Judith Arnold
Czekoladowe
całuski
Tytuł oryginału:
My Valentine 1993
Pierwsze wydanie:
Harlequin Books, 1993
Tłumaczyła:
Marzena Wrzaszczyk
WALENTYNKI ‘94
ROZDZIAŁ 1
8:58
– Połamałeś moje serca!
Ned Wyatt strzepnął śnieg z czarnych drelichowych spodni i spojrzał na
drogę. W swoim dotychczasowym życiu był już oskarżony o złamanie paru
serc, ale cóż to mogło mieć wspólnego z tym, co się stało? W końcu to ona
prowadziła furgonetkę, a on jechał na rowerze. Gdyby cokolwiek miało być
złamane, to raczej jego kości, a nie jej serce.
Poza tym powiedziała „serca”. Jeśli miała więcej niż jedno, to wszystko
było możliwe.
Z trudem podniósł się i, przymknąwszy oczy, przywołał w wyobraźni obraz
wypadku: furgonetka pędząca drogą w jego stronę i on wyjeżdżający
rowerem poprzez kutą w żelazie bramę, prowadzącą do otoczonej murem
posiadłości Wyatt Hall. Pisk opon wozu tracącego przyczepność na śliskiej
nawierzchni i wpadającego w poślizg w efekcie naciśnięcia przez kierowcę na
hamulec. Tylny zderzak furgonetki odbijający się od muru i wóz balansujący
niebezpiecznie na dwóch kołach przez najdłuższy i najupiorniejszy ułamek
sekundy, jaki Ned kiedykolwiek przeżył. Wreszcie zgrzytliwy huk
samochodu opadającego na cztery koła.
Wygrzebując się z zaspy śnieżnej, usłyszał piskliwy krzyk kierowcy:
– Moje serca! Połamałeś moje serca!
– Chwileczkę! – odparł z godnością i zsunął się w dół ku furgonetce. –
Niczego nie połamałem. To nie moja wina.
– Jak to nie?! Co za wariat jeździ na rowerze w połowie lutego?
Wariat, którego zaczęły już wyprowadzać z równowagi nie kończące się dni
opadów śnieżnych i ołowianego nieba – omal nie odparł. Kiedy obudziwszy
się rano ujrzał piękny, słoneczny dzień, postanowił zażyć nieco świeżego
powietrza i rozruszać się. Do kierownicy roweru przymocował ogromne
czerwone pudełko w kształcie serca pełne słodyczy, z myślą o tym, by
pojechać na północ krętymi polnymi dróżkami, które pamiętał z dzieciństwa,
a następnie zawrócić do miasta i wręczyć walentynkowy upominek.
Nie był pewien, co go skłoniło, by, zbaczając z drogi, wjechać w surową,
żelazną bramę Wyatt Hall. Już od dwunastu lat nie uważał posiadłości za
swój dom i czuł się obco, pedałując wzdłuż kolistego podjazdu
prowadzącego do majestatycznie wspartego na kolumnach wejścia do
budynku. Była to ogromna gregoriańska budowla z cegły, ze spadzistym
dachem i czterema kamiennymi kominami w kształcie wieżyczek. Z
pewnością będzie stanowiła godne tło dla zwariowanego pomysłu Melanii.
Nie miał zbyt wysokiego mniemania o pretensjonalnym przyjęciu, jakie
jego siostra organizowała tego wieczora w rodzinnej posiadłości. Bale
stanowiące debiut towarzyski młodych panienek uważał za absurd, nawet jeśli
wydawano je z okazji Dnia Zakochanych, a jego własna siostrzenica była
jedną z debiutantek. Przyjdzie na bal, ponieważ Melania go o to prosiła, ale w
dalszym ciągu samo pojęcie debiutu towarzyskiego wydawało mu się
śmieszne.
– To katastrofa – pojękiwała kobieta prowadząca furgonetkę. – Wszystko
zrujnowane. Moje serca... O Boże, moje całuski!
Stała na palcach, tyłem do niego, zaglądając do budy furgonetki. W jej
opadających na ramiona brązowych włosach migotały promienie porannego
słońca, wydobywając z nich kasztanowy połysk. Spod obszernej kurtki
wyłaniały się długie, szczupłe i ponętne nogi.
Jej serca i... o Boże, jej całuski. Co za intrygująca kombinacja.
Ze smutkiem uświadomił sobie, że mówiła o jedzeniu. Z boku furgonetki
widniał ogromny złoty róg obfitości wraz z napisem: „Bajeczne Uczty –
Powierz nam ich przygotowanie”.
– Jesteś odpowiedzialna za wyżywienie na balu? – domyślił się Ned.
Kobieta jęknęła i odwróciła się do niego. Miała duże, niebieskie oczy,
słodkie, różowe usta i zadziwiająco kanciastą brodę. Zdecydowanie nie
miałby nic przeciwko przedyskutowaniu z nią problemu całusków.
Jej uroda nie była w stanie zamaskować prawdziwej paniki malującej się w
krystalicznie niebieskich oczach i pogłębiającej naturalne rumieńce na
policzkach.
– Wszystko w porządku? – spytał, jeszcze raz przywołując w pamięci
przerażający widok furgonetki wirującej na dwóch kołach po oblodzonej
drodze.
– W porządku? Jakim cudem? – Rzuciła spojrzenie na ciężarówkę i
wzruszyła ramionami. – Przez ciebie i twoje idiotyczne popisy rowerowe
stracę największą robotę w życiu, a ty pytasz czy wszystko w porządku?
– Nie popisywałem się, po prostu jechałem.
– Po śniegu i lodzie? I właśnie tutaj! To prywatna posiadłość, a nie trasa
rowerowa. Skąd, do diabła, mogłam przypuszczać, że jakiś maniak na
rowerze wyjedzie z prywatnego podjazdu?
– To mój podjazd.
– Nie bądź śmieszny. To Wyatt Hall.
– A ja jestem Ned Wyatt.
– Kto? – spytała cicho.
– Ned Wyatt. – Wyciągnął rękę. – A ty?
– Klaudia Mulcahey – odparła jeszcze ciszej i ze spuszczonym wzrokiem
wsunęła rękę w jego dłoń. – Domyślam się... to znaczy... jest pan zapewne
spokrewniony z panią Steele.
– Melania Steele jest moją siostrą – odparł Ned. Chwycił dłoń Klaudii,
nawet nie zadając sobie trudu, by nią potrząsnąć. Była tak delikatna, chłodna
i kobieca. Jej drżenie świadczyło o tym, jak bardzo wypadek musiał
wstrząsnąć dziewczyną. Nie miał ochoty puścić jej dłoni, lecz wycofała ją,
zanim zdążył wymyślić pretekst, by trzymać ją dalej.
– No cóż – odezwała się z ciężkim westchnieniem – nie tylko zawaliłam
zlecenie, ale właśnie nazwałam brata mojej klientki maniakiem. Równie
dobrze mogę schować się do jakiejś dziury i umrzeć.
Ned odsunął ją lekko na bok, by zajrzeć do wnętrza furgonetki.
– Mogłabyś oszacować straty i zobaczyć, co dałoby się uratować. Melania
włożyła całe serce w ten bal i nie byłaby zachwycona, gdyby jej dostawczyni
wlazła w dziurę i skonała.
– A co mogę zrobić? – skrzywiła się Klaudia. – Wszystko zrujnowane.
Moje torty... – Przyciągnęła do siebie dwie przewrócone metalowe tace z
kawałkami i okruszkami czekoladowego i waniliowego ciasta. – Do
przełożenia trójwarstwowych tortów w kształcie serca – wyjaśniła. A moje
całuski?... – Jej głos o mało się nie załamał. Przełknęła ślinę, podnosząc
przewróconą misę. – Czekoladowe całuski domowej roboty. Pod siedzeniem,
razem z truskawkami. A serowe ciasteczka, orzechowe rogaliki, chałki... O
nie, czyżby jogurt się wylał? Katastrofa!
Ned ogarnął wzrokiem cały bałagan.
– Rzeczywiście – zgodził się. – Katastrofa.
– I co ja teraz zrobię? Nie mogę wszystkiego zaczynać od początku. Jeszcze
tyle do przygotowania, a bez ciasta... – Jej oczy przepełniły się łzami.
– No już – odezwał się łagodnie.
Chciał przytulić ją i pocieszyć, a gdyby zareagowała przyjaźnie,
przedyskutować z nią problem całusków. Była piękną kobietą, a minęło już
sześć długich miesięcy, odkąd opuścił Manhattan i bogate życie towarzyskie,
które tam prowadził. Ciekawy był, czy Klaudia umówiła się na randkę w
Dniu Zakochanych.
Oczywiście, że tak: Glenwood, pierwszy doroczny bal z okazji Dnia
Zakochanych, urządzany przez Melanię Wyatt Steele.
– Jestem pewien, że razem ze wspólnikami możecie upiec drugie torty.
– Jakimi wspólnikami?
Wychylił się, by spoza otwartych drzwi dojrzeć napis na boku furgonetki
– Tu jest napisane: „Powierz nam ich przygotowanie”.
– Nam to znaczy mnie – przyznała się Klaudia. – „Bajeczne uczty” to ja.
Prosiłam, żeby namalowali „nam”, bo tak brzmiało lepiej.
– Pomogę ci upiec ciasto.
– Pan?
– Czemu nie?
– Jest pan Wyattem.
– Chryste, masz rację – zgodził się, z udanym przerażeniem uderzając się
ręką w czoło. – Przecież Wayattowie nigdy nie pomagają. To kłóci się ze
wszystkim, co reprezentujemy.
– Nie to miałam na myśli – westchnęła, najwyraźniej starając się opanować.
– Pańska siostra wynajęła mnie, żebym przygotowała jedzenie na jej bal z
okazji Dnia Zakochanych. Płaci mi za to mnóstwo pieniędzy. Nie mogę więc
pozwolić, by wykonał pan choć część mojej pracy.
– Czemu nie? Jeszcze dwie minuty temu obarczałaś mnie winą za to
niepowodzenie.
– Ale ty jesteś... – Odwróciła wzrok czerwieniąc się. – Ale pan jest
Wyattem.
– Na czym właściwie polega problem? Czy powinienem zmienić nazwisko?
Wyprostowała ramiona, patrząc mu prosto w oczy.
– Pan jest Wyattem, a ja zostałam przez Wyattów zatrudniona. Czy to
jasne?
– Jesteś snobką. Czy myślisz, że skoro wychowałem się w Wyatt Hall, nie
potrafię obrać ziemniaków?
– Zapewne potrafi pan wszystko – warknęła, a w jej oczach pojawił się
błysk zaciętości. – Wyattowie mogą przecież wszystko, prawda? Urządzać
bale, wypisywać niebotyczne czeki i jeździć na rowerze w środku lutego. Nie
mam wątpliwości, że mogą również obierać ziemniaki. – Wzięła głęboki
oddech i opanowała się nieco. – A teraz, jeśli pan mi wybaczy, mam dużo
pracy. – Zatrzasnęła tylne drzwiczki.
– Poczekaj chwilę. Sądzisz, że nie jestem godny, aby ci pomóc?
– Nie chcę pańskiej łaski. – To nie łaska.
Wprost przeciwnie. Oferta pomocy nie płynęła z dobroci jego serca. Myślał
raczej o wypróbowaniu swojej techniki „obierania” na jej ubraniu. Chciał
sprawdzić, czy jej skóra była rzeczywiście tak gładka, na jaką wyglądała, i
czy sztuczne oświetlenie również przydawało jej włosom ognistego połysku.
Wolał się także upewnić, że bal przebiegnie bez zakłóceń. Znał swoją
siostrę i wiedział, ile pracy włożyła w jego zorganizowanie. Gdyby jedzenie
nie osiągnęło szczytu doskonałości, wpadłaby w prawdziwy szał.
Chwycił Klaudię za ramię i obrócił ją ku sobie.
– Słuchaj, jeśli fakt bycia Wyattem przydaje mi wyjątkowości, mam zamiar
wykorzystać tę przewagę. Albo będziesz rozsądna i przyjmiesz moją pomoc,
albo zadzwonię do siostry i powiem jej, że dzięki tobie jej przyjęcie zrobi
klapę.
– A więc pragnie mi pan pomóc, panie Wyatt? – spytała patrząc z
wyzwaniem. – Świetnie, może pan zacząć od posprzątania w furgonetce.
Klaudia zaczęła się zastanawiać nad słusznością decyzji o przyjęciu jego
pomocy, kiedy pod przednim kołem zauważyła rozgniecione, czerwone
satynowe pudełko ze słodyczami. Zanim wrócił do furgonetki po
przerzuceniu roweru na drugą stronę masywnego muru otaczającego Wyatt
Hall, ogarnęły ją wyrzuty sumienia.
– Zniszczyłam pańskie słodycze.
Spojrzał na rozgniecione pudełko i wzruszył ramionami.
– Kupię drugie.
– Jest niedziela rano. Sklepy będą zamknięte.
O mało nie zabiła Neda Wyatta, lecz co gorsza, zniszczyła walentynkowy
upominek dla jakiejś kobiety. Szczęśliwej kobiety, dodała w myślach,
rzucając ukradkiem szybkie spojrzenie w jego stronę. Ned Wyatt był nie
tylko bogaty – był wspaniały.
Teraz, kiedy jej serce przestało walić jak oszalałe i ustały zawroty głowy,
Klaudia uważnie przyjrzała się rowerzyście, którego o mały włos nie
potrąciła. Pochłaniała wzrokiem umięśnione nogi, potężną klatkę piersiową,
szerokie ramiona i wreszcie twarz: długi, prosty nos, wąskie wargi,
orzechowe oczy obramowane krótkimi czarnymi rzęsami, złotą karnację
skóry. Gęste czarne włosy były znacznie dłuższe niż nakazywała moda.
Potargane przez wiatr, tworzyły uroczą plątaninę, która aż kusiła kobiece
palce, by ją przeczesać.
Mężczyźni pokroju Neda Wyatta nigdy nie przynosili jej kilogramowych
pudełek czekoladek z okazji Dnia Zakochanych, pomyślała posępnie. W
życiu Klaudii 14 lutego był zawsze dniem ciężkiej pracy, a nie
romantycznych frywolności. Odkąd stała się na tyle dorosła, by pomagać w
taniej restauracyjce rodziców, spędzała Dzień Zakochanych serwując posiłki
zakochanym parom, lukrując na różowo ciasteczka i otwierając butelki
taniego, krajowego wina. Dla Klaudii ten dzień tradycyjnie oznaczał hojne
napiwki i nic ponadto. Teraz, kiedy była niezależna i prowadziła swoją
własną firmę, nie miała ani czasu, ani energii, by się zakochać. Zrywając z nią
zeszłej jesieni, Jimmy McNeill stwierdził, że była bardziej oddana
„Bajecznym Ucztom” niż jemu, a ona nawet nie zadała sobie trudu, żeby
odeprzeć ten zarzut.
Nie żałowała bynajmniej swojej ciężkiej pracy ani poświęcenia. W istocie,
nie żałowała nawet utraty Jimmy’ego McNeila. W zeszłym roku w Dniu
Zakochanych przejawił zupełny brak dobrego smaku, przysyłając jej kartkę z
życzeniami „Szczęśliwego D.Z”.
Nawet gdyby nie zauważyła eleganckiego pudełka czekoladek, i tak
uważałaby Neda Wyatta za romantycznego mężczyznę. W każdym razie jego
siostra okazała się romantyczką, organizując bal w tym najbardziej
romantycznym dniu.
Klaudia ze swej strony ułożyła bogate, słodkie menu: krewetki gotowane w
szampanie, grzyby nadziewane bekonem i ziołami, cielęcina z marsalą,
kurczak po kijowsku, krem ze szparagów. Jednakże gwoździem programu
miał być stół z deserami, zastawiony słodkimi serduszkami tortami:
waniliowym i czekoladowym – w kształcie dwu połączonych serc, polanymi
miętowym, różowym lukrem.
Menu, które wyglądało bosko na papierze, przyprawiało o mdłości
rozsmarowane wewnątrz furgonetki. Jednakże kiedy zerknęła na siedzącego
obok Neda Wyatta, zapomniała o panującym z tyłu bałaganie.
– Naprawdę nie musi pan tego robić – odezwała się.
– Ale ja naprawdę chcę.
Obrzuciła go uważnym spojrzeniem, po czym zapaliła silnik i ruszyła w dół
drogi. Ned Wyatt nie jest głupcem. Musi mieć jakiś powód, by towarzyszyć
jej do znajdującego się w południowej dzielnicy domu.
– Chcę pana jedynie ostrzec, że to nie będzie zabawa.
– Zawsze może być zabawnie, jeśli się tego pragnie – odparł niskim,
przytłumionym głosem.
Dreszcz przerażenia – a może oczekiwania? – przeszedł jej wzdłuż
kręgosłupa. On ma dziewczynę, przypomniała sobie. Jechał do niej rano z
wielkim pudłem czekoladek.
