SUSAN MEIER
Romantyczna komedia
Merry Christmas, Daddy
Tłumaczył: Tomasz Misiak
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Gdy otworzyły się drzwi windy, Gabriel Cayne odniósł wrażenie, że
nieoczekiwanie natknął się na reklamę damskich dżinsów. Na reklamę, należy
dodać, wyjątkowo sugestywną, a to ze względu na idealny wprost kształt
kobiecych pośladków, które były owymi dżinsami... Osłonięte? No, powiedzmy,
jeśli takiego określenia można użyć również w sytuacji, kiedy błękitny
bawełniany materiał kusząco opina urocze wypukłości i bardziej je w związku z
tym eksponuje, niż ukrywa.
Równie pięknej kobiecej pupy Gabriel Cayne z całą pewnością nie
widział nigdy dotąd w swoim trzydziestoletnim życiu. Trudno się zatem dziwić,
ż
e skwapliwie korzystał z okazji i zachłannie sycił oczy cudownym widokiem.
Dane mu było to czynić... cóż, niestety, przez najwyżej trzy lub cztery sekundy.
Albowiem po upływie tego krótkiego czasu właścicielka błękitnych
dżinsów, zajęta zbieraniem różnego rodzaju artykułów spożywczych, które
wysypały jej się w windzie z pękniętej reklamówki, zdołała podnieść z podłogi i
wrzucić do innej, nienaruszonej torby, ostatnią puszkę groszku, wyprostować się
i zwrócić ku Gabrielowi twarz, zamiast... No właśnie!
O ile odwrotną stronę medalu zaskoczony i zdezorientowany Gabriel
Cayne był w stanie wyłącznie podziwiać w niemym zachwycie, o tyle twarz
natychmiast rozpoznał. Należała do niejakiej Kassandry O’Hara, dość młodej
jeszcze, ale sądząc po minie – konserwatywnej i niesłychanie zasadniczej
jasnowłosej dziewczyny, mieszkającej od kilku tygodni po sąsiedzku z dwiema
równie zasadniczymi i konserwatywnymi współlokatorkami.
Tę swoją marsową minę sąsiadka prezentowała zwłaszcza wówczas,
kiedy zgłaszała się do Gabriela z pretensjami, że słucha późnym wieczorem zbyt
głośnej muzyki albo urządza zanadto hałaśliwe, całonocne przyjęcia. A
ponieważ zgłaszała się do niego z owymi pretensjami z ogromną
częstotliwością, niecierpliwił się już na sam jej widok.
Dlatego pewnie nawet nie spostrzegł dotąd, że przewrażliwiona na
punkcie nocnych hałasów sąsiadka ma śliczne zielone oczy, o ślicznych
pośladkach już nawet nie wspominając!
Te swoje zielone oczy Kassandra O’Hara wzniosła na chwilę ku znacznie
przewyższającemu ją wzrostem, mierzącemu metr dziewięćdziesiąt z okładem,
Gabrielowi Cayne’owi, gdy rozpoznawszy ją, mruknął bez zbytniego
entuzjazmu:
– Dobry wieczór.
– Dobry wieczór – odpowiedziała.
I natychmiast skierowała wzrok w dół, ku pechowym zakupom, które
znów zaczęły się jej wysypywać z przepełnionej torby i turlać po kamiennej
podłodze hallu we wszystkich możliwych kierunkach.
Kassandra nachyliła się, żeby podnieść słoik z majonezem i po raz wtóry
mimowolnie zaprezentowała sąsiadowi tę ciasno opiętą błękitnymi dżinsami
tylną część swojego ciała, o której estetycznych walorach miał już okazję
przekonać się przed chwilą.
Chętnie popatrzyłby na urocze wypukłości, uznał jednak, że chcąc
zachować się prawdziwie po dżentelmeńsku, powinien raczej pomóc damie
pozbierać rozsypane sprawunki, niż gapić się na jej... No właśnie!
Rad nierad przykucnął więc i zaczął podnosić z podłogi niesforne puszki,
słoiki i pudełka. Zajęcie było trochę niewygodne dla wysokiego mężczyzny,
przyodzianego na dodatek w elegancki czarny garnitur i równie elegancki długi
płaszcz typu trencz.
Ubrana w dżinsy i kusą sportową kurteczkę Kassandra O’Hara radziła
sobie ze zbieraniem sprawunków znacznie lepiej. Choć Gabriel, trzeba
przyznać, również zgromadził spore naręcze wiktuałów.
– Pomogę pani zanieść to do domu – oświadczył, przyjmując z ulgą
wyprostowaną pozycję.
– Dziękuję – odpowiedziała i uśmiechnęła się do niego chyba po raz
pierwszy, odkąd mieli okazję zamieszkać po sąsiedzku.
Zdołała jakimś cudem wydobyć z kieszeni kurtki klucz i otworzyć drzwi,
nie gubiąc już niczego.
– Proszę za mną – rzuciła przez ramię i jako pierwsza przekroczyła próg.
Gabriel Cayne posłusznie ruszył jej śladem. Poprowadziła go przez
rozległy hall w stronę usytuowanej w głębi mieszkania kuchni.
Zerkając machinalnie w pootwierane szeroko drzwi mijanych po drodze
pomieszczeń, Gabe stwierdził z niejakim zdziwieniem, że mieszkanie jest
urządzone gustownie i dość elegancko, jakkolwiek znacznie mniej wymyślnie i
nowocześnie niż jego własny apartament.
Cóż, nowoczesność sporo kosztuje, ekstrawagancja również, a ta
dziewczyna pewnie dość cienko przędzie, skoro nie może sobie pozwolić na
swobodne życie w pojedynkę, tylko musi się męczyć z jakimiś tam
współlokatorkami. Co innego ja! – pomyślał Gabe.
Był dziedzicem pokaźnej rodzinnej fortuny oraz współwłaścicielem i
prezesem zarządu świetnie prosperującej rodzinnej firmy, a właściwie całej
korporacji, czyli potężnie rozgałęzionej sieci rozmaitych przedsiębiorstw,
działających pod wspólnym szyldem „Cayne Enterprises”. I w związku z tym
mógł pozwolić sobie na wiele. Między innymi na samodzielny, efektownie i
zbytkownie urządzony apartament w ekskluzywnej dzielnicy, a także na częste
organizowanie wystawnych, tłumnych i hałaśliwych przyjęć, które przeciągały
się zazwyczaj do białego rana i do tego stopnia przeszkadzały sąsiadce, że już
dwukrotnie zdarzyło jej się wezwać z ich powodu policję.
To było przykre dla Gabe’a, nie da się ukryć.
Za każdym razem policjanci przywoływali biesiadników do porządku i
spisywali protokół, którego kopię otrzymywał administrator. Ten z kolei
przekazywał informację o nocnych ekscesach lokatora i jego gości, a także o
policyjnej interwencji, właścicielowi budynku.
Najgorsze ze wszystkiego było właśnie to, że Gabriel musiał się potem
gęsto tłumaczyć przez telefon przed rezydującym w odległej Atlancie, stolicy
stanu Georgia, właścicielem posesji, którym był... jego własny ojciec, Sam
Cayne.
Budynek należał do rodziny Cayne’ów, niestety!
I w związku z tym cała rodzina dowiadywała się natychmiast, że dorosły,
trzydziestoletni Gabe znów zachował się jak niegrzeczny chłopiec. Cała rodzina
Cayne’ów, to znaczy matka, ojciec, a także mieszkająca wraz z rodzicami
Gabe’a w Georgii babcia Emma, seniorka rodu, od kilku miesięcy ciężko,
nieuleczalnie chora.
– Gdzie mam położyć te rzeczy? – Znalazłszy się już w kuchni,
urządzonej w całości na biało, Gabriel chciał jak najszybciej pozbyć się balastu,
pożegnać sąsiadkę i wrócić do siebie.
– Proszę zostawić wszystko na stole i... wielkie dzięki za pomoc –
mruknęła Kassandra.
Była oczywiście wdzięczna sąsiadowi, lecz teraz marzyła jedynie o tym,
ż
eby jak najszybciej sobie poszedł. Tego chłodnego i deszczowego grudniowego
dnia absolutnie nie miała nastroju do prowadzenia towarzyskiej konwersacji.
Poza tym nie chciała, by Gabriel Cayne zorientował się, że ona mieszka w
należącym do jego rodziny budynku nie tylko z dwiema dorosłymi
współlokatorkami, ale i z ośmiomiesięczną córeczką Candy, którą już za parę
minut powinna przywieźć do domu opiekująca się nią dorywczo w ciągu dnia
babcia Ginger O’Hara, matka Kassandry.
Gdyby się tylko dowiedział, że to z powodu Candy robię mu wymówki i
nasyłam na niego policję, kiedy hałasuje z przyjaciółmi po nocach, szybko
pewnie by się postarał, żeby administracja wymówiła mieszkanie mnie, a przy
okazji wszystkim innym rodzicom małych dzieci, rozumowała Kassandra. Niech
więc lepiej sobie wyobraża, że mieszkam tu tylko z dwiema współlokatorkami.
Ech, właściwie to już z nimi nie mieszkam! – uzmysłowiła sobie z
goryczą. Jedna właśnie dzisiaj się wyniosła, a druga przeprowadza się w
przyszłym tygodniu do Bostonu. Miałyśmy opłacać czynsz we trzy, a teraz...
– Teraz muszę się wziąć za układanie tego wszystkiego – stwierdziła
Kassandra, ocknąwszy się z zamyślenia i spostrzegłszy, że Gabriel Cayne
poustawiał już na stole puszki, słoiki i pudełka z jej wiktuałami. – Jeszcze raz
dziękuję za sąsiedzką pomoc – dodała.
– Widzi pani, nie jestem wcale taki zły jako sąsiad – odezwał się z lekka
ironicznym tonem Gabe.
– Jak czasem!
– Oj, sąsiadka chyba coś nie w humorze?
– Mam powody, proszę pana! – wybuchnęła Kassandra. – Samochód
wysiadł mi dziś rano i wymaga holowania do warsztatu. Jedna z moich
współlokatorek, Janie, właśnie się wyniosła, a druga, Sandy, wyprowadza się w
przyszłym tygodniu do Bostonu. Mam umowę najmu na pół roku, a nie stać
mnie na samodzielne opłacanie czynszu. Więc jeśli nie wygram w najbliższych
dniach na loterii, stracę co najmniej jeden semestr w college’u, bo jak zapłacę za
mieszkanie, to już mi zabraknie na czesne.
– Pani studiuje?
– Owszem. A żeby zarobić na utrzymanie i na studia, pracuję
równocześnie jako kelnerka.
– Mhm... To faktycznie przykra sprawa z tym czynszem i z tym czesnym
– zafrasował się Gabe: – Ale proszę sobie na pocieszenie uświadomić – dodał –
ż
e nie pani jedna ma kłopoty. Inni też!
– Chyba nie mówi pan o sobie?
– Proszę sobie wyobrazić, że tak.
– Ech, nie chce mi się wierzyć! – westchnęła Kassandra i machnęła
lekceważąco ręką. – Cóż może wprawić w kłopot kogoś takiego, jak pan?
– A jednak są takie sprawy, proszę pani – stwierdził posępnie Gabe. –
Otrzymałem dzisiaj smutną wiadomość. Moja ukochana babcia jest bardzo
chora, właściwie umierająca. Nowotwór! Lekarze nie są nawet pewni, czy
babcia dożyje do Nowego Roku.
– To bardzo przykre.
– Ano właśnie! Jadę na Boże Narodzenie do Georgii, żeby się jeszcze z
nią zobaczyć.
– Pańska babcia mieszka aż w Georgii? – zainteresowała się Kassandra.
– W tej chwili tak. I moi rodzice również.
– Więc proszę jechać – mruknęła Kassandra, nie bardzo wiedząc, co
powiedzieć. – Na szczęście już mamy grudzień, Boże Narodzenie niedaleko.
– I właśnie w tym cały problem, proszę pani! Już grudzień, Boże
Narodzenie niedaleko, moja babcia umiera, a ja ciągle nie mam narzeczonej!
Gabriel Cayne był ogromnie przejęty, wypowiadając te słowa. Jednak
jego zupełnie nie przystająca do powagi sytuacji skarga na brak narzeczonej tak
rozbawiła Kassandrę, że musiała mocno przygryźć wargi, by nie wybuchnąć
ś
miechem.
– To wbrew pozorom wcale nie jest zabawne, proszę pani! – obruszył się,
zauważywszy jej reakcję. – Babcia choruje od kilku miesięcy. Często
rozmawiałem z nią przez telefon i nazmyślałem jej na pocieszenie, że
ustatkowałem się ostatnio, skończyłem z kawalerskimi ekscesami i nawet
zaręczyłem z pewną bardzo miłą dziewczyną. I babcia właśnie dzisiaj do mnie
zadzwoniła, proszę pani. I powiedziała mi... – Gabriel zawahał się.
– Tak?
a Powiedziała mi, że przed śmiercią bardzo chciałaby ją poznać!
Tragikomiczna osobista historia, opowiedziana ni stąd, ni zowąd przez nie
zaprzyjaźnionego ani trochę, wręcz nie lubianego sąsiada, wprawiła Kassandrę
w zakłopotanie.
– Naprawdę nie wiem, co mogłabym powiedzieć... poza tym, że bardzo
panu współczuję – wykrztusiła. – Naprawdę nie wiem, w jaki sposób mogłabym
panu pomóc.
– Chyba tylko w taki, że pojechałaby pani ze mną na Boże Narodzenie do
Georgii i poudawałaby pani przez jakiś czas moją narzeczoną! – palnął
niespodziewanie Gabriel Cayne.
Tym razem Kassandra O’Hara już nie zdołała stłumić śmiechu.
– Dobrze się pani śmiać! – mruknął.
– Przepraszam, ale to pańska propozycja tak mnie rozśmieszyła.
– Tak jakoś mi się wyrwało.
– Spodziewam się, że nie mówił pan serio.
– No, chyba nie – zgodził się Gabe. – Chociaż... – Zawahał się.
– Chociaż, co?
– Może to wcale nie jest taki najgorszy pomysł? – zaczął się głośno
zastanawiać. – Pani ma swoje kłopoty, ja mam swoje. Moglibyśmy sobie
wzajemnie pomóc, przysługa za przysługę.
– Nie! – wykrzyknęła Kassandra.
– Ale dlaczego? – zdziwił się Gabe. – Ile czasu jeszcze pani zostało do
ukończenia studiów?
– Trzy semestry, czyli półtora roku.
– No więc ja pani proponuję trzy semestry darmowego mieszkania w tym
budynku w zamian za trzy tygodnie świątecznego pobytu w Georgii w roli mojej
narzeczonej. Czy to naprawdę taka zła cena?
– Całkiem niezła, ale...
– Ale co?
– Ale nie wszystko można kupić, proszę pana! – wybuchnęła Kassandra.
Gabriel Cayne ciężko westchnął i stwierdził:
– Wiem, proszę pani. Nawet jeśli kiedyś tego nie wiedziałem, to już teraz,
niestety, wiem. Nie mogę na przykład kupić zdrowia dla mojej ukochanej babci,
nawet u najlepszych lekarzy na świecie. Jednak chciałbym bardzo, żeby
pożegnała się z tym światem spokojniejsza o moją przyszłość. Dlatego
zaproponowałem pani tę niewinną maskaradę... tę transakcję. To całkowicie
uczciwa propozycja. Proszę na mnie polegać!
– Jak mogę na panu polegać, skoro prawie wcale pana nie znam?
– Też coś! – obruszył się Gabe. – Przecież mnie i moją rodzinę wszyscy
znają w tym mieście i w całym stanie Pensylwania! Zanim moi rodzice
przenieśli się na stare lata do Georgii, ze względu na tamtejszy ciepły klimat,
należeli do najbardziej wpływowych i najszacowniejszych obywateli.
– Wiem o tym, ale...
– Proszę już z łaski swojej nie mnożyć wątpliwości i zastrzeżeń, tylko po
prostu spokojnie się zastanowić, zgoda? – zaproponował Gabriel, nie chcąc
niepotrzebnie przedłużać dyskusji. – Ja odlatuję do Georgii prywatnym
samolotem już w najbliższy piątek, o drugiej po południu, ż miejskiego lotniska.
Jeśli się pani zdecyduje, proszę po prostu przyjechać.
ROZDZIAŁ DRUGI
Przyjedzie czy nie przyjedzie? – zastanawiał się gorączkowo Gabriel
Cayne, oczekując na lotnisku, aż ośmioosobowy pasażerski samolot korporacji
„Cayne Enterprises” zostanie zatankowany i podkołuje na pas startowy.
Godzina druga po południu już minęła, a Kassandry wciąż nie było widać.
– Cóż, pewnie stchórzyła – mruknął z cicha sam do siebie.
Albo po prostu uznała mnie za wariata i zlekceważyła propozycję, dodał
po chwili, już w myślach. I nawet nie wie, co traci! – zirytował się. Za to ja
wiem, niestety. Tracę szansę na sprawienie ukochanej babci chociaż odrobiny
radości w ostatnich dniach jej życia!
Kiedy samolot był już gotowy do startu, Gabriel Cayne rozejrzał się raz
jeszcze i machnąwszy z rezygnacją ręką, rad nierad zajął miejsce na pokładzie.
Usiadł w fotelu i spojrzał na zegarek. Stwierdził, że jest dokładnie
czternasta dwadzieścia.
– Dłużej nie czekamy – poinformował swego prywatnego pilota, Arta
Oxforda. – Proszę startować!
– Tak jest, panie Cayne! Już zgłaszam gotowość. Wystartujemy, gdy
tylko wieża kontrolna wyda nam odpowiednie dyspozycje.
Gabriel otworzył teczkę, wyjął z niej firmowe papiery i zaczął je
machinalnie przeglądać. Prawdę mówiąc, nie bardzo mógł się skupić na treści
dokumentów, ale wertując je, przynajmniej dawał jakieś zajęcie swoim trochę ze
zdenerwowania rozbieganym oczom i lekko drżącym rękom.
Gabe przewracał kartkę po kartce.
Minuta mijała po minucie.
Samolot ciągle tkwił na lotnisku.
Kiedy ponownie spojrzał na zegarek, była już czternasta czterdzieści.
– Co się dzieje, u licha! – mruknął i zerwawszy się z fotela, ruszył przez
przedział pasażerski w stronę kabiny pilota.
Nie dotarł jeszcze do drzwi, gdy Art Oxford wyjrzał przez nie i
zameldował:
– Panie Cayne, wieża sygnalizuje, że nie możemy jeszcze startować.
– Dlaczego?
– Podobno w budynku dworca lotniczego zjawił się ktoś, kto się upiera,
ż
e ma lecieć razem z nami. Jakaś młoda niewiasta.
– Do licha! – obruszył się Gabe. – Ja przecież uprzedzałem lotnisko, że
być może zgłosi się dziś o drugiej pewna dama. Podałem jej personalia.
– Oni mówią, że zgłoszenie było, owszem, ale coś im się tam nie zgadza,
panie Cayne – wyjaśnił pilot. – Dlatego proszą pana do hali odlotów. Osobiście!
Gabe zaklął pod nosem i niezadowolony opuścił zaciszną kabinę.
Smagany gwałtownymi podmuchami zimnego grudniowego wiatru,
przemaszerował przez płytę lotniska i energicznie wkroczył do budynku dworca.
Był zdecydowany najpierw porozstawiać po kątach pracowników lotniska
za niepotrzebną biurokrację, a potem ofuknąć Kassandrę za blisko trzy
kwadranse spóźnienia i czym prędzej zabrać ją na pokład samolotu.
Gdy jednak znalazł się w hali odlotów, stanął jak wryty i zaniemówił.
Ujrzał bowiem Kassandrę... z dzieckiem na ręku! Z kilkumiesięcznym
niemowlęciem, ubranym w różowy, ozdobiony wizerunkiem króliczka
kombinezon z kapturkiem.
Kassandra miała na sobie czarną wełnianą jesionkę i czarne, lekko
puchate
nakrycie
głowy,
przypominające
trochę
czapkę-kominiarkę.
Prezentowała się sympatycznie, chociaż nie była ani tak szczupła, ani tak
wysoka, ani tak elegancka, jak dziewczyny, z jakimi Gabe zazwyczaj się
spotykał. Ot, taka słodka i ciepła blondyneczka z dzidziusiem.
Co to może być za dzieciak? – zainteresował się Gabe i ochłonąwszy z
pierwszego wrażenia, podszedł bliżej.
Dzidziuś odwrócił główkę w jego stronę, wypluł na podłogę trzymanego
dotychczas w buzi smoka, uśmiechnął się promiennie od ucha do ucha i
zaszczebiotał:
– Ta... ta...
Gabriel Cayne zmarszczył groźnie brwi i rozejrzał się nerwowo dookoła.
Charlie Byron, pracownik lotniska, który nie od dziś znał go z racji
częstych służbowych i prywatnych wojaży, zerkał z zaciekawieniem zza swego
biurka i zawzięcie przygryzał wąsy, żeby tylko jakoś stłumić cisnący mu się na
usta ironiczny uśmiech.
Do licha, nietrudno zgadnąć, co ten wąsacz sobie w tej chwili wyobraża!
– pomyślał ze złością Gabe.
A dzidziuś, jak to dzidziuś, zaczął z upodobaniem pokrzykiwać:
– Ta – ta! Ta – ta – ta.
Skonsternowany Gabe schylił się po leżący na podłodze tuż pod jego
nogami smoczek i podał go Kassandrze. A przy okazji syknął:
– Czy mógłbym się od pani dowiedzieć, o co tu właściwie chodzi?
– Chodzi o to, że mam ośmiomiesięczną córeczkę, Candy! – wyjaśniła ze
stoickim spokojem, chowając brudny smoczek do kieszeni płaszcza. – To
właśnie z jej powodu tak nieustępliwie z panem walczyłam o przestrzeganie
godzin ciszy nocnej w naszym domu. To znaczy, w pańskim domu – poprawiła
się.
– Nie wiedziałem, że pani ma dziecko – mruknął zdenerwowany Gabe.
– Pan w ogóle mało o mnie wie.
– Nie proponowałbym pani tego wyjazdu do Georgii, gdybym wiedział...
– Przecież to będą pierwsze święta w życiu mojej Candy! To będzie nasze
pierwsze wspólne Boże Narodzenie! – Oburzona Kassandra przerwała
Gabrielowi w pół zdania. – Jak mogłabym je spędzić z dala od mojej małej?
Wyobraża pan sobie coś takiego?
– Nie! – krzyknął Gabe. – I właśnie dlatego, gdybym wiedział...
– I właśnie dlatego Candy leci do Georgii razem ze mną! – przerwała ma
Kassadra. – I z panem, oczywiście.
– Powiedziałem już pani wyraźnie, że nie! – obruszył się Gabe.
– Kiedy?
– Przed chwilą.
– Przed chwilą pan przecież powiedział, że n i e wyobraża sobie wyjazdu
bez Candy! – odezwała się ze zdziwieniem Kassandra.
– Nie! Widocznie źle mnie pani zrozumiała – sprostował zirytowany
Gabriel. – Przed chwilą powiedziałem, że n i e wyobrażam sobie wyjazdu razem
z nią.
– A właściwie dlaczego? Przecież to takie słodziutkie maleństwo.
– Do licha, czy pani ze mnie kpi, czy pani zupełnie zapomniała, jaką rolę
dla pani przewidziałem?
– Pamiętam doskonale: rolę pańskiej narzeczonej.
– Właśnie. Ale nie narzeczonej z dzieckiem!
– wykrzyknął Gabe.
Gniewny, dramatyczny ton jego głosu bynajmniej nie przestraszył Candy.
Przeciwnie, chyba się jej nawet spodobał, bo zaczęła zawzięcie klaskać w
rączki.
– Dlaczego ona bije mi brawo? – zdziwił się Gabe.
– Wytresowała ją pani, czy co?
– Dzieci się nie tresuje, tylko wychowuje, proszę pana – pouczyła go z
godnością Kassandra. – A ona wcale nie bije panu brawa, tylko robi sobie „kosi-
kosi-łapci”.
– Co sobie robi?
– Kosi-kosi-łapci! – powtórzyła Kassandra, starannie i dobitnie
wymawiając każdą sylabę egzotycznej dla Gabriela nazwy.
– A co to jest?
– Taka niemowlęca zabawa. Nie zna pan?
– Nie bardzo. Już dość dawno wyrosłem z pieluch, więc zdążyłem
zapomnieć, jak się wtedy zabawiałem. A teraz zabawiam się całkiem inaczej.
– Wiem coś o tym, niestety. Ale w jednym jest pan ciągle podobny do
niemowlaka.
– Mianowicie? – zaciekawił się Gabe.
– Kiedy pan nie śpi, to pan hałasuje po nocach! Zupełnie jak moja Candy
– stwierdziła Kassandra i wybuchnęła głośnym śmiechem.
– Zzzabawne! – wycedził przez zaciśnięte zęby doprowadzony do
szewskiej pasji Gabe. – A pani za to hałasuje na lotnisku! – odciął się
Kassandrze. – Wszyscy się na nas gapią, jak na jakichś komediantów.
– Przecież zaangażował mnie pan do odegrania komedii przed pańskimi
rodzicami i babcią!
– Ale w duecie ze mną, a nie z tym małym szkrabem – Ten mały szkrab,
to moja rodzona córka. Nie zostawię jej samej na pierwsze w życiu święta
Bożego Narodzenia. Proszę wybierać, panie Cayne: albo lecimy d Georgii
razem, albo wcale! – Kassandra postawiła spraw na przysłowiowym ostrzu
noża.
Candy znowu zaczęła klaskać w rączki.
– Kosi-kosi-łapci, tak się nazywa to, co ten szkrab te: wyprawia. Zgadza
się? – mruknął z cicha mocno zafrasowany Gabriel.
– Tak. A dalszy ciąg pan zna? – zapytała Kassandra.
– Nie. A jak to dalej idzie?
– Kosi-kosi-łapci pójdziemy do babci, a od babci do taty, tam jest kiciuś
kosmaty!
Gabe westchnął głęboko.
– Z babcią się zgadza – stwierdził. – Ale taty tego szkraba nie zamierzam
udawać, nawet jeśli się zdecyduję zabrać do Georgii was obie: panią i Candy.
– Jeśli się pan zdecyduje nas zabrać, proponuję przejście na ty.
– Nnno, cóż... – zamyślił się Gabriel. – Niech ci będzie, Kassie!
– Brawo, Gabe! Dokonałeś słusznego wyboru. – Rozradowana Kassandra
O’Hara cmoknęła swojego fikcyjnego narzeczonego w policzek.
– Tak bardzo ci zależy na tym gratisowym mieszkaniu?
– Piekielnie! A tobie na pokazaniu się u rodzinki z dziewczyną, a nawet
od razu z dwiema?
– Jak diabli!
– No, to możemy dać sobie buzi.
– Czemu nie? – mruknął Gabriel i cmoknął swoją fikcyjną narzeczoną w
same usta.
Pyszna dziewczyna, chociaż zupełnie nie w moim typie i na dodatek z
przychówkiem, pomyślał. Ale naprawdę pyszna! Gdyby nie ta cała Candy.
– Gabe, podręczny bagaż mam tutaj, w torbie, ale rzeczy Candy są jeszcze
w taksówce! – wyrwała go z rozmyślań Kassandra O’Hara. – Trzeba to
wszystko przynieść i załadować do samolotu: fotelik samochodowy, torbę z
pieluchami, kojec, chodzik, huśtawkę, składane krzesełko, spacerowy wózek,
nosidło.
– Wielkie nieba! – wykrzyknął Gabriel i złapał się za głowę. – Aż tyle
gratów dla jednego małego szkraba?
– Zabrałam tylko to, co najpotrzebniejsze.
– I pewnie przyjechałaś na lotnisko taksówką bagażową?
– Zgadza się – przytaknęła Kassandra i wybuchnęła śmiechem.
Zaaferowany Gabriel Cayne rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu
bagażowego, ale żadnego akurat w pobliżu nie dostrzegł.
– Chyba namówię tego wąsacza, co to gapi się na nas bez przerwy od iluś
tam minut, żeby łaskawie ruszył tyłek zza biurka i pomógł mi przetransportować
cały ten kram Candy z taksówki do samolotu – stwierdził.
