Rola mojej rodziny w światowej rewolucji Bora Cosić

background image

Bora Ćosić

Rola mojej rodziny w światowej rewolucji

NA DRODZE DO EUROPY

Tytuł posłowia pożyczam z pierwszego numeru kwartalnika „Kafka” (2001 r.), bo jest

adekwatny — „ćosiciowski” i aktualny. Bora Ćosić opublikował zresztą w tym numerze

kwartalnika wypowiedź zatytułowaną „Ja, parias z Bałkanów”, z której pozwolę sobie

zaczerpnąć przydatny cytat:

(...) w 1945 roku nasza południowa ojczyzna stała się oficjalnie królestwem robotników. Mój

ojciec, który dotąd tkwił za ladą sklepu żelaznego, teraz awansował na referenta do spraw

gwoździ w jakiejś instytucji, ale nadał przynależał do „klasy robotniczej” (...). Wedle tej

samej systematyzacji moja mama była robotnicą w naszym gospodarstwie domowym, ja zaś

robotnikiem oddającym są nauce przedmiotów gimnazjalnych. Do tego grona należy jeszcze

dodać dziadka, który takie był robotnikiem, niezmordowanym w dziele komentowania

wydarzeń, wujka robotnika, zajmującego się uwodzeniem panienek, oraz ciotki zatrudnione w

biurze opowiadania przedwojennych filmów — i wtedy będziemy mieli pojęcie o roli mojej

rodziny w światowej rewolucji.

Tak pisze autor, nawiązując do swojej powieści z roku 1968, która przyniosła mu sukces i

jednocześnie spowodowała kilka zakazów druku, między innymi w Polsce. Przełożyłam ją dla

poważnego, oczywiście państwowego, wydawnictwa równo trzydzieści lat temu (1972) i do

rej pory zachował się u mnie wydobyty z redakcji, nieco pożółkły egzemplarz, niekompletny

zresztą. Niekompletny, bo zabrakło w nim stron wyjętych przez redaktorów w celach

manipulacji, to znaczy ewentualnego skracania lub retuszowania trefnych miejsc. Dziś może

coraz trudniej w to uwierzyć, ale tak właśnie postępowała autocenzura wydawnicza z

kłopotliwymi tekstami, zarówno książek oryginalnych, jak przekładów.

Zachowały się także (na teczce) ślady desperackich prób zmiany tytułu; najpierw słowo

„rodziny” zmieniono na „rodzinki” — aby humorystyczny zamysł autora nie budził u nikogo

wątpliwości. Ale to nie załatwiło sprawy: pozostała bowiem „rewolucja”, słowo--fetysz. Ręką

bardzo przyzwoitej skądinąd redaktorki zapisano więc ewentualne ... bezrewolucyjne” wersje

tytułu: „Rola mojej rodzinki w przewrocie światowym” i „Rola mojej rodzinki w przewrocie

dziejowym”. Obie te perły pomysłowości pozostawiam bez komentarza; wystarczy takt, że

polski przekład ostatecznie się nie ukazał, mimo iż nawet nie dotarł do oficjalnej cenzury na

ul. Mysią.

background image

Sprawę „światowej rewolucji”, a także nazwiska i tytuły klasyków marksizmu, zwłaszcza

rosyjskich, traktowano czołobitnie, ze śmiertelną powagą. Najlepiej było — przeciwnie, niż to

uczynił Bora Ćosić - na wszelki wypadek nie wspominać o Leninie, o Trockim, o Róży

Luksemburg czy Dzierżyńskim, o Imperializmie Jako najwyższym stadium kapitalizmu.

Tymczasem zdolny i zuchwały „parias” Z zawsze kłopotliwych Bałkanów odważył się zakpić

ze świętych i nietykalnych akcesoriów rewolucji, wkładając opowieść o niej w usta chłopięcego

narratora, który w obliczu świata staje naiwny i bezradny jak dziecko wobec dziwów

Disneylandu. Jego liczna rodzina, wyrzucona z mieszkania do jednego pokoju przez fale

socjalistycznej rewolucji, nie przyjmuje mimo wszystko postawy wrogiej ani nawet

złośliwej, lecz wszelkimi sposobami stara się włączyć w nurt nowego życia. W gruncie rzeczy

okazuje się to jednak zupełnie niemożliwe, podobnie jak wydanie u nas we wczesnych latach

siedemdziesiątych zabawnej opowieści o tych wysiłkach.

Byliśmy podupadłą rodziną z mnóstwem pięknych fotografii. Żyliśmy w połowie dwudziestego

wieku, trochę przed, a trochę po tej połowie. (...) Z początku wszystko było jasne i proste -

pisze autor pod koniec powieści — potem coraz bardziej zagmatwane, niewytłumaczalne. (...)

Wujek mówił: „Dzieją się mocne rzeczy”. Wujek liczył swoje kobiety do

pięciuset (...) Mama liczyła swoje maszynki firmy Alexanderwerk, dziadek liczył swoje

doniczki z kwiatami. Działo się to w wiecznym zamieszaniu. Wszystkiemu towarzyszył

nieopisany zamęt, ale było właśnie tak. Tak albo jeszcze gorzej.

Członkowie drobnomieszczańskiej rodziny pod różnym, najczęściej niespodziewanym karem

komentują „wiodące” wypowiedzi, co staje się naturalnym źródłem niezamierzonego

komizmu i dodatkowo stwarza dla nich niejednorodny, pozornie chaotyczny kontekst, pełen

uciesznych dysonansów. Młodzieńczy narrator wszystko to relacjonuje Z pełną powagą.

Humor, jak zwykle, odgrywa rolę katalizatora, łagodzi ostrość niektórych smutnych spraw i

powoduje, że przypomnienie ich nie psuje krwi, ale śmieszy. Czytając Cosicia, śmiejemy się z

jego bohaterów i z samych siebie, a jak wiadomo — śmiech to zdrowie.

W ramach przyjętej konwencji książka jest brawurowym popisem autora, stanowi złożony,

lecz koherentny obraz życia w pierwszych miesiącach i latach po wyzwoleniu Belgradu

(Belgradu, Pragi czy Warszawy — obojętne), spójną konstrukcję, nie poddającą się

manipulacjom. Żałosny koniec redaktorskich wysiłków, wymuszonych przez czujne

„kolegium wydawnicze”, tylko potwierdził prawdziwość wizji autora. Wbrew komicznemu

kostiumowi powieść Cosicia nie jest bowiem „kpiną z rewolucji”, ale jej gorzkim obrazem.

Książka ukazuje się oczywiście w postaci integralnej, strony wyjęte przez redaktorów z

„minionej epoki” wróciły na swoje miejsce. Początkowo zamierzałam zaproponować

wydawcy, aby je jakoś oznaczyć, i w ten sposób ułatwić dzisiejszemu czytelnikowi orientację

background image

w charakterze ówczesnych zakusów cenzorskich. Ale zrezygnowałam z tego. Byłaby to

znowu jakaś selekcja, a poza tym dla każdego przyjemniejsze i zabawniejsze jest osobiste

rozpoznawanie.

Po co sięgamy dziś do pożółkłego rękopisu, przywracamy do życia zagubione kartki

przekładu? Przyszłość potrzebuje pamięci — napisał Gyorgi Konrad w artykule pod takim

właśnie tytułem, -Pamięć to bunt. Pomieć to rozpoznanie. Dzięki niej można odróżnić dobro

od zła. Rękopis z lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku pożółkł, ale niektóre upamiętnione w

nim sprawy, niektóre postawy i metody do dziś odzywają się rozpoznawalnym echem.

Przyznam, że u progu dwudziestego pierwszego wieku chcę rei cichaczem uczcić pewną małą

rocznicę, czterdziestolecie mojej pracy przekładowej. Postawa Bory Cosicia była i jest mi

bliska, nadal pragnę, aby swą czekającą w zamrażarce powieścią wreszcie przemówił w

języku polskim.

(...) Jak nie rozumiałem „bezklasowość” państwa lity, tak nie mogę łatwo zaakceptować

nowego królestwa, które zakłada istnienie dwóch oddzielnych klas. Przypuszczam, że znów

chodzi o to, by jedni harowali, a drudzy zbierali plony tej harówki. (...) Jestem pariasem z

Bałkanów, nie mieszczącym się jeszcze w tym półeuropejskim towarzystwie, ponieważ

charakteryzuje utnie niepraktyczność i brak biegłości w czymkolwiek, nie zaś bycie

wyzyskiwanym, jak w przypadku niegdysiejszego proletariatu -napisał w kwartalniku „Kafka”

Bora Ćosić, który w wojennym roku 1992 opuścił Belgrad, a teraz mieszka w Royinju na Istrii

i w Berlinie.

sierpień 2001

Danuta Cirlić-Straszyńska

MAMA

Mama uszyła torbę, na torbie wyhaftowała napis „Gazety”. Wyhaftowała jeszcze tatę, który

siedzi na sedesie ze spuszczonymi spodniami i czyta. Haft był w trzech kolorach: w jednym -

tata, w drugim - spodnie, w trzecim — gazeta. Tata był jak żywy, na przekór prawdzie

ozdobiony łysiną, chyba z zemsty. Do torby wkładano gazety starannie pocięte na czworo; ciął

je dziadek wielkim kuchennym nożem, ale tylko te, które ojciec już przeczytał. Wszystko to

opisałem w wypracowaniu „Nasze życie w klozecie i poza nim”. Mama powiedziała: „Jaka to

paskudna szkoła, wszystko by wystawiła na widok publiczny, ohyda!”. A ja na to: „Nie mam

nic do powiedzenia”. Mama ze ścierką w ręku wychodziła na gzyms i wisząc nad przepaścią

głębokości trzech pięter, myła okna. W domu podnosił się krzyk, dziadek chciał trzymać ją za

nogi, kiedyś jedna z ciotek zemdlała. Ojciec pytał: „Musisz tak wisieć przy tym myciu?”.

Mama odpowiadała: „Muszę”. Mama gotowała pomidory w wielkim garze, w którym groźnie

background image

bulgotało. Wchodziła na taboret i długą warząchwią mieszała rzadką papkę niby czarownica

w kotle. Wujek mówił: „A jak wpadniesz?”. Papka straszliwie bryzgała, plamiąc ściany,

parząc domowników, nawet tych, którzy trzymali się z dala. Życie pełne było

niebezpieczeństw. Mama powiedziała: „Chodźcie, rozciągniemy firanki!”. Firanki były

wyprane, jeszcze mokre, dziadek i wujek złapali za rogi i ciągnęli ile sit. Mama ostrzegała:

„Tylko mi ich nie podrzyjcie!”. Dziadek powiedział: „Zupełnie jak na statku”. A mama

dodała: „Wykręćcie mi obrus!”. Dziadek z ojcem wyszli na taras i zaczęli skręcać wilgotne

płótno, każdy w odwrotną stronę. Dziadek powiedział: „Tego już za wiele!”. Mama

powiedziała: „Wszystko to jest konieczne”. Potem zażądała, żeby wbili haki i zawiesili

karnisz. Dziadek przydźwigał drabinę, z młotkiem w ręku wspiął się na sam czubek i spytał:

„Czy ja pracuję w cyrku?”. Mama rozciągała ciasto napite, placki były strasznie duże,

rozwieszone na kilku krzesłach, powietrze drżało, słychać było szum. Mama powiesiła koszule

w łazience; spod sufitu, z nasiąkniętych rękawów, kapało jak podczas ulewy. Dziadek

pytał: „Mam srać pod parasolem?”. Mama rozstawiła słoiki ze świeżo usmażonymi

konfiturami na pianinie firmy Eosendorfer, na kasie dziadka, wszędzie. Mama suszyła strączki

fasoli na wszystkich szafach, nakrytych starymi gazetami.

Mama hodowała jedwabniki: małe larwy rozwijały się ułożone na półeczkach z blaszanymi

ozdobami, muszlami z Abacji, wieżami Eiffla w miniaturze. Mama nakroiła makaronu na

najbliższe trzy miesiące i rozłożyła na łóżkach, żeby się suszył. Ojciec zapytał: „Dokąd będzie

trwał ten stan wojenny?”. Wujek powiedział: „Zrobię rusztowanie, żebyśmy mogli się

poruszać”. Ja powiedziałem: „Co to, przedstawienie?”. Mama powiedziała: „Jeszcze mnie

będziecie szukać, a ja będę wisieć na strychu!”. I dodała: „Kiedy mi już całkiem przed oczami

pociemnieje”. Jedwabniki szeleściły, domagając się nowej porcji liści morwowych.

Mama zaczęła wyć z bólu, zęby miała zupełnie zmarnowane. Owijała głowę rozmaitymi

gałganami, tak, że nie mogliśmy jej poznać, ból jednak nie ustawał. Dziadek zapytał: „Dokąd

tak będziesz?...”. Mama powiedziała: „Chciałabym umrzeć!”. Wujek nastawił gramofon, żeby

zneutralizować hałas. Gramofon marki His Master's Voice, z tubą, nakręcany. Gdy

przestawaliśmy go nakręcać, natychmiast rozlegał się krzyk mamy. Pracowaliśmy jak we

młynie. Płyty nazywały się: Ramona, Nigdy są nie dowiesz - w wykonaniu hrabiny

Sniebickiej, sopran. Ta druga była najlepsza, bardzo hałaśliwa. Nie odróżniając hrabiny od

mamy, sąsiedzi próbowali zgadywać. Pytali: „Zęby?”. „Nie - mówił wujek - hrabina Snebicka,

sopran”. I kręciliśmy dalej.

Bardzo dużo było u nas maszynek z rączką. Mieliliśmy kawę, mak, orzechy. Tara miał

maszynkę do ostrzenia żyletek. Była jeszcze maszynka do kotletów mielonych, tak zwana

flajszmaszyna. Czasami wszyscy kręcili naraz. To było nie do zniesienia. „Szkoda, że jeszcze

background image

nie robimy masła” - powiedział zjadliwie dziadek.

Mama namawiała mężczyzn, żeby jej pomogli zwijać wełnę, ale dziadek powiedział: „Jeszcze

czego!”. Ojciec powiedział: „Muszę przejrzeć księgi handlowe”. Wujek powiedział: „Właśnie

idę na rower”. „Ja nie chcę!” - powiedziałem. Mama postawiła krzesło do góry nogami i

westchnęła: „Naturalnie, mogę to robić sama”. Ktoś przyszedł i powiedział: „Panią Darosavę

we czwartki odwiedza amant”. Dla mnie to zabrzmiało jak „amen” czy coś w tym rodzaju.

Ciotka powiedziała: „Grają piękny film Krzyk ciała”. „To pewnie świństwo” - powiedział

dziadek. W szkole mówiono: „Matka to świętość”. Nauczycielka znowu opowiadała nam o

matce, która zbiera gałązki w lesie, po czym nadciągają wilki i ją rozszarpują. Na koniec

powiedziała: „Widzieliście coś podobnego?”.

Ktoś łomotał do drzwi i wołał: „Proszę otworzyć, przysyła mnie pani mąż”. Mama spytała:

„Jak się na-żywa mój mąż?”, a oni przeczytali nazwisko z tabliczki na drzwiach. Mama

powiedziała: „Jestem sama z wątłym synkiem, ale nie nabierzecie mnie, złodzieje!”. Gdy

mama jadła gołąbki, liść kapusty utknął jej w gardle. Wywracała oczami, rzucała się, aż

wreszcie przełknęła śmiercionośny kąsek. Powiedziała: „Jedną nogą byłam w grobie”. I:

„Mogłam umrzeć na waszych oczach!”. Dziadek powiedział: „Nie mów!”. A mama na to:

„Ale to jeszcze nic w porównaniu z tym, jak znienacka popchnięto mnie w plecy, kiedy

stałam nad wodą. Byłabym utonęła, gdyby nie silny marynarz, który złapał mnie i spytał, czy

w ogóle umiem pływać”.

Mama zawsze opowiadała straszne rzeczy z życia własnego albo cudzego, a najstraszniejsze

było wypadanie z tramwaju. „Gdy wypadałam z tramwaju, pan profesor chwycił mnie tak, że

wszystko na mnie popękało”. Ciotki zauważyły: „Ty to masz szczęście!”.

O tym wszystkim mama naczytała się w kalendarzach: „Wieczystym”, „Chłopskim” i w

„Kalendarzu Młodzieży Kupieckiej”; w tym ostatnim na obrazkach były maszynki do mięsa i

inne piękne rzeczy. Mama zaznaczała w kalendarzu dni trzeźwości taty, urodziny nasze i

wszystkich krewnych oraz rocznicę swego upadku ze schodów w domu towarowym „Tamtam”.

O tym upadku mówiła: „Nic nie wiem, po prostu zjechałam na jednym palcu z góry na

dół”. I dodawała: „Jeszcze raz mi się to zdarzyło, na naszych schodach, dokądś się wtedy

spieszyłam, a potem leżałam osiem dni”. Dla mamy miarą czasu było „osiem dni”,

„czternaście dni”, „sześć tygodni”. Najbardziej upodobała sobie „sześć tygodni”, a dotyczyło

to okresu trwania chorób.

Mama powiedziała: „O, tu mi wychodzi jakaś kość!”. Wszyscy macali guzek na jej nodze,

guzek pojawiał się i znikał, a mama mówiła: „Gdybym znała dzień i godzinę swojej śmierci,

byłabym całkiem spokojna”. Wujek odparł: „Boisz się robaka w jabłku, a co dopiero czegoś

takiego!”. Mama brała udział w licznych konkursach, zwłaszcza w tych, w których trzeba było

background image

zbierać opakowania różnych artykułów żywnościowych i etykiety. W jednym z konkursów

pierwszą nagrodę stanowił pobyt latem w Suszaku; mama zdobyła trzecią nagrodę: trzy

pudełka proszku do prania Radion. Powiedziała wtedy: „Potrafię się zadowolić małą rzeczą”.

Gra, którą uwielbiały ciotki, nazywała się Menschregeaufnicht, czyli „Człowieku, nie

denerwuj się”. Gra polegała na przesuwaniu drewnianych ludzików po tekturowej planszy;

rzucało się przy tym kostkami. Ja nigdy nie mogłem wygrać w tej grze; potem ktoś ściskał

mnie za nos i mówił: „No, mały, marsz do łóżka!”. Mama rozwiązywała rebusy, nad każdym

wypisywała rozwiązanie, na przykład: „Bez ciekawości nie ma mądrości”, i potem taki rebus

był już nie do użytku.

Mama i ja chodziliśmy z wizytami. Mnie dawano czasopisma z obrazkami, a mama i pani piły

kawę. W czasopismach pełno było pań w kolorowych sukienkach, a ta pani mówiła do mamy:

„Pewien nieznajomy oficer przyniesie paczkę albo jakąś wiadomość”. W czasopismach byli

także jeźdźcy pokonujący przeszkody, a ta pani mówiła: „Gdyby nic nie pomagało, niech pani

spróbuje wiązać węzełki”. I dodawała: „Wszystko to trzeba robić, kiedy on śpi”. Wciąż

jeszcze wpatrywałem się w obrazki, na których dwie panie gotowały zupę, kiedy ta pani

powiedziała: „Co dziś niemożliwe, jutro się spełni”.

Mama i ja poszliśmy do fotografa. Fotograf powiedział: „Proszę się uśmiechnąć”. Mama

powiedziała: „To dla krewnych w Ameryce”. Robiłem kiedyś wieżę z piasku, a do mamy

podszedł jakiś pan i powiedział: „Widzi pani te czerwone obłoki? Zwiastują wiatr”. Mama

zwróciła się mnie: „To jest pan profesor”. Mama i ja oglądaliśmy film, cały w czerwonym

kolorze, pod tytułem Księżniczka czardasza; w pewnej chwili zdrzemnąłem się trochę.

Oglądaliśmy też dwa filmy z Deanne Durbin: w pierwszym ucięto jej głowę, w drugim całowała

się na fotelu z jakimś mężczyzną. Myślałem, że to dalszy ciąg, więc spytałem mamę: „W

jaki sposób kobieta z uciętą głową może całować się na fotelu?”. Mama odwróciła się do

mnie w ciemnościach: „To ty nie śpisz?!”. Gdy wyszliśmy z kina, otarła oczy chusteczką i

powiedziała: „Twoje szczęście, że jesteś dzieckiem”.

Przesiadywaliśmy w rozmaitych poczekalniach, mama mówiła: „Ogląda] sobie te czasopisma,

których i tak nie rozumiesz, i siedź grzecznie, póki mamusi nie zbada pan doktor”. Różni

ludzie pytali, jak mi na imię i jeszcze o inne rzeczy, wszystko to trwało bardzo długo. W innych

poczekalniach były te same ilustrowane czasopisma, mama robiła na drutach sweter czy

coś w tym rodzaju. Mama mówiła: „Nic tylko czekaj, i tak przez całe życie!”. We wszystkich

tych pokojach brzydko pachniało, ludzie porozumiewali się szeptem. Mama mówiła: „Nie

przysuwaj się, to pacjenci!”. W sklepach pachniało inaczej, zwłaszcza w tych, gdzie

sprzedawano materiały. U szewca i krawca wisiały na ścianach różne kalendarze. Wszędzie

wyczekiwaliśmy, aż coś dla nas skończą, a ja skracałem sobie czas czytaniem czegoś, co było

background image

oprawione w ramki i nazywało się „Dyplom mistrzowski”. Mama mówiła: „Oni nigdy nie

dotrzymują słowa”.

Mama wyszła na schody, żeby nakarmić żebraka, a potem opowiadała: „Najbardziej lubię

takich, którzy przychodzą i mówią: matka mi umarła, ojciec leży w szpitalu, a ja wkrótce

zwariuję!”. Dziadek powiedział: „Dobrze mu tak!”. A mama ciągnęła: „Słuchając ich, widzę,

że są ludzie jeszcze nieszczęśliwsi od nas. Daję im przedwczorajszy paprykarz, który miałam

wyrzucić do śmietnika”. I wzdychała: „Jak pomyślę, że cały dzień trzeba robić przeklęty

obiad, który się zżera w ciągu dziesięciu minut!”. Dziadek spytał: „A co byś ty chciała?”.

Mama powiedziała: „Nic, ja się nie skarżę. Harując tak, przypominam sobie, ile jest ślepych i

kalek, i rozmaitych odmieńców, a ja, chwała Bogu, jestem zdrowa jak rydz”. Mama często

myślała o różnych krzywdach i szalejących wokół zarazach, ale na koniec zawsze potrafiła

znaleźć coś, co nas wszystkich ogromnie cieszyło.

Kiedyś skądsiś tu przyjechaliśmy, ciągle się o tym wspominało. Wymieniano nazwy

miejscowości, jak Virovitica czy coś podobnego, ale ja w to nie wierzyłem. Mama mówiła:

„Pantofle, całkiem nowe, zdarłam w ciągu jednej nocy” i dodawała: „Przechodziłam z rąk do

rąk”. Mama była mistrzynią charlestona, myślałem, że to nazwa jakiegoś miasta. Mama miała

srebrne kieliszki. Powiedziała: „To za zdobycie pierwszego miejsca”. W pewnej ilustrowanej

historyjce Kaczor Paja zdobył puchar z napisem: „Za współzawodnictwo w jedzeniu knedli”.

W czerwcu mama mówiła: „Teraz dzień się zatrzymał”, a później: „Teraz robi się krótszy”.

„Już, naprawdę?” - pytały ciotki ze smutkiem. „Już!” - odpowiadała mama.

OJCIEC

Ojciec nosił w walizce szmatki oznaczone cyframi rzymskimi i arabskimi. Pokazywał te

szmatki różnym ludziom i mówił: „To tylko próbki towarów, które znajdują się nie wiadomo

gdzie”. Dziadek powiedział: „Tak też myślałem”. Mama uroiła sobie, że ze szmatek uszyje

poduszeczkę do igieł. Tata protestowa!: „Za nic w świecie, to mój sklep!”. Tata nosił w

walizce jeszcze inne drobiazgi, jakieś resztki, kawałki, tak czy owak bezużyteczne. Tata wciąż

chodził z tą walizką, ale nigdzie nie podróżował. „To tylko wykręt, żeby się zadawać z ostatnią

hołotą” - wyjaśniał dziadek.

W walizce tata miał poza tym nie tłukące się filiżanki, bardzo tajemnicze. Wyciągał filiżankę,

nalewał do niej płynu podobnego do mleka i rzucał na podłogę. Mama dostawała palpitacji

serca, dziadek mówił: „To nieczyste sprawki”, a filiżanka wcale się nie tłukła. Wujek mówił:

„To sztuczne szkło”. Te filiżanki i inne rzeczy tata nosił po kawiarniach, ale ich nie

pokazywał. W barach, eleganckich gospodach i gdzie indziej przyglądał się cudzym

niezwykłym wyczynom. Od stolika do stolika krążyli artyści oferujący swoje usługi. Rysowali

background image

profile lub wystrzygali nożyczkami, z czarnego papieru. Niektórzy sprzedawali talie kart, a na

tych kartach, pod znakiem pika czy trefla, były podobizny aktorek filmowych, całkiem gołych.

Ojciec patrzył na to wszystko z błogim uśmiechem i zapominał o filiżankach.

Nosił też rozmaite przyrządy marki Aeterna i tym podobne. Zachwalał je po domach w

imieniu firmy Kastner und Öhler i kilku innych. Przy okazji polecał różne maszynki,

śpiewniki i komplety guzików. Bardzo wytwornych. W dowód uznania dostawał po jednej

maszynce każdego rodzaju. Mama oliwiła maszynki i bardzo o nie dbała. Czasami puszczano

je w ruch, wszystkie naraz. Dziadek pytał: „Macie może maszynkę do wariacji?”. A mama

mówiła: „Przecież chciałeś lody”.

Tara sprzedawał maszynki do mięsa. Mówił: „O tak!” - i wsuwał palec w otwór. Jedna z

klientek obróciła tymczasem rączkę i maszynka ucięła ojcu czubki paznokci. Tata zaklął i

cisnął maszynkę na podłogę. Potem zaczął pracować w składzie artykułów żelaznych, gdzie

liczył gwoździe. Mama zaniosła mu w termosie rosół z kury, a później powiedziała: „Biedak,

nic tylko liczy i liczy!”.

Tata wrócił do domu i powiedział: „Coś mnie swędzi na plecach”. Zdjęto mu koszulę: na

ciele wystąpiły czerwone plamy, bardzo duże. Mama zaszlochała: „Oj, pewnie się zatrułeś!”.

Wujek spojrzał i powiedział: „Ktoś cię oszukał na winie”. Tata odparł: „Dawniej alkohol był

tańszy, a lepszy!”. Mama zdrapywała tacie białe kropeczki ze skóry na plecach. „Ile ty tego

masz!” - mówiła. „Taka krew!” — odpowiadał. Tata wystawiał nogi z miednicy i żądał, żeby

mu wycinać nagniotki. Mama przykucnęła z żyletką w ręku. Tata przestrzegł: „Tylko mnie nie

skalecz!”.

Tata wstał rano, zawadził o nogę od stołu i rozbił sobie duży palec. Krew trysnęła mu spod

paznokcia jak z kranu. Tata pociągnął z butelki sody kaustycznej, myśląc, że to piwo. Wypluł

truciznę, zaklął, na parkiecie zrobiła się biała plama. Tacie nic się nie stało. Kolega taty

otworzył sklep z wyrobami gumowymi. W sklepie znajdowały się pantofle do kąpieli, piłki,

przetykacze do klozetów, a także inne ciekawe rzeczy. Można tam było dostać małe

pudełeczka z niebezpiecznymi kapiszonami do papierosów, które rozrywały się w ustach, i

różne przedmioty, prawdziwe tylko na pierwszy rzut oka, które po naciśnięciu wydawały

nieprzyzwoite

odgłosy. Obudzono mnie wcześnie rano i zaprowadzono do sklepu jako

pierwszego, honorowego klienta. Właściciel proponował mi koło do pływania, kauczukową

myszkę Miki, komplet do ping-ponga. Wybrałem gówno, sztuczne, gumowe. Właściciel

zapakował zabawkę i uścisnął mi rękę, w ten sposób sklep został otwarty. W domu zrobiłem

kilka sztuczek, podkładając ten nieprawdziwy przedmiot w rozmaitych miejscach. Mama

powiedziała: „To ostatnie, co można było wybrać”.

background image

Nie zważając na ogólną pogardę, strzegłem swojej zabawki i lubiłem ją, na noc kładłem pod

poduszkę, nie rozstawałem się z nią nawet we śnie. Kiedyś podłożyłem ją pod dywan. Ciotki

się przeraziły: „Nigdy byśmy nie pomyślały, że pan profesor, którego właśnie odprowadziłyśmy

do drzwi, mógłby coś takiego po sobie zostawić!”.

Głos zaczął mi się zmieniać, dziadek w drugim pokoju nie poznawał, kto mówi. Mama

powiedziała: „Jak tylko przejdzie mutację, będzie śpiewakiem operowym!”. Nauczycielka

muzyki powiedziała; „To wciąż jeszcze sopran”. Przez pewien czas mogłem śpiewać

wszystkimi glosami, potem tylko niektórymi. Zaczęły mi rosnąć nogi, ręce, w ogóle kości.

Mama przy obiedzie powiedziała do taty: „Musisz mu w końcu wszystko wytłumaczyć, ja

jestem kobietą...”. A wujek na to: „On już wszystko wie”. Poszedłem do klozetu, mama

popychała tatę, żeby szedł za mną. Mówiła: „Powiedz

mu jak mężczyzna mężczyźnie!”. Tata popatrzył, jak spuszczam wodę, i powiedział: „To nic

takiego, wszystko jest naturalne”. „Wiem” — odrzekłem.

Tata nie wracał do domu przez dwa dni, a potem przyniósł pełną torbę czekolady zwanej

mleczną, rezultat swojej wielkiej wygranej na tomboli w którejś gospodzie. Porozkładał

czekolady na stole, nazywały się chyba Nestle. Trochę chwiał się na nogach, wszystko to

trwało bardzo długo. Wreszcie powiedział: „Tak!” - i położył się w ubraniu. W czekoladach

były obrazki, i w ten sposób dostałem od razu całą powieść Dzieci kapitana Grania, a także

po kilka obrazków z różnych innych serii. Ułożyłem z nich powieść o dzielnej Indiance, która

pracowała w cyrku, potem wpadła pod pędzący z olbrzymią prędkością pociąg, a w końcu

pozszywali ją słynni chirurdzy i stała się księżną Tarakanową. Każdy obrazek był podpisany,

na przykład: „Giń, zabójco mego syna!” albo: „Należę do pana cała, i może mnie pan

rozebrać!”.

Tu i ówdzie dodawałem inne napisy, żeby sklecić nową powieść: „Byłam artystką, lecz teraz

chcę zostać księżną” albo: „Chociaż pociąg przejechał moje zwłoki, zostałam przy życiu i

pluję panu w twarz, nędzniku!”. Gdy ja układałem tę powieść, mama przetopiła wszystkie

czekolady w jedną wielką, zawinęła ją w staniol i napisała: „Na Boże Narodzenie”. Ojciec

grał dalej na różnych tombolach, ale na ogół przegrywał. Potem zaczął kupować losy z

napisami: „Państwowa loteria Królestwa Jugosławii” i z wizerunkiem gołego dziecka wśród

mnóstwa banknotów. Dziadek objaśniał: „To podatek od głupoty”. Ojciec mówił: „Kiedyś

wygram milion i wyjadę do Ameryki”. Dziadek tylko się śmiał: „Cha-cha-cha!”.

Każdy potrafił coś w domu naprawić, tata naprawiał to, co najniebezpieczniejsze. Tatę

wołano, żeby zawiesił żyrandol, firanki i tak dalej, wciąż się wspinał na drabinę, pożyczaną

od hausmajstra. Na drabinie kołysał się, podśpiewywał niezrozumiałe piosenki, palił i wołał,

żeby mu podać rozmaite narzędzia. Na dole wszyscy się prześcigali, by spełnić jego żądania, a

background image

tata pozostawał na górze, póki nie wypalił kilku papierosów, i to długich. Mama mówiła:

„Gdybym wiedziała, że mam ci co chwila coś podawać, zrobiłabym to sama”.

Mama, podczas choroby, prasowała z ustami przewiązanymi chustką. Przyszedł tata,

powiedział: „Znowu?!”. A mama na to: „Przecież musisz mieć przeklętą białą koszulę w tym

złodziejskim sklepie”. Wtedy tata chwycił rozżarzone żelazko i wyrzucił przez okno. Tata

otworzył butelkę piwa krajowej produkcji, korek wystrzelił pod sufit, a tata powiedział: „To

rozumiem!”. Potem powiedział: „Idziemy na ćwiczenia strażackie”. Na ćwiczeniach

strażackich za miastem podpalono drewnianą wieżę i wezwano strażaków, ale gdy nadjechali,

wieża zdążyła spłonąć. Polali zgliszcza wodą i odśpiewali swój hymn czy coś w tym rodzaju.

Mama powiedziała: „My zawsze się spóźniamy”.

Wieczorem tata wpatrywał się w okno naprzeciwko, przebierała się tam pewna kobieta.

Później zgasiła światło, a tata patrzył na to jak na przedstawienie w teatrze i mówił: „Ooch!”.

Ja powiedziałem: „Oto życie rodzinne”. Dziadek zapytał: „Skąd ci to przyszło do głowy?”.

Odparłem: „Nauczyli nas na lekcji „Poznajemy przyrodꔄ. Dziadek mruknął: „A to durnie!”.

Tata wyrzucił na podwórze rozpalone żelazko. Ja wdrapałem się na parapet i zacząłem

wyrzucać na ulicę poduszki. Wszystko pozbierał policjant i przyniósł na górę. Policjant

spytał: „Panie Ćosić, to pańskie rzeczy?”. Mama powiedziała: „Dziecko też mogło wypaść!”.

Tata wracał nad ranem, szedł do łazienki i długo sra! pod prysznicem. Potem zjawiał się

wyświeżony i ochoczy. Mama mówiła: „Znowu jest zdrów jak ryba”. Tata wypijał herbatę i

mówił: „Pora iść do pracy”. Dziadek mówił: „Chciałbym zobaczyć jego wątrobę!”. Wujek

mówił: „Ktoś mu tam wstawił gąbkę”. Mama mówiła: „To niemożliwe”. Tata ładniej niż

kiedykolwiek wymawiał po francusku: Allons enfantt de lapatńe.

Kiedyś powiedział: „Umiem stać na jednej ręce”. Ciotki powiedziały: „Cudownie!”. Tata

chwycił się krzesła i podniósł nogi do góry. Pomiędzy dwoma krzesłami potrafił utrzymać

ciało w idealnej równowadze. Potem napomknął coś o znaczeniu praskiego zlotu Sokoła.

Dziadek powiedział: „Mógłbyś wstąpić do jakiejś trupy”. Ja powiedziałem: „Niech żyje cyrk

Klutsky'ego!”. Wujek powiedział: „Ten cyrk utonął w oceanie”. Tata powiedział: „Brat

Prohazka wygłosił przemówienie o wolności, a potem pół godziny ćwiczył na drążkach!”.

Dziadek powiedział: „Oni tylko gadają, ale nic z tego nie wychodzi”. Mama powiedziała:

„Wszystko to wielcy ludzie, podpory ludzkości”. Ciotki powiedziały: „To godne poematu o

treści patriotycznej”.

