Polakowa Tatiana Olga Riazancewa 05 Karaoke Dla Damy z Pieskiem

background image
background image

Tatiana Polakowa

Olga Riazancewa Tom 5

Karaoke dla damy z pieskiem

Tytuł oryginału KARAOKE DLYA DAMY S SOBACHKOI

Przełożyła EWA SKÓRSKA

Pani Riazancewa? - usłyszałam za plecami i odwróciłam się niechętnie. - Olga Siergiejewna
Riazancewa? - powtórzyła młoda kobieta o olśniewającej urodzie.

Przy bliższych oględzinach okazało się, że Pan Bóg dał jej nie więcej urody niż mnie, ale ona swoi.j
bardzo umiejętnie wyeksponowała, jednocześnie wprowadzając pewne korekty:

intrygujący kolor oczu to pewnie zasługa szkieł kontaktowych, biust zawierał dodatek

silikonu, talię osy dziewczyna zawdzięcza gorsetowi, a kolor tery - kosmetyczce; makijaż również
zrobiono bardzo profesjonalnie. Wyglądała na młodą i świeżą, choć pewnie zbliżała się do
trzydziestki, a może nawet zdążyła ją przekroczyć.

Nie cierpię wszelkiego rodzaju bankietów właśnie dlatego, że człowiek musi przepychać się przez
tłum obcych ludzi, a wśród nich na pewno znajdzie się choć jedna osoba, która będzie chciała
serdecznie porozmawiać. Zazwyczaj to jakaś nietrzeźwa dama, której ani się nie da słuchać, ani nie
można posłać do diabła… A właśnie że ją poślę… - pomyślałam ze złością, zerkając na kieliszek w
rękach kobiety. Zresztą musiałam przyznać, że dziewczyna była nie tylko piękna, ale i trzeźwa.

- Owszem, nazywam się Riazancewa - odparłam niechętnie. - A kim pani jest?

Zaśmiała się wesoło i zaraźliwie.

- Właśnie tak sobie panią wyobrażałam - oznajmiła, gdy jej znudziło się już chichotanie, a mnie
czekanie.

- Cieszę się - nie pozostałam jej dłużna. - Nie lubię rozczarowywać ludzi. To jak się pani nazywa?

- Swietłana, ale przyjaciele mówią na mnie Swietik.

- Jeśli chce się pani ze mną zaprzyjaźnić, to uprzedzam od razu: nie jestem najlepszą

background image

kandydatką.

- Dlaczego? - zapytała z uśmiechem. Ta rozmowa wyraźnie ją bawiła.

- Nie jestem zbyt przyjacielska. Mam okropny charakter, a przyjaźnią się ze mną głównie psy, małe i
wredne.

- Wiem, ma pani jamnika, wabi się Saszka. Prawda?

- To akurat wszyscy wiedzą. - Wzruszyłam ramionami.

- A czy to prawda, że zrobiła pani sobie tatuaż: „Wszystko mi wisi”? - nie ustępowała Swietłana.

- Przepraszam, czy pani jest z „Metronomu”? - spytałam. „Metronom” to lubująca się w skandalach
lokalna gazetka, która nie zostawiła mnie w spokoju nawet wtedy, gdy opuściłam już budynek z
kolumnami, skąd Dziadek jako wybraniec narodu kierował tymże narodem. -

Pracownicy „Metronomu” uwielbiają zadawać takie pytania.

- Nie, nie jestem z gazety, w ogóle nie mam nic wspólnego ze środkami masowego przekazu.

- A z czym?

Nie podobam się pani? - spytała wprost, co mnie za-ikoi żyło.

Przeciwnie, moje oczy przy pani odpoczywają. Przepra-iin, muszę iść do toalety. - Zrobiłam krok w
bok, chcąc U olnić lic od dziewczyny, ale ta chwyciła mnie za rękę.

Proszę zaczekać.

- Czekam.

- Wie pani, ciężko się z panią rozmawia.

- To może nie warto się męczyć? I wtedy zaczęły się zagadki.

- Mówił pani o mnie? Zresztą, nie… to niemożliwe… Zapewne to coś intuicyjnego…

- Zapewne za mało dziś wypiłam - nie wytrzymałam. - Bo nie zrozumiałam ani słowa z tego, co pani
właśnie powiedziała.

- Czasem bardzo trudno wyrazić swoje uczucia - poskarżyła się.

Na szczęście w tym momencie podeszła Ritka, moja przyjaciółka i sekretarka Dziadka.

- On cię szuka - oznajmiła w swoim stylu, rzucając Swietłanie obojętne spojrzenie.

I wtedy zjawił się Dziadek, rozcinając tłum niczym krążownik wody przybrzeżne. Mimo

background image

podeszłego wieku (jest po sześćdziesiątce) prezentował się znacznie lepiej niż większość obecnych
tu mężczyzn. Na dzisiejszym bankiecie zebrali się przedstawiciele administracji i biznesmeni.
Przedstawiciele administracji, wszyscy jak jeden mąż, cierpieli na otyłość i zadyszkę, a damy pod
tym względem nie różniły się zbytnio od mężczyzn. Z kolei

biznesmeni chodzili wyprostowani, demonstrując wczesną łysinę i ziemistą cerę, zdobytą

razem z pieniędzmi, a ich żony błyskały brylantami i od czasu do czasu rozglądały się, jakby próbując
zrozumieć, co tu właściwie robią. Jednym słowem, typowy spęd jak najbardziej

typowych osób - z wyjątkiem Swietłany.

Popatrzyła tam, gdzie ja, ujrzała Dziadka i uśmiechnęła się słabo. Pomyślałam sobie, że może w jej
słowach nie ma żadnej zagadki, może to po prostu kolejna kochanka

Dziadka, która podeszła, żeby ze mną chwilę pogawędzić… Bywały już takie przypadki. Nie wiem,
jak jej, ale mnie w tym momencie Dziadek bardzo się podobał: wysoki, postawny, ze srebrną grzywą
włosów, z którą było mu bardzo do twarzy.

- Przystojny - zauważyła Swietłana.

- Pewnie - zgodziłam się.

- Kocha go pani?

- Jak ojca. - Skinęłam głową, kłamiąc tylko odrobinę. Dziadek, który oficjalnie nazywał się Igor
Nikołajewicz Kondratiew, to stary przyjaciel mojego ojca, a po jego śmierci - jedyny bliski mi
człowiek. O tym, że przez dłuższy czas był moim kochankiem oraz pracodawcą,

lepiej zmilczeć.

Ritka patrzyła zaskoczona na Swietłanę, gubiąc się w domysłach. Dziadek, po drodze oddając uściski
dłoni, podszedł do nas, zerknął na Swietłanę, ściągnął brwi, przywitał się spiesznie i zwrócił do
mnie:

- Chodźmy, poznam cię z Arsieniewem.

A po kiego grzyba mi ten Arsieniew? - wysyczałam, gdy odeszliiśmy kawałek dalej.

- Przestań - osadził mnie Dziadek. - Przecież wiesz, że teraz jest taki moment…

- O momencie pamiętam - przerwałam mu - tylko nie potrafię zrozumieć…

- Spróbuj zrobić na nim dobre wrażenie - przerwał mi z kolei Dziadek.

Najwyraźniej ciągle nie tracił nadziei, że znów ujrzy mnie w domu z kolumnami. Ja na razie twardo
się opierałam, ale on wierzył i czekał.

background image

Zostałam poznana z Arsieniewem, który niedawno został przewodniczącym zgromadzenia

ustawodawczego, i nawet

mu się spodobałam, co w sumie nie było wcale dziwne: jestem ładna, młoda i mogę

oczarować, kogo zechcę - jeśli zechcę, a jak miałam nie chcieć, skoro Dziadek stał obok i patrzył tak,
jakby spodziewał się nagrody.

Arsieniew wziął mnie pod rękę i zaczął opowiadać dowcip, który słyszałam już z pięć razy.

Nawet z dobrego dowcipu niełatwo śmiać się po raz szósty, A ten był wyjątkowo kretyński, jednak
uprzejmie zachichotałam, w nadziei, że w końcu Dziadek uwolni mnie z tej sytuacji, przecież wie, że
mam tyle cierpliwości, co kot napłakał.

Słuchając Arsieniewa, z roztargnieniem obserwowałam przechodzących ludzi i przyłapałam

się na tym, że szukam wzrokiem Swietłany, ale nigdzie jej nie było. W końcu jakaś dama w
podeszłym wieku uwolniła mnie od męczącego towarzystwa, a ja zwróciłam się do Dziadka:

- Długo znasz Swietłanę?

- Kogo? - zdziwił się.

- Dziewczynę, z którą rozmawiałam, gdy podszedłeś.

- Tę z silikonowym biustem? - Ta umiejętność rozpoznawania „podróbki” na pierwszy rzut oka
zawsze budziła mój szacunek. - Pojęcia nie mam, kim ona jest.

- Poważnie? - zdumiałam się szczerze, ale Dziadek pomyślał chyba, że kpię.

- Jak się ciebie posłucha, to można pomyśleć, że spałem ze wszystkimi kobietami -

powiedział ze złością.

- Nic podobnego nawet nie przyszłoby mi do głowy - zaprotestowałam. - Najwyżej

przeleciałeś dziewięćdziesiąt procent.

Zaśmiałam się, a Dziadek westchnął, a potem również się zaśmiał. Jego skłonność do płci pięknej
była powszechnie znana. To, że baby na niego leciały, również było zrozumiałe

- Dziadek jest urodzonym liderem, a baby kleją się do silnych mężczyzn, choć wiedzą, że życie z nimi
nie jest łatwe.

Zerknął na zegarek i oznajmił:

- Za dwadzieścia minut będzie można się stąd wynosić. Co ty na to?

background image

- Jak dla mnie, to w ogóle nie było sensu tu przychodzić

- odparłam.

Dziadek pokręcił głową, ale ja wiedziałam, że mam rację - nie miałam zielonego pojęcia, w jakim
charakterze tu przebywam.

Dla niego niby nie pracowałam, będąc na długotrwałym urlopie (nie raczył podpisać mojego podania
o zwolnienie), do plejady biznesmenów również nie można mnie zaliczyć, bo niczym pożytecznym się
nie zajmuję. Szczerze mówiąc, w ogóle niczym się nie zajmuję - dzięki

Dziadkowi mam mnóstwo forsy, z którą nie wiem, co robić. Podejrzewam, że ściągnął mnie

tutaj, bo się bał, że powoli dostaję świra w pustym mieszkaniu. A może po cichu liczył, że przestanę
się wygłupiać i wrócę do swoich obowiązków? W domu z kolumnami zajmowałam

stanowisko asystenta do spraw kontaktów ze społeczeństwem, co można było interpretować

bardzo różnie. Zazwyczaj Dziadek dawał mi poufne zlecenia, co w końcu stało się przyczyną mojego
długotrwałego urlopu. Nasze stosunki były do tego stopnia zaplątane i idiotyczne, że już dawno
zarzuciłam próby zorientowania się w nich. Wzajemne kontakty były niełatwe, ale do ostatecznego
rozstania również nigdy nie doszło - mimo rozbieżności poglądów byliśmy sobie bliscy. Zupełnie jak
w tym powiedzeniu: razem ciasno, a oddzielnie nudno.

Dziadka przejął jakiś obcy grubas w kolorowym krawacie, a ja podeszłam do stołu, wzięłam kanapkę
z kawiorem

i poczułam, że w ogólnym nastroju na sali zaszła pewna zmiana. Jeszcze minutę temu tłum spokojnie
spędzał czas, najedzony i nasączony alkoholem, a tu nagle jakby powiał zimny

wiatr - rozmowy umilkły, sąsiad po mojej lewej stronie zamarł z kieliszkiem przy ustach, a dama
naprzeciwko wyciągnęła szyję.

Rozejrzałam się zaskoczona i bez trudu dojrzałam powód tego wzburzenia: do sali

niespiesznie wszedł Timur Tagajew. Powszechnie określano go jako „ojca chrzestnego”

naszej mafii i być może tak właśnie było. TT, bo tak go nazywano, nie dorobił się majątku legalnie,
jednak nigdy nie był sądzony. Ani skarbówka, ani inne organa mimo najszczerszych chęci nie zdołały
go na niczym przyłapać. Zresztą owe chęci budziły sporo wątpliwości -

gdyby naprawdę chcieli, to pewnie by go przyłapali. Dziadek szybko radził sobie z tymi, którzy byli
dla niego niewygodni, ale wiedziałam, że Tagajew hojnie dzieli się z wybrańcami narodu, a przede
wszystkim z Dziadkiem. Poza tym, mimo plotek, Timur mógł spokojnie

uchodził’ za biznesmena: miał restaurację, kasyno, stacje benzynowe, dwa salony

background image

samochodowe, udziały w trzech firmach budowlanych, ze dwie fabryki, gdzie klejono pierogi i
ubijano masło, i jeszcze wiele innych rzeczy. I skoro już Dziadek chciał zebrać na tym bankiecie
kwiat naszej przedsiębiorczości, to Tagajew był tu jak najbardziej na miejscu. Choć zaczął od
podwórkowego chuligana (określenie Dziadka), to w wieku trzydziestu sześciu lat był w skali
naszego okręgu bardzo bogatym człowiekiem.

Jednak mimo swych biznesowych sukcesów nie był tu mile widziany. Żeby tak po prostu

przyjść na bankiet i stanąć przed oczami Dziadka? Szczyt bezczelności! Jego

przybycie zdumiało nawet mnie. Tagajew kpił sobie z władzy, zarabiał swoje miliony i raczej się nie
wychylał, choć ostatnio zaskoczył opinię publiczną: na przykład za własne pieniądze zamówił
dzwony dla cerkwi Wniebowstąpienia oraz „koszulkę” na ikonę Bogurodzicy z

czystego srebra z pozłotą, o czym trąbiły wszystkie gazety, zamieszczając jego zdjęcie w objęciach z
duchownymi. Mój przyjaciel Lalin, który zawsze wszystko wie najlepiej, trzy dni temu obejrzał to
zdjęcie i szarpiąc wąsa, oznajmił:

- TT chce zostać politykiem.

- Bzdura - zaprotestowałam, ponieważ miałam o Tagaje-wie lepsze zdanie.

- Wspomnisz moje słowa - powiedział zarozumiale Lalin. Spochmurniałam.

- On jest mądrzejszy, niż wygląda - wstawiłam się za Timurem.

- Zrobiło mu się za ciasno - prychnął Lalin. - Chce się duchowo rozwinąć.

I na tym skończyliśmy dyskusję - każdy pozostał przy swoim zdaniu.

To, że Tagajew po raz pierwszy zjawił się na oficjalnym przyjęciu, zaskoczyło mnie i

pomyślałam, że może jednak Lalin ma rację.

Zerknęłam na Dziadka, chcąc zobaczyć, jak zareagował, i zorientowałam się, że nie tylko ja pragnę
się o tym przekonać - spojrzenia wszystkich obecnych miotały się od Dziadka do

Tagajewa i wszyscy w napięciu na coś czekali. Na twarzy Dziadka pojawił się grymas

niezadowolenia, ale tylko przelotny. Szybko się opanował i nawet nie spojrzał w stronę

Tagajewa, ignorując jego przybycie i kontynuując rozmowę z grubasem. A potem robiło się coraz
ciekawiej:

tłum odsuwał się od TT jak od zadżumionego, a on z błądzącym na ustach uśmiechem

przechadzał się po sali. Najpierw jeden biznesmen poderwał się od stołu i skierował do

background image

Timura, potem drugi, a wreszcie ustawiła się cała kolejka. Dziadek to wiadomo, władza, ale nikt nie
był na tyle głupi, żeby zadrzeć z Tagajewem. A Timur zawsze wszystko zauważał i nigdy niczego nie
wybaczał.

Obywatele rozpaczliwie biegali od Dziadka do Tagajewa, Dziadkowi zagrały żuchwy, a

Tagajew wyraźnie rozkoszował się całą sytuacją.

Podbiegła do mnie Ritka, twarz jej płonęła, oczy ciskały błyskawice.

- Co on, zwariował? - wysyczała, zwracając się do mnie. Wyraziłam zdumienie uniesieniem brwi. -
Zwariował? - powtórzyła gniewnie, najwyraźniej przydzielając mi rolę kozła

ofiarnego.

- Możliwe - odparłam, nie chcąc rozpoczynać dyskusji na nieciekawy temat.

- To dopiero bezczelność! - wyjęczała, niemal płacząc ze złości.

- Że też go ochrona wpuściła! - Potarłam nos, obserwując Tagajewa.

Ritka zerknęła na mnie stropiona.

- No przecież ma zaproszenie…

- Ale numer! I kto wpadł na taki genialny pomysł?

- No… wiesz przecież - zaczęła wyjaśniać Ritka, jakbym ja naprawdę wiedziała. - Anisimowa
dostała kręćka na jego punkcie, kiedy wyremontował sanatorium dla dzieci. Piłowała i

piłowała: „Mamy obowiązek go zaprosić!”… No to zaprosiliśmy, w przekonaniu, że nie przyjdzie.
Nieraz go już zapraszaliśmy i nigdy nie przychodził.

- A tu wziął i przyszedł. - Westchnęłam ze współczuciem.

- Sumienia nie masz! - obraziła się Ritka. - Mogłabyś chociaż o nim pomyśleć! - burknęła, mając na
myśli Dziadka.

- On da sobie radę - opędziłam się.

Tagajew właśnie zjawił się w polu widzenia Dziadka, ale ten nawet brwią nie poruszył,

odwrócił się, szukając mnie w tłumie.

Tu należałoby wyjaśnić, że opinia publiczna zaliczała mnie niegdyś do kochanek Timura -

szczerze powiedziawszy, nie bez podstaw. Nasza miłość wybuchła szybko i nie trwała długo.

background image

Spotkaliśmy się w trudnej dla nas obojga chwili, pomogliśmy sobie nawzajem, ale zamiast się
rozstać, znienacka znaleźliśmy się w jednym łóżku. To był błąd. Ja zrozumiałam to od razu, a on się
zaparł. Kiedyś nawet wyznał mi miłość - nie uwierzyłam i dostałam w twarz. Ponieważ nie
opuściłam oficjalnie domu z kolumnami, Timur uznał, że wybrałam Dziadka, i oddalił się z
uśmiechem i słowami: „Nie można nikogo zmusić do miłości”. Co prawda obiecał

zadzwonić, żeby umówić się na partię szachów, ale pewnie zapomniał, bo od tamtej pory nie
widzieliśmy się ani razu. A teraz, obserwując go, zupełnie niespodziewanie poczułam lekkie ukłucie
w sercu. Serce nigdy mi nie dokuczało - a tu proszę, taka niespodzianka.

Tagajew robił spore wrażenie z tym swoim niedbałym uśmiechem, obojętnością wobec

całego zamieszania wokół siebie i twardym przekonaniem, że nawet diabeł nie dałby mu rady.

Moje wargi niespodziewanie rozciągnęły się w uśmiechu. Wyglądał jak tygrys w stadzie

szakali i chyba zdawał sobie z tego sprawę. Był jedynym, który mógłby tu współzawodniczyć z
Dziadkiem, nic więc dziwnego, że wszyscy chciwie obserwowali rozwój wydarzeń.

Nie wiem, czy Tagajew zauważył mnie, czy nie - a jeśli nawet, to tego nie okazał.

Postanowiłam nie kusić losu i zmyć się po cichu. Korzystając z tego, że Timur stał tyłem do mnie i
nie mógł mnie widzieć, podeszłam do Dziadka, aby oznajmić, że nic mnie tu już nie trzyma. Właśnie
przechodziłam obok Tagajewa, gdy usłyszałam, jak mówi do kogoś:

- Co ty tu robisz? - W jego głosie zadźwięczała raczej groźba niż zdumienie.

Zaciekawiona obejrzałam się ukradkiem - obok Tagajewa stała Swietłana.

- Potraktowałam poważnie twoje ostrzeżenie - odparła. - I postanowiłam się zaasekurować.

- No, no… - powiedział.

Wtedy dziewczyna zauważyła mnie i uśmiechnęła się, a ja zignorowałam ten uśmiech,

zmieniłam kierunek i podeszłam do Ritki, która nadal płonęła świętym oburzeniem.

- Kim jest ta piękność? - zapytałam, wskazując głową Swietłanę.

- Która? - nie zrozumiała Ritka i nic dziwnego - trudno się zorientować, o kim mówię, gdy wokół jest
tłum ludzi, a wszystkie kobiety są pięknościami z definicji.

- Ta, która rozmawia teraz z Tagajewem.

- Pojęcia nie mam. - Zmarszczyła brwi. - Pewnie czyjaś żona. Po co ci to?

- Słyszałaś o takim grzechu jak ciekawość?

background image

- O Boże… - Ritka przewróciła oczami i zdecydowanym krokiem pomaszerowała do drzwi,

gdzie stała ochrona.

Poszłam za nią, ale zostałam zatrzymana przez panią Ar-changielską, deputowaną i straszną nudziarę.

- Olgo Siergiejewna, chciałybyśmy zaprosić panią na posiedzenie naszego towarzystwa

„Kobiety i polityka”.

Obecnie pracujemy nad programem „Matka i dziecko”, o obronie praw matki i dziecka. Igor
Nikołajewicz zaaprobował… Myślę, że nie powinna pani stać z boku…

Kiwałam głową w takt jej słów, zastanawiając się jednocześnie, co właściwie mogłabym

zrobić dla matek i dzieci? Od towarzystwa natrętnej damy wybawiła mnie wracająca Ritka.

- Nikt nie wie, co to za dziewczyna - oznajmiła niezadowolona. Najwyraźniej zdenerwowało ją, że
nie zdołała uzyskać konkretnej odpowiedzi na tak proste pytanie. - Ale skoro wszyscy przyszli na
zaproszenie, to pewnie przylazła z jakimś facetem. Ochroniarz mówi, że chyba z Jachonto-wem, ale
nie jest pewien.

Jachontow, znany w mieście plociuch, niefortunny polityk i właściciel wspomnianego już

„Metronomu”, słynął jako Don Juan i mógł przyjść z kimkolwiek, od współpracownicy po kochankę.

- Dzięki za cenne informacje - odparłam. Ritka skrzywiła się.

- Nie można na nikogo liczyć, dom wariatów, nikt za nic nie odpowiada… Dziadek tu idzie. -

Zniżyła głos. - O Boże, dlaczego matka nie utopiła mnie w dzieciństwie, nie musiałabym

przeżywać jutrzejszego poranka, gdy urządzi wszystkim mycie głowy… - Ritka uśmiechnęła się z
przymusem i oddaliła się.

- No i co? - spytał Dziadek. - Jedziemy do domu czy chcesz tu jeszcze zostać?

Tak postawione pytanie mogło oznaczać tylko jedno: jest wściekły, i to na mnie, a przecież to nie ja
wysłałam Tagajewowi zaproszenie.

- A co tu jest do roboty? - zdumiałam się, dając do zrozumienia, że jestem niewinna.

- W takim razie chodźmy.

Ale nie udało nam się wyjść. Wszyscy nagle zamarli i w ciszy, jaka zapanowała, usłyszałam za
plecami głos Tagajewa.

- Cześć, Mała - powiedział z uczuciem i złożył na moi ni policzku braterski pocałunek.

background image

Widocznie jednak uznał, że to za mało, bo kompletnie ignorując Dziadka, mówił dalej: -

Wspaniale wyglądasz. Jak leci?

- Całkiem nieźle, przynajmniej do chwili, w której się pojawiłeś. - Uśmiechnęłam się, ale wypadło
to chyba dość

nerwowo.

Wygłup Tagajewa zakrawał na obrazę Dziadka: mnie, bliskiego mu człowieka, na oczach

zszokowanej publiki całuie miejscowy mafioso, którego z głupoty zaproszono między

przyzwoitych ludzi. I w dodatku mówi do mnie „Mała”! Niestety, wszyscy tak do mnie mówią - to
zasługa Dziad ka, on wymyślił to głupie przezwisko. Do wszystkich swo ich bab tak mówił, a że
nigdy się ze mną nie ceregielił, to zwracał się tak do mnie publicznie, aż w końcu przezwisko
przywarło do mnie na amen.

- Dawnośmy się nie widzieli - kontynuował Tagajew, jakby nigdy nic. - Co myślisz o tym, żeby zjeść
razem kolację?

- Przez cały ten czas nie odchodziłam od telefonu, czekając na twoje zaproszenie.

- No i się doczekałaś. - Zaśmiał się.

- Trudno się z tym nie zgodzić - przyznałam, Dziadek stał obok, niewzruszony jak posąg, świetnie

wiedziałam, jak zwodniczy jest ten jego spokój, i intensywnie myślałam, jak wybrnąć z tej
kretyńskiej sytuacji. W końcu Tagajew miał prawo podejść do mnie, cmoknąć mnie na

powitanie oraz nazwać „Małą”, skoro kilkunastu innych

przygłupów też tak do mnie mówi. Ale weź i spróbuj wyjaśnić to Dziadkowi! Sytuację

uratowała Ritka.

- Timurze Wiaczesławowiczu. - Podeszła do Tagajewa z radosnym uśmiechem. - Jak to

dobrze, że pana spotykam! Mam do pana ogromną prośbę… - Nie wiem, jaką prośbę udało jej się
wymyślić, w każdym razie zdołała odciągnąć go na bok.

- Jedziemy? - zapytałam Dziadka z westchnieniem.

- Nie sądzisz, że będzie to wyglądało na ucieczkę? - ocknął się, w końcu wychodząc z

osłupienia.

background image

- Że też mnie mama w dzieciństwie nie utopiła… - wymruczałam.

Nadrabiałam miną, ale w głębi duszy czułam niepokój… A mówiąc ściślej, czułam się

parszywie. Udałam się do toalety, dochodząc do wniosku, że to jedyne miejsce, w którym

mogę pobyć sam na sam ze swoimi myślami.

Na szczęście wszystkie trzy kabinki były wolne, przy umywalkach również nikogo nie było.

Ochlapałam twarz zimną wodą, wmawiając sobie, że nic nie może zaszkodzić mojej urodzie.

Potem starannie osuszyłam twarz papierowym ręcznikiem i mrugnęłam do odbicia w lustrze.

Wtedy drzwi za moimi plecami otworzyły się i ujrzałam Swietłanę. Oczywiście nie było nic
dziwnego w tym, że zjawiła się w toalecie - dziwne rzeczy zaczęły się dziać chwilę potem.

Oparła się plecami o drzwi wejściowe i podparła klamkę, żeby mieć pewność, że nikt nie

wejdzie.

- Olgo Siergiejewna… - zaczęła, oblizując wargi. Najwyraźniej się denerwowała. Jej

imponujący biust falował, Swietłana znów oblizała wargi.

Obserwowałam ją w lustrze - cały czas stałam tyłem do niej.

- Swietik, nie sądzi pani, że zachowuje się co najmniej dziwnie? Oraz zagadkowo? A ja nie lubię
zagadek.

- Wiem. Wszystko o pani wiem. Proszę się nie dziwić. Szczerze mówiąc, bardzo pani

zazdroszczę. I bardzo chciałabym być podobna do pani.

- Tak? - zdumiałam się, odwracając. - Niech pani kupi psa, zrobi sobie tatuaż i będziemy wyglądać
jak siostry bliźniaczki.

Uśmiechnęła się nieśmiało.

- Proszę, niech mnie pani wysłucha. Przyszłam tu specjalnie, żeby się z panią spotkać. Tak, dużo
myślałam i doszłam do wniosku, że to moja jedyna szansa. Naprawdę dużo o pani

wiem! Wykryła pani kilka morderstw…

- A co, zabiła pani kogoś? - zapytałam podejrzliwie, przyglądając się jej.

-Ja? Nie. Ale wiem, że mnie zabiją. Rozumie pani? Może nawet jeszcze dziś.

background image

- Piła pani coś? - zapytałam. - Z doświadczenia mogę powiedzieć, że martini wcale nie jest tak
nieszkodliwe, jak mogłoby się wydawać. Potrafi nieźle dać po łbie, jeśli prze sadzi się z ilością.

- Niech pani sobie nie myśli, że ja nie rozumiem, że to głupio brzmi… - wymamrotała

stropiona.

Szczerze mówiąc, nie myślałam. Musiała mieć jakieś powody do niepokoju, bo mówiła

absolutnie szczerze.

- Spotkajmy się jutro i wtedy porozmawiamy - zaproponowałam.

- Nic pani nie powiem. - Pokręciła rozpaczliwie głowa.

- A to dopiero… - Rozłożyłam ręce. - Wobec tego, czego pani ode mnie chce?

- Żeby sprawiedliwość zatriumfowała. I jeśli on mnie zabije, chcę mieć pewność…

- Swietlano - przerwałam jej. - Kto panią zabije?

- On. Mężczyzna, którego kocham. Możliwe, że on też mnie kocha. Tak powiedział. Boże, jak ja go
kocham… - wyszeptała z taką udręką w głosie, aż poczułam ból. - Poznaliśmy się

niedawno i ja… omal nie oszalałam ze szczęścia. A teraz myślę, że nie jestem mu potrzebna.

Jestem tylko narzędziem, rozumie pani?

- Nie bardzo. Narzędziem?

- Przestępstwa. - Uśmiechnęła się z wysiłkiem. - Tak myślę… Nie, jestem prawie pewna.

Wiem, powie pani, żebym poszła na milicję i wszystko opowiedziała. Ale ja nie mogę,

rozumie pani? Musi mnie pani wysłuchać. Właśnie pani… Proszę nie pytać, dlaczego, potem pani
wszystko zrozumie. Ja też myślałam, żeby pójść i o wszystkim powiedzieć, bo przecież on nie
zostawi mnie przy życiu. To potwór… Nie, on jest najlepszy… Ale może nie kłamał, może naprawdę
mnie kocha? A ja, ja go zdradzę… Rozumie pani? To już lepiej niech mnie zabije… Zaryzykuję…
Ale jeśli to gra i on mnie wykorzystuje? Proszę obiecać, że go pani znajdzie

i zemści się za nas obie.

Wtedy drzwi za jej plecami poruszyły się, ktoś próbował wejść do toalety. Swietłana

odskoczyła i drzwi się otworzyły. Dziewczyna wybiegła na korytarz, a wchodzące damy

spojrzały na nią zaskoczone.

background image

- Jakaś wariatka - wymamrotała jedna, zamykając drzwi. Rzuciły mi badawcze spojrzenie, a ja czym
prędzej opuściłam toaletę.

Nie znalazłam Swietłany na korytarzu, nie było jej również w sali. Podeszłam do ochrony przy
wyjściu.

- Nie widzieli panowie blondynki w czerwonej sukni?

- zapytałam, jednocześnie uświadamiając sobie, że w taką

pogodę raczej nie paradowałaby po ulicy w wydekoltowanej sukni wieczorowej.

- Nie wiem, jaką miała sukienkę - odezwał się ochroniarz. - Ale w czarnym płaszczu wyszła tylko
jedna.

- Sama?

- Tak.

Wróciłam do sali. Tagajew gawędził z postawnym wujasz-kiem w nieokreślonym wieku,

Dziadek czarował uśmiechem trzy damy jednocześnie (dwie z nich nie były tego warte); a ja
pomyślałam, że jak na jeden wieczór mam dość wrażeń, i poszłam do szatni, żeby ulotnić się po
angielsku. Przez cały czas myślałam o Swietłanie; zdołała mnie zaintrygować, zwłaszcza pod koniec,
gdy oznajmiła, że będę musiała ze mścić się i za nią, i za siebie.

Wyszłam na ulicę i odetchnęłam, jak to się mówi, pdn.) piersią i na wszelki wypadek

rozejrzałam się - Swietlana mogła czekać na mnie na ulicy, gdyby chciała kontynuować

rozmowę. Ale przed budynkiem nikogo nie było. Powędro wałam na parking, żaden

samochód nie zamrugał reflektorami, nie było żadnego ruchu - najwyraźniej Swietłana

uznała, że powiedziała mi już wszystko.

Wzdrygnęłam się z zimna. Temperatura spadła do mi nus dwóch, w powietrzu czuło się

nadejście mrozów, Skierowałam się do przystanku tramwajowego, obok którego stał rząd

taksówek, i dwadzieścia minut później JUŻ byłam w domu. W holu Saszka ze smętną miną

turlał piłeczkę i popatrzył na mnie tak, jakbym mu nadepnęła na ogon.

- Pies nie ma na bankiecie nic do roboty oznajmiłam, podnosząc głos.

Saszka potruchtał do kuchni, a ja klapnęłam przed telewizorem i posiedziałam chwilę, nie myśląc o
niczym.

background image

I wtedy rozległ się dzwonek do drzwi. Poszłam otworzyć. Ku mojemu niezadowoleniu

okazało się, że na progu stoi Dziadek. Był wściekły.

- Przecież to nie ja go zaprosiłam - przypomniałam od razu, zanim zaczął mówić mi przykre rzeczy.

- To załatwię jutro - powiedział z taką miną, że aż mnie rozbolały zęby. Jutro rano polecą głowy… -
Co jest między wami? - zapytał groźnie.

- Nic. - Wzruszyłam ramionami i nawet nie kłamałam, naprawdę nic między nami nie było.

Ostatnio nawet się nie widywaliśmy.

- Nic, nic… - przedrzeźnił mnie Dziadek. - I dlatego on zachowuje się tak, jakby… Powinnaś
ostrożniej dobierać sobie przyjaciół, skoro…

- Pracuję dla ciebie - dokończyłam. - Jasne. Więc uznajmy, że już dla ciebie nie pracuję.

- A co to zmieni? - zapytał rezolutnie Dziadek.

- Nie będę musiała wysłuchiwać tego wszystkiego. Moje słowa mu się nie spodobały.

- Koniecznie musisz przyjaźnić się z chuliganami? -Skrzywił sie. - Robić sobie kretyńskie tatuaże,
upijać się w towarzystwie degeneratów…

Jasna sprawa - Dziadek postanowił wyładować na mnie złość. Nie miałam nic przeciwko

temu, żeby przez chwilę pobyć dziewczynką do bicia, usiadłam w fotelu i popatrzyłam na

niego, zachęcając go do kontynuowania.

On zaś klapnął na kanapie nieopodal i utkwił wzrok w podłodze. Potarłam nos, zakręciłam się, ale
milczałam.

- Jak myślisz, co to wszystko znaczy? - spytał w końcu.

- Masz na myśli jego idiotyczne zachowanie? - sprecyzowałam. - Pojęcia nie mam.

-Jeśli chce zająć się polityką, to jest to zły pomysł - podsumował Dziadek.

Skinęłam głową. Racja, zajmować się polityką można u nas jedynie za aprobatą Dziadka.

Rzecz jasna, nie chcę przez to powiedzieć, że Dziadek osobiście decyduje, kto ma wystawiać swoją
kandydaturę w jakimś tam regionie, a kto ma siedzieć w domu. Ale Tagajew raczej nie zechce
wyjechać do podupadłego regionu, a w półmilionowym mieście dwóm takim jak on i

Dziadek zrobi się ciasno. Poza tym, jeśli Tagajew naprawdę postanowił zająć się polityką (w co nie

background image

za bardzo wierzyłam, osobiście uważając go za inteligentnego faceta), to czekają nas ciężkie chwile.
Najlepiej trzymać się z dala od centrum wydarzeń. A zatem najwyższy czas, żebym się oficjalnie
zwolniła. Tu był jeszcze jeden niuans: jeśli wziąć pod uwagę, że Tagajew dzieli się z Dziad kiem
dochodami z nielegalnego biznesu (straszliwa tajemnica, o której wie może z pięć osób, w tym ja), to
znaczy, że czeka nas nie tylko wojna polityczna, ale i

gospodarcza. Niepokój Dziadka stawał się zrozumiały, a Tagajew najwyraźniej zwariował.

Wszyscy wrogowie Dziadka nieodtnien nie kończyli na cmentarzu, a ja czułam pewien

sentyment do Tagajewa i życzyłam mu długich lat życia.

- Pogadaj z nim - polecił w końcu Dziadek. - Chciałbym poznać jego stanowisko.

- A może nie ma żadnego stanowiska? - Westchnęłam. -Jest tylko idiotyczne pragnienie

zrobienia ci na złość?

- Dlatego, że go rzuciłaś i wróciłaś do mnie?

To sformułowanie wymagało sprostowania, ale ja tylko skinęłam głową. Tak naprawdę nie

rzuciłam Tagajewa, bo żeby kogoś rzucić, trzeba przez jakiś czas z nim być, a my wprawdzie
uprawialiśmy seks, ale nie byliśmy razem.

Szczerze mówiąc, nie potrafię sklasyfikować moich stosunków z Tagajewem. Do Dziadka

również nie wracałam - od dawna nie byliśmy kochankami. Poza tym Tagajew nie sprawiał

wrażenia człowieka, który mógłby cierpieć z powodu nieodwzajemnionej miłości (w której

istnienie mocno wątpiłam) i robić różne głupstwa. Czyli powinna być jakaś inna przyczyna…

A jeśli nie polityka, to… diabli wiedzą co!

Dziadek wstał gwałtownie i poszedł do drzwi. Już w holu opamiętał się, wrócił i pocałował

mnie po ojcowsku w czoło.

- Dobrej nocy - wymamrotał i wyszedł.

Nie zdążyłam powiedzieć Saszce, co o tym wszystkim myślę, gdy znowu rozległ się dzwonek

- tym razem dzwonił telefon. Podniosłam słuchawkę i usłyszałam głos Tagajewa.

- Cześć, Mała.

- Cześć. Powiedz mi z laski swojej, co cię napadło?

background image

- Nie rozumiem? - zapytał z taką intonacją, że było jasne: rozumiał doskonale.

- Po jakie licho drażnisz Dziadka? To już lepiej byłoby dać mi w twarz, słowo daję.

- Daj spokój, co ja takiego zrobiłem? Że pocałowałem cię przy spotkaniu? Przecież jesteśmy
przyjaciółmi, prawda?

- Jasne, że tak. Ale nie zauważyłam, żebyś wcześniej interesował się takimi spędami.

- Teraz też się nie interesuję. Ludzie mnie zaprosili, to przyszedłem, dlaczego miałbym okazać
lekceważenie?

- A po co do mnie dzwonisz? - Uśmiechnęłam się.

- No… tak nagle wyszłaś…

- Przy okazji, co to za dziewczyna, ta w czerwonej sukni, która z tobą rozmawiała? Swietłana, zdaje
się?

- Swietłana? - Tagajew jakby się zdziwił. - Nie pamiętam nikogo o tym imieniu.

- Mówiła, że poważnie potraktowała twoje ostrzeżenie.

- Na pewno nic ci się nie pomyliło? - spytał po zasta

nowieniu.

- Przecież wiesz, że nie. Więc co to za dziewczyna?

- Tam było pełno bab, nie pamiętam, o czym z którą rozmawiałem. Czy taka odpowiedź cię

zadowala?

- A mam wybór? Dobrze, dzięki za telefon. -Już miałam odłożyć słuchawkę, ale on szybko

powiedział:

- To co, zjemy jutro kolację? A potem zagralibyśmy w szachy?

- Nasza przyjaźń zostawiła głęboki ślad w mojej duszy, ale szczerze mówiąc, myślałam, że ten etap
mamy już za sobą.

Tagajew zaśmiał się i odłożył słuchawkę. Znowu usiadłam w fotelu, poczułam się jakoś tak dziwnie.
Pies podszedł i popatrzył na mnie smutnymi oczami.

- Tak właściwie zupełnie nas to nie dotyczy - oznajmiłam Saszce, biorąc go na kolana. - Ani Tagajew,
ani ta Swietłana. Pojedziemy sobie na daczę i nawet nie będziemy o nich myśleć.

background image

Rano zadzwoniła Ritka, jej głos dźwięczał jak napięta struna.

- Kazał cię znaleźć - oznajmiła lakonicznie, mtJHi na myśli Dziadka. - Ale pomyślałam, że lepiej
będzie, jak się dziś nie spotkacie.

- Czemu?

- Jeszcze się nie uspokoił. W tym stanie na pewno coś ci powie, a ty od razu rzucisz podanie na
biurko. I z kim ja wtedy zostanę w tym kłębowisku żmij? Wyłącz komórkę.

Po zastanowieniu poszłam za radą Bitki. Pojechałam z Saszką do przyjaciół na działkę i

wróciłam koło jedenastej

w nocy. Zjedliśmy kolację, Saszka zaczął oglądać telewizję, a ja przeglądałam Słownik

języka staro-cerkietemo-słowiańskiego. Byłam tak zajęta, że dzwonek telefonu tylko mnie
zdenerwował. Skoro ktoś dzwonił tak późno, to na pewno nie miał żadnych miłych nowin -

jak wiadomo, jedynie zle wiadomości nie mogą zaczekać do rana. Nie czekałam na żaden

telefon. Na pewno dzwoni Dziadek, co tylko potwierdza poprzednią tezę, że nie będzie to miła
rozmowa… Postanowiłam nie odbierać, ale wtedy włączyła się automatyczna sekretarka i okazało
się, że dzwoni Wieszniakow.

- Olgo, jeśli jesteś w domu, podnieś słuchawkę…

Nie miałam nic przeciwko mojemu przyjacielowi Artio-mowi Wieszniakowowi, jeśli jednak

odzywał się o tej porze, to nie mógł mieć dobrych nowin. Chociaż, z drugiej strony, może żona z
dziećmi pojechała do matki i doszedł do wniosku, że potrzebuje towarzystwa?

Podniosłam słuchawkę i spytałam:

- Co tam u ciebie?

- Ból głowy wywołany kolejnym ochrzanem od zwierzchnictwa. Powiedz, czy mówi ci coś

nazwisko Ługańska? Swiet-łana Giennadijewna Ługańska?

- Nie, a powinno? - Westchnęłam ciężko. Skoro Wieszniakow zaczął od takiego pytania, to znaczy, że
szykują się kłopoty.

- Właśnie zadzwonił do mnie Nowikow. Na Jamskiej znaleźli ciało zamordowanej kobiety -

zastrzelono ją we własnym mieszkaniu. Przy telefonie leżała twoja wizytówka, Nowikow nie
odważył się ciebie niepokoić, dlatego dzwonił do mnie.

background image

- Wiesz, ile takich wizytówek rozdawałam, będąc na służbie u Dziadka?

- Nie wiem, ale mogę się domyślić. Mimo to dobrze by było, żebyś zerknęła na

zamordowaną. Tak na wszelki wypadek.

- Artiom, wiesz, że ja nie lubię trupów?

- Ja też nie skaczę do góry z radości na ich widok, ale powinniśmy się spotkać i zastanowić, co się
wyłania. Będę na Jamskiej za pół godziny. Blok numer czternaście, tam się spotkamy.

Artiom odłożył słuchawkę, a ja się zamyśliłam. Wizytówka to oczywiście głupstwo, ale

Artiom ma rację, trzeba się dowiedzieć, czy denatkę coś ze mną łączy, a zwłaszcza czy łączy się ze
mną jej śmierć. W końcu jestem osobą publiczną… Jeśli moje nazwisko zostanie

powiązane ze sprawą moi derstwa, Dziadek nie będzie z tego zadowolony. Jeszcze nie

doszedł do siebie po wczorajszym wydarzeniu, a tu proszę.

- Diabli nadali - burknęłam zirytowana i poszłam się ubrać.

Widząc to, Saszka zaczął mi się plątać pod nogami i po zastanowieniu wzięłam go ze sobą -

zawsze to bliska Osoba obok… Zeszłam do garażu i z przyjemnością popatrzyłam na nowe, żółte
ferrari z błękitną tapicerką. Trzeba przyznać, , że robiło fantastyczne wrażenie.

Ten samochód miesiąc temu podarował mi Dziadek. Przed tem też miałam ferrari, ale

ucierpiało w strzelaninie, którą urządzili pewni twardziele, gdy z przyzwyczajenia wsadziłam nos w
nie swoje sprawy. Zresztą o wsadzanie tegoż nosa prosił mnie właśnie Dziadek, więc uznałam, że
będzie sprawiedliwie, jeśli zrekompensuje mi utratę środka transportu.

Otworzyłam drzwi i Saszka władował sio na siedzenie, ignorując torbę. Zamknęłam jeszcze bramę i
już wkrótce wyjeżdżałam na prospekt.

Na Jamskiej nie świeciły się latarnie - było ciemno choć oko wykol, tylko w kilku oknach paliło się
światło. Omal nie ominęłam bloku numer czternaście, ale w porę zauważyłam

tabliczkę, skręciłam w podwórko i zobaczyłam Artioma. Palił, oparty o bok swojego

samochodu. On też niedawno zmienił wózek, ze trzy tygodnie temu. Przedtem jeździł starym żiguli,
które dawno temu należało uznać za weterana motoryzacji. Jak zdołał pozbyć się tego zabytku, nie
mam pojęcia - nie wierzę, żeby ktoś przy zdrowych . zmysłach chciał go kupić.

Teraz Artiom miał „dziesiątkę”, ¦ całkiem porządną, ale dosłownie kilka dni temu jakiś kretyn
wjechał mu w bok, załatwiając oboje drzwi - i teraz nowy samochód wyglądał niewiele lepiej niż

background image

stary. Wieszniakow zerkał na niego ze smutkiem i wzdychał. Zaparkowałam obok, Artiom podszedł
do mnie.

- Chodź, uprzedziłem Nowikowa, czeka na nas.

Nowikowa znałam, kiedyś piliśmy razem piwo. Weszliśmy do klatki schodowej i usłyszałam

głosy dobiegające z pierwszego piętra - jeden męski, drugi kobiecy, chyba któryś z gliniarzy
wypytywał sąsiadów denatki. Wdrapaliśmy się po schodach i ujrzałam pięćdziesięcioletnią damę w
towarzystwie młodego milicjanta.

- Nie mam zwyczaju śledzić swoich sąsiadów - mówiła surowo dama.

Drzwi naprzeciwko były otwarte, stamtąd też dobiegały głosy. Artiom odsunął się, puszczając mnie
przodem. Weszłam, spodziewając się, że ujrzę Walerkę - tak się utarło, że nieodmiennie spotykaliśmy
się nad jakimś trupem. Ale dziś tradycja została naruszona: okazało się, że Walera już pojechał.
Gruby mężczyzna z wąsami odwrócił się na mój widok.

- Olgo Siergiejewna, cieszę się, że panią widzę - powiedział, a ja pomyślałam, że raczej nie ma się
tu z czego cieszyć.

Wtedy z pokoju wyłonił się Nowikow, uścisnął Artiomo-wi rękę, a mnie skinął głową.

- Ługańska, Swietłana Giennadijewna, zamordowana dziś koło dziesiątej w nocy. Sąsiadka

zwróciła uwagę, że drzwi mieszkania są uchylone. Zadzwoniła, nikt nie odpowiedział i wtedy
wezwała milicję. Przyjechała brygada i znalazła, ciało w sypialni. Pani wizytówka leżała obok
telefonu, na szafce przy łóżku. Pomyślałem, że pani… że może zna pani tę kobietę. Tak czy inaczej,
muszę zadać pani kilka pytań - dodał przepraszająco.

Wieszniakow skinął głową, ja również, po czym weszłam za mężczyznami do sypialni,

dużego pokoju z jednym oknem. Lekkie zasłony, drogi dywan przed kominkiem, sam

kominek z białego marmuru (udana imitacja prawdziwego), Łoże (nie dało się nazwać tego

łóżkiem) z jedwabną po ścielą, wszystko bardzo eleganckie i stylowe. Całe wrażenie psuło jednak
ciało kobiety. Ługańska zwisała z łóżka, długie włosy dotykały podłogi, część ciała zasłonięta była
kołdrą, Twarzy nie widać, kark rozwalony strzałem z niewielkiej i id ległości, na podłodze kałuża
krwi, palce prawej ręki również we krwi.

- Cholera - powiedział Artiom, który podobnu- jak ja nie znosił widoku trupów.

- Dwa strzały: pierwszy w pierś, drugi w kark. Wygląda na robotę zawodowca.

- Wygląda - mruknął Artiom.

background image

Przeniosłam wzrok na portret wiszący n.ul kominkiem -dość przeciętny, najwyraźniej dzieło
miejscowego malarza, amatora malowania ze zdjęć za skromne wynagrodzenie.

Na obrazie kobieta (naturalnej wielkości) o blond włosach stała obok wazonu z kwiatami, chyba
niezapominajkami, na pierwszy rzut oka trudno powiedzieć. Niełatwo nazwać ten

obraz portretem, ale podobieństwo do oryginału jednak było… Poza tym kobieta na portrecie miała
na sobie tę samą suknię, w której widziałam ją na przyjęciu.

Popatrzyłam na obraz ze smutkiem i pomyślałam: los znów przynosi mi niespodzianki.

Dziewczyna wspominała, że zostanie zamordowana, i proszę, leży z kulami w piersi i karku.

- Znasz ją? - spytał Artiom, widząc moją minę.

- Widziałyśmy się wczoraj na przyjęciu.

- I dałaś jej swoją wizytówkę?

- Nie. Nie wiem, skąd ją ma, zresztą nie o to chodzi. Dziewczyna powiedziała, że przyszła na
przyjęcie po to, żeby się ze mną spotkać.

- Czego chciała? - zainteresował się Artiom.

- Żebym znalazła zabójcę.

Szczegółowa opowieść zajęła mi dwadzieścia minut. Artiom zmarszczył brwi, a Nowikow

patrzył zaskoczony. Cóż, sama wiedziałam, że cała ta historia brzmi idiotycznie.

- Tak czy inaczej, trzeba znaleźć jej kochanka - podsumowałam. - Czy ktoś z sąsiadów

widywał tu jakiegoś mężczyznę?

- Sąsiedzi twierdzą, że mieszkała sama. Podobno nie widziano, żeby ją ktoś odwiedzał, nawet ona
sama nieczęsto tu bywała, w każdym razie w oknach mieszkania rzadko paliło się

wieczorami światło.

- Interesujące - uznał Artiom. - Czyli miała jeszcze inne mieszkanie - albo to kochanek ma mieszkanie
i tam się spotykali.

- Aha. Ale to jeszcze nie wszystko. Popatrzcie… Nowikow podszedł do ciała, uniósł i odsunął

prawą rękę

dziewczyny; teraz mogliśmy zobaczyć, że na podłodze widniały jakieś znaczki, napisane

background image

krwią.

- Co to jest? - zdumiał się Artiom i przykucnął.

- Próbowała coś napisać.

- Z kulą w karku? - wtrąciłam się.

- Zabójca najpierw strzelił w pierś, może jeszcze żyła, próbowała coś napisać i wtedy on strzelił jej
w kark.

- A napis zostawił? - nie uwierzył Artiom. Przyjrzeliśmy się znaczkom, przypominającym

hieroglify.

- Jakby litera „N”. - Skinęłam głową na pierwszy znaczek.

- A to chyba „P” - wygłosił z kolei Wieszniakow swoją sugestię.

- Na wszelki wypadek skopiowaliśmy je i przenieśliśmy na papier - oznajmił Nowikow,

wskazując głową szafkę przy łóżku. - Wszystko tu obfotografowali, napis też.

- „NP”. - Artiom się zamyślił. - Rzecz jasna, nie jesieni znawcą języka rosyjskiego, ale zdaje się, że
takie słowo nie istnieje.

- To raczej słabo przypomina „N” - zastanawiałam się na głos - ale pozostałych liter nie przypomina
w ogóle, więc to chyba jednak N. A to może być nie „P”, tylko na przykład dwie jedynki rzymskie,
nie?

- No załóżmy. I co to może być?

- Imię oczywiście. - Nowikow wzruszył ramionami. Albo nazwisko zabójcy. Dziewczyna

próbowała ie napiiać, ale nie zdążyła, bo morderca ją zastrzelił.

- Czyli uważasz, że wyglądało to tak: przychodzi morderca, strzela jej w pierś, a potem przygląda
sic, jak ona usiłuje coś napisać?

- Niekoniecznie. - Nowikow westchnął głośno. - Strzela jej w pierś, a potem na przykład czegoś
szuka. Zauważa, że dziewczyna jeszcze żyje, podchodzi i strzela jej prosto

w kark.

- Przy czym te bazgroły nie mają nic wspólnego z jego imieniem - dodał Wieszniakow. - W

przeciwnym razie by ich tu nie zostawił. I teraz możemy sobie tylko zgadywać, co chciała nam
powiedzieć zamordowana.

background image

- Trzeba się najszybciej dowiedzieć, kto był jej kochankiem - przypomniałam. - Kobieta

podejrzewała, że on chce ją zabić. Poza tym mówiła o przygotowywanym przestępstwie, w

którym, jej zdaniem, kochanek wykorzystał ją instrumentalnie.

Mężczyźni popatrzyli na siebie.

- Nic szczególnego się na razie nie wydarzyło. To znaczy, żadnych głośnych zabójstw czy napadów.

- Czyli postanowił się zaasekurować i zamordować ją

wcześniej.

- Normalnie jak w kinie - powiedział Artiom.

- Właśnie - przytaknęłam. - Tak samo idiotycznie: tajemniczy kochanek, nasza rozmowa… I tylko
jedno jest okropne: dziewczyna nie żyje. A to znaczy, że w jej opowieści nie wszystko było fantazją.

- To na pewno - zgodził się Nowikow, wskazując ciało.

Właśnie wsiadałam do samochodu, gdy zadzwonił Dziadek. Byłam pod wrażeniem

zabójstwa, straciłam czujność i odebrałam telefon.

- Gdzie jesteś? - spytał surowo mój starszy towarzysz.

- W pobliżu głównego domu towarowego - odparłam.

- I co cię tam sprowadza o tej porze?

- Trup - burknęłam.

- To ma być żart? - Podniósł głos, choć powinien wiedzieć, że nigdy bym tak żartowała.

- Zamordowali dziewczynę. Tę, którą niedawno poznałam na przyjęciu.

- Kto ją zamordował? Za co?

Tylko Dziadek może zadawać takie pytania… Z przyjemnością posłałabym go do diabła, ale zamiast
tego cierpliwie wyjaśniłam:

- Nie wiem, ale chciałabym się dowiedzieć.

- To znaczy, że jak zwykle chcesz się włączyć do śledztwa? Jeśli tak bardzo interesują cię zabójstwa,
to zacznij pracować w milicji. Oni codziennie mają jakieś trupy…

background image

Jasna sprawa: Dziadek nie doszedł jeszcze do siebie po niedawnym spotkaniu z Tagajewem i teraz
wyładowywał złość na mnie, czepiając się wszystkiego.

- Ta dziewczyna mnie zaintrygowała. Poza tym wspomi nała o planowanym przestępstwie…

- Krótko mówiąc, twojemu Wieszniakowowi nie chce się pracować, i on jak zawsze…

- A co tu ma do rzeczy Wieszniakow? - obraziłam się w imieniu przyjaciela.

- Mogłabyś wreszcie zająć się swoimi obowiązkami - ryknął Dziadek i wyłączył się.

Pojechałam do domu, ale wcale nie myślałam o rozmowie z Dziadkiem, tylko o dziewczynie, o jej
słowach i literach, które zdołała napisać własną krwią. W sumie Dziadek ma rację, to nie moja
sprawa, niech Nowikow główkuje, kto ją zabił i za co… Ale myślami ciągle wracałam do tego, co
powiedziała na przyjęciu. Tak, wygląda na to, że nie odczepię się już od tej sprawy.

O dziesiątej rano zadzwonił Wieszniakow, a ja, jak zwykle

o tej porze, widziałam świat w czarnych barwach. Każdego ranka czuję się okropnie i tylko obecność
Saszki pozwala mi pogodzić się z rzeczywistością i własnym istnieniem. Właśnie wróciliśmy ze
spaceru, patrzyłam w okno, piłam kawę i próbowałam odpowiedzieć sobie na

pytanie: po co właściwie przychodzimy na ten świat?, co, jak wiadomo, jest zajęciem głupim i
pozbawionym perspektyw. Jednym słowem, Artiom , wybrał sobie nie najlepszy moment na

to, żeby zadzwonić.

- Chcesz usłyszeć nowinę? - zapytał dziarskim głosem.

- Nie - odparłam.

- A czemu? - zdumiał się Wieszniakow.

- Bo jeszcze nigdy nie miałeś dla mnie żadnych dobrych

nowin.

- A dziś właśnie mam: zostałem przedstawiony do awansu. Słyszysz, Olga? Dają mi

podpułkownika! Już myślałem, że nie dożyję, a tu popatrz, jak wyszło.

- Nareszcie! - zawołałam. - Bo już mi obrzydło twoje

jęczenie.

- Należałoby to opić, bo jeszcze pagony się rozeschną.

- Najpierw je dostań, a potem będziemy opijać.

background image

- Ale ty jesteś wredna - wyjęczał. -Jak sama masz parszywy humor, to od razu musisz go

zepsuć innym?

- To po co dzwonisz o tej porze, przecież wiesz, że możesz oberwać?

- Bo sobie właśnie czytałem… Mamy już wyniki sekcji zwłok. Pierwszy strzał był w serce i
dziewczyna umarła od razu. A potem kontrolny, w kark. Kumasz?

- Czyli nie mogła napisać nic na podłodze. Mam rację?

- Tak jest. Facet, albo babka, bo tak też mogło być, strzelił, a potem z jakiegoś powodu przełożył
ciało, umoczył jej palce we krwi, nagryzmolił coś na parkiecie, i strzelił poraz drugi. Zbędna
ostrożność. Ktoś sobie stroi żarty.

- Myślisz, że to psychopata? Że te gryzmoły nic nie znaczą?

- Może to coś w rodzaju wizytówki. Skąd mogę wiedzieć, co sobie myśli taki świr? Jedno

wiem na pewno: zn-powiada się ciężka sprawa. Za dużo tu tego wszystkiego namotane…

- A co mówią sąsiedzi?

- To samo co wczoraj: żyła sobie cicho i spokojnie, jeśli nawet przychodzili jacyś goście, to nikogo
konkretnego wskazać nie mogą. Żadnych krewnych. W każdym razie nikt się nie

zjawiał. Na razie mamy o dziewczynie bardzo ogólne wiadomości, ale może coś jeszcze

znajdziemy. Ja kontroluję proces jako bezpośredni przełożony. - Zaśmiał się i dodał: - Lepiej od razu
pod moim czujnym kierownictwem, niż czekać na to, co nawywijasz.

- A z jakiej racji miałabym coś robić? - zdumiałam się.

- Chcesz powiedzieć, że będziesz spokojnie stała z boku? Akurat ci uwierzę. A właśnie, w szufladzie
biurka znaleźliśmy komplet kluczy niepasujących ani do mieszkania, ani do

niczego w mieszkaniu. Jestem pewien, że miała jeszcze jedno lokum i pewnie właśnie tam

spotykała się ze swoim kochankiem…

Artiom pożegnał się ze mną, a ja zebrałam się szybko i pojechałam do redakcji gazety

„Metronom”. Jeśli wierzyć ochroniarzom, Swietłana przyszła na przyjęcie w towarzystwie
właściciela gazety, nie od rzeczy więc byłoby z nim porozmawiać. Delikatnie mówiąc,

Jachontow był wrednym, śliskim typem. Pomyślałam o czekającej mnie rozmowie i

background image

skrzywiłam się - bardzo wątpiłam, żeby właściciel „Metronomu” był owym tajemniczym
kochankiem.

Przede wszystkim nic mnie z nim nie łączyło, więc prośba Swietłany, żeby zemścić się za mnie i za
siebie, traciłaby sens. Co prawda kilka razy w gazetce Jachontowa ukazywały się paszkwile na mój
temat, że niby piję i urządzam pijackie burdy, a moi przyjaciele to sama mafia i bandyci… ale kto by
tam zwracał uwagę na takie głupoty? Uważałam Jachontowa za tchórza, nikczemnika i człowieka
małodusznego, raczej niezdolnego do rozpalenia w kobiecie żaru namiętności, graniczącej z
poświęceniem. Chociaż, kto wie… Redakcja „Metronomu”

mieściła się w byłym akademiku, nieopodal wieży telewizyjnej. Masywne drzwi wyłożone

drewnem prowadziły z ogólnego holu do długiego korytarza, gdzie panowała podejrzana

cisza. Namalowana na ścianie strzałka wskazywała kierunek, na drzwiach widniały tabliczki, za
drzwiami cisza. Gdy zaczęłam już wątpić, że w ogóle znajdę tu jakieś rozumne życie,

otworzyły się drzwi i ujrzałam młodego człowieka o miłej aparycji, ubranego w gruby sweter i
kurtkę. Już miał mnie ominąć, ale zerknął na moją twarz, znieruchomiał i uśmiechnął się niepewnie.
Może ktoś lubi, gdy ludzie reagują tak na jego widok, ja na pewno nie. Usiłując się tym nie
przejmować, uznałam, że chłopak po prostu osłupiał na widok mojej urody.

- Dzień dobry - powiedział z uśmiechem. - Mogę pani w czymś pomóc?

- Owszem. Szukam Jachontowa.

- Cały czas prosto tym korytarzem. A po co on pani? - Chłopak uśmiechnął się szeroko, a ja straciłam
ochotę na wygłaszanie kąśliwych uwag.

- A jak pan myśli?

- Jeśli chce mu pani obić gębę, to chciałbym przy tym być.

- A jest za co?

- No… pisze o pani różne świństwa… to znaczy, nie on sam…

- Tylko pan? - podsunęłam.

- Ależ skąd, co pani… - Mężczyzna się speszył, a ja pomachałam mu na pożegnanie i

skierowałam się korytarzem do drzwi z tabliczką „Jachontow W.P.”.

Pamiętając o dobrych manierach, najpierw zapukałam do drzwi, a dopiero potem je pchnęłam.

W przestronnym pomieszczeniu przy komputerze siedziała niemłoda kobieta. Podniosła

background image

głowę i chyba mnie poznała, bo na jej twarzy odmalował się niepokój - może tak jak chłopak uznała,
że chcę pobić jej pracodawcę? Skąd ludziom przychodzą do głowy takie rzeczy?

- Pani… - zaczęła, wstając.

- Do pana Jachontowa - oznajmiłam z czarującym uśmiechem.

-Jedną chwileczkę… - Dama pobiegła do drzwi z prawej strony i zniknęła za nimi na chwilę. -

Proszę - powiedziała zjawiając się znowu.

Weszłam do gabinetu i ujrzałam Waldemara PiotrOwicza, który na mój widok wyszedł zza

biurka i podszedł w moją stronę.

- Cieszę się, bardzo się cieszę, że panią widzę, szanowna Olgo Siergiejewna… - zaśpiewał

słodko Jachontow i nawet pocałował mnie w rękę.

Uśmiechnęłam się, dając do zrozumienia, że doceniam jego starania.

Jachontow był niewysokim facecikiem z wielkim brzuchem, przez co przypominał beczkę

piwa. Gardził garniturami, nosił wytarte dżinsy i koszule bez kołnierzyka oraz

buty na wyższym obcasie. Miał brodę, wspaniałe wąsy a la Mikołaj II, do tego kolczyk w

jednym uchu i włosy zebrane w cienki kucyk. Wszystko razem wyglądało wyjątkowo

idiotycznie. Wysokie czoło, potężna łysina i małe, złośliwe oczka sprawiały, że na widok Jachontowa
człowiek od razu przypominał sobie określenie „łajdak” - i mniej więcej tak właśnie było.

- Niechże pani siada - powiedział łagodnie. Usiadłam na krześle i wygłosiłam:

- Sprowadza mnie do pana szalenie nieprzyjemna sprawa.

- Tylko proszę nie mówić, że w jakiś sposób wyrządziliśmy przykrość szanownemu panu

Kondratiewowi!

- Pan Kondratiew nie czytuje takiego badziewia jak pańska gazeta - oznajmiłam. Myślałam, że
Jachontow się obrazi, ale on tylko się zaśmiał, złożył ręce na brzuchu i popatrzył na mnie jak dobry
wujaszek na nierozumne dziecię. - Wczoraj wieczorem została zamordowana

Swiet-łana Giennadijewna Ługańska - mówiłam dalej.

Na jego ustach nadal błądził uśmiech, ale w oczach pojawił się niepokój.

background image

- I właśnie w tej sprawie przychodzi pani do mnie?

- zdumiał się. - Oczywiście, że nasza gazeta zawsze stara się rzucać światło… Czyżby to morderstwo
było z jakiegoś powodu niezwykłe? A może milicja potrzebuje naszej pomocy?

- Był pan wczoraj z panią Ługańska na bankiecie. Nie wiem, jak sprawa pomocy, ale ten fakt na
pewno milicję zainteresuje.

- Chwileczkę, skąd myśl, że…

- Zaproszenie było dla dwóch osób i weszliście na jedno

- przerwałam mu. Nie miałam pewności, skoro Ritka po

wiedziała „podobno”, ale reakcja Jachontowa utwierdziła mnie w przekonaniu, że ochrona się nie
myliła. Patrzył na mnie z niepokojem, wiercąc się w swoim fotelu.

- Świetny pretekst, żeby mnie pogrążyć - wymamrotał, zerkając na mnie spode łba. - Wiem, że dla
pewnych osób jestem niewygodny…

- Niechże pan przestanie, Waldemarze Piotrowiczu. - Machnęłam ręką. - Pański brukowiec

wypisuje draństwa, ale nikt nie traktuje pana poważnie, niech więc pan nic zgrywa dysydenta.

Proszę mi lepiej opowiedzieć o Swietła-nie. Wszystko, co pan wie.

- Ależ ja nic o niej nie wiem - oburzył się. - Nawet jt-j nie znam, to znaczy znam ją bardzo słabo…

Kolejna właściwość życia w naszym mieście: Jachoniow świetnie wie, że tak naprawdę nie

mam prawa zadawać mu takich pytań, ale ma też świadomość, że jestem zaufanym

człowiekiem Dziadka, który ma gdzieś cudze prawa. Na powierzonym mu terytorium

wszyscy grają według jego reguł, a jak ktoś zacznie brykać, to może od razu pójść się utopić -

po co ma się męczyć. Przed glinami Jachontow by się stawiał, mówił, że jest właścicielem
niezależnej gazety, demokratą i legalistą, ale przede mną nie zaryzykuje tego byłam pewna.

- Niech pan opowie ze szczegółami, kiedy się poznali ście, kto was poznał…

- Olgo Siergiejewna, zapewne pani wie, że jestem wolnym człowiekiem…

- Wiem, że jest pan kobieciarzem, jeśli o to panu chodzi, ale bez względu na to, z iloma kobietami
utrzymuje pan kontakty, powinien pan pamiętać, kiedy i w jakich okolicznościach poznał pan
Swietłanę.

- No dobrze… Poznała nas moja przyjaciółka, mniej więcej miesiąc temu. Mieliśmy się

background image

spotkać, zadzwoniłem, a ona prosiła, żeby przyjechać do kawiarni, gdzie była z przyjaciółką.

Przyjechałem i tam poznała mnie z Ługańską… ze Swietłaną…

- I co było dalej? -Nic.

- Jak to nic, skoro na bankiecie byliście razem?

- Kiedy dostałem zaproszenie, powiedziałem o tym przyjaciółce…

- Ta przyjaciółka ma jakieś nazwisko?

- Olgo Siergiejewna… - zaczął, ale po chwili wahania kontynuował: - Nina Juriewna

Iwanowa, pracuje w naszej księgowości. Chciała pójść ze mną, nawet kupiła sukienkę…

Osobiście zawsze jestem rad, gdy mogę sprawić kobiecie przyjemność… Przyjechałem po nią, a
Nina oznajmia, że ze mną nie pojedzie, i prosi, żeby wziąć przyjaciółkę. Powiedziałem, że
zwariowała, ale ona tak usilnie prosiła, że w końcu się zgodziłem i pojechałem z tą

dziewczyną. Idiotyczna sytuacja.

- Ługańską jakoś to wyjaśniła?

- Twierdziła, że przez całe życie marzyła, żeby pójść na takie przyjęcie. Przyznaję, że to wyjaśnienie
wydało mi się niepoważne. Nawet pomyślałem, że może przedsiębiorcza

dziewczyna chce mnie bliżej poznać, ale potem okazało się, że liczyła jedynie na spotkanie ze swoim
kochankiem. Zapewne ją zostawił, może unikał spotkań, no to wpadła na taki

romantyczny pomysł…

- To Swietłana powiedziała panu o kochanku? - zapytałam spokojnie.

- Niechże pani da spokój, po co miała mi mówić takie rzeczy? Jak tylko Tagajew wszedł…

- Chce pan przez to powiedzieć, że Tagajew jesi jej kochankiem?

Jachontow wystraszył się nagle.

- No… pożerała go wzrokiem i jak tylko został sam, to poleciała do niego w te pędy. Proszę
posłuchać, wcale nie mówię, że on jest jej kochankiem - zdenerwował się Jachontow. - Wcale nie.
Nie mam zwyczaju obmawiać ludzi. Ale naprawdę ją interesował… O panią też

wypytywała. Bite dwie godziny zadawała pytania.

Waldemar Piotrowicz był najwyraźniej wyjątkowym gadułą, opowiadał o tym wszystkim z

background image

takim żarem, z jakim wypisywał bzdury w swoim brukowcu.

- Na bankiecie? - zapytałam niewinnie.

- Nie, oczywiście, że nie. Jak tylko przyszliśmy, to od razu próbowała się ode mnie uwolnić, potem
zrozumiałem dlaczego, ale wtedy nawet zrobiło mi się przykro.

- Czyli pytała o mnie jeszcze przed bankietem?

- Oczywiście. Jakoś tak z tydzień wcześniej.

- A w jakich okolicznościach?

W tym momencie Jachontow wreszcie zrozumiał, że powiedział mi o czymś, o czym nie miał

najmniejszego zamiaru opowiadać.

- Teraz trudno mi sobie przypomnieć. Zdaje się, że podwoziłem ją kiedyś razem z Niną…

Może wtedy…

- Waldemarze Piotrowiczu - zaczęłam serdecznie - my ślę, że jest pan inteligentnym

człowiekiem…

Jachontow zaczerwienił się, chyba mi nie uwierzył i uznał, że z niego kpię. Słusznie czynił, nie
wierząc mi, ale ja nie drwiłam, ja mu schlebiałam.

- Mówi pan, że widział pan Swietłanę dopiero drugi raz w życiu…

- No dobrze, już dobrze… Załóżmy, że nie drugi. Załóżmy, że chciałem ją poderwać i kilka razy
wyznaczyłem jej spotkanie.

- A ona odwzajemniła to uczucie?

- Właśnie nie… Ale to mnie nie zdziwiło. Gdy zobaczyłem ją z Tagajewem… na bankiecie… -

dodał szybko, ale nie brzmiało to wiarygodnie.

Uśmiechnęłam się, on westchnął i przewrócił oczami, a ja postanowiłam wytoczyć ciężką

artylerię.

- Waldemarze Piotrowiczu, jest pan specjalistą od drobnych świństw - niech się pan nie

krzywi, tak właśnie jest. Ale trzymał się pan reguł gry, przynajmniej do dzisiaj - i dlatego
przymykaliśmy oczy na pańskie świństwa. W końcu ludzie kochają plotki, a gdzie je mają

background image

czytać, jak nie w pańskiej gazecie. Ale jeśli zacznie pan kłamać - dokończyłam surowo - to zamkną
pańską gazetkę w try miga. I świetnie pan o tym wie.

- Nie miałem zamiaru psuć sobie z panią stosunków -powiedział urażony. - Nawet by mi to do głowy
nie przyszło! Dobrze… Widziałem ją z Tagajewem już wcześniej, z tydzień temu, w kawiarni
„Aladyn”. Wstąpiłem tam w porze lunchu, a ona już siedziała z tym typem. Olgo Sier-giejewna, od
razu zastrzegam, że mówię pani to wszystko po przyjacielsku i żadnych oficjalnych zeznań składać
nie będę. Powinna mnie pani zrozumieć. Tagajew… Zresztą zna go pani lepiej niż ja - nie wytrzymał
i nawet mrugnął do mnie.

Miałam wielką ochotę walnąć go w łeb kałamarzem. Kałamarz był malachitowy, ogromny,

zajmował jedną ósmą biurka i na pewno był bardzo ciężki. Jednak mimo wszystko dobrze jest czasem
tłumić swoje pragnienia…

- No więc widział pan Swietłanę z panem Tagajcwem, a gdy na bankiecie do niego podeszła…

- Dosłownie pożerała go wzrokiem i dlatego pomyślałem, że przyszła tam po to, żeby się z nim
spotkać.

- Ale skoro zaledwie tydzień wcześniej siedzieli w kawiarni, to chyba Swietłana nie musiała uciekać
się do takich sztuczek?

- Jeśli chce mnie pani przekonać, że się mylę, to proszę bardzo. Pomyliłem się, Swietłana nawet na
niego nie spojrzała.

- Chcę się jedynie dowiedzieć, jakie wydarzenia poprze dzały jej śmierć, to wszystko.

- A czemu tak właściwie interesuje panią to zabójstwo?

- Istnieją pewnie okoliczności, które powodują, że interesuję się tą sprawą. Czy takie

wyjaśnienie wystarczająco pana satysfakcjonuje?

-Jeśli chce pani znać moją opinię, to związując się z takim typem jak Tagajew, dziewczyna powinna
się liczyć z tym, że będzie miała kłopoty.

- Myśli pan, że to on ją zabił? - Zniżyłam głos do KteptU

- Nie, oczywiście, że nie! Z jakiej racji?

Biedak tak się wystraszył, że aż mi się go zrobiło tal Wstałam, pożegnałam się i wyszłam z gabinetu.
Jaduminw truchtał obok mnie, przez cały czas próbując zajrzeć mi w oczy. Przy drzwiach wreszcie
się pożegnaliśmy.

Korytarz ciągle był tak samo pusty. Drzwi z tabliczką „Księgowość” znalazłam bez trudu; w pokoju
trzy dostojne damy piły herbatę, a na mnie popatrzyły ze znudzonymi minami.

background image

- Nino Juriewna… - zaczęłam, jednocześnie zastanawiając się, która z tych trzech pulchnych kobiet w
podeszłym wieku mogła być przyjaciółką Jachontowa.

Dama z bujną fryzurą oznajmiła:

- Jest na zwolnieniu, przyjdzie najwcześniej w poniedziałek.

Poznanie miejsca zamieszkania Niny Juriewny nie było żadnym problemem. Zadzwoniłam do

Łarionowa, szefa ochrony Dziadka, i poprosiłam o tę informację. Gdy doszłam do

samochodu, Łarionow oddzwonił i podał mi adres.

ja i Łarionow nie znosiliśmy się, ale od pewnego czasu on rozpaczliwie próbował się ze mną
zaprzyjaźnić, choć nie spotkało się to z odzewem z mojej strony. Czasem jednak grzechem byłoby nie
skorzystać z cudzych starań…

Pojechałam do Niny, licząc, że zastanę ją w domu. Nina przyjaźniła się ze Swietą, a kobiety zwykle
się sobie zwierzają, Swieta więc po prostu musiała opowiedzieć jej o swoim

kochanku…

Drzwi otworzyła mi dwudziestokilkuletnia kobieta z grzywą ognistorudych włosów. Miała co
najmniej metr osiemdziesiąt wzrostu - Jachontow pewnie nie sięgał jej nawet do podbródka -

jednak w odróżnieniu od większości długonogich kobiet ta była dorodna, obwód bioder

dochodził chyba do metra, biust był niemierzalny. Nie wiem jak Jachontowowi, ale mnie się
podobała, wyglądała na przystojną i niegłupią.

- Dzień dobry - powitała mnie, zanim zdążyłam otworzyć usta. - Niech pani wejdzie, proszę nie
zdejmować butów, będę dziś sprzątać. Ma pani na imię Olga, tak? Ja jestem Nina. O,

tutaj, proszę. Pokemon dzwonił do mnie, strasznie zdenerwowany, pewnie się boi, żebym

czegoś nie chlapnęła.

- Pokemon to Jachontow? - spytałam, siadając w fotelu.

- Tak, Loszka go tak przezwał, Lisicyn, a potem wszyscy to podchwycili… - Dziewczyna

usiadła na kanapie,

spoważniała i powiedziała cicho: - To prawda, że Swietłanę zamordowano?

- Prawda. - Skinęłam głową.

- To okropne… i pieniądze jej ukradli?

background image

- Niech mi pani opowie o pieniądzach - poprosiłam, czując, że nie przyjechałam tu na darmo.

- No przecież sprzedała samochód, nissan patrol, za trzydzieści kawałków. Został jej po mężu, nie
jeździła nim, ma opla, a nissan jej się nie podobał, za duży. No to sprzedała.

- Kiedy?

- Wspomniała o tym, zanim poszła na przyjęcie. Proponowała mi pieniądze, dwa tysiące

dolarów.

- Za co? - nie zrozumiałam.

- Za zaproszenie. Strasznie chciała pójść na ten bankiet. Mówi do mnie: „Może bym poszła zamiast
ciebie?”. Ja też bardzo chciałam pójść i tak jej powiedziałam, a ona na to: „Chcesz, to dam ci za to
tysiąc dolarów? Albo dwa! Chcesz?”. Zrozumiałam, że zaczyna dostawać świra, i mó wię: „Idź”, a
potem uprosiłam Pokemona.

-Jakie ma pani z nim stosunki? - zapytałam, żeby przy padkiem nie obrazić dziewczyny,

nazywając go jej kochankiem. Moje obawy okazały się słuszne.

- Jakie stosunki? - prychnęła Nina. - Pewnie pani na opowiadał, że ze mną śpi? A to drań! Nic
podobnego! Nie dopuszczam go do siebie na odległość kija od szczotki!

- Wszyscy uważają go za lowelasa. - Uśmiechnęłam się,

- Być może, na świecie nie brak idiotek. Ale te jego opowieści to głównie bujdy. Niech pani weźmie
na przykład mnie. Pracuję w gazecie od pół roku. Kobiety w księgowości są w

podeszłym wieku, a dziewczyny, które pracują jako korespondentki, już podrywał, no to od razu
zaczął

podjeżdżać do mnie. Nie chciałam się z nim kłócić, ale nie dopuszczałam go zbyt blisko.

Pomyślałam, że wytrzymam, póki się da, i albo jemu się znudzi i odczepi się, albo mnie się znudzi i
odejdę. On się oczywiście puszył, opowiadał ciągle, jaki to jest wspaniały, a już z tym zaproszeniem
to ze dwadzieścia razy powiedział, jak go władza szanuje. A przecież

dokładnie wiem, że wyprosił je od byłej żony, ona pracuje w administracji.

- Długo zna pani Swietłanę? - wróciłam do głównego tematu.

- Nie, miesiąc, nie dłużej. Poznałyśmy się u fryzjera, siedziałyśmy i czekałyśmy, farbując włosy, i
zaczęłyśmy rozmawiać - o paznokciach. Ona skarżyła się na swoje, że się łamią, a moje jej się
bardzo spodobały. - Nina z dumą pokazała swoje dłonie. - Tipsy. Super, prawda?

background image

Swietłanie się podobały, więc powiedziałam, że mogę jej dać namiar na moich mistrzów,

umówiłyśmy się, ona mnie zaprosiła do kawiarni, pogadałyśmy. Niegłupia dziewczyna i było jej nie-
lekko, zmarł jej mąż. Nie miałam nic przeciwko temu, żeby się z nią spotkać i

poplotkować, ale widywałyśmy się rzadko, wiadomo, praca, to, tamto… A potem zobaczyła
Pokemona i zainteresowała się gazetą… To znaczy, już wcześniej się interesowała, jak tylko
powiedziałam, gdzie pracuję. A co tu może być interesującego, zwłaszcza w księgowości?

Ale Po-kemon się nią zachwycił, a mnie też dobrze - przynajmniej mnie za kolana nie łapie.

Zaczął zalecać się do Swiettany, a mnie w to graj, odczepił się ode mnie, ale wątpiłam, żeby mu coś
wyszło z tych zalotów. Swietka była ładna, przy forsie i niegłupia, a Pokemon to gaduła z dziurami w
kieszeniach. Żeby bezinteresownie związać się z takim strachem na

wróble, to trzeba chyba bardzo kochać dziennikarstwo…

No a potem Swieta przyszła do mnie - właśnie wybierałam się na bankiet, nawet sukienkę

sobie kupiłam. Gdy usłyszała

o tym bankiecie, to tak się zamyśliła, a potem mówi: „A czy mogłabym pójść zamiast

ciebie?”. I zaproponowała mi pieniądze, zresztą już pani mówiłam. No i tak… Zrozumiałam, że to
dla niej bardzo ważne, no to się zgodziłam. Tylko niech pani nie myśli, że ja dla pieniędzy. A ona
podarowała mi pierścionek! Zdjęła z palca i mi daje, nie chciałam wziąć, a ona mówi: „Jesteś
dobrym człowiekiem, Nino, pomogłaś mi, weź, nie obrażaj mnie”. I zostawiła go na stole. I co ja
mam teraz z nim zrobić? Zanieść na milicję?

- Myślę, że może go pani spokojnie nosić jako pamiątkę po Swietłanie. - Wzruszyłam

ramionami. - Nie opowiadała pani o swoich przyjaciołach?

