2009
Napisała:
Ula
(megii24)
OBÓZ LETNI
PROLOG
Przystojniaczek! Ciekawe, jaki jest w łóżku?
No co? Duża ze mnie dziewczynka! A one nie bawią się lalkami… Chyba że
te są naturalnych wymiarów i obdarzone odpowiednim sprzętem. Tak, takie
zabaweczki to ja lubię i to bardzo. Zapomniałam chyba dodać, że muszą być
żywe? Gumowi chłopcy mnie, oczywiście, nie interesują! Tak, teraz mamy
jasność w temacie.
Facet ma mieć chęci i niezbyt duże wymagania (żadne miłości, romanse czy
związki nie wchodzą w grę – seks i trochę dobrej zabawy – to mi wystarczy).
Oczywiście, nie każdy się nadaje. Tylko górna półka! Ja przecież sroce spod
ogona nie wypadłam. Niezła ze mnie laska, więc zasługuję na to, aby koleś,
którego „obdarzę względami”, miał przynajmniej gładką buźkę i parę dobrze
rozwiniętych mięśni. Mózg to inna sprawa. Tego nie wymagam. To zbyt
wygórowane żądanie.
Przyznaję, lubię seks. Tylko ci faceci… Co z tego, że taki jeden z drugim
wygląda całkiem do rzeczy? Kiedy przychodzi co do czego… Pięć minut i po
sprawie! A ja stanowczo potrzebuję więcej. Nie jestem chyba nimfomanką?
Nie! Aż tak, to nie! Po prostu chciałabym, żeby znalazł się taki, który by
trochę nade mną „popracował”. Mi też się w końcu coś od życia należy.
2 |
S t r o n a
Rozdział I
Znów tu jestem. Zaczyna się kolejny rok.
Z daleka już widziałam moje trzy „muszkieterki”. Dziwnie to brzmi, ale
niewiele mija się z rzeczywistością. Nie posługiwały się, co prawda, białą
bronią, ale ich oręż czasem działał o niebo skuteczniej.
Ewka jak zwykle w bojówkach, chociaż tym razem zamiast w moro, wbiła
swoje cztery litery w czarne. Cóż za odmiana! Okręcona rzemieniami
w każdym możliwym miejscu. Tyle razy chciałyśmy ją namówić na jakąś
bardziej kobiecą biżuterię, ale była twarda. I znowu obcięła włosy.
Wyglądała prawie jak poborowy. Chociaż jej słodka buźka nawet teraz
sprawiała wrażenie niewinności. Taki blond cherubinek. Nic bardziej
mylnego. To chyba jedna z najbardziej rubasznych osób, jakie znam. Nie raz
już natrzaskała nam niezłego obciachu. Jednak mało kto umiał się bawić, tak
jak ona.
Długie nogi Patrycji z daleka zwracały uwagę, choć starała się jak mogła je
ukryć, osiągała raczej marny efekt. Cała ta maskarada, to posunięcie w jej
stylu. Nieśmiała panienka. Oto nasza Patka. Czasem się zastanawiałam, jak
ona z nami wytrzymuje, a szczególnie z Wiolką.
No tak, Wioletta. To dopiero szatan w spódnicy. Ja przy niej to „cienki
Bolek”, chociaż może lepiej byłoby powiedzieć „mały pikuś”? A na pewno
chodząca niewinność. Tak, ten wyzywający rudzielec, jak zwykłam ją
nazywać, to niesamowicie ostra sztuka. A jej cięty język zna chyba cała
uczelnia. Żaden facet bez zachęty nie odważy się jej zaczepić, bo wie, co go
czeka. Paru próbowało i odczuło to dziwnie. Wstydzili się potem pokazać
publicznie. To właśnie cała ona.
Jeszcze tylko ja i mamy komplecik. Czterej Jeźdźcy Apokalipsy. Troszeczkę
może przesadziłam. Nie jesteśmy w końcu aż takie złe. Tylko czasami…
3 |
S t r o n a
– Żałuj Magda, że nie zjawiłaś się na wykładach. – Dawno nie widziałam
Wiolki tak zaaferowanej. – Jakiego mamy przystojniaka w grupie, po prostu
marzenie! – Szok. Ognistowłosa kocica rzadko kiedy podniecała się na widok
faceta. Raczej nie mogła się od nich opędzić.
– Świeżynka! – Patka też? Co się dzieje? – Nawet ty się zaślinisz, padniesz, jak
go zobaczysz. – Dziewczyna z wiecznym rumieńcem na twarzy, w zasadzie
mocna w gębie tylko w naszym gronie, taka podjarana?
– Dobra, dobra. – Tylko spokój może nas uratować. – Ale kryłyście mnie
przed Kortasem?
– Jak nie, jak tak. – Całe szczęście, że podniecone nowym „mięskiem” nie
zapomniały o mnie. – Nie połapał się, że cię nie ma, a notatki później ci
skseruję.
– To teraz nawijajcie. – W sumie mnie zaciekawiły. Przystojniak wywołujący
takie emocje? Musiał być naprawdę niezły. – Co to za jeden, ten nowy?
– Nikt jeszcze nic o nim nie wie. – Ewka stanowiła zawsze tajne źródło
informacji. Jeśli nawet ona nie ma żadnych „przecieków”? Tajemniczy gość.
Coraz lepiej. – Wysoki, opalony, a zbudowany… Poezja! Przystojny jak
z obrazka.
– No, a jakie ma ślepia?! – Patrycja mnie zadziwia. Nie pamiętam, kiedy
ostatni raz tak szalała. – Prawie czarne, po prostu cudne.
– A ty jak zwykle, romantyczka. – Wiolka, jak to Wiolka, zawsze do sedna
sprawy. – Powiedz jej lepiej, jaki ma tyłek.
– Magda, patrz, idzie!
– Gdzie? – Odwróciłam się i zamarłam.
4 |
S t r o n a
O cholera! Piotr. Moja wakacyjna porażka. Na dodatek widział mnie
z Marcinem. Niedobrze. Gdybym umiała się czerwienić, strzeliłabym takiego
buraka, jakiego jeszcze ta uczelnia nie widziała.
Obóz letni, no tak. Niedawno z niego wróciłam i byłam w zasadzie
usatysfakcjonowana rozrywkami, jakich mi dostarczył. Poza jednym
zgrzytem…
Wybrałam się na ten wywczas pod chmurką, bo dość już miałam wakacji ze
starymi. Patrząc z boku, każdy popukałby się w głowę… Zrezygnować
z Ibizy, Malibu lub innego podobnego luksusu? Oczywiście. Z całą radością,
na jaką mnie stać. I naprawdę nic w tym dziwnego. Robienie za przyzwoitkę
własnych rodziców to żadna atrakcja. Od kiedy pamiętam, ciągali mnie po
egzotycznych miejscach, a jedyne wspomnienia, jakie mam, to ich
obściskiwanie, migdalenie się i takie tam. Ile można? Nie wspomnę już
o jękach zza ściany przez pół nocy.
Gdy tylko miałam taką możliwość, wypięłam się na rajskie plaże
i ekskluzywne kurorty. Sto razy bardziej wolałam włóczyć się po lesie,
biwakować, a jeśli już spiekać dupkę, to na Mazurach. A polscy ratownicy
przeważnie nie ustępowali swoim zagranicznym kolegom i stanowczo łatwiej
się z nimi dogadać. Tak! Opalone, umięśnione ciałka to widok, którym
chętnie pasę oczy. Zresztą nie tylko to.
Jak go zobaczyłam, siłą woli powstrzymałam się, by nie paść na kolana i nie
zacząć się do niego modlić. Po prostu boski. Najgorętszy ratownik, jakiego
miałam szansę podziwiać.
Szedł teraz w moim kierunku i chociaż był kompletnie ubrany, stanęły mi
przed oczami obrazy, które nie dawały o sobie zapomnieć. Potrząsnęłam
głową, aby je odgonić. Nie teraz. Wyglądał naprawdę apetycznie. Wytarte,
dopasowane jeansy, T-shirt opinający szeroką klatę i czarna znoszona skóra.
I te potargane włosy, jakby przed chwilą wstał z łóżka. Hmmm. Taki mój typ.
Niegrzeczny chłopiec. Właśnie takich lubiłam najbardziej.
5 |
S t r o n a
Dostrzegłam pogardę w jego oczach i zadziałałam impulsywnie. Dopiero
potem zdałam sobie sprawę, że nie zadrwiłam z niego, tylko raczej z siebie.
Wyszłam też przy okazji na pustą i ograniczoną pannicę. Czasem powinnam
się ugryźć w język. Teraz jednak wściekłam się na niego i wypaliłam:
– Jak tam wakacje? Pracowite? Ratownikom chyba nienajlepiej płacą, co?
– Płacą, jak płacą – odezwał się niskim, gardłowym głosem. Ciarki miałam
wszędzie. – A wakacje… powiedzmy, że nie tak rozrywkowe jak twoje.
Odwrócił się na pięcie i odszedł.
– Magda, ty go naprawdę znasz?! – krzyczały jedna przez drugą. – Jak? Skąd?
Opowiadaj.
I co ja im mam, do jasnej cholery, powiedzieć? Przecież nie przyznam się, jak
to było naprawdę. Nie ma mowy. Prędzej zatańczę nago na najbliższej
imprezie. Chociaż nie, tego raczej nie zrobię, no chyba żebym się skuła na
sztywno, a staram się unikać przeginania z procentami po ostatnim
sylwestrze.
– Ot, ratownik na obozie. – Udawałam nonszalancję. – Jeden z wielu.
– Nie gadaj. – Patrycja mnie naprawdę zadziwia. – On na pewno nie ginie
w tłumie.
– Nie zaciągnęłaś go w krzaki? – To oczywiście Wiolka. – Nie poznaję cię. Od
kiedy odpuszczasz takie okazje?
Kurwa! Za dobrze mnie zna. Nawet z tymi krzakami prawie trafiła. W końcu
od krzaków do drzew całkiem niedaleko. A tamto drzewo na długo
zapamiętam i na pewno nie z powodu drzazg w plecach. Tylko obiekt
obdarzony moimi względami niestety nie ten.
6 |
S t r o n a
– A za kogo wy mnie macie? – warknęłam, nieźle już sfrustrowana. Coś im
jednak muszę rzucić na pocieszenie. – Czy ja przypominam sukę z wieczną
cieczką?
– Hej, nie szalej! – Ewka łagodziła mój gniew. – Myślałyśmy, że nie
przepuszczasz takim przystojniakom.
– No to mamy wyjątek od reguły. – Może jednak uniknę odpowiedzi na
niewygodne pytania? Przynajmniej na razie?
– Dobra laski. – Patka na szczęście zmieniła temat. – Co robimy wieczorem?
– Jak to? Nie pamiętasz? – Wiolka wyglądała na szczerze zdziwioną. – Dziś
impreza w Caro. Będzie ostro, zobaczycie.
– A co planujesz tym razem? – Ewa powoli zaczynała się bać. W sumie, to się
jej nie dziwię. Rudzielec bywa przerażający. A jej pomysły… Bez
komentarza. Nawet ja czasem przy niej wymiękam. – Bo jeśli odwalisz szopkę
jak przed wakacjami, to ja odpadam.
– Ja sobie daruję na pewno. – Dziwne, ale jakoś zatęskniłam za domowymi
pieleszami. Widząc ich zdziwione miny dodałam: – Jakoś przeżyjecie raz
beze mnie. Świat się nie zawali.
– Magda nam dorośleje. No, no! – Śmiały się jak głupie. Czy to aż takie
dziwne, że nie mam ochoty? Gdyby znały prawdziwy powód, dopiero by się
tarzały z radości. – I co z nią zrobimy?
– A róbcie, co chcecie, ja spadam.
Został jeden wykład. Tyle wytrzymam. Jakoś muszę, a potem zaszyję się
w moim przytulnym mieszkanku, daleko od tych wariatek, od starych i od…
Piotra! Tak, to dobry plan.
7 |
S t r o n a
Zdawałam sobie sprawę, że podwijam ogon pod siebie, co zdarzało mi się
niezwykle rzadko. Dzisiaj nie miałam jednak siły na nic. Szok wywołał
u mnie zadziwiające zachowanie. Jutro będę znowu sobą, a dziś… Muszę
sobie poukładać pewne sprawy i emocje. Tego właśnie potrzebuję.
Dużo później zdałam sobie sprawę, że moja reakcja stanowiła ucieczkę, do
czego nie chciałam przyznać się nawet sama przed sobą. Według schematu
powinnam rzucić się w wir zabawy i wyrwać sobie jakiegoś kolesia na otarcie
łez. I nie tylko łez, oczywiście.
Kiedy mogłam już opuścić to ponure gmaszysko, z niespotykaną u mnie siłą
i rozmachem otworzyłam wielkie drewniane drzwi uczelni, i wypadłam na
zewnątrz. Chwilę później stałam już na parkingu. Szczęście nie trwało jednak
długo. Tuż przy moim autku pojawił się nie kto inny jak Robert. Niech
jeszcze i to.
Mój, tak zwany, chłopak. Posiadałam takowego, bo tak wypadało, choć nie
nazywałabym tego jakimś szczególnie wielkim związkiem. Spotykaliśmy się
czasem, chodziliśmy na imprezy i do łóżka. I tyle. Nie był nawet za dobry
w te klocki, ale zawsze pod ręką. To chyba jego jedyna zaleta.
– Puszczałaś się na obozie letnim, tak? – syknął gniewnie. O matko! Jeszcze
on? Za jakie grzechy?
– Daj spokój, o co ci chodzi?
– Z tym nowym? – Zaczynał mnie drażnić.
– Przeginasz!
– To pewnie z kimś innym. Jemu nie dałaś, to ci dociął. – Fakt, że zbliżył się
do prawdy, zirytował mnie jeszcze bardziej.
– Przestań, bo się pogniewamy!
– Najpierw powiesz mi, z kim się bzykałaś!
8 |
S t r o n a
Tu już pojechał po bandzie, nie wytrzymałam i wyrzuciłam z siebie, ostro
wkurwiona, pierwsze, co mi przyszło do głowy, a nie była to najrozsądniejsza
odpowiedź, jakiej mogłam udzielić:
– Z całą armią ratowników, a na tego nowego już nie starczyło mi sił…
Zobaczyłam przed nosem rękę Roberta. Nie miałam szansy się uchylić.
Stałam za blisko. Cóż to będzie za piękny „liść”.
9 |
S t r o n a
Rozdział II
Jednak nie dostałam w twarz. Na chwilę przed spodziewanym piekącym
bólem, zauważyłam gwałtowny ruch z mojej lewej strony. Ktoś złapał
Roberta za rękę. Nie tylko ją zatrzymując, ale i wykręcając boleśnie, bo mój
„chłopak” jęknął głośno i wypluł z siebie wiązankę niecenzuralnych życzeń
pod adresem tego drugiego. A może też pod moim?
– Nie zbliżaj się więcej do mnie – syknęłam. – To koniec! Rozumiesz?
– Ty dziwko! – Usłyszałam w odpowiedzi. Pięknie!
– Uważaj, co mówisz. – Znajomy głos potwierdził moje przypuszczenia,
wiedziałam już, kto mi przyszedł z pomocą. Piotr wykonał kolejny
gwałtowny ruch i zawinął ramię wierzgającego napastnika na jego plecy. To
zapewne bolało, ale jakoś nie było mi go żal.
– Nie musiałeś! – Co innego mogłam powiedzieć? Może: „Dziękuję chodzący
ideale! You are my Hero!” No tak, a potem paść przed nim i bić pokłony.
Niedoczekanie! – Poradziłabym sobie.
– Tak! Ze spuchniętą twarzą da się żyć. – Ironię miał opracowaną do
perfekcji.
– Kwestia przyzwyczajenia.
Nie wiem, dlaczego użyłam akurat takich słów. Dość niefortunnie to
zabrzmiało. Nie zastanawiając się więcej i nie analizując zdziwionej miny
Piotra, teraz to ja odwróciłam się na pięcie i oddaliłam w kierunku wesołego
trio. Na szczęście nie widziały uroczej scenki sprzed paru minut. Dobre
chociaż to. Na mój widok przystanęły. Nie mogły przecież inaczej.
– Hej, laski. Jednak zmieniłam zdanie – wypaliłam, zanim którakolwiek
zdążyła się odezwać.
– Idziesz z nami? – krzyknęły chórkiem.
10 |
S t r o n a
– Z Robertem? – zapytała niepewnie Patrycja.
– Skończyłam z nim!
– Nie za bardzo było co kończyć. – Filozoficznie powiedziane. Rzadko się to
Ewce zdarzało.
– Właśnie. – Po co, tak właściwie, ciągnęłam to tak długo?
– Definitywnie masz go z głowy? – Patka to jednak strasznie konkretna baba.
Dla niej wszystko trzeba dopowiedzieć do samego końca.
– Bardziej już się chyba nie da. – I to prawda. Nieodwracalność mojego
postanowienia to pewnik.
– Super! Czyli dziś zapolujemy. – Wiolka jak zwykle o jednym, ale chyba za
to uwielbiałam ją najbardziej.
– Nie może inaczej być! – Szeroki uśmiech wypłynął na moją twarz. Tak!
Teraz zaczynam siebie poznawać. Oto ja! Nadchodzę.
* * *
– Cicho, wariatki – szepnęłam konspiracyjnie. – Popatrzcie tylko kto tam
siedzi. – W Caro zebrało się dużo ludzi, nie na tyle jednak, żeby go
przeoczyć.
– Faktycznie. – To oczywiście Ewka. Jak zwykle odezwała się o parę tonów
głośniej, niż wypadało. Cała ona. – Nasze ciasteczko. Z równie apetycznym
kolegą.
Kilkoro najbliżej siedzących osób zwróciło uwagę na jej emocjonalne
wystąpienie. Zdążyłam się już przyzwyczaić. W jej towarzystwie zawsze
można było liczyć na mniejszą lub większą żenadę.
– Wiolka, do dzieła! – Pati nie grzeszyła odwagą, ale podjudzanie to zupełnie
inna sprawa. – Niepowtarzalna okazja.
– Sama byś spróbowała. W końcu masz czym zakręcić.
11 |
S t r o n a
Na te słowa Ewki wybuchłyśmy śmiechem. Patrycja posiadała chyba
najchudszy tyłek, jaki w życiu widziałam (ale też i najdłuższe nogi z całego
roku, musiałam to przyznać).
Nasze chichoty zwróciły w końcu uwagę dwóch przystojniaków siedzących
po drugiej stronie baru. Zaintrygował mnie blask czarnych oczu. Na czyj
widok tak zalśniły? Nie miałam co liczyć, że to ja stanowię ten obiekt.
Gardził mną i tego nie ukrywał. Więc która z nich wzbudziła jego
zainteresowanie? Cholera! To niepojęte, ale ja chyba… Jestem zazdrosna?
Nie! Nie dopuszczam do siebie nawet takiej myśli. To po prostu… czy ja
wiem? Frustracja? Tak, to lepsze określenie. Gniew, rozczarowanie i takie
tam. Trochę by się tych uczuć znalazło.
Skupiłam się na koledze Piotra. Tu nie miałam żadnych wątpliwości. Pożerał
wzrokiem właśnie mnie. Dobrze. Zaczynamy zabawę.
Nie musiałam się wcale wysilać, facet był już ugotowany. Kilka uśmiechów
wystarczyło. Omijałam tylko spojrzeniem naszą uczelnianą świeżynkę. On za
to, patrzył na mnie z naganą i niechęcią, aż nazbyt czytelnie wypisaną na
twarzy. Nie podobało mi się to.
Burzliwa dyskusja po drugiej stronie baru przyniosła oczekiwane efekty.
Tego się oczywiście spodziewałam.
– Dziewczyny, możemy się do was dosiąść? – Pytający był wysokim, dobrze
zbudowanym szatynem, z twarzą całkiem do rzeczy i najbardziej niebieskimi
oczami, jakie ostatnio widziałam. Głos troszkę nie pasował do reszty (ciut za
wysoki, jak na tak postawnego faceta), ale to szczegół. – Mam na imię Marek.
– Minimalnie odwrócił głowę, patrząc na swojego towarzysza, stojącego krok
za nim. – Piotrka chyba znacie?
– Ależ oczywiście! – Entuzjastyczny wykrzyknik Ewki, może lekko nie na
miejscu, potwierdzał tylko jej charakter. Stanowił wizytówkę. Idzie
przywyknąć.
12 |
S t r o n a
– Czy to odpowiedź na oba pytania? – Szeroki uśmiech zagościł na twarzy
mojego świeżo upieczonego adoratora.
Piotr dla odmiany nie miał zbyt radosnej miny. Stwierdziłam z satysfakcją, że
jest ciut gburowaty. Nareszcie jakaś wada. Zacznę je spisywać. Przecież tak
wyglądający facet musi posiadać masę wad. Ideały nie istnieją!
Wieczór przybrał dość nietypowy obrót.
Patrycja z Ewką szalały na parkiecie, tylko od czasu do czasu zaszczycając nas
swoim towarzystwem. Ruda wampirzyca pracowała usilnie nad naszym
nowym kolegą ze studiów. Wdzięczyła się do niego i flirtowała. Kto oparłby
się takiej lasce? On jednak był raczej niepodatny na jej wdzięki. Obserwował
za to, z rosnącym niezadowoleniem, pogłębiającą się zażyłość między mną
a jego przyjacielem. Myślał zapewne, że nikt tego nie zauważa. Ja widziałam.
– Piotrusiu... – Usłyszałam najbardziej uwodzicielski ton głosu Wiolki,
pochodzący z zestawu przygotowanego na niczego niespodziewających się
samców. – W następną sobotę impreza u Pietrola. Będziesz, prawda?
– Raczej nie. – Rzucił przelotne spojrzenie w moją stronę.
Obserwowałam ich kątem oka.
– Nie żartuj! Dlaczego? – Rudzielec zatrzepotał rzęsami, z niemal
prawdziwym smutkiem na twarzy.
– Mam mało wolnego czasu. – I znów nie patrzył na nią, tylko na mnie. Co
jest?
– Nie daj się prosić. – Uśmiech nr 1 miał powalającą moc. Zawsze działał. –
Będą wszyscy, których warto znać.
– Naprawdę nie wiem, czy dam radę. – Mięknie? Wiolka to jednak
zawodowiec.
– A co innego można robić w sobotni wieczór? – Autentyczne
zainteresowanie odmalowało się na jej twarzy.
13 |
S t r o n a
– Uwierz! Wiele rzeczy…
Nie wytrzymałam. Strasznie mnie drażnił. To potępiające spojrzenie…
– Na przykład ratować tonące dziewice? – Okropna ze mnie zołza. – Och,
zapomniałam, nie mamy tu żadnego jeziora!
– Gardzisz każdą pracą… czy tylko moją?
Jeśli już, to gardzę tobą, odpowiedziałam mu w duchu. To jednak nieprawda.
Podobał mi się coraz bardziej. I to mnie doprowadzało do szewskiej pasji.
Chciałam go i wiedziałam doskonale, że nie ma na to żadnych szans. Zbyt
dobrze pamiętałam wyraz jego twarzy, gdy przyłapał mnie z Marcinem na
tym nieszczęsnym obozie. Teraz też, na każdym kroku, udowadniał mi, że to
on gardzi mną i wszystkim, co sobą reprezentuję.
– Zgadnij. – Nie zamierzałam ciągnąć tematu. Już nie pierwszy raz Piotr
spowodował, że to ja poczułam się głupio, zamiast niego. Jak on to robi?
Lekko się uśmiechnął i zwrócił w kierunku prawie wiszącej na nim „kocicy”.
– Dobra. Postaram się. Podasz mi adres i zobaczymy.
Więcej nie słyszałam. Zainteresowałam się (a przynajmniej bardzo się
starałam) słowami Marka.
– Jakim cudem do tej pory się nie spotkaliśmy?
– Szokujące, prawda? – Z mojego głosu nie mógł wywnioskować, co w tej
chwili myślałam. Kolejny punkt dla mnie. Jestem jednak niezłą aktorką.
– Koniecznie musimy nadrobić stracony czas…
– Masz jakieś propozycje? – Wywołuję wilka z lasu. To pewne.
– Kilka.
Będąc całkiem szczerą, przynajmniej sama przed sobą, powinnam przyznać,
że jego obecność coraz mniej mi odpowiadała. Stanowczo zbyt gładki i nie
chodzi mi tu o jego facjatę. Powiedziałabym nawet, że to taki oślizgły typ.
14 |
S t r o n a
Fałszem śmierdział na kilometr. Zazwyczaj mi to nie przeszkadzało
w wyrywaniu facetów. Dziś jednak, wolałabym…
Wcale nie! O czym ja w ogóle myślę. Skupiłam się na mojej ofierze. Szeroki
uśmiech, przelotny dotyk, nagłe pochylenie ciała w udawanym
zainteresowaniu. Tak, koleś nie ma szans. Straciłam jednak całą ochotę.
„Konsumpcja” zupełnie nie wchodziła w grę (nie chciałam się nawet
zastanawiać, skąd ta zmiana). Sprawdzę tylko, na ile po dzisiejszym
wieczorze będzie należał do mnie. Lub inaczej mówiąc, jak bardzo będzie
mnie chciał. To mi wystarczy. Połechce moje ego. Plus – zagram na nosie
nadętemu zarozumialcowi, o którym jednak nie potrafiłam przestać myśleć.
Piotr (jakby czytając w mojej głowie – oby nie) wyglądał na coraz mniej
uszczęśliwionego. Świetnie! To oczywiste, że zachowuję się jak dziecko.
Czym bardziej ganił mnie wzrokiem, tym mocniej się nakręcałam. Mój
podryw stracił trochę na subtelności, ale Markowi to nie przeszkadzało.
Wszystko szło według planu, jasno wyznaczoną ścieżką. Do czasu…
15 |
S t r o n a
Rozdział III
Zostaliśmy sami przy stoliku.
– Magda, naprawdę musisz? – Piotr odezwał się po dłuższej chwili milczenia.
– A tobie o co chodzi? – Doskonale wiedziałam, o co pyta. Szczerze, to
obawiałam się tej rozmowy. Wiedziałam, że nadejdzie na nią moment. Nie
spodziewałam się tylko, że tak szybko.
– Dlaczego taka jesteś? Nie odpuścisz żadnym męskim gaciom?
Tego już za wiele! Za kogo on się uważa?
– Swoje możesz uznać za bezpieczne! – wypaliłam w czystym, niczym nie
zamaskowanym gniewie.
– Spokojnie. Nie unoś się tak.
– Bo co? – Wiedziałam, że zachowuję się dziecinnie, ale ten facet jednym
słowem potrafił obudzić we mnie potwora.
– Dlaczego to robisz? – powtórzył pytanie.
– A cóż takiego? – Czułam, że wychodzę na idiotkę. Nic jednak nie mogłam
na to poradzić.
– Nie udawaj, Magda. Doskonale widzę, co się dzieje.
Czy rzeczywiście wiedział, co ja wyrabiam? Zdawał sobie sprawę, że to tylko
szopka? Czy może uważał mnie za sukę, która nie przepuści nikomu? Obie
wersje raczej mało pochlebnie o mnie świadczyły.
– Zupełnie nie wiem, o co ci chodzi. – Brnęłam dalej.
– Jakoś mnie nie przekonałaś. No więc? – Spojrzałam mu w oczy. I to,
stanowczo, był mój błąd. Na ich czarnym dnie czaiło się coś, co mnie
przeraziło. Współczucie?
16 |
S t r o n a
– A czemu cię to tak bardzo interesuje? – Przeciągałam sprawę.
Nic nie odpowiedział. Patrzył tylko na mnie tak intensywnie, jakby chciał
zajrzeć mi w duszę. To ci się nie uda, kochanieńki.
– Dlaczego podrywam Marka? – Sarkazm aż kapał z moich ust. – Bo ma
gładką buźkę? Niezłe ciało?
– Nie jesteś chyba aż tak zdesperowana? – Czy mi się wydawało, czy przez
jego twarz znów przemknęła pogarda?
– Zdesperowana? – prychnęłam gniewnie. – To o tym teraz rozmawiamy?
– Skoro tak uważasz?
– Ciekawi mnie raczej, co ty uważasz… Że się puszczam, tak? – Wściekłam
się na niego. Jak mogłam dopuścić, by ta rozmowa zeszła na takie tory? Jak
mu się udało skłonić mnie do przyjęcia pozycji obronnej?
– To ty powiedziałaś. – Wzruszył ramionami.
– Ty nie musiałeś! Masz to wypisane na twarzy. – Kipiałam ze złości.
– Zawsze jesteś przekonana o swoich racjach?
– Gdy mam tak namacalne dowody? – Spiorunowałam go wzrokiem. – To
tak!
– Kiedyś się przekonasz, jak łatwo się pomylić.
Wieczór zakończył się dość wcześnie. W końcu środek tygodnia nie sprzyja
baletom do białego rana. Jak również początek roku akademickiego.
Przynajmniej na „dzień dobry” trzeba zachować jako taką jasność umysłu.
Zrobić tak zwane dobre wrażenie…
Do domu trafiłam po północy. Wcześniej jednak miałam wątpliwą
przyjemność spaceru z Markiem. Dlaczego wątpliwą? No cóż! Podryw udany,
facet już niekoniecznie. Fakt, że nie mam zbyt wysokich wymagań jeśli
chodzi o IQ „ofiary” nie oznacza, iż lubię spędzać czas z idiotami. A ten
w zasadzie zaliczał się do takiej kategorii. Czy był taki na co dzień, czy
17 |
S t r o n a
zgłupiał w moim towarzystwie – nie miało znaczenia. Nie trawię
ćwierćinteligentów i już!
Na szczęście nie mieszkałam daleko. Jakoś to przeżyję.
– Chyba nie bardzo lubisz Piotrka? – zapytał nagle mój towarzysz. – Coś ci
zrobił?
Jestem pewna, że nie chciałbyś wiedzieć. Nie powiedziałam tego jednak
głośno. Przy nim jakoś potrafię ugryźć się w język. Czemu nie wychodzi mi
tak samo przy seksownym ratowniku? Pytanie za sto punktów!
– Drażni mnie. – Asekuracyjnie i w miarę kulturalnie. Dyplomacja górą. –
A skąd się znacie?
Nie wiem dlaczego, ale zaczęło mnie to interesować. Posiadali tak różne
osobowości. Na dokładkę Piotruś chyba martwił się o swojego przyjaciela.
Z mojego powodu. Jak źle musiał o mnie myśleć? Nie mam ochoty teraz tego
roztrząsać.
– W sumie z piaskownicy. – Marek wyszczerzył się przy tych słowach, jakby
błysnął najlepszym dowcipem. O Boże! Kretyn!
– To on pochodzi stąd? – szczerze się zdziwiłam.
– No tak! – Jak się już zdążyłam wcześniej przekonać, stanowił przykład
męskiej plotkary. Typowy gaduła. Czemu nie pociągnąć go troszeczkę za
język? Nikomu to nie zaszkodzi, prawda? – Studiował w Wa-wie, ale musiał
wrócić na stare śmieci. Chyba coś z matką, tak słyszałem. – Gruba
zmarszczka pojawiła się na jego czole. On naprawdę myślał? Szokujące! – Nie
miałem okazji jeszcze z nim o tym pogadać. Dopiero wrócił.
– Przyjaźnicie się? – To coraz dziwniejsze. Piotr sprawia wrażenie
inteligentnego kolesia, a ten tu… Bez komentarza!
– Oczywiście! – odpowiedział lekko urażony pytaniem. Gdyby wiedział, co
o nim naprawdę myślę, poczułby się o niebo gorzej! – Co prawda, rzadko się
ostatnio widywaliśmy…
18 |
S t r o n a
– A te ostatnio, to ile? – Z prostakiem gadasz po prostacku. Proste!
– Kilka lat. – Czyżby się zawstydził? – A gdy wyjechał na studia, to prawie
wcale się nie spotykaliśmy. Piotrek to ostro zajęty facet.
– Zauważyłam – rzuciłam z przekąsem. Myślami byłam jednak zupełnie
gdzie indziej.
Wolałabym znajdować się teraz na miejscu Wiolki. Tej to się pofarciło. Fakt,
że musiała użyć sporej dawki perswazji, ale dopięła swego. Ją odprowadzał
inteligentny gość z powierzchownością modela (choć także piekielnie
irytujący), a mi przypadł w udziale nieźle wyglądający idiota. Życie nie jest
sprawiedliwe! Patrycja z Ewką pojechały taksówką, uciekając przed
nachalnymi adoratorami, którzy przykleili się do nich na parkiecie. Też bym
przed nimi uciekła. I nie tylko przed nimi, będąc szczera.
Normalnie pewnie zaprosiłabym moją „zdobycz” na górę. Przynajmniej na
tak zwaną kawę. A może nawet na prawdziwą kawę ze śniadaniem, ale nie
Marka! Jego na pewno nie!
– Zobaczymy się jeszcze? – To bardzo niewygodne pytanie.
– Na pewno. – Znowu asekuracja. Co ja wyprawiam? „Spadaj kretynie”
cisnęło mi się na usta. Została mi jednak jeszcze odrobina kultury, więc się
powstrzymałam.
– A tak konkretnie? – Nie ustępował.
Uparciuch! Jak się go delikatnie pozbyć?
– Jestem cholernie zajęta. – Po chwili jednak dodałam, żeby złagodzić ostrą
odmowę: – Daj mi swój numer. Zadzwonię. – Oczywiście nie miałam takiego
zamiaru.
Marek jednak łyknął to jako dobrą monetę. Czy aż taki z niego głupiec?
Każdy by się połapał, że to wykręt. Najlepszy sposób na pozbycie się
niewygodnego adoratora. No cóż, nie grzeszył inteligencją.
19 |
S t r o n a
Szybciutko go zaklasyfikowałam. Czy jednak się nie pomyliłam?
Ostatnie spojrzenie i… Zastanowił mnie wyraz jego twarzy. A w oczach
czaiło się coś dziwnego. Czyżby on też był niezłym aktorem? Tylko jaki sens
ma robienie z siebie idioty? Na pewno nie pomaga to w zaliczaniu panienek.
Hmmm. Czy czasem to ja nie dałam się wykorzystać? A przynajmniej
wmanewrować w sytuację, nad którą nie panowałam? Czy traktując go jak
bezmózga, przypadkiem nie powiedziałam więcej, niż powinnam?
Analizowanie tego nie miało w tej chwili większego sensu. Co się stało, to się
już nie odstanie. Muszę się po prostu bardziej pilnować. Nie widziałam tylko
w zachowaniu Marka żadnej logiki. To temat do głębszego przemyślenia, ale
nie dziś.
W ostatniej chwili uchyliłam się, nadstawiając policzek. Trochę refleksu
jeszcze mi zostało. Zwyczajnie nie miałam ochoty się z nim całować. To
w sumie niespotykany u mnie stan, ale nad tym też nie chciałam się
zastanawiać, przynajmniej nie teraz. Odetchnęłam z ulgą, gdy sobie poszedł,
a ja znalazłam się po drugiej stronie drzwi od mieszkania. Mój azyl!
Tej nocy kiepsko spałam. Zanim jednak w ogóle zasnęłam, wróciłam do
rozmowy z Piotrem. Dlaczego taka jestem? Dobre pytanie. Czy ja sama
znałam na nie odpowiedź? Zastanawiałam się długo, przewracając z boku na
bok. Nie mogłam sobie znaleźć miejsca.
Rozwiązanie było dość oczywiste. Nie wierzyłam w miłość. Ani w żadne
podobne bzdury. To bajeczki dla naiwnych. W życiu nie zdarzają się
szczęśliwe zakończenia. Zawsze ktoś kogoś wykorzystuje. Ja postanowiłam,
że nie będę jak moja matka. Nie dam sobie wejść na głowę. Biedna,
zakochana kobieta, czekająca z „ciepłymi kapciami” na mężusia, który
przyprawia jej rogi na każdym kroku. To, na pewno, nie będę ja!
Następnego dnia na zajęciach (studiuję prawo, wspominałam już?) przeżyłam
prawdziwy szok. A raczej niemal załamanie psychiczne. Ten pajac od prawa
karnego ma jakiś radar, czy co? Wie doskonale komu się będzie najgorzej
razem pracowało i wykorzystuje to z dziką satysfakcją? Tak właśnie czułam,
20 |
S t r o n a
gdy wyczytał mnie razem z… oczywiście, Piotrem. Jak pech, to pech!
Wspólny projekt? To będzie największa porażka w historii tej uczelni!
– Jak się umawiamy? – Jego seksowny głos wyrwał mnie z zamyślenia.
– A musimy?
– Widzę, że znowu masz ochotę się posprzeczać…
– Ja? Ależ skąd! Myślę tylko, jak się z tego wymiksować. – Wiedziałam, że
nie ma takiej opcji, ale pomarzyć można.
– Marzenia to piękna rzecz. – I niech mi ktoś powie, że on nie czyta
w myślach.
– Żebyś wiedział. – Poziom adrenaliny niebezpiecznie mi się podniósł.
– Jakoś przez to przebrniemy. – Zagapiłam się na jego pocieszający uśmiech.
No pięknie. Zachowuję się jak napalona małolata.
– Skoro musimy…
– Jutro po wykładach w bibliotece, pasuje? – zapytał rzeczowym tonem, już
bez cienia uśmiechu. – Chyba że masz inny pomysł?
– Jutro? – Tak szybko? Liczyłam, że będę miała trochę czasu, by oswoić się
z perspektywą wspólnego przesiadywania nad książkami. – Myślałam
o przyszłym tygodniu…
– Magda. – Czyżby kpina? Nie, to było coś innego. Coś, co dużo mniej mi się
podobało. – Czym szybciej zaczniemy, tym szybciej będziesz mnie miała
z głowy.
Tylko czy ja, aby na pewno, tego właśnie chciałam?
21 |
S t r o n a
Rozdział IV
Los okazał się dla mnie łaskawy i dał mi trochę więcej czasu. Na
przygotowanie linii obrony, jak to żartobliwie nazwałam. Sytuacja jednak nie
była wcale zabawna. Nie poznawałam sama siebie. Dlaczego tak kretyńsko
zachowuję się w obecności Piotra? Co on ma w sobie takiego, że zupełnie
tracę rozum, a przynajmniej opanowanie i zimną krew?
Robię się przy nim nerwowa, opryskliwa, a nawet zwyczajnie chamska. To
do mnie niepodobne! Zupełnie! W sumie, doskonale wiedziałam, skąd to się
wzięło. Nie chciałam tylko do tego wracać. Teraz jednak…
To po prostu poczucie klęski. Odrzucenie? Tak! Pierwszy raz mi się zdarzyło.
Nigdy wcześniej żaden facet nie miał czelności… A na tym nieszczęsnym
obozie…
* * *
No wiecie wy co? Olał mnie! Mnie? Jak on śmiał? Mi się nie odmawia!
A może to gej? Tak, to jedyne wytłumaczenie. Pocieszona tym faktem, ale
jednak nadal sfrustrowana, zabrałam się za jego kolegę, że tak powiem, po
fachu. Ratownik to ratownik. A czy ten, czy inny, co za różnica? Trzy razy Z.
To moje motto. Zainteresować, zaliczyć i zapomnieć! Tym razem nie będzie
wyjątku. Marcin nie miał takich oporów jak jego nadęty poprzednik.
Powiedziałabym nawet, że chętnie podążył wyznaczoną przeze mnie drogą.
Grunt to przekonać faceta (a nie jest to jakoś specjalnie trudna sprawa), że to
on mnie podrywa, a potem zalicza. Niech się cieszy. A co? Mam gest.
Łechtanie ich ego to najlepsza metoda, by dostać to, czego chcę. Moja
filozofia – banalnie prosta.
Nie wdając się w szczegóły, pozwoliłam się przelecieć jak pierwsza lepsza
cichodajka. W lesie, pod drzewem. Wrażenia niezbyt ekscytujące. Marcin nie
był jakiś rewelacyjny „w te klocki”, ale przynajmniej miał kondycję. To już
coś. W sumie, czułam do siebie lekki niesmak. Moja leśna przygoda to wynik
22 |
S t r o n a
gniewu, rozczarowania i frustracji, a także zbyt dużej ilości alkoholu.
I chociaż potrzebowałam cielesnego wyżycia się, tak naprawdę chciałam,
żeby jak najszybciej skończył.
On jednak miał inne plany. Moim skromnym zdaniem nie bardzo się
spisywał. Mógłby się lepiej postarać. Gdy dostrzegłam, że ktoś się zbliża,
początkowo zrobiło mi się trochę głupio, ale gdy rozpoznałam, kto to taki…
Mój udawany orgazm wybuchł z niepohamowaną siłą. Piotr stanął jak wryty.
Na jego twarzy odmalowało się niedowierzanie i skrępowanie, ale zaraz
zastąpił je, czy ja wiem… żal, jakiś rodzaj współczucia i… niesmak? A kim on
jest, by oceniać innych? Księciunio! Może on tylko grzecznie w łóżeczku na
misjonarza? Co ja pieprzę! Albo jeszcze nigdy? Prawiczek? Trudno uwierzyć,
z takim wyglądem? Żadna go nie zaciągnęła w krzaki? A może, przy całej
muskulaturze (imponującej, muszę przyznać), ma małego i się wstydzi? To
dobre wytłumaczenie, ale wolę to z gejem.
– Hej, koleś! Trochę prywatności! Nie gap się i spadaj! – wysapał Marcin.
– Nie przeszkadzajcie sobie. Już mnie nie ma – odpowiedział mimowolny
podglądacz.
Spojrzał mi prosto w oczy i… poczułam się jak ostatnia najgorsza! Nagana
w jego wzroku podziałała na mnie przedziwnie. I tak już zostało.
* * *
Jako że niespodziewanie wypadło mi wolne popołudnie (Piotruś odwołał
nasze spotkanie w bibliotece – kamień z serca), postanowiłam zrobić coś
wyłącznie dla siebie. Długo nie musiałam się zastanawiać co to miałoby być.
Niedawno otworzyli nową siłownię, więc trzeba ją obadać.
Potrzebuję się czasem trochę spocić… w pojedynkę. Uroda i kondycja
kosztują! Nawet to zresztą lubię. Wyłączam się wtedy zupełnie. Skupiam
całkowicie na swoim ciele. To miła odskocznia. Nie powiem, jest też czasem
na co popatrzeć. Pakujące mięśniaki to całkiem uroczy obrazek. Jednak to
23 |
S t r o n a
tylko bonus. Nie chodzę na siłownię tylko po to, by się ślinić jak niektóre
panny.
Tym razem poszłam sama, bez mojej obstawy. Dziewczyny miały jakieś tam
swoje sprawy. Nie wnikałam w to. Nie posiadałam ich przecież na
wyłączność. Niech się bawią, a ja troszkę popracuję nad sobą. Dobrze mi to
zrobi.
Przebrałam się i wmaszerowałam na „salę tortur”. I jakież zdziwienie mnie
spotkało, gdy pierwszą osobą, jaką zauważyłam, był nie kto inny, tylko facet,
którego (z wielką ulgą) miałam dziś nie spotkać. Stanęłam jak wmurowana!
Oczarowana podziwiałam ruch jego mięśni. Co prawda, miał na sobie
spodnie od dresu, ale góra… To inna sprawa. Podkoszulek niewiele zasłaniał,
na dokładkę przylegał do ciała jak druga skóra. W tym momencie bieżnia
wydała mi się niesamowicie kuszącym miejscem. A w połączeniu z takim
zawodnikiem… Marzenie!
Co ja najlepszego wyrabiam? Zanim zdążyłby mnie zauważyć, szybciutko
przemknęłam w przeciwległy koniec sali. Wybrałam pierwszy lepszy sprzęt
i usilnie starałam się nie zerkać na Piotra. Nie umknęło jednak mojej uwadze,
że wszystkie dziewczyny, znajdujące się w tym pomieszczeniu, gapiły się
właśnie na niego, mimo iż na siłowni nie brakowało osobników płci męskiej.
Nie wstając, próbowałam zwiększyć obciążenie. Ten piruet nie mógł się udać.
Już miałam się podnieść, gdy usłyszałam, tuż za sobą, dobrze mi już znany,
seksowny głos:
– Pomóc?
– Dla mnie? – I znów to robię. Czy ja naprawdę nie potrafię z nim normalnie
rozmawiać? – Jesteś tego najzupełniej pewny? – Na razie tylko ironia. Zaraz
nadejdzie kolej gniewu.
– Gdy tak się zachowujesz… to raczej niekoniecznie.
– Świetnie! – I znowu wychodzę na idiotkę. Mam talent, bezsprzecznie! –
Poradzę sobie sama.
24 |
S t r o n a
– Nie musisz. – Lekko się przy tych słowach uśmiechnął. Naprawdę był
zniewalający. – To należy do moich obowiązków.
– Pracujesz tu? – Nie udało mi się ukryć zdziwienia. Zaczynam chyba powoli
rozumieć, dlaczego nie ma czasu.
– Dorywczo. – I znów ten śliczniutki uśmiech. Czy on mnie chce zabić?
– Niech zgadnę, w wolnych chwilach pomagasz babciom w domu starców? –
Jakoś tak mi się wyrwało.
– A jeśli nawet, czy to grzech?
– Ależ skąd – odpowiedziałam, a pod nosem mruknęłam, nie mogąc sobie
odmówić: – Panie idealny.
– Mówiłaś coś? – Jestem prawie pewna, że mnie usłyszał.
– Zdawało ci się.
– Powiedzmy… – Legalnie się ze mnie zbija. A niech go!
– Tak w ogóle, to chyba się tu nie przepracowujesz, co?
– A ty, co? Inspekcja pracy? – Normalnie jedzie po mnie jak po rudej kobyle.
Nawet zgrabnie mu to wychodzi, muszę przyznać. – A tak właściwie, to mnie
śledzisz? Nękanie chyba podchodzi pod kodeks karny?
Zarozumialec! Ja ci pokażę!
– Jakże bym mogła inaczej. To silniejsze ode mnie – zrobiłam teatralną
pauzę. – Nie śpię po nocach, myśląc, gdzież to mnie, następnym razem,
zaprowadzi twój trop.
– Dobre! – Roześmiał się. – Poczucia humoru nie można ci odmówić.
I tyle? To cała jego reakcja? Cholera!
A tak właściwie, co kryło się za jego słowami? Czego to można było mi
odmówić? A raczej, co zarzucić? Nie potrzebowałam zastanawiać się nad
odpowiedzią. Wiedziałam doskonale!
25 |
S t r o n a
– Właściwie, to przyszłam tu poćwiczyć, więc… – zawiesiłam znacząco głos.
Podczas naszej, tak zwanej, rozmowy opierał się o sprzęt, na którym
usiłowałam wypocić trochę tłuszczyku, teraz pochylił się w moją stronę.
