1
Obóz letni
By. lumottu.
2
Spis Tresci:
Prolog : str. 3
Rozdział 1 : str. 4
Rozdział 2 : str. 15
Rozdział 3 : str. 26
Rozdział 4 : str. 35
Rozdział 5 : str. 46
Rozdział 6 : str. 56
Rozdział 7 : str. 64
Rozdział 8 : str. 74
Epilog : str. 77
3
PROLOG.
Montreal, luty, 2010 r.
Kolorowe światła w nocnym klubie raziły mnie po oczach. Kolejny drink
wylądował w moim żołądku, paląc go przy okazji. Czułam się w błogim spokoju. Nie
martwiłam się tym co będzie jutro. Niech Leah siedzi sobie w domu nad książkami.
Ja wolę dobrą imprezę, chodź przydało by się jakieś towarzystwo.
-Paul, jeszcze raz Krwawą Mary – zwróciłam do barmana, który zmrużył
nieznacznie oczy.
-Nie patrz się tak na mnie, kurwa – zirytowałam się – Chcę drinka.
-Bella, a może wody się napijesz, co ?
-Paul, proszę Cię. Jutro egzamin, muszę się jakoś od stresować. Sam wiesz jak to
jest. Przechodziłeś przez to.
-Owszem, ale nie piłem, przed egzaminem.
-Jestem klientem. Płacę wiec żądam – wstałam z miejsca – Teraz idę do WC, a jak
wrócę chcę drinka – barman pokiwał tylko głową. Machnęłam ręką i skierowałam
się w stronę toalet. W tle grała Dance-hollowa piosenka, która nie należała do moich
ulubionych. Już miałam wejść do toalety dla pań, kiedy ktoś zakrył mi usta ręką i
szepnął mi do ucha, „nie krzycz, mała, bo pożałujesz”. Wepchał mnie do męskiej
łazienki. Nikogo w niej nie było. Mężczyzna rzucił mnie na zimną posadzkę. Czułam
ogarniający mnie strach, a szloch wstrząsnął moim ciałem.
-Czego chcesz ? – wydusiłam z siebie. Alkohol szalał mi we krwi, powodując, że
byłam bardziej odważna – Co jest grane ?
-Zamknij się, kurwa ! – odezwał się i dokonał najgorszej rzeczy jaką mężczyzna
może zrobić kobiecie. Zgwałcił mnie, bijąc mnie przy tym w pośladki, w żebra. Po
jakimś czasie zorientowałam się, że zdjął pasek i zaczął mnie nim walić po plecach.
Brał mnie od tyłu, ujeżdżał i testował masę innych pozycji. Byłam upokorzona,
przerażona i miałam ochotę umrzeć.
Kiedy już skończył się mną bawić, okradł mnie, umył ręce i wyszedł zostawiając
mnie samej sobie. Resztkami świadomości widziałam białe adidasy, następnie
straciłam przytomność.
4
PIERWSZY.
Pierre, lipiec, 2011 r.
Usiadłam, na stopniach przed małym drewnianym domkiem. Ciemno zielona trwa
kąpała się w promieniach, wschodzącego słońca. Gdzieś w oddali usłyszeć można
było ćwierkanie wróbla, za to inny mały ptaszek przysiadł tuż przy mojej stopie.
Pochyliłam się nad nim, przez co kosmyki długich czarnych włosów spadły mi na
twarz. Szybko je odkryłam, ale zamiast ptaka widziałam parę białych adidasów. Nie
chętnie podniosłam głowę. Napotkałam spojrzenie ciemnoniebieskich oczu. Szybko
opuściłam głowę, to jednak nie powstrzymało chłopaka, przed zaczęciem rozmowy.
-Czemu siedzisz tutaj sama o poranku ? Czyż nie powinnaś leżeć w łóżku ? – jego
arogancki sposób mówienia, wywoływał u mnie ciarki na całym ciele.
-Nie powinno Cię to obchodzić – mruknęłam, nie zaszczycając go spojrzeniem.
Chłopak nie przejął się tym, bo wciąż stał nade mną, jak kat nad swoją ofiarą. Mimo
że milczał, słyszałam jak mówi, tonem pełnym pogardy „jesteś żałosna”, „wracaj do
domu”.
Obecnie znajduje się na obozie letnim w Dakocie Południowej, Pierre. Są tutaj
dzieciaki ze wszystkich stron USA, oraz z Meksyku czy z Kanady. Ja jestem jedną z
nich. Rodzice wysłali mnie na niego, bym na nowo odżyła. Bym tyle o tym nie
myślała.
Wydarzyło się to rok temu. Dokładnie szóstego lutego dwa tysiące dziesiątego
roku, w Montrealu. Byłam wtedy w klubie. Sama. Nie mam pojęcia co mnie do tego
skłoniło. Na początku siedziałam przy barze i rozmawiałam z barmanem. Do dzisiaj
pamiętam jak się nazywał. Paul Martinez. W pewnym momencie poczułam, że
muszę do łazienki. Udałam się do niej, ale nim do niej weszłam, poczułam jak ktoś
zatyka mi buzię i wpycha mnie do męskiej łazienki. Nie mogłam nawet krzyknąć, a
inni byli zajęci tańczeniem i piciem. Dość szybko zorientowałam się w jak
kłopotliwej jestem sytuacji. Mężczyzna pierw mnie pobił, potem zgwałcił kilka razy,
a następnie okradł, zostawiając mnie na pastwę losu. Pamiętam, że zobaczyłam
białe adidasy, a następnie, że obudziłam się w szpitalu podłączona do masy sprzętu
i kroplówek. Do dzisiaj nie wiem kim był mężczyzna, który mnie ocalił, ale wiem, że
gdyby nie on, mogło by mnie nie być na tym obozie.
Przez kolejne miesiące siedziałam zamknięta w pokoju, nie pozwalając się nikomu
do mnie zbliżać. Nie chciałam czuć na sobie dotyku ojca, brata czy przyjaciela. Nie
chciałam widzieć w ich oczach lęku o jutro, żalu, smutku i litości. Trzy dni od
wyjścia ze szpitala chciałam się zabić. Czułam obrazę do swojego ciała i nie
chciałam na nie patrzeć. Na początku się okaleczałam i z dnia na dzień, żyletką
cięłam się co raz głębiej, aż w końcu przecięłam żyłę. Cudem mnie uratowano.
Potem były tabletki czy zatrucie się gazem, ale w obu tych przypadkach, mnie
uratowano. Po ostatniej próbie samobójczej zapisano mnie do szpitala
psychiatrycznego i spędziłam w nim aż trzy miesiące z nadzieją na poprawę. Zrobili
ze mnie wariatkę, kiedy ja byłam ofiarą gwałtu ! To było niedorzeczne. Po tygodniu
od wyjścia ze szpitala, opowiedziałam rodzicom, czemu chciałam się zabić. Zaczęli
5
mnie wtedy przepraszać i żałować, że wcześniej nie chcieli mnie słuchać. Sprawcę
znaleziono kilka dni później. Nazywał się … Jacob Black. Jego koledzy, po tym jak
wsadzono Blacka, zaczęli mnie nachodzić i grozić. Jednak policja szybko ich złapała
i wsadziła do paki. Niestety wyszli, a ja nauczyłam się żyć ze świadomością, że w
każdej chwili coś może mi się stać.
Rodzice wysyłając mnie na obóz do Pierre, zdecydowali, że powinnam zacząć żyć
jak normalna dziewiętnastolatka, której nie dręczą już demony przeszłości.
Zastanawia mnie tylko jednak rzecz. Jak mogę tak żyć, skoro do dzisiaj czuje na
swojej skórze oddech Blacka i jego wzrok w czasie rozprawy. Wciąż, odbija mi się
echem, rozmowa z rodzicami, kiedy to zdecydowali się mnie tutaj wysłać, żebym
zapomniała.
-To dla Twojego dobra, Bello – zaczął ojciec, jak zawsze spokojnym głosem, który
nie znosi sprzeciwu. Popatrzyłam w jego ciemne tęczówki i zdałam sobie sprawę, że i
tak jestem na straconej pozycji – Pojedziesz do Pierre w stanie Dakota Południowa,
na obóz letni. Poznasz nowe osoby i oderwiesz się od rzeczywistości.
-Tata ma racje –mama jak zawsze całkowicie go poparła – Może Alec i Jane z tobą
pojadą?
-Nie liczyłabym na to – odezwałam się cicho, wciąż stojąc w drzwiach – To bez
sensu, po co chcecie mnie tam wysyłać, skoro to nic nie da ? A jeśli spotkam tam
kogoś, kto go zna ? Przecież można dzwonić do więzienia – mój ton zamienił się w
błagalny. Czułam się żałośnie. Nie chciałam opuszczać Montrealu. Tutaj czuje się
najbezpieczniej.
-Opiekunami obozu są bracia Volturi. Aro, Kajusz i Marek już się cieszą, że
przyjeżdżasz.
-Ale mamo- jęknęłam żałośnie, podchodząc bliżej kobiety – Ja nie chcę.
-To już postanowione, Bello – powiedział stanowczo ojciec, waląc przy tym pięścią
w stół – Jedziesz do Pierre bez żadnego „ale”.
-Jesteście bez serca ! – krzyknęłam i udałam się do swojego pokoju. Mimo że od
początku byłam na straconej pozycji, to chciałam się z nimi upierać, póki będę
mogła. Jednak oni byli nie do pokonania i już następnego dnia, ojciec odwiózł mnie,
Jane i Aleca – którzy o dziwo zgodzili się polecieć ze mną do Stanów – na lotnisko.
Tam pożegnanie trwało niecałe trzy minuty.
Potrząsnęłam głową, wracając myślami do rzeczywistości. Edward Cullen wciąż
stał w tym samym miejscu co wcześniej, ze wzrokiem utkwionym we mnie.
Ponownie opuściłam głowę. Od pewnego wydarzenia nie lubię, kiedy mężczyźni
patrzą się na mnie tak intensywnie, niemal pożerając mnie wzrokiem.
-Idź już sobie – powiedziałam cicho, patrząc się na kępkę trawy, która rosła zaraz
obok jego buta – Nie widzisz, że nie chcę z tobą gadać ?
-Widzę, że masz jakiś problem, Bello – odparł, dziwnie troskliwie – Chcę pomóc.
6
-Nikt nie może mi pomóc. W szczególności ty – wysyczałam, chowając twarz w
dłoniach.
-Wiesz, że ja tak szybko nie odpuszczę – powiedział pewnie, siadając w końcu
obok mnie na schodkach. Popatrzyłam na niego spod byka, nie wiedząc czy mogę
mu powiedzieć prawdę czy mam owijać w bawełnę. Dość szybko postawiłam na to
drugie.
-Pyskowałam do rodziców, dlatego za karę wysłali mnie do tej dziury –
powiedziałam, zerkając na niego. Chłopak wydawał się być rozbawiony moją
odpowiedzią, co było dziwnie, miłą odmianą – To aż takie zabawne ? – fuknęłam zła,
wstając ze schodów. Już miałam skierować się w stronę drzwi wejściowych domku,
kiedy poczułam na nadgarstku stalowy uścisk chłopaka. Wstrząsnął mną dreszcz,
całe ciało spięło się, a obrazy z tamtej nocy zaczęły bombardować moją głowę.
-Puść mnie – zajęczałam tak samo żałośnie, jak tamtego wieczoru – Proszę.
-Wyluzuj, Swan – Edward puścił mnie jak oparzony. Sądziłam, że zaraz odejdzie,
ale on wciąż wpatrywał się we mnie. Czułam jak spojrzenie przeszywa mnie na
wskroś. Czułam się naga, tak samo jak wtedy.
Raptownie odwróciłam się i bez zbędnego słowa, schowałam się w środku
żeńskiego domku. Oparłam się o zamknięte drzwi, spazmatycznie oddychając,
jakbym właśnie przebiegła w maratonie. Czemu to znów się dzieje ? Czy jakiś
mężczyzna będzie mógł kiedykolwiek mnie dotknąć, nie wyrządzając mi tym samym
krzywdy ? Nie chcę tego ! Zaczęłam głośniej oddychać. Bałam się, że przez to,
obudzę pozostałych. Parterowy domek dzielę z Jane, Alice Brandon, Rosalie Hale,
oraz Bree Tanner. Jane z Bree mają po osiemnaście lat, Alice jest w moim wieku, a
Rosalie ma dwadzieścia. Przyznaję, że bardzo się zdziwiłam kiedy się o tym
dowiedziałam. Rose wyznała, że nie miała co robić w domu na wakacje i przez wiele
tygodni szukała obozu, dla osób powyżej osiemnastego roku życia. W końcu udało
się jej i przyjechała tutaj wraz z Emmettem McCarty, ten za to przyjechał z dwójką
swoich przyjaciół – Jasperem Whitlock’iem i na moje nieszczęście Edwardem
Cullenem.
W domku panowała cisza, jak makiem zasiał. Weszłam do małego pokoju, który
mam wraz z Jane i Rosalie. Dziewczyny spały, chodź zauważyłam, że Jane kręci się
na posłaniu. Po jakimś czasie podniosła się i zaspanym wzrokiem popatrzyła na
mnie.
-Nie śpisz już ? – przetarła oczy rękawem, a ja zdążyłam przez ten czas usiąść na
łóżku.
-Jak widać nie – mruknęłam, nie chcąc obudzić Rosalie – Musiałam się
przewietrzyć.
-Ale wszystko w porządku ? – Jane jak zawsze się martwi. Tak samo było wtedy.
To ona, wraz z Aleciem, dali mi najwięcej wsparcia. Co ja bym bez nich zrobiła ?
7
-Tak. Spotkałam Edwarda i … - głos mi się załamał. Jane przeszła na moje łóżko,
by lepiej słyszeć, a przy okazji by nie mówić zbyt głośno.
- Zrobił Ci coś, Bello ?
-Nie, ale kiedy chciałam wejść do domku, on mocniej złapał mnie za rękę i wtedy,
wydarzenia sprzed roku dały o sobie znać. Poczułam niebezpieczeństwo od strony
Edwarda i zaczęłam go błagać by mnie puścił. Zrobił to, a wyraz jego twarzy
wskazywał, że jest zdziwiony, zaskoczony … sama nie wiem jak to nazwać. Po
prostu, patrzył na mnie, podobnie jak On w tamtą noc. Czułam się naga i
upokorzona, przed rówieśnikiem – załkałam.
-Cii – Jane przytuliła mnie do swojej małej piersi i pogłaskała po włosach –
Poradzisz sobie z tym. Jesteś z dala od Montrealu i grzechów tego miasta. Tutaj nie
ma ani jego, ani jego kolegów, którzy cię nękali. Wszystko jest dobrze – mówiła
cicho, spokojnie i niemal uwierzyłam jej, że tak jest w istocie. Jednak prawda jest o
wiele brutalniejsza. Za dwa tygodnie kończy się turnus, a ja będę musiała wrócić do
życia w mieście, w którym dokonano na mnie cielesnej brutalności.
-Nie będzie dobrze, Jane – mówiłam przez łzy – Nigdy nie doznam rozkoszy bycia z
mężczyzną. Już na zawsze będę czuła obrzydzenie do nich, bo w życiu niczego nie
można być pewnym. Może się zdarzyć facet, który ma w dupie dobro kobiety i
podczas seksu może być brutalny. Przecież ja wtedy wyskoczę z tego łóżka z
krzykiem ! – podniosłam głos i popatrzyłam na Rose, która zaczęła kręcić się na
swoim posłaniu. Pięknie ! Jeszcze ją obudziłam. Blondynka podniosła głowę i
przetarła oczy.
-Która, godzina ? – spytała sennie, z powrotem opadając na poduszki.
-Ósma – odparłam, patrząc na zegarek w telefonie – Za pół godziny, śniadanie.
-O cholera ! – blondynka jak oparzona wyskoczyła z łóżka. Zerwała z krzesła parę
szarych dresów, a z podróżnej torby wyciągnęła biały top – A wy już gotowe ?
-Ja tak, ale Jane nie bardzo – wskazałam brodą na siostrę, która uśmiechnęła się
szeroko – No widzisz. Jak zawsze się niczym nie przyjmuje.
-Trzeba obudzić Bree i Alice – powiedziała nim wyszła z pokoju. Zdecydowałam, że
ja to zrobię i tak nie miałam co robić, no z wyjątkiem zadręczania się.
Pokój dziewczyn znajdował się naprzeciwko naszego. Delikatnie otworzyłam drzwi
i weszłam do środka. Alice spała po prawej stronie pokoju, a Bree po lewej.
Brunetka spała na brzuchu, całkowicie odkryta. Prawa noga zwisała jej poza
krawędź łóżka, a twarzą była skierowana do mnie, przez co widziałam jej otwartą
buzią.
-Bree i Alice proszone są na stawienie się na zbiórce ! – wrzasnęłam stanowczo,
opierając się o framugę drzwi. Alice natychmiast wstała z łóżka, ale zaplątała się w
kołdrę. W rezultacie wylądowała na podłodze. Bree podniosła się do pozycji
siedzącej, przetarła oczy i rozejrzała się wokół.
8
-Cześć, Bell ! – zawołała uśmiechając się szeroko, po czym spojrzała na leżącą na
plecakach Alice – Al, wariatko wstawaj z tej podłogi !
-Isabello Mary Swan ! Obiecuje, że któreś dnia zrobię Ci taką pobudkę, że się nie
pozbierasz ! – mimo że mówiła to na poważnie, ja nie mogłam się nie zaśmiać. Po
chwili przyłączyła się do mnie Bree i biedna Alice została sama.
-Yhh … Nie cierpię cię ! – krzyknęła, pokazując na mnie palcem, jednocześnie
wstając z podłogi – Łazienka wolna ?
-Rosalie tam weszła kilka minut temu, ale może już ją zwolniła – odpowiedziałam
wychodząc z pokoju. Jako, że jedyna byłam ubrana, wyszłam z domku i
skierowałam się w stronę stołówki.
W powietrzu czuć było zapach owocowej herbaty, a na stolikach poustawiane były
półmiski z wędlinami, pomidorami, żółtym serem, twarogiem, ogórkiem. Oraz dżem,
krem orzechowy i chleb ze szklankami z herbatą. Wolnym krokiem ruszyłam w
stronę ośmioosobowego stolika, ustawionego pod oknem, z którego był widok na
podwórko ośrodka campingowego. Na sznurkach, wisiało pranie, które pod
wpływem wiatru unosiło się ku górze, a następnie opadało.
Nawet nie zauważyłam kiedy, przyszli pozostali. Emmett jako pierwszy dorwał się
do koszyka z chlebem i jak zawsze wziął porcję za mnie. Od razu dostałam burę od
Jane, że nic nie jem. Nic na to nie poradzę. Jedzenie wywołuje u mnie odruchy
wymiotne i napawa mnie obrzydzeniem. Nie wiem dlaczego tak się dzieje. Przez
pierwsze trzy miesiące sądziłam, że zaszłam w ciążę, ale okres wcale mi się nie
spóźniał, więc to nie było przez to. Przeszłam przez jakieś badania, ale lekarze nic
nie stwierdzili. No może oprócz tego, że nie mam apetytu.
-Właściwie Bello, to ile ważysz ? – spytał z pełną buzią Emmett, powodując, że
cały nasz stolik na niego spojrzał. Nawet Edward, który zazwyczaj nie spuszcza
swojego talerza z oczu.
-Czterdzieści osiem kilo – odparłam lekko zażenowana – A dlaczego pytasz ?
-A ile masz wzrostu ? – spytał ponownie, połykając w między czasie zawartość
swojej buzi.
-Metr sześćdziesiąt sześć – mruknęłam, pijąc gorzką herbatę – I nie, nie mam
anoreksji, Emm.
-Ja tak, tylko pytałem – przyznał smutno i jadł dalej śniadanie.
Kiedy śniadanie dobiegło końca, ogłoszono, że dzisiaj korzystamy z ładniej pogody
i idziemy nad pobliskie jezioro. Do końca nie wiem, czy można to nazwać jeziorem,
bo za duże to to nie jest. Bardziej przypomina większy staw, albo niewielki zbiornik
wodny z średniej wielkości plażą i kilkoma drzewami. Oczywiście ja nie brałam w
tym udziału. Zdecydowałam, że skoro przyjechałam tu za karę, powinnam się
kiepsko bawić i mieć wszystko i wszystkich w dupie. Wolałam raczej zostać w luźnej
9
koszulce, dresowych rybaczkach i trampkach, które dość luźno zawiązałam, przez
co spadały mi ze stóp. Pozostałe dziewczyny z mojego domku, nie mogły wprost
uwierzyć, że o to nadarzyła się okazja – pierwsza od przyjazdu tutaj, czyli od trzech
dni – na pokazanie swojego idealnego ciała chłopakom. Ja nie mam co pokazywać.
No chyba, że siniaki w okolicy krocza, na udach czy podrapania na plecach. Jacob
Black, jak wspomniałam zgwałcił mnie nie jednokrotnie, stosując przy tym
najbrutalniejsze pozycje i tortury.
Dreszcz przeszedł mnie od wewnątrz, o ile to w ogóle możliwe, i musiałam się
nieźle natrudzić, by się nie rozpłakać. Co raz rzadziej starałam się nie przypominać
sobie tamtych chwil, ale to wraca samo z siebie i nic na to nie poradzę Nawet
terapia mi nie pomogła, ona tylko zmniejszyła ból.
-Bell, a Ty nie będziesz pływać ? – spytała Alice, kiedy zamykałyśmy nasz domek.
-Nie mam nastroju – odparłam. Alice nie powiedziała nic więcej. Zrównała się
krokiem z Rosalie i Bree i w trójkę o czymś zawzięcie dyskutowały. Jane szła
nieśmiało obok mnie, wyglądała jakby biła się z myślami. Martwiła się, a ja nie
wiedziałam o co. Może nawet nie chciałam wiedzieć.
-Ja też nie będę pływać. Posiedzę z tobą – powiedziała nagle, patrząc się pod nogi.
Popatrzyłam na nią z ukosa. Nie mogłam na to pozwolić, by siostra rezygnowała z
rozrywek dla mnie.
-Nie. Masz iść pływać, no chyba, że masz okres – blondynka podniosła wzrok i
gwałtownie zaprzeczyła – Więc nie ma powodu, byś rezygnowała z pływania –
skinęła głową i nie odezwała się, dopóki nie doszliśmy nad jeziorko.
Większość zdążyła się już rozłożyć, przez co my nie mieliśmy dużego wyboru.
Jedynie pomost, który był pusty, wydał mi się odpowiednim miejscem. Wolnym
krokiem skierowałam się w jego stronę, rozłożyłam na nim mój ręcznik i położyłam
się, całkowicie zapominając o siostrze i współlokatorkach. Nic się nie liczyło, po za
moim spokojem. Zamknęłam oczy i miałam cichą nadzieję, że wszyscy o mnie
zapomną. Że nie będą się pytać, gdzie jestem ani co robię, lub raczej czego nie robię.
Tu chodziło mi o pływanie. Większość obozowiczów nie mogła się doczekać, aż
pogoda będzie na tyle dobra, by móc pójść nad jezioro i zanurzyć się w zimnej
wodzie. Byłam zazdrosna, że oni nie mają pokaleczonego ciała, które muszą chować
pod warstwą zbędnych ubrań. Zazdrościłam dziewczyną, że nie mają obaw, przed
dotykiem facetów. Nie to co ja. Dziewczyna z problemami.
-Swan ! – podniosłam rękę, gdy usłyszałam swoje nazwisko. Nie obchodziło mnie,
kto je wypowiedział, ale na wszelki wypadek dałam o sobie znać. Mogłabym równie
dobrze udawać, że się utopiłam, ale wtedy na pewno wezwali by moich rodziców,
którzy przylecieli by tu w kilka godzin.
-Bella, co u licha, robisz sama na tym starym pomoście ? Chcesz wpaść do wody ?
– ironiczny głos, rozbrzmiał w moich uszach i wydawało mi się, że echem odbił się
od okolicznych drzew.
10
-Przynajmniej był by ze mną spokój – mruknęłam, nie otwierając oczu – Możesz
sobie iść ?
-Może bym i mógł – zaczął powoli. Bawił się ze mną. Tak samo jak Jacob, szóstego
lutego dwa tysiące dziesiątego roku – Ale nie pójdę.
-Zawołałam Aleca, ale idź sobie, Edward – poprosiłam otwierając oczy.
Miedzianowłosy, górował nade mną, zakładając ręce na piersi. Jego włosy były
potargane przez wiatr, a flanelową koszulę tarmosił delikatny letni wiatr.
-I tak tego nie zrobisz – miał rację. Nie miałam zamiaru odrywać brata od zabawy
z Bree Tanner. Oni zdecydowanie mają się ku sobie. Mój brat zauroczył się młodszą
siostrą Rile’ya, który za to kręci z Jane. Udana z nich będzie para. Czuję to i cieszę
się, ale również zazdroszczę. Obie dziewczyny mogą bez przeszkód wtulać się w
mężczyzn, kiedy ja w tym czasie, unikam ich.
-Skąd wiesz ? – odparłam, siadając po turecku – Nic nie wiesz, Ed. Nic o mnie nie
wiesz – popatrzyłam na wodę. Niedaleko mnie zobaczyłam Aleca, który przyciskał do
siebie uśmiechniętą Bree. Już na pierwszy rzut oka, wyglądali na zakochanych. Tuż
obok nich, pluskali się Riley z Jane. Czułam się jak piąte koło u wozu, które nigdy
nie zazna szczęścia u boku faceta.
-To mi opowiedz – popatrzyłam na niego niepewne – A jak powiem coś o sobie –
dodał.
-Nie wiem czy to dobry pomysł – mruknęłam, nie patrząc na niego. Wciąż
patrzyłam się na blond włosom siostrę i czarnowłosego brata, którzy byli szczęśliwi.
Edward usiadł obok mnie i również popatrzył na wodę – Czy … miałeś, kiedy tak, że
chciałeś zniknąć ? Uciec ?
-Wiele razy tak mam, Bells – zerknęłam na niego, przez kurtynę czarnych włosów,
których nawet nie związałam – Kochałem kogoś, ale ten ktoś mnie okłamał. Teraz
nie widzę szans na szczęśliwy związek z kimkolwiek.
-Mhm. To … smutne. W sumie to nie wiem, co powiedzieć. Życie ukłuło spisek
przeciwko mnie i boję się. Jestem żałosna.
-Nie koniecznie – zaprzeczył, wciąż na mnie patrząc – Skąd jesteś ? Bo nawet tego
się jeszcze nie dowiedziałem – uśmiechnął się szeroko, dając mi do zrozumienia, jak
niewiele o sobie powiedziałam.
-Pochodzę z Montrealu, z dzielnicy LaSalle. W czerwcu skończyłam piątą klasę
liceum, którą powtarzałam, ale nie zdradzę Ci czemu. Jestem typem samotniczki.
Wolę rysować niż żalić się ludziom. Zresztą moje rodzeństwo to jedyne osoby, z
którymi gadałam w szkole. Po prostu nie ufam ludziom – popatrzyłam na niego
smutno. Odpowiedział tym samym.
-Teraz Twoja kolej – przypomniałam, zerkając na wodę.
-Jestem z Tulsa, w stanie Oklahoma. W szkole udaje luzaka, po za nią jestem …
taki jak Ty. Zamykam się w pokoju i słucham muzyki. Ludzie w liceum postrzegają
11
mnie jako wzór do naśladowania. Robią ze mnie kogoś kim nie jestem, tylko dlatego,
że jestem rozgrywającym. Od października idę na studia.
-Czyli masz dwadzieścia lat ?
-Osiemnastego lipca
1
, miałem dwudziestkę – wyjaśnił – A Ty, kiedy masz
urodziny?
-Trzeciego maja – odpowiedziałam cicho, podciągając kolana pod brodę.
Przymknęłam na chwilę oczy i wsłuchałam się w gwar rozmów i śmiechów,
obozowiczów. Na swojej bladej, jak ściana skórze, czułam promienie słońca, które
próbowało przebić się przed wysokie drzewa. Dodatkowo miałam wrażenie, że
Edward Cullen się na mnie patrzy. Raptownie otworzyłam oczy i odwróciłam głowę,
chcąc uciec od jego spojrzenia. To jednak było na nic, bo wciąż to czułam.
-Co się stało ? – spytał na pozór troskliwie. Pokręciłam głową, nie chcąc by sens
jego słów do mnie doszły – Bella.
-Ja .. to .. nic takiego – wyjęczałam, nie patrząc na niego – Nie przejmuj się.
-Jak mam się nie przejmować ? Po raz drugi coś Cię we mnie wystraszyło. O co
chodzi ? – demony przeszłości, jak to określił ojciec z matką. Tego jednak nie
mogłam mu powiedzieć. Zadawał by jeszcze więcej pytań niż teraz. Muszę go jakoś
zbyć, tylko jak ? Czemu to musi być takie trudne ?
-Po prostu zrób to ! To chyba nie jest takie trudne, prawda ? – wstałam i ruszyłam
w stronę lądu, czując na sobie jego spojrzenie. Byłam idiotką. Uzależniającą się nad
sobą, idiotką.
