Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
1
Ryszard Kurylczyk
SŁOWIAŃSKI
PRZEDŚWIT
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
ROZDZIAŁ NAJDAWNIEJSZY Z DAWNYCH
Epizod pierwszy
Wiosna 220 r. p.n.e. w Sienjangu, stolicy chińskiego królestwa Ti. Spotkanie króla Czenga z
jego kanclerzem Li-Synem oraz naczelnym dowódcą armii Meng-Tienem.
Najdostojniejszy cesarzu, zgodnie z twoim życzeniem, przygotowani jesteśmy na przed-
stawienie ci wszystkiego, co tylko uzyskać mogliśmy na temat plemion zachodnich, a szcze-
gólnie zaś na temat plemienia, które w przeszłości zwano: Siong-nu, Sien-ju lub Hiung-nu, a
które wojsko nasze najdosadniej – Hunami – nazywa. Meng-Tien opowie ci – o najdostojniej-
szy – o stanie rzeczy w chwili obecnej, ja zaś o czasach chwilę tę poprzedzających... Otom na-
kazał, by w archiwach cesarskich, ale też i we wszystkich archiwach księstw i prowincji – szu-
kać najmniejszych choćby wzmianek o tym plemieniu. Poszukiwania okazały się niezbytecz-
ne... pierwszą wzmiankę o Hunach znaleziono w zapiskach królestwa Szeng, zwanego też In.
Królestwo to trwało w czasach odległych od nas o tysiąc czterysta lat. Wówczas to w kronikach
króla Tanga zapisano, że północni sąsiedzi, plemiona: Luftang i Tufang – niepokojeni byli –
właśnie przez oddziały Hiung-nu. Wysłannicy tych plemion przybyli do króla Tanga i prosili
go o obronę przed Hunami. Było to tak dawno, że nie wiemy czy wspomniany król owej po-
mocy udzielił. Jeśli zaś tego nie uczynił, nie myślał najpewniej o przyszłości Państwa Środka...
Nie uchodzi tobie, Li-Synu, oceniać swoich władców, nawet jeśli są to władcy aż tak w
czasie oddaleni. Nasze państwo: „Czang-Kuo” nazwaliśmy tak, nie tylko dlatego, że jest wła-
śnie państwem środka świata, ale też dlatego, że jest środkiem ludzkich namiętności. A każdy
środek, w tym nawet środek cyklonu – bywa oazą spokoju, dlatego wiadomość o tym co uczy-
nił król Tang - powinna być podana z rozwagą. Skąd bowiem możesz wiedzieć czy dostojny
mój praprapoprzednik postąpił niewłaściwie lub też czegoś zaniechał?!
Cesarzu! powiedziałem tylko, że: „jeśli tego nie uczynił”...
Właśnie! Nie wolno ci było tak powiedzieć. Oceniałeś swego zaprzeszłego władcę, a kto
dał ci takie uprawnienie?!
Wybacz, o najdostojniejszy. Zbłądziłem!
Cieszę się, żeś to zrozumiał. Co więc działo się dalej z owymi Hunami?
Później następuje długa, bo trwająca ponad sześćset lat, cisza i oto za panowania dynastii
Czou, za czasów króla Czao uczyniono aż dwie wzmianki o Hunach. Jedną, którą w swoich
4
kronikach dokonał Sy-Ma-Tsien pisząc o zagrożeniu granic przez Hunów i drugą w księdze
dokumentów: „Szu-King” o tym, że właśnie dynastia Czou upadła pokonana przez Hunów.
Zapiski są krótkie, ale zdarzenia, o których mówią musiały być niezwykle dramatyczne, bo po
rozpadzie królestwa Czou wszystkie nowo powstałe księstwa zaczęły pośpiesznie wznosić
wzdłuż swoich północnych granic – mury obronne! Okazały się one jednak mało przydatne, bo
aż do czasów dzisiejszych Hunowie nie niepokoili naszych granic. Minęło więc znowu ponad
sześćset lat ...
Cóż więc wynika z twojej opowieści, Li-Synu? To, że na zachodzie są Hunowie i czasem
atakują nasze państwo? Liczyłem na więcej.
Bo też i więcej wiem – dostojny cesarzu!
Na co więc czekasz? Opowiadaj!
Mogę wywnioskować z zapisków uczynionych w przeszłości odległej, a i z tego, co od na-
szych szpiegów i kupców zebrałem, że w stepach przez koczowni-cze plemiona zajmowanych,
nie wiadomo z jakich powodów, co sześćset pięćdziesiąt, sześćset sześćdziesiąt lat – następuje
długa i dotkliwa susza – step wszechogarniająca. Zamienia się on wówczas na lat kilka, a może
nawet i kilkanaście, w wypalone żarem pustkowie. Dlaczego tak jest – nie wiem... Bogowie tak
chcą najpewniej. Dość, że wówczas koczownicy w poszukiwaniu trawy dla swoich stad – idą
na wschód, ku naszym wielkim rzekom, gdzie wody i trawy mnogość. Jak mi też wiadomo,
inne ich grupy idą bardziej na południe, ku Indiom. A jeszcze inne w zupełnie przeciwnym
kierunku – na zachód... Myślę, że zależy to od tego w jakim są miejscu na stepie w czas, kiedy
dopada ich susza. Ci ze wschodu podążają ku ziemiom naszym, ci z zachodu idą w przeciw-
nym kierunku... Czas kolejnej takiej fali koczowników, czy jak wolisz – cesarzu – fali Hunów,
podług moich obliczeń, nastąpi niezadługo, za jakieś dziesięć, dwanaście lat.
Lepiej wywiązałeś się z zadania niżem sądził. Zawsze podejrzewałem, że musi być jakaś
przyczyna tego wyrajania się Hunów ze stepu. Skoro zaś wiemy, że tak jest i będzie – mamy
więc najmniej dwa rozwiązania... Możemy wzmocnić nasze oddziały i czekać na ich przybycie,
albo, uprzedzając, zaatakować ich jeszcze w stepie. Meng-Tienie, co sądzisz o takich wnio-
skach?
Najdostojniejszy cesarzu! Oto kiedym dowiedział się od Li-Syna o jego odkryciu – długo
zastanawiałem się nad tym, co już się wydarzyło i co jeszcze wydarzyć się może... Tym bar-
dziej, że mamy sporo, bo ponad dziesięć lat do spodziewanej napaści Hunów, o ile, rzecz jasna,
Li-Syn nie popełnia błędu w swoich obliczeniach?!
Sądzisz, że w tym, co Li-Syn wywiódł, może być ukryty błąd jakiś?
O najdostojniejszy cesarzu! Cenię i szanuję przemyślenia Li-Syna, ale powiedział on, że
napaści Hunów zdarzają się co sześćset pięćdziesiąt, sześćset sześćdziesiąt lat. Jeśli więc mówi,
że mamy dziesięć lat jeszcze, to możemy w rzeczywistości czasu tego nie mieć wcale, bo susza
na stepach zacznie się, powiedzmy – jeszcze tego lata. Wówczas, uwzględniwszy szybkość z
jaką poruszają się koczownicy, już za rok możemy ich mieć przy północnych granicach!
5
Jak odniesiesz się do tej uwagi Li-Synu?
Powtórzę tylko to, że z moich obliczeń wynika, iż ów okres, a więc lat sześćset pięćdzie-
siąt od poprzedniego, gwałtownego najazdu Hunów – minie za dziesięć, dwanaście lat. Jestem
raczej pewien tego, że ani w obliczeniach, ani w rozumowaniu nie popełniłem błędu, więc taki
właśnie czas jest najpewniej nam dany...
Powiedziałeś, żeś jest: „raczej pewien”. Wolałbym usłyszeć, że jesteś: „pewien”.
Najdostojniejszy cesarzu! Nie mogę tak powiedzieć skoro nie znam przyczyny, która powo-
duje pustynnienie stepu co około sześćset pięćdziesiąt lat. Jeśli więc następowało za każdym
razem skrócenie tego czasu powiedzmy tylko o dwa lata, to już w trzech takich okresach będzie
to aż – sześć lat. Dlatego powiadam, żem „raczej pewien”, a nie aż „pewien”...
Li-Synu! Poprzedniom cię zganił, ale tym wywodem potwierdziłeś słuszność mojego wybo-
ru, kiedym wyniósł cię na godność – kanclerza. Nie ma bowiem gorszego doradcy od takiego,
który jest pewien wtedy, kiedy trzeba mieć wątpliwości! Taki doradca przynosi władcy kłopoty
a nie pożytki. Przekonuje mnie twoja powściągliwość... Załóżmy więc, że jest nam dany czas
około dziesięciu a może dwunastu lat. Co w tym czasie powinniśmy uczynić?
Jeśli Hunowie co sześćset pięćdziesiąt lat pojawiali się i pojawiać się będą u naszych pół-
nocnych granic, to wówczas nie tylko ty – o najdostojniejszy cesarzu – ale i jakiś przyszły
władca Państwa Środka, który nastanie za lat sześćset pięćdziesiąt, będzie miał kłopoty z kolej-
ną falą Hunów. Dlatego uwa-żam, że powinniśmy podjąć zamierzenia nie tylko z myślą o dniu
dzisiejszym, ale i o podobnej chwili w odległym od nas – jutrze!
Nic twemu wywodowi nie mogę zarzucić Meng-Tienie, no może zbytnią ogólnikowość, stąd
chcę powtórzyć swoje pytanie; co więc czynić powinniśmy?!
O najdostojniejszy! Dokonałem inspekcji murów, jakie do tej pory wzniesiono na północy
państwa. Co więcej, nakazałem narysować ich położenie. Zobacz cesarzu jak one przebiegają...
Patrzcie! Oto jeszcze jeden dowód, że musiałem scalić wszystkie te księstwa, przecież każde
z nich budując mur oddzielnie, stawiało go, jak widać często, równolegle do siebie. A nadto te
przerwy...
Właśnie - najdostojniejszy cesarzu! Mur nie łączy się w jedną ciągłą całość, choć to, że jest
częstokroć budowany równolegle, wcale nie jest takie złe. Można bowiem przygotować – wła-
śnie dzięki temu – znakomite wręcz zasadzki. Oto zostawiamy zewnętrzny mur niższy i słab-
szy, i tam właśnie możemy spodziewać się ataku Hunów. A mur równoległy za widnokręgiem
będzie silny i wysoki. Kiedy więc Hunowie słabszy mur sforsują, pozostanie ich tylko wzmoc-
nionymi garnizonami – wybić! Spójrz oto dostojny – cesarzu – na ten drugi rysunek. Naszki-
cowałem na nim, jak moim zdaniem powinien przebiegać, połączony ze sobą, długi mur.
Imponujące mój drogi! I trzeba dobudować tylko te krótkie odcinki?
Tak, o najdostojniejszy!
6
To doprawdy niewiele, Meng-Tienie.
Na zbudowanie tych brakujących odcinków i umocnienie całości muru potrzebowałbym
pięć, sześć lat i oddziałów blisko stutysięcznych.
Nie pomyliłeś się?!
Wybacz cesarzu, ale na przygotowanie się do dzisiejszej rozmowy dałeś nam pół roku, jam
tego czasu nie marnował.
Uważasz, że dowódca armii się nie myli? Potrzeby, o których powiedzia-łeś, są ogromne!
Musiałbym oto, poza obecną armią, nakazać powołać i utrzymać prawie drugie tyle wojska. To
wymagałoby podniesienia podatków we wszystkich księstwach. Dobrze urodzenie burzyć się
będą nie mając z tego żadnych korzyści. Mam im powiedzieć, że muszą płacić wyższe podatki,
bo w ten sposób powstrzymamy za lat sześćset pięćdziesiąt, czy i również za tysiąc trzysta –
ataki Hunów?!
Właśnie, najdostojniejszy cesarzu! Ten mur trzeba tak zbudować, aby wytrzymał ataki huń-
skie i za lat sześćset pięćdziesiąt, i tysiąc trzysta, i może jeszcze po dwakroć tyle. Wiemy
wszakże, że najazdy huńskie będą się powtarzać, mur więc musi być wykonany z dokładnością
najwyższą, stąd i stosownie więcej będzie kosztował.
To żadna pociecha, Meng-Tienie, to raczej kłopot dodatkowy... Powiedzmy jednak, że ów
mur zbudujemy tak jak go narysowałeś i z taką dokładnością, jak mówisz. I co, wówczas? Sie-
dzimy bezpieczni za owym murem i czekamy na atak huński?
Wyczuwam w twoim pytaniu – dostojny cesarzu – kpinę, najpewniej uzasadnioną, bo rze-
czywiście wybudowanie muru to zaledwie pierwszy krok mojego planu. Ważny, bo zabezpie-
cza przed atakiem zdradzieckim. Uważam bowiem, że sama opowieść, jaka rozniesie się mię-
dzy koczownikami o potędze muru – będzie ich powstrzymywać przed ruszeniem ku wscho-
dowi, jeśli jednak to uczynią... wtedy skoro zezwolisz na powołanie stutysięcznej armii, należy
ją wykorzystać nie tylko do budowy muru, ale w tym samym czasie wyposażywszy i nauczyw-
szy walki z Hunami – użyć przeciw nim! Stąd, kiedy mur skończymy, powinniśmy zaczekać aż
ich plemiona schodzić będą z wyschniętego stepu i zbierać się w większą armię. Wówczas,
kiedy zbliżą się do wielkiego zakrętu Huangho – zaatakujemy ich nowoutworzoną armią!
A jeśli ich nie pokonasz, Meng-Tienie?
Jeśli moje nowe wojsko wraz ze mną – przegra, to za murami będziesz miał – o najdostoj-
niejszy – w dyspozycji drugą taką samą armię! Koczownicy są liczni, ale przecież ich ilość nie
jest nieskończona...
Tak! To dobry plan, Meng-Tienie! Tylko jak go wykonać? Zarządcy prowincji powiedzą mi
przecież, że tak wysokich podatków nie są w stanie ściągnąć. Sami wiecie, że jeśli podatek dla
utrzymania armii – zarządcy zbierać będą, nie mając prawa niczego zatrzymać dla siebie, to
zaczną spiskować! Widzę, że musiałbym raczej nakazać tym razem, aby wysoko urodzeni się-
gnęli do własnych skarbczyków. A kto z nich taką decyzję uzna za słuszną?
7
Najdostojniejszy cesarzu, nie jest ci najpewniej obojętne – to, że przyszłe pokolenia nazy-
wać będą ciebie: Wielkim Obrońcą Państwa Środka. Tym, który nakazał małe mury połączyć
w niezdobyty kształt Wielkiego Muru!
Ty, Li-Synu, wiesz jak mnie podejść. Rzecz oczywista, nie jest mi obojętne co przyszli
powiedzą o czasach, w których panuję. I to nie dlatego, że jestem nieskromny, ale, że umiejęt-
ność myślenia o przyszłych losach podległych mi krain – w najwyższej mam cenie... Muszę
jednak chodzić po ziemi, jeśli więc podejmę ryzyko utworzenia tak licznej armii a także budo-
wy Wielkiego Muru, wówczas będę miał wszystkich przeciw sobie. Rolników, rzemieślników i
kupców za to, że zwiększam im podatki. Poborców, że nic z tego nie będą mieli dla siebie. Za-
rządców, którzy będą musieli uśmierzać bunty w prowincjach na koszt własny. Nie widzę, poza
wami, zadowolonych z tego myślenia zapobiegliwego myślenia o przyszłych pokoleniach.
Najdostojniejszy cesarzu! Meng-Tien wcześniej objaśnił mi swój zamysł, ja zaś miałem
czas dłuższy na zastanowienie się jak go wprowadzić w życie.
Co to – spisek, Li-Synu?
Raczej chęć spełnienia twoich życzeń – cesarzu!
Co do tego, na szczęście wasze – nie mam wątpliwości. Powiedzcie więc wreszcie coście,
jak widzę, wspólnie – uradzili?
Najważniejsi dla naszego planu są – dobrze urodzeni! Wiesz o tym Panie, że nas można
zdobyć albo przywilejami, albo dyscypliną. Podwładni, nawet ci dobrze urodzeni, muszą cię
cesarzu, albo kochać, albo się ciebie bać! Innych możliwości nie ma ...
Przesadzasz, Li-Synu. Mogliby mnie – powiedzmy szanować...
Wybacz, o najdostojniejszy, ale takie uczucia wobec władcy zdarzają się nieczęsto...
Chyba nazbyt wiele sobie pozwalasz. A wy, czyż nie szanujecie mnie właśnie?!
Raczej pozostałbym przy tym, że cię kochamy – równocześnie bojąc się ciebie.
Dość tych przekomarzań. Do rzeczy, Li-Synu, do rzeczy!
Tak więc cesarzu, ponieważ dla wszystkich nie możesz być dobry i sprawiedliwy, tak więc
wszyscy kochać cię nie mogą – wystarczy, że będą się ciebie bali! Dzisiaj zaś wysoko urodzeni
nie boją się nikogo, a słuchają tylko stronników Kung-cy
1
. Rozmyślają o przeszłości po to, by
ganić teraźniejszość. W jakimś więc sensie źle mówią o twoich dzisiejszych – o najdostojniej-
szy – rządach. Ten stan rzeczy trzeba zmienić!
Ale jak, właśnie – jak?
1
Konfucjusz
8
Po prostu: czterystu, pięciuset dobrze urodzonych trzeba skrócić o głowę, wówczas nie tylko
Sienjang, ale i cała prowincja Szensi – będzie słuchać najdrobniejszych twych poleceń. Jeśli
zaś chodzi o dobrze urodzonych z księstw pozostałych, to wystarczy szybko najważniejsze
rody przenieść do stolicy, tak by były pod twoim nadzorem...
Najpewniej im się to nie spodoba!
Najpewniej! Dlatego uważam, że wszyscy dobrze urodzeni, z wyjątkiem będących w armii
Meng-Tiena, powinni zdać broń do cesarskich zbrojowni. A po co im ona? Przeciw komu?
Wiecie, że służy im jako wyróżnik pośród innych.
Niech więc tylko tą broń ozdobną zostawią. Nadto należy zalecić, aby umocnienia wszyst-
kich miast prowincjonalnych i rodowych pałaców – zostały zburzone. Mur stanowić będzie
dostateczną obronę przed wrogiem zewnętrznym, a w kraju kogo mogą się bać? Jedynie cesa-
rza – i niech się boją! Kto zaś tych rozkazów nie wysłucha, ten przystąpi do buntu
przeciw tobie. A Meng-Tien umie sobie radzić z buntownikami! Ponadto można takim prze-
niewiercom zabrać majątki i przeznaczyć je na budowę Wielkiego Muru.
Kiedym przed pół rokiem zapytał was o Hunów, anim się spodziewał takich aż rozwiązań.
A już na pewno nie wobec dobrze urodzonych. Upieracie się więc przy swoich wnioskach?!
Najdostojniejszy cesarzu ! Bronię tego planu, bo zmierza on do umocnienia „Czang-Kuo”.
Nie moglibyśmy znieść myśli, że kiedykolwiek – nawet w czasach nam odległych – barbarzyń-
cy zniewolą nasze Państwo Środka.
Masz rację, ale mam pewne wątpliwości, które w naszej rozmowie albo się utwierdzą, albo
zostaną rozwiane...Czy ty, Meng-Tienie, jesteś pewien, że Hunów nie można pokonać posiada-
ną dziś armią?
Wybacz, najdostojniejszy cesarzu, że nie odpowiem zwięźle. Oto dzisiejsze państwo Hunów
składa się z niezmierzonych ziem zajmowanych przez dwadzieś-cia cztery plemiona rozloko-
wane na wschodzie i zachodzie. Część zachodnia to właśnie Hunowie i plemiona Pej-Ti. Na
wschodzie stoją Sien-Pi i górscy Tangutowie. Każde z plemion ma swojego przywódcę, a
wszyscy oni trzy razy do roku zbierają się i ustalają kierunki wypraw, składają ofiary bogom i,
jeśli trzeba, wybierają wspólnego wodza, którego nazywają: „Tsen-u”...
Powiedziano mi w mojej kancelarii, że ich wodza nazywają „Szen-ju”?
Hunowie wymieniają tę nazwę, tak jak ja ją przywodzę: „Tsen-u”. Teraz wodzem ich jest
niezwykle przebiegły Man-Tun. Mam prawo sądzić, iż on – tak jak my – wie, że zbliża się pora
suszy i konieczności ataku na nasze granice. Dość, że szpiedzy donoszą, że Man-Tun podzielił
swoje wojska na oddziały po dziesięć, sto i tysiąc jeźdźców. Ich kowale przygotowują półpan-
cerze, włócznie, tarcze i miecze. Przy czym nie odlewają ich z brązu a kują z żelaza! Nadto,
robią we wszystkich plemionach inne niż dotychczas łuki. Mamy już kilka sztuk tej ich nowej
broni. Łuk jest o połowę dłuższy od naszego. Robiony z wielu gatunków drzewa, ma wklejone
płytki z kości i rogu. Strzała wypuszczona z takiego łuku z dużą swobodą przebija pancerze
naszych żołnierzy, nawet te z laki, noszone przez ciężką jazdę.
9
Najdostojniejszy cesarzu! Li-Syn ma rację. Jeśli chcemy uratować przyszłość Państwa
Środka – musimy być bezwzględni, inaczej zginiemy sami i stracimy „Czang-Kuo”!
Jesteście przekonywujący! To co proponowaliście będzie od tej chwili – moją decyzją! Po-
lecam aby wszystko to, co odnosi się do dawnej walki Hunów z nami, a także powody wznie-
sienia Wielkiego Muru – było przez skrybów spisane i do mnie dostarczone. Chcę oto, aby ów
dokument przekazany był każdemu następnemu cesarzowi przez jego poprzednika tak, by ten
wiedział co czynić kiedy huński atak nastąpi. Sześćset pięćdziesiąt lat to nie tak znowu wiele,
jeśli myśleć o całej historii naszego Państwa Środka. Rzecz w tym, że przez pokolenia, które
przyjdą, wieść o huńskim zagrożeniu – może nie przetrwać, a nawet ulec pełnemu zapomnie-
niu, stąd dokument taki będzie śladem wiedzy, jaką zebraliś-cie... Meng-Tienie, jeszcze jedno.
Powiedzmy, że pokonamy główne siły Hunów a ich reszta nie przedostanie się przez Wielki
Mur, ale przecież na jego przedpolu jakaś ich część przetrwa... Po suszy wrócą na step i znowu
się rozplenią przez następne ponad sześć stuleci. Czy trzeba czekać aż się pojawią w przyszło-
ści odległej? Może warto doprowadzić do tego, aby w chwilach spokoju wciągnąć ich do walki
z innymi plemionami? Czy trudno znaleźć takich, którzy za naszą namową, czy też za złoto –
staną przeciw Hunom?! Co sądzisz o tym Meng-Tienie?
Nie pomyślałem o tym – o najdostojniejszy cesarzu! Ale to przedni pomysł...
Znamy sąsiadów Hunów?
Od szpiegów i kupców wiem, że na zachód od Hunów stoi naród Sauromatów, czy też Sar-
matów, bo tak i tak ich zwą. Spośród tego narodu najsil-niejsze plemiona to Aorsi i Roksolanie.
Jeśliby istniała możliwość dotarcia do tych plemion i wykorzystanie ich w walce z Hunami,
byłoby to przednie posunięcie – to silne plemiona... Od wschodu stoją koczownicze plemiona
Wu-sunów i Yueh-chihów. Na południu znajdują się silne i liczne plemiona Massagetów i Sa-
ków. Oni najpewniej Hunów nie zaatakują, bowiem uważają ich za podobnych sobie koczow-
ników. Tak więc, przeciwników Hunów musimy ostrożnie dobierać.
W tej zaś chwili nadal uważam, że powinniśmy rozbić Hunów i pokazać im siłę Wielkiego
Muru tak, aby przez najbliższe sześćset lat opowiadali o swojej porażce i ogromie przeszkody,
jaka stanęła na ich drodze. Wówczas kiedy w odległej przyszłości przyjdzie pora ich kolejnej
wędrówki – niech zrezygnują z tradycyjnej drogi na wschód i ruszą tylko na zachód! I to dopie-
ro byłoby naszym rzeczywistym zwycięstwem. To też mam głównie na myśli chcąc budować
Wielki Mur i tworzyć drugą armię. Jeśli plan się powiedzie, nasi przyszli – mogą żyć spokoj-
nie!