Owionął mnie jego zapach. Nie rozpoznałam żadnych ze znanych mi perfum.
Czyżby to on tak pachniał? Straciłam na chwilę czujność i wtedy do moich
uszu doleciał cichy, schrypnięty głos:
– Gdybyś mnie jednak potrzebowała… Wystarczy poprosić.
* * *
W końcu nadszedł ten dzień! Przypadkowe spotkania i nasze potyczki
słowne, to jedno, ale spędzenie z nim kilku godzin sam na sam, to już
niezgorsze wyzwanie.
Przydałby mi się jakiś syropek dla spokojności. A może joga? W sumie nie
widziałam żadnego sensownego sposobu na przetrwanie tego popołudnia.
Niech się dzieje wola nieba…
I tak się chyba właśnie stało, ale obłoki i cała reszta nie okazały dla mnie
łaskawości. Dopóki skupialiśmy się na temacie, nie było nawet tak źle. Piotr
to naprawdę inteligentny gość. Jednak wycieczki osobiste, to zupełnie inna
sprawa. Te nie wychodzą na zdrowie, przynajmniej w naszym wypadku. Czy
raczej należałoby powiedzieć: w moim?
Zaczęło się całkiem niewinnie. Zasada procesowa
in dubio pro reo, to
dyrektywa, w myśl której wszystkie nie dające się rozstrzygnąć wątpliwości,
należy tłumaczyć na korzyść oskarżonego. O to się pokłóciliśmy.
– I ciebie to nie rusza, że morderca wyjdzie na wolność, bo nie ma niezbitych
dowodów popełnienia przestępstwa? – Nie mieściło mi się w głowie, jak mógł
się tak upierać.
– Mimo wszystko, nie można skazać nikogo na podstawie intuicji –
przekonywał mnie. – Więzienia pełne byłyby ludzi fałszywie oskarżonych,
nie uważasz?
26 |
S t r o n a
– A tak ulice pełne będą bezkarnych zwyrodnialców – nie ustępowałam.
– Magda, w ustawie jest wyraźny zapis: „nie dające się usunąć wątpliwości”.
– Tak, wiem. Dopiero po wyczerpaniu możliwości dowodzenia, można
stwierdzić, iż mimo przeprowadzenia wszelkich możliwych czynności
procesowych, istotnej dla sprawy okoliczności nie udało się ustalić.
– Dokładnie. Każda dyrektywa czemuś służy, ta również. I trzeba ich
przestrzegać. – Znowu używał tonu wykładowcy. Zjadł wszystkie rozumy,
czy co?
– A ja myślę, że ta akurat nie ma sensu.
– Czyli, co? Bierzesz tylko to, co ci pasuje? A resztę odrzucasz? To bardzo
wygodne.
– Jasne, lepiej być sztywniakiem, kurczowo uczepionym nawet najbardziej
bezsensownej reguły. Wszystko dla zasady, tak? – podniosłam głos.
– Bez nich bylibyśmy niczym – mówiąc to, spojrzał mi w oczy z dziwnym
wyrazem twarzy.
Czyżbyśmy już nie mówili o prawie karnym?
– Cholera! Zejdź ze mnie! – wybuchłam. – Łatwo jest oceniać innych, no nie?
A ty, co? Świętoszku ze skostniałym kręgosłupem moralnym. Na pewno masz
jakieś wstydliwe sekrety. – Wszyscy dookoła zwrócili na mnie uwagę, ale nie
umiałam się już powstrzymać. – Ja przynajmniej niczego nie udaję!
Wstając, z rozmachem odsunęłam krzesło i z dumnie uniesioną głową
opuściłam bibliotekę, nie zaszczycając Piotra ani jednym spojrzeniem.
27 |
S t r o n a
Rozdział V
Moja nowa, czerwona zabaweczka śmigała jak odrzutowiec, tylko o niebo
ciszej. Miałam ją dokładnie od dwóch tygodni. To takie małe przekupstwo.
Tatuś sypnął groszem. Matka w sumie i tak o wszystkim wie... Czy jej
powiem, czy nie, jaka to różnica? On jednak chciał zachowywać pozory. No
tak, idealne małżeństwo! Czy oni są poważni? To jednak nie moja sprawa.
Skoro zamierzają się w to bawić, niech im będzie. Dopóki mnie nie ruszają,
jest nieźle. A bonusy od tatusia? Czemu nie? Nie mam się co unosić honorem.
I tak bym jej przecież nie powiedziała. Żyje o niebo szczęśliwiej, udając, że
nie wie. Po co zakłócać tę ich „harmonię”?
Tak więc nowe autko… Cudeńko! Wypakowane po brzegi moimi
psiapsiółkami (tak je nazywałam, bo stanowiły raczej moją wierną świtę, niż
prawdziwe przyjaciółki, jak to się mówi: od serca) i jednym (prawie
gumowym) kolesiem. A może lepiej byłoby nazwać go przyssawką?
Zjechałam zatankować. Na szczęście są jeszcze stacje, na których nie trzeba
się przejmować samoobsługą. Tak lubię. Niech brudną robotą zajmą się
„fachowcy”.
W bocznym lusterku zobaczyłam mężczyznę w kombinezonie. Sylwetka
wydała mi się znajoma, muszę przyznać, że bardzo ponętna, mimo roboczego
wdzianka. Wychyliłam się, żeby mu się lepiej przyjrzeć, dokładnie w tym
samym momencie, w którym do mnie podszedł. Cudem udało mi się nie
rozdziawić gęby. Piotr! Od kilku dni omijaliśmy się dużym łukiem. Ja
starałam się go nie zaczepiać. On też nie wykazywał zbyt wielkiego
zainteresowania moją osobą. Wiedziałam oczywiście, że projekt nas nie
ominie, ale chyba oboje staraliśmy się odwlec nieuniknione. A tu nagle taki
zonk. Cała tłumiona złość znów wypłynęła na wierzch, czułam ją pod skórą.
Moje opanowanie to były niestety, tylko pozory.
28 |
S t r o n a
– Tu też zasuwasz? – Kpiący uśmiech bezwiednie pojawił się na mojej twarzy.
Tak działał na mnie ten facet. A raczej jego spojrzenie. – Człowiek orkiestra.
– Nie każdemu tatuś opłaca wszystkie zachcianki, łącznie z drogimi
zabawkami. – I o dziwo, nie patrzył na moją śliczniutką furę, tylko na
klejącego się do mnie Szymona.
Muszę przyznać, że nienajgorszy z niego obserwator. Szymon faktycznie był
jak droga zabawka. Szedł z tą, która dawała więcej. Przynajmniej
teoretycznie. Lepszy wózek, lepsze ciuchy. Z taką laską chciał się pokazywać.
Padło na mnie. No cóż…
– Moje zabawki są warte każdej wydanej złotówki. – Grunt to trzymać fason.
Tylko czy ja faktycznie tak robiłam?
– Rzeczywiście? Polemizowałbym… – Zabiłabym go za ten uśmieszek!
– Może po prostu się nie znasz?
– Może… A może ja nie za wszystko muszę płacić. – I tu mnie miał. Palant!
Poczułam się, jakby mi dał w twarz. I oczywiście, szybciej zareagowałam, niż
pomyślałam. Typowe.
– Umyj szyby, bo ja nie zapłacę za twoją szacowną pracę.
Wyprostował się. Na twarzy nie drgnął mu nawet mięsień. Cholera, był
dumny. W tym najbardziej pozytywnym sensie.
– Tak jest, proszę pani.
Spodziewałam się, że zasalutuje. Na szczęście tego nie zrobił.
Sporo później, sącząc kolejnego drinka, nie umiałam pozbyć się
nieprzyjemnego wrażenia. Poczucia winy? A przynajmniej czegoś bardzo
zbliżonego. Cholera, naprawdę mi głupio z powodu mojego zachowania.
Piotr nie zasłużył na takie chamskie odzywki. Żadna praca przecież nie
hańbi. A czy ja zasłużyłam na jego pogardę? W sumie nie, ale… Dla takiego
kolesia z zasadami pewnie wydawałam się strasznie odpychająca. To
29 |
S t r o n a
nieprzyjemne odkrycie. Wcześniej zdawało mi się, nie, byłam przekonana
o swojej wyjątkowości. Zadowolona z mojej filozofii życiowej. Teraz jednak
czekało mnie zrewidowanie poglądów. Nie każdy musiał je akceptować. Nie
każdy chciał je akceptować. Trudno mi się z tym pogodzić, ale dojrzewałam
do stwierdzenia, że i tak Piotr jest taktowny. To ja go zaczepiałam, a on tylko
odbijał piłeczkę. A przecież inny gość, na jego miejscu, już dawno wyzwałby
mnie od szmat i kurew. W nim odnajdywałam coś… Sama nie wiem. Jakąś
dumę i wyższość. Tak, stał ponad tym. To mnie chyba tak irytowało.
Zachowywał się, jakby był ode mnie lepszy.
W tak nieciekawym nastroju nie powinnam wybierać się na imprezę. Nie
mogłam jednak nie pojawić się na domówce Pietrola. Od słowa do słowa, od
drinka do drinka i przed północą byłam już „gotowa”. Najzwyczajniej
w świecie się upiłam. W sumie nie pierwszy i nie ostatni raz. Tylko nawalić
się na smutno to nienajlepszy pomysł.
– Magda? Wciąż na naszej orbicie? – Strasznie zabawne. Patka to jednak ma
irytujące poczucie humoru.
– Spokojnie! Jeszcze kontaktuję!
– No to słuchaj… – odezwała się, tuż za mną, Ewka. Nie powinnam tak
gwałtownie się odwracać. Niebezpiecznie się zachwiałam. To, oczywiście,
wina obcasów. Niczego innego. – Zachowujesz pion?
– Boże, ty też? Zejdź ze mnie, dobra? – powiedziałam to ostrzej, niż
zamierzałam.
– Ok. Spokojnie. No więc… opuszczamy „lokal”. Chłopaki wyczaili, że
w „Admirale” jest dziś zajebisty klimat. Zwijamy się.
– Ja wysiadam. – Miałam już po prostu dość. – Pokręcę się tu jeszcze trochę
i kierunek dom.
– Magda, wymiękasz?
– Wioluś, zwyczajnie nie mam ochoty – odpowiedziałam znużona.
30 |
S t r o n a
– To my spadamy! – Patrycja prawie podskakiwała z radości. Czym tu się tak
emocjonować. Nie raz szalałyśmy w „Admirale” i wcale nie wspominam tego
jakoś specjalnie fascynująco. No chyba że chłopaki, z którymi idą… – O! Jest
tu chyba ktoś, kto cię pocieszy po naszym odejściu – rzuciła na odchodnym,
a reszta zachichotała.
Znowu zbyt gwałtownie się odwróciłam i chwilę później już leżałam na
podłodze. Teraz to naprawdę zakręciło mi się w głowie. Chyba trzymałam
fason, właśnie do tej chwili. A moment, na utratę tego ostatniego, nie był
zbyt idealny. Pomyślałam o tym, gdy ktoś dźwigał mnie z podłogi. Skąd ja
znam ten zapach?
– Nieźle się urządziłaś. – Już znałam odpowiedź.
– Piotruś, jak zawsze rycerski do bólu – rzuciłam ironicznie. Chętnie jednak
korzystałam z silnego ramienia, którym mnie podtrzymywał.
– Chodź, napijesz się kawy. Zalałaś się. – Objął mnie mocniej, prowadząc
w stronę bodajże kuchni.
– Nie nudzi ci się odgrywanie roli bohatera? – paplałam lekko bez sensu.
– To zawsze jakaś rozrywka.
– Bawię cię? A może jest ci mnie żal? Co? – Zatrzymałam się, szarpiąc się
z nim.
Czy naprawdę chciałam, żeby mnie puścił? W sekundę zmieniłam zdanie.
Przytuliłam się do niego, ustami dotykając jego szyi. Drgnął. Wysunęłam
język i musnęłam nagą skórę, znajdującą się w jego zasięgu. Tym razem
doczekałam się gwałtowniejszej reakcji, ale nie takiej się spodziewałam.
– Przestań! – Próbował mnie powstrzymać.
– Ale to takie przyjemne – szepnęłam, z wargami wędrującymi po odkrytej
części jego karku. Smakował zajebiście. Nawet lepiej, niż pachniał.
– Robisz z siebie widowisko! – Czyżby drżał mu głos?
31 |
S t r o n a
– Widowisko? – Do ust dołączyły dłonie. Błądziłam po jego klacie. Chciałam
więcej. – Dopiero mogę zrobić widowisko. Spektakl na dwóch aktorów.
W tym momencie Piotr chyba się ocknął, bo na poważnie zaczął mnie
powstrzymywać. Jedyne, co mi się udało, zanim dopiął swego, to włożyć rękę
pod jego koszulkę i dotknąć brzucha. Boże, takiego kaloryfera to chyba nigdy
nie miałam: nad sobą, pod sobą czy w jakiejkolwiek innej pozycji. Cudnie
umięśnione ciałko. Oglądając go na plaży, nie raz wyobrażałam sobie, na ile
jego mięśnie są…
– Przestań! To nie jest zabawne. – Złapał moje dłonie, odciągając od siebie,
uniemożliwiając mi dalszą wędrówkę. Co za szkoda!
– A miało takie być? – Siliłam się na kuszący uśmiech. Chyba niezbyt
zadowalająco to wyszło. Za dużo procentów.
– Magda, uspokój się – podniósł głos.
– Zapomnij! Mam na ciebie ochotę! – Samo się powiedziało. Bez mojej zgody.
– Zauważyłem – odpowiedział zrezygnowany.
– Jaki skromny! Już na obozie cię chciałam, a ty mnie olałeś. Nie lubisz jak
panna przejmuje inicjatywę? – Rozkręcałam się. – Powiedz, jak lubisz. Ja nie
będę protestowała. Zrobimy po twojemu.
– Odwiozę cię do domu. – Zgrabnie się wykręcał. Także od moich
nachalnych rąk.
– Nie ma mowy! Ja zostaję! – Nie będzie mną rozporządzał. Niedoczekanie!
Nagle pojawił się Pietrol, a tak właściwie to Mateusz, ale wszyscy używali
jego ksywy. Tak się utarło. Zmaterializował się obok nas. Z nikąd. Tak
przynajmniej ja to widziałam. A ten zmysł miałam na sto procent lekko
zaburzony. Przytrzymując mnie silnym ramieniem (jakże kuszącym, na
dokładkę), Piotr zwrócił się do gospodarza:
– Masz tu jakiś wolny pokój? Ona musi się przespać.
32 |
S t r o n a
– Z tobą? Szybki jesteś, koleś! – Usłyszałam kpiącą odpowiedź. Policzymy się
jeszcze za to, ale na pewno nie dziś.
– Daj spokój! Zalała się w trupa. – Seksowne „ciasteczko” trochę przesadza. –
Co miałbym niby z nią robić? Nekrofilia mnie nie interesuje.
– Nie bój się. Już ja cię przekonam, jak bardzo żywa jestem. – Język mi się
troszeczkę plątał, to fakt, ale ciało posłuchało. Wygięłam się w kuszącej
pozie.
– Nie wiedziałeś chyba komu spieszysz z pomocą? – Śmiech Pietrola zaczynał
mnie drażnić. – To raczej ona pomoże tobie... Rozładować napięcie! –
Mateuszek lekko przegina. – Koleś, luz! Drugie drzwi po prawej. Możecie
zostać do rana.
W pokoju było ciemno. Łóżko jednak dostrzegłam bez trudu. Gdy mnie
puścił, zwaliłam się na nie jak kłoda. Trochę jednak popłynęłam,
a obiecywałam sobie, że spasuję.
– Pójdę już. Prześpij się. Tego chyba potrzebujesz. – Do moich uszu dotarł
jego (zatroskany?) głos.
– Wcale nie. Potrzebuję tego, czego nie chcesz mi dać – zaczynałam lekko
bełkotać.
– Znajdzie się pewnie niejeden chętny…
– Żebyś wiedział! – przerwałam mu.
– Tylko może poszukaj go jutro, co? – mówił jak do małego dziecka. –
W takim stanie nie powinnaś…
– Od kiedy cię obchodzi, co powinnam!? – warknęłam rozzłoszczona. I zaraz
pożałowałam swoich słów.
– Przepraszam – bąknęłam pod nosem.
– Nic się nie stało. Śpij już! – powiedział, pochylając się nade mną
i nakrywając mnie kocem.
33 |
S t r o n a
Pachniał zajebiście. Wysunęłam dłoń i łapiąc go za rękę, szepnęłam:
– Zostań.
34 |
S t r o n a
Rozdział VI
– Nie powinienem… – Spojrzał mi głęboko w oczy. Naprawdę można w nich
utonąć.
– Będę grzeczna. Nie chcę być sama. Nie dziś. – W tej chwili obiecałabym mu
wszystko.
– Dobrze, ale jak zaczniesz świrować, to od razu wychodzę – uprzedził mnie
poważnym tonem.
– Zgoda. – Przesunęłam się odrobinę, robiąc mu miejsce. Nie za dużo jednak,
by nie miał szansy znajdować się zbyt daleko ode mnie. Nawet teraz
kombinuję?
– Przynieść ci coś? Może wody? – Czyżby się lekko zawstydził? Nie! Musiało
mi się zdawać.
– Nie trzeba. Usiądź przy mnie. – Wahał się. – Obiecałam.
Spełnił moją prośbę, a ja zwinęłam się w kłębuszek z twarzą odwróconą
w jego stronę.
– Mogę?
Zrozumiał. Oparł się wygodnie, w pozycji półleżącej i otoczył mnie
ramieniem. Uniosłam lekko głowę i położyłam ją na jego klacie. Nie
protestował. Cudownie! Czułam mocne, miarowe uderzenia serca. Zasnęłam.
* * *
Obudziłam się zdezorientowana. Gdzie ja jestem? O Boże! Moja głowa! Ból
rozsadzał mi czaszkę. Powoli otworzyłam oczy. Piotr spał, obejmując mnie
ramieniem, a ja… wtulałam się w niego jak małe dziecko. Ależ on gorący.
Seksowny. Gotowy do schrupania. Przypomniałam sobie wieczorne
wydarzenia. Jaki wstyd. Rzuciłam się na niego jak wygłodniała bestia. Że też
został ze mną, a nie posłał mnie do stu diabłów? Co to za facet? Dobry
35 |
S t r o n a
samarytanin, czy co? Po moim przedstawieniu tylko litość mogła go zmusić
do tak łagodnego potraktowania swojej prześladowczyni. Super! Jestem jędzą!
W dodatku niewyżytą seksoholiczką. Pięknie!
Pozbierałam się ekspresem i wymknęłam z pokoju, a potem z domu. Nie
zniosłabym współczucia w jego spojrzeniu. Nie w tej sytuacji. Nie dziś!
Na szczęście na nikogo się nie natknęłam. Jak winowajca cichaczem
wróciłam do domu.
Jak mu spojrzeć w oczy? Do poniedziałku ćwiczyłam opanowanie i zimną
krew. Szykowałam się na konfrontację.
Piotr jednak się nie pokazał. Poszła fama (skąd plotkarze wiedzą takie
rzeczy?), że jego matka miała wylew czy coś w tym rodzaju i leży w szpitalu.
A on przy niej. Dowiedziałam się przy okazji, że mieszka tylko z nią. Nikt
jednak nie wiedział, czy jego ojciec żyje. W jakich okolicznościach ich
opuścił? Dziwne, ale zaczęło mnie to cholernie interesować.
Kolejne rewelacje mnie zaniepokoiły. Powinny mnie też zawstydzić lub
wkurzyć, ale dominującym uczuciem był strach.
– Wiecie już? – usłyszałam kilka dni później. – Magda zaliczyła ratownika!
– Jak to?
– No wiesz, tego nowego. – Znam ten głos. – Ma na imię, zdaje się, Piotrek.
– A… ten przystojniak. No i?
– W sobotę u Pietrola poszli na całość.
– Skąd wiesz?
– Jak skąd? Kto wychodzi z imprezy o ósmej rano, po spędzeniu większości
czasu w zamkniętym pokoju z laską? I to taką jak nasza Madzia?
Aż się we mnie zagotowało. Grunt to opanowanie.
– No tak! Ma chłopak niezłe warunki. Nie przepuściłaby takiemu…
36 |
S t r o n a
Więcej nie słuchałam, zdałam sobie sprawę, że muszę się z nim zobaczyć.
Bardzo chciałam go zobaczyć, chociaż bałam się jego reakcji. Ale też
martwiłam się o jego matkę. Zadziwiające. Martwiłam się o obcą dla mnie
osobę? Tak. Była to przecież najważniejsza kobieta w życiu Piotra. Moje
poczucie winy i wstydu (nowość, do której nie umiałam się jeszcze
przyzwyczaić) zadziwiająco wpływały na zachowanie. Nie chciałam się
jednak zastanawiać, co to może oznaczać. Dorośleję? Poważnieję? Może…
* * *
Odnalazłam odpowiedni pokój, zapukałam i delikatnie uchyliłam drzwi.
Zobaczyłam drobną kobietę, wyglądającą bardzo młodo. To jego matka? Nie
powiedziałabym. Wyglądała raczej jak jego starsza siostra.
– Dzień dobry. Mam na imię Magda. – Widząc jej zdziwienie, dodałam: –
Jestem koleżanką Piotra. Z uczelni.
Jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech.
– Witaj, kochanie. Piotr musiał wyjść. Niedługo wróci.
– Jak się pani czuje? – To standardowe pytanie, ale naprawdę się
zainteresowałam. W tej kobiecie było coś takiego… Sama nie wiem.
Wywoływała szczerą sympatię.
– Usiądź koło mnie. – Wskazała mi krzesło stojące przy łóżku. Pewnie
siedział tam wcześniej jej syn. – Już lepiej – odpowiedziała na moje pytanie.
Nie wiem, co zobaczyła na mojej twarzy, gdy dodała: – Nie smuć się. To nic
poważnego. W moim wieku takie rzeczy się zdarzają.
Musiałam zaprzeczyć:
– Jest pani jeszcze taka młoda.
– To wszystko przez te nerwy… – Coś drgnęło na jej twarzy. Pojawił się
jakiś cień. – Nie powinnam się tak przejmować, ale to mój jedyny syn. Mam
tylko jego.
37 |
S t r o n a
– Nie rozumiem. – Co ona miała na myśli?
– No tak, gadam, jakbym rozmawiała sama ze sobą. Piotr zawsze wracał na
noc. A w sobotę…
– Wyjdź stąd! Natychmiast! – Podskoczyłam jak oparzona. Pojawił się tak
nagle i usłyszałam tyle gniewu w jego głosie.
Zerwałam się z krzesła. I gdy podniosłam wzrok… Sparaliżowało mnie. Był
wściekły. Gapiłam się na niego szeroko otwartymi oczami. Winę musiałam
mieć wypisaną na twarzy.
– Piotr, ja…
Podszedł do mnie i niezbyt delikatnie złapał mnie za ramię.
– Wychodzimy! – syknął.
– Piotrusiu, co się dzieje? – Jego matka aż uniosła się na łokciach. Widziałam,
że sprawia jej to trudność, a może nawet ból. Promieniowało z niej jednak
zatroskanie.
– Spokojnie, mamo – odezwał się zupełnie innym tonem. Miękkim i pełnym
czułości.
– To taka miła dziewczyna, dlaczego tak się zachowujesz? – Martwiła się
o mnie?
– Zaraz wracam, obiecuję – mówiąc wciąż do matki, wyciągnął mnie na
korytarz.
– Po co tu przyszłaś? – warknął niezbyt przyjaźnie.
– Ja… nie wiedziałam… Przepraszam. – Zupełnie się pogubiłam. Przecież
nigdy się tak nie zachowuję. Jego gniew, uzasadniony niestety, skierowany
we mnie… Czułam się jak winowajca. – Piotr…
– Nie chcę tego słuchać!
38 |
S t r o n a
– Proszę. – Co mogłam jeszcze powiedzieć? – Martwiłam się. – „O ciebie”
chciałam dodać, ale nie dodałam. – A twoja mama powiedziała mi, że… Że…
– Że to moja wina!
– Nie, że to przeze mnie. – Naprawdę przygniatał mnie ciężar
odpowiedzialności. Nigdy nie zdawałam sobie tak jasno sprawy, że kogoś
skrzywdziłam swoim głupim zachowaniem. – Przepraszam.
– I co to zmienia, że jest ci przykro? – rzucił gniewnie. Zaraz jednak dodał
zrezygnowany: – Nie powinienem był z tobą zostawać.
– Przepraszam. Ja… Nie chciałam…
– Idź już. – Nie czekając na moją odpowiedź, odwrócił się i zniknął za
drzwiami sali szpitalnej.
Stałam przez chwilę zupełnie nieruchomo, sama w tym nienaturalnie białym
otoczeniu. Masa myśli kotłowała się w mojej głowie. Dotarło do mnie, jasno
i wyraźnie, że nie zdarzyło mi się dotąd użyć tyle razy, w ciągu zaledwie
kilku minut, słowa przepraszam. I na pewno nie czułam nigdy tak bardzo, że
w nie wierzę.
Ostry dźwięk telefonu zakłócił moje, nienapawające entuzjazmem,
rozważania.
– Tak? – warknęłam niezbyt kulturalnie.
–
A tobie co? – Do moich uszu dotarł stłumiony głos Wiolki. – Coś cię
pokąsało?
– Nieważne! – westchnęłam ciężko. Mam nadzieję, że nie usłyszała mojego
sapania. – Chciałaś coś?
–
Inaczej po co bym dzwoniła? – Legalnie się ze mnie nabija, o Boże!
– Nie baw się w gierki słowne. Nie jestem w nastroju.
–
Zauważyłam. – Już jej chciałam lekuchno bluznąć, ale się zreflektowała. –
Dobra, nie szalej!
39 |
S t r o n a
– Więc? – Zniecierpliwienie brało górę.
–
Idziemy do „Ventury”. – Musiała się uśmiechać przy tych słowach.
W innych okolicznościach też bym się cieszyła. Ta knajpa kojarzyła mi się
z masą zajebistych wspomnień. –
Za dwie godziny jesteśmy po ciebie.
– Odpada. Nie dziś!
–
Nie rób mi tego! – Nie lubiłam gdy używała takiego tonu. – Chciałam z
tobą pogadać.
– Mało masz okazji? – Od kiedy potrzebuje się ze mną umawiać na kolację,
żeby poplotkować?
–
Wiesz… ostatnio byłaś mało komunikatywna.
Tu mnie ma! Jak zawsze wpadłam we własne sidła. Teraz trudno mi będzie jej
odmówić.
– O czym chcesz gadać? – zapytałam, chociaż znając Wiolkę, nie miałam co
liczyć na odpowiedź.
–
Za dwie godziny u ciebie. – Z tymi słowami się rozłączyła.
40 |
S t r o n a
Rozdział VII
Sprytna ze mnie dziewczynka. W dwie godziny dotarłam do domu, wzięłam
prysznic i byłam prawie gotowa do wyjścia. Starałam się nie myśleć o innych
sprawach, poza dzisiejszym spotkaniem z laskami. Bezstresowy wieczór to
coś, czego potrzebuję. Czy taki będzie, zależy niestety od tematu pogaduch
z Wiolettą. Ciekawiło mnie, niechętnie przyznaję, co jej leży na wątrobie.
Cóż to takiego, że nie mogło poczekać do jutra?
Niedługo miałam się przekonać.
– Jesteś! Całe twoje szczęście. – To raczej dziwne powitanie zupełnie mnie
nie zaskoczyło. Konwenanse nie leżały w naturze mojego gościa. – Szykuj się,
a ja zrobię kawę – powiedziała, kierując się do kuchni.
Czuła się tu jak u siebie. I w sumie nic dziwnego. Moje mieszkanie stanowiło
niejednokrotnie bazę przystankową po imprezach, często też służyło za
noclegownię.
– A reszta? – rzuciłam przez ramię, idąc do łazienki.
– Przyjdą, przyjdą… Spokojna twoja rozczochrana. – Znaczy, że temat naszej
rozmowy będzie raczej poważnej natury. Niedobrze!
Jakieś piętnaście minut później siedziałam nad kawą. Czując na sobie
świdrujące spojrzenie Wiolki, zaczynałam się lekko stresować. Od kiedy to
ona robi takie ceregiele, by ze mną pogadać?
– No więc? – Nie wytrzymałam.
– Dobra. Bez owijania w bawełnę. – Spoważniała, co nieczęsto się jej zdarza.
A właściwie, nie umiałam sobie przypomnieć, kiedy przerabiałam to po raz
ostatni. – Masz coś do Piotrusia?
– A co to za pytanie? – Gram na zwłokę. Zdawałam sobie z tego jasno sprawę.
– Słyszałaś.
41 |
S t r o n a
– Uszy mam zdrowe, ale nie rozumiem, do czego zmierzasz. – Jeszcze jedna
mizerna próba.
Wiedziałam, że dojdzie do tej rozmowy. Nie byłam tak naiwna, aby sądzić, że
przynajmniej Rudzielec nie zauważy napięcia panującego między mną
a przystojnym ratownikiem. Zdziwiło mnie tylko, że pyta o to właśnie teraz.
– Magda, nie rób ze mnie kretynki. Mam oczy – mówiła spokojnie. Czułam
jednak, że bardzo ją ten temat obchodzi.
– Powiedzmy, że jestem zainteresowana. – Nie planowałam tłumaczyć jej
relacji, jakie nas „łączą”. Tym bardziej po sobotniej imprezie.
– Wiedziałam, że to twoje pyszczenie musi mieć drugie dno! – Czyżby
rozczarowanie?
– Więc po co ta gadka?
– Dla pewności. Nie będę przecież rwać twojego faceta. – Uśmiechnęła się.
Coś jednak w jej twarzy upewniło mnie, że nie tryska radością i szczęściem.
– To trochę zbyt daleko posunięte wnioski. – Na tyle szczerości potrafiłam się
zdobyć. – On mnie raczej nie chce.
– Żartujesz? – Roześmiała się. – Facet na ciebie leci. – Przyglądając mi się
uważnie, dodała: – Może nie tak legalnie jak jego poprzednicy, ale…
O czym ona, do jasnej cholery, mówi?
– Chyba jednak masz coś z tymi oczami. – Przecież on mnie nie trawi.
A teraz, o czym ona nie mogła jeszcze wiedzieć, znienawidził mnie, jestem
pewna.
– A ja myślę, że szykuje się niezgorszy romansik.
– Śnisz na jawie. Tyle ci powiem. – Dlaczego się tak uparła?
– Wiem swoje. – Widząc moją sceptyczną minę, kontynuowała: – Nie
wmówisz mi, że nic się między wami nie dzieje. W czasie jego nieobecności
chodzisz jak struta. Nie można się z tobą dogadać.
42 |
S t r o n a
– Nawet jeśli… – Muszę bardziej nad sobą panować.
– Nie ściemniaj. Oboje kombinujecie jak koń pod górkę. – Znowu się ze mnie
śmieje. A ja jej na to pozwalam? – A raczej dwa koniki w jednym zaprzęgu.
– Trochę chyba przeginasz, nie uważasz?
– Sorry, Magda. Dajesz mi jednak tak legalne powody, że nie umiem się
powstrzymać.
– Skończmy tę głupią gadkę. Powiedz lepiej, kiedy będą dziewczyny.
Pojawiły się jak w zegarku, pół godziny później. Tak jak je Wiolka ustawiła.
I ruszyłyśmy w miasto…
* * *
Czekałam na powrót Piotra. Nie będę ściemniać, że tak nie było. Trochę
szczerości nie zaszkodzi – przynajmniej okazanej sobie samej. Bo na co dzień
stanowczo mi jej brakowało. A raczej sama ją ograniczałam, choćby
w rozmowie z Rudzielcem. Nie popisałam się za szczególnie.
Gdy w końcu się pojawił na uczelni, zupełnie nie wiedziałam, czego mam się
spodziewać. Będzie mnie ignorował, udawał, że mnie nie zna? Czy może
okazywał otwartą dezaprobatę albo wręcz wrogość? Nie wiem, która opcja
mniej mi się podoba. Obie zresztą nie łatwo przyjdzie mi przełknąć.
Nie miałam czasu się więcej nad tym zastanawiać. Szedł właśnie w moją
stronę. Zamknęłam na chwilę oczy. Spokój!
– Magda – przywitał się ze zdawkowym skinieniem głowy.
– Cześć. – Cholera, czułam się maksymalnie głupio. – Mam coś dla ciebie. –
Grzebałam przez chwilę w torbie. Nie patrzyłam na niego, to mnie trochę
uspokoiło. Podnosząc wzrok, podałam mu plik kartek. – Proszę.
– Co to takiego? – Spojrzał na papiery. – Notatki?
– Jak widzisz…
43 |
S t r o n a
– Nie musiałaś, ale dziękuję. – Lekko się przy tych słowach uśmiechnął.
– Pomyślałam, że nie będziesz miał do tego głowy. – Boże, ja się tłumaczę
facetowi? Fuck! Posrane poczucie winy i tyle. – Chociaż w ten sposób
chciałam…
– Wystarczy! – przerwał mi ostro. – Nie kończ. – Górował nade mną
wzrostem. Przystojny, seksowny i trochę zły w tym momencie. Poczułam się
taka malutka i krucha. Co on ze mną wyrabia? – Ja też mam coś dla ciebie.
Moje oczy musiały przypominać wielkością pięciozłotówki. On? Dla mnie?
To niemożliwe. Nie w tym wcieleniu. Nie po tym, co się stało.
– Jak to? – Nic mądrzejszego nie przyszło mi do głowy.
– Matka jest już w domu i… – Czyżby się odrobinę speszył? Nic nie
rozumiałam. – Chciałaby ci podziękować za odwiedziny w szpitalu.
– Nie ma za co.
– Nie znasz jej. – Ten uśmiech będzie śnić mi się po nocach. Taki ciepły
i opiekuńczy. Musi ją bardzo kochać. – Nie da mi spokoju, dopóki nie
przyjdziesz na kawę.
– Jesteś pewny, że powinnam?
– To nie ja cię zapraszam – odpowiedział, ale uznając chyba, że trochę zbyt
chamsko to zabrzmiało, zaraz dodał: – Przyda jej się towarzystwo. Mnie nie
ma całymi dniami w domu. Czuje się trochę samotna.
– To raczej nie najlepszy pomysł…
– Zrobisz jak zechcesz. – Sięgnął do tylnej kieszeni i podał mi niewielką
karteczkę. – Tu masz adres i telefon. Sama zdecyduj.
I z tymi słowami mnie zostawił. Całe szczęście, że potrafię trochę nad sobą
panować. Tylko odrobinę, jak można przypuszczać po ostatnich
wydarzeniach. Inaczej pewnie starałabym się go zatrzymać. Chociaż na
chwilę. Na kilka słów więcej.
44 |
S t r o n a
Co się ze mną dzieje? Czym bardziej mnie nie chce, tym ja mocniej się na
niego napalam. Lecę jak ćma do światła. To całkiem nienajgorsze
porównanie. Mógł mnie spalić. Czułam, że potrafiłby to zrobić. A ognia mu
nie brakowało. Czy jakikolwiek facet podobał mi się tak jak on? Szczerze?
Żaden. I to mnie trochę przerażało. Zdobyć go – to by było coś.
Moje myśli poszybowały w niebezpiecznie przyjemnym kierunku.
Przypomniałam sobie jego opalone muskularne nogi. I całą resztę,
oczywiście.
Wakacje stanowczo za szybko minęły. A przynajmniej obóz letni…
* * *
Słońce, plaża, ja i… on!
Zajebiście, że zdecydowałam się na wyjazd na Mazury. To strzał w dychę!
Patrząc na niego, uznałam, że będą to najlepsze wakacje, jakie mogłabym
sobie wyobrazić. Jego gorące ciało tuż przy moim. Jego dłonie… Usta…
Gdybym się nie pilnowała, to zapewne zaśliniłabym się jak niemowlak.
Mniam, takie ciasteczko! Do schrupania.
Nie uznałam, by stanowił jakieś wielkie wyzwanie. Nawet wtedy, gdy
zorientowałam się, że w grę wchodzą całe tabuny konkurentek. Nie mają ze
mną szans. Wiedziałam, że potrafię się w to bawić. A te słodkie blondyneczki
to po prostu napalone panienki, bez planu i taktyki. Czy mogłyby mi
przeszkodzić? Nie widzę takiej opcji!
Jak się później okazało, problemu nie stanowiły siksy z cyckami na wierzchu,
ale sam obiekt ich westchnień. Twardziel. A może po prostu dobry gracz?
Zna się na rzeczy i nie da się tak łatwo zakręcić? Wyzwanie stawało się coraz
ciekawsze…
* * *
Kolejne wspomnienia nie sprawiały mi już przyjemności, delikatnie mówiąc.
Na pewno też nie napawały entuzjazmem. Zakończyłam więc wędrówkę
45 |
S t r o n a
w głąb swojej świadomości. Rozejrzałam się dookoła. Nikt chyba nie
zauważył, że odpłynęłam. A może to trwało krócej, niż mi się mogło
wydawać?
Jedno było pewne! Zaprzepaściłam szansę zdobycia mojego słodkiego
ratownika. A coraz bardziej go pragnęłam i nie umiałam wyzbyć się
natrętnych myśli. Towarzyszyły mi bezustannie. A hasło przewodnie
stanowiło pytanie za sto punktów. Jaki jest w łóżku? No, może nie
traktowałam go jak anonimowe ciało. Miał charakter i temperament, na
dodatek cholernie inteligentna z niego bestia. Tego u facetów się już raczej
nie spodziewałam, nauczona smutnym doświadczeniem. A tu – taka
niespodzianka. Wszystko to zaostrzało tylko mój apetyt.
46 |
S t r o n a
Rozdział VIII
Jeszcze tego samego dnia spotkał mnie kolejny szok. Nie za dużo tego jak na
jeden dzień? Los powinien dawkować mi emocje. Jeszcze zejdę w zbyt
młodym wieku.
Wychodząc z uczelni, od razu go zauważyłam. W zasadzie, w oczy rzucał się
jego samochód. Tak wściekle żółtej bryki dawno nie widziałam. Człowieku!
Trochę gustu by ci się przydało! Sama w sumie nie jestem lepsza. Moja
zabaweczka na kółkach nie mogłaby być bardziej czerwona. Czy ktoś
odważył się powiedzieć, że do siebie pasujemy?
Marek stał oparty o swojego „kanarka”. Można chyba uznać, że nieźle się
prezentuje. Ja jednak nie widziałam już w nim nic kuszącego. Ot, przystojny
facet w bajeranckiej bryce. Nie pierwszy i nie ostatni. Jeden z wielu. Niczym
szczególnym się nie wyróżniał.
– Magda – krzyknął do mnie, unosząc dłoń na powitanie. A miałam nadzieję,
że mnie nie zauważy. Jak pech, to pech!
Uśmiechnęłam się. Szczere to raczej nie było. Podstawowe formy jednak
trzeba zachowywać. Tak mnie uczono.
– Hej, co ty tu robisz?
– Nie dzwoniłaś – odezwał się swoim odrobinę piskliwym głosem. –
Postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce.
Takie rzeczy to robi się raczej na osobności. W łazience? No cóż! Mam
zboczone skojarzenia. Nic na to nie poradzę.
– Jestem strasznie zajęta – powiedziałam, gorączkowo zastanawiając się, co
takiego mam dziś do roboty. Tak naprawdę byłam wolna jak ptak. Tego mu
jednak oczywiście nie wyznam. Nawet na torturach. – Mówiłam ci.
47 |
S t r o n a
– Tak, tak. – Zaczynał mnie drażnić. Jego wyraz twarzy jasno i wyraźnie
świadczył o fakcie, że nic a nic mi nie wierzy. – Pomyślałem, że może jednak
dasz się wyciągnąć na szybką kawę.
– Nie dzisiaj. Padam na twarz.
– Proszę. – Minka małego szczeniaczka pod tytułem „Przytul mnie”. On
naprawdę sądzi, że to działa? – Jutro wyjeżdżam na dwa tygodnie. To moja
ostatnia szansa, żeby spędzić z tobą trochę czasu.
Boże! I jak ja mam mu odmówić? W grę wchodziła tylko jedną możliwość –
zdradzić mu, że od początku nie miałam zamiaru kontynuować naszej
znajomości. Na to byłam chyba zbyt kulturalna. Niedobrze.
– Okay, dokąd jedziemy?
– Zobaczysz. – Szeroki uśmiech świadczył raczej o samozadowoleniu niż
prawdziwej radości. Wydawał mi się coraz bardziej fałszywy. – Wsiadaj. –
Otworzył przede mną drzwi swojego auta.
– Mam własny transport…
– Odwiozę cię tu z powrotem. – Tego się nie spodziewałam. – Nie daj się
prosić.
– Niech ci będzie. – Niechętnie się zgodziłam.
– To wskakuj – powiedział z triumfem. Nie patrzył jednak na mnie, tylko
gdzieś ponad moją głową.
Odwróciłam się i już wiedziałam. Fuck! Piotr!
* * *
– Jesteś na mnie zła? – To raczej pytanie retoryczne.
Siedziałam naburmuszona i nie starałam się nawet tego ukryć.
– Wiesz, że tak. Co to w ogóle było? – Nawet się nie zawstydził, przyłapany
na manipulacji.
48 |
S t r o n a
Marek milczał przez chwilę. Co też chodziło mu po głowie? Nieważne.
Skupiłam się na czym innym. Przed oczami miałam cały czas scenę sprzed
kilkunastu minut. Dwa „dzikie koty” mierzące się spojrzeniem, gotowe do
ataku. Tak bym to nazwała. Siedziałam w beznadziejnie żółtym samochodzie
i obserwowałam tę scenę z nieukrywanym zainteresowaniem, ale też z jakąś
dozą, czy ja wiem, zniesmaczenia? Mój nachalny adorator stał przez dłuższą
chwilę oparty nonszalancko o swoją brykę, z nieprzyjemnym wyrazem
twarzy. Triumf? Zwycięstwo? Niczym niepoparta (moim zdaniem) wyższość?
Ja jednak bardziej zainteresowana byłam drugim facetem uczestniczącym
w tej niemej konfrontacji. Piotr, stojąc cały czas na schodach uczelni,
wyglądał… Oczywiście jak zwykle apetycznie. Nie potrafiłam się już bronić
przed takimi myślami. Strasznie mnie kręci. To już zaczyna trącać obsesją.
Nie za ciekawy wniosek. Szczególnie teraz. Przyjrzałam się uważniej jego
twarzy. Czyżbym dojrzała rozczarowanie? A może tylko mi się zdawało? Nic
już nie rozumiem. Czy oni prowadzą jakąś grę, której zasad nie znam?
Zapewne. Tylko o co w tym wszystkim chodzi?
Wróciłam do rzeczywistości, gdy Marek w końcu się odezwał:
– Magda, chyba nie lecisz na Piotrusia? – Towarzyszący tej wypowiedzi
uśmieszek okropnie mnie drażnił.
– Nie twoja sprawa! – warknęłam niezbyt przyjemnie. Opanuj się trochę,
dziewczyno!
– On na ciebie nie zasługuje – odpowiedział całkiem spokojnie. – Zachowuje
się jak pies ogrodnika. – Jak to? O czym on mówi? – Nie miej do mnie
pretensji. Nie mogłem się powstrzymać po tym, jak na mnie naskoczył.
– Rozmawialiście o mnie? – Kolejne zaskoczenie.
– Nie nazwałbym tego rozmową…
– No więc? – nie ustępowałam.
– Kazał mi trzymać się od ciebie z daleka. – Cholera! Tego się zupełnie nie
spodziewałam. Przez jego twarz przemknął dziwny wyraz. Zignorowałam to
49 |
S t r o n a
jednak, skupiając się na jego ostatnich słowach. – A ja bardzo nie lubię, jak
ktoś decyduje za mnie.
Ja w sumie też nie.
* * *
Kolejne dni minęły stanowczo zbyt szybko. Zastanawiałam się, cóż mam
zrobić. Miedzy innymi z rewelacjami Marka. A może po prostu przejść nad
tym do porządku dziennego?
Nie miałam jakoś okazji porozmawiać z Piotrem. Może to i lepiej? Nie
byłabym pewnie za miła. Fakt, że nie zamierzałam zadawać się
z wymuskanym właścicielem wściekle żółtego autka, nie oznaczał, że ktoś
ma mi ustawiać życie i decydować, z kim mam się umawiać, a z kim nie. Tym
bardziej, jeśli osoba aspirująca do roli „opiekuna” darzyła mnie tak mało
przyjaznymi uczuciami. Nie miałam wątpliwości, że znajduje się wśród nich
niechęć i pogarda. Reszty mogłam się domyślić.
– Tym razem się nie wymigasz. – Z zamyślenia wyrwał mnie głos Ewki. –
Ignorujesz nas ostatnio. Koniec z tym!
– Przesadzasz…
– Ani troszeczkę – wtrąciła się Patrycja. – Zachowujesz się bardzo dziwnie!
– Ty też? – wyrwało mi się. Co je ugryzło?
– I mnie dolicz do kompletu niezadowolonych z twojej postawy. – Nie mogło
zabraknąć Wiolki. I jak ja mam się przed nimi bronić? – Dzisiaj się nie
wykręcisz.
– Idziemy do Tytana. – Wyszedł im niezły chórek.
– Tylko nie tam! – odpowiedziałam automatycznie, zanim miałam szansę się
zastanowić.
50 |
S t r o n a
– Dlaczego? – Ton głosu Ewki odzwierciedlał zdziwienie malujące się na
wszystkich trzech twarzach przede mną. – To podobno świetna siłownia.
Trzeba się tam w końcu wybrać, nie sądzisz?
Oj, gdyby one tylko wiedziały? Miałam dwie opcje. Przyznać się, że pracuje
tam Piotr, a ja nie chcę się z nim spotkać. Zdradziłabym w ten sposób
dziewczynom więcej, niż bym chciała. Nie wspominając już o tym, że
pociągnęłoby to za sobą lawinę pytań, których nie zamierzałam słuchać,
a tym bardziej na nie odpowiadać. Druga ewentualność to zacisnąć zęby i po
prostu z nimi pójść. Chyba oczywiste jest, jaką decyzję podjęłam?
* * *
– Cześć, Piotrek. – Usłyszałam radosny głos Wioletty, zanim jeszcze
zdążyłam przekroczyć próg „sali tortur”.
Wlokłam się za dziewczynami ze spuszczoną głową. No może trochę
przesadziłam, ale nie wyglądałam zbyt promiennie i zachęcająco. Za jakie
grzechy się na to zgodziłam?
