ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Przestao mnie krępowad – Carl syknął , rozglądając się wokół by się upewnid
że nie usłyszy go nikt oprócz
jego celu.
- Mój ojciec powiedział że jesteś arogancka. To źle na niego wpływa….
Uśmiechnij się i przytakuj Vanni. Powiedział też, że jesteś nieuprzejma wobec
dziennikarza.
- Słyszałeś co on tam wygłaszał?- Ona też była wściekła – Zgodziłam się założyd
tę długą spódnicę, ponieważ twój ojciec ma problem z kobietami noszącymi
spodnie. Nie powiedziałam że będę rozmawiała z reporterami i powtarzała
nienawiśd którą on wyrzuca.
- W ogóle nie powinnaś mówid. Wiem że on jest starej szkoły ale jest moim
ojcem. Jesteśmy tutaj aby go reprezentowad.
- Starej szkoły? Użyła bym bardziej ostrych słów na to kim jest. Nie, przyszłam
tylko dlatego, że myślałam że spędzimy romantyczny weekend w miłym hotelu.
Zamiast tego odkryłam że dzielisz apartament z ojcem i utknęłam w pokoju z
jego szalonym asystentem. Czekałeś żeby zrzucid to na mnie kiedy już
przyjechaliśmy, ponieważ oboje wiemy że inaczej bym nie przyjechała.
Podszedł bliżej i owinął palce wokół jej ramienia, rozglądając się ponownie – To
jest dla niego ważne. To jeszcze dwa dni. Po prostu uśmiechaj się i trzymaj
swoje usta zamknięte. To wszystko.
- Powiedziałeś mi, że nie masz nic wspólnego z kościołem swojego ojca.
Dlaczego w ogóle tu jesteśmy Carl? Nie rozumiem.
- Nigdy mnie o nic nie prosił, ale niektórzy dziennikarze kwestionują jego
wartości rodzinne. Potrzebował nas tutaj by okazad wsparcie. To tylko dwa dni.
Proszę Vanni. Wiem że proszę o wiele, ale to mój ojciec. To czyni go rodziną dla
ciebie.
Kusiło ją by przypomnied mu, że jeszcze nie są małżeostwem. Jej umysł
przejrzał jej opcje. Była dwie godziny drogi od domu, bez samochodu. Jej
współlokator mógłby po nią przyjechad, ale prosiła o tak dużą przysługę tylko w
nagłych wypadkach. Nie doszło do tego, ale było już blisko.
Carl złagodził swój ton – To jest ważne dla mojego ojca i on naprawdę chce
żebym tu był. Prosi o tak mało Vanni.
Patrzyła mu w oczy i nienawidziła sposobu w jaki jej postanowienie rozpadło się
pod wpływem tego błagalnego spojrzenia - Nie podobają mi się członkowie
jego kościoła i to co reprezentują.
- Mi też nie ale nie mogłem mu odmówid. Będziesz moją żoną. Chciałem żebyś
była tu ze mną.
- Oni są bigotami i ja niedokładnie machałam do tego reportera i prosiłam o
mikrofon wciśnięty w moją twarz. Powiedziałam tylko dwa słowa, Carl – bez
komentarza. Bądź wdzięczny że nie powiedziałam mu, że ta kolacja była
godziną z mojego życia której nigdy nie odzyskam i jak wściekłą byłam słysząc te
bzdury.
Jego zwykle przystojny wyraz twarzy zmienił się w coś mniej pociągającego –
Mój ojciec i jego zwolennicy mają różne poglądy. Nie jesteś sprawiedliwa.
- Sprawiedliwa? – Jej temperament znów się rozpalił – Nawet nie wypowiadaj
tego słowa. Przysięgałeś że nigdy nie będziemy musieli zajmowad się tym
kościelnym biznesem, a potem skłamałeś żeby mnie tu ściągnąd. To było
podstępne i słabe.
- To jeden cholerny weekend – wysyczał – Nie bądź samolubna.
- Kim do diabła jesteś i gdzie jest ten człowiek którego znam? Nienawidzisz
rzeczy za którymi stoi twój ojciec tak samo jak ja czy to tylko bzdury żebym
zgodziła się za ciebie wyjśd?
Rozejrzał się i spojrzał na nią – Obiecał dad mi pięddziesiąt tysięcy jeśli się
pojawię. Twoja rodzina nie jest w stanie zapłacid za fajny ślub. Jestem tym który
musi przełknąd dodatkowe koszty.
Zacisnęła zęby urażona poczuciem winy wiedząc że tak właśnie było – Chciałam
czegoś małego więc nie zwalaj tego na mnie. Ty jesteś tym który chciał
czterystu gości.
