R
R
O
O
Z
Z
D
D
Z
Z
I
I
A
A
Ł
Ł
S
S
Z
Z
Ó
Ó
S
S
T
T
Y
Y
F
F
E
E
L
L
I
I
Z
Z
N
N
A
A
V
V
I
I
D
D
A
A
D
D
armen z przykrością stwierdziła, że autorka fragmentu tekstu w szkolnej
gazecie Carpe, już dawno wyjechała do domu na święta. Cordoba
przełknąwszy tę gorzką pigułkę, wsiadła do czarnego mercedesa ojca, który
w tym momencie był prowadzony przez zaufanego Rahula i pomknęli do rodzinnej rezydencji
w Walencji.
W domu poczuła charakterystyczny zapach lawendy. Był to ulubiony kwiat jej matki.
Ellen Penn nie mogła przejść obojętnie w sklepie obok porcelanowej zastawy z narysowanym
fioletowym kwiatem, nie umiała znaleźć jakiegoś kontrargumentu mówiącego o tym, że
dziesiąta zapachowa świeczka do ogrodu nie jest jej potrzebna, albo ten sztuczny stroik na
stół też nie. Ani pościel, ani ramka na zdjęcia, ani nawet serwetki do wycierania ust po
ptysiach, jak się każdy domyśla, w kolorze fioletowym, też nie są jej potrzebne, bo
podobnych rzeczy u niej dostatek. Wszystko trzyma w specjalnej szafie, która można by rzec,
aż ocieka tą całą lawendowością.
Mimo wszystko, Carmen wolała lawendę niż zaduch, stęchliznę czy czym tam jeszcze
dom może pachnieć. Każdy dom czymś pachnie. Raz to jest pozytywny zapach, a raz
niekoniecznie. Na ten przykład u Miramontes unosi się woń morskiej bryzy, albo cytrusowej
świeżości. Jakby wsadziła do kontaktu Brise Mini Spray i zmieniała zapach co cztery
godziny. Carmen nie ocenia i nie sugeruje. Carmen tylko mówi, jak Franciscowy dom
pachnie.
- Chcesz coś zjeść? – zapytała troskliwie matka, gdy tylko młoda Cordoba
przekroczyła próg wejściowych drzwi.
- Nie mam apetytu – odparła szczerze. – Kupiłaś sok pomarańczowy? – tym jednak
nie pogardzi.
- Jest w lodówce – powiedziała Ellen. – Panienko… - krzyknęła za nią matka
wskazując na Devdasa. - Zanieś najpierw to zwierzę do swojego pokoju, albo zamknij u ojca
w gabinecie. Tak… do gabinetu. To jego pomysł z psem więc niech cierpi – rzekła dość
sadystycznie.
- Papa jest? – odpowiedziała zdziwiona Carmen. – Dobra, zaraz go zaniosę – dodała
pospiesznie widząc wzrok matki, która generalnie nie trawiła zwierząt w domu.
- Gdzieś po ogrodzie z wujkiem się kręci.
Młoda Cordoba weszła do stylowej jadalni w której znajdował się wielki dębowy stół i
dziesięć wygodnych krzeseł. Teraz stół był jeszcze nie nakryty, ale wieczorem Ellen z
teściową przykrywały go białym obrusem i rozkładały lawendową zastawę oczywiście.
Teraz w pokoju była tylko jedna osóbka. Mała dziewczynka z dwoma czarnymi
kucykami na głowie ubrana w białe rajstopki i różową sukienkę, która wyraźnie
przeszkadzała jej w zabawie, z uśmiechem na ustach robiła kilka rzeczy na raz. Olaya – córka
Alfredo Cordoba, miała cztery lata i niespotykaną radość z życia. Interesowała się wszystkim
i koniecznie musiała uczestniczyć w życiu dorosłych. Prawdopodobnie Ellen, aby mieć
chwilę na rozmowę z matką dziewczynki – Mercedes, zleciła jej bojowe zadanie jakim było
C
C
zbudowanie Bożonarodzeniowej szopki na stole, bo z widocznym zacięciem na twarzy Olaya
ustawiała nowe figurki zwierząt. A w tle leciała bajka o typowo świątecznym tytule Barbie i
Trzy Muszkieterki.
- Dzień dobry, co tam robisz? – zapytała Carmen, na co dziewczynka odpowiedziała
mocnym uściskiem.
- Dzień dobly. Ciocia kaziała mi zbudować siopkę – odparła. – O Tyglysek… mogę
się z nim pobawić?
Carmen spojrzała na swojego psa, którego przyzwyczaiła nawoływać jako Devdas, a
nie Tygrysek. Nawiasem mówiąc, nowo ochrzczony Tygrysek nie wyglądał na zachwyconego
prośbą dziewczynki. Mimo wszystko Carmen postawiła go delikatnie na podłodze.
- Tylko uważaj by cię nie ugryzł i nie zadrapał – poinformowała młoda Cordoba.
Co ona będzie jej bronić bawić się z psem.
- Calmen, a my wcolaj byliśmy na Wielkiej Loterii
1
– pochwaliła się najmłodsza z
rodu, która uważała za stosowne poinformować siostrę cioteczną co działo się pod jej
nieobecność.
- I jak, wygraliście coś? – zapytała Carmen kontrolując zabawę dziecka z psem.
- Papa to nić, ale wujek dwie licby tlafił – odparła. – Powiedział, że jakby tlafił tsi
cyfly to by kupił butelke wina i wsyscy by się upili.
Jak zwykle dorośli nie myślą co mówią w obecności dzieci, a później te małolaty
wszystko powtarzają. Jak papugi.
Po chwili pies przestał być nowością i dziewczynka wróciła do poprzedniej czynności.
Wgramoliła się na jasne krzesło po czym obserwowała swoją różową bohaterkę na ekranie
telewizora zajadając przy tym maliny.
- Dobre maliny? – zapytała Carmen jednocześnie spoglądając na ekran swojego
telefonu sprawdzając godzinę.
- Mhm – odparła dziewczynka, po czym w błyskawicznym tempie przeanalizowała to
co siostra cioteczna trzyma w dłoni. – A pokaś mi te zjęcia – poprosiła, bo dobrze pamiętała,
że gdzieś tam w pamięci tego małego urządzenia, zapisane są zdjęcia na których Olaya pozuje
w starych strojach mamy.
- Dobrze, zaraz ci pokarzę – odparła.
- A kiedy?
- Za… trzy minutki.
- Jak będzie tsi… będzie raz dwa tsi… raz dwa tsiii… raz dwa tsi – mówiła tonem
jakby odkrywała coś nowego. – Raz… raz dwa tsi. Ooo.. zoba – wskazała na swoją małą dłoń
w której odkryła cztery palce. – Raz dwa tsi czteeely – wskazywała nosem na konkretne
palce.
- Mhm – mruknęła Cordoba.
- On tes jest muśkietelem – poinformowała Olaya wskazując na jakiegoś chłopaka w
bajce.
- Tak? – zdziwiła się Carmen wiedząc bardzo dobrze, że nic takiego nie ma miejsca. –
Skąd wiesz?
1
Wielka Loteria – dnia 22 grudnia zaraz z rana odbywa się w Madrycie losowanie popularnej Loterii. Prawie
wszyscy kupują losy, a by wziąć w niej udział. Można wygrać sporo pieniędzy. Wygrywające numery są
wyśpiewywane przez dzieci z madryckiej szkoły dla sierot San Ildefonso.
- Bo jus to oglądałam – odparła lakonicznie dziewczynka.
Gdy na ekranie pojawił się biały, dostojny rumak zwany Alexandrem, Olaya uznała,
że Carmen jest mało poinformowana w tej bajce (bądź co bądź, oglądała ją raptem
codziennie, przez miesiąc, gdy karmiła tego małego niejadka) i zaczęła swój wywód.
- Są konie biale, zielone, pomalańciowe, niebieśkie, zióte, zielone i… luziowe.
- Tak? – dziwiła się Cordoba z uśmiechem.
- I niebieśkie jeście.
- W tej bajce są takie konie? – zechciała się upewnić Carmen, czy aby nadąża za
tokiem rozumowanie tej czterolatki.
- Mhm – przytaknęła. – Gdzieś tam zaa… niewypuściają ich. – Bajka dalej się toczy i
nastała scena gdy Barbie walczy z muszkieterem. – W budzie, obok tej budy cio oni walcią.
- To tam są te konie, tak?
- Mhm.
- Oni nie chcą ich wypuścić bo wsystkich poglyzą.
- To takie niebezpieczne te konie.
Wtedy do jadalni weszła niska o szczupłej budowie ciała, młoda Mia Cordoba –
siostra Stefano. Najmłodsza z rodzeństwa, z którą Carmen miała najlepszy kontakt. Kiedyś
zwierzała się jej i prosiła o rady. Teraz, gdy Mia znalazła sobie ukochanego i wszystko
wygląda na to, że to ten ostatni, młoda Cordoba jakby się w sobie zamknęła.
- Olaya, nie męcz Carmen. Ona jest świeżo po podróży, musi odpocząć – powiedziała
witając się z dwiema bratanicami. Później córka Alfredo wskoczyła na ręce Mia i niewiele
myśląc, wpięła w ciociowe krótkie, kręcone włosy kolorową spinkę w kształcie motylka.
Carmen w tym czasie poszła przywitać się z Mercedes oraz dziadkami. Po wszystkim,
delikatnie usunęła się w cień i uciekła do swojego pokoju aby trochę odpocząć. Nie miała
zielonego pojęcia jak długo leżała w bezruchu, ale ręka przez ten czas zdążyła jej porządnie
zasinieć. A później poczuła jakby mrówki chodziły jej po całym ciele. Cieszyła się, że
wreszcie jest w domu. Może się na święta zamknąć w tych czterech ścianach i przed nikim
nie udawać, że ten cały bal to ją nie obchodzi, a Felipe szczerze nienawidzi. W tych czterech
ścianach, jeśli miałaby ochotę, mogłaby być smutna, zdenerwowana czy wkurwiona do woli.
Na korytarzu usłyszała kroki. Po głosach domyśliła się, że rodzina po kolacji przyszła
na górę do salonu, aby obejrzeć jakiś fajny film w miłym gronie.
- Olaya! Nie noś go – krzyknął Stefano wskazując na psiaka.
Devdas zaczął się wić i lekko gryźć rączkę dziewczynki. Ta niewiele myśląc rzuciła
nim o podłogę, a później wymierzyła soczystego klapa w psi zadek.
- I nie bij… - mruknął Stefano, ale tym razem bardziej jakby do siebie.
Pies chwilę później już był przy Carmen, wtulony do granic możliwości w jej
bezwładne, miękkie ciało.
Jeszcze przed północą wszyscy znaleźli się we własnych łóżka. Następnego dnia miała
być Wigilia. Zanim zasiądą do syto zastawionego stołu, najpierw trzeba wszystko rano
przygotować.
Spał każdy. I Olaya ułożona równo między rodzicami, i Mia z Conrado. Nawet
dziadek Fernando spał tak, że jego chrapanie słychać było na całym piętrze. Nikt nie
przeczuwał tego co miało się zaraz wydarzyć.
Pokój oświetlał tylko blask księżyca, który i tak chował się za wielkim, masywnym
drzewem posadzonym tuż przed oknem dziewczyny. Mały pies Devdas ułożony na krawędzi
łóżka, bacznie obserwował swoją panią. Jakby bał się, że zaraz mu gdzieś ucieknie.
Bezszelestnie zeskoczył z łóżka. Każdy uważałby za logiczne fakt, że za chwilę zza łóżka
wyłoni się zwierzęca mordka. Tak się jednak nie stało. Z podłogi podniósł się młody
mężczyzna ubrany w luźne ubrania. Odwrócił się w kierunku śpiącej dziewczyny. Pogładził a
potem pocałował jej policzek. Jeszcze przez chwilę na nią popatrzył po czym otulił ją w
ciepły koc i wyniósł z pokoju.
Udało mu się dojść aż do drzwi wyjściowych. Gdy miał nacisnąć klamkę aby uciec z
dziewczyną, usłyszał za sobą męski głos.
- Co ty robisz?
Felipe Cortés – bo tym młodzieńcem okazał się włamywacz, spojrzał prosto w oczy
Stefano Cordoba, a zaraz potem dostrzegł pozostałą część rodziny z wyciągniętymi ku niemu
dłońmi, gotowymi do rzucenia zaklęcia.
- Ja je nie porywam – zaczął siląc się na spokojny ton. – Tylko tak… pożyczam.
- Nie wkurwiaj mnie – warknął Stefano. – Postaw ją na ziemi. I nie próbuj żadnych
głupich ruchów.
Chłopak spojrzał na drżącą dłoń Fernando Cordoba – dziadka Carmen. Nie wiadomo
czy to strach, czy oznaka podeszłego wieku, a może pierwsze objawy Parkinsona. Jedno było
pewne. Ten starszy mężczyzna o siwych włosach i kruczoczarnej brodzie zrobiłby wszystko
aby zapewnić bezpieczeństwo swojej wnuczce. Tak automatycznie. Nauczyli go tego w
hiszpańskiej Armii. Walcz o swoich – powtarzał generał zawsze przed walką. Gdyby nie to
motto, pięćdziesiąt lat temu, Fernando wykrwawił by się na śmierć w tym starym, ceglanym
budynku podczas walki z hitlerowskimi wojskami. Mario Vando wrócił. Po niego. Po
swojego.
Dopiero wtedy Cordoba zrozumiał, jak ważne jest chronienie własnego oddziału.
- Co ty tu robisz? – powiedziała po chwili Carmen, lekko zaspanym głosem, gdy
zobaczyła swojego kolegę ze szkoły.
Gwałtownie wyrwała się z jego objęć i odeszła w kierunku matki, nie bardzo wiedząc
co się dzieje w jej domu.
Felipe nie musiał długo czekać na reakcję Stefano. Dorosły Hiszpan z szczerą
wrogością rzucił w kierunku Cortésa niebieską kulę mocy. Młodzieniec całkowicie
zaskoczony, bezwładnie upadł na pobliską szafkę z butami, silnie uderzając się w kręgosłup.
Zanim zdążył wstać, ojciec Carmen posłał kolejny cios. Chłopak z Barcelony obrócił się w
powietrzu rozbijając lustro wiszące na ścianie. Odłamkami szkła głęboko poranił sobie dłonie
i kostkę u nogi. Cienka strużka krwi, zaczęła spływać z jego nosa.
Dziewczyna nie mogła dłużej na to patrzeć. Nie była przecież z kamienia. Mimo, że
wielokrotnie krzyczała do Giulii, że zabije tego skurwysyna – Felipe, to w głębi serca nigdy
by tego nie zrobiła. I nikomu na to nie pozwoli!
- Papa, przestań! – krzyknęła łapiąc ojca za ręce. Później podbiegła do chłopaka.
- Carmen, chodź tu – warknął Stefano jak do nieposłusznego psa. – On może być
niebezpieczny…
- Na litość boską! – krzyknęła młoda Cordoba, której jakoś perspektywa
niebezpiecznego Felipe wydawała się zabawna. – Chodzę z nim do szkoły.
- Znasz go? – zapytał Stefano.
- Mamá, przynieś mi apteczkę – poprosiła Carmen pomagając Felipe wstać.
W tej chwili dla tej młodej dziewczyny liczyło się tylko opatrzenie jego ran. Mógł się
przecież wykrwawić, albo dostać jakiegoś zakażenia. Jednak to, że się o niego troszczyła, nie
oznaczało, że nie była na niego zła.