– Przepraszam, że zniszczyłam pańskie słodycze. Podaruję panu w zamian
koszyk domowych ciasteczek. A tak a propos, dla kogo były te czekoladki?
Nie było to najdyskretniejsze pytanie, ale doszła do wniosku, że skoro Ned
wtrąca się do jej interesów, ona może zrobić to samo z jego życiem
prywatnym.
– Dla mojej matki.
– Dla matki? – Czy to znaczy, że nie ma dziewczyny? – Myślałam, że
pańska matka mieszka w Wyatt Hall.
– Gdyby tam mieszkała, nie miałbym ze sobą tych czekoladek, gdyż już
bym je wręczył.
– W takim razie, kto tam mieszka?
– Obecnie nikt.
– Taki ogromny dom stoi pusty?
– W dalszym ciągu zastanawiamy się, co z nim zrobić. Moja matka
oświadczyła kategorycznie, że ma już dosyć obijania się samotnie po wielkim
domu. Od śmierci ojca wspominała, że chce się wyprowadzić. Ostatecznie
pół roku temu kupiła sobie apartament w mieście.
– Ma zamiar sprzedać dom? – Klaudia nie była przekonana, czy znalazłoby
się wielu ludzi, którzy mogliby sobie pozwolić na jego kupno.
– Sądzę, że zamierza go podarować jakiemuś towarzystwu historycznemu
albo czemuś w tym rodzaju. – Ned wzruszył ramionami. – Melania uważa, że
matka zwariowała. Kiedy kupiła ten apartament, moja siostra wpadła w
panikę i zażądała, żebym przyjechał do Glenwood i załatwił tę sprawę.
– I co, załatwił pan?
– Nie ma żadnej sprawy. Matka jest teraz szczęśliwa i Melania będzie się
musiała z tym pogodzić.
– Czy dlatego przebywa pan w Glenwood?
– Pierwotnie tak, ale odkąd tu jestem, odkryłem, że lubię mieszkać poza
Nowym Jorkiem, z jego tłumami i hałasem. – Schylił się, by podnieść coś z
podłogi. – Podoba mi się tutaj. Mam w mieście tymczasowe biuro, a za
pomocą telefonu, faxu i połączenia komputerowego mogę załatwić prawie
wszystko.
– A czym się pan zajmuje? – spytała, starając się zorientować, co Ned
trzyma w ręku.
– Konsulting inwestycyjny. Specjalizuję się w finansowaniu nowo
powstałych firm, nowych technologii. – Potarł kciukiem mały, okrągły
przedmiot, by oczyścić go z brudu, po czym podniósł go do ust.
Rzuciła w jego kierunku szybkie spojrzenie w samą porę, by dostrzec, jak
wkłada do ust zabłąkany czekoladowy całusek.
– Nie! Leżał na ziemi!
– Nie był brudny – odparł niewyraźnie, z ustami zapchanymi czekoladą. –
Boże, to niewiarygodne! Jeszcze nigdy nie jadłem tak wspaniałego
czekoladowego całuska.
– To moja specjalność – uśmiechnęła się Klaudia.
– Na czym polega sekret?
– Gdybym panu powiedziała, już by nim nie był.
Skręciła w podjazd do swojego skromnego domu, rozbryzgując dookoła
tony śnieżnej brei.
– Po raz ostatni, panie Wyatt, naprawdę nie musi pan tego robić.
– Mów do mnie Ned – odparł, wpatrując się w nią pełnym pożądania
wzrokiem. – A jeśli chodzi o pomoc przy pani całuskach, panno Mulcahey...
Czuję, że jest to coś, co naprawdę muszę zrobić.
ROZDZIAŁ 2
9:47
Klaudia właśnie mieszała czekoladę i syrop kukurydziany, które rozpuściła
w kuchence mikrofalowej, kiedy odezwał się oczekiwany dzwonek telefonu.
– Klaudia! Gdzie ty się, do diabła, podziewasz?
To była Melania Steele. Wyglądało na to, że jest wściekła. Klaudia
spojrzała na dalekiego od wściekłości brata Melanii, który właśnie stał przy
zlewie zmywając miskę po jogurcie.
Przez ostanie pół godziny okazał się niezastąpiony, sprzątając furgonetkę,
podczas gdy ona rozrabiała ciasto. Teraz warstwy tortowe piekły się już w
foremkach w kształcie serc w profesjonalnym, podwójnym piecu Klaudii.
Wciąż czekało ją mnóstwo pracy. Nie miała czasu, by wyjaśniać wszystko
Melanii. Jeśliby znalazła wolną minutę, wolałaby podziwiać szczupłą, męską
sylwetkę Neda, jego potarganą czuprynę, obcisłe, czarne dżinsy, zadziwiająco
sprawne ręce i pełne uroku, orzechowe oczy.
– Jestem w Wyatt Hall. – Głos Melanii balansował na pograniczu histerii. –
Nie ma jeszcze jedzenia. Mówiłaś, że zaczniesz je przywozić około
dziewiątej, a tymczasem jest już prawie dziesiąta.
– Musiałam... musiałam zmienić nieco mój grafik – odparła Klaudia,
widząc jak Ned uśmiecha się do niej szeroko, otwarcie podsłuchując.
Nie miała nic przeciwko podsłuchiwaniu. Ten uśmiech jednakże działał jej
na nerwy. Kącik ust, uniesiony z jednej strony nieco wyżej, nadawał mu
drapieżny charakter.
Dlaczego wpuściła go do domu? Czemu zaufała jemu... i sobie? Jasno
oświetlona kuchnia była najmniej romantycznym miejscem, jakie można
sobie wyobrazić, a jednak ilekroć spoglądała na Neda Wyatta, czuła w środku
dziwną słabość. Ledwo mogła się skoncentrować na licznych obowiązkach,
które ją czekały. Część jej umysłu – ta najcieplejsza, najbardziej kobieca –
przywarła do niego niczym słodki, lepki miód i nie chciała się oderwać.
– Pani Steele, wszystko jest w porządku. – Odwróciła się i wbiła wzrok w
żółtą glazurę pokrywającą ścianę. – Jestem teraz bardzo zajęta, więc ...
– Kiedy zaczniesz przywozić jedzenie? Obiecałam przyjaciółkom, że będą
mogły obejrzeć torty, kiedy przyjdą o dwunastej.
– Do tej pory nie będą jeszcze gotowe – poinformowała ją Klaudia.
– Płacę ci za nie mnóstwo pieniędzy – wrzasnęła Melania.
– Będą tego warte – zapewniła ją Klaudia.
– Myślisz, że możemy siedzieć tu cały dzień i czekać? – Głos Melanii
brzmiał tak, jak gdyby mówiła przez zaciśnięte zęby. – Jeśli nie przywieziesz
tortów do południa...
– Będzie je pani mogła obejrzeć wieczorem – nalegała Klaudia, starając się
nie okazać rozdrażnienia.
To było najważniejsze zlecenie w całej historii „Bajecznych Uczt”. Melania
Steele była najbardziej wpływową klientką.
– Przyrzekam, że torty będą wyglądać wspaniale. Proszę mi zaufać,
wszystko pójdzie doskonale. – Chyba że będziesz mnie trzymać przy
telefonie przez cały ranek, dodała w myśli, spoglądając na stygnącą w misce
czekoladę. – A teraz naprawdę muszę wracać do pracy, pani Steele. Proszę
się nie niepokoić. Torty będą wspaniałe.
Melania zamruczała coś i odłożyła słuchawkę. Klaudia zrobiła to samo, po
czym oparła czoło o chłodne kafelki i ciężko westchnęła.
– Umie postępować z ludźmi – zauważył Ned. Klaudia drgnęła i
odwróciwszy się, ujrzała go tuż za sobą, opierającego się o bufet i
przyglądającego się jej z ironicznym uśmiechem.
– Twoja siostra jest bardzo miła.
– To wiedźma. Co ona ci takiego zrobiła?
Klaudia zacisnęła usta, by powstrzymać się od wyrażenia swych
prawdziwych uczuć.
– Nic poza tym, że wynajęła mnie, bym nakarmiła sto pięćdziesiąt osób w
Wyatt Hall tego wieczoru. To jest okazja, której nie mogę zmarnować. –
Odsunęła Neda i sięgnęła po miskę z czekoladą.
– Czy to będą całuski?
– Tak.
– Kiedy będę mógł je jeść?
– Dziś wieczorem. Czy możesz mi podać te małe foremki, które stoją przy
zlewie?
Podczas gdy Ned poszedł po foremki, wyciągnęła z szafki butelkę burbona.
Ned odwrócił się w samą porę, by ujrzeć, jak wlewa sporą jego ilość do
czekolady.
– Ach, więc to jest ten tajemniczy składnik?
– Jeden z wielu. – Wmieszała do czekolady jeszcze parę dodatków, po
czym rozlała ją do foremek.
– Gdzie się tego nauczyłaś?
– A gdzie ty się nauczyłeś finansować nowe technologie? To mój zawód,
Ned.
Ned rozejrzał się dookoła, podziwiając w milczeniu jej miejsce pracy –
skromną, podmiejską kuchnię, zmodyfikowaną profesjonalnymi urządzeniami
umożliwiającymi jej prowadzenie interesu.
Klaudia marzyła o tym, by pewnego dnia przenieść „Bajeczne Uczty” ze
swojego domu w miejsce, które będzie mogła urządzić od początku do końca
sama. Jednakże by tego dokonać, musiałaby otrzymać jeszcze wiele takich
zleceń jak dzisiejszy bal.
Miała również nadzieję, że będzie mogła zatrudnić jednego lub dwóch
pomocników. Tak bardzo pragnęła znów mieć wolne weekendy, dzielić z
kimś trudy i przyjemności pracy.
Napełniła ostatnią foremkę. Ned wyciągnął rękę i z brzegu misy zgarnął
kroplę czekolady. Oblizał palec i jęknął.
– Fantazja.
– To tylko czekolada – odparła ze śmiechem.
– Nie mogę uwierzyć, że to robię. – Przesunął palcem po brzegu misy. –
Nawet nie lubię czekolady.
– Każdy lubi czekoladę – oświadczyła Klaudia, wsuwając tace do lodówki.
– Ja nie. Czekolada jest zbyt skomplikowana. Wolę smak waniliowy.
– Wanilia jest nadto dziewicza – odparła Klaudia, po czym przygryzła
wargę.
Samo wypowiedzenie słowa „dziewicza” w obecności Neda Wyatta
wydawało się niewyobrażalnym błędem. Jego milczenie potwierdziło jej
obawy. Zaryzykowała szybkie spojrzenie w jego stronę. Wpatrywał się w nią
zagadkowo przenikliwym wzrokiem, z enigmatycznym uśmiechem. W kąciku
ust miał maleńką kropelkę czekolady i Klaudia zaczęła się zastanawiać, co by
było, gdyby starła ją pocałunkiem.
Nic z tego. Nawet jeśli w tej chwili jedyną kobietą w jego życiu jest matka,
nie wolno jej nawet dopuścić do siebie myśli o całowaniu Neda. Nie należał
do jej klasy w pełnym znaczeniu tego słowa. Potomek najbogatszej rodziny w
mieście, brat najbardziej wpływowej jędzy... Nic z tego.
Skierowała się w stronę piekarnika, by sprawdzić, jak pieką się warstwy
ciasta. Ku jej zdziwieniu Ned zaszedł jej drogę.
– Wolisz czekoladę od wanilii?
– Nie – skłamała.
– Ale uważasz, że skomplikowane jest lepsze od dziewiczego.
– Przepraszam, że to powiedziałam. – Poczuła gorąco na policzkach.
– To jest najbardziej skomplikowana czekolada, jakiej kiedykolwiek
próbowałem. – Jeszcze raz przesunął palcem po brzegu misy. – Może dlatego
tak mi smakuje.
Zanim go zdołała powstrzymać, wsunął jej umazany czekoladą palec do ust.
Jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia, lecz język odruchowo zlizał
gorzkawo słodką masę z jego skóry. Jego zmysłowy uśmiech sprawił, że
policzki zapłonęły jej jeszcze bardziej, a gorączkowy rumieniec pokrył całe
ciało.
Otworzyła usta i cofnęła się.
– Panie Wyatt ...
– Oho – wciąż się uśmiechał – cóż za wyjątkowo waniliowa reakcja.
– Wolałabym, żeby stosunki między nami pozostały na etapie wanilii –
wymamrotała, starając się zatrzeć w pamięci zmysłowe doznanie, wywołane
wsunięciem jego palca pomiędzy wargi. Usiłowała wmówić sobie, że
zareagowała nie na dotyk opuszki palca, ale na smak pokrywającej ją
czekolady. – Nawet cię nie znam.
– Ja ciebie też nie znam. – Nabrał na palec resztkę zastygającej w misie
czekolady. – Chodź, skosztuj razem ze mną.
Wyciągnął ku niej palec.
– Naprawdę Ned...
Obwiódł opuszką palca zarys jej dolnej wargi. Poczuła nagłe, zdradzieckie
napięcie mięśni, kiedy rozsmarował ciepłą czekoladę na jej ustach. Jej
oddech stał się płytszy, a biodra znieruchomiały pod intensywnym
spojrzeniem migocących zielenią, szarością i bursztynem oczu.
Ssała dolną wargę, zlizując czekoladę językiem. Przestał się uśmiechać i
pochylił ku niej. Chciał ją pocałować, a ona przez jedną zwariowaną chwilę
pragnęła, by to uczynił.
– Lepiej już idź – szepnęła, odwracając się.
– Zostawiłem rower w Wyatt Hall – roześmiał się cicho.
– Odwiozę cię.
– Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek spotkałem.
Zabrzmiało to zbyt szczerze. Przez parę nierozsądnych chwil wierzyła, że
rzeczywiście uważał ją za piękną.
– Czy naprawdę chcesz, by nasze stosunki pozostały w sferze wanilii?
Nie! – chciała wykrzyknąć. Wolałaby, by były skomplikowane jak
czekolada, ale choć mogła sobie pozwolić na krótkotrwały, lekkomyślny sen
na jawie, nie była na tyle głupia, by go urzeczywistniać.
– Czy nigdy nie przyszło ci do głowy, że mogę być zamężna?
– A jesteś?
– Nie – przyznała. – Ale nie jestem również zainteresowana przelotnym
romansem. Jeśli po to przyszedłeś, marnujesz czas.
– Cóż, szczerze powiedziane. Czyżbyś nie wierzyła w Dzień Zakochanych?
– Jasne, że wierzę – przynosi niezły dochód „Bajecznym Ucztom”.
– A gdzie twoja romantyczna dusza? Obrzuciła go zjadliwym spojrzeniem.
– Jestem tylko biedną dziewczyną. Romantyzm to luksus, na który nie mogę
sobie pozwolić.
To sprawiło, że umilkł, a czar pomiędzy nimi prysnął. Odwrócił się i
zaniósł misę do zlewu.
– Czy chcesz, żebym to umył?
Jedyne, czego naprawdę chciała, to nie czuć, jak bardzo ją pociąga, przestać
reagować na spojrzenie jego intrygujących oczu, na prowokacyjny uśmiech,
na intensywne ciepło jego twardej dłoni na ramieniu, na dotyk jego palca na
wargach. Zważywszy, że to niemożliwe, chciała, by zachował wobec niej
dystans.
– Jeśli ma cię to uszczęśliwić, to proszę bardzo.
Posłał jej znaczące spojrzenie, dając do zrozumienia, co tak naprawdę by
go uszczęśliwiło.
ROZDZIAŁ 3
10:27
Ned przyglądał się wiklinowemu koszykowi trzymanemu na kolanach.
Pomimo niewielkich rozmiarów zawierał sporo domowej roboty ciasteczek
artystycznie zawiniętych w czerwony celofan i przewiązanych białą satynową
wstążką. Obserwował Klaudię, gdy go przygotowywała, zaskoczony jej
sprawnością i niewymuszoną elegancją. Była kobietą, która wiedziała, co
robi.
Pomyślał o kobietach, z którymi spotykał się w Nowym Jorku. Wszystkie
były profesjonalistkami tak jak on – inteligentne, elokwentne, oczytane i
nowoczesne. Nie mógł sobie wyobrazić żadnej z nich piekącej ciasto.
Nie znaczyło to bynajmniej, że Klaudia Mulcahey była staromodna czy
zacofana. W niczym nie przypominała pulchnej matrony. Po prostu była...
kompetentna i sprawna. Panowała nad swoim światem.
Fakt, że usiadła za kierownicą furgonetki pomimo nieszczęścia, które jej się
przytrafiło wcześniej tego ranka, był jeszcze jednym dowodem jej odwagi.
Przypomniał sobie, jak zaraz po wypadku jej dłonie drżały w jego rękach.
Nie była jednak z tych, co się łatwo załamują. Pozwoliła sobie na krótką
chwilę paniki, po czym wyprostowała ramiona i ruszyła do przodu. Była
dzielna, utalentowana i... do diabła, pełna seksu. Przypomniał sobie
niepokojące doznanie wywołane przez jej język owijający się dookoła palca,
który włożył jej do ust. Jej płytki oddech i piersi wznoszące się i opadające
pod swetrem. Przypomniał sobie swoją własną reakcję – pragnienie czegoś o
wiele słodszego i skomplikowanego niż czekolada.
