Hiszpańska Trucizna Rozdział pierwszy

background image

R

R

O

O

Z

Z

D

D

Z

Z

I

I

A

A

Ł

Ł

P

P

I

I

E

E

R

R

W

W

S

S

Z

Z

Y

Y

C

C

Z

Z

A

A

S

S

D

D

O

O

A

A

K

K

A

A

D

D

E

E

M

M

I

I

I

I

iatr leniwie poruszał lekkimi, fioletowymi zasłonami zawieszonymi nad
wielkim plastikowym oknem. Słońce z uporem maniaka próbowało dostać
się do tego małego pokoju, jednak masywne drzewo, które rosło tuż przed

domem rodziny Cordoba, skutecznie mu to uniemożliwiało.

Wysoka dziewczyna o ciemnych, pofalowanych włosach krzątała się po

pomieszczeniu. W lewej ręce trzymała kilka kartek papieru, w prawej zaś długopis.
Sukcesywnie skreślała z listy to, co już włożyła do walizek leżących na dywanie. Carmen
przygryzła wargę. Nie była do końca pewna czy aby nie zapomniała jakiejś iście ważnej
rzeczy, która byłaby jej niezbędna do przeżycia w Akademii przez te najbliższe dni. Z drugiej
strony może zawsze skoczyć do sklepu i sobie coś kupić.

Spojrzała na zegarek stojący na komodzie, który nie śmiał przeszkadzać w

przygotowaniach i ze strachu od dłuższego czasu pokazywał tę samą godzinę. Dziewczyna
cmoknęła z niezadowolenia. Dlaczego budzikom trzeba zmieniać baterie?

Rozgrzebała jakieś kartki na dębowym biurku, aby sprawdzić czy przypadkiem coś jej

się nie przyda. Znalazła brzoskwiniowy błyszczyk. A i owszem, przyda się! Obok leżał stary
długopis. Przyda się! Te karteczki samoprzylepne też są jej do szczęścia koniecznie
potrzebne!

Stanęła przed lustrzanymi drzwiami od szafy. Nie wiele myśląc zaczęła malować usta

swoim najświeższym znaleziskiem. Przez chwilę wpatrywała się w swoje odbicie. Do kogo
jest właściwie podobna? Do matki czy ojca? Czasami jak się na kogoś spojrzy od razu widać
O, wykapana mamá!. A Carmen nic takiego nie mogła dostrzec. Dziewczyna miała smukłą
sylwetkę oraz oliwkową cerę, która w tamtym momencie świetnie podkreślała kremową
sukienkę.

Przysunęła twarz do lustra. Jedyne czego była pewna to, to, że duże, brązowe oczy

miała po ojcu, a grupę krwi po matce. Więcej podobieństw nie widziała. Czasami się
zastanawiała czy naprawdę jej ktoś nie podmienił w szpitalu, jak to babcia miała w zwyczaju
żartować.

- Rahul! – krzyknęła w przestrzeń.
A matka była Angielką i najwidoczniej jej geny nie miały siły przebicia. Choć… może

dała córce sylwetkę? Carmen była dość drobna jak na Hiszpankę.

- Jestem – odpowiedział mężczyzna zza jej pleców.
Odwróciła się na pięcie przerywając swoje rozmyślania. Spojrzała na

trzydziestoparoletniego mężczyznę pochodzącego z Indii. Pracował u nich w zamian za
opiekę oraz dach nad głową. Jakoś tak się zdarzyło, że kilka lat temu pomogli mu wygrać z
biurem do spraw emigrantów i już u nich został. Swego czasu bardzo dużo pomagał ojcu
dziewczyny w sprawach rodzinnej firmy.

- Można już zabrać walizki – poinformowała pokazując torby stojące na podłodze. –

A… - zawahała się – ojca nie ma?

- W pracy – odpowiedział krótko po czym złożył ręce jak do modlitwy.
Między jego dłońmi wytworzyła się jakaś energia, która zmaterializowała się jako

połyskujące srebrne nitki. Po chwili walizki zaczęły znikać, aż w końcu nie było ich
całkowicie.

- No pewnie, bo po co odwozić córkę do szkoły – powiedziała z przekąsem i włożyła

ręce do kieszeni.

W

W

background image

Rozejrzała się przez chwilę. Zostawiała lekki pierdacznik w pokoju – matka znowu się

wścieknie. Wzruszyła ramionami i biorąc odtwarzacz mp3 wyszła z pomieszczenia.

Zaczynał się kolejny rok nauki w Akademii Delgado, do której uczęszczała Cordoba.

W sumie to dobrze. Cieszyła się, że wraca do przyjaciół i swojego normalnego życia. Od razu
na wstępie postanowiła sobie wziąć się ostro do roboty oraz niczego nie będzie odkładać na
ostatnią chwilę. Mówiła tak co roku i jakoś jeszcze nigdy nie dotrzymała słowa.

No mniejsza o szczegóły.
Zajęła tylnie siedzenie w samochodzie gdzie już czekał Rahul. Mężczyzna podrapał

się po swoim lekkim dwudniowym zaroście i nieśmiało zapytał czy zawieść pod szkołę, czy
na metro. Carmen zamyśliła się.

Raz w żuciu jechała metrem. Był okropny ścisk i przez dłuższy czas musiała stać.

Mając przed oczami tę sytuację, odpowiedź na pytanie Hindusa wydawała się być oczywista.
Zresztą, jadąc metrem czuła by się lekko zrzucona z piedestału jaki zapewnił jej ojciec.

- Ja się nie będę tłukła do szkoły tym czymś.
W pewnym momencie usłyszała ciche pikanie. Otworzyła skórzaną torbę i wyciągnęła

telefon. Dostała krótką wiadomość tekstową od swojej najlepszej przyjaciółki Giulii
Materazzi, która napisała, że jedzie metrem i tyle. Nic więcej. Żadnych słów wyjaśnienia.
Przecież miały jechać razem! Co jej się odwidziało?

Cordoba szturchnęła Rahula w ramię.
- Na metro jedziemy – mruknęła i założyła duże okulary przeciwsłoneczne. –

Wariatka.


Upragniona stacja mieściła się w samym sercu Walencji w starej fabryce butów, która

została zamknięta za długi finansowe. Obdrapane ściany i zardzewiałe metalowe okna nie
zachęcały do odwiedzin. W środku było trochę lepiej. Marmurowe podłogi oraz specyficzny
zapach i gwar nadawały wyjątkowości temu miejscu. Od czasu do czasu można było spotkać
milicjantów, którzy wnikliwie patrolowali okolicę, aby nikt niepowołany nie dostał się na
teren stacji metra.

Gdyby ludzie dowiedzieli się, że wśród nich żyją sobie osoby z nadprzyrodzonymi

mocami zaczęliby panikować. W wiadomościach podawaliby instrukcje co zrobić w chwili
spotkania maga, kogo powiadomić i jak go unicestwić. Wszystkie pieniądze poszłyby na
wynalezienie szczepionek, które pozwoliłyby uchronić się przed groźnymi urokami. W
ostateczności na większych skrzyżowaniach wzniecaliby ogniska i palili bezbronnych ludzi
nie zastanawiając się czy przypadkiem magowie nie mają jakiegoś zaklęcia długowieczności.

A to wszystko przez książki, które wykreowały taki wizerunek maga – zły,

niebezpieczny i trzeba się go bać. Co za bzdury!

Dziewczyna stanęła wśród tłumu młodych ludzi żegnających się z rodziną.

Mimowolnie poczuła uczucie zazdrości, że jej nikt nie odprowadził. Do nieobecnego ojca
zdążyła się przyzwyczaić, jednak ignorująca matka była dla niej dziwnym przeżyciem.

Jakoś od dłuższego czasu wszyscy przestali się sobą interesować.
- Carmabelle! – krzyknął ktoś z lewej strony.
Obejrzała się. W jej kierunku szła młoda Włoszka o brązowych włosach z uśmiechem

na ustach. Najwidoczniej ucieszył ją widok przyjaciółki.