- Oni są klientami. Nie mogłem wziąd ślubu nie zapraszając ich.
- Chcę odejśd.
Jego uścisk się zacisnął i szarpnął nią trochę rozglądając się raz jeszcze żeby
przeskanowad pokój – Po prostu przestao- warknął – Idź na górę jeśli nie
możesz utrzymad szczęśliwej miny. Nie zawstydzaj mojego taty ponownie.
Zrozumiałaś?
- Zaczynam – Nie podobała jej się również aluzja – Więc chcesz żebym się ukryła
po tym jak mnie tu sprowadziłeś bo nie idę zgodnie z programem?
- Nie możesz go zawstydzid
- A co ze mną? Wstydzę się byd tutaj z tym tak zwanym kościołem - szarpnęła
ręką zmuszając go do puszczenia jej i cofnięcia się.
- Nie musisz zgadzad się z ich przekonaniami ale staniesz u mojego boku żebym
mógł wspierad ojca. Ktoś musi zapłacid za ten ślub.
- Tak proszę pana – podniosła rękę i elegancko zasalutowała – Będę grzeczna i
pójdę ukryd się na górze więc nie powiem nikomu że czuje się niedobrze przez
nienawiśd i głupotę wyznawaną przez twojego ojca.
- Zachowujesz się dramatycznie. To nie jest pochlebne Vanni.
Przełknęła paskudną odpowiedź.
- Nie zapomnij pokazad się jutro na śniadaniu. Najpierw powinniśmy pozowad
do zdjęd z moim tatą. Włóż różową sukienkę którą kupił ci asystent.
Skuliła się – Jest straszna. Przypomina mi jakąś koszmarną sukienkę druhny na
której przód ktoś rzucił goździki.
- Carl potrząsnął głową – Po prostu włóż tą pieprzoną sukienkę. Uśmiechaj się
do kamer i zachowuj się jak dorosła. Robimy to dla naszej przyszłości i by
zapłacid za nasze wesele. Czy to dla ciebie za trudne?
Kusiło ją by powiedzied „ tak”.
- Zrób to dla mnie- wyciągnął rękę i ujął jej dłoo, kciukiem muskając pierścionek
zaręczynowy – Dla nas. To mnie uszczęśliwi i to tylko dwa dni. To wszystko.
Próbuje uzyskad poparcie dla swojego kościoła. Są tutaj reporterzy i ich zasięg
jest dokładnie tym czego potrzebuje. Dzięki temu będziemy mied ładniejsze
wesele.
Vanni skuliła się w środku. Nie byłaby zrozpaczona gdyby kościół jego ojca
pogrążył się w zapomnieniu i miała nadzieję że nikt nie wziął sobie do serca
bzdur, które słyszała podczas kolacji. Przemówienie pastora Gregory’ego
Woodsa spowodowało że straciła apetyt. Wyszłaby, gdyby nie Carl. Próbowała
uniknąd kłótni, ale nie udało jej się odkąd reporter próbował przeprowadzid z
nią wywiad. Jej komentarz „bez komentarza” wkurzył Carla i najwyraźniej jego
ojca.
- Cholera – mruknął Carl – Reporterzy na drugiej. Wynoś się stąd zanim nas
zauważą- spojrzał na nią i zmrużył oczy – Idź na górę i zostao tam do śniadania.
Porozmawiamy o tym rano.
Odwróciła się chcąc opuścid salę bankietową. Carl którego znała zmienił się
radykalnie kiedy przyjechali do hotelu i nie była zadowolona z jego nowej
strony. Był pierwszorzędnym kutasem. To sprawiło, że poważnie zaczęła się
zastanawiad nad swoją przyszłością.
Asystentka pastora Gregory’ego Woodsa, Mable, była kolejnym koszmarem dla
Vanni. Kobieta była nieuprzejma i podenerwowana. Pomysł, by wrócid do
pokoju który dzieliły sprawił że odwróciła się od wind. Znak baru kusił. Podeszła
do niego i weszła do słabo oświetlonego obszaru. Stoły były zajęte ale
zauważyła otwarty barek. Rzadko piła a bary nie były jej ulubionym miejscem.
Barman przykuł jej wzrok gdy się zbliżył. Miał około trzydziestki i błysnął
przyjaznym uśmiechem – Co mogę ci podad?