Mniej więcej dziesięć minut później, po załadowaniu na pokład samolotu
fotelika, torby, kojca, chodzika, huśtawki, krzesełka, wózka i nosidła, Gabriel
Cayne mógł wydać Artowi Oxfordowi polecenie startu.
Ponieważ tym razem wieża kontrolna lotniska nie czyniła już żadnych
przeszkód, maszyna wzbiła się wreszcie w powietrze.
Gabe rozparł się wygodnie w swoim prezesowskim fotelu.
Kassandra O’Hara, jego fikcyjna narzeczona, przysiadła obok, trzymając
na kolanach swoją córeczkę Candy.
– Mamama. Tatata – gaworzyło z zapałem maleństwo.
Gabe próbował przeglądać papiery, ale ponieważ głośne pokrzykiwanie
Candy uniemożliwiało mu uważne wczytanie się w ich treść, na przekór swoim
długoletnim przyzwyczajeniom zrezygnował z pracy w czasie lotu.
– Jak to jest? – spytał Kassandrę, spoglądając raz na nią, raz na malucha.
– Kosi-kosi-łapci...
– ...lecimy do babci! – palnęła w odpowiedzi z trochę bezczelnym
uśmiechem.
Rozradowana Candy zaczęła z zacięciem bić brawo.
ROZDZIAŁ TRZECI
Kiedy po kilkunastu minutach lotu Candy słodko usnęła w ramionach
mamy, Gabriel wrócił do swoich biznesowych papierów.
Studiował je zawzięcie aż do końca półtoragodzinnej lotniczej podróży z
Pensylwanii do Georgii, nie próbując zabawiać Kassandry rozmową i w gruncie
rzeczy zupełnie nie zwracając uwagi na jej obecność.
Gdy już wysiedli z samolotu na lotnisku w Atlancie i zajęli miejsca w
luksusowej limuzynie, która miała ich zawieźć do rezydencji państwa
Cayne’ów, również sięgnął do teczki po dokumenty.
– Chwileczkę! – odezwała się wówczas Kassandra, nie kryjąc
zniecierpliwienia. – Powinniśmy chyba w końcu trochę porozmawiać, nie
sądzisz?
– O czym, na przykład? – spytał Gabe.
– Powiedz raczej: o kim! – sprostowała. – W pierwszym rzędzie o tobie i
o twoich najbliższych. Powinnam chyba coś niecoś wiedzieć o rodzinie
Cayne’ów, jeśli już mam udawać twoją narzeczoną.
– Sama się powoli rozpatrzysz w naszych rodzinnych układach, snucie w
tej chwili jakichś tam opowieści nie ma sensu – stwierdził. – Zresztą, zabrakłoby
nawet na to czasu, bo zaraz będziemy na miejscu.
Istotnie, po paru zaledwie minutach jazdy samochód zatrzymał się przed
okazałą willą, a właściwie stylowym pałacykiem o nieskazitelnie białych,
połyskujących w słońcu ścianach.
– To tu – mruknął Gabe.
– Wspaniała rezydencja!
– Ja osobiście nie gustuję w takiej architekturze.
– O gustach trudno dyskutować – stwierdziła sentencjonalnie Kassandra.
– Nie dyskutujmy więc, tylko wysiadajmy i wchodźmy do środka.
Kiedy Gabe otworzył przed Kassandra frontowe drzwi rodzinnej
rezydencji i wprowadził ją do głównego hallu, stanęła zdumiona. Wnętrze
ś
wietliście białego budynku okazało się zaskakująco mroczne, chłodne i ponure.
Drzwi do wszystkich pomieszczeń były szczelnie pozamykane. Absolutnie nikt
nie czekał na gości.
– Zaprowadzę cię teraz do gościnnego pokoju na piętrze – odezwał się
Gabe, zniżając głos niemal do szeptu. – Będziesz mogła położyć małą, czy jak
tam chcesz.
Wspięli się schodami na górę. Gabe zostawił Kassandrę w obszernym
pokoju z dużym, podwójnym łożem, a sam wrócił do samochodu po rzeczy
Candy.
Ledwie wyszedł, drzwi pokoju otworzyły się.
Stanęła w nich niewysoka, siwowłosa starsza pani w skromnej szarej
sukience. Wsparta na laseczce, dzierżyła pod pachą komplet bielizny
pościelowej i ręczników.
– Czy coś nie w porządku z młodym panem Cayne’em? – zapytała.
– Słucham? – odezwała się na to Kassandra, zastanawiając się
gorączkowo, kim też jej rozmówczyni może być.
– Pytałam, czy z panem Cayne’em jest może coś nie w porządku.
– Ale dlaczego? – wykrztusiła Kassandra, dochodząc do wniosku, że
starsza pani ze stertą prześcieradeł i ręczników pod pachą to pewnie jakaś
wieloletnia gosposia państwa Cayne’ów.
– Dlaczego pytałam?
– Właśnie.
– A czy mogłam nie zapytać, kiedy wyskoczył stąd jak oparzony i gdzieś
popędził?
– Pan Cayne poszedł po rzeczy mojej małej.
– Jakiej znów małej?
– Nnno... mojej małej córeczki – wykrztusiła Kassandra i wskazała drżącą
lekko ręką na łóżko, na którym leżała rozespana Candy.
Starsza pani podeszła bliżej i przyjrzała się dziecku.
– Ach, więc to tak! – stwierdziła, nie kryjąc ironii. – Coś niecoś się
pokomplikowało w bezproblemowym kawalerskim życiu młodego pana
Cayne’a!
Kassandra była trochę zdziwiona, że gosposia pozwala sobie na taką
bezceremonialność w stosunku do syna swoich chlebodawców. Kładąc jednak
jej poufały sposób wysławiania się na karb sędziwego wieku i wieloletniego
zapewne stażu pracy u państwa Cayne’ów, wyjaśniła:
– Pan Cayne nie spodziewał się, że zabiorę Candy ze sobą. Dlatego czuje
się może trochę... hm... przytłoczony. Podróż z małym dzieckiem jest zawsze
dość kłopotliwa, trzeba wziąć sporo bagażu: fotelik, chodzik, huśtawkę,
krzesełko, nosidło. Ale ja nie chciałam rozstawać się z córeczką na jej pierwsze
w życiu święta Bożego Narodzenia.
– I słusznie, moje dziecko! – stwierdziła starsza pani. – Boże Narodzenie
to przecież taki szczególny czas, w którym ludzie powinni się gromadzić,
łączyć, a nie rozdzielać. Zresztą, jak tu się rozstać na całe święta z takim
cudownym maleństwem?
– Prawda? – ucieszyła się Kassandra. – Ale pan Cayne chyba nie uważa,
ż
e Candy jest aż taka cudowna – dodała melancholijnie.
– A to bęcwał! – palnęła starsza pani. Kassandra zaniemówiła.
Starsza pani zostawiła tymczasem bieliznę pościelową w pokoju i
przeszła z ręcznikami do przyległej łazienki. Po chwili stamtąd wróciła i
zarządziła:
– Teraz pani potrzyma swoje dziecko, a ja pościelę łóżko!
– Nie, proszę raczej usiąść i potrzymać małą, a ja pościelę –
zaproponowała Kassandra.
– Gdyby mnie nogi nie bolały, nigdy nie zgodziłabym się na coś takiego,
ale ponieważ trochę mnie bolą, z ochotą przyjmuję pani propozycję.
Starsza pani ulokowała się w fotelu. Kassandra podała jej Candy, a sama
zajęła się łóżkiem.
Kołysząc lekko małą w ramionach, starsza pani zapytała:
– Skąd pani pochodzi, moje dziecko?
– Z Pensylwanii.
– Pracuje pani z Gabe’em?
– Nie. Tylko mieszkamy po sąsiedzku.
– Ach, rozumiem! – Starsza pani uśmiechnęła się i pokiwała znacząco
głową.
Na całe szczęście ta sympatyczna staruszka nic nie rozumie! – pomyślała
sobie Kassandra. – Bo gdyby zorientowała się, że odgrywamy z Gabe’em
komedię...
– Komedia z tym Gabe’em! – odezwała się starsza pani. – Doczekał
trzydziestki, a dopiero po raz pierwszy zjawił się w domu rodziców ze swoją
sympatią.
– Może wcześniej nie interesował się kobietami? – zasugerowała
Kassandra.
– Z tego, co słyszałam, to interesował się aż za bardzo! Ale chyba się po
prostu wstydził tych wszystkich rozpieszczonych, nadętych i przemądrzałych
damulek, z którymi wcześniej miewał do czynienia. Jestem stuprocentowo
pewna, że żadna z nich nie pomogłaby starszej kobiecie w ścieleniu własnego
łóżka, tak jak pani robi to w tej chwili, moje dziecko!
Kassandra uśmiechnęła się, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.
Komplement starszej pani wprawił ją w zakłopotanie. Nie robiła przecież
niczego szczególnego, ścieląc łóżko i wyręczając w ten sposób osobę, która
według jej rozeznania powinna już dawno korzystać z emerytury, a nie męczyć
się na służbie u państwa Cayne’ów.
Swoją drogą, czy oni nie widzą, że ta kobieta jest zbyt sędziwa i
schorowana, jak na gosposię? – zadała sobie w duchu pytanie.
Nim zdążyła pomyśleć nad odpowiedzią, drzwi pokoju otworzyły się na
oścież i stanął w nich Gabriel, obarczony kojcem i huśtawką Candy.
– Nie rozumiem, czy jeden mały dzieciak naprawdę musi mieć aż tyle
gratów? – zaczął zrzędliwie narzekać już od progu, ale spostrzegłszy
usadowioną w fotelu starszą panią, zmienił nagle ton i wykrzyknął radośnie:
– Babcia Emma!
Dowiedziawszy się, kim jest naprawdę rzekoma gosposia, Kassandra z
wrażenia aż przysiadła na łóżku. A starsza pani Cayne ofuknęła wnuka:
– Nie rozumiesz jeszcze wielu ważnych rzeczy, młody człowieku!
– Na przykład, czego?
– Na przykład tego, że takie maleństwo – wskazała głową na Candy – nie
powinno dłużej niż kilka godzin dziennie przebywać z dala od mamy. A ty
podobno nie chciałeś zabrać tego ślicznego bobaska do nas na święta!
– Ja? Nie chciałem? – Gabriel Cayne, trzydziestoletni udziałowiec i
prezes zarządu korporacji „Cayne Enterprises”, zaczął się tłumaczyć przed
babcią niczym przyłapany na jakimś niecnym postępku sztubak. – Ja chciałem
tylko... – Zawahał się, szukając w myślach jakiejś prawdopodobnej wymówki. –
Tylko się obawiałem, że obecność małego dziecka w domu będzie dla ciebie
męcząca i denerwująca – wyjaśnił.
– Też wymyśliłeś! – oburzyła się starsza pani. – Czy taki słodki aniołek
mógłby mi w czymkolwiek przeszkadzać? Przyznaj się lepiej bez bicia, młody
człowieku: nie chciało ci się dźwigać tego całego dziecięcego ekwipunku,
prawda?
– Nnno... może trochę – wykrztusił Gabe i poczerwieniał ze wstydu aż po
same uszy.
– I dlatego robiłeś niepotrzebne wymówki tej uroczej młodej damie? –
Babcia wskazała na wciąż jeszcze oniemiałą i osłupiałą Kassandrę.
– Nnno tttak, trochę robiłem.
– A co w takim razie powinieneś zrobić teraz?
– Prze... przeprosić – wyjąkał Gabe.
– Więc na co jeszcze czekasz? Czy może na to, żebym ci dla zachęty
przetrzepała skórę moją laską?
Gabriel Cayne, trzydziestoletni udziałowiec i prezes zarządu korporacji
„Cayne Enterprises”, nie czekał już na nic, tylko czym prędzej wyprężył się
przed Kassandrą na baczność, grzecznie się ukłonił i wypowiedział z powagą
jedno krótkie, lecz jakże ważkie słowo:
– Przepraszam.
– No, to rozumiem! – Starsza pani nareszcie była w pełni
usatysfakcjonowana. – Teraz możesz mi już z czystym sumieniem przedstawić
swoją narzeczoną – poleciła wnukowi.
Gabe podał oszołomionej Kassandrze rękę i pomógł jej wstać, po czym
podprowadził ją przed oblicze seniorki rodu Cayne’ów.
– To jest Kassandra O’Hara, babciu, moja narzeczona – oznajmił.
– Miło mi cię poznać, moje dziecko – powiedziała serdecznie starsza
dama. – Pozwolisz, że będę ci mówiła po imieniu?
– Oczywiście, proszę pani! – skwapliwie zgodziła się Kassandra.
– Możesz mi się śmiało rewanżować. Jestem Emmalee. W skrócie po
prostu Emma. Możesz mnie tak nazywać.
– Dziękuję.
– A teraz zabierz już ode mnie swoje słodkie maleństwo, bo muszę wstać
z tego fotela i maszerować do zajęć.
– Tak, proszę pani.
– Wcale nie tak! – obruszyła się babcia Emma. – Miałaś przecież zwracać
się do mnie po imieniu!
– Tak, Emmo – poprawiła się Kassandra. – Już biorę od ciebie małą.
Posłusznie wzięła Candy na ręce.
Gabe z kolei podbiegł do babci, żeby pomóc jej wstać.
– Nie trzeba, sama sobie poradzę, młody człowieku – stwierdziła,
odmawiając skorzystania z pomocy.
Wsparła się na lasce i podniosła się z fotela. Gdy dość dziarskim krokiem
podeszła do drzwi, zatrzymała się w nich jeszcze na moment.
– Mam nadzieję, Gabe – zwróciła się do wnuka – że rozgościsz się w
innym pokoju, a tutaj Kassandra będzie spała tylko z dzieckiem.
– Ależ oczywiście, babciu! Skoro dla Candy nie ma osobnego pokoiku i
skoro ty sobie życzysz, żebyśmy, przebywając w twoim domu, zachowali
określone formy.
– A życzę sobie, życzę! – oświadczyła starsza pani Cayne. – No, to do
miłego zobaczenia na kolacji – rzuciła jeszcze i z godnością wyszła.
Gabe zamknął za nią drzwi.
– Uff!!! – odetchnął z ulgą. – Najgorsze chyba mamy już za sobą! Na
szczęście babcia Emma zaakceptowała ciebie i dziecko...
– I na szczęście zabroniła nam nocować w jednym pokoju! – weszła mu w
słowo Kassandra.
Gabe uśmiechnął się i mruknął rozmarzony:
– Na szczęście będę niedaleko. – Na szczęście twoja energiczna babcia
też! – sprowadziła go z nieba na ziemię Kassandra.
Kiedy Gabriel zastukał w porze kolacji do drzwi pokoju Kassandry, zastał
ją w kąpielowym szlafroku.
– Dziewczyno, to ty jeszcze nie jesteś gotowa? – zdziwił się.
– Wejdź i chwileczkę zaczekaj – poprosiła. – Brałam prysznic, za chwilę
się ubiorę. Candy spała prawie do tej pory, nie chciałam się kręcić po pokoju,
ż
eby jej za wcześnie nie zbudzić, sam rozumiesz.
– Rozumiem, rozumiem – mruknął Gabe, choć w istocie, przy całej
swojej rozległej wiedzy z różnych dziedzin, nie miał zielonego pojęcia o tym, w
jakich godzinach kilkumiesięczne dziecko powinno spać w ciągu dnia i o jakiej
porze można je ewentualnie obudzić.
– Tata. Tatata – zawołała Candy ze swego kojca na widok wchodzącego
do pokoju mężczyzny.
– Poznaje cię! – zażartowała Kassandra.
– Nie było umowy, że będę udawał jej ojca – przezornie zastrzegł się
Gabe.
– Uważasz, że taka rola byłaby dla ciebie za trudna? – prowokacyjnie
zapytała Kassandra.
– W każdym razie nie mieściłaby się w moim scenariuszu. Zgodnie z tym,
co nazmyślałem babci Emmie przez telefon, spotykamy się mniej więcej od
czterech miesięcy, a więc ojcostwo... hm...
– Nie wchodzi w grę?
– Właśnie!
– W porządku. Skoro ustaliliśmy już szczegóły scenariusza, możemy
zejść na rodzinną kolację i odegrać następny fragment przedstawienia. Zaraz
będę gotowa, tylko się ubiorę.
Kassandra weszła do łazienki. Gabriel postał chwilę bezczynnie na środku
pokoju, po czym podszedł do kojca i odezwał się do małej:
– Cześć, szkrabie! Jestem Gabe.
– Tata! – donośnie i radośnie wykrzyknęła Candy.
– Nie żaden tata, tylko Gabe!
– Gaga.
– To już lepiej. Chodź, wezmę cię na ręce, żebyś się do mnie
przyzwyczaiła.
Candy bez oporów pozwoliła wyciągnąć się z kojca i podnieść wysoko do
góry. Gabriel przemaszerował z nią przez pokój pod drzwi łazienki i zawołał z
dumą do ukrytej za nimi Kassandry:
– Wziąłem małą na ręce!
– I co? – odkrzyknęła.
– Nic. Trzymam ją.
– A co ona na to?
– Też nic. To znaczy... Ech, do licha!
– Co się stało?
– Nic. Tylko właśnie mnie opluła. Napluła mi na rękaw marynarki.
– Widocznie ślinka jej cieknie na tę uroczystą kolację – zakpiła
Kassandra.
– Na to wygląda – przytaknął z rezygnacją Gabriel.
– Chyba wsadzę tę małą plujkę z powrotem do klatki, to znaczy do kojca.
– Nie warto, Gabe. Ja już wychodzę i zaraz ją od ciebie wezmę.
Kassandra otworzyła drzwi łazienki.
W eleganckiej, choć prostej, wieczorowej sukience, z rozpuszczonymi
jasnymi włosami i z lekkim, subtelnym, niemalże niewidocznym makijażem,
wyglądała prześlicznie.
– Nieźle! – ostrożnie ujawnił jej swój podziw Gabe.
– Ty też niczego sobie – odpłaciła mu podobną monetą.
– A tak naprawdę, to cudownie!
– Wspaniale!
– Oszałamiająco!
– Bez zarzutu!
– Stop. Koniec licytacji.
– Dlaczego? Ja dopiero zaczynałam się rozkręcać – zaprotestowała
Kassandra.
– Pomyliłaś się, więc wypadłaś z gry. Nie prezentuję się bez zarzutu, bo
można mi zarzucić, że mam opluty rękaw – roześmiał się Gabe.
– Racja. Twoje na wierzchu. W nagrodę możesz znieść małą na dół.
– Mhm... Wszystko wskazuje na to, że zostałem zrobiony na szaro.
– Chyba przez krawca, który ci uszył ten elegancki szary garnitur! –
zakpiła Kassandra.
– Tym razem twoje na wierzchu – przyznał. – Mamy remis.
– Więc podzielmy się po równo obowiązkami. Ty znosisz małą na dół, a
na czas oficjalnej prezentacji ja ją od ciebie zabieram. Zgoda?
– Nnno... Może być.
Oficjalnej prezentacji wcale nie było.
Rodzice Gabriela i babcia Emma od razu rzucili się bowiem na wyścigi
ku małej Candy i z miejsca zaczęli ją, każde po swojemu, zabawiać.
– Oj, bo zanadto ją państwo rozpieścicie – upomniała ich delikatnie
Kassandra.
Musiała się bardzo pilnować, by nie wybuchnąć śmiechem na widok dwu
eleganckich dam i dystyngowanego dżentelmena, odgrywających przed jej
ośmiomiesięczną córeczką coś w rodzaju komicznej pantomimy.
– Przecież dziadkowie właśnie po to są, żeby miał kto rozpieszczać
wnuczęta! – stwierdził entuzjastycznym tonem ojciec Gabe’a.
– A pradziadkowie tym bardziej! – dodała z werwą babcia Emma.
Kiedy w końcu, dzięki usilnym staraniom Gabriela, doszło jednak do
prezentacji, Kassandra dowiedziała się, że młodsza pani Cayne, wysoka,
szczupła i pełna uroku dama po pięćdziesiątce, ma na imię Loretta, a również
pięćdziesięciokilkuletni, przystojny i ujmujący pan Cayne ma na imię Sam.
Sam poprosił Kassandrę, by pozwoliła mu wziąć na chwilę Candy na
ręce, a potem, zamiast zajmować miejsce za stołem, zaczął z nią tańczyć walca
po pokoju.
– Posadź tę małą ślicznotkę w jej wysokim foteliku i siadaj z nami –
poleciła mu Loretta.
– Usiądę, ale potrzymam ją jeszcze trochę na kolanach. I tak nie będzie
jadła przystawek, prawda, Kassandro?
Kassandra skinęła głową.
– Ty ją potrzymasz na kolanach przy przystawkach, ale ja ją później
pokarmię głównym daniem – zapowiedziała mężowi pani Cayne. – Dobrze,
Kassandro?
Kassandra skinęła głową.
– A ja ją pokarmię deserem! – zaofiarowała się babcia Emma. – Zgoda,
Kassandro?
Kiedy Kassandra skinęła głową po raz trzeci, Gabriel wybuchnął
ś
miechem.
– I cóż cię tak niesamowicie ni stąd, ni zowąd rozbawiło, młody
człowieku? – zapytała go z lekką przyganą w głosie seniorka rodu.
– Fakt, że moja rodzinką przepada za małymi szkrabami! – odpowiedział.
– Nie miałem o tym pojęcia.
– Tym bardziej my nie mieliśmy pojęcia, że ty też lubisz małe dzieci,
szkrabie.
– Ja już od dawna jestem dorosły, babciu! – obruszył się Gabe.
– Jak dla kogo, kochasiu! I zależy, w jakiej dziedzinie. W biznesie
prawdopodobnie tak, ale na pewno nie w życiu osobistym.
– Babciu, przecież wiesz, że właśnie postanowiłem się ustatkować.
Zaręczyliśmy się z Kassandrą...
– Dzięki Bogu! Widocznie moje modlitwy zostały wysłuchane.
– I moje również! – dodała Loretta.
– Skoro już jesteście zaręczeni – odezwał się na to Sam trochę nosowym
głosem, ponieważ właśnie pozwolił Candy ciągnąć się dla zabawy za swój organ
powonienia – to może po prostu pobralibyście się w te święta?
Gabriela tak zamurowało, że zdołał wykrzyknąć tylko jedno słowo:
– Nie!
Po czym bezradnie zamilkł, z braku argumentów.
– A właściwie, dlaczego nie? – zapytała podejrzliwym, prokuratorskim
tonem babcia Emma.
Gabe zesztywniał.
– Bo ja mam jeszcze osiemnaście miesięcy nauki przed sobą! Trzy
semestry – wyjaśniła Kassandra, nie tracąc zimnej krwi.
Gabe odetchnął z ulgą i rozluźnił się nieco.
– Tak, Kassandra ma przed sobą jeszcze półtora roku studiów. To znaczy
trzy semestry – stwierdził autorytatywnym tonem osoby poinformowanej bez
porównania lepiej od reszty towarzystwa.
– A co studiuje? – zainteresował się Sam.
– Co studiuje? – wykrztusił Gabe, drętwiejąc po raz wtóry.
– Studiuję pedagogikę – pośpieszyła mu na ratunek Kassandra. – Chcę
zostać nauczycielką.
– Kassandra wspaniale sobie radzi z małymi dziećmi – skwapliwie
dorzucił Gabe.
– Z dużymi dziećmi chyba też, skoro poradziła sobie nawet z tobą! –
mruknęła babcia Emma.
Całe zgromadzone przy stole towarzystwo, nie wyłączając małej Candy, a
nawet dużego Gabriela, wybuchnęło gromkim śmiechem.
– Czy wiesz, co ci powiem, młody człowieku? – zagadnęła wnuka starsza
pani Cayne, nagle poważniejąc.
– Ciekaw jestem.
– Jak się śmiejecie, to jesteście z Candy kropka w kropkę do siebie
podobni.
– Ależ, babciu! Przecież Candy nie jest moją córką – wyjaśnił Gabe. – Jak
wiesz, spotykamy się z Kassandrą dopiero od czterech miesięcy, tymczasem
mała już ma osiem. A przedtem musiało minąć mniej więcej dziewięć.
– Wiem! Przekroczyłam osiemdziesiątkę, ale jeszcze pamiętam, jak to
jest, młody człowieku, więc nie musisz mi tego aż tak dokładnie tłumaczyć!
– Całe szczęście! Tak czy inaczej, babciu, nie jestem ojcem Candy.
– Ale możesz ją adoptować! – nie dawała za wygraną starsza pani.
Gabe chwycił bardzo głęboki oddech.
– Nnno... tttak... mogę – wykrztusił.
– A chcesz?
Gabe spojrzał pytająco na Kassandrę, ale ponieważ z oczywistych
względów nie wyręczyła go tym razem w odpowiedzi, wzniósł oczy ku niebu i
jęknął:
– Wielki Boże, czy ja chcę?
Po czym zdeklarował się desperackim tonem:
– Oczywiście!
– To bardzo dobrze – pochwaliła wnuka babcia Emma. – Dziecku trzeba
zapewnić poczucie bezpieczeństwa, prawda, Kassandro?
Kassandra uśmiechnęła się i skinęła głową.
– A dla pełnego poczucia bezpieczeństwa trzeba też dziecku dać nazwisko
– kontynuowała starsza pani. – Za zgodą matki, oczywiście. Czy zgodzisz się,
Kassandro, żeby Candy nosiła po waszym ślubie nazwisko Cayne, zamiast...
Babcia Emma zawahała się w tym momencie.
– O’Hara? – podpowiedziała jej Kassandra.
– Właśnie!
– Po ślubie tak.
– Candy Cayne, jak to jedno z drugim wspaniale brzmi! – rozpromieniła
się babcia.
– I jakie zgrabne tworzy inicjały – dodała Loretta.
– CC. Tak samo, jak Claudia Cardinale! – ucieszył się Sam.
– Albo jak Cindy Crawford! – dodał w nagłym przypływie wisielczego
humoru Gabe.
– Ja pewnie tego nie doczekam, ale już dziś jestem stuprocentowo
przekonana, że nasza Candy, kiedy dorośnie, będzie jeszcze sławniejsza i
piękniejsza od obydwu tych sławnych piękności – stwierdziła z przekonaniem
babcia Emma, podsumowując rodzinną debatę.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Ponieważ po kolacji Loretta i Sam Cayne’owie zaproponowali, że zajmą
się wieczorem małą Candy, a babcia Emma natychmiast dodała, że z największą
przyjemnością im pomoże, Gabriel, niewiele myśląc, zaprosił Kassandrę do
kina, na jakąś romantyczną komedię.
– Nieźle nam idzie, prawda? – zagadnął ją, gdy po seansie wsiedli już do
samochodu.
– Nie najgorzej, chociaż zdarzyło się kilka podbramkowych sytuacji.
– Babcia w roli gosposi?
– Na przykład. Aż mnie zatkało, kiedy się zorientowałam, kim naprawdę
jest ta starsza pani, która przyniosła mi pościel i ręczniki.
– A mnie zamurowało, kiedy ojciec wpadł na pomysł naszego ślubu i
wyprawienia nam natychmiastowego wesela.
– Zauważyłam! Całe szczęście, że nas uratowały moje studia.
– No i twój szybki refleks. Wybrnęłaś po prostu znakomicie! – pochwalił
Kassandrę Gabe. – Tylko ja, dureń, nie miałem niestety pojęcia, co właściwie
studiujesz – dodał samokrytycznie.
– Ty w ogóle bardzo mało o mnie wiesz, a ja o tobie. Chcąc na przyszłość
uniknąć wpadki, powinniśmy chyba wymienić między sobą jakieś podstawowe
informacje.
– Też tak myślę – zgodził się Gabe. – Najlepiej porozmawiajmy zaraz,
zanim wrócimy do domu.
– W samochodzie?
– Bez przesady. Jest tu niedaleko taka mała, spokojna kawiarenka.
Podjechali pod skromny, lecz sympatycznie prezentujący się z zewnątrz
lokalik, weszli do środka, usiedli przy ustronnie usytuowanym stoliku i
zamówili po małej kawie ze śmietanką.