-Isabella – doszedł do mnie podniesiony głos Kajusza Volturii, który był ostatnią
osobą, jaką chciałam w tym momencie spotkać. Powoli do niego podeszłam i
założonymi rękami popatrzyłam się na dyrektora obozu – Rodzice dzwonili. Chcieli
wiedzieć jak się czujesz. Powiedziałem im, że masz problem z przywyknięciem się do
otoczenia i unikasz kontaktu z chłopcami.
-Oni o tym wiedzą, więc nie rozumiem, po co pan im to mówił – powiedziałam
spokojnie, patrząc się na jego nos. Czemu na nos ? To proste. Gdybym patrzyła się
w jego czarne, jak noc tęczówki, byłabym bardziej zdenerwowana. Jak wiecie,
rozmowy z mężczyznami nie należą do lubianych przeze mnie czynności. A usta się
patrzeć nie będę, bo .. nie i koniec. Nos jest jedyną neutralną częścią twarzy na jaką
mogę patrzeć, bez obaw.
-Dla, twojego dobra, Isabello. Renne Swan martwi się o swoją najstarszą córkę. To
chyba logiczne, że jej to powiedziałem.
-Ma pan dzieci ? – wypaliłam beztrosko i podniosłam nieznacznie głowy by
przyjrzeć się jego reakcji – No ma pan czy nie ?
1
W tym momencie FF-a, jest 20.07.2011 (tłum. Autorki)
12
-Mam córkę, ma niecałe pięć lat – powiedział w końcu, lekko zmieszany moją
bezpośredniością.
-To niech pan jej pilnuje. W chwilach dojrzewania może być za to, na pana zła, ale
gwarantuje, że później będzie za to wdzięczna.
-O co chodzi, Bello ? Nie rozumiem w ogóle co do mnie mówisz – przyznał Kajusz,
drapiąc się w tył głowy – Jesteś bardzo mądra, ale …
-… wiem, że mówię nie zrozumiale. Proszę tylko uważać na córkę – wyjaśniłam,
uśmiechając się delikatnie i odchodząc.
Po obiedzie, mieliśmy czas dla siebie. Usiadłam więc na murku, przed domkiem z
szkicownikiem i ołówkiem z gumką. Oparłam głowę o ścianę domku, spuszczając
jedną z nóg. Szkicownik oparłam o drugą nogę, którą zgięłam w kolanie. Wiał
delikatny wiatr, a słońce niemiłosiernie grzało. Do tej pory nie wierzyłam, że pogoda
w tym stanie, może być taka ładna. Ciekawie jak jest teraz w Montrealu. Czy Leah z
Demetrim, chodź trochę za mną tęsknią ? A może cieszą się, że wyjechałam i mają
ze mną spokój ? To właśnie oni namawiali mnie, bym poszła na policje zgłosić gwałt.
Jednak bałam się, że mi nie uwierzą. Że pomyślą, że to wszystko wymyśliłam, by
zwrócić na siebie uwagę. Jednak oni się upierali. Udało się im i całe szczęście. Teraz
jestem im za do wdzięczna.
Zaczęłam bezmyślnie kreślić ołówkiem po kartce. W głowie, miałam nagłą pustkę i
jedyne o czym myślałam to moje rodzeństwo, które być może przeżyje wakacyjną
miłość. Byłam szczęśliwa, ale czułam zazdrość.
-Pieprzony, Black – wysyczałam i zacisnęłam mocniej usta. Byłam niemal pewna,
że z wargi zaczęła mi lecieć krew.
-Kim jest Black ? – odwróciłam głowę i napotkałam błękitne oczy, Rosalie.
Uśmiechnęłam się kwaśno, zmieniając pozycję.
-On … jest … chłopakiem z Montrealu – wyszeptałam, zakładając czarne pasemko
za ucho – Przepraszam, ale nie chcę o tym gadać.
-Zrobił Ci coś ? – naciskała, a to bolało. Nie chciałam rozdrapywać i tak
niezagojonych ran. Popatrzyłam na nią z błaganiem w oczach. Jednak udała, że tego
nie widzi – Bell ?
-I tak mi nie uwierzysz – mruknęłam, podnosząc wzrok – Nikt mi na początku nie
wierzył.
-Jestem dziewczyną i wiedz, że we wszystko uwierzę – usiadła obok i złapała mnie
za rękę. Poczułam się bezpiecznie.
-Jacob Black, szóstego lutego dwa tysiące dziesiątego roku mnie zgwałcił –
wydusiłam, czując jak żołądek, robi fikołka – Wcześniej byłam dziewicą, a teraz
czuję obrazę do facetów.
13
-Oj Bello – Rosalie podeszła bliżej mnie i przytuliła mnie do siebie – Nie
wiedziałam. Zresztą to nie wytłumaczenie. Zauważyłam za to, jak przez te trzy dni,
zmroziłaś wzrokiem połowę męskiej części obozu. Sądziłam, że to dlatego, że nie
chcesz z nimi gadać, ale teraz już wiem, że to nie był powód – przyznała, siadając
obok mnie – Ile miał lat ?
-Dwadzieścia trzy. Ja miałam wtedy osiemnaście – zerknęłam na nią – Nie
chciałam tego, ale on mnie zmusił. Zgwałcił mnie kilka razy. Sama nie wiem ile –
przerwałam na chwilę. Musiałam wziąć głęboki wdech by się nie rozkleić.
Odwróciłam się do niej plecami i odsłoniłam je. Usłyszałam jak Rose zachłystnęła
się powietrzem.
-Co Ci się stało ?! – wrzasnęła, ale szybko zakryła usta ręką – Wyglądasz jakbyś
nieźle batem oberwała.
-Black mnie bił paskiem, nie patrząc czy wali sprzączką czy nie. W tle grała moja
ulubiona piosenka, kiedy to robił – z powrotem opuściłam koszulkę i powróciłam do
poprzedniej pozycji – Nie chcę się nad sobą użalać, ale … jestem wściekła za swoją
bezsilność.
-Rozumiem i przyznaje, że sama nie wiem jak bym się zachowała. Pewnie bym
krzyczała, ale szybko bym odpuściła. Tacy właśnie są niektórzy faceci. Nie obchodzi
ich, że czujemy ból, kiedy dla nich to przyjemność.
-Tak, chyba tak jest – przyznałam cicho, poprawiając długie włosy – Cholera, te
włosy są beznadziejne – zmieniłam temat, nie chcąc więcej mówić o szóstym lutego
tamtego roku.
-Nie myślałaś nad ich ścięciem ? – spytała uśmiechając się. Chwyciła w dwa palce
większą część włosów i popatrzyła na nie – Końcówki ci się nie rozdwajają, a to
wielka rzadkość. Ja swoje muszę ścinać co miesiąc, jak nie więcej.
-Obcinałam je tydzień, przed … tym dniem – przyznałam – Po prostu nie miałam
do nich głowy.
-Włosy to podstawa dobrego wyglądu, Bello. Jeśli one źle wyglądają, to ty cała źle
wyglądasz. Nie ważne czy masz na sobie sukienkę od Gucci’ego i szpilki Jimmy’ego
Cocco.
-Boże, Rose ! Skąd znasz takie marki ? – spytałam ze śmiechem.
-No cóż, moja mama kupuje tylko i wyłącznie rzeczy takich marek – przyznała
również się śmiejąc – To u mnie rodzinne.
-U mnie rodzinne, jest oddawanie dziecka do szpitala psychiatrycznego, kiedy ma
ono jakiś problem – mruknęłam cicho – Nie widzą, żadnego innego wyjścia, więc
pozbywają się kłopotu.
-Jesteś zbyt surowa dla nich. Chcieli ci pomóc, ale nie wiedzieli jak. Przyznaj, że
rodzice nie zawsze wiedzą jak pomóc dziecku. Czasami chcą dobrze, ale wychodzi
jeszcze gorzej.
14
-Masz rację – chwyciłam w ręce szkicownik, oraz ołówek i nieśmiało popatrzyłam
na koleżankę – Mogę … cię naszkicować ? Tylko ostrzegam, że nie jestem taka
dobra, jak da Vinci. Dopiero się uczę.
-Mam być, twoją modelką ? – spytała zaskoczona, patrząc się to na mnie to na
szkicownik.
-Wiedziałam, że to kiepski pomysł. Chciałam tylko spróbować – dodałam
zamykając zeszyt.
-Daj spokój, Bell. Po prostu jak jeszcze nigdy nie pozowałam. Nie wiem czy dam
radę – zauważyła – No ale kiedyś musi być ten pierwszy raz, prawda ?
-Yhy – poprosiłam ją, by usiadła naprzeciwko mnie i lekko się uśmiechnęła. Włosy
założyła za ucho i patrzyła się wprost na mnie. Małymi krokami na kartce A4
pojawiała się twarz koleżanki. Może nie była tak samo ładna jak oryginał, ale miała
jako taki nos, usta, oczy i uszy, a kosmyki włosów rozwiał jej wyimaginowany wiatr.
Poprawiłam wargi i tęczówki.
Kiedy kilka minut później, pokazałam jej rysunek, dziewczyna wydawała się być
wniebowzięta i chciała go. Ba, chciała bym jej go podpisała. Zrobiłam to z
przyjemnością, bo rysowanie chociaż na chwilę odciągnęło mnie od przykrych
wspomnień. Dzięki temu, życie wydawało mi się weselsze i bez obaw.
15
DRUGI.
Alice siedziała w nogach łóżka i przekartkowywała jakąś książkę. Raz po raz
wydawała z siebie bliżej nie określone dźwięki. Była nadąsana, a jej mina z każdą
następną przerzuconą stroną, zmieniała się diametralnie, aż wyglądała jak
rozłoszczona kotka.
-Niech cholera weźmie studia na University of Maine w Orono. Co mnie nakłoniło,
żeby studiować, na miejscowym uniwersytecie ? Tylko ja jestem taka tępa – fuknęła,
wyrzucając za siebie książkę, a sama oparła się o ramę – To jest beznadziejne.
Augusta jest świetnym miastem, ale uniwersytet w Orono ma tak wysoki poziom, że
koń by się uśmiał – więc o to chodziło. Zastanawia mnie, dlaczego Alice uczy się w
wakacje ? Nie przyjechała tutaj, żeby odpocząć ?
-Przesadzasz, Al – przerwała jej Rosalie, która w tym czasie malowała paznokcie.
Była całkowicie skupiona na tym zajęciu, ale to nie przeszkodziło jej przed
powiedzeniem kilku uwag Alice – Studia są męczące to fakt, ale docenisz je, kiedy
się skończą.
-Nie sądzę – wtrąciła Bree, siedząc na podłodze z kolorowym magazynem –
Właśnie skończyłam ostatnią klasę. Mama chce bym szła na Yale. Uwaga dostałam
się tam – powiedziała z kpiną – Ale ja chcę iść na Ithaca College, który znajduje się
w stanie Nowy Jork, który za to sąsiaduje ze stanem Connecticut. Więc mama
powinna być zadowolona, ale ona nie. Mam iść na Yale ! Czasami żałuję, że tak
dobrze się uczę.
-Masz czas, żeby wybrać uniwersytet. Ważne, że do obu się dostałaś – powiedziała
Rosalie, podnosząc na nią wzrok i uśmiechając się – A Ty Jane, gdzie się wybierasz?
-Uniwersytet McGill. Miałam iść na Uniwersytet Montrealu, ale nie poradziłabym
sobie z francuskim programem – dodała smutniej. Wiem, że chciała spróbować tam
iść, ale się nie dostała. Poległa na egzaminach wstępnych. Wbrew pozorom nie
płakała po tym. Powiadomiła tylko rodziców, że idzie na McGill, wraz z Alec’iem.
Szczęściarze z nich.
-No a ty, Bell ? Studiujesz gdzieś ? – spytała nadal zdenerwowana Alice.
Wiedziałam, że nie mogę jej powiedzieć prawdy, bo zaczęły by mnie męczyć, bym jej
wszystko powiedziała.
-Nie. Podjęłam pracę w małej galerii. Na studia się na razie nie wybieram –
odpowiedziałam, po części z prawdą. Nie pracuje, ale też nie zamierzam na razie
studiować. Może po powrocie z obozu coś postanowię. Na razie jednak nie chcę o
tym myśleć.
-Szkoda, że pogoda jest do dupy. Chętnie bym poszła z Jasperem na spacer, a tak
siedzę nad książką, bo zaraz po powrocie mam pisać jakiś egzamin. Kto normalny
pisze egzaminy w wakacje ? Otóż powiem Wam, kto. Ja ! Alice Brandon – krzyczała
16
w niebogłosy. Na czole powstała jej mała zmarszczka, która mogła być powodem jej
zdenerwowania. Nikt z nas, jednak nie skomentował jej lamentowania – Może
zaprosimy chłopaków i oglądniemy film ? Dobrze, że domki mają telewizor średniej
wielkości i stare DVD. Inaczej było by strasznie nudno – dodała radośnie, chwytając
telefon.
-Nie wiem, Alice – mruknęła Bree zajmując miejsce obok niej – Nie wiem czy Alec
chce wpaść – popatrzyła na mnie i Jane i uśmiechnęła się lekko.
-Alec przyjdzie jestem tego pewna. Po za tym, miał mi oddać swoją bluzę, więc ma
pretekst – uśmiechnęłam się pokrzepiająco do brunetki.
-Isabello Swan, czy ja właśnie usłyszałam, że twój brat miał ci pożyczyć swoją
bluzę ?! – rozgrzmiał surowy głos Alice. Skinęłam głową, patrząc się na nią – Nie do
wiary ! Dziewczyna w męskich ciuchach ! Tego już za wiele. Wystarczy, że twoje
włosy wyglądają jak stóg siana, a spodnie jakby przeżyły bliskie spotkanie z kozą
lub głodnym niedźwiedziem – nie mogłam się nie zaśmiać na to porównanie. Nikt mi
jeszcze nie powiedział, że moje spodnie miały jakiekolwiek spotkanie z jakimkolwiek
zwierzęciem.
-Śmiej się, śmiej. Zobaczymy kto się będzie śmiał ostatni ! – z takimi słowami
opuściła pokój.
-Oj, Bello. Nagrabiłaś sobie – zaśmiała się Rosalie, odstawiając czerwony lakier na
stolik – Jeśli Alice się na coś uprze, to nic jej nie powstrzyma. Nawet Jasper.
-Znałaś ją wcześniej ? – teatralnie pokazałam na drzwi.
-Tak. Pojechałam raz do Augusta z Emmettem, bo ten chciał spotkać się z
Jasperem, który mieszka dwie ulice dalej od Alice. Poznałyśmy się, kiedy Jasper nas
do niej zaprosił. Akurat wyprawiała małą domówkę. Przyznam, że na początku
miałam o niej złe mniemanie. Dopiero później się do niej przekonałam. Gdy
wróciłam do Albany, utrzymywałyśmy ze sobą kontakt. Oczywiście nie gadałyśmy
tak często, ale nam to wystarczało –uśmiechnęła się do wspomnień – Kilka dni
przed wyjazdem tutaj, Alice zadzwoniła do mnie i powiedziała, że spotkamy się na
obozie. Ucieszyłam się – i na potwierdzenie swoich słów uśmiechnęła się szeroko –
Emmett też chciał ze mną pojechać, więc namówił Jaspera i Edwarda, którego
poznał w czasie przerwy zimowej, kiedy był na nartach w Austrii – dodała wstając z
łóżka.
Alice , mimo zaprzeczeń Bree, zaprosiła chłopaków. Przyszli wszyscy łącznie z
Edwardem i Alec’iem, który miał ze sobą swoją bluzę. Szybko ją od niego zabrałam
by Alice jej nie zobaczyła. Inaczej zrobiłaby mi straszną awanturę, z której zapewne
nie wyszłabym cało. Chłopaki przynieśli ze sobą kilka paczek chipsów i coś do picia.
Byłam w niemałym szoku, kiedy to zobaczyłam. Znajdowaliśmy się przecież w
środku buszu, a do najbliższego sklepu jest trzydzieści kilometrów. Emmett mi
wyjaśnił, że to wszystko zabrał z domu, bo jak stwierdził nie wytrzymał by długo bez
niezdrowego żarcia.
17
Alice skakała wokół gości, całkowicie pochłonięta rolą gospodyni. I dobrze,
przynajmniej wyluzuje przed tymi egzaminami. Dodarło do mnie, że powinnam coś
ze sobą zrobić. Albo znaleźć pracę albo podjąć studia na jakimś uniwerku lub w
collegu. Zanim to jednak nastąpi będę musiała iść na egzaminy wstępne, których
mam po dziurki w nosie.
-A ty, Bell ? Będziesz oglądać czy stać jak słup soli koło łazienki ? – zwrócił się do
mnie Emmett, siedząc na podłodze z Rosalie.
-A jak byś wolał ? – spytałam podchodząc do kanapy.
-Wolałbym, żebyś się do nas dołączyła. Bo co innego będziesz robiła ? – popatrzył
w stronę okna – Zaczął padać deszcz, więc zostałaś uziemiona – zaśmiał się,
przytulając do siebie Rose. Odwróciłam się w stronę okna i uśmiechnęłam się
smutno. Deszcz powianiem przynosić ukojenie, ale nie dla mnie. Tamtego dnia, też
padał deszcz. Było zimno i wiał silny wiatr.
-Nie czuje się najlepiej. Idę do pokoju – mruknęłam, mijając zdziwionych
przyjaciół. Usiadłam na łóżku, twarzą do okna. Zamknęłam oczy i zaczęłam
wsłuchiwać się w dźwięki dookoła siebie. Przyjaciele rozmawiali szeptem,
zastanawiając się co mi się stało. Deszcz za cienką szybą, walił w nią intensywnie,
nie zwracając uwagi na to, że może ją zbić. Wszystko nagle ustało.
Rozległ się dźwięk mojego telefonu. Z ociągnięciem sięgnęłam po niego i nie
patrząc na wyświetlacz, odebrałam. Na początku słyszałam jakieś trzaski, aż w
końcu poznałam głos mojego przyjaciela.
-Isa – zaczął i mogłam poznać, że odetchnął z ulgą – Całe szczęście, że w końcu się
do ciebie dodzwoniłem. Nawet nie wiesz jakie to trudne.
-Demetrii wiesz, że siedzę na totalnym zadupiu, gdzie jest problem z zasięgiem ? –
zaśmiałam się, wyobrażając sobie minę chłopaka, kiedy znów usłyszał w słuchawce
głos mojej sekretarki.
-No właśnie dopiero teraz sobie o tym przypomniałem – wyznał i zapewne teraz
podrapał się w kark, jak to ma w zwyczaju – Czekaj, Leah ! Teraz ja rozmawiam –
zwrócił się do mojej przyjaciółki – Więc, Bells jak tam w Pierre ? Wszystko dobrze ?
Masz koszmary ? Rodzice cię pozdrawiają.
-Demetrii, uspokój się. Wszystko dobrze, ale wspomnienia wciąż wracają. Unikam
spojrzeń facetów. Nie pływam, bo mam ślady na plecach i udach. Każdy kolejny
dzień jest coraz lepszy, ale …
-To wciąż wraca, prawda Belli ? – przerwała mi Leah, która musiała siłą
wywalczyć telefon od Demetriego – Nie myśl tyle o tym, bo to nic nie da. Jacob siedzi
w pace i nie wyjdzie szybciej niż za cztery lata.
-Tak wiem – uśmiechnęłam się – A jak tam studia ? W ogóle nie mieliśmy kiedy o
tym rozmawiać. Kiedy ja siedziałam w szkole wy dopiero wstawaliście.
18
-Nie rozmawiajmy o tym – żachnął się Demetrii – Ciesz się wolnym. Do
zobaczenia, Bello za dwa tygodnie.
-Pa – mruknęłam wyłączając się.
Wyszłam z pokoju i usiadłam obok Jaspera, który uśmiechnął się lekko.
-Dobrze cię widzieć. Wszystko w porządku ? – spytał cicho, żebym innym nie
przeszkadzać. Na jego kolanach leżała Alice, która była tak zapatrzona w telewizor,
że nawet nie zauważyła, że przyszłam.
-Tak. Dzwonił kumpel z Montrealu – uśmiechnęłam się – Co oglądacie ?
-Wyciskacz łez – mruknął, podając mi miskę z popcornem. Wzięłam małą garstkę
kukurydzy i przeniosłam wzrok na ekran.
-Pierdol tą Carmen ! – wrzasnął nagle Emmett, wyciągając wszystkich z dziwnego
transu.
-Sam się pierdol McCarty ! – krzyknął Riley, rzucając w niego popcornem – Daj
oglądać.
-Nie mów, że możesz na to patrzeć. Przecież to porażka. Dlaczego Alejandro nie
poderwie tej Carmen ?! Przecież była by z ich taka świetna para. Ona zmysłowa
brunetka o bujnych kształtach, a on gorący Latynos. Gdybym nie był hetero
chętnie bym z nim coś .. – w tym momencie oberwał od Rosalie, która z całej siły
walnęła go w tył głowy – Ałł ! To bolało, kicia.
-Bo miało, miśku – uśmiechnęła się do niego słodko, głaszcząc go po policzku –
Wiecie, nie mam już ochoty na oglądanie filmu. Chodźcie nad jezioro i poróbmy coś
śmiesznego, przestało już padać. Co wy na to ? – wszyscy, jak jeden mąż się zgodzili
i zaczęli się podnosić.
-Bello ty również idziesz – zwróciła się do mnie Jane z Rosalie. Skinęłam głową i
wróciłam jeszcze do pokoju po aparat. Chciałam jakoś wykorzystać to, że nie będę
mogła wejść do wody.
-No ale co będziemy tam robić ? – spytał Emmett, łapiąc blondynkę za rękę –
Przecież jest dopiero druga.
-Nie idziemy na tą plaże co zawsze, palancie – skomentował Riley – Idziemy na
inną plaże – wyjaśnił jak dziecku. Emmett przez chwilę wyglądał na oszołomionego,
ale w końcu skinął głową i szeroko się uśmiechnął.
Droga na „zakazaną plażę”, jak to ujął Jasper, prowadziła przez las. Riley
prowadził nas przez wymyślną ścieżką, na którą nikt normalny by nie wszedł.
Dziewczyny jęczały, że podrą im się nogawki od spodni, albo zahaczą nogą w jakiś
krzewy z jeżynami. Jednak chłopacy pozostali nie wzruszeni na ich jęki i szli na
przód zostawiając nas daleko w tyle. Ja jako jedna z nielicznych nie miałam
problemu z wycieczką po lesie, chodź jako typowy mieszczuch, rzadko jeździłam do
lasów, kiedy rodzice jechali tam na grzyby. Nie rozumiałam po co marnować dzień z
19
dala od cywilizacji i uroków miasta. Teraz widzę, co traciłam. Pośród intensywnej
zieleni, brzęczenia owadów i polnych kwiatów, można poczuć uczucie ulgi, spokoju i
tego, że jest się samemu na świecie. Mi takie wyjście bardzo pasowało.
-Daleko jeszcze ? – Alice wraz z Jane już któryś raz z rzędu zajęczały. W końcu
Riley wziął moją siostrę na barana, a Jasper nie pozostawał w tyle i tak dwie panie,
znalazły się ponad naszymi głowami. Bree śmiała się jak małe dziecko, co jakiś czas
pokazując coś mojemu bratu, który przejawiał wielkie zainteresowanie.
Uśmiechnęłam się do siebie, widząc tą scenkę i cyknęłam zdjęcie, wcześniej
podchodząc do nich.
-O, Bella ma aparat ! – zawołał radośnie Emmett odwracając się w naszą stronę –
Zrób mi sweet focię. Będę ją mógł dodać na „fejsa” – pstryknął palcami i ustawił się,
tak jak niejedna modelka na wybiegu. Tylko, że w jego wykonaniu było to aż nazbyt
śmieszne. Riley z Jasperem postawili Alice i Jane na ziemi, a one niezadowolone
włóczyły się obok mnie, Rose i Bree.
-Niedźwiedziu, nie obrażaj modelek ! – wrzasnął Riley, zakrywając przy tym oczy –
Już wolę oglądać Kate Moss w worku na śmieci, niż ciebie ! – po czym wybuchnął
niepohamowanym śmiechem. Niedźwiedź pobiegł w jego stronę i szybko obalił go na
ziemię.
-Złaź ze mnie, durniu ! – Emm próbował go zrzucić, ale marnie mu to wychodziło.
Nie mogąc się powstrzymać, cyknęłam im fotkę – Swan, nie rób mi zdjęć. No chyba,
że Riley ze mnie zejdzie.
-Oj, Miśku, a gdzie jakieś „proszę” ? – zaśmiałam się i zrobiłam jeszcze jedno
zdjęcie – Idziemy dalej ? – spytałam reszty. Rosalie pomogła wstać Emmettowi, a ten
za to pomógł Riley’owi.
-Zaśpiewajmy coś ! – zaproponował nagle Emmett, podskakując w moim kierunku
– Znasz jakąś fajną piosenkę, Bells ?
-Nie, raczej nie – mruknęłam cicho, odwracając wzrok – Ale, Jane z Aleciem coś
znają – popatrzyłam na rodzeństwo, które zmroziło mnie wzrokiem. Zaśmiałam się
na ten widok, a wtedy wszystkie pary oczu były skierowane na mnie.
-Bella się zaśmiała – klasnęła w dłonie, Alice – To coś nowego, ale bardzo
przyjemnego. Śmiej się dalej, śliczna – zapiszczała.
-Zobaczę co da się zrobić – odpowiedziałam, pół uśmiechem – Ale niczego nie
obiecuje – dodałam zastrzegając.
-Lepsze to niż nic, mała – Emmett poczochrał mnie po głowie, dając mi do
zrozumienia, jak niska dla niego jestem – A czy nasza mała Bella, będzie pływać ?
-Nie, wielkoludzie – spotkałam jego nieme pytanie i szybko odpowiedziałam – Nie
mogę pływać. No wiesz, mam te dni – odpowiedziałam z naciskiem na „te”.
-Okej ! Już nic więcej nie chce wiedzieć – misiek zaczął wzbraniać się rękami, ale
mimo to nie odszedł. Położył swoją wielką dłoń na moim ramieniu i uśmiechnął się
20
szeroko – Jak będzie ci za ciężko to powiedz – skinęłam głową i lekko się
uśmiechnęłam. To dziwne, że pomimo takiego gestu od strony miśka, nie czułam
skrępowania. Wręcz przeciwnie. Czułam się przy nim swobodnie. Był dla mnie jak
przyjaciel. Ktoś kto może mnie pocieszyć i wesprzeć, kiedy będę tego potrzebować.
Oczami duszy nie widziałam w nim, żadnego wroga ani napastnika. Wydawało mi
się, że moja psychika wolnymi krokami wracała do normy. Chodź już nigdy nie
będzie taka sama jak wcześniej. Nigdy nie zapomnę.
Na „zakazaną plażę” doszliśmy w niecałe dwadzieścia minut. Chłopcy rozłożyli
ręczniki na brudnym piasku, a dziewczyny oglądnęły plażę wzdłuż i wrzesz. Nie
wyglądając na szczęśliwe. Po wąskim paśmie piasku, walały się pety i puszki po
piwie. Pod drzewami widać było butelki, opakowania po niezdrowych przekąskach i
tym podobne.
-Tu jest brudno, Riley ! – zapiszczała Bree podchodząc do brata – Jak ty to sobie
wyobrażasz ? Mamy siedzieć na tym śmietniku ?!
-Wyluzuj siostrzyczko – chłopak w ogóle nie zwrócił uwagi na ton głosu, siostry –
Nie jest tak źle. Popatrz na Bellę. Pierwszy raz, od trzech dni, widzę jak się
uśmiecha – pokazał na mnie i pomachał. Słyszałam ich wymianę zdań, ale
ignorowałam to. Zamiast tego, robiłam zdjęcia z zaskoczenia Alice i Jasperowi, oraz
Edwardowi, który właśnie stanął nad brzegiem jeziora.
-Pstryk – zawołała Alice, podbiegając do rudego – Widać, że masz Bello dobry
humor ! – zawołała w moją stronę, machając przy tym. Skinęłam tylko głową, by nie
drzeć się na cały głos.
-Szkoda, że nie ma piwa ! – zawołał Emmett, opierając ręce na biodrach – Ma ktoś
iPoda ?
-Ja i mam też turystyczne głośniki, niedźwiadku – odpowiedział Riley, śmiejąc się.
Włączył muzykę i zaczął się rozbierać do bokserek. Wkrótce reszta płci męskiej,
zrobiła to samo.
-Bella, zrób zdjęcie, no ! – zapiszczała Rosalie z Bree. Stanęłam naprzeciwko
chłopaków i zrobiłam im kilka zdjęć. Chłopacy ustawiali się pod różnymi kątami, aż
w końcu weszli do wody. Właściwie to do niej wbiegli.
Emmett zaczął podtapiać Edwarda, który raz po raz wyskakiwał z wody z
grymasem na twarzy i rzucał się na wielkoluda. Ten jednak robił uniki i sam rzucał
się na rudego. Wyglądali jak dzieci.
-Oni są nieznośni – mruknęła Rosalie, kiedy stałyśmy nad brzegiem – Emmett i
Edward zachowują się jak bracia. Obaj niby są dorośli, ale jak się na nich popatrzy,
to już nie wiadomo co jest prawdą – zaśmiała się.
-No chodźcie do nas ! – zawołał Emmett z Riley’em.
-Nic z tego, miśku ! – zawołała Rose.
-A ja się skuszę ! – powiedziały radośnie Jane z Bree, wbiegając do wody.
