mogę w to uwierzyć.
- „Kształtujemy nasze budynki, aby one kształtowały nas", że

zacytuję pana Churchilla. To spostrzeżenie wydaje mi się
słuszne. Mój dziadek mówił, że ten kowal był normalnym
jaskiniowcem.

- Jednak budynek nie miał podobnego wpływu na ciebie -

zauważył serdecznie Qwilleran.

- A to prawda - powiedział Edd, nadal się uśmiechając. - Ale

czuję się jak coś, co mieszka pod kamieniem. Doktor Halifax
mówi, że spędzam w sklepie za dużo czasu. Mówi, że
powinienem częściej wychodzić, dołączyć do klubu i mieć w
ż

yciu jakieś przyjemności. Nie jestem pewien, czy akurat to

sprawiłoby mi przyjemność.

- Doktor Hal jest mądrym człowiekiem.
- „Praca jest większą przyjemnością niż sama przyjemność",

tak powiedział Noel Howard... Co mogę dla ciebie dzisiaj
zrobić? Czy chcesz tylko poszperać?

- Szukam Britanniki z 1910 roku.
- Jedenaste wydanie! - Księgarz pokiwał z uznaniem głową. -

Zobaczę, co da się zrobić. Nadal szukam dla ciebie Szekspira.

- Pamiętaj, chcę każdą sztukę w oddzielnym tomie. Łatwiej

się je czyta.

Eddington uśmiechnął się szelmowsko.
- Jeden brytyjski uczony nazwał Szekspira najseksow-

niejszym pisarzem angielskiej literatury.

background image

- Dlatego też jest tak popularny, i to już od czterystu lat -

Qwilleran pogładził jeszcze Winstona i zaczął zbierać się do
wyjścia.

- Należysz do Klubu Teatralnego, prawda?
- Tak, dołączyłem do nich niedawno. Zapoznaję się właśnie z

rolą do następnej sztuki.

- Harley Fitch namawia mnie, żebym i ja spróbował. Znasz

Harleya? To miły młody człowiek. Bardzo przyjacielski.

Qwilleran przysunął się bliżej drzwi.
- Nie sprawdziłbym się w grze, ale mógłbym podnosić i

opuszczać kurtynę. Tak, myślę, że to mógłbym robić.

- Kiedy raz wejdziesz na scenę, Edd, możesz odkryć w sobie

ukryte talenty - teraz Qwilleran trzymał już rękę na klamce.

- Nie przypuszczam. Wszyscy inni w klubie są bystrzy i

dobrze wykształceni. Harley Fitch i jego brat byli w Yale. Ja
nigdy nie poszedłem do college'u.

- Może nie masz dyplomu, Edd, ale jesteś bardzo oczytany -

zapewnił go Qwilleran.

Eddington spuścił głowę, uśmiechając się skromnie, i

Qwilleran skorzystał z okazji, żeby wyślizgnąć się na światło
słoneczne. Myślał o tym enigmatycznym drobnym człowieku.
Jak zdołał utrzymać swoją księgarnię? Skąd brał pieniądze, żeby
kupować Winstonowi sardynki? W sklepie nigdy nie było wielu
klientów. Nie sprzedawał dodatkowo ani pocztówek, ani
papierowych serwetek, ani też zapachowych świeczek. Tylko
stare, wyblakłe, zakurzone i zatęchłe książki.

Qwilleran poświęcił też kilka swoich myśli sławnej rodzinie

Fitchów, o której wszyscy mówili tylko z respektem, jeśli nie z
adoracją. W ustach tutejszych mieszkańców Fitchowie byli
„przyjaźni... czarujący... wypielęgnowani... mądrzy...", był to
„szlachetny stary ród... prawdziwi dżentelmeni...". Darzono ich
przecukrzonym uwielbieniem.

Zatrzymał się w barze na kawę, a potem skierował się na

komisariat, gdzie za biurkiem sierżanta siedział Brodie.

background image

- Dzieciaki znów ruszyły wczoraj w rejs po mieście -

powiedział do szefa policji.

- Nie ma się z czego śmiać - odparł Brodie. - Ta nocna afera

kosztowała miasto kilka setek za wodę, a rodziny z zachodniej
dzielnicy patrzyły, jak ich domy płoną z powodu niskiego
ciśnienia wody w wodociągu.

- Ile hydrantów zdołali odkręcić?
- Osiem. Użyli żabek hydraulicznych, więc same hydranty nie

są uszkodzone. W pewnym sensie powinniśmy być wdzięczni
przestępcom za ich roztropność.

- Gdzie znajdują się te hydranty?
- East Township Linę, strefa przemysłowa, w nocy nie ma tam

ż

ywej duszy. To stało się między trzecią a czwartą nad ranem,

szacując po ilości wody, która wyciekła. To jest bez sensu,
kompletnie bez sensu!

- Kiedy się zorientowaliście?
- Około szóstej rano. Niskie ciśnienie uruchomiło alarm w

fabryce plastiku, a ten z kolei zaalarmował straż pożarną. Zaraz
po tym zadzwonili z zachodniej dzielnicy.

- Czyj dom się spalił?
- Młodego małżeństwa z trójką dzieci, nie mieli

ubezpieczenia. W cysternie nie było wystarczająco dużo wody,
ż

eby ugasić pożar. Pomyśl tylko - dwieście pięćdziesiąt galonów

wody wsiąkło w ziemię! Wkurza mnie to, bo mamy dość
powodzi, pożarów i tornad, i przecież nie potrzebujemy więcej
katastrof, szczególnie tych powodowanych przez człowieka.

- Jak to się stało, że nocny patrol nie zauważył strumieni

wody?

Brodie rozłożył się ze znużeniem na oparciu fotela.
- Słuchaj, mamy tu w sumie sześciu ludzi, wliczając w to

mnie i sierżanta. Tydzień ma siedem dni, a dzień dwadzieścia
cztery godziny, a do tego mamy całą tę cholerną papierkową
robotę! Nie możemy się rozdwoić! W piątek w nocy mamy w
mieście dwa patrole. To dzień wypłaty, wiesz, pijacy oblewają

background image

to jak święto, a potem odsypiają całą sobotę. Koncentrujemy się
na barach, klubach i szkolnych parkingach. W szkole była
wczoraj duża dyskoteka, po której dzieciaki poszły hulać po
okolicy. Jak zwykle hałas i awantury. Spisaliśmy kupę
bezdomnych. Były dwie bijatyki w tawernach, trzy wypadki
samochodowe i wszystko to w granicach miasta. Kierowcy i
pasażerowie zalani w trupa. Potem był mały pożar w przytułku
dla starców. Jakiś staruch palił w łóżku papierosa. Nie było
szkód, ale zrobiła się taka panika jak przy trzęsieniu ziemi.
Mówię ci, Qwill, piątkowa noc to w Pickax piekło, zwłaszcza na
wiosnę. Tak samo było sto lat temu, kiedy drwale ściągali do
miasta i mieszali się z górnikami.

- Widzę, że miałeś ręce pełne roboty. A co robili w tym czasie

strażnicy stanowi?

- Ach, towarzyszyli nam, jeśli nie ścigali właśnie po całym

okręgu jakichś pijanych kierowców. Jeden pościg skończył się
kąpielą w rzece Ittibittiwassee.

- Wygląda na to, że wandalizm się nasila, tak jak to

przewidziałeś.

- Kiedy znudziło ich wyrywanie kwiatów, zabrali się do

grubszej roboty. Jest sobota, dzisiaj w nocy znów ruszą na
miasto - Brodie spojrzał pytająco na Qwillerana. - Musi być
jakiś sposób, żeby przewidzieć, gdzie uderzą.

- Zapomnij o nadprzyrodzonych zdolnościach mojego kota,

Brodie. To nie zadziała.

Qwilleran zasalutował szefowi policji i ruszył w swoją stronę.

Przed lunchem zamierzał pójść jeszcze w jedno miejsce. Chciał
się spotkać z czarną owcą rodziny Lanspeaków.

Dom towarowy był największym budynkiem na Main Street.

Przypominał bizantyjski zamek, oflagowany na murach. Ten
teatralny akcent pasował do Larryego Lanspeaka. On i jego żona
Carol byli sercem Klubu Teatralnego. Ich energia i entuzjazm
stały się w Pickax legendarne, to samo tyczyło się ich domu
towarowego. W latach osiemdziesiątych dziewiętnastego

background image

stulecia mieszkańcy Moose County zaopatrywali się w małym
jeszcze wówczas sklepie wielobranżowym Lanspeaków w naftę,
proch, uprzęże dla koni, suchary, ser i perkal sprzedawany na
metry. Obecnie asortyment poszerzył się o dział perfumeryjny,
bieliznę, kuchenki mikrofalowe, telewizory, wędki i koszulki
gimnastyczne.

Koszulki gimnastyczne - to był haczyk Qwillerana. Skierował

się prosto do działu z męską odzieżą, znajdującego się na tyłach
sklepu. Oznaczało to przejście slalomem przez dział kobiecy z
jego zmysłowymi zapachami i pełnymi jedwabi ekspozycjami.
Sprzedawcy, którzy doradzali mu w wyborze swetrów, płaszczy
i bluzek w rozmiarze Polly Duncan, rozpromieniali się na jego
widok.

- Dzień dobry, panie Qwilleran.
- W czym mogę służyć, panie Qwilleran? Właśnie dostaliśmy

piękne jedwabne szaliki. Z prawdziwego jedwabiu!

W dziale sportowym młody człowiek pokładał się na szklanej

ladzie, przeglądając katalog z bronią. Jego mysi kucyk i wąsy w
stylu FuManchu wyglądały dość ekstrawagancko jak na
konserwatywne miasteczko, jakim było Pickax.

- Macie jakieś koszulki gimnastyczne? - zapytał go Qwilleran.
- Na wieszaku - sprzedawca ze znudzeniem wskazał głową w

kierunku regału z ubraniami.

- Macie jakieś zielone?
- Mamy tylko takie, jakie są na wieszaku.
- Ile kosztują?
- To zależy. Cena jest na metce.
- Przepraszam, ale nie wziąłem ze sobą okularów - powiedział

Qwilleran. - Będzie pan tak miły i pomoże mi? - to było
kłamstwo, ale Qwilleran lubił irytować sprzedawców, którzy
irytowali jego.

Młody sprzedawca z niechęcią porzucił swój katalog broni i

znalazł ogromną koszulkę w rozmiarze L za umiarkowaną cenę.
Kiedy młody człowiek wypisywał pokwitowanie, Qwilleran

background image

przyglądał się wędkom i kołowrotkom, łukom i strzałom, nożom
myśliwskim, kołom ratunkowym, plecakom i całemu temu
sprzętowi, który nie miał nic wspólnego z jego stylem życia.
Wypatrzył jednak jeden przedmiot, którego wyciągnięcie
sprawiłoby sprzedawcy dużą trudność. Była to para rakiet
ś

nieżnych, wisząca wysoko na ścianie.

- Czy to jedyne rakiety, jakie macie? - dopytywał się.
- Nie zamawiamy zimowego sprzętu na wiosnę.
- Z czego są wykonane?
- Z aluminium.
- Chciałbym je wypróbować.
- Muszę przynieść drabinę.
- To dobry pomysł - powiedział Qwilleran zadowolony ze

swojego tekstu i tego, jak odegrał tę scenę.

Z pewnym trudem, mrucząc pod nosem z niezadowolenia,

sprzedawca ściągnął rakiety, a Qwilleran bez pośpiechu zaczął
się im przyglądać.

- Jak przymocowuje się je do nogi?
- Paskami.
- Gdzie jest przód, a gdzie tył?
- Ogon jest z tyłu.
- To ma sens. To jedyny typ, jaki się nosi?
- Zimą miewamy takie z drewnianą ramą i skórzanymi

rzemieniami.

- A ty używasz rakiet?
- Tak, kiedy sprawdzam sidła.
- Używasz aluminiowych czy drewnianych?
- Drewnianych, ale sam je robię.
- Sam sobie przygotowujesz rakiety? Jak to się robi? -w

pytaniu Qwillerana wyczuwało się szczery podziw. Sprzedawca
jakby się nagle ożywił.

- Ścinasz jesion na ramę. Zabijasz łanię i z jej skóry robisz

rzemienie.

- Niesamowite! Skąd się tego nauczyłeś?

background image

Chłopak

wzruszył

ramionami,

wyglądał

na

prawie

zadowolonego.

- Po prostu jakoś wyszło.
- A jak udaje ci się zrobić okrągłą ramę?
- Przycinam odpowiedni kawałek, podgrzewam i naginam, to

wszystko.

- Zadziwiające! Jestem na Północy od niedawna, ale

chciałbym spróbować chodzenia z rakietami następnej zimy.
Czy to trudne?

- Wystarczy stawiać jedną stopę za drugą i nie spieszyć się.
- Jak szybko się poruszasz?
- To zależy od śniegu. Od tego, czy jest zbity, czy miękki.

Dużo zależy od tego, czy idziesz pod wiatr. Sześć kilometrów
na godzinę to niezły wynik.

- Są w różnych rozmiarach?
- W różnych rozmiarach i w różnym typie. Ja wypróbowałem

wszystkie. Zrobiłem takie w stylu Michigan, niedźwiedzią łapę,
arktyczne - wszystkie.

- Robisz je na sprzedaż?
- Nigdy tego nie robiłem, ale...
- Kupiłbym parę ręcznie robionych, gdybym mógł zobaczyć

kilka ich rodzajów.

- Mam kilka w moim wiejskim domku. Myślę, że mógłbym

przywieźć je tutaj w przyszłym tygodniu.

- Przyniósłbyś próbki do mojego mieszkania?
- Gdzie pan mieszka?
- Za rezydencją Klingenschoenów, nad garażem. Nazywam

się Qwilleran. - W oczach sprzedawcy pojawił się błysk,
zapewne skojarzył swojego klienta. - A ty jak się nazywasz?

- Chad.
- To kiedy mógłbyś przyjść do mnie z próbkami?
- Może we wtorek. Po pracy.
- O której kończysz?
- O wpół do szóstej.

background image

- O siódmej mam próbę w Klubie Teatralnym. Możesz być u

mnie nie później niż o szóstej?

- Tak myślę.
Qwilleran opuszczał sklep w dobrym nastroju. Nie

potrzebował wcale rakiet śnieżnych ani nawet zielonego
podkoszulka. Chciał tylko zaspokoić swoją ciekawość co do
Chada Lanspeaka.

Była sobota rano.
W nocy z soboty na niedzielę wandale włamali się do szkoły

ś

redniej w Pickax i zniszczyli komputer.


SCENA TRZECIA

Miejsce: Sala prób, centrum wspólnoty Pickax
Czas: Poniedziałek późnym wieczorem
Osoby: Członkowie Klubu Teatralnego podczas próby sztuki

arszeniki stare koronki

- To na razie, dzieciaki! Widzimy się jutro wieczorem.
- Do zobaczenia wszystkim. Podrzucić kogoś?
- Dobranoc, Harley, nie zapomnij przynieść na jutro trąbki

twojego dziadka.

- Mam nadzieję, że uda mi się ją znaleźć.
- Czy ktoś pisze się na piwo u Bada?
- Kochanie, z przyjemnością, jeśli stawiasz.
- Słuchajcie wszyscy, zanim pójdziecie! Bądźcie jutro

punktualni. śadnych wymówek. Od jutra zaczynamy pracować
nad dyscypliną.

- Dobrej nocy, Francesca. Jesteś naszym etatowym kierowcą,

ale kochamy cię za to.

- Dobranoc, David... Dobranoc, Edd. Nie martwcie się o nic.

Będziecie świetni. Dobrze jest mieć was w kompanii.

- Dobranoc, Frań - powiedział Qwilleran. - Podjęłaś się

pożytecznej roboty, decydując się utrzymać w karbach tych
klaunów.

background image

- Nie idź jeszcze, Qwill, chciałabym z tobą porozmawiać.

Patrzyła, jak reszta wychodzi. Jedni młodzi, inni nie za

bardzo. Utalentowani albo po prostu zakochani w teatrze,

bogaci i biedni, ale wszyscy wyglądający jednakowo w swoich
nijakich roboczych strojach. Niedobrane spodnie i góry,
zniszczone i po prostu brzydkie. W swojej nowej zielonej
koszulce Qwilleran czuł się zbyt dobrze ubrany. Nawet Frań,
która w pracy była przesadnie elegancka, dzisiaj wyglądała
niechlujnie w spranych legginsach, trampkach i starej koszuli
swojego ojca. Tylko Eddington Smith stawił się na próbę w
garniturze, krawacie i białej koszuli.

Frań usiadła naprzeciwko Qwillerana i powiedziała:
- Qwill, będziesz gwiazdą tego przedstawienia, kiedy

krzykniesz swoim grzmiącym głosem „Bijcie!" i „Do ataku!".
Chciałabym jednak zobaczyć wybuch energii, kiedy galopujesz
po schodach z wyimaginowanym mieczem. Pamiętaj, myślisz,
ż

e jesteś Teddym Rooseveltem, który szturmuje wzgórze San

Juan.

- Nie wiesz, o co prosisz, Frań. Jestem flegmatyczny z

wyboru i z temperamentu, a z wiekiem się to pogłębia.

- No to się przestaw - powiedziała ze słodkim uśmiechem,

którym posługiwała się zawsze, żeby uzyskać to, na czym jej
zależało. -Jutro wieczorem będziesz mógł popróbować z trąbką,
jeśli Harley nie zapomni jej przynieść.

- Show będzie należał do bliźniaków. Harley w przebraniu

Borisa Karloffa i David grający obślizgłego doktora - idealny
lizus.

- Obaj są utalentowani. I tacy dobrzy sportowcy. Marnują się

w banku - Spojrzała na zegarek, ale nie spieszyła się jeszcze do
wyjścia.

- Cieszę się, że dałaś Eddingtonowi rolę. Wiem, że jest

przerażony, ale...

- Będzie idealnym panem Gibbsem, prawda? Mam tylko

nadzieję, że będzie ćwiczył emisję głosu. On mówi szeptem.

background image

- Nikt nie krzyczy w księgarni, a tam właśnie spędził całe

swoje życie.

- Tak czy inaczej jest jeszcze jedna sprawa, o której chciałam

porozmawiać. W lecie chcemy wystawić sztukę Dzwonek,
książka i rączka i potrzebujemy kota do roli Pyewacke-ta. Czy
myślisz, że... ?

- Nie, nie wydaje mi się, żeby Koko się nadawał do tej roli.

Jest skrajnie niezależny. Nie daje sobą kierować. Woli też
własne scenariusze.

- Może powinniśmy ogłosić nabór i zaprosić ludzi, żeby

przynosili swoje koty.

- Wznieciłabyś zamieszki. Miałabyś na karku trzystu

miłośników kotów i ich trzysta pupilków piszczących,
plujących, walczących i wspinających się po kurtynie. A ludzie
zachowywaliby się jeszcze gorzej. Przepychanki, chamstwo,
brak jakichkolwiek względów. Jeden zespół z Nizin tak się
urządził. Musieli wzywać policję.

- Ale to by przysporzyło nam rozgłosu. Kiedy zacznie

wychodzić gazeta, będziemy mieli reklamę. Obiecali, że
zrcenzują nasze przedstawienie.

- Chyba śnią! śe niby kto to zrobi? Znasz jakiegoś krytyka w

Moose County?

- Ciebie - powiedziała ze swoim słodkim uśmiechem.

Qwilleran wypuścił powietrze przez wąsy.

- A jak mam siedzieć w piątym rzędzie na środku widowni,

robić notatki i jednocześnie być na scenie, dąć w trąbkę i
szturmować wzgórze San Juan?

- Jakoś to wymyślisz - potrafiła być w jednej chwili skrajnie

nielogiczna, a zaraz potem przerażająco wyrachowana. - Czy
teatr będzie gotowy na czas?

- Obiecali, że tak. Ale z budowlańcami nigdy nie wiadomo.

Elektryka może porazić prąd, hydraulik może zatonąć, malarze
nawdychają się toksycznych wyziewów, stolarze wykrwawią się
na śmierć.

background image

- Co myślisz o tym, żeby rozpocząć sezon rewią, a nie

broadwayowską sztuką?

- Co masz na myśli?
- Humorystyczne epizody... dowcipne parodie... chórki...

komiczne akty. Harley i David mają w repertuarze zabawny
numer dla bliźniaków. Susan tańczyła w college'u, mogłaby
zrobić choreografię.

- Masz w głowie jakiś temat?
- To powinna być parodia codzienności, nie myślisz? To

znaczy telewizji, mody, muzyki pop, Departamentu Skarbu -
cokolwiek w tym stylu. I najlepiej, żeby akcja toczyła się w
Moose County.

- A kto napisze te dowcipne epizody i humorystyczne

parodie? - Qwilleran domagał się odpowiedzi.

- Ty - znów ten kuszący uśmiech. Qwilleran wykrztusił z

siebie protest.

- To zajmie dużo czasu i uwagi, a wiesz, Frań, że piszę

powieść.

Spojrzała na zegarek.
- No, pomyśl o tym. Teraz muszę iść do domu. Spodziewam

się zamiejscowej rozmowy. Ma dzwonić moja matka. Jest w
odwiedzinach u ciotki na Nizinach. Dziękuję za twój wkład,
Qwilł. Widzimy się jutro dokładnie o siódmej.

Qwilleran wracał do domu wolnym krokiem, ciesząc się

odświeżającą wiosenną bryzą. W poniedziałkową noc
ś

ródmieście było zawsze wyludnione i nad Main Street zaległa

tajemnicza cisza. Jego kroki dudniły echem w kanionie, który
tworzyły kamienne budynki.

Powoli zaczynał przekonywać się do pomysłu oryginalnej

rewii. W college'u pisywał studenckie przedstawienia. Zabawne
byłoby pisanie parodii znanych piosenek, po jednej o każdym z
miasteczek Moose County. Pierwsi osadnicy nadali im
dziwaczne obce nazwy Sawdust City, Chipmunk, Squunk
Corners, Middle Hummock, West Middle Hummock, Wildcat,

background image

Smiths Folly, Mooseville, było tam nawet miasteczko o nazwie
Brrr (był to biegun zimna w Moose County).

Parodie byłyby łatwe do napisania, pomyślał. Spróbował w

myślach ułożyć kilka początków i swoim potężnym barytonem
zanucił, a echo wtórowało mu w ulicznym kanionie.

Wszystko jest niemodne w Sawdust City... W dół drogą

Ittibittiwassee... Middle Hummock, oto nadchodzę... Kwiecień
w Chipmunk; kwitnę chwasty... Kiedy w Mooseville nadchodzi
plaga komarów... Szaleję za Wildcat...

Tak śpiewając, szybko dotarł do parku. W tym miejscu Main

Street rozwidlała się i okrążała mały park, na którego obwodzie
stały dwa kościoły, sąd, biblioteka publiczna i przyszły teatr. W
szopie paliło się nocne światełko, ale długi podjazd do wozowni
tonął w ciemnościach. Księżyc skrył się za chmurą, a do tego
Qwilleran zapomniał włączyć narożne światła na zewnątrz
domu.

Otworzył drzwi, wszedł do środka po omacku i namacał ręką

włącznik, ale światło nie zapaliło się. Nie włączyła się też lampa
na schodach. Wysiadły korki, pomyślał. Miejscowy „żart"
polegał na tym, że odłączano prąd na wszelki wypadek, jeśli w
prognozie pogody przewidywano burzę. Zaczął wspinać się po
schodach po ciemku. Brodie miał rację, były strome, a stopnie
za wąskie. W całkowitej ciemności zdawały się jeszcze węższe i
jeszcze bardziej strome. Wspinał się powoli i ostrożnie,
chwytając się za poręcz.

W połowie drogi na górę Qwilleran zatrzymał się. Na klatce

panowała ostra woń - prawie jakby to była kawa, a może to była
spalenizna? Przepaliły się kable? Kiedy koty były same w
domu, obawiał się zawsze pożaru.

W tej chwili usłyszał dźwięk, którego nie mógł rozpoznać.

Wsłuchiwał się. Koty były zamknięte w swoim pokoju na
odległym krańcu budynku, a to nie był odgłos zwierzęcia, tylko
metaliczne skrobanie o drewno. Przypomniał sobie o żelaznym
herbie opartym o ścianę na wyższej kondygnacji. Jeśli spadnie

background image

na niego z góry, zmiecie go wprost na parter. Przywarł płasko
do ściany i posuwał się wzdłuż niej, wolno, po jednym schodku.

Na korytarzu przystanął i znowu nasłuchiwał. Wyczuwał

czyjąś obecność. Nie było żadnych dźwięków, ale ktoś tam był i
oddychał. Drzwi do salonu były otwarte, a pamiętał, że je
zamykał przed wyjściem. Całkowita ciemność, w jakiej spowity
był dom, wskazywała na to, że okiennice były zamknięte, a był
pewien, że zostawił je otwarte. Teraz nie wątpił, że słyszy
oddechy, i zobaczył parę czerwonych oczu świecących się w
zaciemnionym pokoju.

Ostrożnie poszukał włącznika, mając nadzieję, że będzie

działał. Jego ręka dotknęła czegoś włochatego.

Z gardła Qwillerana wydobył się horrendalny ryk. Było w nim

coś z ryku uwięzionego lwa, zranionego słonia i chorego
wielbłąda. Tego wrzasku nauczył się w Afryce Północnej.

Prawie natychmiast zapaliło się światło i chór stremowanych

głosów cienko zaśpiewał Sto lat! W pokoju było ze dwa tuziny
ludzi. Wszyscy nieśmiali i przestraszeni, z poczuciem winy
malującym się na twarzach.

- Niech was cholera jasna, co za głąby! - zawył Qwilleran.
- Mogliście mnie przyprawić o zawał serca! Co to jest?
Przed nim piętrzył się czarny niedźwiedź ze szklanymi

oczami i rozwartą paszczą, stojący na tylnych łapach. Jedna z
przednich łap spoczywała na wyłączniku.

Dwie jarzące się czerwone plamki to były światełka małej

maszynki, która stała na karczmianym stoliku do gry w karty i
bulgotała.

- Przepraszam, to moja wina - powiedziała Francesca.
- To moja wina. Wykorzystaliśmy klucz, który mi dałeś.
- Mojemu klonowi należą się pochwały za przekonującą grę -

wtrącił Harley Fitch.

- Mój klon powykręcał żarówki - dodał jego brat David, ten z

wąsami. - Stał na moich ramionach i tym wierceniem się
doszczętnie zrujnował mi golf.

background image

Qwilleran zwrócił się do Franceski:
- To dlatego tak mnie przetrzymałaś. Zastanawiałem się,

czemu co pięć minut spoglądasz na zegarek.

- Potrzebowaliśmy pół godziny, żeby się tu dostać i wszystko

urządzić. Musieliśmy zaparkować samochody tak, żeby nikt ich
nie widział, trzeba było się tu wdrapać, wciągnąć niedźwiedzia
po tych cholernych schodach i ukryć półciężarówkę Wally'ego.

- Tak się złożyło, że miałem w samochodzie tego

niedźwiedzia, mam go dostarczyć do klienta - powiedział Wally
Toddwhistle, młody wypychacz zwierząt.

- A skąd wiedzieliście, że dzisiaj są moje urodziny?
- Tata sprawdził na twoim prawie jazdy - wyjaśniła Fran-

cesca.

- A to tam, co to jest? - Qwilleran wskazał na maszynkę z

dwoma czerwonymi światełkami.

- To jest prezent od nas wszystkich - odrzekła żona Da-vida.
- Protest przeciwko zabójczej kawie, którą nam serwujesz.

Ustawiasz go na tyle filiżanek i na taką moc, na jaką chcesz.
Zegar go włącza i wyłącza.

Potem ktoś' rozłożył papierowe talerze i filiżanki, a ktoś' inny

odkrył prostokątne ciasto ozdobione rysunkiem trąbki i
teatralnym napisem „Połamania kości!".

Kiedy Qwilleran ochłonął, aktorzy i ekipa Arszeniku i starych

koronek odetchnęła. Byli tam wszyscy: Carol Lanspeak i Susan
Exbridge, które grały przygłupie stare siostry; Larry Lanspeak,
aktor charakterystyczny o wielu twarzach; Harley i David
Fitchowie, którzy lubili grać pijaków, dziwaków i potwory;
mądra żona Davida, Jill, która projektowała kostiumy i
scenografię; Wally Toddwhistle, mistrz w budowaniu planów ze
skrzynek po pomarańczach, kleju i szpul po kablach; Derek
Cuttlebrink, który przygotowywał się do swojej pierwszej roli;
Eddington Smith, któremu z trudnością przychodziły swobodne
kontakty z innymi ludźmi, i inni członkowie zespołu, których
Qwilleran znał tylko z widzenia. Wszyscy mówili naraz:

background image

Susan: Kochanie, twoje wejście w drugim akcie było

rewelacyjne!

Frań: Aktor, który czuje, że jest jednością, przemawia całym

swoim ciałem, Derek.

Carol: Jak się ma twoja żona, Harley?
Harley: W porządku, ale trochę drażliwa. Lekarz kazał jej

przestać palić, dopóki dziecko się nie urodzi.

Wally: Co to jest to duże żelazne coś na schodach?
Qwilleran: To część bramy, jak mi się zdaje. Przyjechała ze

Szkocji.

Larry: Na samym początku przedstawienia podniosła się i

musiałem improwizować całą scenę. Myślałem, że ją zabiję!

David: Zapuściłem wąsy do roli w Pijaczynie, bo jestem

uczulony na klej, a potem postanowiłem ich nie golić, podobają
się Jill.

Derek: A gdzie są koty?
Qwilleran: W swoim pokoju, oglądają telewizję. Mam je

wypuścić?

Koko i Yum Yum weszły ramię w ramię, jak para koni

zaprzężona do karety. W progu zatrzymały się gwałtownie. Ich
nosy, uszy i wąsy badały sytuację: hałaśliwi nieznajomi jedzą
kruszące się ciasto. Chwilę później wyczuły niedźwiedzia,
wiszącego nad nimi złowrogo. Yum Yum zaczęła uderzać na
obie strony ogonem, zjeżyła grzbiet, położyła po sobie uszy i
wąsy, zmrużyła oczy i pokazała kły. Koko skradał się do bestii
wolno, z brzuchem przy podłodze, zanim nie upewnił się, że jest
nieszkodliwa. Wtedy odważnie powąchał jej tylne nogi i
podniósł się, żeby zaatakować sztywne futro. Następnie zwrócił
uwagę na wypychacza, który nerwowo przyglądał się dziełu
Koko. Koko obwąchał gruntownie Wally'ego Toddwhistle'a.

- Wie, że masz do czynienia ze zwierzętami - powiedział

Qwilleran, żeby wytłumaczyć niedyskretne węszenie Koko.

- Moja matka mawiała, że jeśli kot cię polubi, to znaczy, że

masz książęcy charakter - starał się przypochlebić Wally.

background image

Harley Fitch podniósł prawą rękę na znak zgody.
- Jeśli matka Wally'ego tak mówiła, to znaczy, że to święta

prawda. Możecie mi wierzyć.

- Amen! - powiedział David.
- Kto kupuje niedźwiedzia? - zapytał Qwilleran młodego

wypychacza.

- Gary Pratt, do swojego baru w „Hotel Booze". Muszę

zawieźć go jeszcze dzisiaj, kiedy stąd wyjdę. Znasz Gary'ego?
Moja matka mówi, że bardziej przypomina niedźwiedzia niż
człowieka.

- Słuchajcie, słuchajcie! - nawoływał Harley.
Tymczasem Koko odkrył, że niektórzy z hałaśliwych

nieznajomych siedzą na podłodze, do czego miał boskie prawo
tylko on sam. Podkradał się do nich i skrzeczał:

- Nyik, nyik, nyik!
Yum Yum uspokoiła się i chodziła między gośćmi,

sprawdzając ich sandały, kowbojki i trampki, ale żadne jej nie
zainteresowały. Potem odkryła sznurowane półbuty Eddingtona
Smitha. Onieśmielony księgarz stał na uboczu i Qwilleran
podszedł do niego.

- Znalazłem dla ciebie kilka komedii Szekspira. Starsza pani

w Squunk Corners miała je u siebie na strychu. Są w dobrym
stanie - powiedział Edd miękkim głosem, uśmiechając się
nieznacznie.

- Nie wiedziałem... u Barda są następne... w Squunk Corners -

powiedział nieobecnym głosem Qwilleran, który śledził
zachowanie kotów. Yum Yum rozwiązywała radośnie
sznurowadła Edda, a Koko badał jego skarpetki i nogawki
spodni. Robił to uważnie i dokładnie, jego wąsy były ustawione
do przodu, a oczy rzucały dzikie błyski.

- Ludzie tutaj - wyjaśniał Eddington - zbierali kiedyś rzadkie

książki, ciekawe druki, pierwsze wydania. Mam na myśli
bogatych ludzi. Przynajmniej to można było robić w Pickax.

background image

- Kiedy zacznie działać gazeta, powinni przysłać reportera do

twojego sklepu. Mógłbyś udzielić wywiadu.

- Nie jestem pewien, czy jestem właściwą osobą - zamyślił się

księgarz. - Kupiłem reklamę, tylko jedną czwartą strony. Nigdy
przedtem się nie ogłaszałem, ale przyszła do mnie jedna młoda
dama i powiedziała, że powinienem. „Reklama jest... kampanią
wywrotową skierowaną przeciwko intelektualnej szczerości i
integralności moralnej". Ktoś tak powiedział. Wydaje mi się, że
Toynbee - dodał Edd z poczuciem winy.

- Reklama na jedną czwartą strony cię nie skompromituje -

zapewnił go Qwilleran.

W tym momencie wszedł Harley Fitch z ciastem na tacy i

Koko skupił uwagę na wiceprezesie banku, który pocierał lewą
stopą prawą kostkę, międlił dłońmi dżinsy i odkrztuszał ślinę.

- Zjedz kawałek ciasta, Edd - powiedział najczulszym głosem,

jakby księgarz był głuchy.

- Zjadłem już dwa kawałki. „Rozum powinien kierować

apetytem".

- Kto to powiedział, Edd?
- Cyceron.
- Cyceron chciałby, żebyś zjadł jeszcze kawałek. Jak często

chodzisz na przyjęcia urodzinowe?

- Nigdy przedtem nie byłem na przyjęciu - przyznał ze

smutkiem Edd.

- Nawet na swoim własnym?
Mały człowieczek zaprzeczył ruchem głowy i uśmiechnął się

tym swoim uśmiechem na wszystkie okazje.

- W porządku! Na twoje urodziny urządzimy przyjęcie na

scenie nowego teatru, z trzymetrowym tortem. Będziesz mógł
zdmuchnąć świece przed trzystuosobowa widownią.

Na twarzy księgarza radość walczyła z niedowierzaniem.
- Proklamujemy w Pickax dzień Eddingtona Smitha. David,

słysząc poruszenie, dołączył do scenki.

background image

- Urządzimy paradę z przemarszem szkolnych orkiestr, a

wieczorem fajerwerki.

Jill Fitch odciągnęła Qwillerana na bok.
- Czy nie są szaleni? Ale oni to zrobią! Paradę, fajerwerki,

proklamację i całą resztę! Ściągną burmistrza albo nawet
gubernatora, tacy właśnie są.

Jill zniżyła głos:
- Chcesz przyjść na przyjęcie powitalne dla Harleya i Belle w

sobotę wieczorem? Przeprowadzili się do starej rezydencji
Fitchów. Przynieś butelkę.

- A co z prezentem?
- śadnych prezentów. Bóg mi świadkiem, że niczego im nie

brakuje. Widziałeś dom dziadka Fitcha? Jest zastawiony
wszelkim dobrem. Nie wiem, jak Harley może mieszkać ze
stadami wypchanych zwierząt i haremem marmurowych nimf.

- Nigdy nie poznałem Belle - powiedział Qwilleran. - Czy ona

nigdy nie przychodzi na próby?

Jill wzruszyła ramionami.
- Nie czuje się komfortowo w takim tłumie. Jesteśmy trochę

ekspansywni. Poza tym teraz jest w ciąży. Harley mówi, że ona
jest zadufana w sobie.

To było hałaśliwe przyjęcie dla dwudziestu czterech gości,

stłoczonych w pokoju zaprojektowanym dla jednego człowieka i
dwóch kotów. Carol Lanspeak dużo się śmiała. Larry
naśladował swoich najbardziej ekscentrycznych klientów. Susan
Exbridge, czterdziestoletnia rozwódka, zaprosiła Qwillerana na
wieczór taneczny do ośrodka wypoczynkowego za miastem, ale
odmówił pod pretekstem wcześniejszych zobowiązań. Susan
była członkiem rady bibliotecznej i Qwilleran bał się, że Polly
może się o tym dowiedzieć. Eddington Smith powiedział, że
nigdy dotąd tak dobrze się nie bawił. Harley Fitch był pod
wrażeniem zalotów Koko i zapytał, czy mógłby zabrać go ze
sobą do domu.

background image

Po wyjściu gości Qwilleran przygotował w ekspresie jeszcze

jedną filiżankę kawy i dokończył ciasto. Yum Yum zwinęła się
w kłębek na jego kolanach, a Koko zabrał się do okruszków
pozostawionych na dywanie. Rozległo się wycie syren wozów
straży pożarnej pędzących Main Street na północ i Qwilleran
bezwiednie spojrzał na zegarek. Była pierwsza trzydzieści pięć.

Następnego ranka, kiedy włączył wiadomości nadawane przez

PKX FM, przypomniał sobie o dźwięku syren. „Wszystkie
wizyty w klinice dentystycznej doktora Zollera zostają
odwołane z powodu nagłego pożaru, który wybuchł dziś w nocy
po godzinie pierwszej. Policja podejrzewa podpalenie. Pacjenci
mogą zapisywać się na inne terminy telefonicznie".


SCENA CZWARTA

Miejsce: Mieszkanie Owillerana, później pokój prób
Czas: Wtorek wieczór
Osoby: Chad Lanspeak
Dom towarowy Lanspeaków zamykano o piątej trzydzieści i

Qwilleran zastanawiał się, czy Chad zjawi się u niego, jak
obiecywał. Jeśli jest tak nieodpowiedzialny, jak mówił Brodie,
zapomni o spotkaniu i pójdzie na ryby. O piątej czterdzieści nie
było jeszcze śladu po czarnej owcy. Qwilleran wyjrzał przez
okno w kierunku Main Street i zobaczył tylko robotników
odjeżdżających po pracy swoimi ciężarówkami. W końcu o
szóstej piętnaście na podjeździe pojawił się poobijany pikap.
Dławiąc się i podskakując, zajechał przed dom, gdzie
zaparkował, czemu towarzyszyły wystrzały z rury wydechowej.
Młody człowiek wyskoczył z samochodu, chwycił w rękę całe
naręcze rakiet śnieżnych. Qwilleran nacisnął guzik, który
otworzył drzwi. Chad Lanspeak wdrapał się na górę ze swoim
ciężarem. Rakiety miały kształtne miodowe ramy, a drewno
pociągnięte było werniksem. Rzemienie z naturalnej skóry
splecione były w misterny wzór.

background image

- Przyniosłem wszystkie. Nawet nie wiedziałem, że mam ich

aż tyle - powiedział. - Hej, co to za żelastwo? - przyglądał się
insygniom rodu Mackintoshów z ciekawym motto, okalającym
postacie dwóch walczących kotów. „Podnieś rękawicę, nie tknij
kota".

- Przyjechała ze szkockiego zamku - wyjaśnił Qwilleran. - Ma

trzysta lat.

- Musi być cenna.
- Ma raczej wartość sentymentalną. Moi pradziadowie

pochodzili ze Szkocji.

W chłopcu trudno było rozpoznać znudzonego sprzedawcę ze

sklepu jego ojca. Nadal demonstrował swoją grzywę, po której
rozpoznawano go w Pickax, ale teraz był tak przyjaźny jak
wielu innych nastolatków, których Qwilleran widział w
wiejskim środowisku. Młodzi wychowani na wsi, jak zauważył
Qwilleran, mieli tę bezpośredniość i łatwość nawiązywania
kontaktów, która znosiła różnice pokoleniowe.

- Ułóż rakiety na podłodze w salonie - zasugerował Qwilleran.

- Tak będę mógł porównać rodzaje i rozmiary.

- Nigdy nie widziałem podobnego miejsca - powiedział Chad,

podziwiając pokrytą zamszem sofę, kwadratowe fotele,
chromowane lampy i stoliki ze szklanymi blatami.

- Lubię współczesne wzornictwo - rzekł Qwilleran - mimo że

nie jest chyba w Pickax popularne.

- To interesujący obraz. Co przedstawia?
- To druk ukazujący łódź patrolową z 1805 roku, która

pływała po Wielkich Jeziorach.

- Ma żagle, armatę i wiosła! Śmieszne! Skąd pan go ma?
- Z antykwariatu.
- Czy jest cenny?
- Antyki są warte tyle, ile ktoś' chce za nie zapłacić. Potem

Chad podziwiał zestaw stereo, prawdziwe dzieło

sztuki, ustawiony na otwartym regale i Qwilleran zaczynał

ż

ałować, że zaprosił chłopaka do swojego mieszkania. Cholera,

background image

zbiera informacje! W pokoju były koty. Myły się spokojnie po
wieczornym posiłku. Qwilleran niepostrzeżenie wyniósł je do
ich własnego pomieszczenia. Obcy ludzie często podziwiali w
kotach bardziej ich wartość pieniężną niż piękno, dlatego
Qwilleran ciągle obawiał się, że ktoś' je ukradnie.

- No, to do interesów - powiedział. - O siódmej mam próbę.
Chad nadal podziwiał druk przedstawiający łódź patrolową.
- W okolicy jest facet, który robi modele statków podobnych

do tego. Jest naprawdę dobry. Mógłby je sprzedawać za
porządne pieniądze, gdyby tylko chciał.

- Bez wątpienia - przytaknął Qwilleran. - Jaki model

polecałbyś' na początek?

- Pomyślmy... najłatwiej zaczynać z „niedźwiedzią łapą". Nie

ma żadnych ostróg, one są pomocne przy dłuższych
wędrówkach. Przyniosłem też mocowania, żeby pan mógł
zobaczyć, jak to działa. Jakie ma pan buty?

Qwilleran wyciągnął parę wysokich butów, jakie noszą

drwale, do których Chad przymocował parę „niedźwiedzich
łap". W cudaczny sposób próbował przemieszczać się w nich po
hallu.

- Nie musi pan podnosić tak wysoko nóg! - wykrzyknął za

nim Chad. - Niech pan się pochyli do przodu, proszę swobodnie
kołysać ramionami... Stopy za szeroko...

- Chciałbym spróbować też innych, te za bardzo przypominają

mi koszyki na owoce.

- Dobrze, mam jeszcze te w stylu Michigan. Są większe i

mają cięższe ogony do wędrówek. Arktyczne są najszybsze, bo
długie i wąskie. Wszystko zależy od tego, ile jest śniegu i czy
jest

ś

wieży

puch.

Może

powinien

pan

wypróbować

dziewięćdziesięciocentymetrowe „ogony bobra".

Przypięty rzemieniami do „ogonów bobra", Qwilleran człapał

niepewnie wzdłuż korytarza.

- Niech pan nie podnosi „ogonów"! - krzyknął Chad. -Pana

stopy są za daleko od siebie. Będą pana bolały nogi.

background image

- To jak chodzenie na rakietach tenisowych.
- Przywyknie pan do tego, jak tylko wyjdzie pan na śnieg.
- Ile chcesz za „ogony bobra"? - zapytał Qwilleran. - Wypiszę

ci czek.

- Trudno tu zrealizować czek. Nie ma pan... uch...
- Nie trzymam w domu gotówki, ale jeśli podrzucisz mnie do

drogerii po wschodniej stronie, zrealizują dla mnie czek.
Możesz mnie potem wysadzić pod teatrem.

Pomógł Chadowi znieść po wąskich schodach wszystkie

rakiety do zdezelowanego pikapa. Był to terenowy wóz o
wysokim podwoziu i dużych oponach.

Kiedy ruszyli, Qwilleran zauważył:
- Nie ma w tym aucie nic złego, czego nie dałoby się

poprawić za pomocą tłumika, kilku sprężyn, farby i nowego
silnika.

- Jest w porządku - wyjaśnił Chad. - Tego właśnie mi

potrzeba, kiedy jadę sprawdzać moje sidła. Zakładał pan kiedyś
sidła?

- Jestem chłopakiem z miasta - powiedział Qwilleran. -Nie

poluję, nie zastawiam sideł, nie chodzę na ryby, ale wiem, że to
popularne sporty w Moose County.

- Można całkiem sporo zarobić na sidłach. Może pan iść ze

mną, kiedy śnieg zacznie padać, jeśli pan chce, pokażę panu, jak
używać „ogonów bobra". Może będzie pan chciał zobaczyć
moje sidła.

