Allison Heather Zapach szczęścia

background image

HEATHER ALLISON

Zapach szczęścia

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Poszukuję Hillary Simpson - odezwał się niski męski

głos, z niewielkim tylko śladem obcego akcentu.

Hillary przestała pakować flakony i odwróciła się, by

złożyć głęboki ukłon, jakiego wymagał regulamin

Renaissance Festival.

Mężczyzna, który pojawił się w jej stoisku, nie był jednak

zwykłym klientem. Ciemnoszare spodnie i nienagannie biała

koszula, której nie zaszkodziły nawet teksańskie

październikowe upały, były niezwykle szykowne, mimo że

zdjął krawat i marynarkę.

- To ja jestem Hillary Simpson, milordzie - powiedziała.

Ujmując fałdy purpurowej, renesansowej sukni złożyła mu

głęboki ukłon.

Cisza. Słońce, wdzierające się do pomieszczenia przez

brudne, pseudorenesansowe okna, sprawiało, że w pawilonie

można było się usmażyć. Hillary czuła, jak pod ciężkim

aksamitnym kostiumem ścieka jej po łopatkach cienka strużka

potu.

- W czym mogę pomóc? - zaczęła i zamilkła, widząc

wściekłość w oczach przystojnego nieznajomego. Jeszcze

background image

przed chwilą widziała w nich uznanie. Wtedy jeszcze nie

wiedział, z kim rozmawia.

Czyżby ktoś poskarżył się, że wcześniej zamyka swoje

stoisko? Nie było zbyt wielu chętnych, gotowych kupić jej

drogie perfumy. Ile razy natomiast zerkała przez drzwi łączące

ją ze stoiskiem Melody Anderson, widziała tłum klientów

kupujących u wspólniczki naturalne kosmetyki i płyny.

Skinęła głową w kierunku stołu z grubo ciosanego drewna.

Stały na nim rządkami, kryształowe flakony, wypełnione

bursztynowym płynem.

- Zechciałby pan może, milordzie, zapoznać się z

próbkami moich perfum? Mogę nawet stworzyć zapach

specjalnie dla pana. Może taki, który przypominałby panu ten

dzień?

- Bez obaw, tego dnia długo nie zapomnę. Nieznajomy

rozejrzał się po surowym wnętrzu pawilonu, po czym schylił

głowę, by wejść do środka przez zwieńczone łukiem drzwi.

- Nazywam się Paul St. Steven.

Nic jej to nazwisko nie mówiło. Melody prawdopodobnie

była lepiej poinformowana, gdyż podczas festiwalu spędzała

każdy weekend na terenie wystawy. Mężczyzna był pewnie

background image

jednym z jego organizatorów i przyszedł zganić Hillary, że

zbyt wcześnie zamknęła stoisko.

Wyciągnęła do niego rękę w geście powitania. Ujął ją

natychmiast, uśmiechając się przy tym grzecznościowo.

Uśmiech ozdobił jego i tak już przystojną twarz.

- Był męski i urodziwy.

- Mogę wszystko wyjaśnić - powiedziała, pragnąc go

udobruchać.

- Byłbym zobowiązany.

- Słońce szkodzi perfumom. Z pewnością nie chciałby

pan, bym w czasie pańskiego festiwalu sprzedawała towar

gorszej jakości?

- Nie, nie chciałbym. - Zrobił krótką przerwę.

- Tylko że to nie jest mój festiwal. - Czy pani wie, kim

jestem? - powiedział z pewnym odcieniem dumy.

- Jednym z członków zarządu Renaissance Festival?

- Nie.

- Ach - westchnęła z ulgą i uśmiechnęła się. A więc nie

przyszedł, by czynić jej wymówki.

Nie odpowiedział na jej uśmiech.

Jaki był wobec tego powód jego wyraźnie narastającej

irytacji?

background image

- Gdzie są pozostali? - spytał.

- Jacy pozostali?

Nie spuszczając oczu z jej twarzy, Paul zdecydowanym

ruchem sięgnął do kieszeni marynarki i wyciągnął z niej

złożoną kartkę. Rozłożył ją i podsunął Hillary pod nos.

- Pozostali wytwórcy perfum.

Utkwiła wzrok w wycinku z gazety i przeczytała: „Hillary

Simpson, właścicielka «Scentsations» w Buffalo Bayou Mall,

Houston, organizuje Seminarium Niezależnych Wytwórców

Perfum..."

Hillary doskonale znała dalszą treść ogłoszenia. Z trudem

przełknęła ślinę. Zmuszona była przesunąć pierwotny termin

seminarium. Na domiar złego, w „Perfumers Quarterly"

zdążyło się już ukazać ogłoszenie zapowiadające jej

seminarium. Ale to mogło tylko oznaczać, że Paul jest... Nie,

to niemożliwe. Po tylu telefonach... Tylko nie to!

- Czy jest pan może przedstawicielem „St. Etienne"?

- A więc jednak oczekiwano mnie? - powiedział.

- Co pan tu robi? - Niepokój nadał głosowi Hillary ostre

brzmienie. - To znaczy, mam na myśli, że tutaj przebiega

Renaissance Festival.

background image

- Czy tutaj odbywa się pani seminarium? - spytał Paul,

wskazując ręką na otaczające jej stoisko tereny wystawowe.

- Seminarium zostało odwołane już jakiś czas temu -

powiedziała zduszonym głosem.

- Nie mogła się pani pofatygować i zawiadomić mnie w

porę?

Hillary starała się zachować spokój. Dom mody „St.

Etienne", choć czasy swej świetności miał już za sobą, wciąż

liczył się w branży. Należał do tych nielicznych francuskich

domów mody, które zatrudniały własnego kreatora perfum.

Pozostała większość zamawiała dla siebie perfumy w

zakładach chemicznych i laboratoriach wytwarzających

sztuczne zapachy.

Ale firma „St. Etienne" hołdowała tradycji. Była stara,

bogata i miała najwyraźniej równie stary system łączności.

- Próbowałam się z panem skontaktować - odparła Hillary

z czarującym uśmiechem. - Wielokrotnie zostawiałam

wiadomości u różnych ludzi na dwóch kontynentach. Przez

dwadzieścia cztery godziny na dobę wywoływany był pan na

lotnisku im. Kennedy 'ego, co było nieco kłopotliwe, jako że

nikt nie chciał mi podać pańskiego nazwiska. Rzekomo nikt

nie znał trasy pańskiej podróży. Nikt nie chciał mnie połączyć

background image

z pana sekretarką czy jakimkolwiek przełożonym. Może nie są

zainteresowani, by otrzymywał pan przeznaczone dla siebie

informacje?

- No cóż, być może moi ludzie... zbyt mocno się starają,

by nie naruszano mojego spokoju.

- A przed kim oni tak pana strzegą?

Zamiast odpowiedzi, Paul ponownie podsunął jej pod nos

wycinek z kwartalnika.

- A więc jak pani to wytłumaczy?

- Chciałam zarezerwować miejsce na ogłoszenie w

wydaniu letnim. Wysłałam im więc tekst i zaliczkę. Niestety,

przez pomyłkę „Perfumer's Quarterly" wydrukował ogłoszenie

w wydaniu wiosennym. Nie byłam zupełnie przygotowana na

taką ewentualność. Wszystko było jeszcze nie dopięte,

rezerwacja hotelu nie potwierdzona...

- Hotele rezerwuje się co najmniej z rocznym

wyprzedzeniem! - przerwał jej Paul.

- Rok temu nawet mi się nie śniło o organizowaniu

takiego spotkania.

Wtedy nie przypuszczała nawet, w co się wpakuje.

Wydawało jej się, że poprzez zorganizowanie seminarium uda

jej się zdobyć nazwisko w przemyśle perfumeryjnym. Być

background image

może powiodłoby się, gdyby nie ten przeklęty „Perfumer's

Quarterly" i błąd ich działu ogłoszeń.

Gdyby wcześniej wiedziała, że jeden z najbardziej

prestiżowych francuskich domów mody zamierza wysłać

swego przedstawiciela, być może seminarium dałoby się

uratować.

- Czy pani przygotowywała wszystko sama?

- Tylko z moją wspólniczką.

- Tak, to wszystko tłumaczy - pokiwał głową Paul.

- Co tłumaczy?

- Wygląda na to, iż nie jest pani w stanie zorganizować

jakiejkolwiek imprezy - powiedział.

Hillary pomyślała, jak bardzo przydałby się jej w tej

chwili słuszny wzrost, głębszy głos, proste, ciemne włosy.

Zapragnęła, by zniknęły wszystkie jej piegi i dołeczki w

policzkach. Przydałby się też inny ubiór. Paul St. Steven

uważał ją za podfruwajkę.

- A więc przebył pan wiele tysięcy mil tylko po to, by

wytknąć mi mój brak kompetencji?

Teraz naprawdę się zdenerwował.

- Przebyłem kawał drogi, by wziąć udział w spotkaniu

niezależnych wytwórców perfum!

background image

- Ja też nim jestem! Pogardliwie rozejrzał się wokół.

- Czyżby?

Przeszedł na zaplecze prostokątnego pomieszczenia.

- Czy to pani paleta zapachowa? - spytał, wskazując na

wielopoziomowy stojak, zawierający fioleczki z olejkami i

esencjami. - Musi tu być co najmniej pięćdziesiąt różnych

zapachów - stwierdził sarkastycznie.

Dotknięta tą uwagą Hillary odpowiedziała:

- Na ten festiwal tyle akurat potrzeba. Nie jest to zresztą

moje normalne miejsce pracy.

- A, tak. Zdążyłem poznać słynne „Scentsations". Hillary

przymrużyła oczy. Była niezwykle dumna

ze swego małego, ale eleganckiego sklepu.

- Buffalo Bayou to bardzo prestiżowa lokalizacja.

- To pani jedyny sklep, poza tym, co tutaj widzę?

- Znów w całym jego zachowaniu wyczuwało się

sarkazm.

- Nie. - Hillary ponownie zabrała się do pakowania

pozostałych flakonów. - Trzy lata temu podzieliłyśmy ze

wspólniczką „Scentsations" na dwa różne sklepy. Ona została

w poprzednim miejscu, a ja przeniosłam się na Promenadę. Ja

wychodzę naprzeciw potrzebom wyrafinowanego klienta, a

background image

ona raczej miłośnika wszystkiego, co naturalne, rozumie pan,

bliskie naturze.

- A co to takiego, ten „wyrafinowany klient"? - spytał

Paul.

- To również wasz klient.

- Trzymajcie się lepiej miłośników natury - poradził.

- Jest ich więcej i łatwiej ich zadowolić.

Hillary zaintrygowała natychmiast przebijająca w jego

słowach gorycz. Doszła do wniosku, iż był nie tyle

zagniewany, co zawiedziony. Ale dlaczego? Tylko dlatego, że

przeszło mu koło nosa seminarium?

- Czy przemawia przez pana doświadczenie?

- Raczej zdrowy rozsądek - odpowiedział, spoglądając

przez otwarte drzwi łącznikowe na oblężone stoisko jej

wspólniczki. Hillary przez chwilę mogła mu się lepiej

przyjrzeć.

Był niezwykle atrakcyjny i bardzo opanowany. Ciekawa

była, czy wie, iż jego oczy zdradzają więcej, niżby tego

chciał?

Gdyby miała dla niego wykreować zapach, musiałby być

złożony jak on sam. Nie korzenny, lecz spokojny, ciężki i

piżmowy.

background image

- To był dobry pomysł z tym seminarium - powiedział,

odwracając się znów do niej. - Dlaczego nie wyszło?

Hillary zawahała się.

- Mój przyjazd tutaj przysporzył mi wielu kłopotów...

- To wyłącznie pańska wina. Gdyby Jaśnie Pan

pofatygował się i przesłał wcześniej swoje zgłoszenie -

dowiedziałby się pan, że seminarium się nie odbędzie!

- Jakże mogłoby się odbyć, skoro to pani jest za to

odpowiedzialna!

- Nic pan o mnie nie wie!

- Dość, by wiedzieć, że jest pani kobietą małych

interesów i wielkich pomysłów!

- Lepsze to niż gigant bez żadnych pomysłów! Hillary

czuła, jak krew pulsuje jej w skroniach.

- To, to wszystko... - Paul urwał - to nic nie znaczy!

Zwykły stół na wystawie rolniczej!

- Moim głównym sklepem jest „Scentsations".

- Ach, tak. „Kryształowy gabinecik".

- Nie narzekam na brak klientów!

- Wcale o to nie pytałem.

- Bo i po co? Pan już wydał wyrok.

background image

- Nic na to nie poradzę, ale muszę wam przerwać.

Słychać was w całej okolicy - powiedziała Melody,

wspólniczka Hillary, wchodząc do pomieszczenia.

Hillary dostrzegła w sklepiku Melody mały tłumek,

ciekawskich klientów patrzących w ich stronę.

Opamiętała się natychmiast. Pomyśleć, że wdała się w

niesmaczną pyskówkę z przedstawicielem firmy „St. Etienne".

Musiała chyba stracić rozum!

Uniosła głowę i spojrzała w jego pełne skruchy oczy.

Wyciągnął dłoń.

- Najmocniej przepraszam - powiedział.

- Jestem Melody Anderson, wspólniczka Hillary

- powiedziała Melody, podchodząc z wyciągniętą rękę do

Paula. - Jest nam bardzo przykro z powodu całego tego

nieporozumienia, ale naprawdę starałyśmy się pana wcześniej

powiadomić o odwołaniu seminarium.

- Przebywałem w Kanadzie, na wizytacji jednego z

naszych butików. Przepraszam, że sprawiłem paniom tyle

kłopotów - urwał, sam zdziwiony własnymi słowami.

Hillary uśmiechnęła się w duchu. To właśnie była cała

Melody. Zawsze spokojna i opanowana.

background image

- Chciałbym się dowiedzieć, co się stało. Panna Simpson

odmówiła mi wyjaśnień.

- Wcale nie. Stwierdziłam tylko, że nie jestem

obowiązana tłumaczyć się panu.

- To ten upał tak na nią działa - stwierdziła Melody,

popychając ich w kierunku drzwi. - A i pan jest na pewno

zmęczony całodzienną podróżą. Idźcie się czegoś napić i

rozejrzyjcie się po wystawie.

Zanim Hillary i Paul zdążyli się zorientować, wypchnęła

ich z pawilonu.

- Przypomina mi moją nianię - powiedział Paul. Hillary

uniosła głowę, by zaczerpnąć świeżego powietrza.

- Chciałaby się pani czegoś napić?

- Tak, chętnie. Może być koktajl truskawkowy. W

powietrzu unosiły się tumany kurzu. Szli wolno między

stoiskami - szałasami, zbudowanymi na podobieństwo

średniowiecznej wsi europejskiej, aż dotarli do Queen's

Tavern. W chwili gdy kupowali napój serwowany w

drewnianych kubkach, zabrzmiały fanfary.

Hillary zerknęła na zegarek.

- Początek turnieju. Są punktualni co do minuty -

stwierdziła.

background image

- Idziemy? - spytał Paul, nie spuszczając z niej wzroku.

- Dokąd? - spytała speszona Hillary.

Paul uśmiechnął się szeroko, ukazując równy rząd

olśniewająco białych zębów, odcinających się wyraźnie od

jego opalonej twarzy.

- Od dawna już nie brałem udziału w turnieju. W chwilę

później zmieszali się z rozentuzjazmowanym tłumem.

Na widowni rozległy się wiwaty. Ruszyła właśnie parada

rycerzy w zbrojach, koni i powozów, ozdobionych barwnymi

tkaninami.

Ku zdumieniu Hillary, Paul przyłączył się do okrzyków

wiwatujących ludzi.

Po skończonym widowisku Paul opiekuńczym gestem ujął

ją pod ramię i prowadził tak aż do chwili, gdy podeszli pod

wysoką sosnę przed jej pawilonem. Hillary opadła na

drewnianą ławkę i wskazała mu miejsce obok siebie.

- Jeśli chodzi o seminarium - zaczęła, gdy tylko usiadł -

nic z tego nie wyszło tylko dlatego, że brak mi poparcia. Nie

znam nikogo z wielkim nazwiskiem, kto chciałby mi pomóc.

Gdybym wcześniej wiedziała, że „St. Etienne" chce wziąć

udział... Hotele na Promenadzie przyjmują tylko warunkową

rezerwację. Gdy tylko pojawia się ktoś bardziej znaczący lub z

background image

wypchanym portfelem, trzeba wpłacić sporą kaucję, by

zechcieli dalej trzymać pokoje. I dokładnie tak się stało. Ktoś

inny chciał dokonać rezerwacji na ten weekend, a ja po prostu

nie miałam dość pieniędzy.

- A więc to tak - westchnął Paul.

Wyglądał na bardziej zawiedzionego niż ona sama.

- Prowadziłam korespondencję z każdym, kto prosił o

dodatkowe informacje. Zorganizuję swoje seminarium.

Niezależni domagają się tego.

- Będąc w Montrealu, zobaczyłem po prostu ogłoszenie w

wiosennym wydaniu „Perfumer's Quarterly".

- Sprostowanie ukazało się w wydaniu letnim.

- To powinno mnie nauczyć, że nie wolno mieć zaległości

w czytaniu - próbował zażartować Paul.

Hillary nie mogła zupełnie pojąć powodu jego tak

wyraźnego rozczarowania. Zdaje się, że chodziło tu o coś

więcej niż tylko o zmarnowany czas.

- Skoro już przebył pan taką drogę, to chciałabym

pokazać panu mój... „kryształowy gabinecik".

Na moment Paul przymknął oczy.

background image

- Jeszcze raz najmocniej przepraszam - powiedział, a głos

jego zabrzmiał szczerze. - Zwiedzenie pani perfumerii sprawi

mi wielką przyjemność.

Jak mogłaby się oprzeć jego uśmiechowi, który wyraźnie

prosił o wybaczenie? Bądź co bądź była przecież kobietą.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

I co ja mam na siebie włożyć ? - zastanawiała się Hillary,

podskakując w rytm muzyki dobiegającej z kasety wideo.

Zamierzała włożyć coś szykownego i wyrafinowanego.

Zawsze marzyła o tym, by wyglądać ponętnie. Coś jednak

mówiło jej, że to dobre dla brunetek i Francuzek, ale nie dla

Hillary Simpson.

Sięgnęła po czarny gabardynowy kostium. Nosiła dużo

czerni, w nadziei, iż kolor ten nada jej, właścicielce burzy

jasnych włosów, nieco dostojeństwa i stylu. Ponadto wybrała

szmaragdowozieloną jedwabną bluzkę pod kolor oczu, rzuciła

wszystko na tapczan i tanecznym krokiem weszła do łazienki.

Godzinę później, tylnym wejściem wchodziła do

„Scentsations", spięta na myśl o czekającym ją spotkaniu z

Paulem St. Steven. Zazwyczaj z przyjemnością korzystała z

frontowych drzwi, wciąż na nowo podziwiając na wystawie

wypełnione bursztynowym płynem kryształowe flakony.

- Hillary, czy ten człowiek skontaktował się z tobą? -

spytała żując gumę asystentka Hillary, Natasha.

Hillary westchnęła. Osiemnastoletnia Natasha wyglądała

uwodzicielsko w swej czarnej minisukience z dzianiny i

czarnych pończochach. Całość uzupełniały modnie,

background image

asymetrycznie ostrzyżone kruczoczarne włosy i pełne,

pomalowane na krwistoczerwono usta. Zatrudniając ją, Hillary

uważała, że uroda Natashy będzie ciekawie kontrastowała z jej

własną.

- A więc? - powtórzyła pytanie Natasha. - Powiedziałam

mu, że jesteś na festynie, a on poprosił o informacje, jak tam

dojechać.

- Nie sądziłam, że w ogóle o to spyta.

- No cóż, zrobiłam, co mogłam, by mu pomóc -

stwierdziła Natasha.

- Wiem - przytaknęła Hillary. - Odnalazł mnie. Będzie tu

dzisiaj, by obejrzeć sklep.

- Nie zajmie mu to zbyt wiele czasu - mruknęła Natasha.

- Pozwól, że ja się tym zajmę - przerwała jej

zniecierpliwiona Hillary. - Mogłabyś odstawić na miejsce

perfumy, które wróciły z nami z festynu? Są w laboratorium.

Hillary zajęła się wyładowywaniem palety zapachowej,

którą miała z sobą podczas festynu.

- Dzień dobry - odezwał się za jej plecami znajomy głos.

Hillary, choć niechętnie, musiała przyznać w duchu, że

wypoczęty wyglądał jeszcze atrakcyjniej niż wczoraj.

background image

- Dzień dobry - odparła - Gotowy do wielkiego

zwiedzania? - spytała.

- Niczego bardziej nie pragnę, ale za kilka minut mam

spotkanie z dyrektorem Pavilionu. Zna ich pani?

- Największego konkurenta Promenady? Oczywiście.

Jego twarz rozpogodziła się.

- Robi tam pani może zakupy?

Rozmowa dotyczyła najdroższej ulicy w mieście, ulicy

projektantów mody. Horrendalne ceny, jakich tam żądano,

znacznie przewyższały finansowe możliwości Hillary. Czyżby

celowo chciał ją urazić? Raczej nie...

- Czasami - odparła, dodając w duchu, że wprawdzie

bywa tam, ale nic nie kupuje.

- Pomyślałem sobie, że Pavilion byłby dobrym miejscem

na butik domu mody „St. Etienne". Dyrektor dysponował

czasem wyłącznie dzisiaj rano. Nawet się z tego cieszę, gdyż

dzięki temu będę mógł zjeść z panią kolację.

Mówiąc to, zbliżył się do niej odrobinę za blisko.

Hillary mimo woli cofnęła się nieco. Natychmiast

uświadomiła sobie, że zachowuje się naiwnie i nietaktownie.

- Zgoda, niech i tak będzie.

background image

- Wrócę późnym popołudniem. Pójdziemy wtedy na

barbarzyńsko wczesną kolację.

- Świetnie. Będę czekała.

Paul obdarzył ją jeszcze jednym olśniewającym

uśmiechem.

- Au revoir - rzucił na odchodnym.

- Ciao - odpowiedziała Hillary wesoło i natychmiast

ugryzła się w język. Do końca dnia dźwięczał jej w uszach

rozbawiony chichot Paula.

Czyżby stroił sobie z niej żarty? A może traktował tak

wszystkie kobiety, podtrzymując mit o code d'amour

Francuzów?

Code d'amour. Co się z nią, na Boga, dzieje? To, że facet

jest Francuzem, nie oznacza od razu, że jej cnota jest w

niebezpieczeństwie. Przede wszystkim zaś zamierzała być dla

niego partnerem w interesach, a nie krótką przygodą.

Hillary zapaliła światło na zapleczu.

- Czy mogę sobie zrobić teraz przerwę? - spytała Natasha

z nadzieją w głosie.

- Natasho, za pięć minut otwieramy sklep - przypomniała

jej łagodnie Hillary.

background image

- Tak, wiem, ale u „Toodle Lou" jest dziś wyprzedaż.

Moja koleżanka, która u niej pracuje, odłożyła dla mnie

świetną kieckę. - Będzie miała kłopoty, kiedy ją na tym

przyłapią. Ale jeśli będę tam w chwili otwarcia sklepu,

wszystko będzie w porządku.

Hillary zrezygnowana machnęła ręką.

- Dobrze. Masz na to kwadrans. Myślisz, że uda ci się

wkręcić do kolejki?

- Pewnie! - zawołała Natasha, wybiegając. - Moja siostra

zajęła już miejsce. Jest piąta.

Natasha miała siostrę - bliźniaczkę, Nanette. Hillary

zatrudniła ją również. Nanette nie była może tak atrakcyjna i

błyskotliwa jak jej siostra, ale nadrabiała to inteligencją.

Hillary uśmiechnęła się i wyszła z pokoju, by zabrać się

do pracy przy palecie zapachowej. Napełniła ją kilkoma

kombinacjami popularnych zapachów. Opracowywała teraz

perfumy z myślą o „Toodle Lou".

Ich zapach powinien być niesłychanie egzotyczny. Hillary

zaczęła od olejku z tuberozy, należącego do najdroższych na

świecie. Kosztował dwa tysiące dolarów za pół kilograma, ale

dla „Toodle Lou" warto było ponieść koszty. „White

background image

Shoulders" i „Chloe" zawierały tuberozę. A także jaśmin,

który był obecny we wszystkich grands perfums.

Celem Hillary było połączenie jednego ze stworzonych

przez nią zapachów z nazwiskiem któregoś z wielkich

kreatorów mody. Większość słynnych twórców mody prędzej

czy później zaczyna lansować własne perfumy.

Hillary liczyła na nawiązanie korzystnych kontaktów

podczas swojego seminarium. Można by wtedy rozdzielić

„Scentsations" i „Earth Scents". Ona i Melody miały każda

inną wizję rozwoju swoich sklepów. Rozwiązanie tej spółki

powitałyby z ulgą, ale było to możliwe dopiero wtedy, kiedy

„Scentsations" stanie mocno na nogi.

Pieniądze automatycznie rozwiązałyby ten problem. A

perfumy, które stają się przebojem, oznaczają pieniądze. Być

może wystarczyłoby nawet na zakupy w Pavilionie.

Nagle uświadomiła sobie, że los zesłał jej przedstawiciela

„St. Etienne", z którym jest umówiona na kolację. Los nigdy

by jej nie wybaczył, gdyby zaprzepaściła taką szansę.

Właśnie odstawiała fiolki, gdy do sklepu wbiegła Natasha.

Dziewczyna dobrze radziła sobie z klientami, Hillary

mogła więc bez obaw zniknąć na zapleczu i zająć się pracą.

Zamierzała zaprezentować Paulowi St. Steven próbki swych

background image

dwóch najlepszych perfum, „Słoneczne Skry" i „Księżycowe

Cienie".

Przelała pokaźne porcje swych perfum do najładniejszych

flakonów. Przygotowała propozycje cenowe oraz kilka

wzorów opakowań. Rozplanowała dwie kampanie reklamowe

i sporządziła ich szacunkowe kosztorysy. Teraz pozostało

tylko czekać.

- Przyszedł - zakomunikowała Natasha. - Całkiem niezły

jak na faceta w jego wieku - dodała.

Paul stał odwrócony profilem Hillary zauważyła ledwie

przyprószone siwizną skronie; co jednak miał oznaczać

zatroskany wyraz jego twarzy? Ujrzawszy ją, natychmiast się

rozpogodził.

Uznała, że musi mieć jakieś trzydzieści parę lat.

- Świetna lokalizacja - powiedział. - Pani sklep jest

widoczny aż z trzech stron. Czy pani sama projektowała front?

Hillary uśmiechnęła się. Zawsze z przyjemnością

przyjmowała komplementy na temat „Scentsations".

- Zdobycie lokalizacji na deptaku to była kwestia

szczęścia, ale to ja powiększyłam okna wystawowe.

- Bardzo sprytnie. Dookoła panuje duży ruch, nie sposób

nie zauważyć sklepu.

background image

- O to mi właśnie chodziło.

Hillary złapała się na tym, że cieszy się z jego pochwał jak

pensjonarka.

- I jak ? Możemy się spodziewać w Houston rychłego

otwarcia filii „St. Etienne"? - spytała.

- Raczej nieprędko - odparł Paul. - Mieszkańcy Houston

są młodzi i niecierpliwi.

Czego nie można powiedzieć o kreacjach ,,St. Etienne",

pomyślała w duchu Hillary.

- Jesteśmy bardziej nastawieni na wielkie krawiectwo.

Naszymi klientkami są kobiety w pewnym wieku, które

potrafią docenić piękne, trwałe i znakomicie skrojone ubiory. -

Uśmiechnął się. - Wy, kobiety w Houston, musicie dopiero do

tego dojrzeć.

Nagle wszystko zrozumiała. ,,St. Etienne" potrzebowała

pilnie kuracji odmładzającej. Przydałaby się jej nieco młodsza

klientela. Hillary Simpson zamierzała im w tym dopomóc.

- Czy tym właśnie zajmuje się pan dla „St. Etienne"? Jest

pan handlowcem?

- Chyba tak - odpowiedział Paul z osobliwym wyrazem

twarzy. - Zajmuję się wszystkim po trochu.

- Z wyjątkiem produkcji perfum.

background image

- Z wyjątkiem produkcji perfum - potwierdził.

- Ja też, chcąc nie chcąc, zajmuję się wszystkim po trochu

- powiedziała. - Oprócz perfum sprzedajemy również flakony i

inne dodatki.

- Kto jest waszym kreatorem perfum? - spytał Paul.

- Ja.

Wyglądał na zdziwionego.

- Byłem pewny, że korzysta pani z usług jakiegoś dużego

laboratorium chemicznego, lub że to wasza macierzysta firma

zaopatruje was w perfumy i mikstury.

- To jest mój sklep. Jestem niezależna.

- A więc raz jeszcze proszę o wybaczenie - powiedział

Paul, przyglądając się bliżej wystawionym w witrynie

buteleczkom.

- „Znakomite imitacje. Na te wonności nie wydasz

majątku." - Przeczytał. - Sprytnie! - stwierdził, cmokając z

uznaniem.

Paul wziął mały pasek bibułki i zamoczył ją w jednej z

probówek. Powąchał.

- Nieźle! - pochwalił jej imitację popularnych perfum. -

Choć nie każdy dałby się na to nabrać.

- Ale są bardzo podobne - powiedziała Hillary.

background image

- Powinienem być chyba wdzięczny, iż nie próbowała

pani skopiować „Volitaire" lub „Sainte" - oświadczył,

wymieniając znane od ponad pięćdziesięciu lat perfumy .,St.

Etienne".

Chciała coś odpowiedzieć, ale urwała.

Jego uśmiech zgasł, gdy dostrzegł wyraz jej twarzy.

- Nie skopiowała ich pani, ponieważ nie było na nie

popytu? - Twarz Hillary wystarczyła mu za odpowiedź.

- Oczywiście, znam je - powiedziała. - To klasyka. Są

ciężkie i zmysłowe.

- Tak - potwierdził Paul cicho. - Zawierają po kilkaset

składników.

- Sam pan widzi, że nie warto było nawet próbować -

oznajmiła Hillary. - Gdyby pan...

- Już dobrze, Hillary - powiedział Paul, po raz pierwszy

zwracając się do niej po imieniu.

Podobał jej się sposób, w jaki je wymawiał. Każda sylaba

sączyła się wolno jak miód. Wyciągnął rękę i lekko dotknął

kciukiem jej policzka.

Zorientował się, że próbowała oszczędzić mu

zakłopotania.

background image

- A teraz chciałbym zobaczyć twoje laboratorium -

oświadczył.

- Bez wątpienia, gdybym zobaczył to wcześniej, nie

miałbym żadnych wątpliwości, że powstają tu perfumy -

stwierdził na widok stojącej tam wielkiej palety zapachowej.

Była to półkolista, ośmiopoziomowa drewniana

konstrukcja. Każdy ze stojaków zawierał ponad sto fiolek.

- Niezła inwestycja!

- To prezent od moich rodziców. Niezasłużony.

- Uśmiechnęła się sama do siebie. – Korzystając z tego,

zawsze ich wspominam. Jestem zdecydowana spełnić

pokładane we mnie nadzieje.

- To dobrze. Masz poważne podejście do życia

- powiedział Paul. - Jakżebym chciał żebyś... - urwał, lecz

po chwili przemógł się i z nieśmiałym uśmiechem na ustach

oświadczył:

- Wiesz co? Mam zarezerwowany stolik w restauracji

mojego hotelu. Tu, w centrum handlowym. Pójdziemy?

- W „Brookfield"?

- Tak - przytaknął Paul. - Pisałaś, że tam ma się odbyć

seminarium.

- Taką miałam nadzieję. - Hillary skrzywiła się.

background image

- Może jeszcze kiedyś spróbuję. Przyjrzał się jej uważnie.

- Może powinnaś.

- Mam taki zamiar.

Przybycie Nanette pozwoliło im opuścić sklep. Wyszli na

rozjarzoną blaskiem neonów ulicę, częściowo już

udekorowaną na zbliżające się Święta Bożego Narodzenia.

- Miałem nadzieję wykorzystać twoje seminarium, by

ogłosić konkurs. Nagrodą byłoby ufundowane przez „St.

Etienne" stypendium dla najlepiej zapowiadającego się

młodego kreatora perfum. - W głosie Paula pobrzmiewała nuta

żalu.

Hillary gwałtownie się zatrzymała.

- Ależ to wspaniale! To znaczy... byłoby wspaniale.

Gdybym tylko... Gdybym tylko o tym wcześniej wiedziała...

gdybyś mi o tym powiedział...

- Przyszło mi to do głowy, gdy ujrzałem twoje ogłoszenie

w „Perfumers Quarterly". Seminarium wydało mi się

wyśmienitą okazją do spotkania wytwórców perfum.

- Bo to byłaby wyśmienita okazja. Paul, gdybyśmy nad

tym popracowali...

- My?

background image

Hillary, pełna nowych nadziei, zignorowała jego pełne

powątpiewania spojrzenie i nie zrażona kontynuowała:

- To będzie najlepsze ze wszystkich seminariów

niezależnych wytwórców perfum, jakie kiedykolwiek się

odbyło. „St. Etienne" jest niesłychanie hojna...

- Bynajmniej. - Paul ze zniecierpliwieniem pokręcił

głową. - Nie uważaj mnie za filantropa. Po prostu „St.

Etienne" zyskałaby pokaźną reklamę. Nie wiem... moglibyśmy

na przykład wyglansować jakieś perfumy zwycięzcy...

- Albo zwyciężczyni... - wtrąciła Hillary. Paul skinął

głową.

- ...lub zwyciężczyni. Ale i tak te rozważania są czysto

teoretyczne. - Widać było, że jest rozczarowany.

A więc „St. Etienne" gotowa jest przyjąć perfumy od

kogoś spoza firmy, pomyślała Hillary. Z podniecenia mocno

ściskała w dłoniach pasek swojej torebki. Tuż przed wyjściem

wetknęła do niej próbki własnych perfum. Teraz musiała tylko

poczekać na sprzyjający moment, by je zaprezentować.

- Pański stolik będzie gotowy za kilka minut - oznajmił

im kierownik sali. - Może zechcą państwo zaczekać w barze?

Po jednej stronie bufetu siedziała brunetka w sukni

naszywanej złotymi cekinami, po drugiej czytająca „Wall

background image

Street Journal" ciemnowłosa, wytworna kobieta w żakiecie

musztardowego koloru. W jadalni siadała właśnie do stołu

atrakcyjna para o latynoskich rysach. Mężczyzna nosił

doskonale skrojony brązowy garnitur, a jego towarzyszka

złocistą, jedwabną suknię wieczorową.