- Sorry, ale matka się uparła, że muszę jeździć do szkoły jak normalny człowiek –

mruknęła Materazzi na usprawiedliwienie swojej nagłej zmiany planów. – A ojciec jej
przytaknął i powiedział, że się ze mną przejedzie metrem, bo to fajna sprawa.

Cordoba roześmiała się. Lorenzo miał specyficzne poczucie humoru, przez co

przyciągał wszystkie dziewczyny jak magnez. Pewnie na świecie to miał kilka fanklubów i z
milion ołtarzyków w domu. Łatwo nawiązywał kontakty (nawet z przyjaciółmi swojej

background image

córuchny) przez co wprowadzał Giulię w lekkie zakłopotanie. Ale co się dziwić, tego
człowieka nie da się nie kochać.

Choć w sumie jego żona mogłaby by na ten temat podyskutować. Chodzą słuchy, że

jest jedyną osobą na świecie, która uodporniła się na jego wdzięki.

- Na szczęście coś miał do załatwienia – rzekła z nieukrywaną ulgą.
- Ja zawsze lubiłam twojego ojca – skwitowała Carmen.
Nagle jacyś panowie w granatowych uniformach zaczęli krzyczeć, żeby odsunąć się

od torów, bo nadjeżdża pociąg. I nagle zrobiła się widoczna granica pomiędzy młodzieżą, a
dorosłymi.

Już było widać światła w tunelu.
Giulia momentalnie pociągnęła Cordobę za sobą, mówiąc, że na samym początku

będzie luźniej. Nie tracąc ani chwili dłużej pobiegły na drugi koniec peronu. Może i ludzie
patrzyli się na nie dziwnie, ale osiągnęły swój cel. Zdyszane wpadły do wagonu po czym
zajęły upragnione miejsca siedzące.

Usłyszały głośne, powolne oraz basowe pikanie. Drzwi zasunęły się automatycznie.
- Następna stacja: Barcelona. Dziesięć minut – oznajmił miły, ciepły głos z radia.
Metalowe wagony lekko szarpnęły i cała konstrukcja pojechała do przodu wydając

przy tym ciche pomrukiwanie. Carmen pogładziła zielone obicie na siedzeniach oraz
błyszczące rurki służące do trzymania.

- A właściwie skąd wiedziałaś, że tu będzie luźno? – zapytała Cordoba rozglądając się

po jasnym wnętrzu.

- Bo stało najmniej osób – odpowiedziała, zaraz po tym napiła się trochę wody.
Czarnowłosa założyła nogę na nogę, podziwiając wnętrze metra. Jej uwagę przykuł

mały ekran zawieszony na przeciwległej ścianie. Z nieudawanym zainteresowaniem czytała
informacje o pogodzie, polityce, sporcie, kulturze a nawet angielskich słówkach. Nie mogła
wyjść z podziwu, że ktoś był na tyle inteligentny i wymyślił coś takiego.

Nagle metro mocno szarpnęło, a Carmen zobaczyła białe iskry przez okno.
- Co to było? – zapytała przerażona.
- Małe spięcie – odpowiedziała Giulia pisząc coś na telefonie.
- Jakie spięcie?
- Czy ja mam magistra elektryki? Jedziemy dalej? Jedziemy, a to oznacza, że nie ma

powodów do niepokoju.

Cordoba ponownie się rozejrzała i wzrok zatrzymała na małej dziewczynce siedzącej

sobie na sąsiedniej ławce. Jeszcze kilka lat temu to Carmen miała swój pierwszy dzień w
nowej szkole. Z tą różnicą, że ona pojechała samochodem, bo metro dopiero budowali. No i
może wyglądała na mniej przerażoną.

Po krótkim czasie zdała sobie sprawę, że coś ją irytuje. W mig spostrzegła młodych

chłopaczków z drugiej klasy, którzy to głośno rozmawiali oraz przeklinali. Dziewczyna
gwałtownie wstała i udała się na drugi koniec przedziału z wrogim nastawieniem.

- Ej, ty! – krzyknęła wskazując nosem na jednego z nich. – Matka nie nauczyła jak się

należy zachowywać wśród ludzi?

Dzieci lekko się zdziwiły. Cordoba bardzo dobrze wiedziała, że teraz to się uważali za

panów tego świata – w końcu przeżyli już jeden rok w szkole! No normalnie doświadczenie
życiowe, którego nie powstydziłby się żaden weteran wojenny.

- No co tak nagle ucichłeś? – warknęła nachylając się nad chłopcem.
Drugoroczni wyglądali na lekko zmieszanych. Zamiast jej coś odpowiedzieć milczeli

z nerwowym uśmiechem na ustach, modląc się o to aby sobie już poszła.

- Nie wszyscy chcą słuchać twojego małpiego chichotu – mówiła niskim tonem. –

Macie nie gadać i nie przeklinać!

background image

Chłopcy zrobili posłusznie to co im rozkazała. Cordoba odwróciła się na pięcie i miała

ochotę parsknąć śmiechem. Jakimś cudem się powstrzymała.

- Oj, nie ładnie tak znęcać się nad dziećmi – skomentowała Giulia, kiedy przyjaciółka

usiadła obok niej.

- Ja im delikatnie zwróciłam uwagę na ich zachowanie – poinformowała uprzejmie

Carmen.

- Stacja: Barcelona. Trzy minuty – oznajmił przyjazny głos.
- Ależ oczywiście – uśmiechnęła się Materazzi. – Wcale na nich nie nakrzyczałaś.
- Po prostu, dobitnie wyraziłam swoją opinię, jeśli o to ci chodzi.
Po chwili ciszy Giulia pokusiła się o jeszcze jeden komentarz.
- Nie chciałabym być twoim dzieckiem.
- Wiesz, dzięki. To właśnie chciałam usłyszeć – rzekła Carmen, a później wstała i

podeszła do elektronicznej tablicy linii metra.

- Stacja: Barcelona – powiedziała kobieta z głośników.
Drzwi się rozsunęły, a ludzie na raz, dwa, trzy wskoczyli do środka. Nadal w

pierwszym wagonie znajdowały się miejsca siedzące. Głównie dlatego, że większość magów
wsiadała do trzeciego tudzież czwartego wagonu, który zawsze zatrzymywał się blisko
wejścia na peron. Czasami ludzie w ogóle nie myślą.

- Jeszcze… siedem, osiem… Boże, dopiero na dziesiątej wysiadamy – jęknęła

Cordoba, której się ta podróż zaczynała dłużyć.

- Szybko zleci – zapewnił głos zza jej pleców.
Odwróciła się błyskawicznie. Za nią stał przystojny chłopak, który uśmiechał się do

niej figlarnie pokazując dołeczki w policzkach. Jak niby od niechcenia przeczesał dłonią
swoje czarne włosy. Spojrzał na Carmen uwodzicielskim wzrokiem.

Dziewczyna zaniemówiła. Nawet przez myśl jej nie przeszło, że ten, w którym

potajemnie się podkochuje, podróżuje metrem. Gdyby to wiedziała wcześniej, nie stroiłaby
takich fochów kiedy tu jechała.

Spojrzała na jego silne ramiona. Co ona by dała, żeby się tam skryć.
- Następna stacja: Zaragoza. Sześć minut – poinformował uprzejmie głos z radia.
Metro szarpnęło co zaskoczyło Cordobę, która nie wpadła na to, aby się czegoś

przytrzymać. W popłochu machała przed sobą rękoma. Błyskawicznie chwycił ją
czarnowłosy młodzieniec i przywrócił do pionu.

Myśląc o skrywaniu się w jego ramionach niekoniecznie miała na myśli akurat taką

sytuację. Dobra, głupio wyszło.

- ¡Gracias!

1

– wymamrotała zakłopotana dziewczyna chwytając się poręczy.

Naprawdę czuła się zażenowana.
- Nie ma sprawy. ¡Hola

2

, Didi! – powiedział do Giuli i usiadł obok swojego

przyjaciela, który dotychczas umknął uwadze Carmen.