Vanni wygładziła długą spódnicę , kiedy usiadła i wsunęła rękę do kieszeni,
żałując że zostawiła torebkę w swoim pokoju. Miała jednak dwadzieścia
dolarów i kartę do pokoju. Jej licencja była w portfelu, więc nie była w stanie
udowodnid swojego wieku, gdy została poproszona o pokazanie dowodu
tożsamości. Czy moje szczęście może byd jeszcze gorsze?
- Tylko mrożona herbata, ale bez cytryny. Dzięki.
Pokiwał głową i odwrócił się by przynieśd jej drinka. Opuściła głowę aż ktoś
odchrząknął na lewo od niej. Miała nadzieje że to nie żaden pijak aby ją uderzyd
– powód dlaczego nie lubiła barów. Jeden głęboki oddech i odwróciła głowę by
spojrzed w twarz jej barowemu koledze.
Sapnięcie było automatyczne gdy zobaczyła jego rysy. To był szok, że nie był to
żaden facet. Miał twardą szczękę, wyraźne kości policzkowe i obfite wargi które
mówiły jej że jest Nowym Gatunkiem. Spojrzała na jego dżinsową kurtkę i
sposób w jaki rękawy były ciasne na ramionach. Nie nosił czarnego munduru
NSO który zauważyła u kilku z nich w krótkich przebłyskach gdy ich widziała w
hotelu. Opuściła wzrok, by spojrzed na jego dżinsy. Zostały przeznaczone do
umięśniony ud. Jej uwaga gwałtownie podskoczyła, by znów spojrzed mu w
twarz. Nie powinnam była pytad. Mój pech może się pogorszyd. Panika
uderzyła następna. Carl dostał by szału gdyby ktoś zauważył ją siedzącą obok
Nowego Gatunku i powiedział jemu lub jego ojcu.
Ten Nowy Gatunek posiadał śliczne brązowe oczy z długimi ciemnymi rzęsami.
Miał jedwabiste, czarne włosy, które opadały na jego ramiona. Zamrugał zanim
przemówił.
- Wszystko w porządku? Jesteś naprawdę blada i ręce ci się trzęsą.
Jego głos miał głęboki ton, który wysłał dreszcze wzdłuż jej kręgosłupa. Nie była
pewna czy to ze strachu, czy dlatego, że był to rodzaj głosu, który uważała za
seksowny. Był jednocześnie szorstki, męski i przyjemny. Próbowała wymyślid
odpowiedź ale jej język był związany w supeł.
Pochylił się nieco bliżej – Nie jestem niebezpieczny jeśli to właśnie słyszałaś o
moim rodzaju. Nigdy bym cie nie zaatakował. Czy chesz żebym odszedł? –
napiął się jakby chciał wstad z krzesła.
- Nie! – udało jej się powiedzied. Poczuła się trochę winna, że był gotów odejśd
z powodu jej godnej pożałowania reakcji – Byłam zaskoczona to wszystko. Jest
dobrze tam gdzie jesteś.
Opadł powrotem na swoje krzesło. Barman rozproszył ją gdy przyniósł jej
mrożoną herbatę i rzucił ciemny napój do Nowego Gatunku. Położyła
dwudziestkę – Zapłacę za oba. Zachowaj resztę. – To najmniej co mogła zrobid
po tym jak sprawiła że poczuł się niekomfortowo.
- Nie musisz tego robid.
Barman uciekł i spojrzała na mężczyznę z głosem jak whisky. Jego nos był
szerszy niż większości ale jego oczy były uderzające z długimi, ciemnymi
rzęsami. Piękny.
-Nazwij to moją wersją przeprosin. Mój nastrój nie ma z tobą nic wspólnego.
Cały dzieo jestem na krawędzi.
Podniósł drinka i pociągnął łyk – Dziękuje Ci.
- Nie ma za co.
Odstawił swojego drinka, przejechał dłonią po udzie i ofiarował ją jej – Jestem
Smiley.
Jej wciąż oszołomiony umysł gramolił się w poszukiwaniu definicji tego słowa.
Plotki sugerowały, że wybierali swoje imiona które odzwierciedlały ich
osobowośd. To było miłe – Vanni.
Jego dłoo była duża i ciepła. Wziął jej bardzo delikatnie, potrząsnął nią i puścił.
– Vanni to piękne imię.
- To oznacza Travanni. Moja mama miała coś do dziwnych imion. Nienawidzę
tego. Całe moje życie byłam nazywana Vanni – wypiła łyk herbaty, starając się
nie paplad. Robiła to kiedy była zdenerwowana a rozmowa z Nowym
Gatunkiem czyniła ją bardzo zdenerwowaną. – Moja biedna siostra utknęła z
Mortimią. Zwykle nie chce mówid ludziom o swoim pełnym imieniu i jest po
prostu Mią. Jesteśmy pewne że nasza mama miała obsesje na punkcie
wampirów.