Pomysł, żeby zastawiać pułapki na dzikie zwierzęta, był dla

Qwillerana odpychający. Słyszał, że bóbr złapany w sidła
potrafi odgryźć własną nogę, żeby się uwolnić. Odkąd mieszkał
z kotami, stał się wyjątkowo wrażliwy na punkcie przemocy
wobec zwierząt. Nawet myśl o rybie nadzianej na haczyk wędki
była dla niego przykra, mimo że lubił smak pstrąga w „Old
Stone Mili".

background image

- Byłbym wdzięczny za propozycję lekcji chodzenia w

rakietach po śniegu - powiedział, starając się mówić żargonem. -
Ale wątpię, czy skuszę się na sidła. Gdzie je rozstawiasz?

- Na króliki i wiewiórki w Hummock, na lisy przy drodze

Ittibittiwassee. Łapię w sidła żywe zwierzęta, w ten sposób nie
uszkadzam futra.

Qwilleran patrzył przed siebie przez brudne szyby samochodu

i nie odezwał się. Nie chciał wiedzieć, co dzieje się ze
zwierzętami po tym, jak zostaną złapane żywcem.

- Kilka tygodni temu złapałem skunksa. Te są najsprytniejsze.

Najlepiej jest je utopić.

Qwilleran odetchnął, kiedy w końcu dojechali do drogerii.

Kiedy czek został zrealizowany, ruszyli w kierunku centrum
wspólnoty, gdzie odbywały się próby. Samochód odpalił,
rzężąc, strzelając i dławiąc się benzyną. Qwilleran zapytał jak
gdyby nigdy nic:

- Co myślisz o wandalizmie w Pickax, Chad? Z dnia na dzień

jest coraz gorzej.

Dojechali do głównego skrzyżowania i zatrzymali się na

ś

wiatłach. To były jedyne światła w mieście. Chad wychylił się

przez okno i krzyknął „Heja!" do pasażerów zardzewiałego
pojazdu. Nie odpowiedział na pytanie Qwillerana.

- Kiedy byłem młody - kontynuował Qwilleran - wywalaliśmy

ś

mietniki na ulicach Chicago. Z jakichś dziwnych powodów,

których nie pamiętam, wydawało nam się, że to jest zabawne.
Co jest zabawnego we włamywaniu się do szkoły i
demolowaniu szkolnego komputera?

- Myślę, że nie lubią szkoły i chcą się zemścić - powiedział

Chad.

- I nie lubią, kiedy boruje się im zęby, więc podpalają klinikę

dentystyczną. O to chodzi? - zapytał go Qwilleran. - Nie
rozumiem tego. Jesteś młody, może ty mi to wyjaśnisz?

- Nie byłem nawet w pobliżu miejsca, gdzie to się zdarzyło.

Byłem na imprezie w Chipmunk - powiedział, broniąc się.

background image

Wyhamował przed siedzibą wspólnoty, mocno dając po
hamulcach.

- Dzięki za podrzucenie, bracie. Skontaktuję się z tobą, jak

spadnie śnieg.

Chad pokiwał w grobowej ciszy.
Qwilleran rzucił okiem na zegarek, był już spóźniony pół

godziny. Transakcja zabrała mu więcej czasu, niż się
spodziewał, przez jazdę do drogerii stracił kolejne dwadzieścia
minut. Francesca miała bzika na punkcie punktualności,
wiedział, że nie będzie szczęśliwa.

Kiedy wszedł do sali, gdzie odbywała się próba, okazało się,

ż

e sytuacja była gorsza, niż myślał. Wielu członków trupy było

nieobecnych, i to bez wcześniejszego uprzedzenia. Wielu
innych, oprócz Qwillerana, spóźniło się. Frań była wściekła, a
ogólny nastrój podły. Pod wpływem jej poirytowania aktorzy
dekoncentrowali się, mylili kwestie albo wręcz je opuszczali. W
kluczowej scenie Qwilleran ledwo wdrapał się po schodach,
zamiast ruszyć po nich jak zdobywca. Eddington wypowiadał
swoje kwestie koszmarnym scenicznym szeptem. Rekwizytor
zapomniał przynieść miecz, a Harley Fitch w ogóle nie pojawił
się z trąbką swojego dziadka, która pamiętała czasy pierwszej
wojny światowej.

W pewnym momencie zdesperowana reżyser odesłała ich

wszystkich ze sceny i próbowała dać Eddowi lekcję wymowy.
Lanspeakowie skorzystali z okazji, żeby zamienić kilka słów z
Qwilleranem. Larry powiedział:

- Nasz syn marnotrawny zadziwił nas w ostatni weekend.

Swoją ciężarówką, która trzyma się dzięki plastrom, przywiózł
wszystkie swoje rakiety śnieżne. Powiedział, że chcesz kupić
jedną parę. Pokazał wreszcie ludzką twarz zamiast tych obcych
genów.

- I w sklepie zachowywał się w cywilizowany sposób w

stosunku do klientów. Wszyscy myśleliśmy, że jest chory -
powiedziała Carol.

background image

To był pierwszy raz, kiedy Lanspeakowie wspomnieli o

swoim najmłodszym synu, chociaż często chwalili się dwójką
pozostałych: tym, że zdobyli nagrody matematyczne, tym, że
grali na saksofonie, przewodniczyli drużynie tenisowej, wydali
rocznik szkolny.

- Chad przywiózł do mojego mieszkania całą kolekcję i dał mi

ostrą lekcję chodzenia po śniegu na sucho. Kupiłem parę
„ogonów bobra" - powiedział Qwilleran.

- Cicho tam z tyłu! - krzyknęła Frań. - Staramy się zrobić

próbę.

Później, kiedy Carol dostała czkawki, a Susan zaczęła

chichotać, Frań wykrzyknęła:

- Przerwa, to wszystko na dzisiaj. Zaczniemy jutro od

początku. Jeśli dokładnie o siódmej wszyscy nie będą tu obecni,
jeśli nie będziecie znali swoich ról i jeśli nie potraktujecie prób
poważnie, to przedstawienia nie będzie!

Qwilleran nigdy jeszcze nie widział jej tak wkurzonej i nie

omieszkał wspomnieć o tym Wallyemu, kiedy wychodzili do
domu.

- Moja matka powiedziałaby, że to przez pełnię księżyca -

powiedział wypychacz zwierząt.

SCENA PIĄTA

Miejsce: Redakcja nowej gazety Moose County
Czas: Późny wieczór tego samego dnia
Osoby: Arch Riker, wydawca i redaktor w jednej osobie
Junior Goodwinter, redaktor naczelny
Hdcie Rice, szefowa działu reklamy
Roger MacGillivray, reporter
Kamienne budynki w śródmieściu Pickax w poświacie

księżyca lśniły niebieskobiałym światłem. Po katastrofalnej
próbie Qwilleran ruszył pieszo w stronę domu, ale zawrócił z
drogi i udał się do siedziby nowej gazety. To była wigilia

background image

ukazania się pierwszego numeru i jako duchowy ojciec tego
prasowego dziecka był bardzo podenerwowany. To dzięki jego
sugestii Fundacja Klingenschoenów umożliwiła realizację
przedsięwzięcia. Na jego wezwanie z Nizin przybył stary
przyjaciel Arch Riker, który miał nadzorować całą akcję. Za
jakiś czas miała zostać zbudowana drukarnia i kompleks
biurowy, ale na razie druk gazety był zlecany obcej firmie. Cała
redakcja i dział handlowy mieściły się w wynajętych
pomieszczeniach.

Qwilleran wiedział, że zespół pracował po dwanaście, a nawet

więcej godzin na dobę, i schodził im z drogi, ale teraz przyszła
już pora na końcowe odliczanie. Nowe pismo trafi do rąk
czytelników w środę po południu. Qwilleran czuł się zazdrosny.
To był moment podniecenia i napięcia, a on był poza tym.

Tak jak przypuszczał, światła w budynku nadal się paliły.

Była to dawna pakowalnia mięsa. Znalazł Archa Rikera i
Juniora Goodwintera w biurze, które dzielili na spółkę. W
rękach trzymali puszki z piwem, a stopy mieli oparte na
biurkach. Wnętrze w niczym nie przypominało wymuskanego,
stonowanego kolorystycznie, akustycznie zaplanowanego,
wyposażonego w nowoczesny sprzęt otoczenia, jakie Riker i
Qwilleran znali z „Daily Fluxion". Tutaj szefowie działów
siedzieli pospołu ze świeżo upieczonymi reporterami. Wszyscy
stukali teksty na starych maszynach do pisania, w
pomieszczeniu przypominającym stajnię, które nadal było czuć
bekonem. Junior korzystał jednak z przywileju posiadania
własnego biurka o zaokrąglonym blacie, które należało do jego
pradziadka.

- Kawa jest jeszcze gorąca. Łap kubek, Qwill, i znajdź sobie

krzesło. Nogi na stół.

- Denerwujecie się? - zapytał Qwilleran.
- Wszystko jest zamknięte z wyjątkiem pierwszej strony.

Nadal czekamy na jakiś news, który nadawałby się na
wystrzałowy nagłówek. Dzięki spotom radiowym mamy

background image

osiemnaście tysięcy prenumerat, a drukujemy nakład trzy-
dziestotysięczny. Hbtie i jej ludzie sprzedali tyle reklam, że
dobiliśmy do czterdziestu ośmiu stron, to dwa razy więcej, niż
się spodziewaliśmy.

Qwilleran nigdy nie widział Rikera tak ożywionego. Za

czasów „Fluxion" Riker był wcieleniem znużonego redaktora,
brzuchatego i znudzonego. W Pickax z jego rumianej twarzy
biła satysfakcja i podniecenie.

Młody redaktor naczelny, nowa twarz w dziennikarstwie,

powiedział:

- Wiele artykułów mamy już napisanych. Wiele historii

napłynęło od korespondentów, ale potrzebujemy jeszcze
jakiegoś hitu, żeby spiąć całość. Roger MacGillivray
zrezygnował z nauczania i obsadza policję, ratusz i
komorników. Jego teściowa poprowadzi dział kulinarny, uczy
zajęć praktycznych i tak dalej, sam wiesz.

- Z rozrzewnieniem wspominam jej placek z jagodami -

powiedział Qwilleran.

- Kevin Doone będzie dla nas pisał do kolumny ogrodniczej.

Znasz Kevina? Ma firmę projektującą ogrody.

- Znam go dobrze. Mógłbym żyć przez rok za to, co mu

zapłaciłem za przycięcie kilku jabłoni na mojej posesji. „Sad ci
kwitnie? Doone go przytnie!" Robicie coś w sprawie
wandalizmu?

- Mamy ostry wstępniak - powiedział Riker. - Z dużym

naciskiem na konieczność zaangażowania się wspólnoty,
większy nadzór rodzicielski i konieczność zwiększenia liczby
nocnych patroli, nawet jeśli musieliby zatrudnić kogoś na pół
etatu. Szeryf powinien mieć na oku te dzieciaki z Chipmunk.
Myślą, że Pickax to strzelnica. Najwyższy czas skończyć z
pobłażaniem i sentymentalnym podejściem, że chłopcy muszą
się wyszaleć.

- Co właściwie wydarzyło się w klinice dentystycznej dziś

rano?

background image

- Najwyraźniej szukali narkotyków i gotówki. A kiedy nic nie

znaleźli, zdemolowali biuro i podłożyli ogień.

- Zazdroszczę wam, chłopki, ciężko jest być poza nawiasem i

tylko z daleka się przyglądać.

- Mówiłem ci, Qwill, że można by wykorzystać twoje

zdolności - wtrącił Riker - ale jesteś zajęty pisaniem tej swojej
cholernej powieści.

Qwilleran z żalem pogładził wąsy.
- Zaczynam myśleć, że pisarstwo nie jest moim

przeznaczeniem.

Jestem

dziennikarzem,

nade

wszystko

dziennikarzem.

- Sam mogłem ci to powiedzieć, ośle!
- Nie potrafię być wolnym strzelcem. To nie na mój

temperament. Potrzebuję dyscypliny, zleceń, terminów.

- To co, wchodzisz?
- A mam wyjście?
- Felietony, będziesz pisał felietony. Takie same gęste,

treściwe informacyjne teksty, jakie pisałeś dla „Fluxion". Mamy
dużo miejsca, które trzeba zapełnić, i dużo żółtodziobów, którzy
to robią. Potrzebny nam cały profesjonalizm, jaki da się z nas
wszystkich wykrzesać.

Trzasnęły wejściowe drzwi i w wejściu stanęła nagle Hixie

Rice.

- Szybko, chłopaki, potrzebuję piwa, kawy, czegokolwiek!

Jestem u kresu sił! Obskoczyłam wszystkie restauracje w tym
okręgu! Wszystkie chcą wykupić reklamę w dziale kulinarnym!
Te płaskie podeszwy mnie wykańczają!

Zsunęła z nóg czółenka i rzuciła je w kąt.
- A ty, co tu robisz? Nie powinieneś siedzieć na próbie, pisać

powieści albo niańczyć kotów? - zwróciła się do Qwillerana.

- Jeżeli jeszcze to potrafię - powiedział - zamierzam napisać

artykuł o ciekawych ludziach, którzy robią ciekawe rzeczy.

- Trzeba przyznać, że takie indywidua mieszkają tylko na

obrzeżach cywilizacji - zauważył Riker.

background image

- Nie ma nudnych tematów - przypomniał mu Qwilleran - są

tylko nudni dziennikarze, którzy zadają nudne pytania.

- W porządku, to wszystko jasne. Teraz jedyne, czego nam

potrzeba, to jakiś gorący news na pierwszą stronę. Pierwsze
wydanie będzie przedmiotem kolekcjonerskim i chcę, żeby
wyglądało jak prawdziwa gazeta.

- Roger jest w ratuszu na spotkaniu zarządu okręgu i jeśli

będziemy mieli szczęście, to zebranie przerodzi się w bijatykę
albo coś podobnego - powiedział Junior.

- Nie próbowaliście nigdy dziennikarstwa kreatywnego,

chłopcy? - zakpiła Hixie. - Porwijcie burmistrza! Zbombardujcie
ratusz! Spuśćcie wodę z tamy na Ittibittiwassee i zatopcie Main
Street!

Trzej poważni dziennikarze spojrzeli na nią groźnie.

Qwilleran spytał Rikera:

- Jaki tytuł będzie miała gazeta?
- Ta sprawa nie daje mi spać, mocno mnie przyblokowała.

Chciałem wybrać coś w stylu „Kroniki Moose County" albo
„Sygnały", albo „Weryfikator", albo „Zebranie". Musimy
szybko podjąć decyzję.

- Wy gazeciarze macie ograniczoną wyobraźnię - sprzeciwiła

się Hixie. - Dlaczego nie „Kula Armatnia Moose County" albo
„Łom", albo „Korkociąg"?

Trzej poważni dziennikarze jęknęli. Qwilleran zasugerował:
- Pozwólmy zadecydować czytelnikom. Na pierwszej stronie

można by wydrukować formularz.

- Ale na pierwsze wydanie musimy mieć jakiś tytuł albo

hasło. Musimy ją jakoś nazwać.

- Nazwijmy ją „Moose County coś tam", daję słowo, że to

ś

wietny pomysł - powiedziała Hixie.

Znowu trzasnęły frontowe drzwi.
- To Roger - zgadywał Junior.
Młody człowiek z aparatem przewieszonym przez ramię

wparował do biura. Roger miał sztywną czarną brodę i bladą

background image

karnację. Dzisiaj był bledszy niż zazwyczaj. Kiedy wpadł do
pokoju, był tak zdyszany, że ledwo oddychał, gapiąc się bez
słowa na czterech czekających na jakiś znak pracowników.

- Co się stało, Roger? - zapytał Riker.
- Morderstwo! - wykrztusił z siebie, głos ugrzązł mu w gardle.
- Morderstwo? - Riker zdjął nogi z biurka.
- Kto? - Junior, który skoczył na równe nogi, domagał się

dalszych informacji.

- Gdzie? - Hixie szybko wkładała buty.
- W ratuszu? - zapytał Qwilleran, dotykając nerwowo swoich

wąsów.

Roger znów się zakrztusił.
- W West Middle Hummock! Dwoje ludzi zastrzelonych!

Harley Fitch i jego żona!


SCENA SZÓSTA

Miejsce: Redakcja gazety
Czas: Popołudnie po zabójstwie Fitchów
Osoby: Pracownicy gazety
Pierwsze egzemplarze „Moose County coś tam" schodziły

właśnie z drukarni i powinien być to czas świętowania, a w
ratuszu powinny właśnie strzelać korki od szampana, ale
wiadomości

z

pierwszej

strony

przybiły

wszystkich

mieszkańców okręgu. W małym mieście, jakim było Pickax,
morderstwo nie jest nigdy bezosobową tragedią. Wszyscy są
bądź krewnymi, bądź przyjaciółmi, bądź też sąsiadami czy też
klientami ofiary. Nawet Arch Riker, osoba nowa w mieście,
weteran tysiąca historii o wielkomiejskich morderstwach, był
przygnębiony.

- Chciałem mieć sensacyjny tytuł na pierwszą stronę, ale nie

chciałem, żeby był aż tak tragiczny.

Z drukarni przywieziono kilka egzemplarzy pierwszego

wydania i pracownicy rozchwycili gazetę. Na środku strony

background image

widniało obwieszczenie: „Harley Fitch i jego żona nie żyją".
Qwilleran zauważył, że w wielkich miastach na Nizinach taka
zbrodnia nasunęłaby od razu skojarzenia z porachunkami mafii
narkotykowej. W Pickax, czterysta mil na północ od
wszystkiego, takie skojarzenia nie przyszłyby nikomu do głowy.
Czas na podejrzenia przychodził później, nad płotami, w barach
kawowych, ale teraz jedyną reakcją był szok, smutek i
niedowierzanie, że coś takiego mogło wydarzyć się w Moose
County.

Rano zadzwoniła Francesca.
- Och, Qwill, czy to nie bestie! Całą noc wymiotowałam.

Usłyszałam o tym w wiadomościach o północy. Ojciec nic mi
nie powiedział! Spodziewam się, że w popołudniowej gazecie
będzie więcej szczegółów. Chciałabym zadzwonić do Davida i
Jill, ale nie mam odwagi. Muszą być przerażeni.

- Informacja będzie na pierwszej stronie - powiedział

Qwilleran. - Wszystko wytłuszczonym drukiem, ze zdjęciem
Harleya. Nikt nie mógł znaleźć zdjęcia jego żony, przynajmniej
w tak krótkim czasie.

- W śródmieściu jest kupa ludzi. Wszyscy stoją na placu i

mówią tylko o tym. Nikt nie może w to uwierzyć! Oni, którzy
oczekiwali na dziecko! Nikt nie może się zabrać do pracy!

- Trudno się z tym pogodzić. Kto mógł to zrobić?
- To musi być gang z Chipmunk. Sezon turystyczny jeszcze

się nie zaczął, nie ma tych wariatów, którzy włóczą się po kraju,
patrząc, kogo by tu zastrzelić. Tak, to na pewno te punki z
Chipmunk.

Qwilleran dotknął kłykciami wąsów.
- Kiedy wczoraj na próbie wszystko szło źle, miałem

przeczucie, że coś wisi w powietrzu. Wally powiedział, że to z
powodu pełni księżyca.

- A ja wściekałam się na Harleya i Davida, i Jill, że nie

pojawili się bez uprzedzenia. Teraz, kiedy wiem dlaczego,
wolałabym obciąć sobie język. Oczywiście odwołamy

background image

przedstawienie. Nikt nie miałby serca kontynuować po tym, co
się stało. Boże! Nie mogę pracować, nie mogę nic robić. Myślę,
ż

e pójdę do domu i wypiję ojcu cały zapas scotcha. Idziesz ze

mną?

Historia na pierwszej stronie miała podtytuł Oczywisty

motyw rabunkowy, wprowadzenie napisał Roger MacGillivray:

Potomek rodziny Fitchów, wpływowy obywatel Moose

County, i jego młoda żona zostali zastrzeleni we wtorek
wieczorem w swoim domu w West Middle Hummock. Jak
donosi biuro szeryfa, Harley Fitch, lat 24, i jego
dwudziestojednoletnia żona, Belle, padli ofiarę mordercy, który
strzelał z powodów rabunkowych. Para przygotowywała się do
wyjścia z domu na próbę przedstawienia w Pickax. Według
koronera śmierć nastąpiła między szóstą a siódmą wieczorem.

David i jill Fitch, brat i bratowa zamordowanej pary, odkryli

ciała o siódmej piętnaście, kiedy przyjechali zabrać ich do
Pickax. Małżeństwo mieszka pół kilometra od rezydencji
Fitchów, ostatnio zajmowanej przez nowożeńców, którzy, jak
się dowiedzieliśmy, spodziewali się dziecka.

Jill Fitch powiedziała policji: „Mamy próby pięć dni w

tygodniu. Do miasta jeździmy razem, zazwyczaj o szóstej
trzydzieści. Dzwoniłam, żeby uprzedzić Harleya, że się
spóźnimy z powodu problemów z hydrauliką, ale nikt nie
podnosił słuchawki. Pomyślałam, że są na dworze i nie słyszą
dzwonka, więc pojechaliśmy tam najszybciej, jak to było
możliwe. Kiedy dojechaliśmy do ich domu, zatrąbiliśmy, ale
nikt nie wyszedł, więc David wszedł do środka i tak ich
znaleźliśmy".

Rzecznik biura szeryfa zauważył, że ciało Harleya leżało przy

tylnym wyjściu. Ciało jego żony znaleziono w sypialni. Nie było
ż

adnych śladów walki ani szamotaniny. Oboje mieli na sobie

dżinsy i podkoszulki, określone przez członków rodziny jako
stroje noszone podczas prób.

background image

Według rzecznika było jasne, że morderca lub mordercy

zaczęli grabić dom i albo znaleźli to, czego szukali, albo
rabunek przerwał im przyjazd drugiej pary.

Jill Fitch powiedziała policji: „Pamiętam, że widziałam

samochód odjeżdżający gruntową drogą, kiedy podjeżdżaliśmy.
Jechał szybko i wzbijał tumany kurzu". Przy drodze, o której
mowa, nie ma innych mieszkańców.

Dwudziestodwupokojowy dom jest siedzibą rodu Fitchów,

zbudowaną w latach dwudziestych XX wieku przez dziadka
Harleya, Cyrusa Fitcha. Rezydencja słynie z bogatej kolekcji
dzieł sztuki, książek i rzadkich przedmiotów.

Harley był synem Nigela i Carol (z domu Doone) Fitchów z

Indian Village. Po ukończeniu uniwersytetu w Yale i po roku
podróży dołączył do banku Pickax, którego prezesem jest jego
ojciec. Od niedawna Harley i jego brat David sprawowali
funkcje wiceprezesów banku.

Przed pójściem na uniwersytet Harley uczęszczał do szkoły

ś

redniej w Pickax, gdzie uzyskał świadectwo z wyróżnieniem.

Był członkiem drużyny tenisowej, samorządu szkolnego i
szkolnego teatru. W collegeu zajął się administracją handlową i
kontynuował zainteresowania artystyczne.

Po powrocie do Pickax był czynnym członkiem Klubu Kibica

i Klubu Teatralnego, gdzie mogliśmy go zobaczyć w roli
Dromia w „Chłopcach z Syrakuz". Był zapalonym żeglarzem,
który poprowadził ośmiometrową łódź „Fitch Witch" do wielu
ż

eglarskich zwycięstw. Od dziesiątego roku życia budował

modele statków, za które zbierał liczne nagrody.

W październiku zeszłego roku poślubił w Las Vegas Belle

Urkle.

W ramkach na marginesie strony umieszczono komentarze

ludzi, którzy znali Harleya osobiście: dyrektora szkoły średniej,
trenera drużyny tenisowej, przyjaciół ze szkoły, prezesa Klubu
Kibica,

personelu

banku

i

Larryego

Lanspeaka,

reprezentującego Klub Teatralny. „Wzorowy student... zawsze

background image

pełen entuzjazmu i chętny do współpracy... miło było z nim
przebywać... utalentowany aktor... gracz zespołowy w stu
procentach... cudownie się z nim pracowało... taki wrażliwy...
zawsze uśmiechnięty".

Qwilleran przeczytał artykuł trzy razy, masując przy tym

wąsy. Były tam szczegóły, które wzbudziły jego ciekawość. Na
Nizinach, za czasów, kiedy pracował we „Fluxion", takie
wydarzenie wymagałoby posiedzenia w klubie prasowym.
Dziennikarze analizowaliby historię, układali fakty, zadawaliby
sobie pytania, zbierali plotki, snuli podejrzenia, wypytywali
policję, wymieniali się informacjami. Niestety w Pickax nie
było klubu prasowego, ale Qwilleran zapytał Archa Rikera, czy
nie zechciałby zjeść z nim obiadu w „Old Stone Mili".

Zamiast odpowiedzi Riker otworzył kluczykiem szufladę

biurka i wyjął z niej małe pudełko. Wyglądał na zadowolonego
z siebie. W pudełku znajdował się pierścionek z diamentem.

- Zamierzam go dzisiaj dać Amandzie - jego rumiana twarz

tryskała radością.

Qwilleran był zakłopotany. To odkrycie tłumaczyło

niezwyczajne u Rikera zadowolenie, jakie ostatnio mu
towarzyszyło. Rozwiedziony po dwudziestu czterech latach
małżeństwa, przed przyjazdem do Pickax był raczej posępny i
zamyślony. Qwilleran cieszył się, że Arch znalazł kobietę, która
mu się podoba. Ale Amanda! To był szok.

- Gratulacje! - tylko to mógł z siebie wykrztusić. - To dla

mnie niespodzianka.

- Amanda też się zdziwi. Nigdy nie była zamężna, wszyscy

wiemy, że jest gderliwa i zawzięta, ale niech tam! Jesteśmy dla
siebie stworzeni.

- Tylko to się liczy - powiedział Qwilleran.
Potem zapytał Juniora, czy nie zechciałby zostać w mieście na

lunch.

- Nie jestem już kawalerem - powiedział naczelny ze

szczęśliwym uśmiechem. - Rodzice Jody przyjechali z Cleve-

background image

land, żeby świętować start gazety. Jody przygotowała udziec
jagnięcy i niemieckie ciasto czekoladowe.

Qwilleran przyszedł więc z zaproszeniem do Rogera Mac-

Gillivraya i zaoferował, że stawia.

- Kurczę, chciałbym - powiedział - nieczęsto trafia mi się

darmowe wyjście. Ale Sharon idzie na wieczór panieński do
swojej kuzynki i obiecałem, że zostanę z dzieckiem. Moje życie
bardzo się zmieniło od kilku miesięcy.

Kolejny raz Qwilleran był jedynym kawalerem wśród

szczęśliwych par. Pomyślał z żalem o swoim nieudanym
związku z Polly Duncan. Mógł zaprosić inne kobiety, choćby
Hixie, Francescę, Susan, a nawet Iris Cobb, ale żadna nie
potrafiła tak jak Polly poprowadzić rozmowy nad kaczką a
lorange. Teraz, odkąd dołączył do Klubu Teatralnego i zatrudnił
projektantkę, wyraźnie trzymała go na dystans. Nagle skończyły
się idylliczne niedziele w jej domku na wsi. śadnego zbierania
jagód, smardzów, orzechów, obserwowania ptaków, czytania na
głos czy innych przyjemności. Jej chłodny dystans był tym
bardziej kłopotliwy, że ona była szefową biblioteki, a on
nadzorował radę biblioteczną.

W chwili desperacji zadzwonił do jej biura.
- Słyszałaś wieści?
- Czy to nie okropne? Wiedzą, kto to zrobił?
- O ile wiem, nie. Policja pewnie ma jakieś podejrzenia, ale

władze nie ujawniają żadnych szczegółów śledztwa. Nie można
ich winić. Co u ciebie słychać, Polly?

- W porządku.
- Czy nie zjadłabyś ze mną kolacji dziś wieczorem? Zawahała
- Przypuszczam, że twoja próba została odwołana z powodu...
- Przedstawienie jest odwołane. Nie zamierzam się więcej

angażować w żadne sztuki. Miałaś rację, Polly, to pochłania
zbyt dużo czasu. Bardzo chciałbym się z tobą zobaczyć.

Zapadła chwila znaczącej ciszy, a potem Polly odezwała się:
- Tak, pójdę z tobą na kolację. Brakowało mi ciebie, Qwill.

background image

Qwilleran wydał z siebie wyraźne westchnienie ulgi.
- Przyjdę po ciebie po zamknięciu biblioteki.
Wracał do domu lekkim krokiem. Po drodze zatrzymał się w

sklepie Lanspeaków i kupił jedwabną apaszkę w ulubionym
przez Polly odcieniu niebieskiego. Poprosił, żeby zapakowali to
na prezent.

Wracał do domu szczęśliwy, miał się odświeżyć i przebrać do

kolacji, wbiegł na górę, biorąc po trzy schodki za jednym
zamachem. Stracił jednak całą pewność siebie, kiedy koty nie
wyszły mu na powitanie. Gdzie się podziały? Był pewien, że nie
zamknął ich w kocim pokoju. Pan 0'Dell nie miał sprzątać tego
dnia. Zajrzał do salonu, ale Koko nie czuwał na półce z
biografiami, a Yum Yum nie siedziała zwinięta na swoim
ulubionym fotelu.

Czyżby ktoś się włamał i ukradł koty? Qwilleran pobiegł do

pokoju syjamczyków. Nie było ich tam! Sprawdził w łazience.
Też nie! Zawołał je po imieniu. śadnej odpowiedzi! W panice
przeszukiwał sypialnię. Nie było ich nigdzie w zasięgu wzroku.
A może były gdzieś zamknięte? Otwierał kolejne szuflady w
komodzie. Na czworaka przeszukał każdy kąt szafy. Zawołał raz
jeszcze, ale w mieszkaniu panowała głucha cisza. Pełen obaw
skierował się do swojego gabinetu. Nigdy nie panował tam
porządek, ale tym razem wszędzie widoczne były ślady
wandalizmu: otwarte szuflady biurka, papiery porozrzucane po
podłodze, opróżniony blat stolika, wszędzie na podłodze
poniewierały się spinacze.

Właśnie wtedy spostrzegł dwie nieruchome figury, jedną na

szczycie wbudowanej we wnękę gabloty, a drugą na półce z
tezaurusem Rogeta i butelką kleju. Yum Yum przycupnęła na
półce w pozycji wyrażającej poczucie winy. Wyglądała jak zbity
tobołek z uniesionymi ramionami i pośladkami. Koko siedział
na gablocie, wyprostowany, ale bez zwykłej u niego pewności
siebie.

background image

Qwilleran przyglądał się papierom zaścielającym podłogę. Ze

zdziwieniem spostrzegł, że były to koperty. Tylko nowe, czyste
koperty. Szuflada biurka, w której trzymał papeterię, była
otwarta. Kiedy zbierał papiery z podłogi, zauważył w
narożnikach ślady zębów. Wszystkie klejące brzegi były
wylizane.

Usiadł przy biurku i obrócił krzesło, żeby spojrzeć

winowajcom w twarz. Domyślał się, że Yum Yum otworzyła
szufladę swoją słynną łapką, a Koko, który nie przepuścił żadnej
klejącej substancji, jaka znalazła się w jego zasięgu, urządził
sobie klejową libację. Kiedyś zdarzyło mu się wylizać cały
arkusz znaczków. Paradował wtedy hardo po pokoju ze
znaczkiem przyklejonym do nosa.

- Cóż, przyjaciele - zaczął spokojnie Qwilleran. - Czy mam

zamykać szuflady? Co się z wami dzieje? Nudzicie się?
Jesteście nieszczęśliwe? Czegoś brakuje w waszym życiu?
Macie nieodpowiednią dietę?

Koko, zwyczajowy rzecznik kociej pary, milczał.
- Macie królewską dietę i zalecane dzienne dawki witamin.

Czy zdajecie sobie sprawę, że są koty, które muszą grzebać w
ś

mieciach, żeby znaleźć coś do jedzenia?

Nie było żadnej odpowiedzi.
- Czy koty nie mają języka?
Nadal brak odpowiedzi. Qwilleran wątpił, czy Koko go w

ogóle słucha.

- Nie wiecie nawet, jacy z was szczęściarze. Niektóre koty

ż

yją na dworze cały rok. W mrozie, deszczu i skwarze. Macie

ogrzewany pokój z własną łazienką, telewizją i dywanami od
ś

ciany do ściany, i...

Qwilleran dmuchnął w wąsy, bo stało się dla niego jasne, że

Koko ze szklanym wzrokiem, kołyszący się lekko, jakby nie
mógł utrzymać równowagi, jest po prostu na haju!

background image

- Szatan, nie kot! - wymamrotał. A potem przyszła mu do

głowy inna myśl. Koko nigdy nie zachowywał się dziwnie bez
powodu. Ale co tym razem chciał mu przekazać?


SCENA SIÓDMA

Miejsce: Restauracja „ U Tipsy", North Kennebeck
Czas: Później, tego wieczoru
Osoby: Polly Duncan
pan 0'Dell, dozorca Owillerana Chad, czarna owca rodziny

Lanspeaków Lori Bamba, koleżanka Koko i Yum Yum

Kiedy Qwilleran przyszedł po Polly, zapytał:
- Cieszę się, że możesz zjeść dzisiaj ze mną kolację. Czy nie

miałabyś nic przeciwko temu, żebyśmy pojechali za miasto?
Przez te złe wieści nie mogłem spać, jestem podenerwowany.
Muszę o tym porozmawiać.

Jej głos, delikatny i miękki, przynosił ukojenie i jednocześnie

stymulował.

- Rozumiem, Qwill. Taka tragedia sprawia, że ludzie chcą być

bliżej siebie - obdarzyła go ciepłym spojrzeniem, którego tak
potrzebował, a które jednak trwało zbyt krótko.

- Pomyślałem, że moglibyśmy pójść do restauracji „U Tipsy".

Wiesz coś o tym miejscu?

- Mają dobre jedzenie, a miejsce jest bardzo popularne -

powiedziała pogodnie Polly, jakby postanowiła, że ten wieczór
będzie wesoły. - Czy wiesz, że restauracja zawdzięcza swoją
nazwę kotu? Założyciel tej knajpy był kucharzem w obozie
drwali, a potem właścicielem salonu. W czasach prohibicji
pojechał na Niziny i zarabiał na czarnym rynku.

Po zniesieniu zakazów wrócił tutaj z czarno-białym kotem o

imieniu Tipsy i założył steakhouse w drewnianej chałupie.

- Jak się nazywał?
- Gus. Tylko tyle wiem, ale w okolicy jest legendą, tak samo

jak jego kot. To było pięćdziesiąt albo sześćdziesiąt lat temu. Od

background image

tego czasu lokal przechodził z rąk do rąk wiele razy, ale kolejni
właściciele zachowali nazwę.

Jechali przez typowy dla Moose County krajobraz:

pofałdowane pastwiska nakrapiane głazami narzutowymi i
stadami owiec, kurze fermy z białymi stodołami, ciemne połacie
lasów, opuszczone kopalnie z ruinami wyciągów. Tablica na
rozwidleniu drogi informowała, że do West Middle Hummock
pozostają trzy mile. Inna droga prowadziła stąd do Chipmunk
(dwie mile) i North Kennebeck (dziesięć mil).

- West Middle Hummock nie jest daleko od Chipmunk,

prawda? - zauważył Qwilleran.

- Nie, ale to dobre studium kontrastów - powiedziała Polly.
Szosa prowadziła przez skupiska zniszczonych budynków

mieszkalnych, wiejskich domków z rozsypującymi się gankami,
blaszanych baraków, przyczep niewiele większych od
cygańskich wozów i dużych domów z tabliczką „do wynajęcia".

- Zaraz po założeniu miasta w tych dużych domach były

burdele - poinformowała Polly.

Młodzi ludzie gromadzili się wokół klubu i baru z

hamburgerami, pili piwo z puszek i ogłuszali się rykiem
przenośnego stereo. Czy to ci gangsterzy włamali się do szkoły,
zdemolowali klinikę dentystyczną i otworzyli hydranty? Czy to
tu przesiaduje Chad Lanspeak? Czy mordercy Fitchów rabowali
w tym mieście?

Z drugiej strony North Kennebeck było kwitnącą wspólnotą z

elewatorem na zboże, osiedlami, starą stacją kolejową
zamienioną na muzeum i restauracją „U Tipsy", do której
ś

ciągali goście z całego okręgu.

Między zewnętrznymi pociemniałymi balami, z których

postawiono budynek restauracji, były szpary, ale wnętrze było
czyste i przytulne, umeblowane rustykalnymi sprzętami. Przy
stolikach siedziało wielu gości. Pod lampą w głównej jadalni
wisiał portret białej kotki w czarne plamki i z czarną łatą, która

background image

zdawała się spływać jej na jedno oko, co nadawało kocicy
wygląd podchmielonej matrony.

- Miała zdeformowaną stopę, utykała, co dodawało

wiarygodności jej nietrzeźwemu wyglądowi. A jak się mają
twoje koty, Qwill?

- Koko cieszy się, że zacząłem kolekcjonować stare książki.

Najbardziej lubi biografie. Nie rozumiem, jak on odróżnia
ś

ywoty równoległe Plutarcha od poezji Wordswortha.

- A jak się ma nasza kochana Yum Yum?
- Nasza kochana Yum Yum odkryła upodobanie do

nieprzyjemnego zwyczaju, którego nie będę komentował przy
stole.

Zamówił sherry dla Polly, a dla siebie miejscową wodę

mineralną z odrobiną ziołowego likieru i plasterkiem cytryny.
Miasteczko Squunk Corners znane było z bijących źródeł, a
woda miała ponoć właściwości lecznicze. Podnosząc szklankę w
toaście, powiedział:

- Za pamięć obiecującej młodej pary!
- Harley był takim wspaniałym młodym człowiekiem! -

powiedziała smutno Polly.

- Koko bardzo go polubił. Zdaje się, że niewiele wiadomo o

jego żonie. Zgodnie z papierami pobrali się w Las Vegas,
dziwne, prawda? Tutejsze bogate rodziny wolą chyba wielkie
ś

luby w kościele Old Stone. Z orszakiem druhen, setkami gości i

przyjęciem w klubie.

- Kiedy David i Jill się pobierali, ich ślub kosztował fortunę.
- śona Harleya nigdy nie przychodziła na próby Klubu

Teatralnego, a w gazecie przeczytałem, że obie pary wybierały
się właśnie na próbę i miały na sobie odpowiednie ubrania.

Polly uniosła brwi.
- Czytałeś kiedyś w gazecie historię, która we wszystkim

odpowiadałaby rzeczywistości?

Przejrzeli menu. Nie było dodatków, ale kucharz znał się na

rzeczy. Polly była zadowolona, że jej szczupak smakował jak

background image

ryba, a nie jak sezonowane kromki chleba. Qwilleran cie szył
się, że jego stek wymaga przeżuwania.

- Zawsze mam podejrzenia wobec steku, który rozpływa mi

się w ustach - powiedział.

Rozmowa nie schodziła z tematu morderstwa Fitchów. Polly

martwiła się o matkę Harleya, która była, podobnie jak
Qwilleran, w radzie nadzorującej pracę biblioteki.

- Margaret ma bardzo wysokie ciśnienie, nie wiem, jak
zareaguje na taki szok. To wspaniała osoba, taka hojna,

zawsze chętna, żeby przewodniczyć komitetowi, wziąć udział w
kampanii dobroczynnej, w otwarciu fundacji. Udziela się nie
tylko w bibliotece, ale także w szpitalu i szkole. Tak samo
Nigel, to cudowni ludzie!

- Hmm... - zamruczał Qwilleran, niepewny, jak ma

zareagować na ten wylew sentymentalnego uwielbienia,
niezwykłego w ustach Polly.

- To musi być cios dla Davida - zaryzykował. - Obaj bracia

byli ze sobą tak blisko.

- Tak, a David jest bardziej wrażliwy. Ale Jill go wesprze. Jest

bardzo opanowana. Zauważyłeś, że to ją cytowały gazety? Na
ich ślubie była jedyną osobą, która się nie denerwowała, umie
trzymać emocje na wodzy.

- Nie dziwi cię to, że w Moose County doszło do napaści z

bronią? - zapytał.

- To musiało się w końcu stać. Okoliczni ludzie mają w

domach kupę broni. Większość mężczyzn poluje. Pełno tu
gwintówek,

dubeltówek,

rewolwerów.

Przeważnie

to

odpowiedzialni

ludzie,

przestrzegający

prawo,

ale

w

dzisiejszych czasach wszystko się może zdarzyć - obrzuciła go
szybkim, badawczym spojrzeniem. - Nie poluję, ale trzymam w
domu pistolet, tak na wszelki wypadek.

Wąsy Qwillerana poruszyły się. Jej uprzejme maniery, sposób

bycia pełen rezerwy, jej postać matrony, konserwatywne

background image

ubranie, nic nie wskazywało na to, że w jej posiadaniu może
znajdować się śmiertelna broń.

- Jeśli się żyje samotnie przy wiejskiej drodze... Cóż, uważam,

ż

e to przezorność - wyjaśniła. - To, co dzieje się na Nizinach,

zaczyna się też dziać tutaj. Wiedziałam, że tak się stanie, i wcale
mi się to nie podoba.

- Dlaczego nie przeprowadzisz się do miasta? - zasugerował.
- Mieszkam w tym małym domku, odkąd umarł Bob. Kocham

mój mały ogród. Lubię otwarte przestrzenie. Sprawia mi
przyjemność mieszkanie przy polnej drodze, widok krów na
pastwiskach, kiedy jadę rano do pracy.

- Czasem, Polly, trzeba iść na kompromis.
- Kompromisy to nie moja specjalność, nie przychodzą mi

łatwo.

- Zauważyłem to - powiedział Qwilleran.
Polly zrezygnowała z deseru, ale nie mogła oprzeć się

cytrynowemu ciastu z bezami.

- Byłaś kiedyś w rezydencji Fitchów? - zapytał.
- Wiele razy. Kiedy Nigel i Margaret mieszkali w dużym

domu, Margaret zapraszała radę biblioteczną na herbatę w każde
ś

więta Bożego Narodzenia. Mają setki akrów. Pagórki, lasy,

łąki, strumyki, a z najwyższego wzgórza widać Wielkie Jeziora.
Rezydencja, którą w latach dwudziestych zbudował Cyrus Fitch,
jest bardzo rozległa. Podobno sam ją zaprojektował. Był
zażartym indywidualistą i zapalonym kolekcjonerem. Harley i
David wyrośli tam. Wśród trofeów, rzadkich książek, chińskich
rzeźb, średniowiecznej zbroi i wszystkich tych egzotycznych
przedmiotów,

które

kolekcjonowali

ludzie

w

latach

dwudziestych, jeśli mieli pieniądze. Kiedy David poślubił Jill,
jego rodzice zbudowali im dom na terenie posesji. Gdy Harley
się ożenił, on i jego żona wprowadzili się do rezydencji, a
rodzice zamieszkali w apartamencie.

- Czy można dojechać do rezydencji?
- To prywatna droga, ale nic jej nie zagradza.

background image

- Co mogło przyciągnąć włamywaczy? Nie wyobrażam sobie,

ż

e złodzieje chcieli ukraść rzadkie książki albo głowę

nosorożca.

- Była tam rodzinna biżuteria, przekazywana z pokolenia na

pokolenie. Spodziewam się, że żona Harleya dostała część po
ś

lubie.

Qwilleran w zamyśleniu gładził wąsy.
- Mam przeczucie, że morderca, albo mordercy, był tam już

przedtem.

Kiedy wyszli z restauracji i w świetle zachodzącego słońca

ruszyli w drogę powrotną, zapytał:

- Jak ci się podoba „Moose County coś tam"?
- Cieszę się, że znów mamy gazetę, ale ten tytuł jest okropny.
- Jest tymczasowy, zmienimy go, jak tylko czytelnicy wybiorą

swój własny.

- Byłam zdziwiona objętością gazety.
- Z czasem na pewno zejdzie do dwudziestu czterech stron.

Do czasu wykończenia nowych budynków i drukarni, planują
wydawać ją w środy i weekendy. Potem pismo będzie
wychodzić pięć dni w tygodniu. Mam zamiar pisywać tam
felietony.

- A co z twoją powieścią? - zapytała ostro Polly.
- Cóż, Polly... osiągnąłem ten bolesny punkt, kiedy musiałem

spojrzeć prawdzie w oczy. Nie jestem stworzony do wymyślania
fikcji. Przez dwadzieścia cztery lata mojej kariery zawodowej
skupiałem się na wygrzebywaniu faktów, weryfikowaniu
faktów, porządkowaniu faktów i na ich skrupulatnym
relacjonowaniu. Moja wyobraźnia jest przytłumiona.

- Pisaniu tej powieści poświęciłeś przecież dwa lata!
- Mówiłem o niej dwa lata - poprawił ją. - Nigdzie mnie to nie

doprowadziło. Może jestem po prostu leniwy.

