J.J. Rousseau, Listy moralne, w: J.J. Rousseau, Umowa społeczna, tł. M. Pawłowska, Warszawa 1966
Żyjemy w klimacie i wieku filozofii i rozumu. Światłości wszystkich nauk zdają się łączyć naraz, by
rozjaśniać nasz wzrok i przewodzić nam w ponurym labiryncie życia ludzkiego. Najwspanialsze umysły
wszystkich epok razem dają lekcje, które nas kształcą, olbrzymie biblioteki są otwarte dla rzesz,
niezliczone szkoły i uniwersytety od dzieciństwa ofiarują nam doświadczenia i wyniki medytacji 4000
lat. (…) Czy staliśmy się dzięki temu lepsi lub mądrzejsi, czy lepiej wiemy, jaka jest droga i jaki będzie
kres naszej krótkiej wędrówki? Czy zgodniej pojmujemy nasze elementarne obowiązki i prawdziwe
dobra rodzaju ludzkiego? Cóż zdobyliśmy wraz z tą próżną wiedzą, jeżeli nie właśnie nienawiść,
niepewność i zwątpienie? Każda sekta uważa się za jedyną, która posiadła prawdę, każda księga uzurpuje
sobie wyłączność przepisów Mądrości, każdy pisarz jest jedynym, który poucza o tym, co dobre. Jeden
dowodzi, że ciała w ogóle nie istnieją, inny – że nie istnieje dusza, jeszcze inny, że dusza nie ma żadnego
związku z ciałem; jeden, że człowiek jest zwierzęciem, a inny, że Bóg jest złudą. Nie ma najbardziej
absurdalnej maksymy, której by nie wysunął jakiś znany pisarz, ani najbardziej oczywistego twierdzenia,
którego by ktoś nie zwalczał. (…) Niech ludzie podziwiają dowoli doskonałość sztuk, ilość i doniosłość
ich odkryć, rozległość i wzniosłość umysłu ludzkiego; czy trzeba im gratulować, że poznali naturę
ludzką, nie znając samych siebie, i że posiedli wszystkie sztuki poza umiejętnością bycia szczęśliwym?
Jesteśmy szczęśliwi – wykrzykują żałośnie – ileż mamy źródeł dobrobytu, ileż udogodnień nie znanych
naszym ojcom, iluż zaznajemy radości, które były im obce. Tak, to prawda, życie nasze jest łatwiejsze, a
oni byli szczęśliwsi, wy jesteście mędrkami, a oni byli mędrcami, wy jesteście kulturalni, a oni byli
ludzcy, wszystkie nasze przyjemności pochodzą z zewnątrz, ich – tkwiły w nich samych (…)
J. Locke, Rozważania dotyczące rozumu ludzkiego, tł. B.J. Gawecki, Warszawa 1955
Ponieważ każdy człowiek jest świadom tego, że myśli oraz że tym, czym jego umysł myśląc się zajmuje,
są znajdujące się w umyśle idee, nie ulega więc wątpliwości, że ludzie mają w swych umysłach idee,
takie jak wyrażone słowami: „białość”, „twardość”, „słodycz”, „myślenie”, „ruch”, „człowiek”, „słoń”,
„wojsko”, „nietrzeźwość” i inne. Przede wszystkim należy zbadać, jak człowiek do tych idei dochodzi.