- Nie. Widzi pani, ona w ogóle niespecjalnie mi się zwierzała, powiedziała tylko, że jej mąż zmarł.
Mieszkali w Moskwie, a po jego śmierci przeniosła się tutaj, że niby ma tu jakichś krewnych. Aż się
zdziwiłam, bo przecież ludzie raczej nie walą do nas z Moskwy tłumami… I mieszkanie miała wcale
nie jakieś super, byłam raz, a przecież mąż niby to zostawił jej pieniądze. I tak sobie pomyślałam,

mąż nie umarł, tylko go zabili, a ona wyjechała ze stolicy.

No i teraz była sama. Koszmar.

-Jakie mieszkanie ma pani na myśli? - spytałam, pamiętając, że Swietłana mogła mieć dwa
mieszkania.

- Na Jamskiej… nie pamiętam adresu - stropiła się Nina.

background image

Zadałam jeszcze kilka pytań i pożegnałam się, Najwyraźniej Swietłana faktycznie

interesowała się mną

i włożyła dużo wysiłku w to, żeby znaleźć się na przyjęciu. Mojego telefonu w książce

telefonicznej nie ma, dopaść

mnie w pracy nie było łatwo, dlatego Swieta postanowiła wykorzystać cudze zaproszenie i na
bankiecie spotkała się ze mną, a przy okazji z Tagajewem. Nie wiem, czy pożerała go

wzrokiem, czy nie, ale na pewno z nim rozmawiała. Z rozmowy wynikało, że znali się już

wcześniej - byli na „ty”, a Tagajew nawet ją przed czymś ostrzegał.

Mimo tego, co mówił Jachontow, jakoś nie bardzo wierzyłam, że to Tagajew jest tym

kochankiem. Jakie przestępstwo miałby zmyślać? Do kobiet TT ma specyficzny stosunek i

nie ma zwyczaju wyznawać im miłości, chociaż tu akurat pewności nie ma, mnie na przykład
wyznał… Ale jeśli chodzi o kandydaturę Tagajewa na mordercę, to nie robiłam sobie nadziei -

wprawdzie to skomplikowany facet i jego kontakty ze światem przestępczym są powszechnie znane,
ale jakoś nie potrafiłam sobie wyobrazić, żeby z zimną krwią zastrzelił kobietę, z którą przedtem
spał. Wybrałam numer Wieszniakowa.

- Artiom, podobno Ługańska niedawno sprzedała nissa-na za trzydzieści lysięcy dolarów.

- W domu nic znaleziono żadnych pieniędzy, ale mogła je trzymać w banku… Zajrzyj do

mnie, mamy tu coś o niej.

Artiom siedział w swoim gabinecie i chyba już czuł się pułkownikiem. W każdym razie na

jego twarzy malowało się zadowolenie i na mój widok nie zaczął jęczeć, że to kolejna sprawa nie do
rozwiązania i tak dalej w tym duchu. Uśmiechnęłam się dziarsko i usłyszałam

komplement, którego absolutnie się nie spodziewałam.

- Ładnie wyglądasz - wygłosił, a ja spojrzałam na niego podejrzliwie. - No co? - obraził się Artiom.
- Naprawdę

ładnie wyglądasz. Powiedziałbym nawet - wspaniale. Przeglądasz się czasem w lustrze?

- Owszem. - Skinęłam głową i usiadłam naprzeciwko.

- I co widzisz?

background image

- Siebie, rzecz jasna. Na szczęście jeszcze nic mi się nie zwiduje. Dopiero jak ciebie

zobaczę…

- Szczerze mówiąc, jesteś piękną młodą kobietą. Każdy ci to powie.

- I co dalej? Zaproponujesz mi swoją rękę i serce? - Skrzywiłam się.

- Zaproponowałbym - odparł Artiom - nawet mimo pewnych niedoskonałości charakteru.

Powiedziałem pewnych… nieznaczących - dodał szybko. - Gdybym tylko nie był żonaty. Ale
chciałem cię zapytać: czy naprawdę w całym mieście nie ma faceta, za którego warto byłoby wyjść
za mąż?

- Są. Nawet dwaj - i obaj żonaci.

- Ten drugi to niby Lalin? - prychnął Artiom. - Że też ci nie wstyd tak bezczelnie kłamać…

Nie wyszłabyś ani za mnie, ani za Lalina. Pleciesz, byle pleść, a ja mówię powti nie.

Dziewczyna powinna wyjść za mąż i ja, jako przyi.K iel, jestem zaniepokojony twoim stanem
cywilnym. A jtk nie chcesz wyjść za mąż, to chociaż idź do pracy. Na przykład do nas, roboty mamy
po uszy, a u Dziadka to tylko

- Ludzie pracują dla pieniędzy - przerwałam mu nie uprzejmie. - A po co mi pieniądze? Brak mi
fantazji, Żeby je wydawać.

- Właśnie. Dostrzegam w tym krzyczącą niesprawiedliwość. Ja na przykład, gdybym miał

takie pieniądze…

- Ty też nie masz fantazji.

Wieszniakow zamrugał oczami i spytał obrażony:

- Dlaczego niby? Mam.

- Dobrze, załóżmy, że jeszcze dziś dostałbyś pół miliona

dolarów. I co?

- Już widzę tego głupiego, który dałby mi taką forsę. - Artiom uśmiechnął się. - Kupiłbym samochód.
Dobry. Żeby się nie psuł.

- Wszystkie wózki się psują. A potem?

- No… zmieniłbym mieszkanie na lepsze…

background image

- Śmiało, dalej, masz jeszcze trzysta tysięcy.

- No… resztę oddałbym żonie, ona szybko puściłaby je

z wiatrem.

- No i gdzie twoja fantazja? - zapytałam złośliwie.

- Słusznie mówią mądrzy ludzie: pieniądze szczęścia nie dają. - Artiom stęknął błazeńsko i podsunął
mi teczkę. -Ale wróćmy do naszej sprawy - w końcu jeszcze nie dali mi

podpułkownika. A więc tak: Ługańska Swietłana Giennadi-jewna, z domu Mokiejewa,

urodzona w Woroneżu, dziesięć lat temu przeprowadziła się do nas, zaczęła się uczyć w

szkole ekonomicznej, gdzie wytrwała jeden semestr. Pracowała jako kelnerka w restauracji

„Pingwin”, może pamiętasz, była taka spelunka, zbierała się tam cała chuliganeria zachodniej
dzielnicy. Ługańska dwukrotnie zatrzymywała milicja: za pierwszym razem była podejrzana o
rozprowadzanie narkotyków, za drugim o prostytucję, w obu wypadkach puszczono ją z

braku dowodów. Nowikow rozmawiał z facetami, który kiedyś pracowali w tamtym rejonie,

ale nie pamiętają jej. „Pingwin” spłonął siedem lat temu i nie wiadomo, gdzie zbiera się teraz
tamtejsza publika. Rzecz jasna knajpa nie spłonęła tak po prostu, lecz w efekcie bandyckich
porachunków. Ługańska straciła pracę i wyjechała do Moskwy. Co tam robiła, nie wiadomo, ale pięć
lat

temu wyszła za mąż. Żeby tak wszystkie dziewczyny miały tyle szczęścia… Mąż był

człowiekiem w podeszłym wieku, przy forsie i na stanowisku, deputowany i biznesmen. Co

najważniejsze, długo nie pożył, po trzech latach Ługańska została wdową.

- Może go kochała?

- A czy ja mówię, że nie? Pochowała męża, pomieszkała sama i osiem miesięcy później

przeniosła się do naszego miasta.

- Mąż umarł sam czy ktoś mu pomógł?

- Rak płuc.

- Znaleźliście to drugie mieszkanie Ługańskiej?

- Na razie nie. Poza tym może to wcale nie jej mieszkanie, może to kochanek zostawił jej klucze?

background image

- Rozumiem, że o kochanku też jeszcze nic nie wiadomo? - Spochmurniałam.

Wieszniakow rozłożył ręce.

- Dziewczyna mieszkała sama, nigdzie nie pracowała…

- Co ona w ogóle robiła w naszym mieście?

- O to właśnie chodzi. Przyjeżdża bogata dziewczyna z Moskwy, żyje cicho jak mysz pod

miotłą, potem przychodzi na bankiet, opowiada ci o kochanku, który ma zamiar ją zabić,

uprzednio popełniając przestępstwo, i wkrótce po tem faktycznie zostaje zamordowana. No i jak to
wygląda?

- Jak amerykański thriller.

- Moim zdaniem trzeba pogrzebać w Moskwie. Tam się wszystko zaczęło.

- Chcesz powiedzieć, że Ługańska uciekła tu przed kłopotami, ale kłopoty ją znalazły?

- Bardzo możliwe, że przestępstwo, o którym mówiła, już zostało popełnione, ale nie u nas, tylko w
stolicy.

- A co tam w stolicy? - zaniepokoiłam się.

- Skąd mogę wiedzieć? Może kogoś stuknęli.

- Zadzwoń do skarbówki, jestem pewna, że dziewczyna miała jeszcze jedno mieszkanie.

- Opowiedz mi o tym! - zdenerwował się Wieszniakow. - Jeśli miała, to je znajdziemy.

Napijesz się piwa?

- A co, masz?

- Nie, ale za rogiem jest bar. Proponuję dokończyć to wróżenie z fusów w bardziej

sprzyjającej atmosferze.

Skinęłam głową - i tak nie miałam innych planów.

Idąc do baru, przypomniałam sobie o Lalinie - jak już pić, to we trójkę. Wieszniakow poparł

mój pomysł, ale wyraził wątpliwość, czy Lalinowi uda się o tej porze wyrwać z biura. Jak się
okazało, nie miał racji. Lalin wprawdzie podszedł z rezerwą do naszego zaproszenia,

podejrzewając, że po raz kolejny chcemy go wpakować w jakieś problemy, ale obiecał

background image

przybyć za pół godziny.

Ja i Artiom zdążyliśmy zająć miejsca i złożyć zamówienie (było dużo ludzi i musieliśmy

czekać), gdy zjawił się nasz towarzysz. Lalin szedł dziarskim krokiem, uśmiechając się

promiennie - kurtka rozpięta, pod pachą paczka, w której, jak się okazało, była suszona ryba.

Nasze szczęście nie miało granic. Napiliśmy się piwa, zjedliśmy rybkę, powiedzieliśmy kilka
ciepłych słów o rosyjskiej piłce nożnej (nie miałam zbyt wiele do powiedzenia, więc głównie
milczałam), płynnie przeszliśmy na zdrowie Dziadka i kampanię przedwyborczą, a potem

zaczęliśmy zerkać na zegarki - najwyższa pora się rozejść. W końcu Lalin nie wytrzymał.

- No i co? - spytał niezadowolony. - Długo jeszcze będziecie ściemniać? Po co mnie

wezwaliście?

Na naszych twarzach pojawiło się cierpienie.

- Słyszałaś? - spytał Wieszniakow zbolałym głosem.

- Słyszałam. - Westchnęłam. - Oto, co dzieje się z człowiekiem w firmie ochroniarskiej.

Ludzie do niego z sercem na dłoni, po przyjacielsku, a on…

- Tacy z was przyjaciele, że wrogów już nie potrzebuje. Skoro znów się razem szlajacie, to znaczy, że
pojawił się trup. Zgadłem?

- Tak… - potaknęliśmy zgodnie.

- A jeśli tak - ciągnął Lalin - to znaczy, że czegoś ode mnie chcecie.

Rozpaczliwie pokręciliśmy głowami, a potem ja powiedziałam nieśmiało:

- Masz jeszcze kontakty w Moskwie?

- Przecież wiesz, że tak. I co?

- Dobrze byłoby dowiedzieć się czegoś o pewnej kobia ie

- Kobieta jest w kostnicy?

- Owszem.

- Jasna sprawa - prychnął Lalin. - Mówcie.

Gdy najpierw opowiedziałam mu o swoim spotkaniu ze Swietłaną, Lalin pokręcił głową.

background image

- Że też ty zawsze musisz pchać się tam, gdzie nie trzeba… A ty po co się w to pakujesz? -

zwrócił się do Artioma. - To sprawa Nowikowa, niech on szuka zabójcy. Tak, garbatego tylko mogiła
wyprostuje… - dokończył, mając na myśli nasze dążenie dotarcia do prawdy.

- Oficjalne zapytanie do Moskwy już wysłaliśmy odezwał się Wieszniakow. - Ale sam

rozumiesz…

- A co tam z tym napisem na parkiecie? zapytał Oleg. Lubił namawiać nas, żebyśmy nie

pchali nosa w nie swoje sprawy, ale w kwestii docierania do prawdy sam wcale nie był

lepszy.

- Wygląda na to, że ktoś sobie z nami pogrywa. Dziewczyna nie mogła nic napisać,

najwyraźniej to zabójca pragnął zostawić autograf, pisany jej ręką. - Artiom położył na stole zdjęcie
przedstawiające krwawe bazgrały.

- Myślimy, że to inicjały - wtrąciłam się. - Pierwsza litera to jakby N, ale szczerze mówiąc, w ogóle
niczego nie przypomina.

- Może to jakiś symbol? - podsunął Artiom. - Albo hie-

roglif?

Lalin oglądał zdjęcie, marszcząc czoło.

- A nie przyszło wam do głowy, że odpowiedź może być znacznie prostsza? - zapytał.

Spojrzeliśmy na siebie, potem na niego. - To - wskazał palcem pierwszy znaczek - to może być liczba
„dwa”. Może?

- No…

- A to - sześć. Weźcie pod uwagę, że obie cyfry zostały napisane niedbale i bez odrywania ręki,
zakrwawionym palcem na parkiecie.

- Dwadzieścia sześć - powiedział Artiom, patrząc na zdjęcie. - A tu wcale nie „P” i nie „II”, jak
sądziliśmy, tylko jedenaście. Tak? I co mamy w efekcie? 2611. Jakiś kod?

- Albo data - dorzuciłam. - Dwudziesty szósty jedenasty, czyli dwudziesty szósty listopada.

- Data ewentualnego przestępstwa? A co dzisiaj mamy? Zostało mało czasu…

- Stop - przerwał Lalin. - Mówicie, że dziewczyna nie mogła tego napisać, że zrobił to

background image

zabójca. Pytanie - po co?

- Zabójca uprzedza o szykowanym przez siebie przestępstwie? - zdziwiłam się. - Bzdura.

- Słusznie. Ale napisał to w jakimś celu, o coś mu chodziło. Może liczył na jakąś waszą reakcję.
Tylko jaką?

Rzecz jasna, nie doszliśmy do żadnych sensownych wniosków. Utknęliśmy na tym, że

zabójca zostawił napis w jakimś celu, jeśli tylko nie był świrem, który lubi mai id ludziom w głowie.
Oczywiście to nie musiała być wcale data, tylko właśnie kod, numer rachunku albo Bóg wir co
jeszcze. Jedno było pewne: zabójca dawał nam podpowiedz, czyli zapraszał do

swojej gry. Jednym słowem - psychopata. Od dawna mam alergię na psychopatów i dlatego

wcale nie ucieszyły mnie otwierające się przed nami perspektywy.

Do swojego domu dotarłam koło siódmej wieczorem i zobaczyłam, że w salonie pali się

światło. To jeszcze o niczym nie świadczyło, często włączam Saszce światło i telewizor…

Chociaż może robię to też dla siebie - przyjemna iluzja, że ktoś czeka na mnie w domu.

Zresztą Saszka przecież naprawdę czeka.

Wjechałam do garażu, weszłam do holu i przelotnie zdziwiłam się, że pies nie wybiegł mi na
spotkanie. Pomyślałam, że może się obraził, skoro zostawiłam go samego przez cały dzień…

Weszłam do pokoju i od razu wszystko stało się jasne: w fotelu siedział rozwalony Tagajew i gapił
się w telewizor, a Saszka drzemał mu na kolanach. Idylla. Jedno mnie tylko ucieszyło: że Tagajew
nałożył kapcie, czyli nie zapomniał ustalonych przeze mnie reguł.

Słysząc kroki, Saszka podniósł głowę, popatrzył na mnie i odwrócił się zawstydzony. Swego czasu
byłam zazdrosna, że woli siedzieć z Tagajewem niż ze mną, i pocieszałam się myślą, że po prostu
brak mu męskiego towarzystw.!. Saszka szczeknął nieśmiało, Tagajew odwrócił się.

- Cześć - powiedział z uśmiechem.

- To nie dom, tylko dworzec kolejowy - burknęłam z chmurną miną.

Złościłam się głównie na Saszkę, ale przy okazji oberwało się Tagajewowi. Timur postawił

psa na podłodze i oznajmił:

- Musimy pogadać.

- Na stojąco? - burknęłam.

background image

Znów się uśmiechnął i usiadł w fotelu. Trzeba przyznać, że był wobec mnie wyjątkowo

cierpliwy. Nie żebym tego nie doceniała, ale jednocześnie bardzo mnie to drażniło.

Usiadłam w fotelu. Saszka podszedł i zaczął ocierać się

o moje nogi. Zignorowałam te próby podlizania się, całkowicie koncentrując się na

Tagajewie.

- Masz klucze od mojego mieszkania? - zaczęłam srogo. Uśmiechnął się, a ja westchnęłam. -

Ach, no tak, przecież zamki to dla ciebie żaden problem. Trudno pozbyć się starych

nawyków…

- Wybacz - poprosił. - Powinienem był zadzwonić i spytać, czy mogę przyjechać. Obiecuję, że
więcej nie zjawię się bez zaproszenia. Może tak być?

- Może. - Skinęłam głową. - Czemu zawdzięczam twoją wizytę?

- No przecież wiesz. - Uśmiechnął się znowu, tym razem łagodnie, a nawet pobłażliwie. -

Zamordowano Swietłanę. Widziałaś, jak rozmawiałem z nią na przyjęciu. No więc chciałem

powiedzieć, że nie mam nic wspólnego z jej śmiercią. Nic - powtórzył. - Postanowiłem z tobą
porozmawiać

i odpowiedzieć na ewentualne pytania, żebyś o mnie źle nie myślała.

- Dlaczego miałabym źle o tobie myśleć? - zdumiałam się. Timur znów się uśmiechnął, a ja dodałam
złośliwie: - To bardzo miło z twojej strony, że próbujesz ułatwić mi życie.

- Czy mógłbym wiedzieć, z jakiego powodu Dziadka zainteresowało to zabójstwo? - zapytał

Timur.

- Dziadka? - Uniosłam brwi.

- Aha, więc to twoja inicjatywa. A czemu ciebie zaintrygowała jej śmierć?

Nie widziałam powodów, dla których miałabym ukrywać okoliczności poznania Swietłany.

- To bardzo romantyczna historia - zaczęłam, siadając wygodniej. - Otóż na przyjęciu

podeszła do mnie dziewczyna i oznajmiła, że jej kochanek chce ją zabić, a potem poprosiła mnie o
pomoc. Moja pomoc miałaby wyglądać tak: znajdę jej zabójcę i wsadzę go za kratki.

background image

- Interesujące. Może miała problemy ze zdrowiem? Mam na myśli zdrowie psychiczne?

- Ty powinieneś wiedzieć lepiej. - Wzruszyłam ramionami.

- Czyli uznała, że kochanek chce ją zabić. A dlaczego.”

- Chodziło o przestępstwo. Według jej własnych iłów, była jedynie narzędziem w jego

rękach.

- I doszłaś do wniosku, że ten kochanek to ja?

- A to ty? - spytałam po chwili przerwy. Tagajew zaśmiał się.

- Miałem rację. Właśnie dlatego chciałem spotk.u mv z tobą jak najszybciej. Po pierwsze i
najważniejsze: nigdy nie byłem jej kochankiem. Przez jakiś czas, wiele lal temu, byłem z jej
przyjaciółką i tak się poznaliśmy. Swietłana pracowała wtedy w restauracji… Zresztą, jestem
pewien, że Wieszniakow już o tym wie.

- Załóżmy. I co było dalej?

- Poznała pewnego faceta. Nic szczególnego, facei jak facet, mieszkał w Moskwie, a tu

przyjeżdżał do rodziców. Był żonaty, ale ze Swietłaną związał się na poważnie. Koniec

końców Swietłana przeniosła się do Moskwy. Gość z żoną się nie rozwiódł, ale pomógł

Swietłanie znaleźć pracę, całkiem przyzwoitą, gdzie poznała swego przyszłego męża. Jak -

nie mam pojęcia, nie interesowałem się, kim on był, ale chyba jakiś deputowany. Mąż umarł i ona
nagle wróciła do naszego miasta.

- Dość dziwne, nie uważasz? - powiedziałam.

- Dlaczego? - Wzruszył ramionami. - Może na przykład męczyło ją stołeczne życie. Mówiła, że czuła
się tam samotna.

- A tutaj?

- Posłuchaj, nie zwierzała mi się do tego stopnia.

- A jak się tu spotkaliście? Przypadkiem?

- Nie - odparł Timur po krótkiej chwili wahania. - Zadzwoniła do „Szanghaju”, spytała o mnie.
Szczerze mówiąc, nie od razu załapałem, o kogo chodzi, przecież upłynęło sporo czasu, nawet tę jej
przyjaciółkę, z którą wtedy byłem, zdążyłem już zapomnieć. No i pogadaliśmy sobie o tym i o owym,
i w pewnym momencie ona mówi, że chciałaby się ze mną spotkać,

background image

niby po to, żeby powspominać młodość. Nie okazałem entuzjazmu, ale nie chciałem jej

urazić, więc powiedziałem, żeby przyszła kiedyś do restauracji, to pogadamy.

- I przyszła?

- Następnego dnia.

- Rzeczywiście wspominała młodość?

- Głównie się skarżyła. Jak jej ciężko bez męża i tak dalej… W Moskwie nie ma żadnych przyjaciół,
tu też nie zostało żadnych starych znajomych.

- A ty co na to?

- Współczułem jej. Zapraszała mnie do siebie, zostawiła adres.

- Skorzystałeś z zaproszenia?

- Nie, ale kiedyś zjedliśmy razem obiad.

- Wspomniałeś, że zostawiła adres… -Tak.

- Pamiętasz go?

- Dokładnie nie, gdzieś najamskiej.

- Przed czym ją ostrzegałeś? - zapytałam, nie odrywając od niego wzroku.

- Przed zbyt pochopnymi inwestycjami - odparł ponuro. - Tak właściwie to poprosiła mnie o
spotkanie, żeby się poradzić. Chciała zainwestować pieniądze w pewien projekt, a ja

usiłowałem odwieść ją od tego pomysłu.

- Co to za projekt?

- Budowa centrum handlowego na Nikitskiej. Sama wiesz, że tam jest kompletny chaos, jeśli chodzi o
ziemię, Poza tym budować ma Sokolski, a to gwarancja, że sprawa się przeciągnie i nie odzyskasz
swoich pieniędzy nawet w dziesięć lat. I to wszystko.

- Rozumiem. - Skinęłam głową.

Nie miałam powodu, żeby nie wierzyć Timurowi. Wszystko mogło być właśnie tak, jak

mówił - dlaczego nie? to logiczne, że Swietłana zwróciła się o radę do starego przy jaciela,
zwłaszcza że ten przyjaciel ma teraz w mieścieduże możliwości… Ale najwyraźniej Tagajew nie
mówił wszystkie go, a przy tym zerkał na mnie z niepokojem i ten niepokój wyraźnie

background image

odnosił się do mojej osoby. On sam jest wyjątkowo spokojny, jeśli nie liczyć wybuchów

gniewu, których wspominanie w tej chwili nie ma sensu.

- Na miejscu Dziadka zawaliłbym cię pracą — zauważył, wstając. - Żebyś nie miała czasu na bzdury.

- Morderstwo nazywasz bzdurą?

- To morderstwo cię nie dotyczy. To sprawa milicji. Niech twój Wieszniakow szuka zabójcy.

- Szuka.

- Wiem, że odwodzenie cię od tego pomysłu nie ma sensu. - Tagajew już doszedł do drzwi, gdy nagle
odwrócił się i zapytał: - Jak żyjesz?

Szczerze mówiąc, pytanie mnie zaskoczyło. No bo tak właściwie, to jak ja żyję? Zwyczajnie.

Jem, piję, chodzę na spacery z psem, czasem wypytuję ludzi o różne rzeczy, tak jak dzisiaj…

Wzruszyłam ramionami i odparłam:

- Normalnie.

Moja odpowiedź chyba go nie usatysfakcjonowała - z pół minuty wpatrywał się w parkiet pod
nogami, a w końcu zapytał:

- Proszę powiedz szczerze, czy chociaż czasem o mnie myślałaś?

- Przedwczoraj bardzo intensywnie.

- Jasne. - Uśmiechnął się.

- Czy teraz ja mogę zadać ci pytanie? - zapytałam, nie chcąc pozostać mu dłużna.

- Dawaj.

- Co znaczyło to przedwczorajsze wejście smoka? Pewien mądry człowiek powiedział, że

chcesz pobawić się w politykę - to prawda?

- Każdy ma jakieś swoje zabawki - rzucił obojętnie.

- Tak czy nie?

Tagajew zaśmiał się cicho, kpiąco, pokręcił głową i podszedł do mnie.

- Widzisz, gdy człowiekowi czegoś bardzo brakuje, stara się to jakoś zrekompensować.

background image

- Tak, słyszałam… Niewidomi na przykład mają świetnie rozwinięty słuch. To masz na myśli?

Znów zarechotał:

- Mniej więcej.

- I czego tak bardzo ci brakuje?

- Chcesz, żebym odpowiedział? - Timur się nachmurzył Popatrzył mi prosto w oczy, a ja nie
odwracałam wzroku

A potem nagle zaczęłam się bać, jakbym weszła na teren zakazany.

- Naprawdę tego chcesz?

- Nie. - Pokręciłam głową, czym prędzej odwracając oczy.

- I właśnie o to chodzi. - Tagajew skinął głową. Staliśmy blisko siebie i poczułam, jak zalewa mnie
fala

gorąca. Trudno mi było oddychać, cofnęłam się o krok, a on wziął mnie za rękę i z goryczą
pomyślałam, że w takich sytuacjach mądre myśli nie pomagają - po prostu ich nie ma. A

potem, gdy jest już za późno, zjawiają się znowu i dręczą cię…

Jakie tam myśli, gdy jego ręce są na moim ciele, a jego wargi są tak blisko mnie…

Chciałabym po prostu rzucić mu się na szyję i przez ten jeden wieczór czuć się szczęśliwa. A rano,
patrząc w lustro, oznajmić, że jestem głupia i głupio robię, bo niszczę życie sobie i jemu, dlatego że z
Tagajewem tak nie można. On nie należy do tych, którzy widzą świat w odcieniach szarości, dla
niego wszystko jest czarne jak noc albo jasne jak dzień, a dla mnie nie ma ani nocy, ani dnia, jest
tylko stałe zaćmienie słońca. I chociaż tak naprawdę wszystko jest bardzo proste… Lubię uprawiać z
nim seks, ale go nie kocham, w każdym razie nie tak, jak on by chciał, bo tak jak on by chciał, to po
prostu nie potrafię i nic na to nie poradzę.

Stałam z zamkniętymi oczami, dopóki nie pocałował mnie w czoło. Braterski pocałunek, nic więcej,
któremu towarzyszył równie braterski uśmiech.

- Nie bój się - powiedział z drwiną w głosie. - Wychodzę. Podszedł do drzwi, otworzył je i
pomachał mi ręką, a nawet uśmiechnął się na pożegnanie.

- Muszę postarać się o kochanka - oznajmiłam Sasz-ce, który popatrzył smutno na drzwi. -

Muszę zacząć myśleć o zdrowiu; długotrwała wstrzemięźliwość źle na mnie działa, jestem

gotowa rzucić się w ramiona pierwszemu lepszemu… - Za „pierwszego lepszego” Saszka się
obraził, ponieważ szanował Timura, i z godnością potruchtał do kuchni.

background image

Ranek był jak zwykle parszywy. W ogóle nie lubię poranków, a tu w dodatku spadł śnieg,

mokry i nieprzyjemny. Saszka doszedł do połowy alejki i zawrócił do domu, przed telewizor.

I słusznie, jak dla mnie w taki ranek to nie tylko spacerować, ale nawet budzić się nie warto.

Wychodząc z parku, który jest dokładnie naprzeciwko mojego domu, zauważyłam, że przed

drzwiami wejściowymi stoi zielone żiguli, a jakiś chłopak naciska przycisk dzwonka z taką pasją,
jakby mu za to dodatkowo płacili.

- Czego pan sobie życzy? - zainteresowałam się.

- Olga Siergiejewna Riazancewa? - zapytał chłopak, przyjrzał mi się, złagodniał i uśmiechnął

się wymuszenie.

- Zgadza się. A pan?

- Jestem kurierem, mam dla pani paczkę. Proszę okazać jakiś dokument potwierdzający pani
tożsamość.

- Może być prawo jazdy?

- Oczywiście.

Podałam mu plastikową kartę, zerknął i uśmiechnął się jeszcze szerzej.

- Proszę pokwitować odbiór.

- Najpierw chciałabym się dowiedzieć, kto i co mi przysyła.

- To paczka. - Chłopak wzruszył ramionami i podał mi dużą brązową kopertę, mocno

wypchaną i przewiązaną sznurkiem. Na kopercie widniał mój adres i moje nazwisko, adresu
nadawcy brak.

Zaintrygowana podpisałam i weszłam do mieszkania, w zadumie omal nie przytrzaskując

własnego psa. Pomacałam, w paczce były chyba jakieś papiery, w każdym razie zawartość

dała się wyginać na wszystkie strony. Pomyślałam przelotnie, że może ktoś chciał mi sprawić
przyjemność, ale w sumie nie bardzo w to wierzyłam.

Wzięłam nóż i przecięłam sznurek, a Saszka, który do tej pory plątał mi się pod nogami, warknął
głucho.

- Cicho, zwierzaku - przywołałam go do porządku. Rozcięłam kopertę i ze środka wypadły

background image

trzy paczki dolarów, związane kolorowymi gumkami. W paczkach były wyłącznie banknoty

studolarowe, tak na oko w każdej z dziesięć tysięcy. Poobracałam paczki w ręku i doszłam do
wniosku, że dolary są prawdziwe. Cuda! Kto wpadł na pomysł przy słania mi pieniędzy?

Oczywiście wielkie dzięki za troskę, ale nawet ze swoimi nie wiem co robić.

Zajrzałam do koperty i znalazłam tam kartkę papieru z tekstem napisanym na komputerze.

„Olgo Siergiejewna! Kiedyś, dawno temu, przeczytałam opowieść o chłopcu, który zapła cił

dolara prywatnemu detektywowi i został jego klientem. Chłopca zamordowano, a detektyw

uznał, że jego obowiązkiem jest znalezienie zabójców. Wiem, że nie jest pani prywatnym

detektywem, ale mimo to chciałabym zostać pani

klientką. Myślę, że już pani wie, iż zostałam zamordowana. Jeśli nie, to właśnie pani mówię: już nie
żyję. Niech go pani znajdzie i niech on będzie przeklęty na wieki wieków”.

- Bardzo ciekawe - wymruczałam, siadając w fotelu. Po zastanowieniu poszłam zaparzyć

sobie kawę. Saszka przycichł, obserwując mnie. - Ty jesteś mądrym psem - zaczęłam -

powiedz, jak ci się to podoba? Kobieta spotkała się ze mną, zaintrygowała mnie, jakby chcąc się
zabezpieczyć. Jej obawy potwierdziły się i teraz dostaję list. Kobieta włożyła mnóstwo wysiłku,
żeby trafić na bankiet i spotkać się ze mną, ale po co takie komplikacje, skoro znała mój adres?
Przecież mogła poczekać na mnie przed domem i opowiedzieć całą historię. Poza tym wspomina o
człowieku, którego rzekomo znamy obie. To, że nie podała jego nazwiska na przyjęciu, jest całkiem
zrozumiałe, liczyła, że jeszcze wszystko dobrze się skończy. Ale przecież tu pisze czarno na białym:
„już nie żyję”. Dlaczego więc nie napisze nazwiska zabójcy albo przynajmniej nie podpowie, gdzie
należałoby go szukać?

Dopiłam kawę, zebrałam się szybko i pojechałam do firmy, która zajmowała się dostawą

przesyłek. W naszym mieście jest tylko jedna taka firma, no i zapamiętałam rejestrację żiguli.

Widząc, że dokądś się wybieram, Saszka zaniepokoił się, więc wzięłam go ze sobą. Adres

firmy poznałam przez biuro adresowe - firma kurierska znajdowała się w piętrowym budynku obok
rzeki, nieopodal dworca kolejowego.

Żeby znaleźć właściwy dom, musiałam się nieźle nagłowić - zaułki były poskręcane jak

baranie kiszki. Budynek otaczał mur, przed którym stało znajome żiguli, kierowcy nie było.

Pchnęłam furtkę i zaczęłam wchodzić po metalowych schodach; firma znajdowała się na

background image

pierwszym piętrze. Dziewczyna w sekretariacie uśmiechnęła się do mnie i spy tała, jak może mi
pomóc, pewnie liczyła, że jestem kolejnym klientem. Musiałam ją rozczarować.

- Dostałam przesyłkę - powiedziałam, a potem podałam swój adres i nazwisko oraz okazałam
dowód.

Dziewczyna zaniepokoiła się, parę minut później doszła do wniosku, że nie poradzi sobie sama z tym
problemem, i wezwała kierownika. Młody człowiek denerwował się mniej, ale

mówił niechętnie.

- Nie rozumiem, co panią tak właściwie interesuje?

- Kto i kiedy przesłał mi tę paczkę?

- Sprawdź w księdze. - Skinął głową dziewczynie.

Otworzyła księgę, znalazła, odpowiednią stronę - zobaczyłam datę i aż gwizdnęłam z

wrażenia: przesyłkę przyniesiono tu wczoraj wieczorem, to znaczy dobę po śmierci

Swietłany.

- Pamięta pani, kto przyniósł tę przesyłkę? - zapytałam.

- Wedle naszych zasad, przynoszący paczkę musi podać swoje nazwisko i adres. Proszę:

Chruszczow B.G., Trzecia Obwodowa sto dwadzieścia pięć, mieszkania sto siedemnaście.

- Jak wyglądał? - nie poddawałam się.

- No… zwyczajnie… Koło czterdziestki, wysoki, z brodą, włosy długie, w okularach… Ale nie
powiedziała pani, co się stało? Zgodnie z naszymi zasadami…

Nie słuchałam go już, wzięłam torbę z Saszką pod pachę i poszłam do samochodu.

Z tego, co pamiętałam, Trzecia Obwodowa znajdowała się gdzieś w zachodnim rejonie. Blok numer
sto dwadzieścia pięć był jedenastopiętrowym wieżowcem w kształcie

podkowy. Naliczyłam siedem klatek, sąsiedzi zapewne się nie znają. Domofon nie działał, drzwi
wejściowe były otwarte na oścież, pachniało kotami i kiszoną kapustą. Dom miał nie więcej niż pięć
lat, ale wyglądał tak, jakby przeżył dwie wojny. Na piąte piętro wjechałam windą i wkrótce
znalazłam się przed drzwiami z numerem 117. Zadzwoniłam, niespecjalnie

licząc na sukces - i nie pomyliłam się, nikt mi nie otworzył. Jednak dwie minuty później uchyliły się
sąsiednie drzwi i w szczelinie pojawiła się mniej więcej czterdziestopięcioletnia kobieta o tak
nieprzyjemnym wyrazie twarzy, że na sam widok powinnam była uciec, gdzie

background image

pieprz rośnie.

- Niepotrzebnie się pani dobija - oznajmiła od progu. - Właścicielki nie ma. A ten jej

absztyfikant zabrał wczoraj

swoje rzeczy.

- A gdzie ona jest? - zapytałam. W końcu od czegoś trzeba zacząć, a to pytanie brzmiało całkiem
naturalnie.

- Wyjechała, pewnie służbowo. Ona ciągle wyjeżdża.

- Czy ten absztyfikant nie nazywał się przypadkiem

Chruszczow?

- A skąd ja mogę wiedzieć? Nikt mi go nie przedstawiał,

nie przychodził do mnie, tylko do sąsiadki.

- Porozmawiajmy o sąsiadce - zaproponowałam i okazałam legitymację.

Kobieta zaniepokoiła się.

- Ja jej prawie wcale nie znam! Rozmawiałyśmy może kilka razy, nawet w tym jej mieszkaniu nigdy
nie byłam.

Byłam skłonna jej wierzyć, jednak szybkość, z jaką zareagowała na moje dobijanie się do drzwi jej
sąsiadki, dawała nadzieję, że dama jest osobą przedsiębiorczą i wścibską.

- Szukam pana Chruszczowa - powiedziałam. - I dostałam ten właśnie adres. Jak nazywa się pani
sąsiadka?

- Ługańska, Swietka Ługańska. Jej rachunek wrzucono kiedyś przez pomyłkę do mojej

skrzynki, stąd znam nazwisko. Mieszka tu od pół roku, przedtem mieszkała inna rodzina, ale stosunki
nam się nie układały, Swietka też jakaś taka nietowarzyska. Powie „dzień dobry” i idzie dalej, ani
razu nie zagada po ludzku, nie zaprosi do środka. I w ogóle rzadko tu bywała, ciągle w jakichś
rozjazdach.

- A co za absztyfikant do niej przychodził?

- Zwyczajny. Ze czterdzieści lat, od razu widać, że solidny i przy forsie. Swietka też się ładnie
nosiła, takie buty, jak te jej, to widziałam w domu towarowym, kosztowały dwanaście tysięcy

- aż mi się gorąco zrobiło. Nie wiem, dokąd ona tam jeździ, ale widać, że pieniędzy zarabia furę, no

background image

chy ba że ten absztyfikant jej daje. Z samej pensji człowiek by tak nie pożył. Ten mężczyzna tu nie
mieszkał, przychodził, ale niezbyt często. A po co on pani? - zapytała chytrze.

- Pani sąsiadka nie żyje. Została zamordowana.

- O mój ty Boże!… Ale dlaczego my tu stoimy, niechże pani wejdzie do mieszkania. A kto ją
zamordował? Ten absztyfikant? Kiedy? Nic nie słyszałam…

Weszłam do mieszkania i zadzwoniłam do Wieszniakowa.

- Jestem na Trzeciej Obwodowej - podałam dokładny adres. - Weź klucze od mieszkania,

myślę, że to jest to, czego szukamy.

- I tutaj też nas wyprzedziła… - mruknął zirytowany Artiom. - Nowikow właśnie powiedział

mi o tym mieszkaniu. Jak się o nim dowiedziałaś?

- Pomogli mi. Przyjedź, pogadamy na miejscu.

Artiom przyjechał razem z Nowikowem i jeszcze dwoma innymi mężczyznami. Obu znałam,

pamiętałam nawet

nazwisko jednego z nich (nazywał się Igoszyn), więc nie trzeba było nas przedstawiać ani wyjaśniać,
co tu robię. Mieszkańcy naszego miasta są bardzo pojętni: skoro zwierzchnictwo doszło do wniosku,
że powinnam tu być, to znaczy, że tak trzeba.

Czekając na Artioma, zdążyłam pogadać z sąsiadką, była bardzo rozmowna, choć w sumie

niewiele było z niej pożytku. Tak zwanego absztyfikanta widziała trzy razy, ale nie przyjrzała mu się
dobrze - zwykle szybko szedł od windy do drzwi, otwierał je swoim kluczem, a gdy sąsiadka
uchylała swoje drzwi i mówiła „dzień dobry”, odpowiadał mrukliwie, nie

odwracając się. Mogła jedynie obserwować go przez wizjer, i to właśnie robiła, ale niewiele jej to
dawało. Nie potrafiła również powiedzieć, czy przyjeżdżał samochodem, czy

przychodził - na podwórku parkował kto chciał, tuż obok jest dom towarowy z płatnym

parkingiem, miłośnicy oszczędzania przyzwyczaili się parkować samochód na podwórku.

- Czemu pani myśli, że wczoraj zabrał swoje rzeczy?

- spytałam.

- Wychodził z torbą. Jak przyszedł, to nie miał nic w ręku, a wyszedł z torbą, niedużą taką, sportową.
Nawet tak sobie pomyślałam: nie inaczej, tylko rzeczy zabrał, co tam zwykle

background image

mężczyźni potrzebują, maszynkę do golenia, na przykład, albo kapcie…

- A co, kłócili się?

- A skąd ja mogę wiedzieć? Może się i kłócili.

- Jakieś krzyki, głośne rozmowy?

- Nic takiego nie słyszałam.

- To czemu pani myśli, że zabrał rzeczy?

- No przecież mówię, że z torbą wyszedł.

- Jak wyglądał? Wysoki, chudy, mały, gruby?

- Postawny. Wysoki, ale nie bardzo. I nie gruby, brzucha nie miał, chociaż był w palcie, to ciężko
powiedzieć. W okularach i z brodą.

- Włosy długie?

- Chyba nie, ale w czapce był.

Wtedy zjawił się Wieszniakow. Okazało się, że klucze, które znaleziono u Swietłany, pasują do
zamka, otworzyli śmy i znaleźliśmy się w zwykłym dwupokojowym mieszkaniu,

standardowo umeblowanym. Jedynym wyjątkiem była sypialnia: jedwabna pościel na łóżku,

zasłony z przejrzystej organdyny z wyszytymi złotymi półksiężycami na błękit nym tle.

Puszysty dywan, góra poduszek i niski stolik z fajką wodną. Nowikow podszedł, wziął fajkę do ręki,
powąchał, potem odstawił na miejsce.

Sypialnia nawet mi się spodobała. Łóżko wydawało się lekkie, na takim na pewno wspaniale się
odlatuje w objęciach ukochanego… W myślach oczywiście, a i to, jak się poszczęści.

- Gniazdko miłości - mruknął Nowikow z przekąsem.

- Taa. - Artiom skinął głową.

- Kiedy Ługańska kupiła to mieszkanie? - zapytałam.

- Pięć miesięcy temu. Po co jej jeszcze jedno mieszkanie? Zrozumiałbym, gdyby któreś

wynajmowała, nieruchomość, i inwestycja i tak dalej… Poza tym to mieszkanie jest takie sobie, blok
ogromny, ohydna klatka schodowa, a ludzi od cholery.

- Może nie zdążyła wynająć? - podsunął Nowikow.

background image

- Kompletnie nie znacie się na kobietach - podsumowałam złośliwie. - Mieszkanie faktycznie jest
takie sobie, ale sypialnię urządzono z miłością i fantazją. O czym to świadczy?

- O tym, że się tu z kimś spotykała - wykazał się pomysłowością Artiom.

- Samotna kobieta kupuje drugie mieszkanie, żeby się z kimś spotykać?

- Kochanków było dwóch?

- Właśnie. A w każdym razie to jest najprostsze wyjaśnienie posiadania drugiego mieszkania.

Była kobietą ostrożną i nie chciała, żeby jeden kochanek przypadkiem dowiedział się o

istnieniu drugiego. Ale jest również inna możliwość: dziewczyna po prostu lubiła tajemnice, no i
mogła pozwolić sobie na taki kaprys po otrzymaniu spadku. Przy okazji, dużo dostała?

- Oficjalnie niedużo: mieszkanie w Moskwie i dwa samochody, z których jeden sprzedała.

Pieniędzy w jej mieszkaniu nie znaleziono, sprawdziliśmy konta, w ciągu ostatniego tygodnia nie
było żadnych wpływów. Być może zamordowano ją właśnie z powodu pieniędzy, które

dostała za samochód - może komuś trzydzieści tysięcy dolarów wydało się kuszącą sumą?

- Zdaje się, że te pieniądze są teraz u mnie - oznajmiłam, a mężczyźni spojrzeli na mnie, nic nie
rozumiejąc. - Zaraz wyjaśnię, jak dowiedziałam się o tym mieszkaniu. Dzisiaj kurier przywiózł mi
paczkę, w której było trzydzieści tysięcy dolarów, tak na oko, i list. - Wyjęłam go z torebki i podałam
Artiomowi. - Pojechałam do firmy kurierskiej - zgodnie z ich zasadami nadawca musi podać
nazwisko i adres.

- I podał ten adres? - nie uwierzył Artiom. - A nazwisko?

- Niejaki Chruszczow B.G.

- Może warto by go poszukać? - zasugerował Nowikow.

- Poszukać oczywiście można. - Skinęłam głową. - Ale podejrzewam, że taki ktoś po prostu nie
istnieje. W biurze

firmy wisiał wzór wypełnionego blankietu - z tym właśnie nazwiskiem. Dziewczyna

przyjmująca zamówienie nie zwróciła na to uwagi, ale mnie wydało się to bardzo

interesujące.

- Facet jest niezłym cwaniakiem: nazwisko podał fałszywe, za to adres prawdziwy.

- Właśnie. Nie chciał, żebyśmy dotarli do niego, za to chciał, żebyśmy znaleźli mieszkanie. I to jak

background image

najszybciej. Dlaczego? Bał się, że będziemy się za długo grzebać?

- I nie zdążymy przed dwudziestym szóstym? Jeśli oczywiście Lalin ma rację i te gryzmoły na
parkiecie to data.

- Bardzo możliwe. - Znowu skinęłam głową.

- W takim razie Ługańska nie tylko tobie opowiadała o swoim ewentualnym zabójstwie.

Kiedy wysłano paczkę?

- Wczoraj.

- Czyli na wieść o śmierci Ługańskiej ktoś spełnił jej ostatnią wolę i przesłał ci paczkę, podając ten
adres na jej życzenie.

- No i to jest właśnie najciekawsze. - Uśmiechnęłam się. - Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda
bardzo prosto: kobieta boi się ukochanego człowieka, więcej nawet, podejrzewa, że ten chce ją
zabić. Rzekomo ma być narzędziem przygotowywanego przestępstwa, po którego

popełnieniu kochanek ją zabije - jak wiadomo, żywot świadków jest dość krótki. Chcąc

dosięgnąć wiarołomcę zza grobu, Ługańska spotyka się ze mną, opowiada mi coś mętnie i

niezrozumiale, ale udaje jej się mnie zaintrygować, gdy wspomina, że ja, ona i tajemniczy kochanek
jesteśmy ze sobą jakoś powiązani.

- Mogła to wymyślić właśnie po to, żeby cię zaintrygować.

- Załóżmy. Opowiedziała mi o tym wszystkim, wybrała ze swoich znajomych człowieka, i to
zauważcie, mężczyznę, a nie kobietę…

- Co za różnica?

- No cóż, zwykle w takich sytuacjach myśli się o przyjaciółce… Zresztą, różnica rzeczywiście
niewielka. Poinformowała go o swojej ewentualnej śmierci i poprosiła, żeby - w razie jej zgonu -
wysłał mi paczkę z dolarami i listem. Facet postanawia zachować incognito, ale

podaje adres mieszkania na prośbę tejże Ługańskiej.

- No - potwierdził Artiom. - Według mnie, brzmi to całkiem logicznie.

- A według mnie to brednie - od początku do końca.

- Jeśli chodzi ci o to, że dziewczyna robiła sobie żarty, to chcę przypomnieć, że naprawdę ją
zamordowano.

background image

- Nie spieram się - przyznałam. - Ona nie żartowała, czego nie można powiedzieć o jej

przyjacielu, czy kim tam on dla niej był. Wiemy, że po pierwszym strzale w pierś Swietłana nie
mogłaby nic napisać, napis zostawił więc zabójca. Tak?

- Wychodzi na to, że tak.

- Uznaliśmy, że to data potencjalnego przestępstwa. Po co zabójca miałby nam ją podawać?

Żeby nas ostrzec? Czytałeś list Swietłany, nie ma w nim nawet cienia aluzji, kto mógłby ją zabić i za
co, a przecież dziewczyna mogłaby nam pomóc i wymienić nazwiska wrogów. A tu nic z tego, za to w
kopercie jest trzydzieści tysięcy dolarów, które niedawno dostała za samochód - niektórzy
nieuświadomieni obywatele nadal trzymają pieniądze w skarpetce… No i jeszcze sam list. W żadnym
z tych dwóch mieszkań nie ma ani komputera, ani maszyny do pisania. Czy dziewczyna nie mogła
napisać listu odręcznie?

- Chodzi ci o to, że to nie ona pisała list? Tamten typ wiedział o pieniądzach, włożył je do koperty i
wysłał tobie.

- Być może w jednym jedynym celu - żeby poinformować nas o tym adresie. Zakładał, że

powinniśmy tu coś znaleźć.

- Wiesz, co mi przyszło do głowy? - Artiom westchnął. -Ktoś chce, żebyś znalazła się w tej sprawie.
Najpierw dziewczyna cię zaintrygowała, potem przysłali ci pieniądze i wzruszające wezwanie, żebyś
już na pewno nie zawróciła z drogi. Powiem więcej: bardzo możliwe, że ona faktycznie była tylko
narzędziem przestępstwa i jej zadaniem było wpakowanie cię w tę

historię… Następnie została usunięta i teraz kontynuują grę z tobą. No i jak?

- Myliłam się, mówiąc, że nie masz fantazji - powiedziałam z uśmiechem. - Fantazję masz, że ho, ho.

- Właśnie. I moja wersja jest nie gorsza od twojej.

- Zgadzam się. Pozostaje tylko ją sprawdzić - skoro zgodnie z zamysłem autora powinniśmy tu coś
znaleźć, to zacznijmy szukać…

Ja wybrałam salon, Wieszniakow przyłączył się do mnie, Nowikow zajął się sypialnią, jego
towarzysze - kuchnią i przedpokojem. W czasie poszukiwań zapytałam Artioma.

- I sąsiedzi naprawdę nic nie zauważyli?

- W dniu zabójstwa, wieczorem, chłopak z drugiej klatki zwrócił uwagę na mężczyznę:

wysoki blondyn, z wąsami i bródką, w okularach. Szedł do klatki schodowej, w której

mieszkała Ługańska, i oglądał się nerwowo.

background image

- Skąd szedł?

- Od strony prospektu. Jeśli przyjechał własnym wóz kiem, to zostawił go dość daleko od domu.

- Czy wcześniej ktoś już widział tam tego mężczyznę?

- Nie. Rozmawialiśmy z sąsiadami, nikt sobie kogoś takiego nie przypomina. Albo po prostu się tam
szwędrał, albo naprawdę szedł do Ługańskiej.

- I zamordował ją?

- Czas by się zgadzał - mniej więcej pół godziny później sąsiadka zwróciła uwagę na

niedomknięte drzwi.

- Czy tę Ługańską w ogóle ktoś odwiedzał?

- Podobno bywała u niej przyjaciółka, możliwe, że jacyś mężczyźni… Ługańska nie

utrzymywała kontaktów z sąsiadami, mieszkańcy tego bloku to ludzie pracujący, w dzień

nikogo tam nie ma, a wieczorem nikt nie ma głowy do podglądania sąsiadów. Teraz wcześnie robi się
ciemno, staruszki nie spacerują wieczorami, nawet psów tam prawie nie ma. Blok jest duży, z windą,
jak wchodzisz schodami, to masz duże szansę, że z nikim się nie spotkasz.

Przy pewnej dozie szczęścia facet mógł bardzo długo odwiedzać damę swego serca i pozostać
niezauważonym.

- A mówią, że prawda zawsze wyjdzie na jaw - poskarżyłam się.

- I słusznie mówią - zgodził się Artiom. - Jeszcze tylko trochę wysiłku i wkrótce wszystkie tajemnice
przestaną być tajemnicami.

- Pomarzyć dobra rzecz. - Kiwnęłam głową.

- Może tutaj będziemy mieli więcej szczęścia do sąsiadów - odparł Wieszniakow, nie

zwracając uwagi na moje złośliwości. - Ta baba naprzeciwko budzi spore nadzieje.

- Praktycznie nie odchodzi od wizjera. Widziała mężczyznę z brodą, wąsami i w okularach.

Może to ten sam, co wysłał paczkę? Opis pasuje. No i ma klucze od tego mieszkania.

- Broda i wąsy? Interesujące.

- Chodzi ci o to, że to charakteryzacja? Słowo daję, jak w filmie.

- Właśnie - zaniepokoił się Artiom. Widać było, że nudziło go grzebanie w cudzych rzeczach.

background image

- Nie mówiąc już

o tym, że mam po dziurki w nosie swojej pracy… Przyjaźń przyjaźnią, a praca…

I wtedy milicjant przeszukujący kuchnię zawołał:

- Artiomie Siergiejewiczu, niech pan spojrzy… Poszliśmy do kuchni. Igoszyn sprawdzał

zawartość szafki: lekarstwa, jakieś papiery, gwarancje na sprzęt AGD i tak dalej… A na dolnej półce
leżało zdjęcie w ramce - gdy weszłam do kuchni, znalazło się już w rękach

Wieszniakowa. Obejrzał je uważnie i postawił na mikrofalówce.

To było jedyne zdjęcie, jakie znaleziono w obu miesz kaniach. Swietłana uśmiechała się na nim do
mężczyzny w średnim wieku - oboje patrzyli na siebie, nie w obiektyw. Prawa ręka mężczyzny
spoczywała na biodrze kobiety, lewa albo odsuwał jej kosmyk włosów z czoła,

albo po prostu dotykał jej twarzy. Wystarczyło spojrzeć na zdjęcie, by zrozumieć: Swietłanę
uwieczniono tu z kochankiem.

Popatrzyłam uważnie na mężczyzn, westchnęłam ciężko

i oznajmiłam:

- Panowie, mamy problem.

Tu należałoby wyjaśnić pewną sprawę: chociaż u Dziadka piastowałam oficjalnie stanowisko
specjalisty do spraw kontaktów ze społeczeństwem, przede wszystkim zajmowałam się

sprawami, które mogłyby przerodzić się w skandal - Dziadek nie życzył sobie skandali „w rodzinie”
- a takich spraw było całkiem sporo. Jak wiadomo, rzadko kiedy politycy mają czyste ręce (ja
osobiście nie znam takich przypadków) i nieprzyjemne sytuacje zdarzały się dość często, a jak tylko
się zdarzały, zjawiałam się ja i pilnowałam, żeby sprawa nie

wymknęła się spod kontroli.

Tak się w tym wyspecjalizowałam, że Dziadek był ze mnie słusznie dumny, dopóki, jak to się mówi,
nie przegiął pały.

Nie zdołaliśmy porozumieć się w pewnych kwestiach i znaleźliśmy się po dwóch stronach

barykady. Wtedy właśnie trzasnęłam drzwiami i odeszłam z jego drużyny, a potem, co

prawda, wróciłam, ale nie na długo. Spróbowałam odejść ponownie, ale wtedy już Dziadek

nie chciał mnie wypuścić. Jednym słowem, byłam świetnie zorientowana w grach

background image

politycznych, czy raczej w tym, w co mogą się przerodzić. Dlatego teraz z całym

przekonaniem mogłam powiedzieć: to zdjęcie mogło mieć bardzo niemiłe konsekwencje i

dlatego właśnie zrzedła mi mina.

- Znasz go? - spytał posępnie Artiom, przyglądając się mężczyźnie na zdjęciu.

- Oczywiście. To Anatolij Juriewicz Nikitin.

Nowikow ściągnął brwi, usiłując sobie przypomnieć; zrozumiałam, że nazwisko nic mu nie

mówi, czyli jest raczej mało wścibskim gliną i nie interesuje się polityką. Artiom był w tych
sprawach lepiej zorientowany, co prawda, nie poznał mężczyzny ze zdjęcia, ale nazwisko

najwyraźniej sporo mu mówiło, bo skrzywił się, jakby zjadł cytrynę. Nikitin był kandydatem
wysuniętym przez Dziadka. Jeśli wygrałby wybory (w co nie wątpiłam nawet przez chwilę), Dziadek
zyskałby zaufanego pomocnika, który, jak wyraził się Lalin, będzie jadł mu z ręki i Dziadek wreszcie
stanie się pełnoprawnym panem okręgu. Poszczególni osobnicy będą

pewnie próbowali zatruwać mu życie, ale nawet teraz nikt nie traktuje ich poważnie, a gdy już w
radzie miasta będą wyłącznie stronnicy Dziadka, to będzie mógł żyć spokojnie. Prości

obywatele również - w słodkiej iluzji demokracji i sprawiedliwości. Wybory już niedługo i wolałam
sobie nie wyobrażać, jaką minę zrobi Dziadek, gdy pokażę mu dzisiejsze znalezisko.

Znowu westchnęłam i powiedziałam:

- Panowie, do chwili poznania punktu widzenia naszej władzy na to (wskazałam zdjęcie)

proponuję zapomnieć o jego istnieniu, żeby nie znaleźć się w bardzo nieprzyjemnej sytuacji.

Mężczyźni popatrzyli na siebie, potem ściągnęli brwi, a Wieszniakow stęknął niezadowolony, jakby
to wszystko była moja wina.

Niedługo później skończyliśmy przeszukiwanie mieszkania; oprócz zdjęcia nie znaleźliśmy już nic
więcej godnego uwagi.

Już w samochodzie Wieszniakow, wpatrzony w przednią szybę, zauważył bez entuzjazmu:

- Dziadek pewnie uzna, że to ty powinnaś zająć się tą sprawą.

- Niewykluczone. - Skinęłam w odpowiedzi. - A skoro tak, to znając twój szczególny

stosunek do mnie, możesz być pewny, że powierzą to zadanie właśnie tobie, skoro ja nie

mogę się nim zająć oficjalnie.

background image

- Wielkie dzięki. - Artiom się skrzywił. - Ja znowu będę tyrał jak głupi, a ty będziesz się wszędzie
wpychać i grać mi na nerwach.

- Czasem bywam bardzo pożyteczna - zauważyłam na swoje usprawiedliwienie.

- Bardzo rzadko - odparł złośliwie Artiom.

- Może nie będzie nawet żadnej sprawy? - próbowano go pocieszyć. - Na kilka miesięcy

przed wyborami nikomu to niepotrzebne.

- Myślisz, że ktoś wrabia Nikitina?

- To pierwsza rzecz, jaka przyszła mi do głowy.

- A druga?

- Odczep się, nie ma żadnej drugiej ani trzeciej.

- Jak ja nienawidzę polityki! - wyjęczał Wieszniakow. -Będą walić po łapach i

wychowywać… Wiesz, co sobie pomyślałem? - powiedział po chwili milczenia. - Jeśli ktoś wrabia
tego Nildtina, to musi być niezłym kombinatorem. Łapiesz, o co mi chodzi?

- Pewnie, że tak. Kto przy zdrowych zmysłach wystąpiłby przeciwko Dziadkowi? A skoro już
wystąpił…

- Właśnie. Jak myślisz, czy Nikitin mógł zabić kochankę za nieznane nam przewinienia? -

spytał z nadzieją.

- Skąd miałabym wiedzieć? Tak czy inaczej, zdjęcie pojawiło się tu nie przypadkiem.

Zaproszono nas tutaj i pokazano je. Czyli albo wrabiają Nikitina, albo rozgrywają szczęśliwą kartę -
zobaczymy. Jeśli oczywiście pozwolą nam popatrzeć, bo równie dobrze mogą nam

nakłaść po karku i poprosić, żebyśmy się nie pchali, gdzie nie potrzeba.

- Bardzo by mnie to urządzało. - Artiom wzruszył lekko ramionami.

Machnęłam ręką.

- Z tego, co mówiła sąsiadka Ługańskiej, wynikało, że kochanek to facet z brodą i wąsami -

rozmyślałam na głos.

- Nikitm ma ani wąsów ani brody. Oczywiście, mógł się ucharakteryzować, żeby nie zwracać na
siebie uwagi, ale to już zupełna kołomyja…

background image

- Wąsaty wynosił coś z mieszkania - pewnie to, czego my, jego zdaniem, nie powinniśmy

oglądać. Być może zostawił wtedy zdjęcie - na pożytek dla nas, na złość wrogom… albo

odwrotnie. Tak czy inaczej, chciałabym porozmawiać z panem Nikitinem, najlepiej od razu.

- To raczej nie spodoba się Dziadkowi - zauważył Artiom, patrząc na mnie z

powątpiewaniem.

- Będzie musiał jakoś to przeżyć.

znów

- O mój Boże. - Wieszniakow westchnął ciężko, żeśmy wdepnęli… Dobra, jedźmy do

Nikitina.

- Ty chyba nie powinieneś do niego jechać - zaprotestowałam. -Jeszcze nie daj Boże, nie dadzą ci
podpułkownika, a mnie Dziadek nic nie zrobi. Jak będzie chciał wy rzucić mnie z pracy - to dla mnie
jeszcze lepiej. Gdzie cię wysadzić?

- Wiesz co, może tutaj, przejdę się, pomyślę… Pożegnaliśmy się i pojechałam do Nikitina ze
zdjęciem

w torbie. Milicjant stojący przed wejściem do budynku zgromadzenia ustawodawczego

popatrzył na mnie ze zdumieniem. Gdy podsunęłam mu pod nos legitymację, skinął głową,

pozwalając mi przejść, jednak odnalezienie Nikitina nie było łatwe. Właśnie studiowałam plan,
przezornie powieszony obok windy, gdy nagle rozsunęły się drzwi windy i ujrzałam

Łarionowa, szefa ochrony Dziadka. Jak już powiedziałam, nie lubiliśmy się i nie bez

powodów, ale ostatnio zaczął mnie traktować z większą sympatią, proponując, żebyśmy

zapomnieli stare dzieje i połączyli się we wspólnym pragnieniu służenia narodowi w osobie Dziadka
- zwłaszcza że służylibyśmy nie ze strachu, ale za ciężkie pieniądze. Nie wiem, czy był szczery w
tych porywach, ale myślę, że stosunek Dziadka do mnie na pewno odgrywał tu sporą rolę. Łarionow
należy do ludzi, którzy starają się przyjaźnić ze wszystkimi, i nawet mu się to udawało.

Wyszedł z windy, zauważył mnie i najpierw się zdziwił, a potem uśmiechnął, jakby czekał na to
spotkanie całe życie.

- Witaj… Co cię tu sprowadza?

Mogłam mu zadać dokładnie takie samo pytanie, ale zamiast tego odpowiedziałam mętnie:

background image

- Interesy.

- Aa…

Uśmiechnęłam się uroczo i wsiadłam do windy. Uśmiech od razu zniknął z twarzy

Łarionowa, teraz szef ochrony patrzył na mnie czujnie.

Wjechałam na trzecie piętro, przeszłam korytarzem wyłożonym czerwonym chodnikiem i w

końcu znalazłam drzwi z odpowiednią tabliczką. Sekretarka siedziała sama, poznała mnie od razu,
uśmiechnęła się i powiedziała:

- Dzień dobry, Olgo Siergiejewna.

- Dzień dobry - odpowiedziałam z uśmiechem. - Chciałabym porozmawiać z Anatolijem

Juriewiczem. Czy to możliwe?

- Jest bardzo zajęty, ale myślę, że znajdzie dla pani chwilę. - Kobieta zniknęła za drzwiami i minutę
później otworzyła je na oścież. - Proszę, niech pani wejdzie.

Nikitin na mój widok wstał zza biurka i wyszczerzył się, co prawda trochę niepewnie, jakby się
zastanawiał, po co mnie diabli przynieśli.

- Nie zajmę panu dużo czasu - zaćwierkałam, siadając w fotelu. - Chciałabym, żeby

odpowiedział mi pan na kilka pytań.

- Z przyjemnością, jeśli tylko zdołam - zapewnił, ale bez większej radości.

- Anatoliju Juriewiczu, czy zna pan kobietę o nazwisku Ługańska? Swietłana Giennadijewna
Ługańska?

Odchylił się na oparcie fotela, zacisnął wargi i nawet ściągnął brwi, imitując wysiłek

umysłowy.

- Nie pamiętam - powiedział pół minuty później. -A o co właściwie chodzi?

- Może to odświeży panu pamięć. - Wyjęłam zdjęcie w ramce.

Nikitin rzucił na nie okiem i pokrył się plamami.

- Co to jest? - spytał groźnie.

- Fotografia. - Wzruszyłam ramionami. - Jak pan widzi, jest na niej pan i Ługańska. Patrząc na to
zdjęcie, można by pomyśleć, że znaliście się dość dobrze…

background image

- Bzdura. Nie znam tej kobiety, a to zdjęcie… To foto montaż. Skąd je pani ma?

- Anatoliju Juriewiczu - westchnęłam - zapewne pan wie, że Ługańska nie żyje, została

zastrzelona we własnym mieszkaniu. To zdjęcie znaleźliśmy…

- Wystarczy, dość - przerwał mi. - Proszę natychmiast opuścić mój gabinet albo będę

zmuszony wezwać ochronę.

- Pewne okoliczności jej śmierci… - zaczęłam.

Złapał za telefon, wybrał numer, a ja pokręciłam głową i czekałam, co będzie dalej. Jak się okazało,
dzwonił do Dziadka.

- Igorze Nikołajewiczu, jest u mnie Riazancewa. Odnoszę wrażenie, że ona nie wie, co

mówi… Chciałbym…

Nie dane było mi dowiedzieć się, czego Nikitin by chciał

- przerwał i podał mi słuchawkę.

- Co ty tam robisz? - spytał surowo Dziadek.

- Próbuję się czegoś dowiedzieć. Według moich danych pan Nikitin znał dość dobrze

zamordowaną Swietłanę Ługańska. To całkiem naturalne, że chcę mu zadać kilka pytań.

-Jakie znowu zabójstwo? Czym ty się w ogóle zajmujesz?!

- ryknął. - Za piętnaście minut chcę cię widzieć w moim gabinecie i postaraj się przez ten czas
wymyślić chociaż jedno sensowne usprawiedliwienie swojego zachowania!

- Spróbuję - pisnęłam, oddałam słuchawkę Nikitinowi i poszłam do drzwi. Nie pożegnałam

się, Nikitin również o tym zapomniał.

Ritka powitała mnie z miną męczennicy.

- Coś ty znowu nawywijała? - spytała tragicznym szeptem, zerkając na drzwi do świątyni.

- Na razie nic. I może już nie zdążę nic nawywijać.

- Potem mi wszystko szczegółowo opowiesz, a teraz idź do niego. I błagam - nie drażnij go.

Zachowuj się skromnie, z szacunkiem i miłością…

background image

- Z miłością to na pewno - zapewniłam, otworzyłam drzwi i weszłam boczkiem, z najbardziej smętną
miną, na jaką mnie było stać.

Dziadek stał przy oknie wpatrzony w przestrzeń - tak zwykle próbuje radzić sobie z gniewem.

A że był rozgniewany, zauważyłam od razu: cały spięty, szczęki zaciśnięte… Odwrócił do mnie
głowę z ogromną niechęcią, pewnie nie miał ochoty na mnie patrzeć.

- Cześć - powiedziałam wyjątkowo cichutko i podreptałam do fotela.

Dziadek odczekał jeszcze pół minuty i w końcu odwrócił się do mnie.

- Czego chciałaś od Nikitina? - spytał niby spokojnie, równym głosem, ale ja świetnie

wiedziałam, jak zwodniczy jest ten spokój, i dlatego wolałam się nie odprężać.

- W trzech słowach czy ze szczegółami? - spytałam szybko, dając do zrozumienia, że bardzo cenię
jego czas.

Dziadek zmierzył mnie groźnym spojrzeniem, usiadł w fotelu naprzeciwko i zażądał:

- Ze szczegółami.

- Dobrze - odparłam ochoczo. - Kilka dni temu na pamiętnym bankiecie podeszła do mnie

kobieta, Ługańska Swietłana Giennadijewna. Pamiętasz damę w czerwonej sukni? - Dziadek

skrzywił się, ale skinął głową. - Zaintrygowała

mnie, mówiąc, że wkrótce zostanie zamordowana. Zabito ją dosłownie nazajutrz.

- Boże święty. - Dziadek westchnął. - A co Nikitin ma z tym wspólnego?

- Znał zamordowaną… Znaleźliśmy to w jej mieszkaniu. - Podałam mu zdjęcie.

- No i co? Załóżmy, że znał. Załóżmy, że nawet bardzo dobrze znał. Nie sądzisz chyba, że to on ją
zabił? - Przyi rżał mi się i dodał ostrzej: - A jeśli nawet tak sądzisz, to zapomnij o tym.

Nikitin to wyjątkowo ostrożny człowiek. Ostrożny i przyzwoity. Ma konkretny cel. Po jaką cholerę
miałby zabijać jakąś dziewczynę? Nie rozśmieszaj mnie i zo staw człowieka w

spokoju. Znasz mój stosunek do niego, wkrótce wybory i żadna hucpa wokół jego osoby nie jest mi
potrzebna. Zrozumiałaś?

- Oczywiście. - Skinęłam ochoczo głową. - Ale chciałeś, żebym opowiedziała ze szczegółami, a nie
wysłuchałeś mnie do końca. Mam sobie iść czy mogę coś jeszcze dodać?

Popatrzył na mnie z niezadowoleniem - nie znosił, gdy ktoś mu się sprzeciwiał - a ja

background image

czekałam z miną sieroty. Chciałam, żeby mnie wysłuchał - bo już wiedziałam, że nie zostawię tej
sprawy, dopóki jej nie rozwiążę. Jeśli nie znajdziemy z Dziadkiem wspólnego języka, napiszę po
danie o zwolnienie i wezmę się do tego śledztwa prywatnie, na własne ryzyko.

Moje szanse rozwiązania tej spra wy gwałtownie spadną, ale jak wiadomo, nadzieja zawsze umiera
ostatnia. Krótko mówiąc, słowa Dziadka nie mogły już nic zmienić, jednak jako istota rozumna i
rozsądna nie szukałam problemów tam, gdzie można było ich uniknąć.

- Dobrze - wyraził łaskawie zgodę. - Słucham.

- Komuś bardzo zależało na tym, żebyśmy znaleźli to zdjęcie - powiedziałam, po czym w

skrócie wyłożyłam swoje argumenty, na zakończenie dodając: - Bardzo możliwe, że ktoś

próbuje wykorzystać zabójstwo Ługańskiej, żeby ci zaszkodzić. Nie wiem, kto, ale działa
zdecydowanie i pomysłowo.

- Myślisz, że ktoś mógł ją zabić, żeby zepsuć nam grę? - zapytał Dziadek po zastanowieniu.

- Nie wykluczam takiej możliwości.

Pogrążył się w ponurych rozmyślaniach. Siedziałam cicho, usiłując nie zwracać na siebie uwagi. W
końcu Dziadek obrócił w rękach długopis, popatrzył na mnie i powiedział:

- No więc tak. Tą sprawą zajmie się Wieszniakow. Oczywiście, powinnaś przypilnować… -

Skinęłam szybko głową, a Dziadek zmarszczył brwi. - Przestań błaznować.

- Nawet nie miałam zamiaru - obraziłam się. - Wszystko będzie przebiegać cicho i spokojnie.

Ale sam rozumiesz, że muszę porozmawiać z Nikitinem.

- Dobrze - zaakceptował mój plan. - Spotkam się z nim dzisiaj i zasugeruję, żeby odniósł się do
twojej prośby ze zrozumieniem. Weźmiesz od Rity jego numer telefonu i zadzwonisz.

- Dziękuję - powiedziałam, wstając pospiesznie.

- Poczekaj - spoważniał Dziadek. - Konsultuj się ze mną przed każdym ewentualnym

działaniem.

- W każdej sprawie czy drobiazgi mogę opuścić?

- W każdej - uciął.

Wzruszyłam ramionami, dając w ten sposób wyraz swojemu zdumieniu, i wyszłam.

background image

- No i co? - zapytała Ritka, gdy tylko zamknęłam drzwi.

- Mam pracować.

- A nie możesz powiedzieć po ludzku?

- Nie. Dziadek właśnie wymógł na mnie zobowiązanie, że nie będę niczego rozgłaszać. Kiedy indziej
olałabym to, ale teraz się boję.

- Zejdź mi z oczu - obraziła się Ritka, a ja wyszłam. Wieszniakow, któremu opowiedziałam o decyzji
Dziadka

przez telefon, nie wyraził zachwytu.

- Serdecznie ci dziękuję. Diabeł mnie podkusił, żeby wtedy do ciebie zadzwonić. Jakby

dobrze poszło, to nawet byś się nie dowiedziała, że dziewczyna wyzionęła ducha. No i masz,
spodziewałem się podpułkownika, a dostałem bólu głowy…

- Przestań - wezwałam go do porządku. - Nie pierwszy raz, damy radę.

- Damy, damy… Mogłabyś chociaż na piwo zaprosić’, skoro już wpakowałaś mnie w tę

historię.

- No nie wiem, kto kogo wpakował. Ale na piwo mogc cię zaprosić. Jak chcesz, to nawet z wódką.

- Dobra. Spotkamy się o siódmej.

Spotkaliśmy się, napiliśmy piwa (po zaciętej walce wewnętrznej Artiom odmówił wódki) i

spróbowaliśmy rozmawiać o piłce nożnej. Nie żebym się tym interesowała, raczej wręcz

przeciwnie, ale Wieszniakow wybrał piłkę nożną, a mnie było w sumie wszystko jedno.

Jednak mimo naszych wysiłków rozmowa i tak wróciła do sprawy najbardziei nas

interesującej, czyli morderstwa.

- Bez sensu to wszystko - wyjęczał Artiom, który bardzo lubił uskarżać się na życie.

Przyzwyczaiłam się do tego i nie przejmowałam się, traktując to jako mało przyjemny, ale
obowiązkowy wstęp. - Jasna sprawa, że wszystko znowu

sprowadza się do tej cholernej polityki, czyli pracować nie dadzą, za to krwi napsują. Dałabyś sobie
spokój z tą sprawą. I tak nie zwrócimy dziewczynie życia, a ja chcę dostać

podpułkownika. Ile można czekać, do diabła? A przecież bardzo możliwe, że przez tę sprawę nie

background image

tylko nie dostanę podpułkownika, ale jeszcze oberwę po głowie. A wszystko przez co?

Przez twoją nieposkromioną ciekawość! Dobra. - Wieszniakow machnął ręką, widząc mój

uśmieszek. - Będziemy przywracać sprawiedliwość na tym konkretnym odcinku.

- Uwielbiam, gdy tak jęczysz - powiedziałam.

- Aha - mruknął. - Jedna głupia baba, nie będę pokazywał palcem, bo to nieładnie, zarzekała się, że
nie będzie się więcej pchała w żadne gówno, gdy pewnego razu nakładli nam po karku.

I co? Już zapomniałaś?

- Odczep się - poprosiłam serdecznie.

- Odczep, odczep… - przedrzeźnił mnie. - Mamy szansę uwolnić się od tej sprawy! Kobietę
zamordowano na tle rabunkowym - i już. O zdjęciu zapomnimy, Nowikow będzie miał

kolejną nierozwiązaną sprawę, a ojcowie narodu pozostaną zadowoleni.

- A trzydzieści tysięcy? Artiom skrzywił się.

- Coś wymyślimy.

- Aha. Z przyjemnością dam je tobie, poprawisz sobie warunki mieszkaniowe.

- Wielkie dzięki.

- Widzisz. - Zniżyłam głos i skinęłam głową, Wieszniakow pochylił się, a ja wyszeptałam: -

Nie damy rady wykręcić się z tego sianem, Dziadek za bardzo zainteresował się tą sprawą.

Niby udawał, że nie, ale ja go znam jak zły szeląg.

Co oni tam mają za interesy, tego nie wiem, ale jedno wiem na pewno: nie możemy już wyjść z tej
gry.

- Taak. - Wieszniakow przygryzł dolną wargę, przyglą dając mi się przenikliwie. - Czemu mącisz mi
w głowie.” Powiedz wprost, czego chcesz? - Przewróciłam oczami, dotknięta jego niedowierzaniem,
a on mówił dalej: - Myślisz, że nie widzę, jak już się nakręciłaś?

Dziewczyna przesłała ci pieniądze, poprosiła o pomoc, a ty już czujesz się zobowiązana. A jak się
przy czymś uprzesz… A przecież sama mówisz, że to wszystko próba wrobienia

Nikitina. Gdzie tu logika, moja droga?

- Poszukajmy jej razem - zaproponowałam.

background image

- Jak ja mam cię dosyć. - Artiom westchnął. - I Lalin coś się nie odzywa - pożalił się. -

Mógłby się chociaż postarać i pomóc nam przez wzgląd na starą przyjaźń.

- Dostaliście z Moskwy odpowiedź na zapytanie?

- Tak, ale nie dowiedzieliśmy się niczego ciekawego o życiu Ługańskiej. Zdaje się, że nie miała w
Moskwie ani przyjaciół, ani wrogów.

- Zagadkowa kobieta… - zawyrokowałam.

Z Wieszniakowem wkrótce się pożegnaliśmy, on wrócił do rodziny, a ja do Saszki.

Odczekałam trochę i zadzwoniłam do Nikitina. Sposób, w jaki teraz ze mną rozmawiał,

świadczył wyraźnie, że Dziadek zdążył go już pouczyć i Nikitin był gotów do współpracy.

Tak właśnie oświadczył, co bardzo mnie ucieszyło. Umówiliśmy się na spotkanie następnego dnia i
pożegnaliśmy się niemal po przyjacielsku.

Poszłam na spacer z Saszką, a wracając, zobaczyłam przed swoim domem samochód

Dziadka. Spostrzegł mnie i wysiadł z samochodu.

- Czemu tu siedzisz? - zdumiałam się, otwierając drzwi. Masz przecież klucze.

- Właśnie podjechałem… Ja tylko na chwilę. Zrobisz dobrą herbatę?

Napiliśmy się herbaty, a Saszka, który czuł przed Dziadkiem respekt, dyplomatycznie oddalił

się do salonu. Dziadek obracał w rękach swoją filiżankę, a ja odstawiłam swoją i czekałam, co
wyniknie z tego milczenia. On jednak milczał i milczał, jakby miał się już nigdy nie odezwać.

- Coś się stało? - nie wytrzymałam w końcu.

- Co? - Podniósł głowę. - A nie, nic. Po prostu przejeżdżałem i pomyślałem, że się z tobą zobaczę.

- Przecież już się dziś widzieliśmy.

- Dzwoniłaś do Nikitina?

- Dzwoniłam. Jest gotów odpowiedzieć na wszystkie moje pytania.

- Tylko zachowuj się przyzwoicie, bo czasem robisz takie rzeczy, że człowiek ma ochotę cię udusić.

- Wykażę maksymalne zrozumienie. Ale chyba nie przyjechałeś tu po to, żeby dowiedzieć się, czy do
niego dzwoniłam, czy nie?

background image

- Sam nie wiem, po co przyjechałem - powiedział z goryczą. - Powiedz mi, czemu tak jest: staram
się, żeby wszystko było jak najlepiej, a jest coraz gorzej.

- Nie przesadzaj.

- Oddalasz się ode mnie.

- Bzdura. No sam pomyśl, gdzie ja się podzieję? Próbowałam się od ciebie odsunąć i nie

mogę…

Uśmiechnął się ze smutkiem i dotknął dłonią mojego policzka. O dziwo, ten gest nie wywołał

żadnych emocji… A przecież kiedyś wszystko we mnie śpiewało od jego dotyku…

- Jesteś piękna - szepnął. Zawsze mówił coś takiego, gdy nie wiedział, co powiedzieć.

- Mogę o coś zapytać? - spytałam po zastanowieniu.

- Oczywiście.

- Planujecie coś na dwudziestego szóstego?

- Dwudziestego szóstego? - Uniósł brwi. - Aa… Chodzi ci o tę potencjalną datę, którą

dziewczyna napisała własna krwią… Ale przecież nawet nie masz pewności, czy to data?

- Nie mam - odparłam. - Ale nie o to pytałam.

- Po rozmowie z tobą sprawdziłem swój grafik… -I co?

- Nic. Zwykły dzień, typowe spotkania.

- To co cię tak niepokoi? Odwrócił wzrok, westchnął.

- Diabli wiedzą. Obawiam się, że masz rację - coś sio szykuje. Ale trudno powiedzieć, co to może
być. Wiesz, o czym dzisiaj pomyślałem?

- Wiem.

Wyglądał na zdumionego.

- Wiesz?

- Nietrudno się domyślić. Nagle pomyślałeś, że tak właściwie nie masz komu zaufać.

- A tobie?

background image

Zaśmiałam się i pokręciłam głową.

- Wprawdzie nawiedzają cię takie myśli, ale tak naprawdę nie potrzebujesz niczyjego

wsparcia.

- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. - Spochmurniał.

- Po co? I tak znasz odpowiedź. Chciałabym być po twojej stronie, ale nie zawsze się to udaje.

-Jesteś już bardzo dużą dziewczynką, a ciągle taką samą idealistką.

- Niedawno nazwałeś mnie cynikiem.

- No cóż. - Odstawił wreszcie filiżankę. - Uznajmy, że sobie porozmawialiśmy. Informuj

mnie o wszystkim. I bardzo cię proszę - nie rób głupstw.

Ucałował mnie po ojcowsku w czoło i wyszedł. Zamyśliłam się. Najlepiej mi się myślało na leżąco,
więc przeniosłam się do łóżka. Saszka ulokował się obok mnie, najpierw sapał, potem zaczął kichać,
a ja wpatrywałam się w sufit.

Z Nikitinem spotkałam się koło południa. Zadzwoniłam do niego o dziesiątej, a on

zaproponował, żebyśmy umówili się w salonie fryzjerskim na ulicy Łunaczarskiego. Nie

zdążyłam wyrazić zdumienia, gdy szybko wyjaśnił:

- Tam nikt nam nie przeszkodzi.