Paul spojrzał na poirytowaną Hillary, po czym pochylił się

i szepnął coś kierownikowi sali. Ten bez słowa wskazał, by

udali się za nim.

Gdy podchodzili do swojego stolika, tuż obok zasiadała

jakaś para. Suknia kobiety, uszyta ze złotej lamy, miała

głęboki dekolt z tyłu i z przodu i powiewną spódnicę. Kobieta

przerzuciła przez ramię bujne kruczoczarne włosy i utkwiła

wzrok w twarzy towarzyszącego jej mężczyzny.

Hillary zmuszała się do konwersacji. Paul był niezwykle

uprzejmy, choć widać było wyraźnie, że jest sfrustrowany

niepowodzeniem butiku „St. Etienne" i odwołaniem jej

seminarium.

- Bardzo mi przykro, że „St. Etienne" nie otworzy w

Houston swojego butiku. Wydaje mi się jednak, że wasze

kreacje mają opinię... raczej ekskluzywnych. Być może,

gdybyście się zwrócili w stronę nieco młodszej klienteli...

Oczy Paula przybrały gniewny wyraz.

background image

- Jestem pewna, że macie bardzo dobrego projektanta -

zgodziła się pospiesznie Hillary. - Ale co z waszą promocją?

Kto, jaka firma, zajmuje się waszą reklamą?

Paul wydał z siebie odgłos przypominający śmiech lub

kaszel.

- Moja droga Hillary. „St. Etienne" nie potrzebuje

reklamy, chyba że w „Vogue" i temu podobnych pismach

poświęconych modzie.

Nie potrzebują reklamy? Hillary chciała nim potrząsnąć.

- No dobrze. Ale, jak sam powiedziałeś, wasze stroje

przeznaczone są dla kobiet w średnim wieku... a ja mam

pewien pomysł. - Pochyliła się do przodu.

- Macie ubrania i macie perfumy.

Paul pokiwał niedbale głową, utkwiwszy wzrok gdzieś

poza plecami Hillary.

- Spójrz na „Chanel". Znów są popularni.

- Nie wiedziałem, że był czas, kiedy „Chanel" nie była

modna. - odparł Paul. - Ubierasz się u „Chanel"? - spytał z

wyraźnym zamiarem skierowania rozmowy na inny temat.

- Od czasu do czasu - błyskawicznie odparowała Hillary,

uznając, że jej szminka firmy „Chanel" w torebce przecież też

się liczy. - Ale wracając do „St. Etienne". Większość kobiet

background image

nie może sobie pozwolić na wasze modele. Mam pomysł, jak

to rozwiązać. Paul odłożył widelec i wygodnie się usadowił.

- Tego właśnie się obawiałem.

Hillary, nie zrażona rezygnacją na jego twarzy,

kontynuowała:

- „St. Etienne" mogłaby być pierwszym domem mody,

którego perfumy wykreują nowy styl w ubiorze. Wylansujcie

nowy, świeży i młodzieńczy zapach. Kobiety przyzwyczają się

do nazwy „St. Etienne", po czym zechcą nosić stroje, które

pasują do tego wyobrażenia. Zyskacie w ten sposób młodszą

klientelę i swój butik w Pavilionie.

Paul poczerwieniał. Widocznie posunęła się za daleko.

- Trzeba lat, by stworzyć nowe perfumy - warknął. Hillary

uznała, że nadeszła pora, by przystąpić do rzeczy. Sięgnęła do

torebki.

- Mam takie perfumy. „Słoneczne Skry" i „Księżycowe

Cienie".

Odpowiedź była natychmiastowa:

- Mamy własnego kreatora perfum.

- Który od lat nie stworzył nic nowego.

Tym razem Paul zbladł i zacisnął zęby. Musiała trafić w

czuły punkt.

background image

- Te natomiast nie wymagają długiego procesu

dojrzewania - kontynuowała mimo to. - Tyle, ile trwałoby

przygotowanie kampanii reklamowej. To nowoczesne perfumy

dla nowoczesnych kobiet.

Hillary aż zadygotała ze złości na widok protekcjonalnego

uśmiechu Paula.

- Jakkolwiek kusząca byłaby ta myśl, to i tak z

przykrością muszę ci odmówić...

- A może powinnam porozmawiać z kimś innym z

zarządu „St. Etienne"?

Paul spojrzał na nią z niedowierzaniem. W jego oczach

dostrzegła nie tylko złość. Czyżby dotychczas nikt nigdy nie

podawał w wątpliwość jego zdania?

Widać było po nim, jak stara się nie stracić panowania nad

sobą.

- Muszę przyznać, że nie brak ci tupetu - powiedział z

wymuszonym uśmiechem. - Jesteś chyba jedyną osobą, która

odważyła się mówić do mnie w ten sposób.

- Może ktoś wreszcie powinien? - odparła Hillary bez

zastanowienia. Natychmiast ugryzła się w język.

Paul zgniótł w dłoniach serwetkę i rzucił ją obok talerza,

najwyraźniej gotów, by wstać.

background image

- Proszę...

- Jesteś moim gościem. Powinniśmy wyjść, zanim o tym

zapomnę.

Hillary odetchnęła, gdyż w tej samej chwili pojawił się

kelner z butelką francuskiego szampana na tacy. Okrywająca

korek złota folia pięknie połyskiwała znad

czekoladowobrązowej zamszowej kokardy.

- Z pozdrowieniami od brunetki w złotej sukni -

powiedział.

Paul wyglądał jak rażony gromem. Wbił wzrok w

załączoną do szampana kremową kopertę.

- Nie zamierzasz jej otworzyć? - spytała Hillary.

- Kopertę lub szampana - dodała, gdy Paul nie

zareagował. - Hmm - pociągnęła nosem - kimkolwiek jest

twoja znajoma, muszę powiedzieć, że używa wspaniałych

perfum.

Wolnym ruchem uniósł brzeg koperty. Zapach wzmógł się.

Paul na chwilę przymknął oczy.

Hillary zastanawiała się, kim jest kobieta w złocistej

sukni. Byłą kochanką? Ze zdziwieniem zauważyła, że myśl ta

zaniepokoiła ją. Zaciekawiona rozejrzała się wokół, szukając

background image

tajemniczej nieznajomej. Nagle dostrzegła coś, co przykuło jej

uwagę.

- To niewiarygodne! - wyszeptała zdumiona, aż Paul

spojrzał na nią pytająco. - Oni wszyscy...

Za plecami Paula widziała po kolei panią Złotą Lamę,

panią Złocisty Jedwab i jeszcze jedną - w złotym brokacie.

Każda z kobiet w zasięgu jej wzroku była brunetką i miała na

sobie coś złotego.

Ktoś musiał sobie zadać wiele trudu, by wyreżyserować to

przedstawienie. Tylko po co? Nie mogąc opanować

ciekawości, Hillary sięgnęła po kopertę i otworzyła ją. Na

papierze widniało, napisane brązowym atramentem, jedno

słowo, „Dominique".

- No cóż, Dominique, kimkolwiek jesteś, trzeba ci

przyznać, że masz styl!

Hillary wyciągnęła rękę przez stół i pocieszająco

poklepała Paula po dłoni.

Mogła sobie na to pozwolić. Bądź co bądź to ona, a nie

Dominique, była w jego towarzystwie.

Próbowała zwrócić na siebie uwagę kelnera.

Zaczęła ją ogarniać złość. Przynajmniej mógłby im

otworzyć butelkę! Gwałtownie wstała. Z pewnością kelner nie

background image

pozwoli im wyjść bez zapłacenia. Wyciągnęła z torebki

wizytówkę, mrugnęła na Paula i wzięła jeszcze ze stołu

butelkę z szampanem.

Uśmiechając się promiennie do Paula, położyła mu wolną

rękę na ramieniu.

- Chodź, zmywamy się stąd.

Niespodziewanie Paul roześmiał się. Hillary

zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę kierownika sali. Tuż

za nią dreptał kelner, próbując protestować.

Paul podszedł do baru i tuż pod nosem pani Musztardowej

Garsonki zaopatrzył się w dwa kieliszki do szampana. Jeśli

Dominique chce współzawodnictwa, to będzie je miała!

Hillary rzuciła wizytówkę na książkę rezerwacji.

- Rachunek proszę przesłać Dominique, wraz z moimi

pozdrowieniami!

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

- Czyż tak nie jest lepiej?

Hillary i Paul siedzieli obok siebie na tarasie restauracji w

pobliżu deptaku.

- Dużo lepiej. - Tylko niespokojne ruchy palców

zdradzały jego wewnętrzne napięcie - Jesteś niezwykłą

kobietą.

Hillary zajęła się zdzieraniem z korka złotej folii, lecz

zmieniła zdanie i wręczyła butelkę Paulowi.

- Nie masz w tej dziedzinie zbyt wielkiego

doświadczenia?

Paul zerknął na nią rozbawiony.

- Otworzyłem już w życiu kilka butelek szampana. Teraz

roześmiała się Hillary.

- Nie to miałam na myśli. Nie przywykłeś chyba do tego,

że kobiety ciebie ścigają... Nie chcę się wtrącać, ale

najwyraźniej ty i Dominique...

- Co? Ty nie chcesz się wtrącać? - Paul odchylił do tyłu

głowę i roześmiał się głośno. - Hillary, jesteś wprost

rozkoszna.

Nalał jej nieco szampana i spojrzał na nią uważnie.

background image

- Gdy ja i jakaś kobieta rozstajemy się, pozostajemy

przyjaciółmi. Związku, który nie przynosi już przyjemności,

nie warto kontynuować.

- Brzmi to bardzo po europejsku. Musisz mieć wielu

przyjaciół.

- Więcej przyjaciół niż wrogów. Ale masz rację, że jestem

ścigany. Dominique dąży do połączenia.

- Pewnie, kto by nie chciał? - mruknęła Hillary w

kieliszek.

Paul przygryzł wargę.

- „Dominique Parfums" - powiedział tylko. Hillary

szeroko otworzyła oczy. Był to znany francuski dom mody i

perfum, który stał się ostatnio sławny również z tej strony

Atlantyku.

- Trasa moich podróży nie jest podawana do publicznej

wiadomości i muszę przyznać, że fakt, iż ktoś mnie ściga,

wyprowadza mnie z równowagi. Ta kobieta jest uparta.

A więc jest jakaś kobieta, pomyślała Hillary.

- Czym zajmuje się ona u „Dominique"? Oczywiście,

poza kupowaniem ci szampana na koszt firmy.

- Jest wiceprezesem - i to niezwykle ambitnym.

- Czyli pełni funkcję podobną do twojej? - spytała Hillary.

background image

Paul wzruszył ramionami i pociągnął łyk szampana.

- Można to i tak określić.

Hillary była naprawdę poruszona. „St. Etienne" wysłała na

jej seminarium aż wiceprezesa!

- Robiła już kiedyś takie numery? Paul pokręcił głową.

- Nic równie spektakularnego. Najczęściej były to krótkie

liściki, jak na przykład rysunki łączące białą różę „St. Etienne"

z brązową kokardą „Dominique" i wykaz sklepów

sprzedających ich odzież. Kiedyś dostarczono mi do hotelu

przerobioną suknię wieczorową „St. Etienne". Byle tylko dać

mi znać, że wiedzą, gdzie jestem, bez względu na to, jak

bardzo starałem się być dyskretny. To dlatego nie mogłaś mnie

odnaleźć. Moi ludzie bywają nadopiekuńczy.

- Dlaczego ona to robi, skoro ciebie to drażni?

- Ona... stara się zaprezentować swe twórcze możliwości i

dać do zrozumienia, jakimi zasobami finansowymi dysponuje

„Dominique Parfums". Wygląda na to, że wynajęła aktorów i

zamieniła całą restaurację w złocistobrązową reklamę

„Dominique".

- A co to za zapach? - spytała Hillary, sięgając po kopertę

i wąchając ją. - Tuberoza, ylang - ylang i prawdopodobnie

jaśmin... Wspaniałe perfumy zazwyczaj zawierają jaśmin.

background image

- Bardzo dobrze! - pochwalił ją Paul i, nachylając się

nieco, spytał: - Myślisz, że umiałabyś podrobić ten zapach?

Hillary wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

- Chcesz, bym zrobiła wspaniałą kopię?

- Może po prostu chcę sprawdzić, czy jesteś naprawdę

dobra w swoim fachu.

- A więc proszę - westchnęła Hillary, otwierając torebkę.

Wyjęła z niej oba flakoniki ze „Słonecznymi Skrami" i

„Księżycowymi Cieniami" i postawiła je na stoliku,

odsuwając na bok przesyconą zapachem „Dominique"

kremową kopertę.

Bez entuzjazmu sięgnął po „Słoneczne Skry" i otworzył

zatyczkę buteleczki.

- Lekkie, świeże, czyste, leśne, prawie jak męska woda

kolońska - oświadczył, zakręcając korek. - Twoja wersja

wyzwolonej kobiecości?

- Nie próbowałeś jeszcze ich działania na skórze. Proszę.

- Podała mu swoją dłoń. - Mam na sobie „Skry". Perfumy

wchodzą w reakcję ze skórą kobiety. Na słońcu nie wywołują

przebarwień. Nie są też zbyt intensywne.

Paul ujął jej nadgarstek i schylił głowę. Hillary poczuła

jego oddech na swojej ręce.

background image

- Ach! - zawołał zdumiony. - Eksperymentujesz z

feromonami? To wzmacnia naturalny zapach kobiecy, który

staje się częścią bukietu zapachowego. Na każdej kobiecie

będzie inny. To dużo więcej niż mają do zaoferowania inne

perfumy. Używasz ich w tradycyjnych miejscach?

- I w kilku mniej tradycyjnych - odparła Hillary z

uśmiechem.

- Za uchem też? - Przysunął się bliżej. Zakłopotana

Hillary pochyliła się do przodu, zginając lekko głowę. Tym

razem jego oddech na jej karku spowodował, że przeszedł ją

dreszcz. Przez krótki moment czuła ciepło jego skóry i

chłodne, miękkie włosy, zanim powoli wyprostował się, nie

spuszczając z niej oczu.

- Urocze!

- Dziękuję - wyszeptała.

W ciszy, która nastała, Hillary czuła, jak wali jej serce.

Nic się przecież nie stało, a była zupełnie roztrzęsiona.

Wyciągnął rękę po „Księżycowe Cienie", ale Hillary była

szybsza. Co będzie, jeśli Paul znów zechce się pochylić?

- Myślę, że za dużo tu teraz różnych zapachów. „Cienie"

są bardzo podobne, tyle że... na noc.

background image

Ostrożnie zapakowała swoje próbki i włożyła je do

torebki. Wzięła w dłoń kopertę „Dominique".

- Spróbuję skopiować te perfumy.

- Jestem ciekaw, co potrafisz. - Zawahał się. - Mam...

mam więcej takich kopert. Są w moim pokoju.

- Mogą się przydać. Chodźmy po nie - powiedziała

Hillary, wstając. Poczuła, że zaczyna ją drażnić wyrafinowana

ekstrawagancja „Dominique". Zapach, który wcześniej tak

bardzo jej się podobał, teraz przyprawiał ją o mdłości... Cała

winda była nim przesiąknięta.

Gdy rozsunęły się drzwi, oczekiwała, że zapach zniknie,

ale tak się nie stało. Wydawało się nawet, że stał się jeszcze

intensywniejszy.

Paul zatrzymał się przed drzwiami swego apartamentu.

- To dochodzi stąd - stwierdziła Hillary.

Gdy tylko Paul otworzył drzwi, ogarnął ich przejmujący

zaduch. Hillary zrobiło się niedobrze.

- Róże!

Ogromne bukiety pokrywały każdy wolny kawałek

przestrzeni.

- Nigdy jeszcze nie widziałam czegoś podobnego. Chyba

że w filmie. A i tam zazwyczaj otrzymywały je kobiety.

background image

- Biała róża jest symbolem „St. Etienne" - wykrztusił

Paul.

- Pewnie lubisz swoją pracę?!

Paul spojrzał na nią z wyrzutem i spytał:

- Widzisz jakąś kopertę?

Hillary pociągnęła za znajomą już aksamitną brązową

wstążkę, przypiętą do złotego papieru. Każdy bukiet został

udekorowany w ten sam sposób.

- Naprawdę jest ci potrzebna?

- Nie - odpowiedział, przeglądając po kolei każdy bukiet.

- Kokarda „Dominique" dobrze wygląda z różą „St.

Etienne".

- Jak możesz mówić coś takiego? - spytał z gniewem. -

Ona przytłacza róże, tak samo jak „Dominique"

przytłamsiłaby „St. Etienne".

- Paul - powiedziała, wskazując na łóżko.

Paul wszedł do sypialni. Na poduszce leżała

ciemnokremowa koperta w kształcie róży. Złotym

sznureczkiem przytwierdzono do niej mały flakonik

wypełniony złotym płynem. Ktoś informował brązowym

atramentem: „Należymy do siebie - Dominique".

background image

Hillary nie wiedziała już, czy ten prezent z dedykacją

pochodzi od „Dominique" - firmy czy od jej niesamowitej

pani wiceprezes.

- To już szczyt bezczelności! Czy już nikt w tym hotelu

nie potrafi oprzeć się łapówkom? - zawołał Paul gniewnie.

- Na to wygląda - odparła Hillary, równie zdegustowana. -

Nie możesz tu pozostać. Znam inny hotel, też przy

promenadzie - powiedziała, przechodząc do salonu. - Chcesz,

żebym do nich zadzwoniła?

- Tak, proszę. Ja w tym czasie spakuję swoje ubrania.

Chwilę później, z walizką w ręku, dołączył do niej przy

windzie. Odprowadził Hillary do jej sklepu.

- Zniosłaś to wszystko z zadziwiającym spokojem.

- Chyba teraz musisz powiedzieć mi wreszcie całą

prawdę.

- Ach - westchnął Paul. - Ludzie „Dominique"

przypominają mi ciągle o swojej propozycji, a ona mi wcale

nie odpowiada.

Hillary zdumiała się, słysząc, iż to jemu osobiście

przedłożono propozycję fuzji. W takim razie musiał być co

najmniej wicedyrektorem wykonawczym!

- A co ci się w niej nie podoba?

background image

Paul z trudem wydusił z siebie uśmiech.

- Sam fakt, że pochodzi od „Dominique".

- A perfumy? O co chodzi z perfumami?

Na ten temat jednak Paul nie miał chęci rozmawiać.

- Zostawmy to - odparł lekko.

- Mogłabym oddać ich próbkę do analizy za pomocą

chromatografii gazowej - zaproponowała, przezwyciężając

opory. - Wtedy znałbyś przynajmniej składniki, bo dokładne

proporcje są, niestety, trudne do ustalenia. Uniwersytet w

Houston dysponuje takim urządzeniem.

Dotarli właśnie do jej sklepu.

- Naprawdę? - zapytał Paul z niedowierzaniem. - Ależ to

wspaniale! Sam je tam zawiozę. Muszę jak najszybciej poznać

wyniki. - Schwycił ją za ramiona i ucałował w oba policzki.

- Dziękuję ci, Hillary. Do jutra.

- Do jutra - odpowiedziała z bladym uśmiechem.

- Próbowałaś sprzedać mu swoje perfumy? - Melody

przyglądała jej się z ogromnym zdziwieniem.

- A dlaczego nie? Są dobre.

- Tak, ale...

Melody przestała na chwilę ustawiać na półkach „Earth

Scents" nowe słoiczki ze swoimi emulsjami nawilżającymi.

background image

Najwyraźniej brakowało jej słów, by wyrazić to, co chciała

powiedzieć, nie urażając Hillary.

- Wydaje mi się, że one są niezupełnie w stylu „St.

Etienne".

W przeciwieństwie do perfum „Dominique", pomyślała

Hillary.

- Ale „St. Etienne" nie potrzebuje jeszcze jednego

ciężkiego, złożonego zapachu - stwierdziła Hillary. - Tylko

muszę jeszcze przekonać do tego Paula.

Raz w tygodniu Melody i Hillary pracowały u siebie

nawzajem. Dzisiaj była kolej na Hillary w „Earth Scents".

- No i jak ci idzie? - spytała Melody.

- Jak krew z nosa - westchnęła Hillary.

- Nie przejmuj się tak bardzo. „St. Etienne" to

przedpotopowa firma.

Hillary wiedziała już o tym.

- Ale o starej, ustalonej reputacji.

- Na której jadą przez ostatnie dwadzieścia czy trzydzieści

lat.

- W takim razie „Słoneczne Skry" są dokładnie tym,

czego im trzeba! Nie zmieniają się ani nie ulatniają pod

wpływem upału i słońca.

background image

- A odstraszają też komary?

Hillary udała, że nie słyszy sarkazmu w głosie

wspólniczki.

- Nie. Ale ich też nie przywabiają. „Skry" współpracują z

naturalnymi zapachami ciała, a nie przeciwko nim. To ty

zawsze wzywasz do powrotu do natury, musisz więc to

docenić. Czy nie powinnaś zapisywać, ile butelek emulsji

masz na składzie? - zapytała, zmieniając temat.

- Nie zawracam tym sobie głowy.

- Skąd w takim razie wiesz, ile czego i w jakim czasie

sprzedałaś?

Melody wzięła pusty karton z rąk Hillary.

- Półka jest teraz pełna. Jeśli będę musiała odkurzyć

butelki częściej niż dwa razy, to znaczy, że nie sprzedają się

zbyt szybko.

- Jak wobec tego obliczasz zyski? - westchnęła Hillary.

- Jeśli po zapłaceniu rachunków zostają jakieś pieniądze,

to znaczy, że interes przynosi zyski. A więc, co Paul

powiedział na temat twoich perfum?

Hillary uśmiechnęła się na wspomnienie wrażenia, jakie

wywołała na niej bliskość Paula.

- Że są jedyne w swoim rodzaju.

background image

- Coś takiego! Przestań zmieniać temat i powiedz coś

więcej o tym wspaniałym facecie.

Hillary chciała zaprotestować, ale nagle zmieniła zdanie.

- Chciał przyznać podczas naszego seminarium

stypendium dla najbardziej obiecującego kreatora perfum.

Powinnam się zastrzelić!

- Skąd więc to zaproszenie na kolację?

- To przeprosiny za odwołane spotkanie. - Hillary unikała

oczu Melody.

- Aha..

- Przestań bawić się w swatkę, Melody. Nie jestem w jego

typie. Gdybym włożyła na siebie brylanty, i tak każdy

myślałby, że są fałszywe. Ja po prostu wyglądam... pospolicie.

- Więc może to jest przyciąganie się przeciwieństw -

roześmiała się Melody.

- Nie wiadomo co się zdarzy podczas obiadu! - zawołała

Hillary i przeszła na zaplecze, podczas gdy Melody zajęła się

klientami. Ta scena była cichym

potwierdzeniem

pogłębiających się rozbieżności między wspólniczkami - i ich

klientelą.

Hillary starała się zaakceptować swobodną atmosferę

„Earth Scents". Była to niegdyś główna siedziba

background image

„Scentsations", zlokalizowana w starszej części Houston. Dziś

większość domów w okolicy wynajmowali studenci.

Liberalna, kawiarniana atmosfera odpowiadała Melody i

Benowi, jej mężowi. Była to para niewinnych, łagodnie

starzejących się dzieci - kwiatów. Zasady, jakie wyznawali

oboje, były godne pochwały, ale - zdaniem Hillary - mało

praktyczne w trudnych realiach konkurencji w wielkim

mieście.

Odkąd Hillary otworzyła sklep na Buffalo Bayou,

większość jej perfum wystawianych było tam, podczas gdy

domowej roboty preparaty Melody pozostały tutaj.

„Scentsations" zmieniło się tak samo, jak zmienili się

partnerzy. Dawno temu przestały już udawać, że jest

„Scentsations I" i „Scentsations II". Tu po prostu było „Earth

Scents".

„Zapachy natury". Nazwa ta dobrze pasowała do Melody.

Hillary ukradkiem przyglądała się jej, jak obsługiwała dwóch

studentów w dżinsach. Melody miała na sobie prostą,

meksykańską, haftowaną sukienkę oraz sandały. Jej długie,

falujące włosy rozdzielone były przedziałkiem na środku

głowy. Nie stosowała makijażu.

background image

Hillary zerknęła na własną jedwabną sukienkę. Mimo iż

sukienka była skromna, czuła, że nie pasuje do tego miejsca.

- Hillary, czy jesteś bardzo zajęta?

Wejście Bena wyrwało Hillary z głębokiego zamyślenia.

- A o co chodzi?

- Przyszła nowa przesyłka olejków i esencji

zapachowych. Wiem, że przywiązujesz wagę do rachunków i

takich rzeczy. Może chciałabyś rzucić okiem na faktury?

Hillary spojrzała na niego z goryczą.

- Ty prawdopodobnie po prostu wyjąłbyś to z kartonu i

postawił na półce. A gdyby tak ktoś cię oszukał?

- To się rzadko zdarza.

- A gdyby ci przysłano marokański olejek różany i

policzono jak za bułgarski?

- Prawdopodobnie byłabyś jedyną osobą, która

potrafiłaby wyczuć różnicę - odpowiedział Ben, wzruszając

ramionami.

- Tylko że ten drugi jest dwa razy droższy, Ben.

Wzdychając, Ben wziął od niej wydruk komputerowy, po

czym otworzył jeden z kartonów.

- Wiesz, pracuję nad czymś do twojego supersklepu.

background image

- Wszystko, byleby uniknąć inwentaryzacji, no nie? -

roześmiała się Hillary odbierając mu wydruk. - No dobrze,

pokaż to.

Ben włożył jej w dłoń kilka srebrnych, filigranowych

kulek. Druciki ułożyły się na kształt klatki.

- Futeraliki na wonne gałki? - spytała Hillary dotykając

delikatnej konstrukcji.

- Bardzo dobrze - odpowiedział Ben. - Melody

przygotowuje już kadzidła i gałki z mirry, by włożyć je do

środka. Ciepło ciała ich użytkownika spowoduje wydzielanie

się zapachu. Gdy tylko zdobędę więcej doświadczenia, użyję

złota.

- Świetnie - zapaliła się do projektu Hillary. - Ile możesz

ich zrobić na Boże Narodzenie?

- Cała masę, jeśli nie będę musiał zawracać sobie głowy

inną robotą.

- Wygrałeś. Zajmę się inwentaryzacją.

Hillary podniosła kolejny karton i oderwała z niego taśmę.

- Jeśli będziesz przyjmował zamówienia, nie zapomnij

poprosić o czek, zanim wyślesz towar.

background image

- Oczywiście - odpowiedział Ben. - Melody i dzieciaki

bardzo lubią przebywać tam, gdzie odbywa się festiwal. Z dala

od dużego miasta. Wiesz, gdyby tylko było stać nas na...

- Tak mi się wydawało, że cię tu znajdę - przerwała

mężowi Melody. - Hillary, weź z sobą ten karton i chodź ze

mną do sklepu. W ten sposób będę mogła pilnować interesu i

posłuchać twojej opowieści. Niedługo musisz już iść.

Obie wyszły z magazynu zostawiając Bena samego.

Hillary opowiedziała Melody o „Dominique Parfums".

- Nie poddam się tak łatwo! Muszę tylko przekonać

Paula, by kupił jedne z moich perfum. On jest moją wielką

szansą.

- Nie poniesiesz porażki, jeśli nie kupi twoich perfum.

- Ale odniosę sukces, jeśli je kupi.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Hillary cały czas zastanawiała się, jak przekonać Paula, by

kupił jej perfumy. Było południe. Włączyła się samochodem

do ruchu na autostradzie Zachód - Południe. Dopiero teraz

dotarło do niej, jak błyskotliwy był pomysł Dominique, który

zaaranżowała w restauracji. Musiała przyznać, że Dominique

ma talent i pieniądze. Nie mówiąc już o wysokiej klasy

perfumach.

Ale nie wszystko jeszcze było stracone. Na razie Paul

przebywał w jej towarzystwie, a ona sama miała kilka

własnych pomysłów. Prędzej czy później Paul będzie

zmuszony pójść z duchem czasu, jeśli chce, by „St. Etienne"

powróciła do grona wiodących domów mody. Nie doceniał

rynku młodzieżowego. Powinien zobaczyć, jaki się w nim

kryje potencjał nabywczy.

Hillary zaparkowała samochód na swym stałym miejscu.

Paul wciąż jeszcze winien był jej trzy czwarte kolacji.

Nagle przyszedł jej do głowy pomysł. „Księżycowe

Cienie". Paul nie znał jeszcze tego zapachu. Może nadeszła

pora, by poznał go dziś wieczorem?

Mogłaby zademonstrować mu młodą klientelę,

powodzenie swoich perfum i przekonać go, że nie tylko

background image

Dominique umie sypać pomysłami. Energicznie otworzyła

drzwi samochodu i udała się w kierunku „Toodle Lou",

ulubionego sklepu Natashy.

Lou zgodziła się współdziałać - ale nie za darmo. W

zamian za skorzystanie z jej sklepu tego wieczora Lou

zażądała sporządzenia specjalnie dla niej perfum „Toodle

Lou", które będzie mogła sprzedawać w swoim sklepie.

Jedyny kłopot polegał na tym, iż Lou chciała mieć te perfumy

natychmiast. Hillary zaczęła już wprawdzie pracować nad

nimi, ale musiała przedtem wywiązać się z zamówienia dla

Paula. A kopiowanie perfum „Dominique" z pewnością zajmie

jej więcej czasu.

- Co za ponura mina? Pokłóciłaś się ze swoim

chłopakiem? - spytała ją Natasha.

- Nie - odpowiedziała Hillary, nie wdając się w

wyjaśnienia, że Paul nie jest jej chłopakiem. - Będę na

zapleczu przy palecie. Zawołaj mnie, jeśli będę potrzebna.

Postanowiła popracować najpierw nad kopią. Mając w

ręku wyniki chromatografii gazowej, będzie w stanie z

grubsza określić skład perfum „Dominique". Pomyślała

jednak, że zrobi na nim większe wrażenie, jeśli przygotuje

kopię, zanim Paul dostarczy jej wydruk z komputera.

background image

Hillary usiadła do swego przyrządu i otworzyła plastikową

torebkę, zawierającą pachnące liściki, które Dominique

pozostawiła u Paula. Wdychając zmysłowy zapach, Hillary

zastanawiała się, skąd u pani wiceprezes „Dominique" taka

determinacja, by zwrócić na siebie uwagę Paula?

„Należymy do siebie - Dominique", przypomniała sobie

treść listu. Nagle pojęła, że tamta kobieta zainteresowana jest

nie tylko firmą.

Udała, że niewiele ją to obchodzi. Postanowiła ograniczyć

ich znajomość do spraw czysto zawodowych. Nie będą jej

więcej przenikać dreszcze na dźwięk jego głębokiego głosu, a

serce nie będzie wariować przy każdym dotknięciu rąk Paula.

Zdecydowanym ruchem podniosła do nosa pachnące

koperty. Nie dysponując próbką w płynie, nie mogła jednak

mieć pewności co do głównej nuty - błyskawicznie

ulatniającej się pierwszej impresji perfum.

Pracowała przez wiele godzin. Zużywając niezliczoną

ilość pasków bibuły mieszała, wąchała, i znów mieszała.

Wciąż od nowa wypracowywała kolejne kombinacje

zapachowe. Perfumy należały do ciężkich, orientalnych.

- Witaj, Hillary.

background image

Na dźwięk znajomego męskiego głosu Hillary zadrżała od

stóp do głów. Wzięła głęboki oddech.

- Witaj, Paul - odpowiedziała uprzejmie. Paul zbliżył się

do jej stołu.

- Są już jakieś postępy? - Pochylił się nad nią, sięgnął po

pasek bibuły i powąchał.

- Jesteś na dobrym tropie. To powinno ci pomóc. -

Wręczył jej oryginalną próbkę perfum i długi wydruk

komputerowy, zapełniony nierównymi liniami.

Hillary ledwie spojrzała na wyniki, koncentrując cała

uwagę na flakoniku, który Dominique tak nieopatrznie

zostawiła. Otworzyła buteleczkę i powąchała.

- Wśród głównych składników nie ma nic specjalnie

zaskakującego - powiedziała. - Jaśmin i róże. Wiedziałam! -

Koniecznie chciała odkryć podstawową woń, która

przypominała nieco wodę kolońską.

- Muszę coś sprawdzić - powiedziała, zdejmując fiolkę ze

stojaka i mieszając jej zawartość z jedną z trzech

sporządzonych wcześniej kombinacji.

- Co to takiego? - spytał Paul.

background image

- Dobra, stara woda kolońska. Spirytus gronowy, olejek

bergamotowy, rozmarynowy i lawendowy. Madame du Barry

zużywała tego na tony.

- Tak, wiem - odparł Paul.

Hillary obrzuciła go szybkim spojrzeniem.

- Czyżby „St. Etienne" jej go dostarczała?

- Aż tacy starzy to nie jesteśmy. Teraz albo nigdy,

pomyślała Hillary.

- Niektórzy uważają, że jesteście - mruknęła, zerkając na

niego, by zobaczyć, jak zareaguje. Twarz Paula nie wyrażała

jednak nic poza lekkim rozbawieniem.

- A więc - ciągnęła dalej Hillary, nie przestając wąchać i

mieszać - wiesz już, jaki jest skład tych perfum. Jeśli ja

potrafię je skopiować, to tym bardziej potrafi to wasz

człowiek. Ale to jest i pozostanie kopią. „St. Etienne" nie

powinna kopiować. Powinna przewodzić.

- Dom mody „St. Etienne" wciąż jest w czołówce -

zauważył Paul.

- Był - zareplikowała Hillary.

Paul wstał z krzesła i zaczął nerwowo chodzić. Wreszcie

stanął i spojrzał na nią.

- Hillary, jesteś niespokojnym duchem.

background image

- Spokojni ludzie daleko nie zajdą. Chcę, by „St. Etienne"

wylansowała moje perfumy. Próbuję cię tylko przekonać, że są

dokładnie takie, jakich potrzebujecie! A ty wolisz skopiować

czyjś pomysł.

Hillary wstrzymała oddech w oczekiwaniu wybuchu

gniewu.

- Mam swoje powody - powiedział Paul i dodał:

- Czy masz coś przeciwko temu, jeśli powiem, że nie chcę

ich tu teraz roztrząsać?

- Nie.

- Tak też myślałem - oświadczył, siadając z powrotem

obok Hillary.

- Jesteś mi winien kolację - powiedziała, siląc się na

uśmiech.

- O tym możemy porozmawiać - roześmiał się Paul.

- Świetnie, bo tym razem to ja zrobiłam rezerwację -

odparła.

Pozostawiając Natashę na gospodarstwie, Hillary

wyciągnęła Paula na ulicę. Szła wolnym krokiem, specjalnie

zatrzymując się przed błyszczącymi butikami.