– Możemy spokojnie porozmawiać, do domu nie musimy się śpieszyć –
stwierdził z uśmiechem Gabe. – Moi rodzice i babcia nawet nie zauważą naszej
dłuższej nieobecności, skoro mają Candy. Ten mały szkrab po prostu ich urzekł,
od pierwszego wejrzenia!
– Lubią dzieci?
Gabe wzruszył ramionami i mruknął:
– Szczerze mówiąc, nigdy dotąd się nad tym nie zastanawiałem, ale w tej
chwili mam wrażenie, że tak.
– Moi rodzice wprost przepadają za Candy! – stwierdziła z dumą
Kassandra. – I sporo mi pomagają, za co jestem im ogromnie wdzięczna. Bez
tego nie poradziłabym sobie ze studiami i pracą.
– To ty studiujesz, wychowujesz dziecko i jeszcze na dodatek pracujesz?
– zdziwił się Gabriel.
– Nie mam wyjścia, muszę zarabiać na życie. Pracuję na pół etatu,
wieczorami.
– Wieczorami? – Gabe był z lekka skonsternowany.
– Jako kelnerka – uspokoiła go Kassandra. – W lokaliku mniej więcej
takim, jak ten.
– Niezła jesteś, skoro sobie z tym wszystkim radzisz, słowo daję! –
Konsternacja przeszła u Gabriela w maskowany z trudem podziw. – Opowiedz
mi o sobie coś więcej. Coś o życiu zaradnej kobiety.
– Ech! – lekceważąco machnęła ręką. – Moje życie „zaradnej”, jak
powiadasz, kobiety, samotnej, pracującej i studiującej matki, jest prozaiczne i
monotonne. Nie robię nic wielkiego. Nie obracam się w wielkim świecie, nie
zarządzam wielką korporacją, nie załatwiam wielkich interesów.
– Ale robisz w życiu to, co chcesz robić, nie działasz wbrew sobie,
prawda?
– No, raczej tak.
– Raczej?
– Zdecydowanie tak! – przyznała po chwilowym namyśle Kassandra.
– Brawo! I robisz wszystko, co do ciebie należy, wypełniasz wszelkie
swoje obowiązki, domowe, służbowe i tak dalej?
– Bardzo się staram i jakoś mi się to udaje.
– I dążysz konsekwentnie do celu, który chciałabyś w życiu osiągnąć?
– W miarę konsekwentnie.
– W takim razie jesteś przesadnie krytyczna, bo twoje życie to coś
naprawdę wielkiego i frapującego! – zawyrokował Gabriel.
– To bardzo miłe, że właśnie ty tak uważasz – uśmiechnęła się z
satysfakcją Kassandra. – Chociaż w porównaniu z twoim życiem wielkiego
biznesmena, ta moja codzienna krzątanina to po prostu... Ech, szkoda mówić! –
Machnęła ręką po raz wtóry.
Po czym przełknęła odrobinę kawy i zaproponowała:
– To może teraz ty opowiesz mi coś o sobie, gruba rybo amerykańskiego
biznesu?
– Wolałbym, żebyś nazwała mnie rekinem, bo jestem szczupły i
drapieżny – żartobliwie zastrzegł Gabe. – Ale niech będzie – zgodził się. –
Streszczę ci mój życiorys. Otóż rodzice i babcia Emma rozpieszczali mnie,
odkąd tylko sięgnę pamięcią, a potem nagle przenieśli się z Pensylwanii do
Georgii i zostawili mi na głowie cały kram, czyli korporację „Cayne
Enterprises”. Inaczej mówiąc, wrzucili mnie na głęboką wodę.
–
Nie
byłeś
przygotowany
do
samodzielnego
kierowania
przedsiębiorstwem?
– Teoretycznie byłem, skoro przez sześć lat terminowałem w firmie na
różnych stanowiskach.
– A praktycznie?
– Praktycznie, to przez pierwszych sześć miesięcy prezesowania
nieustannie dostawałem po nosie od zasiedziałych w „Cayne Enterprises”
dyrektorów, kierowników działów, a nawet co poniektórych sekretarek.
– A później?
– Później wziąłem się w garść, wywaliłem z roboty trzech największych
mądrali, postraszyłem całą resztę i teraz mam już spokój. Wszystko idzie jak w
zegarku.
– Widzę, że mocny z ciebie gość!
– Staram się.
– Ale babci jednak trochę się boisz?
– Ba! – roześmiał się Gabe. – Przecież sama widziałaś, że ciągle grozi mi
laską! Babcia Emma rządzi całą naszą rodziną. A kto rządzi u ciebie? –
zainteresował się.
– Na pewno nie ja – odpowiedziała Kassandra.
– Dlaczego?
– Bo jestem najmłodsza z piątki dzieciaków, a więc ostatnia w kolejce do
domowej władzy, po rodzicach i starszym rodzeństwie. Mam czterech braci.
– Nieźle! – z podziwem pokręcił głową Gabriel. – Jako jedyna
dziewczynka wśród czterech starszych chłopaków też musiałaś być w domu
nieźle rozpieszczana, prawda?
– Niestety, nie zawsze. Czasem dostawałam nieźle po głowie. I nie tylko
– roześmiała się Kassandra.
– Od braci?
– I od nich, i w ogóle od życia.
– Na przykład?
– Na przykład po maturze nie mogłam iść od razu na studia, bo rodziców
nie było stać na czesne. Więc musiałam najpierw trochę popracować na cały etat
i uzbierać sobie jakieś oszczędności.
– I co?
– Pracowałam i oszczędzałam.
– I w końcu znalazłaś się na wymarzonym uniwersytecie, na pedagogice?
– Owszem. Tak właśnie ze mną było.
– A jak było z Candy? – Gabe spytał otwarcie i bez specjalnych wstępów.
Kassandra spojrzała na niego z ukosa.
– Jeśli nie chcesz, to możesz mi nie opowiadać tej historii – mruknął
lekko speszony.
– Opowiem, czemu nie! Z Jeffem, ojcem Candy, chodziliśmy przez całą
szkołę średnią. Ale co innego chodzić, a co innego zakładać rodzinę, prawda?
Jeff nie okazał się wystarczająco dojrzały do małżeństwa i ojcostwa, więc
zniknął z mojego życia i z życia Candy, a mnie przypadła w udziale rola
samotnej matki.
– Ciężko ci?
– Nie powiem, żeby było lekko – dyplomatycznie odpowiedziała
Kassandra. – Czasem zdarzają się dość trudne chwile.
– Na przykład?
– Na przykład, kiedy hałaśliwy sąsiad budzi mi dziecko w środku nocy i
muszę siedzieć przy małej do bladego świtu, a zaraz rano pędzić na uczelnię na
zajęcia!
– Ale ja przecież nic nie wiedziałem o istnieniu Candy, byłem
przekonany,
ż
e
mieszkasz
tylko
z
tymi
dwiema
beznadziejnymi
współlokatorkami! – zaczął się gęsto tłumaczyć Gabriel.
– I tylko to cię ratuje, młody człowieku, bo inaczej byłbyś u mnie
kompletnie przegrany – pół żartem, pół serio stwierdziła Kassandra.
– Młodym człowiekiem to ja mogę być dla babci Emmy, ale przecież nie
dla ciebie, moje dziecko – Gabriel podchwycił jej parodystyczny ton.
– Ile masz lat?
– Trzydzieści. A ty?
– Dwadzieścia pięć.
– To razem mamy przeszło pół wieku! Roześmiali się oboje. Kawiarnię
opuścili w dobrych humorach i niezłej komitywie.
– Nieźle nam idzie, prawda? – Gabriel powtórzył pytanie zadane
Kassandrze już wcześniej, bezpośrednio po wyjściu z kina.
– Niby z czym?
– No, z tym naszym narzeczeństwem.
– Z naszym fałszywym narzeczeństwem! – podkreśliła.
– śeby trochę ładniej zabrzmiało, powiedzmy raczej, że fikcyjnym. Jak w
powieści, jak w kinie.
– Jak w komedii!
– Jak w romantycznej komedii – uściślił Gabe.
– No, niech już będzie – zgodziła się Kassandra. Czuła się trochę dziwnie,
siedząc obok Gabriela Cayne’a w jego samochodzie i wracając z nim z kina na
nocleg w rezydencji jego rodziców.
Tamto, w domu państwa Cayne’ów, to było przedstawienie, myślała
sobie. A czym, u licha, było t o? To kino, ta kawiarnia, ta rozmowa o życiu? Czy
to miała być randka, czy co?
Poczuła się jeszcze dziwniej, kiedy już dojechali na miejsce, weszli do
domu i znaleźli się w hallu pierwszego piętra.
Gabe podprowadził ją pod same drzwi jej pokoju.
– Chyba muszę już iść do siebie – mruknął.
– Daleko masz? – zapytała, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.
– Korytarzem do rozwidlenia i w lewo, a potem prosto do końca, ostatni
pokój po prawej – wyjaśnił.
Uśmiechnęła się niepewnie i szepnęła:
– Po tym, co usłyszałam, mam wrażenie, że znalazłam się w jakimś
labiryncie.
– Bo to chyba jest jakiś labirynt.
– Ten dom?
– To całe życie.
– A dokąd on nas prowadzi? Gabriel milczał.
Nie miał pojęcia, jak odpowiedzieć Kassandrze.
Nie wiedział przecież, dokąd prowadzi ją i jego życiowy labirynt. Nie
wiedział nawet, czym powinni zakończyć ten dziwny wieczór, cały ten dziwny
dzień. Wymianą ukłonów? Uściskiem dłoni?
– Pocałuj ją!
To babcia Emma, usłyszawszy odgłosy z korytarza, wyjrzała z pokoju
Kassandry, gdzie do tej pory czuwała nad śpiącą już w najlepsze Candy i wydała
wnukowi takie właśnie kategoryczne polecenie.
– Skoro babcia każe – mruknął Gabe, uśmiechając się figlarnie.
Zetknęli się wargami na krótko, prawie przelotnie. Lecz mimo to...
Ten pocałunek, i cały ten dzień, był po prostu... oszałamiający!
Oszałamiający, jak słowo daję! – powtarzał w myślach Gabriel Cayne, kiedy już
szedł na lekko chwiejnych z wrażenia nogach korytarzem pierwszego piętra do
rozwidlenia i w lewo, a potem prosto do końca, w stronę ostatnich drzwi po
prawej.
Ten pocałunek, i cały ten dzień, był po prostu... oszałamiający!
Oszałamiający, jak dwa razy dwa cztery – przyznawała w duchu Kassandra
O’Hara, kładąc się spać w gościnnym pokoju rezydencji Cayne’ów.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Nazajutrz po śniadaniu babcia Emma zarządziła, że Gabriel pojedzie z
nią, Lorettą, Kassandrą i Candy do centrum handlowego na wielkie świąteczne
zakupy.
– Nie mam chęci pałętać się przez pół dnia w tłoku od stoiska do stoiska!
– próbował protestować.
– Trudno, mój drogi, ktoś przecież musi pchać nam wózek – stwierdziła
babcia.
Zakupy wyglądały mniej więcej tak, jak to sobie Gabriel ze zgrozą
wyobrażał. Panie oglądały setki różnych rzeczy na dziesiątkach efektownie
udekorowanych stoisk, a on szedł znudzony za nimi, pchając wózek, w którym
stopniowo piętrzyła się coraz to pokaźniejsza sterta sprawunków.
Nie interesowała go ani trochę świąteczna oferta handlowa. Uważał tylko,
ż
eby nie staranować niechcący jakiejś kolejnej piramidy z puszek czy pudełek
albo nie potrącić jakiegoś plączącego się pomiędzy stoiskami malucha. A
maluchów było tego dnia w centrum handlowym całe mrowie, ponieważ właśnie
tutaj mogły w przedświątecznym okresie spotkać „najprawdziwszego” Świętego
Mikołaja z workiem prezentów.
Candy również spotkała się z Mikołajem. Najpierw trochę się
przestraszyła jego długiej siwej brody i czerwonej czapki, ale w końcu odważyła
się nawet pozować do fotografii w jego towarzystwie, oczywiście z mamą i
Gabe’em.
Odbitki były gotowe prawie natychmiast, trzy sztuki, w formacie
pocztówkowym.
– Dla was, dla babci, dla mnie... – zaczęła wyliczać na palcach Loretta
Cayne. – O Boże! Przecież przydałoby się jeszcze jedno zdjęcie – wykrzyknęła
z przejęciem.
– Dla Mikołaja? – zażartował Gabe.
– Bez przesady! Na pamiątkę dla rodziców Kassandry, ma się rozumieć.
– No tak, na pamiątkę dla moich rodziców – mruknęła Kassandra,
gwałtownie się rumieniąc.
– Bezwarunkowo! – przytaknęła babcia Emma. – Musimy zrobić Candy
dodatkową fotografię ze Świętym Mikołajem – zdecydowała.
– Ale ten Święty Mikołaj już chyba skończył pracę i poszedł sobie do
domu! – jęknął Gabe.
– To biegnij i poszukaj jakiegoś innego, młody człowieku –
podpowiedziała mu starsza pani.
– Tylko nie to! – zaprotestował z rozpaczą. – Mam już serdecznie dosyć
całej tej bezsensownej bieganiny po sklepach.
– Zrobimy inaczej – zawyrokowała Loretta. – My z babcią weźmiemy
Candy i pójdziemy poszukać Świętego Mikołaja, a wy z Kassandrą odwiedzicie
w tym czasie Arnolda.
– Na litość boską, jakiego znów Arnolda? – zdziwił się Gabriel. – Może
Schwarzeneggera?
– Nie Schwarzeneggera, tylko Feinburga – wyjaśniła synowi pani Cayne.
– Twojego przyjaciela i zarazem właściciela stoiska jubilerskiego w naszym
centrum handlowym. Przedstawisz Arnolda Kassandrze, a przy okazji
pooglądacie sobie biżuterię.
– Niby po co?
– Kpisz, czy o drogę pytasz, młody człowieku? – palnęła babcia Emma,
nim Loretta zdążyła odpowiedzieć. – A zaręczynowy pierścionek dla
Kassandry?
– Nnno... tttak... zaręczynowy – wykrztusił Gabriel. – Tak, tak, chodźmy,
pooglądamy sobie biżuterię!
Pociągnął Kassandrę za rękę, drugą ręką energicznie pchnął wózek.
– Chodźmy stąd jak najprędzej, zanim strzelimy jakąś nową gafę –
mruknął. – Zupełnie zapomniałem o zaręczynowym pierścionku!
– Tak jak ja o pamiątkowym zdjęciu dla rodziców! – stwierdziła
Kassandra konspiratorskim szeptem. – A co do pierścionka – dodała – to
powinnam była wziąć jakiś z domu, żeby cię nie narażać na niepotrzebny
wydatek.
– Niepotrzebny, ale dla zachowania pozorów absolutnie konieczny! –
stwierdził Gabe.
– No tak, dla zachowania pozorów... – powtórzyła Kassandra z zadumą.
Z zachowaniem pozorów na szczęście nie ma problemu, myślała
Kassandra, szykując się we wtorek rano na śniadanie. Mimo drobnych potknięć,
udawanie pary narzeczonych wychodzi nam całkiem nieźle. Rodzice Gabe’a się
cieszą, babcia również.
Tylko, czy to w porządku wobec nich, tak udawać? – nasunęły jej się
nagle pewne wątpliwości. Czy to nie jest rodzaj oszustwa? Perfidnego
oszustwa? Przecież za kilkanaście dni całe to przedstawienie będzie musiało się
zakończyć. A babcia Emma powiada, że gdyby nie Candy, życie nie miałoby już
dla niej żadnego uroku. Czy można w ten sposób...
– Czy można? – Pytanie seniorki rodu Cayne’ów, która zajrzała do pokoju
przez lekko uchylone drzwi, wytrąciło Kassandrę z rozmyślań.
– Bardzo proszę.
Babcia Emma weszła do środka.
– Gotowe jesteście na śniadanie? – zapytała.
– Candy całkiem, a ja mniej więcej.
– Candy wygląda dziś bardzo szykownie – stwierdziła babcia.
Kassandra roześmiała się i mruknęła:
– O ile można wyglądać szykownie w wieku ośmiu miesięcy, mając na
sobie troszkę za duży kaftanik i najzwyklejsze w świecie dżinsy.
– Gdybyś wiedziała, moje dziecko, ile ja za te dżinsy zapłaciłam, nigdy
nie powiedziałabyś o nich, że są najzwyklejsze w świecie! – obruszyła się
babcia.
– Dlaczego są takie drogie?
– Bo projektował je... hm... nie pamiętam już nazwiska, ale ktoś bardzo
sławny. Za to się płaci.
– Przecież spodnie to tylko spodnie. Czy warto je przepłacać tylko ze
względu na ich markę?
– Rozumując logicznie, najpewniej nie warto – pośpiesznie
odpowiedziała babcia. – Ale czasem można sobie pozwolić na mały kaprys,
moje dziecko, na jakąś wariacką maskaradę, na odrobinę nieszkodliwego
szaleństwa. Nawet jeśli ma się już przeszło osiemdziesiąt łat i stoi się nad
grobem, tak jak ja. A tym bardziej w twoim czy Gabe’a wieku! Błaznowanie to
przecież nic złego, a zdarza się, że z błazeństwa robi się nie wiadomo kiedy
całkiem poważna sprawa.
Kassandra aż zdrętwiała, usłyszawszy te słowa. Nie była w stanie oprzeć
się wrażeniu, że starsza pani czegoś się domyśla, że podejrzewa ją i swojego
wnuka o odgrywanie przedstawienia.
Zerknęła kątem oka na seniorkę rodu Cayne’ów, usiłując zorientować się
po jej minie, czy rzeczywiście mówi tylko o dżinsowych spodenkach Candy, czy
o czymś zupełnie innym.
Babcia Emma uśmiechnęła się do niej.
– Wezmę już małą na dół – zaproponowała – a ty spokojnie się wyszykuj,
moje dziecko. I pomyśl przez chwilę nad tym, co ci powiedziałam.
Wzięła Candy na ręce i wyszła.
Kassandra błyskawicznie doszła do wniosku, że zamiast rozmyślać,
powinna raczej działać. Przede wszystkim postanowiła porozmawiać z
Gabrielem.
Wyskoczyła ze swego pokoju. Dobiegła korytarzem do rozwidlenia,
skręciła w lewo, dopadła do drzwi ostatniego pokoju po prawej. Nie chcąc, by
ktoś ją zauważył, bez pukania wsunęła się do środka.
– Gabe, jesteś? – rzuciła półgłosem.
– Jestem, jestem – odpowiedział Gabriel, wychylając się z łazienki. – Już
schodzisz na śniadanie? To miłe, że po mnie wpadłaś po drodze. Też jestem
gotów, więc chodźmy.
– Chwileczkę – powstrzymała go Kassandra. – Musimy najpierw
porozmawiać.
Opowiedziała mu o swojej wymianie zdań z babcią Emmą. Gabe
wysłuchał uważnie, pomyślał chwilę i stwierdził:
– Myślę, że babcia miała jednak na myśli tylko te dżinsy Calvina Kleina,
które kupiła w sobotę dla Candy.
– A jeśli nie? Masz jakiś pomysł na uwolnienie się od podejrzeń?
– Kupimy ten zaręczynowy pierścionek u Arnolda Feinburga. Duży
brylant! Niech wszyscy z daleka widzą, co nosisz na palcu.
– Duży brylant dużo kosztuje, Gabe, więcej niż niemowlęce dżinsy
Calvina Kleina. Co z nim zrobisz w Pensylwanii? Sprzedasz na aukcji?
– Nie będę musiał. Po prostu oddam go dyskretnie Arnoldowi w
odpowiednim czasie.
– Warto mieć zaprzyjaźnionego jubilera – mruknęła Kassandra.
– No, zwłaszcza, jeśli się często kupuje rozmaite błyskotki dla pięknych
kobiet.
Usłyszawszy te wypowiedziane chełpliwym tonem słowa Gabe’a,
Kassandra, ku własnemu zdziwieniu, poczuła w sercu lekkie ukłucie zazdrości.
– A ty kupowałeś? – spytała.
– Nie powiem, że nie – odpowiedział. – Ale zaręczynowy brylant będę
kupował po raz pierwszy.
– Nie zapominaj, że te zaręczyny są fikcyjne.
– Ale ogłosimy je naprawdę i to będzie nasze najpewniejsze alibi! –
stwierdził Gabe.
– Jak to, ogłosimy? Przecież wszyscy już wiedzą.
– Wszyscy? Na razie tylko trzy osoby!
– Chyba nie masz zamiaru zawiadamiać moich rodziców i braci?
Gabriel roześmiał się i wyjaśnił zdezorientowanej Kassandrze:
– Ich nie, to chyba zrozumiałe! Ale przyjaciół i znajomych naszej rodziny
możemy śmiało zawiadomić. Najlepsza okazja nadarzy się w najbliższą sobotę.
– Dlaczego?
– Bo akurat w tym dniu moi rodzice wydają doroczne bożonarodzeniowe
przyjęcie.
– Czy to będzie jakaś duża impreza? – zainteresowała się Kassandra.
– Nie, jak na możliwości Cayne’ów będzie raczej skromna, kameralna.
Na jakieś dwieście osób – pół żartem, pół serio odpowiedział Gabriel.
Kassandra złapała się za głowę.
– Wielkie nieba! – jęknęła. – I ci wszyscy ludzie mieliby się dowiedzieć,
ż
e...
– A czemu nie! – przerwał jej Gabe. – Skoro dzięki temu babcia Emma
będzie spokojniejsza.
– No tak, skoro babcia... – mruknęła z rezygnacją Kassandra.
Nie wysuwała już żadnych zastrzeżeń.
Doszła do wniosku, że przecież to Gabriel bierze na siebie wszelkie
ryzyko, ponieważ jest szefem i reżyserem całego przedsięwzięcia. A ona, jako
wykonawczyni zleconej przez niego roli, nie powinna mu się sprzeciwiać i
torpedować jego pomysłów.
Zeszli na dół, do pokoju jadalnego.
– Kassandro, nakarmiliśmy już Candy owsianką – powiedziała na
powitanie Loretta.
– A zaraz po śniadaniu będziemy razem z nią i babcią ubierali choinkę –
dodał Sam.
– Chętnie się przyłączę!
– Ależ, kochanie – odezwał się Gabriel – nie możesz zajmować się
ubieraniem choinki, skoro...
– A cóż ty znowu wymyślasz, młody człowieku? – przerwała mu babcia
Emma. – Dlaczego Kassandra nie miałaby ubierać z nami choinki? – spytała
podejrzliwie.
– Bo musimy wreszcie wybrać się do jubilera po pierścionek
zaręczynowy.
– No, chyba że tak! – z wyraźną ulgą stwierdziła starsza pani.
– Jeśli nie macie nic przeciwko temu, to chcielibyśmy też – dodał Gabe –
ogłosić nasze zaręczyny podczas sobotniego przyjęcia.
– Brawo! – wykrzyknął uradowany Sam.
– Jakże moglibyśmy mieć jakiekolwiek obiekcje, przecież to dla nas sama
radość! – załamującym się lekko ze wzruszenia głosem zawtórowała mu Loretta.
– Bogu niech będą dzięki, że dożyłam tej radosnej chwili! – powiedziała z
przejęciem babcia Emma.
Kassandra poczuła się w tym momencie jakoś nieswojo.
Spojrzała na Gabe’a. Uśmiechał się, ale też chyba było mu trochę głupio.
Dlatego zapewne energicznie zaprotestował, gdy Sam oświadczył, że w związku
z ogłoszeniem zaręczyn należy się młodym jakiś porządny prezent.
– A mnie należy się nowa suknia! – stwierdziła Loretta Cayne.
– Przecież sprawiłaś już sobie, kochanie, jakąś nową kreację na nasze
bożonarodzeniowe przyjęcie – przypomniał jej mąż.
– Kreacja odpowiednia na zwyczajne, coroczne przyjęcie nie nadaje się
na taką nadzwyczajną okazję, jaką jest ogłoszenie zaręczyn jedynego syna! –
wyjaśniła mu z oburzeniem.
– Słusznie! – poparła synową babcia Emma. – Ja też będę musiała kupić
sobie coś szczególnego.
– To chyba ja też – odezwała się trochę niepewnie Kassandra.
– Ma się rozumieć, moje dziecko! – Babcia nie miała najmniejszych
wątpliwości. – Jedź dzisiaj z Gabe’em po ten zaręczynowy pierścionek, a jutro
pojedziesz razem z nami po suknię.
– Tylko kto zajmie się Candy, jak wszystkie trzy wybierzemy się po
zakupy? – zafrasowała się Kassandra.
– Jak to, kto? Gabriel! – zdecydowała autorytatywnie seniorka rodu
Cayne’ów.
– A Sam w razie czego mu pomoże! – dodała z figlarnym uśmiechem
Loretta.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Spośród wielu pierścionków eksponowanych w gablotach wystawowych
sklepu jubilerskiego Arnolda Feinburga, Gabe wybrał najdroższy i najbardziej
okazały, choć niekoniecznie najpiękniejszy.
– Dlaczego wybrałeś właśnie ten? – zdziwiła się Kassandra.
– Bo taki właśnie powinien być pierścionek zaręczynowy dla mojej
narzeczonej: dużo złota i pokaźny brylant, co najmniej cztery karaty.
– Szczerze mówiąc, wolałabym coś subtelniejszego i chociaż trochę
lżejszego.
– Przykro mi, Kassie, ale tu nie chodzi o twoje upodobania estetyczne,
tylko o efekt. A efekt musi być piorunujący!
– Efekt będzie taki, że babcia Emma cię wyśmieje z powodu twojego
kiepskiego gustu.
– Nie wierzę.
– Zapytaj Arnolda.
Ponieważ zaprzyjaźniony z całą rodziną Cayne’ów jubiler, nie chcąc
przeszkadzać parze narzeczonych w naradzie nad zaręczynowym pierścionkiem,
dyskretnie się wycofał w głąb stoiska, Gabriel skinął na niego ręką.
Arnold Feinburg pośpiesznie podszedł bliżej i przywoławszy na twarz
profesjonalny kupiecki uśmiech, zapytał:
– W czym problem, Gabe?
– W tym, że ja i ta młoda dama mocno się różnimy w ocenie gustu mojej
babci Emmy.
– Potraktujcie mnie śmiało jako eksperta – zaproponował jubiler. – Pani
Emma Cayne jest przecież nie od dziś moją stałą klientką, więc doskonale
wiem, co z biżuterii ma szansę jej się spodobać, a co absolutnie nie – dodał
gwoli wyjaśnienia.
– Może to? – Gabe twardo obstawał przy wybranym przez siebie
masywnym pierścieniu.
– A może raczej to? – Kassandra wskazała na jeden z tańszych, lecz
znacznie subtelniejszych pierścionków z jednokaratowym brylantem.
– Jako kupiec wolałbym oczywiście sprzedać ten droższy wyrób –
odezwał się po chwilowym namyśle Arnold Feinburg – ale jako przyjaciel
muszę ci szczerze i otwarcie powiedzieć, Gabe, że to dama twojego serca ma
rację, a nie ty. Uwierz fachowcowi!
– Nie uwierzę, póki na własne oczy nie zobaczę, że to cacko jest
wystarczająco efektowne i nadaje się dla kobiety, z którą się zaręczam i którą
zamierzam poślubić – upierał się Gabriel.
– No więc włóż jej to cacko na palec! – zasugerował Arnold. – Na co
właściwie czekasz? Na oklaski?
Wyjął pierścionek z gabloty i podał go Gabrielowi. Ten przyglądał się
subtelnemu złotniczemu arcydziełku przez dłuższą chwilę bardzo uważnie, a
nawet wręcz podejrzliwie, po czym ujął prawą dłoń Kassandry i wsunął jej
pierścionek na serdeczny palec.
Na moment zapomniał o tym, że rozgrywająca się w jubilerskim sklepie
scena jest tylko kolejnym epizodem odgrywanej przed babcią Emmą i całą
rodziną Cayne’ów komedii. Poczuł w głębi serca coś w rodzaju autentycznego
wzruszenia. I niemal natychmiast rozzłościł się sam na siebie za ten
niespodziewany objaw słabości.