Zbliżali się do Wyatt Hall, więc rozważył swoje możliwości. Mógł pójść za
nią w nadziei, że prędzej czy później zaspokoi swoje pragnienia lub
podziękować jej za ciasteczka, wskoczyć na rower i pojechać do matki.
Kiedy skręciła w kolisty podjazd prowadzący do domu, nawet nie zadał
sobie trudu, by spojrzeć na porzucony rower.
Podjechała do wejścia kuchennego z tyłu domu, gdzie stało już
rozpakowanych parę ciężarówek i samochodów, w tym czarny Mercedes jego
siostry. O mało nie skrzywił się z niezadowolenia. Nie miał nastroju na
spotkanie z Melanią, ale nie mógł się przecież ukrywać w furgonetce.
– Naprawdę nie musisz mi pomagać – oświadczyła Klaudia, gasząc silnik.
– Czemu wciąż to powtarzasz? Chcę ci pomóc.
Spojrzała na niego niepewnie.
– Mamy piękny dzień. Najcieplejszy od dwóch tygodni, sam to mówiłeś.
Chyba nie chcesz spędzić go, nosząc tace do kuchni.
– A czemuż by nie? – spytał cierpliwie.
– Ponieważ mężczyźni nie lubią kuchni. Uważają je za niebezpieczne i
niekorzystne dla ich poczucia męskości.
– Wnioskuję, że mówisz z własnego doświadczenia.
Skinęła głową.
– Dawni kochankowie?
Jej policzki pokryły się przez moment znajomym już, uroczym rumieńcem.
– Mój ojciec – odparła – miał tanią restaurację w Norwalk. Był szefem, a
jego noga nigdy nie postała w kuchni. Jego filozofia prowadzenia restauracji
polegała na witaniu wchodzących gości i inkasowaniu pieniędzy od
wychodzących. Moja mama była szefową kuchni, a ja pracowałam jako
kelnerka i również trochę gotowałam.
– Ja nie jestem twoim ojcem.
– Nie jesteś również pracownikiem restauracji. Wychowałeś się w tym
pałacu – machnęła ręką w kierunku masywnego budynku z cegły – i jeśli
upierasz się, by mi pomagać, musisz mieć jakieś ukryte powody.
– Znasz je – odparł, decydując się być równie bezpośrednim jak ona. –
Niczego nie ukrywam.
Opuściła wzrok. Żałował widoku jej pięknych niczym niebieski topaz oczu,
ale pocieszył się podziwiając długie, ciemne rzęsy.
– Czego się boisz? – Ujął ją pod brodę i uniósł jej twarz ku swojej.
Pochyliwszy się, dotknął ustami jej warg. Lekkie, prowokacyjne muśnięcie.
Tyle tylko, by pokazać jej, jak porywający byłby dłuższy, głębszy pocałunek.
Odsunęła się nieco i obrzuciła go pełnym wątpliwości spojrzeniem.
– Nic o tobie nie wiem – wyszeptała błagalnie.
– A to, co wiesz, sama wymyśliłaś. Wychowałem się w tym pałacu, więc nie
powinienem pomagać ci w kuchni. Mężczyźni rządzą, kobiety gotują. Jest
piękny dzień, więc nie powinienem być z tobą. Wiadomość z ostatniej chwili,
Klaudio – nie jestem tym, za kogo mnie uważasz.
– Już sama nie wiem, co myśleć!
Mógłby jej powiedzieć, co myśleć: że niektóre z najszczęśliwszych
wspomnień z dzieciństwa w Wyatt Hall wiążą się z wkradaniem do kuchni i
asystowaniem Edie, kucharce, przy szykowaniu posiłków. Że chociaż jego
kulinarne umiejętności kończyły się na przyciskaniu guzików w kuchence
mikrofalowej, był chętnym uczniem. Że prowadząc swoją firmę, Klaudia
wykazywała śmiałość i oddanie, które podniecało go na równi z jej oczami,
ustami i szczupłą, kobiecą sylwetką.
Miast powiedzieć jej to wszystko, zatopił dłoń w jej włosach i ponownie
przyciągnął do siebie. Ich usta spotkały się i wyczuł w niej wahanie raczej niż
prawdziwy opór. Przesuwał usta delikatnie, pieszczotliwie, prowokująco. Nie
cofnęła się, więc wsunął język pomiędzy jej wargi.
Smakowała słodko, tak jak jej proroczo cudowne czekoladowe całuski.
Ogarnęło go pragnienie, by ją pochłonąć, wessać w siebie każdą jej cząstkę,
dopóki sam nie zostanie strawiony przez ogień namiętności eksplodujący w
nich obydwojgu.
Poczuł, jak wstrząsa nią dreszcz rozkoszy. Westchnęła drżąco. Wtem
odwróciła się gwałtownie i utkwiła wzrok w bocznej szybie. Przez chwilę
walczyła z oddechem, po czym sięgnęła do klamki.
– Nigdy więcej tego nie rób – szepnęła, po czym otworzyła drzwiczki i
wysiadła.
Jasne, pomyślał, więcej tego nie zrobi. Po cóż mieliby się poddawać
płonącej w nich obydwojgu namiętności? Po cóż mieliby przyznawać, że
pragną się nawzajem?
Ironicznie skinął głową i skierował się ku werandzie. Zerkając przez okno
przy drzwiach, spostrzegł w kuchni kobietę o okrągłej twarzy, okolonej
kędzierzawymi srebrnymi włosami. Uśmiechnął się.
Edie spostrzegła go w tej samej chwili. Z uśmiechem na ustach pośpieszyła
do drzwi.
– Ned, co ty tu robisz?
– To ciebie powinienem o to spytać – odparł mijając krępą, pulchną postać
Edie i stawiając tacę na kontuarze. – Czyżby moja siostra ściągnęła cię tutaj z
powodu tego jej zwariowanego pomysłu?
– Nie musiała mnie ściągać – zaprotestowała Edie. – Kiedy powiedziała mi,
że urządza w domu bal, nalegałam, by powierzyła mi pieczę nad ekipą
sprzątającą. Ktoś musi czuwać, żeby wszystkiego nie potłukli.
Pukanie do drzwi kuchennych przerwało Edie. Odwróciwszy się, Ned ujrzał
Klaudię balansującą tacą z mięsem i obserwującą ich przez okno.
– Trzeba zostawić drzwi otwarte. – Pośpieszył, by wpuścić Klaudię. –
Mamy jeszcze sporo do przyniesienia.
– My? – spytała Edie i obrzuciła Klaudię chmurnym spojrzeniem. – Ty
jesteś zapewne kucharką wynajętą przez Melanię.
– Jestem dostawczynią – przedstawiła się Klaudia. Odstawiła tacę i
wyciągnęła rękę. – Klaudia Mulcahey.
– Edie Mueller – rzekła wyniośle Edie. – Szefowa kuchni w Wyatt Hall
przez trzydzieści dwa lata.
Z dezaprobatą zmierzyła Klaudię wzrokiem, po czym rzuciła pogardliwe
spojrzenie w kierunku tac.
– Nie mogę zrozumieć, czemu Melania uznała za konieczne zatrudnienie
kucharki z zewnątrz.
– Wynajęła Klaudię, ponieważ ty przeszłaś na emeryturę – odparł Ned
łagodnie. – Nie mogła prosić cię o przygotowanie uczty dla setek osób.
– Stu pięćdziesięciu dwóch – poprawiła go Edie. – A to, że jestem na
emeryturze, nie oznacza, że nie byłabym w stanie temu podołać.
– Jesteś członkiem rodziny, Edie. Odpręż się i zostaw wszystko mnie i
Klaudii.
– Ty również jesteś członkiem rodziny, Ned – zauważyła Klaudia
lodowatym tonem. – Odprężcie się obydwoje. – Odwróciwszy się na pięcie,
wymaszerowała z kuchni.
– Twoja siostra naprawdę powinna była mnie powierzyć przygotowanie
tego przyjęcia – gderała Edie. – Pozwolić, by ktoś obcy panoszył się w mojej
kuchni ...
Ned mógłby polemizować, gdyż pomimo swych umiejętności kucharskich,
Edie nigdy nie stworzyła czegoś tak wspaniałego jak czekoladowe całuski
Klaudii. Ale to jeszcze bardziej by ją rozzłościło.
– Najwidoczniej moja siostra – oświadczył z promiennym uśmiechem –
pragnęła, byś nadzorowała pracę ekipy sprzątającej. Nie możesz robić
wszystkiego naraz, więc Melania poprosiła cię o pomoc tam, gdzie jej
potrzebowała najbardziej.
– Cóż, tak przypuszczam – zgodziła się Edie, wzbierając dumą na myśl o
ogromie swej odpowiedzialności.
– Lepiej pójdź i zobacz, co oni teraz robią – ponaglił ją Ned. – I sprawdź
ich kieszenie. Nigdy nie wiadomo, czy czegoś nie ukradną.
Gdy tylko Edie pośpieszyła, by przypilnować ekipę sprzątaczy, Ned
wyszedł do furgonetki, gdzie znalazł Klaudię balansującą dwiema tacami
krewetek.
– Edie była z nami od wieków – wyjaśnił, biorąc od niej jedną tacę. –
Chodzi o to, że nie może pogodzić się z myślą, że ktoś ją zastępuje.
– Możesz ją zapewnić, że jej nie zastępuję – odparła Klaudia. – Ja jestem
dostawczynią, a ona służącą.
– Klaudia! – Ogarniała go złość, więc ścisnął mocno tacę z krewetkami,
żeby powstrzymać się od chwycenia jej za ramiona i potrząśnięcia nią mocno.
– Do czego zmierzasz?
– Do niczego, Ned. – Spojrzała na niego niewinnie zaokrąglonymi oczami.
– To po prostu cudownie, że twoja rodzina posiada służbę. A teraz pozwól,
że zajmę się tym. – Chwyciła swoją tacę i szybko ruszyła w stronę domu.
Ned zacisnął zęby i pognał za nią.
– Pomogę ci.
– Jeśli będziesz tak machał tacą, zrzucisz krewetki, a jeśli to zrobisz,
przysięgam, Ned, że ta miska jogurtu wyląduje na twojej głowie. – Weszła do
kuchni pozwalając, by szklane drzwi zatrzasnęły się za nią.
Wziął głęboki oddech, potem jeszcze jeden, aż wreszcie uczucie irytacji
minęło. W porządku. Był bogatym dzieckiem i bez żadnego wysiłku ze
swojej strony utorował sobie drogę do bogatej dorosłości. To fakt i nie mógł
tego zmienić. Był Wyattem.
A ona była z Mulcaheyów i pracowała dla jego siostry. Był to układ w
sferze interesów, tak samo jak zatrudnienie Edie Mueller przez jego
rodziców. Podobnym układem było wynajmowanie Neda przez pewnych
ludzi interesu. Wystawiał im rachunki za swoje usługi, a oni hojnie płacili za
jego umiejętności. Czy to czyniło z niego służącego?
Kiedy się było Wyattem, z definicji należało się do pewnej klasy
społecznej, jak mniemał, i nie miało najmniejszego znaczenia, co się robiło.
Ned będzie musiał udowodnić Klaudii Mulcahey, że ta klasa może
oznaczać wiele różnych rzeczy.
– Jesteś wreszcie – skrzekliwie zawołała Melania. Postawiwszy tacę z
krewetkami na kredensie, Klaudia przeszła holem do jadalni, żeby zobaczyć,
w jaki sposób zostanie ustawiony bufet. Był to ogromny pokój o
ciemnozielonych ścianach, wyłożonych boazerią z drewna wiśniowego. Stół z
epoki królowej Anny, wypolerowany tak, że lśnił jak lustro, był
wystarczająco długi, by pomieścić trzydzieści nakryć i trzy kryształowe
świeczniki. Pomimo królewskiego przepychu, pokój sprawiał przytłaczające
wrażenie. Klaudia nie mogła sobie wyobrazić spożywania w nim posiłków.
Atmosfera w jadalni zmieniła się z chwilą, gdy Melania wpadła doń z
salonu. Prawie natychmiast Klaudia dostrzegła podobieństwo między nią i jej
młodszym bratem. Obydwoje mieli szlachetne rysy, ale tylko Ned wyglądał ...
no cóż, przystojnie.
W tej chwili Melania ubrana była w kosztowny, welwetowy kostium i
wyglądała na wściekłą.
– Przywiozłaś torty?
– Obawiam się, że nie – odparła Klaudia z nietypową dla siebie
niepewnością.
Zdawała sobie sprawę, że Melania Steele mogła jej wyrobić złą opinię w
całym mieście.
– Chcę, żeby dzisiejszego wieczoru wszystko przebiegło idealnie. Moja
córka i jej przyjaciółki całe życie czekały na tę chwilę.
Wątpię, pomyślała Klaudia.
– Wszystko będzie doskonale – odparła.
– Bo jeśli coś pójdzie nie tak, popłyną łzy. Łzy! – sposób, w jaki
zaakcentowała to słowo sugerował, że jeśli któraś z dziewcząt uroni choć
jedną łzę, będzie się to równało wyrokowi śmierci dla Klaudii.
– No, no... – Od strony drzwi dobiegł głęboki, silny głos. – Widzę, że jesteś
dziś w formie, Melanio.
– Ned! Co ty tu, u diabła, robisz?
Nie śpiesząc się, wszedł do pokoju.
– Pomagam pannie Mulcahey – odparł, odwracając się do Klaudii.
Wydawało jej się, że mrugnął do niej. – Wstawić mięso do zamrażalnika czy
idzie do piekarnika?
– Ja się tym zajmę – wymamrotała.
– Chwileczkę! – wtrąciła Melania, gdy Klaudia skierowała się do drzwi. –
Co się tu dzieje?
– Jeśli o mnie chodzi, to nic – odparł Ned, uśmiechając się łobuzersko.
– Więc zamiast przeszkadzać pannie Mulcahey, pomóż lepiej mnie.
– Przeszkadzać? Ja?
– Ostrzegam cię, Ned. Dzisiejszy wieczór jest zbyt ważny, byś pozwalał
sobie na wchodzenie w drogę pannie Mulcahey. Leć już, Klaudio. – Melania
władczo ją odprawiła. – Zajmij się mięsem. Chciałabym porozmawiać z
moim bratem.
Leć już, powtarzała w duchu Klaudia, robiąc wszystko, by opanować gniew.
Zacisnąwszy usta, skierowała się do drzwi. Ned usunął się, by ją przepuścić,
ale dyskretnie wyciągnął rękę i uścisnął jej dłoń.
– Boże drogi, Ned! – Głos Melanii był przytłumiony, ale Klaudia była w
stanie odróżnić słowa. – Nie masz dość zajęć na dzisiaj? Musisz się uganiać
za tą dziewczyną? Miałeś pojechać do matki i zabawić ją do czasu, kiedy
przyjadę i pomogę jej się ubrać.
– Zdumiewające, jak doskonale potracisz kierować cudzym życiem – odparł
Ned uszczypliwie. – Wyluzuj się, siostro. Ty zajmij się sobą, a ja sobą. Zajmę
się również mamą, chociaż wiesz równie dobrze jak ja, że ona żadnej opieki
nie potrzebuje.
– I na litość boską, trzymaj się z dala od dostawczyni. Wiem, jest ładniutka
na swój pospolity sposób, ale naprawdę, Ned, szkoda twojego czasu.
– Sam zadecyduję, co jest warte mojego czasu, a co nie.
– Uwierz mi, Ned – ona nie jest. Jeśli szukasz rozrywki, wracaj do Nowego
Jorku. Tutaj, w Glenwood, ludzie podchodzą do tych spraw bardzo poważnie.
Nie pozwolę, żebyś szargał swoją reputację.
– Reputację? Jeśli mam jakąś, jestem pewien, że jest już zszargana ponad
wszelkie wyobrażenia. Przynajmniej mam nadzieję, że tak jest.
– Nie rób sobie z tego żartów, Ned. Masz już trzydzieści cztery lata i wciąż
jesteś kawalerem. Ludzie zaczną się zastanawiać.
Słysząc zbliżające się kroki, Klaudia odwróciła się i pobiegła do kuchni. W
dalszym ciągu wściekła, wsunęła tace z mięsem do lodówki. Do diabła z nimi
wszystkimi – Melanią, Nedem i Edie!
Poczuła chwytające ją w pasie dłonie i wzdrygnęła się, przechylając
trzymaną w rękach tacę. Pół tuzina krewetek wylądowało na podłodze.
– Cholera! – W przeciągu ostatnich dwóch godzin widziała więcej
zmarnowanego jedzenia niż w czasie całej swojej dotychczasowej kariery.
– Nie przeklinaj – Ned szepnął jej do ucha, w dalszym ciągu obejmując
dłońmi jej talię. – Nic tak nie denerwuje Melanii jak brzydki język.