- Popatrz, dzień powszedni, do świąt pozostało jeszcze

trochę czasu, a mimo to w sklepach jest tłok.

background image

- Na to wygląda. Skręcili za róg.

- W każdym razie w większości sklepów jest tłok -

sprostowała Hillary, zatrzymując się przed sklepem firmowym

dużego domu mody konkurującego bezpośrednio z „St.

Etienne". Dwie sprzedawczynie wyraźnie znudzone siedziały

na bogato wyściełanych krzesłach w recepcyjnej części

salonu.

- Doskonale wiem, do czego zmierzasz, mały łobuziaku.

Tyle że sprzedaż jednej rzeczy tutaj...

- Paul wskazał głową na okno wystawowe - ...równa się

sprzedaży kilku gdzie indziej.

Hillary odczuwała całkiem niezrozumiałe zadowolenie z

faktu, iż nazwał ją „małym łobuziakiem". Dobrze wiedziała,

że w jakimkolwiek języku świata trudno byłoby uznać to

sformułowanie za komplement. Wzięła go pod rękę i

pociągnęła kilka sklepów dalej, po czym skręciła w

poprzeczną uliczkę.

- Jesteśmy na miejscu - powiedziała, wskazując na

„Toodle Lou". - Przyjrzyjmy się ich cenom.

Przed błyszczącymi, mosiężnymi drzwiami ustawiła się

kolejka.

- Czy sklep jest zamknięty? - spytał Paul.

background image

- Jedynie tymczasowo.

- Mają dziś specjalną ofertę - rzekła, podchodząc do

drzwi. Sprzedawczyni otworzyła im i wpuściła do środka,

wywołując tym gniewny pomruk czekających w kolejce.

- Rozejrzyj się może trochę, a ja przebiorę się w tym

czasie w coś bardziej wygodnego - zaproponowała.

Wróciła po chwili, ubrana w zwiewną kreację.

- Urocza - skomplementował ją oszołomiony nieco Paul.

Hillary głęboko wciągnęła nosem powietrze. W

pomieszczeniu unosił się zapach „Księżycowych Cieni".

Uśmiech Paula świadczył o tym, że i on to zauważył.

- Perfumy też są urocze - pochwalił.

- Tylko na kobiecie można poznać ich pełny aromat -

powiedziała Hillary.

Zanim zdążyła się obejrzeć, Paul przyciągnął ją do siebie.

Zdziwiona nieco, szybko zdała sobie sprawę z bliskości jego

ciała. Przechylając głowę, Paul zajrzał jej głęboko w oczy.

Następnie muskając policzkiem jej usta, schylił głowę i

chłonąc zapach perfum, delikatnie dotknął ustami jej szyi.

- Właściwie powinienem powąchać jeszcze w tych mniej

tradycyjnych miejscach, o których wspominałaś... Ale

zostawmy to może na później.

background image

Hillary czuła, jak krew pulsuje jej w skroniach.

- Czy państwo są gotowi? - spytała sprzedawczyni,

podchodząc do nich.

Hillary, nieco oszołomiona, skinęła głową, a wtedy

kobieta rozsunęła kotarę, odsłaniając frontowe okno

wystawowe. Było tam wszystko: palmy, piasek, złoty księżyc

na granatowym tle i nakryty dla dwóch osób stolik.

- No nie - roześmiał się Paul, kręcąc głową z

niedowierzaniem.

- Ależ tak. I zwróć, proszę, uwagę na napis.

- „«Księżycowe Cienie» - fantazja zapachowa na każdą

okazję" - odczytał napis na szybie.

Paul odwrócił się i obdarzył Hillary długim, spojrzeniem,

zanim odsunął dla niej krzesło. Odetchnęła z ulgą i usiadła.

- Czy miałeś okazję przyjrzeć się nieco strojom, jakie

sprzedaje się w „Toodle Lou"? Zwłaszcza - ich cenom?

- Tak, Hillary.

- I widzisz ten tłum klientów czekających na otwarcie

sklepu?

- Trudno ich nie zauważyć.

- No cóż - westchnęła. - Z tego miejsca będziesz mógł

obserwować ruch w sklepie, jak również wiek klientów

background image

„Toodle Lou". Tak się składa, że dziś odbywa się sprzedaż

„Księżycowych Cieni".

Wskazała na stoisko tuż obok głównej kasy i dała znak

stojącemu dyskretnie z boku kelnerowi. Natychmiast podszedł

do nich, przynosząc tropikalne drinki.

Nagle ogarnęły ją wątpliwości, czy kolacja w sklepie to

istotnie taki dobry pomysł. Nie zdawała sobie sprawy, jak

blisko okna znajdą się ludzie czekający przed sklepem i jak

bardzo będą się na nich gapić. Tymczasem Paul zachowywał

się zupełnie swobodnie, mimo iż wszyscy im się przyglądali.

- Czy to prawdziwe jedzenie?

Hillary, zdumiona, spojrzała na kobietę, której głowa

znajdowała się na wysokości blatu ich stolika.

- Czy pani je swoją bułkę?

Hillary otworzyła usta, ale nie bardzo wiedziała, o co

chodzi. Po chwili zrozumiała - siedzieli przecież na

wystawie...

- Pozwoli pani...

Paul wziął bułkę ze swojego talerza, by zaoferować ją

popłakującemu maluchowi. Płacz dziecka natychmiast ustał.

- Dzięki - uśmiechnęła się matka.

background image

- Nie ma za co - odparł Paul, odpowiadając jej

uśmiechem.

Z niezmąconym spokojem powrócił do jedzenia,

najwyraźniej bardziej zadowolony niż Hillary, która straciła

apetyt. Gdy kolejna dłoń wyciągnęła się po jej bułkę,

pomyślała, że ma to, na co sobie zasłużyła.

- To już chyba ostatnia? - zauważył ktoś.

- Na to wygląda - odparła, uśmiechając się z wysiłkiem.

- Czy będzie też degustacja ryb? - pytał dalej ten sam

mężczyzna, wskazując na stygnącą na jej talerzu czerwoną

morską rybę.

Hillary rzuciła Paulowi rozpaczliwe spojrzenie, po czym

przeniosła wzrok na pytającego.

- To... to jest z plastiku - wycedziła.

- To guma - mruknął Paul - ale dobrze przyprawiona.

Miłośnik bułki, nie zważając na Hillary, wyciągnął palec i

pomacał rybę.

- A niech to! Zupełnie jak prawdziwa. Czego to dziś

ludzie nie wymyślą! - Pokiwał głową i poszedł sobie.

- Hillary, co też opowiadasz? Ryba jest wprawdzie nieco

przesmażona, ale dlaczego od razu z plastiku? Nie ma powodu

obrażać kucharza.

background image

Gdzieś tak między rybą a deserem wyprzedano ostatnie

„Księżycowe Cienie". Dopiero wtedy Hillary odprężyła się

nieco. Powstrzymała się jednak od pokazania Paulowi pustego

stoiska.

- Chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej o tobie,

Hillary. Dlaczego robisz to wszystko?

Czasami sama by chciała wiedzieć.

- Interesuje cię, w jaki sposób zostałam kreatorem

perfum? - spytała, interpretując jego pytanie w najbardziej

dogodny dla siebie sposób. - Nauczyłam się tego we

wspólnocie.

Paul spojrzał na nią z niedowierzaniem.

- Nie wyglądasz na fanatyczkę religijną.

- Bo też nią nie jestem. Po prostu poznałam grupę osób,

które postanowiły zamieszkać na wsi.

- To do ciebie nie pasuje.

- To był typowy młodzieńczy bunt - powiedziała -

obliczony na zdenerwowanie moich rodziców. Tam poznałam

Melody, moją wspólniczkę.

- Ach, więc to tak. Zastanawiałem się już, skąd się znacie.

Jesteście tak niepodobne do siebie.

background image

- Ona produkowała mydła i inne kosmetyki, które

sprzedawała wspólnota. Zostałam przydzielona do niej i to ona

wszystkiego mnie nauczyła. Strasznie mi się podobało

mieszanie różnych emulsji i mydeł, i dobrze sobie z tym

radziłam.

- Ale jednak opuściłaś komunę?

- Życie tam nie było wcale przyjemne, a na moich

rodzicach nie zrobiło to wrażenia, jakiego oczekiwałam -

roześmiała się Hillary. - Wręcz przeciwnie, powiedzieli mi, iż

podziwiają mnie za to, że postanowiłam żyć zgodnie z moimi

przekonaniami. Ja tu siedzę bez prądu, bez bieżącej wody, a

oni jeszcze mnie zachęcają do takiego życia!

- Twoi rodzice bardzo mądrze to rozegrali - roześmiał się

Paul. - I co było dalej?

- Syn Melody cierpiał na ból ucha, a zioła mu nie

pomagały. Chciała zaprowadzić go do lekarza, ale przywódcy

grupy nie zgadzali się na stosowanie konwencjonalnych

środków medycznych. Gdy wraz z mężem zdecydowali się nie

posłuchać, powiedziano im, że nie mają po co wracać.

Wyruszyli wtedy, jak wszyscy w tamtych latach, na wschód od

Houston, a ja pojechałam z nimi.

- A później połączyłyście siły i otworzyłyście wasz sklep?

background image

- Ten, w którym mieści się teraz „Earth Scents" -

przytaknęła Hillary.

- A gdzie wyuczyłaś się zawodu?

- Uwielbiałam eksperymentować z zapachami, tak więc

na moje dwudzieste pierwsze urodziny rodzina wysłała mnie

do Francji. Uczyłam się tam w jednym z laboratoriów, a raczej

pracowałam nad rozwinięciem swojego zmysłu węchu.

- Nie miałem pojęcia, że studiowałaś we Francji! -

zawołał Paul, najwyraźniej pod wrażeniem tego, co usłyszał.

- To było tylko kilka tygodni, a nie lat, które powinnam

była przeznaczyć na studia. Ale nauczyłam się wystarczająco

dużo, by móc zapamiętywać odcienie zapachów.

- Nasz kreator perfum prowadzi specjalne notatki na ten

temat - zauważył Paul.

- Ja również - przyznała z uśmiechem Hillary.

- Za każdym razem, gdy poczuję nowy składnik, ogarnia

mnie prawdziwe podniecenie.

- Widzę, że twoja praca wiele dla ciebie znaczy -

powiedział Paul, przyglądając się jej uważnie.

- Teraz twoja kolej - stwierdziła Hillary, nieco speszona

jego spojrzeniem. - Jak na Francuza, mówisz bardzo dobrze po

angielsku.

background image

- We Francji powiadają, że jak na Amerykanina mówię

bardzo dobrze po francusku. Moi rodzice rozwiedli się, gdy

byłem jeszcze mały. Matka jest Amerykanką. Mieszkałem z

nią i chodziłem do szkoły w Filadelfii.

- Ale...

- Teraz Francja jest moim domem. Najwyraźniej nie

zamierzał rozwijać tematu.

- Chciałbym porozmawiać z tobą o czymś innym -

powiedział, ucinając wszelkie dalsze pytania. - Moglibyśmy

wrócić do laboratorium?

Serce Hillary zabiło mocno. Czyżby wreszcie chciał

poważnie porozmawiać z nią o interesach? Widział przecież,

jak dobrze się sprzedają „Księżycowe Cienie"! Chyba

rzeczywiście przekonała go o swych umiejętnościach.

- Muszę się tylko przebrać - powiedziała, starając się,

żeby nie usłyszał w jej głosie podniecenia.

W drodze powrotnej do „Scentsations" Hillary nie

zadawała już Paulowi żadnych pytań. Natychmiast poszedł do

jej laboratorium. Wziął do ręki jedną z kopii perfum

„Dominique".

background image

- Wiesz, twoje kopie są całkiem niezłe. W niektórych

przypadkach nawet lepsze od oryginału. Artysta musi uważać,

gdy kopiuje tak wiele, że nie potrafi stworzyć nic własnego.

- Ja nie...

Paul niecierpliwie machnął ręką.

- Nie o tym chciałem z tobą rozmawiać. „Dominique" jest

dla nas konkurencją. Jak wiesz, minęło już kilka lat, odkąd

„St. Etienne" wylansowała swoje ostatnie perfumy.

- Raczej kilka dziesięcioleci - wtrąciła Hillary.

- Te oto perfumy - kontynuował, nie zrażając się Paul -

były osobistą własnością domu „St. Etienne"

- Próbują was ubiec, co? To po prostu wypuśćcie je

pierwsi na rynek.

- „Dominique" niedawno... weszła w posiadanie receptury

- mówił Paul starannie dobierając słowa.

- W jaki sposób?

- To nie ma tu nic do rzeczy.

Ton jego głosu wyraźnie ostrzegał przed dalszymi

pytaniami.

- Przecież wasz kreator perfum i tak ma odpis receptury.

background image

- A właśnie, że nie ma! - stwierdził gniewnie Paul. - Tylko

„Dominique" ma recepturę i w każdej chwili jest gotowa

wypuścić perfumy na rynek.

- Dlaczego więc tego nie robi?

- Zrobi to, jeśli „St. Etienne" nie zgodzi się na fuzję

przedsiębiorstw.

- A ty tego nie chcesz - stwierdziła Hillary, przyglądając

się jego zagniewanej twarzy. - „Dominique" uważana jest za

firmę z fantazją, nastawioną na młodego klienta. Te perfumy

są zupełnie nie w ich stylu. W gruncie rzeczy reprezentujecie

w modzie dwie zupełnie skrajne tendencje. Wy macie markę i

reputację. „Dominique" ma pieniądze i młodzieńczy

entuzjazm. Przykro mi, ale fuzja wydaje mi się najlepszym

wyjściem dla obu stron.

- Nigdy! - warknął Paul i głęboko wciągnął powietrze. -

Nigdy - powtórzył.

- Widzisz więc, że potrzebujesz moich perfum. Są

gotowe. „Dominique" wylansuje tradycyjny, klasyczny

zapach. Ty natomiast młodzieńczy i nowoczesny. Pobij ją jej

własną bronią!

Twarz Paula złagodniała nieco.

- Nie mogę.

background image

- Po prostu nie chcesz - powiedziała rozczarowana.

- Hillary, specjaliści twierdzą, że w chwili obecnej

wypuszczenie przez dom mody nowych perfum na rynek musi

kosztować około czterdziestu milionów dolarów. Suma ta

przekracza możliwości „St. Etienne".

Hillary domyślała się, że niełatwo było mu zapewne

przyznać się do tego. Wiedziała, że od wielu lat „St. Etienne"

opiera się na ustnej reklamie i okazjonalnych dyskretnych

wzmiankach w magazynach mody. I tak każdy wiedział, czym

w świecie haute couture jest ta firma. Dopiero teraz Hillary

uświadomiła sobie, że już od dawna nie widziała w

magazynach mody zdjęć kolekcji „St. Etienne".

Prawda była taka, iż firma w stu procentach należała do

rodziny St. Etienne. Nie mając udziałowców, zarząd firmy

robił tylko to, na co miał ochotę. Jeśli nie zamierzali iść z

duchem czasu, to nikt nie mógł ich do tego zmusić.

Paul przysiadł się bliżej i ujął jej obie dłonie.

- Masz talent. Ale trzeba go jeszcze nieco oszlifować. Być

może wtedy zechciałabyś wprowadzić kilka zmian do swoich

perfum. Nadać im, powiedzmy... bardziej dojrzały zapach?

- Masz na myśli taki jak perfumy „St. Etienne"? - Hillary

cofnęła dłonie. - Moje perfumy są wynikiem wieloletnich

background image

eksperymentów. Zapewniam cię, że nie stworzyłam ich dziś,

ot tak, od ręki. - Hillary starannie dobierała teraz słowa, nie

chcąc go zrazić. - Myślisz, że udałoby się nam, gdybyś

zechciał zaprezentować mnie rodzinie St. Etienne?

Paul odrzucił do tyłu głowę i wybuchnął śmiechem. Długo

nie mógł się uspokoić.

- Och, Hillary. Gdyby twój upór i determinację można

było sprzedawać, bylibyśmy bogaci.

Hillary zmarszczyła brwi. Ludzie niskiego wzrostu często

spotykają się z protekcjonalnym traktowaniem. A już młode,

zielonookie blondynki w ogóle nie są brane poważnie. W głębi

Hillary drzemała jednak błyskotliwa i energiczna brunetka.

- Jesteś zła - powiedział Paul, pochylając się do przodu -

Nie złość się, proszę. Chcę, byś wyświadczyła mi przysługę. -

Tym razem zabrzmiało to całkiem poważnie.

- Jaką? - spytała Hillary, jeszcze nie całkiem

udobruchana.

Paul na chwilę przymknął oczy.

- Ta kobieta od „Dominique" znużyła mnie już nieco.

- Czy ona jest brunetką?

- Słucham?

- Nieważne. Mów dalej.

background image

- Chcę skopiować te perfumy. Muszą być na tyle dobre,

by oszukać kogoś, kto się na tym nie zna.

- A dlaczego wasz twórca perfum nie może tego zrobić?

- Bo ty już się tym zajęłaś i ty dysponujesz analizą

chemiczną

Uśmiechnął się.

- A poza tym myślę, że lubisz takie wyzwania.

- Po co ci kopia, jeśli masz próbkę? Paul zawahał się

przez chwilę.

- Chcę zamówić w „Scentsations" perfumy; te konkretne

perfumy. Czy musisz znać powody, dla których to czynię?

- W porządku. Zaraz przygotuję kosztorys. Ile?

- Jej twarz była teraz bez wyrazu, a ton głosu czysto

służbowy. Sięgnęła po ołówek i przygotowała formularz.

Paul wyciągnął rękę i wyjął jej ołówek z dłoni.

- Nie złość się na mnie.

- Nie widzę powodu, by się na ciebie złościć.

- No to uśmiechnij się - poprosił, szczerząc zęby. Nie była

małą dziewczynką. Nie była naiwną, głupią Amerykanką. Nie

uśmiechnie się. I natychmiast jej twarz rozjaśniła się w

uśmiechu.

background image

- Widzisz, jestem nieco zakłopotany - powiedział. - Ta

kobieta jest taka...

- Męcząca i uparta - uzupełniła Hillary.

- I powoduje, że jestem...

- Sfrustrowany.

- Tak bardzo, że chcę...

- Wysłać jej cały galon tego świństwa, we wspaniałej,

lekko cieknącej butelce?

- Dokładnie!

Uśmiechnęli się do siebie szelmowsko z pełnym

zrozumieniem.

- Mogę to załatwić. Będzie wesoło.

- Świetnie - powiedział Paul odsuwając krzesło.

- Wiem, że nie mogę wymagać idealnej kopii. Postaraj się

to jednak zrobić, powiedzmy, w tydzień, dobrze?

Hillary skinęła głową.

- Ja tymczasem złożę wizytę w pozostałych

północnoamerykańskich butikach „St. Etienne". Postaraj się o

jakąś imponującą butelkę.

To, że zgodziłam się skopiować dla niego te perfumy, nie

oznacza wcale, że zrezygnowałam ze sprzedania mu swoich

własnych, pomyślała Hillary.

background image

A co będzie potem? Czy go jeszcze kiedyś zobaczy?

Paul zdążył już wstać i Hillary wiedziała, że jeśli szybko

czegoś nie powie, to następnym słowem, jakie od niego

usłyszy, będzie „do widzenia". A ona jeszcze nie chciała

mówić mu „do widzenia". Potrzebowała więcej czasu, by go

przekonać, że napływ świeżej krwi może tylko pomóc „St.

Etienne". Wzięła ze stołu próbkę z perfumami „Dominique".

- One zawierają cybet, wydzielinę gruczołów cybety,

takiego etiopskiego kota. Żeby zwiększyć ilość wydzieliny,

pobudza się gruczoły zwierzęcia, a to jest bolesne. Dlatego ja

nie stosuję cybetu.

Wyraz twarzy Paula sugerował, że myślami był już

daleko.

- Domyślam się, że nie nosisz również futer. Przynajmniej

starał się dać wiarę, że w grę wchodzą jej przekonania, a nie

fakt, iż po prostu nie stać jej na futro.

- Nie, nie noszę. - Odparła, po czym dodała przekornie: -

Poza tym w Houston sezon na futra trwa mniej więcej trzy dni

w roku.

Paul spojrzał na nią i lekko się uśmiechnął. Chyba

domyślił się już, że gada tyle, by tylko zatrzymać go przy

sobie.

background image

- Nie będzie ci przeszkadzało, jeśli siądę sobie tutaj i

popatrzę na to, co robisz? - zapytał.

- Siadaj, proszę.

- Jestem pewien, że istnieją jakieś esencje syntetyczne,

utrwalające zapach, które mogą zastąpić cybet.

- Oczywiście, ale uprzedzam cię, że nie będzie to całkiem

to samo - powiedziała Hillary, zabierając się do pracy. - W

jakich miastach znajdują się butiki z wyrobami firmy „St.

Etienne"?

- Poczekaj, zastanowię się. W Montrealu, Palm Beach,

Scottsdale i Miami. Tam mamy najwięcej klientów.

Hillary powstrzymała się od komentarza. Z wyjątkiem

Montrealu, większość mieszkańców tych miast stanowili

ludzie w wieku emerytalnym.

- Większe sklepy mamy też w Hongkongu i Abu Dhabi.

- Nieźle.

Paul wzruszył ramionami.

- Saudyjczycy kochają się w zdobnych brokatach, z

których szyjemy nasze suknie wieczorowe.

Tak jak pokochaliby ciężkie perfumy, pomyślała Hillary.

Głośno jednak powiedziała:

background image

- Sądziłam, że tamtejsze kobiety muszą nosić czarne

worki.

- Noszą nasze kreacje pod tradycyjną szatą - stwierdził

sucho Paul.

- A jak z samopoczuciem waszych projektantów?

- Są dobrze opłacani.

Z tonu jego wypowiedzi wywnioskowała, że lepiej będzie

zmienić temat. Podała mu pasek bibuły.

- To dopiero przymiarka, ale co o tym sądzisz? Paul

powąchał.

- Jest już esencja zapachu, ale brakuje jakby samej

kwintesencji. Tak mi się wydaje. Masz szczególne zdolności.

- Po prostu nieźle sobie radzę z zapachami.

- Myślałaś kiedyś o dalszym kształceniu?

- Tak - odparła wolno. - Gdybym tylko wiedziała, że

pomoże mi to w karierze.

- Powinnaś ubiegać się o możliwość odbycia praktyki w

jednym z dużych domów mody. Wówczas znalazłabyś

wszędzie pracę.

- Ja już mam pracę.

- Miałem na myśli pracę kreatora perfum. Na przykład w

jednym z dużych laboratoriów wytwarzających perfumy.

background image

- Ale ja już jestem kretorem perfum! - Zirytowana rzuciła

bibułki na stół. - Dlaczego miałabym pracować dla kogoś?

Znakomita większość twórców perfum pracuje w

laboratoriach chemicznych. Ale moim celem w życiu

bynajmniej nie jest stworzenie jakiegoś kolejnego sosnowego

zapachu. Ja kocham perfumy. Wszystko, co dotyczy perfum.

Nie tylko sam zapach. To jedna wielka wspaniała fantazja,

którą się tworzy i utrwala.

- Pomyśl więc o możliwościach, jakie otworzą się przed

tobą, gdy będziesz pracować dla kogoś z Wielkich.

- Wiem! Dlatego też staram się uczynić wielkim ten dom,

„Scentsations". Któregoś dnia, być może, będę w stanie

konkurować z „St. Etienne" - dodała zadziornie.

- Tak - odparł Paul spokojnie - któregoś dnia być może

będziesz. Ale na razie zrób to, o co cię prosiłem: dobrą

imitację, zgoda? Odezwę się za kilka dni...

Wstał i przyglądał się jej przez chwilę, która wydawała się

wiecznością.

- Au revoir, Hillary - powiedział wreszcie, odwrócił się i

wyszedł.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Tęskniła za nim, choć tłumaczyła sobie, że zna go za

krótko, żeby za nim tęsknić. Być może tęskniła nie tyle za nim

samym, tylko za tym, w jaki sposób pozwolił jej poczuć się

ponętną i kobiecą.

Hillary chciała jak najszybciej skończyć pracę nad kopią

perfum „Dominique". Postanowiła zacząć od tańszych

składników, a dopiero później zabrać się za cenne olejki

eteryczne.

- Hillary? - Melody wniosła właśnie duży karton do

laboratorium. - Zerknij na te butelki.

- Co tam masz? - spytała Hillary i spojrzała na

przyjaciółkę. Jęknęła z dezaprobatą.

Dzisiaj przypadała na Melody kolej w „Scentsations".

Miała na sobie cienką czarną spódnicę i biała bluzkę z długimi

rękawami, co, jak na nią, było szczytem elegancji. Długie

włosy, upięte na karku w luźny węzeł, rozsypywały się

niesfornie na ramiona. Obrazu dopełniały pantofle na płaskim

obcasie i brak jakiegokolwiek makijażu. Tak samo nie

pasowała do „Scentsations", jak Hillary nie pasowała do

„Earth Scents".

background image

- To jest największa butelka, jaką mam - stwierdziła

Melody, wyciągając z kartonu kwadratowy flakon, podobny

nieco do klasycznie pięknego opakowania „Chanel N°5".

Hillary pokręciła głową.

- Nie, potrzebuję czegoś większego. O, czegoś takiego jak

to! - powiedziała Hillary, wskazując na stojące blisko drzwi

naczynie.

- Hillary, ależ w tym jest woda mineralna z Ozark

Springs!

- Potrzebuję czegoś mniej więcej tej wielkości. Melody

przyjrzała się uważniej niebieskawemu, grubemu naczyniu.

- Nie ma do tego porządnej zakrętki. Musiałybyśmy same

coś wymyślić, a i tak pewnie by przeciekało.

Hillary uśmiechnęła się szelmowsko.

- Jaka szkoda...

Melody niewiele z tego rozumiała.

- Cóż, Natasha mogłaby to trochę podszykować. Przybrać

na przykład koralikami i cekinami...

Hillary jęknęła, wyobrażając sobie dwudziestolitrowy

dzban z wodą mineralną przybrany koralikami.

- Może poeksperymentujmy najpierw z jakimś naczyniem

kilkulitrowym - zaproponowała.

background image

- Sok jabłkowy! - zawołała natychmiast Melody. -

Możemy kupić sok jabłkowy i wykorzystać butelkę.

- Nie - powiedziała Hillary, niezbyt zachwycona tym

pomysłem.

- Jaka szkoda, że jakiś artysta szklarz nie może

wydmuchać ci tej butelki. Miałabyś wtedy dokładnie to, czego

chcesz.

- A nie znasz przypadkiem kogoś takiego? - spytała

Hillary niecierpliwie.

- Poznałam jednego na Renaissance Festival. Mieszka

tam w pobliżu.

- Melody! - zawołała Hillary. - Jesteś wspaniała!

- Prawdę mówiąc, dzwoniłam już do niego. Powiedział,

że gdyby zrobił taką butelkę, jaką chcesz, szyjka byłaby

niezwykle krucha. Zatyczkę należałoby umieszczać bardzo

ostrożnie, inaczej pęknie.

- Pęknie? - spytała Hillary, nie ukrywając zadowolenia.

- Mhm. Tak więc to nie wchodzi w rachubę.

- Wręcz przeciwnie. To świetny pomysł - odparła Hillary,

podnosząc słuchawkę telefonu. - Jaki jest jego numer?

- Co chcesz zrobić? - spytała Melody podejrzliwie.

background image

- Pamiętasz, co zrobiła Józefina, gdy Napoleon ją

porzucił?

- Nie mam pojęcia - mruknęła Melody, grzebiąc w

wizytówkach.

- Skropiła apartament cesarski piżmem, a to jeden z

najbardziej trwałych zapachów. Napoleon wręcz go

nienawidził.

- Naprawdę? - zawołała zaniepokojona nie na żarty

Melody.

Hillary wzięła od niej pogniecioną wizytówkę.

- Dzięki cudom współczesnej chemii w tej butelce

znajdzie się dużo piżma.

Nie mogła się doczekać powrotu Paula.

Artysta szklarz dostarczył piękny flakon z mlecznobiałą

zatyczką w kształcie róży. Hillary posłużyła się tym znakiem

„St. Etienne" z premedytacją. Oczami wyobraźni widziała już

tę kobietę od „Dominique", jak zirytowana wbija korek w

butelkę, krusząc delikatne szkło. Biała róża pozostanie jako

niemy, kpiący świadek jej panicznej ucieczki przed

wszechogarniającym zapachem rozlanych perfum.

Ilekroć Hillary pracowała nad próbką, przypominała sobie

pokój hotelowy Paula. Ogarniała ją wtedy złość. Perfumy

background image

„Dominique" miały wszelkie szanse, by zdobyć opinię

klasycznych. Bukiet zapachowy był wprawdzie nieco

staroświecki, ale na pewno przypadnie do gustu

dotychczasowej klienteli „St. Etienne". Tej, której wciąż

podobają się bogato zdobione, niemodne już dziś stroje.

Czyżby „Dominique" próbowała pozyskać sobie miłośników

„St. Etienne"?

Myśl ta podziałała na nią przygnębiająco. Może powinna

spotkać się z kimś od „St. Etienne", kto nie byłby tak uparcie

przeciwny wejściu w lata dziewięćdziesiąte.

Hillary tak wiele myślała o Paulu, że nie zdziwiła się

nawet, gdy któregoś dnia wreszcie zadzwonił.

- No i jak tam z naszą wspaniałą kopią? - spytał pogodnie.

- Lada chwila zacznę dodawać kosztowne olejki -

odpowiedziała, trochę rozczarowana, że interesują go

perfumy, a nie ona sama.

- Wygląda na to, że będziesz miała kilka dni ekstra.

Utknąłem w śniegu.

- Gdzie? W Palm Beach czy w Miami? Paul roześmiał się.

- Hillary, co ty sobie o mnie myślisz? Jestem znów w

Montrealu i walczę z niespodziewanie wczesnym atakiem

zimy. Rozkłady lotów są w zupełnej rozsypce.

background image

- Mam nadzieję, że dobrze się bawisz. Ja tymczasem

ciężko pracuję przygotowując się do Świąt Bożego

Narodzenia.

- Nie martw się. Zabawimy się po moim powrocie do

Houston.

Hillary pomyślała, że powinna wreszcie położyć temu

kres, i to natychmiast. Z Paulem świetnie się flirtowało, tylko

że gdy flirtował, nie myślał o jej perfumach. Dopóki jest jakaś

nadzieja, że uda jej się sprzedać je „St. Etienne", nie ma mowy

o żadnym flircie.

- Nic z tego. Wiesz, my, detaliści, nie mamy czasu na

rozrywki podczas szaleństwa zakupów.

- To najlepszy czas na zabawę. Wybierz coś...

- Paul...

- Albo ja to zrobię. Cześć!

Nie wyglądało na to, by Paul chciał serio potraktować jej

perfumy. Chyba znalazła się ponownie w punkcie wyjścia.

Nic to! Miała na razie dość pracy nad perfumami

„Dominique". Udała się na front sklepu, usiadła za ladą

zastanawiając się, czy zdjąć żakiet, czy przygasić nieco

światło. Nadmiar ciepła, jakie wytwarzało oświetlenie, był

background image

ceną, jaką musiała płacić, by móc odpowiednio

wyeksponować swe kryształowe butelki i flakony.

- No, nareszcie zdecydowała się wejść do środka -

powiedziała Natasha wskazując na drzwi.

Do sklepu wchodziła właśnie elegancko ubrana,

ciemnowłosa kobieta. Hillary z powrotem zapięła guziki

żakietu.

- Była tu już i zaglądała do środka przynajmniej trzy razy

- szepnęła Natasha.

Hillary postanowiła nie ruszać się zza kontuaru.

Wiedziała, że nie wolno narzucać się klientowi.

Zaskoczona zauważyła jednak, iż klientka zignorowała

wystawione w witrynach perfumy i skierowała swe kroki

bezpośrednio do niej.

- Z pewnością to pani jest właścicielką - stwierdziła z

olśniewającym uśmiechem.

Hillary przytaknęła, odsłaniając rząd równie

śnieżnobiałych zębów.

- Tak, jestem Hillary Simpson.

- Caroline Waite - przedstawiła się kobieta, wyciągając

dłoń. - Wiedziałam, że to musi być pani.

background image

W ustach każdej innej osoby zabrzmiałoby to

pretensjonalnie. Ale widać wysokim, szczupłym, nienagannie

ubranym brunetkom wiele rzeczy uchodzi na sucho.

- W czym mogę pani pomóc? - spytała Hillary.

- Wydaje mi się, że jest coś, w czym mogłybyśmy sobie

pomóc nawzajem - stwierdziła kobieta.

Hillary błyskawicznie przebiegła w pamięci wszystkie

znane jej nazwiska. Caroline Waite. Nikogo takiego nie znała.

- Co pani ma na myśli?

Caroline zmrużyła oczy.

- Czy Paul nie wspominał pani o mnie? Nigdy nie

rozmawiał z nią o żadnej Caroline.

- Nie, nie wspominał - musiała przyznać z lekko

przepraszającym uśmiechem.

W oczach Caroline dostrzegła zaskoczenie i coś jakby na

kształt ulgi.

- A niech to... Być może nie powinnam... - Caroline

przygryzła dolną wargę i dotknęła wymanikiurowanymi

dłońmi ramienia Hillary. - Proszę, niech pani nikomu nie

wspomina, że tutaj byłam. Nie wiedziałam, że Paul... ach,

czuję się taka zakłopotana. - Roześmiała się z pewnym

background image

wysiłkiem. - A może po prostu przyjmiemy, że wstąpiłam tu

po perfumy?

- Czemu nie? Skąd mam zresztą wiedzieć, czy naprawdę

tak nie jest? - zgodziła się Hillary, nie chcąc niepotrzebnie

zrażać nikogo do siebie.

- Ach, dziękuję. - Caroline uśmiechnęła się promiennie.

- Skąd pani zna Paula? - spytała Hillary, starając się, by w

głosie jej nie zabrzmiała podejrzliwość... lub zazdrość.

- My... my pracujemy razem. - Caroline spuściła głowę i

przyjrzała się bliżej wystawionym pod szkłem kopiom

perfum.

Ta kobieta i Paul pracowali razem? Na myśl o tym Hillary

rozbolały zęby. Tym bardziej że Paul ani słowem o niej nie

wspomniał.

- Czy sprzedaje pani tylko kopie? - spytała Caroline,

sięgając po jedną z próbek.

- Nie, mam również kilka własnych perfum.

Po krótkim wahaniu sięgnęła pod ladę, wyciągając

stamtąd dwie fiolki ze swym cennym skarbem.