Wydawał się nieco zdezorientowany- Nie rozumiem
Uśmiechnęła się. – Travanni przypomina mi Transylvanię, dom Draculi.
Mortimia, cóż, Mort przekłada się na martwego. Mia tłumaczy mnie. Martwa
ja.
Zachichotał. To był miły dźwięk. – Rozumiem. Czy jest jakieś inne rodzeostwo z
dziwnymi imionami?
- Mam starszego brata. Utknął z Count. Znowu z motywem wampira. Hrabia
Dracula. Powiedziała że to szlachetne ale my jesteśmy z nią. – Zamknij się,
rozkazała sobie ale wtedy Nowy Gatunek się roześmiał. Rozluźniła się – Ona jest
dziwna ale kochamy ją.
- Co twój ojciec myśli o tych imionach?
Zawahała się. – Był pracoholikiem. Dużo go nie było. Był poza krajem w
interesach kiedy większośd z nas się urodziła, więc nie sądzę żeby miał duży
wkład. Prawdę mówiąc gdy zaszła w ciąże po prostu odleciał. Żartujemy, że
wiemy kiedy miał urlop, odliczając dziewięd miesięcy od naszych urodzin.
Odszedł na emeryturę.
- To musi byd miłe, że jest teraz w domu.
- No cóż moi rodzice jeszcze się nie zabili więc myślę że tak. – Vanni wzięła łyk
swojej herbaty. Może ją uciszyd zanim za bardzo podzieli się swoją rodziną, aby
znaleźd temat do rozmowy. – Rozumiem że jesteś tutaj z powodu pewnej
rzeczy?
Zamrugał – Rzeczy?
- Wiesz konferencja - Organizacja Nowy Gatunek promowała rozbudowę
rezerwatu NSO, aby założyd rezerwat dzikich zwierząt, aby zabrad więcej
uratowanych zwierząt. Gregory twierdził, że naprawdę szkolili ich by atakowali
ludzi. Był szalony.
Pokiwał głową. – Tak. Czy ty też jesteś?
Nie zamierzała tego przyznad bo mógł zapytad z kim przyszła. Pastor Gregory
był jednym z największych przeciwników Nowego Gatunku. Po usłyszeniu
okrutnych rzeczy, które ojciec Carla powiedział o ludziach takich jak Smiley,
wstydziła się byd w jakikolwiek sposób powiązana z tym kościołem. Wydawał
się miły i na pewno nie obłąkany. – Wakacje – skłamała.
Pokiwał głową – Jest pięknie tu w Los Angeles. Uwielbiam światła miasta, które
widzę z mojego pokoju. To jest jak inny świat niż tam skąd pochodzę.
- Mieszkasz w Ojczyźnie czy w Rezerwacie?
- Ojczyzna – wypił więcej drinka.- Jestem tutaj w sprawie szczegółów
bezpieczeostwa. Właśnie skooczyłem moją zmianę.
Skinęła głową, decydując się na zmianę tematu. – Pijesz Red Bulla i wódkę? –
spojrzała na szklankę którą trzymał.
Potrząsnął głową. – Większośd mojego gatunku nie pija alkoholu. To tylko napój
gazowany.
Słyszała od ojca Carla tyle zepsutych rzeczy na temat Nowych Gatunków, ale
rozmowa ze Smileyem udowodniła jej że się mylił. Nic dziwnego, pastor był
gadułą. Odchrząknęła próbując znaleźd temat do rozmowy.
- Posłuchaj mojej rady i ciesz się miastem ze swojego pokoju. Ta okolica jest
fajna ale nie chciałabym ryzykowad kilka przecznic dalej. Wskaźnik
przestępczości jest okropny.
Jedna ciemna brew wygięła się w łuk, gdy zerknął na nią z ciekawością.
- Ten starszy brat o którym wspomniałam to policjant. Kazał mi przysiąc że nie
opuszczę hotelu po przeprowadzeniu komputerowej kontroli obszaru.
Dostałam wykład o napadach, napaściach i zgłoszeniach gwałtów. Zachowywał
się tak jak bym chciała chodzid po alejkach nocą czy coś w tym rodzaju –
uśmiechnęła się – Zawsze będę starsza od niego o pięd lat, przysięgam. Mam
nadzieję że pewnego dnia zda sobie sprawę że jestem dorosła ale nie
wstrzymuję oddechu.
- Martwi się o ciebie.
