background image

Jerzy Perzanowski

Bajdy, bajki i ziarno prawdy o współczesnej filozofii polskiej

1.  Profesor   Jan   Woleński,   niemal   oficjalny   polihistor   współczesnej   filozofii   polskiej   zauważył   i 

napiętnował znamienne zjawisko. Otóż niemal jednocześnie w trzech różnych miejscach pojawiły się omówienia 
filozofii   polskiej,   wszystkie   wyszłe   spod   pióra   autorów   oficjalnie   mieniących   się   chrześcijańskimi.   Z   nich 
najważniejszym jest opracowanie trójki autorów z KUL: J. Czerkawskiego, A. Stępnia i St. Wielgusa, którzy w 
monumentalnej 10-tomowej historii współczesnej filozofii Routledge Encyclopedia of Philosophy, wyd. pod red. E. 
Craiga   opublikowali   14   stronicowe   (7   stron,   ale   dwie   kolumny)   hasło  Poland,   Philosophy   in.   Jan   Woleński 
przedstawił na łamach Ruchu Filozoficznego (t. 55, nr 4, 1998, 559 -566) krytykę tego hasła, z którą w pełni się 
solidaryzuję. W szczególności wyliczenie przez naszych encyklopedystów wśród współczesnych filozofów polskich 
tylko   dziesięciu   nazwisk   —   w   tym   siedmiu   filozofów   chrześcijańskich   i   trzech   tylko   "pozachrześcijańskich", 
pomijając dziwaczną zasadę podziału, tak dalece odbiega od faktów, że aż zatrąca o groteskę. 

Uczucie miłości bliźniego każe mi jednak na ten wyczyn spuścić zasłonę miłosierdzia.
2.  Lepszej orientacji można by oczekiwać od ks. prof. T. Ślipki SJ, choćby dlatego, że jezuici zawsze 

uchodzili za dobrze poinformowanych. Tymczasem,   to co ks. prof. Ślipko   wypisuje w swym tekście  Filozofia 
polska w latach przełomu  
(Forum Philosophicum,  t. 2, 1997, 51 - 70) to po prostu bajka. Jest ona przedmiotem 
kolejnej polemiki Jana Woleńskiego, skierowanej tym razem do Tygodnika Powszechnego.

Przede wszystkim, ks. Ślipko dzieli filozofię na chrześcijańską i pozachrześcijańską,  w której szczególnie 

wielką rolę odgrywają (dzisiaj  - z końcem lat 90-tych!) marksiści. Kto by pomyślał? 

W sprawie podstawowej - owego dziwacznego podziału filozofii na chrześcijańska i pozachrześcijańska  - 

naszego jezuitę odeślę do lepiej zorientowanego dominikanina śp. ks. prof. J. M. Bocheńskiego, który w książeczce 
Sto zabobonów jasno wyłożył że i dlaczego tzw. filozofia chrześcijańska jest zabobonem. 

Przypomnę, że "...Kościół nie głosi żadnej własnej filozofii ani nie opowiada się oficjalnie po stronie 

jakiegoś wybranego kierunku filozoficznego, odrzucając inne. ..." (Encyklika Jana Pawła II Fides et Ratio z roku 
1998, ust. 49 wraz z przywołaną tam encykliką Humani generis Piusa XII z 1950 r., ust.566).

3.   Filozofia   jest   profesjonalna   bądź   nie,   dobra   albo   zła,   płytka   bądź   głęboka,   krytyczna   lub   nie, 

odpowiedzialna albo też nie, itd. Wszystkim, którzy uprawiają filozofię w zgodzie ze swą wiarą chrześcijańską 
życzę, by ich filozofia była profesjonalna, dobra, głęboka, krytyczna i odpowiedzialna. 

Rzecz jasna, tego samego życzę filozofom spod innych znaków, w tym Janowi Woleńskiemu. Życzę tego 

też sobie. I wszystkim innym. Nigdy za mało mądrości miłośnikom mądrości!

4.  Nota bene, czy łaskawy czytelnik wie, ile razy powinienem powtarzać te życzenia?  W Polsce jest 

obecnie około 500 osób wyhabilitowanych w filozofii i naukach pokrewnych (sic! - dane Komitetu Wyborczego do 
Komitetu Nauk Filozoficznych PAN). Filozofią zawodowo para się dobrze ponad 1000 osób. Z nich nie więcej zaś 
niż 100 to osoby znane (w tym kilkudziesięciu wybitnych adiunktów), a tylko 10 - 15, góra 20 osób,   to uczeni 
cieszący się zasłużoną międzynarodową sławą. 

Czy tych docentów filozofii nie jest aby za wiele?  Czy każdy nauczyciel filozofii ma być uznany za 

filozofa?

5. Do spraw szczegółowych związanych z opracowaniem ks. Ślipki przejdę z końcem niniejszego tekstu.
Zacznę   od   spraw   podstawowych.   Nie   sposób   zrozumieć   obecnej   sytuacji   w   filozofii   polskiej   bez 

powierzchownej choćby znajomości historii filozofii polskiej w ostatnich 100 latach, a w szczególności w okresie 
komunizmu. 

Przy tej okazji koniecznie trzeba będzie się odwołać do istnego arcydzieła bajczenia dla ubogich, jakim jest 

książka Adama Schaffa pt. Moje spotkania (nie zawsze krwawe - J. P.) z nauką polską (BGW, Warszawa 1997, ss. 
155 (uwadze czytelników polecam jej źródłową i celną recenzję pióra Piotra Hűbnera, Przegląd Filozoficzny - Nowa 
Seria
, R. VII, 1998, 185 - 192).

Krótki kurs historii filozofii polskiej w ostatnim stuleciu

ze szczególnym uwzględnieniem czasów komunistycznych

background image

Oparty będzie na faktach. Polemiczny zarówno wobec bajek pseudo-encyklopedystów, jak i bajczenia 

Schaffa.

6. Filozofię, jak każdą naukę wyznaczają jej specyficzne problemy i metody. Dobór ich może być różny, 

stąd różne szkoły filozoficzne.

Potocznie,   niestety,   za   filozofię   bierze   się   każdą   dostatecznie   niekonkretną,   oderwaną   od   świata 

codziennego i zdrowego rozsądku refleksję teoretyczną na odpowiednio ogólne tematy. Stąd w filozofii często wiele 
amatorszczyzny i szarlatanerii. Wielu lekceważy to sobie, lekceważąc zarazem filozofię. Błąd!