Wówczas jednak z pyszna będą się mieli wspomniani przez ciebie, Meng-Tienie, zachodni
sąsiedzi Hunów, bowiem nie wschód ,a zachód co siedemset lat będzie stał w ogniu pod huń-
skim naporem. Fakt ten warto uzmysłowić Sarmatom i innym zachodnim plemionom - wtedy
bowiem łatwiej będzie namówić ich do współdziałania przeciw Hunom. I rzeczywiście - przy-
znaję ci rację, Meng-Tienie, że najważniejszym jest doprowadzenie do tego, by Hunowie
zmienili kierunek wędrówki. Niech wędrują na zachód.
Ty zaś, Li-Synu, dopilnuj przygotowania dokumentu, o którym wspomnia-łem. Cesarz, któ-
ry będzie rządził Państwem Środka w chwili huńskiego ataku, musi wcześniej wiedzieć co i
kiedy winien uczynić, by przed takim atakiem zabezpieczyć się skutecznie.
10
Najdostojniejszy cesarzu! Kiedy nazwano cię „Huangiem”, wiedziałem, że przyszli kronika-
rze Państwa Środka nazywać cię będą: „Szy-Huang-Ti”, bowiem po dzisiejszych decyzjach
jesteś najbezsporniej: Pierwszym Cesarzem Państwa Ti. Wybacz mi proszę – o najdostojniejszy
i inne moje pragnienie. Chciałbym oto, aby nazywano cię: „Szy-Huang-Czung-Kuo”, boś za-
służył na miano: Pierwszego Cesarza Państwa Środka.
Jesteś pochlebcą, Li-Synu... Jednak nie powiem, że pochlebstwo twoje sprawia mi przy-
krość. Jest ono miłe tym bardziej, że szczere – jak sądzę?! Nim jednak przyszli kronikarze ze-
chcą mnie nazwać tak zaszczytnym mianem, ja podnoszę was obu do nowych godności. Ciebie
Li-Synu mianuję: Pierwszym Doradcą Cesarza, a ciebie Meng-Tienie: Głównym Dowódcą
Wszystkich Armii Państwa Ti. Przystąpcie więc do skrzętnego wypełniania naszych ustaleń.
Czyńcie to nie tylko w moim imieniu, ale i przyszłych władców Państwa Środka. Starajcie się,
by wasza gorliwość została zauważona dziś, a w przyszłości doceniona przez kroniki tych, któ-
rzy po mnie nastaną! ...
11
Epizod drugi
Lato 207 r. p.n.e. Sienjang – zdobyta przez powstańców stolica królestwa Ti. Spotkanie do-
wódcy oddziałów rebelianckich Lu-Penga z obalonym cesarzem.
Chcę byś wiedział, że zostawiłem cię przy życiu nie dlatego, że ode mnie teraz zależy przy-
szłość Państwa Środka, bo to wiem i bez ciebie, ale dlatego, że musisz usłyszeć z jakiego po-
wodu nakażę cię zabić! Nie przerywaj! Poleciłeś naszych synów do wojska pod przymusem
wcielać. Tylko starcy i kobiety pracowali na roli, a mimo to płaciliśmy jeszcze większe podat-
ki. Byłem starszym w mojej wsi, więc widziałem wszystko na własne oczy. Mój grzbiet zna
pracę ponad siły. Mój żołądek zna głód, a moje plecy batogi twoich poborców... Harowaliśmy,
byś ty z dworem mógł świętować z okazji wybudowania Wielkiego Muru. Wszyscyście tylko
świętowa-li i bawili się, a my nie mieliśmy ani dnia wolnego od pracy, ani nawet ryżu do syta!
A kiedy powstali rolnicy w prowincji Anhuej – rozkazałeś żołnierzom, aby zabili moich przy-
jaciół. Zginął: Czen-Szang i Wu-Kuang! Obiecałem, że ci nigdy tego nie przebaczę. Tobie i
wszystkim dobrze urodzonym...
Ależ to właśnie dobrze urodzeni, na czele z Siang-In, powstali nie przeciw twoim oddzia-
łom, a przeciw mnie!
Milcz! Oni mnie nie obchodzą. Ruszyli przeciw tobie, ale to ja ich pokonałem. A zresztą
Siang-Jn zeznał przed śmiercią, że to właśnie ty wydałeś rozkaz zabicia dowódców powstania
w Anhuej.
Siang-Jn kłamał!
Nikt przed śmiercią nie kłamie!
Czyżbyś chciał mnie oszczędzić?
Umrzesz za chwilę!
A więc i ja nie kłamię, przecież jak sam rzekłeś: „nikt przed śmiercią nie kłamie”!
Nie mądrz się! Szkoda mi mojego czasu. Wiedz więc, że to wszystko cóżeś zrobił przeciw
nam: za ten Wielki Mur z krwi i potu naszych synów, za pracę ponad siły starców, kobiet i
dzieci – skazuję cię na śmierć!
Gdybym miał czas, starałbym się zrozumieć twoją niechęć do mnie i próbować ci wiele z
mego postępowania wytłumaczyć, ale jak widzę – nie jest on mi dany. Niezależnie więc od
tego, jak wielka jest twoja nienawiść, wysłuchaj mnie teraz uważnie. Od tego zależy przyszłość
mojego państwa...
Tylko nie twojego! Już nie twojego! Jakem Lu-Peng, ostrzegam – nie pomyl się już więcej...
Chcę tylko byś uważnie mnie wysłuchał. Musisz to zrobić!
12
A jakie ty masz prawo mnie rozkazywać?! Za chwilę, kiedy zginiesz, stanę się twoim na-
stępcą. Tak naprawdę, już nim jestem!
Właśnie dlatego chcę, abyś mnie wysłuchał!
Jeśli tak – mów!
Na wachlarzu, który trzymam i który chciałbym ci przekazać, zapisane są ważne dla Pań-
stwa Środka wiadomości. Proszę cię, jako przyszłego władcę, byś dokument ten chronił i kiedy
kończył będziesz panowanie, przekazał go swemu następcy. A on niech go da – następnemu.
Są tu zapisane wiadomości o Hunach. Nakazuję ci, abyś dane te przeczytał!
Za małym dla ciebie, dalej chcesz mi rozkazywać i jeszcze naigrywasz się ze mnie?! Tak!
Nie umiem czytać, ale to teraz ja jestem twoim cesarzem. A jeśli chcesz, bym wziął ten wa-
chlarz – poproś mnie o to!...
Proszę cię – cesarzu!
Ściąć go, a wachlarz, który trzyma w ręku – spalić!
Co chcesz zrobić? Chcesz zgubić Państwo Środka! Jak się nauczysz czytać – proś w kance-
larii o kopię wachlarza – jeśli nie jest głupcem zupełnym.
Zabić go! Na co jeszcze czekacie?!...
13
Epizod trzeci
Lato 125 r. p.n.e. Stepowa stolica Aorsów. Spotkanie poselstwa chińskiego z wodzami ple-
mion sarmackich.
Witamy cię dostojny Czang-Tienie i twoich współtowarzyszy. Znam cię, bo wiem, iż trzy
lata temu byłeś posłem w Tawanie. W tym samym czasie ja byłem tam z naszymi wysłannika-
mi. Miło mi cię znowu widzieć... Masz przed sobą całą radę mojego ludu. Są też z nami wo-
dzowie podległych nam: Roksolanów, Alanów i Antów. Słuchamy cię wszyscy uważnie.
Przywożę serdeczne życzenia i pozdrowienia od swego cesarza, Wu-Ti, który polecił mi
przekazać, iż jest pełen podziwu dla wielkiego ludu Aorsów i jego sojuszników. Przybywam
zaś, by porozmawiać o wspólnych wrogach – Hunach. Jak wiecie w naszym kraju dawno temu
zbudowano Wielki Mur, przez który Hunowie nie przejdą. Nie bacząc jednak na to, zamierza-
my, jeśli się pojawią – rozbić ich przed murem.
Jeśliby więc wasze plemiona w umówionym czasie skierowałyby się na wschód, mogliby-
śmy wziąć Hunów w kleszcze i raz na zawsze ich wytępić!
Trzeba wam bowiem wiedzieć, że step co sześćset pięćdziesiąt lat wysycha i wówczas Hu-
nowie ruszają na wschód. Tym jednak razem, jak wspomniałem – zatrzyma ich nasz Wielki
Mur i pójdą na Zachód, chyba, że wcześniej poniosą klęskę.
Byłeś łaskaw powiedzieć, że Hunowie ruszają ze swoich miejsc co sześćset pięćdziesiąt lat.
Ile więc od dziś zostało czasu do takiej właśnie chwili?
Około czterystu pięćdziesięciu lat.
Raczysz z nas żartować dostojny pośle?! Taki ogrom czasu to przecież mnogość przyszłych
pokoleń. Cóż możemy dziś wiedzieć o zdarzeniach, które wówczas nadejdą? I nawet jeśli po-
konamy wspólnie Hunów, to za ów długi czas oni się mogą znów odrodzić i szukać na nas ze-
msty. Wy będziecie za swoim murem bezpieczni. My zaś, jak i Hunowie, step mamy za schro-
nienie...
Dlatego właśnie nie zamierzamy czekać owych czterystu pięćdziesięciu lat, aż Hunowie
urosną w siłę. Zamierzamy ich zaatakować w ich własnych leżach i wyniszczyć do cna! Li-
czymy, że nam w tym pomożecie. A co do upływu czasu, jego rzeka płynie szybkim, wartkim
nurtem, cóż to jest czterysta pięćdziesiąt lat?! U nas kroniki ważniejszych wydarzeń zapisywa-
ne są już od ponad dwóch tysięcy lat... Masz rację – szybko następują po sobie pokolenia. Jeśli
dziś pokonamy wspólnie Hunów, nie będziemy mieli z nimi kłopotów w przyszłości. Zresztą
pozwolisz, że przedstawię sprawę do końca jasno! To my sami chcemy pokonać Hunów. Po
rozbiciu ich głównych sił, ścigać ich za daleko nie możemy, bo ani nasze wojska nie są przy-
gotowane do długiego przebywania w stepie, ani też nie chcemy pozostawić Wielkiego Muru –
odchodząc nazbyt daleko. Dlatego propozycja nasza jest prosta... Pokonamy Hunów, a wy,
kiedy damy znak – podejdziecie ku wschodnim granicom stepu i czekać tam będziecie na ich
niedobitki. Staną się waszym łatwym łupem!
Czemu nie proponujecie tego Scytom, przecież po odwrocie Hunów od Wielkiego Muru w
pierwszej kolejności nastąpi ich starcie ze Scytami? Czyż to nie oni sąsiadują z Hunami?
14
Chyba żartujesz – szanowny wodzu?! Wiesz tak, jak i ja, że przed czter-dziestu laty Huno-
wie rozbili Massagetów i Saków, stąd Scytowie boją się po prostu Hunów. Jedynie wy – Sar-
maci – możecie ruszyć wraz z nami przeciw Hunom! Ogromnie na to liczymy.
Sprawa wymaga głębszego zastanowienia, stąd – proponuję, byśmy dziś zasiedli, jak nasz
zwyczaj każe, do wieczornego posiłku. Później zaś noc i sen – a on dobre myśli przynosi. Ran-
kiem spotkamy się w swoim gronie, a przed południem damy ci, o dostojny pośle – wspólną
odpowiedź...
15
Epizod czwarty
Cóż sądzicie przyjaciele o propozycji posła chińskiego? Wybaczcie, że w pierwszej kolejno-
ści zapytam o to, nie swoich najbliższych, a ciebie – Tasjo, uważam bowiem, że właśnie Rok-
solanie, którzy bliżej Scytów stoją, powinni mieć dobre w sprawie rozeznanie.
Dziękuję! Powiem zaś krótko i stanowczo: nie zamierzamy podejmować walki przeciw Hu-
nom i to nie dlatego, że się ich boimy, tylko dlatego, że wiem co to susza stepu, brak trawy i
wody. Znam nie tylko z opowiadań takie trudne czasy, wprawdzie nie aż kilkuletnie, ale jed-
nak... Przez wspólny step – Hunowie są mi bliżsi niż Chińczycy! Wiem to od Scytów, że Chiń-
czycy to bogaty i silny lud żyjący w ogromnych miastach za niewyobrażalnie długim i wyso-
kim murem. Słyszałem, że jeden scytyjski oddział, który dotarł do tego muru, jechał wzdłuż
niego – dwadzieścia dni i zawrócił, bo mur dalej ciągnął się aż po krańce widoku... Chińczycy
to inny świat i inni ludzie. I to nie dlatego, że są żółci. Zobaczcie jak ci, którzy przyjechali z
Czang-Tsienem są ubrani! Jak się zachowują! Mówcie co chcecie, mnie bliżsi są Hunowie!
Jeśli im zabraknie trawy dla bydła, podzielić się wolę z nimi tym, co mamy, niż stanąć na ich
drodze ku wodzie i zielonym łąkom. Jeśli więc, kiedyś Hunowie ruszą na zachód, a nie na
wschód, to mój lud zejdzie im z drogi lub dołączy do nich... Prawdę powiedziaw-szy, w tym,
czegośmy dowiedzieli się od Chińczyków – najważniejszym jest to, że za czterysta pięćdziesiąt
lat będzie dokuczliwa susza na stepie, a później jeszcze to się powtórzy za następne sześćset
pięćdziesiąt lat i kiedyś za następny taki okres. Stąd, najpewniej za owe czterysta pięćdziesiąt
lat – susza w równym stopniu może dosięgnąć Hunów, jak i nasze plemiona. Ale tak przecież
nie musi być1 Mamy dużo czasu, żeby, nie tyle zejść z drogi Hunom, co uciec od suszy, znaj-
dując sobie zupełnie miejsca – z dala od tego zdradliwego, jak widać, stepu. Jeśli zaś odej-
dziemy w poszukiwaniu nowych leży, to w obawie przed przyszłą suszą i głodem – a nie stra-
chem przed Hunami czy Chińczykami.
Zechcecie odejść – odejdziecie! A co zamierzają zrobić Antowie?
My ruszymy na zachód wzdłuż brzegu morza. Jeśli Hunowie w przyszłoś-ci pójdą tym sa-
mym szlakiem, nie będziemy stali na ich drodze – odbijemy gdzieś na północ, czy na południe
– szukając nowych pastwisk.
A nie lepiej bez ucieczki – pokonać waszych północnych sąsiadów i zająć ich tereny, za-
miast ruszać w nieznane?
Na północy stoją Słowianie, to bitny lud. Ulokowali się oni, jak Chińczycy – za murami...
O innych, niż chińskie, murach – nie słyszałem!
Bo też i nie o wzniesionych przez ludzi murach myślę. Słowianie usadowili się za „murem”
z wody! Między nimi a nami płynie Samara, zaś przez ich całą wschodnią granicę przebiega
rzeka Biała. Z północy od Finów odgradza ich Kama. Bezpieczni są za tymi „murami”.
W takim razie możecie się wspólnie ze Słowianami domówić i przeciw Finom ruszyć.
16
Fińscy Udmurowie i Meria właśnie wzdłuż swoich brzegów Kamy, w obronie przed Sło-
wianami, pobudowali już dawno silne wielce, gliniane – warownie.
Umiemy przecież dobywać miasta chronione trwalszymi, bo kamiennymi murami!
Te z gliny wcale nie są łatwiejsze do zdobycia. Wiem to od Słowian. Wały najpierw są bu-
dowane ze skrzyń drewnianych wypełnionych piaskiem, później od zewnętrznej strony wy-
równywane glinianą polepą. Wystarczy z góry glinę wodą polać, aby żaden wojownik nie
wszedł po tak śliskim stoku. A jeszcze i drewniana ostra palisada, i najczęściej rzeka albo ba-
gniska. Słowianie próbowali przedrzeć się przez Kamę na fiński brzeg, ale, jak wiem, nie udało
im się to! Stąd – prędzej sami podobne grody zaczną budować niż je dobywać. My zaś –
ruszymy na zachód i zamiast Słowian atakować – uwiadomimy ich raczej o przyszłym zagro-
żeniu, może z nami albo za nami ruszą!
Coś podejrzewam, że to nie tylko chińskie poselstwo i wieść o Hunach skłania was do wę-
drówki?
Prawda! Dawno zamierzaliśmy ruszyć ku zachodowi, a teraz po tym, co powiedział Czang-
Tien, wyruszymy na pewno!
A Alanowie?
Też pociągniemy wcześniej, czy później ku zachodowi.
Widzi mi się, że my, Raksolanie, sami musielibyśmy zostać na stepie i do wspólnej walki z
Chińczykami przeciw Hunom – zacząć się sposobić. Ale zrozumiałe, że tak zrobić nie możemy
i pociągniemy z wami. Dlatego taką oto odpowiedź przekażę poselstwu chińskiemu:
„Będąc ze stepem od urodzenia związani, nie obrócimy strzał swoich przeciw innym stepo-
wym ludom w czas suszy. Dobrze nam, kiedy wody i trawy staje, źle, kiedy posucha. Ona wła-
śnie jednako dosięgnąć może nas, jak i Hunów. Z nimi więc wspólny los na stepie dzielimy.
Możemy wszakże przyrzec, że: Aorsi, Antowie i Raksolanie nie zwiążą się z Hunami, by prze-
ciw Chińczykom ruszyć. Raczej przeciwny obierzemy kierunek – ku zachodowi, nie ze strachu
przed Hunami, a przed przyszłą suszą step ogarniającą.”
Taką zamierzam dać odpowiedź Chińczykom. Godzicie się z tym?
Zgoda!
Tak!
To chodźmy na spotkanie z Czang-Tsienem.
17
ROZDZIAŁ PO NAJDAWNIEJSZYM Z DAWNYCH
Epizod pierwszy
Lato 97 r. n.e. Akwileja. Spotkanie patrycjuszy z Caiusem Pliniusem Caeciliusem Secundu-
sem.
Dostojni mężowie! Jeśli zaprosiliście mnie, to dajcie wiarę, że przyby-wam chętnie nie dla-
tego, że chciałbym zarobić nawet i sto złotych aureusów lub dwakroć tyle kwinarów, ale dlate-
go, żem zawsze szacunek miał dla Akwilei i jej patrycjuszy.
A myśmy, Pliniuszu zakłócili twój spokój, bo wielce zajęty, dostojny konsul Tacyt - wska-
zał właśnie ciebie, jako tego, który najlepiej zna jego dzieła. Wiemy też, że równie dobrze
znasz „Historię” Pliniusza Starszego, boć inaczej nie nazywano by ciebie: „Młodszym”. Z tych
to względów zaprosiliśmy właśnie ciebie...
Ale do rzeczy! Wiadomym ci jest, Pliniuszu, że trzecia już wyprawa kupców z Akwilei nie
powróciła z bursztynowego szlaku. Pierwsza przed sześcioma, a dwie następne przed czterema,
wyruszyły laty nad Ocean Północny
1
i do dzisiaj nie wróciły. Mamy więc powód do niepokoju!
Nadto, rozstrzygnięcia wymaga problem: wysyłać kolejną wyprawę, czy czekać na powrót
którejkolwiek z poprzednich? Liczymy, że zechcesz swoją wiedzą o północnych krainach –
wesprzeć nas, a może nawet podpowiedzieć jakieś rozwiązanie?!
Jest to konieczne, przecież całe nasze imperium wie, że właśnie u nas można kupić bursztyn.
W Akwilei od dawna rozpoczynano i kończono bursztynowy szlak. Dlatego i teraz coraz to
nowi chętni pytają o ów kamień szlachetny, a my musimy odpowiadać, że go nie mamy ni w
składach, ni w straganach. Wiesz o czym takie odpowiedzi świadczą? Niestety o naszej ku-
pieckiej nieudolności. Jeśli bowiem ktoś chce coś kupić, a przedstawiciel naszej gildii tego nie
ma, to winien jest – on właśnie, bowiem nie może sprostać swemu zawodowi! Prawdziwy ku-
piec ma zawsze to, na co jest zapotrzebowanie...
Możemy więc stracić rynek bursztynu, wówczas trud jego uzyskania podejmą kupcy z in-
nych miast, jeśli tam, a nie u nas, zaczną pytać o bursztyn. Do tego dopuścić nie możemy! Po-
móż, Pliniuszu!
Nie wiem – o dostojni patrycjusze, czy uda mi się udzielić wam rady właściwej, ani też od-
powiedzieć na dręczące was pytania. Nie zawsze bowiem czyjaś wiedza podpowiada najwła-
ściwsze dla danej chwili rozwiązania. Czyż nie było tak w przypadku śmierci mojego ojca? Nie
zaprzeczycie, że wiedział on znacznie więcej od innych?! A jednak, kiedy przed osiemnastu
laty zagrzmiał Wezuwiusz – popłynął na spotkanie śmierci, chociaż mógł przewidzieć, że wy-
buch taki zagraża ludzkiemu życiu...
Pliniuszu – mówisz to z pewną goryczą w głosie, jakbyś nie pamiętał, że ojciec twój był
wówczas dowódcą floty stojącej pod Mizenum, i że obowiązkiem jego było podążyć wraz z
1
Morze Bałtyckie
18
okrętami na pomoc zagrożonym miastom Kampanii. Zrobił to! Postradał więc życie spełniając
swoje zadanie, jakie przed nim Rzym postawił.
Można i tak na to patrzeć. Ale przecież mógł nadzorować przejmowanie wchodzących na
okręty z odległego i bezpiecznego miejsca, a nie wpływać w trujące opary Wezuwiusza.
Podobnie jest z waszym problemem... Może lepiej bursztyn odkupić od pośredników, a nie
poddawać się zagrożeniu odległych wędrówek ku Północnemu Oceanowi?!
Czyżbyś sugerował, Pliniuszu, że nasze wyprawy po bursztyn zostały rozbite a ich uczestni-
cy ponieśli śmierć?
Tego akurat nie powiedziałem! Może żyją i właśnie zbliżają się do Akwilei. Myślałem ra-
czej o kolejnych wyprawach z waszego miasta – te mogą już nigdy nie wrócić!
Wyrażaj się jaśniej, Pliniuszu...
Oto właśnie nie wiem, czy mogę wyrażać się jaśniej? Czy wolno mi tak uczynić? Wiedzę
swoją o krainach północnych czerpię nie tylko z opowieści ojca, który brał udział w wypra-
wach wojennych przeciw Germanom, ale również wiedzy przyjaciela mego – konsula Tacyta,
który poza książką swoją, niejako służbowo – wiele otrzymuje wieści o nadgranicznych pro-
wincjach i docierają-cych tam obcych plemionach.
Jeśli wiedzą tą dzielił się Tacyt z tobą, możesz i ty podzielić się nią z nami. Nie jest to prze-
cież zdrada, a pomoc rzymskim kupcom. A czyż to nie przede wszystkim – my właśnie po-
przez wyprawy – przekazujemy konsulom najnowsze wieści o krajach odległych?!
Najpewniej macie rację. Gdyby zresztą było inaczej, nie przybyłbym do was. Wiem nadto,
że bez względu na moją odpowiedź, wyślecie kolejną wyprawę ku Oceanowi Północnemu. Z
tych względów nie zależy mi na zapłacie za to, co wam powiem – w kruszcu, ale w opowie-
ściach waszych podróżach. Rację macie, że kupieckie podróże przydają się nie tylko konsulom,
którzy za bezpieczeństwo imperium współodpowiadają, ale i tym, którzy o odległych krajach
piszą. Tak więc, coś za coś... Ja wam wyjawię stan rzeczy na naszych północnych granicach,
wy zaś przekażcie mi to, co nowego z wypraw kupieckich wasi przywiozą...
Nie może być inaczej – dostojny Pliniuszu! Słuchamy ...
Wiecie, że od Oceanu Północnego, aż do Pontu
1
, wzdłuż granic stoją nasze legiony, na
brzegach Renu i Dunaju rozstawione. A tam, gdzie rzek nie ma, ciągną się obronne obwałowa-
nia. Wojska nasze bronią państwa przed dwoma nadciągającymi przeciw nam – już od trzech
wieków – żywiołami. Jeden, spływający od północy – to Germanie; drugi, od wschodu – to
Sarmaci. Oba te strumienie złączyły się, czy raczej zetknęły się ze sobą na wysokości Panonii
2
.
Wiedząc o tym, można zadać pytanie: czy przez ten niebezpieczny teren mogą przedostać się
wasze kupieckie wyprawy?
1
Morze Czarne
2
dzisiejsza Austria
19
A może jeszcze ściślej: z której strony, od wschodu, czy od zachodu można przejść bez-
piecznie ku Północnemu Oceanowi? To ważne pytanie! Jeśli bowiem mogą ku północy przedo-
stać się kupieckie wyprawy, mogą uczynić to również zbrojne oddziały.
Nas interesują kupieckie szlaki... Wojaczkę zostawiamy legionom.