Bo była.
I to bardzo.
Ale miała też dobre serce. Po prostu czuła, że tak musi zrobić, bo inaczej nie wybaczy
sobie tego do końca życia.
Stefano nie spuszczał z intruza wzroku. Zrobił szybki wywiad u Alfredo. Ten niestety
nie uczył młodego Cortésa i nie potrafił usatysfakcjonować odpowiedziami swojego brata.
Zanim zeszła się cała rodzina z babcią na czele, ojciec Carmen gwałtownie szarpnął Felipe za
obolałą rękę i zaprowadził do swojego gabinetu, gdzie zamierzał zadać parę pytań.
- Kim ty kurwa jesteś? – zaczął Stefano.
Matka chciała go nazwać Antonio, dziadek uparł się na Marco II. Mimo wszystko to
ojciec go rejestrował. Zapomniał jakie imię wybrała matka i w odpowiednią rubrykę wpisał
te, które pierwsze zobaczył w Wielkiej Książce Imion - czyli Felipe. Młody chłopak,
osobiście uważał, że Antonio dawało by mu większą szansę na poryw wśród wschodnich
dziewczyn, dla których to imię kojarzy się z gorącym kochankiem. Ale Felipe też może być.
Młodzieniec z Barcelony przez chwilę zastanawiał się czy nie uraczyć Stefano tą
historią. Po pewnym czasie doszedł do wniosku, ze ojciec Carmen wziął by go za idiotę i
zrezygnował.
- Felipe Navarro Cortés – odpowiedział zwięźle.
- Jesteś synem Marco Cortés z Barcelony? – zastanowił się Stefano.
- Si – odpowiedział zaskoczony chłopak.
Cordoba przyjrzał się ponownie czarnowłosemu młodzieńcowi siedzącemu w jego
gabinecie. Cordoba wiedział kim jest rodzina Cortés. Znał też te wielkie, przebiegłe oczy,
które chłopak odziedziczył po ojcu. Widział jej już w Akademii.
Wspomnienia ożyły.
Nawet aż za dobrze.
- Ja naprawdę… - powiedział Felipe wyrywając Stefano z gniewnych rozmyślań.
- Zaraz, zaraz… zasady są takie, że ja pytam a ty odpowiadasz tylko i wyłącznie na
pytania – poinformował Stefano opierając dłonie o dębowe biurko. – Usiądź – wskazał na
ozdobne krzesło przed sobą. Chłopak skorzystał z propozycji.
- Chciałeś ją porwać?
- Nie – odpowiedział zaskoczony.
- Nie pieprz. Chciałeś ją porwać.
Felipe zaczynał się lekko wnerwiać za to, że ktoś inny lepiej wie, co chciał robić. Żeby
to jeszcze była prawda. Ale Stefano bredził jak dziecko w gorączce. Cortés jedyne czego
chciał to zabrać Carmen w jakieś odosobnione miejsce, skąd mu nie ucieknie i wysłucha od
początku do końca jego wyjaśnień na temat balu. Później zamiarował zwrócić ją rodzicom
jeszcze przed wschodem słońca.
I tyle.
- Już powiedziałem, że nie – rzekł Cortés siląc się na spokojny ton.
- To w takim razie, jak wytłumaczysz to co wydarzyło się w holu?
- Fatalne nieporozumienie – powiedział automatycznie. – Ja tylko chciałem
porozmawiać. Ostatnio między nami… nasze relacje uległy pogorszeniu i wiem, że zrobiłaby
wszystko, aby ode mnie uciec – westchnął. – Chciałem tylko zabrać ją w miejsce, gdzie
musiała by mnie wysłuchać.
- Czyli jednak porwanie – podsumował Stefano.
- Odwal się pan od tego pierdolonego porwania! – krzyknął Felipe.
- Nie tym tonem gówniarzu.
- Gdybym chciał ją porwać zrobiłbym to w Akademii, a nie tu – kontynuował Cortés.
Stefano gwałtownie wstał i stanął nad chłopakiem w taki sposób, aby tamten patrzył
mu prosto w oczy i czuł jego zimny oddech.
- Wpadasz do mojego domu. W nocy. W jednej ręce trzymasz moją córkę, a w drugiej
klamkę od drzwi – oparł się o podłokietniki tak, że nosem prawie dotykał twarzy chłopaka. -
Być może nie jestem tak inteligentny jak ty i nie nadążam za tokiem twojego rozumowania,
ale w archaicznym znaczeniu słowa rozmowy rozumiano werbalny przekaz pomiędzy dwiema
osobami.
- Ah, no tak. Ma pan rację – powiedział ironicznie Felipe. – Pomyliłem wyrazy.
Chodziło mi o gwałt. Dio, zawsze mi się myli rozmowa z gwałceniem – uderzył się teatralnie
palcem w głowę. – To takie podobne słowa – spojrzał z politowaniem na mężczyznę.
Cordoba nic nie odpowiedział. Wrócił do swojego biurka i chwycił za słuchawkę
stacjonarnego telefonu.
- Dzwonię na policję – poinformował łaskawie. – Może w więzieniu…
Cortés położył dłoń na aparacie telefonicznym. Sprawy zaczynały iść za daleko.
Takiego obrotu wydarzeń się nie spodziewał.
- Ale po co te nerwy – zaczął dyplomatycznie. – Na pewno jest coś co mogę dla pana
zrobić.
Stefano zmierzył wzrokiem chłopaka. Nie miał najmniejszej ochoty współpracować z
takim skurwysynem jak Felipe. Z drugiej strony. Gdyby przyjechała policja i przeprowadziła
wywiad wśród domowników, Cordoba nie miał pewności, czy aby Carmen na pewno zezna
na niekorzyść Felipe. Ojciec zauważył w oczach córki coś niezwykłego gdy tamten leżał
wśród potłuczonego szkła. Jeśli dziewczyna powiedziałaby, że zna tego młodzieńca i nie jest
on jakiś zagrożeniem, Stefano wyszedł by na idiotę. Felipe jednak o tym nie wiedział. Co
więcej. Przestraszył się determinacji ojca Carmen.
Cordoba spojrzał jeszcze raz na chłopaka i przypomniał sobie jak opisywał jego córkę.
Zrobi wszystko aby ode mnie uciec. Dokładnie w takiej samej sytuacji był Stefano. Może nie
chodziło tu o ucieczkę od jego konkretnej osoby, ale od ludzi, których wynajął aby zapewnili
jej bezpieczeństwo.
- Co zrobiłeś, że byłeś blisko niej, a ona o tym nie wiedziała? – zapytał.
- To jest panu potrzebne do pełni szczęścia?
Stefano zaczął machać słuchawką przed oczami chłopaka, przywracając go do
odpowiedniego porządku.
- Potrzebuję kogoś, kto mógłby ją chronić. Te listy z pogróżkami… boję się, że w
końcu może jej się coś stać – wyjaśnił dorosły Hiszpan. – Oczywiście pieniądze nie grają roli.
Chcę tylko abyś był przy niej cały czas i w przypadku niebezpieczeństwa obronił i mnie
zawiadomił.
Cordoba to dziwny człowiek. W jednej chwili jest gotowy zbić jakiegoś chłopaka, by
zaraz później zaproponować mu pracę z wysokim wynagrodzeniem.
- Nie – odpowiedział jasno Felipe. – Nie jestem niczyją niańką.
Na tym temat się skończył bo do gabinetu wpadła babcia wyraźnie pozytywnie
nastawiona do niespodziewanego gościa. Nie wiadomo czy to ze względu na to, co
opowiedziała jej Carmen, czy po prostu uznała, że w Wigilię, nie wypada się nad nikim
znęcać.
Oznajmiła zebranym, że koniec przesłuchania i poprosiła, aby Felipe dołączył do jej
wnuczki w kuchni, a sama została w gabinecie aby podzielić się spostrzeżeniami z własnym
synem. Albo po prostu chciała przypomnieć mu na jakiego człowieka starała się go
wychować. Mniejsze o to.
Cortés niepewnym krokiem wyszedł na korytarz. Szedł na oślep. Intuicyjnie. Przecież
mu nikt nie powiedział gdzie jest kuchnia. Zanim do niej trafił podsłuchał rozmowę Ellen i
Mia w jakiejś bibliotece. Właśnie w tamtej chwili zrozumiał co on właściwie zrobił i biegiem
wpadł do pomieszczenia, które później okazało się być kuchnią. Felipe bezszelestnie zajął
miejsce przy wielkim kwadratowym blacie umieszczonym na samym środku pokoju. W
kącie, obok srebrnej lodówki krzątała się Carmen. Robiła cappuccino w automacie do kawy
włoskiej firmy Saeco. Nalała prawdziwego espresso z idealnie orzechową cremą. Później
dodała spienione mleko tworząc finezyjne wzorki.
- Ja też mogę poprosić kawy? – przerwał ciszę Felipe.
Cordoba odwróciła się delikatnie, a później zmierzyła wzorkiem chłopaka. W
milczeniu zaparzyła drugie espresso. Postawiła drugą filiżankę z przygotowanym napojem
przed młodzieńcem dość agresywnie. Cortés układał w głowie wszystkie ewentualne
odpowiedzi na pytania dziewczyny. Czuł się tak jakby miał zaraz stoczyć jakąś ważną bitwę z
kimś kogo w gruncie rzeczy nie chce skrzywdzić, a wie, że ta druga strona nie będzie
oszczędzała ciosów.
Milczeli tak może z kwadrans, zanim Felipe postanowił przerwać tą krępującą
sytuację. Naprawdę, ze wszystkich sił chciał, aby wszystko było tak jak dawniej. Żeby ta
ciemnowłosa osóbka, która w tej chwili wpatrywała się w swoje espresso, przestała się na
niego gniewać. Żeby znowu do niego podeszła z uroczym uśmiechem, zarażając wszystkich
dookoła dobrą energią.
Spojrzał na nią ukradkiem. Nie będzie łatwo.
- Chciałem z tobą porozmawiać – oznajmił łagodnym tonem.
- I to jest powód aby terroryzować całą moją rodzinę? – warknęła.
I się zaczęło.
- Niby nie… ale nie chciałaś ze mną rozmawiać – odpowiedział powstrzymując się od
wypowiedzenia jakiegoś ironicznego kontrargumentu.
- No coś ty – wzruszyła ramionami.
- Chciałem ci to wszystko wytłumaczyć…
- Czy ty uważasz, że jesteś pępkiem tego świata i wszystko musi być tak jak chcesz?
Za wszelką cenę? – zapytała. – Normalni ludzie, gdy widzą, że ktoś nie chce z nimi
rozmawiać, odczekują jakiś czas i potem znowu proszą o spotkanie – wytłumaczyła logicznie.
– Ale ty oczywiście jesteś mądrzejszy.
- To nie tak! – próbował się bronić. – Całe to zamieszanie z Carpe… to wszystko
kłamstwo. A ty najwyraźniej bardziej wierzysz Capoor niż mi.
- A mam kurwa powody by ci ufać? – warknęła waląc dłonią w blat stołu. – Po cholerę
tu przyjechałeś?!
- Czy jakby ktoś nazwał cię dziwką, to nie chciałabyś się bronić?
- Wiesz, mogłeś darować sobie takie porównania – pokręciła głową oburzona.
- Carmen! – warknął.
- Genug!
2
– krzyknęła. – Przez to twoje ego wielkości Mont Everestu, moja matka
zasypywała mnie pytaniami czy jesteś moim chłopakiem, a czemu to ja jeszcze nie mam
chłopaka, a że by się przydał, że dziewczyna taka jak ja powinna mieć jakiegoś chłopca,
pytała się kim jesteś dla mnie. Rozmawiałeś kiedyś z matką na takie tematy? Wiesz jakie to
jest żenujące? – świdrowała go wzrokiem, aż dostał gęsiej skórki. – Mówiła, że… a po chuj ci
do wiadomości co moja matka mówiła – spojrzała zła w okno.
Ale chłopak słyszał rozmowę Ellen i Mia kilka minut temu, więc wie jakie zdanie ma
matka Carmen na jego temat. Zdawał sobie też sprawę z tego, co musiała przeżyć młoda
Cordoba, która zazwyczaj jest skrytą osobą, a swoje największe i najbardziej krępujące
tajemnice zostawia dla siebie.
Felipe schylił głowę.
- Perdóname
3
– szepnął cicho.
- Nie – odpowiedziała Carmen i wyszła z kuchni.
Cortés został sam na sam ze swoimi myślami. Miał ochotę wybiec za nią i ją zmusić,
aby mu przebaczyła. Tylko z drugiej strony to nic by nie dało. Nadal, w głębi serca byłaby na
niego zła. Nie rozumiał kobiecej logiki. W pamiętniku wyraźnie napisała, że go kocha. Jeśli
się kogoś kocha to mu się wybacza. Bez względu na wszystko. To czemu ona nawet nie daje
mu szansy wyjaśnień?
Siedział tak może z godzinę, a może dwie. Czas dla niego się zatrzymał. Przestało go
obchodzić, czy Stefano zadzwoni na policję, jak wielką awanturę będzie miał w domu. Nie
dbał już nawet o to, że dziadek Carmen najchętniej to by go zabił i zakopał w ogródku. Ale
nie dlatego, że tak wtargnął do domu jak największy złodziej, tylko za to, że przez Felipe jego
wnuczka jest nieszczęśliwa.
Plan Cortésa zawiódł. Nie udało się. Porażka. Totalne dno. To całe przedstawienie
było takim fałszywym krokiem, który zamiast przybliżyć do celu, jeszcze bardziej go oddalił.
Po tym całym wybryku młoda Cordoba jeszcze bardziej będzie go nienawidzić.
Trudno. Odczeka z miesiąc i znowu uderzy.
Do kuchni znowu weszła Carmen w towarzystwie swojej babci. Dziewczyna nie
wyglądała na zachwyconą. Za to matka jej ojca uśmiechała się od ucha do ucha.
- To ja was zostawię – powiedziała i wyszła zatrzaskując za sobą drzwi.
2
Genug! – (hiszp.) Wystarczy!
3
Perdóname – (hiszp.) Wybacz mi.
Carmen stała tak z pięć minut wpatrując się w wypolerowaną podłogę, zanim podeszła
do wiklinowego koszyczka, stojącego na blacie stołu. Wzięła kawałek chałwy po czym
usiadła na stołku obok Felipe. Wyciągnęła przysmak ku niemu.
- Un feliz y próspero Año Nuevo
4
– szepnęła unikając jego wzroku.
- Już się na mnie nie gniewasz? – zapytał najdelikatniej jak umiał.
- Jest Wigilia – odparła jakby to miało wytłumaczyć wszystko. – W tym dniu,
każdemu powinno być dane przebaczenie jeśli o nie prosi – dodała bez przekonania.
Najwyraźniej powtarzała słowa babci, która nie znosiła niezgody.
Felipe gwałtownie chwycił ją za brodę i zmusił by na niego patrzyła kiedy do niej
mówi.
- Nie jestem taką świnią za jaką mnie uważasz. Nigdy bym ci czegoś takiego nie zrobił
– oznajmił niskim tonem, marszcząc brwi nad oczami.
Chciał ją pocałować w policzek, jednak ona się odsunęła. Zawiedziony chłopak
ułamał kawałek turronu, który dziewczyna trzymała w ręce. Później ona ułamała kawałek
przysmaku.
- Wszystkiego najlepszego – powiedział. Wstał i wyszedł przed dom, gdzie czekała na
niego taksówka.
A Carmen się popłakała.