W filozofia jest bowiem jedną z głównych kuźni idei. Te są albo błogosławione w skutkach (idea wolnego 

rynku, ładu moralnego,  czy też  równowagi sił  jako zabezpieczenia  stabilnego  porządku demokratycznego), bądź 
obojętne, badź też szkodliwe (niekiedy straszliwie - jak idee rasistowskieinteresów klasowych, a więc i   wrogów 
klasowych
, itp.). Losy milionów zależeć mogą nieraz od idei, które zlegną się w umysłach filozofów (por. idee 
Monteskiusza czy Adama Smitha versus Karola Marksa bądź Fryderyka Nietzsche). Patrzmy więc filozofom na ręce 
i dbajmy o jej wewnętrzne mechanizmy samontrolne (z których niektóre wymieniłem wyżej, w §3).

7. Szczęśliwie, w ostatnim - tak trudnym stuleciu - Polska miała dobrą filozofię i dobrą logikę. Nie było to 

bez wpływu na nasze losy.

Ponad sto lat temu filozofia w Polsce w zasadzie była wyłącznie amatorska i wtórna. W Galicji działały co 

prawda dwa uniwersytety polskie, ale Uniwersytet Jagielloński żadną miarą nie wybijał się  w zakresie filozofii, a 
logiki od czasu reform kołłątajowskich nie miał w ogóle. Trochę lepiej, ale też z profesjonalnego punktu widzenia 
dość średnio prezentowała się filozofia na uniwerstecie lwowskim.

Ster w ręku trzymali więc amatorzy, w szczególności krytycy literaccy, wśród których z początkiem wieku 

na czoło wybił się popularyzator cudzych, własnym sosem podlanych nowinek — Stanisław Brzozowski.

Niezła,   dzięki   gimnazjum   klasycznemu,   była   znajomość   historii   filozofii;   kompletnie   wtórna   zaś,   na 

zasadzie popularyzacji nowinek zagranicznych myśl aktualna.

8.  Truizmem, jest  przypomnienie,  że sytuacja zmieniła  się  zasadniczo z dn. 15. XI 1895 r., kiedy to 

nauczanie na uniwersytecie lwowskim podjął Kazimierz Twardowski. W ciągu kilkunastu lat wychował on grupę 
pierwszorzędnych filozofów - profesjonalistów oraz oddziałał szerzej, ucząc całe pokolenie studentów lwowskich 
odpowiedzialności, uczciwości i sumienności intelektualnej. 

Z czasem, dzięki odzyskaniu niepodległości i otwarcia szeregu nowych uniwersytetów w Polsce kilku 

najwybitniejszych   uczniów   Twardowskiego   —   Jan   Łukasiewicz,   Stanisław   Leśniewski,   Tadeusz   Kotarbiński, 
Kazimierz Ajdukiewicz, Tadeusz Czeżowski, Zygmunt Zawirski — mogło objąć katedry i poszerzać wpływ Jego 
nauczania   na   dalsze   zespoły   młodzieży.   W   ten   sposób,   stopniowo,   ukształtowała   się   tzw.   szkoła   lwowsko   - 
warszawska. 

9. Właściwie jest pewną przesadą mówić sensu stricto o szkole lwowsko - warszawskiej. Jest to pojęcie 

zbiorcze, rodzinowe.

Z pewnością istniała lwowska szkoła filozoficzna K. Twardowskiego (aż do 1983 r. - roku śmierci ostatniej 

z   tej   szkoły   prof.   Izydory   Dąmbskiej),   oraz   lwowska   szkoła   czy   też   tradycja   filozoficzna,   na   którą   poza 
Twardowskim   wpłynęli   K.Ajdukiewicz   i   Roman   Ingarden.   Poza   wszelką   wątpliwością   jest   też   istnienie 
warszawskiej   szkoły   logicznej   (J.   Łukasiewicz,   St.   Leśniewski,   Alfred   Tarski,   Adolf   Lindenbaum,   Andrzej 
Mostowski,   Mordchaj   Wajsberg,   Bolesław   Sobociński,   Stanisław   Jaśkowski,   Jerzy  Słupecki   i   in.).  Ta   wraz   z 
lwowsko - warszawką szkoła matematyczną należy do najwybitniejszych osiągnięć myśli polskiej w dziejach.

Istniały też poszczególne odmiany czy warianty szkoły lwowskiej, na przykład wileński skupiony wokół 

Tadeusza Czeżowskiego i blisko z nim współpracującego Henryka Elzenberga (choć ten był spoza szkoły i z czasem 
był jej wrogi). Ze szkołą też związane było zgrupowane wokół ks. Jana Salamuchy tzw. Koło Krakowskie, którego 
wybitny przedstawiciel Ojciec Józef M. Bocheński jeszcze niedawno był wśród nas.

Łącznie tworzyło to raczej ruch niż szkołę, który wiązała tradycja żywa i kultywowana do dzisiaj. Była to 

filozofia, jak pisał Ajdukiewicz, logicznego antyirracjonalizmu.

10. Jakże przydała się Polakom nie tyle w krótkim okresie międzywojennym, ile w ciągu późniejszych 50 

lat ciężkiej próby. 

Twardowski  był  wychowawcą  nie   tylko  filozofów.  Jak  Stanisław   Konarski  był  wielkim   wychowawcą 

Narodu, w przededniu decydującej próby.

To, że Polska miała mocną filozofię i logikę zasadniczo osłabiło, a potem wykoleiło siłę ataku obozu 

marksistowsko - sowieckiego, którego gladiatorzy, w tym Adam Schaff, zmieniali poglądy w części pod wpływem 
swych przeciwników (Ajdukiewicz mawiał: Schaff jest inteligentny, lecz niedouczony. Przede wszystkim trzeba go 
uczyć). Czas pokazał, że chyba miał rację.

11.Rzecz jasna nie wolno tu nie wspomnieć o wielkiej roli filozofów związanych z Kościołem Katolickim, 

background image

którzy szczególnie w apogeum stalinizmu, kiedy twardowszczyków odsunięto od nauczania, byli trzonem - głównie 
na   terenie   KUL   -   rzetelnego   nauczania   filozofii   i   polemiki   z   marksizmem   (wspomnijmy   choćby   Stefana 
Świeżawskiego, Ojca Mieczysława Krąpca, Jerzego Kalinowskiego, śp. ks. Stanisława Kamińskiego, czy też - na 
innym terenie - nieustraszonego śp. ks. prof. Kazimierza Kłósaka).