– Ten pierścionek jest naprawdę cudowny! – szepnęła z przejęciem
Kassandra.
– I wygląda wspaniale na pani ślicznej rączce – zawyrokował ze
znawstwem jubiler.
– No więc bierzemy to cacko i idziemy! – burknął Gabriel. Arnold
Feinburg zerknął na niego z ukosa i zapytał:
– Gniewasz się o to, że nie trzymałem twojej strony w sporze, czy może o
ten komplement, który przed chwilą powiedziałem twojej narzeczonej?
– A jeśli o jedno i o drugie, to co mi powiesz?
– Powiem ci, drogi przyjacielu, że nieszczęścia chodzą parami!
Gabe rozchmurzył się i parsknął śmiechem.
– Wybaczam ci obydwa popełnione grzechy – stwierdził, chichocząc. –
Rozbroiłeś mnie, stary!
– Zawsze do usług, również w roli sapera – odezwał się na to Arnold,
nadal nie tracąc kontenansu.
– Ten wasz dialog nadawałby się do kabaretu – zauważyła z
rozbawieniem Kassandra.
– Dobrze wiedzieć, że jakby interesy nam nie poszły to możemy jeszcze
zarabiać na życie jako duet komików – mruknął Gabriel. – Arnie i Gabe, jak to
brzmi?
– Co najmniej tak dobrze, jak Flip i Flap – oceniła Kassandra.
Pożegnali się z Arnoldem i wyszli z jego jubilerskiego sklepu.
Ponieważ było jeszcze dość wcześnie, zdecydowali się pochodzić trochę
po centrum miasta. Gabe, korzystając ze wskazówek Kassandry, kupił
gwiazdkowe upominki dla domowników. Na koniec zaprosił ją do kawiarni.
– Ten dzisiejszy ranek był trochę nerwowy, ale teraz jestem już zupełnie
spokojna – odezwała się, gdy usiedli przy stoliku. – Chociaż nadal się boję, że
mogę popełnić jakiś błąd.
– śebyś czuła się pewniej, to ci powiem, że nawet gdybyśmy zostali
przedwcześnie zdemaskowani przez babcię lub kogokolwiek innego, to i tak
otrzymasz obiecane honorarium – oznajmił Gabriel.
– Chcesz wyjść na filantropa w moich oczach? – spytała Kassandra.
– Nie! Po prostu uważam, że już i tak dostatecznie dużo dla mnie zrobiłaś,
więc zasłużyłaś sobie na wynagrodzenie – stwierdził.
Nie przyznał się przed Kassandra, ani nawet przed samym sobą, że w ten
sposób stara się zademonstrować nie tyle wdzięczność czy uznanie dla jej
zasług, ile własną siłę i władzę.
Po powrocie z zakupów do domu Kassandra i Gabriel zastali państwa
Cayne’ów zajętych ubieraniem choinki, ze względu na ciepły klimat stanu
Georgia oczywiście sztucznej, niemniej jednak do złudzenia przypominającej
naturalną, i wyjątkowo okazałej.
Loretta i Sam stali na drabinkach, a babcia Emma dyktowała im, co i
gdzie mają ulokować na świątecznym drzewku, a równocześnie zabawiała małą
Candy.
– Udany mieliście dzień? – zapytała Loretta, odrywając się na moment od
rozwieszania girland.
– Jak najbardziej, mamo – odpowiedział Gabe. – Kassandra pomogła mi
wybrać gwiazdkowe upominki.
– Och, niesamowicie wprost jestem ciekawa, co znajdę w tym roku pod
choinką! – pół żartem, pół serio odezwała się pani Cayne.
– Ja też! – wtrąciła ze śmiechem babcia. – Ale tymczasem chciałabym,
moi drodzy, żeby na tej choince znalazło się jeszcze więcej ozdób.
– Byleby nie za dużo – mruknął Gabe.
– Według mnie, mój kochany wnuku, na świątecznym drzewku powinno
być tyle świecidełek, ile tylko się zmieści. Tu można sobie pozwolić nawet na
przesadę. Choinki nie obowiązuje subtelność w doborze biżuterii. Natomiast
elegancką kobietę... zawsze – podkreśliła babcia.
– Też tak uważam – odezwała się Kassandra i rzuciła Gabrielowi
triumfujące spojrzenie.
– Wspaniale, że się zgadzamy, moje dziecko! – rozpromieniła się babcia
Emma. – Przy doborze kreacji na uroczystość oficjalnego ogłoszenia waszych
zaręczyn też pewnie nie będziemy się sprzeczać. Och, ja już się cieszę na te
jutrzejsze zakupy! Mam nadzieję, Kassandro, że nie zmęczyłaś się za bardzo
tymi dzisiejszymi?
– Zakupy nigdy mnie nie męczą.
– To zupełnie tak samo, jak mnie! – odezwała się Loretta Cayne.
– Za to Candy wygląda mi już na zmęczoną, chociaż wcale nie chodziła
po sklepach – zauważyła Kassandra, zerkając na córeczkę. – Wezmę ją chyba na
górę i położę spać.
– Sama ci ją za chwilę przyniosę – zaproponowała babcia. – Tymczasem
niech jeszcze troszkę z nami zostanie. Zje sobie ciasteczko i oceni ostateczny
efekt przystrajania choinki. Zgoda?
Kassandra uśmiechnęła się i skinęła potakująco głową, po czym ruszyła
na górę.
Gabriel wszedł po schodach tuż za nią, a kiedy otworzyła drzwi do
swojego pokoju, zatrzymał się, zamiast iść dalej, korytarzem do rozwidlenia i w
lewo...
– O co chodzi, Gabe? – zapytała.
– Chciałbym z tobą pogadać.
– Jakaś ważna sprawa?
– Raczej tak.
– Więc mów, tylko się streszczaj, bo babcia Emma za chwilę tu będzie.
Weszli do pokoju i zamknęli za sobą drzwi.
– Powiem krótko – zaczął rozmowę Gabriel. – Chcę ci dać trochę forsy na
te jutrzejsze zakupy.
– Nie trzeba! – zaprotestowała Kassandra. – Sukienka to nie złoty
pierścionek z brylantem, więc śmiało mogę ją sobie sprawić z własnych
funduszy. Właściwie to nawet brakuje mi w garderobie czegoś bardziej
eleganckiego, wieczorowego, na specjalne okazje.
– Kassie, elegancja sporo kosztuje...
– Wiem!
– ...a sklepy, w których moja mama i moja babcia robią zwykle zakupy, są
wyjątkowo ekskluzywne i drogie! – dokończył Gabriel.
– No cóż! – westchnęła Kassandra. – Może w moim towarzystwie
zdecydują się też wstąpić gdzieś indziej niż zwykle?
– Chyba nie powiesz, że na świąteczną wyprzedaż do supermarketu?
– Kto wie?
– Nie żartuj sobie ze mnie, Kassie – zniecierpliwił się Gabriel. – Weź te
pieniądze, bardzo cię proszę. – Wydobył z portfela kilka studolarowych
banknotów.
– Nie wezmę!
– Kładę ci je na komodzie.
– Jeśli ich zaraz z powrotem nie zabierzesz, zrywam umowę i wracam do
Pensylwanii.
– Kassie! – syknął ostrzegawczo Gabe.
– Zabierz z powrotem te pieniądze i wyjdź – wycedziła Kassandra.
Przez kilkanaście długich niczym stulecia sekund stali bez ruchu i bez
słowa naprzeciwko siebie, nawzajem mierząc się wzrokiem.
Aż w końcu Gabriel Cayne z cicha zaklął, wydobył z zanadrza portfel i
schował do niego wyłożone na komodę studolarówki. Skapitulował, inaczej
mówiąc.
Nim zdążył wyjść, rozległo się pukanie do drzwi.
– Proszę – mruknęła Kassandra, niezbyt zachęcającym w wyniku
zdenerwowania tonem.
Babcia Emma, z Candy na ręku, ostrożnie zajrzała do pokoju.
– Och, mam wrażenie, że chyba zjawiłam się nie w porę – stwierdziła,
spostrzegłszy posępne, marsowe miny obojga młodych.
– Nie, nie, skądże! – pośpiesznie zaprzeczyła Kassandra. – Mieliśmy
wprawdzie w Gabe’em małą sprzeczkę, ale już właśnie doszliśmy do
porozumienia.
– A o co wam poszło?
– O pieniądze. Gabe się upierał, że zapłaci za moją suknię, ale ja wolę ją
kupić sama. Cenię sobie własną niezależność.
– I masz rację, moje dziecko! Niezależność to doprawdy wspaniała
rzecz...
– Właśnie! – wykrzyknęła Kassandra, po raz drugi tego dnia z triumfem
spoglądając na wyraźnie skonfundowanego Gabriela.
– ...ale w rozsądnych granicach – dokończyła babcia.
– Brawo! Też tak uważam! – Teraz z kolei Gabe wyprostował się dumnie
i przywołał na twarz wyniosły uśmiech triumfu.
– Proponuję uznać spór za zakończony remisem – odezwała się
łagodnym, pojednawczym tonem seniorka rodu Cayne’ów. – I proszę obydwie
strony sporu o małego całusa na zgodę! – zarządziła.
Kassandra i Gabe, chcąc nie chcąc, podeszli do siebie i cmoknęli się
przelotnie ustami.
– Od biedy może być, chociaż spodziewałam się czegoś bardziej
wyrafinowanego – mruknęła babcia, wychodząc z pokoju.
– Przepraszam cię, Gabe, ale muszę zająć się małą – odezwała się
Kassandra, gdy już zostali sami.
– Już sobie idę. I też cię przepraszam, że tak wyskoczyłem z tymi
pieniędzmi na sukienkę.
– Ja ich naprawdę nie chcę, Gabe.
– Ale w razie czego pamiętaj, że zawsze możesz je ode mnie wziąć.
– A ty pamiętaj, że ja sobie cenię nie tylko niezależność, ale i dobry gust,
więc nawet jeśli kupię sukienkę na wyprzedaży, to na pewno nie będziesz się
musiał wstydzić narzeczonej przed gośćmi.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Siedząc w milczeniu w wygodnych i eleganckich fotelach w jednym z
najbardziej ekskluzywnych w całej Atlancie salonów mody, babcia Emma i
Kassandra O’Hara czekały lekko znużone, aż Loretta Cayne przymierzy piątą z
kolei suknię.
– Wy często się kłócicie z Gabe’em? – odezwała się nieoczekiwanie
starsza pani.
Zatopiona w jakichś tam własnych myślach Kassandra nie zrozumiała
zaskakującego pytania.
– Słucham? – rzuciła.
– Pytałam, czy często się z Gabe’em kłócicie, tak jak wczoraj?
– Kto się lubi, ten się podobno także czasem czubi! – stwierdziła
sentencjonalnie Kassandra, próbując obrócić całą sprawę w żart. – Ponieważ tak
się składa, że różnimy się z Gabrielem pod wieloma względami, musimy
niekiedy trochę ze sobą powojować.
– Wzajemne przyciąganie się przeciwieństw? – zasugerowała babcia
Emma.
– Coś w tym rodzaju – przytaknęła skwapliwie Kassandra. – Szczerze
mówiąc, to nawet poznaliśmy się dzięki paru sąsiedzkim awanturom.
– Naprawdę? A o co się awanturowaliście, jeśli można zapytać?
– Niezmiennie o to, że Gabe urządzał po nocach hałaśliwe przyjęcia.
Candy się budziła i...
– No i co powiecie? – Loretta Cayne, wyłoniwszy się z przebieralni, żeby
zaprezentować utrzymaną w kilku odcieniach różu kreację, przerwała swoim
pytaniem Kassandrze jej zwierzenia.
– Powiemy, że tyłek ci zanadto sterczy w tym fasonie – palnęła prosto z
mostu babcia Emma. – Przymierz jeszcze jakąś inną suknię, może tę perłową.
Loretta wróciła jak zmyta do przebieralni, z szóstą z kolei suknią w ręku,
natomiast starsza pani z ochotą wróciła do przerwanej rozmowy.
– Poszłaś do Gabe’a z pretensjami, że obudził ci małą?
– zapytała Kassandrę.
– Owszem.
– A on wpadł w zachwyt na twój widok i od razu cię zaprosił na to
przyjęcie?
– Nie, nie całkiem tak! – Odpowiedź była raczej wymijająca.
– A jak? – nie dawała za wygraną babcia Emma.
– Zakupy mi się kiedyś rozsypały...
– To ciekawe!
– ...i Gabriel pomógł mi je pozbierać – dokończyła Kassandra.
– Pomógł ci pozbierać rozsypane zakupy. Toż to historia jak z
klasycznego romansu! – zawyrokowała z entuzjazmem starsza pani.
– Raczej jak ż romantycznej komedii.
– Niech i tak będzie! – zgodziła się babcia. – Najważniejsze, że się
lubicie.
– Właśnie.
– A jak się czasem czubicie, to o co?
Pytanie na tyle zaskoczyło Kassandrę swoją konkretnością, że na wszelki
wypadek, żeby się nie zaplątać w wyjaśnieniach, odpowiedziała oględnie:
– O różne rzeczy.
– Mniej więcej jakie?
– Nnno... cóż – zająknęła się lekko Kassandra – raczej o takie... mniej
istotne, mniej ważne.
– Czy to znaczy, że w najważniejszych sprawach jesteście w gruncie
rzeczy zgodni? – ciągnęła swoje indagacje babcia Emma.
– Tak... raczej tak... w najważniejszych.
– A konkretnie w jakich?
– Nnno... na przykład... – zawahała się Kassandra.
– Na przykład w kwestii, czy powinnaś doprowadzić do końca swoje
studia, czy dać sobie z nimi spokój? – podpowiedziała jej babcia.
– Właśnie! Zgadzamy się, że powinnam bez względu na wszystko zrobić
dyplom.
– A co z Candy?
– Z Candy? – Kassandra nie była pewna, o co w tym momencie chodzi
starszej pani.
– Ciekawa jestem – wyjaśniła babcia – czy w kwestii metod
wychowawczych też jesteście zgodni? Czy nie wchodzicie sobie nawzajem w
paradę?
– Nie, w żadnym wypadku! Gabe całkowicie polega na moich metodach
wychowawczych – odpowiedziała zgodnie z prawdą Kassandra.
– To dobrze, bo on przecież nie ma o dzieciach zielonego pojęcia. Byłam
nawet trochę zaskoczona, że się zgodził... że się odważył zostać dzisiejszego
przedpołudnia z małą. No, ale ty pewnie go już troszeczkę zdążyłaś przeszkolić
w podstawowych pielęgnacyjnych czynnościach, skoro się spotykacie od
czterech miesięcy, prawda?
– Tak, tak – skwapliwie przyświadczyła przyciśnięta do muru Kassandra.
– Więc mam nadzieję...
– Mam nadzieję, że teraz wszystko już jest w porządku! – Loretta Cayne
znów wyłoniła się z przebieralni, tym razem w kreacji utrzymanej w kilku
odcieniach srebrzysto-perłowej szarości.
– W najlepszym, kochanie, w najlepszym! – pochwaliła synową starsza
pani. – Prawda, Kassandro?
Kassandra machinalnie skinęła głową.
W istocie nie była w stanie skoncentrować się na fasonie prezentowanej
przez Lorettę sukni. Całą jej uwagę zaprzątała bowiem niepokojąca myśl, że
jeśliby Gabriel nieszczególnie sobie poradził z samodzielną opieką nad Candy,
to babcia Emma znowu mogłaby nabrać jakichś podejrzeń.
Gabe ulokował się z Candy w telewizyjnym saloniku na sofie. Zakładał,
ż
e mała posiedzi sobie przy nim i grzecznie poogląda kreskówki, a on
tymczasem spokojnie przejrzy kontrakt, przysłany mu do pilnej akceptacji przez
jednego z kontrahentów.
– śebyś się tylko nie spompowała na sofę! – przestrzegł małą.
Na wszelki wypadek sprawdził jej pieluszkę. Była sucha. Wyjął więc z
teczki swoje papiery i zaczął je paragraf po paragrafie przeglądać.
Za moment, mając wrażenie, że Candy podejrzanie się wierci, sprawdził
jej pieluszkę raz jeszcze. Alarm znowu okazał się fałszywy.
Uspokojony wrócił do studiowania dokumentów.
– Si, si, siii – zaszczebiotała po chwili jego podopieczna. Tym razem
pieluszka była mokra.
– Ech, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło!
– mruknął Gabriel, ni to do Candy, ni to sam do siebie.
– Zaraz zmienimy tę pieluchę, a potem przynajmniej będziemy już mieli
ś
więty spokój.
Pieluszka składała się z dwu warstw, bawełnianej i foliowej oraz z
przemyślnego systemu rzepów, mocującego całość we właściwym miejscu.
Gabe mozolnie pozapinał, co się dało, a żeby sprawdzić, czy pielucha trzyma się
naprawdę dobrze, ujął Candy pod paszki, podniósł ją w górę i energicznie nią
potrząsnął. Wszystko było w najlepszym porządku. Wprawdzie folia znalazła się
pod spodem, a bawełna na zewnątrz, ale Gabe nie zwrócił jakoś uwagi na ten
drobiazg.
Wciągnął małej spodenki, posadził ją sobie na kolanach i zajął się
kontraktem.
– Da, da, da! – zagulgotała Candy i zaczęła skubać rączką brzeg
dokumentu.
– Nie dam ci tego, bo jeszcze podrzesz – powiedział z powagą Gabe. – A
to jest bardzo ważne, wiesz?
Candy energicznie pokręciła główką.
– Znaczy, że nie wiesz, tak? – mruknął Gabriel. – No więc ja ci zaraz
powiem, szkrabie, zaraz ci wszystko dokładnie wytłumaczę. To jest kontrakt,
bardzo ważny kontrakt. Prawnicy mojego kontrahenta go opracowali, a on już
go podpisał. Jeśli i ja złożę na nim swój podpis, ten kontrakt zacznie nas
obowiązywać, jego i mnie, obydwie strony. Rozumiesz?
Candy uśmiechnęła się promiennie i pokiwała główką. Po czym znów
spróbowała chwycić rączką dokument.
– Nie wolno! – ofuknął ją Gabe. – To jest naprawdę ważny kontrakt.
– Koko. Kokoko! – zaczęła skandować Candy.
– No właśnie, koko, fajnie, że zrozumiałaś, o co chodzi, mądra z ciebie
dziewczynka! – ucieszył się. – To ko-ko przyszło dzisiaj rano faksem z mojego
biura, a ja do końca dnia muszę to koko przeczytać, podpisać i z powrotem
odesłać. Też faksem.
– Fafafa!
– Tak, faksem. Ale mi tego nie szarp, mały szkrabie.
Kassandra była mocno zdenerwowana, gdy wraz Lorettą i babcią Emmą
wróciła wreszcie z zakupów i weszła w progi rezydencji Cayne’ów. Postanowiła
natychmiast sprawdzić, co się dzieje z Candy, szybko doprowadzić ją do jakiego
takiego porządku i zamaskować w ten sposób błędy Gabriela, przynajmniej te
najbardziej rażące.
– Pędzę od razu na górę, zobaczę, jak Gabe sobie po – radził w roli niani!
– rzuciła w biegu i natychmiast skierowała się ku schodom.
– Idę z tobą, moje dziecko – oznajmiła babcia Emma. – Zaczekaj!
Kassandrze nie wypadało uciekać przed starszą panią, choć, prawdę
mówiąc, miała na to ochotę. Wspięły się razem na piętro, zajrzały do pokoju.
Nikogo w nim nie było.
– Może Gabe wziął małą do siebie? – postawiła hipotezę zdezorientowana
Kassandra.
Przeszły z babcią korytarzem do rozwidlenia, skręciły w lewo, dotarły do
ostatnich drzwi po prawej stronie, uchyliły je. Pokój Gabriela również był pusty.
– Są pewnie na dole, w telewizyjnym saloniku – domyśliła się babcia.
Zeszły z powrotem na parter.
W. telewizyjnym saloniku ukazała się ich zdumionym oczom następująca
scena:
Gabe leżał na sofie, studiował kontrakt i przytrzymywał Candy stopami w
taki sposób, żeby nie mogła mu przeszkadzać. A Candy, zupełnie sobie nie
krzywdując, skubała rączkami i ząbkami... jego skarpetki!
– Wielkie nieba, co się tutaj dzieje?! – wykrzyknęła babcia.
– Nic szczególnego – odparł ze stoickim spokojem Gabe. – Ja zapoznaję
się z dokumentami, które dostałem dziś rano i muszę pilnie odesłać faksem do
firmy. A Candy się doskonale bawi.
– Wystarczy już tej zabawy! – stwierdziła gniewnym tonem seniorka rodu
Cayne’ów i porwała małą na ręce. – A pieluszkę jej przynajmniej zmieniłeś? –
spytała wnuka.
– Oczywiście, babciu! – zapewnił ją Gabe, podnosząc się z sofy i
przyjmując siedzącą pozycję. – Już dawno.
– Dawno? I nie przyszło ci do głowy, że znowu może mieć mokro?
– No, jakoś nie – zafrasował się Gabe. – Ale nie wołała! – dodał
pośpiesznie.
– Nie będziemy czekać, aż zawoła, tylko zaraz sprawdzimy – mruknęła
babcia.
Zajrzała Candy pod spodenki i wykrzyknęła za zgrozą:
– Przecież ten beznadziejny facet założył jej pieluszkę ceratką do spodu!
– Naprawdę? – jęknęła Kassandra.
– A czy to źle? – zdziwił się Gabe.
– To gorzej niż źle, młody człowieku! – ofuknęła go babcia. – Ale ja już
nie będę naprawiała twoich błędów, bo muszę się natychmiast położyć. Weź
małą, z łaski swojej – zwróciła się do Kassandry, podając jej Candy. – I
porządnie ją przewiń.
Oburzona seniorka rodu Cayne’ów z godnością wyszła z pokoju.
– To już koniec! Trzeba przeprosić babcię Emmę i powiedzieć jej całą
prawdę – jęknęła Kassandra.
– Po co? Zastanów się! – Gabe starał się powściągnąć jej przedwczesne
zapędy.
– Przynajmniej po to, żeby nas nie podejrzewała o przewinienie gorsze od
tego, jakie naprawdę popełniliśmy.
– A co takiego strasznego zrobiliśmy?
– Oszukaliśmy ją. I całą twoją rodzinę.
– Jeśli nawet wprowadziliśmy babcię w błąd, to tylko dla jej własnego
dobra. Chcieliśmy jej przecież zrobić przyjemność.
– Ty chciałeś! – uściśliła Kassandra. – Ja jestem tylko narzędziem w
twoim ręku.
– Racja – przytaknął Gabe. – No więc chciałem zrobić babci przyjemność
i z twoją pomocą zrobiłem. I nie będę jej tej przyjemności psuł, skoro nie jestem
do końca pewien, że przejrzała naszą grę.
– Co w takim razie zamierzasz robić?
– Ratować sytuację.
– Ale w jaki sposób?
– Trzeba wymyślić coś... hm... dramatycznego, coś, co zrobiłoby na
wszystkich piorunujące wrażenie – wyjaśnił swój punkt widzenia Gabriel.
– To ty sobie myśl, a ja tymczasem pójdę na górę i położę małą spać –
stwierdziła Kassandra.
– Pójdę z tobą. Zaniosę Candy – zaofiarował się z pomocą.
Wziął Candy na ręce. Objęła go mocno rączkami za szyję, i ufnie się do
niego przytuliła.
– Lubi mnie, chociaż założyłem jej pieluszkę na opak – mruknął
chełpliwym tonem Gabe.
– Przyjmij do wiadomości, że jak jest śpiąca, to się tuli nawet do wałka od
tapczanu – sprowadziła go z nieba na ziemię Kassandra.
Weszli na piętro. W pokoju Kassandra zajęła się przewijaniem małej i
przebieraniem jej w piżamkę. A Gabriel w tym czasie stał oparty o ścianę i
intensywnie myślał.
– Wymyśliłeś coś, czy idziemy wyznać babci Emmie całą prawdę? –
spytała go Kassandra, gdy ułożyła już Candy w łóżeczku.
Gabriel Cayne spojrzał na nią w milczeniu półprzytomnym wzrokiem
człowieka obudzonego nagle z głębokiego snu. Pomilczał jeszcze przez chwilę,
a potem chwycił bardzo głęboki oddech i odpowiedział z nie ukrywanym
triumfem:
– Coś wymyśliłem!
– Ale co? – zainteresowała się Kassandra.
– Coś naprawdę rewelacyjnego.
– Mianowicie?
– Coś, co uwolni nas w radykalny sposób od wszelkich babcinych
podejrzeń: ś I u b. Po prostu ślub!
– Po prostu?! – wykrzyknęła zbulwersowana szaleńczym i niedorzecznym
pomysłem Kassandra. – Jak to, po prostu?
– Po prostu: weźmiemy ślub w te święta i niech się babcia cieszy.
– Prawdziwy ślub?
– Niekoniecznie – odpowiedział z uśmiechem Gabe. – Mam kolegę
pastora. Może zgodzi się udzielić nam tego ślubu tak jakoś... hm... na niby?
– Bardzo wątpię.
– No, to mam też kolegę aktora. Odegra rolę pastora i uda, że udziela nam
ś
lubu. Wszystko pięknie wyreżyserujemy. Drugiego stycznia wylecimy z
Georgii jako małżeństwo, natomiast do Pensylwanii dolecimy znów jako dwoje
zupełnie obcych sobie ludzi. Nie! – zreflektował się Gabe. – Po prostu jako para
przyjaciół.
– Raczej współwinowajców!
– Daruj sobie to poczucie winy, Kassie. Przecież działamy w najlepszych
intencjach. Chcemy sprawić babci radość. Chcemy jej zafundować coś w
rodzaju gwiazdkowego upominku.
– A co jej powiesz na temat tego upominku, kiedy przylecisz do Georgii
na Wielkanoc?
Gabriel głęboko westchnął. A potem ściszonym, załamującym się z lekka
głosem zaczął wyjaśniać:
– Przyjmij do wiadomości, Kassie, że chociaż babcia Emma stara się
trzymać fason, to jest śmiertelnie chora i nie ma szans doczekać najbliższej
Wielkanocy. Dlatego tak bardzo cię proszę, abyś zgodziła się mi pomóc w
umileniu jej tych ostatnich dni życia!
Wzruszona do łez Kassandra opuściła nisko głowę i wyszeptała:
– Niech będzie. Tylko zaangażuj aktora, a nie pastora. I obiecaj mi, że w
odpowiednim momencie wyznasz prawdę swoim rodzicom.
– Obiecuję! Skautowskie słowo honoru! Tylko... – Gabe zawahał się.
– Tak?
– Tylko ty również musisz mi parę rzeczy obiecać w związku z dalszą
realizacją naszego planu.
– Na przykład?
– śe pozwolisz mi, oczywiście dla zachowania pozorów, trzymać cię przy
ś
wiadkach za rękę.
– Niech będzie. I co jeszcze?
– I jeszcze obejmować cię od czasu do czasu.
– Zgoda. Czy to już wszystko?
– Nie całkiem. Wypada, żebyśmy się częściej niż dotąd całowali.
Kassandra zarumieniła się i zmieszała, ale przyznała Gabrielowi rację,
stwierdzając:
– Faktycznie wypada, więc trzeba to będzie jakoś ścierpieć. Czy to już
koniec obietnic?
– Nie! – pokręcił głową Gabe. – Musisz mi złożyć jeszcze jedną.
– Jaką? – wykrztusiła w najwyższym stopniu zaniepokojona Kassandra.
– śe mi dokładnie wytłumaczysz, jak to się robi... no... z tymi
pieluszkami.
ROZDZIAŁ ÓSMY
– Kochani, obawiam się, że trzeba będzie troszeczkę zmodyfikować
program naszego bożonarodzeniowego przyjęcia! – oznajmił Gabriel przy
kolacji.
– Jak to, zmodyfikować? – zdziwiła się Loretta. – Dlaczego?