– Może powinnam jej zaprezentować całe moje słownictwo?
– Lepiej niech wścieka się na mnie, nie na ciebie – poradził Ned.
Jego kciuki wpijały się w jej napięte mięśnie, zaś dłonie dopasowały do linii
bioder.
Całą siłą woli powstrzymała się od tego, by się na nim nie oprzeć, nie
opasać się jego rękami. Jego oddech muskał jej włosy, grzejąc kark, podczas
gdy zimne powietrze z lodówki wiało jej prosto w twarz.
– Na ciebie też jestem wściekła – wymamrotała, uwalniając się z jego objęć.
– Czy wiesz, ile kosztują krewetki? Podniósł leżącą u jego stóp krewetkę.
– Edie zawsze twierdziła, że jej podłogi są tak czyste, że można by z nich
jeść.
– Zdaje się, że jedzenie z podłóg weszło ci w nawyk.
– Opłuczemy je pod zlewem – rzekł podnosząc ostatnią krewetkę. – To
będzie nasz mały sekret.
– Ale one były gotowane w szampanie – protestowała. – Jeśli je
wypłuczemy, stracą aromat.
Włożył krewetki pod wodę, po czym otrząsnąwszy je, odgryzł kawałek
jednej.
– Smakuje wyśmienicie.
– Czujesz smak szampana?
– Sam nie wiem, co czuję, ale jednego jestem pewien – smakuje mi.
Wsunął jej pozostały kawałek zwiniętej krewetki do ust. Pamiętała jeszcze
smak jego umazanego czekoladą palca – krewetka stanowiła marny
substytut.
Nie może myśleć w ten sposób. Musi przestać jeść z jego ręki. Symbolika
tego aktu była równie alarmująca jak on sam.
Ned wydawał się nieprawdopodobnie zafascynowany ruchem jej warg,
kiedy żuła krewetkę. Odwróciła się i zmusiła do przypomnienia sobie
wstrętnych słów jego siostry.
Jednak w jej słowach było coś prawdziwego: Klaudia nie zamierzała
posłużyć Nedowi za rozrywkę.
– Skończyłam – rzekła spokojnie, zamykając drzwi lodówki. – Mam jeszcze
trochę jedzenia do przyniesienia. A ty weź koszyk z ciasteczkami i jedź do
matki.
Przyglądał się jej przez chwilę pytającym wzrokiem.
– Nie mogę jechać na rowerze z tym koszykiem – odezwał się wreszcie –
skoro trudno było utrzymać równowagę z pudełkiem czekoladek
przymocowanym do kierownicy.
Wiedziała, że dla swojego własnego dobra powinna uwolnić się od Neda,
zanim znów zdoła włożyć jej coś do ust. Powinna oświadczyć mu, że to jego
problem, ale kiedy otworzyła usta, wymknęło jej się:
– Podrzucę cię do matki po drodze do domu.
Lubiła Neda Wyatta. Bardziej niż powinna, niż było to mądre czy
bezpieczne. Lubiła czuć na ciele dotyk jego rąk, lubiła, kiedy jego
zmieniające barwę oczy odzwierciedlały emocje, rzucały wyzwania, zadawały
pytania, których wolała nie odczytywać, nie wspominając już o próbie
odpowiedzi na nie. Lubiła jego zapach i brzmienie jego głosu, kiedy mówił,
że jest piękna. Lubiła, kiedy ją całował.
Może rzeczywiście stanowiła dla niego rozrywkę. Może był tak samo
fałszywy, jak jego wyniosła siostra. W końcu był Wyattem.
Jednak niezależnie od tego, co sobie mówiła, niezależnie od tego, jak
bardzo chciała się uchronić i uniknąć niepotrzebnego ryzyka, nie była gotowa
do pożegnania z Nedem. Jeszcze nie.
ROZDZIAŁ 4
11:15
– Co za miła niespodzianka! Wejdźcie, wejdźcie!
Stojąc w progu, matka Neda klasnęła w dłonie i promiennie uśmiechnęła się
do Klaudii.
Klaudia nigdy przedtem nie spotkała pani Wyatt, chociaż wiele o niej
słyszała. Lokalny tygodnik snuł o niej opowieści praktycznie w każdym
wydaniu. Jednakże fotografie nie oddawały jej sprawiedliwości. Podobnie jak
syn i córka, była przystojni, o zdecydowanych rysach twarzy i wnikliwie
patrzących orzechowych oczach. Uśmiechała się często i zachowywała
swobodnie, co po spotkaniu z Melanią wydało się Klaudii szczególnie miłe.
– Obawiam się, że nie mogę zostać – zaprotestowała Klaudia. –
Podrzuciłam tylko Neda i jego rower.
Przedstawiwszy Klaudię i wręczywszy mamie koszyk z ciasteczkami, Ned
wrócił na parking, żeby wyładować z furgonetki rower.
– Nonsens – odrzekła pani Wyatt, ujmując Klaudię za ramię i wciągając ją
do mieszkania.
Salon był niewielki, udekorowany paroma drobiazgami, które musiały
kosztować fortunę. Wazy ze świeżymi kwiatami stały w przedpokoju i na
wypolerowanym stoliku. Panowała tu atmosfera ciepła, pokój był elegancki,
jednakże nie przytłaczał arystokratycznym wystrojem jak Wyatt Hall.
– Pani Wyatt...
– Chcę wiedzieć o tobie wszystko – kontynuowała pani Wyatt, tanecznym
krokiem wchodząc z korytarza do kuchni. – Ned nigdy nie przedstawia mi
swoich sympatii. To musi o czymś świadczyć.
– Nie jestem jego sympatią – sprostowała Klaudia, podążając za panią
Wyatt do przytulnej, słonecznej kuchni. – Jestem dostawczynią. Pani Steele
zleciła mi przygotowanie jedzenia na dzisiejszy bal z okazji Dnia
Zakochanych.
– Może i tak – odparła zagadkowo pani Wyatt. Położyła koszyk na stole i
zaczęła przygotowywać herbatę. Klaudia musiała przypominać sobie, że to
srebrnowłose uosobienie energii w dżinsach i starym, wyciągniętym swetrze
było w rzeczywistości najszacowniejszą matroną w mieście, kobietą, która
wraz z armią służących, gotową na każde jej zawołanie, sprawowała niegdyś
rządy w Wyatt Hall.
– Ned jest w tobie zakochany, czyż nie tak?
Klaudia pobladła.
– Ależ nie, poznaliśmy się dopiero dziś rano.
– Proszę, usiądź. – Pani Wyatt z zadziwiającą siłą popchnęła ją na krzesło.
– A więc poznaliście się dzisiaj rano i była to miłość od pierwszego
wejrzenia.
– Nie, to był wypadek. O mało go nie przejechałam.
– Podejrzewam, że powinniśmy być ci wdzięczni, że jednak tego nie
zrobiłaś. – Poklepała Klaudię po ramieniu. – To dobry chłopak, Klaudio –
mogę tak do ciebie mówić? Czy ustaliliście już datę?
Nic dziwnego, że Melania była zaniepokojona, kiedy pani Wyatt
wyprowadziła się z posiadłości rodzinnej, pomyślała Klaudia. Ktoś powinien
mieć na nią oko.
– Ned i ja nie zamierzamy się pobrać, pani Wyatt – rzekła ostrożnie.
– Nonsens, moja droga. Jeszcze dziesięć lat temu osiemnastoletnie panienki
jak moja wnuczka nie czekałyby z niecierpliwością na bal będący ich
debiutem towarzyskim. Teraz widzimy, że powracają stare tradycje i
zwyczaje. Życie w grzechu przestało być modne.
– Usiłuję pani wyjaśnić, pani Wyatt, że pani syn i ja poznaliśmy się, kiedy
moja furgonetka wpadła w poślizg na lodzie, a on spadł z roweru. Nie żyjemy
w grzechu i nie zamierzamy się pobrać.
– Czemu nie? – Pani Wyatt nalała wody do czajniczka. – Nie kochasz
Neda?
– Prawie go nie znam.
– Ale kochasz to, co znasz.
– Cóż, jest bardzo miły... – przyznała Klaudia, starając się nie myśleć o
jego pozostałych przymiotach. Bezczelny. Uszczypliwy. Męski. Cudowny.
Prowokacyjny.
Bogaty. Członek elity. Patrycjusz.
– Ned i ja pochodzimy z bardzo różnych środowisk społecznych – ponowiła
nieśmiałą próbę, modląc się, by Ned przyszedł do kuchni i wyprowadził
matkę z błędu.
– To, skąd pochodzisz nie jest tak ważne jak to, dokąd zmierzasz. Kogo
obchodzi pochodzenie społeczne? Nie masz chyba przeszłości kryminalnej?
– Nie, ale ...
– W takim razie wszystko w porządku. Jesteśmy w kuchni, Neddy! –
zawołała, słysząc kroki Neda w holu. Odwiązała białą wstążkę przy koszyku
z ciasteczkami, zdjęła czerwony celofan i głęboko wciągnęła powietrze. Gdy
wszedł Ned, uściskała go energicznie.
– Te ciasteczka pachną cudownie! Tak się cieszę, że nie przyniosłeś mi
jednego z tych pudełek w kształcie serca. To takie oklepane.
– Cóż... – wymienił rozbawione spojrzenia z Klaudią – pomyślałem, że
będziesz wolała ciasteczka. Klaudia je upiekła.
– Jakiż cudowny talent! Ned, ona jest wspaniała!
Klaudia odsunęła krzesło.
– Naprawdę muszę już iść. Mam jeszcze tyle do zrobienia.
– Och, proszę się przedtem poczęstować filiżanką herbaty. Już prawie
południe, a założę się, że nie zamierzasz dzisiaj jeść lunchu. Mam rację?
– Zwykle jadam lunch – zaprotestowała Klaudia, czując, że powinna się
bronić. – Ale bal rozpoczyna się już za parę godzin, a ja mam jeszcze tyle
przygotowań.
– A więc wzmocnij się. Weź ciasteczko.
Zadzwonił telefon i pani Wyatt, westchnąwszy, uniosła wzrok ku górze.
– Wybaczcie mi, proszę. – Z pogodnym uśmiechem wyszła z kuchni.
– Twoja matka myśli, że zamierzamy się pobrać – Klaudia zwróciła się do
Neda.
Ned nie wydawał się bynajmniej zaniepokojony.
– Zawsze myślą wyprzedzała nas wszystkich.
– Ned! Może byś ją uprzejmie poinformował, że my nie podążamy za jej
myślami. Próbowałam jej wyjaśnić, że jestem dostawczynią, ale nie chciała
mnie słuchać.
– Doskonale wie, kim jesteś. Przedstawiłem cię, a teraz je pieczone przez
ciebie ciasteczka. Tak a propos, są prawie tak dobre jak twoje czekoladowe
całuski.
– Przepraszam, jeśli zabrzmi to szorstko, Ned, ale wydaje mi się, że twoja
matka nie wytrzymuje zderzenia z rzeczywistością. Bierze mnie za twoją
dziewczynę!
– Moja matka jest nadzwyczaj realistyczna – zaprotestował łagodnie. –
Rozejrzyj się wokół, Klaudio. Żadnego bałaganu, żadnego rozgardiaszu.
Taka właśnie jest mama. Lubi, kiedy wszystko jest proste.
– Jasne, a kiedy znudzi się prostym życiem, może sobie kupić apartament w
Trump Tower albo czterdzieści akrów plaży w Greenwich.
– To nie w jej stylu – upierał się Ned. – Wyatt Hall był domem mojego
ojca. Matka go kochała, więc wprowadziła się tam i ułożyła sobie szczęśliwie
życie. A teraz jest szczęśliwa tutaj w pięciopokojowym mieszkaniu, z kobietą,
która przychodzi raz w tygodniu, żeby posprzątać. Prowadzi sześcioletni
samochód i kupuje większość ubrań z katalogu.
– Może to właśnie dowodzi, że coś jest z nią nie tak... – bąknęła Klaudia.
– Lub przeciwnie. Świadczy to o tym, że jest zwyczajną kobietą ze średniej
klasy, która najlepiej się czuje, żyjąc skromnie.
– Twoja matka? Kobietą ze średniej klasy?
– Jej ojciec był związkowcem. Pracował w dokach Bridgeportu. Matka
wygrała pełne stypendium w Pembroke. Tak się złożyło, że John Edward
Wyatt III był kapitanem drużyny kajakarskiej w Brown. To była miłość od
pierwszego wejrzenia.
„A więc poznaliście się dzisiaj rano i była to miłość od pierwszego
wejrzenia...” – słowa jego matki wciąż brzmiały w jej uszach. „To, skąd
pochodzisz, nie jest takie ważne jak to, dokąd zmierzasz”... Cóż, tylko
dlatego, że losy matki i ojca Neda potoczyły się w ten sposób, nie oznaczało
bynajmniej, że to samo może przydarzyć się Klaudii i...
– Czyżbyś był Johnem Edwardem Wyattem IV?
– Mój straszliwy sekret wydał się – skrzywił się Ned. – Przyrzeknij, że nie
wykorzystasz tego przeciwko mnie.
– Naprawdę muszę już iść.
Wstała i skierowała się do drzwi, ogarnięta palącym przeczuciem, że musi
się stąd wymknąć, zanim szalona perspektywa przedstawiona przez jego
matkę nabierze w jej oczach sensu. Nie miało znaczenia, że pani Wyatt jest
córką związkowca. Wydała na świat syna o nazwisku wartym miliony
dolarów.
O najbardziej zniewalającym spojrzeniu i grzesznym uśmiechu. I
najbardziej podniecających pocałunkach.
– Naprawdę muszę iść – powtórzyła, czując się, jak gdyby błagała o życie.
Matka Neda właśnie schodziła po schodach.
– Czy długo rozmawiałam? – spytała przepraszająco.
– Klaudia musi już iść – wyjaśnił Ned. – Czeka ją jeszcze wiele
przygotowań do dzisiejszego wieczoru. Z pewnych względów uważa, że jeśli
coś będzie nie tak, Melania zatruje jej życie.
– O, z pewnością – odparła pani Wyatt z cierpiętniczym uśmiechem. – Nic
jej się tak nie udaje, jak zatruwanie ludziom życia. Klaudio, kochanie, tak się
cieszę, że mogłyśmy się poznać. Rozumiem, że zobaczymy się wieczorem.
– Naturalnie – odparła Klaudia. – Tylko ja będę pracować – dodała pod
nosem.
– Zaraz wracam – oświadczył Ned. – Odprowadzę Klaudię.
Wreszcie może wrócić do domu sama, krzątać się po kuchni, nie
rozpraszana przez mężczyznę, który uważał, że nie ma nic niewłaściwego w
maczaniu palca w czekoladzie i wkładaniu jej do ust. Sama myśl o chwilach
spędzonych z Nedem w kuchni sprawiła, że ogarnęła ją fala gorąca. Nie
chciała wracać do domu sama. Pragnęła, by pojechał razem z nią, pomógł jej
przy całuskach, smakował je, gryzł i dzielił z nią ich szatańsko
skomplikowany aromat. Chciała patrzeć mu w oczy, czuć obejmujące ją
ramiona i dotyk jego ust na swoich. Chciała uwierzyć w miłość od
pierwszego wejrzenia.
Tak się jednak nie stało. A kiedy Ned zatrzymał się przy furgonetce i
pochylił ku niej, odwróciła głowę. Nie zdobywszy ust, zadowolił się
possaniem wrażliwego płatka jej ucha. Na nowo przeszyły ją dreszcze
podniecenia.
– Masz najpiękniejszy kolor włosów – szepnął. Musnął jej skórę poniżej
ucha, a ona odruchowo odchyliła głowę do tyłu, by mógł całować jej szyję.
– Zamierzasz pracować przez całe popołudnie? Mógłbym wpaść później.
Żeby jej pomóc? zastanawiała się. A może po coś innego?
– Będę pracować – odparła, mając nadzieję, że nie dosłyszał drżenia jej
głosu. – Naprawdę pracować, Ned. Może byłoby lepiej, gdybyś nie
przychodził.
– Lepiej dla kogo?
Przesunął wargi w górę do jej brody, a potem jeszcze wyżej, do ust.
Pulsowanie w uszach nasiliło się, gdy poczuła w ustach jego język, a on
przytulił ją mocniej, przycisnął do siebie jej szczupłe ciało, by przekonała się,
jak silnie na niego działa. Ocierał się o nią biodrami tak, że poczuła zawroty
głowy i z trudem chwytała oddech.
– Nie – jęknęła, chowając twarz w wygięciu jego szyi. Wzdychając, lekko
rozluźnił uchwyt, nie puszczając jej jednak.
– Pragnę cię.
Nie musiał jej tego mówić – dobrze o tym wiedziała.
– Przerażasz mnie.
– Czemu? – Parsknął śmiechem. – Ponieważ jestem Johnem Edwardem
Wyattem IV? Ponieważ sądzisz, że moja matka jest niespełna rozumu? A
może uważasz, że przeszkadzam ci w przygotowaniu idealnego balu?