Ów bohaterski okres KUL przypada na lata 1949 - 1956. Doświadczenia te tak głęboko niektórym wryły 

się w pamięć, że podległy generalizacji w postaci mitu — popularnego, jak zauważyłem,  wśród absolwentów KUL 
—  że w całym okresie komunistycznym KUL był jedynym między Łabą i Władywostokiem ośrodkiem niezależnej 
myśli uniwersyteckiej i nauczania.

Mit to piękny, acz fałszywy. Do 1949 roku i po roku 1956 niezależną filozofię

uprawiano   w   zasadzie   na   wszystkich   liczących   się   uniwersytetach.   A   z   całą   pewnością   na   Uniwersytecie 
Jagiellońskim.

12. II wojna światowa przetrzebiła zasadniczo szeregi filozofów i logików. Kilkunastu zginęło bądź zmarło 

(L. Blaustein, J. Metellman, M. Wajsberg, A. Lindenbaum, J. Hossiasion - Lindenbaumowa, L. Chwistek i inni); 
szereg   innych   -   w   różnych   okolicznościach   -   opuściło   kraj   (A.   Tarski,   J.   Łukasiewicz,   Cz.   Lejewski,   J.   M. 
Bocheński, B. Sobociński, H. Mehlberg i inni).

Pozostało ich jednak wystarczająco wielu, by objąć główne katedry filozofii i logiki w kraju i w ciągu 

pięciolecia   1945   -   1950   odbudować   zasadniczo   przedwojenny   poziom   życia   filozoficzno   -   logicznego.   W 
szczególności,   wznowiono   wszystkie   główne   przedwojenne   czasopisma   filozoficzne:  Przegląd   filozoficzny, 
Kwartalnik filozoficzny
 i Ruch Filozoficzny.

 Nie podobało się to rządzącym, którzy marzyli o prężnym froncie ideologicznym  (czytelnik wybaczy mi 

— wymuszone tematem — posługiwanie się tą wstrętną sowiecką nowomową).

13. Taki stan zastał po powrocie do Polski świeżo wyszkolony w Moskwie (jak sam się chwali szósty w 

ogóle w ZSRR docent marksistowskiej filozofii i naukowego komunizmu) Adam Schaff. Od razu też przystąpił do 
organizowania frontu ideologicznego na odcinku filozofii, wraz zaś z bratnią - jak czule wspomina - duszą Stefanem 
Żółkiewskim na terenie całej humanistyki.

Przede   wszystkim   brakowało   kadr   (choć   nie   brakowało   chętnych).   Szybko   więc   z   pionu   oficerów 

politycznych KBW skierowano na studia kandydatów na przyszłych profesorów (m. in. B. Baczkę, H. Hollanda, Z. 
Baumanna   i   innych).   Dołączali   też   ochoczo   młodzi,   energiczni   i   pryszczaci   (w   tym   takżę,   niestety,   Leszek 
Kołakowski), oraz z czasem wcale liczni poputczicy, np. Józef Chałasiński czy Tadeusz Kroński.

To jednak było ciągle za mało. Z czasem zorganizował więc Schaff główny przedmiot swej życiowej 

dumy: Instytut (potem - Akademię) Nauk Społecznych przy KC PZPR — prawdziwą kuźnię czerwonej profesury. Z 
tej, jak sam pisze, "jego stajni wyszli wszycy partyjni profesorowie w Polsce" (por. op. cit., s. 90n.) Nota bene, to 
przechwałki. Nie wszyscy, część szkolono bezpośrednio w Moskwie.

14.  Gdy   trzon   kadr   była   już   gotów,     można   było   rozpocząć   natarcie.   Zaplanowano   je   z   trzyletnim 

wyprzedzeniem,   w   listopadzie   1947   r.   (zob.   cyt.   recenzja   Piotra   Hűbnera),   wykonano   latem   1950   r.   Część 
przedwojennych profesorów (moich "staruszków", jak czule nazywa ich Schaff, por. s. 58) odsunięto w ogóle od 
nauczania (W. Tatarkiewicza, H. Elzenberga, R. Ingardena, I Dąmbską, Marię i Stanisława Ossowskich i in.); innym 
pozwolono uczyć wyłącznie logiki (T. Kotarbińskiemu, K. Ajdukiewiczowi, T. Czeżowskiemu, Marii Kokoszyńskiej 
- Lutmanowej i in.). 

Adam Schaff, prawdziwie dobre panisko, zatroszczył się jednak by "staruszkom" dać zajęcie. Wzorując się 

na   bibliotece   tłumaczeń   klasyków   filozofii   likwidowanego   właśnie   PAU   uruchomiono   w   Państwowym 
Wydawnictwie Naukowym Bibliotekę Klasyków Filozofii, w której zwolnieni filozofowie zarabiali jako tłumacze, 
i która — przyznać trzeba — z czasem stała się tworem monumentalnym.

15. W 1951 roku odbył się I Kongres Nauki Polskiej, w wyniku którego (nad wyraz skutecznie, jak czas 

pokazał)   przeorganizowano   naukę   polską   na   wzór   sowiecki.   Zlikwidowano   Polską  Akademię   Umiejętności   i 
Warszawskie Towarzystwo Naukowe, tworząc na ich miejsce resort państwowego zarządzania nauką — Polską 
Akademię Nauk.

Wtedy też A. Schaff zorganizował Instytut Filozofii i Socjologii PAN, w którym szczególną opieką - jak 

twierdzi - otoczył mediawistykę.

Sprawiedliwośc każe przyznać, że wraz z powołaniem BKF są to rzeczywiste zasługi Schaffa.
16.  Czy równoważą jednak zglajszachtowanie i doprowadzenie do ruiny filozofii polskiej na wszystkich 

uniwersytetach, z wyjątkiem - być może - Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie pod kontrolą partyjnych profesorów i 
docentów zmonopolizowano w latach 1950 - 56 nauczanie filozofii w Polsce?