21
-Mamy pierwsze chętne – powiedział uradowany Emmett i zaczął chlapać
dziewczyny. Uśmiechnęłam się pod nosem i usiadłam na piasku. Zatopiłam palce w
brudnym piasku. Napotkałam przeszkodę w postaci kilku kamyczków i petów.
Wspomniałam chwile, kiedy byłam w parku z ojcem, jako mała dziewczynka i
puszczaliśmy latawce. Byłam szczęśliwa i radosna. Tata robił mi masę zdjęć. To
właśnie dzięki temu, zainteresowałam się sztukę i fotografią. A teraz kiedy
najbardziej potrzebowałam jego wsparcia, on wysłał mnie na obóz letni. Wypiął się
na mnie. Ale to nie to było najgorsze. Bardziej cierpiałam z powodu, pobytu w
psychiatryku. To było straszne. Poczułam jak jedna z łez, spada mi po policzku.
Szybko ją starałam nie chcąc nikomu pokazać moich łez.
-Bella ! – Edward usiadł obok mnie, bacznie mi się przyglądając. Nie spojrzałam
na niego, bo aż za bardzo przypominał mi Jacoba. Tylko dlaczego ? Przecież, tamten
wyglądał zupełnie inaczej niż Edward.
-Co jest ? – podniosłam aparat i skierowałam na niego obiektyw – Uśmiech
rudzielcu ! – zawołałam na co chłopak się uśmiechnął się szeroko, pokazując przy
tym rząd białych zębów.
-Będzie ładne zdjęcie – powiedziałam cicho, oglądając zdjęcie i pokazując mu.
-Ładna lustrzanka, Bells – pochwalił sprzęt zamiast zdjęcie. Naburmuszyłam się i
odsunęłam od niego aparat – No ej, nie zdążyłem.
-Masz pecha. Czas minął – pokazałam mu język, wstając z piasku. Otrzepałam
rybaczki i podeszłam bliżej wody. Edward stanął za mną, przez co krople wody,
skapnęły mi na top.
-Cullen – warknęłam odwracając się w jego stronę. Jego twarz znalazła się tuż
przy mojej. Zdecydowanie za blisko. Zrobiłam krok w prawo i ponownie
popatrzyłam na przyjaciół. Zajęłam się robieniem zdjęć i ignorowaniem chłopaka,
jednocześnie.
Kilka godzin później, kiedy słońce chyliło się ku zachodowi, zgodnie
stwierdziliśmy, że pora wracać. Dopiero teraz do mnie dotarło, że opiekunowie
obozu mogli nasz szukać. Zapewne dostaniemy karę albo będziemy musieli
natychmiast wracać do domów. Moje wątpliwości musiał zobaczyć Jasper, który
nagle znalazł się obok mnie i wyjaśnił:
-Opiekunów nie było w obozie. Wyszli z młodszymi na wycieczkę do Pierre i
mieliśmy wolną rękę. Po za tym, oni sądzą, że siedzieliśmy cały czas w domkach.
-Logiczne – mruknęłam uśmiechając się – Ale możesz iść do Alice. Za bardzo
stresuje się egzaminami, które czekają na nią, po powrocie – dodałam ciszej
oddalając się.
22
-Cicha, zamknięta w sobie, Bella daje rady innym. Tego jeszcze na tym obozie nie
było – powiedział zamyślony Edward, równając się ze mną krokiem. Popatrzyłam na
niego z ukosa, chcąc by sobie poszedł. Nie miałam ochoty na jego towarzystwo.
-Byłeś tutaj w tamtym roku, że mówisz coś takiego ?
-No … nie – odparł zrezygnowany – Ale wiem co nieco. Obserwuje ludzi, Swan.
-Oczywiście – mruknęłam – Wiesz wszystko najlepiej, ale tak naprawdę nie wiesz
nic – dodałam, widząc w oddali nasze domki.
-A co teraz będziemy robić ? Czekać do kolacji ? A potem ? – dopytywał się
Emmett, kiedy weszliśmy na teren obozu.
-Ja mam naukę – powiedziała cicho Alice, spuszczając głowę.
-Ale masz też wakacje, Al – powiedział Jazz, lekko się uśmiechając – Wiem, że
jutro jest koncert w Pierre. Może poprosimy braci Volturi o zgodę na wyjście, co
sądzicie ?
-Mi pasuje ! – krzyknął uradowany Emmett, dając blondynowi sójkę w bok – Skąd
ty bierzesz takie pomysły blondasku ? – spytał ze śmiechem, za co oberwał od
Rosalie – Za co to, myszko ? – spytał pocierając głowę.
-Za głupotę – wytknęła mu język, idąc w stronę domku numer sześć – To do
kolacji, panowie – machnęła im i weszła po schodkach. Za jej przykładem poszły
pozostałe dziewczyny. Również chłopacy udali się do swojego domku. Został tylko
Alec, który z niemrawą miną podszedł do mnie.
-Bella, sądzisz, że Bree mnie lubi ? Chodź tak, trochę ? – bawił się palcami i
wyglądał na zagubionego.
-Uważam, że tak – sięgnęłam po aparat i przeszukałam archiwum zdjęć. W końcu
natrafiłam się na odpowiednie i pokazałam mu – Widzisz ? Świetnie razem
wyglądacie – Alec popatrzył się raz jeszcze fotografię po czym, przytaknął i odszedł.
Miałam nadzieję, że chodź trochę poprawiłam mu humor. On nie zasługuje na to, by
cierpieć. Ja owszem, mogę bo i tak nie mam nic do stracenia.
Weszłam do domku i doznałam szoku. Na podłodze walały się wszystkie ubrania,
które do tej pory siedziały w walizkach. Przeszłam przez nie, jak przez pole z
minami. Byłam zdezorientowana. O co tu chodzi ? Z mojego pokoju, dochodziła
kłótnia między pozostałymi współlokatorkami.
-Nie, Alice ! Nie dam Ci tej bluzki ! – wydarła się Rosalie. Otworzyłam drzwi z
większą siłą niż zamierzałam i niczym kowboj stanęłam w drzwiach.
-O Bella ! Przekonaj tego blond osła, żeby mi pożyczyła tą fioletową bluzkę ! – w
oczach brunetki czaiła się determinacja. Poznałam ją na tyle dobrze, by mieć
pewność, że dostanie to czego chce.
23
-Ale ja tu widzę tylko Jane i Rosalie, a obie są blondynkami – wytknęłam jej,
podchodząc bliżej. Alice się naburmuszyła się i odwróciła się do mnie plecami – Co
tutaj się właściwie dzieje ? – zwróciłam się do Rose, która zaczęła składać swoje
rzeczy.
-Nasza mała, zakochana chochlica już wybiera ciuchy na jutrzejszy dzień.
Mówiłam jej, że Jasperowi, może nie udać się przekonać braci Volturi, do
opuszczenia przez nas obozu.
-Ja wiem, kto może to zrobić – powiedziałam cicho. Rosalie popatrzyła na mnie z
pytanie w oczach, a Alice przeszedł foch.
-Kto ? – spytała, na pozór normalnym tonem.
-Ja – odpowiedziałam zrezygnowana. Poczułam na sobie cztery pary oczu, które
domagają się wyjaśnienia – Kajusz Volturi ma do mnie słabość. A wszystko przez to,
że jestem outsiderem.
-Wykorzystaj to, Bella ! Proszę – poprosiła błagalnie Bree z Alice.
-Dobra, ale … ja i tak z Wami nie pójdę – mruknęłam. Zabrałam bluzę i nie
czekając na słowa protestu wyszłam z domku. Słońce powoli chyliło się ku
zachodowi. Przy pobliskich domkach bawili się młodsi obozowicze, którzy śmiali się
lub robili zdjęcia. Uśmiechnęłam się pod nosem i przeszłam przez główny plac, na
środku którego był utworzony dół na ognisko. Dwie dziewczyny, które na pierwszy
rzut mogły mieć piętnaście lat, siedziały na kłodach i zawzięcie o czymś rozmawiały.
-Bella ? – gdzieś obok siebie usłyszałam swoje imię. Odwróciłam się i zobaczyłam
Edwarda. Szedł w moją stronę wolnym, ale zdecydowanym krokiem. Instynktownie
zrobiłam krok do tyłu, co było głupotą, bo nie zobaczyłam, że ktoś stoi za mną.
Spojrzałam, przez ramię i poczerwieniałam. Wpadłam na Aro Volturi. Co za ironia.
Tak bardzo ograniczam kontakty z mężczyznami, że na nich wpadam.
-Isabella Swan i Edward Cullen, mogę wiedzieć czego szukacie w tej części obozu?
– spytał surowo. To właśnie Aro Volturi jest tym „złym” bratem. On na pewno się nie
zgodzi, żebyśmy opuścili teren obozu.
-Ja .. umm.. szłam właśnie do pana – wydusiłam, jąkając się. Zagryzłam wargę i
popatrzyłam w szare oczy Ara.
-O co chodzi, panno Swan ? – spytał ostro. Przez cienki materiał jego, szarej
koszulki widziałam jak napiął mięśnie. Serce zaczęło walić mi jak oszalałe, a w
gardle zebrała się żółć.
-Ja .. chciałam się zapytać, czy istnieje jakaś szansa, żebym wraz ze znajomymi,
pojechała jutro do Pierre. Bo jest koncert – powiedziałam spięta.
-Masz coś z tym wspólnego, Cullen ? – zwrócił się do chłopaka, o którym
całkowicie zapomniałam. Edward stanął koło mnie.
24
-Tak, panie Volturi – odpowiedział na pozór grzecznie – Chcemy się trochę
rozerwać.
-Skoro chcesz się rozerwać, to trzeba było nie jechać na obóz letni – prychnął
opiekun. Poczułam ciarki na całym ciele.
-Niech pan do jasnej cholery powie tak lub nie, a nie wyżywa się na Edwardzie –
podniosłam głos, patrząc mu prosto w oczy.
-Panuj nad językiem panno Swan ! – krzyknął – Nie masz prawa zwracać mi
uwagi. Nie możecie wyjść jutro do Pierre – dodał ostro i obróciwszy się na pięcie,
oddalił się.
-Ja pierdole, Swan ! – Edward popatrzył na mnie, zerknęłam na niego, ale szybko
odwróciłam głowę, widząc jego wkurzone spojrzenie. On też takie miał, kiedy
zaczęłam się wiercić. Momentalnie poczułam łzy pod powiekami. Zamknęłam oczy i
starałam się nie rozpłakać, ale to było na nic. Krystaliczna ciecz spływała ciurkiem
po moich, zaróżowiałych policzkach.
-Ty płaczesz ? – zdziwił się, a ja odwróciłam się i pobiegłam w stronę plaży –
Poczekaj !
Nie zareagowałam, tylko biegłam przed siebie, potykając się co chwilę o gałązki
czy wystające korzenie. Wiatr hulał, w moich włosach, powodując, że długie
kosmyki wlatywały mi do oczu. Luźna koszulka podwinęła się, a ja nie chcąc,
nikogo straszyć, musiałam się zatrzymać by ją poprawić. W tym momencie dogonił
mnie Edward. Pośpiesznie opuściłam ręce, wcześniej sprawdzając czy nic nie widać.
-Uraziłem Cię ? – spytał cicho, podchodząc bliżej.
-Nie podchodź, Edward – wyciągnęłam rękę, powstrzymując go przed kolejnym
krokiem.
-W porządku. Ale powiedz co złego zrobiłem ?
-Dlaczego tak ci na tym zależy ? – odpowiedziałem pytaniem, robiąc kilka kroków
w tył.
-Sam nie wiem. Może dlatego, że z tobą najmniej rozmawiam ?
-Tak powinno zostać, Edward – odpowiedziałam cicho, walcząc z chęcią
spuszczenia wzroku. On sam, chyba nie miał tego w planach, bo uporczywie się we
mnie wpatrywał.
-Dlaczego ? – spytał po chwili – Czemu nie chcesz ze mną gadać. Właściwie to z
nikim nie rozmawiasz. Emmettowi, Jasperowi czy Riley’owi odpowiadasz
monosylabami. Unikasz kontaktu wzrokowego z każdym facetem na obozie, prócz
swojego brata.
-Tak jest lepiej – mruknęłam pocierając rękami gołe ramiona – Po prostu nie lubię
ludzi.
25
-To dało się zauważyć. Ale nikt, kto unika kontaktu z ludźmi nie podnosi głosu na
opiekuna obozu, albo nie jedzie na taki obóz.
-Mówiłam Ci, że musiałam tu przyjechać, w ramach kary. A napyskowałam, bo
mnie zdenerwował – powiedziałam więcej niż miałam w planach.
-Łatwo wyprowadzić cię z równowagi. Unikasz kontaktu z ludźmi i pyskujesz do
rodziców. Wiem o Tobie co raz więcej, Bello – odparł na wpół żartując.
-Mi nie jest do śmiechu – skierowałam się nad plażę. Nie chciałam przebyć z
Edwardem, ale on najwyraźniej chce przybywać ze mną, bo poszedł za mną.
Zatrzymałam się zaraz przy brzegu. Kolejna słaba fala, zamoczyła mi poniszczone
trampki, a wiatr rozwiał włosy. Mimo że nie widziałam Edwarda, czułam jego
obecność, co było mi nie na rękę. Wolałabym siedzieć tu sama, użalając się nad
sobą i wściekać się na Jacoba, przez którego zostałam zesłana do tej dziury.
Wszystkie miejsca na ziemi byłyby lepsze od tego obozu – pięćdziesiąt kilometrów od
Pierre.
Brodząc w wodzie, dostałam gęsiej skórki, która była widoczna aż w Montrealu.
Oplotłam się ramionami, ale uparcie stałam w jeziorku i patrzyłam na linię
horyzontu.
-Idź jak chcesz, Edward – zwróciłam się do niego, nie odwracając się w jego
kierunku.
-Tylko z Tobą – odpowiedział, podchodząc do mnie.
26
TRZECI.
Promienie słońca próbowały przebić się przez pokrywę chmur i cienką szybę w
oknie na stołówce. Dzisiejsza pogoda, aż zapraszała na pływanie w jeziorze. Byłam
zła na nią, że nie działa na moją korzyść. Że znów robi na opak. Od naszej wycieczki
na „zakazaną plażę” minęły trzy dni. Od tej pory, Edward nie spuszcza ze mnie
oczu. Zawsze jest obok, zupełnie jak mój cień. Nie mam pojęcia o co mu chodzi. W
sumie to nie chce wiedzieć. Mam czas na takie rewelacje. Dzisiaj jest dzień … wizyt.
Przyjeżdżają rodziny i spędzają ten dzień z swoimi pociechami. Mogą pojechać wtedy
do Pierre, albo gdzieś dalej. Przeczuwałam, że ode mnie może się nikt nie pojawić.
No chyba, że mama, która będzie chciała spotkać się z Aleciem lub Jane. Nie
miałam im tego za złe. W końcu byłam wariatką, która kłamała, żeby zwrócić na
siebie uwagę zapracowanych rodziców. To bez znaczenia, że po tym wszystkim czuli
się winni. To i tak moja wina, bo nie powinnam sama iść do tego cholernego klubu !
Kiedy późne śniadanie dobiegło końca, wszyscy obozowicze w pośpiechu opuścili
stołówkę. Nie patrzyli się na innych, którzy również się pchali do wyjścia. Chcieli
wyglądać dobrze na przyjazd swoich rodzin, które mają zawitać dopiero o pierwszej.
Ja ruszyłam do wyjścia jako jedna z ostatnich, właściwie to oprócz mnie, na
stołówce został tylko Edward, który popatrzył na mnie z uśmiechem. Skinęłam tylko
głową i wyszłam z pomieszczenia.
Promienie, opatuliły moją twarz, niczym cienka kołdra. Dookoła słychać było
śmiech dzieci i podniesione rozmowy. Dziewczynki robiły sobie nawzajem warkocze,
a chłopcy kopali między sobą piłkę.
-Widzisz ich ? – spytał Edward równając się ze mną krokiem. Spojrzałam na niego
z ukosa, nie rozumiejąc czemu jest obok – Są szczęśliwi i cieszą się słonecznym
dniem.
-Ty też byś mógł, a nie cały czas się kręcisz obok – mruknęłam na powrót patrząc
się przed siebie.
-Nic na to nie poradzisz – odparł i mogłabym przysiąc, że właśnie się uśmiechnął –
Po za tym, i tak się ode mnie uwolnisz – dodał z tajemniczą nutką w głosie.
-Co masz na myśli ?
-Czy to nie Twoja mama, przytula Jane ? – wytężyłam wzrok i zobaczyłam niską
sylwetkę mojej matki. Kasztanowe włosy spływały jej po wyprostowanych plecach,
mimo że przytulała Jane. Moja matka to perfekcjonistka w każdym calu. W latach
licealnych, została królową balu. Dodatkowo była modelką i miss swojego
rodzinnego stanu – Alabama.
-Nawet jeśli przyjechała to tylko do Jane i Aleca – odparłam cicho.
-Czemu taka jesteś ? – nie dowierzał moim słowom – Jak możesz być taka zimna i
szorstka dla nich ? – spojrzałam mu prosto w oczy, walcząc z gniewem. Już
chciałam mu powiedzieć jakąś ciętą ripostę, ale się powstrzymałam i wzruszyłam
27
tylko ramionami. Miałam gdzieś, opinie Edwarda o mnie. Może sobie sądzić, że
jestem wariatką. W sumie to za bardzo się nie pomyli, patrząc na to, że byłam w
psychiatryku aż trzy miesiące. Zdecydowanie o trzy za dużo.
Byłam co raz bliżej swojego domku, przy którym zobaczyłam mamę i Leah. Co one
tutaj robią ? Twierdzili, że mnie nie odwiedzą, bo tak będzie lepiej. Chcieli mojego
dobra, a teraz przyjechali. Powinnam się cieszyć, prawda ? To dlaczego czuje się
strasznie źle ? Dlaczego jestem na nich wściekła ?
-Bella ! – moje czarne myśli, przerwał pisk Leah. Indianka biegła w moją stronę i
nim cokolwiek zdążyłam zrobić, ona rzuciła mi się na szyję. Płakała, mocząc mi
luźną koszulkę. Jej palce jeździły po moich plecach, natykając się na blizny, na
które nie zwracała uwagi. Pół długie czarne włosy, łaskotały mnie w nos. Byłam
szczęśliwa, że mam ją teraz obok siebie.
-Leah – szepnęłam przez łzy, powodując, że przyjaciółka odkleiła się ode mnie – Co
ty tutaj robisz ? – spytałam z wyrzutem, wycierając łzy – Mówiłaś, że nie
przyjedziesz.
-Tak wiem, ale musiałam, cię zobaczyć – odparła uśmiechając się szeroko –
Chciałam sprawdzić jak się miewasz. Czy nadal jesteś wrakiem człowieka, którym
byłaś na zakończeniu roku – dodała ciszej – O, a to kto ? – podążyłam za jej
wzrokiem i natknęłam się na Edwarda, który nadal stał za moimi plecami.
-Edward Cullen – powiedziałam cicho – Edward to moja przyjaciółka Leah
Clearwater – pokazałam na dziewczynę, która zdążyła już uścisnąć mu rękę.
-Cześć Cullen. Pamiętam cię – powiedziała beztrosko, jakby spotkała starego
kumpla – Pamiętasz, nową uczennicę w dwa tysiące dziewiątym roku ? – ten bez
słowa skinął głową – To ja ! – krzyknęła śmiejąc się.
-Nie nabijaj się ze mnie – powiedział rozbawiony. Chcąc zostawić ich samych
skierowałam się w stronę domku, ignorując zebranych wokół nich rodziców.
-Córeczko – odwróciłam się i zobaczyłam Renne. Ruszyłam w jej kierunku i
rzuciłam się jej na szyje.
-Mamo ! – kobieta zaśmiała się, widząc jak bardzo tęskniłam. Tak naprawdę nie
zdawałam sobie z tego sprawy, dopiero kiedy ją zobaczyłam i usłyszałam jej głos,
dotarło to do mnie.
-Co słychać ? – spytała, kiedy się już od niej odkleiłam – Wszystko dobrze ?
-Nie – przyznałam zgodnie z prawdą – Wspomnienia wracają – dodałam ciszej,
poprawiając włosy.
-Dlatego tutaj jestem. Jeśli chcesz możesz wraz ze mną i Leah wrócić do domu –
powiedziała. Rozszerzyłam oczy i nie mogłam uwierzyć, że właśnie to
zaproponowała. Twierdziła, że będę musiałam zostać do końca turnusu, by
odpocząć i pozbyć się koszmarów. A teraz chce bym wróciła.. Do miasta, w którym,
to wszystko się zdarzyło. To nie może być prawda..
28
-Nie żartuj sobie, ze mnie mamo – mruknęłam wchodząc z nią do domku – Sama
mówiłaś, że powinnam tu zostać do końca turnusu, by odpocząć. Zmieniłaś zdanie?
– usiadłam na swoim łóżku, robiąc miejsce dla Renne.
-Po części tak – przyznała – Chcę byś wróciła do domu. Razem możemy to
pokonać. Nie powinnam była wysłać ciebie do innego kraju, tylko dlatego by pozbyć
się kłopotu – dodała patrząc na okno – Dodatkowo, sądzę, że powinniśmy
porozmawiać na temat twojej przyszłości, Bello.
-Chcę … odetchnąć. Może znaleźć pracę w jakieś galerii albo w spożywczym –
zaśmiałam się cicho.
-Śmiejesz się – zauważyła – Tak dawno nie słyszałam twojego śmiechu, ostatni
raz, tamtego dnia – posmutniała. Wiem ile to dla niej kosztuje. Straciłam cnotę w
najmniej przyjemny sposób. Już gorzej być nie mogło.
-Wiem, mamo. Nie zadręczaj się – poprosiła, dotykając jej ręki, która się trzęsła –
Jak w pracy ?
-W porządku. Ojciec wciąż pracuje i nie może wziąć wolnego. Ale mi się udało.
-Całe szczęście – szepnęłam – Chcę zająć się swoją przyszłością i nie myśleć tyle o
tym. Po części siebie obwiniam, bo powinnam była poprosić Leah by mi
towarzyszyła. Byłam głupia, ale zmieniłam się, mamo.
-Widzę. Jeszcze trzy dni temu chciałaś wracać do domu, a teraz chcesz zostać.
Czy to ma z kimś związek ?
-Poznałam miłych ludzi. Całkowicie różniących się od tych w Kanadzie. Są
zabawni i mają milion pomysłów na sekundę – sięgnęłam po zeszyt, znajdujący się
w szufladzie. Otworzyłam na odpowiedniej stronie i pokazałam jej szkic Rosalie – To
Rosalie Hale. Ma dwadzieścia lat i jest naprawdę miła. Mimo że jest blondynką i ma
figurę modelki, wcale nie jest snobką i nie wywyższa się.
-To miło. Cieszę się, że poznałaś tutaj znajomych, ale Bello, zdajesz sobie sprawę,
że po końcu obozu będziesz musiała się z nimi pożegnać, prawda ?
-Tak wiem – odparłam, odkładając na miejsce zeszyt – Mamo. Chodzi o to, że ja
czuję się dziwnie przy takim chłopaku. To jak na mnie patrzy i to jak się zachowuje
powoduje u mnie, że przypominam sobie Jacoba. Są do siebie bardzo podobni –
powiedziałam cicho, walcząc z napływającymi łzami – To chore ! Wszędzie widzę
Jacoba.
-Mówisz o tym chłopcu, z którym rozmawiała Leah ? – skinęłam głową –
Faktycznie podobny. Tylko, że Jacob Black miał chyba czarne włosy, prawda ?
-Tak. Ale .. kolor oczu, gesty, mimika i inne tego typu rzeczy są podobne –
odparłam wtulając się w rodzicielkę – Boję się.
-Nie masz czego. Ten chłopak to nie Jacob – pogłaskała mnie po plecach –
Wszystko będzie dobrze, córeczko.
29
-Ja … nie chcę do domu – pociągnęłam nosem – Chciałabym żyć normalnie. Jak
przed gwałtem. Chcę iść na studia, pracować i zapomnieć – mówiłam przez łzy
mocząc bluzkę Renne – Dziękuję, że przyjechałaś.
-Nie musisz dziękować – odkleiłam się od niej i popatrzyłam w jej brązowe, pełne
troski oczy – A na studia masz czas. Pamiętaj, że nic na siłę.
-Wiem i dziękuję – odpowiedziałam śmiejąc się cicho – A jak Hullu
2
? – Hullu, to
szczeniak rasy Jack Russel terrier
3
, którego dostałam na dziewiętnaste urodziny.
Kiedy musiałam wyjechać, robiłam to z ciężkim sercem, ponieważ Hullu szczekał i
łasił się, a w jego oczach czaił się smutek.
-Wciąż śpi w twoim pokoju i kiedy chcę do niego wejść, on szczeka i wygania
mnie. Dodatkowo mało je – przyznała spuszczając na chwilę wzrok – Tęskni.
-Ja też – westchnęłam ciężko – Przywiozłaś jakieś chipsy ? – zmieniłam temat,
mając nadzieje, że to może. Mama zaśmiała się i odpowiedziała:
-Tak. Według zaleceń Jane, kupiłam dwie paczki o smaku zielonej cebulki jak i
trzy – paprykowych – ponownie się zaśmiała – Dodatkowo mam orzeszki, dwie
butelki coli i słone paluszki. Opiekunowie pozwalają wam na takie niezdrowe
jedzenie ?
-Nie wiedzą – odpowiedziałam – A masz jakieś kredki, albo pastele ?
-Tak. Pomyślałam o tym. Przywiozłam twoje ulubione pastele. Te, które są
połamane. Wiem, że mimo to lubisz nimi malować.
-Tak – skinęłam głową, uśmiechając się – Dziękuję – dodałam, ponownie
przytulając do siebie Renne.
Następne kilka godzin spędziłam w towarzystwie mamy, rodzeństwa i Leah, która
od kiedy wskoczyła w ramiona Edwarda, jest dziwnie milcząca. Nie naciskałam jej
jednak, wiedząc, że i tak to nic nie da. Należy ona do takich typu ludzi, którzy żalą
się wtedy, kiedy sami tego chcą. W sumie to dobrze, bo przynajmniej nie muszę
zdzierać głosu by wyciągnąć od niej newsy.
-Czemu właśnie tak podzielili obóz ? – spytała się, na pozór spokojnie Renne.
Pomrugałam kilka razy powiekami, i już chciałam jej odpowiedzieć, kiedy Jane była
szybsza.
-Tutaj są młodsi obozowicze. Między siódmym a jedenastym rokiem życia. Sama
nie mam pojęcia, dlaczego. Właściwie nikt nie wie – dodała przygaszona, odgarniając
z czoła kilka jasnych kosmyków – Chodźmy nad jezioro !
-My z Bellą, do Was dojdziemy – zakomunikowała Leah. Mama skinęła głową i
łapiąc bliźniaki pod łokcie ruszyła w stronę plaży. Przyjaciółka patrzyła w ślad za
nimi, aż w końcu zniknęli nam z pola widzenia.
2
Hullu – z fińskiego szalony.
http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/c/ca/Jack_Russell_Terrier2.jpg
30
-Co jest Leah ? – zagadałam, podchodząc bliżej mnie – Chodzi o Edwarda Cullena?
-Jakbyś zgadła – mruknęła, kopiąc drobne kamyki – Pamiętasz, jak dwa lata temu
pojechałam do małego miasteczka Tulsa ? Właśnie wtedy do naszej szkoły przyleciał
Eric Yorkie. Ten azjata – zaczęła gestykulować.
-Pamiętam. Powiesz wreszcie o co chodzi ?
-Miałam z Edwardem Cullenem, mały … romans. Chyba tak to można nazwać.
Przespaliśmy się kilka razy i … - natychmiast jej przerwałam.
-Wybacz Leah, ale nie obchodzi mnie co robiłaś z Edwardem. Jak sama wiesz,
unikam kontaktów z mężczyznami, więc nie interesuje mnie co z nim robiłaś –
wzdrygnęłam się na samą myśl o tym, co robiła z miedzianowłosym.
Dziewczyna zaczęła nerwowo bawić się kawałkiem bluzki. Zauważyłam, że to nie
wszystko. Jednak uparcie milczałam. Nie chciałam naciskać, sama tego nie lubię.
Podniosłam głowę ku górze i pozwoliłam by wiatr łaskotał mnie po twarzy i zniszczył
i tak byle jaką fryzurę.
-Wtedy wyznał, że mnie kocha. Ale kiedy wróciłam do Montrealu, nie odezwał się
ani razu. Zerwaliśmy kontakt. Jakoś się uporałam, ale teraz wszystko wróciło. Nie
wiem co mam zrobić – wyznała cicho – Może nie powinnam sobie robić złudnych
nadziei, co ?
-Leah, wiem, że chcesz, żebym cię wsparła, ale dobrze wiesz, że ja się nie znam na
kontaktach damsko – męskich – powiedziałam szczerze patrząc w jej czarne
tęczówki – Chciałabym powiedzieć ci coś, co by ci pomogło.. No ale nie wiem co.
-Wiem, Bella. Ale i tak dziękuję – szepnęła przytulając mnie – Chodź do twojej
mamy, bo może cię denerwować.
-Jestem z tobą – przypomniałam jej i ruszyliśmy w stronę jeziora.