– Wszystko po trosze – przyznała z bladym uśmiechem.
– A może lękasz się, bo dobrze wiesz, że nasze wspólne pocałunki są dużo
lepsze od tych, które robisz sama.
– Nie mów tak.
Opuszkami palców obrysował ostry zarys jej brody. Wyobraziła sobie, że
tak samo dotyka jej ramion, brzucha, piersi. Wyobraziła sobie, że całuje ją na
wszelkie możliwe sposoby, co sprawiło, że jej serce zaczęło bić głośniej,
szybciej, a całe ciało ogarnęła pulsująca fala gorąca.
– Ty też mnie pragniesz.
Oczywiście, że go pragnęła, bardziej niż jakiegokolwiek mężczyzny
przedtem. I to przerażało ją najbardziej.
– Powiedz swojej matce, że to nie jest miłość od pierwszego wejrzenia. –
Wyzwoliła się z jego objęć i otworzyła drzwi furgonetki. – Pożądanie to nie
to samo co miłość. Zresztą i tak nie mam na nią czasu. Całą energię muszę
teraz poświęcić „Bajecznym Ucztom”. Ledwo utrzymuję się na powierzchni i
jeśli nie przygotuję idealnie tego balu, moja firma może pójść na dno. Nawet
nie mam czasu, żeby tu stać i rozmawiać z tobą.
Dotknął jej skroni i owinął sobie wokół palców jedwabiste włosy.
– To niebywałe, że kobieta nie może znaleźć chwili czasu na miłość w Dniu
Zakochanych.
Ned był bardziej uprzejmy niż Jimmy McNeill, ale dał jej do zrozumienia
to samo: jeśli Klaudia przedkłada interesy ponad miłość, to coś jest z nią nie
tak. Kiedy Jim ją opuścił, była smutna, jednak nie zdruzgotana. Gdyby Ned ją
zostawił...
Zostawił ją? O czym ona myślała? Znali się niecałe trzy godziny.
Wdrapanie się do furgonetki i powrót do domu trudno byłoby uznać za
koniec namiętnego romansu.
– Idę – oświadczyła z całą stanowczością, na jaką potrafiła się zdobyć.
– Wpadnę – przyrzekł.
– Będę pracowała.
– Wątpię. – Cofnął się o krok, by zatrzasnąć drzwiczki. – Za nami całuski,
ciasteczka i krewetki: słodycze i przystawki. – Jego usta wygięły się w
szelmowskim uśmiechu. – Już niedługo, Klaudio, zasiądziemy do głównego
dania.
ROZDZIAŁ 5
13:03
Ned wracał od matki na rowerze, ciesząc się słońcem i delikatnym
tchnieniem wiosny, powodowanym rozmarzającą ziemią.
Nie był pewien, czy podziela wiarę matki w miłość od pierwszego
wejrzenia. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że podczas dwunastu lat wesołego,
kawalerskiego życia po studiach ani razu nie odczuwał tak niepohamowanego
pożądania, jakie ogarniało go za każdym razem, kiedy pomyślał o Klaudii
Mulcahey.
Cechujące ją zdecydowanie, siła charakteru i poczucie własnej wartości z
niezwykłą mocą przemawiały do równie silnego i ceniącego siebie
mężczyzny, jakim był Ned. Klaudia wiedziała czego chce i dążyła do tego,
nie szukając nikogo, kto by jej cokolwiek ułatwił.
On mógłby to zrobić. Na równi ze zmysłową przyjemnością płynącą z ich
pożegnalnego pocałunku, prześladowały go jej słowa, obawa o to, że jeśli bal
okaże się klęską, „Bajeczne Uczty” mogą zbankrutować.
Nie chciał jej porażki. Nie mógł znieść myśli, że Klaudia musiałaby
zlikwidować firmę i wrócić do pracy w taniej restauracyjce – nie przy jej
talencie. Próbował czekoladowych całusków i wiedział, że była kulinarnym
geniuszem.
I pomyśleć, że los jej firmy leży w rękach jego jędzowatej starszej siostry.
Ned modlił się, żeby bal okazał się sukcesem, żeby Melania wznosiła
pochwały na cześć Klaudii przed wszystkimi swoimi nadętymi,
snobistycznymi przyjaciółkami i żeby w rezultacie Klaudia została zarzucona
zleceniami.
Mimo to, nawet sukces dzisiejszego wieczoru nie wystarczy.
Potrzebowała większego pomieszczenia do pracy, pomocników,
magazynu... Potrzebowała kapitału. Ned mógłby zorganizować odpowiedni
pakiet inwestycyjny, gdyby tylko mu na to pozwoliła. Jego mieszkanie
znajdowało się w osiedlu po drugiej stronie miasta. Było dość miłe, a
jednocześnie jednoroczna umowa najmu przewidywała prawo do kupna. Było
jednak nieco za małe dla dwojga.
– Boże! – powiedział na głos i roześmiał się. Nie zamierzał chyba
zaproponować Klaudii, żeby z nim zamieszkała.
Potrząsając głową, wyjął książkę telefoniczną i odszukał numer telefonu
„Bajecznych Uczt”. Telefon zadzwonił cztery razy, po czym włączyła się
automatyczna sekretarka: Cześć, połączyłeś się z „Bajecznymi Ucztami”.
Zostaw, proszę, swoje nazwisko i numer telefonu.
– Klaudia? – wrzasnął, przekrzykując taśmę. – Tu Ned, jeśli tam jesteś,
podnieś słuchawkę!
Minęła chwila i, ku swemu zadowoleniu, usłyszał głos Klaudii:
– Cześć, Ned!
Chciał przedyskutować z nią sposób zgromadzenia kapitału dla jej firmy.
Pragnął powiedzieć, że tęskni, że pocałunki pod domem jego matki to było
jedynie preludium, a nie finał, i że Klaudia nie ma się czego obawiać. Chciał
opisać jej swoją własną bajeczną ucztę, rozpoczynającą się od jej ust, a
kończącą na jędrnych pośladkach.
– Jak tam twoje serca? – spytał.
– Moje serca? Masz na myśli ciasto?
– Tak.
– Wspaniale. Właśnie miałam zamiar szykować lukier.
Lukier. Rozsmarował już na jej ustach stopioną czekoladę. Teraz
prześladowała go wizja tychże samych ust pokrytych zimną, białą, słodką
substancją.
– Już jadę.
– Ned ...
– Pomyślałem sobie – pośpieszył z wyjaśnieniem – że jeśli pojadę do
ciebie, moglibyśmy użyć zarówno twojej furgonetki, jak i mojego samochodu
do przewiezienia jedzenia. Nie musiałabyś wtedy obracać tyle razy.
Milczała przez chwilę. Najwyraźniej rozważała jego propozycję, szacując
ewentualne ryzyko przyjęcia pomocy.
– W porządku – odparła wreszcie.
Zastanawiał się, czy oznaczało to, że już się go nie bała, czy może tęskniła
za nim tak bardzo jak on za nią. A może nie miała ochoty jeździć wiele razy
do Wyatt Hall.
Dla niego oznaczało to, że będą jechać do Wyatt Hall dwoma osobnymi
pojazdami. Nie będzie mógł, zerknąwszy w lewo, ujrzeć jej szlachetnego,
ostrego profilu. Nie pochyli się ku niej i nie skradnie całusa w chwili, gdy ona
zgasi silnik.
Jednakże zanim wyruszą do Wyatt Hall, będą sami w jej domu, w kuchni,
wśród serc z ciasta i lukru.
Otwierające się przed nim możliwości wywołały uśmiech na jego ustach.
Poprzez brzęczenie miksera omalże nie dosłyszała pukania do drzwi
łączących garaż z kuchnią. Wyłączyła mikser i otworzyła drzwi. Wiedziała,
że to Ned, jednak jego widok, jego obecność tak blisko... Nie było sposobu,
w jaki mogła się na to przygotować.
– Są również frontowe drzwi – oświadczyła. – Nie musisz wchodzić przez
garaż.
– Przyszedłem pomóc, a nie zachowywać się jak gość – uśmiechnął się
szeroko.
Zrzucił kurtkę i rozejrzał się po kuchni. Spostrzegłszy miskę puszystego,
różowego lukru, skierował się w jego stronę z wyciągniętym palcem.
– Zachowuj się – skarciła go i odsunęła, zanim zdążył umoczyć palec w
lukrze.
Na jego twarzy pojawił się błagalny, chłopięcy wyraz, któremu nie sposób
było się oprzeć i Klaudia ustąpiła z westchnieniem. Zanurzył palec w
delikatnej, różowej słodyczy, polizał go i wykrzyknął ze zdziwieniem:
– Miętowy!
– A czego się spodziewałeś?
– Chyba truskawkowego. Jest okropnie różowy.
– Oczywiście, że różowy. Dziś Dzień Zakochanych.
– Zaczynasz chwytać – zamruczał niepokojąco matowym głosem,
uśmiechnąwszy się szeroko.
Zdając sobie sprawę, że za chwilę ją pocałuje i wiedząc, jak bardzo tego
pragnie, odwróciła się szybko i włączyła mikser, chwytając się jego rączki
niczym broni.
– Jeśli przyszedłeś tu, żeby ze mną romansować – wrzasnęła, przekrzykując
szum silnika – wyjdź stąd.
– Przyszedłem, żeby ci pomóc – odparł, po czym potrząsnął głową. – Nie,
to nieprawda. Po prostu nie mogłem wytrzymać z dala od ciebie.
Powiedział to tak szczerze, tak bezpośrednio, że musiała uwierzyć w
prawdziwość jego słów.
Gdyby miała być równie szczera jak on, musiałaby przyznać, że od chwili
odjazdu sprzed domu jego matki myślała o nim przez cały czas, niczym
ogarnięta obsesją, przeżywała na nowo jego pocałunek. Pragnęła, by do niej
przyjechał. Nie była w stanie przyznać się do tego przed samą sobą, a cóż
dopiero przed nim.
– Jeśli przyjechałeś pomóc, bierz się do pracy – powiedziała zanurzając
głębiej ramię miksera. – Na kontuarze koło telefonu leży rolka folii
plastikowej. Czy mógłbyś mi ją podać?
Podał jej folię, po czym stanął z tyłu i pocałował ją w czubek głowy.
Poczuła schodzące w dół kręgosłupa mrowienie. Zadrżała i zwiększyła obroty
miksera, rozpryskując różowy lukier po ściankach miski.
Przesunąwszy ręce w dół, Ned chwycił ją w pasie i przycisnął do siebie.
– Wyłącz to – zamruczał.
Poczuła w dole pleców twardy ucisk. Przełknęła głośno ślinę, zadrżała i...
wyłączyła mikser.
– Proszę cię, Ned – rzekła cicho, bez tchu – nie zabawiaj się moim kosztem.
Przesunął dłonie na jej brzuch.
– Nie zabawiam się – przysiągł, szepcząc jej prosto do ucha. – Podnieca
mnie to, jak gotujesz.
– Nie gotuję – zaprotestowała bezmyślnie, modląc się, by nie odczuwać
takiej słabości w nogach ani chęci przywarcia do niego biodrami. – Ubijam
lukier.
Obrócił ją w ramionach i ponownie przytulił do siebie.
– Co będziesz robić, kiedy już go ubijesz? – spytał z oczyma błyszczącymi
z rozbawienia i podniecenia.
– Rozsmaruję go. – Gwałtownie się zarumieniła.
– Rozsmarujesz – powtórzył, wciskając kolano pomiędzy jej nogi i
rozsuwając je. – To brzmi cudownie.
– W twoich ustach brzmi nieprzyzwoicie.
– I tak wspaniale lepko. – Pochylił się i musnął jej usta w delikatnym
pocałunku.
– Mogą się zrobić grudki...
– Z pewnością wtedy, kiedy nie rozsmarujesz go odpowiednio.
– Lub jeśli ciasto jest zbyt gorące – odparła, starając się opanować drżenie
głosu, kiedy poczuła jego udo pomiędzy nogami. – Musi najpierw ostygnąć.
– Z pewnością. – Powoli, delikatnie pocierał udem o jej uda. Zamknęła
oczy i zdusiła w sobie jęk. – Ja jednak wolę moje ciasto gorące.
– Nie możesz go więc polukrować – dowodziła drżącym głosem.
Jeśli jej zaraz nie pocałuje, tak naprawdę, jak przed domem swojej matki...
Sama nie wie, co zrobi.
– Czy ciasto nie może być jednocześnie ciepłe i sztywne?
– Obawiam się, że nie.
Sięgnął ręką i nabrał na palec trochę lukru.
– Spróbuj – szepnął.
Istne szaleństwo. Czekało na nią mnóstwo pracy, najważniejszej w jej
życiu, a mimo to otworzyła usta i przesunęła czubkiem języka po jego palcu.
Jednocześnie on także wysunął język, by zlizać lukier. Ich języki spotkały
się: słodkie, lepkie i miętowe.
Oparła się o kontuar, porażona trawiącym ją od środka ogniem.
– Kochaj się ze mną – prosił i żądał zarazem.
Jego spojrzenie paliło ją, wyrażając pożądanie i pragnienie, namiętność i...
jeszcze coś.
– Nie mogę – jęknęła, choć jej uda zacisnęły się wokół jego nogi, a język
lekko szczypał od smaku cukru, masła, ekstraktu miętowego i podniecenia. –
Nie mogę, Ned.
– Z powodu balu?
Skinęła głową. Lepiej niech myśli, że to sprawy zawodowe i zbliżająca się
godzina rozpoczęcia przyjęcia powstrzymują ich od dokończenia tego, co tak
lekkomyślnie zaczęli od umoczenia palca w lukrze. Niech sądzi, że „Bajeczne
Uczty” to jedyny powód, dla którego powiedziała nie.
Później, kiedy już się opanuje, będzie czas na to, by mu przypomnieć, że on
jest Wyattem z rzymskim numerem przy nazwisku, rozpieszczanym i
uprzywilejowanym, członkiem społeczności, dla której ona zawsze będzie
outsiderem – służącą.
Jeśli Ned szukał krótkotrwałej przygody, nie była tym zainteresowana.
Jeżeli zaś szukał czegoś więcej, i tak nie ma to szansy powodzenia. Nigdy nie
będzie należała do jego świata.
Jednak gdy jego ręce rozluźniły uścisk i odsunął się nieco od niej,
niespodziewanie zaczęła zastanawiać się, czy przelotny romans z Nedem
Wyattem może być wart bólu serca i żalu, które odczuwałaby potem, kiedy
już zabawiłby się i powrócił na należne mu miejsce wśród elity.
Jeszcze nikt nigdy nie podniecał jej w sposób, w jaki on to czynił. Żaden
mężczyzna nie wzbudził w niej takiego pożądania. Nie wierzyła wprawdzie w
miłość od pierwszego wejrzenia, ale... Boże, czyż nie byłoby cudownie,
gdyby Ned pragnął tego samego co Klaudia?
ROZDZIAŁ 6
14:12
Siedząc na stołku w kuchni w Wyatt Hall, Ned obserwował Klaudię
rozkładającą na kontuarze półprodukty niezbędne do przygotowania deserów.
Tym razem wszystko szczęśliwie przetrwało podróż przez miasto.
Jadąc za nią własnym samochodem, na którego tylnym siedzeniu piętrzyły
się tace z jedzeniem, Ned dotkliwie odczuwał jej brak. Pragnął być przy niej,
wdychać jej świeży zapach, podziwiać oszałamiające, niebieskie oczy.
Oczywiście gdyby siedział obok niej w furgonetce, mógłby ulec pokusie i
przyciągnąć ją do siebie. Straciłaby kontrolę nad wozem, wpadłaby w poślizg
na oblodzonym odcinku drogi i całe jedzenie ponownie zostałoby zniszczone.
Musieliby znowu zaczynać wszystko od początku, co mogłoby nawet być
zabawne.
Oczywiście dla niego. Dla niej oznaczałoby tragedię. Gdy tylko zaprzestał
prób uwiedzenia jej, stała się okropnie rzeczowa, maszerując po pokoju
niczym sierżant, warkliwie rzucając rozkazy, jak gdyby bal był bitwą, a
Melania dowódcą sił wroga.
Na szczęście kiedy przybyli do Wyatt Hall, Melania była nieobecna. W
przeciwieństwie do Edie, która prychając i gderając na zajęcie przez Klaudię
jej bezcennej kuchni, pozwoliła się wreszcie przekonać Nedowi, że
dziewczyna z kwiaciarni potrzebuje jej nieocenionej rady dotyczącej
rozmieszczenia kwiatów w sali balowej. Gdy tylko pozbył się Edie, Klaudia
wzięła się do roboty przy ciastach.
Wydawało się, że to dobry moment, by poruszyć ten temat.
– Pakiet finansujący? – zdziwiła się.
– Nic skomplikowanego. Po prostu zastanawiam się, czego mogłabyś
dokonać, mając do dyspozycji odpowiedni kapitał.
– Odpowiedni kapitał – powtórzyła z powątpiewaniem, rzucając mu ostre
spojrzenie niebieskich oczu.