– Fajnie, że jesteście. – Spojrzałam na niego. Przecież nie mógł się faktycznie
cieszyć. – Pusto dzisiaj.
– Pracujesz tu? – Piotr skinął głowa w odpowiedzi na pytanie mojej
„ulubionej” chłopczycy. – Fajnie! – Ewa, ja cię proszę, nie szalej!
Powtarzałam w myślach. – Czyli od dziś będę stałym gościem. – Nie
posłuchała mojego mentalnego przekazu.
– Pomóc wam? – A niech go! Ten seksowny głos mnie kiedyś wykończy.
– Oczywiście! – odezwały się wszystkie trzy.
Spojrzał na mnie. Czekał.
– Ja sobie poradzę – odpowiedziałam z dumnie uniesionym podbródkiem.
Nie dam ci tej satysfakcji. Niedoczekanie!
– Jak chcesz.
51 |
S t r o n a
Dziewczyny wyrywały sobie Piotra jak świeże bułeczki. Chyba postanowiły
mnie wkurzyć. Chociaż z drugiej strony… Nie mogły przecież wiedzieć, jaka
burza szalała w mojej duszy. Patrzyłam na ich wyczyny z coraz większą
irytacją. Zachowywały się jak rozkapryszone pensjonarki. Koszmar!
Piotr dla odmiany zachowywał stoicki spokój. Miałam wrażenie, że go to
trochę bawi. Może po prostu bardzo lubi takie szczeniackie zaloty? Tylko się
im nie poddaje?
– Może jednak ci pomogę? – Usłyszałam tuż obok jego niesamowity głos.
No tak! Siedziałam przez chwilę, nic nie robiąc, zatopiona w myślach. Znowu
straciłam czujność i mnie przyłapał.
– Zawsze w pogotowiu? Idealny pracownik! – W sumie nie chciałam go
urazić, ale chyba to właśnie zrobiłam.
– Taką mam pracę.
Chciał odejść, a ja poczułam niesamowicie silny impuls, żeby go jednak
zatrzymać. Poddałam mu się. Co mi szkodzi?
– Zaczekaj! Trochę się na tobie wyżyłam. – To akurat szczera prawda. – Nie
obrażaj się.
– Zaczynam się do tego przyzwyczajać – odpowiedział ze śladowym
uśmiechem. Nieźle, jestem po prostu beznadziejna! – A co się stało?
Jakby nie wiedział? Postanowiłam zagrać w jego grę. Poudawajmy, że nic się
nie stało. Może być nawet zabawnie.
– Wiesz chyba, co o nas mówią? – Nie przejmowałam się tym za bardzo, ale
ciekawiła mnie jego reakcja.
– Masz na myśli… Hmmm…
– Dokładnie o to mi chodzi – weszłam mu w słowo. Chyba bałam się, jak to
nazwie. – Nie przeszkadza ci to?
– Skoro tobie nie, czemu ja miałbym mieć z tym jakiś problem?
52 |
S t r o n a
– Samiec pełną gębą! – wypaliłam. Lekko urażona? Tylko czemu tak
zareagowałam? To chyba dobrze, że się nie przejął? A może nie? Sama już nie
wiem, czego chcę.
– Przynajmniej na uczelni będę miał trochę spokoju…
– Oj, aż tak cię prześladowały napalone panienki? – Nie umiałam się
powstrzymać. Sarkazm stanowił tarczę. Nie pierwszy już raz go używałam.
– To wcale nie takie zabawne, jakby ci się wydawało.
– Och, jestem pewna, że strasznie męczy cię to powszechne uwielbienie –
ironizowałam, ale ciekawiło mnie, co tak naprawdę o tym sądzi. – Te
biegające za tobą tabuny ślicznotek.
– Może wolałbym sam za jakąś polatać?
Zgłaszam się na ochotnika. To pierwsza myśl, jaka pojawiła się w mojej
głowie po jego słowach. Gorzej ze mną. Napalam się na niego jak głupia.
Patrząc w te przepastne czarne oczy, nie można inaczej. Przynajmniej ja nie
umiałam sobie wyobrazić dziewczyny, która nie byłaby w tej chwili pod jego
urokiem.
53 |
S t r o n a
Rozdział IX
Ulicę znalazłam bez problemu. Z domem było trudniej. Znajdowałam się
w starszej części miasta. Ładnej, zadbanej dzielnicy, ale z deka wiekowej.
Domy poukrywały się wśród gęstych drzew i ogrodów, nie
przypominających współczesnych trawniczków. Miało to swój nieodparty
urok. Gąszcze krzewów uniemożliwiały jednak rozeznanie w numeracji
domów.
Wysiadłam i na piechotę kontynuowałam moje poszukiwania. Uwagę
przykuwał szczególnie jeden budynek. Nie za wielki, biały, dwupiętrowy.
Ruszyłam w jego stronę. Może przeczucie mnie nie myli?
Siedziała przed domem, na drewnianej ławce. Wyglądała całkiem odmiennie
niż w szpitalu. Promieniowało od niej ciepło i coś jeszcze, czego nie umiałam
w tej chwili nazwać. Przyglądałam się przez chwilę, oczarowana scenerią.
– Magda? – Usłyszałam jej dźwięczny głos.
Wstała i ruszyła w moją stronę. Podeszłam do bramki dokładnie
w momencie, gdy i ona się przy niej znalazła.
– Dzień dobry. – Nie umiałam powstrzymać promiennego uśmiechu. Co było
w tej kobiecie takiego, że nie potrafiłam inaczej zareagować na jej widok niż
szczerą radością? – Piękny dom.
– Dziękuję. Zapraszam do środka – powiedziała, przepuszczając mnie
przodem. – Chyba że posiedzimy na werandzie?
– Jest dziś tak pięknie… Czemu nie.
* * *
– Gdzieś ty była?! – zakrzyczały mnie wszystkie trzy na raz. Czyżbym
zapomniała o spotkaniu? Niemożliwe!
– A umawiałyśmy się na dziś?
54 |
S t r o n a
– W sumie nie – odpowiedziała mi Patrycja – ale to chyba raczej oczywiste,
że ruszamy w miasto?
– Niekoniecznie. – Oby tylko nie dopytywały się za mocno, co robiłam całe
popołudnie.
– No więc? – Nie mam jednak tyle szczęścia. – Telefon wyłączony. Ciebie nie
ma. Martwiłyśmy się. – Wiolka przyglądała mi się uważnie.
Nie miałam zamiaru im odpowiadać. Dzisiejsza wizyta w domu Piotra
pozostanie moją słodką tajemnicą. Kropka! A jest co przed nimi ukrywać. Nie
spodziewałam się tak gorącego przyjęcia przez jego matkę. Naprawdę
spędziłam zajebiście miłe popołudnie. Nie liczyłam, że będzie aż tak…
* * *
Plotkowałyśmy jak najlepsze przyjaciółki. To zdumiewające. Czułam jakbym
od bardzo dawna znała tę kobietę. Nie krępowała mnie różnica wieku.
Zupełnie się przed nią nie broniłam.
– Lubisz mojego syna, prawda? – zapytała mnie nagle.
Nie poczułam się zaatakowana. Dziwne! Gdyby zapytał mnie o to ktokolwiek
inny, zapewne zareagowałabym postawą obronną. Gniewem, ironią albo Bóg
wie czym jeszcze. Jej odpowiedziałam wprost, bez owijania w bawełnę:
– Tak, ale on mnie nie za bardzo.
Przyjrzała mi się uważnie. Miałam wrażenie, że zagląda mi w duszę. Już to
chyba kiedyś przerabiałam. Czy on nie patrzył podobnie? Teraz wiem po kim
to ma.
– Piotr jest raczej skryty – mówiła jakby sama do siebie – nawet ja muszę się
namęczyć, aby coś z niego wyciągnąć, a znam go przecież całe życie. –
Uśmiechnęła się konspiracyjnie. – Bardzo chciałabym, żeby znalazł sobie
porządną dziewczynę. – I znów spojrzała mi prosto w oczy.
55 |
S t r o n a
Nie wytrzymałam i spuściłam głowę. Ta kobieta nie wie, o czym mówi.
Zupełnie nie pasowałam do obrazka. Ostatnio dużo się nad sobą
zastanawiałam. I wnioski nie napawały mnie entuzjazmem. Porządną? To nie
mogę być przecież ja, niestety. Czemu o tym pomyślałam, tak właściwie?
Zostać dziewczyną Piotra? Czyjakolwiek dziewczyną? Toż to zobowiązanie,
przed którym uciekam, od kiedy zaczęłam zauważać różnice miedzy
kobietami i mężczyznami. Nie chciałam związku. Tylko dobrej zabawy,
trochę emocji i dreszczyku. Czy aby na pewno?
– Muszę się do czegoś przyznać – powiedziałam po chwili milczenia. – Na
pewno zmieni pani o mnie zdanie.
– To niemożliwe. – Kolejny uśmiech pojawił się na jej twarzy. Tym razem
pocieszająco-pokrzepiający. – Jesteś uroczą dziewczyną.
– Niestety nie zawsze. – Filozofuję, zamiast przejść do sedna sprawy.
Postanowiłam się przyznać i zrobię to, choćby miała mnie znienawidzić.
Winna jej byłam szczerość. Przez dłuższą chwilę zbierałam się na odwagę.
Nigdy nie martwiłam się aż tak reakcją mojego rozmówcy. Zmieniam się.
Tylko czy na lepsze?
– Cóż to za wielka tajemnica? – Gdyby tylko się spodziewała moich rewelacji,
raczej by się nie dopytywała.
Przymknęłam oczy i wyrzuciłam z siebie na jednym oddechu:
– To przeze mnie Piotr nie wrócił na noc tamtego dnia, gdy…
– Domyślałam się. – Ton jej głosu nie zmienił się ani na jotę. Co się dzieje?
Podniosłam wzrok. Uśmiechała się jak przedtem. Żadnego cienia
dezaprobaty? Nagany? Pretensji? – Nie rozumiałam początkowo, czemu jest
na ciebie taki zły.
– Miał wszelkie powody.
– Nieprawda. Jeśli z tobą został, to musiał tego chcieć. Taki ma charakter.
Nikt nie potrafiłby go do niczego zmusić. Przypomina w tym ojca. –
56 |
S t r o n a
Zamyśliła się. Wyglądała teraz na dużo więcej lat. Jej wspomnienia nie były
chyba zbyt wesołe? – Nie rozumiem tylko dlaczego…
Nie słyszałam jej kolejnych słów. Chciał ze mną zostać? Czyżby…?
* * *
– Ziemia do Magdy! – Dotarły do mnie słowa nieźle rozbawionej Ewki. – Na
jakiej planecie przebywasz?
– Jestem, jestem. – Szybko się otrząsnęłam. – Odpłynęłam na moment, sorry.
– A któż tak intensywnie zaprząta twoje myśli? – zapytała Wiolka. Kpina nie
umknęła mojej uwadze.
– Nieważne! – Spojrzałam na nie. Czekały na wyjaśnienia. – Miałam ważną
sprawę. Nic godnego waszego zainteresowania. – Liczyłam, że to zakończy
temat.
Na szczęście przestały się tym interesować. No może poza Rudzielcem.
Patrzyła na mnie przenikliwie, ale nie powiedziała słowa. Całe szczęście.
Jeszcze pewnie mnie dorwie i weźmie na spytki, ale wtedy będę już
przygotowana. Teraz nie umiałabym się obronić.
* * *
– Byłaś u matki, dziękuję. – Od mojej wizyty na Wrzosowej minęły całe dwa
dni. W sumie nie spodziewałam się, że będziemy o tym rozmawiać. Jeszcze
nie teraz. Siedzieliśmy od jakiegoś czasu w bibliotece nad naszym
nieszczęsnym referatem. To były pierwsze słowa, nie związane z prawem
karnym, jakie usłyszałam od Piotra. – Ona naprawdę cię lubi.
Szkoda, że ty nie. Dobrze chociaż, że nie powiedziałam tego na głos. Tknęło
mnie jednak.
– Mówiła ci coś? – Lekko się przestraszyłam. To kolejna rewelacja w moim
podejściu do świata. Zaczynam się przejmować opinią innych. A będąc
szczera, opinią jednego osobnika. To niepokojące.
57 |
S t r o n a
– Nie musiała. Trochę ją znam. – Uśmiechnął się przy tych słowach.
Dlaczego do mnie się tak nie uśmiechasz? Cholera! O czym ja myślę? Skup się
dziewczyno, bo znowu coś palniesz.
– To wspaniała kobieta. Cieszę się, że zdecydowałam się przyjść. – Tyle
mogłam mu zdradzić. I ani słowa więcej.
– Dawno nie była w tak dobrym humorze jak po twojej wizycie. – Spojrzał
mi głęboko w oczy. Znowu? Czułam, że mówi całkiem szczerze. Nie powiem,
połechtało to moje ego. Chyba nigdy nie patrzył na mnie tak przyjaźnie. –
Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś do niej wpadniesz. – Czyżbym usłyszała
nadzieję w jego głosie?
– Już się umówiłyśmy. – Może nie powinnam zdradzać naszych planów?
Przyszło mi to do głowy już po fakcie. Trudno.
– To świetnie. – Uśmiechnął się. Tym razem do mnie. Coś we mnie drgnęło.
Niesamowicie przyjemne uczucie. – Pewnie dlatego chodzi cała
w skowronkach. Nie wiesz nawet, jaka to miła odmiana. Ostatnio nie była
zbyt szczęśliwa.
I normalnie się zawstydziłam. Cholera jasna! Naprawdę ma na mnie
nadspodziewanie duży wpływ.
– Muszę ci jeszcze coś powiedzieć. – Po tych słowach nastała niezręczna
cisza. Cóż to takiego? Czyżby chciał popsuć to zajebiście miłe wrażenie, jakie
pozostawiły we mnie jego poprzednie słowa? Chwilę później kompletnie
mnie zaskoczył. Bardzo pozytywnie, żeby nie było. – W szpitalu zachowałem
się jak palant.
– Rozumiem, dlaczego tak zareagowałeś – odpowiedziałam, starannie
dobierając słowa. Nie chciałam znów czegoś schrzanić. On zamierzał mnie
chyba przeprosić.
– Nie zasłużyłaś na to. – Potwierdził moje przypuszczenia.
58 |
S t r o n a
– Rzeczywiście? – Nie potrafiłam się powstrzymać przed tym pytaniem.
Może mówił tak ze względu na matkę? Chciał przecież, bym ją jeszcze
odwiedziła. Nie! On na pewno nie jest zakłamany. Nie mówiłby tego dla
własnych korzyści. Spojrzałam w jego czarne oczy, upewniając się, że mam
rację. Dostrzegłam skrywane wyrzuty sumienia? Zawstydzenie?
– To była moja wina. Mogłem przecież zadzwonić albo… – Czułam, że
chciał powiedzieć coś ważnego.
– Albo posłać mnie do stu diabłów – weszłam mu w słowo. Zacisnęłam pięści
w oczekiwaniu. Zaprzecz, błagałam bezgłośnie.
59 |
S t r o n a
Rozdział X
Kolejne dni minęły w sielskiej i przyjaznej atmosferze. Nic nie
kombinowałam, o dziwo! Dzięki naszemu porozumieniu (czy raczej
zawieszeniu broni, bo nie liczyłam, że taki stan rzeczy długo się utrzyma –
fatalistka ze mnie, wiem) projekt mieliśmy prawie ukończony. Trochę
żałowałam, że poszło nam tak szybko. Już niedługo stracę okazję na bezkarne
spędzanie z nim czasu. A muszę przyznać, że odnajdowałam w tym
niesamowitą przyjemność. Stanowczo większą, niż mogłabym się tego
spodziewać.
Tamtego dnia w bibliotece jego odpowiedź poruszyła jakieś nieznane struny
w mojej duszy. A może i w sercu? Nie znałam siebie z tej strony. Sprawił mi
też ogromną przyjemność, do czego niechętnie się przyznaję.
* * *
– Szczerze mówiąc, nie brałem takiej ewentualności pod uwagę. – Z ulgą
wypuściłam maksymalnie dużą ilość powietrza. Dziwne, że się nie udusiłam,
wstrzymując tak długo oddech. – Mogłem po prostu wyjść, gdy zasnęłaś.
– Dlaczego tego nie zrobiłeś? – zapytałam ośmielona jego postawą.
– Kiedyś na pewno ci powiem.
* * *
Tego dnia wypadało nam spore okienko.
– Jadę do ciebie – zwróciłam się do mijającego mnie Piotra. – To znaczy –
zreflektowałam się – odwiedzić twoją mamę. Zabierzesz się ze mną?
– Nie planowałem tego. Droga zajęłaby mi zbyt dużo czasu.
– Samochodem będziemy raz dwa. To jak? – Naprawdę chciałam, żeby ze
mną pojechał.
60 |
S t r o n a
– Czemu nie. – Uśmiechnął się. Powolutku przyzwyczajałam się do wrażenia,
jakie wywoływały jego usta, rozchylone w ten niesamowity sposób.
– To wskakuj! – odpowiedziałam bardziej zadowolona, niż powinnam.
Przez jakiś czas jechaliśmy w milczeniu. Ja skupiałam się na prowadzeniu.
Nie chciałam przy nim wyjść na kiepskiego kierowcę. To kolejna nowość.
Liczę się z jego zdaniem? Tak, chciałabym, by myślał o mnie lepiej.
Przeszłości nie zmienię, to fakt. Teraz jednak starałam się robić na nim lepsze
wrażenie niż dotychczas. Nawet w tak banalnych kwestiach jak przepisy
ruchu drogowego. Gorzej ze mną!
On nie odzywał się, ale czułam, że cały czas mnie obserwuje. Trochę mnie to
nawet peszyło. Zastanawiałam się, o czym myśli.
– Niezłe to twoje autko. – Piotr nareszcie przerwał ciszę. Zaczynała mi już
ciążyć. – No może kolor trochę za wściekły, ale to szczegół.
– Kiedyś mi się podobał, a teraz…
– Tak? – zainteresował się, pochylając w moją stronę.
Jeszcze trochę się przysunie, a na pewno spowoduję jakiś wypadek.
– Myślę, że mógłby być lekko stonowany. – Ostrożnie dobierałam słowa.
– Łagodniejesz?
– Żebyś wiedział – powiedziałam to bez zaperzenia, które już
niejednokrotnie towarzyszyło podobnym wymianom zdań między nami.
– Czyli się nie posprzeczamy? – Musiał pomyśleć dokładnie to samo co ja.
– A chciałbyś? – Rzuciłam na niego przelotne spojrzenie, a usta rozchyliłam
w figlarnym uśmiechu.
– Zdążyłem to nawet polubić, z małymi wyjątkami, oczywiście.
Doskonale pamiętałam te wyjątki i nie miałam za szczególnej ochoty ich
wspominać.
61 |
S t r o n a
– Zawsze możemy poimprowizować – zaproponowałam wesoło.
– To już nie to samo.
Cały czas intensywnie mi się przyglądał. Czułam to. Ja niestety nie mogłam
patrzeć na niego (a szkoda!), chyba że chciałabym spowodować korek lub, co
gorsze, wypadek na drodze. Kierowca ma jednak przegwizdane.
– Z powrotem ty prowadzisz. – Naprawdę to powiedziałam. Szokujące. –
Masz chyba prawko?
* * *
– Niespodzianka – krzyknęliśmy oboje, wchodząc do przytulnego, białego
domku.
Spojrzeliśmy na siebie ze zdziwieniem. Wcale się nie umawialiśmy. Cóż za
jednomyślność!
– Cudownie, że jesteście. – Ucieszyła się na nasz widok Anna, mama Piotra. –
Upiekłam ciasto. Zaraz zrobię kawę.
– Pomogę. – Zgłosiłam się na ochotnika.
W tym czasie mój towarzysz podszedł do niej, objął i pocałował w policzek.
– Cześć mamo! – To było takie naturalne.
Zagapiłam się, ale i posmutniałam. Szczerze mówiąc, strasznie im
zazdrościłam tej bliskości. Ja tego nie zaznałam, chociaż miałam oboje
rodziców. Oni mieli tylko siebie. Boże, zaraz się rozryczę. Co się ze mną
dzieje? Odwróciłam głowę.
– Kochanie, co się stało?
– Przepraszam… – To wszystko, na co mogłam się zdobyć.
Anna podeszła do mnie i mocno mnie objęła. Zesztywniałam w pierwszym
momencie, zupełnie się tego nie spodziewałam. Po chwili jednak się
rozluźniłam i wtuliłam w nią mocno.
62 |
S t r o n a
– Ja nie chciałam… – wydukałam z trudem, bliska łez.
– Nic nie szkodzi. Rozumiem. – Lekko mnie kołysała w ramionach, a ja
czułam się jak małe, bezbronne dziecko. – Synku, zrób nam tę kawę.
Chwilę później siedziałam w przytulnym saloniku, znałam już to miejsce, na
miękkiej kanapie, przytulona do najsympatyczniejszej kobiety, jaką znałam.
– Przepraszam. – Pociągnęłam nosem.
– Nie trzeba! – Objęła mnie jeszcze mocniej. – Nawet duże dziewczynki
potrzebują się czasem wypłakać.
– Ale ja się nigdy tak nie zachowuję.
– Może najwyższa pora okazać trochę uczuć, nie uważasz? – Uniosłam głowę
z jej ramienia i spojrzałam w oczy. Dostrzegłam w nich niekłamaną troskę,
ale i stanowczość, której się nie spodziewałam po tej ciepłej i opiekuńczej
kobiecie.
– To trudne i… – nie dokończyłam.
– Boisz się?
– To też, ale przede wszystkim nie wiem, co czuję. – Tak szczera nie byłam
chyba jeszcze z nikim.
– Kawa gotowa. – W drzwiach stanął Piotr z tacą w rękach.
Wydał mi się w tej chwili taki odległy. Co ja sobie wyobrażałam? Że on i ja?
Raczej nie w tym wcieleniu. Skąd u mnie nagle taki pesymizm?
Odsunęłam się od Anny. Spojrzała na mnie lekko zaskoczona tak nagłą
zmianą.
– Magda?
– Już wszystko dobrze! – odpowiedziałam, zbierając się w sobie.
Przynajmniej pozornie, na zewnątrz, wróciłam do równowagi. Co się działo
w środku? Bóg jeden raczy wiedzieć. – Naprawdę.
63 |
S t r o n a
Reszta czasu upłynęła w sympatycznej atmosferze. Usilnie starałam się
uspokoić. Myślę, że w końcu mi się udało.
Wypiłam kawę, zjadłam ciasto (przepyszne, muszę poprosić o przepis lub
chociaż o karnet upoważniający do częstszych wizyt), pożartowałam z Anną,
a nawet z Piotrem. Czułam jednak mur między nami. Skąd się wziął? Tego
nie wiedziałam.
* * *
Następnego ranka jeszcze mi nie przeszło. Takiego doła dawno już nie
zaliczyłam. Nie poszłam na wykłady, dziewczyny obiecały mnie kryć. Całe
szczęście, że mogę na nie liczyć.
Przez cały dzień szukałam sobie zajęcia. Wykonywałam banalne czynności
tylko po to, by czymś zająć ręce i głowę. I nie myśleć. Nie zastanawiać się.
Szło mi dość marnie, niestety.
Postanowiłam położyć się wcześnie spać. Tak, sen będzie najlepszym
lekarstwem, jeśli tylko uda mi się zmrużyć oko. Przebrałam się w moją
ulubioną koszulkę z ogromnym żółciutkim Tweetym. Była na mnie sporo za
duża i używałam jej jako koszuli nocnej.
Dzwonek do drzwi. A któż to taki? Nie miałam ochoty nikogo widzieć.
Dziewczyny uprzedziłam, żeby dziś nie zawracały mi głowy, więc nie mogła
to być żadna z nich.
Zamierzałam zignorować natręta. Wytrzymałam pięć dzwonków. Cóż za
uparciuch! Niechętnie powlokłam się do drzwi. Zerknęłam przez wizjer
i zamarłam. Co on tutaj robił? Oparłam się o drzwi i modliłam, żeby sobie
poszedł. Zniknął. On jednak naprawdę się uparł. Po chwili usłyszałam
walenie w drzwi.
– Magda! Otwórz, wiem, że tam jesteś! – Piotr się nie poddawał.
Muszę mu otworzyć. Nie mam innego wyjścia. Sąsiedzi i tak dadzą mi popalić
za to przedstawienie.
64 |
S t r o n a
– Czego chcesz? – zapytałam na powitanie, niezbyt sympatycznym tonem.
– Co się z Tobą dzieje? – Spojrzałam na niego. Chyba naprawdę się martwił. –
Mogę wejść?
– Jeśli musisz… – Odsunęłam się jednak, wpuszczając go do środka.
Finał tego spotkania do dziś mnie szokuje. Jak to się mogło stać? Nie mam
pojęcia. Od załamania do…
* * *
Siedziałam na kanapie, ze spuszczoną głową i obwisłymi ramionami.
Wyglądałam zapewne jak kupka nieszczęścia. Piotr klęczał przede mną,
ściskając moje ręce w swoich silnych dłoniach. Próbował bezskutecznie mnie
pocieszyć. Podniosłam na niego wzrok. W jego oczach zobaczyłam tyle troski
i czegoś jeszcze, czego nie umiałam nazwać. Nie myślałam trzeźwo w tej
chwili, chociaż nic nie piłam, przynajmniej alkoholowego.
– Czy kiedyś mnie w końcu pocałujesz? – Sama nie wiem, jakim cudem te
słowa wyszły z moich ust.
– Magda…
– Proszę, tylko jeden raz. – Gdy powiedziało się A, trzeba powiedzieć B.
Przynajmniej ja tak uważam.
Walczył ze sobą. Nie powiem, zrobiło mi się przykro. Aż tak odpychająca
jestem? Posmutniałam jeszcze bardziej.
– Widzę, że to zbyt wielkie poświęcenie! – Czułam się naprawdę urażona. –
Zapomnij!
– To nie tak! Ja…
– Nie musisz się tłumaczyć. Rozumiem. – A przynajmniej bardzo się staram,
dopowiedziałam sobie w duchu.
65 |
S t r o n a
Rozdział XI
Przeciągnęłam się jak zadowolony kociak. Czułam się cudownie. Obok mnie
leżał wspaniały mężczyzna, który zaspokoił mnie tej nocy jak nikt nigdy
dotąd. Boże! Tyle radości ciężko pomieścić. Ja przynajmniej nie wiedziałam,
co mam z nią zrobić.
Przyjrzałam się Piotrowi, wciąż pogrążonemu w głębokim śnie. W sumie nic
dziwnego, ciężko pracował prawie do rana. Hmmm. Niesamowicie rozkoszna
ociężałość przepełniała moje ciało. Przypominając mi każdy szczegół, każdy
dotyk, westchnienie, jęk rozkoszy. Zarówno mój jak i jego. Czyżbym znalazła
ideał? Jest piękny! To fakt. Jego ciało jak wyrzeźbione w marmurze,
a jednocześnie tak wrażliwe pod moimi dłońmi.
Nie rozumiem tylko, skąd się wzięły jego wątpliwości…
* * *
– Magda, proszę cię – powiedział z bólem w głosie. – To nie takie proste, jak
ci się wydaje.
– To jest bardzo proste! – żachnęłam się, kolejny raz tego dnia bliska łez. –
Albo chcesz mnie pocałować, albo nie.
– To trochę bardziej skomplikowane. Chciałbym, ale…
– Więc dlaczego? – I nagle mnie olśniło. – Bo tylu mnie miało przed tobą?
O to chodzi, prawda? Towar z trzeciej ręki cię nie interesuje, tak?
– Przestań! – Rozgniewał się. – Nawet tak nie mów! Wiesz, że nie o to
chodzi…
– Właśnie nie wiem! – Też podniosłam głos. – Oświeć mnie, bo tylko takie
wytłumaczenie przychodzi mi do głowy. – Zastanowiłam się przez chwilę. –
No chyba, że zupełnie cię nie podniecam. Nie jestem w twoim typie?
– Przestań! Nawet nie wiesz jak bardzo…
66 |
S t r o n a
– Więc skończ z analizowaniem i mnie pocałuj.
– Nic nie rozumiesz…
– To mnie nareszcie oświeć! Raz jeden nie chowaj głowy w piasek, tylko mi
wytłumacz. – Traciłam cierpliwość.
Był tak blisko. Na wyciągniecie ręki. A jednocześnie odgradzał się ode mnie
grubym murem, przez który nie potrafiłam się przebić.
– Dobrze! Jeśli naprawdę chcesz… powiem ci.
– Już bardziej nie mogłabym tego pragnąć. – Miałam na myśli zarówno jego
ciało, jak i rewelacje, którymi postanowił się ze mną podzielić.
– Nie jestem w stanie dać ci tego, czego ode mnie oczekujesz. – Jego słowa
zawisły między nami.
Co on chciał przez to powiedzieć? Czyżby nie był w pełni mężczyzną? To
niemożliwe! Emanowała z niego taka siła, namiętność.
– Nie potrafię zaspokoić kobiety! – wyrzucił z siebie gwałtownie.
– Jak to? – Nadal nic nie rozumiałam.
– Nie sprawdzam się na tym polu – powiedział zrezygnowany.
– A mówisz tak, bo…?
– Nie męcz mnie! Po prostu sobie daruj! – Teraz to się już lekko zirytował.
– Ty naprawdę w to wierzysz? – Nie potrafiłam się powstrzymać.
– Pośmiej się, przecież to jest cholernie zabawne, prawda?
Boże! Jak wiele musiało go kosztować to wyznanie? Na pewno nie czułam się
w nastroju do żartów. Powiem więcej, zupełnie nie wiedziałam, jak mam
zareagować, jakich użyć słów.
Piotr powoli podniósł się z kolan. Postanowiłam działać. Teraz albo nigdy. To
moja jedyna szansa.
67 |
S t r o n a
Chwyciłam go za rękę, również wstając, a potem pchnęłam go na zwolnione
przeze mnie miejsce. Nie bronił się. Nawet wtedy, gdy usiadłam mu na
kolanach. Patrzył tylko na mnie maksymalnie zdziwiony.
Powoli przysunęłam się bliżej i jeszcze troszeczkę, aż poczułam… Tak, nic
mu tam nie brakowało. Uśmiechnęłam się. Pochyliłam się nad nim i szepnęła
mu do ucha:
– Pozwól, że sama to ocenię.
Drgnął.
– Magda…
– Ciiiii. – Położyłam jego dłonie na swoich udach. A własnymi szukałam
drogi do jego nagiej skóry. Powoli. Mamy przecież dużo czasu. – Będzie
cudownie, zobaczysz. – Więcej nie byłam w stanie powiedzieć, smakując jego
pachnącą szyję tuż za uchem.
Moje dłonie błądziły po jego klacie i brzuchu. A usta coraz pewniej
przesuwały się po odkrytej części jego ciała. Pragnęłam więcej. Powolutku
zaczęłam się kołysać. Wtedy poczułam, jak jego dłonie niepewnie poruszają
się w górę. Tak, właśnie tak. Zatrzymał się na moich prawie nagich
pośladkach, ścisnął je lekko i przyciągnął mnie mocno do siebie. Zwarty
i gotowy, to lubię! Przyjemność rozlewała się po moim wnętrzu. Jak on mógł
pomyśleć, że nie potrafi dać kobiecie spełnienia? Był kompletnie ubrany, a ja
już się rozpływałam. Strach pomyśleć co się stanie, gdy pozbędziemy się
oddzielających nas części garderoby.
Tak, pora się troszeczkę zbliżyć do celu. Złapałam dół jego bluzy wraz
z koszulką i pociągnęłam je ku górze. Piotr posłusznie uniósł ramiona,
pomagając mi pozbyć się jego ciuchów. Boże, jaki on piękny. Tak cudownie
zbudowanego faceta jeszcze chyba nie dotykałam. Nie był przesadnie
napakowany. Idealne proporcje. Pochyliłam głowę do jego kuszącego ciała,
musiałam go posmakować, nie wytrzymałabym ani sekundy dłużej.
68 |
S t r o n a
Jego dłonie opuściły swój posterunek i powoli zaczęły się przesuwać coraz
wyżej i wyżej. Gdy dotarły do piersi, mimowolnie jęknęłam. Dotykał mnie
z taką czułością i uwielbieniem, jak drogocenny klejnot. Wiedziałam, że
potrafi okazać kobiecie, że jest wyjątkowa. Ani trochę się nie pomyliłam.
Teraz on zajął się moją koszulką. Po chwili siedziałam na nim prawie naga.
Przysunął mnie jeszcze bliżej siebie, tak że moje piersi przylgnęły do jego
torsu. Co za fantastyczne uczucie!
– Magda… – A ja myślałam, że jego głos na co dzień był seksowny
i zachrypnięty. Co mogłam powiedzieć o nim teraz? Brakowało mi słów.
– Tak – westchnęłam wprost w jego usta. Nadal kołysałam się na jego
biodrach.
Gdy nasze wargi się w końcu zetknęły, wewnątrz mnie wybuchło coś
potężnego, żądając, ponaglając, odbierając oddech.
Nie mogłam już dłużej czekać. Odrywając się od niego, wstałam na miękkich
nogach. Jeszcze chwila. Dam radę. Powtarzałam, próbując opanować drżenie
kolan. Piotr obserwował mnie, gdy pozbywałam się bielizny. W jego oczach
zalśniło coś, co jeszcze bardziej przyśpieszyło moje kolejne działania.
Pochyliłam się nad nim, próbując pozbawić go spodni. Dłonie niesamowicie
mi drżały, a palce wydawały się niezdarne i okropnie powolne. Jego pomoc
bardzo mi się przydała.
Po chwili miałam go przed sobą w pełnej okazałości. Co za widok! Pasłam
oczy tym cudem natury. Pragnienie jednak było silniejsze. Usiadłam mu
ponownie na kolanach, nie za blisko, aby móc go dotknąć. Jęknął, odchylając
głowę na oparcie kanapy. Pieściłam go, nie mogąc się już doczekać. Gdy
przysunęłam się bliżej, Piotr drgnął. Czyżby chciał mnie powstrzymać?
Teraz? Niemożliwe.
– Magda, czy ty…?
Zrozumiałam.
69 |
S t r o n a
– Tak – westchnęłam, czując jego dłonie na swoim ciele. Lekko się
wychyliłam, sięgając do małej szafki stojącej tuż przy łóżku. – Ale mam też
i to. – Podałam mu niewielką srebrną paczuszkę. Przezorny, zawsze
przygotowany. Czy on jednak nie pomyśli…?
Mój piękny kochanek szybko zajął się zawartością opakowania. Po chwili już
nie byłam w stanie się nad niczym zastanawiać. Oddałam się przyjemności
bez reszty. Tego właśnie chciałam.
* * *
– Czujesz to, prawda? – prawie krzyczałam, niezdolna opanować
wstrząsającego mną orgazmu. Zaciskałam się na nim z niesamowitą siłą.
Drżałam nieopanowanie. Bałam się, że się rozsypię na kawałki. Jeszcze nigdy
nie przeżywałam spełnienia tak intensywnie. – Tego się nie da… udawać. –
To moje ostatnie świadome słowa. Potem mogłam już tylko jęczeć, wijąc się
we wszechogarniającej rozkoszy.
* * *
Gdy emocje lekko opadły, usłyszałam jego (smutny?) głos:
– Dostałaś to, czego chciałaś. I co dalej?
– Nie mów tak, bo czuję, jakbym cię wykorzystała. Chyba oboje czerpaliśmy
z tego przyjemność?
– Nie zaprzeczę. Ale tego właśnie chciałaś, niezobowiązującego seksu, czy
może się mylę? – mówiąc to, odsunął się ode mnie.
Jakiej odpowiedzi się spodziewał?
– A jeśli powiem, że nie tego? Że jesteś w błędzie? – Z nim na pewno nie
mogło to być bezosobowe pieprzenie.
– A jeśli skłamiesz, uznając, że właśnie to chcę usłyszeć?
– A czego tak właściwie się po mnie spodziewasz? – zapytałam z bijącym
sercem. Chyba jednak znaczył dla mnie więcej, niż chciałam przyznać.
70 |
S t r o n a
– Naprawdę chcesz wiedzieć?
– Inaczej bym nie pytała. – Spojrzałam mu w oczy, potwierdzając moją
szczerość.
– Żebyś traktowała to poważnie…
– Bardzo serio to zabrzmiało. – Próbowałam rozluźnić sytuację. Piotr mi
jednak na to nie pozwolił.
– Bo jestem takim facetem!
– Zauważyłam. – Lekko się uśmiechnęłam. To w zasadzie nie było tak do
końca złe.
– Ale tego nie akceptujesz? – zapytał cholernie poważnie.
– Mylisz się. Nie o to chodzi. Po prostu… czasem mógłbyś się troszeczkę
wyluzować.
– I jak ja mam to rozumieć?
Przede wszystkim przytul mnie, miałam ochotę powiedzieć.
– Zwyczajnie. – Uśmiechnęłam się, by złagodzić moje następne słowa. – Nie
możemy cieszyć się chwilą?
– Dopóki nie minie?
– Nie ma rzeczy niezmiennych. Wszystko się kiedyś kończy.
– I właśnie przechodzimy do tej części?
Przez chwilę zastanawiałam się, co mam mu odpowiedzieć.
– To nie był zwykły seks. Wiesz o tym, prawda? – Przez jego twarz
przemknął dziwny wyraz. Nie umiałam go zidentyfikować. – Z nikim nie
było mi tak dobrze.
– Nie musisz…
71 |
S t r o n a
Zamknęłam mu usta gorącym pocałunkiem. Nie uchylił się. Więc cała ta
tyrada musiała stanowić jego samoobronę. Urocze!
– Wiem, ale to prawda.
– Magda…
– Nic już nie mów, tylko mnie kochaj!
Dwuznaczność mojej prośby dotarła do mnie dużo, dużo później…
72 |
S t r o n a
Rozdział XII
– Boże! Anna! – Zerwałam się jak oparzona. Wciągnęłam na siebie koszulkę
i w pośpiechu szukałam spodni. – Piotr, wstawaj. Szybko!
– Nie panikuj. – Uniósł się lekko i z uśmiechem mi się przyglądał. Musiał to
być komiczny obrazek. Nie widziałam w tym jednak nic zabawnego.
Myślałam tylko o jego matce. Przecież… – Uprzedziłem ją, że mogę nie
wrócić. – Przez jego twarz przemknął cień. – Nie wiedziałem, co tu zastanę.
– Przewidujący z ciebie gość. – Zatrzymałam się w pół kroku. Nie bardzo
wiedziałam, co mam teraz ze sobą zrobić. – Zawsze tak masz?
– Tego, co zaszło, się nie spodziewałem…
– Żałujesz? – Coś we mnie drgnęło. A jeśli tak?
Oparty na przedramieniu wyciągnął do mnie dłoń. Podałam mu swoją.
Przyciągnął mnie do siebie, wciągając z powrotem do łóżka.
– Ani trochę – szepnął, a zaraz potem mnie pocałował. Hmmm.
* * *
Podjechaliśmy do niego, by mógł się przebrać, a potem wspólnie dotarliśmy
na uczelnię. Prowadził Piotr. Nie zdawałam sobie sprawy, że patrzenie na
faceta za kierownicą mojego auta może sprawiać mi taką przyjemność.
Już na parkingu objęłam go za szyję i mocno pocałowałam. Smakował
cudownie.
– Widzimy się dzisiaj? – Szokujące, ale nie miałam go dość. Chyba pierwszy
raz tak szybko chciałam ponownie „zobaczyć” się z mężczyzną.
– Pracuję do późna. – Żałował tego? – Ale jutro jestem cały twój.
– Uważaj, co obiecujesz…
73 |
S t r o n a
– Jakoś się ciebie nie boję. – Szeroki uśmiech pojawił się na jego twarzy. To
lubię. – A może powinienem?
– Wszystko zależy od twojej kondycji…
* * *
Przyznam szczerze, że z dzisiejszych wykładów niewiele wyniosłam. Lekko
bujałam w obłokach. Myślałam o cudownym facecie siedzącym kilka rzędów
ode mnie. Banan nie znikał z mojej twarzy. Muszę się chyba trochę uspokoić.
Chociaż z drugiej strony… Wszyscy na tej sali wiedzieli już doskonale, o co
chodzi. Nie dało się przeoczyć mojego rozmarzenia i naszych spojrzeń,
rzucaliśmy je sobie przez cały czas. Tak, to raczej oczywiste. Nie jesteśmy
w końcu wśród dzieci. A dorośli ludzie jednoznacznie odczytują takie
sygnały. No cóż… Zresztą wszyscy już dawno gadali, że ze sobą spaliśmy.
Więc tak jakby wyprzedzili wypadki.
– Magda, ostatnio to były plotki – stwierdziła z przekąsem Ewka. – Ale tym
razem to chyba jest coś na rzeczy?
Figlarny uśmiech sam wypłynął na moją twarz. Nie walczyłam z tym.
– No cóż…
– Opowiadaj! – Patrycja mogłaby się bardziej zainteresować własnym życiem
erotycznym. Jeśli je posiada, w co czasem wątpiłam. – Ciekawość zżera!
– Jasne! Może jeszcze ze szczegółami?
– Oczywiście, nawet z najdrobniejszymi… Chyba że są raczej duże? – Jedna
bardziej zboczona od drugiej. – To koniecznie.
– Oj, żebyś wiedziała, że są! – Gdybym umiała się czerwienić, to w tym
momencie bym to zrobiła. Obraz, który pojawił się w moich myślach,
stanowił wystarczający powód, aby stanąć w pąsach. – I to nawet bardzo.
– Operator ciężkiego sprzętu? Nieźle, nieźle!
74 |
S t r o n a
– Dajcie spokój! Nie będę z wami gadać o tajemnicach alkowy. – Nie żeby
mnie to jakoś specjalnie krępowało.
– A od kiedy jesteś taka tajemnicza? – Rechot Ewki zapewne dało się słyszeć
na drugim końcu korytarza.
– Gdy na ciebie teraz patrzę, to dziwię się, że cokolwiek wam opowiadam.
– Hej, Magda! Czyżbyś się zakochała? – zaatakowała mnie Wiolka. W jej
pytaniu wyczułam drugie dno.
Pojebało ją, czy co?
– Chora jesteś? – Złagodziłam lekko wersję. – Nie ma takiej opcji!
– Nigdy nie mów nigdy! – wtrąciła się blond chłopczyca. – Bo będziesz
musiała odszczekać.
– W życiu! – Po tym emocjonalnym wykrzykniku zastanowiłam się przez
chwilę. – Po prostu jest niezły, a przy okazji inteligentny i zabawny, czasami.
Czego chcieć więcej?
– Happy endu? – Długonoga romantyczka nie da mi spokoju, coś tak czuję.
– Pati, ty to się chyba nigdy nie zmienisz – odpowiedziałam jej
z politowaniem w głosie. – Coś takiego w realu nie istnieje.
– Więc jakie masz co do niego plany?
– Dobrze się bawić, to przede wszystkim. – A zapowiada się zajebiście! To
pewne! – Żadnej analizy.
– Żadnych zobowiązań? – zapytał Rudzielec.
– A od kiedy mnie znacie? – Muszę im tłumaczyć łopatologicznie? – Może od
wczoraj?
Czy byłam jednak z nimi całkiem szczera? I z samą sobą? Ciągnęło mnie do
tego faceta jak jeszcze nigdy do nikogo. Nie chciałam się jednak nad tym
zastanawiać. Czas pokaże, co z tego będzie… Te wątpliwości jednak bardzo
75 |
S t r o n a
mnie niepokoiły. Pewnie dlatego tak gorąco zapewniałam dziewczyny, że to
tylko seks. Siebie przekonać będzie o niebo trudniej.
* * *
Po powrocie do domu zajęłam się makabrycznie przyziemnymi
czynnościami. Najwyższa już na nie pora. Pranie, sprzątanie i takie tam. Nie
najlepsza ze mnie gospodyni, to niestety fakt. Postanowiłam więc nadrobić
trochę zaległości. Później miałam zamiar poczytać i pójść wcześnie spać.
Ostatniej nocy nie dane mi było za wiele snu.
Oczywiście nie żałowałam ani odrobinę. Zadawałam sobie sprawę, że
przytrafiło mi się coś wyjątkowego. Czego się nie spodziewałam i na co już
nie liczyłam.
Od dawna prosiłam opatrzność o nieosiągalne… I chyba byłam bardzo
grzeczną dziewczynką, bo cud się zdarzył. Nawet podwójny.
Facet, który przedkłada moją przyjemność nad własną? Cud pierwszy!
Taki, który posiada mózg, całkiem nieźle rozwinięty na dokładkę
i nienajgorzej wykorzystywany… Kolejny cud!
A obaj ci mężczyźni w jednym ciele, zajebiście seksownym
i przyprawiającym o nieopanowane dreszcze, o czym nie należy zapominać,
to już po prostu… Cud nad cuda!
* * *
– Zabijesz mnie kiedyś, człowieku! – wysapałam mokra, wykończona
i szczęśliwa jak rzadko kiedy. Rozciągnięta na wymiętoszonym prześcieradle,
nie miałam siły ruszyć nawet małym palcem.
– Witaj w klubie. – Spojrzałam na niego. Sprawiał wrażenie równie
padniętego co ja. Rozchylił usta w zmęczonym uśmiechu. – Jesteś niewyżyta,
wiesz o tym?
– Oczywiście! – Nawet mówienie sprawiało mi trudność.
76 |
S t r o n a
Przysunął się do mnie, odgarniając wilgotne włosy z mojego czoła. Miał
niesamowicie delikatne dłonie. Zauważyłam to już nie po raz pierwszy.
– A także piękna, seksowna i niesamowita pod każdym względem.
– To też wiem. – Roześmiałam się.
– I skromna do bólu…
– Bezapelacyjnie! – Przyjrzałam mu się uważniej. Patrzył na mnie w taki
sposób... – Wiesz, co myślę?
– Boję się nawet zgadywać – mówił z ustami tuż przy mojej szyi.
– Minąłeś się z powołaniem. Powinieneś zostać psychoanalitykiem. – Czując
jego wargi i język na mojej rozgrzanej skórze, nie potrafiłam się skupić. –
A może jednak nie! Seksuolog to zawód dla ciebie.
Zesztywniał. Nie przemyślałam za bardzo swoich słów.
– Potrzebujesz jeszcze jakichś zapewnień, że jest fantastycznie? –
Przesunęłam palcem po jego ramieniu, a potem niżej.
– Przesadzasz… – Czyżby odrobinę drżał mu głos?