Jane z Aleciem, pokazywali na coś w zaroślach, a Renne stała na brzegu jeziora i
patrzyła w tamtym kierunku. Wyglądała na szczęśliwą, może dlatego, że miała przy
sobie dwójkę ukochanych dzieci, które nie przyskwarzają jej kłopotów.
-Bella ! Mówiłam właśnie mamie, że robiłaś przedwczoraj zdjęcia – zawołała
radośnie Jane, zauważając, że do nich dołączyliśmy – Mama chce je zobaczyć.
-Ale one nie są takie dobre – zaczęłam się bronić wiedząc, że i tak jestem na
przegranej pozycji. Renne podniosła jedną z brwi dając mi do zrozumienia, że jej nie
obchodzi moja opinia – No dobrze – powiedziałam pokonana, mimo że mama nic nie
powiedziała. Tak jest zawsze.
-Cieszy mnie, że znów wzięłaś do rąk aparat. Sądziłam, że obrośnie warstwą
kurzu i nie będziesz mogła go znaleźć pośród innych rzeczy.
31
-Aż tak źle z nim nie było. Ale gdyby nie Alec, zostawiłam bym go w domu –
odparłam zgodnie z prawdą, patrząc na wodę. Na tafli były widoczne słabe fale,
które raz po raz uderzały o brzeg.
Czas z mamą i przyjaciółką minął w szybkim tempie. W tym dniu obiad i kolacja
była dla chętnych, więc w porze kolacji nie było wiele osób. Pośród obecnych
dopatrzyłam się Alice i Rosalie z ich mamami, a Jaspera i Emmetta z ojcami.
Jedynie Edward siedział sam z pochyloną głową, dłubiąc w talerzu. Wyglądał na
przybitego, chodź z drugiej strony wydawać by się mogło, że wiedział, że będzie sam.
Edward musiał wyczuć, że się na niego patrzę, gdyś popatrzył w moją stronę.
Speszona odwróciłam wzrok i wściekle się zarumieniłam. Mama z pozostałymi
posłali mi ciekawe spojrzenia, jednak zignorowałam to. W głowie pojawił się
Cullen…
Przez następne dni było, wyjątkowo spokojnie. Okazało się, że mama przyjechała
tylko na dwa dni, więc już pojutrze rano, musieliśmy się z nią pożegnać. Przyszło mi
to z trudem, ponieważ wolałam mieć ją przy sobie, nawet jeśli byśmy milczały. W
końcu cisza potrafi być taka kojąca. Zamiast tego zostałam na obozie, z którego
muszę wrócić jak nowonarodzona, w której nie siedzą demony przeszłości. Wiem
jednak, że te demony będą we mnie siedzieć do końca moich dni. Wszystko przez
blizny na plecach, które, pomimo że są zagojone wciąż pieczą i przypominają mi o
tamtym dniu. To boli, ale też irytuje. Nie ma nic gorszego niż ciągłe przypominanie o
tym co było.
Dzisiaj dwudziesty piąty lipiec. Na obozie jestem od przeszło tygodnia. Zostało
więc około siedmiu dni mojej męczarni. Tylko siedem dni, a wrócę do domu. Do
miejsca, w którym dobre wspomnienia mieszają się ze złymi. W miejscu, gdzie moje
serce zamknęło się na miłość do mężczyzny. To wszystko jego wina !
Zimna woda, obmywała moje bose stopy. Słońce już dawno schowało się za linią
horyzontu, przez co temperatura powietrza obniżyła się. Mogłabym tak siedzieć w
nieskończoność, aż po koniec świata. Cichy trzask gałęzi, odwrócił moją uwagę.
Popatrzyłam w przestrzeń między drzewami i jedyne co zobaczyłam to ciemna
postać. Nie wstałam jednak z piasku i nie zareagowałam na żaden możliwy sposób.
Po prostu siedziałam i patrzyłam się na wodę, kiedy nieznajomy się skradał.
-Nie boisz się ? – po głosie poznałam Edwarda. Poczułam ciarki na karku, a woda
zrobiła się nagle lodowata. Zerknęłam na niego, zza kurtyny długich włosów.
-Nie – wyznałam, na powrót odwracając wzrok – I tak nie spotka mnie nic
gorszego – przyznałam cicho.
-Opowiedz o tym – zachęcił. Nerwowo pokręciłam głową. Nie mogłam się na to
zgodzić. Jeszcze nie. Nie wiele osób wie o tym, co mnie spotkało. Niech tak zostanie.
Nie potrzebuje żalu ani litości. To najgorsze z uczuć.
-Nie mogę – wzięłam w garść piasek by następnie go powoli wysypywać – Jeszcze
nie – dodałam pewniej – Wspomnienia wcale nie są ulotne, a czas nie leczy ran.
Gdyby tak było, nie mielibyśmy żadnych blizn – popatrzyłam na niego, ale on
32
wydawał się być daleko stąd. Zostawił tylko swoje ciało by te dotrzymało mi
towarzystwa. Nie winiłam go za to. W końcu ma do tego prawo.
-Czemu nie wchodzisz do wody ? Boisz się jej ? – przerwał ciszę. Spojrzałam w
jego stronę, ale on wciąż wydawał się być nieobecny.
-Można tak powiedzieć – odpowiedziałam cicho – Ja … po prostu nie lubię wody –
dodałam co było prawdą. Edward przeniósł wzrok na moje stopy i sceptycznie
popatrzył na mnie – A czy ja powiedziałam, że nie lubię w niej moczyć stóp ?
-No nie – przyznał – Ukrywasz coś ? – wciąż wiercił mi dziurę w brzuchu, nie dając
mi spokoju.
-Może. Każdy coś ukrywa – mówiłam nie patrząc na niego – A ty ? Masz jakiś
sekret, o którym nie chcesz mówić ? Na przykład to, dlaczego nikt nie przyjechał do
Ciebie na dni wizyt ? – zacisnęłam mocniej wargi, by nie dopowiedzieć czegoś
zgryźliwego – Przepraszam, ale nie lubię jak ktoś zadaje mi pytania – dodałam
pośpiesznie chowając twarz w kolanach.
-Nie masz za co. Nie powinienem, naciskać – odparł na pozór spokojnie. Jednak ja
już swoje wiedziałam. Domyśliłam się, że chłopak walczy ze sobą. Nim jednak coś
powiedział, znów między nami zapadła cisza. Słychać było tylko szum fal i mój
nierówny oddech, który z każdym biciem serca, uspokajał się.
-Kiedy miałem osiemnaście lat, spowodowałem wypadek samochodowy. Byłem
ostro nawalony. Wracałem z kumplami z imprezy. Na głównym skrzyżowaniu w
moim mieście, nie zahamowałem jak należy i potrąciłem dziewczynę, która właśnie
miała przejść przez pasy. Rozglądała się, ale wcześniej nie zobaczyła mojego auta. W
szpitalu okazało się, że była w ciąży, ale przeze mnie, poroniła. Mi nic się nie stało,
no może prócz kilku siniaków i zadrapań. Odebrano mi prawko na trzy lata. Po tym
incydencie starzy nie chcieli mnie widzieć w domu, więc zamieszkałem u kumpla.
Na początku nie chodziłem do szkoły, wagarowałem, piłem, imprezowałem. Byłem
wolny, ale rok temu, w sierpniu powiedziałem sobie dość. Poszedłem do liceum dla
dorosłych i zaliczyłem rok z maturą. Od października wybieram się na studia,
kierunek stosunki międzynarodowe – wyznał szczerze. W duchu podziękowałam, że
w końcu się czegoś o nim dowiedziałam. Właściwie to mnie zaskoczył fakt, że chce
iść na studia. Wydawało mi się, że jest typem buntownika i za nic w świecie nie
wybierze się gdzieś dalej.
-Edward, właściwie to dlaczego prowadziłeś pod wpływem alkoholu ? Nie mogliście
wsiąść taksówki ? Przecież moglibyście się podzielić kosztem za przejazd, a po
samochód mogłeś wrócić następnego dnia – zmroził mnie lodowatym wzrokiem –
Zachowałeś się niedojrzale.
-Być może, ale w tamtym okresie miałem wszystko, gdzieś – przyznał krzywiąc się
nieznacznie – Byłem buntownikiem.
-Na początku obozu, miałam odczucie, że wciąż nim jesteś – odważyłam się
powiedzieć – To znaczy, miałeś taki dziwny sposób odnoszenia się do innych.
33
-Ty za to milczałaś. Zresztą wciąż mówisz o sobie niewiele.
-Nie lubię. Nie cierpię o sobie mówić. To takie … nudne i nikomu nie potrzebne.
Ludzi poznanych na obozie, pewnie więcej nie spotkam, a to dlatego, że mieszkam w
innym kraju – wyznałam kładąc się na piasku – Gniewasz się ?
-Nie. Masz do tego prawo – burknął, niezadowolony moją odpowiedzią. Raptownie
się podniosłam.
-Byłam w klubie, w którym doszło do małego … wydarzenia – powiedziałam
niepewnie – Na razie tyle ci wystarczy, Edwardzie – wstałam z wilgotnego piasku i
otrzepałam się z niego. Ruszyłam w stronę pomostu, nie dbając o to, czy
miedzianowłosy patrzy na mnie czy nie. Stanęłam na jego końcu i wciągnęłam
powietrze. Przez tą jedną krótką chwile czułam się wolna i sama na świecie.
-Uważaj, bo wpadniesz do wody – zawołał, wciąż siedząc na piasku. Zerknęłam na
niego, przez ramię i pokazałam mu język – Dziecko – mruknął na tyle głośno, że
usłyszałam, jednak nie zareagowałam na to. Patrzyłam się na linie horyzontu,
wciągałam rześkie powietrze i cieszyłam się totalną swobodą. Nikt ani nic nie był w
stanie mi tego odebrać. Po raz pierwszy czułam się szczęśliwa, nawet w tej dziczy.
-Umiesz pływać ? – spytał podchodząc bliżej. W milczeniu pokręciłam głową,
patrząc na wodę – Chcesz się nauczyć ?
-Do czego zmierzasz ? – usiadłam na pomoście, dotykając dużym palcem tafli –
Chcesz mnie nauczyć pływać, kiedy sam masz problem by wejść do wody ? –
zakpiłam, przypominając sobie, że Edward rzadko wchodzi do wody, kiedy jesteśmy
nad jeziorem całym obozem.
-Nie naśmiewaj się ze mnie, Swan – mruknął – Po prostu się dziwię. Jesteś nad
jeziorem i w ogóle do wody nie wchodzisz. Odpycha cię od niej, tak ? – skinęłam
głową nic nie mówiąc – Czemu ?
-Mówiłam, że nie lubię wody. Musisz drążyć ten temat ? – potrząsł głową.
Ponownie zapadła cisza, ale tym razem ciążąca nam obojgu.
-Czemu jesteś taka tajemnicza ? Nie wiele o tobie wiem. Intrygujesz mnie –
przyznał ciepłym głosem. Oniemiała popatrzyłam na niego, nie rozumiejąc o co mu
właściwie chodzi. Nikt do tej pory nie mówił mi takich rzeczy.
-Chciałeś chyba powiedzieć, irytujesz – prychnęłam, uśmiechając się lekko – Życie
jest pełne niespodzianek, nigdy nie wiesz kogo spotkasz na swojej drodze,
Edwardzie.
-Nie bądź taka zagadkowa. Ja ci powiedziałem co nie co o sobie.
-A więc o to chodzi. Coś za coś ? – Edward skinął głową, szeroko się uśmiechając
– Lubię zwierzęta. Mam psa rasy Jack Russel terrier. Jest słodki i wszędzie go
pełno. Nie cierpię wody. Lubię boso chodzić po brzegu plaży. Czasami fotografuje i
rysuje, ale nie pokazuje swoich prac nikomu – odpowiedziałam z nutką sarkazmu –
To na razie wszystko – wstałam z pomostu i ruszyłam w stronę plaży.
34
-I tak Cię rozpracuję, Bello – zawołał, kiedy sięgałam po japonki – Zobaczysz –
pokręciłam tylko głową i wróciłam do obozu z przeczuciem, że Edward faktycznie nie
zrezygnuje. Będę musiała coś wymyślić, by nie otworzyć się przy nim za bardzo. Nie
mogę tego zrobić, bo może wyłapać moje słabe strony, a potem wykorzystać je
przeciwko mnie. Nie mogę pozwolić by to co zdarzyło się półtora roku temu się
powtórzyło. Po prostu nie mogę.
35
CZWARTY.
Położyłam głowę na niewygodnej poduszce, z nadzieją, że sen szybko mnie
zmorzy. To jednak nie nastąpiło. Bezsilnie rzucałam się na wszystkie strony,
uważając przy tym by nie zbudzić współlokatorek. Nie chciałam odpowiadać na
irytujące i pozbawione sensu pytania. Taka już jestem. Najchętniej zamknęłam bym
się w kokonie uplecionym z miłych wspomnień i matczynego ciepła, i zasnęła z
poczuciem bezpieczeństwa.
Kiedy w końcu Morfeusz wpuścił mnie do swojego świata, mogłam odetchnąć z
ulgą, bo o to nadszedł upragniony odpoczynek. Na początku śniła mi się … pustka.
Dokoła mnie nic nie było. Byłam sama. Nagle usłyszałam czyjś szyderczy śmiech i
pojawił się Jacob.
-Dopadnę cię, Swan ! – odezwał się, a w oczach pojawiły się mu pioruny –
Zobaczysz, dziwko. Jeszcze mnie popamiętasz – dodał i wnet koło niego, stanął,
Edward. Ręce miał opuszczone wzdłuż ciała i patrzył na mnie z dziwną surowością.
Czułam jak dławi mnie strach. Byłam gotowa do ucieczki, kiedy się odezwał:
-Nie reaguj na słowa mojego rezolutnego kuzyna. Opętała go rządza zemsty –
wyjaśnił dziwnie spokojnie nie spuszczając ze mnie oczu – Jak mogłeś kretynie jej to
zrobić ! – zwrócił się do mojego napastnika – Była dziewicą, idioto. Mówiła „nie”,
więc jakim prawem się do niej zbliżyłeś ?! – to wszystko wyglądało bardzo
realistycznie. Przez chwilę wydawało mi się, że nie śpię, ale kiedy nagle się wszystko
rozmazało a ja otworzyłam oczy, zdałam sobie sprawę, że to był faktycznie tylko sen.
Po pierwsze to nie możliwe, że Edward Cullen to kuzyn Jacoba Blacka. Oni są
tacy różni i inni. Chodź w wielu drobnych gestach są do siebie podobni, i to aż za
bardzo. Edward ma podobny sposób patrzenia na mnie co Black. Podobne gesty. Ale
obaj są mężczyznami w podobnym wieku, więc to normalne. Przynajmniej tak to
sobie tłumaczyłam. Musiałam, bo nie chciałam wierzyć, że sen może być prawdą.
Zerknęłam w stronę małego okna, przez które sączyły się promienie lipcowego
słońca. Z mojego miejsca widziałam kawałek błękitnego nieba i byłam pewna, że
dzisiejszy dzień spędzimy nad jeziorem. Po raz kolejny zostanę na ręczniku i z
przejęciem będę obserwowała nowych znajomych i szczęśliwe rodzeństwo. Może
wezmę zeszyt i ołówek by coś narysować ? Od tamtego dnia, jakoś częściej po nie
sięgam. Dzięki temu chodź na chwilę odrywam się od wspomnień.
Zwlekłam się z łóżka. Z walizki wygrzebałam ciemne szorty i jasno zielony top, i z
kosmetyczką, w drugiej ręce ruszyłam w stronę małej łazienki. Szybko umyłam
zęby, następnie rozebrałam się i weszłam pod prysznic. Moja lewa ręka,
mimochodem powędrowałam w kierunku pleców. Opuszkami palców dotykałam
blizn, do których miałam dostęp, krzywiąc się nieznacznie. Nie bolały mnie, ale
czasami trochę piekły, kiedy za długo leżałam na plecach lub ktoś mnie mocniej w
nie klepnął. Trauma sprzed roku spowodowała, że na swoje ciało patrzę z obrazą.
36
Pokręciłam głową i szybko umyłam włosy, odsuwając na bok męczące myśli.
Postanowiłam zacząć cieszyć się piękną pogodą i nie myśleć o tym co było, ale co
będzie.
Po porannej toalecie, postanowiłam obudzić resztę dziewczyn, nie chciałam się
znów spóźnić na śniadanie, przez Alice, która zapewne znów będzie stała przed
lustrem godzinę.
-Wstawajcie ! – wrzasnęłam, stając w drzwiach naszego pokoju – Śniadanie na
godzinę – dodałam podchodząc do walizki siostry, w poszukiwaniu suszarki.
-Widzę, że masz dobry humor, Bells – zauważyła Jane wstając – Miło Cię taką
widzieć.
-Też się cieszę – podniosłam głowę i uśmiechnęłam się szeroko – Gdzie masz
suszarkę ?
-Yyy .. – zaczęłam rozglądać się na boki. W pewnym momencie zajrzała pod łóżko i
wyciągnęłam spod niego szukany przeze mnie przedmiot – Mam !
-Dzięki – wzięłam od niej suszarkę i z powrotem weszłam do łazienki. Kiedy z niej
wyszłam, moja siostra siedziała na łóżku i przeglądała kolorowy magazyn. Miała na
sobie wytarte spodnie i koszulkę od piżamy. Rosalie szukała czegoś w walizce, kiedy
podniosła głowę i uśmiechnęła się do mnie szeroko. Odpowiedziałam tym samym.
Kiedy wszystkie byłyśmy gotowe, wyszłyśmy z domku. Pogoda faktycznie była
ładna, jednak Alice nie wydawała się jej dostrzegać. Wciąż marudziła i jęczała, że się
nie wyspała. Stwierdziła, że musi porozmawiać z dyrektorem obozu by zmienił
godzinę śniadań.
-Trzeba było nie siedzieć tak długo z Jasperem – powiedziała zirytowana Rosalie –
Mogłaś wcześniej przyjść.
-Nie bądź taka mądra, Rose. Sama do późna gadałaś z Emmettem – odpyskowała
jej i pokazując język, przyspieszyła.
-Dzieciak ! – zawołała jeszcze za nim, kręcąc z niedowierzaniem głową – Boże, co
mnie skłoniło by ją zapraszać ? Gdyby Jasper nie jechał to ona też by została –
dodała – A jak tam z Tobą, Bells ? Widziałam jak wracałaś. Szedł za Tobą Edward –
to było stwierdzenie. Chciała wiedzieć, co jest między nami, ale nie chce tego siłą
ode mnie wyciągać.
-Tak, rozmawialiśmy. Jest całkiem miły i można z nim szczerze rozmawiać –
odpowiedziałam – Tylko, zastanawia mnie coś innego – wyznałam, nerwowo
przegryzając wargę.
-Co takiego ?
-Pamiętasz jak wspomniałam Ci o … tym, kto mnie .. no wiesz – zaczęłam
wymachiwać rękami, byle by nie powiedzieć na głos tego imienia i nazwiska.
37
-Pamiętam, pamiętam – przyznała, widząc jak bardzo się wzbraniam – Jacob
Black, tak ? – spytała ciszej.
-Tak. Chodzi mi o to, że Edward ma podobny sposób patrzenia się na mnie i
gesty. Sądziłam, że to dlatego, że może są ze sobą spokrewnieni. Dzisiaj śniło mi się,
jak Edward zwraca się do mnie „nie zwracaj uwagi na słowa mojego rezolutnego
kuzyna.” Może ja się za bardzo tym przejmuje i dlatego śnią mi się takie bzdury ?
-Chciałabyś w to wierzyć, dlatego nie chcesz dopuścić do siebie myśli, że może być
inaczej. Może zapytaj się Edwarda czy zna takiego chłopaka ? – zaproponowała
nieśmiało, kiedy weszliśmy na stołówkę – A zanim pójdziemy na plażę, to zrobię Ci
jakąś fryzurę, by było Ci wygodniej, okej ?
-Jasne – uśmiechnęłam się lekko i dołączyliśmy do reszty.
Po śniadaniu, wróciliśmy do domku i mieliśmy raptem kilka minut na przebranie
się. Rosalie powiedziała, że nie będzie dzisiaj pływała i zajęła się zaplataniem mi
warkocza. Przy tym śmiała się i komentowała dzisiejsze zachowanie Emmetta przy
stole. Chłopak wydurniał się, opowiadając dowcipy z pełną buzią i nawet ja się
śmiałam, mimo że aż takie śmieszne to nie było. Po prostu to wychodziło samo z
siebie.
Po tym jak Rosalie zrobiła mi warkocza, a Alice z pozostałymi dziewczynami się
przebrała w bikini, które są w tym sezonie najmodniejsze, poszłyśmy na zbiórkę. Na
początku Aro z braćmi marudzili, że nasz domek znów się spóźnił, ale szybko dali
sobie spokój, kiedy dotarło do nich, że ich nie słuchamy. Kajusz nas policzył i
mogliśmy ruszyć. Droga na plażę minęła w wesołej atmosferze. Młodsi obozowicze
nabijali się z Ara, który według nich wygląda jak Emo z tymi długimi włosami i z
markotną miną. Wśród nich chodzą plotki, że się tnie i wyje do księżyca. Ach jakie
te dzieci mają wyobraźnię.
-Tutaj siadamy ! – zakomunikowała wesoła Alice i niemal w biegu ściągnęła letnią
sukienkę. Patrząc na nią, niemal jej zazdrościłam. Dziewczyna miała idealne biodra,
nogi. Wyprostowana figura mogła zdradzać, że ma za sobą przygodę na wybiegu.
Płaski brzuch aż wołał by go dotknąć, w pępku dyndał jej kolczyk z motylkiem. Alice
pomimo drobnej posturze jest niezwykle ładna. Nie myślcie, że jestem lesbijką, po
prostu stwierdzam fakt. Sięgnęłam po aparat, który kazała mi zabrać Rosalie i
skierowałam obiektyw w stronę koleżanki.
-Alice – zawołałam ją i nim zdążyła zareagować zrobiłam jej zdjęcie. Spojrzałam
jak mi wyszło i podałam jej – I co sądzisz ?
-To jest świetne. Jak wrócimy do domu to musisz mi przesłać na e-maila zdjęcia.
Będę miała niesamowitą pamiątkę.
-Oczywiście – uśmiechnęłam się szeroko – A teraz idź do wody !
-To na razie – machnęła ręką i już jej nie było. Oprócz mnie i Rose na kocu została
jeszcze Bree, która z powodu z kobiecych dolegliwości nie mogła pływać. Mimo
38
wszystko nie wydawała się być załamana z tego powodu. Położyła się na brzuchu ze
słuchawkami w uszach i czytała jakąś książkę.
-Będziesz rysować ? – spytała beztrosko Rosalie.
-A chcesz ? – skinęła głową – W takim razie z chęcią – uśmiechnęłam się i z torby
wyciągnęłam przybory do rysowania. Poprawiłam się na ręczniku i zaczęłam kreślić
postać Bree. Dziewczyna nie zwracała na mnie uwagi, dzięki czemu mogłam dowoli
ją rysować. Zależało mi na uchwycenie jej twarzy, na której co rusz pojawiały się
płytkie zmarszczki. Wyglądała uroczo.
-Co rysujesz ? – z transu wyrwał mnie głos Rose. Całkowicie zapomniałam o jej
obecności. Zerknęłam na nią i podbródkiem wskazałam na Bree. Dziewczyna od
razu zrobiła i powróciła do opalania się. Uśmiechnęłam się kreśląc zarazy włosów.
-Rosalie Lilian Hale ! Masz w tej chwili wejść do wody – z daleka rozległ się gromki
krzyk Emmetta. Blondynka pokiwała głową w niezadowoleniu i jedynie co zrobiła to
pomachała do swojego chłopaka.
-Powinnaś iść do niego – wtrąciłam, rysując linię pleców Bree.
-Niech powydurnia się Jasperem, Riley’em i Alec’iem. A właśnie twój brat jest
słodziutki i chyba nasza mała Bree na niego leci – dodała patrząc na Bree, która
właśnie na nas spojrzała.
-Nie wtrącaj się, Hale – warknęła zła, ale wróciła do czytania – Allison jest idiotką
– dodała, mając chyba na myśli, czytaną książkę.
-Ale się zrobiłaś pyskata, mała – Rosalie zaśmiała się i potargała jej ciemne
pasma. Bree traciła jej rękę niczym natrętną muchę i uśmiechnęła się szeroko.
-Czuję coś do niego – zerknęła na mnie – Masz szczęście, mając takiego brata.
Jest troskliwy, opiekuńczy, miły a do tego przystojny – z każdym wymienionym
słowem dziewczyna rumieniła się jeszcze bardziej. Sądziłam, że bardziej nie może,
ale kiedy zawołał ją mój brat, czerwień na jej policzkach pogłębiła się.
-Idź do niego ! Nie będzie czekał wiecznie – zaśmiałam się i szturchnęłam ją.
-Życzysz szczęścia ? – spytała niewinnie.
-Oczywiście. Nie martw się, nie jestem zaborczą ani wredną siostrą – Bree
uśmiechnęła się jeszcze i pobiegła w stronę wody, chodź do niej nie weszła.
-Szkoda, że poszła. Nie zdążyłaś jej narysować – powiedziała niezadowolona
blondynka. Przejrzałam się rysunkowi. Do tej pory narysowałam jedynie jej
pochyloną głowę i kawałek książki. W milczeniu sięgnęłam po upuszczony ołówek i
dokończyłam rysować książkę, pamiętając jak była ułożona w jej rękach.
-A jak u Ciebie ? – spytała cicho Rosalie.
-A jak ma być ? Walczę – pocieniowałam strony książki – Nie mam odwagi by
spytać Edwarda o Jacoba Black’a – powiedziałam, nie patrząc na nią – Boję się, że
39
uzna mnie za idiotkę. Już raz się spaliłam - nim zdążyłam pomyśleć, palnęłam gafę.
Nie chciałam się przed nią całkowicie otwierać. Nie mogłam.
-Co masz na myśli ? Coś jeszcze złego Cię spotkało ? – popatrzyłam na nią znad
zeszytu – Bells, nie musisz się bać. Nie wyśmieje Cię.
-Nie chcę o tym gadać, bo to nic ważnego – powiedziałam cicho, sama nie będąc
do końca pewna swoich słów – Rose, nie umiem gadać o swoim życiu. Już samo to,
że Ci powiedziałam o tym gwałcie, wiele mnie kosztowało.
-Co ?! – zza moich pleców dobiegł okrzyk zdziwienia. Powoli odwróciłam się i
zobaczyłam Edwarda. Genialnie ! Jakby to nie mógł być ktoś inny. Czemu on ?
-Nic, przejęzyczałam się – mruknęłam, odkładając na bok zeszyt z ołówek. Powoli
wstałam i bez słowa ruszyłam w stronę lasku. Ominęłam zdziwionego Ara i Kajusza,
którzy chcieli coś powiedzieć. Ja jednak pokręciłam przecząco głową, powstrzymując
ich od zbędnych słów. Czułam na sobie wzrok Edwarda i jego ciężkie kroki.
Zatrzymałam się dopiero wtedy, kiedy byliśmy po za zasięgiem wzroku obozowiczów.
-Więc ? – zaczął przerywając ciszę.
-Ja … nie wiem o co Ci chodzi – odparłam pocierając nagie ramiona. Czułam się
presje, jaką na mnie wywierał. Nie chciałam tego czuć. Chciałam stąd uciec i
zamknąć się w domku.
-Bells. Nie bój się.
-Daj mi spokój ! – wrzasnęłam i pobiegłam w stronę jeziorka.
-Isabella ! – zawołał mnie Kajusz. Niechętnie do niego podeszłam i z niemrawą
miną stanęłam przed nim. Mężczyzna popatrzył na mnie podejrzliwie, następnie
wypuścił z ust powietrze i zaczął mówić – Martwię się o ciebie. Może powinnaś
porozmawiać z psychologiem ? – nerwowo pokręciłam głową. Wiedziałam czym może
się to skończyć. Znów zamknął mnie w psychiatryku i poddadzą obserwacji.
-Nic mi nie jest – wymamrotałam patrząc się na piasek zamiast na niego.
Sądziłam, że pozwoli mi pójść, ale on położył mi dłoń na ramieniu i potarł mi go.
Niby w pocieszycielskim geście, jednak moja psychika wyczuła w tym geście coś
zupełnie innego. Chciałam się wyszarpnąć mu, ale kończyny odmówiły mi
posłuszeństwa. Poczułam jak łzy zbierają mi się w oczodołach. Nie mogłam pozwolić
sobie na łzy, bo inaczej Kajusz zechce mnie przytulić, a tego bym nie zniosła.
Zamknęłam na chwilę oczy i wzięłam głęboki wdech i wydech.
-Mogę już iść ? – spytałam słabym głosem. Czułam jak żółć zalega mi w gardle,
jednak nic z tym nie zrobiłam – Proszę.
-Tak – odparł, puszczając mnie. Skinęłam głową i nie patrząc na niego ruszyłam w
stronę swojego ręcznika. Zastałam na nim Jane z Rosalie i Aleciem. Nim usiadłam,
zaczęłam płakać.
40
-Co się stało ? – spytała Rose, kiedy ja wtuliłam się w siostrę i moczyłam jej
delikatnie opalone ciało – Bella – dodała stanowczo.