Całkowicie się zrelaksowała. – Tak właśnie robią wielcy bracia z Nowego Jorku.
Przeprowadził się tam pięd lat temu ale tata powiedział mu o mojej podróży
więc dostałam „telefon”. Wiem że mnie kocha mimo że jest rodzajem bólu.
- Dziękuje za ostrzeżenie o przestępstwie, ale nie wolno nam opuścid hotelu.
To ją zaskoczyło. – Dlaczego nie?
- Jest wielu ludzi którzy życzą nam krzywdy lub śmierci tylko dlatego, że
istniejemy.
Wydawało jej się że dostrzega błysk bólu w jego atrakcyjnych, brązowych
oczach, ale miała nadzieję że nie zauważył jej winnego wyglądu. Pastor Gregory
i jego kościół byli częścią problemu. – Oni są idiotami.
- Hotel ma dobra ochronę, więc jest bezpieczny dla nas, dopóki pozostajemy w
środku. Mamy również własne zespoły bezpieczeostwa ale mamy rozkazy by
trzymad się razem.
Rozejrzała się po barze i wróciła do niego. – Nie widzę żadnych innych Nowych
Gatunków.
Zawahał się. – Dwóch ludzi siedzących przy stole w odległym rogu znajduje się
w naszej grupie zadaniowej. Mają mnie na oku. Podróżujemy w drużynach.
Chciałem tylko trochę czasu dla siebie.
- Przepraszam. I tutaj ja czatuje na ciebie. Pójdę. – Zaczęła zsuwad się z krzesła
by zapewnid mu prywatnośd.
- Nie rób tego. Nie miałem tego na myśli. Chciałem uciec od nich nie od ciebie.
Cieszę się z naszej rozmowy.
Vanni usadowiła się z powrotem na krześle i napiła się herbaty, ale nie mogła
się oprzed aby nie zerkad w przeciwległy kąt. Dwóch dużych, krzepkich
mężczyzn spoglądało na nią znad stołu. Wyglądali nieprzyjemnie i wiedziała bez
wątpienia że są częścią ochrony Smileya. Popatrzyła na niego. – Mam nadzieję
że nie uznają mnie za zagrożenie.
Smiley zachichotał – Zasługuję na trochę bólu jeśli zaatakujesz i wyrządzisz mi
krzywdę. Bez obrazy.
- Nie ma sprawy – roześmiała się – Wiem że zastraszam swoimi pięcioma
stopami i trzy cale. Ta spódnica w kwiatki naprawdę krzyczy prawda? – zerknęła
na swoje kolana – Boże, nienawidzę tego.
- Dlaczego to nosisz?
Ponieważ mi kazano i pomyślałam że łatwiej jest to założyd niż spierad się z
Carlem – Jadłam wcześniej obiad i to był odpowiedni strój. – Nie wyjaśniła
więcej tylko napiła się herbaty i pociągnęła za koszulę. Zaczęła się pocid. –
Wow, tutaj jest naprawdę gorąco.
- Właśnie myślałem o tym samym. Tu musi byd z dziewięddziesiąt stopni.
- Przynajmniej – ominęła słomkę, by wziąd łyk napoju, mając nadzieje że chłod
pomoże.
Smiley przesunął się na siedzeniu i zdjął kurtkę, odsłaniając czarny podkoszulek
i opalone, muskularne ramiona. Starała się nie gapid ale było to trudne. Był
napakowany. Jego bicepsy napięły się gdy skręcił się na tyle by powiesid kurtkę
na oparciu krzesła. Ktoś bardzo dużo dwiczy. Mogła też podziwiad jego ramiona.
Były szerokie i grube, takie jakie widziała na swojej lokalnej siłowni u
kulturystów. Uśmiechnął się.
- To powinno pomóc.
Przestao gapid się na niego, zanim zauważy! Odsunęła wzrok od jego ciała i
spojrzała mu w twarz – Jesteś naprawdę wysportowany – O mój Boże, właśnie
to powiedziałam na głos.
- Jestem Gatunkiem – wzruszył ramionami – To genetyka i jestem w ochronie.
Co robisz żeby zarobid na życie?
- Jestem dżokejem na fotelu.
Ta jego brew znów się uniosła. – Co to jest?
- Przez większośd dni pracuje w biurze, siedząc przy biurku. Moja wersja
dwiczeo to cofanie się aby złapad telefon, opuszczenie biurka żeby wysład faks
lub skorzystad z kopiarki. W przeważającej części mam do czynienia z
mnóstwem papierkowej roboty. Techniczne określenie mojej pracy to sekretarz
wykonawczy ale wolę dżokeja na fotelu. Brzmi ciekawiej niż w rzeczywistości.