Mama znalazła ubranie ojca złożone przed drzwiami do łazienki i krzyknęła. Zawsze się

obawiała, że tata pójdzie do łazienki, zamknie się, a potem rozpłata sobie brzuch nożem. Tata

siedział w wannie, czyta! gazetę i pogwizdywał. Poszedłem to zobaczyć. Mama wrzasnęła:

„Dlaczego się nie zamkniesz, dziecko patrzy!”. A ojciec na to: „Mam się kąpać w ubraniu?”.

background image

Wujek powiedział: „Tikan Pavlović, nasz najsłynniejszy bokser, rzucił się z jakąś babką pod

pociąg!”. Mama powiedziała: „Znałam tego biedaka, przychodzi! na kawę”. Tara powiedział:

„Bałwan!”.

Dziadek przytaczał daty, kiedy tata był w stanie trzeźwym, jako dni sensacji na miarę Europy,

cytował jego nieprzyzwoite powiedzonka, a w końcu ujawnił sumę, którą tata był mu winien:

siedemdziesiąt dinarów. Właśnie wtedy wyjęto tacie kulkę z flowera, która w czasach

dzieciństwa utkwiła mu w kolanie. Po trzydziestu latach kulka zaczęła wędrować, a tacie

posiniała noga. Potem przyniósł tę kulkę w pudełku od zapałek, była chropowata i bardzo

czarna. W spiżarce, wśród słoików z kompotem ze śliwek, znajdowały się i takie rzeczy, jak

migdały, które usunięto wujkowi. Ale to już było co innego.

RODZINA

W przedpokoju stal u nas wieszak z rogów jelenich, na rogach wieszało się płaszcze. „A gdzie

jest głowa?” - pytałem. W oszklonych szafkach w jadalni leżały małże, rozgwiazdy, rozmaite

morskie jeże. Mama wyjaśniała: „To z naszego pięknego Adriatyku, w który wypływałam

bardzo

daleko, choć mógł mnie pożreć rekin”. Na stole stała duża muszla. Na muszli był

namalowany żaglowiec miotany wiatrem, groźny widok morskiego żywiołu. Muszla,

przytknięta do ucha, wydawała dziwny szum.

Ciotki czytały różne książki, na przykład Dewajtis, Ingeborg, Gdy dusza zamiera, same takie,

co wyciskały łzy. Tata przepadał za głośną lekturą. Wyciągał się wtedy na kanapie w jadalni i

mówił: „Podrap mnie po głowie”. Ja uwielbiałem książkę Kartk i Wala, pochodzącą z Rosji, o

zamienianiu dużych ludzi w małych. Mama groziła: „To cię w końcu zgubi!”.

Miałem w pokoju łódkę. Wiosła były ucięte, właściwie pozostały tylko uchwyty, łódka, bez

dna, służyła do wyrabiania mięśni. Sadzano mnie na ruchomym siedzeniu i zachęcano:

„Wiosłuj!”. Pytałem: „Po co?”. Wyjaśniano mi wtedy, jaką przewagę mają mięśnie wyrobione

nad nie wyrobionymi, i pytano: „Chcesz zostać atletą?”.

Naszą sprężynę potrafiłem rozciągnąć dwadzieścia razy, tata trzydzieści pięć razy, wujek

dziewięćdziesiąt trzy. Wujek mógł zjeść czterdzieści pięć knedli ze śliwek, i to przed

obiadem. Ciotki umiały namalować kredkami jezioro Bied jak żywe. Ja miałem harmonię

marki Meinel und Herold, najsłynniejszej na świecie. Sfotografowałem się z harmonią, na

tarasie. Za pomocą tego instrumentu niemieckiego pochodzenia wykonywałem wiele piosenek

i szlagierów. Mama obwiązywała głowę ręcznikiem zamoczonym w occie, to się czuło. Czuło

się też inne zapachy, wstrząsy i zdarzenia spoza naszego domu. Pytałem mamę: „Jeżeli cię

boli głowa, to wcale nie muszę grać, prawda?”. „Graj, graj, i tak mi nie przejdzie!” -

background image

pocieszała mnie mama.

W domu były różne przyrządy, na przykład nie-foremny kawałek grubego szkła, który kładło

się do garnka, żeby nie wykipiało mleko, a także kłódka amerykańskiej produkcji, bardzo

dziwna, bez klucza. Zęby ją otworzyć, trzeba było znać szyfr. Ktoś założył tę kłódkę na

drzwiach komórki w piwnicy, zapomniał szyfru, i kłódka amerykańskiej produkcji stała się

bezużyteczna.

W naszym mieszkaniu nie brakowało rozmaitych napisów. W ubikacji wisiała torba z

napisem „Gazety”. Na butelce, wymalowanej w kwiatki, gałązki i różne postacie, ktoś

umieścił napis: „Niech żyją Nikola i Anka!”. Na ręcznikach znajdowały się napisy: „Wytrzyj

się mną” i „Głaszczę twoje policzki”. Na wielu flaszeczkach, ustawionych szeregiem w

łazience, napisane było: „Zewnętrzne”. Nie rozumiałem tego. Wujek zrobił cukierki z

czekolady, domieszał do nich środek na przeczyszczenie, zwany „darmol”, chyba od nazwiska

jakiegoś chemika. Wujek pochwalił się: „Sam je zrobiłem!”, a potem obdzielił cukierkami

członków rodziny. Wszyscy zaczęli łapać się za brzuchy; wujek powiedział: „Nie chciałem,

słowo daję”.

Ja puszczałem bańki mydlane. Dziadek powiedział: „A czym się będę golił?”. Robiłem też

samolociki z papieru gazetowego. Ojciec ryknął: „Jeszcze nie przeczytałem!”. Ulepiłem żmiję

z plasteliny. Mama spojrzała na czerwonooką żmiję i natychmiast zemdlała. Mdlały także

ciotki, pod wpływem mocnych scen w książkach, od upału, a czasem po prostu ze smutku.

Tata zemdlał, kiedy usiłowano go wytrzeźwić octem. Ja też chciałem zemdleć, ale nie

potrafiłem.

Wujek powiedział: „A teraz będziemy rysować balkony”. Na balkonach w sąsiedztwie

naszego domu pełno było rowerów, starych krzeseł, wędek i kwiatów, wszystko to

niepotrzebne i bezużyteczne. Wujek starał się nie pominąć żadnego szczegółu, potem

podpisał i ofiarował mi te rysunki. Dziadek protestował: „Co wy robicie?”, odpowiadałem:

„Chcę znać wszystko, co istnieje”. Powiedziano mi: „Jeżeli pozwolisz sobie wyrwać ten

przeklęty ząb, dostaniesz nakręcaną żabę”. Najpierw zażądałem żaby. „A ząb?” - spytała

mama. Odpowiedziałem: „Wcale mnie nie boli”.

Mama miała foremki w kształcie kangura, serca i samochodzika, bardzo małego. Upieczone

ciastka dzieliło się według rodzajów: „zwierzęta”, „narządy”, „garaż”. Na czwartą foremkę

ktoś nadepnął, zgniotła się i nic już nie przedstawiała. Ciastko w kształcie serca dostawała

młodsza ciotka, ciastko nic nie przedstawiające dawano tacie, który nie rozróżniał kształtów.

Mama miała też inne rzeczy, na przykład weki marki Rex, rurki do włosów, irygator. „Do

czego służą te głupie przyrządy?” -spytałem. A ciotki oświadczyły: „Och, jak dziś ładnie na

dworze, widzisz?”. Skądinąd, była to prawda.

background image

Tata miał sokolską kurtkę, z mnóstwem guzików. Kiedyś zamknąłem się na klucz i zacząłem

je zapinać. Rękawy kurtki były sztywne i - jak się okazało - niebezpieczne: gdy pozapinała

połowę guzików, rękawy nagle skoczyły i zakryły mi dłonie. W domu tymczasem podniósł się

alarm, wszyscy tłukli w ścianę, grożąc mi okropnymi rzeczami. Dziadek chwycił krzesło i

rozbił zamek. Tata ze złością pociął kurtkę nożyczkami na kawałki. Ciotki płakały. Mama

powiedziała: „Dla nas nie ma ratunku”.

Ciotce, tej młodszej, rozcięto sukienkę przy innej okazji. Nagle, nie wiadomo czemu, zaczęło

ją skręcać, zaniewidziała, oddychała z trudem. Jak nieprzytomna wymawiała nazwy nieznanych

wysp i jakieś imię, męskie. Mama powiedziała: „Biedaczka, musiała gdzieś to słyszeć”.

Wieczorem, nie mogąc zgiąć jej rąk, mama wzięła żyletkę i ostrożnie, wzdłuż szwów, pocięła

całą sukienkę na pierwotne kawałki.

Wszyscy słuchaliśmy słynnych radiostacji, jak Zagrzeb, Londyn, Beromunster. Ta ostatnia

była najlepsza. W Betomunster wciąż mówiono o pożarach, katastrofach lotniczych i różnych

morderstwach, stację Beromunster ktoś oznaczył na skali czerwonym ołówkiem chemicznym.

Tata przez sen wygłaszał prelekcje na temat Sokoła; dziadek zrywał się z łóżka i wrzeszczał:

„Wezwę straż pożarną!”. Wujek, wytrącony z poobiedniej drzemki, chodził od jednego do

drugiego i pytał: „Czy ja czegoś nie wypaplałem?”.

W domu były też niezwykłe rzeczy, większość pochodziła z Detroit, od naszego kuzyna

Gustawa Foretsona. W paczkach nasz kuzyn przysyłał drobne przyrządy do usuwania

zakłóceń radiowych, kremy przeciwko pryszczom, a także mundur Popaye'a, razem z fajką,

miniaturową, nieprawdziwą. Mama i ciotki zaraz wysmarowały się kremami, ściśle według

załączonych wskazówek, a ja ubrałem się w przyciasną kurtkę i spodnie. Mama powiedziała:

„Trudno, to prezent”. Tata i wujek podzielili się bibułką do skręcania papierosów, chociaż

tytoniu w paczce nie było.

Dziadek powiedział: „Dla mnie nic nie ma!”. Takie to było życie, jak zwykle

niesprawiedliwe.

Wujek zaczął się przebierać. Włożył starą suknię mamy, wypchał ją zmiętymi szmatami,

umalował się szminką i nagle wpadł pomiędzy nas przy kolacji, z indiańskim okrzykiem.

Dziadek ze strachu upuścił talerz, na którym były namalowane gondole, woda i w ogóle

Wenecja. „Och, co ja zrobiłem!” - biadolił. „Wolałabym umrzeć!” - jęknęła mama. Ja

wyszedłem na ulicę z wrotkami i wkrótce przewróciłem grubą kobietę, stu-kilogramową.

Mama smarowała twarz swoim amerykańskim kremem na dzień i na noc. Ja zakładałem ma

głowę czarną siateczkę taty, z monogramem. Ciotki zakręcały włosy na okrągłe, dziurkowane

kawałki żelaza. Tara przez pomyłkę przyciął żyletką wąsy. Dziadek patrzył na nas i pytał: „Co

to za jedni?”.

background image

Szklanki w szafce zaczęły dzwonić, żyrandol się za-kołysał. Dziadek rozkazał: „Do

tirsztoku!”. Wszyscy staliśmy w drzwiach, jedno przy drugim, póki nie minęło trzęsienie

ziemi. Wujek stwierdził: „Epicentrum na pewno znajduje się w Turcji, gdzie teraz zwłok jest

na tony!”. Dom trząsł się jeszcze nieraz, ale na ogół z powodu przejeżdżającego ulicą

tramwaju.

Były u nas rozmaite zwierzęta. Mama przynosiła drób, rozgdakany, z kur przy każdym

dotknięciu sypało się pierze. Przez jakiś czas kury należały do mnie, bawiłem się nimi, a

potem mama powiedziała: „Muszę je zarżnąć”. Dziadek powiedział: „Dość już rozlewu

krwi!”. Kura, nie dorżnięta, z dyndającą głową, poleciała przez pokoje, plamiąc meble krwią.

Było to straszne, a jednocześnie zabawne. W domu miewaliśmy robale. Mama biegała po

kuchni z kapciem w ręku i tłukła je bez litości. Przyszli jacyś ludzie, wyprosili nas z domu i

powiedzieli: „Weźcie z sobą jedzenie i picie”. Potem rozpylili truciznę, ale robale i tak się

pojawiły. Innym razem musieliśmy trzymać rurę od pieca owiniętą szmatami, żeby sadza nie

buchnęła podczas czyszczenia komina. Ciotki zawołały: „Uciekajcie, nietoperz!”. Wszyscy

rzucili się na podłogę, ale nietoperza nie było. Miałem różnych kuzynów, znanych mi tylko z

fotografii. Na fotografiach powykłuwałem im szpilką oczy. Potem pytałem: „Skąd te

dziurki?”.

Pewien ważniak miał „aparat fotograficzny” własnej roboty, kartonowy przyrządzik, w

którym po naciśnięciu ukazywał się obrazek. Chciałem mieć ten aparat, ważniak nie chciał mi

go dać. Wyrwałem mu połowę, ale nie udało mi się przeniknąć tajemnicy konstrukcji. Tę

połowę potem wyrzuciłem. Miałem wóz strażacki. Jeden z chłopaków powiedział: „Dam ci

trzech żołnierzy w pozycji leżącej, a ty mi dasz ten samochód”. Wziąłem żołnierzy i

powiedziałem: „Chodź, pojeździmy wozem strażackim w rynsztoku”. Samochodzik zjechał

do kanału, i w ten sposób ja miałem żołnierzy, a on figę.

Wujek majstrował przy maszynie do szycia marki Grutzner i przebił sobie igłą palec

wskazujący. Na cześć zwycięstwa klubu sportowego „Jugosławia” nad praską „Spartą”

wskoczyłem na stół, a ze stołu na gorącą kuchenkę. Obydwaj leżeliśmy potem i jęczeliśmy, ja

z nogami podniesionymi do góry.

Poszliśmy z mamą na lody tutti frutti, bardzo zielone. Mama upomniała mnie: „Nie musisz

jeść do końca wafla, który ten przeklęty drągal trzymał brudną łapą”. Przychodziła do nas

krawcowa i cały dzień siedziała przy terkoczącej maszynie. „Nic przez to nie słyszę” - narzekał

dziadek. Wieczorem krawcowa usiadła przy biurku

dziadka i zjadła kolację. Mama potem wyparzyła talerz wrzątkiem, wyjaśniając: „Nie wiem,

czy ona nie jest chora”. Ja chorowałem na świnkę, nie tak ciężko, ale zawsze. Mama kupiła

nowy żyrandol, który rozbił się, gdy go wieszano. Na pociechę wzięła maszynkę do mięsa, za

background image

jej pomocą ni z gruszki, ni z pietruszki zrobiła ciasto.

Nieraz wychodziliśmy na stację po jakichś krewnych. Czasem przyjeżdżali, ale na ogół nie.

Mama wyjaśniała: „Są w uzdrowisku”, czyli tam, gdzie my nie byliśmy nigdy.

Wujek przyprowadził dziewczynę w okularach. Wszyscy z miejsca zaczęli z niej pokpiwać.

Pytali: „Co lubisz najbardziej?”. Dziewczyna odpowiedziała: „Kiełbasę z dwoma jajkami”.

Tata ryczał ze śmiechu, nie wiem czemu. Ze wszystkich zabawek najbardziej lubiłem żabę.

Nakręciłem ją i włożyłem ciotce do łóżka. Wieczorem ciotka podniosła kołdrę i krzyknęła,

blaszane zwierzę skoczyło jej na piersi. Były także inne nakręcane przedmioty: gramofon z

tubą, zegar i tym podobne, a jednak tylko żaba skakała, żabę lubiłem nade wszystko.

„Chciałbym się nauczyć japońskiego” - oświadczyłem. Mama powiedziała: „Chcesz dostać

bzika?”. Voja Blosza zaproponował: „Przylepimy sobie plaster na oczy i będziemy

Japończykami”. Wzięliśmy plaster z domowej apteczki, przylepili ukośnie na oczy i

znienacka wpadliśmy do pokoju. Mama upuściła dużą miskę z powidłami ze śliwek. Dziadek

zawołał: „A to pokraki!”.

Voja Blosza pokazywał kolegom fotografie, ale za pieniądze. „Potrzebuję dwóch dinarów dla

Voji na fotografie” - powiedziałem. Mama spytała: „Co jest na tych fotografiach?”.

Powiedziałem: „Jakieś rodzeństwo, tyle że gołe i włochate”. Mama zabroniła mi w ogóle

wychodzić na podwórze. Wieczorem oglądaliśmy coś jakby zorzę polarną w postaci wielkiego

czerwonego obłoku, a później próbny nalot, z wyciem syren i samolotami, które wcale nie

zrzucały bomb. Wszystko to mi się potem śniło. Śniło mi się poza tym, że nogi miałem

skrępowane łańcuchem i nie mogłem uciec przed nadjeżdżającym autem. Pan profesor

powiedział: „Powinieneś rzadziej chodzić do kina”. A dziadek mruknął: „Wiadomo!”.

Zamówiliśmy sobie wizytówki, na których było o nas wszystko: nazwiska, adres i inne dane

na potrzeby policji. Mama uwielbiała te kartoniki, machała nimi przed nosem pań z

sąsiedztwa i mówiła: „My jesteśmy rozrywani!”. A po chwili: „Wszędzie trzeba mieć

znajomych”.

Dziadek mruczał: „A jakże, tylko na nas czekają!”. Mama była innego zdania. Poza

tym stale pytała policjantów, porządkowych i innych ludzi z opaskami, czy może zrobić coś,

co jest zabronione, na przykład przejść przez jezdnię tam, gdzie nie należy, albo dostać wielki

kawał mięsa za pól ceny. Potem chwaliła się: „Wszystko można, trzeba tylko chcieć”, chociaż

niczego nie dostała.

INNI

Pewien chłopak miał aparat na nodze. Aparat składał się z szyn i z podziurkowanych

kawałków skóry, przy chodzeniu poskrzypywał. Niektóre części aparatu przypominały łyżwy;

background image

z tego wszystkiego chłopak trochę kulał. „Chciałbym mieć aparat” — powiedziałem. „Głupiś!”

- powiedział dziadek. Inny chłopak miał sztuczne, porcelanowe oko, też było bardzo

dziwne. Trzeci miał jakby pompkę, która stale wystawała mu z ucha. Mój kolega, Aleksander

Simonović, miał dziurę w szyi, a w dziurze coś jakby guzik. Naciskał go i mówił, ale

wychodziło tylko „kre-kre”. Mama powiedziała: „Wszystko to są skutki!”.

Ja upadłem i rozbiłem sobie czoło. Mama powiedziała: „Twój ojciec tyle razy wspinał się na

przyrządy gimnastyczne w stanie nieważkości, a nigdy nic mu się nie stało!”. Miałem jeszcze

kolegę, który był garbaty. Powiedział mi: „Jak byłem mały, mama mnie upuściła”.

Pocieszyłem go: „Mnie też, ale z tego wyszedłem”.

Niektórzy moi koledzy ładnie się nazywali: Aron Rahaman, David Azrijel, Velimir Erfi,

Moric Demajo, Chaim Buli i jego brat Uzijel. Żaden z nich nie jadał wieprzowiny.

Oświadczyłem: „Chciałbym być Żydem”. Dziadek powiedział: „Też pomysł!”. Miałem całą

serię „Różowych książek dla młodzieży” i trochę komiksów. Na podwórzu kwitł handel,

powiedziano mi, że „Różowe książki dla młodzieży” teraz, po przeczytaniu, warte są czwartą

część dawnej ceny. „Ale w nich są historie o skrzydlatym koniu Pegazie i o Bernardzie

Palissym, który wynalazł porcelanę metodą spalania własnych mebli!” - zawołałem. Potem

tamci wyliczyli, że za jednego żołnierza marki Lineol, i to bez nogi, muszę dać siedem

„Różowych książek dla młodzieży”. Dziadek się rzucił: „Widać, że to Żydzi!”.

Handlowano też kulkami do gry, popsutymi samochodzikami i czym się tylko dało. Dziadek

mówił: „To zwykłe zdzierstwo”. Wszystko działo się na podwórzu, tłustym od sadzy i

śliskim. Na to właśnie podwórze rzuciła się Ana Sziłović, żona szlifierza. W” szlafroku, jakby

opuchnięta.

Na podwórzu grano w szachy, Miroslav miał czerwone figury, z Węgier. Nie chcieli mnie

dopuścić do gry, więc z trzeciego piętra cisnąłem na szachownicę pomidora i gra się

skończyła. Miroslav zawołał: „Tylko spróbuj wyjść!”. Powkładałem między palce klucze na

kółku, wyglądały jak żelazne kolce. Miroslav i inni cofnęli się; któryś powiedział: „Patrzcie,

ma kastet”. Potem wycieraliśmy zapryskane węgierskie figury i graliśmy w pokoju u

Miroslava; w jego mieszkaniu śmierdziało z klozetu. Mama pytała: „Jak ty możesz

wysiedzieć w takim smrodzie?”. Powiedziałem: „Dla mnie liczą się tylko szachy”.

Inny kolega, David Azrijel, zaproponował: „Chodź, postrzelamy do celu”. Powiedziałem:

„Zgoda”. Napiął łuk i trafił mnie w czoło, a potem jego mama powiedziała do mojej mamy:

„Proszę się nie gniewać i przyjść do nas na ciastka”. Dziadek się wmieszał: „Nie potrzebujemy

ich ciastek!”.

Boszko Nanić, nazywany „narodowym iluzjonistą--amatorem”, występował z pewną kobietą,

mistrzynią.

background image

Dziadek mówił: „E tam, cyrkowe sztuczki!”. Lotnik Giovanni Giuseppe latał na dziwnym

statku, nazywał go „piłką powietrzną”; ten statek puszczano na pustym placu pana Mackenzie.

Dziadek o tym wszystkim powiedział: „Bujda!”. Był też pan Dragutin Tafanek, który

występował z Małą Marą. Był Bakić z grupą serbskich gimnastyków. Ojciec powiedział: „To

dopiero mężczyźni!”. Byli jeszcze panowie Alkalaj i Dębicki, słynni mistrzowie Sokoła. Tata

mówił: „Znam ich osobiście!”.

Generał Pawliczenko, kozak kubański, po występie na cele dobroczynne opowiadał o

strasznych chwilach, jakie przeżył w swoim zawodzie. Ciotki prosiły tatę: „Przyprowadź go,

niech nam zagra na bałałajce i zaśpiewa!”. Pan Dragutin Hart, kat sądowy, zapowiedział setną

egzekucję w swojej karierze. Wujek westchnął: „Chciałbym to zobaczyć!”.

Księżniczka Marta Bibesco napisała wzruszającą kronikę Maria, królowa Serbów. Po

przeczytaniu tej kroniki mama powiedziała: „Chętnie wysłałabym jej list pełen

wdzięczności!”. Pan Kuszaković wynalazł „kalo-dont”, pastę do czyszczenia brudnych

zębów. Dziadek powiedział: „To rozumiem”. Wujek powiedział: „Ani rusz nie mogę

wymyślić pożytecznej rzeczy, na której bym wreszcie coś zarobił”. Wielcy bogacze, ważni

funkcjonariusze państwowi, zostali postawieni przed sądem za nadużycia. Dziadek

powiedział: „A to heca!”. Rozpoczęła się słynna wyprzedaż u Filipa Mortona, który wydał

katalog pod tytułem Niebywale tanie! Mama powiedziała: „Najbardziej lubię kupować u pana

Mortona na wyprzedaży”.

Nikola, nasz kuzyn, przyszedł przemoczony do suchej nitki i powiedział: „Zlali mnie razem

ze wszystkimi demonstrantami, ale przynajmniej poznałem Milosava Kosmajaca, agenta

policyjnego, w akcji”. Wujek powiedział: „Widziałem słynnego aktora Douglasa Fairbanksa,

jak przejeżdżał pociągiem przez naszą stację!”. Dziadek się skrzywił: „Ciągle się tam

włóczysz!”.

Anton Dreer zaczął wyrabiać nowy rodzaj piwa, któremu dał nazwę „Serbskie”. Dziadek

zawołał: „A nie mówiłem?”. Bracia Kunewalder produkowali co się tylko dało. Był też

niejaki Gourjorovski, fabrykant wody mineralnej. Talvi i Mandikmć otworzyli nowy serbski

salon krawiecki. Dziadek powiedział: „Tacy z nich Serbowie, jak ze mnie Francuz!”. Tata

powiedział: „Wszystko to nasi!”. Mama spytała: „Tylko jak zapamiętać ich nazwiska?”. Był

też Szlomović, producent butów, bardzo rozmaitych. Był Salomon Moni Rousseau, właściciel

sklepu z towarem mieszanym. Mama powiedziała: „To lubię!”. Byli jeszcze Pętak Kozina,

producent butów, i Jovan Smajkał, który wyrabiał kiełbasy. Mama mówiła: „U Smajkala

wszystko zawsze jest świeże”.

Pan Tadija Sondermayer zaczął latać własnym samolotem. Tata powiedział: „To moje dawne,

niespełnione marzenie!”. Pan Ilić Rakovaczki wprowadził nowy sposób prześwietlania pluć

background image

za pomocą elektryczności. Dziadek powiedział: „Każdy coś wymyśla, byle tylko zgarniać

pieniądze”. Byli także: Bracia Viszaccy, kołdry dla nowożeńców, Anna Csilag, kosmetyki

wiedeńskie, Ivan Schwandtner, a także Josif Karijo, tekstylia. Ojciec powiedział: „Niektórzy

mają szczęście!”. Był pan Slavoljub Penkala, wynalazca „wiecznych” piór, do których

przylgnęło jego nazwisko, a poza tym wielki miłośnik lotnictwa. Mama powiedziała:

„Widziałam jego fotografię w gazecie, nic nadzwyczajnego”.

Pan Djordje Weifert był człowiekiem, który może wszystko. Tata oznajmił: „Widziałem go na

kolacji wydanej na cześć młodzieży kupieckiej, to chłop na schwał”. Dziadek się odezwał:

„Nie mów?!”. Pani A. Rusojewna miała pracownię kapeluszy. Mama powiedziała: „Nie lubię,

gdy ktoś robi te rzeczy tak jak ona, jakbyś nosiła talerz na głowie!”. Byli jeszcze pan Bataveljić,

pan Teodor Klefisz, różne wyroby mięsne, a także panny Ana Poluszka i Darinka Prizetković,

bez zawodu. Mama powiedziała: „Nie daj Boże, aby moje nazwisko, choćby najsławniejsze,

wycierało się po gazetach!”, jedno z najładniejszych nazwisk, jakie znałem, miał pan Sima

Conforti. Byli także pan Premović, świeczniki elektryczne, pan Julius Meinl, pan Jarolimek,

dywany, wreszcie pan Szonda, czekolada. Wszystkie te nazwiska znajdowały się na ostatniej

stronie gazety, którą tata czytał najdłużej, w klozecie, a niektóre na samych firmach.

Dziadek kręcił się po mieszkaniu i w pewnej chwili spytał ze złością: „A my?!”. Ojciec

powiedział: „Ja chciałem sprzedawać gwoździe, ale w tej branży najlepszy jest Herman Polak

i synowie, podczas gdy mój syn jeszcze nie odrósł od ziemi”. Ciotki powiedziały: „My

chciałyśmy śpiewać, ale cóż z tego, kiedy już istnieje panna Olga Oldekopf, nieprześcigniony

mezzosopran”. I dodały: „Ale koniec końców przynajmniej widzieliśmy ich wszystkich”.

Przyszła pani Darosava i powiedziała: „Mój ojciec był generałem, ja byłam damą, ale mi się

to znudziło”. Dziadek powiedział: „Ona była praczką, kłamie w żywe oczy!”. Pani Darosava

powiedziała, że zna wszystkich uczonych, piłkarzy, członków akademii, wszystkich królów

na świecie, i że utrzymywała z nimi intymne stosunki natury miłosnej. Dziadek powiedział:

„A tak naprawdę to byli sami ślusarze”.

Mama powiedziała: „Mój syn chodzi do szkoły z synami generałów, producentów i tym

podobnych!”. A po chwili: „Wszystkie te dzieci są ubrane po hrabiowsku, niektóre z nich

przychodzą do szkoły z resztkami bogatego śniadania na ustach, które składa się z samych

jajek”. Dziadek powiedział: „Te rodziny to próchno, podtrzymują swoje siły sztucznymi

środkami, względnie pożywieniem!”. Co do mnie, z powodu doskonałego stanu zdrowia

jadałem na śniadanie zupę z grudkowatą zasmażką. Mama powiedziała: „Na dziedzińcu

szkolnym prowadzę błyskotliwe rozmowy z tymi bogatymi rodzicami, a dowcipy, które

opowiadam, bardzo się wszystkim podobają, zwłaszcza panu Popoviciowi, producentowi

kiełbas”.

background image

Kiedy dłubałem przy prymusie, buchnął płomień i osmalił mi palec. Podstawiłem palec pod

strumień wody i potem mi spuchł. Podczas jakiejś uroczystości rodzinnej robiono zdjęcia, na

fotografii widać było mój palec, powiększony, gruby, omotany bandażem. Mama powiedziała:

„Jak kukiełka”. Od Bolteka, Czecha, pożyczyłem zegarek, dosyć mały i brzydki. Potem

upadłem i stłukłem szkiełko. Przyszła jego mama i powiedziała: „Szkoda, to pamiątka

rodzinna, z Brna”.

Voja Blosza powiedział: „Chodźcie, będziemy przełazić przez rury!”. Rury leżały na

chodniku, robotnicy zakopywali je w ziemi i jedli słoninę z cebulą. Długo przeciskaliśmy się

przez te rury, bez chwili wytchnienia. Później mama powiedziała: „Mogli was żywcem

zakopać w rurach kanalizacyjnych!”. Voja Blosza zawołał: „Ech, psiamać!”. Mama

powiedziała: „Nieszczęsne moje dziecko, zadaje się z hołotą i takimi, co przeklinają”. Voja

Blosza powiedział: „Moja mama ma sztuczną szczękę i sypia zupełnie goła!”. A ja na to:

„Mamy zakazaną książkę pod tytułem ZSRR w obrazach”. Voja Blosza powiedział: „Nic

nadzwyczajnego!”. Leżałem w łóżku i pociłem się, a wszyscy mi mówili: „To minie”.

Przyśniło mi się wtedy, że siedzę w płucach

raty, zamknięty jak w celi, a tata jest całkiem przezroczysty.

Na podwórze przychodzili różni ludzie. Wołali, że poszukują kawałków starego żelaza,

dziurawych garnków, obtłuczonych miednic, żeby z tego wszystkiego zrobić coś, co by się

jako tako nadawało do użytku. Dziadek powiedział: „Nic nie dam!”. Mama wyszukała jakiś

marny drut i poprosiła: „Zróbcie mi z tego sznelzider”. Ludzie nie mieli pojęcia, co to może

być. Przychodzili też grajkowie. Ciotki na skrawkach papieru wypisywały swoje życzenia i

rzucały na dół człowiekowi z gitarą. Na karteczce było napisane: „Trudno cię zapomnieć”, a

gitarzysta myślał, że odnosi się to do niego osobiście.

Potem jednak zaśpiewał, o co prosiły ciotki. Prosiły też o inne, bardziej skomplikowane

kawałki, jak Czub-czyk, piosenka o rosyjskich więźniach, ostrzyżonych na zero. Wszystko to

kosztowało, w papierkach ciotki rzucały gitarzystom drobne monety. Raz, pod moją

nieobecność, włamały się do skarbonki w kształcie budzika, co wcale nie było takie proste, i

przepuściły wszystkie moje oszczędności, żeby usłyszeć Pragniemy twego widoku, w duecie.

Później grajkowie nabrali śmiałości, zaczęli stukać do drzwi: „Poproszę o szklankę wody”.

Wypili wodę i powiedzieli: „Jesteśmy studentami. Czytaliście Marksa?”. Dziadek powiedział:

„Jazda stąd!”. Ciotki wszystko to opisały w pamiętniku i skropiły łzami.

Przychodziła do nas jakaś kobieta i mówiła: „Wkrótce siostrzeniec mi przyśle, pracuje na

statku, ale na razie pożyczcie pięćdziesiąt dinarów!”. Jakiś mężczyzna przychodził i

powtarzał: „Wciąż jeszcze nic, a właśnie liczyłem na główną wygraną loterii państwowej”.

Inna kobieta mówiła: „Chętnie bym otworzyła pracownię kapeluszy, ale jak tu zacząć?”.

background image

Ciotki czytały Matkę Maksyma Gorkiego, bohaterami tej książki byli tacy sami ludzie jak ci,

co do nas przychodzili, i to je zachwycało. „Nasze życie jest jak powieść” — mówiły.

Dziadek powiedział krótko: „To szumowiny”.

Zjawił się jakiś człowiek, który wyciągnął z kieszeni karteczkę i powiedział: „Napisano mi,

żebym się do was zgłosił po pięć dinarów”. Jeszcze inny chciał sprzedać stary płaszcz, bardzo

tanio. Dziadek wrzasnął: „Idźcie stąd, bo was pozabijam!”. Ja pytałem: „Czy oni kiedyś

wystąpią w jakimś przedstawieniu?”. Mama odpowiadała: „Życie jest gorzkie”. Na tym się

kończyło.

Ja występowałem na lekcjach muzyki u pani Aladrović-Suchomirskiej. Grałem W klasztorze

Rachmaninowa, Taniec krasnoludków Griega i wiązankę różnych melodii zatytułowaną „Dla

każdego coś miłego”. Pani Aladrović-Suchomirska była głucha jak pień, ale patrząc na

klawisze, mniej więcej orientowała się, jak mi idzie. Liczyła tak: „Einecke, zweiecke,

dreiecke, vier” i stukała kijkiem. Czasem, wsłuchana w swój wewnętrzny głos, pani

Suchomirska zasypiała. Wtedy natychmiast przechodziłem do finału, żeby ją obudzić.

Pani Szug robiła kapelusze, bardzo cudaczne. Z różnych bezużytecznych szmatek „robiła

cuda”. Ozdabiała kapelusze sztucznymi kwiatami, owocami, a na życzenie także figurką

amora. W wolnych chwilach malowała na damskich sukniach motywy z ikon i inne. „Chce

pani, żebym namalowała świętego Teofrasta?” -spytała moją mamę. Dziadek powiedział:

„Nie pozwól!”. Pani Szug gotowa była skopiować obraz Branko i nimfa w naturalnej

wielkości. Zaproponowała, że wyhaftuje nam do kuchni makatkę z sentencją: „Mężuś wodą

gasi pragnienie, kiedy puste ma kieszenie”. Pani Szug oznajmiła, że pragnie nas uszczęśliwić

poduszką, na której wyhaftuje sułtana zaciągającego się dymem.

Dwa typy koniecznie chciały zalutować garnek, wszystko jedno jaki. Gitarzysta oraz jego

pomocnik oświadczyli: „A teraz zaśpiewamy wam arię Maria Cavaradossiego z opery Tosca”.

Pani Aladrović-Suchomirska powiedziała: „Jeżeli państwo sobie życzą, to przyjdę

osobiście zagrać W klasztorze Rachmaninowa, żeby państwo usłyszeli, jak to powinno

brzmieć”. Pani Geljin chciała nam zrobić abażur. Vasilije Krivak, mój osobisty fryzjer,

powiedział: „Mogę przyjść go ostrzyc nawet w domu, i to o każdej porze”. Pani Szug

powiedziała:

„Mogę go uczyć choćby i francuskiego”. Zawołałem: „Ja chcę wiosłować!”.