- Oto dwa z naszych własnych zapachów. „Słoneczne

Skry" i „Księżycowe Cienie". Komponujemy również zapachy

na życzenie klienta.

background image

Tak jak oczekiwała, Caroline odłożyła próbkę, którą

trzymała w dłoni, by zapoznać się z perfumami Hillary.

Caroline była ubrana niezwykle szykownie. To, co miała

na sobie, świadczyło o wyrafinowanym smaku. Hillary

mogłaby przysiąc, że nie była to żadna z kreacji „St. Etienne".

Spódniczka odsłaniała kolana, a „St. Etienne" nigdy by sobie

na to nie pozwoliła.

Caroline zatknęła z powrotem maleńkie koreczki.

- Są urocze - powiedziała, chowając próbki do kieszeni.

- Dziękuję.

Hillary nie mogła oprzeć się myśli, że Carolina jest

dokładnie takim typem kobiety, o jakie powinna zabiegać „St.

Etienne". Może ona zdoła przekonać Paula, by kupił perfumy

Hillary, jeśli jej się spodobają.

- „Komponowanie perfum na życzenie klienta" -

odczytała Caroline z dyskretnie umieszczonego cennika. - Czy

wie pani, że jeszcze nigdy nie miałam perfum

przygotowanych specjalnie dla mnie?

- A więc trafiła pani we właściwe miejsce - uśmiechnęła

się Hillary.

background image

Umierała z ciekawości, by dowiedzieć się, jaką pozycję

zajmuje Caroline w „St. Etienne". Nie wiedziała tylko, jak się

do tego zabrać.

- Kto przygotowuje dla pani perfumy?

- Sama to robię.

- Oczywiście. Powinnam była się domyślić, że pani

lansuje własne perfumy. Będę zaszczycona, jeśli zechce pani

stworzyć perfumy i dla mnie.

Hillary pomyślała, iż Caroline za wszelką cenę stara się

ukryć powód, dla którego się tu znalazła. Być może Paul

wspomniał o niej, a Caroline ma ją ocenić? Może to jakiś

kolejny sprawdzian? Postanowiła, że tak to potraktuje.

- Zobaczmy, jak spodobają się pani te mikstury -

powiedziała. Podeszła do wystawionej w witrynie okna małej

palety zapachowej.

- Najpierw zaprezentuję pani kilka akordów

zapachowych.

- Co to takiego?

- To mieszanka kilku poszczególnych zapachów,

stanowiących podstawę wszystkich perfum. Zobaczmy, co

pani najbardziej odpowiada - powiedziała Hillary, zanurzając

cienką bibułkę w fiolce z zapachem cytrusowym.

background image

Caroline odrzuciła go, podobnie jak i kwiatowy. Hillary

zastanawiała się, czy robi to szczerze.

- Czy nie mogłabym zapoznać się z poszczególnymi

zapachami? - spytała Caroline lekko zniecierpliwionym

tonem.

- Są ich dziesiątki tysięcy - odpowiedziała Hillary.

- Przygotowując pani perfumy będę używała

oryginalnych surowców - powiedziała, wręczając Caroline

próbkę z grupy pochodzenia zwierzęcego.

- Mhm. Pachnie seksownie - skomentowała Caroline.

Hillary podsunęła jej próbkę z chypre'em.

- Wspaniałe - westchnęła Caroline przymykając oczy.

- To delikatny, ciepły i słodki zapach. Podobny do „Miss

Dior". Proszę teraz spróbować tego - powiedziała Hillary

podając następną bibułkę.

- Znam to. Czuję drzewo sandałowe. Ale nie przepadam

za tym.

- To grupa zapachów orientalnych. Wywodzą się z tego

„Youth Dew", „Shalimar", „Opium", „Tabu" - wyjaśniała

nieco zaskoczona Hillary. - Dziwię się, że nie odpowiada pani

ten zapach, skoro podobał się pani chypre.

- Nie podoba mi się i już! - warknęła Caroline.

background image

Hillary była tak zdumiona, że musiało to się odbić na jej

twarzy. Spokojniejszym tonem Caroline spytała:

- Nie ma pani czegoś lżejszego?

- Jedną z próbek, które pani zatrzymała, są „Słoneczne

Skry". To lekkie perfumy - zauważyła Hillary mimochodem,

wręczając Caroline bibułkę z kompozycją z grupy

„zielonych".

- Sosna - skonstatowała Caroline. - Ładne, ale nie chcę

pachnieć jak odświeżacz powietrza.

Hillary podała Caroline ostatnią próbkę, w myślach

przygotowując już dla niej nowoczesne, eklektyczne perfumy.

Entuzjastyczna reakcja Caroline po powąchaniu aldehydowej

kompozycji bynajmniej jej nie zaskoczyła.

- Podoba mi się ich ostrość - powiedziała Caroline,

aprobująco kiwając głową. - Zwracają na siebie uwagę, po

czym jak gdyby się wycofują.

- Niczym „Chanel N°5" - odparła Hillary, oddzielając

mieszanki, które podobały się Caroline, od pozostałych. - To

niezwykła kombinacja. Widzę, że chce pani perfum, które

wpierw nokautują, a potem stają się łagodne.

Caroline spojrzała na Hillary, udając zaskoczenie.

background image

- Dokładnie tak! To pasuje do mojej osobowości.

Ciekawe, czy ktoś już badał zależność między osobowością a

upodobaniami zapachowymi?

- Z całą pewnością - zauważyła Hillary, zastanawiając się,

do czego Caroline naprawdę zmierza.

- Czy miała pani zamiar uczestniczyć z Paulem w

seminarium? - spytała.

- Nie tym razem.

Hillary z trudem siliła się na spokój. Liczyła, że Caroline

zdradzi coś na temat swojej i Paula pozycji w „St. Etienne".

Zamiast tego Caroline zaproponowała:

- Niech mi pani opowie o seminarium.

O niczym innym Hillary nie marzyła. Natychmiast z

entuzjazmem zaczęła informować ją o swoich planach,

upiększając je w miarę opowiadania. Nie odstraszał jej nawet

fakt, iż Paul okazał mierne zainteresowanie i byłby zdziwiony,

słysząc o jej pomysłach. Byłoby dobrze, gdyby Paul wziął

udział w seminarium, ale nawet bez jego uczestnictwa nie

zrezygnuje ze swoich projektów. Gdyby tylko udało jej się

zrobić wrażenie na Caroline, to może wstawiłaby się za nią u

Paula.

background image

- Z pewnością pani wie, że Paul zainteresował się

seminarium - zwierzyła się, zadowolona, widząc zdziwienie

na twarzy drugiej kobiety.

- Ach, ten Paul - zaśmiała się perliście Caroline.

- To na pewno jeden z jego kolejnych kaprysów.

- Zmierzyła Hillary spojrzeniem od góry do dołu. Hillary

bardzo się nie podobało, że ktoś nazywa ją kaprysem.

- Poczyniliśmy już pewne plany.

I znów ten śmiech.

- Doprawdy?

- Tak. - Tym razem Hillary odpowiedziała tym samym

tonem.

- Co za pomysł! - Caroline pokręciła głową.

- Hillary, przysługa za przysługę. Proszę nie spodziewać

się jakiejkolwiek pomocy finansowej ze strony „St. Etienne".

- Dlaczego?

Caroline z uwagą studiowała swoje paznokcie.

- Bo Paul sam na gwałt potrzebuje gotówki. Hillary nie

potrafiła ukryć zdumienia.

- Ależ on ma zamiar ufundować stypendium dla

perfumerzysty! Podczas seminarium rozpisany zostanie

background image

konkurs, którego zwycięzca wyjedzie na praktykę do „St.

Etienne".

Tym razem w głosie Caroline zabrzmiało politowanie.

- Nie wiem, co Paul pani naopowiadał, ale zapewniam

panią, że poparcie moralne to wszystko, na co może pani

liczyć. Bardzo mi przykro.

Hillary ogarnęła fala goryczy. Dlaczego Paul obiecywał

coś, czego nie mógł dotrzymać? Albo... Straszna myśl

przyszła jej do głowy. A może Caroline jest przełożoną Paula?

- Ale on przyrzekł, że, być może, wylansuje perfumy,

które zdobędą pierwsze miejsce.

Caroline spojrzała na wystawione za plecami Hillary

flakony.

- Co za piękny chwyt reklamowy - szepnęła do siebie.

Trudno było uwierzyć w szczerość tego zachwytu.

- Proszę zauważyć, że powiedział „być może" -

stwierdziła Caroline. - „St. Etienne" jest przedsiębiorstwem

rodzinnym. Są z tego niezwykle dumni i - jak dotąd - nikt z

zewnątrz nie zaszedł w firmie zbyt wysoko.

- Pani jednak również jest outsiderem, jeśli się nie mylę?

Caroline dumnie odchyliła głowę.

- Zapewniam panią, że to się niedługo zmieni.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

- Okłamał mnie! - wybuchnęła Hillary wkraczając do

„Earth Scents".

Melody obrzuciła wspólniczkę krótkim spojrzeniem i

wręczyła jej wiklinowy koszyk z koronkowymi saszetkami.

- Są napełnione marchewnikiem, miętą, wrzosem i

trybulą; wszystko na podniesienie ducha. Wygląda na to, że

możesz tego potrzebować. Pomożesz mi zawiązywać

tasiemki?

Hillary westchnęła ciężko i usiadła z rezygnacją.

- Dlaczego Paul mnie okłamał?

- A zrobił to? - spytała spokojnie Melody. - W jaki

sposób?

- Wygląda na to, że „St. Etienne" jest praktycznie

bankrutem. Nie stać ich nawet na stypendium.

Najprawdopodobniej nie stać ich nawet na bilet powrotny do

Francji dla Paula!

Odkurzając butelki po soku jabłkowym, Melody zdawała

się zastanawiać nad tym, co właśnie usłyszała.

Hillary zauważyła butelki i skrzywiła się z niesmakiem.

Zaczęła żałować swej impulsywnej wizyty w „Earth Scents".

background image

Musiała jednak po prostu z kimś porozmawiać, by się

rozładować.

Polubiła Paula. Spotkania z nim dawały jej nowe impulsy

do pracy i ożywiały ją. Wizyta Caroline wszystko jednak

zepsuła. Uprzejmość Paula była najwyraźniej zimną

kalkulacją.

- Co się stało? Wystawił czek bez pokrycia?

- Dobre pytanie. Nawet go o to nie poprosiłam - przyznała

Hillary. - Wydawało mi się, że będzie niezręcznie prosić go o

czek, skoro firma ma butiki w najdroższych miejscach świata.

- To ty zawsze naskakujesz na mnie, gdy pozwalam

niektórym moim klientom płacić później - stwierdziła Melody.

- To zupełnie co innego.

Jak można było porównywać eleganckiego Paula St.

Steven, co najmniej wiceprezesa domu mody, z

przychodzącymi do Melody zwykłymi, najczęściej

spłukanymi studentami.

- Nic nie stoi na przeszkodzie, byś podniosła słuchawkę i

sprawdziła, czy „St. Etienne" faktycznie ma swoje butiki w

wymienionych przez Paula miejscach.

Melody wykrzywiła usta w półuśmiechu.

- Co, oczywiście, już zrobiłaś.

background image

- Zrobiłam - przyznała Hillary. - „St. Etienne" faktycznie

miała butiki. Niezwykle zresztą ekskluzywne, co tak naprawdę

oznacza malutkie i milutkie.

- To dlaczego jego słowo nagle przestało się liczyć?

Hillary zawahała się, po czym opowiedziała Melody o wizycie

Caroline. Wiedziała, że Melody była dyskretna.

- Więc ty bardziej wierzysz tej kobiecie niż Paulowi?

Czym właściwie zajmuje się ona w „St. Etienne"?

Hillary westchnęła, wiążąc kolejną kokardę.

- Nie udało mi się tego dowiedzieć.

- Czyli tak naprawdę to nic nie wiesz?

- Na to wygląda - odparła Hillary.

- A jaki to pracownik odkrywa sekrety swej firmy przed

kimś zupełnie obcym? A jeśli Paul naprawdę rozważa

możliwość kupienia twoich perfum?

- W takim razie cieszę się, że w porę dowiedziałam się o

jego kłopotach finansowych!

- Może i masz rację - westchnęła Melody. – Nie jest

bynajmniej tajemnicą, że „St. Etienne" ma lepszą reputację niż

majątek - ciągnęła dalej - ale skoro przedsiębiorstwo

całkowicie należy do rodziny, powodem takiej kondycji raczej

background image

nie są przepisy państwowe, ale sytuacja na giełdzie. Hillary

nie wierzyła własnym uszom.

- Ciężko jest też uzyskać prawidłowe dane na temat

zysków, gdyż firmy prywatne nie mają obowiązku

publicznego składania zeznań na temat swych dochodów -

kontynuowała Melody.

Hillary dopiero po chwili odzyskała głos.

- Skąd ty to wszystko wiesz? - udało jej się wreszcie

wykrztusić.

Melody spojrzała na nią ze zdziwieniem.

- Ben mi powiedział.

- Twój mąż? Ben śledzi wydarzenia na giełdzie? Melody

przytaknęła.

- Korzysta w tym celu ze swego komputera.

- Ben ma komputer?

- Tak - potwierdziła Melody zniecierpliwiona, tak jakby

oczekiwała, że Hillary o tym wie. - Parę dni temu zadałam mu

kilka pytań na temat „St. Etienne". Powiedział, że nie są

podłączeni do komputerowego systemu danych, a poza tym

ich siedzibą jest Francja.

Hillary wciąż jeszcze myślała o komputerze.

- Jeśli masz komputer...

background image

- To komputer Bena.

Hillary pominęła uwagę machnięciem dłoni.

- Dlaczego wobec tego nie prowadzisz księgowości na

komputerze?

- Ponieważ ty się tym zajmujesz.

- Dlaczego mi nie powiedziałaś, że masz komputer?

- A czy to takie ważne? - zareagowała Melody ze złością,

a ona rzadko kiedy traciła opanowanie.

Hillary z trudem skrywała poirytowanie.

- Mogę nauczyć Bena, jak prowadzić księgowość sklepu -

wyjaśniła. - Księgowanie zabiera mi wiele czasu.

Melody odpowiedziała już spokojniej:

- To dlatego, że ty zawsze utrudniasz sobie pracę. Hillary

przypomniała sobie godziny spędzone nad zeznaniami

podatkowymi.

- Co sądzisz na temat zmiany wystawy? - spytała Melody

całkiem pogodnie. - Zamiast grupować towar według rodzaju,

zaczęłam go grupować według zapachu. Chwyciło. Ludzie

zaczęli więcej kupować.

- Naprawdę? Ile więcej? Melody zawahała się.

- Nie wiem. Po prostu więcej. - Wiesz, cyfry zawsze

doprowadzały mnie do pasji - powiedziała przepraszająco.

background image

- A więc nie myśl o nich - powiedziała rzeczowo Hillary. -

To moja sprawa.

- A jeśli wyjdzie ci interes z Paulem? Nie możemy być

stale na twoim utrzymaniu.

- Nigdy was nie opuszczę.

Melody odstawiła na miejsce koszyk z mydłami i wolno

pokręciła głową.

- Nie jesteś nam nic winna, Hillary.

- Owszem, jestem. Tyle się od was nauczyłam. To dzięki

wam jestem tym, kim jestem.

- A gdyby nie ty, nigdy nie byłoby nas stać na robienie

tego, co kochamy robić.

Hillary popatrzyła na pełną słodyczy twarz przyjaciółki i

wspólniczki. Przez wszystkie te lata Melody była dla niej

wielką podporą. Jeśli ich drogi kiedyś się rozejdą, jak ci

przemili ludzie będą w stanie sami się utrzymać?

- Masz przecież swoje własne marzenia - kontynuowała

Melody z zadziwiającym uporem. - A jeśli Paul może pomóc

ci je zrealizować, to my nie chcemy ci w tym przeszkadzać.

Jak ona sama.

Hillary westchnęła. Melody nie byłaby sobą, gdyby się

zmieniła, a Hillary tak naprawdę wcale tego nie pragnęła. W

background image

przeciwieństwie do niej, Melody była zadowolona z tego, co

miała. Hillary natomiast żądna była zmian. Cieszyły ją nowe

wyzwania. Chciała się rozwijać.

Niestety, przez te ostatnie dziewięć lat, odkąd założyły

interes, podatki, prąd, gaz, woda, kredyty, znacznie podrożały.

Hillary znów westchnęła. Może powinna jednak porozmawiać

z Benem. Byłby gotów intensywniej zająć się księgowością.

Hillary zaparkowała samochód, po czym na piechotę

przeszła na deptak handlowy. Chciała wejść do „Scentsations"

głównym wejściem, tak jak klienci. Chciała sprawdzić, jak

prezentuje się jej sklep na tle innych.

Zerknęła przez szybę do środka i zamarła.

Tuż obok małej palety zapachowej stał za ladą Paul St.

Steven i prezentował próbki jej perfum dwóm mocno

wymalowanym kobietom o srebrzystoniebieskich włosach.

Musiała przyznać, że w otoczeniu delikatnych, kobiecych

cacuszek Paul prezentował się niezwykle męsko.

Radość, jaką odczuła na jego widok, złagodziła nieco jej

złość. Bądź co bądź faktycznie uwierzyła w słowa zupełnie

obcej kobiety, nie wysłuchawszy wpierw jego wersji.

background image

Paul schylił głowę szukając czegoś, po czym pojawił się z

jej książką zamówień w ręku. Czyżby miał zamiar przyjąć

zamówienie? Hillary pospiesznie weszła do sklepu.

- Cześć! - powitał ją radośnie Paul. - Cieszę się, że jesteś.

- Czy to wyobraźnia płatała jej figla, czy też słowa te kryły

jakiś głębszy sens?

- Szanowne panie, oto właścicielka, Hillary Simpson.

Kobiety po prostu zignorowały ją. Z kamienną twarzą

Hillary zajęła miejsce za kontuarem.

- Zdaje się, że zdecydowała się pani już na ten flakon, a

teraz chce pani dobrać do niego perfumy? Jakiego rodzaju

zapach szczególnie pani odpowiada? - spytała Hillary.

- A co pan by doradził? - zwróciła się klientka do Paula,

chichocząc.

- Mam swoje ulubione zapachy - odpowiedział Paul.

Pochylił się do przodu i przyciszonym głosem dodał: -

Zapachy kojarzą mi się z kobietami, które ich używają.

Obie klientki patrzyły na niego jak urzeczone.

- Te, na przykład - powiedział Paul, otwierając fiolkę, z

której natychmiast dobył się intensywny zapach gardenii -

przypominają mi moją matkę.

Jedna z kobiet żartobliwie poklepała go po ręku.

background image

- No, no, niegrzeczny z pana chłopak.

Hillary ze zdumieniem stwierdziła, że Paul flirtuje z

klientkami!

- Proszę, oto słodki, kwiatowy zapach, który powinien się

paniom spodobać - oznajmiła zdecydowanym tonem Hillary,

ale klientki podążyły już za Paulem na drugi koniec kontuaru,

gdzie wystawione były znakomite kopie równie znakomitych'

perfum.

Choć wiedziała, że to idiotyczne, była wściekła, gdy

wkrótce potem, za namową Paula, klientki zdecydowały się na

perfumy, które ona wcześniej proponowała. Bądź co bądź to

jej sklep! Czyżby Paul nie rozumiał, jak ona czuje się w tej

sytuacji?

- Zechce pani to zanotować, panno Simpson? - powiedział

Paul, najwyraźniej dobrze się bawiąc. Klientki, w

przeciwieństwie do Hillary, też były w świetnych humorach.

- Chciałyśmy jeszcze wypróbować tamte - powiedziała

jedna z klientek, wskazując „Słoneczne Skry".

Hillary uśmiechnęła się w duchu. Sprawiedliwości stało

się wreszcie zadość.

Nie tracąc ani chwili, Paul podciągnął do góry rękaw

marynarki, odpiął platynową spinkę i podwinął rękaw.

background image

Spryskał perfumami nadgarstek i ruszając lekko ręką

odczekał, by alkohol wyparował. Następnie podstawił

klientkom dłoń do powąchania.

Zachichotały, marszcząc nosy:

- Ach, nie. To nam się zupełnie nie podoba. Trudno, żeby

się podobało, pomyślała Hillary.

„Słoneczne Skry" to damskie perfumy i na męskiej ręce

nie mogą się właściwie zaprezentować.

Niedługo potem Paul zręcznie zapakował wszystkie

sprawunki i pożegnał obie kobiety wesołym „zapraszamy

ponownie".

Ciszę, jaka zapadła, pierwsza przerwała Hillary:

- Zapomniałeś dodać: „Życzę miłego dnia". W kącikach

ust Paula pojawił się uśmieszek.

- Może się mylę, ale zdaje się, że jesteś na mnie zła?

- Jeszcze nie wiem. Gdzie jest Natasha?

- Ktoś tam urządza wyprzedaż.

- A ona tak po prostu wyszła?

Tego było już za wiele, nawet jeśli chodzi o Natashę.

- Powiedziała, że po południu nie macie wielkiego ruchu.

Obiecałem, że mogę popilnować sklepu, jeśli chce zrobić

background image

zakupy - powiedział Paul wzruszając ramionami i uśmiechnął

się.

Hillary zmarszczyła brwi. Wszystko wskazywało na to, że

Paul St. Steven nie traktuje poważnie ani jej, ani

„Scentsations".

- Wiem - zauważył Paul - złościsz się na mnie, ponieważ

klientki nie potraktowały cię jak na właścicielkę sklepu

przystało. A co miały zrobić, zasalutować?

- Przestań odzywać się do mnie takim protekcjonalnym

tonem - odpowiedziała Hillary.

- Nigdy bym sobie na to nie pozwolił.

- Ale pozwalasz sobie na mieszanie się w sprawy mojego

sklepu.

Tym razem w jego głosie nie było ani krzty humoru.

- Przesadzasz, nic takiego się nie stało. Nie pierwszy raz

występuję jako sprzedawca.

- Nie o to chodzi. Natasha jest moim pracownikiem, a ty

nie jesteś.

Po jego minie poznała, że wcale nie chciałby być jej

pracownikiem.

- Nie zwolnisz jej chyba z tego powodu?

- Nie twój interes.

background image

Hillary niemal usłyszała, jak zazgrzytał zębami.

- Nie musisz karać jej tylko dlatego, że jesteś zła na mnie.

- A gdybym to ja weszła do jednego z butików „St.

Etienne" i powiedziała sprzedawcom, że mogą sobie zrobić

przerwę, to jak byś zareagował? - spytała Hillary zimno.

Z zadowoleniem zauważyła, że się zarumienił.

- Nie mam zamiaru zwalniać Natashy. Jest świetną

sprzedawczynią. Ludzie chętnie u niej kupują. Ale ponieważ

jest młoda, popełnia błędy. Takie jak dzisiaj.

- Czy skończyłaś już? - spytał Paul spokojnym tonem,

który jednak wskazywał, że chyba nieco przeholowała.

W tej samej chwili do sklepu wpadła jak burza Natasha.

- Zobaczcie, co kupiłam w „Toodle Lou"! - zawołała,

prezentując im purpurowy zamszowy żakiet.

Z podziwem spoglądała na swój łup i dopiero po chwili

zdała sobie sprawę z milczenia Hillary.

- Och - zwróciła się do Paula. - Mówiłeś, że Hillary nie

będzie miała nic przeciwko temu.

- Myliłem się.

- No cóż, ona nigdy długo się nie gniewa - powiedziała

Natasha.

background image

- Skoro Natasha już wróciła, mogę przedstawić ci wyniki

swojej pracy - stwierdziła Hillary oficjalnym tonem.

Paul wyciągnął rękę i delikatnie dotknął Hillary.

- Przepraszam, nie miałem racji - powiedział

- Wiem, że chciałeś jak najlepiej.

- Zgadza się.

Hillary rozchmurzyła się nieco:

- To nie tylko twoja wina. To Natasha sprzedała ci ten

pomysł, a sprzedawać to ona potrafi!

- Nie wiem, czy powinienem czuć się z tego powodu

lepiej, czy nie - mruknął Paul.

- Te perfumy sprawią, że od razu poczujesz się lepiej.

Hillary miała nadzieję, że i jej samej poprawią humor. A także

przypomną jej i Paulowi, iż łączą ich sprawy zawodowe.

- Masz tu cztery wersje perfum „Dominique". Tę tutaj -

powiedziała wskazując jedną z fiolek - uważam za najlepszą,

ale nie byłam w stanie idealnie ich skopiować. Nawet

dysponując chromatogramem. Musisz więc sam zadecydować,

które wybierzesz.

Hillary wyszła z pokoju, tak by Paul mógł w spokoju

zapoznać się z wynikami jej pracy. W gruncie rzeczy była z

nich bardzo dumna. Tylko znawca mógłby odróżnić kopię od

background image

oryginału. Ludzie kupują kopie, ponieważ są tańsze od

oryginałów. Ale tańsze olejki pachną nieco inaczej. Tym

razem nie oszczędzała więc na cennych olejkach

zapachowych.

Perfumy te powinny otrzymać eleganckie i wyróżniające

się opakowanie oraz flakon, który byłby dziełem samym w

sobie. Jeśli dodać do tego koszty marketingu, reklamy i opłaty

licencyjne, łatwo się domyślić, że klient zapłaci co najmniej

dwieście dolarów za uncję. Prawie połowa z tego to czysty

zysk.

Hillary westchnęła, marząc w duchu, by mogła być u

„Dominique" członkiem zespołu lansującego te perfumy.

Ciekawe, czy nadali im już jakąś nazwę?

Paul stanął w drzwiach, trzymając w dłoni jedną z fiolek.

- Nie opisałaś tych tutaj.

- Nie ma takiej potrzeby. To te wybrałeś? - spytała. - Ja

też uważam, że te są najlepsze. Nie mają wprawdzie tak

trwałego zapachu, jak bym chciała, ale poprawię to, dodając

mocniejsze koncentraty olejków.

- Jak ty to robisz? I to tak szybko?

- Jak kopiuję perfumy? - Hillary uśmiechnęła się w

sposób wskazujący na to, że nie po raz pierwszy odpowiada na

background image

to pytanie. - To tak jak z dyrygowaniem orkiestrą. Zaczynasz

od melodii. Nie jest obojętne, czy grasz ją na rogu, czy na

trąbce. Każdy instrument wnosi do melodii swój własny

rezonans. Podobnie jest z perfumami. Mogę odtworzyć zapach

na wiele sposobów. Sztuką jest znalezienie właściwego, tego,

którym posłużył się twórca perfum. Naturalny czy

syntetyczny? A może trochę jednego i drugiego?

Hillary prześlizgnęła się w wąskim przejściu obok Paula i

wzięła do ręki oryginalne perfumy „Dominique".

- Tutaj musiano użyć dość starej receptury. Wielu ze

składników rzadko się już dziś używa lub zastępuje ich

chemicznymi odpowiednikami. Tu natomiast prawie nie ma

syntetyków.

- Zostały opracowane przed drugą wojną światową.

Hilary wyczuła napięcie w jego głosie i zmieniła temat.

- Pozwól, że pokażę ci flakon. - Wymyśliłam go wspólnie

z artystą szklarzem. To oryginalna butelka, choć perfumy będą

tylko kopią.

Zauważyła, że uwagę Paula natychmiast przykuło

zamknięcie w postaci białej róży, znaku firmowego „St.

Etienne".

background image

- Przepiękna! - powiedział zwracając się do Hillary. -

Nawet my nie mamy tak pięknych flakonów. A powinniśmy.

Hillary zadrżała na samą myśl o tym.

- Może lepiej nie. Szyjka butelki jest bardzo słaba i gdyby

ktoś za mocno wcisnął korek, prawdopodobnie pęknie. -

Mówiąc to przyglądała się Paulowi, ciekawa, jak zareaguje. -

Pozostałaby tylko kupa szkła i szklana róża.

Z chwilą, gdy Paul pojął znaczenie jej ostrzeżenia,

szelmowski uśmiech zagościł na jego twarzy.

- Jesteś świetna, Hillary - powiedział z błyskiem w oku. -

Jesteś wręcz rozkoszna. Dobrze by nam się razem pracowało.

- Cały czas ci to mówię. Jedno twoje słowo, a „Słoneczne

Skry" i „Księżycowe Cienie" staną się najnowszymi

perfumami „St. Etienne" - powiedziała Hillary i wstrzymała

oddech.

Paul pokręcił głową.

- Nie, Hillary, nie twoje perfumy.

- Czyżbyś więc oferował mi pracę? - spytała żartobliwie,

kryjąc rozczarowanie.

Paul przyjrzał jej się bacznie.

- A chciałabyś? Moglibyśmy zrezygnować z seminarium,

a ty odbyłabyś praktykę w „St. Etienne".

background image

Hillary nie wiedziała, co odpowiedzieć.

- Ja... ja nie potrafiłabym chyba zrezygnować z

„Scentsations".

- Ale... „St. Etienne"... - zaczął Paul.

Taak, „St. Etienne" - pomyślała Hillary. Według Caroline,

firma znajdowała się na równi pochyłej. Nawet Melody

przyznawała, że jest to całkiem możliwe. Powiedzmy, że

przyjęłaby tę pracę. Ciekawe, ile byliby w stanie jej zapłacić?

- Mój sklep zapewnia mi całkiem niezłe utrzymanie -

napomknęła mimochodem.

- Sama wiesz, że w życiu liczą się nie tylko pieniądze.

Kryształowa reputacja jest cenniejsza od złota. - Paul zaśmiał

się cicho z tej gry słów, nie przypuszczając, że nieświadomie

potwierdził podejrzenia Hillary.

- Z czegoś jednak trzeba żyć.

Paul popatrzył na nią lekko zdziwiony.

- Przecież dojrzałaś do podjęcia nowego wyzwania. Czuję

to. Chcesz wreszcie wyrobić sobie nazwisko.

- Tak - zgodziła się Hillary. - Tylko czy ktokolwiek w „St.

Etienne" wziąłby to pod uwagę? Czy też oczekiwano by ode

mnie, że będę kopiować wasz styl?

background image

- Kreatorzy perfum z całego świata ubiegają się o

możliwość pracy w laboratoriach „St. Etienne" - zaprotestował

Paul z dumą w głosie.

Hillary odstawiła zamykany białą różą flakon.

- Czy kiedykolwiek wylansowaliście już perfumy jednego

z nich, czy wyłącznie te, które opracował wasz nadworny

kreator perfum?

- „St. Etienne" stawia wysokie wymagania - obruszył się

Paul.

- Tak wysokie, że jak dotychczas, mógł im sprostać

jedynie słynny Maurice St. Etienne.

Paul z trudem powstrzymywał swój gniew.

- Być może... być może nie powinniśmy jednak razem

pracować. To nie był najlepszy pomysł - dodał już nieco

łagodniejszym tonem.

Co za egotyzm! - pomyślała Hillary. On naprawdę chyba

uważał, że robi jej ogromną przysługę, proponując pracę u

siebie i rzucenie dobrze prosperującego interesu.

- A ja uważam, że dobrze by nam się pracowało. Tyle że

może nie w „St. Etienne". Dziś po południu byłeś świetnym

sprzedawcą, a „Scentsations" będzie potrzebowało pomocy w

okresie Świąt. Jeśli tylko chcesz, masz tę robotę.

background image

Paul uniósł gniewnie głowę.

- Świadomie mnie obraziłaś! Wystarczyło tylko

powiedzieć, że nie chcesz pracować dla „St. Etienne".

- Obraziłam cię nie bardziej niż ty mnie - podniesionym

głosem odpaliła Hillary. - Bądź co bądź jestem

współwłaścicielką własnej firmy!

- Podobnie jak ja!

Zabrzmiało to tak, jakby był więcej niż wiceprezesem.

Hillary ściszyła głos.

- Co masz na myśli?

- Moje prawdziwe nazwisko brzmi St. Etienne.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Hillary zaniemówiła. Otworzyła usta, żeby coś

powiedzieć, ale zmieniła zdanie. Aż za dobrze zdawała sobie

sprawę, że musi przypominać Paulowi rybę łapiącą powietrze.

Paul wzruszył przepraszająco ramionami, uśmiechając się

łobuzersko.

- Wiesz, większość ludzi kojarzy moje nazwisko.

- Ale mówiłeś przecież, że nazywasz się Paul St... -

Hillary odzyskała głos, ale znów się zacięła.

- St. Steven. Tak, wiem.

Westchnął, podprowadził Hillary do stołu, przy którym

pracowała, i odsunął krzesło. Pomógł jej usiąść.

- Kiedy byłem chłopcem i mieszkałem w Stanach

Zjednoczonych, używałem angielskiej wersji mojego

nazwiska.

- Wiem, że Steven to po francusku Etienne. Po prostu

myślałam, że gdybyś był członkiem rodziny, używałbyś

nazwiska Etienne. Nic dziwnego, że uważasz mnie za

trzpiotkę.

Paul roześmiał się.

- Uważam, że jesteś urocza i pełna życia.

background image

A także bezgranicznie naiwna i prowincjonalna, dodała w

duchu Hillary.

- Trzeba było mi powiedzieć!

- A jak byś zareagowała, dowiedziawszy się, że jestem

wnukiem Maurice'a St. Etienne?

Hillary znowu odebrało mowę. Nagle jęknęła i ukryła

twarz w dłoniach.

- Moje seminarium! - wykrztusiła zduszonym głosem. -

Mogłam mieć wnuka Maurice'a St. Etienne na swoim

seminarium, a ja je odwołałam! Nie mogę w to uwierzyć...

Przecież seminarium mogło... - urwała.

- Hillary?

Poczuła jego ciepłą dłoń na ramieniu.

- Dobrze. Już w porządku. Nie widziałeś jeszcze nigdy

kogoś, kto użalałby się nad sobą tak jak ja?

- W każdym razie nie z takim przejęciem. Podniosła

głowę i zobaczyła uśmiechniętą twarz Paula.

- Obiecuję, że przyjadę na twoje seminarium.

- Będę cię trzymać za słowo - oświadczyła Hilary.

- Przebaczyłaś mi więc?

background image

- Nie mam ci co wybaczać. To ja byłam głupia. - Jęknęła

znowu. - Nie mogę uwierzyć, że rzeczywiście

zaproponowałam ci pracę!

- Może będzie mi potrzebna. „Dominique", pomyślała

Hillary. Czyżby chcieli go wyrolować?

- Chodzi o fuzję? Paul skinął głową.

- Widzisz... nie podoba mi się sposób, w jaki

„Dominique" prowadzi interesy. - Uśmiechnął się do siebie. - I

raczej nie kryłem się ze swoimi poglądami.

Hillary spytała niepewnie:

- Poczta pantoflowa niesie, że „St. Etienne" ma kłopoty.