-Janiewiemcosięzemnądzieje – wychlipałam przez łzy i z głową przyciśniętą do
ramienia Jane.
-Ona nie wie co się z nią dzieję – powtórzyła siostra, zapewne widząc pytanie w
oczach Rose – Spokojnie Bella. Cii … - poczułam na plecach delikatnie palce Jane.
Jeździła wzdłuż moich blizn, mimo że nie raz je dotykała. To ona pielęgnowała mi
rany kiedy mama, nawet nie chciała na mnie patrzeć. Nie wierzyła mi, że zostałam
zgwałcona. Po dzień dziś, pamiętam co powiedziała, kiedy zobaczyła moją siostrę z
tubką maści.
-Zostaw ją. Ona udaje ! Sama sobie zrobiła krzywdę, a teraz szuka pocieszenia –
była zła, i było to widać w jej oczach. Spuściłam wzrok i odtrąciłam rękę siostry,
która mimo wszystko wróciła do swojej czynności.
-Możesz już wyjść stąd, mamo – odparła poważnie – Daj jej spokój. Ona mówi
prawdę. Nie chcesz to jej nie wiesz – dodała, nie patrząc na nią.
-Jane, nie pyskuj do mnie. Dobrze wiesz jaka jest Bella. Ciągle imprezuje i nigdy
nie wiadomo, gdzie wyląduje – czułam wzbierającą się we mnie złość. Matka znów
pokazała jak bardzo mnie nienawidzi. Jak bardzo mną gardzi.
-Ma do tego prawo. Teraz nie udaje, sama powinnaś to wiedzieć. Jest w końcu
twoją córką – próbowała ją przekonać, jednak sama wiedziała, że od początku jest
na straconej pozycji – Zaopiekuję się ją.
-Jak sobie chcesz – po tych słowach trzasnęłam drzwiami od mojej sypialni, i
chwilę później można było usłyszeć jej ciężkie kroki na schodach. Jane przytuliła
mnie mocno, nie patrząc na to, że mam na plecach tłustą maść
-Zmieniłam się – wychrypiałam, wracając do rzeczywistości – Zmieniłam.
-Oczywiście, że tak – powiedziała pewnie.
Do końca dnia starałam się nie pokazywać jak bardzo bolał mnie gest Kajusza,
mimo że nie ścisnął mnie mocno. Już sam dotyk starszego mężczyzny źle na mnie
wpływa. Staram się z tym walczyć, ale czasami obrzydzenie jest tak silne, że nie
jestem w stanie spojrzeć mu w oczy. Psychiatra starał mi się wytłumaczyć, że z
czasem to minie, ale muszę tego chcieć. Łatwo mu mówić. To nie on boi się
kontaktu fizycznego ze starszymi facetami. Mam wstręt do samej siebie, za taką
słabość.
Edwarda unikałam. Od kiedy na niego na krzyczałam, chciałam do niego podejść i
przeprosić, ale czułam, że nie byłabym w stanie spojrzeć mu w oczy. Dotarło do
mnie również, że słyszał, jak mówiłam do Rosalie, o gwałcie. Może i on nie wie jak
ma się zachować. Zaczęłam liczyć na to, że zacznie mnie unikać. Co nie było by aż
takim głupim pomysłem, zważając na to, że boję się sposobu w jaki na mnie patrzy.
41
Wieczorem miałam głowę miałam pełną zbędnych myśli. Dodatkowo okazało się,
że pojutrze jest dyskoteka. Wiedziałam, że nie mogę obrać sukienki, która odkrywa
plecy, ani takiej, w której widać łopatki, gdyż mam blizny również na nich. To
poniżające.
-Czy to nie cudownie ? W końcu jakaś dyskoteka i jeszcze ten dzień dla nas !
Czyżby Volturii mieli jakiś dzień dobroci dla obozowiczów ? – Alice wciąż nie mogła
w to uwierzyć. Zaczęła latać od walizki do walizki w poszukiwaniu odpowiedniej
kreacji. Jeszcze przed pójściem spać, dopierała bluzkę do spódniczki, a kamizelkę
do bluzki. Wyglądała zabawnie, kiedy coś jej nie pasowało.
-Uspokój się, Al – Rosalie odeszła do koleżanki i złapała ją za ramiona. Brunetka
popatrzyła na nią z mordem w oczach, ale widać było, że stara się uspokoić. Jej
klatka piersiowa podnosiła się u górze, zatrzymała się na chwilę by następnie opaść.
Po jakiś dziesięciu powtórzeniach uśmiechnęła się szeroko i skinęłam głową.
-Dzięki. Po prostu chcę ładnie wyglądać, by Jasper nie musiał się za mnie
wstydzić – usprawiedliwiła się.
-Ale on Cię kocha i dla niego to bez znaczenia co założysz, wiesz mi. Wydaje mi
się, że gdybyś miała na sobie worek na śmieci to i tak by Cię kochał. Znasz
powiedzenie, że ładnemu we wszystkim ładnie ? To się tyczy Ciebie, Alice – głos
zabrała Bree uśmiechając się szeroko w stronę koleżanki. Alice wyplątała się z
uścisku Rose i podeszła do Bree. Mocno ją przytuliła i dała jej całusa w policzek.
-Jak właściwie poznałaś Jaspera ? – zagadałam, chcą oderwać ją od szukania
stroju. Alice rozpromieniła się i usiadła obok mnie.
-O Boże ! To było coś niesamowitego. Poznaliśmy się w sklepie muzycznym. Ja
szukałam prezentu dla mojego ojca, który uwielbia rocka. Dziwnie co nie ? Jest
pilotem a lubi rocka – zaśmiała się – No ale wracając do tego dnia. Buszowałam przy
płytach z tej kategorii, a on pracował w tym sklepie. Podszedł do mnie i mi pomógł.
Włosy miał w nieładzie, uśmiechał się szeroko i był taaaaaaki słodki. Pomógł mi, a
ja w zamian zaprosiłam go na kawę. I tak to się zaczęło – widać było, że cała
promienieje.
-Tak Alice. Całkowicie romantyczna historia – mruknęła z sarkazmem Rosalie – A
teraz zbieraj swoje rzeczy z mojego łóżka, elfie ! – szturchnęła ją w ramię.
-Nie jestem elfem, blond ośle ! – pokazała jej język. Przypomniała mi się scenka
sprzed kilku dni, kiedy Alice nazwała tak Rose, pierwszy raz.
-Dzieci ! – skitowała ich zachowanie Bree, zaciągając Alice do ich pokoju.
Następnego dnia obudził mnie głośny huk. W całym domku panowała grobowa
cisza, która została przerwana przez niezidentyfikowany odgłos. Poderwałam się z
miejsca i rozejrzałam na około. Rosalie stała na środku pokoju w czarnej satynowej
koszuli nocnej i włochatych kapciach. Moja siostra leżała na podłodze z niemrawą
miną.
42
-Co jest kurwa ?! – krzyknęła masując głowę. Zdumiona popatrzyłam na siostrę.
Nigdy nie przeklinała w mojej obecności, chodźby w liceum, kiedy na korytarzu
można było usłyszeć co raz to nowe przekleństwa w różnych językach.
-Dochodzi to z saloniku – zawiadomiła półgłosem, Rose – Pójdę sprawdzić.
-Czekaj ! Idę z tobą – dodałam wychodząc z łóżka. Miałam na sobie za dużą
koszulkę, z czarnym napisem zespołu MUSE, sportowe szorty i wełniane skarpetki.
Rose przytaknęła i ruszyłyśmy w stronę odgłosów. W saloniku panowała cisza.
Jedynie zza oknem słychać było jakiś szmer. Rosalie jednym sprawnym ruchem
otworzyła okno. Omal nie krzyknęłam widząc kto za nim się czai.
-Do reszty was pogrzało – zaczęła – Chcecie byśmy na zawał padły ?! – stanęłam
obok niej i spojrzałam na naszych rannych ptaszków. Emmett, Riley, Alec, Jasper i
Edward byli w samych bokserkach, dodatkowo na bosaka.
-Nie, myszko – zawołał Emmett stając przed wszystkimi – Ale seksownie Ci w tej
koszulce. Mrau..
-Przestań kretynie – fuknęła Rose – Idźcie do siebie – już chciała zamknąć okno,
kiedy jej chłopak jej to uniemożliwił – Co chcesz ? – uśmiechnęła się zalotnie,
udając, że nie wie o co mu chodzi.
-Buziaka ! – Emmett ułożył usta w dzióbek i wystawił głowę, stając przy tym na
palcach. Rosalie odwlekła z tym, aż w końcu mu uległa i pocałowała go. Był to
krótki aczkolwiek namiętny pocałunek – Do zobaczenia na śniadaniu, dziewczyny –
powiedział uradowany Emm – No chodźcie chłopaki. Edward, jak chcesz coś od Belli
to pogadaj z nią, a się tak na nią patrzysz – zwrócił się na rudego, który posłał mu
mordercze spojrzenie. Rosalie zachichotała i skierowała się do pokoju.
-Aha, Bella. Oddasz mi moją bluzę ? W nocy trochę jest zimno – odezwał się Alec,
stając pod oknem.
-Przypomnij mi później – skinął głową i odszedł wraz z pozostałymi. Jasper z
Riley’em zerkali jeszcze w naszą stronę. Pewnie mieli nadzieje, że Alice i Jane się
pokażą. Czekało ich jednak małe rozczarowanie.
-Porozmawiamy później ? – spytał z nadzieją w głosie Edward, który wciąż stał pod
oknem .
-Skoro nalegasz – mruknęłam i zamknąwszy okno wróciłam do pokoju. Rosalie
szykowała ubranie na dzisiaj, a Jane zdążyła się już ubrać i uczesać. Wyglądała
bardzo naturalnie i pięknie. Błękitna sukienka na ramiączkach, idealnie
podkreślała jej talię, a dodatkowo pasowała do słomianego koloru jej włosów i
jasnych oczu.
-Idę do łazienki dziewczyny – zakomunikowała Rose i wyszła. Ja natomiast
dosiadłam się do siostry i lekko potarłam jej ramię. Popatrzyła na mnie i położyła mi
głowę na ramieniu.
43
-Zakochałam się w Riley’u – zaczęła cicho – Ale nie chcę mieć nadziei, bo za
niecały tydzień wracamy do Montrealu. On mieszka w New Haven. A to spory
kawałek od Montrealu. Mama mnie nigdy nie puści do USA samej – pożaliła się,
poprawiając głowę – Prawda ?
-Tak, sądzę, że masz rację. Mama jest nadopiekuńcza – dodałam z drwiną w
głosie.
-Właśnie. No ale nic na to nie poradzę. Muszę cieszyć się tymi sześcioma dniami,
które zostały – powiedziała pewnie podnosząc głowę – Ubierz się, Bells.
-A co to rozkaz ? – zachichotałam wstając z łóżka. Siostra nic nie odpowiedziała.
Wyszukałam błękitny top z grubszego materiału, by nie było widać blizn, do tego
dobrałam szorty i czarne japonki. Rozczesałam włosy i splotłam je w koński ogon.
-Dzisiaj mamy dzień wolny, to może wybierzemy się do Pierre, a przy okazji
pójdziemy do fryzjera, co ? – zaproponowała Rose, pojawiając się w drzwiach. Zza
nią stały Alice z Bree, już gotowe do wyjścia.
-Pewnie, ale jak się tam dostaniemy ? – zauważyła Jane – Nie mamy ani auta, ani
łódki. Dodatkowo autobusy tutaj nie dojeżdżają.
-Pójdziemy na piechotę. To jakieś pięćdziesiąt kilometrów – Alice i Bree się
skrzywiły wycofując się – Bez gadania, Alice. Nie mamy auta, no chyba, że umiesz
czarować.
-Nie można po prostu iść do domku opiekunów i ukraść kluczyki ? Na pewno ktoś
z nich zostawił auto – rzekła beztrosko Alice, jakby to była najbardziej oczywista
rzecz na świecie. Rosalie z Jane się zasępiły, a Bree stała z szeroko otwartymi
oczami. Podeszłam do Alice i kładąc rękę na jej ramieniu, powiedziałam
najdelikatniej, jak się dało:
-Jak Ty to sobie wyobrażasz ? Wkradniesz się do domku opiekunów i jak gdyby
nic ukradniesz kluczyki, któremuś z nich ? A pomyślałaś o tym, co zrobisz jak ktoś
Cię złapie ? Co powiesz ? „Przepraszam, że ukradłam kluczyki, ale chciałam
pojechać na wycieczkę do Pierre” ? – Alice uśmiechnęła się szeroko, pokazując przy
tym rząd śnieżnobiałych zębów.
-Ależ ty Bells, dramatyzujesz ! Można to załatwić legalnie. Pójdziesz do Kajusza i
ładnie go zagadasz. Ja widzę jak on na ciebie patrzy – klasnęła w dłonie, i zaczęła
się oddalać – Aha i masz na to dwadzieścia minut, licząc od śniadania !
-Alice ! Nic z tego nie będzie – wybiegłam za nią, ale pech chciał, że wpadłam na
kogoś. Niech to ją szlag trafi ! Podniosłam głowę i napotkałam czarne tęczówki
Kajusza. Poczułam wielkie zdenerwowanie. Serce zaczęło tłuc mi się niemiłosiernie,
a w gardle poczułam zbierającą się żółć. Na domiar złego, usta mi nagle wyschły.
-Dzień dobry – mruknęłam spuszczając wzrok – Jak się pan miewa ? – nie ma to
jak grać głupa.
44
-Dzień dobry, Isabello – zaczął niezwykle formalnie –Kilka obozowiczów zgłosiło
mi, że rano mieliście wizytę kilku chłopaków.
-Ach tak ? A którzy to tacy mądrzy ? Nikt u nas nie był.
-Nie mogę ci tego powiedzieć, panno Swan – i znów to „panno Swan”. Czy oni nie
mogą mówić po prostu „Bella” ? To takie trudne ? – Więc, jak było naprawdę ?
-Nikogo nie było. Wszystkie obudziłyśmy się niecałą godzinę temu –
odpowiedziałam pewnie, odważając się spojrzeć mu w oczy – Jest sprawa, panie
Volturi.
-Słucham – kątek oka zauważyłam, jak kładzie ręce na biodrach.
-Czy istnieje szansa na pożyczenie samochodu, byśmy mogły pojechać do Pierre ?
– wydusiłam niepewnie stąpając z nogi na nogę.
-Wierz, że to zabronione. Dodatkowo nie wiem czy masz prawo jazdy czy nie –
powiedział ciepło, co mnie zdziwiło.
-Mam ! – odpowiedziałam nienaturalnie szybko – To znaczy, oczywiście, że
posiadam - Kajusz zmrużył oczy, nie do końca pewny moich słów. Dostrzegłam
wahanie w jego oczach – Proszę – dodałam najsłodziej jak umiałam, wymierzając w
tym czasie mentalnego policzka.
-Dobrze, ale niech nikt się o tym nie dowie – zastrzegł podając mi kluczyki – Macie
trzy godziny – dodał i odszedł. Przez moment stałam tam jak słup soli i patrzyłam w
ślad za nim. Miałam ochotę pobiec za nim i oddać mu kluczyki, mówiąc, że był to
zakład. Ale powstrzymała mnie drobna rączka Alice.
-Wiedziałam, że tobie się nie oprze. Działasz na niego jak miód na pszczoły –
odezwała się – A teraz chodźcie, powiedzieć chłopakom.
-Alice, chyba czegoś nie dopracowałaś – rzekła Jane stając obok mnie. Brunetka
spojrzała na moją siostrę, a następnie na mnie – Zapomniałaś, że auto Kajusza jest
na pięć osób, czyli tylko my jedziemy. Jeśli chłopcy też chcą jechać, muszą sami
sobie załatwić transport – odpowiedziała jej.
-Faktycznie – mruknęła smutna – Mają pecha ! To kto prowadzi ? Wiecie, że nie
musimy iść na śniadanie ?
-Wyluzuj, Brandon – wściekła się Rosalie – Jesteś narwana jak nie jeden chochlik.
A może któraś z nas nie chce jechać ? Uspokój się.
-Tak, tak – machnęła ręką – Więc, czy ktoś z was nie chce jechać ? – spytała z
szerokim uśmiechem.
-Wiesz co … ja w sumie nie chce jechać – odezwała się Bree – Miłych trzech godzin
– uśmiechnęła się i ruszyła w stronę stołówki.
Nasza czwórka podążyła do auta Kajusza. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że tak po
prostu oddał mi kluczyki. Do tej pory sądziłam, że faceci za żadne skarby świata nie
45
oddadzą swojego auta. Szczególnie dorosły facet takiej małolacie jak ja. A co jeśli
Alice ma racje i Kajusz coś we mnie widzi ? Przecież to nie może być prawda ! On
ma trzydzieści siedem lat (chyba), a ja dopiero dziewiętnaście. Czy on nie rozumie,
że nienawidzę facetów ? Przynajmniej na razie. Co z tego, że próbuje się do nich na
nowo przekonać ? Nie znaczy to, że on może czuć do mnie coś ! Kajusz jest
opiekunem obozu a ja obozowiczką. Jego podopieczną. Po za tym on ma dziecko i
żonę, ja mam za sobą traumatyczne przeżycia. Musi trzymać swoje uczucia na
wodzy, a ja trzymać się od niego. Tak… tak muszę zrobić. Zostało raptem sześć dni.
Dam radę. Muszę dać.
W tym momencie dotarło do mnie coś jeszcze. Leah. Kiedy była tutaj na dniach
otwartych, powiedziała, że Edward się w niej kochał. Czy to możliwe, że Edward
dalej czuje coś do mojej przyjaciółki ? A jeśli tak to co mnie to obchodzi ? Powinnam
się raczej cieszyć, bo przynajmniej nie będzie mnie … nachodził. Chyba tak to mogę
nazwać. Chciałabym, żeby Leah kogoś znalazła.
-Wsiadasz, Swan ? – na ziemię ściągnęła mnie Alice.
-Taa – mruknęłam siadając na tylnim siedzeniu. Rosalie poprawiła przednie
lusterko uśmiechając się przy tym. Alice zaczęła się niespokojnie wiercić, wykazując
w ten sposób swoją frustrację. Rose kręcąc głową odpaliła silnik.
46
PIĄTY.
Co mnie podkusiło by jechać z tymi wariatkami do miasta. Kto normalny jedzie na
obozie letnim do miasta, by zaszaleć ? Aro miał rację. Chcę zaszaleć ? Powinnam
zostać w domu. Ta, marzenie ściętej głowy. W domu w życiu bym nie została. Matka
by mnie prędzej w psychiatryku zamknęła niż pozwoliła siedzieć pod kołdrą w
dusznym pomieszczeniu.
-Jesteśmy ! – zawołała promiennie Alice, pokazując na coś palcem. Powędrowałam
spojrzeniem w tamtą stronę. Zobaczyłam mały salon fryzjerski, który znajdował się
na parterze jednego z bloków mieszkalnych. Rosalie zaparkowała zaraz przy wejściu.
Alice niemal natychmiast wyskoczyła z auta, otworzyła mi drzwi i z wielką siłą
wyciągnęła mnie z niego. Wyglądała jak wariatka, która nie może się czegoś
doczekać.
-Alice uspokój się. Bella sama może wyjść z tego auta – skarciła ją Jane,
wysiadając z auta – Chodź Bells – uśmiechnęła się do mnie szeroko. Kręcąc
niedowierzająco głową, wyszłam z auta. Dziewczyny pociągnęły mnie w stronę
salonu. Nie byłam do końca przekonana, jeśli chodzi o zmianę fryzury. Właściwie to
lubię swoje włosy, które spadają mi na boki, kiedy się schylam. Zakrywają wtedy
moje zaróżowiałe policzki, które czerwienią się ilekroć jakiś mężczyzna się do mnie
odezwie. Są moim małym murem, którym mogę się odgrodzić od innych.
-Wiecie co, ja się rozmyśliłam – powiedziałam żałośnie. Już chciałam zrobić krok
w tył, kiedy Alice złapała mnie za bluzkę. Ponownie mnie pociągnęła.
-Nie bój nic, Bells. Będziemy obok – weszłyśmy do salonu. Na pierwszy rzut oka,
był to zwyczajny salon z dwoma miejscami i wielkimi lustrami, oraz masą sprzętu.
Nie miałam pojęcia do czego służy połowa z nich, więc czułam się trochę
niezręcznie.
Alice powiedziała fryzjerce jaką ma mi zrobić fryzurę, jednocześnie poprosiła o
zakrycie wszystkich luster. Niechętnie usiadłam na fotelu. Miałam ochotę uciec
stąd. Wolałam iść na ciastko z podwójną porcją bitej śmietany, albo pizze na ekstra
grubym cieście z potrójnym serem. To coś pysznego. Zamiast tego, rozłożyłam się na
fotelu, zamknęłam oczy i zapomniałam o bożym świecie. Teraz mogło się dziać co
chciało, chodź po części się bałam. Nigdy nie byłam wielką fanką zmian, a ta
zmiana zostanie mi na jakiś czas. Przed oczami stanął mi Demetrii. Zafarbował się
na czarno, żeby umówić się ze Rebeccą Simpson, szkolną królową piękności. To był
jej warunek. Demetrii zrobił to, a wiele osób było w niemałym szoku. Demetrii wiele
razy podkreślał, że w życiu się nie zafarbuje. A tu nagle taki numer.
-Skończone – powiedział z brytyjskim akcentem fryzjer, ściągając ze mnie fartuch.
Otworzyłam oczy, popatrzyłam w odkryte lustro i oniemiałam. Włosy zostały
skrócone do łopatek, wycieniowane i lekko rozjaśnione. Teraz wyglądałam bardziej
promiennie, a nie jak przymuł.
47
-Ślicznie – rzekłam cicho, dotykając włosów – Dziękuję – mężczyzna uśmiechnął
się. Następna w kolejce była Rosalie, która postanowiła przyciemnić swój blond.
Była zdeterminowana i zdecydowana.
-Będzie Ci świetnie w tym kolorze, Rose – powiedziała, niemal piszcząc Alice.
Rosalie pokiwała głową, siadając na moim poprzednim miejscu.
Farbowanie Rose trwało znacznie dłużej niż moje obcinanie. Musiała długo
siedzieć, żeby farba się trzymała i nie zeszła przy pierwszym myciu. Dodatkowo
uświadomiłam sobie, że już dawno minęło trzy godziny. Alice z Jane musiały dojść
do tego samego wniosku, bo zerkały nie pewnie to na Rose, to na zegar ścienny. W
końcu fryzjer oznajmił, że skończył. Zapłaciłyśmy i szybko wróciliśmy do
samochodu.
-Dostanie się nam – powiedziała nerwowo Jane – Boże, będziemy mieć karę !
-Daj sobie spokój, Swan ! – warknęła Alice, patrząc na moją siostrę – Nie panikuj.
Bella użyje swoich dźwięków i Kajusz nie będzie się aż tak gniewał.
-Nie zapominaj, że jest jeszcze Aro i Marek – chodź tego drugiego rzadko kiedy
widuje, to wiem, że nie należy do najspokojniejszych osób. Podobno szybko popada
w złość.
-Pff .. dasz sobie radę i z nimi.
-Tak, ale przeze mnie Aro nie puścił nas na koncert – mruknęłam krzyżując ręce
na piersi.
-Uspokójcie się ! Muszę się skupić – krzyknęła zła Rose. Po jej słowach
zamknęłyśmy się. Zaczęłam się zastanawiać co teraz myśli sobie Kajusz. Pewnie jest
zły, że dał się wykiwać nastolatce, która na dodatek nie przypilnowała czasu. Nie
będzie miał już do nas zaufania. Ale z drugiej strony mógł nam, to znaczy mi, nie
dawać tych kluczy. Nie prosiłam go aż tak żarliwie. To on sam, z dobrego serca je
dał. Wiec nie powinien mieć pretensji, że cztery nastolatki, nie przypilnowały
upływającego czasu. Zajrzałam za okno. Wyjechaliśmy już z miasta i pędziłyśmy
dobrze znaną leśną drogą. Do obozu zostało kilka metrów. Nagle samochód
zahamował, powodując, że poleciłam do przodu.
-Co jest, kurwa ? – wyrwało mi się. Potarłam głowę, patrząc na Rose, która
wyglądała na zdziwioną.
-Nie wiem. To był jakiś cholerny impuls – warknęła, wysiadając z auta. Rozejrzała
się na około. W zadumie potarła czoło. Stała przez chwilę na drodze, po czym
wróciła do środka – Przepraszam. Nie wiem co się ze mną dzieje.
-Za mało seksu – mruknęła Alice, uśmiechając się – Skoro wszystko okej, jedź
dalej.
-Mam taki zamiar, Al – odpaliła silnik i ruszyłyśmy.
48
W obozie byłyśmy niecałe dziesięć minut później. Nim jeszcze Rosalie zdążyła
zaparkować, nasza trójka wyskoczyła z auta jak poparzona. Alice z nerwów gryzła
paznokcie, Jane kręciła włosy na palec, a ja w myślach szukała, jakiegoś logicznego
wytłumaczenia. Jedynie Rosalie wydawała się być spokojna o naszą przyszłość.
Wolnym krokiem ruszyłyśmy w stronę domku kadry. Zapukałam delikatnie w drzwi
i dołączyłam do dziewczyn. Nie musiałyśmy długo czekać, bo po chwili otworzył nam
nie kto inny, jak sam Kajusz Volturii. Przełknęłam gulę. Nie chciałam mówić
pierwsza, byłam i tak zestresowana.
-Widzę, że wycieczka się udała – zaczął z nutką zadowolenia – Ładne fryzury,
panno Hale i panno Swan.
-Dziękujemy, panu – odezwała się Rose. Zrobiła krok na przód i oddała mu
kluczyki – Dziękujemy za możliwość zwiedzenia Pierre. Ładne miasto. Przepraszamy,
że tak długo, ale musiałam trochę potrzymać farbę na włosach. Więc, czekamy na
jakąś karę czy coś.
-Nie macie kary, ale też więcej nie dostanie kluczyków. Życzę miłego popołudnia.
Dzisiaj dzień wolny – po tych słowach cofnął się i zamknął drzwi.
Niecałą godzinę później siedziałyśmy na plaży, obok chłopaków, którzy
postanowili się poopalać. Wszyscy wyglądali na znudzonych. Emmett z Jasperem,
Riley’em i Aleciem postanowili zbudować zamek z piasku. Jak to określił Emm, chce
zrobić największy zamek z piasku jaki w życiu widzieli ludzie w tej części stanów.
-Jak dzieci – mruknęła Rosalie rozkładając się na ręczniku z kolorowym
magazynem, który podkradła Alice. Chochlica natomiast położyła się na plecach, z
założonymi okularami przeciwsłonecznymi i ściągniętymi ramiączkami bikini. Jane
z Bree obserwowały chłopaków, a ja zajęłam się robieniem im zdjęć. Można by rzecz,
że jest idealnie. Nagle niebo się zachmurzyło, a z małych szarych chmur zaczął
kropić deszcz. Opiekunowie natychmiast kazali zwijać się młodszym. Starszych
zostawili samym sobie, zapewne sądząc, że damy sobie radę. Emmett jest
najlepszym przykładem na to, że tak nie jest. Kiedy tylko ostatni opiekun zniknął
zza drzewami on poszedł w kierunku starego pomostu, który ledwo wytrzymywał
pod moim ciężarem i skoczył z niego na główkę. Z wody wyłonił się kilka sekund
później. U Rosalie zauważyłam, że ta wstrzymała na chwilę oddech, ale kiedy
zobaczyła głowę swojego chłopaka uśmiechnęła się.
-Nie powinnaś mu na to pozwalać, Rosalie – powiedziała z oburzeniem Alice,
ściągając z twarzy wielkie czarne okulary – Jeszcze sobie zrobi krzywdę.
-W takim razie patrz na Jaspera – odpowiedziała jej, zerkając na blondyna, który
właśnie przygotowywał się do skoku. Alice wstała jak oparzona i podeszła na
pomost z zaciśniętymi w pięść rękami. Przez chwilę gadała z chłopakiem ściszonym
głosem., wymachując przy tym rękami.
-Wal się Whitlock ! – krzyknęła i popchnęła go do wody. Jasper zachwiał się, nie
utrzymał równowagi i wpadł do wody. Zaczął wypływać na powierzchnię, by za
chwilę znów się pod nią znaleźć.
49
-O Boże ! Ratujcie go ! – krzyknęła spanikowana Alice. Wraz z Rose, Jane i Bree
pobiegłyśmy na pomost.
-Bella skacz, miałaś przecież kurs z ratownictwa wodnego – szepnęła mi na ucho
Jane – Nie pozwól mu umrzeć. Widzisz jak inni wyglądają. Są spanikowani. Nie
wiedzą co mają robić.
-Jane, nie dam rady – jęknęłam, patrząc siostrze w oczy. W jej własnych malowała
się determinacja i wiara we mnie. Wzięłam głęboki wdech, skinęłam głową.