Mnie też interesują w tej chwili kupieckie wyprawy, ale legionów nikt przy zdrowych zmy-
słach nie posyła w nieznany teren. Jeśli zaś chcecie wiedzieć więcej o kupieckich szlakach, to
zgłębić trzeba również wiedzę o przeciwnikach legionów. Dlatego musicie, tak jak i ja, znać
oba wraże nam żywioły: germański i sarmacki... Oto, Germanie dotarli do naszych granic,
przepływając Ocean Północny od wyspy zwanej Skantinawia, co najbezsporniej udowodnił
mój ojciec. Chociaż dla odmiany – ja mam w tej sprawie podejrzenia, o których później po-
wiem... Pierwszym plemieniem germańskim, jakie wylądowało w Europie przed mniej więcej
trzystu laty, byli Cymbrowie, stąd też i półwysep, na który przypłynęli, nazwano „cymbryj-
skim”
3
. Za nimi pojawili się: Angliowie, Sasi, Teutonowie i Jutowie. Później napłynęli inni,
rozmieszczając się wzdłuż naszej granicy tak, że do dzisiaj rozstawili się w trzech rzędach od
Półwyspu Cymbryjskiego, aż do odległej Wistuli
4
. W pierwszym rzędzie, który od Północnego
Oceanu wzdłuż granic ciągnie się aż do Panonii, stoją, od północy patrząc: Fryzowie, Chama-
wowie, Uzypetowie, Brulterowie, Marsowie, Cyganbrowie, Tenkterowie, Chattowie, Hermun-
durowie, Turonowie, Warystowie, Markonowie, Bojowie i Wadowie. Mogę wam w szczegó-
łach opowiadać o tym, jakie plemię z jakim sąsiaduje i gdzie mają swoje siedziby, bo, jak wi-
dzicie, mam mapę, którą wykonałem wespół z Tacytem. Kopię tej mapy wam przekażę, ale też
chcę wam powiedzieć więcej, niż to zobaczyć można! Bądźcie więc cierpliwi i nie przerażajcie
się mnogością nazw plemion germańs-kich, chcę byście – o dostojni patrycjusze – uzmysłowili
sobie, z jakim groźnym żywiołem mamy do czynienia...
Jak więc rzekłem, pierwszy rząd tych plemion sąsiaduje z naszymi północnymi granicami.
Ale też nie tylko sąsiaduje, bo granice nasze próbowali już Germanie przekroczyć. Nie wspo-
minam tego, bo sądzę, że i w waszej jeszcze pamięci jest ich dwukrotna aż klęska pod Noreją i
Vercelae. Pamiętacie też pewnie, że z tego względu – Rzym ogłosił Mariusza pogromcą Ger-
manów. Sądzę, że na długo nie zechcą oni, po tych klęskach – przekraczać naszych granic!
Wracając zaś do dzisiejszego ustawienia Germanów. Za tym pierwszym ich wałem – rozpo-
ściera się kolejny, składający się z dwóch znacznych plemion, są to: Longobardowie i Burowie.
Trzeci ich pas, licząc znów od Oceanu Północnego do Wistuli, to: Wardonowie, Warynowie,
Semnonowie, Burgundowie i Wandalowie na koniec.
Wszystkie te plemiona nazwałem nie bez powodu: „żywiołem germańskim”. Czyż nie jest
to „żywioł”? Jeśli bowiem granica na Renie i Dunaju zostałaby przerwana, cała ta germańska
lawina – mogłaby spłynąć na nasze tereny...
Wcześniej powiedziałem, że sprawę napływu germańskiego widzę nieco inaczej niż mój oj-
ciec. Podejrzewam bowiem, że aż tak wielka liczba plemion germańs-kich nie mogłaby się
zmieścić na jednej wyspie: Skantinawii. Sądzę oto, że to nie wyspa – a półwysep, który gdzieś
na krańcach znanej nam ziemi łączy się z lądem, z którego ciągną ku nam Germanie. Wszak
jednak i półwysep ma swoją pojemność, stąd nowo napływające plemiona spychają te, które
dotarły tam wcześniej – ku Europie. Jeśli więc pierwsi wylądowali: Cymbrowie, Angliowie,
Sasi i Jutowie, toteż właśnie oni są najstarszymi germańskimi plemionami, jakie na Półwysep
Skantinawski dotarły. Nowi Wandalowie i Burgundowie, musieli swoich siedzib aż koło odle-
3
obecnie Półwysep Jutlandzki
4
Wisły
20
głej Wistuli szukać. A z raportów, jakie konsul Tacyt otrzymał, wiem, że jest plemię germań-
skie jeszcze młodsze od tych ostatnich. Oto, dowiedzieliśmy się od kupców właśnie, że u ujścia
Wistuli do Oceanu Północnego wylądowali Germanie, których zwą Gotami. Jeśli dobrze znam
plemiona germańskie, to ruszą oni za niedługo wzdłuż Wistuli.
Ponadto wykluczyć nie można, że na owym, że tak teraz go nazwę, półwyspie Skantinawii
nie pozostały i inne jeszcze germańskie plemiona. Wówczas i one mogą kiedyś wyroić się z
onego półwyspu i ruszyć ku Europie. Przecież na razie Germanie to koczownicy, ale wcześniej
czy później nauczą się sztuki żeglarskiej i nie ląd, a morze stanie się szlakiem ich wędrówki.
Gdzie popłyną? Tego doprawdy przewidzieć dzisiaj nie sposób. Ale, że tak się kiedyś stanie –
nie wątpię. Czyż i Grecy, i my – Rzymianie, nie byliśmy najsampierw jeno koczownikami,
którzy doszli do kresu swej lądowej wędrówki: Grecy do krańca Europy na Półwyspie Pelopo-
neskim, my na Apenińskim? Ponad dwa wieki oni i my potrzebowaliśmy na zaznajomienie się
z budową okrętów i poznaniem żeglugi. Na początku – ruszyliśmy nieśmiało wzdłuż
brzegów, a później odważnie przez morze. Z tego właśnie wnoszę, że aby koczownicy
dojrzeli do morskich wypraw – trzeba dwustu, trzystu lat i tyle, jak mniemam, mamy czasu,
zanim usłyszymy o skantinawskich żeglarzach...
Ci kupcy, o których wspomniałeś mówiąc o Tacycie, to któraś z naszych wypraw?...
Nie! Była to kupiecka wyprawa z Dacji, która ku oceanowi skierowała się nie przez żywioł
germański, a sarmacki. Ten ostatni ku naszym granicom od Pontu
5
napłynął. Najpierw nadcią-
gnęli sarmaccy Antowie i usadowili się u źródeł Wistuli. Dalsze ich plemiona ustawiły się
wzdłuż naszych granic od Panonni do Pontu. Teraz z Germanami sąsiadują sarmaccy: Osowie,
Karpowie i Antowie, dalej stoją: Jazyngowie, Anartowie i Bastarnowie, a na północy, już
wzdłuż brzegów Pontu: Alanoscytowie i Roksolanie. Dwa te żywioły, germański i sarmacki,
zetknęły się ze sobą nie tak dawno. Co zaś z zetknięcia tego dla nas wyniknie – trudno do-
prawdy przewidzieć... Jeśli wejdą ze sobą w zwadę, lepiej to będzie dla nas, bo połączywszy
się, stanowić mogą, śmiertelne dla Rzymu, zagroże-nie. Na razie obie te siły nie myślą o prze-
kroczeniu naszych granic, po prawdzie bardziej z obawy przed naszymi legionami, niż z chęci
okazania nam przyjaznych zamiarów...
Kiedy więc już wiecie, jakie oto plemiona oddzielają nas od Oceanu Północnego, a więc i od
bursztynu, pozostaje próba udzielenia odpowiedzi na pytanie: „którędy wasza wyprawa powin-
na udać się nad Północny Ocean?” Zaprosiliście mnie aby tę odpowiedź usłyszeć. Sądzę, że
należałoby Pontem dostać się do portu Tyras, a dalej rzeką
6
o tej samej nazwie ku Wistuli, stąd
zaś wzdłuż niej do brzegów Północnego Oceanu – zasobnych w bursztyn. Innymi słowy, za-
chęcam, aby wyprawy odbywały się terenami zajętymi przez żywioł sarmacki, a nie germański.
I to nie tylko dlatego, że plemiona germańskie są groźniejsze, ale dlatego, że wiodą oni już
bardziej osiadły tryb życia, mając swoje wsie, a nawet miasta.
Sarmaci zaś to lud koczowniczy, który życie całe spędza na koniu i wozie – stąd, łatwiej
niezauważonym przejść przez ich terytorium. A jeśli nawet wyprawa natknie się na nich, to ci,
uznając teren za wspólny wszystkim, którzy nie szukają z nimi zwady, poniechają kupców. Tak
więc uważam, że wyprawy z Akwilei powinny ruszyć ku Sarmatom...
Teraz zaś powiem coś, co zabrzmieć może dziwnie, ale jest prawdą, o której warto pamiętać
wybierając się ku jakiemukolwiek koczowniczemu ludowi. Oto, jak już wspomniałem, my też
kiedyś przybyliśmy do Rzymu jako koczownicy! Wówczas Grecy byli już osiadłym ludem i o
5
Morze Czarne
6
Dniestr
21
nas mówili jak o barbarzyńcach tak, jak my dzisiaj mówimy o Germanach i Sarmatach. Myślę,
że i Grecy byli wcześniej jeszcze koczownikami. A więc staliśmy się inni dopiero wtedy, kiedy
osiedliwszy się na stałe, musieliśmy zacząć dbać o swoje domostwa i miasta. Gdybyśmy byli
dalej koczownikami, prościej byłoby zmienić miejsca postoju niż pilnować porządku dookoła.
Sądzę, że większość koczowników staje się z czasem ludem osiadłym.
A przecież owe koczownicze ludy przychodzą ze wschodu, tam gdzieś musi być nas
wszystkich – matecznik. Stamtąd i my musieliśmy kiedyś przybyć! Jeśli więc wasze wyprawy
zmierzać będą w tamtym kierunku, to powinny pamiętać, że kierują się, nie tyle ku barbarzyń-
com, co ku naszym młodszym braciom... Czymże bowiem jest nasza wyższość nad nimi? Tyl-
ko zasiedzeniem! Dziś, jeśli chcielibyśmy ruszyć w jakimkolwiek kierunku, natknęlibyśmy się
na granice sąsiednich księstw czy królestw, co tylko do wojny mogłoby doprowadzić. Z ko-
nieczności więc budujemy obronne domostwa i mury miast, z konieczności dbamy o nie i to
jest ta nasza wyższość nad koczownikami, którzy las mają za miasto, a rzekę za mur. Jeśli więc
pierwej Grecy, a my po nich staliśmy się ludem osiadłym, to ani chybi wcześniej czy później
osiądą na stałe Germanie i Sarmaci, i do tej myśli przyzwyczaić się warto, szczególnie wam –
kupcom, bo czyż nowe wsie i miasta na wschodzie to nie nowy rynek dla naszych towarów?
Jeśli zaś wy więcej towarów sprzedawać będziecie, to też i więcej podatków zapłacicie pań-
stwu. Nie dziwcie się więc temu, że konsul Tacyt wręcz nakazał mi, abym udzielił wam po-
mocy i wskazał dalsze kupieckie szlaki. Tacyt wielokroć powiada, że jeśli jakiś urzędnik prze-
szkadza kupcom, to natychmiast powinien być odsunięty od powinności swoich, bo nie rozu-
mie, iż ścina gałąź, na której sam siedzi – a Rzym samobójców na urzędzie nie potrzebuje!
22
Epizod drugi
Wiosna 131 r. n.e. Aleksandria. Spotkanie cesarza Trajanusa Hadrianusa z Klaudiuszem
Ptolemeuszem.
Jeśliś tak wielkim uczonym, jak o tobie mówią – zechciej Ptolemeuszu wyjaśnić, dlaczego
jadąc do Aleksandrii przez Jerozolimę – nakazałem nazwać ją „Aelia Kapitolina”?
Najdostojniejszy cesarzu, fakt, iż mógłbym wyjaśnić ową nazwę, nie musi świadczyć o mo-
jej mądrości, a raczej o tym, że plotki szybko roznoszą się w rzymskim imperium...
Cóż więc to za plotki?
Rzecz jednak nie tylko w plotkach, ale i dodatkowej wiedzy.
Zdecyduj się więc, Ptolemeuszu, plotki czy wiedza?
Wiedza to pierwsza część nazwy miasta. Wszyscy bowiem tak przyzwy-czaili się do twego
– najdostojniejszy – imienia „Hadriana”, że zapominają o rodowym imieniu „Aelia”. Tak więc,
to właśnie owo imię stanowi pierwszą część nowej nazwy Jerozolimy. Wytłumaczenie zaś czę-
ści drugiej w większym stopniu opiera się na plotkach niż na wiedzy. Oto, powiadają, żeś zale-
cił senatowi, aby podjął dwie decyzje. Pierwszą o zakazie obrzezania żydowskich chłopców i
drugą o postawieniu na miejscu świątyni ich boga – Jahwe – nowego przybytku na cześć Jowi-
sza Kapitolińskiego. Jeśliby była to prawda, wówczas druga część nazwy „Kapitolina” byłaby
wyjaśnioną.
Czemu to zasadne wyjaśnienie wkładasz między plotki?
Bo wierzyć mi się nie chce, że historyk i wojownik tej miary, co ty – cesarzu – mógłby podjąć
równie ryzykowną decyzję. Powszechnie przecież wiadomo, że wystarczy by Żydom zakazać ich
rytuałów, albo zamach uczynić na ruiny świątyni Salomona, a powstanie zbrojne w Palestynie go-
towe! Tyś zaś, podług plotek, nakazał zrobić jedno i drugie, a więc powstanie niebawem wybuch-
nie! Tak więc, albo rzecz jest plotką, albo sam chcesz rozniecić ogień w Judei?!
A jeśli nie ma w moich decyzjach takich, jakeś wysnuł, motywacji? Jeśli chciałbym po pro-
stu aby nie okaleczano młodych ludzi, a świątynię podźwignięto z ruin?!
Wówczas świadczy to o tym, że zupełnie nie znasz - cesarzu – panujących w Palestynie
zwyczajów. Zapewniam cię, że nie minie rok jak wybuchnie tam zbrojny opór przeciw twoim
decyzjom!
Nie sądzę, Ptolemeuszu, by tak się stać miało, ale pogląd twój zapamiętam... Jednak nie o
tym chciałem z tobą rozmawiać. Wyjaśniłeś prawidłowo nową nazwę Jerozolimy i to mi wy-
starcza.
Teraz chodzi mi o coś innego, oto z końcem lata wybieram się do Aten, a później na pół-
nocną granicę. Zastanawiałem się, czy, będąc tak daleko – nie wyruszyć z wyprawą ku najdal-
23
szym krańcom naszego świata? Może aż do brzegów Północnego Oceanu, tam gdzie bursztyn
dobywają?...
Ależ cesarzu, to nie są najbardziej odległe krainy, znam dalsze jeszcze!
Skąd je znasz?
Zamierzam oto – najdostojniejszy cesarzu – napisać obszerną rozprawę o geografii i podać
w niej szczegółowe dane o tym, gdzie leży jakie miasto, rzeka, morze czy ważniejsza góra.
Zbieram do tej pracy dane od wielu lat. Stąd, sporo już wiem. Zaś o najdalszych krajach do-
wiedziałem się z Zapisów Marinosa z Tyru.
I cóżeś wywiedział się o owych krainach odleglejszych od odległych?
Wiem oto, że od północnych i wschodnich granic naszego cesarstwa do najodleglejszych
krain prawie tak daleko, jak od tych granic do Aleksandrii...
Ależ nie może to być?! Ocean Północny do naszych prawie granic przylega.
Ty, najdostojniejszy, mówisz o północnych granicach, a ja o północno-wschodnich. Kiedyś
uważaliśmy germańskie plemiona za dzikie i odległe, teraz od czterech stuleci mamy ich za
swoich sąsiadów. Za odległych i dzikich uważamy zaś Scytów, no może i Sarmatów... Nie
wiem czyś cesarzu, jako historyk, zwrócił uwagę na to, że od wschodu pojawiają się co pewien
czas ludy, które ku Europie dążą i które tu właśnie chcą się osiedlić?
O kim myślisz?
O nas! Ale nie tylko. Oto, podług mnie, najpierw przybyli ze wschodu Achajowie, którzy
świetność Grecji zbudowali, a kiedy w wieki po nich napłynęli nasi przodkowie dając początek
Rzymowi, czyż Achajowie spodziewali się, że znajdą się pod naszym władaniem? Przecież
protoplaści nasi dla nich byli tylko barbarzyńcami...
Trudno nas nazwać „barbarzyńcami”.
Zależy w porównaniu do kogo i w jakim czasie. Kiedyś, w porównaniu do Greków, byliśmy
barbarzyńcami ze wschodu. Teraz z tego kierunku napłynęli Germanie i Sarmaci i my mamy
ich za barbarzyńców. Stamtąd dawno temu nadciągnęli: Grecy – Achajowie, przodkowie nasi –
Itakowie, a też: Celtowie. Niedawno Germanie i Sarmaci. Być może przyjdą jeszcze inni. Dla-
czego tak się dzieje – doprawdy nie wiem. Przecież mogliby zmierzać ku wschodowi, ale tego
nie czynią, tak jakby tam była jakaś niewidzialna przeszkoda, jakieś góry, czy mur jakiś – ale
to niemożliwe...
Kraczesz, Ptolemeuszu! Nie ma większej od naszej potęgi. A ty najpierw przepowiadasz
powstanie w Palestynie, później atak wschodnich ludów na nasze granice! Powstanie w Pale-
stynie może zdławić lada jaki nasz oddział, a przed koczownikami strzegą silne fortyfikacje
wzdłuż Renu i Dunaju.
Nie zabawiaj się więc w politykę, bo, jak widzę, nie masz ku temu dostatecznego rozezna-
nia. Bądź łaskaw być tym kim jesteś, a więc – uczonym, który zna położenie najodleglejszych
24
krain i nie próbuje zabierać chleba politykom i żołnierzom. Jakie więc terytoria są najodleglej-
sze?
A ja – najdostojniejszy cesarzu – upierałbym się przy swoich wnioskach! Politycy i żołnie-
rze, jeśli nie słuchają uczonych, bywają sprawcami klęsk, nie tylko swoich, ale i całych państw.
Czyżbyś przestał być mędrcem, a zaczął żywot wieszczki? Czyj przepowiadasz upadek?
Mój? Powtarzam, nie kracz, Ptolemeuszu !
Jak sobie życzysz – najdostojniejszy cesarzu. Przestaję „krakać” i opowiem o
krainach odległych... Oto, od naszych granic na Renie i Dunaju rozpościerają się tereny, przez
plemiona germańskie zajmowane. Za nimi, do Pontu, leżą tereny sarmackie, chociaż i tam już
zawędrowali Germanie. Od rzeki Borystenes
1
do rzeki Ra
2
– germańscy Goci założyli
swoje rozległe państwo, dzieląc się na wschodnich i zachodnich, a więc, jak o nich mówią:
Ostrogotów i Wizygotów. Zaś na północy, w najdalej nam znanych miejscach, pomiędzy rzeką
Białą i górami Imaos
3
– stoi lud Suowenoi, czy też by bardziej prawidłowo wypowiedzieć to
słowo – lud Słowian, bo tak się ich nazwę wymawia... Na południe zaś od nich stoją: Hunowie,
Scytowie i Massageci, dalej już rozciągają się krainy zupełnie nieznane. Jeśli więc – najdostoj-
niejszy cesarzu – pytasz mnie, jakie krainy najdalej są położone w znanym nam świecie, odpo-
wiadam bez wahania, że są to ziemie Słowian. I chcąc być szczerym, uważam, że jeśli w przy-
szłości odległej jakieś plemiona ze wschodu ruszą ku nam, to będą to albo Słowianie, albo Hu-
nowie, albo jedni i drudzy. Tylko, że już nie uderzą oni bezpośrednio w nas, a najpierw w ple-
miona germańskie i sarmackie, które ku naszym granicom napłynęły. Co zaś wynik-
nie z tej nowej fali ze wschodu – trudno przewidzieć. Najpewniej takim samym zmartwieniem,
jakim dzisiaj są dla nas Germanie, w przyszłości – dla nich staną się owi Słowianie!
Ty, Ptolemeuszu, poza jasną wiedzą o krainach i plemionach odległych, na wszystko co
przyszłe patrzysz w ciemnych barwach. Wędrówki ze wschodu barbarzyńskich plemion, bunt
w Jerozolimie... A jeśli tak się nie stanie?
Nie wszystko nam będzie dane postrzegać, bo po prostu w czas przyszłych zdarzeń nas już nie bę-
dzie. Część z tego teatrum będą mogły poznać nasze dzieci albo też i dzieci ich dzieci...
Ale powstanie Żydów, podług ciebie, ma nastąpić między wiosną a latem przyszłego roku?
Tak właśnie sądzę!
Zobaczymy więc za niedługo, jaką wartość mają twoje przepowiednie. Jeśli powstanie
wybuchnie, gotowym uwierzyć we wszystko, co powiedziałeś...
1
Dniepr
2
Wołga
3
Ural
25
ROZDZIAŁ DAWNY
Epizod pierwszy
Wiosna 448 r. n.e. Orszak wysokiego dygnitarza zachodniorzymskiego Maksiminusa, cią-
gnącego ku biwakowi wodza Hunów – Attyli.
Miły mi Priskosie z Panion, jeśli mam cię przyjąć do swego orszaku, a co więcej - traktować
jak podległego mi na okres naszej misji, muszę wiedzieć najdokładniej, czy podzielasz moje
poglądy? Rzecz w tym, że wówczas musiałbym cię z nimi zapoznać, a na to nie mamy czasu...
Jak więc rozwiążemy ten problem?
Dostojny Maksiminusie – jestem oficjalnym przedstawicielem cesarza wschodniorzymskie-
go, Teodozjusza II...
Też mi nowina! I co z tego? Wszak masz brać udział w moim orszaku do Attyli, a ja repre-
zentuję cesarza zachodniorzymskiego – Walentyniana III i jestem przewodniczącym tego po-
selstwa. Miałoby z tego wynikać, że skoro ty podlegasz mnie, to Teodozjusz...?
Czy to aby nie są aż nazbyt pochopne wnioski?
Właśnie! Stąd, nie to, kto kogo reprezentuje powinno decydować o wspólnocie poglądów.
Przecież nie może być tak, że ja Attyli przedstawię swoje stanowisko, a ty nagle z boku ode-
zwiesz się: „ ja reprezentuję Teodozjusza II i widzę tę sprawę inaczej niż Maksiminus”. A czyż
nie może się tak wydarzyć, jeśli nie będziemy jednako widzieć celów misji naszej? Naszej, a
nie mojej, stąd, muszę wiedzieć jaki cel postawił ci twój cesarz w poselstwie do Attyli?
Mam dołączyć do twego poselstwa, co też i uczyniłem...
Priskosie! Przestańmy bawić się w kotka i myszkę. My, albo musimy być wobec siebie do
końca szczerzy, albo nie możemy być we wspólnym orszaku! Proponuję byśmy jasno wyłożyli
cele, jakie stawiają nam nasi władcy. Ja zacznę. Jeśli uznasz moją wypowiedź za szczerą, chcę
taką samą usłyszeć od ciebie, dobrze?!
Proszę, zaczynaj!
Mam oto rozeznać, czy Hunowie są w zmowie z Wandalami. Jeśliby byli w zmowie, nad
Rzymem zawiśnie groźba zagłady...
Kiedy Hunowie pojawili się przed ponad pół wiekiem nad Dunajem, nie wiązaliśmy tego
faktu z ruchem germańskich plemion. Ale oto, w dwadzieścia lat po pojawieniu się Hunów –
część plemion germańskich ruszyła ku naszym granicom w ucieczce przed nimi. Tak wówczas
26
uważaliśmy. Stąd też, bez walk przepuszczono przez diecezje nadgraniczne Wandalów, Swe-
bów i Alanów. Ba, nawet wyrażono ciche przyzwolenie na osiedlenie się ich części w Pirene-
jach. Podobnie zawarto pokój z Wizygotami, kiedy ci, rozbici przez Hunów, nie mieli nowych
sadyb i dlatego otrzymali przyzwolenie na osiedlenie się w północnej Italii. Cesarstwo zachod-
niorzymskie pomagało więc Germanom. A co otrzymaliśmy w zamian?