– Zdajesz sobie sprawę z tego, co mówisz? Przecież wszystko jest już od
dawna w najdrobniejszych szczegółach zaplanowane, a do przyjęcia zostało
tylko parę dni! – wtrącił rzeczowym tonem Sam.
– I podobno co nagle, to po diable! – mruknęła babcia Emma.
Gabriel Cayne uśmiechnął się niepewnie. W milczeniu ujął siedzącą obok
niego Kassandrę za drżącą lekko ze zdenerwowania rękę. A potem odchrząknął i
zaczął wyjaśniać najbliższym:
– Posłuchajcie, kochani! Tak się złożyło, że postanowiliśmy się pobrać.
– To jasne, że się kiedyś pobierzecie, skoro już jesteście zaręczeni –
odezwała się Loretta.
– Tak, mamo, ale my z Kassandrą po bardzo wnikliwym rozważeniu
wszystkich za i przeciw postanowiliśmy pobrać się już w te święta – uściślił
Gabe.
– Teraz? Zaraz? – Podekscytowana sensacyjną wiadomością pani Cayne
aż poderwała się z krzesła.
– Właśnie! W to akurat Boże Narodzenie. Dlatego myślę, że trzeba będzie
zmodyfikować program przyjęcia tak, żeby można było połączyć je z weselem.
– Chcesz zaprosić więcej gości?
– Przeciwnie! Chciałbym odwołać część zaproszeń Znaczną część.
– Dlaczego?
– Bo my z Kassandrą nie potrzebujemy aż dwóch setek świadków
naszego ślubu. Jakieś... hm... pięćdziesiąt osób z powodzeniem wystarczy!
– Ależ, synu! – jęknęła zdegustowana Loretta. – Nasi przyjaciele
poczuliby się urażeni...
– Czy można mieć aż dwie setki prawdziwych przyjaciół? – przerwał jej
Gabe.
– To już zależy tylko od nastawienia do ludzi i do świata, młody
człowieku – wtrąciła się babcia Emma, niej ukrywając swojej irytacji. – A w
kwestii przyjęcia, to chciałabym ci z całą mocą uświadomić...
– No właśnie, w kwestii przyjęcia... – zawtórowała starszej pani
zbulwersowana Loretta Cayne.
– Moim zdaniem, tradycyjne w tym domu przyjęcie bożonarodzeniowe
powinno się odbyć zgodnie z planem w najbliższą sobotę, bez wprowadzania
jakichkolwiek zmian na liście gości – zawyrokowała autorytatywnym tonem
seniorka rodu. – A przyjęcie weselne wyprawimy wam troszkę później, na
przykład...
– ...na przykład w Wigilię! – zasugerowała radosnym tonem Loretta.
– W Wigilię? – zdziwił się Gabe.
– Zaprosimy gości na dwudziestą trzecią trzydzieści, moi drodzy. – Pani
Cayne zaczęła z miejsca snuć konkretne plany. – Ślub weźmiecie dokładnie o
północy, a więc już w pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia. Zaprosimy
pastora do domu, oświetlimy salon wyłącznie białymi świecami, żeby stworzyć
odpowiedni nastrój...
– Czy nie można by tego wszystkiego urządzić trochę mniej
ekscentrycznie, bardziej zwyczajnie?
– Ależ oczywiście, że można zwyczajnie, młody człowieku! Tylko, czy
warto? – zadała wnukowi niespodziewane pytanie babcia Emma.
Ponieważ Gabriel w zakłopotaniu milczał, Kassandra rezolutnie
odpowiedziała za niego:
– Nie warto! Ślub jest w życiu czymś wyjątkowym, więc powinien mieć
niebanalną oprawę.
– Brawo! – wykrzyknęła uradowana Loretta. – Dlatego muszą być
wyłącznie białe świece...
– ...i odpowiedni nastrój – dokończyła babcia.
– Najlepiej zawczasu się w ten nastrój wprowadźmy i wypijmy szampana
za pomyślność młodej pary! – zaproponował ze śmiechem Sam.
Po kolacji, która z powodu wyśmienitego francuskiego szampana trwała
zdecydowanie dłużej niż zwykle, babcia Emma udała się do swojego pokoju na
spoczynek, a Loretta i Sam wzięli Candy na górę, żeby położyć ją do łóżeczka i
ukołysać do snu.
– No, to możemy sobie pogratulować! – stwierdził z ogromną ulgą Gabe,
gdy zostali już z Kassandrą sami w jadalnym salonie na parterze.
– Rychłego ślubu? – zapytała ironicznym tonem.
– Nie kpij! – obruszył się. – Tego, że uratowaliśmy sytuację.
– Mam nadzieję – mruknęła Kassandra.
– A ja mam nie tylko nadzieję, ale po prostu absolutną pewność.
– Optymista!
– Czasem tak. Ale bywam też bardzo sceptyczny w niektórych kwestiach.
– Na przykład?
– Na przykład w kwestii przesadnie udziwnionych uroczystości ślubnych.
Północ... białe świece... Dlaczego mnie nie poparłaś, kiedy się próbowałem
sprzeciwić temu przedstawieniu?
– Pomyślałam sobie, że jak już bawić się w teatr, to na całego!
– Też racja – mruknął pojednawczym tonem. – Niech już będą nawet te
białe świece, byleby tylko wszystko się udało.
– Będziemy musieli nad tym nieźle popracować – zauważyła Kassandra.
– Bez przesady. Moja matka wszystko przygotuje. Przecież ona aż się pali
do tego!
– To prawda. Ale twoja matka nie wymyśli za nas pretekstu do rezygnacji
z zaproszenia prawdziwego pastora. A prawdziwy pastor może nam udzielić,
niestety, jedynie prawdziwy ślub.
– Fakt! Trzeba będzie ułożyć jakąś historyjkę w związku z tym...
– ...i nie tylko w związku z tym! – weszła Gabe’owi w słowo Kassandra.
– Pomyśl! Już w najbliższą sobotę dwie setki ludzi dowiedzą się o naszych
zaręczynach i niedalekim ślubie. Ci ludzie podczas przyjęcia będą nas
wypytywać o najróżniejsze rzeczy.
– O co, na przykład?
– W pierwszym rzędzie o historię naszej znajomości. Byłoby wskazane,
ż
ebyśmy nie udzielali sprzecznych informacji.
– Racja! Musimy się trzymać jakiejś jednej, wspólnej wersji...
– ...która wymaga wcześniejszego starannego opracowania – dokończyła
Kassandra. – Poza tym – dodała – przyjaciele twojej rodziny zechcą też pewnie
dowiedzieć się czegoś więcej na mój temat, skoro zupełnie mnie nie znają. Będą
cię o mnie pytać.
– Spodziewam się.
– Przekażę ci przy okazji jeszcze parę szczegółów z mojego życia: imiona
szkolnych koleżanek, nazwiska profesorów z uczelni...
– Tak zwane realia?
– Właśnie. Powinieneś je znać.
– Postaram się dokładnie zapamiętać wszystko, co mi opowiesz, Kassie.
Czy coś jeszcze powinienem wiedzieć, twoim zdaniem?
Kassandra zmarszczyła lekko brwi i zmrużyła oczy.
– Owszem – stwierdziła, mierząc Gabriela przenikliwym spojrzeniem. –
Powinieneś wiedzieć, dlaczego się we mnie zakochałeś.
– To proste: bo jesteś piękna! – palnął bez chwili namysłu.
Kassandra zarumieniła się i spuściła wzrok.
– Zawstydzasz mnie – szepnęła.
– Zamiast się niepotrzebnie wstydzić, lepiej pomyśl, dlaczego t y
zakochałaś się we mnie – zaproponował z uśmiechem Gabriel. – Pewnie
dlatego, że jestem bogaty, przystojny i umiem prawić komplementy. Czy
trafiłem w sedno?
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Następnego dnia po śniadaniu Gabe wybrał się z ojcem na partyjkę golfa,
a Loretta pojechała załatwiać jakieś pilne sprawy związane z sobotnim
przyjęciem.
– Wygląda na to, moje dziecko, że będziemy musiały dotrzymać sobie
nawzajem towarzystwa tego przedpołudnia – zauważyła babcia Emma. – Co o
tym myślisz?
– Myślę, że powinnyśmy znaleźć sobie jakieś miłe zajęcie i spędzić ten
czas w sympatyczny sposób – odpowiedziała Kassandra.
– Dyplomatka z ciebie! Masz może jakieś konkretne propozycje?
– Raczej na nie oczekuję.
– I słusznie! To bardzo dobrze o tobie świadczy, moje dziecko, że jako
młodsza nie próbujesz mnie, jako starszej, niczego narzucać. Wiesz, co ci
zaproponuję? Poprzeglądajmy sobie razem magazyny poświęcone ślubom i
weselom. Sprowadziłam wszystkie, jakie są aktualnie w sprzedaży, jest tego w
salonie telewizyjnym cała sterta. Może natkniemy się na coś inspirującego, na
jakiś ciekawy pomysł?
– Trudno przewidzieć, ale na wszelki wypadek chyba warto te magazyny
przestudiować – zgodziła się Kassandra. – Ulokuję Candy w kojcu z paroma
ulubionymi zabawkami, nie powinna nam przeszkadzać.
– Och, ona jest taka słodka, że nawet jak w czymś przeszkadza, to nie
sposób mieć jej tego za złe. Kochane maleństwo!
Candy bawiła się doskonale, Kassandra i starsza pani Cayne również.
Przeglądały czasopisma i wymieniały opinie o wszystkim, co prezentowały
zamieszczone w nich liczne kolorowe zdjęcia: od fasonów sukien ślubnych po
wzory weselnej zastawy stołowej.
– Podobają ci się takie talerze z wzorem w różyczki? – spytała w którymś
momencie babcia Emma, spostrzegłszy fotografię stylowego serwisu.
– Szczerze mówiąc, wydają mi się trochę zanadto staroświeckie.
– Widocznie i ja jestem staroświecka, bo nie tak dawno kupiłam
Gabe’owi bardzo podobny komplet naczyń stołowych. Nie widziałaś ich u
niego?
– Nie. To znaczy, nie wiem... nie pamiętam – zaczęła się plątać w
wyjaśnieniach skonsternowana Kassandra.
– Nie jadaliście nigdy u niego?
– Nie. Raczej u mnie, ze względu na Candy. No i czasami gdzieś poza
domem, w lokalu.
– A dokąd cię zwykle zapraszał? – nie ustawała w indagacjach starsza
pani.
– To zwykle były... nnno... bardzo różne miejsca – wykrztusiła
Kassandra.
– A gdzie ci się najbardziej podobało?
Kassandra pomyślała z przerażeniem, że powinna chyba wymienić
taniutką restaurację, w której pracowała dorywczo jako kelnerka, z tej prostej
przyczyny, że inne znała co najwyżej z nazwy, więc mogłaby się ostatecznie
skompromitować, gdyby babcia Emma zaczęła ją wypytywać o szczegóły.
Równocześnie jednak uzmysłowiła sobie, że ludzie pokroju Cayne’ów raczej nie
odwiedzają tego typu lokali. Znalazła się więc w kropce i... zaniemówiła!
– No, słucham cię, moje dziecko! – zniecierpliwiła się starsza pani. – Tak
nam się doskonale gawędziło do tej pory, a teraz nagle zamilkłaś, jakbyś mowę
straciła.
– Tak. To znaczy, nie! Ja się po prostu zastanawiam, co odpowiedzieć, bo
tyle było tych miejsc, tak często wyskakiwaliśmy sobie z Gabe’em tu i ówdzie.
– Wyskakiwaliście sobie często tu i ówdzie? – obruszyła się babcia
Emma. – A Candy?
– Co, Candy?
– Z kim zostawała Candy w takim razie? Chyba nie z jakimiś
przypadkowymi opiekunkami z agencji?
– Nie, nie! Oczywiście, że nie z opiekunkami! – wykrzyknęła Kassandra.
– Więc z kim?
– Z moimi... nno... rodzicami. Albo z przyjaciółkami.
– Z czyimi przyjaciółkami?
– Też moimi! Mieszkają ze mną dwie koleżanki ze studiów, Janie i
Sandy... to znaczy, nie mieszkają.
– To w końcu mieszkają czy nie?
– Nie! Ale mieszkały. Wyprowadziły się dopiero tuż przed świętami,
Sandy do Bostonu, a Janie... właściwie nie wiem dokąd, prawdopodobnie do
jakiegoś faceta.
– To trochę dziwne – zauważyła starsza pani – że Gabriel nigdy mi nie
wspominał bodaj słowem, ani w listach, ani przez telefon, o tych twoich
współlokatorkach. Jakby ich wcale nie znał.
– Znał, znał, tylko... Tak się złożyło, że raczej za nimi nie przepadał –
stwierdziła zgodnie z prawdą Kassandra. – Więc może dlatego.
– No, może, może... – zgodziła się z wahaniem babcia Emma. – A o co to
ja cię właściwie pytałam, moje dziecko, zanim odbiegłyśmy od tematu?
Kassandra zaczęła się gorączkowo zastanawiać, czy przypomnieć starszej
pani postawione przez nią kłopotliwe pytanie, czy zaryzykować i zmyślić
naprędce jakieś inne, bezpieczniejsze. Na szczęście nie musiała rozstrzygać tego
dylematu, bo do pokoju niespodziewanie wszedł Gabe.
– Tak szybko rozegraliście partię golfa? – zdziwiła się babcia.
– Rozpadało się i musieliśmy przerwać, dlatego jestem wcześniej –
wyjaśnił. – Czy to źle?
– To bardzo dobrze! – palnęła trochę niezręcznie Kassandra.
– Och, chyba cię troszkę zmęczyłam moim starczym gadulstwem,
nieprawdaż? – mruknęła zgryźliwym z lekka tonem babcia Emma.
I nim Kassandra zdążyła jej stwierdzeniu zaprzeczyć, dodała:
– Niech więc teraz ten młody człowiek dotrzymuje ci towarzystwa, a ja
pójdę się położyć.
Starsza pani wyszła z pokoju. Z nadąsaną, a nawet obrażoną miną, jak
wydawało się Kassandrze.
– Boże, to wszystko było straszne! – jęknęła.
– Ale co konkretnie? – spytał Gabe.
– Cała ta moja rozmowa z babcią.
– Czy przypadkiem powiedziałaś coś nie tak?
– Po pierwsze, nie wiedziałam, że masz talerze w różyczki.
Zaniepokojony katastroficznym wstępem Gabe najwyraźniej odetchnął w
tym momencie i stwierdził z niefrasobliwym uśmiechem:
– To jeszcze nie tragedia, Kassie! Nie musiałaś się przecież u mnie
stołować i oglądać mojej zastawy. Mogliśmy jadać na mieście.
– No właśnie! – mruknęła Kassandra, kiwając z rezygnacją głową. – Też
wpadłam na taki pomysł, tylko nie miałam pojęcia, jakie wymienić lokale, kiedy
babcia zaczęła mnie o nie wypytywać.
– To trzeba było powiedzieć, że na posiłki zapraszałaś mnie przeważnie
do siebie!
– I tak zrobiłam, ale... – Ponieważ Kassandra ze zdenerwowania była
bliska płaczu, głos zaczął się jej załamywać.
– Ale co? – niecierpliwił się Gabe.
– Ale wtedy wydało się, że ty wcale nie znałeś moich współlokatorek,
Sandy i Janie.
– Przecież je znałem... przynajmniej z widzenia... mogę to z ręką na sercu
potwierdzić!
– Co z tego, że teraz potwierdzisz, skoro wcześniej nigdy nie
wspomniałeś o nich babci, ani w liście, ani przez telefon? – wykrztusiła z
rezygnacją Kassandra i ukryła twarz w dłoniach.
– Myślisz, że ona znowu nabrała jakichś podejrzeń? – otwarcie zapytał
Gabe.
– Bardzo się tego obawiam – szepnęła. Gabriel, nie poddając się
przedwczesnej panice, podszedł do niej i lekko ją do siebie przytulił.
– Kassie, nie trzeba się bać na zapas! – odezwał się z cicha i pogłaskał
Kassandrę delikatnie po złocistych włosach. – Poobserwujemy babcię podczas
obiadu i przekonamy się, czy przypadkiem nie sprawdzi się to stare i mądre
przysłowie, które powiada, że strach ma zawsze wielkie oczy.
Pokrzepiwszy się drzemką, babcia Emma podczas obiadu sprawiała
wrażenie osoby całkowicie odprężonej, w pełni zadowolonej i jak najdalszej od
jakichkolwiek podejrzeń, co do wnuka i jego narzeczonej. Patrząc na nią,
Kassandra doszła do wniosku, że chyba jednak przesadziła z obawami.
Gabriel miał rację! – przyznała w duchu. Cóż, zna babcię bez porównania
lepiej niż ja.
Dla niej seniorka rodu Cayne’ów wciąż jeszcze była dość tajemniczą,
zagadkową osobą. Szczególnie zadziwiający, wręcz niepojęty wydawał się jej
spokój, jaki babcia Emma zachowywała w obliczu swojej nieuleczalnej choroby
i bardzo bliskiej, wedle lekarskich prognoz, śmierci.
Owszem, starsza pani kilkakrotnie w ciągu każdego dnia odpoczywała w
swoim pokoju, ale poza tym zachowywała się tak, jakby zupełnie nic jej nie
dolegało. Krzątała się energicznie po domu, doglądała wszystkiego. I z ogromną
ochotą zajmowała się Candy.
Tego dnia podczas obiadu samodzielnie nakarmiła małą, natomiast
wieczorem położyła ją do łóżeczka. Do salonu, w którym przy szklaneczce
brandy i pogawędce siedziała reszta rodziny, zeszła dopiero wówczas, kiedy
mogła oznajmić:
– Nasza Candy z początku troszeczkę się wierciła i marudziła, ale teraz
już śpi jak aniołek!
– Powinnam sama kłaść tę małą wiercipiętę – zaczęła się sumitować
Kassandra.
– Nie! – energicznie zaoponowała babcia. – Pozwól mi to tymczasem
robić – dodała łagodniejszym już tonem. – Ty będziesz ją kładła do łóżeczka
jeszcze setki razy, a ja...
Emma Cayne nagle umilkła. Loretta i Sam wymienili ukradkiem pełne
troski spojrzenia, Kassandra opuściła nisko głowę.
Na szczęście Gabe nie stracił kontenansu i opanował dramatyczną
sytuację, proponując:
– Babciu, może wybrałabyś się z nami do kina?
– Z tobą i Kassandra? – ożywiła się starsza pani.
– Właśnie!
– A nie będę wam w niczym przeszkadzała?
– Skądże! Prawda, Kassie?
– Oczywiście, że nie! – skwapliwie zgodziła się Kassandra.
– A na co się wybieracie? – zainteresowała się babcia. Kassandra i Gabe
jedno przez drugie pośpieszyli z wyjaśnieniami:
– Na coś śmiesznego!
– Na komedię!
– W takim razie ja już idę po płaszcz – oświadczyła z radosnym
uśmiechem starsza pani Cayne.
Po piętnastu minutach całą trójką wsiadali już do samochodu. Kassandra
chciała ulokować starszą panią na przednim siedzeniu, obok Gabe’a, który
prowadził, babcia jednak uparła się, że usiądzie z tyłu. W kinie również
postanowiła zająć miejsce nie obok, ale za dwojgiem młodych, w następnym
rzędzie.
– Miło mi będzie od czasu do czasu na was zerknąć – oświadczyła.
Kassandra uzmysłowiła sobie, że skoro starsza pani będzie miała ich na
oku, powinni się zachowywać tak, żeby nie wzbudzić jej podejrzeń. Oparła
głowę na ramieniu Gabe’a.
Zdziwił się w pierwszej chwili i nawet próbował się odsunąć, ale za
moment najwyraźniej pojął, o co chodzi i objął ją ramieniem.
– Musimy uważać! – szepnęła mu do ucha.
Skinął głową na znak, że wszystko rozumie i przytulił ją trochę mocniej.
– Jest nawet miło – mruknął.
– Tylko bez przesady! – syknęła ostrzegawczo Kassandra.
– Tylko bez przesady, moi kochani, bo ja wszystko widzę i mogę się
zgorszyć! – niemal w tej samej chwili scenicznym szeptem odezwała się babcia
Emma.
Speszona Kassandra spróbowała uwolnić się z objęć Gabriela, on jednak
chyba na serio wszedł w rolę amanta, bo nie pozwolił jej na to. Nie tracąc
zimnej krwi, przytrzymał ją przy sobie i rzucił przez ramię do tyłu, w kierunku
starszej pani:
– Nie patrz na nas, babciu, tylko na ekran, bo tam rozgrywa się
prawdziwa komedia!
Tak się składa, że tutaj też, pomyślała Kassandra.
Do końca filmu nie była pewna, czy nie powinna żałować, że nie jest
inaczej, tak bowiem błogo i bezpiecznie czuła się w objęciach Gabe’a, że...
Dwie godziny minęły jej niepostrzeżenie, niczym chwila. Starszej pani
czas spędzony w kinie też chyba się nie dłużył, bo po seansie zaproponowała:
– Wejdźmy jeszcze gdzieś na pączki, zamiast wracać od razu do domu!
Wieczór jest taki piękny.
– Dlaczego akurat na pączki, babciu? – zainteresował się Gabe.
– Bo twój świętej pamięci dziadek, młody człowieku, zabierał mnie
zawsze na pączki po seansie w tanie, więc jakoś mi się jedno z drugim
romantycznie kojarzy – wyjaśniła babcia Emma.
I uśmiechnęła się trochę melancholijnie, ni to do wnuka, ni to do
własnych wspomnień.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
– Kiedy już się uporamy z dzisiejszym przyjęciem, będziemy mogli na
serio zająć się przygotowaniami do wesela – stwierdziła Loretta przy sobotniej
porannej kawie.
Ponieważ obydwaj panowie znajdowali się akurat gdzieś poza domem,
trzy panie – Loretta Cayne, babcia Emma i Kassandra O’Hara – raczyły się
aromatycznym naparem we własnym, damskim gronie.
– Gabe zdecydował się ostatecznie pójść ze mną na kompromis i pozwolił
mi zaprosić dwa razy więcej gości, niż się godził na początku: setkę zamiast
pięćdziesiątki – kontynuowała Loretta. – Zestawiłam już listę osób, na których
mi najbardziej zależy. A czy ty nie chciałabyś przypadkiem kogoś zaprosić
spośród swoich bliskich lub przyjaciół? – zwróciła się do Kassandry.
Kassandra spodziewała się, że takie pytanie prędzej czy później padnie i
miała już z góry przygotowaną odpowiedź. Mimo wszystko jednak głos drżał jej
lekko ze zdenerwowania, kiedy mówiła:
– Wszyscy moi najbliżsi krewni i znajomi mieszkają w Pensylwanii, to
zbyt duża odległość, żeby decydować się tak niespodziewanie na wyjazd do
Georgii, do tego w samo Boże Narodzenie.
– A może chociaż twoi bracia by się zjawili? – nie dawała za wygraną
Loretta.
– To ona ma braci? – zainteresowała się milcząca dotąd babcia Emma.
– Wspomniała mi przy jakiejś okazji, że ma aż czterech, prawda?
– Zgadza się – potwierdziła z uśmiechem Kassandra. – Razem jest nas
piątka rodzeństwa.
– Bracia powinni przyjechać na ślub jedynej siostry! – stwierdziła
autorytatywnym tonem starsza pani Cayne.
– No tak, ale oni... Oni wszyscy są już żonaci, mają dzieci. Nie zostawią
rodzin na same święta! – wykrztusiła Kassandra.
– Więc może rodzice? – zasugerowała Loretta. Kassandra zdawała sobie
sprawę, że trudno byłoby jej znaleźć sensowny pretekst usprawiedliwiający
nieobecność kochających rodziców na ślubie jedynej córki, tak więc z braku
innego wyjścia z sytuacji skłamała, mówiąc:
– Rodziców już zaprosiłam, telefonicznie. Przylecą do Atlanty
dwudziestego trzeciego.
Zakładała, że w ostatniej chwili wymyśli jakiś nagły kataklizm w rodzaju
choroby, wypadku czy zgoła trzęsienia ziemi i w ten sposób zdoła jakoś
wytłumaczyć państwu Cayne’om, dlaczego państwo O’Hara jednak nie dotarli
do Georgii.
– Wspaniale, że twoi rodzice tu będą! – ucieszyła się babcia Emma.
– Kiedy już uporamy się z dzisiejszym przyjęciem, zastanowimy się,
który z pokoi gościnnych dla nich przygotować – stwierdziła Loretta.
Kiedy już uporamy się z dzisiejszym przyjęciem...
Perspektywa oficjalnego zaprezentowania się dwóm setkom gości
państwa Cayne’ów w roli narzeczonej Gabriela była tak deprymująca, że
Kassandra zaczęła się w którymś momencie poważnie obawiać, czy w ogóle się
z tym przyjęciem upora, czy w ostatniej chwili nie stchórzy i nie ukryje się
gdzieś w mysiej dziurze albo po prostu nie ucieknie.
Może by nawet uciekła, gdyby miała przy sobie dziecko. Ale ponieważ
Candy spędzała weekend pod opieką pokojówki Cayne’ów, Isabelle, Kassandra
nie była w stanie potajemnie opuścić rezydencji. Została więc, jakkolwiek z
duszą na ramieniu.
Kiedy wieczorem Gabriel Cayne zapukał do jej pokoju, miała wrażenie,
ż
e nogi i ręce jej się trzęsą, serce bije jak oszalałe, a żołądek podchodzi aż do
gardła.
– Fatalnie się czuję! – poskarżyła się, kiedy już wszedł do środka i
zamknął za sobą drzwi.
– To pewnie trema przed wyjściem na scenę, nic więcej – stwierdził ze
stoickim spokojem Gabe. – Jako debiutantka masz prawo czuć się w tej chwili
nieszczególnie. Ale muszę ci powiedzieć na osłodę, że wyglądasz cudownie, a
twoja suknia jest po prostu królewska!
Suknia była aksamitna, w kolorze mocno nasyconej purpury i pochodziła
z gwiazdkowej wyprzedaży.
Kassandra uśmiechnęła się i odrobinę odprężyła, mając Gabe’a przy sobie
i słuchając jego komplementów.
– Ty też wspaniale się prezentujesz w smokingu – zrewanżowała się. – A
co do tej królewskiej, jak powiadasz, sukni, to kupiłam ją na przecenie.
– Mówisz serio?
– Najzupełniej – przytaknęła Kassandra.
– Nawet bym nie pomyślał, że na wyprzedaży można znaleźć coś tak
pięknego i eleganckiego!
– Nigdy nie kupowałeś przecenionych rzeczy?
– Nigdy. I nigdy dotąd nie znałem nikogo, kto by je kupował – z
rozbrajającą szczerością przyznał Gabe.
– Można powiedzieć, że dzięki mnie dokonałeś czegoś w rodzaju... hm...
odkrycia – zauważyła.
– Tych odkryć było chyba nawet kilka.
– Słucham? – Kassandra nie zrozumiała ostatnich słów, które Gabe
wypowiedział tak cicho, jakby rozmawiał nie z nią, ale wyłącznie z własnymi
myślami.
– Mówiłem, że za kilka minut powinniśmy już zejść na dół, żeby zdążyć
na powitanie pierwszych gości.
– Jestem gotowa, chociaż ledwie żywa ze strachu – stwierdziła Kassandra.
Na dole, w hallu, państwo Cayne’owie już oczekiwali na gości.
– Ślicznie wyglądasz! – wykrzyknął Sam na widok Kassandry.
– Jak przystało na moją narzeczoną, prawda? – chełpliwym tonem
odezwał się na to Gabe.
– Kochani! Państwo Mankmyersowie, państwo Garlesksowie i państwo
Bilaksowie są już w salonie – poinformowała młodych scenicznym szeptem
Loretta. – Najlepiej od razu pójdźcie się z nimi przywitać...
– ...bo to nasi najwcześniejsi i wyjątkowo ważni goście! – wszedł żonie w
słowo pan Cayne.
– Garlesks i Bilaks są partnerami Sama w interesach dodała Loretta,
zwracając się bezpośrednio do Kassandry.