Po chwili dziewczyna doszła do wniosku, że bezpieczniej będzie jak zajmie miejsce

siedzące. Wokół niej nie było nikogo, kto mógłby ją ewentualnie złapać. Upadek w sukience
na pewno wyglądałby efektownie, jednak Cordoba wolała sobie tego zaoszczędzić.

Usiadła obok przyjaciółki. Felipe Cortés, który w tej chwili był pochłonięty szukaniem

zasięgu jakoś niespecjalnie kłopotał się tym, że nigdy oficjalnie nie przedstawił się
dziewczynie. A teraz miał idealną okazję! W sumie, jakby na to trzeźwym okiem spojrzeć,
informowanie kogoś o swoim imieniu po sześciu latach nauki było co najmniej dziwne.

1

gracias – (hiszp.) dziękuję.

2

hola – (hiszp.) cześć

background image

- Stacja: Zaragoza. Trzy minuty – oznajmił przyjazny głos.
- Didi, rozmawiałaś dziś z Niño? – zaciekawił się Cortés. – Bo nie mogę się do niego

dodzwonić.

Giulię znali, bo była dziewczyną ich przyjaciela, więc logiczne, że jej się przedstawiać

nie musieli. O Carmen pewnie tylko słyszeli. No może czasami widzieli ją w towarzystwie
Materazzi. Z drugiej strony, Cordoba mogła sama rękę wyciągnąć i powiedzieć swoje imię.

Czarnowłosa dziewczyna chyba popadała w jakąś obsesję związaną z przedstawianiem

się.

- Wsiadł w Madrycie, ale chyba do innego wagonu – powiedziała Giulia. – Kazałam

mu, żeby przesiadł się do pierwszego.

- Bym się śmiał jakby został na peronie – rzekł Cortés chowając telefon do kieszeni.
- Ha! Barcelona wygrywa już dwoma golami – rzekł z dumą chłopak, który do tej pory

siedział cicho.

Javier Casillas był to hiszpański, przystojny młodzieniec o typowej latynoskiej urodzie

z ogromnym poczuciem własnej wartości. Jedyne co cenił sobie w życiu to kobiety.
Doskonale wiedział, że za nim szaleją, tak więc lubił ten fakt wykorzystywać. Nie
interesowały go długie związki. Cenił sobie niezależność. Być może właśnie ta jego
niedostępność tak rozbudzała dziewczęce wyobraźnie. Która nie marzy o usidleniu
Casanovy?

Spojrzał na Carmen i Giulię tajemniczym wzorkiem.
- Wygrywam pięć do zera z Interem – poinformował takim tonem jakby wyjawił jakąś

wielką tajemnicę.

- Stacja: Zaragoza.
- To super – odpowiedziała z uśmiechem Materazzi.
Nastała chwila ciszy, w trakcie której wszyscy wpatrywali się w drzwi jak

zaczarowani. Usłyszeli długie i niskie pikanie, po czym wejście się zamknęło.

- Stacja: Pamplona. Pięć minut.
- Gdzie on jest? – zapytał Felipe, który wierzył, że tym razem do wagonu wejdzie

Nicolás.

Giulia nic nie odpowiedziała. Ponownie wykręciła numer swojego chłopaka. Niestety

nie odbierał. To się robiło naprawdę dziwne.

- Stacja: Pamplona. Trzy minuty – oznajmiła kobieta w radiu.
- Jest poza zasięgiem – potwierdziła to czego się spodziewała.
Jeszcze kilka razy próbowała się do niego dodzwonić jednak bezskutecznie. Felipe tak

się śmiał, ale może on faktycznie wyszedł z wagonu i nie zdążył wsiąść? Przez kilkanaście
minut dyskutowali o tym co się mogło stać. Dopiero na stacji Ciudad Real się uspokoili,
ponieważ w drzwiach stanął Nicolás Romero Torres.

Wysoki, atrakcyjny chłopak o wysportowanym ciele podał dłoń przyjaciołom, Carmen

rzucił ciche hola, a Giulię pocałował delikatnie w usta.

- Sorry, ale Didi mi źle powiedziała – zaczął swoją historię. – Następnym razem jak

mówisz pierwszy wagon, bądź łaskawa powiedzieć z której strony liczyć.

- Mogłeś się domyślić – oburzyła się Materazzi.
- No to się domyśliłem i musiałem co stacja wybiegać z wagonu i wpadać do

następnego. Od Zamora to się zrobił taki kocioł, że ledwo zdążałem.

- A widzisz, u nas taki luz – rzekła Giulia szczerząc ząbki.
- Spróbujcie następnym razem przebiec z jednego końca metra na drugi podczas jazdy

– mówił z ironią Torres. – Naprawdę. Super sprawa!

- Nie przesadzaj – mruknął Casillas. – Przecież lubisz biegać.
Chłopcy zamilkli na chwilę. W tym czasie Javier dokończył mecz w podręcznym

symulatorze gier z niezmienionym wynikiem pięć do zera. Popatrzył na przyjaciół przez

background image

chwilę, po czym zaczął opowiadać jak to fajnie było na kursie w Bilbao z Felipe. Zajęcia
dotyczyły jak najlepszego wykorzystania swoich mocy podczas samoobrony.

Zanim Cordoba się obejrzała, Casillas i Cortés stali naprzeciw siebie. Chcieli

zademonstrować to czego się nauczyli. W tak zwanym między czasie, chłopcy zaczęli się
kłócić o ułożenie dłoni. Jeden twierdził, że miała być lekko ugięta, drugi zaś, że maksymalnie
wyprostowana.

Wyszło na to, że na poważnie zaczęli się pojedynkować.
- No zrób coś – powiedziała cicho brązowowłosa patrząc wymownie na swojego

chłopaka.

Facet wzruszył ramionami. Nie pałał niekiełznaną chęcią ingerowania w potyczki

słowne przyjaciół. Póki nie dotykało go to personalnie, starał się być na uboczu. Po co ma
nadstawiać karku? Inna sprawa, że on był spokojnym chłopakiem i wszystkie problemy starał
się rozwiązywać kompromisowo. Natomiast Felipe oraz Javier niekoniecznie. Byli za bardzo
honorowi i uparci, aby ustąpić.

- Zrobisz coś czy nie? – warknęła Giulia.
Nico skrzyżował ręce na piersi, a Casillas oraz Cortés coraz głośniej przekomarzali

się, który z nich więcej potrafi.

- Nie – odpowiedział.
W sumie Torres też był uparty.
Panowie, którzy stali naprzeciw siebie, podwinęli rękawy. Wreszcie zamilkli. Mierzyli

się tylko wzrokiem. Po chwili, w dłoniach chłopców pojawiły się kule z niebiesko-srebrnymi
nitkami. Felipe nie wytrzymał napięcia i jako pierwszy rzucił urok. Casillas zrobił unik. Nie
tracąc czasu lewą ręką posłał silne zaklęcie paraliżujące. Cortés zaskoczony takim obrotem
sprawy, ukucnął po czym przekształcił swoją kulę mocy w prowizoryczną tarczę obronną.
Tarcza, zamiast urok pochłonąć, odbiła go od siebie. Służki światła latały jak szalone po
całym wagonie. W końcu uderzyły w Cordobę zanim tamta zdążyła jęknąć.

- Widzisz co zrobiłeś?! – krzyknął Felipe wskazując dłonią na Carmen, która

nieprzytomna leżała na podłodze.

- Ja?! – krzyknął Casillas.
- To twoja wina – warknęła Giulia i podbiegła do przyjaciółki.
- Moja? – zdziwił się Nico. – Jak to moja?
- Gdybyś coś zrobił, to by ona nie dostała – wytłumaczyła logicznie Materazzi. – I co

teraz?

- To twoja wina – poinformował uprzejmie Casillas. – Źle wyczarowałeś tarczę. To się

robi na wyprostowanych palcach – dodał szczerząc ząbki.

Cortés spochmurniał.
- Oj dobra, co my teraz będziemy winnego szukać – mruknął Felipe chcąc załagodzić

sytuację. – Trzeba jej pomóc.