Wujek czytał zabronioną książkę Jak stać są monstrum, w ośmiu lekcjach. Wszystko to działo

się wiosną. Mężczyźni z sąsiedztwa zaczęli dawać ciotkom rozmaite znaki. Na wieczkach

pudełek od butów wypisywali różne rzeczy, na przykład: „Siostrzyczko!”, albo: „Jesteś mi

droga”. Ciotka odpowiedziała krótko: „Nic z tego!”. Krawiec z przeciwnej strony podwórza

próbował coś wskórać przy pomocy kodu flagowego; ze skrawków materiału uszył

background image

różnokolorowe chorągiewki. Ciotka udawała, że nie rozumie, o co chodzi. Mama

powiedziała: „Zęby tylko ktoś tego nie zobaczył!”. Dziadek oznajmił: „Czas już wybić

wszystkich tych patologicznych typów co do nogi!”.

Jakiś nauczyciel tańca przyszedł do nas i zachęcał: „To nic trudnego, bez slow-foxa nie ma

nowoczesnego człowieka”. „Pan to mówi do mnie?!” - wyszczerzył zęby dziadek. Nauczyciel

odwrócił się do ciotki. Twierdził, że jest z Zagrzebia, co wcale nie było prawdą. Inny

nauczyciel opowiedział o najnowszej metodzie operowania wyrostka robaczkowego,

polegającej na tym, że pacjentowi, wprowadzonemu w stan hipnozy, mówi się: „Pan jest teraz

w ciepłej kąpieli, a nie na stole operacyjnym, jak się panu wydaje”. Ów nauczyciel zakończył:

„Mógłbym co na pani zademonstrować”, a dziadek mruknął: „Przepędzę z domu tę hołotę!”.

Do mamy przychodził pan Sz. Miller, przylizany. Pan Miller miał gruźlicę i nie mógł ciężko

pracować, więc zajmował się tylko fotografowaniem. Pan Sz. Miller spytał: „Woli pani

zdjęcie z synkiem czy z siostrami?”. Mama powiedziała: „Wolę z siostrami”; zrobiła to ze

względów zdrowotnych. Mama lubiła piosenkę „Życie jest piękne, gdy nocy mrok zapada,

życie jest piękne i do mnie znów należy”. Przychodził do nas S. Petraszinović, siłacz, zwany

„bohaterem Liki”. Siłacz zjadał kotlety faszerowane kapustą włoską i co się tylko dało, a

potem szedł i przegryzał kawałki żelaza, na cele dobroczynne. Przychodził też Mile Krdżić,

artysta grający na gitarze hawajskiej, i mówił: „My właściwie jesteśmy krewnymi”.

Uśmiechał się do ciotek i grał swoją najnowszą hawajską kompozycję o palmach.

Potem zjawił się Jovan Smiljanić zwany Mitar. Mi-tar wyjął z kieszeni karteczkę, przeczytał:

„Rosja zwycięży w wojnie z Finlandią” i „Proletariusze, łączcie się!”. Mama przechowywała

jakieś fotografie, na niektórych wycinała pojedynczych ludzi, te fotografie miały na brzegach

dziwne ząbki. Myślałem, że są mamie potrzebne do zabawy w teatr. Ciotki pytały:

„Wycięłaś?”. Mama mówiła: „Cicho!”.

Przychodził jakiś człowiek, polecał patentowane klamki: „Tego nie otworzy nikt, nawet ja!”.

Ciotki drżały ze strachu: „Znowu ten sam!”. Jedna z ciotek opowiadała o filmie, w którym

tęgi marynarz mówi do dziewczyny: „A teraz się rozbierz”. Dziewczyna się rozebrała, a

mężczyzna powiedział: „Dziękuję, chciałem tylko zobaczyć”. W tej chwili ciotka się

zarumieniła, dostrzegłem to w zapadającym zmroku. „Nie musisz

wszystkiego słuchać” - powiedziała do mnie mama. A ja spytałem: „Dlaczego?”.

Sąsiedzi znowu zaczęli kierować propozycje do młodszej ciotki, za pośrednictwem nowych

znaków i lalki. Na starej lalce, niby na makiecie, sąsiad pokazywał pewne miejsca i punkty,

które go interesowały. Ciotka uparcie odpowiadała: „Nie!”. Sąsiad przyniósł jeszcze jedną

lalkę, zdaje się, że drewnianą, i zaczął pokazywać jakąś scenkę z dwiema lalkami. Ciotka

znów odpowiedziała: „Nie, za nic!”. Mnie zsadzono z parapetu. Zapytałem: „Dlaczego?

background image

Przecież to zabawki!”. Pani Darosava mówiła: „Ta noga na reklamie pończoch «kajzerów» to

moja noga”. Za panią Darosavą ciągnął się zapach pleśni i jeszcze czegoś mdło-słodki ego.

Kiedyś powiedziała do mnie: „Chodź, pokażę ci obrazki”. Dziadek poszedł za mną i

powiedział: „Ani się waż!”.

SZTUKI

Wujek powiedział: „Pewne rzeczy możemy zrobić sami”. Pomiędzy pierwszym a ostatnim

pokojem przeciągnął sznurek, na końcach zawiesił po jednym dzwonku, i w ten sposób

powstał system porozumiewania się w całym mieszkaniu. Miałem sprężynową armatę, wujek

zrobił do niej miniaturowe pociski, którymi potem strzelałem do wszystkich członków

rodziny. Wujek miał okarynę, ciotki miały gramofon, ja miałem harmonię firmy Meinel und

Herold. Wygrywaliśmy rozmaite arie. Wujek, nim zaczął grać, wlewał trochę wody do swojej

okaryny. Kiedy grał, woda ćwierkała jak ptak. A potem ta woda się rozgrzewała.

Mama powiedziała kiedyś: „Zróbcie przedstawienie”. Mamie nigdy nie wystarczało

zwyczajne życie, zawsze chciała zobaczyć coś sztucznego, czyli artystycznego. W przejściu

między dwoma pokojami ciotki zamiast kurtyny zawiesiły suknię. Na podłodze postawiły

lampę, która w czarodziejski sposób odmieniła pokój. Za moimi plecami palma wyrastała z

wielkiej donicy. „To Hawaje” — powiedziała ciotka. Wziąłem harmonię i zacząłem grać

utwór pod tytułem Jak piękny sen; gałązka palmy łaskotała mnie po karku i śmiałem się.

Mama powiedziała: „Jak możesz się śmiać, grając tak smutną melodię!”.

Mama haftowała poduszki, na poduszkach pojawiły się koty, ludowy pieśniarz z gęślami,

sułtan w haremie. Koty i przedstawiciele ludowego pieśniarstwa oczy mieli z rozmaitych

koralików. Wujek potrafił wykonać rysunek jednym pociągnięciem ołówka. Dziadek się

dziwił: „Jak ty to robisz?”. Wujek odpowiedział: „A tak” - i nie odrywając ręki od papieru,

rysował statki, kwiaty w doniczkach, nagie kobiety.

Tata próbował wyciąć z czarnego kartonu profil ciotki, ale ręka mu zadrżała i ciotka straciła

nos. Ja wycinałem wykroje z czasopisma „Kobieta i Świat”, psując przy okazji niektóre ich

części. Wujek mówił: „Niszczysz to, co najlepsze, czyli biust”. Ciotki na to wszystko patrzyły

z góry i wspólnie malowały kredkami obrazek, na którym powtarzał się ich ulubiony motyw -

jezioro Bied. Dziadek tylko spojrzał i powiedział: „Łatwo jest malować góry, bo wszystkie są

takie same”.

Mama rozciągała ciasto na pitę, potem ząbkowanym kółeczkiem wycinała esy-floresy na

cieście, które zamieniało się w koszyczki. Ciastka mamy nazywały się: „kwiatki”, „piłeczki”,

„paczuszki”, „domki”, wszystko to były imitacje. Ciotki umiały zrobić łabędzia z czekolady, a

z cukru jaskółkę. Te ptaki nie nadawały się ani do jedzenia, ani do latania, dziadek

background image

powiedział: „W ogóle do niczego”. Mama stłukła wielką misę, pełną „lekkich kluseczek”;

kluseczki, jak białe obłoczki, ślizgały się po podłodze.

Tata, nie mogąc wytrzeźwieć, rąbnął głową w lustro, szkło rozkwitło wokół jego głowy.

Wujek, wnosząc rower, wybił szybę w drzwiach wejściowych. Ciotka upuściła flaszeczkę

perfum, cały dom cuchnął potem czymś okropnym a drogim, co miało japońską nazwę. Mama

zaczepiła szczotką o portret pradziadka, przodek nadział się na kij od szczotki, który przebił

mu wąs; te wąsy były olbrzymie.

Mieliśmy swój sygnał, bardzo łatwy do zagwizdania. Sygnał składał się z dwóch tonów, drugi

ton powtarzało się dwukrotnie. Kiedy rozlegał się podobny gwizd, mama mówiła: „Ktoś z

naszych!”. Wszystko to było jak w filmie. Mieliśmy też swoje powiedzonka, dla wielu niezbyt

zrozumiałe. Kiedy ktoś się przebierał, mówił: „Mysz!”. Ja mówiłem: „Pompka!”, ale to się

nie przyjęło. Były też takie określenia, jak: „nakaslik”, gewicht”, „cintor”, „radl” i

najdziwniejsze obce słowo „alaun” -tak nazywał się kamyk, którym tata tamował krew, gdy

zaciął się przy goleniu; tych słów nie rozumiał nikt prócz nas. Dziadek z ojcem, rozmawiali

jeszcze inaczej, to już w ogóle było niezrozumiałe. Mama powiedziała: „Oni mówią po

węgiersku”. Wujek powiedział: „Bujda, sami siebie nie rozumieją” i dodał: „Nie ma takiego

języka”.

Wujek umiał wyznać miłość w czterech językach, nauczył się tego z książki Miłość na

szerokim świecie, bogato ilustrowanej. Ja myślałem, że „kolabrenion” to jedno słowo i że

oznacza broszkę. Umiałem natomiast powiedzieć po rumuńsku: „Oby twoja matka, siostra i

ciotka sypiały z koniem!”. Gościom mówiono: „Sam sobie wymyślił taki tekst do recytacji”.

Ciotka nauczyła się kilku włoskich słów, trochę nieprzyzwoitych, wyczytała je w pewnym

sklepie, w Suszaku, ten sklep nazywał się „drogeria”. A na stoikach z pomadą i innych

rzeczach, które przychodziły w paczkach, sposób użycia napisany był po amerykańsku, w tym

języku niektóre słowa często się powtarzały.

W mieszkaniu znajdującym się piętro niżej urządzano rozmaite przedstawienia; najbardziej

lubiłem to, które wujek nazywał „Przewracanie stołu”. Przedstawienie to było słychać w całej

kamienicy, rozbijano wtedy talerze i co się tylko dało. Dziadek mówił: „A psia-wiary!”. Były

tam jeszcze inne numery, jak „Rozbijanie luster”, „Łamanie krzeseł na głowie”, „Plucie na

siostrę”. Wszystko, co działo się piętro niżej, kojarzyłem ze sztuką teatru. Ciotki stawały w

oknie i mówiły: „Wcale nie musimy chodzić do kina!”.

W naszej kamienicy dawano także inne przedstawienia, na przykład „Umieranie na gruźlicę”;

działo się to na czwartym piętrze. Ciągle dobiegał stamtąd kaszel i czyjeś przekleństwa.

Mama mówiła: „Jak można!”. Na parterze odbywało się znane przedstawienie pod tytułem:

„Weterynarz odwiedza żonę kapitana żeglugi rzecznej”, coś w rodzaju popołudniówki. Gotki

background image

uprzedzały: „O, idzie!”. To przedstawienie było raczej ciche. W sąsiednim mieszkaniu

rozgrywały się sceny, o których mama mówiła: „Rozmowy z córką-flądrą”. Rozmowy te

polegały na wymienianiu różnych części ciała córki, używanych przez inne osoby, głównie

żołnierzy. Był to rodzaj recytacji w wykonaniu ojca tejże kobiety, po czym rozbijano

wszystko naokoło i wreszcie zapadała cisza.

Ciotki pytały: „Czy to prawda, że pan Gogić przerabia stare futra i robi nowe, śliczne, z

nieprzydatnych zwierząt?”. Mama powiedziała: „Gdyby mi tak, jako starej klientce, zrobił

mufkę!”. Tata się wtrącił: „Na takim głupstwie ci zależy?”. A mama na to: „Nie widzicie, że

zbliża się zima, i to raptownie?”. Wujek ostrzegł: „Ta zima to nic, zobaczycie, jak tu przyjdą

Ruscy, wszystkie zimy będą syberyjskie!”. Dziadek spytał: „Skąd wiesz?”. Wujek ciągnął:

„Na Sybirze, gdy człowiek wyjdzie na dwór, zaraz mu nos odpada”. Dziadek powiedział:

„Dobrze im tak, po co wychodzą!”. Mama zauważyła: „Najważniejsze dla mnie to wytworna

bielizna na wypadek, gdybym tak padła na ulicy, a oni by mnie zabrali”. Dziadek spytał: „Jacy

oni?”. Mama ciągnęła: „Wiem na pewno, że wszystkie te wymalowane lafiryndy, z torebkami

z krokodylej skórki, często nie mają na sobie nawet bielizny!”. Ciotki powiedziały: „Torebka,

a zwłaszcza jej wnętrze, to zwierciadło każdej kobiety”. Wujek powiedział jeszcze: „Jak się

skończy wojna, Rosjanie będą chodzić po domach z wielkimi torbami i wyjmować z nich dary

dla całej ludzkości”. Dziadek orzekł: „Musieliby zgłupieć!”.

Tu zbuntował się tata: „Tyle gadania, a nie ma mi kto wyprasować koszuli!”. Mama

powiedziała: „Z prasowania waszej bielizny, podobnie jak z prania, mogłabym się

doktoryzować!”. „Czy to prawda, że w Rosji w ogóle niczego się nie prasuje?” — spytał tara.

„Czy w przyszłości ludzie przestaną się brudzić?” - spytała mama. Ciotki odpowiedziały:

„Najwięksi królowie francuscy wcale się nie kąpali, używali tylko zapachów z różnych

owoców”. Dziadek powiedział: „Dlatego tych starych capów słusznie poszatkowano na

gilotynie!”.

NAUKI

Mama zrobiła mi kwiat, sztuczny, czerwony, z karbowanej bibułki. Zaniosłem ten kwiat do

szkoły, na przedstawienie Urodziny lalki. Była to znakomita komedia nieznanego autora,

który temat zaczerpnął ze zmyślonego życia dzieci. Sztuczne kwiaty przyniosło jeszcze

siedmiu chłopców, ubrano nas w aksamitne garniturki o zbliżonych kolorach, a potem

wypchnięto na scenę. Stała tam już dziewczynka z lalką w ręka, trochę zapłakana. Wpadliśmy

jak furie, nierówno odśpiewaliśmy pokrzepiający tekst Piękniejszej róży nie ma w

Carogrodzie. I na tym wszystko się skończyło.

Usiadłem nad zadanym do domu rysunkiem na „wolny temat”, a mama powiedziała: „Ja ci to

background image

zrobię”. Mama chętnie rysowała wszystko, co nam zadawano, bez względu na stopień

trudności. Narysowała Widok z Kalemegdanu, mnóstwo domków, drzew i pudełek, które

według niej miały przedstawiać samochody. Potem narysowała coś, co nazywało się Procesja

w dzień Wniebowstąpienia, z patriarchą, popami i ludem tłoczącym się na ulicy, ale wszystko

zepsuła, umieściwszy w procesji żyrafę. Nie mogiła sobie wyobrazić rysunku bez zwierzęcia,

choćby jednego. Powiedziałem: „Nie chcę, to moje zadanie!”. A mama: „Co ja na to poradzę,

że tak lubię rysować”. I dodała: „Zaraz ci zrobię koszyczek z plasteliny”. Burknąłem: „Sam

też potrafię!”. Mama napisała nawet wiersz o jeńcach z Hercegowiny, wstrząsający, zamiast

wypracowania z języka serbskiego. Mama westchnęła: „Gdybyś miał od Boga dar pisania

wierszy, nie musiałabym się tak męczyć”.

Mama powiedziała: „Zapachy do ciast kupuję tylko u Braci K. Stojilković, ulica Cara

Mikołaja 24”. I stwierdziła: „Najlepsze sklepy z modną galanterią to «La Fayette», «Derby»,

«S. Rafajlović i S-ka»„. Wymieniła jeszcze słynną firmę „Meteor”, pracownię „Króla

Krawatów”, magazyn „Pejić i Valczić, dywany”, wreszcie firmę „Gotlieb Steiner, zegarki”. I

dodała: „Nade wszystko jednak cenię magazyn «Alfa» z pończochami firmy Kuhner-Dorella,

ostatnią nowością Wystawy Światowej w Paryżu”. Dziadek stwierdził: „Ona już nie mówi jak

człowiek”. Mama wygłaszała jak gdyby wykłady naszpikowane obcymi słowami, ale nigdy

nie wiedziałem o czym.

Co do mnie, zobaczyłem w którymś sklepie przyrząd podobny do zegarka, ale z rączką i

kółeczkiem, ren przyrząd nazywał się krzywomierz albo inaczej kurwimetr. Powiedziałem:

„Ja chcę kurwimetr z kółeczkiem!”. Zapytano mnie: „Po co?”. „Żeby mierzyć odległości na

mapie przy pomocy tego kółeczka” - powiedziałem. A później powtarzałem: „Nie mogę żyć

bez kurwimetra”. Kupili mi kurwimetr, ale się popsuł. Potem domagałem się różnych innych

przyrządów, bez których nie mogłem żyć. Mama powiedziała: „Ja wolę małe rodzinki

zwierząt z porcelany, które sprzedają w pudełeczkach”. Rodzinki składały się z czterech

członków, jednego dużego i trzech małych. Mieliśmy słonie, lwy i pelikany, duży lew był

trochę obtłuczony. Mama powiedziała: „Są jak żywe, dlatego je lubię”.

Tata zarobił na kartach duże pieniądze, ale potem wszystko oddał. Mama pytała: „Czemu?”.

„Taki już jestem” - powiedział. Później mama często o tym opowiadała i zapamiętała sobie tę

datę.

Mieliśmy różne podręczniki, książki, które przydawały się w życiu. Jedna miała tytuł Belgrad

w obrazach, na okładce znajdował się most, bardzo piękny. W środku były adresy sklepów z

rękawiczkami, nazwiska znanych zegarmistrzów, fotografie budynków ministerialnych. Były

też dokładne opisy życia kawiarnianego, nawet tych najmniejszych lokalików, dość podłych, a

poza tym krótkie historyjki o zwierzętach z miejskiego ogrodu zoologicznego. Mama

background image

najbardziej lubiła artykuł pod niezrozumiałym tytułem „Ażurowe plisy”.

Ja miałem inny podręcznik, były w nim takie zdania, jak: „Voici un canif”, albo: „Regardez et

ecoutez”, wszystko to niepotrzebne, ale ładne. Tata przechowywał książki z obrazkami

przedstawiającymi maszyny do szycia i maszynki do krojenia jarzyn; obok obrazków były

ceny w różnych walutach. Ceny zostawiałem, a obrazki wycinałem maminymi nożyczkami do

paznokci. Później, na podwórzu, wymieniałem te obrazki na inne rzeczy. Widziałem też

czasopismo, w którym Eleonora Roosevelt kąpała się w wannie.

W szkole dostałem balonik do nadmuchiwania, dosyć długi. Przyniosłem go do domu.

Dziadek powiedział: „Wyrzuć to świństwo!”. Mama przedziurawiła balonik rozgrzanymi

rurkami do włosów.

Przyjechali do nas goście i musiałem spać z ich córką. Wujek powiedział: „Niech się uczy”.

Mama powiedziała: „Nic się nie stanie, to jeszcze dzieci”. Ta dziewczyna miała warkocze,

była długa i koścista. Przez sen pociągnąłem ją za warkocz, mama krzyknęła ze swego łóżka:

„Ej, wy tam, spokój!”. Wszystko opowiedziałem Voji Bloszy, a on na to: „Aleś ty głupi!”.

Spytałem: „Dlaczego?”. Przyszła pani Eleonora z piętra nad nami powiedziała: „Ja mojej

córce, zaledwie pięcioletniej, wyjaśniłam wszystko ze szczegółami!”. Mama zaprotestowała:

„Ależ, proszę pani!”. Ja dodałem: „Mnie też pokazano na obrazku skutki najazdu ruskich

czołgów w fińskim lesie”. A tamta na to: „Sama pani widzi, każdemu, co mu się należy!”.

Wszystkich zatkało. Potem ciotki szeptały między sobą, oglądając swoje buteleczki, lekarstwa

czy coś w tym rodzaju. Dziadek fukał na ten widok. Nie bardzo rozumiałem, o co chodzi.

Mama zaprowadziła mnie do ciemnego pokoju, włożono mi na oczy ciemne okulary i

powiedziano: „Zdejmij majtki!”. Wszystko to działo się pod jakąś lampą. Tata powiedział:

„Kwarcówka to dobry wynalazek”. A dziadek oświadczył: „Dzisiejszy rozwój nauki jest

godny podziwu, chociaż absolutnie błędny!”.

Wujek miał książeczkę pełną rysunków. Kartki należało przytrzymać dużym palcem, a potem

szybko, po jednej, wypuszczać; kiedy się patrzyło z boku, rysunki jakby ożywały. Mama

powiedziała: „Chyba nic będziemy mu tego pokazywać?”. W chwili, gdy nam przerwała,

rysunki dopiero zaczęty się poruszać, nie mogłem zrozumieć, na czym to polega. Była u nas

książka Budowa kobiety, bardzo zatłuszczona, przyniósł ją kuzyn Ni-kola. Nikola pracował w

warsztacie szewskim, wisiały tam, uwiązane na gwoździu, dwie książki oznaczone numerami

„1” oraz „2”. Jedna miała tytuł Car i rewolucja, a druga to ta o kobiecie. Poszliśmy zanieść

buty do naprawy i mama powiedziała: „Pożycz mi tę drugą, poczytam sobie”. Nikola

powiedział: „Przecież sama najlepiej to znasz!”. Mama powiedziała: „Nie szkodzi”.

Mama czytała ciotkom „Nieporozumienie”, historyjkę z czasopisma, które nazywało się

„Kobieta i Świat” albo podobnie. Nieporozumienie zaszło pomiędzy jakąś

background image

babką, która się rozebrała, i mężczyzną, który chciał coś dyktować. Bohater opowiadania

powiedział: „O, przyszła pani!”, potem odwrócił się i zaczął dyktować jakiś tekst, znowu o

ciele kobiety. Ona tymczasem zdjęła wszystko, co miała na sobie. W pewnej chwili ten typ

odwrócił się i powiedział: „Ach, to nieporozumienie, rzeźbiarz mieszka piętro niżej. Ja

miałem podyktować tekst maszynistce, ale skoro pani się rozebrała, to zapraszam do

sypialni”. Ciotki znów rumieniły się, nie wiem czemu.

W mieście była szkoła języków obcych, tak zwana Berlicówka. Uczęszczali do niej subiekci,

maturzystki, niewydarzeni fleciści. Mówiono tam o rozmaitych sprawach, najczęściej o

polityce i o miłości. Jedna z moich kuzynek znalazła sobie w Berlicówce harfistę, Żyda, i

uciekła z nim do Ameryki. Była też szkoła, w której uczono malarstwa, „Josiciówka”, i szkoła

„małych harmonistów” o symbolicznej nazwie „Dźwięk”, pod kierownictwem Albina

Andrusa, słynnego harmonisty słoweńskiego. Moje ciotki chodziły do szkoły pana Josicia,

0 której wujek mówił: „Przyprowadzają babki z ulicy

1 malują je gołe, coś pięknego!”. Mama się sprzeciwiła: „Nieprawda, tam się maluje tylko

talerz, a na talerzu jabłka i pomarańcze, skądinąd piekielnie drogie”.

Ja uczyłem się grać na harmonii, razem z całym zespołem, w szkole artystycznej „Dźwięk”.

Siadaliśmy wokół naszego mistrza, pana Andrusa, bardzo małego, i wszyscy razem graliśmy

znany hymn przyrodniczy Lśni słoneczko na góreczkach. Dziadek pytał: „Ten Andrus to

karzeł czy co?”. Mieliśmy także lekcje rytmiki pod kierunkiem pana Milovanovicia, lekko

zezowatego. Przebrani za chłopów, wykonywaliśmy numer zatytułowany Żniwa. Pan

Milovanović, zezując jednym okiem, namawiał mnie, żebym przyprowadził ciotki w związku

z planowanym numerem Obfite plony, niewykonalnym bez udziału dziewczyn. Ciotki się

zgodziły i nagle wszyscy domownicy poprzebierali się jak na obrazie Jeńcy z Hercegowiny.

Dziadek powiedział: „W sam raz!”. Ciotki wróciły od pana Josicia lekko zdenerwowane,

chyba jednak jabłka zastąpiono czymś innym.

Na lodowisku popychałem przed sobą krzesło, to krzesło też miało łyżwy. Z czasem nabrałem

odwagi i już bez krzesła zacząłem wypisywać na lodzie, łacińskim alfabetem, literę S,

największe osiągnięcie w tym sporcie. Tę samą literę wypisywał Niemiec, podoficer,

przyjaciel dzieci. Dziadek powiedział: „Nie pozwalam!”. Mama powiedziała: „On też jest

człowiekiem, łyżwiarzem”. Na ślizgawce grano włoską melodię Tipi-tipi-tap. Potem tę

piosenkę przerobiono na inną: Klipi--klipi-klap, poświęconą drewniakom. Drewniane chodaki,

w częściach, dostarczali drekslerzy, specjaliści od obróbki drewna jodłowego, później

także i wujek, wszechstronny majster. Ja miałem wrotki amerykańskiej produkcji; dzieci,

pomimo moich protestów, błędnie wymawiały ich nazwę: „roszule”. Na wrotkach mogłem

pokonywać fantastyczne odległości w niezwykle krótkim czasie. Dziadek biadolił: „Dopóki

background image

kogoś nie zabijesz”.

Istniała jeszcze jedna szkoła, szkoła fakirów. Przychodziła dziewczyna w okularach,

wyciągała z torebki bandaże i mówiła: „A teraz nauczymy się robić zawoje”. Potem owijała

głowy ciotkom, mamie, dziadkowi. Dziadek się bronił: „Nic mi nie jest”. Dziewczyna w

okularach spojrzała na dziadka srogo, po wojskowemu. „To są przecież turbany” -

powiedziała. Były też prawdziwe turbany, wyjściowe, mama miała taki, fioletowy, z broszką,

którą przypinała nad czołem, a te zawoje to co innego, strój raczej historyczny. Wujek próbował

dziewczynie z turbanem włożyć rękę pod spódnicę, ale dziewczyna powiedziała: „Co to,

to nie!”.

Ciotki zaczęły chodzić na kurs „dla abiturientów” do jakiejś bardzo dziwnej szkoły. Chodziły

tam dziewczyny i młodzi ludzie, którzy chcieli zostać urzędnikami. Dziadek pytał: „Czego

was tam uczą?”. Ciotki powiedziały: „Wszystkiego”. Odwiedzali je koledzy „z klasy”, jedli

„syrop” kartoflany, pili „likier wiśniowy”, całkowicie sztuczny, dzielili się wiadomościami o

sytuacji na frontach, zwłaszcza na froncie wschodnim. Wciąż tylko szeptali i pokazywali

sobie jakieś zapisane karteczki. Kiedy przypadkiem przyszedł pan profesor z sąsiedztwa,

jeden z kolegów błyskawicznie połknął karteczkę. Potem pytałem: „Dlaczego oni jedzą

papier?”. Mama wyjaśniła: „To zadanie domowe, ty tego nie rozumiesz”.

Naprawdę przypominało to jakąś zwariowaną szkołę. Pewien kolega, na rowerze, przywiózł

ciotkom inne papiery. „Te będziemy też jeść?” - spytałem. A mama powiedziała z dumą:

„Wszystkich nas za to powieszą, w samym centrum, na Terazijach”.

Książki, które czytaliśmy, leżały na stole, a te papiery były schowane pod klepką w podłodze,

klepka od tego po skrzypy wała. Ojciec powiedział: „A teraz przetłumaczę wam to

paskudztwo, które ciągle nadaje radio, w dialekcie niemieckim”. Tata słuchał i zapatrzony w

żyrandol mówił: „Jakaś flądra nazwiskiem Lili Marlen czeka przed koszarami na swojego

gacha, kaprala”. Mama zauważyła: „Dobrze, że dziecko nie zna niemieckiego!”.

Ciotki wzięły mnie do łazienki i powiedziały: „Nauczymy cię pewnego niemieckiego słowa”.

Spytałem: „Po co?”. Ciotki powiedziały: „Bo to teraz konieczne”. I oświadczyły:

„Najważniejsze jest niemieckie słowo woble”. Spytałem: „Dlaczego?”. Ciotki wyjaśniły:

„Żebyś mógł je powiedzieć Niemcowi na ulicy i potem mieć spokój”. Ja spytałem: „Co to jest

sześćdziesiąt dziewięć?”. Ale tego ciotki nie wiedziały.

Jacyś kaprale przechodzili pod oknem i śpiewali o tym, jak zdobędą Anglię. Dziadek

powiedział: „Sram na wasze śpiewki!”. Wujek powiedział: „Szwaby już otworzyły burdel!”.

A ja myślałem, że to jakiś sklep. Dziadek miał kiedyś sklep do spółki z panem Vajkiem, z

panem Rotensteinem i jeszcze siedem innych sklepów. Spytałem: „Kiedy dziadek otworzy

burdel?”. Mama powtarzała: „Przeklęta wojna!”. Podobnie kiedyś ciotki mówiły:

background image

„Nieśmiertelny Gigli!”. Wszystko to było zagmatwane.

Ktoś powiedział: „Wystarczy postawić na radiu budzik i śmiało można słuchać Londynu”.

Wujek powiedział: „Widziałem, jak aresztowali Gavranczicia, przywódcę Sokoła”.

Na ścianach domów wypisywano rozmaite hasła, bardzo słuszne. Jedno z nich brzmiało:

„Stalin grabarz, Churchill kat narodu serbskiego”, a inne: „Dupa ruszy nawet trupa”. Były

różne imiona i nazwiska, jak „Hitler”, „Dangić” czy „Darosava”. Mama na patelnię mówiła

„rajnika”, a ja myślałem, że to jakieś imię. Przychodzili do nas majstrowie, mieli torby z

obcęgami, młotkami i pompkami. Mówili: „Trzeba wymienić dichtung i uszczelkę”. A potem

ciszej: „Rosjanie wzięli Briańsk”. Przychodzili jacyś nie ogoleni mężczyźni i pytali: „Macie

do sprzedania stare rzeczy, może buty?”. Dziadek mówił: „Wejdźcie, zobaczymy”. W kuchni

ci ludzie pytali: „Czytaliście te piękne wiersze o wolności?”. Przychodziła jakaś kobieta i

proponowała: „Mogę wam przynieść jajka”. A porem mówiła: „Przeczytajcie to i włóżcie do

dołka za studnią”.

GRY

Wujek zrobił tandem. Na strychu znalazł stary rower, dołączył jakieś rurki i rower naraz się

wydłużył. Wujek powiedział: „To dobre dla zakochanych”, jednak dal go ciotkom. Ciotki

wsiadły na tandem, ale pojazd rozleciał się już na podwórzu. Młodsza ciotka podarła

pończochy „kajzery”. Mimo to tandemy gwałtownie rozpowszechniły się w mieście, a ciotki

w końcu zdołały zgrać ruchy nóg.

Byłem na przedstawieniu, podczas którego zgaszono nagle światła, a po chwili na

podwyższeniu pojawiła się jasnowłosa dziewczyna w jedwabnej sukni i w łańcuchach. Mama

szepnęła: „To Jugosławia, ale cicho, nic nie mów”. Przedstawienia odbywały się przed

południem, ze względu na dzieci. Mama mówiła: „Zawsze, gdy wracam z teatru, czuję się

jakoś dziwnie”. Albo: „Zawsze cząstka mojego ja zostaje w sali teatralnej”. Inny aktor dawał

przedstawienie, w którym sam grał dwanaście ról, w tym rolę matki i odchodzącego syna.

Ciągle zmieniając miejsce i głos, mówił: „Odchodzisz, mój synu, teraz?” i: „Tak, matko,

muszę!”. Wszystko to trwało bardzo długo, aktor ociekał potem, ale na koniec jeszcze się

kłaniał. Mama powiedziała: „Biedaczysko!”.

Miałem komiks pod tytułem Między obowiązkiem a miłością. W komiksie przedstawiono

dzieje nieustraszonego dowódcy niemieckiej łodzi podwodnej, który zakochał się w córce

konsula angielskiego. Było tam mnóstwo angielskich okrętów, tysiące pocałunków i

wszelkich wojennych okropności. Rysunek na okładce przedstawiał gwardzistę ze

skrzyżowanymi rękami, dość młodego. Pod rysunkiem był podpis: „Nasz król w niewoli”.

Wujek ciągle podsuwał mi powieść w odcinkach pod tytułem Grzesznica, słynne dzieło o

background image

spaniu we dwoje. Mama czytała Głód Knuta Hamsuna, pouczającą opowieść o kruczeniu w

kiszkach, którą napisał znienawidzony niemiecki „zausznik”. Nasza sąsiadka Darosava

dziwiła się: „Ależ wy macie książek!”. A ja na to: „Mamy jeszcze książkę o rosyjskich

lotnikach schowaną w piecu, w którym się nie pali”. Wszyscy powiedzieli: „To nieprawda!”.

Ciotki umiały na pamięć wszystko, co przeczytały, zawsze zresztą same dopisywały coś na

marginesach. Dziadek zauważył to i powiedział: „Jakby nie było dosyć w tych czytadłach!”.

Dziadek czytał grubaśną księgę pod tytułem Wojna bałkańska. Można się z niej było

dowiedzieć wszystkiego o Josifie Brodilu, kapelmistrzu słoweńskim, autorze Serbskiego

potpourri oraz kompozycji Marzenia Serba, zmarłym wskutek trudów wojennych w roku

1912. Dziadek powiedział: „To rozumiem, muzyka!”. Wujek czytał poradnik Jak zostać

magiem, z ilustracjami. Dziadek czytał o różnych przestępstwach naszego narodu, o których

pisano w gazecie pod nazwą „Odnowa”. Dziadek czytał „Odnowę” i mówił: „Tfu!”. Ja

czytałem „Różowe książki dla młodzieży”, a także, po raz setny, powieść o zamienianiu się w

krasnoludki, Karik i Wala.

Tata wracał do domu o świcie. „Czemu tata przychodzi tak wcześnie?” — pytałem. Mama

wyjaśniała: „Po nocach nie wolno chodzić z powodu godziny policyjnej, złapałaby go

feldżandarmeria”. Tata nosił przy sobie listy wpłat na sieroty wojenne. W drugiej kieszeni miał

kartkę z namalowaną chemicznym ołówkiem pięcioramienną gwiazdą. Tata pytał: „Kto da coś

na chłopców z lasu?”. Mama przestrzegała: „Oj, bo się doigrasz!”. Dziadek ich pocieszał:

„Pijanego Pan Bóg strzeże”.