- Rozczarowujesz mnie, Qwill.
- Przeceniasz mnie. Spodziewałaś się, że będę Faulknerem

północnych lasów albo Melville'em prerii.

background image

- Spodziewałam się, że napiszesz coś o nieprzemijającej

wartości. Teraz będziesz po prostu produkował jednorazową
prozę na potrzeby gazety. Twoje kolumny w „Daily Fluxion"
były zawsze dobrze napisane, informacyjne, zabawne, ale czy
wykorzystujesz swój cały potencjał?

- Jestem świadom moich ograniczeń, Polly. Wyznaczasz mi

cel, który jest nierealny - zaczynało go to drażnić.

- Pisanie powieści to był twój pomysł.
- Każdy pisarz, wcześniej czy później, zaczyna zastanawiać

się nad napisaniem powieści, ale nie każdy się do tego nadaje.
Na moim biurku przewalają się stosy notatek i na wpół zapisane
strony - Qwilleran niespodziewanie podniósł głos. - Potrzebuję
dyscypliny, jaką daje praca w gazecie. Dlatego będę pisał do
„Moose County coś tam" - ton Qwillerana wskazywał, że
chciałby jeszcze dodać: „Czy ci się to podoba, czy nie!"

Polly spojrzała na zegarek. Zbliżali się do centrum Pickax.
- Miło było zjeść z tobą kolację.
- Nie wstąpisz na górę na wieczorną kawę?
- Nie dzisiaj. Mam jeszcze sporo do zrobienia - powiedziała

oschle.

Ostatnie metry pokonali w milczeniu. Po szorstkim

„dobranoc" przesiadła się do własnego samochodu, który stał
zaparkowany przed biblioteką. Był to dwudrzwiowy wóz w
kolorze żurawinowo-czerwonym, który Qwilleran podarował jej
na Gwiazdkę w nagłym przypływie świątecznego nastroju,
sentymentalnych uczuć i emocjonalnego delirium. Kiedy
odjechała, niebieski jedwabny szalik, który dla niej kupił tego
popołudnia, nadal leżał zapomniany, nawet nieodpakowany, na
tylnym siedzeniu jego samochodu.

To było za dobre, żeby miało trwać wiecznie, pomyślał,

okrążając rondo wokół parku. Jego związek z Polly zbliżał się
ku końcowi. Kiedyś taka kochająca i zgodna, nagle zaczęła
krytykować wszystkie jego decyzje. Zdawało się jej, że
wzajemna bliskość upoważnia ją do kierowania jego życiem, ale

background image

on nie był niczyją własnością. Z tego samego powodu jakieś
dwanaście lat temu rozpadło się jego małżeństwo.

Kiedy otwierał drzwi do wozowni, usłyszał dzwonek telefonu.

Pobiegł na górę. Miał nadzieję... Miał nadzieję, że Polly
zmieniła zdanie... Miał nadzieję, że minęła kilka przecznic i
zatrzymała się przy budce telefonicznej...

Głos w słuchawce należał jednak do pana O'Della, który przez

czterdzieści lat pracował w szkole jako woźny i teraz prowadził
własną jednoosobową firmę sprzątającą.

- Pewnikiem, że smutne wieści - powiedział pan 0'Dell. -

Młody panicz Harley był dobrym człowiekiem, ale ożenił się z
niewłaściwą Irlandką. Tak właśnie myślę. Będzie mnie
potrzebował jutro? Wnuk mi się urodził w Kennebeck, spieszno
mi go zobaczyć.

- Koniecznie, panie 0'Dell, niech pan weźmie wolne i jedzie.

Czy wszystko było w porządku, kiedy pan tu był?

- Wszystko, z wyjątkiem jednego. Ona znowu nabrudzi-ła

poza pudełkiem. Coś jej przeszkadza, oj tak.

Qwilleran zadzwonił natychmiast do Lori Bamby z Moose-

ville, młodej damy, która wiedziała wszystko o kotach. Opisał
jej całą sytuację.

- Yum Yum nigdy dotąd nie sprawiała kłopotów. Kupiłem jej

osobną kuwetę, myślałem, że o to jej chodzi, a ona znowu
zostawia mi prezenty na podłodze łazienki.

- Może to stres - zasugerowała Lori. - Czy ona żyje teraz w

stresie?

- STRES?! - wykrzyknął do telefonu. - To ja żyję w stresie!

Ona wiedzie beztroskie życie! Ma komfortowy apartament ze
wszystkimi wygodami - dwa gotowane posiłki dziennie,
czesanie trzy razy w tygodniu. Ma zarezerwowane miejsce na
moich kolanach za każdym razem, kiedy siadam. Dodatkowo
prowadzę z nimi inteligentne rozmowy, tak jak mi to doradzałaś.

- Czy w jej otoczeniu zaszły ostatnio jakieś zmiany?

background image

- Tylko nowe tapety w salonie, ale nie wiem, w jaki sposób

miałoby to jej dotyczyć.

- Cóż, obserwuj ją i jeśli zauważysz coś jeszcze

niepokojącego w jej zachowaniu, zabierz ją do weterynarza.

Tej nocy Qwilleran spał niespokojnie. Kiedy coś było nie tak

z kotami, był zawsze wytrącony z równowagi. Było mu też
przykro z powodu Polly. Nie mógł spokojnie myśleć o
morderstwie, którego dokonano z zimną krwią i które
przepełniło żalem i smutkiem całą wspólnotę. Kiedy tak leżał,
usłyszał żałobny gwizd towarowego pociągu, który o pierwszej
trzydzieści mijał niestrzeżony przejazd w pobliżu granicy
miasta. Pogoda była dobra, a powietrze przejrzyste. Mimo że
leżał z głową wtuloną w poduszkę, a przejazd był oddalony od
jego domu o dobre pół mili, słyszał zgrzyt kół na torach. Kiedy
następny pociąg o drugiej dwadzieścia przetoczył się przez
miasto, Qwilleran nadal nie spał.


SCENA ÓSMA

Miejsce: Śródmieście Pickax
Czas: Dzień przed pogrzebem Fitchów
Qwilleran słuchał wiadomości nadawanych przez PKX FM co

pół godziny, spodziewając się usłyszeć, że podejrzani w sprawie
morderstwa Harleya i Belle Fitchów są właśnie przesłuchiwani,
albo że podejrzanych aresztowano i przedstawiono zarzuty, albo
ż

e morderca się załamał lub popełnił samobójstwo, zostawiwszy

notatkę czy też list pożegnalny. Nie wydarzyło się nic, co
potwierdziłoby scenariusze wymyślane przez Qwillerana. Z
wiadomości można się było dowiedzieć, że policja prowadzi
dochodzenie.

Ogłoszono, że pogrzeb odbędzie się w piątek i że jest

ż

yczeniem rodziny, by ceremonia odbyła się w najbliższym

gronie. Qwilleran zdawał sobie sprawę, że decyzja rozczaruje
wielu mieszkańców okręgu. Chodzeniu na pogrzeby i

background image

przyglądaniu się żałobnym ceremoniom poświęcano w Pickax
wiele czasu.

Co

więcej,

ogłoszono,

ż

e

Margaret

Fitch,

matka

zamordowanego mężczyzny, przeszła ciężki zawał i przebywa w
stanie krytycznym w szpitalu. Wszystko to podsyciło
zniecierpliwienie Qwillerana. Wiedziony ciekawością i chęcią
uzyskania jakichś pewnych informacji wybrał się na posterunek
policji, żeby porozmawiać z Brodiem. Jego krok był mniej
energiczny niż zazwyczaj, po bezsennej nocy brakowało mu
animuszu. Od incydentu w West Middle Hummock nie
rozmawiali ze sobą, ale Brodie wiedział z pewnością wszystko i
będzie chciał odsłonić kilka faktów.

- Kiepska sprawa, Brodie - powiedział Qwilleran, wchodząc

do biura.

- Kiepska sprawa - powtórzył Brodie, nie podnosząc oczu

znad papierów.

- Jacyś podejrzani?
- Nie mogę mówić, to nie ja prowadzę to dochodzenie.
- Przypuszczam, że sprawa z West Middle Hummock jest w

gestii szeryfa.

Brodie pokiwał głową.
- Policja stanowa tylko asystuje.
- A tak nieoficjalnie, Brodie, podejrzewacie punków z

Chipmunk?

Szef spojrzał Qwilleranowi prosto w oczy i powiedział

chłodno:

- Bez komentarza.
Qwilleran nie spodziewał się takiej reakcji u gadatliwego

zazwyczaj stróża prawa, ale wiedział też, kiedy należy przestać
zadawać pytania.

- Nie martw się! - rzucił na odchodne.
Następny przystanek zrobił w redakcji „Moose County coś

tam". W redakcji zawsze można było liczyć na nieformalne
informacje, prawdziwe czy też fałszywe. Niestety Junior

background image

Goodwinter wziął pierwszy raz wolne po wielu tygodniach,
jakie minęły, odkąd zaczęli pracować nad projektem, a Roger
MacGillivray był w terenie, zbierał materiał do artykułu o
dzikich indykach.

Arch Riker był pod ręką, skulony nad biurkiem, ale nie słyszał

ż

adnych plotek i nie potrafił odpowiedzieć na żadne pytanie.

- Ciekawy jestem - zastanowił się Qwilleran - skąd pochodziła

Belle Fitch. Mój sprzątacz mówi, że Harley poślubił
niewłaściwą kobietę.

- Jesteś zwykłym psem, Qwill! - wybuchnął niespodziewanie

Arch, odpychając niecierpliwie swoje krzesło od biurka. - Nie
dasz za wygraną, dopóki nie wywęszysz czegoś, co nie jest
twoją sprawą!

Zaskoczony wybuchem przyjaciela Qwilleran, drocząc się

niewinnie, zapytał:

- Co cię gryzie, Arch? Czyżby Amanda nie przyjęła

pierścionka?

- To też nie twoja sprawa - wypalił redaktor. - Kiedy

dostaniemy od ciebie następny artykuł?

- Ą kiedy chcecie?
- Jutro w południe, pójdzie w niedzielnym wydaniu. To było

to! Krótkie terminy podnosiły Qwilleranowi ciśnienie, lepiej się
koncentrował, miał więcej pomysłów.

- Co powiesz na tekst o ekscentrycznym księgarzu, który

prowadzi antykwariat w dawnej kuźni?

- A co ze zdjęciami, masz aparat?
- Za słaby, żeby pstryknąć ciemne książki i ciemnego kota w

ciemnym pomieszczeniu.

- W porządku, zorganizuj wszystko, a ja podeślę tam naszego

dyżurnego fotografa, jeśli uda mi się go znaleźć i jeśli on
znajdzie aparat.

Qwilleran wyszedł z redakcji podniesiony na duchu. Do

niewczesnych romansów Rikera miał ambiwalentny stosunek.
Dorastali razem w Chicago i byłoby mu przykro, gdyby

background image

przyjaciel

doznał

rozczarowania.

Z

drugiej

strony

niepowodzenie miłosne Archa oznaczało, że znów będą mogli
umawiać się na kawalerskie kolacje do „Old Stone Mili" i
pogawędki w tawernie „Pod Wrakiem" w Mooseville.

Odebrał z działu miejskiego dyktafon i notes i ruszył żwawo

w kierunku księgarni „Edds Editions". Zadźwięczał dzwonek
przy drzwiach i Eddington Smith wyłonił się z mroku swojego
antykwariatu.

- Straszna sprawa - powiedział drobny człowieczek żałobnym

tonem. - Wiadomo coś więcej o morderstwie? - w tym
momencie Qwilleran po raz pierwszy zdał sobie sprawę, że
trwały uśmiech na twarzy księgarza był tylko zamaskowanym
grymasem.

- Policja prowadzi śledztwo - powiedział. - Tylko tyle wiem.

Może słyszałeś, że pani Fitch miała zawał. Jest w stanie
krytycznym.

Księgarz pokiwał z ubolewaniem głową.
- Znałem całą rodzinę. Zdaje mi się, że to nie dzieje się

naprawdę. „Cały świat to scena, a wszyscy mężczyźni i kobiety
są tylko aktorami" - jak ktoś powiedział.

Z ciemnego kąta pomieszczenia doszło ich cichutkie „miau" i

pokazał się Winston, który wachlując się cętkowanym ogonem,
skakał z jednego stołu na drugi: z książek medycznych na
biografie i dalej na książki kulinarne i fikcję. Qwilleran
pogłaskał puszysty przydymiony grzbiet.

- Chciałbym napisać artykuł do nowej gazety o twojej firmie,

Edd. W reklamie antykwariatu wspomniałeś o naprawie książek.
Czy w takim mieście jak to jest dużo pracy?

- Niewiele. Dostaję trochę zleceń z biblioteki. Pani Duncan

jest bardzo miła. Dzisiaj rano jedna pani z Sawdust City
przyniosła mi rodzinną Biblię do naprawy. Przeczytała moje
ogłoszenie.

- Gdzie wykonujesz te prace?

background image

- Moje maszyny introligatorskie są z tyłu, na zapleczu. Chcesz

je zobaczyć?

- Tak, i chciałbym włączyć dyktafon. Chcę ci zadać kilka

pytań.

Eddington poprowadził Qwillerana do pomieszczenia na

tyłach budynku. Winston zeskoczył z książek kucharskich i
poszedł za nim.

- Widziałeś iuż kiedyś ręczną bindownicę? - zapytał księgarz

z nutą dumy. Pociągnął za sznurki zwisające z sufitu i
fluorescencyjne tuby podświetliły pokój pełen pras księgarskich,
gilotyn, ostrzałek, blatów, stołków różnej wysokości, małą
kuchenkę gazową i różne nietypowe narzędzia.

Qwilleran zaczął robić notatki, spisując to, co znajdowało się

w warsztacie. Edd zauważył, że Qwilleran przypatruje się
kuchence.

- To do podgrzewania kleju - wyjaśnił - no i mojej zupy. Dwaj

mężczyźni rozsiedli się na stołkach. Eddington podał
Qwilleranowi otwartą książkę.

- Popatrz na stronę siedemdziesiątą drugą. Potrafię tak

zreperować rozdarcie za pomocą japońskiej bezbarwnej taśmy i
kleju z mączki kukurydzianej, że nie ma śladu po uszkodzeniu.

To była prawda. Strona siedemdziesiąta druga była bez skazy.
Kiedy Winston wskoczył na ławę, przy której siedzieli,

księgarz powiedział:

- Zawsze przychodzi do introligatorni, kiedy pracuję. Lubi

zapach kleju i pasty.

- Koko też lubi wąchać klej. Jakiego rodzaju kleju używasz?
- Nic syntetycznego. Sam robię pastę z pszennej mąki albo z

mączki kukurydzianej. Klej robię ze zwierzęcej żelatyny.
Kupuję ją w listkach i rozpuszczam. Wiedziałeś, że to właśnie
klej introligatorski przyciąga mole książkowe?

Kiedy Eddington opowiadał o swoim rzemiośle, nie był już

tym nieśmiałym mężczyzną, który prowadzi małą księgarenkę i
szeptem wypowiada swoje kwestie na próbach Klubu

background image

Teatralnego. Mówił miękkim głosem, ale z mocą, a czynności
introligatorskie wykonywał sprawnie i pewnie.

- Jak zainteresowałeś się książkami? - zapytał Qwilleran.
- Mój pradziadek kolekcjonował książki. Znasz miasteczko o

nazwie Smiriis Folly? To on je założył, w 1856 roku. Jego
kopalnia zawaliła się dwa razy, ale za trzecim uczyniła z niego
bogatego człowieka.

- Co się stało z fortuną twojego pradziadka? - zapytał

Qwilleran, rozglądając się po pokoju. W odległym rogu
pomieszczenia stało niewygodne zapewne polowe łóżko,
rozkładany stolik i turystyczne krzesełko, mały zlew z wiszącym
ponad nim lustrem, półka z naczyniami i jedzeniem w puszkach.

- Z przykrością muszę powiedzieć, że następne pokolenie

wydało wszystko na urocze panie - westchnął Eddington,
oblewając się niezdrowym rumieńcem. - Mój ojciec sprzedawał
książki jako komiwojażer, chodził od drzwi do drzwi i tak
zarabiał na życie.

- Jakiego rodzaju książki?
- Klasykę, słowniki, encyklopedie, klasery z etykietami i inne

podobne. Ludzie bez wykształcenia chcieli zyskać jakąś wiedzę
i mój ojciec był jak misjonarz, niosący kaganek oświaty. Mówił
im, że mają czytać i wieść lepsze życie. Nigdy się nie dorobił,
ale był uczciwy i szanowano go w okolicy. Jak ktoś powiedział:
„Cnota i bogactwo rzadko idą w parze".

- A ty jak zająłeś się używanymi książkami?
- Kiedy stary człowiek umarł, wyrzucili jego książki na

ś

mietnik. Zebrałem je na wózek. Miałem czternaście lat. Teraz

kupuję po domach. Czasami na strychu znajdzie się jakaś
nietypowa książka, która jest coś warta. Znalazłem pierwsze
wydanie Marka Twaina w pudle z podręcznikami i klasera-mi.
Raz znalazłem książkę, którą Longfellow zadedykował
Hawthorne'owi.

background image

- W swoim ogłoszeniu wspomniałeś także o opiece

bibliotekarskiej, co dokładnie miałeś na myśli? - zapytał
Qwilleran.

- Jeśli ktoś ma dobrą prywatną bibliotekę, idę i czyszczę

książki, zajmuję się skórzanymi okładkami. Patrzę, czy nie ma
na nich pleśni i robaków. Większość ludzi nie wie nawet, jak
układać książki na półce. Jeśli są za daleko od siebie, uchylają
się, jeśli za blisko, nie mogą oddychać.

- Czy w okolicy jest wiele dobrych prywatnych zbiorów?
- Nie tak wiele, jak to bywało kiedyś. Ludzie dziedziczą

kolekcje i sprzedają je, żeby kupić sobie jachty albo zapłacić
dzieciom czesne w college'u.

- Możesz wymienić kilku swoich klientów?
- Och, nie, to nie byłoby etyczne, ale mogę zdradzić, że

zajmowałem się biblioteką Klingenschoenów, kiedy starsza pani
jeszcze żyła.

- A biblioteką Fitchów? Tak nieoficjalnie. - Qwilleran

wyłączył dyktafon. - Słyszałem, że mają trochę rzadkich
książek.

Księgarz wyszeptał:
- Kolekcja Cyrusa jest teraz warta miliony. Jeśli zechcą

sprzedać ją na aukcji, to będzie to wydarzenie na skalę
ś

wiatową.

- Czy myślisz, że włamywacze, którzy zamordowali młodą

parę, mogli szukać starych książek?

- Nie wydaje mi się. Nie tutaj. Chyba że...
- Chyba że co?
- Nie, nic, to tylko głupie myśli - Eddington wyglądał na

zakłopotanego.

- Czy istnieją profesjonalni złodzieje książek, tacy jak ci,

którzy kradną dzieła sztuki, starych mistrzów? Tacy, którzy
mogliby przyjechać tu z Nizin?

- Nigdy nie przyszło mi to do głowy. Powinienem pomyśleć o

inwentaryzacji. Albo najpierw porozmawiam z prawnikiem.

background image

Qwilleran zapytał:
- Od jak dawna chodziłeś do rezydencji Fitchów?
- Od prawie dwudziestu pięciu lat. Kiedy pan i pani Fitch

wyprowadzali się, prosili, abym nadal opiekował się biblioteką.

- Poznałeś więc żonę Harleya. Jaka ona była? Eddington

zawahał się.

- Miała ładną twarz - bardzo ładną. Twarz małej dziewczynki.

Nie chciałbym mówić niczego złego, świeć panie nad jej duszą,
ale... używała takich słów, że nie powtórzyłbym ich nawet przed
Winstonem.

- Skąd pochodziła?
- Miała na nazwisko Urkle. Pochodziła z Chipmunk.

Oczywiście znałem ją, zanim jeszcze Harley się z nią ożenił.
Była pokojówką pani Fitch.

Qwilleran

pamiętał

uwagę

pana

0'Della:

„Poślubił

niewłaściwą Irlandkę". Zwrócił się do Eddingtona:

- Ktoś mógłby się zastanawiać, dlaczego Harley wybrał

dziewczynę z niższej klasy.

- „Miłość czyni nas wszystkich głupcami", jak mawiał

Thackeray. Myślę, że to był Thackeray - powiedział księgarz.

Qwilleran wstał.
- To była niezwykle miła rozmowa, Edd. Fotograf przyjdzie

jutro po południu.

- Może dobrze by było wymyć szybę wystawową.
- Tylko nie przesadzaj.
W drodze do wyjścia Qwilleran zatrzymał się i zapytał.
- Kiedy w normalnych okolicznościach odwiedziłbyś

bibliotekę Fitchów?

- W następny wtorek, ale nie wiem, co mam teraz zrobić.

Muszę porozmawiać z adwokatem. Nie chcę niepokoić pani
Fitch, ale o książki trzeba dbać.

- Byłbym niezwykle wdzięczny, gdybyś zabrał mnie ze sobą -

powiedział Qwilleran. - Może się czegoś nauczę.

- Powinienem zapytać prawnika, czy to będzie w porządku.

background image

- Nie trzeba. Po prostu zabierz mnie jako swojego asystenta.

Jestem dobry w odkurzaniu.

Idąc do domu, Qwilleran zastanawiał się nad niezwykłą

wiedzą skromnego samouka, nad radością, z jaką pracował przy
książkach, i nad jego zaniedbanym mieszkaniem. Przypomniał
sobie wąskie polowe łóżko, smutny stolik i krzesło, półkę nad
zlewem. Były na niej tylko kubek, talerz, nadgryziony rondel,
zupa w puszce, sardynki, maszynka do golenia, grzebień i
pistolet!

Kiedy przyjechał do domu, wiedział, że ma wiadomości na

sekretarce, zanim jeszcze wszedł na górę. Szalony taniec Koko,
który biegał tam i z powrotem, był znakiem, że telefon dzwonił
podczas nieobecności Qwillerana.

Dzwoniła

Francesca.

Wpadnie

o

piątej.

Przyniesie

olśniewające próbki tapet do jego sypialni. Ma też dla niego
wieści.


SCENA DZIEWIĄTA

Miejsce:

Mieszkanie

Qwillerana,

później

restauracja

„Stefania"

Czas: Ten sam dzień
Qwilleran poszedł do gabinetu, żeby uporządkować myśli i

ułożyć chwytliwe wprowadzenie do sylwetki Eddingtona. Miał
też zamiar zagnać koty do ich pokoju. Zazwyczaj asystowały
przy procesie twórczym, siedząc na jego notatkach, gryząc
długopis i stąpając po klawiszu trzymacza w maszynie do
pisania, którą posługiwał się Qwilleran, ale tym razem
Qwilleran miał sztywny i bardzo bliski termin. Koty zostały
skazane na banicję.

Praca wymagała koncentracji. W warsztacie Eddington

używał dziwnego słownictwa. Wspominał o bindowaniu, bi-
gowaniu, kaszerowaniu, falcowaniu, klejeniu białkiem kurzym i
zszywaniu.

background image

Eddington powiedział, że Winston lubi proces klejenia. Czy

Koko czuł zapach kleju, kiedy wąchał grzbiety książek, co
wyglądało tak, jakby czytał tytuły? Czy kot może wyczuć klej
na siedemdziesięcioletnim tomie dzieł Dickensa albo na
stuletnim Szekspirze? To było mało prawdopodobne. Ale jeśli
nie klej, to dlaczego Koko tak chętnie wąchał książki? Dlaczego
wąchał tylko niektóre z nich, a inne nie? Czy w grzbietach były
robaki? Czy był w stanie wyczuć żyjące stworzenia? Kiedy
spędzali letnie miesiące na wsi, koty były zafascynowane
pająkami, mrówkami i biedronkami, które widywały na szybach
werandy. Dlaczego nie mole książkowe? Qwilleran postanowił,
ż

e poprosi Eddingtona o sprawdzenie ulubionych tytułów Koko.

Syjamczyk zainteresował się nagle Moby Dickiem i Kapitanami
Zuchami.

Snując te rozważania, nie zbliżał się do ukończenia artykułu i

kiedy przyjechała Francesca ze swoimi tapetami, powiedział:

- Przepraszam, jeśli będę trochę roztargniony, ale pisałem

artykuł

o

Eddingtonie

Smith

i

jestem

w

oparach

antykwarycznych książek. To jakie są te twoje wieści, Frań?

- Najpierw poproszę o drinka - powiedziała, padając na

kanapę.

- Najpierw poproszę o wieści - nalegał Qwilleran - potem

dostaniesz drinka.

- Podejrzewają Chada Lanspeaka. Carol i Larry wpadli w

panikę!

- Hmmm... - zasępił się, uderzając palcami po wąsach. - O

której według policji zabito Harleya? Twój ojciec nie chce mi
nic powiedzieć. Nie wiem dlaczego. Nagle nabrał wody w usta.

- Ja wiem dlaczego - westchnęła Frań. - W zeszłym roku

udzielono mu reprymendy za rozmowy o sprawie, w której
toczyło się dochodzenie. Biedny ojczulek! Uwielbia mówić.
Mogę się tego dowiedzieć. Dlaczego chcesz wiedzieć?

- O szóstej piętnaście Chad przyszedł do mojego mieszkania,

ż

eby sprzedać mi robione ręcznie przez siebie rakiety śnieżne.

background image

Transakcja zajęła nam więcej czasu, niż się spodziewałem, więc
musiało być koło siódmej trzydzieści, kiedy podrzucił mnie do
centrum. Wiem to dokładnie, bo spojrzałem na zegarek i zdałem
sobie sprawę, że zrobisz mi piekło za te pół godziny. Jeśli
wierzyć temu, co napisała nasza gazeta, Jill i David znaleźli
ciała o siódmej piętnaście. Zakładając, że Chad spędził cały
dzień w sklepie, to jego udział jest wykluczony.

- Powinieneś zadzwonić do Carol i Larry'ego i powiedzieć im

to. Zaangażowali prawnika. Znasz Hasselricha?

- Tak, to także prawnik Fundacji Klingenschoenów.
- Zadzwoń do nich od razu, to ich uspokoi.
Qwilleran wystukał numer rezydencji Lanspeaków. Czekając,

aż odbiorą telefon, wyobrażał sobie ich atrakcyjny wiejski dom:
drewniane płoty, cedrowy gont, malowniczą stodołę.

- Halo, Larry? Tu mówi Qwill. Mam dla ciebie bardzo ważną

wiadomość... Tak, wiem, Frań mi powiedziała, ale zakładając,
ż

e Chad był cały dzień w sklepie, to jest poza podejrzeniem. Był

ze mną od szóstej piętnaście do siódmej trzydzieści, zdaje się, że
przyjechał prosto po pracy. O której się wymeldował?... No, to
chyba ma alibi. Pamiętasz, mówiłem ci, że sprzedaje mi rakiety
ś

nieżne. Dlatego spóźniłem się na próbę... No właśnie. Podrzucił

mnie do centrum swoim rozgruchotanym pikapem. Wysiadłem
pod centrum wspólnoty o siódmej trzydzieści... Tak,
pomyślałem, że to może pomóc. Na dowód mogę przedstawić
parę „ogonów bobra". Powiedz to Hasselrichowi i niech je ode
mnie odbierze. Jestem do waszej dyspozycji, jeśli mogę się
przydać... Do zobaczenia, Larry. Głowa do góry!

Podczas gdy on nalewał jej drinka, ona przechadzała się po

salonie, rozglądając się wokół okiem profesjonalisty. Przesunęła
stolik o kilka centymetrów w lewo, poprawiła żaluzje,
wyprostowała druk z 1805 roku ukazujący łódź patrolową.

- Jak to się dzieje, że twój druk jest ciągle przekrzywiony? -

zapytała. - Nie mieliśmy tu ani trzęsienia ziemi, ani wybuchu
bomby.

background image

- To wina Koko - powiedział Qwilleran. - Lubi pocierać brodą

o narożniki ramek, a do tej łatwo dosięgnąć z oparcia kanapy.
Gdybyś wiedziała cokolwiek o kotach, nie pytałabyś.

Usiadła wygodnie.
- Nadal nie mogę uwierzyć, że straciliśmy Harleya.
- Nikt nie mówi o jego żonie. Dobrze ją znałaś?
- Widziałam ją kilka razy - Frań podniosła na niego wzrok.
- Pochodziła z Chipmunk?
- Gdzieś stamtąd.
- Co ludzie powiedzieli na ich małżeństwo? Dlaczego pobrali

się w Las Vegas?

- Szczerze mówiąc, Qwill, nie mam ochoty o tym mówić.

Jeszcze go nie pochowaliśmy. To zbyt bolesne. Nie masz nic
przeciwko, jeśli zapalę?

Z wystudiowanym wdziękiem wytrząsnęła papierosa z

pudełka, przypaliła go srebrną zapalniczką, którą podarował jej
na Gwiazdkę, i zaciągnęła się głęboko.

Qwilleran pozwolił jej delektować się przez chwilę dymem, a

potem powiedział:

- Ty i David byliście bardzo zżyci, prawda?
- Skąd wiesz? To dawne dzieje, to było w szkole średniej.
- Myślałaś kiedyś o tym, żeby wyjść za niego?
- Myślałeś kiedyś o tym, że możesz być wścibskim draniem...

kochanie?

Odpowiedział łobuzerskim tonem:
- Przepełnia mnie współczująca ciekawość wobec losów

bliźnich. To jedna z moich szlachetnych cech.

Postawił przed nią miseczkę orzechów nerkowca i patrzył, jak

zachłannie je połyka.

- A tak na poważnie, Frań, czy uważasz, że tutejsi śledczy

mają wystarczające kompetencje, żeby rozwiązać tę sprawę?

- Policja stanowa przysłała tu detektywa, tak mówi tata.

Eksperta od morderstw. Ale nie doceniasz chyba naszych
policjantów. Wyrośli tutaj, znają każdego. Zdziwiłbyś się, ile

background image

wiedzą o tobie, o mnie, o Chadzie, o wszystkich. Nie mają
naszych akt, po prostu wiedzą.

Qwilleran nalał jej następnego drinka, jej szklanka szybko się

opróżniała.

- Jaka jest rezydencja Fitchów? - zapytał.
- Sentymentalna kiczowata architektura w ekskluzywnym

wydaniu. Mieszanina wiktoriańskiego gotyku, art deco i
włoskiego klasycyzmu. Jest w niej jednak jakiś wiejski urok.
Wszystkie te kominy, te kamienne mury wokół posiadłości.

- Zastanawiam się, czy mordercy mieli czas, żeby znaleźć to,

czego szukali, zanim im przeszkodzono. Na pewno mieli kogoś
na czatach w samochodzie, kogoś, kto ostrzegł ich, że Jill i
David nadjeżdżają. Jak myślisz, czego mogli szukać?

- Pieniędzy i biżuterii, tak myślę. Zaczęli przeszukiwać biurko

w bibliotece i szuflady w garderobie na górze. Babka Harleya
zostawiła Harleyowi i Davidowi biżuterię, żeby przekazali ją
swoim żonom. Belle miała kilka naprawdę ładnych rzeczy.

- A książki? Mogli szukać rzadkich książek?
- śartujesz? To były prawdopodobnie jakieś łotry z Chip-

munk, które nie potrafiłyby odróżnić rzadkiej książki od spisu
telefonów.

- Jakiej broni użyli?
- Ręcznej. To pistolet, bardzo popularny w okolicy... Hej, nie

mów tacie, że wiesz to wszystko. Nie powinien o tym z nikim
rozmawiać, ale on i mama mają ostre dyskusje przy kuchennym
stole po każdej zmianie, a ja mam duże uszy.

- Jeśli mogę pozwolić sobie na dygresję, masz urocze uszka.
- Cóż, dziękuję - odparła ciepło, mile zaskoczona. - Jeśli

podtrzymałbyś swoje zaproszenie, mogłabym pójść z tobą na
kolację.

- Najpierw muszę nakarmić koty - powiedział Qwilleran.

Wypuścił je i ustawił im dwie miseczki ze specialite dujour,
rodzajem zupy rybnej. - Ciekaw jestem - zamyślił się - czy
Harley znał mordercę. Przypuszczam, że to był ktoś, kto był

background image

wcześniej w tym domu i wiedział, co mieli. Ktoś, kto znał
rozkład prób i wiedział, że wyjdą przed szóstą trzydzieści. To
znaczy, jeśli zostali zabici między szóstą trzydzieści a siódmą
piętnaście. Z drugiej strony, jeśli zostali zamordowani przed
szóstą trzydzieści, to zabójca miał od groma czasu na kradzież.

- Qwill, od tego wszystkiego boli mnie głowa. Czy nie

możemy omówić sprawy tapet, a potem pójść na kolację? Choć
tutaj i spójrz na próbki.

Usiedli razem na kanapie, trzymając na połączonych kolanach

ciężki próbnik tapet. Tymczasem koty zeszły na podłogę i
zaczęły jeść. To samo jedzenie dostały na śniadanie, a mikstury
o konsystencji zupy nie należały do ich ulubionych dań.
Syjamczyki usiadły naprzeciwko sofy i patrzyły w przestrzeń.

- Naprawdę chciałabym, żebyś zdecydował się urządzić

sypialnię w kolorze bakłażana, awokado i różowego tulipana -
powiedziała Frań.

- Podoba mi się taka, jaka jest teraz: brązowo-rdzawo--

miodowa - poinformował ją Qwilleran.

- No dobrze, jeśli nalegasz. Jak ci się podoba ta? Wspaniała

faktura, w rudym kolorze.

- Nie, kolor jest zbyt przytłumiony - sprzeciwił się.
- Ten jest żywszy, ale nie ma tak ładnej powierzchni.
- Za jaskrawy.
- A co powiesz na ten?
- Za ciemny.
- Tapetujemy tylko wyższą połowę ściany - przypomniała mu.

(Dolna była pokryta drewnianymi panelami, typowymi dla
dziewiętnastowiecznych dworców kolejowych). - Inaczej rzecz
ujmując, to tylko tło dla druków i akwareli, które będą
oprawione w chromowane ramki, żeby nawiązać do
chromowanych urządzeń gimnastycznych. To znaczy, o ile
nadal chcesz zatrzymać rower i tę maszynę do wiosłowania w
sypialni. Nie mógłbyś ich przestawić do pokoju kotów?

Qwilleran spojrzał na nią spode łba.

background image

- No dobra, nie mogą stać w pokoju kotów. Mimo to -

kontynuowała - zdecydowanie powinniśmy się pozbyć tych
okropnych staromodnych kaloryferów. Jesteś sobie winien nowe
ogrzewanie.

- Te brzydkie, staromodne kaloryfery dają bardzo przyjemne

ciepło - westchnął Qwilleran - i idealnie pasują do brzydkich,
staromodnych paneli. Hydraulik mówi, że mają już ponad
siedemdziesiąt pięć lat i są nadal w doskonałym stanie. Pokaż
mi jakiś nowy wynalazek, który będzie sprawny po takim
czasie.

- Zaczynasz mówić jak mój ojciec - powiedziała Frań. -

Pozwól mi przynajmniej zaprojektować dla nich obudowę.
Tylko mała półka od góry i krata z przodu. Mój stolarz może to
zrobić.

- Czy to nie zmniejszy ich wydajności?
- Ani trochę. Myślę też, że powinniśmy zamówić nowe meble

do sypialni, kiedy pojedziemy do Chicago. Wychodzą nowe
linie i mam cudowne źródła... Au!... kot złapał mnie za kostkę.

- Przykro mi, Frań. Czy podarł ci rajstopy? Pogładziła na

próbę nogę.

- Chyba nie, ale te pazurki są jak igły. Który z nich to zrobił?
Qwilleran zobaczył, jak Yum Yum Łapka wymyka się

ukradkiem z pokoju.

- Chodźmy na kolację.
Zebrał próbniki Frań, a ona wrzuciła do torebki paczkę

papierosów.

- Gdzie jest moja zapalniczka?
- A gdzie ją położyłaś'?
- Wydawało mi się, że zostawiłam ją na stoliku kawowym.

Przeszukała torebkę, a Qwilleran sprawdził na podłodze

i pod poduszkami na sofie.
- Powinna gdzieś' tu być - powiedział. - Jak tylko się

odnajdzie, zwrócę ci ją. A na razie to będzie dobry pretekst,
ż

eby rzucić palenie.

background image

- Znowu gadasz jak mój ojciec - odparowała, marszcząc z

niezadowoleniem brwi.

Pojechali do „Stefanii", jednej z najlepszych restauracji w

okręgu. Restauracja mieściła się w starej kamieniczce w
dzielnicy rezydencji. Z zewnątrz budynek nie był zachęcający,
ale wewnątrz panowała gościnna atmosfera, stworzona dzięki
ciepłym kolorom, gustownym tkaninom i przez łagodne
oświetlenie. Qwilleran zawsze lubił chodzić z Francescą do
restauracji. Tym razem ludzie odwracali głowy, żeby podziwiać
młodą kobietę o szarych oczach, w szarym garniturze, szarej
wełnianej bluzce, szarym płaszczu i w szarych szpilkach.

Po przejrzeniu menu Qwilleran zaproponował, żeby zjedli

ziołowego pstrąga w winnym sosie.

- Chyba wezmę chude żeberka - powiedziała Frań.
- Pstrąg będzie dla ciebie lepszy.
- Czy możesz nie zachowywać się jak mój ojciec, Qwill?
Rozmawiali o wirtuozerii jej ojca w grze na kobzie, o

zamiłowaniu Qwillerana do szkockich rzeczy, ezoterycznym
interesie Edda Smitha i przyszłości Klubu Teatralnego bez
Harleya.

- Czy wiesz, jak zareagował na tę tragedię David? - zapytał

Qwilleran.

- Rozmawiałam przez telefon z Jill. Powiedziała mi, że jest

załamany, Nigel też. Zastanawiam się, czy są na tyle mocni,
ż

eby to przetrwać. Będą potrzebowali wsparcia, to na pewno.

Już strata bliskiej osoby z powodu choroby albo wypadku jest
traumatycznym przeżyciem, ale morderstwo jest takie okrutne!

- Jesteś dobrą przyjaciółką Jill? - Zauważył bliskie

podobieństwo między dwiema kobietami. Miały podobną figurę,
sposób mówienia, chodzenia, podobne teatralne gesty i poglądy.

- Trzymałyśmy się razem w szkole średniej - odparła. -

Razem umawiałyśmy się na randki, grałyśmy w kosza,
interesowałyśmy się sztuką. Jest bardzo inteligentna. Ja jestem
inteligentna, tak myślę, ale Jill jest sprytna.

background image

- Czy jej rodzina jest zamożna?
- Już nie. Stracili wszystko w 1929 roku. Jej prapradziadek

był właścicielem sieci szwalni. Pradziadek był bohaterem
pierwszej wojny światowej. Dziadek był burmistrzem Pickax
przez dwanaście lat. Jej babcia ze strony matki...

Kiedy Francesca snuła przed nim historię rodziny Jill,

scenariusz w głowie Qwillerana nabierał kształtów. Czekał na
stosowną przerwę, zanim powiedział:

- Okropna ta historia z matką Harleya. Słyszałaś jakieś

szczegóły?

- Nie - zwięzłość odpowiedzi utwierdziła go w tym, co

myślał.

- Jeśli pani Fitch nie przeżyje, to będzie ogromna strata dla

wspólnoty. Tyle zrobiła dla biblioteki, szpitala, dla szkoły i w
tylu innych słusznych sprawach.

Nagle uwaga Franceski skupiła się na talerzu.
- Poznałem panią Fitch na zebraniach rady bibliotecznej.

Zrobiła na mnie imponujące wrażenie, to kobieta pełna wdzięku.
Nie szczędzi czasu ani pracy.

Francesca podniosła rękę i uderzyła palcem w szybkę

zegarka.

- Czy wiesz, jak jest późno? Muszę wracać do biura i wydać

dyspozycje na jutro.

- A ja muszę przysiąść nad tekstem o Eddingtonie Smith.

Później, przy pożegnaniu, kiedy pocałowała go teatralnie,

podarował jej jedwabną apaszkę, którą kupił dla Polly.
- Wiem, że jestem trudnym klientem - przeprosił. - To dla

ciebie, w ramach podziękowania za twoją cierpliwość.
Oczywiście poszukam zapalniczki.

Na górze, w mieszkaniu, resztka orzeszków, które zostały na

dnie miseczki, została porozrzucana po podłodze.

- To twoja robota, moja pani? - zapytał Yum Yum, która

wylizywała swoją prawą łapkę. - A wiesz coś może o zaginionej
zapalniczce?

background image

Teraz zwrócił się do Koko.
- Frań nie chciała się wypowiadać na temat Margaret Fitch.

Nie chce też rozmawiać o swoim związku z Davidem. Jak dwa
plus dwa jest cztery, tak mamy tu interesowną matkę, która
powstrzymała syna przed małżeństwem z córką policjanta.

- Yow! - odpowiedział Koko.

SCENA DZIESIĄTA

Miejsce: Mieszkanie Qwillerana, później redakcja gazety

Czas: Dzień pogrzebu Fitchów

Zgodnie z życzeniem rodziny pogrzeb odbył się w wąskim

gronie. Nabożeństwo odprawiono w kościele Old Stone, który
stał po przeciwnej stronie parku niż dom Qwillerana. Policja
kierowała ruchem i powstrzymywała chcących podejść jak
najbliżej gapiów. W pobliżu nie było fotografów tłoczących się
na chodnikach i siedzących na drzewach, jak to się dzieje w
dużych miastach.

Riker chciał puścić w gazecie materiał o pogrzebie, twierdził,

ż

e Fitchowie to wpływowa rodzina, że śmierć jest szokująca, a

pogrzeb jest informacją prasową.

Junior nie zgodził się z nim.
- W miasteczku takim jak to jest inaczej. Szanujemy ich

uczucia.

Riker nalegał i spór podgrzał atmosferę w redakcji, aż

Qwilleran był zmuszony mediować. Zgodził się z Juniorem.

- Prawo mieszkańców do wścibskiej ciekawości nie zostanie

pogwałcone, nie martwcie się. Już godzinę po pogrzebie
wszystkie szczegóły ceremonii będą powszechnie znane.
Wszystkie linie będą zajęte, w barach zawrze. System
sąsiedzkiej informacji w Pickax jest lepiej zorganizowany niż
jakakolwiek gazeta, która wychodzi dwa razy w tygodniu. Tak
ż

e odpuść sobie, Arch.

background image

Rano w dniu pogrzebu Qwilleran pisał właśnie końcówkę

artykułu o Eddingtonie Smith, a koty siedziały na biurku, kiedy
nagle zadzwonił telefon. Yum Yum odskoczyła jak oparzona,
natomiast Koko skoczył do aparatu i skarcił go łapą.

- Qwilł, tu mówi Cockey - usłyszał w słuchawce.
Głos Alacoąue Wright, młodej pani architekt, brzmiał bardziej

dojrzale niż podczas ich przelotnego związku na Nizinach.

- Dzwonię z baraku na twoim frontowym trawniku.
- Miło cię słyszeć, Cockey. Kiedy przyjechałaś?
Koko stał teraz na tylnych łapach na stole, opierając przednie

łapki na ramieniu Qwillerana, i krzyczał do słuchawki.
Qwilleran go odepchnął.

- Robota wygląda całkiem nieźle. Tym razem trzymali się

planów. Jest tylko jeden problem. Kolor ścian w garderobie jest
inny niż na próbkach. Miała być różana ochra o małym
nasyceniu, żeby podbudować aktorów i podnieść ich nastrój, a
tymczasem... lepiej nie mówić. Trzeba będzie przemalować na
koszt konstruktora.

- Jak długo zostaniesz, Cockey? - Koko gryzł kabel

telefoniczny i Qwilleran dał mu szturchańca.

- Do jutra w południe. Zatrzymałam się w hotelu „Pi-ckax".

Nie jest to może „Plaża", ale ma swoje łóżko i łazienkę w
pokoju, za co jestem wdzięczna.

- Chodźmy dzisiaj na kolację. Przychodź do mnie, jak tylko

znuży cię robota. Napijemy się drinka, no i przywitasz się z
Koko, który z nieznanych powodów robi tu właśnie nieziemskie
zamieszanie.

- Do zobaczenia później - powiedziała.
Qwilleran odwrócił się w kierunku kota, który siedział na

stoliku obok telefonu, tuż poza zasięgiem jego ramienia.

- No i o co chodziło, młody człowieku? Jeśli koniecznie

musisz monitorować moje rozmowy, rób to w jakiś
cywilizowany sposób.

Koko podrapał się po uchu z irytującą nonszalancją.

background image

Qwilleran wrócił do pisania na maszynie tylko po to, żeby po

chwili odebrać telefon od Polly Duncan. Jej słodki głos
wskazywał na to, że przezwyciężyła już zły nastrój, i jego
nadzieje wzrosły.

- Jestem zakłopotana, Qwill - wyznała. - W poniedziałek były

twoje urodziny, a ja nawet o tym nie wspomniałam, kiedy w
ś

rodę jedliśmy kolację. Jeśli jeszcze nie jest za późno, żeby

ś

więtować, czy zechciałbyś być moim gościem w „Stefanii" dziś

wieczorem?