Zaczęłam szybko ściągać z siebie rzeczy, zostawiając w samym stroju kąpielowym,
który, mimo że nie pływam mam na sobie. Rozpędziłam się i nie patrząc na innych,
skoczyłam do wody. Szybko odnalazłam Jaspera. Znajdował się niecałe dwa metry
ode mnie. Wyłowiłam go na powierzchnię, by mógł oddychać, następnie złapałam
go za podbródek i pociągnęłam w stronę brzegu. Nie musiałam mieć wcale budowy
Emmetta by to zrobić. Wystarczył po prostu kurs ratownictwa wodnego. Gdyby nie
gwałt, mogłabym teraz siedzieć na plaży jako ratowniczka.
Jasper był nie przytomny, kiedy chłopacy ustawiali jego ciało pod odpowiednim
kątem by mógł swobodnie oddychać. Wyszłam z wody. Czułam na sobie spojrzenia
kilku osób, ale w tym momencie za bardzo się tym nie przejęłam. Uklękłam przy
chłopaku i zaczęłam mu robić usta-usta. Było mi trochę głupio to robić, bo koło
mnie siedziała Alice, ale w jej oczach nie dostrzegłam ani trochę zwątpienia.
Pozwalała mi na to.
-Ja pierdole, czy żaden z was nie umie pływać ?! Ona mógł się utopić, matoły ! –
wrzasnęłam, stając na nogi. Jasper odkaszlnął, wypluwając resztki wody.
-Ja … nie wiem. Nie wiedziałem co mam zrobić – zaczął Riley nie patrząc na mnie
– Ale, skąd ty wiedziałaś, jak masz go wyciągnąć ? Skończyłaś jakiś kurs ?
-To nie jest ważne w tym momencie. Kurwa ! Jesteście idiotami, którzy nie umieją
zareagować – zawróciłam na pomost. Założyłam top, szorty i czarne japonki.
Skierowałam się w stronę plaży, ale nie zatrzymałam się by posiedzieć z nimi, i
cieszyć się, że Jasper żyję, pomimo głupoty swoich przyjaciół. Jestem hipokrytką,
chodź w sumie nie weszłam do wody, bo sama tego chciałam. Musiałam, bo inaczej
ten blondyn już nigdy nie przytuliłby Alice, a ona by się załamała, tak jak ja.
Pomimo że słyszałam za sobą kroki, ani się nie zatrzymałam, ani nie zwolniłam
kroku. Chciałam znaleźć się w domku, pod ciepłą kołdrą. Głową wolną od myśli,
krążąc w świecie snu. Weszłam na teraz obozu. Rozejrzałam się na około, ale nikogo
nie widziałam. Usiadłam na zwalonym pniu, na którym ktoś niedawno musiał
siedzieć, bo miejsce to było wygrzane. W dole palił się słaby ogień, który musiał
zostać dawno wzniecony.
-Bella ? – koło mnie usiadł Edward. Wyglądał na zmęczonego, zdenerwowanego,
zirytowanego – Dobrze się czujesz ?
-Szczerze ? To nie. Jestem wkurzona ! – prychnęłam, bawiąc się palcami –
Kretyństwo.
50
-Zachowaliśmy się bezmyślnie. Ale kiedy chciałem skoczyć, ty już byłaś w
wodzie. Jako jedyna zachowałaś zimną krew. Uratowałaś Jaspera, pomimo że nie
wchodzisz do wody. Jako jedyna pokazałaś, że się nie boisz. Widziałem strach w
oczach Alice, Bree i Jane. A ty, po prostu skoczyłaś. Mimo że wcześniej
wspominałaś, że boisz się wody.
-Nie boję się. Ukończyłam kurs ratownictwa wodnego. Mogę pracować jako
ratownik.
-Dzięki tobie Jasper żyje.
-Daj spokój. On żyje dlatego, że nikt z was się nie ruszył, by mu pomóc –
mruknęłam. Przez chwilę zapanowała między nami cisza. Była to na ciążąca, którą
można kroić i podawać jako deser.
-Ładnie wyglądasz w nowej fryzurze. Pasuje Ci. W tamtej wyglądałaś jak
średniowieczna dziewica – odezwał się półżartem. Na jego słowa wybuchłam nie
pohamowanym śmiechem – I śmiech Ci też pasuje do nowego wizerunku.
-Dzięki, Edward. Miło słyszeć coś takiego z ust cynika – mruknęłam patrząc na
ogień – Chcesz wiedzieć, prawda ? – spytałam zamyślona.
-Tak – odpowiedział i poczułam, że przesuwa się w moją stronę – Ale wiem, że nie
powiesz mi dopóki sama nie będziesz pewna.
-Masz rację – usiadłam okrakiem na pniu i popatrzyłam na jego męską szczękę. Z
nerwów założyłam za ucho zbłąkany kosmyk – To dla mnie trudne. Zmagam się z
demonami przeszłości i nie umiem sobie z tym poradzić. To wszystko jest zbyt …
straszne. Nie zrozumiesz.
-Mów dalej – zachęcił, siadając tak samo jak ja. Nasze twarze znajdowały się na tej
samej wysokości. Dzieliło nas kilka centymetrów. Nie opuściłam jednak wzroku.
Odważnie patrzyłam mu w oczy. Chciałam mu w końcu powiedzieć wszystko, bo
czułam, że to wszystko mnie przytłacza.
-Powiedz mi najpierw czy znasz kogoś takiego jak – zrobiłam pauzę, głęboko
oddychając – Jacob Black ? – po twarzy Edwarda przemknął cień zaskoczenia.
Mogło to znaczyć dwie rzeczy. Pierwsza, wie kto to jest. Druga, nie rozumie co to ma
wspólnego z moją historią – Odpowiedz. Tak czy nie ? – spytałam mimo wszystko.
-Znam. To mój kuzyn. Daleki, ale jednak kuzyn – zachłystnęłam się powietrzem.
Czułam wzbierającą się żółć w gardle, a żołądek zaczął fikać koziołka. Robiło mi się
na przemian zimno i ciepło. Ręce pociły się. Byłam zdenerwowana.
-Znasz go ?
-Ja … tak. Ale nie mogę powiedzieć, że się cieszę z tej znajomości – powiedziałam
cicho, patrząc na drewno. Bałam się popatrzeć mu w twarz. Nie chciałam widzieć na
niej żalu czy współczucia. Za wiele się tego naoglądałam.
51
-O co chodzi, Bello ? Możesz mi wyjaśnić o co chodzi ? Proszę – odważyłam się
popatrzeć na niego. Miał zacięty wyraz twarzy i w tym momencie nie wyglądał na
dwadzieścia lat. Mógł mieć, około trzydziestki. Życie go nie oszczędzało. Mogłam się
jedynie domyślić, że Edward Cullen skrywa jakiś mroczny sekret. Być może
mroczniejszy od mojego.
-Nie mogę – mruknęłam, spuszczając głowę – Nie mogę – powtórzyłam głucho,
kręcąc głową. Wstałam z pnia i ruszyłam w drogę do domku. Edward poszedł za
mną. Kiedy byłam kilka metrów od wejścia, złapał mnie za rękę i odwrócił w swoją
stronę.
-Bella co gryzie do cholery ? Nie rozumiesz, że ja wariuje, kiedy słyszę urywki
twojej historii ? Chce cię bliżej poznać, ale jak mam to zrobić, skoro ty ciągle
unikasz tematu ? Pomóż mi siebie zrozumieć.
-Twój kuzyn mnie zgwałcił. Resztę dopowiedz sobie sam – odparłam uśmiechając
się kpiąco – Dobranoc.
-Nie odpuszczę.
-A co jeśli ja nie chce, byś odpuścił ? – spytałam , wchodząc do domku.
Następnego dnia, nie miałam ochoty by wstawać z łóżka. Bolała mnie głowa, na
dodatek kręciło mi się w niej. Widziałam czarne plamki, oraz pot spływający po
karku. Miałam koszmarny sen. Po raz kolejny śnił mi się Jacob. Tym razem, w
sądzie. Kiedy wyprowadził go policjant, zakuty był w kajdanki. Popatrzył wtedy na
mnie, uśmiechnął się kpiąco, ale z jego ust nie padło żadne słowo. Policjant siłą
musiał go odciągać ode mnie. Bał się, że się na mnie rzuci. Nie mógł przecież
wiedzieć, że Jacob już szykuje dla mnie zemstę. Jego kumple mieli mnie nachodzić i
w dzień i w nocy. Szybko się to skończyło, bo Paul, Embry i Quil trafili do więzienia,
a ja do szpitala psychiatrycznego. Dlaczego w takiej kolejności ? Moja matka mi nie
wierzyła, oraz chciała bym pozbyła się myśli na temat Jacoba Blacka i jego
przyjaciół. To nie pomogło, chodź siedziałam tam trzy miesiące.
Przekręciłam się na bok, kiedy do pokoju wpadła Alice, robiąc przy tym masę
hałasu. Nakryłam się szczelniej kołdrą, chcąc by dali mi spokój. Ona jednak miała
inne plany, podeszła do mnie i usiadła na skraju łóżka.
-Bell, co ci jest ? – zaczęła głaskać mnie po głowie – Wstawaj. Dzisiaj dyskoteka.
-Nie dam rady – powiedziałam ochryple – Źle się czuje.
-Pewnie wczorajsza, akcja ratownicza tak cię wymęczyła, co ? – skinęłam głową,
chodź nie wiedziałam czy to zobaczyła – Nie zdążyłam ci podziękować. Gdyby nie ty,
Jasper by teraz leżał na dnie jeziora.
-Nie ma o czym mówić – burknęłam, patrząc się w stronę okna. Oczy zaczęły mnie
niemiłosiernie piec. Nie chciałam przy niej płakać.
52
-Ależ oczywiście, że mam. Pamiętaj, że żaden z facetów nie ruszył się nawet o
milimetr. A ty po prostu skoczyłaś. Na główkę. Idealnie, nie robiąc sobie przy tym
żadnej krzywdy.
-Al gdyby zrobiła sobie krzywdę, to by nie wyciągnęła Jaspera, prawda ? –
odezwała się Rosalie – A tak marginesie, co cię sprowadza do naszego pokoju o
siódmej czterdzieści osiem ? – Rose musiała najwyraźniej spojrzeć na telefon. No
chyba, że umie czytać z położenia słońca.
-Dzisiaj dyskoteka. Szykujemy się.
-Al odpuść sobie – mruknęła Jane – Nikt nie ma ochoty na bycie twoją lalką
Barbie.
-Co Wam jest ? Jesteście dziwne.
-Kurwa Alice ! – podniosłam się do pozycji siedzącej. Miałam w nosie to jak
wyglądam – Nie rozumiesz ? Każda z nas się zastanawia dlaczego żaden z tych
matołów się nie ruszył by pomóc twojemu chłopakowi. Dlaczego jak na złość, to
miałam być ja ? Nie wchodzę do wody, czy to jasne ? Nie pływam, nie nurkuje, nie
bawię się w niej ! Z łaski swojej możesz dać mi spokój – wstałam z łóżka i wybiegłam
z pokoju. W biegu, z fotela chwyciłam grubą czarną bluzę i wyszłam z domku.
Na dworze było ładnie, mimo że było przed ósmą. Słońce świeciło wysoko, i wiał
delikatny wiatr. Kila obozowiczów wyszło z domków i cieszyło się ładną pogodą.
Wśród nich był też Edward, który ledwo co mnie zauważył, ruszy w moją stronę.
Wyglądał jakby nie spał już od jakiegoś czasu. Włosy miał ułożone. Ubrany był w
szary podkoszulek, krótkie spodnie i klapki. Dodatkowo na nosie miał okulary
przeciwsłoneczne, które podniósł do góry jak stanął naprzeciw mnie.
-Cześć, Bells – uśmiechnął się szeroko, pokazując przy tym rząd śnieżnobiałych
zębów.
-Cześć Ed – odpowiedziałam równie radośnie, chodź mój humor wcale taki nie był
– Jak noc ?
-Przez jej większość, rozmyślałem o tym co mi powiedziałaś.
-Tak ? I co wymyśliłeś ?
-Muszę przyznać, że dotarło do mnie coś strasznego. Mój kuzyn rok temu miał
sprawę w sądzie. Chodziło o gwałt na młodej dziewczynie. Podobno strasznie ją
skatował. Miał wyrok na cztery lata. Ona sama trafiła do szpitala psychiatrycznego –
patrzyłam na niego w milczeniu. Nie byłam w stanie wydusić z siebie żadnego słowa.
Edward wiedział już to co powinien wiedzieć – To ty byłaś tą dziewczyną, prawda ?
W milczeniu skinęłam głową. Chwilę później znalazłam się w ramionach Edwarda.
Głaskał mnie po włosach, szepcząc jak mu przykro, że ma takiego kuzyna. Że się go
wstydzi, i nienawidzi.
-To nie twoja wina – powiedziałam z twarzą przyciśniętą do jego piersi.
53
-Powiedz, szczerze. To dlatego trzymałaś taki dystans ? Widziałaś podobieństwo
między nami, tak ? – przytaknęłam głową – Bello, ja w życiu bym czegoś takiego nie
zrobił.
-Wierzę, chodź nie wiem dlaczego. Po prostu czuje to. Dodatkowo przepraszam, że
nie powiedziałam tego bezpośrednio, zamiast owijać to w bawełnę.
-Nie gniewam się. Nie miałem prawa, tego od ciebie wyciągać. Przecież masz prawo
do sekretów – popatrzyłam w jego ciemne oczy, w których widziałam troskę, a nie
współczucie – Pamiętasz, jak mówiłaś, że nie chcesz o sobie wiele mówić, bo obóz się
kończy ? – potwierdziłam – Uważam, że nie miałaś racji. Obóz może i powoli się
kończy, ale przecież wciąż możemy utrzymywać kontakt.
-Chciałbyś ? Mimo że zachowywałam się jak idiotka ?
-Miałaś i zresztą wciąż masz do tego prawo. Przecież Jacob Black cię skrzywdził w
najgorszy możliwy sposób. To normalne, że nie masz zaufania do płci męskiej, ale ja
ci obiecuje, że zrobię wszystko byś mi zaufała.
-Jesteś na dobrej drodze, Edwardzie i chciałabym wciąż z tobą gadać –
uśmiechnął się szeroko – Powiedz mi, czy znałeś wcześniej Alice Brandon ?
-Nie. Dopiero tutaj ją poznałem. A co, uprzykrza ci życie.
-Jest nieznośna. Dzisiaj ta dyskoteka, a już teraz chce nas stroić. To jakaś
porażka.
-Podobno już taka już jest – wzruszył ramionami – Idziemy na śniadanie ? Dzisiaj
każdy je, o której chce. Opiekunowie postanowili nam dać trochę luzu na koniec
obozu.
-Jasne – uśmiechnęłam się promiennie. Po raz pierwszy od gwałtu czułam się tak
beztrosko przy chłopaku. Dodatkowo zaczynam być co raz bardziej zauroczona
Edwardem, ale czy to bezpieczne ? Przecież… A zresztą nieważne. Co ma być to
będzie, a ja na razie będę się cieszyć z ostatnich dni obozu. Może z czasem zapomnę
o ograniczeniach, które próbował zlikwidować psycholog. Nie udało mu się. To
właśnie on podsunął moim rodzicom by mnie tutaj wysłać. Twierdził, że zmiana
otoczenia i inni ludzie pomogą mi zapomnieć. Na początku to było na nic, ale teraz
widzę postępy i to wielkie.
Po śniadaniu wróciłam do domku. Przebrałam się z piżamy, w jedyną sukienkę,
która dokładnie zakrywała moja blizny. Pod nią ubrałam bikini, które wystawało mi
spod sukienki. Do Alice w dalszym ciągu się nie odzywałam. Nie chodziło już o samą
dyskotekę, na którą za wszelką cenę chciała mnie ubrać, ale o to jak się zachowuje
względem mojej garderoby. Nie podoba jej się nic co mam w walizce z wyjątkiem
sukienki, którą właśnie ubrałam. Ale co ona może wiedzieć, o wewnętrznych
zmianach, które zachodzą w człowieku przez różne bodźce.
54
Przed naszym domkiem czekali już chłopcy. Wśród nich był Edward, który jak
tylko mnie zobaczył, pociągnął za rękę w stronę plaży. Usiedliśmy dalej od
wszystkich, byśmy mogli spokojnie pogadać, ale także nacieszyć się spokojem.
-Alice wygląda jakby ktoś ukradł jej ulubiony błyszczyk – odezwał się, gdy
zobaczył na horyzoncie naszych przyjaciół.
-Żadna z nas nie chce się zgodzić, by nas wyszykowała. Nawet Rosalie się
wkurzyła, kiedy Alice zaczęła grzebać w jej walizce i gdy z pogardą stwierdziła, że
Rose nie ma nic ciekawego do ubrania.
-Oj, no to nieźle. Kiedy ktoś tak mówi o ciuchach Rosalie, to stąpa po cienkim
lodzie. Potrafi być wredna, ale fajna z niej kumpela.
-Wiem. Poznałam ją już trochę. Dodatkowo nieźle dogaduje się z Bree czy z Jane,
a te przecież są od niej młodsze o dwa lata.
-O tak, Rose umie z każdym rozmawiać – przyznał, bawiąc się kępką trawy.
-Co cię gryzie ? – spytałam widząc, jego zamyślenie.
-Chciałem tylko wiedzieć jaka byłaś w liceum przed tym wszystkim. Wiem, że nie
chcesz zapewne o tym gadać, ale mnie to ciekawi – popatrzył na mnie z delikatnym
uśmiechem.
-No cóż, byłam… bardziej pewniejsza siebie. Chodziłam do prywatnej szkoły, w
której nosiło się tylko i wyłącznie mundurki. Przynajmniej nikt nie wytykał
biedniejszych, że ma poniszczone ciuchy. Strój na wf każdy miał taki sam –
uśmiechnęłam się do wspomnień, które przed piątą klasą, były niemal idealne –
Byłam kimś ważnym w tym liceum. Ludzie mnie szanowali, zwracali się do mnie z
problemem. Byłam pewna siebie i lubiana. Wszystko się zmieniło po gwałcie. Nie
wróciłam do szkoły, nie napisałam egzaminów, oblałam rok. Nikt nie miał pojęcia
dlaczego „Pani Popularna” tak się stoczyła. Chodziły plotki, że poznałam
Argentyńczyka, który zawrócił mi w głowie i wyjechałam za nim do Ameryki
Południowej – zaśmiałam się ironicznie – Czy to nie brzmi absurdalnie ? Ludzie
uwierzyli w plotki. Moja mama gdy się o tym dowiedziała postanowiła wywieść mnie
do Buldigan, to ośrodek terapeutyczny, który jest połączony wraz ze szpitalem
psychiatrycznym. Znajduję się tylko trzydzieści cztery kilometry od Montrealu.
Siedziałam w nim aż trzy miesiące, chodź miałam ochotę uciec z niego już po
miesiącu – westchnęłam ciężko – Moi rodzice pozbyli się problemu, chodź kiedy
wróciłam do domu, to bardzo się cieszyli.
-Nie miałaś łatwo, ale chyba był obok ciebie ktoś bliski ?
-Tak, rodzeństwo, oraz Demetrii Otiz i Leah Clearwater. Oni, mimo że należeli do
szkolnej elity nie wierzyli w te wszystkie plotki na mój temat. Wierzyli mi i byli przy
mnie. Wiele im zawdzięczam – uśmiechnęłam się lekko – A właśnie, co cię łączyło z
Leah ?
55
-Kiedy pojawiła się w Tulsa na wymianie międzynarodowej, zakochałem się w niej,
chodź wiedziałem, że przyjechała tylko na pół roku. Chodziliśmy ze sobą jakiś czas.
Kiedy wyjechała, nigdy o niej zapomniałem. Tak naprawdę, to była moja pierwsza
miłość – popatrzył na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy – Nie wyglądasz na
usatysfakcjonowaną.
-Nie o to chodzi. Leah, podkochuje się w Demetrim, który jest dla mnie jak brat.
Nie obrazisz się, jeśli powiem, że życzę im, by byli razem ?
-Jasne, że nie. Leah zasługuje na to – przyznał szczerze – Nie chcesz popływać ?
-Nie. Nie wejdę do wody – z utęsknieniem popatrzyłam na taflę jeziora. Pewnie
miło jest zanurzyć się w niej, bez żadnej presji czy obowiązku. Tylko z czystej
przyjemności. To niestety nie dla mnie. Zostało mi tylko czekać, aż wrócę do domu,
wtedy będę mogła popływać w basenie w naszym ogrodzie.
-Wciąż masz lęk ?
-A ty byś nie miał, gdybyś miał ciało pokryte szpecącymi bliznami ? – spytałam
sarkastycznie. Wiedziałam, że to było niegrzeczne, może i powiedziałam mu
największą tajemnicę swojego życia, ale nie będę z nim dyskutować o tak oczywistej
dla mnie cesze.
-Wybacz, Bells – mruknął – Ale nie wierzę by te blizny, były aż takie szpecące, jak
to określasz.
-Sam zobacz – odwróciłam się do niego plecami, podniosłam sukienkę i czekałam.
On milczał. Zapewne wpatrywał się w nie z obrazą. Już widzę, jak wstaje z piasku, i
nie patrząc na mnie odchodzi, mówiąc, że jestem wstrętna. Zamiast tego poczułam
jego chłodne palce na mojej skórze. Zaczął jeździć po nich, badając ich wgłębienie,
jednoczenie robiąc to niezwykle delikatnie. Czułam gęsią skórkę, która pojawiała się
w miejscach, które on już dotknął.
-A to drań – powiedział cicho, ale nie na tyle, bym tego nie usłyszała – Czuję się
okropnie, że zrobił ci to mój kuzyn.
-To nie twoja wina, że jesteście spokrewnieni – mruknęłam niepewnie.
-Moja matka i jego ojciec to piekielne rodzeństwo. Jacob od zawsze miał problemy
z dziewczynami. Większość z nich, się z niego śmiała, że jego sztuczki na podryw są
tanie i kiczowate. Chodził kiedyś z Lauren Mallory. Ich związek jednak nie trwał
długo. Lauren chciała sprawdzić, czy mój kuzyn faktycznie jest takim kiepskim
kochankiem – im zdążyłam się powstrzymać, rozpłakałam się. Czemu zawsze tak
reaguje, na myśl o Blacku ? To proste widzę wtedy jak leży na mnie, z nagim fiutem
i śmieje się szyderczo.
-Nie płacz – powiedział kojąco, przyciskając mnie do siebie – Przepraszam. Nie
chciałem byś płakała – dodał, głaszcząc mnie po włosach. Milczałam, szlochając mu
w pierś. Czułam się potwornie słaba – Bella ?
-Hm ? – mruknęłam, czując jak mdleje w jego ramionach.
56
SZÓSTY.
Nie czułam nic. Lewitowałam między snem a rzeczywistością. Mimo że słyszałam
szmery obok siebie, nie otwieram oczu. Chciałam tak trwać dopóki mi się to nie
znudzi. Słyszałam przerażony głos Jane i Aleca, który próbował ją pocieszyć. Alice
też słyszałam, chodź nie byłam w stanie stwierdzić co mówiła.
-Zrobić przejście ! – po głosie poznałam Ara Volturii. Nie spałam już, ale
postanowiłam udawać tak długo jak się da. Nie miałam w zwyczaju kłamać, ale
teraz nie miałam sił na wyjaśnienia. Bolała mnie głowa, żebra i płuca, chodź nie
biegałam. Byłam wrakiem człowieka, który przeżył za wiele by żyć – Isabello ? Panno
Swan – poczułam jego rękę na moim czole. Odkaszlnęłam i powoli otworzyłam oczy.
Aro natomiast zabrał rękę i słabo się uśmiechnął. Rozejrzałam się po
pomieszczeniu. Poznałam pokój, w którym śpię wraz z Rosalie i Jane.
-Co się stało, panno Swan ? Pan Cullen powiedział, że zasłabłaś. Co jadłaś na
śniadanie ?
-Ja … nie wiem co się stało – szepnęłam, oblizując suche wargi – Na śniadanie
zjadłam miskę płatków owsianych.
-Bzdura ! Wypiła tylko gorzką herbatę – odezwała się Alice. Zlokalizowałam ją
dość szybko i posłałam jej mrożące krew żyłach, spojrzenie. Alice schowała się zza
Jaspera.
-Czy to prawda ?
-Tak – mruknęłam cicho, ale Aro to i tak usłyszał.
-W porządku. Poproszę kucharkę by przygotowała ci coś do jedzenia – nie
zdążyłam zareagować, bo Aro wyszedł z pokoju. Po chwili wszyscy zaczęli się
wycofywać, aż zostali tylko Alice z Jasperem, Jane z Aleciem i Edward.
-Jak się czujesz Bello ? – zaćwierkała radośnie Alice, podchodząc bliżej.
-Wyjdź Alice. Pogrążyłaś mnie, nie chce z tobą gadać.
-Ale…
-Nie ma ale. Wyjdź ! – warknęłam zła. Alice skuliła się w sobie i posłusznie wyszła.
Jasper jak jej cień, za nią. Ponownie się popłakałam, chodź nie miałam tego w
planach. Podeszła do mnie Jane, uścisnęła mnie za rękę i cicho powiedziała:
-Wiem, że masz anoreksję, Bells. Ale nie wyżywaj się na Alice, ona nic nie zrobiła.
-Nie mam anoreksji –mruknęłam, z trudem wycierając łzy – I zrobiła zbyt wiele.
Czemu powiedziała, Arowi, że nic nie jadłam na śniadanie ? Nie musiała się wcale
odzywać.
-Ona pierw mówi, a potem myśli. Może jest jej głupio – napomknął Alec, stając
obok bliźniaczki. W tym momencie do pokoju przyszła kucharka z tacą.
57
-Przyniosłam ci dziecko, trochę rosołu. Mam nadzieje, że po nim poczujesz się
lepiej – starsza pani uśmiechnęła się ciepło. Podziękowałam, a ona wyszła.
Rodzeństwo również wyszło, chodź wcale nie musiało. Został tylko Edward, który
wziął tacę i karząc mi usiąść podniósł do góry pierwszą łyżkę.
-Słyszałem co powiedziała Jane. Dopilnuje byś zjadła całą miskę – dodał
przybliżając w moją stronę łyżkę. Niechętnie otworzyłam buzię. Edward karmił mnie
w ciszy, przez co czułam się jak pięcioletnie dziecko, które nie chce samodzielnie
jeść. Edward co jakiś czas opowiadał żarty, chcąc w ten sposób poprawić mi humor.
-Nie musiałeś tego robić – powiedziałam poważnie, kiedy ostatnie krople rosołu
wylądowały w moim żołądku.
-Chciałem, Bello – odpowiedział uśmiechając się lekko – Teraz pora byś mi
powiedziała prawdę.
-Ale ja nie wiem o co ci chodzi – mruknęłam, chcąc zaoszczędzić jak najwięcej
czasu.
-Masz anoreksje, tak ?
-Czy naprawdę musimy o tym mówić ? – spytałam z nadzieją, że odpuści. To
jednak nie nastąpiło. Edward miał zacięty wyraz twarzy i w tym momencie nie
wyglądał na kogoś, kto łatwo się poddaje.
-Tak.
-W szpitalu psychiatrycznym spędziłam dwa miesiące. Kolejny miesiąc byłam w
ośrodku terapeutycznym. Leczyłam się tam z anoreksji, na którą zachorowałam już
wcześniej, kiedy uczyłam się do egzaminów – powiedziałam od niechcenia.
-A teraz ?
-Wciąż ją mam, Edwardzie. Nie mogę tak po prostu zacząć normalnie jeść, chodź
bardzo bym chciała. Nie zapadłam na anoreksje, bo chciałam schudnąć. Zapadłam
na nią, bo zapominałam jeść, a po gwałcie żadne jedzenie mi nie wchodziło.
Cokolwiek zjadłam, natychmiast wymiotowałam. Trochę się poprawiło, ale wciąż jest
źle.
-Poradzisz sobie, Bello – Edward wyciągnął z kieszeni telefon i popatrzył na telefon
– Za godzinę dyskoteka. Idziesz ? – popatrzyłam na niego z niedowierzaniem.
-Nie wiem czy to dobry pomysł – mruknęłam – Nie tańczę.
-Liczę na to, że będziesz – powiedział ochryple i wyszedł z pokoju, zostawiając
mnie samą. Dlaczego tak bardzo zależało mu na tym bym przyszła ? Czy nie
wystarczy mu, że powiedziałam o sobie wszystko to, co kryłam w swoim wnętrzu ?
Czy chciał odkryć coś jeszcze ? A może sam chciał się otworzyć przede mną ? Za
dużo pytań.
58
Niecałą godzinę później wyszłam z domku. Przez ten czas nikt z moich
współlokatorów nie przyszedł, ani nie wpadł nawet na chwilę. Byłam zła na siebie,
że tak chłodno potraktowałam Alice. W sumie to nie jej wina, że mam anoreksje i
nic nie jem, ale do jasnej cholery, nie musiała tego mówić Arowi. Wbrew moim
podejrzeniom nie zwymiotowałam rosołu, pani Carslon, który był pyszny, a dzięki
któremu czułam się wspaniale.
Miałam na sobie fioletową tunikę, czarne legginsy, które podkradłam z walizki
Jane, oraz czarne trampki. Włosy związałam w luźnego warkocza, który swobodnie
opadał na lewe ramie. Makijażu nie robiłam, bo nie miałam zamiaru się stroić.
Wcześniej bym to zrobiła, ale tamta Bella już nie istnieje. Już nie.