Z sąsiedztwa przyszła Olgica, córka pisarza policyjnego, i powiedziała: „Tata każe, abyście

nam pożyczyli następujące rzeczy...”. Miała przy sobie spis, w spisie była maszynka do mięsa,

stolnica, nie tłukące się filiżanki do kawy. Wszyscy w domu nienawidzili tych spisów pisarza

policyjnego, jak również Niemców, okupantów, przez których zaczęły się „pożyczki”. Mama

tłumaczyła: „Potrafią pożyczyć filiżankę cukru, a potem tego nie oddają”. W naszym życiu

wszystko było podzielone, jak w księgach handlowych, na to, co się znajdowało u sąsiadów, i

na to, co nam jeszcze pozostało. Dziadek powiedział: „Musiałbym zwariować, żeby

prowadzić taką podwójną buchalterię!”. Mama spytała: „A jak pozapominam?...”.

Słuchaliśmy tajnej radiostacji Londyn. Londyn mówił: „Zapłacą za to wszystko!”. Ktoś

zadzwonił do drzwi, przekręciliśmy gałkę radioodbiornika, że niby słuchamy zwyczajnej

muzyki, ale to był wujek, który powiedział: „Jacyś ludzie wiszą na słupach, wszyscy z bosymi

nogami!”.

Z różnych stron zaczęli ściągać nasi krewni, z tobołkami, między innymi przyjechał mój brat

cioteczny, bardzo gruby. Brat ten uczestniczył kiedyś w konkursie czasopisma „Straż

Adriatyku” na najgrubsze dziecko w Jugosławii. Zajął drugie miejsce, zaraz za dzieckiem--

background image

potworem, Arpadem Rozsaveldzim z Suboticy. Teraz też był gruby, jego mama wyjaśniła:

„Wszystko nam się spaliło!”. Moja mama rozkładała materace na podłodze, krewni leżeli jak

popadło, trzeba było przez nich przeskakiwać. Mama powiedziała: „Żebym tylko zdążyła

obrać dla wszystkich ziemniaki!”. Krewni tymczasem siedzieli nieruchomo na tarasie i

patrzyli w niebo. Dziadek powiedział: „Tylko się nie przemęczcie!”. Ciotki rysowały

poszczególnych członków rodziny, dotychczas wcale nie znanych. Mama mówiła: „Dobrze,

że uszli z życiem”. Sąsiedzi mówili: „U was jest teraz jak w internacie!”. Dziadek wzruszał

ramionami: „No to co?”.

Ojca aresztowano z powodu znaczka w klapie. Na znaczku były skrzyżowane łyżka, widelec i

młotek', znaczek mówił wszystko o branży artykułów żelaznych, bardzo poważnej branży.

Tamtym przeszkadzał tylko młotek, robotnicze godło, ale łyżka i widelec miały wymowę

zgoła przeciwną, i ojca w końcu wypuszczono. Z powodu znaczków i podobnych rzeczy

aresztowano wiele osób. Wujek powiedział: „Zabrali Sternbergów, wszystkich, nawet

dzieci!”.

Swoje rzeczy podzieliłem na pięć części. Jedna część nazywała się „Krążownik”, druga -

„Monopol”, i tak dalej. Piłkę, śrubki i klucze schowałem do torby, nazwałem ją: „Część

czwarta, czyli żelazo”. Potem wszystko spisałem w notesiku, notesik nazwałem „Sztab”.

Dziadek znalazł spis i zaczął czytać: „Dwaj niemieccy żołnierze marki Lineol klęczą i

strzelają”, „Anglik w pozycji leżącej, z utrąconym hełmem, składa się do strzału”. Dziadek

przestraszył się i wrzucili notesik do ognia. Powiedział: „Przez ciebie wszystkich by nas

rozstrzelali!”.

Potem robiłem inne spisy. Były w nich nazwy przedmiotów, jak „portret pradziadka Vasilija”,

„nudelbret, zwyczajny” i innych. Voja Blosza spytał: „Po co ci to?”. Powiedziałem: „Żeby

wiedzieć, co mamy”. Mama zawołała: „W końcu dostaniesz bzika!”. Potem zrobiłem Spis

wszystkich znanych mi nazwisk z rodziny i nie tylko. Dziadek powiedział: „On pracuje dla

gestapo!”.

Mama powiedziała: „Tego już nie przeżyję!”. Ojciec powiedział: ,villons enfants de la

Patrie”. Ciotki różne rzeczy mówiły ze Izami w oczach. Jedna powiedziała: „Imperializm

jako ostatnie stadium kapitalizmu”. Druga powiedziała: „Ogień serca!”. Dziadek powiedział:

„Gówno prawda!”.

Mama mówiła: „Przeklęta wojna!”. Ojciec mówił: „Zaraz wam zademonstruję stanie na

rękach”. Dziadek mówił: „Lepiej byś siedział spokojnie”. Ja wyglądałem przez okno w

„odwrotny” sposób: niebo było w dole, miasto zwieszało się nad nim. Mama biadoliła: „Wygina

się, wygina, aż wreszcie wypadnie!”. Ojciec powiedział: „Każdy jest kowalem swojego

losu”.

background image

Przyszła jakaś kelnerka i powiedziała: „On mi zrobił dziecko!”. Wujek powiedział: „Na oczy

jej nie widziałem!”. Tata powiedział: „To niczego nie dowodzi”. Ciotki uderzyły w płacz.

Mama przestała mielić mięso i skierowała sprawę na właściwe tory: „A kim panienka jest,

jeżeli wolno wiedzieć?”. Kelnerka trzasnęła drzwiami. „A żeby was!” — zawołała.

Ciotka opowiedziała historię o śpiewaczce operowej Ilzie Werner i więźniu, który ukrywał się

w studni. Był tam jeszcze malarz cerkiewny i sędzia, grubas, którego śpiewaczka zabiła

nożyczkami. Sędzia też śpiewał, nazywał się Ivić, a malarz, Włoch, miał na imię Mario. II-za

„Werner wymyśliła piosenkę Nie chcą nawet za milion; miała szczupłe nogi, a poza tym

gwizdała, dość dobrze, jak mężczyzna.

Były różne gry, na przykład w formie piosenki: „Wdrapałem się na południe, góra wybiła”, i

tak dalej. Wujek to wszystko zapisywał. Wujek zapisywał także kawały, o których mówiło się

„słone”. Zrobiłem dziurę w ścianie, przez dziurę słuchałem, co się dzieje u pani Darosavy z

nogą-modelem do reklamy pończoch. Odwiedzali ją rozmaici mężczyźni, przeważnie mówiła:

„Był u mnie kuzyn”. Dziadek zapytał: „Skąd ta dziura w ścianie?”. Z dziury korzystali także

inni, zwłaszcza ciotki. Pani Darosava mówiła: „Kuzyn mi przyniósł słoninę” albo coś w rym

rodzaju.

Pewnego dnia przyszedł Nikola, nasz kuzyn, szewc i bojownik proletariacki. Nikola

powiedział: „Warsztat szewski zostawiam innym. Zapakowałem kawałek mydła, bochenek

chleba, książkę Co mężczyzna wiedzieć powinien i zaraz idę”. Mama spytała: „A wiesz, dokąd

masz iść?”. Nikola odparł: „Wiem”. Ja powiedziałem: „Do partyzantów”. Mama krzyknęła:

„Nie daj Boże, żeby ktoś to usłyszał”. Nikola, gotów do drogi, powiedział: „Nie idę na

zabawę, stryjenko, ale na wojnę, z której nie ma powrotu...”. Mama płakała. Tata powiedział:

.Allons enfants”. Dziadek spytał: „A masz ty strzelbę?”. Wujek zawołał: „Uważaj, żebyś nie

dostał w baniak!”. Nikola powiedział na koniec: „Zdrawstwujtie!”.

Potem zajęliśmy się nową grą, tata nazywał ją „przemysł domowy”. Przynosił paczki pełne

zapałek i małe pudełka, puste. Zapałki trzeba było przekładać z dużych pudełek do małych,

dokładnie po pięćdziesiąt sztuk. Tata rozdzielił pracę i nadzorował całą operację, mówiąc:

„Zarobimy kupę forsy!”. Dziadek przez jakiś czas pracował w milczeniu, porem przyznał:

„Zwariuję od tego liczenia!”. Mama, licząc, mówiła wiersze Jovana Ducicia, który był

ambasadorem Jugosławii i uciekł. Ciotki pracowały w milczeniu, wytrwale z sobą

współzawodnicząc, a potem, nagle, obydwie zemdlały. Dziadek powiedział: „Mdleć z powodu

głupich zapałek?!” i „Psia ich mać!”. Wreszcie rzuciliśmy to w diabły. Dziadek zaczął

dziurkować arkusze kartonu, nie wiadomo po co. Powiedział: „To będzie wielki interes,

chociaż nie wiem na co to komu”. Mama, mówiąc o kartonie, używała dziwnego słowa

„papendekel”. Ja robiłem z kartonu domki i różne rzeczy, ale to było zupełnie co innego.

background image

Wujek powiedział: „Zaproponowała mi jedna babka, żebym zbijał rolety, pięć dinarów od

sztuki”. Dziadek powiedział: „Przynieś”. Wujek przytaszczył górę zielonego płótna i jakieś

listwy. Z tego wszystkiego trzeba było zbijać rolety, przy akompaniamencie młotka,

nieznośnym.

Mama powiedziała: „Czego to my nie musimy robić, żeby utrzymać się przy

życiu!”. Sąsiedzi tłukli w ścianę i wołali: „Dosyć tego, nie jesteśmy we młynie!”. Mama

powiedziała: „Mają ludzie rację” i „Przeklęta bieda!”.

Wujek powiedział ciotkom: „Wy możecie się utrzymywać, robiąc napisy na wystawę dla

fotografa”. Ciotki zapytały: „Jakie?”. Wujek przyniósł wzory różnych napisów, na przykład:

„Co nie ma na wystawie, jest w sklepie”. Ciotki poprawiły błędy gramatyczne, przygotowały

farby i wzięły się do roboty. Dawniej malowały widoczki jeziora Bied i inne, a teraz litery.

Nie zgodziły się jednak wykonać faszystowskiego napisu „Victoria”, który musiał się

znajdować na każdej wystawie. Wujek powiedział: „Oj, nie wiem, jak na tym wyjdziecie”.

Tata powiedział: „Pewien szewc chce, żeby mu z kawałków drewna robić podeszwy do

sandałów”. Tata przyniósł cały worek podeszew w kawałkach i wszyscy znów zaczęli stukać

młotkami, niszcząc stary, cenny stół. Z kawałków drewna przeznaczonego dla nóg

ujarzmionego narodu budowałem wieżę, ale zburzyli ją domownicy, żeby wykonać dzienny

plan w zakresie nowego obuwia, faszystowskiego. Wujek co i raz uderzał się młotkiem w

palce i mówił: „Co jak co, ale szewcem nigdy nie byłem”. Mama powiedziała: „Prawdziwi

szewcy są Teraz tam, gdzie nasz Nikola, biedak i bohater!”.

Przyszła dozorczyni, na którą mówiło się „hausmajstrowa”, i spytała: „Czy wy te wszystkie

roboty zgłaszacie gdzie trzeba?”. Tata powiedział: „Nie!” i wyrzuci! hausmajstrową za drzwi.

Odtąd zaczęła się kłaniać: „Dzień dobry, panie Ćosić, jak się pan miewa?” i podobnie. Mama

próbowała robić kapelusze z papieru, i to gazetowego. Z maminej głowy można było wyczytać

różne zdania, na przykład: „Sewastopol padł” albo „Spokój w Serbii?”; potem ciotki

wszystko to zamalowały farbami w bardzo żywych kolorach. Dziadek zapytał: „A jak spadnie

deszcz?”.

Wujek zaczął wstawiać sprężynki w drewniane podeszwy swoich butów. „Jakbym miał

skrzydła!” — mówił. Jego wielbicielki pytały: „Skąd pan to wziął?”. Wujek mówił: „Z

Francji, przyszły w paczce”. Na czubkach butów ciotek zamontował żaróweczki, baterie

umieścił w obcasach, bardzo grubych. Ciotki nie chodziły Bóg wie gdzie, ale wkładały te

buty, żeby świecić, dla zabawy. Wujek powiedział: „Mógłbym zbudować pojazd, jakiego

jeszcze nie było!”. Zgromadzi! części starych rowerów, moje wrotki nie nadające się już do

użytku, dziurawe miednice, i z tego wszystkiego zmajstrował coś, na czym można było usiąść,

a co poruszało się po ulicach zgodnie z wszelkimi przepisami. Mama powiedziała: „Dokąd

background image

my tym zajedziemy?...”. Niektórzy budowali pojazdy z jakichś kijów, jeszcze bardziej

niebezpieczne.

Kolejny raz odmówiłem jedzenia zupy składającej się z wody i gruzełkowatej zasmażki. Ta

zupa nazywała się „ajnbrena”. Mama powiedziała: „Do grobu mnie wpędzisz!”. A po chwili:

„Będziesz płakał, ale nikt ci łez nie otrze”. To było straszne. Potem mama opowiedziała, co

robiła w ciągu dnia. „Nawet wyliczyć to trudno, a co dopiero zrobić” - wzdychała.

Przyszedł jakiś człowiek i zaproponował: „Dajcie tysiąc dinarów, to wam przyniosę słoninę”.

I dodał, że jego adres jest taki a taki. Mama dała mu tysiąc dinarów, a kiedy później poszła

pod ten adres, powiedziano jej: „Ten dom został zburzony podczas pierwszych nalotów

niemieckich”. Inny człowiek oświadczył: „Zdobędę wam cukier w kostkach, tylko dajcie mi

jakieś stare ubranie, zostawię nazwisko i adres”. Mama dala mu spodnie ojca, a pod tym

adresem powiedziano: „Nie znamy takiego i nikt z nas nie handluje spodniami, nawet

teraz, podczas wojny”.

Pewna kobieta oświadczyła: „Oto fotografia mojego męża, który przywiezie z Vrnjaczkiej

Banji specjalny przyrząd do ogrzewania pomieszczeń, ale przedtem trzeba wpłacić należną

sumę”. Mama popatrzyła na fotografię i powiedziała: „Biedni ludzie, czym to się muszą

zajmować!”. Mama dała całą tę sumę, kobieta wzięła fotografię i zniknęła na zawsze. Mama i

wujek poszli do biura meldunkowego, żeby zebrać adresy ludzi, których znali tylko z

nazwiska. W biurze meldunkowym stało mnóstwo pudełek z karteczkami, o każdym człowieku

wiedziano wszystko co trzeba, ale o tych, których szukali mama i wujek, nie wiedziano

nic. Mama powiedziała: „Kto mnie nie widział, ten mnie nie nabrał”. Była to święta prawda.

Przychodzili jacyś ludzie i wmawiali, że jesteśmy ich krewnymi. Niektórzy z nich

przewiązywali płaszcze sznurkiem albo drutem. I mówili: „Najbardziej lubimy pracować w

pańskich domach, bo można tam słuchać kłótni, podczas których tłucze się ze złości cenną

zastawę, rzucając talerzami”. A dziadek dodał: „1 sztućcami, które potem giną bez śladu”.

Przyszedł także typ, który polecał miksturę przeciw łysieniu. Wujek mu powiedział: „Włosów

mam na eksport, ale nie mam pieniędzy”. Ojciec potrafił zdobyć różne cenne rzeczy. Mama

pytała: „Możesz zdobyć acetylocholin dla mojej przyjaciółki, która załamała się nerwowo?”.

Albo: „Jeżeli możesz, zdobądź gdzieś dwa kilo smalcu, bez względu na cenę”. I wreszcie:

„Czy mógłbyś zdobyć te rzeczy dla pani Darosavy, chciałaby je podarować mężowi na

urodziny”.

Tata powiedział: „Gdzie jej teraz znajdę kondomy?”. A mama: „Nie mów przy

dziecku”.

Piłowałem właśnie kawał dykty z narysowanym Indianinem, ale wiedziałem wszystko o

rzeczach, których pani Darosava potrzebowała na prezent urodzinowy. Voja Blosza mówił:

background image

„To się wciąga i potem nie ma się dzieci”. Ja powiedziałem: „Na pewno są jeszcze inne

wynalazki,

o których nam się nawet nie śniło”. Voja Blosza powiedział: „Nie sądzę”. „Mam

książkę, w której na obrazkach są wszystkie te rzeczy, a obok podają, ile każda z nich

kosztuje” - powiedziałem. Panna z pierwszego piętra chodziła z zabandażowaną nogą. Voja

Blosza powiedział: „Każda, która robi te rzeczy, nosi opatrunek, sam to stwierdziłem”.

Powiedziałem: „Może upadła”. Voja Blosza powiedział: „Guzik prawda”.

Przyszedł piekarz i powiedział: „Pomóżcie mi nalepiać bony z kartek żywnościowych”.

Dziadek zaraz zaczął układać małe kwadraciki, nalepiało się je za pomocą klajstru z mąki i

wody. „Przedtem zbierałem znaczki pocztowe z Jamajki, Nowej Zelandii i inne, teraz mogę

nalepiać bony” - oświadczyłem. Ciotki nadal wklejały serię fotosów zwaną „Aktorzy naszego

życia”, która zaczynała się od podobizny Tyrone'a Powera, szeroko uśmiechniętego. Wujek

przyjrzał się naklejonym bonom i powiedział: „Łatwo byłoby je podrobić, wyglądałyby jak

prawdziwe!”. Dziadek warknął: „Ani mi się waż!”.

Mama się rozżaliła: „Przeklęta bieda!”. A dziadek na to: „Niestety, nie jesteście

jaśniepaństwem”. Wujek zapytał: „A ci gogusie w kapeluszach, z laseczkami w ręku?”.

Dziadek odparł: „To kapusie i policaje!”. Mama zauważyła: „Skąd u policajów elegancja i

wszystkie te dodatki?”. Zainteresowałem się rozmową: „Gdzie mieszkają państwo?”. Mama

odparła: „Lepiej nie pytaj, żebyś się nie rozczarował”. „Ten, o którym powiedziałaś, że jest

panem, to profesor rysunków, z wystrzępionymi rękawami” - zauważyłem. Mama

powiedziała łagodnie: „Ty tego nie zrozumiesz”. I znowu przypomniała przedwojenny postępek

urzędnika bankowego, który złapał ją za biust, żeby nie wypadła z tramwaju i nie zginęła.

Ten, który ją złapał, w opowieściach mamy ciągle zmieniał zawód, był marynarzem, to znów

robotnikiem drogowym, był młody, kulturalny i mocno wyperfumowany. Mama mówiła: „Był

to prawdziwy pan”. A tata pytał: „I co z tego?”.

Wujek miał książkę Jak postępuje pan, z obrazkami i tekstem podkreślonym w wielu

miejscach. Ciotki przypuszczały: „Pewnie są to tylko sprawdzone przykłady z całej historii”.

Dziadek powiedział: „Historia to jedno wielkie mordowanie, kradzieże i nic poza tym!”.

Wujek zapytał: „A zauważyliście, że panowie zawsze mają marynarkę i spodnie z tego

samego materiału?”. Wtrąciłem się: „Zauważyłem, jak pan od historii wsuwa pani od

geografii palec między piersi”. Mama się zdziwiła: „To ty jeszcze nie poszedłeś po lody, od

których na pewno dostaniesz anginy?”.

Dziadek oświadczył: „Nakradli pieniędzy i teraz je i przejadają”. Mama zaprotestowała:

„Wcale nie nakradli, to synowie generałów i przemysłowcowi”. Tata powiedział: „Ale skąd

wziąć tylu generałów?”. Dziadek oświadczył: „Mnie tylko denerwuje, kiedy ktoś ma pełno

background image

pieniędzy nie wiadomo skąd”. Tu mama przytoczyła wiele przykładów uczciwych ludzi,

którzy w pocie czoła zarabiają na chleb, jak na przykład sprzedawcy wody sodowej. Dziadek

się zaperzył: „Ci, co robią fortuny na wodzie z kranu?!”. Wujek się z tym nie zgodził: „Mają

do tego specjalne maszyny, a poza tym gaz, który wpuszczają do tej wody”. Ciotki rozmarzyły

się: „Najsłynniejsi amanci filmowi popijają wodę sodową, która musuje i pryska na wszystkie

strony”. Tata powiedział: „Jedyne, co jest coś warte, to szprycer, który robi się za pomocą

wina i syfonu”. Wujek powiedział: „W Rosji wodę sodową rozdają darmo”. Dziadek się

zdziwił: „Ze też im się to opłaca!”.

Mama zaczęła stać w różnych kolejkach przed sklepami. Stała dość długo, żeby potem

usłyszeć: „Nic już nie ma!”. Sama też uczestniczyła w handlu. Szła do jakiegoś kupca i

mówiła: „Czyby pan kupił tę szklankę, drogi panie? Niestety, jest trochę pęknięta, ale za to z

Wenecją”. W ten sposób mama wyniosła do sklepów mnóstwo cennych rzeczy, ale niektóre

przynosiła z powrotem, kiedy ich tam nie chciano. Mieliśmy jednak coraz mniej szklanek z

napisami, a straciliśmy także figurkę jelenia na rykowisku.

Pani Darosava przyniosła karty i powiedziała: „Zaraz się dowiemy całej prawdy”. Rozłożyła

na stole bardzo zatłuszczone karty w sobie tylko znany sposób i oznajmiła: „Widoczny tu

kapitan kawalerii przebywa teraz w niewoli”. Dziadek powiedział: „A gdzie by mógł być?”.

Mama westchnęła: „Najważniejsze, co chciałabym wiedzieć, to kiedy mój nieszczęsny mąż

przestanie pić”. Dziadek się zdziwił: „Na co ci to?”.

Wujek powiedział: „Jest taki człowiek, który wpatruje się w lampę i widzi wszystko, co się

dzieje, a bierze za to pięćdziesiąt dinarów”. Dziadek powiedział: „To oszustwo albo lampa

musi być jakaś specjalna”. Wujek powiedział: „W lampie, w zwyczajnej lampie, ren człowiek

widzi rozmaite bitwy i kieski okupanta, bardzo wyraźnie!”. I dodał: „Są także inni, jeden, na

przykład, mierzy siłę. Wystarczy uderzyć w przyrząd podobny do wagi, w miejscu, gdzie jest

napisane «Tu!»„. Dziadek powiedział: „Musiałbym zgłupieć, żeby się na to nabrać”.

Przychodzili jacyś i mówili: „Wpatrzcie się w tę kartkę z młodą kucharką, a nagle spadnie

wszystko, co ma na sobie”. Robili to za pomocą nitek. Dziadek powiedział: „Jak wam nie

wstyd!”.

Ci sami ludzie wyciągali potem inną kartkę, z fotografią Adolfa Hitlera, przylizanego; zamiast

niego pojawiała się trupia główka. „Jesteście z policji?” - spytał dziadek. „My?” — zdziwili

się ci ludzie. Dziadek dał im trzy dziesiątaki za to wszystko.

Tata przynosił papierosy „Arda”, bułgarskie. Dziadek oświadczył: „Wolę zawijać suszone

liście morwy w papier klozetowy!”. Hausmajster palił coś innego, co potem śmierdziało na

schodach. Voja Blosza spytał: „Może my też spróbujemy?”. Powiedziałem: „Mnie boli

brzuch”. Voja Blosza powiedział: „Teraz wszyscy palą”. Najlepiej jednak paliła się stacja

background image

Shella na Czukaricy, trafiona amerykańską bombą. Był to największy dym w naszym życiu, i

w ogóle.

Ciotki powiedziały: „Wczoraj widziałyśmy zachód słońca, bardzo dziwny, wszystko jakby we

krwi!”. Profesor języka serbskiego, Bożidar Kovaczević, wyrecytował nam wiersz Początek

buntu przeciw tyranom, akcentując takie słowa, jak „krwiożercy”, „giaury nędzarze”,

„powstał cały naród”. Potem powiedział: „Naród jest niezniszczalny!”. Rudi

Grimmeishausen, syn policjanta, wstał i zapytał: „Czy pan tu coś mówi przeciwko Niemcom?”.

Profesor Kovaczević powiedział: „Broń Boże!”.

Ojciec mnie upomniał: .Jesteś gimnazjalistą, uważaj, co robisz”. I dodał: „Na ulicy można

znaleźć wieczne pióro, a kiedy się je odkręci, wybucha!”. Dziadek oświadczył: „Nie mam

czego podpisywać”. Mama mi przykazała: „Nie podnoś niczego z ziemi, choćby to nawet było

złoto!”.

W szkole powiedziano nam: „Przez kilka dni nie przychodźcie ze względu na

nieprzyjacielskie ataki z powietrza, potem będziemy uczyć się dalej”. Schodziliśmy do

piwnicy, mama, chociaż to było lato, wkładała futro i jeszcze się trzęsła, mówiąc całkiem

niezrozumiałe słowa. Ojciec powiedział: „To nie jest takie straszne” i „Psia ich amerykańska

mać!”. Dziadek się zdziwił: „Ich, naszych wyzwolicieli?”. Przy spadaniu bomb słychać było

jakby muzykę. Mama powiedziała: „Pochowajcie mnie w futrze!”.

Koło domu padały odłamki pocisków z dział przeciwlotniczych. Tata wychylił się przez okno

i zawołał: „Znowu nadlatują!”. Przyszedł Voja Elosza i powiedział: „Chodź zbierać

szrapnele”. Wieczorem Niemcy urządzili uroczystą strzelaninę, ze świecącymi pociskami.

Ojciec mówił: „Ale pięknie!”. Ciotki przez cały ten czas czytały komiks Nasz król w niewoli i

książkę pod tytułem Sanin. Spaliśmy pokotem na podłodze, ojciec, mama, ciotki jeszcze

jacyś Judzie.

W biocie znalazłem plik banknotów. Mama się ucieszyła: „Kupimy kilo smalcu”. Wujek

przyjechał na rowerze i zawołał: „Zburzyli aptekę Deliniego!”. Tata powiedział: „Tylko

spokojnie!”. Mama łatała jakieś gacie. Dziadek kręcił gałką, szukając stacji Beromunster,

żeby posłuchać najnowszych wiadomości; potem walił w odbiornik pięścią, ale i tak nic nie

było słychać. Wujek powiedział: „W Kumodrażu poderżnęli gardło subiektowi w sklepie!”.

Mama zawisła na szyi ojca i prosiła: „Nigdzie nie wychodź, obiecujesz?”. Ojciec

odpowiedział: „Mam ich gdzieś!”.

Mojemu koledze Raduviciowi tramwaj obciął stopę; później nosił sztuczną, drewnianą,

wepchniętą do buta.

Mama powiedziała: „Widzisz?!”. Drugi kolega wskutek jazdy na rowerze stracił nogę do

kolana. Mama powiedziała: „Naokoło ciebie same kaleki” i „Co ja ci mówię?!”.

background image

Na targu widziałem, jak eleganckiego pana w kapeluszu ludzie przywiązali do słupa, a potem

na niego pluli. Mama zdradziła mi tajemnicę: „To nieszczęsny spekulant”. Słuchaliśmy o

różnych rzeczach i patrzyli na nie, a później o tym wszystkim mówiliśmy w domu, zwłaszcza

o przerażających zbrodniach.

Pod nieobecność kapitana żeglugi rzecznej chodziliśmy do jego żony. Leżała na kanapie

niezupełnie ubrana, z pupy wystawał jej goździk. Wujek się zastanawiał: „Skąd ona teraz

bierze goździki?”.

Poszedłem zobaczyć perfumerię z rozsypanym pudrem i jakimś człowiekiem, strasznie

zakrwawionym, na wystawie. Voja Blosza powiedział: „Chodź, zobaczymy, czy kiszki

hausmajstra wiszą jeszcze na drutach”. Mama mówiła do volksdeutscha z obrony

przeciwlotniczej: „Czyżby przez was, garstkę Szwabów, mieli nas wszystkich wybić?”.

Powiedział: „No widzi pani!”. I dodał: „To sami Murzyni, nawet nie patrzą, gdzie rzucają, co

ja na to poradzę!”.

Wokół księżyca pojawił się dziwny krąg. Dziadek powiedział: „Zaczęło się...”. Jakiś człowiek

przyszedł z wiadomością, że widział Ruskich. Mama spytała: „Naszych, co tu mieszkają, czy

prawdziwych?”. Tamten człowiek nie wiedział. Jeszcze inny zawołał: „Jacyś ludzie łapią

dzieci i robią z nich kiełbasy!”. Mama jęknęła: „Czyżbym miała zjeść rodzone dziecko, nawet

o tym nie wiedząc?!”. Wujek opowiadał: „Słynna partyzancka komisarzowa jeździ na koniu i

obcina popom jaja!”. A potem dodał: „W burdelu są trzynastoletnie dziewczyny!”. Jakiś

brodacz

ostrzegał: „Zbliża się Sądny Dzień, żałujcie za grzechy!”. Tata powiedział: „A ty się

zamknij!”. Dziadek patrzył w niebo i pytał: „Co oni rzucają?”. Tata mówił: „No, chyba

bomby”. A dziadek ciągnął: „Nie sądzisz, że gówna?'\ Stale twierdził, że Amerykanie tam, w

górze, porozpinają spodnie i zaczną srać nam prosto na głowę. Ciotki odważnie

powątpiewały: „Amerykanie, wśród których są najlepsi aktorzy na świecie?”. Mama, nie

oglądając się na lato, znowu włożyła futro i oświadczyła: „Chcę zginąć jak dama!”.

Wujek zabrał mnie do gospody z jakimiś młodymi ludźmi, którzy pili i mówili niezrozumiałe

rzeczy, na przykład: „Już im się pali pod nogami”. Z daleka słychać było dudnienie. Dziadek

powiedział: „Organy Stalina!”. Tata wyszedł ze mną na ulicę i powiedział: „Chodź,

odetchniemy czystym powietrzem, póki można”. Jakiś człowiek powiedział: „Schowam się

pod łóżko i nie dam się wyciągnąć, za nic w świecie!”. Tata wyglądał na podwórze, chcąc się

zorientować, kto i do kogo strzela. Mama prosiła: „Pilnujcie mojego męża!”. „Zabiją mi

jedynego ojca!” - krzyknąłem. Tata śmiał się, ciągnąłem go za nogawki i za co się dało.

Dwaj żołnierze z 21. Serbskiej Brygady Wyzwoleńczej wpadli zlani potem i pytali: „Który z

was jest byłym oficerem?”. Sąsiad rozpłakał się, a oni powiedzieli: „Nie rozstrzelamy cię,

background image

oficerowie są nam potrzebni”. Narzucili na niego szynel wyciągnięty ze skrzyni i na łapu-capu

przyczepili do szynela pięcioramienną gwiazdę. Sąsiad powiedział: „Właśnie dlatego płaczę”

i: „Oj, mamo!”, i: „Nigdy się już nie zobaczymy!”. Tata powiedział: „Tchórz, gotów narobić

w portki”.

Jakiegoś żołnierza kula trafiła w nogę, rannego przyniesiono, żeby go kobiety opatrzyły.

Sąsiad wrócił po południu, wyraźnie zadowolony, i powiedział: „Zapisali ranie tylko w zeszycie

i puścili”. Dziadek powiedział: „Pętak!”.

IMPREZY

Posługując się harmonią Meinel und Herold, skomponowałem dwa utwory. Kompozycje

miały tytuły: My młodzi junacy Tity i Romans rosyjski; do tej drugiej w ogóle nie było słów.

Zapisałem je w zeszycie nutowym, tuż za odrobionym ćwiczeniem „Cafe nuty, półnuty,

ćwiartki”. Dziadek spytał: „Co tam ćwierkasz?”. Odpowiedziałem: „Odrabiam muzykę”.

Napisałem także wiersz pod tytułem Mrok, o tym, co się dzieje nocą i co wtedy robią psy.

Miałem gotowe inne wiersze, jak Zenuta czy Pieśń o Marku. Przeważnie sam je pisałem;

Pieśń o Marku napisała mama. Powiedziała: „Pozwól mnie też spróbować”. Mama i ja

pisaliśmy w małym pokoju, ogrzewanym za pomocą prymusa, przedwojennego. Do tego

pokoiku przychodzili oficerowie z partyzantki, moi przyjaciele, i mówili: „Wszystkiemu

trzeba nadać formę” albo: „Słowo poetyckie jest jak młot!”.

Towarzysze z 21. Brygady Serbskiej pytali: „Nie ma tu faszystów z karabinami?”. Rosyjscy

czołgiści pytali: „Min jest' iii net!”. Mama opowiedziała: „Jedyną miną jest tu mój

nieszczęsny mąż, przesiąknięty alkoholem!”. Rosjanie jej nie wierzyli. Wujek zapytał: „Jak tu

zacząć nowe życie, skoro nikt nikomu nie wierzy?”. Porucznik Vaculić odpowiedział: „Tylko

słuchajcie mówców z ludu, oni wam wszystko wytłumaczą”. Mówcy wchodzili na stołki i

inne meble; stojąc na nich, wyjaśniali wiele ważnych spraw.

Porucznikowi Yaculidowi przeczytałem wiersz o szczekaniu psów nocą, a także Zemstę, o

jakiejś rzezi. Vaculić lekko pociągał nosem i pogłaskał mnie po głowie. „A teraz pieśń o

Marku-bohaterze” - powiedziałem. „Sam to napisał, zupełnie sam” - powiedziała mama.

Vaculić wziął wiersz mojej mamy i potem recytowano go na koncertach wojskowych jako

mój utwór. Od przedstawiciela 21. Serbskiej dostałem skarpetki w nagrodę za piękne pisanie

o rewolucji. Mama powiedziała: „No widzisz!”, i rozpłakała się.

Potem mama powiedziała: „A teraz napiszę o miesiącach, wszystkich dwunastu”. Każdemu

miesiącowi poświęciła po jednej zwrotce, każda zwrotka zawierała to, co najważniejsze dla

danego miesiąca, a w czwartej linijce zawsze było jakieś hasło. Cały ren kalendarz mama

przepisała na dużym arkuszu papieru i przypięła nad kuchenką. Przedtem zdjęła stamtąd

background image

obrębioną czerwonymi nićmi makatkę, na której była wyhaftowana scena rodzinnej sprzeczki,

z tatą jako postacią centralną i podpisem: „Mężuś wodą gasi pragnienie, kiedy puste ma

kieszenie”.

Na podwórzu, koło wyszczerbionych wazonów bez kwiatów, Vaculic poustawiał opróżnione

puszki po amerykańskim mleku i jedną po fasoli. Puszki były liche, pogniecione, z

poodrywanymi wieczkami. Jedyne, co miało jakąś wartość, co napisy, dość duża liczba liter.

Vaculić i wujek cofnęli się pod przeciwległą ścianę, potem Vaculić zaczął oddawać serie

strzałów do puszek z napisami „Milk” i „Beans”. Mierzył przeważnie w takie litery, jak B czy

O, ze względu na ich zamknięty kształt. Na odgłos pierwszych strzałów z parteru wyszedł

sąsiad i podniósł ręce do góry. Vaculić powiedział: „Zgłupiałeś?”. Później strzelał wujek, ale

o wiele gorzej.

Opróżniłem pudełko z mydłem, wyłożyłem je staniolem z czekolady, aktualnie nie istniejącej.

Pośrodku nalepiłem portret marszałka Tity, bardzo wychudzonego, który sprzedawano na

jakimś wiecu, a u góry napis „Moja gazetka ścienna”. W pudełku, zawieszonym obok

maminego kalendarza, nalepiłem też wiersze Mrok, Zewista i wycinki z gazety „Borba” o

zdobyciu miejscowości Szid. Z nici i waty dorobiłem śnieg padający na tę scenę. Wyciąłem

jeszcze jodełkę z papieru i ustawiłem w rogu niemieckiego żołnierza marki Lineol, który

wyglądał teraz, jakby go trafiła kula. Przydał mi się także mały przedwojenny czołg

niewiadomego pochodzenia, który kiedyś się spalił, zapomniany w piekarniku. Czerwoną

kredką napisałem na nim „T-34”.