Cała trójka spojrzała na dziewczynę, która nie dawała żadnych oznak życia.
- Stacja: Pamplona.
Nico zerknął na tłum przed drzwiami. Czym prędzej podniósł dziewczynę z podłogi i

posadził na siedzeniu opierając o ścianę. Bał się, że ją uczniowie Akademii staranują. W
sumie, nie pomyliłby się.

- No świetnie, Cordoba – szepnął Javier odwracając się do przyjaciół.
Na końcu wagonu, dało się dostrzec starszego mężczyznę. Był promotorem w

sprawach panowania nad własnymi mocami. Wymagał pełnego zaangażowania na zajęciach,
bardzo często nie odpuszczał podczas egzaminów, jednak wszyscy go lubili. W prosty sposób
potrafił przekazać swoją wiedzę, a i miał nieprzeciętne poczucie humoru!

- Następna stacja: San Sebastián. Sześć minut – powiedział ktoś z głośników.

background image

Profesor Cordoba był bratem ojca Carmen, a ten fakt w dużej mierze komplikował

życie dziewczyny. Bardzo często czuła się przez niego prześladowana i według jej oceny nie
mogła robić wielu rzeczy na jakie pozwalano innym uczniom.

- Co teraz? – zapytał Nicolás trzymając Carmen za ramię aby nie upadła.
- Idź go jakoś zagadaj – powiedział Felipe do Giulii. – Zapytaj się o jakieś uroki czy

coś.

Materazzi spojrzała na Cortésa tak jakby przestała rozumieć po hiszpańsku.
- Zaraz pociąg dojedzie do następnej stacji, może wyjdzie – powiedział z nadzieją i

popchnął dziewczynę ku sylwetce starszego mężczyzny. – No idź, my tu coś wymyślimy.

Giulia z misją do wykonania zaczęła przeciskać się między uczniami, zostawiając

nieprzytomną przyjaciółkę na pastwę trzech uroczych młodzieńców.

- No to co teraz? – zapytał ponownie Torres.
- Myślisz, że nam wlepi karę za to używanie uroków? – mruknął Felipe do Casillasa.
- Carmen pewnie by was wybroniła – wtrącił Nicolás puszczając dziewczynę, - ale

jakimś trafem jest nieprzytomna.

- Mam dziwne uczucie, że się może lekko wkurzyć – szepnął Javier. – Co dziewczyna

może robić kiedy jest nieprzytomna?

Chłopcy ponownie spojrzeli na ciemnowłosą.
W sumie to nie wiele rzeczy. Można wmówić profesorowi, że jego bratanica śpi, ale

jak będzie chciał ją obudzić to się wszystko wyda. Jakby chcieli mogliby ustawić jej głowę w
ten sposób, aby wyglądało na to, że coś szepce chłopakowi na ucho. Mogą zrobić tak, aby
ludzie pomyśleli, że dziewczyna całuje się z facetem…

Te ich rozmyślania chyba szły w złym kierunku.
- To posadzimy ją u ciebie na kolanach – zaczął Felipe wskazując na Torresa.
- Dlaczego na moich? – od razu zastanowił się chłopak. – Ja mam dziewczynę.
- No to na Javiera… - skorygował plany Cortés.
- Nie no, nie może mi siadać na kolanach jakaś obca dziewczyna, bo podrywam

Soledad i w takim przypadku to nigdy się ze mną nie umówi.

Felipe spojrzał na przyjaciela całkowicie zaskoczony.
- Tą z piątego roku? – zastanowił się. – Nie startowałeś już do niej wcześniej?
- Ją się zdobywa małymi krokami – odpowiedział dumnie Javier. – Ale tak w gruncie

rzeczy, czemu sam nie weźmiesz udziału w przedstawieniu? – zapytał Casillas. – Przecież to
wszystko przez ciebie.

- Stacja: San Sebastián. Trzy minuty.
- Nie ugryzie cię. Jest nieprzytomna – zapewnił Torres.
Felipe zerknął to na przyjaciół, to na Giulię rozmawiającą z profesorem, w ostatnim

ruchu na Carmen.

- No dobra, zamieniamy się – powiedział to tak szybko jakby miałby się zaraz

rozmyślić.

I już po chwili, z uśmiechem na ustach, siedział obok Cordoby.
- Od kiedy ty taki płochliwy do dziewczyn? – zaciekawił się Casillas.
- Baranie, łap ją! – krzyknął Torres stojąc na straży bezpieczeństwa przyjaciółki

Materazzi.

Felipe odruchowo wyciągnął rękę w bok natrafiając na ciepłe ciało.
- Noo… trzeba ją trzymać – rzekł sarkastycznie Nicolás.
- Uwaga, profesor idzie – szepnął Casillas ukradkiem.
Jedyne co zdążył zrobić Felipe, to objąć dziewczynę i położyć jej głowę na swoim

ramieniu. W duchu nie przestawał się modlić aby starszy mężczyzna jak najszybciej sobie
poszedł nie pytając o nic. Cortés nie chciał następnego tygodnia spędzić na porządkowaniu
archiwów. On ma wiele innych rzeczy do roboty!

background image

- Czołem dzielna młodzieży – zaczął przyjaźnie Cordoba zatrzymując wzrok na

bratanicy.

- Czołem! – krzyknął Javier. – A czy w tym roku będą pojedynki? – próbował jakoś

pospiesznie odwrócić uwagę od dziewczyny.

- Co jej jest? – zapytał starszy mężczyzna ignorując pytanie ucznia.
Nastała chwila ciszy. Jakoś nikt specjalnie nie kwapił się, aby narazić się profesorowi.

Cortés czuł na sobie wzrok przyjaciół. No tak, to on jest winny całemu temu zamieszaniu i jak
już ma ktoś kłamać to tylko on.

- Śpi – odkrząknął nieznacznie. – Śpi – powtórzył głośniej.
- No to trzeba ją obudzić – poinformował Cordoba i zbliżył się do bratanicy. –

Carmen… wstawaj… Carmen… - mówił gładząc ją po policzku.

Za plecami promotora Casillas jeszcze próbował pokazać Felipe aby nie pozwolił

zobaczyć źrenic dziewczyny. Dziwne by było gdyby ten mężczyzna nie rozpoznał uroku,
przecież to jego dyscyplina naukowa.

- Carmen… - Cordoba zaczął bratanicą lekko potrząsać.
Wszyscy wstrzymali oddech. Wiedzieli, że kłamstwo zaraz się wyda. Giulia zaczęła

panikować w duchu. Teraz była pewna, że jej się też oberwie!

To była najdłuższa i najbardziej stresująca chwila w życiu Materazzi. Przez moment

miała ochotę wykrzyczeć na cały głos co się stało tylko po to, aby mieć to z głowy. Po chwili
namysłu uznała taki wybryk z głupi pomysł i nadal milczała.

- Co jej zrobiliście? – mówił powoli profesor, a tętno Felipe osiągnęło najwyższy

wynik.

Chłopak nie wiedział co odpowiedzieć. Milczał, wpatrując się w zamknięte oczy

dziewczyny.

- Słucham? – mówił promotor co już brzmiało jak groźba.
Wszyscy zaczęli wpatrywać się w dziewczynę. Nagle, bez uprzedzenia, starszy

mężczyzna lekko rozchylił Carmen prawe oko.

- To moja wina! – krzyknął Felipe w geście rozpaczy.
Profesor oraz przyjaciele spojrzeli na niego z zaskoczeniem. Nawet Carmen wyrwała

się z jego silnych ramion po czym patrzyła w jego stronę jakby zobaczyła największego
wariata w Akademii.

- C-c-carmen? – wyjąkał zaskoczony Cortés.
Super! Nauczył się jej imienia w tych ekstremalnych warunkach.
- No i spaliłeś – skomentowała.
- Stacja: San Sebastián.
Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Drzwi się rozsunęły, profesor pociągnął za

sobą bratanicę bez żadnych komentarzy, wyszli, na ich miejsce przyszli nowi uczniowie, a
Giulia, Nico, Javier i Felipe pozostali sam na sam z pytaniem jak to wyszło, że Carmen
naprawdę spała.