Powołajmy wiarygodnych świadków. Dziekan Wydziału Filozoficzno - Historycznego UJ prof. Henryk 

Barycz w liście z dn. 29. XII 1956 r. zapraszającym prof. Izydorę Dąmbską na Katedrę Historii Filozofii UJ tak 
kończył: "....przyjście Pani na Wydział wzmocniłoby ogromnie potencjał naukowy filozofii i pozwoliłoby łącznie z 

background image

prof. Ingardenem na pełne rozwinięcie tej podstawowej gałęzi wiedzy, która ma chlubne tradycje w Uniwersytecie 
Jagielońskim, a dziś dźwiga się z ruin. ...". Sama Dąmbska zaś w czasie narady w dn. 14. I 1957 r. w Ministerstwie 
Szkolnictwa  Wyższego   w   sprawie   odbudowy  filozofii   w   Polsce   mówiła   "....Niedawno   ogłoszona   programowa 
broszura prof. Schaffa zdaje się trwać na stanowisku zastępowania filozofii jednym kierunkiem światopoglądowym 
i podporządkowania jej kierownictwu partyjnemu[....] Takie stanowisko jest niesłuszne i równoznaczne z dalszym 
zaprzepaszczaniem filozofii w Polsce. [....] Wobec kilkunastoletniej przerwy w pełnym realizowaniu tych studiów (z 
filozofii - J. P.) grozi dziś już w Polsce rychły zanik osiągnięć naukowych w zakresie filozofii  i uniemożliwienie 
stworzenia podstaw realnych dla jej odbudowy i rozwoju, grozi całkowite zaprzepaszczenie doniosłych na tym polu 
osiągnięć dwudziestolecia i lat wcześniejszych. To zaś równoznaczne jest z dotkliwą klęską kultury duchowej Polski 
i uszczupleniem jej wkładu do rozwoju myśli naukowej świata. Przed tą klęską należy się bronić. ..."

Oto właściwa ocena osiągnięć Schaffa  & Co. w latach 1945 - 56.
Dodać trzeba, że mimo licznych późniejszych zamachów obrona się udała i filozofia nadal jest brylantem 

w koronie nauki polskiej. Obecnie zniszczyć ją mogą tylko nasi, pożal się Boże, postmoderniści. Ale o tym później.

17. Wróćmy do książki Schaffa. Pełna jest bajd godnych Zagłoby, choć w gorszym stylu. 
O rugach profesorów z Katedr w roku 1950 już wspomniałem. Sam Schaff na str. 74 pisze "...Żaden 

profesor  (podkreślenie autora) nie utracił wówczas swej Katedry, asystentów i infrastruktury, choć kilku utraciło 
prawo wykładania. ...". Nieprawda! Wszyscy w ciągu dwu lat utracili wszystko, za wyjątkiem środków utrzymania. 
Te najczęściej utracili ich asystenci. Po prostu profesorom nie dano  zdechnąć z głodu zapewniając a to emeryturę, a 
to pensję zsuspendowanego profesora, a to miejsce pracy w bibliotece, itp. Za to, że Schaff nie był "gorszym katem" 
z perspektywy lat należy się jednak mu pewna pochwała.

Z kolei, na stronie 52 A. Schaff lekce sobie ważąc zarządzoną ze swym udziałem likwidację niezależnych i 

profesjonalnach   czasopism   filozoficznych   wychwala   pod   niebiosa   "Myśl   filozoficzną",   organ   stalinowskich 
filozofów wymieniając jakiż to "kwiat inteligencji polskiej" przystąpił do Rady Redakcyjnej pierwszego numeru. 
Wsród nich wymienia R. S. Ingardena, sugerując iż chodzi o wielkiego filozofa. Błąd ten powtarza zresztą w całej 
książce, nie odróżniając Romana Stanisława Ingardena - syna, znanego fizyka, naonczas z Wrocławia i Romana 
Witolda Ingardena - ojca, wielkiego filozofa z Krakowa. Nie trzeba dodawać, że Ingarden - filozof w żadnej 
kompanii z Schaffem nigdy nie występował!

Dalej, na stronie 56 i następnych Schaff dopuszcza się wyjątkowo niestosownego pomówienia pod adresem 

Ajdukiewicza. W pierwszych latach pięćdziesiątych psy (a raczej wg właściciela stajni) konie Schaffa przypuściły 
zmasowany atak na szkołę lwowsko - warszawską w szerszym rozumieniu, bo zaatakowano także Ingardena. Nota 
bene, atak  ten zabolał  Ingardena  bardzo głęboko,  bo wyszedł  spod pióra jego ucznia Tadeusza Krońskiego,  a 
uczniowie wszak winni  są coś  swym  nauczycielom. W harcach wzięli udział  prawie wszyscy akolici  Schaffa. 
Szczególnie   źle   zapisał   się   w   pamięci   plugawy   atak   Henryka   Hollanda   na   mistrza   szkoły   Kazimierza 
Twardowskiego.   Od   tego   ataku   Schaff   chce   się   stanowczo   odciąć,   twierdząc,   że   napastnik   z   powodu   jego 
nieobecności w Warszawie wymknął się spod kontroli. Pamiętając o późniejszych tragicznych losach Hollanda 
prośmy, by spoczywał w spokoju.

Schaff sugeruje, że w celu rozładowania napięcia i uprzedzenia biegu wydarzeń ową napaść na szkołę 

lwowsko - warszawską uzgodnił z Ajdukiewiczem. 

Nie wierzę! Ajdukiewicz to był prawdziwy Pan, pełen honoru, poczucia godności i wartości własnej. Nigdy 

i z nikim nie szedł by na tak plugawe układy wymierzone w to, co Mu drogie, w tym w pamięć i zasługę swego 
wielkiego Teścia (był  zięciem Kazimierza Twardowskiego). Mógł z Schaffem co najwyżej  uzgodnić prawo do 
repliki. I w rzeczy samej, na krytykę Schaffa replikował w sławnym artykule "W sprawie artykułu prof. A. Schaffa o 
moich   poglądach   filozoficznych".   Replikował   też   Kotarbiński.   Nie   doszło,   niestety,   do   zbiorowej   odpowiedzi 
twardowszczyków na paszkwil Hollanda.