- Bardzo... - powiedział ciepło. - Bardzo bym chciał, ale

niestety architekt kierujący projektem teatru przyjechał tu dzisiaj
z Cincinnati i muszę czynić honory domu.

- Na jak długo przyjechał?
- Hmm... wyjeżdża jutro w południe - zdecydował się nie

prostować różnicy płci.

- To może jutro wieczorem?
- W sobotę? W sobotę szefowie gazety zapraszają cały zespół

na oblewanie zwycięskiego wejścia na rynek. Impreza nie jest
bardzo

oficjalna,

domowe

ś

więtowanie

z

drinkami,

przystawkami i przemowami, ale muszę tam być, reprezentuję
Fundację Klingenschoenów.

- Jesteś nadzwyczaj zajęty, prawda? - powiedziała szorstko.

Czekał z nadzieją, że zaprosi go na niedzielny rostbef

i pudding Yorkshire w jej przytulnym wiejskim domku, ale

tylko pożegnała się grzecznie i odłożyła słuchawkę.

I tak Qwilleran szedł do miasta w kwaśnym nastroju. W ręce

trzymał kopię artykułu i zamówienie na zdjęcie. Kiedy
podchodził do budynku, zobaczył furgonetkę pocztową
parkującą przed siedzibą redakcji. Kierowca wciągał do
budynku wory listów. Listy zaścielały całą podłogę redakcji i
wszyscy, wliczając naczelnego, rozdzierali koperty i liczyli
kupony z propozycjami nazwy dla nowej gazety.

- Chodź tu, Qwill! - zawołał Junior. - Kop i zacznij liczyć.

Poczęstuj się kawą i pączkami.

background image

- Najlepsze są dopiski. Tutaj jest jedna propozycja: „Frazesy z

Moose County".

Do południa było kilka pojedynczych głosów na „Kroniki",

„Sygnały", „Spotkania", ale osiemdziesiąt procent czytelników
głosowało za pozostawieniem tytułu z pierwszego wydania
„Moose County coś tam".

- Przynajmniej jest oryginalny - przyznał niechętnie Riker.
- Tutejsi ludzie lubią się wyróżniać - wyjaśnił Junior. - Mój

sąsiad z naprzeciwka wiesza choinkę do góry nogami pod
sufitem, a w Brrr jest restauracja, w której każą płacić pięć
centów za papierową serwetkę.

- Znam farmera z Wildcat, który nie wierzy w letnią zmianę

czasu. Mówi, że nie przynosi żadnych oszczędności, i odmawia
przestawienia zegara. Jest spóźniony całe lato - powiedział
Roger.

- Czekajcie, to wam się spodoba - przerwała im Hixie. -

Sprzedałam reklamę jednej staruszce ze Smiths Folly, która
handluje słodyczami, papierosami i pismami pornograficznymi,
i ona wspomniała o pogrzebie Fitchów. Przyznała, że nigdy nie
była na pogrzebie i że cała jej rodzina jest pochowana na
podwórku za domem, bez zbędnych ceregieli.

- Nie wierzę w ani jedno słowo z tych bzdur - westchnął

Riker.

- W Moose County uwierzę we wszystko - powiedział

Qwilleran - ale Hixie przesadza co do magazynów. Byłem w
tym sklepie.

- To prawda - nalegała Hbtie - gorący towar jest pod ladą.
- W porządku, darmozjady, do roboty! - rozkazał Riker. -

Nadchodzi listonosz z następnym worem.

Qwilleran miał zamiar wyjść, dopóki nie usłyszał, że

zamawiają kanapki.

- Jakie wieści na policyjnej działce? - zapytał Rogera.
- Śledztwo trwa. To wszystko, co mówią.

background image

- Zawsze mówią tylko tyle. Masz jakieś wskazówki, że

zbliżają się do rozwiązania?

- Wszyscy mówią, że koło podejrzeń zawęża się do Chip-

munk. Ludzie mówili tak od samego początku. Widzisz, nie
podoba mi się, że miasto zyskuje taką reputację. Kiedy byłem
nauczycielem, miałem kilku dobrych studentów, którzy
pochodzili z Chipmunk. Mieszkają tam przyzwoite robotnicze
rodziny w tych tanich budynkach komunalnych, a teraz
wystarczy kilku chuliganów i już skreślają całe miasto.

Qwilleran gładził wąsy gestem, który Riker od razu

rozpoznał.

- Jeśli policja nie może rozwiązać jakiejś sprawy, Qwill to

zrobi - rzekł z odrobiną sarkazmu.

- Zastanawiałem się nad jedną rzeczą - myślał na głos

Qwilleran. - Zona Harleya nigdy nie brała udziału w próbach
Klubu Teatralnego. Sądzę, że nie podobali jej się ludzie. Więc
dlaczego miała zamiar przyjść na próbę tego wieczoru? - czekał
na opinie, ale nikt się nie wyrywał ze swoimi sugestiami.

- Czy chciała wyjść z domu? Czy wiedziała, co się szykuje?
- Wow! - powiedział Junior. - To raczej skrajne

przypuszczenie.

- Nie wiemy, jakie związki łączyły ją z Chipmunk. Mogła

brać udział w akcji obrabowania rezydencji.

- Jej panieńskie nazwisko brzmi Urkle, a to nie jest zła

rodzina. Belle nie była dobrą uczennicą, rzeczywiście odsta-
wała. Ale nie była też złą dziewczyną.

- No dalej, Qwill, jaka jest twoja teoria?
- Powiedzmy, że dostarczyła włamywaczom klucz i

powiedziała, gdzie mają szukać łupu. Ale czasu było coraz
mniej, bo David i Jill się spóźniali. Kiedy przyjechali jej
wspólnicy, spotkali się z Harleyem. Może ich rozpoznał, a może
bali się, że ich rozpozna, udało im się trafić i go zabili. Potem
trzeba było uciszyć Belle, bo wiedziała, kto zamordował jej
męża, i bali się, że ich sypnie podczas przesłuchania.

background image

- Wow! - powiedział młody naczelny.
- Ilu ludzi było według ciebie zaangażowanych we włamanie?

- zapytał Roger. - Wszyscy mówią o sprawcach w liczbie
mnogiej.

- Jak w każdej konspiracji - im mniej, tym lepiej. Moim

zdaniem jeden stał na czatach, a drugi odwalił robotę w środku.
Ponieważ był sam, więc musiał mieć broń, inaczej Harley
mógłby go pokonać... mam przed oczami smutny obraz biednej
małej Belle Urkle w jej tak zwanym stroju do przesłuchań,
czekającej na górze, jak zdaje sobie sprawę, że plan się nie
powiódł, i jak odgrywa scenę, której przedtem nie próbowała.

- Czy w tle powinna lecieć delikatna muzyczka? -

zasugerowała Hixie.

- Słyszy na dole strzały. Jest przerażona, nie wie, co stanie się

dalej. Słyszy, jak zabójca wchodzi po schodach...

- Lepiej wróć do pisania tej swojej powieści, Qwill -

skwitował jego przypuszczenia Riker.

Potem odezwał się Roger.
- Jeden glina powiedział mi dzisiaj coś interesującego,

nieoficjalnie oczywiście. Kiedy ustalali czas śmierci, badania
wykazały, że Belle zginęła pierwsza.


SCENA JEDENASTA

Miejsce: Restauracja „ Old Stone Mili"
Czas: Wieczór tego samego dnia
Osoby Alacoque Wright, kobieta architekt z Cincinnati
Czekając na przybycie Alacoque Wright, Qwilleran napisał

dwa listy z kondolencjami. Jeden do Nigela, z powodu straty
syna, a drugi do Davida i Jill, z powodu straty brata. Musiał się
spieszyć, żeby zamknąć koperty i przykleić znaczki, zanim ten
maniak Koko wepchnie się ze swoim mokrym językiem. W
momencie, kiedy Qwilleran wyjmował znaczek albo kopertę z

background image

szuflady biurka, Koko śledził je z drżącym nosem i z szalonym
błyskiem w oczach.

Później Qwiileran przygotował się na przyjście gościa.

Poprawił druk nad sofą, pozbierał brudne kubki po kawie, złożył
porozrzucane gazety, włożył najlepszy garnitur i napełnił
wiaderko świeżymi kostkami lodu.

- Przychodzi Cockey - poinformował syjamczyki. -

Postarajcie się pokazać, że stać was na dobre maniery.

Koko wydał z siebie okropny dźwięk, coś między syknięciem

a warknięciem, i Qwilleran zorientował się, że dokładnie w tym
samym momencie zadzwonił domofon. Otworzył Cockey drzwi.

Były pocałunki i uściski stosowne do okoliczności, a potem

Qwilleran powiedział:

- Nie mogę nazywać cię dłużej C-o-c-k-e-y. Inaczej Koko

wpadnie w furię. Myśli, że to do niego się zwracam, a koty są
zazdrosne o swoje imiona. Koko nie lubi, żeby dotykać jego
ogona, otwierać mu siłą pyszczek ani żeby nazywać jego
imieniem jakikolwiek inny byt, zwierzę, roślinę, minerał.
Dlatego mamy w domu tylko piwo imbirowe, a nie ten drugi
popularny napój.

- W porządku - powiedziała Alacoque. - Nazywaj mnie Al.

Tak nazywał mnie zawsze mój mąż. Jak się masz, Qwill? Tak
dobrze wyglądasz, to nieprzyzwoite. Za pierwszym razem,
kiedy byłam w mieście, brakowało mi ciebie.

- Byłem na Nizinach, zabawiałem się w klubie prasowym,

wdychałem spaliny i starałem się prowadzić niezdrowy tryb
ż

ycia, żeby przyjaciele mnie poznali.

- Muszę przyznać, że jest coś w wiejskim życiu, co do ciebie

pasuje.

- Ty też się zmieniłaś. Wyglądasz doroślej i mądrzej, nie bierz

mi za złe tych wątpliwych komplementów.

Dawniej była przywiązana do noszenia ubrań robionych

własnoręcznie z resztek tkanin. Teraz była szczupłą, dobrze
ubraną, pewną siebie kobietą biznesu, typową kobietą z miasta.

background image

Miała na sobie wygodne spodnie, odpowiednie do wspinaczki
po rusztowaniach.

- Tylko dobra praca i nieudane małżeństwo mogą uczynić

kobietę ładniejszą i mądrzejszą - przyznała z żalem.

- Nie wiedziałem nic o twoim małżeństwie, jesteś

rozwiedziona?

- Nie, ale pracuję w Cincinnati, a on w San Francisco, gdzie

jest jego dom.

Nie paliła się, żeby kontynuować ten temat, więc Qwilleran

nie zadawał więcej pytań. Sięgając do małego barku,
wbudowanego między półki z książkami, Qwilleran zapytał:

- Przypuszczam, że nadal pijesz jogurt i sok ze śliwek.
- O Boże, nie! Napiję się szkockiej, jeśli masz... Czy to jest

Koko? On też wygląda starzej i mądrzej.

- Ta mniejsza to Yum Yum, nie miałaś okazji jej poznać.
- Jest prześliczna. Jak twoje miłosne sprawy, Qwill?
- Szczerze mówiąc, nie wiem. Byłem w raczej udanym

związku z kobietą w moim wieku - bibliotekarką - ale zaczęła
być zazdrosna o młodą kobietę, dekoratorkę wnętrz, która
aranżuje moje mieszkanie.

- Trzymaj z bibliotekarką, Qwill. Wiesz, co myślę o

dekoratorkach wnętrz. Pamiętasz, kiedy byłam asystentką w
studiu pani Middy z tymi wszystkimi perkalowymi abażurami i
babcinymi fotelami na biegunach?

Alacoaue rozejrzała się po salonie z uznaniem.
- Cieszę się, że urządziłeś mieszkanie nowocześnie.
- Czuję się tu komfortowo, szczególnie z moimi starymi

książkami i starymi drukami tu i tam.

- Podoba ci się życie tutaj?
- Ze zdziwieniem odkryłem, że tak. Zawsze mieszkałem w

dużych miastach i miałem wielkomiejski sposób widzenia
ś

wiata, ale ludzie tutaj żyją i myślą inaczej, a ja się chyba

zaczynam dostosowywać. W mieście tej wielkości żyje się na

background image

ludzką miarę i w wolniejszym tempie. Taka sytuacja jest dla
mnie komfortowa.

- Po raz drugi w ciągu ostatniej minuty wspomniałeś o

komforcie, czy to jest symptom starzenia się?

- Starzenia się i stawania się mądrzejszym. W Pickax dużo

chodzę pieszo, schudłem, łatwiej oddycham. Mamy tu świeże
powietrze, bezpieczne ulice, niewielki ruch, przyjaznych ludzi.
W lecie pływanie łodzią, a zimą narty...

- Czy w Pickax nie potrzebują czasem architekta? Młoda,

utalentowana, przyjazna zgłasza swoją kandydaturę.

- Ja mogę wkrótce potrzebować architekta. Na mojej posesji

jest stara przechowalnia owoców, którą chciałbym przerobić na
dom mieszkalny.

- Zawsze chciałam opracować plan przebudowy stodoły albo

przechowalni.

- Będziemy dzisiaj jedli kolację w starym młynie

przerobionym na restaurację. Myślę, że ci się spodoba - i
jedzenie, i architektura. Ale najpierw chcę ci trochę pokazać
Moose County. Wyjedziemy, jak tylko będziesz gotowa.

- No to chodźmy - powiedziała, dopijając drinka.
Kiedy mijali farmy, lasy, jeziora i stare kopalnie, Alacoaue

rozpływała się nad groteskowymi kształtami zniszczonych
wyciągów,

surowych

ruin

opuszczonych

miasteczek,

malowniczych wiejskich farm zbudowanych z kamienia i nad
drewnianą zabudową osad nad brzegami jeziora.

- A teraz zbliżamy się do Hummock - powiedział Qwilleran -

gdzie swoje rezydencje budują bogate rodziny.

Droga unosiła się i opadała między arystokratycznymi

wzgórzami, które poprzecinane były kilometrami niskich
kamiennych płotów. Potem skręcili w żwirową drogę oznaczoną
tabliczką „własność prywatna".

- To posiadłość Fitchów - setki hektarów. Jest w rodzinie od

pokoleń. Nigdy tu przedtem nie byłem, ale mówiono mi, że są tu
dwa ciekawe domy. Jeden to dwudziestodwupokojowa

background image

rezydencja wybudowana w latach dwudziestych, a drugi jest we
współczesnym stylu, jego zdjęcie ma się ukazać w dużym
magazynie.

Droga oplatała wzgórza, wznosiła się na szczyty i znów

opadała w dół. Jechali na przemian przez lasy i łąki.

- Cudowna okolica! - powiedziała Alacoque. - To zasługa

lodowców czy buldożerów?

Droga wspięła się na wzgórze i nagle ich oczom ukazał się

dom zbudowany na dnie doliny. Miał wiele kominów, a przed
wejściem stały dwa policyjne radiowozy.

- We wtorek było tu morderstwo - wyjaśnił Qwilleran.
- Czy chodzi o tego młodego bankiera i jego żonę? - zapytała

Alacoque. - Słyszałam, jak rozmawiali o tym robotnicy na
budowie.

Z bocznej drogi wyjechał samochód szeryfa i zablokował im

przejazd. Policjant w brązowym mundurze wysiadł z
samochodu.

- Ta droga jest zamknięta, proszę pana. Czy mogę zobaczyć

pańskie prawo jazdy? - rzucił okiem na portfel, który podał mu
Qwilleran, i rozluźnił się. Zapewne rozpoznał nazwisko i zdjęcie
najbogatszego człowieka w okręgu.

- Szukał pan kogoś? Nikogo tu nie ma, i w drugim domu

także.

- Jest ze mną architekt z Cincinnati - odparł Qwilleran. -

Chciałaby tylko zobaczyć z zewnątrz dom Davida Fitcha, jest
słynny na cały kraj.

- Rozumiem - powiedział wolno policjant, zastanawiając się

nad tym, co ma zrobić. Kiwał głową, aż chwosty u jego
kapelusza z szerokim rondem zaczęły podskakiwać. - Możecie
tam pojechać, jeśli chcecie. Poprowadzę was. Na drodze są
zdradliwe rozwidlenia i grząskie kałuże. Dwa samochody
ruszyły wolno krętą drogą.

- Grząskie kałuże! - powiedział Qwilleran. - Nie padało od

tygodnia! - Na drodze nie było też żadnych rozwidleń.

background image

Jechali w górę i w dół, aż zobaczyli niesamowity dom.
- Fantastyczny! - zawołała Alacoąue. - Architekt musiał się

inspirować budynkami starych kopalni, które mijaliśmy!

Nowoczesny dom zbudowano z surowego cedru. Pięć brył o

różnej wielkości, ustawionych jedna na drugiej, tworzyło
nieregularną pięciopiętrową piramidę. Najmniejsza bryła,
wieńcząca budynek, była zarazem tarasem, z którego roztaczał
się widok na dolinę. Szeryf przechadzał się leniwie wokół
domu.

- Możecie wejść na taras, jeśli chcecie. Jest z niego ładny

widok. Widać stamtąd wielkie jezioro.

- Czy wie pan, kto zbudował ten dom? - zapytała Alacoąue.
- Caspar Young, proszę pani.
- A wie pan, kto go zaprojektował?
- Nie, proszę pani.
Oglądając dom ze wszystkich stron, Alacoąue komentowała

użycie masywnych bali, podpartych krokwiami platform, styl
harmonizujący z terenem, okna, masę bryły, lokalizację,
ustawienie, plany i kąty. Policjant, który wszędzie im
towarzyszył, zdawał się być pod wrażeniem wiedzy Alacoąue.

Qwilleran podziękował mu i jadąc za samochodem szeryfa,

wrócił na główną drogę. Spojrzał na zegarek.

- Chcę sprawdzić, jak długo jedzie się stąd do kamienne go

domu - zwrócił się do Alacoąue - i kiedy dokładnie i od której
strony zaczyna być widoczny. Zastanawiam się, ile czasu mieli
włamywacze na zabranie łupu i ucieczkę. David i Jill spóźniali
się po Harleya i Belle. Powiedzieli, że mieli awarię wodociągu.
Gdyby przyjechali na czas, może to wszystko by się nie
wydarzyło. Czy ktoś chciał, żeby się spóźnili? Czy awaria była
ukartowana?

- Ja podejrzewałabym hydraulika, dla mnie wszyscy

hydraulicy są podejrzani.

Jechali dalej przez Sąuunk Corners, przez miasteczko Brrr od

strony jeziora i wreszcie przez Smith's Folly. Kiedy dojechali do

background image

„Old Stone Mili", Alacoque była urzeczona architekturą
położonego wśród drzew dawnego kamiennego młyna. Stare
koło młyńskie nadal obracało się z trzaskiem i turkotem, jak
gdyby jego moc wciąż służyła mieleniu mąki z pszenicy i
kukurydzy. Podłogi i krokwie wewnątrz budynku były tak
misternie wyczyszczone, że miały kolor miodu, a dębowe stoły i
krzesła tchnęły w to miejsce beztroską atmosferę dobrobytu.

- Witaj, Derek - powiedział Qwilleran do wysokiego

pomocnika kelnera, który napełniał szklanki wodą swobodnym
ruchem kogoś, kto czuje się jak u siebie w domu. - Widzę, że
dziś wieczorem masz co robić.

- Jest piątek, wiesz - wyjaśnił Derek. - Jak twoim kotom

smakował duszony łosoś?

- To był prawdziwy hit, zjadły nawet kapary. Odwracając się

w stronę Al, Qwilleran przedstawił chłopca.

- To jest Derek Cuttlebrink, dostawca ekskluzywnego

jedzenia ich wysokościom syjamczykom i członkowi Klubu
Teatralnego.

- Cześć - przywitał się pomocnik kelnera.
- Mój gość przyjechał tu aż z Cincinnati, żeby spróbować

twojego sławnego duszonego łososia.

- Mam kuzyna w Cincinnati - powiedział Derek.
- Cincinnati jest pełne kuzynów - odparła Alacoque z

rozbrajającym uśmiechem.

- Gdzie jest dzisiaj moja ulubiona kelnerka? - zapytał

Qwilleran.

- Odeszła. Mamy nową dziewczynę. To jej pierwszy dzień.

Jest trochę zdenerwowana i niezbyt szybka, więc bądźcie
cierpliwi.

Rzeczywiście do ich stolika podeszła chuda przestraszona

dziewczyna.

- Jestem S-s-sally, będę wass obsługiwać. Dzis-s-siaj
polecamy chowder z małży, ostrygi Rockefeller i duszonego

łos-s-sosia. Podać wam coś-ś-ś z baru?

background image

- Tak, Sally. Pani pije irlandzką whiskey, a ja wodę ze Squunk

z odrobiną ziołowego likieru i plasterkiem cytryny.

- Wodę ze S-s-quunk z... czym?
- Z odrobiną ziołowego likieru i plasterkiem cytryny.

Alacoąue chciała porozmawiać o teatrze - o dwóch skrzydłach
schodów w lobby, sklepieniu amfiteatru, o zaletach sceny.

- Czy twój zespół jest dobry? - zapytała.
- Jak na amatorską trupę to ciut powyżej średniej -

odpowiedział. - Grupa powstała ponad sto łat temu jako Pickax
Thespians, ale obecne pokolenie aktorów zmieniło nazwę na
Klub Teatralny. Młody człowiek, który zginął we wtorek
wieczorem, był jednym z naszych najlepszych aktorów.

- W jakich okolicznościach został zamordowany?
- On i jego żona zostali zastrzeleni w ich domu, tym

kamiennym, przy którym spotkaliśmy policję.

- Byli zamieszani w handel narkotykami? Qwilleran zmroził

ją spojrzeniem.

- Nikt tutaj nie jest zamieszany w narkotyki, Alacoque.
- To ty tak myślisz. Czy policja wie, kto go zabił?
- Przesłuchiwano podejrzanych. Oczywistym motywem

napadu była kradzież. Podobno ten dom jest zawalony
bezcennymi dziełami sztuki i kolekcjami zbieranymi przez wiele
pokoleń. Fitchowie to nie nuworysze, ale powszechnie
szanowana rodzina. Harley i jego brat byli zawsze znani jako
otwarci, chętni do współpracy chłopcy z dużą klasą.

- A żona Harleya?
- Byli małżeństwem od niedawna, nie zdążyłem jej poznać.
- Nie wiem, czy powinnam to powtarzać, ale... ludzie na

budowie mówili, że to dziwka.

- A jakieś szczegóły?
- Nie, ale wszyscy robili takie gesty, że nie miałam

wątpliwości. Dlaczego taki facet jak Harley miałby poślubić
kogoś o takiej reputacji?

background image

- Wieczne pytanie, sam je sobie zadaję. Uwagę Alacoąue

przykuło coś lub ktoś na sali.

- Jakaś kobieta ciągle się na nas gapi. Jest z drugą kobietą.
- Możesz ją opisać?
- W średnim wieku, wygląda na inteligentną, ładnie uczesana,

miła twarz. Włosy siwiejące. Gładki szary kostium, biała
bluzka.

- Rozmiar czterdzieści dwa? Mokasyny? To moja

bibliotekarka - oświadczył. - Powiedziałem jej, że jem kolację z
przyjezdnym architektem, a ona doszła do wniosku, że masz
brodę i palisz fajkę. Nie wyprowadziłem jej z błędu. No to
wpadłem po uszy.

- Jeśli potrzebujesz pocieszycielki od serca - powiedziała

Alacoąue - młoda, utalentowana i przyjazna kobieta architekt
przedstawia swoją kandydaturę.

Nagle nastrój w restauracji zmienił się gwałtownie. Miry

szmer rozmów wokół stołów przerwała wrzawa podnieconych
głosów na tyłach sali. Drzwi do kuchni gwałtownie się
rozhuśtały. Kelnerki przekazywały klientom jakieś wiadomości,
a ci reagowali płaczem lub okrzykami. Jedna z kelnerek
upuściła tacę na drewnianą podłogę. To była Sally, która rzuciła
się teraz na kolana i trzęsąc się, zaczęła zgarniać rękami sernik.

Qwilleran przywołał Dereka machnięciem ręki.
- Co się tutaj dzieje?
- Myślę, że Sally doznała szoku na wieść o tym, co się stało.

Miała szczęście, że to był sernik, a nie zupa albo jakiś wrzątek.

- Ale co się stało? - Qwilleran żądał informacji.
- Czy wie pan, że matka Harleya trafiła do szpitala?
- Oczywiście, że wiem - wypalił niecierpliwie Qwilleran.

Derek spojrzał w stronę kuchni.

- Matka dziewczyny, która przyrządza u nas sałatki, jest

pielęgniarką w szpitalu. Właśnie zadzwoniła i powiedziała, że
pani Fitch nie żyje.

background image

- O mój Boże! - jęknął Qwilleran. - Pani Fitch miała rozległy

wylew po śmierci syna - wyjaśnił Alacoąue.

- No tak - powiedział Derek - a jej mąż był w szpitalu, kiedy

umarła. Wyszedł na parking, usiadł w swoim samochodzie i
zastrzelił się.


SCENA DWUNASTA

Miejsce: Redakcja „Moose County coś tam"
Czas: Sobota wieczorem
Podliczono ostatnie głosy. Sobotnie wydanie nowej gazety już

oficjalnie zatytułowano „Moose County cos' tam", mimo że ta
decyzja zraniła dumę Archa Rikera i wywołała w nim spore
zażenowanie.

- Zawsze chciałem być redaktorem prowadzącym, ale nigdy

nie myślałem, że będę redaktorem prowadzącym czegoś, co się
nazywa „Moose County coś tam"! Zbieram cięgi od chłopaków
z Nizin: pocztą, przez telefon, pocztą pantoflową, i obawiam się,
ż

e to dopiero początek.

Niezależnie od swojego rozczarowania Arch Riker był

wspaniałym gospodarzem sobotniego przyjęcia, na którym
oblewano zwycięski start gazety. Biurka w dziale miejskim
zostały zsunięte na środek i służyły za bufet i bar, który
serwował wszystko - od piwa po szampan. Wokół darmowego
baru

krążyli

redaktorzy,

reporterzy,

autorzy

kolumn,

tymczasowy fotograf zatrudniany na godziny, który pił za
trzech, korespondenci z innych miast, personel biurowy i reszta
ekipy.

Ekipa, wykończona składaniem pierwszego, czterdziesto-

ośmiostronicowego wydania, zdołała przygotować wydanie
weekendowe, tym razem o mniejszej, bo trzydziestosześcio-
stronicowej objętości. Niestety nie znalazła się tam informacja o
ś

mierci Margaret i Nigela Fitchów, bo kiedy wydarzenia te

rozgrywały się w szpitalu w Pickax, gazeta była już w druku.

background image

Nagłówek na pierwszej stronie głosił: „Dzikie indyki wracają do
Moose County".

Kelvin Doone, który niósł trumnę na pogrzebie Harleya i

Belle, dzielnie uszczuplał zapasy baru.

- Potrzebuję tego! - powiedział Qwilleranowi, podnosząc

szklankę po martini. - Niesienie tej trumny było najgorszą
rzeczą, jaką przyszło mi robić w moim całym życiu.

Wiesz, Harley był moim kuzynem i do tego superfacetem.

Kiedy Brodie zaczął grać na kobzie, gdy my schodziliśmy po
schodach kościoła, naprawdę się roztkliwiłem. David chciał,
ż

eby w kościele i na cmentarzu był kobziarz, bo Harley zawsze

lubił taką muzykę. Boże! Jak ona żałobnie brzmiała! A teraz
ciocia Margaret odeszła. I Nigel!... Muszę się napić. Kelvin
oddalił się w stronę baru i wzrok Qwillerana złapała Susan
Exbridge, autorka artykułów o treści społecznej.

- Kochanie, co my tu robimy?! - wykrzyknęła, wymachując

rękami, co skończyło się tym, że wylała drinka. Odkąd się
rozwiodła i zaczęła występować w Klubie Teatralnym, stała się
przesadnie dramatyczna. - Powinniśmy być w domu, w ciszy
domowego ogniska opłakiwać Nigela - był takim pięknym
człowiekiem!

Qwilleran przyznał, że prezes banku w Pickax wyróżniał się

wyglądem: wysoki, wyprostowany, o ogorzałej cerze. Miał
nienaganne maniery i ciepłą osobowość.

- Jak on mógł to zrobić? - spytała Susan. - Nie mógł znieść

myśli o życiu bez Margaret - dodała. - Byli sobie tacy oddani! I
oczywiście wszyscy wiedzieli, że to dzięki niej osiągnął sukces.
Był słodkim człowiekiem, ale do niczego by nie doszedł, gdyby
nie Margaret, to ona go popychała, inspirowała, to ona
reżyserowała to przedstawienie.

Qwilleran, ze swoim piwem imbirowym z lodem w ręce,

przechadzał się między radośnie świętującymi gośćmi, którzy
kordialnie gratulowali sobie wkładu w powstanie nowej gazety.
Jednym z nich była Mildred Hanstable, kobieta o bujnych

background image

kształtach, nauczycielka z liceum w Pickax, gdzie uczyła prac
domowych, prowadziła zajęcia dla seniorów i była trenerem
dziewczęcej drużyny siatkówki. Teraz prowadziła dział
kulinarny nowej gazety.

- Mildred, przeczytałem każde słowo z twoich tekstów o

jedzeniu, mimo że krojenie w kostki, mielenie, szatkowanie to
dla mnie greka. Wszystko brzmi tak smacznie, szczególnie ten
przepis na chińską zupę z chryzantemami.

- Kiedy nauczysz się gotować, Qwill?
- Przykro mi, ale nigdy nie miałem zdolności w tym kierunku,

nawet ugotowanie jajka nie specjalnie mi wychodziło. Podobny
brak zdolności wykazuję przy czytaniu polis ubezpieczeniowych
i przy wypełnianiu zeznań podatkowych.

- Qwill, mogę cię nauczyć, jak gotuje się jajko - powiedziała z

serdecznym śmiechem. - Daję prywatne lekcje!

Wyraz twarzy Qwillerana zmienił się nagle z serdecznego na

ponury.

- Dzisiaj wieczorem miało się odbyć przyjęcie powitalne dla

Harleya i Belle. Powiedz mi coś, Mildred. W małym mieście,
takim jak to, nauczyciele i gliny wiedzą wszystko o wszystkich.
Co wiesz o Belle Urkle?

- Cóż, przykro mi mówić, że rzuciła szkołę. Powiedziała, że

chce pracować dla bogatych ludzi i mieszkać w wielkim domu.
Trudno ją za to winić, jeśli się wie, w jakich warunkach
mieszkają ludzie w Chipmunk. Była pokojówką w domu
Fitchów, nie rozumiem, co skłoniło Harleya do poślubienia jej.

- Miłość? Pożądanie? Biologia?
- Ale nie musiał się z nią od razu żenić i zawstydzać całej

rodziny, prawda? Jak tylko usłyszałam o morderstwie, kilka
razy postawiłam tarota. Jakaś niegodziwa kobieta maczała w
tym palce!

- Hmmm... - mruknął grzecznie Qwilleran. Do kart miał

sceptyczne podejście. - Mogę nalać ci drinka, Mildred?

background image

Kiedy wrócił ze szkocką i piwem imbirowym, zapytał przy

okazji o szkolne wyniki Harleya.

- Obaj chłopcy byli dobrymi uczniami i obaj byli

utalentowani! - powiedziała. - David robił doskonałe szkice
piórem, a Harley budował modele statków, niezwykle
drobiazgowe. Obaj grali w szkolnych przedstawieniach. Wydaje
mi się, że w college'u zaczęli traktować teatr wyjątkowo
poważnie. Możesz tego nie wiedzieć, Qwill - powiedziała,
przysuwając się bliżej - ale Harley na rok zniknął!

- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Kiedy chłopcy skończyli uniwersytet, wszyscy spodziewali

się, że wrócą do domu, żeby pracować w banku, ale Harley się
nie pojawił.

W tym momencie przeszkodził im Junior Goodwinter.
- Czy nikt tu nie jest głodny? Mamy indyka i kanapki z

wołowiną.

- Zaraz idziemy - zapewnił go Qwilleran. - Mildred zdradza

mi właśnie swoje kulinarne sekrety.

- Zawsze dodaję odrobinę likieru ziołowego do mojego

cytrynowego ciasta - Mildred podchwyciła pomysł i kiedy
Junior się oddalił, zwróciła się znów do Qwillerana: - Nikt
naprawdę nie wie, co się działo z Harleyem. Rodzina mówiła, że
podróżował, ale oczywiście krążyły różne plotki.

Znów im przerwano, to wtrącił się zięć Mildred.
- Co wy tam dywersanci tak plotkujecie?
-

Pomagamy

policji

rozwiązać

sprawę

Fitchów

-

poinformował go Qwilleran.

- Przepraszam, idę po jeszcze jednego drinka - powiedziała

Mildred.

- Słyszałem dzisiaj po południu coś bardzo interesującego,

Qwill. Na kilka godzin przed śmiercią Nigel podyktował listy
rezygnacyjne ze stanowisk w banku, dla siebie i Davida. Jego
samobójstwo było ewidentnie zaplanowane.

- Ale dlaczego David miałby rezygnować?

background image

Zanim Roger mógł zastanowić się nad odpowiedzią, do

pokoju wparowała Hixie, jak zwykle zziajana i jak zwykle
rozsiewając wokół siebie niepoprawny entuzjazm.

- Nigdy nie uwierzycie, co się stało dzisiaj po południu!

Czesałam się właśnie u Delphine, a tu nagle olbrzymi jeleń
wbiegł do środka przez szybę wystawową. Przebiegł przez sklep
i wyskoczył, tym razem tłukąc okno na tyłach zakładu.
Wszędzie potłuczone szkło, kompletna panika!

Qwilleran patrzył na nią z powątpiewaniem.
- Czy masz prawa autorskie do tej historii, Hixie?
- To prawda! Zapytaj Delphine! Właśnie wstawiają nowe

szyby, a na wywieszce jest napisane: „Jeleń tu był". Nie
rozumiem, jak to się stało, że nie stratował żadnego klienta.

- Dlaczego takie rzeczy nie zdarzają się przed wysłaniem

gazety do drukarni! Wszystko, co mamy, to stado dzikich
indyków! - westchnął Roger.

Arch Riker krążył po sali i grał wylewnego gospodarza. Była

tam też Amanda. Piła burbona, narzekała i zrzędziła jak zwykle.
Na lewej ręce miała pierścionek ze sporym diamentem.

Arch Riker promieniował szczęściem. Odciągnął Qwillerana

na bok.

- Robimy skok na głęboką wodę, stary draniu. Może jest

uparta jak dziki osioł, ale ją podziwiam. Przez dwadzieścia pięć
lat prowadziła z sukcesem firmę, a przez ostatnie dziesięć
pracowała w radzie miejskiej i nigdy od nikogo nie wzięła
łapówki!

- To zadziwiająca kobieta - zgodził się Qwilleran. Amanda

wystąpiła naprzód ze zmarszczonym czołem.

- Kto nazwał mnie zadziwiającą kobietą? - wrogim tonem

zażądała wyjaśnień. - Nigdy nie słyszy się o zadziwiającym
mężczyźnie! Może być inteligentny, dowcipny i odnosić
sukcesy, ale jeśli kobieta ma podobne cechy, to jest tylko
zadziwiająca, jak jakiś żeński okaz.

background image

- Wybacz - powiedział Qwilleran - masz absolutną rację,

Amando. To głupia klisza i ja jestem winny. Nie jesteś
niesamowitą kobietą. Jesteś inteligentna, dowcipna i odnosisz
sukcesy.

- A ty jesteś kłamcą - wymamrotała.
Riker wyszczerzył w uśmiechu zęby i odciągnął Amandę w

głąb sali, konfiskując jej po drodze szklankę burbona.

Qwilleran poszukał wzrokiem Mildred. Chciał usłyszeć resztę

historii o zniknięciu Harleya, ale Mildred była pogrążona w
dyskusji z korespondentem z Mooseville, więc wybrał się do
bufetu. Kiedy jadł drugą kanapkę, zobaczył, jak Homer Tibbitt,
etatowy historyk „Coś tam", wychodzi z pokoju.

- Homer, gdzie idziesz? Przyjęcie dopiero się zaczyna!
- Idę do domu. Jest ósma trzydzieści, czas kłaść się spać -

powiedział dziewięćdziesięcioczteroletni emerytowany dyrektor
gimnazjum swoim piskliwym głosem. - Moje dni są coraz
krótsze. Kiedy będę miał sto lat, będę się kładł, zanim jeszcze
zdążę wstać.

- Chciałem tylko zapytać, jak dobrze znałeś rodzinę Fitchów?
- Chłopcy poszli do szkoły, kiedy ja byłem już na emeryturze,

ale uczyłem Nigela matematyki i historii. Znałem też jego ojca,
Cyrusa. Ten miał dopiero charakter!

- To on wybudował ten dom w Middle Hummock?
- Cyrus? Tak było w istocie. Umiał dużo wydawać, umiał

polować, kolekcjonować, przemycać, umiał wszystko.

- Powiedziałeś, że był przemytnikiem?
- Tym właśnie zajmował się na boku - potwierdził Homer

otwarcie. - Pieniądze rodziny pochodziły z górnictwa. Cyrus
zbudował dom w East Middle Hummock, tak że widział brzeg
Wielkiego Jeziora z jednego ze wzgórz. Szmuglerzy przywozili
alkohol z Kanady i lądowali na jego plaży.

- Jak się z tego wygrzebał?
- Jak się wygrzebał? Jednej nocy się nie wygrzebał. Szeryf

skonfiskował cały ładunek i wylał wszystko na wysypisko w

background image

Squunk Corners, dlatego woda ze Squunk tak ci służy. No cóż,
już czas na mnie, powinienem być już w łóżku. Dobranoc!

Qwilleran przyglądał się, jak stary człowiek wychodzi, torując

sobie drogę kwadratowymi ruchami ramion i nóg. Potem złapał
Mildred, która stała sama przy barze.

- Opowiadałaś mi coś ciekawego o Harleyu, kiedy nam

przeszkodzono.

- Serio? - zawiesiła głos. - Wypiłam kilka drinków, czy

chodziło o tarota?

- Nie, Mildred, to było coś o zniknięciu Harleya po studiach.
- Ach!... Tak!... Podróżował, tak mówiła rodzina... Nikt w to

nie uwierzył.

- Dlaczego?
- No wiesz... ludzie stąd... to plotkarze.
- No to gdzie był według nich?
- Kto?
- Harley
- Och!... Ach tak... Pomyślmy... Zapytaj Rogera... Ja muszę

usiąść.

Qwilleran podprowadził ją do krzesła i zaoferował, że

przyniesie jej coś do jedzenia i kawę.

- Co o tym myślisz?
- Co?
- O kawie?
- Och!... Czarną proszę.
Kiedy wrócił z kawą i kanapką, ktoś mu powiedział, że

Mildred poszła położyć się w hallu, więc zjadł kanapkę i
wyłowił z tłumu jej zięcia.

- Lepiej zajmij się Mildred, chłopie. Za dużo wypiła.
- Gdzie ona jest?
- Położyła się na chwilę. Wspominała o tajemniczym

zniknięciu Harleya kilka lat temu. Wiesz coś o tym?

- Och, pewnie. Rodzina mówiła, że podróżował, ale znasz nas.

Znudziła nam się prawda i musimy coś wymyślać. Niektórzy

background image

mówili, że robił jakąś tajną robotę dla rządu. Według mnie
zaciągnął się na jakiś parowiec. Lubił łodzie. Stać go było na
takie ekscentryczne zachowanie. Zapuścił brodę, założył opaskę
na jedno oko i podróżował jak Rysio Snajper.

- Poślubił Belle w Las Vegas, był hazardzistą?
- Niczego na ten temat nie słyszałem. Jeśli miał jakąś pasję,

która go pochłaniała, to było żeglarstwo. „Fitch Witch" to
piękna łódka, osiem metrów. Razem z Garym Prattem startowali
w zawodach i zdobywali nagrody.

- Hmm... - powiedział Qwilleran. Podejrzenia podrażniły jego

górną wargę, tuż u nasady wąsów. W ostatnich dniach, a
dokładnie od śmierci Harleya, żeby być dokładnym, Koko
nabrał nagłego zainteresowania wszystkim, co miało związek z
wodą. Wielokrotnie potrącał druk ukazujący łódź patrolową,
który wisiał nad sofą. Zdarzało się, że robił to gwałtownie. I
tytuły, które zaczął obwąchiwać na półkach, to były historie
morskie. Najpierw poczuł sympatię do Mobby Dicka, potem
Dwóch lat przed masztem. A ostatnio do Buntu na Bounty.
Qwilleran tłumaczył to innym i sobie, że koty przekrzywiają
obrazki i węszą, że lubią pocierać szczęką o ramki i lubią zapach
kleju introligatorskiego.

Mimo to nautyczne związki były ciekawym zbiegiem

okoliczności. Był jeszcze inny tajemniczy szczegół: na jego
przyjęciu urodzinowym Koko obdarzył Harleya szczególnym
zainteresowaniem. .. Było to mniej niż dwadzieścia cztery
godziny przed jego śmiercią - tak jakby wiedział, że coś się
wydarzy.


SCENA TRZYNASTA

Miejsce: Mieszkanie Chuillerana
Czas: Poniedziałek wcześnie rano... i wtorek zbyt wcześnie

rano

Osoby: Pete Parrott, tapeciarz z Brr

background image

Telefon zadzwonił wcześnie rano. To była Francesca.
- Czy Pete już jest? - dopytywała się.
- Kto?
- Pete, tapeciarz. Zleciłam mu tapetowanie twojego gabinetu.

Miał dostarczyć tapety dzisiaj rano. Jeśli chcesz, na-klei je
dzisiaj, albo możesz odłożyć to na kilka dni.

- Im szybciej, tym lepiej - zdecydował Qwilleran. - Przez

resztę tygodnia będę potrzebował miejsca do pracy. Jak Pete ma
na nazwisko?

- Parrott. Pete Parrott. To ten, który tapetował twój salon,

kiedy nie było cię w mieście. Jest najlepszy w całym okręgu.

- I, jak przypuszczam, najdroższy.
- Stać cię na niego - powiedziała z niedbałością, która go

zirytowała. Nigdy nie lubił, jak ktoś mówił mu, co ma robić z
pieniędzmi, niezależnie od tego, czy miał ich dużo, czy mało.

Zaczął pospiesznie sprzątać swój gabinet. Upychał papiery do

szuflad, zacierał ślady kawalerskiego życia: dwa brudne kubki
po kawie, krawat, zgniecioną papierową kartkę, którą nie trafił
do kosza, parę butów, stare gazety, klejący się talerz i stary
sweter. Zamknął koty w ich pokoju, mimo że nie dostały jeszcze
ś

niadania. Uwięzienie spotkało się z ich strony z głośno

wyrażonym sprzeciwem.

Potem Qwilleran usiadł i czekał na dzwonek. Kiedy o

dziewiątej w końcu zadzwonił, okazało się, że to Derek Cuttle-
brink przywiózł pasztet z kurzych wątróbek i dwa żabie udka
dla wyjących syjamczyków.

Pomocnik kelnera nie spieszył się z powrotem do swojego

miejsca pracy, chciał porozmawiać o Klubie Teatralnym.

- Szkoda, że odwołali przedstawienie tylko dlatego, że nie

zagra już w nim Harley - powiedział. - Dostałem fajną rolę, no
wiesz, miałem grać policjanta. Nawet kostium był już
dopasowany. Trzeba było przedłużyć nogawki i rękawy.

- Jesienią będzie kolejne przedstawienie i zawsze możesz

przyjść na przesłuchania -poinformował go Qwilleran.

background image

- Myślę, że jesienią wrócę do szkoły. Pójdę na kurs policyjny.

To dużo lepsze niż mycie brudnych talerzy. Jeżdżenie
policyjnym wozem, w mundurze, to coś dla mnie!

- Praca w policji nie polega tylko na noszeniu munduru i

jeżdżeniu radiowozem, Derek. Ale to dobry pomysł, żebyś
uzupełnił swoją edukację. A przy okazji, jak sie miewa nasza
nerwowa kelnerka, która upuściła tacę we wtorek wieczorem?

- Sally? W porządku. Zdążyła się już wprawić w robocie, ale i

tak wraca do szkoły na jesieni - do szkoły plastycznej, gdzieś na
Nizinach. Chciałbym być na jej miejscu. Ma opłacone całe
studia, i to przez pana Fitcha.

- Harleya Fitcha? - zapytał Qwilleran z nagłym

zainteresowaniem.

- Nie, przez jego ojca. To dlatego tak się cała trzęsła, kiedy się

zastrzelił, mimo że dostała już pieniądze.

W wyobraźni Qwilleran swatał czarującego, przystojnego i

wykształconego bankiera z nieśmiałą, smukłą, sepleniącą
kelnerką i wyobrażał sobie różne niezgodne z prawem koneksje.

- Ojciec Sally jest woźnym w banku - wyjaśnił chłopak, jakby

czytał w myślach Qwillerana.

- To jedyna korzyść z tej pracy - powiedział Qwilleran. -

Może powinieneś zostać woźnym, a nie gliną.