- Następna stacja: La Coruña. Dwanaście minut. – oznajmiła kobieta w radiu.
Metro szarpnęło, ruszyli dalej bez Cordoby. Zaskoczeni usiedli na jednej ławce.
- Rozumiecie coś z tego? – zapytał Felipe wskazując palcem na okno.
- Nic – odpowiedziała Materazzi siadając na kolanach Torresa.
- Zaklęcie odbiło się od tarczy i zmieniło właściwości? – rzucił w przestrzeń Nicolás.
Chłopcy zastanowili się przez chwilę.
- Wydaje mi się, że urok trwał krócej niż myśleliśmy – zaczął Casillas. – Po prostu, od

pewnego momentu zaczęła sobie z nas żarty stroić.

Giulia z trudem powstrzymywała uśmiech nasuwający się na usta. Carmen wykiwała

trzech najsprytniejszych chłopaków w Akademii, co było im wysoce nie w smak. Oczywiście

background image

trzeba też brać pod uwagę fakt, że Cordoba być może chciała nacieszyć się ramionami
Cortésa. Ale to jest być może.

Nagle ktoś z końca przedziału krzyknął hasło Carmen. Odruchowo spojrzeli w tamtą

stronę. Materazzi od razu zobaczyła Davida Villa. Chłopak o gęstych, farbowanych blond
włosach żywo dyskutował z przyjaciółmi. Nie zależało mu czy ich rozmowę ktoś usłyszy cz
też nie, z tego powodu Giulia wszystko doskonale rozumiała.

- O Kłoda – powiedział Casillas.
- Co? – zapytała Materazzi nie rozumiejąc o co chodzi.
- Villa jest tak tępy jak kawałek drewna – wyjaśnił filozoficznie Javier. – Nie

wiedziałaś? Przecież to facet – uśmiechnął się szeroko – twojej koleżanki.

Dziewczyna z politowaniem spojrzała na chłopaka. Jak on mógł uwierzyć w takie

brednie? No ale z drugiej strony miał pełne prawo zważając na to, że Villa rozpowiada tę
plotkę komu popadnie.

- On ją prześladuje krok w krok – wyjaśniła Giulia. – Carmen próbowała wszystkiego

aby się zniechęcił, ale to uparte stworzenie. Najpierw ją wyzywa, potem przeprasza i daje
dużo drobnych prezencików typu jakieś figurki piesków czy coś.

- Ma to jeszcze? – zainteresował się Nico.
- Ona wszystko trzyma, to taki chomik – powiedziała Materazzi. – Byłoby tego dużo,

dużo więcej, ale większość listów niszczyła na bieżąco, albo nie przyjmowała w ogóle.

- Tylko czekać aż się oświadczy – powiedział wesoło Felipe krzyżując palce rąk na

głowie.

Dziewczyna zamyśliła się przez chwilę.
- No jak? Przecież on się już oświadczył – zawiesiła głos. – Nie wiedziałeś?
- Kiedy? – zapytał zaskoczony Cortés.
- A bo ja wiem – zastanowiła się Giulia. – Tak gdzieś w pierwszej klasie.
Chłopcy nie bardzo wiedzieli czy dziewczyna w tym momencie mówi prawdę czy

żartuje.

- No co się tak patrzycie, nic nie słyszeliście? – zapytała zdziwiona. – Głośno o tym

było w Akademii. Ukradł pierścionek matce, a potem przez cały dzień wciskał go Carmen.
Tamta go przyjmowała i oddawała. Na koniec dnia postanowiła mu go zwrócić. Biedny nie
wiedział co zrobić i gdy zobaczył jej mamę, powiedział, żeby przekazała pierścionek córce.

- Przekazała? – zapytał nieśmiało Felipe.
- No cóż, w sumie tak, ale nie tej osobie co by chciał – powiedziała Materazzi. –

Zwróciła go jego matce.

- Tak naprawdę to w pierwszej klasie byliśmy jeszcze dziećmi – poinformował Nico

jakby chciał usprawiedliwić Villę.

- Przestań – powiedział Felipe. – Ja też miałem te jedenaście lat i nie latałem z

pierścionkiem matki do dziewczyny.

- Bo nie byłeś na tyle inteligentny aby na to wpaść – rzekł Javier z wrednym

uśmiechem.



Metro zaczynało zwalniać, a wszyscy trzymając torby w rękach stali tuż przy drzwiach

gotowi do wyjścia. Gdyby ktoś, dziwnym trafem zaspał i tak przypadkowo został w wagonie,
będzie zmuszony pojechać prosto do Madrytu i od nowa zacząć swoją podróż.

- Stacja: Akademia. Dziękujemy za skorzystanie z naszych linii transportowych

rozległ się tradycyjnie ciepły głos z głośników.

background image

Uczniowie wyszli na kamienną posadzkę. Pierwszaki wypatrywali w tłumie jakiś

dorosłych, natomiast wszyscy inni maszerowali po ruchowych schodach na wyższe piętro, do
sal lekcyjnych, w celu zamienienia ubrań na szkolne uniformy.

Dochodziła godzina dwudziesta. Mieli jeszcze trochę czasu.
W samym centrum okrągłego korytarza, znajdowała się szklana winda, zdolna

pomieścić piętnaście osób. Była dość ograniczonym urządzeniem jak na tę Akademię, gdyż
poruszała się tylko w górę i w dół, nie tak jak jej mniejsze modele umieszczone po bokach,
które to świetnie sobie radziły z jazdą w poziomie.

Giulia stała przy drzwiach do największej sali w budynku. Uczciwie mówiąc,

promotorzy używali jej kilka razy do roku, głównie na duże uroczystości. Na co dzień
upychali tam różne niepotrzebne graty takie jak stoły, ławki, świąteczne dekoracje. Materazzi
nigdy nie wiedziała co z tym wszystkim robili, kiedy było rozpoczęcie roku nauki.

- Panna Didi! – krzyknął ktoś zza jej pleców. – Pani poczeka!
Może wynosili to na plażę?
- Giulia, mówię do ciebie – warknęła dziewczyna stając przed przyjaciółką.
Francisca Miramontes – blondowłosa piękność o dość zadziornym uśmiechu

desperacko trzymała przyjaciółkę za rękę. Dziewczyna zdążyła już założyć krótką czarną
spódnicę w kremowo-czarną kratkę oraz białą koszulę z logiem Akademii naszytym na
rękawie. Kilka kolorowych bransoletek i ciemny żakiet trzymała jeszcze w ręce.

- Co się nie zatrzymujesz? – zapytała.
- Fleer, widziałaś Carmen? – powiedziała ignorując pytanie przyjaciółki. – Jest poza

zasięgiem – uniosła do góry komórkę.

- Nie - odpowiedziała automatycznie.
Dziewczyny powolnym krokiem weszły do sali. Intuicyjnie skręciły w prawą stronę.

Mniej więcej gdzieś w tamtych rejonach znajdowały się miejsca wcześniej dla nich
przygotowane. W mig znalazły swoje bileciki z nazwiskami. Usiadły na drewnianych
krzesłach. Giulia zaczęła się rozglądać, ale w tym tłumie ludzi trudno było cokolwiek
zobaczyć. Każdy szukał swojego stołu odpowiadającego własnemu oddziałowi w Akademii.

Nagle nad ich głowami nachylił się Nicolás Torres.
- No co tam moja pani? – uśmiechnął się niewinnie. – ¡Hola Fleer!
- Hej ziomek – dopowiedziała blondynka.
Materazzi spojrzała na niego. Założył białą koszulę i kremowe spodnie, które uparcie

brudził podczas grania w piłkę nożną. Żółty krawat w ciemne paski założył sobie niedbale na
szyję a czarną marynarkę ukrywał za plecami.

Jakoś nikt specjalnie nie pałał miłością do tych szorstkich żakietów.
- Widziałeś Carmen? – zapytała Materazzi.
- A wiesz co – rozejrzał się chłopak po sali, – nie – odparł, siadając obok dziewczyny.

- Dobrze? – zapytał pokazując żółty skrawek materiału na biały tle.