18. Jak odważny oraz pełen godności był  Ajdukiewicz mówi najlepiej anegdota opowiedziana przez prof. 

Jerzego Pelca na zakończenie VI Polskiego Zjazdu Filozoficnego w 1995 r. w Toruniu. Na I Kongresie Nauki 
Polskiej w 1951 roku Ajdukiewicz został imiennie w długim i nudnym wystąpieniu zaatakowany przez Czesława 
Nowińskiego (Symę Frydmana) — jednego z nielicznych zdrajców szkoły, do której przynajmiej formalnie się 
zaliczał.   Zarzucił   on   Ajdukiewiczowi   idealizm   subiektywny   w   stylu   Kanta.   Brzmiało   groźnie!   Następnie 
przewodniczący   obrad   w   stylu   epoki   poprosił   Ajdukiewicza   o   odpowiedź,   licząc   widać   na   samokrytykę. 
Ajdukiewicz wyszedł więc na trybunę i powiedział "chciałbym zaznaczyć, że w jednym na pewno różnię się od 
Kanta — on był kawalerem, a ja jestem żonaty". I wyszedł z sali.

19.  Nota bene, Schaff ma wyraźnie pewien kompleks pomieszany z uczuciem wdzięczności i podziwu 

względem  Ajdukiewicza.   Wielokrotnie   podkreśla,   jak   liczył   się   on   ze   zdaniem  Ajdukiewicza   oraz,   że   nawet 
Dyrektorem IFiS PAN został dopiero, gdy Ajdukiewicz stwierdził, że w danych okolicznościach tak będzie lepiej 
(str. 61).

background image

Schaff   na   respekt   wobec  Ajdukiewicza   jako   myśliciela   oraz   zdaje   sobie   sprawę,   że  wiele   Mu   -   jako 

nauczycielowi - zawdzięcza. Ajdukiewicz bowiem nigdy nie wątpił w inteligencję naturalną, jak tylko okoliczności 
pozwolą jej się rozwinąć. Po przyglądnięciu się zaś delikwentowi  stwierdził, że   Schaff jest inteligentny choć 
niedouczny. Stąd przede wszystkim trzeba go kształcić. Po niedługim okresie dało to rezultaty i Schaff, w granicach 
stopni swobody okoliczności zewnętrznych, zaczął myśleć na własny rachunek. Swą karierę w PZPR skończył - jak 
wiadomo - jako protektor rewizjonistów.

Na str. 81 Schaff aż się wzrusza, wspominając jak raz Ajdukiewicz powiedział Mu, że w IFiS PAN mówią 

na niego "książę Adam". Bogiem a prawdą mówili różnie. 

Sam słyszałem od jednego z wnuków Twardowskiego, jak przy okazji sprowadzenia do Warszawy ze 

Lwowa z końcem lat 50-tych części książek i manuskryptów Twardowskiego odbyła się skromna uroczystość, na 
której Ajdukiewicz w tonie głęboko patriotycznym przemówił wspominając wielkość i blask polskiego Lwowa. 
Tego nie mogły ścierpieć czujne "po linii partyjnej" uszy Schaffa. Wyszedł więc trzaskając drzwiami. Ajdukiewicz 
stwierdził spokojnie: Cysorz się rozgniewał.

Cysorz Instytutu Filozofii i Socjologii PAN!
20.  Przy   okazji   sprostować   należy     opinię   Jana   Woleńskiego,   że   szkoła   lwowsko   -   warszawska   nie 

przetrwała wojny (por. jegoż książkę  Filozoficzna Szkoła Lwowsko - Warszawska, PWN, Warszawa, 1985, ss.9 i 
nast.).

Jeśli tak, to kogo jako formację w latach pięćdziesiątych atakowali Schaff i jego akolici. Kogo i dlaczego 

usuwano z Katedr? Jaką rolę pełnili zdrajcy szkoły — jak wspomniany wyżej Czesław Nowiński? Atakowano 
trupa? Czy też byt fikcyjny?

Jak to się wreszcie stało, że wśród członków szkoły Woleński wymienia Henryka Hiża i Jana Kalickiego, 

którzy w czasie wojny dopiero studiowali i pracę na serio zaczęli dopiero po wojnie. Pogrobowcy?

Odpowiedź Woleńskiego znam i się z nią nie zgadzam:
  A.   Woleński   twierdzi,   że   gdy   na   przełomie   lat   70-tych   i   80-tych   pytał   tak   wybitnych   filozofów 

analitycznych, jak Marian Przełęcki, Klemens Szaniawski, Jerzy Pelc, oraz Andrzej Grzegorczyk: czy uważają się 
za kontynuatorów szkoły? -  to ponoć zgodnie odpowiadali, że nie. Tyle mogę powiedzieć, że niektórzy z czasem 
zmienili zdanie. Poza tym, w pokoleniu jeszcze młodszym, obecnych pięćdziesięciolatków i czterdziestolatków, do 
związków z tradycją szkoły przyznaje się już bardzo wielu badaczy, w tym piszący te słowa.

Na   szczęście   współczesna   polska   filozofia   naukowa   jest   żywa,     organizowane   zaś   współcześnie 

konferencje poświęcone tradycji szkoły lwowsko-warszawskiej są ośrodkami myśli  żywej  i oryginalnej,   a nie 
ceremoniami rocznicowo - funeralnymi.

B. Drugi argument Woleńskiego sprowadza się do odwołania się do autorytetu śp. prof. Izydory Dąmbskiej. 

Czytała bowiem manuskrypt jego książki i opinii tej nie sprostowała.

A może zrobiła to z wrodzonej skromności, nie chcąc zawstydzać Woleńskiego? A może rzeczywiście nie 

była pewna, czy w znanych, godnych pożałowania okolicznościach nie jest lepiej szkoły pogrzebać skoro nawet Jej 
uczeń pisząc monografię Szkoły tak uważa.

Opinia Woleńskiego jest nie tylko daleka od prawdy. Jest też, niestety, szkodliwa. Pośrednio uniewinnia 

bowiem Schaffa & Co. Skoro nie było już Szkoły, nie było więc też próby jej naukowego "mordu".

21.  Żywotność   Szkoły   pokazał   rok   1956.   W   kilka   miesięcy   wskrzeszono   filozofię   na   wszystkich 

ówczesnych uniwersytetach.

Szczególnie   spektakularne   było   wskrzeszenie   filozofii   na   Uniwersytecie   Jagiellońskim.   Jak   to   widać 

wyraźnie z perspektywy lat, prof. R. Ingarden wraz z prof. I Dąmbską na Wydziale Filozoficzno - Historycznym UJ 
wznowili po prostu przedwojenne seminarium filozoficzne z Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, przenosząc 
do Krakowa wielką lwowską tradycję filozoficzną. I takie więc cuda w okresie "wczesnego" Gomułki były możliwe 
— można było w Krakowie studiować filozofię tak jak przed wojną we Lwowie!