Salon wyglądał bardzo elegancko. Zostawiłam samochód na parkingu, gdzie stał już

mercedes, jak się okazało, należący do Nikitina. Gdy tylko weszłam, podbiegła do mnie

dziewczyna w błękitnym uniformie i zaćwierkała radośnie:

- Dzień dobry!

Nie zdążyłam jej powitać, gdy pojawił się młody mężczyzna, lekko odsunął dziewczynę i

powiedział:

- Olgo Siergiejewna, proszę tutaj.

„Tutaj” to był gabinet w korytarzu, na wprost. Weszłam; na skórzanej kanapie siedział Nikitin i
wyraźnie się denerwował. Gabinet niczym nie różnił się od setek innych: żaluzje w oknach, komputer
na biurku i niski stolik przed kanapą. Na stoliku stały filiżanki, talerz z ciastem, talerzyk z plasterkami
cytryny, obok dwa kieliszki i butelka koniaku. Pewnie Nikitin usiłował

background image

nadać naszemu spotkaniu nieoficjalny charakter… A może nasłuchał się głupot, jakobym

lubiła sobie wypić, a mówiąc dokładniej,

że piję jak smok. Niestety, musiałam go zawieść: koniaku nie lubię, poza tym nie przyszłoby mi do
głowy, ieby pić o tej porze, nawet gdybym chciała sprawić Nikitinowi przyjemność.

- Dzień dobry - wydusił niepewnie, wstał, zastanowił się i tak samo niepewnie podał mi rękę.

Uścisnęłam jego dłoń i usiadłam w fotelu naprzeciwko. Mężczyzna, który mnie tu

przyprowadził, zniknął. Nikitin zakasłał i oznajmił:

- To mój krewny, siostrzeniec. Tutaj możemy porozmawiać absolutnie spokojnie.

Tak samo spokojnie mogłabym porozmawiać w dowolnej kawiarni, parku, we własnym

samochodzie czy gabinecie Nikitina, ale od razu przypomniałam sobie, że politycy, zwłaszcza w
przeddzień wyborów, są drażliwi i tajemniczy. Skoro Nikitin chce spotykać się w lokalach
konspiracyjnych, to proszę bardzo.

- Napije się pani? - zapytał szybko.

- Jeśli to możliwe, wolałabym herbatę.

- Oczywiście. A ja się napiję. Wybaczy pani, nerwy… Napił się koniaku, zagryzł ciastem -

przedtem zerknął na

drzwi i kogoś zawołał, nie usłyszałam, kogo. Wkrótce zjawiła się dziewczyna w błękitnym stroju z
filiżanką herbaty i pudełkiem czekoladek.

- Proszę. - Uśmiechnęła się i zniknęła.

Nikitin cały czas się denerwował, widocznie koniak nie pomógł.

- Przepraszam, napiję się jeszcze… - powiedział i znów się napił.

Ręce mu drżały, gdy nalewał koniaku do kieliszka - może jest alkoholikiem? Chociaż nie, gdyby tak
było, Dziadek by

mu nie stawiał… Zresztą z Dziadkiem nigdy nic nie wiadomo.

- Bardzo się denerwuję - wyjaśnił. - Tak właściwie jestem w stanie ciągłego stresu, odkąd się
dowiedziałem o śmierci Swietłany. Szczerze mówiąc, byłem przekonany, że zginęła

przypadkiem, że padła ofiarą rabunku. Przecież pani wie, że w jej mieszkaniu była duża suma
pieniędzy? Trzydzieści tysięcy dolarów, zdaje się?

background image

- A co pan teraz myśli? - zapytałam. Moje pytanie go zaskoczyło.

- No… Teraz widać wyraźnie, że ktoś próbuje mnie skompromitować.

- Skąd taka myśl?

- Skoro zainteresowało się mną śledztwo…

- Śledztwo zainteresowało się panem dlatego, że był pan w bliskich stosunkach z

zamordowaną. Nawet jeśli to rabunek, mamy obowiązek sprawdzić…

- Przepraszam, czy to znaczy, że zdaniem milicji mógłbym ją zabić dla pieniędzy?

- Nie takie rzeczy się zdarzały. Może dla pana trzydzieści tysięcy to głupstwo, a dla

przeciętnego gliniarza to zawrotna suma… Ale zapewne ma pan rację, mimo wszystko nie był

to rabunek. Ja osobiście w to nie wierzę - i mam ku temu powody. Ktoś przesłał mi

trzydzieści tysięcy dolarów - w imieniu Swietłany. Niewykluczone, że to dokładnie te same
pieniądze.

- Kto przesłał? - nie zrozumiał Nikitin. - Po co?

- Po to, żebym znalazła mordercę. Można to potraktować jako moje honorarium.

- Nic nie rozumiem. - Potrząsnął głową. - To jakiś obłęd…

- Ja na razie również niewiele rozumiem, dlatego chciałam się z panem spotkać. Być może
wspólnymi siłami uda nam się do czegoś dojść.

- Tak, tak, oczywiście…

- Doskonale. Zacznijmy od sprawy najprostszej: gdzie i w jakich okolicznościach poznał pan
Swietłanę?

- W Moskwie, prawie dwa lata temu. A okoliczności… zupełnie zwyczajne. Widzi pani, mam
przyjaciela, który mieszka i pracuje w Moskwie, a on ma przyjaciółkę, Likę; można

powiedzieć, że przyjaźnią się od dziecka… - Zaczerwienił się niespodziewanie, westchnął i dodał: -
Oczywiście, są kochankami. No i kiedyś, gdy przyjechałem, postanowiliśmy gdzieś pójść i rozerwać
się, i wtedy Lika zaprosiła Swietłanę. Bardzo mi się spodobała i zaczęliśmy się spotykać. Tylko
niech pani sobie nie myśli… Kochałem ją. Nawet chciałem się dla niej rozwieść z żoną. Oczywiście
odbiłoby się to na mojej karierze, zapewne pani wie, że mój teść…

- Wiem. - Skinęłam głową.

background image

- Rozmawialiśmy o tym i Swietłana powiedziała: nie postępujmy pochopnie. Ona sama

background image

zaproponowała, żebyśmy zaczekali, rozumie pani?

- Rozumiem.

- Rzadko się widywaliśmy. Bywałem w Moskwie w interesach, ale niezbyt często, chroniczny brak
czasu… Martwiłem się tym, Swietłana również i wtedy doszliśmy do wniosku, że będzie prościej,
gdy ona przeprowadzi siy do naszego miasta.

- Czyj to był pomysł?

- Swietłany. Przecież mnie bardzo kochała… I to faktycznie wydawało się najprostszym

rozwiązaniem. Oczywiście

rozumiałem, że z jej strony to duże poświęcenie, stołeczne życie i tak dalej, ale mieliśmy poważne
plany i chcieliśmy być razem.

- To pan jej tu kupił mieszkanie?

- Nie, ona sama. Mąż zostawił jej dużo pieniędzy, Swietłana nigdy nic ode mnie nie brała.

Naturalnie, dawałem jej prezenty… Rok temu byliśmy razem w Hiszpanii… Absolutnie nie
potrzebowała pieniędzy, miała ich więcej niż ja, więc z jej strony nie było mowy o

wyrachowaniu.

- A z pana strony? - nie wytrzymałam.

- Co pani ma na myśli? Oczywiście, że nie! Swietłana nawet w Moskwie żyła jak odludek, nie miała
żadnych kontaktów ani niczego, co mogłoby mi pomóc w karierze. I z mojej, i z jej strony w grę
wchodziły wyłącznie uczucia.

- Spotykaliście się u niej?

- Tak. Zawsze bardzo się pilnowałem.

- W którym z dwóch mieszkań? Zapewne pan wie, że Swietłana miała dwa mieszkania?

- Oczywiście. Okazało się, że kuzynka mojej żony, to znaczy, mówiąc dokładniej, jej

cioteczna siostra, kupiła mieszkanie w sąsiednim bloku - no i spotykanie się tam stało się bardzo
niewygodne. Rozumie pani? Mój samochód na podwórku mógłby wzbudzić pewne

podejrzenia… Wtedy Swietłana kupiła drugie mieszkanie i zaczęliśmy się tam spotykać.

- A gdzie mieszkała? - zapytałam.

background image

- Miała domek w Romaszkowie - odparł Nikitin, zaskakując mnie kompletnie. - Ale to dość daleko i
byłoby mi niewygodnie… Poza tym tam wszyscy się znają…

- Domek należał do Swietłany?

- Zapewne. No bo do kogo? Jej mąż umarł…

- Czyli Swietłana mieszkała za miastem, a spotykaliście się najpierw w jednym mieszkaniu, potem w
drugim?

- Dokładnie tak.

- Po co jej były dwa mieszkania? Czemu nie sprzedała tego pierwszego?

- Nie wiem… W końcu to inwestycja…

- A może był jakiś inny powód?

- Co pani ma na myśli? - Nikitin spojrzał czujnie.

- To pytanie może się panu wydać głupie - zignorowałam jego niezadowolenie - ale muszę je zadać.
Czy w ramach konspiracji nigdy nie przyklejał pan sobie wąsów albo brody?

- O Boże, nie!… Rzecz jasna byłem ostrożny, ale coś takiego nie przyszłoby mi do głowy…

Chwileczkę, a czemu pani pyta?

- Sąsiadka kilka razy widziała okularnika z brodą i wąsami, który własnym kluczem otwierał

drzwi do mieszkania Swietłany.

- To niemożliwe! Bzdura… To mieszkanie… Swietłana nie wpuściłaby tam nikogo obcego, a już na
pewno nie dawałaby mu kluczy! To było nasze mieszkanie, nasze, rozumie pani?

- Oczywiście. Tylko po co sąsiadka miałaby kłamać? Nikitin zastanawiał się, nerwowo

zacierając ręce.

- No przecież ona nie mogła… Myśli pani, że miała kogoś jeszcze? I on dowiedział się o pieniądzach
i zamordował ją?

- A potem przesłał pieniądze mnie, żebym go znalazła.

- Ale co w takim razie…

- No właśnie tego próbuję się dowiedzieć. Wasz związek trwał prawie dwa lata, tak? - Nikitin skinął
głową. - Czy w ciągu ostatnich kilku miesięcy nie zauważył pan nic niezwykłego?

background image

- Niezwykłego? Nie.

- Omawiał pan z nią jakieś plany? Nie osobiste, chodzi mi o coś, co dotyczyło pańskich

interesów.

- Byliśmy sobie bardzo bliscy, to naturalne, że o niektórych rzeczach jej opowiadałem.

Potrzebowałem porozmawiać, wygadać się, jak każdy normalny człowiek, żeby znaleźć

rozwiązanie pewnych problemów…

- To znaczy, że omawiał pan z nią swoje interesy? -Tak.

- I Swietłana była zorientowana we wszystkich pańskich sprawach?

- No… tak - przyznał po zastanowieniu.

- Czy wśród tych spraw były również takie, o których nie powinni wiedzieć postronni?

- Co pani chce przez to powiedzieć? - przestraszył się Nikitin, głos mu zadrżał, a oczy na chwilę
straciły wyraz, jakby myślami był bardzo daleko stąd.

- Nic takiego - odparłam. - Więc były czy nie?

- Być może… to znaczy, chciałem powiedzieć… Olgo Siergiejewna, sama pani rozumie…

Chwileczkę, chyba pani nie myśli, że ja w jakiś sposób… Czy pani chce przez to powiedzieć, że
zabiłem ukochaną kobietę dlatego, że zdradziła jakieś moje tajemnice?

- A zdradziła? - zdumiałam się.

- Zaraz, mówiła pani, że w mieszkaniu zjawiał się jakiś typ?

- To nie ja mówiłam, to zeznania sąsiadki.

- Cholera - mruknął cicho, ale wyraźnie. - To niemożliwe…

- Byłabym wdzięczna, gdyby pan wyjaśnił…

- To wszystko jest dla mnie bardzo zaskakujące… A może to zwykły napad rabunkowy i nic więcej?
Przecież sąsiadka mogła to wszystko zmyślić!

- Mogła. Tylko nie bardzo wiem, po co miałaby to robić,

- Cholera - powtórzył głośniej, teraz w jego głosie zabrzmiało niezadowolenie.

- Uznajmy, że to jednak nie był rabunek. Kto, według pana…

background image

- Zwariowała pani? - przerwał mi. - Skąd miałbym wiedzieć? Ja zupełnie…

- Anatoliju Juriewiczu. - Wzniosłam oczy. - Rozmawiamy w tym przytulnym gabinecie

dlatego, że pan Kondratiew, którego oboje bardzo szanujemy, jest zaniepokojony

wydarzeniami i najwyraźniej jego niepokój jest niebezpod-stawny. Jestem jego asystentką do spraw
kontaktów ze społeczeństwem i wcale nie muszę się w tym wszystkim grzebać, to

zadanie milicji. Ale jak pan słusznie zauważył, szum wokół pańskiej osoby raczej nie wpłynie dobrze
na pańską karierę i właśnie dlatego siedzę tu, piję herbatę i łamię sobie głowę.

- Tak, zrozumiałem. To znaczy, ja to wszystko świetnie rozumiem. Będę z panią absolutnie szczery.
Tak, to, o czym rozmawiałem ze Swietłaną, nie było przeznaczone dla cudzych uszu.

Ale ufałem jej absolutnie, nawet gdy dowiedziałem się o Tagajewie.

- O Tagajewie? - spytałam, ponieważ zamilkł.

- Tak. - Skinął głową z taką miną, jakby żałował, że o tym wspomniał.

- Niech pan opowie o tym szczegółowo - poprosiłam.

- Przypadkiem widziałem ich razem… To znaczy, tak naprawdę widział ich mój kierowca, a
właściwie to nawet nie ich samych. Krótko mówiąc, widział hummera Tagaje-wa - na pewno

równie dobrze jak ja wie pani, że w całym mieście jest tylko jeden taki samochód. Samochód należał

bez wątpienia do Tagajewa i wysiadła z niego Swietłana. Proszę sobie wyobrazić, jakie

wrażenie zrobiło to na moim kierowcy! Tagajew jest, jak wiadomo, persona non grata, poza tym…
Czy to prawda, że postanowił zająć się polityką? - spytał nagle.

- Pojęcia nie mam. Nie zwierza mi się ze swoich planów.

- No tak, oczywiście, skąd miałaby pani wiedzieć… -

wtrącił szybko.

Udaje czy naprawdę nie słyszał plotek, że jestem kochanką Tagajewa? Ale Timur ma dość

specyficzny stosunek do kobiet i jemu na pewno nie przyszłoby do głowy powierzenie

tajemnic wybrance serca… Pewnie w ogóle nikomu ich nie powierza…

- Ale ostatnio ciągle się mówi, że postanowił zająć się polityką… - dodał Nikitin.

- Nie ma szans. - Pokręciłam głową. - Pieniądze owszem ma, ale szans nie. To inteligentny facet i

background image

myślę, że świetnie to rozumie.

- Oczywiście, ale… Przecież nie wiemy wszystkiego, mogą być pewne okoliczności…

- Wróćmy jednak do Swietłany - przypomniałam. Polityka średnio mnie interesowała, za to bardzo
interesowało mnie zabójstwo, chociaż, jak to często bywa, jedno z drugim ściśle się łączyło.

- Ach tak, oczywiście. Gdy kierowca opowiedział mi o spotkaniu, byłem bardzo zaskoczony…

Można nawet powiedzieć, że przeżyłem wstrząs.

- Kierowca wiedział o pańskich związkach ze Swietłaną?

- Naturalnie. Jeszcze gdy mieszkała w Moskwie. Ale ufam mu absolutnie…

- Nie wątpię. A więc, był pan wstrząśnięty…

- Tak. Spotkałem się ze Swietłaną i zapytałem, jak to możliwe. A ona bardzo się zdziwiła, że
przywiązuję wagę do takiego głupstwa, jak się wyraziła. Okazało się, że Tagajewa zna od dawna…
Przecież niewiele o niej wiedziałem, oczy wiście coś niecoś mi opowiadała, ale…

Przed wyjazdem do Moskwy dość długo mieszkała w naszym mieście i wtedy poznała

Tagajewa. Opowiadała, że spotkała się z nim przypadkiem, posiedzieli w kawiarni przy

kawie, powspominali młodość… Mówiła o tym z całkowitym spokojem, nawet pomyślałem,

że może nie jest zorientowana w jego… no, w jego biografii. Dlatego powiedziałem:

„Kochanie, Taga-jew to człowiek z kryminalną przeszłością”, a ona się roześmiała i mówi:

„A cóż mnie to może obchodzić?”. Pomyślałem, że może w przeszłości łączyło ich coś więcej…

- Miłość? - spytałam, ściągając brwi; choć tak właściwie - dlaczego nie?

- Tak. - Nikitin zawahał się. - Chociaż… jakby to powiedzieć… no, mógł ją wykorzystać… nie
wiadomo, co ich łączyło. Może nawet ją szantażował? Po prostu bałem się o ukochaną

kobietę i dlatego zwróciłem się do swojego moskiewskiego przyjaciela z prośbą, żeby

wybadał pewne szczegóły z życia Swietłany.

O swoją skórę się bałeś, a nie o ukochaną kobietę - skomentowałam w myślach, a głośno

powiedziałam: -I co?

- Zapewnił mnie, że Swietłanie można zaufać.

background image

Dość dziwne sformułowanie - zauważyłam w myślach.

- Ich spotkanie faktycznie było przypadkowe - mówił dalej Nikitin - w każdym razie nie

miałem powodu, żeby myśleć inaczej. Nie dzwonił do niej…

- Skąd pan wie?

Nikitin odkaszlnął, wyglądał na zakłopotanego.

- Widzi pani, okazało się, że jestem bardzo zazdrosny i ja, ja…

- Kazał ją pan śledzić - podpowiedziałam, widząc, że może tak bełkotać jeszcze długo.

- Wstydzę się bardzo, ale tak właśnie było. Sprawdzałem jej komórkę, wie pani, wiadomości,
telefony… Naprawdę, bardzo mi wstyd…

- Jak długo ją pan śledził?

- Miesiąc, nie, chyba półtora… Potem zrozumiałem, że to wszystko jest… nieładne,

niewłaściwe… Dałem jej piękny pierścionek ze szmaragdem i postanowiłem zapomnieć o

całym tym niemiłym incydencie.

- Kto ją śledził? Pańscy ludzie czy może zwrócił się pan do agencji?

- Co też pani, jakżebym mógł… do żadnej agencji… a moi ludzie… przecież… gdyby rozeszły się
plotki…

- No to do kogo się pan zwrócił?

- Do Igora Nikołajewicza. W tej sytuacji było to absolutnie naturalne.

- Oczywiście nie wie pan, komu konkretnie powierzył to zadanie Igor Nikołajewicz?

-Nie.

- Czy o wynikach śledztwa informował pana? - pozwoliłam sobie nie uwierzyć.

- Co też pani… rozmawiałem z Łarionowem, szefem jego ochrony.

Muszę przyznać, że ta wiadomość mnie zastanowiła, żeby nie powiedzieć - zszokowała. Stary lis
nawet nie zająknął się o prośbie Nikitina i w sumie nie było to dziwne, chociaż dawało do myślenia.
Jednak najważniejszy był tu oczywiście

Łarionow. Osobiście uważałam go za wyjątkowego bydlaka i nigdy się z tym nie kryłam. To, że
Dziadek powierzył mu sprawdzenie „pewności” Swietłany, wyglądało dość podejrzanie, zwłaszcza

background image

w planie otwierających się perspektyw. Bardzo możliwe, że to, co Łarionow

zobaczył, różniło się od tego, co powiedział Nikitinowi. Prawdę zna tylko Dziadek… a może nawet
on nie zna całej prawdy. Chociaż nie, Dziadkowi by się Łarionow nie postawił, jest na to za dużym
tchórzem. Poza tym Dziadek ma na niego takiego haka, że lepiej się nie szarpać.

Czyli jednak Dziadek… O matko jedyna, a jeśli coś im się nie spodobało w zachowaniu

dziewczyny, uznali, że w przededniu wyborów jest to nie do przyjęcia, i postanowili nie utrudniać
sobie życia? To znaczy, Dziadek postanowił i dlatego nie był zachwycony, gdy

wplątałam się w to śledztwo… Mimo to zaaprobował moje działania, chociaż zna moją

upierdliwość i pragnienie dogrzebania się do prawdy. Nie chwaląc się, zwykłe mi się to udaje, co
nie wszystkich cieszy. Czasem prawda okazuje się taka, że człowiek ma ochotę wyć albo założyć
sobie pętlę na szyję, albo pójść w ciąg, co tam komu w duszy gra. Ja zwykle wyję, bardzo
artystycznie, starannie naśladując Saszkę, ale pies zupełnie nie docenia moich

osiągnięć wokalnych.

A zatem zabójstwo mogło być dziełem określonej grupy ludzi, którzy za bardzo przejęli się mającymi
nastąpić wyborami… To wyszukane sformułowanie brało się stąd, że gdybym

nazwała rzecz po imieniu, od razu zepsułby mi się humor, już i tak okropny. A jeśli jest tak, jak myślę,
to Dziadek doskonale wie, gdzie szukać zabójcy, innymi słowy, wcale nie należy go szukać. Po co
więc dal mi błogosławieństwo na prowadzenie tej sprawy? Zresztą co

innego mu pozostawało? Jednak jest tutaj sporo niejasności i ktoś

próbuje nas przed czymś ostrzec. To by znaczyło, że coś gdzieś nie zagrało i sytuacja

wymknęła się spod kontroli, a Dziadek puścił mnie tropem, żeby wszystko wyjaśnić i w porę podjąć
odpowiednie kroki. A to sukinsyn… No dobra, pomyślę o tym później…

- Czy przypomina pan sobie, co konkretnie powiedział panu Łarionow? - zapytałam.

- Jeśli to takie ważne, to może lepiej będzie, jak porozmawia pani z nim…

- Bezwzględnie, ale teraz słucham pana.

- Powiedział, że Swietłana prowadzi dość odludny tryb życia, prawie z nikim się nie spotyka.

Czasem przyjeżdża do niej przyjaciółka z Moskwy, ta Lika, są jeszcze jacyś przyjaciele, ale to sami
porządni ludzie. Tagajew nigdy do niej nie przyjeżdżał i ona się z nim nie widywała, czyli to ich
spotkanie faktycznie było przypadkowe.

- Kiedy Łarionow powiedział panu o tym?

background image

- Pięć miesięcy temu… Tak, na pewno.

Z tego, co mówiła Swietłana, wynikało, że człowieka, który - wedle jej słów „wykorzystał ją
instrumentalnie” -poznała niedawno. Dokładnie tak to ujęła: „całkiem niedawno”. Całkiem niedawno
to znaczy ile: miesiąc, trzy, pięć? Pięć raczej nie… Może trzy?… Ciekawe, czy Łarionow jeszcze ją
wtedy śledził, czy ograniczył się do jednorazowego sprawdzenia? Mógł

się przecież poważniej zainteresować i wtedy na pewno zauważyłby nowego znajomego

Swietła-ny. Dobrze byłoby z nim pogadać…

- Swietłana interesowała się kimś z pańskiego otoczenia?

- Trochę tak, przecież dużo jej opowiadałem, to było zupełnie naturalne. Właśnie, w ostatnim czasie
bardzo interesowała się panią. Dziwne, nie sądzi pani?

- Jak przejawiało się to zainteresowanie?

- Teraz trudno mi sobie przypomnieć, jak i dlaczego zaczęliśmy o pani mówić, ale potem

często wracała do tej rozmowy, dopytywała się… Pomyślałem, że to zwykła kobieca

ciekawość, jest pani dość popularna w naszym mieście…

- A kiedy dokładnie się mną zainteresowała?

- Miesiąc temu. Tak. Na pewno. Nawet pytała o pani psa. Ma pani jamnika, prawda?

- Owszem. Wyjątkowo wredny typ.

- Nie lubię psów. Swietłana też nie lubiła. Jak pani myśli, czy będę musiał mieć do czynienia z
milicją? Rozumie pani, to wyjątkowo nie w porę… - Odchrząknął i zamilkł, patrząc na mnie ze
smutkiem w oczach.

- Spróbujemy tego uniknąć - obiecałam optymistycznie. Było jasne, że Nikitin nie jest tym mężczyzną,
o którym

opowiadała Swietłana. Czy w takim razie ów tajemniczy kochanek w ogóle istniał? Może

Swietłana jest po prostu częścią czyjejś skomplikowanej gry i, jak to często bywa w takich grach, w
pewnym momencie ją poświęcono? Tak czy inaczej, została zamordowana. I komuś

bardzo zależy, żebym dowiedziała się, kto i dlaczego ją zabił…

- No cóż. - Westchnęłam. - Dziękuję, że poświęcił mi pan tyle czasu…

Wstałam, Nikitin zerwał się i odprowadził mnie do drzwi.

background image

- Bardzo pani dziękuję - wymamrotał, łapiąc mnie za rękę.

- Za co? - spytałam zaskoczona.

- Za zrozumienie.

- Niech pan da spokój, przecież to moja praca.

- Znajdzie go pani? Tego mordercę?

- Oczywiście, że znajdę. - Skinęłam głową. - Przy odrobinie szczęścia.

Jechałam do Wieszniakowa z ciężkim sercem - okazało się, że miał rację: znów wpakowałam go w
kłopoty. Już widzę, ile jęków będę musiała wysłuchać… Same jęki to jeszcze pół biedy, sprawa
rzeczywiście wyglądała mało przyjemnie i niezbyt perspektywicznie. Co prawda, jeśli w grę
wchodzi zabójstwo, sprawa nigdy nie jest przyjemna…

Zaparkowałam w zaułku (cały plac jest upstrzony zakazami parkowania) i właśnie

wchodziłam po schodach, gdy z naprzeciwka wyleciał Artiom. Przyszły podpułkownik (tfu,

tfu, na psa urok) nie wyglądał zbyt solidnie: zmęczona twarz, chaotyczne ruchy, niedbały strój - kurtka
rozchełstana, kołnierzyk koszuli rozpięty. - Wieszniakow nie nosił krawatów, podejrzewam, że ich
nienawidził i bał się.

- O! - Wskazał mnie palcem. - Właśnie o tobie myślałem! Masz pożyczyć tysiąc do pensji?

- Twojej czy mojej?

- Mojej oczywiście.

- Wieszniakow, jesteś beznadziejnie niepraktyczny. Należało pożyczyć do mojej, przecież jestem na
długotrwałym urlopie.

- Nie gadaj tyle, tylko pożycz tysiąc.

- Masz. - Podałam mu banknot. - A może lepiej dwa?

- Obejdzie się. Słuchaj, jakie są teraz najlepsze perfumy? - olśniło go.

- Artiom, za tysiąc rubli nie kupisz perfum, to znaczy kupisz, ale lepiej ich nie dawaj ani żonie, ani
kochance.

- Jakiej kochance? Mamy godzinę ślubu.

- Chyba rocznicę ślubu, godzina to może być twoja ostatnia.

- Co za różnica… Cholera, jeszcze chciałem kupić kwiaty. A ile kosztują kwiaty?

background image

- Dużo, Artiom, bardzo dużo. Najskromniejsze róże kosztują setkę.

- Czy oni powariowali? Za to powinno się wsadzać…

- No i właśnie się je sadzi, mam na myśli róże… Wiesz co, przyjacielu? - Objęłam go

ramieniem. - Najlepiej ladzie, jak ja kupię prezent twojej ślubnej, bo z tym, co ty

przyniesiesz, to jeszcze cię z domu wygonią, nie czekając na twój awans. Nie będziesz miał

gdzie mieszkać i musiałabym cię adoptować, a po co mi taki kłopot? Jedźmy.

- Jedźmy - zgodził się pokornie Artiom. - A, byłbym zapomniał. Dzwoniła przyjaciółka

Ługańskiej, Lika Koł-czyna, interesowała się okolicznościami śmierci Ługańskiej i bardzo chciała z
tobą porozmawiać. Zostawiła swój numer telefonu.

- A ty z nią nie rozmawiałeś?

- Pewnie, że rozmawiałem, ale kobieta była wyjątkowo ostrożna. A przed tobą na pewno

otworzy duszę, ty jesteś mistrzem rozwiązywania języków.

- To brzmi tak, jakbym była katem w gestapo.

- Zaraz tam katem… - Artiom zaśmiał się, a potem powiedział poważnie: - Może dziewczyna coś
wie, a może tylko jest wścibska. Tak czy inaczej, warto z nią pogadać. A co tam u ciebie, jest coś
nowego?

- Owszem - pocieszyłam go. - Wygląda na to, że Nikilm powierzał kochance straszliwe

tajemnice i całkiem spokojnie mogli ją sprzątnąć z tego właśnie powodu.

- Nie mogłaś się wstrzymać z takimi wiadomościami? - oburzył się Wieszniakow. - Co z

ciebie za człowiek, ZU pełnie bez pojęcia. No przecież mam godzinę… to zn.uzy tego,

święto…

- Dobra, szczegóły będą jutro.

- Jutro też lepiej nie, będzie mnie głowa bolała. Słuchaj, .nie masz jakichś dobrych nowin? -

spytał z nadzieją.

- Nie, dobrych nowin nie miewamy. - Pokręciłam głową. Skręciłam na parking galerii

background image

handlowej. Artiom, ciągle

gadając, szedł za mną do głównego wejścia. Dziesięć minut później zrozumiałam, że

niepotrzebnie go tu przywiozłam.

- Co to ma być? - zapytał, zatrzymując się przed witryną.

- Lepiej nie patrz na ceny - poradziłam. - Nieprzyzwy-czajonym szkodzi.

- Powiedz no mi, co mógłbym kupić tu za swoją pensję?

- O, to pudełeczko. - Wskazałam palcem.

- A co to takiego? - zainteresował się Wieszniakow.

- Po prostu pudełeczko. Można do niego coś włożyć, na przykład pierścionek z brylantem, ale to już
za oddzielną pensję. Tam też nie patrz, tam nawet twardziele wpadają w kompleksy i depresję…

- Wychodzimy stąd - zdenerwował się Wieszniakow.

- Chcę kupić perfumy twojej żonie, nie przeszkadzaj.

- Nie będziemy tu nic kupować! - rozgniewał się nie na żarty. - No wyobraź sobie, że ją tu diabli
przyniosą, przecież ona jest strasznie wścibska, jak wszystkie baby. I co ona sobie pomyśli? Że mąż
bierze łapówki!

- No, a w dodatku nie dzieli się z nią pieniędzmi. Więc albo po cichu przepija, albo ma drugą rodzinę
- podsunęłam.

Na samą myśl Wieszniakow zzieleniał na twarzy.

- Wychodzimy! - ryknął tak, że zaczęto zwracać na nas uwagę.

Złapałam go za rękę, przytuliłam się do jego ramienia i powiedziałam słodkim głosikiem:

- Kochany, mogę sobie kupić perfumy? Tak bym chciała, no proszę cię, kochanie, przecież to dla
ciebie drobiazg…

- Kup sobie, najdroższa. - Wieszniakow wyszczerzył się, Jego mina świadczyła wyraźnie, że gdybym
nie była kobietą, dałby mi w zęby.

Pobiegłam do kasy, co chwila rzucając mu omdlewające spojrzenia, zapłaciłam za perfumy i
wróciłam.

- Jestem taka szczęśliwa… - pisnęłam nieśmiało.

- A jaki ja jestem szczęśliwy - warknął. - Dobra, chodźmy po kwiaty.

background image

W drodze do kwiaciarni omal nie wpadliśmy na Tagaje-wa. Na jego ramieniu wisiała

piersiasta blondynka w nieokreślonym wieku - pod warstwą tapety trudno było dopatrzyć się rysów
twarzy; nie wiadomo, co dziewczyna pod nią ukrywała: zmarszczki czy młody wiek.

- Cześć - rzucił Tagajew, pocałował mnie w policzek, a potem uścisnął rękę

Wieszniakowowi. Często spotykali się w mojej kuchni i można było nazwać ich kumplami.

Te przyjacielskie stosunki walczących stron zawsze mnie bawiły. Prawdę mówiąc, z punktu widzenia
prawa Tagajew był czysty, a reszta się nie liczy, jak to mówią: nie wszystko to, co baby plotą, jest
prawdą. - A co, stuknęli tu kogoś? - zażartował Tagajew.

Żart był taki sobie, ale faktycznie, aż się prosił, żeby go wygłosić. Ludzie najwyraźniej przywykli do
tego, że ja i Artiom nie potrafimy mówić o niczym innym, tylko o zabójstwach.

- Jeszcze nie - odparłam - ale na wszelki wypadek się rozglądamy. A tak naprawdę, to

Wieszniakow ma wielkie święto.

- Tak, jubileusz.

- Rocznica ślubu - podpowiedziałam.

- Właśnie. - Odetchnął z ulgą. - Idziemy kupić kwiaty mojej żonie.

Pamiętajcie, dbajcie o siebie, zachowajcie umiar w piciu. - Tagajew zaśmiał się. Tak

właściwie nie miał nam nic do powiedzenia, ale jakoś nie spieszył się z odejściem. -Przy okazji,
wyglądacie na nowożeńców - zauważył, trochę kpiąco, a trochę z urazą.

- Wieszniakow nie wygląda - poskarżyłam się. - Przecież ma ten swój jubileusz.

- A ty wystąpiłaś jak gwiazda, do tej pory ludzie się na nas gapią.

- Ona to potrafi. - Tagajew skinął głową.

Jego towarzyszka wyraźnie się nudziła, ale nie śmiała się odezwać, nawet cichym

chrząknięciem nie poganiała ukochanego. Ciekawe, swoją drogą, czemu Tagajew tak wrósł w
podłogę i gapi się na mnie? Należało przejąć inicjatywę.

- Dobra, idziemy - zakomenderowałam. - W domu czeka na nas żona i sałatka…

- Śledzie - poprawił Artiom.

- Też dobrze. - Skinęłam głową. Pożegnaliśmy się i poszliśmy po kwiaty.

background image

Wybór kwiatów Artiom zupełnie zignorował, popatrzył na mnie ze ściągniętymi brwiami i

zauważył:

- Co, pokłóciliście się?

- Kto? - zdumiałam się.

- Ty i Timur oczywiście.

- Nie, a dlaczego?

- No to czemu on ma taką minę, jakby mu pewne miejsce przytrzasnęli drzwiami?

- Może mu przytrzasnęli, skąd mam wiedzieć?

- I coś dawno go u ciebie nie widziałem…

- A ty sam często mnie odwiedzasz?

- Słowo daję, wyjdź wreszcie za mąż. - Złapał się teatralnie za głowę.

- Bierz bukiet i idź z nim i swoimi radami w tamtym kierunku.

- Nie pytam bez powodu - gadał dalej Wieszniakow w drodze do samochodu. - Po prostu

widzę, że Timur traktuje cię bardzo poważnie, już ja się na tym znam.

- Tak? A skąd?

- Czep się. Ciągle ci tylko żarty w głowie.

- Coś ty, nie zauważyłeś blondynki?

- Zauważyłem - i co z tego? Ty na przykład trzymałaś mnie pod rękę i o czym to świadczy?

- O tym, że jestem w tobie zakochana bez pamięci, ale zupełnie bez sensu, jak w tej piosence:

„Tak wielu wokół kawalerów, a ja kocham żonatego”.

- O, poczekaj! Jak mnie w końcu żona wystawi za drzwi, to zwalę się do ciebie! Spróbuj mnie wtedy
wygonić! Wszystko ci przypomnę.

- Trzymaj porządnie bukiet, to kwiaty, a nie miotła. No i co, podwieźć cię do domu?

- Podwieź. Zapraszam cię na śledzia.

- To uroczystość rodzinna, co ja tam będę robiła?

background image

- Wódkę piła. Będzie żona i teściowa, więc i ciebie jakoś przeżyję. I nie próbuj się wykręcać -

dodał groźnie.

Wieszniakow powiedział „żona i teściowa”, ale na przyjęciu było ze dwadzieścia osób. Żona pewnie
była przekonana, że nawet w takim dniu Wieszniakow przyjdzie przed północą i nie będzie pamiętał,
co to dziś za święto, była więc mile zaskoczona, gdy mąż spóźnił się tylko pół godziny. Bukiet
wywołał łzy wzruszenia, a perfumy zadumę.

Już się zaniepokoiłam, że kobieta naprawdę pomyśli, czy Artiom ma na boku drugą rodzinę, ale moje
obawy okazały się niepotrzebne. Gdy pomagałam sprzątnąć ze stołu, Marina

powiedziała:

- Dziękuję za perfumy. Bardzo mi się podobają.

- A dlaczego mnie?

- Nie udawaj, myślisz, że nie znam swojego męża? Kupiłby jednego goździka i jeszcze złamał

go po drodze. A pieniędzy nie ma, bo skąd? Oddaje mi wszystko co do kopiejki, potem na

obiadach oszczędza, żeby się piwa napić. U was tam wszystko w porządku?

- W jakim sensie? - udałam głupią.

- No, znowu biegacie razem, czyli coś się szykuje.

- Prowadzimy śledztwo.

- Wiem. Mówić do was to jak grochem o ścianę… A on teraz nie powinien zadzierać ze

zwierzchnictwem, ma dostać podpułkownika.

- Nie martw się, wszystko jest w najlepszym porządku.

- Aha. - Skinęła głową, choć wcale mi nie uwierzyła.

Do domu dotarłam o jedenastej, dręczona wyrzutami sumienia, że mój biedny pies siedzi sam przed
telewizorem. Nakarmiłam go, wyszliśmy na spacer, Saszce poprawił się humor i

poszliśmy spać pogodzeni i zadowoleni z siebie.

Rano wstałam późno, koło dziesiątej, a i to nie z własnej woli, obudził mnie dzwonek

telefonu.

- Olga Siergiejewna? - usłyszałam kobiecy głos.

background image

- A kto mówi? - zapytałam, ziewając szeroko. Za oknem padał deszcz ze śniegiem, było

szaro, mgliście i mokro

i miałam ochotę wsadzić głowę pod poduszkę i nie reago wać na otoczenie przynajmniej

przez najbliższą godzinę,

- Nazywam się Lika. Artiom Siergiejewicz miał… - Jest pani przyjaciółką Swietłany i chciała pani
ze mną

porozmawiać. O czym?

- Co? - stropiła się.

- O czym chciała pani porozmawiać?

- O Swietłanie oczywiście.

- Rozumiem, że chce mi pani powiedzieć coś, czego nie chce pani mówić milicji?

- Niech pani posłucha, bardzo chciałabym pomóc milicji… Powinno panią zainteresować…

- Z jakiej racji? - zdumiałam się.

- No… - stropiła się zupełnie. - Może spotkamy się i porozmawiamy?

- Ciekawe - mruknęłam do Saszki, odkładając słuchawkę. - Dziewczyna rwie się, żeby mi coś
powiedzieć. Chodź, psie, nie każmy damie czekać.

Umówiłyśmy się przed wejściem do parku, dlatego wzięłam ze sobą Saszkę - po pierwsze,

pies musi rano pooddychać świeżym powietrzem, a po drugie, moje spotkanie z Liką będzie
wyglądać na zwykłą przechadzkę… Choć, muszę przyznać, że dziewczyna bardzo mnie

zaintrygowała.

Idąc dziarskim krokiem w stronę parku, spostrzegłam wysoką kobietę w czarnym,

zamszowym płaszczu i białym szalu. Wyglądała elegancko, ale trudno było nazwać ją piękną i młodą.
Trochę po czterdziestce, zgrabna, staranny makijaż… Pewna arystokratyczność

rysów tuszowała zbyt długi nos i wysuniętą do przodu dolną szczękę.

- Lika? - zapytałam, podchodząc bliżej. Saszka zamarł obok moich nóg i spojrzał na kobietę z
zainteresowaniem.

- Tak. A pani… - Zmierzyła mnie taksującym spojrzeniem. W jej oczach pojawiło się

background image

zdumienie - cóż, często zdarzało się, że mój wygląd rozczarowywał ludzi. Kobieta wyraźnie
spodziewała się ujrzeć kogoś zupełnie do mnie niepodobnego. - Olga Siergiejewna? -

Ściągnęła brwi.

- Tak jest, Olga Siergiejewna Riazancewa - przedstawiłam się i podałam jej dowód.

- Co też pani, wierzę… A to kto? - Wskazała głową Saszkę.

- Mój pies.

- Pomaga pani w śledztwie?

- Raczej przeciwnie.

Kobieta wyglądała na zszokowaną. No tak, dwudziestopięcioletnia dziewczyna w dżinsach,

sportowej kurtce i adidasach, z rudym jamnikiem na smyczy raczej nie kojarzyła się z tym obrazem
prywatnego detektywa, który wypracowali sobie miłośnicy kryminałów.

- Pali pani? - spytała, zaglądając do swojej torebki.

- Rzuciłam.

- Super. A mnie brak silnej woli. Może się przejdziemy?

- Oczywiście. - Skinęłam głową i poszłyśmy alejką, kuląc się z zimna - pogoda nie sprzyjała
spacerom.

- Ja… ja jestem trochę zdezorientowana. - Lika rozłożyła ręce. - Nie wiem, od czego zacząć.

- Od rzeczy najprostszej - podpowiedziałam. - Dlaczego chciała pani ze mną porozmawiać?

- Dlatego, że prosiła o to Swietłana. Zwolniłam i przyjrzałam się kobiecie.

- Niech pani wyjaśni.

- Swietłana zadzwoniła do mnie dwa tygodnie temu. Przedtem byłam u niej przez weekend i
zauważyłam, że Swieta się czymś gryzie. Pytałam, co się stało, ale tylko

mnie zbywała. A tu nagle telefon. „Lika - mówi - zdaje się, że wpakowałam się w kłopoty”.

Tak się wystraszyłam! Nie chciała nic więcej powiedzieć przez telefon, no to przyje chałam do niej
następnego dnia.

- I co takiego Swietłana pani opowiedziała? Co to za kłopoty?

Lika westchnęła - i zrozumiałam, jaka będzie odpowiedź, zanim ją usłyszałam.

background image

- Nie chciała mi nic powiedzieć i w ogóle zachowywała się bardzo dziwnie. Od razu

oznajmiła: o nic mnie nie pytaj. Oczywiście, oburzyłam się: dzwoni, prosi o pomoc, a

potem…

- A prosiła o pomoc?

- Nie… - Lika westchnęła znowu. - Ale przecież w jakimś celu dzwoniła? Czyli jednak

potrzebowała pomocy? Oczywiście nalegałam, prosiłam, żeby mi opowiedziała, ale widzi

pani, ona potrafiła być okropnie uparta. Zrozumiałam tylko, że chodzi o mężczyznę, że to właśnie on
wpakował ją w kłopoty. Próbowałam się dowiedzieć, kto to jest, bez rezultatu.

Swieta milczała, a nikt inny nic o nim nie wiedział. Wydało mi się to dziwne…

- A kogo wypytywała pani o tego mężczyznę? Pytanie ją stropiło, ale szybko wzięła się w garść.

- No, mamy pewnych wspólnych znajomych.

- Tutaj?

- Tutaj jest tylko Nikitin, a przecież jego bym nie pytała!

- Próbowała pani dowiedzieć się czegoś w Moskwie o przyjacielu Swietłany, który

prawdopodobnie mieszkał tutaj? Dobrze zrozumiałam?

- Po prostu porozmawiałam ze wspólnymi znajomymi.

- Swietłana często przyjeżdżała do Moskwy?

- W ciągu ostatnich trzech miesięcy rzadko, ze dwa razy, nie więcej.

- Ze znajomymi kontaktowała się głównie przez telefon czy może oni tu przyjeżdżali?

- Rozumiem, do czego pani zmierza. Być może postąpiłam głupio, ale co innego mogłam

zrobić? Po prostu próbowałam się czegoś dowiedzieć.

· - Jest pani pewna, że tego mężczyznę Swietłana poznała tutaj?

- Absolutnie. Często do siebie dzwoniłyśmy i w pewnej chwili wyczułam, że coś się z nią dzieje -
kobieta zawsze czuje takie rzeczy. Spytałam, Swietłana zaprzeczyła, a potem

przyznała: „Zakochałam się… Nie, kocham go tak, jak jeszcze nigdy nikogo nie kochałam…”.

background image

W tym czasie nie wyjeżdżała z miasta, zatem musieli poznać się tutaj.

- Mniej więcej półtora miesiąca temu?

- Tak, raczej tak.

- Nie sądzi pani, że tym nieznajomym mógł być mimo wszystko Nikitin?

- Zwariowała pani? Z jakiej racji miałaby się w nim zakochiwać? To śmieszne.

- No ale przecież przyjechała tu dla niego, więc jednak coś do niego czuła?

- No… być może kiedyś była zauroczona… - Lika skrzywiła się, jakby była z czegoś

niezadowolona. - Są razem już dość długo, wie pani, jak to bywa: namiętność odchodzi,

zostaje przyzwyczajenie.

- Ale Swietłana nie wróciła do Moskwy, czyli trzymało ją tu nie tylko przyzwyczajenie.

- No… on pomagał jej materialnie.

- Nikitin? - sprecyzowałam, starannie ukrywając zdumienie.

- Tak. Co w tym dziwnego? Mógł sobie na to pozwolić,

- Czy Swietłana potrzebowała pomocy - mam na myśli: pomocy materialnej? Przecież mąż

zostawił jej pieniądze.

- A co on jej tam zostawił! To znaczy zostawił, ale niewiele. Moskiewskie mieszkanie

wynajmowała i właśnie z tego żyła. Coś tam udawało jej się zaoszczędzić, dlatego tu żyła bardzo
skromnie. Jej mąż miał mnóstwo krewnych, zlecieli się jak sępy i każdy próbował

uszarpać coś ze spadku. Wie pani, że próbowali oskarżyć ją o śmierć męża? Podobno

sugerowali, że go otruła - a przecież on zmarł na raka! Idiotyzm! Miała mnóstwo

nieprzyjemności i tylko dzięki przyjaciołom… Ale chyba niepotrzebnie się rozgadałam…

- Nie, dlaczego? - Uśmiechnęłam się. Ze zrozumiałych względów owi „przyjaciele” bardzo mnie
interesowali. -Wiedziała pani, że Swietłana miała tu dwa mieszkania?

- Jasne. Nikitin miał świra na punkcie konspiracji i w pewnym momencie jakaś znajoma baba
zamieszkała naprzeciwko bloku Swietłany. On wpadł w panikę, Swietłana próbowała mu

wytłumaczyć, ale bez efektu, skończyło się na tym, że kupił jej drugie mieszkanie. Tamto chciała

background image

sprzedać, ale nie zdążyła.

- Nikitin jej kupił?

- Dał jej pieniądze.

- Swietłana pani o tym powiedziała?

- Oczywiście. Zresztą ja i tak wiedziałam. Po pierwsze, nie stać jej było na takie inwestycje, po
drugie, nawet gdyby miała tyle pieniędzy, nie marnowałaby ich bez sensu.

Interesujące… Ze słów Nikitina wynikało, że Swietłana była kobietą niezależną finansowo, on jej
pieniędzy nie dawał i mieszkań nie kupował, jedynie robił prezenty. Kłamał? Ale po co?

Czyli kłamała Swietłana? Również bez sensu!

Dostała oficjalnie spadek, ale mogła mieć pieniądze, o których nikt nie wiedział, a o których wolała
milczeć. Przyjaciółce mówiła, że żyje z pieniędzy Nikitina, a Nikitinowi opowiadała o spadku. Ale
wtedy wychodzi na to, że tajemniczy kochanek zjawił się znacznie wcześniej niż półtora miesiąca
temu.

- Być może nie jest pani zbyt dobrze zorientowana w sytuacji finansowej przyjaciółki -

zauważyłam. - Oprócz mieszkań miała również dom pod miastem.

- Świetnie o tym wiem, ale to nie jest jej dom.

- Nie? A czyj?

- Mój. To znaczy, kupiony na moje nazwisko, ale należy do mojego przyjaciela. Kupił go rok temu,
przypadkiem, to bardzo malownicze miejsce, po hałaśliwej Moskwie wymarzone do

odpoczynku, coś w rodzaju domku za miastem. Swietłana lubiła ten dom, bo te mieszkania…

Widziała je pani? I to po tym, do czego przywykła w Moskwie… Jednym słowem, wolała

mieszkać w tym domu; mój przyjaciel nie miał nic przeciwko temu, ja tym bardziej; wszyscy byli
zadowoleni.

- Czy ten pani przyjaciel jakoś się nazywa?

- Oczywiście, ale on nie ma z tym wszystkim nic wspólnego. I wplątywanie go w tę historię…

- Czy ma coś wspólnego, czy nie, o tym zadecyduje śledztwo - próbowałam przemówić jej do
rozumu.

- Ja pani nie podam jego nazwiska.

background image

- Nie sądzi pani, że nasza rozmowa jest dość dziwna? - Uśmiechnęłam się.

- Spełniam swój obowiązek, ale mam też zobowiązania wobec innych ludzi. I nie chcę, żeby dręczyła
ich milicja. Przyjmijmy po prostu, że dom jest mój.

- Cóż… Swietłana nie opowiadała pani o swoich planach w stosunku do Nikitina? Może

chcieli razem zamieszkać?

- Dlaczego tak interesuje się pani Nikitinem? - zdumiała się Lika. - On nie ma tu nic do rzeczy. To
typowy karierowicz… Być może kochał Swietłanę, może nawet ona go kochała,

ale to nie on ją zabił…

- Czasami nawet karierowicze zabijają. - Wzruszyłam ramionami.

- Zapewne rozmawiamy o różnych ludziach. Poza tym jestem absolutnie przekonana: tamten

mężczyzna należy do jej przeszłości. Tak, proszę tak na mnie nie patrzeć. Swietłana

niechętnie opowiadała o swoim dawnym życiu, widocznie było tam coś takiego, o czym nikt nie
powinien wiedzieć.

- Czy w końcu powiedziała pani cokolwiek o tym mężczyźnie?

- Wszystko, czego się dowiedziałam, musiałam wyciągać z niej siłą. Poprosiłam: „Kochana,
powiedz, jak jest” - a ona się rozpłakała. Nigdy nie była płaczliwa, nawet na pogrzebie męża
trzymała się twardo i przy ludziach nie uroniła ani jednej łzy. A tu nagle taka rozpacz…

Wystraszyłam się oczywiście i niemal błagałam, żeby mi wszystko powiedziała. Ale

dowiedziałam się tylko jednego: poznali się przypadkiem, chyba po prostu podszedł do niej na ulicy;
a potem Swietłana znalazła w jego rzeczach broń.

- Broń?

- Tak, pistolet. Naplótł jej, że ma prawo nosić broń, i nawet pokazywał jakieś tam pozwolenie czy
zezwolenie, nie wiem, jak to się fachowo nazywa. Ale coś w jego zachowaniu sprawiło, że
Swietłana stała się podejrzliwa, może nawet go śledziła, nie wiem. W każdym razie

zyskiwała coraz

większą pewność, że on nie jest tym, za kogo się podaje. Ale nie powiedziała mi, ani gdzie on
mieszka, ani jak go można znaleźć. Tak właściwie to w ogóle nic nie mówiła, to, co teraz pani
przekazuję, to głównie efekt moich domysłów. Rozumie pani?

- Rozumiem.

background image

- A potem się dowiedziałam, że ją zamordowano.

- Sprzedała samochód za trzydzieści tysięcy dolarów. To wystarczająco wysoka suma, żeby nasunąć
komuś myśl

o przestępstwie - oceniłam.

- Wiem, że milicja chciałaby zwalić wszystko na zwykły rabunek, dlatego nie chciałam z nimi
rozmawiać…

- A dlaczego chciała pani rozmawiać ze mną?

- Dlatego, że ostatnia wola zmarłej jest święta. A Swietłana przez długie lata była moją przyjaciółką.

- Powiedziała pani, że to ona prosiła, żeby porozmawiała pani ze mną?

- Właśnie. - Lika skinęła głową. - Kiedy się dowiedziałam, że została zamordowana, to też w
pierwszej chwili pomyślałam o pieniądzach. Ma pani rację, zabijano już ludzi za znacznie mniejsze
sumy. Ale wczoraj rano dostałam to…

I dlatego od razu przyjechałam. - Wyjęła z torebki kopertę i podała mi. - Proszę, to polecony, w
środku jest list i kluczyk, zawinięty w papier. Swietłana wysłała go w dniu swojej śmierci.

W środku faktycznie był klucz, malutki, jakby od skrzynki na listy, ale z breloczkiem i cyframi: 1167.
Rozwinęłam list. „Lika, słoneczko, jeśli coś mi się stanie, przekaż to Oldze Siergiejewnie
Riazancewej. Powinni ją znać w milicji. Tylko jej i nikomu innemu. Tylko jej.

Bank MENATEP, ona zrozumie. Całuję, kocham - Swietik”.

- Bank MENATEP - powiedziałam na głos. - Jeżyli to klucz od skrytki…

-Ja też tak myślę. I tam na pewno są informacje o zabój-cy. Jestem przekonana!

- Cóż, jeśli ma pani rację, to znacznie uprości nam życic. Mam jeszcze jedno pytanie… Dziś rano
dzwoniła pani do mnie do domu. Skąd wzięła pani numer telefonu?

- No… ten człowiek, z którym rozmawiałam…

- Lika. - Pokręciłam głową. - Tak się nie uda. Skąd wzięła pani mój numer?

- Dobrze, dobrze… Pomogli mi przyjaciele. Jest pani bardzo popularna w swoim mieście… -

Nie wiem, czy to miał być komplement, czy nie, i nie zdołałam się dowiedzieć, bo w tym

momemncie zadzwoniła komórka Liki. - Przepraszam.

- Przystanęła, sięgnęła do torby, zerknęła na numer, który się wyświetlił, zmarszczyła brwi, ale

background image

odezwała się czule: - Dzień dobry, kochanie… - Odeszła na bok i nie mogłam usłyszeć, co mówił
„kochany”. - Nie ma mnie w Moskwie. O Boże, chyba nietrudno się domyślić?

Przecież wiesz, że Swietłana nie żyje… Tak, jestem tutaj… Na milicji byłam wczoraj. Ci idioci
sądzą, że to napad rabunkowy… Dlaczego mówisz do mnie takim tonem? To moja sprawa.

Dobrze… Przestań, na Boga! Nawet do głowy by mi nie przyszło… O Boże… - wymamrotała,
zamykając klapkę telefonu bez pożegnania z ukochanym, który najwyraźniej był z czegoś

niezadowolony.

— Przyjaciel? - zapytałam.

- Tak. Wyjechałam bez uprzedzenia. Ci mężczyźni są zupełnie bezradni, nie może znaleźć

krawata… - Nieszczęsny krawat wymyśliła w tej właśnie chwili i nagle moje towarzystwo zaczęło
jej ciążyć. - Muszę szybko wracać do Moskwy

- oświadczyła nagle. - Do widzenia.

- Liko, sama pani rozumie, tu chodzi o morderstwo…

- Wszystko rozumiem, ale naprawdę nie mam już czasu… Dziękuję, że mnie pani wysłuchała.

Odwróciła się na pięcie i zaczęła szybko iść aleją w stronę przystanku. Wzięłam Saszkę na ręce i
patrzyłam na nią.

- Pojmujesz coś z tego, psie? Jak mówi jeden mój znajomy: im dalej w las, tym grubsi

partyzanci. Wiesz co, jedźmy do Wieszniakowa, niech i jego głowa rozboli. Trzeba się dzielić z
przyjaciółmi…

Wieszniakowa bolała głowa nawet bez moich starań.

- Chcesz piwa? - zaproponowałam od progu.

- Chcę na urlop. A jeszcze lepiej - na emeryturę. Zostanę ochroniarzem na parkingu, będę sobie
siedział i oglądał telewizję.

- Marzyciel. Najpierw dostań awans.

- Prędzej dostanę po karku.

Z torby wyjrzał Saszka, Wieszniakow złagodniał i pogłaskał go.

- Dzwoniła do mnie Lika - oznajmiłam. - Spotkałyśmy się i długo rozmawiałyśmy. Tamten

dom nie należał do Swietłany, jest zapisany na Likę, a kupił go jakiś facet, którego nazwisko jest

background image

straszną tajemnicą.

- W tym domu siedzą teraz nasze chłopaki - może znajdą coś ciekawego?

- Wątpię. - Westchnęłam, siadając okrakiem na krześle. - Swietłana była wyjątkowo ostrożna, nie
trzymała w domu nic oprócz trzydziestu tysięcy dolarów, których najwyraźniej nie

uważała za rzecz wartościową - położyłam na stole list i klucz.

- I dlatego Lika chciała się z tobą spotkać? - Artiom rzucił okiem.

- Aha - mruknęłam.

- Już ja z nią porozmawiam! - ryknął.

- Musiałbyś się pospieszyć, właśnie dostała telefon, po którym popędziła z powrotem do

Moskwy.

- Dlaczego ją puściłaś?

- Co ty pleciesz? To była sympatyczna rozmowa na spacerze - w oficjalnych warunkach na

pewno wycofałaby się ze wszystkiego, co powiedziała.

- Mamy list.

- Mamy - przyznałam. - Oraz klucz. Zajrzyjmy do tej skrytki.

- Zajrzyjmy, zajrzyjmy… To nie takie proste. To bank, a nie skrzynka pocztowa.

- No to nie siedź jak pień, tylko zacznij działać. A ja skoczę do Romaszkowa, popatrzę sobie na dom,
w którym mieszkała zamordowana. Tak na wszelki wypadek.

Gdy dotarłam do Romaszkowa, w domu ciągle kręcili się ludzie Wieszniakowa. Nic

dziwnego, dom był spory i dokładne przetrząśnięcie go nie było łatwe. Na razie nic ciekar wego nie
znaleźli: rachunki, akt kupna-sprzedaży na nazwisko Andżelika Wiktorowna

Kołczyna, notes z telefonami, głównie moskiewskimi, szkatułka z wizytówkami - na

wizytówkach widnieli dwaj deputowani, dwaj prawnicy, a poza tym wizażyści, krawcowe i

tak dalej. Od razu było widać, że wszystkie te znaleziska są diabła warte, chłopcy byli źli jak diabli i
zmęczeni. Sąsiedzi również nie mieli nic cieką wego do powiedzenia: owszem, goście tu bywali,
zwłaszcza w weekendy, i kobiety, i mężczyźni, samochody głównie na

moskiewskich numerach. Na pytanie: czy w ostatnim czasie nie pojawiał się tu jeden

background image

konkretny mężczyzna, nikt nie

potrafił odpowiedzieć, nie przyglądano się. Zresztą bardzo wątpiłam, żeby Swietłana

odważyła się spotykać tu z kochankiem, raczej korzystała z mieszkania, w którym została
zamordowana.

- Właścicielka tu dziś zaglądała? - zapytałam, kręcąc się po domu. Widząc zaskoczenie na twarzach
milicjantów, wyjaśniłam: - Mam na myśli Kołczyną.

- Nie, nocowała w hotelu.

- Jasne - zmartwiłam się i z Saszką pod pachą wróciłam do samochodu. Dom, w którym

mieszkała Swietłana, był duży i wygodny, ale w porównaniu z tymi na sąsiedniej ulicy

wyglądał raczej skromnie. Bardzo możliwe, że tajemniczy przyjaciel Liki kupił go wyłącznie po to,
żeby w weekendy odpocząć po moskiewskim zgiełku. Nieopodal rzeczka, piękna plaża (ubiegłej
wiosny Dziadek mówił przy każdej okazji: „Nareszcie mieszkańcy naszego miasta zyskali możliwość
godziwego wypoczynku!”), za mostem śliczny zagajnik brzozowy, który niestety, powoli zaczęto
zabudowywać. Miejsce typowo działkowe, ale jednocześnie mające te wszystkie wygody, do których
przywykli mieszkańcy stolicy.

Zastanowiłam się nad opowieścią Liki; była w niej cała masa niejasności. Czy Swietłana

miała pieniądze, czy nie? A jeśli nie, to z czego żyła? I przede wszystkim - po co kłamała
kochankowi? Chciała uchodzić w jego oczach za bogatą wdowę? Może dlatego nie

zamierzała wyjść za niego za mąż, żeby nie zostać zdemaskowaną? Kobiety są istotami

zagadkowymi, wiem po sobie, ale ta historia budziła poważne wątpliwości… Do głowy

przychodziły mi same nieprzyjemne wyjaśnienia i w końcu postanowiłam jednak

porozmawiać z Łarionowem. Jeśli obserwował Swietłanę, to może spostrzegł coś ciekawego?

Co prawda Nikitin mówił, że nie,

ale on nie musi wiedzieć wszystkiego. Może na przykl.nl Dziadek zarządził, żeby coś przed nim
ukryć? Dziadek jesi mistrzem w takich sztuczkach… Oczywiście bez najwyższego

zezwolenia Łarionow nie puści pary z ust, to znaczy może i puści, może nawet dużo gadać, ale
pewnie nie na temat…

Dlatego gdy podjechałam do budynku z kolumnami, od razu skierowałam się do Dziadka. Już na
korytarzu pomyślałam, że Saszkę należało zostawić w samochodzie, ale wracanie się to, jak
wiadomo, zły znak, doszłam więc do wniosku, że jakoś to zniesie. W razie konieczności Saszka

background image

potrafi zachowywać się bardzo przyzwoicie, a co najważniejsze cicho. Takiemu

mądremu psu nie trzeba tłumaczyć, że jak Dziadek jest w złym humorze, to czepia się

wszystkiego - a podejrzewałam, że humor ma wyjątkowo kiepski.

Saszka wcisnął się w głąb torby i nie dawał znaku życia.

Weszłam do sekretariatu i z ulgą zobaczyłam, że Ritka siedzi tam zupełnie sama.

- Cześć - rzuciła.

Słysząc głos Ritki, Saszka wyjrzał i szczeknął nieśmiało w ramach powitania. Ritka

pogłaskała go i powiedziała:

- Nic by mu się nie stało, gdyby posiedział chwilę w samochodzie.

- Wiesz, jaki on ma okropny charakter, we wszystkim mu ulegam.

- Aha. Tu i tak wszyscy gadają, że Dziadek pozwala ci na zbyt wiele.

- No proszę, a przecież siedzę sobie cichutko, nikomu nie wadzę… Mogę z nim porozmawiać?

- Dowiem się, może znajdzie pięć minut. Czemu tak za interesowało go to morderstwo? -

spytała Ritka, która była wyjątkowo ciekawska.

- Pojęcia nie mam. Wiesz przecież, że ja tu jestem tylko dziewczynką na posyłki.

Ritka prychnęła pogardliwie, ale nie dopytywała się więcej, zrobiła mi kawę i poszła do Dziadka.

- Przyjmie cię za pół godziny - oznajmiła, wracając i dodała, zniżając głos: - Powinien podnieść mi
pensję.

- Za co? - spytałam czujnie. Pensja Ritki była adekwatna do jej niemal bezgranicznego

oddania Dziadkowi, innymi słowy, grzechem byłoby się skarżyć.

- Ostatnio wszyscy jakby powariowali, czuję, że coś się szykuje. I Dziadek chodzi ponury jak chmura
gradowa.

- Z tego, co pamiętam, to tutaj zawsze się coś szykuje -i nic dziwnego, skoro zebrali się tu tacy
energiczni ludzie.

- Naprawdę nie masz jakichś nowin? Mam na myśli - złych…

- Nie. Ani żadnych tajemnic przed tobą. Przestań się boczyć i powiedz coś optymistycznego.

background image

- Kupiłam sobie kostium. Taki z zakładkami, pamiętasz, oglądałyśmy w domu towarowym?

- O, i to jest naprawdę dobra nowina. - Skinęłam głową. - Od razu zrobiło mi się lżej na sercu.

Chyba też sobie coś kupię.

- Rozmiar trzydziesty ósmy - dodała Ritka ponurym tonem i w końcu do mnie dotarło.

Aż wstałam i przechyliłam się przez biurko, żeby upewnić się, czy mnie wzrok i słuch nie myli.

- Świetnie wyglądasz! - oznajmiłam, rozciągając usta w uśmiechu.

- A pewnie. To Xenical - powiedziała Ritka takim tonem, jakby oznajmiała, że jutro otrzyma Nagrodę
Nobla.

- Super. A co to takiego? - spytałam na wszelki wypadek. Ritka skrzywiła się.

- Ależ ty jesteś dzika! Xenical to środek wspomagali y odchudzanie.

Obraziłam się za „dziką” i w ramach zemsty odpaliłam:

- Jak ty się lubujesz w różnych świństwach…

- Wcale nie - osadziła mnie Kitka. - Ten środek poradził mi lekarz i to nie byle kto, tylko
Tichomirow.

Słysząc nazwisko, oklapłam i zażądałam wyjaśnień:

- No i jak?

- Przecież widzisz.

- Widzę. - Westchnęłam zazdrośnie.

- Właśnie. Pewne osoby w odróżnieniu od ciebie zauważyły to od razu… Zostałam zaproszona na
kolację.

- Czyżby Pachomow? - zawołałam, a Ritka zachichotała i przytaknęła.

Na Pachomowa, który zajmował sąsiedni gabinet, Ritka już dawno miała oko, ale jak do tej pory bez
wzajemności

- a tu nagle takie szczęście!

- Faceci normalnie powariowali - dokończyła rzeczowo.

- Napisz mi nazwę na kartce, może też pomyślę o schudnięciu?

background image

- Ty nie musisz chudnąć, ty powinnaś częściej się uśmiechać i kupić sobie kostium. Wiesz, że
Dziadek nie lubi bab w dżinsach, a ty ciągle w nich łazisz, jak na złość.

I wtedy objawił się Dziadek przez interkom:

- Rito, niech Olga wejdzie.

- Jak mu zepsujesz humor, to cię zabiję - wysyczała.

- Od czasu tego kretyńskiego bankietu powinni mi liczyć trzy dni za jeden, jak u marynarzy łodzi
podwodnej. Już niedługo mogłabym przejść na emeryturę.

- Dziadek cię nie puści - odparłam ze współczuciem i poszłam do drzwi.

W gabinecie było pusto, ale drzwi w ścianie za biurkiem były uchylone, tam znajdował się pokój, w
którym Dziadek mógł w razie czego odpocząć.

- Jestem tutaj - powiedział głośno.

Weszłam do pokoju i ku swojemu ogromnemu zdumieniu zobaczyłam go leżącego na kanapie

(marynarka wisiała na oparciu krzesła), z rękami za głową i wzrokiem utkwionym w sufit.

- Siadaj. - Poklepał dłonią brzeg kanapy.

Podeszłam i usiadłam. Wyglądał na zmęczonego, nawet chorego. Postawiłam torbę nieco

dalej, żeby go nie denerwować.

- Puść go, niech sobie pobiega - zezwolił Dziadek, a w jego głosie nie było nawet cienia złośliwości.

- Wytrzyma. - Machnęłam ręką i nagle poczułam się winna. Może faktycznie nadużywam

jego dobroci? - Jak się czujesz? - zaryzykowałam pytanie, choć wiedziałam, że Dziadek nie lubi
takich pytań.

- W porządku. A co, źle wyglądam?

- Mnie się podobasz. Po prostu nie przywykłam oglądać cię w godzinach pracy na kanapie.

- Starzeję się. - Uśmiechnął się. - Rano drżą mi ręce, skóra zrobiła się ziemista, a pod oczami worki.
Wowka wczoraj dzwonił, chciał przyjechać z rodziną na urlop, ale coś nie wychodzi…

Wowka to pasierb Dziadka, Dziadek jest wdowcem, jego żona miała syna z pierwszego

małżeństwa. Nigdy nie zauważyłam między nimi przesadnie gorących uczuć, ale Dziadek

pomagał pasierbowi materialnie, a Wowa chętnie tę pomoc przyjmował.

background image

- No żebyś chociaż ty wyszła za mąż. - Westchnął. -Może zdążyłbym poniańczyć twoje

dzieci…

- Niestety. - Rozłożyłam ręce. - Brak odpowiedniego kandydata na ojca.

- Jesteś piękna - powiedział, przyglądając mi się.

- Wiem. Ale jak widać, to za mało. Nie umiem gotować i dlatego nikt nie chce mnie za żonę.

- To ty nie chcesz wyjść za mąż. Chociaż i ja nie widzę tu odpowiedniego kandydata. Niby z pozoru
facet jak facet, a w środku…

- W środku ludzie mają zazwyczaj wnętrzności - zauważyłam. - Widziałam w atlasie

anatomicznym. Kiepsko to wygląda.

- Czasem mam ochotę cię zabić - pogroził mi Dziadek, wstając.

- Ustaw się w kolejce.

- A komu jeszcze zdążyłaś napsuć krwi? - Spojrzał groźnie.

- Każdemu, kto nawinął się pod rękę. Przecież sam zawsze mówisz, że mam okropny

charakter.

- Normalny. Inni w ogóle nie mają charakteru.

- A kto cię tak dzisiaj dobił?

- Nie zwracaj uwagi. Po prostu z wiekiem staję się starym zrzędą.

- Jasne. A kto w zeszłą sobotę wypoczywał z cudzą żoną na jej daczy?

- Już ci donieśli? - prychnął Dziadek. - Plotą, byle pleść.

- Naród cię szanuje.

- Tak… Mam nadzieję, że nie tylko za to… - Dziadek przeszedł się po pokoju.

Cierpliwie czekałam, nie spiesząc się z tłumaczeniem, po co przyszłam. Było jasne, że

chciałby mi coś powiedzieć, ale jeszcze się nie zdecydował, czy mi powie, czy nie i dla tego zrzędzi.

- Widziałaś się z Tagajewem? - zmienił temat.

- Widziałam.

background image

- Rozmawiałaś? -Nie.

- Dlaczego?

- Bo to nie ma sensu.

Dziadek usiadł naprzeciwko mnie i spojrzał mi prosto w oczy, co nie było zbyt przyjemne.

- Tagajew nie będzie mi się zwierzał - dodałam. - Po co więc przelewać z pustego w próżne?

- Myślę, że wszystkich nas czeka niespodzianka. Chodzą słuchy, że Tagajew zamierza

kandydować w wyborach.

- Z ramienia jakiej partii?

- Jako niezależny deputowany.

- I do licha z nim… - Naprawdę nie widziałam w tym nic szczególnego. Skoro człowiek ma ochotę
się pobawić, to czemu nie… Ale to były tylko przemyślenia osoby tkniętej polityczną
krótkowzrocznością, a Dziadek najwyraźniej dostrzegał w tym fakcie coś niepokojącego.

- I to cię zupełnie nie niepokoi? - nie uwierzył.

- A czemu miałoby mnie niepokoić? Jeśli znajdą się idioci, którzy będą chcieli na niego głosować…

- Znajdą się - zapewnił mnie Dziadek.

- Cóż, jest takie stare powiedzenie: każdy naród ma takiego przywódcę, na jakiego sobie zasłużył.

- Bardzo obywatelskie stanowisko, w istocie - skomentował szybko.

Skrzywiłam się.

- Nie truj, nie jesteśmy na mityngu. I w życiu nie uwierzę, że naprawdę się boisz, czy on poważnie nie
zagrozi twojemu Nikitinowi. Przecież każdy wie, że skoro popierasz

jakiegoś kandydata, to on może się już czuć wybrany… -A jak się to komuś nie podoba -

pomyślałam - to lepiej, żeby zaszył się w jakiś ciemny kąt - najlepiej w grobie.

- Tagajew znał tę dziewczynę, no, tę zamordowaną? - zapytał Dziadek.

- Pracowała kiedyś w restauracji, w której bywał.

- Czyli to się jakoś ze sobą wiąże?

- Co „to”? - Dziadek nie raczył odpowiedzieć, więc uściśliłam: - Masz na myśli zabójstwo?

background image

- Nie mogę zrozumieć, po czyjej jesteś stronie - rzucił zirytowany.

- Usiłuję zachować neutralność. - Uśmiechnęłam się. - Jeśli uważasz, że w zaistniałej sytuacji
oskarżenie Tagajewa o zabójstwo jest kuszącą perspektywą…

- Przestań. Coś takiego nawet nie przyszło mi do głowy.

- Naprawdę? No cóż, w takim razie przepraszam. Tak czy inaczej, nie ma na razie powodu, żeby go
podejrzewać. Chociaż…

- Co? - spytał czujnie Dziadek.

- Niewykluczone, że ma coś do ukrycia.

- No to zbadaj to - podsumował, a ja skinęłam głową.

- A nie mógłbyś mi pomóc? Podobno Nikitin zwracał się do ciebie w sprawie Swietłany…

- Tak, coś sobie przypominam… Chcesz porozmawiać z Łarionowem? Zadzwonię do niego.

To wszystko?

- Wszystko. - Zastanowiłam się, czy zadać mu pytanie, które miałam na końcu języka, i

doszłam do wniosku, że to tylko strata czasu. W tej chwili Dziadek podejrzewa już

wszystkich i do mnie chyba też nie ma zaufania, skoro pyta po czyjej jestem stronie. W takim układzie
najcenniejszą rzeczą są informacje. Dziadek jest w tej kwestii bardzo

skąpy, więc lepiej dać sobie spokój i liczyć, że z Łariono-wem będę miała więcej szczęścia. -

No to idę… - powiedziałam, wstając.

- Idź - mruknął i dodał: - Nie podoba mi się to wszystko. Przytaknęłam - mnie też się wiele rzeczy nie
podobało -

wzięłam torbę i poszłam, całując Dziadka na pożegnanie.

- Gdybyś mógł zadzwonić do Łarionowa od razu… Jeśli to oczywiście nie problem…

Żeby dać Dziadkowi możliwość zadzwonienia, a Łario-nowowi zebrania myśli przed

spotkaniem ze mną, poszłam do baru, który był piętro niżej, napiłam się kawy, a dopiero potem
zeszłam na parter, gdzie mieściło się biuro ochrony. Przywitano mnie dość czujnie.

Kiedyś szefował tu Lalin, po jego odejściu zostało parę osób ze starej gwardii, ale teraz były w
mniejszości. Ponieważ uważałam Łarionowa za bydlaka, to logicznie założyłam, że dobrał

background image

sobie analogicznych pracowników, zatem o sympatii nie mogło być mowy. Teraz wszyscy

gapili się na mnie, zastanawiając się, po cholerę przylazłam.

Widocznie Dziadek zdążył zadzwonić, bo Łarionow powitał mnie przyjaznym uśmiechem.

- Cześć, Mała.

Nigdy nie lubiłam tego głupiego przezwiska, a w ustach Łarionowa zabrzmiało prawie jak

obelga. Może właśnie o to mu chodziło? Postanowiłam się tym nie przejmować.

- Cześć - odparłam dziarsko i rozsiadłam się w fotelu przy biurku.

- Kawy?

- Dzięki, wypiłam w barze. Możemy chwilę pogadać?

- Słucham cię bardzo uważnie. - Skinął z powagą głową.

- Liczyłam na coś innego - że to ty mi o czymś opowiesz.

- Masz na myśli Nikitina? A raczej tę dziewczynę, którą zastrzelono? Podobno to napad

rabunkowy? Słyszałem, że w mieszkaniu była duża suma pieniędzy i zniknęła?

- Już się znalazła.

- Tak? Więc to nie rabunek?

- Właśnie po to, żeby się tego dowiedzieć, latam po mieście i wypytuję ludzi o różne rzeczy.

- Nie mam zbyt wiele do powiedzenia… Z pięć miesięcy temu Dziadek wezwał mnie i

oznajmił, że Nikitin podejrzewa kochankę o związek z Tagajewem. Nikitin jest bardzo

ostrożny, szczerze mówiąc, nie miałem pojęcia, że ma kochankę, uważałem go za wzorowego męża.
No więc zaczęliśmy obserwować tę dziewczynę, okazało się, że nie spotyka się z

Tagajewem, i Nikitin był zadowolony… - Łarionow zawahał się, odchrząknął, odwrócił wzrok i
dodał: - Co prawda, nie tak dawno jednak się spotkali.

- Na bankiecie?

- Wcześniej. Mniej więcej miesiąc temu mój człowiek przypadkiem widział ich w „Aladynie”

i uznał, że wyglądało to dość podejrzanie. Podobno dziewczyna wyjęła z torby jakieś

background image

zdjęcie…

- Zdjęcie? - zdumiałam się.

- Tak. Mój człowiek widział, jak wyjęła z torebki zdjęcie i pokazała je Tagajewowi. Ten popatrzył i
chyba nie spodobało mu się to, co zobaczył. Zjeżył się, powiedział coś do

dziewczyny… Mój człowiek nie słyszał, co dokładnie, ale zdaje się, że przed czymś ją

ostrzegał. Ona słuchała w milczeniu, potem skinęła głową, pożegnali się i wyszła.

- Twojemu człowiekowi nie udało się zerknąć na to zdjęcie?

-Jakim cudem? Miał zainscenizować napad na ulicy?

- W ostateczności…

- Nie żartuj.

- Nie przyszło ci do głowy, że to zdjęcie mogło w jakiś sposób skompromitować Nikitina?

- Gdyby przekazała je Tagajewowi, być może zacząłbym coś podejrzewać, ale nic takiego się nie
stało. Posłuchaj, Nikitin chciał się upewnić, że kochanka nie przyprawia mu rogów - i taką pewność
uzyskał. Z Nikitinem spotykała się regularnie, żaden inny facet koło niej się nie kręcił.

- I uznałeś, że dobrze wykonałeś zadanie - stwierdziłam z uśmiechem.

- Mam kupę innych spraw, a podglądanie obcych bab nie należy do moich obowiązków

służbowych.

- Wytłumacz to Dziadkowi. - Szczerzyłam się nadal. -Powiedziałeś mu o tym zdjęciu?

- Jego to zupełnie nie interesowało. Gdy Nikitin zwrócił się do niego z prośbą o pomoc, po prostu
zlecił to zdanie mnie. Pewnie myślał, że Nikitin się wygłupia.

- No to powiedziałeś mu czy nie?

- Nie pytał. Nikitinowi oczywiście powiedziałem, może Dziadek dowiedział się od niego.

Dziewczyna zachowywała się spokojnie, z jakiej racji mieliśmy urządzać jakieś gry

szpiegowskie? Tagajewa znała od dawna, spotkali się, co w tym dziwnego? - mówił,

wyraźnie się tłumacząc.

- Dobrze. Sprawę zdjęcia mamy wyjaśnioną. Czy ktoś do niej przyjeżdżał?

background image

- Przyjaciółka, z Moskwy. Czasami bywali i inni goście, też z Moskwy.

- Kto konkretnie?

- Jacyś biznesmeni… Nic ciekawego, Nikitin ich zna. Interesowała go głównie przeszłość
dziewczyny i dokopałem

się do wszystkiego. Przed wyjazdem do Moskwy miała na swoim koncie różne grzeszki,

chociaż tak w sumie nie było to nic takiego. Pracowała jako kelnerka w knajpie, w której zbierała się
chuliganeria, jeden jej ówczesny kochanek poszedł siedzieć, drugiego zastrzelono, gdy ta melina
spłonęła. Dziewczyna podjęła mądrą decyzję i zerwała z tym towarzystwem.

Poznała chłopaka, który zabrał ją do Moskwy i pomógł jej się urządzić. Po ślubie nie

utrzymywała już z nim kontaktów. Opowiedziałem o tym wszystkim Nikiti-nowi, był

zadowolony. Tagajew należy właśnie do jej dawnych przyjaciół. Widzisz, teraz, gdy została
zamordowana, wszystko, nawet to zdjęcie, wygląda podejrzanie, ale wtedy było inaczej…

Gdyby nie… to w ogóle nie powiedziałbym ci o zdjęciu.

- Ale powiedziałeś. - Kiwnęłam głową, myśląc jednocześnie, że Nikitin o tym nie wspomniał

- i pewnie miał ku temu jakiś powód. - Jak długo ją obserwowaliście?

- Miesiąc, może półtora.

- I uznałeś, że to wystarczy?

- Nie ja, Nikitin. Złożyłem mu szczegółowy raport, był zadowolony. Może rozmawiał z tą

dziewczyną i ona mu wszystko wyjaśniła?

- A po tym jak twój człowiek przypadkiem zobaczył ją z Tagajewem, nie miałeś ochoty jej jeszcze
trochę poobserwować?

- A po cholerę? - zdumiał się.

Wtedy zadzwoniła leżąca na stole komórka Łarionowa. Spojrzał na nią, ale nie odebrał.

- Może wyjaśnisz mi, co się dzieje? - zapytał zaniepoko jony. - Jeśli zabójstwo jest jakoś
powiązane…

Telefon zadzwonił powtórnie.

- Odbierz - poradziłam.

background image

Łarionow machnął ręką - telefon najwyraźniej go denerwował, ale nie chciał odebrać.

Wzięłam do ręki spinacz, koncentrując się na nim całkowicie i czując, że Łarionow świdruje mnie
wzrokiem. Telefon zadzwonił znowu, spinacz wyrwał mi się z rąk i poleciał na stół, wstałam i
wzięłam go - Łarionow myślał, że sięgam po komórkę, i złapał ją szybko.

- Tak? - zgłosił się.

- Musimy porozmawiać - usłyszałam.