Do pokoju ogrzewanego prymusem przyszedł Vaculić z kolegami; popijając słabą śliwowicę,

podziwiali pudełko z moją twórczością. Wiersze przepisałem na maszynie taty Hermes-baby,

z czasów, kiedy zajmował się handlem; papier był amerykański, wojskowy, klozetowy.

Pisałem w dwóch egzemplarzach, z drugiego zrobiłem książeczkę, na której wymalowałem

napis: „Nakładem autora”. Do książeczki weszła także pieśń o Marku-bohaterze, bez względu

na jej prawdziwego twórcę, czyli mamę.

Koledzy Vaculicia strzelali w górę, przez okno. Sąsiedzi myśleli, że znowu zdobyli jakieś

miasto, a w rzeczywistości spotkało to moje ciotki i nas wszystkich. Oficerowie byli młodzi,

gasili pety na parkiecie, tłoczyli się, śpiewali jakąś rosyjską piosenkę, niezrozumiałą. Vaculić

spytał mamę: „Mogę rozbić ten kryształowy flakon z okresu rządów burżuazji?”. „Zlituj się!”

— powiedziała mama i podsunęła mu inny flakon, zwyczajny. Vaculić jednak chciał rozbić

właśnie ten. Tata powiedział: „A rozbijaj, który chcesz”. Dziadek powiedział: „Komunizm to

wesoły ustrój”. Vaculić przyprowadził towarzysza Jovo Sikirę, bardzo podejrzliwego.

Towarzysz usiadł za stołem, wyjął jakiś zeszycik i powiedział: „Najpierw zobaczymy, czy w

tym domu nie ma wrogów”. Mama powiedziała: „Broń Boże!”. Dziadek powiedział:

background image

„Jedynym naszym wrogiem są pluskwy”. Towarzysz Sikira patrzył na meble w stołowym i

pytał: „Od kiedy to wszystko macie?”. Dziadek odparł: „Od trzystu lat”. Potem Jovo Sikira

patrzył po ścianach i pytał: „Kim są ci na fotografiach, w tych ramach?”. Dziadek powiedział:

„To nieboszczycy, nasi przodkowie z ubiegłego wieku”. Na to Sikira, zdumiony: „Sami popi?”.

Dziadek powiedział: „A jakże!”.

Oficerowie mieli ochotę rysować. Jeden z nich wziął dłoń ciotki, położył na papierze i

obrysował jej ołówkiem palce. Mama powiedziała: „Jak żywa!”. Ciotki rysowały jeszcze nie

wyzwolone okolice naszego krają, jak choćby Bied, wysepkę z kościółkiem, a także z natury,

na przykład Jim Sikira, nasz towarzysz. Dziadek patrzył na ponurego kapitana Sikirę, bardzo

sztywnego podczas pozowania, i w pewnej chwili spytał: „Skąd u was takie nazwiska, jak

Zając, Wrona czy Sikira?”. Ja powiedziałem: „Pożyteczne narzędzia i ptaki”. Vaculić

wyjaśnił: „Bo wszyscy są z ludu”.

Żołnierze siedzieli wokół piecyka, w którym płonęło kilka zbytecznych mebli. Ciotki

uwieczniały ich niezapomniane postacie ołówkiem do brwi, teraz niepotrzebnym. Ja

namawiałem Voje Bloszę, żebyśmy wystawili sztukę Wyzwolenie Wiaźmy. „Wolałbym coś o

kowbojach i Indianach” - powiedział Voja. Wszyscy żołnierze palili, robiło się duszno. W

ciemnościach ciotki zaczęły recytować wiersze miłosne. „To gówno napisano dawno temu,

przed wojną, teraz są inne czasy” — powiedział któryś z towarzyszy. „To Jovan Dućić, poeta

z Dubrovnika, piękny jak książę!” - powiedziała mama.

A tamten na to: „Był zdrajcą, a przy tym babiarzem!”. Wujek powiedział: „O-ho-ho!”.

Oficerowie śpiewali, pili śliwowicę, a potem wymiotowali z balkonu. Ktoś z dołu zawołał:

„Macie Boga w sercu?”. Odpowiedzieliśmy: „Nie mamy!”.

Ojciec, aczkolwiek nie bardzo trzeźwy, stanął na jednej nodze, palec wskazujący przytknął do

skroni; nazywało się to „francuskie myślenie”. Tata wykonał ten numer i powiedział:

„Nareszcie jesteśmy wolni”, a także ,A.Honsenfantsddapatrie\”', swoje ulubione hasło z

czasów sokolskich. Wujek powiedział: „Słyszałem o amerykańskim proszku przeciw

alkoholizmowi, niestety bardzo drogim”. Dziadek powiedział: „Dosyć mam wszystkich tych

wygłupów!”. Vaculić pytał: „Nie widzicie różnicy? Teraz się tylko śpiewa, strzela do puszek i

tak dalej”. Zgodziliśmy się z nim: „Widzimy!”.

Usiadłem i napisałem posępną balladę Smutek. Były w niej następujące słowa: „W rozkwicie

mych lat młodych na tamten świat iść muszę”. Porucznik Vaculić, przyjaciel wszystkich ludzi,

prawie się rozpłakał. Dziadek zapytał: „Co to ma znaczyć?”. Mama odpowiedziała: „To

wpływ sztuki”. Umieściłem ten wiersz w gazetce ściennej, między płonącym niemieckim

samolotem a zwycięskim czołgiem T-34.

Przyszła pani Darosava, znawczyni męskich ciał, rozmaitych, i powiedziała: „Teraz wszystko

background image

wolno”. Dziadek odezwał się: „Co ty powiesz?”. A wujek dorzucił: „Chyba tylko kraść nie

wolno”. Dziadek powiedział: „I nie ma czego”. Mama powiedziała: „Mam lampę gazową

marki Petromax!”. Lampa świeciła prawie jak elektryczna, a była tańsza. Przychodzili jacyś

mężczyźni w czapkach z daszkiem i ściskali się z domownikami. Mówili do nas: „Witajcie,

bracia!”. Ojciec poszedł do klozetu, żeby zwrócić różne niezdrowe składniki swego

organizmu. Ciotki śpiewały symboliczną pieśń: Co spróchniałe, niech legnie w zimnym

grobie. Towarzysz Sikira pokiwał głową: „Tak jest!”.

Mama zaczęła mówić o tacie „mój towarzysz”. Ciotki przyjęły to z podziwem. Mama mówiła:

„Mój towarzysz trochę dał się ponieść nowemu nurtowi wydarzeń historycznych, ale to

minie”. Dziadek nie wiedział, o kim mowa. Tata wrócił umyty, odświeżony i rozłożywszy

ręce, zawołał: „Niech żyją!”. Ja też miałem swoich towarzyszy: Voję Bloszę, Miroslava i

jeszcze paru innych.

Miałem także, jak wiadomo, instrument muzyczny wrogiego pochodzenia, marki Meinel und

Herold - od nazwisk z pewnością dawno już leżących w grobie producentów grających

mieszków. Na tym instrumencie wykonywałem piosenki rosyjskich czołgistów, naszą pieśń

Tam daleko i przedwojenną melodię La cucaracba. Grałem dowódcy 21. Serbskiej, cicho, do

ucha. Dowódca mówił: „Tak jest”. Grałem żołnierzom ludowego wojska, w koszarach, do

późna w nocy. Gdy jeden z nich odprowadzał mnie do domu, z ciemności rozległ się głos:

„Kto idzie?”. Żołnierz odpowiedzią!: „Ja i pewien towarzysz z harmonią”.

Ciotki miały kolegów studentów, którzy umieli naśladować gitary hawajskie. Wydawali

nosowe dźwięki: „Pm-pm”, mama nazywała ich Hawajczykarni. Ciotki wykonywały niektóre

piosenki bardzo dziwnie, zamiast słów śpiewały tylko „pa-pa-pa”, ale i tego nam było dosyć.

Mama urządziła zabawę, by uczcić wyjazd na front Branka Pevjanicia, mojego sąsiada i

kolegi. Na zabawie były tańce, często gaszono światło. Branko Pevjanić, bardzo młody,

tańcząc z mamą, mówił jej do ucha: „To dla mnie trudniejsze niż matura” i „Wiem, że zginę”.

Ciotki wszystko to fotografowały, dziadek na zdjęciu wysoko podnosił kryształowy kieliszek,

przedwojenny.

Były też inne zabawy, na których recytowałem wiersze okolicznościowe, na przykład:

„Koronkami ustroił mróz okna moje, perły rozwiesił na gałązkach”. Kolega Vaculicia, bardzo

chudy, zaczął wygłaszać mowę o zniszczeniu ludzkości; wokół ust pojawiła mu się nagle

niebezpieczna piana, bardzo biała. Dziadek spytał: „Chyba go nie pogryź! wściekły pies?”.

Potem towarzysz upadł na podłogę i coś mamrotał, wydając niezrozumiałe rozkazy. Wujek

usiadł mu na piersiach i powtarzał: „Hej, oprzytomnij, chłopie!”. Mama mówiła: „Biedne

dzieci” i coś w rym rodzaju. Później ten towarzysz powiedział: „Wybaczcie, już mi lepiej, ale

następnym razem wsadźcie mi palec do kontaktu, żeby mną porządnie zatrzęsło”.

background image

Powiedzieliśmy: „Tak jest!”.

Pojechałem do Radiostacji, tam mnie posadzono na stołku i powiedziano: „A teraz graj!”.

Odegrałam własną kompozycję My młodzi junacy Tity oraz piosenkę Gdy poszedłem do

źródełka, nieznanego autora. Jakiś człowiek powiedział: „Brawo!”. Podał przez radio moje

nazwisko i wiek. Domownicy słyszeli wszystko w naszym pokoiku, ogrzewanym prymusem.

Dziadek powiedział: „Słyszeliście to nazwisko?”.

Z okupacyjnego pisma „Signal” powycinałem wielu nieprzyjacielskich żołnierzy;

dorysowywałem im rozmaite rany, a niektórym obcinałem głowy nożyczkami. Dziadek

mówił: „Dobrze im tak!”. Vaculić mówił: „My wszyscy tworzymy armię”. Mama płakała.

Wujek pytał: „Czemu płaczesz?”. Odpowiadała: „Jak zwykle późną jesienią”. Ja nie

dostrzegałem pór roku. Wciąż tylko pisałem wiersze, rysowałem rosyjskie czołgi i uczyłem

się na pamięć niezrozumiałego poematu Pieśń komsomolców.

Dziadek wziął okupacyjne buty z drewnianymi podeszwami i porąbał je na podpałkę. „Nigdy

więcej!” – powiedział. Mnie kazali chodzić w butach po prababce, wysokich, sznurowanych,

z filcu. Ojciec chodził w amerykańskich buciorach, mówiono o nim „elegant”. Przyszedł

wujek i powiedział: „Niech żyje kobieta-porucznik!”. A po chwili: „Na imię jej Milka”. Milka

dała wujkowi fotografię, która przedstawiała kobietę-porucznika w pełnym umundurowaniu,

na rowerze z motorkiem. Podpisała ją; „Tobie na wieczną pamiątkę ode mnie”. Dziadek

zabrał się za kolejne stare meble, poupychane w łazience. Porąbał kredens ozdobiony

aniołkami i kanapę. Wszystko to doskonale nadawało się na podpałkę. Patrząc na resztki

starych mebli, mama powiedziała: „Nigdy więcej!”. Vaculić dodał: „Tak jest”. Podniosłem

drewnianego aniołka, który odpadł z kredensu za sprawą siekier-. ki, i włożyłem do mojego

pudełka, zwanego „gazetka ścienna”.

Prowadziłem chóralną recytację niezrozumiałego poematu Automacie mój, pisz, w którym

automat mówił jak człowiek, tyle że głupio. W roli automatu wystąpiła niejaka Miroslava,

która głośno terkotała. Kapitan Jovo Sikira długo zastanawia! się, aż w końcu powiedział:

„Nie wiem, jak człowiek, zupełnie sam, może napisać poemat czy książkę, nawet towarzysz

Lenin”. Mama spytała: „Dlaczego? Mój syn też pisze wiersze o bohaterach ludowych i porach

roku na papierze klozetowym, jako jedynym istniejącym, tylko bardzo się tego wstydzi”.

Wygłosiłem referat o rosyjskim filmie Dwaj bojownicy i przeżyciach partyzanckiego łącznika,

który wciąż mówił „rozumiecie”, miał prawdziwy pistolet i już palił. Mama powiedziała:

„Biedne dzieci!”. Recytowałem własny wiersz Drzewo, które przetrwa, absolutnie

symboliczny. Przekrzywiałem się przy tym, wysuwając jedno ramię tak, jak to robił na

pewnym obrazku recytujący swoje wiersze Włodzimierz Majakowski. „Zostaniesz kaleką!”

— powiedział dziadek.

background image

Przychodzili różni oficerowie. Jeden mówił: „Tego nie wolno zaprzepaścić”. Inny mówił:

„Wielu jeszcze bandytów krąży po naszym kraju”. Ja tymczasem napisałem wiersz pod

tytułem Moja działalność w kosmosie. Były tam między innymi takie słowa: „Księżyc,

zgrzybiały uwodziciel, fałszywym srebrem w twarz nam pluje, księżyc, co przyszłych

samobójców skutecznie agituje”. Na towarzyszy mówiono: Edika, Abas, Kurajber, na mnie —

„Majakowski”, a potem jeszcze prościej: „Księżyc”.

Jakieś dziewczyny powiedziały mojej mamie: „Byłybyśmy gotowe w nim się zakochać, ale

nie śmiemy do niego podejść”. Mama powiedziała: „Chwała Bogu!”. Otrzymałem zadanie

rozprowadzenia ilustrowanych czasopism z życia Związku Radzieckiego; czasopisma lepiły

się, schodziła z nich farba. Potem zapytano: „A gdzie pieniądze?”. Powiedziałem: „Wszyscy

chcieli zobaczyć, a nie płacić”. Odpowiadałem przed organizacją za kradzież i

sprzeniewierzenie ilustrowanych czasopism. Towarzysz Abas powiedział: „To hańba!”. Dziadek

powiedział: „Lepiej byś się przyłożył do geografii”. Tata powiedział: „To jakaś intryga”.

Ja powiedziałem: „Jestem czysty jak łza”.

Towarzysz Abas zapytał: „Słyszałeś o Lwie Trockim, światowym rewolucjoniście?”.

Odpowiedziałem: „Niestety, nie”. Mama postawiła przede mną kieliszek wina, mówiąc:

„Łyknij sobie”. Odpowiedziałem: „Nigdy!”. Do towarzyszki Milovanović napisałem list

następującej treści: „Pragnę zrealizować socjalistyczną bliskość między naszymi przeciwnymi

płciami”. Towarzyszka pokazała list ojcu, a on roześmiał się i powiedział: „Pojęcia nie ma o

tych sprawach!”.

Mama powiedziała: „Byle to wszystko nie minęło i nie wróciła nuda!”. Vaculić powiedział:

„Na pewno nie minie”. A mama na to: „Byle minął listopad, w styczniu już myślę, że zbliża

się maj”. I dodała: „Ale w czerwcu znowu myślę o zimie i znowu się gryzę”. „Niepotrzebnie”

- powiedział Vaculić. Towarzysz Abas powiedział: „To są procesy dialektyczne w przyrodzie,

uzależnione od zodiaku, jak mówi Fryderyk Engels, znawca wszechświata”.

Mama powiedziała: „Dziś jest ten ciężki dzień”. Dziadek spytał; „Dlaczego?”. Mama

potrafiła każdego dnia przypomnieć sobie o jakichś wielkich dramatach z przeszłości,

rodzinnych albo historycznych. „Tego dnia - mówiła - o mało nie wypadłam z tramwaju, ale

złapał mnie jakiś pan. Wszystko na mnie popękało, ale uratował mi życie”. Albo:

„Dwadzieścia siedem lat temu ciocia Micika spadła ze schodów i nigdy się już nie podniosła”.

Albo: „Tego dnia podpisano konkordat i zabito terminatora przed bramą”. Dziadek

powiedział: „Ty to masz pamięć!”.

Sąsiedzi przyszli do nas z dzieckiem, bardzo małym, i prosili: „Narysujcie najmłodszego

obywatela wyzwolonego miasta!”. Dziecko wydawało niezrozumiałe dźwięki: „Du-du”, „agu”,

„ma-ka”. Towarzysz Jovo Sikira sylabizował: „Zy-Sy-Ry-Ry”, brzmiało to bardzo uroczyście.

background image

Ciotki skandowały sylaby, śpiewając nową pieśń: „Szi-ro-ka stro-na moja rod-naja”.

Dziadek usiłował odczytać amerykańskie słowo breakfast na paczce. Mama powiedziała:

„Wszystko to na pewno otwiera horyzonty”.

Śpiewaliśmy pewną piosenkę w niezrozumiałym języku: Avanti popolo a la riscossa,

bandiera rossa, i tak dalej. Mama powiedziała: „To po włosku”. Spytałem: „To oni nie są

faszystami?”. Towarzysz Jovo Sikira odpowiedział: „Nie wszyscy”. Bardziej lubiłem

piosenkę Tiom-naja nocz, rosyjski w ogóle był łatwy i zrozumiały, jakby ktoś mówił po

serbsku, tylko przedtem sobie wypił.

Wziąłem stary plan miasta, na planie zamazywałem rysuneczki, na przykład Parlament,

Muzeum Wojska, Klub Tenisowy Avala, i robiłem nowe, dotychczas nie istniejące.

Wycinałem je z czasopism albo malowałem farbami, a poniżej wstawiałem napisy: „Tu

Vaculić przybiegł z automatem na piersiach i wyzwolił nas!”; „Dom, w którym recytowałem

wiersze o bohaterach narodowych, a żołnierze na moją cześć wołali „Niech żyje!» i tak dalej”.

Plan przyczepiłem na ścianie; mama powiedziała: „Czego ty nie wymyślisz!”. Towarzysz

Abas powiedział: „Przejście z dzieciństwa do młodości jest jak przejście od kapitalistycznego

do socjalistycznego sposobu życia”. Mama powiedziała: „To smutne”.

Vaculić dostał list bez podpisu; w tym liście ktoś donosił o współpracy mojej rodziny z

wrogim państwem, jak też o niemoralnym zachowaniu moich ciotek w stosunku do

niemieckich żołnierzy. Vaculić położył list na stole, ciotki wybuchnęły płaczem. Dziadek

powiedział: „Szubrawcy!”. Vaculić jakiś czas milczał, potem powiedział: „Nieważne”.

Przyszła towarzyszka w butach z cholewami, rozpięła kurtkę i powiedziała: „To ja napisałam

ten list”. Ciotki pytały: „Ale dlaczego?”. Towarzyszka powiedziała: „Nie wiem, coś mnie

poniosło”. A mama na to: „Prawda zawsze wyjdzie na wierzch”. Potem wszyscy pili wódkę,

bardzo słabą. Vaculić powiedział: „Przyszłość będzie inna”. Mama spytała: „Ale dlaczego?”.

Ciotki powiedziały: „Są chwile niezapomniane, chociaż smutne”. Tata powiedział: „Muszę to

przemyśleć”.

Napisałem kolejny poemat o treści kosmicznej, w którym na inne planety szybowałem w

postaci ciała niebieskiego, zakochanego po uszy. Mama powiedziała: „Uszyję ci długie

spodnie”. Nauczycielka gry na pianinie, pani Suchomirska, dotknęła moich kolan i

spytała:”To pierwsze, prawda?”. Powiedziałem: „Pierwsze!”. Profesorka powiedziała:

„Przygotuję cię teraz do występu na wieczorze muzycznym, podczas którego będziesz grał

utwory Modesta Musorgskiego, rosyjskiego geniusza”. Powiedziałem: „Zgoda”.

Z powodu nieprzeciętnej urody wujka jego fotografia trafiła na plakat o subskrypcji pożyczki

narodowej. Na tym plakacie wujek wypełniał jakiś formularz, a wpatrywał się w naród, w

ludzi na ulicach. Przez piersi przechodziły mu szeregi stosownych słów, mimo to widać było

background image

ubranie, dość już sfatygowane.

Mama napisała wielki poemat ze strasznymi, nieprawdopodobnymi scenami radosnego

szaleństwa dni wolności. Vaculić na końcu krótkiego przemówienia napisał: „Niech żyje

sojusz robotniczo-chłopski!”. Wujek powiedział: „Wszystko to poezja”. Ciotki, którym

zabrakło nici, przerwały wspólną pracę nad gobelinem Jezioro Bied zimą, a zaczęły wyklejać

na desce obraz z nieprzyjacielskich kolorowych fotografii i tytułów wyciętych z gazet. Obraz

przedstawiał inny pejzaż, bardzo ciemny. Tata powiedział: „Znowu marnujecie gazety, nawet

te najcenniejsze!”. Wujek zmajstrował małą gilotynkę z drewnianą figurką Adolfa Hitlera,

któremu spada głowa. Dziadek powiedział „Trzeba by go tak tysiąc razy!”.

Nad domem przeleciała eskadra samolotów. Wujek powiedział: „Samolot to oręż przyszłości,

a zarazem przedmiot sztuki!”. Na końcu leciał dwupłatowiec rosyjskiej produkcji, z mistrzem

atletyki Dtagoljubem Aleksiciem, który trzymając się zębami skrzydła, machał chorągiewką w

naszych nowych barwach narodowych.

Wymachując w powietrzu ołówkiem chemicznym, czułem się jak dyrygent. Dziadek spytał:

„Co to znowu?”. Odpowiedziałem: „Dyryguję wykonaniem utworu

muzycznego, który tylko ja słyszę”. Wujek powiedział: „Na tym świecie wszystko jest

możliwe”. Wyjął z kieszeni organki i zagral piosenkę o Maricy; na organkach był nalepiony

mały aniołek. Towarzyszka w butach z cholewami spytała: „Mogę do was przychodzić, bez

względu na ten list?”. Odpowiedzieliśmy: „Możesz”. Towarzyszka dopytywała się o różne

umiejętności rodu ludzkiego, dotychczas zupełnie jej nie znane, na przykład: jak się robi na

drutach. Ciotki uczyły ją szydełkowania, języka francuskiego i prawdomówności. Dziadek

zauważył: „Nie wiem, z kim będzie mówiła po francusku”.

Pewien towarzysz bez nogi zawołał znienacka: „Nie wstyd wam, że wszyscy macie po dwie

nogi, a ja mam tylko jedną?!”. Dziadek powiedział: „Nie”. I dodał: „Na wojnie rozmaicie

bywa, taki los!”. Jednonogi towarzysz, skądinąd bardzo przystojny, pił z moim tatą, recytował

wiersze miłosne z ciotkami, a w końcu powiedział: „Zasrany los!”. Byłem tego samego

zdania. Mama powiedziała: „Kto nie ma co robić, niech mi pomoże zwijać wełnę”. Wujek

powiedział: „Muszę iść na imprezę, występuję tam w roli brzuchomówcy i odstawiam różne

inne sztuczki dla rozweselenia rannych”. Towarzysz bez nogi odpiął protezę, rzucił pod

kuchenkę i powiedział: „Wszystko przychodzi wam tak łatwo!”. Wujek podniósł drewnianą

nogę i powiedział: „Odpowiadamy na wezwanie czasów”.

Potrafiliśmy załatwiać bardzo poważne sprawy, ale najchętniej zajmowaliśmy się takimi

rzeczami, jak śpiew, recytacje i rozmaite gry, zupełnie nowe. Dziadek powiedział: „Ty nigdy

nie wydoroślejesz!”. Odpowiedziałem: „Co ja na to poradzę!”. Mama mnie broniła: „On nie

ma czasu”. Ciągle usiłowałem dorastać jak inni, ale co i raz zdarzało się coś nowego i

background image

ponownie zostawałem tym, czym byłem. Ciotki powiedziały: „Togenialne dziecko, ale

później może być niczym”. Mama aż podskoczyła: „Nie daj Boże!”.

Towarzysz Kalafatović spytał: „Chociaż moja mama jest tylko krawcową, czy mógłbym wam

powiedzieć mój własny wiersz o towarzyszu Kirowie, rosyjskim geniuszu?”. Kapitan Jovo

Sikira wzruszył ramionami: „Kto ci broni!”. W poemacie były takie miejsca: „Żelazny

olbrzym stoi, niczego się nie boi” i podobne.

Przygotowaliśmy skecz U fryzjera. Towarzysz Kalafatović wymyślił scenkę, w której siedział

na krześle, a ktoś inny smarował go ubitym białkiem z jajka. Jajko dostaliśmy od naszej

sąsiadki, pani Darosavy; dziadek powiedział: „Gdzieś je świsnęła!”. Skecz polegał na tym, że

towarzysz Kalafatović zlizywał całą pianę z twarzy przed każdym goleniem. Wykonywaliśmy

także kwartet Fale Dunaju, jedyną moją kompozycję na skrzypce. Powiedziano o mnie: „On

się nadaje do wszystkiego!”. Dwa dni nie wracałem do domu, dopóki nie przygotowałem tych

numerów ze skrzypcami i z fryzjerem. Dziadek powiedział: „Idzie w ślady ojca”.

Najlepsze przedstawienie odbyło się z okazji wyzwolenia Szidu, przepięknego slawońskiego

miasta. Obiecałem, że napiszę sztukę, ale nie zrobiłem tego. Towarzysz Abas zapytał:

„Dlaczego jesteś taki niepoważny?”. Powiedziałem: „Nie wiem”. Dziadek zauważył: „To

jeszcze dziecko”. Towarzysz Sikira, teraz już major, się rozzłościł: „Po co zaprosiliśmy

towarzyszy delegatów?!”. Wujek powiedział: „Musimy zrobić co się da, nie ma innego

wyjścia”.

Poprzebieraliśmy się wszyscy w różnokolorowe kostiumy, męskie i damskie. Vaculić patrzył

na to i dodawał nam odwagi: „Nie suknia zdobi człowieka, ale człowiek suknię!”. Dziadek i

wujek wyrywali sobie stary pókylinder taty. Ciotki przebrały się za Hawajki. Mama owinęła

się domową flagą: na piersiach miała gwiazdę, a pod spodem chyba nic. Gdy przyszli

towarzysze delegaci, studenci, a także Voja Blosza, mój najlepszy kolega, zaczęliśmy wszyscy

bić się w piersi i mówić coś, o czym przed chwilą nie mieliśmy pojęcia. Teksty nie były całkiem

zrozumiałe, ale na ogól dotyczyły światowej rewolucji i roli, jaką w niej odgrywaliśmy.

Dziadek zdjął cylinder i oświadczył: „Otworzę drzwi złodziejom, niech wyniosą wszystko, co

sprawia, że w tym domu panuje nuda, ujawniająca złe strony naszych charakterów”. Mama

powiedziała: „Ja podepczę kwiaty i powyrywam trawę jako niepotrzebną i po prostu

szkodliwą w zbliżających się okolicznościach”. Tata się pochwalił: „Ja w razie potrzeby mogę

chodzić na rękach”, ale potknął się o stołek i przewrócił, pod wpływem alkoholu. Mama

tymczasem nabrała odwagi i krzyknęła: „Wyjdę goła na ulicę, żeby nadrobić wszystko w

moim niewesołym, ponurym życiu!”. Ciotki wzięły się za ręce i powiedziały: „Wpuścimy

żołnierzy do łóżka, nawet tych, co się nie golą, choćby wcale nie przypominali bohaterów

słynnych filmów!”. Dziadek zawołał: „Wszyscy powariujemy, to nas uratuje!”. Mama dodała:

background image

„Ja już jestem wariatką, i dlatego jestem szczęśliwa”. Tata podsumował: „Wariaci są naszymi

braćmi, to oczywiste!”.

Wszystko to mówiliśmy w wielkim hałasie, do wtóru mojej harmonii i nieustających

okrzyków Voji Bloszy: „Tak jest! Tak jest!”. Dziadek mu powiedział: „Zamknijże się”,

Vaculić jednak zachęcał: „Byle naprzód!”. Pani Darosava zadzierała spódnicę aż na głowę,

chcąc chyba pokazać pewne miejsce na swym ciele, ale dziadek jej pogroził: „Dajże spokój!”.

Zrozumiałem, że ta impreza jest nasza, rodzinna, a wszyscy towarzysze delegaci i zwykli

żołnierze mają siedzieć i słuchać. Wujek wszedł na stołek i zawołał: „Oto dzień zwycięstwa

rozumu i wszystkich pozytywnych stron ludzkiego umysłu nad ciemnością i podziemiem!”.

Tacie zaplątał się jeżyk, ale w końcu powiedział: „Upije się jak król i jak świnia”. Ciotki

obiecały: „My o tym wszystkim napiszemy w pamiętnikach”. Wujek oznajmił:

„Wyginiemy wszyscy co do jednego i wcale nie będzie nam żal!”. Dziadek powiedział:

„Wkrótce, ku mojemu zachwytowi, zejdziemy na dziady”. Mama się zobowiązała:

„Wszystko, co zarobię na ulicy, ofiaruję na zaniedbane sieroty, a to od dawna było moim

marzeniem”. Dziadek podsumował te glosy: „Będziemy najsławniejszą rodziną w dziejach

ludzkości, która i tak jest zgubiona!”.

Mama na koniec powiedziała do siebie: „Przez trzy dni będzie ranie od tego bolała głowa”.

Po trzech dniach pojawił się w domu tata, z goździkiem w klapie marynarki, i powiedział:

„Jesteśmy wyzwoleni!”. Dziadek zapytał: „Czyżby znowu?”. Tata opowiadał o rosyjskich

kawalerzystach; historię tę usłyszał od ludzi wycinających profile z czarnego papieru, bardzo

mądrych. Pozbierałem książki, włożyłem do rozpadającej się walizki i zaniosłem jako dar

dla biblioteki domu dziecka. Były to także dzieła, jak Winnetuu, Duch Liona Estacado,

Skórzana Pończocha i inne. Porucznik Vaculić powiedział: „Każda książka wychowuje,

bezwzględnie!”.

Mama powiedziała: „Oczywiście, a miał jeszcze komiks Miki w walce z duchami”. „Nieważne”

-powiedziałem.

Towarzysz Abas przyjechał jeepem, zebrał nas wokół siebie i zaczął opowiadać o życiu w

kołchozach pełnym rozkoszy. „Wszyscy ludzie są braćmi, ale Rosjanie to nasi najwięksi

bracia” - mówił. „A ja widziałem film o zdobyciu Finlandii za pomocą rosyjskich czołgów,

największych na świecie!” - powiedziałem. Towarzysz Abas powiedział: „Zapomnij o tym”.

Mama westchnęła: „Nieszczęsne narody!”.

Na rękawie nosiłem opaskę, jaskrawoczerwoną, z napisem „dyżurny”. Mówiłem o przejściu

od ustroju kapitalistycznego do komunistycznego drogą walki na śmierć i życie. Działo się to

na geografii, zamiast lekcji o okrągłości kuli ziemskiej, jako że ten fakt był wszystkim znany.

Zrobiłem z papieru makietę naszej dzielnicy, ze wszystkimi domami, nawet zburzonymi.

background image

Przygrywałem na pianinie towarzyszce Dragicy, która wykonywała rosyjski ludowy taniec

weselny. Za pomocą rozpylacza flitu do tępienia pluskiew wypisywałem hasło „Życie jest

piękne”; najpierw usunąłem truciznę, a potem napełniłem rozpylacz czerwonym atramentem.

Występowałem jako Drugi Partyzant w skeczu Dwaj partyzanci, ze strzelaniną. Napisałem

akrostych pod tytułem Samotny bojownik.

Chciałem grać w pierwszym składzie reprezentacji futbolowej naszej klasy, ale mi

powiedziano: „Będziesz grał w rezerwie”. Opiekun tego sportu w naszej organizacji mówił:

„Ty może jesteś najmądrzejszy, ale o piłce nożnej nie masz zielonego pojęcia”. Dziadek

powiedział: „To bęcwały i chuligany!”. Mama powiedziała: „Biedne moje dziecko”. Wujek

powiedział: „A nie mówiłem?”.

Byli tacy towarzysze, jak Egon, Abas, Jevtović, o tym drugim mówiono: „To autorytet!”.

Towarzysze dyskutowali o różnych pożytecznych sprawach, dla wielu niezrozumiałych.

Towarzysz Abas opowiadał o zmianach pór roku i porównywał je ze zmianami w historii,

było to bardzo piękne. Używał niezwykłych słów, jak „zodiak”, „centryfuga”, „Karol

Liebknecht”. Ja mówiłem o moich własnych doświadczeniach, artystycznych. Wszystko to

prowadziło w absolutnie niewiadomym kierunku, ale niektórym wyraźnie się podobało.

Dziadek powiedział: „Już nic nie rozumiem. Byle naprzód!”.

Towarzyszka Milovanović wzięła mnie za rękę i powiedziała: „No, pokaż, co umiesz”.

Przypomniał mi się towarzysz Abas i jego opowieść o Róży Luksemburg; coś mnie

załaskotało w gardle, ale oświadczyłem: „Nie, nigdy!”. Poszedłem do towarzysza Abasa,

opowiedziałem mu wszystko, a on na to: „Nie ma dla ciebie ratunku” i: „Głuptasie!”. Potem

się roześmiał. Nasz sekretarz pokazał mi fotografie, na których całował niejaką Vericę,

nagusieńką. „Tak się to robi, młody człowieku” -powiedział.

Towarzysz Jovo Sikira rozchylił poły szynela i zawołał: „Tylko patrzcie!”. Wyciągnął spod

szynela śliczny domek mieszkalny, tyle że bardzo mały. Wujek powiedział: „Ten domek,

jeszcze przedwojenny, stal na wystawie u Vlady Miticia dla celów reklamowych, potem trafił

w nią granat”. W cudem ocalałym domku było wszystko, co potrzeba do życia, chyba dla

krasnoludków. Dziadek oglądał go z różnych stron, a po chwili oświadczył: „Nic z tego, nie

jesteśmy karzełkami!”. Ja się odezwałem: „A może nimi będziemy?”. Mama pogroziła: „Żal

mi cię, ale chyba dostaniesz po uszach”. Wyjaśniłem: „Karlik i Wala w powieści zrobili się

mali, kiedy połknęli właściwą pigułkę”. Wujek powiedział: „W Rosji każdy może stać się

mniejszy czy większy, zależnie od potrzeby, jeżeli wejdzie do pewnej maszyny, a drugi

pociągnie za rączkę”. Dziadek oświadczył: „Rosja to na szczęście co innego”.

Domek postawiono na środku stołu i wszyscy długo mu się przyglądali. Próbowałem ich

pocieszyć: „Może znajdziemy małego człowieka wysokości pięciu centymetrów, marzyłem o

background image

tym przez całe życie!”. Na to dziadek oświadczył: „Nikogo do niego nie wpuszczę!”. Tata,

trzeźwiejąc, zauważył: „Takie małe ludziki długo nie pożyją”. A na to wujek: „Nieprawda,

tyle że wkłada się je do spirytusu, gdzie jest lepiej niż na powietrzu”. Dziadek powiedział:

„Czasem zdarza się coś na opak”. Ja wtrąciłem: „Wujek też tak robi, gdy patrząc na czubek

własnego nosa, ćwiczy się w zezowaniu”. Mama westchnęła: „Od tej zabawy może naprawdę

dostać zeza”. Dziadek powiedział: „Nie szkodzi, będzie przystojniejszy”.