W ciągu 6 lat  (1957  - 63) niezakłóconego  nauczania  położyli  Oni  podwaliny pod kilkanaście już  lat 

trwający gmach filozofii krakowskiej. Przetrwał on liczne burze i próby. Dzisiaj prym w nim wiodą już uczniowie 
uczniów tych dwu wielkich profesorów, a na proscenium wychodzą ich własni  uczniowie, czyli  prawnukowie 
profesorów - założycieli.

Bogiem a prawdą, dzięki wysiłkowi zapoczątkowanemu nauczaniem Ingardena i Dąmbskiej, Akademia 

Krakowska po raz pierwszy od XV wieku ma filozofię pierwszorzędną, na światowym poziomie.

22. I to dzieło Schaff i jego towarzysze chcieli jednak zepsuć. Sygnał do ataku dał w marcu 1959 r. na III 

Zjeździe   PZPR   sam   Władysław   Gomułka   wzywając   do   uporządkowania   sytuacji   w   dziedzinie   "nauk 
ideologicznych",   albowiem   -   jak   mówił   "...celem   naszym   pozostaje   pełne   zwycięstwo   ideologii   marksizmu   - 
leninizmu...". Najświętsza Panienka ustrzegła!

Padł rozkaz, pozostało go wykonać. Do nakazanej przez Gomułkę czystki, jak to było praktyką partyjną, 

background image

przygotowywano   się   długo   i   dokładnie.   Najpierw,   w   1960   r.   Wydział   Nauki   I   Oświaty   KC   PZPR   objął 
wypróbowany aparatczyk Andrzej Werblan.

Od razu też na przymusową emeryturę odesłano wszystkich profesorów, którzy przekroczyli 70 lat życia (w 

tym kwiat szkoły lwowsko - warszawskiej, m. in. profesorów Ajdukiewicza i Kotarbińskiego, a także spoza Szkoły 
Henryka   Elzenberga).   W   Toruniu   na   trzy   lata,   dla   dokończenia   nauczania,   ocalał   prof.   Tadeusz   Czeżowski. 
Ostatecznie zlikwidowano jednak na 31 lat studia filozoficzne na UMK. W Krakowie zdecydowano się z czystką 
zaczekać do 1963 roku, w którym prof. Roman Ingarden odchodził na emeryturę. Problem stanowiła prof. Izydora 
Dąmbska, której do emerytury w 1963 r. brakować miało 11 lat. Trzeba było więc w odpowiedniej chwili ją usunąć, 
co wobec ustawowo zawarowanej nieusuwalności profesorów stanowić mogło problem. Jednakże nie dla mistrzów 
dialektyki, dla których kryterium prawdy i praworządności była zgodność z interesem partii, a z braku argumentów 
sięgali do "argumentu " siły.

Potem, 23 stycznia 1961 r. powołano sztab akcji — Sekcję Filozoficzno - Socjologiczną przy Wydziale 

Nauki i Oświaty KC, pod kierunkiem naszego starego znajomego - prof. Adama Schaffa, przy czym podsekcją d/s 
socjologii kierował niezawodny, na każde czasy i wszelką okazję, tow. doc. Jerzy Wiatr. Nie podaję tutaj pełnego 
składu tej Sekcji, chcąc wielu ludziom, którzy później sprawdzili się jako obywatele oszczędzić wstydu (dla pełnej 
dokumentacji   zob.   mój   tekst   "Izydora   Dąmbska   -   Filozof   Niezłomny",   w   książce   pod   takimż   tytułem, 
przygotowywanej do druku w serii "Ludzie nauki" wydawanej przez PAU). Już w kwietniu 1961 roku przyjęto 
dokument wyznaczający losy polskiej filozofii i socjologii na lata. Zdecydowano, między innymi, zlikwidować 
nauczanie filozofii w Toruniu oraz socjologii w Łodzi, a na innych uniwersytetach, poza warszawskim dążyć do 
istotnego   ograniczenia   prowadzonej   dydaktyki   w   inkryminowanych   dziedzinach.   Rozważano   nawet 
scentralizowanie nauczania z filozofii i socjologii na Uniwersytecie Warszawskim, jak w latach stalinowskich.

Zdecydowano też od razu odebrać katedry socjologii na Uniwersytecie Łódzkim profesorom  Józefowi 

Chałasińskiemu i Janowi  Szczepańskiemu, odsuwając ich od nauczania i przenosząc do IFiS  PAN, gdzie obaj 
skazani przeszli bez specjalnego oporu. W 1968 r., gdy koniunktura się odwróciła przejęli kontrolę nad Instytutem 
(Jan Szczepański) i I Wydziałem (Nauk Społecznych) PAN (Józef Chałasiński, który też nie omieszkał zaleźć za 
skórę niektórym swym prześladowcom).

23.  Czystkę na UJ zdecydowano odwlec do 1963 r., w którym prof. Ingarden przechodził na emeryturę. 

Wykonanie jej powierzono Wydziałowi Nauki przy KW PZPR w Krakowie (pod kierunkiem tow. mgr. Bogdana 
Kędziorka)  oraz  Komitetowi  Uczelnianemu   PZPR   na  UJ,  którym   naonczas   kierował  niezapomniany tow.  doc. 
Mieczysław Karaś. Wykonawcami zaś byli filozofowie partyjni z UJ, którym dano trzy lata na dokształcenie się. 
Oni też na akcji tej najwięcej zyskali (katedry i swobodę działania).

Ością w gardle partyjnym stanęła jednak prof. Izydora Dąmbska. Odmówiła zgody na przeniesienie do IFiS 

PAN oraz na wszelkie pertraktacje. Co więcej, wszelkimi sposobami, kierując się dobrze rozumianym interesem 
Uniwersytetu i swych uczniów sprzeciwiała się tej ex definitione bezprawnej akcji (profesorzy bowiem w zasadzie 
byli nieusuwalni). Ponieważ zaś rok akademicki 1963/64 był rokiem jubileuszu 600-lecia Uczelni zmusiła więc 
naszych dialektyków do nielichej gimnastyki. W końcu sprawa odwlekła się o rok, po którym zwyciężyła goła siła.