– W interesach giełdowych! – uściślił Gabe. – Ojciec niby to przeszedł w
stan spoczynku i przekazał wszystkie bieżące sprawy korporacji „Cayne
Enterprises” mnie, ale na giełdzie nadal lubi sobie pograć.
– W ten sposób udowadniam synowi, że jeszcze nie wypadłem z gry! –
stwierdził ze śmiechem Sam.
– A kim są państwo Mankmyersowie? – zaciekawiła się Kassandra.
– Właścicielami sieci sklepów z odzieżą – odpowiedziała Loretta Cayne.
– Z całkiem niedrogą odzieżą, jeśli cię to interesuje – pozwolił sobie na
zakamuflowaną złośliwość Gabriel.
Kassandra zignorowała aluzję, a irytację zatuszowała uśmiechem.
Ująwszy Gabe’a za łokieć, ścisnęła go wprawdzie trochę mocniej, niż to było
konieczne, ale równocześnie zaszczebiotała słodziutko:
– Kochanie, chodźmy! Przedstawisz mnie państwu Mankmyersom,
Garlesksom i Bilaksom.
Przeszli na krótko do salonu, a potem wrócili do hallu, by następnych
gości witać już bezpośrednio po ich wejściu w progi rezydencji Cayne’ów.
Kassandra wciąż była mocno stremowana, ale w roli narzeczonej Gabriela
Cayne’a radziła sobie całkiem nieźle i robiła na wszystkich jak najlepsze
wrażenie.
Podano kolację, a kiedy zgromadzeni w pokoju jadalnym biesiadnicy
uporali się już z ostatnim z długiej serii wymyślnych dań, w przyległym salonie
telewizyjnym opróżnionym na czas przyjęcia z mebli, zagrała orkiestra.
– Gabe, powinniśmy chyba zatańczyć! – poinstruowała „narzeczonego”
Kassandra.
– Zatańczyć? – powtórzył dziwnie jakoś zamyślony Gabe. – No tak,
zatańczmy, oczywiście! – zreflektował się. – Można cię prosić?
Przeszli na parkiet.
Ponieważ muzycy grali coś powolnego i nastrojowego, Kassandra
przytuliła się w tańcu dość mocno do Gabriela i oparła głowę na jego ramieniu.
– Będę w ten sposób bardziej przekonująca w roli zakochanej kobiety –
szepnęła – a przy okazji odrobinę się odprężę. Podczas powitań umierałam ze
strachu, a przy kolacji siedziałam jak na szpilkach.
– Dlaczego?
– Nigdy w życiu nie byłam na takim eleganckim przyjęciu, widziałam coś
podobnego tylko w telewizji. Bałam się, że coś niepotrzebnie palnę albo też
zrobię coś nie tak i wszystko zepsuję.
– Zupełnie niepotrzebnie się tak bałaś – uspokoił ją Gabe. – Byłaś świetna
i zrobiłaś, jak zauważyłem, doskonałe wrażenie. Na wszystkich, a już zwłaszcza
na panach! Co który wszedł, to wybałuszał na ciebie oczy. A przy kolacji prawie
wszyscy zezowali w twoją stronę.
– Czyżbyś ty był trochę zazdrosny? – zapytała z tłumionym śmiechem
Kassandra.
– A czyżbyś ty uważała, że to źle? – odpowiedział pytaniem na jej pytanie
Gabe.
– Skądże znowu! – zaprzeczyła. – Moim zdaniem odrobina męskiej
zazdrości dodaje kobiecie co najmniej tyle samo uroku, co odrobina dobrych
perfum. Oczywiście ani z zazdrością, ani z perfumami nie wolno przesadzić, to
podstawowa zasada dobrego smaku.
Orkiestra zagrała dość szybkiego walca.
Kassandra i Gabriel zaczęli wirować w takt porywającej muzyki, musieli
więc przerwać konwersację. Dopiero kiedy walc się skończył i nastąpiła krótka
przerwa w tańcach, Gabe stwierdził pół żartem, pół serio:
– Zawróciłaś mi w głowie, Kassie!
– To chyba raczej ten walc – zareplikowała.
– Tak czy inaczej, muszę cię na chwilę przeprosić i przemyć w łazience
twarz zimną wodą.
– Źle się czujesz? Denerwujesz się? – zapytała z niepokojem Kassandra.
– Nie, nie! – energicznie zaprzeczył Gabe. – Chciałbym się tylko trochę
ochłodzić.
– Proszę cię bardzo, idź. Ja tymczasem spróbuję się ochłodzić
szklaneczką zimnego ponczu.
– Więc spotkamy się za chwilę w pokoju jadalnym – rzucił Gabriel na
odchodnym.
W pokoju jadalnym Kassandra spotkała jednak w pierwszej kolejności
babcię Emmę.
– Gdzie jest Gabe? – zapytała ją podejrzliwym tonem starsza pani.
– W toalecie.
– Też coś! W toalecie! – oburzyła się babcia. – Przecież on nie powinien
cię dzisiaj odstępować ani na krok. Za to mógłby zebrać się wreszcie na odwagę
i ogłosić te wasze zaręczyny.
– To nie wystarczy, że Gabriel przedstawił mnie wszystkim gościom jako
swoją narzeczoną? – zdziwiła się Kassandra.
– W żadnym wypadku! Musi koniecznie wygłosić jakąś uroczystą mowę i
włożyć ci przy świadkach na palec pierścionek zaręczynowy. A gdzie on
właściwie jest?
– No, w toalecie.
– Pytałam o pierścionek!
– Mam go tutaj, przy sobie – pośpiesznie wyjaśnił Gabe, który akurat w
tym momencie zjawił się w pokoju jadalnym i zdążył usłyszeć ostatnie słowa
babci Emmy. – Wkrótce będzie potrzebny, bo mniej więcej za piętnaście minut
uroczyście ogłosimy nasze zaręczyny.
– Cudownie! – ucieszyła się wyraźnie dotąd nachmurzona starsza pani. –
To już najwyższy czas! – dodała z promiennym uśmiechem.
Kassandra uśmiechnęła się również, lecz tylko po aktorsku, na pokaz. W
istocie znowu poczuła się ogromnie stremowana, wręcz przerażona tym, że
sprawy zaszły aż tak daleko.
Kto wie, czy nie zbyt daleko? – pomyślała w rozterce.
Z zamyślenia wyrwały ją dźwięki muzyki i głos obecnego na przyjęciu
Arnolda Feinburga. Zaprzyjaźniony jubiler podszedł i zagadnął Gabriela:
– Czy nie posunę się zbyt daleko, jeśli poproszę twoją narzeczoną do
tańca?
– Masz ochotę, Kassie? – spytał Gabe. Kassandra machinalnie skinęła
głową.
– To zatańczcie, a ja tymczasem pomyślę nad mową, z którą będę musiał
za parę minut wystąpić, ogłaszając nasze zaręczyny.
Kassandra i Arnold przeszli na parkiet.
– Cóż, rola przyszłego pana młodego wymaga niemałych poświęceń –
stwierdził pół żartem, pół serio jubiler. – Najpierw trzeba wybrać pierścionek
zaręczynowy, potem wygłosić orację.
– Biedny Gabe! – westchnęła Kassandra.
– Prawda? Zwłaszcza że to nie po raz pierwszy w życiu jest zmuszony się
poświęcić – podkreślił Arnold.
– Jak to?
– No, przecież poświęcił się już dla rodziny i firmy. Chciał zostać
zawodowym futbolistą, przepowiadano mu wielką sportową karierę. Ale on
wyrzekł się własnych marzeń i po śmierci dziadka zaczął kierować rodzinnym
biznesem, czyli „Cayne Enterprises”.
– Dlaczego właściwie on prowadzi firmę Cayne’ów, a nie jego ojciec? –
zainteresowała się Kassandra. – Sam Cayne jest przecież w takim wieku, że
mógłby z powodzeniem...
– Sam Cayne – pośpieszył z wyjaśnieniem Arnold Feinburg, nie
pozwalając jej nawet dokończyć zdania – jest poważnie chory na serce, więc
musi się oszczędzać. Gabriel poświęcił się również dla ojca.
– śe też nie miałam pojęcia o tym wszystkim!
– Wcale mnie to nie dziwi. Gabe nie jest facetem, który uskarżałby się
komukolwiek na własny los.
– Nawet własnej narzeczonej?
– Jak widać.
Taniec się skończył, orkiestra przestała grać. Arnold Feinburg
odprowadził Kassandrę do pokoju jadalnego.
– Mówka gotowa? – rzucił w kierunku Gabriela.
– Owszem, za chwilę ją usłyszysz.
Gabe wstał z krzesła i wziął Kassandrę za rękę.
Podeszli do Sama i Loretty, po czym całą czwórką skierowali się w stronę
niewielkiej, prowizorycznej estrady, wzniesionej w salonie telewizyjnym
specjalnie dla przygrywającego gościom do tańca zespołu muzycznego.
Muzycy cofnęli się.
. Państwo Cayne’owie oraz Kassandra i Gabriel stanęli pośrodku sceny, w
pobliżu mikrofonu.
– Panie i panowie! Najmilsi nasi goście! – przemówił Sam Cayne
drżącym ze wzruszenia głosem. – Nadeszła najważniejsza chwila dzisiejszego
wieczoru, chwila, w której ten oto młody człowiek, mój syn, chciałby wam coś
powiedzieć. Oddaję więc mu głos, a wy słuchajcie uważnie!
– Drodzy przyjaciele! – zaczął Gabe. – Moja narzeczona, Kassandra
O’Hara, nie chciała wierzyć, że będziemy nasze zaręczyny uroczyście ogłaszać
ze sceny. Tym bardziej pewnie się zdziwi, kiedy za chwilę uroczyście, na
kolanach, przy was, jako świadkach, poproszę ją o rękę. Tak samo, jak mój
ojciec prosił o rękę moją mamę, tak samo, jak mój świętej pamięci dziadek
prosił o rękę moją babcię.
Nim do przejętej i stremowanej Kassandry naprawdę dotarł sens tych
słów, Gabriel już przed nią szarmancko przyklęknął na jedno kolano i zapytał:
– Kassandro, czy chcesz zostać moją żoną? Znieruchomiała i zaniemówiła
z wrażenia. Potrzebowała dłuższej chwili, żeby uzmysłowić sobie, że cała scena
jest tylko kolejnym epizodem komedii, jaką odgrywają z Gabrielem przed
publicznością, która do tej pory składała się wyłącznie z członków jego
najbliższej rodziny, a teraz objęła również dwie setki gości państwa Cayne’ów,
zgromadzonych na gwiazdkowym przyjęciu. Potrzebowała dłuższej chwili, żeby
odzyskać głos, zaczerpnąć powietrza i wypowiedzieć słowa przewidziane dla
niej w scenariuszu przedstawienia:
– Tak, chcę!
Usłyszawszy twierdzącą odpowiedź, Gabriel Cayne ujął dłoń Kassandry i
wsunął jej na serdeczny palec zaręczynowy pierścionek. A potem, wciąż jeszcze
nie wstając z klęczek, szarmancko pocałował ją w rękę.
Boże, to wszystko jest takie piękne, jak najpiękniejszy sen! – pomyślała w
tym momencie Kassandra. Aż szkoda, że całkowicie nieprawdziwe.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
– Czy zechcesz pokazać mi z bliska ten pierścionek, moje dziecko? –
zapytała babcia Emma, kiedy drzwi rezydencji Cayne’ów zamknęły się już za
ostatnim z wychodzących po przyjęciu gości.
– Oczywiście! – odpowiedziała Kassandra i wyciągnęła rękę w kierunku
starszej pani.
– Jest naprawdę piękny.
– Sama go wybrałam.
– Skoro tak, to masz doskonały gust – zawyrokowała babcia.
– Ja właściwie planowałem kupić coś pokaźniejszego – wtrącił się do
rozmowy Gabe.
– Całe szczęście, że się nie upierałeś przy tych swoich planach –
stwierdziła starsza pani. – Bo gdybyś się upierał, to pewnie byś przesadził. A
przesada nie jest dobra w żadnej dziedzinie, młody człowieku, nawet jeśli
wypływa z najlepszych chęci.
– Babciu, czy ty przypadkiem nie powinnaś leżeć już w łóżku o tak
późnej porze? – zapytał Gabe, nagle zmieniając temat.
Starsza pani machnęła lekceważąco ręką.
– Też coś! – obruszyła się. – Kto by się kładł do łóżka w czasie
gwiazdkowego przyjęcia!
– Gwiazdkowe przyjęcie już się skończyło.
– Fakt! – przyznała wnukowi rację babcia Emma i smętnie pokiwała
głową. – Skończyło się nie wiadomo kiedy, jak wszystko, co przyjemne w
naszym życiu.
– Leżenie w wygodnym łóżku to też całkiem przyjemna rzecz. – Gabe
próbował dodać starszej pani otuchy.
– Nie w każdej sytuacji, młody człowieku. Chociaż w twojej na pewno! –
dodała, puszczając do wnuka perskie oko.
– Dlaczego akurat w mojej? Starsza pani wybuchnęła śmiechem.
– Nie udawaj, że jesteś taki niedomyślny, mój drogi!
– stwierdziła. – Przecież ty będziesz miał do towarzystwa narzeczoną –
wyjaśniła, zerkając na skonfundowaną z lekka Kassandrę.
– Co ty opowiadasz, babciu? – zdziwił się Gabriel.
– Przecież to właśnie na twoją prośbę, kategoryczną prośbę, jeśli można
się tak wyrazić, korzystamy podczas pobytu w tym domu z osobnych sypialni.
– Korzystaliście! – Starsza pani dobitnie zaakcentowała wypowiedziane
słowo. – Ale teraz, po oficjalnych zaręczynach i na kilka zaledwie dni przed
ś
lubem, już nie musicie korzystać. Mimo mojego podeszłego wieku nie jestem
aż tak konserwatywna, żeby nadal od was tego wymagać. Bez przesady!
– To my już pójdziemy się położyć, prawda, Kassie?
– palnął Gabe, po czym złapał Kassandrę za rękę i pociągnął ją
energicznie w kierunku schodów.
– Bez przesady, po co ten wariacki pośpiech? – syknęła, wspinając się za
nim na pierwsze piętro.
Gabe pozwolił Kassandrze przystanąć i chwycić oddech dopiero na górze.
I dopiero wówczas odpowiedział na jej pytanie:
– Musiałem cię szybko odciągnąć od babci, bo nie chciałem, żeby
zauważyła, jak bardzo się zawstydziłaś, kiedy wspaniałomyślnie zezwoliła nam
na korzystanie ze wspólnej sypialni. Dostałaś nawet rumieńców, wiesz?
– Wiem. To wszystko z zaskoczenia.
– Domyślam się.
– Ale, Gabe... przecież my... – odezwała się niepewnie Kassandra.
– Tak?
– My chyba nie musimy...
– Obawiam się, że jednak powinniśmy.
– śe powinniśmy... razem?
– Właśnie!
– Ale dlaczego?
– Bo inaczej babcia Emma znów może nabrać jakichś niepotrzebnych
podejrzeń.
– Prawda, może – przyznała Kassandra i z rezygnacją pokiwała głową. –
W takim razie, którą sypialnię wybieramy na dzisiejszą noc? – zapytała.
– Proponuję moją – odpowiedział po krótkiej chwili namysłu Gabe. –
Candy i tak śpi dzisiaj u Isabelle, więc nie musisz nad nią czuwać. A mój pokój
jest bardziej ustronnie usytuowany od twojego, więc będziemy swobodniejsi,
mniej narażeni na... hm... inwigilację ze strony babci Emmy.
– Chyba masz słuszność. Zaczekaj chwilę, z łaski swojej, wezmę tylko
parę niezbędnych rzeczy.
Roztrzęsiona Kassandra wpadła do swojego pokoju, złapała pustą
podróżną torbę, wrzuciła do niej w pośpiechu piżamę, szczoteczkę do zębów,
szczotkę do włosów, parę kosmetyków, a na rano zmianę czystej bielizny,
koszulową bluzkę i dżinsy. Potem, rada nierada, powlokła się za Gabrielem
korytarzem do rozwidlenia i w lewo, i dalej prosto do końca, aż ku ostatnim
drzwiom po prawej.
Po wejściu do pokoju postawiła swoją torbę na krześle, wydobyła z niej
niezbędne drobiazgi i natychmiast schroniła się w przyległej łazience. Wzięła
prysznic, starannie umyła zęby, porządnie wyszczotkowała włosy. Przedłużała
wieczorną toaletę, jak mogła, w końcu jednak, nie mając już w łazience
absolutnie nic do zrobienia, była zmuszona ubrać się w piżamę i wyjść.
Gabe siedział na ustawionym przy oknie fotelu i czytał jakąś książkę. Na
widok Kassandry odłożył ją, wstał i bez słowa skierował się do łazienki.
Przysiadła na zwolnionym przez niego miejscu.
Pozostawiona przez Gabe’a książka – typowo męska, szpiegowska
powieść wojenna – nie zainteresowała jej ani trochę. Zwrócił natomiast uwagę
Kassandry przeszklony regał, pełen najrozmaitszych futbolowych trofeów:
pucharów, proporczyków, plakietek.
Przypomniała sobie historię, którą opowiedział jej w tańcu Arnold
Feinburg. Rezygnacja ze sportowej kariery w imię poświęcenia się dla rodziny,
w imię odciążenia od nadmiaru pracy niedomagającego ojca, to było coś, co jej
ogromnie zaimponowało i pozwoliło zobaczyć Gabriela Cayne’a w zupełnie
innym niż dotychczas świetle.
– Zgasić światło?
Gabe stał w otwartych drzwiach łazienki. Miał na sobie jedynie krótkie
piżamowe spodnie, jego muskularny, po męsku owłosiony tors był całkowicie
odsłonięty.
– Mógłbyś włożyć bluzę albo jakiś podkoszulek, zamiast od razu gasić –
mruknęła w odpowiedzi Kassandra.
– Zazwyczaj sypiam bez niczego, tylko ze względu na ciebie włożyłem te
szorty.
– Cóż za poświęcenie!
– Prawda? Poświęcę się jeszcze bardziej i pozwolę ci wybrać dowolną
stronę łóżka.
– Wolę prawą.
– Więc ja kładę się z lewej. Ostatni gasi światło! – dodał Gabe i
natychmiast wskoczył pod koc.
– Wypadło na mnie? – rzuciła Kassandra.
– Na to wygląda.
– To zapal nocną lampkę, bo jak zgaszę, to do ciebie nie trafię.
Gdy Gabe włączył niewielkie, boczne światełko, Kassandra wstała z
fotela i wyłączyła duże górne światło. Ponieważ było jej jakoś niezręcznie kłaść
się tak od razu na jednym posłaniu z półnagim, atletycznie zbudowanym i
piekielnie atrakcyjnym mężczyzną, przysiadła najpierw trochę niepewnie na
skraju łóżka.
– Chcesz tak przesiedzieć do rana? – spytał Gabe.
– Raczej nie, ale jakoś mi głupio kłaść się ni stąd, ni zowąd obok ciebie.
– Tak nam wypadło ze scenariusza.
– Niestety! – westchnęła Kassandra.
– Czy naprawdę jestem aż taki straszny, że boisz się ze runą spać?
Jesteś aż taki piękny, że się boję. Boję się, że się zapomnę. Albo... że się
zakocham!
Tak właśnie musiałaby odpowiedzieć Gabrielowi Cayne’owi na jego
ż
artobliwe pytanie Kassandra O’Hara, jeśliby chciała mówić poważnie i
szczerze, pozostając w zgodzie z nieodpartym odczuciem, jakie narzucała jej
kobieca natura. Ponieważ wolała jednak zawierzyć raczej rozsądkowi, niż
instynktowi i emocjom, zdecydowała się przezornie zachować własne myśli dla
siebie i milczeć.
Ułożyła się po prawej stronie łóżka. Przymknęła oczy.
– Dobranoc, Gabe – mruknęła.
– Dobranoc, Kassie.
Leżeli sztywno wyprostowani, odwróceni plecami do siebie, każde po
swojej stronie szerokiego posłania. Powoli mijała minuta za minutą.
Kassandra, zmęczona nie tylko przyjęciem, ale i związanymi z tym
emocjami, usnęła dość szybko. Gabe natomiast długo leżał z otwartymi oczyma.
We wpadającym przez okno do pokoju srebrzystym świetle księżyca widział
zarys oszklonego regału, na którego półkach połyskiwały sportowe trofea.
Ze względu na dobro „Cayne Enterprises” i kiepskie zdrowie ojca
zrezygnowałem kiedyś z futbolu, rozmyślał. Ze względu na babcię
zainscenizowałem dzisiaj fikcyjne zaręczyny i leżę teraz w łóżku z fikcyjną
narzeczoną, z którą za kilka dni wezmę fikcyjny ślub. A co zrobiłem... i co
naprawdę chciałbym zrobić w przyszłości, dla siebie? Czy chciałbym, na
przykład, zakochać się? Do licha, a może ja się już zakochałem?
Pytanie pozostało bez odpowiedzi, bo Gabriel w końcu usnął.
Rano obudził się pierwszy. Natychmiast po cichutku wstał z łóżka i
przeszedł do łazienki, żeby się ogolić i wziąć letni prysznic. Kiedy wrócił do
pokoju po mniej więcej dwudziestu minutach, już odświeżony, ubrany w dżinsy
i sweter, Kassandra nadal spała.
Spała słodko i spokojnie, sądząc po równym, głębokim oddechu i leciutko
zaróżowionych policzkach. Wykorzystując fakt, że go nie widzi, Gabriel
przyjaźnie i czule się do niej uśmiechnął. Śpiąca Kassandra wydała mu się
uosobieniem łagodności, delikatności, wdzięku. Wydała mu się piękna i...
bliska.
– Och, Kassie! – wyszeptał ze wzruszeniem, mimowolnie pochylając się
nad nią.
Natychmiast uniosła powieki i zdziwiona spojrzała mu prosto w oczy.
– Czy coś się stało? – spytała z niepokojem.
– Nie! Tylko już pora wstawać! – mruknął zmieszany, gwałtownie się
cofając i prostując.
– Od dawna nie śpisz?
– Od dobrych dwudziestu minut.
– A która jest godzina?
Gabe zerknął na zegarek i odpowiedział:
– Ósma dziesięć.
– Boże! Candy pomyśli, że ją porzuciłam! – wykrzyknęła Kassandra i
pośpiesznie wyskoczyła z łóżka.
Natychmiast wpadła do łazienki. Kiedy po paru minutach wyskoczyła
stamtąd, już umyta, uczesana, ubrana w dżinsy i koszulową bluzkę, oznajmiła z
uśmiechem:
– Jestem gotowa!
– Na wszystko? – mruknął Gabe, mrużąc oczy. Kassandra nagle
spoważniała.
– Na wszystko... co przewiduje nasz scenariusz – odparła Gabriel ani nie
skomentował tej odpowiedzi, ani o nic więcej już jej nie zapytał. W milczeniu,
oboje trochę nachmurzeni, zeszli do pokoju jadalnego na śniadanie. Ledwie
usiedli za stołem, zjawiła się babcia Emma.
– Dobrze się wam spało? – rzuciła na powitanie, mierząc ich mocno
zaciekawionym, a nawet cokolwiek podejrzliwym spojrzeniem.
– Ja spałam świetnie – odpowiedziała Kassandra.
– Ja również – zapewnił starszą panią Gabe.
– A ja nieszczególnie – stwierdziła babcia Emma.
– Jakieś dolegliwości? – zaniepokoił się Gabriel.
– A może przemęczenie wczorajszym dniem, pełnym wrażeń? –
zasugerowała Kassandra.
– Silnych wrażeń było wczoraj mnóstwo i trochę mnie to wszystko koniec
końców zmęczyło – przytaknęła babcia Emma. – Jednak w nocy czułam się
całkiem dobrze, a nie spałam tylko dlatego, że rozmyślałam – wyjaśniła.
– O czym? – zainteresował się Gabe.
– No właśnie! O czym? – zawtórowała mu Kassandra.
– O zasadach, jakie panują w tym domu – powiedziała starsza pani z dość
tajemniczą miną. – Sama je tu wszystkim narzuciłam, wam również.
– Twój dom, twoje zasady, babciu! Po prostu ty rządzisz – wtrącił
Gabriel.
– Wiem. Tylko właśnie doszłam do wniosku, że czasami rządzę źle.
– Źle?
– Nnno... powiedzmy, że nie po nowemu – uściśliła starsza pani.
– Konserwatywne rządy bywają całkiem niezłe – zauważyła Kassandra.
– Ale bywają też fatalne, moje dziecko – zareplikowała babcia Emma. –
Dlatego warto od czasu do czasu zastąpić konserwatystów na przykład... hm...
liberałami!
– Kogo chcesz w związku z tym mianować swoim następcą, babciu? –
spytał po trosze zaciekawiony, a po trosze rozbawiony Gabe.
– Nikogo, młody człowieku.
– Spodziewałem się, że nie zechcesz oddać władzy!
– Ale zamierzam zmienić niektóre reguły gry. Dotyczące między innymi
was obojga, moi państwo! – podkreśliła starsza pani.
– Nas obojga? – zaniepokoiła się Kassandra.
– Jak to, nas? – zawtórował jej Gabriel. – Co planujesz zrobić?
– Przeniosę się na czas waszej wizyty do dotychczasowego pokoju
Kassandry i będę doglądała Candy, żebyście wy mogli spokojnie spędzać noce u
ciebie, Gabe. Tylko we dwoje!
Gabriel, który omal nie udławił się kawą, poczerwieniał na twarzy i
zaczął gwałtownie kaszleć.
– Spodziewałam się, że ta decyzja zrobi na tobie wrażenie, młody
człowieku! – stwierdziła z figlarnym uśmiechem babcia Emma.
Ponieważ Gabe milczał, a właściwie kaszlał, Kassandra, chcąc w jakiś
sposób ratować sytuację, odważyła się powiedzieć:
– Candy jest czasami w nocy dość kłopotliwa, budzi się, popłakuje, jak to
dziecko.
– Na pewno dam sobie radę z tym twoim maleństwem, moje dziecko! –
zapewniła ją starsza pani. – A w ostateczności, jakbym sobie kiedyś nie mogła
poradzić, po prostu przyjdę po ciebie. To przecież całkiem niedaleko:
korytarzem do rozwidlenia i w lewo...
– ...i dalej prosto... – wszedł babci w słowo Gabriel, który zdołał już
tymczasem odchrząknąć i odzyskać mowę.
– ...ostatnie drzwi po prawej – w przypływie wisielczego humoru
uzupełniła wyliczankę Kassandra.
– Amen! – Ostatnie słowo musiało oczywiście należeć do starszej pani.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
– Czy dzisiaj znów wybierasz prawą stronę łóżka? – zapytał Gabe, który
odbył wieczorną toaletę jako pierwszy i czekał na wyjście Kassandry z łazienki,
siedząc w fotelu i czytając swoją szpiegowską powieść.
– Jeśli mogę, to tak – odpowiedziała.
Tym razem nie miała na sobie solidnej pensjonarskiej piżamy, tylko
nocną koszulkę, również wprawdzie skromną, całkowicie nieprzejrzystą, ale
znacznie lżejszą i zdecydowanie bardziej uwypuklającą powabne kształty jej
kobiecego ciała.
– Kładź się, gdzie chcesz, byle prędzej! – mruknął znad książki Gabe.
– Taki jesteś śpiący?
– Nieważne. Kładź się i porządnie się nakryj!
– Przecież jest ciepło.
– Na razie jest ciepło, ale w nocy może się zrobić chłodno!
Kassandra nie przedłużała dyskusji, tylko posłusznie wsunęła się pod koc
i nakryła się nim aż po szyję, przesłaniając wszystkie swoje wdzięki. Gabe
ciężko westchnął, odłożył książkę, wstał z fotela, zgasił górne światło i również
się położył.
Znowu, jak poprzedniego wieczora, leżeli nienaturalnie wyprostowani i
odwróceni plecami do siebie na przeciwległych skrajach szerokiego łoża.
Znowu powoli mijała minuta za minutą.
Minęło tych minut co najmniej dwadzieścia, a żadne z nich nie zdołało
usnąć.