- Może trochę krótszy – poinstruowała Giulia podciągając krawat wyżej.
Chłopak zaczął wiązać elegancki supełek na szyi.
- No… a wasze gdzie? – zapytał.
Materazzi oraz Miramontes od razu podniosły jakieś czerwone materiały w paski.
- Ale sama umiem zawiązać – zaznaczyła Giulia.
Chłopak nie tracąc chwili, gdy tylko skończył zajmować się swoją szyją, wyrwał

krawat z ręki dziewczyny i zawiązał zanim tamta zdążyła zaprotestować. Później wstał,
poinformował, że nie musi mu dziękować, założył marynarkę po czym zapytał jak wygląda.

- Dobrze – skomentowała Materazzi.
- Powinnaś odpowiedzieć jak grecki bóg – rzekł z udawaną urazą. – Ale spokojnie

Wisienko, jeszcze nad tym popracujemy – i poszedł do stołu obok zajmując miejsce niedaleko
Casillasa oraz Cortésa.

background image

Nagle, w drzwiach pojawiła się Cordoba z rękoma w kieszeniach krótkich spodenek w

kremową kratę. Zanim doszła do stołu zdążyła związać włosy w wysoki kucyk. Zignorowała
pytający wzrok przyjaciółki i zajęła miejsce z przodu. Nie to, żeby ich unikała. Po prostu
uczniowie byli usadzani alfabetycznie.

Odruchowo poprawiła sztućce wokół porcelanowego talerza z motywem smoka.
Nic tylko czekać, aż się w końcu zacznie ta kolacja.
- ¡Hola! – powiedział młody chłopak opadając bezwładnie na drewniane krzesło. –

Caray,

3

tych ludzi jest za dużo! Nie można normalnie przejść.

- ¡Hola Esteban! – powiedziała z uśmiechem Carmen zakładając nogę na nogę. – Tak

wiem, ale podobno w przyszłym roku mają zrobić jeszcze dwa wejścia.

- Nie, już powiedzieli, że to za dużo będzie kosztowało, rozmawiałem z profe

4

mruknął chłopak i chwycił swój bilecik stojący na talerzu. – Esteban Castro Domínguez –
przeczytał po cichu.

Po chwili spojrzał na karteczkę sąsiadki i uśmiechnął się. Zwinnym ruchem zabrał

bilecik Cordoby.

- Ej, Pablo – krzyknął do kolegi, który dopiero, co usiadł na przeciw niego, - zobacz! –

Puścił karteczkę dziewczyny, która spadła na jego tors i niżej. – Carmen na mnie leci –
stwierdził.

Chłopak zaczął chichotać, a dziewczyna lekko się uśmiechnęła czekając na większą

kreatywność kolegi.

Przy stole zaczynało pojawiać się coraz więcej dawno niewidzianych twarzy. Swoje

miejsce obok Carmen zajęła również Mercedes Alonso Gutiérrez – ładna, wesoła dziewczyna.
Bardzo często służyła dobrą radą czy pomocą, jednak miała jedną irytującą cechę – była
okropną plotkarą. Gdy tylko nadarzała się okazja najpierw wyciągała informacje ze swojego
rozmówcy, a potem wiadomości na temat jego znajomych. Ta wścibskość i bezpośredniość
niejednokrotnie denerwowała Carmen. Ale tak ogólnie to postać jak najbardziej pozytywna.

- Co tam słychać? – zagadnęła poprawiając sobie czerwony krawat na szyi. – Jak

wakacje?

- Względnie – odpowiedziała Cordoba, – a twoje?
- Byłam na Hawajach z Kike – rzekła rozglądając się po sali. – Nawet fajnie było,

poznaliśmy kilku turystów z Rosji. Ty wiedziałaś, że u nich nie jest tak, że ciągle pada śnieg?

Carmen uśmiechnęła się i wyprostowała, wtedy to do jej uszu dotarły jakieś urwane

zdania wygłaszane przy akompaniamencie salw śmiechu. Odwróciła się ostrożnie po czym
zobaczyła jak Esteban szybko porusza małymi karteczkami włożonymi w siebie.

- I na pieska – powiedział stawiając jedną karteczkę na stole.
Carmen, czym prędzej chwyciła swój bilecik.
- Erotycznie to ty się wyżywaj na Pablo czy Piqué, a mój skromny bilecik zostaw –

powiedziała Cordoba z uśmiechem. – Obawiam się, że możesz nie wyżywić małych karteczek
i nie zagwarantować im odpowiedniego wykształcenia.

- Ale ci dowaliła – powiedziała jakaś dziewczyna siedząca obok czarnowłosego

chłopaka.

Nagle rozległy się głośne stuki. Na końcu sali, na podeście ukazała się kobieta o

azjatyckiej urodzie. Carmen nie dowidziała dobrze, ale chyba była ubrana w długą jasną
sukienkę z szeroką wstążką pod biustem.

Taka kreacja w stylu kobiet Napoleona Bonaparte.
- Witam wszystkich bardzo serdecznie – rzekła i położyła jakieś papiery na pulpicie. –

Nazywam się Rosa Alonso i jestem zwierzchnikiem Akademii Delgado już od dwudziestu lat.
Mam nadzieję, że ten rok będzie równie spokojny i udany jak poprzednie – zerknęła na swoje

3

Caray! – (hiszp.) Boże!

4

Profe – (hiszp.) potocznie profesor; sor.

background image

notatki. – Wczoraj dotarła do mnie lista z międzynarodowymi konkursami. Muszę przyznać,
że ich ilość jest imponująca, mam nadzieję, że uczniowie wyrażą chęć uczestniczenia w nich.

- Taaa, już biegnę – mruknęła Mercedes krzyżując ręce na piersi. – Ale się

rozpędziłam.

Cordoba tylko się uśmiechnęła, bo do końca nie usłyszała, co koleżanka powiedziała.

Nigdy nie przykładała wagi do tego, co działo się podczas kolacji. Z reguły i tak to, co
najważniejsze było powielane na lekcjach, więc po co zawracać sobie tym głowę?

Dziewczyna dyskretnie ziewnęła i spojrzała na portrety ludzi zawieszonych na ścianie.

Byli to poprzedni zwierzchnicy Akademii. Carmen nie wiedziała jak i po co ta Azjatka
znalazła się w tej instytucji. Nikt wcześniej nie posiadał takich egzotycznych rysów twarzy.
W szkole krążyły różne teorie, a to, że przekupiła prezydenta i dostała tę posadę, albo była
nieślubnym dzieckiem ostatniego dyrektora, lub też uciekała ze swojego kraju, ponieważ
została skazana za zabójstwo trzech niebezpiecznych gangsterów.

Uczniom najbardziej podobała się ta trzecia wersja.
Nagle Carmen poczuła, że coś uderzyło ją w tył głowy. Podniosła kartkę z podłogi i

przeczytała w myślach:

Tworzymy opowiadanie o naszej szkole.

Dopisz swoje trzy słowa.

Dawno, dawno temu...

...wybudowano tę szkołę...

...po skończonej pracy...

... budowniczy poszli do...

... lasu, a tam...

... spotkali nagą Rosę...

...która miała na nich ochotę...

To nie są trzy słowa!

Sorry, ale aż się prosiło.

... pan z wąsikiem...

... zrzucił palto...

Nie uważasz, że to dziwne, aby budowniczy miał palto?

Trzy słowa, nie dociera? Blokada się w mózgu włączyła? Mur Chiński tam budujecie?

¡Que te den por el culo!

5

Ty hijo de puta

6

! Jak ty się do mnie odzywasz!

Jezu, dajcie sobie siana!

Piękna ta historia szkoły.

Zamknij się debilu!

Samo życie, samo życie...

... takie właśnie jest.