Ciotka zachorowała na anginę. Vaculić siedział przy niej, z kasztanów oraz wykałaczek robił

figurki ludzi i zwierząt. Ciotka mówiła: „Śliczne!”. Mama postanowiła znów usmażyć

powidła, wykorzystując resztki przedwojennej sztuki kulinarnej. Byłem na filmie Weseli

chłopcy, w którym wciąż się grało i śpiewało. Właśnie w tych dniach przyszła wiadomość, że

Branko Pevjanić, nasz sąsiad i przyjaciel, poległ w Śremie, trafiony w brzuch niemieckim

granatem.

Towarzysz Sikira nas pocieszył: „Później życie będzie jak miód i mleko, wyczytałem to na

ścianie ustępu”. Mama powiedziała: „Wszystko jest w naturze człowieka, najczęściej

zepsutej”. Potem sama zaczęła śmiać się ze swoich słów. Towarzysz Abas nas pouczał:

„Musimy dojść do tego, żeby śmiać się nawet wtedy, kiedy nic nas nie śmieszy!”. Wszyscy

natychmiast bardzo spoważnieli. Towarzysz Jovo Sikira, chcąc nas rozweselić, powiedział:

„Żeby nie było nieporozumień, sam wyznaczę, co każde z was ma robić”. Towarzysz Abas

wyjaśnił: „Zawsze wiadomo, kto powinien śpiewać, a kto szorować klozety”. Mama

powiedziała: „Gdyby Bóg dał mi talent, grałabym i śpiewała ze wszystkich sił!”. A Jovo

Sikira ciągnął: „Ktoś jednak musi szorować klozet”. Mama westchnęła: „Wiedziałam!”.

Wiele obowiązków było podzielonych, poczynając od samego premiera. Najbardziej

odpowiedzialnymi sprawami zajmowali się towarzysze: Mosza Pijade, Neśković, Dzilas. W

naszej rodzinie rzecz wyglądała tak: do mnie należała agitacja i pisanie wierszy, do taty -

alkoholizm, do wujka - kobiety. Wszyscy staraliśmy się udoskonalić naszą branżę, rodzinną.

Robiliśmy tak, jakbyśmy się wyuczyli ról do sztuki Życie w rodzinie, chociaż nikt nam nie

kazał. Wykonywaliśmy swoje zadania rodzinne; wymawiane przez nas słowa były głośne,

jakby ktoś miał je usłyszeć i powiedzieć: „Brawo!”. Mama mówiła: „Nie mam nic do

ukrycia”. Wyszła na taras i powiedziała do zgromadzonych sąsiadów: „Prawda, on pije, ale to

dusza człowiek!”. A sąsiedzi na to: „O-ho-ho!”. Mama mówiła dalej: „Mój jedyny brat sypiał

ze wszystkimi kobietami w tym domu, sami najlepiej o tym wiecie”. Sąsiedzi zamilkli.

Wszystko to przypominało teatr, choć nim nie było.

Nasze życie płynęło z dnia na dzień, bez jakichkolwiek przerw. Uczestniczyliśmy w nim

wszyscy, każdy współpracował z innymi, jak potrafił. Tata mówił: „Nie jest źle”. Dziadek się

buntował: „Jasne, bo nie wiesz, co znaczy lepiej”. Mama powiedziała: „Nikt z nas nie jest

background image

ślepy, nie jąka się i przypuśćmy, nie ma syfilisu”. Dziadek powiedział: „Jeszcze czego!”. A

mama dodała: „Mnóstwo tego jest w całym mieście i w ogóle”. Byliśmy rodziną złożoną z

bardzo zdrowych ludzi, bez względu na brak pewnych rzeczy, jak pieniądze, jedzenie i

ubrania. Mama wyjaśniła: „Byłabym szczęśliwa, nawet chodząc w łachmanach, co mi jeszcze

nie grozi, bylebym nie dostała zapalenia żył albo świnki, z której teraz tak trudno się

wyleczyć”.

Pracowaliśmy całymi dniami, chociaż wyników nie było widać, a potem kładliśmy się i we

śnie robiliśmy nadal to samo, jak maszyny. Dziadek twierdził: „Wymyślam we śnie wzór

chemiczny pasty do podłogi, tyle że rano nie mogę sobie go przypomnieć”. Mama mówiła: „Ja

we śnie gram w najcudowniejszych filmach o których nie mogę mówić przy dziecku”. Tata

wyjaśniał: „We śnie nikt mi nie zabrania pić nawet najgorszych alkoholi, a nigdy nie jestem

zatruty. Dziwne!”. Wujek powiedział: „Przez pewien czas zapisywałem sny w zeszytach, ale

potem przestałem”.

Po przebudzeniu nadal wykonywaliśmy te same zajęcia, zarówno domowe, jak inne,

ogólnoludzkie. Nasze prace jakoś nie przynosiły rezultatów. Major Jovo Sikira powiedział:

„Kiedyś tu sprowadzę brygadę proletariacką, żeby wam wysprzątała mieszkanie”. A wujek na

to: „Tak by wypadało, bo wy tu brudzicie, przychodząc, kiedy wam się tylko zechce”.

Dziadek zwrócił się do wujka: „A twoje babki wycierają buty?”. Wujek odparł: „To chyba co

innego”.

Byliśmy rodziną o nieokreślonej liczbie członków, ze względu na wszystkich, którzy

przychodzili i siedzieli z nami, śpiewali nieznane sobie piosenki, robili na drutach i tak dalej.

Mama wyjaśniała: „Nasza rodzina to cały świat, który bym chętnie objęła i przytuliła!”.

Dziadek ją upomniał: „No, nie przesadzaj”. Mama spytała: „Ale dlaczego?”. Major Sikira

oświadczył: „Na świecie jest wiele ludzi, których by warto udusić, bo to oni są przyczyną

wszystkich nieszczęść”. Mama się zawahała: „W takim razie sama już nie wiem...”.

ŻYCIE

Major Jovo Sikira uderzy! pięścią w stół i powiedział: „Przewrócimy wszystko, odmienimy

życie od podstaw!”. Mama powiedziała: „We mnie też się wszystko przewraca, gdy usiądę w

tramwaju tyłem do kierunku jazdy”. Ja powiedziałem: „Starą sztuczkę o dziewczynie szybszej

od konia przerobiliśmy na zupełnie nowy skecz z czasów wojny”. Towarzysz Abas wyjaśnił:

„Wszystko, co w waszym życiu było dotychczas ważne, będziemy musieli odwrócić do góry

nogami, z przyczyn historycznych”. Tata powiedział: „Z wierzchołka drabiny, gdy naprawiam

światło, też wszystko wydaje mi się odwrócone do góry nogami”. A dziewczyna w butach z

cholewami dodała: „Na tym jeszcze nie koniec”. Dziadek powiedział: „Czyżby?”.

background image

Rozmawialiśmy w kuchni, ale mnie się to wydawało przedstawieniem, ponieważ wszyscy

mówili głośno, bili się w piersi i uderzali w drewniane części mebli. Porucznik Vaculić

wyznał: „Wypuścimy z ogrodu zoologicznego wszystkie zwierzęta, słonie, lwy, aligatory i

tym podobne, aby żyły na wolności razem z ludźmi”. Dziadek powiedział: „Chciałbym to

zobaczyć”. Towarzyszka w butach z cholewami wytarła nos wierzchem dłoni i powiedziała:

„Będziemy walczyć o braterstwo ludzi, zwierząt i innych stworzeń wyłącznie za pomocą

perswazji”.

Mama powiedziała: „Nie mam nic przeciwko zwierzętom, pod warunkiem, że są

obłaskawione i jedzą z ręki”. Wujek powiedział: „Ja przeciwnie, zwierzęta znoszę tylko w

cyrku”. Ciotki oświadczyły: „Gotowe jesteśmy przyjąć na nocleg trzydziestu członków brygady

wyzwoleńczej, ale małp przyjąć nie możemy wskutek wrodzonego kobiecego lęku i

dlatego, że w domu jest dziecko”. Wszyscy powiedzieli: „Olała!”.

Mama powiedziała: „Jeżeli będą jakieś konsekwencje, ja chyba zwariuję”. Towarzysz Abas ją

pocieszał: „Wariatom też przywrócimy człowieczeństwo, nic będziemy ich wiązać ani

wrzucać do zimnej wody, jak w okresie przedwojennym”. Dziadek powiedział: „Wy to

najlepiej znacie”. Towarzysz Abas potwierdził: „Tak jest”.

Major Jovo Sikira, w bardzo dobrym humorze, oświadczył: „Nauczymy was, jak spuszczać

wodę w klozecie ledwo dostrzegalnym ruchem ręki”. Dziadek się zdziwił: „Patrzcie,

patrzcie!”. Towarzysz Jovo Sikira zwrócił się do mnie: „Nauczę cię, w czym może być

pomocna lewa ręka, na przykład w drapaniu się za uchem i w różnych innych potrzebach”. Jovo

Sikira popatrzył, jak dziadek rąbie na podpałkę stare łóżko, i oświadczył: „A potem nauczę

was, jak spać w prawdziwym łóżku, o jakim nawet nie słyszeliście”. Towarzysz Abas

odchrząknął, co oznaczało, że należy zmienić temat, ale Jovo Sikira ciągnął: „Ja będę tylko na

was uważał, żebyście zgrzani nie pili zimnej wody”. Dziadek się z tym zgodził: „W porządku”.

Zauważyłem, że wszyscy jesteśmy pijani, ale nie wiedziałem od czego. Wtedy porucznik

Vaculić powiedział: „Całą naturę pchniemy w pożądanym kierunku, kwiaty, rzeki i

jeziora, chyba nawet i morza”.

Towarzysz Jovo Sikira powiedział co następuje: „Jeśli chodzi o dobrobyt, wszystko jest z

góry przewidziane, tyle że sprawy toczą się wolniej, niż myśleliśmy”. Dziadek zapytał: „Jak

to?”. Jovo Sikira posłużył się wówczas przykładem powolnego wzrostu drzewa, który jest

najkorzystniejszy. A dziadek na to: „Tylko że ja nie jestem z drzewa”. Towarzysz Sikira się

pochwalił: „Ale już teraz mamy po ćwierci metra kwadratowego kafelków na rodzinę!”.

Dziadek zapytał: ,,] co z tego?”. Mama go pocieszała: „Będziemy je po trochu zbierać, aż się

uzbiera”. Dziadek się upierał: „Dlaczego nie możemy dostać kafelków na całą łazienkę, a inni

niechby poczekali?”. Jovo Sikira wyjaśnił: „Byłaby to przeklęta nierównoprawność,

background image

przeciwko której walczyliśmy na wszystkich frontach”. Wujek podsumował: „W takim razie

nic z tego”.

Ciotki oświadczyły: „Wyjście widzimy w tym, żeby się nauczyć esperanto i rozumieć

wszystkich ludzi na całej kuli ziemskiej”. Porucznik Vaculić powiedział: „Utworzymy ogrody

w miejscach, gdzie inni chcieli tylko zabijać!”. Wujek powiedział: „Słyszałem, że mamy

zmieniać swoje życie nawet za cenę życia kogoś z bliskich”. Towarzysz Abas sprostował: „To

nieprawda. Prawdą jest natomiast, że wszystko będzie wspólne, myśli, uczucia i inne sprawy

wewnętrzne”. Ciotka szepnęła: „Tego się właśnie bałyśmy”. Dziadek powiedział: „Lepiej być

zdrowym i bogatym niż chorym i biednym, ale nie zawsze jest to możliwe”.

Mama nieraz mówiła: „Dla mojej duszy, strasznie zmaltretowanej, jedyny balsam to muzyka”.

Ciotki przytaknęły: „Wszystko byłoby łatwiej znieść, gdybyśmy miały gitary”. Wtrąciłem

wtedy: „My najbardziej lubimy siedzieć i gadać nie wiadomo co, jak w teatrze”. Mama

odparła: „Gdzie nam do tego!”. Vaculić spytał: „Czemu?”. A mama na to: „Teatr jest

wzniosły, a nasze życie nędzne i nieciekawe, co zresztą widać na mojej

twarzy, zawsze nieszczęśliwej”. Vaculić ją pocieszał - ”Nie ma powodu!”. Mama dodała:

„Zapomniałam o czasach, gdy ubierałam się jak żona i matka, a wszyscy mnie podziwiali”.

Dziadek się wtrącił: „Kogo to obchodzi!”. A mama ciągnęła: „Skądinąd ubóstwo bywa

natchnieniem dla wielu artystów, między innymi dla mnie”. Vaculić powiedział: „No

widzisz”. Zauważyłem: „Nareszcie każdy mówi, co chce”. Dziadek oświadczył: „Wolność

przedstawiania myśli, choćby najgłupszych, to nasze największe bogactwo”.

Przyszła sąsiadka i spytała: „A kiedy zaczniecie ekspropriację i podobne rzeczy w myśl nauki

nieśmiertelnej Róży Luksemburg?”. Vaculić odparł: „Natychmiast!”. Dziadek powiedział:

„Za okupacji tak samo mizdrzyła się do Niemców!”. Vaculić odwrócił się do dziadka i

powiedział cicho: „Co było, to było”.

Porucznik Vaculić zapytał: „Czemu nie pójdziecie oddać krwi, która jest tak pilnie

potrzebna?”. Mama powiedziała: „Znowu?”, z myślą o wielu historycznych rozlewach krwi.

Tata wstał i oświadczył: „Idę!”. Dziadek go ostudził: „Tam nie jest potrzebny alkohol”. Ciotki

udały się do szpitala wojskowego, ale obydwie zemdlały i krwi od nich nie wzięto.

Poszliśmy odśnieżać tory tramwajowe, musiałem się oderwać od pisania wzruszających

wierszy. Towarzysz Jovo Sikira powiedział: „Jeżeli coś w tobie jest, to prędzej czy później

wytryśnie, bez względu na wszystko”. Towarzysz Abas oświadczył: „Teraz najważniejsze jest

odśnieżenie torów tramwajowych i wyłapanie wrogów ludu!”. Mama powiedziała: „Naszym

jedynym wrogiem są uparte insekty, które tępimy flitem”.

Nosiłem przy sobie zeszyt w twardej oprawie; przedtem na czarnej okładce było napisane:

„Ćosić, towary kolonialne, Virovitica”, ale wszystko to zamazałem. Mama mi pogroziła: „Kto

background image

et pozwolił wziąć cenną księgę rozchodów twego nieszczęsnego ojca?”. Dziadek stanął po

mojej stronie: „Co po księdze, skoro ze sklepu nie została nawet puszka sardynek?”.

Zacząłem więc pisać w księdze pracę domową zadaną przez Simo Tepcziję, naszego

sekretarza, kogoś w rodzaju nowego profesora, ale o wiele groźniejszego.

Pewna dziewczynka z warkoczykami spytała: „Czemu jesteś takim znanym poetą?”.

Odpowiedziałem: „Nie wiem”. Mała towarzyszka z warkoczykami zaczęła od poezji, a

skończyła tak: „Czy to prawda, że ty jesteś niewinny?”. Odpowiedziałem wymijająco:

„Pochodzę z drobno-mieszczańskiej rodziny...”. Towarzysz Abas powiedział: „To minie”.

Voja Blosza pouczył mnie, co powinienem jej odpowiedzieć, ale było już po fakcie.

W komitecie powiedziano: „Byle naprzód!”. Odpowiedziałem: „Ja się staram”. Towarzysz

Abas powiedział: „Musisz wszędzie nasłuchiwać głosu wroga, obowiązkowo!”.

Powiedziałem: „Tak jest!”. Właśnie zaczęła się akcja wypisywania wapnem na asfalcie

wielkich haseł; usiłowałem wyrazić je w formie wierszy, i to rymowanych. Mój kolega Igor

Czernievski pokazał mi zeszyt, w którym było napisane: „Chyba się zabiję!”. Spytałem: „To

z jakiejś powieści?”. Opowiedział: „Nie, z głowy”. I dodał: „Czyżbyś nigdy nie myślał o

samobójstwie?”. Odpowiedziałem: „Nigdy”. O takich rzeczach pisano w różnych książkach,

ale w życiu było inaczej. Porucznik Vaculić popił sobie, zsunął czapkę na tył głowy i zaśpiewał

piosenkę ludową Chory leży chłopak miody. Potem oświadczył: „Jeżeli ta sprawa się

rypnie, pamiętaj, że to nasza wina, bo nie musiało tak być”. Powiedziałem: „Będę pamiętał”.

Towarzysz Jovo Sikira dziwił się, że przemawiam z głowy. Pewna towarzyszka w okularach

też umiała wiele rzeczy na pamięć, ale o niej mówiło się: „Potknęła czytankę!”, a o mnie: „To

dopiero głowa!”. Wszyscy doskonale potrafili mówić o wielu rzeczach, tylko profesor

przedwojennego uniwersytetu na zebraniu komitetu blokowego oświadczył: „Nie mam nic do

powiedzenia, jestem niepiśmienny”. Mama westchnęła: „Żeby mnie tak Bóg pozwolił zostać

profesorem!”. O tym wszystkim mama napisała wiersz, dosyć smutny.

Na naszym zebraniu rozdzielono zadania. Zadania były „kulturalno-oświatowe”,

„ideologiczne” i tym podobne. Na starym planie miasta sekretarz narysował czerwonym

ołówkiem koło. Koło było nieforemne, ale obejmowało wszystkie domy, w których

mieszkaliśmy. Sekretarz powiedział: „Oto łańcuch do przekazywania informacji”. I dodał:

„Pierwszy zawiadamia drugiego, drugi trzeciego i tak aż do końca, wszystko musi iść

błyskawicznie!”. Kalafatović mieszkał trochę dalej, przez niego koło brzydko się wygięło.

Sekretarz powiedział: „Zrobimy próbę. Każdy z was przekaże następnemu hasło, na razie

tajne”. Przypominało to zabawę w głuchy telefon, też bardzo dobrą. Najdziwniejsze słowa

zawsze wymyślał wujek. Każdy z siedzących w pokoju szeptał następnemu na ucho, co

usłyszał, a w końcu wypadało coś ni w pięć, ni w dziewięć. Sekretarz jednak powiedział z

background image

dumą: „Czegoś takiego jeszcze nie było!”. Później wołał na nas: „Ping-pong!” albo: „Higiena!”,

a my odpowiadaliśmy: „Obecny!”.

Najgorzej wypadł ten od ping-ponga; nic nie zdziałał, powiedział tylko: „Na stole

pingpongowym spali jacyś ludzie i połamali go, bo robili dziecko. Nie ma na czym grać”.

Wszystko to było niebezpieczne, ale wesołe. Wujek powiedział: „Socjalizm to dzieciństwo

rodzaju ludzkiego, w sensie nieustannej radości”. Tata przytaknął: „I owszem”. Vaculić

opowiedział, jak to jest w Rosji.”Tam wszyscy się śmieją” - zakończył. Mama płakała, ale ze

względu na jesień. Co do ranie, nadal wykonywałem powierzone mi zadania.

Towarzysz Tepczija zawiadomił nas: „Dziś w nocy, zamiast spać, zbierzemy się, aby radzić o

najważniejszych sprawach”. Towarzysz Kalafatović, trzęsąc się z zimna, powiedział: „Może

nas wyślą na wojnę wyzwoleńczą do Grecji?”. Ja powiedziałem: „Co będzie, to będzie”.

Towarzysz Abas najpierw odniósł się do zakazanych stosunków pomiędzy jedną z

towarzyszek a nie znanym nam towarzyszem, następnie przeszedł do punktu „samokrytyka i

krytyka”. Polegało to na tym, że każdy musiał opowiedzieć wszystko o sobie, a potem także o

innych. To też przypominało grę towarzyską. O sobie wszyscy mówili na ogól jedno: „Jestem

uparty”. Tylko Kalafatović przyznał: „Mój ojciec ma drobno-mieszczańskie poglądy, a ja się

onanizuję”. Towarzysz Abas powiedział: „To drobiazg”.

Zaczęli drzemać, każdy opierał się na ramieniu sąsiada. Potem kolejno budziliśmy tych,

którzy mieli zabrać glos. Nasz sekretarz, towarzysz Simo Tepczija, powiedział: „Musimy

podzielić się pracą tak, żeby zebrać jak najdokładniejsze informacje o tym, co kto myśli o

nowych historycznych przemianach”. I dodał: „Każdy z członków organizacji będzie miał na

oku siedmioro i na nich będzie bez przerwy uważał”. Tu wtrąciłem: „Ciotki i ja już mamy na

oku sąsiadkę, która jest kurwą, i często podsłuchujemy przez dziurę w ścianie, co ona mówi w

łóżku”. Towarzysz Tepczija powiedział: „No widzisz!”.

Od tej pory prowadziłem notatnik pod tytułem „O mojej siódemce”. Zapisywałem w nim

obserwacje dotyczące towarzyszy oraz wierszyki na ten temat. W ramach podziału pracy

otrzymałem zadanie: „Sprawdzić, kto obchodzi prawosławne święto patrona rodziny zwane

Slavą, albo nosi amerykańskie buty”. Ostateczny wniosek przedstawiał się następująco:

„Butów nie nosi nikt, ja mam buty po prababce, filcowe, a slavę obchodzi towarzysz

Eichenbaum”. Sekretarz trochę się zdziwił: „Jakiego patrona może obchodzić Eichenbaum?”.

Odpowiedziałem: „Dzień, w którym wypuszczono go z obozu”.

Miałem w domu piękny blok, oprawny w szary jedwab z wytłoczonym napisem: „Drugi Zjazd

Komunistów Serbskich”. Księgę tę dostał porucznik Vaculić, który mi powiedział: „Na

zjeździe tylko słuchałem, nie notowałem niczego, weź więc ten blok, żebyś miał gdzie

zapisywać swoje utwory poetyckie”. Wiersze i uwagi o gimnazjalistach nie należących do

background image

organizacji zapisywałem w zeszytach do geografii, biologii i jeszcze jednym, który nazwałem

„różnościowiec”, a piękny blok ze zjazdu komunistów przechowywałem w stanie w ogóle

nietkniętym.

Towarzysz Tepczija spytał: „Jak tam twoja siódemka?”. Powiedziałem: „W porządku”,

chociaż w notatniku pisałem przede wszystkim o Voji Bloszy, moim najlepszym koledze.

Dziadek podszedł do mnie i zapytał: „Znowu jakiś wierszyk?”. Odpowiedziałem: „Robię notatki

o tym, co myśli mój kolega”. Dziadek spytał: „Dla kogo?”. Odpowiedziałem: „Dla

naszego sekretarza, Simy Tepcziji”. Dziadek trzasnął pięścią w futrynę, aż zatrzęsły się szyby.

„Jak ci nie wstyd!” — zawołał. Podarłem więc wszystko o Voji Bloszy i zaniosłem do torby

w klozecie.

Powiedziałem sobie: „Mógłbyś wydawać i sam redagować magazyn, odbijany przez kalkę w

kilku egzemplarzach”. Usiadłem przy maminej maszynie do szycia, firmy Grutzner, i

zacząłem układać pierwszy numer uniwersalnego czasopisma „Naprzód”. Włączyłem do

niego własne artykuły o międzynarodowej sytuacji politycznej, wierszyki o zimie, rebusy,

których rozwiązania brzmiały: „Każdy jest kowalem swego losu” i „Braterstwo — Jedność”,

wreszcie ilustracje skopiowane z gazety „Borba” metodą przykładania do szyby. Nad

pierwszym numerem pracowałem okrągły miesiąc, a kiedy się zabrałem do drugiego, towarzysz

Abas powiedział: „Lepiej byś się zainteresował tą bazgraniną w kiblu!”.

Poszedłem do szkolnego kibla, nie 2a potrzebą, ale żeby sprawdzić, czy rzeczywiście jest tam

napis „Niech żyje król!”, czy go nie ma. Wewnątrz był Voja Blosza, który krzyknął: „Daj mi

się wysrać!”. Wróciłem do domu i dalej notowałem różne rzeczy. Ciotki pytały: „Czy to

chemia?”. Odpowiedziałem: „Kogo teraz obchodzi chemia!”. Mama zamyśliła się głęboko i

powiedziała: „Dziecko, ja nie wiem...”.

Pewnemu oddziałowi zagrałem bardzo starą piosenkę Na bój, na bój!; oddział odchodził

przez most, na front. Nocą przepisywałem listy nazwisk, nieznajomych a podejrzanych. Były

to nazwiska bardzo dziwne, na przykład „Szonda”, albo całkiem zwyczajne, na przykład

„Petrović”. Powiedziano mi: „Widzisz, nie ma różnicy”.

Ustawiono nas w szeregu, żeby wybrać skład przodującej brygady roboczej. Nieznacznie

uniosłem się na palcach i zaraz na lewo ode mnie zaczęto odrzucać kandydatów jako nie

wyrośniętych. Maszerowaliśmy ulicami, śpiewając o bohaterskim dowódcy Czapajewie;

widziałem go żywego w jednym z filmów. Mama obejrzała defiladę i westchnęła: „Ale z was

chuchra!”.

Towarzyszce, o której była mowa na zebraniu w związku z połamanym stołem

pingpongowym, nagle zaczął rosnąć brzuch. Vaculić powiedział: „Niejedną dziewczynę

całowałem, ale coś takiego!...”. Sekretarz Simo Tepczilja przyznał: „Ogromnie mnie to dziwi”.

background image

Bardzo łagodnie spytał towarzyszkę, kto ją skrzywdził. Odpowiedziała: „Nieważne”.

Wujek spytał: „Chcesz ze mną pójść do żony kapitana żeglugi rzecznej?”. Odpowiedziałem:

„Sam nie wiem”. Usiadłem do pisania, a dziadek burknął: „Dość tych wierszyków, jesteś już

dorosły!”. Odbyło się zebranie w sprawie towarzysza Elijasa Alhalela, u którego wystąpiły

objawy szaleństwa wskutek braku kontaktów z płcią odmienną. Towarzysz Simo Tepczija

powiedział: „Daliśmy wam wolność, są jednak rzeczy, których dać wam nie możemy”. Po

czym zapytał: „Może któraś z towarzyszek byłaby raka dobra?”, ale wszystkie milczały.

Dostaliśmy w szkole dzienniczki, w których zapisywano rozmaite oceny w postaci cyfr, a

także uwagi w stylu: „Wasz syn jest nieznośnym dzieckiem”; w dzienniczku, nie wiadomo

czemu, znajdował się wykaz przedmiotów dla drugiej klasy szkoły podstawowej, a następnie

zwięzły spis czynności, zatytułowany: „Jak pielęgnować uszy”. W tym spisie były różne

zdania, z których najładniejsze to: „Do uszu nie należy wtykać przedmiotów z drutu, drewna i

w ogóle niczego”, „Uszy są zwierciadłem duszy” i wreszcie „Ilekroć wpadnie ci do ucha jakiś

przedmiot, spróbuj go wydobyć, wlewając oliwę w wyżej wymienione”. Voja Blosza słowo

„uszy” zastąpił wszędzie słowem „dupa”, wyszła z tego mocna rzecz.

Mama napisała w dzienniczku: „Chcę, żeby mój syn uczył się religii”. Przed słowem „chcę”

wstawiłem czerwonymi literami „nie”, ale w szkole nie zauważono różnicy. W miejsce

niezrozumiałego niemieckiego skrótu „LSR”, odnoszącego się podobno do obrony

przeciwlotniczej, Rosjanie pisali na murach „Min niet”, i tak już zostało. Na dużym pasie

płótna, na którym przedtem był napis „Wyścigi konne”, pojawiło się teraz zupełnie co innego,

a mianowicie hasło: „Niech żyją nasi sojusznicy, ZSRR, Anglia i Ameryka!”.

W ogóle nie rozumiałem niektórych nowych słów, takich jak „indoktrynacja”, „ejakulacja” i

tak dalej, ale udawałem, że je rozumiem. Nasz sekretarz Simo Tepczija mówił: „Wszystko to

pięknie, ale nie daj się ponieść!”. W kinach wyświetlano filmy: Wielkie życie i Naród jest

nieśmiertelny, była to absolutna prawda. Śpiewaliśmy piękną piosenkę: „Hej, powstań z grobu,

Włodzimierzu Iljiczu, z tobą pójdę na bój”. Ciotki otwierały jakąś starą książkę i czytały z

niej niezrozumiałe wiersze: „Wciąż cię widzę, jak zrywasz rozpękłe granaty”. Wiedziałem

wszystko o granatach z rosyjskiego czołgu T—34, ale nie o tych do zrywania. Wujek mnie

pocieszał: „Wiele rzeczy później ci się wyjaśni”, ale na razie miałem w głowie straszliwy

mętlik.

Dostałem paczkę z Ameryki, od kuzynki, która z mężem flecistą wyjechała do Stanów

Zjednoczonych. W paczce przyszły kremy na dzień i na noc, których mama nie miała już od

jakiegoś czasu, a prócz tego między innymi krawaty, bardzo kolorowe. Na krawatach były

kwiaty, prezydent Rooscvelt wygłaszający przemówienie i jakieś lwy. Tata spytał: „Założysz

krawat?”. Odpowiedziałem: „Założyłbym, ale mam inne zadania”. Krawaty zostały

background image

rozdzielone między ojca i wujka, po równo. Z powodu krawata z amerykańskim prezydentem

wygłaszającym przemówienie dziewczyny nazwały wujka „Delano”, a jemu się to podobało.

Tata powiedział: „Teraz wszędzie mamy obrazki”. Było to bardzo słuszne.

Pisałem wiersze o buncie niewolników, a potem znów o ciałach niebieskich, pół zwierzętach,

pół ludziach i podobne. Niektórzy mówili: „Na co mu to?”. Inni powiedzieli: „To wróg ludu

pracującego!”. Rozdałem mundurki członkom chóru i zapowiedziałem: „Po występie macie je

oddać!”. Mundurki rozpowszechniły się w mieście, chórzyści zaczęli je nosić na co dzień.

Sekretarz Simo Tepczija rozdarł się na mnie: „Gdzie ty się, u diabła, podziewasz?!”.

Powiedziałem: „Jestem”. A on wrzeszczał: „Ty grzejesz dupę przy piecu, a tymczasem łobuzy

pokradły wszystkie mundury dla chórzystów!”. Powiedziałem: „Co ja na to poradzę?”. A on:

„Gdybyś był starszy, za taką rzecz dostałbyś kulkę w łeb!”. Vaculić poszedł do Komendy,

żeby się za mną wstawić. „Wierzcie - mówił - on niczemu nie jest winny!”. Tamci

powiedzieli: „W porządku”, ale nie uwierzyli.

Dziadek mnie pocieszał: „Pewno te biedaki nie mają co na siebie włożyć”. Prosiłem tych, co

nosili mundurki dla chórzystów: „Oddajcie to, bo inaczej obedrą mnie ze skóry”.

Odpowiedzieli: „Teraz wszystko jest wspólne!”. Simo Tepczija zagroził: „Sprzedamy rzeczy

w twoim domu, do ostatniej, byle naprawić szkodę!”. Mama oświadczyła: „Z wyjątkiem

mojej flajszmaszyny, której nie dam nawet pod groźbą karą śmierci!”. Wujek powiedział: „W

przyszłości twoja i tak będzie tylko szczoteczka do zębów”. Dziadek mruknął: „Kicham na tę

szczoteczkę!”. Vaculić próbował nas uspokoić. Ja zaproponowałem: „Niech ci, co wzięli

mundurki, śpiewają w chórze, i tyle”. A mama wszystko zepsuła: „Ci, którzy nie mają za

grosz słuchu?!”.

Przyszedł towarzysz Jovo Sikira i powiedział: „Widziałem przedstawienie według Ivana

Gundulicia, w którym jakiś ksiądz trzyma przez dziesięć minut ręce wzniesione do nieba, a

inni śpiewają, więc kazałem zdjąć to z afisza”. Ciotki powiedziały: „To Dubravka, poemat na

cześć wolności!”. A towarzysz Sikira: „W takim razie co tam robi klecha?”.

Porucznik Vaculić, mój przyjaciel, przynosił rozmaite zaproszenia i karty wstępu na bardzo

uroczyste imprezy literackie. Wkładałem mamine futro, buty po prababce i szedłem do

pierwszego rzędu, zgodnie z zaproszeniem. Obok siedzieli pisarze, bohaterowie ludowi i

ciotki oficerów, okropnie zajętych. Na scenie, przy stoliku z dzbankiem pełniutkim wody,

jacyś towarzysze czytali z różnych książek o przeżyciach wojennych, zarówno własnych, jak i

cudzych. Powiedziałem: „Niech żyją!”. Wszyscy byli zdumieni.

Porucznik Vaculić powiedział: „Trzeba, żebyś wszędzie chodził w związku z budową nowego

ustroju”. Widziałem więc zespół armii sowieckiej; siłowały się tam dwa karzełki w strojach

ludowych, a w końcu zrobił się z nich jeden człowiek i artysta, który się ukłonił. Widziałem

background image

zabroniony przedwojenny film Naga wizja z ciałem kobiecym obnażonym na jakimś jeziorze,

w całości. Dostałem wejściówkę na koncert Tatiany Okuniewskiej, bohaterskiej artystki

rosyjskiej, bardzo grubej. W domu ciotki śpiewały Pak Amuru, naprawdę pięknie.

Zorganizowaliśmy zebranie ze śpiewem i wspomnieniami z wojny narodowowyzwoleńczej,

ciotki wymalowały zaproszenia. Dawniej ślicznie malowały pisanki, w zajączki i ptaszki, z

napisem „Chrystus zmartwychwstał”; teraz te umiejętności przeniosły na wykonywanie

zaproszeń ze szlaczkiem z gwiazdek pięcioramiennych, znaków wolności. Mnie zaproszono

na podobną imprezę; grało się tam w coś, co przypominało grę „Człowieku, nie denerwuj

się”. Rzucało się kostką, a kto wyrzucił najwięcej, szedł do sąsiedniego pokoju z niejaką

Ljiljaną. W tym pokoju ujrzałem w półmroku portret Feliksa Edmundowicza Dzierżyńskiego

z twarzą jakby zapłakaną.

Nagle zacząłem pisać wierszyki o tym, jak chciałbym być książką, którą kobieta czyta w

łóżku, potem zasypia, a ja, w postaci książki, leżę na jej piersiach. Przeczytałem to naszemu

sekretarzowi, który powiedział: „A co to znowu?”. Ja powiedziałem, że przypominam sobie

jego fotografie, na których całował się z jakąś kobietą, oraz to, jak krytykowano mnie z&

nieuzewnętrznianie męskości przy pewnej okazji. Towarzysz Abas powiedział: „To jest życie, a

to poezja. W poezji wszystko musi być inne, robotniczo-chłopskie i czerwone!”.

Ciotka powiedziała: „Cała poezja komunistyczna jest piękna, ale najpiękniejszy jest wiersz

pod tytułem Wzloty młodości”. Mój kolega Igor Czernievski, Rosjanin, chodził po gzymsie

nad szóstym piętrem z rozłożonymi rękami. Mama Rosjanina mdlała z przerażenia. Na

parterze mieszkał staruszek, jeden z pierwszych lotników serbskich; staruszek mówił: „Z

moim samolotem spadłem dwadzieścia siedem razy i nic!”. A po chwili: „Kiedyś wleciałem

w tęczę i tak mi to zamąciło w głowie, jakbym się postarzał o dziesięć lat, choć w

rzeczywistości wcale się nie postarzałem”.