- Nie teraz, zadzwoń później - powiedział szybko, po czym wyłączył telefon, zerkając na mnie spode
łba.

Złościł się - i nie bez powodu. Poznałam głos dzwoniącego - trudno nie poznać tej typowej dla
Tagajewa maniery rozciągania słów.

- Co za wariacki dzień - mruknął Łarionow.

- Zdarza się - powiedziałam ze współczuciem i wstałam.

- Już wychodzisz? - spytał czujnie.

- A co, chcesz mi jeszcze coś powiedzieć?

- Tak właściwie to nie.

- No to do widzenia.

- W takim razie wszystkiego dobrego.

Skierowałam się do drzwi, odwróciłam się i mrugnęłam do niego. Aż go wykrzywiło, może

ze złości, a może z jakiegoś innego powodu. A ja pomyślałam, że robi się coraz ciekawiej.

Wyszłam na ulicę, puściłam Saszkę, żeby sobie pobiegał, a sama wsiadłam do samochodu i

po zastanowieniu zadzwoniłam do Nikitina. Wielcy ludzie są zwykle niesłychanie zajęci i on nie był
wyjątkiem, jednak poświęcił mi chwilę i ogólnie był bardzo uprzejmy.

- Wspominał pan, że Swietłana tylko raz spotkała się z Tagajewem, a teraz okazuje się, że dwa.
Łarionow powiedział panu o tym spotkaniu, gdy Swietłana jakoby pokazy wała

Tagajewowi jakieś zdjęcie?

- Tak, teraz sobie przypominam. Faktycznie było coś takiego - odrzekł szybko.

- I nie zainteresował się pan tym?

background image

- Myśli pani, że Tagajew ma coś wspólnego z jej śmiercią?

- Nie odpowiedział pan na moje pytanie.

- No przecież nie mogłem ni z tego, ni z owego spytać Swietłany o to spotkanie! Wtedy

musiałbym przyznać, że była śledzona, a to było absolutnie wykluczone. Ale wieczorem, gdy u niej
byłem, spytałem, jak spędziła dzień, a ona odpowiedziała, że spotkała się ze znajomym.

Zapytałem, kto to, a ona odparła, że go nie znam, a gdy dałem do zrozumienia, że ta

oględność mi się nie podoba, powiedziała: „Przyjaciółka zakochała się w pewnym facecie, on mi się
nie spodobał, poprosiłam o jego zdjęcie i pokazałam je temu znajomemu. Facet

faktycznie okazał się draniem”. Spytałem, co to za znajomy, a ona odpowiedziała, że pracuje w
milicji. Wtedy zrozumiałem, że to wymyśliła, bo niezręcznie jej mówić o swoim spotkaniu z
Tagajewem. Uspokoiłem się, przecież znali się wcześniej i zwróciła się do niego tylko dlatego, że
przyjaciółka znalazła się w trudnej sytuacji. Co w tym dziwnego?

- Nic - przyznałam i pożegnałam się. Niewykluczone, że Swietłana opowiedziała Nikitinowi swoją
historię, prezentując ją jako historię nieistniejącej przyjaciółki. Wzięła zdjęcie kochanka, którego
podejrzewała o wszystkie grzechy świata, pokazała Tagajewowi, on poznał

faceta i ją ostrzegł. Bardzo interesujące. A im dalej, tym bardziej zagadkowo. Kogo Tagajew
zobaczył na

tym zdjęciu? Ukrył przede mną ten fakt, a jak on nie chce o czymś mówić, to święty Boże nie pomoże.
Chociaż może warto spróbować i przycisnąć go jeszcze raz…

Zawołałam Saszkę, ruszyłam i wtedy zobaczyłam Łario-nowa - wyszedł z drzwi opatrzonych

tabliczką „Obcym wstęp wzbroniony” i skierował się na parking. Zerknęłam na Saszkę,
zastanawiając się, czy mogę zostawić go samego w samochodzie na jakiś czas. Doszłam do

wniosku, że nie, złapałam torbę i poleciałam na przystanek, w ostatniej chwili przypominając sobie o
zamknięciu samochodu. Obok przystanku stał sznur taksówek, otworzyłam drzwi

pierwszej i radośnie oznajmiłam:

- Zabawimy się w policjantów i złodziei, jeśli nie ma pan nic przeciwko temu.

Kierowca, mniej więcej trzydziestokilkuletni, zmarszczył brwi, a potem spojrzał na mnie i
uśmiechnął się.

- Ja panią znam.

- Coś podobnego. Sto doków dla tego, kto nigdy w życiu nie widział mnie na oczy.

background image

- Rozumiem. Dokąd jedziemy?

- Jeszcze nie wiem. Za tamtym samochodem. Jeśli uda się nam nie zwrócić na siebie uwagi, dorzucę
jeszcze jedną setkę.

- Załatwione - ożywił się kierowca i zręcznie wyjechał z postoju, ustawiając się w pewnej
odległości za Łarionowem.

Jakiś czas rozmyślałam nad swoją popularnością w mieście oraz nad magiczną silą pieniądza, a
tymczasem Łario-now skręcił w zaułek - a my pojechaliśmy prosto.

- Tam by nas zauważył - wyjaśnił taksówkarz. - A i tak musi wyjechać na prospekt, znam tę dzielnicę
jak własną kieszeń.

W kwestii dzielnicy nie kłamał, ukrywał się po mistrzowsku i ani razu nie zgubił Łarionowa.

- Nie służyłeś czasem w wywiadzie? - zapytałam.

- W desancie. A co to za facet? To biznes czy sprawy miłosne?

- Podejrzewam, że robi lewe interesy.

- Aha. - Mężczyzna skinął głową.

- Właśnie. Chcę to sprawdzić.

Łarionow nie łamał przepisów drogowych, ale wyraźnie się spieszył. Wcale bym się nie

zdziwiła, gdyby jechał do „Szanghaju”, gdzie Timur spędzał dużo czasu i gdzie zwykle umawiał się
na spotkania, a nie w biurze, którego by właścicielem. Jednak na kolejnym

skrzyżowaniu Łarionow skręcił w przeciwnym kierunku - może uznał, że zjawianie się w

„Szanghaju” byłoby nieostrożnością. Pewnie doszedł do wniosku, że słyszałam głos jego rozmówcy i
rozpoznałam Tagajewa - w takiej sytuacji pędzenie na oślep do „Szanghaju”

byłoby nierozsądne, ja w każdym razie miałabym się na baczności… A może on w ogóle

jedzie sobie w jakichś swoich sprawach i śmieje się ze mnie w kułak? A niech mu tam…

Łarionow skręcił jeszcze raz i zrozumiałam, że jedzie do hotelu „Rosja” - w każdym razie
zaparkował na hotelowym parkingu. Wyszedł, kopnął przednie koło i pomaszerował do

głównego wejścia.

- Co teraz? - spytał kierowca.

- Zaczekaj tutaj.

background image

Wysiadłam, rozejrzałam się i bez pośpiechu poszłam za Łarionowem, biorąc ze sobą Saszkę, który
siedział cichutko, jakby wyczuwał powagę sytuacji.

- Nie znoszę zagadek - poskarżyłam mu się. Saszka szczeknął, przyznając mi rację. - No nic, damy
radę. A ty nie wystawiaj nawet nosa.

W hotelowym westybulu było sporo ludzi, może turyści albo delegacja, wszyscy tłoczyli się przy
recepcji. Łarionowa tu nie było, zresztą nie miałam zamiaru się z nim spotykać.

Pomieszczenie ochrony znajdowało się naprzeciwko, za kwiaciarnią, weszłam i powiedziałam
głośno:

- Cześć.

W pokoju było dwóch mężczyzn, jeden gapił się w monitor, a drugi, szef ochroniarzy, pił

herbatę. Pierwszy pokiwał głową, drugi odpowiedział:

- Cześć.

- Potrzebna mi twoja pomoc - oznajmiłam po prostu.

- Jasna sprawa, po co innego byś przychodziła. I co mam zrobić, przynieść ci gwiazdkę z nieba?

- Po co mi gwiazdka, Wołodia? - zdumiałam się. -Jestem skromną dziewczyną i moje prośby są
proste i nieskomplikowane… Posłuchaj, właśnie przybył do was nasz Łarionow - chję się
dowiedzieć, z kim się tu spotka.

Wołodia skrzywił się, odsunął kubek, ale nie spieszył się z wypełnianiem mojej prośby.

- Posłuchaj… - zaczął niezadowolony, ale szybko mu przerwałam.

- Wiesz przecież, że jestem w drużynie i działam z najwyższego zezwolenia.

Wstał, znowu westchnął i popatrzył na mnie bez cienia sympatii - a takie spojrzenia zawsze
sprawiają dziewczynie przykrość. Ale mimo to wyszedł z pokoju, a to już było nieźle.

Usiadłam w jego fotelu, chłopak przed monitorem nie zwracał na mnie uwagi.

Przez te dziesięć minut, gdy czekałam na Wołodię, miałam okazję przekonać się, że praca tutaj jest
doskonale zorganizowana. Wołodia wrócił i oznajmił:

-Jest w barze z jakimś facetem, gościem hotelu. Za chwilę będziemy wiedzieli, jak się ten gość
nazywa i w jakim pokoju mieszka. To wszystko?

- Dziękuję. Jestem twoim dłużnikiem.

background image

- W takim razie to ja ci dziękuję - odparł. Zadzwonił wewnętrzny telefon, Wołodia podniósł

słuchawkę, wysłuchał i poinformował mnie: - Ten gość to Wsiewołod Andrieje-wicz

Filippow, biznesmen z Moskwy, obecnie w podróży służbowej, przyjechał dziś o jedenastej
trzydzieści, pokój miał zarezerwowany wcześniej przez firmę „Hermes”.

- Hm, zastanowię się nad tą gwiazdką z nieba - rzuciłam, idąc do drzwi.

- Lepiej zaproś mnie w gości.

- Koniecznie. Zaprowadź mnie do baru. Wyszedł razem ze mną i powiedział cicho:

- Na pewno nie chcesz, żeby cię widzieli… Stań sobie w przejściu do kuchni, będziesz

wszystko widziała, ale raczej nic nie usłyszysz. Może być?

- Zaproszę cię na kolację ze śniadaniem, chcesz?

- Nie chcę. Ja jestem prosty chłopak i lubię głupie dziewczyny, a przy tobie człowiek czuje się jak
kretyn.

- Zbytek samokrytyki. Powiedz lepiej, że ci się nie podobam.

- Podobasz. Ale takie jak ty mają facetów na pęczki, a ja nie lubię konkurencji. Prosty jestem,
rozumiesz? O, tędy…

Przeszliśmy wąskim korytarzem do kuchni, a stamtąd do baru, ale ja nie wchodziłam do baru, tylko za
radą Wołoiln stanęłam w przejściu. Było tu coś w rodzaju niszy i nawet stało krzesło.

Bardzo wygodnie.

- Będę obok - szepnął jeszcze. - Pogadam z kucharzami. Gdybym ci był potrzebny, zawołaj.

Usiadłam na krześle, obserwując gości w sali. Nie było ich zbyt wielu, przy stołach siedziało z
dziesięć osób, cztery przy barze. Łarionow zajął stolik w rogu, plecami do mnie. Bardzo dobrze, nie
muszę się za bardzo ukrywać. Naprzeciwko niego siedział potężny mężczyzna z czerwoną twarzą.
Mógł mieć najwyżej pięćdziesiąt lat, ale wyglądał okropnie, albo dużo pił, albo mu życie dopiekło.
Włosy krótko obcięte, bez śladu siwizny, na policzku świeże

zacięcie, może mu ręce zadrżały przy goleniu. Nie wyglądał na biznesmena, chociaż

biznesmeni też bywają rozmaici… Jednak tacy jak on zwykle kręcą się wokół polityków

różnej maści, pozbawionych sumienia, za to owładniętych pragnieniem wyrwania od życia

jak najwięcej.

background image

Wtedy spostrzegłam, że mężczyzna pije herbatę, choć pora dnia pozwalałaby się odprężyć, potem
poprosił kelnera o szklankę wody, chciał popić tabletkę. A może facet jest

abstynentem, a twarz ma czerwoną dlatego, że choruje, na przykład ma wysokie ciśnienie?

Kiepski ze mnie fizjonomista, znowu nawymyślałam różności… Rozmowy nie słychać, ale

widać, że gadają spokojnie. Łarionow coś tłumaczy, facet kiwa głową, czasem coś mówi,

zadaje pytania. W pewnym momencie pokręcił głową, wyraźnie z czegoś niezadowolony, a

Łarionow pochylił się do niego, zaczął mówić coś bardzo szybko, potem rozłożył ręce i

zamilkł. Mężczyzna zastanowił się, potarł twarz dłonią, zapytał o coś, Łarionow odpowiedział

krótko. Przez jakiś czas obaj milczeli, wreszcie facet skinął głową, jakby się na coś zgadzał,
Łarionow wstał, uścisnęli sobie ręce i szef ochrony Dziadka skierował się do wyjścia z baru.

Ja na razie nie opuszczałam swojej kryjówki, żeby nie wpaść na niego w holu.

Siedziałam dalej, obserwując mężczyznę. Zerknął na zegarek, zamówił jeszcze jedną herbatę, znów
zerknął na zegarek… Pewnie na kogoś czeka. Potarłam nos, zastanawiając się, czy

zostać i zobaczyć, co będzie dalej, czy lecieć za Łarionowem, ale doszłam do wniosku, że Łarionow
może zaczekać, facet jest bardziej przyszłościowy.

Znów zerknął na zegarek, zabębnił palcami po stole -może się denerwował, a może taki miał

zwyczaj - spojrzał

· na drzwi wejściowe i wyprostował się. Zaintrygowana zerk-

· nęłam również i zobaczyłam Tagajewa. Właśnie wszedł do baru, przystanął, rozglądając się, facet
podniósł rękę i Tagajew skierował się prosto do niego. Uścisk dłoni i Tagajew zajął

miejsce Łarionowa.

Od razu podbiegi kelner - podobnie jak wszyscy w naszym mieście, kelner również znał

Tagajewa, który był niemal postacią legendarną, a chwilę potem Timur dostał kawę, na którą nawet
nie spojrzał. Teraz mówił głównie facet, Tagajew słuchał. Siedział niedbale rozwalony, jego
rozmówca zaś przeciwnie, wparł się piersią w stół, jakby chciał znaleźć się jak najbliżej Tagajewa.
Doszłam do wniosku, że facet na coś namawia Tagajewa. Ech, żeby tak usłyszeć

choć jedno słowo… Zresztą co mi po jednym słowie? Ciekawość dosłownie mnie rozpierała.

Rozmawiali z piętnaście minut i teraz mówili już obaj, często kiwając głowami, jakby się z czymś

background image

zgadzając, jednak w pozie Tagajewa wyczuwało się napięcie. Może fantazjuję, ale

chyba Filippow mu się nie spodobał.

Filippow przywołał kelnera, zapłacił i razem wyszli z baru.

- Wołodia - zawołałam cicho, i ochroniarz pojawił się od razu. - Jest stąd jakieś inne wyjście do
holu?

- Chodźmy.

Gdy znalazłam się w westybulu, Tagajew ciągle tam był, stał z Filippowem dokładnie

pośrodku. Obaj się uśmiechali, chyba byli z siebie zadowoleni. Filippow odprowadził

Tagajewa do wyjścia z hotelu, Timur wyszedł na ulicę, a facet poszedł do windy. Ignorując główne
wyjście, wyszłam służbowym, obok parkingu.

- Siedzi tam już ze dwadzieścia minut, czeka na kogoś

- oznajmił kierowca, nie wiadomo dlaczego szeptem. Wtedy zjawił się również Tagajew, a

nawet nie on, tylko

jego hummer. Zatrzymał się kilka metrów od samochodu Łarionowa i szef ochrony Dziadka

szybko przesiadł się do Timura. Przez przyciemniane szyby nie dało się niczego zobaczyć,
wiedziałam tylko jedno: Łarionow siedział w hum-merze jedenaście minut, potem wyszedł,

wsiadł do swojego samochodu i pojechał w kierunku prospektu.

- Jedziemy za nim? - spytał kierowca; skinęłam głową.

Wkrótce stało się jasne, że Łarionow bez pośpiechu wraca do pracy, przy jakimś kiosku

zatrzymał się nawet i kupił papierosy.

Zapłaciłam kierowcy i przesiadłam się do swojego samochodu, odjechałam ulicę dalej, żeby nie
pchać się ludziom w oczy, i poczułam gwałtowną potrzebę przemyślenia całej sytuacji.

Wypuściłam Saszkę, sama siadłam na ławce na jakimś nawet zadbanym podwórku, ale uroki

przyrody niewiele mnie teraz obchodziły. Oto przed chwilą na własne oczy widziałam, że

Łarionow utrzymuje kontakty z Tagajewem

- i to w sytuacji, gdy Dziadek jest wyraźnie zaniepokojony tym, że Timur chce wejść do

background image

polityki i tym samym pokrzyżować Dziadkowi szyki. Tak właściwie powinnam lecieć z

wywieszonym językiem do Dziadka i zameldować, że hoduje żmiję na własnym łonie, ale nie
spieszyłam się z tym zbytnio. Przede wszystkim bardzo wątpiłam w to, że Łanonow

rzeczywiście gra na dwa fronty, zbyt dobrze zna Dziadka. Nawet gdyby Tagajew go

szantażował… Łanonow świetnie wie, że gdyby wystąpił przeciwko Dziadkowi, to… Ale

może Dziadek już jest nie ten sam, może się starzeje i ta banda wyczuła jego słabość? Dlatego rzucili
się do Tagajewa - umarł król, niech żyje król! Ale do tego jeszcze daleko, Dziadek nie zejdzie z pola
boju bez walki, będzie stał do końca, jak nasi pod Stalingradem. No i jest jeszcze coś: Dziadek i
Tagajew zarabiają pieniądze ramię w ramię, absolutnie się z tym nie afiszując i nawet się od siebie
odżegnując. W tej sytuacji ścisłej współpracy ekonomicznej przeżywają obecnie rozdźwięk
polityczny… A może wcale nie? Może ci dwaj po prostu mącą ludziom w głowach i rozgrywają
swoją partię? Tyłko Pan Bóg wie, co oni tam wymyślili… A może Tagajew ma pretensje do Dziadka
- że niby Dziadek jest u szczytu sławy, a Timur

wyjmuje dla niego kasztany z ognia, naraża życie… Może w końcu mu się to znudziło i on też
postanowił zostać Napoleonem. Jeszcze chwila i skoczą sobie do gardeł. Dziadek nawet pytał, po
której stronie barykady mam zamiar stanąć… Szczerze mówiąc, wisi mi to, niech sami bawią się w
swoje gierki, ja najchętniej posiedziałabym sobie w kąciku. Chociaż nie, Dziadka bym nie zostawiła.
To wprawdzie pozbawiony zasad, okrutny sukinsyn, ale kiedyś go

kochałam i chociaż niewiele zostało z tej miłości, to w sam raz tyle, żeby nie siedzieć w kącie, gdy
się na niego rzucą. Ale jak mu pomogę? Przede wszystkim tak, że w nic nie będę się pakować, żeby
przypadkiem nie popsuć mu szyków. W tej grze ktoś przygotował dla mnie miejsce - może Dziadek?
Weź tu się człowieku zorientuj… Tak czy inaczej, jestem w grze i komuś na tym zależało.

- Zęby mnie bolą od tych otwierających się perspektyw - powiedziałam na głos.

Saszka biegał wesoło przy piaskownicy, zerkając na mnie z zainteresowaniem.

Wyjęłam telefon i wybrałam numer komórki Dziadka. Mimo wszystko chciałam pogadać z

tym starym lisem, może tym razem zechce mi podpowiedzieć, czego należy się spodziewać?

Odebrał telefon od razu, ale w jego głosie dźwięczało niezadowolenie. No proszę, ani

czułości, ani radości, tylko surowość i nieugiętość.

- Czego chcesz? - spytał.

- Nawet wybrańcy narodu powinni od czasu do czasu coś jeść i w związku z tym chciałam

zapytać: może zjemy razem obiad?

background image

Cisza przedłużała się. Już miałam nieśmiało chrząknąć, żeby przypomnieć o swoim istnieniu, i wtedy
Dziadek zapytał:

- Co tak nagle?

- Jest okropna pogoda, ja mam chandrę. Ty jesteś dla mnie bardzo surowy, Saszka jest

wredny. Straciłam sens życia i nie mogę go odnaleźć. To wystarczy, czy mam jeszcze coś

wymyślić?

- Zdajesz sobie sprawę, że jestem bardzo zajęty?

- Tak. Ale strasznie mi zależy.

- Dobrze - burknął Dziadek. - Zamów stolik we „Flamingu” na siódmą… nie, na szóstą.

Postaram się przyjechać. I błagam, ubierz się jak człowiek i zostaw w domu tego

kretyńskiego jamnika.

Dobrze, że Saszka tego nie słyszał.

- Psie, muszę natychmiast przemienić się w damę z towarzystwa - oznajmiłam. - Biegiem do
samochodu.

Stolik zamówiłam, w drodze do domu skoczyłam do fryzjera, co trwało prawie godzinę.

Fryzjerka była zadowolona z efektu i zachwycała się moim wyglądem. Nie słuchałam, ciesząc się z
jej radości.

W domu zrobiłam rewizję szafy, wybrałam biały kostium z czerwoną różą w klapie,

włożyłam długie czerwone kozaki i wykrzywiłam się do swojego odbicia w lustrze. Saszka

obserwował moje przygotowania z ogromnym zainteresowaniem, pewnie się zastanawiał,

czego ma się spodziewać w takim układzie. Doszłam do wniosku, że spełniłam warunek

dotyczący wyglądu, więc ten dotyczący psa mogę zlekceważyć, i wzięłam Saszkę ze sobą. Ja w
czerwonych kozakach, a on w domu? Czegoś takiego nigdy by mi nie wybaczył. Co

prawda z własnej torby musiał się przenieść do mojej, czerwonej. Próbował protestować i nawet
gryźć, ale postawiony przed wyborem: albo włazi do torby, albo zostaje w domu,

westchnął i wszedł do torby.

Piętnaście minut później wchodziłam już do „Flaminga”, choć do umówionej godziny było jeszcze

background image

sporo czasu. Ku mojemu zdumieniu Dziadek siedział przy stole i czytał gazetę. W

niewielkiej sali był tylko on, jeśli nie liczyć kelnerek, które tłoczyły się przy drzwiach w stanie
bliskim obłędu.

- On nie gryzie - zwróciłam się do nich, mając na myśli Dziadka.

- Wiemy. Grzeczny piesek… Przynieść mu miskę?

- Nie zrozumiałyśmy się. - Przewróciłam oczami. Za miskę podziękowałam, Dziadek miał

dość konserwatywne poglądy i na pewno nie spodobałoby mu się spożywanie obiadu przy

jednym stole z moim psem.

Dziadek oderwał się od lektury, zobaczył mnie, szybko złożył gazetę i wstał.

- Cieszę się, że cię widzę - powiedział absolutnie poważnie, ale chyba uznał, że to za mało, bo
dodał: - Boże, jaka ty jesteś piękna…

- To tyko szmatki. - Wzruszyłam ramionami. - A ja jestem ciągłe taka sama.

- Podobają mi się twoje szmatki. - Skinął głową, czekając, aż usiądę i przysuwając mi krzesło.

- Wyświadczyłabyś mi ogromną przysługę, gdybyś zwróciła więcej uwagi na swoje stroje.

- No proszę - zauważyłam rozweselona. - A ja myślałam, że pracuję dla ciebie.

- Jedno drugiemu nie przeszkadza. Zamówiłem po kieliszku martini, mam jeszcze dzisiaj

mnóstwo spraw.

- Ile mamy czasu?

- Godzinę, może półtorej.

- Wspaniale, będzie można spokojnie zjeść.

- Wyjmij psa z torby, chyba już przywykli tu do twoich dziwactw.

- Wsadziłam go do torby ze względu na ciebie.

- Ze względu na niego samego należało zostawić go w domu. Co to za zwyczaj, żeby

wszędzie ciągać ze sobą to Bogu przykre stworzenie. - Dziadek się skrzywił.

- Bóg kocha jednakowo wszystkie stworzenia, to przecież jego dzieło - wstawiłam się za

background image

Saszką.

- Co tu ma Bóg do rzeczy? To wina stukniętych Anglików, Bóg nie wpadłby na to, żeby

stworzyć coś takiego.

- Przestań, przecież on wszystko rozumie.

- To pies, a ty wariujesz i traktujesz go jak… - Urwał.

- Chyba w poprzednim życiu byłam jamnikiem. - Posmutniałam. - Nie mów przykrych rzeczy

o moim psie, dobrze?

- Dobrze. Jest piękny, mądry i chciałbym mieć takiego wnuka. Może być? - zapytał Dziadek.

- A do tego utalentowany.

- Nic dziwnego, na pewno po tobie.

- Powiedz mi, czemu tak jest? Jesteśmy bliskimi sobie ludźmi i mimo to ciągle mówimy sobie
przykre rzeczy - pożaliłam się.

- Wzruszyłem się i przejąłem - oświadczył ironicznie Dziadek. - A teraz dość tego mydlenia oczu,
powiedz po prostu, czego chcesz.

A czemu by nie? - pomyślałam i wypaliłam:

- Dzisiaj Łarionow spotkał się z Tagajewem.

Dziadek nachmurzył się, odchylił się na oparcie fotela i popatrzył na mnie z

niezadowoleniem.

- Chcesz powiedzieć, że go śledziłaś?

- Zawsze uważałam go za gnidę.

- Ja też nie mam zbyt wysokiego mniemania o twoich przyjaciołach.

- Więc Łarionow jest twoim przyjacielem?

-Jest szefem mojej ochrony, a ty zwariowałaś. - Wziął do ręki serwetkę, po czym zirytowany rzucił ją
na stół. - Ktoś jeszcze o tym wie?

- Tylko ja.

- W takim razie zostaw Łarionowa w spokoju.

background image

- Igor - zaczęłam twardo. - Nie jest miło czuć się jak pionek w cudzej grze. Byłoby super, gdybyś
powiedział…

- Powiedziałem ci wystarczająco dużo - zostaw go w spokoju.

- Załóżmy, że to zrobię. I co dalej?

- Zapomnij o tym, co widziałaś. - Ścisnął mi dłoń, a potem rozłożył rękę i pogładził moje palce. -
Mała - zmienił ton na łagodniejszy - bardzo cię kocham i mam nadzieję, że ty mnie również. Jesteśmy
bliskimi sobie ludźmi, ale

wiem, że masz własne zdanie, nierzadko inne niż ja. Gdyby było inaczej, nie kochałbym cię tak
bardzo.

- I dlatego nie za bardzo mi ufasz - dokończyłam z uśmieszkiem.

Skrzywił się.

- Nie podoba mi się takie postawienie sprawy.

- Rozumiem. I co mam zrobić?

- Wykonywać swoją pracę. Zorientuj się, co to za zamieszanie wokół Nikitina. A teraz, jeśli nie masz
nic przeciwko temu, chciałbym spokojnie zjeść obiad.

Zawsze to samo… Oczywiście nie spodziewałam się, że otworzy przede mną duszę, jeszcze taka
głupia nie jestem. Ale mógłby choć wspomnieć o swoich genialnych planach, żebym nie błąkała się
po omacku. No cóż, będę musiała działać w ciemno, nic nowego. Co prawda, ta sytuacja ma swoje
plusy, mogę działać adekwatnie do okoliczności, nie czekając na

zezwolenie. Sam tego chciał… Byłam wkurzona i nawet wspaniały obiad nie poprawił mi

humoru. Dziadek zerknął na zegarek i powiedział:

- Czas na mnie.

- Być może znowu złamię jakieś zasady, ale chciałam cię powiadomić, że Łarionow spotkał

się dziś również z niejakim panem Filippowem, biznesmenem z Moskwy. Mówię tak na

wszelki wypadek. A potem z tym samym Filippowem spotkał się Tagajew.

Dziadek zamyślił się i zrozumiałam, że o tym akurat nie wiedział.

- Co masz zamiar zrobić? - spytał po chwili.

- Porozmawiać z Tagajewem. - Wzruszyłam ramionami. - Tu jest jeszcze jakaś mętna historia ze

background image

zdjęciem, które zamordowana rzekomo pokazywała Tagajewowi.

- Cóż, nie będę cię pouczał… - Dziadek wstał, pocałował mnie z pewnym roztargnieniem, z czego
wywnioskowałam, że myślami jest daleko stąd. - O wszystkim informuj mnie na

bieżąco. I proszę cię, bądź ostrożna.

Wyszedł, a ja mruknęłam do swojego psa:

- Nie masz pojęcia, jak obrzydły mi te tajemnice. Cholerny Machiavelli! No co marszczysz nos?
Machiavelli to nie przekleństwo, był taki gość, nasi politycy czerpią z jego doświadczeń, a tacy
idioci jak my dostają po uszach. Ale już do tego przywykliśmy, damy radę.

Byłam zła na Dziadka, a jeszcze bardziej na siebie. No bo tak właściwie dlaczego nie rzucę tego
wszystkiego w diabły i nie wyjadę? Ech, powodów nie brakowało… Na przykład

zamordowana wierzyła, że znajdę zabójcę… O reszcie nawet nie ma co mówić - choćby o

tym, że bardzo jestem ciekawa, co też właściwie dzieje się teraz w państwie duńskim…

- Jedziemy do Timura - poinformowałam psa. Saszka zastrzygł uszami i poruszył się w torbie.

Pojechałam prosto do „Szanghaju”, licząc, że zastanę tam Timura. Uznałam, że nie ma sensu
uprzedzać go telefonicznie o swojej wizycie - a nuż nie ucieszy się ze spotkania i postara go uniknąć?

Wjeżdżając na plac, zobaczyłam spory tłum ludzi, ale nie tłoczyli się tak po prostu, lecz z muzyką w
tle - potężny mołojec śpiewał jakiś przebój wiejskich dyskotek. Wymachując ręką, biegał po zbitym z
desek pomoście pod plakatem „Kasyno Piramida”, niżej były napisy mniejszymi literami, nie chciało
mi się wytężać wzroku. W pewnym momencie coś huknęło,

wtuliłam głowę w ramiona, jak się okazało, niepotrzebnie - to były fajerwerki, na ciemnym niebie
rozkwitły egzotyczne kwiaty, niemal od razu znikając. Chwilę potem znowu rąbnęło i przez najbliższe
piętnaście minut waliło bez przerwy.

Oszołomiona pokazem zatrzymałam się, ignorując znak „zakaz postoju”, potarłam nos i powiedziałam
do Saszki:

- Popatrz, psie, to się właśnie nazywa puszczać pieniądze z dymem.

„Piramida” od dwóch miesięcy należała do Tagajewa… Ale skąd ten nagły pomysł

organizowania ludziom rozrywki, w dodatku bez szczególnego powodu? Czyżby Timur

naprawdę chciał zostać politykiem?

- Ech, przykro patrzeć, jak się człowiek marnuje - oceniłam, robiąc smutną minę. - Co za brak
fantazji! No czy naprawdę nie można było wymyślić czegoś bardziej interesującego? Jak

background image

tylko zarobię furę pieniędzy, od razu wezmę się do polityki. Zresztą ja też nie mam fantazji…

Do polityki się wprawdzie nie pcham, ale za to zajmuję się zabójstwami. Powiedz, psie, po co mi to?

Saszka, rzecz jasna, wcale mnie nie słuchał, moje przemowy obrzydły mu dawno temu, teraz po
prostu nie zwracał na nie uwagi.

Odetchnęłam kilka razy i ciągle zła na siebie pojechałam dalej. Hummer Timura stał na

parkingu tuż obok bmw, którym jeździł częściej, to by znaczyło, że Tagajew jest w

„Szanghaju”. Przy wejściu stał Chińczyk, jedyny w jego drużynie. Wprawdzie z Chińczykami nie ma
u nas problemów, ale widocznie Timur uznał, że w celu przydania restauracji pewnej egzotyki w
zupełności wystarczy jeden. Na mój widok Chińczyk otworzył drzwi i skłonił się, bez uśmiechu, z
powagą. W swoim czasie łamałam sobie głowę, czemu należy przypisać jego powagę: może
szczególnemu

stosunkowi Tagajewa do mnie? Jak się okazało, wyjaśnienie okazało się znacznie prostsze:
Tagajewowi trafił się poważny Chińczyk.

- Timur Wiaczeslawowicz jest u siebie - oznajmił i skłonił się ponownie.

Skręciłam w lewo, poszłam długim korytarzem do gabinetu Timura i zapukałam. Odpowiedzi

nie było, zapukałam jeszcze raz, a potem znowu. Skoro Chińczyk mówił, że Ta-gajew jest u siebie, to
na pewno tak było. Czyżby zobaczył przez okno mój samochód i postanowił się

ukryć? W tej samej chwili drzwi stanęły otworem i Tagajew ryknął nieuprzejmie:

- Czego?! - zobaczył mnie i ściągnął brwi. - A… to ty… Wejdź.

Ubrany był dość niedbale, domyśliłam się, że spodnie wciągał w pośpiechu. Marynarka leżała na
stole, ale pokój był pusty - było stąd jeszcze jedno wyjście. Wkładając marynarkę, Timur skinął mi
głową.

- Siadaj.

Usiadłam na kanapie i spostrzegłam rzucone w nieładzie pończochy, których ktoś nie zdążył

nie tylko włożyć, ale nawet zabrać. Odwróciłam wzrok, udając, że nic nie zauważyłam, ale Tagajew
już dojrzał pończochy, zgarnął je i wyrzucił za drzwi - nie tyle ze złością, ile z pewnym
rozdrażnieniem. Potem usiadł i popatrzył na mnie tak, jakbym to ja była

wszystkiemu winna.

- Wybacz, że przychodzę nie w porę - powiedziałam z uśmiechem. - Pończochy mi nie

background image

przeszkadzały.

- Bądź cicho - poprosił ze smutkiem.

- No przecież przeprosiłam. Poza tym czemu się złościsz? Mogłeś nie otwierać.

Podobijałabym się jeszcze chwilę

i w końcu bym sobie poszła. Nie widzę nic złego w tym, że łączysz przyjemne z pożytecznym w
godzinach pracy.

- Nie wysilaj się, wiem, co chcesz powiedzieć. Guzik cię obchodzi, z kim śpię. Tak?

- Cóż… - Rozłożyłam ręce.

- Dzięki za kolejne przypomnienie, jak bardzo jestem ci obojętny.

- Jak chcesz, to mogę urządzić ci scenę zazdrości. Zacznę tłuc naczynia w kuchni, wydrapię oczy
twojej dziewczynie… Tylko powiedz, ja zawsze chętnie. Mogę nawet dać ci w szczękę, choć nie
przepadam za rozrywkami ekstremalnymi.

- Daj - poprosił Tagajew, patrząc na mnie nieodgadnio-nym wzrokiem.

- Chcesz przez to powiedzieć, że jak mi oddasz, to się nie pozbieram? Wierzę na słowo.

- Daj mi w szczękę i zobaczymy, co będzie.

- Dzięki, jakoś nie mam ochoty. Raczej wybaczę ci twoje drobne figle.

- Nie warto.

- No, przestań się złościć - poprosiłam pojednawczo. -Chyba nie sądzisz, że myślałam, iż spędzasz
czas na poście i modlitwie? A może masz jakiś inny powód niż pończochy, żeby się na mnie złościć?
Przy okazji - zmieniłam temat -na placu trwa show z fajerwerkami. Robi wrażenie.

Timur machnął ręką, dając do zrozumienia, że nie ma zamiaru dyskutować o takich

duperelach.

- Po co przyjechałaś? - spytał surowo.

- Żeby porozmawiać, ale widzę, że nie jesteś w nastroju.

- I o czym chciałaś ze mną rozmawiać?

- O Swietłanie. - Westchnęłam.

- Już rozmawialiśmy.

background image

- Zgadza się. Ale zapomniałeś o pewnym szczególe.

- Tak? - Uśmiechnął się.

- Tak. Swietłana pokazywała ci zdjęcie.

- No i co?

- Bardzo chciałabym wiedzieć, kto na nim był.

Byłam pewna, że poczęstuje mnie tą samą historią, którą Swietłana sprzedała Nikitinowi: przyjaciel
przyjaciółki i tak dalej, ale Tagajew mnie zaskoczył: zaczął mi się przyglądać z uśmieszkiem. Nie
spodobało mi się ani jego spojrzenie, ani uśmiech, było w nich coś, co sprawiało, że włosy stawały
dęba. Dobrze, że mam bujną fryzurę…

- Dziadek ci podsunął ten trop - powiedział w końcu. - Ale popełnił błąd, tylko jeszcze o tym nie
wie.

- Uwielbiam zagadki, ale raczej proste. Co tak właściwie masz na myśli?

- Starą prawdę: kto pod kim dołki kopie, ten sam w nie wpada.

- Mówisz o sobie czy o moim starym przyjacielu? - postanowiłam porozmawiać z nim

zupełnie poważnie. - Ti-mur, wydawało mi się, że potrafimy się dogadać. W końcu jesteśmy
przyjaciółmi…

- Co? - spytał z uśmiechem, a potem roześmiał się, tak wesoło i zadziornie, że też bym się
roześmiała, gdybym dostrzegła w swoich słowach coś zabawnego. - My mielibyśmy być

przyjaciółmi? - Śmiał się dalej. - Czy ty w ogóle wiesz, co mówisz?

- Szczerze mówiąc, ja uważałam cię za przyjaciela - aż do tej chwili. A teraz zastanawiam się, co
takiego zrobiłam, że umieściłeś mnie na czarnej liście.

- Ach, Mała, Mała… - Zaśmiał się znowu. - My mielibyśmy być przyjaciółmi? Jesteś dla mnie jak
zadra w tyłku, jak

nocny koszmar… Chętnie bym cię zastrzelił, ale nie mogę bez ciebie żyć.

- Nie przesadzaj… - pocieszyłam go. - Żyjesz, i to całkiem nieźle. W każdym razie z

kobietami nie masz żadnych problemów.

Porwał z biurka przycisk do papieru, który nie wiadomo po co kupił w antykwariacie, i cisnął

we mnie, ale zdążyłam się uchylić. Saszka wysunął się z torby, przyglądając nam się z

background image

zaciekawieniem i usiłując zrozumieć, dlaczego się wygłupiamy. Podniosłam przycisk i

postawiłam na biurku.

- Zachowuj się przyzwoicie - poprosiłam.

- Wynoś się - odparł spokojnie Tagajew.

- Dobra, rozumiem. Nie odpowiedziałam wzajemnością na twoją miłość i teraz kopiesz pod

Dziadkiem, czyli po prostu robisz mu świństwa. To nie jest dobry pomysł. Mnie tam

wszystko jedno, czy on utrzyma się na swoim stołku, czy nie, ale jemu to nie jest obojętne.

On nie może żyć bez tego swojego bagna. Nie powiem, że jest dla mnie jak ojciec, bo z ojcem
normalni ludzie nie sypiają, ale nie mam bliższego człowieka niż on i jestem po jego stronie.

Nie chciałabym zobaczyć cię po innej stronie barykady… Bardzo bym nie chciała. Nawarzysz piwa,
które wszyscy będziemy musieli wypić, i wcale nie jestem pewna, czy sprawi ci to

przyjemność.

- Zobaczymy. A nuż okaże się, że nie masz racji? - Ti-mur uśmiechnął się.

- No cóż. - Westchnęłam. - Dziś najwyraźniej nie jest mój dzień… Saszka będzie za tobą tęsknić. Ja
zresztą też. - Poszłam do drzwi, nie wytrzymałam i rzuciłam: - A jeśli to ty zabiłeś Swietłanę, to
zrobię wszystko, żeby wsadzić cię do więzienia.

- A jeśli to nie ja, tylko ktoś inny? - spytał z tym samym wyrazem twarzy, który mi się tak nie
spodobał. - Jego też wsadzisz?

- Bez wątpienia.

- Powodzenia, kochana. I pamiętaj: właśnie dałaś słowo, a nie rzuca się słów na wiatr. Nawet sobie
nie wyobrażasz, jak się zdziwisz.

Mogłam trzasnąć drzwiami i wyjść z dumnie podniesioną głową, ale rozsądnie wybrałam inną
taktykę. Wróciłam i przybrałam pokorną minę.

- Brzmi groźnie, wystraszyłeś mnie. Może byś mi pomógł i wyjaśnił?

- Ładny kostium - powiedział Tagajew po chwili milczenia. - Do twarzy ci w nim… Co,

miałaś randkę? No przecież nie wystroiłaś się tak dla mnie.

- Tak, to z całą pewnością nie jest mój dzień - skonstatowałam ze smutkiem i wyszłam z

gabinetu.

background image

Słowa Tagajewa nie tylko mnie zaniepokoiły, ale wręcz przestraszyły, i to tak, że zaczęłam szczękać
zębami. Co ci dranie wymyślili? Poczułam się tak, jakby wokół mnie nie było już normalnych ludzi.
Oni nie mogą usiedzieć na tyłku, a ja muszę łamać sobie głowę. Nagle

zapragnęłam spotkać się z jakąś pokrewną duszą, z kimś, komu mogłabym się poskarżyć na

życie, zepsuć humor swoim jęczeniem i tym samym zyskać pociechę…

Od razu pomyślałam o Wieszniakowie i zadzwoniłam do niego.

- Kończ robotę, idziemy na piwo.

- Wolałbym wódkę - wyjęczał.

- Będziesz miał i wódkę, i tańce pod księżycem, i bolesnego kaca.

- Jestem gotów cierpieć. Powiedz, gdzie się spotkamy. Zaproponowałam piwiarnię na

Nikitskiej i dodałam:

- Zadzwoń do Lalina, czemu on jeden ma sobie siedzieć w biurze? Nikt mu nie obiecywał

spokojnego życia.

- Już widzę, jak się ucieszy - mruknął zjadliwie Artiom.

Pojechałam do supermarketu, kupiłam Saszce zapas puszek z psim jedzeniem, a potem

ruszyłam na Nikitską - La-lin i Wieszniakow mieli wystarczająco dużo czasu, żeby się zebrać i
przyjechać. Weszłam do knajpy i zobaczyłam, że obaj są już na miejscu, siedzą za

rzeźbionym przepierzeniem i żłopią piwo. Żadnego szacunku dla kobiety.

- Cześć - powiedziałam, siadając obok Lalina.

Obaj popatrzyli na mnie, potem na siebie i Artiom zapytał:

- Widzisz to co ja?

- Widzę. - Lalin kiwnął głową. - I własnym oczom nie wierzę. Piękność.

- Afrodyta. Nic innego, tylko się zakochała.

- Ktoś miał szczęście…

- Ale nie my…

background image

- Wy. - Skinęłam surowo głową. - I to obaj. Możecie po kolei, możecie razem, od dawna

marzę o wesołym seksie grupowym.

- Jestem starym człowiekiem. - Lalin pokręcił głową.

- A ja mam nędzną pensję - dodał Artiom.

- Co mi z twojej pensji? - prychnęłam.

- Słusznie, nie ma się co wykręcać - poparł mnie Lalin. - Jesteś młody, więc działaj, to znaczy bierz
się do naszej piękności… Co, sprawy źle wyglądają? - zainteresował się od razu.

- Gorzej być nie może.

- A u mnie nic - oznajmił Wieszniakow. - Zupełnie nic, choćbym pękł.

- A tak przy okazji, co jest jutro? - zapytał Lalin. - Jutro jest dwudziesty szósty. Zbliżamy się do
punktu X, można nawet powiedzieć, że już go niemal osiągnęliśmy.

- A może to wcale nie była data? - zasępił się Artiom. - Może przekombinowaliśmy, a te

gryzmoły w ogóle nic nie znaczyły?

Przyniesiono nam piwo, piliśmy w milczeniu, czerpiąc przyjemność z życia. Jak jednak

wiadomo, wszystko, co dobre, szybko się kończy.

- No, mów, czegoś się dowiedział - poprosiłam Lalina, gdy wysączył ostatni łyk.

- A więc tak… Wasza Ługańska była, jak wiecie, przyjaciółką Nikitina, a poznała ich niejaka
Andżelika Kołczyna, której przyjacielem jest z kolei Filippow.

- Wsiewołod Andriejewicz? - spytałam czujnie, przypominając sobie faceta z hotelu „Rosja”.

- Idzie jak burza. - Lałin uśmiechnął się, wskazując mnie głową. - I po co ja wam jestem potrzebny,
skoro jesteście tacy mądrzy?

- Ja jestem głupi - zaprotestował Wieszniakow. - Co to za Filippow?

- Co to za Filippow? - zwrócił się do mnie Lalin.

- Pojęcia nie mam. Wiem tylko, że teraz jest w naszym mieście, a w każdym razie był kilka godzin
temu.

- Wszyscy przyjezdni się u ciebie rejestrują? - spytał złośliwie Wieszniakow.

- Nie wszyscy, ale na tego zwróciłam uwagę. Spotkał się z nim Łarionow.

background image

- Nic dziwnego. - Oleg wzruszył ramionami. - Filippow i Dziadek to wielcy przyjaciele,

Filippow jest jednym z jego moskiewskich znajomych i człowiekiem bliskim określonym

kręgom.

- No i co dalej? - przynaglił go Wieszniakow, zerkając na nas z powątpiewaniem.

- Otóż, jak wiecie, Dziadek wysunął kandydaturę Ni-kitina. Nikitin ma wielkie ambicje, ale brak mu
ikry, dla Dziadka to idealne rozwiązanie: Nikitin będzie tańczył tak, jak mu zagrają, będzie odcinał
kupony i cieszył się. Jednak problem w tym, że nie wszyscy moskiewscy

przyjaciele są zadowoleni z tego wyboru. Poza tym Dziadek nie jest zbyt elastyczny, idzie w zaparte,
a nie wszystkim się to podoba. No i moskiewscy przyjaciele nie są zgodni co do Nikitina.

- Czegoś tu nie rozumiem. Dziadek chce Nikitina, a jego moskiewscy przyjaciele nie, tak?

- Nie wszyscy moskiewscy przyjaciele, tylko część - jeden na pewno. Ma poważne interesy w
naszym regionie i życzyłby sobie, żeby Dziadek wykazał się elastycznością, czyli uległością.

A jak to osiągnąć?

- Podsunąć Dziadkowi człowieka, który będzie bronił interesów gościa z Moskwy -

burknęłam.

- Słusznie. Dziadek będzie musiał się z nim liczyć, no i z gościem również.

- I kogo on chce?

- Tego nie wiem. - Lalin rozłożył ręce.

- Dzisiaj Filippow spotkał się z Tagajewem - powiadomiłam ich.

- Cholera. - Artiom się skrzywił.

- Mnie też się to nie podoba, ale czy ktoś pytał nas o zdanie?

- Ta dziewczyna najprawdopodobniej została sprytnie podsunięta Nikitinowi. Jej mąż miał

problemy finansowe, pomógł mu tenże Filippow. Dziadek poznał z nim swojego

kandydata, a Filippow natychmiast z tego skorzystał. Oczywiście był ciekaw nastrojów i

opinii Nikitina…

- I dlatego Swietłana przyjechała tu z Moskwy w ślad za ukochanym. - Artiom gwizdnął. -

background image

Brzmi bardzo prawdopodobnie.

- Rozmawiałam z Nikitinem. On twierdził, że Swietłana miała mnóstwo forsy, dlatego nie

dawał jej żadnych pieniędzy, jedynie prezenty, pierścionki i inne głupstwa. Teraz się okazuje, że było
inaczej… Bardzo możliwe, że dziewczyna miała jakiegoś sponsora…

- Jasna sprawa. - Wieszniakow machnął ręką. - Zamordowana zwyczajnie szpiegowała

Nikitina. Ależ my, faceci, jesteśmy ufni, aż się włos jeży…

- Nikitin dowiedział się o jej znajomości z TT i zwrócił się do Dziadka. Dziadek polecił

Łarionowowi obserwowanie jej, a ten poobserwował i zameldował, że nie stwierdzono

żadnych podejrzanych znajomości.

- A czy to prawda, czy nie, możemy tylko zgadywać - dodał Lalin.

- I jeszcze jedno: czy Łarionow wyłożył Dziadkowi całą prawdę, czy jednak coś zataił?

Łarionow powiedział, że Swietłana pokazywała Tagajewowi jakieś zdjęcie i że zdał relację o tym
Nikitinowi. Sam Nikitin na początku ukrył przede mną ten fakt, twierdził, że Swietłana spotkała się z
TT tylko raz. Najdziwniejsze, że z jakiegoś powodu Nikitin był przekonany, że Swietłanę i Tagajewa
nic nie łączyło… Facet jest podejrzliwym tchórzem, a tu nagle taka ufność. Dlaczego?

- Gdyby między Dziadkiem i Tagajewem nie doszło do pewnej różnicy poglądów, to

zachowanie Nikitina można by łatwo wyjaśnić. - Lalin szarpnął wąs. - Dziadek powiedział:

„Nie martw się, Tola” i Nikitin się uspokoił. Ale

konflikt jest wyraźnie widoczny i w tym świetle zachowanie Nikitina staje się co najmniej dziwne.

- Może jej wierzył? - Rozłożyłam ręce.

- Jej wierzył, a tobie prawdy nie powiedział?

- Nie chciał kalać pamięci zmarłej ukochanej.

- Przestań. Pewnie to Nikitin ją stuknął. Wygadał jej swoje tajemnice, a potem się wystraszył.

- Wieszniakow machnął ręką.

- A po co wtedy wciągać w to Olgę? - Lalin uśmiechnął się.

- Nikt jej nie wciągał… mam na myśli - nie zrobił tego żaden z tych działaczy. Ługańska poczuła, że
coś się święci, i zwróciła się do Olgi, a teraz oni nie mają już wyjścia i Dziadek zgodził się, żeby

background image

Olga zajęła się tą sprawą, dzięki temu może być na bieżąco i w porę się wtrącić.

- O matko… - wyjęczałam, ja również zakładałam taki scenariusz.

- Albo jeszcze prościej. Dziewczyna szpiegowała Nikitina, on zaszkodził jakiemuś typowi z
Moskwy, dziewczynę zamordowano, a nam podsunięto jego zdjęcie, żeby cudzymi rękami

rozwiązać swoje problemy.

- To też brzmi wiarygodnie. - Lalin skinął głową. - Niby…

- Niby? - spytaliśmy jednocześnie ja i Artiom.

- Wszystko brzmi logicznie, jedno wypływa z drugiego… Ale przecież oni dobrze znają

Dziadka. Mógłby z łatwością zamknąć całą sprawę zaraz na początku i wtedy dziewczyna

oddałaby Bogu ducha zupełnie bez sensu. A co robi Dziadek? Zleca tę sprawę naszej Małej.

Wniosek: wszystko nie jest takie proste, jak mogłoby się wydawać.

- Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę opowieść Ługańskiej o tajemniczym kochanku -

przypomniałam. - Oraz o rze

komym przestępstwie, o którym nam podpowiadają, ale na razie jesteśmy ciemni jak tabaka w rogu.

- Myślisz, że do gry włączył się ktoś trzeci? - Artiom zadumał się i po chwili wyjęczał: - Jak ja tego
wszystkiego nienawidzę… Równie bez sensu jak łapanie kieszonkowców…

- Pan Filippow nie na darmo do nas przybył - w dodatku w przeddzień znanej nam daty -

zauważył Oleg.

- Nawet nie wiemy, czy to na pewno… - zaczął Artiom, ale mu przerwałam:

- Cicho bądź, daj posłuchać mądrego człowieka.

- Już wszystko powiedziałem. - Lalin wzruszył ramionami. - Pan Filippow jest tutaj, Dziadek
prowadzi z nim negocjacje przez Łarionowa - czemu nie spotkał się z nim sam? I na pewno się
dogadają, jeśli już tego nie zrobili.

- Jeśli nie wtrąci się ta trzecia osoba - zastrzegłam.

- Otóż to. I to właśnie do niej należy następny ruch -dokończył Lalin. - To wszystko, czym mogę was
ucieszyć.

- I co my mamy robić? - sapnął Artiom. - Czekać na następnego trupa?

background image

Popatrzyliśmy na siebie i powiedzieliśmy jednocześnie:

- Cholera…

Sięgnęłam po komórkę i wybrałam numer Dziadka.

- Igor, bardzo możliwe, że spróbują zabić Nikitina.

- Skąd ten pomysł?

- Mam ci teraz wyjaśniać, jak się tego domyśliłam? - zdenerwowałam się.

- A nie masz nic prócz domysłów? - wybuchnął. - Wymyśliłaś to z Wieszniakowem? Pewnie

siedzicie w jakiejś knajpie… Weź się wreszcie do roboty!

Wieszniakow usłyszał to i skrzywił się urażony.

- A co ja robię? - warknęłam. - Dziewczyna wspomniała o szykowanym przestępstwie, była

przyjaciółką Nikitina, więc logiczne jest, że…

- Odstrzeliwanie kandydatów na deputowanych nie jest w modzie, zwykle się z nimi

negocjuje. Ale jeśli sobie życzysz, zaraz do niego zadzwonię i poproszę, żeby wzmocnił

środki ostrożności.

- Wielkie dzięki - powiedziałam słodko i wyłączyłam się. - Dziadek dość chłodno potraktował

nasz pomysł - oznajmiłam ze smutkiem.

- Słyszeliśmy. Nie szczędzi swoich bojowników…

- A skąd ten Nikitin w ogóle się wziął? - Artiom się skrzywił. - Nigdy przedtem o nim nie słyszałem.

- Bo się nie interesowałeś - wytknęłam mu. - Co prawda, ja też nic o nim nie wiem.

- I niesłusznie - zganił nas Lalin. - Nikitin i Dziadek zaczynali razem. Gdy nasz ojciec i nauczyciel
zarabiał swój pierwszy milion, Nikitin był jego zastępcą do spraw finansowych.

Potem ich drogi rozeszły się, jednak nie tracili kontaktu i Dziadek niejednokrotnie pomagał

Nikitino-wi. Później Nikitin wyjechał do Kirowa, tam się rozwinął, a gdy zapragnął wejść w
politykę, przybył tutaj, pod skrzydła Dziadka. Rok przesiedział cicho jak mysz pod miotłą, a gdy już
wszyscy przyzwyczaili się do jego osoby, Dziadek zaczął go wysuwać jako swojego człowieka.

-Ja też zająłbym się polityką, niech mnie nauczą. - Wiesz-niakow zachichotał. - Powtarzam pytanie:

background image

co mamy robić?

- Co robić, co robić… Szukać zabójcy dziewczyny, oczywiście. A jak już znajdziecie, to wtedy się
zobaczy.

- Aha, już znaleźliśmy. Jest tylko jeden punkt zaczepienia - jakiś typ z brodą i wąsami, który był kilka
razy

w mieszkaniu na Obwodowej. Podobnie wyglądający typ wysłał Oldze pieniądze.

- Sąsiadka mówiła jeszcze, że wyglądało to tak, jakby zabrał z mieszkania swoje rzeczy.

- Może i tak było. - Lalin znów odruchowo pociągnął się za wąs. - Zastanówmy się, co my tu mamy.
Jeśli dziewczyna szpiegowała Nikitina, a on jej wygadywał swoje tajemnice, to

zainteresowani wujaszkowie mogli naszpikować gniazdko miłości jakąś aparaturą…

- I typ przyszedł ją zabrać - skinęłam głową - żeby nie nasuwać milicji nieodpowiednich myśli.

- Załóżmy, że typów z wąsami było dwóch - prychnął Artiom. - No i co, po zabraniu

aparatury wysłali ci pieniądze, żebyś grzebała się w tym gównie? Gdzie logika?

- Logika może i jest - zauważył Lalin. - Tylko my jej nie widzimy.

- Nawet nie mogą zwyczajnie zabić człowieka - poskarżył się Wieszniakow. - Tylko od razu muszą
tak nakombi-nować… Powiedzmy sobie szczerze, że do szukania logiki zmusza nas

tajemniczy kochanek. A po co im to?

- Żeby odpowiedzieć na twoje pytanie, trzeba na początek dowiedzieć się, kim jest ów

kochanek - zauważył złośliwie Oleg.

Wieszniakow opędził się zirytowany.

- Pojawienie się w tej historii Tagajewa bardzo mi się nie podoba - powiedział Lalin po chwili
milczenia. - Jeśli to on jest tą trzecią siłą, to scenariusz może nam się poważnie

skomplikować. Zameldowałaś Dziadkowi o spotkaniu Tagajewa z Filippowem?

- Oczywiście. A myślisz, że za co mi płacą? Kazał, żeby nikomu o tym nie mówić.

- Dzieci moje - rzekł Oleg - pamiętajcie, jesteśmy tylko pionkami w cudzej grze, nie

wysilajcie się zanadto.

- A my weźmiemy i zepsujemy im tę grę - powiedziałam przekornie.

background image

- Już pędzę - obraził się Wieszniakow. - Ja chcę dostać awans.

- Nie jęcz, dostaniesz.

- A pewnie, jak się z tobą zwiążę, to nie tylko podpułkownika mi nie dadzą, ale w ogóle zdegradują.
A mówiła mi mama…

- Czyli Dziadek wie o kontaktach Tagajewa z Filippo-wem… - myślał na głos Oleg, nie

słuchając Wieszniakowa.

- A tobie polecił o tym nie mówić. To by świadczyło, że ma w tym jakiś interes, i nawet nie będę
próbował zgadnąć jaki. On rozgrywa swoją partię, a Tagajew swoją… Chociaż…

- Co? - spytałam czujnie.

- A tak, przyszła mi do głowy pewna myśl, nieważne.

- Jeśli Tagajew chce zająć miejsce Nikitina, to może się zrobić ciekawie… - Westchnęłam. -

Wiesz co - zwróciłam się do Wieszniakowa - wezwij Likę na przesłuchanie i przy-ciśnij ją.

Dziadkowi chyba się nie spodoba, że jego kandydat jest pod kloszem owych działaczy…

- Znając Dziadka, jestem przekonany, że on już o tym wie - zauważył Lalin.

- Tak czy inaczej, niełatwo będzie wezwać obywatelkę Kołczyną na przesłuchanie - pocieszył

mnie Wieszniakow.

- Zniknęła z miasta.

- Co to znaczy „zniknęła”?

- To, że pewnie wybyła do Moskwy - odparł Artiom, rozkładając ręce.

- No i co?

- Nic. Mówię, że nie będzie łatwo ją tu ściągnąć. I w ogóle, dość mam tego główkowania, lepiej
napijmy się jeszcze piwa…

Do domu wróciłam późno i w podłym nastroju. Z jednej strony niby wszystko jasne, a z

drugiej z każdą chwilą za-plątuje się coraz bardziej. Żeby wrobić Nikitina, nie trzeba było zabijać
Swietłany. No przecież zabójca nie był aż takim głupkiem, żeby uznać, że Dziadek pozwoli
pokrzyżować sobie plany? A jednak dziewczyna została zamordowana. Ech,

gdybyśmy wiedzieli, co to za zdjęcie pokazywała Tagajewo-wi… A może wcale nie było

background image

żadnego zdjęcia, może to tylko kolejne sprytne zagranie? I teraz próbują wrobić Tagajewa, wskazując
na jego powiązanie z zabójstwem?

Koło północy doszłam do wniosku, że chętnie uwierzyłabym w to, iż Swietłanę zamordowano z
powodu dużej sumy pieniędzy, gdyby tylko tych pieniędzy ktoś nie przesłał mnie. No

przecież powinien być jakiś sens, prawda?

Rano zaczął padać śnieg, pokrywając asfalt brudnobiałą warstwą. Na spacerze Saszka zaczął

kichać, potem się trząść, a w końcu potruchtał do domu, gdzie wpakował się na fotel ze

smętną miną. Mnie również było niewesoło. Nie z powodu nagłego nadejścia zimy - pory

roku są mi obojętne - czułam niejasny niepokój i dręczące oczekiwanie: dziś miały się

sprawdzić nasze domysły.

Zadzwonił Wieszniakow.

- Co u ciebie? - spytał ponuro.

- Denerwuję się.

- Na razie cisza i spokój. Śniły mi się dzisiaj szczury. Jak myślisz, co to może znaczyć?

- Awans.

- A moja powiedziała, że kłopoty.

- Czyli czekamy na kłopoty, nic nowego.

- Może przyjedziesz do mnie i będziemy się denerwować razem? - zaproponował.

- Lepiej pójdę spać. Zadzwoń, jak kogoś stukną. Telefon faktycznie zadzwonił - jak tylko zdążyłam
pożegnać się z Artiomem i odłożyć słuchawkę.

- Mała - powiedział złośliwie czyjś głos, nie wiadomo nawet, czy męski, czy kobiecy (chociaż nie,
raczej męski). - Miałaś czas, ale go zmarnowałaś. Wielka szkoda, że straciłaś swoją szansę.

- Ze mną tak zawsze. A nie mogłabym się dowiedzieć, czego się po mnie spodziewano?

- Teraz to już nieważne - odburknął głos z urazą i rozłączył się.

Zaklęłam brzydko i zaczęłam się miotać po pokoju, nie wiedząc, co ze sobą zrobić.

Zadzwoniłam do Wieszniako-wa, żeby i jemu zepsuć humor, ale telefon w pracy nie

background image

odpowiadał, komórka też nie. Mój niepokój osiągnął punkt krytyczny, wsiadłam więc do

samochodu z zamiarem jechania dokądkolwiek, a nawet szwendania się po ulicach bez celu, ale w
drodze zmieniłam zamiar i skręciłam na skrzyżowaniu, postanawiając zajrzeć do pracy, gdzie nawet
miałam gabinet. Co prawda rzadko się tam zjawiałam i gabinet mnie nie

poznawał.

Gdy w oddali zamajaczył budynek z kolumnami, zwykły uliczny hałas zagłuszyło wycie

syren i pół minuty później zobaczyłam sznur samochodów milicyjnych pędzących z

maksymalną prędkością - dość egzotyczny widok w naszym mieście.

- Matko kochana - powiedziałam do siebie. - Czyżby okradli bank? I to ten, w którym

trzymam oszczędności?

Byłam tak zaintrygowana, że dołączyłam do kolumny samochodów, ale natknęłam się na

kordon. Facet w mundurze machnął pałką, każąc mi się zatrzymać.

- Przejazd zamknięty - oznajmił.

Wtedy zorientowałam się, że syreny słychać już ze wszystkich stron, jakby całe miasto

dostało szału.

- A co się stało? - zapytałam, podsuwając mu pod nos legitymację.

- Płatne zabójstwo, zdaje się, że gonią killera.

- A nie wie pan, kogo zabili?

- Chyba jakiegoś biznesmena. Jeśli chce pani jechać na plac, musi pam zrobić objazd

Nikitską. Tutaj wszystko zamknięte.

- Dzięki. - Skinęłam głową, sama jeszcze nie wiedząc, dokąd chcę jechać.

Pierwszy objawił się Lalm - telefonicznie.

- No i mamy trupa - poinformował mnie.

- Nikitin?

- E tam, znów wszystko wiesz… Zgadza się, Nikitin. Jeśli stuknął go Tagajew, to znaczy, że zupełnie
zwariował. Albo że sprawy Dziadka stoją bardzo źle.

background image

- Nic nie wiem o jego interesach, jest bardzo skryty.

- I chwała Bogu. Mniej wiesz, lepiej śpisz. Zaraz potem zadzwonił Dziadek.

- Zastrzelono Nikitina, przed jego domem. Pojedź tam, rozejrzyj się… Chociaż, co z tego…

- Rozejrzę się - powiedziałam do siebie, gdy się wyłączył. - Co mam się nie rozejrzeć…

Nie znałam dokładnego adresu Nikitina, wiedziałam tylko, że mieszka gdzieś na Iljińskiej, ale byłam
pewna, że dom znajdę

bez trudu, pewnie zebrała się tam teraz połowa miasta. Iłjińską również zamknęli, pokazałam
legitymację, ale i tak musiałam zaparkować w sporej odległości i dalej iść na piechotę.

Obok sporej willi stała karetka pogotowia, tłoczyli się ludzie w mundurach i po cywilnemu.

Ciało już zabrano. Stanęłam z boku, przytupując - było zimno, a ja odruchowo włożyłam

adidasy. Dziadek ma rację, sterczenie tutaj nie miało sensu. Gapiłam się na plamę krwi, przyprószoną
śniegiem, którą było stąd dobrze widać, i rozmyślałam nad marnością tego

świata.

A więc Nikitin został zamordowany… Swietłana wiedziała o przygotowywanym morderstwie, bo
zamieszany był w nie jej kochanek, postać już niemal mityczna, której nikt na oczy nie widział. Skąd
on się w ogóle wziął? Swietłana mogła szpiegować Nikitina na polecenie

swoich „panów”, mogła znać ich plany lub ich się domyślać, i nie chciała być zamieszana w
morderstwo. Załóżmy, że nie kochała Nikitina, ale słusznie podejrzewała, że sama jako

świadek staje się osobą niewygodną, której należy się pozbyć. Trudna sytuacja: na milicję nie mogła
pójść, a konflikt z prawem nie był jej potrzebny, zwłaszcza że współudział w

morderstwie oznaczałby dożywotnią zależność od owych „panów”. I dlatego zwróciła się do mnie…
Guzik! Przecież nie chodziło jej o uratowanie Nikitina, jego życie najwyraźniej niewiele ją
obchodziło. Wiedziała o planowanym morderstwie, ale wolała milczeć, żeby nie wystawiać swojego
kochanka, człowieka, który pojawił się w jej życiu niedawno i który

wzbudził jej podejrzenia. Jeśli przybył od jej „panów”, to skąd wątpliwości? No dobrze, nie
wątpliwości, tylko obawa, że i jej nie oszczędzą. Ale jeśli to jego zdjęcie pokazywała

Tagajewowi, to ta wersja leci w diabły. Skąd Tagajew miałby

znać tego człowieka? Załóżmy, że Nikitina sprzątnęli nie ci, którzy go śledzili, tylko owa trzecia siła,
o której wspomniał Lalin. Ale wtedy pojawia się również czwarta: ktoś, kto przysłał pieniądze i
zadzwonił dziś rano. Po co? Żeby zapobiec przestępstwu, ale ja nie spełniłam pokładanych we mnie
nadziei. Mogę tak zgadywać do końca życia…

background image

- Cześć - oznajmił dziarsko Wieszniakow, podchodząc z tyłu.

- Cześć - burknęłam.

- Wygląda na to, że Nikitin nie przejął się ostrzeżeniem.

- Może się i przejął. - Wzruszyłam ramionami. - Zastrzelił go snajper?

- Oczywiście.

- W takim układzie albo nie powinien był wystawiać nosa z domu, albo wyjechać do ciepłych
krajów, a nawet wtedy na dwoje babka wróżyła. A tak to już tylko kwestia czasu…

- Taa, skoro postanowili go zabić, to nie miał szans. Dziadka pewnie szlag trafił?

- Jeszcze się z nim nie widziałam.

- Nie zazdroszczę… Chociaż tu miałem szczęście, zabójstwo na zamówienie to nie moja

działka.

- Nie bądź taki pewny… Osobiście uważam, że się od tego nie wykręcimy - ostrzegłam, po co ma się
człowiek przedwcześnie cieszyć.

- Jak to? - oburzył się.

- Dziadek się wścieknie i weźmie sprawę pod osobistą kontrolę.

- Ta osobista kontrola to niby ty?

- O mój ty domyślny… - Objęłam Wieszniakowa i poklepałam po ramieniu. - Jeszcze razem
popracujemy.

- Ja nie chcę.

- Wiem. A podpułkownika chcesz? Chcesz? No to dostaniesz. Może nawet od razu generała,

jeśli przyniesiemy Dziadkowi głowę drania, który zabił jego ulubieńca. Właśnie, miałam dziś telefon.
Nieznajomy mężczyzna miał za złe, że zmarnowaliśmy tyle czasu i nic nie

zrobiliśmy. Był wyraźnie rozczarowany, że nie zdołaliśmy zapobiec przestępstwu.

- Rzecz jasna nie podał swojego nazwiska?

- Rzecz jasna. Najwyraźniej nie pragnie sławy i rozgłosu.

- A szkoda, bo chciałbym z nim porozmawiać. Potrenowałbym ciosy na jego bezczelnej

background image

gębie.

- Co ja słyszę, Artiomie Siergiejewiczu?!

- O, jeszcze nie takie rzeczy usłyszysz. Do nas też dziś dzwonili. Jakiś typ, który wolał

zachować swoje nazwisko w tajemnicy, oznajmił, że pan Nikitin jest w niebezpieczeństwie.

Co prawda zadzwonił trochę późno, nie zdążyliśmy dorwać killera.

- Gliniarz z kordonu powiedział, że go goniliście.

- Za dużo powiedziane, killer rozpłynął się w zamieci. No i powiedz mi, kto pragnął nas ostrzec?

- Człowiek, który chciał uratować Nikitinowi życie. - Wzruszyłam ramionami.

- W takim razie powinien był zająć się tym nieco wcześniej… Ktoś chciał upiec dwie

pieczenie na jednym ogniu: pozbyć się i Nikitina, i killera.

- Czyli dzwonił po to, żeby wydać killera? A jaki to ma sens?

- Płatny zabójca to niebezpieczny zawód. Ktoś doszedł do wniosku, że chłopak już swoje

zrobił.

- I liczył, że killer zostanie zastrzelony podczas próby zatrzymania.

- Albo nieco później.

- Nieco później byłoby zbyt ryzykownie. Killer zorientowałby się, że go zdradzono, i mógłby z kolei
zdradzić swoich szefów.

- Gdyby zdążył.

- Wiesz, co ja myślę? - Westchnęłam. - On ma wroga. Sam mąci wodę, a nam zadaje zagadki.

- Killer ma wroga?

- Tak mi się zdaje. I to właśnie ten wróg zostawił wiadomość napisaną krwią, to on wysłał

pieniądze i to on dziś zadzwonił. A wszystko po to, żeby naprowadzić nas na tego typa. A my,
cymbały, nic nie zrozumieliśmy. Killer uciekł i najprawdopodobniej możemy się spodziewać
kolejnego trupa - człowieka, który wynajął killera.

- A nie masz jakichś optymistycznych prognoz?

- Tego towaru nie miewamy.

background image

- Taak… - powiedział przeciągle Wieszniakow. - Wygląda na to, że masz rację. Ale poczekaj, czyli
wychodzi na to, że to killer jest tajemniczym kochankiem Swietłany?

- Albo on, albo ten, który usiłuje nas na niego naprowadzić.

- Hej, ale to by oznaczało, że zabił dziewczynę tylko po to, żeby napisać nam list jej krwią?

- Czemu nie?

- W takim razie to psychopata. Nie znoszę psychopatów, przy nich od razu człowiek sam

zaczyna świrować. Zamordował dziewczynę po to, żeby nam wydać jakiegoś bydlaka?

Według mnie to już przesada. Nie, niech się tym zajmie ktoś mądrzejszy ode mnie.

- Kiedy wreszcie będziemy mogli zobaczyć, co zostawiła Ługańska w skrytce bankowej? -

zapytałam. - Co wy się tak grzebiecie?

- Myślisz, że to takie proste? Samych papierów jest ze dwadzieścia, to prywatny bank,

właściciel na Kanarach, a bez niego boją się nawet kichnąć. A i nasi też nieźli… ale teraz zaczną się
żwawiej ruszać.

- Wieszniakow, wiesz co? - powiedziałam. - Chodźmy się napić wódki.

- Zawsze z chęcią… A czemu?

- Od rana dręczą mnie złe przeczucia.

- Tak, z tym trzeba ostro walczyć - zaniepokoił się Ar-tiom. - Chodźmy.

Ale nie zaszliśmy zbyt daleko - zadzwonili do niego na komórkę i Artiom, klnąc w żywy

kamień, poleciał do pracy, a ja po zastanowieniu doszłam do wniosku, że warto by zajrzeć do
Dziadka. Pewnie, że pożytku z tego za grosz, ale niech wie, że w ciężkiej chwili jestem tuż obok.

Gdy tylko weszłam do budynku z kolumnami, od razu zrozumiałam - zjawianie się tu nie było dobrym
pomysłem. Ludzie albo latali po korytarzach z obłędem w oczach, albo przyczaili się w gabinetach. I
jedni, i drudzy bali się, że nie dożyją do jutra.

Sekretariat był pusty, drzwi do gabinetu Dziadka otwarte na oścież, w gabinecie nikogo.

Zaraz za mną wleciała Ritka ze stertą papierów w rękach.

- Gdzie Dziadek? - spytałam szeptem.

- Wściekły.

background image

- Rozumiem. Jak myślisz, pokazać mu się czy wynieść po cichu?

Nie zdążyła odpowiedzieć, gdy drzwi prowadzące do pokoju odpoczynku otworzyły się na

oścież i wyłonił się z nich Dziadek. Wyglądał nadzwyczaj dziarsko i był absolutnie spokojny.

- Narada za dwadzieścia minut - rzucił Ritce. - Zadzwoń do Abramowa… A ty wejdź na

chwilę. - Skinął mi głową.

Weszłam, zamykając za sobą drzwi, chwilę dreptałam w wejściu.

- Siadaj - polecił Dziadek.

Weszłam i usiadłam, a on stanął twarzą do okna w swej ulubionej pozie.

- Jak się okazało, miałaś rację - powiedział powoli, nie odwracając głowy. - Nie pytam, jak do tego
doszłaś, ale skoro doszłaś, to znaczy, że coś wymyśliłaś… Co się dzieje, do cholery? -

zapytał cicho.

- Ze mną czy tak w ogóle?

- Przestań. To twoje idiotyczne poczucie humoru…

- Przepraszam, jestem zdenerwowana… - odpowiedziałam pokornie. - A co się dzieje? Ty

powinieneś wiedzieć najlepiej, a ja mogę się tylko domyślać. Łatwiej by mi się żyło, gdybyś choć
napomknął mi o swoich planach…

Dziadek udał, że nie usłyszał, podszedł do biurka, spojrzał na mnie ponuro i rozkazał:

- Znajdź zabójcę.

- Killera? - zapytałam i aż gwizdnęłam, wyrażając swój stosunek do tego pomysłu.

- Znajdź - powtórzył.

- Doceniam twoje wysokie mniemanie o moich zdolnościach, ale…

- Przestań się zgrywać, mówię poważnie.

- Ja też nie żartuję. Igor… - powiedziałam po chwili przerwy. - Mam poważne podstawy, żeby
myśleć, że ktoś pilnował Nikitina, i to nie byle kto, tylko twoi przyjaciele z Moskwy. Bardzo
możliwe, że jesteś zorientowany w ich zamiarach… Nie mówię o zabójstwie - dodałam

szybko,

background image

widząc wściekłość malującą się na jego twarzy - ale na pewno wiesz, kto mógł być

niezadowolony z Nikitina i z jakiego powodu. Poza tym szukanie mordercy nie należy do

moich obowiązków - przypomniałam, wiedząc, że moja uwaga nie zrobi na nim

najmniejszego wrażenia. Tak właśnie było.

- Zarządzę, żeby dali ci zielone światło.

- Dzięki. Na początek chciałabym zajrzeć do skrytki bankowej Ługańskiej. Może znajdziemy tam
rozwiązanie wszystkich tajemnic?

- Dobrze - zgodził się.

Jeszcze chwilę posiedziałam w fotelu, ale Dziadek nie powiedział nic więcej, więc wyszłam.

Po chwili zastanowienia pojechałam do biura Lalina; chciałam poznać jego opinię o

wydarzeniach. Sekretarka powiedziała, że Oleg jest u szefa, czekałam na niego czterdzieści minut. W
tym czasie wypiłam dwie filiżanki kawy i doszłam do wniosku, że niedobrze mi od tej afery.

- Nawet nie będę kłamał, że cieszę się, kiedy cię widzę -oznajmił Lalin na mój widok.

Wzruszyłam ramionami, dając do zrozumienia, że jakoś to musi przeżyć. - Dobra, wchodź.

Wszedł do gabinetu i usiadł na kanapie. Usiadłam obok niego, zastanowiłam się i

przysunęłam bliżej niego.

- Nie podlizuj się - prychnął.

- Potrzebuję wsparcia i pocieszenia.

- Widziałaś się z Dziadkiem?

- Oczywiście. Powiedział: znajdź zabójcę.

- Killera? Po co mu killer?

- Odnoszę wrażenie, że Dziadek nie wie, kto podłożył mu świnię. Może jego moskiewscy

przyjaciele nie mają z tym nic wspólnego? W przeciwnym razie po co miałby mi podsuwać

trop?

- Co Dziadek sobie myśli, wie tylko on, a ty już nieraz miałaś okazję się przekonać, że niełatwo
prześledzić bieg jego myśli.

background image

- A jeśli to Tagajew?

- Po co Tagajew miałby zabijać Nikitina? Nie widzę sensu.

- Coś ostatnio nie podoba mi się jego nastrój - poskarżyłam się.

- No cóż, skoro powiedziano ci „znajdź”, to zacznij szukać. Ale nie wysilaj się za bardzo.

- To już słyszałam.

Wtedy zadzwoniła moja komórka. Wyświetlił się obcy numer, odebrałam i usłyszałam głos,

który nie od razu poznałam.

- Mała, mówi Władimir z „Rosji”. Masz pięć minut, żeby do nas dojechać.

- A co się stało?

- Przyjedź, to zobaczysz.

- Rozwój wydarzeń? - zaciekawił się Lalin.

- Chyba tak. Zadzwonię.

Nie zdołałam dotrzeć do „Rosji” w ciągu pięciu minut - droga zajęła mi całe osiem. Wpadłam do
holu i zobaczyłam Wołodię. Szedł od strony windy do lady recepcji i był posępny jak

chmura gradowa.

- No? - mruknęłam. - O co chodzi?

- Facet, który cię interesował, oddał Bogu ducha.

- Filippow? - Zatrzymałam się w miejscu z wrażenia.

- Właśnie. Zastrzelony w swoim apartamencie. Zamówił coś do pokoju, kelnerka przyniosła, stropiła
się, widząc na drzwiach wywieszkę „nie przeszkadzać”, ale mimo wszystko zapukała.

Nie było odpowiedzi, dała znać administratorce na piętrze, ta powiadomiła ochronę. Filippow nie
odbierał

telefonów, ale okazało się, że drzwi nie są zamknięte. Facet siedział w fotelu i miał dwie kule, w
głowie i piersi.

- Kiedy go znalazłeś? Wołodia spojrzał na zegarek.

- Dwanaście minut temu.

background image

- Dzwoniłeś do glin?

- Nie, najpierw do ciebie.

- No to chodźmy rzucić okiem.

Na drugim piętrze w pokoju administracji szlochała jakaś dziewczyna, uspokajały ją dwie kobiety.

- Kelnerka? - domyśliłam się.

- Tak. - Wołodia skinął głową.

- A czemu ryczy?

- Boi się nieboszczyków.

- Widziała go?

- Nie. Ale się boi. Kobiety trudno zrozumieć.

Przed pokojem numer trzydzieści osiem sterczał chłopak z ochrony.

- Czy oprócz ciebie ktoś jeszcze wchodził do pokoju?

- Z naszych - nie. Ja też nie wchodziłem, od progu wszystko świetnie widać.

Otworzył drzwi i mogłam się przekonać, że miał rację. Przestronny apartament był gustownie
urządzony. Drzwi z holu prowadziły do salonu, po prawej były drzwi do sypialni, teraz

zamknięte. W salonie naprzeciwko drzwi wejściowych stał fotel, w którym siedział

mężczyzna. Fotel miał niskie oparcie i pomyślałam, że teraz trzeba będzie zrobić tu remont -

background image

na ścianie za fotelem była czerwona plama… Straszny widok. O Filippowie nawet nie ma co mówić,
w ogóle nie lubię trupów, a ten był prawie bez głowy.

- I co robić? - spytał mnie surowo Wołodia, jakbym to ja była wszystkiemu winna.

Szybko zdjęłam buty, wyjęłam chusteczkę do nosa.

- Pilnuj tutaj, a ja się rozejrzę. Zamknij drzwi.

Weszłam do pokoju i szybko sprawdziłam szafki i szuflady szafek nocnych. Szafa pełniła

funkcję sejfu: dokumenty, paczka dolarów (około pięciu tysięcy), koszula, skarpetki i

„Playboy”. Sprawdziłam kieszenie: pęk kluczy, chusteczka higieniczna. Rozejrzałam się jeszcze raz i
wyszłam z pokoju.

- Wezwij gliny.

Wołodia skinął głową stojącemu przy drzwiach chłopakowi i ten poleciał do administratora.

Włożyłam buty i spokojnie spytałam:

- I co jeszcze?

- Mało ci? - odciął się.

- Mnie wystarczy, ale dobrze byłoby pogadać.

- Pogadać… I to jak na złość na mojej zmianie!

- No to co się tak trzęsiesz? Przecież służyłeś w wywiadzie, nie pierwszy raz chyba widzisz
nieboszczyka?

- Idź do diabła.

- Czyli jest jeszcze coś… - Pokiwałam głową. - No to już, gadaj.