– Ta twoja skromność bywa czasem irytująca – powiedziałam miękko,
kontynuując wędrówkę mojej dłoni po jego ciele. Reagował w zamierzony
przeze mnie sposób. Gdy dotarłam prawie do celu, poczułam, jak gwałtownie
wciągnął powietrze. – Masz jeszcze trochę siły?
Chwilę później przygniatał mnie słodki ciężar, był cholernie szybki, nie
zdałam sobie sprawy kiedy przeturlał się ze mną na drugą stronę łóżka.
– Rozpustnico! – powiedział ze śmiechem, tuż przed namiętnym
pocałunkiem. Prawie zapomniałam, o czym rozmawialiśmy.
– Wszystko jest z tobą w jak najlepszym porządku. – Objęłam go mocno
udami, a dłonie zanurzyłam we włosach. Mając jego twarz tuż przy mojej,
dodałam: – A mówiąc szczerze… Przekraczasz normę.
77 |
S t r o n a
– Łechcesz moje ego – mruknął, muskając delikatnie ustami moją twarz. –
I muszę przyznać, że nieźle ci to wychodzi.
– Mam talent, prawda? – Uśmiechnęłam się szeroko, chociaż głos mi lekko
drżał. Co on ze mną wyrabia? Niepojęte! – A tak poważnie, to nie rozumiem,
skąd ci się wzięły te obawy?
– Nie chcę o tym gadać. – Lekko się o mnie ocierał, podpierając się na
przedramionach. – Szczególnie teraz.
– Moment dobry jak każdy inny. – Próbowałam być twarda, mimo to
nieuchronnie traciłam wątek. – Chyba jednak powinniśmy.
– Po co do tego wracać?
– Wiesz… – Musiałam się mocno skupić, żeby sformułować sensowne
zdanie. – Nie chciałabym znowu czegoś chlapnąć albo uważać na każde
słowo, by cię nie urazić.
– Jestem dużym chłopcem, jakoś to zniosę. – Czułam, że chciał skończyć ten
temat.
– Gdybym jednak wiedziała…
Zamknął mi usta pocałunkiem. Długim, namiętnym, pełnym obietnic.
Zupełnie zapomniałam, co mówiłam chwilę wcześniej.
– Ta wiedza nic nie zmieni. – Rozchylił usta w ten zniewalający sposób,
którego się trochę bałam. Spustoszenia, jakie czynił… – Zostawmy to,
dobrze?
Za ten uśmiech dałabym się pokroić. I jak niby miałam mu odmówić? No jak?
78 |
S t r o n a
Rozdział XIII
Czym sobie na niego zasłużyłam? Prezent od losu z najwyższej półki. To na
pewno! Nie spodziewałam się, że spotkam kogoś takiego. I powiedzmy sobie
szczerze, Piotr wychodzi poza ramy moich seksistowskich zasad. Nie
umiałabym wystawić go za drzwi po „zabawie w lekarza”, jak zdarzało mi się
robić z innymi facetami w przeszłości. Przyznam też, że uwielbiam nasze
potyczki słowne, zresztą z nim mogę prowadzić wszelkie odmiany
konwersacji.
Inteligentny mężczyzna to taka rzadkość, że nie zamierzam, póki co,
zmieniać niczego w układzie między nami. Chyba że na lepsze! Oczywiście
z mojego punktu widzenia, dla ścisłości.
Nie popadajmy jednak w kompletną euforię. Istnieją pewne ograniczenia…
Żeby nie powiedzieć: trudności! Jak zwał, tak zwał. Po prostu nie mogłam
pójść na kompletny żywioł. Proza życia! Chociaż w tym przypadku
całkowicie ją akceptowałam. Tak więc poza pierwszym razem, Piotr nigdy
nie zostawał na noc. Tak postanowiliśmy. Nie wiem, ile w tym było mojej
asekuracji i szczerze nie miałam ochoty tego roztrząsać. Argument za takim
rozwiązaniem stanowiła osoba Anny.
Przede wszystkim, żadne z nas nie chciało zostawiać jej samej. Tak po cichu
myślę też, że chodziło o szeroko pojętą „przyzwoitość”. Nie wiem, co on
sądził na ten temat. Nie poruszyłam tej kwestii, choć ciekawość zżerała. Nie
podzieliłam się moimi obawami z nikim, nawet z Piotrem, a może właśnie
szczególnie z nim nie potrafiłam o tym rozmawiać. Tak, wiem! To
zagmatwane. Sama się już lekko gubię w tym labiryncie. Oczywiste jednak
dla mnie było, że po raz chyba pierwszy, najzwyczajniej w świecie się
wstydziłam. Krępował mnie taki układ. Uwielbiałam tę kobietę, ale przecież
sypiałam z jej synem. I patrząc na sytuację z punktu widzenia osoby sporo
starszej ode mnie, bzykałam się z facetem, którego, tak właściwie, prawie nie
znałam. To trudne do przyjęcia, do zaakceptowania. Szczególnie dla kobiety
79 |
S t r o n a
z zasadami, jaką jest Anna. Wiedziałam o tym i pewnie dlatego tak długo
odwlekałam wizytę na Wrzosowej. Nie bardzo wyobrażałam sobie, jak jej
mam spojrzeć w oczy, jak z nią rozmawiać. Ile wie? I na ile ta sytuacja zmieni
nasze relacje? Oczywiście chciałabym, by pozostały nienaruszone, to jednak
chyba tylko moje pobożne życzenie. Nie jestem naiwna, ona tak łatwo nie
przejdzie nad tym do porządku dziennego. A jeśli nawet (w końcu to taka
ciepła i urocza babka), to nie ma bata, żeby nie wpłynęło to na nasze
wzajemne stosunki.
Z głową nabitą tak pokręconymi rozmyślaniami, tego dnia postanowiłam, że
dość już zabawy w strusia. Trzeba wykazać się odwagą. Wypić to piwo,
którego się naważyło. No, może to nie najwłaściwsze porównanie. Tak czy
siak, muszę w końcu stanąć z nią twarzą w twarz. I dowiedzieć się, co też ona
o mnie myśli.
Odkryłam właśnie w sobie kolejny „pierwszy raz”. Nigdy przedtem opinia
innej osoby, jej osąd, nie były dla mnie tak istotne. Nawet rodzice nie
posiadali takiego autorytetu. Co ja gadam? Oni znajdowali się gdzieś przy
końcu listy. Dokładnie wtedy, gdy zrozumiałam, jakie łączą ich zależności,
a raczej to, co ich tak naprawdę dzieli, spadli brutalnie z piedestału. I nigdy
już nie wspięli się wyżej.
* * *
– Magda! – Radosne i pozbawione jakichkolwiek podtekstów powitanie
zaskoczyło mnie. – Już myślałam, że o mnie zapomniałaś.
– O tobie? – Wesołą miną pokrywałam lekkie zdenerwowanie. – Nigdy
w życiu!
– Tylko tak mówisz – powiedziała, obejmując mnie opiekuńczym ramieniem
i prowadząc do kuchni.
– Posądzasz mnie o wazelinę? Jak możesz! – Uśmiech nie znikał z mojej
twarzy.
80 |
S t r o n a
– Dobrze, dobrze. – Pogłaskała mnie czule po ramieniu. – Najważniejsze, że
w końcu jesteś.
– Też się cieszę.
– Siadaj sobie. Ugoszczę cię dziś po królewsku. Piotr ostatnio znika
wieczorami – mówiła odwrócona do mnie plecami, więc na całe szczęście nie
mogła widzieć mojej miny. – Z pracy też wraca dużo później. Cóż mi
pozostaje?
– Pieczesz te swoje cudowności? – Aż podskoczyłam. Mimo całego
skrępowania, mogłam w tej chwili myśleć tylko i wyłącznie o pysznościach,
których dane mi będzie zaraz posmakować. Zaśliniłam się okrutnie.
– Ciasteczka jak z bajki. – Z szerokim uśmiechem postawiła przede mną
pełen talerz.
– Takiej pokusie na pewno się nie oprę – westchnęłam, rzucając się na
poczęstunek.
Jakoś to później spalę. Nie chciałam w tej chwili przyznać się, jaka metoda
spalania kalorii najbardziej mnie interesowała. Nadal uważam, że ktoś tam na
górze bardzo mnie lubi, skoro nigdy się nie czerwienię.
– A innym się opierasz, kochanie? – Zaskoczyła mnie kompletnie.
* * *
Wieczorem, czekając na Piotra, rozpamiętywałam rozmowę z jego matką.
Ludzie jednak potrafią zaskoczyć. Wydaje ci się, że kogoś znasz, przynajmniej
trochę. Wiesz, czego się po nim, po niej spodziewać. A tu lampa w oczy. Tak
się właśnie poczułam, gdy Anna przyparła mnie do muru.
Moje rozmyślania przerwało delikatne pukanie do drzwi.
* * *
Tym razem nie dotarliśmy do łóżka. Nie dość na tym… Nawet kanapa była za
daleko. Kochaliśmy się szybko, mocno, niemal brutalnie. Bez subtelności, bez
81 |
S t r o n a
żadnych ceregieli. Czysta, niczym nie zamaskowana żądza i głód. Tego
właśnie potrzebowałam. Skąd on u licha o tym wiedział? Jakby doskonale
orientował się, czego w danym momencie pragnę.
– Przepraszam. – Jednak nie był jasnowidzem, ani telepatą. Mówił wprost do
mojego ucha, przyciskając mnie nadal do ściany. Tylko jego zgięte ramiona
chroniły mnie przed przyjęciem na siebie całego jego ciężaru. Dyszał ciężko.
– Nie mogłem się powstrzymać.
– I bardzo dobrze – sapnęłam, równie zmęczona. Z wysiłkiem uniósł głowę
i spojrzał mi w oczy. – Tego właśnie chciałam.
Przyglądał mi się przez chwilę, potem odsunął odrobinę, dźwignął mnie na
ręce i zaniósł do sypialni.
– Coś się stało? – zapytał jakiś czas później. Leżałam z głową na jego piersi,
wsłuchując się w uspokajający rytm serca. Palcami nieświadomie rysowałam
wzorki na jego przedramieniu.
– Rozmawiałam z Anną.
– Tak? – Niczego się nie domyślał?
– Ona wie – szepnęłam tak cicho, iż obawiałam się, że mnie nie usłyszał.
– Prędzej czy później musiało się to stać.
– Ale…
– Jesteśmy dorośli, a moja matka to nie kosmita. – Czułam, że się uśmiecha.
Po co w ogóle zaczynałam ten temat? Co chciałam mu powiedzieć? A ile
przed nim ukryć? Co to w ogóle ma być? Zachowuję się jak kompletna
kretynka. Świadomość ta przygnębiła mnie jeszcze bardziej.
Jak z tego wybrnąć? Jeszcze raz wróciłam myślami do tej nieszczęsnej
rozmowy.
* * *
82 |
S t r o n a
– Wspaniała z ciebie dziewczyna, ale czuję, że nie traktujesz mojego syna
poważnie.
– Dlaczego? – Trafna psychoanaliza zupełnie zbiła mnie z tropu.
– Serce matki się nigdy nie myli – powiedziała, o dziwo, łagodnie. – On jest
szczęśliwy, ale ty… masz wątpliwości. Bronisz się przed nim.
– Zrozum…
– Nie chcę, żebyś mi się tłumaczyła. Ale Piotr powinien wiedzieć.
– Naprawdę nie wiem… – Ponownie nie pozwoliła mi skończyć.
– Porozmawiaj z nim. Zanim masz jeszcze czas. Póki mój syn się w tobie nie
zakochał.
Ani słowa krytyki. Żadnego potępienia. A jednak czułam się paskudnie.
Wolałabym chyba, żeby była na mnie zła. Gniew łatwiej bym przełknęła.
A tak… zupełnie nie umiałam się odnaleźć. Co powinnam zrobić?
* * *
– Gdzie jesteś? – Usłyszałam cudownie zaniepokojony głos Piotra. –
Odpłynęłaś na dobre. Myślałem, że śpisz.
– Nie mogę! – prawie krzyknęłam, gwałtownie się od niego odsuwając. –
Dlaczego musisz być taki idealny?
– Ja? Idealny? O czym ty mówisz?
Usiadł. Próbował mnie przytulić. Uchyliłam się.
– Musimy to skończyć. Nie ma innego wyjścia. – Sztywno i oficjalnie, jak nie
ja.
– Magda… – Patrzył na mnie w taki sposób…
– Nie utrudniaj, proszę. – To tyle w temacie nie rozklejania się.
– Wyrzucasz mnie?
83 |
S t r o n a
– Potrzebujesz więcej, niż ja kiedykolwiek będę w stanie ci ofiarować. – Oj,
zebrało mi się na szczerość.
– Co? Co się z tobą dzieje? Dlaczego tak mówisz? – Wyglądał na naprawdę
zaniepokojonego.
– Proszę cię… – Co jeszcze mam mu powiedzieć, żeby zrozumiał?
– Zrobiłem coś nie tak?
– Nie! – zaprzeczyłam gorąco. – To ja!
– Co się tak naprawdę stało? – Boże! Zmusza mnie bym użyła słów, które
niełatwo przechodzą mi przez gardło.
– Ja nie potrafię kochać, a ty zasługujesz na wszystko co najlepsze.
– A jeśli już to znalazłem?
84 |
S t r o n a
Rozdział XIV
– Przestań! Nie mogę tego słuchać! – Zatkałam uszy.
Delikatnie, ale stanowczo odsunął moje dłonie.
– Jest nam razem dobrze. Nie możemy przy tym pozostać? Dać sobie czas? –
Coś w jego głosie sprawiło, że poczułam się ostatecznie pokonana. – Nie
odtrącaj mnie.
– Twoja matka miała rację. – Więcej nie dałam rady powiedzieć.
Rozryczałam się. Gwałtowny szloch rozdzierał moją klatkę piersiową.
Piotr mocno mnie przytulił. Nie miałam siły się bronić. Nie teraz. Później.
Tak, pomyślę o tym później. Gdy wróci mi choć trochę sił. W tej chwili, gdy
kołysał mnie w ramionach, nie chciałam, by odszedł. Jeszcze nie.
Pozwolił mi się uspokoić, wyciszyć, a potem znowu zaatakował.
Przynajmniej ja tak to odbierałam.
– Magda – powoli ważył każde słowo – nie oczekuję, że ot tak, z dnia na
dzień mnie pokochasz…
– Nic nie rozumiesz! – Lekko się zaperzyłam. – Nigdy cię nie pokocham!
Widziałam, że go to zabolało. Twarz mu stężała. Przywdziewał maskę.
Dziwne, ale ja też nie czułam się z tym dobrze.
– Czyli to wszystko, to tylko…
– Miałam się po prostu dobrze bawić. – Celnie trafiałam. – Nie jestem chyba
jednak aż tak zimną suką, jak myślałam. Nie chcę cię wykorzystywać. Nie
ciebie!
– A nie uważasz, że już to zrobiłaś? – Próbował ukryć, co czuje, ale ja
wiedziałam. Zraniłam go. Wcale tego nie chciałam. – Naprawdę wierzyłem,
że coś dla ciebie znaczę. Że czujesz więcej, niż chcesz się do tego przyznać.
85 |
S t r o n a
Teraz nareszcie mamy jasność w temacie! – Z tymi słowami powoli wstał
i zaczął się ubierać. – Jaki ze mnie głupiec!
Kilka minut później już go nie było. W moim łóżku… W moim domu…
W moim życiu!
* * *
Następne dni zlały mi się w jedno. Funkcjonowałam trochę jak automat.
Wśród ludzi chodziłam z przyklejonym uśmiechem, żeby nikt niczego się nie
domyślił. I chyba naprawdę mam talent aktorski.
Tylko Wiolka przyglądała mi się z coraz dziwniejszym wyrazem twarzy.
Czyżby się domyślała, że jestem w dołku?
– Jak tam Piotruś? – wyskoczyła z tekstem Ewka. – Już ci się znudziła
zabaweczka?
– Nic nie trwa wiecznie – odpowiedziałam wymijająco.
Nie liczyłam oczywiście na to, że tak łatwo uda mi się wykręcić. I jak zwykle
się nie pomyliłam.
A co do omawianego obiektu… No cóż. Zachowywaliśmy formalny dystans.
I tyle. Gdyby nie wspólne studiowanie, mogłabym powiedzieć, że omijamy
się dużym łukiem. Nasze spotkania ograniczały się do zdawkowego
powitania. Hmmm… było ciężko!
* * *
– Powiedział ci. – Wyszło mi bardziej stwierdzenie niż pytanie.
Siedziałam właśnie naprzeciwko Anny. Zadzwoniła wczoraj i poprosiła,
byśmy się spotkały. Szczerze mówiąc, bałam się. Od kilku już dni czekałam
na jej telefon. Wiedziałam, że ponownie będę musiała przed nią stanąć.
Odwlekałam to, jak mogłam. Już nie pierwszy raz zresztą tak się zachowałam
w stosunku do niej. Tym razem jednak nie znalazłam w sobie odwagi.
Czekałam, aż to ona wykona pierwszy krok. I wykonała.
86 |
S t r o n a
– Nie musiał. To mój syn. – Zamyśliła się na dłuższą chwilę. – Wiem, że stało
się coś złego. Stara się trzymać fason, ale ja i tak czuję, kiedy jest
przygnębiony.
– Aniu, nie gniewaj się. Nie zdążyłam.
– Nie rozumiem. O czym ty mówisz?
– O Piotrze, oczywiście. – Dlaczego zmuszała mnie do powiedzenia tego na
głos?
– Rozstaliście się, tak? – Nie musiałam odpowiadać, wyczytała to z mojej
twarzy. – Przecież nie to miałam na myśli.
– Chciałaś, bym go nie oszukiwała – powiedziałam, spuszczając głowę. – A to,
co zrobiłam, to jedyny sposób na szczerość.
– Magda…
– Nie chciałam go zranić, naprawdę. – Nerwowo bawiłam się frędzelkami
obrusa. – Ja wiem, że jestem zła. Wykorzystuję ludzi, a szczególnie
mężczyzn. Ale Piotra naprawdę nie chciałam. Tak wyszło.
– Nic do niego nie czujesz? – Z jej twarzy nie dało się wyczytać, co myśli.
– Tego nie mogę powiedzieć. To wspaniały facet. Nie spotkałam jeszcze kogoś
takiego.
– Więc dlaczego go zostawiłaś?
– Bo miałaś rację. On zasługuje na miłość. Na kogoś, kto go pokocha.
– A ty…?
– Ja nie potrafię mu tego dać – powiedziałam to z żalem, który zaskoczył
nawet mnie.
– Co ty opowiadasz?!
– Znam siebie. – Dopadło mnie przygnębienie. Taka zrezygnowana, mała
dziewczynka.
87 |
S t r o n a
– Jesteś cudowną osobą. Ciepłą i życzliwą.
– Chyba tylko ty mnie taką widzisz.
– Może po prostu innym nie pokazujesz siebie, tej prawdziwej. – Gdy
spojrzałam na nią zdziwiona, dodała: – Może trochę grasz?
Jej słowa na długo zostały we mnie. Drażniły jak natrętna mucha. Czyżbym
nie była szczera nawet wobec samej siebie?
* * *
– Ty i Piotruś? – Usłyszałam za plecami znajomy głos. Szczerze mówiąc, nie
ucieszyła mnie ta niespodzianka. – Szokujące!
Stałam właśnie obok swojego auta. Zapadał wieczór. Przed chwilą wyszłam
z domu Anny. Zapewne Mareczek dośpiewał sobie, że ja i Piotr… Jak bardzo
się mylił! Nie miałam jednak zamiaru ani ochoty wyprowadzać go z błędu.
Niech sobie myśli, że nadal jesteśmy… Parą? Razem? Jak zwał, tak zwał.
Zdawałam sobie sprawę, że i tak pewnie nie da mi spokoju. Co za pech! Już
wcześniej zrozumiałam, że wszystko pomiędzy dwoma „zaprzyjaźnionymi”
panami rozbija się zapewne o źle pojętą zazdrość.
– Nie sądzisz, że to raczej nie twoja sprawa?
Marek uważnie mi się przyglądał z kpiącym uśmieszkiem, błąkającym się
gdzieś w kącikach jego ust.
– Fiu! Fiu! Czyli etap całowania w rączkę macie już za sobą? – Boże, skąd ten
gość się urwał? Z gigantycznej choinki? – Nie poznaję kolegi… Taki szybki
z niego zawodnik? Ciekawe od kiedy?
– Słuchaj, to mnie wcale nie bawi. – Powstrzymałam się, by na niego nie
warczeć. – Masz coś na wątrobie, to mów wprost.
– Nie chciałabyś wiedzieć… – Za kogo on mnie ma? Za pierwszą naiwną?
Chęć przekazania mi tych śmierdzących rewelacji aż z niego promieniowała.
– Czekam.
88 |
S t r o n a
– Pamiętaj, sama chciałaś! – Teraz już legalnie się cieszył.
– Powiedzmy, że nie miałeś na to żadnego wpływu… – Ironio! Moja
niezawodna towarzyszko!
– No dobra! Nasz Piotruś to strasznie cienki zawodnik. Nie będziesz miała
z niego zbyt wielkiego pożytku.
– A skąd ten wniosek? – Poudawajmy troszeczkę.
– Każda jego „była” prędzej czy później trafiała na mnie. I mając
porównanie… No cóż, rozwiązywały im się języki.
Chyba zaczynałam wszystko rozumieć.
– A ty oczywiście nie omieszkałeś przekazać tych pikantnych szczegółów
najbardziej zainteresowanemu?
– Przyjaźń ma swoje prawa.
– Chyba sobie kpisz?! – Nie umiałam już ukryć ani złości, ani obrzydzenia.
– Tak szczerze, to nie miałem zbyt wiele do przekazywania. – Ten facet jest
jednak naprawdę obleśny. A jego śmiech… Dźwięczał mi w uszach jeszcze
długo po tym, jak odjechałam.
Frustracja i gniew spowodowały, że może powiedziałam mu za wiele.
Odkryłam zbyt dużo z mojej prywatności? Trudno, czasu nie cofnę!
– Widocznie laski, o których mówisz, nie wiedziały co dobre.
* * *
Starałam się wrócić do normalności. Do znanego mi życia. Do tego, co było
przed Piotrem. Znajomi, moje szalone trio, imprezy. To wszystko jednak
straciło jakoś swój urok. Przynajmniej ja nie odnajdowałam się już tak
doskonale wśród tych ludzi.
Na dokładkę poraziła mnie oczywista prawda. Świadomość zmiany, jaka we
mnie zaszła. Dokładniej rzecz ujmując, zmiany w podejściu do życia i ludzi,
89 |
S t r o n a
a szczególnie mężczyzn… Czeka mnie celibat, jak nic. Żaden facet mi się
nawet nie podoba, a co mówić o ochocie na cokolwiek więcej? Jest tylko
jeden, którego mogłabym… zawsze i wszędzie! Co ja znowu wyrabiam?
Obiecałam sobie nie myśleć o przystojnym ratowniku. Dotrzymam słowa,
choćby miało mnie coś trafić!
Cudowne postanowienie! Tylko czy realne?
90 |
S t r o n a
Rozdział XV
Wychodzę normalnie na alkoholiczkę. Niedobrze! Znowu uwaliłam się na
sztywno, na dokładkę na smutno. W obecnym stanie ducha „na wesoło” nie
dałabym rady żadną miarą. Dzięki Bogu za huczne piątkowe imprezy!
W takim tłumie mało kto zwróci uwagę na jedną zalaną więcej.
Ktoś jednak mnie przyuważył. Nie powiem, żebym klaskała uszami z radości,
ale byłam na tyle pijana, że jego obecność nie przyprawiała mnie o mdłości.
Alkohol ma jednak zaskakujące działanie.
– Jak się bawisz? – Nawet jego głos nie wydał mi się tak odpychający jak na
trzeźwo. Co jest?
– Świetnie! – Odpowiedź dobra na każdą okazję.
Lekko się zachwiałam, nie trafiając ręką w poręcz schodów, przy których
stałam.
– Widzę, że impreza dobiega końca. – Miał oczywiście na myśli mój stan.
Nawet mnie nie zdenerwował. Moje myśli coraz bardziej mnie zaskakiwały.
Marek zaczynał mi się podobać? Zakręciło mi się w głowie. Faktycznie, czas
kończyć imprezowanie. A z facetem od „kanarka” to jest pewnie tak, jak z tą
brzydką babką przy barze… Każdy chyba zna ten dowcip. „Staszek, jak ona
zacznie mi się podobać – wychodzimy”. W związku z tym moje
postanowienie wydaje się raczej oczywiste. Obrałam kierunek i chwiejnie
ruszyłam do drzwi.
– Hej! – Złapał mnie w pół kroku. – Nie uciekaj.
A niech mu tam. Przynajmniej mam się na kim oprzeć.
– Zamów mi taksówkę. Kiepsko się czuję.
91 |
S t r o n a
Posadził mnie na schodach. Oparłam głowę o barierkę. Mogłabym już tak
zostać. Do rana miałabym zapewne skurcze i makabryczne bóle mięśni. Fuck!
Wstaję.
– Zaczekaj! Zaraz wracam. – Słyszałam oddalający się głos Marka.
Troszeczkę jeszcze tu posiedzę. Odpocznę. Nabiorę sił. I będzie dobrze.
Resztę pamiętam jak przez mgłę. Ocknęłam się, gdy próbował mnie
wpakować do samochodu. Nareszcie będzie miękko. Coś jednak mi nie
pasowało. Cytrynowa taksówka? Nie! Nie chcę z nim jechać! Zaparłam się,
ale za słabo, by się zatrzymać.
To, co wydarzyło się w ciągu kolejnych kilku minut, pozostanie dla mnie
tajemnicą. Byłam zbyt otumaniona, a moja percepcja działała na
makabrycznie zwolnionych obrotach.
– Piotruś… – westchnęłam, gdy objął mnie swoim silnym i opiekuńczym
ramieniem. Tak naprawdę, to po prostu na nim zawisłam. Poczułam się tak
dobrze. Słowa sformułowały się same: – Zaopiekuj się mną.
Ponownie odpłynęłam w niebyt, tym razem z uśmiechem na ustach.
Ocknęłam się, gdy dotarł do mnie szmer rozmowy.
– Mamo, nie mogłem jej w tym stanie odwieźć do domu.
– Dobrze zrobiłeś. Nie powinna zostać sama. Połóż ją do łóżka.
Piotr! To jednak nie sen. Unosiłam się w powietrzu z radości? Nie. Niósł mnie
na rękach. Cudownie. Wtuliłam się w niego.
– Jesteś bezpieczna. – Miękkie i delikatne słowa podziałały na mnie jak
balsam.
– Tak. – Bardziej westchnęłam, niż powiedziałam.
Przyjemne kołysanie sprawiało, że zapadałam w letarg. W pewnej chwili
jednak poczułam, że bezpieczne schronienie się oddala.
92 |
S t r o n a
Piotr położył mnie i próbował się odsunąć. Zacisnęłam ramiona wokół jego
szyi. Nie zostawiaj mnie! To zamierzałam powiedzieć, ale słowa nie chciały
wyjść z moich ust. Jeszcze jeden wysiłek:
– Nie… – udało mi się wyszeptać.
– Spokojnie. Zostanę…
Z tym zapewnieniem zapadłam w sen.
W środku nocy, niespodziewanie otworzyłam oczy. Czułam się rewelacyjnie.
Czy ten facet był również lekarstwem na kaca? W tej chwili zgadzałam się
z tym dziwnym wnioskiem. Przeciągnęłam się delikatnie, by nie obudzić
śpiącego obok mnie mężczyzny. Przyjrzałam mu się. Cudownie potargane
włosy, uśmiech na twarzy i to wspaniałe ciało przytulone do mnie. Idealnie!
Poruszyłam się nieznacznie, przysuwając bliżej. Pragnęłam znowu go poczuć.
Chociaż jeszcze jeden raz. Wsunęłam kolano między jego nogi, a moje ręce
powolutku rozpoczęły swoją wędrówkę. Dotykanie go sprawiało mi ogromną
przyjemność, chciałam jednak więcej. Odnalazłam drogę do…
– Co robisz?
– Potrzebuję cię – odpowiedziałam wprost.
– Przestań! – Bronił się.
– Nie odtrącaj mnie. Nie teraz – prosiłam. Nadal błądząc dłońmi po jego
muskularnym torsie.
– Nie chcę być kimkolwiek! – Nie zrozumiałam, o co mu chodziło. Chyba to
wyczuł, bo dodał: – Ciałem na pocieszenie.
– To nie tak. Pragnę tylko ciebie. Uwierz mi.
Chyba uwierzył. To, co ofiarował mi tej nocy… Trudno ubrać w słowa. Nie
będę więc nawet próbowała.
* * *
93 |
S t r o n a
Kuba?! Ten to ma wyczucie chwili. Dopiero wróciłam, a tu taka „miła”
niespodzianka.
– A ty co tutaj robisz? – Po chwili zastanowienia coś mnie tknęło: – Starzy
też przyjechali?
– Zerwałem im się ze smyczy. – Jak zawsze beztroski.
– Że jak?
– No ma się te szesnaście lat, no nie? – Dorosły się znalazł! I ten smród ma
czelność się niecierpliwić?
– Niby tak… – Próbowałam zebrać myśli, po wczorajszej imprezie nie było to
całkiem proste.
– Nie wnikaj za bardzo. Nie mogłem ich już strawić.
– I zamierzasz zostać tutaj? – Tylko nie to! Błagam. Za jakie grzechy?
– A co? Wystawisz za drzwi swojego młodszego braciszka? – Nie zdawał
sobie sprawy, jak bardzo bym chciała.
– Nawet nie wiesz, jaką mam na to ochotę. – Samo się powiedziało. Nie do
końca kontrolowałam mechanizm zamiany myśli na słowa.
– Sister, nie dramatyzuj. Będzie spoko.
– To ty tak myślisz. A co ty w ogóle zamierzasz, Młody? Szkoły ci nie
odpuszczą. Wiesz o tym.
– Jak zniknę im z oczu na jakiś czas, to może zmiękną. – Dziecinne te jego
metody. Na rodziców to raczej nie podziała. Niech się jednak łudzi. Jego
sprawa.
– A cóż ci takiego zrobili? – Nie byłam za specjalnie ciekawa.
– Zapytaj lepiej, czego nie zrobili.
– No, więc? – O! Ukochany syneczek nie dostał jakiejś nowej zabaweczki?
Tragedia życiowa!
94 |
S t r o n a
Jak tylko dotarło do mnie, o jakie pierdoły chodziło, przestałam go słuchać.
Niech się wyżali. Ja nie muszę uczestniczyć w tym monologu. Nie można
zresztą oczekiwać po mnie zbyt wiele. Na pewno nie w tej chwili.
Wróciłam do dzisiejszego poranka…
* * *
Przepraszam. Nie powinienem był.
P.S. Wybacz, że wyszedłem bez pożegnania. Nie chciałem cię budzić.
Piotr
Taki liścik znalazłam po przebudzeniu. Jak w jakimś romansidle. Głupie mam
jednak te skojarzenia. Pewnie przez tą różyczkę? No właśnie, kartka
z pięknie wykaligrafowanymi słowami stała oparta o wazonik z jedną
niewielką różą. Białą, dla ścisłości. Czy to nie jest czasem kolor niewinnych,
czystych? Pasuje ten kwiatek do mnie jak pięść do nosa.
Powoli się ubrałam i zeszłam na dół. Konfrontacja z Anną też nie napawała
mnie optymizmem. Dobrze chociaż, że nie wiedziała, co robiłam ostatniej
nocy pod jej dachem. Ja wiedziałam i moje skrępowanie tylko się
powiększyło. Przecież sam fakt, że Piotr przyniósł mnie tu wczoraj
kompletnie pijaną, stanowił już powód do wstydu. A reszta… Musi pozostać
moją słodką tajemnicą.
Na dole czekało na mnie przepyszne śniadanie i uśmiechnięta gospodyni.
– Jak się czujesz, kochanie?
– Świetnie. – Panuj trochę nad sobą! Upomniałam się w duchu. Jeszcze się
domyśli, że nie tylko spałam tej nocy. Gdyby ona wiedziała… Nie
przeżyłabym tego. – Naprawdę dobrze. Przepraszam za wczoraj.
– Nie przejmuj się tak bardzo. – Pocieszająco poklepała mnie po ramieniu.
* * *
95 |
S t r o n a
Po powrocie z Wrzosowej, przez nieoczekiwane pojawienie się braciszka, nie
zdążyłam nawet wziąć prysznica. Kuba za to w mgnieniu oka rozgościł się
i wyglądał na całkiem zadomowionego. Wspaniale. O ironio!
Obecnie leżał na kanapie przed telewizorem. Oczywiście bez koszulki.
Zdążyłam się już odzwyczaić od tego młodocianego naturysty. Chwalił się
klatą czy co? No, przede mną nie musi. Kazirodztwo póki co mnie nie
interesuje. Tak zdesperowana, mam nadzieję, nigdy nie będę. Boże, o czym ja
myślę?
Postanowiłam, w miarę możliwości, nie zwracać na niego uwagi. Stojąc pod
strugami ciepłej wody, prawie mi się to nawet udało. Relaks jednak nie trwał
długo. Usłyszałam dzwonek do drzwi. Cholera! Właśnie teraz ktoś
koniecznie szuka ze mną kontaktu?
– Młody! – wydarłam się spod prysznica. – Zobacz kto to! I niech poczeka.
Zaraz wychodzę.
Niezbyt chętnie, ale chyba poszedł otworzyć.
Wychodząc z łazienki, usłyszałam szmer rozmowy, zaraz potem trzasnęły
drzwi.
– Szukał cię jakiś koleś – wypalił mój „współlokator”, gdy pojawiłam się
w pokoju.
– I…?
– I nic. Nie chciał poczekać. – No, jeśli miałeś taką minę jak teraz, to się nie
dziwię. Nie powiedziałam jednak tego na głos.
– Coś mówił? – Ciekawe kto to mógł być? Nie miałam siły tego roztrząsać.
– Nic. W sumie to jakiś dziwny gość. – No tak! Dla Kuby prawie wszyscy
dorośli byli dziwni.
– Hmmm?
96 |
S t r o n a
– Przyglądał mi się, jakby zobaczył kosmitę, a jak powiedziałem mu, że
bierzesz prysznic, to burknął coś pod nosem i się zmył.
– Przedstawił się?
– No mówię przecież, że nie! – Odwrócił się na pięcie i zajął swoją
poprzednią miejscówkę.
A niech się gapi w tą „magiczną skrzynkę”, przynajmniej przez jakiś czas
będzie spokój. Wyobrażę sobie, że go tu wcale nie ma. Dobry plan!
97 |
S t r o n a
Rozdział XVI
Niedziela. Dzień lenistwa i bezpiecznych rozrywek. Ja jednak nie potrafiłam
się skupić na błogim nicnierobieniu. Myślałam o nim. Dlaczego się nie
odzywa? Ja mogłabym (przynajmniej do niedawna) kogoś przelecieć
i zapomnieć. Nie powód to do dumy, ale niestety prawda. On jednak taki nie
jest. Dlaczego więc milczy?
Godzinę później wchodziłam już do Tytana. Olśniło mnie i przypomniałam
sobie, że właśnie na siłowni można go znaleźć w każdy ostatni (lub pierwszy
– zależy, z której strony liczyć) dzień tygodnia. Nie pomyliłam się.
– Piotr. – Uśmiechnęłam się szeroko na jego widok. On jednak nie
odwzajemnił się tym samym. – Może…
– Błagam, tylko nie proponuj mi, żebyśmy zostali przyjaciółmi!
Jakimi znowu przyjaciółmi? On myśli chyba, że ja…? To znaczy… Cholera
jasna! Nie rozumiał? No może ciężko mnie zrozumieć, zresztą sama siebie nie
do końca pojmowałam.
– Tęskniłam za tobą. A wczoraj… – Nie wiedziałam jak skończyć to zdanie,
więc zaczęłam inaczej: – Naprawdę chciałabym… – Tym razem to on nie dał
mi dokończyć.
– Stało się. Raczej tego nie odkręcimy. – Od kiedy tak lekko podchodzi do
tematu? A tak w ogóle to zauważyłam, że jest na mnie chyba zły. Za co?
Czuje się wykorzystany? Facet z zasadami! A niech go! Jego kolejne słowa
zszokowały mnie jeszcze bardziej: – I uważaj na siebie, bo za tego pyskatego
gnojka może cię prokurator ścigać.
O czym on mówi? Zaraz, zaraz… Ten opis pasuje do… O matko!
– Byłeś wczoraj u mnie?
98 |
S t r o n a
Nie odpowiedział. Patrzył tylko przenikliwie. Wiedziałam, że się nie mylę.
Cóż on musiał sobie o mnie pomyśleć? Bzyknęłam się z nim, a zaraz potem
pobiegłam do domu, gdzie czekał na mnie „młody-gniewny” bez koszulki?
Pięknie! Dziwne tylko, że w ogóle ze mną rozmawia.
– Chodzi ci o tego młodego ekshibicjonistę?
– Widzę, że to cię bawi? – A o co teraz mu chodzi?
– Czyżbyś był zazdrosny? – Nie wiem dlaczego, ale chciałam się z nim trochę
podrażnić. Naprawdę mam zrytą psychę.
– Ależ skąd. – Zdradziła go twarz. – Powinnaś tylko uważać z małolatami.
– A ja jednak myślę, że odrobinę przesadzasz. – Z satysfakcją dostrzegłam
jego lekko spłoszone spojrzenie. Pokazał więcej, niż chciał? – To mój młodszy
brat.
– Brat? – Totalne zaskoczenie, a nawet szok. Odetchnął z ulgą? A może się
ucieszył?
– Tak! Nawiał starym i zwalił mi się na głowę. – Z niekłamanym
zadowoleniem obserwowałam uczucia przemykające po jego twarzy.
– Przepraszam. Myślałem, że…
– Wiem doskonale, co sobie pomyślałeś – weszłam mu w słowo.
– Wybacz.
– Pod warunkiem, że pogadamy o nas. – Po to przecież tu przyszłam.
– Magda, wiesz, że nie ma o czym mówić. – Powiedział to ze smutkiem, a mi
naprawdę zrobiło się przykro. – Seks to nie wszystko. Poza łóżkiem nic nas
nie łączy.
– Nieprawda! – Wierzyłam w to, co mówię. To nagłe olśnienie trochę mnie
zdziwiło. – Chciałabym spróbować. Bez chowania się za: „nie umiem”, „nie
potrafię”. Daj mi szansę.
99 |
S t r o n a
Milczał przed dłuższą chwilę. O czy myślał? Spięłam się w oczekiwaniu.
Nadspodziewanie silnie zależało mi na pozytywnym rozpatrzeniu mojej
prośby. Boże! Myślę biurokratycznie? Jakbym pisała podanie o pracę.
Szczerze jednak, bardzo, ale to bardzo zależało mi, by się zgodził. Co zrobię,
jak będzie inaczej? Nie chcę teraz o tym myśleć. Mam jeszcze szansę. Nie
powiedział: „nie”. Skoro nie odpowiedział od razu, to znaczy, że może też
tego chce, tylko obawia się, że znowu go zranię. W tym jestem naprawdę
dobra. Na pewno potrafię też zabłysnąć w innych dziedzinach. Chyba
pierwszy raz aż tak bardzo mi zależało.
– Czego ty ode mnie chcesz, dziewczyno? – Zabrzmiało to strasznie
dramatycznie. Aż tak trudno mu podjąć decyzję?
– Żebyś był blisko – odpowiedziałam bez zastanowienia. Czy to go przekona?
– Ja? Czy tylko…?
– Piotr! – Spojrzałam mu głęboko w oczy, z nadzieją, że dojrzy w moich
szczerość. – Nigdy nie było mi z nikim tak dobrze. – Idę w złym kierunku.
Znowu pomyśli, że chodzi mi wyłącznie o jego ciało. – Nie mam na myśli
tylko łóżka.
Nic nie powiedział. Czekał. Widziałam wyraźnie grę mięśni na jego twarzy.
Chciał wiedzieć, co mam mu do zaproponowania. W sumie nic dziwnego. Po
tym, jak mu powiedziałam, że miał stać się tylko zabaweczką, trudno tak
nagle uwierzyć w przemianę.
– Porozmawiajmy przy kolacji, proszę.
– U ciebie? – Zapytał z dziwnym błyskiem w oczach.
– Nie! Mam Kubę na karku, pamiętasz? – Uśmiechnęłam się krzywo. –
Przyjadę po ciebie i gdzieś się wybierze…
– Nie! – przerwał mi w pół słowa. – Muszę zajrzeć do matki. – Odetchnęłam.
Zgodził się. Nie wprost, ale jednak. – To ja przyjdę po ciebie.
– Dobrze – odpowiedziałam z ulgą.
100 |
S t r o n a
A potem zrobiłam coś zupełnie do mnie niepodobnego. Stanęłam na palcach
i delikatnie musnęłam jego usta. Kompletnie się tego nie spodziewał. Nie
zdążył zareagować. A ja? Poczułam się przedziwnie. To takie urocze. Słodki
buziak na dowidzenia.
* * *
– Idziesz na rozbieraną randkę? – Temu małolatowi tylko jedno w głowie?
Hormony? Czy może rodzinna przypadłość?
– Nie twoja sprawa – ucięłam ostro. Jakbym nie miała z kim rozmawiać
o moim życiu, a zwłaszcza seksualnym.
Po głębszym jednak zastanowieniu muszę stwierdzić, że tak naprawdę to nie
mam takiej osoby. To bardzo smutne. Tylu jest ludzi wokół mnie, a ja nie
mam z kim szczerze pogadać. Tak od serca. Cholera, do tej pory nie
zastanawiałam się nad takimi egzystencjonalnymi zagadnieniami. Po prostu
żyłam z dnia na dzień. A teraz? Cóż się zmieniło? Czyżby to przez niego?
Przewraca moje życie do góry nogami. Mimo wszystko jednak nie chciałam
go sobie odpuścić. Przy nim czułam się… Czy ja wiem? Szczęśliwa? To
wielkie słowo, ale chyba nie potrafię znaleźć lepszego, przynajmniej w tej
chwili.
Spojrzałam na zegarek. Powód mojej przemiany miał się pojawić niebawem.
Te uczucia, które zatliły się gdzieś wewnątrz mnie, stanowczo przypominały
niczym nie uzasadnioną radość dziewczyny idącej na pierwszą randkę,
euforię i coś jeszcze, czego nie umiałam zidentyfikować.
Przygotowałam się szczególnie starannie. Chciałam wyglądać jak najlepiej.
To także nowość. Do tej pory uważałam, że wyglądam świetnie, nawet gdy
zbyt mocno się nie starałam. Teraz jednak zadbałam o każdy szczegół.
Patrząc w lustro, stwierdziłam, że nikt nie mógłby mi się teraz oprzeć. Tak,
wyglądam rewelacyjnie. Jednak, mimo wszystko, czułam niepewność
i delikatne wewnętrzne drżenie. Co to takiego? Nigdy wcześniej mi się to nie
zdarzało. Jak zresztą wiele innych rzeczy, których doświadczałam w ostatnim
czasie.
101 |
S t r o n a
Moje rozmyślania przerwał dzwonek do drzwi.
– Otworzę! – radośnie (a może z kpiną?) zakrzyknął nawiedzony braciszek
i wystartował, rozpychając się po drodze.
– Czyżby spodobała ci się fucha odźwiernego?
– Może znowu jakiś ciekawy przypadek? – Jednak kpina stanowiła
dominujące uczucie w jego głosie. – Masz dziwacznych znajomych.
– Na pewno lepszych od ciebie – warknęłam do jego pleców.
– Zobaczymy…
Młody ma jednak tempo, gdy oczywiście tego chce. Dopadł drzwi szybciej
ode mnie. I przywitał mojego gościa. Jeśli można nazwać powitaniem to, co
wyszło z ust Kuby:
– Znowu ty?
– I vice versa! – Usłyszałam odpowiedź Piotra. Śmiał się?
– Nie przejmuj się tym kretynem – powiedziałam, dopadając drzwi.
To były moje ostatnie słowa, zanim rozdziawiłam usta w totalnym
zaskoczeniu. Wyglądał… Po prostu… Wspaniale. Tak eleganckiego jeszcze
go nie widziałam. Fiu! Fiu! Teraz prezentował się jak młody Bóg.
– Mogę?
Odsunęłam się, wpuszczając go do środka. Nie potrafiłam jednak wydusić
z siebie choćby jednego słowa.
Nowo przybyły pochylił się i cmoknął mnie w policzek. Nawet tak delikatny
dotyk jego ust, wywołał we mnie gwałtowną reakcję. Zachowuję się jak
wstydliwa panienka. Dzięki ci opatrzności (lub komukolwiek, kto tam na
górze steruje naszym losem) za brak pąsów. Ostatnio dość często doceniam
umiejętność nieczerwienienia się. Zastanawiające.
– Ślicznie wyglądasz – szepnął, odsuwając się nieznacznie ode mnie.
102 |
S t r o n a
– Ty też całkiem nieźle – udało mi się wykrztusić.
– No, no! Romansik w pełnym rozkwicie… – Palnę zaraz tego mojego brata.
– Nie masz nic do roboty? – warknęłam na niego. – Spadaj!
– Lepszej rozrywki nie znajdę!
– Nie proś Boga, bym ja ci jakąś znalazła. – Zaczynał mnie koszmarnie
drażnić. Taka publiczność nie była mi potrzebna.
– A ja pomogę – dodał z uśmiechem Piotr. Nie miał jednak zbyt przyjaznej
miny. Pewnie długo jeszcze będzie miał żal do Młodego.
– Sister, no wiesz? – Obruszył się Kuba. Czyżby nie czuł się już tak
komfortowo jak wcześniej?
– Spadaj, pókim dobra.
– Niech ci będzie – odpowiedział, wlokąc się do pokoju. W drzwiach
odwrócił się ze złośliwym uśmieszkiem i dodał: – Ale opowiesz jakieś
pikantne szczegóły?
Miał refleks i niestety nie dostał rzuconym przeze mnie kapciem. Co za pech!
103 |
S t r o n a
Rozdział XVII
– Ciekawego masz braciszka – odezwał się towarzyszący mi mężczyzna,
piekielnie przystojny, szczególnie dzisiaj, po dłuższej chwili milczenia.
Wychodziliśmy właśnie z klatki schodowej. Zastanawiałam się, jak
pojedziemy. A ściślej rzecz biorąc: czym? Trochę głupio mi było proponować
mój samochód. Więc pozostaje taksówka.
– Skłaniam się ku teorii, że podmienili go w szpitalu. – Uśmiechnęłam się do
swoich myśli. – Nasi rodzice, choć bardzo sprytni, nie mogli przecież zrobić
takiego czegoś. Na pewno nie świadomie! No chyba, że miękkim po ciemku.