- Chciałbym żeby to była moja wersja dwiczeo. Chodzimy mile dziennie i
trenujemy przez cały czas.
- Do czego trenujesz? To tak jak z bronią i uderzaniem w cel?
- Walczymy i tak, wiemy jak używad broni ale chcemy utrzymad nasz refleks na
najwyższym poziomie. Szkolenie typu hand- to handcombat jest tym co robimy
najczęściej.
Znowu spojrzała na jego mocno umięśnione ręce i szerokie ramiona. Nie ślio
się. Smiley był dokładnym przeciwieostwem jej narzeczonego. Carl był
prawnikiem. Jedynym jego dwiczeniem jest kiwanie klubów golfowych w
klubach cantry. Był blady o kilka centymetrów wyższy od niej i mieli mniej
więcej taką samą wagę. Smiley musiał mied ponad sto funtów i wyglądał na
wysokiego nawet gdy siedział. Był bardzo pociągający i zdecydowanie to
zauważyła. Musiała bym byd ślepa żeby nie zauważyd. Nie zapominaj że jesteś
zaręczona.
Przełknęła więcej herbaty, ale nawet zimny napój nie pomógł jej się uspokoid.
- Wow, tutaj jest naprawdę ciepło. – Vanni poczuła jak spływa jej po plecach i
pomiędzy piersiami. Przesunęła się na krześle, żałując że nie założyła spódnicy
do kostek. Jej uda też były wilgotne, jakby się pociły.- Może powinnam częściej
spędzad czas w tym barze, tu jest jak w saunie. Kto potrzebuje dwiczeo?
Smiley podniósł rękę i pomachał żeby zwrócid na siebie uwagę barmana.
Mężczyzna podszedł ale nie wyglądał na zadowolonego. Trzymał się z dala od
lady. – Czego potrzebujesz?
- Kobiecie jest gorąco i mi też. Czy mógłbyś podkręcid klimatyzację?
- Jasne – obrócił się i prawie pobiegł na drugą stronę baru.
- Tyle dobrej obsługi po otrzymaniu dobrego napiwku – mruknęła Vanni.
- Wyglądał na przerażonego
Spojrzała na Smileya – Tak myślisz?
Skinął głową.
Spojrzała na jego ramiona- Zdjąłeś kurtkę
- I co?
Oblizała wargi i przesunęła się na siedzeniu. Zawroty głowy uderzyły w nią i
chwyciła krawędź baru by utrzymad równowagę aż minęły.- Naprawdę jesteś (
buff)
- To przerażające?
- Prawdopodobnie zdał sobie sprawę, że możesz skopad mu tyłek.
- Oh, nigdy nie zaatakował bym kogoś bez ważnego powodu. Czy powinienem
mu to powiedzied żeby go nie straszyd? Nie stanowię zagrożenia dla mężczyzny.
Potrząsnęła głową – Po prostu to zignoruj. Niektórzy ludzie to paranoiczni
kretyni.
Smiley pociągnął kolejny łyk napoju. – Można pomyśled że go przeraziłem tylko
tym że jestem Gatunkiem.
- Nie przerażasz mnie. Jesteś miły.
- Dziękuję – uniósł nadgarstek i spojrzał na zegarek
- Musisz iśd?
- Nie. Po prostu nie mogę uwierzyd że jest dziesiąta w nocy. Nie czuje że jest tak
późno. Chyba powinienem skooczyd drinka i wrócid do mojego pokoju. Rano
mam wczesną zmianę.
- Tak. Ja też wkrótce powinnam wrócid do pokoju, ale myślę, że najpierw coś
zjem. Wybrałam się wcześniej na kolację.
Przyjrzał się jej. – Nie była dobra?
- Musiałam zjeśd obiad z kilkoma ludzi którzy mówili rzeczy od których było mi
niedobrze. To zabiło wtedy mój apetyt. Oni są idiotami.
- Więc czemu z nimi jadłaś?
- Nie miałam wyboru. Zostałam wepchnięta tam przez kogoś innego.
Zdawał się to rozumied. – Mają tutaj dobre jedzenie. Jadłem wczoraj w tym
barze obiad. Polecam ci stek.
Wyglądał dla Vanni jak mięsożerca. Carl był wegetarianinem. W jej głowie
pojawił się obraz cebuli z twarzą Carla i wybuchnęła śmiechem.
Mocna dłoo chwyciła jej ramię. – Dobrze się czujesz?