Felipe jechał do Barcelony. Dotarł do domu jeszcze przed szóstą rano. Gdy tylko
taksówka pojawiła się na podjeździe państwa Cortés, przed budynek wyszedł ojciec chłopaka.
Zapłacił za podróż syna i zaprosił pierworodnego do środka. Ten wysoki, potężny mężczyzna
wyglądał na opanowanego. Wszyscy jednak wiedzieli, że we wnętrz kipi ze złości. Kilka
godzin wcześniej, zadzwonił Stefano Cordoba z informacją, że Felipe włamał się do jego
domu. Co Marco Cortés mógł sobie pomyśleć? Pochodzą z bogatej rodziny. Jego syn jest
błyskotliwy, przystojny, może kupić sobie co tylko zapragnie. Po co włamuje się do cudzych
domów i kradnie?!
- Narkotyki?! – krzyknęła matka Felipe, gdy tylko zobaczyła syna na korytarzu. –
Czyś ty do reszty zgłupiał?
- Ja nie… - znowu próbował się tłumaczyć.
- W dupie ci się poprzewracało – warknął ojciec cytując ulubiony fragment z Sali
Samobójców.
Kobieta o imieniu Rosa ubrana w zielony szlafrok, która do tej pory dumnie nazywała
siebie matką tego chłopaka, usiadła na skórzanej kanapie. Szybko wzięła leki na arytmię serca
z ozdobnego kuferka stojącego na stole.
- Chcesz mnie do grobu wpędzić? – zapytała.
- Miękkie czy już twarde? – zapytał rzeczowo Marco.
- Padre, ja nie biorę żadnych narkotyków.
4
Un feliz y próspero Año Nuevo – (hiszp.) Szczęśliwego i pomyślnego Roku.
- Jak się w gazecie dowiedzą, że syn właściciela MarCar bierze narkotyki, to ty nas z
torbami puścisz – pogroził mężczyzna.
- To od jak dawna już bierzesz skoro ci pieniędzy nie starcza i musisz kraść – zapytała
łamiącym głosem Rosa.
- Ja nic nie kradnę – powiedział Felipe. Przecież o nie chciał ani ukraść, ani porwać
Carmen.
- Tylko co?
- Pożyczam – mruknął a zaraz potem chciał uderzyć głową w ścianę zdając sobie
sprawę jaki strategiczny błąd popełnił.
- Pożyczasz? – odezwała się matka. – Synu, miej no litość!
- Za parę godzin będzie tu lekarz – poinformował Marco. – Zrobi test na obecność
narkotyków.
Po całym zamieszaniu dom Cordoby, ponownie zagłębił się w ciszy i spokoju. Jednak
tym razem Stefano i Fernando czuwali na zmianę przed drzwiami do rezydencji. Do końca
dnia nikt już nie przyszedł.
Około południa babcia Carmen, matka i Mia zaczęły przygotowywać wieczerzę.
Mercedes pilnowała Olayii, a młoda Cordoba nakrywała i przystrajała wigilijny stół. Starała
się aby było kolorowo i elegancko. Serwetki poskładała w finezyjne baranki. Na stole, przez
sam środek położyła czerwony materiał a na nim półmiski z potrawami. Gdzieniegdzie
rozsypała złote gwiazdki i trochę brokatu. Zapaliła świece i zaczęła znosić to co przygotowała
babcia z mamą. Na dwóch końcach stołów ustawiła owoce, później różnego rodzaju słodycze
jak: migdały i owoce w cukrze, marcepany i oczywiście coś bez czego prawdziwy Hiszpan
nie wyobraża sobie Bożego Narodzenia.
- Olaya, przynieś Turrón – poprosiła Carmen.
Mała dziewczynka przyniosła koszyczek wypełniony dwoma rodzajami przysmaku.
Jednym z nich był turrón de Alicante bardzo twardy z całymi migdałami obłożony opłatkiem,
który uwielbiał dziadek Fernando. Natomiast drugi to turrón de Jijona – miękki z mielonych
migdałów i miodu, przypominający chałwę. O ten rodzaj zawsze prosiła Olaya.
Każdy łamał sobie odrobinę przysmaku, aby później złożyć rodzinie życzenia.
Podobnie jak w Polsce, kiedy to ludzie mieszkający w tym kraju, przed zaczęciem wieczerzy,
dzielą się wzajemnie białym opłatkiem.
- Zawołaj wszystkich na kolację – powiedziała Mercedes do córki, a sama postawiła
na stole hiszpańskie wino i szampana. Babcia przyniosła owoce morza, a matka Carmen
kalafiora w sosie vinagrette.
Po paru minutach wszyscy zasiedli do stołu. Zapomnieli o nerwowej nocy i
rozmawiali na przyjemne tematy, aby te święta minęły w przyjaznej atmosferze. Nikt nie lubił
kiedy ktoś wprowadzał jakąś panikę do konwersacji. Nie lubili też plotkować. Oczywiście
zdarzało się im rozmawiać o innych, ale to musiało być naprawdę wielkie wydarzenie. Nie
lubili kiedy ktoś interesował się ich prywatnymi sprawami, wiec starali się nie ingerować w
życie innych.
Nagle na krzesełku stanęła Olaya. Alfredo poprosił o ciszę, a ona z lekką tremą
zaczęła śpiewać kolędę Pero Mira Cómo Beben.
La Virgen se está peinando
Entre cortina y cortina
Los cabellos son de oro
Y el peine de plata fina
Najświętsza Panna się czesze
Między dwiema zasłonami
Grzebień z czystego ma srebra
Błyska złotymi włosami
Pero mira cómo beben
Los peces en el río
Pero mira cómo beben
Por ver a Dios nacido
Ale patrz jak rybki piją
Jak piją rybki w rzece
Ale patrz jak rybki piją
Chcąc ujrzeć Boskie Dziecię
Nagle dziewczynka zamilkła i panicznym wzrokiem spojrzała na matkę. Zapomniała
co było dalej. Tyle czasu ćwiczyła tę kolędę, a teraz nie potrafiła przypomnieć sobie następnej
zwrotki. Już była bliska płaczu. Przecież nikt nie lubi jak mu się coś nie udaje.
Dziadek Fernando z uśmiechem na ustach zaczął nucić:
Beben y beben
Y vuelven a beber
Los peces en el río
Por ver a Dios nacer
Piją i piją
I piją rybki w wodzie
Tak piją bo chcą ujrzeć
Że nam się Bóg narodził
- Fernando, ja nie widziałam, że z ciebie taki śpiewak – zaśmiała się babcia Carmen.
W pewnym momencie zegar zaczął wybijać godzinę jedenastą. Stefano z uśmiechem
oznajmił rodzinie, że powinni zacząć się ubierać, jeśli chcą zająć miejsca siedzące na
pasterce.
Jako pierwsza od stołu wstała Olaya, która pobiegła po swój nowy różowy płaszczyk,
który chciała założyć już od dwóch tygodni. Panowie podnieśli się jako ostatni. Założyli tylko
marynarki od garniturów i z czystym sumieniem zaczęli krzyczeć na kobiety, że się przez nie
wszyscy spóźnią.
Po piętnastu minutach, zaczęły schodzić z pierwszego piętra przedstawicielki płci
pięknej. Fernando z uśmiechem na ustach zaczął machać ręką i pojedynczo wypuszczać
kobiety przez drzwi wejściowe.
- Jedna, druga, trzecia… czwarta, piąta no i szósta. Dobra, wszystkie – krzyknął
Fernando.
Drogę do kościoła pokonali pieszo. Carmen widziała inne rodziny wychodzące z
domów. Wszyscy byli radośni i lekko zmęczeni.
W końcu młoda Cordoba dotarła do docelowego miejsca i usiadła na ławce pod
bokiem. Tradycyjnie po mszy, odbyło się przedstawienie Narodzin Jezusa. Olaya już
zapowiedziała, że w przyszłym roku, też chce brać udział i musi być Gwiazdką, bo Gwiazdki
mają fajne błyszczące sukienki z nalepionymi złotymi gwiazdkami. Carmen jak była mała, też
występowała. Była Maryją, Gwiazdką i kiedyś Pastuszkiem. Raz prawie Owieczką, ale
kobieta, która organizowała przedstawienie, rozmyśliła się.
Żadne z dzieci nie pomyliło swojej roli i sztuka zakończyła się owacjami na stojąco.
W drodze powrotnej dziewczyna widziała wiele osób, które składały sobie życzenia i
śpiewały kolędy. W powietrzu unosiła się magiczna atmosfera, która w gruncie rzeczy
napędzała samą siebie.
Gdy rodzina Cordoba dotarła do domu, wszyscy zasiedli w salonie wokół kominka,
aby się ogrzać. Jak tradycja nakazuje, rozmawiali przy Whisky, hiszpańskim winie czy
francuskim szampanie. Najciekawszym tematem do rozmów był ślub Mia i Conrado. Nikt nie
mógł się doczekać tego wydarzenia, a najwidoczniej narzeczonym nigdzie się nie spieszyło.
Gdy babcia Carmen wyciągnęła stary album ze zdjęciami, aby powspominać stare czasy i
opowiedzieć kilka anegdot, młoda Cordoba wymknęła się ukradkiem do swojego pokoju.
Gdy znalazła się naprzeciwko swojego łóżka gotowa bezwładnie upaść na pościel,
zatrzymała się na chwilę. Poczuła ogarniające ją ciepło na całym ciele. Serce przyspieszyło
swój rytm. Odruchowo spojrzała w stronę okna. Zamknięte. Nikt nie powinien tu być, a mimo
wszystko miała wrażenie, że ją ktoś obserwuje. Spojrzała na drzwi. Nikogo. Wszyscy są na
dole i wesoło dyskutują. Objęła się rękoma jakby to miało uchronić ją przed
niebezpieczeństwem.
- Popadam w jakąś paranoję – powiedziała cicho gdy kładła się do łóżka.
Gdy spokojnie leżała owinięta ciasno kocem, gdzieś w oddali usłyszała jak ktoś gra na
fortepianie. To dziwne, bo w jej domu nie ma fortepianu. Wstała i zaczęła nasłuchiwać.
Odruchowo przywołała moc w dłoni po czym wyszła z pokoju. Szła za głosem melodii.
Chciała raz na zawsze skończyć to przedstawienie, bo za nic w świecie nie podobało jej się,
że co jakiś czas boi się zasnąć. Kogoś to straszenie najwidoczniej bawiło.
Doszła do końca korytarza. Tam otworzyła drzwi na balkon. Wyszła na zewnątrz.
Muzyka a ni nie była głośniejsza, a ni bardziej cicha. Carmen szła przed siebie. Próbowała
wypatrzeć kogoś ukrytego w drzewach, który robi jej takie głupie dowcipy.
- Carmen? – zapytała Mia stojąca w drzwiach. – Co robisz?
Dziewczyna spojrzała na swoje dłonie i jedną nogę, która była już za barierką.
- Bo wygląda to tak jakbyś chciała skoczyć – powiedziała lekko przerażona siostra
Stefano.
Co za bzdury. Ona po prostu chciała lepiej sprawdzić czy ktoś nie kryje się na
drzewie. Chyba.
Carmen leżała na swoim łóżku i czarowała małe, różowe kuleczki, które pękały po
kilku sekundach. Myślała nad sylwestrem. Jakiś czas temu zadzwoniła do niej Giulia.
Postawiła sprawę jasno: nie wyobraża sobie sylwestra bez Nico. Resztę dopowiedziała
Cordoba sobie sama. Nico nie zrezygnuje z Felipe, a to będzie oznaczać, że albo Carmen
spędzi sylwestra w domu, albo w towarzystwie przyjaciółek i Cortésa. Gdyby została w
domu, matka zaraz będzie się dopytywać a czemu to nie poszła na jakąś imprezę, a tego
młoda Cordoba chciała uniknąć. Z drugiej strony Felipe nie jest tego wart. Ale chyba może
przeżyć te parę godzin w jego towarzystwie dla świętego spokoju?
Nagle coś w jej komputerze zaczęło pikać. Zerknęła na monitor. Leniwie wstała i
przeczytała komunikat:
Czy chcesz dołączyć do konferencji?
Odruchowo kliknęła OK, zanim przeczytała kto na tej konferencji będzie. Na ekranie
pojawiły się cztery okna. Automatycznie zerknęła na siebie czy aby dobrze wygląda. Dopiero
później zobaczyła Nicolása, Giulię i Felipe, który rozmawiał z komputera Javiera. Tak przy
okazji to Casillas chyba leżał na łóżku w tle. Wyglądał tak jakby miał pilnować czy Cortés
słucha i nie ucieka sprzed monitora.
Wszyscy milczeli przez kilka sekund, aż w końcu odezwał się Felipe.
- Sylwester jest u mnie o osiemnastej – powiedział jednym tchem.
- Ach czemuż to zawdzięczam zaproszenie? – odparła Carmen.
- Basta! – krzyknęła Giulia. – Czy wy nie możecie się tolerować? Czy to takie trudne?
Carmen i Felipe zmierzyli ją groźnym spojrzeniem.
- Jesteśmy przyjaciółmi i czy wam się to podoba czy nie, będziemy się wszyscy
widywać – wtrącił Torres. – Często. Im szybciej to zrozumiecie tym lepiej.
- Nie wtrącaj się do tego co jest między mną a Carmen – warknął Felipe.
- Może i bym się nie wtrącał gdybyście nie mieli jakiś chorych oczekiwać w stosunku
do nas – odpowiedział Torres nerwowo gestykulując.
- Bo wy myślicie, że jak się pokłóciliście to my nie możemy już się spotykać –
wtrąciła się nagle do dyskusji Materazzi. - A jak się spotkamy to, to jest brak lojalności
wobec was. Ja nie mam zamiaru znowu tego przeżywać.
- Córuchna, co robisz? – odezwał się głos który dochodził niewiadomo skąd.
Giulia spojrzała w róg swojego komputera z groźną miną. Po czym lekko się
zarumieniła. Wszyscy chwilowo przestali myśleć o konflikcie w paczce przyjaciół i z
zaciekawieniem obserwowali Materazzi, która próbuje wyprosić swojego ojca z pokoju.
- Ach, rozmawiasz? – jęknął głos. – Dobrze, to sobie nie przeszkadzaj. Sam to zrobię.
Nie, nie, nie, nie masz po co zaglądać do kuchni. Wszystko jest w porządku. Tak tylko
chciałem zobaczyć co u mojej córuchny słychać.
- Co zrobiłeś? – zaniepokoiła się Giulia.
- Co miałem zrobić? – odparł.
- Papa…- jęknęła dziewczyna.
- To nie moja wina – krzyknął mężczyzna jakby ktoś zmusił go to tego wyznania
wkładając jego stopy do rozżarzonego węgla.
Giulia na moment wybiegła z pokoju.
Paczka przyjaciół została sama. Tylko od czasu do czasu, gdzieś w tle słychać było jak
młoda Włoszka lamentuje z bliżej niewiadomego powodu.
- Więc umowa stoi? – zapytał Nico.
- Jak Carmen chce to niech sobie przyjdzie na sylwestra – odparł Felipe.
- Sobie? – warknęła dziewczyna. – Ty dupku!
- To ty robisz z niczego problemy – odparł Cortés. – Ty i tak zawsze wiesz lepiej. Nic
nie jest w stanie zmienić twojego poglądu na daną sprawę. Wytyczyłaś sobie jakąś ścieżkę i
idziesz nią jak ślepy wół bez względu na to czy to dobra droga, czy też nie.