Alaryk z Wizygotami oblegał i zdobył Rzym i, gdyby nie uległ później naszym legionom,
okupacja wizygocka mogłaby trwać do dzisiaj. Wandalowie zaś, pod wodzą zdradzieckiego
Genzeryka, przeprawili się do Afryki i podbili większość naszych prowincji. A dziś zagrażają
Rzymowi od południa. Jeśli do tego są oni w zmowie z Hunami i wspólnie zaatakują od połu-
dnia i północy to nad Rzymem zawiśnie groźba zagłady! Muszę się więc wywiedzieć w czasie
poselstwa, czy Attyla uzgodnił lub uzgadnia swoje poczynania z Genzerykiem – Wandalem...
A to ciekawe, nie pomyślałem o tym, że Hunowie mogliby wejść w ugodę z Wandalami,
raczej sądziłbym, że rozbici przez was Wizygoci mogliby próbo-wać knowań z Hunami.
Resztki Wizygotów są pod naszą obserwacją i kontrolą w Akwitanii. A Wandalowie założyli w
Afryce swoje państwo ze stolicą w Kartaginie. Wiemy, że skumali się z piratami z afrykańskiego
wybrzeża i Sycylii, a więc nie mieliby większych kłopotów z dostaniem się morzem do Italii.
Sądzisz więc, że Attyla zaatakuje wespół z Wandalami?
Nie jest to wykluczone. Myślę jednak, że atak dotyczył będzie Rzymu, a nie Cesarstwa
Wschodniego, bo jak wiem, twój władca zawarł przymierze z Hunami.
Może i tobie uda się uzgodnić podobne dla Cesarstwa Zachodniego!
Może... ale odbiegamy od zasadniczego wątku naszej rozmowy. Jaki oto ty stawiasz sobie cel,
biorąc udział w moim poselstwie do Attyli? Lub jeszcze ściślej: jaki cel poruczył ci Teodozjusz?
Chcę wiedzieć Maksiminusie, czy huński najazd na Europę niesie ze sobą zapowiedź przy-
szłej agresji innych plemion ze wschodu, czy też jest pojedyn-czym zagrożeniem?
O czym myślisz – mówiąc tak zagadkowo?
Zdaniem mego cesarza, Hunowie nie ruszą przeciw nam!
Dziękuję! Rzecz jednak w tym, że przed Hunami naszym północnym granicom zagrażali
Sarmaci. Teraz mamy meldunki, że pojawiają się tam słowiańskie watahy, oddziały innego, niż
Sarmaci i Hunowie, wschodniego ludu. Barbarzyńskie to, ale chyba najbardziej bitne plemię –
przez to groźne! My zaś nie wiemy czy to lud liczny? Czy Hunowie ich wchłonęli w czas
swojej wędrówki? Czy też jest to zapowiedź nowego ze wschodu zagrożenia? I to zagrożenia
bardziej dla naszego niż waszego cesarstwa! Was oddzielają od wschodu Germanie i każdy
atak najpierw skieruje się na nich. Jeśli zaś Słowianie są w zmowie z Hunami, my możemy być
zaatakowani bezpośrednio!
Mamy więc zupełnie podobną misję do spełnienia!
27
Ja jednak muszę się dowiedzieć więcej o Słowianach niż ty o Wandalach. Ty znasz leża
swoich ewentualnych wrogów, ich liczbę i władców. My nawet tego o Słowianach nie wiemy.
Do niedawna, nieopodal naszej granicy, istniały dwa silne germańskie państwa: Wizygotów i
Ostrogotów. Rozbici przez Hunów, już nam nie zagrażają, ale każda pustka z zasady czymś się
wypełnia – tym „czymś” mogą być owi słabo rozpoznani Słowianie.
Widzisz, Priskosie – sporo musieliśmy sobie powiedzieć, abyś wreszcie zgodził się z tym,
com zaproponował na wstępie naszej rozmowy.
Rzeczywiście – miałeś rację! Jeśli więc pozwolisz, ustalmy najpierw to, co wiemy o Hunach.
Powiem ci o tym, co jest mi wiadomym, ty zaś będziesz łaskaw poprawić mnie, jeślibym mylił się
w jakimś osądzie. Tak postępując, możemy z uzgodnionymi poglądami wyruszyć w dalszą drogę.
Zgoda, Priskosie! I rzeczywiście zacznij ty, wszak pierwsza część huńskiego najazdu ro-
zegrała się przy waszych granicach.
Tak właśnie było! Hunowie rozbili i rozproszyli najpierw Ostrogotów. Wizygoci zaś pró-
bowali organizować swoją obronę na północ od Dunaju, ale też zostali rozbici. Ich króla, Atha-
naryka, przyjął jeszcze Teodozjusz I. Athanaryk pomocy nie zdążył wykorzystać, bo zmarł u
nas. Wiem, że wówczas Wizygoci ruszyli ku granicom Cesarstwa Zachodniego.
Masz rację, Priskosie. Następca Athanaryka – Alaryk znalazł sobie schronienie wraz z
resztą Wizygotów w północnej Italii. Tam zezwoliliśmy się im osiedlić, a w dziesięć lat póź-
niej, w wątpliwej podzięce, złupili oni Rzym!
Ależ dostojny Maksiminusie, dopowiedzieć należałoby, że nim wieczne miasto uległo -
okazało pierwej słabość, a więc zachęciło do późniejszej grabieży.
Co masz na myśli?
A czyż to nie Rzym zapłacił Alarykowi, kiedy ten pierwszy raz przyszedł pod mury mia-
sta, ogromny okup i wydał zgodę na osiedlenie w Noricum? A czy w rok później, to nie senat
rzymski zgodził się na przekazanie cesarstwa Attalusowi, który był kandydatem Alaryka?
Widzę, że niezgorzej znasz rzymskie wydarzenia?!
Trudno, będąc Rzymianinem, nie znać własnej historii!
Przecież jesteś Grekiem!
My, mieszkańcy Cesarstwa Wschodniorzymskiego, podlegamy, jak wiesz, senatowi Rzy-
mu, a więc czujemy się Rzymianami.
To chwalebne, choć nam nie pomaga, bo przecież mówimy o tych samych zdarzeniach jak
przedstawiciele przyjaznych sobie, ale w istocie – odrębnych państw.
Czyż możesz mnie obwiniać za taki stan rzeczy, Maksiminusie?
28
Zaiste nie, ale przerwałem twój wywód.
Tak więc, wódz Wizygotów, Athanaryk, umarł w Konstantynopolu, a króla Ostrogotów,
Gajnosa, zabił wódz Hunów – Uldis w kilka lat później. To właśnie Uldis uderzył na nas! Spu-
stoszył Trację, zdobył Castr Martis w Mezji i poważył się skierować swoje wojska na Kon-
stantynopol.
Myśmy wówczas nie mogli wam pomóc, będąc zajęci walką z Wizygotami.
Pomógł nam Anthemnisz, prefekt pretorian, który przezornie nakazał zbudować solidne
mury i umocnienia wokół Konstantynopola. Hunowie oblegli miasto, ale po bezskutecznych
szturmach – odstąpili ...
I ruszyli przeciw nam, tak, że przyjaciel mój – Epigenes zmuszony został do podpisania
niekorzystnego dla nas układu z Hunami.
Znam ten układ. Uważam, że był dla was korzystny! Hunowie podpisali podobny z nami...
Wyście płacili osiem złotych solidów za zwrot każdego jeńca, my zaś aż dwanaście. Wyście
opłacali roczny trybut w wysokości siedmiuset funtów złota, my ponad dwa tysiące.
Wyście jednak traktat zawierali po klęsce pod Chersonezem.
Teraz, przerywając ci chciałbym równie złośliwie powiedzieć ci, Maksiminusie, że w cza-
sie kiedy nasze wojska gotowały się do walki z Hunami, Rzym nadawał Attyli godność „magi-
stra militum”, czym zachęciliście go do ruszenia przeciw nam...
Będziemy wracać do zadawnionych waśni, czy uzgadniać stan naszej wiedzy?!
Ładnie zadawnione spory, skoro, jak wiesz, Attyla uderzył na Konstanty-nopol w ubie-
głym roku.
Ale przecież go nie zdobył, a więc rzec można – poniósł klęskę...
Tu zgodzę się z tobą, Maksiminusie!
Czyż nie należałoby więc powiedzieć, Priskosie, że Attyla stanowi dla obu naszych ce-
sarstw zagrożenie wystarczająco silne, aby nas... zjednoczyć?
Sądzę, że inaczej nie bylibyśmy razem w poselstwie. Rzecz jednak w tym, że stopień za-
grożenia huńskiego zmienił się po nieudanym ataku na Konstantyno-pol. Attyla nie uderzy już
na nas, a jaki zaś wybierze kierunek ataku – nietrudno przewidzieć...
Rzeczywiście to przewidzieć nietrudno, ale dla mnie w tym momencie najważniejszym
jest, czy będzie to atak pojedynczy od wschodu, czy wsparty współuderzeniem Wandali od
południa?
To pytania na miarę naszej misji, podobnie jak to, czy po nieudanym oblężeniu Konstanty-
nopola przez Hunów, pojawią się u wrót miasta słowiańskie watahy?!
29
Epizod drugi
Zima 449 r. n.e. – dwór Attyli po powrocie jego poselstwa z Konstantynopola.
Proszę was trzech o najwyższą uwagą! Ciebie, Barichosie, bo jako szef kancelarii, znasz
wszystkie dokumenty. Ciebie, Orestosie, bo znasz Rzymian i ciebie, Onegezjosie, bo znasz
Greków... Posłuchajcie teraz wodza Edekona...
Dostojny Attylo, przyjaciele! Wiecie, żem powrócił z Konstantynopola, gdzie byłem z po-
selstwem. Nie chcę omawiać ustaleń tam podjętych – znacie dokumenty. Nie ma w nich jednak
pewnej wieści, którą przekazałem tylko dostojnemu Attyli. Na jego zaś polecenie, mam wieść
tą ujawnić, z zastrzeże-niem, iż czynię to wyłącznie w tej właśnie chwili, a więc adresując ją
tylko do was...
Do rzeczy, Edekonie, do rzeczy!
Tak więc, w trakcie mego pobytu w Konstantynopolu przekazano do mojej dyspozycji
dwóch ludzi: tłumacza Biglasa i eunucha Chryzafiosa, którzy odpowiadali za spotkania, kwate-
ry i wyżywienie naszego poselstwa. Ludzie ci po pewnym czasie zaproponowali mi skrycie,
bym za pięćdziesiąt funtów w złocie... zabił Attylę! Sami rozumiecie, że gdybym odmówił –
nie wróciłbym żywy, bo w drodze powrotnej zostalibyśmy napadnięci na przykład przez jakiś
niby to germański oddział. Nie mając więc wyboru, przystałem na ich propozycję.
Przed dwoma dniami dotarł tajemnie do naszego obozu ów tłumacz Biglas, ze złotem dla
mnie – oczekując spełnienia zamiaru. Został uwięziony! Pierwotnie ustaliliś-my z Attylą, że
poprzestaniemy na tym, ale sprawa wydaje się być podejrzaną. Sądzimy, iż Biglas nie wiedział,
że to mnie właśnie podlegają sprawy wywiadu, sądził raczej, że jestem wodzem części armii i
bliskim Attyli. Nie wiedział więc, że z dawna obserwuję ruchy Bizancjum. Pamiętacie, kiedy
przed rokiem przybyło do nas rzymskie poselstwo? Moi ludzie dokładnie ich obserwowali.
Poselstwo wówczas udało się wraz z nami do nowego obozu na północy. W czas burzy od gru-
py odłączyło się kilku, jak sądziliśmy, Rzymian. Później okazało się, że byli to Grecy z Kon-
stantynopola. Pośród nich był wysłannik Walentyniana – Priskos. Ten więc Priskos starał się,
co też mu się i udało – dotrzeć do wdowy po Bledzie. Zastanawiałem się wtedy, co też ów Grek
szukał u wdowy po bracie Attyli! Priskos przekazał jej podarki, które skrzętnie zbadaliśmy.
Były to trzy srebrne puchary, skóry wyprawione na czerwono i różne słodkie owoce. Żaden z
tych podarunków nie zawierał niczego szczególnego. Niczego!
A mimo to, aż po tę chwilę sądzę, że tamta wizyta nie była dziełem przypadku. Od pojma-
nego Biglasa wywiedziałem się, że ów poseł Priskos, to najbliższy współpracownik prefekta
pretorian Cesarstwa Wschodniego. A więc w poselstwie Zachodniorzymskim brali udział
szpiedzy bizantyjscy! Dlaczego? Jaki był cel tego wspólnego poselstwa? Przecież Rzymianie i
Grecy nie współpracują ze sobą, a wtedy to uczynili. Dlaczego? Jak widzicie, pytań jest wiele,
liczę, że wspólnie zdołamy znaleźć na nie odpowiedzi!
Poza tą twoją informacją i zagadkami do rozwikłamia Edekonie, sam chciałbym postawić
wam kilka dodatkowych pytań. Oto, interesuje mnie przede wszystkim próba docieknięcia po-
wodu, dla którego ów Priskos chciał koniecznie spotkać się z wdową po moim bracie? Chcę też
wiedzieć, co radzicie w sprawie Biglasa, co mamy z nim uczynić? Nie muszę też dodawać, iż
30
wszystko, co już zostało powiedziane i co powiedziane będzie, ma okryć szczelna zasłona ta-
jemnicy. Zacznij ty, Onegezjosie, wszak najlepiej powinieneś znać Greków.
Dostojny Attylo! Co do intencji Biglasa, nie mam żadnych złudzeń. Jest on najpewniej po-
ślednim wykonawcą zamierzenia, uknutego przez prefekta pretorian, bez wątpienia za zgodą
samego Walentyniana! Konstantynopol będzie układał się z nami, ale jednocześnie czyhał na
twoje życie, albo wojenną porażkę. Liczą, że gdybyś zginął, łatwiejsze lub choćby tylko moż-
liwe – byłoby ich zwycięstwo. Nadto, prościej zapłacić pięćdziesiąt funtów złota za zabicie
ciebie, niż ponad dwa tysiące funtów trybutu ! Myślę więc, że to nie ostatnia próba zamachu na
ciebie – o Panie! Co zaś do zadań Biglasa i Priskosa, sądzę, że nie mają oni specjalnych ze sobą
związków. A wizyta Priskosa w czas burzy mogła być przypadkowa.
Co zaś zrobić z Biglasem? Zabić, rzecz oczywista! Tyle miałbym do powiedzenia.
Dziękuję ci, Onegezjosie! A co o zagadkach Edekona i moich pytaniach sądzisz ty, Oresto-
sie?
Jeśli chodzi o postępek Biglasa, w części popieram zdanie Onegezjosa – w części tyczącej
chęci pozbawienia ciebie życia przez Konstantynopol. Natomiast nie sądzę, by śmierć Biglasa
była dobrym sprawy rozwiązaniem. Walentynian uzna, że stracił Biglasa i pięćdziesiąt funtów,
a to stanowczo za mała kara za taki niecny zamiar! Edekon powiedział, że zdrajców było
dwóch: tłumacz Biglas i eunuch Chryzafios. Niech Konstantynopol wie, że mamy dobry wy-
wiad i nasi ludzie nie dają się ani zaprzedać, ani zastraszyć! Uważam więc, że powinniśmy
zażądać wydania drugiego skrytobójcy – Chryzafiosa i najmniej dalszych pięćdziesięciu fun-
tów w złocie odszkodowania...
Sądzę, że nie wydadzą zbira, ale sprawa nabierze w Konstantynopolu rozgłosu i nie przy-
sporzy chwały wywiadowi Walentyniana, a i odstraszy innych potencjalnych skrytobójców.
Sami zaś wiecie, że osłabienie wywiadu przeciwnika warte jest każdej ceny. Jeśli idzie o Pri-
skosa, to wizyta owa jest zaiste tajemnicza. Czy wdowa dała w zamian jakieś podarunki Gre-
kom?
Nie! Przekazała tylko jadło i napoje dla grupy Priskosa.
W takim razie nie wiem doprawdy, co można sądzić o tym wydarzeniu, może rzeczywiście
był to przypadek?...
Dziękuję ci, Orestosie. A jakie jest twoje zdanie, Barichosie?
Również sądzę, że Konstantynopol powinien być dotkliwie ukarany za sam zamiar zabicia
ciebie. Im sprawa stanie się głośniejsza, tym większa będzie pewność, że nikt nie zechce po-
nowić zbrodniczego zamysłu. Jeśli zaś chodzi o Priskosa, to mnie akurat sprawa wydaje się
dość prostą. Pamiętam dokładnie pobyt delegacji Maksiminusa, bom nadzorował większość
uzgodnień i rozmów. Ów Priskos, który był Grekiem, wielokroć pytał mnie o Słowian. Wów-
czas powiedziałem mu, że pośród nas, jedna z wdów po Bledzie jest Słowianką i przybyła do
nas w otoczeniu swojej rodziny. Sądzę, że stąd jego wypad w czas burzy. Tym bardziej, że sam
wskazałem mu do niej drogę, nie widząc w tym zainteresowaniu nic groźnego. Grek chciał, jak
mi powiedział, poznać ludzi z plemienia, które w nielicznych watahach zaczęło się pojawiać u
północnych granic Bizancjum. Później Priskos opowiadał mi o owej wizycie, napomknął też,
31
jak pamiętam, że pił tam słowiański napój, który oni „med” zowią... Po napoju tym, jak mówił,
„szumiało mu w głowie”.
Sądzę, że w tej wizycie u Słowian musi być coś więcej niż mówisz, Barichosie! Choć do-
prawdy nie wiem co. Jeśli zaś idzie o sprawę Biglasa, to w pełni zgadzam się z poglądem Ore-
stosa, iż trzeba będzie zażądać wydania zdradzieckiego Chryzefiosa i dalszych sakw złota. Czy
chcecie coś jeszcze dodać do tego, com powiedział? Jeśli nie, to proszę raz jeszcze ciebie, Ede-
konie.
Dostojny Panie! Po tym, co powiedział Barichos, przypominam sobie wyraźnie, że prze-
wodniczący rzymskiej delegacji, Maksyminus, interesował się dla odmiany Wandalami. Wie-
lokroć mnie o nich pytał, wówczas nie uważałem tego za ważne, bo też i po prawdzie niewiele
wiem o tym germańskim plemieniu, a to jedynie, że uciekło przed nami.
Mnie też ów Maksiminus pytał o Wandali.
I mnie!
Zaczekajcie! Jak z tego, co powiedzieliście, wynika – wysłannik Rzymu interesował się
Wandalami, a wysłannik Konstantynopola – Słowianami! Dlaczego? Oto macie zagadkę, ale ja
adresuję ją przede wszystkim do ciebie, Edekonie. Jeśli mnie pamięć nie myli, Wandalowie
przeprawili się przez morze na południe, a Słowianie ruszyli ze swoich leży na północy. Czemu
Rzymianie interesują się tak odległymi od siebie ludami? Najpewniej nie czynią tego w naszym
interesie! Edekonie, weź na spytki wdowę po Bledzie, muszę znać każde słowo Priskosa, jakie
na spotkaniu z nią zostało wypowiedziane. Wandalowie są za morzem, ale Słowianie nie tak
znowu odlegli. Jeśli nasi wrogowie czymś się interesują z myślą o nas, to i my musimy tym
samym się zainteresować z myślą o nich... Edekonie, chcę wiedzieć dlaczego Rzymianie inte-
resują się Wandalami, a Konstantynopolscy Grecy – Słowianami?!
32
Epizod trzeci
Zima 476 r. n.e. Konstantynopol. Spotkanie Priskosa z Maksiminusem.
Żałuję szczerze, iż nie znajdziemy się już wspólnie w poselstwie. Maksiminusie. Zaś – cie-
szę się ogromnie, żeś dotarł bezpiecznie do Konstantynopola. Liczę, że już odpocząłeś i ze-
chcesz opowiedzieć mi o wszystkich wydarzeniach od czasu naszego ostatniego spotkania.
Najpewniej wiesz o tym, że Attyla, jakeś się spodziewał, ruszył przeciw Rzymowi. Nasze
wojska wespół z Germanami pokonały Hunów na Polach Katalaunijskich. Przewodził Aecjusz.
I to właśnie germańscy Goci zadali ostatni cios wojskom huńskim, zabijając najstarszego syna
Attyli – Ellaka. Dwaj pozostali, Dengizech i Ernak, uciekli z resztą wojsk i taborów na wschód.
Słuch po Hunach zaginął!
Tegom się właśnie spodziewał, że Hunowie w walce z wami przegrają, ale nie sądziłem, że
będziesz miał rację, iż Wandalowie uderzą z południa !
Tylko częściowo miałem racje, Priskosie. Nie byli oni – jak myślałem w zmowie z Hu-
nami. Uderzyli na Rzym w dwa lata po huńskiej klęsce, ale uczynili to ze śmiertelną dla miasta
skutecznością. Złupili Rzym doszczętnie! Co więcej, to nie Hunowie, a właśnie Germanie za-
kończą najpewniej tysiącletnią historię Cesarstwa Zachodniorzymskiego. Wiesz, po co przyje-
chałem do Konstantynopola? Przybyłem tu nie tylko dla przyjemności spotkania się z tobą, ale
przede wszystkim jako członek poselstwa, które przywiozło insygnia Cesarstwa Zachodnio-
rzymskiego. Niestety, to nie tylko symboliczny koniec naszego imperium! Herulowie – ger-
mańscy najemnicy, którzy mieli bronić resztki cesarstwa, jeśli cesarstwem nazwać można Italię
i Galię Narbońską, pozbawili władzy ostatniego naszego cesarza – Romulusa Augustulusa. I o
ironio, insygnia nakazali odesłać do Konstantynopola.
Brytanię, opuszczoną przez nasze wojska, zajęli Angliowie i Sasi, Akwitanię – Wizygoci,
Italię – Herulowie, a resztę zaleją inne germańskie plemiona. Nie masz już ni Cesarstwa Za-
chodniorzymskiego, ni Rzymu! Pozostaje mi ponowić to samo pytanie, jakie zadałem ci w
liście: „przyjmiesz mnie, rozbitka bez króla i królestwa, do swego domu”?!
Znasz już odpowiedź, skoro służba wskazała ci twoje komnaty.
Wolałem się upewnić, skoro zaś to potwierdzasz, cieszę się, że będziemy mieli wiele czasu
na omówienie w szczegółach zdarzeń, jakie ostatnio zaszły. Może też ci się do czegoś przy-
dam, wszak teraz twój cesarz, mając insygnia Cesarstwa Wschodniorzymskiego i Zachodnio-
rzymskiego, jest prawowitym spadkobiercą całego imperium!
Wracając zaś do poprzedniego wątku rozmowy, w której wspomniałeś o Wandalach... Jak
widzisz, słusznie obawiałem się ich przed laty! Złupili Rzym i nie mogę powiedzieć, że na
szczęście bez Hunów, bo uczynili to tak, że nie wyobrażam sobie jak mogliby zniszczyć miasto
wspólnie z Hunami?! A co z tym plemieniem, którym ty się interesowałeś, Priskosie?
33
Masz na myśli Słowian, bo ich wówczas byłem ciekaw. Niestety miałem i ja rację, to oni
właśnie powoli zajmują tereny opuszczone przez Hunów. Mam informacje, że przy północnych
naszych granicach pojawiają się każdej wiosny coraz liczniejsze słowiańskie watahy!
Pamiętasz naszą rozmowę sprzed laty?! Coraz to napływają ze wschodu nowe ludy, są-
dząc, że na zachodzie będzie im lepiej. Ten stan rzeczy stanowi zagrożenie dla wcześniej osia-
dłych tu narodów.
A może to przekonanie, że na zachodzie jest lepiej, to nie zasadniczy powód ich wyraja-
nia? Może coś ich zmusza do wędrówki, choć nie wiem, co to mogłoby być akurat?
To jednak nie zmienia faktu, że Greków pokonaliśmy my, nas Germanie, a ich najpewniej
pokonają Słowianie, albo jakieś inne plemiona ze wschodu.
Przecież trudno powiedzieć, że myśmy pokonali Greków, a raczej, że staliśmy się z cza-
sem silniejszymi od nich.
Jakby rzeczy nie nazywać, skutek się liczy. Może Germanie też nas niezupełnie pokonali,
ale przecież dzisiaj są silniejsi od nas. W przyszłości może tak stać się ze Słowianami wobec
Germanów.
Byłaby to dobra dla nich nauczka za naszą klęskę.
Jest to ciekawe, że każda nacja tak bardzo przywiązuje się do nowo utrwalonych terenów,
że zapomina iż też przybyła ze wschodu.