O jedenastej tapeciarza jeszcze nie było. O dwunastej i

pierwszej też nie. Dopiero o drugiej trzydzieści biała firmowa
półciężarówka wtoczyła się przed wozownię. Kierowca był
młodym muskularnym mężczyzną w białym kombinezonie i
białej czapce z daszkiem, spod której wymykały się bujne blond
włosy. W tej północnej krainie nie brakowało zdrowych,
młodych ludzi o blond włosach.

- Przepraszam za spóźnienie! - krzyknął z dołu. - Coś mi

wyskoczyło i musiałem się tym zająć.

- Szkoda, że nie zadzwoniłeś.
- Prawdę mówiąc, nie pomyślałem o tym. To była nagła

sprawa i musiałem ją niezwłocznie załatwić.

background image

Przynajmniej jest szczery i ma szczerą twarz, pomyślał

Qwilleran.

- No dobra, lepiej przyniosę mój sprzęt - powiedział.

Syjamczyki, uwolnione ze swojego pokoju całe godziny

temu, patrzyły z zaciekawieniem, jak w gabinecie ustawiano

drabinę, stół do rozwijania tapety, wiadra i pudła z narzędziami.

- Nie było mnie w mieście, kiedy tapetowałeś salon.

"Wykonałeś pierwszorzędną robotę.

- Tak, pracuję porządnie.
- Ile ci zejdzie z moim gabinetem?
Pete obrzucił pokój profesjonalnym spojrzeniem.
- Niedługo. Tylko wąskie paski nad boazerią, a gładź jest w

dobrym stanie. Trochę kitu, mały retusz. I nie ma sztukowania.
Jakiś czas temu robiłem jeden pokój cały w paski, i to na ukos.
A najgorsze było to, że cały ten pokój był krzywy. W ani
jednym miejscu nie trzymał pionu. Kiedy skończyłem, miałem
zeza i zataczałem się jak pijany.

- Czy to był pomysł Frań?
- No, miała kilka niepowtarzalnych projektów, ale tu sprawa

jest prosta.

Ś

ciany miały być pokryte cienką okładziną z naturalnego

korka na rdzawym podkładzie.

- No to lepiej już zacznę.
- Uprzątnę ci z drogi koty. - Koko wszystko obwąchiwał, a

Yum Yum namierzyła już buty tapeciarza.

- Nie przeszkadzają mi. Były ze mną poprzednim razem. Ten

duży wtykał nos we wszystko, czego się dotknąłem.

- Koko ma wrodzoną ciekawość. Nie masz nic przeciwko, że i

ja popatrzę?

Pete posługiwał się nożycami, miarką, nożem, pędzlami i

rolkami pewnie i zwinnie.

- Jestem pod wrażeniem! Rzeczywiście znasz się na swojej

robocie - powiedział z podziwem Qwilleran. - Ja jestem
zatwardziałym zwolennikiem filozofii „nie rób tego sam".

background image

- Wieszam tapety, odkąd skończyłem czternaście lat -

powiedział Pete. - Wytapetowałem najlepsze domy w tym
okręgu. Nigdy nie miałem reklamacji.

- To dobre referencje. A dom Fitchów w Hummock też

tapetowałeś?

Pete przerwał gwałtownie pracę i odłożył nożyce. Trudno

było odgadnąć, co wyrażała jego twarz.

- Tak, byłem tam trzy albo cztery razy.
- Szokujące wydarzenia, prawda?
- Ehe - Qwilleran zauważył, że Pete przełknął ślinę.
- Policja nikogo nie aresztowała, ale chyba przesłuchują

jakichś podejrzanych.

- Tak, wykonują swoją robotę - Pete wrócił do pracy, ale już

nie tak energicznie jak poprzednio.

- Ja nigdy nie widziałem domu Fitchów. Jaką tapetę lubili?
- Surowy jedwab - bardzo prosty. Kiedy pani i pan Fitch

mieszkali w rezydencji, położyłem u nich dużo surowego
jedwabiu. Potem przeprowadzili się do Indian Village i tak samo
chcieli urządzić swój apartament. Ci to mieli przestrzeń!

- A dla Harleya i jego żony też coś robiłeś po ich

przeprowadzce?

- Tak, pokój śniadaniowy. Ona chciała tam mieć taki

zwariowany wzór w różowe słonie. Lubiła wszystkie odlotowe
rzeczy. Zrobiłem im też sypialnię, całą w czerwonym aksamicie.

- Chcesz się czegoś napić? Kawa, coś zimnego, a może piwo?
- Chętnie się napiję, chyba poproszę kawę. W tej pracy trzeba

być trzeźwym, nawet kiedy nie klei się pasków.

Qwilleran odmroził kawałek tortu kawowego, ustawił

program w automatycznym ekspresie do kawy i podał deser w
gabinecie, między drabinami i wiadrami z klejem. Pete usiadł na
podłodze z talerzem na kolanach. Koko obserwował go z
wąsami nastroszonymi do przodu i nagle wsadził nos w buty, a
potem do nogawek Pete'a z koncentracją, jaka towarzyszy psu
myśliwskiemu, który złapał wyraźny trop.

background image

- Odepchnij go - powiedział Qwilleran, który też usiadł ze

swoją kawą na podłodze.

- W porządku. Lubię zwierzęta. Bardzo smaczne ciasto.
- Zrobiła je moja znajoma, Iris Cobb. Prowadzi Wiejskie

Muzeum Goodwinterów.

- Tak, znam ją. Robiłem coś dla muzeum. Jest dobrą

kucharką. Jak u nich pracowałem, przybyło mi ze cztery
kilogramy.

- Ciekawe, czy przerobią teraz rezydencję na muzeum -

powiedział Qwilleran, zahaczając znów o temat, który go
interesował. - Wątpię, żeby David chciał tam teraz mieszkać.

- Tak, on ma ten zwariowany dom na wzgórzu. Zupełnie nie

wiem dlaczego, ale chyba go lubią. Nie tapetują tam pokojów.

- Będzie nam brakować Harleya w Klubie Teatralnym. Był

dobrym aktorem i miał zawsze taki optymistyczny nastrój.
Nigdy nie poznałem jego żony. Jaka ona była?

Pete z respektem pokiwał głową.
- Miała wszystko! - Kiedy Qwilleran wyraził zdziwienie,

dodał, przełykając ślinę: - Była moją dziewczyną.

Qwilleran czekał na jakieś szczegóły, a kiedy Pete nie

odezwał się, powiedział:

- Długo ją znałeś?
- Odkąd poszła pracować dla Fitchów - do służby, wiesz.

Mieszkała u nich w domu. To było wtedy, kiedy kładłem ten
surowy jedwab.

- No to masz osobisty powód, żeby przeżywać tę tragedię.
- Tak - przyznał pochmurnie.
- Dlaczego pozwoliłeś jej odejść?
- Nie chciała tapeciarza, chociaż nieźle zarabiam. Chciała

bogatego faceta. Kogoś, kto by ją zabrał do Las Vegas, na
Hawaje i w inne podobne miejsca. No i dostała go, choć nie
wyszło jej to na dobre.

- Cholerna szkoda, Pete.

background image

- Tak, naprawdę zależało mi na tej dziewczynie - odwrócił

zawstydzoną twarz w stronę Qwiłlerana. - Spóźniłem się dzisiaj,
bo policja chciała zadać mi kilka pytań.

- Jestem pewien, że przesłuchują każdego, kto znał Belle, tak

to działa.

- Tak, ale wydaje mi się, że oni podejrzewają, że ja miałem

powód, żeby... zabić ich dwoje.

Kiedy Pete skończył i uprzątnął swoje drabiny i wiadra, było

już późno. Qwiłleran nie miał ochoty wychodzić do restauracji,
więc podgrzał dla siebie jakieś mrożone danie, a kotom podał
resztki pasztetu z wątróbki. Yum Yum wylizała skrupulatnie
swój talerzyk, ale Koko stracił apetyt. Przemierzał salon
nerwowym krokiem, tak jakby zbliżała się burza, chociaż
prognoza pogody była pomyślna.

- Polubiłeś tapeciarza, co? I ty przypadłeś mu do gustu.

Wygląda na porządnego chłopaka. Mam nadzieję, że policja nic
na niego nie znajdzie.

Nie tylko kot nie mógł znaleźć sobie miejsca. Qwilleran

nastawiał po kolei cztery krajowe stacje radiowe i rezygnował z
ich słuchania, aż w końcu nastawił wiadomości nadawane przez
PKX FM: „Motocyklista jadący na zachód drogą North
Ittibittiwassee ledwo uniknął poważnego wypadku, kiedy
pędzący za nim zygzakiem samochód wyprzedził go
nieprzepisowo i zmusił do wjechania na chodnik. W związku z
tym i innymi podobnymi incydentami biuro szeryfa
zapowiedziało zdecydowaną walkę z pijanymi kierowcami. A
teraz pozostałe wiadomości: W tym roku Pickax będzie
ukwiecone. Pięćdziesiąt skrzynek wzdłuż Main Street zostało
obsadzonych petuniami... Wiadomości sportowe: Górnicy z
Pickax pokonali dzisiaj Eskimosów z Brrr osiem do trzech".

Qwilleran próbował czytać zamiejscowe gazety, ale nawet

„Daily Fluxion" ani „Morning Rampage" nie przykuły jego

background image

uwagi na dłużej. Zrobił sobie kawę i nie wypił jej. Chciał

zadzwonić do Polly, ale ociągał się z tym, bo musiałby
tłumaczyć się z pani architekt.

Zrezygnowany wyciągnął z półki Moby Dicka, książkę, do

której nie zaglądał od czasów szkolnych. Pierwsze trzy słowa
przykuły jego uwagę: „Imię moje Ismael". W połowie
pierwszego akapitu usiadł wygodnie, odczuwając słodką
przyjemność lektury. To był ten rodzaj literatury, który on i
Polly czytali na głos podczas wspólnych leniwych weekendów
na wsi. Kiedy o drugiej trzydzieści w nocy pociąg towarowy
oznajmił swój przejazd przez północną część miasta żałobnym
gwizdem, Qwilleran nadal czytał. Koty spały już od dawna.
Czytał jeszcze, kiedy na Main Street zawyły kolejno syreny
policyjnych wozów i ambulansów. Pomyślał, że musiał zdarzyć
się jakiś większy wypadek. Kolejny pijany kierowca wyszedł z
baru i usiadł za kierownicą. Niechętnie odłożył książkę i pogasił
ś

wiatła.

Tej nocy QwQleran spał spokojnie i dużo śnił. Wyruszał na

połów wielorybów, żeby... „zobaczyć wodną stronę świata",
jako „żeglarz siedział na bocianim gnieździe, skakał z masztu na
maszt jak konik polny". Nie dośnił jeszcze swojego snu, kiedy z
błogich marzeń wyrwał go dzwonek telefonu.

- Qwill, słuchałeś porannych wiadomości? - To była

Francesca. Ona i jej ojciec mieli koszmarny zwyczaj
telefonowania o nieprzyzwoitych porach.

- Nie - wymamrotał. - Która godzina?
- Siódma trzydzieści. W nocy był wypadek. Samochód

zderzył się z pociągiem.

- Czy zbudziłaś mnie, żeby mi to powiedzieć?
- Obudź się, Qwill, i posłuchaj mnie. Trzech chłopaków

zginęło w samochodzie, który władował się w jadący pociąg
towarowy.

Qwilleran odchrząknął.

background image

- Ktoś powinien pójść siedzieć za te nieoświetlone przejazdy:

ż

adnych świateł na przejściach dla pieszych, żadnych świateł

ostrzegawczych, żadnych szlabanów! - teraz był już zupełnie
wybudzony. - Dzieciaki wypiją kilka piw, jadą sto kilometrów
na godzinę tam, gdzie można jechać pięćdziesiąt, muzyka wyje
tak, że nie słyszą gwizdu pociągu. Czego się spodziewać?

- Proszę, przerwij na chwilę ten monolog, Qwill. Dzwonię,

ż

eby ci powiedzieć, że ofiarami są trzej nastolatkowie z

Chipmunk, a jeden z nich to Chad Lanspeak!

Qwilleran zamilkł. Nie wiedział, co powiedzieć, był

zszokowany.

- Wiem, że Carol i Larry ciężko to zniosą - kontynuowała

Frań - ale wypadek ma duże znaczenie dla sprawy Fitchów. Tata
mówi, że to kończy dochodzenie! Pozostali chłopcy byli
głównymi podejrzanymi.

Qwilleran nadal milczał.
- Qwill, czy znowu śpisz?
- Przepraszam, Frań, nie piłem jeszcze kawy. Muszę przez

chwilę o tym pomyśleć. Porozmawiamy o tym później.

Odłożył delikatnie słuchawkę i prawie bezwiednie dotknął

swoich wąsów. Mrowienie w górnej wardze zdarzało mu się,
kiedy nawiedzało go przeczucie. Tym razem to przeczucie
podpowiadało mu, że wypadek na przejeździe kolejowym,
niezależnie od tego, co mówili inni, nie ma żadnego wpływu na
rozwiązanie sprawy morderstwa Fitchów.


KONIEC AKTU PIERWSZEGO


ANTRAKT

Po śmierci głównych podejrzanych w sprawie morderstwa

mieszkańcy Moose County odetchnęli z ulgą. Było po
wszystkim! Wszyscy wiedzieli, że detektyw z wydziału
zabójstw wrócił do głównego biura w stolicy stanu.

background image

Co więcej był czerwiec, czas ślubów, zakończenie roku

szkolnego, były parady i sztuczne ognie. Trzeba było myśleć o
piknikach, rodzinnych spotkaniach i biwakach. Rozmowy w
barach wróciły na dawny tor. Mówiono o pogodzie, warunkach
do wędkowania na Purple Point i wyborach królowej piękności
na Fishhook Festival w Mooseville.

Qwilleran nie odczuwał podobnej ulgi. Po wyjeździe

detektywa prawdziwi mordercy zostali na wolności i nikt już ich
nie szukał. Może trochę to potrwa, ale w końcu kogoś gdzieś
zawiedzie poczucie fałszywego bezpieczeństwa. Ktoś wróci na
miejsce zbrodni. Ktoś zbyt otwarcie powie coś w barze. Ktoś
poinformuje policję.

Niepokój w górnej wardze utwierdzał Qwillerana w

przekonaniu, że los nie opuścił kurtyny nad sprawą morderstwa
Fitchów.

AKT DRUGI


SCENA PIERWSZA

Miejsce: Mieszkanie Qwillerana, później restauracj„Stefania"

Czas: Późne popołudnie, dzień po wypadku na przejeździe
kolejowym

Qwilleran usiadł przy biurku w swoim gabinecie. Pisał list

kondolencyjny do Carol i Larryego Lanspeaków. Koty siedziały
na biurku w podobnych wyczekujących pozach. Yum Yum
czekała na okazję, żeby chwycić spinacz, a Koko liczył na to, że
uda mu się polizać znaczek. Wyglądało na to, że w myślach już
delektował się smakiem kleju, bo wystawiał różowy język i
oblizywał się.

Yum Yum pierwsza wskoczyła na biurko. Stanęła w pozie

przypominającej

zwartą

wysoką

kolumnę.

Usiadła

na

pośladkach i elegancko wyprostowała przednie nogi. Przednie
łapki ustawiła równolegle, ściśle jedna obok drugiej. Palce

background image

przykryła ogonem, którym owinęła się zgodnie z ruchem
wskazówek zegara. Koko powtórzył dokładnie te same ruchy i
zastygł w identycznej co samiczka pozie, nawet ogon zawinął w
tym samym kierunku. Gdyby nie szlachetny kształt głowy
Koko, gdyby nie jego inteligentne spojrzenie, władczy gest i
mocne ciało, pomyślał Qwilleran, można by wziąć je za
bliźniaki. Jednak te właśnie cechy sprawiały, że wokół tego kota
wyczuwało się królewską aurę, której nie można było z niczym
pomylić.

- Przykro mi z powodu Lanspeaków - powiedział do sy-

jamczyków. Dzięki korkowej okładzinie jego głos był głęboki i
aksamitny i kotom podobał się taki właśnie głęboki, aksamitny
męski głos. - Mogę dać mu alibi na wtorkowy wieczór, ale
związek z Chipmunk naznaczy go jak fatalny stygmat i w
zbiorowej pamięci zawsze będzie sojusznikiem morderców. Jak
mówi przysłowie: „Połóż się spać z psami, a wstaniesz z
pchłami".

Koko zgodził się z Qwilleranem, drapiąc się współczująco za

uchem.

- Nie jestem przekonany, że chuligani z Chipmunk zabili

Harleya. Jest za dużo innych wątków. Może nie znajdę
sprzymierzeńców, ale pójdę za intuicją - przygładził wąsy
czubkami palców. - Po ukończeniu szkoły Harley zniknął na
cały rok i nikt nie wiedział, co się z nim dzieje i gdzie się
podziewa. Mógł być zamieszany dosłownie we wszystko. Tylko
dlatego, że tutejsi ludzie tak podziwiają jego rodzinę, nikt mu
tego nie wyrzuca i mógł grać przed miastem swoją rolę
nieskazitelnego dżentelmena. To zdolny aktor. Lubił role, które
kontrastowały z jego typem. Ten kawałek z Borisem KarlofFem,
który ostatnio ćwiczył, świetnie pasowałby do takiego
scenariusza.

Koko zamrugał, co było oczywiście znakiem zgody i

akceptacji, Yum Yum trzymała błękitne oczy szeroko otwarte i
było w nich rozbawienie, pomyślał Qwilleran.

background image

- Ten rok wolnej miłości, jeśli taki sobie zafundował, mógł

zaowocować szantażem. Mógł narobić sobie wrogów. Mógł
eksperymentować z narkotykami i wpaść w towarzystwo
handlarzy. Nie wspomnę o seksualnych eskapadach z
podejrzanymi osobami, mężczyznami czy kobietami, to
wszystko mieści się w granicach prawdopodobieństwa.

Oba koty przymrużyły oczy, jakby to, co mówił, miało ręce i

nogi.

- Nie trzeba powtarzać, na co stać młodego człowieka, który

wyrwie się spod nadopiekuńczych ramion matki i straci kontakt
z rodzinnym otoczeniem. Mógł narobić karcianych długów,
których nie był w stanie spłacić. To dziwne, że poślubił Belle w
Las Vegas, zamiast tutaj, w kościele Old Stone.

Qwilleran, mówiąc, przeczesywał palcami włosy to do

przodu, to znów do tyłu. Nagle przestał i pogładził swoje wąsy

- Jest też inna możliwość. David mógł być cichym

wspólnikiem Harleya. Ich dziadek był przemytnikiem.
Szmuglerzy z Kanady wyładowywali towar na plaży w ich
posiadłości. Może coś jeszcze lądowało na tej plaży. Dom
Davida byłby świetnym punktem obserwacyjnym.

Oba koty kołysały się teraz na boki, jak w transie, a ich oczy

były całkiem zamknięte.

- Mam nadzieję, że was nie znudziłem - powiedział. - Snułem

tylko kilka możliwych scenariuszy.

Skończył

pisanie

listu

do

Lanspeaków. Jego

listy

kondolencyjne były zawsze pięknie sformułowane. Umiejętność
szczerego wyrażania współczucia i bratnich uczuć przychodziła
mu zawsze z łatwością, co nieraz przysłużyło mu się w pracy
dziennikarza.

Kiedy zaklejał kopertę, zadzwonił telefon. Odwrócił się, żeby

podnieść słuchawkę. Dzwoniła Iris Cobb, która prowadziła
Wiejskie Muzeum Goodwinterów. Swoim zwykłym radosnym
głosem zapytała:

background image

- Czy nie miałby pan ochoty wpaść do muzeum, zanim

udostępnimy je publiczności? Mógłby pan przy okazji zostać na
kolacji. Zrobiłabym duszone mięso z ziemniakami i to
kokosowe ciasto, które tak pan lubi.

- Zaproszenie przyjęte, pani Cobb - odpowiedział bez chwili

wahania - pod warunkiem, że ciasto będzie miało morelowe
nadzienie.

Kiedy Qwilleran mieszkał we frontowej rezydencji, Iris była

jego gosposią. Teraz jeszcze w sposobie, w jaki się do siebie
zwracali, pobrzmiewała dawna formalność.

- Mógłby pan zabrać ze sobą Koko i Yum Yum, tęsknię za

maleństwami. Poza tym im także sprawiłoby przyjemność,
gdyby się mogły wybiegać po takiej dużej przestrzeni, po tym
jak trzyma je pan w zamknięciu.

- Jest pani pewna, że nikomu by nie przeszkadzały?
- Oczywiście, nigdy nie robią żadnych szkód.
- Z wyjątkiem tego jednego razu, kiedy przypadkowo stłukły

wazon wart dziesięć tysięcy dolarów - przypomniał jej
Qwilleran. - Jaki dzień miała pani na myśli?

- Co powie pan na niedzielę, o szóstej?
- Będę na pewno.
Zanotował w pamięci, żeby kupić u Lanspeaków różową

jedwabną apaszkę. Różowy był ulubionym kolorem pani Cobb.
Brakowało mu potraw przyrządzanych przez jego dawną
gosposię. Teraz, odkąd opiekowała się na stałe muzeum,
otrzymała jedno skrzydło domu na prywatny apartament z dużą
kuchnią, jak mówiła. Zaproszenie brzmiało obiecująco.

Qwilleran odwrócił się do biurka, którego blat zarzucony był

spinaczami. Koperta, którą adresował, gdy zadzwoniła Iris,
zniknęła, podobnie jak obydwa koty. Zdradliwe mlaśnięcia
doprowadziły go pod biurko do Koko i pogniecionej, klejącej
się koperty.

background image

- No dobra, niegodziwcy - westchnął, wczołgując się pod

biurko. - W mojej opinii jest to wysoce aspołeczne zachowanie.
Poprawcie się albo nici z niedzielnego mięsa.

Kiedy telefon zadzwonił po raz drugi, schował kopertę do

szuflady. Była piąta i domyślał się, czyj głos usłyszy w
słuchawce.

- Właśnie wychodzę z biura, Qwill. Czy mogłabym wpaść,

chcę zobaczyć robotę Petea.

- Pewnie, wpadaj, Frań. To był udany pomysł. Korek ma

ś

wietne walory akustyczne.

- Wiedziałam, że tak będzie. Twój głos brzmi idealnie! -

powiedziała. - Do zobaczenia za pięć minut. - Była w
weselszym nastroju niż zazwyczaj.

Francesca musiała być na lunchu z klientem, pomyślał.
- Francesca przychodzi na drinka i nie życzę sobie, żeby ktoś

łapał ją za kostkę i kradł jej prywatną własność - zwrócił się do
kotów.

Chwilę później dekoratorka otworzyła własnym kluczem

zamek w drzwiach na dole i w jak najlepszym humorze pojawiła
się w mieszkaniu Qwillerana.

- Szkockiej? - zapytał.
- Tak, ale słabą. Byłam na dłuuuugim lunchu z nowym

klientem.

Donem

Exbridge'em.

Projektuję

jego

nowy

apartament w Indian Yillage.

Qwilleran dmuchnął cicho w wąsy.

Od niedawna

rozwiedziony Exbridge był deweloperem i jednym z najbardziej
łakomych kąsków w mieście, kobiety mdlały na jego widok.

Zabrali swoje drinki do gabinetu. Qwilleran usiadł przy

biurku, a Francesca podkuliła nogi na fotelu, na którym on
zwykł ucinać sobie drzemkę i prowadził swoje rozmyślania.
Skuliła się jakoś' swobodniej niż zwykle, bez wystudiowanych
póz i dbania o to, jak wygląda.

- Miałaś' świetny pomysł z tym korkiem, to był dobry wybór.
- Dzięki! Pete zrobił dobrą robotę, jak zwykle zresztą.

background image

- Nawet przy okazji ukośnych pasków?
- Ach! Plotkarze z Brrr lubią opowiadać bajki - powiedziała z

grymasem. - Ten pomysł to była pomyłka początkującej
dekoratorki. Kiedy Don poprosił dzisiaj, żebym zrobiła mu
ś

ciany w kratkę w jego samotni, natychmiast zgłosiłam weto.

Powiedziałam mu, że w całym budynku nie ma ani jednego kąta
prostego.

Uśmiechnął

się

tym

swoim

zniewalającym

uśmiechem. Bardzo łatwo dojść z nim do porozumienia.
Jedziemy do Chicago, żeby wybrać trochę sprzętów do jego
domu.

Qwilleran zmarszczył brwi.
- A kiedy my jedziemy po moje meble do sypialni? Frań była

zdziwiona, ale pytanie sprawiło jej przyjemność.

- Co powiesz na następny tydzień? Znalazłam nowe podwójne

łóżko z baldachimem, które musisz koniecznie zobaczyć.

- Nie chcę niczego, co by wyglądało, jakby spał na tym Jerzy

Waszyngton - sprzeciwił się.

- To współczesne łóżko. Konstrukcja z nierdzewnej stali i

mosiężne wykończenia. Jest też nowa komoda z Niemiec, która
ci się spodoba, bardzo w stylu neoBauhaus. Mogę zrobić
rezerwację w hotelu? Znam jedno przytulne miejsce niedaleko
od dzielnicy handlowej. Jest drogie, ale ja jadę na twój
rachunek, a ciebie to nie uderzy po kieszeni. Co powiesz na
ś

rodę? Jeśli złapiemy poranne połączenie do Minneapolis,

będziemy w Chicago na lunch.

Qwilleran pomyślał, że jeśli Polly dowie się o tym, to będzie

ś

miertelny cios dla ich związku.

- Co jeszcze powiedział ci pan Kłapiąca Gęba? - spytała Frań.
- O różowych słoniach i czerwonym aksamicie, które kładł dla

Harleya i Belle. Czy to była jedna z twoich pomyłek?

- NIE! - zagrzmiała teatralnym tonem. - To transakcja mojej

szefowej. Amanda sprzeda klientom wszystko, czego sobie
zażyczą, bez znaczenia, czy to kompletny kicz, czy coś skrajnie

background image

niepraktycznego i nielegalnego. Jest skorumpowana, ale lubię
ją.

- Arch Riker chce się z nią żenić.
- Mam nadzieję, że ma duże poczucie humoru. Będzie go

potrzebował.

- Słyszałaś może, kto zajmie miejsce Nigela i chłopców w

banku?

- Nic oficjalnego, ale mówi się, że dwie kobiety z zarządu

dostaną awans na wiceprezesów, a nowy prezes przyjedzie z
centrali. Mam nadzieję, że będzie potrzebował dekoratora.

- Gdzie byłaś, kiedy dowiedziałaś się o samobójstwie?
- U fryzjera. Wszyscy płakali. Ludzie naprawdę kochali

Nigela. Miał takie dobre maniery, był przystojny i czarujący!

- Ja jadłem kolację w „Old Stone Mili" - powiedział

Qwilleran - i jedna z kelnerek upuściła tacę na wieść o jego
ś

mierci. Domyślam się, że Nigel był nie tylko czarujący,

przystojny i dobrze wychowany, ale też dawał niezłe napiwki.

- Teraz zgrywasz się na cynicznego dziennikarza. Brawo! -

powiedziała. - Czy słyszałeś, że miejsce Margaret w radzie
bibliotecznej zajmie Don Exbridge?

Qwilleran mruknął z niezadowoleniem. Exbridge był tym

deweloperem, który chciał wyburzyć historyczny budynek sądu.

- Exbridge przekona teraz radę miejską do zburzenia

biblioteki. Pewnie zaproponuje im, że postawi nową za dziewięć
koma dziewięć miliona dolarów.

- Teraz to jesteś równie cyniczny co zawistny! - w jej

stalowych oczach pojawił się błysk rozbawienia. Lubiła go
prowokować. - Don chciałby też zastąpić Nigela w radzie
nadzorczej Fundacji Klingenschoenów.

- Wspaniale! - powiedział Qwilleran. - śeby manipulować

grantami fundacji i kupować za nie usługi polityków, ulgi
podatkowe, pozbywać się odpadów i pozyskać inne korzyści dla
swoich prywatnych przedsięwzięć... Mogę ci dolać? Potem
pójdziemy na kolację do „Stefanii".

background image

Zaraz jednak dodał zaczepnie:
- Usłyszałem ostatnio ciekawą rzecz. Podobno Harley zniknął

na cały rok po studiach. - Wiedział, że poczuje się dotknięta.

- Nie zniknął. Podróżował. Od wieków młodzi mężczyźni

wyruszali w świat, zanim założyli rodzinę i się ustatkowali. Nie
ma w tym niczego niezwykłego! - teraz była w defensywie.

- Pójdźmy na kompromis. Robił niezwykłe rzeczy podczas

roku wolności od zobowiązań.

- Głupie płotki! - powiedziała zirytowana.
- Podróżował samolotem, motorem czy na wielbłądzie?
- Szczerze mówiąc, nigdy nie spytałam, nie byłam ciekawa.
- Mówił coś o trasie swoich pielgrzymek?
- Fitchowie nie zanudzają ludzi swoimi podróżami. Nie

przywiózł do domu żadnych kolorowych slajdów, francuskich
pocztówek ani plastikowych replik Tadż Mahal... Jak mi idzie?
Przejdę do następnego etapu?

- Przepraszam... Jak się ma David? Widziałaś go?
- Rozmawiam codziennie przez telefon z Jill - powiedziała

Frań odprężona po krótkim pokazie złości. - Według niej David
jest na skraju załamania. Wyjeżdżają na kilka tygodni w
spokojne miejsce w Ameryce Południowej, gdzie spędzali
miesiąc miodowy.

- Spodziewam się, że David odziedziczy teraz całą fortunę.
- Naprawdę nie wiem - spojrzała na zegarek. - W „Stefanii"

kończą wydawać posiłki o dziewiątej.

- Dobrze, chodźmy. Muszę tylko nakarmić koty.
- Czy udało ci się znaleźć moją zapalniczkę?
- Nie, ale uprzedziłem pana 0'DelI, żeby się rozejrzał, kiedy

przyjdzie sprzątać.

Syjamczyki wycofały się do swojego pokoju, gdzie uważnie

przyglądały się ptakom za oknem. Qwilleran położył talerzyk z
kawałkami polędwicy na macie w ich łazience, włączył
telewizor bez głosu i cicho zamknął drzwi do pokoju.

background image

W drodze do „Stefanii" spytał: - Czy to prawda, że dziadek

Harleya był przemytnikiem? - spodziewał się kolejnego
niezasłużonego wybuchu.

- Tak! - odparła z satysfakcją. - Uważał, że ludzie będą i tak

pili i że jeśli sprowadzi z Kanady jakiś przyzwoity towar, to
przynajmniej nie oślepną od picia bimbru. Nie wierzył w
prohibicję, podatek dochodowy i kobiece gorsety.

Nakryte do posiłku stoły w „Stefanii" ustawione były w

oryginalnych pomieszczeniach starego domu i Qwilleran ze
swoim

gościem

został

usadzony

w

drugim

salonie.

Popołudniowe słońce nadal wpadało przez witrażowe okna i na
szkłach tworzyła się tęcza. Przy kolacji omawiali sprawy
związane z nowym teatrem.

- W tym tygodniu instalują siedzenia. W sierpniu będzie już

można robić próby. Nadal chcesz zacząć sezon rewią?

- No... - zaczęła niezdecydowanym tonem Frań. -W tych

okolicznościach myśleliśmy raczej o wystawieniu jakiejś
poważnej sztuki. Chcieliśmy, żeby David w niej zagrał. Coś
ambitnego, jakieś warte wysiłku wyzwanie mogłoby obudzić w
nim chęć do życia. Jest tak załamany, że Jill obawia się, by nie
poszedł w ślady ojca.

Qwilleran pomyślał, że jeśli David był zamieszany w

sytuację, która doprowadziła do śmierci Harleya, ma dobre
powody, żeby się zadręczać. Sam może być następną ofiarą.

- Masz na myśli jakąś konkretną sztukę? Mam nadzieję, że to

nie będzie nic rosyjskiego, to by go dopiero przybiło - spytał
Frań.

- I nic krwawego - dodała.
- I nic o dwóch braciach.
Z pierwszego salonu, gdzie stało cztery albo pięć stolików,

dobiegał miodopłynny głos. To był męski szczery głos, który
ś

miał się serdecznie.

- Znam ten głos - powiedział Qwilleran - ale nie mogę go

skojarzyć.

background image

Frań rzuciła ukradkowe spojrzenie ponad ramieniem

Qwillerana.

- To Don Exbridge! - wykrzyknęła radośnie. - Jest z kobietą.

To chyba Polly Duncan! Cos' mi się zdaje, że dooobrze się
bawią. - Wyglądała na wyjątkowo ukontentowaną tym faktem.

- Nie zamierzasz posłać im drinków do stolika?
Kiedy z pierwszego salonu płynęły kolejne salwy śmiechu,

twarz Qwillerana nabierała coraz bardziej skwaszonego wyrazu.
Teraz to był delikatny śmiech Polly. Aż do końca kolacji
Qwilleran był zniecierpliwiony i drażliwy: sałata była
zwiędnięta, tort orzechowy nieświeży, kawa za słaba. Drażniła
go rozmowa z Frań. Chciał jak najszybciej odwieźć ją do domu.
Niecierpliwił się, pragnął szybko znaleźć się w towarzystwie
współczujących syjamczyków. Ani razu, przypomniał sobie, nie
wspomniała przy kolacji o Koko i Yum Yum. Wątpił, czy znała
ich imiona. Ani razu, przypomniał sobie, nie spytała o nową
gazetę, nie zainteresowała się kolumną, którą redagował. W
sumie był zły na siebie, że zgodził się polecieć na Niziny, żeby
obejrzeć stalowe łóżko i jakieś neobauhasowskie komody.
Meble, które teraz miał w sypialni, były całkiem w porządku.
Czuł się z nimi komfortowo. Z Polly też się zawsze czuł
komfortowo. Z Francescą ani razu nie czuł się w pełni
swobodnie.

Po przyjeździe do domu poszedł od razu do pokoju kotów,

ż

eby sprawdzić, czy nie ma przeciągów, i żeby wyłączyć

telewizor. Oba spały w jednym z koszyków zwinięte w kłębki
jak jin i Jang. Potem zapalił światło w łazience, bo chciał
zobaczyć, czy zjadły kolację, i trzeba było nalać im świeżej
wody. Obraz, który ukazał się jego oczom, przedstawiał scenę
kompletnego chaosu. Kuweta Yum Yum była wywrócona do
góry nogami, a zawartość pojemnika rozsiana po całym pokoju.
Mały lśniący przedmiot leżał na wpół zakopany w mokrym
kocim żwirku. Qwilleran rozpoznał w nim zapalniczkę
Franceski.

background image

Coś jest ewidentnie nie tak z tą kotką, pomyślał Qwilleran.

Była zawsze taka porządna, taka czysta! Jutro idziemy do
weterynarza.


SCENA DRUGA

Miejsce: Mieszkanie Owillerana
Czas: Ranek, po pokazie Yum Yum
Osoby: Amanda Goodwinter
Kiedy zadzwonił do kliniki dla zwierząt, żeby umówić wizytę

dla Yum Yum, przyszło mu na myśl, że głupio postąpił, kupując
jej plastikową kuwetę. Kotka chciała równych praw! Chciała
owalną brytfankę, taką, jaką miał Koko.

Wyjaśniał właśnie sytuację recepcjonistce, kiedy zadzwonił

dzwonek u drzwi. Trzy niecierpliwe dzwonki. Tylko jedna
osoba w Pickax dzwoniła do drzwi w ten sposób.

Amanda Goodwinter wdrapała się po schodach, narzekając na

pogodę, kierowców ciężarówek na budowie, na projekt schodów
(że za strome i za wąskie). Miłość dobrego dziennikarza nie
polepszyła ani jej zachowania, ani wyglądu. Kosmyki szarych
włosów na karku tworzyły najeżoną grzywkę na brzegu szarego,
znoszonego golfu. Jej sprany oliwkowy kostium był
niewyprasowany i nie pasował do figury.

- Przyszłam sprawdzić, czy moja samodzielna asystentka

poczyniła tu jakieś postępy - powiedziała - czy też chodzi tylko
na długie lunche z klientami.

- Myślę, że będziesz zadowolona z tego, co zrobiła -

oświadczył Qwilleran.

- Nigdy z niczego nie jestem zadowolona, i dobrze o tym

wiesz!

Ciężkim krokiem przemierzała apartament, przyglądając się

pokryciom ścian, meblom robionym na zamówienie i
akcesoriom. Mamrotała i gdakała coś przy tym do siebie.

- Francesca planuje zabudowanie kaloryferów - powiedział.

background image

- Planowanie to jedno, a robienie to drugie. - Wyprostowała

druk przedstawiający łódź patrolową, który Koko znowu
przekrzywił. - Skąd masz ten druk?

- Ze sklepu z antykami w Mooseville, który prowadzi jeden

stary kapitan.

- Prowadzi go kiepski aktorzyna. Nigdy nie wyjechał dalej niż

za molo w Mooseville. Jakieś dziesięć kopii tego druku krąży po
naszym okręgu. Wszystko to tanie reprodukcje. To nie jest
oryginalny druk. Jedyny oryginalny jest w rezydencji Fitchów, a
jest tam dlatego, że ja sprzedałam go Nigelowi w prezencie
urodzinowym dla Harleya. Nigdy mi zresztą za niego nie
zapłacił!

- Rozumiem, że pomagałaś rodzinie przy dekorowaniu domu -

domyślił się Qwilleran.

- Z tym miejscem nic się nie da zrobić, można je tylko spalić.

Widziałeś kiedyś te śmiecie, które kolekcjonował Cyrus?
Wszyscy myślą, że to skarby nad skarbami. Połowa z nich jest
podrabiana!

- Tapeciarz powiedział mi, że mają oryginalne tapety.
- Ach! Ta dziwka, z którą ożenił się Harley! Dałam jej, co

chciała, ale upewniłam się najpierw, że tapety są ściągalne.
Mam nadzieję, że ktoś się zlituje i ściągnie je teraz! Powinni
tam wjechać z buldożerem i wymieść cały ten złom! Te zżarte
przez mole, wypchane zwierzęta, ptaki, fałszywe antyki! Nie
wiem, co teraz zrobią z tym starym mauzoleum! Mogą równie
dobrze zmieść je z powierzchni ziemi i wybudować w tym
miejscu osiedle. Strata będzie znikoma.

- Usiądź, Amando, może filiżankę kawy?
- Nie mam czasu na kawę! Nie mam czasu usiąść! - kręciła się

nerwowo w kółko jak lwica w klatce. - Poza tym to, co
nazywasz kawą, smakuje jak zmywacz do lakieru.

- Po tym jak rodzina Fitchów praktycznie zniknęła z tego

miasta - powiedział Qwilleran - wspólnota doznała wielkiej
straty.

background image

- Nie rozlewaj łez nad tą zgrają! Nie byli tacy święci, jak ci

miejscowi prostacy chcieliby ich widzieć.

- Ale byli wielkimi społecznikami, działali w klubach,

inicjatywach społecznych, pomagali zakładać fundacje. Służyli
wspólnocie bezinteresownie! - zdawał sobie sprawę, że tylko ją
prowokuje.

- Powiem ci, mój panie, o co im chodzi! Dopieszczali własne

ego! Zakładanie fundacji - też mi coś! Spróbuj wyciągnąć jakieś
pieniądze z ich kieszeni, to już inna historia. Zawsze ostatni w
płaceniu rachunków. Powinnam doliczać im taki sam procent
jak ich bank.

Qwilleran nalegał.
- Córka woźnego z banku idzie do szkoły plastycznej i Nigel

Fitch osobiście zapłacił jej czesne.

- Dziewczyna Stebbinsów? Ha! Dlaczego nie? Nigel jest jej

biologicznym ojcem!... No cóż, nie mogę tu spędzić całego dnia,
uzupełniając braki w twojej edukacji - ruszyła w dół schodów.
W połowie drogi zatrzymała się i odwróciła: - Słyszałam, że
jedziesz do Chicago z moją asystentką.

- Musimy wybrać meble do mojej sypialni - wyjaśnił

Qwilleran. - A przy okazji, kiedy ślub?

- Jaki ślub?! - wykrzyknęła i zatrzasnęła frontowe drzwi.

SCENA TRZECIA

Miejsce: Restauracja „Pod Czarnym Niedźwiedziem"
Czas: Wieczorem tego samego dnia
Osoby: Gary Pratt, właściciel baru, żeglarz,
przyjaciel Harleya Fitcha
We wtorek wieczorem Qwilleran miał dwa powody, żeby

wybrać się do „Hotel Booze" w Brrr. Po pierwsze naszła go
ochota na jeden z ich ogromnych hamburgerów. Poza tym chciał
spojrzeć na czarnego niedźwiedzia, którym dowcipnisie tak go
przestraszyli na przyjęciu urodzinowym. Ale przede wszystkim

background image

chciał porozmawiać z Garym Prattem, właścicielem baru, który
ż

eglował z Harleyem na „Fitch Witch".

Zadzwonił do Mildred Hanstable, która mieszkała kilka mil

na zachód od Brrr, z pytaniem, czy nie miałaby ochoty zjeść z
nim „booseburgera". Chciałaby, oczywiście! Kobiety nigdy nie
odrzucały zaproszeń od Qwillerana.

- Chciałabym zobaczyć, co Gary zrobił z hotelem, odkąd

przejął go po ojcu.

- Mam nadzieję, że nie posprzątał go za bardzo i że Thel-ma

„Odciski Palców" nie odeszła. Ciekawe, czy rozstawiają pułapki
na myszy pod stołami.

„Hotel Booze" zbudowano na wydmie wznoszącej się nad

miastem Brrr od strony jeziora. Była to stara kamienna gospoda,
która pamiętała czasy pionierów, kiedy to nie było obrusów,
obsługi, łazienek, a na drugim piętrze nawet łóżek. W ogólnej
sali górnicy, drwale i żeglarze zbierali się w sobotnie wieczory,
ż

eby pić krwawą Mary, przegrywać w karty wypłatę, jeść gulasz

i zabijać się nawzajem. Od tamtych burzliwych czasów aż po
dzień dzisiejszy znakiem rozpoznawczym hotelu był napis na
dachu. Dwumetrowe litery układały się w napis: „Chlanie,
pokoje, jedzenie".

Dla mieszkańców Moose County „Hotel Booze" był zwykłą

mordownią. Mimo to wszyscy tam chodzili na najlepsze pod
słońcem hamburgery i domowe ciasto. Qwilleran i jego gość
spotkali się na parkingu i razem weszli do baru nazwanego teraz
restauracją „Pod Czarnym Niedźwiedziem". Przed wejściem stał
na tylnych nogach niedźwiedź we własnej osobie. Witał
klientów rozłożonymi łapami i obnażonymi kłami.

- Wnętrze jest jakieś jaśniejsze niż poprzednio - zauważyła

Mildred.

Qwilleran pomyślał, że to dlatego, że po raz pierwszy od

ponad pięćdziesięciu lat umyto ściany.

background image

- I naprawili podarte linoleum - powiedział, przyglądając się

srebrnym pasom taśmy naklejonym na podłodze. - Ciekawe, czy
pokleili meble.

On i Mildred usiedli ostrożnie na drewnianych krzesłach przy

zniszczonym stole. Napis na pustym serwetniku brzmiał:
„Papierowe serwetki na życzenie, pięć centów".

Za barem stał atletyczny mężczyzna o ogorzałej twarzy

ż

eglarza, niesfornych czarnych włosach i kędzierzawej czarnej

brodzie. Poruszał się ociężale do przodu i do tyłu z pewnym
leniwym wdziękiem, huśtając owłosionymi ramionami, kiedy
spokojnie i pewnie nalewał zamówione drinki.

- Gary wygląda znakomicie. Cieszy mnie, że zainteresował się

biznesem. Nie obiecywano sobie po nim zbyt wiele, kiedy
chodził do szkoły, ale przebrnął dwa lata college'u i trzymał się
z dala od kłopotów. Od kiedy zachorował jego ojciec, pokazał,
ż

e potrafi podejmować inicjatywę.

Piętrowe „boozeburgery" podała im młoda kelnerka w

minispódniczce.

- Gdzie jest Thelma? - zapytał Qwilleran, przypominając

sobie poprzednią kelnerkę, która zjawiała się w barze w
podomce i spodniach od piżamy.

- Przeszła na emeryturę.
Thelma

zawsze

podawała

rozpadające

się

burgery,

przytrzymując wierzch kanapki kciukiem, stąd nazywano ją
Thelma „Odciski Palców". Hamburgery, które dostali dzisiaj,
były nadziane na patyczki do mieszania koktajli.

- Mam nadzieję, że nie skompromitowałam się na sobotnim

przyjęciu w biurze - powiedziała Mildred.

- Nalewali za mocne drinki. Ja zjadłem trzy kanapki z

peklowaną wołowiną i dwa korniszony i długo potem
ż

ałowałem.

- Podobał mi się twój tekst o Eddingtonie Smith, Qwill.