Wrócił chłopak z ochrony, Wołodia spytał o telefon na milicję, chłopak skinął głową i

powiedział:

- Zaraz przyjadą. Poprosiłem, żeby weszli tylnym wejściem, żeby nie robić sensacji.

- Bardzo dobrze - pochwaliłam.

- Czekaj tutaj - polecił mu Wołodia, a mnie zaprowadził do swojego gabinetu.

background image

Gdy zostaliśmy sami, poprosiłam:

- Mów, co widziałeś.

Bez pośpiechu wypił szklankę wody mineralnej, pomil-czał chwilę, a w końcu się

zdecydował.

- Znamy się nie pierwszy rok…

- Tak jest. Pomagałeś mi wiele razy, więc spokojnie możesz na mnie liczyć.

- No więc - rzucił ostro - tam był Tagajew. Usiadłam okrakiem na krześle, podrapałam się w nos.

- Poproszę o jakieś szczegóły.

- Przyszedł pół godziny temu. Byłem w holu, rozmawiałem z Julka, recepcjonistką, i

zobaczyłem, jak Tagajew wsiada do windy. Kilka minut później widziałem, jak zjechał na

dół, wyszedł z hotelu, wsiadł do hummera i odjechał. Dziesięć minut później kelnerka

narobiła rabanu.

- To znaczy, niewykluczone, że faceta załatwił TT?

- Czyli co, zwariował? Przyjechał tu swoim samochodem, kręcił się po hotelu, a potem kogoś
stuknął? Poza tym wszyscy wiedzą, że Timur nie nosi broni.

- To akurat wcale nie jest takie pewne. W każdym razie posługuje się bronią bardzo dobrze.

- No i nie tylko ja go widziałem, na pewno zauważyła go również administratorka na piętrze,
przecież musiał to rozumieć…

- Co cię niepokoi? - zapytałam.

- Jeśli złożę zeznania, Tagajew stanie się podejrzanym numer jeden, a ja będę świadkiem.

- Możesz milczeć, ale przecież sam mówisz, że nie tylko ty go widziałeś.

- Pozostali też nabiorą wody w usta. No i co powiesz?

- A co ja mogę powiedzieć? - Wzruszyłam ramionami. - To twoja sprawa. Jeśli to Tagajew

zamordował…

- No daj spokój, co on, głupi? Po co miałby brudzić sobie ręce? Zjawia się w hotelu w biały dzień…

background image

- Może początkowo nie miał zamiaru go zabić…

- Znalazłaś coś w pokoju? - zainteresował się Wołodia.

- Nic interesującego. Myślę, że jeśli nawet coś tam było, to morderca to zabrał. Nie zwróciłeś uwagi,
czy Tagajew miał coś w ręku?

- Jak szedł do Filippowa - nic, prawą rękę trzymał w kieszeni spodni, w lewej miał kluczyki od
samochodu. Nawet pomyślałem, że chyba jest w dobrym humorze. A jak wracał, niósł w

ręku teczkę, czerwoną, rzucała się w oczy.

- Czyli przyjechał tu po jakieś dokumenty?

- Najwyraźniej. Chociaż przecież mógł przyjechać do kogoś innego… - zaczął z nadzieją Wołodia,
ale od razu machnął ręką.

- Nie przejmuj się tak. Skoro się boisz, to nic nie mów, niech inni składają zeznania, jeśli chcą. -
Wołodia zerknął na mnie podejrzliwie, a ja wzruszyłam ramionami. - Mówię

poważnie.

- Idź w cholerę! Jasne jak słońce, że próbują wrobić Ta-gajewa, a ja nie chcę być w to

zamieszany. Mam jeszcze zamiar pożyć w tym mieście… A Timur ma dobrą pamięć, możesz

mi wierzyć.

- To twoja decyzja. - Znowu wzruszyłam ramionami. - Chociaż, jeśli chodzi o Tagajewa, to
niepotrzebnie się przejmujesz, on się wykręci. Ma adwokatów, oni tak na-kombinują…

- Myślisz, że Tagajew mógłby go zabić? - spytał nerwowo Wołodia.

- Owszem, mógł, ale czy faktycznie zabił, tego nie wiem. Jednak podobnie jak ty jestem

skłonna myśleć, że starczyłoby mu rozumu, żeby nie działać pochopnie… No chyba że

teczka… może była mu tak potrzebna, że cała reszta

przestała mieć znaczenie… Należałoby pogadać z personelem i gośćmi, może ktoś coś

widział.

- Gliniarze już przyjechali. Trzeba podjąć decyzję.

- Podczas gdy oni będą oglądać ciało, ja chciałabym porozmawiać z kelnerką.

- Zaczekaj tutaj. - Wołodia skinął głową i wyszedł.

background image

Wrócił chwilę później razem z dziewczyną w wieku dwudziestu kilku lat, która już nie

płakała i chyba się uspokoiła, tylko oczy miała czerwone, a twarz lekko zapuchniętą.

- To Ira - powiedział krótko Wołodia. - A to Olga Sier-giejewna. Opowiedz jej, co widziałaś.

- Zamówił obiad do pokoju - zaczęła Ira, pociągając nosem. - No to zaniosłam. Zastukałam, weszłam.
Miał gościa. To był Tagajew - przeszła na szept. - Timur Tagajew.

- Znacie się? - spytałam.

- Nie, oczywiście, że nie. Skąd?

- Z taką pewnością podała pani nazwisko…

- Kto by nie znał Tagajewa! Przedtem pracowałam w „Piramidzie”, on tam często bywał.

- Czy coś może zwróciło pani uwagę? Nie wyglądało na to, że się kłócą?

- Nie, skąd… Rozmawiali spokojnie, nawet się uśmiechali. Oczywiście nie słyszałam, o czym
mówili…

- Ale coś mówili?

- Gdy weszłam, Tagajew powiedział: „Interesujące”, potem odwrócił się, zobaczył mnie i zamilkł. A
ten mężczyzna, no, ten, którego zastrzelili, uśmiechnął się do mnie i podziękował.

Gdy nakrywałam do stołu, nie poganiał mnie, spytał tylko Tagajewa, czy się przyłączy, a Tagajew
odparł: „Nie, dziękuję”. Mężczyzna zapytał, jak się nazywam, ja powiedziałam, a on: „Proszę
postawić kieliszek mojemu

gościowi”, bo zamawiał koniak. Tagajew znowu powiedział: „Dziękuję, nie trzeba”, a mężczyzna
zaczął mówić, że koniak jest dobry i picie go w umiarkowanych dawkach jest

korzystne dla zdrowia. Ciągle sobie żartował.

- Nie odniosła pani wrażenia, że Tagajew jest z czegoś niezadowolony?

- Nie. On też się uśmiechał.

- A nie zauważyła pani teczki? Takiej czerwonej, skórzanej?

- Leżała na stole. Tamten mężczyzna odsunął ją, gdy nakrywałam do stołu, a potem Tagajew wziął ją
do ręki i zaczął przeglądać jakieś papiery. Wyszłam. Potem on zadzwonił, poprosił o wodę
mineralną, zaniosłam, a tam… Koszmar… - wymamrotała.

Wołodia spojrzał na mnie znacząco, jakby chciał powiedzieć: a nie mówiłem?

background image

- Czy wracając, nie spostrzegła pani nikogo na korytarzu?

- Szedł w drugą stronę - odpowiedziała zdenerwowana dziewczyna.

-Kto?

- Mężczyzna. Nawet się zdziwiłam, czego on tam szuka, przecież drzwi są zamknięte… Na klatce
schodowej trwa remont, więc zamknięto drzwi, żeby ludzie nie nabrudzili…

- Chwileczkę - spytałam czujnie. - Jakie drzwi?

- Wyjście na schody przeciwpożarowe - wtrącił się szybko Wołodia.

- To znaczy, uważa pani, że ten mężczyzna chciał skorzystać ze schodów

przeciwpożarowych?

- Ale przecież drzwi są zamknięte! Chciałam go zawołać, a potem pomyślałam, że może to

jakiś robotnik.

- Dobrze, niech pani opowie o tym jeszcze raz, bardzo dokładnie. To ważne.

Jak się okazało, długi korytarz skręcał w lewo i kończył się wyjściem na schody

przeciwpożarowe, najprawdopodobniej zamknięte. Gdy Ira zobaczyła mężczyznę, on właśnie

tam skręcał. Nie zawrócił, albo więc drzwi były nieza-mknięte, albo zdołał je otworzyć.

Wymieniliśmy z Wołodią spojrzenia.

- Robotnicy pracują dziś na ósmym piętrze. Czego on tam szukał?

- Jak wyglądał ten mężczyzna? - zapytałam dziewczynę.

- Widziałam go tylko od tyłu, w dodatku przelotnie. Zwyczajny facet.

- Co miał na sobie? Kombinezon roboczy?

- Nie. Chyba dżinsy, a na górze… nie pamiętam, nie zwróciłam uwagi, chyba jakąś ciemną kurtkę.
Chciałam go zawołać, ale wtedy zobaczyłam na drzwiach pokoju tabliczkę: „nie

przeszkadzać” i zdziwiłam się, przecież gość przed chwilą dzwonił. Poszłam do Nataszy,
administratorki na piętrze, mówię, tak i tak, człowiek ma gościa, a na drzwiach wisi tabliczka, może
jakaś ważna rozmowa i nie chce, żeby mu przeszkadzano? A ona na to: „Tagajew

wyszedł pięć minut temu”.

background image

- A ile czasu minęło od chwili, gdy zadzwonił? - spytał Wołodia.

- No… ze trzy minuty. Zadzwonił, zamówił wodę mineralną, wzięłam i poszłam. Restauracja jest na
drugim piętrze, bardzo blisko.

- Czyli dzwonił już po wyjściu Tagajewa?

- Pewnie tak.

Wołodia odetchnął z wyraźną ulgą i popatrzył na mnie.

- Wynika z tego, że tamten facet…

- Możliwe. - Wzruszyłam ramionami. - Idź, gliny na pewno będą chciały z tobą rozmawiać. A ja na
razie poga

dam z administratorką i robotnikami. Na którym piętrze są teraz?

Jadąc windą na górę, zadzwoniłam do Wieszniakowa, niech wie, czym zaskoczył nas los tym razem.

- Trup? - spytał Artiom z męką w głosie. - I w dodatku jakiś przyjaciel Dziadka? Lepiej już być nie
mogło. Zaraz będę.

Administratorką drugiego piętra była osobą bardzo rozmowną. Tagajewa rozpoznała i

zainteresowała się, do jakiego wszedł pokoju. Nie odważyła się spytać, tylko mu się

przyjrzała. W pokoju był ze dwadzieścia minut, a wyszedł z czerwoną teczką w ręku, kobieta
zwróciła na to uwagę. Zjechał windą, a potem przyszła Ira i spytała, co ma zrobić z wodą mineralną.

- Od razu pomyślałam, że coś się stało. Zastukałam, a gdy nie odpowiedział, wezwałam

ochronę.

- Zanosząc wodę mineralną, Ira zauważyła na korytarzu jakiegoś mężczyznę.

- Mężczyznę? Nikogo nie widziałam, nikt nie przechodził… Chyba że wyszedł z jakiegoś

pokoju… Ale gdzie by się podział? Gdyby poszedł do windy, zauważyłabym, a drzwi na

schody przeciwpożarowe są zamknięte.

- Jest pani pewna? - spytałam i razem podeszłyśmy do drzwi. Okazało się, że faktycznie są zamknięte.

- No, przecież mówiłam. - Kobieta skinęła głową usatysfakcjonowana.

- Ale Ira twierdzi, że właśnie tam skręcił.

background image

- Może zobaczył, że drzwi są zamknięte, i wrócił do pokoju?

- Wtedy Ira by go zobaczyła - przypomniałam jej.

- No tak, rzeczywiście. Dziwne… Ale przecież skoro drzwi są zamknięte, to znaczy, że nie mógł
wyjść.

Albo że zdołał je otworzyć - pomyślałam. - A potem zamknął.

Wjechałam windą na ósme piętro, gdzie pracowali malarze, dwie kobiety i mężczyzna.

- Nie schodziliśmy dziś na dół - oznajmili od razu. - Cały czas siedzimy tutaj. Obiad jedliśmy na
dziewiątym piętrze, do toalety chodzimy tutaj, a tam jest pokój, w którym się przebieramy.

Nikogo obcego tu nie było, zauważylibyśmy.

- Olga! - usłyszałam głos Wieszniakowa, przechyliłam się przez poręcz i zobaczyłam jego
niezadowoloną twarz. -Schodź na dół. I po drodze sprawdź drzwi.

Zaczęłam schodzić po schodach, sumiennie szarpiąc za klamki drzwi na każdym piętrze.

Wszystkie były zamknięte.

- No i co? - powitał mnie Artiom. - Coraz gorzej?

- Chodź, zobaczymy, co tam na dole.

Na pierwszym piętrze drzwi były zamknięte, na parterze również. Na drzwiach do piwnicy

kłódka, ale te wychodzące na ulicę - otwarte. Ktoś nawet podłożył cegłę, żeby się nie

zatrzasnęły.

- Skorzystał z tych drzwi, wszedł na drugie piętro po schodach - myślał na głos Wieszniakow.

- Drzwi otworzył pewnie wytrychem, raczej nie miał klucza… Filippow czekał na kelnerkę i nie
zamknął pokoju, żeby niepotrzebnie nie wstawać z fotela. Typek spokojnie wszedł do

pokoju i zastrzelił go. Dziewczyna miała szczęście, gdyby przyszła chwilę wcześniej,

mielibyśmy jeszcze jednego trupa. A to co takiego? - zdziwił się Wieszniakow, zaglądając pod
schody - leżała tam stara kurtka. - Pewnie któryś z robotników zostawił… - Mruknął, potrząsnął
kurtką, potem bez pośpiechu sprawdził kieszenie. - Jakiś papier… Popatrz no…

Kawałek papieru był zwinięty w kulkę. Żeby sprawić Artiomowi przyjemność, rozwinęłam

i… chyba zbladłam. W każdym razie poczułam się tak, jakby ktoś uderzył mnie pięścią w splot
słoneczny.

background image

- Co jest? - wystraszył się Artiom. Podałam mu kartkę, na której widniały wydrukowane dwa słowa:
„Cześć, Mała”. - Mała wielką literą… - zauważył Artiom, urwał i spojrzał na mnie zaskoczony. -
Cholera… przecież to do ciebie… Czekaj, co jest grane? Zabójca zostawił ci list? Co on,
zwariował? Same świry dookoła, nie ma już żadnych normalnych przestępców,

nic, tylko odejść na emeryturę! Wiesz co, chodź, napijemy się wody.

Mówił coś jeszcze, ale nie słyszałam. Wiedziałam, o czym myśli, a on wiedział, o czym

myślę ja.

- Chodźmy napić się wody - zgodziłam się zgnębiona. W hotelu działała już brygada

śledczych i właściwie nie

miałam tu nic do roboty. Zadzwoniłam do Dziadka, żeby poinformować go o śmierci

współtowarzysza. Nawet jeśli żal rozdzierał mu duszę, to głos brzmiał gniewnie i nie było w nim
cienia smutku.

- Co tu się dzieje? - spytał surowo, gdy pokrótce zarysowałam sytuację. - Człowiek zostaje
zastrzelony, a potencjalny zabójca zostawia ci list? Więc on cię zna?

- Obawiam się, że ciebie również.

- Co masz na myśli? - ryknął Dziadek, ale nie zrobiło to na mnie większego wrażenia.

- Jadę do domu - oznajmiłam Wieszniakowowi. - Biedny Saszka siedzi tam zupełnie sam…

- Olga…

- Co? - spytałam ostro.

- Nic. Zadzwonię do ciebie.

Szłam, gryząc wargi i klnąc - w myślach oczywiście. Okazało się, że Dziadek jak zwykle robi mi
wodę z mózgu, choć pewnie jemu nie spodobałoby się to sformułowanie. „Nie mówi mi

wszystkiego” - o, to już brzmi znacznie lepiej. Filippow za jego plecami dogadał się z Tagajewem i
oddał Bogu duszę, a killer przesyła mi pozdrowienia. Załóżmy, że Nikitina

sprzątnięto na polecenie Filippowa. Nie wiem, co mu się nie podobało w Nikitinie, i teraz to już
nieważne. A potem ginie sam Filippow. Z tego by wynikało, że na wieść o jego

knowaniach Dziadek postanowił przerwać je w sposób definitywny. A może to wcale nie

Dziadek, może to jego przyjaciele? Czasem między stronnikami dzieją się takie rzeczy, że wrogowie

background image

mogą tylko zacierać ręce… Filippow jest tego najlepszym przykładem - intrygował, zwąchał się z
niewygodnym człowiekiem. Chociaż niby dlaczego Ta-gajew miałby być

niewygodny dla Dziadka? Nie zapominajmy, że razem odcinają kupony… Być może Dziadek

chciał się pozbyć pomocnika. Ale jeśli wygrałby pod względem finansowym, to pod każdym

innym… Przecież Dziadek nie może osobiście kontrolować przestępczego biznesu, bo

wpakowałby się w gówno po same uszy. To znaczy, że postanowił zastąpić Tagajewa kimś

innym. A zresztą Bóg z Tagajewem, teraz to nieważne, teraz najważniejsze pytanie brzmi: po jaką
cholerę ktoś wciąga mnie w całą tę historię? Komu na tym zależy? List można uznać za głupi dowcip,
ale całą resztę? Facet z brodą i w okularach zjawia się w mieszkaniu Swietłany po jej śmierci i
wychodzi z torbą. Załóżmy, że mamy rację, Nikitin faktycznie był

obserwowany i w domu była jakaś aparatura, którą sprzątnięto. Ale podobny typ wysyła mi pieniądze
i list z prośbą o znalezienie mordercy Swietłany. Sąsiadka widziała tego mężczyznę kilka razy i
uznała, że to kochanek Ługańskiej. A jeśli tak było rzeczywiście? Wiedział o planowanym zabójstwie
Ni-kitina i próbował nas ostrzec? Wtedy nie mógłby zostawić

krwawego napisu, no, chyba że to on zabił Swietłane. Co za idiotyzm… Jedno jest pewne: ktoś
bardzo się zdenerwował, że nie zdążyliśmy dopaść killera, zanim ten sprzątnął Nikiti-na, i dlatego
ów ktoś zadzwonił i do mnie, i na milicję. Sam na siebie by przecież nie doniósł…

Co prawda psychologowie twierdzą, że takie przypadki też się zdarzają.

A może wszystko jest znacznie prostsze? Ktoś faktycznie chciał zdradzić killera? Bardzo możliwe…
Zadzwonił zbyt późno, żeby udało się uratować Nikitina, ale killer omal nie

wpadł… Ktoś liczył, że killer będzie miał mniej szczęścia? To możliwe, wszystko na tym świecie
jest możliwe.

Jeśli killer zaczął mieć podejrzenia, a zabójstwo Nikitina zlecił mu Filippow, to naturalne, że chciał
policzyć się z Fiłippowem. Oba zabójstwa dzielą zaledwie dwie godziny. Wygląda

prawdopodobnie… Do kitu - pomyślałam ze złością. Mogę sobie wymyślać, co chcę, a i tak nie
będzie mi od tego lżej. Jedno jest pewne: w szeregach moskiewskich przyjaciół Dziadka nie ma
jednomyślności. Jaka tam jednomyślność, skoro zaczął się odstrzał. A jeśli tak, to Filippow nie jest
ostatnią ofiarą. Stary wąż bardzo ryzykuje… Gdyby jeszcze zechciał mi powiedzieć… Marzenia.
Dobra, i tak damy sobie radę.

Facet w okularach i z bródką ciągle nie dawał mi spokoju. Jeśli pracował dla Dziadka i jego
przyjaciół, to po co przysyłał mi pieniądze z listem? Odpowiedź niby prosta: żebym znalazła killera.
Stąd wniosek, że tajemniczy kochanek Swietłany i killer to jedna osoba. Ługańska prosiła, żebym
pomściła ją i siebie zarazem, a do tego ten list w kurtce…

background image

jednym słowem, nietrudno się domyślić, kto to jest. A jeśli mam rację, to najbliższe otoczenie
Dziadka jest niezadowolone z niego lub z jego wyboru. Pogrywają z Tagajewem, a Nikitina usuwają.
Dziadek powinien się czuć niekomfor-towo. Killera ktoś postanowił zdradzić… Kto?

Jego zleceniodawcy? Dziadek? Ktoś inny? Może Tagajew? Swietłana pokazała mu zdjęcie,

on ją przed czymś ostrzegł. Bardzo możliwe, że to Tagajew… Wtedy jego uśmieszek i

wzmianka o czekającej mnie niespodziance stałyby się jasne.

- Jak ja mam dosyć tych tajemnic dworu… - mruknęłam pod nosem i dopiero wtedy

spostrzegłam, że oddaliłam się od hotelu i swojego samochodu, musiałam zawrócić. Do tego
wszystkiego w adidasach zmarzły mi nogi, dwa razy pośliznęłam się i omal nie upadłam.

Wydawało mi się, że cały świat jest pełen wrogów, idiotów i zwyrodnialców. Jak wiadomo, w takim
nastroju lepiej siedzieć w domu, i tam też pojechałam.

Saszka spał w fotelu. Zaparzyłam herbatę, wśliznęłam się na kanapę, otuliłam kocem i dałam sobie
słowo, że nie będę o niczym myśleć. Niełatwo jest o niczym nie myśleć, więc

zagłębiłam się w studiowanie słownika języka staro-cer-kiewno-słowiańskiego, który w

ostatnim czasie rozgrzewał mi duszę nie gorzej niż koc. Im dalej od twardej prawdy życia, tym lepiej.

Saszka się obudził, zjedliśmy kolację, włożyłam mu kubraczek, sama ubrałam się ciepło i poszliśmy
na spacer. Saszka przyciągał wzrok nielicznych przechodniów, ludzie patrzyli na niego z uśmiechem,
a ja z dumą. Mój pies ma futrzany kubraczek, wełnianą czapkę z

pomponem i specjalnymi otworami na uszy. Często przystawał i rozglądał

się, wyraźnie rozkoszując się wrażeniem, jakie robił. Jest niesychanie próżny, jak większość facetów.
Gdyby zobaczył nas teraz Dziadek, pewnie zacząłby warczeć, że zamiast niańczyć jamnika,
powinnam postarać się o dziecko. Ale w odróżnieniu od Dziadka ja mam absolutną pewność, że nie
należy powierzać mi dziecka; są ludzie, który po prostu nie powinni mieć dzieci. Pewien mój
znajomy powiedział kiedyś, że jego dziecko byłoby potworem, z kłami i szponami. Wygłupiał się
oczywiście, ale przecież wszyscy słyszeliśmy o dziedzictwie

genetycznym… A co odziedziczyłoby po mnie moje nieszczęsne dziecko? W wieku piętnastu lat
zostałam kochanką Dziadka, który był wówczas przyjacielem mojego ojca. Uwiodłam go.

No, może „uwiodłam” to nie najlepsze określenie, ale zmiana nazwy nie zmieni istoty rzeczy.

Od tamtej pory jesteśmy i razem, i osobno. Co prawda to, co jest między nami teraz,

poprzedził dość znaczący fakt… Kiedyś się zakochałam i Dziadek niby to zaaprobował, ale wkrótce
potem mój narzeczony zmarł. Umierał długo, w męczarniach… A ja zaczęłam żyć

background image

sama, nie umiejąc jednak ostatecznie zerwać z Dziadkiem. Czasem uprawiałam seks z niemal obcymi
facetami, czułam wstręt do życia i jeszcze większy do siebie. Przypadkowych

mężczyzn było coraz więcej, aż w końcu zjawił się pewien typ, w którym absolutnie nie

należało się zakochiwać, a ja się oczywiście zakochałam. Może Tagajew ma rację, może

potrafię kochać tylko tych, którzy sprawiają mi ból? I moje dziecko dostałoby po mnie w spadku
śliczny kompleks masochistyczny… Zresztą skąd te myśli o dzieciach? Mam przecież psa.

- Idziemy do domu - zawołałam Saszkę i wtedy zwróciłam uwagę na dżipa. Gdy

wychodziłam z domu, stał na

rogu, a teraz przemieścił się do przeciwległego wejścia do parku. Światła wyłączone, numeru
rejestracyjnego w ciemności nie sposób zobaczyć.

- Chodź tutaj - wymruczałam, wzięłam psa na ręce i poszłam do domu, usiłując nie patrzeć w stronę
dżipa.

Samochód płynnie ruszył z miejsca, zawrócił i pojechał powoli za mną. Pochyliłam się, jakby
poprawiając smycz; dżip przyhamował.

- Bezczelni - zawyrokowałam i pomaszerowałam w stronę domu.

Gdy wychodziłam z parku, dżip przejechał obok mnie i stanął przy przystanku, skąd jest

świetny widok na tę część domu, w której było moje mieszkanie.

- Bezczelni - powtórzyłam ze smutkiem, a potem postanowiłam nie być od nich gorsza.

Przywołałam na twarz swój najbardziej urokliwy uśmiech, podeszłam do dżipa i zastukałam w okno.
Chwilę później szyba opuściła się delikatnie.

- Przepraszam, nie ma pan czasem zapalniczki? - zapytałam uprzejmie.

Znów chwila zastanowienia i w szczelinie pojawia się zapalniczka. Okno nadal prawie

zamknięte, przez przyciemniane szyby nic nie widać.

- A ma pan może papierosa? - marudziłam, uśmiechając się jeszcze szerzej.

Szyba zjechała niżej i zobaczyłam mordziastego faceta w nieokreślonym wieku. Złe oczka, wstrętna
gęba… Obok niego siedział jeszcze jeden, twarzy nie widziałam, zauważyłam tylko, że ma na sobie
czarną skórzaną kurtkę. Mordzia-sty podsunął mi paczkę papierosów.

- Takich nie palę. - Westchnęłam.

background image

- Innych nie mam - burknął facet.

- No i dobrze, i tak rzuciłam palenie.

Oddałam zapalniczkę i poszłam w stronę domu. Mor-dziastego typa widziałam po raz

pierwszy w życiu, nic w tym dziwnego, samochód miał moskiewską rejestrację.

- Wspomnisz moje słowa - powiedziałam do Saszki. - Czekają nas ciężkie chwile. Być może
będziesz musiał pomieszkać trochę u Ritki. Nie dąsaj się, Ritka cię lubi; poprzednim razem kiedy u
niej byłeś, nawet przytyłeś.

Weszłam do mieszkania i na wszelki wypadek obszu-kałam je, zapalając wszędzie światła.

Nawet wdrapałam się na mansardę, która była ód pusta od chwili, kiedy tu zamieszkałam.

- Pusto - oznajmiłam z pewną ulgą.

Saszka zauważył moją krzątaninę i chyba też się zdenerwował. Włączyłam mu telewizor,

żeby się rozerwał, i podeszłam do okna. Dżip nadal stał przy przystanku. No cóż, każdy ma prawo
spędzać czas tak, jak lubi. Niech sobie siedzą i się nudzą.

Zadzwonił telefon - podniosłam słuchawkę przygotowana na wszelkie niespodzianki i z ulgą
usłyszałam głos Lalina.

- No i jak, zadowolona z życia?

- Nieszczególnie.

- A dalej może być tylko gorzej. Zwłaszcza jeśli będziesz chciała brać w tym udział.

- W czym? - zapytałam niewinnie.

- Mała, przecież znasz mój stosunek do ciebie. Gdyby nie moja siwizna, prostata i impotencja w
perspektywie, już dawno zająłbym miejsce w twoim łóżku.

- Kłamiesz.

- Kłamię - zgodził się Lalin. - Ale to, że cię kocham, to szczera prawda. I musisz się z tym zgodzić,
skoro nieraz wykorzystywałaś moją miłość.

- Miłości jeszcze nigdy, jedynie dobroć.

- Podoba mi się twoje poczucie humoru. Obiecaj mi, że będziesz rozsądna.

- Zawsze się staram.

background image

- Obawiam się, że to wyjątkowa sytuacja.

- Uwielbiam, jak mówisz zagadkami.

- Uwielbiam, jak udajesz idiotkę. Ale nawet idioci mają instynkt samozachowawczy. Ktoś

chciał zdradzić kil-lera, killer uciekł, a pod twoimi oknami sterczą chłopaki z Moskwy.

- Rany, skąd o tym wiesz? - zapytałam ze szczerym zdumieniem.

- Niektórzy z moich ludzi nadal są w ochronie Dziadka i o wszystkim, co się tyczy ciebie, informują
mnie od razu. Interesowali się tobą, a ich samochód najprawdopodobniej nadal jest pod twoimi
oknami.

- Zgadza się. Nawet zdążyliśmy zawrzeć znajomość. Nie powiem, żeby bliską, ale i tak było miło.

- A nie mogłaś sobie darować? - zapytał niezadowolony Lalin.

- No przecież wiesz, jaka jestem ciekawska. Jak myślisz, czy Dziadek o tym wie?

- Być może wie o tym tylko Łarionow. A jeśli tak, to nie spieszy się z meldowaniem…

Chociaż niewykluczone, że Dziadek wie również, znasz tego starego węża.

- Jeszcze jak.

- No i co? Powiesz mi coś miłego?

- Jesteś mężczyzną moich marzeń.

- To wiem. Obiecaj mi, że lejesz na nich z góry i że będziesz myśleć wyłącznie o sobie.

- Taki właśnie mam zamiar.

- Chwała Bogu, przynajmniej będę mógł spać spokojnie. Na razie.

Lalin wyłączył się, a ja poszłam do kuchni i wypiłam pół szklanki martini, żeby się uspokoić.

W odróżnieniu od Lalina nie spodziewałam się spokojnej nocy.

Ale wyszło inaczej - zasnęłam niemal od razu, a rano obudził mnie natrętny dźwięk telefonu.

Saszka szczeknął na znak protestu.

- Olga, podnieś słuchawkę! - zawołał Wieszniakow, gdy włączyła się sekretarka. - Jest

sprawa!

background image

Podniosłam słuchawkę i powiedziałam gniewnie:

- Co tam znowu? Jeszcze ósmej nie ma, a ty już dzwonisz. Będziesz teraz musiał wymyślić
wiarygodne usprawiedliwienie, żebym straciła ochotę uduszenia cię.

- Dostaliśmy pozwolenie na otworzenie skrytki w banku.

- No proszę - mruknęłam złośliwie. - Jak szybko!

- Bądź o dziewiątej przed bankiem.

- A ja tam po co? - zdumiałam się.

- No jak to? - zdziwił się z kolei Wieszniakow. - Coś ty, nie jesteś ciekawa?

- Jestem, ale kto mnie tam wpuści?

- Żartujesz? - spytał wesoło Artiom. - Jesteś pierwsza na liście, więc zbieraj się i grzej do banku.
Tylko błagam cię, nie bierz ze sobą Saszki! Dziadek to człowiek bardzo szanowany, ale ty z psem to
jednak przesada.

Pokręciłam głową, prychnęłam, odłożyłam słuchawkę i powlokłam się do łazienki. Senność

minęła jak ręką odjął. Nakarmiłam Saszkę, wypiłam dwie filiżanki kawy i punkt

dziewiąta parkowałam przed budynkiem banku. Na parkingu stały dwa volvo, ford i audi,

czyli wszyscy już się zebrali.

Wieszniakow dyżurował na schodkach prowadzących do wejścia głównego.

- Gdzie reszta? - zapytałam.

Artiom wskazał głową na drzwi. Bank zaczynał pracę od 9.30, poproszono nas o przybycie o
dziewiątej, żebyśmy nie wystraszyli klientów.

Drzwi otworzył ochroniarz. W przestronnym westybulu stała grupka mężczyzn,

rozprawiających o czymś z ożywieniem, na nasz widok zamilkli. Przywitałam się, mężczyźni
niezgodnym chórem odpowiedzieli na powitanie. Wszystkich obecnych z wyjątkiem

dyrektora banku znałam bardzo dobrze, oni mnie również. Na ich twarzach malowało się

starannie ukrywane niezadowolenie, ale nikt nie odważył się go wyrazić. I słusznie,

Dziadkowi by się to pewnie nie spodobało.

Szefa banku znałam słabo i teraz podszedł do mnie pierwszy, przedstawił się, oznajmił, że miło mu

background image

mnie widzieć, a ja wspomniałam, że jestem klientem ich banku. Porozmawialibyśmy dłużej, ale ktoś
odchrząknął, bankier zerknął na zegarek i zakrzątnął się.

- No cóż, proszę państwa - zaczął piskliwym głosem i rozłożył ręce. - Zapraszam.

Zjawił się ochroniarz i zaprowadził nas do piwnicy, po drodze przytrzymując ciężkie drzwi.

Weszliśmy do niewielkiego pokoju z metalowymi szafami pod ścianami. Arsienij Jegorowicz (tak
nazywał się bankier) wyjął ze skrytki pudełko z pokrywką, postawił je na stole i odsunął

się. Mężczyźni popatrzyli na siebie.

- Olgo Siergiejewna - zwrócił się do mnie Nikołajew, a jego głos wibrował złośliwością. -

Niech pani otworzy.

Podniosłam pokrywkę i zobaczyłam kopertę - zwykłą, pocztową. Wzięłam ją do ręki, była

niezaklejona, a w środku znajdowało się zdjęcie. Wyjęłam je spokojnie, spojrzałam i podałam
Wieszmakowowi.

- I nic więcej? - spytał Nikołajew, najwyraźniej zły. -Niech pani sprawdzi, może jest jeszcze jakiś
list?

Listu nie było, ale mnie i zdjęcia wystarczyło aż nadto. No i co, Sasza - pomyślałam - znowu się
spotykamy. Chcemy, czy nie, los ciągle nas ze sobą styka. Tak jak teraz.

- Hej - zawołał mnie Wieszniakow, szarpiąc za rękaw. - Jak tam?

- W porządku.

Przez następne pół godziny przebywałam w stanie odrętwienia i zajęta swoimi myślami, nie
słyszałam, co dzieje się wokół mnie. W każdym razie nic nie pamiętam. Doszłam do siebie dopiero
na ulicy - zobaczyłam plac, mój samochód i Wieszmakowa obok mnie.

- To Łukjanow - powiedział Artiom, jakbym nie wiedziała. - Cholera… wskakuj do

samochodu… - Wsiadłam, a on mówił dalej: - Na zdjęciu ma zamknięte oczy, pewnie

dziewczyna zrobiła zdjęcie, jak spał. Oczywiście rozumiem, że dla ciebie to jak grom z

jasnego nieba…

- Daj spokój. - Westchnęłam. - Po tamtym liście, który znalazłeś w kurtce? Kto jeszcze

odważyłby się przesłać mi pozdrowienia?

- A domyślasz się, dlaczego to zrobił? - spoważniał Artiom.

background image

- Domyślam.

- Naprawdę? On cię prosi o pomoc.

- Ach tak? - powiedziałam przeciągle, przyglądając się Artiomowi.

- Oczywiście. Oboje wiemy, że Łukjanow nieraz wypełniał poufne zadania moskiewskich

przyjaciół Dziadka. Oboje nieźle przez niego oberwaliśmy, i też nieraz, żeby go… - Artiom zerknął
na mnie i ściągnął brwi niezadowolony. - Zakładam, że tym razem także wykonywał

zadanie, ale w jakimś momencie popełnił błąd i dziewczyna zaczęła go podejrzewać. I teraz
najciekawsze: albo z powodu tej wpadki, albo z jakiegoś innego, zleceniodawcy postanowili się go
pozbyć - a on się ulotnił. Prawdopodobnie zastrzelił Filippowa i zostawił ci list.

- I uważasz, że to było wołanie o pomoc? - Uśmiechnęłam się krzywo.

- Dlaczego by nie? Łukjanow chce, żebyś włączyła się do gry i zorientowała, o co chodzi.

- I tak jestem w grze, od samego początku. Wiesz, nad czym się zastanawiam? Czy Swietłana
dowiedziała się o mnie przypadkiem? Z tego wszystkiego, co naplotła na bankiecie, wynikało, że
Łukjanow opowiedział jej o mnie, a to jest zupełnie nieprawdopodobne. Nigdy nie był zbyt
gadatliwy. Skoro więc dowiedziała się o mnie od niego, to znaczy, że on chciał, żeby zwróciła się
właśnie do mnie.

- Myślisz, że to wcale nie on zastrzelił dziewczynę?

- Nie wiem. Myślę, że mógłby, dla niego zabić człowieka to jak splunąć.

- Olga - powiedział ciężko Artiom. - Przyjaciele Dziadka mącą wodę. Najprawdopodobniej

gryzą się między sobą i są w konflikcie z Dziadkiem. Śmierć dziewczyny to dla nich tylko kolejny
ruch. I ty, i ja już wszystko wiemy, a jak czegoś nie wiemy, to się domyślamy. Wiesz co, dajmy sobie
z tym

wszystkim spokój… Śledztwo będzie toczyło się powolutku, a w tym czasie ci dranie się
powystrzelają. Łukjanowa nie wsadzisz za kratki, nikt mu nie pozwoli pójść do więzienia -

przecież pociągnąłby za sobą taki ogon! Skoro postanowili się od niego uwolnić, to znaczy…

Jak to mówią, nosił wilk razy kilka… Nie dziś, to jutro. Poinformuj o tym Dziadka i powiedz, że
umywasz ręce. To najlepsze, co możemy zrobić.

- Dokąd cię podwieźć? - zapytałam.

- Do pracy, oczywiście, a gdzie? A ty co chcesz zrobić?

background image

- Zajrzę do Dziadka. -Aha.

Resztę drogi przebyliśmy w milczeniu. Na placu pożegnaliśmy się, Wieszniakow wysiadł, ale nie
poleciał od razu do pracy, tylko stał i patrzył, jak odjeżdżam.

Odjechałam ulicę dalej i zatrzymałam się. Położyłam głowę na rękach skrzyżowanych na

kierownicy i zastanowiłam się. Artiom ma rację, jeśli postanowili pozbyć się Łukjanowa…

Pracę ma niebezpieczną, a co najważniejsze, bez przyszłości. W takim zawodzie prędzej czy później
zarobisz kulkę od wrogów albo swoi załatwią cię po cichu, jak im się coś nie

spodoba. Ale mimo to nie wierzyłam, że jego list był prośbą o pomoc, to zupełnie nie

pasowało do mojego niegdysiejszego ukochanego. Jest zbyt ambitny i dumny, żeby zwrócić

się do mnie o pomoc. Co prawda w beznadziejnej sytuacji człowiek może zapomnieć o

dumie… Znając pokrętny umysł Łukjanowa, wcale nie byłam pewna, czy faktycznie naraził

się swoim panom. Może to po prostu kolejna rozgrywka, w której wszystkie ruchy zostały

przewidziane aż do końca partii?

On tu jest - pomyślałam niespodziewanie i dreszcz przeszedł mi po całym ciele. - Jesteś gdzieś tu, tuż
obok.

Chociaż, jeśli Artiom miał rację, to Łukjanow raczej powinien zniknąć z miasta, i to jak najszybciej.
I nie tylko z miasta. Schować się w jakiejś głębokiej norze i siedzieć tam do końca życia - może
będzie miał szczęście i go nie znajdą? A jeśli jeszcze tu jest… To znaczy, że to wszystko nie jest takie
proste.

- On tu jest - powtórzyłam na głos. Nie na darmo wczoraj pilnowały mnie typy w dżipie.

Mieli nadzieję, że Łukjanow zjawi się u mnie? Ale czy naprawdę się zjawi? Po tym, jak

obiecałam go zastrzelić, gdy nasze drogi znowu się skrzyżują? Dlaczego nie? Łukjanow to Łukjanow.
I gdyby był inny… Urwałam, nie chciałam nie tylko o tym mówić, ale nawet

myśleć. Ale przecież siebie nie oszukam, próbowałam, ale ciągle mi się nie udaje…

Uspokoiłam się trochę i pojechałam do Dziadka. Czekała mnie nieprzyjemna rozmowa, żeby

więc wprowadzić się w odpowiedni nastrój, przypomniałam sobie wszystkie grzechy mojego

pracodawcy, a nazbierało się ich całkiem sporo. Wchodząc do sekretariatu, byłam w nastroju
bojowym i ledwie hamowałam słuszny gniew.

background image

Dziadek przyjął mnie od razu i, jak to nieraz bywało, z miejsca pokrzyżował mi szyki. Zanim
zdążyłam się odezwać, zapytał:

- Może pojechałabyś na urlop?

- A niby dlaczego? - Ściągnęłam brwi.

- No… wyglądasz na zmęczoną. Żałuję, że obarczyłem cię tą sprawą.

- Naprawdę? Ściśle rzecz biorąc, to sama się nią obarczyłam, bo Swietłanie udało się mnie
zaintrygować.

- Ale teraz widzisz, że nie chodzi o zwykłe, banalne przestępstwo - rzekł Dziadek z ponurą miną.

- Naprawdę?

- Przestań. - Skrzywił się.

- Już ci donieśli, co było w skrytce banku? - zapytałam, podkreślając to „donieśli”.

Dziadek nie zareagował, przespacerował się po gabinecie, zastygł obok fotela, na którym siedziałam,
i zapytał:

- A co tam było?

- Zdjęcie. A na zdjęciu pan Aleksander Wasiljewicz Łu-kjanow.

- Chyba cię to nie zdziwiło? - Wzruszył ramionami; uśmiechnęłam się krzywo i pokręciłam głową. -
Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, co powiedziałaś - że oboje dobrze znamy zabójcę.

- Dość swobodna interpretacja moich słów, ale ogólnie słuszna.

- A teraz nie ma już żadnych wątpliwości. Jestem pewien, że to on zabił Filippowa. Nie wiem, o co
im poszło, ale prawdopodobnie Filippow próbował wystawić Łukjanowa, a ten zabił go w odwecie.

- Jakie to wszystko proste. - Uśmiechnęłam się znowu.

- Masz inne wersje?

- Mnóstwo. Chcesz posłuchać?

- Niekoniecznie - odparł Dziadek po zastanowieniu. - Mam nadzieję, że Łukjanow już się stąd zmył,
ale jeśli ktoś będzie chciał się z nim policzyć, to proszę bardzo. Oczywiście, jeśli jeszcze tu jest.

- Jeśli on jeszcze tu jest, to twoi przyjaciele mogą spodziewać się poważnych kłopotów. Znam
dobrze Łukjanowa i wiem, że jest zdolny do niejednego.

- Z mojego punktu widzenia znasz go nawet zbyt dobrze i dlatego chcę, żebyś wyjechała.

background image

- Boisz się, że stanę po jego stronie? - Zaśmiałam się.

- Mam ogromną nadzieję, że nie - odparł Dziadek bardzo poważnie. - Chyba mu nie

wybaczyłaś…

A tobie jednak wybaczyłam - pomyślałam.

- Ale… jesteś młodą kobietą, a on jest mężczyzną - mówił dalej Dziadek. - I wy… i między wami…
byliście sobie bliscy - wybrnął.

- Nie byliśmy. - Pokręciłam głową. - My tylko uprawialiśmy seks, a to dwie różne rzeczy.

- Jeśli chodzi ci o to, żeby sprawiedliwość zatriumfowała i Łukjanow znalazł się w więzieniu, to
wiedz, że wcale mnie to nie cieszy. On jest niebezpieczny, a gdy takiego człowieka zagoni się w
ślepą uliczkę, staje się podwójnie niebezpieczny. Dlatego proszę cię, wyjedź gdzieś.

Zadzwonię do ciebie, jak się to wszystko skończy.

Znów się zaśmiałam, wpatrując się w podłogę pod swoimi nogami, i pokręciłam głową.

- Czemu nie jesteś ze mną szczery? - nie wytrzymałam, chociaż postanowiłam, że będę się trzymać w
ryzach. - Chcesz powiedzieć, że nie masz pojęcia, co się dzieje? Akurat ci uwierzę.

- Wiem, że mi nie uwierzysz. Ale to jest akurat taki przypadek…

- W takim razie moim obowiązkiem jest pomóc ci i na początek zorientować się w tym

wszystkim.

- Olgo… - zaczął, ale ja już podeszłam do drzwi.

- Jak będę miała jakieś wiadomości, zadzwonię. A na razie, jak mawiał mój nieżyjący już przyjaciel,
wypływam w samotny rejs. - I wyśliznęłam się za drzwi, gdzie od razu wpadłam na Ritę. -
Fantastyczny kostium - powiedziałam, uprzedzając jakiekolwiek pytania.

- Przetrzyj sobie oczy, to sukienka.

- Już przetarłam - fantastyczna sukienka. Kupię sobie taką samą, będziemy wyglądać jak

siostry bliźniaczki… - paplając w ten sposób, przeszłam przez sekretariat do wyjścia, nie
pozwalając Ritce zasypać mnie pytaniami. - No to cześć! - Pomachałam jej ręką.

- Dom wariatów - rzuciła za mną. Co prawda, to prawda…

Dziadek próbował mnie przekonać, że nie ma z tym wszystkim nic wspólnego. Łukjanow był

background image

w mieście, poznał kochankę Nikitina, protegowanego Dziadka, i nikt o tym nie wiedział?

Łanonowa należałoby wywalić na zbity pysk… Gdy na jego miejscu był Lalin, wiedział

wszystko i nawet jeszcze więcej. Zresztą niewykluczone, że Łarionow wiedział, tylko milczał, może
zwąchał się z przyjaciółmi Dziadka za jego plecami? Chociaż raczej nie należało

wierzyć w to, co mówi Dziadek… Jedno jest jasne: Swietłana podejrzewała Łukjanowa o to, że jej
nie kocha i jest z nią z wyrachowania, oraz o to, że szykuje jakieś przestępstwo.

Dziewczyna zginęła, Nikitin również, Filippow oddał Bogu ducha, uprzednio spotkawszy się z
Tagajewem. Cała reszta to kompletna niewiadoma. O, należałoby pogadać z Tagajewem,

pytanie tylko, czy w ogóle będzie chciał mi coś powiedzieć. Po zastanowieniu doszłam do wniosku,
że warto spróbować, i pojechałam do „Szanghaju”.

Poważny Chińczyk przy wejściu skłonił mi się w milczeniu. Poszłam do gabinetu Timura i

zapukałam. Na korytarzu pojawił się jakiś młody facet i oznajmił, że Timura

Wiaczesławowicza nie ma.

- A gdzie jest? - zapytałam. Facet wzruszył ramionami.

- Czy coś przekazać? - przypomniał sobie, gdy skierowałam się do wyjścia.

- Gorące pozdrowienia.

Pospacerowałam chwilę po ulicy, zerkając na witryny. Wczorajszy dżip na razie nie rzucał się w
oczy. Albo doszli do wniosku, że pilnowanie mnie to strata czasu, i odczepili się, albo są bardzo
ostrożni. Tylko skąd nagle taka ostrożność po wczorajszej bezczelności? Do diabła z tym dżipem!
Ręce mi się trzęsą, co za głupota… Czy naprawdę Łukjanow ciągle jest w

mieście? Może jednak wyjechał…

Wtedy zobaczyłam hummera, właśnie skręcał z prospektu. Zawróciłam i spokojnie udałam się w
stronę „Szanghaju”. Timur w towarzystwie niskiego grubasa wszedł do restauracji.

Zajrzałam do najbliższego sklepu, pokręciłam się po działach, zabijając czas. Skoro Tagajew
przyjechał w towarzystwie, to lepiej zaczekać, aż grubas się ulotni, w przeciwnym razie nici z
rozmowy. I tak nie wierzyłam, że coś z tego wyjdzie…

Godzinę później znów weszłam do restauracji, ale w gabinecie Timura nie było, chociaż

hummer tkwił na parkingu. Przypomniałam sobie, że to pora obiadu, i powędrowałam do sali.

Kierownik powitał mnie czujnym uśmiechem.

background image

- Timur jest? - zapytałam.

- Je obiad w sali.

Patrzył, jak wchodzę do sali, chyba nie bardzo wiedząc, jak ma zareagować na moje

przybycie. Z jednej strony Tagajew nie lubił, gdy mu przeszkadzano, z drugiej moja przyjaźń z
Timurem dla nikogo nie była tajemnicą.

Tagajew siedział przy stole w towarzystwie tej samej pier-siastej blondynki i grubasa, który przy
bliższych oględzinach okazał się Feldmanem, adwokatem Timura.

- Smacznego - powiedziałam, podchodząc bliżej. Feldman uśmiechnął się do mnie, blondynka
ściągnęła

brewki, a Timur spojrzał z niezadowoleniem.

- Cześć - rzucił od niechcenia, a potem przywołał kelnera i polecił: - Jeszcze jedno nakrycie.

- Dziękuję, jestem na diecie. Chciałabym porozmawiać, ale mogę poczekać w holu, żeby nie psuć ci
apetytu.

- Siadaj - polecił, więc usiadłam. - Mów - burknął.

- Nie ma sprawy. Tylko nie sądzę, żebyś się ucieszył.

- Lubisz grzebać się w cudzych brudach? - spytał z wyraźną pogardą.

- Taką mam pracę. - Wzruszyłam ramionami.

- To ją zmień… - Nie odpowiedziałam, a on dodał drwiąco: - Czyli jednak lubisz.

- Jesteś dziś bardzo krytycznie nastawiony - odparowałam.

- Mam powody. Twoi kumple gliniarze od samego rana zadręczyli mnie pytaniami.

- Ach tak?

- Jakbyś nie wiedziała. Filippowa zastrzelili, a ty miałabyś nic nie wiedzieć?

- A co ty masz z tym wspólnego?

- Przestań. Widziałem się z nim na kilka minut przed jego śmiercią.

- Interesujące.

- Chcesz powiedzieć, że nie wiedziałaś? A wiesz, kto go zastrzelił?

background image

- Właśnie o tym chciałabym pogadać - odparłam dyplomatycznie.

- A ja nie. Jeśli chodzi o naszą przyjaźń, wszystko wyjaśniłem ci poprzednim razem.

Powiedz, na miłość boską, dlaczego myślisz, że będę ci pomagał?

- Rzeczywiście masz okropny humor. - Pokiwałam głową.

- Mała, mam cię dosyć.

Feldman utkwił wzrok w talerzu, wyraźnie czuł się niezręcznie, za to blondynka poweselała.

- Bardzo mi przykro - odrzekłam, wstałam i wyszłam, no bo co mi innego pozostało.

Pojechałam do domu, ciągle zerkając w lusterko. Dziadek ma rację, powinnam rzucić to

wszystko w diabły i pojechać nad morze. Mijając pocztę główną, przypomniałam sobie, że

już dawno powinnam zapłacić za telefon i mieszkanie. Jeszcze trochę i wyłączą światło,

będziemy siedzieć z Saszką przy łuczywie, a w moim głupim mieszkaniu jest tyle pokoi, że
zbankrutuję na łuczywa.

Zapłaciłam i nawet wstąpiłam do sklepu, co pozwoliło mi się trochę uspokoić. Nie powiem, żebym
teraz widziała świat w różowych barwach, ale nie wydawał mi się już taki wstrętny.

Tagajew dał mi do zrozumienia, że nadużywam jego dobroci. I bardzo dobrze, nasze stosunki
wreszcie się wyklarowały, to znaczy, teraz nie ma już żadnych stosunków. O dziwo, trochę mnie to
zmartwiło, ale właściwie nic w tym dziwnego, mam niewielu przyjaciół i należałoby o nich dbać.
Ale nie udało się. No trudno…

Przed domem czekała mnie niespodzianka: słynny hum-mer, a obok niego mój niedawny

przyjaciel Timur. Stał oparty o maskę i palii papierosa, a przecież razem rzuciliśmy palenie i ja
trzymam się do tej pory. On też jakby się trzymał - aż do dzisiaj. Gliniarze musieli mu nieźle dopiec,
bo trudno było mi uwierzyć, że tak się przejął moją osobą.

- Humor ci się poprawił? - zapytałam, wysiadając z samochodu.

- Pogorszył.

- A czemu tu marzniesz?

- Czekam na ciebie.

- To widzę. Ale zwykle czekałeś w salonie.

- Obiecałem nie zjawiać się bez zaproszenia - zauważył, rzucając niedopałek.

background image

- Zapraszam - powiedziałam, wskazując drzwi.

- Jestem bardzo zobowiązany…

Wjechałam do garażu, a Tagajew wszedł do holu i zdjął kurtkę i buty.

- Gdzie kapcie? - burknął.

- Tam gdzie zawsze. U mnie nic się nie zmieniło. Zdążyłeś zjeść obiad? Mogę coś

przygotować.

- Wytrzymam.

- Jak chcesz.

Zaczęłam odgrzewać sobie obiad, a on usiadł przy oknie w fotelu wiklinowym i znów zapalił

papierosa, nie pytając o pozwolenie. Bez słowa podałam mu popielniczkę.

- Myślałam, że rzuciliśmy? - przypomniałam nieśmiało. Spojrzał na mnie z niechęcią i

doszłam do wniosku, że

lepiej zostawić ten temat w spokoju.

- Dawaj te swoje pytania - mruknął.

- Po co spotkałeś się z Filippowem?

- O Boże, najpierw gliny, teraz ty. Chciał włożyć forsę w budowę lodowego pałacu. Szukam
inwestorów, jego propozycja mnie zainteresowała. Przyjechał, spotkaliśmy się. Przyniosłem mu
dokumentację, zapoznał się i wczoraj spotkaliśmy się znowu.

- Dokumentacja była w teczce? -Tak.

- Poznał was Łarionow? - zapytałam niewinnie.

- Dlaczego? Łarionowa prosiłem, żeby wyniuchał, jak do mojego pomysłu odniósł się

Dziadek.

- Do jakiego pomysłu?

- Budowy, Mała, budowy.

- Ach tak?

background image

- Właśnie tak.

- Zdumiewające.

- Gliny również były usatysfakcjonowane. - Skinął głową.

- Swietłana pokazała ci zdjęcie Łukjanowa?

Timur zgasił papierosa, złożył ręce na piersi i po chwili zapytał:

- Więc jednak znaleźliście zdjęcie?

- Swietłana ukryła je w skrytce w banku.

- Idiotka. - Tagajew skrzywił się. - I co jej to dało?

- Opowiedz mi o zdjęciu - poprosiłam.

- Swietka przyniosła je i spytała, czy nie mógłbym jej pomóc. Podejrzewała, że jej

kochanek… wiesz zresztą. Była przekonana, że mam pod sobą wszystkich bandytów, i chciała
wiedzieć, kim jest jej ukochany.

-A ty?

- Poradziłem jej, żeby trzymała się od niego z daleka.

- Poczekaj, przecież nigdy go nie spotkałeś, jak więc mogłeś poznać go ze zdjęcia?

Timur zaśmiał się nieprzyjemnie.

- Ach, Mała, Mała…

- Nie odpowiedziałeś - przypomniałam.

- Nietrudno się domyślić. Wybrałaś jego, odrzuciłaś mnie. Byłem ciekaw, co to za jeden.

- Aha, czyli wykazałeś zainteresowanie. - Uśmiechnęłam się krzywo.

- Oczywiście. I dowiedziałem się o nim wystarczająco dużo.

- Wystarczająco do czego?

- Do tego, żeby wyciągnąć wniosek: należysz do kobiet, które lubią, żeby traktować je jak szmatę. Co
się krzywisz, może powiesz, że nie mam racji?

- Nie masz - odparłam poważnie, choć było jasne, że nie ma sensu kontynuować tej rozmowy.

background image

- Nie mam? - Zaśmiał się znowu. - Miał cię za nic. Wykorzystał cię, żeby dogodzić swoim szefom,
rżnął cię przez ten czas, a ty się śliniłaś…

- Poważna przesada. Nasze drogi rozeszły się dawno temu, poza tym ja się wcale nie ślinię.

- Serio? No dobra. W każdym razie teraz już wiesz, kto zamordował Swietłanę. I co? Dalej chcesz,
żeby sprawiedliwość zatriumfowała? Wydasz go glinom? Wiesz chociaż, gdzie on

teraz jest?

- Nie wiem. - Pokręciłam głową.

- Jaasne.

- Nie wiem - powtórzyłam. - I nie sądzę, żeby się tu zjawił. Ponadto wcale nie jestem pewna, że to
on ją zamordował.

- Co? - Tagajew uniósł brwi i prychnął pogardliwie. -No oczywiście. Niewinny i

skrzywdzony, a jeśli nawet nie, to i tak zrobisz wszystko, żeby tak wyglądał.

- Co powiedziała ci Swietłana? - spytałam, żeby zmienić temat.

- Nic, co mogłoby ci się przydać. Poznali się przypadkowo i od razu zakochała się w nim bez
pamięci, i to tak, że zgłupiała doszczętnie. Powiedz, co w nim takiego jest, że baby dostają małpiego
rozumu?

- Nie zmieniaj tematu. Zgłupiała i co dalej?

- Znalazła w jego rzeczach pistolet. Przestraszyła się, ale nie bała się o siebie, tylko o niego. A nuż
biedny chłopiec

wpakował się w jakieś kłopoty? Porozmawiała z nim - nie wiem, co jej naplótł, ale nieco się
uspokoiła. Chyba jednak zostały jej jakieś resztki rozsądku, bo zaczęła go obserwować. No i łatwo
zrozumieć, co stało się potem, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że była mu potrzebna tylko po to, żeby
dotrzeć do Nikitina.

- Czyli uważasz, że to on go zabił?

- A co, myślisz, że ja? Rozumiem twoje pragnienie wybielenia ukochanego, ale to już

przesada. Podaj mi chociaż jeden powód, dla którego on zaczął z nią być! Wielka miłość?

Przecież twój Łukjanow nie ma pojęcia o takich uczuciach i świetnie o tym wiesz. On jest zwykłym
bydlakiem, zabija ludzi za pieniądze, wykorzystuje kobiety, z którymi śpi, a potem spokojnie strzela
im w kark. Właśnie takich facetów lubisz, co?

background image

- Znów mówisz nie na temat.

- Przepraszam. - Rozłożył ręce. - Myślę, że Swietłana zaczęła go podejrzewać, że planuje zabić
Nikitina. Takie sformułowanie ci odpowiada? No i pewnie uznała, że po czymś takim ona sama długo
nie pożyje, że nasz miły chłopiec szybko się jej pozbędzie - i tak się właśnie stało. Zrobiła mu
zdjęcie, jak spał, i przyjechała z tym do mnie, chociaż jak by była mądra, to pojechałaby na milicję.

- Nie wierzę własnym uszom. - Uśmiechnęłam się. Chciałam kontynuować rozmowę, ale

widziałam, że Taga-jew zaczyna się gotować i zaraz wybuchnie, dlatego uśmiechałam się,

próbując nadać rozmowie serdeczny charakter. - Poradziłeś jej, żeby poszła na milicję?

- Dokładnie tak. Nie liczyłem na to, że go wsadzą, chociaż nie miałbym mc przeciwko temu.

Ciekaw jestem, co byś wtedy zrobiła? Będziesz mu przesyłać pilniki w paczkach

czy może zrobisz podkop? Jeszcze tylko jedna gruda ziemi i kochające serca znów się

połączyły… Brzmi nieźle, co?

- Dość dziwne, że Swietłana zwróciła się właśnie do ciebie - zauważyłam, ignorując ostatnie słowa
Tagajewa. -Mnie nie chciała podać jego nazwiska, ograniczała się do aluzji, a tobie pokazała
zdjęcie.

- Wiedziała, że ja nie będę się pchał z butami do cudzego życia. Poza tym jej sytuacja była
beznadziejna. Była kobietą i bała się - bała się o siebie i bała się go stracić.

- Opowiedziałeś jej coś z tego, czego sam zdołałeś się

o nim dowiedzieć?

- Powiedziałem, że jest killerem, dla inteligentnej kobiety to aż nadto. Ale ona nie myślała już
mózgiem, tylko kroczem, i sama widzisz, do czego to doprowadziło.

- A może postanowiłeś wykorzystać tę sytuację?

- Chcesz powiedzieć, że to ja zamordowałem Swietłanę?

I po co, na Boga?

- Na przykład po to, żeby wrobić Łukjanowa i pokrzyżować mu szyki. Z tego, co mówisz,

wynika, że nie czujesz do niego sympatii, a tu nadarzyła się taka okazja…

- Siedzę tu i z tobą gadam, dlatego, bo… Wiesz dlaczego. Z przyjemnością zastrzeliłbym tego drania.
Z ogromną przyjemnością. Nie spieszyłbym się, popatrzyłbym, jak się męczy. Jak

background image

wyje i tarza się w gównie. Może będę miał szczęście i jeszcze to zobaczę? Ale nie myl mnie ze
swoim Łukja-nowem. Ja zawsze gram uczciwie i nie strzelam kobietom w kark ani nie

chowam się za ich plecami. I jeśli jeszcze raz ośmielisz się powiedzieć coś takiego…

- Dobrze. - Westchnęłam. - No to sobie pogadaliśmy. Wiesz, o czym myślałam, słuchając cię?

Niby się złościsz, ale wcale nie jestem pewna, że mnie nie oszukujesz. Jesteś

w grze i spokojnie mógłbyś mnie wykorzystać, gdybyś uznał, że ci to na rękę. No i powiedz mi, czy w
takim razie jesteś lepszy od Łukjanowa? Bo ja myślę, że nie. Niedobrze mi, jak o was myślę: o nim,
o tobie, o Dziadku. Wielcy stratedzy, wasza mać… Leć do tej swojej

piersiastej, niech liże twoje duchowe rany.

- A co ona ma do tego? - Uśmiechnął się.

- Faktycznie, ona akurat nie ma nic do tego.

- Tylko mi nie mów, że obchodzi cię, z kim i jak spędzam czas.

- Nie obchodzi. Teraz już wszystko?

Wstałam zza stołu, on też wstał i poszedł do drzwi. Odwróciłam się, nie chcąc na niego

patrzeć.

- Powodzenia, moja droga - powiedział ze złością.

- Wszystkiego dobrego - odparłam.

Wtedy Tagajew nagle znalazł się przy mnie, chwycił mnie za ramię, szarpnął mocno,

odwracając do siebie. Jeszcze nigdy nie widziałam go w takim stanie. Blada twarz,

wykrzywione wargi, w oczach rozpacz. Nie jestem strachliwa, ale wtedy się przeraziłam.

- Odejdź - powiedziałam prosząco, głos mi drgnął. Tagajew pchnął mnie na ścianę, chwycił

za ręce i ścisnął mocno. - Dobra, strzel mnie w twarz i będziemy mogli uznać, że

sprawiedliwości stało się zadość…

Nim dokończyłam, już wiedziałam, że to nie był dobry ton - Tagajew wpadł w szał.

Przycisnął moje ręce do ściany, zwalił się na mnie całym ciałem, popatrzył mi w oczy. W

takim stanie łatwiej jest zabić, niż puścić, i dobrze o tym wiedziałam.

background image

- Nikogo nie kochałem tak jak ciebie i nawet nie wiedziałem, że coś takiego jest możliwe -

powiedział powoli,

a mnie przeszedł dreszcz. Zacisnęłam zęby i zamknęłam oczy. - Patrz na mnie! - rzucił ze złością.

- Idź do diabła - nie wytrzymałam i wtedy zaczął się koszmar.

- Pójdę - prychnął Tagajew. - Ale trochę później. Chwycił mnie za włosy i pchnął na stół, wpadłam
na

krzesło, krzesło się przewróciło, a ja złapałam rękami blat, żeby nie upaść. Tagajew zwalił się na
mnie z góry, ścisnął mi gardło lewą ręką, tak że prawie nie mogłam oddychać.

Zawsze myślałam, że w takiej sytuacji zdołam się obronić, a teraz nagle poczułam niezwykłą słabość.
Chciało mi się płakać i wrzeszczeć, dlatego że na tym świecie wszystko jest nie tak, jak powinno, że
dwoje ludzi nie może się porozumieć, zupełnie jakby mówili w różnych

językach, że myślą i czują zupełnie inaczej i nie ma nic oprócz nienawiści.

- Przestań, na Boga, przestań! - krzyknęłam, ale on nie słyszał.

Nie czuł bólu, nie czul w ogóle nic, chciał tylko jednego, zmieszać wszystko z błotem.

Mój biedny pies szczekał jak opętany, nie wiedząc, co nas ugryzło, dlaczego na siebie

wrzeszczymy, dlaczego ją ryczę i próbuję się uwolnić, skoro zawsze uważał Tagajewa za

przyjaciela.

- Saszka, wyjdź stąd! - wrzasnęłam, bo było mi wstyd przed moim psem.

Tagajew rozciął sobie rękę rozbitą filiżanką, ale nawet tego nie zauważył, krew lała się na moją
pierś, biodra, twarz. Było mi niedobrze z przerażenia i wstrętu, a gdy już wszystko się skończyło, nie
miałam sił, żeby się podnieść.

Pies już nie szczekał, tylko wył żałośnie wciśnięty w kąt i patrzył na mnie wielkimi oczami, pełnymi
cierpienia.

To mnie otrzeźwiło. Chwiejnie powlokłam się do drzwi, Timur stał przy zlewie, trzymał rękę pod
strugą wody, policzek drgał mu nerwowo.

- Jesteś bydlakiem, Tagajew - powiedziałam zdumiewająco spokojnie. - Wystraszyłeś mojego psa.

Zamknęłam się w łazience, weszłam pod prysznic, drżąc na całym ciele. I dopiero teraz się
rozpłakałam - z przykrości, z żalu, że teraz już nie da się nic zmienić ani naprawić. Gorące strugi
wody chłostały mnie w twarz, a ja tarłam ją i tarłam, chlipiąc żałośnie. W końcu włożyłam szlafrok,

background image

wytarłam twarz ręcznikiem i spojrzałam w lustro. To, co zobaczyłam,

wcale mi się nie spodobało.

- Nie ma co udawać małej dziewczynki - zarządziłam. - Przeżyjesz.

Uczesałam się, posmarowałam twarz kremem. Nie miałam ochoty opuszczać łazienki, w

której czułam się bezpiecznie, choć byłam pewna, że Tagajew już się wyniósł. Pewnie

wolałby na mnie nie patrzeć, teraz już zawsze będę mu przypominać popełnioną podłość. Bo podłość
zawsze pozostanie podłością, jakkolwiek by na to spojrzeć…

Otworzyłam drzwi i zobaczyłam Saszkę, który z nieszczęśliwą miną miotał się po holu.

- Chodź do mnie, psie - zawołałam; Saszka podbiegł, przyklękłam, pies wtulił wilgotny nos w moje
dłonie. - Mądry, dobry pies - mówiłam - wszystko dobrze, wszystko w porządku.

Odwróciłam głowę i zobaczyłam Tagajewa, stał w drzwiach kuchni z kamienną twarzą.

- Jeszcze tu jesteś? - zdumiałam się.

Odwrócił się, podszedł do lodówki, wyjął napoczętą butelkę wódki, która cudem została po ostatniej
imprezie z Wieszmakowem, długo szukał kieliszków, trzaskając drzwiczkami

szafek, w końcu złapał filiżankę i nalał sobie wódki drżącymi rękami. Potem cisnął butelką w ścianę,
odłamki rozleciały się po całej kuchni. Wypił wódkę z filiżanki, jednym haustem, łapczywie, jak
wodę - aż mnie skręciło na sam widok - i wrzucił filiżankę do zlewu.

- Sama się prosiłaś - mruknął ze złością.

- Wybacz. - Uśmiechnęłam się i poszłam po odkurzacz.

- Dokąd idziesz? - warknął, jakbym miała zamiar przekroczyć granicę państwową.

- Muszę posprzątać, żeby pies nie pokaleczył sobie łap. Otworzyłam szafę wnękową, w której
trzymam odkurzacz; Tagajew podszedł z tyłu, stanął i oparł się ramieniem

o szafę.

- Ty… - wymamrotał niewyraźnie.

- Pamiętam: sama się prosiłam. A ty mi pokazałeś, kto tu podejmuje decyzje, a kto ma

siedzieć cicho. Nie na darmo hodowałeś muskulaturę… Może i ja powinnam, pochodzę trochę na
siłownię i może wtedy obiję ci mordę.

Wróciłam do kuchni, słuchając tego, co dzieje się w holu. Minutę później Tagajew zajrzał do kuchni,

background image

już w butach

i kurtce.

- To Dziadek wystawił twojego Łukjanowa, nie tylko ja uważam go za zadrę w tyłku.

Uważaj, masz na ogonie bardzo przedsiębiorczych kolesiów. - Odwrócił się i wyszedł.

Chwilę później trzasnęły drzwi wejściowe. Usiadłam na krześle, zapominając o odkurzaczu.

- On kłamie - powiedziałam głośno do swojego psa. - To niemożliwe.

Załóżmy, że Dziadek faktycznie nie lubi Łukjanowa, ale jeśli Tagajew mówił prawdę, to

znaczy, że wiedział

o planowanym morderstwie, a to niemożliwe, przecież Niki-tin był jego człowiekiem… Liczył

na to, że Łukjanow zostanie złapany w czasie ataku? Jeśli tak, to poważnie się przeliczył, Nikitin nie
żyje, a Łukjanow buja na wolności. Na razie.

Czy Tagajew powiedział prawdę, czy złośliwie skłamał, chcąc pozbawić mnie ostatnich

złudzeń, to się jeszcze okaże. Złudzeń i tak miałam tyle, co kot napłakał, a pół godziny temu szlag
trafił ostatnie. Ale tak czy inaczej muszę zastanowić się nad jego słowami. Jeśli Tagajew nie skłamał,
to zabójstwo dziewczyny i krwawe gryzmoły na podłodze stawały się

zrozumiałe. Dziadek liczył, że znajdę zabójcę przed wyznaczoną datą, i nie wątpił, że wsadzę
Łukjanowa do więzienia. Jak wiadomo, najstraszniejszym wrogiem mężczyzny jest

odrzucona kobieta. Dziadek dobrze wie, jak bardzo chciałam policzyć się z Łukjanowem…

Jednak nie spełniłam pokładanych we mnie nadziei, grzebaliśmy się z tym wszystkim za

długo i w efekcie Nikitin zginął.

- Sami psychopaci dookoła. - Pokręciłam głową. - Jak ma żyć w takim świecie porządny pies?

Wtedy do drzwi ktoś zadzwonił. W pierwszej chwili pomyślałam, że Tagajew wrócił, ale

uznałam rozsądnie, że to by już była przesada… Mimo to otwierałam z pewną obawą - jak się jednak
okazało, na progu stał mój przyjaciel Wiesz-niakow z takim uśmiechem, że od razu było jasne: ma złe
wiadomości i koniecznie musi mi o nich opowiedzieć.

- Przejeżdżałem i nie mogłem się powstrzymać, żeby nie zajrzeć…

- Błąd, trzeba było jechać sobie dalej - burknęłam nieuprzejmie. Akurat na męskie

background image

towarzystwo nie miałam teraz najmniejszej ochoty.

- Coś taka zła? - spytał Wieszniakow, idąc do kuchni.

- Masz coś do jedzenia? Latam dzisiaj jak kot z pęcherzem, żołądek przysechł mi do

kręgosłupa. A co się tu działo?

- spytał, rozglądając się ze zdumieniem.

Zdążyłam trochę posprzątać, ale pewne ślady niedawnej batalii pozostały. Mokra plama na ścianie
wyglądała świeżo i intrygująco.

- Co stoisz jak wryty? - Westchnęłam. - Siadaj, żarcie zaraz będzie.

Wieszniakow usiadł na swoim ulubionym miejscu, zerkając na mnie niespokojnie. Ciągle

paradowałam w szlafroku i teraz, pochylając się nad stołem, nie pomyślałam, że siedzi przede mną
wielki detektyw, który wszystko widzi i rejestruje. W każdym razie siniaki na mojej piersi zobaczył
na pewno, bo jego twarz przybrała gniewny wyraz.

- Skąd masz te ozdoby? - spytał twardo.

- Znikąd. Siedź i jedz w milczeniu.

- Nic nie zjem, dopóki mi nie powiesz.

- No to siedź sobie głodny.

- Nie możesz powiedzieć jak człowiek, co się stało? - ryknął tak, że zaskoczona

podskoczyłam na krześle i pomyślałam, że mój poczciwy kumpel Wieszniakow może

stworzyć kobiecie określone trudności i nie popuści tak łatwo.

- Nie wrzeszcz. - Skrzywiłam się. - Są sytuacje, o których kobieta woli nie opowiadać…

Przyjmijmy, że to taki właśnie przypadek.

- Nic nie rozumiem - zmartwił się szczerze Artiom. Przygryzł w zadumie wargę, a potem

nagle zapytał: - Co, to Tagajew? Ja mu gębę obiję! Bandyta jeden!

- Wieszniakow, ochłoń. Nie będziesz nikogo bił. I w ogóle to nie twoja sprawa.

- Nie moja… Co go napadło?

- Wyjaśnialiśmy pewne sprzeczności - oświadczyłam obojętnie.

background image

- I wyjaśniliście?

- Tak jest. Powiedz lepiej, jakie przynosisz wiadomości?

- Fatalne, oczywiście.

- Tak też myślałam.

- A skąd ja ci wezmę dobre… Słuchaj, Olga, a może powinnaś pójść do lekarza?

- Zwariowałeś? Z siniakami do lekarza? - oburzyłam się.

- Ja bym tego skurczybyka…

- Daj sobie spokój. I jak jeszcze raz wspomnisz coś na ten temat, to cię grzmotnę czajnikiem.

Powiedz lepiej, kto się przeniósł na tamten świat?

Wieszniakow sapnął, podrapał się po karku i oznajmił:

- Znaleziono Likę, dwa kilometry od miasta. Od dwóch dni leży w kostnicy nierozpoznana, nie miała
przy sobie dokumentów.

- Zastrzelona?

- Uduszona. Dokładnie tego samego dnia, w którym rozmawiałyście. Do żadnej Moskwy nie

pojechała, tutaj sobie leżała, niedaleko.

- Komu mogło zależeć na jej śmierci? - bardzo mnie to zmartwiło.

- No… - Wieszniakow wzruszył ramionami. - Mówiłaś, że ktoś do niej dzwonił na komórkę, tak?

-Tak.

- I nie ucieszył się, że jest tutaj i rozmawia z tobą?

- Myślisz, że to Filippow?

- Być może. I bardzo nie chciał, żeby Lika nam o czymś powiedziała.

- A o czym tak właściwie mogłaby opowiedzieć? - nie uwierzyłam. - Że Filippow kupił jej dom, w
którym mieszkała jej przyjaciółka? Też mi przestępstwo.

- Załóżmy, że Filippow sobie nie życzył, żebyśmy do niego dotarli.

- Bzdura. Przecież regularnie spotykał się z Nikitinem i Liką, są świadkowie - no bo jak inaczej
dowiedziałby się o tym Lalin?

background image

- Czyli musiało być coś jeszcze. Nie zabija się ludzi bez powodu, zawsze jest jakaś

przyczyna. Najprawdopodobniej dziewczyna miała informacje, których nie powinniśmy

poznać. Nie widzę innego powodu.

- A może to napad rabunkowy? - podsunęłam.

- Mało prawdopodobne. A, jest jeszcze jedno. Filippow przyjechał tu nie sam, lecz z

kierowcą, który jest zarazem jego ochroniarzem.

- A gdzie był ten ochroniarz, jak ktoś mordował jego pracodawcę?

- Tego nie wiemy. - Artiom rozłożył ręce.

- Ten kierowca się jakoś nazywa?

- Owszem. Strielcow, Denis Witalijewicz, lat trzydzieści siedem, dwukrotnie karany, za

każdym razem za napad z bronią.

- Interesujący wybór pracownika. - Uśmiechnęłam się. -Jestem tego samego zdania. Po co

Filippowowi kierowca-

-kryminalista, skoro można przebierać w byłych gliniarzach?

- Były gliniarz nie będzie się pisał na mokrą robotę, jeśli tylko jest przy zdrowych zmysłach.

Facet z dwoma napadami w biografii jest pod tym względem znacznie lepszy.

- O mokrej robocie na razie nie było mowy, ale i tak brzmi interesująco, nie? Z tym

Strielcowem to w ogóle same

zagadki. Niby przyjechał ze swoim szefem, ale w hotelu się nie zatrzymał i trudno

powiedzieć, gdzie był. Za to w dniu zabójstwa Liki widział go hotelowy portier.

- Poczekaj. Lika była w hotelu u Filippowa? Mieszkała tam?

- Zatrzymała się w „Moskwie”, ale przyjeżdżała do Filippowa, recepcjonistka ją zapamiętała.

A portier widział, jak wsiadała do lexusa na moskiewskich numerach. W ręku miała torbę, portier
uznał, że kobieta wyjeżdża. Właśnie Filippow ma takiego lexusa.

- I gdzie on teraz jest? -Kto?

background image

- Lexus.

- Na parkingu. A kierowca zniknął. Myśleliśmy, że Filippow zwolnił kierowcę razem z

samochodem, gdy tylko tu przyjechał. Zwykle ci, którzy przyjeżdżają własnym środkiem

transportu, zostawiają brykę na parkingu - zwłaszcza że lexus to drogi wóz, nie postawisz go byle
gdzie. Ale Filippow nie skorzystał z tej możliwości. No to pomyśleliśmy, że albo zwolnił

kierowcę z samochodem, albo przyjechał tutaj pociągiem. Jednak portier widział samochód.

- Kierowca nie musiał mieszkać w „Rosji”, mógł w jakimś tańszym hotelu, albo u w ogóle u
znajomych. A tak właściwie to czemu Filippow wynajął pokój w hotelu? Przecież ma tutaj

dom?

- Nie zapominaj, że gdy tu przyjechał, Swietłana już nie żyła. Może po prostu nie chciał być
zamieszany w tę sprawę, a może bał się, że duch Swietłany będzie go straszyć po nocach?

Albo jeszcze prościej: nie chciał, żeby ktoś wiedział o jego kontaktach. Pod tym względem hotel był
znacznie lepszy, tłumy ludzi i nikt się nikim nie interesuje.

- Załóżmy, że masz rację, chociaż można by się spierać. No i wtedy zjawia się Lika. Filippow
dzwoni do niej, ona leci do ukochanego z meldunkiem, a ukochany wysyła ją z kierowcą nie
wiadomo dokąd.

- Mniej więcej wiadomo, skoro znalazła się w kostnicy.

- Nie fantazjuj - przywołałam go do porządku. - W kostnicy mogła się znaleźć bez pomocy kierowcy.
Może Filippow postanowił odesłać ją do Moskwy…

- A po drodze kierowca doszedł do wniosku, że do stolicy daleko, i zostawił ją na drugim kilometrze,
w kierunku przeciwnym do Moskwy.

- Kierowca mógł ją po prostu zawieźć na dworzec. Kiedy zniknął?

- A kto go tam wie.

- Czekaj, czy ja dobrze rozumiem, że kierowcę wiedziano tylko raz, a i to nie jego samego, tylko
samochód?

- Samochód do tej pory stoi na parkingu, a kierowca zniknął. Rodzina nie ma pojęcia, gdzie go
szukać.

- To w ogóle był tutaj czy nie? Wieszniakow wzruszył ramionami.

- Chyba był.

background image

- Jeśli to Filippow wystawił killera, to powinien zatroszczyć się o własne bezpieczeństwo i wtedy
ochroniarz byłby jak najbardziej na miejscu. A ochroniarza nie ma.

- Jasna sprawa, kierowcę trzeba będzie znaleźć. - Artiom westchnął. - Ale jakiś wewnętrzny głos
uparcie mówi mi, że go nie znajdziemy, a jeśli nawet znajdziemy, to już o nic nie

spytamy.

- Nie kracz.

- Ja nie kraczę, ja przeczuwam.

-Jeśli Filippow czuł się bezpieczny i zwolnił ochroniarza, to może nie ma nic wspólnego z telefonami
i informacjami

o zabójstwie i sprzątnięto go z innego powodu? Przecież powinien stać się czujny, a on sobie
lekceważy sytuację.

- To samo mówię: pełno świrów dookoła.

- Wiesz co, pojadę na dworzec.

- Po co?

- Dowiem się, czy Lika nie kupowała czasem biletu do Moskwy.

- I co nam to da?

- Wieszniakow, trzeba działać! A nuż coś wyniuchamy?

- Ty niuchaj, a ja jadę do domu. Chyba mogę mieć jakieś życie osobiste?

- Możesz - przyznałam i poszłam się przebrać, a gdy wróciłam, przekonałam się, że

Wieszniakow wcale się nie pali do tego życia osobistego: pił herbatę, rozmawiał z Sasz-ką…

Widząc mnie, dopił herbatę i wstał.

- To co? Jedziemy na dworzec?

- A ty po co?

- Dawno tam nie byłem, stęskniłem się.

Na dworcu podeszliśmy do dyżurnego, który zaprowadził nas do sympatycznej pani, na oko

pięćdziesięcioletniej. Dama poczarowała chwilę przy komputerze i powiedziała:

background image

- Tak, na nazwisko Kołczyna A.W. sprzedano bilet na moskiewski ekspres.

- Gdyby wsiadła do pociągu, to mogłaby wysiąść dopiero w Moskwie, ten ekspres nie

zatrzymuje się nigdzie po drodze.

- Czyli coś przeszkodziło jej wsiąść. Postanowiła tu zostać i wylądowała w kostnicy.