– Widzę, że strasznie go uwielbiasz…
– Jasne, jak zarazę, śnieżycę i trzęsienie ziemi. Razem wzięte.
Jego dźwięczny śmiech rozlał się ciepłem wewnątrz mnie. Uwielbiam tego
faceta. A gdy jest taki radosny jak teraz, nie potrafię na dokładkę oderwać od
niego oczu. Gapiłam się więc jak sroka w gnat i nie od razu zauważyłam nasz
transport. Gdy jednak w końcu oderwałam wzrok od Piotra, dostrzegłam
czarną beemkę zaparkowaną tuż pod moim blokiem.
– Tym jedziemy? Serio? – Popatrzyłam na niego zdziwiona. Niezła gablota. –
Twój?
– Trzy razy tak. Podoba ci się?
– Bardzo.
– Czuję, że chciałabyś usłyszeć, skąd go wytrzasnąłem, ale boisz się mnie
urazić. – Trafił w dziesiątkę.
– Trochę mnie zaskoczyłeś. To prawda. Ale ja wcale… – tłumaczyłam się jak
winowajca. Co się ze mną dzieje?
– Nie stać mnie na taką furę. Oboje to wiemy – powiedział poważnie, patrząc
mi w oczy. Otwierał właśnie przede mną drzwi z zapraszającym gestem.
104 |
S t r o n a
– Więc jak? – zapytałam ośmielona jego wstępem, sadowiąc się w wygodnym
fotelu pasażera.
– Nie bez powodu zasuwam w warsztacie. – I znowu ten cudowny uśmiech.
Kiedyś mnie zabije, daję słowo. – Chłopaki pomogli mi poskładać to cacko.
– Wiesz… – Zastanawiałam się przez chwilę, przyglądając się, jak odpala
silnik. – Działasz pozytywnie na wszystkich wokół.
– Na ciebie też? – Rzucił mi krótkie, ale intensywne spojrzenie.
– Na mnie przede wszystkim!
* * *
Wieczór minął zaskakująco szybko. Piotr wybrał naprawdę urocze miejsce.
Miła, nieprzesadnie ekskluzywna knajpka emanowała niesamowitym
klimatem. Że też nigdy tu nie byłam. Szokujące.
– Uwielbiam to miejsce. Ma nieodparty urok. – Na jego twarzy pojawiło się
rozmarzenie.
– Zauważyłam. – Poczułam się zazdrosna o wszystkie dziewczyny, które tu
przyprowadził. Ja i zazdrość?
Kolację zjedliśmy w niesamowicie ciepłej i przyjacielskiej atmosferze. Nie
rozmawialiśmy jednak o nas. Przynajmniej nie wprost. Postanowiłam się
dostosować i do niczego go nie zmuszać. Najważniejsze, że jest ze mną
i patrzy na mnie w ten zniewalający sposób. Jakbym liczyła się tylko ja. Na
całym świecie. Nikt jeszcze tak na mnie nie patrzył.
* * *
Leżąc tej nocy w pustym, zimnym łóżku, marzyłam, by Kuba się
zdematerializował. Jak przewidywałam, Piotr nie został na noc, ani na jej
kawałeczek. I w sumie to mu się nawet nie dziwię, z nabuzowanym
hormonami małolatem za ścianą, nawet ja nie czułam się swobodnie. A mi
zazwyczaj mało co przeszkadzało.
105 |
S t r o n a
Muszę pozbyć się tego wrzodu na dupie i to jak najszybciej. Moje życie
erotyczne przestanie istnieć (a przecież dopiero je odzyskałam, czy raczej
miałam na to szansę), gdy on pomieszka tu dłużej. Chociaż rozmawiałam
z rodzicami, żeby nie rwali sobie włosów z głowy i że młody buntownik
zrobił sobie przystań u mnie, nie przyniosło to jakiejś radykalnej zmiany
mojej sytuacji. Matka obiecała co prawda, że po niego przyjedzie, ale nie
raczyła poinformować mnie kiedy. Tak więc muszę wykazać się
cierpliwością, co nie będzie na pewno łatwe. Szczególnie teraz, gdy wrócił
Piotr. Mieć takiego faceta i nie móc z nim nic. Toż to tragedia!
* * *
– Masz jeszcze szansę się z tego wykręcić. – Usłyszałam rano na powitanie.
Piotr stał oparty o swoją nową zabawkę vel środek transportu. Podjechał po
mnie, tak jak się umówiliśmy. Razem, jako oficjalna para, mieliśmy wyruszyć
na uczelnię. Trochę się tego obawiałam. Moje wątpliwości co do związków
nie rozwiały się jak dym, tylko dlatego, że spotkałam ideał. O nie! Nadal nie
bardzo wierzyłam w trwałość układów damsko-męskich. Postanowiłam
jednak spróbować. Całkiem serio do tego podeszłam. Obiecałam jemu, a także
samej sobie, nie chować się za moimi obawami. Tak więc stawię czoła
wszystkiemu, co ma się wydarzyć. W końcu jestem dorosłą osobą.
Plan na dziś miał proste założenie. Bez sensu jechać na dwa samochody. Po
wykładach mój chłopak (O Boże, czy ja to naprawdę powiedziałam?!)
podrzuci mnie do swojej matki, a wieczorem po pracy odwiezie do domu.
– Nie mam najmniejszego zamiaru – odpowiedziałam z całą stanowczością,
na jaką potrafiłam się zdobyć, podchodząc do niego. Chciałam być z nim,
naprawdę tego chciałam.
– Całe szczęście… – Objął mnie i tuż przed długim, gorącym pocałunkiem
dodał: – Moje, oczywiście.
– Zdajesz sobie sprawę – powiedziałam, gdy w końcu uwolnił moje usta
(ramion na szczęście nie cofnął) – że bierzesz w pakiecie cały zestaw wad?
106 |
S t r o n a
– Jeszcze ich jakoś nie zauważyłem – odpowiedział ze śmiechem. Och,
wazelinuj mi tak jeszcze. To lubię.
– To tym bardziej powinieneś się bać… nieznanego! – Chętnie podjęłam tę
małą grę słowną.
– Nie przestraszysz mnie. – Mocniej mnie przytulił. – Nawet jeśli okaże się,
że w nocy zmieniasz się w wilkołaka.
– Tak, a ty zapewne w rzeczywistości jesteś wampirem?
– Niezły duecik, co?
– Przestań opowiadać bajki, tylko mnie pocałuj.
– Już się robi, proszę pani! – Nie zdążyłam się nawet zamachnąć za tą jawną
kpinę, bo tonęłam w niesamowitej przyjemności. Boże, jak on całował!
* * *
– Nareszcie jesteście – przywitała nas radośnie Anna. – Już myślałam, że coś
się stało.
– Miło cię widzieć! – Rozpromieniłam się jeszcze bardziej. Gdyby nie uszy, to
uśmiech miałabym dookoła głowy. Cały dzień zresztą chodziłam
irracjonalnie, euforycznie szczęśliwa.
Piotr cmoknął ją w policzek, nie zabierając ręki z mojego biodra. Ta scena
wydała mi się niesamowicie intymna.
– Chodźcie kochani. Obiad gotowy. – Poczułam się w tym momencie jak
członek rodziny. To takie nowe, ale też zajebiście przyjemne.
– Mnie też przewidziałaś? – zapytałam lekko zdziwiona.
– Piotr mnie uprzedził. – Spojrzała z uśmiechem na syna. Tyle było miłości
w jej wzroku. Jak bardzo zazdrościłam im tego uczucia. Moja matka… Nie
będę o niej teraz myśleć.
107 |
S t r o n a
– Że przywiezie głodomora? – Otrząsnęłam się z moich smutnych myśli. To
nie czas i miejsce na klepanie doła. Szczególnie przez osobę mojej niezbyt
uczuciowej rodzicielki. – Zjadłabym konia z kopytami.
– To lubię! – Roześmiała się gospodyni. – Dobry apetyt to podstawa.
Tylko czego? Przemknęło mi przez głowę.
* * *
– Teraz najchętniej bym się stąd nie ruszał – mruknął mój chłopak (jeszcze
trochę i naprawdę się do tego przyzwyczaję). – Niestety nie mogę zostać.
– Będziemy tu, gdy wrócisz – odpowiedziałam mu ze złośliwym
uśmieszkiem. Ciszej dodałam: – Stęsknione.
– Tego jestem raczej pewny – szepnął mi na ucho. Owionął mnie jego słodki
zapach. Zadrżałam. A niech cię! Głośno zaś powiedział: – Wezmę prysznic
i uciekam.
Ubiegłam go i, wstając, położyłam mu dłoń na udzie, a zaraz potem (zupełnie
niechcący) zsunęłam ją odrobinę za daleko. Anna w tym czasie wyszła do
kuchni, więc ośmielona kontynuowałam swoją wędrówkę. Przyspieszony
oddech mojej ofiary powiedział mi wszystko. Tu cię mam. Zemsta będzie
słodka. Stanęłam między jego nogami, nadal bawiąc się w „nieśmiałego
wędrowniczka”, ustami zaś odnalazłam puls na jego szyi. Walił jak oszalały.
Dobrze ci tak. Piotr jednak nie pozostał mi dłużny. Jego dłonie badały
z początku krągłość moich pośladków, by później przenieść się na inne
wypukłości. Westchnęłam oczarowana delikatną pieszczotą. Zagryzłam
wargi, żeby nie jęczeć z odczuwanej przyjemności. I kto tu komu dał
nauczkę?
– Musimy natychmiast przestać, bo inaczej zaciągnę cię na górę, nie zważając
na moją matkę.
– Chciałoby się… – W założeniu miało to zabrzmieć ironicznie, a wyszło mi
raczej tęsknie. Jego kpiący uśmieszek potwierdził moje obawy.
108 |
S t r o n a
– Niegrzeczna dziewczynka! – Oj, tak. Nawet bardzo. A z niego jest całkiem
niegrzeczny chłopiec. Tyle zdążyłam pomyśleć, zanim nasze usta spotkały się
w długim i namiętnym pocałunku. – Zmykaj, zanim moja samokontrola
odmówi posłuszeństwa.
Z ociąganiem odsunęłam się od niego. Nie mogłam sobie jednak odmówić
i szepnęłam:
– Chętnie umyłabym ci plecy…
109 |
S t r o n a
Rozdział XVIII
Pomagając Annie zmyć po obiedzie, przypomniałam sobie wielkie wejście,
czyli pojawienie się nowej pary na wydziale. Lekki szok trzepnął wiele osób.
Przyznam szczerze, że zaskoczone miny niektórych studentów szczególnie
przypadły mi do gustu.
– O ho, ho! Uważaj chłopie! Wstępujesz na śliski grunt! – Takie teksty też się
zdarzały, ale nie zamierzałam się tym przejmować.
Jednak z wyczekiwaniem i lekkim niepokojem obserwowałam reakcję Piotra.
– Jakoś się jej nie boję – odpowiadał ze śmiechem, obejmując mnie jeszcze
mocniej.
– I tak trzymać. Ja nie gryzę – dopowiedziałam przy pierwszej takiej
rozmowie, a ciszej, tak żeby usłyszał mnie tylko on, dodałam: – No, może
czasami.
Błysk w jego oczach przyprawił mnie o lekki dreszcz. Jaką miałam w tej
chwili na niego ochotę… Czy to niesamowite pragnienie kiedyś minie?
Muszę jak najszybciej pozbyć się Kuby. Bo inaczej zwariuję. To pewne.
Wyląduję w domu bez klamek, jak mi Bóg miły.
Dziewczyny dopadły mnie samą. Przesłuchania nie mogłam uniknąć. Z nimi
nie dałoby się inaczej.
– Czyli jednak mamy coś na rzeczy! – wyrwała się Ewka. – Jesteście razem.
Tak na serio?
– Całkiem serio – odpowiedziałam, nie mogąc powstrzymać zadowolonego
uśmiechu.
W tej chwili nie umiałabym ściemniać. Żadna rozsądna wymówka nie
przychodziła mi zresztą do głowy. Szczerze, to nawet za bardzo nie starałam
się wykręcać. Po co?
110 |
S t r o n a
– Nie poznaję cię, Magda! – Patka zapewne chciałaby już dawno widzieć
mnie zakochaną po uszy. Romantyczka! – Co się zmieniło przez te kilka dni?
– Nawet nie wiesz jak wiele. – Po tych słowach popadłam w lekkie
rozmarzenie. Oj, śnię na jawie?
Chwilę później zostałam sprowadzona na ziemię. Nie bardzo brutalnie, ale
jednak.
– Może po prostu nie chcesz go oddać innej? – wtrąciła się Wiolka.
Przyjrzałam się jej uważnie. Czyżby miała na myśli swoją „skromną” osobę?
– Raczej doceniłam, co straciłam – odpowiedziałam jej dość poważnie. – Na
szczęście udało się to jeszcze odkręcić.
– Czyli masz faceta w garści?
– Mam nadzieję! – To raczej komentarz do moich niesfornych myśli, niż
reakcja na pytanie Ewki.
* * *
Nie obawiałam się już tak bardzo, jak poprzednio, konfrontacji (takiej
w cztery oczy) z Anną. To popołudnie zapowiadało się cudownie i takie
właśnie było. Chociaż temat naszej rozmowy niewąsko mnie zaskoczył.
Zaraz po wyjściu Piotra, rozsiadłyśmy się w saloniku z kawą i ciastem (jak
zwykle rewelacyjnym – ona to potrafi piec!). Czułam się o niebo swobodniej
niż poprzednim razem.
– Nie muszę chyba pytać, jaką decyzję podjęłaś? – rzuciła z lekkim
uśmiechem.
– To Piotr ją podjął. – Z jego matką mogłam rozmawiać całkiem szczerze. –
Dał mi jeszcze jedną szansę.
– No tak. Ale to ty postanowiłaś spróbować. Odrzucić te swoje irracjonalne
obawy. Widzę to po tobie. Jesteś taka odmieniona. Spokojna, radosna. Aż
miło na ciebie teraz patrzeć.
111 |
S t r o n a
– Aniu, ja nadal się boję i to bardzo. – Zdałam sobie sprawę, że właśnie z nią
i tylko z nią mogę o tym porozmawiać. Ona jedna mnie zrozumie. Czułam to.
– A jeśli go rozczaruję? I znowu zranię? Jeśli nie sprostam oczekiwaniom? –
Po chwili zastanowienia dodałam: – Także twoim?
– Kochanie, życie nie jest czarno-białe, zawsze może się nie udać. Nawet jeśli
dwoje ludzi bardzo się kocha.
– Albo gdy kocha tylko jedno…
– Teraz już chyba nie mówimy o was, co? – Przysunęła się do mnie,
obejmując swoim opiekuńczym ramieniem.
– Masz rację. – Jak ona doskonale mnie zna. A może po prostu jest świetnym
słuchaczem? I czyta między wierszami? – Myślałam o moich rodzicach.
– Opowiesz mi o nich? – zapytała, dając mi szansę odwrotu. Ja jednak
chciałam się jej zwierzyć. Potrzebowałam tego.
– Nie ma za wiele do opowiadania. Kiedyś chyba bardzo się kochali. Tak
myślę. Pamiętam, że na każdym kroku okazywali sobie czułość. Jako dziecko
mdliło mnie na ten widok. To raczej oczywiste. – Zaśmiałam się do moich
wspomnień. Anna mi nie przerywała. Słuchała. – Potem zaczęłam dostrzegać
więcej. Zaborczą i coraz bardziej histeryczną miłość matki. I ojca
uciekającego przed nią w pracę, a także w coraz częstsze romanse
i niezobowiązujące skoki w bok.
– Zaczynam chyba rozumieć, skąd wziął się twój strach…
– Też tak myślę – westchnęłam. – Teraz znacznie się pogorszyło. Ojciec
zdradza ją na lewo i prawo, a ona udaje, że niczego nie zauważa. Takie
idealne małżeństwo! – W moich ostatnich słowach brzmiało tyle goryczy…
Zauważyłam to z niekłamanym zdziwieniem. Myślałam, że traktuję to raczej
na miękko. – To w nich chyba najgorsze. Okłamują się nawzajem.
– Z tobą nie musi być tak samo…
112 |
S t r o n a
– Od kiedy zaczęłam rozumieć mechanizmy rządzące światem, czułam po
prostu, że miłość to więzienie, które sprawia, że człowiek traci nie tylko
wolność, ale też szacunek do samego siebie. Że poddaje się bezwarunkowo
drugiej osobie.
– Coś w tym na pewno jest. – Anna zamyśliła się. Patrzyłam na nią i też
lekko odpłynęłam. – Czyli jednak wierzysz w miłość. Tylko nie chcesz jej
zaznać. Dobrze rozumiem?
– Łatwiej mi myśleć, że nie istnieje. Że to tylko uzależnienie dwojga osób.
Gdzie zawsze ktoś kogoś wykorzystuje. – Trudno mi przychodziło
sformułowanie moich przekonań, bo przecież od bardzo dawna odsuwałam
od siebie rozważania na ten temat. – W taki sposób nie wystawiałam się na
cios. Na bezsensowne marzenia o księciu z bajki na białym rumaku.
– Nadal nie rozumiem, skąd wzięłaś przekonanie, że nie potrafisz kochać? –
Zapytała mnie po dłuższej chwili, pozwalając, by moje ostatnie słowa zawisły
między nami.
– Sama nie wiem… – I naprawdę nie wiedziałam. – Pewnie z braku wiary
w to, że ktoś mógłby mnie… No wiesz? – Wolałam unikać „tego” słowa. – Na
pewno też ze strachu przed wykorzystaniem, a może odrzuceniem...
Z przekonania, że miłość to tylko środek do osiągania celów. Że zakochana
osoba jest bezwolna i nieodporna. Słaba! Ja taka nigdy nie byłam! Nie
chciałam być…
Spojrzałam na nią. W jej oczach dostrzegłam tyle smutku. Współczucia?
Żalu? Czy naprawdę aż tak godna pożałowania jestem?
Jeszcze długo rozmawiałyśmy. Z nią mogłabym przegadać i całą noc.
Zupełnie szczerze i bez skrępowania. To cudowne móc z kimś tak
rozmawiać. Nie doceniałam wcześniej posiadania takiej osoby. Teraz
zaczynam dostrzegać, jak puste było moje życie. Jak bardzo powierzchowne.
Czułam się trochę tak, jakbym odnalazła przewodnika.
* * *
113 |
S t r o n a
– Powiedz mi, dlaczego Piotr tak dużo pracuje? – Od jakiegoś czasu
siedziałyśmy, słuchając muzyki. Nawet milczenie z nią miało swój urok. –
Rozumiem samochód, ale…
– Nie powiedział ci?
– A co miał mi powiedzieć? – Lekko się spłoszyłam. Miała taki poważny ton
głosu. Kryło się za tym coś złego?
– Dlaczego wrócił. Dlaczego zmienił uczelnię.
– To raczej oczywiste. Wrócił do ciebie, żebyś nie czuła się samotna. – To
jedyny wniosek, jaki wyciągnęłam już jakiś czas temu. Z jakiego innego
powodu miałby wracać?
– To, oczywiście, też… Ale tak naprawdę, to wszystko rozbiło się
o pieniądze.
– Nie było cię stać na jego utrzymanie w Warszawie? – zapytałam nieśmiało.
To jednak delikatny temat. Może nie zechce o tym rozmawiać? Szczególnie
ze mną?
– Ależ skąd! Mój syn to zaradny młody człowiek. – Uśmiechnęła się, jak
zawsze gdy o nim mówiła. – Sam na siebie zarabiał. To ja sobie nie radziłam
finansowo.
– Czyli on…?
– Dokładnie! W dużej mierze to właśnie on utrzymuje ten dom. Mnie nie
byłoby na to stać. – Przyjrzała się mojej posmutniałej minie. – Chciałam go
sprzedać, ale Piotr się nie zgodził i wrócił. Na szczęście nie miał żadnych
problemów z przeniesieniem się na tutejszą uczelnię.
– Skoro tak, to dlaczego w ogóle wyjechał? – To pytanie nasunęło mi się
automatycznie.
– O to, to już musisz zapytać jego samego.
* * *
114 |
S t r o n a
Wracając do domu, nie mogłam powstrzymać się od marzeń na jawie. Tak
bardzo go pragnęłam. Było w tym jednak coś więcej. Po tym czego się dziś
dowiedziałam, doceniałam go jeszcze bardziej. Facet z zasadami to za mało
powiedziane. Chodzący ideał, brzmiało może ciut górnolotnie, ale niewiele
mijało się z prawdą. Czym sobie na niego zasłużyłam?
– O czym myślisz? – wyrwał mnie z rozmarzenia, rzucając mi przelotne
spojrzenie. Nie dało się ukryć, że gapię się na niego z rozanielonym wyrazem
twarzy.
– Zgadnij – odpowiedziałam z szelmowskim uśmieszkiem.
– Jak zawsze o jednym? – Roześmiał się bez jakiegokolwiek skrępowania.
– Ale tylko z tobą! – Spoważniałam.
– Całe szczęście! – Ponownie na mnie zerknął. – Bo już zaczynałem się
obawiać.
On tak serio, czy tylko się ze mną drażni?
– Nie masz najmniejszych powodów! – Strasznie poważnie to wyszło, więc
dodałam, licząc na to, że mnie źle nie zrozumie: – Ale jak Młody szybko się
nie ulotni, to zwariuję!
– Dzisiaj całkowicie się z tobą zgadzam. – Aż tak go nakręciłam po obiedzie?
Nawet prysznic, zapewne zimny, nie pomógł? Mów mi tak jeszcze!
– To może… skoczymy na grzyby?
– Na grzyby? – Nie zrozumiał.
– Las mamy niedaleko, a twoja nowa „zabawka” jest chyba dość wygodna,
prawda?
115 |
S t r o n a
Rozdział XIX
Dni mijały, a moja frustracja rosła. Ukradkowy seks, gdzieś na tylnym
siedzeniu samochodu, mi nie wystarczał. To raczej logiczne. Cieszyłam się
oczywiście, że Piotr był niezmiennie chętny, ale i on musiał odczuwać
dyskomfort spowodowany trudnościami lokalowymi. Nie rozmawialiśmy
o tym, po prostu to wiedziałam.
Z dziewczynami, poza uczelnią, spotykałam się rzadko. Jakoś przestało mnie
bawić ich towarzystwo. Nie powiedziałabym im tego głośno, ale właśnie tak
to wyglądało. Dorośleję? A może po prostu mam dość ich docinków? Sama
nie wiem. Tak czy siak, nie znajdowałam już tak wielkiej przyjemności
w naszych pogaduchach. Może też dlatego, że nie wykazywałam potrzeby
wyrywania facetów? A to właśnie, standardowo, stanowiło ich główny temat.
Na imprezowanie także nie za bardzo miałam ochotę. Może gdyby Piotr
bywał bardziej dostępny wieczorami? Oj, czyżbym już nie potrafiła bawić się
bez niego? To trochę przerażające!
Matka nie spieszyła się z odebraniem swojego synusia, a ja miałam go już po
dziurki w nosie. To pyskate stworzenie psuło mi niejednokrotnie humor,
a jego komentarze i odzywki zwalały mnie czasem z nóg. Skąd on w ogóle
znał takie wyrażenia? Naoglądał się świerszczyków i mózg mu się zlasował.
To pewne!
Kilkakrotnie dzwoniłam do swojej rodzicielki, ale zawsze zgrabnie się
wykręcała. Nie wytrzymam kolejnego tygodnia z tym przygłupem. I co z jego
szkołą? Nawet tym starzy się nie przejmują? Przecież już tyle czasu nie
chodzi do budy.
– Ty mi wyjaśnij, o co chodzi, bo starzy mają chyba ciebie tak samo w dupie
jak mnie. – Zaatakowałam znienacka Kubę, gdy niczego się nie spodziewając,
gapił się jak zwykle w telewizor.
– A tobie o co znowu biega? – warknął na mnie.
116 |
S t r o n a
Ostatnio coraz częściej tak właśnie się do mnie zwracał. To też piekielnie
mnie irytowało. Gnojek nie docenia nawet mojego poświęcenia. Nie
wspomnę już o tej części, o której nie wiedział, przynajmniej miałam taką
nadzieję. Chociaż po jego wulgarnych docinkach mogłam się spodziewać, że
doskonale zdaje sobie sprawę, jak bardzo utrudnia mi życie.
– Wiesz doskonale o co! – Stanęłam przed nim, opierając ręce na biodrach.
W założeniu miałam wyglądać groźnie. – Nie zachowuj się jak dziecko!
– Coś ci się roi, sister. – Zdradziła go jednak twarz. Mój młodszy braciszek
niestety nie był zbyt dobrym aktorem. – Daj mi spokój.
– Jak tylko odpowiesz mi na parę pytań.
– Nie mam zamiaru! – Bronił się. Doskonale to widziałam. Więc jednak
mamy coś poważnego na tapecie.
– Albo szczerze pogadamy, albo w tej chwili zawijasz się do domu! – To
nieznoszące sprzeciwu obwieszczenie podziałało na niego jak kubeł zimnej
wody.
W mgnieniu oka spokorniał i odezwał się nawet całkiem ludzkim głosem:
– Nie zrobisz mi tego.
– Sprawdź mnie! – rzuciłam ostro.
– No dobra… – Całkiem spuścił z tonu. Teraz przypominał małe, skarcone
dziecko. – Co chcesz wiedzieć?
– Co tu się dzieje? Co starzy kombinują? Dlaczego zostawili cię u mnie na tak
długo? I co ze szkołą?
– No to może od końca… – Spojrzał na mnie spłoszony. – Wylali mnie.
– Pięknie! – Tego to chyba powinnam się spodziewać, ale się nie
spodziewałam. – I…?
– I to wszystko.
117 |
S t r o n a
– O nie, kochanieńki. Tak łatwo się nie wykręcisz. Co z rodzicami?
– A co ma być? – Nie bardzo mu wyszło to pytanie. Kiepsko grał.
– Nie ściemniaj! To do nich zupełnie niepodobne. Nie olaliby cię tak bez
powodu.
– Jakiś powód zawsze się znajdzie… – Znowu się wykręcał.
– Za chwilę stracę cierpliwość. Mów!
– Daj mi spokój – prawie krzyknął. W jego oczach dostrzegłam łzy. – Nie
mogę. Obiecałem.
W końcu jednak wyciągnęłam z niego szokującą prawdę. Długo nie mogłam
w to uwierzyć. Jak to możliwe? I dlaczego ja miałam o tym nie wiedzieć?
Przecież mnie też to, poniekąd, dotyczyło.
A Młody? Ściemniał na maksa. Sprawa nie miała nic wspólnego z jego szkołą.
Ani nawet z jego wybrykami. Tym razem niepokorny młodociany nie
zawinił. Szokujące.
Musiałam jednak potwierdzić rewelacje Kuby, jak to się mówi, u źródła.
* * *
– Aniu… – Była jedyną osobą, która mogła mi w tej chwili pomóc. A jak się
nie zgodzi? – Nie mam się do kogo zwrócić… – Siedziałam w jej przytulnej
kuchni nad kubkiem kawy, zajadając się pysznymi ciasteczkami. – Mam
problem.
– Zauważyłam, jak tylko weszłaś. – W pocieszającym geście położyła swoją
dłoń na mojej. – Mów śmiało. Co się stało?
– Jeszcze nie wiem… – Spojrzałam jej w oczy. – Muszę pojechać do domu.
Tylko…
– Nie masz z kim zostawić brata – dokończyła moje zdanie. – Oczywiście, że
się nim zajmę.
118 |
S t r o n a
– Naprawdę? Mogłabyś? – Co ja bym bez niej zrobiła? – Tylko na weekend.
W niedzielę wrócę.
– Już powiedziałam. To żaden problem.
– Ale on jest…
– Trochę niesforny?
– To delikatnie powiedziane. Ja nazwałabym go raczej bezmózgim yeti
z niewyparzoną gębą.
– Poradzę sobie. – Szeroki, dobroduszny uśmiech miał mnie przekonać, ja
jednak obawiałam się, że Kuba wejdzie jej na głowę. – A Piotr?
– Co z nim? – Nie zrozumiałam, o co pyta.
– Powiedziałaś mu już, że wyjeżdżasz?
– Jeszcze nie miałam okazji.
– Będzie zawiedziony… – O czym ona mówi? Czyżby zależało mu aż tak
bardzo, że nie wytrzyma dwóch dni? Zwierzał się matce? – Wspominał, że
ma wolny weekend.
– Porozmawiam z nim dziś wieczorem. Jeśli pozwolisz…?
– Mam lepszy pomysł. – W jej oczach zalśniły wesołe ogniki. – Zrobimy
tak…
Kompletnie mnie zaskoczyła. Aż zaniemówiłam z wrażenia.
* * *
Boże! Jaki on przystojny. A ja monotematyczna! Patrzyłam na niego
w niemym zachwycie, gdy pewnie pokonywał kolejne zakręty moim
zajebiście czerwonym (muszę koniecznie zmienić kolor) cudem motoryzacji.
Jechaliśmy już przeszło godzinę. Niewiele rozmawialiśmy. Czyżby był na
mnie jeszcze trochę zły?
119 |
S t r o n a
– Piotr… – zaczęłam, chociaż nie bardzo wiedziałam, co chcę powiedzieć. Po
prostu cisza zaczynała mi już odrobinę ciążyć.
– Tak? – Zerknął na mnie przelotnie.
– Porozmawiamy?
– Jeśli chcesz… – Jak ja go za to nie cierpię! Wykręca się, jak może… Żeby
tylko nie wyszło, że to właśnie on ma coś na wątrobie.
– A ty nie? – No to się pobawimy w ciuciubabkę.
– Niespecjalnie. – A więc jednak ma do mnie żal. Cholera!
– Zatrzymaj się. – Zerknął w moją stronę zdziwiony. – Proszę.
– Myślałem, że się spieszysz. – Posłusznie jednak zjechał na pobocze
i zaparkował.
– Parę minut nas nie zbawi… – Głos miałam spokojny i opanowany, ale tak
naprawdę, gorączkowo zastanawiałam się, jak zacząć. Wróciłam pamięcią do
wczorajszego wieczoru… no i nocy, oczywiście!
* * *
– Niespodzianka! – Rzuciłam mu się na szyję, gdy tylko pojawił się w swoich
„apartamentach”, czyli pokonał schody. Cała góra domu należała do niego.
Zdążyłam już sobie obejrzeć to jego królestwo. Oczywiście za zgodą
gospodyni. Może to troszeczkę nie fair. Powinnam zapytać o pozwolenie
Piotra, ale liczyłam na to, że się nie obrazi za tę małą lustrację. I chyba
zupełnie się nie przejął moją obecnością na piętrze. Czy ucieszył się z mojego
nieoczekiwanego „wyskoku”? Upewniłam się: – Podoba ci się, prawda?
– Bardzo! – odpowiedział, a zaraz potem potwierdził swoje słowa gorącym
pocałunkiem. – Jestem strasznie brudny. – Usłyszałam dużo, dużo później. –
Wezmę prysznic i się przebiorę.
Próbował wyswobodzić się z mojego uścisku.
120 |
S t r o n a
– Nie! – sprzeciwiłam się gwałtownie. Spojrzał na mnie zdziwiony. –
Prysznic u mnie! Z osobą towarzyszącą, jeśli będziesz miał ochotę. –
Uśmiechnęłam się łobuzersko. – Weź tylko ciuchy. Porywam cię!
– O nic nie pytam.
– I słusznie! – Musnęłam jego usta swoimi, stając na palcach, a zaraz potem
wypuściłam go z objęć. – Zbieraj się. Czekam na dole. – I już mnie nie było.
Ledwo zdążyłam klapnąć na krześle w kuchni i zamienić z Anną dwa słowa,
a już mój dzisiejszy „niewolnik” pojawił się obok mnie.
– Ale masz tempo! – rzuciłam wesoło.
– Kiedy mi zależy – szepnął, pochylając się nade mną – potrafię się streścić.
Głośno zaś powiedział:
– Mamo… – A raczej próbował, bo zaraz mu przerwała.
– No już zmykajcie. – A zwracając się do syna, dodała: – Widzimy się jutro?
Żadne z nas nie zdążyło odpowiedzieć, bo właśnie w tym momencie Kuba
wsadził głowę do kuchni, a widząc „swojego ulubieńca”, nie umiał się
powstrzymać i wypalił:
– No to zapowiada się ostra jazda… Może jednak pojadę z wami?
– Zachowuj się, głupolu! – Wiedziałam, że będę się musiała za niego
wstydzić.
– Magda? – Konsternacja odmalowała się na twarzy Piotra. No tak! Zapewne
uważał, że skoro jedziemy do mnie, to w końcu pozbyłam się Młodego.
Takiego scenariusza się nie spodziewał.
– No co? Jestem świetnym strategiem. – Jego mina warta była tego, by trochę
przeciągnąć temat. Jak ja uwielbiam się z nim droczyć. – Zamieniłam
pyskatego małolata, w dodatku spokrewnionego ze mną, na przystojnego
i inteligentnego faceta. – Ciszej zaś dodałam, tak, aby usłyszał mnie tylko on:
– Którego mam ochotę dziś schrupać…
121 |
S t r o n a
– Jak to zrobiłaś? – zapytał, gdy tylko zamknęły się za nami drzwi domu na
Wrzosowej.
– To nie ja!
– Co? – Wyraźnie miał dziś dzień wielkich zdziwień. – Więc jak…?
– To pomysł Anny – odpowiedziałam z szerokim uśmiechem.
– Nie wierzę. – I widziałam to po jego minie.
– Ja też jeszcze nie do końca…
122 |
S t r o n a
Rozdział XX
– No więc?
Powrót do rzeczywistości był w tej chwili niesamowicie okrutny.
Wspominałam właśnie nasz wspólny i maksymalnie przedłużony prysznic.
Ufff! Jak on potrafi… Koniec!
Zamrugałam oczami. No tak! Ciasne wnętrze samochodu i wpatrzone we
mnie, wyczekujące spojrzenie mojego cudownego „kierowcy”.
– Gniewasz się na mnie – raczej stwierdziłam, niż zapytałam.
– A nie mam powodu, twoim zdaniem? – Odbił piłeczkę. Cały on!
– Może troszeczkę… – Spojrzałam mu w oczy. – Nie chciałam wciągać cię
w ten mój rodzinny galimatias. To wszystko.
– A ja myślę, że to coś więcej… – Odwrócił wzrok.
– Piotr! – Wyciągnęłam rękę, lekko dotykając jego policzka, zmusiłam go, by
na mnie spojrzał. – Naprawdę chciałam, żebyś ze mną pojechał, ale… To nie
twój problem, tylko mój.
Drgnął. Czy trafiłam w jakiś czuły punkt?
– Wiesz, myślałem, że raczej nasz… Ale ty chyba jednak nie traktujesz
poważnie bycia razem? – W jego oczach dostrzegłam wyzwanie. Chciał, bym
zaprzeczyła? Co dziwne, sama poczułam, że muszę zaprzeczyć.
– To nie tak! – Myślałam gorączkowo. – Ja po prostu nie bardzo wiem jak…
– To marna wymówka – wszedł mi w słowo. – Wystarczyłoby, byś odrobinę
liczyła się ze mną. Widziała trochę więcej niż czubek swojego nosa.
– Jesteś niesprawiedliwy! – Jak zawsze sprowadza mnie na pozycję obronną.
Niedobrze! – Nie chciałam cię w to mieszać. – Widziałam, że ma zamiar mi
123 |
S t r o n a
przerwać, więc szybko dodałam: – Powinnam sama stawić im czoła
i wszystkiemu, czego mogę się dowiedzieć.
– A ja chciałbym, byś mnie potrzebowała…
– Ale tak właśnie jest – rzuciłam pośpiesznie. – Piotr, ja… – Ponownie nie
dał mi dokończyć.
– Potrzebowała poza sypialnią!
Wprost postawiony zarzut trochę mnie zabolał, szokujące. Tak jednak
właśnie poczułam. Czyżby on nadal uważał, że widzę w nim tylko piękne
ciało? Naprawdę nie wiedział, za jak wiele rzeczy go cenię i szanuję? Jak
bardzo go uwielbiam? Czym go przekonać?
– Mylisz się…
– Rzeczywiście? – Uważnie mi się przyglądał.
– Tak! – Wytrzymałam jego wzrok. Trochę się jednak bałam kontynuować
rozmowę na temat uczuć. Wróciłam więc do tematu wyjściowego: – Dobrze,
powinnam ci była powiedzieć wczoraj. Przepraszam. Rano miałeś prawo
poczuć się trochę…
– Ty nadal nie rozumiesz! – W jego głosie dało się wyczuć zniecierpliwienie,
ale również żal.
– Przecież mówiłeś, że… – Kompletnie zbił mnie z tropu. O co więc ma
pretensje?
– Nie chodzi już nawet o czas, tylko o formę! Gdybyś nie wygłosiła
komunikatu obwieszczającego twoje plany, tylko zwyczajnie zapytała, czy
z tobą pojadę, niekoniecznie wczoraj, nawet dziś… Poczułbym, że jestem
z tobą, że ty… jesteś ze mną!
I jak mam się bronić przed takim zarzutem?
– Nie mów tak! Jestem! – I naprawdę to czułam. Z wrażenia aż zaszkliły mi
się oczy. Przecież się chyba nie rozpłaczę? – Tak mocno jak tylko potrafię… –
124 |
S t r o n a
Po prostu nie bardzo umiem być z kimś… nawet tak cudownym jak ty. Nie
powiedziałam jednak tego głośno. Dodałam za to coś innego: – Pierwszy raz
w życiu!
Jeszcze raz spojrzał mi głęboko w oczy, a potem po prostu mnie mocno
przytulił. Wstyd się przyznać, ale właśnie tego chciałam. Żeby się mną
zaopiekował. Zachowanie godne dzielnej, dużej dziewczynki odłożę na
później. Teraz chcę być malutka… w jego ramionach!
* * *
Pobyt u rodziców wspominam jako całkiem zgrabne przedstawienie vel
szopkę. Przynajmniej do czasu… Mam przecież takich zajebistych starych, że
szok! Idealne małżeństwo, a na dokładkę ciepli, otwarci, kochający ludzie.
Nie wytrzymam! Zemdli mnie zaraz z obrzydzenia! Nie powinnam się jednak
dziwić… Przywiozłam im publiczność, to zagrali, na domiar złego, najlepiej
jak potrafili. I muszę przyznać, że gdybym ich nie znała jak zły szeląg, to też
dałabym się nabrać. Po kimś przecież musiałam odziedziczyć talent aktorski,
czyż nie?
– Cholernie idealnych masz rodziców… – W głosie Piotra nie dało się nie
zauważyć ironii. Zostaliśmy chwilowo sami. Szokujące, bo przez cały dzień
gospodarze praktycznie nie odstępowali nas na krok. – I takich, czy ja wiem,
milusich?
– Porzygać się można od tej słodyczy…
– Tak bym tego nie ujął – mówił, powstrzymując śmiech – ale w zasadzie się
z tobą zgadzam.
* * *
Mój pokój. Tak naprawdę, to od dawna już nim nie jest. Nic się tu nie
zmieniło i może w tym cała rzecz. Ja się zmieniłam od czasu, gdy sypiałam
w nim co noc. To trochę jakby inne życie, moje poprzednie życie. I tak się
właśnie czułam, jakbym cofnęła się w czasie. Zazwyczaj, gdy odwiedzałam
125 |
S t r o n a
rodziców, nocowałam w pokoju gościnnym, teraz tam miał spać Piotr.
A właśnie… Ciekawe, czy już zasnął? Ja jakoś nie mogłam zmrużyć oka.
Wstałam z nagłym postanowieniem. Przemknęłam cichutko na paluszkach
pod jego drzwi i delikatnie zastukałam. Otworzył natychmiast. Na dokładkę
ubrany tylko w dżinsy. Rozbierał się do snu? Czy raczej ubierał…?
– Mogę? – Uśmiechnęłam się zachęcająco.
– Jak mam ci odmówić w twoim własnym domu? – Oczywiście wiedziałam,
że żartuje. W innej sytuacji pewnie bym się na niego obraziła za tę aluzję.
– Zawsze mógłbyś popróbować… – powiedziałam, wchodząc do pokoju –
obronić się przed napastowaniem seksualnym. – Mijając go, musnęłam jego
idealny „kaloryfer”. Hmmm. Uwielbiam go dotykać. A jeszcze bardziej…
– Jesteś pewna? – zapytał, zamykając drzwi i podążając za mną.
Ja zdążyłam się już rozgościć, a dokładniej rzecz ujmując, rozwalić się
malowniczo na łóżku.
– A o co pytasz? – W sumie to rzeczywiście nie wiedziałam. O ten niewinny
żarcik? Czy o moją tu obecność?
– O twoje plany na dzisiejszy wieczór…
– Raczej noc! – poprawiłam go, pociągając obok siebie na pościel.
Mamusia się postarała. Ekskluzywna satyna o naprawdę pięknym wzorze. Ja
dostałam dużo mniej przyjemne posłanie. Choćby z tego powodu warto było
tu przyjść. A cała reszta? Spuśćmy kurtynę milczenia!
* * *
– Śpisz? – zapytałam, gdy jego oddech wrócił do normy. Serce, którego bicie
czułam pod policzkiem, też uspokoiło już swój rytm.
– Właściwie nie…
126 |
S t r o n a
– Chciałabym cię o coś zapytać. – Nagi facet nie może przecież skłamać. Na
dokładkę rozgrzany jeszcze po dzikim seksie. To po prostu niemożliwe. –
Mogę?
– Od kiedy jesteś taka asekuracyjna? – Czułam, że się uśmiecha.
– Chcę po prostu szczerej odpowiedzi.
Przez chwilę się zastanawiałam. Piotr musiał wyczuć moje wahanie. Podniósł
się na łokciu i spojrzał mi w oczy.
– Pytaj – zachęcił.
– Nie gniewaj się, ale trochę plotkowałam z Anną na twój temat. – Nie
sądziłam, żeby miał się na mnie obrazić, ale uznałam, że powinnam go
uprzedzić, przygotować na moje pytanie. W odpowiedzi na nie musiało się
kryć coś bardzo osobistego. Inaczej jego matka nie robiłaby z tego tajemnicy.
– No, po takim wstępie, to zaczynam się bać. – Jego czysty i dźwięczny
śmiech przeczył słowom. Odetchnęłam. Czyli nie obawiał się pytania?
Dobrze. – Słucham.
– Dlaczego wyjechałeś do stolicy? – mówiąc to, patrzyłam uważnie na jego
twarz. Nie zmienił wyrazu ani odrobinę.
– Banalnie. Zakochałem się. – Ukłucie w piersiach, które poczułam,
niesamowicie przypominało zazdrość. – Kaśka właśnie tam zamierzała
studiować, więc pojechałem za nią.
– I…? – Nie spodziewałam się, że może mnie aż tak zżerać ciekawość. I coś
jeszcze.
– Prozaicznie. Zachłysnęła się wolnością i wciągnęło ją wielkomiejskie
życie… – Cały czas go obserwowałam. Nie dostrzegłam jednak nic, co
wskazywałoby, że jeszcze go to boli. – I taki prosty chłopak jak ja przestał jej
wystarczać.
– Głupia!
127 |
S t r o n a
– Czy mam to odebrać jako komplement?
– Oczywiście! – Próbowałam ukryć przed nim uczucia, które mną
zawładnęły. Ciekawość jednak zwyciężyła. – Co się więc stało?
– Zaczęła ostro balować. Alkohol. Prochy. Aż w końcu pogubiła się
kompletnie – mówił powoli, ale bez większych emocji.
– Zdradzała cię? – Nie uwierzyłabym, że zostawił ją, bo wciągnęła ją zabawa.
Musiało chodzić o coś więcej.
– Nie od razu się połapałem. – Zastanawiał się przez dłuższą chwilę. – A ten
gnojek świetnie udawał przyjaciela. Dopiero jak ją rzucił, poskładałem
wszystko w całość.
– Kto to był? – Jakiś przebłysk świadomości. Czyżby?
– Przecież się już domyśliłaś? – Uśmiechnął się, ale nie widziałam w tym
grymasie nic wesołego.
Zakryłam dłonią usta, tuż po tym, gdy wymknęło się z nich jedno, krótkie
słowo:
– Marek…
128 |
S t r o n a
Rozdział XXI
– Chyba sobie kpicie?! – Wypadłam z gabinetu ojca, niemal z krzykiem. –
I jeszcze dzisiaj Kuba ma wrócić do domu. Nie będę go za was niańczyć. – Nie
wiem, co we mnie wstąpiło. Darłam się na nich jak oparzona. – Wieczorem
widzę was po niego. – To były moje ostatnie słowa. Prawie.
– Madziu… – Słodki i zatroskany głosik mamusi nie zrobił na mnie wrażenia.
Żebym chociaż wierzyła, że naprawdę się o mnie martwi i o to, jak ja mam
sobie, do jasnej cholery, teraz poradzić.
– Powiedziałam! – rzuciłam przez ramię i nie zwracając uwagi na fakt, że idą
za mną, pobiegłam na górę po swoje rzeczy.
Co prawda nie miałam za wiele do pakowania, chciałam jednak chwilę
pomyśleć w samotności. Zanim wróci Piotr. Biegał. Całe moje szczęście,
przynajmniej nie podziwiał uroczej scenki, która się przed chwilą rozegrała
na dole. Dobre i to.
Z wielką ulgą opuściłam dom, który już od dawna nie jest moim domem
i rodziców, którzy od równie długiego czasu nie spełniali swojej roli. Sypanie
kasą nie powinno stanowić jedynej formy zainteresowania własną córką.
A i to miało się przecież zmienić, czy raczej już się skończyło. Zostałam sama!
* * *
– Powiesz mi, co się stało? – zapytał dopiero w samochodzie.
Nie chciałam z nim o tym rozmawiać. Wiedziałam jednak, że muszę. Mając
w pamięci naszą wczorajszą rozmowę… Dopiero teraz poczułby się
odsunięty. Nie mówiąc mu o moich kłopotach, dałabym jasno do
zrozumienia, że jego obawy są słuszne. Że nie traktuję nas poważnie.
A przecież chciałam, byśmy byli bardzo serio razem. Nie pozostawało mi
więc nic innego, tylko wyśpiewać całą prawdę. Nagą i brutalną. Jeszcze nie
teraz, postanowiłam.
129 |
S t r o n a
– Wieczorem, dobrze? – Spojrzałam na niego, aby widzieć reakcję. – Muszę
pomyśleć. Po kolacji powiem ci wszystko.