- Oh, przepraszam najmocniej, że się tak źle zachowałam – krzyknęła Carmen. –
Najwidoczniej wtargnięcie do mojego domu mylnie odebrałam jako atak na moją personę i
nieposzanowanie moich decyzji.
- Jaki znowu kurwa atak?! – warknął Felipe.
- Papa, od tego się nie umiera… - powiedział ktoś w oddali.
- Nie chciałam cię widzieć, a tym bardziej z tobą rozmawiać i powinieneś to debilu
uszanować!
Torres zauważył, że jego przyjaciele ponownie zaczynają sprzeczkę bez argumentów.
To jest wykrzykiwanie jakiś wyrwanych z kontekstu zdań opisujących jakieś tam sytuacje.
Nico rozumiał z tego coraz mniej. Nie wiedział bowiem o wizycie Cortésa w domu Carmen.
Postanowił przerwać konferencję i sprawy zostawić losowi. Z tą parą młodych ludzi nie da się
normalnie dyskutować. Traci tylko czas i nerwy.
- Zamknijcie się do jasnej cholery! – krzyknął Nicolás.
Carmen zaniemówiła z tego wszystkiego. Felipe też nie wyglądał na osobę, która ma
ochotę kłócić się z przyjacielem. Torres był nadzwyczaj zły i było to widać z odległości kilku
kilometrów… albo pikseli komputera.
- To tyle chciałem powiedzieć – oznajmił Nico. - Przemyślcie sobie tam wszystko w
waszych głowach i mam nadzieję, że dojdziecie do poprawnych wniosków. Ciao!
Rozłączył się. Carmen też nie czekała długo. Po kilku sekundach zamknęła laptopa.
Takiego obrotu sprawy się nie spodziewała.
Skuliła się na łóżku. Po co zaraz ta agresja. Zamknęła oczy i chyba zasnęła bo
obudził ją dźwięk dzwoniącej komórki. To Felipe. Odebrała zaspana.
- Si? – odezwała się.
- Mam twojego psa – powiedział.
- To szantaż? – zapytała jeszcze zaspana.
- Tylko powód dla którego powinnaś przyjść do mnie na sylwestra – oznajmił i
odłożył słuchawkę.
Jeśli ktoś jeszcze raz rozłączy się bez uprzedzenia, cholera Carmen weźmie.
W końcu nastał sylwester. Od samego rana Cordobę ściskało w żołądku. Była
całkowicie opętana nerwami. Szlajała się po domu jak cykająca bomba zegarowa, która szuka
czegoś co może ją odbezpieczyć. Bomba nie potrzebowała czegoś specjalnego. Wystarczyło
lekkie sok pomarańczowy się już skończył ale mamy jeszcze multiwitaminę.
Tak. W takich dniach jak ten, dziewczyna była nie do zniesienia.
Po popołudniowej drzemce jakby się jej poprawiło. Zjadła trochę czekolady Kinder,
umalowała się w stylu, który uznała za profesjonalny, a później założyła nowe legginsy i
wygodną tunikę. Carmen poinformowała rodziców, że sylwestra spędzi w Madrycie z
przyjaciółmi. Nie mogła powiedzieć, że będzie u Felipe, bo padre dostałby szału. Rozważała
też myśl, aby wymyślić bajeczkę o imprezie u którejś z przyjaciółek, ale wtedy Stefano
mógłby zadzwonić do kogoś z rodziców… tak, miałaby przejebane.
Sama nie wiedziała jak wpadła na taki debilny pomysł, ale o siedemnastej szła przez
dworzec autobusowy na swój peron. Ona – córka bogatego biznesmena, będzie musiała tłuc
się taki kawał drogi, z Walencji do Barcelony, pospolitym autobusem, który połowę siedzeń
ma ozdobionych przez markerowe penisy i teksty w stylu Ivy kocha Andrea. Oczywiście na
stacji była minimalna ilość osób, bo kto jest na tyle pojebany aby jeździć autobusem w
Sylwestra?
Ach no tak. Carmen jest.
W połowie drogi znowu zaczęła mieć to nieprzyjemne wrażenie, że ktoś ją obserwuje.
Mało tego, chyba słyszała jakieś kroki. Dyskretnie starała się wykorzystać jakiś trik z filmów
i w odbiciu szyb próbowała dostrzec to, co za nią idzie. Zdało się to na nic, bo wszystko było
jakby zamazane i za szybko się zmieniało. Dziewczyna musiałaby przystanąć i się porządnie
zastanowić co widzi w odbiciu. Po kilkunastu minutach przyspieszonego kroku zaczęła biec,
żeby nie powiedzieć, że wpadła w panikę. Przestała myśleć i pędziła przed siebie, a jej ruchy
przypominały metalową kaczkę na strzelnicy. Dodatkowo dźwigała ze sobą ciężką torbę i całą
brytfankę ciasta. Nic więc dziwnego, że po pięciu minutach ktoś szarpnął ją za rękę.
- To ja – odezwał się męski głos.
Dziewczyna spojrzała na niego w przerażeniu, a potem zmarszczyła brwi.
- Rahul? Chcesz żebym dostała zawału?! – warknęła, a po chwili dodała – szpiegujesz
mnie? Jeśli padre dowie się, gdzie naprawdę jadę, przysięgam otruję cię tak, że nikt nie
będzie wiedział co tak szybko wygryzło twoje wnętrzności.
Hindus zamiast się przestraszyć, uśmiechnął się lekko.
- Chciałem tylko pomóc z tymi bagażami – wskazał na ciemną torbę.
Dziewczyna oddała mu pakunek, a sama usiadła na ławce. Mężczyzna poszedł w jej
ślady.
- Jedzie señorita do tego chłopaka co to był u nas w nocy? – zapytał jakby oczekiwał,
że Carmen zacznie opowiadać historię swojego życia.
- Si – mruknęła.
- A on w Barcelonie mieszka, prawda señorita? – drążył dalej. – Zatrzyma się
panienka u niego na noc?
- Na to wygląda.
- Señorita, a kto będzie tam? – zapytał.
- No ja, Felipe, Giulia, Javier, Nico i Francesca – wstała i wsiadła do autobusu, który
teraz podjechał. Hindus podał jej walizkę gdy stała na schodkach. – Pamiętaj, zabiję jak się
ojciec dowie – przypomniała z groźną miną i weszła do środka pojazdu.
Podróż minęła w dość sennej atmosferze. Gdy Carmen pojawiła się na dworcu w
Barcelonie, bardziej się jej chciało spać, niż imprezować.
Zamówiła pierwszą lepszą taksówkę i pojechała pod dom chłopaka. Gdy się tam
znalazła, przez pierwsze kilka minut miała obawy czy wejść na teren posiadłości. Zdawała
sobie sprawę, że jest tak samo niepożądanym gościem, jak Felipe u niej w domu. Gdyby
spotkała rodzinę Cortésa mogłoby się to źle skończyć.
W końcu odważyła się i szybkim krokiem podeszła do drzwi wejściowych. Nacisnęła
dzwonek i czekała. Drzwi otworzył jej Javier.
- Hej – powiedziała cicho, zaraz potem zauważyła, że Casillas nie może przestać się
śmiać i zaprosił ją tylko ruchem ręki do środka.
Gdzieś w tle słyszała muzykę o typowo latynoskim zabarwieniu. Nogi aż same chciały
tańczyć salsę czy tam mambo. La Mano Arriba. Cintura Sola. Da Media Vuelta. Danza
Kuduro. No Te Canses Ahora. Que Esto Sólo Empieza. Mueve La Cabeza. Danza Kuduro!
5
Carmen, dla bezpieczeństwa, zostawiła torbę przy wyjściu. Chwyciła ciasto i poszła za
chłopakiem szerokim korytarzem. Na końcu tego podłużnego holu znajdowała się jadalnia.
Dziewczyna widziała ją już jak weszła do domu. Rzuciły jej się w oczy zielone, różowe,
fioletowe i żółte świece na samym środku stołu. Gdy podeszła bliżej zauważyła, że całe
nakrycie jest utrzymane w radosnych, a zarazem eleganckich barwach. Ładnie nakrył –
pochwaliła w myślach. Ale pewnie Miramontes mu pomagała. To ona ma tę smykałkę
designerską.
- Gdzie Felipe? – zapytała.
Wtedy Casillas chwycił ją za biodra i obrócił o sto osiemdziesiąt stopni. Okazało się,
że tak jakby z boku we wnęce jest kuchnia z rozsuwanymi dębowymi drzwiami. Tam też stał
Felipe z nadąsaną miną, oraz pozostali przyjaciela z uśmiechami na twarzy.
- Carmeena – powiedziała Francisca ubrana jak zawsze w zwiewną sukienkę. –
Powiedz, że to co masz w ręce to pyszne ciasto kremowe. Pliiiiis!
Quien Puede Domar La Fuerza Del Mal Que Se Mete Por Tus Venas – dobiegały
dźwięki z salonu.
Cordoba nadal mało rozumiała. Czyżby Felipe nie wpadł na pomysł, że na stole trzeba
też umieścić jakieś potrawy, a nie tylko porcelanę w kwiatki?
- Co się stało? – zapytała Carmen gdy podeszła do barku, przy którym siedziała
paczka przyjaciół, na samym środku pomieszczenia.
- Nic się nie stało – odparł Felipe krzyżując ramiona na torsie. – Nie wiem o co cała
ta…
- Mała podpowiedź – powiedział Nico uspokajając się na chwilę. – Jest duże, okrągłe
z serem i kiełbasą.
- Pizza? – zaryzykowała dziewczyna.
Wszyscy wybuchli śmiechem.
- Nie, błąd. Podręczny granat bojowy na psy – poinformował.
5
La Mano Arriba. Cintura Sola (…) - Danca Kuduro Don Omar feat. Lucenzo
Carmen uniosła jedną brew do góry a później coś z hukiem spadło na metalową
kuchnię. Wyglądało jak surowe ciasto do pizzy.
- Człowieku, czegoś ty tam dodał?! – dotknęła.
Skała.
- Chyba za dużo mąki, bo mu lekko twardawe wyszło, no nie? – rzekł Javier siląc się
na poważny ton.
Wszyscy wybuchli śmiechem.
W zlewie leżał podręczny granat na psy, który wyglądał od dołu jak frizbi, tyle, że z
całą pewnością można tym zabić, albo przynajmniej porządnie ogłuszyć, kulturystę. Czyżby
Felipe zaczynał wchodzić na czarny rynek produkując elementy przydatne do samoobrony?
- Jak nas nie lubisz to trzeba było powiedzieć – oznajmił Torres do przyjaciela lekko
się uśmiechając. – Po co od razu takie niehumanitarne czyny. Stary, nie musisz nas truć, sami
możemy wyjść.
- Dlaczego to jest takie twarde jakbyś robił rzeźby z masy solnej? – zapytała Carmen
rozbawiona skruszoną miną Felipe.
- Ja nie mam zielonego pojęcia – oburzył się chłopak. – Ja robiłem wszystko tak jak w
przepisie.
- W przepisie powiadasz… - rzekła dziewczyna rozglądając się po kuchni, w której
obecnie panował lekki bałagan. Jej uwagę przykuła puszka z jakimś białym proszkiem.
Podeszła do blatu i chwyciła naczynie.
- Czy to jest ta mąka, której użyłeś? – zapytała uprzejmie.
- No tak – odpowiedział Cortés nie bardzo wiedząc do czego zmierza ta rozmowa.
Dziewczyna podała puszkę Javierowi, a później poprosiła aby chłopak powiedział co
to jest. Casillas obserwował biały proszek przez kilka sekund, a później ogłosił werdykt.
- Wysokiej jakości gips… zapewne sprowadzany z Wenezueli. Mogę się mylić, bo
ktoś go pomieszał z krupczatką.
- Felipe – jęknęła Carmen, której w tym momencie zrobiło się żal chłopaka. – Nie
przejmuj się. Zaraz coś wykombinujemy.
- Carmabelle, tylko uważaj jak będziesz chodzić po domu – poinformowała Giulia. –
Gdzieś tu kryje się zabójca.
Wszyscy się ponownie roześmiali.
- Homar Killer! – krzyknął Nico.
- Homar? – powtórzyła z niedowierzaniem Cordoba.
- Mi się wydawało, że go ostatni raz widziałem w salonie – rzekł z przejęciem Javier.
- To on spadł z balkonu, jak go tam Felipe wrzucił? – spytał Torres.
- Wrzuciłeś homara na balkon? – powiedziała Carmen zwracając się do Cortésa.
- Si – rzekł Javier zanim przyjaciel zdążył cokolwiek odpowiedzieć. – W amoku –
porozumiewawczo uniósł brwi.
Carmen ukryła twarz w dłoniach.
- Bo mnie ugryzł – warknął Felipe. – Czy ty rozumiesz, że ludzie tak reagują jak ich
coś gryzie?
- To musiałeś go kopać? – odezwał się Casillas.
- A co, miałem pogłaskać po łbie i czekać aż się wykrwawię? – jęknął Cortés.
Cordoba postanowiła przerwać tę torturę, ale musiała przyznać, że odczuwała lekką
satysfakcję z nieporadności Felipe. Do tego wyglądał zabawnie kiedy obrażał się na
wszystkich za to, że się z niego śmieją.
Wyprosiła wszystkich i rozkazała aby zajęli się włączeniem jakiegoś filmu kiedy ona z
Cortésem będą próbować uratować kolację.
Y Ese Fuego Que Quema Por Dentro Y Lento, Te Convierte En Fiera – słyszała w tle,
a w tym momencie Casillas jeszcze bardziej pogłośnił muzykę.
- Posprzątaj ten blat – poleciła wskazując miejsce w kuchni. – Zrobię pizzę z tych
drożdży co zostały. Gdzie mój pies? – zapytała wracając ponownie do obojętnego tonu.
- Zamknięty w moim pokoju. Zapewne śpi – odparł trochę zawiedziony bo już myślał,
że ich stosunki jakby się ociepliły. Mimo wszystko był i na taką ewentualność przygotowany.
Ze spożywczej szafki wyciągnął pakunek w ozdobnym papierze.
Carmen zaczęła go bacznie obserwować. Tamten bez większych ceregieli wręczył jej
paczkę.
- To dla mnie? – zapytała.
Już jej miał odpowiedzieć, że nie, potrzymaj sobie tylko, ale w porę ugryzł się w język.
- To na przeprosiny.
- Ale ja nic nie mam dla ciebie – odparła.
- Uznamy, że jako prezent dasz mi szansę na to abym wszystko wytłumaczył.
Dziewczyna spochmurniała.
- Dobra, wybaczam ci, ale nigdy więcej nie chcę słyszeć o tym co się stało na balu –
powiedziała stanowczo. – Zrozumiałeś?
- Otwórz – ponaglił.
To co dostała Carmen było ciężkie, twarde i grube. Pofatygowała się o stwierdzenie,
że może to być książka kucharska, ale Felipe w żaden sposób tego nie skomentował. Gdy
zdarła czerwony papier jej oczom faktycznie ukazała się książka. Akurat trafiła na tył okładki.
Przeczytała tylko pierwsze zdanie Gdy pochłania się w błyskawicznym tempie to miksturowe
arcydzieło trudno nie zastanowić się na czym właściwie polega fenomen (…). Nie doczytała.
Od razu przewróciła na stronę tytułową Awangarda w Laboratorium. James Evans. Gdy to
zobaczyła o mało co nie upadła z wrażenia. Serce łopotało jej w piersi tak szybko jakby przed
chwilą przebiegła sprintem kilometr. Nie potrafiła nic powiedzieć. Spontanicznie rzuciła się w
ramiona ukochanego, a tamten widząc szczerą radość dziewczyny z uśmiechem na ustach
przytulił ją do siebie.