Kobieta popatrzyła na nas zaniepokojona, a ja spytałam:

- Czy może nam pani powiedzieć, kto sprzedał ten bilet?

- Kasa numer siedem. Anna Lubawina, to była jej zmiana. Teraz też jest w siódmej.

Poszliśmy. Kasjerka powitała nas dość podejrzliwie.

- Czy pamięta pani może kobietę, której sprzedała pani bilet na ekspres do Moskwy? -

spytałam, podając datę i nazwisko Liki.

- Żartuje pani? - Zmarszczyła brwi. - Wie pani, ile biletów dziennie sprzedaję? Chwileczkę…

Kołczyna, Kołczyna… Ach, pamiętam! Wypadły jej pieniądze z dowodu, cała paczka. Ale to nie ona
kupowała bilet, tylko mężczyzna. Tak, na pewno. Podał mi dowód, otworzyłam i

wysypały się dolary. Jeszcze się śmiał, że żona ukrywa przed nim zaskórniaki. Ładne mi

zaskórniaki, tam było z pięćset dolarów… Mówi: żona zbiera na kożuch, już nie miała gdzie
schować, tylko w dowodzie, widocznie włożyła i zapomniała. A potem tak się spieszył, że nie wziął
reszty, dwieście trzydzieści rubli, o, do tej pory leżą. Wołałam go, ale nie słyszał, wbiegł na ruchome
schody, pewnie żona czekała na peronie. A co się stało? Skarżył się? Jego reszta leży tu do tej pory,
proszę, ja cudzego nie potrzebuję…

Uspokoiliśmy dziewczynę w kwestii skargi i poszliśmy do baru na kawę.

- Chyba facetowi bardzo zależało, żeby go zapamiętano - zauważył Wieszniakow.

- Na to wygląda. - Skinęłam głową. - Należałoby pogadać z konduktorami, czy Lika wsiadła do
pociągu, czy nie.

- Na pewno nie. Do Moskwy jedzie się dwie godziny i po drodze nie ma żadnej stacji. W

Moskwie ekspres jest o dziewiątej wieczorem, o tej porze już nie żyła, a to znaczy, że nie wsiadła do
pociągu. A kierowca zniknął… Albo to on zabił Likę, albo coś stało się na dworcu i oboje znaleźli
się w kostnicy.

- Kierowcy nie ma w kostnicy - przypomniałam.

background image

- Być może to tylko kwestia czasu. - Wieszmakow wzruszył ramionami.

- Wesolutka prognoza, nie ma co. Za pierwszą wersją przemawia fakt, że facet starał się, by go
zapamiętano. Że niby kupił bilet i wysłał dziewczynę do Moskwy, a co się z nią potem stało, to już
nie jego działka.

- Jeśli kierowca nie ma nic wspólnego z morderstwem, to znaczy, że z jakiegoś powodu nie
odprowadził jej do pociągu. No przecież nie wysiadła w biegu?

- A może zwyczajnie go okłamała? Wsiadła do wagonu, pomachała mu na pożegnanie, a jak

sobie poszedł, to wysiadła?

- Po co? - Wieszniakow uśmiechnął się.

- A może o czymś sobie przypomniała? Albo się przestraszyła, albo zapragnęła z kimś

porozmawiać?

- Kierowca powinien był zaczekać, aż pociąg ruszy.

- A może nie zaczekał, bo nie chciało mu się sterczeć na peronie?

- Mam jeszcze jedną wersję. Ktoś podszedł do niego i bardzo interesując się jego pracodawcą,
zaproponował, żeby przejść się i pogadać. Propozycja nie do odrzucenia. Lika widziała to i
wyskoczyła z pociągu, zanim ruszył.

- Twoja wersja byłaby całkiem niezła - zgodziłam się, - gdyby facet nie zachowywał się tak dziwnie
przy kasie. Wygląda na to, że strasznie zależało mu na tym, by kasjerka go

zapamiętała. Trzeba zwieźć tego Strielcowa.

- Szukamy. - Artiom skinął głową. - Ale czy znajdziemy… Jego pracodawca zginął. Jeśli Strielcow
miał coś na sumieniu, jeśli to on z polecenia Filippowa załatwił Likę, to powinien wziąć nogi za pas.
Skoro Filippow nie żyje, to kierowca nie może liczyć, że ktoś będzie go chronił. Jeśli

to nie on zabił Likę, to i tak powinien zaszyć się gdzieś i poczekać, co z tego wszystkiego wyniknie.
Wiesz, o czym dziś pomyślałem? -No?

- Nie jeździłem na nartach z pięć lat. Co roku się wybieram i nic z tego nie wychodzi. Tyle dobrych
rzeczy przechodzi nam koło nosa, życie ucieka, a my nic, tylko trupy i trupy…

- Idź pracować do Lalina - ucięłam. - I wyjeżdżaj na narty.

- A żebyś wiedziała, że pójdę. Jak tylko dostanę podpułkownika, to wtedy, ze spokojnym

sumieniem…

background image

- Wieszniakow… - odezwałam się groźnie. - Słyszałeś przysłowie: garbatego tylko mogiła
wyprostuje?

- No to przecież o tobie. - Machnął ręką. - Co ja mam do tego?

Odwiozłam Wieszniakowa do domu, a sama pojechałam do Romaszkowa, chciałam

sprawdzić, czy w przeddzień śmierci Liki nie zjawiał się tam kierowca Fiłippowa.

Wieszniakow odniósł się z rezerwą do mojego pomysłu - milicja rozmawiała już ze

wszystkimi sąsiadami i niczego ciekawego się nie dowiedziała, mieszkający tam ludzie nie są wścib-
scy. Nie spodziewałam się rewelacji, po prostu nie chciało mi się wracać do własnego mieszkania.
Po tym, co się tam dzisiaj stało, wydawało mi się obce i wstrętne.

W Romaszkowie powitano mnie niezbyt uprzejmie, w trzech domach odeszłam z kwitkiem

już od progu, w kolejnych dwóch rozmawiano ze mną bardzo niechętnie.

Znienacka przypomniałam sobie, co mówił Tagajew, że chcę zwalić winę jednego człowieka

na drugiego… Też coś… Ja po prostu chcę poznać prawdę.

Wracając do samochodu, zadzwoniłam do Wieszniakowa.

- Powiedz mi, przyjacielu, czy masz może zdjęcie tego Striełcowa?

- No… - odparł niewyraźnie, z czego wywnioskowałam, że je kolację.

- Byłoby dobrze pokazać je w wiadomościach, najlepiej dzisiaj. Cholera, dziś już nie

zdążymy.

- A mógłbym spokojnie zjeść? - rozzłościł się Wiesz-niakow.

- Ależ smacznego. No dobra, do telewizji zadzwonię jutro i dogadam się. Najlepiej, żeby zdjęcie
było podobne do oryginału.

- Własnoręcznie go sfotografuję - warknął wkurzony Artiom.

Pożegnałam się z nim serdecznie, nacisnęłam guzik, żeby wyłączyć alarm w samochodzie, i wtedy się
okazało, że zapomniałam go włączyć. Coś takiego zdarza mi się notorycznie.

Napomniałam samą siebie, siadłam za kierownicą i pomyślałam, że moje niedbalstwo wynika z tego,
że niezbyt cenię swoją własność. Gdybym kupiła samochód za własne, ciężko

zarobione pieniądze, to może wtedy… I w tym momencie ktoś przerwał moje rozmyślania -

background image

chwycił mnie za szyję i przycisnął do siedzenia. Próbowałam spojrzeć w lusterko, ale nie udało mi
się. Serce spadło do żołądka i tam już zostało.

- Gdzie on jest? - spytał surowo męski głos, a raczej ryknął, i to tuż nad moim uchem.

Skrzywiłam się. Facet rozluźnił chwyt i mogłam mówić.

- Jeśli chce pan usłyszeć rozsądną odpowiedź, proszę doprecyzować pytanie.

- Gdzie Łukjanow? - spytał facet jeszcze bardziej gniewnie.

Cholera, jak mogłam zapomnieć o przedsiębiorczych chłopakach z dżipa? Nie mają ochoty

marnować czasu i postanowili mnie przycisnąć.

- Skąd myśl, że ja wiem, gdzie on jest? - zapytałam, mając ogromną nadzieję, że głos mi nie drży.

- Odpowiadaj na pytania, suko. Bo jak nie…

- Tylko spokojnie - poprosiłam, uspokajając przede wszystkim siebie; grunt to nie tracić ducha i
zdobyć się na maksymalną pewność siebie. - Jeśli się nie mylę, należymy do jednego zespołu. Jak mi
przypadkiem skręcisz kark, to Dziadek ci za to nie podziękuje… - Nie miałam bladego pojęcia, czy
tak właśnie jest, ale zawsze warto spróbować.

- Leję na to… - prychnął wzgardliwie, ale mimo wszystko puścił moją szyję.

Pokręciłam głową, zerknęłam w lusterko i zobaczyłam szalenie nieprzyjemną gębę znanego

mi już mordziastego typa. Chyba można powiedzieć, że się znamy, skoro niedawno pożyczył

mi zapalniczkę, siedząc w dżipie obok mojego domu?

- No więc, skąd myśl, że ja wiem, gdzie on jest? - spytałam spokojnie.

- To twój kochanek.

- Zgadza się. Był nim dawno temu. Nie mogliśmy się porozumieć w wielu kwestiach i

obiecałam, że jeśli jeszcze raz się tu zjawi, to go zastrzelę. Łukjanow bardzo poważnie potraktował
moje słowa.

- Dlaczego miałbym ci wierzyć? - spytał facet, ciągle jeszcze ze złością, ale już spokojniej.

- Nic na to nie poradzę, że mi nie wierzysz. Wiem za to, że on uwierzył. Szukajcie go gdzie indziej.
Jeśli chcesz znać moje zdanie, to wyniósł się z miasta już dawno. Co miałby tu robić? Ale jeśli go
mimo wszystko znajdziecie, to pozdrówcie ode mnie. Z przyjemnością

nakładłabym mu po gębie.

background image

- Poważnie? - prychnął z zainteresowaniem facet. - A co on ci takiego zrobił? Wziął sobie inną babę,
a ty się o tym dowiedziałaś?

- Nie jestem zazdrosna. Ten wasz Łukjanow to bydlę. A ja nie lubię bydlaków.

- No to po co z nim spałaś?

- Z głupoty. Wierzyłam, że jest księciem z bajki, a okazało się, że był killerem z Moskwy.

Mamo, kocham lotnika…

- zawyłam.

- Czego się drzesz? - rozzłościł się typek.

- Bo się denerwuję - wyjaśniłam.

- Czyli czujesz się winna - stwierdził ten idiota.

- Ja się denerwuję bez winy. Boję się ciebie. Skręcisz mi kark i nawet nie zdążę pisnąć, a to przykre.
Jestem jeszcze młoda, nie chcę umierać.

- Dobra, ślicznotko - powiedział surowo, ale to, że byłam dla niego „ślicznotką”, a nie „suką”,
dawało nadzieję.

- Masz tu numer telefonu, to moja komórka. Gdyby Łukjanow się nagle pojawił, przysłał ci jakąś
wiadomość albo co, od razu dzwoń. I pamiętaj, że cały czas będę cię miał na oku. I jeśli teraz
nawciskasz mi kitu, to twoja uroda bardzo na tym ucierpi. Już ja się postaram, żeby z niej dużo nie
zostało. Bez nosa i uszu za bardzo nie pofikasz… Rozumiemy się? I żaden Dziadek ci nie pomoże.

- Dziękuję, że mi pan uwierzył i nie zrobił krzywdy. Zerknął w lusterko, w którym odbijała się moja
twarz,

ale mimo najszczerszych chęci nie miał się do czego przyczepić: na mojej twarzy malowała się
bezdenna, granicząca z debilizmem wdzięczność.

- Proszę - burknął i wysiadł z samochodu. Ruszyłam z miejsca, jakby mnie kto gonił. Nie powiem,

żebym jakoś strasznie się przeraziła, nie pierwszy raz próbowano mnie zastraszyć (i obawiam się, że
nie ostatni, jeśli tylko Pan Bóg pozwoli mi pożyć), za to poważnie się wkurzyłam. Nie wiem, na kogo
byłam bardziej zła: na siebie, na Dziadka z jego przebiegłymi zagraniami czy na Łukja-nowa.
Najmniej byłam zła na mordziastego typa, chociaż on akurat starał się

najbardziej. W końcu to tylko wykonujący polecenia idiota… Tylko co za mądrala stał za tym
wszystkim?

background image

Zła i rozgniewana, nawet nie zauważyłam, kiedy znalazłam się pod swoim domem.

Wjechałam do garażu, wpadłam do salonu i usiadłam na kanapie obok Saszki.

- Pewien idiota groził, że obetnie mi uszy - poskarżyłam się psu. - Jak ci się to podoba?

Ładnie bym wyglądała bez uszu… Ale chyba trochę się zagalopował, lepiej niech sam uważa, żeby
nie stracił ważnych narządów! Jak sądzisz, może by tak poskarżyć się Dziadkowi? A

może lepiej nie… Stary wąż zrobi najwyżej nieszczęśliwą minę i poradzi, żebym wyjechała do
ciepłych krajów, na pewno nie powie nic ciekawego. Dobra, damy radę.

Gdy gadałam z Saszką, zadzwoniła komórka. Zostawiłam ją na stoliczku w holu i teraz

zastanawiałam się, czy odebrać, czy nie. Zdrowy rozsądek nakazywał się przyczaić, ale jak zwykle
zwyciężyła głupota.

Jęcząc i stękając, wstałam z kanapy i poszłam do holu, mając nadzieję, że dzwoniący w końcu
zrezygnuje. Niestety.

- Słucham - zgłosiłam się niechętnie.

- To ja - powiedział Łukjanow.

Potrzebowałam z pół minuty, żeby złapać oddech, ale nawet wtedy wolałam przenieść się

bliżej kanapy. Jak wiadomo, szkoda nóg na stanie, zwłaszcza w takiej sytuacji.

- Zdziwiona? - zapytał.

- Nie bardzo.

- Potrzebuję twojej pomocy - oświadczył. Zaśmiałam się, a on dokończył: - Myślisz, że

zwariowałem?

- Nie, ale dostrzegam pewne objawy.

- Nie zabiłem jej - oznajmił.

- Załóżmy. I co dalej?

- Musimy pogadać. Możesz podjechać teraz do swojej Bitki? Na jej klatce schodowej drzwi na
strych będą otwarte.

- A nie boisz się… - Nie zdążyłam dokończyć, bo mi przerwał.

- Nie boję. Przyjedziesz?

background image

- Na pewno wiesz, że mnie pilnują?

- Właśnie dlatego umawiam się z tobą na strychu, a nie w restauracji.

Wyłączył się, a ja odrzuciłam komórkę na bok, potarłam twarz rękami i zamyśliłam się.

Łukjanow chyba był pewien, że przybiegnę na pierwsze wezwanie. A czy ja przybiegnę? Ale mi
serce wali… Cholera! No dobra, człowiek ma prawo do tego, żeby go wysłuchać…

- Przynajmniej sobie nie kłam - powiedziałam na głos i skrzywiłam się. - Jedziemy do Ritki! -

oznajmiłam Saszce. - Przecież lubisz chodzić w gości?

Włożyłam kurtkę, wzięłam Saszkę na ręce i pomaszerowałam do samochodu. Było mi ciężko

na duszy, do tego zaczął padać śnieg, mokry i nieprzyjemny, tworząc na asfalcie brudne

błocko. Wycieraczki skrzypiały monotonnie, a ja byłam tak zgnębiona, że chciało mi się wyć.

Nie zauwa

żyłam dżipa w lusterku wstecznym, ale to wcale nie znaczyło, że mnie nie śledzą… No cóż, po prostu
jadę ze swoim psem do przyjaciółki, bo pewien kretyn wystraszył mnie na śmierć i boję się zostać
sama w mieszkaniu.

Wjechałam na podwórko przed blokiem Ritki i z ulgą -zauważyłamf-e w jej oknach pali się światło.
W sumie nic dziwnego, Bitka jest domatorką, a już w taką pogodę nie wysunęłaby nosa z domu bez
ważnej przyczyny. Zosta-,wiłam ferrari przed klatką i podeszłam do drzwi.

Żaden .samochód nie wjechał za mną na podwórko - czyżby kolesie z dżipa uwierzyli mi na słowo?
Nie sądzę… Chociaż moja historia brzmiała całkiem prawdopodobnie i można w nią uwierzyć,
zwłaszcza jeśli człowiek zada sobie odrobinę trudu.

Weszłam na trzecie piętro, zadzwoniłam do drzwi Ritki.

- Cześć - ucieszyła się, otwierając drzwi. Przyłożyłam palec do ust i szepnęłam, wsuwając jej w ręce
Saszkę:

- O nic nie pytaj. Jak wrócę, to ci wszystko powiem. - Następnie zamknęłam drzwi.

Nasłuchując, czy na dole nie trzasną drzwi wejściowe, ostrożnie wdrapałam po schodach na górę.
Zgodnie z zapowiedzią drzwi na strych były niezamknięte. Mało tego, otwierały się bezszelestnie,
pewnie zatroszczył się o to Łukjanow. Zrobiłam krok w ciemność i

zatrzymałam się, usiłując uspokoić oddech. Serce waliło mi jak oszalałe i zaczęłam się

poważnie zastanawiać, czy czasem nie zemdleję. Dziewiętnastowiecznym panienkom takie

background image

rzeczy często się zdarzały podczas potajemnych schadzek… No tak, ale ja jestem z innej gliny, i
trudno to nazwać schadzką…

Zrobiłam jeszcze jeden krok i delikatnie zamknęłam za sobą drzwi. Na strychu było ciemno i nie
zobaczyłabym nawet własnej ręki, gdyby nie słabe światło wpadające przez okno

naprzeciwko. Rozejrzałam się szybko, Łukjanowa nigdzie nie było widać, ale to jeszcze o niczym nie
świadczyło.

- Hej! - zawołałam półgłosem. - Przyszłam i jestem

sama.

Cisza. Może go tu nie ma, może coś się stało i nie udało mu się przyjść? Jednak mój

wewnętrzny głos mówił: „Bzdura. Jest tutaj, jest gdzieś za twoimi plecami. Na pewno się przygląda”.

Podeszłam do okna, gdzie było jaśniej, mając zamiar usiąść na odwróconej skrzynce, którą ktoś tu
zostawił. Wtedy poczułam ruch za plecami, odwróciłam się gwałtownie i omal nie

wpadłam na Łukjanowa.

- Cześć - powiedział półgłosem.

Skinęłam mu głową, siadając na skrzynce, Łukjanow wolał stać, górując nade mną, co trochę mnie
drażniło, bo zwracając się do niego, musiałam zadzierać głowę.

- No, czego chciałeś? - Westchnęłam.

- Już powiedziałem, potrzebuję pomocy.

- A skąd myśl, że ci pomogę? - zdumiałam się.

- Przecież przyszłaś. - Spokojnie wzruszył ramionami. Nie należał do ludzi, których można łatwo
wyprowadzić z równowagi, i nawet teraz sprawiał wrażenie spokojnego, niemal

obojętnego, a przecież na pewno trząsł się o własną skórę. Nigdy nie wyglądał na samobójcę.

- Mogłam mieć różne powody - zaprotestowałam. - Na przykład - ciekawość. Czemu nie? To

wybaczalna słabość.

- Nie zabiłem jej - wycedził Łukjanow, przysuwając swoją twarz do mojej. Teraz mogłam

zobaczyć z bliska jego

oczy, jasne i zimne, obojętne nawet w tej chwili, chociaż spodziewał się po mnie pomocy, właśnie
spodziewał się, nie prosił. Łukjanow nie umie prosić.

background image

Mógł mówić prawdę, ale równie dobrze mógł kłamać. Kłamał po mistrzowsku i nie uważał,

że to coś złego, zwłaszcza jeśli kłamstwo było niezbędne do osiągnięcia celu. Jednak nie to mnie
teraz niepokoiło, lecz fakt, że jest blisko mnie, że widzę jego twarz, czuję jego zapach…

Nie spodziewałam się, że los znowu nas ze sobą zetknie. Liczyłam na to, ale tego nie

chciałam, bo wiedziałam, że nic dobrego z tego dla mnie nie wyniknie… I mimo wszystko miałam
nadzieję. A teraz on stoi przede mną i muszę podjąć decyzję. Zresztą podjęłam ją już wtedy, gdy tu
jechałam.

- Być może - odpowiedziałam spokojnie, odwracając wzrok. - No i co, chcesz znaleźć tych, którzy
cię wystawili?

- Załóżmy.

- No to szukaj. - Wzruszyłam ramionami. - Powystrzelaj wszystkich swoich wrogów - tylko co ci to
da? Na twoim miejscu zmyłabym się stąd czym prędzej i zaczęła żyć w ciepłych

krajach, długo i szczęśliwie.

- Żeby się zmyć, muszę zakończyć pewne sprawy.

- No to kończ je szybko - poradziłam i wstałam, chcąc wyjść, a Łukjanow złapał mnie za

rękę.

- Pamiętam, jak kiedyś powiedziałaś, że za mnie umrzesz

- rzucił twardo.

- O choroba. - Gwizdnęłam cicho. - No, jeśli sobie o tym przypomniałeś, to faktycznie nie jest
dobrze. - Zawróciłam i znowu siadłam na skrzynce. - Opowiadaj.

- Jestem pewien, że wszystko wiesz nie gorzej ode mnie

- odparł chmurnie.

Wyobrażałam sobie, jaki musi być zły. Dla takiego faceta jak on proszenie o pomoc to jak chodzenie
boso po rozpalonych węglach. A już proszenie o pomoc mnie…

- Nie zabiłem jej. Jeśli chcesz wiedzieć, kochałem ją.

- Przerwał na chwilę, pewnie licząc, że coś powiem, ale ja tylko siedziałam i czekałam, co będzie
dalej. - Zamordowano ją, żeby mnie wrobić. - Znów przerwał, po czym dodał:

- Nie wierzysz mi?

background image

Interesowanie się moim zdaniem było wielkim osiągnięciem dla kogoś takiego jak on.

Zupełnie jakby moje zdanie coś dla niego znaczyło. Jego głos brzmiał dziwnie, było w nim coś
takiego… Jakby się denerwował, a może nawet bał? Dziwne uczucie, myśleć coś takiego o
Łukjanowie, ale w końcu nawet on jest tylko człowiekiem…

- Dlaczego nie? - zdumiałam się. - Całkiem możliwe, że dla urozmaicenia mówisz prawdę i
dziewczyna faktycznie ci się podobała, i rzeczywiście cię wrobili. Szczerze mówiąc, jestem prawie
pewna, że tak jest. To znaczy, są pewne fakty, które za tym przemawiają.

- Fakty? - spytał Łukjanow, siadając w kucki naprzeciwko mnie.

- Tak. - Zerknęłam na zegarek. - Ale nie ma sensu mówić o tym teraz. Ci, którzy mnie

obserwują, mogą okazać się bystrzejsi, niż nam się wydaje… - Wstałam i poszłam do wyjścia.

- Mam nadzieję, że masz bezpieczną kryjówkę… Znając ciebie, jestem prawie pewna, że się o to
zatroszczyłeś. - Nie odpowiedział, ale uznałam jego milczenie za potwierdzenie. - No więc
zorientuję się, co się dzieje i komu wrobienie cię mogło być na rękę, ale do tego trzeba czasu.

To może potrwać tydzień, miesiąc, a może kilka dni.

- I sugerujesz, żebym przez cały ten czas krył się w jakiejś norze? - prychnął. Łukjanow jest bardzo
dumny i teraz jego duma cierpiała.

- A czego ty chcesz?

- Żebyśmy my…

- Nie da rady - przerwałam. - Zaimek „my” nie ma tu racji bytu.

- Nie ufasz mi? - spytał, jakby zdumiony.

- A co, miałeś co do tego jakieś wątpliwości? - teraz z kolei ja się zdziwiłam. - Nie potrzebuję
partnera, któremu będę musiała patrzeć na ręce przez dwadzieścia cztery godziny na dobę.

Jeśli moja propozycja ci nie odpowiada…

- Nie odpowiada - przerwał mi ze złością. Wzruszyłam ramionami i skierowałam się do

drzwi, a on

znów złapał mnie za rękę.

- Napawasz się tą sytuacją, co? Nareszcie siedzę w gównie po same uszy…

- A czy wynika z tego coś dobrego dla mnie? - warknęłam. - Spróbuj nie zadawać kretyńskich pytań. I

background image

nie dzwoń do mnie, to niebezpieczne. Jeśli będę miała szczęście, dowiesz się o tym bardzo szybko.

Tym razem Łukjanow nic nie powiedział i mogłam spokojnie opuścić strych.

Ritka otworzyła od razu, jakby przez cały ten czas tkwiła pod drzwiami.

- O co chodzi? - zaszeptała gorączkowo. - O mało tu nie zwariowałam…

- Ritka, jesteś porządnym człowiekiem? - zapytałam.

- No… - Ściągnęła brwi.

- Weź na jakiś czas mojego psa.

- Dlaczego?

- Mam mnóstwo pracy. Saszka siedzi sam w domu i złości się na mnie.

- Co ty pleciesz? - wybuchnęla i pociągnęła mnie do kuchni. Z salonu wyjrzał jej mąż, ale Ritka
zamknęła mu drzwi przed nosem, a ja ucieszyłam się, widząc, że Saszka siedzi sobie w fotelu przed
telewizorem, troskliwie okryty kocem.

-Jesteś porządnym człowiekiem. - Kiwnęłam głową z przekonaniem. - Mój pies jest w

dobrych rękach.

- W tej chwili wyjaśnij mi, co się dzieje.

Znając upierdliwość Ritki, wiedziałam, że będę musiała coś opowiedzieć, i teraz właśnie
zastanawiałam się, co ujawnić, a co lepiej przemilczeć.

- Widzisz, chodzi o to… - zaczęłam mętnie. - W tej sprawie pojawiły się pewne… no, jednym
słowem, zrobiło się trochę nieprzyjemnie.

- A co na to Dziadek? - zatroskała się Ritka.

- Dziadek jak zawsze ściemnia i wyślizguje się z rąk. Pakuję się do nie swoich spraw, co nie jest zbyt
miłe, dlatego chyba będzie lepiej, jak Saszka przez jakiś czas pomieszka u ciebie.

- Ty… - Ritka przełknęła ślinę, patrząc na mnie ze smutkiem. - Chcesz mu pomóc -

powiedziała w końcu.

- Komu? - udałam zdumienie.

- Przestań. Zapomniałaś, gdzie pracuję? Olga… - Wzięła mnie za rękę i zaczęła ściskać mi palce,
chyba wcale tego nie zauważając. - On jest zabójcą. I wcale cię nie kocha, wiesz o tym lepiej ode
mnie. Gdyby było inaczej, nigdy by cię nie zostawił, takich jak ty się nie zostawia.

background image

- Nie przesadzaj. - Uśmiechnęłam się optymistycznie. -Wszystkie się zostawia. I wcale nie mam
zamiaru mu pomagać. Po prostu chcę poznać prawdę, a to wcale nie to samo. teraz

pójdę już, dobrze?

- Poczekaj - poprosiła tak żałośnie, aż mi się serce ścisnęło. - Porozmawiaj ze mną… Do licha,
uważasz, że nadaję się tylko do tego, żeby siedzieć z twoim psem?

- Niepotrzebnie tak mówisz. - Westchnęłam. - Jesteś moją najlepszą przyjaciółką. A to jest banalna
sprawa, jakich wiele. Dotrę do prawdy, a potem wszystko ci opowiem, słowo honoru.

- Pocałowałam ją i poszłam do wyjścia.

W tym momencie chyba naprawdę wierzyłam w to, co mówię. Jest śledztwo, mam je

wyjaśnić, a wszyscy, którzy na to zasługują, dostaną po uszach - jeśli się uda. I już. Ale gdzieś w
głębi duszy męczyła mnie myśli że oto pojawił się Łukjanow, a ja już jestem gotowa zapomnieć, kim
on jest i co robi. Tagajew miał rację, gdy mówił, że jak tylko pojawią się akcenty osobiste,
sprawiedliwość zejdzie na drugi plan. Wszyscy jesteśmy sprzedajni, każdy ma swoją cenę. A więc
moja cena to Łukjanow? Bzdura! - pomyślałam, usiłując się

pocieszyć, ale nie za bardzo w to wierzyłam. Za to wiedziałam co innego: trzeba umieć

odpowiadać za swoje słowa i skoro kiedyś powiedziałam Łukjanowowi: „Kocham cię, oddam

za ciebie życie”, to znaczy, że teraz muszę dotrzymać słowa. W przeciwnym razie jestem nic
niewarta, w przeciwnym razie wszystko, w co wierzę, nie jest warte funta kłaków.

O Boże, jak mi było źle… Historia jak z powieści, gdy rozum i serce nie mogą się

porozumieć, a do tego dochodzą uczucia i powinności. Ale komu tak właściwie jestem coś

winna? Dziadkowi? Jego elektoratowi? W takim razie komu?

Przestań pleść - przerwałam sobie, wsiadając do samochodu. - Po prostu zrób to, co i tak miałaś
zamiar zrobić, xxx

si wyrzuć z głowy wszystkie idiotyczne myśli. Ale nic mi z tego nie wychodziło, a im dłużej o tym
wszystkim myślałam, tym większy wstręt czułam do siebie.

Nie miałam ochoty wracać do domu. Zajrzałam do pierwszego napotkanego baru i

przesiedziałam tam dwie godziny. Piłam martini i próbowałam spojrzeć na życie beztrosko i
optymistycznie, aż w końcu zrozumiałam jedną prostą rzecz: same słowa nic nie znaczą, ani moje, ani
cudze. Kochałam Łukjanowa, a co gorsza, nadal go kocham. I nie chcę, żeby

background image

skręcili mu kark, choć na to zasługuje. A skoro tak…

- Co za bagno - wymruczałam, odsunęłam kieliszek, zapłaciłam i pojechałam do domu.

Nie kładłam się spać, wiedziałam, że i tak nie zasnę. Bez Saszki mieszkanie wydawało się obce,
nieprzytulne, połaziłam chwilę bez sensu, pogwizdując modną piosenkę,

poprzekładałam jakieś rzeczy, próbowałam czytać ulubiony słownik, ale pół godziny później
cisnęłam go w kąt, a potem zgasiłam światło i gapiłam się w sufit, udręczona myślami.

Dwie godziny później usłyszałam szmer na górze. Drugie piętro było zupełnie puste i

obecność tam jakiegoś życia poważnie mnie zaniepokoiła. Usiadłam, nie zapalając światła, i
czekałam, co będzie dalej. Najpierw pomyślałam o przedsiębiorczych chłopaczkach z dżipa -

mogli nie uwierzyć w moje słowa i postanowili przetrząsnąć mieszkanie albo urządzić mi

przesłuchanie. Zaklęłam, przypominając sobie, że nie mam nawet gazu, który pomógłby mi

bronić swojej wolności i niezależności. Trzeba będzie pojechać do Lalina i poprosić o jakąś broń…
Na samą myśl zrobiło mi się gorzej, nie znosiłam broni, dwa razy miałam okazję jej użyć

i nie były to najprzyjemniejsze wspomnienia. Szczerze mówiąc, bardzo chciałabym o tym

zapomnieć, ale - jak zawsze - nie udawało mi się.

Położyłam nogi na sąsiednim fotelu i nasłuchiwałam. Dwie minuty później usłyszałam kroki.

Ktoś ostrożnie schodził po schodach. Potem cisza i znowu kroki. Spodziewałam się, że

zobaczę Tagajewa - mając do wyboru Timura i gości z dżipa, albo na przykład Dziadka, już
wolałabym Tagajewa. Tylko dlaczego Dziadek miałby się kryć na górze? I wtedy dotarł do

mnie głos Łukjanowa:

- To ja.

Wcale się nie zdziwiłam, chociaż akurat on był ostatnią osobą, jaką spodziewałam się tu zobaczyć.
Zawsze wydawał mi się bystrym facetem, ale często podejmował niestandardowe

decyzje; pewnie zjawienie się tutaj było właśnie jedną z nich.

Podszedł do fotela i pstryknął włącznikiem lampy. Gdy zapaliło się światło, zamknęłam oczy.

- Wybacz, że zaczynam od banałów - mruknęłam, ciągle z zamkniętymi oczami - ale

zjawianie się tutaj nie jest dobrym pomysłem.

background image

- Mam pełno kiepskich pomysłów - odpowiedział, a ja w końcu na niego spojrzałam.

Siedział w fotelu dwa kroki ode mnie. Zewnętrznie wcale się nie zmienił, choć teraz nie nosił

okularów. Sympatyczna twarz, którą można by nazwać przystojną, gdyby nie oczy. Nigdy mi się nie
podobał ich wyraz. Łukjanow mógł się śmiać, złościć, mógł być niezadowolony, a

jego oczy pozostawały obojętne, i to mnie niepokoiło. A teraz, przeciwnie, podziałało

uspokajająco. Nie wiem, co bym poczuła, gdyby miał oczy zaszczutego zwierzęcia. Litość?

Być może. On

pewnie wie, że z jego sytuacji nie ma wyjścia. Pozostaje mu tylko ucieczka, ale nawet ona nie daje
gwarancji sukcesu. Łukjanow wiedział o tym i był spokojny.

- Wspominałam, że rozmawiali ze mną pewni kolesie? Bardzo się interesowali tym, gdzie

jesteś - powiedziałam, żeby przerwać ciężkie milczenie.

- Tak. - Skinął głową.

- I dlatego tu przyszedłeś?

- Możesz być spokojna, nikt mnie nie widział. I wkrótce

wyjdę.

- Pojęcia nie mam, po co w ogóle przyszedłeś. - Rozłożyłam ręce. - Wszystko, co miałam ci do
powiedzenia, już powiedziałam.

- Ale ja nie.

- I uważasz, że powinnam cię wysłuchać?

- A ty uważasz, że nie?

- Oczywiście. Mam zamiar dowiedzieć się, co tu się dzieje, a twoje komentarze nie są mi do niczego
potrzebne.

- To znaczy, że mi nie wierzysz? Zaśmiałam się.

- Dziwne, prawda? - zapytałam złośliwie, gdy już przestałam się śmiać.

- Obiecałaś, że wsadzisz mnie do więzienia - przypomniał, jakby mnie nie słyszał. - Albo że mnie
zastrzelisz, jeśli się tu kiedyś zjawię. No więc jestem.

- Jeśli chcesz popełnić samobójstwo, to wystarczy, że wyjdziesz na ulicę i już będziesz trupem.

background image

- Marzę o tym, żeby dożyć późnej starości. A teraz jestem ciekaw, dlaczego nie wydałaś mnie tym
kolesiom albo swojemu przyjacielowi Wieszniakowowi. Przecież mogłaś, prawda?

- Na to nigdy nie jest za późno - prychnęłam. - Chyba daję za dużo obietnic: a to wsadzić, a to
zastrzelić, a to umrzeć za ciebie… Kobiety w ogóle za dużo gadają.

- Ty nie. - Łukjanow pokręcił głową.

- Powiedz lepiej, po jaką cholerę tu przyszedłeś? Odchylił się na oparcie fotela, wyciągnął

nogi, przymknął

powieki i od razu zaczął przypominać dobrze prosperującego menedżera, spędzającego

wieczór przed telewizorem. Do pełni obrazu brakowało mu tylko okularów.

- Trudno to wyjaśnić - odpowiedział, gdy już zdążyłam zapomnieć o swoim pytaniu. -

Czasem człowiek żyje, żyje, a coś bardzo ważnego ciągle odkłada na potem, jutro powiem, jutro
zrobię… Ty tak nie masz?

- Nieustająco. Kolejny rok wybieram się za mąż, a Wiesz-niakow piątą zimę marzy o tym,

żeby wyjechać na narty.

-I co?

- I nic.

- W takim razie mnie zrozumiesz. A gdy okazuje się, że jutra już nie ma, zaczynasz się

spieszyć, żeby zrobić to coś dzisiaj.

- Jeździć na nartach dziś się nie da, a za mąż już za późno - uprzedziłam na wszelki wypadek.

Pokręcił głową.

- Nadal trzymają się ciebie idiotyczne żarty.

- A ty beznadziejnie udajesz - odcięłam się. - Czegoś ode mnie chcesz… Jeszcze nie wiem, czego
konkretnie, ale na pewno wkrótce się okaże. I zjawiasz się tutaj, żeby na-wciskać mi kitów, które
sprawią, że stanę się bardziej uległa. Pofilozofujesz i może nawet wspomnisz o niegdysiejszej
miłości - swojej, nie mojej.

- Naprawdę tak myślisz? - Uśmiechnął się.

- A czemu nie? - Wzruszyłam ramionami. - Ja bym tak zrobiła. Powinieneś opowiedzieć o

background image

namiętności, która niegdyś w tobie płonęła, ale z uwagi na moje dobro skrywałeś ją w głębi duszy i
odszedłeś, trzymając na wodzy swoje biedne serce.

- Brzmi idiotycznie. - Skinął głową. - Ale wiesz, w każdym żarcie… Nie to mnie teraz

interesuje. Od dawna dręczy mnie pewna rzecz… - Nagle pochylił się do mnie, wziął mnie za rękę i
przyglądając się moim palcom, zapytał: -Kochałaś mnie? - Podniósł oczy i zrobiło mi się nieswojo.

- Naprawdę mnie kochałaś?

Czym prędzej musiałam sobie przypomnieć, że siedzi przede mną Łukjanow, który ma za nic cudze i
własne życie (jeśli chodzi o własne, to pewnie kłamał) i po mistrzowsku oczarowuje baby w każdym
wieku. Ja na przykład nie tyle zgłupiałam, ile kompletnie odjęło mi rozum.

- Oczywiście. - Skinęłam ochoczo głową. - Przyrzekałam, że oddam za ciebie życie.

- A co ja wtedy powiedziałem? - zapytał, dotykając palcami mojej twarzy.

No, no, robiło się coraz ciekawiej… Można by to zaklasyfikować jako szczyt bezczelności.

- Nie pamiętam. - Uśmiechnęłam się. - Zapewne jakieś draństwo.

- Ja też nie pamiętam - przyznał, złożył ręce na kolanach i jakby się zamyślił. - Szczerze mówiąc,
zawsze uważałem cię za pozbawioną zasad sukę, która bardzo lubi w coś grać.

Aktorzy grają na scenie, a ty grasz w życiu.

- Już o tym mówiłeś - przypomniałam.

- Zapewne. Ale jednocześnie pozostawała odrobina wątpliwości, o tyle… - Pokazał szczelinę
między palcami.

- A nuż nie kłamiesz? Możesz to nazwać nadzieją.

- Uspokój się. Kłamałam tak, jak kłamią wszystkie kobiety facetom, z którymi śpią. A teraz się
wynoś, idę spać.

Wstałam, mając zamiar iść do łazienki.

- Chcesz, żebym wyszedł? - spytał z uśmieszkiem. - Naprawdę tego chcesz?

- Tak naprawdę to chcę ci się rzucić na szyję. - Wzruszyłam ramionami. - I zaraz to zrobię. O

to ci chodzi?

- Oczywiście. A jak myślisz, po co przyszedłem?

- Wiesz, kogo przypominamy? Dwoje szulerów. Ja wyznam ci miłość, a ty weźmiesz mnie w

background image

ramiona. I będę się zastanawiać, dlaczego tak bardzo chcesz zostać, a ty nadal będziesz mnie
podejrzewał o wszystkie grzechy świata. Na przykład, że szpieguję dla Dziadka i bardzo chcę się
dowiedzieć, o co ci chodzi.

- Zgadza się. - Łukjanow się zaśmiał. - Już rozumiesz, dlaczego uciekłem? Bo ty to ty, a ja to ja. I
zdaje się, że nic na to nie poradzimy.

- Gdybym była Alicją z Krainy Czarów, powiedziałabym: „Coraz dziwniej i dziwniej…”. Ale
nazywam się inaczej i mówię: Łukjanow, idź do diabła. Nie mam ochoty na rebusy.

- Nie ma żadnych rebusów. - Pokręcił głową. - Tak naprawdę wszystko jest bardzo proste.

- Dobra - zgodziłam się i wróciłam na kanapę. - Wygrałeś. Zdaje się, że nic innego mi nie pozostaje,
jak wyznać ci miłość.

- Lepiej rzuć mi się na szyję. Xxwsze lubiłem się z tobą kochać.

- Ja z tobą też. I to jest szczera prawda.

- Tak? A co z twoim przyjacielem Tagajewem? - zapytał, a ja gwizdnęłam i pokręciłam

głową. - Za niego też chciałaś umrzeć?

- Jemu to niepotrzebne. A ciebie, jak widać, nieźle przy-piliło, a to znaczy, że nieźle się wplątałeś.

- Nie odpowiedziałaś.

- Odpowiedziałam, tylko nie uważałeś.

- Dobrze ci z nim było?

- Mnie jest z każdym dobrze, nie jestem wymagająca. Zaśmiał się i machnął ręką.

- No dobra, idę.

- No dobra, zostań. Ze wszystkich bzdur, które usilnie próbowałeś mi wcisnąć, zrozumiałam tyle, że
chcesz tu zostać. Nie zasnąć w moich objęciach, bo to byłoby zbyt proste, chcesz, żebym grzebała się
w tym gównie pod twoim czujnym nadzorem.

- Jesteś bardzo przenikliwa.

- Dobra. - Uderzyłam dłońmi w kolana. - Zgadzam się. Ty będziesz pilnował mnie, a ja ciebie i może
nawet coś z tego wyjdzie, choć osobiście bardzo wątpię. W takim razie opowiadaj.

Potrzebuję informacji.

- Nie mam informacji, których byś już nie znała. - Wzruszył ramionami.

background image

- Pozwolisz, że o tym to już ja zadecyduję.

- W takim razie zadawaj pytania, będzie mi łatwiej.

- Czy Swietłana pilnowała tu Nikitina? - zaczęłam od rzeczy najprostszej.

- Sądzę, że tak.

- I komu na tym zależało?

- Przyjaciołom twojego Dziadka, oczywiście. Nie za bardzo podobał im się jego wybór, nie pytaj
mme, dlaczego. Jestem zbyt małym pionkiem, żeby znać odpowiedź na to pytanie.

Wiem tylko jedno: moi pracodawcy nie byli zgodni i niektórzy z nich uznali, że Nikitina należy
usunąć.

- I dlatego zjawiłeś się ty?

- Oczywiście.

- Łukjanow, widzę, że nadal uważasz mnie za idiotkę, ale chyba nie do tego stopnia?

- A o co chodzi? - spytał niewinnie.

- Skoro chcieli załatwić Nikitina, to po co im była Swietłana? Karabin w dłoń i po gościu. A ty
tracisz czas na zauroczenie dziewczyny.

- Podobała mi się.

- Brzmi nieprzekonująco.

- Rozumiem, ale nie mam nic innego do zaproponowania. - Parsknął śmiechem. -

Przyjechałem tu, żeby zorientować się w sytuacji, wiesz, jak zwykle działam. Najprościej było
poderwać dziewczynę i od niej dowiedzieć się wszystkiego, co mnie interesowało.

Poznałem ją na ulicy i tego samego wieczoru zostaliśmy kochankami. Początkowo

traktowałem to czysto zawodowo, a potem… Potem się zaangażowałem. Nie wierzysz mi?

- Czemu nie? Podobno to się zdarza..

- Przyjeżdżałem tu dość często, wbrew swoim zasadom. Cóż, zwykle wpada się na jakichś

głupstwach i nie inaczej było ze mną. Moi chlebodawcy dowiedzieli się o tym… co było dalej, już
wiesz.

background image

- A teraz coś, o czym być może nie wiesz ty - powiedziałam. - Swietłana spotkała się ze mną na dzień
przed swoją śmiercią i opowiedziała mi o swoim kochanku, który jakoby planuje

jakieś przestępstwo, oraz o tym, że najprawdopodobniej zabije również ją. Nawet trzymała twoje
zdjęcie w skrytce w banku, a po śmierci przysłała mi pieniądze, żebym znalazła zabójcę i pomściła
nas obie. Co ty na to?

- Brzmi bardzo po babsku. I co ci się w tym nie podoba?

- Wszystko - odparłam po chwili przerwy. Bezczelność Łukjanowa była tak

nieprawdopodobna, że potrzebowałam chwili milczenia, musiałam się uspokoić, żeby nie

nagadać mu świństw. - Skąd Swietłaną wiedziała o mnie? Kto przysłał pieniądze?

- Pewnie Tagajew. - Łukjanow wzruszył ramionami. - Znali się od dawna i on wyjątkowo się mną
interesował. Podobno dostał świra na twoim punkcie, miłość i takie tam. To prawda? -

- Nie. To nadzwyczaj rozsądny facet. Dobrze, załóżmy, że jakoś dowiedział się o tym, że spotykasz
się ze Swietłaną, załóżmy, że ją ostrzegł i nawet opowiedział jej o mnie. I co, potem ją jeszcze zabił?

- Możliwe. Dlaczego nie? Nie ma powodu, żeby mnie lubić, więc skorzystał z okazji, żeby mnie
wrobić. Morduje dziewczynę…

- Zabójca zostawił autograf: datę napadu na Nikitina - przerwałam nieuprzejmie. -

Tagajewowi podszepnął ją Duch Święty?

- Powiedziała mu o niej Swietłana, gdy zagroził jej pistoletem.

- A co, ty opowiedziałeś jej o tym w łóżku?

- Mogłem się przecież wygadać przypadkiem…

- Ty? Przypadkiem? Łukjanow, opanuj się. Kłamiesz absolutnie nieprzyzwoicie.

- Prawda spodoba ci się jeszcze mniej. - Zaśmiał się ponuro. - Znalazła u mnie pistolet. Jak widzisz,
nawet ja potrafię czasem zrobić głupstwo. Dziewczyna strasznie się zdenerwowała, a ja próbowałem
ją pocieszyć. Coś tam kłamałem, ona mi nie wierzyła i wtedy powiedziałem

prawdę, czasem to się opłaca.

- Jaką prawdę?

- Że planuję zastrzelić jej przyjaciela. Zawsze stał jej kością w gardle, a gdy się poznaliśmy, jeszcze
bardziej. Pomysł pozbycia się go bardzo jej się spodobał. Nawet jeździła ze mną po mieście,
wybierając miejsce, z którego najwygodniej będzie go stuknąć. Czy takie

background image

wyjaśnienie cię satysfakcjonuje? Swietłana uważała, że jak Nikitin odda Bogu duszę, to nie będzie
musiała sterczeć w tym mieście i wreszcie wróci do Moskwy, gdzie zamieszkamy

razem.

- Poważnie?

- Dlaczego nie? Byłem dwa razy żonaty, czemu nie miałbym spróbować po raz trzeci?

Zaskoczona? Myślałem, że znasz moją biografię.

- Zbyt dobrze, żeby nie mieć wątpliwości co do twoich słów. Przecież po zabójstwie Nikitina na
pewno zaczęto by zadawać pytania i gdyby się okazało…

- Gdyby się wygadała, zabiłbym ją. - Łukjanow mrugnął do mnie. - Ale byłem jej pewien, jak się
okazało, niesłusznie. Uwierzyła Tagajewowi, a nie mnie. Wszystkie kobiety są takie same, wiecznie
się czegoś boją.

- Więc może to ty ją zabiłeś?

- Nie, to nielogiczne. Po co miałbym zwracać uwagę na Nikitina na krótko przed jego

śmiercią? - Łukjanow przeszedł się po pokoju, podszedł do mnie, usiadł na podłodze i jego twarz
znalazła się naprzeciwko mojej. - Co powiesz, Mała? Wystawisz mnie za drzwi?

Parszywa sprawa, co?

Siedziałam z zaciśniętymi zębami i nagle poczułam, że robi mi się gorąco w policzki.

- Zabawny z ciebie człowiek. - Łukjanow uśmiechnął się, wycierając dłonią moje łzy. - Masz
mnóstwo złudzeń, nawet wobec mnie. Masz o mnie lepsze zdanie, niż na to

zasługuję. Jak chcesz, to daj mi w mordę i od razu poczujesz się lepiej.

- Idź do diabła - odparłam.

- Opowiadać dalej czy już cię mdli od tego, co mówię?

- Mdli, ale jakoś wytrzymam.

- Gdy dowiedziałem się, że ją zamordowano, bardzo mi się to nie spodobało. Tak bardzo, że
zacząłem poważnie się zastanawiać, czy nie należałoby się stąd zmyć.

- Ale nie zmyłeś się i wykonałeś rozkaz - podpowiedziałam.

- Oczywiście. Praca to praca. Poza tym potrzebowałem pieniędzy.

- Ciekawe. - Uśmiechnęłam się, próbując sobie wyobrazić, na co Łukjanow wydaje swoją

background image

forsę. Zawsze uważałam, że, podobnie jak ja, nie ma fantazji. Może po prostu trzyma

pieniądze w kufrze?

- Ale prawdziwe. Miałem karciane długi… No co tak patrzysz? Mam dużo wad.

- Powiedziałabym nawet, że aż nazbyt dużo. No dobra, kłam dalej.

Pokręcił głową.

- Nie wierzysz w to, co mówię?

- Oczywiście, że nie. Ale przecież nie spodziewałeś się niczego innego, więc kontynuuj.

- Wykonałem rozkaz i omal nie wpadłem w ręce twoich przyjaciół, co spodobało mi się

jeszcze mniej.

- Dlatego pojechałeś do Filippowa i go załatwiłeś.

- Byłem pewien, że to powiesz. - Westchnął. - To prawda, pojechałem do Filippowa, żeby się
dowiedzieć, co tu jest grane, ale przede mną był tam twój ukochany i w pokoju zastałem

trupa.

- Czyli Filippowa zabił Tagajew? - zapytałam, a Łukja-now rozłożył ręce. - A możesz mi

wyjaśnić, po kiego licha miałby to robić?

- Pojęcia nie mam.

- Szkoda. Zobacz, co nam wychodzi. Filippow jest niezadowolony z wyboru Dziadka i usuwa
Nikitina, być może chcąc widzieć na jego miejscu Tagajewa. Nikitin ginie, a Tagajew

załatwia własnego dobroczyńcę.

- Zdarza się. - Łukjanow wzruszył ramionami.

- Zdarza - przyznałam. - A czego ty chcesz?

- Dowiedzieć się, co jest grane.

- A czego tu się dowiadywać? Chcieli cię zdradzić, zadzwonili do mnie i do glin, licząc, że
polegniesz w nierównej walce, a ;ak nie, to załatwią cię w areszcie…

- Jak sympatycznie o tym opowiadasz. - Łukjanow się uśmiechnął.

background image

Z nieznanej mi przyczyny to wszystko bardzo mu się podobało. Ja przeciwnie, nie czułam

żadnej przyjemności, głównie dlatego, że nie wierzyłam w to, co mówił. Otrzymane od niego
informacje nie były warte funta kłaków.

- Opowiadam, jak jest - rozzłościłam się. - Zdradzić cię mogli wyłącznie twoi chlebodawcy.

To czego jeszcze nie wiesz?

- Dobra. Chcę się dowiedzieć, kto zabił Swietłanę. Kto konkretnie, rozumiesz?

- Rozumiem. Dowiesz się i co?

- Skręcę mu kark i spróbuję się zmyć.

- Interesuje cię wykonawca czy ten, kto wydał rozkaz?

- Wystarczy mi wykonawca. Możesz spać spokojnie; jeśli rozkaz wydał Dziadek, włos mu z

głowy nie spadnie.

- Przecież mówiłeś, że zabił ją Tagajew?

- W takim razie nie mogę obiecać, że twój kochanek przeżyje. Szczerze mówiąc, zastrzelę go z
przyjemnością.

- Aha, ale nie spiesz się za bardzo i uważaj rra własny tyłek - jeśli to on cię znajdzie, też nie wypuści
cię z rąk.

- Gdy w grę wchodzi kobieta - Łukjanow mrugnął do mnie - cała sprawa staje się zbyt

osobista. Nie wydaje ci się?

- Mnie się coraz więcej wydaje, a coraz mniej wiem. Czyli twierdzisz, że gdy wszedłeś do pokoju w
hotelu, Filippow już nie żył? Muszę cię rozczarować, kelnerka rozmawiała z nim już po wyjściu
Tagajewa.

- Jesteś tego pewna? - Uśmiechnął się znowu. Jego uśmiech zaczynał mi działać na nerwy. -

Jesteś pewna, że kelnerka mówi prawdę?

- Po co miałaby kłamać?

- Żeby chronić Tagajewa oczywiście.

- Nie miała czasu, żeby wymyślić coś takiego.

- Komuś mogły wystarczyć dwie minuty, żeby zadzwonić do niej i uprzedzić: jeśli nie powie tego i

background image

tego, nie dożyje wieczoru. Twój przyjaciel ma ustaloną reputację i jestem pewien, że dziewczyna
powtórzyła słowo w słowo to, co jej kazał.

- Gdybyś podał choć jedną przyczynę, dla której Tagajew miałby zabić Filippowa, i to

własnoręcznie i tak idiotycznie, być może uwierzyłabym w tę historię.

- Tego właśnie trzeba się dowiedzieć.

- A więc przyszedłeś, zobaczyłeś ciało i zostawiłeś mi list - przypomniałam, oglądając sobie
paznokcie.

- Zostawiłem, żebyś na serio zainteresowała się tą sprawą, żeby stała się dla ciebie osobista.

Jesteś zabawna - mówił dalej Łukjanow, a na jego twarzy malowała się mieszanina

zainteresowania i współczucia. Niezbyt pochlebne dla mojej

ambicji, ale w tej chwili nie to mnie martwiło. - Wierzysz w sprawiedliwość. Bo przecież wierzysz,
prawda?

- Nie za bardzo.

- Tylko tak mówisz. Być może niewłaściwie sformułowałem pytanie. Ty chcesz wierzyć.

Ciągle czegoś chcesz: to kochać, to przywracać sprawiedliwość. Nie wiem, czy to kaprys, czy cecha
charakteru, ale dla mnie ważne jest jedno: docierasz do prawdy, a w każdym razie

próbujesz. I wielka miłość do Dziadka oraz twojego przyjaciela nie mają tu mc do rzeczy.

Prawda jest ci droższa. - Zaśmiał się. - Tylko że czasem, gdy prawda wychodzi na jaw… ale nie
mówmy teraz o tym. Przyszedłem tu właśnie z powodu twojej niewiarygodnej głupoty.

Jestem pewien, że mnie nie wydasz i będziesz starannie drążyć tę sprawę, a ja ci w tym

pomogę. Mamy różne cele, ale przez jakiś czas możemy działać razem. Zgadzasz się?

- A pewnie. I co, masz zamiar tu zamieszkać? Pytam dlatego, że może w takim razie ustalimy dyżury?
Chłopaki zjawili się tu po twoją duszę…

- Uwierz mi, są niewiele warci. Zwyczajni degeneraci, którzy potrafią tylko łamać innym kości.

- Idioci czasem mają szczęście, a ja bardzo lubię moje kości.

- Ja swoje też. Nie masz nic przeciwko temu, że wezmę prysznic? - zapytał nagle.

- Nie krępuj się. A ja pójdę spać. Na pewno świetnie orientujesz się w moim mieszkaniu, nie muszę
ci więc wyjaśniać, co gdzie jest.

background image

- Dobranoc, kochanie. - Łukjanow pomachał mi, a ja zaczęłam wchodzić po schodach do

sypialni. - Hej! - zawołał. - Zapomniałem zapytać: a gdzie zwierzę?

- U przyjaciółki.

- Szkoda, miałem nadzieję, że go zobaczę.

- Porządny pies nie powinien oglądać takich typów jak ty.

- Moja droga, nie zapominaj, że to ja dałem ci jamnika i nawet nazwałaś go na moją cześć.

Inni ludzie mają dzieci, a my mamy psa.

- Skoro tak, to zastanowię się nad obciążeniem cię alimentami - powiedziałam z uśmiechem i
Łukjanow wreszcie zniknął w łazience.

Położyłam się, zakazując sobie myśleć o czymkolwiek. Byłam zła na Łukjanowa, na jego

opowieści oraz na siebie. Jednak pewne rzeczy należało sprawdzić, na przykład zeznania

dziewczyny z hotelu…

W sumie Tagajew faktycznie mógł do niej zadzwonić i zmusić, żeby opowiedziała nam swoją wersję.
Tylko że nadal niejasny był powód, dla którego Tagajew miałby zabić Filippowa.

Przecież to kompletny absurd… No tak, ale ta czerwona teczka. Może było w niej coś takiego, że
Timur postanowił zaryzykować? Jakieś informacje usprawiedliwiające takie ryzyko? Ale skąd
Filippow miałby wziąć takie informacje? Głupie pytanie, skądkolwiek. Może specjalnie przywiózł tę
teczkę z Moskwy? A może zdobył informacje tutaj? Od kogo? Jeśli nie od

Dziadka, to może od Nikitina? Albo od Tagajewa? A potem Tagajew postanowił je odzyskać.

Ech, gdybym wiedziała, co było w teczce, byłoby mi znacznie łatwiej zorientować się, co się tu
dzieje… Tagajew twierdzi, że były tam jedynie dokumenty dotyczące budowy, co mogło być prawdą
- przynajmniej czysto teoretycznie. Filippow spotkał się tu z Tagajewem i

Łarionowem, może prowadził negocjacje, a może się targował? A przedmiotem ich targów

mogła być właśnie czerwona teczka…

Łukjanow przyszedł do hotelu, żeby ją zabrać, ale Tagajew go uprzedził. Całkiem

prawdopodobna wersja. I teraz Łukjanow szuka nie zabójców potencjalnej ukochanej, tylko teczki.
Uważa, że mnie i Tagajewa łączy wielkie uczucie, i liczy, że przeze mnie dotrze do Timura. Może
należałoby go oświecić, powiedzieć, jak się rozstaliśmy, żeby się niepotrzebnie nie wysilał?

background image

Timur twierdzi, że Swietłanę zamordowano na rozkaz Dziadka, rzekomo po to, żeby pozbyć

się Łukjanowa. Łukjanow wskazuje na Tagajewa. A ja podejrzewam, że Swietłanę zabił

Łukjanow, chociaż na razie nie wiem jeszcze, dlaczego. Ale się dowiem - pomyślałam

optymistycznie i usłyszałam, jak Łukjanow wszedł do sypialni naprzeciwko, powiedział

„dobranoc” i zamknął drzwi. Jego bezczelność była zdumiewająca… No dobra, jeśli jednak wparują
tu chłopaki z Moskwy, to Łukjanow będzie miał problem, mnie raczej nic nie zrobią, biorąc pod
uwagę szczególny stosunek Dziadka do mnie.

Z tą myślą przekręciłam się na prawy bok i zasnęłam.

Obudziłam się rano, za oknem padał ni to śnieg, ni to deszcz, w pokoju panował półmrok… I nagle
poraziła mnie myśl, że Łukjanow jest tuż obok, w pokoju naprzeciwko. Wystarczy

otworzyć drzwi albo głośniej zawołać… Tyle razy o tym marzyłam: zawołam, drzwi się

otworzą i on wejdzie… A potem usiłowałam o nim zapomnieć. Chyba nawet go

nienawidziłam i rzeczywiście chciałam zabić, ponieważ jest draniem i bydlakiem. Ale tak naprawdę
chciałam czegoś innego, tego, czego chcą wszystkie baby: żeby przyszedł, uronił

łzę, padł na kolana… Wtedy ja go obejmę, wszystko mu wybaczę i zrobię coś heroicznego.

Albo głupiego. Na

przykład ucieknę z nim na Spitsbergen - choć nawet nie wiem, gdzie to jest.

A teraz on zjawia się tu bezczelnie, szczerzy zęby i opowiada o dziewczynie, którą jakoby kochał i
którą teraz chce pomścić. A ja co? A ja nic. Ja sobie łamię głowę, co było w

czerwonej teczce.

Z tą myślą wstałam i poszłam na dół. Zrozumiałam, że już nie zasnę, wypiłam szklankę

ciepłego mleka, bardzo żałując, że nie ma tutaj Saszki. Bez niego moje życie jest kompletnie
pozbawione sensu.

Przygnębiona włączyłam telewizor, zawsze to jakieś wrażenie czyjejś obecności,

zastanowiłam się i nalałam sobie martini do szklanki, a potem pijąc małymi łyczkami,

gapiłam się w okno, gdzie jak zwykle nie było nic ciekawego.

- Nie wierzę własnym oczom - powiedział Łukjanow, zjawiając się w kuchni w Dziadkowym

background image

szlafroku. Ilu facetów łaziło już w nim po moim mieszkaniu… Dziadek, Tagajew, z pięciu przelotnych
chłopaków, a teraz Łukjanow. - Przecież nigdy nie lubiłaś wcześnie wstawać?

- Nadal nie znoszę. Ale twoje nagłe przybycie pozbawiło mnie spokoju oraz snu.

- I o tym właśnie rozmyślasz?

- Teraz rozmyślam o tym, że należałoby kupić nowy szlafrok, bo ten, który masz na sobie, budzi masę
wspomnień, a zwykle od poniedziałku zaczynam nowe życie. Czemu się zerwałeś

skoro świt?

- Cóż, powinienem cię przecież pilnować. - Uśmiechnął się promiennie, zerknął na moją

szklankę i zapytał: - Chyba mówiłaś, że przestałaś pić?

- Teraz jak się upiję, to już nie urządzam awantur, tylko śpię jak niemowlę.

Podszedł, wziął ode mnie szklankę i pochylił się nade mną.

- Wiesz, na co mam teraz straszną ochotę? - zapytał cicho.

- Domyślam się. - Uśmiechnęłam się krzywo. -I co?

- Masz taki wzrok, że człowieka ogarnia chęć rozmnażania się nawet tutaj.

- Doskonale. - Skinął głową i przystąpił do rzeczy, na początek składając na moich ustach namiętny
pocałunek.

Rzecz jasna oboje nie wierzyliśmy, że rozochoceni zaczniemy dla urozmaicenia mówić sobie
prawdę, i dlatego obeszliśmy się bez paplaniny i skoncentrowaliśmy na zdrowym seksie.

Łukjanow był zadowolony, a o mnie nawet szkoda gadać, chociaż chwilami nie wiedzieć

czemu miałam ochotę go udusić. To pragnienie nasiliło się, gdy zapytał:

- Skąd masz te siniaki? Chłopaki z dżipa nieładnie się zachowali?

- Przeciwnie. Co prawda miałam do czynienia wyłącznie z jednym z nich.

- To kto cię tak upiększył?

- Po pijaku obijałam się o futryny.

- Nadal więc pijesz?

- Czasem pozwalam sobie dla równowagi. No, co za granda, zamiast zachwycać się moim

background image

pięknym ciałem, ty gapisz się na siniaki.

- Bardzo mnie zainteresowały.

- Zwyrodnialec.

- No przecież to nie Dziadek tak cię pobił? - nie ustępował Łukjanow. - A może jednak

Dziadek? Albo Tagajew?

- Może Dziadek, a może Tagajew, co cię to obchodzi? Jak mówię, że poobijałam się po

pijaku, to się odczep. Bo cię wyrzucę z łóżka.

- Nie dam się. - Uśmiechnął się. - Podoba mi się tutaj. Wiesz, co sobie pomyślałem?

- Nie. Ale jestem pewna, że jakieś draństwo.

- Nie zgadłaś. Pomyślałem, że po raz pierwszy nigdzie się nie spieszę. Mogę leżeć obok

ciebie w nieskończoność, gadać o bzdurach…

- W nieskończoność się nie da. - Pokręciłam głową. -Zwłaszcza jeśli chcesz znaleźć mordercę
Swietłany.

- W ogóle nie jesteś zazdrosna? To szkoła Dziadka?

- Po prostu uważam, że nie mogę mieć takiego skarbu jak ty na wyłączność.

Łukjanow zaśmiał się i nawet nie skrytykował mojego żartu. Widocznie miał dobry humor.

Tę zajmującą rozmowę przerwał nam dzwonek do drzwi. Popatrzyliśmy na siebie, potem na

zegarek.

- Kto to może być? - spytał Łukjanow.

- Pojęcia nie mam… Pójdę zobaczyć, a ty lepiej tu zostań. I na wszelki wypadek włóż spodnie.

- Dzięki za cenną radę, w życiu bym na to nie wpadł.

Narzuciłam szlafrok i zeszłam z sypialni na dół. Wyjrzałam przez wizjer i zobaczyłam

Wieszniakowa, który robił miny. Otworzyłam drzwi i zaprosiłam go tonem skazańca:

- Wejdź.

- Cześć - burknął i podszedł do kuchni, po drodze zmieniając buty na kapcie. - Znowu palisz?

background image

- zapytał, siadając w moim ulubionym fotelu.

- Miałam gości. Co tak wytrzeszczasz oczy? To się zdarza. I właśnie wczoraj się zdarzyło.

- Aha - powiedział, ale nadal zerkał na mnie podejrzliwie.

- No i co się tak gapisz? - rozzłościłam się. Myślałby kto, jaki detektyw, wyczuł dym, a przecież
otwierałam okno i wietrzyłam.

- Wyglądasz oszałamiająco, jakbyś przed chwilą skończyła uprawiać seks.

- Oby twoje słowa zamieniły się w złoto… Właśnie o tym marzyłam pięć minut temu. Może mnie
uszczęśliwisz?

- Kiedyś się doczekasz, że dla odmiany powiem „tak”. Zobaczymy, jak się wtedy będziesz wykręcać.

- jeszcze czego, będę przeszczęśliwa.

- Nie spodziewaj się Bóg wie czego, nawet żonie z trudem dogadzam. A wszystko przez tę

przeklętą robotę.

- Skoro tyle gadasz i skoro przyleciałeś tu skoro świt, to wnioskuję, że masz jakieś parszywe nowiny.

- A skąd ci wezmę dobre? Znaleźli tego faceta.

- Strieicowa? - spytałam czujnie.

- Tak - przytaknął Artiom.

- Żywego?

- Niestety nie. - Rozłożył ręce z nieszczęśliwą miną. -Znaleziono go w opuszczonym domu na
Timiriaziewa. Chcesz popatrzeć?

- A po co? - zdumiałam się.

- No, może coś ci przyjdzie do głowy… Chodź, pojedziemy.

Nie miałam najmniejszej ochoty niczego oglądać, trupy mi już obrzydły, ale chciałam jak najszybciej
pozbyć się Wieszniakowa, dlatego skinęłam głową, zaparzyłam mu kawę, a sama poszłam na górę.

Łukjanow siedział w fotelu, obojętny i nawet rozluźniony.

- Wieszniakow? - spytał szeptem.

- Tak jest. Jadę, pojawił się nieboszczyk, chcę rzucić okiem.

background image

- Tak? Co za nieboszczyk?

- Kierowca Filippowa. Pewnie go znałeś?

- Skąd?

- Ho, ho. No więc skoro zdołałeś wejść do mojego mieszkania, to znaczy, że zdołasz również wyjść.
Nie wiem, kiedy wrócę.

Wstał, pocałował mnie w czoło i powiedział poważnie:

- Bądź ostrożna.

- A gdzie Saszka? - krzyknął Wieszniakow, gdy schodziłam po schodach.

- U Ritki. Wczoraj u niej byłam i Saszka postanowił tam zostać jakiś czas - wyjaśniłam, a
Wieszniakow popatrzył na mnie z jeszcze większym zdumieniem. - Mój pies jest w gościach u mojej
przyjaciółki - nie wytrzymałam. - I to zupełnie nic nie znaczy. Jedźmy.

Wieszniakow przyszedł na piechotę, więc pojechaliśmy moim samochodem.

- Rozmawiałaś z Dziadkiem? - spytał Artiom po chwili milczenia.

- Przecież wiesz, że to nie ma żadnego sensu.

- Czyli dalej żadnych cennych myśli?

- Jak również domysłów i pomysłów - dodałam.

Podjechaliśmy do szarego budynku kostnicy. Pomyślałam, że wygląda złowieszczo, choć

niby z pozoru nie wyróżniał się niczym szczególnym, z wyjątkiem skromnej tabliczki obok
skrzypiących drzwi wejściowych.

Długim korytarzem przeszliśmy do pokoju, przed którym przy przedpotopowym biurku

siedziała dorodna starsza kobieta i piła herbatę. Drzwi do pokoju były otwarte na

oścież, ale to zupełnie nie psuło jej apetytu. Jeszcze jedna zagadka ludzkiej duszy.

Przywitaliśmy się i od razu weszliśmy. Wieszniakow odchylił prześcieradło, pod którym leżał

nieboszczyk, a ja się skrzywiłam.

- Rany boskie - wyjęczałam i czym prędzej się odwróciłam.

- No i co powiesz? - spytał Wieszniakow.

background image

- Koniecznie musiałeś mnie tu ściągać? Uwierzyłabym ci na słowo, że gość zdrowo oberwał.

Wnioskując z jego parszywego wyglądu, domyślam się, że najpierw z nim porozmawiali. I

jestem pewna, że koleś wszystko im - czy jemu

- powiedział. Ja na jego miejscu niczego bym nie ukrywała, jeszcze bym dorzuciła coś od siebie.

Wieszniakow przykrył twarz mężczyzny prześcieradłem i mogłam już normalnie oddychać.

- Nie przywiozłem cię tu ot, tak sobie. - Przybrał oficjalny ton. - Tylko w konkretnym celu.

Widzisz teraz, co się dzieje? Jeśli więc masz jakieś informacje… Jednym słowem, cała ta sprawa
wygląda bardzo poważnie.

- Nie mam żadnych informacji. - Pokręciłam głową.

- A gości już miałam. Jeden kretyn czekał na mnie w samochodzie.

- Czego chciał?

- Szukał Łukjanowa. - Wzruszyłam ramionami. - Ktoś mu szepnął, że Łukjanow może się u

mnie zjawić.

- A ty co?

- Nic. Przecież wiesz, że Łukjanow do mnie nie zajrzy. Artiom chciał coś powiedzieć, ale rozmyślił
się i tylko

rzucał mi podejrzliwe spojrzenia.

- Chodźmy stąd - poprosiłam.

Wyszliśmy z kostnicy i wsiedliśmy do samochodu.

- I co powiesz? - spytał Artiom.

- Ktoś, podobnie jak my, potrzebuje informacji.

- Kto?

- Nie wiem. Dziadek, Tagajew albo Łukjanow. Teraz wszyscy są przeciwko wszystkim.

- Co mógł wiedzieć kierowca Filippowa? A przecież najwyraźniej go torturowano. Czyli

jednak coś wiedział. Albo ci, którzy się nim zajęli, wierzyli, że wie. To on odwoził Likę na dworzec
i być może ją zabił. Ona coś wiedziała i Strielcow pewnie też.

background image

- Szalenie sensowne wyjaśnienie, nie ma co. Ciągle to samo pytanie: czego chcieli od

kierowcy? Filippow jeszcze wtedy żył, a to by znaczyło, że ktoś interesował się jego planami.

Kolesie z Moskwy zjawili się później, zatem Striel-cowem zajął się ktoś przed nimi.

- Dlaczego nic mi nie powiedziałaś o tych kolesiach z Moskwy?

- No właśnie ci mówię. Mam numer komórki jednego z nich, obiecałam zadzwonić, gdyby

zjawił się Łukjanow. Numer samochodu również pamiętam, ale to nam się na nic nie przyda, jeśli nie
są idiotami, to samochód już zmienili.

- Szukają Łukjanowa, bo są pewni, że to on ukatrupił Filippowa. Załóżmy, że po zabójstwie Nikitina
Łukjanow zaczął podejrzewać Filippowa, że ten chce go wystawić. Co powinien

zrobić?

- To, co zrobił: pójść i go usunąć.

- A jeśli zaczął od kierowcy?

- Może i zaczął.

- Ta sprawa nagle przestała cię interesować czy masz jakieś przemyślenia, którymi nie chcesz się
dzielić? - zdenerwował się Artiom.

- Nie mam żadnych przemyśleń, wyłącznie same obawy. Cholera, zapomniałam o tym zdjęciu

Strielcowa, zaraz pojadę do telewizji. Wczoraj ten kretyn tak mnie wystraszył, że na śmierć
zapomniałam o zdjęciu.

- Nie wyglądasz na wystraszoną.

- Maskuję się. Artiom, dobrze byłoby sprawdzić zeznania kelnerki. - Westchnęłam, czując wstręt do
samej siebie. - Może Filippow wcale do niej nie dzwonił po wyjściu Tagajewa?

- Sprawdzimy - burknął Artiom i wysiadł z samochodu, ale zanim zamknął drzwi, wsadził

głowę do środka i powiedział: - Olga, nawet jeśli… Nikitina załatwił on i już za to samo grozi mu
dożywocie. A ma jeszcze niejedno na sumieniu.

- O czym ty mówisz? - zdumiałam się.

- O tym samym. Widziałaś, co zrobili z kierowcą? Nie chcę, żebyś skończyła tak samo jak on.

- Zwariowałeś. Ja też nie chcę.

background image

- No to… - Nie dokończył, trzasnął drzwiami i poszedł. Patrzyłam, jak odchodzi, walnęłam pięściami
w kierownicę i potrząsnęłam głową.

Pięć minut później udało mi się uspokoić i pojechałam do telewizji. Przyjęto mnie bardzo serdecznie
i obiecano pokazać zdjęcie w trzech programach.

Do domu wróciłam wcześniej, niż zamierzałam. Weszłam do mieszkania i przespacerowałam

się po parterze, ale nie było żadnych śladów gości, Łukjanowa również nie.

Weszłam na piętro, zajrzałam do sypialni, w której Łukja-now spędził noc. Jak się okazało, leżał na
łóżku, przeglądnąć jakąś książkę. Gdybym nie była absolutnie pewna, że nie może tu być nikogo
oprócz niego, w życiu bym go nie poznała. Miał perukę - kasztanowe włosy

falami spadały mu na ramiona, oczy zmieniły kolor z szarych na brązowe, do tego bródka w szpic i
wąsy; oraz biały sweter, bardzo pasujący do jego nowego image’u. Łukjanow wyglądał

teraz na dwadzieścia pięć lat, na studenta, menedżera solidnej firmy albo gościa z telewizji, tam jest
dużo takich uśmiechniętych z błyskiem w oku.

- Świetnie wyglądasz - powiedziałam słodko.

- Jak myślisz, moglibyśmy zjeść kolację w restauracji?

- Zwariowałeś.

- Masz pustą lodówkę, a ja lubię dobrze zjeść - kpił sobie dalej.

- Naprawdę myślisz, że twoi wrogowie cię nie poznają?

- Skoro nawet ty nie od razu się zorientowałaś…

- Na pewno bardzo zainteresuje ich młody mężczyzna, który tak niespodziewanie zjawił się w moim
otoczeniu.

- Nie złość się, żartowałem. Nie pójdziemy do restauracji. Odwiedzimy dziewczynę z hotelu i trochę
z nią porozmawiamy.

- Jeszcze gorzej. Sama ją odwiedzę.

- Mała. - Łukjanow znów się uśmiechnął. - Nie zapominaj, że to również moja sprawa.

Więc…

- Ależ proszę cię bardzo - zezłościłam się. - Skoro tak bardzo chcesz oberwać, to nie ma sprawy.
Jedźmy.

background image

- Na początek dobrze byłoby się dowiedzieć, czy dziewczyna jest teraz w domu, czy w pracy.

Zeszłam na dół i zadzwoniłam do hotelu. Irina miała dziś wolne, jej adres domowy dostałam od
Wołodii bez problemu.

- Naprawdę pojedziesz ze mną? - Odwróciłam się do Łukjanowa, który właśnie pojawił się na dole.

- Nie, żartowałem. Zaczekam na ciebie tutaj.

Wsiadłam do samochodu i pojechałam do Iriny, mieszkała zaledwie kilka ulic od mojego

domu. Pogoda była okropna i miałam nadzieję, że dzień wolny spędza w domu, nie łazi po

ulicach.

Drzwi otworzyła mi starsza kobieta z zaniepokojoną miną.

- Kim pani jest? - spytała wystraszona. Pokazałam jej legitymację i czym prędzej wepchnęłam się do
środka, obawiając się, że zamknie mi drzwi przed nosem. - A… o co chodzi?

- Chciałabym porozmawiać z Iriną. Czy jest w domu? -Nie.

W tym momencie w głębi mieszkania coś spadło z hukiem, kobieta wzdrygnęła się i

niespodziewanie zaczerwieniła.

- Boże - jęknęła żałośnie.

W przedpokoju zjawiła się Inna. Oczy miała zapłakane, na rękach trzymała dziewczynkę,

chyba trzyletnią. Irina przyciskała głowę dziecka do swojej piersi, drżąc na całym ciele jak w
gorączce.

- Taak - wymruczałam, podchodząc do niej.

- To pani? - wykrztusiła bardzo wystraszona. - Pani? A ja myślałam…

- Grozili pani?

Moje pytanie przeraziło ją jeszcze bardziej.

- Kto? Dlaczego? Wcale nie.

- To pani dziecko? - Weszłam za Iriną do małego pokoju, najwyraźniej dziecinnego. - Robi mu pani
krzywdę.

Irina tak mocno ściskała dziewczynkę, że ta zaczęła płakać. Posadziła dziecko w fotelu i patrząc na
mnie, powiedziała:

background image

- To moja córka, Nastia. Bardzo ją kocham.

- Nic dziwnego. Śliczna dziewczynka - zauważyłam, siadając w sąsiednim fotelu. - Sama ją pani
wychowuje?

- Tak… jej ojciec… nigdy nie mieszkaliśmy razem… ale uznał ją za swoją córkę.

- Miała pani gości? - zmieniłam temat.

- Co? Nie. Dlaczego pani pyta?

- Czyli ktoś do pani dzwonił?

- Nie rozumiem, o czym pani mówi.

- Jest pani wystraszona, boi się pani o córkę, więc musi być jakiś powód. Dzwonili czy nie?

- Nie. - Pokręciła głową.

- Skoro tak pani mówi… Chciałabym z panią porozmawiać. Nie przypomniała sobie pani

niczego nowego na temat tego mężczyzny na korytarzu?

- Przecież już mówiłam… widziałam go od tyłu i tylko przez kilka sekund. Pamiętam dżinsy i nic
więcej. Przepraszam, muszę nakarmić dziecko.

- A może nie było żadnego faceta? - zapytałam łagodnie. Irina drgnęła jak od uderzenia.

- Jak to? Był… widziałam go… ja… Myśli pani, że sobie to wymyśliłam?

Wtedy rozległ się dzwonek do drzwi; Irina zbladła i popatrzyła na mnie z taką miną, jakbym była
przybyszem z tamtego świata.

Trzasnęły drzwi wejściowe, weszły dwie osoby, raczej mężczyźni, bo słychać było ciężkie kroki.
Matka Iriny wyjaśniała im coś pospiesznie, a ja po raz kolejny pożałowałam, że nie mam przy sobie
nawet gazu. No, teraz nie ma sensu żałować… Siedziałam rozluźniona w

fotelu, czekając, co będzie dalej.

Drzwi do pokoju otworzyły się na oścież i szczerze mówiąc, lekko się stropiłam na widok Tagajewa.
Kogo jak kogo, ale jego nie spodziewałam się tu zobaczyć, chociaż… Za nim

wszedł szczerbaty mężczyzna, na oko trzydziestoletni, którego nieraz widziałam w

towarzystwie Timura. Pewnie zaufany człowiek.

- W porządku - zameldował szczerbaty, zwracając się do Iriny, i jego usta rozciągnęły się w
uśmiechu.

background image

I wtedy obaj zauważyli mnie. Tagajew uśmiechnął się krzywo, a facetowi uśmiech spełzł z twarzy.

- To… - zaczęła Irina, patrząc to na mnie, to na szczerbatego. - To Olga Siergiejewna z milicji… A to
jest… mój przyjaciel.

Tymczasem szczerbaty wziął dziewczynkę na ręce, a ona od razu objęła go za szyję, śmiejąc się
radośnie. Jasna sprawa: szczerbaty to ojciec dziewczynki i najwyraźniej był tu częstym gościem.

background image

Irina zerkała na Tagajewa, nerwowo gryząc wargi.

- Jakie wiatry cię tu przywiały? - odezwał się do mnie ostro Tagajew.

- Wyjaśniam okoliczności zgonu pana Filippowa. - Rozłożyłam ręce.

- Oczywiście myślisz, że Irina mnie broni i wymyśliła tamten telefon?

- Brzmi prawdopodobnie, nie sądzisz? - spytałam wesoło.

- Owszem. - Tagajew skinął głową. - Komuś bardzo zależy, żeby Ira zmieniła zeznania. Żeby nie było
już żadnych telefonów i żadnych facetów…

Gwizdnęłam cicho.

- Kto w naszym mieście byłby na tyle bezczelny, żeby zadzierać z samym TT?

- Twoi kumple, oczywiście - odparł Tagajew. Patrzył na mnie ze złością, ale się hamował.

- Bardzo chciałabym porozmawiać z Iriną sam na sam

- oznajmiłam spokojnie.

Mężczyźni spojrzeli na siebie, a Ira się wystraszyła. Złapała szczerbatego za rękę i przywarła do jego
łokcia, teraz oboje patrzyli na Tagajewa.