Czy to prawda?

- Przesada.

- Czyżby?

- No, może trochę.

- Myślałam, że jesteśmy... - zawahała się na moment,

szukając odpowiedniego określenia - ...że jesteśmy

przyjaciółmi. Chcę, byś opowiedział mi o „St. Etienne".

Paul spojrzał na nią z uśmiechem.

- Zazwyczaj, gdy kobieta pyta mnie o „St. Etienne",

interesują ją kreacje, projekty, stosunki panujące w barwnym

świecie mody. Ty natomiast chcesz wiedzieć wszystko na

background image

temat zarządzania wielką korporacją, podejmowania decyzji

handlowych. Członków mojej własnej rodziny interesuje tylko

ich kwartalne uposażenie. Nie są jednak na tyle

zainteresowani firma, by reinwestować te pieniądze w

przedsiębiorstwo.

- A co sądzi twój dziadek na temat tego braku

zainteresowania firmą ze strony rodziny?

- Nie wie o tym, i mam zamiar dopilnować, by nigdy się

nie dowiedział.

Hillary nie podobało się, że spoglądał na nią jak na małe

dziecko.

- Mam dwadzieścia dziewięć lat - powiedziała nagle.

- Dlaczego mi to mówisz?

- Wiem, jestem niska i młodo wyglądam. Natura

poskąpiła mi wprawdzie wzrostu, ale nie jestem już

dzieckiem.

- Przyjmij jeszcze raz moje przeprosiny - powiedział Paul

skruszony.

Hillary rozparła się wygodnie w krześle i przyjrzała mu

uważnie.

- Meksykańskie jedzenie - powiedziała nagle.

- Dużo taniego meksykańskiego jedzenia.

background image

- Czy rozmawiamy może o kolacji? - spytał zaskoczony

Paul.

Hillary roześmiała się i ściągnęła go ze stołka.

- Gdy jestem w kiepskim nastroju, objadam się czekoladą

albo meksykańskim jedzeniem. Wyglądasz na takiego, który

woli jedzenie u Meksykanina.

- Ale ty mówiłaś coś o tanim jedzeniu. Hillary skinęła

głową.

- Dużo taniego jedzenia.

- Hillary... - urwał, jakby brakowało mu słów.

- Ja bynajmniej jeszcze nie zbankrutowałem.

- No i dobrze. Poczekaj, aż otrzymasz rachunek za

perfumy. - No, chodź już. Spodoba ci się.

- Ale nie będziemy znowu jedli w oknie wystawowym? -

spytał, gdy znaleźli się w barze.

- Nie. I gwarantuję ci, że nie znajdzie nas tu również

Dominique. Pamiętaj tylko, że masz stale potakiwać, a

naładują ci pełny talerz - pouczyła Paula.

- A jeśli nie będę chciał pełnego talerza? - Paul nie bardzo

dowierzał dziewczynie.

- Podczas pierwszej wizyty nie wymigasz się od tego -

poinformowała Hillary, ustawiając się w kolejce do bufetu.

background image

- Chili relleno? - spytał kelner, podczas gdy Hillary

śmiejąc się wręczała Paulowi plastikową tacę i owinięte

serwetą sztućce.

- Co takiego?

Paul pochylił się, by lepiej przyjrzeć się zawartości

patelni.

- To smażona, nadziewana serem papryka - wyjaśniła

Hillary.

- Relleno? - powtórzył niecierpliwie kelner.

- Powiedz, że tak, Paul. Spójrz, jaka kolejka utworzyła się

za nami.

Paul uśmiechnął się i skinął głową.

- Proszę po prostu nałożyć nam wszystkiego po trochu -

powiedziała Hillary, po czym tylko przyglądali się, jak ich

talerze fruwają z rąk do rąk, zapełniając się pieczoną fasolą,

ryżem, sosem z homara, czterema rodzajami pikantnych

naleśników, plackami...

Paul popatrzył nieufnie na swoją tacę.

- Czy jadłaś to już kiedyś?

- Tak i wyszło mi to tylko na zdrowie - odpowiedziała

pogodnie.

Paul okazał się wielkim entuzjastą meksykańskiej kuchni.

background image

- Nawet ja nigdy dotąd nie zjadłam tu sześciu sopaipillas

na raz - powiedziała Hillary z podziwem.

Paul oblizał miód z palców i zapalił stojącą na stole

lampkę w kształcie sombrera. Był to sygnał dla uśmiechniętej

kelnerki, iż powinna ponownie napełnić plastikowy koszyczek

gorącymi ciasteczkami. Hillary pokręciła głową i roześmiała

się.

- Będziesz tego jeszcze żałował.

- Będę się o to martwił jutro - odparł Paul. nalewając

miód we wgłębienie ciastka. - O czym mam teraz zacząć

śpiewać w ramach rewanżu?

- Nie byłeś dotąd zbyt rozmowny. Paul zachichotał.

- Już wcześniej chodziło mi po głowie, by się tobie

zwierzyć. Może to zresztą jeszcze zrobię. Nasza... nasza

przyjaźń rozwinęła się dość szybko. Ja... nie mam zbyt wiele

czasu dla przyjaciół...

- Dla przyjaciół czy przyjaciółek?

- Wiele kobiet zaliczam do swoich przyjaciół - powiedział

Paul, unosząc lekko brwi. - Czyżby zazdrosna? - zaśmiał się.

- Przyjaciele nie czynią sobie takich uwag

- Jeszcze nie zdecydowałem się, czy chcę, byś była tylko

moim przyjacielem, czy też kimś więcej.

background image

- Daj spokój, Paul. Mamy lata dziewięćdziesiąte. Można

być i jednym, i drugim.

Paul uśmiechnął się tylko. Dopiero wtedy dotarło do

Hillary, co powiedziała. Za wszelką cenę starała się nie

zarumienić. Paul wyciągnął rękę przez stół, ujął jej dłoń i

złożył na niej delikatny pocałunek.

Hillary wiedziała, że to tylko gra, ale w żaden sposób nie

potrafiła przekonać o tym swego serca, które nagle zaczęło bić

jak oszalałe. Gdyby ona i Paul stali się dla siebie więcej niż

przyjaciółmi, co stałoby się po jego powrocie do Francji? Nie.

Nie ma mowy. Musiałaby chyba postradać zmysły.

- Nie nabierzesz mnie. Wiem, że zapchałeś się ciastkami.

Paul popatrzył na nią z rozgoryczeniem.

- Wypełniają tylko miejsce po moim skurczonym ego. -

Puścił jej rękę. - Powrócimy do tego kiedy indziej. A tak

całkiem na serio, to uważam, że kobiety powinny przyjaźnić

się ze swoimi kochankami, ale nie powinny być kochankami

swoich przyjaciół. Oboje powinni też unikać robienia

wspólnych interesów.

- A więc żadnych figli, jeśli będziemy z sobą pracować? -

spytała żartobliwie, zarazem zafascynowana i onieśmielona

jego wywodami na temat wzajemnych stosunków.

background image

- Dla ciebie skłonny jestem zrobić wyjątek.

Ale Hillary wiedziała, że nic takiego nie zrobi. Miał na

myśli tylko to, że nie będą ze sobą współpracowali.

- Szkoda, że nie poznałem cię dawniej - oświadczył

impulsywnie.

- Nie byłam tym, kim jestem dzisiaj.

- A ja byłem - powiedział zamyślony.

- Nie jesteś aż taki stary.

- Mam trzydzieści osiem lat. - Pokręcił głową. - Nikt poza

mną w rodzinie, z wyjątkiem dziadka, nie miał zdolności,

wykształcenia ani chęci do tej pracy. „St. Etienne" należy do

rodziny i zawsze zapewniała jej utrzymanie. Ale rodzina

powoli rozrastała się i w końcu stała się, przykro o tym

mówić, zachłanna. Potrafią tylko brać, nie dając nic w zamian.

A wydatki wciąż rosną. Musimy przeprowadzić potężne

zmiany w zarządzaniu.

- Dlaczego więc tego nie robisz?

- Ze względu na dziadka. To by go zabiło.

- Więc pozwoliłby umrzeć jednemu z najsłynniejszych

domów mody, nie wyrażając zgody na pójście z duchem

czasu?

background image

- On nie wie, że firma kona! - powiedział Paul z bólem w

głosie. - I nigdy nie powinien się dowiedzieć.

Czyżby dziadek Paula nie miał naprawdę pojęcia o tym,

co dzieje się z jego firmą? Hillary nie znała wprawdzie

Maurice'a St. Etienne, ale była więcej niż pewna, że na pewno

coś podejrzewa. Paul nie pozwolił jej dokończyć.

- W gruncie rzeczy musieliśmy się już nieco

przystosować. W miarę starzenia się naszej stałej klienteli

zaczęliśmy projektować więcej kreacji wieczorowych i mocno

drapowanych sukni, by ukryć... - mówiąc to gestykulował

rękami, starając się wyrazić to, czego nie chciał powiedzieć

mało pochlebnymi słowami.

Hillary nie była aż tak taktowna.

- Masz na myśli sflaczałe mięśnie i obwisłe biusty. Paul

jęknął i spojrzał na nią ponuro.

- Tak. Zaczęliśmy też szyć z cięższych materiałów z

myślą o marznących starszych ludziach. Projektujemy również

tkaniny dla domu. Choć niechętnie się do tego przyznajemy,

wiele narzut i zasłon wzięło swój początek w pracowniach

„St. Etienne".

- A więc potraficie się jednak przestawić. Paul

potwierdził.

background image

- Mógłbyś wreszcie zacząć ubiegać się o młodszą

klientelę. Dzisiejsza młodzież sięgnie po wasze kreacje może

za jakieś dwadzieścia lat.

- Tak, wiem o tym - odparł Paul.

- Mam jeszcze kilka pytań - powiedziała Hillary.

- Pytań? Powiedziałem ci już i tak więcej niż... - urwał i

po chwili wolno dodał - niż komukolwiek innemu.

- To dlatego że nie nawykłeś do obcowania z bezczelnymi

Amerykankami.

- Hillary, jestem tylko pół - Francuzem.

- A która to połowa?

- Ze strony ojca.

- Zgadza się. Mówiłeś przecież, że mieszkałeś z matką.

Ile miałeś lat, gdy zmarł twój ojciec?

- On wcale nie umarł.

- To dlaczego to nie on kieruje waszą firmą? Paul spojrzał

na nią i westchnął.

- Subtelność nie jest, zdaje się, twoją mocną stroną?

- To tylko strata czasu.

- A więc dobrze. Moi rodzice pobrali się, mimo że obie

rodziny były temu przeciwne, w bardzo młodym wieku. Po

prostu byłem już w drodze. Nie upłynęły nawet dwa lata i

background image

rozstali się. Gdy urodziłem się, matka miała siedemnaście, a

ojciec dziewiętnaście lat. Dziś jest... staroświeckim

playboyem. Dba tylko o własne przyjemności. Rzadko go

widuję.

- To właściwie twój dziadek jest bardziej twoim ojcem,

prawda? - spytała Hillary otwierając drzwi samochodu.

- Nie tak trudno było to zgadnąć - uśmiechnął się Paul. -

Tak, moja matka wręcz zmuszała mnie, bym każde wakacje

spędzał z ludźmi ojca, jak to nazywała. Nienawidziłem tych

wizyt.

- W rezultacie jednak mieszkasz we Francji. Paul

usadowił się na fotelu samochodu tak, że mógł patrzeć na

Hillary.

- Mówię ci to wszystko po to, byś lepiej rozumiała,

dlaczego podejmuję w interesach takie, a nie inne decyzje. Nie

chcę litości czy przejawów sympatii, tylko zrozumienia. Moje

dzieciństwo to istna fabuła z bardzo kiepskiego filmu -

powiedział, śmiejąc się. - Na początku przywoziła mnie do

Francji matka. Później musiałem sam sobie dawać radę. Nigdy

nie wiedziałem, kto i kiedy odbierze mnie z lotniska. Mojego

ojca nigdy tam nie było. - Ponownie roześmiał się. - Jak na

ironię, moje amerykańskie przyrodnie rodzeństwo miało mi za

background image

złe te europejskie „wakacje". A propos, wspominałem ci już,

że podczas jednego z moich pobytów w Europie moja matka

wyszła ponownie za mąż?

- Nie, nie wspominałeś.

- Nie wróciłem wówczas nawet do tego samego miasta.

To wtedy zacząłem używać nazwiska St. Steven.

- Czułeś się jak ktoś, kto nie ma własnego katu.

- Tak było, póki nie zawędrowałem do laboratorium i nie

znalazłem tam mojego dziadka. Zbliżyliśmy się do siebie.

Opowiadał mi o czasach, gdy walczył we francuskim ruchu

oporu. Widzisz, dziadek jest dumny z tego, co sam osiągnął.

Przedsiębiorstwo podczas wojny ledwie nie zbankrutowało.

Zaopatrzenie, którego potrzebowaliśmy, nie przenikało przez

blokady. On sam jeden postawił „St. Etienne" znów na nogi.

- Poczekaj. Wydawało mi się, że jest kreatorem perfum.

Upłynęło kilka długich jak wieczność sekund, zanim Paul

odpowiedział:

- Był ranny podczas wojny. Dostał w głowę. Nie chce na

ten temat mówić, ale przeszedł kilka operacji i od tamtej pory

nie rozróżnia niektórych zapachów.

background image

A więc legendarny kreator perfum „St. Etienne" nie

istnieje? Hillary wolno pokiwała głową, podczas gdy w jej

głowie wrzało.

- Słyszałam o tym. To anosmia, utrata powonienia.

- Dziadek do niczego się nie przyznaje i nie pozwala nam

na zatrudnienie nowego perfumerzysty - nawet w charakterze

swojego asystenta.

- Więc to dlatego nie słychać nic o nowych perfumach

„St. Etienne"!

Hillary wiedziała, że Paul właśnie powierzył jej

informacje, które byłyby niezwykle cenne dla konkurencji.

Szczególnie dla „Dominique". Ufał jej. Czuła się zaszczycona

i nareszcie dowartościowana. Postanowiła nie zawieść jego

zaufania. Nagle coś zaczęło jej świtać w głowie.

- Stypendium. Chciałeś znaleźć podczas seminarium

kogoś, kogo twój dziadek mógłby wyszkolić na swego

następcę. W ten sposób nigdy nie musiałby się przyznawać do

swojej niedyspozycji, a ty mógłbyś lansować perfumy, nie

raniąc jego uczuć.

- A .,St. Etienne" zyskałaby ponownie rozgłos.

- Ale przecież nowy asystent prędzej czy później

dowiedziałby się...

background image

- Niekoniecznie. Dziadek bardzo dobrze się z tym kryje.

Przez całe lata udawało mu się nabierać nawet mnie.

- Nie jesteś fachowcem w branży perfumeryjnej -

zauważyła Hillary.

- Ale inni są. Jeśli nawet ktoś się domyślał, to nie pisnął o

tym ani słówkiem.

- Czy zamówienie u mnie kopii perfum „Dominique" to

był sprawdzian?

- Tak - odparł Paul i zamilkł.

Teraz jednak Hillary potrafiła sobie dośpiewać resztę.

- Miałeś nadzieję, że u „Dominique" uwierzą, iż twój

dziadek odnalazł kopię receptury?

Nie od razu zwróciła uwagę na ciszę, jaka zapanowała.

Paul przez chwilę przyglądał się jej, po czym utkwił wzrok

przed siebie.

Hillary wyłączyła stacyjkę.

- Chcesz, żeby myśleli, że twój dziadek sam przygotował

te perfumy?

- A miałabyś coś przeciwko temu?

- Chyba żartujesz? Żeby ktoś wziął mnie za Maurice'a St.

Etienne? Pochlebiasz mi, ale nie liczyłabym za bardzo na to.

Paul uśmiechnął się.

background image

- Ale „Dominique" nie miałaby i tak pewności, czy mimo

wszystko nie dysponujemy recepturą.

- Wiesz - powiedziała Hillary, głośno myśląc.

- Właściwie chciałam tylko zrobić „Dominique" na złość.

Ale jeśli flakon się rozbije, ciężko im będzie przeprowadzić

chemiczną analizę perfum i sprawdzić, na ile byłam bliska

prawdy.

W padającym ze strony hotelu świetle neonów Hillary

dostrzegła biel zębów Paula, odsłoniętych w szerokim

uśmiechu.

- Wiem. Wiem też, że jesteś naprawdę dobra. Mój dziadek

mógłby sprawić, że stałabyś się wielka.

Hillary wstrzymała oddech. Była to kusząca propozycja.

Pracować z legendarnym kreatorem perfum, choć nie był już

dzisiaj tym, kim dawniej. Mogłaby zamieszkać we Francji.

Być blisko Paula. Z drugiej strony...

- Nie chcę być kolejnym Maurice'em St. Etienne. Chcę

być Hillary Simpson.

- Rozumiem - powiedział Paul, choć ton głosu raczej

wskazywał, że wcale tak nie jest.

background image

- Ale jestem przekonana, że wiele osób dałoby się zabić,

by móc pracować z twoim dziadkiem. Znajdziemy wspólnie

osobę, o jaką ci chodzi.

Paul odwrócił się do niej.

- Myślisz o seminarium?

- Tak! Jeśli wspólnie się za to weźmiemy, możemy

przygotować je w ciągu kilku miesięcy. A ty zyskasz jeszcze

wcześniej rozgłos!

- Jeszcze chwila, a uwierzę, że jest to możliwe...

- Możesz zostać w Houston na trochę dłużej?

- Mówisz poważnie!? - powiedział Paul.

- A o co się założysz?

Paul przyjrzał się jej przez chwilę, po czym pochylił się i

pocałował ją.

Był to zdecydowanie pocałunek eksperta. Ciepłe, miękkie

usta Paula badały i odkrywały wargi Hillary.

Ręka Hillary powędrowała do jego twarzy, wyczuwając

ciepło policzka i lekką szorstkość wieczornego zarostu.

Ktoś włączył światła reflektorów i Paul gwałtownie

odsunął się od niej. Hillary, zaskoczona, musiała przyznać

sama przed sobą, że wcale nie chciała, by to się tak szybko

skończyło. Każda cząstka jej ciała, rozbudzona już przy

background image

pierwszym dotyku jego ust, wołała o więcej, żądała nowych

pocałunków.

- Jesteś zupełnie niepodobna do kobiet, które dotychczas

znałem - szepnął Paul, zanim ponownie zawładnął jej ustami.

On również nie był podobny do żadnego z mężczyzn,

jakich znała. Nie umywali się do niego. A Paul pragnął jej. Żył

w świecie pięknych, zmysłowych kobiet, ale to ją, Hillary

Simpson, trzymał w swych ramionach.

Przynajmniej na razie.

Hillary wolała nie myśleć o tym: chciała tylko przeżywać

tę chwilę jak najdłużej.

Paul gładził jej twarz swymi dłońmi, delikatnie masował

palcami kark, pieścił wargami jej gorące, wilgotne usta...

Hillary drżała z podniecenia. Jaka szkoda, że siedzą w

małym samochodzie przed samym wejściem do hotelu. Na

oczach odźwiernego, boyów hotelowych i kierowców limuzyn

przywożących gości z lotniska.

Paul uniósł głowę by przyjrzeć się jej i, wciąż głaszcząc ją

po szyi i bawiąc się kosmykami jej włosów, spytał:

- Coś nie tak?

Hillary wzięła głęboki oddech, zanim odpowiedziała:

background image

- A co z twoją teorią na temat stosunków w pracy?

Przyglądając jej się bacznie, Paul nie przestawał pieścić jej

szyi.

- Mówiłem ci już przecież - dla ciebie gotów jestem

zrobić wyjątek.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Paul zalecał się do Hillary. Trudno byłoby to inaczej

nazwać. Nie miało to nic wspólnego z tradycyjnymi

amerykańskimi randkami, jakie znała. Paul posługiwał się całą

gamą środków wyrazu z arsenału całkiem innego pokolenia.

Choć była z tego zadowolona, nie bardzo wiedziała, co o tym

myśleć. Czy naprawdę zalecał się do niej, czy tylko robił to

dla zabawy?

Przez cały następny tydzień zajęci byli planowaniem

seminarium. W przeciwieństwie do Paula, Hillary nie potrafiła

jednak skoncentrować się wyłącznie na pracy. Na przykład

teraz przyglądała się Paulowi, jak rozmawiał przez telefon,

zamiast zająć się układaniem tekstu do broszur.

- Jeśli otrzymamy potwierdzenie ze strony „International

Oils and Essences" - mówił do słuchawki - dyrekcja centrum

handlowego da nam zgodę na trzydniową wystawę.

Mrugnął do Hillary i podniósł kciuk do góry.

Odpowiedziała takim samym gestem. Paul podejmował dużo

większe ryzyko niż ona. Był świetnym organizatorem, a

wystawa była jego pomysłem.

- Trzy narożne stoiska? Hillary wstrzymała oddech.

background image

- Nie wiem... Zaraz sprawdzę w wykazie - mówił

tymczasem Paul do rozmówcy, wyciągając rękę po ostatnie

wydanie „Cosmopolitan". Zaczął szeleścić kartkami tuż przy

słuchawce.

Hillary zamknęła oczy. Paul blefował. Nie było żadnych

planów i wykazów. Jak dotąd nikt jeszcze nie dokonał

rezerwacji.

- Wie pan, co mogę zrobić? Mogę przesunąć nieco "Far

Eastern Importers". Dostaniecie dwa przeznaczone dla nich

miejsca. Będziecie mieli razem sześć stoisk w narożniku. Ale

musicie się natychmiast decydować! Hillary usłyszała, jak

Paul strzelił palcami i otworzyła oczy. Szeroko uśmiechał się

do słuchawki.

- Świetnie. W takim razie czekam na posłańca. Odwiesił

słuchawkę.

- Potwierdzili. Hillary odetchnęła.

- A gdyby nie potwierdzili?

Paul rozpostarł ramiona, a Hillary podeszła do niego.

Posadził ją sobie na kolanach.

- Wtedy zadzwoniłbym do kogoś innego.

- Jesteś niesamowity.

background image

- Wiem o tym - powiedział przyciągając ją do siebie, by ją

pocałować.

Błogie ciepło ogarnęło Hillary od stóp do głów. Zbyt

prędko Paul zsunął ją ze swych kolan.

- Wstawaj. Muszę zadzwonić do „Far Eastern" i

powiedzieć im, że jeśli się pośpieszą, mogą dostać stoiska tuż

obok „International Oils". Wtedy możemy pójść na lunch, by

to uczcić.

- Hillary! - wykrzyknął po chwili. - „Far Eastern"

potwierdzili. Przesuńmy może nasz lunch. Chcę kuć żelazo,

póki gorące.

- Dobrze. Zamówię kanapki - zaproponowała Hillary, ale

Paul był już zajęty wykręcaniem kolejnego numeru telefonu.

- Zrobione - oświadczył po skończonej rozmowie. - Przed

chwilą rozdysponowałem ostatnie miejsca w pobliżu fontanny.

Dyrekcja zgodziła się nawet przesunąć wystawę rzemiosła

wiejskiego na późniejszy termin, byśmy mogli odbyć nasze

seminarium.

- Wprost nie mogę w to uwierzyć - powiedziała Hillary z

podziwem. - Zajęło ci to tylko jeden dzień. Ja w zeszłym roku

wisiałam na telefonie całymi tygodniami i nic nie osiągnęłam.

background image

Ludzie z Promenady nawet nie pofatygowali się, żeby

oddzwonić.

- Zazdrosna?

- Uhm. Chciałabym, żeby kiedyś moje nazwisko

otwierało przede mną każde drzwi.

Uśmiech Paula przygasł nieco.

- Gorzej, gdy twoje nazwisko powoduje, że wszystkie

drzwi zatrzaskują ci się przed nosem.

Hillary przypomniała sobie jego spotkanie z dyrekcją

Pavilionu. Ciekawe, czy to miał na myśli.

- Ale na dzisiaj wystarczy. Odkryłem takie wspaniałe

miejsce, gdzie...

Hillary ucieszyła się. W jaki sposób Paul wynajdywał te

urocze restauracyjki? Skąd miał w ogóle czas, by je

wynajdywać?

Codziennie pod koniec dnia, po długich godzinach pracy,

Paul wysyłał ją do domu, by odpoczęła i przebrała się.

Następnie przyjeżdżał po nią swym małym, eleganckim

samochodem, który wynajął na czas pobytu w Houston.

Po kolacji, za każdym razem zapraszała go do siebie.

Zawsze odmawiał, całując ją przy tym na dobranoc tak, że

godzinami nie mogła zasnąć.

background image

Tego wieczora Hillary postanowiła skończyć z grzecznymi

pożegnaniami. Jak długo może trwać ta ciuciubabka? Gdy

Paul, jak zazwyczaj, odprowadził ją pod drzwi jej mieszkania,

czuła, jak trzęsą się pod nią kolana. Drżącą ręką usiłowała

włożyć klucz do zamka, póki Paul nie wyjął go jej z rąk i sam

nie otworzył drzwi.

Wówczas Hillary złapała go za rękę i prawie siłą

wciągnęła do środka.

- Hej! - zawołał, z trudem łapiąc równowagę. - Czy to

próba uwiedzenia?

- Mam taką nadzieje - szepnęła Hillary, sama zdumiona

własną śmiałością

- A więc dobrze powiedział Paul, po czym wziął ją na ręce

i zaniósł przez zaciemniony pokój na wąską kanapę.

Ułożył ją na miękkim pluszu, po czym sam przylgnął

ciałem do jej ciała. Wolno przejechał palcami po jej dolnej

wardze i brodzie.

- Paul, proszę! - jęknęła Hillary, czując jego obecność

każdą cząstką ciała.

Przez moment poczuła na twarzy pieszczotę jego oddechu.

Zaraz potem usta zaczęły delikatnie muskać jej policzek,

podbródek i wgłębienie szyi.

background image

Cała drżąca, Hillary wykrztusiła:

- Paul!

- Uhm? - zamruczał jej do ucha.

- Pocałuj mnie - szepnęła błagalnie. Natychmiast poczuła

jego usta na swoich. Ulga, jaką odczuła, była jednak krótka.

Wydawało jej się, że zna już pocałunki Paula. Były to

wzruszające chwile namiętności na zakończenie długich,

pracowitych dni. Chwile, w których radowali się małymi

sukcesami i pocieszali po drobnych porażkach. Słodkie

odkrywanie nowej przyjaźni i oczekiwanie, w co ta przyjaźń

może się przerodzić.

A jednak... a jednak to Paul zawsze był tym, który z

pełnym ubolewania, tkliwym uśmiechem odrywał się od niej.

Teraz wiedziała, dlaczego. Ten pocałunek różnił się od

wszystkich poprzednich. Ten pocałunek przenosił ich

wzajemne stosunki na zupełnie inny szczebel.

Ten pocałunek przeraził Hillary.

Zwolniła uścisk palców na jego ramionach. Jej ciało

zamarło w bezruchu.

Paul uniósł głowę. Słyszała jego głośny oddech w

ciemnym pokoju.

background image

- Widzisz? - szepnął. - Widzisz, jak mogą potoczyć się

sprawy między nami?

- Ja...

- Cicho - powiedział. - Zastanów się nad tym. Będziesz

musiała niedługo podjąć jakąś decyzję. Tylko pamiętaj, w

naszym przypadku to będzie wszystko - albo nic.

Wszystko albo nic. Nic albo wszystko. Hillary pracowała

nad paletą zapachową, ale te słowa zaprzątały całą jej uwagę.

Wiedziała, co znaczy - nic. Ale czym było wszystko?

Paul wszedł do sklepu i położył przed nią na szklanej

ladzie piękną, czerwoną różę.

- Dzień dobry - powiedział z uśmiechem, zanim odwrócił

się, by przywitać Melody. Hillary chwiejąc się oparła o

kontuar. A niech go! Nie miała najmniejszego zamiaru

zakochać się w nim. Czy to miał na myśli mówiąc o

„wszystkim"?

Melody skrzyżowała nogi i obróciła się na swoim czarnym

chromowanym stołku w kierunku Hillary. Popatrzyła uważnie

wpierw na nią, potem na różę.

- Można zjeść dwadzieścia jeden posiłków w ciągu

tygodnia. Czternaście z nich, z tego, co wiem, zjadłaś z

Paulem. Czy to coś poważnego?

background image

- Jeśli chodzi o ścisłość, to było jeszcze kilka śniadań w

dni, kiedy musieliśmy wcześnie zaczynać

- powiedziała Hillary żartobliwym tonem. - Nie patrz tak

na mnie! Wiele osób, do których dzwonimy w sprawie

seminarium, mieszka w różnych strefach czasowych.

- Chyba w strefach zmierzchu?

- Przepraszam za spóźnienie! - zawołała Natasha już na

progu, wpadając do sklepu. - Ach, jakie to romantyczne! -

zaszczebiotała. - Dokładnie tak jak na tych starych filmach,

które wypożycza moja mama. Najpierw jest pojedyncza róża,

prawdopodobnie czerwona, ale to trudno określić na czarno -

białej taśmie, później całe bukiety. Nie pamiętam, co jest

potem, brylantowy naszyjnik czy futro z norek. - Pokręciła

głową. - Zresztą, nieważne. Później on zabiera ją na jakąś

wyspę.

- Na Galveston? - wtrąciła Hillary.

- Co ty, niemądra? - zachichotała Natasha. - Na jedną z

tych zagranicznych wysp, gdzie jest ruletka, gdzie nosisz

eleganckie suknie i gdzie liczysz na szczęście w grze w kości.

Hillary miała nadzieję, że Paul rozmawia właśnie przez

telefon i nie słyszy tego wszystkiego, co wygaduje Natasha.

background image

- Słuchaj! Prawie zapomniałam. Kiedy nadejdzie już ten

bukiet róż, uważaj, gdy będziesz je wyjmowała. Niektórzy

faceci chowają tam czasami pierścionek zaręczynowy, a z

pewnością nie chciałabyś go zgubić?

- Dziękuję za ostrzeżenie.

- Wyjdziesz za niego? - spytała Melody, gdy Natasha

zajęła się klientką, która właśnie weszła.

- Melody!!!

Hillary odchyliła się na krześle do tyłu, by sprawdzić, czy

Paul nadal siedzi przy biurku.

- Na miłość boską! Pracujemy razem nad seminarium.

Nikt nie prosił mnie o rękę.

- To dla ciebie żadna przeszkoda.

- Jesteśmy tylko partnerami w interesach. Melody

przyjęła to wyjaśnienie z powątpiewaniem.

- Wygląda na to, że on cię bardzo lubi - powiedziała.

- Ja też go lubię. Wydawało mi się zresztą, że i ty go

lubisz.

- Lubię go - odparła Melody. - A co się stanie, gdy

zakończycie przygotowania do seminarium? Czy wasza... -

urwała, poszukując właściwego słowa - ...przyjaźń...

przetrwa?

background image

- Nie wiem! - jęknęła Hillary, zakrywając twarz dłońmi.

- A chciałabyś? Hillary opuściła ręce.

- Dlaczego zadajesz mi te wszystkie pytania?

- Bo czasami potrafisz działać zbyt pochopnie.

Angażujesz się w coś, bez względu na skutki.

Hillary pokręciła przecząco głową.

- Ale nie tym razem. Tym razem nie robię nic innego,

tylko rozważam konsekwencje.

Szczególnie od ostatniej nocy, dodała w duchu.

- A jak daleko zaszły sprawy między wami? - spytała

Melody z niepokojem w głosie.

- No cóż, nie... nie... - Hillary wykonała ręką nieokreślony

gest, czując, że się czerwieni.

- Kochasz go?

- Nie!

Wypowiedziane ostrym tonem słowo przyciągnęło

spojrzenia Natashy i jej klientki. Hillary zamknęła oczy i

westchnęła.

- Już za późno, prawda? Już się w nim zakochałaś?

Hillary zacisnęła dłoń w pięść.

- Nie wolno mi się poddać... to się nie może udać.

Zwalczę to.

background image

- Dlaczego? - spytała Melody zdumiona.

- Dlatego... pomyśl, co by to oznaczało. Gdy jest się

zakochanym, chce się, chce się być... razem.

- Czy słowo „małżeństwo" jest tym, którego szukasz?

- A więc dobrze, właśnie to miałam na myśli. Jak myślisz,

gdzie byśmy mieszkali? W moim małym mieszkanku? Z

pewnością nie. Mieszkalibyśmy we Francji we wspaniałym,

niewątpliwie arystokratycznym zamku. Musiałabym

poświęcić mój dom, przyjaciół, ojczyznę i tożsamość. Kto

zająłby się „Scentstations"? Może ty?

- Może Natasha? - spytała Melody niepewnie. Hillary

pokręciła głową.

- O czym my w ogóle rozmawiamy? Kocham ten sklep i

nie chcę być właścicielką na odległość. Porozmawiajmy teraz

o perfumach. Nie podobają mu się. Chociaż nie - poprawiła

się, chcąc oddać Paulowi sprawiedliwość. - Podobają mu się,

ale nie odpowiadają stylowi „St. Etienne". Mogę stworzyć

inne propozycje, ale one też im się nie spodobają. To ja nie

pasuję do stylu „St. Etienne".

- A czy jakakolwiek kobieta poniżej siedemdziesiątki

może w ogóle pasować?

background image

Może, pomyślała Hillary. Podstępna, kusząca brunetka.

Caroline.

- Ja byłabym skazana na noszenie tych okropnych

ciuchów, bo przecież nie wypada, by żona jednego z St.

Etienne'ów nosiła gotową garderobę. Nie mówiąc już o

rzeczach od konkurencji.. - urwała, widząc, że Melody z

trudem tłumi śmiech.

- Może wybiegamy nieco zbyt daleko w przyszłość -

powiedziała w końcu. - Może... może on nie myśli w ogóle o

małżeństwie?

Hillary przypomniała sobie ostatnią noc. Zdecydowanym

głosem odparła:

- Paul nie jest mężczyzną, który chce się tylko szybko

zabawić. Więc albo odjedzie w siną dal, albo...

- Zabierze cię z sobą - uzupełniła Melody. Hillary

przytaknęła.

- Prawie zakończyliśmy nasze przygotowania do

seminarium. On nie pozostanie tu już długo.

- Nie byłabym tego taka pewna - powiedziała Melody w

zamyśleniu. - Mamy tu do czynienia z podręcznikowymi

wręcz zalotami. A według tradycyjnego podręcznika zaloty

zazwyczaj kończą się tradycyjnymi oświadczynami.

background image

- Nie dopuszczę, by tak się stało. Nie zakocham się w

nim, przynajmniej do czasu, póki nie sprzedam moich perfum.

Ja również zamierzam wykorzystać seminarium do

nawiązania nowych kontaktów.