Powód miałam też inny. Zakładałam, że wieczorem zniknie już koszmar
senny w postaci mojego własnego, rodzonego brata. Odetchnę z ulgą i może
łatwiej mi będzie wylać żale przed Piotrem.
– Dobrze, poczekam. – Nie gniewał się, nie denerwował. Spokojnie
i rzeczowo. Mój dorosły chłopak! Szkoda, że ja nie posiadam kilku jego cech.
Przydałyby mi się. Szczególnie teraz.
Musiałam pomyśleć, to prawda. Ale niespecjalnie miałam ochotę roztrząsać
moją nową sytuację. Dręczyło mnie coś jeszcze: Marek! I to, co się o nim
dowiedziałam…
* * *
– Przecież się już domyśliłaś? – Ni to zapytał, ni to stwierdził Piotr.
– Marek… – niepewnie odpowiedziałam.
– Dokładnie! To kawał niezłego sukinsyna. – Jakiś cień przesłonił jego twarz.
– Ostro pograł z Kaśką. Przeżuł ją i wypluł!
Coś mi zaświtało. Czyżbym od początku źle rozumiałam zachowanie mojego
towarzysza? Czy to możliwe, że on…?
– Powiedz mi, czy wtedy w Caro? Twoje zachowanie… To znaczy, czy ty się
martwiłeś o mnie? – Niedowierzanie odbiło się w moich słowach.
– A o co innego mogłoby mi chodzić? – Cholera! Kiepski ze mnie psycholog.
Obserwator też do dupy! – Magda?
– Och! Ja po prostu uznałam… – Zaczęłam się odrobinę motać. – Że martwisz
się, ale o swojego przyjaciela.
– Od wielu lat nie utrzymuję z nim przyjacielskich stosunków. A tak
właściwie żadnych – odpowiedział, ale po chwili jego twarz przybrała wyraz
silnego zdziwienia. – O niego? Czyli przypuszczałaś…?
130 |
S t r o n a
– Że uważasz mnie za ostatnią sukę, polującą na niewinnych chłopców!
– Nigdy tak nie myślałem! – Gorąco mnie zapewnił. I o dziwo, uwierzyłam
mu. – A tak szczerze… – Uśmiechnął się krzywo, mówiąc dalej: – Markowi
daleko do niewinności.
– To dlaczego się z nim w ogóle zadajesz?
– To był tylko interes. Czysto finansowa transakcja. – Widząc zaskoczenie na
mojej twarzy, dodał: – Aspiruje do miana młodego biznesmena. Między
innymi sprowadza samochody z Niemiec.
– Teraz rozumiem!
– Chciałbym, żebyś trzymała się od niego z daleka! – A widząc moją
niezadowoloną minę, dodał: – Uważała na niego. Szczególnie po ostatnim
razie. To naprawdę niebezpieczny typ!
– A właśnie, co się wtedy stało, bo ja nie bardzo…
– Może i dobrze, że nie pamiętasz. – Żałował, że zaczął ten temat. Widziałam
to doskonale.
– Powiedz mi!
– Magda… – Doszedł chyba do wniosku, że nie ustąpię. Musiałam mieć
bardzo zawzięty wyraz twarzy. Po prostu chciałam wiedzieć. – Musiałem mu
wytłumaczy, że nie pojedziesz z nim.
– Wytłumaczyć? – Raczej nie wierzyłam, by rozsądna konwersacja mogła
wchodzić w grę. Musiało to się odbyć przy pomocy innych argumentów. –
Ręcznie?
– Inaczej się nie dało…
To takie „buty”! Nieźle! Przez dłuższy czas milczeliśmy oboje, leżąc obok
siebie. Ja – przetrawiając informacje, on – intensywnie się nad czymś
zastanawiając. Gruba zmarszczka pojawiła się na jego czole. Dotknęłam jej,
131 |
S t r o n a
a wtedy Piotr spojrzał na mnie. Ujął moją dłoń i delikatnie pocałował każdy
palec z osobna. Zadrżałam. To takie intymne i… urocze.
– Nie mogę sobie wybaczyć, że pojawiłaś się akurat wtedy, gdy się z nim
spotkałem.
Przyjrzałam mu się uważnie. Coś w wyrazie jego twarzy… A może
w oczach? On przypuszczał, że ja… Boże! On naprawdę tak właśnie myślał.
– Nie byłam z Markiem!
Zaskoczyła mnie gwałtowność jego reakcji. Momentalnie zerwał się do
pozycji siedzącej. Świdrował mnie wzrokiem. Pewnie szukał prawdy
w moich oczach. Właśnie tam mógł ją znaleźć. Czy ją dostrzegł?
– Magda… – W tym jednym słowie wyczułam tłumioną radość i coś znacznie
ważniejszego. Coś, co bałam się nazwać.
Powoli podniosłam się i usiadłam przed nim. Uśmiechnęłam się i zarzuciłam
mu ręce na szyję.
– Nawet go nie pocałowałam. – Naprawdę chciałam, żeby wiedział, że już
wtedy… – Nie mogłam.
Więcej nie udało mi się powiedzieć. Jego usta skutecznie mi to
uniemożliwiły. Długo jeszcze nie byłam w stanie wyartykułować z siebie
innych dźwięków poza westchnieniami i jękami. Druga sprawa, że przez ten
czas nie miałam ochoty nic mówić.
Gdy ciasno przytulona do mojego chłopaka, zapadałam w sen, ostatkiem
świadomości zarejestrowałam jego nieznaczny ruch. Odgarnął moje wilgotne
włosy z czoła, złożył na nim delikatny pocałunek i szepnął:
– Maleńka... Gdybyś tylko wiedziała…
* * *
Jechaliśmy w milczeniu. Trochę się już uspokoiłam. Jednak wspomnienia,
szczególnie to ostatnie… Czy on chciał powiedzieć, że mnie…? Czy to
132 |
S t r o n a
w ogóle możliwe? Wyobrażam sobie chyba więcej, niż rzeczywiście miał na
myśli. Na pewno? A ta niesamowita czułość w jego głosie tylko mi się
przyśniła? Co dziwne, chciałam, aby to jednak była prawda. Już się nie
bałam. Przynajmniej nie tak bardzo. Jego miłość jawiła mi się jak bezpieczne
schronienie. Dom, którego nigdy tak właściwie nie miałam. Miejsce,
w którym chciałam zostać już na zawsze. Co się ze mną dzieje? A właściwie,
należałoby zapytać: „Co on ze mną zrobił”.
– Magda?
Ocknęłam się i rozejrzałam.
– Już jesteśmy? – Naprawdę się zdziwiłam. Spojrzałam na niego. – Tak
szybko?
– Chyba się zdrzemnęłaś.
– Prawdopodobnie – mruknęłam pod nosem. A jeśli nawet nie, to śniłam na
jawie. Niewielka różnica.
Gorące i serdeczne powitanie Anny postawiło mnie do pionu. Nie chciałam
jej, póki co, zdradzać targających mną emocji. Przyjdzie jeszcze czas, by
podzielić się z nią rozterkami. Dziś na pewno nie przypadała ten moment.
* * *
– Nie chodzi o Młodego, prawda? – Już od jakiegoś czasu na to czekałam.
Dokładnie od wyjazdu Kuby. Ja jakoś nie umiałam zacząć tej rozmowy.
– Nie! On to tylko wisienka na torcie.
– Więc, co się stało? – zapytał, patrząc mi prosto w oczy.
Piotr posadził mnie na kanapie, poddałam się bez protestu. Sam usiadł
naprzeciwko mnie i ujął delikatnie moje dłonie. Ten gest odrobinę mnie
uspokajał. Tylko trochę, ale dobre i to.
– Jeszcze to do mnie do końca nie dotarło…
133 |
S t r o n a
– Chyba się domyślam, o co chodzi – powiedział, gdy przez dłuższy czas się
nie odzywałam.
– I zapewne się nie mylisz!
– Zakręcili ci kranik, tak?
– To aż tak oczywiste? – Czyżby znał mnie lepiej, niż sądziłam? Czy może był
świetnym obserwatorem? Bardziej spostrzegawczym, niż mogłabym się
spodziewać? – W sumie, to nie do końca tak…
Milczał. Czekał, aż znajdę odpowiednie słowa. A może też siłę, a raczej
odwagę, żeby mu wszystko powiedzieć? Z każdą chwilą stawało się to coraz
trudniejsze. Pod jego uważnym wzrokiem zaczynałam czuć się mała
i bezbronna. Jeśli w tej chwili nie zacznę nad sobą panować, to rozryczę się
jak bóbr. Mimo że Piotr już widział moje łzy, nie chciałam mu fundować
ponownie tej wątpliwej przyjemności. Popłaczę sobie później, gdy go już nie
będzie.
Ciężko westchnęłam i wyrzuciłam z siebie na jednym oddechu:
– Ojciec stracił więcej, niż posiadał. Wszystko przepadło. Cały majątek! Tak
więc jestem zdana tylko na siebie.
134 |
S t r o n a
Rozdział XXII
– Magda! To nie jest jakieś wielkie nieszczęście – powiedział z lekkim
uśmiechem. Nie wiem dlaczego, ale strasznie mnie to zirytowało, jak i jego
kolejne słowa: – Kiedyś musiałabyś stanąć na własnych nogach. Zrobisz to,
po prostu, trochę wcześniej.
– Łatwo ci mówić! – wyrzuciłam z siebie gwałtownie, wyrywając dłonie
z jego uścisku. – Ja nigdy nie pracowałam – dodałam znacznie spokojniej.
– Hej, nie szalej. Ułoży się, zobaczysz. – Dla niego wszystko jest takie proste.
– Pomogę ci.
– Dobry samarytanin się znalazł! – warknęłam. Widziałam, że zrobiłam mu
przykrość, ale jakoś nie umiałam się zatrzymać. – Do pracy też za mnie
pójdziesz? A może będziesz mnie utrzymywał? – Teraz to już prawie
krzyczałam. – Masz w tym wprawę, prawda?
Przyglądał mi się z dziwnym wyrazem twarzy.
– Co cię ugryzło? Ja tylko…
– Tak, wiem! Starasz się pomóc! – Znowu zaczynam? Matko! Myślałam, że
mam to już za sobą. Od dawna nie ćwiczyłam na nim mojego chamsko-
ironicznego tonu. – Tylko jakoś nie czuję się pocieszona!
– Naprawdę tak chcesz rozmawiać?
– Wcale nie chcę! – I taka była prawda. Miałam dość jak na jeden dzień.
Najpierw starzy, teraz Piotr. Ile można słuchać kazań? Poza oczywistym
faktem, że nie umiałam ich spokojnie słuchać, a tym bardziej się do nich
stosować, nie miałam specjalnej ochoty zaczynać akurat dziś. – Daj mi spokój!
– Mam sobie iść? – zapytał, wstając.
Sama już nie wiem, czego chcę! To chore! Moja dorosłość okazuje się
strasznie krucha i niestabilna.
135 |
S t r o n a
– Potrzebuję cię. – Podeszłam do niego i położyłam dłonie na jego piersi. –
Bardzo!
Nie bronił się. Dał mi dokładnie to, czego pragnęłam. Seks z nim zawsze
mnie zaskakiwał, nieodmiennie zaspokajał i wymazywał niepożądane myśli.
A tak naprawdę to wszystkie myśli. Takiego pocieszenia chciałam, a nie
głupich, przemądrzałych gadek.
* * *
– Powstałaś jak Fenix z popiołów! – krzyknęła na mój widok Ewka.
– Nie pamiętam, kiedy ostatni raz gdzieś z nami byłaś! – Patka dołożyła od
siebie.
– A ty jak mnie powitasz? – rzuciłam zaczepnie do Wiolki.
– Czyżby chodzący ideał przestał ci wystarczać? – odpowiedziała
z przekąsem. – A może już ci się znudził?
Nie podobały mi się te insynuacje. Postanowiłam je po prostu przemilczeć.
Kiedyś śmiałabym się, wtórując im podobnymi tekstami. Teraz jednak…
Wczoraj Piotr wyszedł, gdy zasnęłam. Rano miał coś do załatwienia, więc po
mnie nie przyjechał. Czekał za to na parkingu przed uczelnią. Zdawkowy
buziak na powitanie i tyle. Chyba miał do mnie żal za niedzielną akcję.
Trudno! Czasu nie cofnę! Nie jestem po prostu słodką dziewczynką, tylko
zakręconym babsztylem! Jakoś musi się z tym pogodzić. Po zajęciach też nie
miał dla mnie czasu. Praca! Do tego to ja powinnam się przyzwyczaić. To nie
takie proste, ale cóż… Życie! Liczyłam jednak, że wieczorem się odezwie.
Nie zrobił tego, więc polazłam do Kowala na małą imprezkę. Wiedziałam, że
moje dziewczyny tam się wybierają. Nie spodziewałam się tylko, że znowu
mnie będą maglować.
– Nie wiecie nawet, jak frustrujące i destrukcyjne bywa niańczenie kretyna! –
Nie zastanowiłam się nawet, jak mogły odebrać mój tekst. – Musiałam
odreagować.
136 |
S t r o n a
Nie przyznałabym im się nawet na torturach, że chciałam też zapomnieć
o czekającym mnie wyzwaniu. Dorosłe, samodzielne życie mnie po prostu
przerażało.
– Żartujesz? Piotruś kretynem? – Wyszedł im prawie idealny chórek. – Ten
cud natury?
– Głupie! Nie mówiłam o nim, tylko o Kubie!
– Zaraz, zaraz… A ten to kto?
– Jakiś nowy obiekt? – wtrąciła się Wiolka.
– Czy wy mnie czasem słuchacie? – Cholera! Tak rzadko mówiłam im
o swojej rodzinie, że może faktycznie nie kojarzyły. Super! – To mój brat.
Miałam go ostatnio na głowie.
– Czyli świętujemy pozbycie się go? – zakrzyknęła radośnie Ewka. Dla niej
każdy powód to okazja do imprezowania. – I twój powrót do świata żywych!
Gdyby to było takie proste…
* * *
– Jedziesz? – Usłyszałam za plecami znajomy zachrypnięty głos.
Odwróciłam się gwałtownie. Nie spodziewałam się go. Nie odezwał się, więc
myślałam, że będzie się jakiś czas gniewał. Jego widok sprawił mi niekłamaną
radość. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo jestem od niego uzależniona.
Wczoraj się znieczuliłam i jakoś przeżyłam tą jego ciszę. Ale dziś…
Dokuczało mi to od chwili otwarcia oczu. Jakaś pustka. Poczucie straty?
– Z tobą? Zawsze! – wykrzyknęłam radośnie, rzucając mu się na szyję.
Wyglądał na lekko speszonego. Czyżby oczekiwał innego powitania?
Fochów? Pretensji?
– Cóż za gorące powitanie – szepnął mi prosto w usta, zanim go
pocałowałam. – Tęskniłaś?
137 |
S t r o n a
– Masz jeszcze wątpliwości?
– Żadnych! – Uśmiechnął się szeroko. – Przepraszam za wczoraj. Byłem
trochę zły, a nie chciałem się z tobą kłócić i musiałem pomyśleć.
– To ja przepraszam! – Kurczę, ja naprawdę to robię. I na dokładkę nie
sprawia mi przykrości przyznawanie się do winy. – Kiepsko mi wyszły te
moje zwierzenia. A raczej reakcja na twoją ofertę pomocy.
– Coś się zmieniło? – Kontynuowaliśmy rozmowę, wsiadając do czarnej
beemki. Strasznie lubię jego samochód. Czyżby ze względu na odbyte
w nim… hmmm… wycieczki do lasu?
– A masz jakieś propozycje?
– Mam dla ciebie pracę, jeśli chcesz – odpowiedział powoli, pilnie obserwując
moją reakcję.
– Naprawdę? – Jeszcze w niedzielę wściekłam się na niego, a dziś się cieszę,
że mi pomaga. Co jest ze mną nie tak? – Cała zamieniam się w słuch.
– Szef mnie pytał, czy nie znam ładnej, sympatycznej dziewczyny…
– Twój szef? – Przestraszyłam się. – Żartujesz!?
– A co nie widzisz siebie przy dystrybutorze? – Nie umiał powstrzymać
kpiącego uśmieszku. – No wiesz, ja chyba też nie!
– Ale śmieszne! Czyli Tytan?
– Tak. Potrzebują dziewczyny do obsługi sali bilardowej.
– To chyba nic trudnego? – zapytałam niepewnie. Jakoś nigdy nie zwracałam
uwagi na pracujące w takich miejscach osoby. Druga sprawa, że akurat taka
rozrywka nie należała do częstych. Ja lubiłam grać w kulki, ale pozostałe
dziewczyny raczej nie za bardzo. Więc z kim miałam zażywać tej formy
spędzania wolnego czasu?
138 |
S t r o n a
– Poradzisz sobie! – Dotknął pocieszająco mojej dłoni, a ja zamiast myśleć
o zatrudnieniu, rozmarzyłam się, gdzie też bym chciała być dotykana… I nie
tylko to! – Zobaczysz!
– Mam nadzieję! – Niespodziewany entuzjazm w moim głosie wzbudził jego
zainteresowanie, ale nic nie powiedział. Może to i lepiej. Przecież nie
przyznam się, o czym właśnie myślałam. – Jedziemy?
Kiwnął głową i odpalił silnik.
* * *
– No, no… – Tego głosu nie da się nie poznać. Wychodziłam z Piotrem
z uczelni. Objęci, uśmiechnięci, szczęśliwi. Rozmawialiśmy właśnie, jakby tu
wykorzystać moje ostatnie dni wolności. Podpisałam umowę i od przyszłego
tygodnia zaczynałam pracę. – Cóż za piękny obrazek!
– Czego chcesz? – Cisnące się na moje usta pytanie, uprzedził towarzyszący
mi mężczyzna.
– Po co te nerwy? – Fałszywy uśmiech Marka znałam już doskonale. –
Przychodzę z gałązką oliwną.
Nie wytrzymałam. Mając w pamięci wszystko, czego się o nim dowiedziałam
i oczywiście moje własne doświadczenia, wypaliłam:
– Jakoś nie mam specjalnej ochoty się z tobą bratać!
– Ile jadu? – Kpił sobie ze mnie. W żywe oczy. Co za typ! – Taka miła
dziewczynka, a taka nieokrzesana?
– Dziewczynki to sobie poszukaj… – Ależ on mnie denerwował. – Wiesz
chyba gdzie?
– O ho, ho! Jaki cięty języczek…
– Zejdź z niej, dobrze? – odezwał się Piotr, spokojnym i opanowanym tonem
przyszłego prawnika.
139 |
S t r o n a
Zauważyłam jednak, że drżą mu mięśnie twarzy. Czyli też był nabuzowany.
Mocniej mnie do siebie przytulił, zwracając się do stojącego przed nami
Marka, niechlujnie opartego o wściekle żółty samochód. Boże, oczy bolały od
tego koloru.
– Masz sprawę, to mów! – dodał, nie wypuszczając mnie z ramion. A po
chwili: – A jak nie, to… odpuść!
– Z tobą to ja sobie jeszcze porozmawiam! – Wyraźnej groźby w jego słowach
nie dało się przeoczyć. – Kiedy indziej.
140 |
S t r o n a
Rozdział XXIII
Praca okazała się dużo lżejsza i przyjemniejsza, niż sądziłam. Przynajmniej na
początku… Nie przepracowywałam się, a na dokładkę Piotr zaglądał do
mnie, czy może mi w czymś nie pomóc. Najpierw sądziłam, że to urocze,
takie zainteresowanie z jego strony. Z biegiem dni zaczęło mnie to jednak
trochę drażnić. Trząsł się nade mną jak kwoka nad jajkiem. Czy ja mam, jego
zdaniem, pięć lat?
– Hej, śpiąca królewno!
No tak! Obowiązki wzywają. Odwróciłam się z firmowym uśmiechem
przyklejonym do twarzy. Już się tego nauczyłam. To jak rekwizyt lub część
stroju. Nawet do największego buraka mam się uśmiechać. Taka praca.
– Słucham? – Mówiłam spokojnie, choć w środku szlag mnie trafiał.
– A robisz coś poza słuchaniem, księżniczko?
Palant ślinił się obleśnie. Miał trochę w czubie i prawie wisiał na barze, za
którym rozpościerało się moje królestwo. Piwno-bilardowe. Kto wpadł na
taki poroniony pomysł, by w jednym kompleksie umieścić, obok siłowni,
solarium i salonu piękności, klub bilardowy z alkoholem? Idiota! Chociaż nie
powinnam tak mówić, a nawet myśleć, o swoim szefie.
– Coś podać?
– Hmmm… – Zastanawiał się przez chwilę, a przynajmniej wyglądało, jakby
próbował. – Masz jakieś propozycje, śliczna?
Boże, facet jest odrażający.
– Słucham, czym mogę służyć? – Uparcie odgrywałam swoją rolę.
Nagle złapał mnie za rękę. Stanowczo za mocno. I przysuwając mnie do
siebie, zaczął z uśmieszkiem:
141 |
S t r o n a
– Kilka pomysłów przychodzi mi do głowy… – Chuchał mi prosto w twarz.
Zwyczajnie mnie mdliło. Próbowałam wyswobodzić się z brutalnego uścisku,
ale siły to ja za wiele nie posiadałam, w odróżnieniu od niego. – No to jak?
Masz ochotę?
– Ona nie! – Rycerz na białym rumaku wkroczył do akcji. – Ale może
zabawisz się ze mną? – Nikt nie mógłby mieć w tej chwili wątpliwości, o jaki
rodzaj zabawy chodziło mojemu chłopakowi.
– Twoja suczka, mięśniaku? – Chyba się odrobinę spłoszył. Natychmiast
puścił moje ramię, a ja odskoczyłam jak oparzona, rozcierając obolałe miejsce.
– Sorry, nie wiedziałem.
– Jeszcze słowo, a przestanę być taki grzeczny!
– Ok., ok. – Nachalny klient uniósł ręce w oczywistym geście poddania. – Już
mnie nie ma.
Mówiąc to, ruszył chwiejnie do drzwi.
– Wszystko w porządku? – zapytał Piotr z troską w głosie, podchodząc bliżej.
– Poradziłabym sobie. Nie musiałeś!
– Już to chyba kiedyś słyszałem. – Spojrzał mi prosto w oczy i dodał: –
Znowu zaczynasz?
W tej chwili powinnam się zamknąć. Wiem o tym. Jednak jakoś nie
potrafiłam. Cała ja! Widziałam doskonale, że się zdenerwował, a mimo
wszystko nie odpuściłam. Czyżbym lubiła igrać z ogniem?
– Przeginasz z tym obrońcą uciśnionych! – Wyszło mi dużo ostrzej i mniej
sympatycznie, niż mogłabym przypuszczać. – Nie jestem przecież dzieckiem.
– Magda…
– No już! Tylko bez tego mentorskiego tonu! – Co ja wyrabiam? – Nie mam
siły na kolejne kazanie!
142 |
S t r o n a
– Jak chcesz… – Patrząc na jego zmienioną twarz, żałowałam swojego
zachowania, ale tylko troszeczkę. – Poradzisz sobie?
– Idź już!
Posłuchał bez protestu. Czasem dziwiłam się, skąd bierze tak wielkie pokłady
spokoju i opanowania. Trochę mu tego zazdrościłam. A coraz częściej,
niestety, starałam się przekroczyć nieprzekraczalne granice. Jego
wytrzymałości!
* * *
Gasiłam właśnie światła i byłam gotowa do wyjścia, Piotr jednak się nie
pojawił. Zawsze kończył wcześniej i przychodził po mnie. Czyżby aż tak go
ruszyła nasza mała sprzeczka? Ja naprawdę nie chciałam. Samo wyszło.
Nerwus ze mnie i tyle! A on nie powinien zachowywać się jak obrażona
księżniczka. Czy raczej książę!
No cóż, ruszyłam „swoją szanowną” i poczłapałam go poszukać. Nie
musiałam się wysilać, znalazłam od razu. Tam gdzie się spodziewałam.
Ćwiczył. Stanęłam w drzwiach i mu się przyglądałam. Nigdy się chyba nie
przyzwyczaję. Ma zajebiste ciało.
Nie widział mnie i nie słyszał. Miał przymknięte oczy, a w uszach słuchawki.
Jego gwałtowne ruchy świadczyły o tym, że starał się rozładować napięcie.
Cholera! Aż tak? Nie spodziewałam się, że przejął się aż do tego stopnia.
Jestem potworem!
Podeszłam cichutko, na paluszkach i jako że ćwiczył na leżąco, odczekałam,
aż ciężar znalazł się w pozycji swobodnej, a wtedy zgrabnie usiadłam na jego
biodrach. Drgnął gwałtownie, podniósł się i otworzył oczy. Wyłączył też
muzę, jednocześnie zdejmując słuchawki.
– Zapomniałeś tylko o mnie? – odezwałam się słodkim głosikiem. – Czy
o całym świecie?
– Która godzina? – Bez uśmiechu jego słowa nabrały jakiejś twardości.
143 |
S t r o n a
– Już skończyłam. Możemy iść – odpowiedziałam. – Chyba że… Wiesz, znam
lepsze sposoby na rozładowanie napięcia.
Mówiąc to ostatnie, rozpoczęłam powolną wędrówkę moich paluszków po
doskonale mi znanym „terytorium”. Czy jego ciało przestanie mnie kiedyś
kręcić? Zmęczony i spocony był nadal niesamowicie apetyczny. A może
właśnie przez to jeszcze bardziej? Westchnął, gdy poczuł moje usta i dłonie.
Jego uległość niesamowicie mnie podniecała. Zaraz jak tylko to pomyślałam,
delikatnie, ale stanowczo złapał moje ręce, odsuwając mnie od siebie.
– Nie traktuj mnie w ten sposób! Wiesz, że tego nie lubię!
– Gdy cię całuję i dotykam? – Próbowałam obrócić jego słowa w żart.
Wiedziałam przecież o co mu chodzi. – Nabijasz się…
– Magda, bądź choć raz poważna – odpowiedział, wyswobadzając się i stając
naprzeciwko mnie.
– Myślałam, że właśnie to robię. – Jeszcze jedna mizerna próba.
– Cholera, dziewczyno! – Zdenerwował się. – Tylko jedno cię interesuje?
– Mówisz o sobie? Tak, bardzo mnie interesujesz!
– Traktujesz mnie jak jakiś pieprzony mebel. Chętnie na nim posiedzisz, gdy
masz ochotę. A potem odstawiasz mnie do kąta. Jak już wykonam swoje
zadanie.
Dlaczego miałam nieprzeparte wrażenie, że w jego słowach odnajduję sporo
prawdy? Czyżbym była aż tak pojebana, że nie umiem okazać mu, jak wiele
dla mnie znaczy? A może on po prostu przesadza? Zbyt duże wymagania
zawsze powodowały u mnie zacięcie. Naprawdę sądziłam, że takie
zachowania mam już za sobą. Myliłam się?
– Nie jestem ideałem – podniosłam głos. – Wiedziałeś, co bierzesz!
– Chyba jednak nie do końca… – powiedział z rezygnacją w głosie, patrząc
mi prosto w oczy.
144 |
S t r o n a
– I co dalej?
– Nie wiem. Sama zdecyduj. – Nadal mi się przyglądał. – Ja już nie mam siły
z tobą walczyć. To chyba nie tak powinno wyglądać.
– Co masz na myśli? – Nasza rozmowa stanowczo zmierzała w kierunku,
który mi się nie podobał.
– Magda, to nie pierwszy raz, gdy traktujesz mnie w ten sposób. – Widząc
moją niepewną minę, dodał: – Nie pasuje ci mój romantyzm. To jeszcze mogę
zrozumieć. Sama wiesz, że starałem się ci tego oszczędzić. Dlaczego jednak
nie pozwalasz mi być swoim facetem… Tego nie pojmuję!
– Teraz to już cię zupełnie nie rozumiem!
– Czyżby? – Próbował chyba rozchylić usta w ironicznym uśmiechu, ale
jakoś mu nie wyszło. – Myślę, że wiesz doskonale, o czym mówię.
A najbardziej boli mnie, że na wszystkie problemy masz jedno rozwiązanie.
– Przestań! – Nie chciałam tego słuchać.
– Seks niczego nie rozwiąże! Nie dogadujemy się. A przynajmniej czego
innego oczekujemy, więc…
– Mam pójść za radą Mareczka?
Zmienił się na twarzy.
– Nie trawię faceta! – Nie musiał tego mówić, dało się to wyczuć w jego
głosie, gdy tylko wspominał swojego byłego przyjaciela. – Ale w jednym miał
rację. Chyba powinnaś poszukać faceta, który zaspokoi twoje potrzeby bez
stawiania jakichkolwiek wymagań.
Boże, wiedziałam! Piotr aż tak źle o mnie myśli…
* * *
–Hej, laska! – Wesoły okrzyk Patrycji wyrwał mnie z zamyślenia. – Co
słychać?
145 |
S t r o n a
– Romansik kwitnie? – zawtórowała jej Ewka.
Boże, nie dzisiaj! Błagam!
– Nie wasza sprawa!
– Czyżby czarne chmury zbierały się nad sielską egzystencją, co? –
Z nieukrywaną ironią dodała Wiolka.
– A czegoście się tak do mnie przypięły? – warknęłam, nie starając się nawet
ukryć mojego rozdrażnienia. – Nie macie ciekawszych tematów?
– O ho, ho! – Rudzielec stanowczo za mocno lubił mi ostatnio docinać. –
Bańka mydlana pękła! A może ideał okazał się ropuchą?
– Nie chcę o tym gadać!
– No wiesz? – Obruszyła się Ewka. – Komu miałabyś powiedzieć, jeśli nie
nam?
Żeby to chociaż było prawdziwe, szczere zainteresowanie… Ona po prostu
chciała informacji z pierwszej ręki. Miano najlepszej informatorki uczelni do
czegoś zobowiązuje.
– Jesteśmy w separacji – powiedziałam asekuracyjnie.
Coś im musiałam podrzucić, a nie miałam ochoty zwierzać się, że rozstałam
się z Piotrem definitywnie. Jeszcze nie pora na takie obwieszczenia. Sama
musiałam się najpierw z tym uporać. Co prawda, nie bardzo wiedziałam
jak… Zdawałam sobie jednak sprawę, że muszę. A także stanąć twardo na
ziemi, obiema nogami. Szczególnie w mojej obecnej sytuacji! By już nikt nie
mógł mnie zranić. Bym sama nie krzywdziła się daleko posuniętym
masochizmem.
146 |
S t r o n a
Rozdział XXIV
– Czyli wracasz do świata żywych?
– Czyżbym była martwa? – Poddałam się ich grze słów. – I nic o tym nie
wiedziała?
– Rzadko nas ostatnio zaszczycałaś swoim towarzystwem – westchnęła Patka.
– I tyle!
– Imprezy omijasz dużym łukiem – dodała Ewka. – Nawet na zakupy już
z nami nie chodzisz.
Jak miałam im powiedzieć, że po prostu nie mam kasy?
* * *
– Magda?! – Usłyszałam za plecami znajomy głos. Nie ucieszyłam się, to
pewne. Akurat on musiał tu przyleźć i przyuważyć mnie, jak ustawiam piwo
na półkach? Od kiedy stał się takim miłośnikiem bilardu? – Co ty tutaj
robisz?
– Nie widzisz? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie, odwracając się
w stronę Roberta. – Pracuję. Podać coś?
– Wkręcasz mnie. – Nie mógł uwierzyć? Jeszcze parę tygodni temu też bym
nie uwierzyła.
– Czym mogę ci służyć?
– Poza oczywistym… – Uśmieszek na jego twarzy miał w założeniu,
zapewne, wyglądać uwodzicielsko. – Naprawdę tu pracujesz? – Jeszcze tego
nie pojął? Ograniczony czy niedorozwinięty? – A może to ukryta kamera?
– Przestań się wygłupiać! – zniecierpliwiłam się. – Piwo?
– Jasne!
147 |
S t r o n a
Naprawdę jestem żałosna! Beznadziejnie żałosna! Gdy zabrakło mi otoczki
luksusu, a właściwie kasy, forsy, mamony – czy jakkolwiek to nazwać,
zobaczyłam osobę całkowicie zwyczajną, żeby nie powiedzieć pospolitą. To
właśnie dostrzegłam w jego oczach. Czy przejęłam się, że właśnie on mi to
uświadomił? Zapewne, ale tak mało mnie obchodziła jego osoba, że skupiłam
się tylko na moim smutnym odkryciu. Kto zechce się zadawać z taką szarą,
zmęczoną i zaniedbaną dziewczyną? Tak, ostatnio nie miałam siły nawet na
„pakiet minimalny”. Żadnego fryzjera, kosmetyczki czy podobnych
oczywistości. Druga sprawa, że nie stać mnie na to. Gwóźdź do trumny.
Zdałam sobie sprawę, że jeśli szybko czegoś nie wymyślę, to wszyscy połapią
się, w jakiej jestem sytuacji. A może już to widać?
* * *
– Piękne kwiaty! – zauważyłam, gdy tylko weszłam do kuchni. Na stole stał
wielki bukiet lilii. Zapach wypełniał całe pomieszczenie.
Mimo rozstania, nie zrezygnowałam z wizyt na Wrzosowej. Po prostu nie
potrafiłam tego zrobić. Przyjaźń z tą kobietą ceniłam ogromnie. Tym
bardziej, że nie potępiała mnie, nie osądzała. Zawsze mogłam liczyć, że mnie
wysłucha, pocieszy, coś doradzi. Czasem potrzebowałam też pomilczeć w jej
towarzystwie. Czasu z nią spędzonego nigdy nie uważałam za zmarnowany.
Odwiedzałam ją jednak zawsze pod nieobecność Piotra. Spotkanie z nim…
w jego własnym domu… byłoby zbyt… Nawet nie umiem tego nazwać.
– Syn mnie rozpieszcza, wiem o tym!
– Zasługujesz na wszystko co najlepsze – powiedziałam z uśmiechem,
próbując zamaskować żal.
Anna to jednak doskonały obserwator. Od razu zauważyła.
– Co się stało?
– Wiesz, ja nigdy nie dostałam od niego kwiatów… – mruknęłam.
– Nie chciałaś, prawda? – Skąd wiedziała?
148 |
S t r o n a
– Tak, ale teraz… Trochę żałuję!
– Magda, wszystko jeszcze można naprawić. – Jakim cudem przeszłyśmy od
kwiatów do mojego nieudanego związku? – Minęło sporo czasu, ale…
– Na to jest już raczej trochę za późno. – Czekała na moje dalsze słowa. Ja też
wiedziałam, że muszę to powiedzieć głośno. – Paskudnie go traktowałam. Nie
dziwię się, że miał mnie dość. Sama pewnie czułabym podobnie, gdybym
miała jakiś wybór. – Próbowałam żartować. – Czasu jednak nie cofnę.
I swojego okropnego zachowania. To nie działa wstecz, niestety.
– Jesteś tylko człowiekiem! – Objęła mnie opiekuńczym ramieniem. – Piotr
na pewno to zrozumie.
Czyżby? Musiałby najpierw zechcieć się ze mną męczyć. A wiem przecież, że
bywam trudna. On niestety też już to odkrył…
* * *
O ile praca w Tytanie nie stanowiła dla mnie zbyt wielkiego obciążenia,
również nie przynosiła jakichś powalających profitów finansowych. Głównie
ze względu na małą ilość godzin. Nie dało się po prostu za to przeżyć.
Starczyłoby mi, ewentualnie, na te przysłowiowe waciki. Wiedziałam już od
jakiegoś czasu, że muszę poszukać dodatkowego źródła dochodu. Opcji nie
było jednak za wiele. Niestety.
Zahaczyłam się w nowo otwartym markecie, jako tak zwana
niewykwalifikowana siła robocza. Padałam na twarz ze zmęczenia. Dopiero
teraz zaczęłam doceniać… wiele rzeczy. Na głębsze rozmyślania nie miałam
po prostu siły!
Do domu wracałam bardzo późno. Prawie na czworaka. Dziś był właśnie taki
dzień. Marzyłam o prysznicu i łóżku. Szokujące, ale to ostatnie widziałam
tylko i wyłącznie w kategoriach snu i jeszcze raz snu! Nie miałam siły na nic.
Kłoda to przy mnie niesamowicie żywy organizm.
149 |
S t r o n a
Pokonałam ostatnie schody i stanęłam jak wryta. Tak naprawdę, zanim go
rozpoznałam, odrobinę się przestraszyłam. Pod moimi drzwiami stał wysoki
dobrze zbudowany mężczyzna, ukrywający twarz, a przynajmniej profil pod
kapturem bluzy. Odwrócił się do mnie… Piotr! To jednak najmniejszy szok
jaki mnie spotkał.
– Wejdź! – Otworzyłam drzwi, wpuszczając go do środka.
– Przepraszam. Nie chciałem w takim stanie pokazywać się matce.
– Rozumiem…
– Umyję się, jeśli pozwolisz. – Zdjął kaptur i dopiero teraz zobaczyłam, jak
bardzo źle wygląda. – I przebiorę. Zostały u ciebie chyba jakieś moje ciuchy.
– Tak! Zaraz czegoś poszukam. – Ruszyłam do sypialni, gdy on poszedł do
łazienki.
Długo nie wychodził, więc zastukałam do drzwi. Nic. Zero odzewu! Trochę
mnie to zaniepokoiło. Nacisnęłam klamkę. Nie zamknął.
– Pomóc ci? – powiedziałam, wchodząc do środka.
Nie odpowiedział od razu. Stał przed lustrem bez koszulki i próbował
bezskutecznie usunąć z niej krew.
– Poradzę sobie – mruknął, podnosząc na mnie wzrok.
Nie wyglądał za dobrze. Rozcięta warga i spuchnięty policzek świadczyły
dobitnie, że ma za sobą niezbyt przyjemny wieczór. Podeszłam bliżej.
– Daj mi to. – Jednocześnie wyjęłam z jego ręki brudną część garderoby.
Niechcący dotknęłam jego dłoni. Kopnięcie prądu to mało powiedziane.
Poraziło mnie. Cholera, tak bardzo za nim tęskniłam. Moje zmęczenie gdzieś
uleciało. Teraz mogłam myśleć tylko o tym, jakby to było, gdyby on…
– Dobrze się czujesz? – Zdziwiło mnie to pytanie. Musiałam mieć w tej
chwili osobliwy wyraz twarzy. A może oczywisty?
150 |
S t r o n a
– Ja? – Spojrzałam mu w oczy. – Lepiej powiedz, co z tobą. Co ci się, u diabła,
stało?
– To nic. – Uciekł wzrokiem.
– Piotr… – Wyciągnęłam rękę, dotykając jego zdrowego policzka. Odwrócił
twarz w moją stronę. – Kto ci to zrobił?
– Nieważne!
Przyjrzałam mu się. Czy to możliwe? Jedyne wyjaśnienie, jakie mi przyszło
do głowy. Trudno w to uwierzyć!
– Marek? – Na dźwięk tego imienia lekko się spłoszył.
– Skąd taki pomysł?
– Ty przecież nie masz wrogów! Poza tym palantem, wszyscy cię lubią. Nie
rozumiem tylko, jak on…?
– Nie był sam – odpowiedział na pytanie, którego nie zdążyłam zadać.
– To wiele wyjaśnia. – Delikatnie się do niego uśmiechnęłam.
Nadal go dotykałam. Czy zdawał sobie sprawę, jak wielką przyjemność mi to
sprawia? Pewnie nie. Niby skąd? Przysunęłam się bliżej.
– Piotr… – zaczęłam niepewnie. Odskoczył ode mnie, jakby nagle zdał sobie
sprawę z intymności tej sytuacji.
No tak, na co ja liczyłam? Że padnie mi w ramiona? Tylko dlatego, że banda
gnoi obiła mu gębę? Czemu miałby szukać pocieszenia akurat u mnie?
– Poradzisz sobie? – zapytałam, udając, że od początku właśnie to chciałam
powiedzieć. On jednak chyba wyczuł moje zmieszanie. Dostrzegłam coś
w jego oczach, ten błysk jednak szybko znikł. A może tylko mi się zdawało,
że się w ogóle pojawił?
– Oczywiście!
* * *
151 |
S t r o n a
– Słyszałem, że pracujesz…? – Nie dałam mu dokończyć. Sam dźwięk tej
nazwy wywoływał u mnie nieprzyjemny skurcz żołądka. Jak bardzo można
nienawidzić swojej pracy?
– Anna ma za długi język – nie powiedziałam tego ze złością, może tylko ze
smutkiem.
– I jak sobie radzisz? – Naprawdę go to interesowało?
– Jakoś daję radę, ale przyznam: jest ciężko!
– Przyzwyczaisz się.
– Nie mam innego wyjścia. Inaczej będę głodować. – Zabrzmiało to dość
lekko, ale wcale nie żartowałam.
– Aż tak źle? – Czyżby rzeczywiście się zmartwił?
– Radzę sobie. To najważniejsze.
– Gdybyś czegoś potrzebowała, to wiesz…
Przerwałam mu. Jakoś nie byłam w nastroju słuchać, jak to chętnie mi
pomoże.
– Mogę na ciebie liczyć? To chciałeś powiedzieć?
– Dokładnie. – Patrzył mi prosto w oczy. – Matka się o ciebie martwi.
Rozmawiałaś z nią. – Nie mogłam nic odczytać z jego twarzy. Oskarżał czy
tylko stwierdzał fakt.
– Przepraszam, nie powinnam jej zwalać na głowę swoich kłopotów.
– Zawsze możesz pogadać ze mną – powiedział zbyt szybko. Myślę, że nie
przemyślał tego zdania.
Jak on to sobie, do cholery, wyobrażał?
– To chyba nienajlepszy pomysł…
* * *
152 |
S t r o n a
Całą noc nie mogłam zmrużyć oka. Męczyło mnie… sama nie wiem, jakieś
przeczucie? Że wydarzy się coś złego?
153 |
S t r o n a
Rozdział XXV
Wpadłam na korytarz prowadzący do sali intensywnej terapii i od razu go
zauważyłam. Siedział skulony na szpitalnym krześle. Wyglądał koszmarnie.
Wymiętoszony i „przedwczorajszy”. Cały odczuwany ból i strach malowały
się na jego twarzy. Zrozpaczony i złamany nieszczęściem człowiek. A jednak
nigdy nie widziałam piękniejszego mężczyzny. W całym swoim życiu.
W tym momencie, niespodziewanie, poczułam, jak bardzo go kocham. Nie
miałam czasu tego roztrząsać. Po prostu to wiedziałam. Z porażającą siłą
powstała we mnie ta świadomość. I o dziwo, nie przeraziło mnie to ani
trochę.
– Piotr… – Kucnęłam przed nim, usilnie powstrzymując łzy.
Podniósł na mnie przekrwione oczy i powiedział zduszonym głosem:
– Jesteś.
Boże, jak bardzo chciałam mu pomóc. Zabrać choć trochę jego cierpienia.
Zdawałam sobie sprawę, że to niemożliwe, więc zrobiłam jedyne, co w tej
chwili mogłam. Mocno go przytuliłam. Z desperacją otoczył mnie
ramionami, przyciskając do swojego, drżącego w tej chwili, ciała.
Wiedziałam, co to oznacza. Płakał.
– Nigdzie się nie wybieram – szeptałam, głaszcząc go po głowie – zostanę
z Tobą!
* * *
Po rozmowie z lekarzem, kilka godzin później, uznałam, że nie mogę go tu
zostawić, zamartwiającego się w samotności. Potrzebował odpoczynku. Na
pewno nic nie jadł i powinien się przespać. Zebrać siły na kolejny dzień.
– Zabieram cię stąd – powiedziałam stanowczo, wstając i wyciągając do niego
rękę. – Chodź.
154 |
S t r o n a
– Nie mogę, ona…
– Teraz nic nie zdziałamy. – Dotknęłam jego twarzy, patrząc mu prosto
w oczy. – Słyszałeś, co powiedział lekarz. Stan się ustabilizował. Nic więcej
w tej chwili nie możesz zrobić, tylko zadbać o siebie. – Wyraźnie chciał
zaprotestować, więc dodałam: – Co powiedziałaby Anna, gdyby cię teraz
zobaczyła? Wyglądasz koszmarnie. Musisz się przespać, coś zjeść. Idziemy.
Posłusznie podniósł się ze szpitalnego krzesła.
– Dobrze – odpowiedział zrezygnowany.
* * *
Leżałam wciąż z otwartymi oczami. Za ścianą znajdował się Piotr. Cierpiał,
cholernie cierpiał, a ja nie mogłam nic zrobić, aby go pocieszyć. Cudem udało
mi się namówić go, żeby nie wracał do pustego domu. To nie byłoby
najlepsze rozwiązanie. Zdołowałby się jeszcze bardziej. Pozostawała kanapa
u mnie. Ja osobiście, z chęcią zaproponowałabym mu swoje łóżko, ale nie
chciałam wywoływać niepotrzebnego konfliktu, a przynajmniej niezręcznej
sytuacji. Nie w takich okolicznościach.
Mimo wszystko, nie potrafiłam powstrzymać się od fantazjowania na jego
temat. Wyobrażałam sobie to piękne ciało, które dobrze poznałam i za
którym tęskniłam. Tuż obok mnie, a nie tak daleko… Chociaż dzieliło nas
zaledwie kilka metrów, odległość wydawała się nie do pokonania. Teraz
wiedziałam już, co popychało mnie w jego stronę. Co mną powodowało. Na
obskurnym szpitalnym korytarzu zrozumiałam, o co tak naprawdę chodziło.
Kochałam go, zapewne już od dawna. A moje zachowanie w stosunku do
niego? Te głupie pretensje? To zapewne reakcja obronna. Kiedy moje uczucia
do niego się zmieniły? Nie umiałam tego określić. Teraz miałam wrażenie,
jakbym kochała go od zawsze. Czemu więc zmarnowałam tyle czasu?
I przede wszystkim: czemu pozwoliłam mu odejść?
Drzwi cichutko się uchyliły i stanął w nich obiekt zaprzątający moje myśli.
– Nie mogę spać. Potrzebuję…
155 |
S t r o n a
Uchyliłam bez słowa kołdrę, zapraszając go gestem. Stał przez chwilę
niezdecydowany. Na jego twarzy malowały się różne uczucia. Bałam się je
w tej chwili analizować. Uniosłam się na przedramionach, nie spuszczając
z niego wzroku.
– Chodź – ponowiłam zaproszenie.
Tym razem podszedł do mnie, przysiadając na skraju łóżka.
– Magda…
– Po prostu nie chcesz być sam. To nic złego – powiedziałam delikatnie.
Spojrzał mi głęboko w oczy.