- Dobrze - zgodził się Timur i skinął szczerbatemu głową.

Facet wyszedł z pokoju, trzymając dziecko na rękach, Tagajew udał się za nim i zamknął

drzwi. Inna opadła na fotel i rozpłakała się, po dziecięcemu rozmazując łzy po twarzy.

- Więc był ten telefon czy nie? - zaczęłam spokojnie. Dziewczyna nie odpowiedziała. - To ojciec
dziewczynki?

- spytałam po chwili milczenia.

- Co? Tak, ojciec. Jest żonaty… Poznaliśmy się, gdy pracowałam w „Piramidzie”. Często go widuję
z Timurem Wia-czesławowiczem… dlatego od razu poznałam Tagajewa, gdy

przyszedł do hotelu.

- I wymyśliła pani tego mężczyznę na korytarzu? A może ktoś podsunął pani ten pomysł?

- Niczego nie wymyśliłam! - Podrzuciła głowę, teraz w jej oczach, nadal zapłakanych, płonął

gniew. - Powiedziałam prawdę! Nie miałabym czasu, żeby coś takiego wymyślić. A Timur

background image

nawet mnie nie poznał, co mu tam jakieś kelnerki… Powiedziałam prawdę i pani, i tym z milicji. A
oni zaczęli się czepiać: to gdzie się podział facet z korytarza, skoro drzwi były zamknięte? A jak się
dowiedzieli o Goszy, no, że pracuje u Timura, to już w ogóle nie dali mi spokoju. No to zwróciłam
się do Goszy… On mnie uspokaja, ale i tak się boję. Co mam teraz zrobić?

- Nie bać się. A najważniejsze, powiedzieć prawdę. Bardzo zależy mi na prawdzie…

Rzeczywiście widziała pani tego faceta na korytarzu?

- Tak. - Skinęła głową, oblizując wyschnięte wargi. - Nie będę przysięgać na życie dziecka, bo to
grzech, ale widziałam. Może mam przywidzenia, ale widziałam. I tamten gość naprawdę dzwonił po
wyjściu Timura. Gosza mówi, że powinnam ukryć się gdzieś razem z dzieckiem.

Wyjedziemy razem, przy ojcu moja córeczka będzie bezpieczna.

Wstałam ciężko i poszłam do drzwi. Mężczyźni siedzieli w kuchni, słyszałam dźwięczny

głosik Nastii i bas szczerbatego:

- Zobacz, co ci tata przyniósł…

Tagajew zauważył mnie, gdy przechodziłam obok kuchni, Irina otworzyła drzwi wejściowe i wyszedł
za mną.

- Pomyślałaś, że ukryję dziewczynę, żeby nie mogła zmienić zeznań? - rzucił drwiąco, ale jego oczy
patrzyły poważnie.

Wzruszyłam ramionami.

- Nie wykluczam takiej możliwości. Nie zapytasz, co mi powiedziała Irina?

- Prawdę, cóż by innego? O nic jej nie prosiłem, ani tym bardziej jej nie straszyłem. Kiedy
wychodziłem od Filip-powa, to jeszcze żył. Nie wiem, czy ktoś był na korytarzu, czy nie, i nie wiem
nic o telefonie, przy mnie Filippow nie dzwonił.

Wyszliśmy z bloku, zobaczyłam hummera Timura i trzech młodych chłopaków przy

samochodzie. Być może na pierwszy rzut oka wyglądali na przeciętnych chuliganów,

kręcących się po ulicach, ale nie radziłabym nikomu ich nie doceniać. To, jak niedbale

obserwowali otoczenie, gotowi w każdej chwili zareagować, świadczyło wyraźnie: przeszli dobrą
szkołę

i mieli dużą praktykę. Hm, wyglądało na to, że Tagajew szykuje się do wojny. Gdybym

jeszcze wiedziała, z kim…

background image

- Co tam u Wieszniakowa? - spytał nagle Timur.

- W porządku. Przekazać mu pozdrowienia?

- Przekaż. Zwykle pracujecie razem, to się dziwię… Tym razem nie łazicie we dwójkę, czy masz
przed nim jakieś tajemnice?

- Skąd ta myśl? - zdumiałam się. Tagajew uśmiechnął się.

- Rozumiem, że bardzo chciałabyś wsadzić mnie do więzienia, ale to nie ja zabiłem.

Filippowa. Powiedz sama, po co miałbym to robić?

- Możesz być pewny, że to wyjaśnię, a co do więzienia - nie masz racji. Nie mam zwyczaju mścić
się, myślałam, że o tym wiesz. To na razie.

Poszłam do swojego samochodu, ale Tagajew złapał mnie za rękę. Patrzył na swoje buty,

zbierając siły, i w końcu wykrztusił:

- Bardzo żałuję, że…

- Chodzi o to, że zerżnąłeś mnie w mojej kuchni? Daj spokój. Spłynęło po mnie jak po

kaczce.

- Należałoby strzelić cię w twarz. - Pokręcił głową.

- Strzel. Tylko potem nie żałuj.

Wyrwałam mu rękę i czym prędzej wsiadłam do samochodu. Odjeżdżając, zobaczyłam

jeszcze, jak Irina z dzieckiem i szczerbatym wyszła z bloku.

Rozmowa z Irą niewiele mi dała. Łukjanow mógł kłamać, Tagajew też. Nieszczęsna kobieta

boi się o córkę i nie powie prawdy, zwłaszcza jeśli Tagajew obiecał jej ochronę. Mimo to skłonna
byłam wierzyć, że mówi prawdę, choć oczywiście mogłam się mylić.

Załóżmy, że Tagajew uważał Nikitna za konkurenta i pozbył się go, załóżmy nawet, że chciał

podłożyć świnię Łukjanowowi i wydać go glinom. Ale po co miałby zabijać Filippowa, skoro ten
był po jego stronie? O matko… - Skrzywiłam się. - Sam diabeł by się w tym nie rozeznał.

Jak zawsze, gdy nic nie przychodziło mi do głowy i byłam w parszywym nastroju,

zapragnęłam spotkać się z Lalinem. On zawsze ma mnóstwo świeżych pomysłów. Dlatego

background image

pojechałam do swojego przyjaciela, po drodze wstępując do sklepu po zakupy - pamiętałam skargi
Łukjanowa na pustą lodówkę.

Olega w gabinecie nie było, a sekretarka albo naprawdę nie wiedziała, gdzie jest, albo dostała ścisłe
wskazówki, co ma mi powiedzieć. Zadzwoniłam do Lalina na komórkę.

- Cześć, Mała. Przypomniałaś sobie o sierocie?

- Nie zapomniałam o tobie nawet na chwilę. Jesteś moim idolem, a ja potrzebuję opiekuna.

Bardzo jesteś zajęty czy ukrywasz się przede mną?

- Akurat by mi się udało. - Zaśmiał się. - Przyjedź do tego baru, w którym ostatnio piliśmy piwo. Sam
miałem do ciebie zadzwonić, ale mnie uprzedziłaś.

Do baru jechałam długo, co chwila zerkając w lusterko. Nic nie wzbudziło mojej czujności, choć nie
wierzyłam, że mordziasty mnie nie pilnuje. Najwidoczniej chłopaki zmienili

samochód i weź teraz zgadnij, kto siedzi mi na ogonie.

Lalin był już w barze, pił piwo z kufla i patrzył w okno. Gdy usiadłam naprzeciwko Olega, barman
zainteresował się mną i podszedł do stolika. Ja też dostałam piwo i szeroko

uśmiechnęłam się do mojego przyjaciela.

- Co powiesz? - zagaiłam słodkim głosem.

- Nic dobrego.

- Wszelkie informacje od ciebie przyjmę z wdzięcznością.

- Jakoś nieszczególnie wyglądasz - zauważył Lalin, przyglądając mi się.

- Życie jest nieszczególne, no to tak wyglądam.

- A co tam w twoim życiu?

- Same trupy i znikąd jasnego promyczka. Znaleźli kierowcę Filippowa, najwyraźniej ktoś
porozmawiał z nim przed śmiercią. Okazuje się, że to banalne śledztwo wcale nie jest takie banalne.
A już dla mnie na pewno jest za trudne.

- Gorzej bywało, a jednak sobie radziłaś - pocieszył mnie. - Spotkałem się tu z pewnym

człowiekiem, porozmawialiśmy sobie i on podsunął mi pewną ciekawą myśl. - Lalin bez

pośpiechu dopił piwo, wystawiając na próbę moją cierpliwość.

- Nie dręcz mnie - poprosiłam.

background image

- Może po prostu zbieram siły? - rzucił drwiąco, ale od razu spoważniał. - Panuje opinia, że tak
naprawdę Dziadek wcale nie darzył sympatią swojego faworyta.

- Nikitina? - Ściągnęłam brwi.

- Właśnie. Że niby Nikitin miał coś na Dziadka i ten musiał się z nim liczyć i dlatego mu pomagał. A
wiesz, jak nasz staruszek traktuje tych, którzy próbują trzymać go za jaja. W

efekcie Nikitin nie dożył wyborów. Panuje przekonanie, że Dziadka aktywnie popierał pan Filippow,
on również nie lubił Nikitna, tylko z innego powodu. Ten dobrze poinformowany człowiek
powiedział mi też, że Łukjanow budził w panu Filippowie poważne niezadowolenie, sięgające
zamierzchłej przeszłości, i Filippow z przyjemnością pozbył

by się go, jednak przyjaciele byli temu przeciwni, słusznie uważając, że bez takiego chłopaka jak
Łukjanow to jak bez ręki - w końcu to bojownik sprawdzony i pewny. A jednak

Filippowowi udało się ich przekonać. No teraz zobacz, co nam się tu wyłania.

- Tak… - powiedziałam, w myślach obrzucając Dziadka inwektywami. - Dziadek chciał się pozbyć
stronnika i wtedy zjawił się Łukjanow, jak już bywało nieraz, gdy nasz szef uznał, że nadszedł czas
drastycznych środków. Jednak ktoś inny postanowił pozbyć się Łukjanowa i

wydać go w dniu zamachu na Nikitina.

- Dobra wersja. - Lalin skinął głową.

- Dobra - potaknęłam. - Czyli Nikitin miał jakieś materiały kompromitujące? Wówczas

stawałoby się jasne, czemu Łukjanow podrywał Swietłanę. Miał nadzieję, że dowie się, gdzie szukać
tych materiałów.

- I dlatego stracił tyle czasu! Dziewczyna musiała rozwiązać język kochankowi, Łukjanow musiał
zdobyć papiery, czy co to było, a dopiero potem ze spokojnym sumieniem sprzątnąć Nikitina.

-Jednak wnioskując z chaosu i zamętu, który nadal panuje wokół nas, myślę, że Dziadek nie dostał
tych materiałów.

- Brawo.

- I gdzie to draństwo teraz jest, jak myślisz?

- Pofantazjujmy - zaproponował Lalin. Fantazjowanie z nim to czysta przyjemność, więc z radością
przystałam na propozycję. - Łukjanow dostaje zadanie i przybywa do naszego

miasta. Oczarowuje dziewczynę, a ona obrabia Nikitina. Dla Łukjanowa takie zadanie to

background image

bułka z masłem, jednak niespodziewanie pojawiają się komplikacje. Ktoś, na razie nie

będziemy myśleć kto, włącza się do

gry i mówi dziewczynie, kim jest jej kochanek i co może z tego wyniknąć.

- Nie pasuje. Jeśli Łukjanowa wysłali pracodawcy, na przykład Filippow, to po co te

wszystkie kombinacje? Swietłana szpiegowała Nikitina na życzenie Filippowa i Łukjanow

mógł się pojawić u niej, nie kryjąc się.

- Może nie ukrywał przed Swietłaną swoich zamiarów i działali jako partnerzy, a potem

nieszczęsna idiotka zaczęła sobie wyobrażać… - W tym momencie Lalin stęk-nął i czym

prędzej odwrócił wzrok, a ja uśmiechnęłam się z wdzięcznością. - Jednym słowem, najpierw go
pokochała, a potem zrozumiała, że nie wyjdzie z tego żywa.

- Jednak nie zwróciła się do swoich przyjaciół, tylko poleciała do Tagajewa.

- Uważała, że skoro Łukjanowa przysłali jej przyjaciele, to dość głupio spodziewać się od nich
pomocy.

- Pokazała zdjęcie Łukjanowa Tagajewowi.

- Chciała się czegoś o nim dowiedzieć, ale nie to jest teraz najważniejsze. Dziewczyna zostaje
zamordowana i jestem pewien, że zabił ją nie Łukjanow, tylko właśnie ów ktoś.

- A może jednak Łukjanow? Na przykład z powodu tych materiałów kompromitujących?

- Wątpię. - Lalin szarpnął rudy wąs. - Zwłaszcza jeśli to on miał zabić Nikitina. Łukjanow to
ostrożny facet. Na pewno wiedział, gdzie szukać materiałów, bo inaczej nie usuwałby

Nikitina. Dziadek musiał mieć pewność, że materiały nigdy nie wypłyną.

- A więc w chwili zabójstwa Nikitina te dokumenty były już u Dziadka?

- Albo u jego moskiewskich przyjaciół, którzy nie mieliby nic przeciwko temu, żeby mieć na Dziadka
jakiegoś haka.

- Zatem były u Filippowa?

- Bardzo możliwe.

- A Łukjanow zrozumiał, że chcą go wydać, pojechał do Filippowa z zamiarem policzenia się z nim
oraz zabrania materiałów kompromitujących.

background image

- Mając w rękach dobre karty, można się targować - potwierdził Lalin.

- Ale u Filippowa już był Tagajew i wyszedł z czerwoną teczką. Puszczając wodze fantazji, można by
powiedzieć, że to właśnie w niej były te kompromitujące papiery. - Lalin pokiwał

głową. - Dlaczego Filippow oddał teczkę Tagajewo-wi? - ciągnęłam. - Myślisz, że przyjaciele
Dziadka stawiają na Tagajewa i teraz on ma poważne argumenty? Czyli na miejsce Nikitina Dziadek
dostanie Tagajewa?

- Brzmi wiarygodnie. - Lalin uśmiechnął się.

- Ale można wyobrazić sobie również coś innego. Łukjanow dowiedział się, że dziewczyna

zginęła, zaczął podejrzewać, że coś tu śmierdzi, a wtedy…

- Wtedy głupotą byłoby wypuszczanie materiałów z rąk.

- A może Łukjanow podsunął im lipę, a najciekawsze kawałki zostawił sobie? I teraz wszyscy są
zajęci szukaniem, a on siedzi tutaj i czeka na odpowiedni moment, w którym będzie można zacząć się
targować.

- A siedzi? - zapytał Lalin, ale mnie nawet brew nie drgnęła.

- W każdym razie chłopcy z Moskwy są o tym przekonani. Taak, ciekawe nam wyszły

fantazje…

- Cały problem w tym, co było wcześniej: przekazanie materiałów kompromitujących czy

śmierć Swietłany? Jeśli najpierw zginęła dziewczyna, to dokumenty są u Łuk-janowa.

- Skoro nie mieli dokumentów, to zabijając ją, poważnie ryzykowali.

- Wcale nie, jeśli Łukjanow oznajmił, że wie, gdzie są dokumenty. Twój pomysł, że chce

wytargować sobie życie, bardzo mi się spodobał - zauważył Lalin, patrząc na mnie

wyczekująco. Czasem mam wrażenie, że Oleg czyta w mojej duszy jak w otwartej księdze i

zwykle nie mam nic przeciwko temu, ale teraz było to nieprzyjemne.

Oczywiście jedynie fantazjowaliśmy, ale dzięki temu sporo rzeczy stawało się jasne. Na

przykład to, że początkowo Dziadek pobłogosławił moje zainteresowanie śmiercią Swietłany, potem
nagle przestał się tym zajmować, a teraz w ogóle nie daje znaku życia. Jeśli to

Łukjanow ma materiały kompromitujące, Dziadek liczy, że znajdę sposób, by je zdobyć.

background image

Rozejrzę się, zrozumiem, co i jak, i dokonam właściwego wyboru. A Łukjanow zjawił się u mnie nie
ot, tak sobie, tylko dlatego, że liczy na to samo co Dziadek, tylko na odwrót. A Tagajew po prostu
wykorzystuje zaistniałą sytuację… Tylu „dobrych ludzi” na moją biedną głowę! Tak właściwie
Tagajew mógł zabić Filippowa dla tych dokumentów, jeśli myślał, że są prawdziwe - materiały
kompromitujące Dziadka są tego warte. Ale podobnie jak Lalin

byłam skłonna myśleć, że dokumenty ma Łukjanow i właśnie dlatego nie wyjeżdża z miasta.

- Lalin, masz broń? - spytałam nagle.

- Mam. Ale tobie broń nie jest do niczego potrzebna, jeszcze z głupoty kogoś zastrzelisz. Nie, moja
droga, twoja broń to otwarty umysł.

- I dziewczęcy wdzięk - przytaknęłam, wstając.

- Moskiewscy chłopcy zaleźli ci za skórę? - zapytał.

- Nie, raz mnie tylko postraszyli.

- Jeśli chcesz, moi chłopcy zaczną cię pilnować.

- Wielkie dzięki, nie potrzebuję niańki.

- No, no… Olga! - zawołał, gdy już miałam wychodzić. -No?

- A tak… nic. Dokąd teraz jedziesz?

- Do domu.

- Pozdrów Saszkę.

- Dzięki.

Odjechałam dwie ulice od baru i zobaczyłam nissana. Rejestracja miejscowa, ale i tak

było.jasne: przyjechali po mnie. Zajechali mi drogę tak, że musiałam się zatrzymać. Po raz kolejny
przypomniałam sobie ze smutkiem o gazie, ale czym prędzej pocieszyłam się myślą, że raczej nie
zrobią mi nic złego w centrum miasta w samym środku dnia.

A potem nagle zjawiło się żiguli z napisem „Milicja”, gwałtownie zahamowało przed dżipem, z
żiguli wyskoczyli dzielni chłopcy w mundurach i otoczyli nissana, z którego wyłoniło się trio
mordziastych typów. Jednego z nich dobrze znałam, numer jego komórki do tej pory

nosiłam na sercu.

Mężczyźni zaczęli wymachiwać rękami, dyskutując burzliwie, na mnie nikt nie zwracał

background image

uwagi. Gdy przyglądałam się tej scenie, podjechało jeszcze jedno żiguli; wysiadł z niego
Wieszniakow, podszedł do mnie i otworzył drzwi mojego samochodu.

- Myślę, że na jakiś czas zostawią cię w spokoju - oznajmił. - Nie zatrzymamy ich na długo, ale kilka
godzin na pryczy dobrze im zrobi.

- Wieszniakow. - Uśmiechnęłam się. - Kocham cię.

- A ja ciebie nie bardzo. Po prostu chcę przypomnieć tym zuchom, kto tu rządzi.

- Dzięki i za to. - Posłałam mu całusa i pojechałam do domu.

W moim mieszkaniu panowała cisza, Łukjanowa nie było, o jego niedawnym pobycie

świadczył jedynie wiszący w łazience szlafrok. Nie pierwszy raz Łukjanow zjawiał się w

moim życiu bez zapowiedzi, a potem równie nagle znikał. Zaczęłam robić obiad, przekonana, że
wkrótce da

o sobie znać.

Tak też się stało - pod wieczór zadzwonił na komórkę.

- Mała, chciałbym, żebyś przyjechała w jedno miejsce. Postaraj się nie ściągnąć za sobą ogona i
swoją słynną brykę zostaw w garażu. Czekam na Dworcowej, dom numer trzynaście.

Umiesz gwizdać?

- Jak kos.

- Kiedy wejdziesz na podwórko, zagwiżdż. Łukjanow wyłączył się. Zebrałam się szybko,

potem

wezwałam taksówkę. Dojechałam do rejonu zachodniego

i weszłam do supermarketu. W naszym mieście jest kilka bardzo ciekawych miejsc i sąsiedni zaułek
właśnie do nich należał: można było wyjść z niego na trzy ulice, pod warunkiem że wiedziało się, jak
to zrobić. Ja wiedziałam i nieraz z tego korzystałam.

Otworzyłam drzwi z napisem „wejście służbowe”, trafiłam na długi korytarz, przeszłam przez nikogo
niezauważona, pchnęłam stalowe drzwi i znalazłam się na podwórku, gdzie stała

furgonetka, którą właśnie rozładowywano. Faceci w kombinezonach kręcili się tam i z

powrotem, zupełnie się mną nie interesując. Przeszłam przez podwórko, skręciłam w wąski zaułek,
gdzie przytrzymując się szopy, wdrapałam się na kontener ze śmieciami, z niego na dach szopy i dwie

background image

minuty później byłam już na sąsiednim podwórku, gdzie

niechcący przestraszyłam psa śpiącego przy piaskownicy. Pies już miał zaszczekać, ale

rozmyślił się w ostatniej chwili, za co podziękowałam mu wzrokiem, odwrócił się, a ja

poszłam dalej. Wydostałam się na Nikołskiej, pustej i ciemnej, i zaczęłam biec, ciesząc się, że
rzuciłam palenie i mogę bez przeszkód wykonywać różne ćwiczenia fizyczne.

Dwadzieścia minut później byłam już na Dworcowej, słynnej ze swoich slumsów. Siedem lat temu z
tych starych zrujnowanych domów zaczęto wysiedlać mieszkańców i opuszczone

domostwa od razu upatrzyli sobie bezdomni, na czym ulica bynajmniej nie zyskała.

Domy miały powybijane okna, dachy były gdzieniegdzie pozapadane. Planowano tu budowę

dużego kina, ale potem zmieniono zdanie: za blisko torów, za daleko od centrum miasta.

Teren oddano pod zabudowę, ale bogacze nie spieszyli się z inwestycjami. W efekcie

zbudowano tylko jeden blok jedenastopiętrowy, który zamiast stać się ozdobą okolicy,

wyglądał jak bielmo na oku. Jednym słowem, nieprzyjemne miejsce. Z lewej strony

niekończący się szereg jakichś magazynów, z prawej rudery i droga z wybojami, teraz w

dodatku z błotem po kolana. Latarnie nie świeciły tu nawet w czasach świetności, teraz nie było ich
tym bardziej. Zaklęłam, zła, że ryzykuję tu skręcenie karku, i zastanawiałam się, po co przyjechał tu
Łukjanow. Może nawiązuje kontakty z bezdomnymi, organizując sobie

bezpieczną kryjówkę?

- No i gdzie ten dom numer trzynaście? - mruknęłam, wpatrując się w zardzewiałe tabliczki.

Dziewiąty, jedenasty, a to pewnie trzynasty… Stał nieco z boku, otoczony płotem, teraz zawalonym,
za którym widniało istne wysypisko śmieci. Do budynku przylegały jeszcze dwie budowle, tworząc

podkowę, z boku widać było łuk wejścia, niski i ciemny jak nora. Weszłam - Łukjanow

mówił, żeby zagwizdać na podwórku, nie na ulicy.

Podwórko było wąskie i brudne, ale nie ciemne - docierało tu światło z okna na parterze.

Obok okna były drzwi, obite workowatą tkaniną, jakbyśmy mieli nie dwudziesty pierwszy

wiek, tylko połowę dziewiętnastego.

Pociągnęłam za klamkę, drzwi były zamknięte. Westchnęłam i zagwizdałam „Miłość jak

background image

ptaszę, skrzydła ma dwa”, wypadło całkiem nieźle. Pół minuty później drzwi się otworzyły i już
miałam zapytać o coś głupiego, żeby jakoś wytłumaczyć swoje przybycie młodemu

mężczyźnie z bródką, ale w ostatniej chwili przypomniałam sobie, jak teraz wygląda

Łukjanow.

- Wchodź - zaproponował gościnnie.

Wejście prowadziło prosto do kuchni, gdzie paliło się światło, a okno było zasłonięte szmatą, której
nawet najbuj-niejsza fantazja nie pozwoliłaby nazwać zasłonką. Z prawej strony na wpół rozwalony
piec, z lewej pod oknem stał taboret, a dalej drzwi, prowadzące do pokoju.

Drzwi były otwarte, w pokoju nie paliło się światło, ale słychać było ruch i jakby skowyt.

Obecność tu jakiegoś życia najpierw mnie zdumiała, a potem wzbudziła niepokój.

- No jestem i co dalej? - zapytałam.

- Mam nadzieję, że wykazałaś ostrożność?

- Wzmożoną. Przy okazji, dzięki Wieszniakowowi na jakiś czas zostałam uwolniona od

natrętnej ciekawości moskiewskich kolesi. Co tam masz? Psa? - nie wytrzymałam.

Wiedziałam, że to nie pies, bo po jakie licho Łukjanowowi pies, ale nic innego nie przyszło mi do
głowy. No kto mógłby tam tak skomleć?

- Zaraz zobaczysz. - Łukjanow wszedł do sąsiedniego pokoju i pstryknął włącznikiem.

Moim oczom ukazał się wstrząsający widok. Na kulawym krześle (pod jedną z nóg

zapobiegliwie podłożono cegłę) zasiadał Łarionow, mój nieprzyjaciel i szef ochrony Dziadka.

Chociaż nie, określenie „zasiadał” zupełnie tu nie pasowało. Łarionow wyglądał żałośnie: ręce i
nogi związane, usta zaklejone taśmą, na twarzy krew, lewe ucho wyglądało bardzo

nieciekawie, włosy nad nim posklejane krwią. W oczach miał łzy i udrękę.

Łarionow szlochał, szybko dysząc, i te właśnie dźwięki wzięłam za skowyt. Mimo całej mojej
antypatii do niego obecna sytuacja zupełnie mnie nie ucieszyła.

- Zwariowałeś? - Odwróciłam się do Łukjanowa.

- Po prostu postanowiłem przyspieszyć poszukiwania. - Uśmiechnął się promiennie. - Mam

mało czasu, a chcę się dowiedzieć jak najwięcej i jak najszybciej. To najprostszy sposób: zadajesz
człowiekowi pytania, a on na nie odpowiada - szczerze.

background image

- A co mu się stało z uchem?

- Na razie nic złego, ale jak się będzie zapierał, to mu utnę.

- A niech to szlag - zaklęłam i podeszłam bliżej. Łarionow zawył rozpaczliwie. - Porwałeś go? -
spytałam, odwracając się do Łukjanowa, bo patrzenie na jeńca było wyjątkowo

nieprzyjemne.

- Po co? Sam przyszedł. Wyznaczyłem mu spotkanie, a on przyszedł. Jeśli pamiętasz, jest mi coś
winien. No to przyleciał.

- Ludzie są bezmyślni - skomentowałam i zerwałam taśmę z ust Łarionowa. Krzyknął i

opuścił głowę na pierś,

przestraszyłam się, że stracił przytomność, ale wtedy się odezwał:

- Mała, to wariat! To normalnie sadysta. Powinien się leczyć. Bił mnie i straszył…

- Nic podobnego - zaprotestował Łukjanow. - Przygotowywałem cię tylko do spotkania z

Małą. Chcemy chwilę pogadać, a jeśli zaczniesz ściemniać, to zajmę się tobą na poważnie.

- Mała, ja wiem, że nie zawsze żyliśmy w zgodzie… Powiedz temu psychopacie, żeby mnie nie
dotykał! - poprosił Łarionow.

Ja tylko pokręciłam głową.

Oczywiście pamiętałam niedawne polecenie Dziadka, żeby zostawić Łarionowa w spokoju, i

pomyślałam, że pewnie Dziadek się nie ucieszy, gdy jego szef ochrony wróci do pracy bez ucha, a
potem jeszcze okaże się, że brałam w tym udział. Łukjanow kompletnie zwariował, wzywając mnie
tutaj. Teraz Dziadek się dowie, że latamy razem po mieście jak psy na

wiosnę, już widzę, jak się ucieszy… Ale może Łukjanow wcale nie ma zamiaru wypuszczać stąd
swojego byłego kumpla? Ta myśl spodobała mi się jeszcze mniej.

- Może po prostu spokojnie porozmawiamy? - zaproponowałam, rozumiejąc, że w uszach

Łarionowa brzmi to jak kpina.

Rozejrzałam się za czymś, na czym można by usiąść, ale w pokoju stało tylko jedno krzesło, do
którego był przywiązany Łarionow. Poszłam do kuchni i przyniosłam stamtąd taboret.

Łukjanow oparł się o ścianę, złożył ręce na piersi i patrzył na Łarionowa z nieprzyjemnym
uśmiechem. Nieszczęśnik zaczął się wiercić i pojękiwać.

background image

- Opowiadaj - poprosiłam, choć w głębi duszy byłam pewna, że jego opowieść mi się nie

spodoba.

- Co opowiadać? - spytał żałośnie Łarionow.

- Wszystko - odparłam.

Łukjanow ze słowami: „Kto mnie wystawił?” odkleił się od ściany.

- Nie mam z tym nic wspólnego! - wrzasnął Łarionow piskliwie, po babsku.

Jego zachowanie zaskoczyło mnie. Nie lubiłam go i nie szanowałam, ale był oficerem i

podobno nawet walczył. Dziadek zna się na ludziach. Ciekawe, czym się kierował,

wybierając go na szefa ochrony? Zresztą Łarionow miał swoje zalety: na przykład rozkazy
chlebodawcy wykonywał bez zastanowienia i chociaż cenił swoje życie, to cudze miał za nic.

I pewnie właśnie ta godna podziwu cecha zrobiła z niego faworyta.

- A kto miał? - Potarłam nos. Mówiłam spokojnie i nawet łagodnie, chcąc przydać naszej

rozmowie nieco serdeczności.

- Kto zabił dziewczynę? - warknął Łukjanow.

- Zachowuj się przyzwoicie - oburzyłam się. - Bo sobie pójdę.

Nie wiem, jak przyjął tę groźbę Łukjanow, ale Łarionow się wystraszył.

- Chyba mnie z nim nie zostawisz? - przeraził się.

- Zostawię. Mam dość waszych gierek. Rzygać mi się chce. Jeśli wam się podobają, to sami się
bawcie.

- Myślę, że dziewczynę zamordowano na rozkaz Filippo-wa - wypalił szybko Łarionow.

- Poważnie? - spytał złośliwie Łukjanow. - A czemu tak myślisz?

- Zaraz wszystko wyjaśnię. Dziadek… - Łarionow spojrzał na mnie ze smutkiem, westchnął i
wyjęczał: - Do

diabła… - A potem mówił dalej: - Dziadek wątpił w Nikitina, uważał, że nie jest pewny. I w
Moskwie tę opinię poparli.

- Nikitin to postać nieistotna - powiedziałam, chcąc, aby nasza rozmowa nabrała bardziej poufałego

background image

charakteru. - Bez idei i bez charakteru. Zawsze sądziłam, że spijał słowa z ust Dziadka, dopóki nie
przypomniałam sobie, że pracowali ramię w ramię, zarabiając swoje

miliony. Miał materiały kompromitujące Dziadka?

Łukjanow popatrzył na mnie z podziwem i nawet mrugnął, a Łarionow zadrżał.

- Tak myśleliśmy - powiedział po chwili.

- Twoi pracodawcy również? - zwróciłam się do Łukja-nowa, który skinął głową. - Chcieli dotrzeć
do tych materiałów i podsunęli Nikitinowi Swietłanę. Dziadek o tym wiedział?

- Oczywiście - odparł Łarionow. - Ale nie martwił się tym, zachowywał spokój. Zresztą sama wiesz,
że czasem nie sposób zrozumieć, co zamyśla.

- Opowiedz o Filippowie - poprosiłam.

- O Filippowie? - spytał Łarionow i znów niespokojnie zakręcił się na krześle. - Mała,

jesteśmy w jednej drużynie… i tylko dlatego to mówię… Filippow planował tu wielkie

interesy, a Dziadek nie ze wszystkimi jego planami się zgadzał.

- I dlatego Filippow bardzo chciał zdobyć materiały kompromitujące Dziadka. To on cię tu wysłał? -
zwróciłam się do Łukjanowa, ten w milczeniu potaknął. - Doskonale, idźmy dalej.

Łukjanow oczarowuje Swietłanę, licząc, że przez nią dotrze do dokumentów. A co w tym

czasie robiła służba bezpieczeństwa? Nie wiedziała, co dzieje się pod ich nosem?

- O wszystkim wiedzieliśmy. - Łarionow się skrzywił. - Ale Dziadek zachowywał dziwny,

niezrozumiały spokój, można nawet powiedzieć, beztroskę.

Nie przypuszczam - pomyślałam. - Spokój to możliwe, ale na pewno nie beztroskę. Jego

moskiewscy przyjaciele, szykując zamach na Nikitina, wiedzieli o materiałach

kompromitujących, a to by znaczyło, że po śmierci Nikitina Dziadek całkowicie zależałby od swoich
przyjaciół. Płatne zabójstwo to poważna sprawa, a mając w rękach dokumenty

kompromitujące, nietrudno udowodnić, że Dziadek maczał w tym palce. Bardzo możliwe, że

Tagajew ma rację: w tej sytuacji Dziadek postanowił skorygować nieco cudze plany i dlatego
dziewczyna zginęła. Co prawda Tagajew twierdził, że zamordowanie Swietłany łączyło się z tym, że
Dziadek pragnął pozbyć się konkurenta, ale ja lepiej znam tego starego węża. U niego na pierwszym
miejscu zawsze są myśli, że tak powiem, polityczne.

background image

- O wszystkim świetnie wiedzieliście i co robiliście? - zapytałam, odrywając się od ciężkich myśli.

- Obserwowaliśmy Swietłanę - odparł Łarionow.

- Obserwowaliście czy od czasu do czasu pilnowaliście?

- Śledziliśmy - przyznał w końcu.

- To znaczy, że musicie wiedzieć, kto ją zabił. Łarionow zerknął na Łukjanowa, który stał pod ścianą

z obojętną miną, jakby nasza rozmowa zupełnie go nie interesowała.

- Zauważyliśmy jednego typa, a jak go odprowadziliśmy, okazało się, że to kierowca

Filippowa. I wtedy Dziadek kazał zdjąć obserwację.

- Interesujące - powiedziałam przeciągle.

- Prawda? - Łarionow uśmiechnął się rozbitymi wargami. - I jak twoim zdaniem należało to
rozumieć? Ja nawet

nie próbowałem odgadnąć, co on sobie myśli, po prostu zdjąłem obserwację.

- A po co spotkałeś się z Filippowem? - spytałam. Łukja-now uśmiechnął się, a jego były przyjaciel
się skrzywił. - Tak sobie serdecznie rozmawialiście - przypomniałam z ironią, gdy uznałam, że
milczenie za bardzo się przeciąga.

- Filippow interesował się zamiarami Dziadka - burknął Łarionow.

- W stosunku do Nikitina?

- Przecież powiedziałem, że miał poważne plany w naszym regionie…

- A ty dla niego szpiegowałeś?

- I tak nie mógłbym mu powiedzieć nic szczególnego. Plany Dziadka zna tylko sam Dziadek.

- To ty skontaktowałeś Filippowa z Tagajewem? Łarionow przestał się dziwić i wiercić, teraz patrzył
na

mnie z niezadowoleniem.

- Nie miałem zamiaru psuć sobie stosunków z Tagajewem - odparł po chwili zastanowienia. -

W końcu przecież ty też się z nim spotykasz. Co w tym takiego szczególnego?

- Nie o to pytałam.

background image

- Tak, to ja ich poznałem na prośbę Filippowa.

- Filippow traktował Tagajewa jako następcę Nikitina?

- Czemu nie, gdyby udało im się dogadać…

- A Dziadek o tym nie wiedział? A może nie spieszyłeś się, żeby mu o tym donieść? -

Łarionow odwrócił się, najwyraźniej nie chcąc odpowiadać na to pytanie. Ale dla mnie

odpowiedź i tak była oczywista.

W rzeczywistości Dziadek świetnie wiedział o tych kontaktach - choćby dlatego, że mu o tym
powiedziałam. Ale przecież wtedy zachował się dość zagadkowo: kazał zostawić

Łarionowa w spokoju i nawet złościł się na mnie za nadgorliwość. Nietrudno wywnioskować, że
moje informacje wcale nie otworzyły mu oczu, że o wszystkim wiedział wcześniej i po

prostu prowadził swoją grę, a moja niespodziewana ingerencja wcale mu się nie spodobała.

Pod jednym względem Łarionow miał na pewno rację: plany Dziadka zna wyłącznie Dziadek.

- W naszym gnieździe żmij zawsze najcenniejsza jest informacja - powiedziałam w zadumie, po czym
popatrzyłam znacząco na Łukjanowa. Zapożyczyłam ten chwyt od niego, w swoim

czasie wzbogacił moje życie o różne rzeczy. Łukjanow nie mógł nie zauważyć tego triku i uśmiechnął
się zadowolony. Łarionow zacisnął zęby, ale pewnie przypomniał sobie o uchu, bo zaraz się
rozluźnił. - No to jak? - spytałam.

- O co ci chodzi?

- O informacje. Dziadek kazał ci zdjąć obserwację ze Swietłany i ty to zrobiłeś. Dobrze
zrozumiałam? I nawet się nie domyślasz, kto zabił dziewczynę? A może sam ją załatwiłeś, co? Na
prośbę Filippowa albo Dziadka? A teraz mydlisz nam oczy.

- Myślę, że zabił ją kierowca Filippowa - odrzekł szybko i od razu mu ulżyło. Zrozumiałam, że kości
zostały rzucone: zawsze w czasie takich przesłuchań przełom następuje w chwili, gdy człowiek
zaczyna mówić. Jak już raz zacznie, to potem nic go nie powstrzyma, powie

wszystko, do końca. - Przyjechał na dwa dni przed zabójstwem i zatrzymał się w domu, w

którym mieszkała dziewczyna, no, tym należącym do jej przyjaciółki. W sumie nie było w

tym nic dziwnego, że się tam zatrzymał, ale należało to sprawdzić. Śledził ją i był w jej mieszkaniu.

- Doskonale. Dość bezczelny gość, nie uważasz? Mieszkał w jej domu… I gliniarze go

background image

przeoczyli?

- Miał doklejone wąsy i brodę… zupełnie jak ten tutaj.

- Wskazał Łukjanowa. - Weź i go poznaj… Filippow pewnie najpierw zadzwonił do

dziewczyny, poprosił, żeby przyjęła gościa. Poza tym kierowca wcale nie musiał podać jej swojego
nazwiska.

Brzmi prawdopodobnie - pomyślałam. - Teraz staje się jasne, dlaczego zamordowano Likę.

Swietłana mogła jej powiedzieć o swoim gościu, który przybył po telefonie Filippowa.

Milicję na pewno by to zainteresowało, a gdyby okazało się, że człowiek o takim nazwisku nie
istnieje, zainteresowanie mogłoby wzrosnąć i skupić się na samym Filippowie.

Oczywiście Filippow mógłby zaprzeczać, że dzwonił. A jeśli Swietłana zadzwoniła do

Filippowa albo do Liki? Raczej do Liki… i dlatego Filippowowi tak się nie spodobało, że się tu
zjawiła. Kierowca Filippowa odprowadził ją na dworzec i zatroszczył się o to, żeby

kasjerka go zapamiętała. Potem Lika zginęła, a Strielcow pożył niewiele dłużej.

- A więc kierowca w całym rynsztunku, czyli z wąsami i brodą, wszedł do mieszkania

Swietłany - powiedziałam.

- Jak długo tam był?

- Dziesięć minut.

- Na pewno postarał się wcześniej o klucze. Wyszedł i co?

- I od razu pojechał do Moskwy. Na dworcu w toalecie przebrał się i pozbył zarostu.

- Doskonale. A ty nawet się nie zainteresowałeś? Nie zajrzałeś do mieszkania, żeby

sprawdzić, co tam robił?

- Miałem polecenie zdjąć obserwację.

- Wiesz co, Sasza - odwróciłam się do Łukjanowa - ode-tnij mu jednak to ucho.

- Z przyjemnością - ucieszył się wyraźnie.

- Dobrze, dobrze! - Łarionow podniósł głos. - Chcesz wiedzieć wszystko, proszę bardzo, sama to
sobie wyjaśniaj ze swoim Dziadkiem. Gdy zjawił się tu ten typ i zaczął śledzić Swietłanę, nietrudno
było domyślić się, co się stanie, a ja miałem na tę okoliczność dokładne wskazówki.

background image

- Czyli wszedłeś do mieszkania zaraz po tym, jak kierowca wyszedł, znalazłeś ciało i

zostawiłeś krwawy napis na parkiecie. Po co?

- A po co się głupio pytasz? Po to, żeby skomplikować życie temu… - Skinienie głowy w stronę
Łukjanowa. - Myślę, że Dziadek chciał się pozbyć twojego przyjaciela. Twoimi

rękami, oczywiście. Zwykle działasz szybko, ale tym razem zawiodłaś, Nikitina sprzątnęli, a ten
uciekł.

Jego słowa nie zdziwiły mnie, to było jak najbardziej w stylu mojego mocodawcy. Co prawda bardzo
wątpiłam, żeby chodziło mu tylko o Łukjanowa. A co stało się potem? Przedwczesny zgon
Filippowa. Najprawdopodobniej na to właśnie liczył Dziadek, tworząc tę

skomplikowaną kombinację. Nie mogli się dogadać z Filippowem i teraz Filippow uzyskał

spokój w mogile, na Łukjanowa polują chłopaki z Moskwy, a wszystko wygląda tak, jakby

Dziadek nie miał z tym nic wspólnego. To się nazywa talent…

Chyba Łukjanow myślał o tym samym, bo uśmiech spełzł z jego ust. Cóż, nie jest miło

uświadomić sobie, że zostałeś wystrychnięty na dudka, a przy okazji wykorzystany. Dobrze mówią,
że każdego mądralę można załatwić prostym chwytem, więc nie ma co uważać się za

najmądrzejszego.

- Skurczysyny - syknął Łukjanow, tak jakby on był lepszy.

- Datę prawdopodobnego zamachu na Nikitina podał ci Dziadek? - męczyłam Łarionowa.

Bardzo nie chciał odpowiadać na to pytanie, ale mimo wszystko wykrztusił:

- Tak.

Jak widać, mój chlebodawca był świetnie poinformowany o planach swoich przyjaciół, a w

każdym razie znał datę. Może nawet sam ją zaproponował, że niby ze względu na jakieś

okoliczności proszę wyprawić go na tamten świat dwudziestego szóstego, nie wcześniej. Czy on
chociaż rozumie?… - pomyślałam z rozpaczą i od razu sobie odpowiedziałam: - Rozumie.

Kompletnie mu odbiło, za bardzo chce utrzymać się na swoim ulubionym stołku. Cóż, nie

mogę powiedzieć, żeby to pragnienie mnie zaskoczyło.

- Ale data napisana krwią ci nie wystarczyła? - kontynuowałam przesłuchanie.

background image

- Nie mnie, Dziadkowi. - Łarionow jęknął. - Trzeba było podrzucić wam informacje.

- Jasne. Natchnął cię cudzy przykład i też przykleiłeś sobie zarost?

- Widzisz, jak wszystko dobrze wiesz - pochwalił mnie Łarionow.

- Wszyscy jesteśmy mądrzy po szkodzie - poskarżyłam się. - A więc poszedłeś do mieszkania
Swietłany, żeby przeprowadzić rewizję, a potem przysłałeś mi pieniądze, żebym zaczęła się sprężać.
I nawet zadzwoniłeś, gdy zrozumieliście, że przed wyznaczoną datą nie dotrę do Łukjanowa…

A wszystkie wasze działania - pomyślałam niewesoło - bacznie obserwował mój przyjaciel

Tagajew. To, że Łarionow był w mieszkaniu Swietłany ostatni, pozwoliło mu wyciągnąć

wniosek, którym się ze mną podzielił: to Dziadek wystawił Łukjanowa. I tak właśnie było, tylko że
Dziadek miał również inny cel

- No i co było dalej? Przyjechał Filippow i zaczęliście się targować? Zarówno Filippow, jak i
Dziadek chcieli pozbyć się Łukjanowa. Przy okazji, dlaczego podpadłeś Dziadkowi? -

Odwróciłam się do Łukjanowa.

- To przemilczymy. - Wyszczerzył zęby.

- - Jak chcesz… Filippow pewnie nawet nie przypuszczał, jak ochoczo przyjdziecie mu z pomocą.
Chciał się zaaseku-rować wsparciem Tagajewa, a ten z kolei jego wsparciem.

Filippow zachowywał się tak, jakby Nikitin już nie żył. Mam , rację? - zwróciłam się do Łarionowa,
a on skinął głową. Żeby Tagajew zgodził się wystąpić przeciwko Dziadkowi,

Filippow na pewno wspomniał mu o materiale kompromitującym - pomyślałam. - I bardzo

możliwe, że właśnie dlatego stracił życie. - Więc kto go zlikwidował? - zapytałam wesoło.

Łarionow spojrzał na Łukjanowa i pokręcił głową, ten ciągle jeszcze szczerzył zęby. - A co z
kierowcą?

- Z kim? - spytał Łarionow. Może udawał, a może faktycznie wolno myślał?

- Z kierowcą Filippowa.

- No przecież zmył się po tym, jak zabił Swietkę - odpowiedział Łarionow i znów popatrzył

na Łukjanowa, jakby niepewnie.

- I więcej się tu nie zjawiał? - spytałam kpiąco.

- Nie - odparł Łarionow i ściągnął brwi, patrząc na nas podejrzliwie.

background image

- Masz jeszcze jakieś pytania? - zwróciłam się do Łukjanowa.

-A ty?

- Mnóstwo. Ale mogą poczekać. Rozwiąż człowieka.

- Myślisz, że warto? A może by go tu zostawić?

- Nie wygłupiaj się.

Wstałam z taboretu i poszłam w stronę drzwi, Łarionow zaczął się denerwować.

- Mała - poprosił żałośnie - nie zostawiaj mnie z nim. To świr.

- Obaj jesteście siebie warci.

Łukjanow podszedł do Łarionowa, wyjął z kieszeni nóż (Łarionow się wzdrygnął) i rozciął

sznury.

- Wracaj do domu, a po drodze wymyśl jakąś wesołą historyjkę o tym, dlaczego masz gębę

we krwi. A jeśli wygadasz…

Prychnęłam. Oczywiście, że wygada. I Dziadek dowie się, że mnie i Łukjanowa nadal łączy
serdeczne uczucie. I nie tylko Dziadek się o tym dowie… Ale przecież nie zostawimy tu szefa
ochrony…

- Wychodzimy - oznajmił Łukjanow. - A ty sobie trochę odpocznij. Dla własnego dobra.

- Bydlę - warknął Łarionow i od razu przewrócił się razem z krzesłem na podłogę - dostał w
szczękę.

- Nie lubię chamstwa - wyjaśnił zimno Łukjanow, wyłączył światło i otworzył drzwi

wyjściowe.

Szliśmy przez podwórko, skuliłam się z zimna, nałożyłam kaptur na głowę.

- Po jakie licho urządziłeś to przesłuchanie? - spytałam cicho, niespecjalnie licząc na szczerą
odpowiedź.

- Chciałem, żebyś wiedziała: to nie ja ją zabiłem.

- Biedak był tak przerażony, że powtórzyłby wszystko, co mu kazałeś.

- Co za brak zaufania do ludzi. - Łukjanow uśmiechnął się w ciemnościach.

background image

- Chyba mówiłeś, że chcesz się dowiedzieć, kto zamordował Swietłanę. Teraz już wiesz i co dalej?
Kierowca jest w kostnicy. A może masz jeszcze inny cel?

Zaśmiał się, zostawiając moje słowa bez komentarza, a potem zauważył z zadowoleniem:

- Jesteś zła…

- Oczywiście. Wrobiłeś mnie.

- Chciałem jedynie, żebyś jak najszybciej dokonała wyboru. Jak widzisz, w tej historii jest zbyt wiele
akcentów osobistych. Czy ci się to podoba, czy nie, to wszystko twoja wina.

Tagajew rzuca Dziadkowi kłody pod nogi, Dziadek mnie, a wszystko dlatego, że nie możemy się
dogadać w kwestii jednej kobiety. - Najwyraźniej go to bawiło.

- Łukjanow - poklepałam go ręką po piersi - nie bierz Dziadka za głupca. Moja rada brzmi: nigdy nie
należy nie doceniać przeciwnika. Ja osobiście nie mam zamiaru tego robić.

- Uważasz Dziadka za przeciwnika? - ucieszył się i dodał złośliwie: - Wybacz, ale trudno mi w to
uwierzyć.

- Zapomniałeś, że od dawna dla niego nie pracuję.

- Za to łączy was coś więcej. Stara miłość nie rdzewieje. Ale pod jednym względem masz

rację, nie powinnaś wracać do domu. Znam jedno bezpieczne miejsce. Jedziemy?

- Taksówką?

- Samochodem. Pożyczyłem od dobrych ludzi.

Propozycja jechania razem z nim trochę mnie zaskoczyła. Skoro chce, żebym była przy nim, to znaczy,
że nie ma dokumentów, ale liczy, że je znajdzie, i właśnie do tego jestem mu potrzebna. Czy on myśli,
że dokumenty ma Dziadek albo Tagajew? I jak spodziewa się je

zdobyć? No dobra, zobaczymy…

Przeszliśmy kilkanaście metrów ulicą, weszliśmy w zaułek, tu też było ciemno, ale samochód
zobaczyłam. Niestety, nie tylko samochód - z ciemności wyłoniła się jakaś postać, a głos z tyłu
zażądał:

- Ręce do góry i odejdź od dziewczyny.

- Oto i nasi przyjaciele - powiedział śpiewnie Łukjanow i zrobił krok w bok, podnosząc ręce.

W tej samej chwili pchnął mnie, osłonił z góry, a gdy upadłam, zaczął strzelać. W odpowiedzi padły
dwa strzały. Łukjanow zerwał się i pociągnął mnie za rękę; wpadliśmy do najbliższego domu -

background image

mieszkańcy opuścili go dawno temu, ale na szczęście na drzwiach pozostała zasuwa i Łukjanow
zdążył ją zamknąć przed nosem naszych prześladowców. Chyba nie była to

kwestia szczęścia, na pewno sprawdził wszystkie domy w okolicy i samochód zaparkował tu
nieprzypadkowo. Biegliśmy, wpadając w ciemności na porzucone meble i różne śmieci,

prześladowcy musieli obiec dom od strony ulicy, a więc mieliśmy jeszcze pół minuty. Przed nami
zamajaczył prostokąt okna, właśnie tam biegł Łukjanow. Gdzieś z boku zabrzęczała

tłuczona szyba - nie mogąc otworzyć drzwi, nasi prześladowcy wybili okno. Byliśmy już w pokoju,
Łukjanow kopnął przegniłą ramę z resztkami szkła i rama wypadła na ulicę.

Wskoczył na parapet, zeskoczył i odwrócił się do mnie - dżentelmeński gest. Chwilę później też
byłam na ulicy. Dwóch kolesi skręcało właśnie zza rogu, jeden leciał za nami przez dom, potykając
się o coś w ciemnościach.

Z zaułka naprzeciwko wyjechała terenówka, oślepiając nas reflektorami.

- Nie strzelać! Traficie dziewczynę…

O tym, że na ulicy nie uciekniemy - wiedzieliśmy zarówno my, jak i prześladowcy. Łukjanow pobiegł
w stronę magazynów, co wyglądało na akt rozpaczy, ale jak się okazało, było

najlepszym wyjściem. Albo myślał szybciej ode mnie, albo przygotował się wcześniej.

Pomiędzy dwoma ceglanymi budynkami było wąskie przejście, dalej stalowa brama.

- Na górę! - zakomenderował i dosłownie wrzucił mnie na bramę, stamtąd szczęśliwie

zwaliłam się na brudny śnieg. Łukjanow zdołał mnie wyprzedzić i teraz biegliśmy wzdłuż

ogrodzenia, słysząc, jak stalową bramą wstrząsają uderzenia. Nasi prześladowcy nie mogli
pochwalić się przygotowaniem fizycznym i dlatego pokonanie bramy zajęło im znacznie

więcej czasu.

W tym momencie z niskiego budynku z boku wypadło kilku mężczyzn, pewnie ochrona

magazynów. Ktoś strzelił w powietrze i zaczął grozić milicją, chwilę później obie strony zaczęły
negocjacje. Wrzeszczeli głośno, ale bez sensu, i ochrona uparcie nie chciała wierzyć, że ktoś
przeniknął na jej teren. To złościło prześladowców jeszcze bardziej i darli się jeszcze głośniej.

Hałas był taki, że można było ogłuchnąć. Zamiast pokonać ogrodzenie i wynieść się stąd, zalegliśmy
na płaskim dachu budynku, przylegającego do ogrodzenia. Patrząc na miotające się w dole postacie,
zrozumiałam, że Łukjanow wiedział, co robi: gdy jeden wrzeszczał przy bramie, tłumacząc ochronie
sytuację, pozostali biegali wzdłuż ogrodzenia od strony ulicy.

background image

- Wkrótce im się to znudzi - zauważyłam.

- Aha. I wyniosą się stąd.

- Nie sądzę. Wezwą wsparcie i wszystko otoczą, a my albo się poddamy, albo tu

zamarzniemy. - Wyjęłam telefon.

- I co masz zamiar zrobić? - spytał Łukjanow szeptem.

- Zadzwonić na milicję, oczywiście. Odpowiedzią było prychnięcie.

Telefon na milicję zajął mi znacznie więcej czasu, niż przypuszczałam, a potem wydarzenia potoczyły
się lawinowo. Z dwóch stron nadjechały samochody milicyjne (chyba

ktoś zadzwonił po nich jeszcze przede mną), a potem zjawił się hummer Tagajewa.

- Przyjechał twój przyjaciel. - Łukjanow uśmiechnął się krzywo. - Nie wspomniałaś mu

czasem, dokąd się wybierasz?

- Gdybyś naprawdę tak myślał, to nie leżałbyś tu obok mnie. Powinnam być mądrzejsza…

Ucieszyłam się, że Wieszniakow uwolnił mnie od twoich kumpli, i zupełnie zapomniałam o

swoich. I teraz mamy efekty, leżę na dachu i marznę.

- Czyli kochanek cię pilnuje?

- Mamy taką grę - prychnęłam cicho. - Nazywa się: stała czujność.

- Więc może póki wszyscy tam w dole są zajęci sobą, my spróbujemy się stąd wynieść? -

zaproponował rozsądnie Łukjanow.

Doczołgaliśmy się do brzegu dachu, dżinsy miałam już zupełnie mokre i szczękałam zębami z zimna.
Nieodpowiednia pora roku na uciekanie przed pogonią. Latem to co innego… Chociaż nawet latem
czołganie się w deszczu jest mało przyjemne.

Łukjanow zeskoczył pierwszy i rozpłynął się w ciemnościach. Zeskoczyłam, omal nie

skręciłam sobie nogi i zaklęłam. Przed nami była ślepa uliczka, musieliśmy wracać do ulicy, co nie
wróżyło niczego dobrego.

- Będziemy musieli pokonać jeszcze kilka płotów - pocieszył mnie Łukjanow i podstawił

ręce, żeby łatwiej mi było się wspiąć. Ogrodzenie było ceglane i dość szerokie. Zatrzymałam się na
nim na chwilę i zobaczyłam Tagajewa. Stał obok hummera w towarzystwie faceta w

background image

mundurze; facet coś mówił, a Tagajew wpatrywał się w ciemność. W świetle reflektorów jego twarz
była bardzo dobrze widoczna. Coś

mi mówiło, że mój były przyjaciel przesyła mi pozdrowienia i najlepsze życzenia. Być może teraz
jedynym jego pragnieniem było pogrążanie się w żalu na moim pogrzebie… Ale to

któryś z jego chłopaków tak wzruszająco krzyknął: „Bo traficie dziewczynę!”. Łukjanow ma racje, w
całej tej sprawie jest zbyt wiele akcentów osobistych.

Ochrona magazynów tłoczyła się pod bramą, obserwując tłum u sąsiadów; to pozwoliło nam

bez przeszkód przejść przez ich terytorium. Omal nie zepsuły wszystkiego psy, które wyczuły nas i
zaczęły ujadać, ale na szczęście były uwiązane. W efekcie, pokonując kolejne

ogrodzenie, znaleźliśmy się w pobliżu parowu, który wyprowadził nas do rzeki. Tu tylko

idiota mógłby nas gonić, ciemno choć oko wykol, mogłam sobie skręcić kark co najmniej

dwadzieścia razy.

Nie miałam ochoty pytać Łukjanowa o jego plany, sama nie miałam żadnych. Gdy wyszliśmy

przy moście, byłam już ledwie żywa.

- Zaczekaj tutaj - rozkazał.

Padłam na błoto, pokryte cienką warstwą śniegu, rozłożyłam ręce i pomyślałam, że żadna siła nie
zmusi mnie do wstania. Ale jak zawsze, myliłam się.

Usłyszałam szum silnika, podniosłam głowę i zobaczyłam samochód, który, świecąc

światłami, podjechał powoli do miejsca, w którym odpoczywałam.

Drzwi otworzyły się i Łukjanow powiedział:

- Wsiadaj.

W kabinie było zimno, a żiguli wyglądało co najmniej na dwadzieścia lat.

- Trzeba było gwizdnąć jakąś droższą brykę - mruknęłam. - Po co okradać biednych ludzi?

- Wziąłem to, co było.

Jechał wzdłuż rzeki drogą taką, że gorszą trudno sobie wyobrazić, za to w samochodzie

zrobiło się cieplej, na szczęście ogrzewanie działało. Otuliłam się kurtką i zamknęłam oczy.

- Hej - zawołał Łukjanow. - Śpisz?

background image

- Próbuję. Ale ty mi przeszkadzasz.

- Wytrzymaj jeszcze trochę, za pół godziny weźmiesz prysznic i będziesz mogła położyć się w
prawdziwym łóżku.

- Moja wdzięczność nie ma granic.

- Ciągle się złościsz? - Uśmiechnął się.

- Nie mam siły się złościć. Zamknij się, jeśli możesz.

Znów się uśmiechnął, ale nic więcej nie powiedział.

Mimo wszystko zerkałam, którędy jedziemy, ale nie zadawałam pytań. Wkrótce

wyjechaliśmy z miasta, przejechaliśmy obok spichlerzy, dotarliśmy do jakiejś wsi, a potem droga
skręciła w las. Kwadrans później zobaczyłam latarnię - w środku lasu wyglądała dość dziwnie, ale
gdy podjechaliśmy bliżej, zrozumiałam, że przed nami jest osiedle. Nawet

przypomniałam sobie nazwę: „Zorza”. Miejsce pod zabudowę wydzielono tu jeszcze za

czasów poprzedniego gubernatora, łamiąc wszelkie możliwe prawa - ziemia znajdowała się

na terenie rezerwatu. Zaczęły się sprawy w sądzie, wzajemne powództwa, a wszystko to

trwało do dziś. Z tego właśnie względu osiedle wyglądało bardzo dziwnie: wykończonych

domów prawie nie ma, straszą za to dwupiętrowe olbrzymy z pustymi oknami, wykopy i

betonowe bloki.

Domek za wysokim ogrodzeniem wyglądał na zamieszkany, ale w tej chwili pusty. Zresztą w taką
pogodę potencjalni mieszkańcy nie mieliby tu nic do roboty. Na samym końcu ulicy,

nieco z boku, wśród wysokich sosen krył się drewniany dom pokryty blaszanym dachem.

Okiennice zamknięte,

ogrodzenia nie ma, jego plany sugerują jedynie ceglane słupy dokoła domu.

Za domem był garaż, do którego podjechaliśmy. Wokół leżały różne budowlane śmieci, ale

las dochodził do samego domu i gdyby tu posprzątać, byłoby to idealne miejsce do

wypoczynku.

Brama otworzyła się i Łukjanow wjechał do pustego garażu. Wysiadłam z samochodu

background image

wcześniej i teraz czekałam na dworze. Zimny wiatr, szare niebo, mgła i wilgoć. Znowu

poczułam dreszcze.

Łukjanow zamknął bramę garażu i poszliśmy do domu, klucz był schowany pod gankiem,

mój towarzysz szukał go dłuższą chwilę w ciemnościach.

- Czyje to lokum? - spytałam, bo milczenie już mi się znudziło.

- Moje.

- Poważnie?

- Nie denerwuj się, niełatwo dowiedzieć się, do kogo tak naprawdę należy ten dom. Szczerze
mówiąc, jest to praktycznie niemożliwe.

W końcu wszedł na ganek, otworzył drzwi i znaleźliśmy się w przestronnym holu. Łukjanow znów
zaczął czegoś szukać, pstryknął włącznik i zapaliło się światło. Rozejrzałam się - z holu wychodziło
troje drzwi. Dom urządzono w stylu domku myśliwskiego: na ścianach boazeria, porządne meble, na
podłodze gruby dywan, po prawej stronie głowa dzika z przerażającymi kłami.

- Myślałeś o emeryturze? - spytałam złośliwie.

- Nawet nie wiesz, jak często! - odkrzyknął z głębi budynku. Poszłam w stronę, z której dobiegał
głos, a Łukjanow właśnie wychodził po schodach z piwnicy. - Za pół godziny

będzie ciepło, prysznic możesz wziąć jeszcze wcześniej. Tu jest hydrofor, woda ze studni, pełna
niezależność. Obejrzałaś dom? - Szedł przodem, otwierając drzwi. - To salon…

W salonie był kominek, dwie kanapy, fotele, biała skóra na podłodze, tak wielka, że nie mogła być
naturalna, podobny zwierz na pewno nie występował w przyrodzie. I tak wolałam sztuczne futro,
zwierzęta trzeba chronić.

Łukjanow zapalił dwie lampy i zrobiło się przytulnie.

- Odpocznij. - Wskazał głową fotel, a ja obejrzałam swoją brudną kurtkę i dżinsy, które wyglądały
jak pożyczone od bezdomnych.

- Masz coś do przebrania? - spytałam.

- Coś się znajdzie. W piwnicy jest pralka, myślę, że umiesz się nią posługiwać.

Oprócz salonu były tu jeszcze dwie sypialnie i przestronna kuchnia. Łukjanow od razu zajrzał

do lodówki, która w odróżnieniu od mojej była zapchana jedzeniem.

background image

- Weź prysznic, a ja przygotuję kolację - oznajmił. To nie facet, tylko szczere złoto. -

Łazienka jest obok sypialni. Woda pewnie już się zagrzała. Poradzisz sobie czy ci pomóc?

- Poradzę. - Skinęłam głową.

Łazienka była nieduża: kabinka prysznicowa i minisauna. Rozebrałam się szybko, dochodząc do
wniosku, że sauna to jest właśnie to, czego teraz potrzebuję.

Siedziałam rozluźniona, odchyliłam głowę i usiłowałam o niczym nie myśleć. Rzecz jasna

natrętne myśli próbowały wedrzeć się do mojej głowy, ale stanowczo je odganiałam. Gdy w saunie
zrobiło się zbyt gorąco, przeniosłam się pod prysznic. Woda z szumem spadała na

terakotę i nie usłyszałam, jak skrzypnęły drzwi.

- Przyniosłem ci szlafrok - powiedział Łukjanow. - I ręcznik.

- Dzięki - burknęłam.

Nie wychodził, a ja odwróciłam się do niego plecami, czując się niezręcznie, chociaż w sumie
dlaczego? Nieraz braliśmy prysznic razem i zawsze to lubiłam. Słyszałam,

-jak się rozbiera, i spięłam się wewnętrznie, a jednak gdy jego dłonie spoczęły na moich biodrach,
wzdrygnęłam się. Kabina była mała i dwóm osobom było w niej ciasno. Łu-

.kjanow stał, przytulając się do mnie, i trzymał mnie za ręce,

.ściskając je coraz mocniej.

- Kochasz mnie? - szepnął mi do ucha.

Mogłam udać, że szum wody zagłuszył pytanie, ale to byłoby głupie.

- Przecież wiesz - odparłam.

- Nie, nie wiem. Powiedz. Powiedz… - powtórzył, całując mnie w szyję.

Odwróciłam się i wtuliłam twarz w jego pierś. Woda spływała po mojej twarzy, mieszając się ze
łzami. Teraz najważniejsze to nie chlipać i oddychać spokojnie, żeby niczego nie poczuł.

- No coś ty? - Uśmiechnął się, unosząc mój podbródek. - Przecież jeszcze żyję. Wyjdę z tego,
zobaczysz.

- Sasza - wydusiłam przez zaciśnięte gardło. - Saszeńka… -Objęłam jego szyję rękami i rozpłakałam
się już otwarcie.

- Moje małe odważne kociątko - wymruczał, całując mnie. - Chodź, wyjdziemy. Upiekłem

background image

kurczaka, na chybcika oczywiście, ale mam nadzieję, że nieźle wyszło. Są mrożone frytki, podgrzanie
ich w mikrofalówce to kwestia dwóch minut, jest też sałatka z pomidorów i

papryki. Wrzuciłem do niej puszkę fasoli, jak myślisz, będzie dobrze? - Ostrożnie wycierał

mnie ręcznikiem, pocałował w bliznę na ramieniu.

- jeszcze widać - zauważył z zadowoleniem, jakby był dumny z dzieła własnych rąk. Podał mi
szlafrok, a sam zawinął się w ręcznik. - Chodźmy - powiedział z uśmiechem.

Gdy ja rozgrzewałam się w saunie, Sasza zdążył napalić w kominku, przy ogniu było wręcz gorąco.
Usiadłam na kanapie obok niskiego stolika, Łukjanow ustawił na nim talerze z

kolacją, a sam usiadł na podłodze. Otworzył butelkę wina, jedliśmy i piliśmy w milczeniu.

Patrzyłam w ogień, bojąc się spojrzeć na Łukjanowa. Odsunął stolik, oparł się plecami o kanapę i też
patrzył w ogień.

A Tak właściwie to należałoby podziękować tym idiotom

- zauważył z uśmiechem. - Kiedy jeszcze mielibyśmy okazję tak posiedzieć?

- Naprawdę byłeś żonaty? - zapytałam, mimo że niewiele mnie to obchodziło.

- Oczywiście, że nie. Szkoda, że nie ma z nami Saszki, rodzina byłaby w komplecie… -

Zaśmiał się i pogładził moje kolana, nie patrząc na mnie. - Miałem nadzieję, że mnie

nienawidzisz - zaczął niespodziewanie poważnie. - To znaczy, oczywiście miałem nadzieję, że mnie
jeszcze kochasz. Mówiłem ci różne świństwa, złościłem się, wierzyłem, że dalej też tak zdołam.
Byłoby ci lżej… Ale nie mogłem. Poza tym dlaczego nie miałbym pożyć trochę tak, jak bym chciał?
Jak widzisz, znowu myślę o sobie, a powinienem pomyśleć o tobie.

- Nic nie mów - poprosiłam, biorąc do ręki medalion, jakby wojskowy, który wisiał na jego szyi.
Medalion mnie nie interesował, po prostu bałam się spojrzeć Łukjanowowi w oczy.

- Otwiera się - powiedział. - Tu jest przycisk. Otwórz.

- Po co?

- Zobaczysz. - Ciche pstryknięcie, pokrywa się otworzyła i zobaczyłam w środku swoje

zdjęcie. - Jak widzisz, jestem sentymentalny. W ten właśnie sposób Swietka dowiedziała się o twoim
istnieniu. Kocham cię i nic na to nie poradzę.

- Sasza… - szepnęłam.

background image

- Cicho, cicho. Wszystko w porządku. Wybacz mi. Nie powinienem był do tego dopuścić, ale
przeceniłem swoje możliwości. Zdarza się. Najważniejsze - nie żałuj mnie. Mam parszywy

zawód, tacy jak ja nie przechodzą na emeryturę. Spokojnie wypełnij zadanie.

- Materiały kompromitujące są u ciebie?

- Oczywiście.

- Dziadek nie dał mi żadnego zadania. Jeśli na coś liczy, to się przeliczy.

- Hej. - Łukjanow spoważniał. -Jeśli chodzi o twoją obietnicę, to żartowałem. Zapomnij o tym. Po
prostu rób swoje.

- A ty byś mógł? - spytałam. Spochmurniał.

- Nie wiem. Nie myśl o mnie dobrze, nie zasługuję na to. Chcesz, to powiem ci, co

pomyślałem, gdy polowałem na killera, a ty zasłaniałaś Tagajewa własną piersią? Żeby

stuknąć was oboje, zmyć się i zacząć życie od nowa.

- Dobry pomysł. - Skinęłam głową. - Może byłoby to jakieś wyjście dla nas wszystkich.

- Nie pleć głupstw. Po prostu okazało się, że jestem niesamowicie zazdrosny. Widząc go obok
ciebie… Szkoda, że wyszedł, zanim zjawiłem się u Filippowa. Załatwiłbym obu z

przyjemnością.

- Bądź cicho - poprosiłam. - Mówisz nie to, co trzeba.

- A co mam mówić? Że cię kocham? Kocham. I co? Wpakowałem cię w całe to gówno i w

dodatku cieszę się,

że tu jesteś. Urządziłem sobie przed bliską śmiercią kawałek raju, zamiast po prostu zniknąć, nie
dręcząc cię.

- Nie mam nic przeciwko kawałkowi raju. - Uśmiechnęłam się. - Przestań gadać bzdury,

lepiej mnie pocałuj. - Objęłam go i przyciągnęłam do siebie.

Następnego dnia obudziłam się późno. Okiennice na oknach nie przepuszczały światła i nie od razu
uświadomiłam sobie, która godzina. Łukjanowa nie było obok mnie; wystraszyłam

się, zerwałam z łóżka, otworzyłam drzwi i zobaczyłam, że stoi w kuchni przy kuchence i

miesza coś w rondelku, nucąc pod nosem.

background image

- Cześć - rzucił wesoło, odwracając się do mnie z uśmiechem. - Co masz taką przerażoną

minę?

Podeszłam i wtuliłam się w jego ramię.

- Sasza - powiedziałam cicho. - Nie zostawiaj mnie, dobrze?

- Biorąc pod uwagę, że to nie na długo… - Zrobił śmieszną minę. - No dobra, nie zostawię.

Chcesz kawy? To weź filiżankę i siadaj do stołu.

Upiłam łyk kawy, wpatrując się w blat stołu.

- Zastanówmy się… - zaczęłam niepewnie, ale Łukjanow mi przerwał:

- Hej, a co z naszym kawałkiem raju?

- Łukjanow. - Zdenerwowałam się. - Chyba nie masz zamiaru siedzieć tu i czekać, aż cię

naprawdę zastrzelą?

- No, w sumie można trochę poskakać - powiedział drwiąco. - Tak, widzę, że nici z mojego raju, jak
wiadomo, jesteś bardzo przedsiębiorczą osobą.

- Zastanówmy się, jak możesz się zmyć - zaproponowałam poważnie.

- Zastanówmy się, dokąd - odpowiedział tym samym tonem.

- Cholera… dokądkolwiek.

- Do tego potrzebne są pieniądze i dokumenty.

- Nigdy nie uwierzę, że o tym nie pomyślałeś.

- Powiem tak: pracuję nad tym. Taka odpowiedź cię zadowala?

- A gdybym spróbowała potargować się z Dziadkiem?

- A czy twój Dziadek o czymś decyduje? Jeśli chodzi ci o materiały kompromitujące, to są w
bezpiecznym miejscu. Nie tutaj.

- Przestań - poprosiłam.

- Tak, tak, pamiętam, jesteś po mojej stronie. Chodź do mnie.

- Sasza…

background image

- Chodź do mnie, głuptasie, i wyrzuć z głowy wszystkie myśli. Jak będziesz mi grać na

nerwach, to poślę cię do diabła.

Usiadłam mu na kolanach i zanim zdążyliśmy zjeść śniadanie, wylądowaliśmy z powrotem w

łóżku.

Jednak nie mogłam uwierzyć, że Łukjanow podda się bez walki. To nie w jego stylu. Może

mi nie wierzyć, może trzymać swoje plany w tajemnicy, ja mam swoje plany. Ale żeby je

zrealizować, najpierw musiałam się czegoś dowiedzieć. Dlatego zaczęłam nękać go

pytaniami, korzystając z tego, że leżał rozanielony obok mnie.

- Sasza - zaczęłam - czyj to był pomysł, żeby usunąć Nikitina?

- Co z ciebie za człowiek? - poskarżył się. - Pamiętam, jak mnie kiedyś zadręczałaś: „Sasza,
powiedz, że mnie kochasz…” - przedrzeźnił mnie, nawet wypadło podobnie.

- Teraz sam chcę ci mówić o swojej miłości, a ty wypytujesz mnie o morderstwa.

- Uznaj to za kobiecą ciekawość.

- Skoro to kobieca ciekawość, to pytaj - zezwolił łaskawie.

- No przecież już zadałam pytanie. - Wydęłam wargi, a on uniósł się na łokciach i pocałował

mnie.

- Nie wiem, kto to wymyślił, nie informowali mnie. Fi-lippow mnie wezwał i dostałem

zadanie. Przyjechałem, poznałem się z tą babą… Co tak patrzysz? Nie podoba ci się to, co
powiedziałem? Byłoby lepiej, gdybym powiedział, że zakochałem się bez pamięci?

- Poznałeś ją i co? - przypomniałam.

- Potem zobaczyła twoje zdjęcie i zaczęła mnie wypytywać. Mogła cię znać z widzenia,

przecież jesteś tu gwiazdą, no to wymyśliłem historię o miłości przez wielkie M, oczywiście twojej
miłości. Kochałaś mnie, ja ciebie jakby też, ale podły charakter zwyciężył, zrobiłem głupstwo i
zrezygnowałem ze szczęścia. Plotłem to wszystko bez zastanowienia,

zapominając, że takie historie to dla bab jak butelka wódki dla zaszytego. Zaczęła się

dowiadywać, kim jesteś, co i jak… Słuchaj, po co ja ci to mówię, skoro i tak wszystko wiesz?

background image

- Nie wszystko. Naprawdę opowiedziałeś jej o planowanym zabójstwie Nikitina?

- Musiałbym chyba zwariować. Potrzebowałem materiałów kompromitujących i dlatego

opowiadałem jej o tym, jak wspaniale będzie nam się żyło za pieniądze, które dostaniemy, jeśli
wydobędziemy te papiery od Nikitina. Uwierzyła i zaczęła go obrabiać. Gość okazał się kompletnym
kretynem, sam jej przyniósł te papiery, prosząc, żeby je przechowała. Że niby teraz nie powinien
trzymać ich u siebie, a u baby to oczywiście w sam. raz.

- Wziąłeś je od Swietłany i przekazałeś Filippowowi?

- Dowiedziałem się, gdzie są. Teraz już mogłem spokojnie załatwić Nikitina i wynieść się, ale
Fiłippow oznajmił, że to smutne wydarzenie powinno nastąpić dwudziestego szóstego. A tu nagle
ginie Swietłana. Wyobrażasz sobie, jak się ucieszyłem?

- Wyobrażam. W efekcie Filippow nie otrzymał materiałów?

- Co nieco mu dałem, z tych mniej ważnych, najciekawsze rzeczy zostawiłem sobie… na

pamiątkę. - Łukjanow uśmiechnął się. - Co było dalej, już wiesz.

- Zabiłeś Nikitina i od razu pojechałeś do Filippowa czy najpierw porozmawiałeś z jego

kierowcą?

Sasza skrzywił się, ale zaraz potem promiennie uśmiechnął.

- Ee tam, z tobą gadać… Zawsze wszystko wiesz.

- Czyli zacząłeś od kierowcy?

- Gdy Swietka powiedziała mi, że przyjechał do niej gość z Moskwy, zainteresowałem się

nim. Sytuacja wyglądała bardzo ciekawie: kierowca Filippowa z doklejoną brodą pilnuje

Swietłany.

- Nie przyszło ci do głowy, żeby ją ostrzec? - Pytanie było zbędne i Łukjanow nie miał

zamiaru na nie odpowiadać.

- Ona i tak podejrzewała mnie, choć udawała, że wierzy mi bezgranicznie.

- Ona naprawdę cię kochała - nie wytrzymałam, choć wiedziałam, że mówienie o tym nie ma sensu.

- Być może, nie prosiłem jej o to. Każdy ma swój rozum, twój Tagajew opowiedział jej o

mnie, mogła zrozumieć… Jednym słowem, uznałem, że kierowca przybył tu po moją głowę.

background image

Gdy ja załatwię Nikitina, on załatwi mnie. A tu kierowca zabił Swietkę. Chciałem się

dowiedzieć, co jest grane, i trochę sobie z nim porozmawiałem.

- Dobrze ci wychodzą te rozmowy - oceniłam.

- Dostawał dodatek za ryzyko.

- Czemu Fiłippow kazał ją zabić?

- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? - obraził się Łukjanow.

- Bardzo uważnie. -I oto, co ci powiem: albo Łario-now kłamie, albo Fiłippow oszalał. Żeby cię
podstawić, nie trzeba było zabijać dziewczyny, wystarczyło zadzwonić na milicję.

- Kiepsko znasz Filippowa, za to ja znam go bardzo dobrze. Liczył, że zacznie się śledztwo i że gliny
do mnie dotrą. Zwlekał z zabójstwem Nikitina właśnie dlatego, żeby dać wam czas.

Gdybyście do mnie dotarli, Fiłippow byłby czysty, jakby nie miał z tym nic wspólnego. Czuł

się bezpieczny.

- Zauważyłam. Biedak nie przypuszczał, że zajmiesz się jego kierowcą.

- Właśnie. Nawet swojej kochanki nie oszczędził, wysłał do niej kierowcę, żeby już wszystko grało.

- Dlaczego ją zabił?

- Dzwoniła do Swietki, a telefon odebrał ten idiota. Lika poznała głos i zdumiała się, co kierowca jej
kochanka robi u jej przyjaciółki. Coś jej tam naplótł, ale po zabójstwie, gdy przyleciała tu
zaniepokojona…

- A ty, wiedząc już to wszystko, spokojnie wykonałeś rozkaz, a potem zastrzeliłeś Filippowa.

Łukjanow zaśmiał się, a potem spojrzał na mnie surowo.

- A co z Tagajewem? - zapytał.

- Tagajew nie miał powodu, żeby go zabijać. Najpierw zajrzał do dokumentów, a sam

mówiłeś, że tam były głupstwa. Dla takich głupstw ryzykowałby tylko idiota.

- A co, ten twój Tagajew taki mądry?

- Powiedz lepiej, po jakie licho zlikwidowałeś Filippowa? Przecież wiedziałeś, że podpisujesz na
siebie wyrok?

- Wiedziałem, ale chciałem, żeby sprawiedliwość zatriumfowała. Nie wierzysz? I słusznie. Ja i

background image

Filippow znamy się od dawna, ale on się za bardzo nie stawiał, rozumiejąc, że nie sam podejmuje
decyzje. Znosił mnie długo, ale w końcu nie wytrzymał, a ja też się

zdenerwowałem. Poszedłem i go sprzątnąłem. I powiem ci szczerze: nie żałuję. Rzadko

spotykana menda.

- Taak - powiedziałam po chwili milczenia. - Miałam nadzieję, że to wszystko nie będzie wyglądało
aż tak parszy-wie, a okazuje się, że jest jeszcze gorzej.

- Wybacz, że nie mogę cię niczym ucieszyć.

- Załóżmy, że dogadamy się z Dziadkiem, ale czy on zdoła cię osłonić przed swoimi

moskiewskimi przyjaciółmi?

- Nie sądzę. - Sasza pokręcił głową. - Po co miałby nadstawiać karku?

- Po co? Żeby materiały kompromitujące znalazły się u niego, a nie u jego przyjaciół.

- Liczenie na twojego Dziadka to głupota i wiesz o tym równie dobrze jak ja. Zastrzelą mnie tak czy
inaczej, nie dziś, to jutro. Jest tylko jedno wyjście: zmyć się.

- Masz pieniądze czy naprawdę wszystko przegrałeś?

- Nie jestem hazardzistą. Pieniądze będą. Ale potrzebuję również pewnych dokumentów, a to
wymaga czasu.

- W tym zaroście i peruce nikt cię nie pozna. Ale co cię napadło, żeby pokazywać się w tej postaci
Łarionowowi? - zdenerwowałam się.

- Specjalnie mu się pokazałem, niech teraz szukają szatyna z brodą i wąsami, a my

wymyślimy coś innego. Powiedz, pojedziesz ze mną?

- Pytasz poważnie? - nie uwierzyłam.

- Pojedziesz czy nie?

- Pojadę.

- Jesteś stuknięta. Ogólnie to smutne, ale dla mnie chyba dobrze. - Wyciągnął rękę i dotknął

mojego policzka - chciał jeszcze coś powiedzieć, ale nie zdążył, zadzwoniła moja komórka.

- Gdzieś jesteś? - spytał gniewnie Wieszmakow, zapominając o przywitaniu.

- Daleko - odpowiedziałam, ze zrozumiałych względów nie wdając się w szczegóły.

background image

- Odbiło ci zupełnie, cholera jasna psiakrew? - wrzasnął mi Artiom do ucha. - Czy ty w ogóle masz
mózg?

- Może powiesz, co się stało? - spytałam nieśmiało.

- Jeszcze się pyta! Olga, ja cię… ja cię zaklinam na Boga, nie wygłupiaj się!

- Nie będę. To wszystko?