– Może na jutro zorganizujemy sobie na wieczór talię kart? – odezwał się
w końcu zrezygnowany Gabe, zmieniając pozycję z leżącej na siedzącą i
zapalając nocną lampkę. – Będziemy grać aż do upadłego i aż pośniemy.
– Niezły pomysł – mruknęła Kassandra i wysuwając się częściowo spod
koca, również przysiadła na łóżku.
Zerknął na nią z ukosa. Lekka nocna koszulka na wąskich ramiączkach
całkowicie odsłaniała jej kształtne ramiona i tylko symbolicznie maskowała
biust.
Gabe pośpiesznie odwrócił głowę. Uświadomił sobie jasno i wyraźnie, że
chcąc zachować jaki taki spokój ducha i... ciała, musi patrzeć prosto przed
siebie, na drzwi do łazienki, ewentualnie w lewo, na ścianę, ale absolutnie nie w
prawo.
– Kassie, skoro dzisiaj nie mamy kart do gry, to może porozmawiajmy,
zgoda? – zaproponował. – Opowiedz mi na przykład, co porabiałaś przed
południem, kiedy ja grałem z ojcem w golfa.
Kassandra zerknęła z ukosa w stronę Gabriela. Ponieważ jego szerokie,
muskularne ramiona i atletyczne, męskie kształty jego bujnie owłosionego torsu
zrobiły na niej wrażenie nie mniejsze niż poprzedniego wieczoru, zarumieniła
się i natychmiast odwróciła głowę. Uzmysłowiła sobie, że w imię zachowania
spokoju ducha i ciała musi całkowicie zrezygnować ze spoglądania w lewo i
ograniczyć się do patrzenia w prawo, na ścianę, albo przed siebie, na drzwi do
łazienki.
– Co robiłam dzisiaj przed południem? – zaczęła się głośno zastanawiać.
– W towarzystwie twojej mamy i babci zajmowałam się przygotowaniami do
naszego wesela.
– A konkretnie, co robiłyście?
– Podobnie jak wczoraj wykłócałyśmy się z dostawcami wiktuałów na
weselny stół, wykłócałyśmy się z dostawcami kwiatów do przyozdobienia domu
i wykłócałyśmy się nawzajem ze sobą.
– I jak się zapowiada ostateczny efekt tych wszystkich... hm... dyskusji?
– Jeśli tylko nie powpadamy przedwcześnie w szał i nie wymordujemy
tych nieszczęsnych dostawców, przygotujemy wspaniałą uroczystość.
– Jakie będzie menu?
– Jeszcze dokładnie nie wiadomo, bo Emma i Loretta zmieniają decyzje
co najmniej cztery razy dziennie.
– A ty?
– Przeważnie dla świętego spokoju im przytakuję, ale czasem, dla
niepoznaki, trochę się sprzeciwiam.
– I słusznie robisz! – pochwalił ją Gabriel. – Twoja obojętność mogłaby
wzbudzić niepotrzebne podejrzenia, zwłaszcza u babci Emmy. A co z kwiatami?
– Są dwie wersje i raz bierze górę ta pierwsza, a raz ta druga.
– Tak na zmianę?
– Owszem. A zmiana następuje kilka razy dziennie.
– Biedni kwiaciarze!
– Też im współczuję, choć nikt ich nie zmuszał do wyboru zawodu.
– Też prawda. W tej pierwszej wersji jakie rośliny wchodzą w grę? –
zainteresował się Gabe.
– Czerwone poinsecje i ostrokrzew paragwajski.
– A w tej drugiej?
– Białe poinsecje, białe róże i „tchnienie niemowlęcia”.
– A cóż to takiego?
– Pytasz o „tchnienie niemowlęcia”?
– Właśnie.
– Roślina ozdobna używana do kompozycji artystycznych suchych
bukietów.
– Wiesz może, jak wygląda?
– Ma wąskie listki i drobne białe kwiatki.
– I naprawdę tak dziwacznie się nazywa?
– Tak na nią mówią kwiaciarze. Nazwa botaniczna brzmi podobno:
łyszczec wiechowaty.
– Jeszcze lepiej! A skąd to wiesz?
– Od kwiaciarzy.
– Uczysz się przy każdej okazji?
– Jak na przyszłą nauczycielkę przystało – roześmiała się Kassandra.
Przez chwilę oboje milczeli. W końcu Gabe, nie chcąc kończyć zbyt
wcześnie rozmowy i znów borykać się z bezsennością, zapytał:
– A co ze strojem?
– Dla ciebie?
– Też coś! Myślę o twojej sukni.
– Och, z tym są, niestety, największe problemy! – powiedziała z głębokim
i ciężkim westchnieniem.
– Dlaczego? – zaniepokoił się Gabe.
– Emma i Loretta nie są zadowolone z kreacji, którą sobie wybrałam.
– Dlaczego? – powtórzył pytanie.
– Właściwie, to nawet nie wiem. – Zdezorientowana Kassandra wzruszyła
ramionami. – To naprawdę cudowna biała suknia. Oddałam ją do chemicznej
pralni i teraz wygląda jak nowa!
Zaszokowany Gabriel uniósł brwi, zmarszczył czoło i przez dobre pół
minuty analizował w myślach ostatnie usłyszane zdanie. W końcu odważył się
zapytać wprost:
– Czy mam rozumieć, że ta biała suknia, w której zamierzasz wziąć ślub,
nie jest nowa?
– A czy myślisz, że ta czerwona suknia, w której wystąpiłam na przyjęciu
i którą tak się wszyscy zachwycali, była nowa? – pytaniem na pytanie
odpowiedziała Kassandra.
– A nie była?
– Nie.
– Przecież kupiłaś ją na wyprzedaży!
– Ale na wyprzedaży używanych rzeczy. Bogate elegantki z reguły nie
wkładają po raz drugi tych samych wieczorowych kreacji, więc chętnie je
sprzedają za ułamek ceny i robią sobie w szafie miejsce na następne. Ślubnej
sukni tym bardziej nie wkłada się ponownie.
– Nawet biorąc sobie drugiego męża? – zapytał ze śmiechem Gabriel.
– Nawet, bo podobno to przynosi pecha! – odpowiedziała Kassandra.
Znów nastąpiła dłuższa chwila milczenia. I znów Gabriel zatroszczył się o
podtrzymanie rozmowy.
– Ta twoja czerwona wieczorowa suknia... z wyprzedaży... – odezwał się
z pewnym wahaniem.
– Tak?
– ...nie wyglądała gorzej... co tam, wyglądała znacznie lepiej niż kreacje
innych pań kupione w piekielnie drogich, ekskluzywnych butikach.
– Miło mi, że to zauważyłeś. Widzisz, ważne, żeby strój odpowiednio
dobrać, a nie, żeby przepłacić. Zresztą, Podobno – stwierdziła z figlarnym
uśmiechem Kassandra – to nie suknia zdobi człowieka.
– ...tylko człowiek zdobi suknię! – dokończył sentencję Gabriel, po czym,
zerknąwszy przelotnie w zakazaną prawą stronę, dodał: – Święta racja, Kassie.
Jeśli kobieta to... też człowiek, oczywiście!
Kassandra spłonęła rumieńcem i trochę wyżej podciągnęła koc, który w
półsiedzącej pozycji okrywał ją zaledwie do talii.
– Zimno ci? – zdziwił się Gabriel.
– Sam mówiłeś, że zrobi się chłodno – mruknęła.
– Fakt, chyba zaczęło się ochładzać. Więc może już nakryj się porządnie i
ś
pij?
– A ty?
– Ja też spróbuję usnąć. A co do tego sporu z mamą i babcią o ślubną
suknię... – zaczął Gabe.
– Tak?
– To nie poddawaj się. Bądź sobą!
– Spróbuję – zgodziła się Kassandra. – Chociaż to wcale nie jest takie
proste w mojej sytuacji – dodała z zabarwioną nutką goryczy zadumą.
– Dlaczego?
– Bo jeśli się gra komedię, to trzeba myśleć przede wszystkim o roli.
– A o sobie?
– O sobie pomyślę później, jak przedstawienie już się skończy. Dobranoc.
– Dobranoc, Kassie.
Kassandra wsunęła się pod koc i ułożyła na lewym boku, plecami do
Gabriela, który ułożył się z kolei na prawym boku, plecami do niej, na
przeciwległym skraju szerokiego łóżka.
Też będę musiał o sobie pomyśleć, nie zwlekając przesadnie długo,
obiecał sobie w duchu, lecz zanim zdążył cokolwiek sprecyzować, po prostu
usnął.
Kassandra również usnęła dość szybko i spała przez całą noc nawet
nieźle, jednak rano obudziła się w nie najlepszym nastroju. Przypomniała sobie
wieczorną rozmowę z Gabrielem i doszła do wniosku, że zupełnie niepotrzebnie
pozwoliła mu się wplątać w tę groteskową komedię z fałszywym
narzeczeństwem i fałszywym ślubem.
Jeśli zagram jakoś nie tak i babcia Emma mnie zdemaskuje, będzie źle.
Ale będzie najgorzej – uzmysłowiła sobie z rozdrażnieniem – jeśli za mocno
wczuję się w rolę i sama zacznę żałować, że to wszystko nie dzieje się
naprawdę!
Boże! – zaczęła się gorączkowo zastanawiać. – A jeśli już jest mi trochę
szkoda, że Gabriel tylko udawał, że prosi mnie o rękę i tylko na niby weźmie ze
mną ślub? A jeśli już żałuję, że wolał mnie wynająć niż pokochać?
Nie odpowiedziała sobie na to pytanie. Nie miała odwagi. Wstała z łóżka i
rzuciła się w wir zajęć. Śniadanie z całą rodziną, zabawa z Candy, udział w
kolejnej zorganizowanej przez Lorettę Cayne i babcię Emmę konferencji z
dostawcami. Tym razem chodziło o kolor podawanych na weselny stół
ciasteczek.
– Powinny być całkiem białe, tylko z lukrem – twierdziła z przekonaniem
starsza pani. – śadnej czerni, żadnej czekolady!
Kassandra machinalnie kiwała głową, przytakując wszelkim, nawet
całkowicie przeciwstawnym sugestiom Emmy, Loretty i zdezorientowanych
dostawców. Sama natomiast z uporem milczała i nie zgłaszała żadnych
własnych propozycji odnośnie weselnych ciasteczek.
– Czy ty może źle się dzisiaj czujesz, moje dziecko? – zapytała ją z
niepokojem babcia Emma, gdy konferencja wreszcie dobiegła końca i dostawcy
sobie poszli, otrzymawszy nie całkiem spójne, ale i nie całkiem sprzeczne, na
szczęście, dyspozycje.
– Skądże znowu, czuję się świetnie! – zapewniła Kassandra.
– A taka jakaś jesteś nieswoja.
– Na pewno tęsknisz za swoją rodziną, prawda, kochanie? – zasugerowała
Loretta.
Kassandra skwapliwie chwyciła się podsuniętej jej przez matkę Gabriela
deski ratunku i potwierdziła:
– No, może trochę.
– To biegnij na górę i zadzwoń sobie do rodziców, moje dziecko –
zaproponowała babcia Emma. – Opowiesz mamie o naszych przygotowaniach
do wesela i upewnisz się, czy jest już gotowa do podróży do Georgii.
– Moja mama nie może przyjechać do Georgii, bo ojciec nabawił się
bronchitu i ona za nic w świecie go samego nie zostawi! – Kassandra bez
zająknięcia powtórzyła historyjkę, jaką wymyśliła poprzedniego dnia dla
usprawiedliwienia nieobecności swoich rodziców na ślubie.
– Ach, prawda, prawda, przecież mówiłaś – przypomniała sobie babcia. –
Jaka szkoda!
– Po prostu pech! – wtrąciła się Loretta. – Ale zadzwoń tak czy inaczej,
porozmawiaj sobie z mamą i pozdrów od nas chorego tatę.
Nie chcąc wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń, Kassandra nie mogła w
tej sytuacji zrobić nic innego, jak tylko wyjść z salonu i skierować się po
schodach na górę.
Weszła do gościnnego pokoju i dokładnie zamknęła za sobą drzwi.
Nie zamierzała nigdzie dzwonić.
Rodzice wiedzieli, że jest z Candy w Atlancie, w stanie Georgia, dokąd
zaprosił ją na Boże Narodzenie sąsiad milioner, prezes zarządu korporacji
„Cayne Enterprises” i dziedzic wielkiej fortuny. Wiedzieli również, że ten
ś
wiąteczny wyjazd wiąże się z maskaradą, jaką Gabriel Cayne postanowił
urządzić dla rodziny, prezentując najbliższym Kassandrę jako swoją narzeczoną.
Wiedzieli ponadto, że całe przedsięwzięcie ma jej przynieść wymierne korzyści
materialne.
Kassandra rozmawiała z nimi poprzedniego dnia. Obawiała się dzwonić
znowu, ponieważ zdawała sobie sprawę, że zbyt częste telefony mogłyby ich
niepotrzebnie zaniepokoić. Usiadła więc tylko przy aparacie, na wypadek,
gdyby babci Emmie przyszło do głowy do niej zajrzeć.
A jeśli babci przyjdzie do głowy podsłuchiwać pod drzwiami, o czym
rozmawiam przez telefon? – pomyślała w pewnym momencie. Zorientuje się
wtedy, że nie rozmawiam w ogóle i zacznie podejrzewać nie wiadomo co. Więc
może lepiej zadzwonię.
Wybrała numer kierunkowy i numer domowego telefonu rodziców. Nikt
nie odbierał.
Odczekała chwilę i powtórzyła całą operację jeszcze raz. Efekt był
identyczny.
Przesiedziała więc w odosobnieniu jeszcze kilkanaście minut i wróciła na
dół, do babci Emmy i Loretty. Nie przyznała się im oczywiście, że jej rodziców
nie było w domu. Pan O’Hara nie mógłby przecież jak gdyby nigdy nic
spacerować sobie z bronchitem po mieście, w grudniu, w chłodnej Pensylwanii.
Kassandra bardzo się do końca dnia pilnowała, żeby maskować swoje
rozdrażnienie uśmiechem, ale nastrój bynajmniej się jej nie poprawił. Dlatego
wieczorem, kiedy znalazła się sam na sam z Gabrielem w jego sypialni, nie
miała najmniejszej ochoty do konwersacji i natychmiast schroniła się w
łazience.
– Dobranoc! – rzuciła lakonicznie, kiedy już wyszła, po czym położyła się
do łóżka i mocno zacisnęła powieki, udając, że zasypia.
– Dobranoc, Kassie – odpowiedział Gabe i poszedł wziąć prysznic.
Kiedy wrócił, nie położył się po swojej stronie posłania, tylko usiadł w
fotelu i zaczął czytać książkę. Po chwili zamknął ją jednak i zapytał:
– Masz może jakieś problemy, Kassie?
– Nie mam żadnych! – odburknęła Kassandra, otwierając oczy.
– Nawet z zaśnięciem?
– Nawet.
– A przecież nie spałaś, tylko udawałaś!
– Skąd wiesz?
– Poznałem po twoim oddechu. Kiedy śpisz, oddychasz jakoś inaczej,
głębiej. No więc, w czym problem? – nie dawał za wygraną Gabe.
– W niczym!
– To mi o tym opowiedz.
– O czym?
– No, o tym niczym.
– Daj mi spokój, Gabe! – zniecierpliwiła się Kassandra. – Przestań mnie
wypytywać o problemy, których nie ma i kładź się, bo najwyższa pora spać.
Gabe nie położył się jednak, tylko przysiadł na skraju łóżka, tuż obok
Kassandry. Ujął ją za rękę.
– Niestety, nie dam ci spokoju, Kassie – oświadczył z determinacją i
powagą – dopóki się nie dowiem, co tak naprawdę cię gnębi.
Spojrzała mu w oczy i zorientowała się z ich wyrazu, że z całą pewnością
nie ustąpi. Westchnęła więc głęboko i zaczęła mówić, nie ujawniając oczywiście
całej, a tylko część – i to drobną część – prawdy.
– Trochę się stęskniłam – mruknęła.
– Za czym?
– Za domem.
– Za domem? – zdziwił się Gabe.
– Za domem, za rodziną, za przyjaciółmi, za Pensylwanią. Widzisz, ty
czujesz się w tej rezydencji w Atlancie, w Georgii, jak u siebie, masz tu
rodziców, masz tu babcię, masz tu przyjaciół. Ą ja czuję się trochę samotna,
spędzając święta Bożego Narodzenia tak daleko od najbliższych.
– Masz przecież Candy!
– Candy jest jeszcze malutka, nie można nawet z nią pogadać.
– No, to masz mnie! – odezwał się Gabe i trochę mocniej ścisnął
Kassandrę za rękę.
Serce zaczęło jej bić w znacznie szybszym niż zazwyczaj tempie,
niepokojący i obezwładniający zarazem dreszcz przebiegł jej po plecach.
Opanowała się jednak i ani nie odwzajemniając uścisku, ani nie wyrywając
dłoni, odezwała się beznamiętnym tonem:
– Ty jesteś przecież tylko moim partnerem w interesach, Gabe. Ubiliśmy
interes, zawarliśmy umowę i teraz ja muszę się z niej wywiązać, niezależnie od
tego, czy – tęsknię za domem, czy też nie. Później, po powrocie do Pensylwanii,
ty, jak się spodziewam, uregulujesz swoje zobowiązania wobec mnie i będziemy
kwita.
– I to wszystko?
– Tak myślę. Chociaż ciągle się boję, że z tej naszej intrygi mogą
wyniknąć jakieś nieprzewidziane konsekwencje. Sprawa jest taka ryzykowna!
– Nie martw się na zapas, Kassie, ryzyko czasami się opłaca, zwłaszcza w
interesach – stwierdził Gabe i cmoknął Kassandrę w rękę.
– Co robisz! – syknęła speszona.
– Nic złego, całuję cię tylko na dobranoc.
– Nasza umowa nie przewidywała przecież żadnych pocałunków.
– Możemy ją uzupełnić aneksem, nawet zaraz – skwapliwie
zaproponował Gabriel.
– Nie, lepiej śpijmy! – zaprotestowała.
Gabe ciężko westchnął, ale pokiwał potakująco głową i mruknął:
– Niech ci będzie. Dobranoc, Kassie!
– Dobranoc! – szepnęła Kassandra i mocno zacisnęła powieki.
Słyszała, jak Gabriel kładzie się po swojej stronie łóżka, jak przewraca się
przez jakiś czas z boku na bok na posłaniu, jak w końcu, zasypiając, oddycha
coraz spokojniej i głębiej.
Sama nie spała dość długo tej nocy. Leżała w ciemności i ciszy,
zastanawiając się, jakie ma wobec niej intencje fikcyjny narzeczony i co
naprawdę na jej temat myśli.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Kiedy Gabriel Cayne obudził się nazajutrz rano po dobrze przespanej
nocy, pomyślał sobie nieoczekiwanie, że byłoby całkiem miło budzić się
codziennie obok kobiety takiej właśnie, jak Kassandra.
Takiej czyli jakiej? – zaczął się zastanawiać. – Jaka właściwie jest
Kassandra O’Hara?
Atrakcyjna?
Piekielnie,
choć
ekstrawaganccy
kreatorzy
współczesnej
mody
zarzuciliby jej być może nadmiar kobiecych krągłości, przy równoczesnym
niedoborze wzrostu.
Inteligentna?
Bezsprzecznie, inaczej nie utrzymałaby się na studiach, pracując i
wychowując małe dziecko.
Odważna?
Trudno w to wątpić, skoro zdecydowała się na samotne macierzyństwo.
Spontaniczna?
Z całą pewnością, skoro nie wahała się zgłaszać na policji, że
współwłaściciel budynku, w którym wynajmuje mieszkanie, urządza po nocach
hałaśliwe przyjęcia i zakłóca spokój lokatorom.
Taka właśnie jest Kassandra O’Hara: kobieca, mądra, samodzielna,
naturalna.
Taka, czyli... zupełnie inna niż dziewczyny, z którymi do tej pory miałem
do czynienia! – skonstatował Gabe ze zdziwieniem.
Prezentowały się jak modelki z okładek ilustrowanych magazynów, ale
nawet w przybliżeniu nie elektryzowały mnie tak jak ona! Poza tym były
pretensjonalne, rozpieszczone i w gruncie rzeczy ograniczone, a przy bliższym
poznaniu nieuchronnie rozczarowywały.
Tymczasem Kassandra...
Kassandra zaciekawia, imponuje, wzbudza sympatię, podnieca!
– Do Ucha, i to jeszcze jak! – mruknął Gabe, uśmiechając się do
własnych myśli, zdecydowanie frywolnych w tym momencie.
Po czym, obawiając się, że Kassandra może podniecić go za bardzo i
mimowolnie, nawet przez sen, sprowokować do jakiegoś nieobyczajnego,
niegodnego dżentelmena wyskoku, pośpiesznie dźwignął się ze wspólnego
posłania, pobiegł do łazienki i wskoczył pod chłodny prysznic.
– Kassie, pora wstawać! – zawołał raźno i wesolutko, kiedy umyty,
ogolony, ubrany i nadal radośnie uśmiechnięty wrócił po kilkunastu minutach do
sypialni.
Rozespana Kassandra niezbyt chętnie otworzyła oczy.
Przypomniawszy sobie swoje wieczorne rozmyślania, męczące, irytujące i
niestety bezowocne, szybko z powrotem przymknęła powieki.
Miała chęć znowu usnąć, ponieważ we śnie – cokolwiek nieprzyzwoitym,
trzeba przyznać – mężczyzna, który właśnie zachęcał ją do wstawania, czyli
Gabriel Cayne, robił coś zupełnie innego: starał się zaciągnąć ją do łóżka.
Uwodził ją, nieco oględniej rzecz ujmując. Uwodził ją sympatycznie i...
skutecznie!
– Chcę jeszcze spać – mruknęła, dodając już w myślach, że we śnie
wszystko było zdecydowanie prostsze i bardziej oczywiste niż na jawie.
– Kassie, wstawaj! – nie dawał za wygraną. – Powinniśmy już zejść na
ś
niadanie. Babcia Emma nie toleruje spóźnień na wspólne posiłki!
Wzmianka o apodyktycznej seniorce rodu Cayne’ów wystarczyła, by
skłonić Kassandrę do natychmiastowego zerwania się na równe nogi,
błyskawicznego wykonania porannej toalety i zameldowania po kilku zaledwie
minutach:
– Jestem gotowa.
– Wspaniale! – ucieszył się Gabe, który właśnie kończył ścielić łóżko.
Z atencją podał Kassandrze ramię, prowadząc ją na dół po schodach, a w
drzwiach pokoju jadalnego szarmancko przepuścił ją przodem.
Kassandra przekroczyła próg i...
Stanęła w pół kroku jak wryta!
Stwierdziła bowiem ze zdziwieniem i przerażeniem, że przy nakrytym do
ś
niadania stole, obok Emmy, Loretty i Sama Cayne’ów oraz ulokowanej w
wysokim dziecięcym krzesełku Candy, zasiada również Ginger O’Hara!
– Mama? – wykrztusiła.
– We własnej osobie – odpowiedziała Ginger.
– Niespodzianka! – wykrzyknęły niemal równocześnie babcia Emma i
Loretta, głusząc kąśliwy z lekka ton, jakim zwróciła się do córki pani O’Hara.
– Kiedy przyleciałaś do Georgii?
– Dzisiaj rano.
– A ojciec?
– Został w Pensylwanii, pod opieką twojego brata i bratowej. Jest
niedysponowany, przecież wiesz – pani O’Hara znacząco zaakcentowała to
ostatnie słowo. – Biedaczysko! Na same święta nabawił się tego... no...
– ...bronchitu?
– Właśnie!
– Jak tata się teraz czuje?
– Dość dobrze, dzięki Bogu! Całkiem dobrze. Na oko nikt by nie poznał...
– Czasem choroba przebiega bezobjawowo – przerwała matce Kassandra.
– Co zalecił lekarz?
– Kazał ojcu siedzieć w domu i pod żadnym pozorem nigdzie się w święta
nie ruszać. Dlatego przyleciałam sama tu, do Atlanty.
– Nie lepiej było zostać z tatą?
Pani O’Hara przecząco pokręciła głową.
– O nie, córeczko! – stwierdziła z głębokim przekonaniem. – Po
wczorajszym telefonie od starszej pani Cayne doszłam do wniosku, że
koniecznie muszę być teraz przy tobie i że muszę z tobą natychmiast pogadać,
oczywiście nie przez telefon i najlepiej w cztery oczy.
– My już właściwie skończyliśmy śniadanie – odezwała się na to babcia
Emma – więc możecie tu zostać i spokojnie sobie porozmawiać. Loretta?
– Już się posiliłam.
– Sam?
– Właśnie zjadłem. – Gabe?
– Zjem trochę później.
– Chodźmy więc! – zarządziła starsza pani.
Cała czteroosobowa rodzina Cayne’ów opuściła jadalnię, zabierając
również małą Candy. Kassandra została sama z matką.
– Kassie, co to wszystko ma znaczyć? – wybuchnęła Ginger O’Hara. –
Chciałaś skorzystać z zaproszenia sąsiada i wyjechać z nim na Boże Narodzenie
do Georgii. Proszę bardzo, jesteś już przecież dorosła. Dałaś mu się namówić na
odgrywanie przed jego rodziną jakiejś komedii. Twoja sprawa. Ale dlaczego ta
starsza dama, ni stąd, ni zowąd, do mnie dzwoni i proponuje, że zapłaci za
wynajęcie prywatnej pielęgniarki dla twojego ojca? Dlaczego mi nagle wmawia,
ż
e mój Joe ma ten jakiś... no...
– ...bronchit.
– Właśnie. Joe ma bronchit, a ty masz ślub! Kompletne wariactwo. Tylko
kto tu zwariował, ja się pytam? Ci tutaj państwo...
– ...Cayne’owie.
– Właśnie. Państwo Cayne’owie, z tą starszą panią na czele, czy może ty,
Kassie? A może to ja dostałam nagle bzika i sama sobie wymyśliłam te brednie
ze ślubem z tym jakimś... no...
– ...bronchitem.
– Otóż to!
Pani O’Hara umilkła, spoglądając podejrzliwie na córkę i oczekując na
wyjaśnienia.
Kassandra przysiadła na krześle, odkaszlnęła nerwowo i odezwała się z
cicha:
– Przede wszystkim jestem ci wdzięczna, mamo, że nie wygadałaś się
przed babcią Emmą, jak to naprawdę jest z tą chorobą ojca.
– Nie jestem przecież głupia, Kassie. Podejrzewałam, że ten... no...
– ...bronchit.
– Właśnie! Podejrzewałam, że ten bronchit jest ci potrzebny jako coś w
rodzaju alibi.
– Wymyśliłam tę chorobę ojca, żeby usprawiedliwić przed Cayne’ami
waszą nieobecność na ślubie.
– Na czyim ślubie?
– No, na moim.
– Na twoim i...
– ...Gabriela Cayne’a.
– Kiedy się pobieracie?
– W Wigilię.
– Naprawdę?
– Oczywiście, że nie! – ściszonym do szeptu głosem wyjaśniła Kassandra.
– Ślub będzie na niby, mamo, udzieli go nam przebrany za pastora aktor.
– Pytam, czy naprawdę w Wigilię, bo przecież w ten dzień ślubów się nie
bierze.
– W Wigilię, ale o północy, więc już właściwie w pierwszy dzień świąt.
– Ślub o północy? Ty chyba bredzisz, Kassie! Przecież w Wigilię o
północy w kościele jest pasterka.
– Ślub ma się odbyć tutaj, w rezydencji Cayne’ów.
– Ślub w domu? – zdumiała się Ginger. – Przecież będzie nieważny!
– I o to chodzi, mamo! Ślub ma być tylko na niby.
– To niby po co?
– śeby się babcia Emma ucieszyła. Bo ona strasznie się martwi, że Gabe
się jeszcze do tej pory nie ożenił i może w końcu zostać starym kawalerem.
– No i co z tego, że babcia się martwi? – zirytowała się Ginger. – Niech
się martwi nadal!
– Cały problem w tym, że nie może martwić się zbyt długo – mruknęła
Kassandra.
– Dlaczego?
– Bo umiera.