W kalendarzu kieszonkowym na rok 1937, w którym mama zaznaczyła kiedyś dni urodzin

wszystkich domowników, a od czasu do czasu notowała ceny mięsa, sałaty, odżywki z mąki

kukurydzianej, rady aptekarzy i mądre maksymy, zacząłem zapisywać tytuły filmów, zarówno

rosyjskich, jak innych. Były takie filmy, jak Niecierpliwy sierżant, Upadek Berlina, Ludzkość

się nie poddaje; do kina chodziłem z niejakim Cakanem.

Z Cakanem chodziłem też do piwnic pełnych dymu i kłótni. Jakiś typ wpatrzył mi się w twarz

i spytał:”Mały, wiesz, co to dusza ludzka?”. Inny powiedział: „Wszystko mogą ci zabrać

prócz serca!”. A po chwili: „Niech żyje Pavle Bosustov, któremu świat zawdzięcza

odrodzenie!”. Jakaś smarkula wypłakiwała mi się w rękaw. Cakan powiedział: „Nie przejmuj

się”, Chodziliśmy na stary most, w połowie zwalony, i sikaliśmy do rzeki. Cakan powiedział:

„Wszystko płynie!”. Poszliśmy do żony kapitana żeglugi rzecznej pod jego nieobecność;

background image

kapitanowa pokazywała nam, jak ją ukształtowała cudowna ręka natury. Kapitanowa

pożyczała nam książki: Jak się czesze królowa, Gdy krew zakipi i Tajemnica pierwszej nocy,

ta ostatnia była bogato ilustrowana.

Kiedyś byliśmy w gospodzie; do tej gospody wszedł człowiek bez ręki i powiedział: „Zaraz

zobaczycie kogoś, kto pokonał wszystkich, nawet siebie!”. Jedyną ręką szaleniec ten wyjął

pistolet i palnął sobie w głowę. Mama powiedziała: „To wszystko nerwy!”.

W domu znalazłem zeszyt pełen zadań, w ogóle nie tkniętych. Towarzysz Abas pytał: „Gdzie

ty się podziewasz?”. Potem powiedział: „W obecnej sytuacji nie ma mowy o wymykaniu się z

kipiącego nurtu życia, który mieni się wokół nas!”. W końcu dał mi do wypełnienia

formularze dotyczące pracy różnych sekcji, ideologicznej, kulturalno-oświatowej,

pingpongowej, muzycznej, i kazał przygotować krótkie sprawozdanie z ich działalności

wychowawczej. Powiedziałem: „Wszystko będzie w porządku”. Mama powiedziała: „Roboty

ma po uszy, a tak marnie je!”. Wujek powiedział: „Tak hartowała się stal!”. A ja im

powtórzyłem słowa towarzysza Abasa o życiu i o tym, że nie ma mowy, aby ktokolwiek z nas

się wymknął.

Mój przyjaciel Cakan i ja poszliśmy na zebranie, na którym nas zapytano: „Gdzie byliście

przez cały ten czas?”. Jedna z towarzyszek, której nijak nie chciał wyrosnąć biust,

powiedziała: „Oto dwa rzadkie gagatki!”

- coś jakby własny, oryginalny wiersz. Towarzysz Abas powiedział do mnie: „Może kiedyś

napiszesz jugosłowiańską Wojnę i pokój, to twoja rzecz, ale musisz przychodzić na zebrania z

powodu składek członkowskich, pracy kulturalno-oświatowej i samokrytyki!”. Inni mówili:

„Niech sobie pisze wiersze, my tu jesteśmy komuniści!”. „Włodzimierz Majakowski też był

komunistą” — powiedziałem. „Ale bezpartyjnym” — zauważyła towarzyszka bez biustu. A ja

na to: „Dobrze, dobrze”.

Polecono mi zorganizować akademię noworoczną. Pytałem Vaculicia, czy mógłby wygłosić

swój znany wiersz Na straży. „Nie nadaje się dla dzieci” - powiedział. Pytałem ciotki, czy

mogłyby zagrać na gitarach. „Mamy ważniejsze obowiązki” — powiedziały. Poprosiłem

Elijasa Alhalela i dwóch innych, dałem im przedwojenne kalendarze z dialogami Mosze i

Sary czy coś w tym rodzaju i powiedziałem: „Wygłoście to, a ja zagram na harmonii”.

Na akademię przyszli przyjaciele postępowych rodziców, nieżonaci oficerowie i kilku innych.

Najpierw tańczyliśmy koło z partyzanckim przytupem, a później, na mój znak, aktorzy wyszli

z kalendarzami w ręku i zaczęli dukać znalezione w nich straszne rzeczy. Elijas Alhałeł

przeczytał: „Saro, żono moja, dlaczego ty mnie zdradzasz z Kohnem?”. Major Jovo Sikita

zerwał się z miejsca i spytał: „Kto to napisał?!”. Powiedziałem: „Nieznany przedwojenny

autor”. A towarzysz Sikira: „To świństwo!”. Zacząłem więc grać na harmonii wesołą rosyjską

background image

piosenkę Kiedy Stalin wyszedł na podwórze. Posypały się brawa. Towarzysz Abas powiedział:

„No tak, to zupełnie co innego!”.

Następnie recytowałem, wysuwając, jak zwykle, jedno ramię zgodnie Ł rym, co widziałem na

fotografii”Majakowski w redakcji «Komsomolskiej Prawdy, oparty na pliku rękopisów”.

Recytując, akcentowałem pewne rzeczy, na przykład: „między oczy”, „krzywda” i podobne.

Vaculić mi powiedział: „Będziemy zmieniać dawniejsze utwory, wstawiając do nich

umiejętnie fragmenty o wymowie pozytywnej, żeby wzmocnić system nerwowy ludności. W

ren sposób pokażemy stojący przed nami lepszy świat!”.

Studenci mówili: „Jesteśmy tylko sowiecką republiką!”. Dziadek powiedział: „Co to, to nie!”.

Pavle Bosustov wygłosił tajny odczyt, na którym między innymi powiedział: „Józef Stalin

umarł, zamiast niego zrobiono figurę z wosku, z ruchomymi ustami i człowieczkiem, który

siedzi we wnętrzu kukły i mówi przy pomocy jakiejś maszynki!”. Vladimir Muhin, nasz

kolega, powiedział: „Każdy ma ojca, choćby go nie uznawał!”. Ja recytowałem własny wiersz:

Stalin, człowiek ze stali. Mama powiedziała: „To minie”. Mówiła tak również, gdy ciotka

dostała anginy oraz gdy tata demonstrował działanie maszynki do mięsa i przycięło mu palec.

Ja wszystko to pamiętałem.

Nocowała u nas kuzynka, która miała jakąś gumową rurkę, było to bardzo podniecające.

Później powiedziałem do Voji Bloszy: „Spałem z pewną kuzynką”. Voja zapytał: „Jak to?”.

Wyjaśniłem: „Przy pomocy rurki i jej zgody”. A Voja: „Ty ciągle nie masz o tym pojęcia!”.

Uczestniczyłem w konkursie na najlepszego poetę-dziecko. Wysiałem długi poemat Nasza

walka, ze wszystkimi szczegółami i ilustracjami wykonanymi tuszem przez ciotki.

Powiedziano mi: „Twój utwór jest najlepszy, ale nagrodę damy towarzyszowi Josipowi, który

żyje w biedzie”. Mama poszła do nich i powiedziała: „Jak wam nie wstyd!”, ale to nie

pomogło. Śniło mi się, że dostałem w nagrodę samochodzik na pedały, jednak po przebudzeniu

rzeczywistość okazała się inna.

Wysłano mnie na zebranie profesorów, żołnierzy i aktywistów młodzieżowych. Jakiś

towarzysz z lampasami spojrzał na mnie i powiedział: „Brawo!”. Potem zwrócił się do innych

towarzyszy, raczej niewyspanych, i dodał: „Bierzcie przykład z tego szkraba”. Towarzysze

odpowiedzieli: „W Domu Młodzieży tacy jak on szorują podłogi, malują drzwi i śpiewają w

chórze!”.

Towarzysz Jovan Prnjat był moim „najlepszym kolegą”. Jovan Prnjat miał prawdziwy

partyzancki mundur, bo jego ojciec był krawcem. Zapisałem w dzienniku: „Podzieliłem się

kawałkiem mięsa z Jovanem Prnjatem i Mirjaną Vukobratović”. Ciotki zajrzały do mojego

dziennika, a później pytały: „Która to jest Mirjana Vukobratović?”. Zarumieniłem się. Potem

Jovan Prnjat świsnął forsę ze składek, a do mnie powiedział: „Co z ciebie za kumpel!”.

background image

Miałem też innych, tak zwanych najlepszych kolegów. Najlepsi koledzy przychodzili do

mojej mamy na obiad, ciotki uczyły ich mówić wiersze i myć zęby. Najlepsi koledzy objadali

się fasolanką, a potem gadali: „Jego stary dniem i nocą pije, a z niego też jest drań”. Mama

powiedziała: „Od takich jak najdalej!”. Inni przychodzili po to, żebym im napisał

wypracowanie z serbskiego na temat: „Rola moralności w nowym społeczeństwie”, i to

wierszem. Mówiłem: „Chyba poznają”, ale pisałem.

Pewien malarz spytał moją mamę: „Ma pani może jakiś stary sweter?”. Pewien student prosił:

„Czy mógłbym u was przespać ze dwie noce, bo już jest bardzo zimno?”. Malarz później

powiedział: „Dali mi jakąś szmatę do kurzu!”, a student gwizdnął ciotce szczoteczkę do zębów.

Towarzysz Abas wezwał mnie do komitetu i powiedział: „Nikt nie potrafi napisać

takiego poematu jak ty”. Potem zabrał mnie na zebranie i powiedział: „To on zaprzepaścił

mundurki chórzystów. Niech wam teraz spojrzy w oczy, jeżeli ma czelność!”. A później mi

powiedział: „Musiałem!” i dodał: „Organizacja jest kuźnią nowych ludzi, z charakterem!”.

Bez względu na brak mundurka sam zacząłem śpiewać w chórze. Śpiewaliśmy Bo nasz jest

teraz cały świat. Pewien chłopak w czapce z daszkiem powiedział: „Wszystko to już było w

dawnej, zgniłej Jugosławii!”. Słowo „zgniłej” zaakcentował specjalnie, że niby ta zgnilizna

co bujda.

Towarzyszkę delegatkę z Prijedoru prowadziłem ulicami jeszcze nie oświetlonymi pod adres,

który mi dano w komitecie. Pod tym adresem wyszedł do nas mężczyzna w okularach i

powiedział: „U mnie nie ma miejsca, jestem inżynierem!”. Wobec tego zaprowadziłem ją do

krawców, którzy zawsze przyjmowali delegatów. Powiedziałem: „Jesteśmy na miejscu”.

Towarzyszka spytała: „Nie umiesz się całować, naprawdę?”. Odpowiedziałem: „Nie”.

Wszystko to później powtórzyłem w domu. Ciotki współczuły mi i powiedziały: „Straszne!”.

Vaculić, żeby zmienić temat, zaczął opowiadać o jakiejś operacji na froncie, wykonanej za

pomocą zwykłego scyzoryka, zamoczonego w rakiji. Mama westchnęła: „Pod względem

wytrzymałości człowiek jest jak zwierzę”.

Był jeszcze jeden najlepszy kolega, nazywał się Czaprlja. Czaprlja przychodził na paprykarz z

kartoflami, nasze najlepsze danie. Czaprlja powiedział: „Chodź, będziemy się bawić w

Niemców i partyzantów”. Zabawa była ostra, podczas duszenia zniknął mój zegarek marki

Longines, przedwojenny. Mama zapytała: „To tak? My tobie paprykarz, a ty?!”. Czaprlja

udawał, że nie wie, o co chodzi.

Pewna towarzyszka, do której napisałem list o nowym trybie przyjaźni między odmiennymi

płciami, pokazywała mnie palcem i mówiła: „Klęczał przede mną!”. A ja na to: „Wszystko,

tylko nie klęczenie!”. Towarzysz Abas wygłosił wykład „O empiriokrytycyzmie”.

Spodziewałem się, że będzie mówił o towarzyszach zasługujących na krytykę i w ogóle, ale

background image

on powoływał się na jakichś cudzoziemców i na towarzysza Lenina; o nas nie było ani słowa.

Towarzysz Abas wygłosił poza tym odczyt: „Jak nie stracić orientacji wśród mnóstwa idei”.

Ja powiedziałem: „Nawet w dzieciństwie dobrze się orientowałem w ciemnościach!”.

Sekretarz Simo Tepczija powiedział mi prosto w oczy: „Ciebie pewnie wciąż jeszcze kąpie

mama!”. Towarzyszka z warkoczykami twierdziła: „On nie jest ani kobietą, ani mężczyzną,

bo pisze wiersze”. Wujek powiedział: „Słyszałem, że w Rosji każdy pisze wiersze, a potem

niektórych poetów zabijają”. Mama objęła mnie mocno i powiedziała: „Uchowaj Boże, raczej

zostań ślusarzem!”.

O mojej rodzinie, nie wiadomo czemu, zaczęto mówić brzydkie rzeczy, całkiem

nieprawdziwe, ale niebezpieczne. W sąsiedztwie mówiono: „Kto wie, co oni tam knują!”.

Mama przypomniała: „A jak wam pożyczaliśmy flajszmaszynę, to byliśmy dobrzy?”. Inni

mówili o nas krótko: „To burdel!”. Spytałem towarzysza Abasa: „Czy dobrowolne łączenie

się w celu pielęgnowania sztuki i komunistycznego myślenia to burdel?”. Odpowiedział: „Nie

wiem, jak się to interpretuje, nie byłem na zebraniu”. Na pewien czas zostawiono nas w

spokoju, a potem znowu ktoś powiedział: „Rzecz w tym, że za dużo śpiewacie!”.

Towarzysz Jovo Sikira spytał: „Co robiliście za okupacji, kiedy my byliśmy jeszcze daleko,

na naszych zmordowanych szkapach?”. Dziadek powiedział: „Robiłem drewniaki i cienko

przędłem”. Mama powiedziała; „Zszarpałam sobie serce i nerwy!”. Wujek powiedział:

„Przyjacielu, lepiej nie pytaj” i dodał: „Zabrakłoby papieru, żeby to wszystko opisać”. JOTO

Sikira patrzył na nas zdziwiony i pytał: „Co wiecie o zatwardziałym faszystowskim

zbrodniarzu, Erwinie Dunkelblumie?”. Wtrąciłem się: „Znamy tylko pana Hardtmutha,

producenta ołówków, ale to inna sprawa”. Towarzysz Sikira pytał dalej: „Czy u was w domu

bywali znani bandyci niemieckiej przynależności państwowej, Deutsch i Krvinski?”.

Odpowiedziałem: „Znani mi są tylko Meinel und Herold, z których fabryki pochodzi moja

harmonia z sześćdziesięcioma basami”. Porucznik Vaoilić kręcił się na stołku i szepnął do

towarzysza Sikiry: „Co ci mówiłem?!”. Ale towarzysz Sikira szybko spytał: „Kto z was

handlował z nieszczęsną ludnością żydowską, powodując się chęcią zysku?”. Mama

powiedziała: „Rudiemu Fróhlichowi, koledze mojego syna, dziś już nieżyjącemu,

posmarowałam chleb marmoladą, gdy jego rodzinę zabierano do obozu, bo nie miałam nic

innego”. Towarzysz Abas pytał mnie surowo i ponuro: „Właściwie dlaczego ty pochodzisz z

drobnomieszczańskiej rodziny?”. Spytałem: „A co się stało?”. Towarzysz Abas wyjaśnił:

„Chciałem cię wytypować na delegata”. Powiedziałem: „Staram się, jak mogę”.

Towarzyszka w butach z cholewami oświadczyła: „Nigdy nie zdążę przeczytać książek, które

wy przeczytaliście, gdy byłam w hodowlano-pasterskiej epoce mojego życia!”. Ciotki

background image

powiedziały: „Co my możemy poradzić?”. Wujek powiedział: „Teraz jest na to sposób,

szkoły wieczorowe”. Mama mówiła: „Duszę bym za nich dała, są dla mnie jak synowie!”.

Major Jovo Sikira zauważył: „A jednak w waszej rodzinie było mnóstwo

popów”. Tata zdobył się na odwagę i spytał: „Czy zostanie na nowo powołana do życia

organizacja Sokół celem hartowania mięśni?”. Towarzysz Jovo Sikira powiedział: „Jedynym

celem wszystkich organizacji będzie wyzwolenie ludzkości, to wystarczy”.

Miałem wujka, ciotki, dziadka, tak samo jak inni. Ale o innych mówiono: „To dobra rodzina”,

a o nas: „Hołota!”. Było to pod koniec wielkiej wojny i okupacji, na początku zupełnie nowych

czasów. Używaliśmy różnych przedmiotów, jak łóżka, łyżki, woda kolońska, podobnie jak inni.

Nie wiem, skąd się wzięły i na czym polegały różnice. O innych mówiono: „Oni mają

wszystko”. A o nas: „To pajace w łachmanach, groszem nie śmierdzą!”.

Z całych sił staraliśmy się włączyć w nowy nurt, bez względu na brak jedzenia, zmęczenie i

inne rzeczy podrywające zdrowie. Pewien towarzysz przyszedł i poprosił ciotki:

„Opowiedzcie mi książkę Iwana Tugieniewa Zapiski myśliwego, muszę dziś o niej wygłosić

odczyt”. Dragisza, przedwojenny uczeń szkoły rolniczej, prosił o starą książkę handlową ojca,

nie zapisaną, bo chciał zacząć swoją epopeję wojenną Nastanie dzień, którą już miał w

głowie. Jacyś inni żołnierze wynosili używane buty dziadka, które jemu są niepotrzebne, a im

bardziej się przydadzą w przyszłych bojach.

W spisie lokatorów przy nazwisku wujka ktoś dopisał „podrywacz”, przy nazwisku taty

„pijaczyna”, a przy moim „głupek”. Mamie nic nie dopisano, mama wzdychała: „Nawet na to

nie zasługuję, ja biedna!”. Ciotki zastanawiały się: „Dlaczego wszyscy nas nienawidzą?”.

Dziadek powiedział: „Bo żyjemy w zgodzie”. Wujek zaprotestował: „Akurat!”. Nadal żyliśmy

w rodzinie, tak jak dotąd.

Pewnego dnia zjawił się żołnierz z jakimiś papierami, z ołówkiem w ręku, i spytał: „Wasze

zawody, ale dokładnie, szczegółowo!”. Dziadek powiedział skwapliwie: „Żyjemy i walczymy,

oto nasz zawód!”. A żołnierz: „To się nie liczy”. Wyrwał kartkę z bloku i poszedł. Ja

wiedziałem, że byliśmy rodziną, i to w sensie zawodu, zauważyłem jednak, że to nie wystarcza.

Mama się buntowała: „Jeżeli ktoś stuka młotkiem w garnek, zaraz mu piszą «robotnik»!”. I

jeszcze: „Ja mogę się zaharować na śmierć, a nikt tego nie uznaje”.

Porucznik Vaculić nas pouczał: „Chodzi o wytwarzanie towaru, takie jak w fabryce”. Dziadek

nie zrozumiał, więc Vaculić tłumaczył dalej: „Towar pakuje się do pudełek, jak choćby buty”.

Dziadek się rozzłościł: „Mam być szewcem czy co?”. Wtrąciłem się: „W książce Fryderyka

Engelsa napisano, że cała przyroda jest fabryką, która przy pomocy małp produkuje ludzi i

inne potrzebne rzeczy”. Porucznik Vaculić potwierdził: „Tak jest, oczywiście”. Tata

zauważył: „Wszystko na świecie ktoś musi wytworzyć, czy to kwiaty, czy białe myszki...”.

background image

Ciotki powiedziały: „Ale to nie znaczy, że my siedzimy z założonymi rękami”. Mama dodała:

„Dobrze by tak było!”. Tata znowu się wtrącił: „Są towary, które fabrykuje się w sposób,

można powiedzieć, niewidoczny, na przykład propaganda”. Wszystkich zatkało, i tylko

dziadek się odezwał: „A co dopiero mówić o pijaństwie!”. Ciotki dodały: „I o miłości, która

nie pozostawia za sobą śladów w postaci produktu”. Wujek powiedział: „A dzieci to co?”.

Ciotki na to zaczerwieniły się, obydwie.

Na lekcji „Poznajemy przyrodę” rysowaliśmy wszystko, co robi się zarówno w domu, jak i w

warsztacie. Mama powiedziała: „Do czego ty używasz swojego mózgu, to straszne!”.

Odpowiedziałem: „My tylko patrzymy na to, co dzieje się w tej kuchni, jakby to było w

kosmosie albo w przyrodzie”.

Mama oświadczyła: „Chyba wystarczy, że myję okna, kiszę ogórki i łatam spodnie pijanego

męża!”. Wujek powiedział: „Ale nie musisz wychodzić na deszcz ani na śnieżycę, jak na

przykład żołnierze”. Ciotki narzekały: „Nigdy nie dorównamy niektórym postępowym

zawodom, na przykład krawcom czy fryzjerom”. Wujek skwapliwie oświadczył: „Ja mogę się

ogolić z zawiązanymi oczami, i to przy wszystkich!”. Mama stwierdziła: „ja ze starego

ubrania ojca mogę wykroić cztery małe, nawet dla dzieci, których nie ma”. Dziadek

powiedział: „Kogo to obchodzi!”. Porucznik Vaculić zauważył: „Tak jest, niestety”.

Wszyscy ludzie pracowali w jakichś fabrykach, na połach i na statkach, tylko my

pracowaliśmy w naszej kuchni, to znaczy w rodzinie, była to szczera prawda. Mama

twierdziła: „To, co potrafię zrobić przy pomocy swoich dziesięciu palców, nie zmieści się w

najgrubszej księdze!”. I dodała: „Często wychodzę do miasta, nie wiedząc po co, tyle mam na

głowie”. Tu dziadek wtrącił: „A jakże!”.

Każdy z nas coś robił, ale w domu, sąsiedzi wyrażali się o tym z pewną pogardą. Moje

utalentowane ciotki wykonywały obrazki nie istniejących okolic, a potem, o zmierzchu,

ocierały chusteczką łzy z niewiadomych przyczyn. Mój tata, niegdysiejszy mistrz sokołów w

staniu na rękach, wynajdywał sposoby picia jak największej ilości alkoholu bez przykrych

następstw. Mama potrafiła malować kuchnię i nie spaść z wysokiej drabiny, a o tym swoim

wyczynie zapisywała coś na marginesach gazet, przeczytanych. Dziadek wbijał w ściany

gwoździki, nawet w miejscach, gdzie w ogóle nie były potrzebne. Wujek całymi godzinami

polerował buty tak, że można się w nich było przejrzeć. Ja usiłowałem zrobić człowieka

wysokości dwóch centymetrów, na gumce, a potem wyobrażałem sobie, że ten człowiek

ożyje.

W szkołę pytano mnie: „Czy wy naprawdę nic nie robicie poza praniem bielizny i wieszaniem

fotografii na ścianach?”. Odpowiedziałem: „Nic, naprawdę”. I pytano jeszcze: „Myślicie, że

jesteście mądrzejsi od wszystkich?”. „Tego nie wiem” - powiedziałem.

background image

Zaczęliśmy się zajmować innymi rzeczami: tata starał się wytrzeźwieć, dziadek próbował

wyprodukować sztuczne masło, mama usiłowała nakarmić nas malutkimi kawałeczkami

chleba. Życie w rodzinie było jak film, niezwykły, poruszający, niekiedy zaś po prostu nudny.

Życie w rodzinie przypominało dawno przeczytaną książkę, zapomnianą, z niejasnymi

epizodami. Życie w rodzinie składało się ze zdarzeń, zdarzenia rozgrywały się prawie co dnia,

nawet w niedzielę. Zdarzenia w rodzinie nazywały się życiem — słowo używane tak często, a

tak rzadko zrozumiałe. My wszyscy pokładaliśmy wielkie zaufanie w tym słowie i w

rzeczywistości, którą ono oznaczało. Życie zawsze było dla nas cudowne, choć inni nie

wyrażali się o nim najlepiej. Wszystko, co robiliśmy, wydawało nam się o wiele lepsze niż

innym, pod tym względem niczego nie mogliśmy zmienić.

Byliśmy rodziną. W ramach rodziny podejmowano wiele ludzkich zajęć, uprawiano ludzkie

zawody, wykonywano rzeczy pożyteczne dla ogółu, ale w naszym wypadku najważniejsze

były funkcje ojcowskie, matczyne i w ogóle rodzinne. Przeciwko naszej działalności byli

prawie wszyscy, za nami tylko niektórzy, i to raczej z sympatii. Ja słuchałem jednych i

drugich.

Teraz, po wszystkim, myślę, że jednak istnieje również takie zajęcie, rodzinne. Mimo

wszystko trwaliśmy w przekonaniu, że uczestniczymy w ważnej pracy nad budową nowego

społeczeństwa w sposób wewnętrzny, domowy, kuchenny. Okazało się, że to, co można

powiedzieć o naszym życiu, znajduje się w moim wypracowaniu na ten temat. Wypracowanie

przeczytano głośno, całej klasie. Wszyscy śmiali się, poklepywali mnie po ramieniu, w końcu

orzekli: „Bzdury!”. Na tym stanęło. O wielu rzeczach całkiem zapomniałem, inne mi się

pomieszały; okazało się, że w książkach jest o wiele więcej porządku i równowagi albo

przynajmniej powinno tak być...

Znowu przyszedł tamten żołnierz, z przedwojennej szkolnej teczki wyjął jakieś papiery i

oświadczył: „Macie się przenieść do jednego pokoju, a tu się sprowadzi pewien towarzysz z

rzeczami”. Dziadek spytał: „Z jakimi rzeczami?”. Tamten wyjaśnił: „Z jego własnymi”.

Towarzyszem z rzeczami okazał się Jovo Sikira, który z miejsca oświadczył: „Chyba ja też

mam prawo gdzieś się osiedlić, jak mamę kocham!”. Jovo Sikira sam wniósł jedno krzesło i

usiadł na nim. Inne meble zaczęli wnosić inni ludzie, nie ogoleni, posępni. Mężczyźni w

mundurach bez epoletów przydźwigali byłe faszystowskie łóżko, teraz już Niemcom

niepotrzebne.

Ciotki uderzyły w płacz, a mama powiedziała: „Mniejsza o nas, ale co będzie z towarzyszami,

którzy przychodzą tu po rozmaite rzeczy i rady?”. W pewnej chwili mama zawołała: „Kumie,

a skąd wy tu?!”. A kum na to: „Witajcie, kumo, noszę te meble w ramach odbywania kary,

jako więzień”. Potem odsapnął i dodał: „Każdy, kumo, musi zapłacić za swą wrogą

background image

działalność w gospodarce drobnotowarowej”. Mama powiedziała: „Tak jest, kumie,

pozwólcie, że wam przytrzymam ten stolik”. Później kum z innymi więźniami przenieśli

nasze rzeczy: pianino, komplet kryształowych kieliszków, książki i obrazy namalowane przez

ciotki; ja przeniosłem moją gazetkę ścienną oraz harmonię marki Meinel und Herold. Dziadek

powiedział: „To infamia!”. A mama powiedziała do ludzi bez odznak: „Dziękujemy, że nas

przenieśliście do tej klitki”. W nowym pokoiku, bardzo pięknym, zaczęliśmy od nowa

śpiewać piosenki rosyjskie i inne, mama dla wszystkich zagrzała rakiję. Wypiwszy dwa łyki,

wygłosiłem mowę o obrońcach Leningradu, po rosyjsku, choć właściwie nie znałem tego

języka.

W małym pokoiku żyliśmy jak dawniej, tyle że wszyscy byliśmy sobie bliżsi. Ciotki zaczęły

uczyć się esperanto, języka światowej rewolucji. Dziadek mruczał: „Jak możecie tak bełkotać

bez sensu, wszystko pomieszane!”. Ciotkom przypomniały się przedwojenne filmy Wołga,

Wołga i Rasputm, pop szalony; śpiewały stare szlagiery filmowe, zasłyszane dawno temu.

Tata powiedział: „Ale wy jesteście!”. Mama powiedziała do studentów: „My wszyscy to

jedno serce!”. Studenci milczeli, a po chwili któryś przyznał: „Podziwiam was”. Dziadek

powiedział: „Nie trzeba!”. Rozłożywszy ręce, mama dotykała dwóch ścian ciasnego pokoju.

Mówiła: „Oddałabym za nich duszę, są dla mnie jak synowie!”. A Vaculić napomknął:

„Szkoda tylko, że w waszej przeszłości było tylu popów”. Mama powiedziała: „Nic na to nie

poradzimy”.

Na odwrocie fotografii rodzinnych mama zaczęła wypisywać różne czułości pod adresem taty,

a potem wkładała mu fotografie do kieszeni, po kryjomu. Tata wsuwał rękę do kieszeni i

znajdował te wyznania, czasami nawet rymowane. W maminych wierszykach mowa była o

ich wspólnym potomstwie, czyli o mnie, poza tym o rewolucji, która wszystko zmienia na

lepsze, przynajmniej pozornie, i o kwiatach, które razem zrywali w 1930 roku. Tata się

rozzłościł: „Kto mi wtyka te bujdy?!”. Wszyscy milczeli. Wtedy tata wyłożył karty na stół:

„Dość mam terroru przeszłości w postaci własnej żony!”.

Nieco później tata powiedział do mnie: „Ty jej będziesz mówił co trzeba, bo nie życzę sobie

bezpośrednich kontaktów”. Mama powiedziała: „Dziecko dostanie szoku nerwowego”. Mój

szok polegał na tym, że położyłem się i zacząłem walić w podłogę nogami. Bełkotałem coś o

zdradzie i o innych strasznych rzeczach. Tata wyprostował się i powiedział: „Nikt mnie nie

powstrzyma!”, a po chwili: „Jak dorośniesz, zrozumiesz, gdzie jest pies pogrzebany”.

Pies był pogrzebany w pani Darosavic, która przyszła i oznajmiła: „Co mam z nim zrobić, już

dwa dni śpi w moim łóżku, skądinąd bardzo wąskim, jak zabity!”. Dziadek zaproponował: „I

niech tam zostanie”. Pani Darosava się zaklinała: „My poza tym nic takiego nie robimy, słowo

daję, on mi czyta pornograficzną powieść Arktta Stevana Jakovłjevicia, a ja słucham”.

background image

Dziadek orzekł: „No i po wszystkim!”.

Ojciec zjawił się z jakimś wózkiem i powiedział: „Podzielimy rzeczy”. Wziął maszynkę do

mięsa, termos, maszynkę do krojenia wędlin, teraz nieistniejących, wziął swoje księgi handlowe

z lat trzydziestych i powiedział: „Allons enfantsl”. Nam zostawił piecyk i maszynkę do lodów.

Mama objęła mnie i powiedziała: „Nie masz już ojca!”. Pomyślałem o Włodzimierzu Iljiczu

Leninie, ojcu całego proletariatu, ale nie powiedziałem nic. Na koniec tata dodał: „Już wiecie,

że jesteśmy wolni?”. Pani Darosava powiedziała do mamy: „Co zrobić, taki już jest!”. I jeszcze:

„Boję się o niego, niech go pani nie zatrzymuje!”. Wujek zapytał: „Musisz od razu się żenić?”.

Dziadek powiedział: „Szuja!”.

Zacząłem czytać Dialektykę przyrody, podręcznik Fryderyka Engelsa. Mama napisała balladę

o swoim życiu, na odwrocie fotografii ślubnej. Pierwsze słowa brzmiały: „Gdy na węża

stąpnęłam w życiu mym”. Ballada była długa, napisana ołówkiem chemicznym, tu i ówdzie

ozdobiona kwiatkami. Vkculić powiedział: „Ależ wyrzuć to razem z tym, który cię

unieszczęśliwił!”. Mama powiedziała: „Przeklęta wojna i to wszystko potem, gdyby nie to, on

by nas nie zostawił”. Vaculić powiedział: „Za jego kurewstwo nie możesz winić światowej

rewolucji!”.

Przed moimi urodzinami mama zwróciła się do rodziny: „Złóżmy się i kupmy mu zegarek

albo wieczne pióro, niezbędne do rozwoju jego talentu, albo chociaż spodnie”. Rodzina

powiedziała: „Z jakiej racji mamy się składać?”. A mama na to: „Tak przypuszczałam”. Na

urodziny dostałem zeszyty w kratkę, z takim napisem: „Pilnemu uczniowi, żeby był może

jeszcze lepszy z matematyki”. Mama powiedziała: „Biedne moje jedyne dziecko!”. Voja

Blosza zaproponował: „Chodź, będziemy handlować żyletkami”. Odpowiedziałam: „Wolę

poczytać książkę”. Dziadek powiedział na to: „Zrobi ci się woda w kolanach!”. Mama

powiedziała: „Lepiej niech czyta, niżby miał jeździć na rowerze, wpaść pod tramwaj i

zginąć!”.

Mama odwróciła do góry dnem filiżankę po kawie, wypatrzyła w flisach jakiegoś jeźdźca i

zachód słońca, ale nie potrafiła wyjaśnić, co by to miało znaczyć. Natomiast znowu zaczęła

cierpieć na jesienną melancholię. Długo milczała, a kończyło się to wybuchem. Mama każdą

nowinę powtarzała, jakby się paliło. Opowiadała, co się dzieje u sąsiadów, wszystkie swoje

sny i tak dalej, a dziadek pytał: „Czy gdzieś się pali?”. Żeby jej przerwać, powiedziałem: „Ja

mam kolegę, który się jąka!”. A mama na to: „Wszystko przez tę wojnę”. Vaculić powiedział:

„Przyszłość zależy od nas młodych!”.

Wujek zwrócił się do mnie: „Widziałem twojego ojca, słowo daję, on mnie już nie poznaje na

ulicy”. Mama powiedziała: „Tymi rękami robiłam mu sweter, marnowałam oczy i nie tylko, a

oto jak nam się odwdzięcza!”. Po chwili dodała: „Boję się tylko, że u tej flądry nie jest mu

background image

wystarczająco ciepło”. Wujek powiedział jeszcze: „Tyle nocy przesiedzieliśmy razem w

gospodzie, a teraz co?”. Mama mu przypomniała: „A kiedy wygrał milion od biednego kupca,

wszystko mu nazajutrz zwrócił!”. Wujek powiedział: „Z głupoty”. A mama: „Wcale nie, po

prostu miał serce”.

Moja mama wszystkim piekła rozmaite pity, robiła na drutach swetry, wpisywała wiersze do

pamiętników, „W zamian nadawano jej śmieszne przezwiska, wsuwano drewnianego węża do

łóżka i pytano: „Czemu sobie nie znajdziesz chłopa?”. Mama nadal prasowała wszystkim

spodnie, a byli wśród nich tacy, co podkładali pineskę na krzesło, gdy siadała. „Oto

podziękowanie za to, że psuję sobie oczy, cerując wasze skarpetki” - mówiła. Wszyscy lubili

się bawić z moją mamą w ciuciubabkę, a podczas tej 2abawy tylko patrzyli, jak stąpa z

zawiązanymi oczami, przewracając stołki. Mama najbardziej lubiła zabawę w „pijaństwo”,

podczas której ludzie zataczali się i potykali. W zabawie brali udział: wujek, ciotki i inni

domownicy. Dawniej tata przyglądał się temu z pobłażliwością, teraz ta zabawa była jak

gdyby wspominaniem ojca.