- Seminarium odbędzie się dopiero na wiosnę -

przypomniała Melody.

- Wiem o tym. Ale to moja wielka szansa na sukces.

Muszę spróbować.

Melody westchnęła.

- Miłość albo kariera. To trudna decyzja.

Czy właśnie to miał na myśli Paul, zastanowiła się Hillary,

mówiąc, że będzie musiała podjąć decyzję? Miłość albo

kariera? Wszystko albo nic? Dlaczego nagle zaczęło to

wyglądać tak, jakby on miał wszystko, a ona nic?

Następnego dnia rano przyniesiono pudło długich,

czerwonych róż, ozdobione wielką kokardą.

- A nie mówiłam? - Natasha aż podskoczyła, klaszcząc w

dłonie. - Nie zapomnij sprawdzić między łodygami!

- Sprawy nie zaszły aż tak daleko, Natasho - oświadczyła

Hillary, ale z niezwykłą ostrożnością rozwiązała kokardę i

uchyliła wieka pudełka.

background image

- „Po jednej róży za każdy dzień naszej znajomości" -

przeczytała na głos.

- Jest ich dwadzieścia osiem - oznajmiła Natasha.

- A teraz należałoby je może wstawić do wody -

zaproponował męski głos.

- Paul! - zawołała Hillary z szerokim uśmiechem, starając

się wyglądać na zachwyconą. - Obawiam się, że nie mam tu

wazonu, który byłby ich godny.

- Więc spróbuj wziąć ten - powiedział, stawiając na ladzie

przezroczysty, delikatnie żłobiony wazon.

- Myślisz absolutnie o wszystkim.

Scena żywcem wyjęta z kiepskiego melodramatu,

pomyślała Hillary.

- Zaplanowałem na dziś uroczysty obiad - powiedział

Paul, zerkając na Hillary, której uśmiech zamarł na ustach. Nie

była jeszcze gotowa do podjęcia decyzji.

- Nie bardzo jest chyba na to czas? Myślałam raczej, że

wyskoczymy do jakiegoś baru szybkiej obsługi? - Wzięła do

ręki kilka róż i niemal wrzuciła je do wazonu.

Paul spojrzał na nią z wyrzutem i sam zajął się układaniem

kwiatów. Hillary nie potrafiłaby powiedzieć, co takiego zrobił,

ale w kilka minut wyczarował wspaniały bukiet.

background image

- A dlaczego sądzisz, że właśnie tam nie idziemy?

Spojrzała na niego spod oka. Paul uśmiechnął się łobuzersko.

- No dobrze - przyznał. - Zarezerwowałem stolik w tym

małym lokaliku, w którym podają te pyszne naleśniki. Wiesz,

te z czekoladą, które tak bardzo lubisz.

Hillary skinęła głową. Co jak co, ale naleśniki z czekoladą

z pewnością potrafią poprawić jej humor.

Na stole czekała na nią pojedyncza róża. Czuła, że ogarnia

ją coraz większe zdenerwowanie. Dlaczego nie mógł to być

taki sam roboczy lunch jak te, które dotychczas jadali razem z

taką przyjemnością? Dlaczego Paul musiał wszystko popsuć?

Postanowiła zrezygnować z głównego dania i przejść od

razu do naleśników.

Paul pochylił się do niej i ujął jej dłoń w swoją rękę.

- Twoja skóra jest tak gładka jak płatki tej róży. Hillary

poczuła przyspieszone bicie serca; tym razem jednak nie z

radości i oczekiwania. Cała ta sytuacja była dość żenująca.

- Czy dlatego, że jest czerwona?

Paul popatrzył na nią rozżalony. Wyglądał jak kiepski

aktor z trzeciorzędnego filmu.

Kiedy kelnerka podała naleśniki, Hillary nagle poczuła, że

zupełnie straciła apetyt.

background image

W pewnej chwili Paul odstawił filiżankę z kawą. Sięgnął

ręką do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyjął płaskie

aksamitne pudełko. Położył je tuż przed Hillary.

Hillary poczuła, że robi jej się niedobrze. Nieomal

zakrztusiła się ostatnim kęsem.

- To taki mały dowód uznania!

To było nie do zniesienia! Wszystkie przepowiednie

Natashy sprawdzały się.

Hillary otarła dłonie o serwetkę i powoli sięgnęła ręką do

czarnego aksamitnego pudełka. Otworzyła jego wieko i

zamarła, ujrzawszy leżący w nim przepysznie połyskujący

brylantowy naszyjnik.

„A później będziesz z nim musiała pojechać na wyspę..."

To był koszmar.

Miało być jeszcze gorzej.

Paul ponownie sięgnął do kieszeni marynarki i wyjął z

niej dwie koperty opatrzone znakami biura podróży.

- Jedź ze mną - powiedział wsuwając je pod pudełko z

naszyjnikiem. - Teraz.

Hillary jęknęła.

Jedyne słowo, jakie przychodziło jej do głowy, to

„kochanka".

background image

Poczuła, jak ogarnia ją zaskoczenie, oburzenie i

rozczarowanie. Podczas, gdy ona zamartwiała się nad

najważniejszą, być może, w jej życiu decyzją, on myślał

wyłącznie o romansie. I to nawet nie romansie między

równymi sobie partnerami. Chciał, by została jego...

utrzymanką!

Dobrze, że pamiętał, iż nie nosi futer.

Paul wydał z siebie jakiś odgłos.

Nie zwróciła na niego uwagi.

- Dłużej już tego nie wytrzymam - usłyszała jego głos,

dziwnie przytłumiony.

Dopiero teraz podniosła wzrok.

Z trudem hamował się, by nie parsknąć śmiechem.

- Ty draniu! Ty wredny draniu! Podsłuchiwałeś

wczorajszą paplaninę Natashy? - wykrzyknęła Hillary,

pojmując nagle wszystko.

Paul zdołał tylko pokiwać twierdząco głową i wybuchnął

śmiechem.

Hillary odczuła jednocześnie ulgę i coś na kształt urazy.

- Miałbyś dopiero za swoje, gdybym to zatrzymała -

powiedziała machając mu przed nosem brylantowym

naszyjnikiem.

background image

- Jeśli tylko chcesz.

- To kopia, prawda?

- Bynajmniej. To autentyczne kamienie. Hillary odłożyła

naszyjnik do pudełka i zerknęła do kopert. Były puste.

- Mam nadzieję, że dobrze się bawiłeś. Zepsułeś mi całe

jedzenie.

- Bardzo mi przykro z tego powodu. Ale może teraz byś

zjadła. Chcę z tobą porozmawiać - powiedział Paul już

poważnym tonem. - Przepraszam cię za banalność mojego

małego przedstawienia.

Hillary czuła się podle na myśl o tym, że był świadkiem

paplaniny Natashy. Miała tylko nadzieję, że nie słyszał

również jej rozmowy z Melody.

- Nic nie szkodzi.

- Ale byłaś taka zdenerwowana. Pozwól, że ci coś

wyjaśnię. Gdy mężczyzna obdarowuje kobietę czerwoną różą,

nie może być żadnych wątpliwości co do tego, co to oznacza.

Nie mamy wiele czasu na niedomówienia. Zresztą myślę, że

prawidłowo mnie zrozumiałaś.

- Czułam się jak bohaterka jakiegoś taniego romansidła -

odpowiedziała Hillary, odkładając widelec.

background image

- Mogłaś się chyba tego po mnie spodziewać - westchnął

Paul. - Przecież my, Francuzi, uważani jesteśmy tu, w

Ameryce, za niezwykle szarmanckich. Miałem w tym swój

ukryty cel. Nie było po prostu czasu na długie starania o twoje

względy.

- Teraz widzę, że za bardzo na ciebie naciskałem - mówił

dalej Paul z odcieniem znużenia w głosie.

- Miałem jednak nadzieję... - zawahał się przez moment -

że uda mi się, jak to powiadają, zdobyć twoją przychylność

przed powrotem do Francji.

- To bardzo w stylu francuskim. Paul jęknął.

- Hillary, zrozum, nie chciałem, by to, co zrodziło się

między nami, wypaliło się w ciągu kilku namiętnych nocy.

Hillary oczyma wyobraźni ujrzała siebie i Paula

splecionych w miłosnym uścisku... Ale, oczywiście, były to

wyłącznie wyobrażenia. Wszystko albo nic. Bardzo mądrze to

zaplanował.

- Pamiętaj, wolny ogień najmocniej płonie.

Miał rację. Hillary milcząc zabrała się znów do jedzenia.

- A teraz chcę cię o coś prosić...

„Wszystko albo nic". Hillary w popłochu uniosła głowę.

- Musisz się zdecydować....

background image

- Nie! - prawie krzyknęła Hillary nie mogąc opanować

paniki w głosie. - Nie spodziewałam się...

- Ja też nie - powiedział Paul z uśmiechem.

- Zakończyliśmy przygotowania do seminarium. Kopię

perfum „Dominique" wysłałem już kilka dni temu i od tej pory

nie byłem przez nich więcej niepokojony. Nadszedł czas, bym

wracał do Francji. A więc... co z nami będzie, Hillary? -

spytał, przygryzając dolną wargę. - Jedź ze mną do Francji.

Hillary wpatrywała się nie widzącym wzrokiem w

nakrycie, zaciskając dłonie pod stołem. Przestała już nawet

udawać, że je swojego naleśnika.

- Nie jestem wysoką, powabną brunetką. Paul zamrugał

oczami.

- Oczywiście, że nie. Jesteś filigranową, tryskającą

energią blondynką.

- Czyżby? - uśmiechając się spytała Hillary. Podobało jej

się to stwierdzenie, a także fakt, iż natychmiast wyczuł, jak

bardzo brakuje jej wiary w siebie.

- Dlaczego chciałabyś być wysoką brunetką? Hillary

zmarszczyła brwi i bawiąc się różą odparła:

- Wyglądałabym źle w sukienkach „St. Etienne".

- Jestem tego samego zdania.

background image

Oboje uśmiechnęli się. Hillary poczuła niebezpieczny

przypływ czułości. Paul, ze swoim europejskim wyglądem i

amerykańskim wychowaniem, był takim intrygującym

mężczyzną.

- Chcę, żebyś zobaczyła, jak mieszkam. Hillary poczuła

zamęt w głowie.

- Teraz?

- Za kilka dni. Przyjedź w odwiedziny. Poznasz mojego

dziadka.

- Może jemu spodobają się moje perfumy - powiedziała i

zaraz pożałowała tych słów.

- Nie sądzę. Za to ty na pewno mu się spodobasz.

- Bardzo bym chciała go poznać i udowodnić ci, jak

bardzo się mylisz co do moich perfum.

Pochylił się nad stołem i mocno ścisnął jej dłonie.

- Sam się wszystkim zajmę. Masz ważny paszport?

- Ależ Paul, nie mogę teraz wyjechać!

- Dlaczego nie?

Dlatego że jej gorące serce wzięłoby wtedy górę nad

chłodnym umysłem, pomyślała, ale nie powiedziała tego

głośno.

background image

- Dlatego... dlatego że zaczyna się właśnie sezon

przedświąteczny.

- To tylko kilka dni. Masz przecież Melody i Natashę, a

także jej siostrę, które z powodzeniem mogą cię tu zastąpić.

Miał w zupełności rację. Gdyby chciała, mogłaby

wyjechać.

- To nie takie proste wyjechać właśnie teraz.

- Dla mnie też nie było takie proste przebywać tutaj -

nalegał dalej. - A mimo to wykradłem dla ciebie czas, gdyż

wydaje mi się, że to, co czujemy do siebie, jest czymś rzadkim

i niesłychanie cennym.

Jak miała mu wytłumaczyć, że nie chodzi o tydzień

nieobecności w Houston? Że po zobaczeniu „St. Etienne"

będzie chciała tam pozostać? A to by oznaczało rezygnację ze

wszystkiego, co tu osiągnęła.

- W sezonie zimowym osiągam sześćdziesiąt procent

moich rocznych dochodów...

- Hillary, przecież chodzi tylko o kilka dni - stwierdził

Paul z kamienną twarzą.

- Ale Francja...

- Gdybyś tylko chciała, przyjechałabyś. Najwyraźniej

jednak błędnie oceniłem głębię twoich uczuć do mnie.

background image

Hillary zdała sobie z bólem sprawę, że zabrnęła w ślepy

zaułek.

- Potrzebuję więcej czasu...

- Ile czasu? - wyrzucił z siebie gniewnie Paul.

Przyciśnięta do muru Hillary wybuchnęła:

- Po prostu nie chcę teraz jechać z tobą do Francji. Jeśli

pojadę, to jako Hillary Simpson, znana kreatorka perfum. Dziś

jeszcze jestem nikim w tej branży.

Dostrzegła nagły przebłysk bólu w jego oczach, zanim

spytał z lodowatym spokojem:

- A kiedy, twoim zdaniem, będziesz na tyle znana, by

odwiedzić mój dom?

- Gdy któreś z moich perfum można będzie kupić w

całym kraju.

Paul wziął głęboki oddech, uścisnął jej dłoń i powiedział:

- Rozumiem wobec tego, że podjęłaś już decyzję.

Dwadzieścia osiem róż od Paula, do których należałoby

dodać kolejne dwie, dominowało w niewielkim pomieszczeniu

„Scentsations".

Hillary żałowała teraz, że nie potrafiła być z nim bardziej

szczera i że nie zwierzyła mu się ze swoich obaw. Z drugiej

strony, choć Paul to zignorował, obroty w trakcie sezonu

background image

przedświątecznego rekompensowały straty poniesione

podczas długich miesięcy, gdy wydatki na horrendalny czynsz

na Promenadzie znacznie przewyższały jej dochody.

Być może powinna pojechać z nim do Francji. Przecież to

tylko krótka podróż...

Gdy Paul nie pojawił się w porze lunchu, poczuła się

jeszcze gorzej. Nie poprawiło jej humoru nawet meksykańskie

jedzenie.

Nic nie było w stanie spowodować, by poczuła się lepiej.

Hillary ożywiła się na widok wchodzącej do sklepu

Caroline Waite. Czyżby przysyłał ją Paul? Czy była to wizyta

oficjalna? A może Caroline powróciła jedynie, by odebrać

swoje perfumy? Z uwagi na mało serdeczne pożegnanie

Hillary nie zabrała się dotąd do pracy nad nimi.

- Dzień dobry. To ja, Caroline Waite. Spotkałyśmy się

przed kilkoma tygodniami - Caroline wyciągnęła rękę na

powitanie.

- Tak, pamiętam panią. Pracuje pani dla Paula.

Caroline chciała coś powiedzieć, żeby wyprowadzić

Hillary z błędu, ale zrezygnowała.

Hillary miała wyrzuty sumienia, bo nawet nie zaczęła

przygotowywać perfum dla Caroline.

background image

- Cieszę się, że znów panią widzę - powiedziała,

otwierając książkę z zamówieniami. - Mam do pani kilka

pytań w związku z pani preferencjami zapachowymi, a nie

zostawiła mi pani ostatnim razem swojego numeru telefonu

lub adresu.

Caroline spojrzała na nią, nic nie rozumiejąc.

- W związku z pani perfumami.

- Moimi perfumami?

- Chciała pani, bym stworzyła dla niej perfumy.

- Ach, o to chodzi.

Wyglądało na to, że Caroline znalazła wreszcie jakiś punkt

zaczepienia. Wyjęła ze swojej torebki z krokodylowej skóry

próbki perfum „Słoneczne Skry" i „Księżycowe Cienie".

- Te perfumy nawet mi się podobają. Zresztą nie tylko

mnie. Są nowoczesne i młodzieżowe. W sam raz dla

współczesnej amerykańskiej kobiety.

Hillary bała się odetchnąć. Czyżby Caroline udało się

zmienić zdanie Paula na temat jej perfum?

- Uważam, że zwłaszcza „Słoneczne Skry" byłyby

znakomitym uzupełnieniem swobodnej, nowoczesnej kolekcji

przeznaczonej dla młodych kobiet.

background image

- Właśnie cały czas próbuję to wytłumaczyć Paulowi! -

wtrąciła pospiesznie Hillary.

- A więc podoba się pani ten pomysł? - uśmiechnęła się

Caroline.

- Oczywiście, że tak!

- Więc tym bardziej spodoba się pani moja propozycja.

Hillary myślała, że zaraz zemdleje.

- Przejdźmy może do mojego biura, gdzie będziemy

mogły w spokoju porozmawiać - zaproponowała.

- Nie będzie mnie teraz dla nikogo, Natasho. Dla nikogo.

Paul, ty słodki uparciuchu, pomyślała z rozczuleniem. Gdy

żadne z nich nie chciało ustąpić, przysłał Caroline. Tak było

lepiej. Pod tym względem zgadzała się z Paulem; nie należy

robić interesów z przyjaciółmi. Zwłaszcza, gdy są kimś więcej

niż przyjaciółmi.

Wyobrażając sobie już w myślach podróż do Francji,

podprowadziła Caroline do biurka i przysunęła jej bliżej

krzesło.

- Jakie ma pani propozycje dla moich perfum?

Z uwagą przysłuchiwała się wywodom Caroline, która

roztaczała przed nią wizję prezentacji perfum na rynku w

ciągu najbliższego roku. Poczynając od indywidualnych

background image

pokazów, poprzez serię obiadów i przedstawień na cele

dobroczynne w ekskluzywnych domach towarowych.

Oferowane warunki były wyśmienite, wręcz przechodzące

wszelkie wyobrażenia, ale Hillary wolała od razu wyjaśnić

kilka wątpliwości.

- Czy jeśli zgodzę się na to, zostanę uznana za twórcę

tych perfum? - Nie chciała, by Maurice St. Etienne przypisał

sobie cała zasługę.

Caroline przytaknęła.

- Chcę mieć też wpływ na opakowanie i kampanię

reklamową.

Caroline zgodziła się również na to.

- Chciałabym być też konsultantką projektantów mody.

- A ma pani jakieś doświadczenie w dziedzinie

projektowania? - spytała Caroline.

- Jako klientka - uśmiechnęła się Hillary. - Po prostu nie

chcę być kojarzona z niemodnymi ubiorami.

Caroline zatrzepotała rzęsami i ogarnęła Hillary

spojrzeniem.

Hillary wiedziała, że dobrze wygląda. Miała na sobie

elegancki czarny kostium z bluzką borówkowej barwy. W tym

background image

kolorze było jej bardzo do twarzy. Był tylko nieco ciemniejszy

od naturalnych rumieńców jej policzków.

- Wykluczone, by którykolwiek z naszych projektantów

kiedykolwiek stworzył coś... - Caroline zawahała się przez

moment - niemodnego.

Hillary zdębiała. Czy Caroline kiedykolwiek widziała

ubiory od „St. Etienne"?

- Proszę mi zaufać - powiedziała Caroline z uśmiechem.

Było coś takiego w tym uśmiechu... Nagle Hillary

przypomniała sobie komentarz Caroline na temat osób spoza

rodziny. Zapewniła wtedy, że nie potrwa to już długo.

Czyżby Caroline żywiła jakieś uczucia do Paula? Jeśli tak,

konieczność negocjowania z Hillary musiała napełniać ją

goryczą. Hillary postanowiła mieć się na baczności.

- Chcę mieć ostatnie słowo w sprawie opakowania dla

moich perfum i moje nazwisko na pudełku - oznajmiła, licząc

na to, że wreszcie dowie się, jak dalece Paul gotów jest pójść

na ustępstwa.

Oczy Caroline zwęziły się.

- Czy nie żąda pani zbyt wiele?

- Jeśli perfumy nie zostaną odpowiednio rozreklamowane,

nic z tego nie wyjdzie. „St. Etienne" nie lansował jeszcze

background image

perfum na tę skalę, a ja mam pod tym względem

doświadczenie.

- Ale chyba nie aż takie?

- Chcę mieć wpływ na to - odpowiedziała twardo Hillary.

- Tak jak żądam udziału w zyskach.

- Myśleliśmy raczej o jakimś ryczałcie - ripostowała

Caroline.

- Maurice St. Etienne ma swój udział w zyskach.

- Tak... ale... - Caroline pokręciła się niespokojnie na

krześle i głęboko odetchnęła. - Obawiam się, że odniosła pani

wrażenie, iż pracuję dla „St. Etienne"...

- Powiedziała pani przecież, że pracuje pani z Paulem! -

przerwała jej Hillary w popłochu.

- W chwili obecnej nie jestem związana... z „St. Etienne".

- Caroline odchrząknęła. - Reprezentuję inny dom mody.

Bardzo mi przykro z powodu tego podstępu, ale chciałabym

dojść z panią do porozumienia.

Caroline wstała spoglądając z góry na Hillary.

- Chcę, by zastanowiła się pani nad tym, o czym dziś

rozmawiałyśmy. Będziemy z sobą w kontakcie.

Sięgnęła po torebkę i wyjęła z niej kremową wizytówkę ó

złoconych brzegach.

background image

- Proszę pamiętać o tym, że dzięki wylansowaniu przez

nas pani perfum będzie pani sławna - oświadczyła, wręczając

Hillary wizytówkę.

Z kartonika biło w oczy jedno wykaligrafowane na

brązowo słowo: „Dominique".

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

- No i co o tym sądzisz? - spytała Hillary,

opowiedziawszy Melody o propozycji Caroline.

- Nie uważasz, że to zadziwiający zbieg okoliczności, iż

„Dominique" właśnie teraz zamierza wylansować twoje

perfumy?

- Po prostu są dobre!

- Wierzysz, że to przypadek? Właśnie teraz, gdy

„Dominique" dąży do fuzji z przedsiębiorstwem Paula? A co z

perfumami, które dla niego skopiowałaś? I dlaczego Caroline

okłamywała cię?

- Nie wiem. - Ale pracowałam na to przez całe lata. Po to

przecież w ogóle chciałam zorganizować to seminarium.

Melody zastanowiła się przez chwilę.

- Do kiedy musisz podjąć decyzję?

- Dziś po południu powinnam spotkać się z ich

adwokatami, by przedyskutować kontrakt.

- Powinnaś?

Hillary przymknęła oczy i westchnęła.

- Czuję się jak zdrajca, bo to „Dominique". Dla mnie to

wszystko jest jak sen, ale nie mogę zapomnieć, że właśnie

Caroline uczyniła z życia Paula jeden wielki koszmar.

background image

Melody pocieszającym gestem położyła rękę na ramieniu

Hillary.

- Czy on już wie o twoich zamiarach?

- Jeszcze nie - odpowiedziała Hillary, wpatrując się w

rozkwitłe już w pełni róże od Paula. - Nie mogłam się z nim

skontaktować.

Ledwie skończyła mówić, gdy w drzwiach prowadzących

do „Scentsations" pojawił się Paul.

Paul tym razem nie obdarzył Hillary swym zabójczym

uśmiechem i w ogóle wyglądał, jakby wypompowano z niego

całą energię.

- Miałem dziś niezwykle interesujący dzień - zaczął, ale

coś w jego głosie ostrzegło Hillary, że nie wszystko jest w

porządku.

- Podobnie jak ja - wtrąciła, ale Paul nie zwrócił na to

uwagi.

- Otrzymałem wiadomość, że ludzie od „Dominique"

chcą się ze mną spotkać. I to na dodatek w Dallas.

- To jeszcze nie koniec świata. Tylko czterdzieści pięć

minut samolotem.

Paul nawet się nie uśmiechnął.

background image

- Do tego dochodzi dojazd na lotnisko, czas przeznaczony

na zakup biletu, przejazd taksówką do restauracji w centrum

miasta, a wreszcie dwie godziny oczekiwania na to... -

Mówiąc to sięgnął do kieszeni i wydobył z niej małe

pudełeczko zawierające mlecznobiały korek w kształcie róży.

Ten sam, który zaprojektowała Hillary do flakonu z kopią

perfum „Dominique". Korek tkwił nadal w obtłuczonej szyjce

butelki.

- A więc udało się - roześmiała się Hillary. Paul nie

wyglądał na rozbawionego.

- Później musiałem powtórzyć cała drogę w drugą stronę.

Ktoś zadał sobie wiele trudu, by pozbyć się mnie z Houston.

Caroline! - pomyślała Hillary. To ona usunęła z drogi

Paula, by móc spokojnie przedstawić swoją propozycję. Ta

myśl sprawiła, iż Hillary poczuła się jeszcze bardziej winna.

Nagle zauważyła, jak Natasha bezwstydnie nadstawia ucha.

- Pomówmy może o tym na zapleczu - zaproponowała.

- Widzę, że wiesz coś na ten temat - stwierdził Paul.

- Być może - odparła. Caroline Waite złożyła mi wizytę.

- Wiceprezes „Dominique"? - Paul nie ukrywał

zdumienia. - To właśnie ona miała się ze mną spotkać w

Dallas!

background image

- Nic nie wiedziałam o jej związkach z „Dominique", do

czasu gdy pod koniec spotkania wręczyła mi wizytówkę.

Przedtem sądziłam, że pracuje dla ciebie.

Paul rzucił pudełko z białą różą na biurko Hillary.

- Spotykałaś się z nią wcześniej i nic mi o tym nie

powiedziałaś?

- Prosiła mnie o to.

- I nie widziałaś w tym nic dziwnego?

- Mówiła mi, że nie chce, byś się zdenerwował.

- Oczywiście, że jestem zły, iż spotykasz się za moimi

plecami z wiceprezesem „Dominique"!

- Ale ja nie wiedziałam, kim ona jest! Kiedy

rozmawialiśmy o „Dominique", nigdy nie wymieniałeś

nazwiska ich wiceprezesa. Zresztą sądziłam, że to Francuzka.

- To nie do wiary! - denerwował się Paul. - W jaki

sposób...? Ach, już wiem. Przesłałaś jej swoją wizytówkę,

wtedy jak przerwała nam obiad. Czego od ciebie chciała?

- Jest zainteresowana moimi perfumami. Zarówno

„Słonecznymi Skrami", jak i „Księżycowymi Cieniami". Po

prostu chce je kupić! - wyrzuciła z siebie. Zabrzmiało to jak

wyrzut pod jego adresem.

Paul zatrzymał się i odwrócił przodem do niej.

background image

- No i co w tym złego? - zaatakowała go, choć nawet się

nie odezwał. - „Dominique" ma dobrą reputację wśród

młodszej klienteli. To wymarzona firma dla moich perfum.

- Chcesz powiedzieć, że zamierzają wypuścić na rynek

twoje perfumy?

- Chcą zrobić to w ciągu roku - poinformowała go. Paul

osunął się na jedno z krzeseł.

- Do czego ona zmierza? - mruczał sam do siebie.

- Po prostu chce, by jej firma szła z duchem czasu,

zamiast polegać na wsparciu ze strony zatęchłej arystokracji!

Zwracają się do dzisiejszych, nowoczesnych kobiet.

Paul obrzucił ją szybkim spojrzeniem.

- Nie bądź naiwna. Jesteś jeszcze zupełnie nie znana.

Hillary poczuła się tak, jakby ją ktoś spoliczkował.

- To się zmieni. Poczekaj, aż zacznę pokazywać się

publicznie, a ludzie ujrzą moje nazwisko na opakowaniach

perfum.

- Sama w to nie wierzysz. Nigdy się na to nie zgodzą.

- Już się zgodzili - zauważyła z uśmiechem.

- Podpisałaś z nimi umowę? - zareplikował Paul.

- Jeszcze nie - musiała przyznać Hillary - ale jestem z

nimi umówiona dziś po południu.

background image

- Nie przeocz tylko tego, co będzie napisane drobnym

maczkiem - warknął Paul.

- Dziękuję. Będę o tym pamiętać.

Paul wciąż wpatrywał się w nią twardym wzrokiem.

- Czy ty w ogóle masz pojęcie, w co się pakujesz?

- To moja życiowa szansa - odparła Hillary.

- Pozwól, że coś ci powiem na temat twoich nowych

pracodawców...

- Nie waż się psuć tego wszystkiego! Jesteś po prostu

zazdrosny!

- To oportunistyczne rekiny. Receptura, której kopię

wykonałaś, była prezentem mojego dziadka dla kobiety, którą

kochał. Kobiety, która zdradziła go poślubiając Gerarda

Dominique!

- Więc dlaczego wcześniej nie przystąpili do produkcji?

- Wierzysz, że Dominique pozwoliłby nosić swojej żonie

prezent, który otrzymała od innego mężczyzny w dowód

miłości?

Hillary pokręciła przecząco głową, choć nie znała przecież

Gerarda Dominique.

Paul wygodnie oparł się o krzesło.

background image

- Wątpię zresztą, by Gerard w ogóle wiedział, że jego

zmarła w zeszłym roku żona jest właścicielką receptury.

Prawdopodobnie odnaleziono ją w jej osobistych papierach.

- Bardzo mi przykro - powiedziała automatycznie Hillary.

- Tak... - Paul zamilkł na chwilę. - Wiem, że dziadek

kochał babcię, ale... to nie była Chantal.

- Chantal musiała być jego pierwszą miłością.

- Tak - przytaknął. - Bardzo przeżył jej śmierć. Była jego

muzą. Całe życie ciężko pracował, by zapewnić sławę „St.

Etienne". Myślę, że chciał, by żałowała swego wyboru. Nasze

dwa domy zawsze z sobą ostro rywalizowały. Trudno mówić o

sympatii między obiema rodzinami.

- Dlaczego więc „Dominique" pragnie doprowadzić do

fuzji z „St. Etienne"?

- Rodzina Dominique nigdy nie była akceptowana we

francuskich wyższych sferach. Ich rynek zbytu leży przede

wszystkim za granicą. Na przykład w tym kraju. Nowe

pokolenie dyrektorów u „Dominique" to ludzie inteligentni i

pozbawieni skrupułów. Przyznasz, że to niebezpieczna

kombinacja. Proponowali mi kupno receptur. Nie mogłem

sobie na to pozwolić. Zaproponowali mi więc fuzję, a ja na to

też nie mogę przystać.

background image

Hillary zaczynała powoli rozumieć.

- Tak więc teraz chcą cię wypchnąć z rynku.

- W każdym razie będą próbowali - odparł Paul. Spojrzał

na Hillary.

- Mój dziadek był jedynym człowiekiem, który dał mi

odczuć, że mu na mnie zależy, że mnie kocha. Mój własny

ojciec zapomniał o moim istnieniu. - Twarz jego przybrała

nagle twardy wyraz. - Czy wiesz, że kazał anulować swoje

małżeństwo? Anulował je! Czy wiesz, co to dla mnie

oznaczało?

Hillary nie wiedziała, co odpowiedzieć.

- W nowym życiu mojej matki nie było dla mnie miejsca -

ciągnął dalej. - Za bardzo przypominałem jej czasy

młodzieńczej nierozwagi. Dziadek był i jest dla mnie matką i

ojcem. Teraz przyszła kolej na mnie, by się nim zaopiekować.

Zrobię wszystko, by ochronić jego i przedsiębiorstwo, które

stworzył.

Hillary niezwykle starannie dobierała słów.

- Ja to wszystko rozumiem; to, dlaczego chcesz być

absolutnie lojalny wobec swego dziadka. Ale „Dominique"

może urzeczywistnić moje wielkie marzenie. - Ściszyła nieco

background image

głos i niepewnie dodała: - Być może i nasze marzenia...

Mogłabym pojechać do Francji...

Po oczach Paula poznała, że użyła niewłaściwych słów.

Czyżby jego uczucia do niej tak szybko się zmieniły?

W miejsce wahania w jej głosie pojawiła się teraz złość.

- Miałam nadzieję, że zapomnisz o rywalizacji, która

mnie nie dotyczy, i ucieszysz się z mojego sukcesu.

Paul zacisnął dłoń w pięść i uderzył nią w kolano.

- Przecież wiesz, iż pragnę, byśmy pewnego dnia

wspólnie dzielili nasze sprawy. Zarówno sukcesy, jak i

niepowodzenia. Całe życie.

- A co z twoim nazwiskiem, twoim krajem, twoją firmą,

twoim stylem, twoimi kreacjami...?

Paul złapał ją za ramiona wołając:

- Hillary!

Zacisnęła z całej siły powieki, by tylko nie patrzeć na

niego.

- Czy kiedykolwiek prosiłem cię, żebyś zrezygnowała ze

swoich planów?

Hillary otworzyła oczy.

- Nie. Nigdy nie prosiłeś. Ty zakładałeś, że tak będzie.

Czy nie dlatego właśnie chcesz, bym akurat teraz pojechała z

background image

tobą do Francji? Bym ujrzała potężną „St. Etienne" i

zrozumiała, jak nieistotne w porównaniu z nią są moje własne

pragnienia?

Paul gwałtownie pobladł, puszczając jej ramiona.

- Gratuluję, Paul. Rozegrałeś to po mistrzowsku.

Wystarczyło jedynie zamieszać nieco w głowie tej małej

Amerykance, aż będzie sama prosiła o możliwość współpracy

z tobą - oznajmiła z goryczą.

- Wydawało mi się, że coś dla siebie znaczymy -

powiedział Paul cicho.

Hillary zauważyła, jak starannie unika słowa „miłość".

- Ja też tak myślałam.

- A więc nie przyjmuj propozycji „Dominique".

- A masz może lepszą?

- Nie - wydusił z siebie cichym głosem. Hillary

początkowo ogarnęło poczucie winy,

po chwili jednak uznała, że Paul chce ją wykorzystać.

Żądał od niej, by zrezygnowała z życiowej szansy w zamian

za mgliste obietnice wspólnego życia.

- Jeśli podpiszę umowę z „Dominique", wniosę do

naszego życia... moją własną tożsamość. To dla mnie

niezwykle ważne. Płynęłyby z tego również wymierne

background image

korzyści. Są niezwykle hojni - powiedziała, siląc się na

uśmiech.

- Naprawdę wierzysz w to, że „Dominique" wylansuje

perfumy, które opracowała żona ich największego

konkurenta?

Co za uparty człowiek, pomyślała Hillary.

- Żona? Czyżbym przeoczyła oświadczyny?

Paul zmierzwił włosy palcami, po raz pierwszy

doprowadzony do ostateczności.

- Nie miałem zamiaru... no cóż, tak, miałem taką nadzieję,

za jakiś czas... gdy zobaczysz mój dom... Do diabła, Hillary,

jestem szefem podupadającej firmy. Nie mogę spełnić twoich

marzeń. A ty chcesz, by „St. Etienne" wylansowała twoje

perfumy i zrealizowała twoje marzenia. Wszystko, co mogę ci

zaoferować, to moje serce. Czy to ci nie wystarczy?

Poczuła się okropnie, jak zachłanny oportunista,

poświęcający miłość dla kariery. Nie, nie miłość. Oboje

unikali przecież tego słowa.

- Paul - jęknęła, chwytając go za ramię.

Nie pocałował jej, mimo że tak bardzo tego pragnęła.