- Czekałam na nią odkąd dowiedziałam się kim jest James Evans – szepnęła mu do
ucha. – To przez niego zaczęłam bawić się mikstury. Pokazywał, że nie ma utartych szlaków.
Ulepszył wiele przepisów. Trochę dodał własnych… - kartkowała książkę. - Uznał, że można
się tym wszystkim bawić. Boże, Felipe, jak ją zdobyłeś? Oficjalna premiera miała być
dopiero za miesiąc.
- Wczoraj zadzwonił do naszego salonu samochodowego – zaczął historię. –
Powiedział, że pilnie potrzebuje auta, więc pojechałem i mu pokazałem parę modeli.
Wspomniał o jakiejś konferencji, a później od słowa do słowa wyjawił po co przyjechał do
Barcelony i kim jest. Później przyszło mi do głowy, że mogłabyś być zainteresowana taką
książką. Zacząłem z nim negocjować. Dzięki mojej charyzmie zgodził się odstąpić ci swoją
własną.
Dziewczyna jeszcze mocniej wtuliła się w ramiona chłopaka, a tamten milczał jak
grób na temat pieniędzy, które musiał opuścić z ceny samochodu, aby tę książkę zdobyć.
- Zobacz, jest nawet dedykacja – powiedział.
Dla Carmen, najzdolniejszej dziewczyny w dziedzinie mikstur o jakiej kiedykolwiek
słyszałem. James Evans
- Dyktowałeś mu? – zapytała rzeczowo Cordoba.
- Tak – przyznał otwarcie Felipe przypominając sobie, że za tyle pieniędzy Evans był
skłonny to jakoś ozdobić w serduszka, gwiazdki czy coś.
- Gracias – szepnęła Carmen i ucałowała radośnie Cortésa w policzek.
Zaraz potem do kuchni ponownie wszedł Torres z Javierem. Ten drugi trzymał w ręku
martwe czerwone zwierzę.
- Mamy skubańca – krzyknął Nico.
- Giulii odgryzł rękę, a Francisca leży martwa w holu – poinformował teatralnym
tonem Casillas. - Mówię wam, krew się lała tak, że się o mało co nie zabiłem jak się na niej
poślizgnąłem.
- Serio? – zapytała Carmen.
- Nie – odpowiedział Nico. – Ja się tylko skaleczyłem o lusterko w łazience, ale
sytuacja opanowana. Myślałem, że Giulia będzie mi amputować palca, ale jednak nie.
Po chwili Cordoba wróciła do pracy przy pizzy i starannie instruowała Felipe, co ma
robić. W gruncie rzeczy wszystko ograniczyło się do tego, że sprzątał swój bałagan, ale w
jego mniemaniu wykonywał najcięższą pracę.
W tym samym czasie, w pokoju obok pozostali przyjaciele starali znaleźć sobie jakieś
zajęcie. Javier i Nicolás przesunęli mały stolik w salonie tak, aby przed telewizorem powstała
wolna przestrzeń. Później Casillas zaczął skrupulatnie podłączać nowy sprzęt PSP3 do
telewizora. W tak zwanym międzyczasie, Torres uzgadniał z dziewczynami w co będą grać.
Wybór padł na hit japońskich sal do gier, który doczekał się nawet odpowiedniej wersji z
Hannah Montana. Casillas starannie rozłożył matę do tańca przed telewizorem.
- Zasady są proste – oznajmił, - wykonujecie takie ruchy jak na ekranie. Kto zaczyna?
- Ja! – zgłosiła się Francisca, która uwielbiała próbować czegoś nowego, a Dance
Factory było właśnie tym nowym czymś.
Teraz trzeba było wybrać ścieżkę dźwiękową. Było dziesięć zestawów. Ktoś wpadł na
pomysł, że będzie jeszcze fajniej gdy zestaw wciśnie się całkowicie przypadkiem. Javier
trzymał palec na strzałce, a Miramontes w którymś momencie krzyknęła Stop!
- Świetny wybór – pochwalił Torres. - 2NE1. Będzie ci się do tego dobrze tańczyło.
Na wielkim ekranie telewizora pojawiło się kolorowe okno użytkownika. W nagłówku
była nazwa Francisca, a pod spodem tytuł utworu i artysta. Z lewej strony wyświetlił się
teledysk, a z prawej już nadjeżdżały strzałki, które trzeba nacisnąć.
- Stepmania yahooooo! – krzyknął Miramontes nieco podekscytowana.
Muzyka, o zabarwieniu techno-azjatyckim popłynęła z głośników. Na początku gra
przebiegała dosyć drętwo, ale później Francisca nabrała pewnej wprawy. Znajdowała nawet
czas na tak zwane kocie ruchy. Grę zakończyła na poziomie 345 punktów. Zaraz po niej był
Torres, Casillas, a na końcu Materazzi, która przez ostatnie kilka minut zastanawiała się, jak
to wszystko działa i że naciskanie czterech strzałek w tym samym czasie jest logicznie
niemożliwe.
- Wisienko, teraz ty – poinformował łaskawie Nicolás.
W tym samym momencie w kuchni, atmosfera jakby się ociepliła. Trzeba przyznać, że
Felipe dbał o to ze wszystkich sił. W końcu udało mi się zmusić Cordobę do jakiejś rozmowy.
Wprawdzie była ona bezsensowna, ale to zawsze coś.
- Co byś zrobił – zaczęła swoje pytanie Carmen, - gdyby twoja narzeczona z którą
jesteś już bardzo długo, tydzień przed ślubem oznajmiła ci, że przez półtora roku pracowała w
klubie ze striptizem.
Felipe uśmiechnął się pod nosem. Dobrze wiedział, że to ulubiona gra kobiet.
Egzaminowanie. Albo odpowiesz tak jak one chcą i dostaniesz punkt, albo masz przejebane.
- Wiem. Widziałem cię – odpowiedział Cortés. – Ale wybrałem tą twoją znajomą…
pamiętasz? Ta ładna co tańczyła obok ciebie… tak ona… aaah, to była twoja najlepsza
przyjaciółka? OK. Ale nie martw się, kocham cię tak samo.
Carmen nie mogła powstrzymać śmiechu. Sama nic lepszego by nie wymyśliła.
Oczywiście oczekiwała poważnej odpowiedzi w stylu nie będzie ślubu, bo mi nie ufała… czy
takie inne pierdoły. W zamian za to dostała odpowiedź z żartem. Co w gruncie rzeczy
bardziej jej się podobało.
- Pobierzemy się wkrótce – dodał Felipe.
- Okej – odpowiedziała Carmen dziękując za wyczerpującą odpowiedź na pytanie.
Dopiero później dotarło do niej, że te dwa zdania wyrwane z kontekstu wyglądały jak
oświadczyny, które ona notabene przyjęła.
Czyżby to miały być jakieś prorocze słowa?
Ciekawe czy Felipe zrobił to specjalnie.
Tak zwana Wisienka wkroczyła na matę z kolorowymi strzałkami. Niby nic trudnego.
Skakać, podrygiwać w rytm melodii i naciskać jak najwięcej poprawnych strzałek. Muzyka
zaczęła grać. Dziewczynom z teledysku wszystko wychodziło zgrabnie. Giulia natomiast
poruszała się dość sztywno z dodatkiem paniki w nogach. Torres stwierdził pod nosem, że
wcześniej trzeba było dać jej jakiegoś mocniejszego alkoholu, by się najzwyczajniej w
świecie wyluzowała.
Po minucie Materazzi zaczęła rozumieć, że nie musi skakać kilka metrów do góry,
wystarczy, że lekko się uniesie. Wtedy szybciej może nacisnąć dwie strzałki. I zaczęło się.
Kiedy dziewczyna to pojęła, zebranie jak największej liczby punktów postawiła sobie za
życiowy cel. Tak się wczuła w rolę japońskiej nastolatki, że niechcący poślizgnęła się na
macie. Z wciąż wyprostowaną nogą wylądowała w plazmowym telewizorze. Wszyscy
oniemieli. W ten głębokiej ciszy, wielki odbiornik telewizji kablowej spadł na ziemie raniąc
nogę Giulii.
- Co to było? – zapytała Carmen patrząc na Felipe. Nie czekając na odpowiedź
wybiegła z kuchni. – O Dios Mio! Giulia, nic ci nie jest?
Cordoba chwyciła swoją torbę, po czym otworzyła apteczkę z własnymi miksturami.
Kawałkami gazy próbowała zatrzymać cieknącą krew po nodze przyjaciółki. Poprosiła aby
ktoś włączył dobre światło, a sama zabrała się za oglądanie szkód.
Materazzi znosiła to wszystko z miną, która sugerowała, że przeprasza każdą osobę na
świecie za zamieszanie i zniszczony telewizor. Mimo wszystko była przytomna i widziała, że
w jej kostkę wbiło się kilka dużych odłamków od ekranu telewizora. Każdy ruch powodował
ból i istniało ryzyko, że może uszkodzić jakiś mięsień lub zwyczajnie przeciąć żyłę.
- Nie masz przypadkiem Sycylijskiego Ziela? – zapytała z nadzieją w głosie Materazzi.
Carmen jej nie słuchała. Wyraźnie się z czymś gryzła.
Ale tak, Sycylijskie Ziele dobre na wszystko.
- Wezwijmy karetkę – polecił Torres, który siedział za plecami swojej dziewczyny
podtrzymując cały jej ciężar, aby się nie nadwyrężała.
- To głupi pomysł – zauważyła sama zainteresowana. – Wszystko się wyda. Będzie
więcej szkody niż pożytku. Dajcie mi tylko Sycylijskie Ziele i wszystko się ułoży.
Cordoba wiedziała, że to zioło nie wystarczy. Rana była za duża, za szybko krwawiła,
a do tego w środku pływały małe odpryski po ekranie telewizora. Dziewczyna spojrzała na
małą buteleczkę, którą trzymała w ręce.
- Gio, masz na coś uczulenie? – zapytała na wszelki wypadek.
- Nie – odpowiedziała nieco zaskoczona Materazzi.
Ciemnowłosa nie czekała na odpowiedź i czym prędzej polała ranę wywarem, który
nie do końca był przetestowany. Po chwili raczyła poinformować przyjaciółkę, że może
trochę szczypać, gdy tamta zaczęła krzyczeć co jej zrobiła?! Mimo wszystko wywar
poskutkował. Z rany wypłynął każdy odprysk szkła. I przestała krwawić.
Cordoba zgrabnie zaczęła bandażować ranę.
- Felipe, ja cię przepraszam – jęknęła Materazzi widząc Cortésa bacznie
obserwującego całe zajście.
- Spokojnie – odpowiedział wycierając mokre ręce o ścierkę. – Zwalę winę na Lisbeth.
- Na kogo? – zainteresowała się Carmen robiąc ładną kokardkę na kostce Giulii.
- Na Lisbeth – odpowiedział. – Stoi za tobą.
Dziewczyna nic nie podejrzewając spojrzała cóż to za Lisbeth stoi za jej plecami. Gdy
tylko spostrzegła wielkie ciemne ślepia wpatrujące się w nią wrogo, czym prędzej wstała i
pobiegła przed siebie. Nawet nie zauważyła, że skaleczyła się w palec o kawałki telewizora.
Nie wiele myśląc wskoczyła na blat w kuchni i zaczęła krzyczeć.
- Co to jest?! – wrzasnęła, gdy czarna pantera średniego wzrostu starała się wskoczyć
na blat.
- Carmen, zejdź proszę – powiedział łagodnie Felipe wyciągając ku niej rękę.
- Nie! Zabierz to zanim mnie zje.
- Tak, bo karmimy ją ludźmi – rzekł chłopak głaszcząc ciemnego kota po łbie. – A
myślisz, że po co cię do siebie zaprosiłem?
Dziewczyna posłała mu przerażone spojrzenie.
- Tylko żartowałem – od razu sprostował. – Taki żarcik. Cami… na litość boską! Ty
masz psa, a ja mam kota. Co w tym złego?
- Kota? Kota?! – wrzasnęła zestresowana Cordoba. – Ja miałam kota. Ja wiem jak
wygląda kot. A to kotem nie jest. To jest jakaś maszyna do zabijania z pazurami i zębami!
- Cami, zejdź – poprosił ponownie.
- Nie – warknęła. – Zamknij to gdzieś, to wtedy zejdę.
- Ona się chce z tobą tylko bawić – powiedział niewinnie Felipe spoglądając na nogi
Carmen. – Nic ci nie zrobi.
- Zamknij to i koniec.
Chłopak próbował się nie roześmiać. Cordoba była naprawdę przerażona, co tylko
dodawało całej sytuacji komizmu i niewinności. Felipe podejrzewał, że w danym momencie
zgodziłaby się na wszystko byle tylko trzymać zwierze daleko od niej. Chłopak postanowił
wykorzystać to innym razem.
Poszedł zamknąć panterę do sypialni rodziców – pokój który jako jedyny miał klucz
pod ręką. Oczywiście wiedział czym grozi zamknięcie Lisbeth w małym pomieszczeniu z
dużą ilością miękkich materiałów, ale w obecnym czasie nie chciał o tym myśleć.
Kiedy wrócił na dół Giulia i Francisca siedziały przy stole, a Casillas z Torresem
zajmowali się sprzątaniem resztek po telewizorze. Carmen zapewne była w kuchni. Tam też
poszedł Cortés.
- Nie zdziwiłbym się jakby nie wyszła – powiedział chłopak widząc jak dziewczyna
pochyla się nad piekarnikiem. – Do tej pory mamy same problemy.
- Nie przesadzaj – odpowiedziała stawiając pachnącą pizzę na środek blatu. – Prezent
dla mnie wyszedł ci w stu procentach – uśmiechnęła się delikatnie. Odkroiła kawałek
włoskiego przysmaku, polała czerwonym sosem i podała wprost do ust Felipe.
- Chyba jednak wyszła – skwitował zadowolony.
Przy kolacji zaczęli omawiać jakie kluby odwiedzą dzisiejszego wieczora i że jest
stanowczo za wcześnie aby wychodzić z domu. Oni muszą się nastroić. Cordoba
poinformowała jednak łaskawie, że wcześniej niż za półtorej godziny nie wyjdą, bo Giulia
wymaga lekkiego leczenia. Dziewczyny ustaliły, że podadzą miksturę, która znieczula nogę
(niczym na boisku piłkarskim kiedy ktoś w perfidny sposób kopie piłkarza w kostkę).
Wymaga to jednak trochę czasu.
Usiedli w salonie myśląc co mogą robić bez telewizora jeszcze półtorej godziny.
Nagle ktoś krzyknął napiszmy na małych kartkach pytania, a później losujmy trzy i
odpowiedzmy na to co wylosowaliśmy. Ktoś inny dodał pytania powinny być osobno dla
chłopaków i osobno dla dziewczyn. Po burzliwej dyskusji ustalili, że będzie zabawniej jeśli
wypiją serum prawdy.
- Zaczynaj – powiedział Casillas stawiając przed Felipe przezroczystą kulę z
pytaniami.
- Czemu ja?
- Bo jesteś gospodarzem? – odpowiedział pytaniem Torres, co Cortés uznał za
sensowne wytłumaczenie i sięgnął po pierwsze pytanie.
pytanie dla chłopaka:
całowanie z dziewczyna czy ogladanie finału Champions League?
Rozpoznał charakterystyczne pismo Materazzi. Pytanie zapewne było pisane z myślą
o Torresie. Niestety padło na Felipe.