Spojrzała na Smileya i jej humor znikł. Był naprawdę przystojny i zauważyła że
dobrze pachnie. – Co to za woda kolooska? – Pociągnęła nosem i chciała byd
bliżej aby go lepiej poczud. Pochyliła się i niemal spadła ze swojego krzesła.
- Vanni? – Smiley złapał jej drugie ramię żeby utrzymad ją na miejscu. – Co jest
nie tak? Twoje źrenice są rozszerzone a ty prawie drżysz.
Tak? Uczucie zauroczenia minęło, ale wciąż czuła zawroty głowy.
Skoncentrowała się na oddychaniu i zdała sobie sprawę, że Smiley ma rację. –
Jestem gorąca i – spojrzała na to co pozostało z jej mrożonej herbaty – czuje się
pijana. Myślę że barman podał mi nie ten drink. Powiedziałam mrożoną
herbatę a nie Long Island Iced Tea.
- Nie rozumiem.
Uniosła głowę i znów spojrzała mu w oczy. – Jedno jest z alkoholem a drugie
nie. Myślę że dał mi to z alkoholem. Masz namiętne oczy – uświadomiła sobie
że powiedziała na głos ostatnią częśd. – Przepraszam. Nie chciałam ci tego
powiedzied.
Pochylił się bliżej aż ich twarze znalazły się w odległości kilku cali od siebie. Nie
mogła przestad patrzed na jego usta. Zachęcały do pocałunku i wyglądały na
miękkie mimo że był taki męski.
- Vanni? Co mogę zrobid? Zadzwonid po kogoś? Czy masz w hotelu przyjaciela
który może odprowadzid cię bezpiecznie do pokoju? Mogę zadzwonid do
ochrony hotelu. Sam bym cię zabrał ale to może byd niewłaściwe.
Skuliła się, wyobrażając sobie jak jej współlokatorka natychmiast wypaple
Carlowi co robiła. Kazał jej iśd na górę i nie byłby zadowolony wiedząc że poszła
do baru. Stracił by panowanie nad sobą gdyby Smiley odprowadził ją do drzwi i
Mabel by go zobaczyła.
- Nie zamierzam cię wykorzystad. Jesteś bezpieczna.
- To nie to – potrząsnęła głową i pożałowała gdy pokój zaczął wirowad – To
moja współlokatorka. Cholera. To byłoby takie złe.
Pomógł jej usiąśd prosto na krześle i puścił jej ręce – Powinnaś zjeśd. Zamówię
coś.
Jej żołądek się zacisnął i to prawie bolało. – Nie – uchwyciła się krawędzi baru i
próbowała dowiedzied się co z nią jest nie tak. Była oszołomiona, spocona a ból
w żołądku nasilał się i przemieszczał pomiędzy jej nogi. Jej oczy rozszerzyły się
gdy jej łechtaczka zaczęła pulsowad. – O cholera.
- Vanni? – jego głos złagodniał – Co mogę zrobid? Chcę ci pomóc.
Zamknęła oczy i próbowała spowolnid oddech. Zamiast tego stała się świadoma
swoich piersi. Zaczęły boled i była całkiem pewna że jej sutki się napięły.
Coś było zdecydowanie nie tak. Kolejna fala gorąca uderzyła i walczyła z
pragnieniem zerwania ubrao ponieważ czuła się tak, jakby jej skóra płonęła.
Minęło i poczuła ulgę do czasu gdy zaczęły się dreszcze. Szybko przeszła od
gorąca do zimna.
- Vanni? – Smiley się pochylił, jego głos był prawie przy jej uchu. – Czy
potrzebujesz lekarza? Mogę zobaczyd czy jest jakiś w hotelu.
Otworzyła oczy i odwróciła głowę. Zaczęła szczękad zębami i cała drżała. – Jest
mi tak zimno – przyznała.
Zmarszczył brwi i zawołał do swojego zespołu. – Potrzebujemy tutaj pomocy –
podniósł głos – Ned! – Wyglądało na to że obaj mężczyźni stali obok nich – Co
jest Smiley?
- Przeszedłeś szkolenie medyczne prawda? – Smiley zwrócił się do
ciemnowłosej – Spójrz na nią.
Mężczyzna przesunął się na druga stronę i pochylił między krzesłami, zmusił ją
by odwróciła się w jego stronę gdy chwycił ją za ramiona. Patrzyła w jasno-
niebieskie oczy. Przyjrzał się jej i puścił jej ramię żeby złapad za nadgarstek.
Sekundy mijały. Zmarszczył brwi i spojrzał na kogoś za nią.