Dla mnie i innych kolegów z roku ta zwłoka była decydująca. Dzięki niej mogliśmy skończyć studia w 

Krakowie,   oraz   wtedy   zbliżyliśmy   się   bardzo   do   Pani   Profesor   Dąmbskiej   i   w   pewnej   mierze   do   Profesora 
Ingardena.   Była   to   łaska   bliskiego   obcowania   z   osobami   prawdziwie   wielkimi,   która   tych,   co   jej   dostąpią 
nacechowuje na całe życie (zob. me teksty: wspomniany wyżej, oraz "Głos Prawdy. O Pani Profesor Izydorze 
Dąmbskiej", Znak, nr 374, 1986, ss. 17 - 49).

Wraz   z   odejściem   Ingardena   i   Dąmbskiej   przeprowadzono   szeroką   czystkę   wśród   ich   asystentów   i 

współpracowników. Śp. doc. Danutę Gierulankę przesunięto do Instytutu Psychologii, pracę w Instytucie Filozofii 
stracili   prof.  Andrzej   Półtawski,   dr   Janina   Makota,   śp.   dr   Jan   Szewczyk.   Z   bliskich   współpracowników   obu 
profesorów ocaleli tylko doktorzy Maria Gołaszewska i Władysław Stróżewski. Stróżewski przypuszczalnie dlatego, 
że spodobał śp.prof. Janowi Legowiczowi, chwilowemu kuratorowi Katedry Historii Filozofii UJ, który wziął Go 
pod swoją kuratelę.

Świeżych  absolwentów, uczniów  obu profesorów  nie  chciano  przyjąć  do  pracy.  Azylem   była  Katedra 

Logiki kierowana spolegliwie przez śp. doc. Kazimierza Pasenkiewicza.

24.  Uderza, z perspektywy czasu, żałosna jałowość wysiłku komunistów. Nawet najbardziej  gorliwi z 

partyjnych filozofów (z wyjątkiem Jarosława Ładosza i podobnych) z czasem przestawali im służyć i zaczynali 
służyć Pani Filozofii. Wielu uprawiało potem filozofię zgodnie z najlepszą tradycją polską, w momencie nowych 
zagrożeń, bronili autonomii i naukowego charakteru filozofii tak, jak by w pełni przyjęli testament Twardowskiego. 

W szczególności, ci sami, co współdziałali w pogromie filozofii krakowskiej, dość szybko zaczęli kształcić 

świeży narybek według uprzednich wysokich standardów; w 1968/69 roku zapobiegli zaś ideologizacji filozofii, 
którą chciano wyprowdzić poza UJ,  walcząc o jej miejsce na Uniwersytecie Jagiellońskim.

background image

25. Ataki partyjne były jak trzęsienia ziemi, po których szybko odbudowywano zniszczenia i robiono dalej 

swoje.

Dlatego w latach 70-tych silne ośrodki filozoficzne były zarówno na Uniwersytecie Warszawskim, jak i 

uniwersytach wrocławskim, lubelskim i łódzkim. Tradycyjnie wyróżniał się też ośrodek na KUL — od 1978 r. 
dodatkowo   czynny   jako   główne   centrum   upowszechniające   myśl   Jana   Pawła   II.   W   drugiej   połowie   lat 
siedemdziesiątych rozbłysła filozofia na krakowskim PAT, podzielona wyraźnie na dwa obozy: filozofii człowieka 
(którego liderem był ks. prof. Józef Tischner) i filozofię przyrody (z ks. prof. Michałem Hellerm i ks. prof. Józefem 
Życińskim na czele).

Czołowe miejsce w filozofii polskiej zajmowały jednak Instytut Filozofii UJ (z grupą dobrze znanych w 

Krakowie i na świecie twórczych filozofów i logików) oraz Instytut Filozofii UAM w Poznaniu (z dwoma naonczas 
liderami - profesorami Jerzym Kmitą i Leszkiem Nowakiem).

26. Polska filozofia w końcu podniosła się z ruin okresu stalinowskiego. Nie zrujnowały tego też lata 80-te, 

w   tym   ponury  okres   stanu   wojennego,   w   którym   osłabła   trochę   intensywność   życia   filozoficznego,   bo   sporo 
filozofów przestała wtedy komentować świat i zaczęła go zmieniać. Jako postać symboliczną wspomnijmy tu śp. dra 
Mirosława Dzielskiego.

27.  Lata   dziewięćdziesiąte   przyniosły   stopniowy   powrót   intensywnego   życia   naukowego   w   zakresie 

filozofii. Wznowiono między innymi   studia  filozoficzne  na  UMK,  gdzie  niedługo  ukształtował   się  liczący  się 
ośrodek badań nad filozofią niemiecką oraz krajowe centrum filozofii logicznej (czyli pochodzącej od Leibniza, 
Russella i Łukasiewicza idei uprawiania filozofii - za pomocą logiki - more mathematico).

Dobry stan filozofii naukowej w Polsce w pełni potwierdził VI Polski Zjazd Filozoficzny w Toruniu w 

1995 roku. Ujawnił też pewne nowe zagrożenia, które są jakby współczesnym wyrazem niebezpieczeństwa, które 
odwiecznie towarzyszy filozofii, i które tak poważnie zostało zminimalizowane przez pracę Twardowskiego i jego 
następców — obniżenie profesjonalizmu i butę szarlatanów.

Nowe   czasy   przyniosły   też   nieznane   wcześniej   groźby,   płynące   z   płytkiego   i   pełnego   snobizmu 

naśladownictwa nowinek zagranicznych, z których najgroźnieszy okazał się nawrót irracjonalizmu w bardzo ostrym 
stadium oraz postmodernizm.

Filozofia polska w latach przełomu wg ks. Tadeusza Ślipki

28. Wróćmy teraz do wspomnianego na wstępie obrazu współczesnej filozofii polskiej według ks. Ślipki.
To, co wyżej starałem się opisać według najlepszej mej wiedzy widzi On zupełnie inaczej. Czyżby aż tak 

wiele zależało od punktu patrzenia? Od wstępnych założeń i przeświadczeń?

29. Po pierwsze, z powodów wskazanych w §2 nie mogę zgodzić się na przyjęty przez ks. Ślipkę podział 

filozofii na chrześcijańską i pozachrześcijańską. Ów schemat nie jest ani użyteczny ani bezpieczny, bo zaślepia.