Z moich obliczeń wynika, że owe wschodnie wyrojenia odbywają się co około siedem
wieków – to szmat czasu. Wystarczający, by nowe pokolenia zapomniały skąd przybyli ich
przodkowie i aby – bronili swoich nowych leży przed kolejnymi falami koczowników ze
wschodu.
Czemu akurat, co siedemset lat? Czyżby historia miała jakieś swoje „pory roku”, które
miałaby się powtarzać w takim akurat rytmie? Wiosna – wyrojenie się ludów ze wschodu, lato
– ich wzlot kulturowy, jesień – powolny upadek, zima – skostnienie, i znowu wiosna dla kolej-
nego ludu. Miałby ten „rok historyczny” mieć aż siedemset lat? I dlaczego akurat tyle?!
Rzecz w tym, Maksiminusie, że ciągle mówimy o naszym zakątku świata, na obrzeżach
Morza Śródziemnego, ale doprawdy nie wiemy czy prawidła, jeśli takowe istnieją, dotyczą i
innych krajów, których jeszcze nie znamy! Wszystko wskazuje na to, że Europa jest miejscem,
w którym co około siedemset lat różne ludy koczownicze ze wschodu – kończą swoją wędrów-
kę, dochodząc do jakiegoś kresu lądu. Ale zaiste, nie wiem dlaczego tak się dzieje a bardzo
chciałbym zgłębić ową tajemnicę!
Myślisz, że i ja nie chciałbym tego?!
34
ROZDZIAŁ BLIŻSZY
Epizod pierwszy
Zima 490 r. n.e. Wysoki, przeciwległy do ujścia Desny, brzeg Dniepru. Spotkanie wojewo-
dów i starostów plemion słowiańskich.
Mili moi! Wiele lat minęło od chwili, kiedyśmy wyruszali z ojczystej krainy nad rzeką
Białą w świat nieznany. Który to już zimowy obóz – trudno aż zliczyć. Wiem wszakże jedno,
że nie jest to obóz ostatni. Przecież z wiosną ruszymy w dalszą drogę. Kto zaś w jakim kierun-
ku – zdecydujemy dzisiaj. Niech najsampierw starosta Tugomir, który z innymi szmat drogi
przebył, by wiedzieć gdzie i jakie obce ludy stoją – zdał nam sprawę z rzeczy.
Rozpuściłem Obodrzyców swoich we wszystkich kierunkach. Byli też i tacy, co zaciągnęli
się na wojenną służbę do bizantyjskiego cesarstwa. O losach moich ludzi opowiadał nie będę,
bo i zimy by nie starczyło. Pozwólcie, że jeno opowiem wam o tym, co z tych wypraw wynika.
Oto, na zachodzie do niedawna było silne państwo, które Germanie rozbili. Zwycięscy
przegradzają nam drogę ku zachodowi. Od zimnego, północnego morza w głąb stoją ich ple-
miona: Sasów, Turyngów, Longobradów i Gepidów, a też najpewniej i inne, z którymi nie ze-
tknęliśmy się jeszcze.
Na południu rozciąga się Cesarstwo Bizantyjskie, z którym lepiej zaczepki nie szukać.
Pomiędzy nimi, nad rzeką Wisklą, niedaleko jej źródeł, stoi sarmackie plemię Antów, których
też Wisklanami zowią. Ci armii większej nie mają, w odróżnieniu od Bizantyjczyków. Stąd,
południe można lepiej rozpoznawać, na wojenną służbę do armii bizantyjskiej wstępując...
Po uczynieniu rozeznania w położeniu różnych ludów, uważam, że pierwszą kolumną
trzeba z wiosną ruszyć między Sarmatów a Germanów tak, żeby klinem naszym ich rozdzielić.
Jeśli pójdziemy od południowej strony gór, to za nami sarmackich Antów mieć będziemy, a
później germańskich Gepidów, zaś Longobardów naprzeciwko. Tym, którzy tam pójdą zwady
nie trzeba z żadnymi szukać, a jeno przyczaić się na nowych leżach... Druga zaś kolumna po-
winna w dłuższą drogę udać się – ku północnemu morzu. Ci, z czasem, powinni tereny od mo-
rza do Antów zająć. A kiedy tak się stanie, z dwóch stron Sarmatów nacisnąć i, albo do nich się
przyłączyć, albo pokonać. Tak uważam! Kto zaś w jakiej kolumnie winien ruszyć, nie mnie
rozstrzygać, stąd oddaję ci głos napowrót, Dobromysławie.
Tugomir, bardziej jak wojewoda a nie starosta, zdał nam sprawę... Oto, patrzcie, na ziemi
narysowałem to, o czym Dobromysław mówił. Na górze zimne morze
1
, na dole ciepłe
2
. Na-
1
Morze Bałtyckie
2
Morze Czarne
35
przeciw nas Germanie, a tą poprzeczkę stanowią góry
3
, przy których sarmaccy Antowie mają
swoje siedziby. My tu, w przedłużeniu tych gór, stoimy. Zająć zaś powin-niśmy wszystkie te-
reny, jakie są wolne przed nami, a jeśli Swaróg pozwoli, to Germanów i Antów pokonać! Czy
o to ci Tugorze chodziło?
To miałem na myśli, chociaż tyś rzecz jaśniej przedstawił.
Potrzebne nam będą rady i wojewodów, i starostów, bo przecie nie samymi oddziałami ru-
szymy w wyprawę, a plemionami całymi. Jakimi – na to powinniśmy dziś odpowiedzieć, pro-
szę o wasze głosy w sprawie.
Uważam oto, że najtrudniejsza rola przypadnie tym, którzy, jak wąż pod kamień, muszą
dostać się cicho między plemiona sarmackie i germańskie. Jeśli bowiem odkryci zostaną nim
druga kolumna przysposobi się do walki, mogą być z dwóch stron zaatakowani i wybici!
Masz rację, Stajgniewie, ale też i nam pozostałym tutaj, do tego pola walki nie będzie tak
daleko, a więc i szybko z odsieczą moglibyśmy przybyć, choć prawyś w tym, że zadanie jest
trudne i powinny wykonać go najsilniejsze plemiona.
Szczesi więc niech idą!
Szczesi! Szczesi!
Widzisz, Częściborze, że to was, Szczechów za najsilniejszych, nie bez przyczyny, biorą.
Czy, jako starosta, przyjmiesz to zadanie? Jeśli tak, to kogo chcesz mieć w odwodzie?
Pozwól, że z wojewodą Drogowitem zdań kilkoro zamienię.
Uczyń to, kiedy zaś gotowi będziecie, daj znak. A co z kolumną, która ku morzu zimnemu
ma ruszyć? Znowu ty, Tugomirze?
Tak, bom zapomniał dopowiedzieć, że droga do morza długa i trudna. Szczesi do Turyn-
gów i Longobardów mają nie więcej niż miesiąc drogi, zaś ku morzu jest pięć, sześć razy dalej.
Stąd, chciałbym poprawkę do tego, com powiedział wnieść. Oto, z wczesną wiosną, najsam-
przód winny ruszyć plemiona nad morze zimne, a później latem dopiero ci, którzy wzdłuż gór
pójdą. Tak, by jedni i drudzy mogli na zimę trwalsze obozowiska ustanowić w nowym dla nich
terenie. Uważam, że to właśnie my – Obodrzyce – na czele kolumny na północ powinniśmy
ruszyć! Znamy drogę, a ponadto nam nie pierwszyzna w przeszpiegi chodzić. Tam bory prze-
pastne pełne ząbrza
4
i niedźwiedzia, rzek rozległych kilka przekroczyć trzeba, że już o bagni-
skach i mokradłach nie wspomnę. Za swoimi plecami chciałbym Wieletów mieć, wtedy spo-
kojny będę o bezpieczeństwo moich ludzi. Nieraz w kolumnie takiej szliśmy.
A kto za Wieletami ciągnął?
Polanie!
3
Karpaty
4
żubrów
36
Czy i teraz Polanie nie powinni iść za nimi? Tylko dla dwóch plemion to za długa droga.
Nie chcę być źle zrozumiany, ale często Polan – Lędzianami nazywają. Większą oni bo-
wiem mają skłonność ku lędom
5
i zakładaniu obozowisk niż do wojaczki... Bez obrazy woje-
wodo Radzimie!
My nie obrażamy się łacno i to prawda, że jak trzeba przed obcymi szybko ostrokół postawić,
czy obóz w kolisko zamknąć, to kogo o to prosicie, jak nie nas?! Tak! Znamy swoje rzemiosło i
kiedy wy z Wieletami naprzeciw Germanów staniecie, my rychło miejsce sposobne palisadą i
glinianym wałem otoczymy, żebyście, kiedy cofać się zaczniecie, mieli się gdzie skryć...
To zniewaga, Radzimie! Wojewoda obodrzycki tego płazem nie może puścić!
Stajgniewie, sam rzecz rozpocząłeś tak, jakbyś z wojewodą Radzimem zwady szukał – toś ją
i znalazł. Zapalczywość twoją i męstwo znamy, ale teraz roztropności i spokoju nam trzeba, a
nie swarów! Stąd, proszę poniechajcie zbędnych słów, tym bardziej, że razem wam przyjdzie z
wiosną w drogę ruszać.
Widno z tego, że ku morzu zimnemu na czele pójdą Obodrzyce, za nimi Wieleci, a na końcu
Lędzianie. Ze swojej strony, ku staroście Chwalimie, taką prośbę stawiam, by Polanie na dwie
grupy się rozdzielili. Jedna, liczniejsza niech idzie za Wieletami aż do nowych leży swoich,
druga zaś – mniejsza, niech ostanie z nami. Chcę by tak się stało, bo nie wiedzieć jak daleko
jedna grupa od drugiej się oddali. Tugomir mówił, że na kilka miesięcy drogi, a może i dalej.
To duża odległość, stąd, niech tę przestrzeń wolną, jaka powstanie z dwóch stron, Polanie za-
siedlają, aż się połączą.
Dobrze, Dobromysławie! O rozdziale naszych, wespół z wojewodą Radzimem, ustalenia
poczynimy, słuszną twoją uwagę mając na względzie.
Częściborze, uradziliście już – idziecie, czy nie, na czele drugiej kolumny?
To wyróżnienie dla nas i cieszymy się, że tak się właśnie stanie! Domówiliśmy się ze Sło-
wakami – oni za nami ruszą, a za nimi Chorwaci.
A co pozostałe plemiona będą czynić?
Czekać! Zobaczymy co z wypraw wyniknie. I albo za pierwszymi następni pójdą, albo zo-
staniemy tu. Terenu wokół mamy niemało. Zmieszczą się tu liczni. A jak urośniemy w siłę,
możemy na południe przeciw Bizancjum ruszyć. Na razie ustaliliśmy, co w najbliższą wiosnę i
lato czynić będziemy. Swaróg świadkiem, żeśmy to uzgodnili!
Niech tak będzie!
Niechaj się tak stanie!
Uzgodniliśmy!
5
polom
37
Epizod drugi
Wiosna 553 r. n.e. Klasztor w okolicach Tessalonik. Rozmowa wysłannika zarządcy bizan-
tyjskiego Italii z Jordanisem – byłym kanclerzem gockiego księcia, Gunthigisa.
Mówiąc najzupełniej wprost, chcę znać, Jordanisie, odpowiedź na dwa pytania. Po pierwsze,
chcę wiedzieć, czy schroniwszy się w klasztorze z cicha knowasz przeciw nam? Po drugie zaś,
pan mój – Narzes
1
– czytał twoją „Historię gocką” i chce uzyskać nieco szczegółów na temat
Słowian, o których piszesz...
Nie żartuj ze mnie, panie! Gdybyś choć przez chwilę sądził, że knowam coś przeciw Bizan-
cjum, już najpewniej bym nie żył! A ponadto, cóż dziś Goci znaczą? Czyż nie na rozkaz twego
cesarza – Justyniana – Wizygoci zostali rozgromieni? A Ostrogoci w Italii – czyż nie zostali
wręcz wybici? Czyim więc dzisiaj jestem kanclerzem?... Mogę tylko o przeszłości gockiej pi-
sać księgi w klasztorze. I czynię to właśnie! O jakich więc knowaniach mówisz, panie?!...
Jeśli zaś idzie o Słowian, to rzeczywiście mogę ci o nich powiedzieć więcej niż inni, bo też i
wiem o nich sporo.
Słowianie napłynęli od wschodu, kiedy już nas nie było nad Pontem
2
, a i Hunowie cofnęli
się z Europy. Imiona ich plemion zmienne wielce, stosownie do zwań szczepów rozmaitych,
ale głównie nazywa się ich „Wenedami”, dzieląc na Sklawenów i Antów. Owi Sklaweni
wschód zajęli i międzymorze aż za rzekę Wistulę. Od Wistuli w dół, aż do gór, stoją Antowie.
Z nimi, kiedy na ich czele stał książę Boz – walczył nasz król, Winifar. Zaś nad samym brze-
giem Oceanu Północnego
3
żyją Widiwariowie, złączeni w jedno z wielu plemion. Za nimi, na
wschodzie stoją Estowie, ale oni nie są Słowianami.
A ja pewien jestem, że nie są nimi również Antowie!
Skąd ta pewność – panie?
Wiem to z naszych bizantyjskich źródeł. Antowie pojawili się nad źródłami Wistuli znacz-
nie wcześniej nie tylko od Słowian, ale i od Hunów. Są to nie Słowianie a Sarmaci! To pobra-
tymcy: Jazyngów, Bastarnów i Roksolanów, z którymi wojska nasze mają do czynienia na pół-
nocy. Sarmaci różnymi drogami szli ku Europie.
Widzę, że dużo wiesz o Sarmatach, a i najpewniej o Słowianach, dlaczego więc pytasz mnie o nich?
Przeżyłeś bowiem wędrówkę swojego ludu, stąd, wiesz jakimi racjami kierują się koczow-
nicy. Możesz też wiedzieć, czy pójdą owi Słowianie w swojej wędrówce na północ i trafią na
plemiona germańskie, zatrzymując się na tej tarczy, czy też rozbiwszy ją skierują się ku Italii?
A może nie pójdą na północ, a w przeciwnym kierunku, ku Konstantynopolowi, Jordanisie?!
1
bizantyjski zarządca Italii
2
Morze Czarne
3
Morze Bałtyckie
38
Teraz rozumiem twoje obawy, dostojny wysłanniku, i nawet się im nie dziwię. Miałbym po-
dobne, będąc na twoim miejscu. Uważam zresztą, że owo słowiańskie zagrożenie wam się na-
leży, boście na nie zasłużyli! Czyż to właśnie nie my, Goci, stojąc na swoich leżach dawnych,
nad Pontem, nie byliśmy najlepszą tarczą dla Rzymu i Konstantynopola przed koczownikami
ze wschodu? Nie tylko przed Hunami, ale i Słowianami?! Mogliśmy ich wcześniej powstrzy-
mać, gdyby było zrozumienie Konstantynopola dla naszej walki! Gdybyśmy dostali w swoim
czasie wsparcie oddziałów bizantyjskich i rzymskich, Hunowie ani Słowianie nigdy nie poja-
wiliby się w Europie!
Zuchwałyś!
Nie, jeno rozgoryczony, choć nie na tyle aż, aby ci nie powiedzieć, że Słowianie swój głów-
ny obóz mają nad brzegiem Donapru
4
, zwanego dawniej Borystenesem.
Jeśli choć jeden ich szczep ruszy na południe i nie napotka oporu, pójdą za nim inne! I
wówczas wezmą sobie za cel bogaty Konstantynopol. Ich jest więcej niż Gotów i nie dadzą się,
jak my, odpędzić od waszej granicy!
Powtarzam: zuchwałyś! Obyś tego nie żałował!
Ja nie mam się czego obawiać. Mogę stracić tylko jedno, co mi jeszcze pozostało – życie...
Przestań doprawdy użalać się nad sobą. Historia waszego plemienia potoczyła się tak, jak
potoczyła i niczego już ty, ani ja – zmienić nie możemy. Tak się już dzieje, że pod minionymi
zdarzeniami – historia zawiesza pieczęcie, których nikt przełamać nie może. Było – minęło
nieodwracalnie! Tylko to co będzie można kształtować.
Ale i o przeszłości można też mówić inaczej. Tyś, panie, powiedział, że Antowie to Sarma-
ci, ja, że Słowianie. Uważam, że więcej o nich wiesz niż ja. Przyjmuję więc twój pogląd: An-
towie to Sarmaci... Jak widzisz można nawet dzisiaj zmieniać mniemanie o przeszłości.
Tak, można zmieniać mniemanie, ale nie rzeczywiste zdarzenia. Jeśli oto, na teren u źródlisk
Wistuli napłynęli kiedyś sarmaccy Antowie, to nazwanie ich kiedykolwiek i przez kogokolwiek
Słowianami czy nawet Germanami, nie zmieni faktu, iż w krainie owej mieszkają Sarmaci wła-
śnie! Prawda, nawet jeśli się jej w jakimś czasie nie dowiedzie – nie przestanie być prawdą!
A jeśli czegoś nie jesteśmy pewni?
Wówczas prawda wyjdzie na jaw wcześniej czy później!
Jesteś więc, panie, pewien, że Antowie to Sarmaci.
Tak właśnie wygląda prawda w tej sprawie!
Szkoda, że wiem to dopiero teraz, bo już nie mogę poprawić tego, co napisane zostało. A
jeśli za lat kilkaset przeczyta ktoś moja księgę i uzna za prawdziwe, że Antowie to Słowianie,
to czy to właśnie nie stanie się prawdą?!
4
Dniepru (w rejonie dzisiejszego Kijowa)
39
Pogląd ów może się stać prawdą wątpliwą na czas jakiś, ale wcześniej czy później ktoś do-
cieknie prawdy. Wciągasz mnie w filozoficzne wywody a przecież miałeś mi odpowiedzieć na
kilka pytań, Jordanisie?...
Zapytałeś mnie, panie, o to, czy moim zdaniem Słowianie pójdą przeciw Germanom, czy
przeciw Bizancjum? Kiedy więc Hunowie opuścili Europę, to krainy dawniej zajmowane przez
nas, zaczęli zasiedlać, bez walki - Słowianie! A może, jak mówisz, wcześniej Sarmaci a później
Słowianie. Tak czy inaczej, uważam, że Słowianie zajmą wszystkie tereny na zachodzie, ku
którym się skierują. I trzeba się tylko modlić, aby ich marsz na północ i zachód nie był nazbyt
szybki...
Inaczej zaś sytuacja ma się na południu – tu Słowianie nie pójdą dalej niż do waszych
strażnic. Nie sądzę, by ich zagony były groźnym przeciwnikiem dla wojsk Bizancjum! Odpo-
wiadając więc najkrócej na pytanie twoje, powiem, że zachód bardziej zagrożony jest przez
Słowian niż południe.
Obyś miał rację, Jordanisie...
A ja chciałbym jej nie mieć!
Wróćmy jednak do twoich doświadczeń, jakeś zdobył zbierając materiały do „Historii
gockiej”. Skąd to stałe wyrajanie się koczowniczych plemion ze wschodu?
Jest to nieco zagadkowa, ale bliżej rozpoznana przeze mnie, historia. Mogę ją opowiadać,
ale sporo w niej domysłów.
Mów, co wiesz!
Oto, panie, mapa jaką narysowałem, by opisać wędrówkę Gotów. Przy czym, nie o nas
zamierzam ci opowiadać. Pierwsi oto przywędrowali ze wschodu Achajowie, zajmując ten
półwysep, peloponeskim zwany. Nauczyli się po latach żeglować, stąd, wzdłuż brzegów zakła-
dali kolonie, budowali drogi, miasta i świątynie. Stali się najsilniejszymi pośród silnych, ale po
około siedmiuset latach ze wschodu przyszli Italkowie. Ponieważ Półwysep Peloponeski był
zasiedlony, poszli dalej i zasiedlili Półwysep Apeniński. Czerpiąc wzory z Greków, szybciej
budowali miasta i zakładali kolonie. Po następnych siedmiu wiekach, ze wschodu przybyli
Celtowie i osiedli w miejscach, które były wolne – na Półwyspie Pirenejskim i Wyspach Cy-
nowych
5
. Po nich przyszliśmy my, zajmując tereny od granicy z rzymskim imperium, aż po
Pont
6
. Teraz pojawia się żywioł sarmacki i słowiański, i on będzie, jak inni koczownicy, ogar-
niał wolne ziemie. Stąd, możesz się panie nie obawiać – Słowianie pójdą głównie na zachód, a
jeśli nawet na południe, to nie do Bizancjum! Patrz gdzie nie ma silnych strażnic i oddziałów a
będziesz wiedział gdzie pójdą Słowianie! Chyba, że ich sami zaatakujecie, wtedy na pewno
ruszą przeciw wam – nie wiem jak bilibyście silni.
Tacy już są!
5
Wyspy Brytyjskie
6
Morze Czarne
40
Epizod trzeci
Zima 603 r. n.e.- spotkanie Teofylakta Simokottesa z cesarzem bizantyjskim, Fokasem .
Wszyscy teraz za złe mi mają, że dostatecznego nie mam rozeznania w sytuacji na północy
kraju, uważając, że stamtąd największe grozi nam niebezpie-czeństwo. A skąd niby mam o tym
wiedzieć? Zawsze, jako oficer, dowodziłem wojskami na południu i po dzień dzisiejszy wiem
co tam się dzieje, ale północ?... Cesarz Maurycjusz, jak powiadają, lepiej niż ja rozeznawał się
w zagrożeniach, tylko że Maurycjusz nie żyje, a wyście właśnie mnie obwołali cesarzem! Te-
raz więc radźcie jak mam postąpić. Poradź Teofylakcie, wszak ty, jak mi jest wiadomo, spo-
tkałeś się nawet z owymi Słowianami z północy?!
Dostojny cesarzu! Na północy sprawy wielce się skomplikowały. Najpierw atakowali nas
wschodni Słowianie: Tywercy, Ulicze i Siewierzanie. Zaczęli jeszcze za czasów cesarza Justyniana
i atak ten, z różnym nasileniem, trwał do ubiegłego roku. A teraz pojawiło się nowe zagrożenie...
Myślisz o Awarach?
Tak – o nich!
Widziałem ich poselstwo w Konstantynopolu. Ci śmieszni ludzie z długimi warkoczami?
Może śmieszni z wyglądu, ale bitni. Nadwerężyli kilka plemion słowiańskich. Zawarli so-
jusz z sarmackimi Alanami, wespół z Longobardami pokonali Gepidów, a teraz ci ich sojuszni-
cy musieli uchodzić do Italii, bo Awarowie i Longobardów chcieli rozbić.
Czyli przegroda germańska, jaka była między nami a Słowianami, zniknęła? Mogą nas Sło-
wianie zaatakować?
Jeśli Awarowie odejdą!
A co z tymi słowiańskimi wysłannikami, których spotkałeś?
Przyprowadzeni zostali z przygranicznych strażnic. Nie byli uzbrojeni. Dowiedziałem się, że
przybyli z krainy położonej nieopodal Północnego Oceanu i że bez żadnych przeszkód przywę-
drowali aż do nas. Był to ważny sygnał o tym, że Słowianie mogą docierać do naszych granic.
A przecież nie wszyscy, którzy mogą tu przybyć, będą bezbronni! Krótko mówiąc, musimy
brać pod uwagę możliwość słowiańskiego ataku na nasze granice.
Ja wprawdzie uważam, że większe grozi nam niebezpieczeństwo od południa. Władca per-
ski, Chozroes, od dawna szykuje się do wyprawy przeciw nam, ale skoro sądzisz, że zagrożenie
z północy jest gorsze – może masz rację... A gdzie jest siedlisko owych Słowian?
41
Jedno jest położone na wschodzie, nad brzegami Borystenesu
1
, inne na północy, ale gdzie –
nie wiemy...
Masz jeszcze u siebie tych zatrzymanych Słowian?
Nie! Zostali wypuszczeni. Nie mieli broni, jak wspomniałem.
Właśnie! Zatrzymujecie najpierw szpiegów słowiańskich, a później ich wypuszczacie!
Zatrzymaliśmy ich za czasów cesarza Maurycjusza, a ten, mimo naszych informacji, nie
zainteresował się Słowianami, więc ich wypuściliśmy.
Rzecz nie w tym, czy cesarz interesuje się jakimiś obcoplemieńcami, ale w tym, by wiedzieć
skąd przybywają, jak liczne są ich plemiona, czy mają oddziały zbrojne i w jakim stopniu mo-
gą nam zagrażać! O Persach wiemy dużo, bo mamy w krainach wielu swoich ludzi, a kogo
mamy wśród Słowian?... Milczysz, a więc nie mamy tam nikogo?! To na jakiej podstawie mó-
wimy o zagrożeniu z północy?! A mało to mamy w swoich oddziałach Słowian? Nie można ich
wykorzystać dla tego celu? A może to Słowianie walczący przy naszym boku – szpiegują nas?