Wiedział jaka jest najwyżej punktowana odpowiedź, nie był jednak do końca pewny
co odpowie. Chyba sam do końca nie znał swojego zdania.
- Na zdrowie – powiedział po czym wypił serum. – Chwilę pomilczał po czym zebrał
się na odpowiedź. Całowanie! Skoro całuję jakąś osobę to musi by być dla mnie bardzo
ważna. Ważniejsza niż mecz.
Pytanie dla chłopaka:
Ogladanie nagiej dziewczyny przyjaciela w Playboyu czy ogladanie przez
przyjaciela twojej nagiej dziewczyny w Playboyu.
To było pytanie od Javiera. I charakter pisma się zgadzał, i tematyka zagadnienia.
Chłopak zmarszczył brwi. Wkurwiało go gdy ktoś ładował się do jego życia
prywatnego w zabłoconych buciorach. Nie widział sensu w tym, aby jego dziewczyna
występowała w rozbieranej sesji zdjęciowej. Gdyby coś takiego zrobiła pewnie by z nią
zerwał. Chodziło o zasady. Z drugiej jednak strony, jakby w gazecie ukazała się ukochana
takiego weźmy Casillasa, Cortés nie miałby nic przeciwko aby zerknąć na to i owo.
pytanie dla chłopaka:
byłbyś mile zaskoczony gdyby twoja dziewczyna znała taniec brzucha?
Chłopak uśmiechnął się. Carmen zawsze potrafiła wymyślić oryginalne pytanie.
Spojrzał na nią ukradkiem, na co dziewczyna zareagowała delikatnym rumieńcem. Carmen.
Carmen. Carmen i taniec brzucha. Może chce zacząć się go uczyć? To wybitnie głupi pomysł.
A co będzie jak jakiś chłopak zauważy przypadkiem jak Cordoba tańczy w swoim pokoju.
Przed Lustrem. W samej bieliźnie. Felipe załamał ręce.
A co, jak ten chłopak wejdzie do tego pokoju i się jeszcze spodoba Cordobie?
I, o zgrozo, tym ów chłopakiem nie będzie Felipe.
Cortés zmarszczył brwi. To jego piaskownica i nikt nie będzie mu podpierdalał
zabawek. Musi dbać o swoje interesy. Tym bardziej, że jego zabawki bywają czasami
złośliwe i lubią robić mu na złość. Przez te kilka sekund zdążył znienawidził tego
wyimaginowanego chłopaka i poprzysiągł, że lepiej jeśli się nie spotkają. W przeciwnym
razie tamten zapamięta to rendezvous do końca swojego podłego i nędznego życia.
- Nie – odpowiedział siląc się na naturalny ton – To nic nie zmienia.
- Co ty pierdolisz? – aż podskoczył Javier słysząc odpowiedź przyjaciela.
- Naprawdę nie lubisz tańca brzucha? – zapytała Carmen z mieszanymi uczuciami,
gdyż sądziła, że Felipe krzyknie jedno długie oh siiii.
- Mogę lubić – zaczął Cortés, - ale nic więcej. Dziewczyna, która to zna, wcale nie jest
bardziej atrakcyjna dla faceta.
- To jest twoja opinia – powiedziała Carmen może odrobinę za ostrym tonem.
- Może – rzekł tajemniczo.
- Może – powtórzyła Cordoba.
Nagle nie wiadomo skąd, jakaś wielka czarna masa pojawiła się na stole niszcząc
wszystko dookoła. Włącznie z zapasami serum prawdy. Carmen nie bardzo wiedziała co się
tam działo, bo tylko jak zobaczyła tą kupę żywego mięsa z ostrymi zębami, uciekła do kuchni
na blat. Felipe chwycił panterę na ręce zanosząc ją do jakiegoś pokoju w którym może ją
zamknąć. Zapewne Lisbeth uciekła z ostatniego miejsca pobytu gdy usłyszała fajerwerki,
które puszczał sąsiad ku uciesze wnucząt. Chłopak wcale by się nie zdziwił gdyby wyważyła
drzwi, albo przynajmniej zrobiła dziurę w ścianie.
Zabawa z pytaniami skończyła się automatycznie. Było zbyt dużo czasu by tracić go
na jakieś rozmowy. Casillas postanowił wyślizgnąć się do swojego domu, w którym posiadał
projektor. Wystarczyło podłączyć odpowiednie kabelki do notebooka, wpisać takie a owakie
hasło i bez większych przeszkód mogli podglądać największe imprezy świata lub zobaczyć
jakiś film.
Kiedy Javier próbował skołować jakąś namiastkę cywilizacji, Felipe poszedł do
kuchni. Carmen wpatrywała się w drzwi takim wzrokiem jakby spodziewała się nagłego ataku
niebieskich istot z Avatara. Na szczęście zobaczyła Felipe. W kolorze jasny brąz.
- Już ją zamknąłem – poinformował i pomógł dziewczynie zejść na ziemię.
- Tak samo jak poprzednio?
Odpowiedział jej uśmiechem.
- Javier poszedł do siebie po parę rzeczy – poinformował. – Ustalamy właśnie jaki
film będziemy oglądać. Masz jakieś propozycje?
- Aktualnie nic nie przychodzi mi do głowy – odpowiedziała ciągnąc go za sobą do
salonu.
- Carmen, proponuję obejrzeć Dumę i Uprzedzenia – rzekła Giulia gdy tylko
zobaczyła przyjaciółkę w drzwiach.
- Nie! – odpowiedzieli natychmiast Nicolás i Felipe jakby się bali, że lekkie
opóźnienie w wykrzyczeniu tego słowa może mieć dramatyczne skutki w dalszym przebiegu
prywatki.
- Dio, jacy wy jesteście oporni na prawdziwą sztukę – warknęła.
- Wisienko, nie przeginaj – podsumował Torres siadając obok niej na kanapie.
- Obejrzymy Piłę – zaproponował Felipe.
- Nie – odpowiedziały tym razem zgodnie Carmen i Giulia.
Cordoba nie lubiła horrorów. Niby wszystko jest fikcją. Niby o tym wie, a i tak jak
kładzie się spać to wyobraża sobie jakiś psychopatów z piłą mechaniczną wskakujących do jej
pokoju. Oczywiście nie specjalnie. Takie myśli jakoś same przychodzą. Czy kiedykolwiek
ktoś pomyślał o tym, że może znaleźć się w takiej sytuacji jak z horroru? Że pewnego ranka
obudzi się w ciemnym podejrzanym pomieszczeniu, a kukła z telewizora poinformuje go
łaskawie, że w brzuchu ma kwas i jak czegoś tam nie zrobi to go kwas wyżre od środka. Albo
jakiś inny psychopata powiesi cię na haku bo spodobała się mu twoja twarz i uznał, że będzie
świetnie w niej wyglądał. Albo oczy. Jak masz ładne oczy to też jesteś w niebezpieczeństwie.
Nie ma to jak o poranku wyrwać komuś oczy z oczodołów. W filmie były brązowe.
Carmen miała brązowe.
- No to co będziemy oglądać? – zapytał Felipe krzyżując ręce.
- Kac Vegas – wtrąciła nagle Miramontes, która niosła jakieś pudła od Casillasa.
Wszyscy spojrzeli na nią zdumionym wzrokiem.
- No co? – zapytała blondynka. – Ponoć fajny film, jeszcze nie oglądałam, ale mam na
penie.
- Ja nie toleruję sprzeciwu – powiedział Javier podłączając małe urządzenie do
projektora. – Chcę to obejrzeć i basta.
Carmen wzruszyła ramionami. Grunt, że to nie horror. Poszła do kuchni po jakieś
ciasteczka, cukierki i napoje.
- Gdzie idziesz? – zaciekawił się Cortés.
- Po coś do jedzenia – odpowiedziała nawet się nie odwracając.
Chłopak poszedł za nią. Kiedy dziewczyna była zajęta wykładaniem smakołyków na
posrebrzaną tacę Felipe spojrzał ukradkiem na Carmen, a tamta w najmniejszym stopniu nie
spodziewała się, że padnie ofiarą gry słów. Wysoki ciemnowłosy chłopak nachylił się ku niej.
- Chcesz całusa? – zapytał figlarnie.
Dziewczyna nie wiedziała co odpowiedzieć. Najpierw jej twarz przybrała wyraz
gorączkowej rozpaczy. Chciała krzyczeć Co ty do mnie mówisz? Jednak po chwili, jak to
później Cortés opisywał Torresowi, jej usta wykrzywiły się w grymasie jednego ciągłego
hmm.
Chłopak wyciągnął ku niej ciemną czekoladę, która nosiła podstępną nazwę całus.
- O tym mówię – odpowiedział z szerokim uśmiechem. – A ty o czym myślałaś?
Dziewczyna w panice zaczęła ukrywać swoje czerwone policzki za dłońmi. To był
perfidny kawał i nie podobał się jej ani trochę. Myśli kłębiły się w jej głowie. Miała tyle
odzywek na tę okoliczność, że z tego wszystkiego nic nie powiedziała i wyszła do salonu ze
słodyczami.
Kiedy wróciła Casillas był w trakcie ustawiania ostrości obrazu na kremowej ścianie.
Fajnie to wszystko wyszło. Można było poczuć się jak w mini kinie. Każdy powinien mieć coś
takiego w domu.
Film był całkiem znośny. Co Cordoba zapamiętała z projekcji? Niskawego, nagiego
Chińczyka (jeśli to był Chińczyk) wyskakującego ze starego auta. Wystrzelił z niego jak
torpeda. Dziewczyna przez dłuższą chwilę zastanawiała się jak to jest możliwe, że z
bagażnika można skoczyć na cudze barki. Jakąś wyrzutnię tam zbudowali czy może
Chińczycy z reguły są tacy skoczni?
Dziewczyna oczywiście zapamiętała inne sceny. Czy tam osoby. Ten niski, gruby
przyjaciel z dzieckiem był naprawdę zabawny. Taka perełka w filmie.
- Co robimy? – zapytał Javier przeglądając programy telewizyjne w Internecie.
- O zostaw – krzyknęła Giulia, kiedy zobaczyła Króla Hiszpanii na ścianie.
Orędzie Juana Carlosa do narodu z życzeniami na nowy rok, zostało punktualnie
wyświetlone o godzinie dwudziestej drugiej. Starszy człowiek ubrany w granatowy garnitur, z
czerwonym krawatem i białą koszulą monotonnym tonem wspominał o tym aby następny rok
był lepszy od poprzedniego i mówił również o innych dyrdymałach, które się nigdy nie
spełnią.
- Chyba mu się trochę schudło? – rzucił hasło Torres.
- Ty też byś schudł jakby jacyś zamaskowani terroryści oznajmili w Internecie, że
zamierzają cię odwiedzić – odparł Casillas.
Carmen nie słuchała. Patrzyła ciągle na starszego mężczyznę starając się zapamiętać
każdy szczegół. Lubiła go i była dumna, że Hiszpania ma króla. W końcu w dzisiejszych
czasach wszyscy mają prezydenta, a jak mają króla to nikt o tym nie wie, poza mieszkańcami
kraju. Weźmy taką Danię albo Holandię. Monarcha przybywa na pogrzeb jakiegoś
prezydenta, w telewizji komentatorzy przedstawiają poszczególnych gości, a później takie
zdziwienie to oni mają króla?! A no mają. Ale nikt ich nie zna. A króla Hiszpanii znają
wszyscy.
- Carmen, prawda? – zapytała Materazzi wskazując na przyjaciółkę i wyraźnie
oczekując jakiejś odpowiedzi.
- Ale co?
- Mamy projekt do napisania z AA – poinformowała Giulia.
- Si, si – odpowiedziała dziewczyna bez większego entuzjazmu, po czym wyszła do
kuchni.
Felipe nie tracąc chwili znowu udał się za Cordobą. Carmen usiadła na wysokim
stołku, a obok niej wysoki ciemnowłosy chłopak. Cortés uśmiechnął się figlarnie aby
rozładować napięci. Odnosił wrażenie, że Cordobę coś gryzie. W rzeczywistości Carmen
zdała sobie sprawę, że z okaleczoną Materazzi nigdzie nie wyjdą na imprezę. A ona tak
bardzo chciała potańczyć. Nie była w klubie od wieków.
Felipe postawił przed nią szklankę z coca-colą.
- W szklanej altanie jest basen – poinformował czarnowłosy. – Moglibyśmy się tam
przenieść z imprezą.
Uśmiechnęła się szeroko. Lubiła pływać. To było takie relaksujące zajęcie
poprawiające sylwetkę i samopoczucie.
- Co byś zrobił jakbym cię popchnęła do basenu? – zapytała zadziornie.
- Nie masz tyle siły – odparł automatycznie poklepując ją przyjaźnie po plecach.
- Nie potrzebuję siły. Wystarczy mi mózg.
Spojrzał na nią z ukosa.
- Ale twój mózg nie jest taki jak mój – stwierdził.
No nie da się ukryć, że mózg kobiety różni się od mózgu mężczyzny. Ponoć męski
mózg jest większy. Naukowcy z Wielkiej Brytanii ustalili nawet, że w tej dodatkowej części
mózgu u facetów znajduje się rozumienie zasady spalonego w piłce nożnej. To wyjaśnia
czemu kobiety mają problemy z przyswojeniem reguł panujących na boisku.
- Ej no, możesz rozmawiać z Javierem, a ja w tym czasie wykorzystam efekt
zaskoczenia i cię popchnę.
Roześmiał się w głos.
- Moja siła jest ponad to wszystko.
Carmen zaczęła się niecierpliwić. Znowu postanowiła przedstawić swoje racjonalne
argumenty.
- Ale będziesz zaskoczony. Nie przygotowany na tego typu atak. Dio, wpadniesz do
tej wody jak truskawka do kompotu!
- Nie sądzę – odpowiedział dość sennie.
Dziewczyna wzięła głęboki oddech. Za wszelką cenę chciała aby jej przyznał rację.
- Będziesz rozmawiał z Javierem – zaczęła znowu od początku. - I ja wbiegnę na
ciebie jak byk na corridzie. I wpadniesz do wody. Bo ty mnie nie widzisz, więc się nie
przygotujesz. No i takim sposobem będziesz już w wodzie.
- Nie powinnaś mi mówić – udzielił dobrej rady. – Teraz znam wszystkie twoje plany.
- Oh weź przestań – odparła. – Znasz mnie. Wystarczy minuta i w głowie mam sto
innych nowych pomysłów – uśmiechnęła się pokazując swoje białe zęby. – No więc co byś
powiedział jakbym cię wrzuciła do wody? – dodała po chwili.
- Nic.
- Byłbyś zły? – drążyła.
- Niee.
- Byłbyś szczęśliwy?
- Siiii.
- Super – odparła trochę nie przygotowana na taką odpowiedź Felipe. - Dobra, to jak
będziemy na basenie to cię uszczęśliwię – klasnęła wesoło w dłonie. – Ale chciałabym
wiedzieć, czy przykładowo ty mówisz Carmen, daj mi rękę, ja ci daję, a ty mnie w tym czasie
pociągasz do wody?
- Tak, popchnę cię do basenu gdzie nie ma wody – odparł z rozbawieniem.
- Jesteś pewien, że to dobry pomysł aby mnie tam popchnąć?
- Si.
- Jest o wiele więcej, lepszych miejsc, gdzie mnie możesz popychać.
Carmen dopiero po chwili zorientowała się co powiedziała. Miała nadzieję, że Cortés
nie zauważył tej dwuznaczności słów.