Po drugie, ks. Ślipko błędnie sądzi, że filozofowie kontynuujący chlubną tradycję polskiej filozofii nie 

mają obecnie silnej pozycji w Polsce. Przeciwnie, przeważają na wszystkich uniwersytetach, za wyjątkiem, być 
może, Uniwersytetu Warszawskiego (na którym działa jednak, poza grupą wybitnych profesorów starszej generacji, 
tak wierny i dzielny kontynuator dzieła szkoły lwowsko - warszawskiej jak prof. Jacek J. Jadacki wraz z grupą 
pierwszorzędnych uczniów). Sam pracuję jako profesor logiki i filozofii na UMK i na macierzystym UJ i wiem, że 
na każdym z nich jądro kadry stanowią filozofowie profesjonalni według naszej najlepszej tradycji. Trudno im też 
zarzucić epigonizm. Pracują na swój rachunek i na tle filozofii światowej (która wyraźnie - przyznać trzeba - 
obniżyła loty) nie wypadają źle.

Po trzecie, ks. Ślipko myli przynależność do partii z byciem filozofem marksistowskim. Sam do partii 

nigdy nie należałem, ale po to miałem rozum, by dostrzec, że większość z tych filozofów, co do partii należała wcale 
nie uprawiała filozofii marksistowskiej. Ta zmarła w Polsce o wiele wcześniej niż niesławnej pamięci PZPR.

Poza tym, można było być w Polsce twórczym i uczciwym marksistą: Od twórczej analizy myśli Marksa 

zaczynał filozof tak wybitny, jak Leszek Nowak, ostatnio bardzo udatnie rozwijający metafizykę negatywną, a przed 
tym wsławiony swą teorią idealizacji i krytyką aparatczyków jako trójpanów.

Poza tym, zaprawdę nie jest ważne, kto i kiedy oddał legitymację partyjną, o ile tylko zrobił to w ostatnim 

dla ludzi przyzwoitych czasie — momencie wprowadzenia stanu wojennego.

Po piąte, fałszem jest, że w połowie lat 90-tych większość ośrodków filozoficznych w Polsce jest pod 

kontrolą filozofów marksistów. Przecie obecnie prawie w ogóle ich w Polsce nie ma. Swoją drogą, zadziwiające, jak 
szybko zniknęli! Nie bez śladu - jak zobaczymy. Radzę ks. Ślipce, by przespacerował się z Małego Rynku na ulicę 
Grodzką i w czołowej polskiej placówce filozoficznej sprawdził, kto i kiedy był dyrektorem Instytutu Filozofii bądź 
dziekanem Wydziału Filozoficznego UJ.

Po szóste, omówienie tzw. pozachrześcijańskich kierunków filozofii  tradycyjnej  roi  się od błędów. W 

background image

szczególności niżej podpisany nie kieruje w Krakowie badaniami nad BCK - algebrami. Cieszącą się światową 
sławą grupą logików algebraicznych kieruje mój znakomity kolega, p. prof. Andrzej Wroński. Sam zajmuję się 
logiką filozoficzną oraz filozofią logiczną, głównie ontologią.

Poza   tym,   jak   już   pisałem,   kontynuatorów   chlubnej   tradycji   filozofii   polskiej   jest   wielu,   zarówno   w 

Krakowie, jak i we wszystkich ośrodkach akademickich. Problemem jest popularyzacja ich wartościowej pracy. 
Mass media albo w ogóle nie interesują się filozofią, albo (jak np. "Gazeta Wyborcza") gustują raczej w pop - 
filozofii.

Po siódme i ostatnie, opracowanie ks. Ślipki, pomyślane jako artykuł przeglądowy, aż roi się od drobnych 

błędów rzeczowych. Niektóre wytknąłem wyżej. Niektóre w swej recenzji wypunktował Jan Woleński. Dodam dwa: 
"Kwartalnik   filozoficzny"   nie   został   wznowiony   po   październiku   1956   r.,   lecz   36   lat   później   —   po 
zmartwychwstaniu  PAU  w 1992 r.  wznowił  go prof.  Władysław  Stróżewski. Z kolei, prof.  L.  Nowak  za swą 
marksistowską krytykę klasy trójpanów internowany został po 13 grudnia 1981 r., a nie w grudniu 1979 r.

Krótka diagnoza

30. Poziom filozofii profesjonalnej w Polsce nadal jest wysoki. Czy taki pozostanie zależy od czynnych 

obecnie filozofów. Niechaj będą rybami, najlepiej szczupakami, bo na bezrybiu i rak ryba.

Wiele zależy też od mass-mediów. Te zaś, niestety, najczęściej, lansują kompletnie już skompromitowany 

postmodernizm   (zwany   ostatnio,   dla   niepoznaki,   ponowoczesnościa   bądź   neopragmatyzmem).   Nota   bene,   by 
Polakom tłumaczyć, że Prawda jest wrogiem Wolności, co w Toruniu i Warszawie głosił jeden z apostołów kierunku 
trzeba doprawdy już w kołysce być trockistą.

Obóz postmodernistów w Polsce urósł w swym czasie bardzo, bo stał się naturalnym miejscem schronienia 

dla byłych filozofów partyjnych, niezdolnych już do samodzielnego myślenia i szukających tego, co modne i łatwe.

31. Doszło do rzeczy gorszących. Oto na łamach "Gazety Wyborczej" kilka lat temu ogłoszono, iż Cezary 

Wodziński,   działając   jako   jednoosobowe   konklawe   ogłosił   antypapieżem   humanistyki   polskiej   prof.   Zygmunta 
Baumanna, papieżem pozostał zaś Leszek Kołakowski. Czyżby schizma?

Spieszę donieść, że do żadnego z tych kościołów nie należę. Nie dziwię się też, że pomysłodawca, oby 

udatnie, zajął się ostatnio problemem zła.

32.  Wielkim   niebezpieczeństwem   jest   wypieranie   filozofii   z   nauczania   —   najpierw   średniego,   potem 

wyższego, ostatnio zaś uniwersyteckiego. Doszło do tego, że filozofię zaczęto skreślać jako przedmiot nawet na 
wydziałach   prawa   (stało   się   tak,   na   przykład,   na   UMK),   jakby  prawnikom   nie   była   potrzebna   wiedza   o   idei 
sprawiedliwości, umowy społecznej i ładu moralnego!

Tymczasem   nie   ma   rzetelnego   wykształcenia   uniwersyteckiego   bez   znajomości   rudymentów   filozofii. 

Symplifikatorom niech otrzeźwienie przyniesie encyklika "Fides et Ratio", która przyszła bardzo na czasie.