– Cóż za język.
– Oznacza to tyle, co zdobycie sumy wystarczającej, by podnieść „Bajeczne
Uczty” na wyższy poziom.
– Wyższy poziom czego?
– Wyobraź sobie, jak wyglądałoby twoje życie, gdybyś stale mogła
pracować w takiej kuchni jak ta, przy sklepie znajdującym się w handlowej
dzielnicy miasta. Gdybyś zatrudniała księgową, pomocnicę, a uwagę klientów
przyciągałby okazały szyld.
– Jasne – prychnęła. – Tylko że to brzmi bardziej jak bajka niż uczta.
– Niekoniecznie, jeśli twoja firma otrzymałaby dopływ gotówki. I właśnie
w tym mogę ci pomóc.
Ponownie rzuciła mu spojrzenie, tym razem zdecydowanie podejrzliwe.
– A cóż to, jestem najnowszym obiektem dobroczynności Wyattów?
– Nikt nie zamierza podarować ci nawet centa. – Potrząsnął głową i
roześmiał się. – Mógłbym jednak zgromadzić fundusze...
– Pożyczka? Nic z tego – przerwała mu. – Spłacam aktualnie furgonetkę,
hipotekę i lodówkę w piwnicy. Nie biorę już więcej żadnych pożyczek.
– Toteż ja wcale nie mówię o pożyczce – wyjaśniał cierpliwie – tylko o
inwestycji. Mógłbym ci znaleźć cichego wspólnika, kogoś gotowego włożyć
gotówkę w dobrze rokujący interes w zamian za udział w dochodach.
– Dochody? – Parsknęła śmiechem. – Ledwo wychodzę na swoje.
– Większość młodych firm przez całe lata nie wychodzi na swoje. Jeśli nie
jesteś na minusie, to znaczy, że radzisz sobie doskonale.
– Kto zechciałby zainwestować w moją firmę – spytała, umieszczając na
wierzchu ciasta ostatnią czekoladową warstwę. – Kto przy zdrowych
zmysłach zainwestowałby w małą, kulejącą firmę dostawczą, mogąc kupić
coś bezpieczniejszego, na przykład obligacje komunalne?
– Masz większe szanse uniknięcia bankructwa niż wiele inwestycji
komunalnych, które znam – argumentował z uśmiechem.
Przyniosła miskę czekoladowych całusków, którymi udekorowała każdą
warstwę tortu.
– A zresztą, gdyby moi klienci chcieli kupować obligacje komunalne, nie
przychodziliby do mnie.
Obrzuciła go czujnym spojrzeniem.
– A za przekonanie tychże klientów, by zainwestowali w „Bajeczne Uczty”
pobierzesz kolosalną prowizję.
Naturalnie, to oczywiste, ale chodziło tu o coś więcej niż jego prowizję.
Chciał, żeby Klaudii się powiodło, ponieważ tyle to dla niej znaczyło.
Ponieważ zasłużyła na to. Gdyby odniosła porażkę, wyjechałaby z Glenwood
ze złamanym sercem.
– Przychodzi mi do głowy dwóch klientów, którzy mogliby być
zainteresowani włożeniem pewnej sumy pieniędzy w twój interes. Musiałbym
przejrzeć twoje księgi, obsługę długu itd.
– Sądzisz, że pokażę ci moje prywatne księgi?
– Będę musiał je przejrzeć, żeby przekonać swoich klientów do
zainwestowania w „Bajeczne Uczty”.
Odłożyła nóż i chwyciła tacę.
– Oto, czego się dowiesz z moich ksiąg, Ned. To, co zarabiam, z miejsca
przejadam. Stan mojego konta wynosi tyle, ile ty prawdopodobnie wydajesz
przeciętnie w jedną noc spędzoną z kobietą.
Jeśli usiłowała go zniechęcić, jej zamiar nie powiódł się.
– Świetny pomysł. Może spędzimy razem jutrzejszą noc i przekonamy się,
czy odnajdziemy jakieś podobieństwo do twojego konta bankowego.
Klaudia przygryzła wargę. Może naciskał zbyt mocno. Ale po tym, jak
zareagowała na niego niespełna godzinę temu, jak jej ciało wygięło się, a
biodra kołysały w rytm ruchu jego bioder... Po tym, jak przymknęła oczy,
bliska kapitulacji...
Czemu nie miałby starać się, żeby ich znajomość weszła w kolejną fazę?
Niezależnie od tego, jak starannie unikała w tej chwili jego wzroku,
doskonale wiedział, że na równi z nim była zainteresowana dalszym
rozwojem sytuacji.
– Nie chcę, żebyś wydawał na mnie pieniądze – bąknęła, ostrożnie
podnosząc tacę.
– W porządku. Załatwimy sprawę tanim kosztem. Ja wypożyczę kasetę
wideo, a ty uprażysz kukurydzę.
Z uniesioną wysoko głową, wyniosła swoje wspaniałe ciasto z kuchni.
Ned zaś zatopił się w marzeniach. Miska prażonej kukurydzy, ciepły,
wełniany koc, w tle horror z lat 50-tych o owadach-mutantach... a potem
mogliby porozmawiać o oficjalnym ogłoszeniu zaręczyn i ustalić datę.
Zwykła noc z najniezwyklejszą kobietą, jaką kiedykolwiek spotkał,
pomyślał z uśmiechem. Mogłaby to być najbardziej ekscytująca noc w jego
życiu...
Wtem usłyszał krzyk, potem następny, a wreszcie głośne trzaśnięcie. Kto
wie, czy mimo wszystko dzisiejsza noc nie okaże się najbardziej ekscytująca,
pomyślał wypadając z kuchni. Jednakże już się nie uśmiechał.
– Był zbyt różowy – perorowała Edie. – Ten kolor zaszokował mnie!
Jeszcze nigdy w życiu nie widziałam tak przeraźliwie różowego tortu.
Trudno byłoby to teraz nazwać tortem. Różowy lukier i okruchy ciasta
leżały porozrzucane na marmurowej podłodze sali balowej.
Klaudii chciało się płakać. Siedziała na twardej, błyszczącej podłodze,
nieopodal miejsca, w którym stała, kiedy Edie zobaczyła ciasto, wrzasnęła i
rzuciła jej pod nogi szczotkę, o którą Klaudia się potknęła. Dwa piętra nad jej
głową widniał bogato zdobiony sufit sali balowej. Wzdłuż przekątnej pokoju
stały krzesła. i sofy, stoły przystrojone kwiatami i elegancki stół do deserów,
na którym miały być wystawione torty. Schody, które wyglądały tak, jak
gdyby zostały specjalnie zaprojektowane dla debiutujących towarzysko
panienek, wznosiły się łukiem do balkonu ciągnącego się wzdłuż ściany.
Cóż za bogactwo, pomyślała Klaudia, zastanawiając się, jak też ona musi
wyglądać siedząc po turecku na wypolerowanej podłodze w umazanych
lukrem dżinsach.
– Nic się nie stało – usłyszała głos Neda.
Uniosła głowę na tyle, by zobaczyć, jak Ned wyprowadza Edie. Dobry
pomysł! Klaudia była gotowa udusić starą wiedźmę. Było coś podejrzanie
wyrachowanego w sposobie, w jaki Edie rzuciła jej szczotkę pod nogi.
– Wszystko będzie dobrze.
– Nic nie będzie dobrze – warknęła Klaudia. – Straciliśmy jeden tort.
– Więc upieczesz następny. Edie dopilnuje, żeby wszystko zostało
sprzątnięte. Weźmiemy to co trzeba od ciebie z domu i upieczesz go tutaj.
Będę przy tobie cały czas i pomogę ci. Chodź, Klaudio, damy sobie radę.
– Chyba nie pozwolisz jej upiec drugiego takiego tortu – prychnęła Edie. –
Wyglądał okropnie. Odrażająco! Za bardzo różowy.
– Edie, proszę – uciszył ją Ned, najwyraźniej zdając sobie sprawę z
morderczych myśli, jakie znów naszły Klaudię. – Zajmij się zmyciem
podłogi, dobrze? Chodź Klaudio. – Wyciągnął do niej rękę i podniósł ją na
nogi. – Jeśli się pospieszysz ...
Wysunęła ręce z jego dłoni. Jeśli będzie jej dotykał, nie pospieszą się.
– Nie pomagaj mi – burknęła – trzymaj tylko z dala ode mnie oficjalną
szefową kuchni Wyatt Hall. Ona to zrobiła naumyślnie, Ned.
– Oczywiście, że nie. – Odwrócił się do Edie, szukając u niej wsparcia.
Pulchna, siwowłosa wiedźma niewinnie wzruszyła ramionami.
– Nie mogłam się opanować. Ten tort wyglądał upiornie. Wreszcie
zrozumiałam, co oznacza przeraźliwy róż. Ja nigdy nie podałabym czegoś
takiego na stół.
– W takim razie mam dla ciebie interesujące wieści – oświadczyła Klaudia
wojowniczo. – Ja mam zamiar podać dwa takie torty. Z drogi! – rozkazała,
mijając Neda.
Jeśli jeszcze minutę temu była niepocieszona, teraz wrzała wściekłością.
Nikt, ani Ned ze swoimi uwodzicielskimi oczami i gorącym uśmiechem, ani
Edie ze swoimi terytorialnymi pretensjami, ani też wyniośle efektowna
Melania Steele – nikt nie przeszkodzi jej w idealnym przygotowaniu balu.
Nawet gdyby oznaczało to pracę non stop przez następne dziesięć godzin,
prowadzenie kuchni w dżinsach i końskim ogonie bądź lukrowanie ciasta w
chwili prezentacji najszlachetniejszych młodych panien Glenwood. Nawet
gdyby musiała zamknąć się przed Nedem w kuchni, wyrzucić go z myśli, z
serca.
Ten bal będzie jej osobistym triumfem. Nie brała pod uwagę żadnej innej
ewentualności.
Mijała właśnie drzwi kuchenne, gdy poczuła na ramieniu dłoń Neda.
– Mam dużo pracy – oświadczyła kamiennym głosem, starając się
zapanować nad swoim ciałem, tak by nie zareagowało na zmysłowy dotyk
jego palców.
– Wiem – odparł, a ona nie wyczuła w jego głosie podtekstów, jedynie
cichą troskę. – Posłuchaj, Klaudio. Przywieź wszystko, czego możesz
potrzebować dziś wieczór. Będziesz miała na górze własny pokój z prywatną
łazienką. Mamy ręczniki, sól do kąpieli, wygodne, wyściełane fotele... co
tylko zechcesz. Dom jest do twojej dyspozycji.
Już otwierała usta, żeby zaprotestować. Miała wystarczająco dobry prysznic
w domu. I ręczniki. I łóżko, którego zresztą nie miała czasu pościelić dziś
rano.
Mogła sobie wyobrazić, jak będzie wyglądało piętro rodzinnego domu
Neda: pełne przepychu sypialnie zastawione antykami, prywatne łazienki z
mosiężnymi armaturami, korytarze wielkości całego domu Klaudii.
Elegancja. Klasa.
Wbrew oświadczeniu Neda, ten dom nie był do jej dyspozycji i nigdy nie
będzie. Biorąc jednak pod uwagę, jak niewolniczo będzie musiała pracować
przez następnych kilka godzin, żeby bal wypadł jak należy...
Zasługiwała na to, by pokierować Wyatt Hall, by wyobrazić sobie, że ten
dom należy do niej. I lepiej będzie, jeśli ci wszyscy intryganci – Melania,
Edie, a zwłaszcza Ned ze swoim ponętnym uśmiechem i uwodzicielskim
wzrokiem, zejdą jej z drogi.
ROZDZIAŁ 7
16:45
Klaudia oparła głowę o brzeg wanny i westchnęła. Łazienkę przepełniała
para o cierpkim zapachu kwiatów jabłoni. Pełna perfumowanych bąbelków
woda wirowała wokół jej zmęczonego ciała.
Na dole ostatni czekoladowy tort chłodził się w lodówce. Klaudia nie
dowierzała wprawdzie Edie, która mogła ponownie dokonać na nim sabotażu,
ale Ned przyrzekł chronić go, nawet za cenę własnego życia. Potrafi
postępować z Edie.
Z nią też potrafi postępować, przyznała ze smutkiem. Perfumowane bąbelki
pieściły jej ciało, sprawiając, że zaczęła o nim myśleć. Ciepła woda
złagodziła napięcie, podobnie jak przedtem uczyniły to jego dłonie masujące
jej kark. Aromatyczna para muskała jej skórę niczym jego oddech chwilę
przedtem, zanim ją pocałował.
Zmusiła się, by otworzyć oczy i raz jeszcze rozejrzeć się dookoła,
zwracając uwagę na każdy kosztowny szczegół wystroju pomieszczenia,
które symbolizowało to, co reprezentował sobą John Edward Wyatt IV. Nie
wolno jej o tym zapominać.
Na dole panowało istne piekło, lecz ona, ukryta w przytulnym azylu na
piętrze, była odizolowana od muzyków sadowiących się na balkonie,
urzędujących w solarium barmanów, kelnerów i ekipy terenowej
rozmieszczającej reflektory wzdłuż podjazdu. Nie słyszała niczego poza
pękaniem bąbelków piany na brodzie. Ma jeszcze tyle do zrobienia. Musi
polukrować tort, podgrzać przystawki, ułożyć na tacach przekąski. Jednakże
jedyne, czego pragnęła, to delektować się kąpielą, wyobrażając sobie, jak
wyglądałoby jej życie, gdyby to, co matka Neda powiedziała o miłości od
pierwszego wejrzenia, okazało się prawdą. Ponownie zamknęła oczy,
wyobrażając sobie, że to nie ciepła, kojąca woda, lecz palce Neda głaszczą ją,
obejmują jej piersi i falują między udami. Jęknęła głośno.
– Klaudia? Wszystko w porządku? O Boże!
Usiadła gwałtownie, rozbryzgując wodę po ścianach wanny. Wśród piany
ukazały się jej piersi, więc szybko zanurzyła się pod wodę, w panice
wpatrując się w otwarte drzwi łazienki.
– Ned?
– Wszystko w porządku? Słyszałem coś...
Otworzył szerzej drzwi, przekonał się, że Klaudia, mokra i naga, miewa się
świetnie, po czym ponownie je zatrzasnął. W jej pamięci pozostał wyraz jego
oczu, rozszerzonych zaskoczeniem... i bez wątpienia pełnych podziwu.
– Przepraszam – odezwał się z drugiej strony drzwi, a brzmienie jego głosu
bynajmniej nie świadczyło o tym, że jest mu choć trochę przykro. – Chciałem
ci tylko powiedzieć, że Edie uważa, iż powinna już rozgrzewać piece.
Przyszedłem, żeby to z tobą uzgodnić i usłyszałem... brzmiało to, jak gdyby
coś cię zabolało.
Przypomniała sobie pełen udręki jęk, który jej się wymknął i pełne udręki
myśli, które go wywołały. Tak, było chyba trochę bólu w tym, co odczuwała.
Nie zamierzała jednak dzielić się tym z Nedem.
– Jestem po prostu trochę zmęczona – zawołała przez zamknięte drzwi. –
Która godzina?
– Za piętnaście piąta.
Do przybycia gości pozostawała więc godzina i piętnaście minut. Miała
mnóstwo czasu, żeby podgrzać kanapki, a potem przystawki do kolacji
zaplanowanej na wpół do ósmej.
– Powiedz Edie, żeby włączyła piece o wpół do szóstej.
– Dobrze. – Zawahał się. – Wkrótce będę musiał pójść do domu, żeby
przebrać się na tę maskaradę.
Oczyma wyobraźni Klaudia ujrzała Neda w smokingu: długie nogi
obciągnięte sztywnymi, czarnymi spodniami, szerokie ramiona wypełniające
elegancką, wieczorową marynarkę, muszka przy kołnierzyku.
– Lepiej już idź! – krzyknęła, częściowo w samoobronie.
Wizerunek Neda w wieczorowym ubraniu, a dokładniej rozluźniającego
muszkę, odpinającego kołnierzyk koszuli, zrzucającego buty... z trudem
powstrzymała się od kolejnego jęku.
Musi wyrzucić go z myśli i skoncentrować się wyłącznie na balu. Naprawdę
liczyło się tylko jedno: przygotowanie wspaniałego przyjęcia i podbudowanie
reputacji firmy. Ned był rozrywką, zaślepieniem. Linie ich życia przecięły się
dzisiaj, lecz jutro pobiegną osobnymi drogami.
Chyba że mówił poważnie o znalezieniu jej cichego wspólnika. Wtedy
mogliby spotkać się parę razy na gruncie zawodowym. Nic ponadto.
– Zobaczymy się później! – krzyknął przez drzwi. Wytężała słuch, by
usłyszeć odgłos jego kroków zmierzających z sypialni na korytarz. Przez
jedną szaloną chwilę chciała zawołać go z powrotem i zaprosić do wspólnej
kąpieli. Nawet jeśli od jutra byliby skazani wyłącznie na znajomość na
gruncie zawodowym, mogliby mieć dla siebie przynajmniej tę noc.