Najwyższy czas, żeby ktoś go docenił.

background image

- Jest zadziwiająco dobrze oczytany. Cytuje Cycerona, Noela

Howarda i Churchilla z taką łatwością, jak inni cytują gwiazdy
filmowe z telewizyjnych seriali. Tylko jak on może wyżyć z
tego skromnego interesu? Ma coś na boku? Nadużycia?
Fałszerstwa?

- Mam nadzieje, że to tylko mało zabawne żarty. Edd jest

uczciwym, słodkim, wzbudzającym współczucie małym
człowieczkiem...

- .. .który trzyma zabójczą broń obok szczoteczki do zębów.
- Cóż, ja też mam broń. W końcu mieszkam sama, a latem

zjeżdżają tu ci wszyscy porąbani turyści.

- Skoro jesteśmy przy broni - powiedział. - Jadłem kolację w

„Old Stone Mili", kiedy dotarła tam wieść o samobójstwie
Nigela. Jedna z kelnerek zareagowała bardzo emocjonalnie.
Mówiono mi, że to studentka szkoły plastycznej. Ma na imię
Sally.

- Sally Stebbins. Dostała stypendium od rodziny Fitchów.

Zapewne głęboko dotknęła ją ta strata.

- Jak uzyskała stypendium? Jest dobrą artystką?
- Obiecującą - powiedziała Mildred. - Tak się szczęśliwie

złożyło, że jej ojciec pracuje w banku, a Nigel zawsze po
ojcowsku dbał o pracowników i ich rodziny - spojrzała na niego
ostro. - Mam nadzieję, że nie pijesz do tej starej plotki.

- A jest warta odkurzenia?
- Cóż, mogę ci chyba powiedzieć, bo i tak będziesz kopał,

póki nie wykopiesz. Krążyły plotki, że Nigel jest biologicznym
ojcem Sally, ale to odrażające kłamstwo. Prawość Nigela była
zawsze poza dyskusją i nie splamiły jej plotki. On i Margaret
byli po prostu wspaniałymi ludźmi.

Qwilletan wpatrywał się w nią intensywnie i skubał wąsy.

Czy wierzyła w to, co mówiła? Czy to była prawda? W co
można było wierzyć w północnych lasach, gdzie plotkarstwo
było najpotężniejszym przemysłem informacyjnym?

background image

- Jak zareagowałaś na wypadek na przejeździe kolejowym? -

zapytał.

Mildred pokiwała ze smutkiem głową.
- śal mi każdego ludzkiego życia, ale jeśli to oni zabili

Harleya i Belle, to byłaby to poetycka sprawiedliwość. Roger
mówi, że policja nie znalazła biżuterii. Wiedziałeś o tym, że
zginęły cenne przedmioty? Wyciszają sprawę, ale Roger ma
znajomego w biurze szeryfa.

Kelnerka w minispódniczce oznajmiła, że „ciasto dnia" jest z

truskawkami. Zrobiono je z całych owoców z dodatkiem
prawdziwej bitej śmietany i Qwilleran z Mildred pochłaniali
swoje porcje w ciszy. Potem Mildred zaczęła dopytywać się o
syjamczyki.

- U Koko wszystko w porządku - powiedział Qwilleran - ale

muszę zabrać Yum Yum do weterynarza. Dzwoniłem do niego i
kazał mi z nią przyjść i przynieść próbkę moczu.

- Interesujące! I jak sobie z tym poradziłeś?
- No przecież nie biegałem za nią z papierowym kubeczkiem.

Kupiłem specjalny zestaw - miniaturową gąbeczkę i maleńką
pęsetę. Potem siedziałem w pokoju kotów przez pięć godzin i
czekałem, aż Yum Yum postanowi współpracować. Kiedy w
końcu udało nam się dojść do porozumienia, zabrałem Yum
Yum do kliniki, z gąbeczką w plastikowej torebce wielkości
herbatnika. Czułem się jak idiota!

- A jak czuła się Yum Yum?
- W piekle nie znajdziesz większej furii niż ta, jaka ogarnia

syjamską kocicę, która nie cierpi weterynarza. Jak tylko
zobaczyła zimny stalowy stół, zaczął się cyrk. Latała jak
opętana, wszędzie fruwała kocia sierść! Jaka zamieć śnieżna!
Potem włożyli jej sondę, oglądali język, uciskali brzuch i
mierzyli temperaturę, to jak miała się czuć? Weterynarz mruczał
jej uspokajające słowa, a ona zawodziła, wyrywała się i kłapała
pyszczkiem jak krokodyl.

- Ale znaleźli coś?

background image

- Lekarz mówi, że to kwestia psychologiczna. W ten sposób

wyraża swój sprzeciw wobec czegoś w jej otoczeniu i nie
wydaje mi się, żeby to była nowa tapeta. Moim zdaniem jest
zazdrosna o dekoratorkę wnętrz.

- Serio? - powiedziała Mildred. - A jak Koko na nią reaguje?
- Ignoruje ją, jest zbyt zajęty wąchaniem kleju. Przy kawie

Mildred zwróciła się do Qwillerana:

- A tak między nami, jak Roger daje sobie radę w gazecie?
- Świetnie mu idzie. Jest historykiem i ma nosa do

właściwych faktów. Dobrze pisze.

- Martwiłam się, że rezygnuje z nauczania. Sharon nie

pracuje, mają małe dziecko. Sam wiesz, jak to jest. Ale zdaje
się, że nowe pokolenie jest odważniejsze od naszego.

- Mów za siebie, Mildred. Ja osobiście lubię podejmować

odważne decyzje.

- Zdecydowałeś się ponownie ożenić? - zapytała z nadzieją.
- Nie aż tak odważne!
Mildred pożegnała się, dodając, że nie chce wracać do domu

po zmroku, a Qwilleran przesiadł się na stołek przy barze. Był
już tu kiedyś i Gary Pratt pamiętał, co pije - woda Squunk z
odrobiną likieru ziołowego i plasterkiem cytryny.

- Jak tłumaczysz swoją serwetkową politykę, Gary? - zapytał

go Qwilleran.

- Wszystko kosztuje - odparł Gary piskliwym, wysokim

głosem, który kontrastował z jego wyglądem. - Bank przestał
dawać mi darmowe czeki, stacja benzynowa nie daje mi
darmowej benzyny. Dlaczego mam im dawać darmowe
serwetki?

- Podziwiam twoją logikę, Gary.
- Rzecz polega na tym, że kiedy serwetniki były pełne,

serwetki zawsze znikały. Moi klienci używali ich do
wydmuchiwania nosa, przecierania szyb w samochodzie i Bóg
tylko wie do czego jeszcze.

background image

- Przekonałeś mnie! Masz piątkę! Biorę serwetkę - powiedział

Qwilłeran. - Widzę, że zatrudniłeś nowego wykidajłę - pokiwał
głową w stronę wejścia, gdzie na tylnych łapach stał
niedźwiedź.

- To robota Walłyego Toddwhistle'a. Jest najlepszy w tej

branży.

- Robię z nim jutro wywiad do gazety.
- Wspomnisz o restauracji „Pod Czarnym Niedźwiedziem",

dobrze? Zareklamuj nas. Powiedz, że hotel ma ponad sto lat i że
ma oryginalny bar - przetarł z uczuciem zniszczony, pocięty
blat. - Mój staruszek zapuścił to miejsce, ale zaczynam je
remontować. Nie jest zbyt atrakcyjne. Przychodzą tu żeglarze, a
oni lubią poobijane wnętrza.

Qwilleran rozejrzał się po barze i dostrzegł kilku żeglarzy w

dzianinowych pasiastych koszulkach, naciągniętych na ogorzałe
od słońca i wiatru ciała; byli tam farmerzy w ubraniach
roboczych, kobiety i mężczyźni w oficjalnych strojach, starzy
wieśniacy o siwych włosach, z aparatami słuchowymi w uszach.
Wszyscy jedli „boozeburgery" i truskawkowe ciasto i byli
szczęśliwi, z jednym wyjątkiem. Mężczyzna o złotawych
włosach siedział samotnie przy barze, kilka stołków od
Qwillerana, i pił, zwiesiwszy smętnie głowę w geście
rezygnacji. Qwilleran zauważył, że był ubrany w drogie
codzienne ubranie, a na małym palcu miał pierścionek z
szafirem w kształcie gwiazdy.

- Od jak dawna na dachu jest ten duży napis? - Qwilleran

spytał Gary'ego.

- Od początku dwudziestego wieku, tyle wiem. Widać go z

jeziora. Jeśli żeglarz ustawi w jednej linii wieżę kościoła w Brrr
z literą „n" w słowie „chlanie", to wskaże mu ona drogę prosto
przez kanał na zachód od falochronu.

Przyjął zamówienie od kelnerki i wrócił do Qwillerana.
- Niektórym ludziom w mieście nie podoba się, że „chlanie"

pisane jest takimi dużymi literami, ale ja mam z tym słowem

background image

przyjemne skojarzenia. Chlanie to siedzenie razem z
przyjaciółmi, to rozmowy i bezstresowe picie. To słowo ma
ś

redniowieczny rodowód, tylko wymowa była wtedy bardziej

gardłowa, sprawdziłem to.

Gary miał profesjonalną pewność siebie. Jego czarne oczy

przebiegały nieustannie po wnętrzu restauracji, a w tym samym
czasie rozmawiał i obsługiwał bar. Potrafił jednocześnie
nalewać whiskey, pozdrowić wchodzącego klienta, wydrukować
rachunek, wytrzeć bar, przygotować tacę z martini dla kelnerki,
nalać kwartę piwa, mieć oko na awanturującego się gościa i na
koniec znów wytrzeć bar.

- Chodzi o to, że Brrr jest schronieniem dla wielu łodzi, to

jedyny port po tej stronie jeziora. Chcę, żeby ta restauracja była
miejscem, gdzie każdy może przyjść i czuć się tak swobodnie
jak w domu.

- Rozumiem, że sam jesteś żeglarzem.
- Mam katamaran. Startował w kilku zawodach. Kiedyś

pływałem z Harleyem Fitchem, ale te dni dawno minęły.
Szkoda! David i Harley często tu przychodzili, gadaliśmy o
łodziach. To znaczy David nie za bardzo, on ma bzika na
punkcie golfa. Mieści się w siedemdziesięciu kilku uderzeniach.
Widziałeś kiedyś modele statków Harleya?

- Nie, ale słyszałem o nich. Podobno są niezłe?
- Próbowałem kupić do restauracji jeden z modeli łodzi

biorących udział w wyścigu o Pucharu Ameryki, ale nie chciał o
tym słyszeć. Chodzi o to, że pod koniec zachowywał się
ś

miesznie.

- Co znaczy „śmiesznie"?
- Po pierwsze jego małżeństwo. Wszystko poszło nie tak. Ale

były też inne rzeczy. Kiedy zaczął pracować w banku,
próbowałem wziąć kredyt na przebudowę hotelu. Chcę
wynajmować pokoje, zamontować windę, wszystko zgodnie z
przepisami. Tyle że na wszystko potrzebne są pieniądze, dużo
pieniędzy. Jego ojciec jest prezesem banku, no i my się

background image

przyjaźniliśmy, wiesz, myślałem, że jakoś dojdziemy do
porozumienia.

Właściciel baru odwrócił się, żeby napełnić szklanki. Kiedy

wrócił, Qwilleran powiedział:

- Dostałeś tę pożyczkę?
Gary potrząsnął kudłatymi włosami.
- Ani centa. To mnie naprawdę wkurzyło i wygarnąłem mu

prosto w twarz. Pokłóciliśmy się i więcej nie pokazał się w
moim barze... Zresztą miałem to gdzieś. Chodzi o to, że po
powrocie do domu nigdy nie był już taki jak dawniej.

- Po powrocie skąd? - zapytał całkiem niewinnie Qwilleran. -

Z college'u?

- Nie, on, hm... David wrócił po studiach do domu, zaczął

pracować w banku, z ojcem, ale Harley spędził rok na
wschodzie, zanim znów przyjechał do Moose County.

Qwilleran zamówił jeszcze jedną wodę Squunk i potem

powoli, spokojnie zaczął dopytywać się, co Harley robił przez
ten rok spędzony na wschodzie.

Czarne oczy Gary'ego rozejrzały się po pomieszczeniu.
- Rodzina nie chciała, żeby ktokolwiek się dowiedział, i

ludzie zgadywali w ciemno, ale Harley powiedział mi prawdę.
Kiedy spędza się noc na jeziorze, wokół tylko białe żagle i
błękitne niebo, cichy szept bryzy, łatwo jest mówić. To jak pójść
do psychiatry. To było, zanim nasze stosunki się popsuły.
Obiecałem, że będę trzymał mordę na kłódkę.

Qwilleran sączył drinka i wpatrywał się bezmyślnie w bar

ozdobiony dziewiętnastowiecznymi rzeźbieniami, zawijasami i
ukośnymi lustrami.

- Nic nie powiedziałem, kiedy była tu policja - wyznał Gary. -

Po morderstwie rozmawiali z każdym, kto go znał.

- Czy myślisz, że tajemnicza misja Harleya miała jakiś

związek z morderstwem? - spytał Qwilleran.

Gary wzruszył ramionami.
- Kto wie? Nie jestem detektywem.

background image

- Osobiście - Qwilleran przybrał najbardziej poufały ton, na

jaki go było stać - nie wierzę, żeby dzieciaki z Chipmunk były
odpowiedzialne za tę zbrodnię, i uważam, że powinniśmy zrobić
co w naszej mocy, żeby prawdziwi mordercy trafili za kratki.
Teraz przyszło mi do głowy, że Harley przez ten rok mógł
narobić sobie wrogów poza domem. Może był zamieszany w
hazard albo narkotyki?

- Nic podobnego - zaprzeczył właściciel baru. - Chyba

mógłbym ci powiedzieć. To nie ma już znaczenia. Nie żyje ani
on, ani jego rodzice.

Pogrążone w żałobie, współczujące oczy Qwillerana

wpatrzone były w czarne rozbiegane oczy Gary'ego.

- Chyba zwariowałem, że chcę o tym rozmawiać z

reporterem. Wiem, że piszesz dla gazety. Chcesz wygrzebać
brudy o Fitchach?

- Nic z tych rzeczy! Przejmuję się, bo Carol i Larry Lan-

speakowie to porządni ludzie i nie chcę, żeby ich chłopaka
niesłusznie oskarżano o to morderstwo.

Gary po raz dwudziesty przecierał w zamyśleniu i ciszy blat

baru. Rozejrzał się po pomieszczeniu i zniżył konfidencjonalnie
głos.

- Starzy Harleya mówili, że on podróżuje gdzieś po świecie.

Chodzi o to, że... siedział za kratami.

- Był w więzieniu?
- W pudle, gdzieś na wschodzie.
- Pod jakim zarzutem?
- Kwestia kryminalna. Wypadek samochodowy. Zabił

dziewczynę.

- Czy Harley ci to powiedział? - spytał Qwilleran.
- Byliśmy wtedy przyjaciółmi, chciał zrzucić z siebie ten

ciężar. Ciężko żyć z taką tajemnicą w tak małym, ciasnym
miejscu jak Moose County.

- I istnieje ryzyko, że ktoś spoza miasta przyjedzie i odkryje

tajemnicę.

background image

- Albo jakiś skunks z gazety wykopie sprawę i narobi

kłopotów.

- Proszę cię! - zaprotestował Qwilleran.
- Może niepotrzebnie ci to powiedziałem.
- Po pierwsze, nie uważam się za skunksa, Gary, a po drugie,

moim jedynym celem jest dowiedzieć się, kim byli mordercy.

- Czy teraz, kiedy wiesz to, co ci powiedziałem, możesz coś

zrobić, tak na dzisiaj?

- Przychodzi mi od razu do głowy jedna rzecz. Rodzina ofiary

mogła uważać, że Harley zapłacił za niską cenę za swoje
wykroczenie. Prawdopodobnie wiedzieli, że jest bogaty. Więc
przyszli go zastrzelić. Oko za oko... a przy okazji na boku
można było się wzbogacić o ładną biżuterię. Rozumiem, że
zginęła biżuteria Fitchów?

- Jeśli będziesz o tym z kimś rozmawiał, nie mieszaj mnie do

tego. Nie mogę się wychylać. Jak człowiek ma licencję na
prowadzenie baru, to musi być ostrożny.

- Nie martw się - zapewnił go Qwilleran. - Chronię moje

ź

ródła. Spodziewam się, że policja wie o pobycie Harleya w

więzieniu, ale cieszę się, że mi powiedziałeś. Zęby
sparafrazować mojego ulubionego autora: „To, co teraz robisz,
jest dużo, dużo lepsze niż cokolwiek, co zrobiłeś przedtem".

- To ze starego filmu - powiedział Gary.
- Ronald Coleman to powiedział. Dickens to napisał.
- śeglujesz? - zapytał serdecznie Gary.
- Patrzysz na stuprocentowego szczura lądowego.
- Jeśli kiedykolwiek chciałbyś wypłynąć, daj mi znać.
- Dziękuję za zaproszenie. Ile płacę? Muszę się zbierać.
- Na koszt firmy.
- Jeszcze raz dziękuję. - Qwilleran zsunął się ze stołka i

odwrócił tyłem do baru. - Czy ktoś ci kiedyś mówił, Gary, że
wyglądasz jak pirat?

Właściciel baru roześmiał się.

background image

- Chodzi o to, że jestem potomkiem pirata. Słyszałeś kiedyś o

Pratcie

Piracie?

Grasował

na

Wielkich

Jeziorach

w

dziewiętnastym wieku. Powiesili go.

Wychodząc z baru, Qwilleran zasalutował niedźwiedziowi.

Opuszczał hotel zadowolony z informacji, jakie zebrał.
Spacerowym krokiem udał się na parking. Nie zdawał sobie
sprawy, że ktoś za nim idzie. Kiedy otwierał drzwi do
samochodu, dostrzegł w szybie cień czegoś, co znajdowało się
za nim. Odwrócił się szybko.

Za nim, pogrążony w melancholijnym nastroju, stał

wstawiony blondyn z baru z szafirową gwiazdą na palcu.

- Pamiętasz mnie? - zapytał ponuro.
- Pete, czy to ty? Przeraziłeś mnie!
- Chciałem z tobą porozmawiać - powiedział tapeciarz.
- Pewnie.
Kiedy Pete zbierał się do wyłożenia sprawy, Qwilleran spytał:
- Twój samochód czy mój?
- Przyszedłem na piechotę, mieszkam niedaleko.
- Dobra, wskakuj - usiedli na przednich siedzeniach. Pete w

pozie krańcowej desperacji. - Co cię gryzie, chłopie?

- Nie mogę przestać o niej myśleć.
- Belle? Pokiwał głową.
- Upłynie trochę czasu, zanim pogodzisz się z tą tragedią -

powiedział Qwilleran, wcielając się w swoją rutynową rolę
współczującego bliźniego. - Rozumiem twój ból, ale dobrze jest
opłakiwać zmarłych. Trzeba przez to przejść, raz na jakiś czas,
ż

eby móc dalej żyć - pomyślał, że jest w dobrej formie, poza

tym było mu szczerze żal tego olbrzyma, po którego twarzy
zaczynały teraz płynąć łzy.

- Straciłem ją dwa razy - powiedział Pete. - Raz, kiedy mi ją

ukradł... Drugi, kiedy ją zamordował. Zawsze wierzyłem, że
pewnego dnia do mnie wróci, ale teraz...

- Harley nie był winny tej strzelaninie - przypomniał mu

Qwilleran. - Oboje stracili życie.

background image

- Troje z nich straciło życie - powiedział Pete.
- Troje?
- Dziecko.
- Masz rację, prawie zapomniałem, że Belle była w ciąży.
- To było moje dziecko.
Qwilleran nie był pewny, czy dobrze usłyszał.
- To było moje dziecko! - powtórzył głośniej Pete

zezłoszczonym tonem.

- Chcesz mi powiedzieć, że spałeś z Belle po jej ślubie?
- Przyszła do mnie - przyznał z dumą. - Powiedziała, że on nie

robi jej dobrze. Powiedziała, że on nie może nic zrobić.

Qwilleran milczał. Nie był przygotowany na taką sytuację.

Nie miał w zanadrzu żadnych odpowiednich słów.

- Zrobię wszystko, żeby złapać mordercę! - wykrzyknął,

budząc się z przygnębienia. - Słyszałem, co mówiłeś przy barze.
Zrobię wszystko, żeby go dorwać!

- W takim razie powiedz mi wszystko, co wiesz, kogokolwiek

podejrzewasz! Przy okazji to może ocalić ci skórę.

Jesteś w kiepskiej sytuacji. Wykonywałeś dla Harleya i Belle

jakąś robotę przed morderstwem?

- Tapetowałem sypialnię dla dziecka.
- Pracowałeś tego dnia?
- Wykańczałem.
- O której wyszedłeś?
- Koło piątej.
- Harley był w domu?
- Powiedziała, że poszedł żeglować. Dużo żeglował. Miał

łódź zacumowaną w porcie Brrr. Ośmiometrową.

- Kto z nim był? Wiesz? Pete potrząsnął głową.
- Kiedyś pływał z Garym z „Hotel Booze". Potem Gary kupił

własną łódź i Harley przestał przychodzić do baru. Kilka razy
widziałem go w tawernie „Pod Wrakiem", ale był z kobietą.

Qwilleran przypomniał sobie tarota Mildred. „W sprawę

zamieszana jest niegodziwa kobieta"!

background image

- Wiesz, co to była za kobieta? Pete wzruszył ramionami.
- Nie przyglądałem się aż tak dokładnie.
- W porządku, Pete, chcę, żebyś o tym pomyślał. Myśl

intensywnie. Myśl jak glina! I jeśli przypomnisz sobie coś, co
mogłoby rzucać podejrzenia na jakąkolwiek osobę, wiesz, gdzie
mnie szukać. Teraz odwiozę cię do domu.

Qwilleran

wysadził

tapeciarza

przed

jednopiętrowym

domkiem w połowie drogi w dół ze wzgórza i zaczekał, aż
mężczyzna wejdzie do środka. Potem pojechał do domu,
zastanawiając się, ile w tej historii było prawdy.

Temu, że Pete nienawidził Harleya za to, że ukradł mu

dziewczynę, nie można było zaprzeczyć. To, że Pete nienawidził
Belle za to, że go opuściła, było tylko prawdopodobne. To, że
Harley okazał się impotentem i że Belle przyszła do Pete a po
pocieszenie, mogło być tylko owocem chorej wyobraźni
porzuconego kochanka. Jeśli tak... to na zdrowy rozum Pete był
podejrzany. Miał motyw i sposobność, jak zresztą wszyscy w
Moose County. Belle zginęła pierwsza, przynajmniej zgodnie z
wynikami sekcji. Ona i Pete mogli posprzeczać się w sypialni i
on mógł ją zastrzelić w ataku szału. Ale musiał być na tyle
opanowany, żeby upozorować włamanie i kradzież. Można
sobie wyobrazić, że właśnie miał opuścić miejsce zbrodni, z
dymiącym pistoletem i garstką biżuterii w kieszeni białego
kombinezonu, kiedy niespodziewanie z rejsu wraca Harley.
Spotkali się w hallu przy wejściu. Może zamienili kilka słów o
pogodzie dobrej na żagle i trudnościach z wieszaniem tapety w
starym domu, w którym żadna ściana nie spotyka się z drugą
pod kątem prostym. Potem Pete przedstawił swój rachunek, a
Harley wypisał czek. Może Harley zaproponował mu drinka, a
może usiedli w kuchni i napili się piwa, po czym pożegnali się,
mówiąc „do następnego razu!", i wtedy Pete wyciągnął swój
pistolet i pozbył się Harleya?

Qwilleran zdał sobie sprawę, że ten scenariusz ma słabe

punkty. Jeśli miał być prawdziwy, Harley powinien mieć na

background image

sobie strój żeglarski, a tymczasem, jak podkreślały doniesienia
prasowe, obie ofiary miały na sobie stroje do prób. Poza tym
była siódma trzydzieści, kiedy Jill i David dojechali do
rezydencji i zobaczyli samochód odjeżdżający sprzed domu w
tumanach kurzu.

Bardziej prawdopodobne było to, że Pete był niewinny.

Wyszedł od Fitchów o piątej trzydzieści ze swoimi drabinami i
wiadrami kleju. Harley wrócił do domu i przebrał się w strój do
prób, a Belle, która z jakichś niewyjaśnionych powodów także
była w stroju wyjściowym, włożyła mrożoną pizzę do
mikrofalówki. Wtedy dopiero przyjechał morderca.

Qwilleran był nazbyt zmęczony, żeby zastanawiać się, jak to

się stało, że mordercy zabili najpierw Belle na górze, a potem
Harleya na dole. Do tego istniała możliwość, że informacje
Rogera dotarły do niego zniekształcone w łańcuszku plotek.
Qwilleran wdrapywał się po schodach powoli i w zamyśleniu.
Na szczycie schodów czekały na niego koty. Siedziały w
identycznych królewskich pozach, wysokie i dumne, z ogonami
owiniętymi wokół tylnich łapek, tym razem w kierunku
przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. Zastanawiał się, czy
kierunek ułożenia ogona ma jakieś znaczenie.


SCENA CZWARTA

Miejsce: Pracownia wypychania zwierząt Toddwhistlea,

North Kennebeck

Czas: Następny ranek
Osoby: Pani Toddwhistle
Umawiając się na spotkanie z Wallym Toddwhistle'em,

Qwilleran poprosił o wskazówki, jak dojechać do studia.

- Wiesz, jak się jedzie do North Kennebeck? - zapytał Wally.

- Dobra, jesteśmy na wschód od Main Street... To znaczy,
chciałem powiedzieć, na zachód. Wiesz, gdzie jest restauracja
„U Tipsy"? Mijasz ją i jedziesz aż do Tupper Road. Wydaje mi

background image

się, że tam jest znak drogowy, ale nie jestem pewny. Jeśli
dojedziesz do szkoły, to znaczy, że przejechałeś i musisz
zawrócić i skręcić w prawo w Tupper, albo w lewo, jeśli
jedziesz z Pickax. Jedziesz Tupper spory kawałek. Jest też droga
na skróty, ale nieasfaltowana. Tylko to nie jest pierwsza
nieasfaltowana, pierwsza jest ślepa, kończy się nie wiem gdzie.
Ta następna...

Ciąg chaotycznych wskazówek został przerwany przez

gardłowy kobiecy głos, za którym czaiła się olbrzymia energia.

- Halo, jestem matką Wally'ego. Gdyby Wally wypychał sowy

tak samo, jak udziela panu wskazówek, miałyby pióra w środku.
Ma pan ołówek? Proszę zapisać: Dwie przecznice za restauracją
„U Tipsy" skręca pan w lewo za motelem. Potem prosto, niecałą
milę. Skręca pan jeszcze raz w lewo przy Klubie Strzeleckim.
Trzecia farma po prawej. Jest znak. Proszę zaparkować na
podjeździe, studio jest od tyłu.

W drodze do North Kenneback Qwilłeran wyobrażał sobie

panią Toddwhistle jako potężną kobietę o szerokich barach,
noszącą wojskowe buty. Sam Wally miał zawsze zapadnięte
oczy i wyglądał na niedożywionego, ale był miłym i
utalentowanym chłopakiem.

Pozwolił sobie na godzinny lunch w restauracji „U Tipsy" i

nawet starczyło mu czasu, żeby zatrzymać się w sklepie Klubu
Strzeleckiego. Sklep, otwarty dla wszystkich, oferował strzelby,
pistolety, kabury, lornetki i stroje maskujące. Tu i ówdzie
poustawiane były wypchane bażanty, dzikie kaczki i inne dzikie
ptactwo.

- W czym mogę służyć? - spytał energiczny mężczyzna ze

ladą.

- Przechodziłem i wpadłem się tylko rozejrzeć - powiedział

Qwilleran. - Czy te ptaki to robota Wally ego Toddwhistle'a?

- Tak, proszę pana. Oczywiście, że tak!
- Przeczytałem na drzwiach, że uczycie tu posługiwać się

bronią.

background image

- Tak jest. Nie sprzedajemy nikomu niczego, czym nie

umiałby się posługiwać. Mamy zajęcia dla dzieci i dorosłych,
dla pań oczywiście też. Kładziemy nacisk na bezpieczeństwo i
dbałość o broń.

- Sprzedajecie dużo rewolwerów?
- Tak jest, proszę pana. Wielu myśliwych ich używa.
- A czy ludzie kupują je do celów obronnych?
- Nasi klienci to sportowcy, proszę pana.
Qwilleran porównał ceny rewolwerów, a potem wrócił do

samochodu i pojechał do studia Toddwhistle'ów. Był tam
porządnie utrzymany biały wiejski domek z koronkowymi
firankami w oknach i nieodłącznym bzem przy wejściu, z tyłu
podwórka stała współczesna szopa z okrągłych bali. Tam
mieściła się pracownia.

Przywitała go pani Toddwhistle, dwa kroki za nią stał Wally.

Wyglądała inaczej, niż się spodziewał. Była niska, krępa,
przesadnie uprzejma i nadskakiwała swoim gościom.

- Miałeś jakieś trudności ze znalezieniem nas, złotko? -

zapytała. - Może kawę?

- Później, dziękuję - odpowiedział. - Najpierw chciałbym

porozmawiać z Wallym o jego pracy. Wczoraj wieczorem
widziałem wypchanego niedźwiedzia w „Hotel Booze".

- Wyprawionego niedźwiedzia, słonko - kobieta poprawiła go

grzecznie. - Nie wypychamy już więcej zwierząt, z wyjątkiem
ptaków i małych ssaków. Wally buduje albo kupuje lekką formę
i naciąga na nią skórę, jak pończochę. To bardziej właściwe i
zwierzęta nie są tak pioruńsko ciężkie... prawda, Wally?
Dawniej, kiedy wypychano zwierzęta wełną drzewną, do środka
wchodziły myszy i robiły sobie w nich gniazda. Mój mąż był
wypychaczem.

- Przyznaję się do pomyłki - powiedział Qwilleran. - Tak czy

inaczej niedźwiedź wygląda cudownie! Podświetlili go.

- To bardzo niedobrze podświetlać z bliska wyprawione

zwierzę albo stawiać je w pobliżu ciepła - oznajmiła. - To je

background image

wysusza, prawda, Wally? A cały ten dym papierosowy w barze
Gary'ego zrujnuje mu futro. To piękna praca, szkoda ją zepsuć!
Wally wziął za nią połowę tego, co była warta.

Byli w przedpokoju, w którym urządzono wystawę

przykładowych prac. Był tam ryś wspinający się na martwe
drzewo, lecący bażant, wyjący kojot z uniesioną głową.
Qwilleran skierował pytanie do milczącego wypychacza.

- Od jak dawna zajmujesz się wypychaniem zwierząt? Jego

matka nie dawała za wygraną.

- Prawdopodobnie nawet tego nie pamięta... prawda, Wally?

Miał kilka lat, kiedy zaczął pomagać tacie w wyprawianiu skór.
Wally zawsze kochał zwierzęta - nie chciał ich skrzywdzić -
tylko je zachować i sprawić, żeby wyglądały jak żywe. Ja
pomagałam mu oddzielać mięso od skóry, wyjmować
wnętrzności, czyścić futra i podobne rzeczy.

- Czy mogę panią prosić o drobną przysługę, pani Todd-

whistle? - Qwilleran zaczął uprzejmie, ale stanowczo. - Mam
problem. Nigdy nie byłem w stanie przeprowadzać wywiadu z
dwiema osobami naraz, mimo że jestem dziennikarzem od
dwudziestu pięciu lat. Nieszczęśliwie tak się składa, że mam
jakąś blokadę, której nie potrafię przezwyciężyć. Nie będzie
pani miała nic przeciwko, że najpierw przeprowadzę wywiad z
pani synem? Potem usiądziemy razem i opowie mi pani swoją
historię, no i napiję się wtedy kawy.

- Pewnie, słonko. Rozumiem. Wracam do domu. Jak

skończycie, dajcie mi znać dzwonkiem - pani Toddwhistle
wycofała się z pracowni.

Kiedy wyszła, Wally powiedział:
- Nie miałem wieści od Frań. Co klub zadecydował w sprawie

letniego przedstawienia?

- Nie będzie letniego przedstawienia, ale we wrześniu planują

wystawić jakąś poważną sztukę. Próby mają się zacząć w
sierpniu. Nie mam wątpliwości, że zostaniesz poproszony o
budowę scenografii, chociaż nie wiem, kto ją zaprojektuje. Jill

background image

zabiera Davida na kilka tygodni do Ameryki Południowej. Nie
może sobie poradzić z nową sytuacją i chce go od tego oderwać.

- Mnie również trudno to zaakceptować - powiedział Wally. -

Kiedy usłyszałem o morderstwie, nie mogłem pracować przez
wiele dni. Byłem taki zdenerwowany. Cieszę się, że wszystko
się już skończyło.

- Nie byłbym taki pewny. Mogą się pojawić nowe dowody.
- Tak właśnie mówi moja matka. Pracowała dla państwa

Fitchów, kiedy mieszkali w starym domu.

- Naprawdę? - Qwilleran poklepał swoje swędzące wąsy.
- Po śmierci mojego taty gotowała dla nich. Dlatego

morderstwo tak mnie dotknęło. A potem pani Fitch dostała
wylewu, a pan Fitch popełnił samobójstwo. To było okropne!

To była rewelacyjna wiadomość i Qwilleran nie mógł się

dłużej skupić na wywiadzie. Wally zaprowadził go do czegoś w
rodzaju stajni lub stodoły, która była zadziwiającą mieszanką
zoo, pracowni kuśnierskiej, kliniki weterynaryjnej, rzeźni,
katakumb i teatralnej rekwizytorni. Były tam lodówki, puszki z
olejem, maszyna do szycia, ściana pełna wybielonych
zwierzęcych czaszek, szkielet długonogiego ptaka. Workowaty,
nieukończony wilk, nieopatrzony jeszcze szklanymi oczami,
leżał sztywno na boku, jego nogi owinięte były bandażami.
Skóra brązowego niedźwiedzia leżała rozciągnięta na blacie,
czekając, aż Wally przerobi ją na dywan. Lis, skunks, sowa i
paw były na różnych etapach rozbierania i ubierania.

Niektóre zwierzęta były żywe. Były tam psy machające

przyjaźnie ogonami, klatka z ptaszkami, które nieustannie
trzepotały skrzydłami, groźna ara, przypięta łańcuchem do
drążka, na poduszce leżał zwinięty w kłębek pomarańczowy kot,
spał.

Wally mówił i pokazywał z zapałem: pudełko ze szklanymi

oczami z jedenastoma rodzajami oczu dla sowy i dwudziestoma
trzema dla kaczek. - Musimy zachować autentyzm - powiedział.
Plastikowe zęby, języki, podniebienia przeznaczone dla

background image

zwierząt, które mają otwarte paszcze. Prawdziwe zęby,
wyjaśniał Wally, pękają i kruszą się... Leżały tam usztywniacze
na uszy sarny. Pokazał, jak wywija uszy na lewą stronę i
przyklejając wkładki, usztywnia je... Na wierzchu stały też
modele zwierząt wykonane w żółtej plastikowej piance. - To
manekiny - wyjaśnił Wally. - Są przydatne, bo mogę je
dowolnie rzeźbić, żeby dopasować skórę. Potem pokrywam
manekin klejem, naciągam skórę, układam ją i dopasowuję.

- Widzę, że dużo pracujesz z klejami - powiedział Qwilleran.
- Tak, używam wszystkich spoideł: kleju, pasty z mąki i

ż

ywicy epoksydowej do drutowania kości nóg. Naprawiłem

pękniętą powiekę przez podklejenie jej kawałkiem struny.
Pomalowałem ją i nigdy nie powiedziałbyś, że coś jest z nią nie
tak.

Młody człowiek był artystą w rekonstrukcji uszkodzonych

zwierząt, dzięki jego wirtuozerii do złudzenia przypominały
ż

ywe stworzenia. Umiał wydobyć z nich naturalne piękno, ale

Qwilleran chciał jak najszybciej zobaczyć się z jego matką.
Dzwonek ściągnął ją natychmiast na dół. Przybiegła z kawą i
ś

wieżymi pączkami. Qwilleran dyplomatycznie zbliżał się do

tematu rodziny Fitchów.

- Byłam ich kucharką przez siedem lat - powiedziała z dumą

pani Toddwhistle. - Właściwie członkiem rodziny.

- Słyszałem, że ich dom jest praktycznie muzeum. Wywróciła

oczami z dezaprobatą.

- Dziadek Fitch był kolekcjonerem. Mają tony rzeczy

poustawianych po całym domu i trzeba je wszystkie wycierać i
odkurzać. Mają nawet człowieka, który przychodzi wycierać z
kurzu książki.

- Dlaczego opuściła pani swoich pracodawców?
- Cóż! - westchnęła z emfazą, która zapowiadała znaczącą

historię. - Pan i pani przeprowadzili się do apartamentu i chcieli,
ż

ebym została i gotowała dla Harleya i jego narzeczonej, ale ja

powiedziałam: Nie ma mowy! Belle była dziewczyną od

background image

wycierania kurzu i nie zamierzałam przyjmować poleceń od
niej! Jedyne, co jej smakowało, to pizza! Miała blisko osadzone
oczy. Dla niektórych mężczyzn to jest sexy, ale ja ci powtarzam,
nie można ufać nikomu, kto ma blisko osadzone oczy. Harley
ożenił się z nią tylko po to, żeby zrobić na złość swoim
rodzicom. Wiedział, że to wprawi ich w zakłopotanie.

- Mamo, uważasz, że powinnaś o tym mówić? - spytał Wally.
- Dlaczego nie? Teraz wszyscy nie żyją. Poza tym każdy o

tym wie.

- Dlaczego Harley był tak wrogo nastawiony do swojej

rodziny? - wtrącił szybko Qwilleran. - Wyglądał na takiego
zgodnego człowieka.

- No wiesz, nie było go przez jakiś czas w mieście, a kiedy

wrócił, okazało się, że David poślubił jego dziewczynę! W
szkole średniej było zawsze tak: Harley i Jill, David i Frań. Czy
to był mecz piłki nożnej, bal na zakończenie roku, żeglowanie,
wszystko. To był dla wszystkich szok, kiedy David ożenił się z
Jill.

- A co na to powiedzieli pan i pani Fitch?
- Dla nich wszystko było w porządku. Zapłacili za wystawny

ś

lub. Rodzice Jill nie mogli sobie pozwolić na taką fetę, chociaż

kiedyś mieli fortunę. Jill pochodzi z dobrego rodu.

- Zastanawiam się, jak Frań zareagowała na tę zamianę.
- Nie wiem. Po tym wszystkim nie pokazywała się już więcej.

To miła dziewczyna, ma głowę na karku, ale zdaje mi się, że
pani uważała, że Frań nie była wystarczająco dobra dla jej syna.

Qwilleran przeczesał opuszkami palców swoje wąsy.
- Nie wiedziałem, że w dzisiejszych czasach rodzice dyktują

swoim dzieciom, z kim się mają wiązać. To brzmi archaicznie.

- Pieniądze, słonko. Pieniądze! - powiedziała pani Tod-

dwhistle, pocierając palcami w jednoznacznym geście. – Pani i
pan przyzwyczaili chłopców do życia na wysokim poziomie:
łodzie, samochody i wszystko, a potem wydzielali im tylko tyle
pieniędzy, żeby ci siedzieli cicho.

background image

Jeden z psów przyczłapał do stołu, licząc na okruchy.
- Tak, dali Harleyowi dużą łódź - kontynuowała - ale nie była

na jego nazwisko. Ten ekstrawagancki dom, w którym
mieszkają David i Jill, nie jest ich, ani jedna cegła.

- Wally wspominał mi, że nie zgadza się pani z hipotezą, że za

morderstwem stoi gang z Chipmunk.

- Pewnie, że nie. Policja powinna sprawdzić dawnego

chłopaka Belle. Prawie zwariował, kiedy go zostawiła.

- Tapeciarza? Pokiwała głową.
- To spokojny typ, ale cicha woda brzegi rwie... Jeszcze

jednego pączka, kotku?

Po trzecim pączku Qwilleran podziękował za przyjęcie i

wywiad. Wychodząc, powiedział:

- Macie pięknego kota. Ja mam w domu parę syjamczyków.
- Och, ten pomarańczowy? - spytała pani Toddwhistle. -

Zakończył życie na szosie. Wally go znalazł i wziął go do domu.
Nie chciał, żeby takie piękne zwierzę się zmarnowało... prawda,
Wally?

Później tego samego popołudnia Qwilleran usiadł przy biurku

w swoim gabinecie, żeby zebrać wszystko, czego dowiedział się
o wypychaniu zwierząt. Było tam coś o soleniu świeżych skór,
ż

eby pozbyć się z nich wilgoci i żeby futro nie liniało. Było coś

o usuwaniu smrodu wydzieliny z gruczołów skunksa za pomocą
soku pomidorowego i ziaren kawy. O zamrażaniu skór po to, by
móc zeskrobać z nich resztki mięsa i prawidłowo je wyprawić.
Qwilleran nie mógł jednak zebrać myśli i ciągle powracał do
plotek pani Toddwhistle. Rzucały pewne światło na stosunki w
rodzinie Fitchów i wyjaśniały historię nieszczęśliwego romansu
Franceski, ale w żaden sposób nie posuwały naprzód
prywatnego śledztwa Qwillerana.

Ze wszystkich stron napływały do niego sprzeczne opowieści

i nigdy nie wiedział, czy jego informatorzy kłamią, zgadują czy
też plotą piąte przez dziesiąte. Koko, jego milczący kompan w

background image

tylu minionych przygodach, tym razem zdawał się być
bezużyteczny w dochodzeniu do prawdy.

Yum Yum wyczuła jego przygnębienie. Przysiadła,

pochylając się nad Qwilleranem, i wpatrywała się w niego
zmartwionym

wzrokiem.

Koko

zaszył

się

gdzieś,

prawdopodobnie na półce z książkami.

- Koty potrafią tylko wąchać okładki książek i czekać, aż

wpadnie im w łapy jakaś koperta do wylizania. Myślę, że twój
przyjaciel jest uzależniony od kleju i to przytępia mu zmysły! -
powiedział do niej Qwilleran.

- YOW! - z salonu doszedł ich głośny komentarz Koko i

Qwilleran poszedł sprawdzić, co robi kot. Koko opierał się o tył
kanapy i po raz kolejny przekrzywiał druk ukazujący łódź
patrolową.

Qwilleran poklepał się po wąsach, odkrywając nagle

znaczenie zachowania Koko. Odwiedzi zapchlony antykwariat
w Mooseville, gdzie fałszywy kapitan sprzedał mu rzekomo
oryginalny druk, który okazał się tylko kopią.


SCENA PIĄTA

Miejsce: Sklep z antykami w Mooseville „Śmietnik Kapitana"

Czas: Sobota po południu

Osoby: Kapitan Phlogg
W sobotę rano Qwilleran zdjął ze ściany druk przedstawiający

łódź patrolową i pojechał do kurortu Mooseville, żeby
sprawdzić oczywistą wskazówkę Koko.

Wieczorem poprzedniego dnia zadzwonił do pani Cobb do

muzeum.

- Co pani wie o sklepie „Śmietnik Kapitana"? Co pani wie o

kapitanie Phloggu?

- O kurczę, mam nadzieję, że nic od niego pan nie kupił? -

spytała.

background image

Qwilleran wymamrotał coś o tym, że niby chce napisać

artykuł o antykwariacie.

- Wie pani, w jakich godzinach jest otwarty? Nie ma go w

książce telefonicznej.

- Jest otwarty, kiedy właściciel ma na to ochotę. Sobota po

południu to najpewniejszy termin.

- Do zobaczenia w niedzielę - powiedział. - Mam tu dwójkę

przyjaciół, którzy nie mogą doczekać się pani pieczeni.

W drodze nad jezioro przypomniał sobie, jak kupował druk od

fałszywego kapitana Phlogga. Potrzebował dużego obrazu do
powieszenia nad kanapą w salonie i wizerunek łodzi, trzydzieści
na sześćdziesiąt centymetrów, był najlepszym, co mógł dostać
za te pieniądze. Cena wywoławcza podana przez kapitana była
wysoka, dwadzieścia pięć dolarów, ale Qwilleran zbił ją do
pięciu dolarów, wliczając w to ramę.

Sklep mieścił się w starym budynku, który wyglądał, jakby

miał się za chwilę zawalić. Zarówno straż pożarna, jak i
Departament Zdrowia chciały go wyburzyć, ale miłośnicy
lokalnej historii orzekli, że to miejsce historyczne, a izba
handlowa uznała je za atrakcję turystyczną. Tak czy owak
„najgorszy sklep z antykami w całym stanie" był miejscową
ciekawostką. Kolekcjonerzy przyjeżdżali z daleka, żeby
odwiedzić sklep z tandetą i nieuczciwego sprzedawcę -
fałszywego kapitana żeglugi wielkiej. Tylko takie miasto jak
Mooseville mogło czerpać dumę z goszczenia u siebie biznesu
słynnego ze swojej niesławy.