Wolnym krokiem ruszyłam w stronę stołówki, w której miała odbyć się
potańcówka. Muzykę słyszałam już z daleka, a kolorowe światła, dało się widzieć w
oknach budynku. Weszłam do środka, czując się niepewnie, ani nie zręcznie. Stara
Bella rzeczywiście zniknęła. Zamiast niej pojawiła się niepewna szara myszka. W
oddali widziałam Emmetta z Rosalie i Jaspera, Riley’a i Bree.
-Cześć, Bella – usłyszałam za sobą znajomy ciepły głos, który poznałabym
wszędzie. Odwróciłam się i zobaczyłam Edwarda. Ubrany był w luźny czarny T-Shirt
i spodnie w tym samym kolorze, oraz białe adidasy.
-Cześć, Edward – uśmiechnęłam się lekko.
-Ładnie wyglądasz – czułam jak się policzki mi płoną – I pasują ci te rumieńce –
jak na zawołanie rumieniec się pogłębił.
-Daj spokój, bo zaraz będę wyglądać jak rak – mruknęłam – Widziałeś Alice ?
Muszę ją przeprosić. Zachowałam się jak rozkapryszona dziewucha.
-Hmm .. jeszcze nie – odpowiedział zmysłowo. Co ?! Cholera, skąd u mnie taka
porównania. To Edward ! Chłopak, który się o mnie troszczy, a może troszczył. Nie
ważne ! To mój kolega, a nie … materiał na chłopaka.
-Szkoda. Sądzisz, że bardzo się gniewa ? Nie chciałam jej zranić, ale panowałam
nad sobą. To przez okres – westchnęłam ciężko. Chciałam podejść do przyjaciół, ale
Edward miał inne plany. Zaprowadził mnie na środek parkietu i ostrożnie położył
mi dłonie w talii – Ed, nie wiem czy to dobry pomysł. Dawno nie tańczyłam.
-Zrelaksuj się. Pamiętaj co Ci powiedziałem. Nie zrobię ci krzywdy i niczego,
wbrew twojej woli – skinęłam głową, zarzucając ręce na jego szyje. Uśmiechnął się
lekko i zaczęliśmy się poruszać w rytm wolnej piosenki, która zaczęła właśnie lecieć.
Czułam się wolna, beztroska i nic się dla mnie liczyło. Wszystko dookoła się
rozmyło, zostałam tylko ja z Edwardem, który wciąż się uśmiechał. Mówił jak to się
idealnie poruszam, albo jak dobrze czuje muzykę.
-Przesadzasz – powiedziałam, kiedy kolejna piosenka z rzędu się skończyła i
mogłam w końcu dołączyć do przyjaciół. Spotkałam samą Alice, która stała przy
jednej ze ścian i patrzyła się na środek parkietu. Na drżących nogach podeszłam
bliżej niej i niepewnie się uśmiechnęłam.
59
-Alice, możemy porozmawiać ? Proszę – mówiłam na tyle głośno, by przekrzyczeć
muzykę, ale by mnie nikt inny nie usłyszał. Alice przytaknęła i wyszłyśmy na dwór
innymi drzwiami. Mimo że na dworze było ciemno, to nie było zimno, ani nie wiał
wiatr. Było niemal idealnie.
-Chciałam cię przeprosić, Al – zaczęłam, patrząc na nią kątem oka – Zachowałam
się jak rozkapryszona dziewucha, która nie liczy się z innymi. Naprawdę tak nie
myślałam. Po prostu nie wiem co mnie napadło. Mogłabym zrzucić na szalejące, jak
burza, hormony, ale to było by nie fair.
-Nie gniewam się, Bello. Popełniłam błąd mówiąc Arowi, że nic nie zjadłaś na
śniadanie. Dopiero potem Jane z Aleciem mi powiedzieli, że miałaś zaburzenie
odżywiania. Nie powinnam się wtrącać, więc ja też przepraszam.
-Nie gniewam się – zwróciłam się w jej stronę – Obie zachowaliśmy się źle –
wyciągnęłam przed siebie rękę – Zgoda ?
-Zgoda – odpowiedziała uśmiechając się promiennie – A tak w ogóle to ładnie
wyglądasz. Widać, że miałaś racje. Sama, umiesz się, świetnie ubrać.
-Dzięki – omiotłam spojrzenie jej strój, na który składała się błyszcząca krótka
bluzka i biała spódniczka – Ty też świetnie wyglądasz.
-Dzięki – Alice uśmiechnęła się, po czym nieoczekiwanie spytała – Co się dzieje
między tobą a Edwardem, co ?
-Nic. Jesteśmy kumplami – odpowiedziałam zawstydzona. Matko, czemu to się
dzieje ? Nigdy się nie rumieniłam – A co ? Zauważyłaś coś dziwnego ?
-Wierz mi, że nie tylko ja. Twoja siostra liczy na to, że to coś poważniejszego –
zaśmiała się promiennie – Było mi miło, gdyby na obozie letnim zrodziła się jakaś
wielka miłość.
-Nie szukam na razie chłopaka, Alice. Edward to dobry znajomy, z którym można
pogadać, pośmiać się, pożartować i tak dalej. Nie interesują mnie związki.
-No pewnie, że nie – machnęła ręką – Wracajmy do środka – skinęłam głową i
prowadzona przez chochlica weszłam do budynku. Wśród tańczących par
wychwyciłam Riley’a i Jane, oraz Bree i Alec’a. Wyglądali cudownie. Alice od razu
gdzieś zniknęła, a koło mnie pojawił się Edward.
-Twoje rodzeństwo się świetnie bawi – rzekł patrząc na parkiet.
-Tak, chyba tak. Zasługują na to. Ostatni rok, był trudny. Zamiast chodzić na
spotkania z przyjaciółmi siedzieli przy mnie. Wiele im zawdzięczam.
-Oni chyba zdają sobie z tego sprawę.
-Być może. Chciałam bym się im jakoś wdzięczyć, ale nie mam pojęcia jak. Może
ty masz jakiś pomysł ?
60
-To bliźnięta, to pewnie mają podobne marzenia, co ? – przytaknęłam – Wycieczka
na Karaiby ? – podsunął ze śmiechem.
-Nie ! Oboje chcą polecieć do Nowego Jorku, chodź nie wiem czemu. Tam nie ma
nic ciekawego. Statua Wolności ? Baba z niemodną sukienkę, pochodnią i książką,
która nawet się nie uśmiecha. Może Central Park, jest ciekawy.
-No proszę, jesteś pierwszą osobą, która nie chce zobaczyć Nowego Jorku.
-A Ty chcesz ? – podniosłam brew w irytacji.
-Pewnie, czemu nie. Może cię tam kiedyś zabiorę, co ? – brew opadła, a twarz
wykrzywił grymas niezadowolenia.
-Nie mówmy o przyszłości, Edward. Nie wiesz co będziesz robił po zakończeniu
obozu letniego. Ja wrócę do Montrealu i poszukam pracy, a ty pewnie wrócisz do
dziewczyny i starych przyzwyczajeń.
-Nie mam dziewczyny, Bella. A moimi jedynymi przyzwyczajeniami było chodzenie
do baru na piwo i żalenie się barmanowi.
-Nie zbyt ambitne, jak na dwudziestolatka – mruknęłam – Powinieneś poszukać
pracy, Edwardzie.
-Szukam, ale przyjechałem tutaj, by moi rodzice zobaczyli, się zmieniłem. To dla
mnie ważne, Bello.
-To dobrze. Szanuje ludzi, którzy chcą pokazać się rodzicom z jak najlepszej
strony – powiedziałam pewnie, uśmiechając się przy tym. Poczułam jak Edward
łapie mnie za rękę i prowadzi w stronę parkietu. Bez słowa, położył swoje dłonie na
mojej talii i uśmiechnął się.
-Skoro nalegasz – mruknęłam, zapalając ręce na jego szyi. Edward wpatrywał się
we mnie z błyskiem w oku. Uśmiechał się, ale wyglądał jakby go coś męczyło.
Chciałam wiedzieć co, ale jednocześnie nie chciałam by mówił to pod presją.
Dyskoteka rozkręciła się na dobre. Młodsi obozowicze już się rozeszli. Zostały
moje współlokatorki, chłopacy z domku Emmetta, a także kilka pojedynczych ludzi,
z którymi nie utrzymywałam bliskiego kontaktu. Siedzę właśnie na trawie przed
stołówką, z bluzą Alec’a, któremu jest tak gorąco, że chciał nawet ściągać koszulkę.
Surowo mu zabroniłam, mówiąc, że Bree nie ma ochoty widywać jego gołej klaty,
kiedy nie są nad jeziorem.
-Bella chodź szybko. Emmett bije się z Edwardem ! – zawołała Jane – No chodź !
Wstałam z trawy i pobiegłam za siostrą. Jane prowadziła mnie przez las, aż
wyszliśmy na plaże. Zachodzące słońce, rozświetlało kawałek tafli wody, tworząc
magiczną scenerię. Na pomoście stała dwójka chłopaków, którzy szarpali się.
Wyglądało na to, że Emmett chce wepchać Edwarda do wody. Pokręciłam z
niedowierzaniem głową, zastanawiając się, czy Emmett skoczy ewentualnie mu na
ratunek.
61
-Jeśli któryś z was spadnie do wody ja go nie będę wyciągać – krzyknęłam,
podchodząc bliżej pomostu. Obaj spojrzeli na mnie z dziwnym błyskiem w oczach.
-O co wam chodzi ?
-O nic. To takie kumpelskie przepychanki – zawołał Emmett kopiąc Edwarda w
piszczel.
-Idiota ! – krzyknął Edward pchając Emmetta w naszą stronę.
-A mówiłaś, że się biją. Mi to wygląda na przekomarzanie się. Zachowują się jak
dzieci – mruknęłam do siostry.
-Jane, Emmett ! – zawołały na raz dwie osoby. Odwróciliśmy się w tamtą stronę i
zobaczyliśmy Riley’a i Rosalie. Oboje z uśmiechami podążyli do swoich połówek,
zostawiając mnie i Edwarda samych.
-Pływasz ? – zapytał z błyskiem w oku, powoli ściągając jeansy i podkoszulek.
-Nie wiem – mruknęłam pocierając ręce, wciąż mając na sobie bluzę brata – Woda
jest zimna, Ed – dodałam widząc, jak szykuje się do skoku – I nie mam na sobie
stroju.
-Możesz pływać w staniku i majtkach. To będzie to samo – odparł skacząc do
wody. Podeszłam na krawędź pomostu i popatrzyłam na wodę. Nigdzie go nie
widziałam. Serce momentalnie podeszło mi do gardła, a żołądek zawiązał się w
supeł. Matko, utopił się ! Szybko ściągnęłam z siebie zbędną warstwę i skoczyłam
do wody. Szukałam Edwarda, ale nigdzie go nie widziałam. Już miałam wspiąć się
na pomost, kiedy zobaczyłam jak woda pod pomostem bulgocze. Podpłynęłam tam,
odczekałam chwilę, aż w końcu spod wody wyłonił się Edward.
-Chciałeś bym miała zawał w wodzie ! – wytknęłam tykając go w pierś – Oszalałeś,
Ed.
-Być może, ale chciałem w końcu z tobą popływać, czy to takie straszne ?
-No nie wiem, Edward, nie wiem – pokręciłam głową, wypływając spod pomostu –
Płyniesz, czy mam wyjść ? – jak na zawołanie podpłynął do mnie, uśmiechając się
triumfalnie.
-Jesteś piękna, Bello – zaczął ochryple – Taka idealna.
-Nie jestem idealna. Mam wystające żebra, blizny na ciele, a moje włosy rano są
stogiem siana – zaczęłam wyliczać, czując jak moje policzki się czerwienią – Dzięki.
Nikt nigdy nie powiedział, że jestem idealna. Piękna owszem, ale nie idealna.
-Czy ciebie i Demetriego coś łączyło ?
-Jesteśmy przyjaciółmi, chodź w trzeciej klasie chodziliśmy ze sobą. Krótko, ale
zawsze coś – uśmiechnęłam się słabo – A ty ? Byłeś z kimś związany ?
62
-Miała na imię Carmen. Wysoka szatynka z fioletowymi pasemkami. Miała jasne
oczy i była mężatką – parsknęłam – Nie śmiej się ! Moje życie było dziwne, ale
zmieniłem się.
-Serio ? A co się w Tobie takiego zmieniło ? – ponownie podniosłam brew ku górze.
Edward zignorował moje pytanie tylko popłynął w stronę pomostu. Wspiął się na
niego i zaczął się ubierać.
-Edward ! Co jest ? – popłynęłam do pomostu, i chwilę później stałam
naprzeciwko niego. Nie ubrałam się. Czekałam na jakieś wyjaśnienia. Już od
jakiegoś czasu zauważałam, że coś się z nim dzieje, ale nie miałam pojęcia co.
Czyżbym teraz miała się dowiedzieć ?
-Co się dzieje ? Zachowujesz się dziwnie. Najpierw coś mówisz, a potem się
odwracasz. Jeśli powiedziałam coś nie tak, to przepraszam. Ale chcę wiedzieć, czym
cię zraniłam.
-Nie chodzi o ciebie. Chodzi o mnie i o to co czuje przy tobie. Wiem, że nie
powinienem tego czuć, bo ty nie szukasz związku, ale mimo to nie mogę się tego
pozbyć.
-Czekaj bo nie rozumiem. Co z tym wszystkim ma wspólnego moja niechęć do
związków ? – w tym momencie dotarło do mnie, że Edward mógł słyszeć moją
rozmowę z Alice – Boże ! Słyszałeś moją rozmowę z Alice, tak ? – przytaknął – Nie
jestem gotowa na związek, to prawda. Wciąż, na nowo uczę się przebywać w ich
towarzystwie – przyznałam, posyłając mu półuśmiech.
-Wiedziałem. Głupi jestem, bo wyobrażam sobie, Bóg wie co – w tym momencie
zagrzmiało, a następnie się rozpadało. Znikąd ! Tak po prostu zaczął padać deszcz !
Matko co się dzieje z tą pogodą ? Edward schylił się po moje ciuchy i nie patrząc mi
w oczy, podał mi je – Wracajmy, bo się przeziębisz.
-Nie ! Powiedz mi o co ci chodzi, Ed, bo nie rozumiem. Jestem niedoświadczoną
nastolatką. Nikt mi nigdy nie powiedział, że jestem idealna. Więc nie dziw się, że
chcę wiedzieć.
-To … jest nie ważne – powiedział zrezygnowany podając mi ciuchy pod sam nos.
Niechętnie je wzięłam. Były całe mokre od deszczu. Szybko się ubrałam.
-Widzę jednak, że jest – wróciłam do tematu, zawiązując tenisówki – Powiedz mi,
proszę i nie kręć. Nie znam się na męskiej logice, więc nie wiem co tobą kieruje. Ale
jedno wiem na pewno. Coś dzieje. Od kiedy powiedziałam ci, że Jacob Black mnie
zgwałcił. Zareagowałeś tak dziwnie. Mogę zrozumieć, że to dlatego, że jest twoim
kuzynem, ale… – nim skończyłam mówić, Edward wpił się w moje usta. Całował
mnie delikatnie, niemal z czcią. Jakby bał się, że może mi zrobić krzywdę czy
wystraszyć. Ja jednak nie bałam się. Wręcz przeciwnie, ogarnęła mnie fala gorąca i
namiętności. Chciałam więcej, chodź wiedziałam, że nie powinnam czuć czegoś
takiego. Kiedy się od siebie odkleiliśmy, oboje mieliśmy przyspieszony oddech. Jego
pierś podnosiła się i opadała w nierównym tempie. To samo działo się ze mną.
Czułam szalejącą krew i zarumienione policzki, które mnie nie miłosiernie paliły.
63
-Chyba zrozumiałam – mruknęłam – Wy i to wasze pokręcone myśli – pokręciłam
z niedowierzeniem głową. Edward uśmiechał się głupkowato. W jego ciemnych
niebieskich oczach, dostrzegłam błyszczące iskierki – Wiesz, że niedługo koniec
obozu, a my mieszkam w dwóch różnych krajach.
-Wiem, ale są e-maile, skype. Coś się wymyśli, Bells – powiedział pewnie,
podchodząc bliżej mnie – Nie przekreślaj czegoś, co może okazać się magiczne.
-Nie chce. Ale … ja nie jestem zbyt dobrym materiałem na dziewczynę. Prócz
Demetriego nie byłam z nikim – popatrzyłam na niego spod przymrużonych powiek.
Deszcz ani na chwilę nie zelżał, oboje byliśmy już cali mokrzy, ale za bardzo się tym
nie przejęliśmy. Po prostu na siebie patrzyliśmy, uśmiechając się co chwilę, jak
głupki.
-Oboje musimy się wiele nauczyć, Bells. Ja może i byłem w kilku związkach, ale
nie były one udane. Kończyły się dość szybko. Po niecałym miesiącu – przyznał,
dotykając moich włosów – A teraz naprawdę chodź, bo oboje będziemy chorzy.
-Lubię deszcz – przyznałam, odwracając się w stronę wody – Lubię jak pada, bo
wtedy nie widać naszych łez.
-Nie płaczesz – zauważył ze zdziwieniem.
-To taka metafora, Ed – przyznałam. Chłopak chwycił mnie za rękę i w milczeniu
patrzyliśmy w dal. Może i nie była to zbyt romantyczna scena, ale nam wystarczyło.
Dotarło do mnie, żadne z nas nie wie jak ma się zachować. Może z czasem się tego
nauczymy, ale na razie co ma być to będzie. Dodatkowo zaczęłam się zastanawiać
od kiedy zaczęłam widzieć w Edwardzie kogoś więcej niż przyjaciela. Czy to przyszło
z czasem ? A może to było jak trafienie strzałą Amora ?
-Wracajmy – powtórzył, mocnej ściskając mnie za rękę. Niechętnie przytaknęłam.
Wracając do obozu, zastanawialiśmy się, czy powiedzieć im od razu, czy może
poczekać. Zgodnie ustaliliśmy, że sami się tego dowiedzą w odpowiednim czasie.
64
SIÓDMY.
Kiedy następnego słońce wzeszło, ja już dawno byłam na nogach. Dzisiaj
zdecydowałam się pomóc pani Carslon w kuchni. To jest część mojej terapii. Pomoc
innym. Tak zdecydował mój psychiatra, który nie dzwonił do mnie już od ponad
tygodnia.
-Bello, kochanie, weź te talerze, postaw je na wózek i porozkładaj, dobrze ? –
poprosiła kucharka. Skinęłam głową i zrobiłam jak mi kazała. Byłam właśnie przy
szóstym stoliku, kiedy drzwi na stołówkę otworzyły się. Nie spojrzałam w tamtą
stronę, tylko dalej sumiennie rozkładałam talerze.
W pewnym momencie poczułam parę rąk na mojej talii. Uśmiechnęłam się pod
nosem i odwróciłam się.
-Cześć Edward – zawołałam promiennie, stanęłam na palcach i pocałowałam go w
policzek – Co ty tutaj robisz, tak wcześnie ?
-No cóż, nie mogłem spać, jednocześnie wiedziałem, że tutaj będziesz –
odpowiedział biorąc ode mnie część talerzy.
-To jest część mojej, chorej terapii – powiedziałam poprawiając jedno z naczyń.
Poczułam na sobie jego wzrok, więc pospieszyłam z wyjaśnieniami – Mój psychiatra
w ramach terapii, kazał mi pomagać tym, którzy tej pomocy potrzebują.
-Mądry człowiek.
-Nie, to przyjaciel mojego ojca – mruknęłam. Szybko rozłożyliśmy resztę naczyń.
Następnie pani Carslon podała nam półmiski z jedzeniem, koszyki z chlebem i
szklanki. Kiedy to skończyliśmy wyszliśmy ze stołówki.
-Przyjaciel ojca, jest aż tai zły ?
-Taa – usiadłam na trawie – Jak miałam osiem lat pomalowałam jego idealnie
biały płot na niebiesko z zielonymi smugami. Wkurzył się i chciał kasę od ojca, ale
ja się rozpłakałam. Wybaczył mi, bo tłumaczył to sobie, że byłam dzieckiem, które
nie wszystko rozumie.
-Miałaś niezłe pomysły – zaśmiał się głęboko.
-Czy ja wiem, chodź może to i prawda. Zmieniłam nieco wystrój u siebie w pokoju.
Narysowałam ołówkiem motylki na kwiatku. Wygląda to całkiem nieźle, jeśli nie
liczyć listka, który mi nie wyszedł – dodałam z uśmiechem – Opowiedz mi o Carmen
i każ mi się zamknąć, bo zaraz opowiem ci o moim pierwszym dniu w liceum.
-Nie przeszkadza mi to – zapewnił dotykając mojej ręki – Z Carmen byłem kiedy
miałem osiemnaście lat. Już na samym początku naszej znajomości wiedziałem, że
jest mężatką, dodatkowo miała córkę w twoim wieku – przyznał przygaszony,
uciekając spojrzeniem w bok.
65
-Ej, każdy popełnia błędy – zapewniłam, przybliżając się do niego, aż zetknęliśmy
się ramionami.
-Tak, ale ja powinienem to zakończyć, nim się zaczęło. Carmen chciała mieć
kochanka, a ja chciałem nabrać doświadczenia. To wszystko.
-Czyli jesteś doświadczony, tak ? – spytałam z błyskiem w oku – Hmmm, to wiele
wyjaśnia.
-Co masz na myśli ?
-A nic, nic – machnęłam ręką, wstałam z trawy i wróciłam na stołówkę. Kilka
obozowiczów zasiadło już do śniadania. W powietrzu roznosiły się głosy wesołych
rozmów, śmiechów, brzęczenia szkła, mlaskania, ale także nieprzyjemne słowa czy
złośliwe uwagi na temat innych dzieciaków. To wszystko było takie nierzeczywiste.
Zajęłam miejsce przy naszym stoliku, przy którym siedziała już Bree z Jane.
-Cześć laski – powitałam je z wielkim uśmiechem – Jak się spało ?
-Bella, a co ty taka wesoła ? – spytała podejrzliwie Jane, sięgając po suchy chleb.
Zaczęła skubać środek, patrząc na mnie stanowczo – Mów !
-Oj, siostrzyczko, siostrzyczko ! Życie jest takie piękne – zachichotałam, nalewając
sobie herbaty. W tym momencie pojawił się Edward. Przywitał się z dziewczynami,
mnie pocałował w policzek, i zajął miejsce obok mnie.
-Już rozumiem ! – zawołała beztrosko Jane – Wy jesteście razem ! Wiedziałam ! I
Alice i Rosalie i nawet Bree, wiedziały. Cieszę się – Jane klasnęła w dłonie, a Bree
zmierzyła ją morderczym wzrokiem.
-Fajnie – mruknęłam biorąc łyk ciepłego napoju, ignorując przy tym minę
dziewczyn.
-Bella, nie zapomnij o kanapce – popatrzyłam na niego z mordem w oczach i
niechętnie, sięgnęłam po kawałek chleba – Do tego serek, pomidorek, ogórek.
-Edward, nie jestem dzieckiem – fuknęłam biorąc liść sałaty. Ugryzłam kawałek i
odstawiłam na talerz – Zadowolony ?
-Hmm … nie, raczej nie –dodał mi pomidora, uśmiechając się przy tym szczerze i
szeroko.
-Oszalałeś – westchnęłam zjadając śniadanie.
-Dbam o twoją linię, Bells - powiedział poważnie, robiąc mi kolejną kanapkę – A
teraz za tatusia.
-Ona w życiu nie zje za tatusia – wtrąciła się Jane, przeżuwając kawałek pomidora
– A właśnie widzieliście pozostałych ?
66
-Właśnie nie – przyznał Edward, wciąż trzymając przede mną kanapkę – Może
Alice wciąż się ubiera, co ? – popatrzył pierw na mnie, a potem na kanapkę – Bella,
za mamusię.
-Za mamusię też nie weźmie.
-A za kogo weźmie ?
-Hm – udała, że się zastanawia – Może za mnie ? – podsunęła. W tym momencie
do naszego stolika dosiedli się pozostali. Wszyscy przyglądali się na mnie z szokiem,
zaciekawieniem. Ale mimo to uśmiechali się.
-Wielka miłość. Będzie co opowiadać w domu – powiedziała rozradowana Alice –
Od kiedy jesteście razem ?
-Od wczoraj – odpowiedzieliśmy razem, po czym zaśmialiśmy się.
-Pasujecie do siebie.
Po śniadaniu mieliśmy czas dla siebie, który od kilku dni wykorzystywaliśmy na
siedzenie na plaży. Tym razem zabrałam ze sobą aparat, szkicownik, oraz ołówek
wraz z długopisem. Szorty i za dużą koszulkę, przebrałam na letnią sukienkę, którą
miałam wczoraj.
-Co robisz ? – spytał Edward, leżąc na moich kolanach, bawiąc się w tym samym
czasie źdźbłem trawy. Słońce świeciło mu prosto w twarz, ale nie przeszkadzało mu
to, bo miał na sobie zarówno okulary przeciwsłoneczne, jak i kowbojski kapelusz.
-Rysuje – odpowiedziałam ze śmiechem, zaznaczając mocniej oprawki jego
ciemnych okularów. Rysunek zaczęłam rysować już wcześniej, ale dopiero teraz
znalazłam czas by go dokończyć.
-A co ? – popatrzyłam na niego znad kartki i uśmiechnęłam się szeroko – Nie
powiesz, prawda ?
-Jak ty mnie znasz – zaśmiałam się, wracając do malowania – Nie idziesz
popływać ?
-Tylko z tobą, aniołku – przyznał zsuwając okulary, tak że widziałam jego
szafirowe oczy. A w nich wiele serdeczności, ciepła, troskliwości i wiele innych
pozytywnych emocji.
-Ah tak ? – podniosłam brew ku górze – Nie zapominaj, że ja nie wejdę tam dopóki
ktoś będzie na plaży.
-Wiem, wiem – przyznał na pozór swobodnie. Ja wyczułam jedna, że coś jest nie
tak.
-Edward co się dzieje ? – spytałam, odkładając na bok zeszyt – Coś cię trapi,
prawda ?
67
-Nie wiem o co ci chodzi – mruknął. Odważyłam się dotknąć jego miedzianej
czupryny, która była niezwykle przyjemna w dotyku.
-Ed – zaczęłam słodko – Co jest ?
-Nie chcę cię niepokoić. Cieszę się, jak widzę, jak się uśmiechasz – powiedział.
-Jeśli mi nie powiesz, to w tym momencie wracam do domku ! – zastrzegłam.
Edward ściągnął z nosa okulary i przez chwilę bawił się nimi. Wyglądał na bijącego
się z myślami.
-Dzwoniła ciotka. Podobno Jacob za cztery dni wychodzi z więzienia, za dobre
sprawowanie. Poprosiła mnie, bym przyjechał do Montrealu – popatrzył na mnie z
bólem w oczach – Nie jestem w stanie tam pojechać.
-Obóz kończy się za trzy dni. Więzienie znajduje piętnaście kilometrów od mojego
domu. Kurwa mać ! To tylko piętnaście kilometrów ! – załamałam się. Poczułam łzy
na swoich policzkach. Edward momentalnie mnie do siebie przytulił. Głaskał mnie
po włosach, szeptał słowa pociechy, które nic nie pomagały.
-Cii, moja piękna. Będzie dobrze – pokręciłam przecząco głową, wiedząc, że słowa
Edwarda nie są prawdziwe.
-Nie, będzie dobrze. On … powiedział, że mi się odpłaci za wsadzenie do pudła. A
ja … się go boje – przyznałam odklejając się od niego – Jestem tak potwornie słaba,
Edward. Ja chyba nigdy się z tym nie pogodzę. Mogę udawać, że się nie boje, ale to
tylko maska. W środku jestem … - przerwał mi, całując mnie delikatnie w usta.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Nie wiem jakim cudem, ale pieszczota pomogła mi
się trochę uspokoić.
-Cwaniak – szepnęłam – Ale przez pocałunki , nie zmienisz tego, czego się
obawiam.
-No nie, ale zawsze można spróbować – powiedział z błyskiem w oku.
-Nawet jakbyś bardzo tego chciał to i tak tego nie zmienisz. To siedzi głęboko we
mnie. Próbowałam się tego pozbyć, ale nie dałam rady – Edward usiadł obok mnie,
po turecku. Wziął moją rękę i zamknął ją między swoimi.
-Było ciężko ?
-Gdzie ?
-W szpitalu.
-Zależy którym. W psychiatryku było … beznadziejnie. Pobudka o ósmej rano.
Terapia grupowa lub indywidualna w zależności od pacjenta. Ja trzy razy w
tygodniu miałam indywidualne, a raz – grupowe, w czasie, których zazwyczaj
milczałam. Nie umiałam o tym mówić wszystkim naokoło. W ośrodku
terapeutycznym czułam się jak w celi. W każdej godzinie, każdego dnia myślałam
nad ucieczką stamtąd. Nie chciałam tam siedzieć. W tamtym okresie nie
68
rozumiałam dlaczego zostałam tam zamknięta, wbrew mojej woli. Teraz wiem, że
wszyscy naokoło chcieli mi pomóc – spojrzałam na niego zapewne z wielkim
smutkiem – Swoje nastawienie do terapii zmieniłam pod koniec. Zaczęłam jeść to co
mi dawali, chodź wbrew mojej woli wymiotowałam tym. Lekarze podawali mi jakieś
środki na łaknienie. Chcieli bym miała apetyt. Pomagało, chodź nie zawsze –
zakończyłam, ciężko wzdychając.