Teofylakcie – brak mojej wiedzy o północy łatwo usprawiedliwić, ale brak działań służb tobie
podległych – trudniej! Oczekuję twoich odwiedzin wówczas, kiedy więcej wiedzieć będziesz o
Słowianach...
1
Dniepru
42
Epizod czwarty
Meldunek od Prokopiasa – komisarza cywilnego, do naczelnego wodza wojsk bizantyjskich,
Balizariusza, skierowany wiosną 540 r. n.e. pod mury obleganego Auksimum.
Dostojny Panie! Uczyniłem wedle twego polecenia. Oto, z oddziału, jaki przybył nam z
pomocą przed trzema laty, wybrałem kilku Sklawinów, którzy znali nasz język i pismo, i po
stosownym upewnieniu się, że będą naszymi szpiegami – wysłałem ich nad Morze Północne –
bursztynowym szlakiem w kupieckiej wyprawie. Wiedzieć ci zaś Panie trzeba, że Sklawinowie,
choć mówią jednym językiem, składają się z plemion wielorakich. Ci zaś byli znad rzeki Ister
1
i po prawdzie nie wiedzieli nawet, że ich współplemieńcy stoją nad Morzem Północnym.
Otrzymałem od nich raport, który pozwalam sobie, wraz z moimi uwagami, skierować do cie-
bie. Oto treść wspomnianego raportu:
Przybyliśmy do braci naszych późną jesienią. A droga ta zajęła nam cztery miesiące, bo-
wiem kupcy, z którymi wyruszyliśmy, też po raz pierwszy szli bursztynowym szlakiem. Nie
będziemy opisywali przygód wszystkich, jakie w czas tej długiej podróży nas spotkały, bo o
tym opowiedzą kupcy, a napiszemy tylko o tym, czym mieliśmy się interesować. Tak więc,
miast, w bizantyjskim znaczeniu, u Słowian nie ma zupełnie. W czas marszu ustawiają oni
swoje wozy z budami z kory brzozowej, które zwą „pałubami”, w krąg. Śpią w tak strzeżonym
kręgu i w razie napaści zza niego – jak zza muru szykują obronę. W czas pokoju mają swoje
„gordy”, a są to, otoczone wałem ziemnym, obozowiska. Czasami na tych wałach są drewniane
ostrokoły i wieże strażnicze, zwane „samborzami”. Takich ich gordów napotkaliśmy po drodze
kilkanaście. Niektóre z nich otoczone są ponadto wodnymi fosami i mają swoje nazwy. Od
południa wyliczając, były to: Kalisja, Poznan, Gniazdo, Kruszwica, a słyszelim, że jeszcze na
zachodzie leży Łęczyca. Zaś nad Morzem Północnym pono jest silny Wolin. Mówiono nam, że
dostatniejszy od niego i zasobniejszy jest gród Truso, ale władają nim nie Słowianie, a Pruso-
wie, którzy należą do Bałtów. Na północ, aby wieści te wybadać dokładniej, udamy się przy-
szłą jesienią.
Grodami władają „grododzierżcy”, a w plemieniu najważniejsi są starsi wiekiem, z których
wybierają „starostę” – i ten jest najwyższym szacunkiem darzony. W czas marszu albo wojny,
którą oni „racią” zowią, wybierany jest „wojewoda”, to znaczy ten, który stoi na czele „wo-
jów”, bo tak zwie się ich żołnierzy. Słowianie niechętnie poddają się jakiejkolwiek władzy, a
jeśli już ją stanowią, to czynią wszystko, aby miała ona niewiele do powiedzenia. To już w ich
nazwach usłyszeć można. Oto, starosta dobiera sobie pomocników, których oficjalnie „włody-
kami” się nazywa, ale oni między sobą nazywają ich pogardliwie „przystawami”, a tych po-
śledniejszych „ścierałkami”. Trzeba powiedzieć, że królów u nich nie ma żadnych, a jeśli jakiś
„knędz”
2
się trafi, to taki, który wcześniej był wojewodą i na wojnie obłowił się w bogactwo i
zaszczyty. By zaś wojnę ogłosić, we wszystkich szczepach radzić, czyli „wiatać”, zaczynają, a
zaraz po tym „wici,” czyli posłańców ze zwiniętym powrozem, rozsyłają od domu do domu i
biada takiemu, co bez broni na główny plac nie przyjdzie. Tak więc, dzielą się oni na „wicię-
dzów” – takich, którzy mają broń i na wici mogą stanąć do wspólnej walki.
Szlachetny wodzu, te ostatnie zdania mogą ci się wydać niezrozumiałe, stąd, pozwól, że
swoją uwagę wtrącę do raportu. Oto, mają oni dziwny dość sposób powiadamiania swoich
plemion i szczepów o konieczności przystąpienia do walki. Z wikliny lub zwykłej słomy robią
1
Dunaj
2
książę
43
długi na łokieć powróz i powróz ten, pod groźbą użycia go na pierwszej gałęzi wobec tego, kto
zawiadomienie przerwie lub z bronią nie przyjdzie, w najszybszym możliwie czasie, od domu
do domu, od osady do osady, przenoszą. Ci mężczyźni, którzy mogą brać udział w walce z
bronią, jaką każdy z nich posiada, muszą stawić się w umówione miejsce. Tak, że od chwili
uwiadomienia o zbliżającym się zagrożeniu, w pół dnia najdalej, strumykami i rzekami spły-
wają uzbrojone oddziały we wcześniej ustalone obozowisko. Po drodze wybierają dowódców,
a na koniec, w miejscu zbiórki, wojewodę. Na jego czele ruszają do boju. Przy czym, rzadko
stają oni do walki na otwartej przestrzeni. Raczej nękają przeciwnika, wykrwawiają go, zwo-
dzą, osaczają. W taktyce walki przypominają stado wilków i, jak wilcy, są niebezpieczni! Wra-
cam do treści raportu:
Pozostali to młodzież, zwana „czeladzią”, „białogłowy”, czyli kobiety z białą lnianą przepa-
ską we włosach i „robieńce”, czyli dzieci.
Co zaś ich główną broń stanowi? Każdy z mężczyzn, czym by się nie zajmował, ma w domu
łuk w obudowie, który u nich zwie się „obłok w łubach”, zaś strzały to „szypy”. Ponadto, mają
oszczepy – „sulice”, „rogaciny”, czyli oszczepy z rogowym grotem. Najprostszą ich włócznią
jest „szczep”, a więc rozszczepiony, czy też rozdwojony na końcu prosty kij, w który włożony
jest kamienny lub żelazny grot i całość przewiązują skórzanym rzemieniem nasączonym żywi-
cą. Więcej zachodu wymaga wykonanie „nasięku”. Jest to rodzaj maczugi. Otóż, kiedy młody
Słowianin kończy dzieciństwo i w wieku siedmiu lat zaczyna być ćwiczony w rzemiośle my-
śliwskim i wojennym, wówczas idzie z ojcem do lasu, wybiera młode drzewko dębu, „nasią-
ka”, czyli nacina je i w nacięcie wkłada skrawki krzemienia, rogu i kamienie. Kiedy skończy
lat po dwakroć tyle, czyli stanie się dorosły, idzie do lasu, obcina wybrane drzewko z góry i z
dołu. Po jego obrobieniu, ma pierwszą swoją broń: maczugę – „nasięk” właśnie. Strzały Sło-
wianie zatruwają jadem z czemerycy. Większość z nich ma poręczne tarcze, zwane „szczyta-
mi”, najczęściej drewniane, rzadziej nabijane żelaznymi ćwiekami lub z żelaznymi obręczami i
takim szczytem. Tylko nieliczni mają żelazne miecze, które oni zowią „szerszunami”.
Nazwy ich przedmiotów mają bardzo prosty i naturalny charakter. Ot choćby „szyp”, czyli
strzała, od świstu w locie, bo po słowiańsku świst to „szyp”. „Szerszun”, bo u nich „szer” to
linia prosta, a miecz ma takie linie po obu stronach. Wozy z „pałubami”, bo „łub” to kora, a
budy na wozach właśnie z brzozowej kory są wykonane. Oszczep to „sulica”, bo „suli” to lep-
szy najpewniej od włóczni bez grota. I przykładów takich w dalszej części raportu będziemy
jeszcze wiele przywodzić.
Jeśli zaś idzie o ich wierzenia, to bogiem jest Niebo Wysokie i Słońce – „Swaróg”, które jest
jego panem, a także syn jego, Księżyc, nazywany „Swarożycem”. U Słowian słowo „swar”
znaczy niebo, ale i gniew jednocześnie, tak więc „Swaróg” to gniew nieba. Czczony jest też
Perun, który błyskawicami – piorunami włada. Im to głównie służą kapłani, których oni „żerz-
cami” nazywają, od słowa „żrzec”, a więc sławić. Owi „żerzcowie” nie tylko służą bogu, ale
też zajmują się wróżeniem. Ponieważ wróżbici mruczą coś do siebie, a u Słowian mruczeć zna-
czy „wołchować”, stąd wróżbitów „wołchami” zowią. Mają oni miejsca bądź to w świętych
gajach dębowych, bądź na wyspach, „ostrowami” nazywanymi, które traktują jak świątynie –
„chramy”. A lud w domach ma też mniejsze ołtarze ku czci swoich bogów i zmarłych, które
zwane są „kącinami”, bo też i w kątach drewnianych chałup są umiejscawiane.
Wróżą oni podobnie jak dawni Achajowie
3
– z lotu ptaka, czyli „kobu”, czarnych i białych
deseczek, zwanych „źrebami”, bowiem los ma u nich nazwę „źreb”, czy też wnętrz zwierzę-
cych. Przed duchami, czyli „nawami”, strzegą ich amulety – „nawęzy”. I tak jak wszędzie, w
3
Grecy
44
chramach i kącinach składa się ofiary, czyli „trzeby”, bo też i trzeba je składać dla przebłagania
bogów.
Tu znowu mój dopisek, wodzu. Jak się zorientowałem z rozmów i raportu, ich wiedza
astronomiczna jest niewielka. Kapłani skupili się głównie na obserwacji słońca i księżyca, stąd
też, potrafią przewidzieć pory roku, posługując się mało dokładnym kalendarzem księżycowym
o krótkiej ilości dni, co wywołuje potrzebę czynienia co kilka lat korekt w dostosowaniu ich
kalendarza do wydarzeń w przyrodzie. Czynią to kapłani właśnie. Nazwy miesięcy mają rów-
nie proste i związane z przyrodą, jak cały ich język. Po kolei nazwy te tłumaczyć można nastę-
pująco: styczeń to „sieczeń”, bo należy rąbać, czyli „siec” drewno na opał; „luty”, bo groźny,
zły, a to właśnie w ich języku oznacza słowo: „luty”. „Brzezień”, bo w trzecim miesiącu mają
zwyczaj sok z brzóz spuszczać, który im za napój gaszący pragnienie służy. Czwarty to „łży-
kwiecień”, bo pojawiają się w ich lasach pierwsze kwiaty, które bardzo krótko trwają i szybko
giną. „Trawień”, bo wtedy właśnie zaczynają wypas bydła. „Czerwiec” – bo pojawia się u nich
w dużej ilości poczwarka czerwia, z którego wyrabiają farbę czerwoną. Nawiasem mówiąc,
purpurę otrzymują z ziela, które nazywa się „brocz”, stąd, wypływ krwi nazywają „brocze-
niem”. Wracając do miesięcy, później jest „lipiec”, bo kwitną u nich lipy; „sierpień”, bo to czas
żniw i pracy sierpem właśnie; „wrzesień”, bo zakwitają wrzosy; „październik” – bo len miętlą i
paździeże kuszczą; „listopad”, bo jest to u nich pora opadania liści – kraina to znacznie, znacz-
nie zimniejsza od naszej. „Grudzień”, bo mróz u nich już ściska i „grudy”, zmarzliny powsta-
ją...
Ciekawym jest, że coś ciężkiego, przygniatającego, ale również i czas określają jednym
słowem – „wrzemię”, zaś krótki czas nazywają „godzina”, a dłuższy albo rok – określają sło-
wem „god”. Rok przyszły nazywają „łoń”. Mierzenie czasu, inne niż poprzez pory dnia i roku,
nie jest u nich znane.
Jeśli zaś idzie o ich znaki bojowe, to takowych używają niewiele. Proporce, pióra przy
hełmach, rysunki na tarczach. W czas bitwy albo zagrożenia, skrzykują się wojennym zawoła-
niem rodowym, które z dawna mają wybrane, i które „godłem” nazywają. Jest to albo imię
znane w rodzie, dla przykładu: „Ślepowron”, „Poraj” lub „Rogala”, albo miejsce, nad którym
jest osada, z której oddział pochodzi: „Nałęcz” czyli nizina, „Gozdawa” czyli las, „Śrzeniawa”
czyli rzeka.
Prosiłem kupców, dostojny Wodzu, aby zbierali słowiańskie imiona, które często są przy-
datne dla wywiadowczych celów, ale też i poznaniu bliższemu plemienia służą. Uzyskaną wie-
dzą chciałbym podzielić się z tobą, bo też i zasady nadawania imion są u nich przedziwne. Czę-
sto bardzo imiona te tworzone są podobnie jak u Chaldejczyków albo sarmackich Aorsów i
składają się z połącz-enia dwóch słów. Dla przykładu jest to „Bogu – chwał”, ale i „Chwali –
bóg”, „Brato – mił” i „Miło – brat”, „Gości – rad” i „Rado – gost”, „Miro – sław” i „Sławo –
mir”. Bardzo często owo „sławienie” pojawia się w ich imionach w zależności od tego, co sła-
wią – jeśli, więcej, to: „Bole – sław”, jeśli groźnie, srogo, to: „Luto – sław”, jeśli pamięć, to:
„Siecie – sław”, bo też „siecieć” oznacza pamiętać. W imionach, częściej niż inne narody, oka-
zują Słowianie miłość do swoich dzieci, bom nie zetknął się gdzie indziej z takimi oto imiona-
mi: „Cieszyrad”, „Przemił”, „Drogomił”, „Miłorad”, „Więcemił”, „Bratomił”, „Dziadumił”. A
już za zupełnie dziwne uznaję te imiona, które mówią po czyjej śmierci dziecię się narodziło:
„Bezwuj”, „Przezdziad”, „Nieznastryj”. Naszych Słowian pytałem natomiast o sens imion, ja-
kie wymieniali kupcy, a które świadczyłyby o tym, że ich rodzice raczej nie darzyli dzieci mi-
łością, ot choćby: „Niemój”, „Nienasz”, alem się dowiedział, że to są imiona nadawane celowo
dla zmylenia złych duchów. Przedziwny to zwyczaj – nieprawdaż?! Sporo też wymieniano
imion, które, jak i u nas, od przezwisk pochodzą, a to: „Łysek”, „Długosz”, „Cich” czy „Kro-
tosz”. To ostatnie, po słowiańsku, niezwykłą łagodność oznacza. Jakby na rzecz nie patrzeć,
45
widać wyraźnie, że jest to lud o innych niż nasze zwyczajach. Ale pozwól panie, że do treści
słowiańskiego raportu wrócę:
Mieliśmy także opisać to, czym Słowianie się zajmują, jaką strawę sposobią, jaką mają
zwierzynę! Oto, ze zwierząt największy jest u nich „tur” i „żubr”, których w Bizancjum nie ma
i tylko mogą być do wielkiego wołu porównane, przy czym wół ów powinien być po dwakroć
większy niż normalnie, wtedy będzie „żubra” napominał, bo „tur” jest jeszcze większy. Sło-
wianie bydło „skotem” nazywają, hodując „karwę” – krowę i „orza” – konia. Co ciekawe,
„koń” oznacza u nich początek, a „końc” koniec. Z ryb są wszystkie, które i w naszych jezio-
rach, napotkać można, choć nazwy mają inne, a najtrudniejsze do wymówienia byłyby „szczu-
ka” i „piskorz”. Wysokie umiejętności mają Słowianie w hodowli pszczół, które oni „bczoła-
mi” nazywają. Roje pszczół przenoszone są po naturalnych i sztucznych dziuplach - „barciami”
nazywanymi, umieszczonymi najczęściej w pniach drzew. Zajmują się tym „bartodzieje”. Nie
znają Słowianie cukru, wszystko słodzą „medem”, bo tak miód nazywają i wówczas potrawy są
„miedzwne”, czyli słodkie. Potrafią też miód fermentować i wcale dobre trunki z niego sposo-
bić. Mieliśmy wielokroć okazję ich próbować, stąd, powiedzieć możemy, że przednie były.
Uprawiają Słowianie „pyro”, czyli pszenicę i „reż” – żyto, dlatego ściernisko nazywają
„rżyskiem”. A jedzą pierogi z różnym nadzieniem, głównie z mięsa i grzybów. Grzyby zaś
dzielą na „smerdze”, czyli jadalne i „bedłki”, czyli „bdłe”, a więc niejadalne. Jedzą też ser –
„syr”, bliny – „mliny”, „juszycę” – czernicę, „jętrznię” – kiełbasę z wątroby, „tuk” albo
„skrom”, czyli tłuszcz, mięsa, dziczyznę, drób, ryby. Potrafią wypiec kwaśny chleb, czyli „ki-
sły kołacz”. Z owoców lubią „gdule” – gruszki, „trześnie” – czereśnie, „bukwie” – owoce bu-
ku. Lubią się najeść, czyli „naćkać”.
Ponieważ zaś mężczyźni głównie myślistwem, rolnictwem i wojaczką się zajmują, to przy-
gotowanie posiłków należy do kobiety, jako, że na niewolników biorą tylko mężczyzn i do
kuchni ich nie dopuszczają, raczej do prac pomocniczych przy domu i na polu. Jedzą oni z gli-
nianych, wypalanych mis, czyli „krzynów” łyżką z drewna i kory, nazywaną „korzkwią”. Sta-
rają się by nikt w rodzinie nie był głodny, które to określenie u nich pochodzi od „głodania”, a
więc obgryzania resztek z kości.
Co zaś do rzemiosła, to najważniejszym jest „koleśnik”, czyli kołodziej, który potrafi i „ko-
lasę” – wóz – przysposobić. A jak trzeba, to i dom drewniany, wieżę czy ostrokół wyciosać.
Samiśmy widzieli, że koleśnicy z północy potrafią i chatę, i „trzem” – dom piętrowy z „tłem”,
czyli drewnianym stropem, zbudować. Mogą też „oji” – dyszel wymienić i gospodyni „piast” –
tłuczek do ziaren – przygotować. Ważny jest też „szwiec” – szewc, który „krzno” – futro, „bło-
nę” – szybę z natłuszczonego pęcherza, „kłopc” – siodło, „trzos” – pas skórzany – potrafi wy-
konać, znając również „łupież”, a więc zdzieranie skóry i „dębanie” – wyprawianie skór w ko-
rze dębu.
Słowiański zaś „kowarz” – kowal, wie jak z rudy darniowej żelazo wytopić i „rzeciądz” –
łańcuch z niego „wykować”. Sposobny „kowarz” nie tylko takie rzeczy wykona, ale i arty-
styczne: „grzywny” – srebrne naszyjniki, „obręcze” – bransolety, „przęcki” – sprzączki, „ka-
błączki” – na skronie kobiet i „pirsty” – pierścionki. Wszystkie te wyroby potrafią oni wykonać
z „czyśćca” – cyny, „świńca” – ołowiu, „śrzebła” – srebra, „śniedzi” – miedzi, a i „zołta”. Tego
ostatniego mają raczej niewiele.
Zaś ich kobiety są bardzo sposobne i większość „odziewu”, czyli ubrania, same sobie przy-
gotowują albo z lnu, albo wełny, albo wyprawionych skór. Najczęstszym odzieniem słowiań-
skiego mężczyzny jest „gzło” – koszula długa, „gacie” z „gacnikiem” – czyli paskiem do
spodni. Czasem owe gacie zwane są „portkami”, bo z „partu”, czyli zgrzebnego płótna, są wy-
konane. Przy czym, na koszulę lnianą, kiedy zimno, nakładana jest długa i gruba opończa z
„sukna”, bo u nich „sukanie” to nawijanie nici z lnu albo konopi. Najważniejszym jest jednak
46
by latem „gzło”, a zimą „sukmana” była przewiązana pasem, który u nich , jeśli skórzany,
zwany jest „trzosem”, a jeśli wełniany – „pajasem”. Pokazanie się przez mężczyznę bez pasa –
uchodzi za nieprzyzwoite i gorzej jest widziane niż chodzenie bez żadnego odzienia.
Co do kobiet, to Słowianki noszą „gzło” lniane i takąż lnianą spódnicę. A to, co ich różni i
rzuca się w oczy, to ozdoby włosów. Panny – włosy przeplatają kolorową lub białą „wstążką”,
a mężatki noszą białe, lniane zawoje, od czego „białogłowami” je zowią. W chłody na strój ten
nakładają wełniane „łaktusze” – rodzaj chusty, czy też nawet płachty, bowiem w „łaktuszach”
Słowianki „motłoch”, czyli zielsko, i „chrust”, przenoszą. Czasami w święta, kobiety „pstru-
chy” zakładają, czyli coś na kształt kolorowych opończy albo peleryny. Wszystkie one dobrze
„piejać” i „plesać” umieją jak tylko „gądziec”, czyli grajek, coś skocznego zagra. A „gąść”,
czyli grać, wielu z nich potrafi.
Ponieważ o kolorowych „łaktuszach” pisaliśmy, to dodać trzeba, że wybór kolorów nie jest
u Słowian duży. Naszym zdaniem, wynika to z braku naturalnych barwników na północy. I
nazwane są tylko te kolory, które albo w naturze istnieją, albo sztucznie można je otrzymać.
Kolory oni „maścią” nazywają. Jest to: „brocz” – purpura z marzanny, „czerw” – czerwień z
poczwarek owadzich, „żołty” – z „żółciołka”, czyli jałowca, „zielony” – z ziela rozmaitego,
„modry” – z „modraka” przydrożnego. Ponadto, mają swoje nazwy dla koloru szarego, zwąc
go „siary”, błyszczącej bieli – „bełży”, pręg i pasów – „morągowaty”, siwego – „szady”, po-
pielatego – „szadziowy”, barwy różnokolo-rowe nazywają „pstre” albo „rabe”. Jeśli robią jakąś
farbę – nazywają ją „wap”. A skoro o kolorach i farbach mowa, to większość składników z lasu
jest zbierana. Aby w tym słowiańskim morzu lasów, borów i kniei pozyskać teren na osadę i
pole, trzeba lasy „trzebierzyć”, czyli wypalać. Z lasu bierze się: „gozd” – drzewo, „chwarst” –
chrust, „czołn” – kloce na łodzie, „maź” – smoła ze spalonych sosen i „dziegieć” – smołę z
brzóz. Z „łat” i „komów”, a więc pni, można zbudować „pław” – tratwę. W lesie mogą też być
„chęchy” – zarośla i „chachnęć” – gąszcz. Z drewna robi się „kośle” – narty i „sanice”.
Ciekawie nazywają otoczenie. Nizina to u nich „łęg” albo „niwa”, przy czym „niwa” to bar-
dziej pole obsiane zbożem. Pagórki nazywają „chełmem”. Jeśli owa wyniosłość jest otoczona
mokradłem to „grądem” bo na suchą wyspę mówią „ostrów”. Wiele mają określeń na błota, bo
tych jest tam mnogość. Tak więc będzie: „kał” jeśli jest ono wodniste, „breń” jeśli gęste, „liga-
wica” jeśli niebezpieczne dla ludzi, „ług” lub „ślęż” jeśli płytkie i „tymiano” jeśli zwykłe błoto
po deszczu. Podobnie różne maja nazwy dla rzek i strumieni, których tam nie mniej niż mokra-
deł i bagnisk. Po prawdzie, w krainie tej częściej płynęliśmy ich łodziami niż wędrowaliśmy po
gościńcach. Tak więc, mały strumień lub rów nazywają oni „sątokiem”, a prąd rzeki to „wart”
lub „lić”. Fale zowią „wał” albo „przewał”.
Na koniec raportu naszego chciałbym opisać ich sądownictwo i nazwanie różnych codzien-
nych czynności. Oto, sądy w czas wojny sprawuje „wojewoda”, a w czas pokoju „starosta”, a
jeśli gdzieś jest i książę, to we swoich włościach – „knędz” właśnie może spory rozstrzygać.