– Jak to, umiera? Przecież widzę, że żyje i wszystkim tu rządzi!
– Ukrywa swoje dolegliwości, jest wyjątkowo dzielna, ale bardzo
poważnie chora. Lekarze uważają, że nie pożyje już długo po Nowym Roku.
Ona od dawna marzy o tym, żeby Gabe zechciał się wreszcie ustatkować,
założyć rodzinę. Więc on zaangażował mnie do roli swojej narzeczonej. Według
wstępnego scenariusza mieliśmy się tylko zaręczyć, ale ponieważ w którymś
momencie... hm... przestraszyliśmy się, że starsza pani domyśla się w tym
wszystkim jakiegoś oszustwa, na wszelki wypadek postanowiliśmy wziąć ślub.
– śeby zrobić przyjemność babci?
– Właśnie.
– Istna komedia! Ale co ty będziesz z tego miała, Kassie, poza
ś
wiątecznym wyjazdem do Georgii?
– Bezpłatne mieszkanie do końca studiów.
– Gdzie?
– Tam, gdzie mieszkam do tej pory. Budynek należy do Cayne’ów.
– Cały?
– śeby tylko ten jeden! – roześmiała się Kassandra. – Gabe mi obiecał... –
Ten twój Gabe to chyba największy wariat w całym tutejszym towarzystwie –
stwierdziła z przekąsem Ginger O’Hara. – Ale przystojny wariat, nie da się
ukryć, obłędnie przystojny! – dodała zdecydowanie już pogodniejszym tonem. –
Nawet się aż tak bardzo nie dziwię, że ci w głowie zawrócił, córeczko.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Kassandra nie zdobyła się na to, by otwarcie zaprzeczyć przypuszczeniom
matki.
Nie miała jednak również odwagi ich potwierdzić, toteż zastosowała unik
i pod pretekstem, że musi zajrzeć do Candy i sprawdzić jej pieluszkę, wybiegła z
jadalni.
W salonie zastała Lorettę Cayne i babcię Emmę, ale bez dziecka.
– Gdzie ona jest? – spytała z niepokojem.
– Kto, kochanie? – odezwała się Loretta.
– No, Candy.
– Gabriel wziął ją na górę, do gościnnego pokoju, żeby się troszkę
zdrzemnęła po śniadanku – pośpieszyła z wyjaśnieniem babcia Emma.
Kassandra zrobiła w tył zwrot i biegiem ruszyła na piętro. Domyśliła się,
ż
e Gabe rozmyślnie schronił się w miejscu, w którym pod pretekstem opieki nad
dzieckiem będą mogli zamienić na osobności kilka słów.
Wpadła do gościnnego pokoju.
Candy leżała w swoim łóżeczku, machając raźno rączkami i nóżkami, a
Gabriel siedział obok na krześle i wyśpiewywał coś w rodzaju kołysanki.
– Co ty robisz, człowieku? – syknęła Kassandra.
– Usypiam małą.
– Widzę, że raczej budzisz Candy swoim tubalnym głosem. Trzeba jej
zmienić pieluszkę i zostawić ją w spokoju, żeby usnęła.
– Pieluszkę już zmieniłem, zgodnie z instrukcją. Możesz sprawdzić –
wyjaśnił Gabe. – A skoro nie trzeba małej śpiewać, to porozmawiajmy –
zaproponował.
– O czym?
– O naszych sprawach.
– Nasze sprawy... mocno się dzisiaj skomplikowały, Gabe – zauważyła
załamującym się z emocji głosem Kassandra. – Twoja babcia sprowadziła tu
moją matkę.
– To wiem.
– A matka wzięła mnie od razu na spytki, przycisnęła do muru i...
– I co?
– I musiałam jej powiedzieć całą prawdę! O chorobie twojej babci, o
naszych fikcyjnych zaręczynach, o fikcyjnym ślubie, który ma się odbyć już
jutro. O wszystkim.
– Do licha! – zirytował się Gabe. – Myślisz, Kassie, że ona nas wyda?
– Myślę, że nie – uspokoiła go Kassandra. – A przynajmniej nie od razu –
dodała po chwili zastanowienia. – Jak ją znam, to najpierw da nam trochę czasu,
ż
ebyśmy sami uporządkowali nasze sprawy. Jednak jeśli dojdzie do wniosku, że
akcja toczy się w niewłaściwym kierunku, to z całą pewnością osobiście w nią
wkroczy i wtedy...
– Stop! – Gabriel w pół zdania przerwał Kassandrze jej katastroficzny
wywód. – Zatrzymajmy się w tym momencie, zgoda?
– Dlaczego?
– Bo widzę, że tu nie trzeba gadać, tylko działać.
– Więc co mam robić?
– Na razie nic. Spokojnie czekaj. Spotkamy się na kolacji! – odpowiedział
Gabe i nim Kassandra zdążyła go o cokolwiek zapytać, zniknął.
Pod pretekstem, że nazajutrz, ze względu na ostatnie przygotowania do
ś
lubu, nie będzie miała czasu dla dziecka, Kassandra przez większą część dnia
zajmowała się Candy. Nikt jej w tym nie przeszkadzał, ponieważ Gabriel gdzieś
przepadł, Sam zajmował się swoimi sprawami, a babcia Emma i Loretta zabrały
Ginger na wspólne zakupy, lunch i przejażdżkę po mieście.
Wczesnym wieczorem Kassandra przebrała małą w piżamkę i położyła ją
do łóżeczka, a sama weszła do łazienki, żeby dla odświeżenia wziąć prysznic.
Zdążyła się już wprawdzie namydlić i spłukać, ale nie zdążyła się jeszcze
wytrzeć ręcznikiem, gdy ktoś zastukał do drzwi. Okryła się w pośpiechu
szlafrokiem i wybiegła z łazienki do pokoju, żeby otworzyć, zanim stukanie się
powtórzy i obudzi Candy.
Myślała, że może to matka już wróciła z wycieczki po Atlancie i
postanowiła do niej zajrzeć przed kolacją. Gdy uchyliła drzwi, ujrzała w nich
jednak nie Ginger, tylko Gabriela.
– Już jesteś? – zdziwiła się na jego widok. – Mieliśmy się przecież
spotkać dopiero na kolacji.
– Uporałem się ze wszystkim trochę szybciej, niż myślałem, więc jestem
wcześniej – wyjaśnił. – Moglibyśmy pogadać?
Kassandra pokręciła przecząco głową.
– Nie możemy teraz rozmawiać, bo obudzimy małą – stwierdziła.
– To chodźmy do mojego pokoju – zaproponował Gabriel.
– Też wymyśliłeś! – obruszyła się Kassandra. – Nie widzisz, że jestem
mokra?
Zmierzył ją wzrokiem tak przenikliwym i... pożądliwym, że aż się ze
wstydu zarumieniła.
– No, nie patrz tak! – mruknęła, opuszczając nisko głowę. – Pewnie
wyglądam w tym mokrym szlafroku jak jakieś czupiradło.
– Raczej jak miss mokrego podkoszulka – sprostował z uśmiechem Gabe.
Kassandra zarumieniła się jeszcze mocniej i jęknęła:
– Nie pogrążaj mnie i przestań się wygłupiać!
– Wcale się nie wygłupiam, Kassie – zapewnił ją, nagle poważniejąc. –
Naprawdę musimy porozmawiać, i to zaraz. Skoro nie możesz wyjść, to żeby
nie obudzić Candy, wejdźmy po prostu do łazienki.
Nim
Kassandra
zdążyła
zaprotestować
przeciwko
takiemu
niekonwencjonalnemu rozwiązaniu, złapał ją za rękę, wciągnął do
przylegającego do pokoju pomieszczenia i zamknął za sobą drzwi.
– Tutaj ani my nikomu nie będziemy przeszkadzali, ani nikt nam nie
przeszkodzi w rozmowie – stwierdził, całkiem z siebie zadowolony. – No i ty,
Kassie, będziesz mogła się spokojnie wytrzeć do sucha – dodał, robiąc figlarne
perskie oko.
– Obejdzie się! – syknęła Kassandra, krzyżując w zakłopotaniu ręce na
piersiach. – Co właściwie masz mi do powiedzenia? – spytała zasadniczym
tonem.
– Na razie mam ci do powiedzenia tyle, że kiedy wrócimy do domu, do
Pensylwanii, nie będę cię już nigdy traktował tak, jak do tej pory – oświadczył z
powagą Gabriel Cayne.
– Tylko tyle? – wybuchnęła głęboko rozczarowana Kassandra. –
Człowieku, musiałeś zniknąć na cały dzień, żeby dojść do wniosku, że po
powrocie z Georgii nie będziesz słuchał po nocach głośnej muzyki i urządzał
hałaśliwych libacji? I musiałeś wparadować za mną aż do łazienki, żeby mi o
tym powiedzieć? Przecież prosiłam cię, żebyś się nie wygłupiał! Więc lepiej już
sobie idź i pozwól mi się spokojnie ubrać. Spotkamy się na kolacji!
Spotkali się i nawet obok siebie siedzieli, ale jeśli nie liczyć zdawkowych,
grzecznościowych uwag, nie rozmawiali ze sobą. Bezpośrednio po kolacji,
korzystając z wymówki, że pan młody nie powinien oglądać panny młodej w
noc poprzedzającą ślub, bo to przynosi pecha, Kassandra schroniła się w swoim
pokoju.
Natychmiast położyła się do łóżka i zgasiła światło, jednak nie spała przez
całą noc.
Wierciła się i przewracała na posłaniu, rozmyślając o tym, co ją czeka
nazajutrz. Myślała również o tym, co czeka innych uczestników jutrzejszej
ceremonii, kiedy w bliższej lub dalszej przyszłości dowiedzą się prawdy.
Zastanawiała się, co odczują oni wszyscy: Emma, Loretta, Sam, ich przyjaciele,
przyjaciele Gabriela.
Rozczarowanie?
Zawód?
A może oburzenie i gniew, że zostali wprowadzeni w błąd, oszukani,
okpieni?
Czy Gabe miał prawo bawić się w coś takiego, w najlepszej nawet
intencji sprawienia radości ciężko chorej babci? – zadawała sobie wielokrotnie
to samo trudne pytanie.
A czy ja miałam prawo, nawet w trudnej sytuacji finansowej, w jakiej
niespodziewanie się znalazłam tuż przed świętami Bożego Narodzenia,
połakomić się na zaproponowane przez niego wynagrodzenie i zgodzić się na
wzięcie udziału w tej zabawie?
Udręczona wątpliwościami, usnęła dopiero o świcie.
Ponieważ rano ktoś wszedł po cichutku do pokoju i zajął się Candy,
przespała nie tylko śniadanie, ale nawet lunch. Minęło już południe, nim
wreszcie obudziła ją matka.
– Wstawaj, Kassie! Mam ci coś ważnego do powiedzenia! – oświadczyła,
wkroczywszy do pokoju.
– Czy coś się stało, mamo? – zaniepokoiła się Kassandra, natychmiast
otwierając oczy.
– A stało się, stało! Babcia Emma wysłała samolot do Pensylwanii!
– Po co?
– Zapytaj raczej, po kogo, córeczko – sprostowała Ginger. – Po Joe’go, po
twojego ojca! Doszła do wniosku, że szybka podróż w komfortowych
warunkach nie powinna mu zaszkodzić na ten... no...
– ...bronchit.
– Właśnie. Więc żeby zrobić tobie i jemu przyjemność, – zamówiła
taksówkę, powietrzną taksówkę, która podrzuci ojca z Pensylwanii do Georgii,
prosto na ten twój ślub!
Podekscytowana Ginger O’Hara umilkła, zrzuciwszy z siebie ciężar
sensacyjnej wiadomości. Kassandra uniosła się z posłania i przysiadła na skraju
łóżka.
– Tego ślubu nie będzie, mamo – oznajmiła tonem beznamiętnym z
pozoru, lecz w istocie nabrzmiałym desperacją i napięciem.
Ginger O’Hara najpierw zmierzyła córkę przenikliwym, pełnym troski
spojrzeniem, a potem usiadła na łóżku obok niej, przytuliła ją z macierzyńską
czułością do siebie i z zadumą szepnęła:
– Może to i lepiej, Kassie, kto wie. Bo niby po co ta cała komedia?
– Niepotrzebna, mamo, z całą pewnością niepotrzebna! – stwierdziła z
determinacją, choć również ze łzami w oczach. – Dlatego trzeba ją przerwać,
choćby w ostatniej chwili, trzeba ją przerwać choćby dzisiaj, póki nie jest
jeszcze za późno!
– Czy Gabriel też tak uważa?
– Nie... nie sądzę. To znaczy... ja... nie wiem.
– A czy o n wie, co t y zdecydowałaś w tej sprawie? – zapytała Ginger.
Kassandra pokręciła przecząco głową. Głos załamywał się jej ze
zdenerwowania i przejęcia, gdy tłumaczyła matce:
– Nie... nie wie. Jeszcze nie! Ja... ja myślałam o tym przez całą noc,
mamo. Kiedy nad ranem usnęłam, ciągle nie wiedziałam, nie miałam pojęcia, co
zrobić. Ale teraz już wiem! Coś mnie w końcu oświeciło i podjęłam decyzję. I
zaraz Gabe’owi o tym powiem.
– Obawiam się, że będziesz musiała trochę zaczekać – mruknęła Ginger.
– Dlaczego?
– Bo Gabe’a nie ma w tej chwili w domu.
– A gdzie jest?
Matka wzruszyła ramionami i odpowiedziała:
– Nie wiem. Nikt chyba nie wie, jego najbliżsi też. Bąknął tylko przy
ś
niadaniu, że ma coś ważnego do załatwienia i może go nie być przez cały
dzień, nawet na kolacji. I tyleśmy go widzieli!
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
O wpół do dziesiątej wieczorem Gabe’a wciąż jeszcze nie było w domu.
Loretta i Sam Cayne’owie ani trochę się tym nie przejmowali i twierdzili
z całkowitą ufnością, że ich syn wróci na czas.
Jednak Kassandra nie była do końca pewna, że Gabe stawi się na swój
fikcyjny ślub.
Może w końcu przestraszył się tego, co wcześniej sam zaaranżował? –
rozmyślała. Może uznał, że skandal towarzyski, jakim niewątpliwie byłoby jego
nagłe zniknięcie i odwołanie ślubu w ostatniej chwili, to mniejsze zło, niż
oszukiwanie najbliższych, odgrywanie przed nimi komedii, która z czasem
mogłaby doprowadzić do rodzinnego dramatu? Może zdecydował się oszczędzić
najbliższym wstrząsu, jakim musiałoby być dla nich poznanie prawdy o jego
fikcyjnym małżeństwie i w związku z tym dyplomatycznie zrejterował ze
sceny?
Tylko dlaczego mnie na niej pozostawił, samą, na pastwę losu? –
zadawała sobie w duchu pytanie Kassandra. Co ja mam teraz robić?
Zdemaskować się i powiedzieć Loretcie i Samowi całą prawdę? A może grać do
końca swoją rolę panny młodej i jakby nigdy nic przygotowywać się do ślubu?
Zdezorientowana i pełna wątpliwości, zdecydowała się ostatecznie na to
drugie wyjście, głównie dlatego, że pod pretekstem przygotowań do
uroczystości mogła zejść z oczu rozanielonym państwu Cayne’om i schronić się
razem z Candy w swoim pokoju na piętrze. Tu nie musiała już udawać, że się
cieszy, tu nie musiała już maskować niepewności, irytacji i rozgoryczenia
wymuszonym uśmiechem.
Ulokowała małą w pełnym zabawek kojcu. Sama przysiadła na łóżku.
Przymknęła oczy, ukryła twarz w dłoniach. Raz jeszcze zaczęła się zastanawiać
nad tym, co zrobił Gabriel i co ona powinna zrobić w zaistniałej sytuacji.
Z zamyślenia wyrwała ją matka, która po kilku minutach weszła
dyskretnie do pokoju i zapytała półgłosem:
– I co ty właściwie zamierzasz, córeczko?
– Zamierzam przygotować się do ślubu – odpowiedziała Kassandra.
– No, przecież miało go nie być, miałaś to wszystko odwołać.
– Przecież dobrze wiesz, mamo, że nie zdążyłam. Ale wszystko wskazuje
na to, że ślubu i tak nie będzie. Pan młody zniknął bez śladu.
– Może zrozumiał, że cała ta komedia nie ma sensu?
– Może. Późno zrozumiał, nie da się ukryć.
– Lepiej późno, niż wcale, córeczko – stwierdziła sentencjonalnie Ginger
O’Hara.
– Tylko dlaczego mnie nie uprzedził, że przerywamy przedstawienie i
schodzimy ze sceny? – wybuchnęła Kassandra. – Wolałabym sama zawczasu
stąd zniknąć, niż zostać i świecić teraz oczyma przed jego rodziną!
– Może on chciał po prostu wziąć całą winę na siebie? Zauważ, że skoro
sam dał drapaka, a ciebie tutaj zostawił, zapewnił ci coś w rodzaju alibi.
– Hm... Taki byłby z niego dżentelmen, twoim zdaniem?
– Nie jestem pewna, ale myślę, że wkrótce wszystko się okaże. Gabe jest
ci winien jakieś wyjaśnienia, i coś tam jeszcze, zgodnie z waszą umową.
– Niepisaną umową, więc zawsze może się wykręcić od złożonych
obietnic.
– Kto wie? – Ginger O’Hara trochę bezradnie wzruszyła ramionami.
– Może nawet wyrzucić mnie z mieszkania!
– Nie jest to całkiem wykluczone, Kassie, ale nie przejmuj się! – Starając
się dodać córce otuchy, Ginger O’Hara nabrała nieoczekiwanie ogromnej
pewności siebie. – Przecież my z ojcem zawsze ci pomożemy, na nas możesz
zawsze liczyć!
– Mamo, jesteście dla mnie tacy dobrzy! – Kassandra wzruszyła się
prawie do łez.
– Bo cię kochamy, córeczko! Bo cię bardzo kochamy!
– Ja też was bardzo kocham! – wyszeptała z przejęciem Kassandra,
ś
ciskając mocno matkę.
A kiedy Ginger zaraz potem wyszła, żeby nie wzbudzać swoją dłuższą
nieobecnością w salonie jakichś niepotrzebnych podejrzeń, Kassandra przyznała
się półgłosem przed sobą i przed Candy:
– Kocham też Gabe’a. Niestety, bez wzajemności.
Minęło dobre pół godziny.
Kassandra wykąpała w tym czasie Candy i przebrała ją w nowiutkie
ś
wiąteczne ubranko, a potem znów umieściła ją w kojcu i sama weszła do
wanny, żeby się zrelaksować i odświeżyć.
Siedząc z przymkniętymi oczyma w ciepłej wodzie i pachnącej pianie,
usłyszała w pewnym momencie delikatne stukanie do drzwi łazienki. Ponieważ
pomyślała, że to znowu matka albo może babcia Emma, która przyzwyczaiła się
zaglądać do Candy i w związku z tym dość często ostatnio wchodziła do
gościnnego pokoju, powiedziała:
– Proszę.
A kiedy drzwi uchyliły się i ktoś wszedł do łazienki, dodała nie otwierając
oczu:
– Cudownie pachnie ta piana, prawda?
– Owszem. I na szczęście dokładnie wszystko zasłania, bo podobno pan
młody nie powinien oglądać panny młodej tuż przed ślubem!
Usłyszawszy głos Gabriela, skonfundowana Kassandra w pierwszym
odruchu miała ochotę ukryć się w gęstej, nieprzejrzystej pianie razem z głową.
Ostatecznie jednak zanurzyła się tylko po podbródek i zapytała ze złością:
– Kto ci pozwolił tu wchodzić, Gabe?
– No, przecież ty! Powiedziałaś „proszę”.
– Bo pomyślałam, że to z pewnością moja matka albo babcia Emma.
– A ja pomyślałem, że skoro mówisz „proszę”, to widocznie na mnie
czekasz.
– Czekałam przez cały dzień. Gdzie byłeś?
– Zaraz ci wszystko wytłumaczę, Kassie. A potem spokojnie
przygotujemy się do ślubu.
– Nie będzie żadnego ślubu! – wybuchnęła Kassandra. – Uświadomiłam
sobie jasno i wyraźnie już rano, że odgrywanie tej żałosnej komedii nie mą
sensu i zdecydowałam, że natychmiast schodzę ze sceny! Tylko nie miałam
okazji ci o tym powiedzieć.
– Wiem – mruknął Gabe.
– Co wiesz? Czy wiesz chociaż, że zostawiłeś mnie tu samą na cały dzień
w niepewności i wyjątkowo niezręcznej sytuacji?
– Wiem, że nie warto grać komedii – wyjaśnił ze stoickim spokojem
Gabe.
– Więc się zgadzamy w kwestii ślubu?
– Nie.
– Jak to, nie? – Wyprowadzona z równowagi beznamiętnym tonem
Gabriela, Kassandra do tego stopnia uniosła się gniewem i zapieniła złością, że
omal nie uniosła się w wannie na równe nogi i nie wyskoczyła, niczym Wenus z
piany morskiej, z kryjącej jej wdzięki pienistej kąpieli.
– Bo ja uważam, że ślub powinien się odbyć – stwierdził Gabe. – Tylko
ż
e nie na niby, ale naprawdę.
– Nasz ślub?
– Właśnie! Dlatego jeździłem przez cały dzień po Atlancie i okolicach i
szukałem pastora, który miałby w dzisiejszą wigilijną noc trochę wolnego czasu
i zgodziłby się nam go poświęcić. I dlatego proszę cię o rękę, Kassie!
– Jak to... o rękę? Przecież ja... właśnie... siedzę w wannie – wykrztusiła
oszołomiona Kassandra.
– To nic nie szkodzi, Kassie, absolutnie nic – zapewnił ją z powagą Gabe.
– Siedź sobie w wannie, bylebyś podała mi rękę na znak, że naprawdę chcesz
zostać moją żoną. A ja już potem tej twojej ręki nie puszczę – dodał z figlarnym
uśmiechem – tylko pomogę ci wstać, żebyś się czasem nie pośliznęła na mydle.
Gabriel uroczyście przyklęknął przy wannie na jedno kolano i zapytał
Kassandrę trochę drżącym ze wzruszenia głosem:
– Czy chcesz, tak naprawdę, zostać moją żoną, Kassie?
Kassandra podała mu mokrą dłoń i już zamierzała odpowiedzieć
twierdząco, gdy lekko do tej pory uchylone drzwi otworzyły się nagle na oścież.
W progu łazienki stanęła mocno zbulwersowana babcia Emma i donośnie
krzyknęła:
– Jeszcze nie!
– Jak to, nie? – jęknął Gabe.
– Dlaczego nie? – bezgłośnym niemal szeptem zapytała Kassandra.
– Jeszcze nie – powtórzyła starsza pani, dobitnie akcentując to pierwsze
słowo. – Nie podejmujcie żadnych ostatecznych decyzji, moje dzieci, póki ja
wam czegoś nie wyznam – poprosiła.
Gabe zmierzył seniorkę rodu Cayne’ów przenikliwym spojrzeniem i
zapytał:
– O co właściwie chodzi, babciu?
– Czy coś się stało? – zawtórowała mu Kassandra. Starsza pani chwyciła
głęboki oddech i wypowiedziała jedno jedyne słowo:
– Kłamałam!
Dopiero po dłuższej chwili pełnej napięcia ciszy chwyciła głęboki oddech
po raz wtóry i dodała gwoli wyjaśnienia:
– Ja wcale nie umieram! Bałam się tylko, moje dzieci, że jeśli nie
zaalarmuję Gabriela zmyśloną wiadomością o mojej rychłej śmierci, to nigdy
nie przedstawi mi swojej narzeczonej.
– Babciu, jak mogłaś w ten sposób?! – wykrzyknął zgorszony Gabe.
– A jak ty mogłeś... jak wy mogliście... w ten sposób? – zareplikowała
starsza pani.
– To znaczy, w jaki? – próbował blefować Gabe.
– No, przecież zaręczyliście się tylko na niby, żeby sprawić mi
przyjemność.
– Domyśliłaś się? – Gabe zdecydował się zagrać w otwarte karty.
– Owszem.
– A powiedziałaś rodzicom?
– Jeszcze nie.
– To już nie musisz im mówić, bo my właśnie chcemy się zaręczyć na
serio. Prawda, Kassie?
– Tak, właśnie chcemy się zaręczyć – odpowiedziała Kassandra.
– I zaraz potem, zgodnie z planem, jeszcze dzisiejszej wigilijnej nocy,
chcemy wziąć całkiem prawdziwy, najprawdziwszy ślub! Prawda, Kassie?
– Tak, potem chcemy wziąć ślub.
– To wy się chyba naprawdę kochacie, moje dzieci! – wykrzyknęła
entuzjastycznym tonem uradowana starsza pani. – Prawda, Kassie? Prawda,
Gabe?
– Ma się rozumieć, babciu! – potwierdził Gabriel.
– Oczywiście, że się kochamy! – zawtórowała mu Kassandra.
– Skoro tak, to nie widzę już żadnych przeszkód, które stałyby na drodze
waszemu małżeństwu – stwierdziła autorytatywnie babcia Emma.
– No, może poza tą jedną... – odezwała się na to Kassandra.
– Jaką? – przerwał jej zatrwożony Gabe.
– Na litość boską, mów zaraz, moje dziecko! – wykrzyknęła babcia.
Kassandra wybuchnęła śmiechem i dokończyła zdanie:
– ...że ja wciąż jeszcze siedzę w wannie!
Kassandra O’Hara zdążyła wyjść z wanny i przygotować się do ślubu, a
jej ojciec, Joe O’Hara, zdążył dolecieć prywatnym samolotem korporacji
„Cayne Enterprises” z Pensylwanii do Atlanty w stanie Georgią żeby
poprowadzić córkę do ołtarza i oddać ją pod opiekę narzeczonemu.
Wprawdzie odnaleziony przez Gabriela w ostatniej chwili i sprowadzony
do rezydencji Cayne’ów w pośpiechu pastor najwyraźniej nie zdążył się
przyczesać, ale rozwichrzona fryzura duchownego nie podważa przecież
prawomocności jego poczynań.
Ś
lub się odbył, w obecności rodziców panny młodej, rodziców i babci
pana młodego oraz stuosobowej grupy zaproszonych gości. A zaraz potem
rozpoczęło się weselne przyjęcie.
Było zaplanowane na całą noc, ale Gabriel wyciągnął dyskretnie
Kassandrę z salonu do hallu już mniej więcej po godzinie.
– Dokąd mnie prowadzisz, mężu? – zapytała.
– Do samochodu.
– A dokąd nim pojedziemy?
– W podróż poślubną. To znaczy, najpierw pojedziemy samochodem na
lotnisko, a potem polecimy samolotem.
– W wigilijną noc w rozkładzie lotów pewnie jest przerwa! – zauważyła
Kassandra.
– To nic. Mamy własny samolot.
– A co zrobimy z Candy?
– Prababcia, dwie babcie i dwaj dziadkowie zaopiekują się nią
znakomicie przez kilka najbliższych dni.
– Ale przecież nie mamy żadnego bagażu, żadnych ubrań – mnożyła
wątpliwości zaskoczona niespodziewanym obrotem spraw Kassandra.
– Czy naprawdę myślisz, że będą nam potrzebne podczas miodowego
miesiąca? – spytał ją Gabe, uśmiechając się filuternie.
– Hm... to zależy, gdzie będziemy go spędzać. Jeśli na bezludnej wyspie...
– Właśnie!
– Przecież żartuję.
– Ale my naprawdę polecimy na wyspę.
– Nie żartuj! Na jaką?
– Na tropikalną wyspę, która nie jest wprawdzie zupełnie bezludna, ale za
to w całości należy do rodziny.
– Cała wyspa należy do twojej rodziny? – zdziwiła się Kassandra.
– Do naszej rodziny, skoro ty jesteś moja – poprawił ją Gabe.
– A ty mój, już na zawsze! – szepnęła ze wzruszeniem Kassandra, tuląc
się do męża.
– Tak, kochanie – potwierdził z czułością Gabe, obejmując żonę
ramionami. – Na całą resztę długiego i szczęśliwego życia!