Qwilleran przyjechał o dwunastej w sobotnie południe, robiąc

sobie nadzieję na rozmowę z kapitanem Phloggiem, zanim
zaczną wpadać klienci, ale dopiero o pierwszej trzydzieści
sunący niepewnym krokiem właściciel stanął w progu i
otworzył drzwi drżącą ręką. Wnętrze cuchnęło pleśnią, starym
tytoniem i whiskey. śarówka dyndająca na gołym kablu
oświetlała kolekcję zakurzonych, połamanych, poplamionych i
zabłoconych

marynistycznych

artefaktów

o

nieznanej

background image

proweniencji.

Kapitan

Phlogg,

w

znoszonej

czapce

marynarskiej, ze starą fajką w ustach i kilkudniowym zarostem,
stanowił element wszechpanującego bałaganu.

Qwilleran pokazał mu łódź.
- Pamięta to pan?
- Nie, nigdy przedtem tego nie widziałem.
- Sprzedał mi to pan zeszłego lata.
- Nie, nigdy tego u mnie nie było.
Kapitan prowadził politykę „żadnych zwrotów" i „żadnej

wymiany", która zmuszała go do zaprzeczania każdej transakcji,
jakiej kiedykolwiek dokonał.

- Sprzedał mi to pan za pięć dolarów, a właśnie się

dowiedziałem, że jest wart setki. Pomyślałem, że chciałby pan o
tym wiedzieć - Qwilleran lubił zwalczać oszustwo oszustwem.

Kapitan wyjął z ust cuchnącą fajkę.
- Se spojrzę. Dam panu za to dziesiątaka.
- Nie ma mowy. Według historyków sztuki to jeden z dwóch

bardzo rzadkich druków. Drugi jest w kolekcji Cyrusa Fitcha.
Coś panu to mówi?

- Nigdy nie słyszał.
- Jego łódź nazywa się „Fitch Witch".
- Nigdy nie słyszał.
- Cumuje ją tutaj i wysiadywał w tawernie „Pod Wrakiem".
- Nigdy tam nie był.
- Buduje te modele statków.
- Nigdy o nich nie słyszał.
- Zan pan żeglarza z Brrr o nazwisku Gary Pratt?
- Nie.
- Czy jeśli modele statków pojawiłyby się na rynku, to byłby

pan zainteresowany kupnem?

- Ile chce?
- Nie wiem, nie żyje, ale może będą wystawiać je na sprzedaż.
- Dam dziesiątaka za jeden.
- To pewna propozycja?

background image

- Wóz albo przewóz.
Kapitan nalał złotawy płyn z flaszki do kubka i pociągnął łyk.
Qwilleran odjechał ze swoim drukiem, wyrzekając na Koko

za ten fałszywy trop. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że mógł
ź

le zinterpretować wskazówkę Koko.


SCENA SZÓSTA

Miejsce: Wiejskie Muzeum Goodwinterów
Czas: Niedziela wieczorem
Osoby: Iris Cobb, zarządca muzeum
Qwilleran przyniósł do pokoju kotów wiklinowy pojemnik

podróżny.

- Rejs do Muzeum Goodwinterów, wszyscy na pokład! -

oznajmił.

Koty, które sennie wylegiwały się w słońcu na parapecie,

podniosły głowy, Koko z wyczekiwaniem, Yum Yum z obawą.
Podczas gdy samiec chętnie wskoczył do koszyka, samiczka,
podejrzewając kolejną wizytę w klinice, uciekała jak szalona
dookoła pokoju. Qwilleran pochwycił ją w powietrzu, wsadził
do koszyka i zamknął pokrywkę.

Koko zbeształ ją jak prawdziwy macho, ale ona, odważna

feministka, nie pozostała mu dłużna. Qwilleran zniósł koszyk do
dwudrzwiowego małolitrażowego pojazdu, który służył im do
przemieszczania się z miejsca na miejsce. Zapakował też do
bagażnika dwie identyczne owalne brytfanki, które spełniały
funkcję kocich toalet, z uchwytami przypiłowanymi tak, żeby
pasowały do podłogi tylnego siedzenia.

Droga do muzeum w East Middle Hummock zajmowała

około trzydziestu minut. Najpierw drogą Ittibittiwas-see, przez
Old Plank Bridge, następnie koło drzewa wisielców, gdzie
pewnego razu jeden bogaty mężczyzna powiesił się na linie.
Dalej były dobrze prosperujące farmy i bogate wiejskie
posiadłości. Na końcu alei wysadzanej klonami stał wiejski dom

background image

w kształcie litery „u". Dom obłożono cedrowymi panelami,
które ze starości i pod wpływem wiatru i deszczu przybrały
srebrzystoszary kolor. Qwilleran odwiedzał ten dom już
wcześniej, kiedy zamieszkiwała go, wiodąca prym w
towarzystwie, pani Goodwinter. Od niedawna dom był
własnością Towarzystwa Historycznego, które odnowiło go i
nadało mu wygląd, jaki miał sto lat wcześniej. Qwilleran
podjechał do prawego skrzydła i wyładował brytfanki.

- Gdzie mam je położyć? - zapytał bezceremonialnie, kiedy

jego była gosposia przywitała go w drzwiach domu.

- Och, ma pan teraz dwie kuwety! - wykrzyknęła ze

zdziwieniem.

- Nowe zwyczaje na życzenie syjamskiej księżniczki -

wyjaśnił Qwilleran.

- Proszę wstawić je do łazienki - powiedziała. - Postawię tam

miseczkę z wodą i zrobię miejsce na kolację. Zawsze
smakowało im moje duszone mięso.

- A komu nie smakuje? - rzucił Qwilleran nad ramieniem i

wrócił do samochodu po koszyk. Kiedy otworzył pokrywkę,
dwie szyje wyciągnęły się w górę i dwie głowy zaczęły obracać
się, badając sytuację. Potem powoli z koszyka wynurzyły się
całe koty, które natychmiast rozpoczęły systematyczne
obwąchiwanie mieszkania..

Po dopełnieniu wszystkich kocich obowiązków Qwilleran

mógł poświęcić się przyjemnościom.

- Wygląda pani naprawdę dobrze - zwrócił się do gospodyni. -

Służy pani nowe otoczenie.

Jej pogodna twarz, otulona marszczoną różową bluzką,

promieniowała pozytywną energią, kiedy tak patrzyła przez
grube szkła okularów w różowych oprawach.

- Och, dziękuję, panie Qwilleran!
- Jak pani wzrok, pani Cobb?
- Nie pogarsza się, dzięki Bogu.

background image

Była pulchną i przyjemną osobą, przesadnie dobrotliwą,

skłaniającą się ku sentymentalizmowi, ale odważną w obliczu
tragedii, które naznaczyły jej życie.

- Jak się pani żyje tutaj na pustkowiu? Macie tu dobry system

zabezpieczeń?

- Och tak, czuję się bezpiecznie. Naszym jedynym

problemem, panie Qwilleran, są myszy. Cały dom był dokładnie
sprawdzony przez stolarza, hydraulika, elektryka, kamieniarza i
nikt nie jest w stanie zorientować się, jak one dostają się do
ś

rodka. Mamy tu urządzenie ultradźwiękowe, które powinno je

odstraszać, ale one nic sobie z niego nie robią. Ustawiłam
pułapki z masłem orzechowym i złapałam trzy.

- Mam nadzieję, że nie narobiły żadnych szkód w muzeum.
- Nie, ale jest jedna rzecz, która nas martwi... Proszę rozejrzeć

się po mieszkaniu, a ja umyję warzywa na sałatkę, dobrze?

Centrum domostwa pani Cobb stanowiła wiejska kuchnia ze

starym okrągłym dębowym stołem i krzesła z odchylonym
oparciem. Stół był nakryty do kolacji na trzy osoby, jak
zauważył Qwilleran, choć nie było mowy o trzecim gościu. W
małej sypialni stało olbrzymie łoże, którego nie powstydziłby
się nawet Lincoln. W salonie naprzeciwko kominka stały fotele
z wysokimi oparciami, a pod słonecznym oknem bujany fotel.
Była tam jeszcze duża pensylwańska szafa typu Schrank, którą
Qwilleran przypominał sobie z rezydencji Klingenschoenów.
Koko szybko odkrył zalany słońcem parapet, a nawet rozpoznał
szafę. Yum Yum została w kuchni, gdzie duszone mięso kusiło
smakowitym zapachem.

- Zaprosiłam Polly Duncan, ponieważ pomagała w

poszukiwaniach eksponatów dla muzeum - wyjaśniła pani Cobb
- ale miała już jakieś zobowiązania, więc zadzwoniłam do Hixie
Rice. Wiesz, doradzała nam w sprawie reklamy. Umówiła się
dzisiaj na żagle, ale wpadnie trochę później.

background image

- Hixie jest zawsze dobrym towarzystwem - westchnął

Qwilleran, zastanawiając się, czy Polly rzeczywiście miała
wcześniejsze zobowiązania, czy też unikała spotkania z nim.

- Nigdy nie pozna pan głównej części domu, jak ją pan

zobaczy - powiedziała pani Cobb, osuszając sałatę w koszyczku.
- Pamięta pan te dekoracyjne tapety? Kiedy je usunęliśmy,
okazało się, że oryginalnie ściany były malowane wałkiem we
wzory,

więc

zrobiliśmy

historyczne

poszukiwania

i

poprosiliśmy tapeciarza, żeby wykonał rekonstrukcję. Był
bardzo otwarty na współpracę. To bardzo miły młody człowiek,
ale kompletnie przybity, bo dziewczyna rzuciła go i wyszła za
kogoś innego, bogatszego. Powiedziałam mu, żeby zapomniał o
tamtej i znalazł sobie kogoś, kto go doceni. Ma już prawie
trzydzieści lat, powinien się ożenić... A teraz niespodzianka!

Poprowadziła go do najstarszej części domu, zbudowanej w

połowie dziewiętnastego stulecia, której ostatnio przywrócono
prostotę i surowość z pionierskich czasów. Niektóre meble,
takie jak łóżko z lin i stolik na kobyłkach czy też stojak na
talerze, pochodziły ze strychów domów Moose County.

- Chcieliśmy, żeby to wyglądało, jakby nasi prapradziadowie

nadal tu mieszkali. Czy może pan sobie wyobrazić, jak gotują na
kominku, czytają wieczorne modlitwy przy świetle świec i jak
zażywają swoich sobotnich kąpieli w kuchni?

Szerokie deski krzywej podłogi skrzypiały. Duże okna, metr

osiemdziesiąt na metr osiemdziesiąt, miały oryginalne nierówne
szkło. Pani Cobb z godnym uznania profesjonalizmem
prowadziła ich przez muzeum, a oni posłusznie podążali za nią.
Koko wąchał niewidzialne plamy na szmacianych chodnikach i
pocierał grzbietem o nogi krzeseł. Yum Yum została w kuchni,
pilnując duszonego mięsa.

- A teraz przechodzimy do wschodniego skrzydła,

dobudowanego w latach dziewięćdziesiątych dziewiętnastego
stulecia. W tym skrzydle prezentujemy kolekcje. Jest tu pokój
Halifaksa Goodwintera, z kolekcją urządzeń oświetleniowych.

background image

Od wczesnej lampy naftowej po elegancką Lampe Tif-fany z
motywem winogronowych liści. Jest bardzo cenna.

Po tej uwadze Qwilleran baczniej przyglądał się Koko, który

jednak w ogóle nie interesował się szkłem. Pocierał tylko
pyszczkiem o narożnik gabloty.

- W pokoju Mary MacGregor są wyłącznie tkaniny. Stary pan

MacGregor podarował nam kołdry, szydełkowane dywaniki,
ż

akardowe narzuty i wiele innych przedmiotów, które były

przekazywane w tej rodzinie od pokoleń.

Koko

natychmiast

przeturlał

się

przez

dywanik

z

szydełkowym wzorem w stylizowane ptaki.

Pokój Hasselricha prezentował dokumenty z Moose County,

które Qwilleran chciałby, jak zadeklarował, kiedyś gruntownie
przejrzeć. Były tam akty własności ziemi, dawne akty urodzenia
i śmierci, magazyny z dziewiętnastowiecznymi procedurami
sądowymi, księgi rachunkowe ze starych sklepów, w których
spisywano ilości sprzedanej nafty (pięć centów za galon) i
perkalu (cztery centy za metr).

- Ze ściśniętym sercem pokazuję ci następny pokój, biorąc

pod uwagę to, co się stało... - powiedziała pani Cobb. - Nigel był
prezesem Towarzystwa Historycznego i nie dożył nawet chwili,
kiedy zadedykowaliśmy mu tę wystawę. Sekretarzyk należał do
Cyrusa Fitcha i w jednej z szuflad znaleźliśmy listę klientów,
którzy kupowali u niego alkohol. Wyobraź sobie! Szmuglował
whiskey w czasie prohibicji. Wszyscy już teraz nie żyją z
wyjątkiem Homera Tibbitta. To rżnięte szkło podarowała nam
Margaret Fitch.

Waza do ponczu, karafki i inne dekoracyjne szklane naczynia

migotały w mistrzowsko zaaranżowanym świetle, ale ich blask
nie był aż tak oszałamiający, żeby pochłonąć całkowicie uwagę
Qwillerana, który był coraz bardziej głodny.

- Nigel włączył się do wystawy, darowując muzeum kolekcję

memorabiliów

górniczych:

kilofów,

oskardów,

kasków

background image

górniczych, latarek, i tak dalej, a David wykonał szkice
piórkiem starych kopalni.

Qwilleran próbował jakoś opanować burczenie w żołądku, ale

naraz zdał sobie sprawę, że krępujący odgłos nie dobywa się z
jego własnych wnętrzności, ale z piersi Koko, który mruczał
oparty o jedną z gablot. Na starym postumencie prezentowano
trzy modele statków. Koko stał na tylnych łapach, a przednimi
boksował powietrze, machając głową z jednej strony na drugą,
tak że wyglądał dokładnie jak jeden z walczących kotów w
herbie Mackintoshów.

- Och, niech pan tylko spojrzy na niego! - powiedziała pani

Cobb. - Czy to nie wzruszające? Te modele zrobił Harley Fitch!
Trzymasztowy szkuner to replika tego, który zatonął na Purple
Point około 1880 roku.

- Wydaje mi się, że Koko czuje klej - stwierdził Qwilleran. -

Jest uzależniony od kleju! Lepiej zabierzmy go stąd, zanim
przypuści na te modele szturm admiralski.

Na podwórko wjechał samochód. Qwilleran złapał Koko, a

pani Cobb poszła przywitać się z Hixie Rice.

Opalona, ubrana w marynarskie paski, szorty i tenisówki, z

fryzurą wymodelowaną przez wiatr, Hixie wparowała do
kuchni.

- Mam nadzieję, że nie macie mi za złe tego, jak wyglądam.

ś

eglowałam z jednym z moich klientów. Ma katamaran. Nigdy

nie myślałam, że pływanie może być takie boskie!

- Powinnaś nałożyć coś na tę opaleniznę! - poradziła Hixie

pani Cobb, nalewając jej campari.

- Zastanawiałem się, dlaczego restauracja „Pod Czarnym

Niedźwiedziem" wykupiła taką dużą reklamę w „Coś tam".
Dopieszczasz właściciela, jak widzę. Mam nadzieję, że zdajesz
sobie sprawę, że pochodzi z pirackiej rodziny.

- Nie obchodziłoby mnie nawet, gdyby pochodził od

dinozaura! Ma piękną łódź. W następną niedzielę znowu
wypływamy!

background image

- Pływał kiedyś z Harleyem Fitchem. Wspominał coś o „Fitch

Witch"

- Nie, mówił głównie o sobie... i o tym, jak błękit nieba i

szepcząca bryza dotyka duszy człowieka.

Duszone mięso było soczyste, ubijane kartofle wyborne,

domowy chleb był odpowiednio wyrobiony, a ciasto kokosowe
smakowało jak ambrozja. Tak powiedzieli goście, a pani Cobb
pozwoliła się komplementować.

Hixie podsumowała kolację:
- Zapomnij o muzeum, Iris, otwórz restaurację. W połowie

lokali, które reklamują się w naszej gazecie, serwuje się
jedzenie, od którego można dostać mdłości. Restauracje
etniczne to najlepsza inwestycja. W Brrr jest jedna superjadło-
dajnia, która nazywa się „Biegun Północny", gdzie serwują
najlepszą polską zupę grzybową i nerki duszone, jakie
kiedykolwiek jadłam! Północnym! Rozumiecie?

- A włoskie jedzenie? - zapytał Qwilleran.
- W Mooseviłle jest cudowne miejsce, prawdziwy małżeński

interes. Ona gotuje, on podaje do stołu. Kiedy poszłam tam
odebrać ich zamówienie, zatrzasnęłam się przypadkiem w
toalecie. Waliłam w drzwi, aż w końcu usłyszałam, jak pani
Linguini wrzeszczy: „Papa, pani zatrzasnęła się w toalecie!
Przynieś wykałaczkę!" Po chwili usłyszałam chrzęst zamka i
pan Linguini otworzył drzwi, był zły. „Źle to pani robi, pokażę
pani". Oczywiście mechanizm nie zadziałał i utknęłam
zamknięta w damskiej toalecie z panem Linguini.

- Jak się wydostaliście? - spytała pani Cobb, szczerze przejęta.
-

Uderzał

w

drzwi,

krzycząc:

„Mamma,

przynieś

wykałaczkę!" Och, mam taki ubaw przy okazji sprzedawania
reklam w „Moose County coś tam".

- Hixie, powinnaś napisać przewodnik po restauracjach i

toaletach Moose County - powiedział Qwilleran.

background image

- Nie myśl, że się nad tym nie zastanawiałam, jedyne, czego

potrzebuję, to chwytliwy tytuł, który pasowałby do takiej
pozycji.

Po kawie wymówiła się późną porą i tym, że wolałaby być w

domu przed zmrokiem, i wyszła. Qwilleran domyślał się, że
wraca

do

restauracji

„Pod

Czarnym

Niedźwiedziem".

Odprowadził ją do samochodu.

- Skoro jesteś taką fanką kreatywnego dziennikarstwa -

powiedział - może zapytałabyś swojego żeglującego partnera,
czy przypadkiem nie zabił Harleya i Belle, żeby sfinansować
remont swojego hotelu? Błękit nieba nad żaglami, delikatna
bryza i ty możecie wspólnie rozwiązać mu język.

- Chcesz, żebym oskarżyła go o morderstwo pięć mil od

stałego lądu? śebym zanurkowała z wielkim pluskiem? Nie,
dziękuję! - odpaliła silnik i odjechała.

Qwilleran zachichotał. Hixie zawsze umawiała się z facetami

o wątpliwej reputacji. Wrócił do domu, gdzie pani Cobb
przykładała właśnie zapałkę do podpałki w kominku.

- Wypijemy drugą filiżankę tutaj - zaproponowała. - Będzie

przytulnie. Z tej Hixie to mądra dziewczyna, prawda? I ładna.
Zastanawiam się, czemu nie wyjdzie za mąż.

Usiedli wygodnie w fotelach. Koko, najedzony do syta

duszonym mięsem, zasnął na dywaniku przed kominkiem. Yum
Yum nadal tkwiła w kuchni.

- Cudowne małe zwierzątka - roztkliwiła się pani Cobb. -

Tęskniłam za nimi.

- A one tęskniły za pani kuchnią... ja zresztą też - powiedział z

większym uczuciem niż zazwyczaj w kontaktach z byłą
gospodynią.

Westchnęła

na

wspomnienie

wszystkich

przygód

i

niepowodzeń,

jakie

wspólnie

przeżyli

w

rezydencji

Klingenschoenów. Tego dnia wyglądała ładniej niż zazwyczaj w
swojej różowej marszczonej bluzce, w świetle tańczących
płomieni. Przypomniał sobie o różowej apaszce i wyskoczył do

background image

samochodu po małe prezentowe pudełko z domu towarowego
Lanspeaków, przewiązane różową wstążką.

- Och, prawdziwy jedwab! - wykrzyknęła. - W moim

ulubionym kolorze! Pamiętał pan!

Jej oczy napełniły się łzami. Grube soczewki szkieł

powiększały jej źrenice i Qwilleran poczuł nagły przypływ
współczucia. Lubiła męskie towarzystwo, a jej trzy małżeństwa
zakończyły się niepowodzeniem. Mimo że twierdziła, iż jest
szczęśliwa, wiedział, że czuje się samotna. Czasami też
zastanawiał się nad swoją sytuacją. Od dziesięciu lat był po
rozwodzie i wciąż powtarzał, że to dla niego najlepszy sposób
na życie. Los się do niego uśmiechał, kiedy pani Cobb była jego
gospodynią, a posiłki robiła, że palce lizać. Teraz jadał w
restauracjach i nieustannie musiał troszczyć się o jakieś
towarzystwo do kolacji. Jego najlepszy przyjaciel, Arch Riker,
wkrótce się ożeni i wieczory będzie spędzał w domu. Większość
kobiet, które znał, była zbyt agresywna albo zbyt frywolna jak
na jego gust. Wyjątek stanowiła główna bibliotekarka, ale on i
Polly odegrali już ostatnią scenę w swoim związku, Qwilleran
wiedział, kiedy spuścić kurtynę.

Był wyciszony, ukołysany dobrym jedzeniem, miłym

otoczeniem, domowym spokojem i nastrojem chwili. Pani Cobb,
zdawało się, wyczuwała ten nastrój i w jej oczach pojawił się
pełen nadziei uśmiech. Ciszę przerywało tylko strzelanie polan
w kominku i ciężki oddech Koko. Qwilleran chciał coś
powiedzieć, ale niespodziewanie zabrakło mu słów. Była uległą
kobietą, zgodnym towarzyszem. Wystarczyło, żeby powiedział
„Iris!", a ona powiedziałaby „Och, Qwill!" i łzy popłynęłyby
spod grubych szkieł jej okularów.

Nagle z sąsiedniego pomieszczenia dobiegł ich przeraźliwy

hałas. Coś stukało, waliło się, szamotało, wyrywało i brzdąkało.
Mężczyzna i kobieta pobiegli do kuchni. Yum Yum leżała na
boku pod kuchenką, a jej słynna wyciągnięta łapka spoczywała
pod urządzeniem, podczas gdy ogon bił o podłogę.

background image

- Złapała mysz! - powiedział Qwilleran. Sięgnął po nią, ale w

odpowiedzi Yum Yum syknęła.

- Zostaw ją samą - rzekła pani Cobb. - Ona myśli, że chcesz

jej zabrać zdobycz.

- To tędy myszy dostają się do środka, w miejscu wylotu rur

gazowych - wyjaśnił. - Nic dziwnego, że obserwowała piecyk
przez cały wieczór. Słyszała je.

- Och, dobra kotka, naprawdę dobra kotka!
- Jest sprytniejsza od pani hydraulika, pani Cobb.
Ogon uderzał teraz wolniej, aż w końcu Yum Yum przestała

nim machać i przeturlała się przez podłogę, wyciągając przed
siebie słynną prawą łapkę ze zdobyczą uwięzioną między
pazurkami. Koko wszedł do kuchni i ziewnął.

Pani Cobb spojrzała na niego z konsternacją.
- Jak każdy mężczyzna!
Jej komentarz zaskoczył Qwillerana. Nie leżało to w

charakterze pani Cobb: posłusznej, czczącej mężczyzn wdowy,
jaką znał.

- Czas do domu - powiedział, otwierając kosz piknikowy. - To

była wspaniała kolacja, pani Cobb. Należą się pani
komplementy za muzeum. Proszę mi dać znać, jeśli mógłbym
być w czymś pomocny.

Z koszykiem na tylnym siedzeniu i kuwetami na podłodze

samochodu, Qwilleran pożegnał się ostatecznie z gospodynią w
drzwiach jej domu i poprowadził samochód w kierunku Pickax.
Był wdzięczny, że Yum Yum złapała mysz, dokładnie na czas,
ż

eby ocalić go, zanim wyrwało mu się jakieś romantyczne

wyznanie. Nie potrzebował więcej kobiet na swojej drodze, a
najmniej swojej byłej gosposi, która za wszelką cenę chciała
mieć męża i przynosiła swoim partnerom pecha. Jej trzej
mężowie zakończyli życie w tragicznych okolicznościach.

Minął drzewo wisielców, przejechał przez Old Plank Bridge,

a potem ruszył dalej drogą Ittibittiwassee. Nie było dużego
ruchu. Okręg wybudował tu kosztowną drogę dla wygody

background image

mieszkańców osiedli w Exbridge. Większość kierowców wolała
krótszą, ale bardziej uczęszczaną trasę i miejscowi dowcipnisie
nazywali nową autostradę „łapówką z Ittibitti".

Zapadał zmierzch i Qwilleran mijał właśnie starą kopalnię

Backshot. Dokładnie w tym miejscu, przypomniał sobie, rok
temu miał miejsce wypadek samochodowy - bardzo dziwny
wypadek.

A teraz... wszystko się powtórzyło.

SCENA SIÓDMA

Miejsce: Pusta przestrzeń wokół drogi Ittibittiwassee
Czas: Później, tego samego wieczoru
Był późny niedzielny wieczór. Na Ittibittiwassee nie było już

ruchu. Z naprzeciwka, na zachód, nie jechały żadne samochody,
więc Qwilleran miał włączone długie światła, które oświetlały
ż

ółte linie na asfalcie. Po obu stronach drogi ciemność zawisła

nad kępami drzew, starymi kopalniami i pastwiskami, które
usłane były kamieniami. Tak jak poprzednim razem księżyc w
nowiu, który wkrótce znikł za chmurami, podkreślał
tajemniczość krajobrazu.

Po pewnym czasie w tylnim lusterku Qwillerana pojawiły się

ś

wiatła - długie, zbyt jasne, oślepiające. Odchylił lusterko tak,

ż

eby blask nie bił go po oczach. Pojazd zbliżał się. Jechał

zygzakiem. Zjeżdżał na lewy pas, jakby chciał go wyminąć,
wracał na środkowy, podjeżdżał pod sam zderzak Qwillerana,
znów zjeżdżał na lewy. Półciężarówka zrównała się z
samochodem Qwillerana. Tego było za dużo, żaden roztropny
kierowca nie wytrzymałby takiego napięcia. Qwilleran jechał
coraz bliżej prawej bandy, ale i półciężarówka była coraz bliżej.

Jest pijany, pomyślał Qwil!eran, skręcając na pobocze.

Półciężarówka śmignęła tuż obok Qwillerana, jeszcze centymetr
i wypchnęłaby go z drogi. Jeszcze jechał poboczem... Tylko
spokojnie! świr!... Osuwam się! Spokojnie! Tylko nie spadać!

background image

Hamulce!... A potem mały samochód Qwillerana uderzył w
barierę i przeleciał ponad nią, sunął wzdłuż brzegu zbocza,
jeszcze jedno uderzenie, obrót, dachowanie, obrót i twarde
lądowanie na suchym dnie rowu.

Na początku był szok i dezorientacja. Pedały i tablica

rozdzielcza znalazły się nad głową. Jeszcze przetaczające się
poduszki, spadające kuwety i deszcz żwirku dla kotów.

Dlaczego koty nie piszczą?
Qwilleran odpiął pasy i wygramolił się przez drzwi, które pod

wpływem uderzenia otworzyły się na oścież. Potem wdrapał się
z powrotem do środka i wydobył z wnętrza samochodu
podróżny koszyk. Leżał na znajdującym się teraz na spodzie
suficie, przywalony poduszką z tylnego siedzenia. Pokrywa była
otwarta, a koty zniknęły!

- Koko! - wrzasnął. - Koko! Yum Yum!
Nie było żadnego odzewu. Pomyślał, że ten lot musiał być dla

nich piekłem! Może uderzenie wyrzuciło je z samochodu? W
panice przeszukiwał kanał w pobliżu samochodu, szukając w
ciemności jasno umaszczonych ciał. Zawołał jeszcze raz. Nic,
tylko cisza.

Wtedy ciemność rozproszyły światła auta nadjeżdżającego ze

wschodu. Samochód zatrzymał się na poboczu. Wyskoczył z
niego mężczyzna, który podbiegł pospiesznie do barierki.

- Nic panu nie jest? Nie jest pan ranny?
- Wszystko w porządku, ale zgubiłem koty. Dwa. Mogły

zostać wypchnięte na zewnątrz!

Kierowca odwrócił się i zawołał w kierunku swojego

samochodu.

- Wezwij przez radio szeryfa! I przynieś latarkę! Do

Qwillerana powiedział:

- Próbował je pan wołać? Wokoło jest gęsty las. Może się

gdzieś ukryły?

- To koty domowe. Nigdy nie wychodzą. Nie wiem, jak mogą

zareagować na wypadek i na obce otoczenie.

background image

- Pański samochód pójdzie chyba na złom!
- Nie obchodzi mnie samochód. Martwię się o koty.
- Facet był pijany. Widziałem go, jechał slalomem, zanim

zepchnął pana z drogi. Wydaje mi się, że to była jasna
półciężarówka.

ś

ona kierowcy nadeszła z mocną latarką i Qwilleran zaczął

oświetlać rów w obu kierunkach i pas przydrożnych zarośli.

- Miał w samochodzie dwa koty. Uciekły albo wyleciały przy

uderzeniu - powiedział jej mężczyzna.

- Nic im nie będzie - pocieszała. - Mieliśmy kota, który

wypadł z okna na drugim piętrze.

- Cicho! - zawołał Qwilleran. - Wydaje mi się, że słyszałem

krzyk!

Zawodzenie powtórzyło się.
- To jakiś nocny ptak - powiedziała kobieta.
- Cisza!... Nic nie mówicie, zawołam je i będę nasłuchiwał.
W oddali rozbłysły przednie światła i czerwone pulsujące

ś

wiatło na dachu samochodu szeryfa, który podjechał do miejsca

wypadku. Policjant w brązowym mundurze poprosił Qwillerana
o prawo jazdy. Pokiwał głową, kiedy Qwilleran podał mu
dokumenty.

- Jak to się stało, panie Qwilleran?
Drugi kierowca zaczął relacjonować przebieg wydarzeń.
- Wszystko widziałem. Pijany kierowca. Zepchnął go z drogi,

a potem uciekł.

- W samochodzie miałem dwa koty, nie mogę ich znaleźć -

powiedział Qwilleran.

Policjant omiótł światłem latarki wrak samochodu.
- Mogą być pod spodem. Kobieta zwróciła się do męża:
- Lepiej już chodźmy, opiekunka jest tylko do wpół do

dwunastej.

- Dzięki - powiedział Qwilleran. - Tu jest państwa latarka.

background image

- Proszę ją zatrzymać - odpowiedział mężczyzna. - Może mi

pan ją odwieźć do pracy. Pracuję w „Smittys Refrigera-tion" na
South Main.

Policjant napisał raport i zaoferował Qwilleranowi, że

podwiezie go do Pickax.

- Nie odjadę, dopóki ich nie znajdę.
- To może potrwać do rana.
- Nie dbam o to. Jak pan odjedzie, może wyjdą z krzaków.

Muszę tu być, muszę na nie czekać.

- Zajrzę do pana, jak będę robił następny obchód.

Monitorujemy tę drogę. Wczoraj w nocy aresztowałem tu
czterech pijanych kierowców.

Kiedy policjant odjechał, Qwilleran podjął na nowo

poszukiwania. Wołał i nasłuchiwał na zmianę, ale nie słyszał nic

oprócz nocnych dźwięków lasu. Czasem jakieś małe

zwierzątko przedarło się przez krzaki, czasem zahuczała sowa
albo zaklekotał nur.

Wydobył

z

wraku

podróżny

koszyk.

Był

trochę

zdeformowany, ałe nie zgnieciony Znalazł też dwie kuwety.
Brytfanki miały się znacznie lepiej niż karoseria jego
samochodu. Był wdzięczny za latarkę.

Zatrzymał się kolejny samochód.
- Są ranni? - spytał kierowca, podchodząc do barierki, żeby

spojrzeć na leżący w rowie samochód. - Czy ktoś wzywał
policję?

Qwilleran wyrecytował znany tekst.
- Nie ma rannych... Szeryf tu był... Nie, dziękuję, nie trzeba

mnie podwieźć. Zgubiłem dwa koty i muszę czekać...

- Miał pan cholernie dużo szczęścia - powiedział mężczyzna. -

Nocą podchodzą tu kojoty i lisy. Sowa też może unieść kota.

- Proszę jechać w swoją drogę, proszę pana - poprosił

stanowczo Qwilleran. - Jak będzie cicho, to wrócą.

background image

Samochód się oddalił, ałe koty nie wróciły. Wyłączył latarkę.

Zapadła kompletna ciemność, księżyc skrył się za chmurami.
Zdesperowany zawołał raz jeszcze:

- Koko! Yum Yum! Mam tu indyka, chodźcie!... - na szosie

panowała jednak absolutna cisza.

Raz jeszcze przeczesał rów, oświetlając sobie drogę latarką i

posuwając się po kilka kroków dalej od wraku. Po półgodzinie
bezowocnych poszukiwań i nawoływań na drodze pojawił się
kolejny samochód i Qwilleran zaklął ze złości.

- Qwill, Qwill, co ty tutaj robisz? - zawołał kobiecy głos.

Wyszła z samochodu i podbiegła do niego. - Czy to twój
samochód? Co się stało? Czy ktoś zawiadomił szeryfa? Mam
CB - to była Polly Duncan.

- To nie jest najgorsze - odparł Qwilleran, oświetlając wrak

samochodu. - Koty gdzieś się zgubiły. Może chowają się gdzieś
w lesie. Nie ruszę się stąd, dopóki ich nie znajdę, żywych czy
martwych.

- Och, Qwill, tak mi przykro. Wiem, ile dla ciebie znaczą - to

był kojący ciepły głos, który znał z ich szczęśliwych czasów.

Qwilleran powtórzył Polly, co się stało.
- Ale nie możesz stać tu tak całą noc.
- Nie ruszam się stąd - powtórzył uparcie.
- W takim razie zostaję z tobą. Przynajmniej będziesz miał

jakieś schronienie i miejsce do siedzenia. Wyłączę światła.
Może wyczują twoją obecność i wyjdą.

- Jeśli nadal żyją... - przerwał jej. - Szeryf zasugerował, że

mogły zostać zgniecione pod spodem. Nie odpowiadają, kiedy
wołam ich imiona. Jeden facet powiedział, że są tu drapieżniki.

- Nie słuchaj tych pesymistów. Zaparkuję samochód na

poboczu, usiądziemy i zaczekamy... Nie chcę słyszeć żadnych
protestów! W bagażniku mam koc. Po północy robi się chłodno
o tej porze roku. Połóż rzeczy na siedzeniach z tyłu, Qwill.

background image

Położył kosz i kuwety na tylnym siedzeniu, a sam usiadł z

Polly z przodu samochodu, który podarował jej na Gwiazdkę.
Jego przygnębienie było widoczne.

- Nie muszę ci mówić, Polly, ile znaczyły dla mnie te małe

zwierzaki. Były moją rodziną! Yum Yum z każdym rokiem
stawała się mi droższa, a i ona coraz bardziej przywiązywała się
do mnie. Inteligencja Koko była niezwykła. Mogłem rozmawiać
z nim jak z człowiekiem i wydawało mi się, że rozumiał każde
słowo, które mówiłem. Na swój własny sposób nawet mi
odpowiadał.

- Mówisz w czasie przeszłym - zrugała go Polly. - One nadal

ż

yją i nic im nie jest. Wierzę w Koko, wiem, że potrafi zadbać i

o siebie, i o Yum Yum. Koty są zbyt zwinne, żeby dać się
uwięzić pod samochodem. Właśnie zwinność jest ich
największą siłą i obroną.

- Ale moje koty żyją w zamknięciu. Ich świat ogranicza się do

dywanów, poduszek, parapetów i moich kolan.

- Daj im szansę, mają naturalny instynkt. Może wrócą nawet

same do Pickax. Czytałam o kocie, którego rodzina wzięła zimą
do Oklahomy, a on poszedł na piechotę do domu, do Michigan,
ponad siedemset mil.

- Ale był przyzwyczajony do życia na dworze - powiedział

Qwilleran.

Zastępca szeryfa zatrzymał się w drodze powrotnej z

obchodu, a kiedy zobaczył towarzyszkę Qwillerana, zapytał:

- Nie potrzebuje pani ziemniaków, pani Duncan? - oboje się

zaśmiali. - Cieszę się, że ma pan towarzystwo. Będę miał na was
oko.

Kiedy odjechał, Polly powiedziała:
- Znam Kevina od czasów, kiedy był w gimnazjum.

Przychodził do biblioteki z zadaniami domowymi. Jego rodzina
uprawiała ziemniaki.

Stopniowo Polly odrywała go od pesymistycznych myśli i

zajmowała innymi tematami. Niezależnie od tego co jakieś

background image

dziesięć minut Qwilleran wychodził z samochodu, szedł w górę
i z powrotem w dół pobocza i wołał... wołał...

Po powrocie z kolejnej bezowocnej wyprawy powiedział:
- Późno dzisiaj wracałaś.
- Byłam na przyjęciu w Indian Village - wyjaśniła. -

Zazwyczaj kiedy jadę sama, wracam wcześniej, ale tak dobrze
się bawiłam, że żal mi było wychodzić.

Qwilleran rozważał to zdanie w ciszy. Don Exbridge miał

apartament w Indian Village.

- Przyjęcie wydawali państwo Hasselrich, na cześć rady

bibliotecznej. To czarujący gospodarze.

- Słyszałem, że miejsce Margaret Fitch w radzie bibliotecznej

zajmie Don Exbridge - powiedział nadąsany Owilleran.

- Och nie! Susan Exbridge jest w radzie nadzorczej i byłoby

stanowczo niewłaściwe, żeby jej mąż był w zarządzie. Gdzie to
słyszałeś?

- Nie przypominam sobie - skłamał - ale widziałem, że jadłaś

z nim kolację w „Stefanii", i myślałem, że wprowadzasz go w
nowe obowiązki.

Polly zaśmiała się.
- Pomyliłeś się! Biblioteka potrzebuje nowego dachu i

próbowałam naciągnąć go na to, żeby zafundował nam usługi
swojej firmy budowlanej. Ale skoro jesteśmy przy tym temacie,
widziałam cię z obcą kobietą, zaraz po tym, jak powiedziałeś
mi, że jesz kolację z architektem z Cincinnati.

- Tak się składa, że ta obca kobieta - powiedział Qwilleran -

jest architektem z Cincinnati. Dostajesz dwa minusy za fałszywe
założenie, że architekt to zawód ograniczający się do mężczyzn.

- Winna! - zaśmiała się.
Samochód szeryfa znów jechał w dół szosy i zatrzymał się na

przeciwległym poboczu. Kiedy policjant wysiadł, miał w rękach
coś małego w jasnym kolorze. Niósł to coś z uwagą.

- O mój boże! - jęknął Qwilleran i wyskoczył z samochodu.

Przebiegł przez ulicę.

background image

- Przyniosłem wam kawę - powiedział policjant, podając im

brązową papierową torebkę. - To z „Dimsdale Diner". Nie jest
najlepsza na świecie, ale gorąca. Temperatura ma spaść do
pięciu stopni dziś wieczorem. Mam też kilka pączków, ale
wyglądają na czerstwe.

- Wielkie dzięki, doceniamy, że się pan tak o nas troszczy -

podziękował z ulgą Qwilleran, kiedy wyciągał z torebki
paragon.

- Niech pan go odłoży - poprosił oficer. - Kucharz z baru wam

to przesyła.

Dobroć Polly, oficera, kucharza z baru i kierowcy z latarką

ulżyły Qwilleranowi w bólu, chociaż nadal czuł ścisk w
ż

ołądku. Chciał rozmawiać o kotach. Powiedział do Polly:

- Zawsze wymyślają jakieś zabawy. Teraz ich hobby to

pozowanie w roli podpórek do książek.

- Czy Koko nadal doradza ci lektury do czytania?
- Preferował biografie, ale kilka dni temu zainteresował się

historiami o morzu.

- Stracił zainteresowanie Szekspirem?
- Nie całkiem. Widziałem, jak ociera się o Komedię pomyłek i

Dwóch panów z Werony.

- Obydwie historie dotyczą morskich podróży - przypomniała

mu Polly.

- Jestem przekonany, że chodzi mu o klej. Temat książki jest

przypadkowy. Ale musisz przyznać, że to jest niezwykłe.

- W głowie Koko jest więcej rzeczy, niż śniło się filozofom -

powiedziała Polly, parafrazując jeden z ulubionych cytatów
Qwillerana.

Tak przegadali całą noc.
- Teraz, kiedy odchodzę z Klubu Teatralnego, Polly, mam

zamiar recenzować sztuki teatralne dla gazety.

- Będziesz cudownym krytykiem teatralnym.
- To oznacza dwa bilety na każdą premierę. Piąty rząd w

ś

rodku. Mam nadzieję, że będziesz moim stałym gościem.

background image

- Z przyjemnością przyjmę zaproszenie. Wiesz, Qwill, twoje

artykuły są naprawdę dobre. Przykro mi, że tak naskoczyłam na
ciebie za twoje dziennikarstwo. Podobała mi się zwłaszcza
sylwetka Eddingtona Smitha.

- Przy okazji naszej rozmowy o morderstwie Fitchów

zeszliśmy na temat kradzieży rzadkich książek. Edd mruczał i
sapał, nigdy nie wiadomo, co siedzi w tej jego siwej głowie.

- Cóż, istnieje taka ewentualność - powiedziała. - Słyszałam,

ż

e Cyrus Fitch posiadał jakieś książki pornograficzne, dla

których niektórzy kolekcjonerzy gotowi byliby popełnić każdą
zbrodnię. Podobno są zamknięte w specjalnym klimatyzowanym
pomieszczeniu, razem z przemówieniem pożegnalnym Jerzego
Waszyngtona i Ptakami Wielkiej Brytanii Goulda.

- Jeśli Edd zabierze mnie ze sobą na czyszczenie książek w

rezydencji Fitcha, to sprawdzę dla ciebie te ostre kawałki -
obiecał Qwilleran.

A potem powiedziała mu coś, co trafiło go w samo serce.
- Wyjeżdżam w środę do Chicago na konferencję

bibliotekarską. Muszę złapać poranne połączenie - spojrzała na
niego pytająco. Stało się już zwyczajem, że odwoził ją na
lotnisko, ale... tym razem on i Frań także lecieli porannym
kursem. Myślał szybko.

- Czekaj! Chyba coś słyszałem! - wyskoczył z samochodu i

podszedł kilka kroków do przodu, próbował zyskać na czasie.
To była delikatna sprawa. On i Polly zaczęli na nowo odkrywać
dawne braterstwo, dzielili koc w czasie długich chłodnych
godzin, które spędzili do świtu przy szosie, miał więc nadzieję
na przywrócenie dobrych stosunków. Jak ona zareaguje na jego
wypad do Chicago z jej rywalką? Jeśli chodziło o jego stosunek
do wyjazdu, to była to tylko podróż służbowa, mieli wybrać
meble do sypialni. Czy Polly przyjmie ze spokojem to
wyjaśnienie? Czy Frań, ze swoim „przytulnym hotelem", też
potraktuje wyjazd wyłącznie w służbowych kategoriach?
Zrobiła rezerwacje hotelowe i lotnicze. Przypuszczał, że koszty

background image

doda do rachunku, plus wynagrodzenie za każdą godzinę jej
profesjonalnych porad.

W najlepszym wypadku sytuacja była dziwna. Jedna część

jego mózgu nalegała, żeby zaryzykować odwołanie wyjazdu.
Druga połowa kurczowo trzymała się prawa do odbycia podróży
w interesach z kimkolwiek i dokądkolwiek bądź.

Niebo na wschodzie zaczynało się rozjaśniać, wrócił do

samochodu.

- Zostań tutaj, a ja rozejrzę się po okolicy - powiedział. - Jeśli

przetrzymały gdzieś noc, to teraz o świcie poczują głód i wyjdą
z kryjówki. Rozglądaj się za nimi, a ja idę ich szukać.

- Czy przyda ci się lornetka? - sięgnęła pod siedzenie i podała

mu lornetkę, której używała do obserwowania ptaków.

Las, który w nocnej ciemności był jednolitą czarną masą,

zaczynał nabierać kształtów. Można już było odróżnić wiecznie
zielone drzewa iglaste, gigantyczne dęby i zarośla. Poszedł
wzdłuż szosy do miejsca, w którym pięć wysokich wiązów rosło
w rzędzie, prostopadle do drogi. Widać było, że posadzono je
dawno temu, prawdopodobnie żeby zaznaczyć ścieżkę albo
boczną drogę prowadzącą do starej farmy, teraz od dawna już
opuszczonej. Miał rację, nieużywana, porośnięta chwastami
polna droga prowadziła wzdłuż linii drzew. Jeśli koty odkryły ją
wczorajszej nocy, to mogły pójść nią aż do ruin starego domu,
gdzie schroniły się na noc.

Lekka bryza kołysała strzelistymi gałęziami wiązów i

porywała pajęcze nici, które osiadały na twarzy Qwillerana.