- Myślę że jest na narkotykach.
- Nie biorę narkotyków – była przerażona aluzją.
Ned zmarszczył brwi i przytrzymał jej spojrzenie. – Co wzięłaś?
- Nic. Przysięgam. Nigdy bym nie… - przeszył ją ból brzucha i szarpnął się niżej
do jej łechtaczki. Dreszcze zniknęły i zaczęła się znowu pocid.
- Cholera – głos Smileya brzmiał dziwnie głęboko i niemal nieludzko – Oczyśd
bar. Teraz. Ostrzeż ochronę że mamy sytuacje awaryjną.
- Musimy wezwad pogotowie – argumentował Ned – Jest nadpana.
- Rób co mówię – warknął Smiley – Oczyśd bar i ostrzeż naszych ludzi. Zostaw ją.
Ned zaklął i puścił ją, cofając się by wyjąd komórkę. Wskazał na drugiego
mężczyznę – Oczyśd bar. Ja zadzwonię.
Vanni odwróciła głowę, by spojrzed na Smiley’a, który zsunął się ze swojego
krzesła i ściągnął kurtkę z oparcia. Zarzucił ją sobie na ramiona a potem złapał
za boki jej fotela przekręcając go by spojrzała mu w twarz. Nachylił się i jego
nozdrza zafalowały gdy ją wąchał. Patrzyła jak jego opalona twarz blednie,
zanim jego wzrok uniósł się ku jej.
- Co zrobiłaś?
- Nic.
Jego usta zacisnęły się w wąską linię i mięsieo w jego szczęce drgnął. Wydał
cichy odgłos, zamrugał kilka razy a jego jabłko Adama pokazało, że przełknął
zanim przemówił. – Czuję cię. Zostaliśmy ostrzeżeni o leku, Vanni. Skąd to
masz? Dlaczego miała byd to wziąd?
Starała się nie panikowad ale nie udało jej się. – Nie wiem o czym mówisz. Co
się ze mną dzieje?
Jego ostre rysy i zwężenie oczu było przerażające.- Czy oni ostrzegli cię
przynajmniej jakie to jest niebezpieczne?
Była rozproszona, kiedy ludzie zaczęli głośno narzekad. Odwróciła głowę i
patrzyła, jak blond ochroniarz zmusza gości do opuszczenia baru. Mężczyźni w
czarnych mundurach wbiegli do środka żeby mu pomóc.
- Vanni?
Spojrzała na Smileya – Co się dzieje?
- To właśnie chciałbym wiedzied – powiedział głębokim głosem.
Odwróciła się i spojrzała na Nowy Gatunek który nosił czarny, dobrze skrojony
garnitur. Znała tę twarz. Niektóre z jej lęków osłabły gdy patrzyła na Justice’a
North’a. Cały czas był w telewizji i widziała z nim wiele wywiadów. Ledwo na
nią spojrzał po czym skupił się na Smiley’u.
- Wdech- wyszeptał Smiley.
Justice wziął głęboki oddech i skupił na niej całą swoją uwagę. Jego kocie oczy
się zwęziły – Cholera.
- Mój zmysł węchu nie jest tak dobry jak twój, ale mam rację, prawda? – zapytał
Smiley.
- Tak.
Vanni wzdrygnęła się mimo owiniętego wokół niej płaszcza i chwyciła jego
brzegi trzymając mocno po środku. Chciała podciągnąd kolana i zwinąd się w
kłębek, żeby tylko się rozgrzad.
- Dla kogo pracujesz? – spojrzał na nią Justice North.
- Nie wiem o czym ty mówisz.
- Jest gorzej – wyszeptał Smiley – Myślę że wypiła tez mojego drinka.
Przerażające warczenie wydobyło się z Justice’a North’a i błysnął jakimiś
przerażającymi, ostrymi kłami nie odwracając od niej wzroku gdy rozmawiał ze
Smiley’em. – Myślisz czy wiesz że zostałeś naszprycowany?
-Jestem prawie pewien że tak. Pocę się, moje tętno jest wyższe i czuje to w
moich dżinsach. Jest atrakcyjna i zaczynam cierpied. Nie wypiłem wystarczająco
żeby stracid kontrolę ale jestem w piekle.
- Co to za nagły wypadek? – pojawił się Nowy Gatunek ubrany w mundur NSO,
jego czarne włosy były ściągnięte w kucyk. Był ogromny. Powąchał i warknął –
Lek na rozmnażanie. Mogę to wyczud.
- To pochodzi od niej – poinformował go Smiley – Wypiła to i mnie też
nafaszerowała Brass.