Wiem, że tradycyjną nauką jest, iż ludzie mają idee wrodzone i wyryte od urodzenia w umyśle. (…)
Załóżmy zatem, że umysł jest, jak się to mówi, czystą kartą [tabula rasa], nie zapisaną żadnymi znakami,
że nie ma on idei; jak dochodzi do tego, że je zdobywa? Skąd ten ogromny zapas obrazów, niemal
nieskończenie różnorodnych, którymi nieustannie czynna, nieograniczona wyobraźnia ludzka zapełnia
umysł? Skąd bierze się w umyśle cały materiał dla rozumu i wiedzy? Odpowiadam na to jednym słowem:
z doświadczenia, na nim oparta jest cała nasza wiedza i z niego ostatecznie się wyprowadza. (…)
Po pierwsze, zmysły nasze, zwrócone ku poszczególnym przedmiotom zmysłowym, dostarczają
umysłowi różnorakich postrzeżeń rzeczy, zależnie od tego, jak te rzeczy na różne sposoby działają na nie;
tak dochodzimy do idei żółtości i białości, tego, co gorące i zimne, co miękkie i twarde, co gorzkie i
słodkie, oraz do wszystkich tych, które nazywamy jakościami zmysłowymi. Gdy mówię, że zmysły
dostarczają ich umysłowi, to mam na myśli, iż z rzeczy zewnętrznych przenoszą one to, co wytwarza w
umyśle te percepcje. To bogate źródło większości posiadanych przez nas idei, które zależą całkowicie od
naszych zmysłów i przez nie dochodzą do umysłu, nazywam wrażeniem zmysłowym.
Po wtóre, innym źródłem, z którego doświadczenie zasila umysł ideami, jest postrzeganie czynności
własnego umysłu, gdy jest zajęty otrzymanymi ideami; czynności te, kiedy umysł zastanawia się nad nimi
i rozważa je, dostarczają mu idei odmiennego rodzaju, których by mu nie dały rzeczy zewnętrzne. Takimi
ideami są idee postrzegania, myślenia, wątpienia, wierzenia, rozumowania, poznawania, chcenia i
wszystkich innych różnorodnych czynności naszego umysłu; tych czynności jesteśmy świadomi i
obserwujemy je w sobie i dzięki temu dają nam one idee równie wyraźne jak te, które nam dają ciała
działające na nasze zmysły. To źródło idei każdy ma całkowicie w sobie samym, a chociaż nie jest to
zmysł, jako że nie ma do czynienia z rzeczami zewnętrznymi, to przecież do zmysłów jest bardzo
podobne i mogłoby być słusznie nazwane „zmysłem wewnętrznym”.
Skoro wszystkie rzeczy istniejące są zawsze jednostkowe, jaką drogą dochodzimy do nazw ogólnych? (…)
Na drodze abstrahowania idee stają się zdolne reprezentować większą liczbę jednostek niż jedna; a każda
z nich, dzięki zgodności z ową ideą oderwaną, należy (jak mówimy) do tego samego gatunku. (…)
Że na takiej właśnie drodze tworzył człowiek pierwotnie idee ogólne i ich ogólne nazwy, to, jak myślę,
jest tak oczywiste, że nie trzeba tu żadnego innego dowodu niż obserwacja samego siebie i innych osób
oraz zwykłych operacji umysłu, gdy zdobywa wiedzę. Kto zaś mniema, że ogólna natura rzeczy lub
pojęcia ogólne są czymś innym niż tego rodzaju oderwanymi i cząstkowymi ideami, powstającymi z idei
bardziej złożonych, które się wywodzą ostatecznie od istnień poszczególnych, ten, obawiam się, będzie
miał kłopot z tym, gdzie ich szukać.
Nasza idea, której dajemy ogólne miano substancji, nie jest przeto niczym innym, jak tylko
domniemanym, lecz nie poznanym podłożem właściwości, których istnienie stwierdzamy i wyobrażamy
sobie, że nie mogą istnieć sine re substante, to znaczy bez czegoś, co by je podtrzymywało. Dlatego
właśnie dajemy owemu podłożu nazwę substantia, co zgodnie z właściwym sensem tego wyrazu można
przełożyć poprawnie jako „to, co znajduje się pod czymś innym”, „to, co coś innego podtrzymuje”.