Nie, nie mogliby. Dziś wieczorem musi idealnie wykonać swą pracę, tak by
Ned nie miał żadnych trudności w znalezieniu dla niej finansowego wsparcia.
A wtedy będzie mogła otworzyć sklep w dzielnicy handlowej, zawiesić
jaskrawy szyld i zatrudnić pomocnicę. O tym właśnie powinna marzyć. O
„Bajecznych Ucztach”, a nie o bajecznym mężczyźnie.
W całej kuchni rozchodził się zapach czekoladowego tortu. Edie z
gniewnym wyrazem twarzy siedziała w fotelu przy oknie, przeglądając
czasopismo.
– Piece powinny być włączane o wpół do szóstej – poinformował ją Ned.
Edie skinęła głową, nie podnosząc wzroku.
– Klaudia za chwilę zejdzie na dół.
Znów ponure kiwnięcie głową.
– Edie... – Ned opadł na krzesło obok i wyjął jej z ręki czasopismo,
zmuszając tym samym, by zwróciła na niego uwagę. – Czemu jesteś taka
zgryźliwa?
– Nie jestem – odparowała Edie. – Tylko że ona zjawiła się, przejęła rządy
nad moją kuchnią, a potem paraduje po sali balowej z tym idiotycznym
tortem.
– To był piękny tort. Melania specjalnie go zamówiła, a Klaudia po prostu
wykonuje swoją pracę.
– Nie podoba mi się jej praca – wyrzuciła z siebie Edie. – Mnie nikt nie
prosił, żebym piekła torty takie jak ten.
– Och, Edie. – Ujął jej dłonie w swe ręce. – Nikt nie może cię zastąpić,
wiesz o tym dobrze. Ale jesteś na emeryturze i zasłużyłaś na to, żeby się
niczym nie przejmować.
Edie spojrzała na niego uważnie.
– Ona ci się podoba, co?
– Czy jest to aż tak widoczne? – Uśmiechnął się bez cienia skruchy.
– Przyznaję, że jest młoda i ładna, ale brak jej klasy, Ned. Powinieneś
znaleźć sobie dziewczynę w swoim środowisku.
– Powinienem znaleźć kobietę, którą podziwiałbym i kochał – powiedział,
częściowo sam do siebie. Wstał, podszedł do lodówki i wyjął z niej dwa
czekoladowe całuski, z których jeden podał Edie. – Spróbuj i przekonaj się,
czy nie polubisz Klaudii.
Mierząc go podejrzliwym wzrokiem, Edie odgryzła kawałek czekolady. Jej
oczy zaokrągliły się, a usta otworzyły ze zdziwienia. Wsadziła do nich resztę
czekolady i oblizała palce.
– No, no – rzekła cicho. – To jest coś. Co ona tu włożyła?
– Odrobinę magii – zażartował, gdyż nigdy nie zdradziłby sekretu Klaudii.
– Teraz rozumiem, czemu się zakochałeś – rzekła Edie, wyciągając rękę. –
Daj mi jeszcze jednego.
Ned potrząsnął głową.
– Ten jest dla mnie. Bądź dla niej miła, Edie, a może sama da ci parę.
– Cóż, myślę, że jakoś zniosę jej obecność przez jeden wieczór – ustąpiła
szorstko Edie, chociaż uśmiech pozostał na jej twarzy, wraz ze smakiem
czekolady w ustach. – Jedź do domu i przebierz się, a ja dopilnuję, żeby jej
tortom nic się nie stało.
– Dzięki. – Ned mrugnął do Edie i skierował się do drzwi.
Dopiero kiedy znalazł się na zewnątrz, zjadł czekoladowego całuska,
którego wziął dla siebie. Ugryzł kawałek i przypomniał sobie widok, który
zaledwie mignął mu przed oczami: Klaudia leżąca w wannie pod iskrzącymi
się kolorami tęczy bąbelkami piany, z włosami upiętymi do góry, ze zroszoną
twarzą i niebieskimi niczym błękit nieba oczami.
Poczuł, jak jego ciało napina się, głodne jej pocałunków. Jutro, przyrzekł
sobie. Przeżyją jakoś to niedorzeczne przyjęcie dziś wieczorem, a jutro on i
Klaudia będą się mogli poważnie wziąć do roboty.
Piec nie był włączony.
Klaudia wkroczyła do kuchni ubrana w czarną, obcisłą sukienkę z wełny,
okrytą długim fartuchem, czarne pantofelki na niskim obcasie i proste złote
kolczyki. Była gotowa polukrować swój czekoladowy tort.
Była również gotowa zawrzeć pokój z Edie Mueller. Tej ostatniej nie było
jednak w kuchni. Klaudia zerknęła na ścienny zegar. Piece powinny się już
rozgrzewać. Przekręciła pokrętło jednego z nich, czekając na
charakterystyczne „klik” i dźwięk zapalającego się gazu.
Tymczasem nic.
Jeszcze raz przekręciła pokrętło w tę i z powrotem. W dalszym ciągu nic.
No nie, mruknęła pod nosem. Już wystarczająco wiele rzeczy poszło źle jak
na jedno zlecenie – wystarczająco jak na całe życie. O mały włos nie
spowodowała wypadku, zniszczyła dwa torty i zakochała się. A teraz to.
Piec pracował wcześniej bez zarzutu. Co się mogło stać? Pobiegła holem w
poszukiwaniu pomocy i w pobliżu frontowych drzwi natknęła się na Edie.
– Edie! – krzyknęła, zapominając o dumie. – Główny piec nie działa.
– Nie bądź śmieszna. Pewnie nie umiesz go uruchomić.
Klaudia ugryzła się w język.
– Miałam nadzieję, że ty to za mnie zrobisz.
– To ten przeklęty płomyk pomocniczy – zza drzwi dobiegł znajomy głos. –
Zajmę się tym.
Wkroczyła matka Neda, ubrana w elegancką welwetową suknię koloru
czerwonego wina, wyszywaną perłami. Rzuciła jednemu z odźwiernych
pelerynę z norek i posłała Klaudii pełen zachwytu uśmiech.
– Wyglądasz prześlicznie!
Klaudia spojrzała na swój fartuch i prostą, czarną sukienkę. Jeśli ktoś tu
wyglądał prześlicznie, to tą osobą była pani Wyatt.
Widok matki Neda w sukni, która prawdopodobnie kosztowała co najmniej
tyle, ile wynosił rachunek „Bajecznych Uczt” za przygotowanie balu,
zaszokował Klaudię. Z trudem przywołała w pamięci obraz krzepkiej,
energicznej kobiety, której wraz z Nedem nie dalej jak dziś złożyła wizytę.
Posągowa dama, która teraz stała przed nią, w każdym calu była
najszacowniejszą matroną miasta, o nieskazitelnym makijażu i starannie
ułożonej fryzurze. W jej uszach wisiały perły obsadzane diamentami, a na
przegubie dłoni błyszczała ciężka, złota bransoleta.
– Jeśli to tylko płomyk pomocniczy – odrzekła z całym szacunkiem Klaudia
– to jestem pewna, że dam radę go zapalić.
– Nonsens – odparła pani Wyatt. – Nawet Edie tego nie umie. Jestem
jedyną osobą, która potrafi ponownie go zapalić.
Klaudia spojrzała pytająco na Edie, która skinieniem głowy potwierdziła
oświadczenie pani Wyatt.
– A teraz, jeśli chcesz podać gorące potrawy, bierzmy się lepiej do roboty.
– Ale czy na pewno chce pani to robić, pani Wyatt?
– Został mi ofiarowany przez Boga talent do reperacji krnąbrnych piecyków
– wyjaśniła pani Wyatt. – Niedorzecznością z mojej strony byłoby
zaprzeczanie temu talentowi, podobnie jak z twojej strony zaprzeczanie
twojemu.
– Mojemu?
– Ciasteczka. Były wspaniałe, moja droga. Mam nadzieję, że Ned zapłacił
ci za nie fortunę.
Klaudia nie wyprowadzała jej z błędu.
– Potrzymaj mi to, proszę – poprosiła pani Wyatt, zdejmując bransoletę i
platynowy pierścionek z perłą.
Zanim Klaudia zdążyła ją powstrzymać, włożyła głowę do komory piecyka.
– Będę potrzebowała śrubokrętu.
– Pani Wyatt, nie powinna pani tego robić. Czy nie moglibyśmy wezwać
mechanika?
– O wpół do szóstej w niedzielę wieczór? Zażądałby fortuny.
Klaudia spojrzała na trzymaną w ręku biżuterię. Kosztowała zapewne tyle,
że wystarczyłoby na sfinansowanie olimpijskiej drużyny pływackiej.
– Mamo! – wrzasnęła Melania Steele, wpadając do kuchni.
Jej jaskraworóżowa suknia z brokatu była mniej majestatyczna od toalety
pani Wyatt, za to z pewnością droższa. Na jej głowie piętrzyła się
przerażająca piramida loczków, zaś na szyi widniała taka ilość złotych kolii,
że Melania wyglądała jak francuski piesek, który urwał się ze smyczy.
– Mamo, w tej chwili odejdź od tego pieca!
– Odejdę, jak skończę – oświadczyła pani Wyatt. – Klaudio, kochanie,
potrzebuję innego śrubokrętu i klucza francuskiego.
– Co moja matka robi przy piecu?
– Usiłuje zapalić płomyk pomocniczy.
– A dlaczego w sali balowej jest wystawiony tylko jeden tort? Miały być
dwa.
– Drugi nie jest jeszcze polukrowany – wyjaśniła Klaudia.
– Mamo, zniszczysz sobie fryzurę – gderała Melania, gdy Klaudia umieściła
potrzebne narzędzia w wyciągniętej dłoni pani Wyatt.
Nie uzyskawszy odpowiedzi, Melania przerzuciła ostre spojrzenie
orzechowych oczu na Klaudię.
– Na co czekasz? Polukruj tort!
Klaudia wsunęła bransoletę i pierścionek pani Wyatt do kieszeni fartucha i
wzięła się za tort. Na szczęście zrobiła trochę więcej lukru. Jeśli tylko Ned
nie pojawi się i nie zacznie wyjadać z miski, wystarczy na wszystkie trzy
warstwy.
– Gotowe – wykrzyknęła triumfalnie pani Wyatt, wyjmując wreszcie głowę
z pieca. – Gdzie są zapałki? Płomyk zapalił się bez wybuchu i pani Wyatt
otrzepała ręce, uśmiechając się z zadowoleniem.
– Mamo, jak ty wyglądasz! – oburzyła się Melania i chwyciwszy matkę za
ramię, wyprowadziła ją z kuchni. Klaudia skończyła lukrować tort, po czym
wsunęła do pieca tace z faszerowanymi grzybami, żeby je podgrzać.
Ozdabiając tort czekoladowymi całuskami, poczuła jak jej puls wraca do
normy. Wszystko będzie dobrze. Przyjęcie się uda, a ona będzie triumfować.
Wzięła tort i skierowała się ku drzwiom do holu, w których
niespodziewanie natknęła się na Neda. Ubrany był w szary, jedwabny,
dwurzędowy smoking. Wąska muszka w kolorze stonowanej czerwieni
podkreślała wąską linię jego ust. Nieujarzmiona czupryna spadała z tyłu
lokami na kołnierzyk, a oczy błyszczały radością na jej widok.
– Świetnie wyglądasz – wymknęło jej się.
– A ty wyglądasz prawie tak dobrze jak w kąpieli – odparł, a ona
zaczerwieniła się częściowo z zażenowania, częściowo z podniecenia. – Nie
upuść tortu – dodał i wziąwszy od niej tacę, pośpieszył do pokoju.
– Dziękuję – wyszeptała, gdy położył tacę na stole. – Nie sądzę, abym była
w stanie przetrzymać następną katastrofę.
– Ty jesteś w stanie przetrzymać wszystko i to właśnie jest w tobie takie
podniecające.
Ujął jej ręce w swe dłonie i przyciągnął ją do siebie, zbliżając usta do jej
warg.
Wstrzymała oddech, czekając na pocałunek, którego tak bardzo pragnęła.
W chwili, gdy ich usta już miały się zetknąć, do pokoju dobiegł głos jego
siostry, wyprzedzając ją samą o dobrych parę sekund.
– Gdzie one są? Chcę je w tej chwili dostać!
Klaudia odskoczyła do tyłu i wyrwała dłonie z rąk Neda.
– O co chodzi?
– O klejnoty mojej matki
– A, tutaj – odparła Klaudia, wyjmując pierścionek i bransoletkę z kieszeni
fartucha.
– Złodziejka! – wrzasnęła Melania. – Aresztować tę kobietę! To złodziejka!
ROZDZIAŁ 8
19:48
Już ponad dwie godziny minęły od czasu, kiedy Melania Steele oskarżyła
Klaudię o kradzież biżuterii matki, a jej słowa wciąż sprawiały ból.
Kuchnia przepełniona była zapachami gorących, pełnych cholesterolu
przystawek, a armia kelnerów nosiła tace z kuchni do jadalni. Torty –
czekoladowy i waniliowy leżały dumnie, wystawione w sali balowej, w której
grała orkiestra kameralna. Prezentacja najbogatszych młodych panien miasta
przebiegła doskonale, wszystkich bawiły tańce, jak również przegląd toalet
przybyłych pań. Jednakże w tej chwili wykwintne menu Klaudii stało się
główną atrakcją pierwszego dorocznego balu w Glenwood i zaproszonych
nań wygłodniałych gości.
Edie traktowała Klaudię z zadziwiającą grzecznością. Zaproponowała jej
nawet, by wyszła na zewnątrz zaczerpnąć świeżego powietrza.
– Przypilnuję, żeby wszystko było gorące, a ty idź się przewietrzyć.
Stała więc przed kuchennymi drzwiami, starając się nie drżeć w zimnym,
nocnym powietrzu. Wszystko szło gładko. Przetrzymała jedną katastrofę za
drugą i jakoś dała sobie radę.
Czemu więc czuła się nieszczęśliwa? Z pewnością nie miało to nic
wspólnego z faktem, że po tym, jak Ned pokłócił się z siostrą i kazał jej
przeprosić Klaudię, przepadł w olśniewającym roju gości. Przyjęcie się
rozpoczęło i Ned przeistoczył się w pełnej krwi Wyatta. Flirtując z
chichoczącymi debiutantkami, odprowadzając siwowłose staruszki do
krzeseł, bez zarzutu pełnił honory domu. Klaudia niemalże widziała rzymską
cyfrę IV w jego postawie i zachowaniu.
Kogo starała się oszukać? Przez cały dzień był mężczyzną na łowach,
szukającym szczęścia z dostawczynią. Znał jednak swoje miejsce – na sali
balowej z gośćmi. A ona znała swoje.
Orkiestra grała wesoło, z sali balowej dochodziły ją dźwięki muzyki.
– Masz ochotę zatańczyć?
Klaudia drgnęła i odwróciwszy się, ujrzała Neda stojącego w kuchennych
drzwiach. Jego widok wywołał w niej podobnie silną reakcję jak przedtem –
miękki, szary jedwab leżał na nim równie dobrze jak czarne drelichy.
Ogolony i uczesany, wyglądał równie wspaniale jak zarośnięty i potargany
wiatrem. Tak czy inaczej, trudno było mu się oprzeć.
Jej się to jednak, mimo wszystko, udało.
– Powinieneś wracać na bal – odparła spokojnie i odwróciwszy się, utkwiła
wzrok w samochodach zaparkowanych za miniaturową werandą.
Ned przysunął się do niej i objął ją ramieniem.
– Wolałbym bawić się z tobą.
– Ned – nie ukrywała zniecierpliwienia. – Ja pracuję.
– Edie trzyma rękę na pulsie. A tak a propos: kolacja zrobiła niebywałą
furorę. Pochłaniają ją tak, jak gdyby jutro miało nigdy nie nadejść.
– Czemu nie wrócisz na salę i również jej nie pochłoniesz?
– Ponieważ jutro mimo wszystko nadejdzie – odparł, obracając ją ku sobie.
– Spełniłem obowiązek wobec siostrzenicy, zatańczyłem z matką,
pogawędziłem z szacownymi damami, a teraz mam czas wyłącznie dla siebie.
I chciałbym go spędzić z tobą.
Jego oczy błyszczały w srebrzystym świetle, a uwodzicielski uśmiech wiele
obiecywał. Musiała jednak pamiętać, że jak sam przed chwilą powiedział,
jutro nadejdzie, a wraz z nim prysną niemądre marzenia, jakie snuła o
romansie z Nedem.
– Chodź ze mną na górę – zamruczał.
Czuła, że roztapia się pod jego gorącym spojrzeniem, w bliskości jego
emanującego namiętnością ciała. Jednakże nie mogła temu mężczyźnie oddać
serca, a bez tego nie mogła mu dać niczego.
Kogo próbowała oszukać? Jej serce już należało do niego. Pozostanie jej
żal i smutek niezależnie od tego, czy pójdzie z nim na górę czy nie.