Spojrzała na niego. Chłopak uśmiechał się szeroko pokazując dołeczki w policzkach.
Ciężko było wyczuć jak odebrał jej ostatnie słowa. Mógł się śmiać z tego jakie niemoralne
propozycje mu składa, albo po prostu z tego, że się z nią droczy.
- Chodźmy może do nich – odpowiedziała chcąc zmienić temat.
Kiedy wrócili do salonu wszyscy wesoło rozmawiali jak to było podczas pierwszego
dnia w Akademii. Wspominali najbardziej śmieszne sytuacje z ostatnich lat. Cordoba
przypomniała historię, kiedy to pani Zwierzchnik wymyśliła sobie koncert. Nie było
pieniędzy na sprowadzenie profesjonalnej orkiestry, więc zabrała wszystkich studentów w
jedno miejsce i muzykę klasyczną puszczała z odtwarzacza. Wszystko przebiegało zgodnie z
planem do chwili kiedy coś się zacięło. Wszyscy z trudem powstrzymywali się wtedy od
wybuchnięcia śmiechem. Z głośników popłynął wysoki śpiew kobiety, która w tamtym czasie
miała głos jak Smerfy z francuskiej bajki.
Nie trzeba było aż tak daleko sięgać pamięcią aby się pośmiać. Wystarczyło
opowiedzieć sytuację, kiedy to podczas przesłuchania do roli Julii, Giulia spadła ze sceny.
Dobrze, że dziewczyna miała do siebie dystans, bo co niektóre to by się załamały.
W takiej przyjaznej atmosferze minął czas aż do północy. W chwili, kiedy to zaraz
miał się rozpocząć kolejny rok, każde z przyjaciół trzymało miseczkę z dwunastoma
winogronami i kieliszek szampana. Javier ustalił transmisję z Madrytu, aby równo o północy,
w takt uderzeń zegara, połknąć wszystkie winogrona i wypić szampana. Jedno uderzenie to
jedno winogrono i jedno życzenie. Ważne aby ze wszystkim się wyrobić, dlatego też w
niektórych rejonach Hiszpanii, połyka się rodzynki, albo bardzo małe winogrona. Wszystko
po to aby pomyślane życzenia, w trakcie jedzenia, spełniły się.
- No to teraz do klubu – powiedział Felipe zacierając dłonie.
- Ja nigdzie nie idę – odparła Carmen. – Nie zostawię Giulii samej.
- Idźcie, idźcie – powiedział Torres, z dwuznacznym uśmiechem. – Ja się nią zajmę.
- Tak, idźcie – potwierdziła Materazzi spoglądając na swojego chłopaka.
Cordoba miała opory, ale po kilkunastu minutach dała się przekonać, że wyjście do
klubu to żadna zdrada i Giulia będzie się lepiej bawiła z Nicolásem niż z Nicolásem i Carmen.
Może coś w tym było, ale mimo wszystko Cordoba czuła się trochę winna.
Do Madrytu dostali się przez obraz ukazujący plac Puerta del Sol
6
. Wystarczyło
przejść przez ramę, aby znaleźć się kilkadziesiąt kilometrów od Barcelony. Carmen wraz z
6
Puerta del Sol – jest jednym z najważniejszych placów w Madrycie. Obecnie leży w samym centrum, ale
w XV w. był jednym z wjazdów do miasta położonym w jego wschodniej części murów (stąd
nazwa: hiszp. Puerta del Sol – Brama Słońca). Plac ten jest uważany za centrum Madrytu i Hiszpanii, przed
przyjaciółmi, podążała za Felipe, który pełnił rolę przewodnika. Kilka dni wcześniej umówił
się ze starym przyjacielem, że parę minut po północy spotkają się obok fontanny. Ów
przyjaciel miał mieć dla nich VIP-owskie wejściówki, co oszczędziłoby im stania w
kilometrowych kolejkach.
Torres wygodnie rozsiadł się na cortésowej kanapie. Materazzi zaraz obok z nogą
opartą o podnóżek. Chłopak wyciągnął telefon i zaczął grać w popularną grę Angry Birds. W
tle słychać było dzikie odgłosy spadających małp i przewalających się drzew. Giulia spojrzała
na niego z ukosa.
- Będziesz cały wieczór grać? – zapytała.
- O przepraszam – wyciągnął ku niej telefon. – Reflektuje señorita?
- Nico – jęknęła. - Nie chcę grać.
Zapauzował grę.
- Dobra – odłożył telefon. – Co chcesz robić?
- Nie wiem – powiedziała. – Jaki byłby twój idealny sylwester z dziewczyną?
Nicolás spochmurniał. Nie lubił tych kobiecych gierek z prawidłowymi
odpowiedziami. A ostatnio Giulia zasypywało go takimi testami cały czas.
Milczał przez chwilę. Materazzi uznała to za oznakę wstydliwości. Uśmiechnęła się
podstępnie w duchu. Jakby była istotą magiczną, to w tej chwili pokazałyby się rogi pod jej
włosami, a spod ubrań wystawałby zgrabny, długi ogon. Postanowiła wyciągnąć z niego to co
chciała usłyszeć.
- Będziesz z nią rozmawiał całą noc? – zapytała delikatnie.
- Tak – odpowiedział. – Czego chcieć więcej? – wyszczerzył swoje ząbki w uśmiechu.
Dziewczyna roześmiała się w głos.
- Certo – mruknęła wykrzywiając ironicznie usta. – Mężczyźni potrzebują tylko
konwersacji.
Spojrzał w sufit. Nastała wymowna cisza. Wyglądało na to, że temat perfekcyjnego
sylwestra umarł śmiercią naturalną. Giulia ponownie zapytała.
- Byłby to jakiś romantyczny wieczór?
- Nie, nie jestem romantykiem – odparł.
Dziewczyna przewróciła oczami. Miała inne zdanie co do tego czy Torres był
romantykiem. Oczywiście, może nie był jakimś obłąkańcem na ten temat, ale z całą
pewnością lubił te wszystkie romantyczne pierdoły. W szczególności gdy te pierdoły robiła
jego dziewczyna dla niego. Gdyby sytuację odwrócić, nie było już tak wesoło. Wychodził z
założenia, że takie strojenie pokoju w romantyczne serduszka, rysowanie w jedzeniu
miłosnych motywów zabierało jego męskość. Ale czy potrafiłby zrobić jakąś miłą
niespodziankę dla swojej ukochanej z okazji walentynek? To wiedział tylko on sam. Torres
budynkiem Urzędu Pocztowego położony jest tzw. kilometr zerowy, punkt od którego zaczyna się mierzyć
odległości na drogach wychodzących z Madrytu w kierunku innych hiszpańskich miast.
nigdy nie był przewidywalny. Mówił jedno, a później zaskakiwał, bo robił coś całkowicie
innego. Coś co nikt by się po nim nie spodziewał. Taki już był jego tajemniczy charakter.
Dziewczyna w końcu nie wytrzymała i wypaliła:
- Będziesz coś z nią robić, ale nie chcesz mi o tym powiedzieć?
- Nie – odparł rozbawiony. Zrozumiał, że Giulia próbuję od niego wydusić deklarację
gorącej nocy w sypialni. Postanowił się jeszcze z nią trochę podroczyć.
- Całować jej też nie będziesz? – dodała już trochę odrobinę zła.
- A to sama pomyśl – odpowiedział z perfidnym uśmieszkiem i wrócił do Angry Birds.
Giulia skrzyżowała ręce na piersi. Nie wydusi z niego to co chce. Mało tego, będą tu
tak siedzieć do końca nocy i nawet nic nie obejrzą, bo nie ma telewizora.
Spojrzała na swoją nogę.
- A może mógłbyś zrobić jej masaż? – zapytała z nadzieją w głosie. – Co sądzisz?
Chłopak spojrzał zza telefonu.
- Nogi? – zechciał się upewnić. Materazzi energicznie pokiwała głową. – Boję się, że
mógłbym zrobić jej krzywdę.
- To może pleców? – zaproponowała.
- Tak, to mógłbym zrobić – odparł, ale nadal grał.
Materazzi siedziała z miną mówiącą i na co ty jeszcze czekasz? Nie doczekała się.
Chłopak siedział twardo obok niej i nawet palcem nie kiwnął. Całkiem dobrze się bawił
doprowadzając Giulię do białej gorączki. Tamta zrezygnowała. Wtuliła się w kanapę.
- A masz jakieś pytania do mnie? – zapytała, bo nie lubiła tej ciszy między nimi.
- Tak – odparł, co szczerze zdziwiło dziewczynę. Zazwyczaj Torres nie bawił się w te
pytania i odpowiedzi. – Jak wyglądałby twój idealny dzień z chłopakiem. Czego chcesz? Co
chłopak ma zrobić dla ciebie?
Materazzi zastanowiła się. Po kilku sekundach doszła do wniosku, że to naprawdę
trudne pytanie, bo sama nie wiedziała co odpowiedzieć. Niby pomysłów nie brakowało, ale
nie chciała by ten dzień wyglądał sztucznie. Robienie kilku rzeczy po kolei wcale nie jest
romantyczne. O zobacz teraz zjemy kolację. A teraz czas na masarz. A teraz włączę film. Dużo
lepiej jeśli cały dzień wygląda całkowicie spontanicznie.
Materazzi miała całą gamę pomysłów co do miejsca randki, ale nie wiedziała czego by
chciała od chłopaka. Całkowita pustka w tej dziedzinie.
- Widzisz? A ty zawsze pytasz się mnie o takie rzeczy – jęknął Torres. – Ale daj tą
nogę. Masarz to ci serio mogę zrobić.
Carmen usiadła na brzegu fontanny leniwie dotykając tafli wody. Czekali. Jak na
Hiszpana przystało, oczywiście przyjaciel Cortésa się spóźniał.
- To on – powiedział po chwili Felipe wskazując jakąś postać na horyzoncie.
- ¡Hola amigos!
7
– przywitał się nowoprzybyły, bardzo wysoki chłopak. Chyba
mierzył aż dwa metry.
7
Hola amigos – (hiszp.) Witajcie przyjaciele.
- To jest Mario – przedstawił wszystkim Felipe przyjaciela.
Carmen i Francisca uścisnęły mu dłoń jednocześnie się przedstawiają. Paczka
przyjaciół nie tracąc ani chwili dłużej poszła do klubu. Miramontes tylko skomentowała całą
sytuację słowami, że jeśli będą się tak obijać, to zaczną tańczyć wtedy gdy wszyscy będą
wychodzić. Na co Javier odpowiedział jej, że to jeszcze lepiej bo będzie luźno.
Miejsce, w którym przyszło się im bawić, okazało się nowoczesnym klubem z muzyką
w stylu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. W środku bawiło się już sporo ludzi, ale z
racji tego, że mieli wejściówki VIP-owskie, stolik również był VIP-owski. Taki ładny z
fioletowymi fotelami, ciemnym stołem, i złotym murem wkoło, tak by inni nie widzieli co oni
tam robią. W sumie jakby się uprzeć, działało to jak falochrony. Można tak było normalnie
porozmawiać nie drąc się drugiej osobie do ucha. Ciekawe czy projektant to przewidział, czy
wyszło tak przez przypadek?
Francisca od razu zgarnęła jakiegoś przyjaciela Mario i zaczęła tańczyć z nim na
parkiecie. Carmen postanowiła pozostać przynajmniej na kilka minut by zapoznać się z
ludźmi, z którymi spędzi resztę nocy. Od razu w oko wpadła jej ładna dziewczyna. Nie to
żeby ją pociągała. Nie o to chodzi. Raczej wyczuwała zgorzenie i była tak zwyczajnie
zazdrosna. Jeszcze tym bardziej, że Felipe siedział obok niej i cały czas z nią dyskutował.
Tańczył i dyskutował. Dyskutował i tańczył. Trochę tańczył, a trochę dyskutował. Dopiero
kilka godzin później dowiedziała się, że to była dziewczyna Cortésa. Tak na dobrą sprawę
Cordoba nie miała czasu o tym myśleć. Cały czas tańczyła z Mario. Nie to żeby robiła to na
złość Felipe. Po prostu tamten cały czas prosił ją do zabawy, a ona nie grzeszy asertywnością
i robiła co tamten chciał. To znaczy robiła to, bo nie chciała go urazić. Ale gdyby przekroczył
pewną granicę, to potrafiłaby mu ostro przywalić i opierdolić. Przynajmniej tak myślała.
Po kilku drinkach chłopak stał się bardziej pewny siebie. Cordoba wyraźnie
wyczuwała, że na nią leci. Chciała dać mu delikatnie do zrozumienia, że nic z tego, jednak nie
miała pomysłu jak to zrobić. Dla niej świat był czarno-biały. Albo się kogoś kocha, albo
nienawidzi. Dlatego też, wszystkie słowa jakie przychodziły jej do głowy, prowadziły do
definitywnego końca znajomości z Mario.
Stary przyjaciel Cortésa był bardzo zabawny, doskonale potrafił śmiać się z siebie.
Był tak pewny siebie, że momentami nawet chamski. W ciągu tej nocy, Carmen zrozumiała,
że Mario nie lubi, jak ktoś krytykuje jego decyzje, albo się z nim nie zgadza. Nie potrafił
przyznać komuś racji. Mimo wszystko potrafił ją bardzo rozbawić. I lubił tańczyć. Niektórzy
chłopcy nie lubią. Gdy on nie lubił, to Cordoba nie miała zielonego pojęcia, co by robiła przez
resztę nocy.
Wszyscy wrócili gdzieś około piątej nad ranem. Głównie z tego względu, że byli
zmęczeni i lekko podpici. Na przykład Carmen, na tą okoliczność zrobiła sobie również
odciski na piętach. Gdy zdjęła swoje szpilki uznała, że znalazła się w niebie. Było jej tak
cudownie, że mogła tylko położyć się pod ścianą, na płytkach, w holu i zasnąć. Felipe jednak
przewidział dla niej pokój. Gdy tamta leżała w łóżku, odwiedził ją gospodarz domu.
- Nie śpisz? – zapytał Felipe.
- Co robisz? – odpowiedziała Cordoba zerkając na niego jednym okiem spod kołdry.
- Czekam aż Torres zwolni łazienkę – oznajmił wesołym tonem kładąc się obok niej i
zaplatając palce na karku. – Co za noc.
- Tak, widziałam, że się dobrze bawiłeś z Titi – odpowiedziała wtulając twarz w
poduszkę.
- Nie o to chodzi – zawiesił głos na dłuższą chwilę. Nie usłyszawszy żadnej reakcji
postanowił kontynuować swoją wypowiedź. – Cieszę się, że między nami jest spoko. Tak, że
jest spoko. Spoooko. Spoko już jest.
Chyba za dużo wypił.
- Bo jest spoko? Widzisz Carmen, bo Torres to rzucił takie stwierdzenie, że my im
niszczymy związek. Ja tam w życiu nikomu związku nie zniszczyłem. Co najwyżej
pomogłem zrozumieć, że ów związek nie ma sensu. Bo związku muszą mieć sens. Bez sensu
właśnie się rozpadają. Jak się z kimś jest to trzeba poszukać najpierw tego sensu – zamilkł na
chwilę. – Idę spać – odparł po namyśle, jednak odpowiedziała mu cisza. – Carmen, śpisz? –
zerknął na jej zamknięte oczy. - Dio… - mruknął z uśmiechem, bo cała sytuacja wydała mu
się nagle bardzo zabawna. – Śpisz? – zapytał ponownie chcąc upewnić się.
Odpowiedziała mu cisza. Postanowił przykryć dziewczynę kołdrą i iść się umyć. W
końcu.