- Zapomnij o tym wszystkim. Jedź ze mną do Francji -

poprosił.

background image

- Nie! - zawołała odsuwając się. Uniosła dumnie głowę. -

Niczego nie chcesz zrozumieć!

- To ty nie masz pojęcia o tym, czym jest „St. Etienne",

inaczej nie wahałabyś się jechać ze mną. - Mówił ostrym,

podniesionym głosem. - Twój sklepik jest mniejszy od

najmniejszego butiku „St. Etienne". Zacznij wreszcie myśleć

innymi kategoriami, Hillary. Wydawało mi się, że tu, w

Teksasie, wszyscy tak czynią.

Im większy człowiek, tym twardszy upadek, pomyślała

Hillary. Postanowiła uzmysłowić mu raz jeszcze korzyści

płynące z podpisania umowy z „Dominique".

Paul niemalże eksplodował ze złości.

- Nie ma mowy! Zabraniam ci przyjąć tę propozycję.

- Zabraniasz? Ty mi zabraniasz? - Zdenerwowanie Hillary

rosło z minuty na minutę.

Paul zdążył się już opanować. Lodowatym tonem

spokojnie oznajmił:

- Proszę cię, byś nie spotykała się więcej z „Dominique".

Jeśli to zrobisz, nie widzę dla nas przyszłości.

Jednak słowo „zabraniam" wciąż jeszcze dźwięczało w

uszach Hillary. Jeśli teraz ustąpi, będzie tego stale się od niej

background image

domagał. Będzie chciał ukształtować ją na modłę „St.

Etienne". Hillary Simpson nie będzie się w ogóle liczyć.

- To są moje sprawy, Paul. Nie powinny mieć nic

wspólnego z uczuciami, jakie żywimy względem siebie. Nie

każ mi wybierać, co jest dla mnie ważniejsze. Opowiem ci o

wszystkim. Gdy wrócę ze spotkania, będziemy mieli czas na

przemyślenia - mówiąc to skierowała się do wyjścia.

- Hillary, kocham cię. Kolana ugięły się pod nią. .

- To nie fair.

- Ale to prawda.

Stał na tyle blisko, że czuła jego ciepły oddech na szyi.

Wystarczyło, by odwróciła się, a wpadłaby w jego ramiona.

Ale gdyby tak się stało, byłaby zgubiona.

- Więc ciesz się moim szczęściem. Życz mi powodzenia.

Wymamrotał coś w odpowiedzi, gdy opuszczała go, z

wdziękiem przemierzając salę wystawową swojego sklepu.

Dopiero na parkingu uświadomiła sobie, że nie życzył jej

powodzenia. Powiedział jej „żegnaj".

Nie była w nastroju na spotkanie z Caroline Waite.

Ruszyła wozem z miejsca, starając wziąć się w garść.

„Zabraniam". Paul był równie staroświecki jak jego

przedsiębiorstwo.

background image

Jeśli kochał ją, czy nie powinien cieszyć się wraz z nią?

Uznała, że podjęła słuszną decyzję. Jedyną możliwą. „St.

Etienne" połknęłaby ją. Nie byłoby Hillary Simpson, a jedynie

żona Paula.

Powtarzała to sobie przez całą drogę, póki nie znalazła się

pod windami smukłego, szklanego wieżowca, w którym mieli

swoje biuro adwokaci „Dominique".

Była względnie spokojna, gdy udawała się na

poszukiwanie jakiegoś baru czy poczekalni, w której mogłaby

spędzić godzinę, jaka pozostała jej do spotkania.

Paul powiedział, że ją kocha. Czy naprawdę? Nie mogła

sobie teraz pozwolić na myślenie o tym.

Dokładnie wiedziała, co musi zrobić. Powinna dojść do

porozumienia z „Dominique". Na początku Paul będzie się

nieco boczył. Szybko jednak przekona się, że gdy tylko

„Dominique" wypuści na rynek jej perfumy, spełnią się nie

tylko jej, Hillary, marzenia, ale i on będzie mógł uratować

firmę.

Drzwi windy otworzyły się, odsłaniając widok na małą

salkę, w której przebywał tylko jeden mężczyzna. Hillary

kupiła sobie napój orzeźwiający, wahając się, co robić dalej.

Poza nią i tym człowiekiem nie było nikogo w pomieszczeniu.

background image

Mężczyzna zdawał się pochłonięty lekturą jakiegoś pisma.

Nagle poznała okładkę „Perfumer's Quarterly".

Podeszła do niego uśmiechając się uprzejmie. Był jeszcze

dość młody.

- Przepraszam, czy pan jest może perfumerzystą -

konsultantem u „Dominique"?

- Jestem jednym z nich - odpowiedział, wstając. Hillary

wyciągnęła rękę.

- Jestem Hillary Simpson.

- Alain Brun - odparł, z lekkim, niewątpliwie francuskim

akcentem.

- Oboje jesteśmy przed czasem.

- Tak. Opowiadano mi niestworzone rzeczy o korkach

ulicznych w Houston, więc postanowiłem wyjechać

wcześniej.

- To wszystko przez tę przebudowę dróg.

Hillary nie mogła ukryć podenerwowania. Alain Brun

musiał to zauważyć.

- Proszę się nie martwić. Jestem tu tylko po to, by

upewnić się, że nie przedstawi nam pani receptury na,

powiedzmy, keczup czy pastę do podłóg...

Hillary poczuła, że zaschło jej w gardle.

background image

- Po raz pierwszy sprzedaję swoje perfumy. Wszystko

stało się tak szybko. Caroline powiedziała, że w ciągu roku

wprowadzą je na rynek. To takie podniecające. Mam pomóc w

projektowaniu flakonu i opakowania, a później mam jechać z

kampanią reklamową...

Alain spuścił wzrok. Gdyby nie przyglądała mu się tak

uważnie, w ogóle nie zwróciłaby na to uwagi.

Nagle pomyślała o niezręcznej sytuacji, w jakiej Alain

musi się znajdować. On prawdopodobnie nigdy nie otrzymał

takiej szansy, jaka stała się jej udziałem.

Co za brak delikatności z jej strony. Pospiesznie zmieniła

temat.

- Czy słyszał pan już może o moim seminarium?

Informacja o nim ukazała się w wiosennym wydaniu

„Perfumer's Quarterly". Niestety, musiałam je wówczas

przełożyć, ale wygląda na to, że tej wiosny wreszcie się

odbędzie - szczebiotała bez wytchnienia. - Chciałby pan może

wziąć w nim udział? Będzie też przedstawiciel „St. Etienne".

Hillary zreflektowała się, że mówi właśnie o największym

rywalu „Dominique".

background image

- Zresztą, kto wie, czy będę w stanie zająć się

seminarium, jeśli „Dominique" będzie mnie akurat wtedy

potrzebowała... - raptownie urwała.

Alain uśmiechnął się.

- Na pani miejscu nie zarzucałbym seminarium, które

zapowiada się interesująco.

- Ale z chwilą, gdy ruszy produkcja moich perfum, mogę

już nie mieć na to czasu.

- Muszę przygotować jeden wzorcowy flakon i przekazać

go do produkcji. Naturalnie, zrobię to tak szybko, jak tylko

możliwe, gdyż dopiero wtedy będziemy mogli przystąpić do

badania rynku pod kątem pani perfum.

- Tylko jeden flakon? Ależ... zagwarantowano mi udział w

kampanii reklamowej... mam pomóc w projektowaniu

opakowania...

Alain spojrzał na nią tak, jak robili to ostatnio często

Melody i Paul.

- Jest pani bardzo młoda i bardzo ambitna. Ciekawe

dlaczego wszyscy mężczyźni tak o niej mówią.

- Widzi pani, ja... co nieco orientuję się w panujących

zasadach i, szczerze mówiąc, wątpię, czy w tak krótkim czasie

możliwa jest promocja, jakiej pani oczekuje.

background image

- Ależ w kontrakcie... Mężczyzna wzruszył tylko

ramionami.

Gest ten przypomniał jej od razu Paula. Ciekawe, czy

wciąż jeszcze złościł się na nią? Zapragnęła mieć go teraz

przy sobie. Z pewnością natychmiast rozgryzłby wszystkie

kruczki prawne.

- Niech się pani nie martwi. Pani prawnik wszystkiego

przecież dopilnuje.

Wolała mu nie mówić, że w ogóle nie rozmawiała z

żadnym prawnikiem o propozycji „Dominique".

Nagle zdała sobie sprawę, że zachowała się bardzo głupio.

Paul próbował ją ostrzec, ale ona tak bardzo chciała zostać

sławna i uratować „St. Etienne", że go nie słuchała. Teraz, gdy

wróciła jej zdolność racjonalnego myślenia, sama dostrzegała

ewidentne sprzeczności. Im więcej o tym myślała, tym

większy ogarniał ją niepokój. Jeszcze przed chwilą wszystko

wydawało się takie proste.

- Chyba już czas, byśmy udali się na spotkanie -

zaproponował Alain, taktownie nie zwracając uwagi na

malujące się na twarzy Hillary rozczarowanie.

Hillary postanowiła, że nie podpisze niczego, zanim nie

zapozna się z tym jej prawnik. Jak również Paul. To wszystko

background image

było zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe. Szkoda, że

wcześniej o tym nie pomyślała.

Na górze powitała ją niezwykle pewna siebie Caroline.

- Oto twój kontrakt, Hillary. Jeśli go przejrzysz,

zauważysz, że zawiera wszystko, co ustaliłyśmy wcześniej

ustnie.

Umowa była dużo bardziej skomplikowana, niż się Hillary

tego spodziewała. Prawnicy „Dominique" starali się

prawdopodobnie ukryć pod dużą liczbą słów korzystne dla

swego klienta postanowienia kontraktu.

- A teraz może Alain mógłby rzucić okiem na recepturę?

Hillary nerwowym gestem wyciągnęła swoje papiery.

Nigdy dotąd nie ujawniała jeszcze swoich receptur.

Przeglądała kontrakt, podczas gdy Alain zapoznawał się z

jej notatkami. Jego twarz była bez wyrazu; momentami tylko

unosił nieco brwi.

Mijały minuty. Hillary odnalazła ustępy informujące ją o

tym, że kampania reklamowa i produkcja są od siebie zupełnie

niezależne. Gdyby nie Alain, w ogóle nie zwróciłaby na to

uwagi, myśląc, że tak powinno być. Teraz wszystko wydawało

jej się podejrzane.

background image

- Widzę, że zyskałem konkurentkę - zauważył wreszcie

Alain. - Bardzo ciekawe. Od niedawna obserwuję nawrót do

bardziej naturalnych składników.

Komplement ten dobrze podziałał na nadszarpnięte nerwy

Hillary. Tak rzadko miała okazję do rozmowy z kolegą po

fachu.

- W moich badaniach uwzględniłam wpływ promieni

słonecznych na perfumy. Użyłam olejków, które nie

rozkładają się tak szybko. Alain pokiwał głową i oddał jej

dokumenty.

- Z góry cieszę się na przygotowywanie tych perfum. Jest

pani niezwykle utalentowana.

Hillary przyjęła pochwałę z prawdziwą wdzięcznością.

Nagle Hillary poczuła niewymowną tęsknotę za Paulem.

Powinni to wszystko razem przedyskutować. Dotyczyło to

przecież ich przyszłości. Powinien być razem z nią.

Wiedziała teraz, że jest w nim po uszy zakochana i to od

dawna. Była głupia, że wcześniej nie zdała sobie z tego

sprawy. Nie musiała się niczego obawiać. Miłość pozwoli im

znaleźć prawidłowe rozwiązanie. Niepotrzebne były wszystkie

ostre słowa, jakie padły między nimi. Wiedziała, że Paul

będzie z niej dumny.

background image

Podniesiona na duchu, Hillary z trudem mogła się

doczekać końca spotkania, by pobiec do jego hotelu. Przyzna

mu się, że i ona go kocha, i padną sobie w ramiona. Później

spokojnie przedyskutują propozycję „Dominique" -

oczywiście po tym, gdy nadrobią stracony czas.

Uśmiechnęła się na samą myśl. Zobaczyła, że Caroline

odpowiada jej uśmiechem.

- A więc, Hillary. Jeśli jesteś gotowa... - powiedziała,

wręczając Hillary złote pióro.

- Chcę, by wpierw zapoznał się z tym mój adwokat.

- Świetnie - odpowiedziała z uśmiechem Caroline. - Mam

nadzieję, że niedługo się pojawi?

- Nie. Zaniosę jej ten kontrakt - odpowiedziała Hillary

sięgając po torebkę.

Caroline zmarszczyła brwi.

- Hillary, chcemy podpisać to dziś. Powinnaś wcześniej

podjąć jakieś ustalenia. Chcemy znać twoją odpowiedź dzisiaj.

- Bardzo mi przykro. - Nie miałam pojęcia, że ten

kontrakt będzie taki długi i skomplikowany.

- Jedyna rzecz, jaka powinna cię interesować, to

wymieniona w tym miejscu suma - powiedziała Caroline.

background image

- Jest jeszcze kilka innych rzeczy, które chciałabym

wyjaśnić - rzuciła od niechcenia Hillary.

- Co na przykład?

Hillary zerknęła na Alaina, który bacznie starał się nie

okazać, po czyjej stoi stronie. Hillary zdawała sobie sprawę,

że Caroline wie o jej powiązaniach z Paulem. Nikt nie

powinien więc podejrzewać Alaina o ujawnianie sekretów

przedsiębiorstwa.

- Słyszałam, że planujecie wypuścić na rynek jeszcze inne

perfumy. Nie bardzo więc rozumiem, w jaki sposób mogłaby

się odbyć w przyszłym roku promocja moich perfum. - Hillary

przekartkowała kilka stron kontraktu. - Jeśli chodzi o ścisłość,

nie widzę tu ani słowa o sposobie ich prezentacji ani o moim

udziale w kampanii reklamowej, o czym przecież

rozmawiałyśmy.

- Trudno byłoby zmieścić wszystko w kontrakcie. Hillary

spojrzała na Caroline kątem oka.

- A więc niech mój prawnik pokusi się o taką próbę -

odparła, odkładając złote pióro na stół.

- Jestem zmuszona nalegać, byś mimo to podjęła dzisiaj

decyzję i podpisała kontrakt taki, jaki jest. Czy zdajesz sobie

background image

sprawę, że możesz wyjść stąd z czekiem na sto tysięcy

dolarów?

Hillary wiedziała, że to mnóstwo pieniędzy, ale mogła

zarobić miliony, gdyby jej perfumy znalazły się na rynku.

- Skąd ten pośpiech?

- By nie sprzedała pani swoich perfum komu innemu -

odezwał się Alain.

Caroline z ledwie hamowaną wściekłością odwróciła się

do swego konsultanta, oczami ostrzegając go, by milczał.

Było jednak za późno. Hillary w końcu zrozumiała.

- Chodzi o Paula. Kupujecie moje perfumy, bo nie

chcecie, by on to zrobił - powiedziała wolno, czując, jak

opuszcza ją cała radość.

- Hillary - powiedziała Caroline pojednawczo. - Powód,

dla którego kupujemy twoje perfumy, jest nieistotny. Ważne

jest jedynie to, że chcemy je kupić.

Hillary zrobiło się niedobrze. Dla niej powód był

niezmiernie ważny. Wcale nie chcieli jej perfum. Chcieli

jedynie pokrzyżować plany Paulowi. Skąd mogli wiedzieć, że

„St. Etienne" wcale nie zamierza produkować jej perfum?

background image

„Dominique" zresztą też nie. Caroline postrzegała Hillary

jako zagrożenie dla planowanej fuzji i podjęła kroki, by

pozbyć się tego zagrożenia.

Hillary ogarnęła fala ogromnego rozczarowania. Z trudem

wstała.

- Jeśli je wam teraz sprzedam, nigdy więcej o nich nie

usłyszę, prawda? - spytała.

- Niekoniecznie.

- Cóż, w każdym razie próbowałaś.

- Zaczekaj!

Wypowiedziane władczym tonem słowo zatrzymało ją w

pół drogi.

- Podwajamy ofertę, jaką złożyła ci „St. Etienne". Dwóch

mężów? Hillary roześmiała się do swojej myśli, co tylko

rozzłościło Caroline.

- Powinnaś się jeszcze zastanowić - powiedziała biorąc

ponownie w rękę złote pióro. - „St. Etienne" nie przetrwa

kolejnego roku.

- Nie byłabym tego taka pewna - stwierdziła Hillary. -

Paul ma jeszcze w zanadrzu kilka pomysłów.

- Nie masz chyba na myśli swojego skromniutkiego

seminarium.

background image

Tak właśnie było, ale po raz pierwszy w życiu Hillary

postanowiła trzymać język za zębami. Skoro Caroline nie

wiedziała, że „St. Etienne" potrzebuje nowego kreatora

perfum, z pewnością nie dowie się tego od niej.

Hillary wyszła, świadoma, że zyskała nowego wroga.

Wsiadła do samochodu i siedziała tam bez ruchu tak długo, aż

przestała dygotać. Jaka była głupia! Gdyby tylko posłuchała

Paula. Gdyby tylko Paul próbował ją zrozumieć.

Pojechała bezpośrednio do jego hotelu. Postanowiła, że

dołoży wszelkich starań, by dojść z Paulem do porozumienia.

A potem pomoże mu uratować „St. Etienne" przed Caroline.

Caroline okłamała ją i obraziła. Była zagrożeniem dla

mężczyzny, którego Hillary kochała.

Pełna niepokoju wjechała windą na górę i prawie biegnąc

ruszyła w stronę apartamentu Paula.

Drzwi były otwarte, a z pokoju dobiegał odgłos

pracującego odkurzacza. Hillary zajrzała do sypialni i jednym

spojrzeniem ogarnęła pusty stojak na walizki i ściągniętą z

łóżka pościel.

Paul St. Steven wyjechał.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Paul wyjechał. Recepcjonista to potwierdził. Oczekiwała

przejmującego uczucia bólu, ale jedyne, co naprawdę czuła, to

pustka.

Czy naprawdę wyjechał? Jak mógł coś takiego zrobić po

wyznaniu, że ją kocha? Na pewno wkrótce się do niej odezwie

lub wpadnie do „Scentsations".

Hillary zatrzymała się przed głównym wejściem do

„Scentsations". Zaglądając przez okno do sklepu, dostrzegła,

że perfumy straciły coś ze swej magii. Nie wiadomo gdzie

podział się blask rżniętego szkła, a i sam sklep, wydał jej się

duszny i zatęchły.

Natasha przerwała na chwilę polerowanie kontuaru.

- Paul zostawił to dla ciebie - oznajmiła, wręczając

Hillary kopertę z umieszczoną w nagłówku nazwą hotelu.

Koperta zawierała czek owinięty pojedynczą kartką z

hotelowej papeterii.

„W załączeniu czek za skopiowanie perfum. Jeśli suma

jest za niska, obciąż mnie, proszę, różnicą. Żegnaj."

Hillary zauważyła, że Paul użył zwrotu „żegnaj", a nie „au

revoir". „Żegnaj" było ostateczne. „Au revoir" oznaczałoby, że

chce ją jeszcze ujrzeć. Pisząc to Paul musiał być wściekły i

background image

urażony. Zraniła go bardzo głęboko. Oznajmił jej, że ją kocha,

a ona mimo to udała się do „Dominique".

- Pewnie wraca do Francji? - spytała Natasha.

- Na to wygląda - odparła Hillary. Bo chyba tylko to mógł

oznaczać ten list? A może Paul rozmawiał z Natashą? Hillary

postanowiła spytać ją o to.

- Czy... czy coś ci mówił o swoich dalszych planach?

- Nie, ale kręcił się tu przez jakiś czas i trochę

rozmawialiśmy. Pytał mnie, co chcę dalej robić w życiu.

Melody też tu była. Przyszły właśnie jej zamówienia na mirrę

i trociczki.

- Rozmawiali ze sobą?

- Nie o tobie.

- A o czym? - zapytała Hillary niecierpliwie, zła, że musi

ją tak ciągnąć za język.

- Radził Melody, by nie popełniła tego samego błędu co

on - odpowiedziała Natasha, marszcząc czoło. - Powiedział, że

czasami trzeba się zmienić, by wszystko mogło pozostać po

staremu. Co to może znaczyć?

Hillary wzięła głęboki oddech.

- To znaczy, że powinien zaczekać na mnie, zamiast

rozmawiać z tobą i Melody.

background image

- Wiem, że to nie moja sprawa, ale musieliście się chyba

nieźle pokłócić.

- Wcale się nie pokłóciliśmy - odparła wolno Hillary. - Po

prostu każde z nas miało własne zdanie na określony temat i

nie chciało go zmienić.

Przeszła na zaplecze, do laboratorium i siadła przy biurku,

bawiąc się kopertą. Wypisana na czeku suma aż nadto

pokrywała wszelkie wydatki związane z przygotowaniem dla

Paula kopii perfum.

Zakochała się w mężczyźnie, który najwyraźniej miał

nieco staroświeckie wyobrażenie o kobietach. Próbowała

wmówić sobie, że w porę to odkryła.

Pomyślała o seminarium. Ono było kluczem do

wszystkiego i jedyną nicią, jaka wciąż jeszcze wiąże ją z

Paulem. Może właśnie ta impreza będzie w stanie pomóc mu

w jego rozgrywce z „Dominique"?

Hillary postanowiła napisać do niego kilka słów i odesłać

mu nadpłaconą sumę.

Poinformuje go jedynie, że, zgodnie z wcześniejszymi

ustaleniami, zamierza kontynuować przygotowania do

seminarium. Paul może i jest dumny, ale nie jest głupi. Musi

background image

zdawać sobie sprawę, że spotkanie producentów perfum

przyniesie korzyści im obojgu.

„Postanowiłam nie podejmować współpracy z

«Dominique», pisała. „Teraz mogę w pełni skoncentrować się

na seminarium. Jestem przekonana, że ty i ja odniesiemy

dzięki niemu ogromny sukces. Pozdrowienia dla twojego

dziadka". Specjalnie pozostawiła na dole tylko tyle miejsca,

by zmieścił się jedynie podpis.

Raz jeszcze przebiegła wzrokiem treść. Była z siebie

zadowolona. List był ciepły i serdeczny, ale nie powinien

wprawić Paula w zakłopotanie, na wypadek gdyby otworzyła

go jego sekretarka. Dowiadywał się z niego, że Hillary nie

żywi do niego urazy.

Jedyną odpowiedzią, jaką otrzymała, był ukryty w

świątecznej poczcie krótki list, równie lakoniczny jak ten,

który sama wysłała. „Droga Hillary", pisał. „W sprawie

«Dominique» podjęłaś szybką decyzję. Ja potrzebuję na to

więcej czasu. Powodzenia z twoim seminarium. Skontaktuję

się z tobą, gdy podejmę decyzję. Pozdrowienia, Paul".

Innymi słowy: nie dzwoń do mnie, to ja odezwę się do

ciebie.

background image

Hillary z trudem powstrzymywała łzy. Mogło się jeszcze

okazać, że straciła Paula nie tylko jako przyjaciela, ale

również, jako partnera w interesach.

Postanowiła, że seminarium stanie się takim sukcesem, iż

będzie po prostu musiał na nie przyjechać.

- Co ustawiasz na tym oknie? - spytała Melody,

przygotowując na półce miejsce na olejki kąpielowe.

- Staram się zwabić do sklepu studentów – odparła

Hillary, upinając na wystawie czerwoną satynę. Wiedziała, że

czerwona satyna wcale się Melody nie spodoba. Nie pasowała

do „Earth Scents". Bardziej pasowała do Dnia Świętego

Walentego. Hillary miała nadzieję na zwiększenie obrotów w

sklepie Melody. Zbyt wiele towarów zalegało na półkach.

- Seler nie sprzedawał się ostatnio najlepiej, prawda? -

zapytała Hillary.

- Skąd mam wiedzieć? - Melody zmarszczyła brwi.

- W sklepie panuje taki zamęt... jest taki tłok. Nie

pozostało nic z dotychczasowej spokojnej atmosfery. Moi

klienci czują się stłamszeni.

- Nie masz aż tak wielu klientów.

- Mam dużo klientów!

background image

- Tylko tu zaglądają. - Melody przez cały dzień parzyła

ziołową herbatę i wiele osób przychodziło kosztować jej, nic

nie kupując.

- Dlatego też sprzedaż wysyłkowa byłaby dla ciebie

wyśmienitym rozwiązaniem.

Melody zamarła.

- Jaka sprzedaż wysyłkowa?

- Ben i ja rozmawialiśmy kiedyś na ten temat. Zastanów

się może nad tym. Mogłabyś mieć zarówno ten sklep, jak i

herbatkę i pogaduszki z przyjaciółmi. Przez pozostały czas

mogłabyś wypełniać zamówienia. Co na to powiesz?

- Myślę, że to dużo roboty.

Hillary odwróciła się, tak by Melody nie widziała

rozczarowania na jej twarzy. Wraz ze spadkiem sprzedaży

Melody przyzwyczaiła się do ciszy i spokoju w „Earth

Scents".

- Oczywiście, że sprzedaż wysyłkowa wymaga trochę

starań, ale wasze dzieci są już wystarczająco duże, by pomóc.

Zresztą duża część pracy została już wykonana.

- Co masz na myśli? - spytała Melody podejrzliwie.

- Po pierwsze, potrzebny ci będzie katalog...

background image

- Ach, ten fotograf! A ja myślałam, że on przygotowuje

broszurę na twoje seminarium!

- Tym również się zajmował - przyznała Hillary.

- Zrobiłaś to wszystko, nie mówiąc mi ani słowa? Hillary

oczekiwała, że Melody przyjmie to z ulgą, a nie ze złością.

- Chciałam ci zrobić niespodziankę.

- Nie - odparła Melody z niezwykłym u niej gniewem. -

Chciałaś przeforsować swoje pomysły, stawiając mnie przed

faktem dokonanym.

- Nie chcieliśmy cię denerwować.

- Ale mnie zdenerwowaliście! Wszystko ułożyło się nie

tak jak należy.

- Melody, proszę. Starałam się jedynie znaleźć takie

rozwiązanie, które pozwoli zwiększyć twoje dochody. Nikt nie

chciał sprawić ci przykrości.

- Przestań się lepiej troszczyć o moje dochody i zajmij się

swoim seminarium! Kiedy masz zamiar skontaktować się z

Paulem?

Hillary nie była przygotowana na ten niespodziewany

atak. Drżącą ręką przejechała po włosach. Przez ostatnie

tygodnie, jak zawsze zresztą, Melody była dla niej wielką

ostoją. Bez jej pomocy Hillary nie byłaby w stanie sama

background image

przebrnąć przez sezon świąteczny i zająć się ostatnimi

przygotowaniami do seminarium. Wydawało jej się, że pomysł

ze sprzedażą wysyłkową będzie jakąś formą podziękowania

dla Melody. Zamiast tego, tylko zdenerwowała ją.

- Paul powiedział, że potrzebuje czasu. Miał się ze mną

skontaktować.

- Od tamtej pory nie miałaś od niego żadnych wieści. Nie

możesz uwzględniać go w swoich planach dotyczących

seminarium, nie informując go o tym.

Hillary poczuła, że zaczynają ją szczypać oczy. Nie

chciała myśleć o Paulu.

- Czy Paul przyjedzie na seminarium?

Hillary powstrzymała napływające do oczu łzy i

zeskoczyła z wystawy.

- Nic mi o tym nie wiadomo, by nie przyjeżdżał.

- Ale ty wszystkim opowiadasz, że on przyjeżdża! Cały

mój magazyn załadowany jest literaturą na seminarium. Co

zrobisz, jeśli się nie pojawi?

Przejeżdżający tuż obok sklepu Melody wóz dostawczy

zagłuszył odpowiedź Hillary.

Pisk hamujących opon i dwa krótkie sygnały klaksonu

były znakiem, że samochód stanął przed sklepem.

background image

- Ja się tym zajmę - powiedziała Hillary.

- Co, znów coś do nas? - zawołała Melody z wyrzutem w

głosie. - Nie ma już miejsca!

- Masz tu i tak więcej miejsca niż ja w swoim sklepie czy

mieszkaniu - stwierdziła Hillary, podpisując rachunek. -

Możemy przesunąć twoje biurko bardziej do przodu.

- Ale ja nie chcę mieć go z przodu! - zawołała Melody

podążając za nią.

- Tylko tymczasowo.

- Czy to wszystko dla nas? A gdzie zmieszczą się moje

zapasy?

- Ułożymy kartony jeden na drugim - starała się pocieszyć

przyjaciółkę Hillary, podczas gdy z samochodu

wyładowywano kolejne kartony. Było ich naprawdę dużo.

- Ile to wszystko kosztowało? - spytała zza kartonowej

góry.

Hillary zaczęła otwierać kartony.

- Uczciwie zapracowali na swoje pieniądze. To będzie

pierwszorzędne seminarium. Wszystko na błyszczącym

papierze, elegancko wydrukowane...

- Ile egzemplarzy zamówiłaś?

background image

Hillary podniosła głowę znad broszury, którą właśnie

przeglądała, i westchnęła.

- Dziesięć tysięcy. Jest zniżka...

- Hillary! - Melody złapała się za głowę. - Ja tego dłużej

nie wytrzymam! Czy sądzisz, że w seminarium weźmie udział

dziesięć tysięcy osób?

- Uspokój się i posłuchaj. To są wkładki do „Perfumer's

Quarterly". Ludzie będą przysyłać na nich swoje zgłoszenia.

- A to co takiego? - spytała Melody, wskazując na

eleganckie, błyszczące okładki.

- To twoje katalogi. Czyż nie są wspaniałe?

- A ile one kosztowały? - Melody wzięła jeden do ręki.

- Dużo - przyznała Hillary nie wchodząc w szczegóły. -

Jeśli chcesz prowadzić sprzedaż wysyłkową, potrzebny ci

będzie katalog.

- Nie wiedziałam, że prowadzimy sprzedaż wysyłkową -

stwierdziła Melody, dotykając skroni.

Hillary policzyła do trzech, zanim odpowiedziała.

- Ben i ja uważamy, że to ma przyszłość.

- Na nic się nie zgadzałam!

- Ale to dobry pomysł, prawda?

background image

- Tak - musiała przyznać Melody - ale nie tak od razu.

Wetknęła katalog z powrotem do kartonu.

- Oczywiście, że nie natychmiast. Po seminarium.

- Dlaczego się ze mną nie skonsultowałaś?

- Dlatego że to ja zawsze zajmuję się szczegółami. Ty

nigdy nie miałaś na to ochoty.

- To trochę więcej niż tylko szczegół. - Głos Melody drżał

nieco.

- Tak mi przykro. - Tym razem to Hillary musiała

pocieszać Melody. Czuła się w tej nowej roli nieco dziwnie. -

Zapomnij o sprzedaży wysyłkowej. Widzę, że to był nie

najlepszy pomysł.

- Nie możesz przecież odesłać katalogów.

- Melody, proszę. Nie zawracaj sobie tym głowy.

- I do tego wszystkiego jeszcze to! – powiedziała Melody

rozglądając się po zapchanym kartonami magazynie. - Masz

obsesję na punkcie tego seminarium. Tak jakby ono mogło

rozwiązać wszystkie twoje problemy. Setki ludzi musiałoby

wziąć w tym udział, byś mogła wyjść na swoje. A ty nawet do

końca nie wiesz, czy ten, który ma być jego główną atrakcją,

zamierza przyjechać.

- Nie wiem - przyznała ze skruchą.

background image

Ciężki oddech Melody przemieniał się powoli w szloch.

- Spójrz tylko na to! - zawołała, wymachując Hillary pod

nosem jedną z broszur. - Nazwisko St. Etienne'a widnieje tutaj

wszędzie, dużo częściej niż twoje, a on w ogóle nie

partycypuje w kosztach. A ten rachunek - wskazała ręką na

fakturę - to tylko jeden z wielu; suma, na jaką opiewa, jest

prawie taka sama jak stan naszych oszczędności. Nic

dziwnego, że chciałaś zwiększyć obroty w moim sklepie!

- Melody! - wykrztusiła z rozpaczą w głosie Hillary.

- Jak mogłaś wydać tyle pieniędzy? - Melody zaczęła

bezgłośnie poruszać ustami.

Hillary delikatnie dotknęła jej ramienia.

- Melody, co z tobą?

Jedyną odpowiedzią było ciche zawodzenie. Co się stało?,

zastanawiała się Hillary. Dlaczego Melody nagle tak się tym

denerwuje?

- Ciiicho. Wszystko będzie dobrze. Sama za to zapłacę.

- Melody, jestem tu - usłyszała Hillary głos Bena. Mąż

Melody stał z surową miną w drzwiach prowadzących do

mieszkania nad sklepem.

- Pójdź na górę i zrób sobie herbaty. Woda właśnie się

zagotowała. - Wyciągnął rękę, by pomóc żonie wejść na

background image

schody. Melody potknęła się i przywarła do niego całym

ciałem. Ben odwrócił się do Hillary i znużonym głosem

oznajmił:

- Musimy porozmawiać.

Stres. Jakim cudem pogodna i spokojna Melody mogła

cierpieć pod wpływem stresu? I jakim cudem ona, Hillary,

mogła tego nie zauważyć?

Przez wszystkie lata wydawało jej się, że to ona opiekuje

się Melody, a Melody myślała, że to ona opiekuje się Hillary.

Było to niezwykłe partnerstwo. Hillary nie mogła wprost

uwierzyć, iż w ciągu tylko kilku dni rozpadło się coś, co ona i

Melody budowały przez całe lata. Wraz z postanowieniem o

rozwiązaniu spółki i złożeniem oświadczeń podatkowych,

formalne więzy między stronami przestały istnieć.

Melody i jej rodzina postanowili przeprowadzić się w

okolice terenów wystawowych Renaissance Festival. Kiedy

Ben wytłumaczył żonie, że zajęcie się sprzedażą wysyłkową

umożliwi im przeprowadzkę, Melody zaczęła okazywać byłej

wspólniczce głęboką wdzięczność. W przeciwieństwie do

Hillary, Andersonowie nie mogli się już doczekać

przeprowadzki.

background image

Wszystko, co pozostało Hillary - to seminarium.

Seminarium było jej receptą na szczęście i na odzyskanie

Paula.

Siedziała teraz na zapleczu, odpieczętowując kartony i

przeglądając zapakowane tam broszury. Były świetnie wydane

i niezwykle eleganckie. Hillary miała nadzieję, że spodobają

się również Paulowi. Z podziwem przyglądała się

zestawionym tuż obok siebie nazwom „Scentsations" i „St.

Etienne". Samo to warte było wysiłku i pieniędzy.

Właśnie podjechał samochód dostawczy. Wkrótce

wszystko zostało załadowane i wyekspediowane.