Przyszła towarzyszka w butach i, cholewami, wyjęła małą żółtą książeczkę Włodzimierza

Lenina i spytała: „Kto z was czytał Krok naprzód, dwa kroki u-1 tył?'. Wujek zauważył: „To

chyba podręcznik do nauki tanga”. Towarzyszka zawołała: „Skądże!”. Vaculić powiedział: „Z

czasem podobne sprawy same wam się wyjaśnią”.

Vaculiciowi nadal wypadały włosy, pewnie z powodu czapki, której prawie nie zdejmował.

Mama mówiła: „Pokazał mi fotografię sprzed wojny, włosy miał jak szczotka, podobno z

trudem w nie wchodził grzebień”, I dodała: „Przeklęta wojna!”. Wujek powiedział: „Gdzie te

piękne czasy, kiedy wywiozłem Niemcom sprzed nosa wózek wyładowany skórami i

sprzedałem je za okrągły milionik!”. Niektóre sprawy dawno minęły, inne dopiero miały się

zacząć.

Pewnego dnia Vaculić mi powiedział: „Dlaczego nie napiszesz o swojej rodzinie, przecież

potrafisz”. Spytałem: „Ale jak?”. A on mi wytłumaczył: „Każdy musi do wszystkiego się

przyznać, to się spodoba towarzyszom”. Spytałem: „Którym towarzyszom?”. Odpowiedział:

„Wszystkim!”.

HISTORIA

Mama uszyła nową torbę, na torbie wyhaftowała słowo „Higiena”, postaci jednak już nie

było, ani taty, ani innych. Na ścianie obok torby koledzy Vaculicia wypisywali krótkie hasła,

na przykład: „Precz z Hitlerem!” albo: „Kto pomacał Mireczkę, niech postawi kreseczkę”. W

ramach ludowych demonstracji poszliśmy rozbijać witryny w Czytelni Amerykańskiej; z

witryn wypadały książki i fotografie Amerykanów w mundurach. Chodziłem krzyczeć: „Precz

background image

z pasożytami sycącymi się krwią narodu!”; było to podczas wielkiego wiecu. Na wiecu

rozdarł mi się rękaw. Ciotki zaszyły go naprędce i powiedziały mamie: „Przygotuj się na

najgorsze”. Mama krzyknęła: „Wpadł pod auto?!”. A ciotki na to: „Nie, ale rozdarł rękaw”.

Zebraliśmy się w sali gimnastycznej, gdy wyrzucano ze szkoły dzieci wrogo nastawionych

rodziców. Pluliśmy na nich. Voja Blosza wszedł na balkon i sikał z góry. Ludzie mówili:

„Dobrze im tak!”. A jeden z tamtych powiedział: „Jeszcze zobaczymy!”. Potem

wygrzmociliśmy dwóch typów sprzedających gazety, które nazywały się „Demokracja”, ale

były kłamliwe, łajdackie i wrogie. Mój wujek rzuci! się w komórce na Rużicę. Rużica

powiedziała: „No, wypraszam sobie!”, a potem zmiękła. Dziadek groził mnie i wujkowi:

„Kiedy wy się wreszcie uspokoicie?!”. Poczułem, że wszystko to jakoś mi przeszkadza.

Powiedziano nam: „Ci, co noszą przedwojenne amerykańskie futra, to wrogowie, a ci, co

noszą amerykańskie kurtki wojskowe, w nasi”. Wujek mówił: „Ze względu na całokształt

istniejących stosunków jestem za wolną miłością”. Winston Churchill powiedział przez radio:

„Jugosłowiańscy partyzanci są naszymi sojusznikami”. Ciotki powiedziały: „Trzeba

przeczytać broszurę Wolny świat, w której zostały opisane wszystkie cierpienia narodów”.

Towarzysz Simo Tepczija powiedział do mnie: „Pamiętaj, krok za krokiem, obojętne, gdzie

byś się znajdował!”. I dodał: „A jak się sprawa przedstawia w twojej rodzinie?”.

Powiedziałem: „Doskonale, tylko nie mamy już miejsca na noclegi dla delegatów z całego

kraju, bo wszyscy śpimy w jednym pokoju”. Towarzysz Tepczija powiedział: „To minie!”.

A ja spytałem: „Poza tym chcielibyśmy wiedzieć, gdzie jest towarzysz Abas, którego nigdzie

nie widać”. Simo Tepczija powiedział: „Nie mam pojęcia”. Pytałem także Vaculicia: „Gdzie

jest nasz wszystkowiedzący towarzysz Abas?”. Vaculić mi poradził: „Zajmuj się

poszerzaniem własnych horyzontów, dopóki ich całkiem nie udoskonalisz!”. Wtedy

powtórzyłem: „Nie wiem tylko, gdzie jest towarzysz Abas”. Vaculić odpowiedział: „Ja też nie

wiem”.

Uszyto mi zielone ubranie; materiał był z pokrzyw, ale nie parzył. Napisałem referat przeciw

amerykańskim filmom, w których nic tylko pokazuje się popędy, czarne charaktery i inne

świństwa. Referat przeczytałem zamiast lekcji fizyki, chwilowo niepotrzebnej. Ciotki ułożyły

krzyżówkę w kształcie pięcioramiennej gwiazdy; kształt był w porządku, ale w środku, w

rezultacie składania liter, znalazły się niektóre przedwojenne wyrazy, takie jak „Tino Rossi”,

„pumpy”, „giajgewicht”.

Na niektórych bramach wypisywaliśmy takie słowa, jak: „Wróg!” albo: „Burżuazyjna kurwa”;

właściwie malowaliśmy je wapnem, słowa były duże i jakieś uroczyste. Vaculić przyniósł

ciotkom prezent. Prezent, zawinięty w papier gazetowy, składał się z flakonu w kształcie

żołnierza z dziurą w głowie na kwiaty.

background image

Szliśmy ulicami i wykrzykiwali; „Triest jest nasz!”. Jakaś okularniczka z rudymi włosami

zawołała: „Triest jest ich!”. Rudą złapano, ostrzyżono do gołej skóry, a na piersiach

zawieszono jej tabliczkę z napisem „Świnia!”. Ciotki czytały książkę Gdy dusza zamiera, nie

wiadomo który już raz, ale z tą samą przyjemnością. Dziadek czytał podręcznik Życie

kwitnące w warunkach zimowych, po niemiecku, z ilustracjami. Ja czytałem referat „Jak

wyplenić chwasty z naszego środowiska” i wiele miejsc podkreślałem czerwonym ołówkiem.

Towarzysz Simo Tepczija powiedział: „Żebyśmy tylko zlikwidowali własność prywatną!”.

Mama powiedziała: „Żebym ci tylko mogła załatać te spodnie!”. Ciotki powiedziały: „Zęby

tylko wyświetlano film z młodym Beniaminem Giglim!”. Żona kapitana żeglugi rzecznej

powiedziała: „Raz się zdecyduj i przyjdź, twój wujek też był i nie odgryzłam mu nosa. Wręcz

przeciwnie!”.

Wujek przyprowadził bardzo małą urzędniczkę loterii klasowej i powiedział: „To będzie moja

trzecia żona”. Dziadek próbował to uściślić: „Nie licząc tych, które były pomiędzy”. Mała

kobietka stwierdziła: „Ja zajmuję bardzo niewiele miejsca, a poza tym zawsze mogę was

uprzedzić, na który numer padnie główna wygrana”. Dziadek powiedział: „Żeby nas

wszystkich po-zamykali?!”. Mama znowu wyjęła fotografie taty i powiedziała: „Był

wspaniały w rozmaitych pozach gim-nastyC2nych, ale niestety, zgubił go alkohol”.

Amerykański minister powiedział: „Piękne miasto Triest należy oddać Włochom”. Mnie

powiedziano: „Lepiej siedź w domu i pisz wiersze, to nie będziesz nam przeszkadzał w

pracy”. Voja Blosza powiedział: „Widziałem całkiem gołą babkę, to naprawdę nic

szczególnego”. Ciotki powiedziały: „W Paryżu znów szyją pięknie suknie, jak kiedyś”. Mała

żona wujka westchnęła: „Gdzie nam do tego!”,

Mama oświadczyła: „Spojrzenie wstecz tylko nam psuje nastrój i w ogóle zdrowie psychiczne”.

Była to prawda. Porucznik Vaculić przyniósł kwiaty i powiedział: „Powinniście wyjść na dwór,

już wiosna”. Dziadek mruknął: „Jakbyśmy tu tylko siedzieli!”. Mama się rozżaliła: „To znaczy,

że wkrótce dzień znowu zacznie się kurczyć”. „A niech się kurczy!” — powiedział Vaculić. I

nadal nam radził: „Powinniście wymieniać doświadczenia z ludźmi, którzy są inni”. Nie było to

słuszne. Sąsiedzi kłócili się, łomotali w ściany i śpiewali; dziadek twierdził: „Tam też są

wariaci, tyle że nieznani”. Mama powiedziała: „Słuchamy radia i wszystko wiemy, to nam

całkowicie wystarczy”. A dziadek dodał: „Wszystkiego co trzeba nauczyli nas przodkowie,

teraz już nieżyjący”.

Mama oświadczyła: „Lżej by mi było na tamtym świecie, ale sądzone mi jest patrzeć na te

straszne rzeczy w życiu, i wokół niego”. Dziadek orzekł: „Wszystko można naprawić, jeżeli

nie doszło do ostatecznych następstw, czyli do śmierci”. A Vaculić dodawał nam otuchy:

„Kiedyś musi być lepiej!”.

background image

Dostałem z Ameryki kolorowe buty, granatowo--białe. Wszyscy mówili: „To damskie”.

Towarzysz Simo

Tepczija powiedział: „Tego tylko brakowało!”. Vaculić tłumaczył mamie: „Powinnaś sobie

znaleźć innego mężczyznę”. Mama odpowiedziała: „Dla mnie istnieje tylko jeden”.

Ciotki zrobiły mi sweter z jeleniem i gwiazdą pięcioramienną na piersiach. Wujek zapytał:

„Jak ci idą te rzeczy?”. Odpowiedziałem: „Nijak”. Jego mała żona powiedziała: „Wszystko

zależy od natury człowieka”. Mama powiedziała: „Gdy byłam młoda, pewien klient chciał mi

zajrzeć w dekolt, ale twój ojciec raz-dwa wyrzucił go ze sklepu”. Pewien student powiedział

ciotkom: „Żebym się tylko jakoś urządził! Potem dokonam wielkich rzeczy”. Inny usiadł na

ulicy i strzelił sobie w usta. Dziadek powiedział: „Młodość jest szalona”.

Pan profesor z sąsiedztwa powiedział: „Wy tyle robicie, a wpakowali was do jednej klitki!”.

Mama powiedziała: „Wygarnęłam wszystko nawet niemieckiemu oficerowi, który zabrał

mnie na posterunek z powodu braku legitymacji!”. Ja powiedziałem: „Mój wujek już w

trzydziestym dziewiątym śpiewał piosenkę Budzi się wschód i zachód, która wtedy była

zabroniona”. A wujek na to: „Co też chodzi ci po głowie!”. Powiedziałem: „Nigdy nie miałem

elektrycznej kolejki do zabawy”. A dziadek: „I co z tego?”.

Potem dziadek pokazał mi na fotografiach swoje przedwojenne ogrody, winnice, domy z

balkonami i spytał: „A co ja mam powiedzieć?”. Mama pokazała zdjęcie, na którym ona i

ojciec trzymają się za ręce, oraz fotografię wnętrza ich sklepu, gdzie niczego nie brakowało.

Tata na tej fotografii miał ołówek zatknięty za ucho. Poskarżyłem się: „Nikt mnie nigdy nie

sfotografował, jak gram na harmonii z okazji wielkich imprez”. Mama powiedziała:

„Zapomnę, jak się robi różne ulubione potrawy, zwłaszcza lekkie kluseczki, bo niby z

czego je robić!”.

Vaculić często mawiał: „O co walczyliśmy?”, ale żar-rera. Mama zastrzegała: „Wypraszam

sobie, żeby mi ktoś przypadkiem przyniósł z ulicy psa albo kota, nie znoszę tego!”. Mówiła

także: „Ciekawe, czy jeszcze istnieje morze, jak kiedyś, przed wojną, gdy widziałam je w

Kraljevicy i w innych miejscowościach”. Ciotki mówiły: „Och, żeby się znowu zjawili

grajkowie podwórzowi z naszym ulubionym repertuarem!”. Mama powiedziała:

„Postanowiłam w końcu usunąć zepsute zęby, które tak mi dokuczyły, i zamiast nich wstawić

nowe”. Vaculić, raczej żartem, powiedział: „O co walczyliśmy!”.

Ciotki zaproponowały: „Zajmijmy się może jakaś grą, żeby zapomnieć o tym, co się dzieje”.

Mama powiedziała: „Tyle przykładów ciężkiego życia pokazano już w książkach, a

człowiek nadal cierpi, nie wiedzieć czemu...”. Ciotki miały swoje wyjaśnienie: „To dlatego,

że książki są mądrzejsze od ludzi”. Starsza ciotka dodała: „Gdybyśmy tak umiały lepiej

wykorzystać swoje życie!”. Mama oświadczyła: „Gdyby tak Bóg dał mi rozum!”. Dziadek

background image

powiedział: „Gdybym tak ja był na kółkach!”. Bez względu na wszystko byliśmy rodziną. Inni

pilnie wysiadywali na szewskim zydlu lub obsługiwali klientów w gospodach, my kręciliśmy

się nieustannie po naszej małej kuchni, właściwie bez powodu. Inni produkowali pompki do

rowerów, stemple i szczotki do butów, tylko my niczego nie wytwarzaliśmy, a najlepiej było

to widać po nas samych. Bez przerwy o czymś mówiliśmy, zamiast siedzieć cicho i słuchać

innych, choćby i głupszych.

Dziadek każdemu wszystko mówił w oczy, był to wielki błąd. Mama często przytaczała

straszne, aczkolwiek prawdziwe przykłady z historii, zamiast o nich zapomnieć i zastąpić je

jakimiś milszymi, które wcale się nie zdarzały. Dawniejsze lektury zmąciły nam obraz

przyszłości, była to nasza własna wina, nie do naprawienia.

Uczono nas, że najzdrowiej jest stać podczas jazdy tramwajem, jeść niesione potrawy i spać

na twardym, ale my w to nie wierzyliśmy, niestety. Nadal czytaliśmy opasłe powieści, zamiast

zanieść je do domu dla niewidomych dzieci, których te książki nie mogłyby zepsuć.

Upominano nas, żebyśmy się przestali posługiwać idiotycznymi rekwizytami przeszłości, jak

parasol, pasta do zębów i tym podobne, ale się zawzięliśmy, choć trudno by to było

usprawiedliwić.

Proszono, żebyśmy podsłuchiwali, co robią wrogowie w sąsiedztwie, ale odmówiliśmy

wskutek wrodzonej głupoty, pozwalając, by wroga działalność przybrała niesłychane

rozmiary. Widzieliśmy wiele strasznych scen, jak wyrzucanie pana profesora z mieszkania,

które zajął pewien towarzysz, ale najgorsze było to, że później o tym opowiadaliśmy.

Towarzysz Jovo Sikira cierpliwie nam tłumaczył, że nie widzieliśmy tego, co widzieliśmy, a my

upieraliśmy się przy swoim; doprowadziło to do bardzo przykrych następstw. Nigdy nie

mogliśmy pojąć, że jakieś wydarzenia nie rozegrały się, bo nie były przewidziane, a to

wyłącznie z powodu naszych dawniejszych przyzwyczajeń, żeby wszystko zobaczyć na własne

oczy. Towarzysz Javo Sikira uczył nas, że dzieje się tylko to, co jest pożądane, ale dziadek

natychmiast pytał: „Jak to?”, i psui wszystko.

Dawniej myśleliśmy, że siedmioosobowa rodzina warta jest więcej niż pewien miody

porucznik, ranny w rękę, zawieszoną na temblaku, i nie mogliśmy uwierzyć, że ma być

odwrotnie. Mama często widziała, jak w sklepie za żółtymi firankami sprzedaje się biały

chleb dla oficerskich rodzin, a potem wspominała o sąsiadce Darosavic i jej kurewstwie, choć

w gruncie rzeczy nie miało to związku. Nieraz łączyliśmy najważniejsze przejawy rozwoju

historycznego z nieważnym kurewstwem lub hazardem uprawianym w sąsiedztwie, choć nie

było po temu najmniejszych powodów.

Proszono mnie grzecznie, żebym notował wszystko, co mówi Voja Blosza na lekcjach i gdzie

indziej, a ja zapamiętałem tylko błahe słowa, z jakimi zwrócił się do żony kapitana żeglugi

background image

rzecznej: „Chwyć mnie za trzonek od brzucha!”. Tak utkwiły mi w głowie zadania, jakie

stawiał przed nami sekretarz Simo Tepczija, że trzymałem się ich nawet wtedy, kiedy owe

zadania zostały zupełnie zmienione. Pytałem go: „Jak to możliwe, że towarzysz Abas wczoraj

był naszym największym przyjacielem, a dziś jest wrogą świnią?”. Tymczasem w ogóle nie

powinienem był o to pytać. Ciągle tłumaczyłem fakty z życia Lwa Trockiego według wskazań

towarzysza Abasa, choć powiedziano nam wyraźnie i stanowczo: „Ten typ w ogóle nie

istniał!”.

Pamiętaliśmy najgorsze przykłady z naszego i cudzego życia, zamiast pójść na spacer i

zapomnieć o nich na zawsze. Często dopytywaliśmy się o różnych towarzyszy, którzy

przesiadywali u nas w kuchni, później zaś przestali się pojawiać - a nie trzeba się było

dopytywać. Nieraz baliśmy się wielkich zmian, które następowały raptownie, choćby w

związku ze studentami i ich losem - a był to nasz wielki i całkiem niepotrzebny błąd.

Mama często wypowiadała swoje bardzo nieostrożne zdanie: „To też są w końcu ludzie z

krwi i kości”, a później okazywało się w głęboko niesłuszne. Twierdziliśmy, że jest wielu

ludzi równych sobie, a potem dochodziliśmy do wniosku, że to nieprawda — ze względu na

ich rangę, wysokość, obwód głowy, a także sam mózg. Z czasem zrozumiałem, że trzeba było

utworzyć komisję, która by oceniła picie mojego ojca, szalone odżywki mojego dziadka i

okropne wyrażenia mojego wujka, a to zaniedbaliśmy.

Powinienem był spisać opowiadania mamy o gruźlicy i innych świństwach w naszym domu, a

nie słuchać tego wszystkiego z założonymi rękami. Za nic nie potrafiliśmy zrozumieć, że łysy

towarzysz w kaszkiecie ma być przystojniejszy od Ronalda Colmana na koniu, a wychodziło

na to, że musi tak być, chociaż ciotki nie mogły się z tym zgodzić. Dziwiliśmy się niesłusznie,

gdy jakiś towarzysz oświadczył: „Dzisiaj jest pogoda!”, bo nie mogliśmy pojąć, na czym

polega wielkość tego oświadczenia.

Towarzysz Jovo Sikira wciąż nas przekonywał, że mówi się „koferencja” i „apoteka”, a my

sprzeczaliśmy się z nim bez sensu i podtykali mu pod nos odpowiednie miejsca w

zatłuszczonym słowniku, który w ogóle już wyszedł z użycia. Namawiano nas do śpiewania

najładniejszych piosenek, ale okazało się, że właśnie umarł jakiś ważny towarzysz, o którym

w ogóle nie słyszeliśmy, i słusznie nas ganiono: „Czemu ryczycie, gdy cały kraj płacze!”.

Sądziliśmy, że towarzysze po prostu nie umierają, ale byliśmy w błędzie.

Najpierw towarzysze prosili mnie, żebym opisał niektóre zdarzenia z życia mojej rodziny, a

potem, kiedy to przeczytali, grozili mi: „Żebyś już nigdy nie brał pióra do ręki!”. Dawniej

spisywałem sobie różne złote myśli mojego dziadka, mojego wujka, a myśli ojca znacznie

mniej. Dziadek znalazł te papiery, pociął je dużym kuchennym nożem i wyniósł do torby na

papier klozetowy. Mama uspokajała dziadka: „Ktoś go musiał podpuścić!”. Dostrzegałem

background image

wiele zjawisk zachodzących dookoła, ale ilekroć chciałem je przedstawić na piśmie, mama

spoglądała na mnie i mówiła: „Nie masz o tym zielonego pojęcia!”.

Bardzo się starałem, żeby moje opisy były jakby wypracowaniami domowymi na dany temat,

ale pojawiały się nowe zdarzenia i wszystko mi się mieszało. Ciągle przychodzili do nas jacyś

ludzie, mówili parę słów, szli i znowu wracali. W domu tymczasem trwały rozmaite

czynności, niektóre często, inne raczej rzadko. Wszystko to trzeba było szczegółowo

rozpoznać i rozróżnić. Dziadek się złościł: „Kto tu coś znaczy w tym wariatkowie!”. Działo

się to wcześniej, a później zaczynało od nowa.

Mama biadała: „Dokąd to będzie trwało?”. Nikt nie wiedział. Na tym polegało nasze życie

rodzinne: ktoś o coś pytał, inni odpowiadali albo i nie. Tak też wyglądało moje wypracowanie

domowe „Przeklęte życie w błędnym kole”. Tytuł wymyśliła mama, ale treść, to, co w środku,

była wyłącznie moja. Mama mówiła: „Nie widać końca tej męki!”.

W pisaniu moich wypracowań, przypominających opowiadania, tyle ze głupich, najważniejsze

było przeżycie, a później przypomnienie sobie wszystkiego. Przeżywanie szło mi nieźle,

przynajmniej na razie, wszystko poza rym okazało się o wiele trudniejsze. Ze względu na

zawsze otwarte drzwi naszego domu najtrudniej mi było rozróżnić nazwiska i osoby. Dziadek

mówił: „U nas jest jak w szkole podstawowej, nie wiem tylko, czego tu uczą”. Mama mówiła:

„Lepiej żyć tak, a nie w pustce jak inni, u których jest nudno niczym w grobowcu”. A wujek

dodał: „Takiego tłoku nie ma nawet w towarzystwie ubezpieczeń, słowo daję!”.

Bez względu na wszystkie przeszkody dziadek bez przerwy coś opowiadał, mama roniła Izy z

powodu jesiennej równonocy, a ciotki kłuły igłami swój gobelin. Później zabrakło

jedwabnych nici, niezbędnych. W tej sytuacji najbardziej rzucała się w oczy działalność wujka,

szepczącego coś na ucho gościom płci żeńskiej. A wszyscy działaliśmy w przyjemnym

pokoiku, który nam przyznano zamiast naszych pięciu pokoi, starych i dusznych. Do naszych

pokoi wprowadził się towarzysz Jovo Sikira, bardzo zmęczony wojną.

Przyszli jacyś ludzie w binoklach, spisali nasze nazwiska, imiona, daty urodzenia i tak dalej,

wreszcie oświadczyli: „Musimy wszystkich przeliczyć, żeby wiedzieć, na czym stoimy”. Voja

Blosza powiedział: „Twój stary znalazł sobie babkę, a ty nie potrafisz!”. Odparłem: „To co

innego”. Mama do znajomych mówiła o mnie: „Boję się, że on nigdy nie dorośnie”. Wujek

powiedział: „I nic dziwnego, skoro zawsze ubieraliście go na różowo i w ogóle głupio!”.

Dziadek powiedział: „Natura zrobi swoje”.

Wujek pytał: „Czy tobie nie dokuczają zboczeńcy?”. Powiedziałem: „Nie, tylko sekretarz

Simo Tepczija napomknął, że chętnie by mnie rozstrzelał z powodu tych mundurków i innych

przewinień”. Vaculić mnie pocieszył: „On tylko żartował”. Ciotki powiedziały:

„Przeczytałyśmy

background image

właśnie książkę o najlepszym człowieku na świecie, nazwiskiem Heatclif”.

Vaculić oświadczył: „Według mnie najlepszy był Lenin!”.

„Myślałem, że mam towarzyszy, a teraz widzę, że ich nie mam” - powiedziałem. Towarzysz

Simo Tepczija powiedział: „To może być przejściowe, ale w tej chwili nie jesteś nam

potrzebny”. A ja na to: „Mimo wszystko jestem za sojuszem robotników i chłopów z postępową

inteligencją, która pisze wiersze!”. Towarzysz Simo Tepczija powiedział: „Twoja rzecz”. I

dodał: „Pilnuj swoich spraw albo weź ze mnie przykład i znajdź sobie babkę”. W dzienniku

zapisałem: „Nie wiem, czy tylko śni mi się upadek dawnych ideałów, w imię których

zbierałem złom, organizowałem imprezy dla rannych i tym podobne?”. Wujek wyrecytował

wiersz Siergieja Jesienina, zakończony przekleństwem w kształcie butelki do piwa. Dziadek

powiedział; „Wstyd!”.

Major Jovo Sikira powiedział: „Nawojowaliśmy się, teraz pora i nam się zabawić”. Pewna

towarzyszka, niedawno zdemobilizowana, przychodziła do ciotki uczyć się abecadła. Ta

Towarzyszka powiedziała: „Najszczęśliwsza byłam podczas ataku, kiedy wszyscy towarzysze

oraz Towarzyszki byli równi”. Dziadek powiedział: „Zaraz zjemy kolację, a potem

zobaczymy, jak się mają sprawy w Europie”. Rozłoży! na stole mapę, kraje wschodnie

pomalował czerwoną kredką, zachodnie — zieloną, a nasz kraj, wyjątkowy - różową. Mama

powiedziała: „Jeżeli znowu wybuchnie wojna, to ja się zabiję, bo nie mogę znieść wycia syren

i wszystkich tych okropności!”. Dziadek powiedział: „My tak sobie tylko patrzymy”.

Powiedziano mi: „Będziesz koncertmistrzem!”, a potem: „Pójdziesz tam, gdzie każe

organizacja!”. Mama powiedziała: „Te czasy pochłonęły wielu młodych ludzi, bezpowrotnie”.

Później zrozumiałem, że wszystko to trzeba uwiecznić w poemacie opiewającym naszą

epokę. Mama powiedziała: „Zęby nie ten miszmasz, ojciec by nie odszedł”. 1 dodała: „A

może jednak?...”. Powiedziałem sam sobie: „Polegaj tylko na własnych siłach”. Usiadłem i

przeczytałem wszystkie książki, od Karika i Wali po Manifest komunistyczny. Dziadek

powiedział: „W końcu wypłyną ci oczy!”. Vaculić mi tłumaczył: „Coś takiego nie dzieje się

nigdzie, na całej kuli ziemskiej”. Studenci mówili: „Jesteśmy jak drobny pyłek w kosmosie, w

którym krąży miliard podobnych planet z rewolucjami, i tak dalej!”. Zatkałem sobie uszy i

oświadczyłem: „To jest niepowtarzalne!”.

Żona kapitana żeglugi rzecznej powiedziała mi: „Widzisz, że to nie boli?”. Wujek przepędzi!

małą kobietkę, o której mówił „moja trzecia żona”, i oświadczył: „Wszystkie te ździry tylko

wprowadzają zamęt w życie, a potem także w myśli uczciwego człowieka”. Mama

powiedziała: „Ach, jak sobie przypomnę nasze domy i winnice, po których zostały tylko

fotografie!”. Dziadek mruknął: „Niech je diabli wezmą!”. Ciotki powiedziały: „Każdy musi

wziąć swój krzyż i nieść go, a my poza tym rysujemy”. Ciotki zajmowały się też innymi

background image

rzeczami, najczęściej dawały lekcje dzieciom sąsiadów, i to ze wszystkich przedmiotów.

Mama mówiła: „One niejedno potrafią”.

Vaculić powiedział: „Kiedyś musi być lepiej!”. Jedliśmy jakiś makaron, z niczym.

Odwiedzaliśmy innych, żeby jeść taki sam makaron i mówić o polityce. Byliśmy podupadłą

rodziną z mnóstwem pięknych fotografii. Żyliśmy w połowie dwudziestego wieku, trochę

przed, a trochę po tej połowie. Byliśmy w pierwszym szeregu rozmaitych akcji, jak

odśnieżanie, nauczanie analfabetów, wprowadzanie przyjaźni między ludźmi. Znaliśmy

niektórych najlepszych ludzi w naszym kraju i niektórych zupełnie strasznych. Najpierw mi

powiedziano: „Jesteś nasz, idź naprzód i rozwijaj się artystycznie, ile tylko się da!”. Potem

mówiono: „Przestań pleść głupstwa i ćwierkać, bo ukręcimy ci głowę jak kanarkowi!”.

Miałem ojca, który swego czasu wypił największą ilość alkoholu w Europie Środkowej.

Gnieździliśmy się w jednym pokoju, bardzo zagraconym, o którym powiedziano: „To dla was

dość, a nawet za wiele!”. Okropnie dugo byłem dzieckiem, potem zaczęło się wszystko inne.

Nosiłem futro mamy, buty po prababce, a na to kurtkę nieżyjącego lotnika amerykańskiego.

Dziadek nadal mówił: „sznelzidet”, „fergismajnicht” i „rauchncimer”. Vaculić powiedział:

„Miłość!”. Wujek powtarzaj: „Stary, ale jary”. Radio mówiło: „Beromiinster płonie”.

Rosjanie mówili: „Towariszczi”'. Niektóre słowa były stare, inne zupełnie nowe, wszystko się

wymieszało.

Mieszkaliśmy razem niby jakaś jednostka wojskowa. Vaculić, porucznik wojska

wyzwoleńczego, lat dwadzieścia trzy, powiedział: „Żyliśmy najlepiej jak można”. Ciotki

powiedziały: „Tak jest”. W naszym życiu najważniejsze było rysowanie, gotowanie i

podlewanie kwiatów, także uschniętych. Najpierw myślałem, że dzieci rodzą się przez

rozcięcie brzucha. Myślałem też, że robi się je, używając jakichś flaszeczek, gumowych rurek

i tabletek ze starannie ukrywanych pudełek z napisem „Trucizna!”. Myślałem, że po

wyzwoleniu ustanie sprzedaż napojów alkoholowych. Myślałem, że nauczę się grać na

skrzypcach, ale się nie nauczyłem.

Miałem rodziców, którzy mówili do siebie: „Kiciu!”, a potem: „Ty potworze!”. Pokazano mi

na fotografiach, do czego może służyć kobiece ciało, ale nie wierzyłem. Towarzysz Simo

Tepczija powiedział: „Co innego twoje książki, a co innego to, co dzieje się w życiu!”.

Widzieliśmy przedwojennych oficerów, żołnierzy niemieckich, czetnickich wojewodów,

komisarzy partyzanckich i rosyjskich czołgistów. Mój ojciec, przed wojną, miał mundur

Sokola, ale to było co innego. Przez nasz dom przewijali się hydraulicy, stroiciele pianin,

studenci i porucznik Vaculić, mój przyjaciel.

Wszystko to działo się dawniej, potem zaczęło się co innego. Mama pytała: „Czemu nie

możesz zostać dzieckiem?'„. Odpowiedziałem: „Nie wiem”. Z początku wszystko było jasne i

background image

proste, potem coraz bardziej zagmatwane, niewytłumaczalne. Nie wiem, jak długo to trwa.

Dawniej przenosiliśmy się z mieszkania do mieszkania, a potem już nie. Dziadek powiedział:

„Siedź,

gdzie siedzisz”. Gdy o tym wszystkim opowiadałem kolegom, pytali: „Dlaczego kłamiesz?”.

Przychodziło do nas mnóstwo ludzi, potem tylko niektórzy, Z początku znalem kilka nazwisk,

potem prawie wszystkie. Naprawdę nie wiem, jak długo to trwa. Wujek mówił: „Dzieją, się

mocne rzeczy”. Wujek dwadzieścia siedem razy zmieniał zajęcie, oprócz tego

najważniejszego, podrywania. Liczył swoje kobiety do pięciuset, potem dał spokój. Mama

liczyła swoje maszynki firmy Alexanderwerk, dziadek liczył swoje doniczki z kwiatami.

Działo się to w wiecznym zamieszaniu. Wszystkiemu towarzyszył nieopisany zamęt, ale

było właśnie tak. Tak albo jeszcze gorzej.

O AUTORZE

BORA ĆOSIĆ - jeden z najwybitniejszych współczesnych pisarzy serbskich, urodził się w

1932 r. w Zagrzebiu, w kupieckiej rodzinie Lazara Cosicia. Od 1937 r. przez pięćdziesiąt pięć

lat mieszkał wraz z rodziną w Belgradzie. Podczas wojny, w 1992 r., opuścił stolicę

Jugosławii, przez Rovini dotarł do Berlina i tam się osiedlił.

Opublikował ponad trzydzieści książek: powieści, tomów opowiadań i esejów; zajmował się

teatrem, filmem, tłumaczeniem i — zbieraniem okruchów cywilizacji europejskiej. Sam łączy

to z dawną rodzinną praktyką posiadania sklepów z towarem mieszanym, a pomieścił owe

okruchy w swoich książkach „quasi-eseistycznych” (Sodoma i Gomora, 1963; Sardiaj, 1968;

Mixed-media, 1970).

Znany jest przede wszystkim jako prozaik, autor książek z „cyklu rodzinnego” (Price o

zanatima, 1966; Rola mojej rodziny w światowej rewolucji, 1969; Tutori, 1978; Bel tempo,

1982). Rola mojej rodziny... przyniosła pisarzowi największy sukces, a wielka powieść

Tutorzy miano „Rabelais'go z Bałkanów”.

Podczas wojny serbsko-chorwackiej Bora Ćosić napisał Dnepnik apatrida (1993), ważną

książkę antywojenną. W 1991 r. wydał w Sarajewie powieść Rasulo (Rozpad), której niemal

cały nakład spłonął podczas wojny serbsko-bośniackiej, W 1998 r. ukazały się w Belgradzie

Niiwe dzielą Bory Cosicia w sześciu tomach (m.in. powieści Barokno okno, Privatna praksa,

Starost u Berlina), w 2000 r. powieść Carinska deklaracija, a w 2002 r. Nulta zemilia, obie w

serii zasłużonego wydawnictwa Feral Tribune w Splicie. Bora Ćosić pisuje także do słynnego

opozycyjnego tygodnika „Feral Tribune”.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Ćosić Bora Rola mojej rodziny w światowej rewolucji
Światowa rewolucja Polaka
Miejsce i rola dziadków w rodzinie
Rola ojca w rodzinie (2)
rola dziecka w rodzinie, Pedagogika
prozdr det zycia mojej rodziny, wychowanie zdrowotne i ekologiczne
Prezentacja mojej rodziny
Rola ojca w rodzinie, DZIECIAKI, Ojcowie, tatusiowie - rola ojca
Rola ojca w rodzinie
ROLA DZIECKA W RODZINIE PROBLEM ALKOHOLOWYM
Rola ojca w rodzinie, pliki zamawiane, edukacja
rola dzieci z rodzin alkoholicznych
I.I WOJNA ŚWIATOWA, 3.Rewolucja w Rosji, Marek Biesiada
Światowa rewolucja Polaka
kl IV historia mojej rodziny
Rola tradycji rodzinnych oraz religii w procesie wychowania Aneta Siarnowska
Rola ojca w rodzinie 1

więcej podobnych podstron