G. Berkeley, Traktat o zasadach poznania, tł. J. Leszczyński, Warszawa 1956
Każdy przyzna, że ani nasze myśli, ani uczucia, ani idee ukształtowane przez wyobraźnię nie istnieją
poza umysłem. Otóż wydaje się nie mniej oczywiste, że różne wrażenia zmysłowe, to znaczy idee wyryte
na zmysłach, jakkolwiek byłyby zmieszane i połączone ze sobą (to znaczy bez względu na to, na jakie
składałyby się przedmioty), nie mogą istnieć inaczej, jak tylko w umyśle, który je postrzega. Myślę, że
każdy może się o tym przekonać naocznie, kto tylko zważy, co się rozumie przez termin istnieć, wówczas
gdy stosuje się on do rzeczy zmysłowych. Mówię, że stół, na którym piszę, istnieje; znaczy to, że go
widzę i odczuwam dotykiem; jeślibym zaś był poza swoją pracownią, powiedziałbym, że istniał –
rozumiejąc przez to, że gdybym się w swej pracowni znajdował, mógłbym go postrzegać; lub że jakiś
inny duch teraz go właśnie postrzega. Był tu zapach, to znaczy, że go odczuto węchem; był dźwięk, to
znaczy, że go słyszano; była barwa czy kształt, a więc spostrzeżono je wzrokiem albo dotykiem. To jest
wszystko, co mogę rozumieć przez te i tym podobne wyrażenia. Bo to, co się mówi o absolutnym
istnieniu rzeczy niemyślących, bez żadnego związku z tym, że są postrzegane, wydaje mi się całkowicie
niezrozumiałe. Ich esse [istnienie] to percipi [bycie spostrzeganym] – i nie jest możliwe, aby miały
jakiekolwiek istnienie poza umysłami, czyli rzeczami myślącymi, które je postrzegają.
D. Hume, Badania dotyczące rozumu ludzkiego, tł. J. Łukaszewicz i K. Twardowski, Warszawa 1977
Kiedy w jednym jakimś przypadku czy też w trakcie jednego doświadczenia zauważyliśmy, że określone
zjawiska wystąpiły jedno po drugim, nie wolno nam na tej podstawie formułować ogólnego prawa ani
przepowiadać, co stanie się w podobnych razach. Uchodzi to bowiem słusznie za niewybaczalną
lekkomyślność, jeżeli ktoś chce sądzić o całym biegu przyrody na podstawie jednorazowego
doświadczenia, jakkolwiek by ono było dokładne i pewne. Gdy jednak pewien rodzaj zjawisk zawsze, we
wszystkich wypadkach, występował w połączeniu z innym, nie wahamy się przepowiadać jednego z nich,
gdy pojawia się drugie, i posługiwać się rozumowaniem, które jedyne zdolne jest upewnić nas o faktach i
istnieniu. Jedno z takich zjawisk nazywamy wtedy przyczyną, drugie skutkiem; przypuszczamy, że
zachodzi między nimi pewien związek, że w jednym z nich tkwi jakaś siła, która nieuchronnie wytwarza
drugie, działając w sposób absolutnie niezawodny i konieczny.
Okazuje się tedy, że idea koniecznego związku między zjawiskami powstaje na podstawie większej liczby
podobnych do siebie przypadków, w których owe zjawiska stale ze sobą się łączą, że natomiast nie może
nam jej nasunąć jeden spośród takich przypadków, choćbyśmy rozpatrywali go z wszelkich możliwych
punktów widzenia i stron. W większej liczbie przypadków nie ma jednakże nic, co by różniło każdy z
nich od każdego z przypadków pojedynczych; są one z założenia dokładnie do siebie podobne, z
wyjątkiem tej tylko okoliczności, że umysł po powtórzeniu się przypadków podobnych staje się wskutek
przyzwyczajenia skłonny na widok jednego zjawiska oczekiwać tego, które tamtemu stale towarzyszy, i
wierzyć, iż zaistnieje ono rzeczywiście. Ten więc związek, który umysł nasz czuje, to nawykowe
przenoszenie się wyobraźni z jednego przedmiotu na drugi, który tamtemu stale towarzyszy – oto owo
odczucie, oto impresja, na podstawie której tworzymy idee siły czy koniecznego związku. Niczego więcej
tu nie ma.