– Tak. – Zastanawiałam się przez chwilę, czego naprawdę dotyczyła ta
zwięzła deklaracja. Przede wszystkim potrzebował pocieszenia, a ja właśnie
to zamierzałam mu dać. Jeśli potrzebowałby czegoś jeszcze, też z chęcią mu
to ofiaruję. Nie będę jednak niczego mu narzucać. Nie dziś, nie w takiej
sytuacji. – Przytul mnie. Tak bardzo się boję.
– Wszystko będzie dobrze – szeptałam, kołysząc go delikatnie w ramionach.
– Zobaczysz!
Piotr złożył głowę na mojej piersi, obejmując mnie z całych sił. Cieszyłam się,
że jestem mu potrzebna, że szuka pocieszenia właśnie u mnie. I mimo iż jutro
zapewne będę miała siniaki, nie przejmowałam się tym, co więcej, tak
prawdę nie czułam bólu, mimo że jego ramiona zaciskały się wokół mnie
niczym kleszcze.
– A jeśli ona…
– Nawet tak nie myśl! – Nie pozwoliłam mu dokończyć. – Nie ma po prostu
takiej możliwości! Wszystko będzie dobrze. Anna wyzdrowieje i jeszcze
zatańczy na twoim weselu.
Boże, czemu powiedziałam coś takiego? I dlaczego to tak bardzo mnie
zabolało? Bo nie będzie to ślub ze mną! Sama sobie odpowiedziałam. Przecież
156 |
S t r o n a
nigdy nie pragnęłam tworzyć podstawowej komórki społeczeństwa. Nie
wierzyłam też w miłość i dokąd mnie to zaprowadziło? Do cholernej…
– Potrzebuje cię… – Usłyszałam cichy, stłumiony głos Piotra. Tyle było
cierpienia w jego głosie. Tak wielka tęsknota.
Nie zastanawiałam się ani chwili. Moje serce zaczęło bić jeszcze mocniej. Już
chwilę wcześniej zdałam sobie sprawę, że musiał wyczuć jego dzikie
łomotanie.
– Jestem tu!
Ledwo dotarło do mnie, że podniósł głowę, a już czułam jego drżące wargi na
swoich. Całował mnie, jak umierający z pragnienia wędrowiec na pustyni.
Moje usta stanowiły w tej chwili oazę, krystaliczną wodę, ratującą mu życie.
Skąd mi się wzięły, do cholery, takie górnolotne porównania? To moje
ostatnie rozsądne myśli. Poddałam się fali przyjemności. Głodnych ust,
delikatnych dłoni… Niczego innego w tej chwili nie pragnęłam. Tylko czuć.
Jego i tylko jego. Jeszcze ten jeden raz.
* * *
Przyglądałam się swojemu odbiciu w lustrze. Nic się nie zmieniło, a ja
czułam, że nie jestem już tą samą osobą. Zmiana nastąpiła gdzieś głęboko
wewnątrz mnie. Nie potrafiłam się już przed tym bronić. Czy jednak
chciałam?
Tej nocy przeżyłam coś magicznego. Nie do opisania. Spodziewałam się, że
seks będzie szybki, gwałtowny, pełen potrzeby zaspokojenia, stłumienia bólu
i rozpaczy. Piotr jednak zaskoczył mnie kompletnie. Podarował mi tak wiele
czułości, ostrożnego uwielbienia i namiętności tak mocno dotykającej
wnętrza, że nie wiedziałam, czy to nie sen. Jednak nie! To wydarzyło się
naprawdę, chociaż ciężko mi było w to uwierzyć. Tak nie kochał mnie nikt.
I wiedziałam z całą pewnością, że nic nie dorówna tym doznaniom, które
ofiarował mi ukochany mężczyzna. Nigdy już nie poczuję takiej bliskości
i zespolenia tak całkowicie odbierającego świadomość własnej odrębności.
157 |
S t r o n a
Tej nocy stanowiliśmy jedno ciało i jeden umysł. Jeden organizm. Całkowitą
i totalną jedność.
Cofnęłam się porażona tą świadomością. Gdy wyczułam za sobą zimne
kafelki, powoli osunęłam się na podłogę. I zrobiłam coś okropnie banalnego.
Wybuchłam rozdzierającym płaczem. Ryczałam jak małe dziecko. Zanosiłam
się spazmatycznym szlochem i nie potrafiłam tego powstrzymać.
Posmakowałam raju, a zaraz potem spadłam boleśnie na ziemię. To całkiem
odpowiednie porównanie.
Jednego nie przewidziałam. A może raczej, w gwałtownej rozpaczy nad
moim złamanym sercem, nie pomyślałam, że nie jestem sama w domu.
– Magda!? – Usłyszałam jego zaniepokojony głos.
W sekundę oprzytomniałam. Zaczęłam rozpaczliwie wycierać łzy zalewające
mi twarz. Cholera! Musiał mnie usłyszeć!
– Wszystko w porządku! – Walczyłam z drżeniem głosu. – Zaraz będę
gotowa!
– Na pewno nic ci nie jest? – Nie tak łatwo go nabrać.
Gorączkowo szukałam jakiegoś wyjaśnienia, w które by uwierzył. Mój mózg
jednak nie funkcjonował najlepiej. Cisza niebezpiecznie się przedłużała. Za
chwilę Piotr wejdzie do środka, a tego nie chciałam. Nie teraz. Jeszcze nie.
– Uderzyłam się. – Łgałam jak z nut. Słyszał przecież mój szloch, więc wersja
oficjalna musiała brzmieć wiarygodnie. – Ale to nic…
– Mogę wejść? – Tego się obawiałam. Opiekuńczy do bólu.
– Nie, nie! – Lekko się spłoszyłam. Nie chciałam go widzieć. W tej chwili nie
miałam siły spojrzeć mu w oczy. Zaraz się ogarnę i stawię mu czoła. Całej tej
pogmatwanej sytuacji. Jeszcze moment. – Naprawdę nic mi nie jest!
To czyste, żywe kłamstwo!
158 |
S t r o n a
Kilka minut temu zwyczajnie przed nim uciekłam, kryjąc się pod maską
beztroskiej nonszalancji i zamykając w łazience. Może jednak nie byłam aż
tak dobra w udawaniu? Czyżby coś zauważył? Niemożliwe! Zaniepokoił się
dopiero, gdy usłyszał mój płacz. Głupia! Powinnam zaczekać. Porozpaczać
sobie w samotności, a nie przy świadkach. Na pewno nie przy nim! Przecież
on stanowił powód mojego obecnego stanu.
Dlaczego wykonałam tak melodramatyczne wyjście? No cóż… Nie potrafiłam
spokojnie wysłuchać, co miał mi do powiedzenia. Gdy tylko dotarło do mnie,
że żałuje tego, co się stało w nocy. Że to nie może się powtórzyć… Po prostu
nawiałam! A teraz… Nie wiem, co mam zrobić, jak się zachować.
Zrozumiałam jedno… Ironia losu, nie ma co! Pojęłam w końcu, co tak
naprawdę nas dzieliło. A tak właściwie, poczułam to, co serwowałam mu,
gdy jeszcze byliśmy razem. I nie podobało mi się. Ani trochę! W połączeniu
z nowo odkrytym uczuciem do niego, niszczyło doszczętnie mój stary,
misternie budowany świat.
Seks bez zobowiązań jest do dupy!!!
159 |
S t r o n a
Rozdział XXVI
W końcu wyszłam z tej nieszczęsnej łazienki. Bałam się czy sobie poradzę,
ale postanowiłam: Zagram najlepsze przedstawienie w moim życiu. Znam
trochę Piotra i wiem, że w jego przypadku akcja z wczorajszego wieczoru
musiała go zaskoczyć. Nie spodziewał się po sobie takiego zachowania.
Przecież nie akceptował luźnych zabaw łóżkowych. Tego byłam pewna.
Musiał bardzo żałować. Ja jednak nie pozwolę mu na przeprosiny.
Umarłabym, gdybym usłyszała to słowo. Nie po takiej nocy. Będzie musiał
sobie jakoś inaczej z tym poradzić.
– Łazienka wolna – oznajmiłam opanowanym, wypranym z emocji głosem.
– Magda… – Wiedziałam, że spróbuje. Nie zaskoczył mnie, a ja jego chyba
troszeczkę.
– Pospiesz się! Musimy jechać do szpitala! – ucięłam ostro.
Zamarł w bezruchu. Widziałam wyraźnie, że chciał się odezwać. Jednak
patrząc mi w oczy, musiał dostrzec stanowczość, którą z takim trudem sobie
narzuciłam. Wygrałam. Poddał się. Mimo to uważnie mi się przyglądał.
Odetchnęłam dopiero, gdy zamknęły się za nim drzwi, obok których
prowadziliśmy tę naszą małą wojnę psychologiczną. Moje opanowanie
automatycznie wyparowało. Gdyby teraz na mnie spojrzał, wiedziałby
wszystko!
* * *
Dziewczyny już jakiś czas temu przestały do mnie wydzwaniać. Na uczelni
też jakoś tak zdawkowo się do mnie przyznawały. Nie było wielkich
powitań, piania z zachwytu na mój widok. To akurat pożegnałam nawet
z ulgą, nigdy nie lubiłam ich egzaltowanych peanów pochwalnych na mój
temat. Jednak dało się zauważyć radykalną zmianę w ich zachowaniu
i oczywiście wiedziałam, skąd się wzięła. Robercik miał długi ozór! Wszyscy
już zapewne orientowali się, że pierwsza gwiazda na firmamencie spadła
160 |
S t r o n a
z wielkim hukiem i rozbiła sobie dupę o szarą rzeczywistość. Tak w skrócie
nazwałabym moje nowe, nielekkie życie. Praca podobno uszlachetnia…
Niestety taka opinia nie funkcjonuje w kręgach, w których się dotychczas
obracałam. Tam liczy się tylko szmal i pozycja społeczna. Boże! I ja tak
żyłam? Teraz widziałam to trochę inaczej. Nic dziwnego. Musiałam patrzeć
na życie z innej perspektywy.
– Magda! – Usłyszałam lekko kpiący głos Pietrola. Kiedyś naprawdę
uważałam go za fajnego kolesia, ale to było bardzo dawno. W poprzednim
wcieleniu? – Jak tam twoje sprawy? – Czy wyczuwalna ironia rzeczywiście
istniała, czy tylko siedziała w mojej głowie? Wszędzie dostrzegałam teraz
aluzję i prześmiewcze podteksty. – Nie pokazujesz się publicznie.
– Nie udawaj! Chcesz mi pojechać jak pozostali… Wal śmiało!
– Ostra jak zwykle! – zaśmiał się. – Nic nie spokorniałaś?
– A czemu miałabym to zrobić? – rzuciłam twardo, ale z szerokim,
promiennym uśmiechem. Iść w zaparte to moja dewiza. Nikt się nie dowie,
co czuję naprawdę.
– No wiesz… – Lekko się chyba zmieszał. – Ubóstwo jakoś do ciebie nie
pasuje. Myślałem, że…
– Załamię się, będę się snuć po kątach i szlochać na każdym kroku? – Teraz
to ja ironizowałam.
– Mniej więcej. – Spojrzał mi w oczy i nie znalazł tam ani odrobiny tego,
czego szukał. – Twarda z ciebie sztuka, wiesz?
– Życie! Mateuszku.
Z tymi słowami zostawiłam go na korytarzu uczelni, która nie była już dla
mnie zbyt przyjaznym miejscem. Jakoś to przeżyję. W końcu kiedyś
przestaną o mnie plotkować. Znajdzie się inna sensacja. Zanim to jednak
nastąpi, nasłucham się jeszcze pewnie sporo. Na razie, poza Pietrolem, nikt
nie wyskoczył z niczym bezpośrednio. Słyszałam tylko chichoty i ciche
161 |
S t r o n a
szepty, gdy przechodziłam. Nie mieli odwagi zaatakować mnie bezpośrednio?
A może zbierali siły na zmasowany atak? Ja czekałam i byłam gotowa. Nie
zaskoczy mnie żaden, nawet najbardziej chamski tekst.
* * *
Moje stosunki z Piotrem można nazwać poprawnymi. Sporo czasu
spędzaliśmy razem, głównie w szpitalu, przy Annie. Nie dopuszczałam
jednak, by nasze rozmowy choć odrobinę zbliżały się do tematów
„niebezpiecznych”. Dla mnie, oczywiście. Jakoś nie chciałam usłyszeć od
niego jak bardzo żałuje i jest mu przykro. Tego bym nie zniosła. Pilnowałam
się więc przy nim. Jakakolwiek próba z jego strony rozmowy na pewne
tematy, od razu włączała we mnie lampkę ostrzegawczą i „tryb awaryjny”.
Błyskawicznie zmieniałam kierunek konwersacji. Nawet nieźle mi szło.
Coraz łatwiej przychodziło mi spędzanie z nim czasu. Nie powiem, serce
bolało, ale nie potrafiłam odmówić sobie tych chwil. Gdybym miała jakiś
wybór (a przecież go nie posiadałam, chodziło o jego matkę, którą
uwielbiałam, żeby nie powiedzieć więcej) też nie odmówiłabym sobie
możliwości przebywania blisko mojego słodkiego ratownika, który już dawno
stał się kimś więcej. Kimś znacznie ważniejszym, jeśli nie najważniejszą
osobą w moim życiu.
– Piotr! – Podniósł na mnie wzrok. Już nie wyzierała z jego oczu totalna
rozpacz, którą widziałam tego pierwszego dnia, ale nie dałoby się o nim
powiedzieć, że jest spokojny i odprężony. – Jedziesz?
– Zostanę.
– Pamiętaj tylko o ćwiczeniach. Musisz się na nich pojawić, bo Wolińska cię
zabije! – Blado się uśmiechnął w reakcji na moje słowa. – A przynajmniej
narobi ci problemów.
– Postaram się.
– Ty się nie staraj, tylko przyjedź. Bo jak nie…
162 |
S t r o n a
– No, co mi zrobisz? – Chwilami widziałam dawnego Piotra. To jednak tak
ulotne momenty, że chłonęłam całą sobą każde jego słowo, spojrzenie,
uśmiech.
– Osobiście skopię ci tyłek! – Wiedziałam, że go tym rozbawię. Łapałam się
ostatnio na tym coraz częściej. Chowałam dumę w kieszeń i skupiałam się na
jego samopoczuciu. Próbowałam na każdym kroku poprawić mu humor,
choć na chwilę. I muszę przyznać, że mi się to nawet udawało. Tak też stało
się w tym momencie.
– Chciałbym to zobaczyć…
– Raczej poczujesz! Spróbuj tylko nie przyjechać!
– Tak postawiona sprawa mnie przekonuje! – Kocham jego uśmiech, nawet
tak wątły jak teraz. – Będę na pewno!
Widząc go takim… trudno mi było odejść. Mimo że wiedziałam, iż zobaczę
go znów. Choć nie należał już do mnie... Bolało jak cholera! To jednak
niczego nie zmienia! Nie zostawię go nigdy. Zawsze będę w pobliżu! Tak czy
inaczej. Choćby miało mi pęknąć serducho.
* * *
Dni mijały. Dzielone miedzy uczelnię, pracę (brrr!) i szpital. Starałam się to
wszystko jakoś pogodzić. I nie myśleć za dużo. Niewiele mnie też ostatnio
zaskakiwało. Przygotowana byłam na wszystko, poza tym jednym.
– Magda, Magda… – Usłyszałam głos, którego miałam nadzieję już nigdy nie
słyszeć. On jednak tak łatwo nie odpuszcza. Co za facet! – Jak tam twoje
sprawy? – Czyżby kpina? Zdążyłam się do takich odzywek przyzwyczaić, ale
w jego wydaniu… Makabrycznie mnie rozdrażnił!
– Jakbyś nie wiedział?!
– Wiem, wiem! – Rozciągnął usta w ociekającym obłudą uśmiechu. –
Chciałem tylko jakoś zagaić rozmowę.
163 |
S t r o n a
– Po co się w ogóle wysilasz? – Nie próbowałam nawet być miła. – Nie mam
ochoty z tobą gadać!
– Może jednak zmienisz zdanie. – Oczy mu zabłysły. Ciekawe, co wymyślił
tym razem. – Mam dla ciebie propozycję.
– Czemu zakładasz, że chcę jej wysłuchać?
– Nie unoś się tak! Będziesz zadowolona. Zobaczysz!
Mocno w to wątpiłam. Nie chciałam jednak robić scen przed uczelnią.
Postanowiłam więc spokojnie go wysłuchać, a potem posłać go do stu
diabłów.
Sama nie wiem czy jego propozycja bardziej mnie rozbawiła, wkurwiła czy
zniesmaczyła. Wiem jedno, facet śni na jawie!
– Nie! – To jedyna odpowiedź, jakiej mogłam udzielić.
– Jesteś tego pewna? – Jednak ograniczony z niego facet. Nie przyswaja sensu
najprostszych słów.
– Powiedziałam przecież!
– Nie wierzę! Wolisz zasuwać w jakiejś spelunie. – Oj, wiele osób by się na
niego ostro wkurwiło za takie określenie Tytana. Ja za mocno się tym nie
przejęłam. – Nie wspomnę już o tym dziadowski markecie, w którym robisz
za fizyczną. – Cholera, myślałam, że o tym nie wie! – Jesteś stworzona do
czegoś lepszego!
– I ty mi to dasz, tak? – kpiłam.
– Dam ci znacznie więcej! – Obleśnie się uśmiechnął. – Zacznijmy jednak od
pracy. W Hamburgu czeka na ciebie lepsze życie niż tu.
– Człowieku! Ty naprawdę myślisz, że z tobą pojadę? – Nie mieściło mi się to
w głowie. – Chyba śnisz?!
– Jesteś strasznie głupia, wiesz o tym? – Czyżby się zdenerwował? A może
w końcu do niego dotarło? Dlaczego jednak nie odpuszcza?
164 |
S t r o n a
Nie przygotowałam się na jego kolejne posunięcie. Zaskoczył mnie, chociaż
wiedząc jaki to typ, powinnam była się spodziewać fizycznej napaści. Taki
miał przecież styl. Siła to jego argument. Złapał mnie za ramiona, lekko
potrząsnął i przysunął do siebie. Szarpałam się, ale on tylko mocniej zaciskał
palce. Chwilę trwało zanim wyczułam obecność kogoś jeszcze.
– Zostaw ją, gnoju! – powiedział spokojnie Piotr. Ja jednak już wiedziałam, że
pod zimną, opanowaną maską, kryje się tłumiona wściekłość. Znałam go
trochę. – Kaśka ci nie wystarczyła? – Na dźwięk tego imienia, coś mnie
zakłuło. Nie dałam jednak po sobie tego poznać. Nie mogłam! Marek też
zareagował, puścił mnie, a ja szybko się odsunęłam. – Szukasz kolejnej
ofiary? O niej zapomnij! – Rzucił na mnie przelotne spojrzenie. Szybko
jednak wrócił do swojego rozmówcy. Czy naprawdę zauważyłam w jego
wzroku troskę i coś jeszcze? Coś znacznie bardziej… Sama nie wiem. A może
to tylko złudzenie? – Nie pozwolę ci na to!
– A nie uważasz, rycerzyku, że to Magda powinna zdecydować? – kpił
w żywe oczy.
– A nie dała ci przypadkiem odpowiedzi?!
– Przeszkadzasz, obrońco uciśnionych! – warknął Marek. – Spadaj!
– Nie! – Żadnych wątpliwości czy zawahania. – Zostaw ją w spokoju!
– Naprawdę tego właśnie chcesz? – Marek zwrócił się do mnie. I doskonale
wiedziałam, o co pyta. Nie wiem czy Piotr też to wiedział. Ja jednak
zrozumiałam.
– Tak! – odpowiedziałam z całą stanowczością. Nie mogło być innej
odpowiedzi. Wybrałabym Piotra zawsze. Mimo że on mnie wcale nie chciał,
nie zamieniłabym go na nikogo innego, a szczególnie na kogoś takiego, jak
stojący przede mną oślizgły typ.
Co dziwne, odpuścił! Warknął na pożegnanie: „Jesteś żałosna!”, wsiadł do
swojego „kanarka” i odjechał z piskiem opon. Zniknął. Mam nadzieje, że na
zawsze.
165 |
S t r o n a
– Magda… – Usłyszałam tuż obok siebie ukochany, schrypnięty głos. Brzmiał
jednak dziwnie. Spojrzałam na niego. Pełen skruchy, poczucia winy…
A jemu o co znów chodzi? – Wiem, że tego nie chciałaś. Nie lubisz gdy ktoś
się wtrąca w twoje sprawy. – Zrobił pauzę, ciągle patrząc mi w oczy. – Gdy ja
się wtrącam. – Boże! Jestem pojebana! Zawsze to wiedziałam, ale że aż tak
bardzo… – Nie mogłem się powstrzymać. Wybacz!
166 |
S t r o n a
Rozdział XXVII
– Możesz stawać w mojej obronie codziennie. Nic nie powiem! Możesz nawet
tłuc po ryjach wszystkich, którzy krzywo na mnie spojrzą. – Poza tym, że
naprawdę nie miałabym nic przeciwko temu, chciałam mu poprawić humor.
– A uwierz, będzie ich niemało.
Tu akurat miałam na myśli mniej przyjemne kwestie. Coraz częściej po
prostu słyszałam komentarze na swój temat. Nieważne! Nie to było w tej
chwili istotne. Naprawdę go rozbawiłam.
– Aż tak wyrywny chyba nie jestem – zaśmiał się.
– Gdybyś jednak miał ochotę… Nie puszczę pary z ust. Ani jednego małego
słówka! No może jedno: Dziękuję! – Czułam się w tej chwili jak mała, psotna
dziewczynka. – Co ty na to?
– Jesteś szalona, wiesz o tym?
Oczywiście! A moja choroba ma nawet imię.
* * *
Pomimo mojego postanowienia, że będę gotowa na wszystko, na każdą,
nawet najokropniejszą rzecz… Ostatnio mam jakiś nawał przedziwnych
sytuacji. Wiecznie ktoś lub coś mnie zaskakuje. Niedobrze!
Ta niespodzianka nie była jednak tak niemiła jak poprzednia. Tylko zupełnie
niespodziewana.
–
Magda?
A kogo niby oczekiwała? Chyba tylko ja mogłam odebrać mój własny,
prywatny telefon, prawda? Czemu jednak dzwoniła? Czy nie mogła ze mną
pogadać na uczelni? Dziwne!
167 |
S t r o n a
– Tak! A spodziewałaś się kogoś innego? – W moim głosie nie było zbyt wielu
pozytywnych wibracji. Zresztą nie miałam nastroju na babskie pogaduchy.
Szczególnie teraz, gdy moje „muszkieterki” się na mnie legalnie wypięły.
Tylko tak można określić ich obecny stosunek do mnie. Nie ignorowały mnie
zupełnie, ani nie udawały, że mnie nie znają, ale to jak się do mnie odnosiły,
wyglądało niewiele lepiej.
–
Ja… – Spłoszyłam sarenkę? Ojejku! Jak ja mogłam?
Nawet w myślach robię tarczę z ironii. Niepokojące.
– Wyrzuć to z siebie. – Nie miałam ochoty spędzić z telefonem przy uchu
kolejnej godziny, więc nawet wysiliłam się na przyjazny ton głosu.
–
Ja chciałabym z tobą porozmawiać. – Nareszcie Patrycji udało się
sformułować pełne zdanie.
– Codziennie się przecież widzimy – rzuciłam lekko zirytowana. O co jej do
cholery chodzi? – No prawie codziennie i jakoś nie zauważyłam, żebyś miała
za specjalną ochotę ze mną gadać – dodałam oskarżycielsko.
–
Magda wybacz. Ale sama wiesz… Wiolka i Ewka… One…
– Dobra, już się nie tłumacz. Znam je przecież troszeczkę. „Tylko kasa się
liczy. Nie masz jej, to i ciebie nie ma!” To idealne podsumowanie, nie sądzisz?
–
Właściwie…
– Nieważne! – Zbaczamy chyba z tematu, którego tak właściwie jeszcze nie
poznałam. – Powiesz mi może w końcu, o co chodzi?
–
Właściwie to chciałam się z tobą umówić i pogadać w cztery oczy.
O ho, ho! Poważna sprawa. Tylko czy ja miałam ochotę na takie „te ta te”?
–
Magda, proszę… – Usłyszałam jeszcze, gdy dość długo się nie odzywałam. –
Ja naprawdę…
168 |
S t r o n a
Coś w jej głosie mnie przekonało. Szczerość? Być może! Ostatecznie
obiecałam jej, że zarówno rozmowa telefoniczna, jak i planowane spotkanie
twarzą w twarz, pozostaną naszą słodką tajemnicą. Czy faktycznie okaże się
taka „słodka” będzie oczywiście zależało od jej tematu. Przyznam, że Patka
mnie zaciekawiła.
* * *
– Magda, zaczekaj. – Zaskoczył mnie ton jego głosu. Właśnie miałam wejść
do sali, gdzie leżała Anna. Słowa Piotra powstrzymały mnie jednak przed
naciśnięciem klamki. – Porozmawiajmy.
– O czym? – Udawałam swobodę, ale w środku cała się spięłam. Czyżby
znowu próbował…? Odwracając się do niego, walczyłam, by nie dostrzegł,
jak bardzo boję się tej rozmowy. – To naprawdę nie może poczekać?
– Tylko chwilę…
– No dobrze. O co chodzi?
– Dlaczego to robisz? – zapytał, gdy przysiadłam na niewygodnym
szpitalnym krzesełku.
Usiadł obok mnie, a ja zadrżałam. Z powodu pytania, a nie jego bliskości. Tak
sobie tłumacz, dziewczyno!
– Ale co? – Odwlekałam nieuniknione. Dlaczego właśnie teraz chciał
wyjaśniać moje, zapewne dziwne dla niego, zachowanie? – Nie bardzo
rozumiem.
– Przecież doskonale wiesz, o co mi chodzi. – W jego głosie dało się słyszeć
lekkie zniecierpliwienie. W sumie nic dziwnego. Wiedział, musiał wiedzieć,
że nie jestem taka głupia, jaką próbuję zgrywać. – Zawalasz studia. Z roboty
też cię pewnie wywalą. Nie martwi cię to?
O to mu chodzi? Odetchnęłam z ulgą. Czyli nie połapał się? Dobrze!
– Przesadzasz! – odpowiedziałam rozluźniona. – Nie jest tak źle.
169 |
S t r o n a
– Czyżby? – Nie odpuszczał.
– Piotr… – Spojrzałam mu w oczy i dopiero po dłuższej chwili
kontynuowałam: – Jeśli wywalą mnie z tego posranego marketu, to chyba
nawet odetchnę z ulgą.
– A uczelnia?
– Opuszczam tylko te wykłady, które z czystym sumieniem mogę sobie
darować, a na ćwiczenia chodzę jak grzeczna dziewczynka. – Uśmiechnęłam
się. – Więc nie widzę problemu…
– Ale ja widzę! – Nie bardzo wiedziałam, do czego on tak naprawdę zmierza.
Czyżby ciążyła mu moja ciągła obecność? Chyba nie chciałam usłyszeć
odpowiedzi na swoje nieme pytanie. – Dlaczego to robisz?
– Czy to nie oczywiste? – Musiał pytać? Naprawdę nie wiedział?
– Rozumiem, że moja matka jest dla ciebie ważna, ale…
– To za mało powiedziane – przerwałam mu. – Ona… To znaczy ja… –
Zamotałam się. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że nie zastanawiałam się,
jaki jest mój stosunek do Anny. Nie musiałam. Po prostu to wiedziałam.
Tylko nigdy nie formułowałam wprost. A teraz miałam to powiedzieć jemu.
I w jednej chwili postanowiłam, że nie będę szukać zamienników. Istnieje
słowo, które doskonale oddaje moje uczucia dla niej. – Kocham ją i tyle.
Tak naprawdę, to tylko pół prawdy. Kochałam ich oboje. Do tej drugiej części
jednak nie mogłam się przyznać. Zamyśliłam się. Czy on na pewno nic nie
podejrzewa? Ta jego dociekliwość… Coś musiało się za tym kryć!
– Magda…
Piotr przerwał moje rozmyślania. Chyba byłam mu za to nawet wdzięczna.
Jednak znowu zaskoczył mnie ton jego głosu. Spojrzałam na niego i… Nic!
Wyraz twarzy miał nieodgadniony. To trochę dziwne. Do tej pory można
z niej było czytać jak z otwartej książki. Fakt, że ja wychodziłam raczej na
analfabetę, niczego tu nie zmieniał. Teraz miałam przed sobą faceta,
170 |
S t r o n a
cholernie przystojnego faceta, którego twarz nie wyrażała nic. Jak wykuta
z kamienia. Żadnych emocji. Uczuć. Czyżby on też potrafił się maskować?
Musiał przecież coś poczuć po tym moim, na pewno nieoczekiwanym,
a może nawet zaskakującym, wyznaniu.
– Zostawmy to, dobrze? – Zakończyłam temat.
Wstałam i ruszyłam do drzwi.
– Skoro tego właśnie chcesz… – Usłyszałam jeszcze jego ciche słowa.
Nie starczyło mi jednak odwagi, a może zimnej krwi, by ponownie na niego
spojrzeć.
* * *
– To ty, kochanie? – cicho zapytała matka Piotra.
– To tylko ja, Aniu – odpowiedziałam, ale chyba nie udało mi się do końca
ukryć lekkiego rozczarowania. Pytała o syna. Czemu się dziwię? Ma tylko
jego!
– Tak czułam, że to ty. – Uśmiechnęła się.
– Pośpij jeszcze. Potrzebujesz snu. Ja posiedzę przy tobie. – Dopiero po chwili
dotarł do mnie sens jej słów. – Wiedziałaś, że to ja?
– Jestem może stara, ale jeszcze nie umierająca – zachichotała, chociaż ja nie
widziałam w tym nic zabawnego, a po chwili dokończyła: – a na pewno nie
ślepa i głucha, żeby pomylić ciebie z Piotrem.
– Aniu… – Próbowałam nadać mojemu głosowi karcące brzmienie, ale jakoś
mi nie wyszło.
– A poza tym – kontynuowała – w mojej rodzinie mężczyźni raczej nie
używają damskich perfum. A twoje są szczególnie piękne. Nie da się ich nie
rozpoznać.
171 |
S t r o n a
– Chyba masz dziś dobry humor, co? – To nieudolna próba zmiany tematu,
a przynajmniej nie dopuszczenia do rozpoczęcia niewygodnej dla mnie
rozmowy. Zdaję sobie z tego sprawę.
– Nawet bardzo – odpowiedziała wesoło. – Czuję się coraz lepiej.
– To świetnie!
– Pojutrze mnie wypiszą – dodała po chwili. – I wtedy sobie poważnie
porozmawiamy, kochanie!
172 |
S t r o n a
Rozdział XXVIII
Nic nikomu nie powiedziałam, żeby nie zapeszyć. Tak przynajmniej sobie
tłumaczyłam tą wielką tajemnicę. A będąc zupełnie szczera, nie bardzo
miałam komu się pochwalić.
Zaraz, zaraz! Pochwalić to się miałam czym dopiero teraz. Wcześniej mogłam
zaledwie zasugerować, że mam szansę na zmianę swojej sytuacji. Dość
radykalną! Jeszcze nie do końca w to wierzę. Mam u Patki cholerny dług
wdzięczności, chociaż ona tak właściwie niewiele zrobiła. Z drugiej strony
jednak, mogła mi nic nie powiedzieć. To, że o mnie pomyślała… Ta naiwna
romantyczka jest jednak dużo więcej warta, niż ostatnio przypuszczałam.
I chyba naprawdę mnie lubi, w odróżnieniu od pozostałych dwóch „byłych
towarzyszek”.
Te wszystkie myśli przeleciały przez moją głowę zaraz po zakończeniu
rozmowy z niejakim Morawskim. Bodajże Tomaszem. Z wrażenia nie miałam
pewności. Przez dłuższą chwilę wpatrywałam się tępym wzrokiem w telefon.
Czy to się dzieje naprawdę? Nie uderzyłam się przypadkiem w głowę i nie
straciłam przytomności? A może to taki realistyczny sen?
Przeginam! Tylko spokojnie. Przecież nie będę się szczypać na
potwierdzenie, że to jednak jawa. A jutro będzie mój wielki dzień! Mam
nadzieję!
Tak! Jutro zrobię kilka fikołków z radości, oczywiście o ile pozwolą mi na to
szpilki i elegancki kostium. Strój radykalnie odbiegający od tego, który
miałam obecnie na sobie. No tak, jutro narodzę się nowa ja, a ściślej rzecz
biorąc, powstanie jak feniks z popiołów stara, elegancka Magda. Dziś sobie
jeszcze odpuszczę. Poza tym, muszę koniecznie zachować resztki zdrowego
rozsądku (to tak a pro po tych fikołków i hołubców) i opanowania. Tym
bardziej, że obiecałam Annie, że się u niej pokażę, a zapewne spotkam się
tam też z Piotrem...
173 |
S t r o n a
Będę więc potrzebować całego zapasu moich samoobronnych cech, które
ratują mnie od jakiegoś czasu przed padnięciem na kolana i błaganiem go, by
mi wybaczył i… Sama nie wiem, jak to nazwać…? Spróbował mnie
pokochać?
* * *
Zauważyłam ich od razu, mimo że było ciemno. Cholera! Naprawdę zabolało.
Piotr jak zawsze cudowny, z rozczochranymi włosami, uśmiechnięty. Do
mnie ostatnio tak się nie uśmiecha. Ciepło, swobodnie, z błyskiem w oczach.
Nie pamiętam kiedy ostatnio to robił. Śmieje się w mojej obecności, to fakt.
Często staram się go rozbawić, poprawić mu humor, ale wtedy to jest coś
innego. Nic tak osobistego, jak to, co właśnie widziałam…
Obok niego, bardzo blisko, za blisko, stała ładna, szczuplutka dziewczyna.
Można by zapewne powiedzieć, że zbyt chuda, gdyby nie jej strój. Elegancki,
z klasą. Odruchowo spojrzałam na siebie. No tak! Wyglądałam przy niej jak
kocmołuch. Pewnie lekko przesadziłam, tak się jednak czułam. Miałam
ochotę nawiać, podwinąć ogon i po prostu uciec.
I właśnie w tym momencie mnie dostrzegli, zapewne w świetle latarni
ulicznej widzieli mnie równie dobrze, jak ja ich na tle rozświetlonego domu.
Anna urządza przyjęcie czy sprawdza ile żarówek może się na raz świecić?
Takie głupie myśli zapychały mój mózg, aby tylko powstrzymać mnie od
rozważania, kim dla Piotra jest ta chuderlawa damulka i jak by się skończyła
ta ich mała schadzka, gdybym nie pojawiła się przy furtce.
Tylko dlatego, że stwarzanie pozorów i gra aktorska na najwyższym
poziomie, stanowiły ostatnio moją tarczę obronną, a co za tym idzie także
swoiste odzienie, bez którego byłam naga i bezbronna, nie opuściłam głowy
i nie zwiesiłam smętnie ramion. Miałam na to nieprzepartą ochotę. Szczerze
mówiąc, jakimś okrutnie wielkim wysiłkiem woli powstrzymałam się, by
tego nie zrobić, bo wiedziałam jaką cenę przyszłoby mi zapłacić, gdybym
pozwoliła sobie na chwilę słabości. Moja godność i duma. Przecież tylko to
174 |
S t r o n a
mi pozostało. Nie miałam nic więcej. Muszę strzec tych skarbów za wszelką
cenę. Nie pozwolę ich sobie odebrać!
Gdybym tylko mogła cofnąć czas i zrobić tak samo z Piotrem… Chwilunię!
Co ja pieprzę? Przecież nikt mi go nie odebrał! Sama go odstraszyłam i nie
tylko to! Patrząc z perspektywy, muszę niestety stwierdzić, że
zachowywałam się tak, jakbym chciała sprawdzić granice jego
wytrzymałości, a gdy już osiągnęłam cel, zrobiłam coś najgłupszego
w świecie. Pozwoliłam mu odejść, bez walki, nie podjęłam nawet próby
powstrzymania go. Duma jednak nie zawsze wychodzi mi na zdrowie, teraz
to wiedziałam. Wiedziałam jednak równie jasno, że przed tą obcą laską
muszę zagrać najlepiej, jak potrafię. I zrobię to, jak mi Bóg miły!
– Cześć – rzuciłam wesoło, rozciągając usta w radosnym uśmiechu.
Ktoś kto mnie nie znał mógł się łatwo nabrać. Piotr jednak przyglądał mi się
uważnie, co spostrzegłam kątem oka, bo całą swoją uwagę skupiłam na
dziewczynie. Czyżby mój książę aż tak dobrze mnie poznał? Zadrżałam ze
strachu. Przejrzy mnie? To niemożliwe!
– Ty musisz być Magda! – Usłyszałam modulowany, strasznie wielkopański
głosik. A może tylko mi się zdawało? Czyżby moja niechęć aż tak radykalnie
wpływała na zmysły? – Mama Piotrka dużo o tobie mówi.
W moich uszach zadźwięczał wyrzut, co prawda nieźle zamaskowany,
również ciepłym z pozoru uśmiechem. Nie nalazłam jednak nic
przyjacielskiego w jej oczach. Przenikliwe, niebieskie, stały się nieomal szare.
Dopiero teraz dotarł do mnie sens powiedzenia „zimne jak stal”.
– Anna…! – Z premedytacją, a także dziką satysfakcją, podkreśliłam
i zaakcentowałam moją zażyłość z gospodynią tego domu. – Jest
niepoprawna! – Zaśmiałam się i dodałam, odsuwając temat od swojej osoby: –
Ledwo wyszła ze szpitala, a dam sobie głowę uciąć, że już zdążyła napiec
jakichś pyszności. Na samą myśl leci mi ślinka.
– Obyś jej zbyt łatwo nie straciła – mruknęła pod nosem blondyna.
175 |
S t r o n a
Cóż za szczerość. Tak się odsłonić? Nie dorasta mi do pięt, opanowanie nie
stanowi jej mocnej strony.
Przeniosłam spojrzenie na Piotra, ale on albo nie usłyszał jej słów, albo
zajebiście udawał. Odpowiedział za to na moje dygresje, na temat
kuchennych zapędów swojej rodzicielki.
– Jakbyś tam była. – Mrugnął do mnie porozumiewawczo. Kiedy ostatnio tak
na mnie patrzył? Nie pamiętam. Ani tego, jak dawno się do mnie nie
uśmiechał w ten swój zniewalający sposób. Patrzyłam na niego jak
urzeczona, co nie bardzo mijało się z prawdą. Od dawna znajdowałam się
całkowicie pod jego urokiem. – Pół dnia spędziła krzątając się w kuchni
i oczywiście nie pozwoliła sobie pomóc.
– Jak to? – Co prawda Anna wyznawała zasadę, że kuchnia to jej królestwo,
ale mi pozwalała się panoszyć do woli. Fakt, że moja tam obecność
sprowadzała się do prac pomocniczych: przynieś, podaj, pozamiataj, nie
zapominając oczywiście o podstawowej: pozmywaj, niczego tu nie zmieniał.
Świadczył tylko o moim całkowitym braku talentu w dziedzinie gotowania
czy pieczenia, o czym Anna doskonale wiedziała. – Przecież ona nigdy…
– Nie uwierzysz – przerwał mi – powiedziała dokładnie, cytuję: „Przyjdzie
Magda to mi pomoże, a teraz sio stąd!”
I czy to naprawdę miało mnie pocieszyć? A może rozbawić? Czy on jest
poważny? Przecież jasno z tego wynika, że zwolniła ich z kuchennych
obowiązków, by mogli spędzić trochę czasu na osobności. Zacisnęłam zęby.
Nie spodziewałam się takich tekstów po Piotrze, nawet jeśli powiedział to
nieświadomie lub, co gorsze, w dobrej wierze. Czyżby przy tej lasce tracił
zdrowy rozsądek? A może chciał mi zrobić przykrość?
– To lecę! – Wykorzystałam jego słowa za wymówkę, żeby schronić się przed
przenikliwym spojrzeniem potwornie niebieskich oczu i wesołym
rozbawieniem lśniącym w czarnych. – Pewnie na mnie czeka ze stertą
brudnych naczyń.
176 |
S t r o n a
– Magda… – Piotr spoważniał. Czyżby się, cholera, zorientował?
– Już nie mogę się doczekać – rzuciłam pośpiesznie, siląc się na figlarny
uśmiech. Dopadając drzwi, dodałam: – Na razie.
Zanim je zamknęłam, usłyszałam jeszcze okropny głos tej drętwej damulki:
– Ależ ona dziwna!
Phiii!
* * *
– Porozmawiamy? – zapytała łagodnie Anna, gdy paplałam jak najęta
o studiach, pracy, nawet o rodzicach, byle tylko nie myśleć o przebywającej
nadal przed domem parce. O Boże! Za co te tortury?
– A nie robimy tego teraz? – Udawałam kretynkę, wiem. Zaćmiło mnie do
tego stopnia, że próbowałam z niej również zrobić mało inteligentną osobę.
– Magda, o co chodzi? – Tyle troski, uczucia…
– Wszystko jest w porządku! – Chyba pierwszy raz ją okłamałam.
– Rzeczywiście?
Czy mi faktycznie, w totalnym zaćmieniu umysłowym, wydawało się, że ją
oszukam lub, o zgrozo, że coś przed nią ukryję? Naiwność godna najwyższego
politowania!
Zwierzenia przerwało pojawienie się Piotra. Czy jednak mogłam odetchnąć
z ulgą? Z deszczu pod rynnę!
Rozsiadł się wygodnie przy kuchennym stole i sięgnął po garść ciasteczek.
Patrzyłam zdziwiona jak znikają w jego ustach. Od kiedy tak polubił
słodycze?
– A ty synku nie masz przypadkiem nic ciekawszego do roboty? – skarciła go
rozbawiona matka.
177 |
S t r o n a
– Chętnie poprzebywam w towarzystwie tak miłych pań. – Uśmiechnął się
łobuzersko i co dziwne, nie patrzył na Annę, tylko właśnie na mnie.
O co mu, u diabła chodzi? Nie zadowoliło go „towarzystwo”, które właśnie,
jak przypuszczam, pożegnał? Ugryzłam się w język, by mu złośliwie nie
dociąć. Sprzedałabym się wtedy z kretesem. Tego nie chciałam za nic
w świecie. Dzięki ci opatrzności za odrobinę zdrowego rozsądku!
– Jak miło – wyrwało mi się jednak, na szczęście w moim głosie nie
pobrzmiewała zazdrość, którą czułam.
– To mi, niezmiennie, jest miło. – Teraz wyszczerzył się w uśmiechu, który
odsłaniał niemal wszystkie zęby.
– To naprawdę jeszcze działa na dziewczyny? – zapytała, chichocząc,
rekonwalescentka, po której nie było widać ani śladu niedawnego pobytu
w szpitalu, a tym bardziej powodu, dla którego się tam znalazła.
– Oczywiście! – Zastanawiałam się jak to możliwe, że jego uśmiech jeszcze się
poszerzył. – Padają z wrażenia.
Nie wiedziałam co tu się dzieje, ale mimowolnie poczułam rozbawienie.
– Jak muchy! – wyrzuciła z siebie, wtórując Annie śmiechem.
178 |
S t r o n a
Rozdział XXIX
Wyskoczyłam z samochodu, czując się lekko niepewnie na niebotycznie
wysokich szpikach. Cholera! Zbyt długo nie nosiłam obcasów.
Przygotowałam się starannie na tę okoliczność. Wbiłam się w zapomnianą
ostatnio elegancką garsonkę (tak naprawdę to była lekko za luźna, musiałam
schudnąć od ostatniego razu, czyli praca nie tylko uszlachetnia).
Najładniejszą jaką posiadałam. Chciałam zrobić dobre wrażenie. A w niej
wyglądałam naprawdę efektownie. Upięte włosy, ekskluzywne dodatki
i te nieszczęsne szpilki. Może się nie zabiję.
To ostatnie pomyślałam dokładnie w chwili, gdy na kogoś wpadłam. Jakimś
cudem złapałam równowagę, zapewne dzięki silnemu ramieniu, które
błyskawicznie mnie otoczyło. Podniosłam głowę i odpłynęłam.
No, po prostu wpadłam na żywą reklamę. Wcale nie przesadzam. Facet
wyglądał jakby wyskoczył z ekskluzywnego pisma dla młodych
biznesmenów. Pomijam już modny garnitur, białą koszulę i elegancki krawat,
a nawet uśmiech zblazowanego milionera. Stał przede mną wysoki, dobrze
zbudowany (na ile mogłam to ocenić) mężczyzna koło trzydziestki.
Kasztanowe włosy, krótko przycięte i starannie ułożone, nie napawały może
entuzjazmem, wolałam artystyczny nieład, który zazwyczaj widziałam u…
Nie! Nie! Żadnych porównań. Jednak facet, mimo wszystko, był zajebiście
przystojny. Normalnie lekko mnie przytkało.
– Wszystko w porządku? – odezwał się po chwili. Jego głos idealnie pasował
do reszty.
– Tak, przepraszam. – Tyle udało mi się wydukać.
– Zawsze zastanawiałem się, jak kobietom udaje się zachować równowagę na
wysokich obcasach.
179 |
S t r o n a
– No cóż, czasem bywa trudno. – Uśmiechnęłam się swobodnie. Całkiem się
już rozluźniłam. – Przepraszam, muszę lecieć.
I pognałam jak na skrzydłach w stronę mojej świetlanej przyszłości.
Przynajmniej miałam taką nadzieję.
* * *
– Witam panią w naszym zespole! – Mecenas Morawski uścisnął moją dłoń,
a ja nadal gapiłam się na niego szeroko otwartymi oczami, usta na szczęście
zamknęłam, bo dopiero wyglądałabym inteligentnie. – Wierzę, że będzie się
nam razem dobrze pracowało.
W to akurat nie wątpiłam. Szef kancelarii sprawiał naprawdę dobre
wrażenie. Taki ciepły i opiekuńczy tatulek. Od razu go polubiłam, jak tylko
udało mi się przełknąć ślinę przez całkowicie wysuszone gardło i pobudzić
moje szare komórki do minimalnego wysiłku, aby nie wyjść przed
ewentualnym pracodawcą na skończoną kretynkę. Zaraz potem dotarło do
mnie, że facet jest naprawdę miły i co ważniejsze, że chce mnie zatrudnić.
Nieistotny w tej chwili stał się fakt, że moje obowiązki sprowadzać się miały
zapewne głównie do parzenia kawy i przekładania papierów. To szczegół.
Dostałam pracę w renomowanej kancelarii prawniczej i tylko to się liczyło.