Został tylko jeden karton. Zawierał oficjalne zaproszenia

na seminarium. Hillary zamierzała osobiście zająć się ich

wysyłką do wybranych osób.

Pierwsze miał otrzymać dom mody „St. Etienne".

Spodziewała się, że będzie na to jakiś odzew. Paul nigdy

nie zignorowałby prośby o potwierdzenie przybycia.

Melody z zapałem pakowała swoje rzeczy do kartonów.

Ben i dzieci pojechali już z całym dobytkiem do

elżbietańskiego dwurodzinnego domu, który od tej pory miał

się stać ich domem i miejscem pracy. „Earth Scents" natomiast

miało przekształcić się w magazyn sprzedaży wysyłkowej.

background image

- Popatrzmy, co tu jeszcze mamy... Wezmę od ciebie

może kilka ładnych flakonów.

- Są na zapleczu - powiedziała Hillary. Podczas gdy

Melody wybierała flakony, Hillary

zdejmowała podwieszone do sufitu bukiety suchych

kwiatów. Melody chciała wziąć je ze sobą, by udekorować

nimi stoisko na terenach wystawowych.

- Hillary, Ben przywiózł ci z „Scentsations" całą pocztę

dotyczącą seminarium - powiedziała Melody, pojawiając się

po chwili z naręczem kopert. Położyła je na pustej półce, tuż

obok drabiny.

Melody poklepała dłonią po kopertach.

- Masz je tutaj, nie zapomnij.

- Zaraz się tym zajmę - odpowiedziała Hillary, delikatnie

rozwiązując sznurek, na którym wisiały suszki.

- Pamiętaj, nie zapomnij - powtórzyła po raz kolejny

Melody.

Hillary popatrzyła na nią z uwagą. O co jej chodziło? -

zastanawiała się patrząc, jak Melody wychodzi z

pomieszczenia. Zeszła z drabiny. Na samym wierzchu paczki z

korespondencją leżała ciemnokremowa koperta ze znakiem

firmowym „St. Etienne".

background image

„Moja droga Hillary,

Mamy sobie wiele do powiedzenia, ale będziemy musieli

z tym poczekać do następnego spotkania.

Teraz mogę tylko powiedzieć, iż w zaistniałej sytuacji nie

będę mógł reprezentować „St. Etienne" na seminarium.

Jestem pewien, że mnie zrozumiesz.

Serdeczne pozdrowienia, Paul".

- Tylko nie to! Nie!

- Co się stało? - spytała Melody, pojawiwszy się jak spod

ziemi.

Hillary nie była w stanie wykrztusić z siebie ani słowa.

Starała się zebrać myśli.

- Nie! - zawołała raz jeszcze.

Melody wyjęła jej list z trzęsących się rąk.

Jak mógł jej zrobić coś takiego? Jak mógł wycofać się tak

w ostatniej chwili? Jak mógł ją tak poniżyć w oczach całego

przemysłu perfumeryjnego? Ruszyła w stronę telefonu, nie

zwracając uwagi na Melody.

Ktoś z drugiej strony odebrał telefon i odezwał się po

francusku. Hillary odpowiedziała po angielsku. Nie miała

zamiaru odkurzać tym razem swego francuskiego.

background image

- Z Paulem St. Steven, proszę. - Nazwisko St. Etienne nie

przeszło jej nawet przez gardło.

Głos odpowiedział coś po francusku.

Hillary raz jeszcze powtórzyła nazwisko Paula.

- Bardzo mi przykro, ale monsieur St. Etienne w chwili

obecnej nie przyjmuje żadnych telefonów.

- Proszę powiedzieć mu, że dzwoni Hillary Simpson.

Głos raz jeszcze wyrecytował poprzednią formułkę.

- Proszę mu to przekazać!!

Po tym nastąpiła cisza, a w słuchawce odezwał się trzeci,

tym razem damski głos:

- Mówi Jeanette Poulenc, asystentka. Niestety monsieur

St. Etienne jest dzisiaj nieosiągalny.

- Więc proszę go odszukać! - Hillary nawet nie starała się

być uprzejma.

- Jest już wieczór. O tej porze prawie wszyscy wyszli do

domu.

Różnica czasu! Hillary poczuła się jak idiotka.

- Czy pani jest z prasy? - spytała kobieta.

- Nie - oznajmiła Hillary dużo spokojniej.

Po chwili, zachęcona uprzejmymi pytaniami asystentki

Paula, udzieliła jej wyjaśnień na temat swojego seminarium.

background image

- Zaraz zerknę do jego kalendarza. Ze słuchawki dobiegł

szelest papieru.

- Bardzo mi przykro, ale monsieur St. Etienne będzie do

tego czasu nieuchwytny.

- Gdzie jest obecnie?

- Poza granicami kraju.

- Niech mi pani choć powie, czy w moim kraju? Kobieta

westchnęła głęboko, zanim odpowiedziała.

- Nie wiem, gdzie dokładnie w tej chwili przebywa

monsieur St. Etienne.

- Czy mogę mu coś od pani przekazać...? - spytała

jeszcze.

- Proszę się nie fatygować, już wcześniej tego

próbowałam. - Nie chcąc nadwerężać zbytnio francusko -

amerykańskich stosunków, Hillary podziękowała asystentce

Paula i odłożyła słuchawkę. Następnie sięgnęła ręką do

najbliższego kartonu z literaturą przeznaczoną na seminarium

i zaczęła ją rwać na drobne kawałki.

Melody złapała ją za rękę.

- Przestań! - krzyknęła.

- A to dlaczego? - Hillary wyrwała rękę i zaczęła drzeć

kolejny formularz zgłoszeniowy.

background image

- Może coś jeszcze da się uratować. Przecież ty zawsze

masz jakieś pomysły.

- Tym razem nic z tego - powiedziała Hillary i rzuciła o

ścianę potwornie drogą skórzaną teczką na dokumenty, jaką

miał otrzymać każdy z uczestników.

Po chwili zmieniła obiekt zainteresowania i przerzuciła się

na kolejne dokumenty. Te z kolei były z wysokogatunkowego

papieru i z trudem dały się rwać.

- U żadnego z moich dzieci nie widziałam jeszcze takiego

napadu złego humoru jak u ciebie - stwierdziła Melody.

Po policzku Hillary potoczyła się samotna łza. Wiedziała,

że za nią popłyną następne.

- Stanę się pośmiewiskiem całego przemysłu

perfumeryjnego.

- To zależy tylko od ciebie.

- Daj spokój, Melody! Co pomyślą ludzie, gdy po raz

drugi w ciągu roku odwołam seminarium?

- Nie odwołasz go - odparła szorstko Melody. Hillary

popatrzyła na nią zdumiona.

- Przecież Paul pisze, że „w zaistniałej sytuacji"... To taki

miły, elastyczny zwrot, pod który można podciągnąć

absolutnie wszystko...

background image

- Melody - wydusiła Hillary, uśmiechając się przez łzy -

nie wiedziałam, że sztuka zwodzenia nie jest ci obca.

Melody zaczerwieniła się.

- Jeszcze coś. Możesz przecież przyjmować zgłoszenia

osób ubiegających się o stypendium „St. Etienne" i wysłać je

do nich po zakończeniu seminarium. Możesz nawet nagrać z

nimi wywiady na wideo - oznajmiła triumfalnie.

Hillary roześmiała się i sięgnęła do stojącego na biurku

pudełka po chusteczkę.

- Brzmi nieźle. Właśnie teraz, gdy jak widać dobrze cię

podszkoliłam, odchodzisz.

- Pomogę ci z tym seminarium. Jestem taka szczęśliwa, że

mogę mieszkać z dala od Houston. Zawdzięczam to tobie. Po

odwiezieniu dzieciaków do szkoły mogę ci pomagać.

- Dziękuję, Melody. Ale przecież wiesz, że to seminarium

było równie ważne dla Paula, jak i dla mnie. - Hillary sięgnęła

po drugą chusteczkę. - Jak ja sobie dam radę bez niego?

- Po prostu zrobisz to.

Następnego dnia nadeszła druga kremowa koperta „St.

Etienne" i Hillary raz jeszcze przeżywała mękę, ból i

zdenerwowanie. Tym razem otrzymała ją w „Scentsations".

Hillary wzięła głęboki oddech i otworzyła list.

background image

„Maurice St. Etienne z przyjemnością przyjmuje

zaproszenie..."

- Maurice? - pytała z niedowierzaniem Melody.

- Jest tu napisane, że Maurice St. Etienne przyjedzie na

seminarium - powiedziała Hillary.

Melody spojrzała jej przez ramię.

- Maurice? Jesteś pewna?

- Tak tu jest napisane. - Hillary po raz czwarty czytała

tekst.

- Ależ to wspaniale! Musimy o tym wszystkich

poinformować. Hillary! Natychmiast dzwoń do hotelu i

zarezerwuj dodatkowe pokoje. Musisz to dobrze rozegrać.

- Ja...

- Spójrz tylko na siebie! - roześmiała się Melody. - Z

wrażenia przestałaś myśleć. - Zaczęła grzebać w stercie

leżących na stole kopert. - Wiesz co? Powinnaś zastanowić się

nad wydaniem przyjęcia lub czegoś w tym rodzaju na cześć

Maurice'a. Zyskasz tym samym pretekst do rozesłania

kolejnych zaproszeń. Tym razem nie będziesz się musiała

martwić, że zabraknie chętnych.

Hillary usiadła na jednym z kartonów.

- Hej - Melody dotknęła jej ramienia. - Co z tobą?

background image

- Myślałam, że Paul może zmieni jeszcze zdanie. A

tymczasem przysyła swojego dziadka.

Głos jej zadrżał. Dostrzegła współczucie w oczach

przyjaciółki i szybko odwróciła wzrok.

- Wygląda na to, że naprawdę nie chce mnie więcej

widzieć - wykrztusiła.

- A więc co? Zamierzasz się poddać? - W głosie Melody

nie było cienia współczucia, raczej złość.

- A co mam robić?

- Zastanów się raczej, jak najlepiej wykorzystać obecność

Maurice'a St. Etienne na swoim seminarium. A potem wsiadaj

w samolot i leć do Francji wywierać prawdziwy nacisk na

Paula.

W kilka dni później Hillary zajęta była wypisywaniem

zaproszeń na przyjęcie na cześć Maurice'a St. Etienne.

Postanowiła wysłać jedno także do Paula

Na dwa tygodnie przed seminarium, z przerażeniem

dostrzegła kolejną kremową kopertę opieczętowaną złotym

woskiem i różą. Wydobywał się z niej znajomy zapach, który

jeszcze wzmógł się, gdy złamała pieczęć.

Zmroziło ją, gdy dotarł do niej sens zawiadomienia.

background image

„Francuskie domy mody «Dominique» i «St. Etienne» z

przyjemnością zawiadamiają o połączeniu obu firm.

Wydarzenie to chcą uczcić wypuszczeniem na rynek nowych

wspaniałych perfum, które wykreował legendarny Maurice St.

Etienne. Po okazaniu niniejszej karty w dziale perfumeryjnym

renomowanych domów towarowych otrzyma pan/pani próbkę

naszych najnowszych perfum «Chantal»".

Hillary powąchała kopertę. Zapach wyzwolił falę

wspomnień... i łez.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

- Miałaś rację. Wszyscy są ubrani na czarno. - Melody, z

włosami upiętymi i schowanymi pod złotą siatką, zerknęła na

Hillary, która miała na sobie skromną czarną sukienkę. - Skoro

wiedziałaś o tym, dlaczego nie kupiłaś sobie tej czerwonej

jedwabnej kiecki? Przynajmniej rzucałabyś się w oczy.

- W ciągu najbliższego weekendu z pewnością nie będę

uskarżać się na brak zainteresowania - odpowiedziała

spokojnie Hillary, wdychając zapach perfum roztaczający się

pośród uczestników seminarium. - Dzisiejszego wieczora w

centrum uwagi powinien znaleźć się Maurice St. Etienne.

- Można by pomyśleć, że jesteśmy na pogrzebie, a nie na

przyjęciu - mruknęła Melody, rozglądając się po sali balowej

hotelu. - Ci ludzie są tacy ponurzy.

- To dystyngowana cisza mająca wyrażać ogólny

szacunek - powiedziała Hillary, zdobywając się na

półuśmiech.

- A gdzie się podział twój dobry humor i energia? Hillary

znów uśmiechnęła się lekko.

- To nerwy.

- Czy wypiłaś ziołową herbatkę, którą ci przygotowałam?

background image

- Starałam się, jak mogłam. Przygotowałaś tego

hektolitry.

Minęło piętnaście, potem dwadzieścia minut. Hillary

krążyła po zatłoczonym pomieszczeniu. Liczba zgłoszeń

przeszła jej najśmielsze oczekiwania. Nie tylko pojawiła się

szansa, że „Scentsations" wypłynie na szerokie wody, ale

wszystko wskazywało na to, że zacznie zarabiać jakieś

pieniądze.

Nie każda z obecnych na przyjęciu osób pracowała w

branży perfumeryjnej. Hillary zdawała sobie sprawę, że ma

niebywałe szczęście, mogąc gościć Maurice'a St. Etienne,

który po raz pierwszy miał pokazać się publicznie po

ogłoszeniu fuzji z „Dominique". Przybyło wiele osób z prasy.

Dyrektorzy domów handlowych, wydawcy „Vogue" i

„Harper's Bazaar", fotografowie...

Nie było tylko Paula.

- Te harfy w tle są całkiem przyjemne - powiedziała

Melody, pojawiając się ponownie u boku Hillary. - Wiesz,

spodziewałam się prezentacji próbek „Chantal". Byłaby to

przecież dla nich wyśmienita okazja do reklamy.

background image

- Też masz pomysły - odparła Hillary, sięgając po

kieliszek szampana. - To zbyt nowoczesne i pospolite dla

Wielkiego Domu Mody „St. Etienne".

Melody podziękowała za szampana.

- Dom mody „St. Etienne" już nie istnieje.

- To prawda.

Ile razy Hillary myślała o porażce „St. Etienne", tyle razy

wyobrażała sobie, jak Paul musi cierpieć z tego powodu. Nic

dziwnego, że nie chciał pokazywać się pośród uczestników

seminarium. Czułby się tu jak ktoś, kto zawiódł zarówno ją,

Hillary, jak i własnego dziadka.

Rozejrzała się po pomieszczeniu utrzymanym w kolorze

złocistobrzoskwiniowym, tak korzystnym dla kobiecej cery.

Przygaszone światło padało na strzeliste szyjki butelek

szampana, a dyskretne dźwięki harf mieszały się z subtelnym

szmerem wielojęzycznych głosów.

Było lepiej niż marzyła.

I gorzej niż się spodziewała.

Hillary przygotowała sobie kilka wersji powitania dziadka

Paula. Zastanawiała się, czy w rysach Maurice'a dostrzeże

podobieństwo do Paula? Czy Paul wspominał mu o niej?

background image

- Hillary - usłyszała nagle zaniepokojony głos Melody. -

Czekamy już przeszło czterdzieści pięć minut. Nie wiesz, czy

Maurice dotarł już do hotelu?

Hillary przytaknęła.

- Ludzie z jego otoczenia poinformowali mnie, że

odpoczywa. Powiedzieli też, że sami wszystkim się zajmą. -

Nagle złapała Melody za rękę i gestem wskazała na wejście do

sali.

W drzwiach pojawił się w tej właśnie chwili niski, starszy

mężczyzna. Głosy natychmiast zamilkły i rozległy się gromkie

brawa. Wszystkie pary oczu skierowane były na Maurice'a St.

Etienne, który wykonał wpierw elegancki ukłon, a następnie

rozłożył ręce w geście powitania.

Przyglądali mu się wszyscy, z wyjątkiem Hillary, która

wpatrywała się w mężczyznę u boku Maurice'a. Mężczyznę,

który w tej właśnie chwili troskliwie prowadził swego dziadka

w kierunku przyniesionego pospiesznie krzesła.

Był to Paul.

Hillary zakręciło się w głowie i z trudem dobrnęła do

stojącego w pobliżu stolika.

Tłum gości ruszył w stronę Maurice'a.

background image

- Oddychaj powoli i wyprostuj się - usłyszała obok siebie

uspokajający głos Melody. - Musisz wziąć się w garść.

Powiem kelnerom, by zaczęli podawać hors d'oeuvres.

Przyjechał. Ale dlaczego?

Przez wszystkie te tygodnie Hillary nieustannie myślała o

Paulu. Wszystko jej go przypominało. Przecież realizowała

ich wspólne plany. To miało być ich seminarium. A później on

się poddał i wyraził zgodę na połączenie z „Dominique".

Hillary uważnie przypatrywała się obydwu mężczyznom.

Maurice zdawał się pławić w uznaniu, jakiego nie szczędzili

mu zebrani. Nie wyglądał bynajmniej na zgorzkniałego z

powodu ogłoszenia fuzji, jak się tego spodziewała Hillary. W

tej właśnie chwili odrzucił do tyłu głowę i serdecznie się

roześmiał, aż słychać go było w całej sali. Wyglądał na

szczęśliwego, albo wyśmienicie udawał, że tak jest.

A Paul? Stał zwrócony do niej profilem, tak że nie mogła

dostrzec wyrazu jego twarzy. Jak się miewał? Wyglądał na

zmęczonego.

Nagle Paul odwrócił głowę i ich spojrzenia spotkały się.

Ruszył w jej stronę.

Hillary poczuła, jak w tym najbardziej nieodpowiednim

momencie zasycha jej w gardle. Tak bardzo pragnęła

background image

zachować zimną krew. Nie chciała, by dostrzegł, że jest

jednym kłębkiem nerwów.

Tymczasem Paul dotarł już do niej.

- Hillary - powiedział ciepło, a sylaby tego wyrazu

sączyły się jak miód. Dokładnie w ten sam sposób jak

wówczas, gdy po raz pierwszy wymówił jej imię.

Hillary nie była przygotowana na jego powitanie.

- Dlaczego...? - wydusiła tylko, nie wiedząc, czy nie

zawiedzie jej własny głos.

- Potem - szepnął Paul. - Chodź, chcę, byś poznała

mojego dziadka. - Ujął jej dłoń i poprowadził na środek sali.

Ręka, która ją trzymała, była mocna, silna i dająca

poczucie bezpieczeństwa. Czyli dokładnie to, czego jej

brakowało.

Nie czuła się na siłach, aby wygłosić mowę powitalną.

Bała się, że zrobi z siebie prowincjonalną niezdarę. Na pewno

będzie się jąkać, albo seplenić, albo jeszcze coś gorszego.

Na jej widok dziadek Paula wstał, korzystając z pomocy

wnuka. Był tylko trochę od niej wyższy.

Wyciągnął do niej obie dłonie, choć nikt jej przecież nie

przedstawił.

background image

- Moja droga - Maurice uniósł jej dłonie do ust i

ucałował, po czym obdarzył ją tym samym promiennym

uśmiechem, który zdążyła już poznać u Paula.

Uścisk dłoni Maurice'a był silny, a jego brązowe oczy

niezwykle żywe. Nim zdążyła cokolwiek pomyśleć, Maurice

przyciągnął ją do siebie i serdecznie ucałował w oba policzki.

- Mam nadzieję, że uszczęśliwisz mojego wnuka, dobrze?

- Raz jeszcze przycisnął ją do siebie. - A teraz idźcie i

porozmawiajcie z sobą - polecił.

Hillary zrozumiała w tej samej chwili, że Paul wcale nie

musiał jej przedstawiać. Z bijącym sercem unikała jego

wzroku.

- Bardzo chciał ciebie poznać - powiedział Paul,

pochylając się nad nią.

- Naprawdę? - spytała Hillary drżącym głosem.

- Hillary, proszę, nie płacz.

Nie chciała wcale płakać, do czasu, gdy usłyszała troskę w

jego głosie. Gwałtownie zamrugała oczami, podążając za nim

ślepo przez tłum.

Paul wyciągnął z kieszeni białą chusteczkę i podał ją

Hillary. Wyprowadził ją z sali i posadził na stojącej w pobliżu

kanapie.

background image

- Nie spodziewałam się, że przyjedziesz.

- Nie byłem pewien, czy będziesz chciała mnie zobaczyć

po usłyszeniu najnowszych wieści - odpowiedział Paul,

siadając obok niej.

- Owszem - odparła Hillary z przekąsem. - Otrzymałam

zawiadomienie. Nie miałam tylko dotąd czasu zaopatrzyć się

w reklamówkę „Chantal".

Paul jęknął.

- Jesteś pewnie okropnie rozczarowana, że nie

połączyliśmy sił, by wspólnie zwalczyć okropną

„Dominique".

- Raczej zraniona. Zarówno tym, jak i dlatego, że tak po

prostu wyniosłeś się z mojego życia.

- Czułem się podobnie jak ty.

- Dlatego że nie odwołałam spotkania z „Dominique",

kiedy mi tego zabroniłeś? - spytała, patrząc mu w oczy. -

Czego się po mnie spodziewałeś?

W kącikach ust pojawił mu się uśmiech.

- Tego, że jednak spotkasz się z „Dominique".

- Chciałam z nimi przecież tylko porozmawiać. Nawet nie

zaczekałeś, by dowiedzieć się, co się stało.

- Byłem zły.

background image

- Ja również.

- Czy cokolwiek by się zmieniło, gdybym cię wówczas o

to poprosił?

Hillary zastanowiła się przez chwilę, wracając myślami do

tamtej rozmowy.

Słowa „proszę" i „zabraniam" zazwyczaj nie występują w

tym samym zdaniu.

- No tak - powiedział - dziadek ma rację. Powiada, że

czasami bywam nieco arogancki.

- Ja również użyłabym tego słowa. Paul uśmiechnął się

pełen skruchy.

- Gdy napisałaś, że nie podpisałaś umowy z „Dominique",

pomyślałem sobie, że to może z mojego powodu.

- Tak! Chcieli kupić moje perfumy tylko dlatego, że

myśleli, iż ty jesteś nimi zainteresowany.

Paul uniósł palcami jej brodę i zaczekał, aż spojrzała

wreszcie na niego.

- „Dominique" chciała kupić twoje perfumy, ponieważ są

naprawdę dobre. Wierzę w to tak samo mocno jak w ciebie i w

to, że masz talent.

- Tak długo czekałam, a ty nawet nie zadzwoniłeś! -

poskarżyła się żałośnie.

background image

Paul rozpostarł ramiona i przycisnął ją mocno do siebie.

- Potrzebowałem czasu, Hillary. Zawiodłem się w życiu

na tak wielu osobach. Wydawało mi się, że znalazłem w tobie

zarazem ukochaną i partnera. Kogoś, kto będzie trwał przy

moim boku bez względu na wszystko. Na dobre i na złe.

- Ale taki układ musi działać w obie strony.

- Teraz zdaję sobie z tego sprawę. Gdy wróciłem do

Francji, dziadek natychmiast się domyślił, że coś jest nie tak.

Opowiedziałem mu o tobie i naszej sprzeczce. Na to on

odrzekł, że nie mogę narzucać innym swojego zdania. On

właśnie tak zrobił i utracił Chantal.

- Powiedziałeś mu o „Dominique"? Paul przytaknął.

- A on zgodził się na fuzję.

- No właśnie - powiedział cicho Paul. - Miałaś rację.

Popełniłem błąd, starając się trzymać go w nieświadomości.

Myślał, że Chantal dawno już wyrzuciła recepturę tych

perfum. Był wręcz zachwycony, iż ktoś odnalazł te papiery i

że raz jeszcze będzie mógł wylansować nowe perfumy. - Taka

możliwość nigdy nie przyszła mi do głowy.

- Wiele rzeczy nigdy nie przyszło ci do głowy - mruknęła

Hillary. - Na przykład powiadomienie mnie, że przyjeżdżasz.

Paul pogłaskał ją po policzku.

background image

- Przecież obiecałem ci, że przyjadę.

- Napisałeś, że dasz mi znać, gdy podejmiesz decyzję.

- Na temat „Dominique". Ty potrafiłaś się szybko

zdecydować. Ja, jak mówiłem, potrzebowałem więcej czasu.

- Ale przecież napisałeś... - Hillary starała się

przypomnieć sobie drugi list od Paula - ...napisałeś, że „w

danych okolicznościach" nie możesz reprezentować... -

Urwała, gdyż nagle wszystko stało się jasne.

- No tak, teraz rozumiem, że mogłaś mnie źle zrozumieć -

powiedział Paul.

- Przez ostatnie kilka miesięcy rzadko miałam okazję

czytać gazety - musiała przyznać Hillary.

- Napisałem, że nie mogę być przedstawicielem naszej

firmy, gdyż nie piastuję w niej już żadnej funkcji.

- Słucham? - spytała Hillary, zdumiona tym, co usłyszała.

- A kto jest teraz szefem? Caroline?

Paul wzruszył ramionami.

- Jestem pewien, że zostanie członkiem zarządu. Tak jak

mój dziadek.

- Jak mogłeś dać się tak wymanewrować? Paul spojrzał

na nią zaskoczony.

- To ja złożyłem rezygnację.

background image

- Dlaczego? - Hillary odsunęła się od niego tak, że mogła

uważnie mu się przyjrzeć. Faktycznie, zmienił się na twarzy.

Dostrzegła zmęczenie i... smutek.

- Bo nie miałbym czasu dla ciebie - powiedział, całując

lekko jej włosy.

Serce Hillary zabiło gwałtownie.

- Dopiero w zeszłym tygodniu zakończyłem instalowanie

komputerów i programów komputerowych. - Zaśmiał się. -

Czy uwierzysz, że poleciałem z Montrealu do Paryża tylko po

to, by towarzyszyć dziadkowi w podróży do Houston? Nie

spałem od nie wiem jak dawna, a w swoim biurze nie byłem

od ponad dwóch miesięcy.

- Paul, jesteś wykończony! Ujął jej dłoń i ucałował.

- Nic mi nie jest.

- Nieprawda!

Paul przymknął oczy i uśmiechnął się z niejakim trudem.

- To nic takiego. Nic, czego kilka tygodni snu nie

potrafiłoby uleczyć. - Zaczerwieniony jeszcze przed chwilą,

pobladł nagle.

Wyraźnie widać było, że źle się czuje.

- Paul - Hillary delikatnie dotknęła jego dłoni. - Kiedy

ostatnio coś jadłeś?

background image

- Nie pamiętam.

Hillary z przerażeniem patrzyła na niego, gdy nagle wstał,

by natychmiast osunąć się przed nią na jedno kolano.

Pomyślała, że podczas gdy ona zawraca mu głowę pytaniami,

on dosłownie pada z nóg.

- Paul, daj spokój. Wszystko jest w porządku. Po prostu,

gdy nie zadzwoniłeś...

- Hillary.

- Myślałam już, że cię nigdy więcej nie zobaczę.

Wiedziałam, że byłam głupia, nie rzucając wszystkiego i nie

lecąc z tobą do Francji, ale wydawało mi się że wiem, co jest

dla mnie ważne, ale nie...

- Hillary - powtórzył, chwytając ją za dłonie.

- Ułóż spokojnie głowę między kolanami - poleciła,

starając się, by jej głos brzmiał beznamiętnie i spokojnie.

- Nie ma mowy! - wykrztusił Paul, dusząc się ze śmiechu.

Hillary była bliska histerii.

- Paul, musisz to zrobić!

- Nie, bo nie będę wtedy widział, jak zareagujesz na

pytanie, czy chcesz zostać moją żoną.

- Co?

background image

- Warto było - stwierdził Paul, wpatrując się w nią

przenikliwie. - Warto było widzieć ten wyraz na twojej twarzy.

- To ty nie jesteś chory? - Dopiero teraz Hillary

zauważyła, że ma do czynienia z oświadczynami, a nie

nagłym przypadkiem choroby.

Twarz Paula odzyskała już swój normalny kolor.

Sparafrazował znane powiedzenie.

- W wykończonym ciele zdrowy duch. - Po czym dodał,

zerkając na nią spod oka: - No, może jeszcze trochę

zdenerwowany.

- Ty chcesz się ze mną ożenić?

- Jak najbardziej. Kocham cię, maleńka.

- Nie przypuszczałam, że jeszcze kiedykolwiek usłyszę to

od ciebie - powiedziała Hillary, ocierając znów oczy

chusteczką.

- No, koniec ze łzami - oznajmił Paul siadając. Ujął jej

twarz w dłonie. - Wiem już, jakie uczucia żywisz wobec

swoich perfum, ale nadal nie wiem, jakie one są wobec mnie. -

Uważnie przypatrywał się jej twarzy, szukając w niej

odpowiedzi, po czym pochylił się nad nią.

background image

Jego pocałunek ożywił na nowo wszystkie uczucia, które

starała się w sobie zagłuszyć ciężką pracą. Był to pocałunek

pełen czułości i obietnic; zapowiadający lepsze czasy.

- A więc?

Hillary potrafiła jedynie niemo wpatrywać się w

mężczyznę, o którym myślała, że utraciła go już na zawsze.

- Ależ ty drżysz - szepnął, gładząc ją po włosach.

- Wiesz, ja też drżę.

I tak też było. Pod opuszkami palców czuła przyspieszone

bicie jego serca.

- Dlaczego nie powiedziałeś mi, co cię trapi? Dlaczego

nie chciałeś podzielić się ze mną swymi problemami? - spytała

cicho.

- Nie przywykłem dzielić się z kimś swoimi problemami -

odparł Paul, dotykając czołem jej czoła.

- Ale nie zawracajmy sobie już głowy „Dominique" i ,,St.

Etienne" - czy też jakkolwiek będą się oba przedsiębiorstwa

nazywały. Nie chciałem cię prosić, byś stała się częścią

tamtego życia. Chciałbym zacząć budować wszystko od nowa.

Wraz z tobą.

- Ja też tego pragnę. - Położyła ręce na jego dłoniach.

background image

- A więc powiedz „tak" - poprosił, uśmiechając się

szeroko.

- Tak.

- I nie zapomnij powiedzieć dziadkowi, że prosiłem cię na

kolanach. Bardzo na to nalegał.

- Tak bardzo cię kocham, ale wtedy nie zdawałam sobie z

tego sprawy. Bałam się, że stracę swoją tożsamość.

- Było to wielce prawdopodobne - przyznał Paul. - W

zamian... to ja utraciłem swoją.

Jak mogła być tak nietaktowna? Ona nic nie straciła. Paul

stracił wszystko.

Coś z tego, o czym myślała, musiało uzewnętrznić się na

jej twarzy, gdyż Paul szybko dodał:

- Nie martw się, mam dalekosiężne plany.

- Jakie? - spytała, wstrzymując oddech.

- Po tych wszystkich latach podtrzymywania przy życiu

reliktu przeszłości mam zamiar zacząć wszystko od zera. Już

dawno zauważyłem, że młodzi projektanci bez wyrobionego

jeszcze nazwiska nie mają nikogo, kto by im pomógł. Zawsze

chciałem się tym zająć.

- Masz zamiar otworzyć butik i prezentować ich modele?

background image

- Tak, ale nie tylko to. Chciałbym zająć się promocją ich

projektów. Dać im miejsce, gdzie mogliby urządzać swoje

pokazy mody.

Hillary złapała go za ramię.

- Znam takie miejsce. „Earth Scents"! Czy też to, co

pozostało po „Earth Scents"! Melody przeprowadziła się

stamtąd - później ci opowiem. W każdym razie wykorzystuje

teraz budynek „Earth Scents" na magazyn. Paul, jego

usytuowanie jest idealne! Leży w pobliżu odrestaurowanej

dzielnicy handlowej, która przyciąga tłumy studentów i osób

odwiedzających muzea. Stamtąd do „Earth Scents" jest już

tylko kilka kroków. Poza tym jest tam jeszcze jedno piętro!

- Czyli jest dużo większe niż twój „kryształowy

gabinecik"?

Hillary, podekscytowana, pokiwała twierdząco głową.

- To wymarzone miejsce na pokazy mody. Moglibyśmy

urządzać jeden pokaz w miesiącu...

Jego śmiech przerwał ten potok słów.

- Bardzo mi ciebie brakowało, Hillary. Ścisnęła mocno

jego rękę.

- Mnie również bardzo ciebie brakowało, ale poczekaj,

mam właśnie pomysł... Paul! Nazwiemy to „Kryształową

background image

Szafą"! Zrobimy wielkie okna na wysokość dwóch pięter...

mnóstwo szkła, tak by ludzie wszystko widzieli na

wystawach... a ja mogłabym komponować zapachy do każdej

kolekcji!

- Będę wręcz nalegał, byś tworzyła zapachy do każdej

nowej kolekcji. Chcę, byś miała pole do popisu.

Hillary zerknęła w jego stronę.

- Czy będziemy konkurowali bezpośrednio z „Dominique

- St. Etienne"?

- Jak najbardziej.

Hillary pomyślała o Caroline i uśmiechnęła się

szelmowsko.

- Nie mogę się już doczekać.

- Jak myślisz, czy „Scentsations" może się obyć bez

Natashy? - spytał Paul wstając i biorąc Hillary za rękę.

- Byłaby świetna w wyszukiwaniu młodych talentów.

- Och, Paul, masz rację. Nie mogę się już doczekać! -

zawołała Hillary, kręcąc się niecierpliwie. - Pojedźmy tam

zaraz po koktajlu!

Paul pokręcił głową.

- Nic z tego. Najpierw przynajmniej kilka godzin snu.

Skruszona Hillary przyznała, że poniosła ją fantazja.

background image

- Pamiętaj, nigdy się nie zmieniaj - powiedział, raz

jeszcze biorąc ją w ramiona. Jego pocałunek oszołomił ją

bardziej niż szalona jazda na karuzeli.

- Ty też nie - szepnęła.

- Jestem zwolennikiem krótkiego narzeczeństwa, bardzo

krótkiego - stwierdził Paul, zdejmując ręce Hillary ze swojej

szyi. - Wracajmy na salę - powiedział, wyciągając do niej

dłoń. - Mamy im przecież coś do zakomunikowania.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
0079 Allison Heather Zapach szczęścia
Allison Heather Zapach szczęścia
Allison Heather Zapach szczęścia
Heather MacAllister Zapach szczęścia
Allison Heather Milosne manewry
Allison Heather Romantyczne oświadczyny
Tajemniczy zapach szczescia
0379 Allison Heather Nie unikniesz przeznaczenia
217 Allison Heather Nawiedzona
262 Allison Heather Mama na gwiazdkę
Allison Heather Jak w korcu maku
Tajemniczy zapach szczescia e 0913
Allison Heather Ogłoszenie matyrymonialne
0412 Allison Heather Jak w korcu maku
165 Allison Heather Reporter w spódnicy
Zapachy XXI wieku!
Pełnia szczęścia raport

więcej podobnych podstron