Wszystko pokryte było rosą. Blade różowe światło zapłonęło

nad wschodnim horyzontem. Qwilleran znalazł siedlisko, ale
teraz były tu tylko pozostałości kamiennych fundamentów,
tworzące prostokątny ślad w trawie.

Zatrzymał się i nawoływał koty po imieniu, ale nie było

ż

adnej odpowiedzi. Szedł wolno dalej, do końca drogi. Dalej był

tylko stary sad ze zwichrowanymi drzewami o przedziwnych
kształtach, wynurzającymi się z morza chwastów. Obejrzał sad

background image

przez lornetkę i nagle serce skoczyło mu do gardła, kiedy na
jednej ze starych jabłoni zobaczył kłębek czegoś jasnego.
Podszedł bliżej. Niebo rozjaśniało się. Tak! Niezidentyfikowany
kłębek na gałęzi był parą syjamskich kotów, które wyglądały jak
podpórki do książek.

Utkwiły wzrok w ziemi i ustawiały łapy, jakby szykując się

do skoku.

Spojrzał przez lornetkę niżej, na ziemię, i jego wzrok wyłapał

tam coś jeszcze, coś na wpół ukrytego w trawie. Okropna myśl
przemknęła mu przez głowę. Czy to mogły być sidła? Takie,
jakie Chad Lanspeak zastawiał na lisy? Pełen przerażenia
skradał się bliżej jabłoni. Nie! To nie była pułapka! To coś się
ruszało. To było jakieś zwierzę. Patrzyło w górę, na drzewo!
Koty kręciły się na gałęzi, gotowe do skoku.

- Koko! - wrzasnął Qwilleran. - Nie! Zostań na górze!!! Oba

koty skoczyły i Qwilleran zaczął szybko uciekać w stronę
samochodu, krzycząc do Polly:

- Potrzebny mi twój samochód, dam znać szeryfowi, żeby cię

stąd zabrał! Znalazłem koty! Zabieram je do weterynarza.

- Są ranne? - zapytała ze strachem.
- Nie, miały spięcie ze skunksem. Nie martw się... kupię ci

nowy samochód.


SCENA ÓSMA

Miejsce: Mieszkanie Qwillerana
Czas: Dzień po wypadku na drodze Ittibittiwassee
Samochód Qwillerana został odholowany na złomowisko,

czerwony samochód Polly był dezynfekowany u mechanika.
Koty spędziły kilka godzin w klinice dla zwierząt, gdzie
próbowano zneutralizować smród skunksa, którym doszczętnie
przesiąkły.

W swoim mieszkaniu Qwilleran niespokojnie przemierzał

pokój, zmrożony świadomością, że mógł na zawsze stracić koty

background image

w tym dzikim lesie. Mogła je spotkać okrutna śmierć, mogły
nigdy nie poznać swojego przeznaczenia. Helikopter szeryfa,
oddziały policji i drużyny skautów na próżno mogłyby szukać
tych drobniutkich ciałek. Qwilleran zadrżał z przerażenia.

To moja wina, powtarzał sobie. Był przekonany, że to nie

pijany kierowca próbował zepchnąć go z drogi, ale ktoś, kto
chciał go dopaść, bo zadawał pytania o śmierć Harleya i Belle.
Dlaczego tak go ciągnęło do rozwiązywania kryminalnych
zagadek? Był dziennikarzem, a nie śledczym. Tak, zdawał sobie
sprawę, że tylko niewielu dziennikarzy akceptowało swoje
ograniczenia. Przedstawiciele jego zawodu flirtowali z
doradcami

politycznymi,

ekonomistami,

krytykami

i

koneserami.

Nigdy więcej amatorskich śledztw, obiecał sobie. Od dzisiaj

zostawia kryminalne dochodzenia policji. Bez względu na to,
jak silna będzie pokusa, bez względu na to, jak nieznośne będzie
mrowienie w górnej wardze u nasady wąsów, będzie się trzymał
z dala od niebezpieczeństwa. Będzie przeprowadzał wywiady z
hobbystami i hodowcami owiec i starymi ludźmi w domach
starców, będzie redagował kolumnę towarzyską w „Moose
County coś tam", przeczyta kotom na głos Mobby Dicka, będzie
chodził na długie spacery, będzie prawidłowo się odżywiał i
wreszcie będzie wiódł bezpieczne życie.

I wtedy zadzwonił telefon. Dzwonił Eddington Smith.
- Rozmawiałem z prawnikiem. Powiedział, że powinienem

zinwentaryzować książki. Powiedziałeś, że miałbyś ochotę
pomóc mi w odkurzaniu. Chcesz ze mną jutro pojechać?

Qwilleran wahał się tylko przez ułamek sekundy. Czy wizyta

w bibliotece Fitchów może mu przynieść jakąś szkodę?
Wszyscy mówią, że to interesujące miejsce, praktycznie
muzeum.

- Będziesz musiał mnie zabrać - powiedział sprzedawcy

książek. - Rozbiłem samochód.

background image

Kiedy odwrócił się od telefonu, przeczesywał wąsy,

oczekując z niecierpliwością na wizytę w bibliotece.

Po lunchu pan 0'Dell pojechał swoim pikapem do kliniki dla

zwierząt i odebrał stamtąd dwa wykąpane, wyperfumowane,
spryskane dezodorantem i kompletnie milczące koty. Wsadził je
do kartonowego pudła. W domu, kiedy otworzono karton,
wyszły na zewnątrz i nie rozglądając się na boki, czmychnęły do
swojego pokoju, gdzie poszły spać.

- Jaka szkoda - westchnął pan 0'Dell. - Dobre dusze w klinice

robiły, co mogły, ale ten zapach powróci, oj powróci, kiedy
pogoda się zmieni i będzie deszcz. Musi się zmyć, znosić, tak ja
myślę... Mogę jakoś pomóc panu albo maleństwom, dopóki nie
ma pan samochodu?

- Byłbym wdzięczny, jeśli mógłby pan pojechać do sklepu z

narzędziami i kupić koszyk piknikowy, taki sam jak ten, który
się zniszczył podczas wypadku.

Koty spały ciężkim snem, który przychodzi po okropnych

przeżyciach. Co pół godziny Qwilleran chodził sprawdzać, czy
ich futrzane boki nadal unoszą się przy oddychaniu. Czasem
przebierały gwałtownie łapkami, jakby miały koszmary.
Staczały bitwy? Były torturowane w klinice dla zwierząt?

Wcześniej tego dnia zadzwoniła Frań Brodie.
- Słyszałam, że dachowałeś wczoraj w nocy, Qwill?
- Skąd o tym wiesz?
- Z radia. Powiedzieli, że nie jesteś ranny. Jak się czujesz?
- W porządku, no może tylko trochę kłuje mnie w boku, kiedy

oddycham.

- Teraz będziesz musiał jeździć tą limuzyną, którą

odziedziczyłeś - lubiła się z nim droczyć o pretensjonalny
pojazd, który stał nieużywany w garażu.

- Pozbyłem się jej. Pochłaniała hektolitry benzyny i wyglądała

jak karawan. Stała tylko w garażu, traciła na wartości i parciały
jej opony, a ja płaciłem ubezpieczenie. Sprzedałem ją do domu
pogrzebowego.

background image

- W takim razie - powiedziała Frań - możemy pojechać na

lotnisko moim samochodem. Powinniśmy wyjechać około
ósmej, żeby złapać połączenie do Chicago. Zarezerwowałam
hotel na cztery noce. Spodoba ci się to miejsce! Ciche, dobra
restauracja - i to nie wszystko!

Qwilleran odkładał słuchawkę pełen obaw. Pochłonięty

innymi problemami nie poświęcał więcej uwagi temu
szczególnemu dylematowi.

Wkrótce potem zadzwoniła Polly, żeby zapytać o koty.
- To był dla nich wielki dyshonor. Zazwyczaj dumnie noszą

swoje ogony, ale dzisiaj spuściły je do połowy masztu. Grippel
pracuje nad twoim samochodem, Polly, ale chcę, żebyś miała
nowy, ja mogę jeździć czerwonym.

- Nie, Qwill - zaprotestowała. - To niezwykle miło z twojej

strony, ale to sobie powinieneś kupić nowy samochód.

- Nalegam, Polly. Pójdź do salonu Grippela i zobacz nowe

modele. Wybierz taki kolor, jaki ci się spodoba.

- Dobrze, posprzeczamy się o to, kiedy wrócę z Chicago.

Możesz jeździć czerwonym, kiedy ja będę za miastem. O której
mnie odbierzesz w środę rano? Będą nocować w mieście u
mojej szwagierki.

Czując się jak tchórz, odpowiedział:
- O ósmej. - Nie tylko nie rozwiązał problemu, ale jeszcze jak

zwykle go skomplikował.


SCENA DZIEWIĄTA

Miejsce: Rezydencja Fitchów w West Middle Hummock

Czas: Wtorek, którego Qwilleran nigdy nie zapomni

Kiedy kombi Eddingtona Smitha podjechało pod wozownię

Qwillerana we wtorek rano, Qwilleran zszedł na dół z nowym
koszem piknikowym w ręku.

- Nie trzeba było zabierać ze sobą jedzenia - powiedział

księgarz. - Wziąłem coś na lunch.

background image

- To nie jest jedzenie - wyjaśnił Qwilleran. - W koszu jest

Koko. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko. Pomyślałem,
ż

e moglibyśmy przeprowadzić eksperyment, żeby zobaczyć, czy

koty wyczuwają mole książkowe. Jeśli tak, to dla jakiegoś
magazynu naukowego mogłoby to być przełomowe wydarzenie.

- Rozumiem - powiedział Eddington z nikłym zrozumieniem

problemu. To były jego ostatnie słowa na ponad pół godziny.
Był jednym z tych kierowców, którzy są tak skupieni na trasie,
ż

e w ogóle się nie odzywają, kiedy prowadzą. Trzymał się

kurczowo kierownicy, aż pobielały mu kłykcie u palców.
Pochylił się do przodu i wpatrywał się w drogę jak w transie,
rozciągając jednocześnie usta w pozbawionym radości grymasie
naśladującym uśmiech.

- Mój samochód przeleciał przez barierkę i wpadł do rowu

przy drodze Ittibittiwassee w niedzielę w nocy i jest kompletnie
zdezelowany - powiedział Qwilleran, czekając na jakiś
współczujący komentarz. Zahipnotyzowany kierowca nie
odpowiedział ani słowem, więc Qwilleran kontynuował. - Na
szczęście miałem zapięte pasy i nie jestem ranny, tylko na
łokciu mam guza wielkości piłki golfowej i siniaka na boku, ale
koty wyleciały na zewnątrz. Zniknęły w lesie. Zanim je
znalazłem, miały starcie ze skunksem i musiałem je odwieźć do
kliniki dla zwierząt. Spędziłeś kiedyś piętnaście minut w
samochodzie z kotami obryzganymi przez skunksa, i to przy
zamkniętych oknach?

Nie było odpowiedzi.
- Nie śmiałem otworzyć okien na więcej niż pięć

centymetrów, bo koty siedziały z tyłu luzem, a nie wiedziałem,
co może im strzelić do głowy po tych przeżyciach. Nie mogłem
oddychać, Edd! Myślałem o tym, żeby wskoczyć do szpitala po
zastrzyk tlenowy, ale po prostu wcisnąłem gaz i miałem
nadzieję, że nie zzielenieję.

Nawet to dramatyczne wyznanie nie rozproszyło uwagi

Eddingtona, całkowicie skupionego na drodze.

background image

- Kiedy przyjechałem do domu, wykąpałem się w soku

pomidorowym. Pan 0'Dell obskoczył trzy sklepy spożywcze i
wykupił wszystkie puszki, jakie mieli na półce. Musiał spalić
moje ubrania i klatkę kotów. Ich kuwety były w samochodzie
podczas wypadku i skakały po całym wnętrzu jak kostki lodu w
shakerze, jedna z nich przyłożyła mi w głowę. Nadal wyczesuję
ż

wirek z włosów i wąsów.

Qwilleran zajrzał w twarz Eddingtona. Można było

powiedzieć, że jest przytomny, ale nic więcej.

- Koty były odwonnione w klinice, ale nie ma gwarancji, że to

przyniesie stałe efekty. Może będę musiał kupić galon wody
kolońskiej. Staram się nie chodzić z nimi pod wiatr.

Po chwili Qwilleran zmęczył się słuchaniem swojego głosu i

jechali tak w grobowej ciszy aż do rezydencji Fitchów.
Eddington zaparkował samochód na tyłach domu, za wysokim
murem oddzielającym podwórko przeznaczone dla służby i
obsługi.

Jeśli mordercy zaparkowali tam właśnie, zauważył Qwilleran,

to ich samochodu nie można było zobaczyć z żadnej
prowadzącej do posiadłości drogi. Z drugiej strony, jeśli
zostawili kogoś na czatach w samochodzie, to on także nie mógł
zobaczyć nadjeżdżających Davida i Jill. Być może patrolowali
posiadłość przez walkietalkie.

Eddington miał klucze do tylnych drzwi, które prowadziły do

dużego hallu dla służby, gdzie znaleziono ciało Harleya. Z
korytarza prowadziły drzwi do pralni, kuchni, spiżarni i jadalni
dla służby. Qwilleran trzymał w ręce wiklinowy kosz, a
Eddington miał plastikową siatkę na zakupy. Zanurzył w niej
rękę i wyjął dwa jabłka i puszkę zupy, które postawił na
kuchennym stole. Potem zaprowadził Qwillerana do głównego
hallu.

Chociaż blade dzienne światło dostawało się do hallu przez

rząd wysokich okien, znajdujących się dziewięć metrów nad
podłogą, to hall był ponurą zbieraniną prymitywnych włóczni,

background image

tarczy i masek, bębnów, czółen wystruganych w jednym
kawałku drewna, zmniejszonych głów, strojów ceremonialnych
pokrytych zakurzonymi piórami. Qwilleran kichnął.

- Gdzie jest biblioteka? - zapytał.
- Najpierw pokażę ci jadalnię i pokój do rysowania -

powiedział Eddington, otwierając duże podwójne drzwi. Te
pokoje wypełnione były bronią i totemami, kamiennymi
smokami, średniowiecznymi brązami, wypchanymi małpami
utrwalonymi w zabawnych pozach.

- Gdzie są książki? - powtórzył Qwilleran.
- A to jest palarnia. Harley uprzątnął stąd starocie i wniósł

trochę swoich rzeczy.

Qwilleran zauważył siedmiometrową rzeźbioną figurę

dziobową, ogromny ster, mahoniowe i mosiężne lornety i
oryginalny druk z 1805 roku, ukazujący łódź patrolową,
sygnowany i oczywiście lepszej jakości niż ten Qwillerana.
Stało tam wiele żeglarskich trofeów i wszędzie, na półkach, na
stole i na gzymsach, umieszczono modele statków w szklanych
gablotach. Kosz, który Qwilleran nadal trzymał w ręce, zaczął
kołysać się i podskakiwać.

- Koko jest fanem żeglarstwa, czy mógłbym go wypuścić?

Eddington pokiwał głową, dając wyraz ukontentowaniu

i przyzwoleniu zarazem.
- „Entuzjazm jest gorączką rozumu", jak powiedział Wiktor

Hugo.

Koko po raz pierwszy był tak ożywiony od czasu wypadku.

Wyskoczył z kosza i pędem rzucił się do HMS „Bounty",
trzymasztowca z plecionym olinowaniem i mosiężną figurą
dziobową. Następnie potruchtał do floty trzech małych statków.
Były to: „Nina", „Pinta" i „Santa Maria". Wszystkie z pełnym
omasztowaniem, flagami i proporcami. Kiedy zauważyli
dziewiętnastowieczną łódź patrolową z mosiężnym działem,
Koko podniósł przednie nogi, odgiął szyję i zaczął uderzać
łapami w powietrze.

background image

- A teraz gdzie jest biblioteka? - zapytał Qwilleran, upychając

protestującego kota do koszyka.

Był to dwupoziomowy pokój z galerią. Książki były

wszędzie. Nie było tam żadnych okien ani dziennego światła,
ż

eby nie uszkodzić cennych opraw. Światło rzucały artystyczne

szklane kandelabry, w których świetle tłoczone litery na
grzbietach skórzanych książek migotały jak złota koronka.

- Ile z nich musimy wyczyścić? - chciał wiedzieć Qwilleran.
- Za każdym razem odkurzam kilkaset. Nie spieszę się,

czerpię radość z trzymania ich. Książki lubią, żeby je trzymać w
rękach.

- Edd, jesteś prawdziwym bibliofilem.
- Jak powiedział Emmerson: „W największych cywilizacjach

książka jest największą przyjemnością".

- Emmerson miałby trudność z przekonaniem do tej tezy

pokolenia wideo. Pozwól, że zamknę drzwi i wypuszczę Koko z
jego więzienia. On wywróci kozła, jak zobaczy taką ilość
starych książek, jest również prawdziwym bibliofilem.

Koko wyskoczył jednym susem z koszyka i zaczął badać

otoczenie. Na trzech ścianach umieszczono rzędy półek na
przemian z eleganckimi drewnianymi panelami, przy których
stały gabloty z rzadkimi bibelotami. Kolekcjonerskie drobiazgi
ustawiono w sposób przypadkowy, bez żadnego widocznego
klucza. Były tam groty indiańskich strzał, rzeźbiona kość
słoniowa, kielichy ze srebra i muszle, kryształy kwarcu i
ametystu zmieszane ze złotymi figurkami, które mogły zostać
przemycone z egipskich grobowców. (Amanda mówiła, że wiele
z nich było podrabianych). Nad każdą gablotą wisiała głowa
wypchanego zwierzęcia, albo złocony zegar, albo misterna
klatka dla ptaków czy też w końcu kolekcja ogromnych kości,
pochodzących być może z jakiejś prehistorycznej epoki. Koko
zrobił obchód, a potem zauważył spiralne schody na galerię i
wspiął się po nich ostrożnie. Były zupełnie inne od pozostałych,
które znał.

background image

W tym samym czasie Eddington wyciągnął z torby zwinięte w

rulon szmatki do czyszczenia.

- Możesz zacząć od tego rogu, od litery „s". Ja skończyłem

ostatnio na „r". Chwyć delikatnie za okładkę z przodu i z tyłu i
przetrzyj grzbiet oraz boki szmatką. Odkurz półkę, zanim
odłożysz książkę z powrotem.

Koko tymczasem turlał się po schodach w dół i w górę,

używając balkonu jako przejścia.

Eddington otworzył płytką szufladę bibliotecznego stolika,

którego masywny dębowy blat wsparty był na czterech
rzeźbionych gryfach. Wyjął szufladę całkowicie z mocowań,
zanurzył rękę pod blat i wyciągnął stamtąd klucz.

- Rzadkie książki są zamknięte w pomieszczeniu z

odpowiednią temperaturą i wilgocią - poinformował. -
„Niezmierzone bogactwa w małym pokoju", jak powiedział
Marlow.

Z torbą na zakupy w ręku otworzył drzwi w wyłożonej

boazerią ścianie i wszedł do środka. Qwilleran usłyszał
kliknięcie zamka.

Kiedy zaczął odkurzać, zastanawiał się, ile czasu spędzonego

w zamkniętym pokoju Eddington poświęca na trzymanie w
rękach gorącej literatury Cyrusa Fitcha. On osobiście musiał się
bardzo dyscyplinować, żeby nie czytać wszystkiego, co
odkurzał: Shawa, Shelleya, Sheridana.

Koko był nieustannie zajęty, wąchał to tu, to tam. Aktywność

i podniecenie sprawiły, że jego dezodorant przestawał działać.

- Idź i pobaw się na drugim końcu pokoju - poprosił go

Qwilleran. - Twój smród staje się nie do zniesienia.

W południe zjawił się Eddington.
- Czas na lunch - powiedział bez wyrazu. Wyglądał na

zmartwionego.

- Coś nie tak, Edd?
- Brakuje książki.
- Cennej?

background image

Księgarz pokiwał głową.
- Może brakować i więcej. Nie dowiem się ile, dopóki nie

skończę inwentaryzacji.

- Może mógłbym ci pomóc? Mógłbym odczytywać spisy albo

coś podobnego. - Qwilleran bardzo chciał zobaczyć ten pokój.

- Nie, najlepiej będzie, jeśli zrobię to sam. Chcesz krem z

kurczaka?

Koko badał teraz daleki koniec pokoju, jedyną ścianę bez

półek. Była cała pokryta boazerią i zamykała jeden koniec
biblioteki, znajdujący się pod balkonem. Uwagę Koko zawsze
przyciągało to, co inne, a ta ściana wyglądała, jakby ktoś dorobił
ją później, psuła całą symetrię biblioteki.

- Zacznij podgrzewać zupę - powiedział Qwilleran. - Chcę

skończyć odkurzanie tej dolnej półki.

Kiedy Eddington wyszedł, Qwilleran zaczął badać ścianę,

naciskając ją pięściami. To dom przemytników, a przemytnicy
są znani z upodobania do sekretnych pokojów i podziemnych
przejść. Szukał nieregularności i ukrytych klamek. Naciskał
poszczególne panele, mając nadzieję, że znajdzie jakąś
niestabilną deseczkę. Kiedy obstukiwał ścianę, drzwi do
biblioteki otworzyły się.

- Zupa gotowa!
- Piękne panele! - powiedział Qwilleran. - Już samo

dotknięcie wystarcza, żeby zorientować się, że materiał, z
którego są wykonane, jest szlachetniejszy od tego, którego
używają współcześnie.

Wepchnął Koko do koszyka, przepraszając za jego zapach,

chociaż Eddington powtarzał, że nic nie czuje, i cała trójka
poszła do kuchni na lunch.

- To niewiele, ale „musimy jeść, żeby żyć, i żyjemy, żeby

jeść". To Fielding.

- Jesteś wyjątkowo dobrze oczytany - powiedział Qwilleran. -

Podejrzewam, że więcej czytasz, niż odkurzasz, kiedy znikasz w

background image

tym małym pokoiku. Jakiego rodzaju książki są tam
przechowywane?

Twarz księgarza rozbłysła.
- Kronika Norymberska z 1493 roku, Księga Psalmów Baya w

doskonałym stanie, to pierwsza książka wydrukowana w
angielskich koloniach w Ameryce. Jest w języku Indian.

- Ile są warte?
- Niektóre osiągają ceny pięcio - albo sześciorzędowe!
- Gdyby jedna z nich została skradziona, czy trudno byłoby ją

sprzedać? Są paserzy, którzy handlują skradzionymi książkami?

- Nie wiem, nigdy się nad tym nie zastanawiałem.
- Jakiej książki brakuje?
- Wczesnej pracy z anatomii, bardzo rzadko spotykanej.
- Może ktoś z rodziny pożyczył ją do czytania - zasugerował

Qwilleran.

- Nie wydaje mi się. Jest po łacinie.
- Zadziwia mnie twoja wiedza o książkach, Edd. Chciałbym

pamiętać wszystko, co przeczytałem, i mieć trafny cytat na
każdą okazję.

Eddington się speszył.
- Nie czytałem za wiele - wyznał. - Poszedłem za radą

Winstona Churchilla. Premier powiedział: „Niewykształcony
człowiek powinien czytać zbiory cytatów".

Po skromnym lunchu (Koko dostał kilka kęsów kurczaka z

zupy) towarzystwo wróciło do biblioteki. Eddington zamknął się
w małym pokoiku, Qwilleran wrócił do odkurzania (Tennyson,
Thackerey, Twain), a Koko podjął na nowo poszukiwania.

Cisza w bibliotece budziła jakiś nieokreślony niepokój.

Qwilleran słyszał swój oddech. Słyszał, jak Koko stąpa po
drewnianym parkiecie. Słyszał... nagłe skrzypnięcie deski
dochodzące z drugiego końca pokoju. Koko stał na tylnych
nogach, opierając przednie na panelach wyróżniającej się
ś

ciany. Fragment boazerii poruszył się, zakołysał i otworzył.

Koko wskoczył do środka przez szparę.

background image

Qwilleran rzucił się za kotem.
- Koko, wyłaź stamtąd! - skarcił go, ale generalny inspektor

znalazł sobie nowy cel i nie zamierzał rezygnować z tak
interesującej możliwości. Sprawiał wrażenie kompletnie
głuchego. Sekretne drzwi otworzyły się na mały składzik.

Pomieszczenie nie miało okien, było duszne, ciemne, stęchłe.

Qwilleran szukał na ścianie włącznika, ale nie znalazł żadnego.
W bladym świetle kandelabrów wpełzającym do pomieszczenia
widział w półmroku niewyraźne kształty naturalnej wielkości
postaci z marmuru i rzeźbionego drewna, wielkiego Buddę,
surową ceramikę pokrytą groteskowymi rysunkami, stalową
kasę pancerną i... mosiężną trąbkę. Tę samą, której używałby w
przedstawieniu Klubu Teatralnego, gdyby nie odwołano
przedstawienia. Powstrzymał się, żeby nie przerwać ciszy i nie
zadąć w instrument. W ciasnym pokoju niefortunny zapach
Koko stał się bardzo wyraźny. Skradał się to tu, to tam, aż w
końcu jeden przedmiot przykuł jego uwagę. Była to teczka
dyplomatka. Qwilleran nauczył się nie traktować przypadkowo
odkryć Koko, więc odebrał teczkę mruczącemu kotu. Klęknął na
podłodze w plamie słabego światła, odblokował zamki,
ostrożnie podniósł klapę i wstrzymał oddech na widok tego, co
zobaczył w środku. Dokładnie w tym momencie na otwartą
walizkę padł cień, Qwilleran podniósł głowę i spostrzegł ciemną
sylwetkę mężczyzny stojącego w progu. Mężczyzna trzymał w
ręku kij.

Qwilleran chwycił trąbkę i przyłożył ją do ust. Z instrumentu

wydobył się ogłuszający huk. Mężczyzna przekroczył próg i
zamachnął się kijem. Qwilleran uchylił się i uderzył go trąbką.
W mroku oba ciosy chybiły celu, ale kij spadł kolejny raz i
Qwilleran dał nura. Machnął trąbką, tym razem trzymając ją
oburącz jak kij do krykieta, ale nie napotkał żadnej przeszkody.
Broń na ślepo młóciła powietrze, a dwaj mężczyźni walczyli
zapamiętale. Qwilleran oddychał ciężko, w boku czuł ostre
kłucie, jakby od cięcia nożem.

background image

Kryjąc się za kasetą do przechowywania cygar w kształcie

Indianina, zaczekał na właściwy moment i zaatakował z całą
siłą. Nie trafił w mężczyznę, ale uderzył w kij. Ku zdziwieniu
Qwillerana kij rozprysł się na drobne kawałki. Bez wahania
uderzył trąbką w głowę napastnika i mężczyzna osunął się
oszołomiony na podłogę.

Dopiero wtedy Qwilleran mógł zobaczyć jego twarz w

pełnym świetle.

- David! - krzyknął.
Zza drzwi donośny, ale pusty głos zaryczał:
- Przestańcie albo będę strzelał!
Qwilleran zamarł na chwilę, ale zaraz podniósł do góry ręce.

Kątem oka widział broń, wycelowaną w skuloną postać leżącą
na podłodze.

- Edd! Skąd to wytrzasnąłeś? - wypalił.
- Był w mojej torbie na zakupy - powiedział drobny

człowieczek, przyjmując na powrót swój zwykły nieśmiały ton.
Po raz pierwszy w życiu wymówił coś pełnym głosem.

- Miej go na muszce, dopóki nie wezwę policji, Edd. Może

odzyskać przytomność i znów zacznie rozrabiać.

Kiedy to mówił, z cienia wyłonił się Koko. Podkradł się do

leżącej na wznak postaci. Mruczał na potęgę, zbliżył się do niej i
zaczął pocierać grzbietem o rozłożone szeroko nogi. Wdrapał
się na piersi mężczyzny i przytknął nos do jego nosa.
Mężczyzna drgnął i otworzył oczy. Dojrzał parę niebieskich
oczu wpatrującą się w niego, potem doleciała go woń Koko i
znowu zemdlał.


SCENA DZIESIĄTA

Miejsce: Z powrotem w mieszkaniu Qwillerana nad garażem

Czas: Później tego samego dnia

Nikt nie odzywał się w drodze powrotnej do Pickax. Ed-

dington przywarł do kierownicy, Qwilleran był nadal

background image

sparaliżowany odkryciem, którego dokonał w rezydencji, a
Koko spał w wiklinowym koszu, na samym końcu kombi,
którego wszystkie okna były całkiem otwarte.

- Dziękuję za przejażdżkę, Edd. Dziękuję za smaczny lunch -

powiedział Qwilleran, kiedy przyjechali. - Nie zapomnij
poinformować adwokata o tej książce, której brakuje.

- Och, znalazłem ją. Była na złej półce!
- Cóż, to było podniecające popołudnie, delikatnie mówiąc.
- „Podniecenie jest pijaństwem duszy", jak ktoś powiedział.
- Hm... tak. Cieszę się, że nie musiałeś używać broni.
- Ja także - powiedział Eddington. - Nie była nabita.
Właśnie wtedy Qwilleran zauważył na podjeździe samochód

Franceski, co mu uzmysłowiło, że to nie koniec kłopotów.
Zaniósł koszyk do garażu.

- Przykro mi, Koko, muszę cię tu przetrzymać do wyjścia

Franceski. Śmierdzisz padliną.

Kiedy wspinał się po schodach do swojego mieszkania, nos

podpowiedział

mu,

ż

e

Yum

Yum

także

potrzebuje

odświeżającego dezodorantu, a kiedy wszedł na górę, miał
uczucie, że w krajobrazie brakuje mu jakiegoś ważnego
elementu. Tak, w korytarzu brakowało herbu Mackintoshów. W
miejscu, gdzie stał dotąd oparty o balustradę, było pusto.

- Hej, hej! - zawołał. - Francesca, jesteś tam?
Kiedy nie było odpowiedzi, zaczął się rozglądać po

mieszkaniu. W salonie na środku podłogi leżał ciężki żelazny
herb.

W pokoju kotów skulona w kącie siedziała niepocieszona

Yum Yum. W gabinecie mrugało czerwone światełko sekretarki.
Nacisnął guzik, odsłuchał wiadomość i błyskawicznie
oddzwonił do Franceski.

- Qwill, nigdy nie uwierzysz, co się stało! - powiedziała.
- Chciałam zamontować herb Mackintoshów na jednej z osłon

na kaloryfery, więc wzięłam go, żeby zobaczyć, czy będzie
pasował. Byłam w połowie drogi przez salon, kiedy...

background image

- Podniosłaś ten kawał żelastwa?
- Nie, przetaczałam je jak hula-hoop. Przypadkiem nastąpiłam

na kota, a on zaczął wrzeszczeć jak siedem diabłów! Tak się
przeraziłam, że przetoczyłam to cholerstwo przez moją stopę!

- Wrzask Yum Yum może zbudzić umarłego - przyznał.
- Mam nadzieję, że nic sobie nie zrobiłaś, Frań.
- śe nic sobie nie zrobiłam! Miałam na nogach sandały i

złamałam trzy palce! Policyjny samochód zabrał mnie do
szpitala. Tata odbierze później mój samochód. Ale, Qwill -
zapłakała - nie będę w stanie pojechać z tobą do Chicago jutro
rano!

Qwilleran wydał z siebie głębokie westchnienie ulgi, które

wywołało ostry ból w boku, ale złożył Francesce wyrazy
współczucia i powiedział wszystkie te rzeczy, które mówi się w
podobnych okolicznościach. Potem poszedł do pokoju kotów,
podniósł Yum Yum i pogładził jej śmierdzące futerko.

- Kochana - powiedział. - Weszłaś jej pod nogi przypadkiem

czy wiedziałaś, co robisz?

Natychmiast też zadzwonił do Polly, żeby przypomnieć jej, że

odwozi ją jutro na lotnisko.

- Mógłbym wsiąść z tobą - dodał. - Znam kilka fajnych

restauracji w Chicago.

Spryskał koty dezodorantem i podał im koktajl krewetkowy i

Straganowa. Wtedy wyjrzał przez okno i zobaczył, że na
podjeździe stoi samochód policyjny, z którego, drzwiami od
strony pasażera, wysiada masywna postać. Szef, bo był to
Brodie, podszedł do samochodu Franceski z pękiem kluczy.

Qwilleran otworzył okno.
- Brodie, wejdź na górę na kawę!
Tym razem szef był bardziej przyjazny, niż kiedy Qwilleran

dopytywał się o morderstwo Fitchów. Wdrapał się na górę po
schodach, mówiąc:

- Mam nadzieję, że to nie ten sam napar z piekła rodem, który

mi ostatnio zaserwowałeś.

background image

Qwilleran zamknął koty w ich pokoju, nastawił automatyczny

ekspres do kawy na pozycję „ekstra mocna" i podał szefowi
kubek.

- Jesteś w lepszym psychicznym stanie, niż kiedy cię ostatnio

widziałem.

- Arrgh! - zabulgotał Brodie.
- To komentarz do kawy czy do śledztwa stanowego?
- Sprawa ma już konkretne zaczepienie, jak się zdaje. Więc

chyba mogę z tobą o tym rozmawiać bez pakowania się w
kłopoty. Dowody, które znalazłeś w schowku, stanowią
olbrzymi przełom, właśnie na takie dowody liczyli.

- Nie musisz mi tego powtarzać. Ale... to Koko pierwszy je

znalazł. Najpierw odkrył, jak się dostać do schowka, a potem
znalazł teczkę.

- A co, nie mówiłem ci? Mówiłem, że moglibyśmy

wykorzystać jego zdolności w policji.

- Nigdy nie wierzyłem w tę historię o gangu z Chip-munk, a

kiedy otworzyłem dyplomatkę, wiedziałem już, że to rodzinna
robota. Wykoncypowałem sobie, że David zabił Harleya,
zgarnął kasę pancerną, ukrył pieniądze, biżuterię i broń w
schowku z zamiarem odebrania ich później. To spora gotówka
jak na bankiera. Wiceprezes banku nie trzyma takich pieniędzy
w domu.

Brodie pokiwał głową.
- Do miasta przyjechali ludzie z nadzoru bankowego. Idę o

zakład, że znajdą kilka wycieków.

- Nie wiedziałem, kto mnie zaatakował w ciemnym schowku,

ale wiedziałem, że to walka na śmierć i życie. Zabił dwa razy, a
ja miałem na to dowody. Po tym, jak ogłuszyłem go trąbką jego
dziadka, zacząłem zbierać wszystko do kupy i pomyślałem:
Dlaczego David miałby zabijać swojego brata? Jaki mógł mieć
motyw? W tym momencie Koko wszedł na niego i zaczął
mruczeć jak helikopter. Kiedy obwąchiwał wąsy faceta,
powiedziałem sobie - to nie David leży na podłodze, to Harley.

background image

Qwilleran zawiesił głos i pogładził z ukontentowaniem swoje

wąsy.

- Koko wyczuwa klej. Wąsy były sztuczne, przyklejone na

górną wargę.

- YOW! - z końca korytarza doszedł ich głośny dźwięk,

wyrażający kocią satysfakcję.

- Wie, że o nim mówimy - powiedział Qwilleran.
- Więc myślisz, że znasz już motyw? - zapytał Brodie.
- Jestem prawie pewien. Z tego, co usłyszałem z łańcucha

plotek w Pickax, zrekonstruowałem scenariusz. Zobaczmy, czy
twoim zdaniem to się trzyma kupy.

Scena 1: Margaret Fitch, matka manipulująca życiem swoich

synów, zachęca Davida, żeby poślubił dziewczynę Harleya,
podczas gdy on sam odsiaduje karę za nieumyślne
spowodowanie śmierci.

Scena 2: Harley wraca do domu i żeni się z dziewczyna o

wątpliwej reputacji, w dodatku służącą, żeby zranić Davida, Jill
i matkę intrygantkę.

Scena 3: Harley nadal żywi gorące uczucia do Jill i odkrywa,

ż

e również ona nadal go kocha. Nie mogą sobie pozwolić na

rozwody, bo Margaret trzyma całą rodzinę żelazną ręką. Daje im
zasmakować luksusu, ale odcina od gotówki.

Scena 4: Jill obmyśla plan zdefraudowania pieniędzy z banku,

morderstw, zamianę tożsamości Harleya na Davida.

Scena 5: W noc morderstwa David i Jill przyjeżdżają do

domu Harleya jak zwykle o szóstej trzydzieści. Harley zastrzelił
już Belle i kieruje teraz broń przeciwko swojemu bratu. Potem
zamienia się z nim portfelami i biżuterią. Goli wąsy Davida. W
tym czasie Jill inscenizuje kradzież w bibliotece i w sypialni.
Pakuje do teczki pieniądze, biżuterię i broń.

Scena 6: Fałszywe wąsy i talent aktorski Harleya nie chronią

go przed rozpoznaniem. Jego rodzice wiedzą, że nie jest bratem.
Matka dostaje śmiertelnego wylewu. Ojciec nie potrafi
udźwignąć ciężaru wyboru, jaki przed nim stoi: poinformować

background image

policję o tym, że jego syn zamordował brata, czy też stać się
wspólnikiem po fakcie i żyć dalej ze zbrodniarskim sekretem.

Scena 7: Jill i David planują zniknąć w Ameryce

Południowej, ale ich droga ewakuacyjna jest zablokowana.

Szef uśmiechnął się szeroko i pokiwał głową.
- Nawet porucznik Hames nie uwierzyłby w ten kawałek o

kocie i o przyklejonych wąsach.

Kiedy wieści o konfrontacji w rezydencji Fitchów wyciekły

poza krąg zaangażowanych osób, poczta pantoflowa Pickax
pracowała na pełnych obrotach, a telefon Qwillerana dzwonił
bez przerwy.

- Przerabiamy okładkę jutrzejszej gazety, ale jest jedna

sprawa, która nam nie pasuje. Według Eddingtona Smitha
dostałeś w głowę kijem bejsbolowym, a on się rozpadł.
Wiedzieliśmy, że jesteś twardy, Qwill, ale nawet twoja głowa
nie jest na tyle twarda, żeby rozbić kij bejsbolowy.

- To nie był kij, Arch. Zdaje się, że to była kość udowa

wielbłąda. Na wystawce z historycznymi reliktami w bibliotece
widziałem taką jedną. Byliśmy tam we dwóch, on i ja, w
ciemnym schowku, rzucaliśmy się na siebie jak Hamlet i
Laertes, tyle że oni mieli rapiery, a my dysponowaliśmy tylko
kością i mosiężną trąbką. Musieliśmy wyglądać jak para
klownów. Kiedy grzmotnąłem trąbką w tę kość i ona rozsypała
się na kawałki, to zdałem sobie sprawę, że była z gipsu. Amanda
mówi, że ten dom jest pełen kopii i podróbek.

Następna zadzwoniła właśnie Amanda.
- Cały ten syf nie zdarzyłby się, gdyby ta rodzina nie była tak

cholernie skąpa i tak fałszywa, pod każdym względem! Pani i
pan Doskonali, tak im się zdawało! Cały okręg dał się na to
nabrać - zawarczała jak zwykle.

Zadzwonił też Gary Pratt.
- Jezu! Cieszę się, że już po wszystkim. Prawdopodobnie

wiedziałem o Harleyu więcej niż ktokolwiek inny, tyle czasu
razem żeglowaliśmy. Po powrocie z pudła był przepełniony

background image

nienawiścią, nie mógł wybaczyć Davidowi, że ukradł mu jego
kobietę.

Wiadomość od Pete'a Parrotta była zwięzła:
- Mam nadzieję, że ten s...syn dostanie to, na co zasługuje!
Roger MacGillivray, autor wyczerpującego artykułu o

morderstwach, powiedział:

- Wiesz, Qwill, jeśli to prawda, że Jill to wszystko

zaplanowała, to jej scenariusz był idealny, aż za idealny. Cała ta
historia

z

awarią,

z

hydraulikiem...

z

samochodem

odjeżdżającym szybko polną drogą, który wzbijał tumany
kurzu... To bardzo przekonujące szczegóły.

Ostatnia zadzwoniła Polly Duncan.
- Twój telefon był zajęty przez cały wieczór, Qwill. Czy to, co

mówią, to wszystko prawda? Skąd wiedziałeś, że to Harley, a
nie David?

- To się zaczęło na moim przyjęciu urodzinowym. Koko

okazywał ciągłe zainteresowanie Harleyem, zdawało nam się, że
bardzo go polubił. Potem tak samo zachowywał się w stosunku
do Eddingtona Smitha i Wallyego Toddwhistlea, a na koniec do
mojego tapeciarza. Ta teoria może brzmieć niewiarygodnie,
ale... wszyscy ci mężczyźni pracują regularnie z substancjami
klejącymi. A koko jest fanatykiem kleju. Kiedy zobaczył
modele statków Harleya, wspiął się na tylne nogi jak kot
Mackintoshów. Więc kiedy w bibliotece Fitchów okazał takie
zainteresowanie mężczyzną leżącym na podłodze, wiedziałem,
ż

e to nie jest David.

Później tego wieczoru, kiedy pociąg towarowy zagwizdał,

przejeżdżając przez północną część miasta, Qwilleran rozsiadł
się na sofie i rozmyślał nad wydarzeniami z ostatnich dwóch
tygodni. Yum Yum spała na jego piersiach, a Koko balansował
na oparciu kanapy.

- Dlaczego tak cię interesowały historie morskie? Dlaczego

przekręcałeś ciągle obraz łodzi patrolowej? Czy wyczułeś

background image

tożsamość mordercy? Chciałeś skierować moją uwagę na
ż

eglarza i budowniczego modeli statków?

Koko otworzył szeroko pyszczek i ziewnął, pokazując

wszystkie zęby i różowe podniebienie. Była druga trzydzieści w
nocy, a on miał za sobą intensywny dzień.

- Czy to przypadek, że oboje z Yum Yum udawaliście

podpórki do książek? Czy chcieliście wskazać w ten sposób na
bliźniaki?

Koko przymrużył śpiąco oczy. Przysiadł na tylnych łapach,

ale kołysał się na boki. Prawie nie spadł z sofy do tyłu.

- Ty łobuzie! Udajesz, że nie masz najmniejszego pojęcia, o

czym mówię - powiedział Qwilleran. - Spróbujemy jeszcze raz...
Chcesz indyka?

Jak za dotknięciem różdżki Koko otworzył szeroko oczy, a

Yum Yum podniosła gwałtownie głowę. Jak na rozkaz
zeskoczyły na podłogę, skrzecząc i miaucząc, pobiegły do
lodówki, gdzie czekały na Qwillerana w identycznych pozach,
jak bliźniaki, wpatrując się w rączkę na drzwiach chłodziarki.


EPILOG

Oskarżyciel stara się o przeniesienie śledztwa w sprawie

Harleya i Jill do innej prokuratury, obawiając się, że w Moose
County nie będzie możliwości znalezienia obiektywnego składu
ławy przysięgłych. Mieszkańcy okręgu pozostają bowiem pod
niesłabnącym wpływem uroku rodziny Fitchów.

Jill postanowiła współpracować z policją, żeby ratować

własną skórę. Zeznała, że włamali się do kliniki dentystycznej,
ż

eby zniszczyć karty i zdjęcia bliźniaków.

Qwilleran nie zatrudnia już Franceski Brodie, aYum Yum

wróciła do schludnych toaletowych zwyczajów.

Syjamczyki za pomocą swoich różowych języczków zlizały z

siebie wspomnienie spotkania z biało-czarną kicią z drogi
Ittibittiwassee.

background image

Qwilleran czyta kotom na głos Moby Dicka, a weekendy

spędza z Polly Duncan w jej przytulnym wiejskim domku.

Teatr Klingenschoenów rozpocznie sezon oryginalną rewią

napisaną przez Qwillerana i Hixie Rice.

Pewnym przebojem przedstawienia będzie z pewnością

piosenka Zostawiłem swe serce w Pickax City.

Koko uczy się, jak wyłączać telewizor.
KURTYNA


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Braun Lilian Jackson 08 Kot, który wąchał klej
Lilian Jackson Braun 08 Kot ktory wachal klej
Braun Lilian Jackson Kot ktory wachal klej
18 Kot, który lubił sery
L J Braun [Kot, ktory ] Kot, ktory jadal welne
Braun Lilian Jackson Kot ktory sie wlaczal i wylaczal
Jackson Braun Lilian Kot, ktory mial 60 wasow t 29
Lilian Jackson Braun 06 Kot ktory bawil sie w listonosza
Rudyard Kipling Kot który zawsze chadzał własnymi drogami
Braun Lilian Jackson 21 Kot, który patrzył w gwiazdy
12 L J Braun Kot, który znał kardynała
10 Kot, który rozmawiał z duchami
Lilian Jackson Braun 07 Kot, który znał Szekspira
06 Kot, który bawił się w listonosza
Braun Lilian Jackson Kot, który 27 Kot, który wykradał banany
01 Kot, który czytał wspak
Braun Lilian Jackson Kot, który 07 Kot, ktory znal Szekspira

więcej podobnych podstron