Gdy próbował wyrwać róg pościeli z rąk dziewczyny, tamta przebudziła się lekko, z
ciągle zamkniętymi oczami, przewróciła się na drugi bok i przytuliła do Cortésa. Tamten
zastygł w bezruchu. Ogarnęło go przyjemne ciepło, ale końca nie wiedział co ma robić. Objął
ją jakoś tak… automatycznie.
Carmen biegła przez ciemny, ciepły las. Ktoś był obok niej. Mężczyzna. Ale nie
widziała jego twarzy. Biegli razem. Uciekali. Gonili ich jacyś ludzie. Biegła przed siebie. Z
każdą chwilą słyszała coraz wyraźniej jak ktoś gra na fortepianie. Odniosła wrażenie, że
biegnie wprost na tego wirtuoza. I to nie był dobry pomysł. Ostro skręciła w lewo, a tam na
śniegu stał czarny fortepian. I jakaś postać, która siedziała do niej tyłem. Mężczyzna, który
biegł razem z nią, którego postrzegała za przyjaciela, chwycił ją w ramiona i mocno popchnął
wprost na czarny fortepian. A ktoś później zaczął się śmiać.
Obudziła się gwałtownie nie bardzo wiedząc co się dzieje. Spostrzegła, że obejmuje ją
Cortés, ale w ogóle się tym nie zainteresowała. Jak to człowiek wyrwany ze snu, pomimo, że
miała otwarte oczy, to nadal niewiele do niech docierało. Może dlatego, że jeszcze nie
potrafiła odróżnić czy to sen, czy już rzeczywistość.
Później i tak nie będzie pamiętać tej całej sytuacji.
Felipe ponownie zastygł w bezruchu, gdy tylko Carmen spojrzała na niego
przerażonymi oczami. Minę miał jak małe dziecko przyłapane na gorącym uczynku, umazane
całe w słodkiej nutelli, chcące powiedzieć ale cóż to się stało?
- Zły sen? – zaryzykował chcąc odwrócić jej uwagę.
Cordoba usiadła na łóżku i złapała się za głowę. To był tylko zły sen. Nic specjalnego.
Najzwyczajniejszy w świecie koszmar. Ludzie czasem mają takie sny i nie musi to oznaczać,
ze stanie się coś niedobrego. Opadłą bezwładnie na poduszkę po czym się w nią mocno
wtuliła.
- Był bardzo realistyczny – powiedziała.
Felipe wzruszył ramionami. Poinformował, że jest kompletnie wykończony i wyszedł
z pokoju. Cordoba została sama. Miała jednak problemy z zaśnięciem. Rozejrzała się leniwie
po pokoju. Okna były szczelnie zamknięte, zasłonka lekko falowała od ciepłego grzejnika.
Nic nie wskazywało na to, że jakaś nieznana osoba jest w domu. Coś upadło na korytarzu,
przez co Carmen zerwała się na równe nogi. To tylko moja chora wyobraźnia – powtarzała w
myślach. Mimo wszystko ciężko było w to uwierzyć. Postanowiła schować się za komodą i
czekać. A nie jak każda gwiazda horroru, wychodzić na korytarz i krzyczeć hej, ty co chcesz
mnie zabić/zgwałcić/wydłubać mi oczy, tu jestem! Z bijącym sercem czekała na bieg
wydarzeń. Po kilku minutach drzwi się uchyliły. Widziała, światło z korytarza padające na
podłogę. Przez chwilę myślała, że to Felipe znowu przyszedł pofilozofować, ale kiedy
zobaczyła kształt na ziemi przypominający pistolet, przestała mieć złudzenia. Żałowała, że
nie wzięła czegoś do ręki. Jakieś flakony perfum. Cokolwiek. Tyle żeby było ciężkie i
wygodne do rzucania. Intruz zaczął wchodzić do pokoju, a Carmen przywarła do ściany.
Wstrzymała oddech. Plan był taki: wstaje, rzuca w niego tym wazonem co stoi na szafce i
wybiega ile sił w nogach.
Mężczyzna cicho zaczął wchodzić na środek pokoju. Carmen z obawy, że zaraz się
obróci i ją zobaczy, gwałtownie stała i momentalnie rzuciła w jego głowę jakimś wazonem.
Później wybiegła z pokoju. Chyba nie było to silne uderzenie, bo intruz wybiegł zaraz za nią.
- Gdzie uciekasz kurwo! – krzyknął.
Dziewczyna nie wiedziała co robić. Wpadła w panikę. Nie znała tego domu, więc nie
wiedziała gdzie się najlepiej ukryć. Nie chciała krzyczeć by tamten jej nie znalazł. Przez
przypadek znalazła się w salonie. Schowała się za kominkiem i znowu czekała. Nie wiadomo
na co.
Napastnik zbliżał się. Wiedziała o tym, bo mężczyzna zaczął wygwizdywać jakąś
melodię. Chyba z westernu. Słyszała go.
- Carmen – powiedział łagodnym głosem. – Nic ci przecież nie zrobię. Kotku chodź
do mnie – wszedł do salonu. – Carmen…
Cordoba zamarła. Przestała mieć nadzieję. Jak ją znajdzie to po prostu będzie uciekać
do tego momentu aż ją zastrzeli jak dziką kaczkę. Albo rzuci w niego zaklęciem i dopiero
później umrze. Tak. Dobry pomysł. Przywołała moc i wyskoczyła zza kominka tak szybko
jakby się bała, że zrezygnuje z tego ryzykownego pomysłu.
Stał pod ścianą. W prawdzie odwrócił się w jej stronę, ale nie zdążył zareagować.
Upadł za kanapę. Dziewczyna zaczęła biec do wyjścia, a później coś ją popchnęło i upadła.
Szybko się jednak podniosła, jednak przez upadek straciła orientację i biegła jakimś
korytarzem nie wiadomo dokąd.
- Ty pierdolona suko! – krzyknął idąc za nią. – Zarżnę cię jak świnie.
A ona biegła aż do chwili gdy ktoś ścisnął ją za ramię i rzucił nią o ścianę.
Wtedy się obudziła.
Felipe znalazł ją przed kominkiem. Lunatykowała.
- Co się stało? – zapytał troskliwie.
Usiadła na podłodze i ponownie miała ten lekko obłąkany wzrok.
- On tu jest – stwierdziła rozglądając się po ścianach.
- Ale kto?
- Felipe, on tu jest – jęknęła przerażona.
- Nikogo tu nie ma – odpowiedział. – Znowu miałaś jakiś dziwny sen.
- Skąd wiesz, że nie ma? – warknęła gwałtownie wstając, a potem się zachwiała.
- Alarm by się włączył – wyjaśnił rzeczowo.
Dziewczyna zaczęła mamrotać coś pod nosem tamten jednak nie mógł jej zrozumieć.
Sam nie wiedział co zrobić. Normalni ludzie jak mają koszmar to przyjmują do wiadomości,
że to tylko zły sen i idą dalej spać. Tym razem było inaczej. Carmen zatrzymała się w pół-
kroku. Znowu ktoś gwizdał. To była ta sama melodia co poprzednio. Dziewczyna odwróciła
się w stronę Felipe i przywołała moc w dłoni.
- Zadzwońmy po policję – zaproponowała szeptem rozglądając się po pokoju jak
surykatka. – On tu jest – powiedział z taką miną jakby była obłąkana.
Felipe się roześmiał, ale przestał, gdy Carmen zasłoniła mu usta ręką i wyjaśniła, że
intruz nie może ich znaleźć. Chłopak przewrócił tylko oczami. Przez dłuższą chwilę bawił się
całkiem dobrze, ale było już bardzo późno. Chciał iść spać. Nie był pewien, czy Cordoba
pozwoli mu wrócić do łóżka i zostawić ją z koszmarem sam na sam. Zaryzykował
stwierdzeniem, że nie.
- Masz tu jakąś kryjówkę? – zapytała z nadzieją w głosie.
Tamten uśmiechnął się dwuznacznie.
Oczywiście, że miał. Może nie tyle kryjówkę, co swój pokój gdzie nikt bez
zaproszenia nie mógł wejść. Zastanowił się chwilę. Naprawdę był bardzo zmęczony, nogi go
bolały, głowa pękała. Był w stanie zrobić wszystko aby Carmen zostawiła go w spokoju i
pozwoliła iść spać.
Podjął spontaniczną decyzję.
- Szybciej – ponaglała Carmen nerwowo patrząc w głąb korytarza. Gwizdy stawały się
coraz wyraźniejsze.
Cortés chwycił ją za dłoń i obszedł trzy razy kanapę dookoła. Potem podszedł do
ściany i napisał coś palcem pomiędzy obrazem maków, a portretem matki. Ukazała się
szczelina. Przycisnął Carmen mocno do siebie i szepcząc do ucha, zaprosił do środka. Weszli
razem do pokoju. Szczelina zniknęła za plecami dziewczyny, a westernowa melodia znikła
gdzieś daleko.
Rozejrzała się po pomieszczeniu. Panował tu taki bałagan jaki jeszcze nigdy w życiu
nie widziała. Kartki z gazet, zeszytów, bloków rysunkowych, książek były porozrzucane na
podłodze, jakieś stare butelki po różnego rodzaju napojach walały się obok łóżka. Ubrania bez
większego ładu, leżały na kanapie. Na podłodze był materac, który służył jako łóżko.
Wskazywał na to koc i poduszka. A na ścianie wisiał wielki zegar. Możliwe, że miał nawet
metr średnicy. Kiepsko widziała w tych ciemnościach. Pomieszczenie oświetlała tylko mała
lampka zostawiona obok łóżka.
Chłopak wskazał jej materac i poinformował, że będzie tam spała tej nocy, a on sam
zajmie miejsce na sofie. Oczywiście wcześniej starał się wynegocjować zgodę na wspólne
spanie. Carmen tupnęła nogą, a on nie miał ochoty na dalsze rozmowy. Gdyby był w lepszej
formie z całą pewnością by tak łatwo nie odpuścił. Jednakże w tej sytuacji i kanapa wyglądała
zachęcająco.
Nie czekając, aż Cordoba dojdzie do tego co Felipe nazywał łóżkiem, chłopak upadł
bezwładnie na kanapę. I do rana nie zmienił pozycji.
Carmen natomiast z pewną dozą ostrożności podeszła do materaca. Położyła się pod
kocem. Miejsce jeszcze było ciepłe. Zapewne kilka minut temu, Felipe spał w tym miejscu.
Czuła jego zapach.
Zasnęła może w przeciągu kilku minut i już do końca nie obudziła się ani razu.
Cortés wstał wcześniej od dziewczyny. Z początku był zaskoczony tym, że Carmen
śpi w jego łóżku. Później przypomniał sobie, że sam ją tutaj przyprowadził. Co też było
dziwne. Nikt oprócz jego, nigdy nie był w tym pokoju. To jego samotnia. Zawsze gdy chciał
uciec od problemów, przychodził tutaj. A teraz? Czuł się dziwnie bezbronny. Tak jakby
Cordoba była jego wrogiem i opanowała całe jego państwo. Teraz to już nigdzie przed nią nie
ucieknie.
Wyjął z szafki karmę dla psów i nasypał trochę jedzenia do miski Devdasa. Piesek
wygramolił się w ramion dziewczyny i podleciał do Felipe. Od razu zaczął łapczywie jeść.
Cortés spojrzał na Cordobę. Oglądał ją wnikliwie od góry do dołu, z dołu do góry.
Całkowicie bezkarnie. Wiedział, że ona ciągle śpi i chłopak mógł patrzeć na to co chciał i jak
długo chciał. Po pięciu minutach poszedł wziąć prysznic, a później obudził Carmen i
poinformował by za piętnaście minut przyszła do jadalni.
W kuchni czekał już na niego Javier. Casillas gdy tylko spojrzał na przyjaciela,
zauważył, że tamten jest przybity i wyraźnie ma jakiś problem. Postanowił przystąpić do
przesłuchania. W ciągu kilku minut dowiedział się o wszystkim co zdarzyło się zeszłej nocy,
a także to tym, że Carmen dostała się do pokoju Felipe, do którego to ów pomieszczenia
nawet Torres i Casillas nie mają uprawnień. Javier zaszczepił pewną ideę w sercu Cortésa.
Zasugerował, że dziewczyna mogła dać chłopakowi eliksir. Mógł by to być np. eliksir
posłuszeństwa, który daje kontrolę nad ofiarą. Nie od dziś wiadomo, że Carmen zakochała się
w Felipe. Może ta ślepa miłość w końcu zasłoniła jej oczy i postanowiła siłą wziąć to co jej
się należało?
Cortés początkowo nie chciał w to wierzyć, ale Casillas mówił swoje argumenty
bardzo przekonywująco. I to Javier podsunął pomysł aby wykorzystać wtargnięcie do umysłu
Cordoby w celu dowiedzenia się prawdy.
Wtedy do kuchni weszła Carmen w towarzystwie Giulii. Zatrzymała się gwałtownie
widząc jak Felipe wycelował w nią swoją rękę z przywołaną mocą. Cortés dobrze wiedział, że
nienawidziła jak jej wujo siłą wyciągał z niej odpowiedzi na pytania. Chłopak spojrzał w jej
przestraszone oczy. Jeden ruch ręką i mógł się dowiedzieć czy coś mu dosypała do jedzenia.
Tylko, co to da?
- Coś się stało? – zapytała niepewnie Cordoba.
Cortés spontanicznie machnął ręką zasuwając drzwi do kuchni.
- Nie zamknęłaś – poinformował. Nie potrafił być aż tak okrutny i siłą wyciągać z niej
informacje. Przynajmniej nie w tej chwili, kiedy głowa pękała mu wpół.
- Dobrze się czujesz? – powiedziała Carmen widząc lekko nieobecną twarz Felipe.
- A co? Nie powinienem? – warknął posądzając ją o troskę na temat skutków
ubocznych mikstury.
- O co ci chodzi? – odpowiedziała agresywnie.
Spojrzał na nią spod oka. Nie potrafił zrozumieć czemu dziewczyna udaje, że nic się
nie stało. Taka pierdolona aktoreczka się z niej zrobiła.
Sama nie lubiła jak ktoś wtrącał się do jej życia, albo jak ktoś ją zmuszał do pewnych
rzeczy. A teraz? Stworzyła miksturę by w końcu znaleźć odwzajemnioną miłość? Cortés
wiedział, że zakochana kobieta jest zdolna do wszystkiego, ale żeby aż tak?
- Z ciebie to jest dobra… - urwał.
- Kurwa? – dokończyła wściekła Cordoba, a Felipe milczał. – Ty skurwysynie, co ty
sobie myślisz?
- A weź się odpierdol ode mnie! – walnął pięścią w blat stołu kuchennego.
- Ej, uspokójcie się – powiedziała Giulia wyciągając ręce przed siebie w geście
pokoju. Przyjaciele odpowiedzieli jej groźnym spojrzeniem, więc poszła do Torresa, by
tamten coś zrobił.
Cordoba zaczęła się zastanawiać po co właściwie tutaj przyjechała. Przecież dobrze
wiedziała, że Felipe z przymusu ją tutaj zaprosił. Że tak naprawdę to tego nie chciał. Na co
ona liczyła? Przecież on jest skończonym dupkiem i nic tego nie zmieni.
Torres podszedł do Carmen i zaproponował, że odwiezie ją na przystanek
autobusowy. Dziewczyna rzuciła ciche hola do wszystkich po czym wyszła z kuchni. Zabrała
swoją torbę wraz z psem i wróciła do domu.