-Moja biedna – przytulił mnie do siebie, głaszcząc po włosach – Tak wiele
przeżyłaś – ułożyłam głowę na jego kolanach, zamykając oczy.
-Nie jestem biedna, Ed – mruknęłam zła.
-Oczywiście, że nie.
-A jak tam rodzice ? – spytałam, otwierając oczy – W dalszym ciągu się nie
odzywają ?
-Niestety nie, Bells – odparł zrezygnowany – Sam nie wiem, czy kiedykolwiek się
odezwą. Niedawno przejrzałem na oczy. Zdałem sobie sprawę, że nic mnie nie
trzyma w Tulsa. Równie dobrze mogę się do nich nie odzywać z innego miasta.
-O czym ty mówisz, do cholery ?! – podniosłam nie tylko głos, ale i się
-Powiedziałem, że chcę się wynieść z Tulsa. Już wcześniej o tym myślałem, więc
czemu nie ? Może przeprowadzę się do Montrealu, co ?
-Potrzebny ci paszport – powiedziałam niepewnie – Po za tym, mieszkasz w Tulsa
od lat. Nie możesz go tak po prostu zostawić. To twoje miasto, Edward.
-Czemu ci tak na tym zależy ? Planujesz co ?
-Jakby ci to powiedzieć… moje życie to porażka. W Montrealu przeżyłam zbyt
wiele. Chcę i muszę coś zmienić. Pierwszym krokiem do tej zmiany, ma być
przeprowadzka. Nie wiem dokąd, może do Ottawy ? Byłam tam kilka razy i bardzo
mi się podobało – rozmarzyłam się na temat stolicy Kanady. Tak na serio starałam
się zmienić temat i tok myślenia, Edwarda. Nie mogę pozwolić na to, by do końca
życia nie odezwał się do swoich rodziców, za to, że spowodował wypadek
samochodowy. Kurcze, takie rzeczy się przecież zdarzają. Miedzianowłosy również
wstał.
-Widzę co próbujesz zrobić, Bells. Ale to ci się nie udaje. Moi rodzice są uparci jak
nie jeden osioł, więc szanse, na ponowną rozmowę są zerowe. Ale dziękuję, że się
starasz – pocałował mnie w czoło, poczym udał się do wody. Zostałam sama ze sobą.
Co go ugryzło ? Przecież doskonale wie, że mam rację. Czy on nie wie, że rodzice są
nam potrzebni ? Wiem to z własnego doświadczenia. Mimo że mi nie wierzyli, że
zostałam zgwałcona, to wysłali mnie do psychiatryka. Chcieli mi pomóc, ale nie
wiedzieli jak. Przyznam się, że mi pomogli i to nawet bardzo.
W szpitalu poznałam Kate Jugorson. Osiemnastolatkę, która była molestowana
przez swojego nauczyciela wf-u. Na początku znosiła to godnie, chodź kiedy nikt nie
patrzył to wylewała może łez. Wstydziła się tego. W sumie nie dziwiłam się jej. Sama
69
się wstydziłam tego, co mi zrobił Black i również wylewałam może łez. Chodź może
nie sama, bo była przy mnie Jane, której powiedziałam wszystko zaraz następnego
dnia. Po prostu musiałam to z siebie wyrzuć. Siostra uwierzyła mi od razu. Nie
musiałam pokazywać jej ran na potwierdzenie, chodź sama chciała je zobaczyć.
Kate nie miała żadnych cielesnych ran, ale jej psychika była w kiepskim stanie.
Kiedy ja przyszłam do tego szpitala, ona była w nim od niecałego miesiąca. Szybko
się zaprzyjaźniłyśmy, mówiąc sobie od razu co się nam przytrafiło. Byłam
wstrząśnięta tym, do czego zdolny jest nauczyciel wf-u. Osobiście, bardzo lubię wf, a
po jej wstrząsającej historii znienawidziłam. Kate przez całe trzy miesiące zmieniała
się z dnia na dzień. Z cichej i przygnębionej dziewczyny zamieniała się w
rozweseloną nastolatkę, która owszem boi się wrócić do szkoły, ale postanowiła iść
przez życie z podniesioną głową. To ona mi pokazała, że ofiary przemocy fizycznej
mogą żyć tak samo jak nie ofiary.
-Dzięki Kate – szepnęłam pod nosem, wracając do rysowania.
Następne godziny straciliśmy na obiad, popołudniowy odpoczynek, oraz siedzenie
na plaży i opalanie się. Aktualnie siedzimy w domku i każda z nas zajęta jest swoimi
sprawami. Rosalie maluje paznokcie na żółto, podśpiewując pod nosem. Alice czyta
podręcznik do biologii i wygląda na nieźle wkurzoną. Bree przegląda ulotkę z
uniwersytetu Yale, a moja siostra leży na łóżku i słucha muzyki. Przeniosłam wzrok
na rysunek i w zamyśleniu zmarszczyłam czoło. Głowię się nad ułożeniem włosów
Edwarda. Wszystko inne mam narysowane. Brakuje mi tylko tego cholernego
szczegółu. Najtrudniejsze w tym wszystkim jest to, że ma na sobie kowbojski
kapelusz spod którego wystają pojedyncze kosmyki. Mógłby być łysy. Albo nie ! Jego
włosy są takie miękkie i gładkie. Matko, co się ze mną dziej ?! Nigdy nie myślałam o
włosach faceta. Czy to normalne ? Miejmy nadzieje, że tak, bo nie chce już iść do
szpitala.
-Wiecie, że jestem idiotką, bo zgodziłam się na szkołę letnią ! Kto normalny chodzi
na zajęcia w wakacje ? Chyba tylko ja ! – lamentowała Alice, nerwowo przerzucając
strony podręcznika – A teraz czeka mnie, popieprzony egzamin.
-Uspokój się Alice. Ja miałam zajęcia w wakacje przed ostatnią klasą liceum. Nie
było tak źle. Było wręcz zabawnie, bo było mało osób i fajnie lekcje przebiegały -
powiedziała Rosalie, zerkając przelotnie na Alice – A właśnie pasuje mi ten kolor ? –
wystawiła przed siebie stopę, tak że każda z nas mogła ją zobaczyć – Nie chcę by
Emmett się mnie wstydził.
-Słońce, ciebie nie da się wstydzić – odparła z uśmiechem Alice – Bella, jak tam
Edward ? – zaskoczona jej pytaniem, popatrzyła na nią – Nie patrz tak na mnie.
-Nie rozumiem pytania – mruknęłam cicho.
-Jak tam ty i Edward – sprostowała przebiegle – Każda w tym pokoju wie, że od
jakiegoś czasu kręcicie ze sobą. Dlatego pytam jak tam u niego.
-Normalnie. Przecież gadałaś z nim w jeziorze.
70
-Ach faktycznie – walnęła się otwartą dłonią w czoło – Świetnie razem wyglądanie.
W ogóle od początku obozu widziałam, że coś z tego może być. Chodź Edward nie
zawsze zachowywał się fair.
-Alice, to Edward Cullen. Koleś, który w liceum był luzakiem i miał niezłe
powodzenie u naszej płci – wtrąciła się Rosalie.
-A skąd ty to wiesz ? – wyglądało na to, że obie zapomniały o moim istnieniu,
dzięki czemu mogłam wrócić do rysowania, chodź jednym uchem wciąż słuchałam
ich wymiany zdań.
-Emmett mi mówił. Obaj poznali się w czasie przerwy zimowej. Tam się sobie
zwierzyli i zawarli przyjaźń na całe lata.
-To świetnie. Może, ty Bells przeniesiesz się do Tulsa, żebyś mogła być bliżej
swojego ukochanego ? – na swoje imię, nieznacznie podniosłam głowę i
potrząsnęłam ją, nie chcąc dopuścić do siebie sensu jej słów – No ale czemu nie ?
Zmienisz w sobie coś.
-Chcę się przeprowadzić do Ottawy – nie byłam całkowicie pewna swoich słów.
-Ach, ta stolica – rozmarzyła się Alice – Byłam tam kilka razy, chodź rodzice woleli
lecieć na Wyspy Księcia Edwarda – dodała z żartobliwym tonem – Edwarda !
-Alice to tylko zbieg okoliczności – mruknęłam, kończąc rysunek – Została ona
odkryta w 1534 roku.
-A skąd ty to wiesz ?
-Mieszkam w Kanadzie od dziewiętnastu lat i wiesz miałam w liceum historię, więc
co nie co wiem o moim kraju.
-W którym rządzi królowa Elżbieta II – dodała Alice ze śmiechem.
-Tak i władze po niej ma odwiedzić Karol, książę Walii. A po nim William, książę
Cambridge – wtrąciłam z ironią – Nie rozumiem do czego zmierzasz.
-No jak to do czego ? Twoim krajem rządzi królowa ! K-R-Ó-L-O-W-A –
przeliterowała to słowo, jakbym była obłąkana.
-No i co z tego ? Jest również głową piętnastu innych krajów, Alice.
-Bella, ty tylko udajesz czy faktycznie jesteś głupia – zwęziłam na nią oczy –
Chodzi mi o to, że to królowa, taka jak w średniowieczu. Kto wie, może dalej chodzi
w drogich sukniach i wydaje przyjęcia – rozmarzyła się.
-Nie sądzę. Królowa ma obecnie osiemdziesiąt pięć lat i nie wygląda mi na osobę,
która wydaje drogie przyjęcia i chodzi w sukniach. Wręcz przeciwnie woli spodnie
prasowanie w kant, marynarki i kapelusz.
-No a księżna Cambridge ? Catherine.
71
-Ona kupuje w sieciówkach – odparłam nie patrząc na nią – Możemy skończyć ten
temat ?
-Jestem za. Nasz mały chochlik rozmarzył się chyba nad życiem na zamku
królewskim – wszyscy wybuchli śmiechem, nawet Jane, która od jakiegoś czasu
udawała, że słucha muzyki, a tak naprawdę przesłuchiwała się naszej rozmowie.
-Powinnam wrócić do nauki, ale nie mam motywacji – mruknęła zła Alice – Chyba
zrezygnuje ze szkoły letniej. To nie dla mnie.
-Nie chcesz być mądrzejsza ? Podobno faceci lubią inteligentne dziewczyny –
rzekła z uśmiechem Rosalie, zakręcając buteleczkę z lakierem.
-Co chcesz przez to powiedzieć, Hale ? – zainteresowała się Alice.
-To, że domyślam się, że Jasper lubi oczytane dziewczyny. A ty czasami się tak nie
zachowujesz. Może powinnaś się zmienić, co ?
-Chodzi o moje zachowanie, tak ? – Rosalie skinęła w milczeniu głową. Teraz ja z
Bree i Jane przysłuchiwaliśmy się, oczekując w napięciu jak rozwinie się ich
rozmowa. Jakie to niesamowite, że te dwie potrafią przeskakiwać z tematu na temat.
Zupełnie jakby miały już w głowach tematy do rozmów i tylko czekają by zacząć
następny.
Popatrzyłam na Alice, która wydawała się nad czymś głęboko zastanawiać.
Nerwowym ruchem poprawiła włosy, popatrzyła na strony podręcznika i ignorując
nasze spojrzenia wróciła do uczenia się. Pierwszy raz byłam świadkiem, kiedy ta
pozornie niewinna dziewczyna, nie odpowiedziała na zaczepkę kąśliwą uwagą. Musi
jej bardzo zależeć na Jasperze, skoro bez słowa protestu wróciła do nauki. Rosalie
uśmiechnęła się pod nosem. Wstała z podłogi i podeszła do swojej szafki nocnej,
wyciągnęła z niej kolorowy magazyn, który jest już zapewne stary i wróciwszy na
swoje stare miejsce, zaczęła go czytać. Bree nagle zerwała się z miejsca i pobiegła w
stronę swojego pokoju, z którego dochodził dźwięk dzwoniącego telefonu.
Następne trzy dni były takie same. O dziewiątej śniadanie, potem czas na plaży.
Obiad o trzynastej, po którym mieliśmy czas dla siebie i kolacja o dziewiętnastej, po
której przychodził … czas dla siebie. Opiekunowie zajmowali czas tylko młodszym
obozowiczom, którzy nie wiedzieli co mogą robić. Starsi, którzy skończyli szesnaście
lat, mogli już robić co im się żywnie podobało. Oczywiście na terenie obozu. Kiedy
przyszedł dzień wyjazdu, Rosalie, Bree i Alice – rozpłakały się. Każda z nich miała
nadzieje, że spotkamy się za rok, albo będziemy pisać codziennie. To samo
obiecywałam chyba siedmiu osobom. Robiłam to niechętnie, bo nie byłam pewna,
czy będę chciała utrzymywać z nimi jakikolwiek kontakt. Znając życie, moje
rodzeństwo będzie mi przypominało o telefonie do Rosalie lub email-u do Alice.
Wiedziałam jedno, że sama będę dzwoniła do Edwarda, lub wysyłała email-e, a jeśli
mi na nie, nie odpowie, lub nie odbierze to będę mieć świadomość, że była to tylko
wakacyjna przygoda, dzięki której zapomniałam o bólu, wyjściu Blacka z więzienia i
o tym, czego najbardziej się bałam.
72
-Jedziemy ! – zawołał jakiś rodzic, do któregoś z obozowiczów. Dziewczynka z
czarnymi krótkimi włosami, rozejrzała się ostatni raz po terenie obozu, po czym
niechętnie wsiadła do samochodu. Obok niego stał chłopiec, który patrzył na szybę
auta. Wewnętrznie czułam jak patrzy w oczy dziewczynki. Być może zakochał się w
niej, ale nie był na tyle odważny, by jej o tym powiedzieć. Kilka minut później auto
odjechało.
Poczułam jak para silnych ramionach opatula mnie w talii. Wiedziałam kto to był,
ale uparcie patrzyłam na zrozpaczone dziecko, które nie chciało do siebie dopuścić
myśli, że to już koniec. Nagle podeszła do niego inna dziewczynka i podała chłopcu
kawałek kartki. Z mojej odległości nie wiele widziałam, ale to co było napisanie na
skrawku bardzo go ucieszyło.
-To numer telefonu tej małej co odjechała – usłyszałam za sobą najpiękniejszy
głos na świecie.
-A skąd wiesz ? – nie odwróciłam głowy w jego stronę tylko wciąż patrzyłam na
rozweselonego chłopca – Chodź może masz rację. Wygląda na szczęśliwego, to chyba
musi być jej numer.
-Sam bym się tak cieszył, gdybym dostałam twój – schylił się i pocałował mnie w
policzek – Przyjechała już twoja mama ?
-Tak, siedzi w moim domku z Jane i Aleciem – odpowiedziałam niechętnie – Nie
wiem za co mnie tak Bóg każe. Długa droga do Montrealu z matką, która będzie
gadać jak najęta nie jest na mojej liście, rzeczy pożądanych – odwróciłam się w jego
stronę.
-Tak ? – podniósł brew z dziwnym uśmiechem – A co jest takiego na tej liście, co ?
-Och, wiele rzeczy – udałam nagłe zainteresowanie swoimi paznokciami – Na
przykład noc w Las Vegas, albo skok ze spadochronem – zaśmiałam się – To nie jest
takie ważne.
-Wszystko jest ważne co tyczy ciebie – po tych słowach pocałował mnie w usta.
Jak zawsze nie robił tego brutalnie, tylko delikatnie, z troską. Zupełnie jakby bał
się, że może mnie wystraszyć. Wiedziałam jak musi mu być ciężko, bo był zapewne
przyzwyczajony do brutalnych pocałunków. Przerwało nam chrząknięcie za moimi
plecami. Niechętnie się od siebie odkleiliśmy. Czułam, że się rumienię, kiedy
odwracałam się.
-Mamo – jęknęłam, kiedy zobaczyłam Renne Swan. Rodzicielka zaczęła swoje
brązowe włosy do tyłu, nakładając na nie za dużą ilość lakieru do włosów. Ubrała
się w ciemnozielony kostium, który dodał jej lat.
-Isabello – powiedziała poważnie – Kim jest ten chłopak ? – brodą wskazała na
stojącego za mną Edwarda, który w tym momencie stanął obok mnie.
73
-Edward Cullen, proszę pani – wystawił rękę, którą opuściłam, posyłając mu
znaczące spojrzenie. Zrozumiał mnie od razu, uśmiechając się przepraszająco – Ja i
Bella spotykamy się. To znaczy spotykaliśmy się w czasie obozu.
-Spotykaliście ? Dobrze słyszę, Bello, że poznałaś chłopaka po tym co się stało ? –
mama była wstrząśnięta. I wcale nie musiałam słuchać tego co mówiła. Wystarczyło
popatrzeć w jej oczy, w których szalały błyskawice.
-Tak, dobrze słyszałaś. Dzięki Edwardowi przełamałam swój strach.
-W to nie wątpię – posłała Edwardowi ironicznie spojrzenie – Bella do samochodu.
Wracamy do domu, jutro na jedenastą masz wizytę w szpitalu – rzekła, po czym
skierowała się w stronę swojego auta. Niechętnie odwróciłam się w stronę
miedzianowłosego i uśmiechnęłam się delikatnie.
-Muszę iść. Nie rób głupot, Edward. Jeśli się dowiem, że przeniosłeś się do
Montrealu, to osobiście doprowadzę do twojego wyjazdu.
-Zabrzmiało groźne – zaśmiał się.
-Ja nie żartuje ! Masz się dogadać z rodzicami. Masz tylko ich – objął mnie
ramieniem – Obiecaj mi.
-I tak przyjadę do Montrealu. Pamiętasz ? Ciotka prosiła mnie, bym był przy
wyjściu Jacoba z więzienia.
-No tak. To już jutro – mruknęłam, niechętnie się od niego odklejając – Na razie,
Edward –stanęłam na palcach i musnęłam jego wargi swoimi – Nie zapomnij o mnie.
-Nie zapomnę, Bells.
74
ÓSMY.
Hullu biegał, wokół moich stóp merdając ogonem. Nie wystarczały mu ostatnie
przekąski, które jakiś czas temu wylądowały na podłodze. Nie poznaje tego psa.
Kiedy ostatnio go widziałam był o wiele chudszy i spokojniejszy, a teraz waży pewnie
dwa razy tyle co wcześniej, chcąc więcej jedzenia.
-Nic nie dostaniesz – zwróciłam się do niego, mieszając masę jajeczną. Miałam
jedne z tych dni, kiedy moja ochota na niecodzienne dania sięgała zenitu. Była już
druga po południu, a ja nie zaprzątałam sobie głowy robieniem obiadu. Chciałam
omleta, a jak ktoś mi zaraz wpadnie do kuchni i przeszkodzi mi w jego robieniu to
oberwie. Nie wiem tylko czym, ale oberwie.
-Hullu, nie ! – warknęłam, w chwili kiedy wlewałam na patelnie masę – Idź na
spacerek, kochaniutki – pies popatrzył na mnie zaskoczonym spojrzeniem, ale
wyszedł z kuchni, chodź nie na długo. Wrócił szybko z gazetą w pysku. Wyrwałam
mu ją i z przejęciem przejrzałam. Oprócz ofert sprzedaży domów, czy propozycji
pracy nie było niczego ciekawego. Miałam już zamykać gazetę, ale wtedy natrafiłam
się na artykuł o nim.
-Matko ! – zakryłam usta ręką, żeby nie zaalarmować nikogo na górze.
Przeczytałam artykuł, który był o Jacobie Blacku, który wyszedł dopiero dzisiaj z
różnych przyczyn. Redaktor napisał również kilka słów o jego ofierze. Jednej,
jedynej ofierze. O mnie. Według redaktora wyjechałam z miasta z obawy przed
Blackiem. Poczułam jak łzy zaczęły mnie piec pod powiekami. Myśli stały się
rzeczywistością. A tego, który miał mnie strzec przed nim, nie ma. Jestem sama ze
swoim koszmarem, którego mogę spotkać w każdej chwili. Gorzej być nie może.
Od obozu minął tydzień. Przez ten czas, wiele razy rozmawiałam zarówno z
Rosalie i Alice; a Jane z Bree, oraz Riley’em, który obiecał pojawić się w Montrealu
na początku przyszłego tygodnia. Alice dzwoniła najczęściej, ostatnio kilka godzin
temu. W czasie tej rozmowy opowiadała mi o egzaminie, który miała trzy dni
wcześniej, a także o tym, że nie rezygnuje ze szkoły letniej. Podkreślała przy tym, że
to nie przez Rosalie, to jej własna decyzja. Sama wypytywała mnie o moje relacje z
Edwardem, który się do mnie nie odezwał od ostatniego dnia obozu. Nie
powiedziałam jej jednak tego, bo wstydziłam się. Nie czułam się na tyle silna, by się
jej wyżalić. Wiedziałam, że uczucie, które do niego żywiłam, są dla niego niczym.
Byłam zagubiona. Hullu szczęknął żałośnie. Wyłączyłam gaz, pod patelnią, gdyż
całkowicie przeszła mi ochota na omleta. Zsunęłam się po meblach, wzięłam Hullu
na kolana i wtuliłam się w niego. Nie protestował. Wręcz przeciwnie, mocniej się we
mnie wtulił.
-Tęskniłam, kochanie – poczochrałam jego futerko uśmiechając się do niego – Czy
moja mama dobrze cię karmiła ? – podniósł głowę, i przytaknął po psiemu – Cała
ona. Rozumiesz mnie, prawda ? – ponownie przytaknął – Cudownie.
Do kuchni ktoś wszedł, a chwilę później rozległo się pukanie do drzwi.
75
-Otworzę – po głosie poznałam Jane, jej kroki były lekkie, a kiedy otworzyła drzwi,
te zaskrzypiały nieznacznie – Bella ktoś do ciebie ! – wstałam z podłogi, otrzepałam
spodnie i wyszłam na korytarz. Stanęłam jak wryta kiedy zobaczyłam, kto przyszedł.
Hullu znalazł się koło mnie, niezwykle szybko i zaczął szczekać.
-Jane, zawołaj go ! – siostra zrobiła to o co prosiłam, Hullu pobiegł do jej pokoju,
tym samym zostawiając mnie samą z nimi. Popatrzyłam na twarze gości, miałam
ochotę wrócić się do kuchni i schować się w szafce pod zlewem. Robiłam tak, kiedy
byłam mała, chcąc wystraszyć tatę.
-Edward – wyszeptałam, po czym przeniosłam wzrok na drugiego mężczyznę –
Jacob Black – przytaknął. Oprawca nic się nie zmienił. Ma jedynie dłuższe włosy,
które sięgają mu teraz do obojczyka. Wszystko inne jest takie same. Ciemne oczy,
krzywy uśmiech, męska szczęka. Aż trudno uwierzyć, że jest kuzynem Edwarda.
-Mówiłem, że będzie w szoku – mruknął Black do Edwarda – Chodźmy stąd,
zanim wezwie policję.
-Nie, dopóki czegoś nie zrobisz, Jake – powiedział pewnie, nie patrząc na niego –
Bello, mój kuzyn, chce coś ci powiedzieć. Możesz być w szoku, że to powie, ale
nalegam by to z siebie wydusił.
-Ja, ja … nie chcę go słuchać – w końcu zdecydowałam się by coś powiedzieć – W
ogóle nie wiem, po co go tu przeprowadziłeś. Sam nie odzywałeś się od tygodnia. Nie
chcę was widzieć – chciałam zamknąć drzwi, ale Edward zablokował drzwi stopą.
-Uspokój się, Swan – mruknął Black – Chciałem przeprosić. Myśl sobie co chcesz,
ale jest mi naprawdę wstyd, za co zrobiłem. Nie chciałem tego. Tak wyszło.
-Ja pierdole, Black ! Nie chcę cię słuchać ! Wiesz, że byłam dziewicą przed
gwałtem ? Dodatkowo mam oszpecone ciało, bo tobie zachciało się mnie bić.
Siedziałam w szpitalu; zrobiono ze mnie kretynkę ! Nienawidzę cię ! Wynoś się stąd !
Nic mnie obchodzi, że wyszedłeś z pierdla, zakaz zbliżania się do mnie, wciąż ciebie
obowiązuje !
-Wiem – to było jedyne co powiedział, po czym zawrócił.
-Ty też powinieneś iść, Edward.
-Dlaczego tak mówisz ?
-Nie dawałeś znaku życia przez tydzień, chodź wcześniej mówiłeś, że będziesz
dzwonił. Zaufałam ci, a ty tak po prostu to wykorzystałeś – nie zauważyłam, kiedy
zaczęłam płakać. Słone łzy leciały mi ciurkiem po policzkach, utrudniając mi
jednocześnie widoczność. Edward stał naprzeciwko mnie, patrząc na mnie. W tej
jednej chwili chciałam zapaść się pod ziemie.
-Przeszło ci, aniołku ? – spytał delikatnym głosem, robiąc krok na przód –
Przepraszam, że się nie odzywałem, ale pojednywałem się z rodzicami. Zrobiłem jak
mi kazałaś. Kiedy wróciłem do Tulsa, pojechałem do domu rodziców. Najpierw oboje
się wkurzyli, ale kiedy uparłem się, że nie wyjdę dopóki mnie nie wysłuchają,
76
zgodzili się, bym został. Wszystko im wyjaśniłem, a oni mi uwierzyli i przeprosili.
Znów mam rodziców, Bells i to dzięki tobie – zrobiło mi się gorąco na dźwięk
zdrobnienia mojego imienia – Dziękuję – pochylił się i pocałował mnie w czoło.
-Cieszę się, Edwardzie, naprawdę – popatrzyłam mu prosto w oczy, uśmiechając
się przy tym – Czemu przyprowadziłeś tutaj Jacoba ? Wiesz, że nie byłam gotowa na
to spotkanie.
-Chciałem, by cię w końcu przeprosił.
-Nie potrzebuje jego przeprosin. Chcę ciebie, Edwardzie. Tylko i wyłącznie, ciebie.
-Kocham Cię, Isabello.
-Ja ciebie też, kocham Edwardzie – rzuciłam mu się na szyję i głęboko
pocałowałam.
77
EPILOG.
Montreal, październik, 2011 rok.
Oboje siedzieliśmy na bujanym fotelu w ogrodzie przy willi w Montrealu, w
dzielnicy LaSalle. Renne popijała zieloną herbatę, co chwilę posyłając w naszą
stronę rozweselone spojrzenie. Charlie wraz z Alec’iem rozpalali grilla, a Jane bawiła
się z psem. Czułam się szczęśliwa i to bardzo. Z tej zadumy wyrwał nas dzwonek do
drzwi. Chwilę później do ogrodu przyszli pozostali. Demetrii, Leah, oraz rodzice
Edwarda.
Cała trójka postanowiła przeprowadzić się do Montrealu, by zaznać innego życia.
Poznać inną kulturę i innych ludzi. Mimo że na początku nie byli przychylnie
nastawieni do tego pomysłu, teraz cieszą się, że się na to zgodzili. A czerpię z tego
dodatkową radość, bo mam blisko siebie, osobę, przy której czuję się naprawdę
szczęśliwa. Od września studiuje na Uniwersytet Concordia, na kierunku historia
sztuki. Do tej pory nie mam pojęcia, jakim cudem udało mi się tam dostać, ale mam
pewne podejrzenia, że maczali w tym palce moi rodzice.
-Bella, podaj mi podpałkę – zawołał tata, dmuchając w ogień. Podniosłam się z
miejsca, podeszłam do stolika, przy którym siedzi mama i sięgnęłam po podpałkę.
-Łap, tatku – tata popatrzył w moją stronę i podpałkę złapał w locie – Pięknie.
W pewnym momencie Edward wstał z miejsca i zniknął na chwilę w domu. Kiedy z
niego wyszedł trzymał w ręku zarówno kwiaty jak i małe pudełko. Podszedł do mnie
i uklęknął. Doznałam szoku, kiedy uzmysłowiłam sobie, co chce zrobić.
-Isabello Swan, mimo że poznałem cię na dwutygodniowym obozie, pokochałem
cie całym sercem. Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną ? –
popatrzyłam na niego odrętwiała. W jednej minucie, nie mogłam wydusić z siebie
żadnego słowa. Byłam onieśmielona.
-Tak – powiedziałam w końcu, zalewając się łzami – Tak, tak, tak – krzyknęłam
śmiejąc się przy tym. Edward wstał i uroczyście wsunął mi pierścionek na palca.
Pierwsza doskoczyła do mnie Jane, która rzuciła mi się na szyję, płacząc przy tym.
-Gratuluje, ale ja sama zaprojektuje ci suknie – zastrzegła.
Popołudnie minęło nam w radosnej atmosferze, w czasie której powiadomiłam
obozowych przyjaciół o szczęśliwej nowinie. Alice piszczała, Rosalie się śmiała przez
łzy, a Bree … ona pogratulowała i powiedziała, że będzie to impreza stulecia.
A co do Jacoba Blacka, to wybaczyłam mu, chodź niechętnie. Nie miałam dla
niego żadnego tłumaczenia, ale poprosiłam go by, następnym razem zwracał uwagę
na słowa dziewczyn, z którymi chce iść do łóżka. Dowiedziałam się również, kim był
mój tajemniczy obrońca. To … Edward. Żyć nie umierać.
® lumottu.