Pochylił się ku niej, musnął wargami jej usta... i poddała się temu, co
nieuniknione, swojemu nieujarzmionemu pragnieniu. Kochała go. Nie była w
stanie niczemu zapobiec.
Kuchenne schody dla służby, pomyślała z ironią, zastanawiając się, czy
kiedykolwiek wcześniej Ned miał powody ich używać. Trzymając ją mocno
za rękę, poprowadził korytarzem do pokoju, w którym parę godzin temu myła
się i ubierała na przyjęcie. Zamknął drzwi na klucz i wziął ją w ramiona.
– Dziś po południu o mało nie wskoczyłem do wanny razem z tobą –
wyznał, odpinając jej spinkę i rozrzucając rozpuszczone włosy na ramiona.
– O mało cię nie poprosiłam, byś to zrobił.
Uśmiechnął się, a jego zęby błysnęły w świetle księżyca sączącym się przez
zasłony przy łóżku.
– Powinniśmy byli to zrobić – odparł, jednym pociągnięciem rozwiązując
muszkę. – Powinniśmy byli zapomnieć o balu i spędzić resztę życia w
wannie.
– Nie, nie, właściwie powinnam już zejść na dół.
– Edie zajmie się wszystkim – zapewnił ją, zsuwając z ramion marynarkę.
Odpiął onyksowe spinki przy mankietach i przy kołnierzyku koszuli.
Klaudia przypomniała sobie swoją niewinną fantazję o Nedzie pośpiesznie
zrzucającym smoking. Rzeczywistość okazała się o wiele bardziej
ekscytująca.
– Jesteś pewien? Nie chcę, żeby cokolwiek poszło źle, a Edie przecież mnie
nie lubi.
– Tak długo, jak sprawuje rządy w kuchni, uwielbia cię.
– Chciała zniszczyć moje torty – bąknęła Klaudia, wpatrując się w białą,
nakrochmaloną koszulę Neda. – Nie wiem, czemu nagle stała się taka miła.
– Dałem jej jeden z twoich czekoladowych całusków – wyjaśnił. – Jeden
kęs i zrozumiała, czemu oszalałem na twoim punkcie.
– Aha, moje całuski – odparła Klaudia, świadoma napięcia, jakie pojawiło
się w jej głosie na widok jego nagiej, wspaniale umięśnionej klatki
piersiowej, pokrytej czarnymi włosami. – Chcesz mnie dla moich całusków.
– Na początek...
Rzucił koszulę na bok i wyciągnął ręce po Klaudię. Instynktownie uniosła
dłonie do jego piersi, przesuwając palce pomiędzy poskręcanymi włoskami w
poszukiwaniu ciepłej, wrażliwej skóry. Głębokie westchnienie sprawiło, że
jego pierś zadrżała pod opuszkami jej palców.
Pocałował ją, wsuwając język głęboko do jej ust i jednocześnie szukając
suwaka z tyłu sukienki. Poczuła delikatny chłód, gdy zsunął jej sukienkę z
ramion, po czym ponownie ogarnęła ją fala gorąca, gdy jego dłonie
powróciły, by rozpiąć stanik. Nawet jeśli na dole odbywało się jakieś
przyjęcie, ona była tego zupełnie nieświadoma. Nie dbała o przyszłość swojej
firmy, liczyły się tylko dłonie Neda na jej plecach, jego wargi na jej ustach,
pocałunki słodsze niż cokolwiek, co zdołała kiedykolwiek przygotować w
swojej kuchni.
Sukienka upadła na podłogę u jej stóp, potem tenże los podzielił stanik, figi,
pończochy. Ned poprowadził jej ręce do swoich spodni, opiętych na
ogromnej, twardej wypukłości. Nie myśląc o tym, co będzie dalej, rozpięła je
przy wtórze jego urywanego oddechu, po czym zdjęła mu z bioder slipy i
zsunęła wzdłuż długich, wspaniale ukształtowanych nóg.
Chwycił ją w ramiona i zaniósł do ogromnego, elegancko zasłanego łoża z
baldachimem, po czym dołączył do niej, wyciągając się na szeleszczących
prześcieradłach. Pełnym miłości wzrokiem pieścił jej ciało, w którym,
migocąc, odbijały się promienie księżyca.
– Jesteś piękna – wyszeptał, delikatnie kładąc dłoń na jej ciele, następnie
obrysowując nią obojczyk, zagłębienie pomiędzy piersiami, wklęsłą
płaszczyznę brzucha.
Jej biodra uniosły się, a sutki napięły w oczekiwaniu jego dotyku.
– Ty też jesteś piękny – odparła, przesuwając dłoń po jego ramieniu i
zatapiając ją w gęstwinie kręconych włosków ocieniających jego klatkę
piersiową.
– O Boże! – wydał z siebie na pół jęk, na pół krzyk. – Pragnąłem tego przez
cały dzień. Nie wiem, jak długo jeszcze mogę czekać.
Z figlarnym uśmiechem przesunęła rękę w dół po jego brzuchu, by
sprawdzić, czy faktycznie słowa odzwierciedlają jego stan. Leciutki dotyk
sprawił, że jęknął ponownie.
Chwycił jej dłoń i odsunął od siebie. Przycisnął jej ręce ponad głową do
materaca i pochylił się, by pocałować jej piersi.
– Wszystko, co związane z tobą, smakuje cudownie – zamruczał,
obrysowując językiem pokryty perełkami potu sutek, by po chwili podrażnić
zębami drugi. – Różowy miętowy lukier nawet się do tego nie umywa.
– Cóż za ulga – zażartowała, choć w najmniejszym stopniu nie czuła się
odprężona.
Jej ciało wyginało się pod nim, rozgorączkowane, targane bolesnym
pragnieniem, niepokojącym uczuciem wewnętrznej pustki. Uniosła biodra, a
on otarł się o nią, gorący i ciężki. Obydwoje z trudem chwycili oddech.
– Klaudia ...
Puścił jej nadgarstki i ześlizgnął się w dół, delikatnie gryząc jej brzuch,
pieszcząc językiem pępek, muskając skórę coraz niżej i niżej, aż wreszcie
poczuła między nogami gorący, pełen głodu pocałunek. Wydawało jej się, że
dłużej nie wytrzyma, a wtedy on pocałunkami zaznaczył powrotną drogę w
górę jej ciała. Wygięła się, by przyjąć jego zwycięskie pchnięcie. Chwyciła
go za ramiona i przywarła doń, podczas gdy on wycofał się i wszedł w nią
ponownie. Czuła się tak, jak gdyby jej serce, jej dusza, całe jestestwo
otwierało się, by go przyjąć, by pozwolić mu wziąć ją we władanie. Należała
do niego.
Wchodził w nią głęboko, ostro. Mięśnie jego pleców napinały się i
rozluźniały. Jedną dłoń zatopił w jej włosach, podczas gdy drugą ujął ją pod
pośladki i uniósł nieco do góry, by pogłębić swe ruchy, zintensyfikować
doznania. Napięcie wewnątrz niej osiągnęło dziki, graniczący z euforią
szczyt, po czym nastąpił wybuch.
Poczuła, jak unosi się w jej ramionach, zastyga osiągając szczyt rozkoszy,
po czym opada na nią, rozluźniając ręce, usta.
– Klaudia... – westchnął cichutko, jak gdyby wypowiadał słowa modlitwy.
Zamknął oczy i wtulił głowę w jej ramię. Odgarnęła mu z twarzy mokre od
potu włosy, ogarnięta przedziwnym uczuciem opiekuńczości. Teraz, gdy fale
namiętności nieco opadły, pozostawiając zmysłowe osłabienie, Klaudia
poczuła, że ona i Ned są sobie naprawdę równi. Nie była już biedną
dziewczyną z jadłodajni, a on nie był panem Wyatt Hall. Byli po prostu
kochankami.
Oddech Neda stawał się równomierny, zaś jego głowa coraz cięższa, kiedy
zapadał w drzemkę. Poprzez tę ciszę z oddali dobiegały ją niewyraźne
odgłosy balu.
Przygarnęła Neda do siebie, zdając sobie sprawę z ulotności tej chwili.
Wkrótce powrócą do rzeczywistości.
Jej oczy napełniły się łzami, zamrugała szybko powiekami. Kochała Neda,
lecz tak jak powiedział, jutro nadejdzie. A kiedy to się stanie, ona będzie
pracownikiem, Klaudią Mulcahey, zaś on Johnem Edwardem Wyattem IV.
Przepaść między nimi była zbyt głęboka, nawet miłość nie była w stanie jej
pokonać.
ROZDZIAŁ 9
23:55
– Co to znaczy, że to jest twój pokój?
Ned stał w drzwiach do sypialni, patrząc jak Klaudia pakuje swoje ubranie i
przybory toaletowe.
– To znaczy, że ten pokój należał do mnie, kiedy dorastałem.
Właściwie sama nie wiedziała, czemu miałaby przywiązywać wagę do tego,
że pokój, z którego pozwolił jej korzystać i w którym kochał się z nią, nie był
anonimowym pokojem gościnnym, lecz należał do niego. A jednak myślała o
tym i niepokoiło ją to.
Była zmęczona, zdenerwowana i marzyła o powrocie do domu. Bal się już
skończył i gości zastąpiły na dole ekipy sprzątające.
Drżały jej ręce, kiedy składała dżinsy i pakowała je do torby. Nie mogła
patrzeć na pomiętoszone łóżko, gdyż przypomniało jej o tym, co się
wydarzyło kilka godzin temu i co się stało z jej sercem. A co się już nigdy nie
powtórzy.
Bal zdecydowanie dobiegł końca.
– Proszę, Klaudio. Zostań na noc. Zostań ze mną.
Spojrzała na niego i poczuła, jak słowa odmowy więzną jej w gardle. Nie
przychodziło jej do głowy nic, na co miałaby większą ochotę niż na
pozostanie z nim na noc, na rok, na całą wieczność... Jednak nie mogła tego
zrobić. Tak samo jak nieuniknione były ich miłosne zmagania, nieuniknione
było również rozstanie. Zdała sobie z tego sprawę, gdy opuściwszy wreszcie
sypialnię, udali się na dół. Kelnerzy zasypywali ją pytaniami, zaś jedna z
debiutantek podpłynęła do Neda i ująwszy go pod ramię, zapiszczała:
– Amy ma szczęście mając tak wspaniałego wujka. Chodź, zatańcz ze mną.
Klaudia nie widziała go już potem – aż do tej pory. Zapakowała resztki
jedzenia, żeby odwieźć je do garkuchni w Bridgeport, zaniosła sprzęt do
furgonetki, po czym wspięła się na schody, żeby spakować swoje rzeczy
osobiste.
Była przekonana, że Ned wyszedł razem z innymi gośćmi, lecz teraz oto
stał w drzwiach, blokując jej przejście. Czerwona muszka zwisała przy
odpiętym kołnierzyku, podobnie jak wtedy, gdy, płonący namiętnością, w
pośpiechu zrzucał ubranie. Pomimo późnej pory, jego oczy błyszczały
pragnieniem tak samo jak wówczas.
Było im dobrze ze sobą. Klaudia dała Nedowi z siebie wszystko, ale nie
mogła tego uczynić ponownie, nie wtedy, gdy wraz z nadejściem jutra ich
drogi rozejdą się.
– Masz tutaj wszystkie swoje rzeczy. Czemu nie zostaniesz?
– Gdybym ci nie ufała, pomyślałabym, że zaproponowałeś mi, abym
wykąpała się i przebrała w Wyatt Hall tylko po to, żebym wzięła rzeczy na
zmianę.
Nie zaprzeczył. Spojrzawszy na niego, dostrzegła niewinny uśmiech.
– A więc dobrze, zaplanowałem to – przyznał bez cienia skruchy. – Dla
siebie też wziąłem zapasowe ubranie.
– Czy wszystkie swoje dziewczyny zwabiasz do Wyatt Hall, żeby je
uwieść?
– Nie. – Jego uśmiech przybladł. – Ja ciebie nie uwiodłem, Klaudio.
Kochałem się z tobą.
– Naprawdę?
– A jak ty byś to nazwała? – Zmarszczył brwi.
Miłość, pomyślała. Kochała się z nim, dawała miłość, upajała się miłością.
Tak bardzo chciała wypowiedzieć to słowo na głos i usłyszeć, że on czuje
dokładnie to samo. Jednakże milczała, targana obawą, że nie usłyszałaby
tego, czego pragnęła.
Podszedł do niej z tyłu i położył rękę na drżącej dłoni zaciśniętej na torbie.
– Proszę. – Sięgnął do kieszeni marynarki i wyjął małe pudełeczko. – Weź
to, nie odmawiaj. To Dzień Zakochanych.
Jej serce zamarło na moment, po czym zaczęło bić z szaleńczą prędkością.
Wstrzymując oddech, otworzyła pudełeczko. Na wyściółce z aksamitu
spoczywał błyszczący, złoty pierścionek z ogromnym rubinem i dwoma
mniejszymi diamentami po bokach.
– O mój Boże – westchnęła Klaudia.
– Załóż go.
– Ned ...
– Nie mów „nie”. – Wyjął pierścionek z pudełeczka i wsunął go na
serdeczny palec jej lewej ręki, po czym obrócił ją ku sobie. – Szczęśliwego
Dnia Zakochanych.
– Nie mogę tego przyjąć – powiedziała ze wzrokiem utkwionym w
pierścionku. Pasował idealnie.
– Cóż, to by sugerowało...
– Że mamy zamiar się pobrać... – dokończył jej myśl. Kciukiem uniósł do
góry jej brodę, tak by ich oczy spotkały się. Miał uroczysty wyraz twarzy i
wyglądał na – bała się w to uwierzyć – zakochanego.
– Czy to problem?
Nie mogła pozbyć się obawy, że istotnie stanowi to problem, któremu w
dodatku nie była gotowa stawić czoła.
– Mam nadzieję, że nie ukradłeś tego swojej matce?
– Nie. – Uśmiechnął się lekko. – To ty jesteś złodziejką klejnotów, a nie ja.
– Czując, jak Klaudia sztywnieje, z oburzenia, dodał pośpiesznie: – Kupiłem
go dziś po południu. Sklep jubilera na Main Street był jeszcze otwarty.
Domyślał się zapewne, że ktoś może o jedenastej w nocy wpaść na pomysł,
żeby się ożenić.
– Twoja siostra mnie nienawidzi – przypomniała mu, imając się każdego
możliwego argumentu.
– Więc nie wychodź za nią. Wyjdź za mnie.
Koniec z wykrętami. Oświadczył się i spytał, czy ona widzi jakiś problem.
Nadszedł czas konfrontacji.
– Ja się nazywam Mulcahey, Ned.
– Chcesz zatrzymać swoje nazwisko? Jakoś to przeżyję, jeśli będę musiał.
– Ned, mówię poważnie. W pobliże twojego świata mogę się dostać jedynie
przez drzwi kuchenne.
– Tutaj jest mój świat. – Położył rękę na sercu. – I tam. Wskazał na łóżko. –
Już jesteś w moim świecie, Klaudio, i chcę, żebyś w nim została.
Ucieczka przed uczuciami nie miała sensu. Pragnęła pozostać w jego
świecie bardziej niż czegokolwiek innego.
– Kocham cię – wyznała.
– Więc powiedz „tak”.
– Tak.
Wziął ją w ramiona i przywarł ustami do jej ust. Tym pocałunkiem
powiedział jej o miłości, radości, o rosnącym pożądaniu. Zanim sprawy
wymknęły się spod kontroli, oderwał się od niej i chwycił oddech.
– Rozumiesz, co to oznacza – ostrzegł ją.
Poczuła rosnącą panikę. Czy będzie musiała przewodzić pretensjonalnym
galom w rodzaju dzisiejszego balu?
– To znaczy – wyjaśnił – że udzielę „Bajecznym Ucztom” darmowych
porad finansowych, lecz ty ze swojej strony będziesz musiała za darmo
zaopatrywać mnie w czekoladowe całuski.
– To brzmi rozsądnie. – Uśmiechnęła się.
– Kiedy zobaczyłem Edie zgarniającą resztę czekoladowych całusków,
zdążyłem zabrać ostatniego dla siebie. Włożyłem go do pudełeczka, żeby mi
się nie rozpuścił w kieszeni.
– Ależ nie – droczyła się Klaudia – włożyłeś go do pudełeczka, ponieważ
moje całuski są drogocenne niczym klejnoty.
Wsunął całuska pomiędzy jej wargi, by ją wreszcie uciszyć.
– To prawda – zgodził się i przechyliwszy głowę, wziął drugą połowę
czekoladki do ust.
Ich wargi dotknęły się i połączyły, a języki dzieliły wspaniały smak.
Jeśli to jest jego świat, pomyślała Klaudia, nigdy go nie opuszczę. Tu jest
moje miejsce – w jego ramionach, w jego sercu... i w jego łóżku.
Zanim przeminęły ostatnie sekundy Dnia Zakochanych, przypieczętowali
swoją miłość najsłodszym z czekoladowych całusów.