Władza każda otrzymuje dary, przy czym dowolne w wysokości, które nazywają Słowianie
„dań” albo „danina”, jeśli zaś są uzgodnione, to nazywają się „urok”. Danina w zbożu zwie się
„sep” lub „osep”, w bydle – „narzaz”, bowiem bydło takie oznaczane jest „narzazami” – nacię-
ciami.
Jeśli ktoś składa skargę, czyli „żałbę”, to odbywa się „prze” – proces sądowy. Przed oblicze
sądu powołani są „sępierze” – oskarżyciel i oskarżony. Oskarżyciel, „sok”, powinien „oso-
czyć”, czyli obwinić oskarżonego. Jako wynik procesu sądzący może przyjąć: „jednanie” –
ugodę, „pokorę”, a więc zawieszenie gołego miecza na szyi oskarżonego tak, by wszyscy wi-
dzieli, że nie miał racji. Może też oskarżony znaleźć się w „ciemnicy”, czyli więzieniu, które w
jednej z piwnic pod wieżą jest przygotowane. Sąd też może orzec pojedynek na kije, próbę
wody, a więc przepłynięcie rzeki lub jeziora ze związanymi nogami, albo próbę ognia, to jest –
47
przeczołganie się między rozpalonymi kamieniami. Metody uzyskania sprawiedliwości może
nie są u Słowian północnych nazbyt przemyślane, ale, jak widzieliśmy, wszędzie skuteczne!
Nikt oto drzwi nie zamyka w domach, bo też i kradzieże należą do rzadkości, a i wzajemne
oskarżenia też nie są częste. Raz tylko słyszeliśmy o przypadku zemsty, którą oni zwą
„wróżdą”.
Co zaś o nazwy różnych codziennych czynności idzie, to większość z nich albo z walk, albo
z rolnictwa pochodzi, jako, że Słowianie tych dwóch czynności najczęściej się imają. Tak więc,
walczyć to „borzyć”, bić to „prać”, ciąć to „skródlić”, trzymać to „imać”, trafiać to „łuczyć”,
dręczyć to „tonić”, ciągnąć to „włóczyć”, zaś chwycić to „chopić”. Trzeba przyznać, iż nie
mają oni żadnych nazw dla tortur, bo też i ich nie stosują. Niewolnicy, czyli „imańce”, wpraw-
dzie są bez praw, ale traktowani są jak domownicy.
Jeśli zaś o czynności w rolnictwie idzie, to uprawę ziemi nazywają „oraniem”, pewno dlate-
go, że koń to u nich „orz”. Owo „oranie” też czasami zwane jest „ardajem” – od nazwy radła,
które u nich „ardłem” jest nazywane. Sianie zaś to „siejba”, a kruszenie kłosów to „omłot”.
Jak zaś nazywają proste czynności: można oto „kiełzać”- czyli ślizgać się, „smykać” – czyli
przesuwać, „lutać” – czyli biadać, „raczyć” – czyli chcieć, „tolić” – czyli uciszać, a wszystko
można „siecieć” – a więc pamiętać. Niektóre zaś słowa są wręcz pocieszne i te warto jeszcze
przywieść. Oto - „azalisz” to u nich „albo”; „jakmierz” to „w sam raz”; „lepak” to „przeciw-
nie”; a „wtąż” to „tak samo”. Spisaliśmy wiele i innych słów i ich znaczeń, ale te po dotarciu
do Morza Północnego – opiszemy. Na tym raport kończymy.
Jak więc z opisu wynika – Dostojny Wodzu – Słowianie są raczej prymitywnym ludem.
Może bitnym, ale na bardzo niskim poziomie. Nie mają swego pisma, żyją w nędznych drew-
nianych osadach. Prawodawstwo i urzędy, jak widać, też nie są na wysokim poziomie. To, co
może być nam przydatne, to ich waleczność. Trzeba więc ich zaciągnąć jako najemników. Są-
dzę też, że powinni być raczej rozproszeni po różnych oddziałach i miejscach tak, aby w więk-
szej liczbie uzbrojonych i związanych ze sobą nie trzymać, bo nie jest to lud łatwo poddający
się dyscyplinie. Odkryliśmy więc, Dostojny Wodzu, miejsce pozyskania nowych wojowników,
ale naszych oddziałów nie ma po co tam kierować. Krom bursztynu, niczego cennego tam nie
ma, a bursztyn kupcy przywiozą. Ślę ci serdeczne pozdrowienia, ufając, iż rychło spotkamy się
w Konstantynopolu.
48
Epizod czwarty
Zima 782 r. n.e. – spotkanie w Akwizgranie Karola Wielkiego z mnichem iryjskim Alku-
inem i mnichem Einhardtem.
Oto, Alkuinie, zamierzam utworzyć w Akwizgranie szkołę, która kształcić będzie moich
urzędników, tobie zaś chcę powierzyć jej nadzór. Zgodzisz się z tym moim zamysłem?
Ależ to ogromne dla mnie wyróżnienie – o Panie!
Jednako nie oczekuję od ciebie, jako duchownego, misji teologicznej na miarę świętego Au-
gustyna, a raczej kształcenia urzędników, którzy w materii świeckiej i prawnej będą umieli
poruszać się sprawnie.
A czyż Enhardt, choć duchowny, nie para się świeckim zajęciem pisząc historię twojego – o
Panie – życia? Różne są posługi przez duchownych wykonywane. A to na równi od kurii bi-
skupiej, jak i od naszych władców zależy. Jak rozkazałeś, tak też czynił będę! Choć przyznam,
że w porównaniu ze świętym Augustynem wielce mam ułatwione zadanie. Ja jestem pośród
chrześcijan, a on przybył do Kentu mając naprzeciw pogańskich Angliów. Zresztą wówczas i
Sasi, i Jutowie, i Longobardowie byli jeszcze poganami...
Sasi najdłużej tkwili w pogaństwie. To przecież jam nakazał ich nawróce-nie, a bunt ich po-
gańskiego Widukina zdławiłem dopiero przed czterema laty. Możesz więc, Alkuinie, jeszcze i
teraz wykazać się gorliwością równą świętego Augustyna – przygotowując dobrze urzędników,
których na wschód wyślę, choćby właśnie na ziemie Sasów. A trzeba myśleć i o terenach, które
do ich ziem przylegają. Słowianie sprzyjali nam w walce z Sasami, ale przecież mnie nie tylko
idzie o sojusze w walce, chciałbym, by byli mnie podlegli, płacili koronie trybut. Wschód wy-
magał będzie nowych podbojów, a kiedy okażą się zwycięskie – nowych urzędników i to two-
je, Alkuinie, zadanie... A jakie tereny i jakie plemio-na powinniśmy nam podporządkować –
powie Einhardt. Przygotowałeś się do tego tak, jak cię prosiłem, Einhardtcie?
Tak, o Panie! Przepytałem twoich dowódców, kupców, a także kancelaria przygotowała mi
wieści od szpiegów na wschodzie rozmieszczonych. Stąd też wiem, że jeśli oddziały ruszą na
południowy wschód – natkną się na Bawarów, a za nimi na tereny trzymane przez koczownicze
plemiona Awarów. Główny ich ośrodek znajduje się w mieście Ring, między Dunajem i Cisą.
Jeśli więc ten kierunek wybierzesz – królu – najpierw trzeba będzie pokonać pogańskich jesz-
cze ciągle Bawarów. Jeślibyś jednak nakazał ruszyć na północny wschód, będziemy mieć do
czynienia ze Słowianami, którzy również żyją w pogaństwie. Z tego co wiem, nie mają oni
swoich państw, a jeno plemienne związki układające się w trzy grupy. Pierwszą stanowią
Obodrzyce, zwani też Obodrycami. W ich skład wchodzą plemiona: Warnów, Wagrów, Poła-
bian, Gorzyczan, Bytyńców, Smoleńców i Glinian. Wiem to z taką dokładnością, bo w naszych
oddziałach po wspólnych bojach z Sasami pozostało wielu Słowian i mnogość ich przesłuchać
musiałem niżem sobie pełne rozeznanie wyrobił co do ich związków i plemion.
Dlatego też tą mapą się posługuję, na której skrybowie wyrysowali siedziby plemion po-
szczególnych. Wracając zaś do ich rozmieszczenia... drugi związek słowiański – stanowią
Wieleci, zwani też Lutykami albo Wilkcami. Ich grupa to plemiona: Redarów, Wkrzan, Do-
szan, Nieletyków, Czrezpienian, Chyżan, Doleńców i Rzeczan. Trzeci zaś to związek Serbów,
49
złożony z: Chutyków, Głomaczy, Serbiszczan i Susłów. Z tego co zdołałem się dowiedzieć,
Obodrzyce niechętni są Wieletom, stąd – jedni albo drudzy mogliby być naszymi sojusznikami.
Bliżsi granic saskich są Obodrzyce... Wracając do Serbów, to są dwie ich grupy plemienne.
Jedna stoi na południu odległym, druga zaś tutaj, o Łabę oparta. Za tymi trzema plemiennymi
związkami stoją dalsi Słowianie. O nich wiedza moja jest już znacząco mniejsza, bom, wypy-
tując, dowiedział się tylko o Pomorzanach i plemionach lechickich, jakie dalej na wschodzie
stoją.
Z Awarami styka się słowiańskie terytorium, które oni Białą Chrobacją zowią.
Jeśli jednak o szczegółach nie mówić, to naszymi sąsiadami na wschodzie są pogańscy Ba-
warowie, Awarowie i Słowianie.
I tych to będziemy musieli zjednać kościołowi, moi drodzy. Liczę na twoją pracę, Alkuinie,
a za to, cóżeś już rozeznał, Einhardtcie – szczerze ci dziękuję.
Jeśli ich zjednamy kościołowi – zjednamy i innych, a wtedy będziesz cesarzem wszystkich
chrześcijan!
Nie schlebiaj mi, Einhardtcie, nadmiernie. Czynisz to wystarczająco dobrze – pisząc kronikę
o mnie. A uważaj, bo skierujesz mnie w objęcia grzechu, który mój spowiednik nieskromno-
ścią, czy nawet: pychą – nazwie!
50
ROZDZIAŁ PO DAWNYM
Epizod pierwszy
Zima 839 r. n.e. w klasztorze Seligestadt. Spotkanie opata Einhardta z królem Ludwikiem
Pobożnym.
Cóż więc mogę uczynić, by zachować cesarstwo przez ojca ustanowione? Doradzałeś jemu
w Akwizgranie, podpowiedz i mnie...
Za dużo chcesz od starego człowieka! Mam już blisko siedemdziesiąt wiosen i, prawdę po-
wiedziawszy, sprawy opactwa niejednokrotnie mnie przerastają, a ty chciałbyś bym doradzał ci
jeszcze w kwestiach – cesarstwa?!
Tyś napisał księgę o ojcu moim, znasz wszystkie jego wyprawy i zdoby-cze, wiesz też o
tym, com ja czynił, a więc możesz doradzić. Tym bardziej iż obawiam się, że państwo nasze
zmierza do rozpadu...
Ja też tak uważam.
Więc trzeba temu zapobiec!
Raczej należałoby się zastanowić nad tym, czy można temu rozpadowi – zapobiec?
A można?
Moim zdaniem można, ale nie trzeba!
Odpowiadasz zagadkami?
Zawsze doradzałem Karolowi Wielkiemu, by starał się podbić plemiona niemieckie – Sło-
wian mając za sojusznika!
A czyż tak właśnie nie czynił? Ojciec, wespół z Obodrzycami, walczył przeciw Sasom, a po
ich wysiedleniu, ziemie te oddał Słowianom.
Tak – masz rację, ale nasi obodrzyccy sprzymierzeńcy niewiele mieli z tego korzyści. Ich
książę, Wilczan, został skrytobójczo zabity, a jego następca, Drażko, który pomagał twemu
ojcu w walkach z Duńczykami, został przez nich porwany i, w odwecie, zamordowany w Reri-
ku... A czy nie było podobnie z innym naszym słowiańskim sojusznikiem, choćby księciem
Chorwacji, Bornem? Wiem, że za najwyższym przyzwoleniem wystąpił przeciw Panonii, ale,
51
mimo obietnic, żadna nasza drużyna nie ruszyła mu z pomocą. Wojsko jego poszło w rozsypkę,
a księcia osamotnionego spotkałem na dworze w Akwizgranie... Nie najlepiej więc kończyli
nasi słowiańscy sojusznicy.
Jednak nie o tym myślałem, mówiąc, iż doradzałem Karolowi Wielkiemu, by podporządko-
wując plemiona niemieckie, miał za sojuszników Słowian. Myślałem bowiem o czasach o
wiele wcześniejszych. Za króla Dagoberta powstało pierwsze państwo słowiańskie. Wówczas
to na nich napadli Awarowie. Przeciw nim wystąpiło wiele plemion słowiańskich, a na ich
czele stanął jeden z naszych kupców o imieniu Samo. Pomagał rozbić owych koczowniczych
Awarów i został przez Słowian wyniesiony na stolec książęcy. Sporo krain połączył, bo nale-
żały do niego dzisiejsze: Morawy, Czechy i Kartynia, a nawet podległy nam teren Serbów
przyłabskich – oddał się w jego panowanie.
Wtedy to król nasz, Dagobert, zaczął zabiegać o przyłączenie państwa Samona do naszego.
Kiedy Samo odmówił – ruszył przeciw niemu z drużyną... i został pobity pod Wogastisbur-
giem. Z tej historii wynika kilka morałów, które przekazałem Karolowi Wielkiemu. Oto, po
pierwsze – nie należy szukać wrogów w odległych stronach, jeśli nie pokonało się wrogów
bliższych. Po drugie – lepiej mieć wrogów naszych wrogów za sojuszników, niż przeciw sobie.
Po trzecie – jeśli ktoś z naszych stanął na czele innego plemienia, niech raczej szybko stanie się
księciem wasalnym naszego króla niż jego wrogiem.
Sumując – błędy popełnił Dragobert, ruszając przeciw księstwu Samona. Tych błędów nie
popełniał twój ojciec! Nigdy!...
Teraz przesadziłeś. Sprowadzasz wszystko do twierdzenia, że niemieckie plemiona trzeba
pokonać w sojuszu ze Słowianami. A ja ci mówię, że, moim zdaniem, to już się stało. Karol
Młot pokonał Fryzów i Alamanów, Pepin Krótki – Longobardów, a ojciec mój ostatecznie
podporządkował Sasów i Bawarów. Wszystko wespół ze Słowianami. Można dziś powiedzieć,
że mamy podporząd-kowane wszystkie znaczące plemiona niemieckie. Ale teraz naszymi są-
siadami, a więc i przeciwnikami, stali się Słowianie! Przyszedłem do ciebie po radę praktyczną,
jak oto nowego wroga pokonać, a nie wysłuchiwać morałów, które może i były pożyteczne dla
mojego ojca, ale nie dla mnie!
Jeśliś przyszedł do mnie aby mnie pouczać, to jest to zbyteczna fatyga – daję sobie jeszcze
nieźle radę ze swoim opactwem. Więc czy ci zależy na moich opiniach?
Gdyby tak nie było, nie przyjechałbym aż do Seligestadt!
Jeśli tak, to pozwolę sobie na grzech nieskromności i powiem, że Karol, słuchając moich
rad, stał się Karolem Wielkim... Wcześniej mówiłem o tym, co minęło i jakie prawdy z tego
wynikają. Chcesz, nazwij je morałami. Zapytam jednak – czy usłyszeć chcesz przydatniejsze ci
morały?
Słucham uważnie.
Oto, radziłbym, byś nie zabiegał o jedność cesarstwa! Bowiem, jeśli tak uczynisz, będziesz
miał do rozwiązania nie tylko problem Słowian. Jeszcze sprawę księstw Rzeszy i Włoch, za-
grożenie arabskie i inne kłopoty...
A jak miałbym uniknąć owych problemów?
52
Rozdzielając je na innych! Nie masz synów? Lotara, jak wiem, sposobisz na swego następcę
– daj mu do rozwiązania jakąś ze spraw, którą wymieniłem. A Ludwik? Czyż nie nazywają go
już dzisiaj „niemieckim”? Niech przejmie sprawy wschodu cesarstwa. Dasz mu najpewniej
radę odwrotną, niż moja dla Karola Wielkiego, że trzeba z plemionami niemieckimi podpo-
rządkować Słowian... i wówczas będziesz miał rację – czasy się zmieniły!
A księstwa włoskie?
Czyż nie masz jeszcze jednego syna, Karola? Ponadto, sprawę księstw włoskich dobrze za-
bezpieczył jeszcze Pepin Krótki.
O czym myślisz?
Pamiętasz jak papież Stefan II zwrócił się do Pepina, by ten stanął przeciw Longobardom?
Wówczas Pepin nie tylko ich pokonał, ale nadał papieżo-wi egzarchat Rawenny i okręg rzym-
ski...
Papież był mu wdzięczny.
To też! Ale najważniejsze, że od tej chwili zaognił się problem księstw włoskich. Oto wła-
śnie, co pewien czas jakieś księstwo chce podporządkować sobie państwo kościelne, a wów-
czas niezmiennie papież zwraca się do nas o pomoc. W ten sposób, zawsze będziemy kontro-
lować włoskie księstwa, przy okazji pomagając papieżom!
Taka rola cesarzy rzymskich!
Święte słowa Ludwiku, a jak słyszę, nie z przypadku nadano ci przydomek „Pobożny”.
Teraz kpisz ze mnie!
Jakżebym śmiał.
Dobrze, dobrze! A Arabowie? Nic nie powiedziałeś o nich!
Są oni problemem, ale przecież dziś w niewielkim stopniu nam zagrażają. A to, że próbują
podbić Sycylię, to bardziej sprawa księstw włoskich niż nasza!
Rozbili państwo Wizygotów!
Pochód arabski zatrzymał Karol Młot pod Poitiers, a za rozbicie Wizygotów powinniśmy
Arabom podziękować.
Żartujesz najpewniej!
Ani przez chwilę. Pamiętasz wynik soboru w Toledo?
Król zobowiązany został do opieki nad Kościołem.
53
Widzę, że pamiętamy z tamtych zdarzeń zupełnie coś innego. Ja bowiem nie mogę zapo-
mnieć o tym, że sobór w Toledo ograniczył władzę króla w nakładaniu podatków. Czyż nie
musiał on przysięgać, że nigdy nie uczyni żadnych podwyżek należności bez zgody książąt
świeckich i kościelnych? Jeśliby państwo Wizygotów przetrwało, to wynik soboru w Toledo
obowiązywałby powszechnie! A tak, zdobycie przez Arabów Toledo i Sewilli rozwiązało
sprawę! Nie ma Toledo – nie ma decyzji toledańskiego soboru! Nie zapominaj, że król który
nie może swobodnie ustalać i zbierać podatków – rychło przestaje być królem! No więc ustalaj
i zbieraj podatki. Będziesz mógł wystawić silniejszą armię!
Można i tak na rzecz spojrzeć, ale z tych rad nie wynika, jak ustrzec państwo nasze przed
rozpadem.
Powtórzę oto, że moim zdaniem, rozpadowi ani to można, ani trzeba się przeciwstawić!
Bowiem cokolwiek zrobisz, cesarstwo i tak się rozpadnie na: frankońskie, niemieckie i wło-
skie, a problemem będzie tylko to, które z nich przejmie rolę wiodącą, czy też inaczej mówiąc,
który z twoich trzech synów – zostanie w przyszłości cesarzem?!
54
Epizod drugi
Zima 885 r. n.e. - spotkanie Ludwika Niemieckiego z Wichingiem – biskupem Nitry.
To całe zamieszanie w państwie morawskim powstało dużo wcześniej zanim wysłany zo-
stałem przed pięcioma laty do Nitry. I prawdę powiedzieć, ty – królu byłeś tego sprawcą.
Nie chcesz mi chyba biskupie wypominać sprawy Rościsława. Kazałem go oślepić i zabić!
Tym niemniej, to on właśnie sprowadził na Morawy Cyryla i Metodego.
Sprawy decyzji świeckich pozostaw mnie. Ja chciałbym zrozumieć powody wyraźnej do
ciebie niechęci – kurii rzymskiej.
Muszę więc powrócić do tego, że wszystko zaczęło się od osadzenia przez ciebie, Panie, na
tronie w Nitrze – Rościsława. Ten, z czasem urastając w siłę, a nie mogąc przeciwstawić się
nam zbrojnie, wszedł w układy z Bizancjum. Konstantynopol skrzętnie spowodował przyjazd
na Morawy dwóch Greków, braci z Sołunia: Konstantyna i Metodego. Konstantyn mało, że
wprowadził dla Słowian przydatny alfabet i przetłumaczył im nie tylko „Ewangelię”, ale jesz-
cze wprowadził do kościoła język słowiański. Krok ten mógł znacznie przybliżyć państwa sło-
wiańskie do Bizancjum. Zrozumieli to najszybciej biskupi bawarscy i oficjalnie w kurii rzym-
skiej oskarżyli Konstantyna o herezję. Nie muszę najpewniej przypominać, że obowiązuje w
kościele zasada, iż liturgię odprawiać można w trzech tylko językach: łacińskim, greckim lub
hebrajskim. Konstantyn zapewne zostałby pociągnięty do odpowiedzialności, ale udał się do
papieża Hadriana II, a wcześniej jeszcze złożył śluby zakonne i przyjął imię „Cyryla”. Na do-
miar wszystkiego – zaraz potem zmarł.
Papież, ujęty głównie jego śmiercią, powołał metropolię sirmijską i na pierwszego jej bisku-
pa postawił Metodego. A ten dalej trwał przy obrządku słowiańskim. Stąd też, arcybiskup w
Salzburgu – Adalwin, doprowadził do uwięzienia Metodego i osądzenia jego herezji. Został
więc Metody wtrącony do lochu. Zaś papież zarzucił biskupom bawarskim, iż osądzili Metode-
go bez zgody kurii rzymskiej i nakazał go z więzienia uwolnić. Nadto, postawił go na powrót
na morawską metropolię i do tego już jako – arcybiskupa! Heretyk trwał na Morawach do
czerwca tego roku, a więc do swojej śmierci. Przed śmiercią, na następcę wyznaczył Gorazda,
który najpewniej podtrzyma obrządek słowiański – trwał więc będzie w herezji!
Co zamierzasz uczynić?
Rozmawiałem przed wyjazdem z księciem Świętopełkiem. Obiecał, że uwięzi uczniów
Metodego, szczególnie zaś Gorazda i Nauma, a Angelara i Klemensa wypędzi z Moraw.
Co na to papież? Czy znowu nie nakaże uwolnić Gorazda i nie powoła go na arcybiskupa?
55
Otóż to! Jeśli wystąpienie biskupów bawarskich nie przyniosło skutku właściwego, to teraz
w ich i w swoim imieniu chciałem cię królu prosić o osobiste wstawiennictwo u papieża w tej
sprawie.
Po pierwsze, uważam, że nowy papież – Stefan V – inaczej powinien patrzeć na nasze stara-
nia. Rozszerzenie wpływów Konstantynopola to zarazem ograniczenie rzymskich. Wschodni
obrządek wprowadzono już w Bułgarii i Serbii, a wiem, że są czynione starania dla po-
zyskania Rusi...
Najpierw na Morawach obrządek słowiański, potem podległość Konstantynopolowi – a z
Nitry do Kijowa nie jest daleko. Do tego nie można dopuścić! Proszę cię królu o wsparcie na-
szych starań! Inaczej kościół rzymskokatolicki przedzieli kordon państw zależnych nie od
Rzymu, a od Konstantynopola! Dostanie się Rusi pod wpływy Bizancjum, to zablokowanie
naszych wpływów na długie wieki!
Tak, to poważna sprawa, będę rozmawiał z papieżem! A ty wracaj do Nitry i miej pieczę
nad postępowaniem Świętopełka...
56
Epizod trzeci
Jesień 962 r. n.e. - spotkanie cesarza Ottona I z Adalbertem, biskupem misyjnym Rusi.
Czy mogę rzec, iż misja twoja nie została spełniona, skoroś wrócił tak prędko, Adalbercie?
Gdyby zadał mi to pytanie Ojciec Święty, odpowiedziałbym, że zadań misyjnych, jakie
przede mną postawiono – nie wypełniłem. A ściślej, nie zdołałem wypełnić. Wprawdzie księż-
na Olga sprzyja mi wielce, ale nie mogę tego powiedzieć o jej synu. Rusini to pogański naród,
a i nie inaczej mogę powiedzieć o księciu Świętosławie. Musiałbym być w Kijowie nie dwa
lata, a dwadzieścia, bo może dopiero wtedy Świętosław dałby się z pogańskiej drogi zawrócić.