Oczywiście pokaźna pensja też miała znaczenie. I to duże w mojej obecnej
sytuacji.
– Oczywiście. – Uśmiechnęłam się, bardziej do moich radosnych myśli, ale
też do nowego szefa. – Dołożę wszelkich starań, by był pan ze mnie
zadowolony. – Może troszeczkę przesadziłam z tą służalczością, ale z radości
wcale się tym nie przejęłam.
– Nie wątpię – rzucił chyba lekko rozbawiony, odprowadzając mnie do
drzwi. – Zatem do jutra.
– Do jutra – powtórzyłam jak echo. – I jeszcze raz dziękuję.
– Cieszę się, że Patrycja wspomniała pani o nas. Proszę ją pozdrowić.
180 |
S t r o n a
– Cała przyjemność po mojej stronie. – Teraz to już mecenas Morawski
wyglądał jak dobrotliwy papcio, brakowało mu tylko fajki, szlafmycy
i ciepłych bamboszy. – Oczywiście, przekażę. Do widzenia. – Z tymi słowami
zamknęłam za sobą drzwi.
Zdaję sobie sprawę, że zapewne rozmawiałby ze mną inaczej, gdyby nie moja
znajomość z Patką, córką jego bliskich przyjaciół. Naprawdę jestem jej winna
przysługę i to wielką.
* * *
Mając w ręku umowę o pracę, o idealną pracę, z dziką radością rzuciłam
robotę w markecie. Co do Tytana… postanowiłam ją zachować. Nie żebym
była zachłanna czy coś takiego. Pensję w kancelarii dostałam na tyle hojną,
że nie musiałam dorabiać. Powód miałam inny. Piotr. Nie zamierzałam
zrezygnować z możliwości widywania go. Wiem, wiem, masochistka ze
mnie. Trudno się mówi!
* * *
– Bardzo się cieszę, kochanie! – Anna mocno mnie uściskała. – I gratuluję.
– Nawet nie wiesz jaka jestem podekscytowana. Zaraz wybuchnę z radości –
paplałam radośnie. Usta mi się nie zamykały przez bite pół godziny.
Z nią jedną mogłam się podzielić swoim szczęściem. Do rodziców nie miałam
za specjalnej ochoty dzwonić, tym bardziej, że nie próbowali kontaktować się
ze mną. To mi psuło trochę humor. Mimo wszystko liczyłam na jakieś
zainteresowanie z ich strony. Może to naiwne, ale było mi przykro, że
całkowicie, totalnie mnie olali. Młody za to dzwonił regularnie, poza
niewybrednymi podjazdami dotyczącymi mojego życia seksualnego (co
strasznie mnie dołowało), dopytywał się nieustannie czy może do mnie
przyjechać, odwiedzić Annę (to wcale nie dziwiło, bardzo ją polubił). Trudno
mi przychodziła odmowa. To w końcu mój brat. Ale co mogłam mu
zaproponować? Do tej pory sama ledwo sobie radziłam. Teraz sytuacja się
181 |
S t r o n a
zmieni, więc może… Nie, nie! Na razie niech się uczy. W wakacje
pomyślimy.
– Magda… – Zmieniony ton głosu gospodyni wyrwał mnie z zamyślenia. –
Nie miałyśmy okazji porozmawiać.
– Jak to?
– Ktoś nam skutecznie w tym przeszkadzał. – Uśmiechnęła się, ale jej oczy
pozostały poważne.
Myślałam, że już do tego nie wróci. Ta jej „groźba” ze szpitala wydawała się
taka odległa. A jednak Anna postanowiła nie odpuszczać. Cała ona.
* * *
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Miałam wiele do przemyślenia.
Począwszy od nowej pracy do poważnej rozmowy z moją przyjaciółką.
Tysiące myśli kłębiło się w mojej głowie.
Nowa praca! Po prostu spełnienie marzeń. Nawet po skończonych studiach
nie łatwo byłoby mi dostać się do renomowanej kancelarii, a co dopiero na
trzecim roku? To naprawdę niesamowite. Miałam wielki fart. I przyjaźń
Patrycji. To jak światełko w tunelu, wiedzieć, że ktoś cię lubi – po prostu. Nie
za coś, tylko dla ciebie samej. A przecież ja nie popisałam się w stosunku do
niej. Nie zasługiwałam na miano wzorowej przyjaciółki.
Przyjaciółka… Anna! Ona to dała mi w kość! Dlaczego rozdrapuje rany? Ja
nie chciałam bawić się w „co by było gdyby…?” Jej upór zaczynał mnie
krępować. Koniecznie chciała popsuć mi humor, czy może wiedziała coś,
o czym ja nie miałam pojęcia? To za wielki optymizm z mojej strony:
Wierzyć w nieziszczalne bajki. Więc do czego zmierzała? Nie mieściło mi się
w głowie, że nagle zaczęło jej zależeć na zdołowaniu mnie. Nie Annie!
Przecież naprawdę mnie lubi. Więc dlaczego tak dziwnie ze mną
rozmawiała?
182 |
S t r o n a
O NIM nie chciałam myśleć. Naprawdę! Z całych sił broniłam się przed tym!
Jednak w mojej głowie kołatało pytanie: Kim dla niego jest ta blond lalunia?
* * *
– A gdzie to się podziewa twój książę? – Takiego chamskiego tonu się nie
spodziewałam, nawet po Wiolce. A jednak! Niezły z niej kawał zołzy.
Euforia wczorajszego dnia nadal we mnie krążyła, więc zachowanie spokoju
nie stanowiło zbyt wielkiego wysiłku.
– Masz z tym jakiś problem?
– Ja? Wcale. – Mina niewiniątka jakoś mnie nie przekonała. – Ale ty chyba
tak. Rycerzyk całkowicie opuścił swoją panią? Przykre!
– Zejdź ze mnie, dobra?
– Jakżebym mogła odmówić sobie takiej przyjemności? – Boże, wcale nie
znałam tej dziewczyny. – Jak się czujesz po drugiej stronie barykady?
– Z daleka od ciebie? – odpowiedziałam z szerokim uśmiechem. – Wspaniale!
– Jaka harda! Nie przesadzasz z tą dumą? – Ruda żmija zaczyna mnie
wkurzać.
– Wiesz co? – rzuciłam na odchodnym. – Żal mi ciebie.
* * *
– Hej! – Ten głos wywoływał radosne podniecenie i żal jednocześnie. Czy to
się kiedyś zmieni? – Dokąd tak pędzisz?
– Trochę popracować. – Szeroko uśmiechnęłam się do Piotra. – Słyszałeś już?
– Oczywiście! Twoja powierniczka nie omieszkała mi zakomunikować
radosnych nowin. – Zagapiłam się na niego. Twarz rozjaśniona uśmiechem,
błysk w oczach. Cudowny widok. – Gratuluję!
Nie zastanawiałam się. Gdybym choć przez chwile pomyślała, to zapewne nie
odważyłabym się tego zrobić. A tak poszłam na żywioł. Będzie co ma być.
183 |
S t r o n a
– Nawet nie wiesz jak się cieszę! – Z tymi słowami rzuciłam mu się na szyję.
Zesztywniał, ale tylko na moment. Potem po prostu mnie przytulił. Czułam
mocne, miarowe bicie jego serca, jego cudowny zapach. Zakręciło mi się
w głowie. „Co by było gdyby…” – teraz sens tego zdania nabierał zupełnie
innego znaczenia. Boże, tak bardzo go kocham. Tylko jego brakowało mi do
pełni szczęścia. Nic więcej od życia bym nie chciała. Zdawałam sobie jednak
sprawę, że za błędy trzeba płacić. A ja zupełnie na niego nie zasługiwałam.
I nic co bym zrobiła czy powiedziała tego nie zmieni. Z porażającą rozpaczą,
po raz kolejny, zadałam sobie powracające pytanie: Jak mogłam pozwolić mu
odejść?
184 |
S t r o n a
Rozdział XXX
– Jednak potrafisz chodzić na obcasach. – Zaraz po wejściu do kancelarii
usłyszałam rozbawiony głos, dziwnie znajomy. Podniosłam wzrok,
napotykając ciepłe spojrzenie.
– Kwestia wprawy – odpowiedziałam lekko zdziwiona.
– Myślę, że nie tylko. – Przystojniak podszedł do mnie, wyciągając dłoń. –
Jestem Tomasz Morawski. A ty to zapewne nasza nowa asystentka?
– W założeniu… – I w tym momencie coś mnie tknęło. Olśnienie. Mój mózg
powolutku budził się do życia. Wypadałoby go trochę poużywać,
przynajmniej w pracy. Stan totalnej euforii nie powinien wpływać na mnie
destrukcyjnie. Nie chciałam przecież, już pierwszego dnia, wyjść na totalną
kretynkę. – Rozmawialiśmy przez telefon! Jesteś…?
– Synem szefa. – Ironiczny uśmieszek przekonał mnie, że nie bardzo cieszyło
go to określenie.
– To chyba nie tragedia? Twój ojciec to uroczy człowiek.
– Ale i znany adwokat, a taką poprzeczkę trudno przeskoczyć! – Ostatnie
słowa powiedział z żalem.
– Masz chyba jeszcze sporo czasu, by wyjść z jego cienia?
– Aż taki młody to już chyba nie jestem. – Roześmiał się. – Ale miło, że tak
mówisz.
– Przesadzasz.
– Zostawmy to. – No tak, przechodzimy do konkretów, w końcu nie
przyszłam tu na pogaduszki, jednak jego kolejne słowa mnie zaskoczyły. – Co
słychać u Patrycji?
– Myślałam, że regularnie się widujecie. Twój ojciec mówił…
185 |
S t r o n a
– Starzy tak, ale jej nie widziałem już bardzo długo. – Posmutniał. Miał
szczerą twarz, na której z łatwością można było odczytać jego uczucia. – Jak
jej się wiedzie na prawie?
Przyglądałam mu się uważnie i odniosłam wrażenie, że nie o uczelnie chciał
tak naprawdę zapytać.
– To wspaniała dziewczyna i bardzo ją lubię. – Zastanawiałam się przez
chwilę. – Uczy się świetnie, a prywatnie…
– Nie powinniśmy chyba jej obgadywać. – Spłoszył się. Może bał się co
usłyszy o szalonym życiu studenckim. Przecież sam nie tak dawno go jeszcze
zażywał. Musiał pamiętać jak to jest…
– Nie miałam zamiaru zdradzać jej sekretów – zażartowałam, a on wyraźnie
się rozluźnił. – Zamierzałam powiedzieć, że to spokojna i naprawdę miła
dziewczyna.
Obserwowałam jego reakcję.
– Tak, wiem. – Tylko tyle. Nie powiedział nic więcej, nie musiał!
Niektórzy naprawdę są jak otwarta książka, tylko czytać. Miałam ochotę się
roześmiać. Chwilunię! Jestem przecież w pracy, nie czas na rozwijanie życia
towarzyskiego, przynajmniej nie dziś. Pierwszy dzień, dobre wrażenie i takie
rzeczy. Tym powinnam się zająć!
– Ale, ale – zwróciłam się do niego poważnym tonem, zmieniając temat na
ten właściwy. – Chyba muszę trochę popracować, bo mecenas Morawski
pożałuje swojej decyzji. Możesz mi pomóc?
– Wprowadzić w obowiązki? – Ciepły uśmiech nie znikał z jego twarzy. To
bardzo pogodny facet, przemknęło mi przez głowę. – Właśnie takie zadanie
na dziś wyznaczył mi nasz guru. – Puścił do mnie oko.
– To świetnie. Od czego zaczniemy?
* * *
186 |
S t r o n a
– A co ty tutaj robisz?
Najchętniej to rzuciłabym się właśnie na ciebie… O czym ja znowu myślę?
Opanuj się dziewczyno, bo jeszcze coś zauważy!
– Pracuję, jak widać. – Z trudem się do niego uśmiechnęłam. Czyżby myślał,
że zniknę mu z oczu? Cholera, tego się po nim nie spodziewałam.
– Myślałem…
– Że już nie będziesz musiał mnie oglądać? Przynajmniej tutaj? –
powiedziałam to żartobliwie, by się nie zorientował, jak mnie zabolało to
przypuszczenie. – Niedoczekanie!
Piotr lekko się zmieszał.
– Nie to miałem na myśli. Tylko się dziwię. Masz przecież świetną pracę. –
Otrząsnął się już i mówił w zwyczajny dla siebie sposób. – Za mało ci
zaproponowali?
– Wręcz przeciwnie! Można uznać, że jestem teraz burżujką!
– To dlaczego?
– Lubię to miejsce – odpowiedziałam powoli.
A jeszcze bardziej pracującego po sąsiedzku faceta. Tak, to główny powód.
Tylko to mnie tu trzyma. A on się o tym nigdy nie dowie. Nie może! Na
szczęście moja gra aktorska nadal osiągała wyżyny profesjonalizmu.
Przynajmniej tak to wyglądało z mojego punktu widzenia i miałam nadzieję,
że nada tak pozostanie.
– Naprawdę? – zdziwił się. – Myślałem, że klienci cię denerwują,
a podawanie piwa drażni.
– Niespecjalnie. – Idealnie obojętny ton głosu.
Wniosek jednak smutny. Piotr uważa, że nie szanuję pracy. Zapewne ta
definicja obejmuje również ludzi. Czyli nie ma o mnie zbyt dobrego zdania.
187 |
S t r o n a
* * *
Praca w kancelarii okazała się wspaniała. Tego się oczywiście spodziewałam.
Nie przysparzała mi żadnej trudności, była naprawdę lekka i przyjemna,
chociaż również niezbyt wymagająca. Wolałabym większe zaangażowanie
mojej osoby w prowadzone sprawy, ale wiedziałam, że na to trzeba czasu.
Miałam ten czas. Poczekam. W przyszłości na pewno moje obowiązki
poszerzą się o wiele ciekawsze zadania. Jednak mimo że nie angażowano
mnie w poważne sprawy, byłam bardzo zadowolona z pracy, atmosfera tam
panująca rewelacyjnie na mnie wpływała.
Nie mogłabym czuć się bardziej szczęśliwa, gdyby nie… On! Gdyby cały czas
nie siedział w mojej głowie, a co gorsze w moim sercu. Piotr! Myślałam
o nim, nie da się ukryć, stanowczo za często! A na dokładkę coraz częściej
widywałam go z Kaśką.
Tak, ten blond chudzielec to jego „była” dziewczyna i jak zdążyłam zauważyć
chyba na nowo zagościła w jego sercu…
A może jednak się mylę? To jeszcze gorsze! Może wcale jej stamtąd nie
wyrzucił? Przecież mówił mi, że ją kochał...
Nie łatwo przychodziło mi na nich patrzeć, a tym bardziej zachowywać się,
jakbym nie cierpiała katuszy na ich widok. Oszczędzali mi, co prawda, scen
intymnej czułości, ale tu pracowała moja wyobraźnia. Wieczorami, przed
snem, a także w snach, widziałam ich razem, jak na kolorowym filmie, ze
wszystkimi szczegółami. Czy na żywo całował ją z równym
zaangażowaniem? Czy robił to w ten sam sposób jak ze mną? Boże! Co za
męka!
* * *
Czas płynął, a ja powoli, nie bez wysiłku i to ogromnego, przyzwyczajałam
się do nowego życia. Ze wspaniałą pracą i bez Piotra. Czułam, jakby ktoś
wyrwał mi kawałek serca! Rozczulam się nad sobą. Cholera!
188 |
S t r o n a
Wiedziałam jednak niestety, że nie mam innego wyjścia, w końcu muszę się
pogodzić z tym, że ON już nie wróci. Wcześniej miałam jeszcze nadzieję, że
mi wybaczy, dostrzeże, że się zmieniłam i da mi jeszcze jedną szansę…
Wraz z pojawieniem się Kaśki zrozumiałam, że takie naiwne nadzieje to
czysty masochizm z mojej strony. Muszę pogodzić się z istniejącą sytuacją.
Straciłam go bezpowrotnie i nic już tego nie zmieni.
Czasem jednak widziałam coś w jego oczach… Cień żalu? A może po prostu
wspominał? Może czas spędzony ze mną nie był dla niego tak do końca
czasem straconym?
Z drugiej strony bałam się, że porównuje mnie z nią. Jak wypadam w tym
„eksperymencie”? Zapewne marnie. Może właśnie o tym myśli, patrząc na
mnie, gdy ja wyobrażam sobie, że wspomina nasz wspólny czas
z rozrzewnieniem? Jestem głupia. Jak mógłby za mną tęsknić? No jak?
* * *
– Porywam cię dziś wieczorem! – Postanowiłam zaatakować bezpośrednio,
żeby nie mógł mi odmówić, ale widząc jego niepewną minę, dodałam: – Jeśli
oczywiście nie masz innych planów.
– W zasadzie jestem umówiony. – Cholera! Czyżby jakaś laska miała popsuć
moją doskonałą intrygę? – Ale dopiero o dwudziestej drugiej.
– To o dziewiętnastej w Bachusie. – Uśmiechnęłam się szeroko. – Pasuje?
– Jak sobie życzysz! – Tomek odpowiedział wesoło i lekko się skłonił. –
A teraz wracam do pracy.
– Pracuj, pracuj… – Moje usta bezwiednie ułożyły się w szeroki uśmiech,
myślami byłam już jednak gdzie indziej. – Żebyś zasłużył na przyjemności
wolnego wieczoru…
Spojrzał na mnie zaskoczony. A może też lekko przestraszony? Taki
przystojny, a taki nieśmiały? Doskonale!
189 |
S t r o n a
– Ja nie gryzę – rzuciłam mu na odchodnym. – I nie rzucam się na miłych
facetów. – Już nie, dodałam w myślach. Mogłabym, ale tylko na jednego,
który w zasadzie pasował do opisu, chociaż czasem miałam wątpliwości, czy
rzeczywiście… – Wolę tych niegrzecznych!
Nadal się uśmiechając, bardziej do siebie i moich myśli, puściłam do niego
oko i pomaszerowałam do swoich obowiązków. W końcu pracuję w tej
kancelarii!
190 |
S t r o n a
Rozdział XXXI
Tomek jest po prostu rozbrajający. Wiedziałam, że ma zajebiste poczucie
humoru, ale i tak mnie zaskoczył. Chyba wszyscy w Bachusie już wiedzieli,
że świetnie się bawię w towarzystwie bardzo przystojnego faceta. Gdyby to
chociaż była prawda… Ale wcale nie mam z tym problemu. Spłacam dług,
a przy okazji robię coś naprawdę dobrego. Patrząc na niego, starałam się
o tym nie zapominać, bo przy nim bardzo łatwo można by poczuć się jak na
randce, ale to nie moja randka.
Chichotałam właśnie rozbawiona jego kolejną historią, gdy śmiech zamarł na
mojej twarzy. Stało się to pod wpływem lodowatych niebieskich oczu, które
intensywnie się we mnie wpatrywały, ale nie to było faktycznym powodem.
Obok tej wymuskanej damulki, której widok nieustannie przyprawiał mnie
o mdłości, stał nie kto inny jak mój słodki ratownik. A ściślej rzecz biorąc, ta
wstrętna laska ściskała zaborczo jego dłoń i ciągnęła go w stronę baru.
Patrzyłam na ich splecione dłonie i nie mogłam przełknąć śliny. Zaschło mi
w gardle.
Z trudem podniosłam wzrok i spojrzałam na Piotra. Nic nie mogłam
wyczytać z jego twarzy. Rzucił przelotnie okiem na towarzyszącego mi przy
stoliku Tomka, a potem spojrzał prosto na mnie. Nie wiem jak długo
wytrzymałabym to świdrujące spojrzenie, gdyby jego uwagi nie odwróciła
wyfiołkowana Kasiunia. Przykleiła się do jego ramienia i dosłyszałam jej
modulowany głosik:
– Piotruś tylko jedną kolejkę. Proszę – ćwierkała. – No chodź!
Wciąż patrząc na mnie, coś jej odpowiedział, ale nie dosłyszałam
wszystkiego, bo w tej samej chwili przy stoliku obok wybuchła wrzawa.
Spojrzałam w tamtą stronę, zupełnie automatycznie, a gdy z powrotem
odwróciłam głowę w kierunku baru, dostrzegłam tylko plecy wychodzącej
pary.
191 |
S t r o n a
– Wszystko w porządku? – Ocknęłam się, słysząc niepokój w głosie Tomka. –
Kto to był?
– Nikt ważny – odpowiedziałam z niemałym wysiłkiem. To kłamstwo
uznałam za konieczne. Nie chciałam mu tłumaczyć, że właśnie widziałam
miłość swojego życia w towarzystwie znienawidzonej przeze mnie jego
„byłej”, czy raczej znów „obecnej” dziewczyny. – O czym mówiliśmy?
– Nieważne – westchnął. – Na pewno wszystko gra?
– Jasne!
Spojrzałam na zegarek. Już czas. Zaraz pojawi się, niewtajemniczona w moją
intrygę, Patrycja.
– Muszę ci coś powiedzieć – zaczęłam. – Zabawiłam się w jeden
z najstarszych zawodów świata…
– Żartujesz sobie! – Szok na jego twarzy był autentyczny.
No tak, „najstarszy zawód świata” kojarzy się jednoznacznie. Chyba
powinnam zacząć uważać na to co mówię, a raczej jak to formułuję.
– Skojarzenia, co? – Uśmiechnęłam się szeroko. – Nie to miałam na myśli.
I jego reakcja mnie nie zaskoczyła. Zawstydził się jak panienka.
– Zaraz pojawi się ktoś, z kim na pewno chętniej spędzisz czas –
kontynuowałam. – Tylko niczego nie schrzań. Ona cię lubi, a ty lubisz ją,
prawda?
Nie otrzymałam odpowiedzi. Siedział jak zamurowany i gapił się na mnie
wytrzeszczonymi oczami.
– No co? – Miałam ochotę się roześmiać, ale nie chciałam go urazić. Mógłby
mnie źle zrozumieć. – Nie powiesz mi chyba, że nie bujasz się w Patrycji?
– Ale… Jak…? – Musiałam go naprawdę mocno zaskoczyć. – Ona wie?
192 |
S t r o n a
Patka! Gdy poznałam Tomka zaczęło mi coś świtać i postanowiłam z nią
porozmawiać. Przypomniałam sobie jak kiedyś o nim mówiła. Musiało
chodzić o niego, tego byłam pewna. Wspominała coś o facecie, który jest
synem przyjaciół jej rodziców. I który bardzo jej się podoba, ale… no
właśnie, co ona jeszcze mówiła? Tego nie pamiętałam. Czemu nie zakręciła
się wokół niego? To dziwne, on wyraźnie się nią zainteresował, więc o co
chodziło?
Po mistrzowsku ją podpuściłam i już wiedziałam. Ta dziewczyna wyraźnie
potrzebuje pomocy! Dwie zabłąkane duszyczki, a pomiędzy nimi ja!
Domorosła swatka! O Boże! Nie mam ciekawszych zajęć tylko wtrącać się
w cudze życie? Wiedziałam jednak, że muszę to zrobić. Byłam Patrycji coś
winna. Dam jej więc to, o czym marzy… Miłość w prezencie! Nieźle.
Siedziałam zamyślona już przez dłuższą chwilę, a on czekał na odpowiedź.
– Dowie się jak tylko jej to wyznasz. – Spojrzałam na niego poważnie. –
A jeśli pytasz o to, czy powiedziałam jej, że ma się spotkać z tobą, to
odpowiedź brzmi: nie. Wmanewrowałam was oboje.
Wstałam, zbierając swoje rzeczy.
– Magda… – Widziałam popłoch na jego twarzy.
– Muszę lecieć. – Znów się uśmiechnęłam. – To wasza randka! A ja nie mam
ochoty robić za piąte koło u wozu. – Po chwili dodałam jeszcze: – I nie
pozwól jej uciec. Ona jest makabrycznie nieśmiała i wstydliwa, bije cię w tej
dziedzinie na głowę. – W tym momencie dostrzegłam wchodzącą do Bachusa
Patkę. Pomachałam jej, przywołując ją gestem. Odwróciłam się jeszcze do
Tomka i puściłam mu oko. – Trzymam kciuki.
Widziałam ją przeciskającą się w naszym kierunku. Chyba jeszcze nie
zauważyła. Gdy stanęła przede mną, pochyliłam się w jej kierunku,
szepnęłam „Nie waż się uciekać” i odsunęłam się, ukazując jej towarzysza
wieczoru.
– Bawcie się dobrze! – rzuciłam przez ramię. – Uciekam.
193 |
S t r o n a
* * *
Tej nocy zdrowo popłakałam sobie w poduszkę. Z rozpaczy, z żalu,
z bezsilności…
Jednak to zastanawiające! Zamiast wybrać się na jakieś balety, zabawić, zalać
w pestkę… ja cały wieczór siedzę w domu i rozczulam się nad sobą. Beczę
w zaciszu mojej sypialni, aż do bólu tęskniąc za nim i z coraz większą
jasnością rozumiejąc, że to już definitywny koniec. Fuck! Ta część mojej
przemiany kompletnie mi się nie podoba! Zmiękłam! Stałam się nudną jak
flaki z olejem, nieszczęśliwie zakochaną frajerką, której pozostało tylko
wylewanie łez w cichości własnych czterech kątów. Porażka!
* * *
Rano czułam się niewiele lepiej więc darowałam sobie wykłady. Pracy jednak
nie mogłam sobie odpuścić.
Doprowadzenie mojej twarzy do stanu używalności zajęło mi makabrycznie
dużo czasu. Na swój widok w lustrze po prostu się przestraszyłam, tak
zapuchniętej to chyba siebie jeszcze nie widziałam. Koszmar! Dziś nikt nie
powiedziałby, że jestem ładna. Straszydło to najdelikatniejsze określenie,
jakie mi przychodzi do głowy.
Tak więc ciężko pracowałam, by chociaż trochę przypominać człowieka.
Efekt nie do końca mnie zadowolił, ale cóż… Lepiej nie będzie. Przynajmniej
dziś.
Nie miałam ochoty nic jeść, a może po prostu miałam zbyt mocno zaciśnięty
żołądek? Wypiłam tylko kawę. Mimo to ból głowy mnie nie opuścił.
Dla zabicia czasu, zajęłam się przyziemnymi obowiązkami.
* * *
–
Magda? Magda! – usłyszałam w słuchawce zaaferowany głos Patrycji.
Przynajmniej ona jest szczęśliwa. Nie miałam wątpliwości, że randka się
udała. –
Kocham cię! Po prostu cię uwielbiam!
194 |
S t r o n a
– A ja myślałam, że te uczucia kierujesz raczej do Tomka. – Mimo woli
uśmiechnęłam się. Zaraziła mnie swoją radością. – I wiesz, ja raczej nie lubię
dziewczyn w „ten sposób”.
–
Nie żartuj! Jesteś moim aniołem! Cudotwórcą! – wyrzucała z siebie te
niedorzeczności z szybkością karabinu maszynowego. –
Jeszcze nie mogę
w to uwierzyć. Jestem taka szczęśliwa!
– Cieszę się. – Nie kłamałam. – Naprawdę się cieszę!
–
Koniecznie musimy się spotkać – trajkotała dalej Pati. – Wszystko ci
opowiem, bo inaczej eksploduję. Muszę to z siebie wyrzucić, a tylko ty mnie
zrozumiesz. – Zrobiła krótką przerwę, chyba musiała nabrać powietrze.
Czasem trzeba oddychać, no nie? –
Tylko z tobą mogę o tym porozmawiać!
Ten kolejny objaw przyjaźni i zaufania bardzo mnie rozczulił. Chociaż
w mojej sytuacji słuchanie o miłości i szczęściu nie jest może najlepszym
pomysłem, nie mogłam jej odmówić.
* * *
Wychodząc z pracy byłam w naprawdę niezłym nastroju. Kobiecie jednak
łatwo poprawić humor (przynajmniej na chwilę). Bukiet kwiatów i już mamy
„banana” na twarzy. Stanowię najlepszy przykład potwierdzający tą teorię.
A te kwiaty to podziękowanie Tomka. Oboje są jednak szaleni! Przecież ja
nic takiego nie zrobiłam, tylko sprowadziłam ich w to samo miejsce, aby
mieli szansę porozmawiać. Przecież nie będę każdemu z osobna tłumaczyć,
że to drugie się w nim buja. Nie jesteśmy w przedszkolu. Tak więc
popchnęłam ich odrobinę we właściwym kierunku, dałam im szansę
i sposobność. Reszta należała do nich. I udało się! Ale czy mój udział w tej
sprawie zasługuje na pochwalne peany i bicie pokłonów? Nie sądzę!
Gdy pogrążona w myślach stałam na parkingu, czekając na Tomka, który
obiecał mnie odwieźć do domu, jako że przyjechałam dziś do pracy taksówką,
zauważyłam czarną beemkę, stojącą niedaleko. Czy to możliwe? Co on by
tutaj robił?
195 |
S t r o n a
Zanim zdążyłam się dokładniej przyjrzeć, pojawił się mój dzisiejszy kierowca.
– Jedziemy? – zapytał.
– Jasne. – Wsiadając do samochodu, rzuciłam jeszcze okiem w stronę
znajomego auta i omal nie padłam na chodnik, gdy wysiadł z niego Piotr. –
Dzięki.
– Nie, nie! – ożywił się Tomek. – To ja ci dziękuję! Nie wiem jak
kiedykolwiek ci się odwdzięczę.
Popatrzyłam na niego.
– Przestań! Nic wielkiego nie zrobiłam. – Uśmiechnęłam się.
– Magda!
– No dobra. – Puściłam do niego oko. – Jestem waszym: zbawcą, cudotwórcą,
swatką i aniołem stróżem, teraz dobrze?
– Idealnie!
Jeszcze długo słyszałam jego śmiech. Ja jednak nie miałam zbyt radosnego
nastroju. Co Piotr tutaj robił? I dlaczego, do cholery, był taki zły?
196 |
S t r o n a
Rozdział XXXII
Zdążyłam zaledwie wejść do domu, gdy rozległo się pukanie. Bez
zastanowienia otworzyłam i stanęłam jak wryta. Po drugiej stronie znajdował
się, nie kto inny, tylko Piotr.
– Wpuścisz mnie? – zapytał.
Bez słowa odsunęłam się od drzwi.
– Jestem na to za słaby! – westchnął mój niezapowiedziany gość.
– O czym ty mówisz? – Nic nie rozumiałam.
– O tobie! O nas! O nim… – Ostatnie słowo powiedział z tłumioną złością.
A więc to tak?
– Nie zachowuj się jak pies ogrodnika! – wypaliłam. Czułam się
beznadziejnie.
– Wiedziałem, że prędzej czy później z kimś się zwiążesz. Przygotowywałem
się na to. Myślałem… Naprawdę myślałem, że się z tym pogodzę. Że już się
pogodziłem. Ale jak zobaczyłem cię z innym… To się po prostu nie uda!
– Czy ty chcesz mi powiedzieć…?
– Tak! Właśnie to chcę ci powiedzieć!
– Pięknie! – warknęłam, nie umiejąc się powstrzymać. – Czyli ja mam ci się
nie pokazywać z żadnym facetem, a ty możesz spokojnie obracać tę
wymuskaną chudą blondi?! Tak? – Próbował mi przerwać, ale nie dałam mu
szansy. Mówiłam coraz szybciej. – Cudownie! Masz do mnie jeszcze jakieś
życzenia? Bo jak nie, to wiesz gdzie są drzwi…
Nie patrzyłam na niego. Nie mogłam. Co on sobie wyobraża? Że co? Spełnię
każdą jego prośbę, żeby nie powiedzieć – rozkaz? I będę przeszczęśliwa, że
chociaż w ten sposób się mną interesuje? Aż tak nisko nie upadłam!
197 |
S t r o n a
Kim ja się stałam? Gdzie moja odwaga? To przecież nie ja! Nie mogę mu
spojrzeć w oczy? A czemu nie? Hardo zadarłam podbródek do góry,
napotykając jego badawcze spojrzenie. Przyglądał mi się, jednocześnie
zaciskając szczęki i pięści. Co jest? Czyżbym obraziła jego pannę, a może to
męskie ego ucierpiało? Jaki drażliwy!
– Poczekaj! Magda… – Co jeszcze chciał powiedzieć? Czym mnie dobić? –
Tamtej nocy u ciebie… ja naprawdę…
Było mi już wszystko jedno, niech sobie ulży i powie mi jak bardzo żałuje.
Kurwa, nawet go wyręczę! A co!
– Tak, wiem! Żałujesz! Jest ci przykro i przepraszasz! O czymś zapomniałam?
– Nie potrafiłam już ukryć swoich uczuć.
– O czym ty do jasnej cholery mówisz?
– O twoim pieprzonym kręgosłupie moralnym. – Kiedyś mu już chyba
wykrzyczałam coś podobnego, przemknęło mi przez myśl. – Nie możesz
znieść, że nie pozwoliłam ci wyjaśnić jak wielki popełniłeś błąd i pokajać się?
No to mamy to już z głowy.
Więcej nie miałam czasu pomyśleć, bo ruszył w moją stronę. Wielki, zły
i cholernie seksowny. Stałam jak sparaliżowana. Nie potrafiłam się ruszyć.
A przecież powinnam, wiedziałam to doskonale. Nie żeby miał mi zrobić
krzywdę, nie Piotr, ale wyraz jego twarzy i postawa nie napawały
optymizmem. Mimo wszystko nadal tkwiłam w miejscu jak wmurowana.
Przymknęłam oczy…
Chwilę później otworzyłam je w totalnej konsternacji. Tonęłam w jego
objęciach, czując gorące usta na swoich. Nie umiałabym nie zareagować, nie
na niego! Natychmiast zarzuciłam mu ręce na szyję, oddając szalone
pocałunki. Jeszcze ten jeden raz! A potem niech mnie piekło pochłonie.
Teraz znów jest mój. Tylko mój! O niczym innym nie mogłam myśleć w tej
chwili, jak i później… Wiele kolejnych, cudownych chwil spędzonych
w jego ramionach pozbawionych było rozsądku, aż do całkowitej eksplozji
198 |
S t r o n a
zmysłów. Z nikim innym nie traciłam poczucia rzeczywistości, nie do tego
stopnia. Nic nie istniało, nic się nie liczyło, tylko on.
Po wszystkim odsunął się ode mnie. Zrobiło się zimno, czy tylko mi się
zdaje? Piotr wstał i założył spodnie. No tak! Koniec zabawy, trzeba wrócić do
rzeczywistości. Fuck! Dlaczego nie umiem się z tym pogodzić?
Udało mi się powstrzymać łzy, chociaż nie było to proste, jednak wyraz
twarzy miałam zapewne oczywisty. Rozczarowanie, żal… Ukryłam ją
w poduszce. Niech mnie takiej nie ogląda.
– Tylko mnie nie przepraszaj, błagam! – Mój głos lekko tłumiła puchowa
barykada, którą odgradzałam się od niego. Marnie się spisywała, niestety.
Gdy wyczułam, że Piotr siada koło mnie, a zaraz potem delikatnie odsuwa
pasemka włosów zasłaniające moją twarz, uniosłam głowę i spojrzałam na
niego.
– Tym razem, na pewno nie miałem takiego zamiaru – odpowiedział
spokojnie. Po chwili dodał: – Zapomniałem już jak cudownie…
Tego było dla mnie za wiele! Nie wytrzymałam. Poderwałam się, odpychając
jego dłoń i wyrzuciłam z siebie gwałtownie:
– A co? Ona ci tego nie daje? Kiepska jest? – Wiedziałam, że zachowuję się
jak dziecko, a raczej beznadziejna, zazdrosna wariatka. Na dokładkę takie
chamskie odzywki już dawno nie wychodziły z moich ust.
On cały czas mi się przyglądał, nie umiałam nic wyczytać z jego twarzy.
– Dla twojej informacji – powiedział powoli, z każdym słowem coraz bardziej
się uśmiechając – nie „obracam” Kaśki, jak to uroczo nazwałaś.
Spojrzałam prosto w te jego cudowne, czarne oczy. Mówił prawdę.
Gdy go tak lustrowałam, uśmiechnął się jeszcze szerzej i dodał:
– Jesteś tylko ty!
199 |
S t r o n a
– Ja? – Co on miał na myśli? – Przecież to tylko… – machnęłam ręką,
ogarniając łóżko. Ten wymowny gest zwrócił moją uwagę na oczywisty fakt,
że byłam kompletnie naga. I szokujące, nagle się zawstydziłam, szybko
zasłaniając się prześcieradłem. Teraz dotarło do mnie, co go tak rozbawiło.
Zaaferowana ciskaniem w niego piorunami zupełnie zapomniałam o braku
odzienia. Musiało to wyglądać rzeczywiście komicznie.
– Seks. Bez zobowiązań – dokończył za mnie. – To chciałaś powiedzieć?
– Ja… nie…
– Ja też nie! – odpowiedział, chociaż ja przecież nie zadałam żadnego pytania.
Czyżbym to wszystko źle zrozumiała? Czy on…?
– Wiem, że nie uważałem, by łóżko stanowiło właściwą drogę… Ale wtedy
gdy matka… no wiesz… właśnie tam „to” poczułem. Poczułem, że jesteś ze
mną. Całą sobą. I duszą i ciałem.
– Bo byłam… – szepnęłam tak cicho, że nie mógł tego usłyszeć.
– Ale rano pokazałaś mi, że to dla ciebie nic nie znaczyło. Nie chciałem się
z tym pogodzić. Jednak takiej twardej i zimnej chyba cię jeszcze nie
widziałem. Zrozumiałem, że muszę przestać śnić na jawie. Wrócić do
codzienności, że ta magiczna noc, to tylko…
– Przestań to nie tak!
– Później – mówił dalej, niezrażony moim wykrzyknikiem – czasem zdawało
mi się, że widzę coś w twoich oczach, twarzy. To jednak szybko znikało.
Mimo, że znajdowałaś się blisko, okazywałaś mi swoje wsparcie, jednocześnie
byłaś taka obca. Taka niedostępna. Wiedziałem, że spieprzyłem.
– Nie ty! To Ja! – Przyjrzałam mu się. – Byłam dla ciebie naprawdę okropna
i nie rozumiem dlaczego po tym wszystkim jesteś taki wyrozumiały. Nawet
winę za nasze rozstanie bierzesz na siebie, prawda? To niedorzeczne!
200 |
S t r o n a
– Naprawdę nie rozumiesz? Czy uważasz, że zachowywałbym się jak ostatni
dureń, nie umiejąc ci niczego odmówić? Dawałbym się wodzić za nos,
gdybym…
– Gdybyś…? – Wstrzymałam oddech.
– Gdybym cię nie kochał jak wariat?!
– Co??? – Cholernie inteligentna odpowiedź. Na nic więcej nie mogłam się
w tej chwili zdobyć.
– Kocham cię, dziewczyno! Jak jeszcze nigdy nikogo – powiedział dużo
łagodniej. Z jakąś czułością w głosie. – Przecież wiesz. Musisz to wiedzieć!
– Ja… – Jedyne co w tej chwili muszę, to albo wypić przynajmniej jednego
głębszego, albo udać się do specjalisty od głowy. – Ty nie mówisz poważnie?!
– A niby dlaczego?
– Bo to niemożliwe! Nie możesz przecież kochać MNIE?
– Nie potrafię cię nie kochać – odpowiedział, a coś w jego głosie zabrzmiało
niemal jak przysięga. – To silniejsze ode mnie.
– Ale ja tak paskudnie cię traktowałam. I nie umiem ci obiecać, że to się nie
powtórzy. – Musiałam się zmusić do absolutnej szczerości.
– Powiedz mi jedno. Czy poza „łóżkiem”… chcesz mnie czy nie? Tylko to
mnie interesuje. Czy możemy jeszcze być razem?
Boże, jak on może pytać? Nie widzi tego? Nie czuje? Czy aż taka
skomplikowana jestem? Nie sądzę!
– Niczego bardziej nie pragnę.
– To mi wystarczy. – Jego szeroki uśmiech bardziej poczułam niż
zobaczyłam, gdy błyskawicznie mnie przytulił i zaczął całować. W jego
ramionach znajdowałam się na właściwym miejscu, w tej chwili
przeszkadzały mi tylko jego dżinsy. No właśnie!
201 |
S t r o n a
– Zaczekaj – westchnęłam wprost w jego usta, żal mi było się odsuwać, ale
bardzo chciałam wiedzieć. – Powiedz mi… To trochę głupie pytanie, ale
jestem ciekawa. – Uśmiechnęłam się zachęcająco. – Dlaczego się ubrałeś?
– Znaczy teraz po…?
– Dokładnie.
– Wiesz, jakoś nie chciałem świecić gołym tyłkiem, gdy…
– Jaki wstydliwy! – mówiąc to, przesunęłam dłonią po jego nadal lekko
wilgotnej klacie.
– Raczej praktyczny.
Zatrzymałam się zdziwiona.
– Nie bardzo rozumiem.
– Obawiałem się, że pokażesz mi drzwi, wyrzucisz lub, w najlepszym
wypadku, zasugerujesz, że powinienem już iść – mówił całkiem poważnie. –
Wolałem być przygotowany.
– Głuptasie! – Nie zwracając uwagi na opadające prześcieradło, przytuliłam
się do niego, mocno obejmując za szyję i patrząc mu w oczy, niemal
dotykając jego twarzy swoją. – Gdybym tylko mogła, zatrzymałabym cię już
na zawsze. I nigdy nie puściła!
– Kocham cię, maleńka.
– A ja… – Poczułam jak się spiął, czekał co powiem, to oczywiste.
Odsunęłam się odrobinę, tak by móc mu spojrzeć w oczy i z dużo mniejszym
wysiłkiem niż mogłabym się spodziewać, wypowiedziałam po raz pierwszy
w życiu te słowa: – Kocham ciebie!
* * *
– Wiesz… zazdrość w twoim wykonaniu bardzo mi się podobała –
powiedział dużo, dużo później.
202 |
S t r o n a
Zamachnęłam się poduszką, ale miał refleks. Niestety. Po chwili nie mogłam
zrobić już żadnego swobodnego gestu. Byłam całkowicie unieruchomiona.
Nie narzekałam jednak. Cóż za słodki ciężar!
– Lubisz to, prawda? – szeptał. – Nie wyrywasz się, nie protestujesz. Dziwne.
– Dlaczego?
– Taka samodzielna i niezależna. – Uśmiechnął się. – A poddajesz się tak
łatwo. Bez walki. Powinnaś czuć się niekomfortowo tak całkowicie
pozbawiona możliwości ruchu.
– Może i powinnam… – Uniosłam lekko głowę i go pocałowałam. Nie
umiałam się powstrzymać. – Ale przy tobie zupełnie zapominam dlaczego.
– Jesteś… – Lekko zmarszczył brwi. Zawsze tak robił, gdy się nad czymś
zastanawiał. Czemu wcześniej tego nie zauważyłam?
– Nie wysilaj się. – Łobuzerski uśmiech wykrzywił moją twarz. – Jeszcze
przepalą ci się zwoje…
– Potworze! – mrukną, powstrzymując rozbawienie.
– Ale i tak mnie kochasz – powiedziałam odrobinę niepewnie. Jeszcze trochę
i przyzwyczaję się do tego. Teraz było to dla mnie nowe, nieoczekiwane i tak
cholernie cudowne, że powinnam się co chwilę szczypać, by upewnić się, że
to nie sen.
– Bardzo, szalenie, coraz mocniej!
– Na pewno nie tak jak ja ciebie…
– Polemizowałbym! – Teraz to on mnie pocałował. – Ale możemy
podyskutować na ten temat.
Dyskusję odłożyliśmy na później. Mieliśmy przecież dużo czasu. Jak dobrze
pójdzie to może nawet całe życie…
203 |
S t r o n a
EPILOG
Znalazłam w końcu jakąś zasadniczą wadę w moim chodzącym ideale… Nie
umiał tańczyć. Teraz ja mogłam go czegoś nauczyć. Bo poza tym, to on był
moim nauczycielem… Życia! Dzięki niemu stałam się tym, kim jestem.
I lubię siebie, naprawdę. Kiedyś uznawałam się za zajebistą osobę… To
ogromne zadufanie! I totalna nieprawda. Dopiero teraz rozumiem, jak puste
i smutne było moje życie. Bez niego! Ale też, jak okropnie się zachowywałam
przed tą radykalną zmianą, która we mnie nastąpiła… Dzięki niemu. Wiele
mu zawdzięczam. A pomimo tego, to właśnie on powtarza mi na każdym
kroku, że jest szczęściarzem. Co za facet! Czym ja sobie na niego zasłużyłam?
Na brak przyjaźni, tej najprawdziwszej, też nie mogłam narzekać. Anna,
Patrycja, Tomek. To wielkie szczęście mieć wokół siebie takich ludzi… Jak
mogłam kiedykolwiek obywać się bez nich? Coraz łatwiej zapominam o tym
moim poprzednim życiu! A to nowe… Hmmm…
Wakacje spędziłam z Piotrem (nieźle mieć prywatne „chody” u szefa, jeśli
chcesz się urwać na całe lato, no nie?), pracując z nim na tym samym obozie,
na którym, poniekąd, się poznaliśmy. Wszystkie sezony. To było najlepsze
lato w moim życiu. Jak dotychczas, oczywiście.
Nie zapomnieliśmy też o Annie. Nie mogła przecież zostać sama. Tak
właściwie to najcieplejszą porę roku spędziliśmy we trójkę. Matka Piotra
mieszkała przez ten czas niecałe trzydzieści kilometrów od nas. U swojej
kuzynki. Odwiedzaliśmy ją tak często, jak to tylko możliwe. A przerwy
w turnusach należały wyłącznie do niej. Razem z nią zażywaliśmy
odpoczynku na Mazurach. Nigdy nie zapomnę czasu spędzonego w ich
towarzystwie. Cudowne wspomnienia!
204 |
S t r o n a
Kolejny rok akademicki rozpoczęłam przeprowadzką na Wrzosową. Moja
nieformalna teściowa promieniała szczęściem. W sumie, nie ma się co dziwić.
Nie dość, że odzyskała syna (a przynajmniej miała go w trochę większym
wymiarze czasu), to jeszcze zyskała córkę, o której marzyła.
Mieszkania nie sprzedałam, wynajęłam je młodemu małżeństwu, nie
umiałam się jakoś z nim definitywnie rozstać. Poza tym, chyba się trochę
asekurowałam. Kocham Piotra, tak bardzo, że wciąż ciężko mi w to
uwierzyć, ale… No właśnie, życie potrafi czasem zaskoczyć. Wolałam więc
pozostawić sobie tę małą, prywatną furtkę. Moje wyjście awaryjne.
Mam nadzieję, że nigdy nie będę musiała z niego skorzystać…
205 |
S t r o n a