Carmen odwróciła się w stronę siódmoklasistów. Jeden z nich wyciągnął rękę do

dziewczyny aby oddała mu kartkę. Zrobiła to o co prosił. W sumie, nie wiadomo czego się
spodziewała. W Akademii była tylko jedna grupa osób zdolnych do publicznego naśmiewania
się z zwierzchnika. Dla nich nie istniało coś takiego jak dyscyplina. Profesorowie wymyślali
coraz to okrutniejsze kary jednak nic nie skutkowało. Nawet wuj Carmen przyznał się, że raz
miał ochotę ich rozszarpać na lekcji. Powiedział również, że wysłali pismo do władz z prośbą
o ograniczenie ich mocy.

5

¡Que te den por el culo! – (hiszp.) chuj ci w dupę; (dosł.) niech ci dadzą w/przez dupę

6

hijo de puta – (hiszp.) skurwysyn

background image

Może w takim przypadku trochę by spokornieli.
- Następnie – ciągnęła dalej pani zwierzchnik, – profesor Cordoba pragnie, zaznaczyć,

że zapisy do między klasowych pojedynków trwają do dwudziestego dziewiątego września
włącznie i ani dnia dłużej.

- O, to wcześnie – odezwał się Esteban odrywając się od podpalania serwetki z

pomocą stojącej na stole świeczki.

- Przypominam, że klasy pierwsze i drugie nie mogą brać udziału w tego typu

konkursach – poinformowała uprzejmie Rosa. – Nie przychodźcie do profesora Cordoby, bo i
tak nie zrobi dla was wyjątku.

Odezwały się ciche jęki i pomrukiwania.
- Cisza – zagrzmiała kobieta i spojrzała na nauczycieli. – Czy ktoś ma coś do dodania?

– powiedziała już nieco łagodniej. – Skoro nie, możemy zacząć kolację.

Na stołach pojawiły się przeróżne dania. Każdy od razu ucieszył się na widok tak

apetycznie wyglądających posiłków. Na sali znowu zaczynało być głośno. Wszyscy
dynamicznie gestykulowali i prawie krzyczeli do swojego sąsiada. Carmen od razu sięgnęła
po swoje ulubione gazpacho

7

ignorując namowy Mercedes by tym razem spróbowała czegoś

innego. Po dwóch łykach świetnie przygotowanego dania, dziewczyna zaczęła rozglądać się
za Felipe. Znalazła go przy stole obok. Siedział w sąsiedztwie Javiera zajadając się
empanadillas

8

. Przez te wszystkie lata zauważyła, że jej wybranek lubił porządnie zjeść i nie

nigdy nie odmawiał czekoladowego deseru. W pewnej chwili Carmen gwałtownie odwróciła
głowę, aż Esteban zapytał czy wszystko w porządku. O mały włos, a Navarro Cortés i
Cordoba spotkaliby się wzrokiem. Do końca uczty dziewczyna nie ryzykowała i zajmowała
się sprawami swojej klasy.

Po kilkudziesięciu minutach wszyscy byli tak najedzeni i zmęczeni, że przedłużanie

kolacji nie miało sensu. Zwierzchnik Akademii uprzejmie się pożegnał przypominając o
przestrzeganiu ciszy nocnej, po czym pozwolił odejść od stołów. Każdy odetchnął z ulgą i
wyszedł z sali.

Carmen dołączyła do Francisci oraz Giulii. Zerknęły na ulotki konkursów, po czym

bocznym wejściem wymknęły się na plac przed Akademią. Noc była ciepła i prawie
bezwietrzna. Czuć było morską bryzę nadciągającą z Morza Śródziemnego. Aż chciało się
położyć na zielonej trawie i nigdy nie wstawać.

Dziewczyny zamierzały dotrzeć do sąsiedniego budynku. gdzie miały przygotowane

miejsce do spania. Na cześć założyciela Akademii, budowla nazywała się Conrado i
posiadała symboliczne sześć pięter. Carmen machnęła jakimś dokumentem przed oczami
profesora i bez większych kłopotów pojechała windą na ostatni poziom. Tam, na końcu
korytarza, znalazła drzwi do apartamentu, a obok nich krzywo zawierzoną tabliczkę:

Carmen Elisabetta Cordoba

Giulia Lorenza Materazzi

Francisca Blanco Miramontes

Klasa: 6 Oddział: H


Cordoba poprawiła miedziany szyld, jednak ten uparcie powrócił do krzywej formy.
- Trzeba to zgłosić – wskazała palcem na tabliczkę, kiedy dołączyły przyjaciółki.
Carmen położyła rękę na klamce, zamek w drzwiach mocno stuknął i weszła do

środka. Nic się nie zmieniło od ostatniej wizyty. Ich salon wyglądał tak jak dwa miesiące
temu. Może było w nim czyściej. Zapaliła światło, po czym zwinnym ruchem zdjęła krawat
oraz żakiet. Ubrania rzuciła na skórzaną, brązową kanapę. Z kominka chwyciła srebrnego

7

gaz pacho – hiszpański chłodnik warzywny

8

empanadillas – pierożki smażone na oleju z nadzieniem z ryb, pomidorów lub mięsa

background image

pilota i włączyła cienki telewizor. W pokoju od razu zaczęło być głośno. Dziewczyna
uśmiechnęła się. W końcu poczuła, że wróciła do rzeczywistości. Miała serdecznie dość tych
wakacji, które spędziła w domu z rodziną. To nie był odpoczynek, to był horror, który w
większości zawdzięczała swojemu padre. Ciągle wykrzykiwał, jaka to ona jest rozpieszczona
i nie potrafi docenić tego, co ma. Skończyło się na tym, że Carmen wyprowadziła się do
dziadków gdzie spędziła resztę wakacji. Oczywiście na odchodne wytknęła ojcu jak dużo
czasu poświęcał w wychowanie córki oraz jego stosunek do rodziny.

Teraz nie była taka pewna, że dobrze zrobiła.
- Mamma mia!

9

– krzyknęła Giulia tylko jak przekroczyła próg salonu. – Trzeba tu

przewietrzyć, otwórzcie okno!

Carmen skomentowała to tylko głośnym cmoknięciem, jak to miała w zwyczaju

wyrażać swoje niezadowolenie. Ona nie wiedziała, co to duszność. Lubiła, kiedy w pokoju
było ciepło i zawsze się dziwiła profesorom, którzy otwierali okna podczas zimny. No
przecież zimno jest, po co to jeszcze wietrzyć?

- Dobra, sama otworzę – warknęła Włoszka.
Francisca bezwładnie opadła na szeroki, skórzany fotel, a nogi położyła na

drewnianym, niskim stoliku.

- Wiesz, co lubię w tej szkole? – zapytała głosem, który sugerował, że trzeba

odpowiedzieć nie.

- Nie – mruknęła Cordoba zastanawiając się przypadkiem czy nie piła jakiegoś wina

po drodze.

- Że w tej szkole jest tak dużo uczniów – odpowiedziała triumfalnie. – Ciągle

spotykam jakiś nowych ludzi. Ba, nawet nie byle jakich! Same karmelki, można by rzec…
prawda Karmelku?

Carmen uśmiechnęła się na dźwięk gry słownej.
- Tylko żeby ci się do zębów nie przykleili – powiedziała z uśmiechem Cordoba.
Dziewczyna próbowała znaleźć coś interesującego w telewizji - bezskutecznie. Ciągle

napotykała jakieś idiotyczne reklamy jedzenia czy też proszków do prania. Z niezadowoloną
miną poddała się i postanowiła zobaczyć grafik szkolny na najbliższe pół roku. Wcisnęła
duży, okrągły przycisk, a na płaskim ekranie pojawiło się kolorowe menu:

» Plan Lekcji
» Zajęcia dodatkowe
» Konkursy
» Ogłoszenia

- Ooo, dobry pomysłpochwaliła Giulia usiadłszy pospiesznie obok czarnowłosej. –

Boże, tylko nie Florale – rzekła mocno zaciskając powieki i krzyżując palce środkowe ze
wskazującymi. – Tylko nie Frolare...