- Co - wszystko? Łeb mi pęka! Pokazywali w telewizji zdjęcie kierowcy, dostaliśmy ze

dwadzieścia telefonów, a wszystko bez sensu.

- Pech - powiedziałam ze współczuciem.

- Kiedy będziesz w domu? - spytał nieco spokojniej.

- Będę. Pozdrów Lalina.

Wyłączyłam się i spojrzałam na Łukjanowa, który przysłuchiwał się naszej rozmowie z

drwiącym uśmiechem.

- Przyjaciel prosi, żebyś się opamiętała?

- Jak to przyjaciel. To jak mogę ci pomóc?

- Trzeba odwiedzić pewnego człowieka, a ja nie powinienem się tam pokazywać. Przekażesz
pozdrowienia ode mnie, on wszystko zrozumie. Nazywa się Walentin, zapamiętaj adres…

(zapamiętałam). Podwiozę cię do szosy, dalej

pojedziesz autobusem. Twoje ubranie wyprałem i wysuszyłem. Możesz jechać od razu.

Wstałam i poszłam się przebrać. Gdy wróciłam, Sasza był w holu, już w kurtce. Stanęłam na ganku,
czekając, aż wyjedzie z garażu. W powietrzu znowu mgła, niby niedługo zima, ale na razie na to nie
wygląda… Przy wyjeździe na szosę Łukjanow zawrócił.

-Idź.

Położyłam rękę na klamce, nie wytrzymałam i spojrzałam na niego, chociaż nie miałam

zamiaru tego robić. Powinnam po prostu wysiąść i iść do szosy, a nie patrzeć tak, jakbym prosiła o
jałmużnę. Łukjanow wziął mnie za kołnierz kurtki, przyciągnął do siebie i pocałował

szybko.

- Jak poczujesz, że coś nie gra, od razu się wycofaj. Ten koleś to nasza ostatnia nadzieja.

background image

- Mam tu wrócić? - spytałam, bojąc się, że usłyszę „nie”.

- Zadzwonię.

Skinęłam głową, zastanowiłam się i sama go pocałowałam, a potem szybko wysiadłam z

samochodu i pobiegłam do szosy. Nie chciałam się odwracać, ale mimo wszystko zrobiłam to

- samochód właśnie zniknął za drzewami.

Przystanek był trzydzieści metrów od miejsca, w którym wysadził mnie Sasza. Autobus

przyjechał szybko i kilka minut później już drzemałam, siedząc przy oknie. Na Dworcowym Zjeździe
wysiadłam i skierowałam się w stronę supermarketu, dom numer trzy był zaraz za nim. Szłam wzdłuż
kutego ogrodzenia, zaglądałam do okien, ale żaluzje były spuszczone; w końcu dotarłam do końca
ulicy, oglądając witryny sklepów. Musiałam się zdecydować…

Zawróciłam do domu numer trzy, przy furtce był domofon, zadzwoniłam i usłyszałam męski

głos:

- Pani do kogo?

- Do Walentina.

- Nie znam pani - odpowiedział głos po zastanowieniu.

- Nic nie szkodzi, zawsze możemy się poznać.

- Dobrze, niech pani wejdzie. - Rozległo się pstryknięcie i furtka się otworzyła.

Śliską ścieżką doszłam na ganek; drzwi były otwarte.

- Niech pani wejdzie - zawołał ktoś z głębi domu. Oczywiście nie jestem Stirlitzem i nikt nie uczył
mnie

stawiania doniczek w oknach mieszkań kontaktowych, ale chyba powinnam coś poczuć?

Niestety, nie poczułam. To znaczy, doznałam olśnienia, ale zbyt późno. Nacisnęłam klamkę,
pociągnęłam drzwi i obejrzałam się - przy furtce pojawił się młody mężczyzna, stał z

założonymi rękami i uśmiechał się do mnie serdecznie. No to jesteśmy w domu -

pomyślałam, ale mimo wszystko weszłam do środka, bo już i tak nie mogłam zrobić nic

innego.

Zrobiłam dwa kroki i upadłam od potężnego ciosu w kark. Usiadłam na podłodze, potrząsając głową

background image

i próbując pozbyć się dzwonienia w uszach. Na próżno - chwilę później oberwałam

znowu i w uszach zadzwoniło mi jeszcze głośniej. Potem dostałam kopniaka w żebra i

przestałam martwić się o uszy jako organ znacznie mniej ważny. Po kilku kopniakach w żebra w
ogóle przestałam myśleć o swoim zdrowiu, zaczęłam marzyć o tym, żeby móc złapać łyk

powietrza. Gdy już przestałam marzyć nawet o tym, nastąpiła przerwa.

- No i co? - usłyszałam znajomy głos. - Pamiętasz, co ci obiecałem?

Podniosłam głowę i ujrzałam mordziastego faceta, który tak uprzejmie zostawił mi numer

swojej komórki, a ja

z niego nie skorzystałam. Nic dziwnego, że się człowiek wkurzył… Obok niego stało dwóch typów,
patrzyli na mnie niby z zainteresowaniem, ale jak na mój gust zbyt surowo.

- Gdzie Łukjanow? - przeszedł do rzeczy mordziasty i żebym lepiej zrozumiała, stanął na mojej dłoni.

- Nie wiem - odparłam. Wiedziałam, że była to najgorsza możliwa odpowiedź, ale nie miałam innej.
Palce chrupnęły.

Dalej było już tylko gorzej. Początkowo zaciskałam zęby, żeby nie krzyczeć i nie sprawiać
mordziastemu przyjemności, ale szybko zrozumiałam, że to przekracza moje możliwości, i

zapomniawszy o dumie, zaczęłam się drzeć jak poparzona. To wszystko trwało dość długo,

chociaż może to tylko moje odczucie i mordziasty był innego zdania. Wszystkie palce lewej ręki
miałam połamane, i to w kilku miejscach, nadgarstek też był złamany… Możliwe, że ze strachu
wyolbrzymiłam swoje obrażenia, tak czy inaczej ból był straszny. Mordziasty, który, jak się później
okazało, miał na imię Denis, złapał mnie za włosy i uderzył głową o podłogę, tylko cudem nie łamiąc
mi nosa, i zaczął przemowę:

- To za karę. Uprzedzałem, że jeśli okaże się, że kłamiesz, to obedrę się ze skóry.

- Nie kłamałam - zapewniłam pospiesznie.

- Tak?

- Tak. I teraz też nie kłamię.

- Powiedz to swojej babci. Chcesz, żebym ci wyprał flaki? -zapytał i widać było, że w kwestii
flaków wcale nie żartuje.

Potrzebowałam chwili przerwy i dlatego spróbowałam wciągnąć go w rozmowę.

background image

- Chcę przez to powiedzieć - odezwałam się, oddychając z trudem - że szukamy tego samego, a wy mi
łamiecie kości. Łukjanow nie jest taki głupi, żeby mi zaufać.

- Gdzie on jest?

- Kiedy widzieliśmy się po raz ostatni, leżał na dachu obok mnie.

- Na jakim dachu?

- Na dachu magazynu na Dworcowej. Ludzie Tagajewa omal nas nie nakryli i Łukjanow

pomyślał, że to moja sprawka.

Faceci popatrzyli na siebie. Jeśli się nie myliłam, działali w porozumieniu z Dziadkiem, jedni i
drudzy szukają Łu-kjanowa z tego samego powodu - śmierci Filippowa. To znaczy, mam na myśli
oficjalny powód… Chociaż w takiej sprawie to i tak każdy sobie rzepkę skrobie.

Tagajew nie ma zamiaru im pomagać, on też chciałby dostać ten materiał kompromitujący.

Moskiewscy chłopcy dotarli do przyjaciela Łukjanowa, urządzili tu zasadzkę, a ja zjawiłam się jak
na zawołanie. Teraz już nie mogę powiedzieć, że Łukjanow się ze mną nie

kontaktował… Dlaczego jak idiotka zrezygnowałam z propozycji Lalina i nie pozwoliłam, żeby jego
ludzie mnie obserwowali? Może teraz uwolniliby mnie z łap tych drani… No bo na kogo innego
mogłabym liczyć?

- Wyznaczył mi spotkanie - powiedziałam, oddychając głęboko; przeczuwałam, że ta przerwa długo
nie potrwa. - No to pojechałam.

- I oczywiście zapomniałaś, co ci mówiłem? - spytał złośliwie Denis.

- Nie zapomniałam. Ale Łukjanow nie jest idiotą i na pewno się zabezpieczył. A ja czegoś od niego
potrzebuję. Dlatego proponuję połączyć wysiłki.

- A więc tak - uciął Denis, nagradzając mnie kolejnym kopniakiem. - Potrzebuję tego drania, a ty
pomożesz mi go dorwać - albo zdechniesz. Rozumiesz?

- Rozumiem. Chętnie pomogę, tylko jak?

- Dzwoń do Łukjanowa, nakłam, co chcesz, ale ma tu być za dwadzieścia minut.

- Od razu się zorientuje i zwieje. Poza tym nie mam dokąd dzwonić, nie podał numeru

komórki, powiedział, że sam zadzwoni.

- Tym gorzej dla ciebie - oznajmił Denis. - Ostatni raz pytam - gdzie on jest?

background image

- Gdybym wiedziała, już dawno bym powiedziała - wyję-czałam błagalnie. - Przecież mówię, że on
mi nie ufa! I co, teraz mam jak głupia cierpieć za jakiegoś palanta?

- Jak jesteś mądra, to spróbuj wymyślić, gdzie on może teraz być.

Denis skinął kumplowi głową i ten wyjął z kieszeni nóż. No, teraz to dopiero zacznie się zabawa…
Strach jest złym doradcą, a ja już w ogóle przestałam myśleć. Typ przejechał mi nożem po policzku,
tuż obok ucha. Zrobiło mi się gorąco od krwi, ale nie czułam bólu,

jedynie smutek, gdy pomyślałam: „Zegnaj, moja dziewczęca urodo…”. Ale chyba nie dane mi będzie
długo być maszkarą, kolesie sprawiają wrażenie zdecydowanych…

- Głupia jesteś? - zapytał nagle Denis z urazą w głosie. -Nie rozumiesz, że to twój koniec?

- Rozumiem - odparłam, z trudem rozwierając zęby. -Ale co to zmieni? Nie wiem, gdzie jest ten
palant. Przysięgam na swoje życie, że nie wiem. Zadzwonił do mnie i kazał przyjechać tutaj.

- A więc w nocy leżeliście na dachu? A co było rano?

- On się zmyl, a ja pojechałam na daczę do przyjaciółki.

- Po co?

- Bo kazał mi się schować i powiedział, że zadzwoni.

- A czemu do mnie nie zadzwoniłaś? - warknął Denis.

- Tylko byście narobili hałasu i wszystko zepsuli. Chciałam jak najlepiej, a wyszło jak zawsze. I teraz
mam połamane kości i oszpeconą twarz, więc za swoją głupotę zapłaciłam z naddatkiem.

- Nie wierzę ci. Wiesz, gdzie on jest! Wiesz? - Strzelił mnie w twarz, a ja się ucieszyłam: skoro
zaczęliśmy rozmawiać, to znaczy, że mam szansę przekonać tego kretyna. Zawsze

trzeba mieć nadzieję…

I wtedy zadzwoniła moja komórka, którą na samym początku zgarnął jeden z typów. Teraz

typ zerkał na Denisa, w milczeniu pytając, co ma robić.

- A więc tak. - Denis pochylił się nade mną. - Jeśli to ktoś z twoich znajomych, to powiedz, że jesteś
bardzo zajęta. Ale dla ciebie byłoby lepiej, gdyby to był Łukjanow. Umówisz się z nim na spotkanie.
Rozumiesz? - Wyjął pistolet i przyłożył lufę do mojego karku. - Jak zaczniesz coś kombinować,
odstrzelę ci głowę - dodał ze złością.

Wierzyłam, że mówi prawdę, ale niespecjalnie się bałam. To raczej nie mógł być Łukjanow, więc ten
idiota potrzyma chwilę pistolet przy mojej głowie, a potem się uspokoi.

background image

Ale tego dnia Pan Bóg nie był dla mnie łaskawy. Typek odchylił klapkę telefonu i podsunął

go mnie, a ja usłyszałam głos Saszy.

- Hej, gdzie jesteś? - Mogłam udać idiotkę i powiedzieć: „Wieszniakow, zadzwoń później”, ale
widząc, jak spięli się moi prześladowcy, zrozumiałam, że ten numer nie przejdzie.

Czułam, jak drży ręka Denisa, kretyn mógł wystrzelić po prostu ze strachu. Zacisnęłam

powieki i wrzasnęłam:

- Zjeżdżaj, mają mnie!

Nim zdążyłam dokończyć, huknął strzał. Coś spadło mi na głowę i nawet się zdziwiłam:

skoro mnie zastrzelili, nie

powinnam nic czuć… Wprawdzie nic nie widzę, ale słyszę strzały, a bolało mnie tak, że zaczęłam
wyć. Skoro jestem już na tamtym świecie, to nie ma co się krępować… Ale gdzie obiecany tunel ze
światłem na końcu? A może nie zastrzelił mnie do końca?

Przez chwilę było cicho, a potem usłyszałam, jak obok mnie ktoś szlocha. To na pewno nie ja…
Rozległy się kroki i teraz lżej mi się oddychało, a potem nawet coś zobaczyłam: pod ścianą czołgał
się facet, próbując wepchnąć własne wnętrzności z powrotem do brzucha.

Obok mnie leżał De-nis z dziurą w głowie - to on upadł na mnie, a ja myślałam, że

przeniosłam się na tamten świat. Podciągnęłam nogi do brzucha z przeciągłym jękiem i

pomyślałam, że mam dość. I straciłam przytomność…

Gdy się ocknęłam, ktoś coś głośno mówił, ale nie rozróżniałam słów, dopóki pewien dobrze znajomy
głos nie powiedział:

- Odwróćcie ją delikatnie.

No, dlaczego nie zostawią mnie w spokoju? Zrozumiałam, że nie należy się tego spodziewać,
otworzyłam oczy i zobaczyłam Tagajewa, który siedział w kucki obok mnie i patrzył z

niezadowoleniem.

- Żyjesz? - zapytał, wzgardliwie unosząc wargę.

- Chyba tak - odparłam i zacisnęłam zęby, żeby nie zawyć z bólu. - Co cię tu przywiało? -

spytałam, choć w tym momencie to akurat interesowało mnie najmniej.

- Gdy Wieszniakow wypuścił tych kretynów, postanowiliśmy ich obserwować. Wytrzymaj

background image

jeszcze trochę, zawiozę cię do szpitala.

- Nie trzeba. - Pokręciłam głową.

- Gdybyśmy przyjechali minutę później, dołączyłabyś do licznych trupów.

- A dużo tu trupów?

- Czterech tych i właściciel domu. Wygląda tak samo parszywie jak i ty.

- Pomóż mi wstać - poprosiłam. - Au, ręka! - wrzasnęłam i wyjaśniłam: - Mam połamane

palce.

Najwyraźniej przeceniłam swoje możliwości: nie mogłam utrzymać się na nogach. Poza tym

bałam się spojrzeć w lustro, nie chciałam teraz oglądać własnej twarzy. Mimo że zawsze

kpiłam z własnych wdzięków, to jednak bardzo ceniłam sobie swoją urodę. Zawsze

przyjemniej jest być ładną… Tagajew przytrzymał mnie za ramiona.

- Uważaj - uprzedziłam - bo pobrudzisz sobie garnitur.

- Kupię nowy - burknął, patrząc na mnie z niezadowoleniem. - Możesz iść?

- Spróbuję.

Timur prowadził mnie do wyjścia, a jego ludzie przyglądali się. Odniosłam wrażenie, że w ich
spojrzeniach był szacunek… Chociaż być może adresatem tych spojrzeń był Tagajew.

Nie pamiętam, jak doszliśmy do samochodu, już w środku Tagajew podał mi moją komórkę,

którą ktoś zdeptał w zamieszaniu.

- Wyrzuć - powiedziałam, odwracając się do okna.

- Wezwij lekarza - polecił Timur chłopakowi, który siedział na przednim siedzeniu, ten skinął

głową i zaczął dzwonić.

Ucieszyłam się, że dali mi wreszcie spokój, i drzemałam aż do chwili, gdy stanęliśmy przed moim
domem. Spróbowałam wysiąść i upadłam na ziemię; Tagajew pomógł mi ustać, · wyjął

klucze z kieszeni mojej kurtki i otworzył drzwi.

- Dalej poradzę sobie sama - wymruczałam, mając nadzieję, że Tagajew się wyniesie. Jedyne, czego

background image

teraz chcia

łam, to zostać sama, położyć się i w miarę możliwości nie ruszać. Może wtedy przestanie boleć.

Jednak Tagajew nie miał zamiaru się wynosić. Wprowadził mnie do salonu, położył na

kanapie i poszedł do łazienki. Wrócił pięć minut później z apteczką i zaczął kurację.

- Co z moją twarzą? - zapytałam.

- Do wesela się zagoi - zapewnił. - Palce połamane, tu już bez lekarza się nie obejdzie.

Poważny uraz klatki piersiowej. Owinę cię mocno ręcznikiem, poczujesz ulgę.

Działał, unikając mojego wzroku, ja też starałam się na niego nie patrzeć. W pewnym

momencie dotknął mnie niezręcznie, wzdrygnęłam się, on znieruchomiał i nasze spojrzenia się
spotkały. Patrzył na mnie ciężko, równie ciężko oddychając, jakby to jego pobili, a nie mnie.

- Ten gość by strzelił - powiedział Timur cicho. - Gdybyśmy przyjechali chwilę później, strzeliłby.

- Możliwe. Ale miałam nadzieję, że będzie dobrze. Jestem ci bardzo wdzięczna, nie

chciałabym ginąć w tak młodym wieku.

- Bądź cicho - syknął i pokręcił głową. - On by strzelił i teraz leżałabyś z dziurą w głowie. A ten
twój Łukjanow… Co to za miłość? - spytał ze złością.

- A ty co, masz inaczej? - nie wytrzymałam. -Jak wymię-kasz, to nie trzeba było pleść po próżnicy.

Zacisnął zęby i zbladł, a ja pomyślałam, że teraz mógłby mnie zabić - i przeraziłam się. Nie bałam
się tego idioty, który łamał mi kości, ale teraz skręciło mi wnętrzności ze strachu.

- Wynoś się stąd - wykrztusiłam, zamykając oczy. Wstał gwałtownie i wyszedł do holu, ale drzwi
wejściowe

nie trzasnęły. Dwadzieścia minut później ktoś zadzwonił do

drzwi i po chwili zobaczyłam wysokiego mężczyznę w średnim wieku, w towarzystwie tegoż

Tagajewa.

- No cóż, popatrzmy - powiedział rzeczowo, wyjmując z pojemnej torby biały fartuch.

Omal nie rozpłakałam się z żalu nad sobą - no czy nie mogli zostawić mnie w spokoju?

Jednak po dwóch zastrzykach poczułam się znacznie lepiej. Nawet zaczęłam patrzeć na świat z
większym optymizmem, głównie za sprawą tego, co mówił lekarz. Najbardziej bałam się

background image

luster, to znaczy tego, jak wyglądała teraz moja twarz, ale on oznajmił, że nóż był cienki jak brzytwa,
rana szybko się zagoi i nawet nie trzeba szyć, czyli nie będzie blizny.

- Palce to też głupstwo - pocieszał mnie dalej. - Ręka mi się nie podoba, trzeba zrobić rentgen.

Na razie założę opatrunek, proszę w miarę możliwości nie ruszać ręką. Opaska na piersi

założona profesjonalnie - pochwalił Tagajewa. - Myślę, że wszystko będzie dobrze. Teraz
najważniejsza rzecz to odpoczynek - oznajmił, a ja przyznałam mu absolutną rację.

W końcu zebrał swoje rzeczy i poszedł do wyjścia, życząc mi zdrowia. Miałam nadzieję, że Tagajew
wyjdzie razem z nim, ale nic z tego, wkrótce zajrzał do salonu.

- Chcesz herbaty? - zapytał jakby przepraszająco.

- Chcę, żebyś się wyniósł.

- Nie możesz zostać sama.

- Mogę. Zrobiłeś nawet więcej, niż należało. Poczułam senność, pewnie zastrzyk zaczął

działać, i wtedy

zjawił się Wieszniakow. No nie, Tagajew musiał kompletnie zwariować, żeby do niego

dzwonić! Też mi pielęgniarka!

- Taak… - zaczął groźnie, podchodząc bliżej, gdy już poszeptali sobie z Tagajewem. Nie wiem, co
Timur mu naplótł,

może opowiedział mu, z jakiego gówna mnie wyciągnął? To byłoby nawet zabawne… W tej

chwili jednak Artiom nie interesował się tym, kto mnie tak urządził, bardziej przejął się moim
wyglądem.

- Zanim zaczniesz tupać nogami - westchnęłam - chcę cię uprzedzić: ja już praktycznie nie myślę.

- Żebyś jeszcze miała czym myśleć! - wybuchnął Wiesz-niakow, ściągnął brwi i zapytał

zupełnie innym tonem: -Jak tam?

- Do kitu. Ale jest nadzieja, że będzie lepiej.

- Nie będzie. - Pokręcił głową. - Czy ty nie rozumiesz…

- Wszystko rozumiem - pożaliłam się.

- No to dlaczego?

background image

Skinęłam głową, żeby się przysunął, nachylił się do mojej twarzy, a ja powiedziałam tak cicho, żeby
Tagajew nie słyszał:

- Bez względu na to, jakim jest twardzielem, okropnie jest tak zdychać samemu.

- O Boże - wymamrotał Wieszniakow, kręcąc głową. Wyglądał na nieszczęśliwego.

- Bądź przyjacielem - uśmiechnęłam się - i nie wtrącaj się. Czasem to najlepsza rzecz, jaką można
zrobić… - Ostatnie słowa wypowiadałam z trudem, moje powieki stawały się coraz

cięższe, myśli splątały się i w końcu zasnęłam.

Gdy się obudziłam, obok mnie siedziała Ritka, a na fotelu opodal Lalin. Skrzywiłam się -

jeszcze tylko Dziadka brakowało…

- Cześć - dałam znak życia.

Moi goście zaczęli się krzątać, najpierw napoili mnie herbatą, potem nakarmili kaszą, a Ritka zrobiła
mi zastrzyk.

O to, dlaczego tak wyglądam, nie pytali, co poprawiło mi humor. Lalin wypił herbatę, wstał i
poklepał mnie po zdrowej dłoni i powiedział:

- No, na razie… - Potem wyszedł.

Pomyślałam, że nie myliłam się, uważając go za mądrego człowieka. Lalinowi nie trzeba nic
wyjaśniać, on i tak wszystko rozumie. Dopóki był u mnie, Ritka zachowywała się wzorowo, ale gdy
tylko wyszedł, spochmurniała, patrzyła na mnie z wyrzutem, ale nic nie mówiła.

Pod wieczór zjawił się Dziadek. Miałam nadzieję, że starczy mu rozumu, żeby tu nie

przyjeżdżać, ale gdzie tam. Na jego widok Ritka zniknęła w kuchni.

- Bardzo mi przykro - oznajmił, siadając w fotelu, po czym nie wytrzymał i dodał: -

Uprzedzałem cię.

- Igor… - odezwałam się nieśmiało. -Co?

- Materiały kompromitujące są u Łukjanowa. Podniósł głowę, popatrzył na mnie bardzo

długo, potem

ostrożnie pogładził mnie po głowie, jakbym była małym dzieckiem.

- Tu jesteś bezpieczna… Odpocznij, a potem zobaczymy.

background image

- Nie rozumiesz?

- Rozumiem. - Skrzywił się. - Nie powinnaś była… nie chciałem cię w to wszystko wciągać…

- Znowu się skrzywił. - Przepraszam… Poleciłem, żeby na wszelki wypadek obserwowano

dom…

Aha, czyli chłopaczków z Moskwy zastąpili inni… Żeby mnie uratować, Dziadek pewnie

zwali całą winę na Tagaje-wa. Nawet z tego wyciągnął korzyści, co za światły umysł…

Tagajew znalazł się w sytuacji nie do pozazdroszczenia, czeka go wojna, nieważne, czy ją wygra, czy
nie, ale zapomni

o wyborach. Łukjanow miał rację, w tej historii było zbyt wiele osobistych akcentów.

Dziadek posiedział trochę, a potem wyszedł ze smutną miną. Za to z kuchni wyłoniła się

Ritka.

- Oszukujesz go? - zaczęła surowo.

- Podsłuchiwałaś? - zapytałam z uśmiechem.

- Wcale nie masz zamiaru mu pomagać.

- Może będę miała szczęście i wszyscy będą zadowoleni.

- Wzruszyłam ramionami.

- O Boże, zwariowałaś - wyjęczała i rozpłakała się. - Jak mogłaś… - Szlochała, ściskając w ręku
chusteczkę. - Przecież to… to morderca… - Zdaje się, że mówiła o Łukjanowie.

- A co, Dziadek niby lepszy? - zaprotestowałam, choć wiedziałam, że Ritka się ze mną nie zgodzi.

- Nie waż się! - zareagowała ostro.

- Wiesz co, idź lepiej do domu. Mąż na ciebie czeka. Wyprostowała się, a na jej twarzy

odmalowała się mieszanina irytacji i niezrozumienia.

- Może to głupio zabrzmi - powiedziała ze smutkiem

- ale zawsze byłaś moim ideałem. Wiedziałam, że jest ktoś, kto w całym tym bagnie potrafi myśleć i
postępować jak człowiek.

- Przykro mi, że cię rozczarowałam - odparłam z westchnieniem. - Nie jestem lepsza od

background image

innych.

- Nie rozumiem, jak mogłaś… - wymamrotała stropiona.

- Obiecaj, że nie porzucisz mojego psa - poprosiłam

i odwróciłam się, nie doczekawszy się odpowiedzi.

Ritka została u mnie na noc. Rano pojechała do pracy, a u mnie zjawiła się opiekunka, młoda,
sympatyczna dziewczyna; poczęstowałam ją opowieścią o chuliganach, którzy połakomili się na mój
portfel.

Na trzeci dzień mogłam już chodzić po mieszkaniu i nawet zrobiłam obiad, co prawda jedną ręką.
Usilnie odpychałam myśli o Saszy, mając ogromną nadzieję, że wyjechał z miasta.

- Już nigdy się nie spotkamy - wyszeptałam i rozpłakałam się. Nie chciałam o tym myśleć, ale już
lepsze to niż świadomość, że jest gdzieś tutaj i że na niego polują. - Da sobie radę -

powtarzałam tępo.

Wieczorem odesłałam opiekunkę do domu, zapewniając, że świetnie się czuję. Saszka był

ciągle u Ritki, nie wspominała o tym, żeby go przywieźć, ja też się nie spieszyłam. Kto wie, co się
jeszcze wydarzy…

W nocy rozbolała mnie ręka. Byłam w salonie (nie chciało mi się wspinać do sypialni) i teraz, nie
mogąc spać, napaliłam w kominku, dziwiąc się sama sobie. Patrzyłam w ogień i płakałam, albo od
bólu w ręce, albo od tego, który rozrywał mnie od środka. Wiedziałam, że nie zdołam zasnąć, ani tej
nocy, ani następnej. Tak wiele nocy przede mną… Trzeba zacząć się

przyzwyczajać.

Od czasu do czasu podchodziłam do okna, wpatrując się w ciemność. Po szybie spływały

strużki wody, padał śnieg i od razu topniał. Przyłożyłam dłoń do szyby, oparłam o nią czoło i
szepnęłam:

- Sasza… - A potem rozpłakałam się głośno i wyjęcza-łam: - Sasza, Saszeńka…

Drzwi na górze skrzypnęły cicho. Zerwałam się i podeszłam do schodów, łapiąc za poręcz

zdrową ręką. Zanim zobaczyłam, jak schodzi na dół, usłyszałam jego głos:

- Cieszę cię, że cię widzę żywą… i niemal zdrową - dokończył drwiąco.

- Zwariowałeś! - wysyczałam przez zęby. - Miałam nadzieję, że jesteś setki kilometrów stąd!

background image

- Chciałaby dusza do raju, ale grzeszki nie dają - zauważył z kpiną; podszedł i usiadł w fotelu.

- Domu pilnuje Łarionow - ostrzegłam. - Na pewno się ucieszy, jak wpadniesz mu w łapy.

- W samochodzie siedzi dwóch typków, jeden śpi, drugi drzemie. Opowiedz, jak udało ci się
wyrwać. Słyszałem strzały, a skoro żyjesz, to znaczy, że ktoś przyszedł ci z pomocą.

- Tagajew - odparłam, choć wiedziałam, że mu się to nie spodoba.

- Nasz wspaniały Robin Hood… Nie wydaje ci się, że on zwariował? Żeby przez babę

pakować się w kłopoty… A może coś mu obiecałaś? Zjawił się w samą porę. - Sasza popatrzył

na mnie z uśmieszkiem, ale od razu spoważniał i zapytał: - I co, bardzo oberwałaś?

Ostrzegałem cię.

- Co robimy? - zmieniłam szybko temat.

- A co możemy robić? Zmywamy się. Trzeba zajrzeć do Walentina.

- Walentin nie żyje.

- Ale dokumenty mogą ciągle być w jego domu. Tak czy inaczej, trzeba sprawdzić.

- Ale…

- Masz lepszy pomysł? - Zafrasował się. - Cieszę się, że mogłem cię zobaczyć - powiedział i
podszedł do schodów.

- Pójdę z tobą - oznajmiłam nagle przestraszona.

- Po co?

- Po prostu pójdę - odparłam stropiona.

- Jald z ciebie pożytek, skoro ledwie trzymasz się na nogach?

- Nogi akurat mam w porządku. Wiesz, jak to mówią: co dwie głowy… to już mutant -

dokończyłam lekko, a Łu-kjanow się zaśmiał.

- Zgadzam się. Dobra, chodźmy.

- Tak od razu?

- A myślałaś, że kiedy?

background image

- Będę gotowa za pięć minut.

Musiałam się przebrać, Łukjanow poszedł za mną. Popatrzył, jak męczę się z dżinsami, i

zaczął mi pomagać. Objął mnie, a ja nie wytrzymałam.

- Wróciłeś po mnie? - spytałam cicho i zastygłam, czekając na to, co powie.

- Oczywiście - odparł po chwili, potem przytulił mnie i pocałował w czoło. - Co ja bym bez ciebie
zrobił?

- Zobaczysz, nie będę dla ciebie kulą u nogi.

- Głuptas z ciebie, Mała. Omal cię nie zabili…

- Jeśli to nie problem, mów do mnie po imieniu. Znowu mnie pocałował, tym razem w usta.

- Przy tobie czuję się… no, głupio - powiedział z uśmieszkiem. - Mówiąc dokładniej, czuję się jak
ostatnie bydlę. To nie jest miłe… dlatego mówię świństwa.

- Mów sobie. - Wzruszyłam ramionami.

- Daj bluzkę. - Pomógł mi włożyć bluzkę, potem kurtkę, adidasy miałam zapinane na rzepy. -

Będziemy musieli wyjść przez dach - uprzedził.

Skinęłam głową. Poszłabym za nim nawet bez rąk i bez nóg, nie wiem jak, ale bym poszła.

Na dach dostaliśmy się bez problemów, ale dalej było gorzej, trzeba było zejść po rynnie, a wolałam
nie myśleć, jak to zrobię z jedną sprawną ręką. Pomógł mi Sasza, wziął mnie pod pachy i zaczął
schodzić. Długo to trwało, ale w końcu znalazłam się na ziemi. Szliśmy wzdłuż ogrodzenia i przez
furtkę wymknęliśmy się w zaułek. Stało tam żiguli, tym razem

„dziewiątka”. Sasza usiadł za kierownicą, a ja obok niego, usiłując odepchnąć myśli o bólu.

- Jak się czujesz? - zapytał.

- W porządku.

- Masz czoło mokre od potu.

- Lepiej myśl o sobie - odcięłam się.

Jechaliśmy przez miasto tonące w ciemnościach, w ramach oszczędności o drugiej w nocy

wyłączano latarnie.

- W domu Walentina jest skrytka? - spytałam, przypominając sobie, że po bitwie, jaka się tam

background image

rozegrała, gliny przeszukały dokładnie cały dom.

- Tak.

- I wiesz, gdzie jej szukać?

- Domyślam się.

Nie dojechaliśmy do samego domu, zaparkowaliśmy ulicę dalej.

- A jeśli się zabezpieczyli i pilnują domu?

- Nie przypuszczam.

- A może pójdę sama?

- Przestań udawać chojraka - burknął Sasza, wysiadając z samochodu. - Zaczekaj tutaj.

- Pójdę z tobą.

- Zaczekaj tutaj.

Zniknął w ciemności, a ja czekałam, przez cały czas patrząc na zegarek, ale czas płynął

strasznie wolno. Chciałam pójść za nim, ale nie odważyłam się, na pewno by się nie ucieszył.

Nagle zobaczyłam, że Sasza wyskoczył z ciemności, włączyłam silnik, Łukjanow otworzył

drzwi i chwilę później już ruszał z miejsca. Wrócił tak szybko, że nie mógłby w tym czasie znaleźć
skrytki i zabrać dokumentów, więc pytanie o to nie miało sensu, ale mimo wszystko spytałam:

- Byłeś w domu? -Nie.

- Są tutaj?

Nie zdążył odpowiedzieć, bo drogę przeciął nam dżip, Sasza cudem skręcił w prawo, nacisnął

hamulce, zawrócił w miejscu i pojechał w przeciwną stronę. Ale drogę do prospektu już nam
odcięto, w ciemności zapłonęły światła dwóch innych samochodów.

- Do bramy! - wrzasnęłam. - Tam jest przejście.

Wylecieliśmy na Nikitski, dżip zjawił się z lewej, na ogonie siedziały nam dwa samochody.

Sasza pędził w stronę mostu, skręcając gwałtownie. Droga wzdłuż rzeki była wyjątkowo

krzywa, nawet w dzień jeździli tu tylko ci, którzy nie dbali o swoje samochody. Strzałka
prędkościomierza spadała coraz niżej, a odległość między nami i prześladowcami wcale się nie

background image

zwiększała. Nie powinniśmy wyjeżdżać z miasta, tu będą się bali strzelać, ale za

miastem… Jednak nie mieliśmy innego wyjścia.

- Zapnij pasy - rzucił Sasza, a ja posłusznie spełniłam polecenie.

Nieliczne światła miasta zostały z prawej strony, skręciliśmy w stronę garaży, Sasza chyba chciał
zgubić prześladowców w tym labiryncie. Już myślałam, że mu się to udało, ale gdy znów
wyjechaliśmy na drogę przy rzece, zobaczyłam w lusterku światła samochodów. Ale

teraz pogoń była daleko i mieliśmy szansę. Nie mogliśmy wrócić do miasta, tu była tylko jedna
droga, przez pole nie przejedziemy, samochód od razu ugrzązłby w błocie. Przed nami pojawiły się
budynki opuszczonego tartaku, ogrodzenie i dawno temu zerwana brama.

- Jak wyhamuję na zakręcie - powiedział Sasza przez zęby - wyskoczysz.

- Nie. - Pokręciłam głową.

- Już! - Odpiął mój pas i dosłownie wypchnął mnie z samochodu.

Zawyłam, uderzając się w chorą rękę, ale od razu zerwałam się na równe nogi. Łukjanow

grzał w stronę torów. Dobiegłam do ogrodzenia i stąd obserwowałam jego żiguli, patrzyłam, jak
zbliża się pogoń, gdy nagle usłyszałam wycie lokomotywy i w ciemności pojawiły się

dwa świecące punkty. Zza zakrętu, gdzie widniała czarna ściana sosen, wyłonił się pociąg towarowy.
Jeśli Łukjanow zdąży przejechać przez przejazd, zdoła uciec.

- Zdąży - wyszeptałam i zacisnęłam powieki.

Żiguli pędziło na opuszczony szlaban, a z boku szybko najeżdżał pociąg. Samochód

staranował szlaban i wjechał na przejazd w tym samym momencie, w którym znalazł się tam pociąg.
Wrzasnęłam, widząc, jak żiguli zmienia się w kupę żelastwa, jak pociąg spycha je na bok; rozległ się
wybuch i w niebo strzeliły czerwone płomienie. Pociąg hamował powoli.

Trzy samochody pościgu zatrzymały się kilka metrów od przejazdu, wypadło z nich kilku

mężczyzn i zaczęli biec wzdłuż torowiska. Ja też pobiegłam w stronę torów, ale niemal od razu
zawróciłam.

- On żyje - powiedziałam do siebie. - Żyje, Nie z takich opresji wychodził cało…

Powtarzając to w nieskończoność, ukryłam się w pobliskim budynku. Szyby wybite, drzwi

wisiały na jednym zawiasie. I wtedy usłyszałam cichy gwizd.

background image

- Sasza - wyszeptałam. Z ciemności dobiegło:

- Hej, gdzie jesteś?

- Tutaj. O Boże, żyjesz…

- Oczywiście. Tylko rozwaliłem nogę, niefartownie upadłem.

Wśliznął się do rozwalonego budynku, który zasługiwał najwyżej na miano szopy, ja

rzuciłam się do niego. Sasza trzymał się za prawą nogę i kulał.

- Poczekaj, zdejmij koszulę, trzeba opatrzyć…

Zdjął kurtkę, potem koszulę, rozerwał ją i przewiązał nogę w biodrze. Dżinsy namokły krwią,
nogawka spodni była rozdarta.

- Wyjdziesz z tej strony. - Sasza skinął głową w ciemność.

- Tam jest dziura w płocie, potem przez pole. Nie spiesz się za bardzo, szukać będą tutaj.

Zatrzymam ich.

- Myślą, że zginęliśmy.

- Nie sądzę, żeby byli aż tak naiwni. A jeśli nie są idiotami, to szybko znajdą nas po śladach krwi na
ziemi. No, Mała, idź. Nie ma czasu na pożegnania.

- Idę z tobą.

- Dokąd? - Roześmiał się. - No idź już, szybko. Bez ciebie będzie mi łatwiej. No idź… Niech cię
diabli…

Przez bramę tartaku jeden po drugim wjechały trzy samochody. Dżip stanął, dwa pozostałe
rozdzieliły się i zaczęły objeżdżać tartak.

- A nie mówiłem?! - rzucił ze złością Łukjanow. Ostrożnie dopełzliśmy do przeciwległych drzwi. Od

czasu do czasu szopę oświetlały światła samochodów. Auta nadal okrążały budynek, a my

przywieraliśmy do ściany, czekając na ciemność i ruszaliśmy dalej, dopóki nie doszliśmy do drzwi i
wydostaliśmy się z szopy. Wtedy zrozumieliśmy, że nasze szanse równają się zeru

- od ogrodzenia dzieliło nas dwadzieścia metrów otwartej przestrzeni.

- Spróbujemy przedostać się do sąsiedniego magazynu -wymamrotał Łukjanow, wskazując

zrujnowany budynek.

background image

Niemal do niego dotarliśmy, gdy zza rogu wyjechał dżip i zahaczył nas promieniem

reflektorów. Huknął strzał i zaczęła się zabawa.

Utknęliśmy w szopie. Nasi prześladowcy podjechali samochodem do drzwi, ale na szczęście wejście
było zbyt wąskie i dżip nie mógł wjechać. Reflektory oświetliły szopę, a kolesie zaczęli strzelać.

Pięć minut później zobaczyłam trzech mężczyzn, którzy próbowali wedrzeć się do szopy, ale gdy
Łukjanow strzelił dwa razy, któryś krzyknął i przestali być tacy wyrywni. Ale i tak wszystko było
jasne: nasi prześladowcy są bardzo zdecydowani i żywi stąd nie wyjdziemy.

- No chyba w końcu się stąd wyniosą - szepnęłam do Łukjanowa, sama nie bardzo w to

wierząc. - Maszynista na pewno powiadomił kogoś o wypadku na przejeździe. Zaraz tu

przyjadą…

Zanim zdążyłam dokończyć, ścianę szopy przeszyła seria z automatu. Łukjanow pchnął mnie na
podłogę, przykryłam głowę ręką i zrozumiałam., że nie jest dobrze.

- Ruszaj do przodu - szepnął. - Czołgaj się i nie podnoś głowy.

Tak, czołganie się było teraz dla mnie idealnym ćwiczeniem… Omal nie zemdlałam od bólu w ręce i
zaklęłam, gdy znów zaczęli strzelać.

- Masz jakiś pomysł? - spytałam Saszę, nie bardzo licząc na odpowiedź twierdzącą.

- Całą masę.

- Cholera, no gdzie ta milicja?

- Zadzwoń do swojego Wieszniakowa - poradził Sasza.

- A gdzie ty się wtedy znajdziesz? - Uśmiechnęłam się krzywo.

- Za to ty ocalisz tyłek.

Wieszniakow marzył o awansie, a nie o strzelaninie, nie chciałam wplątywać go w tę historię,
dlatego jego kandydatura odpadła od razu. Ale wszystko się we mnie buntowało przeciwko

perspektywie umierania tej nocy.

- Daj komórkę - poprosiłam.

- Po co? - Z ociąganiem dał telefon.

Chyba myślał, że faktycznie zadzwonię do Wieszniakowa, ale mnie wpadł do głowy inny

background image

pomysł. Co prawda nawet ja uznałam go za idiotyczny, ale mimo wszystko wybrałam numer

Tagajewa.

- Timur - powiedziałam, gdy odebrał. Przez strzelaninę prawie nie słyszałam jego głosu, dopiero gdy
na chwilę przestali walić, dotarło do mnie pytanie:

- Gdzie jesteś?

- W opuszczonym tartaku obok przejazdu.

- Cholera!

- Pamiętam, że obiecałeś za mnie umrzeć. To świetna okazja. Wyciągnij nas stąd.

- Nas? - spytał drwiąco.

- Przecież wiesz, że bez niego nie wyjdę.

Wtedy znowu zaczęli strzelać i szybko musieliśmy przerwać rozmowę.

- Chyba nie sądzisz, że jest aż takim idiotą? - spytał wesoło Łukjanow.

- No i do diabła z nim - odparłam.

- Tam jest drabina, spróbujemy wyjść na dach.

Nie wiem, jak zdołał dojrzeć drabinę w tych ciemnościach, ale faktycznie była.

- Idź pierwszy - szepnęłam.

- Beze mnie nie dasz rady - zaprotestował.

- Jeszcze jak dam - burknęłam, pamiętając, że obiecałam nie być mu kamieniem u szyi.

Sasza już wyszedł na strych, a ja nadal tkwiłam na trzecim szczeblu. Zacisnęłam zęby i

zmusiłam się do wejścia, Łukjanow złapał mnie za kołnierz i wciągnął na górę.

Deski zgniły tu dawno temu i mogły złamać się w każdej chwili, za to obok było wyjście na dach.
Rozciągnęliśmy się na dziurawym dachu i zrozumiałam, że zamieniliśmy siekierkę na kijek. Kolesiom
w końcu znudzi się strzelanina i znowu spróbują wejść do szopy, zobaczą drabinę i zorientują się,
gdzie jesteśmy. Raczej nie będą próbowali wyjść na dach - w wąskim wyjściu Łukjanow
wystrzelałby ich jak kaczki, ale mogą podpalić szopę i wtedy spadniemy prosto w ich objęcia. Aż
dziwne, że do tej pory na to nie wpadli…

Niespodziewanie zapadła cisza i usłyszałam rozmowę na dole.

background image

- Tu nikogo nie ma! - krzyknął któryś.

Zaczęli nerwowo szukać, Łukjanow głową wskazał mi kierunek i zaczęliśmy sunąć po dachu.

Nie wiedziałam, co chce zrobić, ale nie pytałam. Skoro ja słyszę tych typów, to oni mogą usłyszeć
mnie.

- Tam jest jeszcze jedna szopa! - krzyknął ktoś na dole. Światła reflektorów pomknęły w prawo, na
dachu na razie

nikt się nie zjawiał, ale to niespecjalnie mnie cieszyło. W końcu na pewno zauważą drabinę, a to
znaczy, że chwila naszej niesławnej śmierci po prostu jest odroczona. Poza tym, póki biegaliśmy na
dole, nie czułam zimna, ale tu, na dachu, ziąb przeszywał mnie do szpiku kości, widocznie był mróz.

Strasznie długo grzebali się tam na dole… Z nadzieją spojrzałam w stronę przejazdu - przecież
milicja musi się tu w końcu zjawić! Może będziemy mieli szczęście i faceci

wykażą się zdrowym rozsądkiem, a wtedy my zmyjemy się po cichu?

- Twój przyjaciel jednak zwariował - oznajmił wesoło Łukjanow.

Odwróciłam głowę i zobaczyłam, że od strony miasta pędzi kawalkada samochodów z

hummerem na czele. Strzelać zaczęli już z daleka, wyraźnie dając do zrozumienia, po której są
stronie.

Nasi prześladowcy chyba się stropili. Nie tylko Sasza doszedł do wniosku, że Tagajew

zwariował w ciszy, jaka zapadła, ktoś wrzasnął:

- Co ty, zgłupiałeś?! - W głosie pytającego słychać było urazę.

Hummer i dwa inne samochody stanęły w rzędzie, w świetle reflektorów pojawili się dzielni
chłopcy. Z naprzeciwka podjechały trzy dżipy i zatrzymały się. Ci, co nas gonili, wysiedli z
samochodu i stanęli w dużej grupie. Tagajew stał z przodu (kurtka rozpięta, ręce w

kieszeniach) i w napięciu wpatrywał się w ciemność, zwracając głowę w naszą stronę.

Z grupki naszych prześladowców wyszedł potężny bysior i podszedł do Tagajewa. Mówili

zbyt cicho, żebym mogła usłyszeć choćby słowo, ale sądząc z reakcji bysiora, to, co

powiedział Tagajew, wcale mu się nie podobało. Zaczął wymachiwać rękami, najwyraźniej

oburzony, Tagajew zaś, nie zwracając na niego uwagi, podszedł do szopy, z której

obserwowaliśmy rozwój wydarzeń.

background image

- Olga! - zawołał. - Żyjesz?

To, że Tagajew się tu zjawił, jeszcze o niczym nie świadczyło, w każdej chwili mógł się dogadać z
tymi bandziorami. Zerknęłam na Łukjanowa, a on poradził z krzywym uśmiechem:

- Odpowiedz ukochanemu.

- Myślisz, że warto?

- A co mamy do stracenia?

- Timur! - krzyknęłam.

Nie widział mnie, kręcił głową, próbując zorientować się, skąd dobiega głos.

- Wychodź - powiedział.

- Przecież wiesz, że nie jestem sama.

- Mam go wynieść na rękach?

- Nie zaszkodziłoby - wymruczałam, usiłując nie myśleć o tym, jak będę schodzić na dół.

Gdy my traciliśmy czas na gadaninę, ludzie Tagajewa działali. Po wyjściu przez bramę

zobaczyłam, że nasi prześladowcy leżą płasko na ziemi w otoczeniu chłopaków Ti-mura.

Mieli wyraźną przewagę liczebną, co nasi wrogowie zrozumieli bardzo szybko. Łukjanow

wlókł się za mną, kulejąc i krzywiąc się. Tagajew podszedł do nas.

- Witaj - zignorował mnie i zwrócił się do Łukjanowa, niby drwiąco, ale wyszło ze złością.

Bez pośpiechu obejrzał go od stóp do głów, Sasza wyprostował się i uśmiechnął promiennie. -

No i co, sokole - spytał z uśmiechem Tagajew. - Co ty byś bez baby zrobił?

- Nie wdepnąłbym w takie gówno - odparł Sasza.

- No jasne. Przecież jesteś twardzielem.

- Potrzebny nam samochód - wtrąciłam się.

- Naprawdę myślisz, że go puszczę? - zwrócił się do mnie Tagajew, jakby zdumiony.

- Puścisz - powiedział Łukjanow, nie przestając się uśmiechać. - Tak bardzo chcesz być

szlachetny… Równie dobrze możesz mnie zastrzelić jutro, a dziś w jej oczach jesteś

background image

bohaterem. Ona cię pokocha, zobaczysz, baby uwielbiają takich idiotów.

- Może byś się zamknął - poprosiłam uprzejmie.

- Ja i tak wiem, że ona mnie kocha - odparł chmurnie Tagajew. - Było nam dobrze, dopóki się nie
zjawiłeś. Dziewczyna robi głupstwa, kiedyś coś ci obiecała i teraz rwie się do walki, ale szybko się
uspokoi. Możesz być pewien, że za dwa tygodnie nawet nie będzie o tobie

pamiętać.

- Skończcie wreszcie tę gadkę - nie wytrzymałam. Czułam, że Tagajew i Łukjanow mają

straszną ochotę skoczyć sobie do gardeł, a to nie leżało w moich planach. - Dasz nam

samochód?

- Oczywiście. Weź sobie, który chcesz. Może być hummer?

- Wolałabym coś mniej rzucającego się w oczy.

- Sława - zwrócił się Tagajew do jednego ze swoich ludzi

- daj kluczyki od wozu… - Jeden z chłopaków podszedł i dał mu kluczyki, Tagajew wziął je i rzucił
Łukjanowowi.

- Trzymaj, synku.

- Dzięki. Da Bóg, jeszcze się spotkamy - odparł Sasza.

- Wtedy ci się odwdzięczę.

- Nawet o tym nie marz, idioto. Dla ciebie to już koniec. A ona urodzi mi dzieci i będziemy żyć długo
i szczęśliwie.

Łukjanow chyba chciał coś odpowiedzieć, ale rozmyślił się i usiadł za kierownicą. Ja na chwilę
zostałam.

- Timur… - zaczęłam przepraszająco.

- Zjeżdżaj - warknął wściekły.

- Timur, ja…

- Zjeżdżaj, powiedziałem.

Wsiadłam do samochodu i nim zdążyłam trzasnąć drzwiami, Łukjanow ruszył.

- Czemu nie pocałowałaś go na pożegnanie? - spytał z uśmiechem. - Chyba zasłużył?

background image

- Jeszcze zdążę - odpowiedziałam ze złością.

- To na pewno. - Zaśmiał się. - Gość ma względem ciebie konkretne plany.

- Wolałbyś, żeby nas zastrzelili?

- Teraz to już nawet nie wiem. Twój przyjaciel zachował się jak bohater. A jaki jest w łóżku?

- Też bohater.

Łukjanow zarechotał, dalszą drogę do miasta odbyliśmy w milczeniu.

- Zawieźć cię do domu? - zapytał, gdy minęliśmy most.

- Ile razy mam ci powtarzać: jadę z tobą.

- Nawet nie wiem, jak mam ci dziękować.

- Będziesz miał czas, żeby coś wymyślić. Odwróciłam się do okna, rozumiejąc, że moja

obecność działa mu na nerwy. Zresztą może wcale nie chodziło

o mnie. Pomyślałabym, że jest zazdrosny, gdybym mogła uwierzyć w coś takiego.

Wkrótce zrozumiałam, że jedziemy do wsi za miastem. Uważałam, że to nierozsądne, ale nie
odzywałam się. Zerkałam w lusterko, sprawdzając, czy nie mamy towarzystwa, ale ulice były
ciemne, z tyłu tylko raz pojawiły się światła,

i zniknęły na zakręcie.

Gdy dojechaliśmy do domku, zaczęło świtać. Padałam z nóg ze zmęczenia, ale gdy tylko

weszliśmy do domu, rzuciłam się do łazienki, gdzie poprzednio spostrzegłam apteczkę. Sasza
ulokował się na kanapie w salonie, gdy przyszłam z apteczką, zdążył zdjąć dżinsy i teraz oglądał ranę
na nodze. Wziął ode mnie apteczkę, polał ranę spirytusem, zrobił sobie zastrzyk i zaczął szyć.
Wkrótce potem rana utraciła przerażający wygląd. Teraz była to tylko szrama w kształcie
półksiężyca.

- Boli? - spytałam. Czułam, że jestem natrętna, ale nic nie mogłam na to poradzić.

- Nie - odparł spokojnie Łukjanow. - Przecież wstrzyknąłem sobie przeciwbólowy. Poza tym rana nie
jest groźna, rozharatałem sobie nogę jakimś żelastwem, wyskakując z samochodu.

- Przyniosę wodę, trzeba zmyć krew.

- Zrobię to w łazience. A ty zajrzyj do szafy, znajdź mi jakieś spodnie. I zrób coś do jedzenia.

- Sasza - zaczęłam niepewnie - dzwoniłeś do mnie stąd? Mogli zarejestrować telefon.

background image

Powinniśmy uciekać.

- Zdążymy.

Wstał i poszedł do łazienki, a ja powędrowałam do kuchni. Odgrzałam ziemniaki i szybko

przyrządziłam rybę w mikrofalówce. Sasza był nadal w łazience, podeszłam do drzwi,

pociągnęłam za klamkę, zamknięte. Zastukałam, nie otworzył.

- Długo jeszcze?

- Z dziesięć minut, jak jesteś bardzo głodna, zacznij beze mnie - odpowiedział.

Pokręciłam głową. I tak nie mogłabym nic przełknąć.

Czekając na Saszę, przeszłam się po mieszkaniu. Z holu schody prowadziły do piwnicy.

Zeszłam, pchnęłam drzwi, pomacałam ręką ścianę, znalazłam włącznik. Zapłonęła żarówka,

oświetlając pomieszczenie z łukowym sklepieniem, coś w rodzaju piwniczki na wino. Po

lewej stronie faktycznie stał regał z tuzinem butelek. W podłodze była klapa z metalowym kółkiem, a
naprzeciwko, za drewnianą przegródką, leżały jakieś kamienie. Było tu bardzo zimno. Kamienie mnie
zaintrygowały, podeszłam bliżej i ze zdumieniem uświadomiłam

sobie, że to lód. Kiedy byłam mała, takich brył lodu używali sprzedawcy lodów na ulicach. Po co ten
lód Łukjanowowi?

- Co ty tu robisz? - usłyszałam z tyłu i drgnęłam zaskoczona. W drzwiach stał Sasza i patrzył

na mnie chmurnie.

- Co to? - spytałam z kolei ja.

- Lodownia. Miałem zamiar chodzić na polowania, teraz pewnie już nie będzie okazji. Czego tu
szukałaś? - zapytał, chyba rozgniewany.

- Chciałam wziąć wino.

- No to bierz i chodźmy stąd.

Wyszliśmy do kuchni, Sasza otworzył butelkę, nalał wina do szklanek. Napiliśmy się, Sasza jadł, a ja
siedziałam naprzeciwko i obracałam szklankę w ręku. Popatrzył na mnie ciężko, a ja się skuliłam.
Takie spojrzenie nie wróżyło niczego dobrego.

- Kłamałem - powiedział ze złością. - Nigdy cię nie kochałem.

background image

- Wiem - odparłam.

- Zwyczajnie cię wykorzystałem.

- Nie wysilaj się. To i tak nie ma żadnego znaczenia.

- A co ma? To, co mi kiedyś powiedziałaś? - Pokręcił głową, ale zaczął mówić spokojniej: -

Słuchaj uważnie. Nikitin nigdy nie miał żadnych materiałów kompromitujących na Dziadka.

Materiały miała Swietka i wcale nie na Dziadka, tylko na jego moskiewskich przyjaciół.

Kiedyś jej mąż pracował z Sobolewskim. Słyszałaś o takim?

- Miałam okazję. - Skinęłam głową.

- No więc właśnie. Mąż Swietki zebrał na niego całkiem spory materiał, ale nie zdążył użyć, a może
wcale nie miał takiego zamiaru. Tak czy inaczej, umarł. Swietka pochowała męża i

znalazła te dokumenty w jego papierach. Przyjaciele zostawili wdowę bez grosza przy duszy i w
dodatku zmusili ją do szpiegowania Nikitina. Liczyli na to, że będą mieli

przy Dziadku swojego człowieka i nim sterowali. Swietka domyślała się, co znalazła w

papierach męża, ale zachowała się wyjątkowo rozsądnie, przez cały czas cichutka jak myszka, ale
końcu się wygłupiła i opowiedziała o wszystkim mnie. Wy, baby, nie powinniście się

zakochiwać, głupiejecie w oczach. Zresztą faceci wcale nie są lepsi.

- Skoro uważali Nikitina za swojego człowieka, to czemu chcieli go zabić? -

zaprotestowałam.

- Twój Dziadek zmienił plany i postanowił pozbyć się stronnika. Pewnie właśnie wtedy

wymyślił tę historię z materiałem kompromitującym. Filippow go poparł, a sam zwąchał się z
Tagajewem, który wydawał mu się lepszy od Dziadka. Sobolewski wiedział, że mąż Swietki

miał jakieś dokumenty, i dlatego wysłał mnie, żebym pogadał z dziewczyną.

- Zabiłeś ją? - zapytałam, zacisnęłam zęby, potrząsnęłam głową i powtórzyłam: - Zabiłeś ją?

- Nie. Zabił ją kierowca Filippowa. Kierowcę podsunął Fi-łippowowi tenże Sobolewski, znasz
nasze zasady, każdy pilnuje każdego. Strielcow sporo zawdzięczał Sobolewskiemu i gdy

Sobolewski kazał mu zabić Swietkę, wykonał rozkaz.

- Opowiedziałeś Sobolewskiemu o materiałach kompromitujących?

background image

-Nie.

- W takim razie dlaczego? - nie zrozumiałam.

- Dlatego, że Dziadek i Sobolewski planowali usunąć Filippowa. Dziadek wystawił mnie, a ja…

- Rozmawiałeś z kierowcą przed zabiciem Fiłippowa. Wiedziałeś… Cholera, dlaczego go

zabiłeś?

- Miałem go dosyć. - Sasza westchnął. - I tak bym go zabił, a tu akurat pojawił się dobry powód.

- Zabiłeś go, a oni urządzili na ciebie polowanie. Gdzie ty miałeś głowę?

- Nie rozumiesz. Twój Dziadek marzył, żeby się mnie pozbyć. No więc… - rozłożył ręce -

mogłem sobie pozwolić na tę przyjemność. - Mała… - powiedział - nigdy w życiu nikomu nie
wierzyłem - a tobie wierzę. Pojedziesz do miasta i zabierzesz dokumenty. Jeszcze nie

wszystko stracone - mrugnął - jeszcze powalczymy. Dasz radę dotrzeć sama do miasta?

- Oczywiście.

- To jedź od razu. Idź przez las, na drodze się nie pokazuj. W mieście zajrzysz do klubu bilardowego,
otwierają go o dwunastej, tam zapytasz o Gienę Sadkowa, zwykle zjawia się

koło pierwszej. Kiedy weźmiesz dokumenty, jedź do domu i czekaj na mój telefon. Ja tu

wszystko szybko skończę i jak dobrze pójdzie, to pod wieczór będziemy daleko stąd. Teraz
najważniejsza rzecz to zabrać dokumenty.

Wstałam zza stołu, skierowałam się do holu i włożyłam kurtkę. Łukjanow wyszedł, żeby się
pożegnać, przyciągnął mnie do siebie i pocałował.

- Idź. I czekaj na mój telefon. - Pchnął mnie lekko w stronę drzwi, uśmiechnął się i

powiedział to, co mówił już kiedyś, tym razem po angielsku: - VII be back. - Nawet zabawnie
wypadło.

Wyszłam na ganek i odetchnęłam leśnym powietrzem. Do szosy brnęłam długo przez las,

nogi tonęły mi w błocie, było zimno i padał mokry śnieg, świat wydawał się nagi i

nieprzytulny.

Dotarłam w końcu do drogi i tam zatrzymałam ciężarówkę; kierowca przez całą drogę rzucał

mi podejrzliwe

background image

spojrzenie, ale jak dostał setkę, zrobił się milszy. Skręcił do objazdu, a ja przeszłam jeszcze trzy
kilometry do miasta. Na najbliższym przystanku poczekałam na autobus, dojechałam do dworca, a
stamtąd trolejbusem do Grochowej. Trwało to wszystko bardzo długo, ale do

dwunastej i tak jeszcze było daleko.

Klatka schodowa w bloku naprzeciwko klubu bilardowego nie miała domofonu, weszłam bez

przeszkód do środka, usiadłam na parapecie i czekałam, aż otworzą klub. W końcu otworzyli.

Sala była pusta, barman nudził się za barem. Zamówiłam kawę, wypiłam, usiadłam przy

stoliku w głębi sali. Dwadzieścia minut później zjawili się pierwsi goście, dwóch młodych
chłopaków i mężczyzna koło pięćdziesiątki. Podeszłam do baru.

- Szukam Sadkowa.

- Gieny? Powinien niedługo przyjść. Chce pani jeszcze kawy?

- Lepiej herbatę.

Sadkow objawił się grubo po pierwszej - ciężki mężczyzna z czerwoną twarzą, mógł mieć

jakieś czterdzieści lat. Podszedł do baru, barman szepnął mu coś, Sadkow spojrzał w moją stronę i
podszedł bez pośpiechu.

- Pytałaś o mnie? - spytał.

- Pan Sadkow?

- Ta…

- Przysłał mnie Łukjanow.

- To znaczy, że ty jesteś Olga. - Wyjął z kieszeni notes, długo w nim grzebał, w końcu podał

mi skrawek papieru. - Dworzec autobusowy. Tu jest numer skrytki i kod.

Odwrócił się i poszedł do stołów bilardowych w sąsiedniej sali, a ja wezwałam taksówkę i
pojechałam na dworzec.

W sali automatycznych przechowalni bagażu sprzątaczka myła podłogi. Prawie wszystkie

skrytki byłe puste, odnalazłam właściwą, wybrałam kod. Drzwiczki się otworzyły i w

pierwszej chwili pomyślałam, że skrytka jest pusta, ale wsadziłam rękę do środka i wyjęłam płytkę
CD. Do opakowania przyklejona była kartka. „Mała - przeczytałam. - Twój Dziadek

background image

powinien być zadowolony. Uważaj na Sasz-kę i postaraj się o dziecko. A jeszcze lepiej wyjdź

za mąż”. Zachwiałam się i przytrzymałam drzwiczek, żeby ustać na nogach, a potem

wsunęłam płytę do wewnętrznej kieszeni kurtki, zapięłam suwak i pobiegłam na postój

taksówek.

Kwadrans później byłam w domu, po pięciu minutach wyjeżdżałam samochodem z garażu.

Ciężko było prowadzić jedną ręką, co chwila łapałam kierownicę lewą, prawie nie czując

bólu. Mam dobry samochód i wycisnęłam z niego wszystko, co się dało. Milicjant na

posterunku przy wyjeździe z miasta chciał mnie zatrzymać, ale poznał auto i tylko zirytowany machnął
ręką.

Od miejsca, w którym należało zjechać z szosy na drogę do wsi, dzielił mnie najwyżej

kilometr, gdy zobaczyłam w lusterku hummera. Tagajew też wciskał gaz do dechy. Na prostej miałam
jeszcze szansę, ale gdy zjechałam z szosy, było już po zawodach - ferrari to nie terenówka, Tagajew
zepchnął mnie w błoto i mój samochód ugrzązł. Otworzyłam drzwi i

zaczęłam biec po mokrym śniegu; z hummera wyskoczył Tagajew i trzech mężczyzn.

- Olga! - krzyknął Timur. - Olga!

Potknęłam się i upadłam, dogonił mnie, złapał za ramię i podniósł jednym ruchem.

- Oni już tam są - powiedział, ciężko dysząc. - Od dawna. To bez sensu.

- Puść mnie - zaryczałam, zaciskając zęby.

- Nie rozumiesz? Chciał cię uratować. Przynajmniej na tyle go było stać.

- Idź do diabła! - wrzasnęłam i pchnęłam go. Nawet nie drgnął.

- Nie pomożesz mu. Nikt mu nie pomoże.

- Wynoś się do diabła - powtórzyłam.

Timur mocno trzymał mnie za rękę, lewą dłonią potarł czoło, jakby próbował dojść do siebie po
długim śnie.

- Dobrze - powiedział cicho. - Spróbujemy - odwrócił się do swoich ludzi i rozkazał: -

Jedziemy, może jeszcze zdążymy.

background image

Trzech mężczyzn popatrzyło na siebie.

- Timur… - zaczął jeden niepewnie.

- Powiedziałem, jedziemy.

Podjeżdżając do wsi, już wiedziałam, że jest za późno. Przed bramą stała straż pożarna, obok
milicyjny gazik. Chłopak, który prowadził hummera, zatrzymał się, wyskoczyłam i

pobiegłam do domu - ale domu już nie było. Jedyne, co z niego zostało, to ceglany komin.

Wśród spalonych desek i sterty kamieni chodzili ludzie w mundurach, zauważyli mnie, jeden z
mężczyzn ruszył w moją stronę, pospiesznie wyjęłam legitymację. Zerknął przelotnie i

przedstawił się.

- Co się tu stało? - spytałam.

- Chyba mafia szalała. Stróż mówi, że to była regularna bitwa. Jeden ukrył się w domu, a z dziesięciu
próbowało go stamtąd wykurzyć. Podobno obrzucili dom granatami, normalnie

oblężenie Stalingradu. Sama pani widzi, wszystko wypaliło się do cna. Jak przyjechaliśmy, to już
nikogo nie było, stróż ukrywał się w lesie, nie mógł zadzwonić.

- Znaleźliście ciało?

- To, co zostało, jest w tamtym worku… Musiał go granat rozerwać… A paliło się tak, że ho, ho!
Pewnie nigdy się nie dowiemy, co to za bohater tak się tu bronił, ale chyba z mafii, skoro taką batalię
urządzili.

Przeszłam się po pogorzelisku. W miejscu, gdzie był hol, teraz widniał głęboki lej.

- Znaleźliśmy coś. - Podszedł do nas starszawy major, który do tej pory przysłuchiwał się naszej
rozmowie. Podał mi torebkę foliową, w jakich zwykle trzyma się dowody rzeczowe.

- Mogę zajrzeć? - spytałam.

- Proszę.

W torebce był medalion, podobny do wojskowego. Pstryknęłam pokrywką - w środku została

tylko garstka popiołu.

- Interesująca rzecz. - Major skinął głową. - Może się dowiemy, kto oddał Bogu duszę.

- Jednego łajdaka mniej. - Mój rozmówca wzruszył ramionami.

Pożegnałam się i poszłam. Tagajew czekał na mnie przy bramie.

background image

- Jedźmy - powiedział niepewnie.

- Przejdę się.

- Nie wygłupiaj się…

- Śledziłeś nas - przerwałam mu. - Nie miałeś zamiaru go puszczać.

- Jeśli sądzisz, że to ja go wydałem, to się mylisz. Posłuchaj, on wszystko zrobił tak, jak należało.
Może pierwszy raz w życiu postąpił jak normalny człowiek. Nie miał szans,

rozumiesz?

- Aha. - Wyjęłam z kieszeni CD, podałam mu. - Trzymaj. To materiały kompromitujące

szefów Łukjanowa. Nie mam pojęcia, co tam jest, ale na pewno coś ciekawego. Z tym tutaj weźmiesz
ich za tyłki i dogadasz się bez trudu. Nie będziesz miał żadnych kłopotów.

Tagajew uśmiechnął się pogardliwie, nie wyjmując rąk z kieszeni.

- Oddaj to swojemu Dziadkowi - poradził.

- Sam mu oddaj - odparłam. - Masz mnie za kompletną idiotkę? Innym możecie mącić w

głowie, mnie nie trzeba. Ty i Dziadek idziecie przez życie ramię w ramię, daleko zajdziecie.

Oczywiście Dziadek nie może afiszować swojej sympatii do ciebie i od czasu do czasu nawet
urządzacie przedstawienia… - Włożyłam mu płytę do kieszeni, poklepałam po piersi i

powiedziałam wesoło: - Dziadek kazał mnie osłaniać? Zuch z ciebie. Dobry chłopiec. Już

kiedyś cię pytałam, a teraz zapytam jeszcze raz: czy jesteś lepszy od Łukjanowa?

Odwróciłam się i poszłam do swojego samochodu, hum-mer mnie wyprzedził. Gdy dotarłam

do szosy, moje ferrari zdążyli już wyciągnąć z błota.

- Dziękuję wszystkim, wszyscy jesteście wolni - powiedziałam głośno, wsiadłam do

samochodu i pojechałam do miasta.

Zabrałam. Saszkę, ku ogromnej radości męża Ritki i mojej - Ritka była w pracy i obeszło się bez
wypytywania.

Pod wieczór przyjechał do mnie Wieszniakow i Lalin. Oleg w milczeniu postawił na stole

dwie butelki wódki. Wypiliśmy. Oleg opowiadał o córce, o synu, który uczy się w Anglii,

background image

Wieszniakow głównie milczał.

Gdy wyszli, wzięłam Saszkę pod pachę i udałam się do najbliższej knajpy. Stamtąd

zadzwoniłam do mojego przy

jaciela Aleksieja, przyjechał, łaziliśmy od baru do baru, podobno piliśmy bez miary i nawet się
awanturowaliśmy. Rozstaliśmy się nad ranem, ale ja nie chciałam wracać do domu, byłam żądna
czynów. Odwiedzałam przyjaciół, zatruwając życie im i sobie.

Pięć czy sześć dni później znów zjawił się Wiesznia-kow. Jak się okazało, nie siedział z założonymi
rękami, do wszystkiego się dogrzebał i wszystko wyświetlił. Śledztwo zostało szczęśliwie
zamknięte. W tym momencie nie było już kogo pociągnąć do odpowiedzialności, w sprawie były
same trupy. Wieszniakow dostał w końcu podpułkownika i oblaliśmy to

radosne wydarzenie. Nie wiadomo, jak długo potrwałoby to świętowanie, ale już na drugi

dzień zjawiła się żona Artioma, podniosła go z mojej kanapy, gdzie spał jak zabity, i zabrała do
domu, mówiąc mi na pożegnanie:

- Rozumiem, że macie nerwową pracę, ale my też nie jesteśmy z żelaza. Niech pani ma

sumienie.

Zrobiło mi się wstyd i postanowiłam skończyć z piciem.

Następne dni były szare i smutne. Chodziłam z Saszką na długie spacery, a przez resztę dnia leżałam
na kanapie i wpatrywałam się w sufit. Od czasu do czasu przychodziły mi do głowy ciekawe myśli.
Niektóre z nich postanowiłam sprawdzić, zostawiłam Saszkę przed

telewizorem i pojechałam na wieś.

Pogorzelisko przyprószył śnieg i teraz wyglądało znacznie lepiej. Bez pośpiechu obeszłam je
dookoła, zajrzałam do lasku, wróciłam i rozgladłam się.

- Dzień dobry - usłyszałam za plecami, odwróciłam się i zobaczyłam mężczyznę w waciaku.

- Dzień dobry - odparłam raźno. Zrozumiałam, że mam przed sobą stróża, podeszłam do

niego i okazałam legitymację.

- Z milicji? A to niech pani sobie patrzy… tak tylko przyszedłem sprawdzić, a bo to

wiadomo… Z tydzień temu też tu jedni byli, z pięciu, wszystko tu zryli, szukali czegoś.

- Szukali?

background image

- Tak. Tylko czego?

- Może trzeba było ich spytać…

- A pewnie, od razu by mi powiedzieli… Widać ten tutaj to był jakiś ich przyjaciel… Potem
podjechali traktorem i wszystko wyrównali. Waśce, traktorzyście, dali trzy tysiące rubli, a tyle się
narobił, że dwa razy przejechał.

- Ci ludzie przyjechali samochodami?

- A jakże.

- A nie zwrócił pan uwagi na rejestracje? Nasze czy moskiewskie?

- Nasze. Jeden samochód taki wielki jakby wojskowy. Zapomniałem, jak się nazywa.

- Hummer - podpowiedziałam.

- Dokładnie tak, hummer. Przykucnęłam, opierając się plecami o drzewo.

- Nie ma pan może papierosa? - spytałam przepraszająco.

- Mam, ale pani nie przypasują.

- Mnie bez różnicy.

Podał mi papierosa i pudełko zapałek.

- To ja pójdę… Jakby co, to niech pani woła, będę tam, w budce, w tym ostatnim domu.

- Dziękuję - powiedziałam.

Siedziałam, paliłam, kuląc się z zimna, i myślałam o Łu-kjanowie. Co on tam mówił o

emeryturze? Że praca parszy

wa i że tacy jak on na emeryturę nie przechodzą? A przecież właśnie szykował się do

emerytury, może nawet od dłuższego czasu… Kupił działkę, zbudował dom, z piwnicą, a w piwnicy
przejście. Schodzisz w piwnicy, a wychodzisz już w lasku. A do tego jeszcze

lodownia, żeby trzymać w niej różne rzeczy. Na przykład ciało… zapewne swoje. Grunt to powiesić
na szyi medalion i zadbać o to, żeby ciało zostało rozerwane na kawałki. Gdy w użycie idą granaty, to
żaden problem. Można też zostawić jeden granat, żeby zasypało

przejście. Jak to się mówi - żadnych śladów. Łukjanow nie potrzebował tego materiału

kompromitującego, jak się tu zjawił, już wiedział, jak się to skończy. Wybierał się na

background image

emeryturę i dlatego zabił Filippowa, żeby chłopaki urządzili tu najazd i zaczęli polowanie.

Wysłał mnie do Walentina, bo wiedział, że wpadnę im w ręce. Liczył, że rozwiążą mi język, że ich tu
ściągnę, a ja omal nie zepsułam wszystkiego swoim idiotycznym milczeniem,

Łukjanow musiał zaczynać wszystko od początku. Bardzo możliwe, że to on podpowiedział

chłopakom, gdzie go mają szukać, tak sprytnie, żeby nie wzbudzić podejrzeń. A mnie wysłał

po CD, żebym nie przeszkadzała w realizacji błyskotliwego planu. Zapewne nie chciał mnie zabijać,
ale nie chciał mnie brać ze sobą - bo i po co? I teraz nad jakimś ciepłym morzem szczerzy zęby i
nawet nie przyjdzie mu do głowy, że ja… Oparłam się o chropowaty pień i roześmiałam gorzko.
Najważniejsze to przekonać wszystkich, że cię nie ma. I jego nie ma.

Znów się zaśmiałam i pokręciłam głową. Tagajew na pewno doszedł do tego samego

wniosku, nie na darmo się tu zjawił.

Wtuliłam twarz w kolana i siedziałam tak dłuższą chwilę, a potem wstałam i powlokłam się do
samochodu.

I znów popłynęły dni, podobne do siebie jak dwie krople wody. W dzień głównie spałam, a w nocy
włóczyłam się po ulicach. Bałam się nocy. Ogarniała mnie przemożna chęć zrobienia

jakiegoś głupstwa, na przykład skoczenia z drugiego piętra głową w dół. Ale Saszce by się to nie
spodobało… Nocne spacery też mu się nie podobały, ale jakoś to znosił.

Do wszystkiego można się przyzwyczaić, nawet do głupich myśli. Na Nowy Rok

zjeżdżaliśmy z Saszką z górki, komórkę przezornie wyłączyłam, żeby nie zjawili się u mnie jacyś
przyjaciele, nie byłam w nastroju do radosnego świętowania. Poczekajcie jeszcze

trochę, wszystko się poukłada i wtedy znów zasilę wasze szeregi.

No i proszę - myślałam - teraz już wszyscy są zadowoleni, a w każdym razie ci, którzy

przeżyli. Dziadek zrozumiał, że jego przyjaciele mają zbyt duży wpływ na Nikitina, i

sprzątnął go cudzymi rękami, jednocześnie pozbywając się Łukjanowa. Teraz, mając w ręku
materiały kompromitujące, może dyktować swoje warunki. Tagajew zostanie deputowanym,

Dziadek z tej okazji wygłosi płomienną mowę, przepojoną świętym oburzeniem, i dalej będą razem
oszukiwać obywateli. Łarionow cieszy się szacunkiem Dziadka jako człowiek, na

którym można polegać. I tylko Swietłana… Miała rację, gdy mówiła: „Pani mnie zrozumie…”.

Rozumiałam. Postawić wszystko na miłość, której nie było. Zaryzykować i przegrać.

background image

Przepraszam, Swietłano, że nie spełniłam pokładanych we mnie nadziei, ale w tej grze nie miałam
żadnych szans. Przecież podobnie jak ty, mimo wszystko wierzyłam…

Styczeń był mroźny, a życie normowało się powoli. Czytałam Saszce słowniki przy kominku, pies
patrzył na mnie

mądrymi oczami, a gdy zaczynałam płakać, skamlał cichutko i lizał mi ręce.

Którejś nocy ciszę mieszkania rozdarł dzwonek telefonu. Podniosłam słuchawkę,

zastanawiając się, kto może dzwonić o tej porze, ale na drugim końcu przewodu panowała

cisza.

- No i co, długo będziemy się tak wygłupiać? - zdenerwowałam się, odczekałam chwilę i

odłożyłam słuchawkę. A potem pokryłam się zimnym potem, zsunęłam na podłogę,

wytrzeszczając oczy na telefon.

Od tej pory bałam się wychodzić w nocy z domu. Miałam inny numer komórki i cały czas mi się
zdawało, że jeśli tylko wyjdę, to on na pewno zadzwoni. Czekałam i czekałam, a gdy zadzwonił, nie
mogłam wykrztusić ani słowa. Co mogliśmy sobie powiedzieć? On milczał i ja milczałam, tylko
serce waliło mi tak, jakby miało pęknąć, a gdy już zebrałam siły i miałam coś powiedzieć,
usłyszałam urywane sygnały.

I znowu czekałam, w nic nie wierząc i na nic nie licząc, i zadzwonił. W nocy. Może tak samo jak ja
nie mógł spać.

- To ty? - spytałam szybko, bojąc się, że zaraz odłoży słuchawkę, i usłyszałam:

-Ja.

Dostałam dreszczy, oddychałam z trudem, w końcu spytałam głupio:

- Gdzie jesteś?

- Obok twojego domu - odparł ochryple. Jego głos brzmiał obco, słowa wymawiał z trudem, jakby
ciężko mu było oddychać.

- Boże… - wyszeptałam i podbiegłam do drzwi, otworzyłam je szarpnięciem i na progu

ujrzałam Tagajewa. Nogi się pode mną ugięły i upadłabym na podłogę, gdyby nie wziął mnie na ręce.

- Dziewczynko moja - wyszeptał z taką udręką, że świat rozpłynął mi się przed oczami.

Kopnął drzwi, zamknęły się z trzaskiem, a on wtulił twarz w moje włosy i szeptał gorąco:

background image

- Już wszystko dobrze. Jestem przy tobie, już zawsze będę przy tobie…

Tej nocy głośno krzyczałam z rozpaczy, a on myślał, że ze szczęścia.

Nad ranem zasnął, jego twarz była spokojna i nawet szczęśliwa. Ostrożnie wysunęłam się z łóżka i
poszłam do kuchni. Zaparzyłam kawę i stanęłam z kubkiem przy oknie, patrzyłam, jak pada śnieg.
Przydreptał Saszka, potem rozległy się kroki i wszedł Timur.

- Czemu nie śpisz? - spytał niepewnie.

- Pada śnieg - powiedziałam z uśmiechem.

- Śnieg… - powtórzył, objął mnie i powiedział: - Kocham cię.

- A ja ciebie.

Piliśmy kawę z jednego kubka, patrzyliśmy w okno i uśmiechaliśmy się. A świat za oknem był
zupełnie biały i wyglądał tak, jakby narodził się na nowo.

Timur nie chce, żebym się dowiedziała, czy Łukjanow żyje, i będzie milczał. Będzie milczał przez
całe nasze życie. A to znaczy, że Łukjanow jest bezpieczny.

Powiadam wam: Każdemu, kto ma, będzie dodane; a temu, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma -
Ewangelia wg Łukasza, 19:26,1


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Polakowa Tatiana Olga Riazancewa 05 Karaoke dla damy z pieskiem
Polakowa Tatiana Olga Riazancewa 05 Karaoke dla damy z pieskiem
Polakowa Tatiana Olga Riazancewa 08 Przytul mnie mocno
Polakowa Tatiana Olga Riazancewa 07 Lady Feniks
Polakowa Tatiana Olga Riazancewa 07 Lady Feniks
Polakowa Tatiana Olga Riazancewa 06 Hasta la vista, baby
Polakowa Tatiana Olga Riazancewa 06 Hasta la vista baby
Polakowa Tatiana Olga Riazancewa 08 Przytul mnie mocno
Polakowa Tatiana Olga Razniecewa 02 Smak lodowego pocałunku
C++1 1, r00-05, Szablon dla tlumaczy
05, KATECHEZA DLA DZIECI, PODZIĘKOWANIA MATCE BOŻEJ
LEKCJA OTWARTA 23.05.05, ZAŚWIADCZENIE DLA NAUCZYCIELI
05 instrukcja dla gracza B, studia kierunek administracja, gra negocjacyjna
klimatyzacja schemat od 05 2004 r dla citroena C5
Polakowa Tatiana Żenia i Anfisa 03 Niezidentyfikowany obiekt chodzący
Smith Joan Nie dla damy 2
Polakowa Tatiana Żenia i Anfisa 01 Pułapka na sponsora
Polakowa Tatiana Żenia i Anfisa 02 Mąż do zadań specjalnych

więcej podobnych podstron