Ale najważniejszym dla mnie jest to, że już w drodze z Kijowa dowiedziałem się, żeś tej zimy
– o Panie – koronowany został na stolec „Świętego Cesarstwa Rzymskiego”. Ucieszyłem się
wielce, acz aż do tej chwili nie miałem możliwości złożenia ci najserdeczniejszych powinszo-
wań. Nie wątpiłem, że zaszczytu tego nie dostąpi ani władca Francji, ani Włoch, tylko właśnie
Niemiec!
A ja naiwny sadziłem, że papież podjął tę decyzję tylko dlatego, że ja byłem najlepszym
spośród władców, a nie dlatego, że byłem królem Niemiec.
To miałem na myśli. Wywyższenie nasze nastąpiło dlatego, żeś ty był najlepszy!
Stwierdzeniem tym zaspokoiłeś bardziej moją próżność niż skromność, ale kto nie ma chwil
słabości?! Wracając zaś do zadania, jakie ci postawiłem... Czegoś dowiedział się o Rusi i jej
umizgach do Konstantynopola?
Dowiedziałem się wiele. Na tyle dużo, by uznać, iż mogą wracać. Wieści mam dużo, mogę
opowiadać?
Opowiadaj. Będę starał się nie przerywać ci po próżnicy.
Najwięcej dowiedziałem się od księżnej Olgi. Minioną zimę spędzałem na dworze Święto-
sława, ale anim nie mógł się z nim domówić, ani do czegokolwiek go przekonać. Z wiosną
księżna zabrała mnie do wsi jej nadanej, którą oni zwą Olżyce, i tam właśnie przyjeżdżało
wielu ludzi, którzy mogli, za namową i zgodą księżnej, opowiadać mi o historii Rusi.
Z tego, com się dowiedział wynika, że Słowianie wszyscy watahą ogromną napłynęli nad
Dniepr już dość dawno. Było to może sto, a może dwieście lat temu. Nie ma u nich jeszcze
kronik pisanych, tak, że datowanie określają ogólnie, że coś dawno lub niedawno miało miej-
sce. Tak więc, kiedy wszyscy Słowianie znaleźli się nad Dnieprem, rozeszli się w różne strony.
Część poszła na północ i tych my dzisiaj mamy za wschodnich sąsiadów, część na zachód i
dziś na ich czele stoi książę Bolesław, który, jeśli dobrze pomnę, przed prawie dziesięcioma
laty Pragę – twojej Panie – polecił opiece... Ci, co poszli na południe, stworzyli: Bułgarię,
Chorwację i Serbię. Część poszła ku wschodowi – ci popadli w niewolę plemion koczowni-
czych tak dziwnych, że w ich istnienie aż mi się wierzyć nie chciało. Skoro jednak opowiadają-
57
cy upierali się, że to prawda, wypada mi to za nimi powtórzyć. Oto, owe plemiona nazywane są
Chazarami i swoją stolicę mają w mieście Itil nad Wołgą...
Nic w tym na razie dziwnego...
Tak, tylko, że owi koczownicy przyjęli podobno religię żydowską, a za język urzędowy –
właśnie hebrajski.
A to rzeczywiście nie może być chyba wiarygodne. Skąd aż za pogańskimi Słowianami mo-
gliby być wyznawcy mojżeszowi?
I ja tak uważałem, tym bardziej, że mówiono mi jakoby Chazarowie z jeszcze odleglejszego
wschodu pochodzą. Ale przekonywano mnie, że owi Chazarowie naprawdę istnieją.
Wracając zaś do Słowian, największa ich ilość pozostała nad Dnieprem i główną siłę Rusi
stanowi. Przy czym wiedzieć ci Panie trzeba, że ich państwa nie utworzyli Słowianie. A tak w
ogóle, to prawie nigdzie Słowianie sami państw swoich nie stworzyli. Na Morawach początek
księstwu dał kupiec frankoński – Samo, który Słowian najpierw przeciw Awarom, a potem
przeciw Dagobertowi, poprowadził. Zwyciężywszy – rządził nimi przez ćwierć stulecia.
Na południu – słowiańskie państwo dzisiejszych Bułgarów – powołał chan turecki, Aspa-
ruch, który trzysta lat temu przekroczył Dunaj i zmieszał się z Siewierzanami i innymi, z na-
zwy nieznanymi, słowiańskimi plemionami. I tak powstało pierwsze na południu państwo buł-
garsko-słowiańskie, które w dzisiejszą potęgę urosło.
A na północy, czyż jest inaczej? Wiem, że przy naszych granicach, twój krewny – Wichman
Saski – przewodzi jakiemuś słowiańskiemu plemieniu... Podobnie było na Rusi...
Zanim powiesz mi, jaki był początek kijowskiego państwa, muszę cię ostrzec, byś nie mie-
szał się w sprawy świeckie, jeśli to do twoich zadań nie należy!
Alem przecież w niczym, nie uchybił twoim poleceniom?!
A czemu to do opowieści o Rusi mieszasz sprawy grafa Wichmana?
Wszak stoi na czele słowiańskiego plemienia Wieletów.
Przedtem mówiłeś, że nie wiesz jak się owo plemię nazywa. Graf Wichman niczego nie robi
bez mojego pouczenia a to dobrze, że Słowianie w swoim przesadnym umiłowaniu demokracji
nie potrafią wybrać własnych przywódców. Co zaś do dalej idącego wniosku, że nie potrafią
oni utworzyć swoich państw, miałbym przykład zaprzeczający twojemu wywodowi. Oto, przed
ponad stu laty w Bizancjum wybuchło znaczące powstanie, na czele którego stanął Tomasz
Słowianin. I wiem, że został koronowany w Antiochii na cesarza całego Bizancjum, przybie-
rając imię Konstantyna. Był więc Słowianin przywódcą państwa.
Ale obcego a nie słowiańskiego państwa – cesarzu! W swoim pewno nie byłby wybrany
nawet na księcia. Sameś rzekł, że Słowianie nadmiernie ukochali demokrację i obawiają się
mieć swojego ziomka nad sobą - wolą obcych! Sam powiedziałeś, że mam omówić sprawy
Rusi. Doszli więc Słowianie na północny-wschód daleko, założywszy Nowogród i Ładogę.
Wymieniam te miasta, bo historia Rusi od nich się zaczyna. Do Ładogi docierały łodzie Nor-
manów, których w Rusi nazywają Waregami, a na północy Wikingami. I stało się tak około stu
58
lat temu, że do Ładogi sprowadzono drużynę Normanów dla obrony grodu. Na czele owych
Waregów stał rycerz o imieniu Ruryk, a byli z nim jego bracia: Truwor i Sineus, a także bliscy
mu drużynnicy: Oleg i Sweneld oraz najpewniej wielu innych, których imiona nie przetrwały w
ludzkiej pamięci. Ale wracając do wodza owego normańskiego oddziału - przekazano mu wła-
dzę w Ładodze, stamtąd ruszył on na Nowogród, gdzie pokonał Wadima, dowódcę wojsk no-
wogrodzkich... Po śmierci Ruryka, na czele zdobytych grodów stanął Oleg, opiekun syna Ru-
ryka - Igora. I chociaż Ruryk dał początek ich władcom, to tak naprawdę państwo ruskie stwo-
rzył Oleg. On to wyruszył z Nowogrodu i podbił Smoleńsk i Kijów, czyniąc to ostatnie
miasto stolicą państwa.
Stamtąd uderzył na Konstantynopol i zrobił to tak skutecznie, że Bizancjum zgodziło się na
wcale dobry dla Rusi układ, z którego Kijów po dzień dzisiejszy czerpie znaczące korzyści.
Kiedy Igor dorósł, również wyprawiał się z wojskami przeciw Bizancjum. Brał udział w
wielu potyczkach wojennych, a zginął z rąk Słowian przy ściąganiu danin od plemienia Drew-
lan. Wówczas przeciw temu zdradzieckiemu plemieniu, żona Igora, księżna Olga, wysłała
swojego wojewodę, Swenalda. Jego miałem okazję poznać u księżnej i usłyszeć opowieść o
wyprawie przeciw Drewlanom. Wybił on to plemię, a ich główne miasto, Iskoresteń, spalił!
I tu dopowiedzieć chciałbym, że wszystkie ich miasta, nawet Kijów, są prawie w całości
zbudowane z drewna. Nawet ściany obronne, które oni nazywają kremlem, są drewniane. Stąd
- Iskoresteń spłonął! Kiedy zaś dorósł syn księżnej i Igora, Światosław, którego też poznałem -
pilno mu było do wojaczki. W tym chyba najbardziej Normanowie podobni są do Słowian. I ci,
i ci szybko potrafią sięgać po miecze. A mieszanina Normana ze Słowianinem szczególnie jest
wojownicza i zawzięta. Takim jest Świętosław.
Próbowałem z nim mówić o religii i kościele, ale to rzucanie grochem o ścianę... Planuje te-
raz wyprawę przeciw wspomnianym wcześniej – Chazarom. Zaraz później przeciw Bułgarii i
Bizancjum. Nawet mu do głowy nie przychodzi, że mógłby ponieść porażkę. Zresztą co do
ataku na Bizancjum, to podtrzymywałem go w tym zamiarze i przekonany jestem, że żadnej
ugody, czy porozumienia przeciw nam nie zawrze. Prawdę powiedziaw-szy, dla Kijowa jeste-
śmy odległym i nie nazbyt poznanym sąsiadem. Oni za sąsiadów uznają Lachów, bo tak nazy-
wają plemiona Mieszkowi podległe... Dalszymi zachodnimi krajami się nie przejmuję.
Zaraz, zaraz! W misji twojej nie prosiłem cię o rozeznanie czy książę kijowski napadnie, czy
też nie, na Bizancjum. Chciałem i chcę wiedzieć, co trzeba zrobić, aby przeciwdziałać rozsze-
rzaniu wpływów Bizancjum na naszych bliższych i dalszych sąsiadów?!
Na to właśnie pytanie próbowałem odpowiedzieć. Uważam, że Ruś trzeba zostawić sobie, a
ta ruszy przeciw Bizancjum. Będąc o tym przekonany – wróciłem ze swojej misji.
Twierdzisz jednak, że Rusini są poganami, a więc mogą przejąć obrządek wschodni i wtedy
będziemy mieć kłopoty, podobne jak na Morawach...
Jeśli Ruś będzie walczyć z Bizancjum, to taka sytuacja – cesarzu – nie powinna się wyda-
rzyć! Ale zabezpieczając się przed tą ewentualnością, mur z wiernych powinniśmy budować.
Czyż nie temu celowi służy klasztor świętego Maurycego w Magdeburgi?!
Od Bułgarów i Serbów, którzy są pod wpływem Konstantynopola, oddzielają nas ochrzczeni
książęta: chorwaccy, czescy i obodrzyccy. Jest wprawdzie w murze tym luka - kraj Polan!
Stąd, odpowiadając na twoje pytanie, uważam, że najważniejszym dzisiaj dla nas – jest dopro-
wadzenie do najrychlejszego chrztu księcia Mieszka i podległych mu plemion.
59
Trzeba było biskupie aż pojechać do Kijowa, żeby przekonać się o tym, iż powinniśmy za-
jąć się krajem Polan?
Czasem z daleka lepiej widać...
Masz najpewniej rację. Czym mam ci wynagrodzić trudy twojej wyprawy na Ruś?
Jeślibyś zechciał - cesarzu - wstawić się za mną w kurii rzymskiej, bym mógł zostać opatem
klasztoru w Weissenbergu?...
Wiedziałem, że o to ponownie poprosisz! Nie zdziw się więc, że zwiedziawszy się o twoim
powrocie, powiadomiłem kurię, że powołuję cię na czas pewien na notariusza mojej kancelarii.
To zaszczyt, ale czemu warunkowy?
Bo chcę cię wynagrodzić i poprzeć twoje starania o opactwo, ale zosta-niesz opatem klaszto-
ru w Weissenbergu dopiero w roku, w którym Polska przyjmie chrzest!
A więc zawczasu wiedziałeś cesarzu, że taki wniosek wywiodę na temat Mieszka? Posłałeś
mnie do Kijowa, żeby się tylko upewnić...
Tyś to powiedział!
60
Epizod czwarty
Zima 962 r. n.e. - spotkanie cesarza Ottona I z Wichmanem – grafem saskim.
Synowie twoi, Ekbert i Wichman, wiążą się z moimi wrogami!
Jeśli ja – panie – jestem twoim lennikiem, to będą nimi również moi synowie.
Powinieneś dopowiedzieć, że jesteś lennikiem nie nazbyt obowiązkowym skoro zwykle wy-
stępowałeś przeciw mnie, wiążąc się na dodatek ze Słowianami.
Skoro nie pozwolono mi na czele wojsk naszych przeciw Mieszkowi ruszyć, czyniłem wiele
by przewodzić słowiańskim Redarom, a ci nie są Mieszkowi przychylni.
Widzę Wichmanie, żeś nie zwrócił uwagi na to, że jednak nie przeszka-dzałem ci w twoich
staraniach o przywództwo nad Redarami?!
To prawda, ale walkę przeciw Mieszkowi zleciłeś margrabiemu Geronowi i Hermanowi
Billungowi, a nie mnie!
Im zleciłem walkę przeciw Obodrzycom i Łużyczanom, a nie przeciw Mieszkowi.
A to ja mógłbym pokonać wschodnie, słowiańskie plemiona i drużynę Mieszka!
Widzę, że teraz ponosi cię nadmierna ambicja. Od nas zależy spokój w wielu zachodnich
księstwach, sam wiesz o tym, co teraz dzieje się we Włoszech, a ty chciałbyś jeszcze wschód
cały postawić przeciw nam?! Jeśli chcesz właściwie spełnić misję, jaką zamierzam ci powie-
rzyć, musisz wiedzieć najjednoznaczniej, jakie jest oto moje zdanie na temat walki ze Słowia-
nami.
Nie zechcesz mi chyba - Panie - opowiadać o plemionach słowiańskich, z którymi albo na
zmianę, przeciwko którym – walczyłem przez całe życie! I których tereny znam lepiej
od naszych krain.
Ale walczyłeś tylko na pograniczu sasko-słowiańskim, a to niewielki skrawek ziemi, jakim
przyszło mi zarządzać! Stąd, jeszcze raz powtarzam, iż jeśli chcesz wykonać zadanie, jakie
przed tobą postawię, musisz mnie uważnie wysłuchać... Porzucić pychę i pewność siebie i po
prostu – słuchać!
Słucham cię, Panie!
Już lepiej!... Oto, słowiańskie plemiona serbsko-łużyckie sprowadzone zostały do roli pod-
danych jeszcze przez mego ojca i to się nie zmieniło po dzień dzisiejszy. Ich stolica, Gana,
spłonęła, a nasz zamek w Miśni stoi na straży tamtych okolic.
Podobnie zniszczono główny gród Łużyczan – Lubusz, choć oni sami ponownie głowy
przeciw nam podnoszą. Obodrzyców pokonałem i nie mam najmniejszej wątpliwości, że ich
61
książę Nakon i brat jego Stojgniew dali głowy w bitwie nad rzeką Reknicą. I to ja nakazałem
spalić ich stolicę – Machlinę. Pozostali więc Wieleci i Wolinianie.
A plemiona podległe Mieszkowi?
Na wszystko musi przyjść właściwa pora. Czy nie widzisz, a sądziłem, że jest to widoczne,
jak zależy mi na pokonaniu wszystkich słowiańskich plemion, które między Łabę a Odrę we-
szły? I że chcę, by nasza granica, silna granica, oparła się na Odrze?! Dzisiaj nie stawiam sobie
dalszych celów!
Sam wiesz to, może lepiej niż ja, że nie ma właściwszej linii granicznej niż wartka rzeka. Je-
śli trzymasz jej brzeg, a jeszcze masz na niej umocnienia, możesz trwać latami! Sam powiedz,
jak długo plemiona nasze walczyć musiały z Rzymianami, żeby przekroczyć Ren? Jeśli więc
wybijemy Słowian aż po Odrę i umocnimy granicę na tej rzece, to z czasem myśleć będzie
można i o innych zamierzeniach, ale jeszcze nie teraz! Przecież za Odrą silne mieszkowe ple-
miona, przepastne knieje i grody obronne. A dalej mnogość plemion ruskich – to też Słowianie!
Wystarczy ich ruszyć, by utknąć w walce na wiele lat. Musimy postępować rozważnie. Słowia-
nie to dla nas groźny wróg – taki, jakim myśmy byli dla Rzymu.
To właśnie Rzym traktował nas jak barbarzyńców, a oto minęły pokolenia i pokonaliśmy
ich, dziś ja jestem cesarzem.
Jeśli jednak nie zwyciężymy Słowian, oni mogą pokonać nas! Nie wolno nam popełniać
błędu Greków, Celtów czy Rzymian. Czyżbyś nie wiedział, że każdy następny lud, który przy-
chodzi ze wschodu, podporządkowuje tych, którzy wcześniej tu dotarli?!
A nie można ich wchłonąć tak, jak myśmy to zrobili z Rzymianami?
Żeby wchłonąć, jak powiadasz, trzeba najpierw pokonać czyli po prostu – zniewolić!
Zresztą nie ma co liczyć na to, że różnice między plemionami szybko się zatrą, na to trzeba jak
wiesz – wielu pokoleń. Stąd raz jeszcze powiadam, że Słowian musimy pokonać, jeśli nie
chcemy być przez nich zwyciężeni! Zaś zadanie to musimy wykonać rozważnie, żadnej samo-
woli, rozumiesz?!
Tak, Panie!
To dobrze. Z wiosną, margrabia Geron ruszy przeciwko rozzuchwalonym Łużyczanom, ty
zaś możesz z Redarami stanąć przeciw mieszkowym wojskom, ale z naszej strony Odry. Nie
chcę przenosić walki poza rzekę. Nam trzeba pokonać Wieletów i Wolinian, i nie będzie to
łatwa walka. W niej Mieszko i Bolesław czeski powinni, jako sojusznicy, a nie jako wrogowie,
przysłać swoje oddziały. Bolesław zrobi to na pewno. Jeśli zaś Redarowie uderzą na Mieszka,
to najpewniej stanie on po naszej stronie w walce z Wieletami i Wolinianami. Masz więc i
swoje zadanie jasno ustalone... Od ciebie zależy czy uda mi się na czas jakiś uśpić czujność
Mieszka.
62
Epizod piąty
Zima 965 r. n.e. - spotkanie cesarza Ottona I z margrabią Geronem i biskupem Jordanem z
Lotaryngii.
Drogi mój Jordanie, jako znawca spraw słowiańskich wiesz najpewniej, co oni, wespół z Bi-
zancjum, przeciw nam knują!
Najdostojniejszy cesarzu! Pozwól, że pytanie twoje inaczej postawię, to bowiem nie Sło-
wianie wspólnie z Bizancjum przeciw nam występują, a raczej Bizancjum wspólnie ze Słowia-
nami...
To brzmi groźniej!
Uważam oto, że Bizancjum usiłuje nas otoczyć życzliwymi im Słowianami. Najpierw Buł-
garia przyjęła obrządek wschodni, potem Serbowie, następnie Konstantyn i Metody pojawili
się na Morawach, a teraz bizantyjczycy zabiegają o Ruś Kijowską. Jedyna nadzieja w Norma-
nach – ci zawsze ze Słowianami przeciw Konstantynopolowi ciągnęli...
Z tego co wiem, stali się oni bardziej Słowianami niż Normanami, przynajmniej tak jest w
Kijowie.
Czy mówisz, Panie, o tych samych Normanach, którzy oblegali Paryż?
Właśnie o nich. Przez rok oblegali Paryż, a przed pięćdziesięcioma laty zajęli znaczne tere-
ny przy ujściu Sekwany i założyli tam księstwo Normandii.
A ja – dostojny cesarzu – słyszałem, że sprawa ta miała się inaczej.
Nie chcesz się chyba kłócić ze mną, Geronie?
Jakżebym śmiał. Wiem tylko, że to nie oni zdobyli ujście Sekwany, a jeno król frankoński,
Karol, nadał im te ziemi, licząc, że zapobiegnie to dalszym ich napadom na ziemie Franków.
Wiem o tym, Geronie. Ziemie te zostały nadane wodzowi normańskiemu, Rollandowi i rze-
czywiście w ten sposób stał się on lennikiem króla Karola III. Co nie pozostaje w sprzeczności
z moim określeniem, że ziemie te zostały na swój sposób zdobyte przez Normanów. Ale prze-
cież nie o zachodzie chciałem z wami rozmawiać, a o wschodzie. Tam Normanowie stanęli na
czele Słowian i to prawda, że wspólnie zapuszczali się aż pod Konstantynopol. Zresztą nie tyl-
ko – dowiedziałem się, że ostatnio książę kijowski, Światosław, wyruszył przeciw Bułgarii i
został pobity przez wojska bizantyjsko-bułgarskie. Można się spodziewać, a nawet być pew-
nym, że skorzysta z tego patriarcha Konstantynopola i będzie chciał wprowadzić obrządek
wschodni na Rusi Kijowskiej.
63
Czy chcesz – Panie – przez to powiedzieć, że Bizancjum może nam zagrażać od wschodu?
A jakąż mamy od tamtej strony przegrodę? Od południa oddzielają nas podległe nam plemiona
Chorwatów, Węgrów i Czechów. A od wschodu? Księstwo Mieszka, a dalej już Ruś Kijowska.
Mieszkowe oddziały pokonał Wichman, na czele Redarów przed dwoma laty. Długo się nie
podźwigną.
A ja nie jestem o tym tak silnie, jak ty, Geronie, przekonany. Przeciw Wichmanowi ruszył
Mieszko z lada jaką zbieraniną, był bez swojej drużyny. Postawię sprawę jeszcze inaczej. Mię-
dzy nami a Rusią, która może się dostać w najbliższym czasie pod wpływy Bizancjum, leżą
tereny Mieszkowi podległe. Oni nazywają je Polską i owa Polska musi stać się przeszkodą nie
do pokonania przed wpływami wschodu.
Wybacz – o Panie – ale Polacy, którzy mówią tym samym językiem, co Rusini mogą łatwo
się porozumieć. Mógłby więc Mieszko ze Światosławem...
Widzę, że mnie nie rozumiesz biskupie drogi. Spójrz oto na niedawne cesarstwo rzymskie.
Póki wszędzie obowiązywała jedna religia, było ono ogromne, nie bacząc na języki i tradycje
mnogich plemion, jakie w nie wchodzi-ły. Religia była lepiszczem wystarczającym, by utrzy-
mać trwałość cesarstwa. A kiedy tego zabrakło – rozpadło się. Chyba nie chcecie aby rozpadło
się z podobnych powodów nasze cesarstwo? Tak więc, mieszkowe księstwo chrzest powinno
przyjąć z rąk biskupów rzymskich! I z tego powodu poprosiłem ciebie, Jordanie...
Wiem z dworu praskiego, że Mieszko stara się o rękę córki Bolesława, Dobrawy, a to wier-
na córka kościoła, może więc...
Drogi biskupie. To sprawa twoja i innych biskupów. Możesz dla tego zbożnego celu wyko-
rzystać dwór praski, czy każdy inny. Ja mogę zaś uzbroić ciebie, Jordanie, w jakie tylko ze-
chcesz pełnomocnictwa. Oto, jeśliby Mieszko przyjął chrzest, wówczas skłonny jestem nadać
mu tytuł „przyjaciela cesarza”, a trybut będzie mi opłacał nie z całych ziem swoich aż po Wi-
słę, a tylko po rzeką Wartę... I to jest twoja misja, Jordanie. Spraw się więc, bo nowe biskup-
stwo, czy nawet arcybiskupstwo, powołane na ziemiach Mieszka, kuria rzymska chce w twoje
przekazać ręce!
Chciałbym bardzo, by misja twoja powiodła się, ale też, jako ziemski władca, zabezpieczyć
się muszę i na inne sposoby. Stąd to, co teraz powiem kieruję do ciebie, margrabio Geronie.
Spotkaj się oto możliwie najrychlej z Hodonem i przekaż mu wszystkie swoje doświadczenia,
jakeś zdobył w walce z Obodrzycami i Wieletami, zamierzam bowiem powierzyć Hodonowi
misję pokonania wojsk Mieszka, gdyby ten pozostawał grzesznie w pogaństwie, mimo twoich,
Jordanie, zabiegów. Masz więc niewiele czasu, bowiem zależy mi na tym, by chrzest Polski
nastąpił w przyszłym jeszcze roku!...
Słupsk: styczeń, 1977 r.
wrzesień, 2000 r.