Carmen i Francisca uśmiechnęły się pod nosem. Wiedziały, że Materazzi była pilną

uczennicą profesor Inès Ramos. Nie to żeby się źle uczyła. O nie! Po prostu, na lekcjach tej
nieprzeciętnej kobiety zakwitła tak jakby miłość, tyle, że platoniczna. Giulia zawsze musiała
zostawać po lekcjach, aby wysłuchać jakiś nowych informacji z dziedziny Ziół Leczniczych.
Pani profesor, co i rusz pożyczała jej naukową literaturę, a potem długo dyskutowała, nad
trafnością tezy jakiegoś naukowca z Instytutu Badawczego.

Cordoba i Miramontes próbowały powstrzymać wybuch śmiechu.
One już wiedziały.

9

Mamma mia! – włoskie powiedzenie, które w zależności od okoliczności przyjmuje nieco odmienne znaczenia,

(dosł.) o matko!

background image

Materazzi nie wytrzymała. Rozchyliła lekko jedną powiekę po czym miała ochotę

głośno przekląć. Z racji tego, że nie używała wulgaryzmów postanowiła ograniczyć się tylko
do cichego ojej.

GODZINA

LUNES

MARTES

MIÉRCOLES

JUEVES

VIERNES

SÁBADO

07:00 – 07:55

-

Lat+ s. 103

ANM s. 23

-

-

Esp. s. 18

08:00 – 08:55 Flo.+ s. 65

Lat+ s. 103

ANM+ s. 23

PZ s. 2

Flo.+ s. 65

ANM+ s. 23

09:00 – 09:55 Flo. s. 65

NN+ s. 215

Prof. s. 154

Fr. s. 208/It. s. 54 NN s. 48

Prof.+ s. 16

10:05 – 11:00 NN s. 215

NN s. 215

-

Fr. s. 208/It. s. 54 Fr. s. 2/It. s. 302

Prof. s. 16

11:10 – 12:05 Prof. s. 214

-

Esp. s. 716

NN s. 223

Esp. s. 573

AA s. 214

12:10 – 13:05 Esp. s. 128

Prof.+ s. 72

Esp. s. 716

PZ s. 1024

Historia Magów s. 88 AA+ s. 69

13:10 – 14:05

-

Prof.+ s. 72

NN s. 252

-

In. s. 400

AA+ s. 69

16:15 – 17:10 AA s. 84

In. s. 201

Prof.+ s. 59

-

-

-

17:15 – 18:10 AA+ s. 84

In. s. 201

-

-

-

-

20:55 – 21:50 Caelestis

10

-

-

Caelestis+

-

-

AA – Ars Aqua

11

ANM – Ars Non magica

12

NN – Numero Numerus

13

Esp. - Español
It. – Italiano

Lat. – Latina

Prof. - Profictum

14

Flo – Florale

15

Fr. – francés

In. - Inglés

16

PZ – Przyuczenie Zawodowe

+

zajęcia

dla

zaawansowanych

(nieobowiązkowe)


- Co to jest to PZ? – zapytała Francisca mrużąc oczy.
- Tak w skrócie? – odezwała się Cordoba. – Przyjdzie facet i będzie ci mówił, w jakim

zawodzie się sprawdzisz i co masz zrobić by go zdobyć.

- Nie Carmen – zaprzeczyła Giulia, - on cię z tego będzie rozliczał.
- No świetnie – fuknęła Miramontes i założyła nogi za oparcie fotela tak, że głowę

miała na siedzeniu. – Można na to nie chodzić? – zapytała z nadzieją w głosie.

- To jest obowiązkowe – poinformowała Materazzi, - ale pewnie nie będzie się

chodziło na wszystkie zajęcia. On ci powie, kiedy masz przyjść.

- Nie mają, co robić tylko dupę zawracać – podsumowała blondynka po czy wstała i

poszła do drugiego pokoju, który pełnił rolę sypialni. – Ciao!

17

– krzyknęła w drzwiach.

Nie upłynęło kilka minut, a Materazzi również poszła spać. Nie ma, co się dziwić, w

końcu jutro zaczynała dzień swoim ulubionym przedmiotem. Musi się jakoś na to psychicznie
przygotować.

W salonie pozostała już tylko Carmen, która cały czas wpatrywała się w plan lekcji.

Zaliczyła go do względnie dobrych, bo te dwie godziny AA w sobotę trochę ją przytłaczały.

10

Caelestis – (łac.) sprawy niebiańskie/nieziemskie; ciała niebieskie; astronom. Tu przedmiot zajmujący się

badaniem wpływów ciał niebieskich na moc magów.

11

Ars Aqua – jest to połączenie Ars magica (łac.) magia, oraz Aqua (łac.) woda, czyli w dosłownym tłumaczeniu

magiczna woda; nauka o wodzie. Zajęcia sprawdzające umiejętności tworzenia mikstur.

12

Ars Non Magica – połączenie Ars (łac.) nauka, Non (łac.) nie oraz Magica (łac.) magia. Przedmiot

przyuczający do radzenia sobie w sytuacjach ekstremalnych (bez mocy).

13

Numero Numerus – połączenie Numero (łac.) liczyć, oraz Numerus (łac.) liczba. Dosłownie liczyć liczby.

14

Profictum – połączenie Proficio (łac.) rzucać, oraz Dictum (łac.) słowo. Dosłownie rzucać słowa. Dziedzina

zajmująca się urokami.

15

Florale – połączenie Flos (łac.) kwiat oraz Curare (łac.) leczyć. W dosłownym tłumaczeniu kwiat, który leczy.

16

Inglés – (hiszp.) angielski

17

Ciao – (wł.) cześć

background image

Lubiła ważyć mikstury, ale bez przesady. W sobotę? Sobota powinna być w ogóle dniem
wolnym od zajęć! Kto to wymyślił, aby w ten dzień chodzić na lekcje?

Dziewczyna głośno cmoknęła.
Tak, kochana pani zwierzchnik. Ona miała tą swoją wizję szkolnictwa, którą

skrupulatnie wprowadzała w życie. Czasami Cordoba chciała udusić ją za te pomysły. Ale
wtedy prawdopodobnie zostałaby wyrzucona ze szkoły, ojciec by się wściekł, afera nie z tej
ziemi...

Ponownie cmoknęła. Głupi pomysł.
Rozległo się ciche pikanie i dziewczyna wyciągnęła z kieszeni telefon. Odebrała

krótką wiadomość tekstową od Villi. Głośno westchnęła. Znowu będzie musiała zmienić
numer. Zastanowiła się przez chwilę. To chyba będzie dwudziesty trzeci raz w tym roku.
Odłożyła urządzenie na drewniany stolik i poszła spać. W końcu jutro czekał ją męczący
dzień.

Gdy tylko zamknęła za sobą drzwi, telefon ponownie się odezwał. Pewna, że to David,

zignorowała sygnał dźwiękowy. Pomyliła się. Gdy rano odkryła swój błąd, było już za późno.
Nie mogła oddzwonić, bo nie wyświetlił się numer. Ciekawość, kim była dzwoniąca osoba
nie pozwoliła jej skupić się na trzech pierwszych lekcjach. A może to był Felipe? – myślała.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Hiszpańska Trucizna Rozdział trzeci
Hiszpańska Trucizna Rozdział czwarty
Hiszpańska Trucizna Rozdział drugi
Hiszpańska Trucizna Rozdział piąty
Hiszpańska Trucizna Rozdział szósty
ogrody, ogrody..ogolny opis..rozdzial pierwszy, OGRODY I ICH MAGIA NA ATOLU KORALOWYM
107 lektur streszczenia - podstawowa,gimnazjum,liceum, Lalka - Bolesław Prus, Rozdział pierwszy
D&D Rozdział Pierwszy
TRUCIZNY I ZATRUCIA PIERWSZA POMOC
Kod Biblii, 1) KB-Rozdział pierwszy
ROZDZIAŁ PIERWSZY 5FZWRJGYLDPTZLREGK3SGHZEE5MOZM6QGT3XVPI
Visions of Skyfire Regan Hastings rozdział pierwszy
Prolog rozdział pierwszy
EVER ROZDZIAŁ PIERWSZY 2
Rozdział pierwszy
Rozdział pierwszy według Edwarda i rozdział 2 według Belli

więcej podobnych podstron